Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-05-2017, 08:05   #121
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 18 - Parchata śmierć: Black 5 (33:35)

Miejsce: zach obrzeża krateru Max; wjazd do Seres Laboratory; 50 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 33:35; 85 + 60 min do CH Black 2




Black 6




Strzelec wyborowy ruszył przez zadymione gruzowisko. Najszybsza droga do pozostałej dwójki Parchów która nawiązała z nim łączność wydawała się wieść prosto korytarzem przy jakim się obecnie znajdował. Jednak po zaledwie paru krokach wśród dymów i hałd gruzu natknął się na zawalisko. Wyglądało na zbyt poważne by trudzić się z jego odgruzowaniem. Za sobą wciąż słyszał klekot szponów i osuwającego się gruzu. Coś tam wciąż próbowało dogrzebać się do wnętrza budynku.


Wrócił do krzyżówek. Właściwie został mu jeden nie sprawdzony korytarz. Dość szeroki, jak na budynek użyteczności publicznej wypadało. Bez kłopotów mogły się minąć kilkuosobowe grupki. Teraz jednak daleko było od codziennego standardu. Dym pożarów wypełniał korytarz sunąc zwłaszcza przy podłodze. Właściwie w tych alarmowo migających na żółto światłach podłogi właściwie w ogóle nie było widać. A co za tym idzie i wszelakich przeszkód na niej. Do tego Mathiasowi wciąż łzawiły oczy i co chwila kaszlał dusząc się gryzącym dymem. Dało się wytrzymać choć zauważalnie utrudniało koncentrację na czymkolwiek. Dźwięk syren alarmowych i zlewał się z komunikatami z głośników wzywających do spokojnego opuszczenia budynku. Tylko z zewnątrz umilkły wszelkie odgłosy prowadzenia ognia przez wieżyczki.





Black 6 przeszedł kawałek zadymionym korytarzem ściskając w dłoniach automat. Drobna miniaturka mapy wyświetlana w wizjerze pokazywała mu, że 4 i 0 skręcili w jego stronę choć nadal dzieliło ich kilka pomieszczeń i korytarzy. Idąc jednak tym korytarzem wedle mapy mieli szansę się spotkać. Przechodził obok jednego z pomieszczeń gdy po swojej lewej, przez rozwalone drzwi zauważył obrys okna. Samego okna przez ten dym nie widział zbyt dokładnie. Widział za to ruch. Coś wielkości psa czy kota przeciskało się przez drobniejszą dziurę. Wskoczyło do wnętrza pomieszczenia znikając w warstwie dymu. Zaledwie kilkanaście metrów od niego! Było w środku! Choć przez ten dym w ogóle tego nie widział! Za to widział, jak w dziurze pojawiła się następna kreatura przeciskająca się przez ten sam otwór.


Wtedy też usłyszał ryk. Głośny, zwierzęcy ryk. Pełen triumfu i wyzwania. Na zewnątrz. Ryk przebił się przez wycie syren i pożaru. Przebił się przez ściany, korytarze, pancerz Black 6 i strzelec wyborowy poczuł jak przechodzą go ciarki na grzbiecie. Cokolwiek to było musiało być potężne. Zamarł na chwilę. Docucił go odgłos uderzenia. Coś tam uderzyło potężnie przez ścianę. Ta nie wytrzymała impetu zderzenia i rozsypała się. Mathias zauważył za sobą prześwit w dymie. Coś tam wywaliło nową dziurę i teraz do wnętrza wskakiwały kolejne poczwary.


Do przytomności Black 6 przywrócił też jakiś pomniejszy paskud. Zauważył go w ostatniej chwili! Już nie zdążył strzelić ale poczwara, ledwo widoczna w tym dymie już próbowała go ugryźć i wyszarpać krwawy ochłap. Strzelec wyborowy miał jednak szczęście i stwór tak się chyba przeliczył. Nie zdążył wycofać łba po nieudanym ataku gdy kolba automatu trafiła go w dokładnie tam. Zacharczał i zaskomlał i resztę uczynił but Parcha który zmiażdżył mu krtań. Jednego mniej! Ale wlewały się tu następne! HUD jednak mówił, że Black 4 i 0 są już blisko. Rozdzielało ich kilka ostatnich metrów tego zadymionego korytarza gdzie po prawej powinny być drzwi. Potem jakieś średniej wielkości pomieszczenia i już tuż za nim powinna być pozostała dwójka Parchów. Piątka zginęła. Usłyszał jej agonalny krzyk w słuchawce i ikonka oznajmiła, że jest KIA.



Black 4 i 0



Obydwa Parchy musieli przejść dobre kilkanaście metrów zadymionego pomieszczenia błyskającego bezustannie światłami alarmowymi. Przeszli bez przeszkód choć Graef wpadł w tym dymie na jakiś przewrócony taboret a Zcivicki kopnął po omacku coś co poleciało na coś innego, przeważyło szalę czegoś szklanego i rozbiło się ostatecznie o podłogę. Co jeszcze kryło się w tym dymie nie było wiadomo.


Mimo tych niedogodności nic ich nie zaatakowało gdy doszli do drzwi po lewej gdzie mieli zamiar skręcić. Chwila niepewności przed drzwiami, skok i byli już po drugiej stronie drzwi. Druga strona okazała się tak samo zadymiona i pocięta błyskami alarmów jak i ta z której weszli. Wystrój był dość podobny o ewidentnie naukowo - laboratoryjnym charakterze. Wąskie promienie latarek taktycznych rozświetlały głównie kłębiący się dym i ich efektywność w tych warunkach znacznie spadła.


Mijali kolejne metry pomieszczenia. Krok za krokiem. We dwóch ciężko było mieć na widoku wszystkie możliwe rejony potencjalnego ataku. W tym dymie mogło się kryć cokolwiek i te cokolwiek było najczęściej całkiem szybkie. Zbyt szybkie by w warunkach tak ograniczonej widoczności mieć czas na coś więcej niż szybkie pociągnięcie za spust broni. Szli jednak dalej, krok za krokiem. Mijaki jakieś rozwalone szafki, stoły, lodówki, czuli jak pod butami rozgniata się jakieś szkło czy podobne duperele. Przeszli już ponad połowę pomieszczenia. Widzieli już majaczący zarys drzwi przez które powinni przejść. Potem jeszcze jakieś mniejsze pomieszczenie i już korytarz na jakim wedle wyświetlacza HUD powinien być Black 6. Co prawda nie meldował on nic strasznego ale sytuacja był tak niejasna jak te zadymione pomieszczenia przez jakie przechodzili.


Doszli już na kilka kroków od drzwi. Musieli teraz wybrać kto otwiera a kto osłania. Wtedy usłyszeli gdzieś zza drugiej strony potężny ryk. Gdzieś raczej z zewnątrz sądząc po tym jak ściany i kolejne drzwi wytłumiły nieco jego odgłos. Ale i tak był to ryk potężnej bestii, nawykłej do polowania na słabsze ofiary, nie mająca dla siebie wymagających przeciwników. Ryk mroził krew w żyłach. Black 0 zauważył jak Owain zamarł przerywając procedurę pokonania kolejnych drzwi. Sam Zcivicki zdołał się oprzeć tej słabości ale wiedział, że pod względem wytrzymałości psychicznej mało kto z ludzkiej populacji jest w stanie znieść tyle co on. Krótka uwaga dowódcy pomogła jednak wziąć się w garść Owainowi. I w samą porę!


Mimo dymu obydwaj zauważyli ruch. Za sobą! Coś przemykało się błyskawicznie pomiędzy stołami i regałami. Było cholernie trudne do trafienia. Cały czas liczony w zaledwie dwóch przyspieszonych oddechach widać było tylko zawirowania dymu i jakiś ogon czy podobne wypustki które były kiepskim celem. Dopiero ostatnie kilka kroków przed dwójką mężczyzn ukazał się wielonogi, kłapiący szczęką cel. Huknęły dwie lufy i triplety obramowały podłogę rozrywając kafelki, pocięły najbliższą szafkę odłupując jej fragmenty. Mieli ostatnie metry! W końcu jednak jeden i druga seria trafiły w błyskawiczny cel gdy już w biegu przymierzał się do ostatniego skoku na ofiarę. Wtedy pociski z broni trafiły go w korpus sprawiając, że miotnęło nim jakby zderzył się nagle z niewidzialną ścianą.


Ale to nie wszystko! Gdzieś tam, przed nimi, wcale nie daleko słychać było ciężkie uderzenia i walącą się ścianę! Coś z zewnątrz próbowało się dostać do wewnątrz! W słuchawkach doszedł ich też ostatni agonalny wrzask Krunt. Nad ikonką Black 5 jej wykresy zawirowały nienaturalnie aż nagle uspokoiły się przesuwając się w pionowe linie. Ikonka z Black 5 została opatrzona sygnaturą KIA.



Black 5



Black 5 docuciła się i zebrała na nogi. Smukłe ale pokrwawone palce z trudem rozpakowywały kolejne stimpaki. Każdy kolejny strzał jednak pomagał odzyskać pełnię widzenia i oddechu. Rany zasklepione medyczną biochemią przestały krwawić. Wszędzie jednak było pełno dymu! Krunt kaszlała i oczy jej łzawiły. Dym wdzierał się przez usta i nozdrza aż do gardła. Chciała założyć gazmaskę. Ale coś się zbliżało!


Trzasnęły kolejne drzwi. Pilot wycelowała karabinek w te drzwi. Szybko! Coś tam się przemieszczało! Tak szybko. Podejrzanie szybko jak na człowieka. I nagle przestało. Krunt oblizała wargi. Musiało być blisko. W sąsiednim pomieszczeniu albo jeszcze sąsiednim. Świeciły się tam tylko słabe, awaryjne światła nadające czerwoną poświatę tym plamom ciemności. Światło latarki taktycznej zdradzało kłębiące się opary pożarowej mgły. Pośpiesznie palce które już odzyskiwały z powrotem pełnię czucia załadowały kolejny granat do podwieszanego granatnika.


Ostrożnie wyszła by widzieć przez otwarte drzwi. Widziała pomieszczenie z jakimiś rurami i mechanizmami. Na przeciw kolejne otwarte drzwi. A potem znowu, i znowu, układające się w ciąg korytarzy i pomieszczeń.Ich już przez ten dym nie widziała ale zdradzały to coraz bardziej zamglone plamy świateł. Nie wyglądało na dobry adres by tam gdzieś iść bez zaproszenia. Odwróciła się i omiotła bronią i zamontowanym na niej światłem alternatywny kierunek. Ale dostrzegła tylko gruzowisko spowite dymem. Jeśli nawet jakoś ją tu eksplozja rzuciła to otwór musiał zawalić się zaraz potem.


Miała więc tylko jeden kierunek. Gdzieś tam jednak coś się czaiło. Na nią. Oblizała wargi ponownie. HUD mówił, że pozostała trójka przeżyła. Ale byli o poziom wyżej. Nie było szans by dotarli tu do niej na czas. Ale drzwi! Można było zamknąć drzwi! Wtedy to coś musiałoby je sforsować by ją dorwać i nie musiałaby włazić w ten dym! Ruszyła szybko do drzwi by je zatrzasnąć. Wysunęła dłoń by złapać i zatrzasnąć gdy prawie jednocześnie coś syknęło i chlusnęło ją w twarz. Paliło! Krzyknęła gdy żrąca ciecz spływała wraz z jej skórą z jej twarzy. Ciecz pieniła się skapując na naramienniki pancerza i przeżerając je również. Choć kompozyty pancerza nie poddawały się tak łatwo jak skóra i ciało.


Krunt wrzasnęła rozdzierająco przypiekana kwasowym ogniem. Ale widziała kątem zdrowego oka ruch. Gdzieś tam pod sufitem! Mimo palącego bólu blondynka zdołała wycelować i pociągnąć za spust. Granatnik wypluł cicho kontrę i moment później sąsiednim pomieszczeniem szarpnęła eksplozja. Isabell podmuch rzucił z powrotem na ziemię ale widziała jak w błysku eksplozji znika poczwarna sylwetka. Słyszała też jak ryczy w agonii.


Dłonie znów jej się trzęsły. Leżała na jakimś złomku gruzu który wbijał jej się w plecy. Złapała ostatni zasobnik z zasadami neutralizującymi działanie biokwasów xenos. Rozlała sobie po popalonej twarzy. Co za ulga. I jeszcze znowu kilka stimpaków. Wreszcie dała radę się podnieść. Wycelowała karabinek. Nie widziała miejsca gdzie leżał obcy. Zasłaniał go fragment jakiegoś kotła czy czegoś podobnego. Eksplozja nieco przeczyściła dym a i coś tam się chyba paliło bo było jakby jaśniej.


Black 5 podeszła do drzwi. Z nich widziała fragment drgającego jeszcze ogona. Gdzieś tam był i leżał na podłodze. Pokonała ostrożnie kilka kroków. Wyszła za róg tej maszynerii. Był tam! Leżał poszatkowany pociskami, popalony, pocięty odłamkami jeden z tych większych jakie widzieli przejeżdżając obok wjazdu do Seres. Dogorywał. Krunt mściwie wycelowała w niego lufę karabinku i pociągnęła za spust. Krótki tripler rozerwał łeb stwora. Koniec. Usłyszała jakiś syk. Za sobą! Nad sobą! Zaczęła się odwracać rozpaczliwie próbując się wyratować. Atak był jednak zbyt szybki, błyskawiczny i brutalny. Ostatnim obrazem jaki zdążyła zarejestrować były tylko zaślinione szczęki monstrum.





Krzyknęła instynktownie wierna instynktowi życia który właśnie zdaje sobie sprawę, że śmierć właśnie nad nim zwycięża. Krzyknęła i zaraz rozległo się chrupnięcie gdy kość czaszki nie wytrzymała uderzenia szczęk i pękła zachlapując twarz Krunt jej czerwoną breją krwi, przemieszanej z białymi kawałkami kości i szarawą galaretą mózgu. Bezwładne ciało kobiety upadło na podłogę chwilę po tym jak o podłogę piwnicy stuknął jej karabinek.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu Hell; 1750 m do CH Brown 3
Czas: dzień 1; g 33:35; 70 + 60 min do CH Brown 3




Brown 0



Ochroniarz zaprowadził ich do tych rejonów schronu które już mijali we czwórkę tyle, że pod przewodem Karpa. Zaprowadził ich i zostawił mówiąc ogólnie, że koleś którego szukają, jest gdzieś tutaj. Wydawał się być złośliwie zadowolony z takiego załatwienia sprawy. W końcu szef nie wykazywał zbytniego zaangażowania w tą sprawę i na pewno nie było mu w smak pomagać w czymkolwiek gliniarzowi.


Gliniarz obdarzył go na odchodne takim samym niechętnym spojrzeniem jakie od niego otrzymał. Karl jednak nie wydawał się być zrażony taką trudnością. Chwilę we dwójkę przyglądali się ludziom w pomieszczeniu. Przypominało wystrojem i atmosferą miejsce jakichś obozów pomocy dla ofiar katastrof i klęsk żywiołowych. Atmosfera przygnębienia i klęski była namacalna. W końcu co prawda przeżyli ale na jak długo? Na górze grasowały potwory i wszystko wydawało się zmierzać ku klęsce. Część popatrzyła na dwójkę nowych i wróciła do swoich zajęć. Z czego najczęściej były to przytłumione rozmowy. Często ktoś płakał, chlipał czy jęczał. Gdzieś z innego pomieszczenia dochodziły odgłosy kłótni. Niewielu poświęciło uwagę dwójce nowych na dłużej. Hollyard jednak się tym chyba nie przejął.


- Jestem funkcjonariusz Karl Hollyard. - obwieścił całej sali robiąc kilka kroków w głąb pomieszczenia. Przy okazji uruchomił holo swojej odznaki więc teraz wyświetlał się hologram z jego legitymacji potwierdzający, że jest policjantem. - Właśnie przybyłem z zewnątrz. - dodał zatrzymując się na miejscu. O ile pierwsze zdanie po prostu sprawiło, że większość głów podniosło się z powrotem na dwójkę nowych to drugie wywołało szmery wśród zgromadzonych ludzi.


- Szukamy faceta pracującego w Seres! Ma tu być! - dodał rozglądając się po wpatrzonych w niego twarzach. Jednak po pierwszej chwili zaskoczenia sporo ludzi wstała ze swoich łóżek i posypały się pytania. Czy będzie jakiś ratunek? Tylko dwójka? A gdzie reszta oddziału ratunkowego? Kiedy stąd ich zabiorą? Będzie jakaś kolejka? Obowiązkowo muszą się stąd wydostać! Niech policja wreszcie coś zrobi! Przecież to paranoja jakaś, nikt nad tym nie panuje! Ktoś tu powinien podać się do dymisji!


- Dość tego! - Karl podniósł głos zaraz potem gdy wcisnął jakiś drobny przycisk na swoim mundurze. Wtedy rozległ się przenikliwy, nieprzyjemny dźwięk automatycznego gwizdka. Ludzie jęknęli i skulili się od nagłej kakofonii dźwięku. Vinogradova też się skuliła i poczuła jak dźwięk nieprzyjemnie wierci jej mózg. Po dwóch sekundach jednak dźwięk umilkł a odezwał się policjant. - Gdzie jest facet z Seres!? - zapytał ponownie świdrując już trochę oszołomionych, zaskoczonych i nieco nawet chyba przestraszonych ludzi. W końcu ktoś bąknął o jakimś jajogłowym wskazując kierunek. - Dzięki za współpracę z policją. Zaprowadź nas. - odpowiedział krótko policjant i skinął na Mayę, by ruszyć we wskazanym kierunku. Jakiś młody facet o wyglądzie maklera czy podobnego managera poprowadził ich przez rzędy łózek. Wskazał na jedno z nich gdzie z piętrowej pryczy pod ścianą zwisały nogi jakiegoś faceta.


- Funkcjonariusz Karl Hollyard z policji. - przedstawił się policjant. - A to jest moja partnerka, Maya Vinogradova. - wskazał na stojącą obok dziewczynę w Obroży. Facet na pryczy spojrzał niepewnie najpierw na policjanta a potem na Parcha. Był w jakiejś marynarce założonej na golf więc niezbyt wpisywał się w naukowy schemat. - Ty pracujesz w Seres? - zapytał gliniarz mierząc siedzącego wzrokiem. Ten po chwili wahania skinął głową.


- Tak. Jestem Roy Vasser. TN IV rangi. A czego chcecie? - przedstawił się z kolei ten naukowiec. Chyba czuł się niepewnie widząc dwójkę gości przybyłych właśnie do niego. Zwłaszcza gliniarza nazywającego Parcha “partnerem”. Na oko Brown 0 facet wiekiem i rangą pasował do siebie. Na V rangę Techników Naukowych miał IV-tą więc musiał być dość zaawansowany w hierarchii badawczej. Pewnie był szefem jakiegoś projektu czy coś podobnego.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; generator schronu klubu Hell; 2250 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 33:35; 85 + 60 min do CH Black 2




Black 2 i 7



- No to dobrej zabawy. - odpowiedział Wasilij widząc przygotowujących sie obydwu Parchów. - Skończycie to zadzwońcie z drugiej strony. - dodał wskazując na panel sterujący i uruchamiając go. Drzwi odsunęły się zgrzytając. Grupka ochroniarzy dość nerwowymi ruchami wycelowała broń w otwartą przestrzeń. Za drzwiami był kolejny, szary korytarz. Taki pusty, na kilka kroków. Sporo było krwawych zacieków. Jakby ktoś ranny biegł tędy. Ale już jakiś czas temu bo ślady były ciemne i suche. Dwójka Parchów przekroczyła drzwi i weszła do środka. Wasilij nie czekał i od razu zamknął za nimi drzwi. Te huknęły ze zgrzytem gdy doszli gdzieś do połowy korytarza.


Zanim jednak były krótkie schody w dół. Nie dużo. Kilka schodków. Ale do najwyższego sięgała warstwa ciemnej wody. Warstwa wody odbijała światło które niezbyt dobrze przenikało do dna pomieszczenia. Para Parchów zlustrowała widoczne pomieszczenie. Chyba kolejny korytarz. Ale od niego widać odbijały już jakieś wejścia do innych pomieszczeń. Tu już ze światłami w ogóle było słabo. Gdzieś tak była może z połowa. Dało się słyszeć głównie ciszę. Spotęgowaną przez głośne dudnienie butów ciężkiego pancerza wspomaganego. Odbijało się ono echem od pustych, betonowych ścian. Prócz tego słychać było też cichy plusk wody uderzającej o ściany. Czasem coś stukało gdy jakaś plastikowa butelka czy inny pojemnik ocierał się o ścianę. Na to wszystko nachodził miarowy, pomruk maszynerii bunkra. Jakieś mechanizmy, burczenie jarzeniówek, stukanie czegoś o coś, ciche echo niosących się rurami dźwięków o niewiadomym pochodzeniu. Byli w trzewiach bunkra. Ciemnych, chłodnych i mokrych.


Zeszli te kilka schodków w dół. Przez hermetyczne pancerze żadne z nich nie czuło zimnej wody ale nadal czuli jak ich spowalnia i hamuje ruchy. Diaz sięgała ta woda mniej więcej do pasa Ortedze gdzieś do kolan. Gdzieś wtedy Obroża zmieniła ikonkę Black 5 na status KIA. - Kurwa mać i mi nie obciągnęła jak obiecała. Szkoda. Ostatniej przyjemności w tym życiu dziewczyna sobie odmówiła. - pokręcił hełmem na znak żalu. Brzmiało jakby mówił poważnie. Lustrzana szybka hełmu zwróciła się w kierunku Latynoski i przyglądała jej się chwilę. - No pewnie. Ale wiesz, nie możemy dać się wyrolować nie? Szef powiedział, że rucha każdy kto załatwia tutaj sprawę nie? No to bierzesz swojego kociaka, ja swoje, dorzucamy tą twoją Amy i zabawimy się wszyscy razem. Bo coś jak nas będzie ubywać w tym tempie to nas rozwalą zanim coś przedupczymy. - Hektor przedstawił Chelsey swoją wizję podziału i planów celebrowania zwycięstwa w nadchodzącej walce. Ruszył przez zalany zimno wyglądającą wodą korytarz.


- Jak swoje zwyobracasz? - mruknął Black 7 przemierzając kolejne metry zalanego korytarza. O jego pancerz przy każdym kroku telepały magazynki broni, granaty, apteczki i cały ten szpej jakim Latynos obwiesił swój pancerz. W miarę jak szedł wytwarzał falę podobnie jak płynąca łódź. Za sobą pozostawiał rozkołysaną wodę. Ta zderzała się w niezbyt szerokim przejściu o ścianę chlupocząc o beton, odbijając się i chlupocząc o dwójkę gości tego miejsca i jeszcze zderzając się ze sobą nawzajem. Promienie latarek przesuwały się nad wodą, niechętnie penetrując wodę pod spodem. Choć dało się zobaczyć dno po jakim się przemieszczali.


Doszli do pierwszego wejścia. Wewnątrz były jakieś spore mechanizmy. Wyglądały na generatory albo coś równie wielkiego czy ważnego. W każdym razie burczały głośno zwłaszcza wewnątrz pomieszczenia. Gdyby nie komunikatory pewnie trzeba było mówić głośno by rozmawiać a jak dalej niż kilka kroków to krzyczeć. Widzieli też ciała.


Pierwsze sądząc po roboczym drelichu należało pewnie do jakiegoś technika. Był 100% martwy bo dryfował nieruchomo twarzą w dół. Nie dało się go ominąć bo zatrzymał się w przejściu. Black 7 schylił się i przewalił go na plecy. Wzburzona woda chlupnęła gdy martwy placek uderzył w nią plecami. Okazało się, że twarz ma zastygłą w trupim wyrazie agonii. Wnętrzności miał jednak wyszarpane jakby oberwał z jakiegoś ciężkiego działka albo pociskiem śrutowym z bliskiej odległości. Cały tors kombinezony był prawie czarny od nasiąkniętej wody a skóra trupa była nienaturalnie blada. Dlatego warstwa krwi, już zakrzepłej była już dość słabo widoczna. Trup jednak tą ranę miał o tyle dziwną, że gdyby dostał z działka czy podobnej broni ciężkiej to taki nieopancerzony cel powinno poszatkować na wylot a ten miał plecy raczej całe. A gdyby ze śrutu to rany wyglądały też inaczej.


W głębi pomieszczenia pływało jeszcze jedno ciało. Tym razem chyba jakieś w marynarce. Pomieszczenie było szerokie na jakieś tuzin metrów ale długie na chyba ze dwa tuziny. Dość wysokie bo nawet 2.5 metrowy ciężki pancerz wspomagany miał sporo miejsca nad głową do sufitu. Świeciły się czerwone lampy zalewając pomieszczenie słabym światłem. alej sporo było miejsc gdzie panował mrok i półmrok. Najbardziej te maszynerie. Było tam sporo zakamarków gdzie mogło się coś ukryć.


- Tam coś jest. - Black 7 podniósł głowę przypatrując się gdzieś w te generatory. Dwójka nic tam nie dostrzegła ale drugi Latynos wycelował broń maszynową w generator i zaczął z wolna wchodzić do pomieszczenia tak by mieć na celowniku ten generator i to co się tam kryło. Jeśli to był jednak generator to rozwalenie go mogło wywołać ciężki do oszacowania efekt w bunkrze powyżej. Zwłaszcza jeśli mieliby tylko ten jeden blok energetyczny.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; kino Halo; 400 m do CH Green 4
Czas: dzień 1; g 33:35; 85 + 60 min do CH Green 4




Green 4



Green 4 podniósł się na czworaka. Widział jak dłonie zagłębiają mu się w przegniłą ściółkę dżungli. Bok go bolał. Gdyż uderzył nim w pień drzewa spod którego właśnie się zbierał. Ale wybuch choć zgodny z planem i pewnie efektowny okazał się troszkę zbyt efektywny. Lub po prostu doktor nauk medycznych nie zdołał wystarczająco daleko odbiec. Ale była taka okazja!


Gdy szykował w biegu kolejny ładunek wybuchowy dostrzegł sprzyjającą jego planom okoliczność. Przydałaby się jakakolwiek bo pościg był już całkiem blisko. W końcu żaden dwunóg nie jest szybszy od sześcionoga. Stwory błyskawicznie zbierały się do pościgu za ofiarą. Jednak wówczas doktor Horst zorientował się, że mija właśnie jakiegoś pikupa. Z cysterną gazu na pace. Cisnął plastik w kierunku pojazdu mając nadzieję, że upadnie na tyle blisko, by wywołać eksplozję. Odbiegał a pierwsze szczęki zaczynały już go chwytać za łydki gdy całym światem Horsta wstrząsnęła eksplozja. Zmiotła i jego i pewnie stwory i cisnęła na pierwsze drzewo w dżungli na jego drodze.


Popruło przy okazji także i jego. Czuł jak boleśnie pulsuje mu bok i dzwoni w uszach. Oberwał. Poważnie. Ale nadal żył. I co prawda na miejscu parkingu wciąż głównie zasnuwał gęsty dym i gdzieś tam w epicentrum widać było zamglone światło pożaru ale nie widział żadnych pokrak. Przynajmniej nie żywych. Jakiś martwy, jeden z tych co były najbliżej niego, leżał kilka kroków od niego. Nie zdradzał oznak życia. Ale nie był pewny czy wybuch załatwił wszystkie. Pewnie nie. Ileś tam. Ale nie wszystkie. Zyskał trochę czasu nim się ogarnął. Miał szansę się urwać. Ale droga wiodła przez dżunglę. Kilkaset metrów w linii prostej. A dżungla sprzyjała ukrywaniu się a nie wykrywaniu. Nie miał pojęcia na co może się natknąć po drodze. Przy okazji zauważył, że jedna z ikonek oznaczających Black 5 zmieniła status na KIA. Z tej czwórki która dotarła do budynku obok zrobiła się przez ten czas trójka. Teraz jednak oddzielało go od nich nie tylko to strzeżone ogrodzenie z wieżyczkami ale i same kino i ten płonący wrak jaki właśnie wysadził. Przynajmniej w tak najkrótszej linii w jakiej dzieliło go już ponad 200 metrów. Za to w przeciwną, do jego Greenpoint brakowało mu jakieś 400 m. Na dotarcie miał trochę mniej niż 1.5 h. Trochę mniej do rozpoczęcia bombardowania ale ile mniej to nie wiedział. Może z godzina, może z pół.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub Haven; 2250 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 33:35; 85 + 60 min do CH Black 2




Black 8



Para ludzi wbiegła za postawionego przed chwilą na koła wraku. Gdy tylko wybiegli z powrotem na parking zauważyli ruch po swojej lewej. Kretury! Część widocznie ruszyła w stronę najbliższej gmerajacej przy wraku zwierzyny ale kilka sztuk wypadło na parking i rozwijając ogromną prędkość błyskawicznie pokonywało tą zrytą kraterami powierzchnię. Do nich właśnie strzelał żołnierz Armii.


Przestał na chwile akurat gdy Nash i Mahler łapali za opony. Pierwsze kreatury już wysypywały się z dżungli. Przeskakiwały przez wrak, wskakiwały na niego by dać susa w pościgu za dwójką ludzi albo omijały go. Nad sobą ujrzeli błysk i od latającego jeszcze robota oderwała się rakieta sunąc z głośnym wizgiem i zostawiając po sobie smugę ciemnego dymu. Zaraz za nimi rozległ się odgłos eksplozji. Podmuch zachwiał dwójką biegnących ludzi, miotnął ich gorącym powietrzem, zagrzechotał odłamkami po pancerzach ale właściwie wyszli z tego cało. Biegli i mieli te cholerne opony!


Patino jednak znowu zaczął strzelać. Miał do czego. Choć kątem oka i Parch i marine widzieli, że wybuch nieco zdezorientował paskudy więc straciły z werwy z jaką dotąd parły naprzód. To były jedne z tych mniejszych, z klasy sierżantów i szeregowców. Często jednak poruszały się w stadzie i widocznie gdzieś tu kręciło się jakieś. Nie były zbyt groźne dla uzbrojonego i zdeterminowanego do walki człowieka który ich się spodziewał w danej chwili. Więc Latynos nieźle sobe radził sz trafianiem w kolejne poczwary. Stupor jednak nie mógł trwać zbyt długo. Jeśli to była resztka stada to się pewnie wycofa jeśli nie, to ruszy naprzód by dokończyć polowanie.


Zdyszana para ludzi dobiegła wreszcie za róg klubu i miała już ostatnie kilkanascie metrów do strzelającego Latynosa i drugie tyle do furgonetki jaką wybrali by doprowadzić ją do porządku.


- Mam już tylko jedną odłamkową a p.panc to szkoda na taką drobnicę! - krzyknął do nich na powitanie Patino.


- Dawaj te koło! - krzyknął do Nash Mahler wyciągając rękę po jej bagaż. Ostatni kawałek mógł przebiec już sam z taki manewr zwalniał by lufę Black 8. - Wytrzymajcie! Zaraz będziemy mieć transport! - krzyknął biorąc gumiasty ładunek od Parcha. Na skraju dżungli widać było kilka sztuk xenos. Mimo tych które Elenio zdołał już zastrzelić a wybuch wymieść.


Black 8 widziała coś czego nie widzieli oni obydwaj. Ikonka u Black 5 zaiskrzyła się przez moment krytycznymi liniami wykresów a potem te rozciągnęły się w spokojne, proste i płaskie linie. Zaraz potem Obroża zmieniła status blondynki na KIA.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 26-05-2017, 23:30   #122
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Post wspólny - Mike, Cohen, MG

- Spokojnie czwórka i szóstka, jedyne co mieliście do stracenia to nieśmiertelna duszę - uspokoił kompanów Padre - a tą już dawno sprzedaliscie diabłu. A ten koleś tylko czeka aż wyciągnięcie kopyta. Na waszym miejscu bym się z tym nie spieszył, bo nic miłego was nie czeka w piekle. Więc weźcie się w garść, mamy w chuj amunicji do zużycia.
Śmierci Black 5 nie skomentował, ale w myślach…:
Requiem aeternam dona eis, Domine, et lux perpetua luceat eis. Requiescant in pace. Amen.
- Mam tylko plastik
- Powiedział Padre do Owaina - Masz Claymora?

- Mam nawet kilka. Ale czekaj, przylepimy plastik do min, żeby zwiększyć siłę rażenia i obstawimy nimi ścianę. Gdy skurwiel się tu przebije, jego resztki dolecą aż do baru.
- powiedział Owain, wyciągając z plecaka miny, by oblepić je materiałem wybuchowym Padre.

Black 0 wyjął jeden ładunek i rzucił czwórce samemu ubezpieczając z bronią gotową do strzału.
- Nie zużyj wszystkiego, musimy stąd jeszcze potem wyjść.

Owain szybko podzielił plastik na dwie mniej więcej równie porcje i obkleił nimi dwa claymore’y.
- Dobre, Szóstka, wychodzimy na korytarz od wschodu. - rzucił przez komunikator, podchodząc do drzwi i czekając, aż Padre je otworzy i sprawdzi hol.

Czwórka dobywał kolejne kostki jasnego plastiku wielkości standardowej paczki papierosów i podłużne, nieco wklęsłe prostokąty. Zero zaś wodził lufą to po drzwiach zza którymi gdzieś tam powinien być Szóstka to po tym pomieszczeniu wypełnionym dymem i błyskającymi lampami alarmów i wyciem syren. Ogłupiło go to na tyle, że zagrożenie dostrzegł za późno. Jeden z pomniejszych xenos skakał już na niego zmieniając się w rozmazaną smugę. Black 0 nie zdążył wystrzelić a Black 4 dopiero kończył oblepianie Claymorów gdy mała kreatura wgryzła się w bark Padre a jej szpony próbowały rozharatać napierśnik. Egzoszkielet jednak spełnił swoje zadanie i ten atak zdzierżył. Padre jednak był obecnie związany zwarciem więc nie mógł osłaniać Czwórki w jego zadaniu.

Padre puścił karabin, który zawisł na UCE i złapawszy xenosa rąbnął barkiem o ścianę.

Widząc, że nagle Zero zaczyna miotać się z pasażerem na gapę na grzbiecie, Owain dobył tomahawka i sieknął nim stwora na odlew.

Stwór nie był zbyt duży ale wykazywał się sporą żwawością. Black 0 trzasnął go jednak ścianą aż ten zaskrzeczał i z pyska poszła mu jucha. Ale nadal żył. Uchylił się przed tomahawkiem Black 4 i oręż wbił się w ścianę gdzie był przed chwilą łeb stwora. Pokraka oberwała zauważalnie ale nadal żyła i próbowała się odgryźć. Padre czuł jak zaczyna mu się wymykać ale zdołał ją gruchnąć o ścianę ponownie. Stwór syknął przez zmiażdżoną krtań zdołał jednak wymknąć się obydwóm przeciwnikom i kolejnemu atakowi Owaina. Wymsknął się ale czołgał się z pogruchotanymi łapami po podłodze by znieruchomieć po kilku krokach. Padre jednak przez tumult i dym panujący w labie usłyszał chrobot szponów po posadzce. Zdecydowanie po ich stronie drzwi. Coś znowu zbliżało się i to prędko w ich stronę. HUD mówił, że Szóstka przesunął się w ich stronę ale nadal oddzielało ich te pomieszczenie jakie przed chwilą zamierzali otworzyć. Coś tam z tej strony grzmiało i waliło jakby coś ciężkiego rozłupywało właśnie ścianę.

Black 0 podrzucił karabin do ramienia gotów witać ołowiem podbiegających ufoków.

Owain schował tomahawk i wyciągnął pistolet, przesuwając się za plecy Padre.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
Stary 27-05-2017, 04:20   #123
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
- Chlebem i solą - Mruknął Black 6 popatrzył jak stworki przeciskają się przez wyrwę ustalił zapalnik plastiku na kilkadziesiąt sekund i rzucił w środek pomieszczenia, nie usiłował wyliczyć tak żeby zniosło czołówkę stworków, jak ruszą falą i tak kilka do niego dotrze chciał przerzedzić rój dlatego ustawił tak żeby zdążyły wejść i zająć pomieszczenie. Ruszył dalej szukając w swoim osprzęcie miny claymore.

- Mamy dziurę chłopaki, postaram się przyprowadzić do was gości, rozłóżcie miny i czekajcie na mnie.


Nieduży prostokącik, szarawego plastiku poszybował w głąb chyba jakiejś sali konferencyjnej. Przez ten chaos dymu, zgiełku, ognia i szczypiących oczu które co chwila trzeba było mrużyć by coś widzieć i jeszcze w międzyczasie wykaszleć ten dym i pył z gardła to ciężko było być pewnym. Ale duży stół i wiele krzeseł przy nim nadawały mu taki wygląd. Plastik szybko zniknął w tym chaosie i Black 6 nie był pewny gdzie dokładnie upadł. Ale nie czekał tylko uderzył w wahadłowe drzwi w korytarzy i przedostał się na drugą stronę.

Odbiegł kilka kroków. Był już blisko drzwi. Po prawej stronie. Według HUD z Obroży za nimi było niezbyt duże pomieszczenie a jeszcze za nim powinna być Czwórka i Zero. Zaczął dobywać minę kierunkową gdy coś uderzyło w te wahadłowe drzwi przez które dopiero co przebiegł. Te otwarły się ze zgrzytem i zamknęły z powrotem miotając co nieco dymem. Ale nie wiedział czy któryś z tych pomniejszych xenos skorzystał z okazji by czmychnąć na jego stornę drzwi czy nie. Przez ten dym jego załzawione oczy nie widziały podłogi prawie w ogóle. Dymu było na tyle dużo i był na tyle gęsty, że mógł skrywać te małe pokraki całkiem nieźle.

Coś co próbowało dobić się przez tą ścianę z zewnątrz łupnęło mocniej. Coś się rozpadło jakby jakiś fragment gruzu upadł na podłogę. Ale nie widać było przez te wahadłowe drzwi czy to już przebiło się coś czy jeszcze nie. Za to słyszał przez ścianę i drzwi odgłos krzyków ludzi i skrzeki xenos. Czwórka i Zero. Walczyli z czymś ale bez wystrzałów.

Black 6 zbliżył się do ściany i ruszył żwawo (choć starając się nie zagłuszać krokami odgłosów otoczenia, na swoim wzroku nie mógł teraz za wiele polegać)
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline  
Stary 27-05-2017, 12:04   #124
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Popełnił błąd. W chwili, w której za wszelką cenę powinien błędów unikać, popełnił jeden. Złość narastała w nim, niczym fala tsunami po potężnym trzęsieniu. Bo i trzęsienie nastąpiło. Jego siła wstrząsnęła nim w takt eksplozji, która za jego sprawą wstrząsnęła okolicą. Po raz kolejny w jego życiu, zbytnia pewność siebie przyniosła mu zgubę. Dobra passa rozpieściła go, przemieniając w nieostrożnego dziecko, które myśląc iż jest nieśmiertelne, postanowiło wspiąć się na tą najwyższą gałąź. Teraz cierpiał na własne życzenie i szanse na to, że wkrótce dołączy do tej z grupy Black, która właśnie straciła życie, rosły.
Gdyby był kimś innym… Gdyby był inny, zapewne nie byłby w stanie powstrzymać tej fali i musiałby ją w jakiś sposób uzewnętrznić. Jednak on wolał jej energię wykorzystać w bardziej produktywny sposób. By przeżyć. Dopóki był w stanie się ruszać, był w stanie przeżyć, a do ruszenia się po zderzeniu z drzewem, złość przydała się idealnie. Dzięki niej jego umysł zaczął na powrót pracować na pełnych obrotach. Przygryzając wargę by z zaciśniętych ust nie wyrwał się zbyt głośny jęk, zaczął badać sytuację, jednocześnie zajmując się obrażeniami. Potrzebował doprowadzić się do takiego stanu, by móc ruszyć w dalszą drogę. Na więcej chwilowo nie miał czasu. Nie wiedział ilu przeciwników wciąż pozostawało w ruinach kina i jego okolicy. Nie wiedział ile dokładnie zostało mu czasu nim z nieba poleje się deszcz pocisków, a ziemię zaleje horda xenos. I mimo iż czuł że przy każdym ruchu jego ciało po raz kolejny przeżywa bliskie spotkanie z tutejszą fauną, nie mógł pozwolić sobie na to by tkwić w miejscu. Musiał się ruszyć i dotrzeć do Checkpoint’u, a następnie powrócić na czas, by znaleźć sobie kryjówkę. Zadanie jednak z każdą chwilą zaczynało wyglądać na trudniejsze niż początkowo zakładał. Plany musiały być stale zmieniane, stale dopasowywane do sytuacji, która potrafiła się drastycznie zmieniać z sekundy na sekundę. Ten główny jednak wciąż pozostawał ten sam. Przeżyć.

Czas i przestrzeń kurczyły się. Powoli ale nieubłaganie. Zarówno liczba sekund jak i metrów zmniejszały się. O ile to pierwsze było mało sprzyjającą okolicznością to te drugie wreszcie można było uznać za sukces. Trochę mniej było z terenem. Gdy tylko Green 4 wszedł w dżunglę zaczęło się to co już zdążył tu poznać od rana: przedzieranie się. I te nerwowe oczekiwanie gdy każdy mijany krzak mógł zaowocować atakiem jakiejś przyczajonej poczwary. A przecież po minięciu jednego krzaka wchodził w następny. W dżungli inaczej się nie dało.

Prędkość przemieszczania się jednak jak zwykle bardzo spadła. Pole widzenia również. A odkąd zniknęło mu z pola widzenia kino nie miał pojęcia co te pokraki kombinują. Zaś gdyby dały znać to albo w jakiejś zasadzce albo pościgu za nim gdy już by go namierzyły. No chyba, że coś odciągnęło by ich uwagę jego osoby lub wybuch ich ogłupił i zniechęcił na tyle, że zrezygnowały z pościgu.

Analizy i rozważania dr. Horsta przerwał błysk metalu przed nim. Coś tam było wśród krzaków. Po kilku krokach był pewny. Jakiś quad. Przewrócony. Sprawny? Nie był pewny z tych parunastu kroków. Co dalej? Kierowcą nie był choć jeśli był sprawny pojechać by pewnie dał radę. Choć nie rajdowo. No i ta dzicz. Quad był szybszy od pieszego ale nie był pewny czy od xenos. Za to silnik był słyszalny dla ludzi z daleka więc xenos też pewnie usłyszą. Jeśli zrezygnowały to by zdradził swoją pozycję. Jeśli nie to i tak już są lub zaraz będą na jego tropie.

Opcje mnożyły się, zapętlały i nie pozwalały umysłowi nawet na krótką chwilę spoczynku. Bo i na spoczynek nie było czasu, ten bowiem biegł nieubłaganie, nie bacząc na nic i nikogo, a już w szczególności na przedzierającego się przez dżunglę Horst’a. Ten jednak, jakby nie bacząc na ową płynącą nieubłaganie rzekę, zatrzymał się by rozważyć kolejne poprawki do swojego planu. Quad dawał mu możliwość szybszego dotarcia do Checkpoint’u, bez wykańczania organizmu biegiem. Oczywiście o ile uda się mu go uruchomić. Nie brakowało jednak przeciwwskazań, których nie mógł lekceważyć. Poważnych przeciwwskazań, mogących zagrozić całemu planu. Jednak..
Nie tracąc więcej czasu ruszył w stronę quada. Ryzyko było co prawda duże, jednak przedzieranie się dalej w ślimaczym wręcz tempie także do bezpiecznych nie należało. Jeżeli nie dorwą go xenos’y zrobi to ostrzał. Tak czy siak nie miał większego wyboru. Musiał podjąć próbę uruchomienia pojazdu, a następnie okiełznania go na tyle by dotrzeć nim na miejsce i z powrotem. Jeżeli sztuka ta mu się uda, powinien zyskać jakże potrzebną przewagę. Jeżeli nie to co najwyżej straci minutę czy dwie. W obecnej chwili była to cena, którą był gotów zapłacić. Miał tylko nadzieję, że do owej opłaty nie zostanie również dołożone jego życie. To byłoby wyjątkowo niezgodne z jego planami…

Los mu chyba sprzyjał choć chwilowo i miejscowo. Dotarł bowiem do quada bez przeszkód. Udało mu się przewalić czterokołowca na horyzontalną pozycję i nadal nic się nie działo. Zdołał nawet po odgarnięciu trawy, błota oraz przetarcia panelu kontrolnego z czerwonych i żółtych rozchlapanych rozmazów odpalić go. Światełka i kontrolki zamigały zupełnie jakby pojazd stał na jakimś cywilizowanym parkingu. Z poziomem energii nie było źle. Starczyć powinno ze sporym zapasem do Greenpoint i z powrotem. Starter na razie nie był odpalony ale skoro panel mówił, że jest ok więc powinien odpalić bez kłopotów. Ale gdy odpali pewnie wszystko nagle znów przyśpieszy.

Miał chwilę namysłu na dobór strategii jazdy. Nie był rajdowcem. Mógł uruchomić i prowadzić ten quad ale przedieranie się na przełaj przez dżunglę nie wyglądało na łatwe zadanie. Im większa prędkość tym mniej czasu na reakcję. To było normalne w każdej jeździe. Tyle, że teraz oznaczało zabójczo mało czasu na reakcję gdy za każdym krzakiem który by taranował mógł być kamol, pień czy wysoki korzeń. Jak gra w rosyjską ruletkę

Decyzja co do szybkości, którą powinien się poruszać, była bez wątpienia decyzją trudną do podjęcia i wymagającą analizy wszystkich za i przeciw. To jednak nie zajęło mu długo bowiem już na samym początku owej analizy wiedział którą szybkość wybierze. Gdy bowiem wziął pod uwagę własne umiejętności z zakresu prowadzenia pojazdów mechanicznych, a następnie dodał do nich trudności wynikające z niesprzyjającego jeździe terenu, wynik był tylko jeden. Średnia prędkość i tak była dość dużym postępem, w stosunku do jego dotychczasowej. Zawsze też zostawała opcja przyspieszenia w razie konieczności i możliwości terenu, czy też zagrożenia ze strony tutejszej, zdecydowanie nieprzyjaznej człowiekowi, fauny. Nie czekając dłużej, bowiem z każdą chwilą ów ewentualny pościg zbliżał się do jego pozycji, zajął swoją pozycję na siedzisku quada. Obroża pokazywała mu jego punkt docelowy i w tamtym kierunku musiał podążyć. Gdy do niego dotrze, uzupełni posiadany ekwipunek o to, co uzna za stosowne i co uznano za stosowne zostawić jego grupie, a następnie ruszy w drogę powrotną by w miarę możliwości znaleźć odpowiednie schronienie. To ostatnie zdawało się być obecnie jego największym problemem, większym nawet niż xenos, które zostawił za sobą. Na chwilę obecną rozważał dwa miejsca. Strzeżony budynek przy kinie i laboratorium. Pierwszy wydawał się mu najpewniejszą opcją tyle że trudno dostępną. Drugi był łatwiej dostępny, ale wcale nie miał pewności co do tego, że posiada coś takiego jak schron, chociaż wydawało mu się to logiczne. Były to jednak rozważania na później, najlepiej gdy już stanie przed wyborem na końcu swej drogi, a nie w trakcie drogi, która miała go jedynie doprowadzić do punktu pośredniego którym był checkpoint.
Nie czekając dłużej, wsunął miecz na jego miejsce i wystartował quada. Czekała go ciężka jazda, a czas wciąż uparcie biegł do przodu, nie chcąc z nim współpracować i przystanąć na czas jego rozważań. Musiał je zatem na obecną chwilę porzucić, zostawiając na czas w którym będzie się im mógł swobodnie oddać lub też będzie zmuszony do dokonania analizy w przyspieszonym tempie. Jakby nie było, był przygotowany. Nie był to wszak pierwszy raz i zapewne nie ostatni, gdy sytuacja zmuszała go do dokonywania szybkich kalkulacji z jego własnym życiem wiszącym na cienkiej linie. Przynajmniej jednak żył, a nie wegetował. Z tą myślą ruszył w dalszą drogę.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 27-05-2017, 18:00   #125
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Zaraz było pojęciem względnym. Równie dobrze Mahler mógł im przekazać, aby rozłożyli się na miesiąc w okopie i nie wychylali łbów, coby przypadkowo im nikt nie sprezentował kuli między oczy w sytuacji, gdy z nieba leje się napalm, zaś granaty latają niczym wściekłe osy. Co prawda okopów brakowało, a ich przeciwnik zamiast broni używał kłów i pazurów, to jednak miara czasowa pozostawała taka sama, wydźwięk również.
Marine kucnął przy burcie vana majstrując przy oponach. Pozostała dwójka stanęła ramię w ramię robiąc z siebie za dwuosobową zaporę antyxenosową. Widoczne xenos trochę chyba otrząsnęły się z szoku bo przekierowały się na tyle, że zamiast robić za dość łatwy, ruchomy cel dla luf ruszyły w stronę zaplecza klubu gdzie była furgonetka i trójka ludzi. Albo po prostu dotarło czoło tego stada dotąd blokowanego przez ogień i wybuchy.
A były takie szybkie! Na otwartej przestrzeni parkingu nawet lej tu czy tam jaki musiały pokonać nie spowalniał ich zbytnio na tyle by dało się zauważyć. Te kilkadziesiąt, może nawet setkę metrów od skraju dżungli pokonywały w ciągu sekund! Mimo, że mieli chwilę z Patinio na ochłonięcie to gdy stado już ruszyło w ich stronę no to prawie natychmiast cel z bliskiego zrobił się bardzo bliski! Ale na szczęście były granaty…
Ciśnięty przez Black 8 granat na chwilę przesłonił im pole widzenia. Na tak drobny ale liczny i gęsty cel granat odłamkowy podziałał jak marzenie. W końcu do dokładnie takich celów go skonstruowano. Ale choć przez parę cennych sekund stado znikło z widoku przesłonięte chmurą dymu szybko wróciło. Część wbiegła w dym i wyłoniła się po stronie ludzi, cześć go zaczęła obiegać co przy ich prędkości niewiele to było dla nich zwłoki a ludziom zaczęło zagrażać od tego skrzydła. Zaś część, jak małpy, zaczęła wskakiwać na budynek i biec po niej.

- Biorę ścianę! - krzyknął krótko Patinio i otworzył ogień ze swojego karabinu. Tych na ścianie było najmniej więc lufa mogła mieć tam przewagę nad obszarówką. Zaś na otwartym terenie placu granaty mogły pokazać swój lwi pazur przy przeciwniku tego typu. Kwestia czy udałoby się rzucać je na tyle szybko by oczyszczać przedpole niż xenosy zdołałyby je zapełniać.

- Kurwa! - syknął Latynos. Strzelał ze swojej broni i efekt trafienia wojskowym tripletem w dość drobny cel był bardzo efektowny. Triplety rozbryzgiwały małe maszkary po czym zostawał jakiś ochłap spadający na asfalt parkingu i żółtawy kleks na ścianie. Ale jedno z trafień w najbliższego xenosa zamiast w niego trafiło w wystający wentylator czy coś takiego. Kolejne triplety więc zamiast korygując zagęszczenie ołowiu skupić się w celu trafiły w pustą ścianę. Za to zaskoczony paskud spadł razem z wentylatorem na asfalt. Zaledwie o kilkanaście kroków od dwójki walczących ludzi. Zdecydowanie za blisko na granat.

Jeden cel, o rzut beretem od nich i Patino uzbrojony w karabin. Koleś z Armii, trep zaznajomiony z bronią. Nash zgrzytnęła zębami z wściekłości. Poradzi sobie, musiał dać radę tej jednej gnidzie. Gorszą sytuację mieli... w sumie dookoła. Potwory szły na nich ławą, kilkanaście sztuk rozciągnięte w linię uniemożliwiającą eksterminację jednym granatem. Ósemka miała ochotę kląć, lecz zamiast epitetów z jej gardła wydobył się chrypiący skrzek. Odpięła drugi granat odłamkowy, obracając się do Latynosa i jego celu plecami. Celowała w bestie przed sobą. Parę powinna dać radę zdjąć... a potem. Potem się, do kurwy nędzy, zobaczy.
O ile będzie jakieś "potem".

Patinio, koleś z Armii poradził sobie. Nash, laska z Parchów też. Po prostu xenos było zbyt wiele. Nash nie miała czasu liczyć ile się do nich zbliżało ale pewnie z tuzin. Latynos z zaciśniętymi zębami obramował tripletami gadzinę już szykującą się do ostatniego skoku z tego odstrzelonego pechowo aparatu. Triplety szybko znalazły cel i rozstrzelały sześciołape cholerstwo tak samo jak i do reszty zdezelowały ten wentylator zabryzgując go i asfalt żółtawymi kleksami. Stwór zajęczał boleśnie i pewnie zdechł albo był tego bliski. Żołnierz przekierował lufę broni na inny cel.

W tym czasie Black 8 cisnęła kolejny granat. Celowała na szybko i na oko ale mimo że biegnące draństwo biegło luźnym stadem eksplozja roztrzaskała centrum ich formacji. Granat po raz kolejny się sprawdził rozrzucając poszarpane szrapnelami truchła przed chwilą jeszcze tak prędkich i szybkich stworków. Ale właśnie z połowę ale nie wszystkie i były szybkie. Nash z ostatni oddech przed uderzeniem widziała biegnące kreatury. Ostatnie trzy czy cztery z tej fali która wypuściła się z dżungli po ich akcji we wraku. Do nich właśnie strzelał Latynos z Armii. Jego triplety przecięły jedną z poczwar prawie na pół. A potem jednak musiało nastąpić to czego się Nash spodziewała.
Trzy ostatnie bestie opadły ją z trzech stron na raz. Ich szczęki pluły śliną i próbowały rozszarpać złotookiego sapera,wyrwać jej i z niej smakowite, krwawe kąski. Black 8 została zmuszona do obrony ale umiejętnie cofając się nie dała się jeszcze trafić. Meks w tej chwili nie mógł jej pomóc. Mimo walki doszedł ją charakterystyczny odgłos szczeknięcia pustego zamka. Skończyły mu się naboje w magu.

- Mam pierwsze! - doszedł ich głos marine zza ich pleców. Jedno koło już było na miejscu! No to już półmetek. Teraz pozostawało tylko dożyć do drugiego.

Niedorzeczność. Cała ta sytuacja mogła dostać jedną podsumowującą całokształt łatkę o właśnie tej nazwie. Cholerna niedorzeczność, głupota. Idiotyzm goniący idiotyzm pod rękę z brakiem rozsądku… Nash brakowało czasu aby dogłębnie zastanawiać się co, u diabła, wyprawia. Zamiast zniknąć, ulotnić się w trybie natychmiastowym i zostawić pieprzonego trepa jako mięso za sobą, tkwiła w miejscu, myśląc gorączkowo jak zająć pozostałą trójkę bestii. Brak rozsądku, martwica mózgu, zamroczenie… nie mogła go zostawić. Nie po tym, gdy parę godzin wstecz on nie zostawił jej.

Sycząc na równi z potworami, zastąpiła im drogę do żołnierza, przyjmując po kolei ciosy szponów i kłów. Ostre kości darły pancerz. Pierwszy zgrzyt, drugi i stękniecie bólu, gdy wróg przedarł się przez osłonę, uszkadzając delikatne ludzkie ciało… to nic. Trzecie uderzenie zgrało się z klekotem przeładowywanego magazynka gdzieś za parchatymi plecami. Dobrze, połowa sukcesu… jeszcze stała na nogach. Na tym się skupiła, ledwo rejestrując huk karabinu. Dla niej liczył się jeden przeciwnik mniej. Zostały dwa kłęby szczerzącej, kąsającej i rwącej nienawiści z nią pośrodku. Ugryzienie w przedramię, cios pazurów drapiący żebra. Stwór uwieszony na ręku, ciężki i wierzgający. Ósemka zaskrzeczała, odtrącając łokciem drugiego adwersarza na tyle, by odpalić granatnik. Ledwo wdusiła guzik, problem ciążący na ramieniu zatchnął się, zamarł, by zaraz zakończyć żywot w eksplozji kwasowej mazi, odłamków kości oraz strzępów tkanek… i nagle zapanowała cisza.

Dysząc ciężko saper zorientowała się, że ruch po drugiej stronie ustał. Obróciła łeb akurat w momencie, w którym ostatnie drgawki przestały targać cielskiem gnidy, a zza pleców ponownie dobiegł ją metaliczny szczęk zabezpieczanej broni. Udało im się, przeżyli oboje. Na ten moment. Gorąco łaskoczące skórę pod pancerzem i metaliczny smród krwi wiercący w nosie jasno wskazywał czym Ósemka przypłaciła krótką potyczkę. Adrenalina schodziła, wydychana razem z powietrzem. wypychana narastającym, szarpanym bólem boku i ramienia. Od biedy dałaby radę sięgnąć po karabin, lecz nie należałoby to do czynności przyjemnych.

Nie tracąc czasu na odpalanie Obroży i stukanie w holoklawiaturę, doskoczyła do Latynosa, łapiąc go za ramiona celem szybkiego rozpoznania obrażeń. Spierdoliła i teraz krwawił, dorwały go? Obejrzała go uważnie, jednak nie dostrzegła nowych rys na pancerzu, ani zadrapań na ciele. Widząc, że nic mu nie jest, odetchnęła z ulgą. Dopiero gdzieś po dwóch sekundach zorientowała się co robi, troskę w złotych oczach zastąpiło zmieszanie. Zabrała szybko dłonie, cofnęła się też dwa kroki i machnęła brodą w kierunku naprawianego przez Mahlera wozu. I tak wystarczająco się wygłupiła.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 27-05-2017, 18:15   #126
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Parch z grupy Brown, o numerze wywoławczym 0, został partnerem policjanta na służbie podczas stanu wyjątkowego. Maya nie dziwiła się Vasserowi że zbaraniał, sama na chwilę straciła oddech. Karl powiedział to tak lekko jakby komentował pogodę, albo zamawiał kawę w kawiarni. Ale ani nie znajdowali się w lokalu wypoczynkowym, ani klimat daleko odbiegał od spokoju weekendowego popołudnia.
- Bardzo miło nam pana poznać - stanęła przed naukowcem, uśmiechając się samymi ustami - Potrzebujemy pańskiej pomocy, chodzi o ludzkie życie. Wie pan czy w ośrodku Seres uda się… przeskanować człowieka na obecność ciał bardzo obcych we wnętrznościach? Proszę się skupić, to naprawdę bardzo ważne.

- Ludzkie życie? Ale ja nie jestem lekarzem. - zaczął niepewnie naukowiec z Seres zerkając równie niepewnie to na policjanta to na więźnia. - I przeskanować człowieka pod względem… - zaczął mówić z większym zastanowieniem nad tym o co pytała go czarnowłosa kobieta. Urwał jakby dotarło do niego o czym rozmawiają. Odgarnął butem jakiś pusty pojemnik po żywności zastanawiając się nad odpowiedzią. - Właściwie to my się specjalizujemy w materiałach kosmicznych. Ultralekkie tworzywa, metale, chemia, głównie chemia. - podniósł głowę znów patrząc najpierw na kobietę a potem na mężczyznę. Mówił jakby obawiał się ich reakcji gdyby okazał się gońcem złej nowiny.

- Ale znaczy no nie. Nie mamy nic do skanu ludzi. Nie zajmujemy się tym. - wyjaśnił wreszcie zdecydowanym głosem gdy już mówił o tym na czym się znał. - Ale oczywiście jest tam sprzęt który po odpowiedniej kalibracji mógłby zostać chyba użyty do takiego celu. Znaczy był jak byłem tam ostatni raz. - powiedział w końcu ale na koniec w głos znów wdarło mu się zniechęcenie gdy mówił o zmiennej i chaotycznej sytuacji jaka panowała na powierzchni. Bombardowania i hordy szalejących potworów raczej nie sprzyjały zachowaniu czegokolwiek w sprawności i całości.

W kompleksie badawczym był sprzęt, a przed Vinogradovą siedział ktoś, kto umiał go obsłużyć. Wysoki poziom naukowy dawał nadzieję na znalezienie rozwiązania dla przypadłości chłopaków. Mogli liczyć na cel grupy Black, ale przy takiej ilości i zaciętości przeciwnika trzeba było brać na każdy punkt planu solidną poprawkę. Maya nabrała tchu, chciała ochłonąć, ale obecność policjanta tuż obok nie pozostawiała miejsca na wahania. Był gotowy tyle zaryzykować żeby ona żyła. On, Elenio… i Johan, chyba przede wszystkim na dobru tego ostatniego zależało jej najbardziej.
- Ma pan szczęście - ściszyła głos i pochyliła się do przodu. - Teren jest odcięty, jeszcze przez długie tygodnie prawdopodobnie nie doczekacie się ratunku… ale tu niedaleko, przy ośrodku Seres został zorganizowany punkt ewakuacyjny dla wojskowych, ale możemy… - spojrzała na Karla - Pomóc jednej osobie dostać się na pokład i zapewnić jej ewakuację poza strefę bezpośredniego starcia. - wróciła spojrzeniem do naukowca - Zapewnimy panu ochronę i bezpieczeństwo na trasie. Wsadzimy do wahadłowca… tylko wcześniej będziemy mieć drobną prośbę. Chodzi właśnie o ten skaner. Zna pan ośrodek, wie gdzie go szukać i jak obsłużyć.

Roy popatrzył bystro na kobietę. Na krótko spojrzał na policjanta jakby sprawdzał jak on zareaguje. Ale lekkie kiwnięcie głowy gliniarza chyba utwierdziło go w realności oferty Parcha. Oblizał wargi i przygryzł wargę.
- Możecie mnie stąd wyciągnąć? - spytał znów zezując nerwowo na nich oboje potem zerkając na ludzi wokół leżących lub siedzących wokół na łóżkach. - No dobrze. Pójdę z wami. Ale jak tam będzie wszystko rozwalone to nic nie poradzę. Jestem naukowcem nie cudotwórcą. - naukowiec zgodził się choć z pewnym zastrzeżeniem. Wydawał się jednak gorączkowo chcieć stąd wydostać i obietnica jaką złożyła mu Vinogradova chyba go skusiła.

- Prosimy iść z nami i niczym się nie przejmować - Brown 0 wstrzymała oddech ulgi. Udało się, chłopaki mieli szansę. O ile naukowiec dotrze do Seres... a później? Może nawet wsadzą go do wahadłowca. Albo użyją jako tarczy wobec wojskowych. Parch się wzdrygnął i pobladł nie umiejąc odpowiedzieć na pytanie, co się stało z jego litością wobec obcych, niewinnych ludzi. Widziała przed oczami Johana i jego śmierć - to wystarczyło żeby reszta zeszła na dalszy plan.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 27-05-2017, 19:02   #127
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Ciemno, mokro, śmierdząco i jeszcze na dokładkę chujem zawiewało zza generatora. Dokładniej chujowymi szkodnikami o żyłach wypełnionych kwasem. Mieli je usunąć i jeszcze przy okazji nie narobić szkód w dostawie prądu. Jeżeli Promyczek miał zostać bezpiecznie zamknięty w kurwiej dziurze, klapa i zamki musiały działać. A do tego potrzebny był prąd. Diaz westchnęła, teatralnie załamując ręce. Nie było sensu się skradać i bawić w podchody, brakowało im na to czasu.
- Pendejos… wszędzie pendejos - cedziła przez zęby, wyciągając granat zapalający. Napalm jarał się i na powierzchni wody, a po co im więcej do szczęścia? - Wujaszku, nakurwiaj szczęściem w to co wylezie i nie skończy na grillu - uprzedziła olbrzyma i zagwizdała przeciągle, puszczając z parosekundowym opóźnieniem prezent w kierunku wroga.

Olbrzym w pancerzu wspomaganym popatrzył chwilę na drobniejszą partnerkę. Po czym wzruszył swoimi metalowymi ramionami i skinął głową. Zrobił kilka kroków stając po przekątnej tak, że mógł strzelać wzdłuż i w poprzek linii generatorów. Gdy się ustawił i był gotów znów skinął głową w stronę Black 2. Woda nieco zachlupotała głośniej gdy reszta ciała Latynoski przekazała część ruchu z wymachu ramienia. Potem rozległ się metaliczny odgłos uderzenia gdzieś z ciemności od strony generatora gdy metal pojemniczka zderzył się z metalem obudowy. Gdzieś tam jeszcze się toczył i chyba spadał bo było słychać jak się turla i odbija. Drażniący zdawałoby się niewinny dźwięk podobny do toczącej się po metalu puszki. A potem stała się światłość.

Podziemia eksplodowały światłem, hukiem, dymem i ogniem. Eksplozja rozchlapała gęstą galaretę po obudowie generatora, ścianach, suficie, wodzie nawet dwójce ludzi w pancerzach. Choć trafiły ich pojedyncze odbryzgi nie zagrażające im samym to dość jasno wskazywały, że byli bliżej ciśniętego granatu niż to zalecano w instrukcjach i na szkoleniu. Obudowa generatora zapłonęła. Zostawało mieć nadzieję, że jest na tyle szczelna by nie przepuścić do wnętrza płonącej galarety. Ale napalm musiał też trafić nie tylko w żywy cel w postaci pary Parchów. Coś tam się kotłowało w tych płomieniach. Coś tam ginęło w płomieniach agonii, wiło się skrzecząc i piszcząc gdy płomienie ściekały ze ścian i sufitów a pod nim kłębił się coraz gęstszy dym. Natychmiast rozdzwoniły się alarmy przeciwpożarowe i włączyły się zraszacze. Nie mogły od razu ugasić takich płomieni ale mogły osłabić ich działanie. Wszystko to jednak zdawało się cichnąć gdy ciężka broń maszynowa operatora ciężkiego pancerza wspomaganego otworzyła ogień. Hektor strzelał do czegoś co skakało do wody. Strzelał w locie do czegoś małego co jawiło się bardziej jako ruch niż kształt. Coś tam musiało oberwać bo eksplodowało pod wpływem potężnej broni do niszczenia opancerzonych, masowych celów. Trudność trafienia rekompensowało zagęszczenie ołowiu na ograniczonej przestrzeni. Rozgrzane łuski syczały gdy wpadały z pluskiem do zimnej, podziemnej wody.

W końcu Black 7 wstrzymał ogień. Płomienie na generatorze syczały tłumione coraz bardziej przez zraszacze. Te cicho szumiały zalewając monotonnym szmerem podziemne pomieszczenie. Głośniki ogłaszały alarm przeciwpożarowy. Lampy błyskały alarmująco żółciami i czerwieniami. Mechanizm ciężkiej broni kończył obracać swoje lufy.
- Trzeba sprawdzić wodę. - powiedział w końcu Ortega wciąż nie zmieniając wycelowania swojej broni. Mówił jakby obawiał się, że teraz czy wcześniej jakieś poczwary mogły czmychnąć pod wodę. Tą w której stali.

- To do roboty Wujaszku - Diaz warknęła przez zęby, przestawiając broń z ognia na naboje. Generator chyba jeszcze sie nie spierdolił, ale nie należało kusić losu. Nie w ten sposób - Lecę w trasę, jak coś zechce mnie zerznąć od tyłu.. no por tu puta madre, co ja ci będę tłumaczyć - parsknęła. Z żywą przynętą pójdzie szybciej, a w ruchaniu kurew Latynos miał większe możliwości. Zrobi to szybciej, a in zależało na czasie. Ani nalot, ani fala nie będą takie miłe i na nich nie poczekają, a w planach pozostawała integracja z miejscowymi kurwami.
Ten grafik prawie wolnego człowieka był strasznie napięty.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 29-05-2017, 05:43   #128
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 19 - Odkrycia (33:40)

Miejsce: zach obrzeża krateru Max; wjazd do Seres Laboratory; 50 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 33:40; 80 + 60 min do CH Black 2




Black 4, 6 i 0



Black 0 nie czekał długo na swój cel. Szybka, mała kreatura bardzo szybko objawiła się z dymu. Triplety obramowały szafkę, podłogę i gdzieś pomiędzy nimi trafiając w małego ale szybkiego xenos. Kolejne łuski upadły na podłogę gdzie zaraz rozgniotły je umazane dżunglową gliną buty dwóch Parchów. Zlały się z mnóstwem błyszczących elementów ze szkła, metalu i plastiku zawalajacych podłogę pomieszczenia.

Zaraz nadbiegły kolejne. Tym razem Black 4 też je dostrzegł. Obydwaj znów otworzyli ogień. Karabin i pistolet wypluwały kolejne pociski a zamki sypały kolejnymi dawkami ołowiowego złota. Graeff stwierdził doświadczalnie, że te małe kreatury pistolet jest równie skuteczny jak karabinek jakiego używał dotąd. Wystarczyły dwa czy trzy trafienia by mały xenos zarzęził, zatrzymał się i podkurczył odnóża gdy wchodził w stan nieuchronnej agonii.

Obydwaj prowadzili ogień i na razie wygrywali to starcie utrzymując pozycję. Ale byli też związani walką przez co wszelkie inne plany i działania zostały zastopowane. Na przykład dotarcie do Black 6. Ten jednak dotarł do nich sam a nawet wpadł. Przez drzwi. Właściwie to wyglądało jakby go ktoś wrzucił.



Strzelec wyborowy miał nieco inne wspomnienia z ostatnich sekund. Ruszył wzdłuż ściany przebiegając przez drzwi. Ledwo je minął coś ostro trzasło z hukiem. Zupełnie jakby coś trzasnęło tymi wahadłowymi drzwiami które dopiero co minął. Zostało mu ostatnie pomieszczenie do przebiegnięcia. Przez załzawione oczy mimo, że kaszlał i pluł dymem widział obrys drzwi naprzeciwko. Za nimi już powinna byc dwójka pozostałych Parchów. Ryk syren i obwieszczenia alarmowe wzywające do ewakuacji i zachowania spokoju nie zagłuszyły tego specyficznego odgłosu. Odnóży i szponów szurajacych po posadzce. W tym coś większego. Dobiegał już do tych ostatnich drzwi gdy drzwi za nim trzasnęły i chyba właśnie nimi oberwał w plecy. Uderzony wypadł na zewnątrz upadając na podłogę już po tej stronie gdzie nawet przez załzawione oczy widział dwójkę, stojących ludzi z bronią gotową do strzału.

 

Dwójka stojących Parchów też zauważyła tak wypadajacego przez drzwi kolegę jak i kształt majaczący przez otwarte obecnie drzwi w których leżał ich strzelec wyborowy jego pm i mina claymore.




To coś było spore. Tułów miało może wielkości człowieka albo podobnej. Całego człowieka. Jednak szeroki rozstaw odnóży sprawiał, że była o wiele od niego niższa. Stwór stał w otwartych drzwiach między pomieszczeniem przez które dopiero co przebiegł Mathias a korytarzem z który zaliczył ciutkę wcześniej. Stwór nie dał się podziwiać tylko chlusnął czymś z giętkiego ogona. Galaretowana ciecz rozbryzgała się po pancerzach trzech więźniów z Obrożami. Ściekając syczała, pieniła i dymiła dając się poznać jako żrąca to na co padło. Pancerze nie mogły zbyt długo znieść tak żrącej substancji. Ale przez otwarte jedne i drugie drzwi już wlewały się hordy pomniejszych stworów. Te najwyraźniej próbowały dorwać, zalać swoją liczbą i rozszarpać żywcem trójkę dwunogów.

 


Miejsce: zach obrzeża krateru Max; kino Halo; 10 m do CH Green 4
Czas: dzień 1; g 33:40; 80 + 60 min do CH Green 4




Green 4



Po uruchomieniu startera pojazd zaskoczył i pracował równym, pewnym, pyrkającym rytmem jakby dopiero co zjechał z fabryki. Doktor nauk medycznych ruszył przed siebie. Nawigowanie na przełaj przez dżunglę byłoby pewnie bardzo trudne. Ale na szczęście HUD podpięty pod Obrożę ładnie wskazywał kierunek w jakim powinien się Parch przemieszczać.

 

Natomiast utrzymanie kursu przy tych wszystkich korzeniach na jakich czterokołowiec podskakiwał, na tych wszystkich krzakach jakie taranował a ich gałęzie i liście chlastały i pojazd i kierowcę. Raz chyba rozjechał nawet jakiś owocujący krzak bo coś rozbryzgało się na pomarańczowo na jego napierśniku. Ale jazda była bardzo trudna, mimo nie najwyżeszj prędkośc jaką mógł rozwinąć pojazd w takim terenie.

 

Mimo, że widokiem jaki miał Green 4 trzęsło niemiłosiernie, to HUD kolejno odliczał i sekundy i metry. Wreszcie te ostatnie zaczęły szybko i rażąco spadać! 400 m... 370 m... 255 m... 160 m... 85 m... I wreszcie dojechał! Kapsułę zauważył prawie w ostatniej chwili gdy nagle zderzył się z czymś i poleciał do przodu wypadajac z siodełka. Okazało się, że upadł na jakiś pień. Osmolony. Zaraz za nim i wokół niego było co raz więcej krzaków. Aż za nimi rozciągało się dżunglowe gruzowisko połamanych drzew i wypalonych krzaków. Epicentrum tej dewastacji była kapsuła desantowa z napisem: "GREEN 4". Dotarł na miejsce!

 

Silnik quada zgasł. Ale sam pojazd chyba nadal był w porządku. Za to w powstałej ciszy dr. Horst usłyszał przede wszystkim ciszę. Nikt ani nic nie strzelało w pobliżu. Co prawa część odgłosów mogła pochłonąć dżungla i odległość ale i tak regularną strzelaninę nadal powinno być raczej słychać. Chociaż tą z wieżyczek bo waliły długimi seriami ognia ciągłego. Ciężko było to zinterpretować. Za to bardzo łatwo było mu zinterpretować odgłosy znacznie bliższe. Skrzeki, ryki i powarkiwania. Zbliżały się! Nie wiedział ile ani kiedy tu dotrą ale pewnie szybko! Ale był już tuż przy kapsule, brakowało mu ostatnie kilkanaście kroków do włazu kapsuły.

 


Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub Haven; 2250 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 33:40; 80 + 60 min do CH Black 2


 

Black 8



- Ejj chica spokojnie, nic mi nie jest. - powiedział wesoło Latynos też łapiąc Black 8 za ramiona przez co przez moment wyglądali jakby mieli zacząć jakiś taniec. Efekt zepsuł kaszel Patinio. Splunął na asfalt i otarł usta rękawem. Nie zdążył nic powiedzieć więcej bo od strony dżungli usłyszeli odgłosy świadczące o kolejnej fali xenos.

 

- Mam! Wskakujcie! - krzyknął z przeciwległej strony Mahler. Elenio nie czekał na kolejne zaproszenie tylko złapał za ramę czerwonowłosego sapera i razem pobiegli do furgonetki którą już uruchamiał żołnierz piechoty kosmicznej.

 

- Pożyczę. - Elenio zbliżył swoją twarz do twarzy Zoe i wypiął z jej przywieszki jeden z granatów. Gdy był tak blisko Nash czuła jego oddech na swojej twarzy a on sam puścił jej fantazyjne oczko. Potem oddalił się gdy zaczął uzbrajać granat by cisnąć ją w nadciągającą falę xenos. - Na co czekasz?! Jedź! - popędził marine gdy ten co prawda ruszył właśnie no ale był to klasyczny dostawczak a nie wyścigówka więc xenos nadal miały nad nimi przewagę prędkości.

 

- Przecież jadę! - odkrzyknął spiętym głosem wygolony marine dociskając pedał gazu do oporu i maszyna przyśpieszyła. Xenos nadal się zbliżały. Skakały już na ścianę i biegły po niej tak pewnie jak ludzie po chodniku. Większość co prawda była dość małych, wielkości chyba psa, może nawet mniejsze. Ale za to przewagę masy nad dorosłym człowiekiem nadrabiały liczebnością i przewagą mobilności.

 

- To jedź szybciej! - Elenio dalej go poganiał. I ciężko było stwierdzić czy granat cisnął na zewnątrz celowo czy mu po prostu wypadł gdy i jego i Black 8 cisnęło na burtę gdy brali wiraż na narożniku klubu.

 

- Jadę szybciej! Nie znasz się! Wy z Armii na niczym się nie znacie! - wydarł się Johan przekrzykując coraz głośniejszy silnik. Naprawdę przyśpieszali i gdy odjechali od narożnika nastąpiła eksplozja granatu. Dały się słychać skrzeki i krzyki więc wyglądało dawało to nadzieję, że granat spełnił swoje zadanie. Ale dojechali gdzieś może do połowy ściany gdy zza rogu, i na dachy pojawiły się zwinne sylwetki małych kreatur.

 

- A od kiedy chłopcy z Floty się na czymkolwiek znają?! - odkrzyknął pytaniem Latynos próbując wycelować swój karabin. Ale w bujającej się i będącej w ruchu maszynie strzelanie do zwinnych i dość małych celów nie było takie łatwe. Niemniej Latynos pociągnął za spust i na metalową podłogę pojazdu posypały się kolejne łuski. Przeciwnika widać było tyle, że jakiś mały xeno oberwał i potoczył się po asfalcie parkingu.

 

- Kurwa tu też są! - krzyknął nagle Johan gdy po wzięciu kolejnego zakrętu wyjechali na miejce gdzie niedawno parkował "Pussy Wagon", był front budynku i wgląd na główną drogę. - Trzymajcie się! - krzyknął ostrzegawczo Mahler i zrobił kolejny zwrot. Elenio i Zoe nie zdołali już tego zdzierżyć na własnych nogach i upadli oboje na podłogę pojazdu. Sam pojazd zaś rozbijał jakieś szyby, drzwi, zrobiło się ciemniej ale z neonowymi światłami i już wiedzieli, że marine wjechał vanem do wnętrza klubu. - Zapalające! - krzyknął wyskakując z szoferki. Nie musiał podnosić się z podłogi więc wyrobił się najszybciej. Odpiął z przywieszki swój granat i cisnął go w dopiero co wyrwane przejście. Gdyby udało im się je zablokować zyskaliby choć trochę czasu!
 

 

Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu Hell; 1750 m do CH Brown 3
Czas: dzień 1; g 33:40; 65 + 60 min do CH Brown 3


 

Brown 0



Roy Vasser, naukowiec z Seres Laboratory pokiwał głową chyba biorąc słowa Vinograovej za dobrą monetę. Odwrócił się i chyba chciał się spakować ale wtrącił się Karl. - Proszę tego nie brać. Będzie wyglądało, że się pan pakuje jakby gdzieś miał wyjść. Po co nam to? - zapytał spokojnie policjant delikatnie wodząc wzrokiem na przygnębionych ludzi jakich ich otaczali. I tak dwójka nowych i żwawy ruch jaki prezentowali kontrastował z tą smutną ospałością jaka tu zdawała się dominować. Nie trudno było sobie wyobrazić co by się działo gdyby dotarło do nich, że ta dwójka nowych może kogoś stąd wyprowadzić i zapewnić ratunek. Przynajmniej Roy chyba mógł sobie to wyobrazić bo gdy na chwilę zamarł i też powiódł wzrokiem po sąsiednich i dalszych pryczach kiwnął głową i wziął tylko mały pojemnik który wyglądał na taki co w środku jest holo i pewnie niewiele więcej. Wpakował go sobie do bocznej kieszeni szturmowych spodni. Niebiesko żółtych.

 

- Świetnie. A teraz powiedz Roy gdzie jest para gliniarzy. Wiemy, że gdzieś tu jest. - Karl przejął pałeczkę rozmowy i zaczął drążyć temat który go interesował. - Skup się Roy. Pomóż nam to my pomożemy tobie. - dodał widząc, że naukowiec już otwierał usta z miną jakby miał szybko zaprzeczyć. Gdy Hollyard dodał drugą część naukowiec zamknął usta i zastanowił się chwilę.

 

- Tu ich nie ma. Znaczy na tej sali. Widziałbym ich. - powiedział wskazując brodą dookolny ruch na salę pełną łóżek. Gdy się spędziło tu trochę czasu pewnie dało się rozpoznać dalszych i bliższych sąsiadów. Karl rozejrzał się również po czym wrócił spojrzeniem do naukowca z wymownym wyrazem twarzy na tyle, że ten połapał się, że ma kontynuować. - No są jeszcze dwie sale. Chyba jakiegoś gliniarza spotkałem w kiblu. Mogą być w następnej. - zapraszający gest policjanta sprawił, że Roy przejął rolę przewodnika.

 

Nie uszli zbyt daleko. Choć Vinogradova widziała, że wzbudzają u co przytomniejszych ludzi żwawsze i nawet czasem zaciekawione spojrzenia. Uzbrojony gliniarz maszerował z uzbrojonym Parchem. To pewnie nie był codzienny obrazek. Nikt jednak coś nie kwapił się ich zaczepić choć pewnie poszli już na ludzkie języki. Mieli fart na tyle, że parę granatowych ubrań dostrzegli w drugiej sali. Roy prowadził ich chyba na czuja ale gdy gliniarz ujrzał znajome mundury wysforował się naprzód.

 

- Cześć chłopaki. - przywitał się ale jednak jakoś tak mówił i szedł na nich, że w głowie May zapaliła się jakaś żółta lampeczka.

 

- Karl! Żyjesz! Uratowałeś się! No zajebiście! - po obydwu gliniarzach spłynęło najpierw niedowierzanie jakby zobaczyli ducha. Potem zaś radość. Ale połączona z jakimiś dziwnie nerwowymi spojrzeniami.

 

- Mhm. Który z was prowadził? - Karl zatrzymał się i pytał jakby prowadził jakieś przesłuchanie. Wcale się też nie uśmiechał i w ogóle wyglądał poważnie. Para policjantów wstała i spojrzała na siebie niepewnie. W końcu jeden z nich wskazał drugiego palcem. Karl jakby tylko na to czekał bo trzasnął wskazującego pięścią w szczękę. Ten zatoczył się o pół kroku.

 

- Za co?! Przecież mówię, że nie ja prowadziłem! - krzyknął zaskoczonym i wzburzonym głosem uderzony przez gliniarza gliniarz.

 

- Za to, że go nie zatrzymałeś! - krzyknął z furią policyjny strzelec wyborowy.

 

- Daj spokój Karl sam widziałeś co się działo. Jakbyśmy się zatrzymali to już by było po nas. - ten drugi próbował jakoś uspokoić sytuację unosząc dłonie w uspokajającym geście.

 

- Rozumiem. Chroniliście życie swoje i aresztantów. - pokiwał głową jakby uspokojony Hollyard.

 

- No właśnie! Tak było! Świetnie, że to rozumiesz Karl, zawsze wiedziałem, że równy z ciebie ch... - gliniarzowi najwyraźniej ulżyło a ten drogi odzyskał już równowagę i chyba byli skorzy do zakopania topora wojennego gdy nagle Hollyard trzasnął rozmówcę w szczękę.

 

- A tobie za to, że mnie prawie rozjechałeś! - syknął wściekły gliniarz do drugego którego zatrzymała prycza przed upadkiem.

 

- To po co stałeś na środku drogi?! - krzyknął w zdumieniu ten pierwszy.

 

- Żeby was zatrzymać! - Karl też znów wyglądał jakby zaraz miał zamiar strzelić go drugi raz.

 

- Okey, okey, nawaliliśmy okey? Ale co się stało to się nie odstanie. Przykro mi. Byłoby trochę więcej czasu. Albo co. Ale sam wiesz jak było. - ten drugi, starszy, wciąż masujący szczękę i oparty o pryczę próbował jakoś załagodzić sprawę.

 

- Sam jesteś? Udało się jeszcze komuś? - ten drugi też mówił przepraszającym głosem jakby nie chciał dalej toczyć tej kłótni.

 

- Mahler i Patinio. Z całej Zachodniej Barykady zostaliśmy tylko Mahler, Patinio i ja. - Karl widząc wywieszoną białą flagę i przepraszający ton też chyba się uspokoił. Chwilę panowała cisza. Roy na wszelki wypadek stanął przy Brown 0 a nie przy kłócących się gliniarzach. Właściwie to stanął nawet trochę za nią. Gdy trzech gliniarzy uspokoiło się dało się zauważyć, że na dolnej pryczy ktoś jeszcze siedzi. Gdy się już dostrzegło sylwetkę widać było trzy rzucające się w oczy rzeczy. Pierwsze, że to chyba była kobieta. Drugie to to, że miała coś narzucone na głowę, przez co w ogóle nie było widać ani jej twarzy ani włosów. Jakby worek. Albo poszewkę poduszki. Trzecie to, że miała dziwnie złożone obie ręce razem do ramy łóżka. Jakby była do niego przykuta albo przywiązana.

 

- To jest drugi aresztant? - zapytał Hollyard gdy już chyba otaksował sylwetkę siedzącą nieruchomo na dolnej pryczy. Obydwaj gliniarze chyba wydawali się zadowoleni ze zmiany tematu bo skwapliwie pokiwali głowami.

 

- Tak, to ona. - w głosie tego starszego dało się odczytać nawet dumę gdy mimo wszystkich trudności udało im się zaprowadzić tutaj aresztowaną. Kobieta siedziała prawie całkowicie nieruchomo ledwo czasem poruszając głową co było dość dziwne jak na tą całą kłótnię gliniarzy jaką powinna słyszeć będąc tuż obok.

 

- Zdejmijcie jej to. - powiedział Karl wskazując na głowę postaci. Dwaj gliniarze spojrzeli na siebie nawzajem, na Karla, na Mayę, na Roy'a chyba nawet i na przykutą do łóżka postać. W końcu jeden kiwnął do drugiego i ten młodszy podszedł do nóg piętrowych prycz i ściągnął worek z głowy postaci. Najpierw wysypały się wszędzie włosy a gdy gliniarz uniósł za brodę twarz dało się dojrzeć, że to twarz kobiety. O dość pobrudzonym i zaniedbanym kobiety choć w sile wieku. I z tatuażami na tej twarzy. Powieki jednak nadal miała nieprzytomnie zamknięte i całościowo wydawała się pogrążona w jakimś półśnie.
 

 

Miejsce: zach obrzeża krateru Max; generator schronu klubu Hell; 2250 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 33:40; 80 + 60 min do CH Black 2


 

Black 2 i 7




Woda nadal cicho chlupotała. Zarówno od betonowych ścian jak i od przemierzających ją Parchów. Zachlupotała głośniej gdy opuszczone przez Black 7 drzwi zamknęły się robiąc burzowe fale w tej podziemnej miniaturce jeziora. Odgłos uderzenia pionowej klapy odbił się echem od pustych, btonowych ścian. Podobnie odbijał się odgłos wystrzałów. Serie karabinku Black 2 pruły wodę. Coś tu było. Widziała coś jakby węże czy ryby, coś podłużnego. W słabym świetle pomieszczenia, w tej wodzie słabo je było widać. Dopiero latarka umieszczona w broni rozjaśniła sprawę. Ale świeciła dość wąskim promieniem więc trzeba było się wykazać refleksem by trafić akurat przepływające przez promień światła cholerstwo.

 

Black 7 wybrał nieco inny przyrząd i metodę sprzątania. Odłożył ciężki karabin maszynowy i wyjął swój miecz. Też przeszukiwał wodę w jednej dłoni trzymając latarkę a w drugiej miecz. Co jakiś czas ostrze ze świstem przeszywało i powietrze i wodę i czasem też ciała. - Ale brzydal. - powiedział za którymś razem Ortega gdy na czubku miecza wydobył wciąż wijące się wężowate paskudztwo.

 



 

Po jakimś czasie nie mogli znaleźć więcej pływających paskud. Albo wytłukli wszystkie albo jakoś po cwaniacku się pochowały by uniknąć zarówno ostrzału z karabinku Dwójki jak i rozcięcia mieczem Siódemki. Zostało sprawdzić następne pomieszczenie bo czas nieubłaganie uciekał. Znowu wyszli na korytarz i zamknęli za sobą drzwi. Woda znów chlupotała od ścian i od idących korytarzem pary uzbrojonych skazańców. Wąskie promienie latarek przecinały i wodę i cienie nad nią. Nic jednak nie widzieli podejrzanego a większość cichszych odgłosów zagłuszały mechanizmy i kroki ciężkiego pancerza wspomaganego. Wkrótce zatrzymali się przed drzwiami. Te jednak były zamknięte choć wystarczyło wcisnąć na panelu guzik by je otworzyć. Sądząc z wielkiego numeru 2 na drzwiach powinni mieć chyba do czynienia z podobnym pomieszczeniem jak te z którego właśnie wyszli.



Potężny but Black 7 kopnął coś pod wodą. To coś przesunęło sie o kilka kroków i chyba uruchmiło bo spod wody zaczął wyświetlać się hologram jakiegoś mężczyzny. Wyglądał w garniturze jak klasyczny pracownik biurowy. - Nie możemy sobie pozwolić na dalszą zwłokę. Próbki zostały wysłane do dalszych badań. Niestety prawdopodobnie zostały przechwycone przez nieznanych sprawców. Sugeruję, że powinniśmy je odnaleźć i zabezpieczyć. W razie konieczności zniszczyć. Konsekwencje wydostania się próbek na zewnątrz są niewyobrażalne. To może okazać się przełomem w tej sytuacji jaka tutaj teraz panuje na zewnątrz. Być może właśnie ten na jaki tak długo liczyliśmy. Potrzebne są jednak dalsze badania. To na co się natknęliśmy jest inne niż wszystko z czym się do tej pory tutaj czy gdziekolwiek wcześniej zetknęliśmy. Ale nie zgadzam się z doktorem Jenkinsem, że ta jego anomalia. Zresztą on wszędzie widzi wpływ tej swojej anomalii. Tyle mam obecnie do przekazania w tym raporcie. - po czym facet pewnie się rozłączył bo nagranie się skończyło i holoekran zgasł. Para Parchów popatrzyła na siebie nawzajem i na zamknięte wciąż drzwi. Czas uciekał. A im nadal zostało do sprawdzenia drugie pomieszczenie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 03-06-2017, 12:14   #129
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Udało mu się. Po raz kolejny owe szczęście, w które nie wierzył, uśmiechnęło się do niego, szczerząc te swoje ostre niczym sztylety zębiska. Horst wiedział że prędzej czy później zostaną one wbite w jego ciało by przywrócić równowagę. Pytanie tylko czy równowaga ta zostanie przywrócona przez popełniony przez niego błąd, jak w przypadku cysterny, czy z przyczyn nad którymi nie miał kontroli. Nie łudził się bowiem że ma ją nad każdym aspektem, jego ego nie zdołało jeszcze urosnąć do potrzebnego ku temu poziomu.
Zanim jednak jego myśli zostały całkiem zajęte snuciem coraz to większych planów, musiał je zmusić do skupienia na obecnej chwili i problemowi przed którym stanął. Jak zwykle czas odgrywał znacząca rolę. Uciekający czas przez który nie miał szans na przemyślenie co powinien zabrać, a co niekoniecznie będzie mu potrzebne. Najpierw jednak musiał się pozbierać z ziemi, co też zaraz uczynił. Następnym krokiem było zbadanie zawartości kapsuły, poświęcając na tą czynność możliwie mało czasu. Dokładnie piętnaście sekund. Kolejne przeznaczył na uzupełnienie zużytych stimpaków i materiałów wybuchowych. Po krótkim namyśle dobrał jeszcze drugie tyle, a po kolejnym jeszcze dwie cegły. Do tego dorzucił sześć granatów po czym zgarnął jedną z ofiarowanych jego grupie toreb na sprzęt i upchnął do niej ten ekstra sprzęt. Przy sobie zostawił tylko to co miał na starcie, tak żeby się niepotrzebnie nie obciążać. Quad mógł swobodnie przewieźć zapasowy sprzęt, który mógł się okazać niezbędny w najbliższym czasie, a kto wie czy nie dalszym. Wolał być przygotowany. No i nie mógł zapomnieć o pościgu. Nie, za żadne skarby nie mógł o tym zapomnieć. Z tego też powodu przygotował dodatkowe dwie sztuki materiałów wybuchowych, specjalnie na jego powitanie. Zamierzał ustawić krótki czas i zostawić pierwszą cegiełkę przy kapsule, a następną przytwierdzić do pierwszego drzewa, które minie w drodze powrotnej. Okrężnej drodze, tak by ominąć przebytą przez siebie trasę łukiem, który ponownie miał go doprowadzić w rejony kina. Co dalej… O tym będzie myślał gdy poprzedzające ten punkt plany zostaną wykonane i w zależności od ich efektów. Małe kroczki, niczym u dziecka które dopiero chodzić się uczy. Wpierw przywitanie, później pożegnanie. Dwa wybuchy. Od nich zależały kolejne kroki.

Green 4 się spieszył. Był już na miejscu ale pościg prawie też. Quad okazał się całkiem pożyteczną maszyną. Na przykład wspomagał tragarzowanie zapasowego ekwipunku. Tym razem dr Horst wziął głównie plastik i granaty. Mały, zapasowy plecak zmieścił się w bagażniku czterokołowca bez problemu. Jeszcze plan z dwoma plastikami. Były na tyle wygodne w użyciu, że chyba każdy kto umiał obsłużyć granat czy broń mógł sobie z nimi poradzić. Objawiało się to także w chwilach takich jak ta gdy trzeba było się śpieszyć. Przymocować, wstukać od oznaczający ilość czasu i koniec. Oddalić się zanim nastąpi eksplozja.

Doktor musiał się jednak śpieszyć. Gdy odjeżdżał z tej wyłamanej i wypalonej z dziewiczej zdawałoby się dżungli polany jaką uczynił przed paroma godzinami orbitalny lądownik już zdawało mu się, że nie tylko słyszy ale i widzi czoło pościgu. Dodał gazu i mały, mechaniczny wierzchowiec przyśpieszył choć nie za dużo. Ot wskazówka powędrowała gdzieś na połowę skali szybkościomierza. Mały pojazd przedzierał się przez dżunglowe trawy, krzaki, gałęzie chłostały w ramiona, hełm i napierśnik Parcha z numerami zielonej 4. Pościg jeśli zainteresował się kapsułą to chyba minimalnie. Ruszył, za warczącą silnikiem zwierzyną. Pościg zbliżał się szybko. Na tyle szybko, że Green 4 dość łatwo uzmysłowił sobie, że zwierzaki w tym gąszczu są szybsze od jego quada. Ale mimo to quad nadal był szybszy od najszybszego pieszego. Gdy wziął poprawkę na to co wyświetlał HUD i na prędkość z jaką stado skracało odległość wynik mógł co nieco niepokoić. Bowiem gdyby nie wystąpiły nowe zmienne pościg by ogarnął quada zanim by pokonał połowę odległości do krawędzi dżungli gdzie planował wyjechać. Ale jednak nastąpiły pewne nowe zmienne które przetestowały karty w tym dżunglowym stoliku.

Eksplozja gdzieś tam, za rufą quada i plecami kierowcy nastąpiła zgodnie z planem. Ale jednak eksplozja była znacznie potężniejsza niż wybuch samej kostki plastiku. Za plecami doktora stała się światłość. Prawie jednocześnie huk i grzmot a przez dżunglę przetoczyła się fala uderzeniowa która mimo, że wytłumiona odległością i licznymi drzewami dżungli szarpnęła zarówno quadem jak i kierowcą. Kapsuła eksplodowała. Wraz z nią jej paliwo, ładunki wybuchowe wmontowane “dla bezpieczeństwa” no i te wszystkie miny, granaty i amunicja jakie były tam zgromadzone. Podmuch cisnął czterokołowcem tak, że doktorem rzuciło w najbliższe krzaki. Rzucił też xenosami bo widział jak tam i tu leżały bezwładne lub dogorywające ciała obcych. Doktor zdołał wstać na własne nogi. Większość xenos jakie widział nie. Te które były z tyłu a więc bliżej eksplozji pewnie nie wyglądały lepiej. Te małe pewnie zmiotło. Ale jak coś z tego było większe albo dalej nadal mogło gdzieś tam być w tej dżungli. Teraz miał już zdecydowanie bliżej do głównej drogi niż jechać na przełaj w stronę kina.

Po raz kolejny odniósł sukces, chociaż ponownie też siła owego sukcesu przekroczyła jego oczekiwania. Na świętowanie nie miał jednak czasu, ten bowiem nadal umykał, nie bacząc na nic ani na nikogo. Jeżeli coś przetrwało ten wybuch to z pewnością nadal będzie za nim podążać. Nie sądził bowiem żeby chęć mordu jaką wykazywały te stworzenia zmalała tylko dlatego że większość z nich poległa. Powiedziałby wręcz, że mogła się zwiększyć. Jego wiedza na ich temat nie była jednak wystarczająca by ze stuprocentową pewnością określić ich zachowanie oraz ustalić pobudki, które kierowały ich działaniami. Postanowił zatem skupić się na tym co wiedział. Jego plan zakładający pozbycie się pościgu lub jego spowolnienie działał nad wyraz dobrze. Kolejnym etapem było dotarcie do miejsca, w którym mógłby przetrwać zapowiedziany ostrzał. Żeby tego dokonać musiał powrócić do okolic kina i spróbować dostać się do budynku laboratorium lub podjąć próbę znalezienia innego, zdatnego do tego celu, miejsca. Jeżeli przebicie się do chronionego budynku okaże się niemożliwe, nie miał innego wyjścia. Przede wszystkim musiał przeżyć.

Zbierając się z ziemi i wsiadając na quada, sprawdził położenie pozostałych Parchów, którzy znajdowali się w okolicy. Ich ruchy mogły mu wskazać kierunek, w którym najlepiej było podążyć. Obroża informowała że trójka z nich znajduje się tam, gdzie zamierzał dotrzeć na pierwszym miejscu, a reszta znajduje się w klubie Haven, chociaż ta grupa wyraźnie nie trzymałą się razem, pozostając rozdzieloną kolejnymi poziomami lokalu. To dawało mu pewien obraz sytuacji. Logika podpowiadała dołączenie do grupy pierwszej. Nie dość, że trzymali się razem, a co za tym szło reprezentowali sobą większą siłę rażenia, a co za tym szło także i większe możliwości obrony w przypadku ataku, to na dodatek znaleźli sposób na dotarcie tam, gdzie także jemu wydawało się rozsądne dotrzeć. Pamiętał jednak odgłosy ciężkiego ostrzału, który mógł pochodzić tylko z wieżyczek otaczających laboratorium. Pytanie pozostawało, czy cisza, która później zadzwoniła mu w uszach była wynikiem działań tamtej grupy, a jeżeli tak to ilu xenos, zdołało przez to wedrzeć się do wnętrza budynku, a tym samym znaleźć się na jego drodze. Oczywiście były to przypuszczenia snute jedynie z domysłów, jednak nie mógł ich tak całkiem zignorować.

Druga grupa zdawała się stawiać znacznie mniejszy nacisk na współpracę, jednak nie obserwował ich poczynań na tyle uważnie by móc mieć co do tego pewność. Ich rozmieszczenie mogło wskazywać, że nadal szukają schronienia, a jeżeli do tej pory go nie znaleźli to możliwym było, że takowego zwyczajnie nie ma. To z kolei kłóciłoby się nieco ze zwyczajem dodawania takowych pomieszczeń do większości publicznych obiektów, a takim bez wątpienia był klub Haven. Ponownie jednak bazował głównie na swoich przypuszczeniach, nie popartych na tyle solidnymi faktami by móc zbudować z nich pewną podstawę dla dalszych poczynań. Z tego też powodu, po raz kolejny postanowił skupić się na małych krokach, a konkretnie na pierwszym z nich czyli na samym dotarciu do budynków, nad którymi odbył tą małą naradę z samym sobą. Miał przed sobą opcję trudniejsza i zapewne obfitująca w większą ilość niebezpieczeństw, oraz tą, która miała takowych, przynajmniej w teorii, mniej. Po krótkiej chwili namysłu którą wykorzystał także by odpalić quada i ustawić go przodem do kierunku jazdy, skierował się w stronę opcji z mniejszym ryzykiem, którą była główna droga, prowadząca do kompleksu budynków będących w zakresie jego zainteresowania. Istniała pewna szansa na to, że dzięki temu będzie mógł rozwinąć nieco większą szybkość, a co za tym szło, zaoszczędzić na czasie i być może mieć mieć go wystarczająco by zdążyć zlokalizować schron i znaleźć się w nim, zanim rozpęta się piekło.

Quad wydał się doktorowi nieco pogięty. Chyba bardziej niż gdy go znalazł nie tak dawno temu. Na pewno był znacznie bardziej usyfiony. Miał chyba w sobie i na sobie wszystko co chyba mógł mieć. Dziury po zderzeniach, wgniecenia blach, zadrapania, rozchlapane błoto, żółtawe rozbryzgi xenosowej krwi, może nawet coś co mogło być jakimś narządem, trawę, liście i pomniejsze gałązki przyklejone do tego wszystkiego no i znów leżał na dwóch kołach.

Jednak gdy doktor nauk medycznych postawił go do pionu wydawało się, że maszyna jest przyzwoitym stanie. W każdym razie gdy ją odpalił nic nie świeciło się na czerwono a to było najczęściej umownym znakiem, że z jakąś maszyną czy urządzeniem jest coś nie tak. Tym razem choć odpalił pyrkoczący motor za którymś razem to jak już jechał to jechał równo i prosto. Znaczy tak równo i prosto jak się na przełaj przez dżunglę dało. Na razie chyba nic go nie ścigało.

Widział najpierw na mapie HUD, że zbliża się do końca dżungli i dobrze, bo bez niej każdy kierunek dżungli wydawał mu się jednakowo mroczny i zielony. W końcu jednak zauważył jaśniejsze prześwity oznaczające koniec dżungli a wreszcie z niej wyjechał! Jak jasno! Po wyjechaniu z mroków zielnego baldachimu aż musiał zmrużyć oczy gdy “stała się światłość”. Chyba dlatego zauważył ją dopiero po chwili.

Biegnąca sylwetka w tylnym, ułamanym i zachlapanym lusterku. Kobieta. Pewnie szczupła i młoda skoro tak biegła. Pewnie coś wołała i pewnie do niego choć przez pracujący silnik i dzwonienie w uszach nie słyszał jej głosu. Ale machanie rękami nad głową było typowym, ludzkim gestem gdy się chciało zwrócić na siebie uwagę. Kobieta biegła po drodze za odjeżdżającym quadem. Naturalnie nie miała szans dogonić na piechotę odjeżdżający i nabierający prędkości pojazd. Zatrzymać się? Odjechać? Oba wyjścia miały swoje plusy i minusy.

Nad obiema opcjami należało się zatem zastanowić. Za zatrzymaniem przemawiały zwykłe, ludzkie odruchy. Chęć niesienia pomocy, chęć łączenia się w pary, pragnienie towarzystwa. Żaden z tych odruchów zwykle nie stanowił dla niego problemu. Były ignorowane do chwili, w której podążenie za nimi nie przeważało związanego z tym ryzyka, a i wtedy ostrożność i chłodna kalkulacja dyktowała jego krokami. W obecnej chwili pomoc nieznajomej wiązała się z możliwym pozyskaniem potrzebnych mu informacji. Kobieta mogła także okazać się przydatna i z innych względów. Jakby nie spojrzeć miał zapasowy plecak, który ktoś wszak musiał nieść, a on już przecież miał co dźwigać. W razie konieczności mógł ją także potraktować jako wabik dla xenos, który mógłby skutecznie odciągnąć te stworzenia od niego. Były i inne zalety wynikające z jej towarzystwa, które jednak, póki co, zmuszony był odrzucić.

Z zaletami szły jednak i wady. Zatrzymanie się w tej chwili groziło utratą cennych minut. Groziło także i tym, że obity i wymęczony pojazd odmówi jednak posłuszeństwa, odcinając mu najlepszy sposób dotarcia do zabudowań, a co za tym szło, mogło mu nie starczyć czasu na znalezienie schronu czy chociażby piwnicy czy nory w ziemi dość głębokiej by mógł się skryć przed pociskami. Do tego dochodziły scenariusze poboczne. Kobieta mogła nie być sama, mogła mieć kogoś, kto potrzebowałby pomocy, mogła być uzbrojona i niekoniecznie pokojowo nastawiona. Mogła też mieć na karku pogoń. To że jeszcze jej nie widział, nie znaczyło że nie istniała.

Myśli kołaczące się mu po głowie spowodowały skrzywienie ust, które wyrażało głębokie niezadowolenie, jakie poczuł gdy zdał sobie sprawę, że zaczyna się zachowywać niczym paranoik. Oczywiście, w jego obecnej sytuacji ostrożność była wskazana, jednak on najwyraźniej przekroczył wątłą granicę, która oddzielała ją od manii prześladowczej. Nie zmieniało to jednak tego, że musiał podjąć decyzję. Mógł oczywiście zignorować nieznajomą i nie miałby z tym większego problemu. Pojechałby dalej i na własną rękę znalazł to, co potrzebował lub podążył za odnogą głównego planu biorącą pod uwagę połączenie się z jedną z grup i wraz z nimi znalezienie bezpiecznego schronienia. Zamiast tego zaczął zwalniać. Dlaczego? Ponieważ zalety takiego postępowania, nieznacznie bo nieznacznie, przewyższały wady. Co prawda nie miał dość danych by mieć co do tego pewność, to jednak postanowił podjąć ryzyko. Kalkulowane ryzyko, wszak nawet gdyby musiał ją zabić i gdyby quad nie wystartował to wciąż powinien zdążyć na czas by dotrzeć do klubu, który nie wymagał przedzierania się przez zabezpieczenia, lub do laboratorium, o ile wieżyczki faktycznie zostały wyłączone z gry. Musiałby co prawda porzucić dodatkowy sprzęt, który by go spowalniał, ale…

Cóż, był tylko człowiekiem, wbrew temu co twierdzono, i jako taki nie był wolny od wad. Jedną z nich była ta, którą zwano pierwszym stopniem do piekła. Miejsce to nigdy go szczególnie nie przerażało, zatem nie miał nic przeciwko wkroczeniu na ów pierwszy stopień, a nawet na kolejne. Lubił także okazjonalnie ulegać swym słabościom, tak jak czynił to teraz, odwracając się w stronę nieznajomej i czekając aż do niego dobiegnie. Nie wyłączył silnika nie chcąc tracić przewagi wynikającej z możliwości szybkiego, ponownego ruszenia w drogę, a także pozwalać na to by jedna z wad podjętego przez niego wyboru, miała jakąkolwiek szansę zaistnienia. Usta wygiął w przyjazny, acz ostrożny uśmiech, jaki pasował do obecnej sytuacji. Sięgnął także po pistolet, wychodząc naprzeciw swej paranoi. Trzymał go jednak nisko, lufą do ziemi, sygnalizując brak chęci do jego natychmiastowego użycia, jednocześnie dając także znak, że w razie konieczności jest gotowy do tego, by strzelić. Ot, drobne zabezpieczenie.


Kobieta nie była żołnierzem. Ani policjantem. Ani, żadnym mundurowym. Była ubrana jak jakiś cywil. Nie miała żadnych emblematów ani innych oznak funkcji, stopni czy sugerujących, że umie posługiwać się bronią. Broni raczej też chyba nie miała. Przynajmniej żadnej widocznej. Musiała być jednak albo zdesperowana albo przyzwoicie biegać bo gdy terenowy wszędołaz się zatrzymał doganiała go dość prędko. Choć naturalnie ani ona, ani, żaden inny człowiek nie był tak prędki jak czworonóg czy sześcionóg o zbliżonych gabarytach. Green 4 więc widział ścianę dżungli biegnącą postrzępionymi zębami przy przydrożnej polanie. Był zbyt blisko niej by widzieć efekt eksplozji kapsuły ale jednak wciąż na ziemię, tu i tam nadal spadały jakieś cząstki jej lub okolicznej dżungli. Gdzieś z tej ściany właśnie w każdej chwili mogły wybiec pierwsze xenos. Zatrzymanie pojazdu na pewno nie wpływało na zwiększenie szans zgubienia pościgu.

Podobnie było z drogą. Ten element jednak był ciężki do oszacowania dla doktora z braku danych do badań. Zapewne na równym, cywilizowanym asfalcie, nawet jeśli czasem zawalonych jakimś lejem po bombie czy czymś podobnym quad zapewne powinien zasuwać znacznie szybciej niż na przełaj przez dżunglę. Ale na otwartym terenie szybciej pewnie też zasuwały by potwory. Jak bardzo nowe warunki by modyfikowały te dwie prędkości właśnie ciężko było to ustalić choć mała terenówka na pewno była skonstruowana z myślą o pokonywaniu terenu a nie biciu rekordów prędkości. Zaś te xenos jakie ostatnio go ścigały były jednymi z tych szybszych. No i pasażer. Pasażer też oczywiście zwiększał i zużycie energii i zmniejszał prędkość tak małego pojazdu. Pasażer właśnie dobiegał do quada.

- Zatrzymaj się! Zaczekaj! Nie odjeżdżaj! - urwane okrzyki wyraźnie przestraszonej kobiety dotarły do Parcha siedzącego na siodełku terenówki. Chyba bała się, że w ostatniej chwili zmieni zdanie i odjedzie. Z bliska widział, że jest jednak młoda. A przynajmniej w sile wieku. Długie pukle włosów skakały w górę i w dół w rytm jej biegu. Wreszcie dziewczyna a właściwie młoda kobieta dopadła do pojazdu. Wskoczyła na tylne siodełko sadowiąc się w biegu za pancerzem dr. Horsta. Płynnie objęła jego tors dłońmi przyciskając się do niego. - Jedź! Teraz jedź prędko, zanim wrócą! - krzyknęła wciąż tym swoim przestraszonym głosem oglądając się nerwowo za siebie.

Pytania… Ciąg pytań rozwinął się w umyśle mężczyzny, niczym sztandar. Kim była? Co tu robiła? Czy postąpił właściwie zatrzymując się by jej pomóc? Ile go to będzie kosztowało? Czy ścigający ją należeli do xenos czy może do rodzaju ludzkiego? Te i kolejne wypełniały mu głowę gdy ponownie ruszył w swoją drogę, obarczony niespodziewanym balastem. Wbrew jej życzeniom nie zamierzał zwiększać prędkości do maksymalnego poziomu o ile nie nastąpiłaby ku temu absolutna konieczność. Koniecznością tą, dla przykładu, byłby ewentualny pościg, chociaż nawet wtedy najpierw rozważyłby próbę pozbycia się go lub opóźnienia, a dopiero później ryzykował skręcenie karku. Względnie zrzucenie balastu, którego wada przelicytowała by wtedy zaletę.
- Co samotna kobieta robi w takim miejscu? - Zapytał, nie dodając do tego oczywistego faktu iż znajdowała się na terenie opanowanym przez xenos i nie miała przy sobie broni. Pytanie to miało także za zadanie ustalić czy była tu z kimś, co wydawało mu się oczywistym jednak potrzebował potwierdzenia, a także tego czy te osoby poległy, schroniły się gdzieś zostawiając ją samą, a także przy odrobinie szczęścia, dlaczego ją zostawiono. Wariacje te miały zwyczajowo wiele ale i powstały przy założeniach iż kolejne odpowiedzi będą potwierdzać następujące po sobie tezy. Tak być wcale nie musiało. Mogła odpowiedzieć, że się zgubiła. Mogła poinformować go, że reszta jej towarzyszy nie żyje lub że faktycznie jest tu sama niczym palec i zdołała jakoś przetrwać bez posiadania broni oraz jakiegokolwiek pancerza. Możliwości było wiele i były niczym puzzle kolorowej układanki, jaką stanowiła. Zagadki, którą należało rozgryźć by poznać jej słodki smak.
Uśmiech na ustach mężczyzny poszerzył się, odsłaniając równe rzędy zębów. Wspomnienia nie były wszak aż tak odległe, wciąż był w stanie wymusić na nich by podały mu na srebrnej tacy odpowiednie odczucia i emocje, które im towarzyszyły, a które potrafiły pobudzić jego ciało nawet tu i teraz, z dala od blasku świec i woni czerwonych róż w wazonie. Mógł je smakować, rozkoszować się nimi, czerpać z nich moc. Wspomnienia jednak, nie ważne jak wyraźne, były jedynie tym czym były. Ulotnymi urywkami dawnego życia, które zostało mu odebrane. Dałby wiele by ponownie móc wbić w nie zęby i wypełnić usta sokiem niosącym rozkosz spełnienia.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 03-06-2017, 14:07   #130
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Post wspólny - Mike, Cohen, Leminkainen, MG

- Ruszaj dupę z drzwi szóstka! - wydarł się Black 0 używając czynnika zasadowego!

Owain, klnąc pod nosem, upuścił pistolet i nastawił timery w minach na pięć sekund i cisnął jedna po drugiej w stronę wielkiego stwora.
- Poszedł ogień, nisko głowy! - ryknął, chowając się za ścianą i wyciągając wolną już drugą ręką czynnik zasadowy, by zneutralizować kwas przeżerający mu pancerz.

Black 6 przetoczył się na bok z dala od światła drzwi po czym wycelował peem.

Padre kopniakiem zamknął drzwi przed pyskiem ufoka.

Black 4 zdążył cisnąć zaprogramowaną właśnie bombę w głąb pomieszczenia. W tym samym czasie Black 6 zdążył się odsunąć od drzwi a Zero polał swój egzoszkielet zasadowymi odczynnikami neutralizującego działanie biokwasu. Kilka metrów pomieszczenia dla rozpędzonych xenos nie stanowiło żadnej realnej bariery nie do pokonania. Black 0 zaryzykował i zatrzasnął drzwi. Ledwo to zrobił poczuł jak kilka ciał uderza w nie od drugiej strony. Tak samo jak coś znacznie wyżej. Coś co się pieniło i syczało zupełnie jakby było trawione kwasem. Padre nie zdążył jednak zatrzasnąć drzwi przed wszystkimi xenos. Niektórym udało się czmychnąć nim je zatrzasnął. Teraz dwa oblazły go, szarpiąc pazurami i szczękami. Egzoszkielet na razie spełniał swoje zadanie ale nie mogło trwać to wiecznie. Black 4 zdołał użyć swojego ostatniego pakietu zasadowego. Biała pianka pojawiła się sycząc na pancerzu gdy zasady wypalały trawiący nowoczesny pancerz kwas. Jednak chwilę nieuwagi wykorzystały dwa pomniejsze xenos które opadły człowieka z dwóch stron szarpiąc pazurami i gryząc szczękami. Pistolet Owaina leżał na podłodze tam gdzie go rzucił przed momentem, tomahawk i reszta sprzętu spoczywała gdzie ich miejsce więc Parch mógł się bronić tylko gołymi dłońmi. Udało mu się trafić i zranić jednego xenos i ten zasyczał boleśnie po zderzeniu z pięścią zwiadowcy. Odpadł od niego i zwinął się na podłodze. Drugi xenos jednak zdołał użreć Black 4 na tyle boleśnie, że ten to poczuł. Black 6 wciąż walcząc z łzawiącymi oczami i drapaniem w gardle zdążył sprzątnąć ze swojego automatu jednego stworka który przecisnął się między framugą a zamykanymi przez Padre drzwiami. Drugi jednak go dopadł jednak walka okazała się wyrównana i ani człowiek ani stwór nie mogli tak od razu uzyskać przewagi. Wtedy coś po drugiej stronie drzwi eksplodowało. Stojący przy drzwiach Black 0 upadł razem z przeciwnikami i wyrwanymi drzwiami dobre kilka kroków dalej. Całe pomieszczenie spowił dym eksplozji a trójce ludzi tak dzwoniło w uszach, że prawie kompletnie się nie słyszeli nawet gdy krzyczeli do siebie ile sił.

Profilaktyka była podstawą, Padre puścił karabin, który zawisł na UCE i rzucił granat tam gdzie ostatnio widział ufoka.
- Granat! - wydarł się, przykucając za resztkami jakiś stołów czy innych rupieci.

Black 6 postanowił odczekać ze wstawaniem aż granat wybuchnie. Był świadom kwasu na pancerzu ale uważał że ma w tej chwili istotniejsze zagrożenia dookoła.

Ledwo usłyszawszy krzyk Padre przez syreny przeciwmgielne, które wyły na całego w jego uszach, Owain zachował jednak na tyle przytomności umysłu, by nie dociekać co i jak w tym momencie, zamiast tego skrywając się za najbliższą możliwą osłoną.

Black 0 właściwie nie miał pojęcia gdzie i w co ciska walcowaty pojemniczek. Rzucał na to co jego oszołomiona głowa próbowała zapamiętać przez te piekielne dzwonienie wewnątrz i na zewnątrz głowy. Nie widział ani tamtego dużego stwora, ani tych małych, ani sąsiedniego pomieszczenia ani nawet drzwi przez które chciał cisnąć granat do wnętrza. Równie dobrze mógł cisnąć w ścianę i granat eksplodowałby po ich stronie. Zresztą stracił pojemniczek z oczu ledwo ten oderwał się od jego dłoni ten od razu zniknął mu w gęstym dymie. Odlegli o kilka kroków bliżej drzwi Cztery i Sześć byli widoczni jako kontury sylwetek. Nawet słuch nie był zbyt pomocny bo przy tym wyciu syren i dzwonieniu w uszach póki granat nie eksplodwał był obecnie niesłyszalny.

Tamci jedna też przeżyli eksplozję bomby. Trójka Parchów nie była pewna czy to ci co im Padre zamknął drzwi przed nosem czy kolejni ale byli. Słyszeli chrobot pazurów. Po ścianach, sufitach, podłogach, meblach. Słychać było ich skrzeki i piski. Znów wszystko ucichło jak ucięte nożem gdy eksplodował granat Zcivickiego. Jednak za blisko. Kolejny podmuch szarpnął chmurą dymu, szarpnął tak samo trójką mężczyzn. Najbliżej epicentrum byli zwiadowca i strzelec wyborowy grupy Black i oni dostali się w obszar działania tej broni. Ale choć stojącemu kilka kroków dalej dowódcy zasięg rażenia jeszcze zahaczył to jednak to w połączenu z egzoszkieletem na sobie pomogło mu wyjść cało z opresji. Choć nadal dzwoniło mu w uszach po poprzedniej eksplozji, że nawet jak krzyczał to słyszał samego siebie z trudem. Black 4 i 6 nie mieli tyle szczęścia. Ich przypadkowe osłony choć przyjęły na siebie częśc siły eksplozji to jednak byli na tyle blisko, że poszarpało im ciała szrapnelami a fala uderzeniowa przenicowała im wnętrzności. Wciąż nie widzieli z trudem wyciągniętą własną dłoń w tym dymie a czubek lufy broni znikał już w dymie. W tych warunkach można było liczyć na dostrzeżenie ogłuszoną głową zagrożenia na może krok czy dwa przed sobą. Xenos mogły ich tutaj opaść w każdej chwili. A xenos tu były. Słyszeli szelest i chrobot szponów i piski. Były tu. Obchodziły ich. Mając chwilowe trudności ze sforsowaniem przeszkody po prostu ją obchodziły innymi korytarzami i salami. W końcu musiały znaleźć inną drogę do tego pomieszczenia i zalać je swoją liczebnością.

- Wycofujemy się! - wrzasnął Black 0 wymienił magazynek na pełny, a częściowo zużyty chowając do ładownicy. Potem ruszył ostrożnie wzdłuż ściany do pomieszczenia z długimi stołami laboratoryjnymi.

Owain porwał upuszczony pistolet, wcisnął go do kabury i chwytając karabin, podążył za Padre, osłaniając ich szóstą.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172