27-11-2017, 10:27 | #241 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 39 - W górę i w dół (35:50) “Nigdy nie znaleźliśmy ostatniego z zaginionych. Wydawało się, że to najgorsze ze wszystkiego. Tak jakby Blask go pożarł. Przeżyć tutaj można tylko w grupie. Blask działa jak każdy drapieżnik, wybierając najpierw najsłabszych.“ - “Szczury Blasku” s.25. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; droga gruntowa od kolejki magnetycznej; 1190 m do CH Black 3 Czas: dzień 1; g 35:50; 130 + 60 min do CH Black 3 Black 2, 7 i 8 No i pojechali. Krótka podróż APC* ledwo się zaczęła i już się skończyła. Wewnątrz siedziała czwórka zamaskowanych żołnierzy w nieoznaczonych mundurach przez co ciężko było zakwalifikować ich do Armii, Floty, Korpusu, Policji a raczej do żadnej z nich bo te służby raczej nie wstydziły się nosić swoich emblematów. Nawet tak krótka wspólna podróż pozwoliła mieć prawie pewność, że nie są to żadni przypadkowi przebierańcy tylko stare wygi. Siedzenia wewnątrz transportera były zwrócone plecami do siebie dzięki czemu desant mógł się odstrzeliwać przez otwory strzeleckie w burtach pojazdu. Przydało się gdy wieżyczka zaczęła rzygać ogniem do czegoś na zewnątrz ale widocznie nie starczyło na całkowicie skuteczną zasłonę bo właśnie trzeba było odstrzelić to i tamto co przedostało się w pobliże skaczących na lejach pojazdów. Black 7 za nic by się nie zmieścił do tego wszystkiego wewnątrz przedziału desantu dlatego jechał na górze. - Wyskakujcie! - ponaglił ich bezimienny dowódca desantu gdy transporter zatrzymał się a tylny właz otworzył się i dwójka Parchów, jeden krabowaty dron oraz jedna reporterka wyskoczyli na żwirowaty podkład kolejki. Zaraz z góry zeskoczył z głośnym chrzęstem Ortega a transporter podobnie jak wypełniona mundurowymi furgonetka zaraz ruszyły dalej. Przez chwilę słychać było jeszcze jak mechanizmy pojazdów zmagają się z poszarpanym przez bomby i artylerię terenie a potem gdy weszli w tą boczną drogę to już było słychać tylko jak strzelali. A strzelali z kilka razy. Ze 300 - 350 m. Gdzieś tyle mieli do przebycia do celu wyznaczonego im przez Hassela licząc od miejsca wysiadki z transportera. Niecałe pół kilometra. Trasa na parę minut marszu. Gdyby nie ta cała dżungla to już by było widać gołym okiem ten cel. Ale dżungla jednak miała się tu całkiem dobrze. Nawet bombardowanie raczej przemieliło tą gęstwę niż ją przetrzebiło. I tam przed nimi, w kierunku gdzie zmierzali, też się strzelali. Pocieszające było to, że nie non stop ale często. Xenosy musiały więc tam ich macać z każdej strony co chwila. Teren jednak był trudny. Gdyby trzeba było iść na przełaj to byłaby prawdziwa mordęga, pewnie podobnie jak musieli przebyć z tego stawu gdzie wylądowali awaryjnie aż do linii kolejki magnetycznej. A tak, po drodze to jeszcze jakoś się szło. Tyle, że poza wyrwanymi dżungli fragmentami zajętymi przez leje to ściana mrocznej zieleni zdawała się ściskać i napierać na wąską nitkę ziemnej drogi. Niebo nie licząc tak stratowanych bombardowaniem fragmentów w ogóle nie było widoczne. Po osi drogi jeszcze względnie było coś widać na odległość do pierwszego zakrętu czyli zwykle na kilkadziesiąt kroków. Tyle, że z góry na łeb coś mogło spaść w każdej chwili. Albo wyskoczyć ze ściany zieleni obok. I spadało i wyskakiwało. Xenos zasiedlający dżunglę nie mogły przepuścić pod nosem zaledwie kilkuosobowej grupki dwunogiego mięsa. Więc próbowały. Parchy musiały więc się odstrzeliwać często i gęsto zasypując bagnistą, czerwoną ziemię złocistymi łuskami i pustymi magazynkami. Mimo to dotarli na odległość ostatnich kilkudziesięciu metrów od celu. Widzieli już eksplozje granatów jacy powodowali tamci. Czyli gdzieś tu był ten pierścień xenosowego okrążenia jaki otaczał odcięty oddział w kodowo nazwany “Czerwonymi”. Ale sądząc po skrzekach i chrobocie pazurów na drewnie to i to okrążenie zorientowało się, że ma grupkę mięsa na solo poza siłami głównymi. *APC - Armoured Personnel Carrier, transporter opancerzony. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; 3 km drogi do zjazdu na lotnisko; 2470 m do CH Black 3 Czas: dzień 1; g 35:50; 130 + 60 min do CH Black 3 Black 4 i 0 Mały xenos okazał się złośliwie być pozbawiony instynktu samobójcy i umnie unikał przytulenia jakim chciał go uraczyć Black 0. Wreszcie pożar na płonącej pochodni wygasł ale ten odkrył, że wraz z ogniem stopiła się kabura na Smoczycę przez co stała się kupą przyklejonego do pancerza plastiku i swojej roli pełnić już nie mogła. Ostatecznie mały i zwinny xenos został rozstrzelany serią z ciężkiej broni sierżant o blond włosach. Ta zaraz potem spełniła obietnicę i zdzieliła Zcivickiego kułakiem. - Dla ciebie sierżant Johnson więźniu! A nie żadne kicie czy młode! - warknęła do niego ostro trzymając go za wykręcone ramię. Różnicę zdań między podoficer a skazańcem z karnej jednostki przerwały dwa czynniki. Pierwszym była bomba. Grzmotnęła razem z rozpędzającą się wciaż ciężarówką tak bardzo, że zamiotła wszystkich na pace. Black 0 wyrzuciło za burtę. Zdołał się złapać krawędzi burty ale nogi szorowały mu po asfalcie tuż przy ciężarówkowych kołach. Sierżant Johnson też zamiotło podobnie choć trochę mniej. Wywaliło ją tylko przez burtę jakby miała puszczać pawia. Najgorzej miał Black 4 którego miotająca się bomba przygniotła między podłogę paki a jej burtę. Darł się więc niemożebnie przygnieciony wielotonowym ciężarem który miażdżył jego kończyny i trzewia. Nie było szans by samodzielnie się wyzwolił z takiego ciężaru. Drugim zaś elementem były xenos. Ciężarówka pędziła już znacznie szybciej niż na początku ale nie na tyle by uciec wielonogim poczwarom. Ze swojego miejsca Zcivicki widział co najmniej jedną poczwarę jaka wskoczyła nad nim nad burtą a przywalony bombą Owain widział i tego i tego który wskoczył na kabinę. Za to przy ciężarówce biegły kolejne stwory i w tej chwili najbliższą przystawką dla nich był wleczony przez ciężarówkę Black 0. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 170 m do CH Brown 4 Czas: dzień 1; g 35:50; 130 + 60 min do CH Brown 4 Brown 0 - Chodź na górę Mayu, pomożesz nam. - Brown 0 poczuła na sobie zachęcające pociągnięcie za dłoń. Johan. Gdzieś tam zarejestrowała jak meldował sierżatowi wykonanie zadania. Świetnie. Sierżant się ucieszył ale i tak panował chaos i pośpiech. Dach. Musieli teraz iść na dach. Tam czekało ich zadanie. Szli w bardzo podobnym składzie. Tylko zamiast Jurija towarzyszył im kapral Otten i dodatkowo towarzyszyła im para żołnierzy. Śpieszyli się. Tym razem szli powyżej poziomu gruntu a nie poniżej. Ale właśnie śpieszyli się. Otten miał za zadanie przywrócić łączność orbitalną. Ale by to zrobić jak mówił potrzebował pomocy informatyka. A jedynym dostępnym informatykiem była właśnie Brown 0. Para żołnierzy miała za zadanie dostać się na dach i tam stanowić wsparcie ogniowe. Nawiązali bowiem kontakt z dwiema żołnierkami które drałowały tutaj z ciężarówką. Ale ścigały ich xenos i póki co były szybsze od ciężarówki więc mieli problemy. Zresztą gdy weszli na wyższe kondygnacje było słychać strzały. Prawie na pewno spoza lotniska. Dobrą wiadomością zaś był powrót transportera i furgonetki. Wszyscy na lotnisku zdawali się ich witać jak starych przyjaciół a i przyjazd gdzieś tuzina mundurowych na pewno stanowiło solidne wsparcie dla skąpych sił dotychczasowych obrońców. Oni jednak dopiero wyskakiwali z pojazdów, na dole, na płycie lotniska a grupka dowodzona znowu przez Johana docierała już do górnych kondygnacji. Tu się rozdzielili. Para strzelecka poszła schodami wyżej na dach a większa część grupki weszła do wieży kontrolnej. Teraz panele czy nawet większość zwykłych świateł paliła się. Choć spora część paliła się niepokojącą czerwienią lub migała alarmową żółcią. - Dasz radę wejść? Bez tego ciężko coś zrobić. Ja sprawdzę jak system stoi. - kapral Otten popatrzył pytająco na Vinogradową wskazując na liczne konsolety kontrolne. - Róbcie co macie robić. My was będziemy ubezpieczać. - Johan skinął głową i zaczął poleceniami rozrzucać swój mały zespół by z każdej strony był chociaż jeden żołnierz. Tylko Renaty nie obdzielił rolą i jakoś została ona z dwójką speców. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 3200 m do CH Green 5 Czas: dzień 1; g 35:50; 130 + 60 min do CH Green 5 Green 4 Pomysł by zmywać się z bunkra wydawał się całkiem rozsądny. HUD pokazywał, że w okolicy nie ma żadnych Parchów na których pomoc można by liczyć. Dość niepokojące było także to, że w miejscu docelowym, na lotnisku, które tym razem było punktem docelowym aż trzech grup Parchów jak dotąd HUD pokazywał jednego Parcha. Brown 0. A czas uciekał. Nikt właściwie nie wiedział kiedy system uzna, że Parchy wykonały zadanie broniąc obywateli Federacji do czasu ewakuacji a kiedy nie. A jeszcze trzeba było wydostać się z bunkra, potem z klubu a potem przedostać na lotnisko. A tymczasem Green 4 wcale nie był pewny czy jego quad na powierzchni ocalał. Ewentualnie czy uda się zdobyć jakiś inny środek transportu po tym całym bombardowaniu. A zostało trochę ponad 2 h i kilka kilometrów zrytego kraterami terenu. Na razie jednak stał w podziemnym korytarzu przytulony do ponętnej i ponętnie mokrej kobiety owinięte ręcznikiem. - Jorgensen? - westchnęła wcale nie uradowanym tonem zupełnie jakby świetnie kojarzyła i nazwisko i wygląd. I to widocznie wcale nie w ciepłych barwach. - To tłusta, złośliwa ropucha. - prychnęła wyraźnie niezadowolona na pomysł, że miałaby w jakikolwiek sposób zbliżyć się do niego. - No ale dobrze mistrzu jak on ma to coś to zrobię co w mojej mocy. - powiedziała już pogodniejszym tonem zupełnie jakby miała polecenie obsłużyć niezbyt lubianego klienta. Co może nie było jej zbyt miłe ale też i miała w tym niemałą wprawę. Za to wydawała się wręcz rozpromieniona na myśl, że Horst zwrócił uwagę na jej niespodziankę. - O tak, mam niespodziankę dla ciebie. - powiedziała zadowolona jak mała dziewczynka której udało się zrobić niespodziankę rodzicom. - Tylko to w drugim sektorze. I trzeba by uważać na twoje migdałki. - powiedziała trochę bardziej poważnie lekko przykładając dłoń do swojego gardła w miejscu gdzie każdy Parch miał Obrożę. Horst zaś stanął przed kolejnym dylematem. Czas i tak zaczynał już zaciskać swoją obręcz na nim a teraz stał jeszcze na prawie pewnym rozdrożu. Jeśli Jessica zaprowadziłaby go do niespodzianki to nie poszłaby do Jorgensena. I na odwrót. Nie wiedział też jak szybko dziewczyna upora się ze zdobyciem błyskotki Olsen jaką zarekwirował gliniarz o ile jeszcze było co do odzyskiwania. Ale gdyby wyruszył na powierzchnię to nawet gdyby zdobyła ten materiał to miała by go ona a nie on.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
10-12-2017, 21:43 | #242 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 |
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena Ostatnio edytowane przez Zombianna : 11-12-2017 o 00:00. |
10-12-2017, 23:54 | #243 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack Everyone will come to my funeral, To make sure that I stay dead. |
10-12-2017, 23:55 | #244 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack Everyone will come to my funeral, To make sure that I stay dead. |
15-12-2017, 14:10 | #245 |
Reputacja: 1 | Black 4 i 0 Wisząc na jednym ręku Padre odbił się od ziemi i pięknym łukiem wylądował na pace. Ziejąc ogniem z pistoletu. - Kierowca! - przeszedł na komunikację wewnętrzną - podnieś bombę, bo przygniotła Czwórkę. My jej ręcznie nie ruszymy, a mamy trochę roboty. Strumień ognia objął dwa ścigające samochód ufoki. Potem dalej strzelał, nie zwracając uwagi na to ilu ich zabił. To nie miało znaczenia. Kilkunastotonowa ciężarówka skakała jak piłeczka po drodze rzucając kilkutonowa bomba po pokładzie. Owain jęknął gdy sturlała się z niego, Padre kurwił bo przygniotła jego. Czwórka widząc, że bomba będzie większym zagrożeniem na pace odstrzelił hak mocujący ją do dźwigu, którym została wciągnięta na ciężarówkę. Na kolejnym wertepie powinna spaść. Schroniony pod bomba Padre osłaniał się przed atakami zawziętego ufoka, pazury bezsilnie ślizgały się po pancerzu. Owain z kilkunastu centymetrów nie trafił w hak podtrzymujący bombę. - Podnieś tą jebaną bombę! - krzyknął, gotując się do ponownej próby odstrzelenia zaczepów jak tylko Padre się uwolni. - Nie mogę, prowadzę! Do sterowania dźwigiem jest inny panel! Trzeba ją unieruchomić na tylnym panelu wtedy zacumuje na dobre! - odkrzyknęła rozzłoszczona albo przestraszona sierżant zza kierownicy. - Nie strzelaj do bomby! To rozkaz! - warknęła ostro blondynka widząc co wyrabia Black 4. Sierżant z ciężką bronią w tym czasie wywaliła serię z ciężkiej broni do xenos jakie doścignęły już ciężarówkę i lada chwila mogły próbować a nią wskoczyć. Sierżant jednak udało się oczyścić ciężarówkę, ruchome przedpole chociaż zaraz potem skończyły się jej naboje. Szczeknęła więc metalicznie otwierana i załadowywana broń maszynowa. Black 0 dalej zmagał się z dwójką małych, zawziętych stworów jakie upatrzyły sobie jego na ofiarę. Był przygnieciony wielotonową bombą czuł więc jej ciężar na sobie tamujący dech i przygważdżający do dnia skrzyni ciężarówki. Ratował go mocny pancerz. Bo xenos były wyraźnie sprawniejsze w szarpanej robocie niż unieruchomiony pod bombą mężczyzna. Im dłużej to trwało tym była większa szansa, ze małe paskudy jednak przegryzą czy rozszarpią się przez ten egzoszkielet jaki miał na sobie. Owain spojrzał na niego pytająco. Trafienie czegoś tak małego jak mechanizm naciągowy dźwigu gdy strzelec trząsł się podczas jazdy bo lejach, rozbijał rzucone wybuchami pnie, ścierał się z głazami czy większymi cielskami zabitych artylerią xenos nie było łatwe. Trzymając dłońmi karabin można było balansować tylko na samych nogach więc warunki do strzelania w coś tak małego były względnie trudne. Zwiadowca wyraźnie wahał się co robić dalej. Zwłaszcza jak widział Padre przygwożdżonego przez bombę i dwójkę małych kreatur. A kierowca mówiła coś o panelu i o klamrach a lada chwila mogły wskoczyć tu kolejne xenos. Ciężarówka choć nabierała z wolna prędkości nadal była wyraźnie wolniejsza od obcej fauny jaka bez trudności ją doganiała. Sierżant z ciężką bronią chwilowo zyskała im nieco spokoju ale jasne było, że przybędą kolejne stwory. - Wal się, lalka - powiedział Owain wchodząc do kabiny i majstrując przy panelu. Padre tymczasem podpalił podpalił znowu całe towarzystwo, a gdy skurczone truchła odpadły od niego zaaplikował apteczkę. Potem zmienił magazynek na nowy, stary wsuwając na miejsce nowego. Lalka z zapamiętaniem waliła do ścigających ich pokrak, aż szczęknął pusty zamek. Zaklęła i zaczęła ładować nowy magazynek. W tym czasie skorzystał z okazji jeden z ufoków by złożyć jej osobiste gratulacje z powodu celności. W końcu bomba podniosła się i wciąż płonąc wylazł i stanął na własnych nogach. Spojrzał na walczącą laskę z ufokam, ale nie zajmował się nią. Od tego nie można było zginąć. Zaczął strzelać do goniących ufoków. Czwórka zablokował urządzenie by bomba nie skakała po całym tyle i wyszedł dołączając do obrony paki. Morze płomieni pochłonęło pościg. Tylko jeden, kopcąc wskoczył na pakę. Rzucił się na czwórkę, ale ten nie zważając na drapanie złapał go za ogon, trzasnął dwa razy o rakietę i wyrzucił za burtę. Bombowa laska także swojego załatwiła i właśnie przypinała zaczep do bomby po swojej stronie. Padre zaczepił ze swojej strony i zmienił magazynek na pełny, ostatni pocisk z wyjętego przełożył do niepełnego. Czwórka rozglądając się także zmienił magazynek korzystając z chwili luzu. Także przeładował resztki ze zużytych by podopłaniać pozostałe. |
04-01-2018, 09:46 | #246 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 40 1/3 Pauza “Musimy to robić. Zdychają a potem gniją i zmieniają się w śluz. I lepiej byś nie wiedział co z tego potem wyłazi. Uwierz mi tak jest najlepiej. Tutaj martwe rzeczy nie zawsze pozostają martwe.“ - “Szczury Blasku” s.18. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; droga gruntowa od kolejki magnetycznej; 1480 m do CH Black 3 Czas: dzień 1; g 36:00; 120 + 60 min do CH Black 3 Black 2, 7 i 8 Ten tropikalny upał zabijał. Black 8 otarła spocone czoło ale gest był raczej symboliczny. Szło się zagotować w tym całym pancerzu i kilogramami sprzętu. Pod porwanym brezentem plandeki był cień. Ale tutaj, w dżungli, tego cienia było aż za dużo. Nijak on zdawał się nie chronić przed wyciskającym siły z wszystkiego co żywe upałem. Zresztą nie tylko dla niej było to ciężkie warunki. Większość otaczających ją postaci w różnorakich pancerzach i mundurach też wydawała się tak samo niemrawa. Ale jak ten termometr na tyłach szoferki się nie mylił to było 54*C w cieniu. Zupełnie na poważnie można było myśleć, że ten upał chce ich tu ugotować. A dzień dochodził do tutejszego południa więc przez kilka najbliższych godzin nie było co liczyć, że upał zelżeje. Trzeba było ratować się takimi udogodnieniami jak klimatyzacja ale na tej pociętej szrapnelami pace ciężarówki jeśli nawet była to teraz nie działała. A jakby działała wpływ przy otwartej pace podatnej na tropikalną tyranię gorąca byłby pewnie minimalny. Przynajmniej ruch pojazdu zapewniał minimalny powiew. Minimalny bo jechali dość wolno. Raz to, że glina oblepiała koła pojazdu tak samo jak buty ludzi którzy próbowali przez nią maszerować. Dwa to leje. Okolica została nieźle przemielona przez wcześniejszą nawałę artyleryjską. Obecny nalot choć raczej nowych kraterów nie dodał bo używał typowego zapalająco - kasetowego uzbrojenia idealnego na gęsty i nie opancerzony cel to jednak nie był to dla dżungli taki drobiazg jak wybuch jakiegoś ręcznego granatu. Więc sześciokołowiec musiał zwalniać tak często i gęsto gdy droga była przyozdobiona albo jakimś lejem albo leżącymi gałęziami, konarami czy całymi pniami. Ale jechali. Odkąd Black 2 postawiła sześciokołowca na nogi czy raczej koła mogli wreszcie jechać. Wystarczyło paru minut grzebania przy silniku, skrzyni biegów i przewodach Latynoski i choć wyczerpało jej to zestaw naprawczy do cna to jednak sprzęt odżył. Terenowy, ciężki sześciokołowiec okazał się całkiem ładnie radzić sobie z pokonywaniem terenu. Ewidentnie nie był stworzony do bicia rekordów prędkości więc tempo nie powalało. Ale za to jak dotąd pod wykwalifikowaną ręką jakiegoś mundurowego nie trafiła się przeszkoda jakiej by nie podołał. Nawet gdy jakieś drzewo nie wytrzymało naporu okolicznych eksplozji i pożarów i wreszcie runęło na bagnistą drogę to sześciokołowiec z gracją czołgu zwyczajnie wspiął się na ten pień i przejechał stronę. Przez moment silnik mocował się z oporem, pojazd wzbijał się w górę pod coraz ostrzejszym kątem by nagle jak łódź opaść na szczycie fali tak i on zjechał po drugiej stronie uderzając przednimi kołami w błotnistą drogę. I pojechał dalej. Wolne tempo jazdy jednak sprzyjało obserwacji. Mundurowi podwinęli i tak poszatkowaną plandekę do góry, tak że zrobił się z niej daszek na górze ale boki były wolne do obserwacji czy ostrzału. Siedzieli razem z trójką Parchów i obserwowali spalone i poszatkowane pobojowisko. A było co obserwować. Po ostatnim nalocie pary Hornetów dżungla wyraźnie się przerzedziła. Lotnicza broń przeciwpiechotna miała o wiele większą moc niż to co mogła zaprezentować sobą sama piechota. Więc po kilku salwach bomb czy rakiet dżungla znacznie straciła swoje poszycie. Choć rzadko które drzewo się przewaliło czy połamało, jak już to pewnie tam gdzie było epicentrum wybuchów to drobniejsze gałęzie czy zwykłe liście już całkiem gęsto i często miotało na wszystkie strony. Co się nie połamało to się podpaliło. Nawet tak niewdzięczny do podpalenia materiał jak wilgotna i zgniła dżungla musiała ulec lokalnym pożarom. Ogień już w większości wygasł ale i tak z dżungla wyglądała jakby przetrącono jej ogniem i ołowiem kręgosłup. A jej poszycie przypominało gotowy wiatrołom czy splątane wybuchami zasieki z drutu kolczastego. Twarze mundurowych choć często teraz ospałe i zmęczone wyrażały jednak satysfakcję. O to potęga człowieka! Armii! Floty! Lotnictwa! Teren wydawał się dokładnie przemielony razem z dżunglą i lęgnącymi się w niej stworami. Zwłaszcza przy falowych atakach jakie miały miejsce na osaczonych w dżungli ludzi kontrast z tą ciszą, dymem i leśnym gruzem wydawał się wręcz szokujący. Oko nie sięgało zbyt daleko na poziomie poszycia, na wyższych piętrach ogołoconego i spalonego lasu trochę dalej ale ani oko ani ucho nie rejestrowało żadnego ruchu xenos. Gdzieś czasem z dżungli dobiegał jakiś dogorywajacy, agonalny skrzek ale od zaczęcia nalotu przez Hornety z dżungli nie wyskoczył na nich żaden atakujący xenos ani mały ani duży. A nad nimi gdzieś triumfująco zdawały się krążyć dwa drapieżne ptaki oznajmiając swoją obecność świstem silników i czasem widocznych na tle nieba tam gdzie wyrwy w dżungli na to pozwalały. Dalej były gotowe nieść wsparcie jednostkom pogrążonym przyziemną walką w tym tropikalnym, gęstym piekle dżungli. Terenówka poza tym była spora. Na tyle spora, że bez problemu załadowali się na pakę wszyscy i jeszcze trochę miejsca było. Ciężarowka więc była ogromny wsparciem przy planowaniu jakiejkolwiek logistyki w przewiezieniu kogokolwiek czy czegokolwiek. Przed ciężarówką kroczył pokracznie ten krabowaty dron z ckm sprawdzając drogę ale on jak na razie też nie miał do czego strzelać. Zapewne na równym asfalcie nie mógłby dorównać prędkością rozpędzonej ciężarówce ale tutaj, na tej bagnistej drodze i dron i sześciokołowiec miały względnie podobną prędkość. Jedną z niewielu osób jakie wydawały się nie tracić optymizmu była reporterka IGN. Siedziała na ławeczce z małym, poręcznym holo na kolanach. I na bosaka bo te buty udało jej się w końcu jakoś zgubić przy tym ostrzale lotniczym albo po. Czy jeden zgubiła a łażenie w jednym było bez sensu więc pozbyła się i drugiego. Jakby nie było została bez butów. Właściwie to po tym kitraniu się w lejach podczas nalotu czyli raczej przytulaniu się do gliniastego błota całe ubranie miał wysmarowane błotem. Co prawda tak Parchy jak i mundurowi wyglądali tak samo ale na jej kolorowym, cywilnym ubraniu jakoś bardziej rzucało się to w oczy. Olimpia Conti z IGN też szybko odkryła, że odzyskali połączenie, przynajmniej lokalne oraz, że mają parę chwil względnego spokoju. Zawzięcie więc klikała coś w swoim podręcznym komputerku. A może nie chciała prowadzić reportaży w takim ubłoconym stanie. Dlatego w tą gibającą się na gałeziach, truchłach, kejach i wybojach tropikalną ciszę przerywaną jedynie zgrzytem mechanizmów jezdnych i warkotem silnika odgłos dzwonka holo wydał się nagły, zaskakujący i całkiem nie pasujący ani do sytuacji ani do otoczenia. Zdziwione twarze zaczęły rozglądać się po sobie i pace ciężarówki. Dłonie klepały się po ieszeniach, ze dwie osoby wyjęły swoje holo ale to nie było to. - O znowu mam zasięg. - powiedział któryś z marine widząc ekran swojego aparatu. Kilka osób też potwierdziło podobne odkrycie na swoich holo. Ale dzwonek dalej uparcie dzwonił. - A to ten. - odezwał się któryś z policjantów schylając się pod ławkę na jakiej siedział towarzysz po drugiej stronie paki. “To ten”. Już podczas załadunki na ciężarówkę ktoś odkrył ten wciśnięty w rant paki holofon. Ale był właśnie zaklinowany, wydawał się zepsuty albo rozładowany a każdy z mundurowych miał jakiś swój więc nikomu nie chciało się użerać z wyciąganiem tego złoma. I tak został dalej nieruchomy i zaklinowany. Teraz jak się okazało ku zdziwieniu chyba wszystkich na pace jednak się odezwał dźwiękiem połączenia. Sprawę rozwiązał Black 7. Dla jego pancernych łap wyłamanie tego i tamtego detalu skrzynki ładowniczej nie było żadnym problemem. Ale obsługa tak drobnych guziczków owszem. Więc podał zdobycz siedzącym obok Parchom. Te zaś widziały kumulacje nie odebranych połączeń. Widocznie gdy odzyskano łączność aparat meldował o połączeniach jakie dotąd nie mogły się przebić i teraz to nadrabiały. Większość była z ostatnich kilku godzin. Część to zwykły spam od operatora czy reklamy linii lotniczych i wakacji na rajskich wyspach. Ale część była wiadomościami od jakiegoś Horatio. - Widziałem ją! Jest tutaj! Została pojmana! Była skuta i z dwoma gliniarzami! Ale to ona! Żyje! Jeszcze jej nie zlikwidowali! Ale jestem tu sam, chyba nikomu innemu się nie udało! Znaczy pod Haven & Hell! Biegniemy do schronu bo zaraz zamkną! Muszę kończyć! - męski głos nagrał ostatnią wiadomość. Nagrał w biegu i wyraźnie był zdenerwowany ale i podekscytowany. Połączenie czasowo odpowiadało tutejszemu porankowi. Wówczas gdy Zachodnia Barykada pękła i okolice zalała horda potworów. Jednym z pierwszych punktów na drodze hordy był klub “Haven & Hell”. Na szczęście wzorem wielu publicznych lokali na tym księżycu miał zamontowany schron pod spodem. I jak Parchy sami byli tam gośćmi schroniło się tam całkiem wielu, często bardzo różnych gości. Już mniej było wiadomo o osobie która była właścicielem tego, tutaj holofonu. Biorąc pod uwagę co się tutaj działo teraz, ostatnio i jeszcze wcześniej jakoś nie wydawało się, żeby miała zbyt różowe perspektywy jeśli ten holo został tutaj. - Jest! - pisnęła prawie z radości reporterka. - Halo, halo Klaus, jak mnie słyszysz? - zapytała lekko i radośnie patrząc na te trzymane na ubłoconej spódniczce holo. Miała w uszach słuchawkę bezprzewodową więc pewnie rozmawiała w ten sposób. Nawet siedzące z obydwu jej stron Blacki słabo słyszały odpowiedzi ale za to bez problemów słyszały reporterkę. - Oczywiście, że ja, a kogo się spodziewałeś z tego numeru? - odpowiedziała pogodnie reporterka ale mimo, że bawiła się w ganienie rozmówcy to widać było, że się cieszy z odzyskana połączenia. Ten coś odpowiedział krótko. - Obrazu jeszcze nie mam. Może to i lepiej bo jestem w tej chwili baardzoo bruudna. - dodała z uśmiechem i mówiła samą prawdę. Ale mimo, że pod względem czystości wpisywała się w standard osób na pace ciężarówki jak i samej ciężarówki to rozmówca po drugiej stronie bez wizji tego nie musiał wiedzieć. - Tak. Jestem baardzoo brudną dziewczynką. - dodała takim kuszącym tonem, że kilku siedzących najbliżej żołnierzy zerknęło na nią ciekawie. Conti chyba świetnie zdawała sobie sprawę jak brzmi i jakie ktoś może wysnuć skojarzenia. I ciągnęła zabawę dalej świetnie się chyba czując w tej roli. - No naprawdę. Jestem cała w brudna w brudnym błocie. Nawet buty zgubiłam. - mówiła dalej przy okazji nie tracąc czasu i cały czas coś klikając na tym holo. Wyglądało, że coś wysyła co dało się poznać po widocznych paskach typowych dla ładowania czy wysyłania danych. - Nie, Klaus, nie żartuję. Siedzę tutaj cała w błocie. Z Chelsey i Asbiel. Tak, one też są w błocie. Tak, dwie dziewczyny. - reporterka na chwilę spojrzała na siedzącego obok kobiety puszczając do nich oczko. Wyglądało, że dobrze się bawi i to na całego. Rozmawiała całkiem swobodnie i bez skrępowania mimo, że chyba już większość mundurowych przysłuchiwała się intensywnie rozmowie na końcu skrzyni ładunkowej z dziwnie rozszerzonymi oczami. - Nago? Oj, Klaus, to już jest pytanie osobiste. - dodała tonem łagodnej, przyjacielskiej reprymendy. Jak się tak chwilę posłuchało to poza pierwszym wrażeniem wyglądało, na jakiś stały rytuał albo dowcip między starymi znajomymi. - Przeszło? Masz to? - zapytała poważniej a paski na holo pokazywały 100%. - Czego nie masz? - reporterka pierwszy raz zmarszczyła brwi i wydawała się trochę zaniepokojona. Nagle przewróciła oczami i na twarzy pojawił się wyraz ulgi. - Ale prywatne zdjęcia spod prysznica mój drogi, to ci miałam wysłać zaraz po tym jak wyślesz mi swoje prywatne spod prysznica. A nie widzę na swoim profilu, żadnych fotek od ciebie. - Conti znowu zganiła mężczyznę po drugiej stronie tym przyjacielskim tonem. Potem roześmiała się lekko błyskając bielą zębów gdy on coś odpowiedział. - Dobrze Klaus powiedz mi, kiedy będę mogła wejść na żywo. Nie wiem ile będę miała tą łączność więc nie ma co zwlekać. Zróbcie mi okienko, będę nadawać na bieżąco… Zapytać? Kogo chcesz pytać? Jak to czekać?... Jakie polecenie? Naczelny? To nie chce mieć materiału z pierwszej linii?... Daj mi go… Jak to jest zajęty? Przecież mówię, że nie wiem ile będę miała łączność… Materiał? Przecież coś z tego co wam wysłałam skroisz nawet jak mnie znowu odetnie… Co? Kto tak powiedział? Nie no Klaus bez jaj! Klaus! Słuchaj mnie! Tu jest bomba słyszysz? Coś się tu kroi, czuję to. Ktoś tu nieźle mataczy. Mydli oczy na całego ale ja to odkryję. To tylko kwestia czasu… Coo?! Ewakuacja? No chyba żartujesz! Nigdzie nie jadę! Zostaję tutaj. Do kosmoportu? Po co?... Rany Klaus! Są inne stacje w kosmoporcie? No właśnie. Tam będę miała to samo co i oni, nie odkryję nic specjalnego. A tutaj jestem tylko ja. Więc mam monopol… Co?! Kto tak powiedział?! To powiedz mu, że w dupie mam ten jego kontrakt! Albo wyślę ten materiał wam albo gdzie indziej! Co uspokój się, co Oli… To nie wyskakuj mi z takimi tekstami… Wiem, że to ten nasz geniusz powiedział… Co zrozum? Jakie naciski? No popatrz Klaus a wydawało mi się, że jesteśmy niezależną stacją… Słuchaj Klaus ja jestem Olimpia Conti i na razie jestem z IGN. Ale mogę być skąd indziej albo być sama Olimpia Conti. I ja zostaję tutaj i rozwikłać tą sprawę. I jak naczelny chce to niech mnie wywala… Rozumiem… Tak. Przykro mi Klaus, że to spadnie na ciebie… Przepraszam, że cię w to pakuje… Dziękuję Klaus. Ale mogę cię jeszcze wykorzystać? Zrobiłbyś coś dla mnie? Prześlij te materiały co ci wysłałam na mojego bloga... Wiem Klaus... Rozumiem… Tak… Oh, dziękuję ci jesteś kochany! Tak kochany, że aż prześlę ci te prywatne zdjęcia spod prysznica! No. Do zobaczenia. Też uważaj na siebie Klaus. Reporterka na dobrą chwilę przykuła znowu uwagę chyba większości osób na pace ciężarówki choć tym razem rozmowa miała bardziej biznesowy charakter. Przynajmniej bardziej klasycznie biznesowy. Ale chciwe uszy i oczy w lot wyłapywały zmiany nastroju i barw rozmówców. I tej co widzieli, siedzącą między Black 2 a 8, kobietę, jedyną w cywilnym ubraniu i bez broni oraz pancerza i tego drugiego gdzieś tam po drugiej, pewnie bardziej bezpiecznej stronie. Dało się śledzić jak na dłoni czy w jakimś akwarium zmiany nastawienia reporterki. Od ekscytacji, przez zaskoczenie, złość, zrozumienie sytuacji, współczucie dla kolegi po drugiej stronie aż wreszcie prośbę i pojednanie we wspólnej reporterskiej doli i niedoli gdzie każde z nich stawiało opór innym niebezpieczeństwom. Po zakończeniu połączenia Conti na chwilę oparła się o żerdź na jakiej trzymała się plandeka i pokręciła głową w milczeniu. - To jest poważniejsze niż myślałam. - powiedziała cicho. Ale po chwili milczenia znów pochyliła się nad ręcznym komputerkiem i zaczęła pracować na nim. Zaś ciężarówka zazgrzytała i zarzuciła żywą zawartością mocniej. Wśród pasażerów sześciokołowca dały się słyszeć radosne okrzyki. Dojechali! Most był już widoczny o kilkadziesiąt metrów dalej! Wrócili do swoich! Udało się! Tam na moście widać było i tą furgonetkę co wcześniej przyjechał Mahler i transporter sześciokołowy z działkiem w wieżyczce. To razem na trzy pojazdy mieli szansę na mini konwój i kto wie, może nawet zmieści się cała obsada mostu na jeden kurs na lotnisko. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 170 m do CH Brown 4 Czas: dzień 1; g 36:00; 120 + 60 min do CH Brown 4 Brown 0 Było tak gorąco. Słońce stało w samym południu. Termometr na ścianę sali kontrolnej wieży pokazywał 54*C. W cieniu. A było to tropikalne, gęste, duszące i lepkie 54*C. Ludzie często popijali wodę z manierek albo ocierali spocone czoło. Każdy kilogram ekwipunku zdawał się ważyć dwa razy więcej niż normalnie. Zmusić się do biegu, walki czy jakiejś żwawszej akcji wymagajacej więcej energi zdawało się być niewyobrażalnym wysiłkiem. Sytuacja dłużyła się. Facet po drugiej stronie holo, Charles, wydawał się na skraju załamania. A jednak dzięki kobiecemu, spokojnemu i niosącemu otuchę głosowi w swoim holo wydawał się jeszcze jakoś trzymać. Brown 0 udało się w końcu wydobyć z niego informację. Było ich troje albo czworo. Nie mogła się dogadać z Charlesem co do tej czwartej osoby. Był jeszcze Rick i Diana. I chyba nawet czasem słyszała w pobliżu holo jakiś męski czy kobiecy głos, prawie szept. Ale nie była pewna co z tą czwartą osobą bo nie udało się jej uspokoić Charlesa na tyle by to wyjaśnić. Chodziło o Betty. Na pewno była z nimi w samochodzie i biegła do tego kościoła. Ale tu dalej informacje się kończyły bo raz Charles mówił, że potwory ją dorwały już w samochodzie, raz, że tuż przy kościele i wyglądało na to, że chyba ta Betty oberwała. Ale czy żyła, czy nie, czy była ciężko ranna ale jeszcze żyła czy jednak zmarła od ran to już z rozmówcą z wieży nie szło się dogadać. Za to wreszcie coś im się udało. Kapral Otten wreszcie z uśmiechem oznajmił “mamy to”. I naprawdę mieli. Po całym tym grzebaniu i wyprawach do podziemi udało im się wreszcie odzyskać łączność z orbitą. Znowu wszelkie bajery wymagajace do poprawnego działania koordynacji czy łączności satelitów na orbicie działały jak należy. Wszelkie GPS, namierzanie pozycji, łączność satelitarna w tym także z zwykłych, cywilnych holo znowu działały jak należy. Jako grupa więc skończyli zadanie jakie otrzymali i mogli zająć się czymś innym. Druga grupa, która zabrała ze sobą blond paramedyczkę też dała znać, że sprawdzili schron pod wieżą kontrolną i wygląda w porządku. Ale właściwie i tak musieli tam zostać by wspomóc Herzog w pracach no i zapewnić bezpieczeństwo i jej i temu wybranemu przez nią miejscu. Grupa z wieży więc zeszła na parter wieży i tu Maya stała się świadkiem powitania dwóch przyjaciół. Gdy zeszli na parter okazało się, że na jednym ze stołów na wpół siedzi na wpół leży Elenio. Wydawał się być pochłonięty nad jakimś panelem kontrolnym i leżał na tym stole z wyciągniętą nieruchomo jedną nogą. Ta była obandażowana prawie po sam koniec uda Latynosa. Johan się z nim przywitał jakby się całe lata nie widzieli. Faktycznie przypominało powitanie dwóch braci. - O, cześć Mayu. Jeszcze z nim wytrzymujesz? Mówię ci nie zawracaj sobie swojej ślicznej główki obślizgłym potworami z Floty, tylko chłopaki z Armii to są fajne chłopaki. - latynoski żołnierz nie zapomniał też o informatyczce w Obroży ani o tych swoich żarcikach jakie widocznie jak zwykle uskuteczniali z Johanem. - Weź bo cię trzasnę w tą chromą nogę. Co tu w ogóle robisz? - marine westchnął i wskazał na obandażowaną nogę kumpla. Z bliska po kształcie i grubości bandaży wyglądało to dość poważnie. Na koniec chyba wolał zmienić temat bo pokazał dłonią na panel kontrolny trzymany przez Latynosa. - A to. To sprawdzam co u Asbiel i reszty. - powiedział Patinio coś majstrując i nagle wyświetlane holo z jakiejś kamery zrobiło się większe. Niestety kamera była w trybie termowizji więc rozpoznanie detali było dość trudne. Widać było jednak sylwetki ludzkie a przy nich kody. Pewnie z Kluczy albo nieśmiertelników lub podobnych identyfikatorów. - To na moście? - zaciekawił się Johan obserwując powiększony ekran. Robotyk pokiwał głową twierdząco. - O zobacz są. A tu Sven i Karl. - powiedział Elenio wskazując na dwie sylwetki jakie widocznie rozmawiały ze sobą. Pancerze wyraźnie wychładzały ciepło sylwetek tak samo jak hełmy czy trzymana broń. Dopiero kończyny, szyje i twarze były bardziej wyraziste. Ale na tle niebieskiego otoczenia i tak rzucały się w oczy. Sylwetki były jednak tylko sylwetkami i kto jest kto można było rozpoznać tylko dzięki podpisom na ekranie. - Widzę. Cali są. A w ogóle czym tu zasuwasz? - Johan obserwował z zainteresowaniem widok i wyraźnie się ucieszył widząc swoich kumpli całych. Nie widać było żadnych krwawiących na jaskrawo żółto ran ani wykresy przy ich oznaczeniach jakoś nie skakały szaleńczo. No i wydawali się względnie spokojni. - A Sven mi dał kraba. Znaczy sam sobie wziąłem. Miał dać jakiemuś palantowi to mówię mu, że przecież ja tu jestem do cholery. Wiesz muszę mieć oko na moją focze. O! Zobacz a tutaj ona. - odpowiedział Latynos stukając dłonią w holoekran. Na nim zaś widać było liczne sylwetki zeskakujące z ciężarówki. Sporej ciężarówki. Sześciokołwej. Ciężkiej. No taką to można było wziąć na główny środek transportu czegokolwiek. I po oznaczeniach sylwetek dało się poznać trójkę czarnych Parchów. Też poruszali się i świecili powiększonymi przez robotyka wykresami jakby byli w miarę cali. - Ale w tym termo nic nie widać, weź zmień kamerę. - Johan skrzywił się bo widocznie brak detali też mu przeszkadzał w obserwacji tego co widział dron. - Tylko to zostało. Było gorąco i Asbel jebnęła mnie zapalającym i szlag trafił resztę kamer. I została tylko termo. - wyjaśnił tą trudność Elenio wzruszając ramionami. - Johan! - ich rozmowę przerwał kobiecy i radosny głos. W drzwiach do schronu pojawiła się uśmiechnięta blondynka. Podobnie jak Latynos z nogą w łupkach. - Sara! Udało ci się! A Karl tak się martwił. - marine przywitał się z narzeczoną policjanta i przez chwilę oboje wpadli sobie w objęcia jak dawno nie widziani przyjaciele. - Johan, pomóż mi go zaprowadzić na dół. Renata mówiła, że się nim zajmie ale jeszcze tam kończy więc nie może tutaj przyjść. A on ma poważną sprawę z tą nogą. - blondynka westchnęła wskazując na leżącego na zwykłym stole robotyka. - Odpada. Tam nie będe miał zasięgu. Oni zaraz tu przyjadą to wtedy tam pójdę. Kwadrans czy dwa mnie przecież nie zbawi. - kapral Armii westchnął machając niechętnie w stronę drzwi z jakich właśnie wyszła blondynka. Ta też westchnęła patrząc prosząco na marine. Ten chyba był w kłopocie za kim się opowiedzieć więc zmienił temat. - No niech jeszcze chwilę posiedzi. O, Saro, a wiesz, że tutaj widać Karla? - Johan wywinął się od odpowiedzi i wskazał na ekran panelu trzymanego przez kontuzjowanego Latynosa. Twarz blondynki od razu wypełnił wyraz nerwowego oczekiwania i napięcia gdy padło imię jej narzeczonego. Podeszła do Latynosa a ten pokazał jej Karla tak samo jak wcześniej Johanowi i Mayi. - Jest cały. - westchnęła z ulgą blondynka i chwilę przypatrywała się cieplnym sylwetkom na ekranie. Te zaś chyba zabrały się za zarządzanie tłumem innych sylwetek bo zrobił się ruch i wokół nich i przed obiektywem drona. - Przyjedzie na końcu. Jak zwykle. Nawet nie prosiłam go by jechał ze mną. Nie chciałam mu robić tam kłopotu na tym moście. - przez chwilę blondynka wyglądała jakby otworzyła swoje żale i lęki o swojego faceta który w takich chwilach wydawał się być bardziej oficerem niż partnerem. Johan i Elenio spojrzeli zakłopotani na siebie. - Słuchaj Saro a znasz już Mayę? To wspaniała dziewczyna, bez niej nie dalibyśmy sobie tu rady. - Johan starał się widocznie skierować uwagę blondynki na czarnowłosą informatyczkę. Udało mu się bo ta oderwała się od ekranu panela kontrolnego i spojrzała na Mayę uśmiechając się do niej promiennie. Ale zanim zdążyła coś powiedzieć powietrzem szarpnął pisk opon i zbliżającego się silnika. Mundurowi odruchowo położyli dłonie na broni albo wycelowali ją w kierunku hałasu. Na szczęście okazało się, że tym razem na lotnisko zajechała ciężarówka, sześciokołowa ale innego typu niż ta co teraz była przy moście. Zwłaszcza, że panel kontrolny robotyka nadal pokazywał tego drugiego sześciokołowca na moście. Szybko okazało się, że to przyjechały “bombowe cizie” jak to mruknął któryś z żołnierzy. Ale “bombowe cizie” nie tylko przyjechały z wielgachną bombą na pace ciężarówki i dwójką Parchów z numerami 4 i 0 na pancerzach ale i dwoma paniami sierżant. Przez mundurowe sylwetki przebiegła fala zamieszania gdy blondynka na pace ciężarówki podeszła do jednego z Parchów i dała mu po gębie jednym strzałem i powaliła kolejnym. Do tego szybko się okazało, że ta smukła blondynka z ciężką bronią i ciężkim pancerzu jest starsza stopniem od sierżanta który dowodził obroną tego miejsca do tej pory więc przejmuje dowodzenie. Przez chwilę trwało to zdawanie dowodzenia i przedstawianie nowemu dowódcy aktualnej sytuacji. W tym o grupce cywili odciętej na kościelnej wieży względnie niedaleko. Johan dał znać, że tam idzie powiedzieć o tych odkryciach z kamer jakie znaleźli razem z Mayą. By teraz co prawda grupka dotąd przebywająca na wieży była już wolna ale obecnie decyzja co robić w sprawie tej wieży spadała na nowego dowódcę, tą o blond włosach i ciężkim zestawie uzbrojenia. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 100 m do CH Black 3 Czas: dzień 1; g 36:00; 120 + 60 min do CH Black 3 Black 4 i 0 Bomba która została wreszcie przez Black 0 i blond włosą sierżant zakleszczona do końca wręcz w cudowny sposób przestała się bujać po całej pace ciężarówki. Tkwiła w zaczepach nieruchomo nawet gdy średnie klasy kilkutonowa ciężarówka rozpędzała się coraz bardziej i bujała momentami jeszcze mocniej wpadając na skraj lejów, wyskakując z nich czy zderzając się z większymi truchłami stworów, oderwanych z dżungli konarów czy rzuconych eksplozjami głazów. Wreszcie ciężarówka rozpędziła się na tyle, że xenos miały coraz większe trudności by doskoczyć czy nawet dogonić odjeżdzajacego sześciokołowca. Chociaż jeszcze dobrą chwilę trójka na pace musiała prowadzić ogień by jednak któremuś ze stworów nie udało się w ostatnim momencie dopaść do pojazdu. Ostatni fragment poszatkowanej drogi do lotniska dostali wsparcie snajperskie. Dobre kilka kreatur rozbryzgło się w pobliżu wozu od pojedynczych trafień ukrytego strzelca. Wreszcie ciężarówka skręciła w zjazd na lotnisko. Po chwili przy rozwalonej bramie powitała ich działająca wieżyczka. Wycelowała w nadjeżdżającą ciężarówkę ale nie otworzyła ognia pozwalając się jej minąć. Sześciokołowiec syknął hydraulicznymi hamulcami przed jakąś wieżą kontrolną. Tam wreszcie zatrzymał się. Dwa Parchy z grupy Black stwierdziły, że są prawie na miejscu. Brakowało im jakieś ostatnie 100 m do wyznaczonego Checkpoint. Sądząc po mapce na HUD cel musiał być za tym budynkiem przed jakim się zatrzymali. Z wieży wyszły uzbrojone sylwetki w mundurach. Blondynka odwróciła się do pary Blackow ale dzięki komunikatorowi kierowca też ją pewnie świetnie słyszała. - Zostańcie tutaj, rozeznam się w sytuacji. Aha i jeszcze jedno. - wydawało się, że ma zamiar zeskoczyć na ziemię by wyjść na spotkanie tym mundurowym jacy wyszli z budynku ale w ostatniej chwili jakby sobie o czymś przypomniała. Podeszła do zwiadowcy z Blacków i zatrzymała się przed nim. - Mówiłam, że jak będziesz mi fikał to dam ci po gębie prawda? - zapytała z wolna cedząc słowa i patrząc prosto w twarz Owaina z nieukrywaną niechęcią i pogardą. Ten zaś wydawał się niezbyt rozmowny w tej sytuacji. - Tak, mówiłam. - zgodziła się blond sierżant kiwając głową. I bez ostrzeżenie wyrżnęła Black 4 w szczękę aż go rzuciło na tylną ścianę szoferki. - Masz wykonywać rozkazy! - syknęła rozjuszona sierżant o blond włosach i uderzyłą Parcha ponownie. Tym razem kantem dłoni tuż pod Obrożę. Owain zaczął się krztusić i upadł na kolana jedną ręką podpierając się o podłogę skrzyni a drugą przytrzymując się za szyję wciąż kaszląc i próbując złapać oddech. - I zwracać się do starszych stopniem zgodnie z regulaminem! - dorzuciła razem z kopniakiem który ostatecznie powalił Black 4 na dno skrzyni ładunkowej. - A ty cwaniaczku! - zakrwawiona żółtą i czerwoną krwią sierżant w poszarpanym pancerzu odwróciła się do Black 0 wycelowując w niego oskarżycielsko palec. - Załóż swojemu kundlowi kaganiec! I skróć mu smycz albo zawiśniesz na niej razem z nim! - warknęła patrząc rozzłoszczonym wzrokiem na drugiego Parcha na ciężarówce. Potem zeskoczyła na ziemię wychodząc na spotkanie grupki mundurowych a Black 4 wciąż kaszlał i krztusił się złożony przy tylnej ścianie szoferki. - Sierżant Dakota Johnson. Kto tu dowodzi? - blondynka w ciężkim pancerzu przedstawiła się i zasalutowała drużynie gospodarzy. Odpowiedzieli jej tym samym i okazało się, że na miejscu dowodzi również żołnierz w stopniu sierżanta ale jednak Johnson szybko przejęła od niego dowodzenie. Chwilę trwało wzajemne zdawanie raportów sytuacyjnych. Okazało się, że na razie zasoby obronne lotniska są dość skromne. Siły jakie opanowały lotnisko są drobniejszą częścią tych jakie mają tu przybyć wkrótce. I im bezpośrednio podlegają. - Pani sierżant, mamy tu niedaleko grupkę cywili. Odciętych w kościele. Jakieś 2 km stąd. Dotąd planowałem zezwolić ochotnikom na misję ratunkową. Ale bez pojazdu nie widzę możliwości im pomóc. Szczerze mówiąc miałem nadzieję, że pani pojazd nam w tym pomoże. - sierżant wskazał na zaparkowanego sześciokołowca z olbrzymią bombą i dwoma Parchami na pace. Johnson zamyśliła się nie odpowiadając od razu. - To jedyny pojazd jaki ma wyciągarkę która może poradzić sobie z tą bombą. Wolałabym nie ryzykować utraty jego ani bomby. Mam co do niej wyraźne rozkazy. Naprawdę nie macie innych pojazdów? - sierżant wydawała się mówić jakby taka odpowiedź nie była jej na rękę ale jednak była też boleśnie świadoma swoich rozkazów i ograniczonych alternatyw. - Przepraszam ale jeśli można. - wtrącił się nagle jakiś stojący do tej pory obok żołnierz. Właściwie kapral. - Kapral Johan Mahler. - przedstawił się podgolony podoficer gdy dwójka sierżantów zwróciła na niego uwagę i dała przyzwolenie by mówił. - Na wieży udało nam się uruchomić niektóre kamery. Właściwie to Mayi. - wskazał kciukiem za siebie bez oglądania się i ciągnął dalej. - Znaleźliśmy stację pożarną a w nim wozy pożarne. Wyglądają na sprawne. Ale też widzieliśmy tam jednego szeregowego xenosa. - kapral zdał relację z odkrycia dokonanego przez niego i Brown 0 kilka pięter powyżej. - O. I bardzo dobrze. - Johnson skinęła z zadowoleniem blond głową patrząc na kaprala. - Sierżancie. - odwróciła się do dotychczasowego dowódcy na lotnisku. - Trzeba to sprawdzić. Jeśli te wozy działają mogą nam się przydać. No i jeśli mamy możliwość uratowania kogoś powinniśmy chociaż spróbować to zrobić. Zorganizujcie oddział do oczyszczenia tego budynku. Sierżant Everett to kierowca - mechanik więc uda się z wami. - wskazała kciukiem za siebie w stronę szoferki ciężarówki. - Oraz Black 4 i 0. - kciuk przesunął się w stronę dwóch sylwetek na pace. - Ja, Everett i ci dwaj na pace potrzebujemy pomocy medycznej. Macie coś? - blondynka sprawnie wydała rozkazy i na koniec poprosiła o pomoc. - Z medykamentami słabo. Ale mamy prawdziwego paramedyka. Właśnie organizuje punkt polowy. Na pewno was przyjmie. - odpowiedział sierżant wskazując lekko ruchem głowy na budynek z jakiego właśnie wyszedł. Ten zdawał się kusić głębią cienia dającego osłonę przed palącym słońcem. - Dobrze, rozumiem. Czy jeszcze coś? - zapytała operator ciężkiej broni patrząc na grupkę przed sobą.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
04-01-2018, 10:05 | #247 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 40 2/3 Pauza Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 100 m do CH Black 3 Czas: dzień 1; g 36:20; 100 + 60 min do CH Black 3 Black 2, 4, 7, 8 i 0 Ciężki sześciokołowiec przedarł się bez specjalnych trudności przez rozwalony płot wjeżdżając na teren podmiejskiego lotniska. Kończył trzy pojazdowy konwój. Przed nim wjechała znana już obsadzie lotniska furgonetka i pancerka bezimiennych komandosów. I drużyna i gości i gospodarzy wydawała się reagować jak na powrót kogoś z rodziny z dalekiej wyprawy. Skromny termin “ewakuacja rozbitków” jaki trwał od momentu zniszczenia przez roje latających xenosów Falcon 1 można było uznać za zakończony. Ostatni nalot przydusił lub może rozbił okoliczne xenos na tyle, że trzy pojazdy dość spokojnie przebyły ten kawałek z mostu kolejowego na lotnisko. Gdy nic się nie działo to ten kilometr czy dwa mogły się wydawać turystyczną przejażdżką przez dżunglę. Tyle, że trochę ciężkich bomb i rakiet musiało pójść na to by zapewnić te turystyczne warunki. Uspokajająco działał dźwięk i widok latadełek ze wsparcia powietrznego nad głową. Dawały nadzieję, że gdy będzie potrzeba znów postawią zaporę ognia i wybuchów jaka przetrzebi wroga albo chociaż oddzieli go od ludzi. Mniej pocieszająco działała świadomość, że latadełka będą musiały w końcu wrócić do kosmoportu albo skończą im się prezenty do rozdawania a xenos wrócą. Zawsze wracały. Ale przynajmniej w tej chwili ludzie byli górą. I ci w mundurach Armii, i Floty, Policji, Marines, kontraktorzy, ochroniarze i skazańcy w Obrożach. Mieli chwilę oddechu. Na całym lotnisku szykowały się kolejne zadania, mundurowi układali barykady, szykowali stanowiska ogniowe, znosili rannych do improwizowanego szpitala polowego prowadzonego przez blondwłosą paramedyczkę która chyba była jedyną z niewielu osób o przeszkoleniu medycznym. I coś w niej takiego było, że i tak wszyscy zdawali się do niej zwracać i traktować trochę jak pełnoprawnego lekarza a trochę jak jakąś siostrę miłosierdzia. - Grupa Black, tu sierżant Jonson, uzupełnić sprzęt i stawić się w recepcji wieży kontrolnej. OCP* o 36:20. - tak w komunikatach jak i HUD pojawił się lakoniczny rozkaz blondwłosej operator ciężkiej broni. Ledwo zdążyli się rozpakować z ciężarówek i rozgościć na lotnisku. Tak było z jakiś kwadrans temu. Więc choć mieli czas dojść do Checkpoint, odetchnąć, zjeść coś, wypić a nawet skorzystać z luksusu działających pryszniców które zdawały się być cudnie oczyszczające po tych wszystkich dżunglach, kanałach, bagnach i podziemiach to jednak mieli świadomość tykającego stopera. W HUD świecił się budynek w którym miała być zbiórka, że największy jełop jaki przeszedł kwalifikacje na Parcha zdołałby odnaleźć to miejsce idąc za wyświetlaną strzałką. Poza tym było to w samym centrum opanowanego przez ludzi lotniska więc nie było dalej niż setka kroków lub podobnie. - Są tu prysznice? Naprawdę? No to ja zamawiam jeden! - Conti szybko wychwyciła najważniejszą dla siebie informację z tego pozornego chaosu i zaszczebiotała wesołym głosikiem. - Oh chłopcy a czy mogłabym was prosić o przysługę? Moje ubranie już się do niczego nie nadaje. - powiedziała obciągając ciaśniej swój ubłocony żakiecik. - Moglibyście mi znaleźć coś zastępczego? Będę pod prysznicem. - poprosiła z tym swoim kuszącym niewinnością głosem a kilka głów z miejsca pokiwało głowami i rzuciło się do demolowania widocznych szafek albo przeszukiwania okolicznych pomieszczeń. Wkrótce jednak okazało się, że prysznic i męski i damski jest pod okiem cerberów. Ciężko było powiedzieć czy pilnują bardziej zostawionego przez zbrojnych uzbrojenia, tego by jakiś xenos się nie wślizgnął pod prysznice czy tego by zachować klasyczny podział, że panowie do panów a panie do pań. Więc nie jeden żołnierz czy marine jaki pośpieszył poratować reporterkę pod prysznicem nowym ubraniem odbił się od tych prysznicowych cerberów. Z osób jakie wysiadły z nowych lżejszych, cięższych i pancernych terenówek wysiadła także dowodząca dotąd dwójka Raptorów, kpt. Hassel i por. Hollyard. Kapitan wysiadł z jadącej na końcu ciężarówki a porucznik z jadącej w środku furgonetki. Szczęściu wydawało się nie mieć końca gdy niedoszła pani porucznikowa dopadła kuśtykająco do swojego porucznika. Znowu nie nacieszyli się sobą długo bo para oficerów została szybko wezwana do pokoju kontrolnego wieży i tyle ich widziano. Ze znajomych twarzy na miejscu pozostał kpr. Mahler. Też był sam bo Brown 0 wezwano na górę zaraz po dwójce oficerów. I tyle ją widzieli ledwo zdążyli się ponownie przywitać i upewnić, że choć nie cali to chociaż żywi i wszyscy. - A w ogóle Asbiel to wiesz, tam na dole jest szpital polowy. Renata tam zarządza, taka blondi, spoko laska. Ale wiesz, tam leży ten jełop z półtorej nogą. - marine z wygolonymi włosami wskazał kciukiem na wejście chyba do schronu. Tak głosiła przynajmniej tabliczka ze strzałką nad nimi. - Dał mi się znieść jak już was było widać. A tak to siedział na tym dronie. - tym razem marine wskazał brodą na ciężarówkę jaką właśnie przyjechali z mostu. I krabowatego drona jaki teraz spoczywał w pozycji spoczynku. - Widzę, że serio jebnęłaś go zapalającym. - uśmiechnął się kapral z FMC widząc osmolenia i nadżerki od ognia na kadłubie robota. - Znaczy to tak ci tylko mówię nie? - odwrócił się w stronę złotookiej saper. - Black 2? Tu kapral Otten z łączności. Mam połączenie zz… - męski głos w słuchawce który wciął się w rozmowę typową wojskową pewnością siebie nagle zawahał się i zająknął. - z jakąś Promyczek…. Mówi, że będziesz wiedzieć o kogo chodzi. - dodał po tym zająknięciu. - Łączyć? Jak chcesz i chcesz mieć obraz to podejdź do jakiegoś panelu to przekieruję tam sygnał. - pewność siebie wróciła do głosu w słuchawce gdy czekał na odpowiedź Parcha. Przy ścianach widać było terminale do łączności, oglądania holo, sprawdzania kursów walut czy właśnie bezpośrednich rozmów między ludźmi podłączonymi do sieci czyli prawie z każdym. Tak. Tak było wieki temu. Z jakiś kwadrans temu. Teraz stali przed recepcją. Cała ocalała piątka z grupy Black. W ciągu niecałych 6 godzin na tym księżycu ponieśli 50% straty. Przeszli przez parną dżunglę, topili się w stawach, spadali w strąconych wrakach, walczyli z kolejnymi falami xenos w powolnych samochodach, przygniatała ich ciasnota kanałów i biegli przez zryte artylerią lejowiska ścigani przez szczęki xenos. Przeszli przez to wszystko zostawiając za sobą ciała swoich towarzyszy. A teraz byli tutaj. Przy opuszczonej recepcji otoczeni przez wojskowy chaos. Było chwilę przed wyznaczonym terminem gdy przez jedne drzwi wyszły trzy osoby. Dwie były w policyjnych mundurach i jedna w barwach Armii. Raptor w stopniu kapitana i naszywce “HASSEL” na piersi podszedł do czekającej grupki mundurowych a pozostała dwójka ruszyła w stronę recepcji i czekających Blacków. Porucznik Raptorów z napisem “HOLLYARD” zlustrował czekającą grupkę podobnie jak bordowowłosa sierżant z Armii. Jej plakietka jednak była zbyt poszarpana postrzałem by dało się odczytać nazwisko poza pierwszymi literami “EV”. - Witam ponownie. - przywitał się Raptor lekko kiwając głową na przywitanie. - Czeka na nas zadanie. - zaczął tonem jakim zwykle dowódcy zaczynali odprawy dla grup którymi mieli dowodzić. - To akcja ratunkowa. Musimy odnaleźć, odbić i przywieźć tutaj. Trzy lub cztery osoby. Dwóch mężczyzn i jedna lub dwie kobiety. Cywile. Bez broni i przeszkolenia. Zdenerwowani, przestraszeni i otoczeni przez nieznane siły xenos. - oficer Policji przedstawił najważniejsze fakty czekającej ich misji. - Osoby te przebywają w kościele św. Bernarda. W wieży. To około 2 km stąd. - porucznik z oznaczeniami strzelca wyborowego wyświetlił holomapę ze swojego HUD a do tego u wszystkich Black na ich HUD pojawiały się wszelkie oznaczenia i strzałki oznaczające cele do osiągnięcia i przewidywalne trasy. W linii prostej z centrum lotniska gdzie obecnie przebywali było jakieś 1.5 km. Ale HUD trasę drogą pokazywał prawie dwa razy dłuższą. Z drogi zaś niezbyt dało się zjechać bo prowadziła przez dżunglę. A przez nią po ostatnich bombardowaniach dało się przebyć tylko na przełaj a i też z wyraźną trudnością. - W pobliżu lotniska mamy wsparcie z systemów obronnych lotniska. Oraz naszych sokolich oczu powyżej. - porucznik odpowiednio zaznaczył zasięg na holomapie. Wsparcie z automatycznych wieżyczek powinno być całkiem niezłe ale jako broń płaskotorowa to ściana dżungli otaczającej lotnisko, poważnie ograniczała realny zasięg tej broni. Właściwie można na nie było liczyć tylko przy początku i końcu powrotnej trasy czyli do pierwszego lub ostatniego zakrętu do lub z lotniska. Strzelcy na wyższych poziomach budynków mieli znaczne lepsze pole widzenia. Mimo więc mniejszej siły ognia i zasięgu w otwartym polu niż miała ciężka broń umieszczona w wieżyczkach to w tej sytuacji były w stanie przykryć ogniem jakieś 1/3 może z połowę trasy od strony lotniska. Jednak oczywistym było, że jakość ognia na tak dalekie dla broni ręcznej zasięgi i pewnie do ruchomych i żwawych celów będzie dość mocno ograniczona. - Jedziemy tym wozem. - porucznik wskazał dłonią furgon i na krabowatego drona. Ten był zamocowany na dachu furgonetki którą niedawno Brown 0 wyprosiła u rosyjskiego biznesmena do pomocy w transporcie żołnierzy odciętych na kolejowym moście. Krab zaczopował się na swoich nogach i w tej pozycji mógł robić za improwizowane stacjonarne stanowisko broni ciężkiej. - Sierżant Everett prowadzi. Ja i kapral Patinio swoim krabem dajemy wsparcie ogniowe. Wy, cała wasza piątka, zasuwa do kościoła po tych cywili. Macie ich odnaleźć, zabrać, i wrócić z nimi do pojazdu. Jest ich trzy lub cztery osoby. Charles, Rick i Diana. Być może Betty. Nie możemy się dogadać z tym co dzwoni czy Betty jest z nimi i jak jest to w jakim jest stanie. Wiemy, że była z nimi gdy opuszczali samochód i zaczynali biec do kościoła. Więc będziecie musieli to sami sprawdzić na miejscu. - Raptor przedstawił jak wygląda sytuacja w misji jakiej mieli wziąć udział. - Nieznane są siły wroga. Na pewno są w pobliżu kościoła. Ale realne jest, że kryje się w okolicznej dżungli. Dlatego o ile będzie to możliwe będziemy w ruchu. Przy samym kościele jest most długi na około pół setki metrów. W moście widać dwie wyrwy po bombardowaniu. - policjant powiększył obraz na rzeczony fragment terenu. Widać było na nim i rzekę i rzeczony most o którym mówił. Widać było też owalne uszkodzenia o którym mówił. - Póki tam nie dojedziemy nie wiadomo w jakim stanie jest ten most. Czyli czy runie razem z nami do rzeki czy nie. Symulacje mówią, że nie ale wiecie jak to jest z symulacjami. - Raptor rozłożył ramiona w geście bezradności. - Zobaczymy na miejscu ale jeśli sytuacja będzie temu sprzyjać wysadzimy was tak daleko jak będzie możliwe i ostatni odcinek pokonacie pieszo. - porucznik wskazał na wschodni, obecnie “ten drugi” kraniec mostu. Od niego do kościoła była jakaś setka lub półtorej metrów. - Naszym koordynatorem i aniołem stróżem jest Brown 0. Ma kontakt z cywilami przez holo. Pomoże nam koordynować działania. Ona też ma kontrolą systemy obronne na lotnisku więc w jego pobliżu da nam wsparcie. Będziemy działać na wspólnym kanale. Niemniej to na nas a dokładniej na waszą piątkę spada bezpośrednie nawiązanie kontaktu z tymi cywilami. - Raptor dwoma palcami wskazał na stojącą przed nim piątkę skazańców w Obrożach jakby chciał ich objąć w jeden nawias. Chwilę milczał chyba zastanawiając się czy coś jeszcze powiedzieć. W końcu jednak spojrzał na Graeffa i Zcivickiego. - Black 4 i 0. - oficer zwrócił się pierwszy raz do konkretnych skazańców a nie do całej grupy. - Nie będę tolerował takiego zachowania jak było przy ewakuacji cywili z Seres Lab. Jeśli zauważę takie numery nie wrócicie żywi z tego zadania. - porucznik na dłuższą chwilę zatrzymał wzrok na zwiadowcy i operatorze egzoszkieletu w grupce dając znak, że nie mówi tego przypadkowo. - Nie będe też tolerował takich pyskówek jak daliście popis sierżant Johnson na ciężarówce jadąc tutaj. - oficer Raptorów mówił dobitnie nie podnosząc głosu. Choć zachowywał się zgodnie z normami przyjętymi w korpusie oficerskim wszelkich służb mundurowych jasne było, że dwóch wyszczególnionych przez niego skazańców nie darzy sympatią i pozbędzie się ich bardzo chętnie. Zwłaszcza, że mając guzik od Obroży każdy mundurowy mógł tej władzy użyć by skończyć na dobre z każdym Parchem. - Dobrze. Czy ktoś ma jakieś pytania co do tej misji? - porucznik Hollyard popatrzył po kolei po wszystkich twarzach skazańców z grupy Black. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 170 m do CH Brown 4 Czas: dzień 1; g 36:20; 100 + 60 min do CH Brown 4 Brown 0 Siedziała przed konsoletami. Te oświetlały jej twarz i dłoniem swoim chłodnym, żwawym blaskiem. Monitory, klawiatury, przyciski, suwaki, pokrętła. Całkiem podobna fucha jaką wykonywała kiedyś. Siedziała już tu z kilka, może kilkanaście minut. Jak na tempo ostatnich wydarzeń, właściwie jak na tempo wydarzeń odkąd wylądowała na tym księżycu to całkiem długo. Siedziała tutaj odkąd wezwał ją głos kaprala Ottena. Oficjalnie więc właściwie nie miała wyboru. Zdążyła tylko poznać i Sarę, narzeczoną porucznika Hollyardach która okazała się sympatyczną, blondynką o ciepłym uśmiechu. Potrafiła się uśmiechać mimo nogi usztywnionej łupkami przez którą kuśtykała. Zdołała się doczekać na powrót konwoju z mostu. Wrócili! Wszyscy! Przynajmniej wszyscy których znała. I Asbiel, i Chelsey, i Hektor. Nawet poznała dwójkę dowodzącą całą mostową operacją oficerów. Obydwaj byli Raptorami, kpt. Sven Hassel i por. Karl Hollyard. Ci dwaj jednak prawie od razu zostali wezwani do centrum dowodzenia które zostało urządzone na wieży łączności. Więc z nimi wszyscy nagadali się najmniej. Ale z nią niewiele dłużej bo właśnie kapral Otten wezwał ją zaraz potem. - No cześć. Pomożesz mi to ogarnąć? Trochę się tego narobiło. - przywitał ją technik w mundurze. Przy konsolecie naprawdę wyglądał lepiej i pewniej niż te kilka razy w niebezpiecznych sytuacjach z karabinem w dłoniach co Vinogradova miała okazję go zobaczyć. Ale z tym “trochę się narobiło” miał rację. Wraz z powrotem łączności orbitalnej ożyła całkiem spora ilość stanowisk operatorów a tych sądząc po liczbie krzeseł i tych stanowisk powinno być co najmniej kilku. A dotąd był tylko ten jeden kapral. Podzielili się zadaniami bo robota była dość zbliżona standardem do tego co pamiętała Maya z poprzedniego życia. Kapral zabrał się za koordynację spraw z orbitą i kosmoportem a Mayi zostawił bardziej lokalne sprawy samego lotniska w tym działające wieżyczki i kamery. Ale gdyby miała mieć z czymś problemy miała dać mu znać. Przy okazji pewnie i przez przypadek była świadkiem całej afery jaka wyszła na tym stanowisku dowodzenia. Gdy przyszła wewnątrz byli też i kapitan i porucznik Raptorów więc widocznie wezwano ich właśnie tutaj. Była też jakaś blondynka w ciężkim pancerzu i emblematach Armii i ciężką bronią położoną na jednym ze stołów. - Pani sierżant. Sierżanci nie dowodzą kapitanami. To działa w drugą stronę. - Hassel mówił jakby łyknął żabę. W głosie, minie i postawie stojącego obok niego porucznika widać było niedowierzanie i niezadowolenie. Stojąca naprzeciw nich blondynka też nie wyglądała na zbyt szczęśliwą jakby postawiono ją w trudnej sytuacji i nie zostawiono innego wyjścia. - Rozumiem panie kapitanie. Jestem pewna, że to jakieś nieporozumienie i wszystko się jakoś wyjaśni. Ale takie otrzymałam rozkazy. Czytał pan. - blondynka miała przepraszający ton i wyraz twarzy i wskazała na nośnik danych który trzymał kapitan i pewnie niedawno przeczytał. Ten też spojrzał na niego i pokręcił głową. Porucznik również i spojrzał gdzieś za szybę jakby było tam coś ciekawszego do oglądania. - Ale zażądałam potwierdzenia ze sztabu. Wkrótce mają odpowiedzieć. - powiedziała blondynka dalej mówiąc jakby chcąc przeprosić za coś. Połączenie faktycznie przyszło zaraz. Jeden z paneli pokierowany przez kaprala Ottena rozjarzył się tak, że wyświetlany mężczyzna w mundurze po drugiej stronie połączenia był nawet większy od sylwetek do których mówił. Gen. P. Probst jak głosiła wyświetlana sygnatura. Trójka mundurowych wyprężyła się na baczność przed starszym stopniem dowódcą. - Sierżant Johnson z posterunku przy zachodnim lotnisku! Proszę o potwierdzenie ostatnich rozkazów! - sierżant w postrzelanym i pokancerowanym walkami pancerzu regulaminowo wyprężyła się i wykrzyczała rozkaz wpatrzona regulaminowo trochę ponad głową rozmówcy. - Sierżanci Armii mają problemy z czytaniem? - zapytał generał Federation Marine Corps lekko unosząc brwi z irytacji. Opieprzona sierżant zacisnęła mocniej usta ale nie odpowiedziała. - Ale dobrze skoro muszę tłumaczyć takie podstawowe rzeczy jak hierarchia dowodzenia. - wyświetlana twarz starszego już mężczyzny przeniosła wzrok z sierżant na dwóch oficerów. - Placówką lub oddziałem dowodzi osoba najstarsza stopniem. Wedle posiadanych przez nas informacji obecnie byłby to kapitan Sven Hassel. - powiedział bezbłędnie ogniskując spojrzenie na oficerze o kim i do którego mówił. Trzy głowy minimalnie skinęły na znak zgody. Tego się pewnie wszyscy na lotnisku spodziewali i oczekiwali. - Ale kapitan Sven Hassel został pozbawiony swoich funkcji i został wydany na niego prawomocny nakaz aresztowania. Za niesubordynację. Więc traci przywilej i zaszczyt dowodzenia. I nie rozumiem czemu jeszcze nie jest skuty i gotowy do zapakowania na następny transport. Przecież dostała pani załącznik do rozkazów. Z czytaniem załączników też ma pani problemy pani sierżant? Mam nadzieję, że nie oczekuje pani od nas jakiegoś pisma obrazkowego. - generał pokręcił z niesmakiem głową widząc wyprężonego na baczność kapitana. Na koniec znów wrócił spojrzeniem do blondynki która poczerwieniała ze złości. Maya widziała, jak dłonie nieregulaminowo zwinęły jej się w pięści choć była szansa, że holo nie wyświetlało sylwetki aż tak nisko więc dowódca tego nie zauważy. - A więc kapitan Hassel nie może dowodzić. Czy jest tam u was jakiś inny kapitan lub ktoś starszy stopniem? - generał uparcie parł dalej prąc do swojego celu. Mówił z widoczną irytacją i ledwie maskowaną złością. - Nic mi o tym nie wiadomo panie generale! Kapitan Hassel wedle mojej wiedzy jest tutaj najstarszy stopniem! - odkrzyknęła służbiście wyprężona blondynka. - No właśnie. Więc następny w kolejności jest porucznik. Porucznik Hollyard. Czy macie tam jeszcze jakiś poruczników lub podporuczników? - generał teraz poświęcił swoje spojrzenie Karlowi który tak samo jak pozostała dwójka stał w postawie zasadniczej i bez pytania się nie odzywał. - Nic mi o tym nie wiadomo panie generale! - odkrzyknęła blondynka jakby już przeczuwając do czego to zmierza. - No właśnie. Ale porucznik Hollyard, tak samo ja kapral Mahler i Patinio, zostali zakwalifikowani jako niezdolni do służby i zakażeni niebezpiecznymi substancjami. Dlatego w trosce o zdrowie ich i nas powinni niezwłocznie zostać przetransportowani do kosmoportu gdzie będzie można podjąć odpowiednie kroki by im i nam zapewnić bezpieczeństwo. I ich bliskich. Słyszał pan poruczniku? - generał zaczął spokojnie, krok po kroku tłumaczyć dalej. Ale choć niby mówił do blondwłosej sierżant cały czas wpatrywał się w porucznika Raptorów. - Słyszałem panie generale. Jeśli można coś powiedzieć panie generale to my już tego nie mamy. Jesteśmy już czyści, pozbyliśmy się tego. - Karl zaczął kręcił głową i odezwał się próbując wytłumaczyć zmienioną sytuację. - My o tym zdecydujemy panie poruczniku. Tu na miejscu. - generał też zacisnął usta jak przed chwilą zdenerwowana sierżant i wpatrywał się drapieżnym wzrokiem w mówiącego młodszego oficera. - Czyli zgodnie z procedurami skoro porucznik Hollyard nie jest zdolny do pełnienia obowiązków następny w kolejce jest stopień sierżanta sztabowego. Ilu tam macie sierżantów sztabowych pani sierżant? - głos generała wrócił do normy ale atmosfera dalej była napięta i pełna milczącej złoci. Uwaga dowódcy wróciła z powrotem do wyprężonej blondynki. - Tylko jednego panie generale! - odkrzyknęła operator ciężkiego uzbrojenia wciąż wpatrzona sztywno ponad głowę rozmówcy. - I kto nim jest? - zapytał generał choć wszyscy w pomieszczeniu już pewnie domyślali się puenty nawet gdyby nie mieli pojęcia o wojsku i szarżach. - Ja panie generale! - odkrzyknęła kobieta wkładając w okrzyk całą swoją złość i frustrację. - No właśnie. I dlatego przejmuje pani dowodzenie nad tą placówką i wszelkimi jej zasobami. A kapitana Hassela, porucznika Hollyarda, kaprala Mahlera i kaprala Patinio chcę mieć z pierwszym transportem tutaj w kosmoporcie. Rozumiemy się? - zapytał generał wyraźnie oczekując krótkiej, żołnierskiej odpowiedzi. - Tak jest panie generale! - odkrzyknęła sierżant po zauważalnej sekundzie zwłoki. Generał z zadowoleniem skinął w odpowiedzi głową. - No to załatwione. Spocznij i bez odbioru. - powiedział po czym ekran zgasł a trójka w mundurach dała te spocznij. Ale jeszcze chwilę trwali każde zapatrzone gdzieś przed siebie i pogrążone w swoich myślach. Nawet obsługa i obstawa stanowiska dowodzenia zdawała się bać odezwać czy poruszyć. Jednak jeden z ekranów zaczął nadawać jakiś głośny sygnał i choć kapral Otten zaraz go uciszył chyba wszyscy odruchowo spojrzeli w jego stronę i moment stuporu minął. - Ale gówno. - syknął z wkurzonym głosem kapitan kładąc dłonie na biodrach. Kręcił głową i podszedł do okna wyglądając na świat na zewnątrz. - I co teraz? Aresztujesz nas? Skujesz? Zamkniesz? - porucznik spojrzał na sierżant z niedowierzaniem. Przez niego też jednak była złość i pretensja. - Muszę. Powinnam… - odpowiedziała zmieszana sierżant uciekając wzrokiem. Wciąż była cała czerwona na twarzy. - Po tym wszystkim? To po chuja żeśmy tu wracali? Po co było to wszystko? Żeby nas teraz zamknęli? Pokroili na jakimś stole? - głos porucznika tężał gdy fala goryczy wzbierała się w nim i prawie z każdym krokiem podchodził bliżej do blondynki w pocharatanym pancerzu stając się coraz bardziej pretensjonalny i agresywny. - Karl! - krzyknął Sven odwracając głowę do wnętrza pomieszczenia ale nie sylwetkę. Dalej stał z rękami złożonymi z tyłu. - Jesteśmy oficerami. Nawet jak nam wmawiają inaczej. Ona nie jest niczemu winna. - powiedział spokojniej i znów odwrócił się by obserwować sceny za oknem. Interwencja kumpla i oficera wyhamowała złość porucznika do bardziej kontrolowanego poziomu. - Przepraszam pani sierżant. Poniosło mnie. - Raptor lekko skinął głową armijnej sierżant i odszedł kilka kroków. Zaczął coś bez przekonania grzebać w jakiejś klawiaturze by zająć czymś myśli i ręce. Ona sama przeczesała palcami swoje blond włosy ale też wyglądała na zmieszaną i niezdecydowaną wepchniętą w niechcianą sytuację. - Nic nie szkodzi. Rozumiem. Ale… To co teraz robimy? - zapytała po chwili wahania patrząc na obydwu oficerów. Obydwu miała po obu swoich stronach więc było widać jak patrzy to na jednego to na drugiego. - Słyszałaś szefa, ty tu teraz dowodzisz. - prychnął wyraźnie zirytowany porucznik mocniej wciskając jakieś klawisze. Blondynka zagryzła wargi ponownie i pąsy które na chwilę jej odeszły znów wróciły z pełną mocą. - Karl. Nie pomagasz. - Sven znowu musiał przywołać kumpla do porządku. Ale znowu jedno słowo czy krótkie zdanie wystarczyło. Porucznik pokręcił głową i spojrzał gdzieś w sufit. - No oficjalnie dowodzę. Ale to chyba nie wyglądałoby zbyt dobrze jakbym musiała was aresztować. I tak nas jest tu mało a tych potworów pełno. Ale powinnam was aresztować. - starsza sierżant biła się z myślami przedstawiając swój dylemat sprzeczności. - Wolałabym tego nie robić. Prywatnie uważam, że jesteście najlepszymi osobami do dowodzenia tym burdelem. Byliście tak długo na Zachodniej, przetrwaliście gdy upadła no i dotarliście aż tutaj. Nawet ten wrak i most teraz. No ale mam rozkazy… - westchnęła wyraźnie dręczona wyrzutami sumienia blondwłosa sierżant. - Więc zostawmy to jak jest. - Sven odwrócił się nagle od okna i spojrzał na wnętrze stali. I Karl i sierżant Johnson zdawali się być zdziwieni tak tym ruchem jak i słowami. - Nic nie zmieniajmy. - dodał podchodząc te kilka kroków do wnętrza i stając gdzieś w połowie drogi między nią a nim. Ci popatrzyli na siebie pytająco a potem znowu na kapitana Raptorów. - Oficjalnie dalej będziemy zarządzać tym burdelem. Nie mieszajmy ludziom w głowach i sercach. A oficjalnie dla tych z góry będzie tu rządzić sierżant Johnson. W końcu kto wie o tych rozkazach. My tutaj. I nikt więcej. Reszta wie to co się dowie z tego pomieszczenia. - kapitan wyjaśnił trzon swojego pomysłu. Siłą rzeczy wszyscy zaczęli rozglądać się po sobie i swoich sąsiadach. No rzeczywiście. Tak dużo ich tutaj nie było. Ledwie kilka osób z czego większość niejako do niego przypisana a więc z ograniczonym kontaktem z resztą mieszanego oddziału. Żołnierze i marines jacy obsadzali ten odpowiednik mostka dowodzenia na okręcie wręcz demonstracyjnie zaczęli głupio gapić się przez okna, gadać o jakiejś dziewczynie co miała zadzwonić a nie zadzwoniła, albo jak kapral Otten udawać bardzo, bardzo zajętego. Byt zajętego by słyszeć czy być świadkiem jakiejś holorozmowy. Kapitan, porucznik i sierżant sztabowy doszli więc do porozumienia dającego szansę wybrnąć z sytuacji. O dziwo sierżant wydawała się najbardziej zestresowana i wykończona całą tą sytuacją. - Mamy parę spraw do obrobienia. Mamy kontakt z cywilami poza lotniskiem. I magazyny z amunicją do wieżyczek do sprawdzenia. I jeszcze wozy z jednostki straży pożarnej by nam się przydały. - powiedziała spiętym głosem blondynka próbując utrzymać nerwy na wodzy i stanąć na wysokości zadania jaką ją góra obarczyła. - Ale bym się napiła czegoś. Albo urżnęła nawet. Albo nawet zerżnęła. - wybuchła w końcu nerwowo przeczesując swoje blond włosy palcami. Trochę próbowała obrócić to w żart ale chyba zdawała sobie sprawę jak słabo jej to wyszło. - Słuchaj może zejdź na dół i się zrelaksuj. Prysznice działają, jakiś barek chyba też, kawę strzel. My tu się rozejrzymy. Zrób sobie studencki kwadrans. Bo my tu jeszcze jesteśmy ale sama widzisz, że nie wiadomo jak długo. A lepiej byś była na chodzie gdy zacznie się bal. Bo zacznie się na pewno. - Sven powiedział do niej z łagodnym wyrazem twarzy i takim głosem. Sierżant wyglądała jakby chciała w pierwszej chwili zaprotestować ale poczekała aż skończy mówić. Gryzła nerwowo wargi bijąc się jeszcze z myślami. - Kwadrans. Wezwiemy cię jak zacznie być coś nie tak a jak zacznie się bal to i tak dla wszystkich. Daj sobie i nam kwadrans. - Karl poparł kumpla i w miarę jak mówił kolejno pokazywał rozcapierzoną piątkę palców. Trzy razy. Wreszcie sierżant westchnęła i skinęła głową. - Dobrze. Kwadrans. I potrzebuję tego prysznica po tym wszystkim. - powiedziała zmęczonym głosem a potem bez zastanowienia zasalutowała starszym stopniem ci zaś równie płynnie oddali salut. Sierżant zabrała swoją ciężką broń i wyszła z centrali. - Dobrze. Kto ma wgląd na perymetr? - zapytał kapitan a kpr. Otten bez podnoszenia głowy wskazał na siedzącą obok czarnowłosą informatyczkę. Obydwa Raptory podeszły więc do jej stanowiska. - Maya tak? Dobrze Mayu, pokaż nam na czym stoimy. - powiedział Sven przyjemnym i łagodnym głosem zupełnie jakby zawsze do niej i pytał o dane pod aktualną sytuację. --- Teraz słyszała w słuchawkach głos porucznika. Słyszała co i jak mówił Blackom. Podobnie jak mogła śledzić co i jak kapitan mówi mieszanej grupce mundurowych którzy mieli odbić magazyn z amunicją do wieżyczek. Wiedziała coś, czego nie wiedziały ani Blacki ani żołnierze. Że przynajmniej kapitan powinien zostać na wieży i z niej zarządzać całością pola walki a już prędzej starsza sierżant powinna iść do zadania na jakimś fragmencie pola walki. A było dokładnie na odwrót. Odświeżona blondynka wróciła na stanowisko dowodzenia i razem z nimi ustaliła taki podział ról i zadań. Obydwaj oficerowie wlali w nią na tyle pewności siebie, że jeśli nadal było jej głupio z powodu otrzymanych z kosmoportu rozkazów to już panowała nad sobą na tyle by się tym nie przejmować. Ale i Brown 0 miała całkiem sporo roboty. Cały system obronny i ten aktywny z wieżyczek, i ten bierny z kamer i czujników był na jej głowie. I jeszcze Charles na linii po których jechał porucznik, druga z “bombowych ciź” która jak się okazało była też profesjonalnym kierowcą no i Blacki. Wedle planu ta grupa dość szybko miała opuścić teren lotniska więc właściwie szybko wyszła poza zasięg rażenia wieżyczek i pola obserwacji kamer czyli i poza jej możliwości obserwacji czy interwencji. Bardziej zaangażowania wymagała grupa kapitana działająca na terenie lotniska. Do zadania które wyglądało na bardziej ryzykowne wyznaczono oczywiście karną jednostkę. I trójkę ochotników w mundurach. Pierwotnie bowiem Parchy miały jechać same. Ale brak kierowcy czyniłby to zadanie pod znakiem zapytania. Więc zgłosiła się sierżant Everett. A potem porucznik Hollyard. No i Patinio. Choć ten brał udział zdalnie przez swojego drona i fizycznie zostawał na lotnisku. Dość zajmujące było utrzymanie w psychicznej stabilności Charlesa. Ale ciągły kontakt głosowy pozwolił mężczyźnie ochłonąć na tyle, że choć przestał się jawnie mazać to jednak nadal strach było w nim czuć w każdym zdaniu. Z pewnym przymrużeniem oka można było uznać, że rozmawiając normalnie. Było jednak jeszcze coś. System “Guardian”. A właściwie jakaś jego część. Był system kamer miejskich. I część z nich powinna działać. Może nawet gdzieś tam przy kościele albo chociaż na trasie. Ale łącza były pozrywane i tu potrzebowała pomocy kaprala Ottena by to spróbował naprawić a też miał jeszcze swoją robotę. Ale wreszcie dał znać, że “ma coś”. Miała więc zielone światło by wypróbować wgryźć się w tego “Guardiana” i może zdobyć jakieś dane. Tyle, że dopiero teraz gdy wszystko zwaliło się prawie na jeden moment a obydwie grupy szturmowe szykowały się już do wyjazdu a na łączu miała przestraszonego Charlesa. OCP* - Oczekiwany Czas Przybycia, tutaj na miejsce zbiórki.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
04-01-2018, 10:42 | #248 | |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 40 3/3 Bonus Miejsce: ??? Czas: dzień 1; g 36:20; Mężczyzna wyłączył holo kończąc połączenie. Twarz generała Probsta zniknęła wraz z połączeniem. Chwilę wpatrywał się w wyłączy ekran wodząc językiem po wnętrzu policzka. - No niewiarygodne. Co oni tam robią? Naprawdę tak trudno jest przywieźć trzy świnki z punktu “A” do punktu “B”? - zapytał wyrzucając w górę ramiona i odchylając się plecami o poręcz krzesła. Pokręcił z niezadowoleniem głową i chwilę wpatrywał się w górę. Reszta zebranych zaś patrzyła to na jego gładko wygoloną szyję to na siebie nawzajem. - A to koniecznie muszą być te trzy konkretne świnki? Przecież dla nas liczy się sztuka. Nie te to będą inne. - zaproponował inny mężczyzna siedzący kilka krzeseł dalej. Patrzył szukając poparcia po twarzach sąsiadów ale głównie swoje słowa adresował do tego z zadartą głową siedzącego na szczycie stołu. Ten zaś nadal trzymając dłonie na szczycie swojej głowy wskazał palcem na sąsiada obok. - Wedle naszych jajogłowych, symulacji, badań próbek i takich tam to coś ewoluuje. Są jakieś szanse, że gdy wylęgnie się z człowieka może być inne niż w przypadku jakiejś krowy czy świni. Czy tak jest naprawdę możemy sprawdzić tylko mając taką cholerę czy wypruła się z jakiegoś człowieka. Tak to przynajmniej zrozumiałem z tego ich gadania i raportów. - odezwał się mężczyzna w mundurze z dystynkcjami wysokiej rangi. Wszyscy jednak w pomieszczeniu mieli wysokie rangi i tworzyli sztab tej operacji. Mówiący mundurowy odwzajemnił spojrzenie po rozmówcy. - Właściwie mogłyby być inne świnki ale o tych trzech wiemy, że na pewno to mają. Nie wiemy kiedy trafią się nam następni bo te pokraki załatwiają takie rzeczy u siebie w gnieździe i trudno trafić na zainfekowane przypadki poza tym. Właściwie dotąd mamy tylko tych trzech. - odezwała się kobieta wtrącając się do rozmowy mundurowych kolegów przy stole. - Przecież nie mają. Tamten doktorek to z nich wyjął. Sami widzieliście. A do tego ta cholerna krawężnikowa poruczniczyna rozwalił wszystkie wylęgłe okazy. - generał pokręcił głową z niezadowolenia stukając w wyłączony ekran holo przed nim. Błysnął duży sygnet na jego dłoni. - No szkoda. Ten doktorek wydawał się o wiele bardziej przydatny. Odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu. Ale i tak te trzy świnki mogą dać niesamowite wyniki badań. - odezwała się kobieta wzdychając nad tą stratą. - A ja się mu nie dziwię, też bym to rozwalił jakbym tam był. - jeden z mundurowych wzruszył ramionami i złożył ramiona na piersi. - Ale chyba zbaczamy na dziwne tory w tej dyskusji. Co z prasą i opinią publiczną? - zapytał ten najważniejszy z nich wciąż wpatrując się w sufit z załorzyny na głowie dłońmi. - No to chaos jak zwykle. Sprawa jest dwutorowa. W samej Federacji wystąpienie Rajko w IGN zrobiło swoje. Obywatele Federacji nie chcą mieć u siebie wirusa rozrywającego ciała od środka i mamy pełne poparcie na zrobienie tu porządku. Gorzej w samym Relikcie. Uchodźcy są przerażeni, zwłaszcza ci którym nie udało się wydostać na orbitę. W kosmoporcie atmosfera balansuje na krawędzi otwartego buntu. Ale na szczęście kontrolujemy bramy i przekaźniki dalekosiężne i nikt z nich nie ma do nich dostępu. Sytuacja więc wygląda całkiem przyzwoicie. - jeden z mundurowych, specjalizując się właśnie w tym temacie. Raport przedstawił płynnie i pewnie tak jak do tego wszyscy tutaj byli przyzwyczajeni. - A IGN i ta Conti? - siedzący na szczycie stołu mężczyzna nie zmieniając pozycji spokojnie drążył medialny temat przypominając o bolączcę o jakiej niedawno rozmawiali w tym gronie. - Conti jest poza naszym bezpośrednim wpływem. I niestety tam na lotnisku udało im się przywrócić łączność więc udało jej się porozmawiać z ich jednostką na orbicie. Ale na szczęście udało nam się użyć naszych wpływów i redaktor naczelny okazał się bardzo rozsądnym człowiekiem. W końcu. Zdaje sobie sprawę z naszego stanowiska i zobowiązał się do utemperowania tej ich gwiazdeczki. - raportujący mężczyzna gorliwie raportował dalej ciesząc się wyraźnie z zażegnania takiego zagrożenia. Reszta reporterów może nie puszczałą dokładnie tego co by sobie życzyli ale działali w odpowiednim środowisku więc można było kontrolować to co pokazywali. Szanse, że nasypią piachu w tryby były na akceptowalnym poziomie ryzyka. Tylko ta cholerna Conti działała samopas! No ale na szczęście udało jej się założyć jak nie kaganiec to przynajmniej smycz. Czekał teraz w napięciu jak zareaguje reszta no i sam lider. - Jeśli jest jak mówisz no to nie mamy się czego obawiać z tym odzyskaniem łączności na lotnisku. A to świadczy tylko o ich zaradności i pomysłowości. Dobrze się wpisuje w cały projekt. A długofalowe reakcje tubylców ograniczy kwarantanna systemowa. W końcu musimy upewnić się, że wirus nie ma żadnej utajonej formy którą można rozwlec po reszcie naszej kochanej Federacji prawda? - lider spokojnie oglądał sufit i mówił równie spokojnie. Nawet lekko się uśmiechnął gdy sprzedał reszcie sztabowców swój długofalowy pomysł. Ci pokiwali głową z uznaniem. Taki kordon sanitarny na cały system i z takim pretekstem pozwoliłby ograniczyć dostęp i ludzi, i informacji i z i do systemu a nie tylko na księżyc na jakim toczyły się walki. Takie nadzwyczajne prawa stanu wojennego dałyby jednostkom Armii i Floty nadzwyczajne uprawnienia w całym systemie i to niezależnie od wyniku walk na księżycu. Nawet tym wścibskim reporterom dało się założyć kaganiec. - Chciałem tylko przypomnieć o tej terrorystce. Olsen. Wszystko wskazuje na to, że ona może coś być całkiem na rzeczy z tymi swoimi wizjami. Nie pytajcie mnie jak ona to robi bo nasi jajogłowi rozkładają nad tym ręce. - zaczął mówić łysiejący, starszy mężczyzna o wyglądzie miłego wujka ubranego przez przypadek w mundur. Skoro załatwiali tyle spraw mogli załatwić i tą. - Znaczy co robi? - zapytała kobieta niezbyt rozumiejąc do czego zmierza jej kolega. Reszta spojrzeń też miała podobną wymowę. - No z przesłuchań schwytanych terrorystów wynika, że ona ma zaskakująco trafne informacje. Trudno to wyjaśnić. Właściwie wyjaśnienie jest. Oznaczałoby, że zostaliśmy zinfiltrowani przez Dzieci. Ale ona ma informacje nawet takie jakich my nie mamy. No ale przyznam, że ciężko uchwycić właściwy sens wypowiedzi przez ten ich fanatyczny bełkot. Więc może nie jest to aż tak poważne ale i tak dla naszego własnego dobra głupotą byłoby tak to zostawić. Musimy ją schwytać, zbadać i przesłuchać. - powiedział tatuśkowato wyglądający mężczyzna stanowczo stukając palcem w stół. Pozostali patrzyli na niego uważnie i poważnie. Wizja infiltracji rządowych jednostek na taką skalę przez terrorystów była tak samo niepokojąca jak i nieprawdopodobna. - Czytałem ten wasz raport. Ale mam wątpliwości. Mam uwierzyć, że co? Że to jakaś wieszczka co widzi przyszłość? Akurat. - prychnął z irytacją ten który wydawał się mieć najbardziej naukowe podejście z nich wszystkich. Głos ociekał mu sceptycyzmem. Pokręcił głową i spojrzał gdzieś w bok przez chwilę łapiąc się z badawczym spojrzeniem lidera. - Sami ją zapytajmy. Ale by zapytać musimy ją mieć. Gdzie ona jest i dlaczego jeszcze nie u nas? - lider popatrzył na protokolanta który był w takim stopniu, że gdzie indziej dowódcy dowodzący takim sztabem w operacji o podobnej skali. - Zostały po nią wysłane Falcon 1 i 2. Te same które miały przywieźć nasze świnki, tą Pierce i tego Hassela. Ale zostały zestrzelone. Falcon 2 lądował przymusowo w centrum miasta jakieś 30 km od kosmoportu. W tej chwili wszystkie jednostki bojowe są przeznaczone do zadań bojowych. Reszta jest w remoncie albo przeglądach. Mamy dwójkę Hornetów i Boltów w pobliżu lotniska ale nie mamy tam transportowców. Musiałyby lecieć z kosmoportu a nie mamy dla nich wolnej eskorty w tej chwili. Właściwie to z kosmoportu wciąż ślą nam prośby o wsparcie, zwłaszcza powietrzne. A na pokładach jednostek orbitalnych mamy jeszcze... - raportował specjalista od lotnictwa. Wykorzystał okazję by przedstawić radzie kolejny problem o jakim meldowano mu z niższych szczebli. - Nie. - uciął krótko lider. - Musimy trzymać się planu. Jeśli zakłócimy proces czynnikami zewnętrznymi cała nasza praca, poświęcenie i ofiara tylu z nas pójdzie na marne. Zostaniemy skazani znowu na teorie i symulacje. Nie zapominajmy dlaczego zaczęliśmy to wszystko. - lider wrócił do wyprostowanej pozycji i popatrzył najpierw na generała lotnictwa a potem przeskanował tym uważnym spojrzeniem resztę dusz i twarzy. W końcu wszyscy pokiwali twierdząco głowami mniej lub bardziej. - Jesteśmy patriotami. To my mamy szansę uchronić naszą Federację przed tym co jej zagraża. Pozostali są głusi i ślepi pogrążeni w socjalnym maraźmie. Więc to my, którzy jesteśmy świadomi zagrożenia, musimy stawić mu czoła. Ale by stawiać czoło zagrożeniu musimy je poznać. I na dać sobie wytrącić miecza z ręki bo gdy nadejdzie dzięki “genialnym” decyzjom tych cholernych liberałów nie będziemy mieli czym ich bronić. I kto wtedy będzie kozłem ofiarnym? No oczywiście, że my! A pamiętacie z czym mamy do czynienia. Skala tego zagrożenia jest niewyobrażalna. Musimy myśleć globalnie. Ze strategicznego punktu widzenia poświęcenie jednego księżyca, planety czy nawet systemu by ocalić resztę Federacji jest niczym. Ale rachunek kosztów i strat też dobrze by był na naszą korzyść. Dowiedzieliśmy się już całkiem sporo. Nie ma sensu marnować kolejnych sił gdy czekają nas kolejne bitwy. Cała cholerna wojna. Długa i ciężka o skali jakiej dotąd nie było historii całego gatunku ludzkiego. Dlatego nie poślemy na Yellow 14 więcej regimentów ani dywizjonów. Parchów możemy tam posłać, oni są właśnie by umierać za nas i dla nas. - lider mówił dobitnie cedząc słowa i przynajmniej przez chwilę wpatrywał się w każdego przy stole. Teraz akceptacja dla toczonej wedle tej strategii wojny której elementem były walki na Yellow 14 wyraźnie wzrosła. Dobrze, że im przypomniał o co i dla kogo walczą. W takiej perspektywie nawet całkowita utrata księżyca wraz z wszystkimi przebywającymi na jego powierzchni mieszkańcami była na akceptowalny poziomie. Pokiwali energicznie głowami zgadzając się z przywódcą. Ten oparł się wygodnie o oparcie krzesła dając tym znać, że skończył mówić. - Myślę, że parcharyzacja wojny na Yellow 14 to dobry pomysł. Pierwsza fala właściwie przestała istnieć. Zostały niedobitki. Ale możemy wysłać kolejnych. - kobieta zgodziła się z liderem i mówiła patrząc na pozostałych. Ci jednak nie mieli żadnych wątpliwości. Jasne było, że do walki z potworami lepiej było wysłać członków karnej jednostki niż jakiejkolwiek innej. - Przygotuję co trzeba. - skinął głową jej kolega i otworzył holooekran zaczynając wprowadzać ten plan w życie. - Czas przejść do decydującej fazy. Naszym dziewczynom udało się ocalić i zabezpieczyć “Big Slama”. No i Probst załatwił im dowodzenie na lotnisku więc mają przyzwoite pole manewru. Więc są wszelkie warunki do przeprowadzenia kontruderzenia w samo serce wroga. Zobaczymy czy urwanie głowy bestii coś zmieni. Jeśli na tak zaawansowanym etapie jest szansa wygrania wojny w konwencjonalny sposób to właśnie ta. - lider skinął głową i popatrzył na zebrane grono generałów. Tak. To był dobry moment by uderzyć. Symulacje, obliczenia i jajogłowi obiecywali ciekawe wyniki gdyby to się udało. - Ale wiemy już gdzie jest to serce bestii? - zapytał jeden z mężczyzn mrużąc brwi bo dotąd też niezbyt było to jasne. - Na zasięg rażenia “Big Slam” wystarczający. Resztę trzeba wyciągnąć od Herzog, może Olsen jeśli się uda ją dorwać. No i przecież jest jeszcze nasz mały detektorek. Czas najwyższy sprawdzić czy ten projekt przyniósł jakieś wymierne rezultaty. - lider zespołu uśmiechnął się patrząc na holoekran który właśnie włączył i powiększył. Na nim pojawiły się twarze dwóch wymienionych przez niego kobiet. Wytatuowanej twarzy o czarnych, prawie granatowych włosach, towarzyszyła druga o jasnych, blond włosach okolona kołnierzem egzoszkieletu. Teraz pojawiła się trzecia o czarnych włosach i widocznym górnym fragmentem Obroży. - Ona wie? - zapytał z zaciekawieniem jeden z mundurowych patrząc na ostatnią z wyświetlonych twarzy. - Gdyby wiedziała to by mijało się z celem. Na testach jednak działało nieźle. Tyle, że dotąd nie było okazji tego sprawdzić w realiach bojowych. Trafiła się teraz więc szkoda z niej nie skorzystać. - odpowiedział specjalista od projektów naukowych lekk wskazując na trzecią z wyświetlanych twarzy. - Jak nie zadziała jest jeszcze ta paramedyczka. - wzruszył obojętnie ramionami inny odpalając swoje holo. Czekało ich sporo pracy by przygotować wszystko i wysłać na ten księżyc w formie konkretnych rozkazów dla wielu jednostek. Zwłaszcza, że transport “Big Slama” nigdy nie był prosty. Zwłaszcza lądem i przez wrogie terytorium. - A kogo poślemy tam z tą bombą? - zapytał nie podnosząc oczu znad ekranu i już pracując na wyświetlanej klawiaturze. - A kogo się posyła u nas z bombami? - uśmiechnął się lider wskazując na Obrożę ostatniej z wyświetlonych podobizn kobiet. - W sam raz jak dla nich. - dodał z zadowoleniem. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; Czas: dzień 1; g 36:20; - Jest pan tego pewien? - mężczyzna z siwymi, rzednącymi włosami zapytał z napięciem patrząc na drugiego pochylonego nad aparaturą badawczą. - Jestem chemikiem. A cały świat składa się z jakichś związków chemicznych i ich powiązań. I jak dla mnie takie wyniki interpretowąłbym właśnie w ten sposób. - powiedział brodacza odwracając się do rozmówcy. - To niesamowite! Zwaszcza jak się zestawi, z tym co powiedziała ta miła dziewczyna. Ah, dlaczego nie mogła zostać dłużej! - starszy z mężczyzn wyrzucił ramiona do góry w geście rozpaczy. - A co powiedziała? I jaka dziewczyna? - zapytał brodacz zakładając dla wygody nogę na nogę. Oparł się o fotel by móc swobodnie rozmawiać. - No taka z czarnymi włosami. Z Obrożą. Miała 0 na pancerzu. Ale zbadała ten artefakt i powiedziała, że wykrywa jakąś regularność! W tych wzorach! Rozumiesz!? Jak jest jakakolwiek regularność oznacza to, że to są wzory! Może nawet pismo! I to na pewno nie jest wytwór człowieka! - naukowiec uległ euforii swojej pasji. Mówił szybko i sporo choć trochę chaotycznie gestykulował jakby ruchy ramion nie nadążały za słowami i myślami właściciela. - Więc to byłby wytwór obcej cywilizacji nieznanej człowiekowi. Ale jakiej? A dziewczyna, to pewnie Maya jak z 0 na pancerzu i czarnymi włosami. No tak, bardzo sympatyczna. W ogóle nie wiem co ona tam robi w tych Parchach. - młodszy naukowiec skinął głową twierdząco i wyjął z kieszeni fartucha długopis i zaczął się nim bawić w dłoniach. - A Maya! No tak. Eh, zawsze mam trudności z zapamiętaniem imion nowych studentów i asystentów… - westchnął przepraszająco sławny autorytet od anomalii z jakiej słynął system Relict. - A cywilizacja nie wiem jeszcze jaka ale ten artefakt wycenia się na miliardy lat. Więc możliwe, że ktoś go wykonał zanim jeszcze zaczął tworzyć się nasz Układ Słoneczny a do homo sapiens była jeszcze daleka i niepewna droga. - spec od astroarcheologii usiadł na wolnym krześle. Był tak blisko! Jak przez tyle dekad badań anomalii nigdy wcześniej! - Coś jeszcze znalazłem. Ale burdel na zewnątrz. - powiedział siwowłosy mężczyzna podnosząc zwycięskim gestem dwie butelki w górę. Obydwaj mężczyźni w spojrzeli na wchodzącego ex lekarza. - To powinno się tak świecić? - zapytał zdziwiony stawiając butelki na stole. Dwie pozostałe głowy szybko powędrowały za jego spojrzeniem i dojrzeli tą dziwną nieforemną bryłę jaką dr. Saul nazywał artefaktem. No jakby rzeczywiście się jarzyła jakimś światłem. - Spokojnie to tylko wzbudzone naświetlaniem elektrony. U pewnych substancji to się zdarza. - brodaty chemik uśmiechnął się i odetchnął z ulgą, że chodzi o takie głupstwo. Poświata była nawet dość mocna z badanego obiektu ale przecież tylko chwilowa. Wstał i przeniósł obiekt poza skaner kładąc go znowu do walizki w jakiej przenosił go doktor. Wszyscy trzej czekali bo bryłka powinna od razu zacząć przygasać. Nagle zmarszczył brwi i pochylił nieco głowę by przyjrzeć się nieco lepiej. - To miało te szczelinki? Chyba coś słyszę. - chemik wydawał się i zaniepokojony i zafascynowany swoim odkryciem. Dr. Saul zerwał się z miejsca by podbiec do artefaktu i zobaczyć osobiście jak to wygląda. - No nie mówicie, że w moim grajdole do spokojnego chlania włączyliście jakieś cholerstwo… - jęknął nie ukrywając swojej niechęci były lekarz. I zaczął otwierać pierwszą butelkę. --- - Po co się malujesz? - brunetka siedząc przed lustrem obserwowała zabiegi kosmetyczne siedzącej obok blondynki. W głosie i spojrzeniu dało się znać niechęć i apatię. - Bo chcę ładnie wyglądać. - odpowiedziała blondynka nie przerywając swojej czynności więc dalej patrzyła w swoje odbicie w swoim lustrze. - Po co? Wszystko się wali. Nawet szef nas zostawił. - prychnęła zaczepnie brunetka ulegając rozpaczy. Jej ładna i kształtna twarz była oszpecona przez zacieki z rozmytego przez łzy makijażu. Spojrzała na drugą sąsiadkę. - Bo będę rozmawiać z moim Płomyczkiem. - odpowiedziała blondynka i sprawdziła efekt końcowy posyłając tej drugiej blondynce w lustrze kuszącego całusa. - Po co? Myślisz, że cię z tego wyciągnie? Ona jest Parchem. Zaraz ją pewnie rozwalą albo już ją rozwalili. - brunetka nadal patrzyła na tą drugą sąsiadkę kręcąc z niedowierzaniem głową. Ta druga leżała na blacie kosmetyczki. Nozdrza i usta miała zawalone białymi kryształkami. Z nozdrzy wyciekała jej krew z wolna zatapiając rozsypane, białe kryształki na blacie stołu. Zapłakana brunetka przez szum w głowie nie była pewna czy ta druga oddycha czy nie. Ale już tak chyba dłuższą chwilę leżała na tym blacie bez ruchu. - Nie mów tak! - blondynka spojrzała na koleżankę ostro. Chociaż wiedziała, że ma sporo racji. Zdawała sobie sprawę gdzie są i kim są. Co się dzieje na górze. - Bo co? Taka prawda. Ta twoja cizia cię nie uratuje! Zdechniesz tu razem z nami! Wpadną te potwory i wyżrą nas wszystkich! A ty tu będziesz razem z nami! Nie ma ratunku! Kto był cwany to się zabrał razem z szefem i Kutuzovem! - zrozpaczona brunetka odwróciła się do blondynki i zaczęła mówić ironicznie ale szybko coś w niej pękło i wykrzyczała w twarz blondynki to o czym myśleli chyba wszyscy w tej cholernej dziurze. Blondynka też. Ale i tak wyglądała jakby koleżanka ją spoliczkowała. - Bo ją lubię. I chcę z nią porozmawiać. A teraz już mogę jak holo znów działają. - odpowiedziała krótko bo czuła, że przy dłuższej rozmowie mogłaby się też znowu rozpłakać albo nie wytrzymać w inny sposób. Wstała zgarniając z blatu swoje holo. - Lubisz ją? Za co? Tak dobrze ci robi jak się dymacie? Czy tobie jak ją obrabiasz? Ja też ci mogę zrobić dobrze. Właściwie to kurwa nie wiem co możemy tu innego robić. No chlać albo ćpać jeszcze. - brunetka złapała wychodzącą blondynkę za nadgarstek i spojrzała na nią proszącą desperacją. Już zostały tutaj chyba tylko we dwie. A jak blondynka wyjdzie to zostanie sama. - Po prostu ją lubię. I lubię się z nią obrabiać. Puść mnie, muszę do niej zadzwonić. - blondynka lekko uśmiechnęła się szarpnęła dłonią uwalniając się z uścisku koleżanki. Ruszyła do wyjścia z garderoby by móc swobodnie porozmawiać. - Zaczekaj! - krzyknęła brunetka zrywając się z krzesła. Dogoniła blondynę prawie przy samym wyjściu. - Ale Amy, powiedz. Ona może cię jakoś stąd zabrać? A mnie? Słuchaj mam odłożone trochę kredytów. Zapłacę! I koksu! Pierwszorzędny towar! A lubisz z dziewczynami? To weź mnie! Albo ona. Zgadzam się na wszystko! Ale weźcie mnie ze sobą! Zabierzcie mnie! No kurwa Amy do cholery nie zostawiaj mnie tu! Nie daj mi tutaj zdechnąć! - koleżanka znowu złapała za rękę blondynkę balansując na pograniczu nadziei i rozpaczy. Łzy znowu napłynęły jej do oczu ale desperacko próbowała zapanować nad tym w końcu klękła przez trzymającą holofon blondynką wciąż prosząco trzymając ją za rękę. Blondynka chwilę się nie odzywała sama będąc blisko płaczu. - Ona jest Parchem kochanie. Nie ma żadnej cudownej windy na orbitę. Sama wiesz, że ich z niej zrzcają w jedną stronę i koniec. A ja chcę z nią po prostu porozmawiać. - powiedziała wyswabadzając się z uścisku brunetki i ocierając kciukiem łzę z jej policzka. Obie były świadome swoich możliwości i sytuacji. Ale w obydwu jeszcze płonęła desperacka nadzieja na cud. W końcu nie chcąc uczestniczyć dłużej w tej trudnej i przykrej rozmowie odwróciła się i wyszła z garderoby. - Dziwka! - przeszła kilka kroków gdy usłyszała dopiero co zamknięte drzwi i głos zdesperowanej brunetki. Zaraz potem śmignął obok niej dezodorant. - Zawsze się woziłaś! Co ty sobie myślisz, że jesteś lepsza od nas?! Miałaś fart dać dupy temu co trzeba w odpowiednim momencie to cię wypromował na gwiazdkę sezonu! Ale tak naprawdę jesteś taką samą szmatą jak my wszystkie! I tak samo tu z nami zdechniesz! - wrzeszczała rozwścieczona brunetka ciskając za odbiegającą blondynką kolejne pantofle i lakiery do włosów. Dziewczyna o blond włosach zamknęła kolejne drzwi jakie rozdzieliły ją od rozzłoszczonej koleżanki. Potem kolejne chowając się w ubikacji. Oparła się o ścianę ale czuła się wypruta. Zjechała po niej na samą podłogę siadając na niej. Czuła się wypompowana. Miała się jeszcze przebrać ale już nie czuła się na siłach. Starła łzy zbierające się w kącikach oczu by nie zmarnować efektu pracy przed lustrem. Miętoliła chwilę holofon w dłoniach ale w końcu zebrała się na tyle by wystukać numer. - Kapral Otten słucham. - holo wyświetliło jakiegoś żołnierza który zerkał na nią zdziwionym i zniecierpliwionym głosem. - Ja… Ja bym chciała mówić z Promyczkiem… - wydukała blondynka przygryzając wargi. W ogóle jej nie przyszło do głowy, że będzie musiała rozmawiać z kimś jeszcze. - Z kim? I kim ty właściwie jesteś? Przedstaw się. - na twarzy żołnierza wyraz zakłopotania i braku rozumienia stał się jeszcze bardziej wyraźny. Tak samo jak irytacja i zniecierpliwienie. Ale było to ujęte w karby profesjonalizmu. - Jestem Amy. Znaczy Amanda. I chciałam rozmawiać z moim Promyczkiem. Znaczy z Chelsy. - blondynka próbowała wziąć się w garść. Zmrużyła oczy próbując sobie przypomnieć jak najwięcej detali. - No to świetnie Amy. Ale podaj nazwisko. Albo Klucz. Swój i tej Chelsy. - kapral od łączności westchnął widząc, że dzwoniąca kobieta jest roztrzęsiona a do tego młoda i ładna. Nie szło zbyt łatwo ale i na to były sposoby. Po wymianie paru wypowiedzi w końcu udało mu się ustalić z kim rozmawia i z kim ona chce rozmawiać. - Chodzi ci o nią? - zapytał przesyłając zdjęcie Latynoski w Obroży podpisane jako Black 2. - Tak! To ona! - ucieszyła się blondynka widząc znajomą twarz na półprzezroczystym ekranie. Poprawiła włosy i czekała z napięciem siedząc na podłodze pod ścianą. --- - Myślisz, że znowu świruje? - zapytał młodszy mężczyzna tego starszego i masywniejszego. Obydwaj patrzyli przez małe okienko w drzwiach na wnętrze małej izolatki. W niej zaś uwagę przykuwać mogła tylko wytatuowana kobieta przypięta pasami do jedynego łóżka. Kręciła na boki głową i chyba jęczała cicho a może nawet coś mówiła. Wyglądało jakby miała koszmary. A przecież i ten doktorek z Parchów i ten pijaczyna Kozlov mówili, że po takich prochach jak dostała miała być spokojna. Usłyszeli za sobą jakieś skrzypienie ale już nic nie zdążyli zrobić. Twarz Jorgensena zderzyła sie nagle z szybą i drzwiami jakie właśnie obserwował po tym gdy jakaś dłoń złapała go za potylicę. Alle miał nieco więcej czasu więc zdołał się odwrócić d napastnika. Tylko po to by pistolet trzasnął go w skroń rozcinając ją. Młody i patykowaty policjant stracił równowagę i poleciał na krzesło i biurko obok którego zwykle siedział pilnując izolatki. W tym czasie grubszy i starszy policjant jęknął trzymając się za rozbitą twarz. Napastnik więc zdzielił go pistoletem w głowę powalając wreszcie na podłogę. - Wyrzuć broń! - wrzasnął ostro zdenerwowany facet w klasycznie po bandycku założonej chuście na twarzy. Celował do obydwu jęczących i zbierających się gliniarzy z pistoletu. Chwilowo dominował. Ale zdawał sobie sprawę, że ich było dwóch a on jeden. Więc wymownie wycelował broń w stronę leżącego na boku starszego gliniarza i krzyczał do tego młodszego. Ten na wpół leżał, na w pół siedział na przechylonym krześle i biurku. Oceniając szybko sytuację Alle po chwili wahania wyjął z kabury swój pistolet i odrzucił go od siebie. - Dobra, spokojnie. Już wyrzuciłem. Tylko spokojnie. - próbował przemówić do rozsądku napastnikowi i skierować jego uwagę na siebie. Ten jednak był dość silnie zdeterminowany. - Teraz ty! Wyrzuć broń! - zamaskowany mężczyzna wycelował broń w kulącego się Jorgensena i ten też po chwili zwłoki widząc wycelowaną w siebie lufę wysunął z kabury pistolet i odrzucił go na środek sali. - Jak chcesz jakieś prochy to są w tamtej szafce. Dużo dobrych prochów. - Alle pokazał dłonią na szafkę po drugiej stronie sali. Po co napadać na ambulatorium w takiej sytuacji w jakiej się znaleźli? Chyba tylko dla prochów. - Bierzesz mnie za ćpuna?! - zamaskowanego wyraźnie ogarnął gniew. Kopnął ze złością młodszego policjanta. Ten jęknął od tego uderzenia. - Drzwi! Otwieraj drzwi! - ponaglił napastnik wskazując lufą trzymanego pistoletu na zamknięte drzwi izolatki naznaczonych właśnie ściekającym, czerwonym kleksem z twarzy Jorgensena. Ten jednak dalej jęczał trzymając się za twarz i leżąc na podłodze. - Dobra, spokojnie. Otworzę ci. - powiedział mlodszy gliniarz widząc, że starszy nie jest na chodzie. Podniósł się powoli i sięgnął do zamka. Przesunął swoim palcem z końcówką Klucza i zamek szczeknął otwierając się. - Otwarte. - powiedział popychając drzwi do wnętrza. Droga do izolatki stała otworem. - Myślisz, że głupi jestem?! Wejdź i uwolnij wyrocznię! - warknął wściekle napastnik i wepchnął policjanta do środka. - Jak coś zaczniesz kręcić rozwalę twojego kumpla! - krzyknął rozkazująco mężczyzna z chustą na twarzy. Rozglądał się nerwowo za siebie i wokół siebie ale głównie celował z pistoletu do obydwu policjantów. - Już dobrze. Już ją odpinam. Ale ona jest bardzo chora. Lepiej by tu została. Tu ma opiekę medyczną… - młodszy gliniarz podszedł do łóżka z kręcącą się na niej kobietą. Zaczął wolno odpinać pasy jakie ją mocowały modląc się w duchu o cud. - Tak! Widzę właśnie jak o nią dbacie! To święta kobieta! Ona widzi! Ona wie! To wy jesteście ślepi i głusi! I głupi! Nie widzicie jak wami manipulują! Banda marionetek! - krzyczał coraz mocniej napastnik machając niebezpiecznie bronią. Ten moment wykorzystał kulący się w progu gliniarz by złapać go za nogawkę. Próbował sięgnąć wyżej a drugi w głębi izolatki widząc ten ruch ruszył do przodu. Ale nie zdążył. Napastnik trzasnął lufą w twarz Jorgensena i wycelował w nadbiegającego policjanta. - Stój! - krzyknął z desperacją w oczach. Okrzyk, oczy i wycelowana lufa zastopowały Alle. Zatrzymał się i uniósł ręce do góry. Nie miał szans być szybszy od kuli. - Uwolnij wyrocznię! - ponaglił znowu napastnik. Młodszy policjant nie widząc wyjścia wrócił do łóżka i rozpinania przypiętej do niej kobiety. W międzyczasie zamaskowany wkopał grubszego gliniarza do wnętrza izolatki. - Anioły… Anioły przybędą walczyć z demonami… W ich odwiecznej wojnie… - wyszeptała wycieńczonym głosem uwalniana kobieta. Dalej już poszło bez większych komplikacji. Alle położył kobietę na progu gdzie przed chwilą leżał jego powalony ciosem kolega. Potem napastnik kazał mu się cofnąć. Zamknął drzwi. I przez tą samą szybkę co przed chwilą obydwaj z Hallurem obserwowali izolatkę widział jak ten obcy podnosi terrorystkę w ramiona i znika wychodząc z nią z ambulatorium. Popatrzył bez większej nadziei na zamek. Łatwo go było otworzyć Kluczem z odpowiednimi uprawnieniami. Ale nie od wewnątrz. Przykląkł przy pobitym koledze. - I jak stary? Trzymasz się? - zapytał kładąc mu pocieszająco dłoń na ramieniu. Nie mieli tutaj nawet apteczki ani stimpaka. Zaczął majstrować przy rękawie jęczącego mundurowego by zrobić jakikolwiek opatrunek na jego rozbitą twarz gdy przyszła wiadomość na komunikatory ich obydwu. Cytat:
--- - Interesujące. - powiedział mężczyzna w elegancko skrojonym garniturze i staromodnie wyglądających okularach w rogowej oprawie. Wydawał się sprawić wrażenie, że brud i syf tego świata nie jest w stanie go tknąć. Siedział w prywatnych kwaterach na bardzo ważnych gości a twarz i front oświetlała mu delikatna poświata pracującego holoekranu. - Co takiego? - zapytał drugi z mężczyzn siedzący przy tym samym stole. Choć też był w garniturze to zdawał się mu pasować jak świni siodło. Znacznie bardziej pasował mu krótko wygolona fryzura, kabura pod pachą widoczna pod rozchłestaną marynarką czy automat leżący po jego stronie stołu. No i papieros jaki właśnie wyjmował i przymierzał się do zapalenia. - Bardzo ciekawa sprawa. I Dymitri, proszę byś tu nie palił przy mnie. - mężczyzna w okularach podniósł wzrok znad wyświetlanego ekranu i spojrzał na tego drugiego. Chwilę mierzyli się spojrzeniami a niezapalony papieros zamarł w ustach tego uzbrojonego. - Jaka sprawa? Kurwa szkoda, że tu naszych dziewczynek nie ma. Trochę tu drętwo. - Dymitri schował papierosy ale by jakoś zamaskować zmieszanie próbował od razu zmienić temat. - Jak tak ci ich brakuje to było zostać z nimi na dole. - odpowiedział spokojnie szatyn w okularach wracając do przerwanej na chwilę pracy. - Nie no daj spkój Oleg. - roześmiał się Dymitri słysząc taki pomysł. - Fajne tam dziwki były ale no nie aż tak by z nimi zostać w tym syfie na dole. Kto by za kurwy umierał? - uzbrojony facet roześmiał się i upił łyka ze szklanki. Żałował, że już nie jest po służbie by naprawdę się napić. - Dymitri. A od kiedy jesteśmy sobie po imieniu? - prawnik znowu podniósł wzrok na ochroniarza i popatrzył na niego wyczekująco. Byl dobry moment by przypomnieć kto tu po czyjej stronie smyczy chodzi. Ochroniarz a do niedawna szef ochrony Anatolija Morvinovicza zacisnął zęby i przez moment patrzył na tego prawniczynę jawnie wrogo. Przecież jechali na tym samym wózku! Obydwaj ugadali się i tak samo zdradzili i wyrolowali szefa! I teraz obydwaj mieli u niego przerąbane. Ale na szczęście on został tam na dole. Jednak teraz przycisk z kasą przeszedł w ręce tego cwaniaczka w okularkach. A teraz będą potrzebowali kasy. Kupę kasy. Zdawał sobie sprawę, że ten moment gdy najbardziej był potrzebny prawnikowi, tam na dole, w dżungli, gdy zmieniali front minął. Teraz już taki niezbędny nie był. - Przepraszam Olegu Kuzniecov. To przez ten stres. Trochę mnie poniosło. - powiedział w końcu ochroniarz lekko schylając głowę. Wiedział, ze musi się stad wydostać. Z tego cholernego systemu. A z tym cwaniaczkiem ma znacznie większe szanse niż bez niego. - Rozumiem. - prawnik uspokojony z przywróconej hierarchii wartości znów zaglębił się w lekturze sprawy z jaką się zapoznawał. - To jakaś ciekawa sprawa pewnie co? Że się tak pan nią w takiej chwili zajmuje. - Dymitri starał się jakoś udobruchać swojego nowego szefa by jakoś zalepić czymś tą gafę jaką właśnie strzelił. - Bardzo. Nie przeczytałem jeszcze wszystkiego ale widzę, ze ktoś tu się bardzo spieszył. A ten jej prawnik z urzędu to po prostu kpina z systemu prawnego. - prawnik mówił zamyślonym głosem wpatrzony w kolejne fragmenty sprawy z jaką się zapoznawał. - Ona? Któraś z naszych dziewczyn? - zapytał Dymitri widząc, że prawnik łyknął przynętę i jakoś nie drążył tematu tej gafy za to dał się pociągnąć za język. - Nie. Ta co rozkodawała nam te ustrojstwo do Aki tam na dole. Nawet nie złożyła apelacji. Nie rozumiem dlaczego. Ale to w tej chwili bardzo ułatawia nam robotę. - prawnik któremu tabele, cyfry i paragrafy odbijały sie w okularach dalej mówił zamyślonym głosem. - Ona?! Ale przecież ona została na dole. Razem z resztą. Po co się tym zajmować? Przecież jak jest więźniem to nawet nie ma jak zapłacić. - Dymitri dał się ponieść emocjom nie mogąc zrozumieć motywów postępowania prawnika. - Bo wiarygodność to bardzo ważna rzecz dla prawnika. A poza tym to bardzo ciekawa sprawa. Jakbyśmy wygrali byłby to pierwszy przypadek w Federacji gdzie ktoś wybronił Parcha z jego wyroku. - Kutuzov pozwolił sobie na lekki uśmiech widząc zmieszanie na twarzy ochroniarza. Należeli do kompletnie różnych światów choć obydwaj mieli przydatne temu drugiemu umiejętności więc łączyła ich wspólnota interesów. Poczuł dyskretny dzwonek i wyjął z kieszeni holo. Uniósł na moment brwi w geście zdziwienia. - No proszę. Nasz przyjaciel. - uśmiechnął się widząc pytający grymas twarzy u ochroniarza. A potem odebrał połączenie. - Anatolij! - przywitał się radośnie z mężczyzną w białym garniturze. - Oleg! - wysapał dyszący z wściekłości biznesmen u jakiego do niedawna służyli obydwaj mężczyźni siedzący teraz przy czystym stole. - Oj Anatolij. Nie wyglądasz za dobrze. Za dużo pracujesz przyjacielu. Ten stres cię w końcu wykończy. Wolne sobie wreszcie zrób. Skorzystaj z usług własnego klubu albo weź parę dziewczyn i wyjedź gdzieś. - prawnik mówił lekkim tonem z bijącą wyraźnie przyjacielską troską. Zupełnie jakby rozmawiało dwóch przyjaciół. Drugi z Rosjan słysząc to roześmiał się. Ale był to nerwowy, niebezpieczny śmiech. Przesunął palcami po krótkich włosach i pokręcił głową. Dymitri przysłuchiwał się i przyglądał holorozmowie z wyraźną obawą. - Oj Oleg… - powiedział biznesmen znowu się uśmiechając i znowu nerwowo. Widać było, że aż gotuje się, z wściekłości. Pogroził palcem mężczyźnie siedzącemu przy stole. Wszyscy trzej wiedzieli, że zwykle nie był to pusty gest. - Słucham cię przyjacielu, co mogę dla ciebie zrobić. - zapytał usłużnie i z przyjacielskim uśmiechem prawnik patrząc na sfrustrowanego mężczyznę kręcącego się po drugiej stronie połączenia. - Oddawaj mi moją kasę sukinsynu! I miejscówkę! Ona była dla mnie! - biznesmen wycedził cicho ale dobitnie słowa bijąc się mocno w pierś. Garnitur choć dalej elegancki już nie był taki śnieżnobiały jak wówczas gdy jeszcze wszyscy razem opuszczali bunkier pod klubem. - Ależ Anatolij. - powiedział z wyrzutem prawnik. - Twoja miejscówka wciąż na ciebie czeka. Przecież właśnie po to mnie wysłałeś przodem. Żebym przeprowadził negocjacje w sprawie transportu tutaj na górę. Prawda? Naprawdę godne podziwu w takiej sytuacji myśleć nie tylko o sobie ale i swoich pracownikach. I tylu obywatelach Federacji i mieszkańców naszej małej społeczności na Maxie. Niesamowity wyczyn jak na skromnego biznesmena. - prawnik mówił z przyjemnym uśmiechem i tak płynnie jakby przypominał tylko o jakichś ustaleniach. Zaś obydwaj mężczyźni którzy go słuchali wyglądali na takich co nie mogą wyjść z osłupienia. Więc im pomógł. - Jest tam może gdzieś ta Olimpia? Polecam z nią porozmawiać. Niesamowicie to by podniosło nasze notowania. Mogę oczywiście z nią porozmawiać w twoim imieniu Anatolij. Dobry PR jest cenny w każdej sprawie. - prawnik mówił dalej zupełnie jak zwykle gdy udzielał rad klientom co i jak mają mówić przed sądem lub przed jakimikolwiek negocjacjami. Biznesmen przeczesał palcami włosy i wyraźnie myślał. Szybko kalkulował choć ogrom negatywnych emocji wcale mu tego nie ułatwiał. - Naturalnie Oleg. No pewnie. - uśmiechnął się w końcu biznesmen gdy już zdołała połapać się w tym o czym mówił jego prawnik i podobno przyjaciel. - A powiedz mi Oleg na jakim etapie są te negocjacje? Wiesz ta Oli to całkiem szczwana sztuka. Pewnie by się pytała gdzie i kiedy i inne takie. - głos Rosjanina w poplamionym błotem, ziemią i żółtą posoką prawie wrócił do normy. Chociaż uśmiech i spokój wciąż wydawały się być wymuszone i złość nadal była wyczuwalna tuż pod skórą. - O tak, bardzo ciekawa z niej rozmówczyni. - zgodził się uprzejmie prawnik kiwając głową. - A negocjujemy właśnie prom desantowy. Powinien pomieścić całkiem sympatyczną gromadkę. No i ciebie oczywiście, naszego drogiego dobroczyńcę, drogi przyjacielu. A kiedy no cóż, spodziewam się, że przed wieczorem ale oczywiście będę się starał wynegocjować jak najszybszy przylot. - prawnik wskazał na holo przy jakim dotąd pracował choć pewnie ekran połączenia nie pokazywał co na nim jest. - Cały prom desantowy? No to świetnie. Naprawdę świetnie Oleg. A powiedz, może ja sobie sam porozmawiam zamiast wyręczać się twoją zapracowaną osobą? - zapytał z uśmiechem Morvinovicz. Musiał za ciemnymi okularami przymknąć oczy by lepiej mu się myślało. - Naturalnie. Wyślę ci wszystkie dane Anatolij. - zgodził się z uprzejmym uśmiechem prawnik. Przez chwilę jeszcze obydwaj rozmawiali zupełnie jakby żadnego incydentu w dżungli nigdy nie było albo był jakimś drobnym nieporozumieniem między starymi przyjaciółmi. Potem zaś rozstali się jak to zwykle kończyli rozmowy ze sobą. - Ależ… Przecież jak on tu dotrze to on nas… Naprawdę Olegu Kuzniecovie załatwiacie jakiś prom tam na dół? - Dymitri wytrzeszczał oczy w zdumieniu. Przecież umawiali się na dole kompletnie inaczej! A jak Morvinovicz tu by przybył i ich dorwie… - Nie zostawia się przyjaciół w biedzie Dymitri. Zwłaszcza jak nie kosztuje nas to ani grosza. Spójrz co mamy dzięki naszemu dobrodziejowi. - uśmiechnął się wesoło prawnik widząc zaskoczoną minę ochroniarza gdy pokazywał na wnętrze luksusowego baru w jakim właśnie siedzieli. Nie jak ta hołota w standardzie. Mężczyzna w białym garniturze na zmianę zaciskał i rozkurczał dłoń na trzymanym holofonie. Wysiadł na płytę lotniska i z miejsca uderzył go betonowy skwar południa. Kłamał? Czy mówił prawdę? Naprawdę załatwiał prom dla nich czy tylko tak mówił? Nadzieja bardzo chciała by tak było. Ale wrodzona i wytrenowana nieufność kazała być sceptyczna. Jednak tutaj w tej sytuacji, na tym podmiejskim lotnisku i w samo południe, z całą zgrają mundurowych i nielicznymi ochroniarzami no i przede wszystkim z zablokowaną na kontach kasą miał cholernie ograniczone możliwości działania. Usiadł z powrotem na siedzeniu pasażera terenówki i oparł nogę o krawędź nadkola. Musiał pomyśleć. Co mógł zrobić. I co ten cholerny Oleg knuje.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić | |
09-02-2018, 23:37 | #249 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=hg14Ocs03xA[/MEDIA] Brown 0 nigdy nie przypuszczała, że widok ludzi w obrożach karnej jednostki Parchów może sprawić tyle radości, ale tak właśnie było. Dla niej nie przyjechała banda kryminalistów skazanych prawomocnym wyrokiem na karę dłuższą niż dożywocie. Dla Vinogradovej z transportera na płytę lotniska wysiadła jej rodzina w sile trzech sztuk. Trzy sylwetki nad którymi górował olbrzym w pancerzu wspomaganym, za nim wysiadła druga osoba, ta zamknięta w hermetyczny kombinezon i z butlą miotacza na plecach. Ledwo Rosjanka ich zobaczyła, zaczęła biec. Dobiegła akurat gdy trzecia postać wysiadła na twardy beton, rozglądając się dookoła.
__________________ A God Damn Rat Pack Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy... |
09-02-2018, 23:37 | #250 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy... |