Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-10-2017, 01:02   #221
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Ponad szmer silnika przebił się syk stimpacków i medpaków. Padre zmienił magazynek i także podratował swe nadwyrężone zdrowie.
- Dzięki ci Panie za Twą pomoc i ocalenia nas niegodnych.
A mały zakład rzeźniczy na kołach gnał niczym wiatr…

Maszyna gnała co sił w kołach z oszałamiającą dla komputera pokładowego prędkością dochodzącą momentami nawet do 30 km/h. Jeśli trafił się kawałek ocalałej drogi. Ale rzadko się trafiał bo zwykle trafiali na leje, zawalone drzewa, truchła większych obcych, fragmenty gruzu, stalowe belki a ciał dziesiątków mniejszych xenos jakimi upstrzona była okolica nie było co liczyć. Więc komputer pokładowy stawiając na bezpieczeństwo pasażerów w tak trudnych warunkach i meldując im o licznych awariach, informując o wezwaniu serwisu i pomocy drogowej które jednak nie odpowiadały inaczej niż przyjęciem zgłoszenia i prośbą o cierpliwe czekanie jechał więc raczej zwykle ostrożnie niż szybko.

Mimo to pokancerowana po bombardowaniu, eksplozji granatu, ostrzale, zażartej walce wewnątrz i na wewnątrz kabiny, kłach i pazurach obcych osobówka toczyła się dalej póki nie wyrzęziła ostatniego tchnienia. Zdążyli dojechać do mostu, minąć go, zostawić za sobą, zbliżali się do zakrętu na wschód jaki względnie był ostatnią choć nie krótką prostą i właśnie gdzieś wtedy samochód umarł. Licznik na Obroży pokazywał 3430 m do Checkpoint w linii prostej. Drogą było pewnie trochę dłużej i dalej ale na przełaj przez połamaną bombami dżunglę pewnie i tak by zeszło dłużej.

- Może tam jest jakaś fura? - zapytał Owain wskazując na zachowaną tablicę witającą w jakimś osiedlu. Nawet z tego miejsca widzieli zjazd do niego a wedle map Obroży osiedle zaczynało się z kilkaset metrów dalej choć z drogi na której byli widać było tylko zjazd drogi w dżungli duszącej drogę. Mogli poszukać następnej bryki albo zasuwać z buta te ostatnie kilka kilometrów.

Padre przełożył z plecaka magazynki w brakujące sloty ładownicy. Owain zmienił magazynek na świeży
- Niema co ryzykować szukania bryki. Kilkaset metrów to może być jedna trzecia trasy. - Powiedział Padre. Wyjął z plecaka apteczkę i dał Owainowi, Ten przytoczył do szelek by była pod ręką. Sobie też przytroczył do szelek.
- Po drodze będziemy mieli niezłe tempo, w pół godziny powinniśmy być na miejscu. Jak nic nie wyskoczy z lasu - odparł Owain.
- W drogę. - Zarzucił plecak na ramię i ruszyli. Padre na szpicy, Owain pilnował tyłu.


Podziurawiona wybuchami droga była mimo wszystko łatwiejsza do przejścia niż pojazdem kierowanym przez komputer. Choć pieszo cały ekwipunek trzeba było dźwigać na sobie a obydwa Parchy byli nim nieźle objuczeni. Zdecydowanie bardziej niż zalecały regulaminy na piesze patrole. Owain co chwila ocierał pot z czoła bo lejący się żar z nieba absolutnie nie ułatwiał podróży. Prędkość była raczej ślimacza. W ciągu minuty pokonali może z pół setki metrów, może trochę więcej. Droga wiodła przez dżunglę ale sama w sobie była otwartym terenem. Świetna do obserwacji z tej dżunglii za to słabo się z niej obserwowało to co w dżungli.

I byli pod obserwacją. Dżungla i ta przy drodze i ta w głębi rozbrzmiewała licznymi dźwiękami. Gdzieś trzasnęła gałąź jakby spadła z wysokości czy coś jej w tym pomogło. Gdzieś wciąż dymił się pomniejszy pożar. Co chwila widać było ciała xenos. Czasem te większe, jedno minęli wielki jak jakiegoś nosorożca czy niedźwiedzia z ziemskiej fauny a drobnych ciał o wielu parach odnóży było bez liku. Bombardowanie musiało je położyć pokotem. Ale jednak co mówiły uszy ludzi w Obrożach nadal sporo dla nich zostało. Stwory przemykały tuż za linią drzew. Skrzeczały. Co chwila widać było jakiś ruch między drzewami, między gałęziami. Ale na razie unikały otwartej przestrzeni i otwartego ataku. Jasne jednak było, że towarzyszą i obserwują tylko dwóch dwunogów na środku drogi.

Black 4 i Black 0 nie zaszli zbyt daleko nim coś się zmieniło. Właściwie zaraz za pierwszym stopniem dłuższego zakrętu w jaki zaczęli wchodzić. A przed nimi oprócz skrzeczących dookoła xenos ukazała się zawalidroga. Na zawalidrogę składała się wojskowa ciężarówka ustawiona w ich stronę tyłem. Była nieco przekrzywiona stojąc częściowo w jakimś leju. Xenos w dżungli zasyczały ostrzegawczo. Przybywało ich. Na otwartym terenie drogi nawet te najmniejsze miały okazję zdobyć przytłaczającą przewagę nad dwójką ludzi. Mogły już teraz zaatakować w każdej chwili choć jeszcze trzymały się za kurtyną zgniłozielonego półmroku parnej i potrzaskanej bombardowaniem dżungli. Z leja jaki ozdabiał drogę wychyliła się jakaś sylwetka.

http://cdn.escapistmagazine.com/medi...891/891923.jpg

- Hej! Pomóżcie mi! - krzyknęła do nich dziewczyna z oznaczeniami sierżanta FA. Trzymała w dłoniach szturmówkę i wydawała się spięta. Była jakieś dwadzieścia czy trzydzieści kroków od dwójki Parchów. Podobna odległość dzieliła ich od skrajów dżungli i czających się w niej xenos.

- Sama jesteś?
- zapytał Zciwicki powoli biorąc granat - Bo może być nas za mało. Bryka rozumiem, że nie jest na chodzie?
Owain odruchowo przeczesywał wzrokiem drugą stronę kryjąc plecy Padre. Także brał granat.

- Pośpieszcie się! - krzyknęła ponaglająco dziewczyna z Armii. Gdy podeszli bliżej widzieli ją lepiej. A także to co kryło się na dnie leja. Jakiś pocisk czy bomba. Ogromna. Ale chyba niewybuch. Widać było jak coś w niej się obraca jak radar i błyska diodami. Na samym dnie była dziura na tyle duża by człowiek mógł z pewnym zapasem się przez nią przecisnąć. Widocznie siła uderzenia była tak duża, że przebiła się do czegoś głębiej. - Tam jest moja koleżanka! Wyciągnijcie ją! Bez niej nie rozbroi się tego cholerstwa! - wskazała najpierw na dziurę na dnie leja a potem na bombę. - Ja muszę pilnować aparatury bez tego nas zaleją! I tak nie wiem ile jeszcze zadziała! - kobieta ponagliła obydwu Parchów ponownie wskazując na otwarty laptop lub podobne urządzenie i stojące przy nim dziwne ustrojstwo na małym stojaku. Trzaski i skrzeki xenos z obrzeży dżungli nasilały się.

- Głęboko tam?
- zapytał Owain. - Co to za gówno? - wskazał głową bombę.
- Ile do wybuchu? - zapytał Padre podchodząc.

- Ma czujnik ruchu. Jak wyczuje ruch obcych w pobliżu to wybuchnie. Pośpieszcie się! - sierżant zaczynała frustrować się coraz bardziej widząc zwłokę zamiast działania. - Bez niej nie rozbroi się tej bomby! - ponagliła ich ponownie wskazując na dziurę na dnie leja.

- Jaki to ma zasięg? - zapytał Padre - Weź no zajrzyj do dziury.
Czwórka przykląkł na krawędzi i zajrzał.
- Hej laska, żyjesz? Możesz się ruszać?
- A jak rozbroi bombę to jaki macie plan? Bo na piechotę nie uciekniemy.

- Większy niż ktokolwiek zdoła przebiec. Jak bomba będzie rozbrojona to stąd odjedziemy. Zamierzacie stać i gadać czy zrobicie coś wreszcie by uratować jedyną osobę która może rozbroić to cholerstwo? - ciemnowłosa sierżant wykazywała coraz większa irytację na zwłokę w działaniu. W każdej chwili mógł nastąpić atak xenos, a bez sapera nie było co marzyć o saperskiej robocie. Black 4 dał znać, że widzi jakiś kanał. A kawałek dalej coś co wygląda na opuszczoną na jego dnie latarkę. Ale na jego wołanie nikt nie odpowiedział.
- Masz odczyty jej stanu? - zapytał laski Padre, a Owain tymczasem oświetlił dziurę latarką taktyczną. - Masz pewność, że żyje?

- Jeszcze żyje. Zrobicie coś wreszcie by ją uratować czy będziecie tu czekać aż xenoxom się znudzi czekanie w lesie i tu wpadną, bomba wykryje wrogi ruch i wtedy wszystko tutaj szlag trafi? - zapytała sierżant jawnie okazując niezadowolenie ze zwłoki w działaniu jaką wykazywała się para Parchów. Owain zaś w świetle latarki na końcu broni dostrzegł tyle, że tunel gdzieś do połowy wypełniony jest wodą. Światło odbijało się od powierzchni wody więc słabo widać było co jest pod spodem.

- Gdzie z tą bombą jechaliście? Bo przydałaby się podwózka.- Powiedział Padre - I nie przejmuj się wybuchem. Jeśli Bóg ma taki plan dla nas powinniśmy przyjąć go z pokorą.

- Jechałyśmy na lotnisko. Jak to przetrwamy możemy was zabrać ze sobą. A teraz wskakuj do tej cholernej dziury póki jest jeszcze po kogo wskakiwać. Bez niej wszystkich nas tu rozwali z twoim Bogiem czy bez. - syknęła rozzłoszczona sierżant wskazując na dno leja z widoczną dziurą.

- Nie wycieraj sobie gęby Bogiem - konwersacyjny do tej pory ton Padre stwardniał - Bo możesz go spotkać szybciej niż ci się wydaje.
- Wyciągnij laskę - powiedział do Czwórki.
- Dlaczego ja?
- Może z wdzięczności da ci dupy.
- Ruszycie się do kurwy nędzy?
- Pilnuj lasu panienko.

Owain z teatralnym westchnieniem wlazł do dziury.
 
Mike jest offline  
Stary 05-11-2017, 23:02   #222
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 36 - Odroczenie (35:35) (1/2)

“Mordercy, gwałciciele, dzieciobójcy, terroryści, wyrzutki społeczeństwa. Nie obchodzi mnie kim jesteś ani za co zostałeś tu zesłany. Nie chcę wiedzieć jak się nazywasz, w ogóle nie chcę wiedzieć nic o tobie. Zsyłając cię tutaj, świat mówi ci, że przestałeś istnieć. Tutaj jesteś tylko kolejnym kawałkiem mięsa wrzuconym do maszynki.” - “Szczury Blasku” s.19.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; crash site Falcon 1; 1120 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 35:35; 145 + 60 min do CH Black 3




Black 2, 7 i 8



Trójka Parchów z barwach czarnej drużyny przedzierała się przez płonący i zadymiony gruz. Całe piętro otaczał chaos pobojowiska. Z fragmentów ścian i sufitów wystawały pogięte pręty zbrojeniowe, woda ściekała z pękniętych rur, z urwanych kabli tryskały iskry wyładowań wszystko to tonęło w dymie pożarów. Przełażenie przez te gruzowisko było równie trudne jak przełażenie przez zdemolowaną bombardowaniem dżunglę. A teraz nie dość, że trzeba było wleźć tam gdzie na pewno nie było wskazane to jeszcze wleźć ścigając się z uciekającymi minutami i skrzekiem zbliżających się xenos. Wyścig trwał i trudno było zgadnąć czy pierwsze Parchy dotrą do zniszczonych resztek kapsuły czy zwinne xenos do nich. Finisz tego wyścigu był dość niespodziewany.

Trójce “blacków” udało się dotrzeć do resztek kapsuły. Zawartość była nierozpoznawalna w tym dymie i przenicowanym przez gruz i plastik kawałkach metalu. Ale Obroża jednak musiała dostrzec to co było niedostrzegalne dla ludzkich oczu. Licznik w rogu obroży zamigał zaznaczając zmianę statusu. 0 czasu głównego i trochę ponad 20 min ostatniej rezerwy zmieniło się na 145 minut i standardową godzinę rezerwy. Licznik odległości za to który spadł do 0 m gdy przybyli do kapsuły od razu wzrósł do wartości czterocyfrowych. 2560 m. W linii prostej. Tyle brakowało im do Blackpoint 3.Oczywiście był kolejny Checkpoint. Były jeszcze oddychające Parchy więc i były dla nich zadania i czekające Checkpointy. Ale to był w tej chwili inny świat. Taki mierzalny w metrach i godzinach. A trójka “czarnych” miała teraz znacznie bliższy świat przed sobą. Taki mierzalny w metrach, krokach i łuskach zasypujących dymiące gruzowisko. I pękających ścianach.

Wydostać się! Mieli już to po co tu przyjechali na złamanie karku dzięki oderwanemu od narzeczonej gliniarzu. Wdrapali się przez te kilka pięter, dotarli przez zagruzowany poziom zrujnowanego biura ale teraz wszędzie tu były xenos! Musieli się stąd teraz wydostać! Lufa karabinu szczekała wyrzucanymi tripletami, lufa ckm dudnił ogłuszająco długimi ciężkimi seriami, miotacz ognia zalewał żywym płomieniem otoczenie, Nova huczała szybkimi strzałami, karabinek wizgał szybkimi seriami trzasnął jakiś granat a potem kolejny. Trzymali się! Trzymali xenos na dystans! Ale wiązało się to z tkwieniem na pozycji i intensywnym zużywaniem ammo. Ogień i ołów powstrzymywał kolejne wyskakujące z zakamarków xenos. Łatwo było któregoś przeoczyć. Skakały z górnych rozerwanych eksplozją kondygnacji, przemykały pod zagruzowanymi resztkami ścian wyskakując już z bliska tuż przy rozdzielonej piątce ludzi, pruły błyskawicznie pokonując teren przez względnie wolne od gruzu ściany, schody i korytarze. I wtedy właśnie Obroża odhaczyła Checkpoint i nastąpił finisz tego wyścigu. Ledwo Parchy przebiegły przez linię mety, ledwo zaczęły się odgryzać atakującym xenos które pruły w ich kierunku okolicę zalała eksplozja zasypując całą okolicę wyrzuconym gruzem. Wyrzucone kawałki odbijały się tak od resztek sufitu, ścian jak i pancerzy. Podłoga! Wybuchła podłoga!

Podłoga wybuchła tuż przy wejściu do klatki schodowej. Tam gdzie przed chwilą stali dwaj mundurowi ostrzeliwując jeden schody a drugi poziom resztek jakiegoś biura na jakim leżały resztki kapsuły eksplodowała podłoga a oni znikli w chmurze odłamków. Spadli! W słuchawkach było słychać tylko ich krzyk. Potem jęki gdy pewnie spadanie zakończyło się upadkiem. Eksplozja miała też jednak skutki uboczne. Pierwszym był triumfalny ryk czegoś. Czegoś potężnego. Gdzieś tam z miejsca eksplozji. Zupełnie jakby to coś właśnie przebiło się przez podłogę dokładnie pod Patinio i Hollyardem. Drugim było to, że jak efekt domina naruszona struktura podłoga zaczęła się rozpadać w oczach sunąć kręgiem zniszczenia. Black 7 zareagował najszybciej. Złapał pozostałą dwójkę Parchów i zrobił odskok na dach dzięki siłownikom w swoich butach. W jednej chwili byli na walącym się piętrze potem świst, przemykające przed oczami zamazane obrazy, jakiś lecący na nich xenos który skakał by ich dorwać ale nie miał na to realnej szansy a potem huk gdy pancerne buty ciężkiego pancerza wspomaganego huknęły na dach. Black 7 i 8 wylądowali w miarę sprawnie ale Black 2 musiała chwilę pozbierać się i poudawać, że ta bestia z dołu wcale nie zrobiła na niej wrażenia. Ale co to było?!

- Ah… Kurwa co to było? - w słuchawkach dało się słyszeć obolały głos kaprala Federacyjnej Armii. Brzmiało jakby się zbierał po upadku.

- Nie wiem. Ała. Uh. O kurwa lecą tu! Do samochodu! Wstawaj! Elenio ruchy! - głos Hollyarda brzmiał wręcz bliźniaczo podobnie. Zaraz potem z dołu gdzieś huknął granat i rozległ się skrzek xenos.

- Zamknij drzwi! Ah! Kurwa moja noga! - Patinio brzmiał jakby odkrył, że ma coś z nogą nie tak i sądząc po barwie emocji słyszalnych w głosie bardzo, bardzo nie tak.

- Okej, patrz na mnie, daj granat. Na mnie patrz! Nie tam! Elenio! Daj granat! Na mnie… - Karl brzmiał dość desperacko. Ale przerwał mu krzyk Latynosa.

- O kuuurwaaa! Mojaaa nogaaa! Zobacz! Moja noga! - zawył rozpaczliwie Elenio jakby nagle odkrył coś strasznego.

- Granat! Daj granat! Słyszysz mnie!? Nie patrz tam! Rzucę im granat dobra?! Patrz na mnie Elenio, rzucam im twój granat! Będzie zajebiście nie?! - głos Karla brzmiał jakby usilnie próbował odwrócić uwagę kumpla od tego co właśnie odkrył.

- Rzuć im kurwa… Zapierdol ich wszystkich… Moja noga… -
Patinio brzmiał jakby płakał albo był tego bardzo blisko. Gdzieś tam kilka pięter niżej zabrzmiała eksplozja granatu. Trójka PArchów już dobiegała do krawędzi dachu.

- Daj rękę. Spokojnie brachu wyjdziemy z tego. Widziałeś jak ich świetnie rozpierdoliło? Zajebiście nie? - Raptor mówił by dodać otuchy żołnierzowi. Wydawał się być skupiony ale i na skraju wytrzymałości.

- Karl obiecaj mi coś. Jak nie wyjdziemy z tego. Nie daj im mnie znów zawlec w ten syf jak tam w kanałach. Obiecaj mi to. Dopilnuj tego. Proszę cię Karl, nie chcę kurwa być kolejnym rozerwanym. -
Patinio wciąż wydawał się na pograniczu załamania. - O kurwa… Odcięły nas… - Latynos jęknął jakby ostatnia nadzieja z niego wyparowała.

- Brachu. Żyjemy by walczyć. Walczymy by żyć. Stimpakuj się i bierz spluwę. Przebijamy się do wozu. Gotowy? No to jazda! - głos porucznika Raptorów też wydawał się poważny. Zaraz, po chwili jaką można zużyć na stimpaka i dobycie spluwy z dołu słychać było strzały. Pojedyncze, szybkie strzały z broni krótkiej. Z ciężkiej Novy i lżejszej ale bardziej klasycznej, wojskowej pukawki. Trójka Parchów dobiegła już nad skraj dachu. Widzieli xenos. Zbiegały się przez ulice z dżungli, przebiegały przez podwórze, biegły po ścianach, przeskakiwały przez leje po wybuchach, przez ciała swoich pobratymców. Jeden właśnie oberwał trafiony przez któregoś z mundurowych. Musieli być więc blisko wejścia do budynku choć jeszcze wewnątrz. Efekt w stosunku do zbiegającej się hordy xenos wydawał się bardzo mizerny choć wątpliwe było aby para mundurowych z głębi budynku miało taki wgląd na sytuację jak trójka Parchów z krawędzi dachu resztek piątego piętra.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 180 m do CH Brown 4
Czas: dzień 1; g 35:35; 145 + 60 min do CH Brown 4



Brown 0



- Masz granaty?! Dawaj! - jeden z ochroniarzy odwróćił się w stronę Rosjanki wyrźnie zaciągając w jej rodzimym akcencie i sięgnął po wybuchowy pojemniczek. Cisnął go w dół schodów. Srebrny cylinderek poleciał pod schody, odbił się od ściany i zniknął z widoku. Moment później z dołu omiotła ich eksplozja. Za blisko! Ale żaden xenos z dołu nie nadciągał. Drugi z granatów rzucił sam biznesmen w poplamionej bieli. Cisnął go w głąb korytarza wcześniej każąc jednemu ze swoich ludzi otworzyć i zamknąć drzwi gdy tylko metaliczny cylinderek przeleciał przez drzwi. Efektu nie słyszeli bo dzwoniło im w uszach po tym dolnym granacie a oba wybuchły pawie jednocześnie. Z wrogiem z góry poradziły sobie nerwowo strzelające automaty rozstrzeliwując zmasowanym ogniem dwóch czy trzech luf małego xenosa. Kule popruły też tynk i ściany pod nim oraz schody tak samo jak i popruły obcy organizm zachlapując całe schody żółtą, kleistą posoką. - Dobre. Daj jeszcze jeden na drogę. - skomentował z zadowoleniem Anatolij Morvinowicz biorąc w kieszeń marynarki jeszcze jeden granat.

Cisza. Bezruch. Koniec. Tylko uspokajające pykanie detektora oznaczające brak ruchu. Morvinowicz ożywił się pierwszy dając znać, że czas ruszać na górę. Już pokonali większość drogi na dach. Już byli przy drzwiach. Kiedy coś poszło nie tak. Detektor zareagował dopiero w tym samym momencie co i ludzie. Coś oderwało się od podłogi, jakby jeden z zabitych xenos nie był jednak całkiem zabity i skoczyło na jednego z krawaciarzy. Ten zaczął krzyczeć przerażony cofając się i uderzając plecami o ścianę. Tam doskoczył do niego kolejny stwór. Reszta mężczyzn też zaczęła krzyczeć ale wahała się by strzelać bo stwory były właściwie na ich towarzyszu aby je zdjąć z niego nikt się nie kwapił.

- Zdejmijcie je! Zdejmijcie je ze mnie! -
ochroniarz darł się z przerażenia ale coś się zmieniało. Stwory weszły mu pod ubranie przez co wybrzuszyło się ono aż facet zaczął się zwijać i krztusić, chrypieć i pluć krwią. Wyglądało tak przerażająco jak i fascynująco bo wszyscy przez ten krytycny moment stali z wycelowanymi lufami i otwartymi z przerażenia oczami i ustami ale nikt nie przemógł się by coś zrobić. Coś zaczęło mu się przedzierać od torsu, przez szyję, tuż pod skórą. Pierwszy, ze stuporu otrząsnął się rosyjski biznesmen.

- Spasiba Taras! - krzyknął i kopnął krztuszącego się ochroniarza tak, że ten wywrócił się upadając na jakieś boczne wejście. Zaraz potem rzucił ku niemu granat i zatrzasnął drzwi. Mały cylinderek eksplodował dość cicho za to zza drzwi doleciał charakterystyczny syk płonącego napalmu oraz wrzask palonego żywcem człowieka przemieszany z nienaturalnym sykiem obcych istot. - Co tak stoicie kacapy! Na dach! - właściciel eleganckiego i popularnego klubu krzyknął na grupkę budząc ją z oszołomienia. Na górę! Do drzwi!

Otwarte. Już widać kapsułę. Ostatni bieg. Brown 0 mogła wreszcie uruchomić Obrożą mechanizmy drzwi pozwalające dostać się do wnętrza. I wreszcie byli! Dostali się do środka! A w środku ile skarbów! Tak szef jak i ochroniarze roześmiali się zadowoleni, że mimo wszystko dotarli do tej wyspy skarbów i mogli brać co im się zamarzyło. Nawet pobieżny rzut oka wystarczał by stwierdzić, że w tej klitce jest więcej wojskowego sprzętu niż mogliby unieść choćby nie wiadomo jak się obradowali. Nie tylko pistolety, automaty i shotguny jakimi przeważnie dysponowali ochroniarze “gospodina”. Ale też karabiny maszynowe, snajperskie, szturmówki, granaty, granatniki, pancerze, stimpaki, koncentraty żywnościowe no jakby Dziadek Mróz zgubił tutaj swój wór z prezentami!

Po chwili pierwszej radości mężczyźni zaczęli przypinać na sobie pancerze i sprzęt. Przez ten wojskowy sprzęt wyglądali jakby obszabrowali wojskowy magazyn. Bo nawet obwieszeni wojskowym szpejem jakoś nie wyglądali Mayi jak mundurowi. Jak Johan, Elenio czy Karl. Nawet nie to, że spod pancerzy nadal wystawały im rękawy marynarek a spodnie też mieli garniturowe a nie od munduru. Ale to jak się cieszyli i wygłupiali komentując sytuację jak chłopcy którzy dorwali się do góry darmowych zabawek. Ale było jeszcze coś.

- Anatoliju Morvinoviczu. - zaczął mówić jeden z ochroniarzy. Ale mówił jakoś tak, że od razu człowiek się spodziewał złych wieści. A gdy na niego spojrzał nie szło nie zauważyć, że trzyma karabin w łapach. Jakby było jasne, że ten detal będzie istotny w nadchodzącej dyskusji.

- Tak Misza? - zapytał “gospodin” po szybkim zerknięciu na broń w łapach ochroniarza. Nie wiadomo dlaczego ale sam spojrzał na trzymany bębenek ciężkiego rewolweru i trzasnął nim otwierając go jakby chciał sprawdzić jak stoi z nabojami.

- Co teraz? Co z nami będzie? - ochroniarz zanim odezwał się upewnił się jednak spojrzeniem, że ma poparcie pozostałych.

- Teraz mój drogi Misza zabierzemy co się da i zejdziemy na dół. I tam poczekamy na taksę z orbity. - odpowiedział lekko szef przelotnie podnosząc głowę znad otwartego bębenka ale zdawało się, że jego zawartość znacznie bardziej go interesuje.

- Tak? A my? Co z nami? Na ta taksa też zabierze? Czy znowu nas wyrolują. - odezwał się inny ochroniarz nie ukrywając zdenerwowania i obaw. Szef przyjrzał mu sie uważnie znad otwartego rewolweru. Tamten trochę chyba się stropił tym spojrzeniem ale widocznie musiał się czuć na tyle pewnie lub zdeterminowany, że nie cofnął się. I też trzymał w dłoniach wojskową broń.

- Właśnie! Już raz nas zostawili! Ile tam w ogóle jest miejsc? Starczy dla nas? I co z tamtymi przygłupami co pojechały do dżungli? Przecież w końcu wrócą. Serio chcesz ich zabrać? -
trzeci ochroniarz też zrobił krok do przodu i zaczął wyrażać agresywnie swoje wątpliwości i niezadowolenie. Reszta musiała myśleć podobnie bo raźno pokiwali głowami.

- Spokojnie towarzysze. Miejsce mamy zaklepane. Tamten wojskowy jajogłowy nawiąże łączność i ściągniemy ich tutaj. Dla każdego starczy miejsca. - szef uśmiechnął się łagodnie jakby uważał obawy swoich podwładnych za bezpodstawne.

- No nie wiem. Jak będzie taki jak ten co przyleciał do dżungli to dość mały był. Jak szalupa. Na dwie czy trzy osoby. Nie wiem czy starczy nawet dla nas tutaj. No oprócz niej bo ona wiadomo, że zostaje. A gadałeś jeszcze z tą cizią z telewizji no i tamtymi z transportera. Co to w ogóle za przychlasty? - Misza poparł swoich kolegów też wyrażając swoje wątpliwości. Też zrobił krok do przodu i wydawało się, że w ciasnej przestrzeni kapsuły, tyle osób zdaje się stłaczać wokół Morvinowicza tak samo jak atmosfera podejrzliwości i nieufności. Na chwilę wszyscy spojrzeli na Brown 0 gdy Misza o niej wspomniała ale chyba skoro nie kwalifikowała się jako pasażer czy konkurencja do lotu to szybko stracili nią zainteresowanie.

- Chcesz nas wyrolować. Zrobiłeś deal z kimś innym. Tak jak Oleg wyrolował ciebie w dżungli. - inny ochroniarz mówił już jawnie oskarżycielskim głosem i sytuacja coraz bardziej przypominała walkę o autorytet i przywództwo w stadzie dzikich zwierząt. Na chwilę wszystkich zmroził i zastopował suchy trzask zamykanego bębenka. Rewolwer był gotów do strzału.

- Uważaj sobie Azarov! - krzyknął ostro “gospodin” i zrobił krok naprzód z lufą tuż przed twarzą ochroniarza. Oczy płonęły mu furią a usta zacisnęły się w wąską, zawziętą linię. Maya wyczuwała, że celowo zwrócił się do niego po nazwisku co w rosyjskiej tradycji nie było ani grzeczne ani miłe za to świetnie podkreślało władzę i hierarchię jaką się miało nad właścicielem takiego nazwiska. - Należysz do mnie! Wy wszyscy psie syny należycie do mnie! Jeśli już się ktoś z was kundle wydostanie to tylko dzięki mnie! Ja! Ja jestem waszym biletem z tego piekła! - rosyjski biznesmen krzyczał po kolei jeżdżąc lufą rewolweru po równie rozgniewanych twarzach. On miał rewolwer. Oni też mieli broń. Lufy nakierowały się na postać w białym garniturze.

- Niekoniecznie Anatoliju Morvinowiczu. Po telefon musi zadzwonić ten palant w mundurze. Klucze go tego skarbczyka ma ta cizia. - Misza wskazał na stojącą obok czarnowłosą Rosjankę w Obroży. - To po co nam ty jesteś potrzebny? - Misza zapytał z cwaniackim spokojem i na chwilę wszyscy ucichli czekając na to co odpowie szef. Albo najlepszy kandydat na trupa.

- Ponieważ mój drogi Miszo tylko ja mam tyle hajsu by zapłacić za ten kurs taksiarzowi a was brzydale na ładne oczka i łzawe historyjki nikt stąd nie zabierze. - uśmiechnął się bez wesołości rozmówca w białym garniturze. Rozłożył nieco na boki dłonie a więc i rewolwer wzruszając ramionami jakby podwładni przeoczyli wielkiego gazowego giganta na nieboskłonie.

- Nie masz. Zanim oddałem ci holo co ci wypadło przeczytałem ostatniego sms od Olega. Zablokował ci wszystkie konta. Jesteś spłukany bardziej niż my. - odpowiedział jeden z ochroniarzy ale najpierw spojrzał na pozostałych a ci pokiwali głowami.

- Sabaka! - wrzasnął nagle rozwścieczonym tonem biznesmen kopiąc ze złości jakąś skrzynkę. Ta poleciała gdzieś w szafki i stojaki przewalajac się hałaśliwie. Rosjanin wyglądał jakby odkrył, że musi grać tą rozgrywkę znaczonymi kartami gdy wszelki bluff jest przez ugadanych ze sobą pozostały team graczy odkrywany na bieżąco. - Nic to. Ten skurwiel nie wiedział o wszystkim. Zablokował co mógł. Ale na takie właśnie okazje mam osobną kasę. I z niej właśnie skorzystam teraz. A wy gołodupce na pewno nie macie takiego szmalu więc do cholery mi nie pyskujcie i róbcie co wam każę! - Anatolij z wolna ale nadal parł do przodu nabierając rozpędu i widocznie pewność siebie mu wracała z każdym słowem. Na końcu znów wycelował lufą po kolei w każdego ochroniarza. Ci zawahali się. Popatrzyli na siebie. Miał coś jeszcze czy nie? Miał tyle by starczyło na kurs na orbitę? Jak tak to ich teraz zabierze? Czy znów coś się posypie?

- A ja myślę, że nie masz. Nie masz nic! Ale ja ci mogę zaraz coś dać na wieczną rzeczy pamiąt.. - Azarov odezwał się pierwszy i co chce dać było jasne gdy szczeknęła odbezpieczana broń. Zaraz huknął strzał. W zamkniętej przestrzeni kapsuły zdawał się przesadnie mocny. Trafiona głowa rzygnęła krwistymi i szarymi rozbryzgami a ciało poleciało w tył. Tam plecy trafiły na stos skrzynek i broni i razem z nimi hałaśliwie zsunęły się na podłogę. W pierwszej chwili wszyscy poruszyli się niespokojnie a potem jak za jakimś zaklęciem odskoczyli i wycelowali broń przed siebie. Nieruchome ciało zasypywane wciąż brzęczącymi metalicznie magazynkami i granatami i pistoletami jednak szarpiące nerwy przykuwało często spojrzenia wręcz mimochodem.

- Mam tyle ile trzeba. Czy ktoś jeszcze chce mi coś wziąć? - “gospodin” nadal mierzył z rewolweru w Miszę i pozostałą trójkę ochroniarzy. Jasne było, że jeden rewolwer, nawet najcięższy, nie ma szans w regularnej strzelaninie na tak krótki dystans z trzema egzemplarzami wojskowej broni. Wynik takiej walki był dość łatwy do przewidzenia. I czwórka ochroniarzy i ich szef musieli zdawać sobie z tego sprawę. Cała piątka musiała kalkulować nie tylko to ale i jakie realne możliwości ma obecnie gospodin i jak się wobec nich zachowa po wyjściu z kapsuły.

- Cześć May’u. Jesteś okey? My właśnie dojechaliśmy do mostu. To tak pomyślałem, że dam znać, że u mnie w porządku. A u ciebie? Jak nie możesz gadać to nie ma sprawy. My się pakujemy i zbieramy się na kurs powroty. To dzwonię bo potem mogę nie mieć jak. No i ten, trzymaj się dobra? - w pełną napięcia ciszę i kalkulację wdarł się nagle trochę zdyszany a trochę zakłopotany głos Johana. Przynajkniej Brown 0 tak się wydawała bo usłyszała jego głos wprost w słuchawce w uchu a reszta w kapsule pewnie nie. marine mówił jakby się nagrywał na automat niepewny czy adresat może odebrać i liczy się z tym, że nie może.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 05-11-2017, 23:07   #223
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 36 - Odroczenie (35:35) (2/2)


Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 3200 m do CH Green 5
Czas: dzień 1; g 35:35; 145 + 60 min do CH Green 5




Green 4



Green 4 jakoś nie musiał specjalnie mocno albo długo przekonywać pozostałą trójkę by otworzyć kolejne pliki. Wszyscy zdawali się ulec ciekawości podobnej do podglądacza obserwującego z kryjówki życie, problemy i sprawy innych. I ich tajemnice. Alle więc wzruszył ramionami, spojrzał na pozostałą dwójkę ale brodaty chemik i stary lekarz też nie wyrażali żadnego oporu. A nawet wyrazili niezobowiązujące zachęty pomrukami i machnięciem dłoni.

- Odpalaj. To lepsze niż jakaś durna opera mydlana. - młody policjant został zachęcony również przez Kozlova który jakoś nie krył się ze swoimi motywacjami. Policjant więc skinął głową i chwilę wahał się jeżdżąc kursorem po półprzezroczystym ekranie. W końcu odpalił któryś z chronologicznie pierwszych zapisów.


Cytat:
- Dzień 9 - wyświetlana Olsen wydawała się całkiem inną osobą. Młodszą, szczęśliwszą no i czystszą. Sceneria też była inna. Wyglądało jak wnętrze jakiejś kajuty albo pokoju w tanim hotelu. Ale było jasno oświetlone i czyste. Detal który wydawał się jasny i oczywisty teraz w tym powszechnym bałaganie jaki panował na wszechobecnym polu bitwy wydawał się aż kłuć w oczy i być strasznie nie na miejscu.

- Udało nam się wykonać połowę zdania. Została nam druga połowa. Ale jestem pozytywnie nastawiona, myślę, że powinniśmy szybko pokonać piętrzące się trudności. - dziewczyna o wytatuowanej twarzy i ciemnych włosach pokiwała głową ale doświadczone oko Horsta wychwyciło spojrzenie w bok. Poza oko kamery. Chyba nie mówiła wszystkiego albo wahała się czy to powiedzieć nawet do swojego dziennika.

- Co prawda wiedzą już raczej, że tu jesteśmy. Będzie nam trudniej. Ale jeśli się sprężyny powinno być dobrze. - Olsen z nagrania wciąż nie patrzyła w oko kamery a więc i nie na czwórkę mężczyzn jaka oglądała to nagranie. Kiwała głową ale Green 4 czuł, że to nadal nie to o czym nie mówiła.

- Los Godfryda jest straszny ale mówi nam jasno, że nie mamy co liczyć na zmiłowanie z rąk rządu. To co mu zrobili… - Olsen przerwała i zaczęła kręcić głową unosząc w górę dłonie jakby pokazywała jaką wielką rybę złapała. Na twarzy jednak błądziło jej zmieszanie i złość.

- Nie wiem czego użyli. Matt mówił, że chyba rzucili go psom na pożarcie. Ale miał ślady jak od jakiś szponów. Wielkich. Psy nie zostawiają takich szponów. Co oni tu trzymają? Jakieś tygrysy? - Olsen prychnęła ze złością i pokręciła głową patrząc tym razem prosto w kamerę a więc i swoich nieplanowanych widzów.

- Mam nadzieję, że nie przybyliśmy za późno. Jeśli to by było… -
przymknęła oczy i przysłoniła usta dłonią jakby bała się tego co o mało nie przeszło jej przez usta. Głowa zaczęła kręcić się mocniej jakby niezgoda i wola oporu w niej rosła. - Musimy przyspieszyć. Inaczej czekają nas straszne rzeczy. Straszniejsze niż ktokolwiek tutaj sobie wyobraża. - powiedziała z wyraźną obawą pospiesznie i szybkim, zdecydowanym ruchem wyłączyła kamerę.

- No patrz. Stuknięta a jednak miała rację. A wypiję za jej zdrowie. - roześmiał się sucho Kozlov wznosząc w górę butelkę z bursztynowym “lekarstwem” o sporej ilości promili.

- No nie mów, że w to wierzysz. Prekognicja nigdy nie została dowiedziona naukowo. Przecież jesteś lekarzem. - Roy pokręcił głową patrząc z wyrzutem na starego lekarza ale ten dostał akurat ataku kaszlu więc nie mógł odpowiedzieć.

- No ale sam widzisz. - Alle odpowiedział zamiast niego wskazując na przezroczysty ekran holo. Vasser spojrzał na niego i na ekran po czym pokręcił przecząco głową.

- Na to musi być jakieś wyjaśnienie. Już w przypadek prędzej uwierzę. - brodacz pokręcił znowu głową wskazując dłonią na ekran.

- Dobra, puszczaj następny. Może się założymy? Ja stawiam, że tam ta mała znowu nas czymś zastrzeli. - Kozlov wydawał się być zadowolony i rozbawiony gdy atak kaszlu mu minął.

- Nie zakładam się. Zakłady nie mają nic wspólnego z nauką. - Roy wydawał się kompletnie nie zainteresowany tym pomysłem starego lekarza ze skłonnością do butelki.

- A o co chcesz się założyć? - temat podchwycił jednak młody gliniarz wychylając się w tył na swoim krześle.

- A o co może się zakładać Rosjanin? O pół litra! - zawołał wesoło stary doktor. Roy pokręcił znowu głową a młody policjant jakby się nad tym zastanawiał.

- No ale ja też myślę, że tam będzie coś fajnego. -
powiedział w końcu po chwili zastanowienia najmłodszy chyba uczestnik dyskusji.

- Ehh. I tak to z wami się umawiać. Dobra to puszczaj i tyle. - gospodarz lokalu naburmuszył się i ramiona mu opadły. Machnął ponaglająco na policjanta i ten zaczął wyszukiwać kolejny film. Ten wybrał gdzieś ze środka listy.


Cytat:
- Dzień 36. - Olsen mówiła wyraźnie zdenerwowanym głosem. Jak bardzo jest zdenerwowana świadczyły trzęsące się palce którymi chwilę mocowała się z zapalniczką i papierosem by razem złożyć komplet zapalonego papierosa. Siedziała chyba w jakimś hotelu lub motelu albo innym mieszkaniu. Była owinięta niebieskim ręcznikiem a czerwony otulał jej głowę i włosy. Wyglądała jakby przed chwilą skończyła kąpiel albo prysznic. Gdzieś blisko kamery leżał pistolet.

- Okrążyli nas. - powiedziała wydmuchując pierwszy kłąb dymu. Przez chwilę trzęsąca się dłoń próbowała trafić w pojedynczy, mokry kosmyk ciemnych włosów aby go odgarnąć znad oka. Ale roztrzęsiona ręka miała problemy z tak prostym gestem. Wedle sztuki medycznej świadczyło to albo o kłopotach z układem nerwowym, skutkiem ubocznym przedawkowania jakichś mocnych środków albo skrajnie silnym stresem. Bo chyba było w tym pokoju zbyt ciepło i wyziębienie można było wykluczyć.

- Musieliśmy uciekać kanałami. Ale te też obstawili. Ale George znalazł przejście. Jakaś szczelina. A tam jaskinie. Weszliśmy tam. A tam… - pokręciła głową i zaciągnęła się mocniej. Albo spazm dreszczu przerwał jej mówienie. Milczała dłuższą chwilę opierając na wolnej dłoni twarz tak bardzo, że nie było widać w ogóle jej oczu. Ale przez to jeszcze dobitniej widać było trzęsącą się brodę która uspokajała się tylko wtedy gdy nie pomalowane usta zaciągały się papierosem.

- Czułam to. Od początku. Jak tylko zobaczyłam tą szczelinę. To tam jest. Czeka. Rośnie. Nie chciałam tam iść. Ale przecież nie mogłam im tego powiedzieć. A zostać równie dobrze mogliśmy strzelić sobie w łeb. Nie. Nie było innego wyjścia. Ale to wyjście było straszne. - Olsen wypruła się nagle kilka szybkich zdań i równie szybko zamilkła jak ucięta nożem. Milczenie znów się przedłużało. Autorka nagrania zaciągnęła się ze trzy razy. Nerwowe, głębokie zaciągnięcia jakie błyskawicznie wyżarły z połowę papierosa. Dłoń zasłaniająca oczy nieco zmieniła położenie by otrzeć ściekającą po policzku kroplę.

- Byliśmy blisko. Tak blisko. To było tuż nad nami. Czułam to. Widziałam. Weszło we mnie. Widziałam nas jak nas widzi. Nie było jeszcze pewne czym jesteśmy. Ale zdążyłam! Znalazłam sposób! I jakoś udało się. Przeszliśmy. To jest takie silne. Takie straszne. Nie wiem ile jeszcze wytrzymam. Myślę o tym cały czas. Nie mogę przestać. Coraz trudniej mi się skupić na misji. Na naszej sprawie. Boję się, że zawiodę. Że jestem za słaba. Ale ponieśliśmy tyle ofiar… - dziewczyna z nagrania znów musiała przeżywać świeże dla siebie wydarzenia bo mówiła z nagłym przejęciem jakby działy się tuż obok. A zaraz oklapła i dopadła ją depresja. Dłoń z papierosem wyraźnie błądziła po leżącym pistolecie jakby zastanawiała się czy już go użyć czy jeszcze nie.

- Ale był tam ktoś jeszcze. Kobieta. Blondynka. W egzoszkielecie paramedyka. Była tak blisko! Ona jest z rządu. Ale nie mogłam jej tam zostawić. Nie miała nawet broni. A to coś już ją wyczuło. Czułam to. A ona już prawie tam weszła! Ostrzegłam ją. Ale wtedy to mnie wyczuło. Wysłało te potwory. Kelli i Mason zginęli. Tutti wyciągnęliśmy ale zmarła już na górze. Georga zabrały. O Boże… I ja wiem po co i co mu zrobią… To straszne nikt nie powinien tak ginąć… - kryzys jaki przyszedł był chyba nie do opanowania dla młodej kobiety bo rozpłakała się na dobre. Chwilę próbowała jeszcze z tym walczyć ale w końcu przestała i spazmy, tym razem płaczu zawładnęły jej ciałem. Po omacku wyłączyła kamerę i to był koniec tego nagrania.

Trzech mężczyzn siedziało chwilę w milczeniu przeżywając każdy po swojemu te krótkie nagranie. Niosły ze sobą tak silny ładunek emocji, że nie sposób było przejść im obok tego obojętnie.

- Widzicie? Jakbyśmy się założyli to bym wygrał. - powiedział w końcu stary lekarz i to trochę rozluźniło atmosferę. Pozostali dwaj mężczyźni pokiwali i pokręcili głowami, mruknęli coś nizebyt konkretnie ale dyskusja jakoś się nie kleiła. Zwłaszcza jak się widziało ilość podobnych zapisów.

- Jedziemy dalej? - zapytał niepewnie Alle zerkając pytająco na pozostałych. Ci spojrzeli po sobie trochę z zakłopotaniem ale w końcu znów wykazał się brakiem taktu gospodarz lokalu.

- No leć. Już zaczęliśmy to skończmy. - zachęcił go stary doktor z siwą, szorstką szczeciną na twarzy. Po chwili wahania chemik też pokiwał głową. Alle więc znów uruchomił jakiś zapis, tym razem jeden ze świeższych.


Cytat:
Pojawił się obraz. Wnętrze jakiegoś samochodu. Chyba furgonetka. Kamera w pierwszej chwili miotała się chaotycznie po jej wnętrzu nim skoncentrowała się wreszcie na swojej właścicielce. Ta chyba leżała na boku na podłodze pojazdu i trzymała kamerę w ręku przez co nadal się trzęsła dając mniej wyraźny obraz niż wcześniej odpalone nagrania.

- Pożera mnie! Tonę! Jest takie potężne! - zawyła zrozpaczona kobieta leżąca na podłodze samochodu. Musiała się poruszyć bo obraz zruszył się również. - Ale boi się! Są anioły! Boi się aniołów! Anioły są potężne! Pamięta to! To pamięta wszystko! Jak gwiazdy w galaktyce! I pamięta anioły! Anioły z włóczniami i płonącymi oczami! - kobieta krzyczała w podnieceniu chwytając się rozpaczliwie tych słów jak ostatniej nadziei. Musiała zresztą krzyczeć bo coraz wyraźniej dobiegały odgłosy walki. Wreszcie jakiś strzał musiał trafić w samochód w jakim leżała Olsen bo zasypało ją i widoczną podłogę rozbite szkło. - Musimy wezwać te anioły! Inaczej to pożre wszystko i wszystkich! Tak jak zawsze pożerało wszystko! Będzie rosnąć i się rozmnażać póki będzie miało czym się pożywić! Nic tego nie powstrzyma! - kobieta krzyczała z rozpaczliwą desperacją.

- Czcigodna! Zaraz tu będą! Musimy… - gdzieś blisko musiał podejść czy podbiec jakiś mężczyzna. Też krzyczał i choć nie było go widać w głosie słychać było ponaglenie. Urwał i nagle pojawił się w kadrze. Kędzierzawy facet około trzydziestki martwo wpatrujący się w podłogę. I z szybko powiększającą się czerwoną kałużę wypływającą z tej kędzierzawej głowy. Bezpośrednie trafienie w głowę. Śmierć na miejscu. Obraz znów się zatrząsł jakby kamera razem z właścicielką poruszyła się gwałtownie.

- Mikael! Mikael! - Olsen chyba poruszała świeżo zabitym towarzyszym w rozpaczliwym, odruchowym i bardzo bezsensownym geście.

- Lewa czysta. Kontakt! Niebieski van! - gdzieś niedaleko padła rozkazująca komenda bardzo pasująca do jakichś mundurowych, zwłaszcza policyjnych antyterrorów.

- Policja! Ręce do góry! Poddaj się! - krzyknął zdecydowanie głos zmuszający swoją siłą do posłuszeństwa. Zapewne też wymową wycelowanych luf również.

- O nie… Oni nic nie rozumieją… Są ślepi! - jęknęła Olsen chyba opierając się o ścianę furgonetki. Obraz zakołysał się i zniknął. Wyglądało, że Olsen chyba włożyła spinkę z powrotem we włosy. Ale świadomie czy nie fonia działała nadal.

- Cofnijcie się! Cofnijcie bo się zastrzelę! A chcecie mnie żywą! - w głosie Olsen dało się słyszeć nagłą siłę i zdecydowanie. Słychać było kroki jakby szła po metalowej podłodze pojazdu ale szybko przestała.

- Nie zastrzelisz. Nikogo już więcej nie zastrzelisz. Pik! - ten sam głos odpowiedział nadal nie tracąc pewności siebie. Ledwo powiedział ostatnie słowo gdy padł strzał. Tylko jeden. Dał się słyszeć z bardzo bliska jęk boleści Olsen i zachwiane kroki gdy chyba straciła równowagę. Zaraz potem trzasnął kolejny strzał typowy dla elektrycznego obezwładniacza. Teraz słyszalny łomot był pewnie odgłosem upadającego na podłogę ciała terrorystki. - Brać ją! - krzyknął ten sam facet i z bliska było słychać pospieszny tupot nadbiegajacych kroków i zgrzyt zaciskanych się kajdanek.

- Musiała nie wyłączyć nagrywania. Cholera cały czas się nagrywało. Całkiem długie. - Alle wydawał się zdziwiony tym odkryciem i z zainteresowaniem spojrzał na ostatni zapis. Ale szło to znacznie dłużej niż mieli czas i chęci oglądać.

- A zobacz jak się kończy. - poradził mu Roy który też chyba nie chciał obecnie oglądać w czasie rzeczywistym reszty słuchowiska jakie się nagrało. Alle pokiwał głową i odtworzył gdzieś pod koniec nagrania.


Cytat:
- Jezu są chyba wszędzie! - w ambulatorium rozległ się chyba ku zaskoczeniu wszystkich głos młodego policjanta obsługującego holo. Ten był chyba zdziwiony najbardziej ze wszystkich słuchaczy. Spojrzał na nich nerwowo czerwieniejąc od razu na twarzy.

- Mówiłam wam! Nie słuchaliście! Tylko anioły o płonących oczach mogą to powstrzymać! -
krzyknęła zrozpaczona Olsen a jej głos brzmiał najgłośniej i najwyraźniej bo w kocu była najbliżej spinki.

- Zamknij się cholerna świrusko! Jesteś pojebana jak reszta tych twoich pojebów! Co zrobiliście naszym chłopakom!? - krzyknął jakiś nowy głos. Trochę dalej niż sama Olsen.

- Nie mów tak do czcigodnej! To święta kobieta! I to nie my! To wy naszych rzucaliście tym potworom! - odkrzyknął zdenerwowanym głosem jeszcze ktoś inny. Na zewnątrz dobiegały jakieś niesprecyzowane odgłosy ale brzmiało jak jakiś harmider. Poza krzykami ludzi wewnątrz samochodu wiele z nich zagłuszał pracujący z pełną mocą silnik i włączona syrena policyjna.

- Sam się zamknij! Bo ci knebel założę! Wam obojgu! Banda psychicznych pojebów! - wrzasnął równie zdenerwowany ten drugi głos. Chyba się odwrócił bo zabrzmiał trochę wyraźniej niż wcześniej.

- O kurwa! To nasi! To chyba Karl! - krzyknął nagle przerażony głos Alle a silnik jakby zwolnił obroty.

- Jedź! Nie zatrzymuj się! Już po nich! I po nas jak się teraz zatrzymamy! - krzyknął wkurzony drugi głos ponaglając młodego policjanta do szybszej jazdy. Silnik jednak nadal jakby słabł więc samochód pewnie zwalniał.

- Nie możemy ich tu zostawić! - zaprotestował rozpaczliwie młody gliniarz.

- Możemy! - odkrzyknął sfrustrowany drugi głos i silnik nagle ryknął zwiększając obroty. - Widzisz jakie to proste?! Są już za nami! Teraz jedź! Jedź bo nas tu wszystkich zeżrą jak będziesz się tu mazał! I jak kurwa chcesz tu zapakować jeszcze trzy osoby co? - fuknął rozzłoszczony drugi głos. Przez chwilę słychać było tylko jęki, okrzyki grozy, odgłosy rozpędzonego wozu i wycie pracującej syreny.

- O kurwa! Są na drodze! Jak nas wyprzedziły!? - krzyknął nagle Alle przestraszonym głosem.

- Do klubu! Morvinowicz ma schron pod klubem! - rozkazał ten drugi głos. Samochód pisnał hamulcami i nadwyrężonymi mechanizmami biorąc ostry zakręt. Zaraz potem zahamował ostatecznie. Trzasnęły drzwi i strzały. Słychać było krzyki obcych.

- Bierz ją! I wezmę tego drugiego! - krzyknął nowy głos gdy huknął kolejny strzał. Alle musiał wykonać polecenie bo trzasnęły drzwi i słychać było, że razem z Olsen wychodzą z maszyny.

- Co robisz?! Miałeś go zabrać! Nie zostawiajcie go tam! Przecież one go… Ty jesteś inny niż on, nie zostawiaj go tam, nie zostawiaj tak drugiego człow… - głos Olsen zabrzmiał przerażeniem jakby zdała sobie sprawę z jakiegoś strasznego faktu. Najpierw krzyczała a zaraz potem zwróciła się prosząco chyba do młodszego gliniarza. Szamotanina na chwilę ucichła jakby oboje się zatrzymali. Słychać było wyraźniej bezwładną panikę uciekającej dużej liczby ludzi przetykana czasem wystrzałem i skrzek xenos, czasem dźwięk agonii, ludzi albo obcych. Terrorystka urwała gdy rozległo się krótki odgłos uderzenia i zduszony jęk trafionej kobiety.

- Zamknij się! Do schronu czy chcecie robić za karmę! - krzyknął ten drugi głos. Uderzenie musiało coś urwać albo mechanizm wyczerpał swoje możliwości nagrywania bo tutaj nagranie się skończyło.

Cała trójka mężczyzn wpatrywała się w osłupieniu na obecnie jarzący się łagodną poświatę holo ekran. Stary doktor i brodaty chemik wpatrywali się w młodego policjanta. Ten nie czuł się chyba na siłach spojrzeć na kogokolwiek. Siedział z czerwoną twarzą pocąc się obficie i nerwowo skubiąc krawędź szafki na jakiej wcześniej postawił holo.

- Co ty do cholery robisz? - na scenę wkroczył właściciel drugiego głosu. Spojrzał karcąco na młodszego kolegę stając nad nim. Ten odpowiedział mu milczącym zmieszaniem. - To nie jest do publicznego oglądania kolego. - powiedział odłączając wyłączając spinkę i biorąc ją w pulchną dłoń. - Lepiej by było jakby tego nikt nie oglądał. Prawda? - zapytał Jorgensen głaszcząc spinkę kciukiem przyglądając się jej. Ale gdy zadał pytanie popatrzył na reakcję zebranych mężczyzn. Trójka z nich popatrzyła na niego i na siebie zaniepokojeni i zmieszani.

- Ty ją przeszukiwałeś prawda? - zapytał starszy gliniarz patrząc na młodszego. Ten w końcu skinął głową oblizując nerwowo wargi. - I zdałeś raport z przeszukania prawda? - głowa młodego policjanta znów pokiwała. - Jest tam coś o jakichś nagraniach? - głowa po chwili wahania zaprzeczyła. - No właśnie. Więc nie ma żadnych nagrań. I wszyscy to wiedzą. I wszystkim to pasuje. Chcesz sobie kolego zaszargać papiery, że jesteś gamoń i skutej terrorystce dajesz przemycić niebezpieczne przedmioty? No jak to by ci w cv wyglądało? - zapytał z troską bardziej doświadczonego kolegi swojego młodszego. Alle znów przejechał językiem po wargach i w końcu nie wytrzymał presji i spuścił głowę na dół.

- A ty Kozlov. Przecież ty non stop jesteś napruty. No nawet teraz. Kto tam ci uwierzy w cokolwiek? Z twoją reputacją? Że oglądałeś w norze mafioza film o przygodach terrorystki? - zapytał ironicznie Jorgensen. Kozlov wydawał się niezbyt przejęty. Roześmiał się cicho i znów łyknął swoich leczniczych promili.

- Oj, żebyś się nie zdziwił. - uśmiechnął się do swoich myśli i z zadowoleniem łyknął znowu z butelki.

- Ale chce ci się? - zapytał pulchniejszy z gliniarzy a stary, zaniedbany lekarz o zaskakująco dobrym wyposażeniu ambulatorium wzruszył ramionami i machnął ręką. Gliniarz więc spojrzał na brodacza.

- Ja… Ja myślę, że to jest dowód. Także naukowy. Tam jest wiele cennych informacji. - zaczął mówić Roy ale zaczynał się jąkać i nerwowo zerkać na boki gdy w miarę jak mówił starszy gliniarz zaczął zbliżać się do niego krok za krokiem.

- A ja myślę, że chyba mamy ładnie rozpisane w raporcie dobrze rokującego na przyszłość funkcjonariusza Policji co zatrzymana miała przy sobie. Nie jest zbyt mądre kłócić się z oficjalnymi raportami funkcjonariuszy Policji podczas gdy mają nadzwyczajne uprawnienia ze względu na stan wojenny. Bardzo niemądre. A wyglądasz mi na bystrego faceta Roy. Po co ci kłopoty z nadzwyczajnymi uprawnieniami? - policjant przybrał smutny wyraz twarzy przemieszany z troską jaką powinien przejawiać porządny policjant gdy jakiś obywatel choćby przyjdzie zapytać go o drogę. Roy utkwił jednak spojrzenie w jego dłoni jaka spoczęła na rękojeści składanej pałki.

- Ale… Ale te nagrania… Ta kobieta… Ona… - Roy oderwał wzrok od pałki i sprobował jednak przekonać gliniarza do swoich racji.

- To ścigana przez prawo na terenie całej Federacji terrorystka! Mogę tam pójść i rozwalić jej łeb! I nikt mi nic nie zrobi! Takie mam teraz kurwa prawo! Tak samo jakbym rozwalił tego tu! Medal mi dadzą i nikt złego słowa mi nie powie! I do cholery zrobię to jeśli nie będziecie rozsądnymi facetami! Bardzo mnie to oczywiście zasmuci ale no nie będę miał innego wyjścia. Alle nie piśnie słówka a Kozlovowi wszystko zwisa. To jak bystrzaku? Chcesz mieć ich na sumieniu przez swój durną moralność? Nie zeżrą cię wyrzuty sumienia? - Jorgensen huknął najpierw na naukowca przerywając mu dialog całkiem skutecznie. Do tego położył dłoń na kaburze z pistoletem wskazując głową na Green 4 i drzwi do izolatki gdy mówił o zabójstwie. Właściwie były spore szanse, że w obecnej sytuacji i chaosie walki nikt by naprawdę nie przejmował się jeśli wśród tylu ofiar doszła jakaś terrorystka i Parch. Parcha w końcu mógł zabić każdy i w każdym momencie. Roy nie wytrzymał tej presji i w końcu gdy przygnieciony jeszcze został z drugiej strony wyrzutami sumienia zwiesił głowę patrząc gdzieś w bok i dłużej nie protestował.

- A ty co tu jeszcze robisz? Nie masz czegoś pilnego do załatwienia całkiem gdzie indziej? - Jorgensen jakby przypomniał sobie o czwartym widzu przedstawienia i zwrócił się na koniec do skazańca w Obroży w zielonych barwach.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; 3 km drogi do zjazdu na lotnisko; 3190 m do CH Black 3
Czas: dzień 1; g 35:35; 145 + 60 min do CH Black 3



Black 0






Bomba była spora. Na tyle spora, że nawet gdy leżała w leju po innej eksplozji jej fragment wystawał poza jego krawędź. Rozmiary sugerowały, że służy do niszczenia dużych celów więc musiała mieć o wiele większą moc zniszczenia niż bardziej standardowe bomby, rakietu i pociski jakie usiały lejami okolicę.

Sierżant widząc, że przynajmniej jeden z dwóch Parchów zaczął operację poszukiwawczo - ratunkową popatrzyła na tego który został na powierzchni pytająco - zdziwionym wzrokiem. Potem pokręciła głową i klęknęła przy panelu kontrolnym dziwnego urządzenia na krótkim stojaku. Z tunelu zwiadowca zameldował, że to światełko na dnie kanału to nie tyle latarka ile oświetlenie taktyczne ciężkiej broni, podobnej do tej jaką w ich grupie miał Black 7.

- Pilnuj mi pleców. Muszę wymienić baterię więc przez chwilę impulsator nie będzie działał. - rudowłosa sierżant powiedziała do Black 0. Wyjęła coś z przybornika przy sobie i zaczęła przygotowywać się do wymiany. Wzięła głębszy oddech, przetrzymała go chwilę w płucach i wypuściła po chwili. Zaraz potem jej dłonie wprawnie zaczęły majstrować przy urządzeniu. Padre nie odczuł żadnej zmiany ale zauważył ją wśród otaczającej drogę dżungli. Skrzeki xenos wzmogły się. I zaraz z dżungli wypadły na pobocze pierwsze stwory. Jeśli sierżant się nie myliła to żaden nie mógł dotrzeć do krawędzi leja gdzie namierzyły by je czujniki bomby powodując wybuch i uśmiercając wszystkich.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; kanały pod drogą; 3190 m do CH Black 3
Czas: dzień 1; g 35:35; 145 + 60 min do CH Black 3



Black 4



Zachęcony przez kolegę, Black 4 wskoczył do tunelu. Mętna ciecz sięgnęła mu do pasa a sam kanał był dość klaustrofobiczny. Na szerokość mogły minąć się dwie osoby ale raczej nie były w stanie iść równolegle obok siebie. Pod ziemią wydawał się panować inny świat. Nie było słonecznego światła, nie było zielonego nieba z ogromną tarczą macierzystej planety, nie było tropikalnego gorąca wyciskającego w tym piekarniku siódem poty. Za to było ciemność, chłód i smród. Na dnie kanału gdy podszedł do leżącego światełka okazało się, że to latarka taktyczna przymocowana do ckm.

Dalej były kawałek prostego kanału zakończony drzwiami. Gdy przebrnął przez breję pod te drzwi zza nich usłyszał przytłumione strzały z broni lekkiej, chyba z pistoletu. Oraz oczywiście skrzeki stworzeń. Musiał porządnie szarpnąć drzwiami by przemóc opór wody i niezbyt sprawny mechanizm drzwi. Po drugiej stronie było większe, prostokątne pomieszczenie o może kilkunastu metrach długości lub podobne. Po drugiej stronie przykuwała uwagę kobieta w pancerzu, strzelająca do atakujących ją xenos.





Kobieta była po drugiej stronie więc ją i Black 4 dzieliła długość tych kilkunastu metrów pomieszczenia zawalonego xenosami. Blondynka miała zbyt wiele celów dla jednej lufy by samodzielnie przebić się do wyjścia. Strzelała często i gęsto tak w głąb korytarza jakiego Owain widział tylko wlot jak i w pomieszczenie jakie ich oddzielało. Xenos w nim wbiegały z jego lewej strony i raczej musiały zauważyć i jego całkiem szybko. Ale każdy xenos który skierował by się ku niemu nie mógł skierować się ku strzelającej blondynce. No i każdy xenos jaki skierowałby się na nią nie skierowałby się ku niemu. Przynajmniej póki nie wykońcyłyby tej wojskowej saper. Tylko tych z głębi korytarza za nią nie mógł ani dojrzeć ani sięgnąć ogniem z lufy.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 10-11-2017, 13:26   #224
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Cuda się zdarzały, bez dwóch zdań. Jak inaczej nazwać to, że spóźnialskim resztkom grupy Black udało się odfajkować CH na niecałe dwadzieścia minut przed końcem czasu? Przedarli się przez budynek, masę gruzu i płonącego betonu prosto do spalonych resztek. W pierwszej chwili gdy Nash zobaczyła, co zostało po komorze zrzutu, straciła resztki nadziei. Bez przekonania parła do przodu licząc już tylko na dekapitację za kwadrans… ale nie. System Obroży zaświergotał, licznik się przekręcił, a mapa pokazała nowy cel - lotnisko z którego przylecieli. Niby niedaleko, raptem dwa kilometry w linii prostej. Przez poszatkowaną nawałą artyleryjską dżunglę, opanowaną niepodzielnie przez obcą, wysoce wrogą formę życia - niebezpieczną i śmiertelnie groźną. Zrobiło się pięknie, trochę radośniej i z pewnością spokojniej, przynajmniej pod kątem zaplecza czasowego. Wszystko jednak wzięło w łeb, gdy zaczęli się wycofywać. Parchy miały szczęście i Ortegę. Trepy zleciały gdzieś na dół, zaś po tonie głosu Patino dało się poznać, że coś jest cholernie nie tak.

Ósemka zgrzytnęła zębami, spluwając poza krawędź dachu, a krwawa pecyna flegmy poszybowała w dół, by zakończyć lot na chodniku parę pięter niżej. Powinni się zbierać, skorzystać z okazji i drałować na lotnisko. Jeśli pieprzony kaktus oberwał, jego kumpel go nie zostawi. Będą tu obaj, ściągając uwagę gnid i czegoś, co kręciło się po okolicy, a czego saper nie chciała spotkać. Wystarczyło że usłyszeli ryk… konfrontacji z bestią która go wydała lepiej było unikać.

Podniosła rudy łeb i spojrzała w twarze pozostałej dwójki skazańców. Widziała ich miny, oczy uciekające ku linii zieleni, tam gdzie ich nowy cel. W sumie wystarczyło na odchodne przebić opony furgonetki, nikt się nie dowie. Udadzą, że dwóch mundurowych zginęło dzielnie, a oni nie mogli nic zrobić. Wystarczyło odwrócić się i odejść, prościzna. W końcu daleko im było do zakonnic, wręcz odwrotnie plasowali się w hierarchii społecznej - tam, gdzie samo dno. Mięso do odstrzału, kryminaliści, śmiecie i wyrzutki społeczeństwa. Element idealnie zbędny, antyspołeczny. Taki do poświęcenia, za którym nikt nie uroni ani jednej łzy, bo i po co?
Doszli już tak daleko, musieli iść dalej. Tam gdzie Młoda i nowy cel. Nie ryzykować bez potrzeby… po raz kolejny. Tak jak Hollyard i Patino ryzykowali, jadąc z nimi w centrum strefy zajętej przez zmutowane paskudztwo z najdalszych krańców kosmosu.
- Bryką szybciej i bezpieczniej. Słyszycie że coś tu się kręci - wystukała pospiesznie, a w huk broni wmieszał się szczek syntezatora mowy - Potrzebujemy ich, schodzimy. Osłaniacie, Diaz pal co sie da. Skończy się ogień, przejdź na karabin. Ma być czysta droga do fury. Ortega bierzesz ściany, ja idę po tego kaleczniaka. Hollyard ma osłaniać odwrót. Przekaż mu to - zawiesiła złote ślepia na piromance, by zaraz przenieść je na olbrzyma i dostukać - Znieś nas.

- Będzie huk. - powiedział tylko Black 7 patrząc w dół na wyłażące ze ściany xenos i ziemię na jakiej mieli lądować wiele pięter niżej. Nie zawahał się jednak. Znowu objął swoimi pancernymi ramionami jedną i drugą kobietę a gdy zacisnął uścisk po prostu zrobił krok do przodu. W przepaść. Od razu zaczęło się błyskawiczne spadane, bardzo podobne do tego jaki Black 8 znała już z upadku windy. Tylko teraz lecieli właściwie bezgłośnie i nie było syczącego, darcia metalu hamulców i krzesania iskier. Łupnięcie o ziemię też wyglądało inaczej. Pierwszy na nogi spadł najwyższy z nich czyli Ortega. Jego specjalne siłowniki zamontowane na butach i nogach zamortyzowały ten wysoki jakieś dwadzieścia metrów upadek. Ale tym razem nie spadał sam a dwójka dorosłych i obciążonych wojskowym sprzętem ludzi też nie była taka lekka. Siłowniki nie wytrzymały tego zwiększonego ciężaru. Ortega razem koleżankami grzmotnął o ziemię lecąc dobre kilka metrów nim się ostatecznie zatrzymali na przewalonym wraku. Tam zadzwoniło im w uszach i osunęli się na zdawałoby się przyjmie chłodnią ziemię. Ale byli na dole! I nie tylko oni.

Wylądowali mniej więcej w tym samym miejscu gdzie stała furgonetka jaką przyjechali i gdzie całą piątką weszli do budynku. Teraz furgonetka nadal stała i potwory wydawały się nią w ogóle nie interesować nie bardziej niż innymi elementami scenerii za jakimi się chowały, odbijały czy przeskakiwały. Wewnątrz holu zaś było widzieć dwie odmienne, ludzkie sylwetki złączone na pierwszy rzut oka w jedną. Latynos i białas. Oficer i podoficer. Jeden ranny i drugi ciężko ranny. Hollyard widocznie wziął Patino pod ramię. Temu noga dziwnie zwisała w powietrzu i mógł tylko ni to kuleć ni to podskakiwać na zdrowej nodze. Obydwaj utknęli strzelając zawzięcie z pistoletów. Karl ze swojej ciężkiej Novy i Elenio ze swojego lżejszego modelu. Xenos wylewały się do holu parteru chyba z każdego możliwego i niemożliwego przejścia. Nawet w krótkiej chwili w jakiej skazańcy mieli możność obserwacji tej walki jasne było, że dwie lufy nawet najlepszej jakości w rękach bezbłędnych strzelców likwidują małe ale liczne stwory zbyt wolno i w końcu musiało dojść do zwarcia. Do walki na pięści, noże, kły i pazury. I to raczej szybciej niż później. Od dwójki mundurowych trójkę Parchów dzieliło może ze dwadzieścia ostatnich kroków. Cała trójka pozbierała się po upadku. Ortega uniósł swoją ciężką broń w górę. Przez sekundę rozlegał się charakterystyczny szum rozpędzanych mechanizmów działka a potem ścianę zewnętrzną zalała lawina ołowiu. Ta była posyłana w górę. W dół zaś spadał deszcze krwawych ochłapów, spadający grad pociętych ołowiem szyb i pomniejsze kawałki gruzu gdy moc działka zwyciężała moc xenos i budynku. Chelsey coś krzyczała po swojemu i zajęła się skrzydłami. Świsnął miotacz ognia i najlepsza droga do furgonetki została odgrodzona ścianą ognia. Świst i z drugiej strony to samo.

Została trzecia strona, tam gdzie mundurowi i podążająca ich tropem wygłodniała horda. Jeden rzut oka na poobijane i zakrwawione gęby pozwolił uspokoić niepokój, niegnieżdżący się w żołądku. Żyli jeszcze obaj, choć Meks oberwał paskudnie. Jak paskudnie szło się przekonać tylko w jeden sposób, wpierw wypadało jednak dopilnować, żeby było kogo ratować. Podczas gdy Dwójka i siódemka pruli z ciężkiej broni, Ósemka wyrwała do przodu, prosto do budynku. Obolałe po upadku nogi mrowiły, ale dało się iść, poruszać. Działać. Gdzieś w głębi serca cieszyła się, że nie jest w stanie mówić, jeszcze palnęłaby coś głupiego i niepotrzebnego. Skrzecząc ochryple rzuciła puszką napalmu, posyłając ją za parę trepów. Ogień powinien odciąć jedną stronę, resztę wybiją sukcesywnie.

Niewielki, srebrny pojemnik poszybował łukiem ponad głowami strzelających Raptorów i żołnierzy, wleciał w korytarz naprzeciw wejścia głównego w którym stała Black 8, odbił się i zniknął jej z widoku. Za to moment później wlot korytarza rzygnął ogniem, dymem i hukiem eksplozji a zaraz potem zaczęły tam buszować nowe płomienie. Zostały jeszcze dwie główne arterie jaką mogły atakować stwory, obydwie po bokach. Ale tutaj rzut granatu w głąb korytarza był dużo trudniejszy a jego eksplozja przy wlocie mogła objąć a mogła nie objąć wciąż strzelających do atakujących xenos mundurowych. No i nadal odpływ z jednej strony został chwilowo odcięty ale trzeba było się zmagać z tymi kreaturami które już zdołały się tutaj dostać. Pozostała dwójka Parchów z grupy Black zdawała się chwilowo całkiem skutecznie stawiać zaporę ognia i ołowiu przeciw nadciągającym wrogiem.

Byłoby prościej, gdyby przypadkowy atak napalmem nie uruchamiał ładunku w Obroży. Wtedy życie stałoby się piękne i tak mało skomplikowane… niestety o podobnym przypadku Nash mogła tylko pomarzyć. Podobny frontalny atak, gdyby nie wyszedł, z miejsca urwałby jej głowę i tyle z pieśni. Chciała umrzeć, ale nie w taki durny sposób. Przełączyła się na karabin, jako ten mniej inwazyjny, idąc na spotkanie trepów, gdy z tyłu mignęła jej sylwetka z miotaczem, zasłaniając na chwilę światło. Skrzeknęła przez komunikator, pokazując ręką na stronę wolna od ognia z nadzieją, że Kaktusiara w ferworze walki nie przeoczy gestu.

Latynoska nie zgapiła gestu. Śmignęła przez główne wejście zostawiając za sobą płomienie okalające furgonetkę. Wbiegła do środka i polała wskazany wlot ognistym strumieniem z podczepionego miotacza. Płonąca struga zaklajstrowała płonącą żelatyną wejście do korytarza odcinając tamtędy swobodę przejścia. Zaraz potem podobnie zaklajstrowała drugą odnogę korytarza. Za ich plecami dudnił głuchy wizg działka obrotowego i szumiały płomienie nadając całej scenerii opętańczy odblask. Gdy do ostrzału obcych dołączyła trzecia, tym razem pełnokalibrowa i ciężka lufa wreszcie wydawał się nastąpić przełom. Patino i Hollyard dalej prawie się nie poruszali z miejsca zajęci strzelaniem do atakujących ich xenos ale w połączeniu z odcięciem terenu walki przez ogień i ołowiowym wsparciem ze strony Black 8 ołów w końcu zaczął zdobywać przewagę nad biokonstruktami obcych.

Cele były małe ale bardzo zwinne. Jeśli się już trafiło efekt, nawet z lekkiego pistoletu, był spektakularnym rozbryzgiem. Ale problem był właśnie trafić. Black 2 krzyczała, że miotacz robi jej się prawie pusty. Zaraz miał się skończyć. Na razie jednak dokładała kolejne warstwy ogniowej zasłony. W końcu jednak resztki odciętych przez ogień i ołów xenos udało się dorwać do celu. Jeden skoczył na piromankę, drugi na trzymających się razem kumpli, trzeci na Black 8.

Zapanował chaos, pełen ruchu, warkotu i przekleństw. Ludzie stanęli przeciwko potworom w bezpośrednim starciu, w ruch poszły pięści, kolby i buty. Po drugiej stronie ostre niczym noże kły i pazury. Obie strony nie chciały się poddać, obie miały jeden cel - zabić przeciwnika, wycisnąć z niego ostatni oddech i kroplę krwi. rozerwać. Zmiażdżyć, zagryźć, zatłuc… nie istniała inna droga. Black 2 wyszła naprzeciw swojemu wrogowi z impetem, taranując go barkiem i przyciskając do ściany. Przycisnęła go przedramieniem za cienką szyję, unieruchamiając kłapiącą szczękę. Skrzek przeszedł w charchot, a potem krótki kwik bólu, gdy jednym szybkim ruchem kobieta skręciła mu kark.
Trochę dalej Raptor okładał zwinną bestię rewolwerem i butami, łamiąc jej kolejne kości aż do momentu, gdy padła bezwładna na podłogę, targana przedśmiertnymi drgawkami.
Została ostatnia para, kotłująca się zawzięcie i sycząca w tym samym tonie. Cios ze strony człowieka, oderwał wczepione w bark kły, zaśmierdziało krwią. Walczyli w uścisku, dążąc do finału starcia, jakikolwiek by nie był.
W tym czasie mundurowi zaczęli wreszcie ewakuację, zmierzając do wyjścia tak szybko, jak dało radę z jednonogim kaktusem.

Kulejąca para mundurowych minęła wreszcie wejście. Black 7 lub jak go nazywała Diaz “Wujaszek” wciąż polewał teren ołowiem zasypując okolice różnorakimi odłamkami i odpadami z tego ostrzału. Black 2 wzmocniła ponownie słabnące bariery wewnątrz budynku. Black 8 dalej mocowała się ze swoim niekształtnym przeciwnikiem. Raz udało mu się ją trafić choć szczęka trafiła na wzmocnienie pancerze nie czyniąc właścicielce krzywdy. Po chwili wydawało się, że uda jej się wreszcie trafić małą poczwarę gdy ona wykonała kolejny odskok i cios choć o włos to jednak nie uczynił mu krzywdy.
- Koniec! - krzyknęła piromanka oznajmiając, że butle w miotaczu są puste. Ale udało jej się zabezpieczyć solidnym pożarem teren na tyle, że chwilowo pościgu nie musieli się obawiać. Przynajmniej nie z wnętrza budynku. Wtedy chyba Latynoska zorientowała się, o wciąż trwającym pojedynku między człowiekiem a zwinną ale małą bestią. Skorzystała z tego, że mały xenos robiąc odskok przed kolbą Nash skoczył w jej stronę i wtedy zdołała go kopnąć tak, że poszybował prosto w płomienie gdzie wrócił jako dogorywająca, żywa kulka ognia skrzecząc i roztapiając się żywcem od temperatury. Były ostatnie. Trzasnęły zamykane drzwi więc chłopaki musieli już dopaść do samochodu. Zaraz potem rozległ się głos odpalanego silnika.

Ósemka klepnęła Dwójkę po naramienniku, na pisanie nie miały czasu. Kiwnęła jej też głową, w niemy sposób dziękując za pomoc. Kiwnęła łbem na wyjście i pchnęła piromankę do przodu, biegnąc zaraz za nią. Skończył się napalm, kończyła pula farta. W aucie zaś czekał cholerny kaktus… i oczywiście Hollyard, a także Wujaszek. Tylko, co z tym pierwszym? Na słuch brzmiało poważnie, Nash nie posądzała go o mazgajstwo, a prawie płakał, gdy zorientował się co z jego nogą. Złamana? Bo przecież nie urwana… chyba by zauważyła gdy kuśtykał. Zgrzytnęła zębami. Potem sprawdzi, gdy się już stąd wydostaną.

Obydwie kobiety z Obrożami na szyi przebiegły przez zawalony gruzem, ciałami xenos i płomieniami hol. Mijały już wejście, dobiegały do furgonetki, widziały ponaglające spojrzenie Hollyarda za kierownicą, leżącego na podłodze kufra żołnierza i stojącego przy bocznym, wciąż rozsuniętym wejściu Black 7. Wciąż strzelał długimi seriami tworząc ołowiową zaporę przez jaką nie szło się małym kreaturom przebić. Przynajmniej nie w stanie żywym. Bo z góry non stop leciał grad szklanych i organicznych odłamków. I wtedy coś huknęło jeszcze potężniej i zdawało się cały parter wybuchł. Ludzi w i przy samochodzie owionęła wyrzucona chmura kurzu i dymu. Cały świat skurczył się niewiele poza zasięg wyciągniętej ręki. Ale wtedy właśnie, gdzieś od strony tego wybuchu, doszedł przeraźliwy skrzek. Ryk zdawał się obwieszczać swoje przybycie wszystkiemu co żywe. Ze to coś przybyło tu właśnie po to by zniszczyć i pożreć wszelkie inne życie. Ludzie wydawali się słabymi i mikrymi drobinami, tak samo jak kurz wzbity przez tą istotę.

Black 2 zdecydowanie przyśpieszyła biegu. Ale po omacku efekt mógł być tylko jeden. Wyrżnęła się i trafiła w burtę wozu zderzając się z nim. Patino zaczął coś krzyczeć ale nie szło zrozumieć o co mu chodzi. Nie wyglądało to jednak zbyt optymistycznie. Silnik zaś wszedł na wyższe obroty i chyba dopiero krzyki i groźby Ortegi zmusiły Karla do zaczekania na dwie ostatnie osoby. Gdy Black 2 i 7 wreszcie wpadły do kufra jako ostatnie sytuacja nie wyglądała wiele lepiej.

Wzbity pył był tak na zewnątrz jak i wewnątrz pojazdu skutecznie oślepiając i kierowcę i pasażerów. Raptor ruszył ale ledwo zaczął nabierać prędkości jadąc po omacku musiał wpaść w jakiś lej. Samochód zaczął się staczać aż zarył o przeciwległy stok. A to coś dudniło w ciemnościach. Co raz bliżej! Wydawało się, że jest większe niż furgonetka ale nic nie było widać!

- Popchnij mnie! Bo nie wyjdziemy zanim to tu dotrze! - krzyknął Raptor między jednym a drugim kaszlnięciem. Mówił chyba do Black 7 bo tylko on miał na tyle mocy by wspomóc wyciąganie vana. Pancerz wspomagany zazgrzytał i wysiadł przez wziąć rozsunięte boczne drzwi. Na zewnątrz słychać było już znaną mieszaninę nadciągających gnid. Tych o wiele mniejszych za to o wiele liczniejszych.

Normalny odjazd nie wchodził w rachubę, musiało się spierdolić i to w gigantycznym kalibrze. Cokolwiek ich ścigało raczej nie pozostawi z nich wiele więcej poza zmiażdżonymi, rozgniecionymi resztkami. Zasłona kurzu uniemożliwiała dostrzeżenie zagrożenia, lecz wystarczył sam jeżący włosy ryk. Co to do cholery było?! Pokonując sztywność mięśni Nash wystukała krótki rozkaz, sięgając do przywieszki z boku pancerza. Zostały jej cztery ogniste bombki, oby u reszty wyglądało to lepiej.
- Diaz zapalający. Prawo. Ja lewo. Ruchy. - po omacku dobrnęła do wyjścia, charcząc ciężko i kaszląc co trzy oddechy.

Przejście obok ciężko oddychającego i ciężko rannego żołnierza z FA, przefikanie się po metalowej podłodze śliskiej prawie jak ślizgawka a do tego trzęsąca się i od zmagania się przez silnik i przez siłowniki ciężkiego pancerza wspomaganego wcale nie było takie proste. Starcie z tym czymś co nadciągało też nie mogło być proste. Black 8 udało się złapać za będące pod skosem tylne drzwi które musiała mocno pchnąć by je otworzyć. Wreszcie wydostała się na krzywiznę leja a zaraz obok niej młoda piromanka. Obydwie rzuciły nieduże pojemniczki które zniknęły w dymie. Jakby źle obliczyły odległość czy kąt równie dobrze mogły się z powrotem zsuwać na dno leja ku nim.

- Dawaj! Jeszcze trochę! Już wychodzi! - krzyczał ponaglająco kierowca i zmagał się z oporną, gliniastą ziemią jaką mieliły koła. Latynos w ciężkim pancerzu wspomaganym oddychał tak samo ciężko jak ten leżący na zawaloną krwią, szkłem i kawałkami metalu podłodze. Maszyna trzęsła się i wyglądała jakby miała zaraz się rozpaść a jednak powoli sunęła w górę leja. Wtedy gdzieś na górze eksplodowały rzucone granaty. Bestie skrzeczały, ale przerażające dudnienie nawet nie zwolniło. Ile to mogło ważyć?! Zdawało się, że cała ziemia trzęsie się w posadach od tego ciężaru.

- Poszło! - krzyknął Hollyard. Van faktycznie przegibał się przez najgorszy punkt na dnie leja i teraz jechał już w górę a to przypominało zwykła jazdę off road pod standardową górkę. Z tym wzmocniona furgonetka już mogła sobie poradzić sama. Black 7 wskoczył do środka ale górna część ciała wystawała mu na zewnątrz trzymając się bocznych drzwi. Otworzył ogień z obrotowego działka strzelając w dym i ciemność.

Za wolno… szło za wolno. Powinni już dymać za płotem, zamiast wciąż wdrapywać się po cholernej ścianie! W przeciwieństwie do nich bydlak chyba nabierał rozpędu, albo Nash popadała w paranoję. Teren dookoła posiekano lejami, musiały go zatrzymać choć na chwilę, spowolnić, no kurwa jego mać, musiały! Słysząc Hollyarda parsknęła, choć ich położenie do śmiesznych nie należało. Spięty mózg znalazł furtkę awaryjną, podtykając wizję z porodówki. “Przyj, jeszcze trochę! Już widać główkę!”. Oni też wychodzili z kurwidołka, równie opornie co gówniak spomiędzy nóg matki.
dookoła panował harmider, szarpiący i tak zszarganymi nerwami. Pies się darł, trep z Armii stękał, Diaz klęła po swojemu, Ortega rzygał ołowiem z lufy ckmu, a Nash poczuła się zmęczona. Pomyśleć, że zaliczyli dopiero trzeci Blackpoint z dziesięciu. Jej karabin nie mógł się równać siłą rażenia z bronią olbrzyma, lecz istniały alternatywy. Przytrzymując się framugi, saper wyrzuciła gnidom okrągły prezent, tym razem odłamkowy nad jego głową. Piromanka w tym czasie szarpała się z tylnymi drzwiami, aby odciąć wrogowi ewentualną drogę do wnętrza i stłoczonych tam ludzi.

Furgonetka zmagała się z gliniastym stokiem leja, Black 7 strzelał mieląc ołowiem zawaloną pyłem ciemność, Hollyard klął walcząc z opornymi biegami, pedałami i kierownicą, Patnino coś mamrotał półprzytomnie łapiąc się ręką ławki by najpierw by nie wypaść na zewnątrz przez otwarte drzwi, potem by nie przywalić w mocującą się z nimi Latynoskę. Ona sama coś mówiła ciężko było w tym hałasie zrozumieć czy do siebie, czy do niego, czy do kogoś innego wciąż zmagając się z zamknięciem drzwi. Black 8 strzelała w ciemność podobnie jak Ortega i z równie zagadkowym skutkiem. A to coś było już bardzo blisko! Granat eksplodował w ciemności zasypując okolice odłamkami grzechoczącymi o blachy. Przez otwarte drzwi boczne widać było, że chyba przejechali przez postawioną wcześniej przez Black 2 zasłonę ognia bo i przednie i tylne koło jarało się aż miło. I nagle prosta!

Zjawisko wydawało się tak nagłe, że furgonetką rzuciło jakby spadła z nie wiadomo jakiej odległości. Raptor za kierownicą od razu wdusił wyższe biegi i maszyna zaczęła się rozpędzać. Dym gdy oddalali się od budynku i epicentrum wybuchu zaczynał z każdą przejechaną długością samochodu rzednąć. Widać już było zniszczone ogrodzenie i zrujnowane wieżyczki strażnicze. Furgon zaczął nabierać rozpędu ale to nie była wyścigowa z błyskawicznymi przyspieszeniami. Van brał właśnie zakręt wyjeżdżając z włości Seres Lab. na główną drogę jaką tu przyjechali wcześniej gdy to coś ich wreszcie dogoniło. Nastąpiło potężne uderzenie i tył furgonetki został przez coś rozdarty. Tylne drzwi jakie dopiero co z takim mozołem zamknęła Diaz poleciały w diabły razem z wyrwanymi fragmentami burt. Całą maszyną rzuciło gdy rufa niespodziewanie pojechała bokiem do jezdni. Podobnie rzuciło i żywą zawartością wewnątrz. Black 2 i 8 poleciały na podłogę obok żołnierza. Tym siła uderzenia przesunęła pod siedzenie pasażera. Kierowcą rzuciło na kierownicę. Na jego drzwi wpadł rzucony operator pancerza wspomaganego który łapał się czegokolwiek by nie odpaść z wozu. Teraz jechał uczepiony częściowo maski a częściowo drzwi kierowcy.

- Nie rozpędzę się tu tym gratem! Za dużo lejów! - krzyknął ostrzegawczo Raptor ale spróbował. Maszyna zgrabnie wyrównała, względnie zgrabnie i starała się przyśpieszyć. Ale by nabrać odpowiedniej prędkości musieliby mieć kawałek spokoju bez tego czegoś co nadal właśnie skracało odległość do rozerwanych tylnych drzwi których już nie było. Było wielkie! Na pewno większe od ich furgonetki! Jak jakaś wielka ciężarówka albo jeszcze większe!

Jak coś podobnego w ogóle się tu znalazło?! Nie szło tego przemycić na statku, musieli to hodować tutaj, ale kto?! Ci pierdolnięci terroryści, albo i Federacja. W końcu kto im zabroni.
Jedno było pewne - mieli przejebane jak lato z radiem. Cała ściśnięta w rozklekotanej furze piątka, bez żadnych wyjątków. Już nie liczyło się kto ma Obrożę, a kto mundur. Kto przyleciał na Yellow szerzyć misję stabilizacyjną, ruszył pod krater z ciepłego łóżka swojej dupy, a kogo zrzucili z orbity zamkniętego w przerośniętej skrzynce na listy. Monstrum przed nimi widziało ich na równi, jako elementy do usunięcia w trybie natychmiastowym.
W pierwszej chwili Nash nie mogła uwierzyć własnym oczom. Zamrugała, mając cichą nadzieję, że ten organ też zaczyna jej siadać, lecz widok się nie zmienił. Żywa góra biegła tuz za nimi, a gdy otworzyła paszczę nie dało się pozbyć obrzydliwego wrażenia, że człowiek da się tam radę zmieścić w całości. Skurwiel nawet nie musiałby gryźć. Odpuścić również nie zamierzał. Po co, skoro ofiarę miał na wyciągniecie łapy o pazurach długości ludzkiego przedramienia?
Więc w ten sposób przyjdzie im zdechnąć… mogło być gorzej. Ósemka nabrała z sykiem powietrza, a zimny dreszcz przeszedł jej wzdłuż kręgosłupa od karku do pośladków. Jak niby mieli to zabić?!
Każdego szło zarąbać, wystarczyło tłuc odpowiednio długo, choć przy gabarytach tego konkretnego potwora zmarnowaliby pewnie z pół godziny. Amunicja i granaty skończą sie im o wiele szybciej.
- K..khh.. - zarzęziła, wypuszczając powietrze przez zaciśnięte do bólu szczeki. Samo gapienie na paskudę należało do nieprzyjemnych, ale koniecznych. Duże, szybkie i odporne bydle, nie dadzą mu uciec. Wystraszyć tak samo… kurwa mać.
Co zostawało? Złote oczy prześlizgnęły się po kończynach, w popalonym gardle zabrzmiał niski pomruk. Skoro nie uciekną, ani tego nie zabiją, zostaje okulawienie, oślepienie. Spowolnienie. Przebicie przez ochronne płyty i dobranie do delikatniejszych tkanek pod spodem. Napalmem mogli się podetrzeć, odłamki także nie zdadzą egzaminu. Wpierw zniszczyć osłony, potem mogli rżnąc głebiej. Saper ze złością wdusiła przycisk uruchamiający granatnik. Na pancerz mieli bomby i pociski przeciwpancerne, te do karabinów też. Zapasy na czarną godzinę, która właśnie nadeszła.

Black 8 odkryła, że w lawirującej między lejami, ciałami i gruzem maszynie która jednocześnie próbuje się rozpędzić i robić uniki przed ciosami tego czegoś za nimi strasznie to wszystko utrudnia spokojne celowanie nawet w tak ogromny cel. Wycelowała jednak mimo to. Wybrała moment tuż po tym jak maszyną już bujnęło zapowiadając kolejny wiraż ale dopiero zaczynała powrót na drugą stronę drogi. Przez jeden moment cel znalazł się dokładnie na przecięciu linii celowników Black 8. Wtedy uruchomiła granatnik i wypluł on z siebie granat. Pocisk prawie z miejsca wbił się w olbrzymi cel. Przez moment eksplozja przesłoniła nawet tak ogromne stworzenie. Zwłaszcza, że Latynoska z wrzaskiem podpięła tylko porzucone wcześniej zapasowe butle pod podwieszany pod karabinek miotacz i posłała świetlistą strugę ognia. Ta szybko jednak przekształciła się głównie w dym przesłaniając pole widzenia.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 10-11-2017, 13:37   #225
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Rytm, potężnych, ciężkich kroków dotąd zniknął. Załamał się, pogubił coś tam ryknęło i przygwoździło i ziemię aż dało się prawie namacalnie odczuć w uciekającym wozie.
- Yeeaahh! - wrzasnął Patino wciąż opierający się barkami i głową o siedzenie pasażera. Oddalali się od zadymionego obszaru. Karl pewnie prowadził wóz oddalając z każdym majtnięciem wokół rozerwanej drogi coraz bardziej od tamtego miejsca. Wtedy coś z tego miejsca ryknęło. Tetet potężnego cielska nasilił się i dym został rozdarty przez te same masywne cielsko. Wciąż płonęło po trafieniu z miotacza ale mimo to niezmordowanie parło w pościgu za uciekającą zwierzyną.
- O kurwa. - jęknął.

Czy Diaz się wydawało, czy zgarnęli największą kurwę na rejonie?! Wściekłą, rozochoconą, przerośnięta jak ego Połyka i do tego całą, caaalusieńką dla nich!
- Madre mia... - westchnęła w pełnym zachwycie widząc jak po dostaniu rakietą kurwisko nadal całkiem żwawo przebierało kulasami i ciągle chciało się bawić! - Czy to już gwiazdka? - westchnęła po raz drugi i z niechęcią się ogarnęła.
- Wujaszek! Chciałeś poruchać to pruj tą starą putę jak prześcieradło! Jedziemy ją na dwa baty! - parchata piromanka wrzeszczała i rechotała jednocześnie, przełączając się na karabinek - Por tu puta madre, Latarenka ładuj repetę! Mierda, tylko psa nam brakuje… a nie, czekajcie! - nagle ją olśniło. Wdusiła na Obroży guzik do nagrywania, będzie pamiątka! Niecodziennie rozwalało się kurwę wielkości cysterny! - Przecież mamy psa, jest nas czwórka w pancerzach! Napieerdalamy! - wrzasnęła na koniec, radośnie naciskając spust.

Nash pokręciła głową na ten nadmiar entuzjazmu, w wyjątkowo głośnym wydaniu. Dobrze, że chociaż jeden Parch z ich parchozestawu dobrze się bawił. Przeładowała granatnik, powtarzając to co przed chwilą w myśl zasady: skoro kuracja działa, trzeba ją powtarzać. Wesołe skrzeczenie Diaz miało też inny plus, bardziej terapeutyczny. Słysząc go jakoś trudniej szło patrzeć na okolicę w czarnych barwach. Irracjonalność i groteska na to nie pozwalały. Wbrew sobie zaczęła nucić pod nosem znaną doskonale melodię, aby zagłuszyć wyjący pod rudą kopułą alarm. Kaktusowi z tyłu rzuciła mag AP i wymowne spojrzenie. Nosili ten sam model broni… i tym razem nie musiał niczego kraść, aby go dostać.

Rudowłosa saper załadowała kolejny przeciwpancerny granat do granatnika. Zostały jej jeszcze dwa ostatnie tego typu. Załadowała ponownie wycelowała i ponownie było to trudne. Hollyard zdołał już nabrać przyzwoitej szybkości choć nie na tyle dużej by liczyć, że bestia ich nie dogoni. Ot, doścignięcie lawirującej między lejami bryki zajęło by jej pewnie trochę dłużej. Drugi pocisk z granatnika poszybował ku pędzącemu celowi. Ponownie eksplodował gdzieś na przodzie zwierzęcia zasuwając wszystko w kłębach dymu. Black 2 w tym czasie po przestawieniu selektora ognia na karabinek nie była pewna czy tym grochem w ogóle trafia w to wielkie coś czy nie. Znaczy dopóki znowu dym nie przysłonił celu. Jeśli stworzeniu coś robiła amunicja pośrednia to chyba niezbyt dużo. Black 7 zdołał przeczłapać się znowu na burtę trzymając się i zniekształcając przy okazji fragmenty chwyconej karoserii wozu. Patino ciężko oddychał. Czy z wrażenia czy z ran tego ciężko było w ogniu walki stwierdzić. Raptora widzieli tylko momentami, głównie jako tył głowy i plecy manewrując brutalnie kierownicą i pedałami. Bestia ponownie wyłoniła się z odmętów dymu. Tym razem zrobiła się cwańsza. Cwałowała zdemolowanym poboczem przez co z większości pojazdu nie była widoczna. Nawet wtedy jednak była aż nadto wyraziście słyszalna. Trzeba było wychylić się przez wyrwany z tyły otwór co przy obecnej jeździe groziło wypadnięciem za burtę. Jedyną względnie stabilną lokacją wydawało się miejsce pasażera i prowadzenie ognia przez boczne okno w drzwiach.

Potrzebowali okien, dziur w blasze, czegokolwiek! Wystawanie i czepianie zewnętrznej powłoki odpadało, za duże wertepy. Za duża szansa wylecenia na drogę, a przecież nie będą się zatrzymywać. Sycząc pod nosem Ósemka klepnęła Dwójkę w plecy, pokazując ręką na gramolącego się po zewnętrznej stronie olbrzyma. Potem uderzyła otwarte dłonią w ścianę paki i narysowała na niej prostokąt. Niepokoił ją leżący na glebie armijny trep, tym bardziej gdy nie miała czasu i sposobności sprawdzić co się z nim dzieje. Ciężko oberwał, szok adrenalinowy mógł już schodzić, albo się wykrwawiał. Przyznanie się przed samą sobą, że gdyby dowieźli jego zwłoki, zamiast jazgoczącego i irytującego, bezużytecznego, zadufanego w sobie i udającego….
Pokręciła głową, odganiając zbędne i rozpraszające elementy. Przeżyją, wszyscy. Wypadało się spiąć aby do tego doprowadzić. Minęła więc leżącego, po drodze wciskając mu w łapę apteczkę. Na wszelki wypadek, gdyby było źle, utrzyma go przy życiu do lotniska… przynajmniej powinna.
Przytrzymując się dachu i oparcia fotela, przelazła na przód, chwilowo dekując się w wybitym oknie z lufą plującą ołowiem do monstrum.

Black 2 zapuściła żurawia tam gdzie Wujaszek, ale on jeszcze pchał się do środka, a wyjebać dziury na odległość nie mógł.
- Que pollas - wymamrotała boleśnie, wkładając w to całą niechęć do prawie że legalnej pracy. Puściła podwieszony karabinek, łapiąc za nóż. Nie było okienka? Sama je wypruje!
- A ty kurwa nie waż się zdychać, bo cię sama zajebię! - dojojczyła po hiszpańsku do armijnego kaktusa, posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie. - Jebnij w żyłę i do roboty!
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 10-11-2017, 13:51   #226
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Głos Johana zlał się w jedno z gorącą kłótnią, prowadzoną po rosyjsku tuż obok Vinogradovej. Ludzie gospodina dostali broń i sprzęt, uzupełnili braki, a ona ładowała na zapas rzeczy dla pozostałych Parchów. Magazynki do karabinu, leki, kilka granatów i niewielkie wkłady do paneli techników, bo zarówno Chelsey jak i Johan wykorzystali całą dostępną w nich magię. Nie dane jej jednak było dokończyć, przeszkodziła w tym ostra wymiana zdań i jawna wrogość wisząca w powietrzu między ludźmi Morvinovicza i nim samym. Brown 0 słuchała z niedowierzaniem, cofając się pod ścianę aż do momentu, gdy pancerz na jej plecach stuknął o metalową powierzchnię. Oleg wykiwał szefa i sam uciekł, a przedtem odciął mu dostęp do kont bankowych? Ochrona zaczęła się buntować… ten moment wybrał marine, aby spytać co u niej. Zamknęła oczy i odetchnęła dla uspokojenia.

- Proszę, uspokójcie się. Mamy wokoło dość przeciwników żeby stawać przeciwko sobie - odezwała się w rodzimej mowie, robiąc krok do przodu, a potem drugi - Widzieliście sami ile tu tych potworów, nie ułatwiajmy im zadania. - spojrzała na Miszę i uśmiechnęła się nerwowo, próbując nie myśleć o tym, że z ludźmi szło jej raczej kiepsko, ale musiała spróbować. Stanęła tak, żeby chociaż trochę odgrodzić go od mężczyzny w białym garniturze - Może i mam klucze do skarbczyka, ale użyję ich tylko za zgodą waszego pracodawcy. Jeżeli stanie mu się krzywda, odmówię dalszej współpracy. Oczywiście możecie mnie zastrzelić Miszo, jednak… wydaję mi się, że na płaszczyźnie technicznej nie macie w tym momencie dla mnie zastępstwa. I nie denerwujcie się, wciąż pracujecie dla bogatego człowieka - odwróciła się do gospodina - Gdy wrócimy na w miarę bezpieczny teren myślę, że mogłabym spróbować zdjąć blokady z waszych kont, Anatoliju Morvinowiczu. Podacie mi namiary… postaram się coś na waszą najnowszą bolączkę poradzić - uśmiechnęła się trochę pewniej - W zamian prosiłabym tylko o pomoc przy zniesieniu paru drobiazgów dla moich przyjaciół… i o spokój. Jesteśmy po jednej stronie, kule zachowajmy na potwory i tych, którzy zasługują na ołów. Tutaj, na tym dachu ich nie ma.

W pierwszej chwili odpowiedziało Brown 0 milczenie. Jakby grupka mężczyzn z wycelowanymi w siebie nawzajem lufami w ogóle była zdziwiona, że Parch się wtrąca i odzywa. Jednak może to co mówiła, może rodzimy język, może to, że była kobietą, może jeszcze coś innego sprawiły, że zaczęli zerkać na nią. Najpierw przelotnie by nie dać się przyłapać na nie patrzeniu na oponenta ale potem coraz częściej i coraz dłużej. Spojrzenia zaczęły się ze sobą krzyżować gdy mężczyźni naradzali się spojrzeniami zastanawiając się co dalej z tym fantem zrobić.

- Ta szalupa jest za mała nawet dla nas tutaj. Co z tego, że on się wyratuje? - Misza wskazał sfrustrowanym tonem i gestem broni na swojego szefa w białym, poplamionym dżunglą i krwią garniturze. - Jak my tu zostaniemy i prędzej czy później nas te sabaki zeżrą? - teraz w głosie rosłego ochroniarza dał się słyszeć typowo rosyjski fatalizm powodowany brakiem zaufania do bliźnich i najbliższej przyszłości.

- I właśnie po to drogi Miszo jest nam ta cizia z kamerą. Zrobi nam szum. Pozytywny szum. Taki który usłyszą nie tylko tam, na orbicie ale i w całej Federacji. I im większy szumu ona narobi tym większy statek przyślą tutaj by nas zabrać. Czyli więcej osób do niego wejdzie Misza. Ale musimy mieć do tego dobry PR. Dobry wizerunek. O tym właśnie gadałem z tą cizią. Ale ona nie zrobi szumu na całą Federację ani nawet orbitę jeśli tamten wymuskany żołnierzyk nie przywróci łączności na wieży. A nie przywróci łączności bez pomocy naszej Słowiańskiej Róży która to wszystko dla nas rozgryzie. - Morvinovicz mówił wciąż z ledwie tajoną złością ale jednak ukazywał się jakiś zrąb planu inny niż dotąd posądzali go ochroniarze. Ci zaczęli zerkać na siebie nawzajem z wyraźnym wahaniem jakby sprawdzając czy jeden albo drugi wierzy w te słowa. Na końcu facet w białym garniturze podszedł do Vinogradovej od tyłu i położył dłonie na jej ramionach jakby chciał ją zaprezentować swoim ochroniarskim widzom. Ci znowu chwilę popatrzyli na nią, chwilę na niego a chwilę na siebie nawzajem.

- A zabierzesz nas? Po tym wszystkim? - zapytał niepewnie Misza po uzyskaniu milczącej zgody reszty ochroniarskiego zespołu. W odpowiedzi “gospodin” uśmiechnął się jowialnie jak do dawno nie widzianego syna marnotrawnego.

- Ależ chłopcy! Gdzież bym znalazł lepszych kandydatów na moich osobistych ochroniarzy a nawet przyszłych kierowników przyszłych działów? - biznesmen rosyjskiego pochodzenia z uśmiechem podszedł do Miszy i choć nie był mikry to przy Miszy wydawał się co najmniej wątły. Teraz w tych serdecznych uśmiechach i uściskach zgodnych z rosyjską tradycją ta broń w dłoniach wydawała się jakaś bardzo toporna, szpecąca i nie na miejscu. Kryzys jednak wydawał się zażegnany.

Parch odetchnęła z ulgą, nie kryjąc radości. Usunęła się na bok i słysząc, że rozmowa przeszła w przyjacielską fazę, wzięła się za pakowanie sprzętu. Pod ławką znalazła parę toreb i do nich wtykała magazynki, kostki plastiku. Po chwili wahania dołożyła garść medpaków, upychając je w bocznej kieszeni. W drugiej załadowała podobną ilość apteczek i zapięła z trudem suwak. Do drugiej torby zaczęła ładować granaty.
- Hej… u mnie wszystko w porządku, a co u ciebie? - odezwała się cicho przez komunikator, ale i tak towarzysze słyszeli o czym rozmawia z marine - Nic ci nie jest? Widziałam nagranie, w samochodzie jest kamera… jesteś ranny? Dojechałeś na miejsce? Widzisz Zoe, Chelsey i Hektora? Karla i Elenio? Przepraszam, nie mam jak sprawdzić, bo pakuję rzeczy. Wezmę dla ciebie wkład techniczny… coś jeszcze?

Morvinovicz i jego ludzie też kończyli pakowanie więc jeśli nawet słyszeli co mówi Vinogradowa to nie reagowali. Za to Mahler zareagował po drugiej stronie całkiem żywiołowo.
- O! Jesteś! Bo my już się pakujemy i zaraz wracamy. Karla, Elenio i Blacków nie było jak przyjechałem. Pojechali do Seres. Jeszcze nie wrócili. - Johan mówił trochę szybko jakby chciał zdążyć nim coś lub ktoś przerwie połączenie. - Znaczy rany, no tak, jestem cały, nic mi nie jest, cało dojechałem. Ale powiedziałem, że raz i mam dość, teraz Sven dał mi prawdziwego kierowcę. Szkoda, że Karla nie ma bo tak to on by pewnie prowadził. Miałem zabrać Sarę ale ona nie chce. Chce tutaj poczekać na Karla. No ale gadałem ze Svenem ten kurs możemy jej odpuścić ale następny bierzemy ją czy chce czy nie. Tutaj wiesz, jest most ale środek dżungli. Tylko chwilowo jest spokój. - Johan rozgadał się jakby nagle tysiąc rzeczy mu się przypomniało a wiedział, że nie zdąży o nich powiedzieć. - Znaczy czekaj, jak widziałaś? Jaka kamera w samochodzie? A wkład no, jak byś miała gdzieś tam to wspaniale ale jak nie to wiesz, nie urywaj sobie głowy. A są drony? Elenio by miał nową zabawkę bo starą jak zwykle zepsuł. - marine nadawał coraz szybciej. Maya zdążyła się popakować w obydwa plecaki. Wyglądały dość pękato do niesienia. Ale na skraj dachu czy podobny kawałek powinna mimo wszystko dać radę skoro to nie były wyścigi ani ze zwinnymi xenos ani z nikim innym. Przynajmniej nie teraz.

- Ten w którym jechałeś, za twoimi plecami jest kamera, jakoś po prawej stronie pod sufitem - Rosjanka mówiła szybko, wrzucając do torby jeszcze parę magów do pistoletu, tak na wszelki wypadek - Jedzie też do was ten żołnierz w masce, Aka. Udało się go przekonać aby pomógł. Ma na pokładzie Conti, tą dziennikarkę, wiesz którą. Drona zamawiała Zoe do następnego Blackpoint, tutaj jeszcze niestety nie ma nic takiego - wyłączyła się na chwilę i przez ramię zwróciła się do najbliższego ochroniarza w ich ojczystej mowie - Czy mogłabym prosić o drobną pomoc? Trzeba zanieść te torby na krawędź. Nie powinno się im nic stać… a w drodze na dół lepiej mieć wolne ręce. Potem się je zgarnie z płyty… połowa roboty - dorzuciła do tego nieśmiały uśmiech.

“Gospodin” musiał już odzyskać autorytet bo zanim zapytany ochroniarz coś odpowiedział czy sięgnął po torby spojrzał pytająco na niego. Ten uśmiechnął się tym słowiańskim, jowialnym uśmiechem który mógł oznaczać właściwie wszystko a zapowiadać jeszcze więcej.
- Nie dajmy czekać ani się prosić tak uroczej dziewuszce. - odpowiedział z uśmiechem szef Rosjan i wtedy zapytany ochroniarz skinął głową i podniósł bez większego problemu najpierw jedną a potem drugą torbę. - No panowie, wychodzimy. Pozwolisz moja droga? - zapytał i po szarmancku podał swoje ramię jakby byli na nie wiadomo jakim przyjęciu a nie na zrujnowany przez artylerię bomby, rakiety i xenosy dachu jakiegoś terminala równie zrujnowanego lotniska. Wasilij jak odczytała z jego plakietki Brown 0 i Misza poprzedzali ich przodem. A Kostia i Sasha wyszli z kapsuły za nimi. Znów znaleźli się w tym zewnętrznym świecie gdzie nie sposób było udawać, że poukładanie rzeczy na półkach wyprostuje bałagan.

Tak doszli do krawędzi dachu. Z wysoka wydawało się to całkiem sporo na rzut. Ale wedle unitarki jaką przechodził każdy Parch zanim go wysłano na misję to Vinogradowa wpakowała tam tylko takie rzeczy które powinny znieść taki upadek. Ale to teoria. Praktykę zaraz miał sprawdzić Misza. Dziwne ale jakoś większość trzymała się na wszelki wypadek z dala od krawędzi gdy ciskał pękatą torbę. Ta zniknęła za krawędzią a Misza miał na tyle czasu by zdążyć się odsunąć. Ale doszło ich ciche uderzenie z dołu a potem cisza. Podobnie było z drugą torbą. Wreszcie gdy nic się nie stało głowy ostrożnie wychyliły się za krawędź ale widać było kilka standardowych pięter niżej tylko nieruchome plamki taktycznych plecaków.

W tym czasie Maya miała okazję przetrawić odpowiedź Johana.
- Aka? Ten w masce? No jest tutaj, dogonił mnie i właściwie przyjechaliśmy razem. To ty go namówiłaś? No tego nie mówił. A kamera. Czekaj chwilę. - marine mówił jakby gdzieś szedł albo i się wspinał. Coś zagrzechotało i zaraz dał się słyszeć jego zdziwiony głos. - O cholera faktycznie! Jest kamera! - wydawał się tym kompletnie zaskoczony. - To ta Conti? No wszędzie jej tu pełno. Teraz Svena męczy. I Sarę. Co za cholera. - marine wydawał się być dość skonfundowany i nie był pewny co z tym fantem zrobić. - A z dronem trudno, Elenio i tak by zepsuł. On wszystko psuje. A potem mi przynosi bym coś z tym zrobił. - obgadanie kumpla chyba stanowiło przyjemne zakończenie tego fragmentu rozmowy.

Maya nie wiedziała jak Morvinovicz to robił, że nawet w centrum wojny udawało mu się zachowywać jak na dżentelmena przystało. Podziękowała za pomoc lekkim ukłonem i czerwona na policzkach ujęła podane ramię, wychodząc razem z biznesmenem z kapsuły na popękany dach. Z obawą ale i zafascynowaniem, patrzyła jak przygotowane paczki zlatują na dół. Nic na szczęście nie wybuchło, zostawała nadzieja, że sprzęt jakoś wytrzyma.

- Widziałam jak jechałeś… strzelałeś do tych potworów z pistoletu. Olimpia nam pokazała… i to ona pomogła przekonać Akę do pomocy. Jest… bardzo sympatyczna, uważajcie na nią… znaczy nie że coś zrobi, tylko żeby jej się nic nie stało. Ty też uważaj, bardzo cię proszę… i wróć tu, w jednym kawałku, okey? I pozdrów Svena… może w końcu uda się mi go poznać - uśmiechnęła się pod nosem. Lubiła dowódcę Raptorów, uprzejmego nawet mimo profesjonalizmu - Sara też tam jest? To dobrze… niech nie czeka, tylko wpakujcie ją i niech wraca na lotnisko. Tam u was jest niebezpiecznie, a Karl sobie poradzi. Jest dobrym kierowcą, więc siedzi za kółkiem. Chelsey naprawiła furgonetkę i też tam jest… Elenio chyba jej nie zepsuje, nie da mu na to szansy. - zaśmiała się na sam koniec - Przynosi ci, bo jesteś zdolny i umiesz czarować. Uważajcie na siebie, czekam tutaj na was. Powodzenia - przełknęła ślinę, przechodząc na rosyjski i komunikację z najbliższym otoczeniem.
- Chyba… to wszystko, prawda? - popatrzyła na okolicę - Możemy schodzić.

- Ta Conti ci pomogła?
- Johan wydawał się tym faktem zaskoczony i na słuch brzmiało jakby spojrzał właśnie teraz gdzieś, na widoczną reporterkę. Co biorąc pod uwagę gdzie się oni wszyscy znajdowali było całkiem możliwe. - Widziałaś znaczy kabinę jak jechałem tutaj? - do marine jakby dopiero teraz dotarło co powiedziała Maya. - Ej nie no słuchaj to wiesz, pewnie strasznie wyglądało ale no to kamera tam przyplątał się jakiś xenos i prawie sam wypad z powrotem, wiesz, nie ma co się przejmować. No a teraz z chłopakami wracam i Sven mi kazał zostać i zorganizować wszystko to więcej nie będę tędy jeździł. - podgolony marine brzmiał chcąc najwidoczniej maksymalnie zbagatelizować zagrożenie byłe lub obecne. Prawie dało się zobaczyć jak lekceważąco macha ręką na takie głupstwo. - Więc wiesz, jakby co to wkrótce się widzimy na lotnisku nie? - zapytał pro forma tonem pożegnania.

Cała rozmowa mimo wszystko miała prawie pół tuzina słuchaczy przynajmniej ze strony Brown 0. Ci jednak nie odzywali się ani nie komentowali tej rozmowy. - Masz rację Różyczko, czas wracać na dół Jakbyś była uprzejma uruchomić te swoje sprytne urządzonko. - rosyjski biznesmen uśmiechnął się jakby reklamował pastę do zębów i wskazał głową na przytroczony do paska Brown 0 detektor. Ale by go swobodnie używać potrzebowała swobodnej ręki a i skupienia więc rozmowy prowadziło się przy tym średnio wygodnie.

- Tak, widzimy się na lotnisku. Do zobaczenia Johan - Vinogradova powtórzyła i z ciężkim sercem wyłączyła komunikator. Nie poradzi nic na to, co działo się tam w lesie, ale mogła pomóc tutaj… i już się nie kompromitować rozmawiając na prywatne tematy przy grupie osób trzecich.
- Oczywiście Anatoliju Morvinoviczu, co tylko powiecie - popatrzyła ciepło na Rosjanina i zrobiła się jeszcze bardziej czerwona. Szczerzył się jak z okładki Forbesa, do tego do niej. Zwykle mężczyźni się tak do niej nie uśmiechali. Zwykle też nie stała z nimi na środku dachu na planecie gdzie toczyła się wojna z xenos. Odkaszlnęła, wzięła do rąk detektor przez co musiała puścić ramię gospodina. Używanie detektora wymagało, na szczęście, skupienia na pracy.

Tym razem droga po schodach okazała się całkiem cicha i spokojna. Choć napięcie było wyczuwalne. Pokonywali tą samą trasę na jakiej zaledwie minuty temu zostali zaatakowani przez xenos. Detektor też pykał uspokajającym rytmem tak samo jak poprzednio. Minęli też drzwi jakie wcześniej zamknął “gospodin” oddzielając ich od dogorywającego Tarasa. A jednak. A jednak tym razem dotarli bez przeszkód przez klatkę schodową, hol wejściowy i wreszcie znaleźli się na zewnątrz. Tutaj wszyscy zauważalnie odetchnęli jakby wyszli cało z jakiegoś pałacu strachu. Gdy wyszli na tą ścianę gdzie zdawało się aż zaskakująco dziwne ale obydwa rzucone przez Miszę plecaki nadal tam były. Wreszcie znowu ten sam ochroniarz je zgarnął i przy nim nie wydawały się aż takie duże i ciężkie jak Maya gdy je ruszyła na próbę i pakowała z bliska.

Razem, w nieco uszczuplonej gromadce ale jednak, wrócili z powrotem do terenówki zatrzymanej przed wieżą przekaźnikową. Teraz po odjechaniu furgonetki i transportera zrobiło się tu jakoś cicho i pusto. Wszyscy wydawali się być zaniepokojeni i przygaszeni. Grupka prowadzona przez rosyjskiego biznesmena też do wesołych nie należała ale jednak i tak prezentowali się na tym tle całkiem dziarsko. Kapral Otten chyba rozmawiał o czymś z Herzog w wejściu do wieży komunikacyjnej. Wydawali się dyskutować o czymś zawzięcie ale przestali widząc nadchodzącą grupkę.

- Jak nie chcesz ze mną iść to sama pójdę! - paramedyczka fuknęła na mundurowego i wydawała się być rozzłoszczona.

- Renata, daj spokój! Mamy jeden automat na dwoje! Tam jest niebezpiecznie! Nie jest sprawdzone. A jak coś nam się stanie? Więcej medyków i łącznościowców nie mamy. - kapral marine chciał chyba to bardzo wytłumaczyć właścicielce egzoszkieletu ale ta ruszyła już raźno w stronę grupki która właśnie wróciła z terminala lotniska.

Widząc jak się zbliża, Brown 0 pomachała jej wesoło. Ze sprzętem dla Blacków i wyposażonymi o niebo lepiej ochroniarzami Morvinovicza czuła się bezpieczniej. Teraz mieli szansę przetrzymać i doczekać do końca.
- Spasiba Misza - przeniosła wdzięczny uśmiech do tragarza i drgnęła, wracając na powszechnie rozumiana mowę - Postaw proszę te torby tam przy aucie. Sprawdzę, czy nic się nie uszkodziło. Byłoby niewskazane, gdyby butla z napalmem się rozszczelniła i zalała leki… o ile przetrwały upadek - spochmurniała, ale zaraz sie rozweseliła - Ale to zaraz sprawdzę. Już jesteśmy! - podniosła głos żeby dwójka z pozasłowiańskiej grupy ich usłyszała - Johan dojechał już na miejsce, Aka też. Pakują się i niedługo wrócą. Możemy poczekać na nich, to zawsze większa siłą ognia… albo, o ile pozwolicie gospodin, pójdziemy z dwójką twoich ludzi - kiwnęła głową Rosjaninowi i dodała do paramedyczki - Ale i tak wolałabym chwilę poczekać.

- O! Świetny pomysł! To poczekajmy na nich. Ten Johan to ten kapral co tu był? On byłby świetny. Widziałem, że umie strzelać i w ogóle. A jeszcze innych jakby przywiózł.
- kapral Otten wydawał się być bardzo podbudowany pomysłem Brown 0 a tym, że przyjadą inni mundurowi to już w ogóle. Zdawał się gotów był tego czekać jak zbawienia a i sam podgolony marine chyba mu zapadł pozytywnie w pamięć. Zerkał głównie jednak między Mayą która to mówiła a Renatą do której chyba głównie on mówił.

- No przecież właśnie o to chodzi! - Herzog fuknęła z irytacją jakby łącznościowiec przegapił jakąś oczywistą rzecz. - Przecież jak przyjadą to mogą mieć rannych a wtedy trzeba gdzieś ich umieścić i się nimi zająć! Czyli musi być przygotowane zanim przyjadą! - blondynce opadły dłonie w geście bezsilnej złości, że aż stuknęły rękawice jej egzoszkieletu o jej uda. Popatrzyła więc z nadzieją na rosyjskiego biznesmena do którego na końcu zwróciła się też i Rosjanka.

- Ależ naturalnie. Chodźmy moje drogie sprawdzić co drobny przedsiębiorca może wam pomóc w tej sprawie. - ramię w białym rękawie uchyliło się zapraszająco a choć przez chwilę paramedyczka wyglądała na zaskoczoną to jednak przyjęła wyciągnięte ramię. Drugie “gospodin” wyciągnął w stronę drugiej z kobiet, tej w barwach brązów i numerem 0 na napierśniku. Machnął lekko głową i znowu Misza i Wasilij ruszyli jako pierwsza para. - Też chyba nam się przydasz kolego. No chyba, że wolisz tu poczekać na nas. Sam. - mężczyzna w białym garniturze zwrócił się do mundurowego. Ten szybko skalkulował, że właściwie gdy grupka już teraz z Herzog wejdzie do środka wieży to zostałby tutaj na zewnątrz właściwie sam. Ruszył więc za dwójką ochroniarz, za nimi Morvinovicz a na końcu szli Sasha i Kostia.

- Chodź z nami, tak będzie bezpieczniej - Parch też zwróciła się do żołnierza, zaczepiona pod ramieniem w białej marynarce. Dobrze że Johan tego nie widział, bo znowu by go szlag trafił, a ona nie miała pomysłu jak mu to wytłumaczyć. - Tak, to ten kapral… i oczywiście że jest świetny - chlapnęła i spaliła buraka, uciekając wzrokiem gdzieś pod nogi. Przeczyściła gardło i dodała speszona - Macie rację Anatoliju. Dziękujemy wam za pomoc i wsparcie.

Okazała budowla zdawała się nieść przyjemną w ten tropik ulgę cienia i chłodniejszego powietrza. Jednak również zdawała się łyknąć ludzkie drobinki jak jakiś wielki, kanciasty i nieforemny lewiatan. Ludzie którzy tu weszli zdawali się to odczuwać bo byli spięci i nerwowo reagowali na podejrzane ruchy i odgłosy. Wspinali się po kolejnych stopniach i przemierzali kolejne korytarze. Detektor Brown 0 pykał uspokajająco ale już raz okazało się to złudzeniem bezpieczeństwa.

Paramedyczka w egzoszkielecie prawie od razu wpadła w oko jakaś chyba stołówka. Jasna, z dużymi oknami. Nie działało światło ani klimatyzacja. Ale samo pomieszczenie uznała chyba za odpowiednie na przerobienie na zaimprowizowany szpital. Szef dał znać drugiej parze i Kostia wraz z Sashą zostali z blondynką. To widocznie wyraźnie zaskoczyło kaprala. Ale szef Rosjan wyjaśnił mu, że ma wobec niego inne plany.

- Oj nie, ty mój uzdolniony chłopcze pójdziesz ze mną. Powiedz mi, bo taki talent jak ty na pewno to wie, gdzie tu trzeba by iść by przywrócić łączność? - zapytał biznesmen otrzepując mundur marine z niewidzialnych i widzialnych pyłków.

- No trzeba by pewnie iść na górę. Do wieży. Tam są konsolety i reszta sprzętu. Jak coś zacząć sprawdzać to właśnie tam. Ale to chce pan tam iść? Znaczy sami? Nie lepiej tu zostać i poczekać na innych? - myśl o dzieleniu się na mniejsze i bardziej osamotnione grupki wyraźnie kapralowi nie była na rękę. Wydawało się, że zdecydowanie wolałby zostać w większej grupie w tym ładnie oświetlonym i pustym miejscu.

- Oj daj spokój! - Morvinovicz skarcił go jak niezbyt mądrego dzieciaka. Machnął nawet do tego ręką jakby odganiał muchę. - Przejdziemy się na górę i zobaczymy jak się sprawy tam na górze mają. - Rosjanin uśmiechnął się jowialnie kładąc dłoń na plecach marine i lekko popychając go przed sobą. Ten spojrzał na Vinogradową, spojrzał na Herzog ale ta już rozstawiała stoły i krzesła przygotowując salę i zdawała się być tym pochłonięta całkowicie. Para ochroniarzy jaka miała z nią zostać rozstawiła się przy drzwiach na przeciwległych ścianach. W końcu więc kapral Otten choć z bardzo nieszczęśliwą miną ruszył w kierunku schodów prowadzących na górę.

- Moglibyśmy chwilę jeszcze się wstrzymać? - Brown 0 odkaszlnęła, patrząc na Morvinovicza to na żołnierza. Skoro mieli iść do punktu komunikacyjnego, chciała wiedzieć jedną rzecz, ale do tego potrzebowała chwili prywatności, bez świadków. - Muszę… cóż - uśmiechnęła się zażenowana - Muszę się udać na stronę… Te pancerze są wyjątkowo nowoczesne, ale… wszystkiego nie zastąpią. To dość… pilna sprawa. Niedługo wrócę.

- Chcesz iść sama?
- gospodin zmrużył oczy jakby nie był pewny czy dobrze usłyszał. Ale spojrzał na ochroniarzy i wybrał spojrzeniem Sashę. - Idź z nią. Poczekaj przy drzwiach i sprowadź ją tutaj z powrotem. - Rosjaninowi widocznie nie uśmiechało się zostawić Słowiańskiej Róży całkiem samej.

- Dziękuję za troskę - Vinogradova przyjęła eskortę, bo inaczej się nie dało. Podeszła do wskazanego ochroniarza i gestem zaprosiła w głąb budynku. - Znajdźmy toaletę, musi też tu gdzieś być… na pewno jest oznaczona, w końcu to duży, publiczny obiekt.

Mężczyzna w podartym i poplamionym garniturze był pewnie cieniem siebie samego sprzed paru dni, tygodni czy miesięcy. Ale jakoś i tak od razu się wyczuwało, że nawet w gajerze szefa od razu by było czuć różnicę między nimi. Przy szefie nic nie mówił. Ale gdy wyszli z tej stołówki jaką Herzog z uporem przerabiała na punkt medyczny po minie i trzaśnięciu jakiejś szafki i kopnięciu jakiejś puszki widać było, że rola samotnego ochroniarza jakoś nie przypadła mu do gustu. Ale jednak na szczęście całkiem blisko stołówki znaleźli ubikacje. Sasha sprawdził przybytek wchodząc i zaglądając do każdej z kabiny. Ale okazały się puste. Jednak nie chciał pozostawać w środka i dał znać, że poczeka na zewnątrz. A jakby co niech Maya jakoś da znać.

- To zajmie tylko chwilkę - Brown 0 pożegnała się i zamknęła drzwi łazienki. Dziwnie było tak zostać w pojedynkę, zdążyła się przyzwyczaić, że ciągłego ruchu dookoła bez którego cisza był tym bardziej dobijająca. Nie tracąc cennego czasu weszła do kabiny i zamknęła drugie drzwi na zasuwkę. Dopiero po tym mizernym zabezpieczeniu wyjęła holodysk od Olimpii i podczepiła go pod panel, zgrywając zawartość na Obrożę. Wolała odtworzyć go z dźwiękiem w słuchawce, niż na głośniku. Nie miała bladego pojęcia co tam jest, ale gdyby coś przeciwko Morvinoviczovi lepiej aby jego ochroniarz nie wiedział, że to ma i widziała.

Dzięki zgraniu na Obrożę zapis dało się obserwować na większym holo ekranie podobnie jak wyświetlać mapy lub inne prezentacje. Można było też wyświetlić na małym, ekranie HUD a dźwięk usłyszeć w słuchawce komunikatora. Nagranie przedstawiało reportaż. Prawie na pewno nagrany przez Conti. Nie było jej widać inaczej niż czasem fragmenty rąk ale dało się słyszeć całkiem wyraźnie co mówi. Pierwsze ujęcie przedstawiało wnętrze znanej już Vinogradowej furgonetki. Tej samej jaką niedawno pojechał ku mostowi Johan. Kamera jednak musiała znajdować się gdzieś na tylnych rzędach wozu bo na pierwszy planie pokazywała Morvinovicza i Kuzniecova. Siedzieli tyłem do szoferki jakby chcieli porozmawiać z reporterką. Dzięki temu widać było i sama szoferkę, i przednią szybę i to co za nią.

Pierwsza para była jeszcze w trakcie nagrywania całkiem czysta, zupełnie jak wtedy gdy Brown 0 spotkała ich pierwszy raz w schronie pod klubem. Wydawali się być zadowoleni i pewni siebie jakby wszystko układało się po ich myśli. Zaraz za nimi była para w szoferce, kierowca i ten Wasilij który chyba był jakimś szefem ochroniarzy lub osobistym ochroniarzem rosyjskiego biznesmena. Sama szyba nosiła wyraźne błotniste smugi rozmazane przez wycieraczki i podobne zacieki świadczące o jeździe przez trudny i dziki teren. Zaś za szybą rozpościerała się nieduża polana.

- Naprawdę nie ma powodów do obaw. Może z trochę większym hukiem ale jednak nasza taksówka zaraz tu będzie. - Morvinovicz, jeszcze w czystym i bardzo białym garniturze uśmiechnął się uspokajająco w oko kamery jakby odpowiadał na jakieś wcześniejsze pytanie.

- Ale Anatoliju Morvinowiczu tam coś się ostro strzelają. - powiedział męski głos dość ostrożnym tonem. Mówił spoza kadru a kamera nie zaszczyciła go swoją uwagą.

- No więc my też postrzelamy. Przecież mamy czym prawda? - “gospodin” w ogóle nie wydawał się przejęty sytuacją. Ale gdzieś spoza kadru słychać było ciężką kanonadę broni maszynowej. I słychać było to, że zbliża się szybko i jak pękają gałęzie.

- Szefie! Zaraz tu będą! - krzyknął któryś z ochroniarzy a sądząc z oddalenia od kamery musiał być na zewnątrz.

- Więc chodźmy się przywitać. - Rosjanin poprawił krawat jakby szedł na jakieś omawianie standardowego kontraktu. Rozległ się odgłos odsuwanych, bocznych drzwi furgonetki i mężczyzna stanął na zewnątrz. Oko kamery zmieniło swój wizerunek gdy jej operator najwyraźniej wysiadł na zewnątrz również. Obraz kamery szybko sie naprostował na przeciwległy kraniec polany która nagle została rozdarta prze jakąś rozpędzoną machinę. Zaraz potem wielotonowa bestia na kołach rozchlapała z trzaskiem jakąś kałużę przez co na moment rozchlapywana woda ją przysłoniła ale zamrożone ujęcie musiało wyglądać bardzo efektownie. Transporter który Maya też znała już z lotniska nie zatrzymał się i pędził dalej. Pędził i strzelał. Wieżyczkę miał odkręconą w tył i z niej prowadził rwany ogień w kolejnych celów.

- O nie! Sprowadzili nam na kark obcych! - krzyknął ze zdenerwowaniem jakiś ochroniarz. W tym czasie jakby na złość transporter wyhamował zatrzymując się do reszty. Ładnie się prezentował przy okazji kamerze swoim bocznym profilem. Tylne i górne włazy otworzyły się i ukazały się w nich opancerzone z grubsza po wojskowemu sylwetki. Otworzyły ogień prując w dżunglę i kłębiące się w niej kształty. Kształty nie mogąc zdzierżyć stężenia ołowiu z działka i ręcznej broni wojskowej zaczęły szukać luk. Czyli coraz bardziej zbliżać się do grupki z jaką przyjechała reporterka.

- Och chłopcy! Nie dajmy jakimś obcym taksiarzom bawić się samemu! - Mrovinovicz krzyknął prawie wesoło i biznesowy wizerunek psuł co nieco ciężki rewolwer jaki już na lotnisku zdążyła zobaczyć u niego Brown 0. Wtedy wszyscy zaczęli strzelać chyba we wszystkich kierunkach. Kozlov dość długo pozostawał wewnątrz furgonetki ale ludzie ochraniali głównie szefa a nie zaparkowany wóz więc kordon ochroniarzy przesuwał się głównie wokół niego. A ten zbliżał się razem z kamerą do transportera.

- No ej! Gdzie tu jest ten główny taksiarz? - Rosjanin zawołał na poły bezczelnie na poły zaczepnie do jednego ze strzelających z tylnego włazu żołnierzy. Musiał przerwać bo jemu i kamerzystce przerwał jakiś skoczny obcy. Wylądował ze szponami na jakimś ochroniarzy i po samych wrzaskach i rozbryzgach krwi wiadomo było, że nie ma dla tego człowieka ratunku. Xenos zginął zaraz potem rozstrzelany przez resztę ludzi ale wcześniej tą swoją ofiarę zabrał.

Niebo nagle pociemniało. Kamera też spojrzała w górę. Jej oku ukazał się statek. Nie był może zbyt duży ale polanka też była niewielka więc zdawał się ją przykrywać aż nadto. Statek zdawał się lewitować głównym korpusem zawieszonym tuż nad drzewami. Na polankę jednak opuścił trap. Zbyt mały dla pojazdów ale dla pojedynczych osób w sam raz. Wtedy na arenę wkroczyła zdawałoby się zapomniana i porzucona furgonetka. Wjechała z impetem na polanę tak samo jak przed chwilą transporter. Ludzie, w tym “gospodin” wydawali się w pierwszym momencie kompletnie zaskoczeni, w kolejnym zaskoczenie zmieniło się w zrozumienie a wreszcie przemieniło się w złość i wściekłość połączony w wycelowane lufy.

Furgon zatrzymał się częściowo zasłaniając sobą trap do pojazdu. Z niego wysiadły dwie sylwetki w garniturach. Jedna o eleganckim, granatowym kroju nadwornego prawnika rosyjskiego biznesmena a drugi do jego osobistego ochroniarza.
- Oleg?! Wasyl!? Wracajcie! Wracać gnoje! - pierwszy ze stuporu wyłamał się gospodin a wraz z życiem wróciła do życia ciężka lufa jego rewolweru. Przerwał mu brzęczyk połączenia. Wyszarpał urządzenie, rzucił okiem i natychmiast odebrał.

- Oleg! Co to ma znaczyć?! - krzyknął rozzłoszczony w słuchawkę. Conti musiała się zbliżyć bo choć słabo dało się wyłapać większość odpowiedzi prawnika. Większość bo xenos nie robiły sobie przerwy w atakach więc żołnierze i ochroniarze wciąż do nich strzelali z czego tylko mieli.

- Spokojnie Anatolij, nie działajmy pochopnie. Dajcie nam odlecieć to postaram się załatwić następny prom. - głos prawnika zdawał się ociekać życzliwością i troską o dobro klienta. Ten jednak odebrał to jak siarczysty policzek.

- A jak nie to co mi zrobisz?! - wrzasnął rozwścieczonym głosem wpatrzony we wciąż spuszczony zachęcająco trap.

- Wtedy nigdy nie odzyskasz żadnego rubla jakiego zarobiłeś w ten czy inny sposób. Zawiązałem klauzulę którą tylko ja mogę cofnąć. Jeśli w ciągu godziny nie nadam sygnału z orbity przeleję całą twoją fortunę na środki charytatywne rozsiane w całej Federacji. Zostaniesz dobroczyńcą Anatolij. - prawnik tłumaczył łagodnie, że uśmiech dało się odczuć nawet tutaj w nagraniu gdzie jego głos nie wybijał się na pierwszy plan.

- A czemu ja miałbym nie rozwalić tej krypy? - do rozmowy wtrącił się nowy głos jednego z żołnierzy jacy dotąd strzelali przez górny właz. Ale po głosie Brown 0 poznała Akę.

- Przyjrzyj się żołnierzyku. Tu jest miejsce na dwie osoby. To nie jest fura jaka was tu wysadziła. Ale jak firma straci tą tutaj to uzna, że warunki nie sprzyjają prowadzeniu interesów. - prawnik nie tracił dobrego humoru i pogody ducha. Co sądził Aka nie było jak zwykle widać przez ten jego pełny hełm.

- Do dupy z korporacjami! - warknął wściekły żołnierz i znów zaczął strzelać. Wizg silników statku przybrał na sile a cień dotąd skrywający polanę znów ustąpił. - Wykończą nas tu! Musimy wyjść na otwartą przestrzeń i pozbyć się ich! - krzyknął ponaglająco Aka. Żołnierze dotąd roztaczający ochronny krąg wokół pojazdu wsypali się z powrotem do środka. Kamera zachybotała gdy Conti pewnie zaczęła biec do furgonetki. Morvinovicz podobnie zebrał swoich pozostałych ludzi i na chwilę obraz ustabilizował się wewnątrz vana. Znowu skoncentrował się na rosyjskim biznesmenie.

- Czemu kamerujesz?! Wyłącz to! Żadnych kamer! - krzyknął nagle wściekłym głosem Rosjanin jakby nagle dopiero teraz zorientował się, że jest podczas nagrania. Musiał też chyba trzepnąć kamerę bo obraz zamigotał i zgasł albo reporterka go wyłączyła.

Więc o to chodziło. Tak wyglądała zdrada Kuzniecova… był w końcu prawnikiem. Tym nie wolno było ufać, ale Vinogradova mimo wszystko poczuła ulgę, że chociaż jemu udało się wydostać. Wyłączyła holo, schowała dysk do kieszeni i spuściła wodę. Korzystała z toalety, prawda? A każdy wiedział, do czego zobowiązują zasady kultury i dobrego wychowania - wojna od nich nie zwalniała. Zrobiło się jej żal żołnierza w masce. Oszukał go pracodawca, oszukał kontrahent. Został z ludźmi na planecie pełnej bestii, zdany na siebie. Ilu podkomendnych stracił zanim tu dotarli i ilu wróci z mostu?
Otworzyła drzwi i posłała Sashy krótki uśmiech.
- Możemy wracać, dziękuję że poczekałeś.

Sasha skinął głową i ruszył idąc obok Parcha w firmowej barwie brązów. Ochroniarz i jego koledzy odczuli widoczną ulgę gdy ponownie w komplecie spotkali się w stołówce. Reszta też się chyba ucieszyła z tego spotkania. W międzyczasie paramedyczka zdołała pogrupować w jakimś swoim porzadku krzesła i stoły. Zrobiło się przez to więcej przestrzeni.
- No. Nie ma co zwlekać. - pierwszy znowu odezwał się biznesmen i wskazał na drzwi prowadzące na klatkę schodową. Cała grupka podobnie uformowana jak przy wejściu do budynku tyle, że pojedynczymi strażnikami zamiast par z przodu i z tyły centralnej trójki.

- Mówiła pani o generatorze w piwnicy - Brown 0 zwróciła się do paramedyczki - Mogłaby pani rozwinąć temat? W razie potrzeby nie musi pani stąd nigdzie się ruszać, mam mapę… znaczy - zawahała się, włączając holo Obroży - Gdzieś tutaj powinien być schemat architektoniczny kompleksu, to powszechnie dostępne informacje, żadna tajemnica… albo i jest - westchnęła, zamykając ekran - Kompletne plany mam tylko do budynku przy którym ustalono nam CH. Chyba, żebym się podpięła pod wewnętrzną sieć - rozejrzała sie dookoła - Ktoś z państwa widział tu jakikolwiek panel?

- Generator powinien być w piwnicy. Teraz panel masz nawet tam.
- Herzog odezwała się wskazując na jakiś panel w ścianie. - Ale nie ma tu prądu. Nie ma świateł ani wentylacji. - powiedziała wskazując na wylot cichych wyjść które powinny nawiewać chłodzone powietrze o wiele przyjemniejsze dla użytkownika niż ten ukrop na zewnątrz. - Dopóki nie przywróci się zasilania nic tutaj co jest na prąd nie zadziała. - paramedyczka pokręciła głową w przeczącym ruchy. Rosjanin popatrzył pytająco na mundurowego speca od łączności. Ten nieco nerwowo przełknął ślinę.

- No cóż. Ja sam mogę sprawdzić anteny i resztę z mojego sprzętu. Tak samo jak Maya może pracować ze swojego. - kapral uniósł ramię z zamontowanym na nim naręcznym komputerkiem. Podobny widniał na ramieniu Brown 0 choć pełnił całkiem inne funkcje to ogólna zasada była dość zbliżona. - No ale tak by mieć stabilną łączność to anteny i aparatura potrzebuje stabilnego źródła zasilania. - wyjaśnił swoje marine.

- Czyli aby nawiązać połączenie potrzebujemy zasilania, aby zdobyć zasilanie musimy uruchomić generator w piwnicy - Parch podsumowała zebrane dane i wyłamała palce. Czekała ich jeszcze masa pracy, nim dadzą radę nadać upragniony przez Anatolija sygnał - Nie możemy ryzykować przerwania transmisji w połowie - tu spojrzała na Rosjanina - Ani zakłóceń podczas jej trwania. Zajmijmy się piwnicą, a następnie antenami.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 11-11-2017, 20:02   #227
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Black 0

Padre cisnął dwa granaty, każdy w jedną grupę ufoków. Nieduże pojemniczki poszybowały bezgłośne pod słonecznym, zielonkawym niebem upadając na zrujnowany bombardowaniem ziemski padół. Black 0 zorientował się, że lepiej by trafiły jak trzeba bo poza mało użytecznym na takiego przeciwnika granatem EMP i plastikiem to były jego ostatnie granaty. Jeden wybuchł jak trzeba, zakrył lejowisko, zerwaną a niegdyś zadbaną darń pobocza i nadbiegające xenos. Wybuch zamiótł niedużymi ciałkami zasłaniając je całkowicie. Drugi granat podobnie, eksplodował z drugiej strony drogi ale nie poszło tak gładko. Z chmury eksplozji i zerwanej gleby wyskoczyły trzy xenos błyskawicznie opadając pierwszego, napotkanego człowieka czyli Black 0. Skrzeczały przy tym chyba bardziej niż zwykle albo tak się przynajmniej Zcivickiemu zdawało.

- Bo sąd mój jest, abym zebrał narody, i zgromadził królestwa, abym na nie wylał rozgniewanie moje i wszystkę popędliwość gniewu mego; ogniem zaiste gorliwości mojej będzie pożarta ta wszystka ziemia. - rzekł Padre podpalając siebie i atakujące ufoki.
Płomienie błyskawicznie strawiły bezbożnych napastników. Zcivicki nawet nie zauważył tych paru zadrapań które mu uczyniły.

Sąd boży jednak trwał. Ogień spustoszył tą trójkę stworów które uszły śmierci od granatów ale to nadal nie był koniec. Black 0 miał teraz kłopot z własnym ogniem bo ciepło przenikało od wypalanej galarety jaką rozpylił nie tylko na xenos ale i na sobie i to przenikało w głąb pancerza i ciała właściciela. - Zmienione! - krzyknęła sierżant dając znać, że aparatura znów działa jak powinna. Niemniej przykład jaki dały xenos przed chwilą nastroił pozostałe bojowo. A może gnało je coś innego. W każdym razie następne parę sztuk wyrwało się z dżungli i zaczęło pruć przez lejowisko drogi ku płonącej sylwetce. Z dna leja dobiegły strzały. - Są w kanale! - krzyknęła ciemnowłosa sierżant strzelając do kolejnych xenos które mogły odciąć Black 4 i wojskową saper od jedynego znanego im wyjścia. Czyli z tymi które nadbiegały z dżungli Black 0 musiał jakoś poradzić sobie sam zanim dotrą do leja z bombą.

Black 4

Owain tymczasem krzyknął: - Granat! Na glebę laska - w boczny korytarz poleciał granat. Granat poleciał w boczny korytarz w kierunku w jakim planował zwiadowca. Ale nie na taką odległość. Granat musiałby dość fartownie odbić się od bocznych ścian by potoczyć się wystarczająco daleko od rzucającego i eksplodować tylko wśród xenos. Tego farta jednak zabrakło. Rzucony pocisk uderzył co prawda w boczną ścianę korytarza znikajac Black 4 z widoku ale nie odleciał wystarczająco daleko. Eksplozja uderzyła w zwiadowcę rzucając go na ścianę i szatkując odłamkami. Fala uderzeniowa przenicowała mu trzewia zwiajając je w precel. Udało się jednak. Na chwilę dopływ kreatur został powstrzymany. Chociaż sam przy tym oberwał. Całkiem poważnie.

- Osłaniaj mnie! - krzyknęła do niego blondynka gdy ruszyła biegiem w jego stronę. Gdy biegła nie mogła strzelać a xenos w oczywisty sposób były wielokrotnie szybsze od ludzkich biegaczy.

Krótkie serie szatkowały nadbiegające poczwary i jedna z nich pośród trafianej ekspandujacymi nabojami posadzki rozbryzła się od mini wybuchu który rozszarpał ją żółtym kleksem. Pozostałe dwie kreatury jednak dopadły do żołnierki o blond włosach gdy była już o kilka, ostatnich kroków od Black 4. Za Graeffem dobiegł huk wystrzałów i jęk trafianych poczwar. Ktoś strzelał z góry przez otwór jaki go tu sprowadził do tych kanałów. Chwilowo chyba żaden xenos nie skakał mu na plecy ale jasne było, że to może się zmienić w każdej chwili. Ktoś kto strzelał też musiał kiedyś zmienić ammo. Tak jak on w tej chwili. Dziewczyna w ciężkim pancerzu zdołała schwytać i trzasnąć jednym z xenos jakie ją zaatakowały tak, że głowa rozbryzgła mu się o ścianę. Drugi jednak wciąż siedział na jej plecach szatkując je niemiłosiernie. Z licznych przebić pancerza ściekały rozbryzgi ludzkiej, czerwonej posoki. Saper musiała już nieźle oberwać do tej pory i daleko jej było do pełni świetności. Jednak długo nie powinni być tu sami. Sądząc po zniekształconych przez tunele odgłosach zbliżał się niezły tłumek pokrak. Zwłaszcza jak z dwójki ludzi, żadne w tej chwili nie kasowało ich szybciej niż się tutaj pojawiały.
 
Mike jest offline  
Stary 11-11-2017, 22:35   #228
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
- Oczywiście - odparł Horst, starszemu policjantowi, chociaż już bez uśmiechu. Cóż za niespodzianka… Ci dobrzy jednak nie byli tacy dobrzy jakby się zdawało. Informacje, który pozyskał… Cóż, były bezcenne, chociaż bez wątpienia nie miały tej samej wagi bez dowodu rzeczowego. Tego ostatniego nie mógł chwilowo pozyskać, co oczywiście sprawiało że humor zdecydowanie mu nie dopisywał. Czy jednak miał z tego powodu dać się zastrzelić? O nie, to by było o wiele za proste. Z oczywistych powodów nie mógł pozbyć się gliniarza sam, Obroża by mu na to zwyczajnie nie pozwoliła. Pozostała dwójka cywili, którzy się w ambulatorium znajdowali, także pozostawała poza listą osób chętnych do pomocy. Nie wątpił także, że Alle się przeciwko koledze nie zwróci. Chłopak może i miał smykałkę do komputerów, jednak brakowało mu iskry potrzebnej do tego by zacząć działać w konkretny sposób. Może kiedyś, o ile przeżyje, dotrze do tego punktu, który pozwoli mu się usamodzielnić, Horst jednak wątpił by miało to nastąpić tu i teraz.

Uniesione dłonie, uniwersalny gest pokojowych zamiarów, powinien wystarczyć Jorgensenowi jako dowód nieszkodliwości Green 4. Doktor nauk medycznych nie miał zamiaru występować przeciwko niemu… otwarcie. Przyznawał także rację mężczyźnie - miał do załatwienia parę spraw, które wymagały opuszczenia ambulatorium.

- Cóż, panowie - zwrócił się do Roya i Kozlova - wypada się pożegnać. Dziękuję za owocną współpracę - uśmiechnął się do naukowca i skinął głową koledze po fachu, co do którego nadal żywił pogardę, jednak być może była ona tą odrobinę mniejsza, a z pewnością zabarwiona nutą zrozumienia. Nie żeby popierał drogę, którą Rosjanin obrał, a która dla niego samego była drogą tchórzostwa i degeneracji. Z drugiej strony, to samo Kozlov mógł rzec na jego temat, zatem powiedzieć można było iż byli kwita. Przynajmniej w tej kwestii.

Spokojnie, nie wykonując gwałtownych ruchów, ale też nie pokazując strachu, którego zwyczajnie nie odczuwał, zaczął zbierać swoje rzeczy. Zastanawiało go co takiego sprawiło że Jorgensen stał się człowiekiem, którym był obecnie. Był taki od samego początku czy też przerobiono go tak, jak on próbował młodszego kolegę. Była to dość interesująca kwestia, jednak bardziej się nadająca na spokojny czas, gdy życie nie wisiało na włosku. Znacznie też ciekawsze było rozpatrywanie informacji, które zdobył. Jakże chciałby poznać lokalizację miejsca, o którym mówiła kobieta. Czy to coś nadal tam tkwiło czy też tym czymś była istota, z którą zetknął się w kinie. Jeżeli tak to kto i w jakim celu umieścił ją w kapsule. Pytania zdawały się nie mieć końca, co jednak go nie dziwiło. Niekiedy tak już po prostu musiało być. Teraz skupić się zamierzał na odnalezieniu swojej podopiecznej i skorzystaniu z jej usług. O ile, oczywiście, sztuka jej odnalezienia mu się powiedzie i nie zabierze zbyt długiego czasu. Miał w końcu misję do wykonania, o czym przypomniał mu starszy policjant i o czym nie pozwalała zapomnieć Obroża.

Ze względu pewnie na wtrącenie się starszego policjanta klimat w ambulatorium wyraźnie ochłódł i chyba wszyscy byli i zaskoczeni i mieli niesmak. Pożegnanie z Green 4 było więc dość sztywne. Alle który wyglądał jakby nie wiedział ani jak usiąść ani gdzie posłać spojrzenie machnął niepewnie ręką na pożegnanie. Kozlov, który chyba z całej grupki zdołał zachować się jakby nie stało się nagannego jako jedyny chyba czuł się w tej chwili swobodnie. Dalej popijał swoje bursztynowe, promilowe lekarstwo i machnął na pożegnanie równie niedbale jak siedział. - No to jak mawialiśmy na sali, komu w drogę temu skalpel w plecy. No albo jakoś tak. - stary doktor pożegnał się równie niefrasobliwie jaki był przez większość bytności Green 4 w ambulatorium. - Tak. Do widzenia panie kolego. I żałuję, że musieliśmy się spotkać i rozmawiać w takich trudnych warunkach. - Roy chyba jako jedyny próbował pożegnać się jak naukowca i człowieka nauki przystało. Wyczekująca postawa Jorgensena jednak wywierała na rozmówców całkiem silną presję więc pożegnanie nie trwało zbyt długo. Zaraz potem Green 4 szedł tym samym korytarzem jaki w poprzednią stronę zaprowadził go do ambulatorium. Wiedział jak dojść do zewnętrznych rejonów bunkra gdzie był schron publiczny. Ale właściwie nie wiedział gdzie w tym galimatiasie powinna być Jessica.

Nie spieszył się jednak z jej znalezieniem. Co prawda czas płynął do przodu czy tego chciał czy nie, to jednak miał sporo do przemyślenia zanim stanie ponownie oko w oko ze swoją protegowaną.
Sprawa aresztantki na dobre wypełniła jego myśli. Mężczyzna który był wraz z nią nazwał ją Czcigodną. Z tego co Horst wiedział, takiego miana nie nadawano byle komu. Kim zatem była? Naznaczoną przez jakiegoś boga wieszczką? Green 4 nie wierzył w bogów więc tylko pokręcił głową. Nawiedzenia jednak, samego w sobie, nie odrzucał. Jeżeli istota, z którą ta kobieta miała do czynienia, była tą samą której umysł dotknął jego to zwyczajnie nie mógł odrzucić tej teorii. Tym bardziej że wedle posiadanej przez niego wiedzy, znajdowała się bardzo blisko prawdy. Co jednak ową prawdą było? Czy w ogóle uda mu się kiedykolwiek dojść do tego? Miał nadzieję, że tak, chociaż już teraz podejrzewał, że był bardzo blisko.

Wspomnienia aresztantki stanowiły nie lada klucz do owej zagadki. Żałował, że nie mógł ich zagarnąć dla siebie, jednak i odnośnie tego miał plan. Jessica powinna dysponować odpowiednimi środkami by w jakiś sposób odzyskać błyskotkę na czas wystarczający by skopiować jej zawartość. Względnie by pozbyć się Jorgensena. W końcu trwała wojna, a na wojnie ludzie giną, to normalne…

W końcu cała ta wędrówka po bunkrze zwyczajnie się mu znudziła więc uciekł się do uważanej powszechnie za nader niemęskiej decyzji by zapytać o miejsce, w którym słodka Jess się znajdowała. Z pewnym zadowoleniem przyjął do informacji, że ostatnio widziano ją, a przynajmniej osobę odpowiadającą nader dokładnemu opisowi jakiego udzielił, w pomieszczeniu z jacuzzi. Drogę znał, więc podziękował uprzejmie po czym się oddalił, ignorując nieco zaskoczone spojrzenie jakie mu rzucono. Zupełnie jakby galanteria była taką niesamowitą nowością.

Wchodząc do wskazanego mu pomieszczenia, poświęcił chwilę by objąć go wzrokiem po czym odczekał aż kobieta, dla której się tu pofatygował, raczy zwrócić na niego uwagę. Nie zamierzał podchodzić do niej jako pierwszy, mimo iż to on miał do niej sprawę i była ona kobietą. Odszedł nieco na bok i zajął się sprawdzaniem posiadanego sprzętu, czekając cierpliwie aż pofatyguje się ona do niego.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 12-11-2017, 07:53   #229
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 37 - Na lotnisko! (35:40)

“Nie zasługujesz… Nie zasługujemy na nic lepszego. Gdyby było inaczej nie znaleźlibyśmy się tutaj.” - “Szczury Blasku” s.20.



Miejsce: zach obrzeża krateru Max; crash site Falcon 1; 1920 m do CH Black 3
Czas: dzień 1; g 35:40; 140 + 60 min do CH Black 3


Black 2, 7 i 8



Wszystko stało się tak nagle, że prawie natychmiast. W jednej chwili Black 2 wycinała otwory w burcie wozu, Patinio próbował zgrabiałymi palcami użyć na sobie apteczki, Black 7 już zahaczył jednym zestawem kończyn o wnętrze rozpędzonej furgonetki którą kierował Raptor próbując jednocześnie nabrać prędkości, lawirować między lejami a Black 8 zdołała się wreszcie przyjrzeć co się stało armijnemu kapralowi. Miał zgruchotaną nogę. Musiał na coś upaść z tych paru pięter i nadziać się z pełnym impetem wzmocnionym swoją masą i dźwiganym oporządzeniem. To coś rozpruło mu nogę w strzępy. Od kolana w dół miał chabaninę zakrwawionej nogawki, strzępów mięsa, krwawych rozbryzgów, bieli kości, różu ścięgien ozdobione przylepionymi kawałkami ziemi i gruzu. Stimpaki czy nawet apteczki mogły uśmierzyć ból, mogły oszukać umysł ale nie oczy czy leczenie. Tym co mieli przy sobie mogli utrzymać żołnierza pod świadomą narkozą magicznych stymulantów bojowych ale jasne było, że z tak poważnymi obrażeniami musi trafić pod nóż prawdziwego chirurga. Takimi detalami jak zakażenie ran nie było sensu się w tej chwili przejmować. Albo tym, że noga nawet od samego patrzenia to wyglądała makabrycznie. Nawet jak to nie była własna noga. Wtedy się wszystko schrzaniło.

Black 7 zdołał ledwo się złapać framugi bocznego wejścia, krzyknął coś alarmująco i od razu zaczął strzelać. Hollyard rozpaczliwie zaczął wizg furgonetką, Black 2 złapała się by nie upaść właśnie wyciętego w burcie otworu a i tak upadła na kolano. I wtedy to coś musiało ich trzasnąć. Furgonetka i wszyscy wewnątrz poszybowali w poprzek drogi gdy stwór ponownie bez trudu rozdarł tył pojazdu wprawiając go w bączkowaty ruch. Black 8 upadła obok leżącego Latynosa, Black 2 upadła na nich, Hollyarda przygniotło na kierownicę i deskę rozdzielczą, Black 7 złapał się znowu obydwiema rękami by nie wypaść. Może by Raptor wyprowadził pojazd z tego bączka a może i nie. W każdym razie próbował. Ale zaraz potem stwór dowalił okaleczonej maszynie ponownie, tym razem z przeciwnej burty. Maszyna nie zdzierżyła, i koziołkując wyleciała poza szosę. Wszystko zawirowało, niebo, dżungla, asfalt, leje, bestia, zderzenie. Wszystko to zakończyło się zderzeniem.

Ryk furii i dartego metalu. Bestia skupiła się na zdewastowanej maszynie bez trudu rozbijając ją w strzępy jak dorosły z nożem bez trudu rozpruwał pustą puszkę. Najbardziej rzucał się w oczy Black 7. Był w końcu z całej piątki największym ruchomym obiektem. Ludzie pozbierali się rozrzuceni dobre tuzin czy dwa metrów od masakrowanej furgonetki. Każdego z nich musiało wyrzucić podczas koziołkowania. Każdy wylądował bardzo brutalnie na drzewie, kamieniu albo ziemią która przy tych prędkościach okazywała się skaliście twarda. Ale wszystkie pięć głów się poruszały.

- Do kolejki. Pod kolejką jest tunel techniczny. -
szepnął w komunikator porucznik Raptorów. Widać już było samą kolejkę. Ta sama jaka miała ich zaprowadzić do mostu. Oby wciąż obsadzonego przez własne siły. Do tej kolejki mieli z kilkadziesiąt kroków, może setkę. Bestia widziana teraz z zewnątrz przypominała wielotonowe, pancerne monstrum o gracji żywego czołgu. Przeciętna strzelecka broń ręczna wydawała się w tym zestawieniu strasznie mikra. Bydlę właśnie bez większych trudności przerabiało furgonetkę na metalowe drzazgi paszczą i łapami drąc metal jak ludzie darli mokry papier. Wcześniejsze trafienia z miotacza i granatnika zostawiły na kłębie co prawda swoje piętno ale najwyraźniej większego wrażenia na nim nie zrobiły. Na szczęście na razie bydlę było zajęte zarzynaniem furgonetki i nie zwracało uwagi na mniejsze sztuki mięsa. Ale na słuch to w okolicy były te pomniejsze xenos jakich dwunożne płocie mięsa zwykle bardzo interesowały. Brakowało te pół setki czy setkę kroków do kolejki. Akurat trafili na jakąś kępę młodnika i krzaków. A potem jakieś pół kilometra do mostu. Najbliżej stwora i vana leżał Hollyard. Trochę dalej Black 8. Pozostałą trójka upadła względnie w podobnej odległości.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 180 m do CH Brown 4
Czas: dzień 1; g 35:40; 140 + 60 min do CH Brown 4




Brown 0




- Świetne podsumowanie moja droga. -
uśmiechnął się “gospodin” kiwając z uznaniem głową.

- No ale to chyba ktoś by musiał się znać na tym naprawianiu generatorów i w ogóle. - kpr. Otten zwrócił uwagę biznesmena na ten drobny detal. Ten skinął głową i uniósł brew do góry patrząc na czwórkę ochroniarzy ale coś żaden nie kwapił się do zabrania głosu czy innej aktywności. Rosjanin więc z uprzejmym ale dość wymownym zainteresowaniem popatrzył na blondynkę w egzoszkielecie.

- Ja mogę was zaprowadzić, mniej więcej wiem gdzie to jest. Mieliśmy tutaj ćwiczenia i manewry. Ale na naprawach się nie znam. - powiedziała obronnym tonem Herzog unosząc lekko dłonie do góry jakby się poddawała. Rosjanin spojrzał na nią z dezaprobatą a potem rozciągnął te spojrzenie po zebranej gromadce. To chyba zmobilizowało wojskowego łącznościowca do inicjatywy.

- A może jednak poczekamy na tego kaprala co pojechał tamtą furgonetką? On miał naszywki elektronika znaczy powinien się znać na takich rzeczach. -
kapral z Floty zerknął krótko na Brown 0 jakby liczył, że wspomoże ona ten pomysł. W ogóle sprawiał wrażenie, jakby jeśli już gdzieś miał iść to zdecydowanie wolałby w grupce bardziej wspartej przez mundurowych.

- Na pewno jest bardzo zajęty. I nie wiadomo kiedy przyjedzie. - Morvinovicz też zareagował od razu machając ze zniecierpliwienia ręką. Pomysł czekania na Mahlera widocznie przypadł mu odwrotnie proporcjonalnie niż pomysłodawcy. Wtedy właśnie gdzieś tam na peryferiach słyszalności dał się słyszeć zbliżający dźwięk raźno pracującego silnika. Głowy wszystkich chyba osób przez chwiły tkwiły wyczekujące spojrzenie za najbliższy narożnik i chyba wszyscy uśmiechnęli się gdy zza niego wyjechał znajomy już transporter Aki i za nim znajoma też furgonetka Morvinovicza. Obydwa pojazdy zatrzymały się przed wieżą i z vana wysypali się mundurowi. Wyglądali niezbyt dobrze. Po przejściach. Ciężkich przejściach. Jakby trzymali się na nogach dzięki chemicznym stymulantom. A jednak zarówno u nowo przybyłych jak i “gospodarzy” dało się wyraźnie odczuć ulgę i radość z tego spotkania.

Powitanie było całkiem krótkie. Z obydwu wozów wyszedł jakiś tuzin mundurowych co dla obrońców lotniska złożonych dotąd z jednego Parcha, jednego niezbyt bojowego marine i kilku dozbrojonych właśnie wojskowym sprzętem ochroniarzy rosyjskiego biznesmena było poważnym wzmocnieniem. Pojazdy jednak szykowały się do kolejnego nawrotu na most i resztę żołnierzy. Z żołnierzami wrócił też Johan i tym razem nie on siedział za kierownicą. Za to nigdzie nie było widać ani Conti ani Sary.

Johan odszukał czarnowłosą Rosjankę gdy tylko wydostał się z furgonetki. Objął ją mocno na przywitanie. Czuć było, że się cieszy z tego spotkania. - Jesteś cała? - zapytał trzymając ją mocno. Z pozytywów ze Svenem nawiązała kontakt jakaś sierżant. Utknęły we dwie niedaleko stąd. Z wielką bombą na pokładzie. Ale też spróbują się przebić na lotnisko. Sven utknął na moście więc nie ma nic jak im posłać. Natomiast Mahler absolutnie nie zgadzał się na miejsce wybrane przez Herzog na punkt opatrunkowy.

- Nie, nie, nie, to się w ogóle nie nadaje, no zobacz jakie ma okna. - pokręcił głową z wyraźną dezaprobatą. Blond paramedyczka spojrzała na niego nie widząc w tych oknach nic złego.

- No właśnie. Są duże i jest ich dużo więc jest jasno nawet jeśli światło siądzie. - wskazała wymownym gestem wodząc po wspomnianych oknach ale marine coraz silniej kręcił przecząco głową.

- No właśnie. Są duże i jest ich dużo. Będą włazić jak po autostradzie. Odpada. Nie upilnujemy tego. - Mahler pokręcił głową na znak swojej niezgody. Ten sam detal architektoniczny widział widocznie w kompletnie innym świetle niż paramedyczka. Z jego punktu widzenia nie uśmiechała mu się obrona tak niekorzystnego pomieszczenia. Paramedyczka wydawała się zbita z tropu.

- Mahler! - jeden z żołnierzy z jakimi rozmawiał dotąd kpr. Otten zawołał do siebie kaprala FMC. - Trzeba naprawić generatory. Weź ze dwóch ludzi i kogo tam uznasz jeszcze i załatw to. - marine skinął podgoloną głową przyjmując rozkaz i wyglądało, że musi się tymi generatorami teraz zająć oficjalnie.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; 3 km drogi do zjazdu na lotnisko; 3190 m do CH Black 3
Czas: dzień 1; g 35:40; 140 + 60 min do CH Black 3




Black 0



Xenos które przetrwały obrzucenie granatami przez Black 0 dwa nie były aż tak zdesperowane by atakować żywą pochodnię. Ta zaś czuła jak jej hermetyczny pancerz przepuszcza do wnętrza coraz więcej z napalmowego żaru. Trzy, małe xenos czekały widocznie kiedy mięso przestanie parzyć przy okazji skacząc dookoła niego, po ciężarówce, na ciężarówce, przez okoliczne leje na szczęście nie przyszło im do xenosowej głowy by wyminąć Zcivickiego i pojawić się wewnątrz leju inicjując wybuch bomby. Ogień na egzoszkielecie już dogasał a xenos warcząc szykowały się do ataku na człowieka na zewnątrz leja gdy coś obok tego wszystkiego świsnęło. Na burcie ciężarówki pojawił się rozpaćkany placek syczącej cieczy. Drugi taki wylądował na jeszcze dymiącym po napalmie napierśniku Black 0.

Odgłosy z głębi leja też świadczyły, że pozostała trójka toczy zażartą walkę podobnie jak Zcivicki. Najwyraźniej szczekał karabinek rudowłosej sierżant jaka walczyła na dnie leja. Odgłosy z kanału były w porównaniu do własnych odgłosów dość przytłumione.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; kanały pod drogą; 1940 m do CH Black 3
Czas: dzień 1; g 35:40; 140 + 60 min do CH Black 3




Black 4



Blondynka w biegu minęła Black 4. - Zamknij drzwi! - krzyknęła mu nie zatrzymując się. Gdy go minęła został w końcu tym który przejął pałeczkę będącego w najgłębszym kanale człowieka. Otwór leja był częściowo zasłonięty przez kogoś kto tam strzelał do tegoc zegoś co próbowało wydostać się do leja albo odciąć dwójkę w kanale. Blondynka zatrzymała się przy wciąż świecącym na dnie kanału światełku. Wydobyła tą ciężką broń i przez chwilę słychać było rozpędzający lufy mechanizm a potem poszła ogłuszająca w kanale długa seria.

Sierżant o blond włosach parła do przodu nie przerywając morderczej serii. A wąskim wylocie kanału stężenie ołowiu szybko zaczęło zdobywać przewagę nad stężeniem xenos. Zwłaszcza jak Black 4 odciął dopływ xenos z drugiej strony zamykając drzwi. Problem pojawił się dopiero przy samym otworze leja. Co prawda ciemnowłosa sierżant zamieniła wycelowaną lufę na wyciągniętą dłoń bo bez tego wydostanie się samodzielne z zalanego kanału wydawało się skrajnie trudne to jednak na raz mogła wyciągnąć tylko jedną osobę. Broń maszynowa blondynki znacznie przeczyściła kanał ale gdy tylko ten czynnik zniknie xenos momentalnie nadrobią zaległości. Przy wielkim pechu mogły nawet przedostać się od dołu do leja i tam spowodować uruchomienie detonatora bomby.





Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 3200 m do CH Green 5
Czas: dzień 1; g 35:40; 140 + 60 min do CH Green 5




Green 4



Green 4 nie naczekał się na reakcję Jessici zbyt długo. Właściwie w ogóle. Ledwo wszedł i dał się zauważyć a ciemnowłosa hostessa odwróciła niezbyt pośpiesznie swoją mokrą głowę w stronę dźwięku i ruchu ale raczej tak jak zwykle gdy mimo chodem sprawdza się kto nowy wszedł do pomieszczenia. I chyba była bardzo zaskoczona gdy zorientowała się kto przyszedł. Szybko wróciła na chwilę do drugiej kobiety chyba żegnając się po czym bez zażenowania wstała przez moment prezentując swoje smukłe i mokre ciało. Doktor nauk medycznych był prawie pewny, że o ułamek sekundy przedłużyła sięganie po ręcznik i owinięcie się nim co tak bardzo zapewne wzmagało apetyt tych którzy zwykle chcieli się nacieszyć powabami jej ciała. Szybko jednak podeszła do udającego zajętego Parcha.

- Oh mistrzu. Już jesteś. Tyle na ciebie czekałam. Mam dla ciebie niespodziankę. - powiedziała z ucieszonym i zachwyconym wyrazem na twarzy podszyty wyczekiwaniem. A jednak wydawała się też trochę speszona albo onieśmielona niepewna jak ma się zachować i co powiedzieć. Czekała więc pewnie aż on przejmie inicjatywę w tej rozmowie. Pozostawiona w jacuzzi kobieta patrzyła na nich ciekawie ale pewnie dlatego, że poza ich dwójką nikogo innego tu nie było. Raczej jednak nie powinna słyszeć tego co mówiła Jessica. Na pewno jednak słyszała Obroża.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 18-11-2017, 11:44   #230
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
W pizdu i wylądowali. I cały misterny plan też poszedł w pizdu. Już nie dało rady jechać na wariata i liczyć na parchate szczęście, bo to wypięło się na całą załogę rozklekotanej kabaryny, pokazując im jak bardzo głęboko ma ich plany i marzenia. Szczególnie te o przeżyciu i dojechaniu na lotnisko w miarę nierozwałkowanym kawałku. No jasne, że życie nie było aż tak usłane różami, ale ile można się było brandzlować kolcami? Diaz nie dane było zastanowić się głębiej nad tym filozoficznym zagadnieniem. W jednej chwili podziwiała karmę dla burka, w jaką zmienią się noga ich kaktusiego przydupasa w mundurze przy okazji dyndoląc blachę bocznej ścianki, aż tu nagle świat wywinął oberka i znaleźli się w jeszcze gorszej chujni niż te pół minuty temu. Z perspektywy gleby gnida obrabiająca ich niedawny transport wyglądała jeszcze gorzej niż ryj Połyka przytknięty do dupska Tatuśka. Nie pozostawało nic innego jak znaleźć coś odpowiedniego kalibru, albo wykonać taktyczny odwrót. Żadnej bomby pod ręką nie mieli, musiała wystarczyć druga opcja. Black 2 otrząsnęła się jak pies, pozbywając się dzwonienia w uszach pozostałym po kraksie i koziołkowaniu przez syfiastą glebę. Kolorowo nie było, coś mówiło jej też, że zjeba z rozwaloną nogą będzie trzeba targać gdy przyjdzie etap biegu. Słysząc mędzenie w słuchawce, popatrzyła na psiarskiego z przodu i pokiwała głową. Powinni stąd spierdalać, zdobyć sprzęt i wrócić. Dokończyć rozwałkę.

Grupka Parchów i mundurowych porozumiała się spojrzeniami i gestami. Czołgać się. Spróbować się odczołgać. Mieli szansę. Trzaśnięta maszyna wraz ze swoim dewastatorem zatrzymali się na pierwszych drzewkach i zaroślach. Pozostałą grupkę byłych kierowców i pasażerów rozrzuciło nieco po tym młodniku utkanym dodatkowo krzakami. Kucnięta czy leżąca postać nie była w nim taka widoczna. Co innego gdy ktoś by stał. Wówczas ten drzewka i krzewy kryły go gdzieś do połowy sylwetki. Ruszyli więc pełni nerwowego oczekiwania na ten dźwięk. Ten w którym bestia się znudzi albo ich zauważy ruszając w pogoń. Coś tych gabarytów bez ciężkiego sprzętu musiało być skrajnie wymagającym przeciwnikiem. A z ciężkiego sprzętu mieli tylko działko Black 7 a wcale nie było pewne czy to wystarczy bo coś zrobić temu czemuś nim to coś coś zrobiło by im. Ale udało się.

Spotkali się gdzieś wewnątrz młodnika. Najpierw trójka którą wyrzuciło najdalej czyli Black 2, 7 i Patino. Póki się czołgali mieli wszyscy zbliżone tempo. Potem doczołgała się do nich Black 8. Na końcu wreszcie Hollyard który miał najdalej bo wyrzuciło go z pojazdu najbliżej. Widać przez młodnik było jaśniejszy skraj oznaczający jego koniec. Z kilkadziesiąt metrów. Tam wedle HUD już biegła linia kolejki magnetycznej. Ale za sobą słyszeli już skrzeki tych małych kreatur. Całkiem blisko. Co dalej? Wstać i biec? Może udało by się dobiec do tych kanałów co mówił o nich gliniarz. Ale gdyby wstali byliby dużo widoczniejsi także dla tego wielkiego czegoś. Czołgać się? Wtedy pewnie te małe by ich ogarnęły zanim by wyszli do tej kolejki. Czasu było mało. Musieli decyzję podjąć teraz.

Najlepiej gdyby zostawili rannego lambadziarza na przynętę, a sami podrałowali gdzie trzeba, ale parchata piromanka miała dziwne wrażenie, że ich kula u nogi zostanie nią, bo nikt prócz niej i Wujaszka nie będzie go chciał zostawić. Tak to było, gdy przychodziło do współpracy z osobami krótkowzrocznymi i nieobeznanymi w prawdziwym świecie, lecz cóż począć? Można było tylko cierpieć za swoje i nieswoje grzechy.
- Mierda… Trzeba odwrócić jego uwagę - nadała szeptem przez komunikator do pozostałej czwórki - Jebnąć granatem gdzieś w las, albo w kompletnie drugim kierunku. Romeo, ty masz lunetę. Zajeb z oka czy nie ma czegoś, co narobi hałasu. Jak tak kurew pobiegnie sprawdzać - wtedy, por tu puta madre, i my pobiegniemy. Będzie jeden wielki jak dupsko mojej starej problem mniej.

- Dobry pomysł. Walnij gdzieś tam.
- Raptor przytaknął szeptem na pomysł Latynoski i zwrócił się do rudowłosej saper. Wskazał na jej granatnik zamontowany do pancerza.

- Czekaj. Masz claymore. Ustaw najpierw claymore.
- Patino nie wyglądał zbyt zdrowo i dobrze. Twarz obficie rosiły mu krople potu i pojedyncze krople czerwieni. Ale jednak dostrzegł charakterystyczny, wklęsły prostokąt w oporządzeniu Black 8. Ta skinęła głową. Jej dłonie wprawnie zaczęły ustawiać przeciwpiechotną minę. Karl dał znać i pozostała czwórka zaczęła się odczołgiwać od rozstawionej niespodzianki. Zaraz potem Black 8 załadowała granatnik flashbangiem. Chwilę mierzyła po czym wystrzeliła z broni ciężkiej. Nieduży pojemniczek zniknął z oczu prawie od razu skryty przez najbliższe krzaki. Zaraz potem gdzieś dalej rozległo się charakterystyczne trzaśnięcie hukowego pojemnika. Xenos też musiały to usłyszeć bo rozległy się ich skrzeki. Te wielkie coś przerwało swoja robotę bo zgrzyty rozdzieranego metalu ustały. Ruda saper o złotych oczach dała znać gestem i pozostała czwórka zaczęła czołgać się dalej. Nabiorą się te maszkarony czy nie?

Nie nabrały! Wahanie wśród stada kreatur trwało tylko chwilę. Po tej chwili skrzeki znów zaczęły się zbliżać. Słychać już było coraz wyraźniejszy klekot szponów. Najpierw po drodze a potem po ziemi i drewnie. - Biegiem! - krzyknął Raptor widząc, że fortel i sprzyjające okoliczności przestały działać. Wstał a wraz z nim i Black 7 i Patino. Odbiegli jednak tylko kilka kroków gdy eksplodował postawiony claymore. Zlały się z nim trzaski pękających gałęzi krzaków i pękających wnętrzności. Już dobiegali! Brakowało im ze dwa tuziny metrów młodnika! I gdzieś tyle samo już do samej kolejki! Ale to wielkie coś i reszta już ruszyły w pogoń!

Jak te niewielkie odległości potrafiły się złośliwie wydłużać. Black 2 odczuła to na własnej skórze, kiedy nagle ta garstka kroków zmieniła się w pierdoloną pielgrzymkę na drugi koniec globu.
- Wujaszek bierz kaleczniaka! - wrzasnęła ruszając z kopyta do celu. Może zdążą, o ile nic ich nie rozjedzie po drodze. Zaczynając bieg zarejestrowała jeszcze jak Latarenka majstruje przy uprzęży i po chwili rzuca im za plecy obłą puszkę.
- Mierda, mierda, mierdaaaa! - piromanka zwiększyła tempo. Lepiej nie być w zasięgu jednej z wybuchowych bombek świątecznych gdy się odpali.

Płuca kłujące tak bardzo. Buty grzęznące w bogatej ściółce i błocie pod spodem tak głęboko. Każdy metr wydłużający się tak daleko. Każdy skrzek za plecami tak blisko. To straszliwie dudniące coś zbliżające się tak szybko! Jeszcze kawałek! Jeszcze pusty, zbombardowany pas niskiej trawy wzdłuż torów! jeszcze osuwisko wysypanych kamieni przy torze! Dech tłukący się razem z kołaczącym sercem jakby obydwa miały zaraz rozsadzić żebra i pancerz od środka. Trzask łamanych gałęzi i drzewek. Wycie palonych xenos. Ale to nie wszystko! Było ich zbyt wiele by jeden granat dał radę je wszystkie spalić.
- Tam! - z trudem wysapał biegnący Raptor wskazując na właz przy jednym z filarów na których jeszcze stała kolejka. Okrągły, ciemny, żeliwny właz na dnie bloku z gazobetonu. Ale tak wąski! Musieli przeciskać się przez niego pojedynczo! Pierwszy dopadł go Black 7 i bez ceregieli odwalił i równie bez ceregieli wrzucił do środka drugiego Latynosa. Ale kto teraz?! Xenos już zaczynały pojawiać się na skraju młodnika. Te wielkie coś pruło przez niego jak torpeda wyrywając wszystko na swojej drodze! Jedna, dwie osoby pewnie zdołały by wskoczyć do środka ale cztery to było mało prawdopodobne!

Mieli dwa problemy - pierwszy to małe kurwy, a drugi kurwa ponadgabarytowa. Na te pierwsze mieli sposób gorzej z szarżującą lochą. Black 2 zrobiło się nieswojo. Wylatywanie na solo do takiej to jak lecieć z kastetem na czołg. Nic przyjemnego.
- Wujaszek, pruj tą kurwę! Reszta wypierdalać! - wydarła się, łapiąc za miotacz. Na mniejsze gówna wystarczy, a reszta… tylko Wujaszek miał parę w łapach żeby chociaż bydle spowolnić.

Dwójka wskazana do “wypierdalania” spojrzała pytająco na siebie nawzajem a potem na Latynoskę. A potem Raptor wskazał na odwalone wejście włazu a potem na Black 8. Black 7 zaś obniżył lufę z ciężkiego działka i przez moment słychać było wizg rozpędzającego się mechanizmu obracającego lufy by zaraz te lufy rzygnęły ciągłym ogniem. Black 8 znikła już w okrągłej czerni. Maszkarony runęły już przez otwarty teren ale ciężka broń Black 7 żłobiła w nich całe wyrwy. Zaś miotacz stawiał żywą barierę napalmowego ognia. Hollyard zniknął w otworze włazu. Stwory mimo wyrw sunęły już tuż za zasłoną z ognia. Zwłaszcza, że Latynos przesunął ogień na to wielkie coś co też właśnie wypadło przeorawszy cały młodnik i nawet pewnie nie zwalniając. Black 2 zniknęła w otworze. Postawiła ścianę ognia i właściwie więcej ciężko było coś zrobić w tej sytuacji. Z góry przez moment dochodził odgłos ciężkiej broni i skrzeki rozwścieczonych xenos. I tętent tego wielkiego czegoś. Potem rozległ się klekot, trzask metalu i światło dnia prawie znikło zablokowane przez pancerne cielsko operatora pancerza wspomaganego. Z góry zaczęły się obsypywać jakieś fragmenty gdy to potężne coś musiało być już tuż - tuż! Jeszcze zgrzytnięcie metalu i ciemność. Black 7 zasłonił właz nad sobą.

- Tam! Na południe! - Raptor nie dawał chwili do namysłu tylko wskazał kierunek. Mapy wyświetlane przez HUD jakie mieli Parchy potwierdzały i to, że tam jest południe i to, że w tamtą stronę jest rzeka. Za jakieś trochę ponad 400 m. Niby blisko. Ale byli w dość wąskim tunelu w którym potężny Black 7 mieścił się z takim trudem, że musiał iść mocno pochylony często podpierać się dłońmi. Drobniejsi towarzysze mogli się zmieścić nawet we dwójkę ale wówczas robiło się dość ciasno i niewygodnie. O wiele swobodniej było iść w pojedynkę. No i to coś. To coś co zaryczało wściekle ale sądząc bo odgłosach z góry albo próbowało rozwalić właz albo go odwalić. Ciężko było zgadnąć czy jest aż tak cwane by zrobić ten numer. Co prawda było zbyt wielkie by wejść do tunelu ale gdyby zlikwidować w ten czy inny sposób barierę włazu mogłyby ruszyć w pościg te mniejsze. - Co 100 m są włazy kontrolne! - powiedział Raptor odzyskując oddech.

- Que… i znowu musimy zapierdalać z buta taki kawał? - Diaz pokręciła ponuro głową, wzdychając przy tym ciężko. Zapowiadało się chujowo po całości, ale co im zostało? - Może będą zamknięte - spojrzała na psiarczyka, chociaż dużo nadziei w jej głosie nie dało się znaleźć.
- Weź im zostaw coś na deser, Loca - mruknęła do Latarenki, pokazując nieopróżnioną przywieszkę przy jej pancerzu. - Idę przodem, te zjebane Obroże nie zrozumieją jak któregoś z was pendejo przypadkowo oczywiście i całkowicie niechcący shajcuję żywcem - znowu westchnęła, oznajmiając jak wielce niezadowolona jest z podobnego ograniczenia.

Black 8 klęknęła i chwilę majstrowała przy jednym z granatów. Trochę poluzować tam, trochę zaczepić tutaj i już powstała improwizowana mina przeciwpiechotna. To coś nie próżnowało. Widzieli już w świetle latarek właz. Ale ze złej strony. Jeśli Hollyard się nie mylił z tym włazem co setkę metrów to ten południowy musiał być chyba z prawie całą setkę w przeciwną. Ruszyli w jego stronę. Pierwsza Black 2 z wycelowanym przed siebie karabinkiem z podczepionym miotaczem. Za nią policyjny specjals z ciężkim rewolwerem. I we dwójkę mieli względnie najwygodniej. Za nimi szła kolejna para ale tym razem uszeregowana w poprzek korytarza a nie wzdłuż. Black 8 pomagała dźwigać się Latynosowi który miał zmasakrowaną nogę obwiązaną improwizowanym opatrunkiem właśnie zrobionym z jej rękawa. Przez co jej uniform zrobił się dziwnie niesymetryczny. Na końcu człapał ciężko Black 7 dla którego było zdecydowanie zbyt ciasno i niewygodnie. A jeszcze zanim to coś, wciąż waliło i grzmociło we właz lub obok nie rezygnując z prób przebicia się do uciekającej zdobyczy. Już powinni dotrzeć gdzieś do połowy drogi do tego włazu, już odgłosy biegnące od powierzchni nieco przycichły gdy piątka ludzi usłyszała ten szarpiący dźwięk na jaki czekali i jakiego się obawiali. Brzdęk włazu! I skrzek xenos prawie od razu potem. Już były wewnątrz, już lądowały na podłodze gdy któryś musiał widocznie zaczepić o granat pozostawiony przez złotooką saper. Za plecami Parchów, żołnierzy i policjantów eksplodowało światło a przez wąski tunel przetoczył się grzmot wybuchu uderzając ich w plecy. Zaraz tunelem nadeszło światło jakby ścigając uciekinierów. Przez chwilę wydawało się, że błyskawicznie zbliżająca się chmura napalmu ich pochłonie. Ale zatrzymała się o kilka kroków za ich plecami owiewając ich jedynie dymem i gorącym powiewem.

W chmurze i płomieniach zginęła najszybsza fala pościgu stworów. Ale granat musiał w końcu się wypalić. Musieli się spieszyć! Nie mogli odpocząć! Ogień wypalał się, temperatura w wąskim tunelu rosła, sekundy mijały, kroki mijały. Gdy w tunelu nastała ciemność piątka ludzi zdołała podejść tak blisko, że idąca na czele Latynoska już w oddali widziała majaczącą płaszczyznę włazu. Był tam! Teraz tylko tam dotrzeć, otworzyć i zamknąć zanim dopadną ich te xenos!

Ale one nie ustępowały. Znowu kolejne wskoczyły na dno tunelu, zeskakując na zwęglone resztki poprzedników. I zbliżały się błyskawicznie! Żaden człowiek nie miał szans umknąć tak błyskawicznie przemieszczającym się stworzeniom! Ale jednak żaden z nich nie był szybszy od fali rozprężających się gazów z zapłonu materiału z granatu. Jednym ruchem Black 8 potoczyła niewielki pojemniczek w tył. Ten zniknął pochłonięty przez ciemność. Światło. Huk. Ogień. Kolejna eksplozja. Już! Już prawie! Już wszyscy widzieli ten cholerny właz. Już ostatnie metry. Ale wtedy znowu napalm z granatu wypalił się. Znowu gnidy których ogień z drugiego końca tunelu już nie był w stanie wypalić rzuciły się do pościgu. A ludziom zostały ostatnie metry! Ale musieli się zatrzymać by otworzyć ten cholerny właz, by przejść przez niego i by go zamknąć. Dłoń złotookiej saper spoczęła na obłym pojemniku po raz kolejny. To już ostatni zapalający jaki miała. Ale było warto! Cisnęła go i ściana ognia po raz ostatni odgrodziła ich od potwory. Jeszcze jeden wysiłek. Latynoska i Raptor naparli na ciężkie drzwi otwierając je. Przeszli na drugą stronę. Potem Nash i Patinio. Wreszcie przeczołgał się wujaszek. I na sam koniec mogli wreszcie zamknąć ten cholerny właz. Zablokować. I zaraz potem dał się słyszeć drażniący uszy drapiący dźwięk szponów na metalu. Ale udało się. Ludzie i xenos byli rozdzieleni solidnym kawałem metalu. Wreszcie była chwila na złapanie oddechu.

Black 2 bez zbędnego cackania zrobiła pierwszą rzecz, na jaką miała ochotę od dłuższego czasu. Walnęła z impetem na glebę, dysząc jak po maratonie klepania frajerów w obskurnym zaułku meksykańskiej dzielnicy.
- Przydałaby się agua… albo jebać, kto ma wódkę? - mruknęła na chwilę zamykając oczy. Poszłaby w kimę, chociaż tak na pół godziny, ale chyba jeszcze nie był czas na sjestę, szkoda.


Przez chwilę słychać było tylko ciężkie oddechy. Black 7 też się nie oszczędzał. Właściwie rzucił się przez przejście i teraz opadł na brzuch na dno kanału. Gliniarz na chwilę oparł się o ścianę ale po chwili osunął się po niej na ziemię sadzając na niej tyłek. Światło mieli tylko z latarek zamontowanych przy broni więc albo coś było oświetlone jaskrawą strugą światła albo tonęło w kompletnej ciemności. Wszyscy zdawali się pogrążeni w chwili milczenia. I nagle dało się słyszeć dziwny dźwięk. Inny niż drapanie i szorowanie szponów po metalu. Raptor chyba był też zaskoczony bo nakierował lufę rewolweru na źródło dźwięku. I promień światła wylądował na twarzy Latynosa. Leżał na plecach więc była wyraźnie widoczna. Patino śmiał się. Teraz to było słychać i widać wyraźnie choć w pierwszej chwili jego dźwięk ewoluował od ciężkiego i łapczywego łapania oddechu przez jakiś kaszel więc brzmiało raczej jakby się ktoś krztusił. Ale teraz wyglądało, że kapral FA się jednak śmiał.

- Elenio? Coś ci się stało? Jesteś cały? - Karl zapytał z mieszaniną fascynacji i obawy tym niezrozumiałym zachowaniem kolegi. Sądząc z cichego syku siłowników Ortega też musiał obserwować uważnie tą scenkę.

- Ja jebię. No nie wierzę… - kapral przyłożył sobie dłoń do czoła i na chwilę całkowicie opanował go śmiech. - No nie widzicie tego?! Pojechaliśmy w samo gniazdo tego dużego! Wszystko się zawaliło. Otoczyły nas. Ale się przebiliśmy do fury. Odjechaliśmy ale ścigały nas. W końcu nas dogoniły. Rozjebały brykę. Nas wyjebało w kosmos! - tu wymachnął rękę wysoko w górę jakby chciał zademonstrować jak bardzo mocno ich wyjebało w kosmos. - Ale podnieśliśmy się. Było ich więcej i były szybsze a jednak udało nam się zwiać do tunelu. Zwialiśmy im tuż przed nosem! Ale rozjebały właz! Wbiły się do tunelu. Ale je też upiekliśmy. I na sam koniec znowu im zwialiśmy przed samym nosem. No nikt nam w to nie uwierzy! - Latynos roześmiał się znowu i tym razem inni też chyba już podzielali jego powód do radości.

- A tam nie uwierzy - Diaz pomacała się po pancerzu i w końcu znalazła manierkę. Odkręciła ją, upiła solidny łyk, skrzywiła się z powodu braku procentów i oddała zapojkę Wujaszkowi, żeby też się napił bo pewnie nie tylko ją suszyło - Jak ta wielka puta zaczęła nas gonić włączyłam nagrywanie. Normalnie nie możemy grzebać w zapisach, ale da się nagrywać na ten szmelc - popukała paluchem w Obrożę, szczerząc się szeroko i gapiąc na kulawego - Dostaniesz kopię i będziesz się mógł brandzlować przed zaśnięciem… chociaż akurat ty cabrón niewiele zrobiłeś - zmieniła ton na szczery smutek - No ale wiadomo. Krwi nie oszukasz, a wiadomo że jak meks to nierób i pasożyt. No chyba że Wujaszek - głos jej się ocieplił, gdy zaniuniała do olbrzyma - Ale nie każdy może być taki muy bonito.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172