28-10-2017, 01:02 | #221 |
Reputacja: 1 | Ponad szmer silnika przebił się syk stimpacków i medpaków. Padre zmienił magazynek i także podratował swe nadwyrężone zdrowie. - Dzięki ci Panie za Twą pomoc i ocalenia nas niegodnych. A mały zakład rzeźniczy na kołach gnał niczym wiatr… Maszyna gnała co sił w kołach z oszałamiającą dla komputera pokładowego prędkością dochodzącą momentami nawet do 30 km/h. Jeśli trafił się kawałek ocalałej drogi. Ale rzadko się trafiał bo zwykle trafiali na leje, zawalone drzewa, truchła większych obcych, fragmenty gruzu, stalowe belki a ciał dziesiątków mniejszych xenos jakimi upstrzona była okolica nie było co liczyć. Więc komputer pokładowy stawiając na bezpieczeństwo pasażerów w tak trudnych warunkach i meldując im o licznych awariach, informując o wezwaniu serwisu i pomocy drogowej które jednak nie odpowiadały inaczej niż przyjęciem zgłoszenia i prośbą o cierpliwe czekanie jechał więc raczej zwykle ostrożnie niż szybko. Mimo to pokancerowana po bombardowaniu, eksplozji granatu, ostrzale, zażartej walce wewnątrz i na wewnątrz kabiny, kłach i pazurach obcych osobówka toczyła się dalej póki nie wyrzęziła ostatniego tchnienia. Zdążyli dojechać do mostu, minąć go, zostawić za sobą, zbliżali się do zakrętu na wschód jaki względnie był ostatnią choć nie krótką prostą i właśnie gdzieś wtedy samochód umarł. Licznik na Obroży pokazywał 3430 m do Checkpoint w linii prostej. Drogą było pewnie trochę dłużej i dalej ale na przełaj przez połamaną bombami dżunglę pewnie i tak by zeszło dłużej. - Może tam jest jakaś fura? - zapytał Owain wskazując na zachowaną tablicę witającą w jakimś osiedlu. Nawet z tego miejsca widzieli zjazd do niego a wedle map Obroży osiedle zaczynało się z kilkaset metrów dalej choć z drogi na której byli widać było tylko zjazd drogi w dżungli duszącej drogę. Mogli poszukać następnej bryki albo zasuwać z buta te ostatnie kilka kilometrów. Padre przełożył z plecaka magazynki w brakujące sloty ładownicy. Owain zmienił magazynek na świeży - Niema co ryzykować szukania bryki. Kilkaset metrów to może być jedna trzecia trasy. - Powiedział Padre. Wyjął z plecaka apteczkę i dał Owainowi, Ten przytoczył do szelek by była pod ręką. Sobie też przytroczył do szelek. - Po drodze będziemy mieli niezłe tempo, w pół godziny powinniśmy być na miejscu. Jak nic nie wyskoczy z lasu - odparł Owain. - W drogę. - Zarzucił plecak na ramię i ruszyli. Padre na szpicy, Owain pilnował tyłu. Podziurawiona wybuchami droga była mimo wszystko łatwiejsza do przejścia niż pojazdem kierowanym przez komputer. Choć pieszo cały ekwipunek trzeba było dźwigać na sobie a obydwa Parchy byli nim nieźle objuczeni. Zdecydowanie bardziej niż zalecały regulaminy na piesze patrole. Owain co chwila ocierał pot z czoła bo lejący się żar z nieba absolutnie nie ułatwiał podróży. Prędkość była raczej ślimacza. W ciągu minuty pokonali może z pół setki metrów, może trochę więcej. Droga wiodła przez dżunglę ale sama w sobie była otwartym terenem. Świetna do obserwacji z tej dżunglii za to słabo się z niej obserwowało to co w dżungli. I byli pod obserwacją. Dżungla i ta przy drodze i ta w głębi rozbrzmiewała licznymi dźwiękami. Gdzieś trzasnęła gałąź jakby spadła z wysokości czy coś jej w tym pomogło. Gdzieś wciąż dymił się pomniejszy pożar. Co chwila widać było ciała xenos. Czasem te większe, jedno minęli wielki jak jakiegoś nosorożca czy niedźwiedzia z ziemskiej fauny a drobnych ciał o wielu parach odnóży było bez liku. Bombardowanie musiało je położyć pokotem. Ale jednak co mówiły uszy ludzi w Obrożach nadal sporo dla nich zostało. Stwory przemykały tuż za linią drzew. Skrzeczały. Co chwila widać było jakiś ruch między drzewami, między gałęziami. Ale na razie unikały otwartej przestrzeni i otwartego ataku. Jasne jednak było, że towarzyszą i obserwują tylko dwóch dwunogów na środku drogi. Black 4 i Black 0 nie zaszli zbyt daleko nim coś się zmieniło. Właściwie zaraz za pierwszym stopniem dłuższego zakrętu w jaki zaczęli wchodzić. A przed nimi oprócz skrzeczących dookoła xenos ukazała się zawalidroga. Na zawalidrogę składała się wojskowa ciężarówka ustawiona w ich stronę tyłem. Była nieco przekrzywiona stojąc częściowo w jakimś leju. Xenos w dżungli zasyczały ostrzegawczo. Przybywało ich. Na otwartym terenie drogi nawet te najmniejsze miały okazję zdobyć przytłaczającą przewagę nad dwójką ludzi. Mogły już teraz zaatakować w każdej chwili choć jeszcze trzymały się za kurtyną zgniłozielonego półmroku parnej i potrzaskanej bombardowaniem dżungli. Z leja jaki ozdabiał drogę wychyliła się jakaś sylwetka. http://cdn.escapistmagazine.com/medi...891/891923.jpg - Hej! Pomóżcie mi! - krzyknęła do nich dziewczyna z oznaczeniami sierżanta FA. Trzymała w dłoniach szturmówkę i wydawała się spięta. Była jakieś dwadzieścia czy trzydzieści kroków od dwójki Parchów. Podobna odległość dzieliła ich od skrajów dżungli i czających się w niej xenos. - Sama jesteś? - zapytał Zciwicki powoli biorąc granat - Bo może być nas za mało. Bryka rozumiem, że nie jest na chodzie? Owain odruchowo przeczesywał wzrokiem drugą stronę kryjąc plecy Padre. Także brał granat. - Pośpieszcie się! - krzyknęła ponaglająco dziewczyna z Armii. Gdy podeszli bliżej widzieli ją lepiej. A także to co kryło się na dnie leja. Jakiś pocisk czy bomba. Ogromna. Ale chyba niewybuch. Widać było jak coś w niej się obraca jak radar i błyska diodami. Na samym dnie była dziura na tyle duża by człowiek mógł z pewnym zapasem się przez nią przecisnąć. Widocznie siła uderzenia była tak duża, że przebiła się do czegoś głębiej. - Tam jest moja koleżanka! Wyciągnijcie ją! Bez niej nie rozbroi się tego cholerstwa! - wskazała najpierw na dziurę na dnie leja a potem na bombę. - Ja muszę pilnować aparatury bez tego nas zaleją! I tak nie wiem ile jeszcze zadziała! - kobieta ponagliła obydwu Parchów ponownie wskazując na otwarty laptop lub podobne urządzenie i stojące przy nim dziwne ustrojstwo na małym stojaku. Trzaski i skrzeki xenos z obrzeży dżungli nasilały się. - Głęboko tam? - zapytał Owain. - Co to za gówno? - wskazał głową bombę. - Ile do wybuchu? - zapytał Padre podchodząc. - Ma czujnik ruchu. Jak wyczuje ruch obcych w pobliżu to wybuchnie. Pośpieszcie się! - sierżant zaczynała frustrować się coraz bardziej widząc zwłokę zamiast działania. - Bez niej nie rozbroi się tej bomby! - ponagliła ich ponownie wskazując na dziurę na dnie leja. - Jaki to ma zasięg? - zapytał Padre - Weź no zajrzyj do dziury. Czwórka przykląkł na krawędzi i zajrzał. - Hej laska, żyjesz? Możesz się ruszać? - A jak rozbroi bombę to jaki macie plan? Bo na piechotę nie uciekniemy. - Większy niż ktokolwiek zdoła przebiec. Jak bomba będzie rozbrojona to stąd odjedziemy. Zamierzacie stać i gadać czy zrobicie coś wreszcie by uratować jedyną osobę która może rozbroić to cholerstwo? - ciemnowłosa sierżant wykazywała coraz większa irytację na zwłokę w działaniu. W każdej chwili mógł nastąpić atak xenos, a bez sapera nie było co marzyć o saperskiej robocie. Black 4 dał znać, że widzi jakiś kanał. A kawałek dalej coś co wygląda na opuszczoną na jego dnie latarkę. Ale na jego wołanie nikt nie odpowiedział. - Masz odczyty jej stanu? - zapytał laski Padre, a Owain tymczasem oświetlił dziurę latarką taktyczną. - Masz pewność, że żyje? - Jeszcze żyje. Zrobicie coś wreszcie by ją uratować czy będziecie tu czekać aż xenoxom się znudzi czekanie w lesie i tu wpadną, bomba wykryje wrogi ruch i wtedy wszystko tutaj szlag trafi? - zapytała sierżant jawnie okazując niezadowolenie ze zwłoki w działaniu jaką wykazywała się para Parchów. Owain zaś w świetle latarki na końcu broni dostrzegł tyle, że tunel gdzieś do połowy wypełniony jest wodą. Światło odbijało się od powierzchni wody więc słabo widać było co jest pod spodem. - Gdzie z tą bombą jechaliście? Bo przydałaby się podwózka.- Powiedział Padre - I nie przejmuj się wybuchem. Jeśli Bóg ma taki plan dla nas powinniśmy przyjąć go z pokorą. - Jechałyśmy na lotnisko. Jak to przetrwamy możemy was zabrać ze sobą. A teraz wskakuj do tej cholernej dziury póki jest jeszcze po kogo wskakiwać. Bez niej wszystkich nas tu rozwali z twoim Bogiem czy bez. - syknęła rozzłoszczona sierżant wskazując na dno leja z widoczną dziurą. - Nie wycieraj sobie gęby Bogiem - konwersacyjny do tej pory ton Padre stwardniał - Bo możesz go spotkać szybciej niż ci się wydaje. - Wyciągnij laskę - powiedział do Czwórki. - Dlaczego ja? - Może z wdzięczności da ci dupy. - Ruszycie się do kurwy nędzy? - Pilnuj lasu panienko. Owain z teatralnym westchnieniem wlazł do dziury. |
05-11-2017, 23:02 | #222 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 36 - Odroczenie (35:35) (1/2) “Mordercy, gwałciciele, dzieciobójcy, terroryści, wyrzutki społeczeństwa. Nie obchodzi mnie kim jesteś ani za co zostałeś tu zesłany. Nie chcę wiedzieć jak się nazywasz, w ogóle nie chcę wiedzieć nic o tobie. Zsyłając cię tutaj, świat mówi ci, że przestałeś istnieć. Tutaj jesteś tylko kolejnym kawałkiem mięsa wrzuconym do maszynki.” - “Szczury Blasku” s.19. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; crash site Falcon 1; 1120 m do CH Black 2 Czas: dzień 1; g 35:35; 145 + 60 min do CH Black 3 Black 2, 7 i 8 Trójka Parchów z barwach czarnej drużyny przedzierała się przez płonący i zadymiony gruz. Całe piętro otaczał chaos pobojowiska. Z fragmentów ścian i sufitów wystawały pogięte pręty zbrojeniowe, woda ściekała z pękniętych rur, z urwanych kabli tryskały iskry wyładowań wszystko to tonęło w dymie pożarów. Przełażenie przez te gruzowisko było równie trudne jak przełażenie przez zdemolowaną bombardowaniem dżunglę. A teraz nie dość, że trzeba było wleźć tam gdzie na pewno nie było wskazane to jeszcze wleźć ścigając się z uciekającymi minutami i skrzekiem zbliżających się xenos. Wyścig trwał i trudno było zgadnąć czy pierwsze Parchy dotrą do zniszczonych resztek kapsuły czy zwinne xenos do nich. Finisz tego wyścigu był dość niespodziewany. Trójce “blacków” udało się dotrzeć do resztek kapsuły. Zawartość była nierozpoznawalna w tym dymie i przenicowanym przez gruz i plastik kawałkach metalu. Ale Obroża jednak musiała dostrzec to co było niedostrzegalne dla ludzkich oczu. Licznik w rogu obroży zamigał zaznaczając zmianę statusu. 0 czasu głównego i trochę ponad 20 min ostatniej rezerwy zmieniło się na 145 minut i standardową godzinę rezerwy. Licznik odległości za to który spadł do 0 m gdy przybyli do kapsuły od razu wzrósł do wartości czterocyfrowych. 2560 m. W linii prostej. Tyle brakowało im do Blackpoint 3.Oczywiście był kolejny Checkpoint. Były jeszcze oddychające Parchy więc i były dla nich zadania i czekające Checkpointy. Ale to był w tej chwili inny świat. Taki mierzalny w metrach i godzinach. A trójka “czarnych” miała teraz znacznie bliższy świat przed sobą. Taki mierzalny w metrach, krokach i łuskach zasypujących dymiące gruzowisko. I pękających ścianach. Wydostać się! Mieli już to po co tu przyjechali na złamanie karku dzięki oderwanemu od narzeczonej gliniarzu. Wdrapali się przez te kilka pięter, dotarli przez zagruzowany poziom zrujnowanego biura ale teraz wszędzie tu były xenos! Musieli się stąd teraz wydostać! Lufa karabinu szczekała wyrzucanymi tripletami, lufa ckm dudnił ogłuszająco długimi ciężkimi seriami, miotacz ognia zalewał żywym płomieniem otoczenie, Nova huczała szybkimi strzałami, karabinek wizgał szybkimi seriami trzasnął jakiś granat a potem kolejny. Trzymali się! Trzymali xenos na dystans! Ale wiązało się to z tkwieniem na pozycji i intensywnym zużywaniem ammo. Ogień i ołów powstrzymywał kolejne wyskakujące z zakamarków xenos. Łatwo było któregoś przeoczyć. Skakały z górnych rozerwanych eksplozją kondygnacji, przemykały pod zagruzowanymi resztkami ścian wyskakując już z bliska tuż przy rozdzielonej piątce ludzi, pruły błyskawicznie pokonując teren przez względnie wolne od gruzu ściany, schody i korytarze. I wtedy właśnie Obroża odhaczyła Checkpoint i nastąpił finisz tego wyścigu. Ledwo Parchy przebiegły przez linię mety, ledwo zaczęły się odgryzać atakującym xenos które pruły w ich kierunku okolicę zalała eksplozja zasypując całą okolicę wyrzuconym gruzem. Wyrzucone kawałki odbijały się tak od resztek sufitu, ścian jak i pancerzy. Podłoga! Wybuchła podłoga! Podłoga wybuchła tuż przy wejściu do klatki schodowej. Tam gdzie przed chwilą stali dwaj mundurowi ostrzeliwując jeden schody a drugi poziom resztek jakiegoś biura na jakim leżały resztki kapsuły eksplodowała podłoga a oni znikli w chmurze odłamków. Spadli! W słuchawkach było słychać tylko ich krzyk. Potem jęki gdy pewnie spadanie zakończyło się upadkiem. Eksplozja miała też jednak skutki uboczne. Pierwszym był triumfalny ryk czegoś. Czegoś potężnego. Gdzieś tam z miejsca eksplozji. Zupełnie jakby to coś właśnie przebiło się przez podłogę dokładnie pod Patinio i Hollyardem. Drugim było to, że jak efekt domina naruszona struktura podłoga zaczęła się rozpadać w oczach sunąć kręgiem zniszczenia. Black 7 zareagował najszybciej. Złapał pozostałą dwójkę Parchów i zrobił odskok na dach dzięki siłownikom w swoich butach. W jednej chwili byli na walącym się piętrze potem świst, przemykające przed oczami zamazane obrazy, jakiś lecący na nich xenos który skakał by ich dorwać ale nie miał na to realnej szansy a potem huk gdy pancerne buty ciężkiego pancerza wspomaganego huknęły na dach. Black 7 i 8 wylądowali w miarę sprawnie ale Black 2 musiała chwilę pozbierać się i poudawać, że ta bestia z dołu wcale nie zrobiła na niej wrażenia. Ale co to było?! - Ah… Kurwa co to było? - w słuchawkach dało się słyszeć obolały głos kaprala Federacyjnej Armii. Brzmiało jakby się zbierał po upadku. - Nie wiem. Ała. Uh. O kurwa lecą tu! Do samochodu! Wstawaj! Elenio ruchy! - głos Hollyarda brzmiał wręcz bliźniaczo podobnie. Zaraz potem z dołu gdzieś huknął granat i rozległ się skrzek xenos. - Zamknij drzwi! Ah! Kurwa moja noga! - Patinio brzmiał jakby odkrył, że ma coś z nogą nie tak i sądząc po barwie emocji słyszalnych w głosie bardzo, bardzo nie tak. - Okej, patrz na mnie, daj granat. Na mnie patrz! Nie tam! Elenio! Daj granat! Na mnie… - Karl brzmiał dość desperacko. Ale przerwał mu krzyk Latynosa. - O kuuurwaaa! Mojaaa nogaaa! Zobacz! Moja noga! - zawył rozpaczliwie Elenio jakby nagle odkrył coś strasznego. - Granat! Daj granat! Słyszysz mnie!? Nie patrz tam! Rzucę im granat dobra?! Patrz na mnie Elenio, rzucam im twój granat! Będzie zajebiście nie?! - głos Karla brzmiał jakby usilnie próbował odwrócić uwagę kumpla od tego co właśnie odkrył. - Rzuć im kurwa… Zapierdol ich wszystkich… Moja noga… - Patinio brzmiał jakby płakał albo był tego bardzo blisko. Gdzieś tam kilka pięter niżej zabrzmiała eksplozja granatu. Trójka PArchów już dobiegała do krawędzi dachu. - Daj rękę. Spokojnie brachu wyjdziemy z tego. Widziałeś jak ich świetnie rozpierdoliło? Zajebiście nie? - Raptor mówił by dodać otuchy żołnierzowi. Wydawał się być skupiony ale i na skraju wytrzymałości. - Karl obiecaj mi coś. Jak nie wyjdziemy z tego. Nie daj im mnie znów zawlec w ten syf jak tam w kanałach. Obiecaj mi to. Dopilnuj tego. Proszę cię Karl, nie chcę kurwa być kolejnym rozerwanym. - Patinio wciąż wydawał się na pograniczu załamania. - O kurwa… Odcięły nas… - Latynos jęknął jakby ostatnia nadzieja z niego wyparowała. - Brachu. Żyjemy by walczyć. Walczymy by żyć. Stimpakuj się i bierz spluwę. Przebijamy się do wozu. Gotowy? No to jazda! - głos porucznika Raptorów też wydawał się poważny. Zaraz, po chwili jaką można zużyć na stimpaka i dobycie spluwy z dołu słychać było strzały. Pojedyncze, szybkie strzały z broni krótkiej. Z ciężkiej Novy i lżejszej ale bardziej klasycznej, wojskowej pukawki. Trójka Parchów dobiegła już nad skraj dachu. Widzieli xenos. Zbiegały się przez ulice z dżungli, przebiegały przez podwórze, biegły po ścianach, przeskakiwały przez leje po wybuchach, przez ciała swoich pobratymców. Jeden właśnie oberwał trafiony przez któregoś z mundurowych. Musieli być więc blisko wejścia do budynku choć jeszcze wewnątrz. Efekt w stosunku do zbiegającej się hordy xenos wydawał się bardzo mizerny choć wątpliwe było aby para mundurowych z głębi budynku miało taki wgląd na sytuację jak trójka Parchów z krawędzi dachu resztek piątego piętra. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 180 m do CH Brown 4 Czas: dzień 1; g 35:35; 145 + 60 min do CH Brown 4 Brown 0 - Masz granaty?! Dawaj! - jeden z ochroniarzy odwróćił się w stronę Rosjanki wyrźnie zaciągając w jej rodzimym akcencie i sięgnął po wybuchowy pojemniczek. Cisnął go w dół schodów. Srebrny cylinderek poleciał pod schody, odbił się od ściany i zniknął z widoku. Moment później z dołu omiotła ich eksplozja. Za blisko! Ale żaden xenos z dołu nie nadciągał. Drugi z granatów rzucił sam biznesmen w poplamionej bieli. Cisnął go w głąb korytarza wcześniej każąc jednemu ze swoich ludzi otworzyć i zamknąć drzwi gdy tylko metaliczny cylinderek przeleciał przez drzwi. Efektu nie słyszeli bo dzwoniło im w uszach po tym dolnym granacie a oba wybuchły pawie jednocześnie. Z wrogiem z góry poradziły sobie nerwowo strzelające automaty rozstrzeliwując zmasowanym ogniem dwóch czy trzech luf małego xenosa. Kule popruły też tynk i ściany pod nim oraz schody tak samo jak i popruły obcy organizm zachlapując całe schody żółtą, kleistą posoką. - Dobre. Daj jeszcze jeden na drogę. - skomentował z zadowoleniem Anatolij Morvinowicz biorąc w kieszeń marynarki jeszcze jeden granat. Cisza. Bezruch. Koniec. Tylko uspokajające pykanie detektora oznaczające brak ruchu. Morvinowicz ożywił się pierwszy dając znać, że czas ruszać na górę. Już pokonali większość drogi na dach. Już byli przy drzwiach. Kiedy coś poszło nie tak. Detektor zareagował dopiero w tym samym momencie co i ludzie. Coś oderwało się od podłogi, jakby jeden z zabitych xenos nie był jednak całkiem zabity i skoczyło na jednego z krawaciarzy. Ten zaczął krzyczeć przerażony cofając się i uderzając plecami o ścianę. Tam doskoczył do niego kolejny stwór. Reszta mężczyzn też zaczęła krzyczeć ale wahała się by strzelać bo stwory były właściwie na ich towarzyszu aby je zdjąć z niego nikt się nie kwapił. - Zdejmijcie je! Zdejmijcie je ze mnie! - ochroniarz darł się z przerażenia ale coś się zmieniało. Stwory weszły mu pod ubranie przez co wybrzuszyło się ono aż facet zaczął się zwijać i krztusić, chrypieć i pluć krwią. Wyglądało tak przerażająco jak i fascynująco bo wszyscy przez ten krytycny moment stali z wycelowanymi lufami i otwartymi z przerażenia oczami i ustami ale nikt nie przemógł się by coś zrobić. Coś zaczęło mu się przedzierać od torsu, przez szyję, tuż pod skórą. Pierwszy, ze stuporu otrząsnął się rosyjski biznesmen. - Spasiba Taras! - krzyknął i kopnął krztuszącego się ochroniarza tak, że ten wywrócił się upadając na jakieś boczne wejście. Zaraz potem rzucił ku niemu granat i zatrzasnął drzwi. Mały cylinderek eksplodował dość cicho za to zza drzwi doleciał charakterystyczny syk płonącego napalmu oraz wrzask palonego żywcem człowieka przemieszany z nienaturalnym sykiem obcych istot. - Co tak stoicie kacapy! Na dach! - właściciel eleganckiego i popularnego klubu krzyknął na grupkę budząc ją z oszołomienia. Na górę! Do drzwi! Otwarte. Już widać kapsułę. Ostatni bieg. Brown 0 mogła wreszcie uruchomić Obrożą mechanizmy drzwi pozwalające dostać się do wnętrza. I wreszcie byli! Dostali się do środka! A w środku ile skarbów! Tak szef jak i ochroniarze roześmiali się zadowoleni, że mimo wszystko dotarli do tej wyspy skarbów i mogli brać co im się zamarzyło. Nawet pobieżny rzut oka wystarczał by stwierdzić, że w tej klitce jest więcej wojskowego sprzętu niż mogliby unieść choćby nie wiadomo jak się obradowali. Nie tylko pistolety, automaty i shotguny jakimi przeważnie dysponowali ochroniarze “gospodina”. Ale też karabiny maszynowe, snajperskie, szturmówki, granaty, granatniki, pancerze, stimpaki, koncentraty żywnościowe no jakby Dziadek Mróz zgubił tutaj swój wór z prezentami! Po chwili pierwszej radości mężczyźni zaczęli przypinać na sobie pancerze i sprzęt. Przez ten wojskowy sprzęt wyglądali jakby obszabrowali wojskowy magazyn. Bo nawet obwieszeni wojskowym szpejem jakoś nie wyglądali Mayi jak mundurowi. Jak Johan, Elenio czy Karl. Nawet nie to, że spod pancerzy nadal wystawały im rękawy marynarek a spodnie też mieli garniturowe a nie od munduru. Ale to jak się cieszyli i wygłupiali komentując sytuację jak chłopcy którzy dorwali się do góry darmowych zabawek. Ale było jeszcze coś. - Anatoliju Morvinoviczu. - zaczął mówić jeden z ochroniarzy. Ale mówił jakoś tak, że od razu człowiek się spodziewał złych wieści. A gdy na niego spojrzał nie szło nie zauważyć, że trzyma karabin w łapach. Jakby było jasne, że ten detal będzie istotny w nadchodzącej dyskusji. - Tak Misza? - zapytał “gospodin” po szybkim zerknięciu na broń w łapach ochroniarza. Nie wiadomo dlaczego ale sam spojrzał na trzymany bębenek ciężkiego rewolweru i trzasnął nim otwierając go jakby chciał sprawdzić jak stoi z nabojami. - Co teraz? Co z nami będzie? - ochroniarz zanim odezwał się upewnił się jednak spojrzeniem, że ma poparcie pozostałych. - Teraz mój drogi Misza zabierzemy co się da i zejdziemy na dół. I tam poczekamy na taksę z orbity. - odpowiedział lekko szef przelotnie podnosząc głowę znad otwartego bębenka ale zdawało się, że jego zawartość znacznie bardziej go interesuje. - Tak? A my? Co z nami? Na ta taksa też zabierze? Czy znowu nas wyrolują. - odezwał się inny ochroniarz nie ukrywając zdenerwowania i obaw. Szef przyjrzał mu sie uważnie znad otwartego rewolweru. Tamten trochę chyba się stropił tym spojrzeniem ale widocznie musiał się czuć na tyle pewnie lub zdeterminowany, że nie cofnął się. I też trzymał w dłoniach wojskową broń. - Właśnie! Już raz nas zostawili! Ile tam w ogóle jest miejsc? Starczy dla nas? I co z tamtymi przygłupami co pojechały do dżungli? Przecież w końcu wrócą. Serio chcesz ich zabrać? - trzeci ochroniarz też zrobił krok do przodu i zaczął wyrażać agresywnie swoje wątpliwości i niezadowolenie. Reszta musiała myśleć podobnie bo raźno pokiwali głowami. - Spokojnie towarzysze. Miejsce mamy zaklepane. Tamten wojskowy jajogłowy nawiąże łączność i ściągniemy ich tutaj. Dla każdego starczy miejsca. - szef uśmiechnął się łagodnie jakby uważał obawy swoich podwładnych za bezpodstawne. - No nie wiem. Jak będzie taki jak ten co przyleciał do dżungli to dość mały był. Jak szalupa. Na dwie czy trzy osoby. Nie wiem czy starczy nawet dla nas tutaj. No oprócz niej bo ona wiadomo, że zostaje. A gadałeś jeszcze z tą cizią z telewizji no i tamtymi z transportera. Co to w ogóle za przychlasty? - Misza poparł swoich kolegów też wyrażając swoje wątpliwości. Też zrobił krok do przodu i wydawało się, że w ciasnej przestrzeni kapsuły, tyle osób zdaje się stłaczać wokół Morvinowicza tak samo jak atmosfera podejrzliwości i nieufności. Na chwilę wszyscy spojrzeli na Brown 0 gdy Misza o niej wspomniała ale chyba skoro nie kwalifikowała się jako pasażer czy konkurencja do lotu to szybko stracili nią zainteresowanie. - Chcesz nas wyrolować. Zrobiłeś deal z kimś innym. Tak jak Oleg wyrolował ciebie w dżungli. - inny ochroniarz mówił już jawnie oskarżycielskim głosem i sytuacja coraz bardziej przypominała walkę o autorytet i przywództwo w stadzie dzikich zwierząt. Na chwilę wszystkich zmroził i zastopował suchy trzask zamykanego bębenka. Rewolwer był gotów do strzału. - Uważaj sobie Azarov! - krzyknął ostro “gospodin” i zrobił krok naprzód z lufą tuż przed twarzą ochroniarza. Oczy płonęły mu furią a usta zacisnęły się w wąską, zawziętą linię. Maya wyczuwała, że celowo zwrócił się do niego po nazwisku co w rosyjskiej tradycji nie było ani grzeczne ani miłe za to świetnie podkreślało władzę i hierarchię jaką się miało nad właścicielem takiego nazwiska. - Należysz do mnie! Wy wszyscy psie syny należycie do mnie! Jeśli już się ktoś z was kundle wydostanie to tylko dzięki mnie! Ja! Ja jestem waszym biletem z tego piekła! - rosyjski biznesmen krzyczał po kolei jeżdżąc lufą rewolweru po równie rozgniewanych twarzach. On miał rewolwer. Oni też mieli broń. Lufy nakierowały się na postać w białym garniturze. - Niekoniecznie Anatoliju Morvinowiczu. Po telefon musi zadzwonić ten palant w mundurze. Klucze go tego skarbczyka ma ta cizia. - Misza wskazał na stojącą obok czarnowłosą Rosjankę w Obroży. - To po co nam ty jesteś potrzebny? - Misza zapytał z cwaniackim spokojem i na chwilę wszyscy ucichli czekając na to co odpowie szef. Albo najlepszy kandydat na trupa. - Ponieważ mój drogi Miszo tylko ja mam tyle hajsu by zapłacić za ten kurs taksiarzowi a was brzydale na ładne oczka i łzawe historyjki nikt stąd nie zabierze. - uśmiechnął się bez wesołości rozmówca w białym garniturze. Rozłożył nieco na boki dłonie a więc i rewolwer wzruszając ramionami jakby podwładni przeoczyli wielkiego gazowego giganta na nieboskłonie. - Nie masz. Zanim oddałem ci holo co ci wypadło przeczytałem ostatniego sms od Olega. Zablokował ci wszystkie konta. Jesteś spłukany bardziej niż my. - odpowiedział jeden z ochroniarzy ale najpierw spojrzał na pozostałych a ci pokiwali głowami. - Sabaka! - wrzasnął nagle rozwścieczonym tonem biznesmen kopiąc ze złości jakąś skrzynkę. Ta poleciała gdzieś w szafki i stojaki przewalajac się hałaśliwie. Rosjanin wyglądał jakby odkrył, że musi grać tą rozgrywkę znaczonymi kartami gdy wszelki bluff jest przez ugadanych ze sobą pozostały team graczy odkrywany na bieżąco. - Nic to. Ten skurwiel nie wiedział o wszystkim. Zablokował co mógł. Ale na takie właśnie okazje mam osobną kasę. I z niej właśnie skorzystam teraz. A wy gołodupce na pewno nie macie takiego szmalu więc do cholery mi nie pyskujcie i róbcie co wam każę! - Anatolij z wolna ale nadal parł do przodu nabierając rozpędu i widocznie pewność siebie mu wracała z każdym słowem. Na końcu znów wycelował lufą po kolei w każdego ochroniarza. Ci zawahali się. Popatrzyli na siebie. Miał coś jeszcze czy nie? Miał tyle by starczyło na kurs na orbitę? Jak tak to ich teraz zabierze? Czy znów coś się posypie? - A ja myślę, że nie masz. Nie masz nic! Ale ja ci mogę zaraz coś dać na wieczną rzeczy pamiąt.. - Azarov odezwał się pierwszy i co chce dać było jasne gdy szczeknęła odbezpieczana broń. Zaraz huknął strzał. W zamkniętej przestrzeni kapsuły zdawał się przesadnie mocny. Trafiona głowa rzygnęła krwistymi i szarymi rozbryzgami a ciało poleciało w tył. Tam plecy trafiły na stos skrzynek i broni i razem z nimi hałaśliwie zsunęły się na podłogę. W pierwszej chwili wszyscy poruszyli się niespokojnie a potem jak za jakimś zaklęciem odskoczyli i wycelowali broń przed siebie. Nieruchome ciało zasypywane wciąż brzęczącymi metalicznie magazynkami i granatami i pistoletami jednak szarpiące nerwy przykuwało często spojrzenia wręcz mimochodem. - Mam tyle ile trzeba. Czy ktoś jeszcze chce mi coś wziąć? - “gospodin” nadal mierzył z rewolweru w Miszę i pozostałą trójkę ochroniarzy. Jasne było, że jeden rewolwer, nawet najcięższy, nie ma szans w regularnej strzelaninie na tak krótki dystans z trzema egzemplarzami wojskowej broni. Wynik takiej walki był dość łatwy do przewidzenia. I czwórka ochroniarzy i ich szef musieli zdawać sobie z tego sprawę. Cała piątka musiała kalkulować nie tylko to ale i jakie realne możliwości ma obecnie gospodin i jak się wobec nich zachowa po wyjściu z kapsuły. - Cześć May’u. Jesteś okey? My właśnie dojechaliśmy do mostu. To tak pomyślałem, że dam znać, że u mnie w porządku. A u ciebie? Jak nie możesz gadać to nie ma sprawy. My się pakujemy i zbieramy się na kurs powroty. To dzwonię bo potem mogę nie mieć jak. No i ten, trzymaj się dobra? - w pełną napięcia ciszę i kalkulację wdarł się nagle trochę zdyszany a trochę zakłopotany głos Johana. Przynajkniej Brown 0 tak się wydawała bo usłyszała jego głos wprost w słuchawce w uchu a reszta w kapsule pewnie nie. marine mówił jakby się nagrywał na automat niepewny czy adresat może odebrać i liczy się z tym, że nie może.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
05-11-2017, 23:07 | #223 | ||||
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 36 - Odroczenie (35:35) (2/2) Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 3200 m do CH Green 5 Czas: dzień 1; g 35:35; 145 + 60 min do CH Green 5 Green 4 Green 4 jakoś nie musiał specjalnie mocno albo długo przekonywać pozostałą trójkę by otworzyć kolejne pliki. Wszyscy zdawali się ulec ciekawości podobnej do podglądacza obserwującego z kryjówki życie, problemy i sprawy innych. I ich tajemnice. Alle więc wzruszył ramionami, spojrzał na pozostałą dwójkę ale brodaty chemik i stary lekarz też nie wyrażali żadnego oporu. A nawet wyrazili niezobowiązujące zachęty pomrukami i machnięciem dłoni. - Odpalaj. To lepsze niż jakaś durna opera mydlana. - młody policjant został zachęcony również przez Kozlova który jakoś nie krył się ze swoimi motywacjami. Policjant więc skinął głową i chwilę wahał się jeżdżąc kursorem po półprzezroczystym ekranie. W końcu odpalił któryś z chronologicznie pierwszych zapisów. Cytat:
- No patrz. Stuknięta a jednak miała rację. A wypiję za jej zdrowie. - roześmiał się sucho Kozlov wznosząc w górę butelkę z bursztynowym “lekarstwem” o sporej ilości promili. - No nie mów, że w to wierzysz. Prekognicja nigdy nie została dowiedziona naukowo. Przecież jesteś lekarzem. - Roy pokręcił głową patrząc z wyrzutem na starego lekarza ale ten dostał akurat ataku kaszlu więc nie mógł odpowiedzieć. - No ale sam widzisz. - Alle odpowiedział zamiast niego wskazując na przezroczysty ekran holo. Vasser spojrzał na niego i na ekran po czym pokręcił przecząco głową. - Na to musi być jakieś wyjaśnienie. Już w przypadek prędzej uwierzę. - brodacz pokręcił znowu głową wskazując dłonią na ekran. - Dobra, puszczaj następny. Może się założymy? Ja stawiam, że tam ta mała znowu nas czymś zastrzeli. - Kozlov wydawał się być zadowolony i rozbawiony gdy atak kaszlu mu minął. - Nie zakładam się. Zakłady nie mają nic wspólnego z nauką. - Roy wydawał się kompletnie nie zainteresowany tym pomysłem starego lekarza ze skłonnością do butelki. - A o co chcesz się założyć? - temat podchwycił jednak młody gliniarz wychylając się w tył na swoim krześle. - A o co może się zakładać Rosjanin? O pół litra! - zawołał wesoło stary doktor. Roy pokręcił znowu głową a młody policjant jakby się nad tym zastanawiał. - No ale ja też myślę, że tam będzie coś fajnego. - powiedział w końcu po chwili zastanowienia najmłodszy chyba uczestnik dyskusji. - Ehh. I tak to z wami się umawiać. Dobra to puszczaj i tyle. - gospodarz lokalu naburmuszył się i ramiona mu opadły. Machnął ponaglająco na policjanta i ten zaczął wyszukiwać kolejny film. Ten wybrał gdzieś ze środka listy. Cytat:
Trzech mężczyzn siedziało chwilę w milczeniu przeżywając każdy po swojemu te krótkie nagranie. Niosły ze sobą tak silny ładunek emocji, że nie sposób było przejść im obok tego obojętnie. - Widzicie? Jakbyśmy się założyli to bym wygrał. - powiedział w końcu stary lekarz i to trochę rozluźniło atmosferę. Pozostali dwaj mężczyźni pokiwali i pokręcili głowami, mruknęli coś nizebyt konkretnie ale dyskusja jakoś się nie kleiła. Zwłaszcza jak się widziało ilość podobnych zapisów. - Jedziemy dalej? - zapytał niepewnie Alle zerkając pytająco na pozostałych. Ci spojrzeli po sobie trochę z zakłopotaniem ale w końcu znów wykazał się brakiem taktu gospodarz lokalu. - No leć. Już zaczęliśmy to skończmy. - zachęcił go stary doktor z siwą, szorstką szczeciną na twarzy. Po chwili wahania chemik też pokiwał głową. Alle więc znów uruchomił jakiś zapis, tym razem jeden ze świeższych. Cytat:
- Musiała nie wyłączyć nagrywania. Cholera cały czas się nagrywało. Całkiem długie. - Alle wydawał się zdziwiony tym odkryciem i z zainteresowaniem spojrzał na ostatni zapis. Ale szło to znacznie dłużej niż mieli czas i chęci oglądać. - A zobacz jak się kończy. - poradził mu Roy który też chyba nie chciał obecnie oglądać w czasie rzeczywistym reszty słuchowiska jakie się nagrało. Alle pokiwał głową i odtworzył gdzieś pod koniec nagrania. Cytat:
Cała trójka mężczyzn wpatrywała się w osłupieniu na obecnie jarzący się łagodną poświatę holo ekran. Stary doktor i brodaty chemik wpatrywali się w młodego policjanta. Ten nie czuł się chyba na siłach spojrzeć na kogokolwiek. Siedział z czerwoną twarzą pocąc się obficie i nerwowo skubiąc krawędź szafki na jakiej wcześniej postawił holo. - Co ty do cholery robisz? - na scenę wkroczył właściciel drugiego głosu. Spojrzał karcąco na młodszego kolegę stając nad nim. Ten odpowiedział mu milczącym zmieszaniem. - To nie jest do publicznego oglądania kolego. - powiedział odłączając wyłączając spinkę i biorąc ją w pulchną dłoń. - Lepiej by było jakby tego nikt nie oglądał. Prawda? - zapytał Jorgensen głaszcząc spinkę kciukiem przyglądając się jej. Ale gdy zadał pytanie popatrzył na reakcję zebranych mężczyzn. Trójka z nich popatrzyła na niego i na siebie zaniepokojeni i zmieszani. - Ty ją przeszukiwałeś prawda? - zapytał starszy gliniarz patrząc na młodszego. Ten w końcu skinął głową oblizując nerwowo wargi. - I zdałeś raport z przeszukania prawda? - głowa młodego policjanta znów pokiwała. - Jest tam coś o jakichś nagraniach? - głowa po chwili wahania zaprzeczyła. - No właśnie. Więc nie ma żadnych nagrań. I wszyscy to wiedzą. I wszystkim to pasuje. Chcesz sobie kolego zaszargać papiery, że jesteś gamoń i skutej terrorystce dajesz przemycić niebezpieczne przedmioty? No jak to by ci w cv wyglądało? - zapytał z troską bardziej doświadczonego kolegi swojego młodszego. Alle znów przejechał językiem po wargach i w końcu nie wytrzymał presji i spuścił głowę na dół. - A ty Kozlov. Przecież ty non stop jesteś napruty. No nawet teraz. Kto tam ci uwierzy w cokolwiek? Z twoją reputacją? Że oglądałeś w norze mafioza film o przygodach terrorystki? - zapytał ironicznie Jorgensen. Kozlov wydawał się niezbyt przejęty. Roześmiał się cicho i znów łyknął swoich leczniczych promili. - Oj, żebyś się nie zdziwił. - uśmiechnął się do swoich myśli i z zadowoleniem łyknął znowu z butelki. - Ale chce ci się? - zapytał pulchniejszy z gliniarzy a stary, zaniedbany lekarz o zaskakująco dobrym wyposażeniu ambulatorium wzruszył ramionami i machnął ręką. Gliniarz więc spojrzał na brodacza. - Ja… Ja myślę, że to jest dowód. Także naukowy. Tam jest wiele cennych informacji. - zaczął mówić Roy ale zaczynał się jąkać i nerwowo zerkać na boki gdy w miarę jak mówił starszy gliniarz zaczął zbliżać się do niego krok za krokiem. - A ja myślę, że chyba mamy ładnie rozpisane w raporcie dobrze rokującego na przyszłość funkcjonariusza Policji co zatrzymana miała przy sobie. Nie jest zbyt mądre kłócić się z oficjalnymi raportami funkcjonariuszy Policji podczas gdy mają nadzwyczajne uprawnienia ze względu na stan wojenny. Bardzo niemądre. A wyglądasz mi na bystrego faceta Roy. Po co ci kłopoty z nadzwyczajnymi uprawnieniami? - policjant przybrał smutny wyraz twarzy przemieszany z troską jaką powinien przejawiać porządny policjant gdy jakiś obywatel choćby przyjdzie zapytać go o drogę. Roy utkwił jednak spojrzenie w jego dłoni jaka spoczęła na rękojeści składanej pałki. - Ale… Ale te nagrania… Ta kobieta… Ona… - Roy oderwał wzrok od pałki i sprobował jednak przekonać gliniarza do swoich racji. - To ścigana przez prawo na terenie całej Federacji terrorystka! Mogę tam pójść i rozwalić jej łeb! I nikt mi nic nie zrobi! Takie mam teraz kurwa prawo! Tak samo jakbym rozwalił tego tu! Medal mi dadzą i nikt złego słowa mi nie powie! I do cholery zrobię to jeśli nie będziecie rozsądnymi facetami! Bardzo mnie to oczywiście zasmuci ale no nie będę miał innego wyjścia. Alle nie piśnie słówka a Kozlovowi wszystko zwisa. To jak bystrzaku? Chcesz mieć ich na sumieniu przez swój durną moralność? Nie zeżrą cię wyrzuty sumienia? - Jorgensen huknął najpierw na naukowca przerywając mu dialog całkiem skutecznie. Do tego położył dłoń na kaburze z pistoletem wskazując głową na Green 4 i drzwi do izolatki gdy mówił o zabójstwie. Właściwie były spore szanse, że w obecnej sytuacji i chaosie walki nikt by naprawdę nie przejmował się jeśli wśród tylu ofiar doszła jakaś terrorystka i Parch. Parcha w końcu mógł zabić każdy i w każdym momencie. Roy nie wytrzymał tej presji i w końcu gdy przygnieciony jeszcze został z drugiej strony wyrzutami sumienia zwiesił głowę patrząc gdzieś w bok i dłużej nie protestował. - A ty co tu jeszcze robisz? Nie masz czegoś pilnego do załatwienia całkiem gdzie indziej? - Jorgensen jakby przypomniał sobie o czwartym widzu przedstawienia i zwrócił się na koniec do skazańca w Obroży w zielonych barwach. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; 3 km drogi do zjazdu na lotnisko; 3190 m do CH Black 3 Czas: dzień 1; g 35:35; 145 + 60 min do CH Black 3 Black 0 Bomba była spora. Na tyle spora, że nawet gdy leżała w leju po innej eksplozji jej fragment wystawał poza jego krawędź. Rozmiary sugerowały, że służy do niszczenia dużych celów więc musiała mieć o wiele większą moc zniszczenia niż bardziej standardowe bomby, rakietu i pociski jakie usiały lejami okolicę. Sierżant widząc, że przynajmniej jeden z dwóch Parchów zaczął operację poszukiwawczo - ratunkową popatrzyła na tego który został na powierzchni pytająco - zdziwionym wzrokiem. Potem pokręciła głową i klęknęła przy panelu kontrolnym dziwnego urządzenia na krótkim stojaku. Z tunelu zwiadowca zameldował, że to światełko na dnie kanału to nie tyle latarka ile oświetlenie taktyczne ciężkiej broni, podobnej do tej jaką w ich grupie miał Black 7. - Pilnuj mi pleców. Muszę wymienić baterię więc przez chwilę impulsator nie będzie działał. - rudowłosa sierżant powiedziała do Black 0. Wyjęła coś z przybornika przy sobie i zaczęła przygotowywać się do wymiany. Wzięła głębszy oddech, przetrzymała go chwilę w płucach i wypuściła po chwili. Zaraz potem jej dłonie wprawnie zaczęły majstrować przy urządzeniu. Padre nie odczuł żadnej zmiany ale zauważył ją wśród otaczającej drogę dżungli. Skrzeki xenos wzmogły się. I zaraz z dżungli wypadły na pobocze pierwsze stwory. Jeśli sierżant się nie myliła to żaden nie mógł dotrzeć do krawędzi leja gdzie namierzyły by je czujniki bomby powodując wybuch i uśmiercając wszystkich. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; kanały pod drogą; 3190 m do CH Black 3 Czas: dzień 1; g 35:35; 145 + 60 min do CH Black 3 Black 4 Zachęcony przez kolegę, Black 4 wskoczył do tunelu. Mętna ciecz sięgnęła mu do pasa a sam kanał był dość klaustrofobiczny. Na szerokość mogły minąć się dwie osoby ale raczej nie były w stanie iść równolegle obok siebie. Pod ziemią wydawał się panować inny świat. Nie było słonecznego światła, nie było zielonego nieba z ogromną tarczą macierzystej planety, nie było tropikalnego gorąca wyciskającego w tym piekarniku siódem poty. Za to było ciemność, chłód i smród. Na dnie kanału gdy podszedł do leżącego światełka okazało się, że to latarka taktyczna przymocowana do ckm. Dalej były kawałek prostego kanału zakończony drzwiami. Gdy przebrnął przez breję pod te drzwi zza nich usłyszał przytłumione strzały z broni lekkiej, chyba z pistoletu. Oraz oczywiście skrzeki stworzeń. Musiał porządnie szarpnąć drzwiami by przemóc opór wody i niezbyt sprawny mechanizm drzwi. Po drugiej stronie było większe, prostokątne pomieszczenie o może kilkunastu metrach długości lub podobne. Po drugiej stronie przykuwała uwagę kobieta w pancerzu, strzelająca do atakujących ją xenos. Kobieta była po drugiej stronie więc ją i Black 4 dzieliła długość tych kilkunastu metrów pomieszczenia zawalonego xenosami. Blondynka miała zbyt wiele celów dla jednej lufy by samodzielnie przebić się do wyjścia. Strzelała często i gęsto tak w głąb korytarza jakiego Owain widział tylko wlot jak i w pomieszczenie jakie ich oddzielało. Xenos w nim wbiegały z jego lewej strony i raczej musiały zauważyć i jego całkiem szybko. Ale każdy xenos który skierował by się ku niemu nie mógł skierować się ku strzelającej blondynce. No i każdy xenos jaki skierowałby się na nią nie skierowałby się ku niemu. Przynajmniej póki nie wykońcyłyby tej wojskowej saper. Tylko tych z głębi korytarza za nią nie mógł ani dojrzeć ani sięgnąć ogniem z lufy.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić | ||||
10-11-2017, 13:26 | #224 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 |
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena |
10-11-2017, 13:37 | #225 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy... |
10-11-2017, 13:51 | #226 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack Everyone will come to my funeral, To make sure that I stay dead. |
11-11-2017, 20:02 | #227 |
Reputacja: 1 | Black 0 Padre cisnął dwa granaty, każdy w jedną grupę ufoków. Nieduże pojemniczki poszybowały bezgłośne pod słonecznym, zielonkawym niebem upadając na zrujnowany bombardowaniem ziemski padół. Black 0 zorientował się, że lepiej by trafiły jak trzeba bo poza mało użytecznym na takiego przeciwnika granatem EMP i plastikiem to były jego ostatnie granaty. Jeden wybuchł jak trzeba, zakrył lejowisko, zerwaną a niegdyś zadbaną darń pobocza i nadbiegające xenos. Wybuch zamiótł niedużymi ciałkami zasłaniając je całkowicie. Drugi granat podobnie, eksplodował z drugiej strony drogi ale nie poszło tak gładko. Z chmury eksplozji i zerwanej gleby wyskoczyły trzy xenos błyskawicznie opadając pierwszego, napotkanego człowieka czyli Black 0. Skrzeczały przy tym chyba bardziej niż zwykle albo tak się przynajmniej Zcivickiemu zdawało. - Bo sąd mój jest, abym zebrał narody, i zgromadził królestwa, abym na nie wylał rozgniewanie moje i wszystkę popędliwość gniewu mego; ogniem zaiste gorliwości mojej będzie pożarta ta wszystka ziemia. - rzekł Padre podpalając siebie i atakujące ufoki. Płomienie błyskawicznie strawiły bezbożnych napastników. Zcivicki nawet nie zauważył tych paru zadrapań które mu uczyniły. Sąd boży jednak trwał. Ogień spustoszył tą trójkę stworów które uszły śmierci od granatów ale to nadal nie był koniec. Black 0 miał teraz kłopot z własnym ogniem bo ciepło przenikało od wypalanej galarety jaką rozpylił nie tylko na xenos ale i na sobie i to przenikało w głąb pancerza i ciała właściciela. - Zmienione! - krzyknęła sierżant dając znać, że aparatura znów działa jak powinna. Niemniej przykład jaki dały xenos przed chwilą nastroił pozostałe bojowo. A może gnało je coś innego. W każdym razie następne parę sztuk wyrwało się z dżungli i zaczęło pruć przez lejowisko drogi ku płonącej sylwetce. Z dna leja dobiegły strzały. - Są w kanale! - krzyknęła ciemnowłosa sierżant strzelając do kolejnych xenos które mogły odciąć Black 4 i wojskową saper od jedynego znanego im wyjścia. Czyli z tymi które nadbiegały z dżungli Black 0 musiał jakoś poradzić sobie sam zanim dotrą do leja z bombą. Black 4 Owain tymczasem krzyknął: - Granat! Na glebę laska - w boczny korytarz poleciał granat. Granat poleciał w boczny korytarz w kierunku w jakim planował zwiadowca. Ale nie na taką odległość. Granat musiałby dość fartownie odbić się od bocznych ścian by potoczyć się wystarczająco daleko od rzucającego i eksplodować tylko wśród xenos. Tego farta jednak zabrakło. Rzucony pocisk uderzył co prawda w boczną ścianę korytarza znikajac Black 4 z widoku ale nie odleciał wystarczająco daleko. Eksplozja uderzyła w zwiadowcę rzucając go na ścianę i szatkując odłamkami. Fala uderzeniowa przenicowała mu trzewia zwiajając je w precel. Udało się jednak. Na chwilę dopływ kreatur został powstrzymany. Chociaż sam przy tym oberwał. Całkiem poważnie. - Osłaniaj mnie! - krzyknęła do niego blondynka gdy ruszyła biegiem w jego stronę. Gdy biegła nie mogła strzelać a xenos w oczywisty sposób były wielokrotnie szybsze od ludzkich biegaczy. Krótkie serie szatkowały nadbiegające poczwary i jedna z nich pośród trafianej ekspandujacymi nabojami posadzki rozbryzła się od mini wybuchu który rozszarpał ją żółtym kleksem. Pozostałe dwie kreatury jednak dopadły do żołnierki o blond włosach gdy była już o kilka, ostatnich kroków od Black 4. Za Graeffem dobiegł huk wystrzałów i jęk trafianych poczwar. Ktoś strzelał z góry przez otwór jaki go tu sprowadził do tych kanałów. Chwilowo chyba żaden xenos nie skakał mu na plecy ale jasne było, że to może się zmienić w każdej chwili. Ktoś kto strzelał też musiał kiedyś zmienić ammo. Tak jak on w tej chwili. Dziewczyna w ciężkim pancerzu zdołała schwytać i trzasnąć jednym z xenos jakie ją zaatakowały tak, że głowa rozbryzgła mu się o ścianę. Drugi jednak wciąż siedział na jej plecach szatkując je niemiłosiernie. Z licznych przebić pancerza ściekały rozbryzgi ludzkiej, czerwonej posoki. Saper musiała już nieźle oberwać do tej pory i daleko jej było do pełni świetności. Jednak długo nie powinni być tu sami. Sądząc po zniekształconych przez tunele odgłosach zbliżał się niezły tłumek pokrak. Zwłaszcza jak z dwójki ludzi, żadne w tej chwili nie kasowało ich szybciej niż się tutaj pojawiały. |
11-11-2017, 22:35 | #228 |
Reputacja: 1 | - Oczywiście - odparł Horst, starszemu policjantowi, chociaż już bez uśmiechu. Cóż za niespodzianka… Ci dobrzy jednak nie byli tacy dobrzy jakby się zdawało. Informacje, który pozyskał… Cóż, były bezcenne, chociaż bez wątpienia nie miały tej samej wagi bez dowodu rzeczowego. Tego ostatniego nie mógł chwilowo pozyskać, co oczywiście sprawiało że humor zdecydowanie mu nie dopisywał. Czy jednak miał z tego powodu dać się zastrzelić? O nie, to by było o wiele za proste. Z oczywistych powodów nie mógł pozbyć się gliniarza sam, Obroża by mu na to zwyczajnie nie pozwoliła. Pozostała dwójka cywili, którzy się w ambulatorium znajdowali, także pozostawała poza listą osób chętnych do pomocy. Nie wątpił także, że Alle się przeciwko koledze nie zwróci. Chłopak może i miał smykałkę do komputerów, jednak brakowało mu iskry potrzebnej do tego by zacząć działać w konkretny sposób. Może kiedyś, o ile przeżyje, dotrze do tego punktu, który pozwoli mu się usamodzielnić, Horst jednak wątpił by miało to nastąpić tu i teraz.
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” |
12-11-2017, 07:53 | #229 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 37 - Na lotnisko! (35:40) “Nie zasługujesz… Nie zasługujemy na nic lepszego. Gdyby było inaczej nie znaleźlibyśmy się tutaj.” - “Szczury Blasku” s.20. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; crash site Falcon 1; 1920 m do CH Black 3 Czas: dzień 1; g 35:40; 140 + 60 min do CH Black 3 Black 2, 7 i 8 Wszystko stało się tak nagle, że prawie natychmiast. W jednej chwili Black 2 wycinała otwory w burcie wozu, Patinio próbował zgrabiałymi palcami użyć na sobie apteczki, Black 7 już zahaczył jednym zestawem kończyn o wnętrze rozpędzonej furgonetki którą kierował Raptor próbując jednocześnie nabrać prędkości, lawirować między lejami a Black 8 zdołała się wreszcie przyjrzeć co się stało armijnemu kapralowi. Miał zgruchotaną nogę. Musiał na coś upaść z tych paru pięter i nadziać się z pełnym impetem wzmocnionym swoją masą i dźwiganym oporządzeniem. To coś rozpruło mu nogę w strzępy. Od kolana w dół miał chabaninę zakrwawionej nogawki, strzępów mięsa, krwawych rozbryzgów, bieli kości, różu ścięgien ozdobione przylepionymi kawałkami ziemi i gruzu. Stimpaki czy nawet apteczki mogły uśmierzyć ból, mogły oszukać umysł ale nie oczy czy leczenie. Tym co mieli przy sobie mogli utrzymać żołnierza pod świadomą narkozą magicznych stymulantów bojowych ale jasne było, że z tak poważnymi obrażeniami musi trafić pod nóż prawdziwego chirurga. Takimi detalami jak zakażenie ran nie było sensu się w tej chwili przejmować. Albo tym, że noga nawet od samego patrzenia to wyglądała makabrycznie. Nawet jak to nie była własna noga. Wtedy się wszystko schrzaniło. Black 7 zdołał ledwo się złapać framugi bocznego wejścia, krzyknął coś alarmująco i od razu zaczął strzelać. Hollyard rozpaczliwie zaczął wizg furgonetką, Black 2 złapała się by nie upaść właśnie wyciętego w burcie otworu a i tak upadła na kolano. I wtedy to coś musiało ich trzasnąć. Furgonetka i wszyscy wewnątrz poszybowali w poprzek drogi gdy stwór ponownie bez trudu rozdarł tył pojazdu wprawiając go w bączkowaty ruch. Black 8 upadła obok leżącego Latynosa, Black 2 upadła na nich, Hollyarda przygniotło na kierownicę i deskę rozdzielczą, Black 7 złapał się znowu obydwiema rękami by nie wypaść. Może by Raptor wyprowadził pojazd z tego bączka a może i nie. W każdym razie próbował. Ale zaraz potem stwór dowalił okaleczonej maszynie ponownie, tym razem z przeciwnej burty. Maszyna nie zdzierżyła, i koziołkując wyleciała poza szosę. Wszystko zawirowało, niebo, dżungla, asfalt, leje, bestia, zderzenie. Wszystko to zakończyło się zderzeniem. Ryk furii i dartego metalu. Bestia skupiła się na zdewastowanej maszynie bez trudu rozbijając ją w strzępy jak dorosły z nożem bez trudu rozpruwał pustą puszkę. Najbardziej rzucał się w oczy Black 7. Był w końcu z całej piątki największym ruchomym obiektem. Ludzie pozbierali się rozrzuceni dobre tuzin czy dwa metrów od masakrowanej furgonetki. Każdego z nich musiało wyrzucić podczas koziołkowania. Każdy wylądował bardzo brutalnie na drzewie, kamieniu albo ziemią która przy tych prędkościach okazywała się skaliście twarda. Ale wszystkie pięć głów się poruszały. - Do kolejki. Pod kolejką jest tunel techniczny. - szepnął w komunikator porucznik Raptorów. Widać już było samą kolejkę. Ta sama jaka miała ich zaprowadzić do mostu. Oby wciąż obsadzonego przez własne siły. Do tej kolejki mieli z kilkadziesiąt kroków, może setkę. Bestia widziana teraz z zewnątrz przypominała wielotonowe, pancerne monstrum o gracji żywego czołgu. Przeciętna strzelecka broń ręczna wydawała się w tym zestawieniu strasznie mikra. Bydlę właśnie bez większych trudności przerabiało furgonetkę na metalowe drzazgi paszczą i łapami drąc metal jak ludzie darli mokry papier. Wcześniejsze trafienia z miotacza i granatnika zostawiły na kłębie co prawda swoje piętno ale najwyraźniej większego wrażenia na nim nie zrobiły. Na szczęście na razie bydlę było zajęte zarzynaniem furgonetki i nie zwracało uwagi na mniejsze sztuki mięsa. Ale na słuch to w okolicy były te pomniejsze xenos jakich dwunożne płocie mięsa zwykle bardzo interesowały. Brakowało te pół setki czy setkę kroków do kolejki. Akurat trafili na jakąś kępę młodnika i krzaków. A potem jakieś pół kilometra do mostu. Najbliżej stwora i vana leżał Hollyard. Trochę dalej Black 8. Pozostałą trójka upadła względnie w podobnej odległości. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 180 m do CH Brown 4 Czas: dzień 1; g 35:40; 140 + 60 min do CH Brown 4 Brown 0 - Świetne podsumowanie moja droga. - uśmiechnął się “gospodin” kiwając z uznaniem głową. - No ale to chyba ktoś by musiał się znać na tym naprawianiu generatorów i w ogóle. - kpr. Otten zwrócił uwagę biznesmena na ten drobny detal. Ten skinął głową i uniósł brew do góry patrząc na czwórkę ochroniarzy ale coś żaden nie kwapił się do zabrania głosu czy innej aktywności. Rosjanin więc z uprzejmym ale dość wymownym zainteresowaniem popatrzył na blondynkę w egzoszkielecie. - Ja mogę was zaprowadzić, mniej więcej wiem gdzie to jest. Mieliśmy tutaj ćwiczenia i manewry. Ale na naprawach się nie znam. - powiedziała obronnym tonem Herzog unosząc lekko dłonie do góry jakby się poddawała. Rosjanin spojrzał na nią z dezaprobatą a potem rozciągnął te spojrzenie po zebranej gromadce. To chyba zmobilizowało wojskowego łącznościowca do inicjatywy. - A może jednak poczekamy na tego kaprala co pojechał tamtą furgonetką? On miał naszywki elektronika znaczy powinien się znać na takich rzeczach. - kapral z Floty zerknął krótko na Brown 0 jakby liczył, że wspomoże ona ten pomysł. W ogóle sprawiał wrażenie, jakby jeśli już gdzieś miał iść to zdecydowanie wolałby w grupce bardziej wspartej przez mundurowych. - Na pewno jest bardzo zajęty. I nie wiadomo kiedy przyjedzie. - Morvinovicz też zareagował od razu machając ze zniecierpliwienia ręką. Pomysł czekania na Mahlera widocznie przypadł mu odwrotnie proporcjonalnie niż pomysłodawcy. Wtedy właśnie gdzieś tam na peryferiach słyszalności dał się słyszeć zbliżający dźwięk raźno pracującego silnika. Głowy wszystkich chyba osób przez chwiły tkwiły wyczekujące spojrzenie za najbliższy narożnik i chyba wszyscy uśmiechnęli się gdy zza niego wyjechał znajomy już transporter Aki i za nim znajoma też furgonetka Morvinovicza. Obydwa pojazdy zatrzymały się przed wieżą i z vana wysypali się mundurowi. Wyglądali niezbyt dobrze. Po przejściach. Ciężkich przejściach. Jakby trzymali się na nogach dzięki chemicznym stymulantom. A jednak zarówno u nowo przybyłych jak i “gospodarzy” dało się wyraźnie odczuć ulgę i radość z tego spotkania. Powitanie było całkiem krótkie. Z obydwu wozów wyszedł jakiś tuzin mundurowych co dla obrońców lotniska złożonych dotąd z jednego Parcha, jednego niezbyt bojowego marine i kilku dozbrojonych właśnie wojskowym sprzętem ochroniarzy rosyjskiego biznesmena było poważnym wzmocnieniem. Pojazdy jednak szykowały się do kolejnego nawrotu na most i resztę żołnierzy. Z żołnierzami wrócił też Johan i tym razem nie on siedział za kierownicą. Za to nigdzie nie było widać ani Conti ani Sary. Johan odszukał czarnowłosą Rosjankę gdy tylko wydostał się z furgonetki. Objął ją mocno na przywitanie. Czuć było, że się cieszy z tego spotkania. - Jesteś cała? - zapytał trzymając ją mocno. Z pozytywów ze Svenem nawiązała kontakt jakaś sierżant. Utknęły we dwie niedaleko stąd. Z wielką bombą na pokładzie. Ale też spróbują się przebić na lotnisko. Sven utknął na moście więc nie ma nic jak im posłać. Natomiast Mahler absolutnie nie zgadzał się na miejsce wybrane przez Herzog na punkt opatrunkowy. - Nie, nie, nie, to się w ogóle nie nadaje, no zobacz jakie ma okna. - pokręcił głową z wyraźną dezaprobatą. Blond paramedyczka spojrzała na niego nie widząc w tych oknach nic złego. - No właśnie. Są duże i jest ich dużo więc jest jasno nawet jeśli światło siądzie. - wskazała wymownym gestem wodząc po wspomnianych oknach ale marine coraz silniej kręcił przecząco głową. - No właśnie. Są duże i jest ich dużo. Będą włazić jak po autostradzie. Odpada. Nie upilnujemy tego. - Mahler pokręcił głową na znak swojej niezgody. Ten sam detal architektoniczny widział widocznie w kompletnie innym świetle niż paramedyczka. Z jego punktu widzenia nie uśmiechała mu się obrona tak niekorzystnego pomieszczenia. Paramedyczka wydawała się zbita z tropu. - Mahler! - jeden z żołnierzy z jakimi rozmawiał dotąd kpr. Otten zawołał do siebie kaprala FMC. - Trzeba naprawić generatory. Weź ze dwóch ludzi i kogo tam uznasz jeszcze i załatw to. - marine skinął podgoloną głową przyjmując rozkaz i wyglądało, że musi się tymi generatorami teraz zająć oficjalnie. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; 3 km drogi do zjazdu na lotnisko; 3190 m do CH Black 3 Czas: dzień 1; g 35:40; 140 + 60 min do CH Black 3 Black 0 Xenos które przetrwały obrzucenie granatami przez Black 0 dwa nie były aż tak zdesperowane by atakować żywą pochodnię. Ta zaś czuła jak jej hermetyczny pancerz przepuszcza do wnętrza coraz więcej z napalmowego żaru. Trzy, małe xenos czekały widocznie kiedy mięso przestanie parzyć przy okazji skacząc dookoła niego, po ciężarówce, na ciężarówce, przez okoliczne leje na szczęście nie przyszło im do xenosowej głowy by wyminąć Zcivickiego i pojawić się wewnątrz leju inicjując wybuch bomby. Ogień na egzoszkielecie już dogasał a xenos warcząc szykowały się do ataku na człowieka na zewnątrz leja gdy coś obok tego wszystkiego świsnęło. Na burcie ciężarówki pojawił się rozpaćkany placek syczącej cieczy. Drugi taki wylądował na jeszcze dymiącym po napalmie napierśniku Black 0. Odgłosy z głębi leja też świadczyły, że pozostała trójka toczy zażartą walkę podobnie jak Zcivicki. Najwyraźniej szczekał karabinek rudowłosej sierżant jaka walczyła na dnie leja. Odgłosy z kanału były w porównaniu do własnych odgłosów dość przytłumione. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; kanały pod drogą; 1940 m do CH Black 3 Czas: dzień 1; g 35:40; 140 + 60 min do CH Black 3 Black 4 Blondynka w biegu minęła Black 4. - Zamknij drzwi! - krzyknęła mu nie zatrzymując się. Gdy go minęła został w końcu tym który przejął pałeczkę będącego w najgłębszym kanale człowieka. Otwór leja był częściowo zasłonięty przez kogoś kto tam strzelał do tegoc zegoś co próbowało wydostać się do leja albo odciąć dwójkę w kanale. Blondynka zatrzymała się przy wciąż świecącym na dnie kanału światełku. Wydobyła tą ciężką broń i przez chwilę słychać było rozpędzający lufy mechanizm a potem poszła ogłuszająca w kanale długa seria. Sierżant o blond włosach parła do przodu nie przerywając morderczej serii. A wąskim wylocie kanału stężenie ołowiu szybko zaczęło zdobywać przewagę nad stężeniem xenos. Zwłaszcza jak Black 4 odciął dopływ xenos z drugiej strony zamykając drzwi. Problem pojawił się dopiero przy samym otworze leja. Co prawda ciemnowłosa sierżant zamieniła wycelowaną lufę na wyciągniętą dłoń bo bez tego wydostanie się samodzielne z zalanego kanału wydawało się skrajnie trudne to jednak na raz mogła wyciągnąć tylko jedną osobę. Broń maszynowa blondynki znacznie przeczyściła kanał ale gdy tylko ten czynnik zniknie xenos momentalnie nadrobią zaległości. Przy wielkim pechu mogły nawet przedostać się od dołu do leja i tam spowodować uruchomienie detonatora bomby. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 3200 m do CH Green 5 Czas: dzień 1; g 35:40; 140 + 60 min do CH Green 5 Green 4 Green 4 nie naczekał się na reakcję Jessici zbyt długo. Właściwie w ogóle. Ledwo wszedł i dał się zauważyć a ciemnowłosa hostessa odwróciła niezbyt pośpiesznie swoją mokrą głowę w stronę dźwięku i ruchu ale raczej tak jak zwykle gdy mimo chodem sprawdza się kto nowy wszedł do pomieszczenia. I chyba była bardzo zaskoczona gdy zorientowała się kto przyszedł. Szybko wróciła na chwilę do drugiej kobiety chyba żegnając się po czym bez zażenowania wstała przez moment prezentując swoje smukłe i mokre ciało. Doktor nauk medycznych był prawie pewny, że o ułamek sekundy przedłużyła sięganie po ręcznik i owinięcie się nim co tak bardzo zapewne wzmagało apetyt tych którzy zwykle chcieli się nacieszyć powabami jej ciała. Szybko jednak podeszła do udającego zajętego Parcha. - Oh mistrzu. Już jesteś. Tyle na ciebie czekałam. Mam dla ciebie niespodziankę. - powiedziała z ucieszonym i zachwyconym wyrazem na twarzy podszyty wyczekiwaniem. A jednak wydawała się też trochę speszona albo onieśmielona niepewna jak ma się zachować i co powiedzieć. Czekała więc pewnie aż on przejmie inicjatywę w tej rozmowie. Pozostawiona w jacuzzi kobieta patrzyła na nich ciekawie ale pewnie dlatego, że poza ich dwójką nikogo innego tu nie było. Raczej jednak nie powinna słyszeć tego co mówiła Jessica. Na pewno jednak słyszała Obroża.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
18-11-2017, 11:44 | #230 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy... |