Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-11-2017, 10:27   #241
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 39 - W górę i w dół (35:50)

“Nigdy nie znaleźliśmy ostatniego z zaginionych. Wydawało się, że to najgorsze ze wszystkiego. Tak jakby Blask go pożarł. Przeżyć tutaj można tylko w grupie. Blask działa jak każdy drapieżnik, wybierając najpierw najsłabszych.“ - “Szczury Blasku” s.25.



Miejsce: zach obrzeża krateru Max; droga gruntowa od kolejki magnetycznej; 1190 m do CH Black 3
Czas: dzień 1; g 35:50; 130 + 60 min do CH Black 3



Black 2, 7 i 8



No i pojechali. Krótka podróż APC* ledwo się zaczęła i już się skończyła. Wewnątrz siedziała czwórka zamaskowanych żołnierzy w nieoznaczonych mundurach przez co ciężko było zakwalifikować ich do Armii, Floty, Korpusu, Policji a raczej do żadnej z nich bo te służby raczej nie wstydziły się nosić swoich emblematów. Nawet tak krótka wspólna podróż pozwoliła mieć prawie pewność, że nie są to żadni przypadkowi przebierańcy tylko stare wygi. Siedzenia wewnątrz transportera były zwrócone plecami do siebie dzięki czemu desant mógł się odstrzeliwać przez otwory strzeleckie w burtach pojazdu. Przydało się gdy wieżyczka zaczęła rzygać ogniem do czegoś na zewnątrz ale widocznie nie starczyło na całkowicie skuteczną zasłonę bo właśnie trzeba było odstrzelić to i tamto co przedostało się w pobliże skaczących na lejach pojazdów.

Black 7 za nic by się nie zmieścił do tego wszystkiego wewnątrz przedziału desantu dlatego jechał na górze. - Wyskakujcie! - ponaglił ich bezimienny dowódca desantu gdy transporter zatrzymał się a tylny właz otworzył się i dwójka Parchów, jeden krabowaty dron oraz jedna reporterka wyskoczyli na żwirowaty podkład kolejki. Zaraz z góry zeskoczył z głośnym chrzęstem Ortega a transporter podobnie jak wypełniona mundurowymi furgonetka zaraz ruszyły dalej. Przez chwilę słychać było jeszcze jak mechanizmy pojazdów zmagają się z poszarpanym przez bomby i artylerię terenie a potem gdy weszli w tą boczną drogę to już było słychać tylko jak strzelali. A strzelali z kilka razy.

Ze 300 - 350 m. Gdzieś tyle mieli do przebycia do celu wyznaczonego im przez Hassela licząc od miejsca wysiadki z transportera. Niecałe pół kilometra. Trasa na parę minut marszu. Gdyby nie ta cała dżungla to już by było widać gołym okiem ten cel. Ale dżungla jednak miała się tu całkiem dobrze. Nawet bombardowanie raczej przemieliło tą gęstwę niż ją przetrzebiło. I tam przed nimi, w kierunku gdzie zmierzali, też się strzelali. Pocieszające było to, że nie non stop ale często. Xenosy musiały więc tam ich macać z każdej strony co chwila.

Teren jednak był trudny. Gdyby trzeba było iść na przełaj to byłaby prawdziwa mordęga, pewnie podobnie jak musieli przebyć z tego stawu gdzie wylądowali awaryjnie aż do linii kolejki magnetycznej. A tak, po drodze to jeszcze jakoś się szło. Tyle, że poza wyrwanymi dżungli fragmentami zajętymi przez leje to ściana mrocznej zieleni zdawała się ściskać i napierać na wąską nitkę ziemnej drogi. Niebo nie licząc tak stratowanych bombardowaniem fragmentów w ogóle nie było widoczne. Po osi drogi jeszcze względnie było coś widać na odległość do pierwszego zakrętu czyli zwykle na kilkadziesiąt kroków. Tyle, że z góry na łeb coś mogło spaść w każdej chwili. Albo wyskoczyć ze ściany zieleni obok.

I spadało i wyskakiwało. Xenos zasiedlający dżunglę nie mogły przepuścić pod nosem zaledwie kilkuosobowej grupki dwunogiego mięsa. Więc próbowały. Parchy musiały więc się odstrzeliwać często i gęsto zasypując bagnistą, czerwoną ziemię złocistymi łuskami i pustymi magazynkami. Mimo to dotarli na odległość ostatnich kilkudziesięciu metrów od celu. Widzieli już eksplozje granatów jacy powodowali tamci. Czyli gdzieś tu był ten pierścień xenosowego okrążenia jaki otaczał odcięty oddział w kodowo nazwany “Czerwonymi”. Ale sądząc po skrzekach i chrobocie pazurów na drewnie to i to okrążenie zorientowało się, że ma grupkę mięsa na solo poza siłami głównymi.


*APC - Armoured Personnel Carrier, transporter opancerzony.



Miejsce: zach obrzeża krateru Max; 3 km drogi do zjazdu na lotnisko; 2470 m do CH Black 3
Czas: dzień 1; g 35:50; 130 + 60 min do CH Black 3




Black 4 i 0



Mały xenos okazał się złośliwie być pozbawiony instynktu samobójcy i umnie unikał przytulenia jakim chciał go uraczyć Black 0. Wreszcie pożar na płonącej pochodni wygasł ale ten odkrył, że wraz z ogniem stopiła się kabura na Smoczycę przez co stała się kupą przyklejonego do pancerza plastiku i swojej roli pełnić już nie mogła. Ostatecznie mały i zwinny xenos został rozstrzelany serią z ciężkiej broni sierżant o blond włosach. Ta zaraz potem spełniła obietnicę i zdzieliła Zcivickiego kułakiem. - Dla ciebie sierżant Johnson więźniu! A nie żadne kicie czy młode! - warknęła do niego ostro trzymając go za wykręcone ramię.

Różnicę zdań między podoficer a skazańcem z karnej jednostki przerwały dwa czynniki. Pierwszym była bomba. Grzmotnęła razem z rozpędzającą się wciaż ciężarówką tak bardzo, że zamiotła wszystkich na pace. Black 0 wyrzuciło za burtę. Zdołał się złapać krawędzi burty ale nogi szorowały mu po asfalcie tuż przy ciężarówkowych kołach. Sierżant Johnson też zamiotło podobnie choć trochę mniej. Wywaliło ją tylko przez burtę jakby miała puszczać pawia. Najgorzej miał Black 4 którego miotająca się bomba przygniotła między podłogę paki a jej burtę. Darł się więc niemożebnie przygnieciony wielotonowym ciężarem który miażdżył jego kończyny i trzewia. Nie było szans by samodzielnie się wyzwolił z takiego ciężaru.

Drugim zaś elementem były xenos. Ciężarówka pędziła już znacznie szybciej niż na początku ale nie na tyle by uciec wielonogim poczwarom. Ze swojego miejsca Zcivicki widział co najmniej jedną poczwarę jaka wskoczyła nad nim nad burtą a przywalony bombą Owain widział i tego i tego który wskoczył na kabinę. Za to przy ciężarówce biegły kolejne stwory i w tej chwili najbliższą przystawką dla nich był wleczony przez ciężarówkę Black 0.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 170 m do CH Brown 4
Czas: dzień 1; g 35:50; 130 + 60 min do CH Brown 4




Brown 0



- Chodź na górę Mayu, pomożesz nam. - Brown 0 poczuła na sobie zachęcające pociągnięcie za dłoń. Johan. Gdzieś tam zarejestrowała jak meldował sierżatowi wykonanie zadania. Świetnie. Sierżant się ucieszył ale i tak panował chaos i pośpiech. Dach. Musieli teraz iść na dach. Tam czekało ich zadanie. Szli w bardzo podobnym składzie. Tylko zamiast Jurija towarzyszył im kapral Otten i dodatkowo towarzyszyła im para żołnierzy. Śpieszyli się. Tym razem szli powyżej poziomu gruntu a nie poniżej. Ale właśnie śpieszyli się.

Otten miał za zadanie przywrócić łączność orbitalną. Ale by to zrobić jak mówił potrzebował pomocy informatyka. A jedynym dostępnym informatykiem była właśnie Brown 0. Para żołnierzy miała za zadanie dostać się na dach i tam stanowić wsparcie ogniowe. Nawiązali bowiem kontakt z dwiema żołnierkami które drałowały tutaj z ciężarówką. Ale ścigały ich xenos i póki co były szybsze od ciężarówki więc mieli problemy. Zresztą gdy weszli na wyższe kondygnacje było słychać strzały. Prawie na pewno spoza lotniska.

Dobrą wiadomością zaś był powrót transportera i furgonetki. Wszyscy na lotnisku zdawali się ich witać jak starych przyjaciół a i przyjazd gdzieś tuzina mundurowych na pewno stanowiło solidne wsparcie dla skąpych sił dotychczasowych obrońców. Oni jednak dopiero wyskakiwali z pojazdów, na dole, na płycie lotniska a grupka dowodzona znowu przez Johana docierała już do górnych kondygnacji. Tu się rozdzielili. Para strzelecka poszła schodami wyżej na dach a większa część grupki weszła do wieży kontrolnej. Teraz panele czy nawet większość zwykłych świateł paliła się. Choć spora część paliła się niepokojącą czerwienią lub migała alarmową żółcią. - Dasz radę wejść? Bez tego ciężko coś zrobić. Ja sprawdzę jak system stoi. - kapral Otten popatrzył pytająco na Vinogradową wskazując na liczne konsolety kontrolne.

- Róbcie co macie robić. My was będziemy ubezpieczać. - Johan skinął głową i zaczął poleceniami rozrzucać swój mały zespół by z każdej strony był chociaż jeden żołnierz. Tylko Renaty nie obdzielił rolą i jakoś została ona z dwójką speców.





Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 3200 m do CH Green 5
Czas: dzień 1; g 35:50; 130 + 60 min do CH Green 5




Green 4



Pomysł by zmywać się z bunkra wydawał się całkiem rozsądny. HUD pokazywał, że w okolicy nie ma żadnych Parchów na których pomoc można by liczyć. Dość niepokojące było także to, że w miejscu docelowym, na lotnisku, które tym razem było punktem docelowym aż trzech grup Parchów jak dotąd HUD pokazywał jednego Parcha. Brown 0. A czas uciekał. Nikt właściwie nie wiedział kiedy system uzna, że Parchy wykonały zadanie broniąc obywateli Federacji do czasu ewakuacji a kiedy nie. A jeszcze trzeba było wydostać się z bunkra, potem z klubu a potem przedostać na lotnisko. A tymczasem Green 4 wcale nie był pewny czy jego quad na powierzchni ocalał. Ewentualnie czy uda się zdobyć jakiś inny środek transportu po tym całym bombardowaniu. A zostało trochę ponad 2 h i kilka kilometrów zrytego kraterami terenu.

Na razie jednak stał w podziemnym korytarzu przytulony do ponętnej i ponętnie mokrej kobiety owinięte ręcznikiem. - Jorgensen? - westchnęła wcale nie uradowanym tonem zupełnie jakby świetnie kojarzyła i nazwisko i wygląd. I to widocznie wcale nie w ciepłych barwach. - To tłusta, złośliwa ropucha. - prychnęła wyraźnie niezadowolona na pomysł, że miałaby w jakikolwiek sposób zbliżyć się do niego. - No ale dobrze mistrzu jak on ma to coś to zrobię co w mojej mocy. - powiedziała już pogodniejszym tonem zupełnie jakby miała polecenie obsłużyć niezbyt lubianego klienta. Co może nie było jej zbyt miłe ale też i miała w tym niemałą wprawę.

Za to wydawała się wręcz rozpromieniona na myśl, że Horst zwrócił uwagę na jej niespodziankę. - O tak, mam niespodziankę dla ciebie. - powiedziała zadowolona jak mała dziewczynka której udało się zrobić niespodziankę rodzicom. - Tylko to w drugim sektorze. I trzeba by uważać na twoje migdałki. - powiedziała trochę bardziej poważnie lekko przykładając dłoń do swojego gardła w miejscu gdzie każdy Parch miał Obrożę. Horst zaś stanął przed kolejnym dylematem. Czas i tak zaczynał już zaciskać swoją obręcz na nim a teraz stał jeszcze na prawie pewnym rozdrożu. Jeśli Jessica zaprowadziłaby go do niespodzianki to nie poszłaby do Jorgensena. I na odwrót. Nie wiedział też jak szybko dziewczyna upora się ze zdobyciem błyskotki Olsen jaką zarekwirował gliniarz o ile jeszcze było co do odzyskiwania. Ale gdyby wyruszył na powierzchnię to nawet gdyby zdobyła ten materiał to miała by go ona a nie on.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 10-12-2017, 21:43   #242
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Człowiek był tak skonstruowanym tworem, że adaptował się praktycznie do każdych warunków otoczenia. Przypominał w tym karalucha - odpornego i upartego insekta, mającego paskudny zwyczaj zasiedlania terenów ledwo nadających się do życia. Wystarczyło mu odrobina ciepła oraz pożywienia, a już stwierdzał, że dany teren, a gdy zobaczyło się jednego, mogło się mieć pewność co do obecności jeszcze dwudziestu. Ludzi różnił od robaków jeden detal: potrafili zmieniać okolicę, przystosowując ją do własnych preferencji. Stąd chociażby mania terraformowania kolejnych planet, szukania nowych przyczółków, w których mógłby się rozpanoszyć w najlepsze, przejmując powoli we władanie coraz to nowe układy i systemy gwiezdne.

Xenosy też należały do pionierów w tej dziedzinie, choć na mniejszą skalę. Chwilowo.
Gdzie się grupa skazańców nie obróciła, tam po chwili pojawiała się jakaś gnida, a za nią następna i jeszcze następna. Nie zniechęcała się jednak, prąc uparcie do przodu, zaś ich szlak znaczył trop ze złotych łusek, wbitych i zabarwioną na czerwono-żółto ziemię, miękką od krwi i unoszącej się w powietrzu wilgoci. Widoczność pozostawiała wiele do życzenia, poruszali się w przeklętej mgle, kierując się bardziej słuchem niż wzrokiem, a morderczy upał osiadał na pancerzach i spoconej skórze, wysysając te marne resztki siły, które Parchom jeszcze zostały.

Metr za metrem przedzierali się do okrążonej ciężarówki, rzygając ołowiem, ogniem oraz epitetami, w czym standardowo przodowała Diaz. Ortega stawiał na milczenie, pozwalając aby ciężka broń przemawiała w jego imieniu. Nash za to warczała nieprzerwanie, szukając wytłumaczenia dla rosnącej w postępie geometrycznej frustracji. Nie mogła nim być przecież lewa moneta, schowana bezpiecznie w kieszeni na prawym udzie. Złote oczy poruszały się nerwowo, skacząc po najbliższym terenie i raz po raz zahaczając o sylwetkę ostatniej kobiety w ich niewielkiej grupie - bez broni, bez pancerza, za to z kamerą. Cel do obrony, zamiast wsparcie podczas walki. Problem, nie rozwiązanie.
Po jaką cholerę pchała się razem z nimi w ten kocioł?! Chciała materiał z pierwszej linii, dobra. To jeszcze Ósemka rozumiała, ale czy do kurwy nędzy, reportereczka nie wpadła na prosty pomysł, że w podobnych warunkach jest ciężarem dla walczących?

Tak, definitywnie właśnie dlatego odkąd opuścili transporter, saper stała się nerwowa i wściekła.
Liczyła gdzieś w pokręconym duchu na jej rozsądek, po części ciekawiło ją, czy posłucha wyszczekanego lektorem na samym początku rozkazu, aby stać w środku między tymi w Obrożach.
Przez jedną, cywilna sukę dotarcie do celu zmieniało się z misji ratunkowej w transport oraz ochronę pustego łba. Planowo w te i wewte, a drogi ubywało. Przedzierali się sukcesywnie, aż spomiędzy drzew dotarły ich błyski wystrzałów. Niestety nie oznaczało to końca zadania, tylko jego początek.

Reporterka okazała się na tyle pojętna, że trzymała się centrum tej zaledwie trzyosobowej parchowej eskorty. I przy okazji miała całkiem niezłą pozycję do nagrywania i ich i tego co się wokół działo. Miała na co narzekać bo jej buty, choć na płaskim obcasie i pewnie całkiem wygodne na dość wczesnym etapie podróży na przełaj przez gliniastą, bagnistą drogę zostały pochłonięte przez tą czerwoną, zterraformowaną glebę. Od tej pory brunetka uparcie niosła te ubłocone i butopodobne kształty w wolnej dłoni a szła boso. Cały dół nóg, aż prawie do kolan miała już jednak na oblepione plastelinową warstwą czerwonawej gliny. Strój bowiem miała typowo miejski który w mieście był pewnie i względnie elegancki i wygodny i sprawdzał się pewnie świetnie, nawet przed kamerą. Ale w terenie i to tak grząskim przynajmniej dół szybko wydał się bardzo nieodpowiedni. Niemniej Conti okazała się być osobą dość upartą i poza tym gdy czasem syknęła ścierając się bosa stopą o coś raniącego to wydawała się niewygody znosić względnie na poziomie. Nie wiadomo było jednak jakby ten brak butów wpłynął na sytuację gdyby trzeba było powiedzmy biec po tej drodze czy dżungli.

- Black? Tu st.kapr. Alma Mason. - w komunikatorach Black odezwał się spięty ale zdecydowany kobiecy głos przedstawiający się typową, wojskową modłą. - Jaki jest wasz status? Uważajcie za zakrętem. Jesteśmy zaraz za nim. Ale mamy trochę zajęcia. - powiedziała wojskowa. Zupełnie jakby podobnie jak Parchy widziała ich pozycje na swoim HUD lub podobnym sprzecie. A po mapie faktycznie już byli po sąsiedzku. Jakieś 20 - 30 m do zakrętu i gdzieś drugie tyle do jednostek oznaczonych jako “Czerwoni” z Falcon 1 i 2. Kilkanaście punkcików rozstawionych mniej więcej w ochronny okrąg pewnie wokół tej uszkodzonej ciężarówki choć jej już HUD nie pokazywał. A zajęcie też Parchy mieli. Szelest krzaków, chrobot pazurów i skrzeki sugerowały a nawet mówiły wprost, że od przybycia xenos dzielą ich raczej sekundy niż minuty. Gdyby dotarli do zakrętu drogi powinni się już nawzajem widzieć z mundurowym kordonem. I tu też było ryzyko “friendly fire”. Tyle, że “friendly fire” ze strony Parchów do żołnierzy Obroża mogła zinterpretować jako celowy atak. Oczywiście nie reagowała gdyby to jakiś Parch oberwał przypadkowo lub nie od żołnierza czy kogokolwiek innego. W końcu Parchy miały obrywać a nawet zginąć. Po to stworzono tą jednostkę.

- Sześćdziesiąt metrów do celu. Chwilowo brak kontaktu z wrogiem, ale to się zaraz zmieni. Połowa amunicji. Leki: mało. Granaty: mało - Ósemka niechętnie oderwała dłonie od broni, odpalając holoklawiaturę. Uśmiechnęła się przy tym pod nosem na komizm sytuacji. Czuła w parchatych kościach, że akurat przy Latynosów nie musi pokazywać palcem, ani prowadzić za rączkę. Wiedzieli co robić, ona mogła zając się czymś zgoła innym niż walka. Przynajmniej na te kilkanaście sekund. - Zanim podejdziemy położymy ogień. Będziecie mieli dokładny namiar. - wystukała, rozglądając się dookoła, zatrzymując wzrok na reporterce i dostukała - Prowadzimy cywila w środku formacji.

Starsza sierżant nie odpowiedziała. A może i odpowiedziała tego Black 8 nie była pewna bo xenos postanowiły się włączyć w tą rozmowę. Atak choć spodziewany i oczekiwany zaczął się przy tak ciasnej przestrzeni mimo wszystko nagle. Jeden z licznych dotąd słyszalnych i widocznych ruchów gałęzi i krzaków nagle przemienił się w niedużą pokrakę spadającą z gałęzi nad drogą w sam centrum grupki. Black 2 która dotąd szachowała wylotem podpiętego miotacza jedna stronę drogi zdążyła tylko zarejestrować ruch. Pochłonięta klikaniem w holoklawiaturę Black 8 dostrzegła i usłyszała tylko nagły ruch siłowników ciężkiego pancerza wspomaganego Ortegi i prawie od razu związane z tym dudnienie ciężkiej broni. Trafił. Dało się to dostrzec odrazu bo potężne pociski rozchlapały coś na żółte kleksy i rozbryzgi zanim zdołało opaść na ziemię i wgryźć się w kogoś. Ale były następne! Na tej wąskiej przestrzeni drogi tylko jeśli któryś stwór był widoczny po osi drogi było czas by strzelać do niego względnie normalnie. Poza tym nawet wtedy przy ich szybkości pokonywały prostą w sekundy. Ale gdy zaskakiwały z góry czy z pobocza to liczył się tylko refleks jak u Ortegi w tej chwili. I póki nie wydostaną się na jakąś luźniejszą przestrzeń to nie zanosiło się na zmianę warunków walki. A wedle mapy nie wydostaną się póki nie wrócą na linię kolejki magnetycznej ale tam było tylko trochę więcej pustej przestrzeni. Większa przestrzeń była dopiero na lotnisku. A nie dotrą tam póki Diaz nie naprawi tego gruchota z dżungli. A ten gruchot dżungli i obstawiający go mundurowi byli w bliźniaczej sytuacji jak oni tu na drodze.

- Zaginajcie! Zaraz wzywam lotnictwo by przeczyściły okolicę! Zrywajcie się stamtąd! - Black nie byli pewni czy kapral Mason darła się po raz pierwszy czy powtarzała to co zagłuszył ckm Black 7. Ale brzmiało poważnie i ponaglająco. Z punktu widzenia mundurowych także pewnie rozsądnie.

Słowa z radia zelektryzowały Nash i nie tylko ją. Czuła wręcz jak mięśnie przedramion oraz szczęk napinają się jej, zaciskając prawie do bólu. Skrzeknęła ostrzegająco, parze Latynosów pokazując na migi aby brali przód, ona zamknie pochód. Conti wzięli w środek, aby przypadkiem nie zaatakowano jej gdy w trybie pilnym spróbują przedostać się do celu. Niecałe sto metrów - niby niedaleko. Odległości jednak wydłużały się, jeżeli dołożyć nieprzyjazny teren i gnidy. Zanim ruszyli warknęła ostatni raz, wyciągając granat.

Sprawy się posypały. Jak zwykle. Pierwszy zaczął biec Black 7 torując swoim pancernym cielskiem drogę przez rozchlapywane błoto. Zanim ruszyła reporterka wciąż trzymając w jednej dłoni swoje ubłocone buty. Zaś Black 2 owiała ognistą strugą jedno z poboczy. Na krzaki i drzewa opadła galareta jaka natychmiast po zetknięciu z powietrzem zapłonęła żywym ogniem rozstawiając barierę ognia na te krytycznie ważne kilkadziesiąt sekund. Z dżungli rozległy się rozzłoszczone i przestraszone piski obcej fauny. Zaś Black 8 cisnęła granat. Granat ledwo był dla niej widoczny jako drobna ruchoma smuga ale za to dał się słyszeć. Flashbang rozerwał się na zakręcie na jaki zamierzali dobiec. Też dały się słyszeć przestraszone i zdezorientowane piski stworów. Ale przez to dwójka kobiet została na końcu czteroosobowego peletonu.

Ledwo ruszyły parę błotnistych kroków rozchlapując gliniastą glebę drogi gdy z pobocza wyskoczył mały i zwinny xenos. Dron jaki został na miejscu by ich osłaniać otworzył ogień ale choć krzaki i drzewa pobocza zostały rozłupane przez ciężkokalibrowy ołów to by trafić wroga było już zbyt późno. Ale Ortega zdąrzył. Obrócił się i zatrzymał siejąc swoją serią ołowiu po krzakach, błocie błyszczącej w płomieniach napalmu drogi i małym potwór jaki był już w przysiadzie do skoku na Conti. Ale przez to Ortega zrównał się z Diaz i Nash więc z przodu biegła teraz reporterka zostawiając ich z tyłu o kilka kroków.

Pobocze płonęło dalej a czwórka biegnących ludzi ścigała się z watahą obcych kreatur jakie zamierzały albo obejść ścianę płomieni albo dorwać ich z innej strony. Te najbliższe jednak musiały oberwać flashbangiem a ściana ognia też pewnie nie zachęcała to zbytniego kontaktu te stworzenia. Ale jednak próbowały. Dron strażniczy jednak spełniał swoje zadanie kasując wyskakujące z góry albo z pobocza stworzenia. Do czasu aż nie zdążył i wyskoczyły dwa na raz. Na szczęście zdążyli Black 7 i 8. Diaz też by zdążyła ale mając zaufanie do tych dwoje popędziła do zakrętu zostawiają likwidację zagrożenia tej dwójce. Już razem z Conti prawie dobiegały!

Zaś Nash i Ortega nie mieli okazji się zastanawiać czy coś pomyśleć. Trzaskająca skrzekami i ruchomymi krzakami i gałęziami dżungla nagle wypluła z siebie dwie nieduże kreatury. Więc tylko nakierowali mniej więcej lufy w ich kierunku i otworzyli ogień. Operator pruł długą serią kasując wszystko co się nawinęło pod ciężki ołów a saper słała triplet za tripletem. Ołów u obojga trafiał i rozbryzgiwał błoro, kałuże, krzaki, obszarpywał liście ale zdawałoby się gdy stwory były już na wyciągnięcie reki wreszcie rozbryzgał je na żółtawo. W ostatniej chwili! Brakowało im już ostatnie parę kroków do zakrętu. Black 2 była już na zakręcie a Conti już tuż po, na ostatnim finiszu do widocznych sylwetek w mundurach. Ci też strzelali i nawet w biegu było widać, po trzaskającej trafieniami broni palnej i granatów dżungli, że mają do czego. *

Charakterystycznego zgrzytu pustego magazynka nie dało się nie usłyszeć nawet mimo panującego wokoło chaosu. Krótkie, metaliczne “klik” dochodzące z broni Siódemki oznajmiało aż nadto dobitnie brak amunicji. Nash spojrzała w przelocie na zakrytą hełmem twarz olbrzyma, lecz ujrzała raptem własne odbicie: bladą, spiętą twarz w otoku potarganych, rudych włosów i skupione oczy, błyszczące determinacją. Mieli dwie opcje: albo zostawali oboje, podczas gdy Ortega przeładowuje, albo biegł na pusto, zostawiając osłonę Ósemce. Ewentualnie zostawało trzecie rozwiązanie - te wpadło Nash do głowy nagle. Równie gwałtownie trzepnęła drugiego parcha w ramię, pokazując na jego buty. Przy wraku się sprawdziły, a pojedynczym skokiem mogli nadrobić sporo czasu, o odległości nie mówiąc.

Wszystko w głowie, oczach i uszach rudowłosej saper świsnęło gdy dali się porwać pędem. Zahaczyli o jakieś najniższe gałęzie ale nie były w stanie zatrzymać tak rozpędzonej, pancernej masy. Równie nagle jak zaczęli się wznosić zaczęli spadać. Black 7 upadł mało zgrabnie i w ostatnim momencie zwyczajnie wypuścił Black 8 więc oboje upadli w gliniastą ziemię. Ale upadli gdzieś przy samym skraju drogi tuż przy widocznie zaskoczonych mundurowych. Zaledwie o parę kroków od nich. Ci zaś zaczęli huczeć wystrzałami z broni siejąc ołowiem w stronę czerwonej drogi. Pociski świastały tuż przy dwójce skazańców ale omijały ich. Woskowa nawała przerwana została równie nagle jak sie zaczęła. Wojskowy ołów byłskawicznie skasował dwie gnidy jakie szykowały się już skakać na Diaz i Conti.

Nagle okazało się, że Nash i Ortega zrobili się liderami tego czteroosobowego peletonu. Diaz w tej chwili zamykała grupkę wybiegając dopiero z zakrętu a Conti była o kilka kroków przed nią ale i tak z kilkanaście od gramolących się na nogi saper i operatora ciężkiej broni. Tym razem miękkie błoto zadziałało korzystniej jak dobry materac amortyzując upadek. Ortega podniósł się na nogi ale metaliczne trzaski zdradzały, że zmienia magazynek na pełny.

Wszyscy byli już na ostatniej prostej, na ostatnim finiszu. Ale nawet w tym ostatnim momencie gnidy mogły ich dopaść. Reporterka wciąż trzymając swoje buty w jednej dłoni rozchlapując błoto bosymi stopami minęła Black 7 i 8. Udało jej się dobiec szczęśliwie do pierwszych żołnierzy jacy sobą tarasowali drogę do napierających z dżungli xenos. Diaz udało się dobiec do dwójki pozostałych Parchów. Gdy znów wyskoczyły z dżungli stwory. Jeden z pobocza drugi skakał z góry. Nie było czasu na reakcję, strzelało się do smug i cieni. Jedynie Black 8 i kilku żołnierzy zdążyło zareagować. Ołów zaczął szatkować błoto, parne, zgniłe powietrze zielonej dżungli, drzewa i krzaki. I xenos. Prawie w ostatnim momencie gdy już jeden miał skoczyć na plecy Diaz a drugi na złotooką saper. Wreszcie ołów przygniótł je do ziemi i wypatroszył stopując na dobre. Teraz jednak saper usłyszała głuche szczekniecie karabinu oznaczające koniec amunicji w broni. Szybko skorzystała z okazji i przeładowała broń zmieniając pusty mag na pełny.

Właściwie została już sama z Ortegą przed linią żołnierzy. I gdzieś tam za zakrętem został jeszcze ten dron z ckm. Diaz i Conti wreszcie znalazły się za względnie bezpiecznym kordonem mundurowych. Na dany znak Nash, Ortega wycofał się w tył by zająć pozycję razem z żołnierzami. Wtedy wreszcie wybiegł zza zakrętu ostatni, tym razem mechaniczny uczestnik peletonu. Ten dron. Ale wybiegł z dwójką kreatur na sobie. Ale w przeciwieństwie do ludzi maszyna pozbawiona instynktu samozachowawczego była zdolna ignorować szpony i kły szarpiące jej pancerz. Żołnierze jednak się nie wahali ani przez moment. Widząc robota który dość pokracznie i nienaturalnie ale krabowatym ruchem zmierzał w stronę ich linii otworzyli ogień by nie pozwolić kreaturom w ten sposób przeniknąć przez kordon. Zaś Nash nie zamierzała czekać i cisnęła w dal granat. Było to dość ryzykowne bo w tej gęstwie trzeba było się liczyć z tym, że gdzieś zawadzi i spadnie znacznie bliżej niż to planował grenadier. Ale ściana ognia mogła zastąpić tą jaka wcześniej blokowała pobocze podpalone przez Black 2. Granat poszybował i na szczęście zniknął gdzieś miedzy drzewami spadając za zakręt. Tam zaraz rozbrzmiał huk i błysło światłem gdy galaretowata ciecz zapłonęła w dżungli, na drodze, na robocie i na bestiach próbujących rozszarpać robota ludzi a same ginęły właśnie rozszarpywane ołowiem i napalmem ludzi. Fala ognia zbliżała się nieubłaganie pochłaniając kolejne drzewa, krzaki, drogę, drona i znowu drogę. Przez moment wydawało się, że pochłonie wszystko i wszystkich w tej dżungli. Ale jednak zatrzymała się dobre kilkanaście metrów przed Black 8.

Zaraz potem z tej ściany ognia wybiegł krabowaty dron. Płonął. Ale z tym robocim uporem nie zważał na płomienie tylko biegł dalej jakby nigdy nic. Dobiegł do ostatniego człowieka poza wysuniętą linią wojskowego kordonu i tam całkiem przytomnie zatrzymał się, odwrócił i wycelował w stronę płonącej drogi i dżungli dalej wypełniając swoje zadanie osłaniania ludzi do jakich został przydzielony. Została już tylko Nash. Brakowało jej ostatnie kilka kroków. Odwróciła się zostawiając mechanicznego strażnika sterowanego przez kogośtam kto był gdzieśtam. Widziała jak brnąc przez te gliniaste błoto stoją, klęczą różnoracy wojskowi i marines. I Black 7 w swojej gigantycznej sylwetce i z ciężką bronią w łapach. Jeszcze parę kroków. Ze cztery. Ze trzy. Nagle twarze i krzyki tak samo jak ruch uniesionych w górę luf powiedział jej tak samo jak tupot i chlupot błota tuż za sobą, że nie biegnie już sama. Skrzek xenos rozległ się tuż za nią. Nie miała szans coś zrobić nim wskoczy jej na plecy! Ale już powietrze pruł ołów. Dudniła ciężka broń Ortego przed nią i drona za nią. Ołów świstał wokół niej ale i ludzie i dron tak jak i ona też mieli zaledwie ułamki sekund na reakcję. Metr, dwa więcej, sekunda dłużej i pewnie przy takim stężeniu ołowiu na małej przestrzeni to zwykła matematyką powinni rozstrzelać tego potowra. Ale nie mieli tych metrów i sekund! Xenos już leciał, już czuła jego ruch jak skoczył i zaraz miał dopaść jej pleców! I wtedy prawie cudem któryś pocisk wreszcie trafił! Xenos nawet nie zdążył skrzeknąć tylko rozchlapał się po błocie drogi i plecach Nash ale nie spadł jej z kłami i pazurami na plecy. Jeszcze krok. I już. Już minęła kordon i wreszcie mogła odetchnąć. Jakby na deser przez linię wojskowych i marines przespacerował krabowaty dron. Już dogasał ale jeszcze sporo dymił. Maszyny jednak nie były tak podatne na ogień jak ludzie.

- Black?! To wszyscy?! Czy jeszcze ktoś? - ledwo znaleźli się wewnątrz jedna z sylwetek która dotąd strzelała oderwała się od karabinu i zapytała tym samym głosem jaki wcześniej słyszeli w słuchawkach komunikatorów. Nadal wydawała się spięta i zniecierpliwiona. Ale z całej okolicy słychać było strzały i wybuchy. Wreszcie też widać było punkt docelowy, tą umorusaną błotem ciężarówkę. Faktycznie wyglądała na terenową, silną i sporą. Naprawdę wyglądała na znaczne wsparcie do transportowania czegokolwiek czy kogokolwiek. Gdyby udało się ją uruchomić. Ją też zagospodarowano montując na pace stanowisko broni ciężkiej. I z niej też obecnie strzelano.

Oddech rwał się Ósemce, serce w piersi biło w przyspieszonym rytmie, hukiem krwi w uszach oznajmiając, że jeszcze żyje, a wraz z nią komplet ekipy. Splunęła w piach, sięgając ku Obroży.
- Komplet - przekazała lektorem i odwróciła się do zdyszanej grupki obok - Diaz ciężarówka. Ortega osłaniamy. Conti - tu zawahała się przez ułamek sekundy, przenosząc złote oczy na reporterkę - Trzymaj się środka. Co z tym nalotem? - ostatnie wystukała, patrząc na kobietę w mundurze.
- Czekaliśmy tylko na was. - odpowiedziała kobieta i odeszła nieco w bok wzywając przez radio kody i hasła typowe dla wezwań artylerii czy lotnictwa. Szybko skończyła i dała znać przełączając się na na kanał wszystkich. - Tu Czerwony 1! Wszyscy kryć się! Nalot za 10 sekund! - w słuchawkach brzmiał jej rozkazujący głos więc musieli ją słyszeć wszyscy w tym pododdziale nawet jak jej bezpośrednio nie widzieli czy słyszeli. W grupę widocznych żołnierzy wkradł się element chaosu. Postacie w mundurach zaczęły kitrać się do lejów, za drzewami, i każdą możliwą przeszkodą. Xenos jednak nie zwracały na to uwagi. Napierały na wąską linię ludzi nadal a teren im sprzyjał. Na otwartym terenie przewaga ołowiu była znaczna i nawet nieduży oddział póki miał amunicję, mógł postawić zaporę z ołowi nie do przejścia dla całej masy xenos. Ale tutaj stwory widać było w ostatniej chwili, góra z kilku kroków. Więc nadal napierały. Dorwały jakiegoś żołnierza który właśnie wskoczył do leja i tam zaczął się mocować z sześcioma odnóżami i kłami małej ale zawziętej kreatury. Ludzie z platformy ciężarówki zeskoczyli by szukać schronienia. Poza jednym cekaemistą. Ale jakby na ten moment czekał jakiś stwór który musiał przykicać po koronie drzew i skoczył na niego. Broń i żołnierz zostali wyłączeni z dalszej walki na czas rozstrzygnięcia pojedynku. Inna żołnierka rzuciła się za jakiś wysoki korzeń drzewa dający niezłe schronienie od potencjalnych odłamków. Zniknęła z oczu Parchów na moment by zaraz wynurzyć się z powrotem gdy odczołgiwała się na plecach zmagając się z jakimś wszczepionym w siebie stworem. Tak. Stwory nie odpuszczały. Celowo czy nie ale napierały dalej. Wciąż słychać było odgłosy walki i strzały a te 10 sekund wydawało się niesamowicie długim czasem. Musieli je jakoś przetrwać. Xenos nie robiły też wyjątków dla ludzi z Obrożami. Diaz fuknęła gdy zza drzewa skoczył na nią jakiś stwór. Zaczęła się z nim szarpać próbując zablokować dostęp do żywotnych części ciała karabinem bo nie miała czasu zmienić na bardzo sensowną do walki na bezpośredni dystans broń. Inny stwór zaatakował Black 7. I choć Ortega wydawał się tak samo zaskoczony jak Latynoska to przy różnicy gabarytów i opancerzenia tutaj pojedynek wydawał się raczej mieć zdecydowanego faworyta. Tak mały xenos miał minimalne szanse przebić się przez ciężki pancerz wspomagany nawet gdyby Ortega był uprzejmy się nie ruszać. A przecież sie ruszał.

Dziesięć sekund dłużyło się niemiłosiernie. Praktycznie ledwo zaczęto odliczanie, pojawiły się problemy. Gnidom nie przeszkadzały wyliczanki ludzi, dla nich liczyło się by dorwać cel - rozerwać go, zagryźć. Zlikwidować aby móc biec dalej, ku kolejnej ofierze. Black 8 nie miała szansy się rozejrzeć, słyszała raptem krzyki i rozlegające się wokoło odgłosy walki. Jej ludzie też walczyli, Conti na szczęście jakoś się uchowała, gorzej Dwójka i Siódemka. Zegar tykał, saper skoczyła w kierunku Latynoski. Wpierw swoi, potem reszta. Ten chłopak w leju, chyba był najbliżej… ale to zaraz. Wytrzyma, musi. To tylko cholerne parę sekund.

Diaz nie szło najlepiej. Mały xenos był mały i zwinny przez co trudny do trafienia. Zwłaszcza z bliska jak nie tylko biegł ale próbował trafić człowieka a dokładniej ją samą. Kolba karabinku raz za razem trafiała powietrze ale nie samego stwora. Za to ten od razu zaciął raz, i drugi, i kolejny a szpony uderzyły ze zgrzytem o pancerz ale nie dały rady go przebić. Latynoska cofała się pod naporem kłów i pazurów ale wtedy właśnie stwora trafił triplet wojskowych pocisków. Te rozerwały stwora na strzępy.

Black 7 mimo swojej wprawy walce też trafił na jakiegoś zajadłego stwora. Co prawda nie cofał sie ale jęknął gdy stworzenie prześliznęło się między jego nogami i wskoczyło pod złączenia pancerza pod kolanem. Zaciął go tam szponami i zaraz poprawił szczękami. Ale odwet nadszedł prędko. Pancerna dłoń chwyciła stwora korzystając z tego, że na moment znieruchomiał i jednym ruchem podniosła go odrywając od nogi właściciela i zmiażdżyła go całego. Black 7 wyrzucił na gliniastą ziemię bezwładne truchło stwora.

Zaatakowani żołnierze też się uporali z przeciwnikami. Pierwszy poradził sobie żołnierz na platformie ciężarówki. Złapał stworzenie i zaczął tłuc nim o tył kabiny ciężarówki. Raz. drugi i kolejny, i jeszcze raz wrzeszcząc do tego jakby chciał wrzaskiem tak samo jak tłuczeniem o blachy kabiny wytłuc ze stwora życie. Ale chyba udało się bo cisnął z obrzydzeniem w błoto zabitego stwora. Żołnierz w leju złapał za jakiś kamień i zaczął nim okładać stworzenie. Stwór mu się z początku wyrywał ale żołnierz złapał go ponownie ściągnął w dół leja i dobił kilkoma kolejnymi uderzeniami improwizowanej broni. Dziewczynie w mundurze udało się przeturlać bokiem a po chwili udało jej się w ogóle przygnieść stwora pod sobą. Teraz przewaga znacznie większej masy działała na jej korzyść. Dociskała stwora do ziemi dusząc go i gniotąc karabinem aż coś tam chrupło i stwór raz wierzgnął i zrobił się nieruchomy. I wtedy dał się słyszeć charakterystyczny świst silników rakietowych.

Żołnierze, marines, policjanci i skazańcy rzucili się zgodnie do kryjówek. A potem okoliczną dżunglą targnęły kolejne eksplozje. Lotnicy nie oszczędzali bo słychać i widać było zarówno eksplozje odłamkowych głowic jak i zapalających. Brzmiało i wyglądało jakby bomby zamierzały wytłuc całe życie z tej dżungli. Eksplozje dobiegały zewsząd. Jedynie można było się modlić o cud by żadna bomba nie spadła w ciężarówkę czy pobliżu. Bo przy mocy lotniczego uzbrojenia załatwiłoby pewnie jak nie wszystkich to większość ludzi zgromadzonych wokół niej. Bomby spadały, ludzie głuchli, bębenki wydawały się grzmieć w rytm wybuchów, gdy się krzyczało widać było poruszające się usta ale i tak nic nie było słychać. Nalot zdawał się trwać wiecznie. Drzewa, krzaki, gałęzie, xenos zdawały się ginąć w huku eksplozji, szrapneli i ognia. Czuć było smród palonego mięsa, petrochemiczny zapach napalmu, woń krwi i świeżo wzburzonej ziemi. Niektórzy nie wytrzymali. Ktoś się zerwał i pobiegł bez sensu. Ale kapral udało się go pochwycić, wciągnąć do leja i przygnieść sobą. Innego nie udało się złapać. Pobiegł w panice gdzieś w znikając między wybuchami i drzewami. Jego los wydawał się być przesądzony. Wybuchy kosiły wszystko co wystawało choć trochę ponad grunt.

Nash też wyrwała się do przodu, lecz nim zdążyła zrobić następną głupotę, na miejscu osadziły ją pancerne łapy Ortegi, przyciskając wymownie do drżącego podłoża. Saper zamknęła oczy, dzięki czemu obraz piekła przestał stanowić problem. Fonii niestety wyłączyć się nie dało. Słyszała ludzkie krzyki, kanonadę w tle, skrzeki bestii i głuche dudnienie, wymieszane z eksplozjami. Blisko, na wyciągniecie ręki wręcz. Ostrzał zdawał się trwać i trwać, zamykając tych którzy przeżyli w klatce ognia, dymu i hałasu, doprawionego niepewnością czy następna bomba nie spadnie im prosto na kark.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 11-12-2017 o 00:00.
Zombianna jest offline  
Stary 10-12-2017, 23:54   #243
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Jeden krok, potem drugi i trzeci. Ruch, schody i subtelne nakierowanie na właściwą drogę. Głosy dookoła, tropikalny upał i słońce. Brzęczenie much i ciągle krzyk w uszach… wrzask wydany przez rozszarpywanego żywcem człowieka, którego zostawili w piwnicy. Brown 0 ogarniała, że są na wojnie, ona już nie jest cywilem tylko Parchem, a dookoła umierają ludzie. Widziała to w kanałach, gdzie pożegnały się z życiem niedobitki brązowego oddziału. Niby powinna przywyknąć, ale nie umiała… bo jak przejść do porządku dziennego nad czymś takim?!
Nie wiedziała. Nie umiała. Narobiła do tego Johanowi wstydu, rozklejając sie na oczach innych żołnierzy. Pewnie nie mieli teraz o niej dobrego mniemania… gdyby Obroża windowała je w jakiś wysokich rejonach.
- S… spróbuję - bąknęła do kaprala łączności, kiedy zapytał o włam do systemu i było to pierwsze wypowiedziane przez nią od wyjścia na powierzchnię słowo. Przeniosła wzrok z ziemi na szereg paneli i wyświetlaczy. Tak, praca jej się przyda. Tym nikogo nie skrzywdzi.

Kpr. Paien, Misza i Johan zajęli pozycję przy oknach by mieć wgląd na to co się dzieje na zewnątrz. Ogromny pancerz wspomagany został przy drzwiach na schody którymi przyszli. Kapral Otten zaś podszedł do paneli wmontowanych w ścianę i zaczął je otwierać i coś sprawdzać. Sądząc po ruchach ta czynność nie była mu obca ale mars nie opuszczał mu twarzy więc zbyt dobrze pewnie to nie wyglądało. Na razie jednak sie nie odzywał więc widocznie jeszcze nie doszedł do etapu by mieć coś do zakomunikowania. Z górnych kondygnacji dochodziły nieco wytłumione odgłosy pewnie tej dwójki jaka poszła na dach. Brzmiało jakby było słychać każdy ich krok na dachu albo prawie.

Tymczasem hakerka w Obroży miała chwilę by usiąść przy panelu kontrolnym. Początek był całkiem zwyczajny i wręcz dziecinnie prosty. System po odzyskaniu energii był w na tyle dobrym stanie, że zaczął od standardowej procedury czyli od logowania się jakie powinien zrobić pracownik lotniska. Tyle, że Brown 0 ani nikt kto był z nią tutaj na wieży nie miał hasła do tego logowania więc jeśli szybko by go nie zdobyli to zostawało szybko go złamać.

Pozostali czekali aż Rosjanka zrobi swoje, dobrze pójdzie i może nikt tym razem nie zginie. Byłoby przecholernie sympatycznie… tylko odkryła, że ma problem aby się skupić. Widziała panel i to co wyświetlał, ale zanim wzięła się do łamania czegokolwiek, gapiła się pół minuty martwo przed siebie.

Zabezpieczenia wydawały się stać na całkiem przyzwoitym poziomie. Vinogradowa odkryła to gdy podpięła swój naręczny komputerek pod jednostkę centralną na stanowisku kontrolnym. Wcześniej wyłapała trochę pytające spojrzenia tej bardziej uzbrojonej części obecnej obsady wieży. Pocieszająco jednak spoczęła na jej ramieniu dłoń paramedyczki. Johan miał minę jakby nie był pewny czy podejść czy nie ale coś w spojrzeniu Herzog chyba osadziło go jednak na stróżującym miejscu. Zresztą chwila wytchnienia pozwoliła hakerce ochłonąć na tyle by zabrać się do swojej pracy. A dalej już kontrolę przejęła rutyna i zawodostwo.

Program firewall okazał się całkiem dobry choć nie z najnowszych ani z najwyższej półki. Rosjanka miała na tyle dobrze dobrane programy na swoim sprzęcie, że udało jej się przekonać system, że właśnie jest uprawniona do resetu systemu po tej awarii braku prądu jaka właśnie miała miejsce. Gdy zaś system się przebudził ponownie uznał już ją za pełnoprawną użytkowniczkę panelu. Właściwie teraz mogła pogrzebać w samym systemie aby przejrzeć jego możliwości i zasoby. Mogła też wpuścić tutaj Ottena który chyba powinien wiedzieć co tu jest co i co trzeba zrobić by przywrócić łączność z orbitą. Dalsze grzebanie w systemie lub ściąganie danych jednak niosło ryzyko konfrontacji z programem stróżującym jeśli ten uznałby to za niewłaściwe postępowanie dla tego użytkownika gdzie już mu się w danym momencie uprawnienia kończyły.

Vinogradova czuła się jak robot, ale to było dobre. Znane czynności pomagały wziąć się w garść, symulowały normalność. Wpatrywała się w dziesiątki linijek kodu, wgryzając się coraz głębiej w system. Skoro miała już dostęp ogólny, wypadało zacząć się kręcić przy ostatnich modernizacjach. System zabezpieczeń podobno był nowy - wieżyczki musiały działać na osobnym protokole i to nim się zajęła, odnajdując właściwe sekwencje. Wpierw pojawiło się żądanie dodatkowego hasła, ale problem ten też dało się obejść, wystarczyło chwilę się nad nim pochylić.
- Jestem w środku. Zdjęłam zabezpieczenia i zrestartowałam system, mamy pełen dostęp. - powiedziała głucho, nie odrywając wzroku od ekranu - Do platform…. wieżyczek też, parę ich tutaj zdążyli zamontować. Jak w Seres, dam radę je kontrolować. Albo napisać program do automatycznego rozpoznawania protokołu swój-wróg, tylko na to potrzeba czasu i przydałby się Elenio.

- Masz dostęp do wieżyczek? Pokaż.
- Johan zareagował pierwszy nawet od Ottena i tym razem bez wahania podszedł do Mai i pochylił się by nad jej ramieniem by zajrzeć na wyświetlane dane o wieżyczkach. Te były zaznaczone na mapie lotniska. Jedne były zamontowane na dachach budynków inne na ziemi. Ale mniej więcej tworzyły linię obrony okrężnej. System pokazywał jednak liczne uszkodzenia mniejsze i większe. Łącznie było ok tuzina wieżyczek. Z czego cztery pokazywało jako brak danych. Czyli były albo zniszczone albo po prostu przekaźnik danych był uszkodzony lub zniszczony więc w system pokazywał taką wieżyczkę jako czarną plamę i brak danych. Pozostałe osiem były mniej lub bardziej uszkodzone ale nadal pikały gotowością do działania.

- No. Te są działkami a te z rakietami. Kurde trochę słabo z ammo ale i tak lepsze niż nic. - Johan wprawnie wskazał na dwa rodzaje wieżyczek na schemacie. Większość była z działkami, podobne do tych jakie Brown 0 znała już z Seres Lab. Wieżyczki w trójkątnym obrysie lotniska były pogrupowane mniej więcej po cztery na jeden bok. Z czego trzy były lufowe a jedna rakietowa. Schemat pokazywał też zapas amunicji jaką miała każda z wieżyczek. Na to właśnie zwrócił uwagę marinę. Co prawda jak na ilość amunicji jaką mógł przenieść zwykły piechur to było tego mnóstwo. Ale jak na prowadzenie ognia długimi seriami no to już nie wyglądało tak różowo. No i właściwie wszystkie były uszkodzone mniej lub bardziej.

- Elenio mówisz? On tu zaraz będzie. Sven wysłał mi pw, że go odsyła tu w pierwszej kolejności. Oberwał. Znaczy wiesz, nic mu nie jest ale dostał w nogę. No i właściwie to fajnie jakby ktoś na to spojrzał. Ale wiesz, jak tu będzie no to pogadaj z nim, on się zna na takich bajerach. - Johan wrócił spojrzeniem do Mai chociaż gdy mówił o nodze latynoskiego kumpla to spojrzał na Renatę.

- Dobrze ja się nim zajmę, zobaczę co da się zrobić. Ale to potrzebuje miejsca. - Herzog skinęła głową na znak zgody i wstała z siedzenia jakie zajęła obok informatyczki.

- Spokojnie nasi już przyjechali to teraz mamy nowych ludzi. - Johan uspokoił ją słowem i gestem. - Zaraz kogoś tu wezwę no przecież nie możesz iść tak sama stąd. I pogadam z sierżantem to sprawdzą ci ten schron na dole. No sorry nie mieliśmy jak go sprawdzić. - marine odruchowo przytknął palcem słuchawkę mocniej do ucha i zaczął odchodzić wzywając sierżanta dowodzącego obecnie obroną lotniska. Za to na miejsce podszedł kpr. Otten.

- O. Ale ładnie weszłaś. No teraz mogę coś podziałać. - ucieszył się gdy obrzucił okiem panele kontrolne na których wreszcie wyświetlało się coś więcej niż żądanie hasło przy logowaniu. - Nie jest źle. System trochę oberwał ale raczej nic nie do zrobienia. Powinno się udać. - powiedział zaczynając dłubać i klepać holoklawisze pogrążając się w swojej działce roboty.

- Amunicja do wieżyczek… musi tu być magazyn, na terenie lotniska. Powinien być… przecież nie załadowali ich na raz. W razie konfliktu nikt nie dałby rady skoczyć do sklepu, albo punktu gdzieś w mieście. Mogę to sprawdzić. Będzie ślad w systemie, o ile się nie mylę - Brown 0 siedziała z głową pochyloną do przodu i wzrokiem wbitym w kolana. Gdy pojawiły się informacje o latynoskim zwiadowcy znowu zadrżała jej szczęka, a wzrok zmętniał. Żył, ale raniono go. Na tyle poważnie, że zostawił kumpla i wracał za linię żeby obejrzał go lekarz. Reszta Parchów żyła. Gdyby było inaczej Obroża już by o tym Rosjankę poinformowała.
- A co z Karlem i Svenem? I Sarą? - spytała nie podnosząc wzroku.

- Karl i Sven zostali na moście. Pewnie wrócą na końcu. Sara wrócić miała tym transportem, razem z Elenio. - odpowiedział Johan po tym jak skończył wymianę zdań z sierżantem po drugiej stronie i pewnie kilka pięter niżej. - Zaraz ktoś po ciebie przyjdzie. - powiedział do paramedyczki o blond włosach i ta skinęła głową na znak zgody.
- No masz rację. Znaczy wiesz, powinien być taki magazyn ale nie wiem co zostało z niego. - zgodził się marine znowu wracając w rozmowie do informatyczki. Ta zaś przeszukiwała system by znaleźć te dane. Gdy już system traktował ją jako pełnoprawnego użytkownika to tego typu operacje nie były takie trudne. Znalazła potrzebny trop. Kontenery z amunicją do wieżyczek wyładowano jak sporą część innych towarów w magazynie. Jak zwykle nie było tak strasznie daleko, ledwie może z setka metrów od wieży gdzie obecnie przebywali. No ale wyprawa tam oznaczała zagłębienie się w niesprawdzone budynki a zasobniki z amunicją trzeba było jakoś wyładować z kontenerów i przewieźć do wieżyczek a te były rozsypane po całym lotnisku. Zapowiadała się wyprawa co najmniej na kilka jeśli nie więcej osób. No i jak powiedział podgolony marine system nie mówił w jakim aktualnym stanie jest ta amunicja i ile jej zostało. Były tylko logi z dostawy i wyładunku towaru.

Parch kiwała mechanicznie głową słuchając i przyswajając informację. Zrobiło się jej smutno, liczyła że Karl też wróci… ale pewnie chciał osobiście dopilnować reszty ewakuacji.
- Amunicja jest w magazynie - pokazała palcem na mapie lotniska o który budynek dokładnie jej chodzi - Dostarczono ją, widnieje na stanie. Tyle wiemy. Czy się nadaje do czegokolwiek to trzeba by… ktoś musiałby tam… na niesprawdzony teren… i może znowu… jak Jurij - na koniec dukała na siłę, rwąc się i gubiąc wątek. Zacisnęła dłonie w pięści i wbiła wzrok w podłogę.

Mahler spojrzał z zaskoczeniem na siedzącą na krześle informatyczkę.
- Nie, no coś ty! - powiedział gwałtownie i szybko znalazł się przy niej. Klęknął tak, że siedząc teraz Maya była trochę wyżej od niego i do tego złapał ją za ramiona w pokrzepiającym geście. - Słuchaj Jurij no… No miał pecha. To mogło trafić na każdego z nas. O. Na Renatę nawet. No ale ją nam się udało wyciągnąć. A Jurija no nie. Za głęboko go wciągnęły. To niczyja wina ok? Stało się. Nie myśl o tym Mayu. - Johan mówił poważnie i w miarę jak mówił dłonie zsuwały mu się po ramionach kobiety niżej aż zakończyły trzymając jej dłonie.
- Zresztą mówisz, że co znalazłaś? Magazyn? No pokaż jak to wygląda. - powiedział wstając i szybko całując jedną dłoń Rosjanki. Znowu stał zaraz za nią i wskazywał na wyświetlany schemat lotniska. - A masz tam jakieś kamery? Jakiś podgląd? - zapytał patrząc na nią tym razem z góry. Kamery mogły być. Chociaż chwilę musiała pogrzebać w panelu by wejść w odpowiedni podprogram to jednak powinny być względnie standardowym wyposażeniem dla obsługi wieży.

Udało się po paru minutach uzyskać dostęp, sukces jednak nie cieszył Rosjanki. Wystukiwała nowe komendy na klawiaturze, gapiąc się osowiale w ekran. Johan próbował ją pocieszyć, jakby nic niezwykłego i złego się nie stało, a przecież stało. Nie umiała o tym zapomnieć, przejść do porządku dziennego, nad okrutną śmiercią w cierpieniu.
- Część kamer nie działa, są uszkodzone. Uchowało się tylko kilka. W magazynie też, Mamy podgląd - odpowiedziała niechętnie, po czym wstała z krzesła. Przeszła na chwiejnych nogach do okna i tam przystanęła, patrząc na świat za szybą i zbierających się na płycie lotniska żołnierzy.
- Gdybym nie nalegała, nie prosiła Anatolija żeby przydzielił ludzi do tego zadania…Przez moje genialne pomysły… ktoś zginął. Cierpiąc i krzycząc. Znowu - objęła się ramionami w próbie zwalczenia chłodu który nie opuszczał jej od zejścia do piwnicy - Musiał mieć rodzinę, ktoś na niego czeka. Ale on nie wróci… n-nawet nie ma ciała żeby wyprawić pogrzeb. Nic nie ma… nie zostało nic... tylko ten krzyk. I krew - uniosła ręce i przycisnęła je do boków głowy, zakrywając uszy. Bujała się do przodu i do tyłu - Po to wysyłają nas, żebyście wy… nie musieli ginąć. Byli bezpieczni. To Parch… powinien tam zostać, nie Jurij. Nie powinnam się odzywać, proponować… niczego. Zamknąć się, bo moje gadanie nie przynosi nic dobrego. Ciągle wszystko psuję, mówiłam ci tam pod ziemią. Nie nadaję się, nie jestem… - pokręciła głową jakby się z czymś usilnie nie zgadzała - A jak wam też stanie się krzywda przeze mnie? Tobie, pani Renacie, kapralowi Ottenowi, Anatolijowi, Miszy, Sashy, Karlowi, Svenowi… albo Sarze? Żołnierzom z dołu… najemnikom Aki? Zoe, Chelsey albo Hektorowi… tak nie powinno być… nie powinno. Przepraszam.

- Nie. To nie tak. -
marine wstał od panelu kierującego wieżą i lotniskiem. Podszedł do czarnowłosej kobiety w Obroży i objął ją ramieniem. Chwilę pocierał w pocieszającym geście jej ramie przyciągając ją do siebie. Patrzył razem z nią na świat za oknem, na żołnierzy krzątających się po okolicy gdzie zaczynało już wyglądać na zaczątek jakiegoś obozu czy bazy. Wyglądało jak chaotyczna bieganina. Ale jednak tu i tam zaczęły powstawać jakieś punkty kontrolne i w tej chwili jeszcze bardziej improwizowane stanowiska które dopiero miały szansę przemienić się w punkty zorganizowanego oporu. Widać było dopiero kilkunastu żołnierzy, marine, policjantów i ludzi w jeszcze innych mundurach. Mahler popatrzył też na ludzi wewnątrz wieży jakby sprawdzał co robią albo szukał tam natchnienia co zrobić czy powiedzieć na smutki zasmuconej Rosjanki.

Kapral Otten jednak albo był pochłonięty swoją pracą albo świetnie to udawał wciąż sprawdzając coś i grzebiąc w panelu jaki przed chwilą odblokowała informatyczka. Misza nieśpiesznie zapalał papierosa i reszta świata zdawała się w ogóle go nie obchodzić. Kpr. Taylor w swoim potężnym pancerzu robił niespieszny obchód wokół wieży zerkając głównie na zewnątrz, pewnie czy żaden z tych stworów nie próbuje dostać się po ścianie tutaj, do środka. Kpr. Paien zaś pilnował drzwi na klatkę schodową więc stał w przejściu i nie było go za dobrze widać. Właściwie tylko paramedyczka nie miała co do roboty w tej chwili i ona też wyglądała jakby też zastanawiała się czy wtrącać się w rozmowę dwójki przy oknie czy nie.

- Słuchaj Mayu to nie tak. - Johan podjął temat po tej chwili zwłoki. Przycisnął ją trochę mocniej do siebie. - Tu co chwila ktoś ginie. Jak na każdej wojnie. Nie ma się co obwiniać bez sensu. Nie myśl tak o tym bo zwariujesz. To głupie. No sama zobacz. Jakbyś nie poprosiła o tych dwóch? Nie wiem czy tylko z chłopakami utrzymalibyśmy tam te drzwi aż do wyjścia. Sama widziałaś jak było. Gorąco. A potem Jurij wypadł sam na korytarz. Jakby go nie było to te stwory rzuciłyby się na nas. Na Renatę a potem na nas. I też by ktoś pewnie zginął ale wtedy to był by ktoś z nas. Jej. No nie wiem jak mam ci to wytłumaczyć. Ale tak tu jest. I niestety będzie. Póki są tu te stwory. - westchnął Johan i miał dość zakłopotaną minę chyba niezbyt wiedząc jak wybrnąć i czy tłumaczenia jego odnoszą jakiś skutek.

W końcu paramedyczka zdecydowała się podejść. Stanęła przed Mayą i podobnie jak niedawno Johan, złapała ją za dłoń i ścisnęła w pokrzepiającym geście.
- Mayu. Nikt nie da rady uratować każdego. Nawet w licząc tylko tych w zasięgu wzroku. Czasem się uda a czasem nie. Tak jak tutaj chłopakom udało się mnie wyciągnąć. A Jurija się nie udało. Przykre. Też bym wolała by było inaczej. Ale to jak z wypadkami na drogach. My przyjeżdżamy ambulansem ale czasem przyjeżdżamy na próżno. A czasem musimy wyłączyć koguta zanim dojedziemy do szpitala. Mimo, że zawsze robimy to co w naszej mocy. Ale czasem to za mało. I się nie udaje. Teraz też, tam na dole wszyscy zrobiliśmy co się dało. I uratowaliśmy kogo się dało. Ale nie udało się uratować wszystkich. - powiedziała blondynka w egzoszkielecie patrząc w skupieniu i zmartwieniu na informatyczkę w Obroży. Z bliska widać było wyraźnie jak bardzo kontrastowe mają barwy włosów. Maya miała kruczoczarne a Renata słoneczny blond. Ale i brunetka i blondynka miały tak samo poważny i smutny wyraz twarzy.
- Pewnie wyrzucasz sobie, że poprosiłaś o tych dwóch ochroniarzy. Ale bez nich nie wiadomo czy w ogóle ktoś z nas by wyszedł z tego żywy. Może ktoś by wyszedł, może wszyscy, tego nie wiemy. I nie będziemy wiedzieć. Ale było źle. Bałam się, że nas dopadną tam wszystkich. Właściwie mnie też dopadły no ale chłopaki mnie wyratowali w ostatniej chwili. Mówię ci, że Jurija też by wyratowali gdyby się dało. Więc nie patrz na to, że Jurij zginął bo poprosiłaś o jego udział. Patrz na to lepiej, że my przeżyliśmy bo ci dwaj do nas dołączyli. Jeden z nich zginął niestety. Ale jeśli się poddamy, jeśli się załamiemy, jeśli ulegniemy presji, żalom, rozpaczy, wyrzutom sumienia to to wszystko na darmo. Tak jak byśmy nikogo nie uratowali, tak jakby nas nikt nie uratował, tak jakby wszyscy co zginęli by my moglibyśmy żyć zginęli na darmo. Tak o tym lepiej jest myśleć Mayu. No a ty jesteś nam potrzebna. No zobacz, bez ciebie byśmy tutaj ani tam na dole nie ruszyli z miejsca. - tłumaczyła i tłumaczyła jak to wszystko ona widzi i wyglądało na to, że jej zależy, że zaangażowała się w tą dyskusję i przekonanie Brown 0 do tego co mówi, by nie miała wyrzutów sumienia i nie uległa swoim lękom i wyrzutom sumienia. Johan w rytm tego co ona mówiła kiwał swoją wygoloną głową na znak, że się zgadza. Na końcu Herzog uśmiechnęła się ciepło i łagodnie wskazując na odblokowany niedawno przez Rosjankę panel przy jakim teraz pracował spec od łączności.

Vinogradowa kiwała powoli głową, słuchając i trawiąc słowa. Próbowali ją pocieszyć, postawić na nogi. Żeby mogła pracować, przestała się rozklejać i wzięła do roboty. Przestała się obwiniać, bo ludzie umierali, nie każdego dało się uratować i zawsze były jakieś straty własne.
- Jesteście żołnierzami i lekarzami. Pomagacie ludziom, dbacie o nich. - chrypnęła ciągle patrząc za okno - Co innego jeżeli nie uda się uratować wszystkich ludziom takim jak wy. Odważnym, w pełni socjalizowanym ze społeczeństwem i zaangażowanym w jego ochronę i obronę. Jesteście tymi dobrymi - powoli oderwała wzrok od okna, patrząc najpierw na paramedyczkę, a potem na marine - Jurij to… trzysta siedemdziesiąta szósta ofiara mojej głupoty i nierozwagi. Zgłosiłam się do Parchów żeby… spróbować chociaż ten ostatni raz… zrobić coś dobrego. Komuś pomóc, zamiast niszczyć. Zatrzymać licznik, zamiast pchać go do przodu. - zagryzła wargi i wróciła spojrzeniem do okna - Mogę łamać systemy… ale nie chcę… nie powinnam mieć kontaktu z ludźmi. Dla ich dobra… i muszę porozmawiać z panem Morvinoviczem. W końcu… to był jego człowiek, pracownik. Znali się… może wie, czy miał rodzinę i… - pokręciła głową, ściskając mocniej rękę Mahlera.

- Idą. - powiedział od strony drzwi kpr. Paien patrząc do wnętrza pomieszczenia znacząco. Wydawał się spokojny a nawet ucieszony więc pewnie nie nadchodziło nic groźnego. Zaraz faktycznie dało się słychać kroki i krótkie słowa gdy kapral Armii kierował kogoś do środka. I weszło czterech ludzi w mundurach. Trzech mężczyzn i kobieta. W zbieraninie różnorakich mundurów wojskowych, marine i policji a jeden z mężczyzn miał oznaczenia jakiejś ochrony.

- Nie zadręczaj się bo tym nikomu ani sobie nie pomożesz Mayu. Ja muszę już iść. - powiedziała na koniec i jakby na pożegnanie Renata. Wyglądało jakby miała odejść ale jednak w ostatnim momencie pocałowała policzek w tradycyjnym, grzecznościowym pocałunku jaki składano na przywitanie czy na pożegnanie jako oznakę sympatii i serdeczności. Potem odeszła w stronę nowoprzybyłej grupki.

- Kto tu dowodzi? Byliście już tam na dole? - zapytał facet w mundurze armijnym i wyglądającego na szefa tej czteroosobowej grupki.

- Ja. - powiedział Johan i dał znak uściskiem Rosjance, że zaraz wróci. Podszedł na spotkanie tych nowych co mieli stanowić eskortę dla paramedyczki. - Byliśmy na dole ale nie w tym schronie. Ale Renata mówi, że wie gdzie to jest. - marine podjął rozmowę z nowymi i przez chwilę ustalał z nimi co i jak to wygląda na tym dole. Przerwał im strzał. Z góry. Pojedynczy strzał z ciężkiej broni jak z jakiegoś karabinu lub czegoś podobnego. Sylwetki w różnych mundurach zareagowały nerwowo łapiąc od razu za broń i rozglądając się nerwowo.

- Czysto! Czysto! U mnie też. - zameldowali kolejno Paien, Taylor i Misza. Nie widzieli więc żadnych xenos w zasięgu wzroku.

- Chłopaki na dachu. - domyślił się Mahler patrząc na sufit gdzie, gdzieś tam poszła ta dwójka z karabinem wyborowym z która niedawno rozstali się na schodach wieży. Sytuacja trochę się rozluźniła.

- Dobra to chodźmy póki jest okazja. - zakomenderował ten dowódca nowej grupki i szybko wzięli Herzog w środek grupki szykując się do wyjścia i powrotu na schody. Johan zaś wrócił do panelu sterowniczego i zaczął wzywać sierżanta by omówić sprawę magazynu z amunicją do wieżyczek.

Brown 0 stała zaskoczona jeszcze dłuższą chwilę po pożegnaniu z blondynką. Mrugała i próbowała ułożyć coś w głowie, a gdy się udało, odchrząknęła.
- Uważaj na siebie proszę, i na nich - wskazała brodą żołnierzy którzy chyba mieli towarzyszyć paramedyczce w drodze na dół. - I… dziękuję. - wygięła kąciki ust ku górze, a twarz jej przy tym nie popękała. Mały sukces.

Herzog też uśmiechnęła się i pomachała Brown 0 na pożegnanie ale dłużej nie mogła przeciągać sprawy bo żołnierze też się spieszyli jak i ci widziany za oknem parę pięter niżej. Chwilę Parch miała okazję obserwować pogrążonych w pracy żołnierzy. Kpr. Paien wrócił do stróżowania przy drzwiach i chwilę jeszcze najczęściej zerkał w dół póki pewnie widział schodzącą schodami grupkę. Olbrzymi golem pancerza wspomaganego spokojnie obchodził pomieszczenie. Johan coś ustalał przez komunikator często i gęsto sprawdzając coś na holo i z rozmowy wynikało, że planują z sierżantem jak załatwić sprawę z tym magazynem. Łącznościowiec właściwie się nie odzywał ale Maya rozpoznawała u niego wiele wspólnych objawów intensywnego myślenia tak wspólnego także przy pracy informatyków. Właśnie on wprowadził pierwszą kolejną cegiełkę chaosu. Nie licząc kolejnego strzału z dachu. Ale ten już nie był tak zaskakujący jak ten pierwszy więc wywołał mniejsze wrażenie. Misza mruknął coś pod nosem chyba, że mogli by uprzedzać jak strzelają albo coś podobnego.

- Mam coś! - powiedział nagle podekscytowanym głosem kpr. Otten. Wpatrywał się czujnym i rozgorączkowanym wzrokiem w wyświetlane holo jakie jasną poświatą oświetlało mu twarz. Ale dalej intensywnie stukał w holoklawisze zupełnie jak informatyk gdy już prawie coś ma ale jeszcze nie do końca albo musi reagować na szybko zmieniającą się sytuację.

- Orbitę? - Johan przerwał na moment rozmowę ale chyba i tak czekał co druga strona powie czy postanowi bo zerknął ciekawie na siedzącego obok kolegę.

- Nie. Chyba nie. Chyba telefon. Zaraz przechwycę. Chyba ktoś dzwoni. - łącznościowiec w mundurze mówił skupionym głosem klikając szybko przyciski a Mahler wydawał się zaskoczony taką odpowiedzią. W końcu głównie mieli za zadanie odzyskać łączność z orbitą. Ale nie przerywał Ottenowi.

- Ktoś dzwoni? Tutaj? Do nas? Gdzie? - zapytał niepewnie rozglądając się po konsolecie. Było na niej kilka holo przez które pewnie można było i tu zadzwonić i stąd gdzieś zadzwonić. Przynajmniej jak wszystko działało jak należy. Ale wszystkie były ciemne i ciche. Reszta mężczyzn też rozglądała się po pomieszczeniu kontrolnym szukając wzrokiem tego dzwoniącego telefonu ale żaden nie dzwonił.

- Mam! - krzyknął kpr. Otten i nagle faktycznie jeden z aparatów zaczął pulsować światłem i dźwiękiem oznaczającym połączenie. - Odbierz! - krzyknął ponaglająco łącznościowiec w stronę Vinogradowej. Holo które dzwoniło było o krok od niej i miała do niego najbliżej.

- Telefon? - Parch też wyglądała na zaskoczoną. Kto mógł dzwonić i w jakim celu? Ktoś z bunkra? A może przypadkowo złapali całkowicie nowy sygnał? Szybko podeszła do konsolety, wciskając odpowiedni przycisk.

- Halo?! - głos po drugiej stronie należał do mężczyzny. Prawie wykrzyczał swoje nerwowe przywitanie. Ale gdzieś tam obok zaraz ktoś go szybko uciszył sycząc alarmująco. - Halo? Jest tam kto? - zapytał niezbyt przytomnie i znowu ktoś tam go ponaglił czy strofował. - Zabierzcie nas! Tu są wszędzie potwory! O matko zabierzcie nas stąd! - facet wydawał się być na skraju załamania. Prawie płakał w skrajnym przerażeniu.

- Daj na głośnomówiący! - syknął szybko Otten bo na razie tylko Maya słyszała rozmówcę po drugiej stronie. Wszyscy w napięciu wpatrywali się w nią jakby miała przynieść kluczowe wieści. - No tak. Jak włączyliśmy nadajniki to i cała okolica mogła odzyskać łączność. - powiedział ciszej łącznościowiec jakby uświadomił sobie konsekwencje swoich czynów.

Vinogradowa szybko przełączyła na głośnik, ustawiając głosnośc na maksymalną. Przekaz odrobinę trzeszczał, nie chciała też stracić niczego ważnego z tej rozmowy.
- Tak jesteśmy, słyszymy cię - odpowiedziała zduszonym głosem, zaciskając dłonie na konsolecie. Ktoś po drugiej stronie został uwięziony, a oni… jak mieli im pomóc? I kogo przy tym stracić? Była w ogóle szansa na ratunek dla obcego głosu? - Jak się nazywasz i gdzie jesteś?

- Charles! Jesteśmy w kościele! Na wieży! One są tu wszędzie! Zabierzcie nas!
- Charles brzmiał tak jakby uczepił się rozpaczliwie nadziei na ratunek od słyszanego w słuchawce głosu.

- W jakim kościele? Ilu ich jest? Mają jakąś broń? To żołnierze? - Johan szybko zapytał podpowiadając najważniejsze dla niego pytania bo widocznie też niezbyt orientował się w sytuacji tego Charlesa. A jego znowu ktoś tam sycząco uciszył lub ponaglił.

- Cieszę się, że mogę cię wciąż słyszeć Charles. Jestem Maya. Co z wami, który kościół? Jesteście żołnierzami, ilu was jest? Macie broń? - Parch powtórzyła pytania, przekazując je przez radio.

- Nie! Tylko my! Nie ma nikogo innego! Rany myśleliśmy, że już tylko my zostaliśmy. Nie mamy broni. Chowamy się. Chcieliśmy dotrzeć na lotnisko bo w radio mówili, że tam będzie pomoc i ewakuacja. Ale nie daliśmy rady. - odpowiedział chaotycznie Charles ale jednak rozmowa jakoś pomagała mu zachować jakiś poziom samokontroli. Choć nie za duży. - Kościół Bernarda znaczy! Na wieży! Słyszeliśmy strzały z lotniska! A teraz patrzę a moje holo znowu działa! - Charles nawet jakby się ucieszył, że ten holo znów działa i ma okazje zadzwonić po pomoc. - Jesteście żołnierzami? Uratujecie nas? - zapytał głosem rozpaczliwie ociekającym nadzieją.

- Kościół Bernarda? - kpr. Otten powtórzył nazwę adresu i zmarszczył brwi jakby mu to coś mówiło. Szybko poruszył coś na holoklawiaturze panelu. Potem brwi mu wyskoczyły w górę jakby odkrył coś zaskakującego. Nagle wstał i wyciągnął rękę w kierunku jednego z okien. - To tam. - powiedział pokazując widoczną nie tak daleko wieżę kościelną. Ponieważ wokół lotniska roztaczał się ocean zielonej dżungli to widać było z całego kościoła tylko samą końcówkę wieży. A były szanse, że ktoś na tej kościelnej wieży może nie widzi samego lotniska też przez tą dżunglę ale powinien widzieć przynajmniej wieżę lotniska na jakiej właśnie przebywali. Nie było to w linii prostej aż tak strasznie daleko. Z kilometr czy dwa. Tyle, że większość tego obszaru i odległości prowadziła przez dżunglę albo drogi przez dżunglę. Wszystko ostatnio poszatkowane przez leje po bombach, rakietach i artylerii.

Brown 0 uniosła głowę, patrząc we wskazanym kierunku. Cel wydawał się niedaleko, widzieli go przecież! Wieżę ze schowanymi na niej ludźmi, czekającymi na ratunek.
- Jesteśmy mieszaną grupą, ale żołnierze również tu są. I policja… i Parchy. Będzie dobrze, nie martwcie się. Charles słuchaj uważnie… ukryjcie się i zachowajcie ciszę - powiedziała w napięciu i wyciszyła komunikator, rozglądając się po pokoju, a raczej znajdujących się w nim ludziach.
- To cywile, są nieuzbrojeni… przecież słyszeliście. Nie mają tam szans.

Mężczyźni w różnych mundurach, pancerzach a nawet jeden w garniturze popatrzyli na siebie. Misza pierwszy zajął się paleniem papierosa jakby sprawa go nie dotyczyła. A z mundurowych jakoś wszystkie spojrzenia ostatecznie skupiły się na Mahlerze. Ten pokiwał wygoloną głową, złapał się dłonią za potylicę i w końcu podrapał się po wygolonej głowie.
- No tak. Ale z buta nie mamy szans. Musimy mieć transport. - powiedział po chwili zastanowienia i wydawało się, że decyzja mu ciąży. W końcu też wzruszył ramionami i dodał. - Powiem sierżantowi. Zagadaj ich jakoś, dobrze ci idzie. Spytaj się ilu ich jest. Dobrze wiedzieć ilu trzeba zabrać. - powiedział w końcu marine patrząc na Mayę. Sam dotknął palcem do komunikatora w uchu co w komunikacji zwykle było symbolicznym gestem a jednak bardzo często spotykanym wśród wielu użytkowników takiego sprzętu. Charles na razie umilkł a raczej przestał mówić. Ale Maya słyszała jego oddech i przestraszone szepty. Powtarzał jak jakąś modlitwę “zabierzcie nas, wyciągnijcie nas, uratujcie nas”.

Vinogradova uśmiechnęła się blado, na krótką chwilę wieszając się Johanowi na szyi i całując go krótko w usta. Na więcej nie mieli czasu, poza tym patrzyli postronni.
- Jakby co mogę z nim porozmawiać - wyszeptała wodząc rozgorączkowanym wzrokiem po jego twarzy - Twoim sierżantem. Poprosić albo… nie wiem - odrobinę wróciła na ziemię, krzywią się smutno - Szkoda że Zoe, Chelsey i Hektor jeszcze nie wrócili. Razem byłoby nam łatwiej… tak, samochód. Potrzeba samochodu. Spróbujesz go zorganizować? - rozpogodziła się odrobinę.

Mahler złagodniał na moment i całkiem chętnie oddał pocałunek i uścisk bez żenady przyciągając chętne, kobiece ciało do siebie. Uśmiechnął się i przez chwilę wydawał się taki jak wtedy gdy byli sami na dole, w schronie, pod klubem. Ale wspomnienie o sierżancie jakby go oprzytomniało.
- Nie, no coś ty. Zobaczę co powie. Wiesz trochę nas tu mało na całe lotnisko. Poczekaj, daj mi chwilę pogadam z nim. - powiedział kapral marine i pocałował choć tym razem krótko informatyczkę. A potem zaczął mówić w słuchawkę. - Panie sierżancie? Tu Mahler z wieży. Mamy kontakt z cywilami. Dzwonili do nas. Otten naprawił łączność i widocznie telefony się odblokowały. Nie. Z orbitą? - tu przerwał i spojrzał pytająco na drugiego kaprala marine. Ten jednak pokręcił głową na znak, że jeszcze nie i dalej pracuje. Johan więc wrócił wzrokiem z powrotem do czarnowłosej kobiety i dalej rozmawiał z sierżantem.

- No nie, z orbitą jeszcze nie mamy połączenia. Tak. Tak zamelduje jak tylko zrobimy. Ale panie sierżancie ci cywile są niedaleko. W kościele św. Bernarda. Widzimy z okna tą wieżę gdzie są. Ale bez transportu no to ciężko to widzę panie sierżancie. To z kilometr, może dwa. - Johan przedstawił jak widzi sprawę. Kilometr czy dwa w ostatnich warunkach jakie tutaj panowały, do przejścia na piechotę wydawał się maratońskim wyczynem do przejścia lub fartem porównywalnym do wygrania szczęśliwego losu na loterii. Sierżant coś mówił chwilę a kapral kiwał wygoloną głową w potakującym odruchu. - Tak jest panie sierżancie, rozumiem. Bez odbioru. - zakończył rozmowę Mahler i przejechał językiem po zębach nim odpowiedział.

- Na razie mamy skończyć tutaj. Łączność z orbitą jest priorytetem. - powiedział i spojrzał na Mayę a potem na kpr. Ottena.

- Robię co mogę. Ale to jeszcze chwilę potrwa. Ale myślę, że powinno się udać. To tylko kwestia czasu. - odpowiedział spec od łączności który widocznie spojrzeniem Mahlera poczuł się wywołany do odpowiedzi.

- Z buta mamy zakaz tam iść. Zbyt duże ryzyko. I ciężko kogoś posłać bo prawie nie mamy rezerw. - powiedział Johan wracając spojrzeniem do Mai. - Ale w naszą stronę kieruje się ciężarówka z bombą. Mamy nadzieję, że dotrze. Jak im się uda to będziemy mieli transport. Jak one przyjadą a my skończymy to sierżant pozwolił. Ale tylko dla ochotników. Bo to i tak spore ryzyko. Chyba, że sami coś wymyślimy to mamy dać mu znać. - marine streścił treść swojej rozmowy z przełożonym.

- Ciężarówka z bombą? - Taylor spojrzał na Mahlera spod okna jakby nie był pewny czy dobrze usłyszał.

- One? Jakieś cizie? - zaciekawił się kpr. Paien zaglądając ciekawie przez wciąż otwarte drzwi jakich pilnował.

- Tak. Panie sierżant. We dwie. I dwóch Parchów. Z Black. Ale nie ci twoi tylko jacyś inni. - Johan odpowiedział a gdy mówił o Parchach wrócił spojrzeniem ze strażnika drzwi znowu na informatyczkę. - I bomba. Wiozą tu wielką bombę. Big Slama. To im drogę czyszczą chłopaki na dachu. - wyjaśnił to co dowiedział się od sierżanta. Z dachu od pierwszego strzału faktycznie huknęło już kilka kolejnych. Słysząc nazwę bomby Thompson gwizdnął z wrażenia. Więcej pytań chyba nie było więc Mahler podrapał się po głowie. - Nie wiem co byśmy mieli wymyślić innego niż ta ciężarówka. - przyznał po chwili zastanowienia.

 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 10-12-2017, 23:55   #244
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację


Gdy padła nazwa oddziału Rosjanka automatycznie sprawdziła HUD i mapę, ale równie szybko się skrzywiła dość niechętnie.
- Zcivicki i Graeff. Ci o których mówiła Renata w Falconie. Przez których… ona i jej grupa mieli takie, a nie inne zdanie o Parchach. Ci którzy pozwolili zginąć tamtemu człowiekowi z Seres. Im z pewnością nie ma co polecać ewakuacji kogokolwiek - wzruszyła nerwowo ramionami, zamykając holo - A samochód… niedługo skończy się ewakuacja na drodze, będą wolne maszyny. Żołnierze zajmą się umacnianiem punktu tutaj, do tego czasu może wrócą… nasi z Black. O ile przeżyją. Są na jakiejś drodze, parametry życiowe podwyższone, ale nie wyglądają na rannych. Jeszcze - tu spojrzała na marine smutno - Postaram się ich zagadać, wypytać co i jak. Poza tym skoro to lotnisko, może się uchowały sprzęty? Z terminala do statku pasażerów wozi się busami. Coś tu musiało zostać… sprawdzisz? - poprosiła go, mocno ściskając za ręce - Dostęp jest, wystarczy poszukać. Ja w tym czasie… dowiem się co u Charlesa. - Pocałowała go po raz drugi, tym razem w policzek.

- Jak gdzieś ci pójdę jak mamy rozkaz siedzieć tutaj aż odzyskamy łączność? - westchnął Johan wskazując otwartą dłonią w stronę mundurowych kolegów. - A tutaj no. Może coś jest. Chyba jest szansa. Ale trzeba by przeszukać. Trzeba by zorganizować grupę. Tak samo jak do tego magazynu co mieliśmy iść. A jesteśmy tylko my tutaj i chłopaki co poszli z Renatą. To albo my albo oni musimy skończyć swoje by nas sierżant przydzielił gdzieś indziej. No chyba, że ktoś jeszcze by przyjechał. - tłumaczył marine informatyczce. Wydawał się mówić z lekkim zakłopotaniem. Ale gdy wspomniała o dwóch Blackach jacy mieli przyjechać z paniami sierżantami wydał z siebie bezgłośne “aaa” jakby skojarzył o kogo chodzi. I zaraz się też skrzywił jakby nie kojarzył ich zbyt pozytywnie. Skinął tylko głową na znak, że rozumie o kim mowa.

- A te twoje Blacki to nie przejmuj się. - powiedział pocieszająco marine znowu biorąc dłoń Vinogradovej w swoją dłoń. - “Asbiel” to twarda sztuka i ma łeb na karku. I jest w porządku. Ta Latina… - Marine zawahał się na chwilę przy niej jakby szukał słów czy zastanawiał się co powiedzieć. - Właściwie to często nie wiem co ona nawija. - przyznał w końcu po tej chwili zastanowienia. - Ale też wygląda na wyszczekaną i zaradną. A ten wielki. No kawał chłopa! I to pancerz wspomagany. Ciężki pancerz wspomagany. I widziałaś ile miał broni? I to jakiej. Wielkiej. No to ej no nie bój się nic im nie będzie. - podsumował swoje wnioski Johan lekko potrząchając trzymaną dłonią Rosjanki.

- Kamery… może coś zobaczysz na kamerach. I moje Blacki? - powtórzyła za nim, spoglądaj w dół na ich złączone ręce i westchnęła - Oni nam wszystkim pomogli, nie tylko mnie. I tak… są bardzo w porządku, nic nie poradzę że się martwię. Widziałeś jak tam jest, ile tych potworów. - przyznała nie podnosząc głowy - Chelsey. Black 2 ma na imię Chelsey i mówi po swojemu. To… hiszpański. Nie przejmuj się, tez nie rozumiem wszystkiego co mówi, ale to nie szkodzi. Chciałabym żeby już wrócili.

- Kamery! No tak!
- Johan oprzytomniał i wyraźnie się ucieszył tym pomysłem. Odwrócił się w stronę panelu kontrolnego i zaczął sterować obrazami działających kamer. Ponieważ szukał wyglądającego chociaż na sprawny samochód to szło mu to przeglądanie całkiem szybko. - No twoje. No wiesz, trzymasz się z nimi. Tak jak ja się trzymam z Elenio i Karlem. To mówię, że to moje chłopaki. - wytłumaczył swoje marine wpatrzony w szybko migające na holo obrazy z zewnątrz i wewnątrz budynków. - Ta Latina to Chelsey? - spojrzał na informatyczkę jakby się upewniał czy dobrze wyłapał.
- Dobra chyba zapamiętam. Ale serio tak nawija, że czasem w ogole nie wiem co powiedzieć. - marine wrócił spojrzeniem na monitor i pokręcił głową chociaż lekko się przy tym uśmiechnął. - Nie bój się na pewno wrócą. O! Oooo! Zobacz! Gdzie to jest? - Johan mówił ale nagle przerwał i prawie zapiał z zachwytu. Na monitorze ocalałej kamery było widać wnętrze większego garażu. Pewnie lotniskowej straży pożarnej. Widać były dwa ciężkie wozy strażackie, jedną furgonetkę i jeden holownik wozów. Wyglądały w obiecującym stanie choć obraz trochę szwankował. Ale po samej kamerze nie sposób było ustalić położenia budynku na terenie lotniska. Chociaż Maya wiedziała, że dość prosto powinna dać radę to ustalić. Raptem jednak Johan westchnął. Między pojazdami przebiegła jedna z tych małych pokrak. Jak była jedna to pewnie nie była sama.

- Też się z nimi trzymasz, jak oni z wami i mną. Jakby było inaczej nie wróciliby do nas do baru - uśmiechnęła się blado, patrząc na monitor. Widok małego potwora nie poprawiał nastroju, ale w pewnej chwili przeszył ją prąd. Wyprostowała plecy, robiąc krok do tyłu i mamrocząc pod nosem z oczami wbitymi w panel hakera na przedramieniu.
- Wieżyczki, zdalne sterowanie... Johan zobacz czy któryś z tych samochodów jest podpięty pod Sieć? Może się ładowały, albo wgrywali im oprogramowanie i nie odłączyli. Jeśli tak jest szansa aby je przejąć zdalnie. Stąd. - pokazała na pokój - Mała, ale zawsze. To taka... trochę teoria, ale może zadziałać. Auta mają komputery sterujące, a każdy komputer da się zhakować. Wtedy same do nas przyjadą... sprawdź to proszę, ja porozmawiam z Charlesem. - Zrobiła drugi krok do tyłu, stając obok konsoli do komunikacji.

- Charles, tu Maya. Słyszę twój oddech - zaczęła pogodnym głosem, zaciskając drżące ręce na krawędzi pulpitu - Powiedz proszę gdzie się ukryliście, na górze wieży? Ilu was jest i czy są wśród was ranni? A kobiety i dzieci? Ktoś kogo trzeba będzie nieść? Jak stoicie z zapasami, macie cokolwiek do picia albo jedzenia? Widzicie tam gdzieś u siebie środek transportu zdolny pomieścić was wszystkich? U nas z tym kiepsko, z autami. Niesienie kogoś te dwa kilomtery będzie bardzo ciężkie, lepiej i szybciej będzie was przewieźć. Pomożemy wam, ale musicie się uzbroić w cierpliwość. Jeszcze troszeczkę poczekać… ale przyjdziemy po was, rozumiesz? Nie zostawimy was tam, nie martw się. Tylko daj nam czas, tutaj też jest kiepsko, ciągle nas atakują, ale udało się uruchomić system obronny lotniska. Tak samo jak przekaźnik, dlatego działa ci holo. Czekamy na posiłki, jadą już tutaj. Przyjadą i będziemy się kierować po was. Mieszkasz tutaj, na Yellow? Spotkałam już kogoś stąd, policjanta. Ma na imię Karl, przesympatyczny facet. Jest tu z narzeczoną… znaczy jadą do nas. Jako te posiłki. - nawijała co jej ślina na język przyniosła, w międzyczasie podłączając pudełeczko hakera pod konsolę żeby zgrać namiary dzwoniącego, a także ID jego Klucza aby móc go później namierzać, jak namierzała chociażby Elenio, Johana albo Karla właśnie.

- Kiepsko? Nie, no co ty mówisz? Nie mów tak! Przyjedźcie po nas! Zabierzcie nas stąd! Proszę! - zajęczał przestraszonym głosem mężczyzna po drugiej stronie linii. - Nie, nie nie mamy samochodu, mówiłem ci, że nam się zepsuł. Ledwo tutaj dobiegliśmy! I jesteśmy w wieży! W wieży kościoła. Kościoła św Bernarda. A one są na zewnątrz! Słyszymy je przez ściany. Łażą i węszą, próbują się dostać. Ale zamknęliśmy się. Ale nie wiem na jak długo. Proszę przyjedźcie po nas i zabierzcie nas! Zginiemy tu sami, zabiją nas te potwory tak samo jak tyle już zabiły! - mężczyzna wydawał się bliski płaczu i po chwili Maya naprawdę usłyszała siorbnięcia nosem. Charles musiał ulegać rozpaczy coraz bardziej. Trudno było go wydobyć z tej studni czarnych myśli. Jednak jak byli tam sami, w tym kościele a najbliżsi ludzie i to uzbrojeni byli chyba też jedynymi ludźmi stąd aż do kosmoportu. A tak to dżungla, miasto i pełno poczwar. I pewnie musiał się z tym liczyć no a było zgodne i z wiedzą Brown 0.

- Przyjedziemy, przecież ci obiecałam Charles. Nie zostawię was tam, słyszysz? - Vinogradovej głos prawie się załamała, ale udało się jej go opanować. Potrafiła sobie wyobrazić co człowiek po drugiej stronie czuje: bezradny, bez broni i śmiertelnie przerażony - Przyjedziemy tylko tutaj zabezpieczymy teren, rozumiesz? Żebyście tutaj byli bezpieczni. Po tym jak was zabierzemy. To jeszcze chwilę potrwa, ale już niedługo. Słyszałeś - system obronny lotniska znowu działa, kontrolujemy go. Jest dobrze, zostało raptem parę drobiazgów do ogarnięcia. Ale nie poradzę sobie bez ciebie. Też potrzebuję twojej pomocy… pomożesz mi Charles? Bez ciebie nie dam rady wam pomóc. Musisz zaopiekować się tymi którzy są z tobą na wieży. Ilu was jest, macie kobiety i dzieci? Albo rannych? Co widzisz? Mów do mnie, są tu ze mną żołnierze z Floty i Armii. Razem przygotujemy was do ewakuacji, ale po waszej stornie ktoś musi ja poprowadzić. Możemy na ciebie liczyć? - spytała i zamarła w oczekiwaniu, przestając oddychać.


 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 15-12-2017, 14:10   #245
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Black 4 i 0


Wisząc na jednym ręku Padre odbił się od ziemi i pięknym łukiem wylądował na pace. Ziejąc ogniem z pistoletu.
- Kierowca! - przeszedł na komunikację wewnętrzną - podnieś bombę, bo przygniotła Czwórkę. My jej ręcznie nie ruszymy, a mamy trochę roboty.
Strumień ognia objął dwa ścigające samochód ufoki. Potem dalej strzelał, nie zwracając uwagi na to ilu ich zabił. To nie miało znaczenia.
Kilkunastotonowa ciężarówka skakała jak piłeczka po drodze rzucając kilkutonowa bomba po pokładzie.
Owain jęknął gdy sturlała się z niego, Padre kurwił bo przygniotła jego.
Czwórka widząc, że bomba będzie większym zagrożeniem na pace odstrzelił hak mocujący ją do dźwigu, którym została wciągnięta na ciężarówkę. Na kolejnym wertepie powinna spaść.

Schroniony pod bomba Padre osłaniał się przed atakami zawziętego ufoka, pazury bezsilnie ślizgały się po pancerzu. Owain z kilkunastu centymetrów nie trafił w hak podtrzymujący bombę.
- Podnieś tą jebaną bombę! - krzyknął, gotując się do ponownej próby odstrzelenia zaczepów jak tylko Padre się uwolni.

- Nie mogę, prowadzę! Do sterowania dźwigiem jest inny panel! Trzeba ją unieruchomić na tylnym panelu wtedy zacumuje na dobre! - odkrzyknęła rozzłoszczona albo przestraszona sierżant zza kierownicy.

- Nie strzelaj do bomby! To rozkaz! - warknęła ostro blondynka widząc co wyrabia Black 4. Sierżant z ciężką bronią w tym czasie wywaliła serię z ciężkiej broni do xenos jakie doścignęły już ciężarówkę i lada chwila mogły próbować a nią wskoczyć. Sierżant jednak udało się oczyścić ciężarówkę, ruchome przedpole chociaż zaraz potem skończyły się jej naboje. Szczeknęła więc metalicznie otwierana i załadowywana broń maszynowa. Black 0 dalej zmagał się z dwójką małych, zawziętych stworów jakie upatrzyły sobie jego na ofiarę. Był przygnieciony wielotonową bombą czuł więc jej ciężar na sobie tamujący dech i przygważdżający do dnia skrzyni ciężarówki. Ratował go mocny pancerz. Bo xenos były wyraźnie sprawniejsze w szarpanej robocie niż unieruchomiony pod bombą mężczyzna. Im dłużej to trwało tym była większa szansa, ze małe paskudy jednak przegryzą czy rozszarpią się przez ten egzoszkielet jaki miał na sobie. Owain spojrzał na niego pytająco. Trafienie czegoś tak małego jak mechanizm naciągowy dźwigu gdy strzelec trząsł się podczas jazdy bo lejach, rozbijał rzucone wybuchami pnie, ścierał się z głazami czy większymi cielskami zabitych artylerią xenos nie było łatwe. Trzymając dłońmi karabin można było balansować tylko na samych nogach więc warunki do strzelania w coś tak małego były względnie trudne. Zwiadowca wyraźnie wahał się co robić dalej. Zwłaszcza jak widział Padre przygwożdżonego przez bombę i dwójkę małych kreatur. A kierowca mówiła coś o panelu i o klamrach a lada chwila mogły wskoczyć tu kolejne xenos. Ciężarówka choć nabierała z wolna prędkości nadal była wyraźnie wolniejsza od obcej fauny jaka bez trudności ją doganiała. Sierżant z ciężką bronią chwilowo zyskała im nieco spokoju ale jasne było, że przybędą kolejne stwory.
- Wal się, lalka - powiedział Owain wchodząc do kabiny i majstrując przy panelu. Padre tymczasem podpalił podpalił znowu całe towarzystwo, a gdy skurczone truchła odpadły od niego zaaplikował apteczkę. Potem zmienił magazynek na nowy, stary wsuwając na miejsce nowego.

Lalka z zapamiętaniem waliła do ścigających ich pokrak, aż szczęknął pusty zamek. Zaklęła i zaczęła ładować nowy magazynek. W tym czasie skorzystał z okazji jeden z ufoków by złożyć jej osobiste gratulacje z powodu celności.

W końcu bomba podniosła się i wciąż płonąc wylazł i stanął na własnych nogach. Spojrzał na walczącą laskę z ufokam, ale nie zajmował się nią. Od tego nie można było zginąć. Zaczął strzelać do goniących ufoków.
Czwórka zablokował urządzenie by bomba nie skakała po całym tyle i wyszedł dołączając do obrony paki.

Morze płomieni pochłonęło pościg. Tylko jeden, kopcąc wskoczył na pakę. Rzucił się na czwórkę, ale ten nie zważając na drapanie złapał go za ogon, trzasnął dwa razy o rakietę i wyrzucił za burtę.
Bombowa laska także swojego załatwiła i właśnie przypinała zaczep do bomby po swojej stronie.

Padre zaczepił ze swojej strony i zmienił magazynek na pełny, ostatni pocisk z wyjętego przełożył do niepełnego.

Czwórka rozglądając się także zmienił magazynek korzystając z chwili luzu. Także przeładował resztki ze zużytych by podopłaniać pozostałe.
 
Mike jest offline  
Stary 04-01-2018, 09:46   #246
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 40 1/3 Pauza

“Musimy to robić. Zdychają a potem gniją i zmieniają się w śluz. I lepiej byś nie wiedział co z tego potem wyłazi. Uwierz mi tak jest najlepiej. Tutaj martwe rzeczy nie zawsze pozostają martwe.“ - “Szczury Blasku” s.18.



Miejsce: zach obrzeża krateru Max; droga gruntowa od kolejki magnetycznej; 1480 m do CH Black 3
Czas: dzień 1; g 36:00; 120 + 60 min do CH Black 3




Black 2, 7 i 8



Ten tropikalny upał zabijał. Black 8 otarła spocone czoło ale gest był raczej symboliczny. Szło się zagotować w tym całym pancerzu i kilogramami sprzętu. Pod porwanym brezentem plandeki był cień. Ale tutaj, w dżungli, tego cienia było aż za dużo. Nijak on zdawał się nie chronić przed wyciskającym siły z wszystkiego co żywe upałem. Zresztą nie tylko dla niej było to ciężkie warunki. Większość otaczających ją postaci w różnorakich pancerzach i mundurach też wydawała się tak samo niemrawa. Ale jak ten termometr na tyłach szoferki się nie mylił to było 54*C w cieniu. Zupełnie na poważnie można było myśleć, że ten upał chce ich tu ugotować. A dzień dochodził do tutejszego południa więc przez kilka najbliższych godzin nie było co liczyć, że upał zelżeje. Trzeba było ratować się takimi udogodnieniami jak klimatyzacja ale na tej pociętej szrapnelami pace ciężarówki jeśli nawet była to teraz nie działała. A jakby działała wpływ przy otwartej pace podatnej na tropikalną tyranię gorąca byłby pewnie minimalny.

Przynajmniej ruch pojazdu zapewniał minimalny powiew. Minimalny bo jechali dość wolno. Raz to, że glina oblepiała koła pojazdu tak samo jak buty ludzi którzy próbowali przez nią maszerować. Dwa to leje. Okolica została nieźle przemielona przez wcześniejszą nawałę artyleryjską. Obecny nalot choć raczej nowych kraterów nie dodał bo używał typowego zapalająco - kasetowego uzbrojenia idealnego na gęsty i nie opancerzony cel to jednak nie był to dla dżungli taki drobiazg jak wybuch jakiegoś ręcznego granatu. Więc sześciokołowiec musiał zwalniać tak często i gęsto gdy droga była przyozdobiona albo jakimś lejem albo leżącymi gałęziami, konarami czy całymi pniami. Ale jechali. Odkąd Black 2 postawiła sześciokołowca na nogi czy raczej koła mogli wreszcie jechać. Wystarczyło paru minut grzebania przy silniku, skrzyni biegów i przewodach Latynoski i choć wyczerpało jej to zestaw naprawczy do cna to jednak sprzęt odżył.

Terenowy, ciężki sześciokołowiec okazał się całkiem ładnie radzić sobie z pokonywaniem terenu. Ewidentnie nie był stworzony do bicia rekordów prędkości więc tempo nie powalało. Ale za to jak dotąd pod wykwalifikowaną ręką jakiegoś mundurowego nie trafiła się przeszkoda jakiej by nie podołał. Nawet gdy jakieś drzewo nie wytrzymało naporu okolicznych eksplozji i pożarów i wreszcie runęło na bagnistą drogę to sześciokołowiec z gracją czołgu zwyczajnie wspiął się na ten pień i przejechał stronę. Przez moment silnik mocował się z oporem, pojazd wzbijał się w górę pod coraz ostrzejszym kątem by nagle jak łódź opaść na szczycie fali tak i on zjechał po drugiej stronie uderzając przednimi kołami w błotnistą drogę. I pojechał dalej.

Wolne tempo jazdy jednak sprzyjało obserwacji. Mundurowi podwinęli i tak poszatkowaną plandekę do góry, tak że zrobił się z niej daszek na górze ale boki były wolne do obserwacji czy ostrzału. Siedzieli razem z trójką Parchów i obserwowali spalone i poszatkowane pobojowisko. A było co obserwować. Po ostatnim nalocie pary Hornetów dżungla wyraźnie się przerzedziła. Lotnicza broń przeciwpiechotna miała o wiele większą moc niż to co mogła zaprezentować sobą sama piechota. Więc po kilku salwach bomb czy rakiet dżungla znacznie straciła swoje poszycie. Choć rzadko które drzewo się przewaliło czy połamało, jak już to pewnie tam gdzie było epicentrum wybuchów to drobniejsze gałęzie czy zwykłe liście już całkiem gęsto i często miotało na wszystkie strony. Co się nie połamało to się podpaliło. Nawet tak niewdzięczny do podpalenia materiał jak wilgotna i zgniła dżungla musiała ulec lokalnym pożarom. Ogień już w większości wygasł ale i tak z dżungla wyglądała jakby przetrącono jej ogniem i ołowiem kręgosłup. A jej poszycie przypominało gotowy wiatrołom czy splątane wybuchami zasieki z drutu kolczastego.



Twarze mundurowych choć często teraz ospałe i zmęczone wyrażały jednak satysfakcję. O to potęga człowieka! Armii! Floty! Lotnictwa! Teren wydawał się dokładnie przemielony razem z dżunglą i lęgnącymi się w niej stworami. Zwłaszcza przy falowych atakach jakie miały miejsce na osaczonych w dżungli ludzi kontrast z tą ciszą, dymem i leśnym gruzem wydawał się wręcz szokujący. Oko nie sięgało zbyt daleko na poziomie poszycia, na wyższych piętrach ogołoconego i spalonego lasu trochę dalej ale ani oko ani ucho nie rejestrowało żadnego ruchu xenos. Gdzieś czasem z dżungli dobiegał jakiś dogorywajacy, agonalny skrzek ale od zaczęcia nalotu przez Hornety z dżungli nie wyskoczył na nich żaden atakujący xenos ani mały ani duży. A nad nimi gdzieś triumfująco zdawały się krążyć dwa drapieżne ptaki oznajmiając swoją obecność świstem silników i czasem widocznych na tle nieba tam gdzie wyrwy w dżungli na to pozwalały. Dalej były gotowe nieść wsparcie jednostkom pogrążonym przyziemną walką w tym tropikalnym, gęstym piekle dżungli.

Terenówka poza tym była spora. Na tyle spora, że bez problemu załadowali się na pakę wszyscy i jeszcze trochę miejsca było. Ciężarowka więc była ogromny wsparciem przy planowaniu jakiejkolwiek logistyki w przewiezieniu kogokolwiek czy czegokolwiek. Przed ciężarówką kroczył pokracznie ten krabowaty dron z ckm sprawdzając drogę ale on jak na razie też nie miał do czego strzelać. Zapewne na równym asfalcie nie mógłby dorównać prędkością rozpędzonej ciężarówce ale tutaj, na tej bagnistej drodze i dron i sześciokołowiec miały względnie podobną prędkość. Jedną z niewielu osób jakie wydawały się nie tracić optymizmu była reporterka IGN. Siedziała na ławeczce z małym, poręcznym holo na kolanach. I na bosaka bo te buty udało jej się w końcu jakoś zgubić przy tym ostrzale lotniczym albo po. Czy jeden zgubiła a łażenie w jednym było bez sensu więc pozbyła się i drugiego. Jakby nie było została bez butów. Właściwie to po tym kitraniu się w lejach podczas nalotu czyli raczej przytulaniu się do gliniastego błota całe ubranie miał wysmarowane błotem. Co prawda tak Parchy jak i mundurowi wyglądali tak samo ale na jej kolorowym, cywilnym ubraniu jakoś bardziej rzucało się to w oczy. Olimpia Conti z IGN też szybko odkryła, że odzyskali połączenie, przynajmniej lokalne oraz, że mają parę chwil względnego spokoju. Zawzięcie więc klikała coś w swoim podręcznym komputerku. A może nie chciała prowadzić reportaży w takim ubłoconym stanie.

Dlatego w tą gibającą się na gałeziach, truchłach, kejach i wybojach tropikalną ciszę przerywaną jedynie zgrzytem mechanizmów jezdnych i warkotem silnika odgłos dzwonka holo wydał się nagły, zaskakujący i całkiem nie pasujący ani do sytuacji ani do otoczenia. Zdziwione twarze zaczęły rozglądać się po sobie i pace ciężarówki. Dłonie klepały się po ieszeniach, ze dwie osoby wyjęły swoje holo ale to nie było to. - O znowu mam zasięg. - powiedział któryś z marine widząc ekran swojego aparatu. Kilka osób też potwierdziło podobne odkrycie na swoich holo. Ale dzwonek dalej uparcie dzwonił. - A to ten. - odezwał się któryś z policjantów schylając się pod ławkę na jakiej siedział towarzysz po drugiej stronie paki. “To ten”.

Już podczas załadunki na ciężarówkę ktoś odkrył ten wciśnięty w rant paki holofon. Ale był właśnie zaklinowany, wydawał się zepsuty albo rozładowany a każdy z mundurowych miał jakiś swój więc nikomu nie chciało się użerać z wyciąganiem tego złoma. I tak został dalej nieruchomy i zaklinowany. Teraz jak się okazało ku zdziwieniu chyba wszystkich na pace jednak się odezwał dźwiękiem połączenia. Sprawę rozwiązał Black 7. Dla jego pancernych łap wyłamanie tego i tamtego detalu skrzynki ładowniczej nie było żadnym problemem. Ale obsługa tak drobnych guziczków owszem. Więc podał zdobycz siedzącym obok Parchom.

Te zaś widziały kumulacje nie odebranych połączeń. Widocznie gdy odzyskano łączność aparat meldował o połączeniach jakie dotąd nie mogły się przebić i teraz to nadrabiały. Większość była z ostatnich kilku godzin. Część to zwykły spam od operatora czy reklamy linii lotniczych i wakacji na rajskich wyspach. Ale część była wiadomościami od jakiegoś Horatio.

- Widziałem ją! Jest tutaj! Została pojmana! Była skuta i z dwoma gliniarzami! Ale to ona! Żyje! Jeszcze jej nie zlikwidowali! Ale jestem tu sam, chyba nikomu innemu się nie udało! Znaczy pod Haven & Hell! Biegniemy do schronu bo zaraz zamkną! Muszę kończyć! - męski głos nagrał ostatnią wiadomość. Nagrał w biegu i wyraźnie był zdenerwowany ale i podekscytowany. Połączenie czasowo odpowiadało tutejszemu porankowi. Wówczas gdy Zachodnia Barykada pękła i okolice zalała horda potworów. Jednym z pierwszych punktów na drodze hordy był klub “Haven & Hell”. Na szczęście wzorem wielu publicznych lokali na tym księżycu miał zamontowany schron pod spodem. I jak Parchy sami byli tam gośćmi schroniło się tam całkiem wielu, często bardzo różnych gości. Już mniej było wiadomo o osobie która była właścicielem tego, tutaj holofonu. Biorąc pod uwagę co się tutaj działo teraz, ostatnio i jeszcze wcześniej jakoś nie wydawało się, żeby miała zbyt różowe perspektywy jeśli ten holo został tutaj.

- Jest! - pisnęła prawie z radości reporterka. - Halo, halo Klaus, jak mnie słyszysz? - zapytała lekko i radośnie patrząc na te trzymane na ubłoconej spódniczce holo. Miała w uszach słuchawkę bezprzewodową więc pewnie rozmawiała w ten sposób. Nawet siedzące z obydwu jej stron Blacki słabo słyszały odpowiedzi ale za to bez problemów słyszały reporterkę.

- Oczywiście, że ja, a kogo się spodziewałeś z tego numeru? - odpowiedziała pogodnie reporterka ale mimo, że bawiła się w ganienie rozmówcy to widać było, że się cieszy z odzyskana połączenia. Ten coś odpowiedział krótko. - Obrazu jeszcze nie mam. Może to i lepiej bo jestem w tej chwili baardzoo bruudna. - dodała z uśmiechem i mówiła samą prawdę. Ale mimo, że pod względem czystości wpisywała się w standard osób na pace ciężarówki jak i samej ciężarówki to rozmówca po drugiej stronie bez wizji tego nie musiał wiedzieć.

- Tak. Jestem baardzoo brudną dziewczynką. - dodała takim kuszącym tonem, że kilku siedzących najbliżej żołnierzy zerknęło na nią ciekawie. Conti chyba świetnie zdawała sobie sprawę jak brzmi i jakie ktoś może wysnuć skojarzenia. I ciągnęła zabawę dalej świetnie się chyba czując w tej roli. - No naprawdę. Jestem cała w brudna w brudnym błocie. Nawet buty zgubiłam. - mówiła dalej przy okazji nie tracąc czasu i cały czas coś klikając na tym holo. Wyglądało, że coś wysyła co dało się poznać po widocznych paskach typowych dla ładowania czy wysyłania danych. - Nie, Klaus, nie żartuję. Siedzę tutaj cała w błocie. Z Chelsey i Asbiel. Tak, one też są w błocie. Tak, dwie dziewczyny. - reporterka na chwilę spojrzała na siedzącego obok kobiety puszczając do nich oczko. Wyglądało, że dobrze się bawi i to na całego. Rozmawiała całkiem swobodnie i bez skrępowania mimo, że chyba już większość mundurowych przysłuchiwała się intensywnie rozmowie na końcu skrzyni ładunkowej z dziwnie rozszerzonymi oczami.

- Nago? Oj, Klaus, to już jest pytanie osobiste. - dodała tonem łagodnej, przyjacielskiej reprymendy. Jak się tak chwilę posłuchało to poza pierwszym wrażeniem wyglądało, na jakiś stały rytuał albo dowcip między starymi znajomymi. - Przeszło? Masz to? - zapytała poważniej a paski na holo pokazywały 100%. - Czego nie masz? - reporterka pierwszy raz zmarszczyła brwi i wydawała się trochę zaniepokojona. Nagle przewróciła oczami i na twarzy pojawił się wyraz ulgi. - Ale prywatne zdjęcia spod prysznica mój drogi, to ci miałam wysłać zaraz po tym jak wyślesz mi swoje prywatne spod prysznica. A nie widzę na swoim profilu, żadnych fotek od ciebie. - Conti znowu zganiła mężczyznę po drugiej stronie tym przyjacielskim tonem. Potem roześmiała się lekko błyskając bielą zębów gdy on coś odpowiedział.

- Dobrze Klaus powiedz mi, kiedy będę mogła wejść na żywo. Nie wiem ile będę miała tą łączność więc nie ma co zwlekać. Zróbcie mi okienko, będę nadawać na bieżąco… Zapytać? Kogo chcesz pytać? Jak to czekać?... Jakie polecenie? Naczelny? To nie chce mieć materiału z pierwszej linii?... Daj mi go… Jak to jest zajęty? Przecież mówię, że nie wiem ile będę miała łączność… Materiał? Przecież coś z tego co wam wysłałam skroisz nawet jak mnie znowu odetnie… Co? Kto tak powiedział? Nie no Klaus bez jaj! Klaus! Słuchaj mnie! Tu jest bomba słyszysz? Coś się tu kroi, czuję to. Ktoś tu nieźle mataczy. Mydli oczy na całego ale ja to odkryję. To tylko kwestia czasu… Coo?! Ewakuacja? No chyba żartujesz! Nigdzie nie jadę! Zostaję tutaj. Do kosmoportu? Po co?... Rany Klaus! Są inne stacje w kosmoporcie? No właśnie. Tam będę miała to samo co i oni, nie odkryję nic specjalnego. A tutaj jestem tylko ja. Więc mam monopol… Co?! Kto tak powiedział?! To powiedz mu, że w dupie mam ten jego kontrakt! Albo wyślę ten materiał wam albo gdzie indziej! Co uspokój się, co Oli… To nie wyskakuj mi z takimi tekstami… Wiem, że to ten nasz geniusz powiedział… Co zrozum? Jakie naciski? No popatrz Klaus a wydawało mi się, że jesteśmy niezależną stacją… Słuchaj Klaus ja jestem Olimpia Conti i na razie jestem z IGN. Ale mogę być skąd indziej albo być sama Olimpia Conti. I ja zostaję tutaj i rozwikłać tą sprawę. I jak naczelny chce to niech mnie wywala… Rozumiem… Tak. Przykro mi Klaus, że to spadnie na ciebie… Przepraszam, że cię w to pakuje… Dziękuję Klaus. Ale mogę cię jeszcze wykorzystać? Zrobiłbyś coś dla mnie? Prześlij te materiały co ci wysłałam na mojego bloga... Wiem Klaus... Rozumiem… Tak… Oh, dziękuję ci jesteś kochany! Tak kochany, że aż prześlę ci te prywatne zdjęcia spod prysznica! No. Do zobaczenia. Też uważaj na siebie Klaus.

Reporterka na dobrą chwilę przykuła znowu uwagę chyba większości osób na pace ciężarówki choć tym razem rozmowa miała bardziej biznesowy charakter. Przynajmniej bardziej klasycznie biznesowy. Ale chciwe uszy i oczy w lot wyłapywały zmiany nastroju i barw rozmówców. I tej co widzieli, siedzącą między Black 2 a 8, kobietę, jedyną w cywilnym ubraniu i bez broni oraz pancerza i tego drugiego gdzieś tam po drugiej, pewnie bardziej bezpiecznej stronie. Dało się śledzić jak na dłoni czy w jakimś akwarium zmiany nastawienia reporterki. Od ekscytacji, przez zaskoczenie, złość, zrozumienie sytuacji, współczucie dla kolegi po drugiej stronie aż wreszcie prośbę i pojednanie we wspólnej reporterskiej doli i niedoli gdzie każde z nich stawiało opór innym niebezpieczeństwom.

Po zakończeniu połączenia Conti na chwilę oparła się o żerdź na jakiej trzymała się plandeka i pokręciła głową w milczeniu. - To jest poważniejsze niż myślałam. - powiedziała cicho. Ale po chwili milczenia znów pochyliła się nad ręcznym komputerkiem i zaczęła pracować na nim. Zaś ciężarówka zazgrzytała i zarzuciła żywą zawartością mocniej. Wśród pasażerów sześciokołowca dały się słyszeć radosne okrzyki. Dojechali! Most był już widoczny o kilkadziesiąt metrów dalej! Wrócili do swoich! Udało się! Tam na moście widać było i tą furgonetkę co wcześniej przyjechał Mahler i transporter sześciokołowy z działkiem w wieżyczce. To razem na trzy pojazdy mieli szansę na mini konwój i kto wie, może nawet zmieści się cała obsada mostu na jeden kurs na lotnisko.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 170 m do CH Brown 4
Czas: dzień 1; g 36:00; 120 + 60 min do CH Brown 4




Brown 0



Było tak gorąco. Słońce stało w samym południu. Termometr na ścianę sali kontrolnej wieży pokazywał 54*C. W cieniu. A było to tropikalne, gęste, duszące i lepkie 54*C. Ludzie często popijali wodę z manierek albo ocierali spocone czoło. Każdy kilogram ekwipunku zdawał się ważyć dwa razy więcej niż normalnie. Zmusić się do biegu, walki czy jakiejś żwawszej akcji wymagajacej więcej energi zdawało się być niewyobrażalnym wysiłkiem.

Sytuacja dłużyła się. Facet po drugiej stronie holo, Charles, wydawał się na skraju załamania. A jednak dzięki kobiecemu, spokojnemu i niosącemu otuchę głosowi w swoim holo wydawał się jeszcze jakoś trzymać. Brown 0 udało się w końcu wydobyć z niego informację. Było ich troje albo czworo. Nie mogła się dogadać z Charlesem co do tej czwartej osoby. Był jeszcze Rick i Diana. I chyba nawet czasem słyszała w pobliżu holo jakiś męski czy kobiecy głos, prawie szept. Ale nie była pewna co z tą czwartą osobą bo nie udało się jej uspokoić Charlesa na tyle by to wyjaśnić. Chodziło o Betty. Na pewno była z nimi w samochodzie i biegła do tego kościoła. Ale tu dalej informacje się kończyły bo raz Charles mówił, że potwory ją dorwały już w samochodzie, raz, że tuż przy kościele i wyglądało na to, że chyba ta Betty oberwała. Ale czy żyła, czy nie, czy była ciężko ranna ale jeszcze żyła czy jednak zmarła od ran to już z rozmówcą z wieży nie szło się dogadać.

Za to wreszcie coś im się udało. Kapral Otten wreszcie z uśmiechem oznajmił “mamy to”. I naprawdę mieli. Po całym tym grzebaniu i wyprawach do podziemi udało im się wreszcie odzyskać łączność z orbitą. Znowu wszelkie bajery wymagajace do poprawnego działania koordynacji czy łączności satelitów na orbicie działały jak należy. Wszelkie GPS, namierzanie pozycji, łączność satelitarna w tym także z zwykłych, cywilnych holo znowu działały jak należy. Jako grupa więc skończyli zadanie jakie otrzymali i mogli zająć się czymś innym.

Druga grupa, która zabrała ze sobą blond paramedyczkę też dała znać, że sprawdzili schron pod wieżą kontrolną i wygląda w porządku. Ale właściwie i tak musieli tam zostać by wspomóc Herzog w pracach no i zapewnić bezpieczeństwo i jej i temu wybranemu przez nią miejscu. Grupa z wieży więc zeszła na parter wieży i tu Maya stała się świadkiem powitania dwóch przyjaciół. Gdy zeszli na parter okazało się, że na jednym ze stołów na wpół siedzi na wpół leży Elenio. Wydawał się być pochłonięty nad jakimś panelem kontrolnym i leżał na tym stole z wyciągniętą nieruchomo jedną nogą. Ta była obandażowana prawie po sam koniec uda Latynosa. Johan się z nim przywitał jakby się całe lata nie widzieli. Faktycznie przypominało powitanie dwóch braci.

- O, cześć Mayu. Jeszcze z nim wytrzymujesz? Mówię ci nie zawracaj sobie swojej ślicznej główki obślizgłym potworami z Floty, tylko chłopaki z Armii to są fajne chłopaki. - latynoski żołnierz nie zapomniał też o informatyczce w Obroży ani o tych swoich żarcikach jakie widocznie jak zwykle uskuteczniali z Johanem.

- Weź bo cię trzasnę w tą chromą nogę. Co tu w ogóle robisz? - marine westchnął i wskazał na obandażowaną nogę kumpla. Z bliska po kształcie i grubości bandaży wyglądało to dość poważnie. Na koniec chyba wolał zmienić temat bo pokazał dłonią na panel kontrolny trzymany przez Latynosa.

- A to. To sprawdzam co u Asbiel i reszty. - powiedział Patinio coś majstrując i nagle wyświetlane holo z jakiejś kamery zrobiło się większe. Niestety kamera była w trybie termowizji więc rozpoznanie detali było dość trudne. Widać było jednak sylwetki ludzkie a przy nich kody. Pewnie z Kluczy albo nieśmiertelników lub podobnych identyfikatorów.

- To na moście? - zaciekawił się Johan obserwując powiększony ekran. Robotyk pokiwał głową twierdząco.

- O zobacz są. A tu Sven i Karl. - powiedział Elenio wskazując na dwie sylwetki jakie widocznie rozmawiały ze sobą. Pancerze wyraźnie wychładzały ciepło sylwetek tak samo jak hełmy czy trzymana broń. Dopiero kończyny, szyje i twarze były bardziej wyraziste. Ale na tle niebieskiego otoczenia i tak rzucały się w oczy. Sylwetki były jednak tylko sylwetkami i kto jest kto można było rozpoznać tylko dzięki podpisom na ekranie.

- Widzę. Cali są. A w ogóle czym tu zasuwasz? - Johan obserwował z zainteresowaniem widok i wyraźnie się ucieszył widząc swoich kumpli całych. Nie widać było żadnych krwawiących na jaskrawo żółto ran ani wykresy przy ich oznaczeniach jakoś nie skakały szaleńczo. No i wydawali się względnie spokojni.

- A Sven mi dał kraba. Znaczy sam sobie wziąłem. Miał dać jakiemuś palantowi to mówię mu, że przecież ja tu jestem do cholery. Wiesz muszę mieć oko na moją focze. O! Zobacz a tutaj ona. - odpowiedział Latynos stukając dłonią w holoekran. Na nim zaś widać było liczne sylwetki zeskakujące z ciężarówki. Sporej ciężarówki. Sześciokołwej. Ciężkiej. No taką to można było wziąć na główny środek transportu czegokolwiek. I po oznaczeniach sylwetek dało się poznać trójkę czarnych Parchów. Też poruszali się i świecili powiększonymi przez robotyka wykresami jakby byli w miarę cali.

- Ale w tym termo nic nie widać, weź zmień kamerę. - Johan skrzywił się bo widocznie brak detali też mu przeszkadzał w obserwacji tego co widział dron.

- Tylko to zostało. Było gorąco i Asbel jebnęła mnie zapalającym i szlag trafił resztę kamer. I została tylko termo. - wyjaśnił tą trudność Elenio wzruszając ramionami.

- Johan! - ich rozmowę przerwał kobiecy i radosny głos. W drzwiach do schronu pojawiła się uśmiechnięta blondynka. Podobnie jak Latynos z nogą w łupkach.

- Sara! Udało ci się! A Karl tak się martwił. - marine przywitał się z narzeczoną policjanta i przez chwilę oboje wpadli sobie w objęcia jak dawno nie widziani przyjaciele.

- Johan, pomóż mi go zaprowadzić na dół. Renata mówiła, że się nim zajmie ale jeszcze tam kończy więc nie może tutaj przyjść. A on ma poważną sprawę z tą nogą. - blondynka westchnęła wskazując na leżącego na zwykłym stole robotyka.

- Odpada. Tam nie będe miał zasięgu. Oni zaraz tu przyjadą to wtedy tam pójdę. Kwadrans czy dwa mnie przecież nie zbawi. - kapral Armii westchnął machając niechętnie w stronę drzwi z jakich właśnie wyszła blondynka. Ta też westchnęła patrząc prosząco na marine. Ten chyba był w kłopocie za kim się opowiedzieć więc zmienił temat.

- No niech jeszcze chwilę posiedzi. O, Saro, a wiesz, że tutaj widać Karla? - Johan wywinął się od odpowiedzi i wskazał na ekran panelu trzymanego przez kontuzjowanego Latynosa. Twarz blondynki od razu wypełnił wyraz nerwowego oczekiwania i napięcia gdy padło imię jej narzeczonego. Podeszła do Latynosa a ten pokazał jej Karla tak samo jak wcześniej Johanowi i Mayi.

- Jest cały. - westchnęła z ulgą blondynka i chwilę przypatrywała się cieplnym sylwetkom na ekranie. Te zaś chyba zabrały się za zarządzanie tłumem innych sylwetek bo zrobił się ruch i wokół nich i przed obiektywem drona. - Przyjedzie na końcu. Jak zwykle. Nawet nie prosiłam go by jechał ze mną. Nie chciałam mu robić tam kłopotu na tym moście. - przez chwilę blondynka wyglądała jakby otworzyła swoje żale i lęki o swojego faceta który w takich chwilach wydawał się być bardziej oficerem niż partnerem. Johan i Elenio spojrzeli zakłopotani na siebie.

- Słuchaj Saro a znasz już Mayę? To wspaniała dziewczyna, bez niej nie dalibyśmy sobie tu rady. - Johan starał się widocznie skierować uwagę blondynki na czarnowłosą informatyczkę. Udało mu się bo ta oderwała się od ekranu panela kontrolnego i spojrzała na Mayę uśmiechając się do niej promiennie. Ale zanim zdążyła coś powiedzieć powietrzem szarpnął pisk opon i zbliżającego się silnika. Mundurowi odruchowo położyli dłonie na broni albo wycelowali ją w kierunku hałasu. Na szczęście okazało się, że tym razem na lotnisko zajechała ciężarówka, sześciokołowa ale innego typu niż ta co teraz była przy moście. Zwłaszcza, że panel kontrolny robotyka nadal pokazywał tego drugiego sześciokołowca na moście.

Szybko okazało się, że to przyjechały “bombowe cizie” jak to mruknął któryś z żołnierzy. Ale “bombowe cizie” nie tylko przyjechały z wielgachną bombą na pace ciężarówki i dwójką Parchów z numerami 4 i 0 na pancerzach ale i dwoma paniami sierżant. Przez mundurowe sylwetki przebiegła fala zamieszania gdy blondynka na pace ciężarówki podeszła do jednego z Parchów i dała mu po gębie jednym strzałem i powaliła kolejnym. Do tego szybko się okazało, że ta smukła blondynka z ciężką bronią i ciężkim pancerzu jest starsza stopniem od sierżanta który dowodził obroną tego miejsca do tej pory więc przejmuje dowodzenie. Przez chwilę trwało to zdawanie dowodzenia i przedstawianie nowemu dowódcy aktualnej sytuacji. W tym o grupce cywili odciętej na kościelnej wieży względnie niedaleko. Johan dał znać, że tam idzie powiedzieć o tych odkryciach z kamer jakie znaleźli razem z Mayą. By teraz co prawda grupka dotąd przebywająca na wieży była już wolna ale obecnie decyzja co robić w sprawie tej wieży spadała na nowego dowódcę, tą o blond włosach i ciężkim zestawie uzbrojenia.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 100 m do CH Black 3
Czas: dzień 1; g 36:00; 120 + 60 min do CH Black 3




Black 4 i 0



Bomba która została wreszcie przez Black 0 i blond włosą sierżant zakleszczona do końca wręcz w cudowny sposób przestała się bujać po całej pace ciężarówki. Tkwiła w zaczepach nieruchomo nawet gdy średnie klasy kilkutonowa ciężarówka rozpędzała się coraz bardziej i bujała momentami jeszcze mocniej wpadając na skraj lejów, wyskakując z nich czy zderzając się z większymi truchłami stworów, oderwanych z dżungli konarów czy rzuconych eksplozjami głazów. Wreszcie ciężarówka rozpędziła się na tyle, że xenos miały coraz większe trudności by doskoczyć czy nawet dogonić odjeżdzajacego sześciokołowca. Chociaż jeszcze dobrą chwilę trójka na pace musiała prowadzić ogień by jednak któremuś ze stworów nie udało się w ostatnim momencie dopaść do pojazdu. Ostatni fragment poszatkowanej drogi do lotniska dostali wsparcie snajperskie. Dobre kilka kreatur rozbryzgło się w pobliżu wozu od pojedynczych trafień ukrytego strzelca. Wreszcie ciężarówka skręciła w zjazd na lotnisko. Po chwili przy rozwalonej bramie powitała ich działająca wieżyczka. Wycelowała w nadjeżdżającą ciężarówkę ale nie otworzyła ognia pozwalając się jej minąć.

Sześciokołowiec syknął hydraulicznymi hamulcami przed jakąś wieżą kontrolną. Tam wreszcie zatrzymał się. Dwa Parchy z grupy Black stwierdziły, że są prawie na miejscu. Brakowało im jakieś ostatnie 100 m do wyznaczonego Checkpoint. Sądząc po mapce na HUD cel musiał być za tym budynkiem przed jakim się zatrzymali. Z wieży wyszły uzbrojone sylwetki w mundurach. Blondynka odwróciła się do pary Blackow ale dzięki komunikatorowi kierowca też ją pewnie świetnie słyszała. - Zostańcie tutaj, rozeznam się w sytuacji. Aha i jeszcze jedno. - wydawało się, że ma zamiar zeskoczyć na ziemię by wyjść na spotkanie tym mundurowym jacy wyszli z budynku ale w ostatniej chwili jakby sobie o czymś przypomniała. Podeszła do zwiadowcy z Blacków i zatrzymała się przed nim.

- Mówiłam, że jak będziesz mi fikał to dam ci po gębie prawda? - zapytała z wolna cedząc słowa i patrząc prosto w twarz Owaina z nieukrywaną niechęcią i pogardą. Ten zaś wydawał się niezbyt rozmowny w tej sytuacji. - Tak, mówiłam. - zgodziła się blond sierżant kiwając głową. I bez ostrzeżenie wyrżnęła Black 4 w szczękę aż go rzuciło na tylną ścianę szoferki. - Masz wykonywać rozkazy! - syknęła rozjuszona sierżant o blond włosach i uderzyłą Parcha ponownie. Tym razem kantem dłoni tuż pod Obrożę. Owain zaczął się krztusić i upadł na kolana jedną ręką podpierając się o podłogę skrzyni a drugą przytrzymując się za szyję wciąż kaszląc i próbując złapać oddech. - I zwracać się do starszych stopniem zgodnie z regulaminem! - dorzuciła razem z kopniakiem który ostatecznie powalił Black 4 na dno skrzyni ładunkowej.

- A ty cwaniaczku! - zakrwawiona żółtą i czerwoną krwią sierżant w poszarpanym pancerzu odwróciła się do Black 0 wycelowując w niego oskarżycielsko palec. - Załóż swojemu kundlowi kaganiec! I skróć mu smycz albo zawiśniesz na niej razem z nim! - warknęła patrząc rozzłoszczonym wzrokiem na drugiego Parcha na ciężarówce. Potem zeskoczyła na ziemię wychodząc na spotkanie grupki mundurowych a Black 4 wciąż kaszlał i krztusił się złożony przy tylnej ścianie szoferki.

- Sierżant Dakota Johnson. Kto tu dowodzi? - blondynka w ciężkim pancerzu przedstawiła się i zasalutowała drużynie gospodarzy. Odpowiedzieli jej tym samym i okazało się, że na miejscu dowodzi również żołnierz w stopniu sierżanta ale jednak Johnson szybko przejęła od niego dowodzenie. Chwilę trwało wzajemne zdawanie raportów sytuacyjnych. Okazało się, że na razie zasoby obronne lotniska są dość skromne. Siły jakie opanowały lotnisko są drobniejszą częścią tych jakie mają tu przybyć wkrótce. I im bezpośrednio podlegają.

- Pani sierżant, mamy tu niedaleko grupkę cywili. Odciętych w kościele. Jakieś 2 km stąd. Dotąd planowałem zezwolić ochotnikom na misję ratunkową. Ale bez pojazdu nie widzę możliwości im pomóc. Szczerze mówiąc miałem nadzieję, że pani pojazd nam w tym pomoże. - sierżant wskazał na zaparkowanego sześciokołowca z olbrzymią bombą i dwoma Parchami na pace. Johnson zamyśliła się nie odpowiadając od razu.

- To jedyny pojazd jaki ma wyciągarkę która może poradzić sobie z tą bombą. Wolałabym nie ryzykować utraty jego ani bomby. Mam co do niej wyraźne rozkazy. Naprawdę nie macie innych pojazdów? - sierżant wydawała się mówić jakby taka odpowiedź nie była jej na rękę ale jednak była też boleśnie świadoma swoich rozkazów i ograniczonych alternatyw.

- Przepraszam ale jeśli można. - wtrącił się nagle jakiś stojący do tej pory obok żołnierz. Właściwie kapral. - Kapral Johan Mahler. - przedstawił się podgolony podoficer gdy dwójka sierżantów zwróciła na niego uwagę i dała przyzwolenie by mówił. - Na wieży udało nam się uruchomić niektóre kamery. Właściwie to Mayi. - wskazał kciukiem za siebie bez oglądania się i ciągnął dalej. - Znaleźliśmy stację pożarną a w nim wozy pożarne. Wyglądają na sprawne. Ale też widzieliśmy tam jednego szeregowego xenosa. - kapral zdał relację z odkrycia dokonanego przez niego i Brown 0 kilka pięter powyżej.

- O. I bardzo dobrze. - Johnson skinęła z zadowoleniem blond głową patrząc na kaprala. - Sierżancie. - odwróciła się do dotychczasowego dowódcy na lotnisku. - Trzeba to sprawdzić. Jeśli te wozy działają mogą nam się przydać. No i jeśli mamy możliwość uratowania kogoś powinniśmy chociaż spróbować to zrobić. Zorganizujcie oddział do oczyszczenia tego budynku. Sierżant Everett to kierowca - mechanik więc uda się z wami. - wskazała kciukiem za siebie w stronę szoferki ciężarówki. - Oraz Black 4 i 0. - kciuk przesunął się w stronę dwóch sylwetek na pace. - Ja, Everett i ci dwaj na pace potrzebujemy pomocy medycznej. Macie coś? - blondynka sprawnie wydała rozkazy i na koniec poprosiła o pomoc.

- Z medykamentami słabo. Ale mamy prawdziwego paramedyka. Właśnie organizuje punkt polowy. Na pewno was przyjmie. - odpowiedział sierżant wskazując lekko ruchem głowy na budynek z jakiego właśnie wyszedł. Ten zdawał się kusić głębią cienia dającego osłonę przed palącym słońcem.

- Dobrze, rozumiem. Czy jeszcze coś? - zapytała operator ciężkiej broni patrząc na grupkę przed sobą.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 04-01-2018, 10:05   #247
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 40 2/3 Pauza

Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 100 m do CH Black 3
Czas: dzień 1; g 36:20; 100 + 60 min do CH Black 3




Black 2, 4, 7, 8 i 0



Ciężki sześciokołowiec przedarł się bez specjalnych trudności przez rozwalony płot wjeżdżając na teren podmiejskiego lotniska. Kończył trzy pojazdowy konwój. Przed nim wjechała znana już obsadzie lotniska furgonetka i pancerka bezimiennych komandosów. I drużyna i gości i gospodarzy wydawała się reagować jak na powrót kogoś z rodziny z dalekiej wyprawy. Skromny termin “ewakuacja rozbitków” jaki trwał od momentu zniszczenia przez roje latających xenosów Falcon 1 można było uznać za zakończony. Ostatni nalot przydusił lub może rozbił okoliczne xenos na tyle, że trzy pojazdy dość spokojnie przebyły ten kawałek z mostu kolejowego na lotnisko. Gdy nic się nie działo to ten kilometr czy dwa mogły się wydawać turystyczną przejażdżką przez dżunglę. Tyle, że trochę ciężkich bomb i rakiet musiało pójść na to by zapewnić te turystyczne warunki. Uspokajająco działał dźwięk i widok latadełek ze wsparcia powietrznego nad głową. Dawały nadzieję, że gdy będzie potrzeba znów postawią zaporę ognia i wybuchów jaka przetrzebi wroga albo chociaż oddzieli go od ludzi. Mniej pocieszająco działała świadomość, że latadełka będą musiały w końcu wrócić do kosmoportu albo skończą im się prezenty do rozdawania a xenos wrócą. Zawsze wracały.

Ale przynajmniej w tej chwili ludzie byli górą. I ci w mundurach Armii, i Floty, Policji, Marines, kontraktorzy, ochroniarze i skazańcy w Obrożach. Mieli chwilę oddechu. Na całym lotnisku szykowały się kolejne zadania, mundurowi układali barykady, szykowali stanowiska ogniowe, znosili rannych do improwizowanego szpitala polowego prowadzonego przez blondwłosą paramedyczkę która chyba była jedyną z niewielu osób o przeszkoleniu medycznym. I coś w niej takiego było, że i tak wszyscy zdawali się do niej zwracać i traktować trochę jak pełnoprawnego lekarza a trochę jak jakąś siostrę miłosierdzia.

- Grupa Black, tu sierżant Jonson, uzupełnić sprzęt i stawić się w recepcji wieży kontrolnej. OCP* o 36:20. - tak w komunikatach jak i HUD pojawił się lakoniczny rozkaz blondwłosej operator ciężkiej broni. Ledwo zdążyli się rozpakować z ciężarówek i rozgościć na lotnisku. Tak było z jakiś kwadrans temu. Więc choć mieli czas dojść do Checkpoint, odetchnąć, zjeść coś, wypić a nawet skorzystać z luksusu działających pryszniców które zdawały się być cudnie oczyszczające po tych wszystkich dżunglach, kanałach, bagnach i podziemiach to jednak mieli świadomość tykającego stopera. W HUD świecił się budynek w którym miała być zbiórka, że największy jełop jaki przeszedł kwalifikacje na Parcha zdołałby odnaleźć to miejsce idąc za wyświetlaną strzałką. Poza tym było to w samym centrum opanowanego przez ludzi lotniska więc nie było dalej niż setka kroków lub podobnie.

- Są tu prysznice? Naprawdę? No to ja zamawiam jeden! - Conti szybko wychwyciła najważniejszą dla siebie informację z tego pozornego chaosu i zaszczebiotała wesołym głosikiem. - Oh chłopcy a czy mogłabym was prosić o przysługę? Moje ubranie już się do niczego nie nadaje. - powiedziała obciągając ciaśniej swój ubłocony żakiecik. - Moglibyście mi znaleźć coś zastępczego? Będę pod prysznicem. - poprosiła z tym swoim kuszącym niewinnością głosem a kilka głów z miejsca pokiwało głowami i rzuciło się do demolowania widocznych szafek albo przeszukiwania okolicznych pomieszczeń. Wkrótce jednak okazało się, że prysznic i męski i damski jest pod okiem cerberów. Ciężko było powiedzieć czy pilnują bardziej zostawionego przez zbrojnych uzbrojenia, tego by jakiś xenos się nie wślizgnął pod prysznice czy tego by zachować klasyczny podział, że panowie do panów a panie do pań. Więc nie jeden żołnierz czy marine jaki pośpieszył poratować reporterkę pod prysznicem nowym ubraniem odbił się od tych prysznicowych cerberów.

Z osób jakie wysiadły z nowych lżejszych, cięższych i pancernych terenówek wysiadła także dowodząca dotąd dwójka Raptorów, kpt. Hassel i por. Hollyard. Kapitan wysiadł z jadącej na końcu ciężarówki a porucznik z jadącej w środku furgonetki. Szczęściu wydawało się nie mieć końca gdy niedoszła pani porucznikowa dopadła kuśtykająco do swojego porucznika. Znowu nie nacieszyli się sobą długo bo para oficerów została szybko wezwana do pokoju kontrolnego wieży i tyle ich widziano. Ze znajomych twarzy na miejscu pozostał kpr. Mahler. Też był sam bo Brown 0 wezwano na górę zaraz po dwójce oficerów. I tyle ją widzieli ledwo zdążyli się ponownie przywitać i upewnić, że choć nie cali to chociaż żywi i wszyscy.

- A w ogóle Asbiel to wiesz, tam na dole jest szpital polowy. Renata tam zarządza, taka blondi, spoko laska. Ale wiesz, tam leży ten jełop z półtorej nogą. - marine z wygolonymi włosami wskazał kciukiem na wejście chyba do schronu. Tak głosiła przynajmniej tabliczka ze strzałką nad nimi. - Dał mi się znieść jak już was było widać. A tak to siedział na tym dronie. - tym razem marine wskazał brodą na ciężarówkę jaką właśnie przyjechali z mostu. I krabowatego drona jaki teraz spoczywał w pozycji spoczynku. - Widzę, że serio jebnęłaś go zapalającym. - uśmiechnął się kapral z FMC widząc osmolenia i nadżerki od ognia na kadłubie robota. - Znaczy to tak ci tylko mówię nie? - odwrócił się w stronę złotookiej saper.

- Black 2? Tu kapral Otten z łączności. Mam połączenie zz… - męski głos w słuchawce który wciął się w rozmowę typową wojskową pewnością siebie nagle zawahał się i zająknął. - z jakąś Promyczek…. Mówi, że będziesz wiedzieć o kogo chodzi. - dodał po tym zająknięciu. - Łączyć? Jak chcesz i chcesz mieć obraz to podejdź do jakiegoś panelu to przekieruję tam sygnał. - pewność siebie wróciła do głosu w słuchawce gdy czekał na odpowiedź Parcha. Przy ścianach widać było terminale do łączności, oglądania holo, sprawdzania kursów walut czy właśnie bezpośrednich rozmów między ludźmi podłączonymi do sieci czyli prawie z każdym.

Tak. Tak było wieki temu. Z jakiś kwadrans temu. Teraz stali przed recepcją. Cała ocalała piątka z grupy Black. W ciągu niecałych 6 godzin na tym księżycu ponieśli 50% straty. Przeszli przez parną dżunglę, topili się w stawach, spadali w strąconych wrakach, walczyli z kolejnymi falami xenos w powolnych samochodach, przygniatała ich ciasnota kanałów i biegli przez zryte artylerią lejowiska ścigani przez szczęki xenos. Przeszli przez to wszystko zostawiając za sobą ciała swoich towarzyszy. A teraz byli tutaj. Przy opuszczonej recepcji otoczeni przez wojskowy chaos. Było chwilę przed wyznaczonym terminem gdy przez jedne drzwi wyszły trzy osoby. Dwie były w policyjnych mundurach i jedna w barwach Armii.

Raptor w stopniu kapitana i naszywce “HASSEL” na piersi podszedł do czekającej grupki mundurowych a pozostała dwójka ruszyła w stronę recepcji i czekających Blacków. Porucznik Raptorów z napisem “HOLLYARD” zlustrował czekającą grupkę podobnie jak bordowowłosa sierżant z Armii. Jej plakietka jednak była zbyt poszarpana postrzałem by dało się odczytać nazwisko poza pierwszymi literami “EV”.





- Witam ponownie. - przywitał się Raptor lekko kiwając głową na przywitanie. - Czeka na nas zadanie. - zaczął tonem jakim zwykle dowódcy zaczynali odprawy dla grup którymi mieli dowodzić. - To akcja ratunkowa. Musimy odnaleźć, odbić i przywieźć tutaj. Trzy lub cztery osoby. Dwóch mężczyzn i jedna lub dwie kobiety. Cywile. Bez broni i przeszkolenia. Zdenerwowani, przestraszeni i otoczeni przez nieznane siły xenos. - oficer Policji przedstawił najważniejsze fakty czekającej ich misji.

- Osoby te przebywają w kościele św. Bernarda. W wieży. To około 2 km stąd. - porucznik z oznaczeniami strzelca wyborowego wyświetlił holomapę ze swojego HUD a do tego u wszystkich Black na ich HUD pojawiały się wszelkie oznaczenia i strzałki oznaczające cele do osiągnięcia i przewidywalne trasy. W linii prostej z centrum lotniska gdzie obecnie przebywali było jakieś 1.5 km. Ale HUD trasę drogą pokazywał prawie dwa razy dłuższą. Z drogi zaś niezbyt dało się zjechać bo prowadziła przez dżunglę. A przez nią po ostatnich bombardowaniach dało się przebyć tylko na przełaj a i też z wyraźną trudnością.

- W pobliżu lotniska mamy wsparcie z systemów obronnych lotniska. Oraz naszych sokolich oczu powyżej. - porucznik odpowiednio zaznaczył zasięg na holomapie. Wsparcie z automatycznych wieżyczek powinno być całkiem niezłe ale jako broń płaskotorowa to ściana dżungli otaczającej lotnisko, poważnie ograniczała realny zasięg tej broni. Właściwie można na nie było liczyć tylko przy początku i końcu powrotnej trasy czyli do pierwszego lub ostatniego zakrętu do lub z lotniska. Strzelcy na wyższych poziomach budynków mieli znaczne lepsze pole widzenia. Mimo więc mniejszej siły ognia i zasięgu w otwartym polu niż miała ciężka broń umieszczona w wieżyczkach to w tej sytuacji były w stanie przykryć ogniem jakieś 1/3 może z połowę trasy od strony lotniska. Jednak oczywistym było, że jakość ognia na tak dalekie dla broni ręcznej zasięgi i pewnie do ruchomych i żwawych celów będzie dość mocno ograniczona.

- Jedziemy tym wozem. - porucznik wskazał dłonią furgon i na krabowatego drona. Ten był zamocowany na dachu furgonetki którą niedawno Brown 0 wyprosiła u rosyjskiego biznesmena do pomocy w transporcie żołnierzy odciętych na kolejowym moście. Krab zaczopował się na swoich nogach i w tej pozycji mógł robić za improwizowane stacjonarne stanowisko broni ciężkiej. - Sierżant Everett prowadzi. Ja i kapral Patinio swoim krabem dajemy wsparcie ogniowe. Wy, cała wasza piątka, zasuwa do kościoła po tych cywili. Macie ich odnaleźć, zabrać, i wrócić z nimi do pojazdu. Jest ich trzy lub cztery osoby. Charles, Rick i Diana. Być może Betty. Nie możemy się dogadać z tym co dzwoni czy Betty jest z nimi i jak jest to w jakim jest stanie. Wiemy, że była z nimi gdy opuszczali samochód i zaczynali biec do kościoła. Więc będziecie musieli to sami sprawdzić na miejscu. - Raptor przedstawił jak wygląda sytuacja w misji jakiej mieli wziąć udział.

- Nieznane są siły wroga. Na pewno są w pobliżu kościoła. Ale realne jest, że kryje się w okolicznej dżungli. Dlatego o ile będzie to możliwe będziemy w ruchu. Przy samym kościele jest most długi na około pół setki metrów. W moście widać dwie wyrwy po bombardowaniu. - policjant powiększył obraz na rzeczony fragment terenu. Widać było na nim i rzekę i rzeczony most o którym mówił. Widać było też owalne uszkodzenia o którym mówił. - Póki tam nie dojedziemy nie wiadomo w jakim stanie jest ten most. Czyli czy runie razem z nami do rzeki czy nie. Symulacje mówią, że nie ale wiecie jak to jest z symulacjami. - Raptor rozłożył ramiona w geście bezradności. - Zobaczymy na miejscu ale jeśli sytuacja będzie temu sprzyjać wysadzimy was tak daleko jak będzie możliwe i ostatni odcinek pokonacie pieszo. - porucznik wskazał na wschodni, obecnie “ten drugi” kraniec mostu. Od niego do kościoła była jakaś setka lub półtorej metrów.

- Naszym koordynatorem i aniołem stróżem jest Brown 0. Ma kontakt z cywilami przez holo. Pomoże nam koordynować działania. Ona też ma kontrolą systemy obronne na lotnisku więc w jego pobliżu da nam wsparcie. Będziemy działać na wspólnym kanale. Niemniej to na nas a dokładniej na waszą piątkę spada bezpośrednie nawiązanie kontaktu z tymi cywilami. - Raptor dwoma palcami wskazał na stojącą przed nim piątkę skazańców w Obrożach jakby chciał ich objąć w jeden nawias. Chwilę milczał chyba zastanawiając się czy coś jeszcze powiedzieć. W końcu jednak spojrzał na Graeffa i Zcivickiego.

- Black 4 i 0. - oficer zwrócił się pierwszy raz do konkretnych skazańców a nie do całej grupy. - Nie będę tolerował takiego zachowania jak było przy ewakuacji cywili z Seres Lab. Jeśli zauważę takie numery nie wrócicie żywi z tego zadania. - porucznik na dłuższą chwilę zatrzymał wzrok na zwiadowcy i operatorze egzoszkieletu w grupce dając znak, że nie mówi tego przypadkowo. - Nie będe też tolerował takich pyskówek jak daliście popis sierżant Johnson na ciężarówce jadąc tutaj. - oficer Raptorów mówił dobitnie nie podnosząc głosu. Choć zachowywał się zgodnie z normami przyjętymi w korpusie oficerskim wszelkich służb mundurowych jasne było, że dwóch wyszczególnionych przez niego skazańców nie darzy sympatią i pozbędzie się ich bardzo chętnie. Zwłaszcza, że mając guzik od Obroży każdy mundurowy mógł tej władzy użyć by skończyć na dobre z każdym Parchem.

- Dobrze. Czy ktoś ma jakieś pytania co do tej misji? - porucznik Hollyard popatrzył po kolei po wszystkich twarzach skazańców z grupy Black.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 170 m do CH Brown 4
Czas: dzień 1; g 36:20; 100 + 60 min do CH Brown 4



Brown 0



Siedziała przed konsoletami. Te oświetlały jej twarz i dłoniem swoim chłodnym, żwawym blaskiem. Monitory, klawiatury, przyciski, suwaki, pokrętła. Całkiem podobna fucha jaką wykonywała kiedyś. Siedziała już tu z kilka, może kilkanaście minut. Jak na tempo ostatnich wydarzeń, właściwie jak na tempo wydarzeń odkąd wylądowała na tym księżycu to całkiem długo. Siedziała tutaj odkąd wezwał ją głos kaprala Ottena. Oficjalnie więc właściwie nie miała wyboru. Zdążyła tylko poznać i Sarę, narzeczoną porucznika Hollyardach która okazała się sympatyczną, blondynką o ciepłym uśmiechu. Potrafiła się uśmiechać mimo nogi usztywnionej łupkami przez którą kuśtykała. Zdołała się doczekać na powrót konwoju z mostu. Wrócili! Wszyscy! Przynajmniej wszyscy których znała. I Asbiel, i Chelsey, i Hektor. Nawet poznała dwójkę dowodzącą całą mostową operacją oficerów. Obydwaj byli Raptorami, kpt. Sven Hassel i por. Karl Hollyard. Ci dwaj jednak prawie od razu zostali wezwani do centrum dowodzenia które zostało urządzone na wieży łączności. Więc z nimi wszyscy nagadali się najmniej. Ale z nią niewiele dłużej bo właśnie kapral Otten wezwał ją zaraz potem.

- No cześć. Pomożesz mi to ogarnąć? Trochę się tego narobiło. - przywitał ją technik w mundurze. Przy konsolecie naprawdę wyglądał lepiej i pewniej niż te kilka razy w niebezpiecznych sytuacjach z karabinem w dłoniach co Vinogradova miała okazję go zobaczyć. Ale z tym “trochę się narobiło” miał rację. Wraz z powrotem łączności orbitalnej ożyła całkiem spora ilość stanowisk operatorów a tych sądząc po liczbie krzeseł i tych stanowisk powinno być co najmniej kilku. A dotąd był tylko ten jeden kapral. Podzielili się zadaniami bo robota była dość zbliżona standardem do tego co pamiętała Maya z poprzedniego życia. Kapral zabrał się za koordynację spraw z orbitą i kosmoportem a Mayi zostawił bardziej lokalne sprawy samego lotniska w tym działające wieżyczki i kamery. Ale gdyby miała mieć z czymś problemy miała dać mu znać.

Przy okazji pewnie i przez przypadek była świadkiem całej afery jaka wyszła na tym stanowisku dowodzenia. Gdy przyszła wewnątrz byli też i kapitan i porucznik Raptorów więc widocznie wezwano ich właśnie tutaj. Była też jakaś blondynka w ciężkim pancerzu i emblematach Armii i ciężką bronią położoną na jednym ze stołów.

- Pani sierżant. Sierżanci nie dowodzą kapitanami. To działa w drugą stronę. - Hassel mówił jakby łyknął żabę. W głosie, minie i postawie stojącego obok niego porucznika widać było niedowierzanie i niezadowolenie. Stojąca naprzeciw nich blondynka też nie wyglądała na zbyt szczęśliwą jakby postawiono ją w trudnej sytuacji i nie zostawiono innego wyjścia.

- Rozumiem panie kapitanie. Jestem pewna, że to jakieś nieporozumienie i wszystko się jakoś wyjaśni. Ale takie otrzymałam rozkazy. Czytał pan. - blondynka miała przepraszający ton i wyraz twarzy i wskazała na nośnik danych który trzymał kapitan i pewnie niedawno przeczytał. Ten też spojrzał na niego i pokręcił głową. Porucznik również i spojrzał gdzieś za szybę jakby było tam coś ciekawszego do oglądania. - Ale zażądałam potwierdzenia ze sztabu. Wkrótce mają odpowiedzieć. - powiedziała blondynka dalej mówiąc jakby chcąc przeprosić za coś. Połączenie faktycznie przyszło zaraz. Jeden z paneli pokierowany przez kaprala Ottena rozjarzył się tak, że wyświetlany mężczyzna w mundurze po drugiej stronie połączenia był nawet większy od sylwetek do których mówił. Gen. P. Probst jak głosiła wyświetlana sygnatura. Trójka mundurowych wyprężyła się na baczność przed starszym stopniem dowódcą.

- Sierżant Johnson z posterunku przy zachodnim lotnisku! Proszę o potwierdzenie ostatnich rozkazów! - sierżant w postrzelanym i pokancerowanym walkami pancerzu regulaminowo wyprężyła się i wykrzyczała rozkaz wpatrzona regulaminowo trochę ponad głową rozmówcy.

- Sierżanci Armii mają problemy z czytaniem? - zapytał generał Federation Marine Corps lekko unosząc brwi z irytacji. Opieprzona sierżant zacisnęła mocniej usta ale nie odpowiedziała. - Ale dobrze skoro muszę tłumaczyć takie podstawowe rzeczy jak hierarchia dowodzenia. - wyświetlana twarz starszego już mężczyzny przeniosła wzrok z sierżant na dwóch oficerów.

- Placówką lub oddziałem dowodzi osoba najstarsza stopniem. Wedle posiadanych przez nas informacji obecnie byłby to kapitan Sven Hassel. - powiedział bezbłędnie ogniskując spojrzenie na oficerze o kim i do którego mówił. Trzy głowy minimalnie skinęły na znak zgody. Tego się pewnie wszyscy na lotnisku spodziewali i oczekiwali. - Ale kapitan Sven Hassel został pozbawiony swoich funkcji i został wydany na niego prawomocny nakaz aresztowania. Za niesubordynację. Więc traci przywilej i zaszczyt dowodzenia. I nie rozumiem czemu jeszcze nie jest skuty i gotowy do zapakowania na następny transport. Przecież dostała pani załącznik do rozkazów. Z czytaniem załączników też ma pani problemy pani sierżant? Mam nadzieję, że nie oczekuje pani od nas jakiegoś pisma obrazkowego. - generał pokręcił z niesmakiem głową widząc wyprężonego na baczność kapitana. Na koniec znów wrócił spojrzeniem do blondynki która poczerwieniała ze złości. Maya widziała, jak dłonie nieregulaminowo zwinęły jej się w pięści choć była szansa, że holo nie wyświetlało sylwetki aż tak nisko więc dowódca tego nie zauważy.

- A więc kapitan Hassel nie może dowodzić. Czy jest tam u was jakiś inny kapitan lub ktoś starszy stopniem? - generał uparcie parł dalej prąc do swojego celu. Mówił z widoczną irytacją i ledwie maskowaną złością.

- Nic mi o tym nie wiadomo panie generale! Kapitan Hassel wedle mojej wiedzy jest tutaj najstarszy stopniem! - odkrzyknęła służbiście wyprężona blondynka.

- No właśnie. Więc następny w kolejności jest porucznik. Porucznik Hollyard. Czy macie tam jeszcze jakiś poruczników lub podporuczników? - generał teraz poświęcił swoje spojrzenie Karlowi który tak samo jak pozostała dwójka stał w postawie zasadniczej i bez pytania się nie odzywał.

- Nic mi o tym nie wiadomo panie generale! - odkrzyknęła blondynka jakby już przeczuwając do czego to zmierza.

- No właśnie. Ale porucznik Hollyard, tak samo ja kapral Mahler i Patinio, zostali zakwalifikowani jako niezdolni do służby i zakażeni niebezpiecznymi substancjami. Dlatego w trosce o zdrowie ich i nas powinni niezwłocznie zostać przetransportowani do kosmoportu gdzie będzie można podjąć odpowiednie kroki by im i nam zapewnić bezpieczeństwo. I ich bliskich. Słyszał pan poruczniku? - generał zaczął spokojnie, krok po kroku tłumaczyć dalej. Ale choć niby mówił do blondwłosej sierżant cały czas wpatrywał się w porucznika Raptorów.

- Słyszałem panie generale. Jeśli można coś powiedzieć panie generale to my już tego nie mamy. Jesteśmy już czyści, pozbyliśmy się tego. - Karl zaczął kręcił głową i odezwał się próbując wytłumaczyć zmienioną sytuację.

- My o tym zdecydujemy panie poruczniku. Tu na miejscu. - generał też zacisnął usta jak przed chwilą zdenerwowana sierżant i wpatrywał się drapieżnym wzrokiem w mówiącego młodszego oficera. - Czyli zgodnie z procedurami skoro porucznik Hollyard nie jest zdolny do pełnienia obowiązków następny w kolejce jest stopień sierżanta sztabowego. Ilu tam macie sierżantów sztabowych pani sierżant? - głos generała wrócił do normy ale atmosfera dalej była napięta i pełna milczącej złoci. Uwaga dowódcy wróciła z powrotem do wyprężonej blondynki.

- Tylko jednego panie generale! - odkrzyknęła operator ciężkiego uzbrojenia wciąż wpatrzona sztywno ponad głowę rozmówcy.

- I kto nim jest? - zapytał generał choć wszyscy w pomieszczeniu już pewnie domyślali się puenty nawet gdyby nie mieli pojęcia o wojsku i szarżach.

- Ja panie generale! - odkrzyknęła kobieta wkładając w okrzyk całą swoją złość i frustrację.

- No właśnie. I dlatego przejmuje pani dowodzenie nad tą placówką i wszelkimi jej zasobami. A kapitana Hassela, porucznika Hollyarda, kaprala Mahlera i kaprala Patinio chcę mieć z pierwszym transportem tutaj w kosmoporcie. Rozumiemy się? - zapytał generał wyraźnie oczekując krótkiej, żołnierskiej odpowiedzi.

- Tak jest panie generale! - odkrzyknęła sierżant po zauważalnej sekundzie zwłoki. Generał z zadowoleniem skinął w odpowiedzi głową.

- No to załatwione. Spocznij i bez odbioru. - powiedział po czym ekran zgasł a trójka w mundurach dała te spocznij. Ale jeszcze chwilę trwali każde zapatrzone gdzieś przed siebie i pogrążone w swoich myślach. Nawet obsługa i obstawa stanowiska dowodzenia zdawała się bać odezwać czy poruszyć. Jednak jeden z ekranów zaczął nadawać jakiś głośny sygnał i choć kapral Otten zaraz go uciszył chyba wszyscy odruchowo spojrzeli w jego stronę i moment stuporu minął.

- Ale gówno. - syknął z wkurzonym głosem kapitan kładąc dłonie na biodrach. Kręcił głową i podszedł do okna wyglądając na świat na zewnątrz.

- I co teraz? Aresztujesz nas? Skujesz? Zamkniesz? - porucznik spojrzał na sierżant z niedowierzaniem. Przez niego też jednak była złość i pretensja.

- Muszę. Powinnam… - odpowiedziała zmieszana sierżant uciekając wzrokiem. Wciąż była cała czerwona na twarzy.

- Po tym wszystkim? To po chuja żeśmy tu wracali? Po co było to wszystko? Żeby nas teraz zamknęli? Pokroili na jakimś stole? - głos porucznika tężał gdy fala goryczy wzbierała się w nim i prawie z każdym krokiem podchodził bliżej do blondynki w pocharatanym pancerzu stając się coraz bardziej pretensjonalny i agresywny.

- Karl! - krzyknął Sven odwracając głowę do wnętrza pomieszczenia ale nie sylwetkę. Dalej stał z rękami złożonymi z tyłu. - Jesteśmy oficerami. Nawet jak nam wmawiają inaczej. Ona nie jest niczemu winna. - powiedział spokojniej i znów odwrócił się by obserwować sceny za oknem. Interwencja kumpla i oficera wyhamowała złość porucznika do bardziej kontrolowanego poziomu.

- Przepraszam pani sierżant. Poniosło mnie. - Raptor lekko skinął głową armijnej sierżant i odszedł kilka kroków. Zaczął coś bez przekonania grzebać w jakiejś klawiaturze by zająć czymś myśli i ręce. Ona sama przeczesała palcami swoje blond włosy ale też wyglądała na zmieszaną i niezdecydowaną wepchniętą w niechcianą sytuację.

- Nic nie szkodzi. Rozumiem. Ale… To co teraz robimy? - zapytała po chwili wahania patrząc na obydwu oficerów. Obydwu miała po obu swoich stronach więc było widać jak patrzy to na jednego to na drugiego.

- Słyszałaś szefa, ty tu teraz dowodzisz. - prychnął wyraźnie zirytowany porucznik mocniej wciskając jakieś klawisze. Blondynka zagryzła wargi ponownie i pąsy które na chwilę jej odeszły znów wróciły z pełną mocą.

- Karl. Nie pomagasz. - Sven znowu musiał przywołać kumpla do porządku. Ale znowu jedno słowo czy krótkie zdanie wystarczyło. Porucznik pokręcił głową i spojrzał gdzieś w sufit.

- No oficjalnie dowodzę. Ale to chyba nie wyglądałoby zbyt dobrze jakbym musiała was aresztować. I tak nas jest tu mało a tych potworów pełno. Ale powinnam was aresztować. - starsza sierżant biła się z myślami przedstawiając swój dylemat sprzeczności. - Wolałabym tego nie robić. Prywatnie uważam, że jesteście najlepszymi osobami do dowodzenia tym burdelem. Byliście tak długo na Zachodniej, przetrwaliście gdy upadła no i dotarliście aż tutaj. Nawet ten wrak i most teraz. No ale mam rozkazy… - westchnęła wyraźnie dręczona wyrzutami sumienia blondwłosa sierżant.

- Więc zostawmy to jak jest. - Sven odwrócił się nagle od okna i spojrzał na wnętrze stali. I Karl i sierżant Johnson zdawali się być zdziwieni tak tym ruchem jak i słowami. - Nic nie zmieniajmy. - dodał podchodząc te kilka kroków do wnętrza i stając gdzieś w połowie drogi między nią a nim. Ci popatrzyli na siebie pytająco a potem znowu na kapitana Raptorów. - Oficjalnie dalej będziemy zarządzać tym burdelem. Nie mieszajmy ludziom w głowach i sercach. A oficjalnie dla tych z góry będzie tu rządzić sierżant Johnson. W końcu kto wie o tych rozkazach. My tutaj. I nikt więcej. Reszta wie to co się dowie z tego pomieszczenia. - kapitan wyjaśnił trzon swojego pomysłu. Siłą rzeczy wszyscy zaczęli rozglądać się po sobie i swoich sąsiadach. No rzeczywiście. Tak dużo ich tutaj nie było. Ledwie kilka osób z czego większość niejako do niego przypisana a więc z ograniczonym kontaktem z resztą mieszanego oddziału. Żołnierze i marines jacy obsadzali ten odpowiednik mostka dowodzenia na okręcie wręcz demonstracyjnie zaczęli głupio gapić się przez okna, gadać o jakiejś dziewczynie co miała zadzwonić a nie zadzwoniła, albo jak kapral Otten udawać bardzo, bardzo zajętego. Byt zajętego by słyszeć czy być świadkiem jakiejś holorozmowy.

Kapitan, porucznik i sierżant sztabowy doszli więc do porozumienia dającego szansę wybrnąć z sytuacji. O dziwo sierżant wydawała się najbardziej zestresowana i wykończona całą tą sytuacją. - Mamy parę spraw do obrobienia. Mamy kontakt z cywilami poza lotniskiem. I magazyny z amunicją do wieżyczek do sprawdzenia. I jeszcze wozy z jednostki straży pożarnej by nam się przydały. - powiedziała spiętym głosem blondynka próbując utrzymać nerwy na wodzy i stanąć na wysokości zadania jaką ją góra obarczyła. - Ale bym się napiła czegoś. Albo urżnęła nawet. Albo nawet zerżnęła. - wybuchła w końcu nerwowo przeczesując swoje blond włosy palcami. Trochę próbowała obrócić to w żart ale chyba zdawała sobie sprawę jak słabo jej to wyszło.

- Słuchaj może zejdź na dół i się zrelaksuj. Prysznice działają, jakiś barek chyba też, kawę strzel. My tu się rozejrzymy. Zrób sobie studencki kwadrans. Bo my tu jeszcze jesteśmy ale sama widzisz, że nie wiadomo jak długo. A lepiej byś była na chodzie gdy zacznie się bal. Bo zacznie się na pewno. - Sven powiedział do niej z łagodnym wyrazem twarzy i takim głosem. Sierżant wyglądała jakby chciała w pierwszej chwili zaprotestować ale poczekała aż skończy mówić. Gryzła nerwowo wargi bijąc się jeszcze z myślami.

- Kwadrans. Wezwiemy cię jak zacznie być coś nie tak a jak zacznie się bal to i tak dla wszystkich. Daj sobie i nam kwadrans. - Karl poparł kumpla i w miarę jak mówił kolejno pokazywał rozcapierzoną piątkę palców. Trzy razy. Wreszcie sierżant westchnęła i skinęła głową.

- Dobrze. Kwadrans. I potrzebuję tego prysznica po tym wszystkim. - powiedziała zmęczonym głosem a potem bez zastanowienia zasalutowała starszym stopniem ci zaś równie płynnie oddali salut. Sierżant zabrała swoją ciężką broń i wyszła z centrali.

- Dobrze. Kto ma wgląd na perymetr? - zapytał kapitan a kpr. Otten bez podnoszenia głowy wskazał na siedzącą obok czarnowłosą informatyczkę. Obydwa Raptory podeszły więc do jej stanowiska.

- Maya tak? Dobrze Mayu, pokaż nam na czym stoimy. - powiedział Sven przyjemnym i łagodnym głosem zupełnie jakby zawsze do niej i pytał o dane pod aktualną sytuację.


---



Teraz słyszała w słuchawkach głos porucznika. Słyszała co i jak mówił Blackom. Podobnie jak mogła śledzić co i jak kapitan mówi mieszanej grupce mundurowych którzy mieli odbić magazyn z amunicją do wieżyczek. Wiedziała coś, czego nie wiedziały ani Blacki ani żołnierze. Że przynajmniej kapitan powinien zostać na wieży i z niej zarządzać całością pola walki a już prędzej starsza sierżant powinna iść do zadania na jakimś fragmencie pola walki. A było dokładnie na odwrót. Odświeżona blondynka wróciła na stanowisko dowodzenia i razem z nimi ustaliła taki podział ról i zadań. Obydwaj oficerowie wlali w nią na tyle pewności siebie, że jeśli nadal było jej głupio z powodu otrzymanych z kosmoportu rozkazów to już panowała nad sobą na tyle by się tym nie przejmować.

Ale i Brown 0 miała całkiem sporo roboty. Cały system obronny i ten aktywny z wieżyczek, i ten bierny z kamer i czujników był na jej głowie. I jeszcze Charles na linii po których jechał porucznik, druga z “bombowych ciź” która jak się okazało była też profesjonalnym kierowcą no i Blacki. Wedle planu ta grupa dość szybko miała opuścić teren lotniska więc właściwie szybko wyszła poza zasięg rażenia wieżyczek i pola obserwacji kamer czyli i poza jej możliwości obserwacji czy interwencji. Bardziej zaangażowania wymagała grupa kapitana działająca na terenie lotniska. Do zadania które wyglądało na bardziej ryzykowne wyznaczono oczywiście karną jednostkę. I trójkę ochotników w mundurach. Pierwotnie bowiem Parchy miały jechać same. Ale brak kierowcy czyniłby to zadanie pod znakiem zapytania. Więc zgłosiła się sierżant Everett. A potem porucznik Hollyard. No i Patinio. Choć ten brał udział zdalnie przez swojego drona i fizycznie zostawał na lotnisku.

Dość zajmujące było utrzymanie w psychicznej stabilności Charlesa. Ale ciągły kontakt głosowy pozwolił mężczyźnie ochłonąć na tyle, że choć przestał się jawnie mazać to jednak nadal strach było w nim czuć w każdym zdaniu. Z pewnym przymrużeniem oka można było uznać, że rozmawiając normalnie. Było jednak jeszcze coś. System “Guardian”. A właściwie jakaś jego część. Był system kamer miejskich. I część z nich powinna działać. Może nawet gdzieś tam przy kościele albo chociaż na trasie. Ale łącza były pozrywane i tu potrzebowała pomocy kaprala Ottena by to spróbował naprawić a też miał jeszcze swoją robotę. Ale wreszcie dał znać, że “ma coś”. Miała więc zielone światło by wypróbować wgryźć się w tego “Guardiana” i może zdobyć jakieś dane. Tyle, że dopiero teraz gdy wszystko zwaliło się prawie na jeden moment a obydwie grupy szturmowe szykowały się już do wyjazdu a na łączu miała przestraszonego Charlesa.



OCP* - Oczekiwany Czas Przybycia, tutaj na miejsce zbiórki.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 04-01-2018, 10:42   #248
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 40 3/3 Bonus

Miejsce: ???
Czas: dzień 1; g 36:20;

Mężczyzna wyłączył holo kończąc połączenie. Twarz generała Probsta zniknęła wraz z połączeniem. Chwilę wpatrywał się w wyłączy ekran wodząc językiem po wnętrzu policzka. - No niewiarygodne. Co oni tam robią? Naprawdę tak trudno jest przywieźć trzy świnki z punktu “A” do punktu “B”? - zapytał wyrzucając w górę ramiona i odchylając się plecami o poręcz krzesła. Pokręcił z niezadowoleniem głową i chwilę wpatrywał się w górę. Reszta zebranych zaś patrzyła to na jego gładko wygoloną szyję to na siebie nawzajem.

- A to koniecznie muszą być te trzy konkretne świnki? Przecież dla nas liczy się sztuka. Nie te to będą inne. - zaproponował inny mężczyzna siedzący kilka krzeseł dalej. Patrzył szukając poparcia po twarzach sąsiadów ale głównie swoje słowa adresował do tego z zadartą głową siedzącego na szczycie stołu. Ten zaś nadal trzymając dłonie na szczycie swojej głowy wskazał palcem na sąsiada obok.

- Wedle naszych jajogłowych, symulacji, badań próbek i takich tam to coś ewoluuje. Są jakieś szanse, że gdy wylęgnie się z człowieka może być inne niż w przypadku jakiejś krowy czy świni. Czy tak jest naprawdę możemy sprawdzić tylko mając taką cholerę czy wypruła się z jakiegoś człowieka. Tak to przynajmniej zrozumiałem z tego ich gadania i raportów. - odezwał się mężczyzna w mundurze z dystynkcjami wysokiej rangi. Wszyscy jednak w pomieszczeniu mieli wysokie rangi i tworzyli sztab tej operacji. Mówiący mundurowy odwzajemnił spojrzenie po rozmówcy.

- Właściwie mogłyby być inne świnki ale o tych trzech wiemy, że na pewno to mają. Nie wiemy kiedy trafią się nam następni bo te pokraki załatwiają takie rzeczy u siebie w gnieździe i trudno trafić na zainfekowane przypadki poza tym. Właściwie dotąd mamy tylko tych trzech. - odezwała się kobieta wtrącając się do rozmowy mundurowych kolegów przy stole.

- Przecież nie mają. Tamten doktorek to z nich wyjął. Sami widzieliście. A do tego ta cholerna krawężnikowa poruczniczyna rozwalił wszystkie wylęgłe okazy. - generał pokręcił głową z niezadowolenia stukając w wyłączony ekran holo przed nim. Błysnął duży sygnet na jego dłoni.

- No szkoda. Ten doktorek wydawał się o wiele bardziej przydatny. Odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu. Ale i tak te trzy świnki mogą dać niesamowite wyniki badań. - odezwała się kobieta wzdychając nad tą stratą.

- A ja się mu nie dziwię, też bym to rozwalił jakbym tam był. - jeden z mundurowych wzruszył ramionami i złożył ramiona na piersi.

- Ale chyba zbaczamy na dziwne tory w tej dyskusji. Co z prasą i opinią publiczną? - zapytał ten najważniejszy z nich wciąż wpatrując się w sufit z załorzyny na głowie dłońmi.

- No to chaos jak zwykle. Sprawa jest dwutorowa. W samej Federacji wystąpienie Rajko w IGN zrobiło swoje. Obywatele Federacji nie chcą mieć u siebie wirusa rozrywającego ciała od środka i mamy pełne poparcie na zrobienie tu porządku. Gorzej w samym Relikcie. Uchodźcy są przerażeni, zwłaszcza ci którym nie udało się wydostać na orbitę. W kosmoporcie atmosfera balansuje na krawędzi otwartego buntu. Ale na szczęście kontrolujemy bramy i przekaźniki dalekosiężne i nikt z nich nie ma do nich dostępu. Sytuacja więc wygląda całkiem przyzwoicie. - jeden z mundurowych, specjalizując się właśnie w tym temacie. Raport przedstawił płynnie i pewnie tak jak do tego wszyscy tutaj byli przyzwyczajeni.

- A IGN i ta Conti? - siedzący na szczycie stołu mężczyzna nie zmieniając pozycji spokojnie drążył medialny temat przypominając o bolączcę o jakiej niedawno rozmawiali w tym gronie.

- Conti jest poza naszym bezpośrednim wpływem. I niestety tam na lotnisku udało im się przywrócić łączność więc udało jej się porozmawiać z ich jednostką na orbicie. Ale na szczęście udało nam się użyć naszych wpływów i redaktor naczelny okazał się bardzo rozsądnym człowiekiem. W końcu. Zdaje sobie sprawę z naszego stanowiska i zobowiązał się do utemperowania tej ich gwiazdeczki. - raportujący mężczyzna gorliwie raportował dalej ciesząc się wyraźnie z zażegnania takiego zagrożenia. Reszta reporterów może nie puszczałą dokładnie tego co by sobie życzyli ale działali w odpowiednim środowisku więc można było kontrolować to co pokazywali. Szanse, że nasypią piachu w tryby były na akceptowalnym poziomie ryzyka. Tylko ta cholerna Conti działała samopas! No ale na szczęście udało jej się założyć jak nie kaganiec to przynajmniej smycz. Czekał teraz w napięciu jak zareaguje reszta no i sam lider.

- Jeśli jest jak mówisz no to nie mamy się czego obawiać z tym odzyskaniem łączności na lotnisku. A to świadczy tylko o ich zaradności i pomysłowości. Dobrze się wpisuje w cały projekt. A długofalowe reakcje tubylców ograniczy kwarantanna systemowa. W końcu musimy upewnić się, że wirus nie ma żadnej utajonej formy którą można rozwlec po reszcie naszej kochanej Federacji prawda? - lider spokojnie oglądał sufit i mówił równie spokojnie. Nawet lekko się uśmiechnął gdy sprzedał reszcie sztabowców swój długofalowy pomysł. Ci pokiwali głową z uznaniem. Taki kordon sanitarny na cały system i z takim pretekstem pozwoliłby ograniczyć dostęp i ludzi, i informacji i z i do systemu a nie tylko na księżyc na jakim toczyły się walki. Takie nadzwyczajne prawa stanu wojennego dałyby jednostkom Armii i Floty nadzwyczajne uprawnienia w całym systemie i to niezależnie od wyniku walk na księżycu. Nawet tym wścibskim reporterom dało się założyć kaganiec.

- Chciałem tylko przypomnieć o tej terrorystce. Olsen. Wszystko wskazuje na to, że ona może coś być całkiem na rzeczy z tymi swoimi wizjami. Nie pytajcie mnie jak ona to robi bo nasi jajogłowi rozkładają nad tym ręce. - zaczął mówić łysiejący, starszy mężczyzna o wyglądzie miłego wujka ubranego przez przypadek w mundur. Skoro załatwiali tyle spraw mogli załatwić i tą.

- Znaczy co robi? - zapytała kobieta niezbyt rozumiejąc do czego zmierza jej kolega. Reszta spojrzeń też miała podobną wymowę.

- No z przesłuchań schwytanych terrorystów wynika, że ona ma zaskakująco trafne informacje. Trudno to wyjaśnić. Właściwie wyjaśnienie jest. Oznaczałoby, że zostaliśmy zinfiltrowani przez Dzieci. Ale ona ma informacje nawet takie jakich my nie mamy. No ale przyznam, że ciężko uchwycić właściwy sens wypowiedzi przez ten ich fanatyczny bełkot. Więc może nie jest to aż tak poważne ale i tak dla naszego własnego dobra głupotą byłoby tak to zostawić. Musimy ją schwytać, zbadać i przesłuchać. - powiedział tatuśkowato wyglądający mężczyzna stanowczo stukając palcem w stół. Pozostali patrzyli na niego uważnie i poważnie. Wizja infiltracji rządowych jednostek na taką skalę przez terrorystów była tak samo niepokojąca jak i nieprawdopodobna.

- Czytałem ten wasz raport. Ale mam wątpliwości. Mam uwierzyć, że co? Że to jakaś wieszczka co widzi przyszłość? Akurat. - prychnął z irytacją ten który wydawał się mieć najbardziej naukowe podejście z nich wszystkich. Głos ociekał mu sceptycyzmem. Pokręcił głową i spojrzał gdzieś w bok przez chwilę łapiąc się z badawczym spojrzeniem lidera.

- Sami ją zapytajmy. Ale by zapytać musimy ją mieć. Gdzie ona jest i dlaczego jeszcze nie u nas? - lider popatrzył na protokolanta który był w takim stopniu, że gdzie indziej dowódcy dowodzący takim sztabem w operacji o podobnej skali.

- Zostały po nią wysłane Falcon 1 i 2. Te same które miały przywieźć nasze świnki, tą Pierce i tego Hassela. Ale zostały zestrzelone. Falcon 2 lądował przymusowo w centrum miasta jakieś 30 km od kosmoportu. W tej chwili wszystkie jednostki bojowe są przeznaczone do zadań bojowych. Reszta jest w remoncie albo przeglądach. Mamy dwójkę Hornetów i Boltów w pobliżu lotniska ale nie mamy tam transportowców. Musiałyby lecieć z kosmoportu a nie mamy dla nich wolnej eskorty w tej chwili. Właściwie to z kosmoportu wciąż ślą nam prośby o wsparcie, zwłaszcza powietrzne. A na pokładach jednostek orbitalnych mamy jeszcze... - raportował specjalista od lotnictwa. Wykorzystał okazję by przedstawić radzie kolejny problem o jakim meldowano mu z niższych szczebli.

- Nie. - uciął krótko lider. - Musimy trzymać się planu. Jeśli zakłócimy proces czynnikami zewnętrznymi cała nasza praca, poświęcenie i ofiara tylu z nas pójdzie na marne. Zostaniemy skazani znowu na teorie i symulacje. Nie zapominajmy dlaczego zaczęliśmy to wszystko. - lider wrócił do wyprostowanej pozycji i popatrzył najpierw na generała lotnictwa a potem przeskanował tym uważnym spojrzeniem resztę dusz i twarzy. W końcu wszyscy pokiwali twierdząco głowami mniej lub bardziej.

- Jesteśmy patriotami. To my mamy szansę uchronić naszą Federację przed tym co jej zagraża. Pozostali są głusi i ślepi pogrążeni w socjalnym maraźmie. Więc to my, którzy jesteśmy świadomi zagrożenia, musimy stawić mu czoła. Ale by stawiać czoło zagrożeniu musimy je poznać. I na dać sobie wytrącić miecza z ręki bo gdy nadejdzie dzięki “genialnym” decyzjom tych cholernych liberałów nie będziemy mieli czym ich bronić. I kto wtedy będzie kozłem ofiarnym? No oczywiście, że my! A pamiętacie z czym mamy do czynienia. Skala tego zagrożenia jest niewyobrażalna. Musimy myśleć globalnie. Ze strategicznego punktu widzenia poświęcenie jednego księżyca, planety czy nawet systemu by ocalić resztę Federacji jest niczym. Ale rachunek kosztów i strat też dobrze by był na naszą korzyść. Dowiedzieliśmy się już całkiem sporo. Nie ma sensu marnować kolejnych sił gdy czekają nas kolejne bitwy. Cała cholerna wojna. Długa i ciężka o skali jakiej dotąd nie było historii całego gatunku ludzkiego. Dlatego nie poślemy na Yellow 14 więcej regimentów ani dywizjonów. Parchów możemy tam posłać, oni są właśnie by umierać za nas i dla nas. - lider mówił dobitnie cedząc słowa i przynajmniej przez chwilę wpatrywał się w każdego przy stole. Teraz akceptacja dla toczonej wedle tej strategii wojny której elementem były walki na Yellow 14 wyraźnie wzrosła. Dobrze, że im przypomniał o co i dla kogo walczą. W takiej perspektywie nawet całkowita utrata księżyca wraz z wszystkimi przebywającymi na jego powierzchni mieszkańcami była na akceptowalny poziomie. Pokiwali energicznie głowami zgadzając się z przywódcą. Ten oparł się wygodnie o oparcie krzesła dając tym znać, że skończył mówić.

- Myślę, że parcharyzacja wojny na Yellow 14 to dobry pomysł. Pierwsza fala właściwie przestała istnieć. Zostały niedobitki. Ale możemy wysłać kolejnych. - kobieta zgodziła się z liderem i mówiła patrząc na pozostałych. Ci jednak nie mieli żadnych wątpliwości. Jasne było, że do walki z potworami lepiej było wysłać członków karnej jednostki niż jakiejkolwiek innej.

- Przygotuję co trzeba. - skinął głową jej kolega i otworzył holooekran zaczynając wprowadzać ten plan w życie.

- Czas przejść do decydującej fazy. Naszym dziewczynom udało się ocalić i zabezpieczyć “Big Slama”. No i Probst załatwił im dowodzenie na lotnisku więc mają przyzwoite pole manewru. Więc są wszelkie warunki do przeprowadzenia kontruderzenia w samo serce wroga. Zobaczymy czy urwanie głowy bestii coś zmieni. Jeśli na tak zaawansowanym etapie jest szansa wygrania wojny w konwencjonalny sposób to właśnie ta. - lider skinął głową i popatrzył na zebrane grono generałów. Tak. To był dobry moment by uderzyć. Symulacje, obliczenia i jajogłowi obiecywali ciekawe wyniki gdyby to się udało.

- Ale wiemy już gdzie jest to serce bestii? - zapytał jeden z mężczyzn mrużąc brwi bo dotąd też niezbyt było to jasne.

- Na zasięg rażenia “Big Slam” wystarczający. Resztę trzeba wyciągnąć od Herzog, może Olsen jeśli się uda ją dorwać. No i przecież jest jeszcze nasz mały detektorek. Czas najwyższy sprawdzić czy ten projekt przyniósł jakieś wymierne rezultaty. - lider zespołu uśmiechnął się patrząc na holoekran który właśnie włączył i powiększył. Na nim pojawiły się twarze dwóch wymienionych przez niego kobiet. Wytatuowanej twarzy o czarnych, prawie granatowych włosach, towarzyszyła druga o jasnych, blond włosach okolona kołnierzem egzoszkieletu. Teraz pojawiła się trzecia o czarnych włosach i widocznym górnym fragmentem Obroży.

- Ona wie? - zapytał z zaciekawieniem jeden z mundurowych patrząc na ostatnią z wyświetlonych twarzy.

- Gdyby wiedziała to by mijało się z celem. Na testach jednak działało nieźle. Tyle, że dotąd nie było okazji tego sprawdzić w realiach bojowych. Trafiła się teraz więc szkoda z niej nie skorzystać. - odpowiedział specjalista od projektów naukowych lekk wskazując na trzecią z wyświetlanych twarzy.

- Jak nie zadziała jest jeszcze ta paramedyczka. - wzruszył obojętnie ramionami inny odpalając swoje holo. Czekało ich sporo pracy by przygotować wszystko i wysłać na ten księżyc w formie konkretnych rozkazów dla wielu jednostek. Zwłaszcza, że transport “Big Slama” nigdy nie był prosty. Zwłaszcza lądem i przez wrogie terytorium. - A kogo poślemy tam z tą bombą? - zapytał nie podnosząc oczu znad ekranu i już pracując na wyświetlanej klawiaturze.

- A kogo się posyła u nas z bombami? - uśmiechnął się lider wskazując na Obrożę ostatniej z wyświetlonych podobizn kobiet. - W sam raz jak dla nich. - dodał z zadowoleniem.



Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH;
Czas: dzień 1; g 36:20;



- Jest pan tego pewien? - mężczyzna z siwymi, rzednącymi włosami zapytał z napięciem patrząc na drugiego pochylonego nad aparaturą badawczą.

- Jestem chemikiem. A cały świat składa się z jakichś związków chemicznych i ich powiązań. I jak dla mnie takie wyniki interpretowąłbym właśnie w ten sposób. - powiedział brodacza odwracając się do rozmówcy.

- To niesamowite! Zwaszcza jak się zestawi, z tym co powiedziała ta miła dziewczyna. Ah, dlaczego nie mogła zostać dłużej! - starszy z mężczyzn wyrzucił ramiona do góry w geście rozpaczy.

- A co powiedziała? I jaka dziewczyna? - zapytał brodacz zakładając dla wygody nogę na nogę. Oparł się o fotel by móc swobodnie rozmawiać.

- No taka z czarnymi włosami. Z Obrożą. Miała 0 na pancerzu. Ale zbadała ten artefakt i powiedziała, że wykrywa jakąś regularność! W tych wzorach! Rozumiesz!? Jak jest jakakolwiek regularność oznacza to, że to są wzory! Może nawet pismo! I to na pewno nie jest wytwór człowieka! - naukowiec uległ euforii swojej pasji. Mówił szybko i sporo choć trochę chaotycznie gestykulował jakby ruchy ramion nie nadążały za słowami i myślami właściciela.

- Więc to byłby wytwór obcej cywilizacji nieznanej człowiekowi. Ale jakiej? A dziewczyna, to pewnie Maya jak z 0 na pancerzu i czarnymi włosami. No tak, bardzo sympatyczna. W ogóle nie wiem co ona tam robi w tych Parchach. - młodszy naukowiec skinął głową twierdząco i wyjął z kieszeni fartucha długopis i zaczął się nim bawić w dłoniach.

- A Maya! No tak. Eh, zawsze mam trudności z zapamiętaniem imion nowych studentów i asystentów… - westchnął przepraszająco sławny autorytet od anomalii z jakiej słynął system Relict. - A cywilizacja nie wiem jeszcze jaka ale ten artefakt wycenia się na miliardy lat. Więc możliwe, że ktoś go wykonał zanim jeszcze zaczął tworzyć się nasz Układ Słoneczny a do homo sapiens była jeszcze daleka i niepewna droga. - spec od astroarcheologii usiadł na wolnym krześle. Był tak blisko! Jak przez tyle dekad badań anomalii nigdy wcześniej!

- Coś jeszcze znalazłem. Ale burdel na zewnątrz. - powiedział siwowłosy mężczyzna podnosząc zwycięskim gestem dwie butelki w górę. Obydwaj mężczyźni w spojrzeli na wchodzącego ex lekarza. - To powinno się tak świecić? - zapytał zdziwiony stawiając butelki na stole. Dwie pozostałe głowy szybko powędrowały za jego spojrzeniem i dojrzeli tą dziwną nieforemną bryłę jaką dr. Saul nazywał artefaktem. No jakby rzeczywiście się jarzyła jakimś światłem.

- Spokojnie to tylko wzbudzone naświetlaniem elektrony. U pewnych substancji to się zdarza. - brodaty chemik uśmiechnął się i odetchnął z ulgą, że chodzi o takie głupstwo. Poświata była nawet dość mocna z badanego obiektu ale przecież tylko chwilowa. Wstał i przeniósł obiekt poza skaner kładąc go znowu do walizki w jakiej przenosił go doktor. Wszyscy trzej czekali bo bryłka powinna od razu zacząć przygasać. Nagle zmarszczył brwi i pochylił nieco głowę by przyjrzeć się nieco lepiej. - To miało te szczelinki? Chyba coś słyszę. - chemik wydawał się i zaniepokojony i zafascynowany swoim odkryciem. Dr. Saul zerwał się z miejsca by podbiec do artefaktu i zobaczyć osobiście jak to wygląda.

- No nie mówicie, że w moim grajdole do spokojnego chlania włączyliście jakieś cholerstwo… - jęknął nie ukrywając swojej niechęci były lekarz. I zaczął otwierać pierwszą butelkę.


---



- Po co się malujesz? - brunetka siedząc przed lustrem obserwowała zabiegi kosmetyczne siedzącej obok blondynki. W głosie i spojrzeniu dało się znać niechęć i apatię.

- Bo chcę ładnie wyglądać. - odpowiedziała blondynka nie przerywając swojej czynności więc dalej patrzyła w swoje odbicie w swoim lustrze.

- Po co? Wszystko się wali. Nawet szef nas zostawił. - prychnęła zaczepnie brunetka ulegając rozpaczy. Jej ładna i kształtna twarz była oszpecona przez zacieki z rozmytego przez łzy makijażu. Spojrzała na drugą sąsiadkę.

- Bo będę rozmawiać z moim Płomyczkiem. - odpowiedziała blondynka i sprawdziła efekt końcowy posyłając tej drugiej blondynce w lustrze kuszącego całusa.

- Po co? Myślisz, że cię z tego wyciągnie? Ona jest Parchem. Zaraz ją pewnie rozwalą albo już ją rozwalili. - brunetka nadal patrzyła na tą drugą sąsiadkę kręcąc z niedowierzaniem głową. Ta druga leżała na blacie kosmetyczki. Nozdrza i usta miała zawalone białymi kryształkami. Z nozdrzy wyciekała jej krew z wolna zatapiając rozsypane, białe kryształki na blacie stołu. Zapłakana brunetka przez szum w głowie nie była pewna czy ta druga oddycha czy nie. Ale już tak chyba dłuższą chwilę leżała na tym blacie bez ruchu.

- Nie mów tak! - blondynka spojrzała na koleżankę ostro. Chociaż wiedziała, że ma sporo racji. Zdawała sobie sprawę gdzie są i kim są. Co się dzieje na górze.

- Bo co? Taka prawda. Ta twoja cizia cię nie uratuje! Zdechniesz tu razem z nami! Wpadną te potwory i wyżrą nas wszystkich! A ty tu będziesz razem z nami! Nie ma ratunku! Kto był cwany to się zabrał razem z szefem i Kutuzovem! - zrozpaczona brunetka odwróciła się do blondynki i zaczęła mówić ironicznie ale szybko coś w niej pękło i wykrzyczała w twarz blondynki to o czym myśleli chyba wszyscy w tej cholernej dziurze. Blondynka też. Ale i tak wyglądała jakby koleżanka ją spoliczkowała.

- Bo ją lubię. I chcę z nią porozmawiać. A teraz już mogę jak holo znów działają. - odpowiedziała krótko bo czuła, że przy dłuższej rozmowie mogłaby się też znowu rozpłakać albo nie wytrzymać w inny sposób. Wstała zgarniając z blatu swoje holo.

- Lubisz ją? Za co? Tak dobrze ci robi jak się dymacie? Czy tobie jak ją obrabiasz? Ja też ci mogę zrobić dobrze. Właściwie to kurwa nie wiem co możemy tu innego robić. No chlać albo ćpać jeszcze. - brunetka złapała wychodzącą blondynkę za nadgarstek i spojrzała na nią proszącą desperacją. Już zostały tutaj chyba tylko we dwie. A jak blondynka wyjdzie to zostanie sama.

- Po prostu ją lubię. I lubię się z nią obrabiać. Puść mnie, muszę do niej zadzwonić. - blondynka lekko uśmiechnęła się szarpnęła dłonią uwalniając się z uścisku koleżanki. Ruszyła do wyjścia z garderoby by móc swobodnie porozmawiać.

- Zaczekaj! - krzyknęła brunetka zrywając się z krzesła. Dogoniła blondynę prawie przy samym wyjściu. - Ale Amy, powiedz. Ona może cię jakoś stąd zabrać? A mnie? Słuchaj mam odłożone trochę kredytów. Zapłacę! I koksu! Pierwszorzędny towar! A lubisz z dziewczynami? To weź mnie! Albo ona. Zgadzam się na wszystko! Ale weźcie mnie ze sobą! Zabierzcie mnie! No kurwa Amy do cholery nie zostawiaj mnie tu! Nie daj mi tutaj zdechnąć! - koleżanka znowu złapała za rękę blondynkę balansując na pograniczu nadziei i rozpaczy. Łzy znowu napłynęły jej do oczu ale desperacko próbowała zapanować nad tym w końcu klękła przez trzymającą holofon blondynką wciąż prosząco trzymając ją za rękę. Blondynka chwilę się nie odzywała sama będąc blisko płaczu.

- Ona jest Parchem kochanie. Nie ma żadnej cudownej windy na orbitę. Sama wiesz, że ich z niej zrzcają w jedną stronę i koniec. A ja chcę z nią po prostu porozmawiać. - powiedziała wyswabadzając się z uścisku brunetki i ocierając kciukiem łzę z jej policzka. Obie były świadome swoich możliwości i sytuacji. Ale w obydwu jeszcze płonęła desperacka nadzieja na cud. W końcu nie chcąc uczestniczyć dłużej w tej trudnej i przykrej rozmowie odwróciła się i wyszła z garderoby.

- Dziwka! - przeszła kilka kroków gdy usłyszała dopiero co zamknięte drzwi i głos zdesperowanej brunetki. Zaraz potem śmignął obok niej dezodorant. - Zawsze się woziłaś! Co ty sobie myślisz, że jesteś lepsza od nas?! Miałaś fart dać dupy temu co trzeba w odpowiednim momencie to cię wypromował na gwiazdkę sezonu! Ale tak naprawdę jesteś taką samą szmatą jak my wszystkie! I tak samo tu z nami zdechniesz! - wrzeszczała rozwścieczona brunetka ciskając za odbiegającą blondynką kolejne pantofle i lakiery do włosów.

Dziewczyna o blond włosach zamknęła kolejne drzwi jakie rozdzieliły ją od rozzłoszczonej koleżanki. Potem kolejne chowając się w ubikacji. Oparła się o ścianę ale czuła się wypruta. Zjechała po niej na samą podłogę siadając na niej. Czuła się wypompowana. Miała się jeszcze przebrać ale już nie czuła się na siłach. Starła łzy zbierające się w kącikach oczu by nie zmarnować efektu pracy przed lustrem. Miętoliła chwilę holofon w dłoniach ale w końcu zebrała się na tyle by wystukać numer.

- Kapral Otten słucham. - holo wyświetliło jakiegoś żołnierza który zerkał na nią zdziwionym i zniecierpliwionym głosem.

- Ja… Ja bym chciała mówić z Promyczkiem… - wydukała blondynka przygryzając wargi. W ogóle jej nie przyszło do głowy, że będzie musiała rozmawiać z kimś jeszcze.

- Z kim? I kim ty właściwie jesteś? Przedstaw się. - na twarzy żołnierza wyraz zakłopotania i braku rozumienia stał się jeszcze bardziej wyraźny. Tak samo jak irytacja i zniecierpliwienie. Ale było to ujęte w karby profesjonalizmu.

- Jestem Amy. Znaczy Amanda. I chciałam rozmawiać z moim Promyczkiem. Znaczy z Chelsy. - blondynka próbowała wziąć się w garść. Zmrużyła oczy próbując sobie przypomnieć jak najwięcej detali.





- No to świetnie Amy. Ale podaj nazwisko. Albo Klucz. Swój i tej Chelsy. - kapral od łączności westchnął widząc, że dzwoniąca kobieta jest roztrzęsiona a do tego młoda i ładna. Nie szło zbyt łatwo ale i na to były sposoby. Po wymianie paru wypowiedzi w końcu udało mu się ustalić z kim rozmawia i z kim ona chce rozmawiać.

- Chodzi ci o nią? - zapytał przesyłając zdjęcie Latynoski w Obroży podpisane jako Black 2.

- Tak! To ona! - ucieszyła się blondynka widząc znajomą twarz na półprzezroczystym ekranie. Poprawiła włosy i czekała z napięciem siedząc na podłodze pod ścianą.


---



- Myślisz, że znowu świruje? - zapytał młodszy mężczyzna tego starszego i masywniejszego. Obydwaj patrzyli przez małe okienko w drzwiach na wnętrze małej izolatki. W niej zaś uwagę przykuwać mogła tylko wytatuowana kobieta przypięta pasami do jedynego łóżka. Kręciła na boki głową i chyba jęczała cicho a może nawet coś mówiła. Wyglądało jakby miała koszmary. A przecież i ten doktorek z Parchów i ten pijaczyna Kozlov mówili, że po takich prochach jak dostała miała być spokojna. Usłyszeli za sobą jakieś skrzypienie ale już nic nie zdążyli zrobić. Twarz Jorgensena zderzyła sie nagle z szybą i drzwiami jakie właśnie obserwował po tym gdy jakaś dłoń złapała go za potylicę. Alle miał nieco więcej czasu więc zdołał się odwrócić d napastnika. Tylko po to by pistolet trzasnął go w skroń rozcinając ją. Młody i patykowaty policjant stracił równowagę i poleciał na krzesło i biurko obok którego zwykle siedział pilnując izolatki. W tym czasie grubszy i starszy policjant jęknął trzymając się za rozbitą twarz. Napastnik więc zdzielił go pistoletem w głowę powalając wreszcie na podłogę.

- Wyrzuć broń! - wrzasnął ostro zdenerwowany facet w klasycznie po bandycku założonej chuście na twarzy. Celował do obydwu jęczących i zbierających się gliniarzy z pistoletu. Chwilowo dominował. Ale zdawał sobie sprawę, że ich było dwóch a on jeden. Więc wymownie wycelował broń w stronę leżącego na boku starszego gliniarza i krzyczał do tego młodszego. Ten na wpół leżał, na w pół siedział na przechylonym krześle i biurku. Oceniając szybko sytuację Alle po chwili wahania wyjął z kabury swój pistolet i odrzucił go od siebie.

- Dobra, spokojnie. Już wyrzuciłem. Tylko spokojnie. - próbował przemówić do rozsądku napastnikowi i skierować jego uwagę na siebie. Ten jednak był dość silnie zdeterminowany.

- Teraz ty! Wyrzuć broń! - zamaskowany mężczyzna wycelował broń w kulącego się Jorgensena i ten też po chwili zwłoki widząc wycelowaną w siebie lufę wysunął z kabury pistolet i odrzucił go na środek sali.

- Jak chcesz jakieś prochy to są w tamtej szafce. Dużo dobrych prochów. - Alle pokazał dłonią na szafkę po drugiej stronie sali. Po co napadać na ambulatorium w takiej sytuacji w jakiej się znaleźli? Chyba tylko dla prochów.

- Bierzesz mnie za ćpuna?! - zamaskowanego wyraźnie ogarnął gniew. Kopnął ze złością młodszego policjanta. Ten jęknął od tego uderzenia. - Drzwi! Otwieraj drzwi! - ponaglił napastnik wskazując lufą trzymanego pistoletu na zamknięte drzwi izolatki naznaczonych właśnie ściekającym, czerwonym kleksem z twarzy Jorgensena. Ten jednak dalej jęczał trzymając się za twarz i leżąc na podłodze.

- Dobra, spokojnie. Otworzę ci. - powiedział mlodszy gliniarz widząc, że starszy nie jest na chodzie. Podniósł się powoli i sięgnął do zamka. Przesunął swoim palcem z końcówką Klucza i zamek szczeknął otwierając się. - Otwarte. - powiedział popychając drzwi do wnętrza. Droga do izolatki stała otworem.

- Myślisz, że głupi jestem?! Wejdź i uwolnij wyrocznię! - warknął wściekle napastnik i wepchnął policjanta do środka. - Jak coś zaczniesz kręcić rozwalę twojego kumpla! - krzyknął rozkazująco mężczyzna z chustą na twarzy. Rozglądał się nerwowo za siebie i wokół siebie ale głównie celował z pistoletu do obydwu policjantów.

- Już dobrze. Już ją odpinam. Ale ona jest bardzo chora. Lepiej by tu została. Tu ma opiekę medyczną… - młodszy gliniarz podszedł do łóżka z kręcącą się na niej kobietą. Zaczął wolno odpinać pasy jakie ją mocowały modląc się w duchu o cud.

- Tak! Widzę właśnie jak o nią dbacie! To święta kobieta! Ona widzi! Ona wie! To wy jesteście ślepi i głusi! I głupi! Nie widzicie jak wami manipulują! Banda marionetek! - krzyczał coraz mocniej napastnik machając niebezpiecznie bronią. Ten moment wykorzystał kulący się w progu gliniarz by złapać go za nogawkę. Próbował sięgnąć wyżej a drugi w głębi izolatki widząc ten ruch ruszył do przodu. Ale nie zdążył. Napastnik trzasnął lufą w twarz Jorgensena i wycelował w nadbiegającego policjanta. - Stój! - krzyknął z desperacją w oczach. Okrzyk, oczy i wycelowana lufa zastopowały Alle. Zatrzymał się i uniósł ręce do góry. Nie miał szans być szybszy od kuli. - Uwolnij wyrocznię! - ponaglił znowu napastnik. Młodszy policjant nie widząc wyjścia wrócił do łóżka i rozpinania przypiętej do niej kobiety. W międzyczasie zamaskowany wkopał grubszego gliniarza do wnętrza izolatki.

- Anioły… Anioły przybędą walczyć z demonami… W ich odwiecznej wojnie… - wyszeptała wycieńczonym głosem uwalniana kobieta. Dalej już poszło bez większych komplikacji. Alle położył kobietę na progu gdzie przed chwilą leżał jego powalony ciosem kolega. Potem napastnik kazał mu się cofnąć. Zamknął drzwi. I przez tą samą szybkę co przed chwilą obydwaj z Hallurem obserwowali izolatkę widział jak ten obcy podnosi terrorystkę w ramiona i znika wychodząc z nią z ambulatorium. Popatrzył bez większej nadziei na zamek. Łatwo go było otworzyć Kluczem z odpowiednimi uprawnieniami. Ale nie od wewnątrz. Przykląkł przy pobitym koledze.

- I jak stary? Trzymasz się? - zapytał kładąc mu pocieszająco dłoń na ramieniu. Nie mieli tutaj nawet apteczki ani stimpaka. Zaczął majstrować przy rękawie jęczącego mundurowego by zrobić jakikolwiek opatrunek na jego rozbitą twarz gdy przyszła wiadomość na komunikatory ich obydwu.

Cytat:
“Przygotować terrorystkę Martine Olsen do transportu. OCP za 10 - 15 min.”




---



- Interesujące. - powiedział mężczyzna w elegancko skrojonym garniturze i staromodnie wyglądających okularach w rogowej oprawie. Wydawał się sprawić wrażenie, że brud i syf tego świata nie jest w stanie go tknąć. Siedział w prywatnych kwaterach na bardzo ważnych gości a twarz i front oświetlała mu delikatna poświata pracującego holoekranu.

- Co takiego? - zapytał drugi z mężczyzn siedzący przy tym samym stole. Choć też był w garniturze to zdawał się mu pasować jak świni siodło. Znacznie bardziej pasował mu krótko wygolona fryzura, kabura pod pachą widoczna pod rozchłestaną marynarką czy automat leżący po jego stronie stołu. No i papieros jaki właśnie wyjmował i przymierzał się do zapalenia.

- Bardzo ciekawa sprawa. I Dymitri, proszę byś tu nie palił przy mnie. - mężczyzna w okularach podniósł wzrok znad wyświetlanego ekranu i spojrzał na tego drugiego. Chwilę mierzyli się spojrzeniami a niezapalony papieros zamarł w ustach tego uzbrojonego.

- Jaka sprawa? Kurwa szkoda, że tu naszych dziewczynek nie ma. Trochę tu drętwo. - Dymitri schował papierosy ale by jakoś zamaskować zmieszanie próbował od razu zmienić temat.

- Jak tak ci ich brakuje to było zostać z nimi na dole. - odpowiedział spokojnie szatyn w okularach wracając do przerwanej na chwilę pracy.

- Nie no daj spkój Oleg. - roześmiał się Dymitri słysząc taki pomysł. - Fajne tam dziwki były ale no nie aż tak by z nimi zostać w tym syfie na dole. Kto by za kurwy umierał? - uzbrojony facet roześmiał się i upił łyka ze szklanki. Żałował, że już nie jest po służbie by naprawdę się napić.

- Dymitri. A od kiedy jesteśmy sobie po imieniu? - prawnik znowu podniósł wzrok na ochroniarza i popatrzył na niego wyczekująco. Byl dobry moment by przypomnieć kto tu po czyjej stronie smyczy chodzi. Ochroniarz a do niedawna szef ochrony Anatolija Morvinovicza zacisnął zęby i przez moment patrzył na tego prawniczynę jawnie wrogo. Przecież jechali na tym samym wózku! Obydwaj ugadali się i tak samo zdradzili i wyrolowali szefa! I teraz obydwaj mieli u niego przerąbane. Ale na szczęście on został tam na dole. Jednak teraz przycisk z kasą przeszedł w ręce tego cwaniaczka w okularkach. A teraz będą potrzebowali kasy. Kupę kasy. Zdawał sobie sprawę, że ten moment gdy najbardziej był potrzebny prawnikowi, tam na dole, w dżungli, gdy zmieniali front minął. Teraz już taki niezbędny nie był.

- Przepraszam Olegu Kuzniecov. To przez ten stres. Trochę mnie poniosło. - powiedział w końcu ochroniarz lekko schylając głowę. Wiedział, ze musi się stad wydostać. Z tego cholernego systemu. A z tym cwaniaczkiem ma znacznie większe szanse niż bez niego.

- Rozumiem. - prawnik uspokojony z przywróconej hierarchii wartości znów zaglębił się w lekturze sprawy z jaką się zapoznawał.

- To jakaś ciekawa sprawa pewnie co? Że się tak pan nią w takiej chwili zajmuje. - Dymitri starał się jakoś udobruchać swojego nowego szefa by jakoś zalepić czymś tą gafę jaką właśnie strzelił.

- Bardzo. Nie przeczytałem jeszcze wszystkiego ale widzę, ze ktoś tu się bardzo spieszył. A ten jej prawnik z urzędu to po prostu kpina z systemu prawnego. - prawnik mówił zamyślonym głosem wpatrzony w kolejne fragmenty sprawy z jaką się zapoznawał.

- Ona? Któraś z naszych dziewczyn? - zapytał Dymitri widząc, że prawnik łyknął przynętę i jakoś nie drążył tematu tej gafy za to dał się pociągnąć za język.

- Nie. Ta co rozkodawała nam te ustrojstwo do Aki tam na dole. Nawet nie złożyła apelacji. Nie rozumiem dlaczego. Ale to w tej chwili bardzo ułatawia nam robotę. - prawnik któremu tabele, cyfry i paragrafy odbijały sie w okularach dalej mówił zamyślonym głosem.

- Ona?! Ale przecież ona została na dole. Razem z resztą. Po co się tym zajmować? Przecież jak jest więźniem to nawet nie ma jak zapłacić. - Dymitri dał się ponieść emocjom nie mogąc zrozumieć motywów postępowania prawnika.

- Bo wiarygodność to bardzo ważna rzecz dla prawnika. A poza tym to bardzo ciekawa sprawa. Jakbyśmy wygrali byłby to pierwszy przypadek w Federacji gdzie ktoś wybronił Parcha z jego wyroku. - Kutuzov pozwolił sobie na lekki uśmiech widząc zmieszanie na twarzy ochroniarza. Należeli do kompletnie różnych światów choć obydwaj mieli przydatne temu drugiemu umiejętności więc łączyła ich wspólnota interesów. Poczuł dyskretny dzwonek i wyjął z kieszeni holo. Uniósł na moment brwi w geście zdziwienia. - No proszę. Nasz przyjaciel. - uśmiechnął się widząc pytający grymas twarzy u ochroniarza. A potem odebrał połączenie. - Anatolij! - przywitał się radośnie z mężczyzną w białym garniturze.

- Oleg! - wysapał dyszący z wściekłości biznesmen u jakiego do niedawna służyli obydwaj mężczyźni siedzący teraz przy czystym stole.

- Oj Anatolij. Nie wyglądasz za dobrze. Za dużo pracujesz przyjacielu. Ten stres cię w końcu wykończy. Wolne sobie wreszcie zrób. Skorzystaj z usług własnego klubu albo weź parę dziewczyn i wyjedź gdzieś. - prawnik mówił lekkim tonem z bijącą wyraźnie przyjacielską troską. Zupełnie jakby rozmawiało dwóch przyjaciół. Drugi z Rosjan słysząc to roześmiał się. Ale był to nerwowy, niebezpieczny śmiech. Przesunął palcami po krótkich włosach i pokręcił głową. Dymitri przysłuchiwał się i przyglądał holorozmowie z wyraźną obawą.

- Oj Oleg… - powiedział biznesmen znowu się uśmiechając i znowu nerwowo. Widać było, że aż gotuje się, z wściekłości. Pogroził palcem mężczyźnie siedzącemu przy stole. Wszyscy trzej wiedzieli, że zwykle nie był to pusty gest.

- Słucham cię przyjacielu, co mogę dla ciebie zrobić. - zapytał usłużnie i z przyjacielskim uśmiechem prawnik patrząc na sfrustrowanego mężczyznę kręcącego się po drugiej stronie połączenia.

- Oddawaj mi moją kasę sukinsynu! I miejscówkę! Ona była dla mnie! - biznesmen wycedził cicho ale dobitnie słowa bijąc się mocno w pierś. Garnitur choć dalej elegancki już nie był taki śnieżnobiały jak wówczas gdy jeszcze wszyscy razem opuszczali bunkier pod klubem.

- Ależ Anatolij. - powiedział z wyrzutem prawnik. - Twoja miejscówka wciąż na ciebie czeka. Przecież właśnie po to mnie wysłałeś przodem. Żebym przeprowadził negocjacje w sprawie transportu tutaj na górę. Prawda? Naprawdę godne podziwu w takiej sytuacji myśleć nie tylko o sobie ale i swoich pracownikach. I tylu obywatelach Federacji i mieszkańców naszej małej społeczności na Maxie. Niesamowity wyczyn jak na skromnego biznesmena. - prawnik mówił z przyjemnym uśmiechem i tak płynnie jakby przypominał tylko o jakichś ustaleniach. Zaś obydwaj mężczyźni którzy go słuchali wyglądali na takich co nie mogą wyjść z osłupienia. Więc im pomógł. - Jest tam może gdzieś ta Olimpia? Polecam z nią porozmawiać. Niesamowicie to by podniosło nasze notowania. Mogę oczywiście z nią porozmawiać w twoim imieniu Anatolij. Dobry PR jest cenny w każdej sprawie. - prawnik mówił dalej zupełnie jak zwykle gdy udzielał rad klientom co i jak mają mówić przed sądem lub przed jakimikolwiek negocjacjami. Biznesmen przeczesał palcami włosy i wyraźnie myślał. Szybko kalkulował choć ogrom negatywnych emocji wcale mu tego nie ułatwiał.

- Naturalnie Oleg. No pewnie. - uśmiechnął się w końcu biznesmen gdy już zdołała połapać się w tym o czym mówił jego prawnik i podobno przyjaciel. - A powiedz mi Oleg na jakim etapie są te negocjacje? Wiesz ta Oli to całkiem szczwana sztuka. Pewnie by się pytała gdzie i kiedy i inne takie. - głos Rosjanina w poplamionym błotem, ziemią i żółtą posoką prawie wrócił do normy. Chociaż uśmiech i spokój wciąż wydawały się być wymuszone i złość nadal była wyczuwalna tuż pod skórą.

- O tak, bardzo ciekawa z niej rozmówczyni. - zgodził się uprzejmie prawnik kiwając głową. - A negocjujemy właśnie prom desantowy. Powinien pomieścić całkiem sympatyczną gromadkę. No i ciebie oczywiście, naszego drogiego dobroczyńcę, drogi przyjacielu. A kiedy no cóż, spodziewam się, że przed wieczorem ale oczywiście będę się starał wynegocjować jak najszybszy przylot. - prawnik wskazał na holo przy jakim dotąd pracował choć pewnie ekran połączenia nie pokazywał co na nim jest.

- Cały prom desantowy? No to świetnie. Naprawdę świetnie Oleg. A powiedz, może ja sobie sam porozmawiam zamiast wyręczać się twoją zapracowaną osobą? - zapytał z uśmiechem Morvinovicz. Musiał za ciemnymi okularami przymknąć oczy by lepiej mu się myślało.

- Naturalnie. Wyślę ci wszystkie dane Anatolij. - zgodził się z uprzejmym uśmiechem prawnik. Przez chwilę jeszcze obydwaj rozmawiali zupełnie jakby żadnego incydentu w dżungli nigdy nie było albo był jakimś drobnym nieporozumieniem między starymi przyjaciółmi. Potem zaś rozstali się jak to zwykle kończyli rozmowy ze sobą.

- Ależ… Przecież jak on tu dotrze to on nas… Naprawdę Olegu Kuzniecovie załatwiacie jakiś prom tam na dół? - Dymitri wytrzeszczał oczy w zdumieniu. Przecież umawiali się na dole kompletnie inaczej! A jak Morvinovicz tu by przybył i ich dorwie…

- Nie zostawia się przyjaciół w biedzie Dymitri. Zwłaszcza jak nie kosztuje nas to ani grosza. Spójrz co mamy dzięki naszemu dobrodziejowi. - uśmiechnął się wesoło prawnik widząc zaskoczoną minę ochroniarza gdy pokazywał na wnętrze luksusowego baru w jakim właśnie siedzieli. Nie jak ta hołota w standardzie.

Mężczyzna w białym garniturze na zmianę zaciskał i rozkurczał dłoń na trzymanym holofonie. Wysiadł na płytę lotniska i z miejsca uderzył go betonowy skwar południa. Kłamał? Czy mówił prawdę? Naprawdę załatwiał prom dla nich czy tylko tak mówił? Nadzieja bardzo chciała by tak było. Ale wrodzona i wytrenowana nieufność kazała być sceptyczna. Jednak tutaj w tej sytuacji, na tym podmiejskim lotnisku i w samo południe, z całą zgrają mundurowych i nielicznymi ochroniarzami no i przede wszystkim z zablokowaną na kontach kasą miał cholernie ograniczone możliwości działania. Usiadł z powrotem na siedzeniu pasażera terenówki i oparł nogę o krawędź nadkola. Musiał pomyśleć. Co mógł zrobić. I co ten cholerny Oleg knuje.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 09-02-2018, 23:37   #249
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=hg14Ocs03xA[/MEDIA]

Brown 0 nigdy nie przypuszczała, że widok ludzi w obrożach karnej jednostki Parchów może sprawić tyle radości, ale tak właśnie było. Dla niej nie przyjechała banda kryminalistów skazanych prawomocnym wyrokiem na karę dłuższą niż dożywocie. Dla Vinogradovej z transportera na płytę lotniska wysiadła jej rodzina w sile trzech sztuk. Trzy sylwetki nad którymi górował olbrzym w pancerzu wspomaganym, za nim wysiadła druga osoba, ta zamknięta w hermetyczny kombinezon i z butlą miotacza na plecach. Ledwo Rosjanka ich zobaczyła, zaczęła biec. Dobiegła akurat gdy trzecia postać wysiadła na twardy beton, rozglądając się dookoła.
- Hektor! Chelsey! Zoe! - sylwetka w brązowym pancerzu wpadła na wielkoluda, ściskając go mocno i mrugając szybko żeby odpędzić wilgoć z kącików oczu - Żyjecie, jesteście cali - śmiejąc się z ulgi jak wariatka, uściskała Diaz, a na końcu przypadła do Nash - Tak się martwiłam…. tak się cieszę… że jesteście… cali i tutaj… i przyniosłam wam sprzęt z kapsuły - mówiła szybko pokazując gdzieś w kierunku zostawionej przy samochodzie Morvinovicza torby - Nic wam nie jest? Jesteście głodni? Na pewno zmęczeni! Przejęliśmy z kapralem Ottenem system ochrony lotniska, wieżyczki mają amunicję, nie wszystkie są zepsute. Jest też magazyn… Przynieść wam coś? Czegoś wam potrzeba?

- Oddechu
- lektor Ósemki przekazał krótką wiadomość, a Parch wbrew zmęczeniu i powadze sytuacji, uśmiechnęła się żywiej, choć w pierwszej chwili spięła się bardziej szykując na atak, lecz ten nie nastąpił. Zamiast potyczki i ciosu, otrzymała… uścisk - kolejna niespodziewana i nieroztropna rzecz. Skoro ktoś pozwalał się do siebie zbliżyć na tak niewielką odległość, powinien przede wszystkim szykować się na stracie, jednak nie w przypadku Młodej. Coś w piersi saper drgnęło i zazgrzytało, sypiąc rdzę głęboko w klatce żeber po lewej stronie ciała. Powoli podniosła ramię i delikatnie, z obawą, poklepała plecy mniejszej kobiety.
- Dzięki Młoda, też nam było dziwnie bez ciebie - wystukała na holoklawiaturze - Nie przejmuj się, posiedzimy, zeżremy coś. Napijemy się i będziemy jak nowi. Nikt ci tu nie robił problemów? Jak ty się trzymasz? - spojrzała w dół i odsunęła ją od siebie na długość ramion, oglądając uważnie. Nie dostrzegła żadnych nowych wgnieceń w pancerzu, ani ran lub siniaków. Znaczy trepy zajęły się nią porządnie, co aż tak niespodziewanie nie było. W końcu miała Mahlera pod bokiem… poza tym Młodej nie szło nie lubić. Taki parszywy urok kogoś, kto siedzi za kradzież lizaka.

Vinogradova pokręciła przecząco głową i pociągnęła nosem.
- Nie, nie nie… panowie są naprawdę bardzo mili i sympatyczni…. no i Johan opiekował się mną przez ten czas jak was nie było. Przyjechał też pan Morvinovicz i - drgnęła, robiąc się czerwona na twarzy. spuściła też wzrok - Mieli samochód… wymieniłam go… za kapsułę. Żeby pomóc w ewakuacji… ale ona tam jest wciąż na dachu i ma sprzęt… no i przyniosłam wam… przepraszam, nie spytałam czy wolno mi dysponować wspólnymi zasobami, ale… chciałam pomóc.

Brwi Nash podjechały do góry wyrażając zdziwienie bez potrzeby odpalania do tego komunikatora. Parsknęła w końcu i splunęła pogodnie na chodnik.
- Nie tłumacz się - odezwała się lektorem i po chwili wahania poklepała Młodą po ramieniu. Szybko też zabrała ręce - To był twój CH. Wspólny sprzęt. Zrobiłaś co uznałaś za konieczne. Dobra robota. Pomogła ta bryka. I pomyślałaś o nas - wzruszyła lekko ramionami - Łeb do góry. Świetnie ci poszło.

- Patrz ją Wujaszku… no ja cię jeszcze nie pierdolę
- Diaz zarechotała po hiszpańsku. Dała się łaskawie wyściskać, wycieszyć Harcereczce. Sama też suszyła klawiaturę. Jebaniutka jeszcze o nich pamiętała, no jak jej nie lubić.
- Masz dla nas prezenty? No rychło w czas. Widzisz? Zostawić cię gdzieś od razu fanty zgarniesz, jakbyś z prawilnej dzielni była - przyciągnęła mniejszą parch pod skrzydło opiekuńczym gestem - A Kudłaty flachę załatwił? Miał mi ogarnąć wódę, pendejo - prychnęła i uniosła oczęta ku niebu biorąc je na świadka niedoli - Słyszałam że mają tu prysznic. Dupa mnie swędzi, mam por tu puta madre błoto w rowie i pewnie kurwią juchę. Śmierdzę… - pokręciła głową w naganie i załamała ręce nad parszywym losem. Rozpogodziła się po niecałych trzech sekundach - Ale słyszałam że są tu prysznice. Jebnę ze dwa wiadra na klatę i będę jak nowa. Wujaszek! Idziemy koedukacyjnie szukać węzła sanitarnego! - zakończyła głośno, klepiąc olbrzymiego kutasiarza po pancernym ramieniu.

- Nom. Ślicznie. - zgodził się Hektor i głowa w pancerny hełmie skinęła zgodnie do słów drobniejszej Latynoski. Albo na całokształt tego powitania bo olbrzym w olbrzymim pancerzu jak zwykle zbyt rozmowny nie był. Ruszył jednak niespiesznie w kierunku budynku ale z powodów swoich gabarytów i tak zwykli ludzie w mniej niezwykłych pancerzach musieli utrzymywać raźne tempo by dotrzymać mu kroku.

Jeszcze Diaz nie zdążyła dobrze zejść po schodach, ani nie rzucić odpowiednio malowniczej wiązanki, gdy jej szczekaczka odezwała się głosem obcego trepa. Musiała chwilę przystanąć i podumać skąd lambadziarza kojarzy, nawet ta sztuka się jej udała, lecz zanim zareagowała pierdolnął ją między oczy o wiele ważniejszym info.
- Co?! Masz Promyczka na linii i jeszcze jej ze mną nie połączyłeś?! - ryknęła jakby jej zasiłek zabrali i kazali iść do legalnej pracy dla zwykłego do urzygu białasa spoza rewiru. - Que pollo! Łącz ją! - biegiem przetransportowała dupsko pod wczepiony w ścianę przy przejściu panel, nerwowo przylizując dłonią włosy.
- Jak wyglądam? Mam jakieś flaki na twarzy? - spytała Wujaszka, puszczając mu szybkiego żurawia.

- Jakbyś miała kołnierzyk to by można było rozpiąć. Ale poza tym jak dzwoni to leci na ciebie albo sprawę ma więc wiesz… - olbrzym w pancerzu wspomaganym przez który wydawał się jeszcze większy cofnął się do przejścia razem z Black 2 i oparł się wygodnie o ścianę górując i nad nią i nad panelem poniżej. Nie wydawał się być w ogóle zaniepokojony stanem czy wyglądem kumpeli pod kątem rozmowy z Amandą.

- Dobra mam ten panel. To łączę na ten panel.
- głos w słuchawce wykorzystał tą chwilę by przełączyć rozmowę gdzie trzeba. Teraz ekran holomnitora przed jakim zatrzymała się Black 2 migał nadesłanym połączeniem jakby od początku miał dzwonić właśnie tu i teraz. Wystarczyło kliknąć przycisk by odebrać.

- Wolałabym zapiąć. - Diaz po raz ostatni kontrolnie przejechała łapskiem po włosach i wytarła nią gębę jakby przypadkiem miała jednak resztki gnidy między zębami - Promyczka, ciebie, Majstra… a najlepiej wszystkich naraz. Tego Condora też bym zgarnęła coby się tak chico nie marnował sam, no nie? - wyburczała i przywołała na twarz szeroki, poczciwy uśmiech ulicznika numer pięć, wduszając przycisk “ODBIERZ POŁĄCZENIE”.

Hektor był jak zwykle małomówny i cierpliwy. Cierpliwie i w milczeniu w każdym razie przyjmował kolejne punkty na liście osobników do zapinanych zabaw jakie przedstawiała Chelsey. Każdy kolejny punkt potwierdzał skinieniem hełmu. Ale chyba nie chciał za bardzo odciągać piromankę od czekającej jej rozmowy. Gdy ta pacnęła przycisk odbioru ekran ożył i po drugiej stronie ukazała się blondynka w dość zwykłej, szarej podkoszulce, krótkich dżinsowych szortach i podkulonymi kolanami. Siedziała chyba gdzieś pod ścianą pewnie na podłodze bo obok niej widać było grzejnik. Twarz blondynki rozpromieniła się na widok twarzy Latynoski po drugiej stronie ekranu. Oderwała szybko od twarzy kciuka który chyba nerwowo dotąd przygryzała i uśmiechnęła się promiennym uśmiechem niczym małe blond słońce.
- Płomyczku! Jesteś cała! Tak się cieszę! Jak się czujesz? Wszystko w porządku? Możesz rozmawiać? - blondynka najpierw wybuchła radością ale szybko chyba sobie przypomniała bo zapanowała nad emocjami i spojrzała trochę z obawą i brakiem pewności na kobietę po drugiej stronie połączenia. Głos też szybko przyciszyła niepewna czy i jak swobodnie mogą rozmawiać. Mogła jej pewnie minąć jakaś przechodząca za plecami Diaz sylwetka w pancerzu i mundurze.

Jak niewiele było potrzeba do szczęścia. Wystarczył jeden rzut oka i morda Diaz poszerzyła się trzykrotnie, ukazując zęby aż do siódemek. Jej dupa żyła i nikt jej nie obił! Balle!
- Hola nińa, muy bien y tu? - spytała troskliwie, niuniając przed panel - U nas fiesta po całości! Rozjebaliśmy z Wujaszkiem już ze dwa wagony kurew i zaraz lecimy napierdalać w trzeci. Claro que si że jestem cała! Przecież to ja tu przyjechałam robić rozpierdol, si? - nawijała podnosząc głos i żywo gestykulując - Jasne że mogę gadać, dla najprawilniejszej foczy na rewirze go znajdę choćbym miała opierdolić… albo zapierdolić… Płomyczku, dla ciebie co zechcesz. Lepiej mi tu grzeczniej nawijaj co u ciebie? Jak drzwi, trzymają? Jesteś bezpieczna? Ktoś ci bruździ? Masz gnata ode mnie jeszcze?

- Si. -
przytaknęła krótko Amanda na całość tego co powiedziała do niej Black 2. Wyglądało jednak, że niunianie Latynoski sprawiało, że blondynka czuła się coraz pewniej i swobodniej. Odetchnęła z wyraźną ulgą widząc i przede wszystkim słysząc, że ta druga jest cała i rozgadana czyli zdrowa. Kiwała energicznie głową słuchając co ma do opowiadania a wzmianka o “najprawilniejszej foczy” sprawiła jej wyraźną przyjemność. Roześmiała się przy tym całkiem beztrosko. Wówczas wyglądała przez chwilę zupełnie jakby rozmowa toczyła się w normalnym świecie między dwiema studentkami czy innymi funfelami plotkującymi o czymś o czym takie panny powinny plotkować.

- U mnie tak, wszystko w porządku. Drzwi trzymają i nic mi nie jest. - zapewniła szybko blondynka po drugiej stronie ekranu. - Tak, mam gnata od ciebie. Ale zostawiłam go w pokoju. Bo chciałam do ciebie zadzwonić. Wszyscy rzucili się dzwonić bo połączenia się nagle zrobiły. Nikt nie wie dlaczego i na jak długo to każdy kto może dzwoni. No to ja też chciałam zadzwonić do ciebie. No ale się dodzwoniłam chyba do jakiegoś wojska. A on się mnie pytał jakieś dziwne rzeczy jak się nazywasz albo jaki masz numer Klucza. A ja tak się zdenerwowałam, że w ogóle nie wiedziałam co powiedzieć. Bałam się, że mnie nie połączy. Ale jakoś cię znalazł i połączył. - Amanda wydawała się bardzo przejęta gdy opowiadała swoje przygody z dzwonienia do Chelsey. Na końcu wyraźnie odetchnęła z ulgą gdy doszła do szczęśliwego zakończenia. - No i jestem. I ty też. Szkoda, że cię tu nie ma. Tak bym chciała byś tutaj była. - na koniec westchnęła lekko przygryzając wargę i przyglądając się Latynosce po drugiej stronie połączenia.

- Też bym chciała tam być u ciebie, chica bonita - Black 2 również westchnęła, opierając ręce nad ekranem i przybliżając do niego twarz. Promyczek wydawała się być na wyciągnięcie ręki, a jednocześnie tak w chuj daleko, że wkurw łapał. - No ale jestem tutaj, mamy trochę do rozwałki. Tymi zjebami w mundurkach się nie przejmuj. Świetnie ci poszło. W końcu gadamy, si? - wyszczerzyła się chcąc jakoś blondynę pocieszyć - Kojarzysz tą reporterkę? Tą z kamerą. Jest tutaj - pokazała ruchem głowy za siebie - Na tym zjebanym lotnisku. Ubiłam z nią deala. Ma mi pomóc załatwić dla ciebie transport. Parę tu chicos, jest parę fur. Coś ogarniemy, a jak nie to im tą furę podpierdolę jak wrócę - popatrzyła na Promyczka poważnie - Zaraz spierdalam na robotę, ale jak wrócę to po ciebie pojadę. Jeszcze por tu puta madre nie wiem jak i kiedy, ale przyjadę, claró?

- Ta Conti? -
zapytała Amanda lekko mrużąc oczy i przygryzając wargę. Pokiwała blond grzywką na znak potwierdzenia. - Tak, wiem która. Zrobiła ze mną wywiad. A ja byłam tam taka brudna i nieumalowana… - zmartwiła się blondyna chyba niezbyt teraz przyjemnie wspominając tamto wydarzenie z wejścia do schronu pod klubem rosyjskiego biznesmena. Zaraz jednak chyba skoncentrowała się na czym innym co mówiła brunetka po drugiej stronie. Oczy jej się rozjarzyły z nadzieją i radością.
- Naprawdę?! - wyrwało jej się w pierwszej chwili pod wpływem tych emocji.
- Och, Płomyczku, jesteś taka kochana! - dziewczyna o blond włosach rozpromieniła się wyraźnie. - Nie chciałabym by coś ci się stało. - na chwilę wargi jej zadrżały gdy targały nią sprzeczne emocje. - Ale jakbyś przyjechała jakoś to bym na ciebie czekała. No wiesz jak. - Amy uśmiechnęła się kusząco i puściła Latynosce równie ponętne oczko razem z całusem.

- Nie dygaj Promyczku, nawet w błocie i flakach jesteś 10 na 10 - parchata piromanka pokiwała głową zgadzając się z opinią własną i jeszcze uniosła palec wskazujący ku sufitowi żeby fizycznie podkreślić stwierdzenie. - Wiem co hablam, widziałam nagranie… ale wiesz - zbliżyła wyszczerzony ryj do ekranu - Tyle się ostatnio dzieje… parę razy dostałam po łbie. Pamięć mi szwankuje - westchnęła ciężko, robiąc zbolałą minę - Pamiętam że jakoś zajebiście to leciało… musiałabyś mi przypomnieć - skończyła, a wyszczerz sięgał jej praktycznie od brwi do brwi.

- Nie pamiętasz? Naapraawdęę? - Amy zachichotała w lot podejmując grę. W jednym momencie nagle wróciła jej satysfakcja, pewność siebie i radość w ruchach i na twarzy. Przeciągnęła słowa unosząc swoje holo w dłoń i unosząc je nieco do góry. Tak, że teraz pokazywało jej twarz z góry jak i front koszulki i reszty korpusu.
- Ojej, to takie przykre. - powiedziała kuszącym głosem i jakoś nie szło uwierzyć, że sprawia jej to w tym momencie jakąś przykrość. Właściwie wydawało się, że miała z tego powodu kupę radochy. No i świetny pretekst. - A to? Może to ci coś przypomni? - zapytała zatroskanym tonem i wolną reką odchyliła dekolt podkoszulka. Pod nim widać było dwie apetyczne półkule skryte tylko częściowo przez bieliznę.

- No coś kojarzę… bien… ale wiesz Promyczku. Ciągle ciężko z całością - zrobiła ubolewającą minę i tylko czy się jej cieszyły jak staremu zwyrolowi. - Nooo… przykre w chuj, bo chciałabym mieć pamięć o całości jak już tam pojedziemy z Wujaszkiem i Latarenką rozpierdol robić. Żebym wiedziała w pełni do czego mi tak por tu puta madre spieszno.

- Ah no tak. Ty jesteś taka mądra i odważna Płomyczku.
- blondynka poważnie pokiwała głową gdy wysłuchała argumentów Latynoski. - I mówisz, że to pomaga w odświeżeniu pamięci? - zapytała drocząc się gdy na chwilę koszulka znów wróciła na swoje miejsce zakrywając wdzięki blondynki. Ale teraz przy pytaniu znowu uchyliła zapraszająco rąbka tej tajemnicy.

- No. Na pewno. Ja też coś słabo pamiętam. - Ortega postanowił się włączyć do tych negocjacji zabawy nieco pochylając się tak, że pewnie pojawił się nagle w kadrze Amandy. Dotąd gdy stał przy ścianie i się nie odzywał pewnie go nie widziała sądząc po zaskoczeniu jakie na moment zaburzyło rozkoszny nastrój gwiazdy klubu “Haven&Hell”.

- Oo cześć. - odpowiedziała Hektorowi przez chwilę stropiona blondynka. Ale szybko odzyskała rezon. - Ale to jak tak to chyba mam coś co pomoże. - powiedziała znowu z uśmiechem Amanda i sądząc po zmianie konta widzenia kamerki musiała coś chyba ustawiać w swoim holo. Black 7 zaś klepnął w ramię 2-kę wskazując swoją pancerną łapą na przycisk zooma panelu przy jakim stali.

- Siiiiiii? - Diaz wcale a wcale nie wyglądała na rozradowaną. Morda się jej szczerzyła, oczęta świeciły. Złapała Wujaszka za rękę, bo w końcu byli una familia i obrabiali się razem w jacuzzi, poza tym wielki pendejo też się pewnie za Promyczkiem stęsknił - Widzisz Promyczku jaka ty mądra i prawilna jesteś? - Piromanka aż westchnęła z wrażenia czekając na ciąg dalszy.

Blondynka roześmiała się i pokiwała głową aż część loków zasłoniły jej twarz. Poustawiała widocznie co trzeba bo z ekranu zaczęła dobiegać muzyka wpasowana w klimat klubu w jakim zwykle pracowała blondynka. Postawiła gdzieś swoje holo tak, że zrobiła się znowu nieruchoma kamera pokazującą jakieś kible. A dokładnie przejście między ścianą z umywalkami a kabinami do nich. Ale i tak uwagę przykuwała gibająca się pośrodku ekranu blondynka.
- Na czym to ja stanęłam? - zapytała prowokująco niewinnym głosem wdzięcznie parodiując grzeczną uczennicę. Przy okazji błądziła dłońmi po dole swojej podkoszulki zawijając ją tak, że na chwile widać było jej brzuch czy biodra to ją puszczała i ten fragment ciała znów znikał. - A no tak! Bo chyba było coś, że tutaj chyba pamiętasz. - tancerka spojrzała w dół zaglądając sobie samej w dekolt i kiwając głową jakby naprawdę sobie przypomniała co kojarzy trochę jej Płomyczek. - A może z tej strony? - zaproponowała blondynka kręcąc zgrabny piruet i odwracając się tyłem do kamery. W końcu zdjęła wreszcie tą podkoszulkę gdy się wreszcie nią pobawiła i zabawiła ukazując nagie plecy skażone jedynie dość wąskim paskiem pasków od stanika.

- Nie jestem pewna która strona jest ta właściwa - Black 2 bawiła się w najlepsze, rzucając Wujaszkowi wymowne i napuszone spojrzenie pod tytułem “to moja dupa!”. Nadal zgrywała zagubioną i skołowaną, przynajmniej werbalnie. Dorzuciła też ciężkie, rozdzierające serce westchnienie - Moze jak będę miała obie, dojdę do tego która to była. - rzuciła oczywiście bez grama podtekstu.

- Naprawdę? I myślisz, że to by pomogło? - Amanda na moment przybrała poważny ton głosu i wyrazu twarzy więc wyglądała jakby wzięła słowa Black 2 jak najbardziej poważnie. Blond włosy opuściły jej się na dół gdy spojrzała na swój front który wedle Diaz tak bardzo miał pomóc w odświeżeniu pamięci. Gibająca się kusząco półnaga blondynka na holo ścianie wielkości prawie naturalnej musiała zwracać uwagę przechodzących mundurowych. Bo Diaz widziała kątem oka jak jakiś się zatrzymał i momentalnie zdawał się być pochłonięty tym show jakie miał przed oczami.

Amanda zaś z udanym namysłem westchnęła i wyprężyła swoje tylne dźwięki gdy dłonie zawędrowały jej do tyłu by rozpiąć czarny pasek na plecach. Po chwili zniknął on gdy wesoło pomajtała skrawkiem czarnego materiału i rzuciła go gdzieś poza kadr. Wreszcie odwróciła się frontem do kamery ale te dwa, najatrakcyjniejsze i najbardziej rozpoznawalne atrybuty wciąż zasłaniała dłońmi i ramionami. Pobawiła się jeszcze chwilę z widzami nim wreszcie odsłoniła te dwa skarby.
- A teraz? Coś już sobie przypominasz Płomyczku? Bo ja cię pamiętam bardzo dobrze. Każdy centymetr. Ale tak bardzo chciałabym mieć te twoje centymetry tutaj przy sobie. - Amanda w miarę jak mówiła wypełniała ekran gdy z wolna zbliżała się do holo aż jej bujające się atrybuty i rozmaślone spojrzenie wypełniały ten ekran.

- A czekaj, czekaj… chyba coś mi świta - Diaz zrobiła minę jakby intensywnie myślała i już prawie miała odpowiedzi na dręczące ją pytania. - Świetnie ci idzie Promyczku… muy bien… też bym chciała mieć cię tutaj. Zerżnęłabym cię tak, zę przez tydzień byś okrakiem musiała chodzić - westchnęła tym razem nostalgicznie, bolejąc na odległością która je dzieliła.

- O tak! Zerżnij mnie! - jęknęła rozkosznie zachwycona słowami Płomyczka blondynka. Jęknęła tak nagle i tak rozkosznie, że i stojący nieco z boku Ortega i już ze dwóch stojących mundurowych poruszyło się jakoś niespokojnie. Po pancerzu wspomaganym więcej nie było widać ale po dwóch żołnierzach wrażenie jakie wywołała Amanda było bardzo wyraźnie widoczne. Przełknęli ślinę albo nerwowo podrapali się po szyi. Zwłaszcza, że artystka wcale nie zamierzała na tym zakończyć swojego prywatnego show dla swojego Płomyczka.

- W każdej pozycji i z każdej strony! - syknęła słodko, prowokującym szeptem blondyna sięgając dłońmi w stronę swoich dżinsowych szortów. Zaczęła je ściągać całkiem zwinnie i sprawnie. Szybko zsunęły się po jej długich nogach znikając z ekranu. - A jak teraz Płomyczku? Przypominasz coś sobie teraz? - zapytała troskliwie siadając na podłodze i zdejmując ostatnią materialną przeszkodę. Teraz kamera obejmowała prawie całą długość gorącej blondynki od jej zapraszająco rozchylonych nóg, przez szybko oddychający brzuch, dwie rozedrgane półkule i wreszcie samo wytęsknione spojrzenie.

- Wydaje mi się, że teraz już pamiętam - Latynoska wymruczała drapieżnie, obmacując wzrokiem ciało po drugiej stronie ekranu. Tak… Promyczek była taka urocza i kochana, a do tego jaka zaangażowana! Same plusy - Nie wszystko, ale tak… resztę sobie przypomnimy jak tu zjedziesz. Sprawdzimy dokładnie. W każdej pozycji i z każdej strony - rzuciła obietnicą, oblizując powoli wargi. - Przygotuj mi się tam ładnie, claró? I weź też lasso i kapelusz. Lubię cię w tym kapeluszu.

Amy podniosła się z podłogi ale też nie tak zwyczajnie. Podniosła się i nawet idąc na czworakach miała w sobie jakąś kuszącą grację która aż prowokowała by po nią sięgnąć.
- O ja też lubię ten kapelusz. - skinęła blond główką wyraźnie ucieszona z wyboru Diaz. Uklękła przed swoim holo biorąc go do ręki ale tak nakierowując by Płomyczek nie zapomniała tak prędko jej jędrnych wdzięków. - I lasso? Będziemy używać lassa? Z każdej strony i z każdej pozycji? Ale super! - blondynka rozradował się jakby dostała właśnie prezent na urodziny. - Zwłaszcza jak po tym mam chodzić okrakiem przez tydzień. - wyszczerzyła się wesoło zbliżając twarz do holo i puszczając wesołe oczko Latynosce po drugiej stronie. - Tylko wyjdź z tego cała Płomyczku. Wyjdź i przyjdź do mnie. To ja ci zrobię co zechcesz. - twarz Amandy na koniec spoważniała i w oczach pojawił się błysk niepokoju. Jednak chyba nie chciała kończyć takim akcentem więc pożegnała się soczystym całusem jaki zostawił ślad na ekranie.

- Tranquilla nińa, tranquilla - Latynoska zaniuniała do holo, przejeżdżając palcem po policzku cyfrowego widma - My tu z Wujaszkiem i Latarenką mamy temat pod kontrolą. Zajebiemy jeszcze parę kurew, a potem jak tu przyjedziesz możemy się jebać nawet na środku płyty lotniska, a co! - wyszczerzyła się szeroko, zdając sobie sprawę że mają widownię… i dobrze! Łatwiej potem przyjdzie znaleźć ochotników do wycięcia do burdelu.
- Poza tym Promyczku wiesz ile tu dobrych dup w mundurach się szwenda? Ich też zaprosimy do zabawy, co? Takie zestresowane chłopaki chodzą, szkoda by ich było. - rzuciła znowu całkowicie bez podtekstu.

- Oh, Płomyczku, z tobą do zabawy to możesz zaprosić kogo zechcesz. - Amy też chyba zdawała sobie sprawę, że ten prywatny początkowo i nieplanowany pokaz dla Latynoski trochę wymknął się spod kontroli. Ale wydawała się czuć z tym jak ryba w wodzie. Zebrało się wokół terminala i dwójki Parchów już z dobry tuzin osób. Wszyscy wydawali się spijać każde słowo, ruch i dźwięk z tego holo dialogu. - I fajnie tam jest mówisz? To jakbym tam była mogłabym może dać jakiś show live a nie tak tylko przez holo. Przecież wiadomo, że najlepszą metodą na wszelki stres są cycki do pomiętolenia. - Amanda nieco wygięła się pod koniec by podstawić pod obiektyw rzeczony przyrząd antystresowy. Zaś Black 2 słyszała część rozmów mundurowych.

… co się tu dzieje?... co to za jedna?... co? co ona mówi? bo nie słyszałem… widziałeś jakie ona ma cycki?... to “ta” laska!...jaka?... no ta z klubu, mówiłem ci jak wróciłem z przepustki... widziałem ją na żywo jest świetna… stary ja ją teraz widzę!... przyjedzie tu? myślicie, że ona tak na serio?... ej, a ta to kto?... czemu ta blondi tak się do niej łasi?... Amanda! Niesamowita Amanda!... przypomniałem sobie jak jej było...cholera muszę iść do kibla...no, gorący towar z niej...słyszałem, że jest droga...ta w obroży też jest niczego sobie...ale tą blondi skądeś kojarzę...a to nie jest ta laska z wiadomości?... jakich wiadomości?... z wiadomości to ta Conti sie gdzieś tu kręci… też z niej niezła szpryca...wiecie, że jak znalazłem jej ubranie to mi kazali zostawić przy wejściu i mnie nie wpuścili do środka?...dziwisz się? to laskowy prysznic więc wpuszczają tylko laski...mnie by wystarczyło zobaczyć ją pod prysznicem...jak mówiłeś nazywa się ta tutaj?...Amanda...tak? ale one jakoś inaczej mówiły...jakieś babskie sprawy...myślicie, że są parą?... cholera wie, sam się zapytaj jak taki ciekawy jesteś...myślicie, że serio ją zerżnie z każdej strony, że przez tydzień będzie chodzić krakiem?... no co ty głupi jesteś? tak tylko pewnie gadała by lepiej wyglądało…

- Balle… przydałyby się coś wymiętolić Promyczku. Dla odstresowania - Black 2 pokiwała głową zgadzając się ze stwierdzeniem blondynki i chciwie wpatrywała się w pokazywane przez wyświetlacz wdzięki - Teraz mam robotę… por tu puta madre legalną… ech - splunęła na ścianę wyrażając tym czyste oburzenie i zniesmaczenie - Będziemy niedługo z Wujaszkiem spierdalać. Wrócimy i trukniemy o transport dla ciebie. To niedaleko, si? Jakby się znalazło paru do pomocy w przeprowadzce to można by ich potem zaprosić na prywatny pokaz z cyckami do łapek. Co tam we dwie się tylko będziemy bawić? - wyszczerzyła się, łypiąc dyskretnie na trepów za plecami.

- O tak. Im nas więcej tym nam weselej. - zgodziła się pogodnie blondynka po drugiej stronie holo. Zrobiła kusząco zapraszającą minkę puszczając na koniec oczko. A, że patrzyła wprost w oko holo po swojej stronie każdy kto oglądał holo na ścianę terminala miał wrażenie, że puściła te oczko i wdzięczy się właśnie do niego. Efekt mokrego dialogu między dwiema kobietami też dał się zauważyć i w otaczających dwójkę Parchów kręgu mundurowych. Chyba byli pod takim wrażeniem pod jakim można było być po świetnym przedstawieniu tej klasy. Wyglądało na to, że nie będzie łatwo im zapomnieć tej sceny. Niektórzy ewidentnie chcieli ją sobie zachować wyciągając mniej lub bardziej dyskretnie własne holo i nagrywając sobie co się tylko dało. Co prawda byli mundurowymi więc mieli swoje hierarchie i rozkazy. Ale pozytywne i mokre ziarno widocznie zostało zasiane. Tak można było sądzić po czerwonych policzkach, podekscytowanych szeptach, jakichś okrzykach zachęty i kiwania głowami. Gdyby trafiła się okazja przetransportowania blondynki tutaj, gdzie mogła by cieszyć oko na miejscu swoimi zdolnościami i talentami to pewnie ktoś ochotny powinien się znaleźć.

Wewnętrzny rechot rozsadzał Diaz, zachowała jednak poważną minę i tylko szczerzyła się niezobowiązująco aż po ósemki.
- Przygotuj się tam ładnie Promyczku i spakuj swoje zabawki - odezwała się do holo, przejeżdżając językiem po dolnej wardze - I skołuj mi jakieś ciuchy, claró? Te moje mają na sobie już za dużo śladów po kurwach. Założę co wybierzesz… ale i tak najlepiej nam się rozmawia bez niczego - wyszczerz, o ile to możliwe, jeszcze się poszerzył - Uważaj tam na siebie, bądź grzeczna. My spierdalamy w miasto. Jakbyś coś chciała zostaje tu Harcereczka. Niech cię z nią połączą. Brown 0. A teraz bądź grzeczną chicą i kopytkuj się umyć i przyszykować.

- Dobrze Płomyczku. Będę tu czekać na ciebie mokra, rozwarta i gotowa.
- Amanda uśmiechnęła się lubieżnie i podniosła swoje holo do góry. W ten sposób obraz pokazywał jej głowę i zaraz potem piersi. Właśnie wolną dłonią bawiła się nimi a na pożegnanie posłała w samo holo kolejnego całusa. Któryś z marines cicho jęknął, inny szybko odszedł kierując się w stronę toalet. Mimo, że ekran już zgasł chwilę jeszcze trwała ta konsternacja w większości mężczyzn w takich czy innych mundurach zerkając tęsknie, z zaciekawieniem, czy fascynacją i na już wygaszone holo czyli znowu zwykły kawałek ściany terminala to na dwójkę Parchów przy panelu. Zwłaszcza latynoską dziewczynę z miotaczem i ciężkim pancerzem piechoty. Wydawało się, że spora część widzów ma sporą zagwozdkę co i jak tutaj jest grane, między nią a tą specjalistką od erotycznych show po drugiej stronie jaką pewnie też spora ich część jak nie znała to kojarzyła chociaż z wcześniejszych występów w klubie.

- Ehhh… mierda. Mówiłam że zajebista ta moja dupa, si? Szkoda że jest tak daleko. W tym zjebanym schronie pod HH - Parch westchnęła ciężko, zakładając ramiona na piersi i kręcąc głową - Myślisz że ta reportereczka jeszcze okupuje prysznic? Co prawda wolę Promyczka, ale mało jest takich wdzięcznych i uroczych chicas jak mój Promyczek - znowu westchnęła - Wyjebałabym coś… Majstra też nie ma, a ruchać mi się chce.

- Nie widziałem by wyszła bo pewnie gdzieś by tu się kręciła z tą swoją kamerką.
- odpowiedział Hektor rozglądając się ponad głowami rzedniejącego tłumu jaki rozchodził się już po zakończonym widowisku. Na główną część terminala mieli całkiem niezły widok. No a przynajmniej Black 7 w swoim pancerzu w którym przerastał i wzrostem i masą nawet najroślejszych ludzi. A prysznice miały być w schronie poniżej. Z tego miejsca było widać tylko drzwi prowadzące na schody do tych schronów.

- No. Ta blondyna to hot chica. - zgodził się Black 7 odklejając się od ściany i ruszając w stronę schodów do tego schronu z prysznicami. Zerknął w dół i na idącą obok towarzyszkę doli i niedoli. - Ta Conti też jest niezła. - powiedział jakby szacował Latynoskę pierwszy raz. - Chcesz ją wyjebać? - zapytał trochę z widocznym zafascynowaniem w głosie. - No nie wiem. Ja myślę, że ona tylko tak podpuszcza wszystkich dookoła. - wujaszek zdradził swoje podejrzenia względem reporterki.

- Zobaczymy - Diaz wyszczerzyła fizjonomię wcale nie wyglądając na zmartwioną co będzie. Promieniowała pewnością siebie jak wystawiona na zbyt długie przebywanie na skażonym terenie. - Kto wie Wujaszku, może ci sie zrobi mały pokazik? - spytała lampiąc się do góry na hełm PW i przeszła na rodzimy dialekt - I przy okazji zrobi się mały przedpremierowy pokaz dla tych leszczy. Sami we dwójkę jej nie wyciagniemy z burdelu. Trzeba jeszcze paru łbów. Nie dygaj, się ogarnie. Przecież nie zostawimy tak prawilnej dupy kurwom na żer. - prychnęła niezadowolona, gdy mijali pierwsze schody w dół, idąc tam gdzie strzałeczki pokazywały.

- No. Szkoda by było. - Latynos skinął głową co przełożyło się na ruch jego szczelnego hełmu o lustrzanej szybce. Schodząc po schodach wydawał się zastanawiać jakby taka misja ratunkowa dla Promyczka miała wyglądać. Przeszli przez podziemia kierując się strzałkami i minęli zdenerwowanych żołnierzy którzy kierowali się w przeciwną.

- … A co ma do tego, że jestem facetem? No jestem. Czemu nie mogę wejść do babskiego prysznic? Sam słyszałeś jak mówiła, żeby jej przynieść jakieś ubranie no to przyniosłem a ci… - jakiś rozżalony żołnierz skarżył się idącemu obok kumplowi a ten kiwał głową też widocznie w pełni zgadzając się z jego opinią. Para Parchów spotkała małą grupkę mundurowych w niedużym pomieszczeniu. Sądząc po strzałkach były za nimi szatnie i prysznice. Dla panów na lewo dla pań na prawo.

Sądząc po jeszcze mokrych włosach jeden czy dwóch mundurowych właśnie skończyło brać prysznic i dopinali swój bojowy ekwipunek kierując się ku wyjściu na powierzchnię. Bliżej dwójki Blacków było też z pół tuzina. Z tego gdzieś połowa grzecznie rozeszła się do odpowiednich przejść wciąż będąc uwalanym brudem, błotem, krwią i posoką. Ale ze dwóch wyraźnie kłóciło się z żandarmerią. MP-iki stali twardo we trzech na posterunku i pilnowali porządku. Za nimi stało jakieś biurko na którym leżała już niezła sterta ubrań. Chyba w zdecydowanej większości albo uniwersalne, robocze kombinezony albo inne cywilne ciuchy z czego nawet wystawał gdzieś spod nich pasek stanika. A ci dwaj mundurowi kłócili się w najlepsze z żandarmami.

- No kurwa, stary nie bądź chujem co? Tylko tam wejdę i dam jej to co chciała. No na chwilę no. - żołnierz starał się chyba przybrać proszący ton ale niezbyt mu to wychodziło. Brzmiało jakby miał ochotę wejść w kolejne stadia konfliktu z żandarmami.

- Do tego możesz sobie iść. A ten jest dla pań. Nie chce mi się tego po raz kolejny tłumaczyć. - żandarm też wydawał się być zirytowany co najmniej całą tą scysją. Wskazał na męski prysznic a potem na żeński nie dając się przekonać kolejnemu mundurowemu.

- Właściwie to ja się chyba czuję kobietą. - powiedział znowu ten żołnierz po chwili namysłu i teraz starał się znowu brzmieć przekonywająco na kolejnym stopniu dyskusji. Żandarm uniósł brew i zlustrował powoli od góry na dół i z powrotem stojącego przed nim szeregowca.

- Pogadaj tak jeszcze trochę to może faktycznie będziesz. Zbieraj się stąd póki jeszcze możesz. - odparł nieprzyjemnym tonem szef żandarmów gdy spojrzenie wróciło mu do twarzy. Ewidentnie męskiej twarzy. Wreszcie wszyscy spojrzeli na dwójkę Parchów która zatrzymała się tuż za nimi.

- A co? A ona może tam wejść? - zapytał z pretensją ten drugi wskazując na Black 2 a potem na żeński prysznic.

- Tak. A wy możecie isć do tego drugiego. Idźcie tam, z powrotem na góre czy chcecie mieć tutaj problem? - żandarm wydawał się być niewzruszony chociaz też przez chwilę przyglądał się przybyłej dwójce dając znać, że nie ma problemu z braniem odpowiedniego prysznica ale już z mieszaniem owszem.

Dla Diaz wszyscy w mundurach, a zwłaszcza tych psich, byli chujami i to do szczania, ale nie przyszła tu tym razem robić dymu, a próbować coś osiągnąć. Słuchała jak się z prysznicowymi wykidajłami wykłócają, prychając w końcu dość głośno. Chłopaki rzeczywiście mieli ciśnienie i znając życie co drugi zjedzie pod tym prysznicem na ręcznym, chyba że jak dobrzy koledzy obsłuża się wzajemnie między sobą.
- Czy wy mi właśnie próbujecie putanas wmówić społeczno-kulturową tożsamość płciową nie pytając o osobiste deklaracje i odczucia? - Parch uniosła obie brwi i zazezowała na strażników teksasu - A co jeżeli chcę wejść tam? - wyszczerzyła się szeroko, pokazując kciukiem na męski prysznic - Albo jeżeli obie będziemy chciały się tam przenieść? - wyszczerz się poszerzył - Chuj w to że już tam Conti siedzi. Jakby jej nie było kto by mi umył plecy? - westchnęła ciężko, patrząc wymownie na Wujaszka.

- Panowie na lewo. Panie na prawo. A jak ci to nie odpowiada nie musisz brać prysznica. - żandarm odpowiedział skazańcowi spokojnie wskazując kciukiem za siebie na odpowiednie pomieszczenia o których mówił. Dwójka żołnierzy przyglądała się tej nowej rozmowie na ten sam temat z zainteresowaniem.

- To niesprawiedliwe. Dlaczego porządny żołnierz nie może wejść tam gdzie jakiś Parch może. - jęknął niezadowolonym głosem jeden z nich wskazując na Diaz a potem na żeński prysznic.

- Jeszcze tu jesteś? - żandarm odwrócił się w jego stronę i dwaj mundurowi popatrzyli na siebie smętnie i w końcu podobnie jak poprzednio spotkana dwójka zaczęli się zbierać do odejścia.

Diaz zrobiła krok do przodu, podchodząc pod warujących trepów i obcięła ich wymownie od góry do dołu, macając się po klacie. Syknął rozszczelniony pancerz, po chwili kawałki blachy zadzwoniły o podłogowe płytki uwalniając ją od zbędnego ciężaru.
- I mam zdechnąć brudna? - wydęła smutno usta, ściągając bluzkę. Rzuciła ją pod nogi, odkopując pod ścianę razem z płytami pancerza. Zrobiła drugiego kroka, stając tuż przed dwoma typami - Wolałabym wziąć szybki prysznic z wami. Tobą i tobą - kiwnęła na nich brodą, zakładając łapska na klacie żeby przypadkowo podnieść uwolnione z ubrania cycki, lepiej je eksponując - Rżniemy te gnidy od kilku bitych godzin, wam też przyda się parę minut przerwy. Nikt was nie podpierdoli jak zejdziecie z posterunku w szczytnym celu. Potem może już nie być okazji, wiecie jak jest - wzruszyła ramionami.

Diaz miała wrażenie, że ci dwaj poboczni żandarmi to chyba chętnie by skorzystali z jej propozycji. Ale jednak ten ich szef od gadania chociaż przez chwilę oceniał z bliska jej wdzięki to jednak okazał się nieugięty. - Szatnia jest tam. - wskazał na wejście do żeńskiej szatni i pryszniców. Diaz odebrała na HUD przekaz od Hektora. “Idź. Ja to załatwię po swojemu.” Sam Black 7 stanął obok niej i na głos zapytał z wysoka tego od gadania.

- A ja mogę iść tam? - zapytał wskazując na męski prysznic. Żandarm podniósł na niego głowę i skinął zgodnie głową. Black 7 odkiwnął i spokojnie ruszył w stronę wskazywanego wejścia.

- Wasza strata - Black 2 rozłożyła bezradnie ramiona, a ryj się jej zaczął cieszyć. Odwróciła się na tych dwóch co zamierzali odejść i dyskretnie pokazała oczami aby szli za olbrzymem. Chyba domyślała się co kochany Wujaszek zamierza odpierdolić, jej zostało znaleźć Conti. Jak gdyby nigdy nic przeszła na damską stronę, przechodząc przez szatni tam gdzie prysznice w poszukiwaniu reporterki.

Diaz przeszła przez drzwi i znalazła się w szatni. I wyglądała jak klasyczna szatnia publiczna ze zwykłymi ławkami i metalowymi szafkami na rzeczy osobiste. Ale, że wszystko to było bez żadnych xenos, ani ich wyraźnych śladów to jakoś z tymi paroma kobietami które były na różnym etapie rozbierania się, ubierania czy wycierania wyglądało to jakoś zaskakująco normalnie. Tutaj wydawało się, że wojna toczy sie gdzieś tam, na powierzchni czy innym świecie. Ostatni raz tak normalnie było w prywatnych kwaterach schronu pod klubem “H&H”. Trochę mało standardowe były widoczne pancerze, broń magazynki i tego typu wojskowy ekwipunek pozostawiony albo ubierany przez użytkowniczki szatni. Jasno więc zdradzało to ich zajęcie i szturmową profesję. Wśród nich jednak Conti nie zauważyła. Reporterka była o tyle charakterystyczna, że chyba jako jedna z nielicznych jeśli nie jedyna nie paradowała z bronią i w pancerzu nawet tam, na powierzchni. Dalsze przejście emanowało parą i trochę jeszcze przytłumionym szumem prysznicowej wody. Też wydawał się być elementem nie na miejscu taki zwykły prysznic gdy wokół trwał armagedon.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 09-02-2018, 23:37   #250
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Za przejściem ukazały się kabiny prysznicowe. W porównaniu do więziennych to były całkiem prywatne. Chociaż składały się z zasłanianych zasłoną boksów z jakich na górze wystawał kawałek głowy i nie sięgały do samej podłodze. Chociaż tych boksów było chyba z tuzin to tylko dwa były włączone. Wewnątrz panowała parująca, ciepła wilgoć typowa dla łazienkowego klimatu w trakcie lub tuż po prysznicu. Jedna z głów w ogóle nie pasowała do Conti. Ale drugi strzał okazał się celny. Prawie pod sam koniec sali, znad boksu wystawała przemoczona głowa reporterki. Musiała właśnie myć sobie włosy bo dłońmi szorowała się po głowie stojąc tyłem do zasłony więc miałaby utrudnione pole widzenia na kogoś przychodzącego z zewnątrz.

Latynoska wykorzystała to i podeszła cicho, opierając się o drzwi kabiny żeby bezczelnie pogapić się na omywana treinta chętnych na robienie za gąbkę - odezwała się znienacka, drapiąc wilgotny policzek celem pozbycia się jakiegoś syfu. Jej też przyda się prysznic, ale wpierw interesy.
- Pamiętasz o czym trukałyśmy na moście?

Black 2 miała okazję obserwować chwilę drugą kobietę biorącą prysznic. Widziała, że już pozbyła się tego błota jakim jeszcze niedawno była oblepiona i teraz czyściła się już bardziej do standardu. Piana z włosów ściekała jej razem z wodą w dół po całym ciele. Najpierw na głowę i myte włosy, potem na mokre końcówki by zjechać niżej po karku i łopatkach. Okazało się, że reporterka ma między łopatkami tatuaż w kształcie gwiazdy czy kompasu. Dało by się go pewnie nakryć dłonią ale zwykle przed kamerą nie miał szans być widoczny gdy brunetka była kompletnie ubrana.

Woda razem z pianą ściekała jednak niżej. Po krzyżu, pośladkach i udach dziewczyny by zjechać na sam dół do jej kostek i stóp. Tam spływała po podłodze do odpływu. Ale sam widok, z tą mieszaniną młodego, kobiecego ciała ze ściekającą po sobie pianą i wodą był wart fatygi. W końcu pewnie nie każdy miał okazję oglądać sławną reporterkę IGN nago pod prysznicem.

Conti zaś nawet jak usłyszała Latynoskę to pewnie sądziła, że kolejna kobieta która przyszła pod kolejny prysznic. Albo nie usłyszała jej podchodów w ogóle. Bo zaskoczenie wyszło Diaz znakomicie. Reporterka odwróciła najpierw głowę, dość gwałtownie by spojrzeć na nowo przybyłą. Potem uśmiechnęła się całkiem sympatycznie. I odwróciła się frontem do wejścia wracając do przerwanego na chwilę mycia włosów. Teraz więc Diaz widziała to samo co przed chwilą tylko, że od przodu. Od przodu zaś woda z pianą ściekały z włosów reporterki po szyi, piersiach, brzuchu i zjeżdżając jeszcze niżej aż po nogach docierała na sam dół.

- Ach, to ty. - powiedziała wesoło Olimpia zupełnie jakby chciała dać się Latynosce dobrze obejrzeć także i z przodu. - Wchodzisz, czy będziesz tak stać? - zapytała prowokująco patrząc wprost na kobietę po drugiej stronie zasłony uśmiechając się do tego półgębkiem.

- Wychodzisz, czy mam cię wyciągać na siłę? - odbiła pytanie nie ruszając się jeszcze z miejsca - Ale jebać - wyszczerzyła się, ładując w części ubrania pod prysznic. Zasunęła za sobą drzwi, pchnęła reporterkę na ścianę i obstawiła jej głowę łapami, opierając je na ścianie na wysokości jej skroni.
- Jest una idea, chodzi o moją dupę - mruknęła, nachylając się nad nią. Obcięła bez cienia krępacji gołe ciało i gwizdnęła - Muy bonita idea.

Reporterka też wydawała się być zadowolona i rozweselona tą słowną wymianą psikusów i żarcików. Na wparowanie do środka Latynoski też coś nie narzekała. Cichutko sapnęła gdy trafiła swoimi plecami w ścianę prysznica ale gdy dłonie gościa obstawiły jej głowę jakoś nie próbowała się wywijać. Najpierw spojrzała z tej bezpośredniej bliskości na twarz Diaz. Była trochę od niej wyższa więc nieco opuściła głowę by na nią spojrzeć. A potem jeszcze niżej tam gdzie teraz także i przednie atuty skazańca były obmywane i przez wodę i przez pianę ściekającą pospołu z prysznica i włosów reporterki. - Fajne spodnie. - powiedziała w końcu patrząc na sam widoczny dół Diaz.
- A to o czym rozmawiałyśmy na moście. - Olimpia wróciła spojrzeniem do twarzy Chelsey. Pokiwała lekko głową patrząc gdzieś na jej oczy a potem w okolice jej ust. - Pamiętam. Wiesz, że byłam z wami i teraz wróciłam z wami. Więc co mogę dla ciebie zrobić? - zapytała lekko przygryzając dolną wargę.

- Wiesz nińa, normalnie nawijkę zaczynam od postawienia drina, ale przy tobie nie potrzeba żadnych stymulantów - wymruczała cicho, odgarniając jej z czoła przyklejonego kłaka. - Nie można tu na chłopów, prócz oczywiście Wujaszka, liczyć. Kudłaty miał flachę skombinować i jebaniutki zapomniał - westchnęła boleśnie prawie usychając reporterce na oczach z braku alko, ale szybko się ogarnęła - Zostało nam liczyć na siebie same jak przychodzi do załatwienia czegoś konkretnego - poruszyła synchronicznie brwiami, szczerząc się jakby skroiła dom sąsiada jak leżał nawalony w piwnicy - Trzeba odstawić małe przedstawienie. Ty i ja pod prysznicami obok. Wersję demo i zajawkę tego co potrafi Promyczek. Postaramy się to znajdzie się ktoś, kto będzie chciał po nią pojechać. Ochotnik. Tylko jeszcze ci cabrónes nie wiedzą że chcą się kopnąć do HH. Trzeba im pokazać ile frajdy pollas tracą. O przejście się nie ma co martwić. Wujaszek w tym swoim pajacyku bez lipy dorobi dodatkowe drzwi. - przesunęła dłonią po jej ramieniu w stronę łokcia i zbliżyła będę do jej twarzy.

- Mhm. - reporterka słuchała tego co mówiła druga kobieta pod tym samym prysznicem a nawet pod tą samą jego ścianą. Słuchała i kiwała głową uśmiechając się czasem a czasem poważniejąc ale wydawała się być na bardzo “tak” całej tej wykładni sytuacji przedstawionej przez Diaz i samej Diaz pod tym samym prysznicem. - Ochotnik? Który by pojechał do klubu pana Morvinovicza? - Olimpia zerknęła na twarz Diaz chociaż coraz częściej wzrok zjeżdżał jej niżej. Zwłaszcza jak już piersi obydwu kobiet zaczynały coraz częściej ocierać się o siebie nawzajem. Oddech brunetki zaczynał przyśpieszać i wydawało się, że ma trochę trudności z koncentracją.

- Myślę, że mamy parę ciekawych opcji Chelsey. Mogę ci tak mówić? - Conti wróciła spojrzeniem do twarzy Latynoski zerkając na nią pytająco. Chociaż chyba pytała raczej retorycznie. Dłoń zrewanżowała się dotykiem Black 2. Przesunęła się po bok jej szyi, jakby kciukiem ścierała coś z tego miejsca. Ruch kciuka w końcu ustał a dłoń reporterki nadal tkwiła przy szyi i obojczyku Latynoski.
- Potrzebujemy transportu by się dostać do klubu. Najlepiej takiego poza jurysdykcją Svena. Czyli wychodzi na samego pana Morvinovicza albo Akę. - uśmiechnęła się lekko unosząc brwi zadowolona widocznie ze swojego pomysłu. Dłoń z szyi przesunęła się nieco w tył na kark Latynoski podrażniając to delikatne miejsce jakie pozostawiła do dyspozycji Obroża.
- I mówisz, że ty i ja pod prysznicami tutaj? - zapytała zmieniając nagle temat. Trochę pochyliła się chcąc zajrzeć Parchowi prosto w oczy. - Myślę, że to świetny pomysł. - uśmiechnęła się znowu oblizując do tego wargi. - Ale chyba jesteś do tego nieodpowiednio ubrana. - dłonie reporterki przesunęły się nieśpiesznie wędrując wraz ze ściekającą wodą od obojczyków, przez piersi, brzuch Latynoski aż zahaczyły o górną krawędź leginsów w płomienne wzory jakie miała na sobie Diaz. - Może porozmawiamy co mogę dla ciebie zrobić tu i teraz? - Conti uniosła zachęcająco brwi przetrzymując tak na chwilę spojrzenie i w końcu dokończyła swoją myśl. - Mogłabym ci pomóc je zdjąć. - głos zszedł jej do niskiego szeptu a sama nieco odbiła się od ściany by zbliżyć się ustami do ucha Latynoski. Dłonie zaś zaczęły gmerać przy sznureczkach spodni Diaz. - Tylko mam problem czy załatwić to na stojąco czy trzeba klęknąć. - powiedziała cichutko.

- Możemy się położyć. - Parchata piromanka zjechała dłońmi po mokrej skórze, zatrzymując badanie na dwóch drgających półkulach tym razem nie przyczepionych do swojego torsu. Zacisnęła palce, bawiąc się nimi. Podrażniała kciukami sutki aż stwardniały i zaczęły się przeciskać między palcami.
- W poziomie się wyrównuje - wyjaśniła z zębatym uśmiechem - Primero que nada najpierw ruszamy tam gdzie widownia… i jasne. Mów mi jak chcesz damisela, Chelsey też pasuje. Chodź, idziemy do Wujaszka - pociągnęła ją do siebie i zrobiła krok w tył - Dobrze ci w niczym.

- Do wujaszka? - Olimpia wydawała się już bardzo napalona. I całą sytuacją i zabiegami Diaz. Oddech zaczynał przechodzić w cichutkie sapanie gdy płuca próbowały wyrównać nadmiar krwi, endorfin i emocji. Sama zdołała rozsupłać wiązanie spodni Latynoski. Zrewanżowała się zsuwając się niżej. A przy okazji smakując ją ustami i językiem od szyi przez piersi brzuch aż póki nie uklękła przed Chelsey i nie zaczęła z niej zsuwać spodni. - Później co? Teraz nie chcę nigdzie iść. - podniosła głowę do góry i zdołała zsunąć spodnie do Diaz do jej kolan. To co odsłoniły te spodnie znowu przykuło uwagę reporterki. Jej dłonie wylądowały na udach Latynoski i sunęły w górę ku właśnie odkrytemu centrum gdzie te nogi się łączyły.

Latynoska mruknęła zaciskając szczęki i dysząc jak stary pedofil na zakrystii. Najchętniej zabrałaby się już za robotę, zwłaszcza że reporterka chętnie chciała podjąć zabawę w doktora, no ale jeszcze miały coś do załatwienia. Resztkami ogarnięcia odpaliła komunikator i wystukała krótką wiadomość prosto do Wujaszka.
“Rozkluczaj klapę. Lecim do was” W międzyczasie wolną łapą ściągnęła spodnie niżej i zdjęła je do końca, a potem stanowczo złapała brunetkę za ramiona i podniosła z podłogi.
- A kto powiedział, że będziesz gdzieś chodzić? - wyszczerzyła się, dysząc jej w twarz i pochyliła się, łapiąc ją w pół i biorąc rycersko na ręce.

- Ale ja nie chcę Chelsey. - powiedziała trzymana reporterka kładąc swoją dłoń na policzku Latynoski w przyjaznym a nawet czułym geście. - Nie mam ochoty. Mam ochotę na ciebie. Tu i teraz. Załatwię ci z Amandą co tylko dam radę. Tak jak ci obiecałam. Ale nie mogę sobie pozwolić na jakieś orgie. - powiedziała zaskakująco poważnym głosem więc wyglądało, że mówi całkiem na serio. W tym czasie Black 7 przysłał krótkie potwierdzenie na HUD Black 2 więc pewnie zamierzał lada chwila zabrać się za tą ścianę. Dla pancerza wspomaganego zdolnego unieść autobus z błota dżungli wewnętrzna ściana schronu nie powinna sprawić zbyt dużego problemu do pokonania.

- Orgie? - Parch wyglądała jakby się zaczęła nad tym poważnie zastanawiać, ale szybko pokręciła głową - Luzuj chica, nikt cię nie dotknie… prócz mnie - wyszeptała jej w nos - Wujaszek tylko zrobi dziurę w ścianie, nic poza tym. Żadnych pollas w naszym dealu. Tylko ty, ja. A że się będą gapić? Nawet trepy i kundle nie chodzą się stykać końcówkami pod pryszniem ze szpejem, a ty zawsze masz widownię. - Przesunęła rękę bardziej na jej tyłek, ściskając pośladek i drapiąc go paznokciami - Niech mają coś innego niż rżnięcie gnid do urzygu i zbieranie flaków kumpli z masek fur. Por tu puta madre… to jest to, no… podbudowanie morale oralnie - wyszczerzyła się wesoło.

Olimpia znowu uległą przyjemności dotyku. Cicho jęknęła gdy dłoń Latynoski sprawiła jej przyjemność. Przygryzła dolną wargę a piersi falowały jej w rytm przyśpieszonego oddechu.
- Z tobą byłby pewnie świetnie. - trzymana reporterka pocałowała policzek Latynoski i odsunęła się trochę szukając czegoś na dnie jej oczu. Odsunęła się tak niewiele, że nadal prawie spotykały się czołami. - Jesteś intrygująca. - dodała obejmując ją jedna ręką za szyję a drugą drażniąc kciukiem jej dolną wargę. - Ale nie chcę mieć świadków. Z tobą mi wystarczy. - powiedziała znowu wracając spojrzeniem z ust skazańca na jej oczy. I dalej bawiąc się kciukiem jej ustami. Zaczęła wsuwać kciuk już prawie na wewnętrzną stronę jej warg. - Chyba mamy sprzeczność interesów. - lekko uśmiechnęła się choć tym razem był to trochę kwaśny uśmiech. - Ty chcesz zrobić show ze mną a ja ja chcę mieć ciebie tylko dla siebie tutaj. Co proponujesz z tym zrobić? - zapytała spokojnie.

Kompromisem okazało się najpierw show prywatne, dwuosobowe, a dopiero potem olbrzym w pw wybił dziurę w ścianie i przez nią Black 2 przelazła do męskiej części pryszniców, gdzie też odstawiła swoje show, tylko inne - w innych konfiguracjach i koedukacyjne. W końcu znowu góra wpakuje ich w syf, dlaczego więc Parch miały sobie czegokolwiek odmawiać?
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172