Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-04-2018, 00:12   #291
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Grey 39 westchnął żałośnie, poprawiając kapelusz na głowie.
- W firmie każdą niesubordynację kończyłem egzekucją, ale nie jestem już u siebie - mruknął, poruszając barkiem, w który w wolnej chwili drużynowy medyk zaaplikował mu dwa stimpaki. Widać było, że mężczyzna od razu nabrał koloru.
- Dobra, ferajna. Kto chce tu zamieszkać, ten zostaje. Reszta wypad! - zawołał kowboj, po czym podszedł do Grey 33, kucając przed nią. Spojrzał jej w oczy i skinął przyjaźnie głową. - Pokłujemy cię szybko i lecimy na taksi. Może być? - zaproponował spokojnym głosem, wyciągając jednego stimpaka i machając igłą przed jej oczyma. Na zatarczkę między Grey 35 i 32 zdawał się nie zwracać już uwagi.
Miała się włączyć w tą całą bijatykę, ale Grey 39 umiejętnie odwrócił jej uwagę od zamieszania przy śluzie. Chwilę patrzyła na niego, aż w końcu uśmiechnęła się, nawet może by rzecz, że przyjaźnie i niemrawo skinęła głową, sama dociagając kilka stimpaków ze swoich zapasów. Krioburza siekła ją bardziej niż można by pomyśleć. Dopiero po odpowiedniej dawce przyjętych w ciało igieł podniosła się z ziemi i otrzepała się z pyłu.
-Wiszę Ci whiskey cowboyu-rzuciła w kierunku mężczyzny i spojrzała na szarpiących się Grejów. Ale jej się oddział trafił. Pokręciła tylko głową, bo takiej zbieraniny nieprofesjonalnych tłuków nie widziała dawno.
- Zabierajmy się stąd- Dodała i poprawiła osprzęt nim ruszyła do wyjścia.
- Widzimy się na górze - powiedział jeszcze Stafford, podnosząc swój plecak i podążając za Zoe w stronę wyjścia. Mijając medyka i inżynier skinął im kapeluszem, posyłając przy okazji wymowne spojrzenie w stylu “skończcie się wygłupiać”.

- Mówię. Chodź blondas. A reszta wypierdalać. - warknęła Gomes wyraźnie wkurzonym tonem. Dla wymowności gestu stopującego wycelowała ckm w przejście z otwartymi drzwiami. Grey 35 nie zatrzymywany więcej przez Grey 32 przeszedł przez próg śluzy. A potem ją zamknął odcinając śluzę od reszty bunkra. - Otwieraj teraz te. - wskazała na drzwi na zewnątrz i teraz dla odmiany na nie przeniosła lufę ciężkiej broni.

James Stafford omal nie wpadł na plecy Zoe, kiedy ta z kolei o mało nie odbiła się od zamkniętej śluzy. Wszystko działo się tak szybko, że nie zdążyli odpowiednio zareagować.
- A tamci dokąd? - mruknął Grey 39, po czym minął kobietę i szarpnął za zawór śluzy, by ponownie ją otworzyć.

Po chwili szarpania panel otworzył drzwi ukazując wnętrze pustej już śluzy. Śluza mogła pomieścić ze dwie osoby względnie swobodnie. Może jedną czy dwie więcej jakby stanąć jak śledzie w beczce i bez możliwości sensownej kontrakcji gdyby trzeba było ją podjąć. - Dokąd tak wam prędko? Parami miało być. Jeden od was i jeden od nas. Dla mnie brzmi to uczciwie. - jakiś rosły facet z miotaczem ognia złapał Jamesa za ramię i odwrócił go z powrotem do siebie. Patrzył podejrzliwie na kowboja a reszta z 200-ki też pokiwała głowami. Widocznie nie uśmiechało im się być na szarym końcu w drodze do być może jedynego ratunku jaki tutaj mieli.

- CZEKAĆ - wystukała Grey 32 do pozostałych. Nie śpieszyła się już tak bardzo do wychodzenia. Jeśli 27 tak bardzo się pchała... To mogła jak najbardziej zrobić za worek do opróżnienia ołowiu. Black mogli pojawić się właściwie tylko po 35. Reszta mogła ich nie interesować. Na terenie, gdy nie było ŻADNYCH reguł, sprawa mogła stać się bardziej skomplikowana. - MOGĄ BYĆ TYLKO PO 35. WSTRZYMAĆ SIĘ JESZCZE - dorzuciła i poczęłą obserwować stan zdrowia 27 wraz z pozycjami okolicznych parchów.

- Bzduuura - odezwał się James, mimochodem odczytując wiadomości od Grey 32. Zmierzył wzrokiem Parcha z miotaczem ognia. - Dla mnie też takie rozwiązanie brzmi rozsądnie. Wychodź i przepal się do naszej taksi, jeśli będzie trzeba - dodał, zsuwając się w bok. Jednocześnie spojrzał na Zoe, obserwując jej reakcję.

Była pani major nie wyglądała na zadowoloną, co więcej gruba bruzda, która pojawiła się między jej oczami sugerowała, że ćwierćazjatka jest co najmniej zirytowana całą sytuacją.
- Ty z miotaczem idziesz pierwszy, Grey 32 powinnaś iść z nim, potem ja z kimś od was, za nami cowboy i ktoś od was i na końcu ostatnia pozostała para, ale ruchy, jak zrobimy to sprawnie wszyscy powinni się załapać na ochronę ognia, kapiszi? - popatrzyła po wszystkich obecnych w schronie, mając nadzieję, że nikt już nie będzie próbował przedłużać tego nieszczęsnego przedstawienia.

Kolejność wychodzenia była właściwie obojętna. Skoro pojawiła się jakaś świadoma koncepcja, można było na nią przystać, choć Grey 32 potrzebowała swojego upewnienia się. Musiała wypatrzeć na HUDzie, że nie strzelają do 27 a jej status nie zamienił się w KIA. Sprawa wyglądała optymistycznie, więc następnym postanowieniem było zabranie ze sobą pustego wojskowego plecaka. Co prawda Grey 32 w ogóle nie badała schronu w wolnym czasie, jednak odciągając ludzi od krioburzy, jedna osoba położona została obok sterty paru gratów. Śluza natomaist już protestowała skrajnie małą objętością jak na osobę z miotaczem ognia i obładowanego małego goliata.

Drzwi od śluzy zamknęły się ponownie. Mieszana para z dwóch grup Greyów zamknęła się wewnątrz śluzy a pozostałe pół tuzina skazańców znów oglądało i słyszało zamykające się drzwi śluzy. Gdy przyszła kolej na otwarcie drzwi zewnętrznych śluzy od razu przez powstałą szczelinę wpadła mroźna, wichura sypiąc w twarz i szybki hełmu zmrożonym kriogazem. Na operatorze miotacza zrobiło to wrażenie od razu bo zaczął kaszleć i krztusić się. Jak każdy bez odpowiedniej ochrony. Niemniej zdołał ustać na nogach i ruszył biegiem po korytarzu zostawiając otwarte drzwi śluzy. A gdy jedna strona była otwarta drugiej nie dało się otworzyć ponownie. Było to zrozumiane przez 32, która sprawnie zabrała się za zamykanie. Nie musiała się śpieszyć, jednak potrzebowała dogonić towarzysza i odsłonić mu tyłek, gdy ten niedomagał z uwagi na warunki pogodowe.

Plan Grey 32 wyszedł tak w połowie. W połowie bo udało jej się domnkąć śluzę ale z dogonieniem towarzysza poszło już niezbyt dobrze. Wciąż biegła korytarzem w piwnicy gdy z góry doszedł ją charakterystyczny syk miotacza i skrzek palonych żywcem stworów. Sama też miała towarzystwo. Zaatakowały ją z dwóch stron. Zdążyła strzelić i rozczłonkować wiązką śrutu jednego z nich. Kolejny jednak dopadł ją a mogła się załsaniać tylko swoją strzelbą. Udało jej się jednak trafić kolbą napastnika i dobić ciężkimi buciorami. Przebiegła kolejny kawałek po schodach i wybiegła na parter gdzie zwijał się jakiś spalony stwór wciąż sycząc i skwiercząc odparowywanym ciałem. Potem był już prosty kawałek przez podwórze. Tam już widziała latadełko, liny i trójkę ludzi na dole. Zanim tam dobiegła musiała rozstrzelać kolejnego napastnika. Który zeskoczył z piętra budynku lądując kilka kroków dalej. Broń szczeknęła pustym zamkiem ale udało jej się dobiec ten ostatni kawałek i znaleźć się przy dwójce Parchów z grupy Black. Operator miotacza z 200-ki właśnie był wyładowywany przez boczny luk latacza.

Zoe odczekała odpowiedni czas by pozostała dwójka opuściła śluzę i otworzyła ją, by samej udać się na drugą stronę. Założyła maskę, wiedząc, że nie utrzyma je przy życiu zbyt długo, ale to zawsze były cenne sekundy. W dłoni zacisnęła naładowany pistolet, skinęła głową cowboyowi i pozostałej Grey 31 po czym zamknęła drzwi za nią i towarzyszącym jej jednym z Grey 200.

Facet z 200-ki powtórzyl ruch Grey 33 i też założył swoją maskę. Przez co w podobnych pancerzach i z niewidoczną twarzą oboje wyglądali podobnie. Tyle, że ona stała z pistoletem a on z karabinkiem. Nie odzywał się do niej tak samo jak ona do niego. W milczeniu przeszli razem przez całą procedurę zamykania i otwierania kolejnych drzwi śluzy. Gdy otwarli te zewnętrzne od razu zaatakowała ich zmrożona zamieć krioburzy. Wdarła się do wnętrzna śluzy i naprawdę nie wyglądało to zachęcająco do wyjścia. Jednak wyjść musieli. Zamknęli za sobą drzwi i ruszyli przez korytarz który wyglądał na mieszaninę mgły i zamieci. Jedynym źródłem światła były latarki umieszczone przy broni. Zdołali dobiec do pierwszego rozwidlenia i zatrzymali się na chwilę. Żadne z nich nie było świadome pierwotnej drogi do schronu więc nie było takie oczywiste gdzie jest wyjście na wyższe poziomy. Słaba widoczność kompletnie nie ułatwiała orientacji w tym korytarzu. Zanim się zdecydowali korytarz wypełnił cień szybko przemieniający się w kształt obcego, nieludzkiego stwora. Tym razem większego niż te co spotkali wcześniej. Oboje zdołali wystrzelić próbując zalać poczwarę ołowiem i część pocisków pewnie trafiła a część nie. Nie udało się powalić stwora i ten doskoczył do faceta z 200-ki. Chociaż temu udało się zbić pierwsze pęknięcia pazurami i nawet zdzielił stwora kolbą aż ten zasyczał boleśnie to jasne było, że tak prędko walka się nie skończy a wynik tego pojedynku jest trudny do oszacowania.

Tymczasem znajdujący się nadal w schronie Grey 39 stanął przy śluzie i nasłuchiwał.
- Chyba przeszli - odezwał się do pozostałej trójki w pomieszczeniu, zawieszając spojrzenie na dłużej na dwójce z Grey 200.
- Ty - Stafford wskazał czarnoskórego mężczyznę z dwusetki. - Przejdziesz ze mną, w porządku? - zapytał, jednak zaraz kontynuował, odwracając się do zebranych i rozkładając dyplomatycznie ręce, jakby próbował ich ogarnąć.
- Jako ostatnia czwórka powinniśmy się trzymać razem. Nie chcę, by któraś para została z tyłu. Dlatego jak tylko przejdziemy z kolegą przez śluzę, zaczekamy na was i kupą przebijemy się na zewnątrz. Pasuje? - dodał, tym razem przyglądając się kobiecie z numerem G31.

- Jasne białasku, nie ma problemu. - powiedział czarnoskóry Grey 28 wyjmując z kabury pistolet. Podobnie jak Grey 33 jako główną broń miał karabin wyborowy i podobnie jak ona widocznie uznał w zamkniętych pomieszczeniach pistolet za mniej kłopotliwą broń. Reszta Parchów popatrzyła obojętnie albo ze zmieszaniem na siebie nawzajem to na kowboja z grupy 300. Nikt chyba nie miał oporów przed takim planem. Dwójka kolejnych Parchów zamknęła za sobą wewnętrzne drzwi śluzy szykując się do wyjścia na świat zewnętrzny.

- Grey 32, tu kapitan Hassel. Kara dyscyplinarna II stopnia za wczycznanie burd na polu walki. Za kolejny numer będzie III. - eter w słuchawkach Greyów przerwał nagle komunikat z obco brzmiącym męskim głosem. Na słuch wydawało się, że facet jest wkurzony a skoro był mundurowym to miał prawo zawiadywać parchowymi Obrożami. Kara dyscyplinarna II stopnia oznaczała zwykle porażenie prądem albo wstrzyknięcie jakiejś toksyny która natychmiast powalała skazańca na jakiś czas i to z przykrymi efektami ubocznymi.

Za drzwiami śluzy Grey 33 musiała znów walczyć o życie, co przyjęła z całkowitym spokojem. Spodziewała się tego i nie było dla niej szokiem, że niemal od razu wpadli na urocze xenos. Towarzyszący jej jeden z Grey 200 wszedł w zwarcie z przerośniętą poczwarą, a instynkt Zoe zadziałał sam. Promień latarki oświetlił swora, pomagając Zoe w celowaniu, nim kobieta oddała strzał.

Była pani major a obecna skazana prawomocnym wyrokiem sądowym skazaniec otworzyła ogień ze swojego pistoletu do stwora z jakim walczył jej przypadkowy partner tej krótkiej podziemnej podróży. Otworzyła szybki ogień strzelając raz za razem co do reszty prawie od razu wykończyło pierwszy magazynek broni na dobre. Zdołała go zmienić gdy drugi Parch z 200-ki wciąż zmagał się z pzaurzastym stworzeniem. Dzięki postrzałowi z pistoletu strzelec wyborowej potworem nieco na moment przygięło co wykorzystał facet tłukąc go znowu swoim karabinkiem. W końcu jednak potwór, wielkości dorównującej dorosłemu człowiekowi chlasnął go boleśnie pazurami aż trafionym skazańcem zachwiało a w zmrożone kłęby krioburzy przecięły czerwone strugi posoki.

Po przeładowaniu Grey 33 wznowiła szybki ogień. Lekka broń była dość mało efektywna na cel tej wielkości i odporności a do tego cel był całkiem żwawy i skoczny przez co trudny do trafienia. Czarnowłosa strzelec wyborowa zdawała sobie sprawę, że w tych chaotycznych warunkach dynamicznej walki typowej dla CQB efektywność jej ostrzału jest średnia. Niemniej stopniowo udawało się wspólnymi siłami osłabiać stwora. Potwór zaczynał ciężko zipieć i syczeć tak samo jak ponownie trafiony skazaniec który angażował go w walkę nie pozwalając dobrać się do kolejnego celu. Chociaż sam zaczynał się cofać gdy stwór trafił go pazurami znowu i znowu. Były szanse, że jednak we dwójkę dadzą radę go pokonać gdy z kolejnego korytarza Grey 33 spostrzegła kolejną poczwarę. Zbliżała się błyskawicznie i lada chwila mogła dopaść ją lub jego. Na szczęście w tym nieszczęściu należała do gatunku tych mniejszych które powinny paść trupem po jednym porządniejszym trafieniu nawet z pistoletu.
To były sekundy, to były liczenie oddanych strzałów w głowie i to było ludzkie życie. Panna Nyoka przesunęła dłoń, a za nią podażyło światło latarki. Jeśli do walki dojdzie drugi stwór żadne z nich nie będzie miało szansy przeżycia. Wybrała więc mniejszego stwora za swój cel, licząc na to, że szybko zdechnie od zatrucia ołowiem.

Okoliczności zdawały się nie iść po myśli Grey 33. Szybko zalała wypełniony zmrożoną mgłą korytarz ogniem ze swojego pistoletu ale skoczny stwór okazał się zbyt trudny do trafienia. I moment później doskoczył do niej szarpiąc ją pazurami i wgryzając się boleśnie w nogę. W tym czasie Grey 25 zdołał wreszcie trzasnąć ponownie kolbą większego stwora po którym ten ostatecznie upadł. Gdy się odwrócił i zorientował się, że dotychczasowa partnerka w tej podróży jest w podobnej sytuacji jak on przed chwilą doskoczył do niej i udało mu się strząchnąć kolbą małego xenosa a następnie zmiażdżyć go butem. - Dawaj na górę, zanim się zlecą następne! - wysapał ciężko i ruszył w jedną z odnóg korytarza po jakiej przed napaścią kreatur wydawała im się najwłaściwsza. Grey 25 udało się bez przeszkód wybiec na parter a potem na podwórze. Xenos jakoś chwilowo im odpuściły.

Podwórze wyglądało inaczej niż ledwie kilka minut temu gdy przez nie biegli a potem gdy próbowali zdzierżyć pierwsze uderzenie krioburzy. Ta nadal szalała ale tym razem rzucała się w oczy ta bezosobowa pustka. Co potwierdzał namiar HUD. Taksa odleciała i odlatywała nadal kierując się na północ. Kilkanascie kroków od ścany budynku za to leżała nieruchoma postać Grey 32 wciąż pod wpływem karzącej ręki sprawiedliwości. Oraz skrzynia w jakiej zwykle transportowało się ekwipunek jakiej wcześniej na pewno tu nie było. - Ty! Jebana! Szmato! A mogliśmy się stąd wyrwać! - rozwścieczony Grey 25 bez namysłu zaczął glanować wciąż nieprzytomną Grey 32. Po krótkiej chwili na podwórko przed dom dotarła też resztka obydwu grup Grey i mogła na własne oczy przekonać się jak wygląda odmieniona rzeczywistość. Doszła do siebie też obolała i zglanowana Grey 32 i spotkała się z nieprzychylnym przywitaniem. Właściwie to obudziła się pod butem. Któryś z rozwścieczonych Parchów przyszpilał jej napierśnik do gleby celując jej w twarz z karabinu. Z drugiej strony drugi. - Rozpierdolmy tego szkodnika zanim coś jeszcze nam rozpierdoli! - wysyczał wściekle jeden z nich stukając mściwie lufą w szybkę jej hełmu. Zostali bez taksy na którą już mieli wykupiony bilet, pośrodku krioburzy przed którą gazmaski i pancerze chroniły tylko na parę minut, i wewnątrz zagubionej na tym świecie dżungli pełnej tych żarłocznych stworów które zdawały się wyskakiwać z każdego zakamarka. Przejście w tych warunkach kilku kilometrów wydawało się skrajnie nierealne zwłaszcza jak całkiem cywilizowana alternatywa właśnie odleciała im sprzed nosa.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 21-04-2018, 00:22   #292
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Grey 32 miała dość mocno przechlapane. Otrzymała sromotny wpierdol w dość krótkim czasie. Jak łatwo jest znaleźć osobę, na którą można zrzucić całą winę za wszystkie nieszczęścia. Życie obwiniających staje się nagle prostsze, gdyż posiadają odpowiedzi na wszystkie swoje problemy. To ona. Grey 32 winna jest wszystkiemu, co ich spotkało. Niech suka zginie, zanim narobi więcej problemów!

- O chuj... wam... kurwa... chodzi... - wydukała swoje pierwsze słowa od pojawienia się w grupie Grey 300.

Można było mieć trudności ze zrozumieniem słów przeciskanych przez ból jak i krew. Po dyscyplinarce drugiego stopnia w ustach technik była krew, z nosa leciała strużka a naczynia w parchatych oczach były popękane. Jeszcze się trzymała, lecz jedynie na ostatnim włosku determinacji. W jękach, stękaniu i konwulsjach starała mówić się dalej, o dziwo zachowując ciągły spokój.

- Myślisz, że obładowałam... się sprzętem bo lubię...? Nabrałam tego tyle... byście mieli za... czym się schować... Od lądowania... słonie tylko wasze dupy... Krioburza uderzyła... zaciągnęłam was wszystkich do schronu... Jedyna chciałam... by 35 wyszedł ostatni... By nie rozstrzelali... reszty, czy nie zrobili... w chuja... by wszyscy mogli się zabrać... Sanders stracił plecak... to dostał ode... mnie nowy... by nie biegał... jak ciota... ze stimpackami... po kieszeniach... - wycedziła, po czym zalała się kaszlem wymieszanym z pluciem krwią. Następne słowa musiały walczyć o wymuszone chwile bez kaszlu. - Czego kurwa nie robię... to was, piździelce, pilnuje... W zamian zjebali mnie z trzeciego piętra... wpierdolili drugą dyscyplinarkę... a teraz chcą zastrzelić... - kolejne fale kaszlu wylewały już coraz więcej krwii. - Strzelaj... kurwiu... pomóż... xenos... wyeleminować... kolejną... parę... rąk... trzym... ającą... broń... ... ... a... później... zbij... pionę... z 27... waszą... je... bną... boh... a... terką... bo... to... na pe... wno... wszy... stko... moja... wina... - stan 32 rozpadał się w oczach. - I tak... jes... tem... mart... wa... jak wy... wszy... scy... - wymusiła na sobie ostatnie słowa, które jeszcze mogły przebić się przez konwulsje.

Nagle rozległ się donośny gwizd, przebijający nawet krioburzę. Jeśli ktoś odwrócił wzrok, to zobaczył sfatygowanego, ale nadal twardo stojącego na ziemi Grey 39, z palcami jednej dłoni w ustach, zaś z drugą wsuniętą za kowbojski bas.

- Basta, panowie! Basta! - zawołał James, przyglądając się katowaniu Grey 32. - Szanujący się kowboj nie bije powalonych i bezbronnych - wypowiedział z wyraźnym gniewem w głosie, jakby czyn Grey 25 i jego kolegi godził w wartości rewolwerowca. - Czas zabijania się skończył. Teraz przyszedł czas spierdalania - dodał, postępując w stronę zwaśnionych.

Zdecydowana próba wpłynięcia na rozwój sytuacji jaką podjął się Parch w kapeluszu skończyła się zaraz potem gdy skończył mówić. Ujemne temperatury o wiele poniżej 0*C, brak powietrza i toksyny wdychane przez nagle odkryte drogi oddechowy od razu upomniały się o swoją ofiarę. Grey 39 zaczął kaszleć, łzawić i w końcu przygięło go do ziemi. Musiał albo z powrotem założyć gazmaskę albo groził mu taki sam scenariusz jaki przerabiał przed kilkoma minutami. Tylko wówczas próbował przebiec przez podwórko w stronę schronu który wskazywała im Grey 27.

- Spierdalania rycerzyku? No zajebiście. A powiedz słodziaku gdzie i czym chcesz teraz spierdalać co? - wyszczerzył się złośliwie Grey 29. Spojrzał przeciągle na powalonego burzą kowboja z wyraźną irytacją. - Tu był nasz transport! Przylecieli tutaj! Zabrali trójkę z nas to zabraliby i resztę! I co?! Chuja! Bo ktoś wkurwił pilota! - facet ponownie zaczął się nakręcać od złości wskazując to na przemian w górę gdzie pewnie było niebo a wcześniej powietrzny transport. Tym który zabrał. jednego Parcha z 300-ki i dwoje z 200-ki.

- A ty co złotko? Myślisz taka cwana jesteś? Taki kit chcesz nam wcisnąć? Dla nas się tak obładowałaś? Dla nas to wszystko dźwigasz? Jakie kurwa wzruszające. A powiesz złotko czemu ci się wzięło i zapomniało tam w dole podzielić tymi przydźwiganymi dla nas zasobami co? Gapiłaś się za to namiętnie w te jebane drzwi śluzy odwracając się do nas dupą. Wiesz, ja myślę, że ty masz nas wszystkich w dupie a teraz się chcesz wyślizgać. Widzisz te skrzynkę tam? O. To jest coś co ja rozumiem. To jest właśnie dzielenie się zasobami. - Grey 25 też kompletnie nie był przekonany o niewinności Grey 32. Wskazał kciukiem na dom z którego właśnie wszyscy wyszli i pewnie chodziło mu o schron gdzie chronili się przed burzą. A potem na wojskowy zasobnik który po otwarciu przez jednego z Greyów okazał się mieć sporo ciekawych rzeczy.

- Dupka jej się poci to nawet gadać zaczęła - prychnęła z lekceważącą ironią Grey 31. Reszta głów spojrzała na nią pytająco. - Nie gada z nimi odkąd posadziliśmy dupy w lądowniku. A tu o, jednak umie. Za słabe leszcze z nas by paniusia do nas raczyła swój cenny dziubek otworzyć - wyjaśniła jedna z Grey 300 skazańcom z drugiej grupy. - I przestań pieprzyć, że tak nadstawiałaś za kogoś swoją dupkę. Nawet z kapsuły to ci właśnie blondas pomógł wyjść. A potem każdy robił swoje. Sama wjebałaś się w sam środek z detektorem byśmy cię osłaniali. Myślisz, że zapomnieliśmy? Masz nas za idiotów? - głowa w gazmasce pokręciła się z niedowierzaniem na takie próby bajerowania reszty przez trzymaną przy ziemi Grey 32.

- To może ją tu zostawmy? Zabierzmy co ma ciekawego i niech spieprza. Nie trzeba jej rozwalać albo wykończy ją burza albo te stwory - zaproponował Grey 25. To mówiąc schylił się, złapał za triplet granatów z przywieszki powalonego Parcha i zabrał je przekładając do swojego ekwipunku. Pozostali zdawali się nadal zastanawiać czy skorzystać z tej oferty czy jednak rozwalić Grey 32 od ręki.

Wykrwawiająca się nie była w stanie już się świadomie ruszyć. Drżała z każdym odksztuszeniem i wypluciem krwii. Leżąc na plecach wszystko zbierało się w bardzo nieprzyjemny sposób. Kolejne konwulsje wygięły ją a jej ciało bezwiednie obróciło się na brzuch. Czoło naciskało na zakrwawioną od środka szybkę, a zmrażaną od zewnątrz. Teraz krew mogła spływać spokojnie za sprawą grawitacji, a nie ruchów odkrztuśnych. Charczała z bólu przy każdym ruchu płuc, choć jeszcze mogła coś wydukać.

- Przech... walaj... cie się... kto b... ył... grzeczni... ejszy... w tym... rok... u ... xeno idą... ... mam jedy... ne... go her... metyka... fraje... rzy... ... zastr... rzelcie mnie... to bę... dzie... bezuży... teczny... ... zostaw... cie mnie... to go roz... szarpią... ... ścią... gać za... dłgu... o... ... jest fura... do napraw... ienia w krio... burzy... ... bez her... metyka... nie ma.... chuja... - wydusiła z siebie a jej oczy powoli opadały, nawet pomimo minimalnie otrzeźwiających wdechów. - Sobie... prze... konuj... c... ie... kog... o kolw... iek... by pły... w... ał w... moich f... lakach... - docedziła stopniowo przegrywając na linii determinacja-stan zdrowia.

Krztuszący się James założył w końcu maskę. Potrzebował chwili, by odzyskać oddech oraz wizję przez napływające do oczu łzy. Ostatecznie ponownie zdołał się wyprostować, rzucając okiem na pozostałych Grey’ów.

- Zasrani macho - mruknął Stafford, podchodząc w stronę zrzuconej skrzyni z zapasami. Wyglądało, że postanowił sprawdzić jej zawartość. Ta prezentowała się nie najgorzej. Tuziny przeróżnych granatów, trochę medykamentów, amunicji a do tego ładunków wybuchowych. James pokiwał z zadowoleniem głową, po czym zatrzasnął wieko skrzyni.

- Dobra, dość tej zabawy - zawołał, zagłuszany przez krioburzę oraz maskę gazową kowboj. Podszedł więc bliżej znęcających się nad Grey 32. - Mamy tyle ognia, że jak będzie trzeba, to wypalimy tę jebaną dżunglę w kosmos. Wracając znowu do spierdalania, to może ruszycie mózgownicą i przypomnicie sobie o pojeździe, który możemy do tego wykorzystać? Ah no tak, trzeba go naprawić. Jakie szczęście, że ja i panna Kurson się na tym znamy - zagaił do Grey’ów 200, starając się nakreślić swój plan działania.
 
Proxy jest offline  
Stary 21-04-2018, 04:41   #293
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Współwinni zbrodni: Zuzu, Perun i Czitboy

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=C3mLoQYv5II[/MEDIA]
Po parterze omiatanego pożarem i na moment parującą zawiesiną krioburzy dwa Blacki namierzyły schody w dół. Mapa HUD nie była aż tak dokładna by pokazywać wnętrze każdego domu i rozkład jego pomieszczeń więc trzeba było iść na czuja. Xenos, przynajmniej żywych na razie nie spotkały. Za to w korytarzy w piwnicy dostrzegły dwie ludzkie sylwetki. Jedna z ciężką bronią i jedna z zestawem szturmowym. Ta druga wyraźnie miała kłopoty z oddychaniem. Po barwach na pancerzu dało się rozpoznać szarości a po numerach 27 i 35.

Przynajmniej pierwsza część planu poszła po myśli skazańców. Jeden pozytywny element w całym oceanie minusów, zalewającym Yellow 14 od ponad siedmiu godzin. Saper skrzeknęła, brakowało czasu na odpalanie holo. Musiał wystarczyć wymowny ruch karabinu z powrotem na plecy. Zamiast broni dłonie Ósemki sięgnęły po identyfikator Hassela oraz maskę. Pierwszy suwenir poleciał w duszny, zmrożony mrok piwnicy, pospieszne kroki zmieniły się w bieg. Co za idioci! Przecież kazały im czekać!
Nie ma co, współpraca zaczęła się ciekawie. Z tendencją w stronę otwierania ognia bez uprzedzenia. Przełykając porcję warczących wulagryzmów Parch dopadła ‘35 i nie bawiąc się w subtelność, zaczęła zakładać mu maskę. Co prawda nie posiadała butli, lecz na krótką podróż do statku powinno wystarczyć.

- Gringo?! - Black 2 morda się wyszczerzyła, paluchy pogmerały po lufie miotacza. Mieli pendejo! No kurwa wreszcie! I jeszcze z gratisem - Dobra, zapierdalać! Zaapierdalać teskt! - darła się do pary szarych Parchów, machając łapą na wyjście z piwnicy - Taryfa czeka, przebierać szkitami zanim wam coś ich nie upierdoli, claró?!

Dwie ciemne plamy we mgle zmieniły się we dwie humanoidalne sylwetki… nie gnidy. Ludzi. Nie mogąc złapać oddechu, z powoli zamarzającymi płucami Sanders wpierw pomyślał, że to kolejni Grey. Albo że zasłabł i Gomes wróciła z nim do bunkra, ale wtedy jeden z cieni odezwał się znanym z radia głosem. Drugi skoczył do przodu, jak do ataku. Grey 35 chciał się zasłonić, tylko zimno i toksyczny opar spowalniały. Nie zdążył, coś złapało go za głowę… o dziwo jednak nie urwało jej. Czuł gumę na policzkach, ktoś mocował zapięcia wokół kołnierza. Maska. Przeciwgazowa.
Ktoś założył mu pieprzoną maskę na twarz.
Złapał więc rozpaczliwy haust powietrza, potem drugi juz mniejszy. Ilość tlenu była mocno ograniczona. Na oślep wyciągnął ręce, znalazł ramiona naprzeciwko siebie. Też w pancerzu.
- Dz...dz-dzięki - jakoś wyrzęził, klepiąc opancerzone barki. Potem pokiwał głową, zgarniając ramieniem G27 - On...ona je-est z..ze mna.

- Balle, balle… to twoja dupa. Claró. A teraz zapierdalaj
- Black 2 prychnęła rozbawiona, robiąc przejście dla dwójki pingwinków - Latarenka zamykasz.

- Chyba twój ryj - Ósemka nie podarowała, posyłając syntezatorem co jej chodziło po rudym łbie. Skrzeczała do kompletu, zanosząc się czym, co w jej wykonaniu było zapewne rechotem. Broń wróciła w jej ręce, czas na powitania i wymianę uprzejmości się skończył. Mieli pierwszą dwójkę z główną paczką zabezpieczoną. Teraz pozostawało ja wynieść na górę i wywindować do Hassela.

Całej mieszanej z trzech grup skazańców czwórce udało się przebrnąć z powrotem do piwnicy. Potem wyszli przez schody na zdezelowany parter jaki wciąż czernił się i dogasał po niedawnym napalmowym pożarze. Tam próbował dopaść ich nagle jakiś mniejszy xenos. Ale szybki refleks Black 2 zdołał oblać go strugą z podczepianego miotacza ognia. Zaraz wyszli na podwórze. Tam wreszcie pierwsza dwójka Greyów jaka opuściła podziemne schronienie zobaczyła tą “taksówkę”. Średniej wielkości pionolot jakiegoś wojskowego lub podobnego sortu. Kołysał się nieco w powietrzy szarpany podmuchami krioburzy a z otwartych luków bagażowych widać było strzelca pokładowego. Znowu otworzył do czegoś ogień. Przez barierę z ołowiu przedarły się jednak dwa nieduże stwory. Na otwartej przestrzeni jednak ludzie uzbrojeni w broń o przewadze zasięgu zdołali ich rozstrzelać i spalić zanim udało im się doskoczyć do walki na bezpośredni dystans. Tym sposobem całej czwórce udało się dotrzeć do kołyszących się lin zakończonych uprzężami które mogły władować ich na pokład latadełka.

- I jak to wygląda Black? - w słuchawkach doszedł ich spokojne pytanie pierwszego pilota.

- Ogarniamy, bebé. - parchata piromanka nawijała wesoło, majstrując z linami na blondasie od składania jełopów - Nie wierć się cabrón, bo jeszcze przez przypadek coś ci upierdolę i będzie płacz na rewirze - dojojczyła wysoce pretensjonalnie do szarego gada i znów gadała do Condora - Ptaszek leci do was, dajcie go pod tlen zanim zejdzie do końca. Jak macie to mu dajcie kielicha… mierda, też bym ryja umoczyła… gdyby jakiś lambadziarz mi nie osuszył flachy. A potem jeszcze nie zaczął życia układać, ech. Que puta - westchnęła cierpiętniczo.

Mówienie marnowało tlen, więc Sanders musiał się zamknąć. A powinien podziękować. Tak by wypadało. Kiwał głową Black 2 dając znak że rozumie, nie wiercił się też żeby jak najszybciej zakończyć procedurę ładowania na piętro. Gapił się przy tym na G27, ale na szczęście nic jej nie było. Miała w końcu pancerz, a pozostali ogniem trzymali wroga z dala od miejsca zbiórki.

Druga para szelek czekała na wkład, wystarczyło się w nie zapakować. Dopiąć zapięcia i dać się podnieść na bezpieczny teren latadełka… życie niestety nie zaliczało się do tworów tak prostych.
- Wskakuj - syntezator przełożył na mowę szybko wystukaną na klawiaturze wiadomość, a Black 8 wskazała Grey 27 wolną linę. Syknęła pod hełmem, przestawiając komunikator na główne łącze ze statkiem - Dwójka pod budą. Reszta - zawahała się, zgrzytając ze złością zębami.
- Reszta ma jeszcze chwilę czasu. Dadzą radę. - dosłała pozostałą część wiadomości, kręcąc przy tym głową - Zabezpieczymy dół. Póki jest okazja. Zgarniamy kogo się da. Wywaliłam twój szmelc. Trzeba pomyśleć co dalej. Ale to potem. Ile mamy czasu?

- Aż się coś nie spierdoli. Za cholerę nie wiem kiedy by to miało nastąpić, ale nastąpi na pewno. - Raptor wykazywał się pewnymi zasobami czarnego humoru. Na razie latadełko bujało się na wszystkie strony a co za tym idzie i także i liny jakie wciągały dwójkę Greyów. Na górze było gdzieś na wysokości drugiego czy trzeciego piętra. Niezbyt wysoko, ale upadek pewnie nie byłby zbyt przyjemny. Dwóch strzelców co chwila dudniło swoją bronią strzelając przez otwarte z obydwu stron włazy. Obydwu skazańcom pomógł wypiąć się z uprzęży jakiś człowiek bez Obroży za to w pancerzu narzuconym na garniak. Mogli wreszcie stanąć na własnych nogach na podłodze ładowni.

Niedługo potem budynek sklepu zapłonął ogniem. W podobnym miejscu gdzie wcześniej Black 8 cisnęła granat zapalający. Zaraz potem wybiegł z niego trochę słaniający się już Parch z charakterystyczną butlą miotacza ognia na plecach. Dobiegł z wyraźnym trudem do obydwu Blacków i mogły go zapiąć w uprząż bo sam już miał wyraźną koordynację motoryczną mocno zaburzoną od mrozu i toksyn. Władowały go na górę gdy na podwórzu ukazał się kolejny Grey. Tym razem 32. Musiała jeszcze rozstrzelać jednego xenos jaki wyskoczył z okna na piętrze i próbował ją dopaść ale w końcu przebiegła przez te kilkanaście kroków podwórza i znalazła się przy obydwu Blackach.

Można było powiedzieć, że osiągnęła swój cel. Nowa porcja Parchów zdawała się faktycznie pomagać, co napawało kolejnym optymizmem. Mniejszym optymizmem napawało posiadanie hermetycznego pancerza, gdzie cała reszta ferajny ich nie miała. Załadowanie się do wygodnej taksówki i zlanie się na resztę niezbyt leżało w optymalnym podejściu do realizacji zadania. Sama przecież nie będzie mogła dostać się do CH. Gra zespołowa, to gra zespołowa. Grey 32 w swoim milczącym zwyczaju wpięła się do lin bez żadnej zwłoki i poszybowała do góry.

Garniaków Sanders się nie spodziewał, prędzej wojskowych, ale narzekać nie zamierzał. Tym bardziej gdy zgarnął maskę z tlenem, nadrabiając zaległości w swobodnym oddechu. Dyszał ciężko, a gęba mu się cieszyła. Chyba wciąż nie mógł uwierzyć, że początkowy etap ma za sobą.
Poprawka. Mają za sobą.
- Mówiłem że się uda, jesteś cała? - powiedział do G27 - Dzięki - dodał do ludzi bez Obroży. Sprawdził HUD i zazgrzytał zębami. Poklikał ustawienia łącza, wybierając dwa odbiorniki Blacków na dole.
- Co się należy za pomoc, drogie panie? Wiem że nie jesteście tu charytatywnie, ale i tak… dobrze że jesteście - uśmiechnął się pod nosem, potem zdjął na moment maskę aby splunąć na podłogę - Ta co tu idzie, G32, coś do mnie ma. Chciała zatrzymać na dole, trochę się poprztykaliśmy. Spodziewajcie się rozkazów. To w ramach podziękowania - skończył, spluwając po raz drugi.

Na poziomie gruntu atmosfera robiła się nerwowa. Cenne sekundy uciekały bezpowrotnie, a oni utknęli pod wiszącą w powietrzu maszyną z czterema parchami. Z pełnej dziesiątki. Zastój i ociężałość, całe to tkwienie w miejscu wystawionym na atak wroga, działało na Nash niczym płachta na byka. Proste zadanie: przejść z punktu a do punktu b.
- Uszkodzony odłamkiem nerw wzrokowy. Pogruchotane kości. Przebite prętem zbrojeniowym udo. Porwane mięso. Moi ludzie - pokonując gotującą się w trzewiach wściekłość, odpisała Sandersowi, przymykając na parę sekund piekące oczy. - Paramedyk im nie pomógł. Potrzebny lekarz. Chirurg. Postawisz ich na nogi. Umiesz? Mów prawdę. Jak nie umiesz też się przydasz. Druga para rąk w punkcie medycznym. Nie wylecisz - prychnęła krótko, przestawiając komunikator na Hassela.
- 32. Ta w hermetyku co wjeżdża. Uważaj. Powiedz Ruskom. Drugi B0. Będzie robić problemy. Zacznie to zabijcie ją. Mamy dość na łbach i bez festiwalu samowolki. My pogonimy resztę. - dostukała, a gdy lektor skończył nadawać, wróciła do kanału ogólnego z Greyami w tle.
- 2 minuty. Tyle macie. Za duże ryzyko. - syntetyczny głos zrobił przerwę, by dokończyć równie beznamiętnie - Radzę się pospieszyć.

- Wolniej, por tu puta madre, que panda de maricónes! Cyferblat popierdala. Chyba, że coś się spierdoli to odlatujemy szybciej, claró? - Diaz wzruszyła ramionami, dołączając do wymiany uprzejmości wszelakich. Na wzmiankę o lambadziarze w hermetyku tylko się rozchechotała.
- Buena suerte. Nawet popcorn ogarnę - rzuciła w eter wyszczerzem równie szerokim co Wujaszek w barach. - Deal jest prosty. Ale zabawniej będzie jak wyjdzie w praniu. Verás.

- Tak, w porządku. I nawet specjalnie nie mdlałeś i nie leciałeś przez ręce.
- odpowiedziała Gomes kiwając głową w hermetycznym pancerzu. Rozmowę przerwało nieco zamieszania przy jednym z luków bagażowych. Jeden z “garniaków” pomagał przyjąć na pokład jednego z 200-ki. Tego mięśniaka z butlami od miotacza ognia. Wnętrze ładowni kolebało się na wszystkie strony więc ciężko było to uznać za stabilną platformę. Zwłaszcza, że przy otwartych na oścież lukach bagażowych do środka wdzierała się krioburza sypiąc po wnętrzu zmrożonymi fragmentami gazów.

Jeden ze strzelców pokładowych przerwał ogień by wymienić zasobnik z amunicją. Drugi dalej prowadził ogień krótkimi, nieregularnymi seriami. Ten sam ogień mogły słyszeć nad sobą dwie kobiety w czarnych barwach pancerzy.
- Zrozumiałem. Grey 32. - odpowiedź głównego pilota była lakoniczna ale sądząc po tym jak wichura rzucała maszyną ledwo dwa czy trzy piętra wyżej nad głowami Blacków pewnie miał co robić za sterami.

W tym czasie wspomniana Grey 32 dojechała tą linową windą do luku bagażowego. Tam podobnie jak innych wyratowanych Greyów pomógł jej jakiś nie-Parch przy dostaniu się na pokład i wypięciu z uprzęży. Wewnątrz byli już Grey 20, 27 i 35. Oraz dwóch też nie-skazańćów przy obsadzie broni pokładowej którzy prowadzili ogień do zauważonych w tej mgławicy celów.

Czwarta nowa osoba powitała wszystkich jedynie kwaśną miną i brakiem zaangażowania w rozwalenie dupy na siedzisku w oczekiwaniu na koniec akcji. Sanders ponownie został "specjalnie" potraktowany, gdyż został rzucony pustym plecakiem wojskowym w głowę.

Reakcja nastąpiła prawie od razu. Sanders warknął i skoczył do przodu, odbijając się od siedziska. Na szarżę nie było za dużo miejsca, musiał improwizować. Z pełnym impetem wpadł na G32, wcześniej nadstawiając tarczę i taranując ją, a siła pędu pchnęła ich oboje do tyłu. Niestabilny grunt nie pozwolił utrzymać równowagi. Dwa ciała wychyliły się z maszyny i spadły w dół, obijając się boleśnie te trzy piętra niżej.

Klimat rzeczywiście się pierdolił i to z minuty na minutę. Deszcz gnid, deszcz metanowych mrożonek… a teraz na dokładkę lambadziarze zaczęli lecieć z nieba, co za popierdolona planeta.
- Za jakie kurwa grzechy… - Diaz wypuściła powoli powietrze, ramiona jej opadły, zaś oczęta nawet nie miały już siły unosić się ku górze, bo ile można. Czy aż tak nadepnęła na odcisk Papa Dios, aby karał ją w tak dotkliwy sposób za winy których ni chuja nie popełniła?
Para pingwinków którą przed paroma chwilami wywindowały do Condora, zleciała na dół i gruchnęła o zmrożone błoto aż echo poszło.
- Mieeeerda… mogę już rozjebać to przedszkole, por favor? - popatrzyła na Latarenkę, by machnąć szybko ręką. Potem będzie myśleć, teraz miała inne zajęcia. Widziała tarczę i miecz u blond gada, no kurwa rycerz pierdolony się znalazł.
- Rycerzyk dupsko do góry, un rapido - warknęła wybitnie zmęczonym tonem, przenosząc lufę karabinu z podczepionym miotaczem na drugą opadłą sylwetkę - A ty, puta estupida, pizda w błoto i leżysz. Widać was kurwa nie można razem trzymać, ech.

Awantura wściekłych psów, świeżo wypuszczonych z klatek. Black 8 znała to aż za dobrze i nie uśmiechała się jej powtórka. Nie z perspektywą MP na lotnisku, zestawioną z koniecznością użerania się z grupą mało karnych indywiduum. Widząc jak Sanders gramoli się z gleby i staje chwiejnie na nogi, próbowała znaleźć złoty środek… cholernik niestety uciekał. Jakkolwiek nie próbowałaby ugryźć sprawy wciąż wychodziło jej to samo: ryzyko dla jej ludzi było zbyt wysokie. Jeszcze przy windowaniu mogli poczekać. Do jasnej cholery miała już pisać do Dwójki aby czekała, gdy ona pójdzie pogonić spóźnialskich. Rozwiązanie wyprzedziło ludzkie ręce.
- Daj 32 dyscyplinarkę - przekazała lektorem do Raptora, sycząc do kompletu jakby w jej pancerzu zamknięto wściekłą gnidę. - 35 wraca na górę. Potem my. Zwijamy się.

- Co tam się dzieje?!! Ktoś wypadł za burtę?!
- zaskoczony i zirytowany głos kapitana Raptorów zlał się w jedno z klikaniem wiadomości do niego przez Black 8. Celowo czy nie latadełkiem machnęło nieco mocniej jakby maszyna podzielała to zaskoczenie pilota i miała zamiar odlecieć na bezpieczną odległość. Liny zawirowały nie tylko od wichury ale i od ruchów maszyny. Pilotom jednak udało się jakoś wyrównać ponownie maszyny.
- Grey 32? Dobra. - gliniarz powiedział i prawie dał się wyczuć jak kiwa twierdząco głową. - Grey 32, tu kapitan Hassel. Kara dyscyplinarna II stopnia za wszczynanie burd na polu walki. Za kolejny numer będzie III - warknął na ogólnym łączu Greyów kapitan i zaraz potem Grey 32 padła nieprzytomna w błoto na którym leżała, jak ścięty snopek gdy Obroża momentalnie wykonała polecenie mundurowego. Grey 35 zdołał się podnieść. Upadek i zderzenie z błotnistą ziemią nieco nim wstrząsnął ale nadal trzymał się całkiem nieźle.
- Pakować się na górę i zmiatamy stąd. Ale już! - humor kapitana wyraźnie się zważył i nie wydawał się skory do pogaduszek. Cekamiści znów wznowili swoją pracę ostrzeliwując widoczne cienie które mogły być xenosami.

Czemu zawsze nawet prosta w założeniu akcja musiała się spierdolić? Nash chrypnęła ciężko, czując przebijające się przez morze zażytych stymulantów zmęczenie. Machnęła ręką na liny, wskazując Greya i Diaz. Na raz mogła ewakuować się dwójka ludzi, ktoś musiał też zostać aby ubezpieczać z ziemi. Wybór więc był prosty, choć i tak nie obyło się bez niosącego się w eterze zgrzytu zębów.

- Już do ciebie lecimy, bebe - Black 2 tylko machnęła łapką, pilnując by ich kłopotliwa paczka nie zjebała się na parkiet po raz drugi - A ty Rycerzyku. Jeszcze jedna taka akcja i zapierdalasz butem, claró? To nie, por tu puta madre, wybieg dla cywilbandy. A teraz wypierdalaj - wskazała kciukiem do góry, gdy już upewniła się, że gad dobrze osadzony. Sama też wpięła się w szelki.
- Nie rób nic głupiego - rzuciła kontrolnie do drugiej Black.

- Mówiłem. Tam na dole. W bunkrze. Że jeszcze raz. I ją zabiję - blondyn rzucał krótkie zdania, oszczędzając resztki tlenu. Przez atak zerwał się z życiodajnej butli, zostało jechać na rezerwie. - Ale niech będzie. Po waszemu - zgodził się, bo jakie inne wyjście zostawało? Za drugim razem chybocząca się na wietrze lina nie wyglądała już tak źle.

Dalej poszło względnie gładko. Trójka skazańców na dwie tury wróciła dzięki linowym wysięgnikom na pokład latającego transportowca. Zostawało jeszcze wypchnąć na dół wojskowy zasobnik jaki Blacki wcześniej na lotnisku zapełniły ekwipunkiem. Zasobnik poszybował w dół i obsada ciężkiej broni pokładowej dała sygnał do kabiny pilotów, że “to już”. Do tego czasu żadna inna ludzka sylwetka nie pojawiła się na tym improwizowanym EP.
- Refujemy żagle i płyniemy do następnego portu. - oznajmił swojej załodze i desantowi pierwszy pilot. Mówił już spokojniej choć wciąż wydawał się spięty. Maszyna przestała się dość chaotycznie gibać i znowu zaczęło to przypominać porządny lot choć z silnymi turbulencjami.

Trzęsło jak na karuzeli w wesołym miasteczku, ale tym razem Sanders miał stabilne podłoże pod czterema literami i nie wyglądał, że ma ochotę na następny skok bez liny.
- Odpowiedź na twoje pytanie brzmi tak - zwrócił się do rudej kobiety o złotych oczach. Dziwnych, nienaturalnych. Wyglądały na modyfikację, nieźle zrobioną - Jestem chirurgiem, mogę połatać… twoich ludzi, ale nie pustymi rękami. Trzeba narzędzi, leków. Sali operacyjnej, albo chociaż stołu. I narzędzi. Daj mi narzędzia to im pomogę.

- Dostaniesz. Sam je wybierzesz. Ale - odpowiedź zawisła między nimi zwięła, wystukana pospiesznie przez ósmego parcha wyglądającego na ledwo powstrzymującego furię. Musiało minąć pół minuty, nim syntezator podjął przekaz - Żadnej brawury jak przed chwilą. Żadnego kozaczenia i grania za plecami. Żadnych fochów i dyskusji podczas akcji. Żadnego wpierdalania innych na miny. Narażania bez potrzeby. Workteam. Robisz co mówimy, a my osłaniamy ci plecy. Rozumiesz? - złote oczy zmrużyły się, gdy saper przysiadła na ławce obok blondyna, nie przestając go obserwować - Komuś będziesz musiał zaufać, samemu nikt nie przetrwa.

- Rozumiem. Nie jestem głupi. Pokazali nam statystyki przed zrzutem. Ilu z was tu przeżyło od początku tego burdelu
- Sanders westchnął, kręcąc głową na boki. - Chciałem zgarnąć i G200. Znaleźli brykę, ale ich technicy padli przy zasadzce. U nas było dwóch. Ta kurwa z pms i G39. Pojebało się, pchała się na pierwszą, pewnie myślała że przylecieliście tylko po mnie… i jeszcze te durne gadki od których na rzyganie zbierało. Fochy, wyższość i pokazywanie kto tu jest najlepszy - zmienił obiekt obserwacji na G27, potem na G20 - Wszyscy tu mamy przejebane. Jednakowo. I jednakowo umieramy. Nie chcę umierać, ale nie jestem też niczym pierdolonym podnóżkiem i szmatą do wycierania mordy - popatrzył znowu na Black 8 - Nie będę nikomu waflował żeby potem dostać nóż w plery. Bo liczy się tylko własna dupa.

- Masz nie waflować. Masz myśleć. Tego nikt nie zrobi za ciebie. Za każdego z was po kolei -
saper odpisała powoli, skrzypiąc miarowo pod nosem, choć już spokojniej. Słowa słowami, praktyka i tak zwykle wychodziła w praniu. Rozejrzała się po Greyach, w ostatniej chwili powstrzymując odruch splunięcia. - Byliście chronieni od momentu wejścia w atmosferę Yellow. Guardian, tutejszy system obrony, wziął was za wroga. Zestrzeliłby kapsuły jeszcze w powietrzu. Gdyby nie Młoda. Brown 0. Jest na lotnisku. Może dożyjecie aby jej podziękować. - popękane usta wykrzywiły się w nikłym uśmiechu, po czym powtórzyła Obrożą - Komuś będziecie musieli zaufać, samemu nikt tu nie przetrwa.

Przy prędkości latadełka te kilkaset metrów jakie dzieliło ich od klubu Morvinovicza pokonali w parę chwil. Maszyna znów zaczęła krążyć nad kolejnym punktem docelowym więc była okazja zajrzeć na ten prześwitujący przez opary krioburzy spory budynek.

- Rozmawiałem z Mahlerem. Mają transport. Ale utknęli w tej zadymie. Ale drogą to trochę im może zejść. Zgarnęli Grey 800. Tych co zdołali. Więc trochę mają ciasno. Podlecimy tam. Zgarniemy kogo się da. Może tam jest mniej krewkich niż tutaj. - poinformował lakonicznie główny pilot. Wedle oznaczeń HUD Mahler ze swoją Brygadą RR był całkiem spory kawałek na wschód od lotniska i klubu. Z 5 - 6 km w linii prostej. Dla powietrznych środków transportu parę minut choć trzeba by przelecieć przez lub w pobliżu lotniska. Ale nawet dla transportu zmotoryzowanego ruch naziemny był znacznie bardziej podatny na wszelkie przeciwności niż powietrzny.

- No świetnie. Ale powiedz im spryciarzu o tej parze Boltów i systemach obrony lotniska. Wezmą nas na namiar bo chcą dorwać ciebie i twojego chłoptasia. Au! Zostaw mnie! Załatwimy sprawę tutaj jak mieliśmy w planie a oni niech dojadą tutaj drogą to ich zgarniemy! Mają furę to dojadą w parę minut. Burza jest mocna a silniki nie wiadomo ile wytrzymają. Powinniśmy lądować albo wznieść się ponad nią. - do rozmowy włączył się głos drugiego pilota który najwyraźniej miał inne zdanie od gliniarza i inne priorytety. Przez chwilę w kabinie musiało dojść widocznie do krótkiej spiny bo swoją wypowiedź rosyjski biznesmen kończył już dość pospiesznym i wkurzonym tonem w przeciwieństwie do pretensjonalnego jakim zaczął gdy pomysł gliniarza nie przypadł mu do gustu i miał inne rozwiązanie.

- Jak się wzniesiemy ponad burzę nikogo nie zabierzemy, nie wysadzimy ani nie damy wsparcia ogniem. - odpowiedział zirytowanym głosem Raptor jakby musiał tłumaczyć oczywiste oczywistości.

- Jak silniki jebną to też nie. - odparł wkurzony drugi głos z rosyjskim akcentem.

Brak zdatnej do oddechu atmosfery zmuszający do tkwienia wewnątrz metalowej skorupy nie pozwalał na zapalenie papierosa, choć Ósemkę ssało w dołku z braku nikotyny. Pancerz wydawał się jej zbyt toporny, ciężki. Nieporęczny.
- Zrzućcie nas i spadajcie do góry. Ponad burzę. Martwi i bez sprzętu nikomu nie pomożecie. Ani nie wrócicie. Hassel ma czas. Powinien. Namierzają go najpierw po identyfikatorze. Ten został tam przy śluzie. Gdzie Grey. Nie zestrzelą was jeżeli nie zbliżycie się na razie do lotniska - syntetyczny lektor dołączył do kłótni w kokpicie. - Schodzimy na dół. 35 potrzebuje sprzętu do składania chłopaków. Zróbcie miejsce. Tam wciąż są gliniarze z tą terrorystką - Nash uśmiechnęła się pod nosem. Federacyjne bydło zbyt powszechnie nadawało ludziom to konkretne miano - Ewakuujemy ich tutaj, jeżeli ciągle siedzą w bunkrze. Amandę. Kozlova. Jenkinsa. Zgramy nagrania z ambulatorium. Poszukamy resztek gnid. Dowodów. Bez nich zabiją was wszystkich. Kozły ofiarne kurew z góry. Nie tylko Hassel ma przejebane. Wy też siedzicie w tym szambie. Każdy z HH- eter zaśmiecił niski, wściekły warkot - O ile już nie posprzątali tam na dole, skurwysyny. Zobaczymy. Mahler musi dojechać z 800, chyba że będzie grubo. Wtedy zlećcie niżej. Bądźcie z nim w kontakcie, nie ryzykujcie bez potrzeby. I dajcie jednego bez Obroży - złote oczy uciekły do faceta któremu parę minut wcześniej mocowała maskę na twarzy. Zmieniła parametry komunikatora, zaczynając przekaz dla szarej grupy.
- Grey. Skrzynia na podwórku. Częstujcie się. Drugi przystanek to HH. Trochę nam tu zejdzie, zdążycie dojechać. 35 mówił o ciężarówce. Macie techników. Postawcie ją do pionu. Szybsza opcja niż spacer.

 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 21-04-2018 o 04:46.
Zombianna jest offline  
Stary 22-04-2018, 01:45   #294
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 48 - Upadek (37:10)

“Miejsce to miało swoją oficjalną nazwę - Wysunięta Baza Ogniowa Strefy Pozawymiarowej - ale ktoś wykształcony i obdarzony poczuciem humoru nadał mu znacznie lepszą… Ultima Thule: Ziemia na najdalszym krańcu świata.“ - “Szczury Blasku” s.27



Miejsce: zach obrzeża krateru Max; okolice klubu “H&H”; Eagle 1; 4 600 m do CH Black 3; 4 150 m od CH Grey 301
Czas: dzień 1; g 37:10; 50 + 60 min do CH Black 3; 170 + 60 min do CH Grey 301




Eagle 1



Na Yellow 14 sytuacja potrafiła się obrócić jak w karuzeli wydarzeń. Od całkowitego spokoju do całkowitego chaosu, od poczucia panowania nad sytuacją do poczucia, że to ona zarządza sceną. I to potrafiła przejść nagle, bez żadnego ostrzeżenia i etapów pośrednich. Tak też było i tym razem. [b][i]- Kapitanie Hassel jeśli łaska. - burknął w słuchawkach oficer Raptorów wyraźnie niezadowolony z takiego spoufalania się o mówienie mu po nazwisku. Więcej jednak zastrzeżeń ani on, ani drugi pilot chyba nie mieli co do tych propozycji jakie podała Black 8. Z kabiny dochodziły ich głosy gdy krążąc na względnie bezpiecznej wysokości by o nic nie zawadzić nad klubem zastanawiali się jak wyrzucić desant nad ziemię. Zdaje się, że brali pod uwagę dwa podstawowe warianty czyli zjazd na linach albo szybkie przyziemienie. I sądząc z tego co mówili obydwa warianty były dość równoważne wyposażone w zalety i wady.

W końcu maszyna chwiejąc się o mocniejszych podmuchów wiatru wyrównała i zaczęła schodzić niżej kierując się ku zdewastowanemu dachowi gdy obydwaj piloci widocznie zdecydowali się na któryś wariant. - Dobra, słuchajcie przyziemimy na dachu. Wyskakujcie tak prędko jak się da a potem my wyskakujemy w górę i tam na was poczekamy. - w słuchawkach pasażerowie ładowni jak zwykle zostali powiadomieni o tej części roboty jaki sobie kapitan dla nich uwidział. Wstali z ławek i podeszli do obydwu luków desantowych. Piątka osób na dwa, szerokie luki bagażowe mogła wyskoczyć na zewnątrz prawie jednocześnie a zaraz potem “Eagle 1” mógł się wznieść wyżej na względnie bezpieczną wysokość poza zasięgiem krioburzy jaka snuła się przy gruncie.

- Uwaga! Coś tam jest! - krzyknął jeden z operatorów ciężkiej broni. Stojący z tej strony burty Grey’e też to zauważyli ale stojące po przeciwnej Blacki zdążyły się tylko odwrócić. Coś było na dachu. Błyskawicznie poruszający się w ich kierunku cień. Duży cień. Rosjanin przy ckm zdążył odpalić tylko kilka pocisków gdy maszyna wierzgnęła jak żywe stworzenie próbujące uniknąć ataku drapieżnika. Podłoga momentalnie przekosiła się pod dzikim kątem przygotowany do wyskoczenia desant poleciał na wszystkie strony.



Black 8



Wypadłaby prawie od razu razem z Black 2. Ale na jeden oddech ten ruski ochroniarz któremu wcześniej nałożyła maskę zdążył ją złapać. Tylko na ułamek sekundy ale zanim siła odśrodkowa nie zwyciężyła siły ludzkich mięśni i znów nie wypadła na zewnątrz. Spadła na zmrożoną powierzchnię dachu widząc jak kręcąca bączka maszyna zmierza ku katastrofie oddalając się w szaleńczym tempie. To coś wskoczyło na maszynę! I latadełko wyło przeciążonymi silnikami w skrajnie niebezpiecznym, płaskim korkociągu aż nie zniknęło w ten mglistej zawiesinie. Potem było już słychać tylko cichnące silniki i wrzaski ludzi z kabiny pilotów.



Black 2



Młoda piromanka spadła od razu. Razem z Nash stała po przeciwnej stronie luku bagażowego więc gdy maszyna przechyliła się nagle i bez ostrzeżenia wszystkich w ładowni rzuciło do ładowni a ich dwie na zewnątrz. Spadła na dach aż jej zabrakło tchu i zaraz potem zsunęła się w jakąś dziurę spadając na niższy poziom aż gruchnęła plecami o podłogę. Chyba w jakimś korytarzu. Xenos na jakiego prawie spadła był tak samo zaskoczony jak i ona. Ale zaraz się ogarnął gdy jej jeszcze brakowało tchu po tych upadkach. Skoczył w kierunku leżącego jeszcze człowieka a syki i skrzeki z okolicy mówiły Diaz, że nie jest tu sam.



Grey 35



Stał razem z Grey 27 w przejściu po drugiej stronie burty niż szykujące się do skoku Blacki. Gdzieś między nimi stał ten mięśniak z miotaczem ognia, Grey 20, który mógł wyskoczyć dowolnym wyjściem gdy się zwolni przez pierwsze pary. Wtedy operator ckm krzyknął i zaraz potem zaczęła się karuzela. Blondynem miotnęło z powrotem do ładowni ale w przeciwieństwie do reszty desantu miał mniej szczęścia. No albo więcej. Resztę prawie od razu siła odśrodkowa wyrzuciła przez luk bagażowy na zewnątrz. A jego blisko ale tuż obok. Trzasnął więc w ścianę ale nie wypadł na zewnątrz. Miał więc niepowtarzalny, wirujący widok przeżywania katastrofy na żywo.

Z kabiny pilotów dobiegały rozpaczliwe okrzyki gdy próbowali odzyskać panowanie nad maszyną. Reszcie została rola bezwładnych świadków na wpół omdlałych od przeciążeń. Siła ludzkich mięśni była niczym w porównaniu z siłami jakie obecnie działały na maszynę. Sanders odbijał się od ściany na rufie ładowni jak groszek wewnątrz puszki. Coś się w końcu zmieniło. Maszyna wyprostowała i podniosła ostro nos w górę przybierając prawie pionową pozycję. Sanders więc tym razem spadł na samą rufę zderzając się z nią po raz kolejny ale tym razem zatrzymując się tam na chwilę. Widział przed sobą całą długość ładowni, z wciąż przypiętymi operatorami broni ciężkiej w lukach, którymi miotało tak samo jak nim ale, że byli przypięci to miotało w miejscu. Potem była główna część ładowni i na samym końcu drzwi do kabiny pilotów. A oni sami wznosili się pionowo w górę jak w jakiejs windzi ekspresowej. Bardzo ekspresowej. Grey 35 czuł jak te przyciążenie przyciska go do samej rufy ładowni.

- Wyrównałem! Co to było do cholery! - z kabiny doszedł zdenerwowany i umęczony głos pierwszego pilota.

- Jest na prawym wsporniku! - krzyknął zdenerwowany Morvinovicz. Grey 35 nie był pewny czym jest prawy wspornik ani co tam ma być ale brzmiało to bardzo alarmowo i pewnie było związane z tym czymś co pruło do nich na dachu.

- Rozwalę go! - krzyknął prawy strzelec, naprowadził lufę i choć pewnie nie była to najlepsza pozycja do strzelania to otworzył ogień.

- Niet! Durak! Silnik! - wrzasnął Rosjanin z przerażeniem w głosie ale było o ułamek sekundy za późno. Broń maszynowa szczeknęła coś chyba trafiła a odgłos pracy silników od razu zarejestrował zmianę w ich pracy. Jakoś od razu kojarzyła się ze spadkiem mocy. Maszyna rzeczywiście zareagowała prawie od razu i zaczęła zwalniać. Nacisk jaki dotąd dusił Sandersa też zaczął zwalniać.

- Kurwa mać! Za nisko! Nie utrzymamy się na jednym! Pożar! Pożar w prawym silniku! Lądujemy awaryjnie! - Raptor wrzasnął w rozpaczy ale coś tam próbował zdziałać. Maszyna zmieniła tor lotu położyła się na burtę i zaczęła szybować z powrotem w dół.

- Iwan masz po premii! - wydarł się wściekły biznesmen gdy ponownie nurkowali w kłębowisko spienionego metanu i amoniaku próbując wylądować w tych warunkach. Iwan jednak miał inne zmartwienia.

- Nieett! - wrzasnął rozpaczliwie i wykonał nieskoordynowany gest jakby jednocześnie próbował wycelować swój karabin i odpiąć się z uprzęży. A potem to coś, cholernie wielkimi szczękami wylądowało w luku wgryzając się z mokrym, krwawym mlaśnieciem w nieszczęsnego cekaemistę. Tym razem uprząż zadziałała jak powinna ale tym razem zatrzymała człowieka na miejscu wystawiając go na atak stwora.

- Job twoju! W ładowni jest w ładowni! Wskoczył! - drugi ochroniarz też rozpaczliwie próbował się wyzwolić z uprzęży i wydobył pistolet. Odwrócił się do tyłu i zdołał ra zastrzelić gdy całą maszyną zatrzęsło!

- Lądujemy! Będzie trzęsło! - krzyknął Raptor i maszyna faktycznie zatrzęsła się jakby miała się rozpaść. Trafiała w coś, szorowała po czymś, zderzała sie z czymś aż w końću znieruchomiała. Grey 35 chyba na moment stracił przytomność bo obudził się na zmrożonym asfalcie ulicy. Pokiereszowany Eagle 1 stał w jej poprzek. Potrzaskane i popękane szyby w kabinie pilotów nie zdradzały swojego wnętrza. Z burty widział zakrwawione plamy i resztki jakie pozostały po Iwanie. I niewielkie płomyki dobywające się z dymiącego silnika. Same silniki były już jednak ciche. Co z drugim strzelcem nie miał pojęcia. Sam był mocno pokiereszowany. A poza tym miał inne zmartwienia. Usłyszał złowieszczy syk. Gdy odwrócił się w przeciwną stronę wraku dojrzał tą maszkarę jaka załatwiła im te nieplanowane atrakcje. Zasyczała złowrogo też podnosząc się po tej kraksie. Dzielił ich lej po bombie ale dla maszkary jak była taka skoczna jak zaprezentowała na dachu to pewnie było na jeden sus.



Black 8



Orzeł wylądował. Chyba. W każdym razie to pokazywał HUD. Nieruchomą maszynę. Gdzieś w jej pobliżu był znacznik Grey 35. Od czasu pozbycia się identyfikatora nie pokazywał stanu kpt. Hassela a Morvinovicza i jego ochroniarzy nie uwzględniał już wcześniej. Nie było więc żadnej wiadomości o obsadzie Eagle 1 poza tym, że w pobliżu powinien być żywy Grey 35. Na dole, chyba na piętrze powinna być Black 2. Też żywa choć sądząc z odgłosów dość zajęta. W pobliżu budynku, gdzieś na ulicy miał być Grey 20. Widać spadł tam z wierzgającego “Eagle 1” ale też jeszcze nie udało mu się zginąć. Z kilkadziesiąt kroków dalej już gdzieś na ulicy był znacznik Grey 27. No i z dobrą setkę czy dwie dalej pulsujące oznaczenie “Eagle 1”.

- Eagle 1 tu Brygada RR co u was? - w słuchawkach niedawnej obsady latadełka dał się nagle słyszeć dość zaniepokojony ton kpr. Mahlera. - Trzymajcie się, wytrzymajcie jeszcze trochę, za parę minut powinniśmy do was dotrzeć. - marine dopowiedział szybko. HUD rzeczywiście pokazywał oznaczenia “BRR” zbliżające się ku ich pozycji. Właśnie mijali lotnisko więc ocp na kilka minut wydawał się poprawny. O ile nic ich nie zatrzyma lub spowolni.




Grey 300


Miejsce: zach obrzeża krateru Max; dżungla; lądownik orbitalny Grey 300; 3 690 m do CH Grey 301
Czas: dzień 1; g 37:10; 170 + 60 min do CH Grey 301




Grey 300



- Zasrane rycerzyki. - kowboj prawie z miejsca dostał podobną ripostę od kolegów z sąsiednich cel w podobnym tonie jaki sam ich właśnie poczęstował. Większość grupki dalej skupiała się na wyładowywaniu złości i frustracji na czołgającym się skazańcu. - I na co czekasz? Zasuwaj skrobać tą furę bo też będziesz dymał z buta przez ten parczek. - chłopaki nie mieli widocznie ochoty na wysłuchiwanie wyimaginowanych utrudnień i przeszkód jakim raczył ich kolega w kapeluszu.

- Widzicie? W dupie nas ma! Robiła problemy i dalej będzie robić! Teraz chce się tylko wyślizgać spod buta! Rozwalmy ją zanim coś znowu nam odpierdoli. Zobaczcie na nią, odpierdoli znowu, tylko kwestia czasu i okazji. - wysyczał wściekły Grey 25 ponownie kopiąc Grey 32 tak mocno, że ta ponownie opadła na plecy. Buty znowu przyszpiliły ją do zmarzniętej gleby. Wkurzała ich. Widać to było od razu. Prowokowała swoją mieszaniną wyższości i kitów jakie chciała im wcisnąć oraz wyraźną słabością dając dobitnie wyraz, że mają ją w garści i mogą ją wykończyć kiedy zechcą.

- A do tego nie jest tak cwana jak jej się wydaje, że jest. - uśmiechnął się szyderczo Grey 29. Pokręcił z politowaniem głową nad ubłocowną i zakrwawioną kobietą w hermetyku która niedawno tak dokazywała swoją milczącym kordonem sms-owej wyższości w schronie. - Przespałaś unitarkę złotko? Tu nie ma tlenu a ty nie masz zestawu tlenowego. Jedziesz na tym samym wózku co my. Chociaż z klimą. - przyznał facet kiwając głową nieco pochylając się by spojrzeć w zaśliniona i zakrwawioną twarz wewnątrz hełmu. Widok chyba jakoś żadnego z nich nie ruszał. Podobnie jak niezbyt ruszyła ich strata innych kolegów z grupy. - Pokażę ci co przespałaś. To jest przycisk systemu awaryjnego wypięcia pancerza. - powiedzial ze złośliwą satysfakcją uruchamiając system który pozwalał w paru ruchach pozbyć się pancerza w awaryjnej sytuacji. Zwykle gdy pancerz zajął się ogniem lub kwasem i była szansa, że zanim ulegnie zniszczeniu to pozbycie się go pozwoli uchronić właściciela. Ale działał przy każdym uruchomieniu. Teraz więc po paru ruchach Grey 29 wyzwolił specjalistkę od pułapek z jej hermetyka. Ta natychmiast zaatakowało przenikliwe zimno jakiego dotąd nie odczuwała dzięki ochronnemu działaniu pancerza. - I teraz złotko chyba możemy cię rozwalić bez dziurawienia tego klimatyzowanego wdzianka. - wyszczerzył się triumfalnie Grey 29 trzymając zdobycz w ręku. Reszta też się roześmiała widząc ten pomysłowy numer.

Między czwórką skazańców wybuchła mała sprzeczka o to kto ma przejąć pancerz dogorywającej na mrozie Grey 32. Obecnie każdemu hermetyk by się przydał, nawet bez zestawu tlenowego więc każdy był na niego chętny. W końcu ustalili, że weźmie go Grey 29 w zamian zrzekając się reszty łupów pozostałych po Grey 32. Ten kompromis zadowolił chyba wszystkich. Kurson dostał się więc wybór między standardowym pancerzem jaki dotąd nosił Grey 29 a niczym. Nie byli jeszcze do końca zdecydowani czy mimo wszystko nie rozwalić jej tu i teraz gdy była okazja chociaż uzupełnienie ekwipunku rzeczami znalezionymi przy niej wyraźnie już ostudziło ten zapał.

- Czekajcie, zrobimy to po mojemu! - powiedział jeden z nich gdy w zasobniku wygrzebał bryłkę plastiku. Jego sprawne najwyraźniej saperskie ręce, zwinnie połączyły holofon i bryłke plastiku z ciałem Korson. - Jak zaczniesz fikać, wkurwisz nas, albo wywiniesz jakiś debilny numer to mam do ciebie numer słodziaku. Jeden telefon i koniec tej znajomości. Tak samo jak zaczniesz przy tym grzebać. Zruszysz nie te kabelki co trzeba i po tobie. - wskazał na swój holofon jaki włożył do swojej kieszeni. Wyglądało, że zaimprowizował IED który przy sygnale z holo mógł uruchomić zapalnik i zdetonować plastik a wraz z nim i Grey 32. Zrobiła się z tego dziwna konstrukcja w szelek albo jakiejś uprzęży z przewodów, plastiku i drugiego holofonu. Zamieszczone na plecach i przypięte z jednej strony do Obroży a na dole do paska z podobnych materiałów.

Po załatwieniu sprawy z kłopotliwym Parchem domowymi sposobami sytuacja wewnątrz grupy jakoś się unormowała. Wkurzajaca Parch zapłaciła swoim sprzętem za swoje numery i chwilowo to chyba satysfakcjonowało resztę na tyle by nie rozwalać jej od ręki. Wszyscy najpierw więc skoncentrowali się na zapasach skrzyni wyrzuconej z “Eagle 1” które rozeszły się jak ciepłe bułeczki i nie pozostawiając nic dla Grey 32. A potem uwagę grupki przyciągnął garaż i stojąca w niem bryki.





Na szczęście bryka miała szansę pomieścić ich wszystkich. Chociaż na 7 osób w pancerzach i z bronią byłoby strasznie ciasno. No i nikt z nich nie był kierowcą musieliby więc zdać się na automaty lub umiejętności niedzielnego kierowcy. Znaczy jak już udałoby się uruchomić auto co wcale nie było takie oczywiste.

Dały bowiem o sobie znać poczwary które zdawały się na moment odpuścić. Teraz zaś słychać było ich skrzeki i piski. Odpowiadał im ogień automatów i karabinków czasem przeplatany eksplozją granatów. Ani ludzie ani xenos nie odpuszczali. Coś zazgrzytało szponami po dachu. Dwóch Parchów uniosło lufy dziurawiąc dach i po chwili szaleńczego zasypywania podłogi łuskami i kawałkami dartej blachy spłynęła na dół żółta posoka. Dwóch skazańców pilnowało otwartych drzwi garażu. Grey 31 pruła w xenos ze swojego ckm stawiając zaporę z ołowiu. Mogła pruć jednak na raz tylko w jednym kierunku. I tak stała w narożniku garażu by mieć pod względną kontrolą dwa kierunki. Grey 29 pilnował drugiej strony podwórza i domu strzelając z karabinku. Grey 25 stał w wejściu do wnętrza domu osłaniając te wąskie gardło ze swojego automatu. Grey 28 klęczał na jakimś stole warsztatowym przy tyle garażu strzelając przez małe okienko by pilnować “rufy” garażu.

Chwilowo udawało im się trzymać stwory na dystans chociaż przy tym natężeniu ognia zasoby amunicji wszelakiej zużywały się w zastraszającym tempie. Na “kowboja” spadł główny ciężar postawienia maszyny na nogi w tak stresujących warunkach i ograniczonym czasie. Rolą i losem ogołoconej ze sprzętu Grey 32 większość grupy chyba się nie przejmowała. Nie zwracali też większej uwagi na milczącą podczas całej kłótni byłą panią major która została biernym świadkiem całego zajścia jakie miało miejsce niedawno na podwórku. Swoją biernością nie narobiła sobie nowych wrogów w grupie ale też i nie zyskała przychylnych spojrzeń. Skazańcy zdawali się zauważać jako tako jedynie Grey 39 który chociaż zwykle miał odmienne od nich zdanie podczas ostatniej spiny to coś tam jednak mówił.

Wszystko to zeszło w niebyt gdy xenos wdarły się do garażu. Grey 28 nie zdążył rzucić granatu i ten eksplodował za późno. Xenos wbił się razem z resztkami szyby do środka zrzucając go ze stołu roboczego. Człowiek uderzył głową w zderzak samochodu tuż obok grzebiącego w otwartej masce kowboja. Na człowieku był szarpiący go stwór. Stojący w drzwiach od domu Grey 25 zareagował od razu i rozstrzelał poczwarę. Ale było już a późno. W niego samego wskoczyły dwie czy trzy skoczne poczwary przygważdżając go do siedzenia pasażera pojazdu gdzie usiłowały się przegryźć przez jego obronę. Zaś boczne drzwi zostały bez ochrony. Grey 28 chociaż wyzwolony z atakującego stwora zwalił go ze wstrętem na bok to tylko po to by zobaczyć kolejnego xenos jaki wylądował na stole roboczym z jakiego co został zrzucony. - Kurwa! - sapnął pokiereszowany człowiek wciąż leżąc na plecach wycelowując lufę w poczwarę która była też o krok od Grey 39. Wtedy też w dach coś łupnęło. Coś ciężkiego. Stojący na straży drzwi Grey 29 i 31 byli zbyt zajęci trzymaniem frontu na dystans by przyjść z pomocą ludziom wewnątrz garażu.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; HQ; 270 m do CH Brown 4
Czas: dzień 1; g 37:10; 50 + 60 min do CH Brown 4




Brown 0



Sytuacja niedawnej obsady HQ była nie do pozazdroszczenia. Siedzieli jak w szkolnej kozie odcięci od informacji ze świata zewnętrznego a wewnętrzny składał się do dość średniego pomieszczenia które po zamknięciu żaluzji sztormowych przypominało trzeszczący kontener jaki wichura na zewnątrz mogła w każdej chwili jak nie zgnieść to chociaż zrzucić z pantałyku. A było pewnie z te kilka pięter lotu na dół. Mogli obserwować jak skromna obsługa złożona z ludzi z MP przejęła ich rolę.

Jednak nie do końca. MP ich nie aresztowało, nie rozbroiło, nawet nie zabrało im HUD i komunikatorów. Więc jakiś obraz tego co dzieje się poza ścianami “Gniazda” jednak mieli. Widzieli na HUD jak oznaczenia “Brygady RR” przesuwają się wzdłuż głównej drogi w kierunku “Eagle 1”. Zaś w latadełku coś się stało i pewnie nic dobrego. Po chwili szaleńczych manewrów w okolicy klubu “Hell&Heaven” znieruchomiał.

O tym, że ich trójka czyli srg. Johnson, kpr. Otten no i Brown 0 zdają sobie z tego sprawę pewnie kapitan MP też zdawał sobie sprawę skoro zostawił im środki komunikacji. Coś czego już mógł nie wiedzieć to to, że specowi od łączności udało się spiąć swoje holo z konsola jaką dotąd zajmował a spec od komputerów miała szansę pogrzebać coś dzięki temu pośrednictwu w systemie tak samo jakby siedziała przy konsoli. W tym zadaniu para podoficerów z Armii i Korpusu solidarnie próbowała zasłaniać Rosjankę swoimi osobami.

Na ręcznym holo jednak pracowało się znacznie trudniej niż na wygodnej, stacjonarnej konsolecie. Właściwie to Maya mogła pracować na swoim osobistym komputerze a holo używać jedynie jako połączenia z konsoletą. Chociaż też musiała uważać by nie wpaść w oko ludziom z żandarmerii co było stresujące no i nie pozwalało pracować na pełnowymiarowych ekranach. Ale jednak mogła udać się na tym informatycznym łączu do konsolety kpr. Ottena.

Musiała się zmierzyć z sprawnością Delgado w informatycznym rzemiośle aby zrealizować swój plan wymyślony na chwilę wcześniej zanim nie została wysadzona z konsolowego siodła. Szyła w pośpiechu i niewygodzie ale też liczne awarie systemu, dziury informacyjne, zakłócenia i te naturalne od uszkodzeń, i te które zdołała zasymulować wcześniej i te z burzy jaka szalała wokół jednak działała na ich korzyść.

- Panie kapitanie mam coś! - powiedział nagle Delgado zwracając uwagę dowódcy. Ten przeglądał dotąd obrazy z kamer usiłując wyłapać coś wartościowego. Było to na tyle proste zajęcie, że nie trzeba było mieć technicznego wykształcenia by to robić ale zwyczajnie zabierało czas przejrzeć te wszystkie nagrania nawet z ograniczonej liczby kamer. Niemniej istniała groźba, że po kawałku ale w końcu oficer dotrze do ważnych zapisów z zarejestrowaną obecnością ludzi nazywanych przez niego “podejrzanymi”. Słysząc jednak komunikat podwładnego odwrócił się by spojrzeć na jego ekranu.

- To przy zachodnim krańcu lotniska. Mam kilka odczytów w tym Hollyarda, Patinio na pewno i kilka mniej wyraźnych. - Delgado wskazał na powiększonym fragmencie mapy migające punkciki. Kapitan Yefimov chwilę ważył sytuację po czym powoli pokiwał głową.

- Mówi kapitan. Zatrzymać podejrzanych przy zachodnim skraju lotniska. Delgado wyśle wam namiar. Są wśród nich porucznik Hollyard i kapral Patinio. Wziąć ich żywcem. Bezwzględnie. Czerwony rozkaz z samej góry. - oficer połączył się najwyraźniej z kimś i po otrzymaniu potwierdzenia rozkazu rozłączył się obserwując poczynania na scenie lotniska. Informatyk z MP zaś zaczął swoją pracę.

- Poruczniku Hollyard. - kapitan niespodziewanie nawiązał kontakt na kanale używanym jako ogólny na całym lotnisku. Usiadł wpatrzony w wyświetlane holoekrany na stanowisku Delgado mówił jednak do tych migających kropek na mapie. - Odpowiada pan za swoich ludzi i za to co się stanie w najbliższych chwilach. Prosze zachować rozsądek i nie utrudniać sprawy. Wysłałem po was oddzial przechwytujący. Proszę na niego zaczekać, złożyć broń i nie stawiać oporu. Jest pan policjantem. Prosze nie zmieniać się w zaszczutego bandytę i degenerata. Porozmawiajmy jak cywilizowani ludzie. Póki ta burza trwa i tak nikt się stąd nie wydostanie. - oficer MP mówił całkiem przekonywująco, zupełnie jakby był zawodowym policyjnym negocjatorem od kryzysowych sytuacji. Wpatrywał się sokolim wzrokiem w oznaczenia na ekranach Delgado. Jedne oznaczające podejrzanych i drugie jakie zbliżały się do nich coraz bardziej.

- Panie kapitanie wieżyczki meldują kontakt z wrogiem. A stany amunicji są bardzo niskie. Nie wiem na ile jeszcze wystarczy. Obrona zresztą nie jest szczelna stwory mogą przenikać nawet tutaj. - Delgado odezwał się w pewnym momencie stając dokładnie w podobnej sytuacji w jakiej do niedawna była poprzednia obsada HQ. Kapitan zastanowił się chwilę po czym zdecydował.

- Przechwycimy Hollyarda i jego ludzi to wyślemy oddział przechwytujący do uzupełnienia amunicji. - zdecydował w końcu oficer. Delgado skinął głową twierdząco wracając do przerwanej na moment pracy.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 23-04-2018, 23:58   #295
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Wystarczyło parę nerwowych sekund, by spokojny lot zmienił się w walkę o przetrwanie, zakończoną dramatycznym zrywem przez który większość parchatego towarzystwa wyleciała z ładowni prosto na spotkanie twardej, nieprzyjaznej ziemi kilkanaście metrów poniżej pikującej awaryjnie maszyny. Nash nie stanowiła wyjątku, ba!, wypadła jako pierwsza i prawdopodobnie miała farta, z głuchym sapnięciem lądując na najwyższej grzędzie. Takiej z dobrym widokiem na rozgrywające się na dole piekło. Tyle dobrego, że trafiła na teren jeszcze nie zajęty przez wroga, przez co mogła pozwolić sobie na zmarnowanie paru cennych sekund na doprowadzenie się do stanu używalności, wbicie w udo igły medpaka, oraz odzyskanie wyciśniętego uderzeniem oddechu.
Szybko odpaliła HUD, lustrując z niepokojem mapę okolicy, a kanciaste skrzeki płynęły nieprzerwanie ze spalonego kwasem gardła.

Stracili maszynę, prawdopodobnie stracili również paru ludzi. Rzut oka na parchate parametry uspokoił Ósemkę przynajmniej pod jednym względem. Diaz żyła, lecz miała towarzystwo. Dwójka przypadkowych Greyów wypadła kawałek poza klubem, zaś ich medyk trafił akurat na miejsce kraksy i też miał kłopoty, o czym dobitnie świadczyły skaczące parametry pod ponumerowanym zdjęciem.
- Hassel? Hassel! - syntetyczny głos przeciął eter, szukając cholernego gliniarza, zaś usta saper zacisnęły się w wąską, nerwowo drgającą kreskę. Musiał żyć, po prostu musiał. To tylko głupi upadek, nic wielkiego. Pewnie nie z takich tarapatów się wyślizgiwał - Sven, odbiór! - dodała, by znieruchomieć kiedy na łączu pojawił się nowy głos.
- Mahler. Status Svena nieznany. Duża gnida, uszkodziła maszynę. Awaryjne lądowanie. Nas wyrzuciło przy HH. Ich 500m stąd. Teren niezabezpieczony. Status pozostałej załogi nieznany. Prócz G35. Sandersa. Jest przy nich. Walczy. Zgarnijcie ich i jedźcie do nas. Potem schodzimy na dół. Do schronu. Z wami. Jak… - zamarła z dłonią nad holoklawiatrują, przymykając do kompletu piekące powieki.
- Co u was? Jak się trzymasz? Dacie radę? To daleko na piechotę, nie zdążę do was dotrzeć, nie przez dżunglę. Pozbieram resztę, zabezpieczymy teren. Tu ich więcej. Hassel. Nie dajcie mu zginąć. Ty też uważaj. Widzimy się niedługo. - przełączyła szybko komunikator na parę Greyów.
- Podajcie status. - pisała, rozglądając się po okolicy, ale mgła i kriozamieć utrudniały widoczność - Kierujcie się na HH. Zgarnę Diaz i spotkamy się na dole. - skrzeknęła pod nosem, ostatni raz przełączając ustawienia szczekaczki.
- Sanders. Status.

- Rany ale go wywiało! Mam namiar ale to gdzieś w dżungli. Chyba w jakimś budynku… - kapral przyjął meldunek od Parcha i mówił pewnie do tego co mu pokazywał HUD który był obecnie jedynym rozpoznaniem z miejsca akcji jakie miała “Brygada RR”. - U nas w porządku. Ale ciasno i potrzebujemy tlenu. - odpowiedział jakby mimochodem odpowiadając na pytanie Black 8 jak to wygląda w wozie strażacki przerobionym improwizowanymi środkami na wóz pancerny a terach chyba i transporter.
- Dobra, widzę, że Grey 35 jest przy Eagle 1. Pogadam z nim. Nie bój się Asbiel, zaraz tam będziemy, zajmij się tym co w klubie. - powiedział jeszcze szybko a w tym czasie comlink zamigotał kolejnym połączeniem.

- Powiedzmy, że jestem cała. Idę do budynku ale go nie widzę. Idę na namiar. - odpowiedziała krótko Grey 27 która była wedle HUD jakieś pół setki kroków od wejścia do klubu.

- No to wbijaj na imprezę. Gorące świnie przyszły. Ale jeszcze je troszkę podpiekę. - mruknął ponuro Grey 20 i w słuchawkach dał się słyszeć pisk przerażonych xenos które pewnie objął pożar albo prawie.

- Mahler leć na pozycję Eagle 1. Nie patrz na namiar z dżungli. Złap G35. Wyjaśni. Wyrzuć swój identyfikator. MP po nim was śledzą. I nie boję się - Ósemka wystukała szybko sekwencję znaków, podchodząc do krawędzi dachu w poszukiwaniu dogodnego zejścia. Bez butów Ortegi musiała się zdać na metody konwencjonalne. Zatrzymała się przy samej przepaści, wzdychając ciężko - Martwię. Uważaj na siebie. Powodzenia. - zrobiła chwilę przerwy, tym razem nadając do Greyów. - Idź na G20. Zabezpieczamy teren do przyjazdu RR i G800. - zamknęła holo, żałując że przez hermetyczną maskę nie może splunąć na ziemię. Ostatni członek ekipy walczył parę pięter niżej i to do niego ruszyła z wizytą.

- Wyrzucić identyfikator? Po nim Guardian nas rozpoznaje, że my to my. Chuj wie co zrobi jak namierzy kogoś bez identyfikatora. - kapral zaoponował wyraźnie mając wątpliwości co do takiego ruchu. Ale chwilowo i MP i Guardian zeszły na nieco dalszy plan. - Trzymaj się i nie daj się zabić. Lecimy po Eagle 1. - powiedział kończąc dyskusję i rozłączył się.

- A konkretnie co chcesz zabezpieczać mała? Trochę tu jest tego parkiety. Uhh… Gorących świń też. - stęknął Grey 20 wyraźnie się z czymś zmagając. Klub jako bryła do upilnowania na te zaledwie kilka osób co byli na jego terenie albo dopiero zmierzali rzeczywiście był sporym terenem do upilnowania. Nawet spotkać się gdy przedzierało się przez xenos wcale nie było takie łatwe i oczywiście.

- Kurwa! Wyskakują z każdej strony! Szybkie są! - krzyknęła ostro Grey 27 i gdzieś zza ścian doszedł odgłos broni ciężkiej. Krótkie kontrolne serie wprawionego w tej broni operatora. Zaś Black 8 zdołała chyba namierzyć ognisko walki jaką toczyła Black 2. Tak dosłownie ognisko. A nawet mały pożar. Właściwie to jarał się cały korytarz i wszystkie wejścia i nie wiadomo co jeszcze. Najkrótsza droga do Diaz wydawała się odcięta przez ogień pozostały po Diaz. Ale był jakiś boczny korytarz jaki prowadził do schodów. I drugi który prowadził w bok ale tabliczka nad drzwiami dawała jakaś nadzieję na równoległy do podpalonego korytarz.

- Droga na dół. Przy zawalonych schodach. Poprzednio wybiliśmy dziure w suficie żeby się wydostać. Teraz tam wracamy. Do schronu - Ósemka prychnęła, wracając do molestowania klawiatury po kanale z szarymi. Ruszyła pędem za piromanką, licząc na drogę alternatywną do tej spalonej przez napalm.

Black 8 biegła przez opustoszały korytarz. Mijała zamknięte i otwarte drzwi, przewrócone kosze na śmieci i walające się biurowe szpargały.
- Jestem w pobliżu, próbuję jakoś wejść. Ale ten debil wszystko podjarał. - odpowiedziała krótko Grey 27. Nash nie miała czasu sprawdzać na HUD gdzie oni są ani gdzie jest ktokolwiek. Nie mogła też wbiegu używać klawiatury.

- Sama jesteś debil.
- odburknął Grey 20 widocznie słysząc ich rozmowę. - Wbijajcie na parkiet. Dużo gorących świń dzisiaj przyszło. Trochę tu zejdzie. - dodał jeszcze dość zajętym tonem olbrzym z mo jakby był czymś zajęty. Jemu też Black 8 nie mogła odpowiedzieć.

Otworzyła właśnie kolejne drzwi gdy wpił się w nią jakiś mniejszy xenos. Nie miała czasu na nic, zwłaszcza, że prawie od razu sieknął ją przez udo raniąc choć niezbyt mocno. Dopiero po chwili zdołała przejść do kontrataku i zatłuc go kolbą, pięściami i butami. Droga była wolna. Na razie. Widziała już schody które prowadziły na dół. Chociaż nawet na półpiętrze widać było łunę od ognia jaki płonął widoczni gdzieś na parterze lokalu.

Jarała się cała najbliższa okolica, a ilość ognia wzrastała w postępie geometrycznym. Dużą jego część zostawiała za sobą Black 2. Ósemce zebrało się na śmiech, spięcie mięśni po wypadku ustąpiło odrobinę. Kogo jak kogo, ale Diaz sama była jak puszka napalmu i martwienie się o nią znajdowało się w sekwencji ruchów absolutnie zbędnych.
- Hermetyk. Leć - mrucząc pod nosem kanciaste, skrzypiące tony, wysłała przekaz Grey 27. Zamknęła holo, raz jeszcze rzuciła okiem wgłąb korytarza, by puścić się pędem gdzie skupisko płomieni i dwie sylwetki z miotaczami.

Niewielka puszka poszybowała przez korytarz wyprzedzając stojącego Parcha który nią cisnął. Potem zniknęła stukając o schody i ściany i zaraz potem wnętrze klatki schodowej eksplodowało napalmowym błyskiem i światłem. Podmuch uderzył w Black 8 ale poza tym nie uczynił jej krzywdy. Granat eksplodował zalewając rozbryzgami płonącej galarety nie tylko schody ale i kawałek korytarza przed nimi. Mimo to saper wierząc w możliwości ochronne swojego hermetycznego pancerza ruszyła biegiem w ścianę płomieni.

Pancerz rozgrzewał się coraz bardziej gdy kolejne zacieki płonącej galarety ściekały na niego dostając się w cieńsze miejsca i złączenia. Tam wypalały sobie drogę w słabszych elementach pancerza podnosząc skokowo temperaturę wewnątrz pancerza. Black 8 czuła jak zaczyna się gotować w tym osobistym garnku ale chociaż coraz mocniej parzyło zdołała przedostać się do półpiętra. Gdy chwiejąc się wybiegła na parter płonąc niczym żywa pochodnia pirożel wżerał się właśnie w złączę na jej ramieniu paląc żywym ogniem już nie tylko zewnętrzny pancerz ale i żywe ciało jakie miał chronić.

Któremuś z xenos nie przeszkodziło to spróbować ataku. Coś wielkości przeciętnego psa wyskoczyło skądeś na nieco oszołomioną pożarem Nash. Zdołała wymierzyć serię z karabinu zanim odbił się do ostatniego skoku ale rozbryzgała tylko kawałki wykładziny na podłodze. Za to gdy próbowała już uniknąć kłów i pazurów stwora palec na spuście znowu uruchomił broń i ta rozpruła coś ponownie. Co to i człowiek i bestia odkryli moment później gdy z zadymionego sufitu wyłoniła się jakaś belka oświetleniowa przygważdżając z impetem i oboje przeciwników. Stwor przyjął na siebie główny impet uderzenia i nie przeżył tego starcia. Black 8 leżała przygnieciona ciałem stwora i tą belką, na szczęście pirożel jaki ją oblepiał zaczynał już dogasać więc odpadało ryzyko dalszych poparzeń od własnego granatu. Do dwóch sylwetek otoczonych płomieniami miała jeszcze z jakieś pół parkietu.

Biednemu zawsze wiatr w oczy i przysłowiowy chuj w dupę. Nash nie wiedziała, czy ma kląć, a może rechotać? Spalona skóra bolała, fragmenty sufitu do spółki z martwą gnidą ciążyły na piersi, utrudniając złapanie oddechu. Parchata karuzela szczęścia zatoczyła pełne koło, ponownie ustawiając się na najczęstszej pozycji irracjonalnego pecha… i nawet, cholera, zakląć się porządnie nie dało. Żywa pochodnia dopalała się, kawałek do przejścia wciąż czekał. Ósemka sycząc ze złością, zaparła plecy o podłogę, powoli zrzucając wpierw beton, finalnie zaś odtrąciła broczącego żółtą krwią trupa, podnosząc parchate ciało do względnego pionu. Ledwo przestała się chwiać, ruszyła pędem ostatnie metry ku miejscu zbiórki.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 25-04-2018, 22:56   #296
 
Perun's Avatar
 
Reputacja: 1 Perun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=g0Lvm5fyKU0[/MEDIA]
No więc Orzeł 1 wylądował, a w raz z nim siadł cały misterny plan bezpiecznego dostania się do klubu, a potem lotniska. Co gorsze przy szaleńczych wirażach z ładowni wyleciała po kolei cała tęcza Parchów, zostawiając Sandersa samego i wciśniętego w kąt ładowni póki trwała karuzela. Nie mogło być jednak za łatwo, więc karuzela zmieniła się z srogie jebut po którym blondas w Obroży potrzebował chwili aby policzyć zęby i sprawdzić ile żeber walnęło z trzaskiem przy kontakcie z glebą. Czuł krew w ustach, kłucie w boku, a coś nieprzyjemnego szarpało mięśniami prawej nogi podczas prób poruszenia… ale żył. Wielkie, paskudne bydle odpowiedzialne za kraksę również.
Też zdążyło się zebrać po powietrznym lunaparku i szykowało do skoku przez lej od bomby.
Grey 35 za to nie zdążył się poskładać i naszprycować stymulantami. Nie miał czasu i po dupie się podrapać, a co dopiero grzebać po kieszeniach. Wyszło, że trzeba strzelać. Jak najszybciej i najlepiej celnie. Póki przerośnięta padlina nie dorwie się do miękkich przecież ludzkich tkanek i nie dokończy siekania, bo przeżycie kraksy lotniczej to pikuś.

Stwór był szybki. Człowiek też. Parch nie miał czasu dokładnie mierzyć na czuja wycelował broń w stronę powstającej, zwalistej sylwetki o całkowicie nieziemskich kształtach. Strzelba wypruła z siebie ołów do już szybującej w locie sylwetki stwora. Broń podskakiwała w dłoniach próbując się miotać pod siłą zwielokrotnionego odrzutu broni ale wprawne dłonie były do tego nawykłe i umiały to odpowiednio wziąć pod uwagę. Trafił! Grey 35 dostrzegł jak z poczwary buchają żółtawe strugi i kleksy a ona sama zwala się już znacznie mniej bezwładnie na dno leja. Powaliło ją! Ale nie zabiło! Podnosiła się już z dna leja a jego strzelba błyskawicznie wypróżniła cały wątły magazynek pokaźnych nabojów w tej krótkiej serii!

- Nie możesz po prostu zdechnąć? - wytrzymałość bydlęcia nie wróżyła niczego dobrego na najbliższe godziny, nie tylko Maxowi. Każdy człowiek miał tu przerypane przy karykaturach jak ta z leja. - Zdechnij kurwa… - ręce lekarza załadowały strzelbę, gdy on mamrotał pobożne życzenia, nie spuszczając oka z wroga.

Skazańcowi w szarych barwach udało się wygrać wyścig z czasem i opornym magazynkiem jaki ślizgał się najpierw w kieszonce oporządzenia a potem w spoconych dłoniach jakie instynktownie pociły się mimo ujemnych temperatur na zewnątrz. Usłyszał jednak charakterystyczny, suchy trzask gdy magazynek wskoczył na swoje miejsce w broni. Jeszcze zgrzyt bezpiecznika i znowu uniósł broń w sylwetkę stwora która już podniosła się po poprzednim trafieniu, zasyczała strzykając śliną i skoczyła. W jednym susie wylądowała na krawędzi leja mając już ostatnie kroki do człowieka ze strzelbą. Właśnie gdzieś w tym momencie Grey 35 wywalił kolejną serię stężonych śrucin które z głuchym trzaskiem zderzyły się z piersią poczwary. Silne, bezpośrednie trafienie zachwiało bestią na ten krytyczny moment i przewaliła się ona z powrotem do leja. Spadła aż na sam dół, tam gdzie zebrała się obecnie zamarznięta woda. Ogoniaste bydlę z trzaskiem połamało tą cienką warstwę lodu wpadając do tego bajora na dnie leja. Ale żyło nadal. Sanders czuł, że znowu zyskał tylko czasu na kilka oddechów a dla bestii wyskoczenie z dna leja to nie to co dla człowieka który gramoliłby się z parę chwil. Mogła wyskoczyć jednym czy dwoma susami. A jemu znów skończyła się amunicja w śrutówce.

- Nie czaisz co do ciebie gadam? - Sanders przeładował po raz kolejny, woląc się wściekać niż zacząć martwić. Bydlak strącił im taksę, zeżarł połowę ruskiego ckmisty, a teraz nie chciał zdechnąć, na przeciwko siebie mając nikogo innego, tylko właśnie jasnowłosego Parcha w szarej zbroi - Zdychaj wreszcie!

Parch wznowił swój wyścig z przeładowywaniem strzelby na czas. Mag znowu trzasnął w swoim gnieździe. Zostało mu jeszcze sześć. Wycelował w ociekającą od zamarzającej od razu wody poczwarę. Broń znów głucho wywaliła serię, ciężkich śrucin i prześlicznie wzbiła fontannę błota w leju tuż obok odbijającego się od niego stwora. Pudło! A potem już było za późno i za szybko by zrobić coś jeszcze. Bestia jednym susem wylądowała z powrotem na krawędzi leja i zaraz potem chlasnęła skazańca przez pancerz. Ten poczuł uderzenie które nim wstrząsnęło ale na szczęście choć na napierśniku zostały szponiaste rysy to wytrzymał. Byli ranni, oberwali. I człowiek i poczwara. Ale mimo to obaj byli pogrążeni w zwarciu na kły i szpony z jednej strony oraz kolbę i buty z drugiej.

Wielki bydlak nie chciał współpracować, na dokładkę człowiek chybił i stracił bezpieczny bufor dystansu. Przygotował się na ból, ale ten nie nadszedł. Jeszcze nie tym razem, zaraz się to zmieni. Pusta pompka wylądowała na ziemi, bezużyteczna w starciu z przeciwnikiem tych gabarytów. Sanders złapał za miecz, wyciągając go nieznośnie powoli. Zacisnął szczęki wiedząc, że tym razem szczęście może się na niego wypiąć i zarobi porządną ranę. Trudno, laski ponoć leciały na facetów z bliznami.

Bestia chlasnęła mocno wykorzystując chwilowy bezruch celu gdy ten sięgał po urządzenie krojące bardziej przystosowane do okładania przeciwnika niż strzelba albo buty. Ciężki pancerz szturmowy piechoty znów jednak uchronił swojego właściciela. Zaraz potem miecz łańcuchowy zabrzęczał charakterystycznym odgłosem i Sandersowi udało się szybko przebić bestię na wylot. Miecz wierzgał w trzewiach bestii rozrywając jej organy i poszerzając swoje rzeźnickie dzieło do jakiego został stworzony. Bestia wyła tak samo gdy mechaniczne zęby szarpały ją bez znieczulenia. I wtedy miecz nagle ucichł i zamarł. Ogniwo paliwowe się wyczerpało nie zmieniane podczas wcześniejszej akcji.

Stwór od razu wykorzystał moment. Chlasnął Grey 35 raz aż ten się cofnął. Pancerz znów go uchronił ale nie przed następnym ciosem. Próbował się zasłonić mieczem ale dogorywająca bestia, choć wlokła już za sobą swoje trzewia powaliła go na plecy i przebiła szponami na wylot przyszpilając go do ziemi. Teraz człowiek zawył patroszony żywcem przez bestie. Obydwie strony pojedynku ledwo trzymały się na nogach i jasne było, że kto pierwszy przebije się przez ochrony i zasłony wroga ten pewnie przetrwa tą walkę.

Sandersowi udało się wyślizgać spod szponów bestii gdy ta wzięła zamach do kolejnego ciosu. Trafił ją raz biernym i cichym mieczem ale ostrza ześlizgnęły się po pancerzu stwora. Drugi cios co prawda trafił ale nie umywał się niszczycielskim efektem do sprawnego miecza. Bestia też chlasnęła go na odlew ogonem przecinając ponownie napierśnik ale na szczęście nie jego właściciela. I wreszcie prawie w ostatnim momencie, udało się człowiekowi włożyć niedziałający miecz w trzewia potwora. Ten z rozpędu nadział się na niego poszerzając jeszcze tą ranę i wreszcie sycząc cicho zamarł. Sam Sanders dzięki swojemu medycznemu wykształceniu aż dobitnie zdawał sobie sprawę, że jest w stanie krytycznym i o krok od tego samego losu jaki chyba właśnie zaserwował poczwarze.

Lekarz, potrzebował lekarza! Kogoś, kto załata mu dziurę w bebechach zanim wypadnie mu przez nią wątroba albo nerka. Albo coś innego niezbędnego do życia. Max krwawił jak zarzynana świnia, próbując ręką docisnąć ranę. Próbował wstać, ale wywalił się na plecy i chyba wrzasnął z bólu, chociaż ciężko szło usłyszeć cokolwiek kiedy głowę rozsadzało łupanie przyspieszonego adrenaliną do granic możliwości tętna. Bandaże i apteczka. Musiał je wyjąć jeśli chciał żyć, a chciał!
Nie mógł zdechnąć w zlodowaciałym leju, częściowo przygnieciony przez trupa o żółtej jusze i mordzie paskudniejszej niż skurwysyn-jebaczek jego ex. Łatwo powiedzieć, ciężej zrobić. Znał się na medycynie, potrafił rozpoznać pacjenta kwalifikującego się prosto na stół operacyjny. Niestety on nie był pacjentem, ani nawet obywatelem. Był Parchem, miał tylko parchate możliwości.

Krztusząc się krwią i charcząc czerwoną pianą, obmacał bok pancerza aż trafił na kieszeń. Mięśnie sztywniały mu coraz bardziej, co utrudniało manewrowanie palcami, a miał tylko jedna rękę. Druga tamowała krwawienie, spowalniając moment zgonu. Niewiele, ale lepsze niż nic.
Po paru próbach rozerwał opakowanie bandaża i wepchnął zwiniętą rolkę prosto w ranę, czemu towarzyszył drugi wrzask. Zrobiło mu się czarno przed oczami, na parę sekund zamarł, a potem podjął robotę. Używając wolnej ręki zmienił pozycję na siedzącą, z plecami opartymi o ścierwo xenosa. Sapiąc i zgrzytając zębami rozpakował drugi bandaż. Owinął się nim, mocując ten pierwszy i dociskając do dziury w ciele. Prowizorka polowa działała, mimo że do tej pory Sanders stosował ją na pacjentach, a nie na sobie. Uporawszy się z utratą krwi, wziął do rąk apteczkę. Po niej miał przyjść czas na przeładowanie broni i zebranie się z leja. Sprawdzenie wraku… ale najpierw łatanie mięsa. Bez tego Grey 35 mógł zaraz dołączyć do grupy martwych skurwysynów, oznaczonych w HUD znaczkiem K.I.A.

- Sanders. Status. - w słuchawkach doszło go zapytanie od Black 8.

- Żyję - wyrzęził z trudem, manewrując zestawem igieł - Wyrwałem chwasta, ale zrobił mi dziurę w bebechach. Właśnie się łatam. Skończę, dopakuję sprzęt. Sprawdzę co z innymi. Tylko kurwa daj mi chwile, ok? Z wami w porządku? Żyjecie? Co z Grey27?

Zamiast odpowiedzi od Black 8 Sanders doczekał się męskiego głosu w słuchawce.
- Grey 35, tu kpr. Mahler z Brygady RR. Jesteś najbliżej “Eagle 1”. Jak to wygląda? Masz kontakt z kimkolwiek z załogi? - podoficer zapytał się o sytuację przy latadełku. Na HUD tą “BRR” pokazywało jako sunący po drodze głównej punkcik. Za szybko na piechurów więc pewnie jakieś auto. Pocieszające było to, że droga jaką jechali była tą samą przy jakiej powiedzmy, że wylądował pojazd jaki niedawno miał wysadzić desant w klubie “H&H”. Nawet kierunek był zbieżny.

Z góry leja dochodziły inne odgłosy. Poza szalejącymi podmuchami krioburzy. Nie tak całkiem daleko waliły serie, krótkie serie z broni maszynowej. Ale chyba nie w kierunku “Eagle 1” ani krateru bo nie śmigał ołów nad głową ani charakterystycznych smug po pociskach nie było widać. Ale ze znacznie bliższej odległości nagle odezwała się broń krótka. Szybkie pojedyncze strzały z pistoletu. I skrzeki trafionych stworów.

- Ty jesteś ten Mahler. Słyszałem - Grey 35 podniósł się na nogi, a potem zaczął gramolić na górę leja do maszyny - Mamy towarzystwo, nie wiem jeszcze co z innymi. Wywaliło mnie poza ładownię, ale ktoś strzela. Idę do nich… niedługo zabraknie mi tlenu, ale może zdążę dobiec. - skończył gadać i zmienił połączenie na Gomes.
- Co z wami? Macie już te drinki?

- A wiesz, ognisty selekcjoner jest na wejściu.
- odezwała się z przekąsem Gomes i wydawało się na słuch, że też ma co robić. Jak pewnie każdy dwunóg w okolicy.

- “Ten Mahler”? Dobra, sprawdź to. I daj znać jak to wygląda. - odpowiedział kapral marines sądząc po oznaczeniach. A Grey 35 miał co sprawdzać. Wreszcie wygrzebał się z leja i znowu miał wgląd na “Eagle 1”. Widok trochę się zmienił od tego sprzed paru chwil gdy blondyn doszedł do siebie leżąc na zamarzniętej ziemi owiewany amoniakowo - metanową wichurą. Teraz w kabinie pilotów coś się działo. A dokładniej to ktoś stamtąd strzelał. Trafiony mały xenos właśnie chyba próbował wskoczyć do kabiny pilotów ale gdy trafił go ołów zachwiał się i ześlizgnął po nosie maszyny a potem na asfalt. Jednak widać było kolejne nadciągające kreatury.

- Ognisty? Hiszpan czy inny gorący towar? - Sanders wyszczerzył się głupkowato do kałuży błota. Ale do śmiechu nie powinno mu być. Został w czarnej dupie, na szczęście nie sam. Ktoś w kabinie ciągle dychał.
- Eeeej, nie rozjeb mnie! Idę od lewej - wydarł się w kierunku kokpitu, zaczynając biec ze strzelbą w łapach. Granaty i ammo do miecza zostało w skrzyni na pokładzie. Jeżeli i jej nie wyjebało w kosmos przy ładowaniu.

- Wpadnij Blondas to sam się przekonasz. Zdaje się, że to ty miałeś mi stawiać drina a nie na odwrót. Ja jestem a ty co? Opieprzasz się przy pierwszym drinku. - Leticia odpowiedziała chyba trochę mimochodem. Ale sądząc po odgłosach walki dookoła i tego co słychać było w komunikatorach walka toczyła się nie tylko przy “Eagle 1”.

Gdy Grey 35 zbliżył się do stojącego latadełka właściwie nie był pewny czy został przez kogokolwiek usłyszany w tej kabinie. Za to był pewny, że w pobliżu są xenos. Jeden wskoczył na nos maszyny zastępując tego właśnie zastrzelonego przez kogoś z wnętrza. Kolejny był na skok dalej. Tego na nosie znowu powitał ołów z podobnym efektem jak poprzednika. Stwór zsunął się po nosie dorzucając swoje żółte smugi na nosie maszyny. Tyle, że znowu jego miejsce zajął kolejny stwór. Człowiek wewnątrz, nawet gdyby był najlepszym strzelcem ludzkości w końcu musiał zrobić przerwę na przeładowanie broni a przy tym tempie nacierania stworów mogło oznaczać wdarcie się ich do wnętrza kabiny.

- Lobotomia mi wypadła, wiesz jak jest. Nagły przypadek, musiałem zostać w pracy i babrać się w bebechach. Zajmij stolik, otwórz rachunek. Skończę zabieg i biorę taryfę prosto do ciebie - blondyn podniósł pompkę i wycelować w szykującego się do skoku potwora. Musiał tam wejść, zgarnąć granaty. Jak jasny szlag potrzebowali tutaj granatów.
- Przeładuj! - wydarł się do strzelca - Przytrzymam je!

- Ta, zawsze te wasze samcze wymówki. Dobrze, że są tu jakieś konkretne laski w klubie. I jeden debil.
- burknęła Grey 27 w słuchawce i dalej wydawała się być głównie skoncentrowana na tym co pewnie działo się bardziej bezpośrednio wokół niej.

Strzał blondyna okazał się celny. Choć z odległości kilkunastu kroków wiązka śrucin była już nieco rozrzedzona to wystarczyła aż nadto by zastopować na dobre małego xenos. Potem była chwila przerwy gdy skazaniec z Obrożą zdołał dobiec już dość blisko do latadełka. Na tyle blisko by widzieć dwa “ściekające” ciała xenos i wnętrze rozbitych szyb w kabinie. Oba siedzenia pilotów były puste. Przez otwarte drzwi które prowadziły do ładowni widział jakiś ruch ale w półmrokach nieoświetlonego wnętrza maszyny miał za słaby widok i za mało czasu by zidentyfikować co to za ruch. Xenos dały znowu znać o swojej obecności. Dostrzegł jak w kierunku maszyny a więc i niego szarżują dwa kolejne. Jeden dość niski i mały, wielkości sporego psa i szybki jak hart. Drugi jeszcze trochę większy i podobnie szybki choć zasuwały pod innym kątem. Miał szansę strzelić raz nim ten drugi pewnie go dopadnie.

- Lubisz laski? Ja też - Sanders przeniósł wylot lufy na podobne bydle - Widzisz ile nas łączy? Chcesz to zaproś koleżanki, im nas więcej tym weselej… i ej, za kogo mnie masz? Mówiłem że jestem lekarzem. Ratuję życia i takie tam. Napięty grafik, ale dla ciebie znajdę w nim miejsce - strzelił, zaciskając zęby. Strzał i przygotowanie na zwarcie z tym szybszym. Musiały się przypałętać akurat jak bajerował Gomes, zwykły pech i złośliwość.

- Sam się zaproś. My już jesteśmy na miejscu. - odpowiedź Grey 27 była tym razem krótsza. Albo może i powiedziała coś jeszcze ale lekarz już tego nie usłyszał. Kilka szybkich huknięć strzelby zdążyło prawie w ostatniej chwili rozstrzelać tego mniejszego xenos. Upadł o kilka kroków od butów Parcha ponownie udowadniając, że człowiek nie ma z nimi szans w dyscyplinach biegowych. Odkąd wyłonił się z mglistej zamieci do momentu gdy zastopowała go strzelba Sandersa minęło kilka szybkich oddechów a on przebiegł w tym czasie kilkadziesiąt metrów, może i z pół setki. Drugi xenos korzystając z zaangażowania Parcha w ostrzał mniejszego pobratymca skoczył z kłami i pazurami na człowieka. Temu jednak na szczęście udało się uchylić przed tymi szponami i dość szybko roztrzaskać czaszkę napastnika kolbą, butami i pięściami.

- Durak! Wstawaj! No dawajno wstawaj! - z wnętrza latadełka dobiegł do Sandersa pierwszy, ludzki głos który był względnie zrozumiały. Chyba ten drugi pilot ale nie był do końca pewny. Tak samo do kogo się tam tak darł. Sam Grey 35 miał inne zmartwienia. A dokładniej trzy. Pędziły ku niemu albo ku latadełku a jemu kończyła się już amunicja w strzelbie. Znowu miał szansę rozstrzelać może jednego z nich.

- Mówiłem, skończę robotę i cię znajdę - Odpowiedział Leticii kiedy przebrzmiało echo strzału, ale nie było czasu na dłuższe zastanowienie i gadki.
- Za dużo ich! Skrzynia z ładowni! Dawajcie granaty! - wykrzyczał do wnętrza maszyny, strzelając do najbliższego gada. - Ilu was żyje?! Bierzcie leki! Poskładam was tylko kurwa się nie rozpączkuję!

Sytuacja zaczynała się chrzanić. Strzelba szczęknęła pustym zamkiem ale wcześniej strzelec zdołał rozstrzelać jedną z kreatur. I gdzieś tutaj limit szczęścia na ten moment mu się skończył. Widział jeszcze jak chyba ktoś z ładowni próbował strzelać do jednej z kreatur ale ta przebiegła zbyt szybko by pistoleciarz zdołał go trafić. I zaraz potem jedna a potem druga kreatura doskoczyła do Sandersa. Próbował się zasłaniać strzelbą ale tym razem stwory były górą. Najpierw jeden a potem drugi użarły go boleśnie chociaż jeszcze nie na tyle by go spowolnić. Jeszcze nie. Ale “Eagle 1” albo odgłosy walki zdawały się ściągać kolejne stwory. Jeszcze nie uporał się z dwójką małych paskud gdy dostrzegł kolejne dwa.

Tym razem obsada ładowni zareagowała żywiej. Odezwał się karabin maszynowy próbując rozstrzelać nadbiegającą kreaturę. I sąsiednią. Wspomógł go znowu pistolet. Chyba właśnie strzelcowi lżejszej broni udało się trafić jedną z kreatur bo przekoziołkowała zanim zaryła w zmrożoną ziemię. Jednak ta droga wskoczyła do ładowni i zaczęły stamtąd dochodzić krzyki ludzi i skrzeki bestii.

Widać otworzenie japy było za skomplikowane, albo Parch niegodny był żeby marnować na niego oddech. Sanders czuł się wkurwiony, znowu poszarpany przez co dopiero co zaklajstrowane prowizorycznie rany znowu się otworzyły. Wypruł się z loftek, wypruł się z prochów i wypruł się z cierpliwości. Frustrację postanowił wyładować na najbliższej gnidzie - tej co próbowała go zeżreć żywcem. Pocieszało, że ta przynajmniej była mniejsza niż bydlak odpowiedzialny za stracenie pionolotu.

Walka trwała. Grey 35 szła zmiennie. Udało mu się rozgnieść jednego z szarpiących go stworów ale drugi znów go użarł wcinając się pomiędzy ochronne warstwy pancerza. W ładowni latającego transportowca dalej dochodziły odgłosy podobnej walki. Tyle, że tam ktoś jeszcze strzelał z pistoletu. Pojawił się na widoku kolejny szarżujący stwór. Ale jego prawie w ostatniej chwili zdołał rozstrzelać karabin maszynowy.

Ciężki karabin i pistolet, dwa niezależne źródła ognia. Znaczy przeżyło co najmniej dwóch z załogi. To już coś. Teraz należało dopilnować żeby nikt więcej nie zszedł w tym pieprzonym wraku, bo Max coś czuł w kościach, że podobne zdarzenie nie zostanie dobrze odebrane przez zbliżających się trepów… jak i parę czarnych Parchów w klubie.
- Ty luju! - syknął z bólu czując ukąszenie i skoczył do ściany, żeby przywalić w nią wrogiem. A potem wykończyć. Zanik nie pojawi się nowy cel.
- Co z tymi granatami?! - wrzasnął za plecy. Przydałby się granat. Najlepiej napalm.

- Chodź tu! - krzyknął w odpowiedzi zdecydowany głos z wnętrza ładowni. Sanders był już prawie pewny, że to chyba ten koleś w pancerzu wojskowym narzuconym na biały garnitur. A raczej kiedyś pewnie białym bo obecnie był uwalany jak większość osób z obsady latadełka. Na szczęście Grey 35 udało się wreszcie zatłuc tego “swojego” stwora a kolejnych chwilowo nie było w zasięgu wzroku. Z ładowni też nikt nie strzelał a odgłosy walki chwilowo ucichły.

Pomyśleć że dopiero dwie minuty temu pakował w bebechy bandaże i łatał dziurę w kałdunie, a tu znowu krwawił.
- Zaraz! Ilu was jest? Ranni? Gdzie drugi pilot? Ten napuszony! - wydarł się, przeładowując pompkę.

Kilka kroków dalej sam mógł się przekonać zaglądając do ładowni. Od tej mniej farciarskiej strony gdzie wciąż były zakrwawione ochłapy Iwana przypięte resztkami uprzęży do stanowiska strzelca pokładowego. Jak również to, że wpakował w broń ostatni magazynek ze skromnego zapasu jaki mu się ostał po lądowaniu.

Na podłodze ładowni, nieco od strony drzwi leżał pilot. Przez ten cały piloci hełm maskę kompletnie nie było widać twarzy ani nawet głowy więc wyglądał jak leżący nieruchomo cyborg. Drugi pilot, ten w garniaku był na nogach chociaż też widać było świeże rany. Właśnie gorączkowo zmieniał magazynek w swoim pistolecie. Był jeszcze ten drugi operator ckm a raczej jego plecy. Siedział na swoim stanowisku i lustrował okolicę. Z tych odległości ja każdy człowiek przy szybkości stworów był ledwie moment czy dwa by skosić go ołowiem nim dopadał ze szponami do człowieka. Były też zasoby jakie wcześniej były w skrzyni wyrzuconej przez Blacki na zewnątrz by wspomóc pozostałych na ziemi Greyów. Tyle, że kompletnie rozpieprzone po całym wnętrzu i szukanie ich oznaczało olanie wszystkiego innego.
- Dawaj! Zobacz co z nim! Postaw go na nogi, potrzebujemy każdej lufy! Jest jeszcze ktoś z tobą?! - facet z pistoletem skończył go przeładowywać i krzyknął ponaglająco na Sandersa jaki stanął w wejściu do luku ładowni. Wskazał na nieruchome ciało pilota i zachowywał się całkiem rozsądnie jak do tej stresowej i niepewnej sytuacji pasowało.

Grey 35 stanął przed dylematem już od progu. Nie miał sprzętu. Ani prochów, ani ammo. Ani granatów. Nic kurwa już nie miał. Została mu pompka, rozładowany miecz i 4 marne stimpaki.
- Masz - rzucił garniakowi naładowaną strzelbę - Ja potrzebuję obu rąk. To ostatnie naboje, więcej nie mam. Leków też nie mam. Znajdź coś. Najlepiej apteczki. I baterie do miecza, ale najpierw apteczki. Bez tego was nie poskładam - podszedł do nieprzytomnego i klęknąć przy nim, sprawdzając czy jest w ogóle czym zawracać sobie głowe, a pacjent oddycha - Jestem sam, inni wypadli przy klubie i tam się zebrali. Blacki i dwa Greye. Jedzie do nas RR. Mnie wywaliło tutaj, obok tej wielkiej kurwy. Zabiłem ją, ale wyrwała mi dziurę we flakach. Na razie chodzę, potem… - westchnął i pokręcił głową - Pilnuj mi pleców, zobaczę co da się dla niego zrobić. I poszukaj… czegokolwiek.

- A miałem nadzieję, że przyniesiesz jakieś dobre wieści.
- odpowiedział facet w garniaku całkiem sprawnie łapiąc rzuconą strzelbę. Klęknął przy drugim wyjściu wychylając się często by omieść okolicę. - Chujowo obstawić to bydlę na trzech. - burknął bo rzeczywiście gdy teraz Parch był zajęty nieprzytomnym pilotem to na dwie lufy względnie mieli szansę upilnować dwa z czterech kierunków. Na trzy to trzech. Brakowało czwartego. A i tak było to optymistyczne założenie, że znajdą tego czwartego dość szybko i, że tak wątły kordon sprosta naporowi stworów… wystarczająco długo. - Masz ammo do klamki? - zapytał ten ze strzelbą Sandersa zerkając na niego pytająco. Obydwaj przytomni towarzysze Parcha byli spięci. Jasne było, że że lada chwila coś z tych otaczających maszynę tabunów zmrożonej mgły może wypaść i będzie wówczas tylko moment na rozwalenie tego czegoś.

Grey 35 miał okazję zorientować się co z leżącym bezwładnie na podłodze ładowni pilotem. Facet żył i oddychał. Tutaj sporą rolę pewnie pełnił ten hełm z maską tlenową jaka mimo okoliczności musiała mieć jakiś zapas powietrza tak jak i maska tlenowa skazańca. Choć w obydwu zasób ten był ograniczony bez podpięcia się pod aparaturę tlenową pojazdu. Facet miał na nazwisko HASSEL. Tak głosiła plakietka na jego pancerzu. Miał rany na ramionach ale niezbyt poważne. Pewnie powstały przy twardym lądowaniu od tych resztek szyb i czego tam jeszcze było. Same w sobie nie powinny go zabić. Ale mógł być w szoku lub mieć jakieś wstrząśnienie od tego twardego lądowania. Tak czy siak powinna pomóc apteczka i specyfiki trzeźwiące na taką okazję. Nie miał w tej chwili czasu szukać tych co może tu były przyniesione przez Blacki a może je wywiało jak i resztę desantu. Ale na ściance oddzielającą kabinę od ładowni dostrzegł “firmową” apteczkę jaka pewnie była stałym elementem wyposażenia latadełka.

- Nie mam. Straciłem sprzęt w rozpadlinie z metanem… długa historia - Parch podniósł się, idąc do apteczki pokładowej. Zamknięta, nie zamknięta… mógł ją nawet wyrwać ze ściany i połamać. Potrzebował tego co w środku - Idę już na pusto, ale Black miały coś przywlec w kontenerze. Tym od tego - pokazał na porozrzucany sprzęt, a potem na tego całego Hassela - Koleś żyje, ale trzeba mu terapii szokowej. I dużo chemii. - stłamsił cisnące się wiązanki bluzgów i zamiast tego spojrzał na garniaka - Jestem Max, a wy? Skoro tkwimy w jednej chujni dobrze wiedzieć z kim.

- Job twoju…
- facet w masce tlenowej i hełmie pilota chyba chciał splunąć ale w masce czy gazmasce był to dość kiepski pomysł. Urwał więc i znów zaczął wpatrywać się w mętną przestrzeń za burtą stojącej maszyny.
- Jestem Anatolij Morvinovicz. Biznesmen. Zwykły biznesmen. A to jest Gula. A ten tu to Iwan mu było. Moi ochroniarze. - odpowiedział zwykły biznesmen wodząc lufą sandersowej strzelby po opustoszałej drodze. - Mało ammo. - burknął cicho i Gula coś krzyknął w ich narzeczu i od razu otworzył ogień ze swojego ckm. - Dawaj, Gula, dawaj! - dopingował go facet w niegdyś białym gajerze. Wstał i wycelował ponad głową strzelca pokładowego ale jeszcze nie strzelał pewnie pamiętając, że to ostatnie naboje w tej broni. Zerkał szybo w przeciwną ale Gula sobie poradził. Bo ckm umilkł a nic nie wdarło się do ładowni.

Grey 35 zdołał sprawdzić zawartość apteczki. Na szczęście było tam to czego potrzebował by docucić pilota. Znaczy co powinno go docucić jeśli nie miał jakiś skomplikowanych powikłań niewidocznych na pierwszy rzut oka. Ale jak miał i tak badanie zajęłoby więcej czasu niż mieli szczęścia i ammo a do tego przydałby się sprzęt medyczny dostępny chociażby w ambulansach albo na ostrym dyżurze o szpitalach nie wspominając. A tutaj miał własne ręce, głowę i ręczną apteczkę zdolną do pomocy w najbardziej powszechnych urazach.

Sanders uklęknął ponownie przy swoim pacjencie. Zaaplikował mu dawkę pobudzacza. Zostawało trzymać kciuki, że to właśnie to. I kolo się nie przekręci od jakiejś ukrytej wady czy wstrząsu. Ale się nie przekręcił. Rzuciło nim jakby dostał drgawek w febrze, łomotną rękami i nogami o podłogę ładowni kilka razy ale wreszcie się uspokoił. I już ruchem jaki wydawał się świadomy uniósł dłoń do własnego czoła. A raczej złączenia hełmu i maski tlenowej.

- Halo, słyszysz mnie? - Blondyn w gustownej Obroży zadał pierwsze pytanie, wbite do głowy podczas nauki i późniejszej pracy z rannymi. Przytrzymał żołnierza za ramię, nie pozwalając mu jeszcze wstać. Uruchomił za to komunikator, łącząc się z RR.
- Mam ich. Hassela, Anatolija i Gulę. Żyją, ale ten pierwszy na razie nie nadaje się do niczego. - nadawał do tego całego Mahlera - Dużo gnid, my nie mamy już ammo. Ani prochów. Nie będę narzekał, jeśli się niedługo pojawicie.

- Wytrzymajcie jeszcze trochę. Niedługo u was będziemy.
- odpowiedź przyszła od razu. Sądząc po tym co wyświetlał HUD nawet tak mogło być. Oznaczenie “BRR” migało już jakieś 2 - 3 km od miejsca przymusowego lądowana “Eagle 1”. Dla samochodu normalnie rzeczywiście było to jazdy na parę minut. Tylko obecnie z tym “normalnym” w nazwie oto trochę z czymkolwiek był deficyt.

- O rany… - stęknął leżący na podłodze pilot kładąc sobie dłoń na czole. A raczej na masce hełmu. Poruszał się słabo ale przytomnie. Na więcej diagnozy Grey 35 czasu nie miał. Coś zazgrzytało od strony dziobu i ten Anatolij zdołał jeszcze wystrzelić z sandersowej strzelby do małego xenos który jednym susem przebił się od dziobu, przez kabinę pilotów i wylądował w ładowni. Tam właśnie rozstrzelał go śrut Morvinovicza. Drugiego jednak nie miał już szans trafić a strzelec ciężkiej broni był w zbyt niewygodnej pozycji by strzelać do czegoś innego niż na zewnątrz swojej burty. Drugi stwór rzucił się na “Blondasa” bez przeszkód. Wpadł na niego z impetem przewracając go na plecy. Parchowi udało się jednak mimo to złapać go i trzasnąć o podłogę. A potem jeszcze kilka razy. Aż xenos zaczął przypominać kawałek nasiąkniętej żółtymi rozbryzgami szmaty zostawiając żółty kleks na podłodze ładowni.
- I gdzie jest teraz Policja ja się pytam? - burknął niezadowolonym tonem Rosjanin sprawdzając stan coraz bardziej pustego magazynka w strzelbie.

- Pewnie spisują małolatów za picie browarów w krzakach - Sanders prychnął, podnosząc się z ziemi jakby miał o osiemdziesiąt lat więcej na karku. Zdążył zerknąć na rannego i tylko pokręcił głową, ścierając żółtą juchę z pancerza.
- Ogólnie jesteśmy trochę w dupie, ale posiedź jeszcze chłopie. Kapitan, tak? Świetnie. Napij się, podłącz się pod tlen. Pół minuty, czy minuta nam nie pomoże. Tobie tak, to zalecenie lekarskie - podniósł na trzy sekundy maskę, spluwając krwawą flegmą na podłogę ładowni - Gdzieś tu są granaty, loftki do pompki i prochy. Poszukaj jak dasz radę. RR będą za parę minut. Wytrzymamy. Anatolij a co z wami? Potrzebujecie łatania? - westchnął zdejmując z pleców tarczę i rozładowany miecz. Strzelbę oddał ruskowi, zostało ręczne działanie.
- Mam trójkę z Orzeła 1 - nadał jeszcze do Blacków.

Na odpowiedź nie musiał długo czekać. Mógł nawet odnieść wrażenie, że po drugiej stronie łącza oczekiwano na ów komunikat.
- Hassel? - padło jedno, syntetyczne słowo do kompletu z nagłym pomrukiem uwagi.

- Żyje. Oberwał ale żyje. Biznesmen i jego ochroniarz też - Grey 35 uniósł brew, ale nie komentował. Zamiast tego rozglądał się pilnie po okolicy. - Ze mną też ok, dzięki że pytasz. Twoja troska zwala z nóg.

- Ciebie mam w HUD. Jego nie. Walczyłeś. Oberwałeś. Postawiłeś się na nogi
- lektor zaskrzeczał w słuchawce, pojawiło się też zirytowane syknięcie, a następnie zrezygnowane westchnienie - Oberwał. Kontuzja? Jest w stanie działać? Jak - przekaz urwał się nagle w pół słowa.

- Szpiegujesz mnie ruda? - Blondas pomimo powagi sytuacji wyszczerzył się wesoło, bo co innego mu zostawało?

- Bez obaw. Nie znajdziesz mnie w lodówce jak otworzysz drzwi - tym razem z przekazem pojawił się skrzypiący rechot, gdzieś w tle ktoś klął po hiszpańsku i skrzeczały gnidy. - Hassel.

Grey 35 przewrócił oczami.
- Posiedzi, chlapnie monotlenku diwodoru i będzie jak nowy. Zrobiłem co się dało, pacjent będzie żył - dodał tonem bez grama samozadowolenia, skądże znowu.

Na łączu nastąpiło dobre pół minuty ciszy, finalnie zakończone zgrzytem zębów i wystukanym z trudem, jednym słowem:
- Dziękuję - parę dźwięków, znów cisza i wznowienie przekazu - Widzimy się w HH. Uważajcie na siebie.

- Dobrze mamo. Umyję zęby i nie będę brał cukierków od nieznajomych
- Sanders odmruknął Black 8 - Wy też uważajcie. Miej oko na Gomes, będziemy kwita. - włączył kanał, poprawiając tarczę na ramieniu.
- Masz pozdrowienia - powiedział do kapitana - Ale całować cię nie będę. Nie jesteś w moim typie, wolę niższych i bez zarostu.

Czas na pogaduszki się skończył równie nagle jak zaczął. Dwaj mężczyźni w bocznych lukach zareagowali nagłym ruchem na nagły ruch na zewnątrz. Biznesmen w poplamionym garniturze i ciemnych okularach pod maską tlenową zdążył wystrzelić raz czy dwa a potem coś wpadło razem z nim do ładowni. Zlało się to prawie w jedno z atakiem na strzelca pokładowego. Gula zdążył ledwo jęknąć próbując gorączkowo wyjąć pistolet aż w końcu już tylko zasłonić się chociaż ręką gdy mniejszy stwór doskoczył do przypiętego do stanowiska człowieka i zaczął go szarpać.

- Cholera! - gliniarz widząc to wstał a raczej próbował. Dał radę jednak podnieść się z pozycji leżącej do mniej więcej klęczącej. Dwaj pozostali byli zbyt zajęci swoimi przeciwnikami by robić coś innego.

- Siedź na dupie! - Grey 35 wyrwał do przodu, gdzie Morvinovicz, rzucając w przelocie miejscowemu bawidamkowi w policyjnym mundurze. Dlaczego to o niego tak nikt nie załamywał rąk? No skandal! Nie żeby go to ruszało, nie tam. Ale miecz w dłoni sam rwał się ku paskudnej bestii. Za jej rozsmarowanie po ścianie ładowni nie groziła parchowi egzekucja. Taki mały plus.

Sprawa zaczynała się robić poważna. No wydawało się, że Grey 35 nikt nie słucha i nic nie idzie po jego myśli. Ten facet w białym gajerze rzucał się po podłodze próbując oddzielić się strzelbą od kłów i szponów całkiem już nie tak małej bestii. Ta krwawiła więc musiała oberwać wcześniej ale jednak za mało by ją to zatrzymało na dobre. Miecz też nie chciał współpracować. Przynajmniej bez świeżych baterii.Bierna i cicha broń nie była obecnie tak wytrzymała jak wówczas gdy była w pełni sprawna niemniej i tak działała lepiej niż gołe pięści. Wprawnemu w walce wręcz skazańcowi udało się wreszcie po kilku ciosach powalić bestię chociaż zdawał sobie sprawę, że gdyby miecz działał wystarczyłoby tylko jedno trafienie.

Gula radził sobie dość przyzwoicie. Szarpał się z mniejszym xenos chociaż bez swobody manewru i bez pomocy innych. Niemniej okładał pięściami stwora i udało mu się go zepchnąć siebie na tyle, że stwór wyraźnie zrobił się ostrożniejszy. Gliniarz też nie chciał współpracować. Wstał i chyba poszedł do kabiny pilotów. Chociaż zajęty walką Sanders nie miał czasu ani okazji sprawdzać tego na pewno. Najmniej jednak współpracowały xenos. Jakby wyczuły, że ofiara dotąd ziejąca ołowiową śmiercią została osłabiona. Na Gulę rzucił się kolejny stwór który po prostu śmignął przez niepilnowany obecnie luk bagażowy. Kolejne dwa doskoczyły do Parcha i Morvinovicza.

Sanders trafił gorzej niżby znowu wrócił na studia i użerał się z bandą leserów chcących zdobyć papier, a nie się czegoś nauczyć.
- Gdzie ty leziesz?!! - wydarł się za gliniarzem i na tyle starczyło czasu. Nowa gnida pojawiła się ledwo Grey35 zdążył mrugnąć, a tak przynajmniej mu się wydawało. Znowu uniósł broń, klnąc w duchu na czym świat stoi. Baterie do miecza, musiał je znaleźć, ale to zaraz. Najpierw musiał zatłuc gnidę Anatolija, a potem Guli. A pomyśleć że mógł siedzieć teraz w celi i mieć wywalone jaja.
 
__________________
Jak zaczęła się piosenka, tak i będzie na końcu,
Upał na ulicy i plamy na Słońcu.

Hej, hej…
Perun jest offline  
Stary 25-04-2018, 23:05   #297
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
post wspólny z Zombi i MG :)

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=d2KgoVyloPo[/MEDIA]
Mądre ludowe przysłowie mówiło, że biednemu wiatr zawsze w oczy wieje, a chuj staje w dupie. Nie inaczej było i w przypadku Diaz, zrzuconej przez latadło prosto na dach baroburdelu tak jak stała. Gdyby jeszcze jak Papa Dios przykazał wylądowała na górze, ale nie. Tak byłoby za prosto i za łatwo, więc pchana pechem zjebała się szczeliną na niższą kondygnację. Tam gdzie wnętrze klubu i jeszcze zakurwione na dokładkę.

Nie było jak i kiedy złapać oddechu. Nie było czasu żeby pobluzgać i ponarzekać na paskudny, niewdzięczny i niesprawiedliwy los. Nie było też czasu żeby podnieść cztery litery do piony, bo pech chciał, że parchata piromanka trafiła akurat na kurwę z dowozem do domu… tylko tym razem ona robiła za pudełko z TacoBell.
- Que… - nie zdążyła zakląć, przez co aż zabolało ją serce, gdy od razu złapała za miotacz, chcąc spalić gnidę nim dobierze się jej do dupy.

Podziałało. Struga pirożelu zalała korytarz podpalając jego i xenos zaraz potem. Stwór wierzgał gdy temperatura powyżej 1000*C odgotowywała żywcem jego ciało. Ale jednocześnie odciął też ten kierunek do poruszania się także dla Diaz. Ogień na chwilę zastopował inne gnidy ale tylko na chwilę. Dla Black 2 przemieszczanie się przez piętro klubu przypominało ciągłą gonitwę gdzie wszyscy wielokończynowi uczestnicy chcieli jej sprzedać berka. Gryzionego. Mijała kolejne drzwi, korytarze, sale, stawiała żywą zasłonę ognia albo by odciąć pościg albo by odciąć blokujące drogę stwory. Paliwo w zbiornikach na plecach ubywało w zastraszającym tempie tak samo jak oddech w płucach. Tylko potu oblepiającego ciało zdawało się przybywać a stwory pokitrane po tych korytarzach i pomieszczeniach nie kończyć.

Zbiegła z jakiś schodów. Chyba na parter bo rozpoznawała te wielkie sale do tańca. Obecne puste, zadymione krioburzą i i zdewastowane bombardowaniem i wcześniejszymi walkami. Było dobrze bo wielkie przestrzenie obiecywały mniejsze szanse, ze coś wyskoczy znienacka zza właśnie otwieranych drzwi albo mijanego rogu za jaki się wybiegało. Było źle bo na otwartej przestrzeni xenos mogły ewidentnie wykorzystać swoją przewagę liczebną. Ale gdzieś, tam z dobre kilka parkietów dalej widziała drugą ludzką sylwetkę. Też z miotaczem ognia i w otoczeniu ścian ognia i próbujących doskoczyć jej xenos.

Już tak niewiele brakowało, żeby dostać się do swoich, a potem na dół. Prosto po Promyczka!
- Mierda! - zaklęła wreszcie, między chrypieniem przez zadyszkę i kolkę w boku. Dookoła płonąć ogień, skwierczały trupy, a kolejne kurwy same pchały się pod lufę. Jednak nie lufy Black 2 użyła.
- Lecą ziemniaczki! - wrzasnęła wesoło, zdejmując z przywieszki granat zapalający i ciskając przed siebie. Nie zwalniała przy tym, gotowa na wybuch i jeszcze więcej ognia wokoło, a co! Jak grillować to porządnie!

Granat poszybował i eksplodował odcinając schody jakimi właśnie zbiegła Black 2. Cały dół schodów został pochłonięty przez ogień który jeszcze buchnął o rozlał się po przylegającej okolicy. To jednak odcięło chociaż chwilowo pościg stworów od biegnącego skazańca w czarnych barwach. Do drugiej, sylwetki było coraz bliżej. Jeszcze z pół parkietu. Facet o wymalowanym na pancerzu kodowej nazwie Grey 20 też musiał ją dostrzec bo stopniowo truchtał lub cofał się w jej stronę. W zależności na ile pozwalały mu xenos.

Xenos próbowały jednak ich dopaść. Kolejny granat zmusił ich do cofnięcia się. Zaraz potem poszybował kolejny. Grey 20 też zostawiał za sobą płonące jeziorka napalmu odcinając drogę powrotną ku wyjściu na zewnątrz.
- 20-ka debilu jak ja mam wejść?! - wrzasnęła wkurzonym głosem Gomes. Sądząc po odgłosie broni maszynowej musiała być też już dość blisko ale przez te płomienie nie było widać ani jej ano frontowej ściany budynku.

- Kombinuj. - odparł niefrasobliwie Grey 20 zalewając parkiet i kolejne stwory kolejną strugą pirożelu.

Black 2 prawie udało się dostać do niego. Gdy jakiś xenos którego przegapiła w chaosie walki wskoczył jej na plecy. Straciła równowagę i równość kroku i wtedy dopadł ją kolejny stwór. Wygrzmociła się razem z nimi na podłogę zaprojektowaną do tańca a jakiej nieme i ślepe obecnie światełka pękały od temperatury pożaru. Dojrzała jak sylwetka Grey 20 znieruchomiała na chwilę gdy zorientował się w sytuacji.
- O tak. Dużo gorących świń przyszło dziś na potańcówkę. - wychrypiał ciężko i Diaz zobaczyła jak z jego miotacza ognia wytryskuje szybko zapalająca się struga. Moment później przykryła i ją i szarpiące ją xenos i parkiet dookoła.

- Por tu puta madre, polla! - Diaz wydarła się, chociaż uczyniła to z wesołym jazgotem, rechocząc do kompletu jakby ją kto posmyrał paralizatorem po potylicy. Lepkie płomienie osiadły na jej pancerzu i całej okolicy, zmieniając w wyjątkowo roszczeniową pochodnię - Jeszcze mi jebańcu drina nie postawiłeś, a już się spuszczasz na maskę?! Aż tak cię wypościli pod celą? Było zjechać na ręcznym zamiast odpierdalać manianę ledwo pół dupy namierzysz. Albo walić z pamięciówy jak lecieliśmy latającym zestawem - nawijała w najlepsze, podnosząc się do pionu, a potem rozejrzała po okolicy. Jarało się aż miło! - A jebać, pal te kurwy! Nie jesteś moim Wujaszkiem, ale mogło być gorzej! - sama dołączyła do ogólnej rozwałki, macając spust miotacza ledwo dojrzała gnidę na horyzoncie.

Para piromanów stała pośrodku parkietu odgradzając się od reszty świata ścianami płomieni. Polana miotaczem Diaz też się nieco przypiekła gdy płonąca galareta wdarła się w szczeliny pancerza ale jeszcze dało się to znieść. Pancerz uchronił ją przed większością szkód jakie mogła wywrzeć wysoka temperatura. Choć w połączeniu z ciągłą akcją czuła, że zaczyna dostawać wycisk.
- No. Gorące świnie. - powiedział Grey 20 niezbyt wiadomo do kogo i do czego. W międzyczasie zdołała do nich dotrzeć też osmolona i nadpalona Black 8. Gdzieś w pobliżu powinna więc jeszcze być Grey 27. Słychać było nawet łomot chyba jej ciężkiej broni. Ale przez ten pożar i dym nie było widać dalej niż na kilkanaście kroków. HUD nie był aż tak wyraźny by mówić dokładnie gdzie jest dana osoba. Gomes powinna być gdzieś przy bocznej ścianie chyba już bardziej wewnątrz budynku niż na zewnątrz chociaż tego nie można było być pewnym. Kierunek wskazywał gdzieś gdzie jak zapamiętały Blacki był bar.

Łażenie naokoło, kiedy za plecami czaiła się para zwyroli z miotaczami i krótkimi lontami nie wydawał się zdrową opcją, a tym bardziej relatywnie krótkotrwałą. HUD się przydawał, niestety przy precyzyjniejszych operacjach gubił namiary, nie podając ich z dokładnością na jakiej człowiekowi zależało. O ile Parcha dało się wciąż nazwać człowiekiem. Nash prychnęła, mrużąc oczy jak zawsze, gdy nad czymś myślała. Trzy zgrzytnięcia zębami później wiedziała już co zrobić.
- Gomes idź na naszą pozycję - przekazała lektorem krótki rozkaz, łapiąc za kostkę plastiku przyczepioną do pancerza - Do ściany. Zrobię ci wejście. Diaz, G20 osłaniacie.

- Balle
- Black 2 mruknęła na znak że przyjęła, a co najważniejsze - zrozumiała. Przestawiła broń z ognia na ołów, drąc się do lambadziarza obok - Słyszałeś pendejo? Pilnujesz rewiru żeby się żadna nieproszona kurwa nie przyczołgała!

Początek poszedł przyzwoicie. Gomes potwierdziła przyjęcie rozkazu i jej znacznik nadal migał w obrębie budynku chyba rzeczywiście coraz bardziej bliżej środka budynku i bliżej trójki skazańców. Tej trójce udało się bez większych przeszkód ze strony ognia i xenos dotrzeć do krawędzi parkietu gdzie zaczynał się bar. Osłona pleców saper podczas zakładania ładunku plastiku okazała się nad wyraz potrzebna. Jeden z małych potworów wskoczył skądś na bar i zasuwał po nim jak po autostradzie próbując dorwać się do kogoś z dwunogów. Black 2 odpowiedziała ołowiową kontrą z karabinka roztrzaskując szkło szklanek, butelek, krany od zasobników z piwem i sam bar. Cel okazał się bardzo szybki i trudny do trafienia. Diaz udało się go trafić już w locie gdy odbił się do kawałka lady jaki właśnie rozsiekała ołowiem i leciał prosto ku niej. W locie zdołała jeszcze pociągnąć po nim serią gdy zderzył się z jej napierśnikiem ciskając jej plecy na bar za nią. Sam stwór odpadł od niej spadając ku jej butom i zostawiając na pancerzu krwawe, żółte rozbryzgi. Podobnie Grey 20 pociągnął serią z miotacza do innego stwora. Cała jedna ściana i strona baru zapłonęła od nowego pożaru tak samo jak ciało stworzenia jakie objęła. Szkło nie wytrzymywało takiego żaru i kolejne butelki i beczki zaczynały trzaskać od gorąca. Właściwie cały klub na parterze wyglądał jakby pożar miał się zamiar zacząć tam na dobre.

W tym czasie saper zdołała umocować plastik na ścianie. Teraz musieli się wycofać poza obręb potencjalnego wybuchu czyli jakieś kilkanaście kroków. Właściwie można było nawet zaryzykować skitranie się po drugiej stronie baru przy której normalnie siedzieli goście na wysokich stołkach. Grey 27 musiała być coraz bliżej. Przebicia serii z jej ciężkiej broni przeorały ścianę z dobre kilka metrów nad głowami trójki skazańców.

- Mieeeeeeeeerda!!! - do huku pękających flaszek doszedł rozdzierający, pełen bólu i żywego cierpienia krzyk Diaz, a towarzyszył mu dźwięk pękającego serca. Tyle wódy pooooszło się jebać! Widok napełniał latynoskie serce trwogą, w kaprawym ślepiu zakręciła się rzewna łza. A pomyśleć że mogła zalać mordę… jedna flacha w te czy wewte nie robiła różnicy przy takim burdelu. Na szczęście piromanka szybko sie zmitygowała, przypominając sobie kto i co czekało na nią pod zakurwiałą powierzchnią równie zakurwiałego Yellow 14.
- No, no no i jeszcze raz ni chuja - mruknęła patrząc na bar, a potem na Latarenkę. Coś ogarniała, że gdy rudy kurw podkładał choinkowe prezenty lepiej było trzymać odpowiednią odległość. - Wypierdalamy tam dalej, rapidamente!

Pozostała dwójka Parchów widocznie widziała sprawy podobnie jak Black 2 bo ruszyli wzdłuż ściany. Ponownie zostali zaatakowani przez jednego a potem kolejnego stwora. Jednak na trzy lufy udało im się rozstrzelać i spalić obydwie poczwary zanim zdołały kogokolwiek sięgnąć. Zaraz potem eksplodowała ściana wysadzona przez plastik podłożony przez saper. Zaraz potem w wyrwie pojawiła się lufa ckm a krok potem sama cekaemistka.
Parchata gromadka znalazła się w komplecie, zdekompletowanym co prawda biorąc za punkt odniesienie moment opuszczenia ruin sklepu parę minut wstecz, lecz aktualnie więcej do szczęścia potrzebne nie było. Prócz tlenu, którego zapasy u olbrzyma z mo malały niebezpiecznie.
- Schodzimy do bunkra - Nash prędko przemieliła we łbie dostępne możliwości, wybierając tą optymalną - Diaz i - lektor przerwał wywód, gdy saper sprawdzała coś w HUD - Diaz i Leema na przód. Gomes i ja zamykamy. Prosto do schodów. Dziura w podłodze. Skorzystamy z poprzedniego wyjścia.

Teren w którym trzeba było się przebić do bram bunkra poziom niżej był taki jak zwykle. Czyli ciężki. Pośrodku płomieni, dymu, szalejących oparu metanowej zadymi widoczność w porywach sięgała na jakieś dwa tuziny kroków naprzód. Ale jak warunki były “odpowiednie” to i było widać tylko na pół kroku. Xenos choć widocznie czuły respekt przed ścianą ognia to jednak nie aż tak by mimo to nie próbować dorwać kogoś z ludzi. Czwórce uzbrojonych i częściowo oślepionych tymi warunkami skazańców udało się przebić przez parter do wymownego neonu reklamującego poziom “The Hell”. Ataki xenos były dość nieliczne i słabo skoordynowane. Trójka z czwórki zdołała zareagować wystarczająco szybko by spalić lub rozstrzelać zagrożenie zanim zdążyło wczepić się w kogoś z nich. Tylko operatorka ciężkiej broni okazała się nie zdążyć cokolwiek zrobić nim było po wszystkim Black 8 musiała wyrzuć pusty mag w broni i zastąpić nowym.

Udało im się zejść po schodach na poziom który oddzielał ich od wejścia do bunkra. Dwójka Blacków znowu była wśród poprzewalanych i spustoszonych stołów do gry gdzie wciąż walały się porzucone sztony, kije do bilarda, same bile czy różne części garderoby. Tam w jednym z korytarzy znowu zaatakowały stwory. Diaz udało się rozstrzelać jednego z karabinku prawie w ostatnim momencie i ostatnim nabojem. Karabinek z podczepionym miotaczem szczęknął pusto dając znać, że się wyczerpała w nim ołowiowa mana. Drugi ze stworów ominął czarno - szarą zasłonę drugiej pary zanim zdążyły w niego porządnie wycelować i już skakał na Black 8. Rudowłosej saper udało się strząchnąć go z siebie i chwilę później przygnieść go butem i dobić kolbą.

Już byli pod ziemią i prawie witali się z drzwiami kurwiej dziury. Jeszcze kawałek i wreszcie, po tyle pustych, smutnych jak smutny chuj minutach Diaz wreszcie dane będzie znowu zobaczyć swoją dupę - ta myśl napędzała ją do działania, skupiając uwagę na korytarzu przed gębą. Czy z Promyczkiem było bien? Nikt jej nic nie zrobił, albo nie połamała paznokci? Miała sucho i wygodnie w tą zgrabną dupkę? Piromanka na to liczyła, na coś trzeba było.
- Myślicie że ciągle mają tam wódę i jacuzzi? I steki? Ojebałabym stejka - wywzdychała listę pobożnych życzeń, przeładowując broń - Szkoda że Wujaszka tu nie ma.

Gdzieś z tyłu Ósemka skończyła mamrotać przed Obrożę, w międzyczasie zmieniając magazynek karabinu. Robiło się coraz mniej ciekawie, sprzęt schodził jak woda z dziurawego wiadra. Istniało spore prawdopodobieństwo, że niedługo znów zaczną liczyć pestki i zastanawiać się pięć razy, nim rzucą granat.
- 35 ma Hassela. Żyje. Mahler po nich jedzie - wystukała pospiesznie dobre wieści, choć ukryta pod maską hełmu twarz wydawała się nienaturalnie spięta. Cholerny gliniarz jeszcze żył, o ile żadna gnida nie zmieni stanu rzeczy nim przybędą posiłki. Parch odetchnęła, licząc powoli do pięciu nim ponownie otworzyła kanał z marine.
- Schodzimy pod ziemię. Rozeznanie w schronie. Nie każdy ma hermetyka. Kończy się tlen - nadała do niego, przełykając gorzką żółć zaległą w ustach - Dużo gnid. Bądźcie ostrożni. Pamiętasz dziurę którą wybiłam? Po nalocie. W suficie. Najszybsza droga.

- Condor dycha?
- Dwójka wyszczerzyła się jakby właśnie obrobiła chatę nielubianego sąsiada. Zarechotała do kompletu i pokiwała głową - Balle, muy bien. Niech go Kudłaty zgarnia razem z Blondasem i popierdalają do nas. Zanim dojadą rozpracujemy flachę. Albo dwie.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 27-04-2018, 23:06   #298
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Patrząc ukradkiem na kapitana MP i jego ludzi, Brown 0 modliła się w duchu oto, żeby odpuścili bunkier. Mieli na mapie nowe znaczniki, zainteresowali się nimi. Chcieli ruszyć w pogoń za widmem, zjawą i mirażem, a informatyczka nie zamierzała im tego uzmysławiać. Dla niej liczyło się tylko to, że MP zajęli się czymś innym, niż główkowanie kto został w schronie przeciwmetanowym.
Myślenie nad kolejnymi ruchami pomagało też nie wpadać w panikę. Gdzieś w szalejącej krioburzy znajdował się Johan… o ile jeszcze żył. Tego też nie mogła sprawdzić tak jawnie jakby chciała.
Holo Ottena było jak zbawienie. Pozwalało z karnego kąta nadal psuć szyki żandarmom.
Mieli sygnał, a gdy zastrzygli uszami i zaczęli szczerzyć tryumfalnie kły, Rosjanka zabrała się za śnieżenie sygnału i zaśmiecanie go żeby wyglądało na kłopoty związane z burzą.

Cała trójka podejrzanych siedząc w kącie wieży była nerwowa. Dało się wyczuć te napięcie tak u gorączkowo stukającej w holoklawisze skazańcowi w Obroży jak i dwójce mundurowych co do których najwyraźniej MP nie miało pełnego zaufania. Wszyscy byli w razie wpadki współwinni, jedna za gmeranie przeciw żandarmerii polowej a pozostała dwójka za współudział w trzymaniu sztamy. Co prawda któryś z ludzi MP co jakiś czas zerkał w ich stronę ale chyba bez specjalnego zaangażowania. Na razie widocznie chyba nie skapnęli się jeszcze, że po odejściu od stanowisk ta trójka pierwotnej obsady HQ nadal może coś mieszać.

- Mam jakieś zakłócenia… tracę namiar… chyba przez tą burzę… - powiedział a raczej wymruczał skupionym głosem Delgado skoncentrowany na swojej pracy.

- Trudno. Dawać chłopaki, przeszukajcie teren ręcznie. Sprawdźcie ostatni namiar od Delgado. - kapitan MP nie wydawał się zbyt zachwycony takim obrotem sprawy ale podszedł do tego rutynowo. Skoro jedna z metod poszukiwawczych nie przyniosła spodziewanego efektu skorzystał z kolejnej. Na wyświetlanym szkicu lotniska widać było oznaczenia MP zbliżające się do miejsca gdzie ostatnio migotał sygnał. Tam zatrzymał się i sądząc po zdawkowych meldunkach z terenu lokalny oddział MP przystąpił do przeszukiwania terenu.

Vinogradowa życzyła im w duchu powodzenia, ale na świętowanie tryumfu nie miała czasu. Zasłaniana przez pozostała dwójkę mundurowych pracowała w nerwowym pospiechu nad nowym pomysłem, który wpadł jej nagle do głowy. Identyfikatory żołnierzy miały mocne sygnały, łatwo szło ich po nich namierzyć - po nich Guardian rozpoznawał "swoich" i nie otwierał ognia, ale gdyby nadpisać nowe tożsamości? Wprowadzić do bazy, aby oszukać komputery. Na ludzi trzeba znaleźć inny sposób... w swoim czasie.
Na lotnisku została trójka poszukiwanych i od nich Maya zaczęła, biorąc na tapetę wpierw Elenio, potem Karla i Sarę. Johan zostawał bezpieczny poza strefą rażenia MP... chwilowo. Kapitan Hassel też. Nimi miała zająć się na końcu. Marine po identyfikatorze, a Raptorem po kluczu.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 28-04-2018, 10:49   #299
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Post wspólny [Grey 32, Grey 33, Grey 39]

Bardzo ujemna temperatura bardzo sprawnie ocuciła omdlewające ciało. Zaradziła również na uchodzącą krew. Wszystko w jednym momencie zamarzło. Grey 32 przynajmniej już się nie wykrwawiała, choć w zamian za to dusiła i trzęsła od lodu. Gdy reszta wybierała ze sprezentowanej skrzyni, Kurson wcisnęła się w pozostawiony pancerz, zebrała do kupy to, co pozostało z jej ekwipunku i ruszyła do garażu. Po drodze Stafford wcisnął w jej ramiona zdobyczną apteczkę. Dzięki temu druga technik mogła być przydatna. Po dobrnięciu do garażu mogła runąć na ziemię, wbić w siebie wszystkie igły i wsypać wszystkie proszki. Dzięki temu mogła stanąć na własne nogi i przygotować swój pozostały sprzęt nabijany ostrą amunicją. Karuzela walki rozkręciła się na nowo.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=W_5unoZTpoQ[/media]

- Ha! I to się nazywa zabawa! - zawołał żwawo Grey 39, przekrzykując huki wystrzałów oraz krzyki ludzi i xenos. W pośpiechu przeładowywał swoje dwa rewolwery, szczerząc się od ucha do ucha.
- Hej, panno Kurson! - James uruchomił komlink. - Jak już skończysz się łatać, to proponuję połączyć siły inżynierów w tym projekcie. Mogę liczyć na wsparcie?

Grey 32 nie czekała. Była gotowa na ile mogła być. Podskoczyła do Grey 39 i ze śrutówki wypaliła gówniakowi, który wskoczył na stół warsztatu.

To było szaleństwo. Wszystko. To co działo się chwilę wcześniej to co działo się w obecnej chwili było istnym szaleństwem, którego Grey 33 się chyba nie spodziewała. Kiedy jednak dotarło do niej jak poważna jest sytuacja nie mogła dłużej zwlekać z pomocą reszcie. Na razie najważniejsze było utrzymanie xenos z dala nich. Jeden z parchów miał ewidentne problemy, a kolejny trup nie był im potrzebny. Stanęła więc tak by samej nie zostać zaskoczoną przez jakąs urocza istotkę, ale móc swobodnie pomóc zaatakowanemu parchowi. Potem zostawało tylko zacząć celnie strzelać.

Szybka ołowiowa salwa trójki skazańców rozstrzelała niedużego xenos zamiatając go z impetem na ścianę garażu. Grey 39 mógł kontynuować swoją pracę przy silniku. Na miejscu pasażera Grey 25 zmagał się z trójką małych oprawców. Jednego wrzeszcącemu mężczyźnie udało się przyszpilić automatem do sufitu auta i wycisnąć z niego i suki i życie. Pozostałe dwa jednak dalej szarpały jego ciało próbując pożreć go żywcem. Dwójka skazańców przed drzwiami chyba dawała radę trzymać swoją zaporą z ołowiu nadmiar stworów na zewnątrz by zostały na zewnątrz. W każdym razie przez otwarte na oścież wrota garażu nic nie wskoczyło do wnętrza. Za to wskoczyło przez nikogo nie pilnowane obecnie boczne drzwi prowadzące w głąb domu. Kolejny mały xenos dopadł do Grey 25 zastępując tego którego właśnie udało mu się zabić. Podobnie z podwórka wskoczyła kolejna kreatura odbijając się od bocznej ściany garażu i lądując na podłodze garażu tuż przy Parchach zgromadzonych przy otwartej masce wozu. I coś jeszcze sporego zaczęło rozdzierać dach garażu próbując dostać się do środka.

- Cholera, ale mam ochotę zapalić - powiedział James jak gdyby nigdy nic i w jeszcze większym skupieniu pochylił się pod podniesioną maską samochodu, próbując go naprawić.

Parchy za bardzo kotłowały się przy silniku. Zdecydowanie było ich tam dwa razy za dużo. Grey 25 był w czarnej dupie, a xeno skubały go bez opamiętania. W samym środku zaminowana plastikiem technik miała wgląd w sytuację. Widziała złe rozstawienie ludzi w garażu, widziała, że podjazd radził sobie dobrze, widziała też większego skurczybyka, który wraz z większym mózgiem zasadzał się na naprawdę dobre miejsce. Gdyby stracili dach... Bez dachu wszystko by się jebło. I to epicko koncertowo. Nie można było dopuścić, by bydle zorganizowało kolejne dojście. Kurson wymieniła magazynek na amunicję przystosowaną do przebijania.

- Nyoka, bierz korytarz, do chuja! - wrzasnęła przymierzając się do wyprucia automatycznej serii przez blachę gdzieś w cielsko sufitowego xeno.

Okrzyk na byłą major chyba pomógł się zorganizować. Podbiegła do rozwalonych na oścież drzwi samochodu w których z trójką napastników miotał się przyszpilony do siedzenia Castilio. Kilka szybkich świśnięć wyciszonego pistoletu pozwoliło czarnowłosej kobiecie zdjąć z niego dwóch z nich. Całe siedzenie pasażera tego vana było już nieźle zachlapane czerwoną i żółtą juchą. Castilio nadal sapał się i miotał z ostatnim z przeciwników choć poważnie już go stwory poszarpały. Stafford dalej próbował uruchomić wóz. Już był nieźle zorientowany co i jak teraz trzeba było tylko tam przyspawać, tu polepić, jeszcze obok połączyć coś zerwanego. Jeszcze parę chwil i chyba podzierga to jakoś na tyle by można było powiedzieć, że skończył i modlić się by to wystarczyło. Dent zdołał w tym czasie trafić małego xenos o krok przed sobą szybkimi strzałami z pistoletu. Po czym wstał na nogi i wrócił do filowania lufą przez rozbite okno. Kurson zdołała wyrzucić jeden i zmienić magazynek na kolejny. Tym razem “Devastatory” przystosowane do przebijania i niszczenia pancerzy i podobnych osłon. Skumulowana wiązka śrutu przedziurwaiła nereguralną wyrwą dach i z góry coś zasyczało boleśnie najwidoczniej trafione. Zaraz dał się słyszeć zgrzyt blach gdy zmieniało pozycję zostawiając po sobie na tyle dużą wyrwę, że te małe xenos pewne mogły przez nie się przecisnąć a nawet wskoczyć. Od dwójki strażników na zewnątrz doszły nagle krzyki i ludzi i stwora. Przez otwartą na oścież bramę garażu dało się widzieć względnie poziome kreski wystrzałów, mignęła jakaś ręka, kawałek pleców czy fragmenty stwora jaki tam się szarpał z którymś z Greyów.

- Uhu, robi się gorąco - zawyrokował James Stafford, wyściubiając głowę spod maski samochodu. Widać było, że przez działającą na niego adrenalinę, poza dobrą zabawą zaczął się lekko stresować. Poprawił więc kapelusz na głowie i zakasując rękawy, wrócił do swojej pracy.

Gdy po jednej stronie robiło się lepiej, to druga dostawała w dupę. Grey 32 czuła, że trzeba przerzucić siłę ognia. W dalszym ciągu poczuwała się do organizacji logistyki taktycznej, gdyż była na wylocie.

- Nyoka, zamień Hawthorn, podjazd zaraz będzie w dupie! - ponownie odezwałą się ruszając w kierunku okna, stanęła przy Dent'cie celując w to samo miejsce, co on. - Leć do Calisto i bierz korytarz, dłuższa linia prosta - poleciła rzucając wzrokiem na nadszarpanego Greya na miejscu pasażera. Nie mógł kryć dziury w dachu, więc Kurson musiała przez chwilę dzielić swoją uwagę na dwa miejsca.

Castilio opadł bezsilnie na czworaka gdy wreszcie szybkie wystrzału z pistoletu Denta zmiotły jego ostatniego przeciwnika. Dentowi zajęło to cenne sekundy i skromną ilość amunicji w magazynku więc tylko mógł zgrzytnąć zębami gdy na dachu suva wylądował jakiś xenos. Pomniejszy, zwany roboczo dingo z racji na swoją wielkość uskoczył zanim któryś z Parchów przebywających w garażu zdołał zareagować na jego pojawienie się. Wydawało się, że chce uciec ale on jednym susem odbił się od betonowej posadzki garażu i doskoczył do zaskoczonej Grey 33 która w tym czasie próbowała z wyciszonego pistoletu trafić tego największego xenos który choć broczył już żółtą krwią i zostawianym bebechami to wciąż zmuszał zaatakowaną Hawthorn do obrony. Jej pancerz nosił kolejne szramiaste ślady gdy próbowała desperacko cofać się i zasłaniać bardzo niewygodnym w walce wręcz ckm-em. Ciężko ranny xenos miał też jednak trudności albo brak farta by przebić się przez jej ciężki pancerz. Niemniej angażował całą trójkę skromnej obsady garażu do czasu aż ten dingo nie doskoczył do strzelca wyborowego operującego ostatnio częściej pistoletem niż swoją główną bronią.

Na drugim krańcu garażu Grey 32 też miała co do roboty. Dopiero co wywaliła cały magazynek w sufit gdy dojrzała mało różowy scenariusz. Została z pustą strzelbą a tu zza oknem pruły dwa xenos, jeden większy i drugi z tych najmniejszych. Przez częściowo rozerwany dach garażu na dach samochodu wskoczył dingo. Ten co prawda zaraz zniknął z jej widoku skacząc gdzieś ku wyjściu ale dla dwóch pozostałych xenos była najbliższym okna celem. Zdołała gorączkowo przeładować broń gdy obydwa stwory wylądowały jednym susem przy niej i od razu na niej. Kurson od razu została zepchnięta do obrony gorączkowo cofając się i próbując zasłaniać się przed tą wściekłą nawałą kłów i ostrzy. Na razie przy pierwszych ciosach te szpony i kły trafiły w strzelbę albo pancerz ale jeśli to dłużej potrwa w końcu zaczną trafiać i jej właścicielkę.

Właścicielka nie miała większego wyboru jak zacisnąć dłonie na broni i tłuc jak popadnie gnojów, którzy niesamowicie wykorzystali ledwie co odsłonięte pozycje. Pierwszy xeno, ten bardziej agresywny, był znacznie bardziej ruchliwy. Twarda kolba shotguna nie dała rady go dosięgnąć. Na szczęście inaczej było z małym gnojkiem. Jego mniejszy mózg podyktował mu, że do zabicia swojej ofiary wystarczy się zbliżyć i ugryźć. Nie ruszając się przypłacił przyłożeniem z ciężkiej kolby, która gruchnęła o małe kości przemeblowując mu integralność szkieletu. Po takiej modyfikacji nie był w stanie już się podnieść. Sprawa jednak nie była rozwiązana.

- Stafford! - podniosła głos, potrzebując pomocy z zewnątrz. Xeno był zdecydowanie za duży, był zdecydowanie za blisko, a Kurson czuła się zdecydowanie nie na siłach, by dźwignąć go w pojedynkę.

Grey 39 westchnął przeciągle, jakby rozlała mu się właśnie herbata. Oczywiście nikt w całym tym zgiełku nie mógł tego usłyszeć. Parch ponownie zerknął zza maski, a widząc przygniecioną przez xenos Grey 32, odepchnął się od samochodu i odwrócił w stronę napastników. Następnie stanął w lekkim rozkroku i złapał za rączki rewolwerów.
- W samo południe - powiedział James i błyskawicznym ruchem wydobył pistolety z kabur, po czym wystrzelił z biodra mierząc w największego przeciwnika.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 28-04-2018, 13:03   #300
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Grey 25 opadł na kolana a potem sięgnął po jeden z medpaków i zaraz potem gdy tylko puste pudełko zastukało o posadzkę garażu zaaplikował sobie kolejną dawkę leczniczej biochemi. Tuż stojący obok niego Dent widząc, że jakoś Castilio dochodzi do siebie otworzył szybki, intensywny ogień w stronę zmagajacego się ze snajperką dingo. Kolejne drobne łuski stukały o posadzkę garażu.

Podobnie Grey 39 nie mógł stać obojętnie gdy tuż obok z zagrożeniem zmagała się Kurson. Całkiem sporych rozmiarów xenos, z pomniejszym kolegą zepchnęli Grey 32 do obrony. Ta cofała się krok za krokiem pod naporem tych szponów i kłów. Kowbojowi udało się trafić w tego większego stwora ale zaraz potem cieżkie, rewolwerowe pociski zakrzesały iskry na pancerzu Grey 32. Pancerz jednak wytrzymał i uchronił swoja właścicielkę od poważniejszych zranień a jej samej udało się trafić tego mniejszego stwora. Wciąż jednak została w pojedynku z tym zranionym przez kowboja większym a on sam błyskawicznie wypróżnił bębenki swoich rewolwerów.

Na zewnątrz też trwała zażara walka. Grey 33 była zaabsorbowana walką z pomniejszym xenos który też był ostrzeliwany przez któregoś z Parchów z pistoletu. Mimo to xenos zdołał ją ciachnąć ale na szczęściet cios był za słaby by przebić się przez jej pancerz. Zaraz potem udało jej się go zdzielić pistoletem i w tym samym momencie karabinek Grey 29 rozpruł stwora na dobre. W tym czasie Grey 31 udało się odrzucić od siebie ciężko rannego xenosa i trafić go na odlew kolbą w głowę. Cios był na tyle mocny, że przebił się do wnętrza czaszki i poczwara wreszcie upadła w konwulsjach na zmrożoną ziemię. Dziewczyna przeładowała swoją broń rozglądając się dookoła podobnie jak pozostała trójka przed podjazdem.

W garażu tłuczenie większego xenos było kontynuowane. Energiczność nie została zachwiana nawet jak jak oberwał pestkami z rewolwerów. Skupienie Grey 32 również nie zostało zachwiane, gdy ona również oberwała swoją część. Jedynie odchyliła się w odruchu na iskry. Mimo wszystko nie dawała za wygraną i dalej machała bronią.

- Napierdalać napalmem! - wrzasnęła, gdy xenos zaczęły mnożyć się jej przed oczami.

- Wybacz za ten niecny rykoszet! - zawołał Grey 39, chowając pistolety z powrotem do kabur. - Wracam do samochodu, musimy się stąd szybko ewakuować - dodał jeszcze, po czym życząc Grey 32 wszystkiego dobrego, schował się z powrotem pod maskę samochodu.

Xenos ile by ich ludzie nie wytłukli, wystrzelali, zmiażdżyli, spalili to niepomne na los poprzedników zdawały się wciąż zlatywać bez końca następne i następne. Castilio ledwo zdołał się jakoś postimpakować gdy przez wybity otwór w dachu na samochód zeskoczył kolejny stwór rzucając się na kompana obok. Grey 28 zasłaniał się i bronił jak mógł próbując tłuc pistoletem maszkarę. Grey 25 próbował strzelać ze swojego automatu ale niezbyt dobrze mu poszło gdyś pociski rozbryzgały się po napierśniku z liczbą 28 na szczęście chyba niezbyt to tym razem naruszyło nosiciela. Grey 28 próbował ostrzelać małego xenos zanim ten nie skoczył na niego a następnie został przez te wściekłe kłębowisko kłów i szponów zepchnięty do obrony. Stwora rozstrzelały dopiero wojskowe triplety z karabinku Morleya. On też rozstrzelał większego stwora jaki wpadł przez rozbite okno i zaangażował pozostałą dwójkę w bezpośrednim starciu.

Obydwie kobiety na podjeździe dały radę utrzymać pozostałe stwory na bezpieczną odległość od garażu. Dzięki czemu ten kierunek chociaż chwilowo pozostał bezpieczny. Kurson miała inne trudności. A dokładniej stwór z jakim walczyła, chociaż wyraźnie już ciężko dyszał i broczył krwią zdołał ją trzasnąć tak mocno, że wpadła na jakąś szafkę i razem z nią przewaliła się na ziemię brocząc z nowych ran jakie spowodowały szpony stwora. Zaraz potem jednak gdy stwór ruszył by wykończyć powalonego przeciwnika udało jej się trzasnąć go butami i dobić kolbą gdu stanął już tu nad nią. Poczwara wreszcie padła po tylu wcześniejszych trafieniach pięści, kolby i ciężkiego ołowiu. Niemniej walka dała wycisk Grey 32 i też oddychała ciężko a ból ze świeżych ran dawał jej się we znaki. Kowboj tymczasem starał się usilnie udawać, że nie zauważa tego całego ołowianego i stalowego chaosu i hałasu dookoła i nie martwić, się, że lada chwila coś rozpruje mu przez nikogo nie pilnowane obecnie plecy albo oberwie przypadkową kulką ani tym, że w olstrach ma puste rewolwery. W zamian za to był coraz bliżej postawienia silnika na nogi. Już tak chyba był bliżej niż dalej, potrzebował jeszcze paru chwil nie zmąconego spokoju by dokończyć robotę.

- Wytrzymajcie jeszcze trochę, przyjaciele! - zakrzyknął żywo Grey 39, próbując zmotywować swoich towarzyszy do dalszego wysiłku. Niemal odrywając się od otoczenia, skupił się w pełni na wykonywanej czynności. Życie i śmierć balansowały na krawędzi, a on czuł, że wreszcie żyje.

Z życiem gorzej miała Kurson. Było jej słabo i ledwie była w stanie podnieść się na nogi, choć nie wychodziła ze swojej roli. Przeczucia, co do dziurawego dachu ponownie się sprawdziły, a jej plan na zminimalizowanie zagrożenia, ponownie nie zadziałał jak należy. Jedynie mogła zdać się na własną broń i wypalić śrutem do xeno ha na dachu samochodu.

Grey 32 wciąż leżąc na plecach udało się trafić w zwinnego xenos jaki wylądował właśnie na dachu samochodu. Potężna, skumulowana wiązka śrutu zdmuchnęła go aż na przeciwległą ścianę po której osunął się bezwładnie na podłogę garażu zostawiając po sobie ślady chmary śrucin na ścianie oraz żółtego kleksa przestrzelonych wnętrzności. Zaraz potem przez okno wskoczyła potężniejsza bestia, podobna do tej jaką wreszcie z takim trudem i pomocą rewolwerowca Kurson zatłukła kolbą. Udało jej się postrzelić maszkarę ale to nie przeszkodziło jej doskoczyć do dwójki mężczyzn jacy stanowili punkt oporu przy drzwiach do wnętrza domu. Bestia zaczęła siec Grey 25 i sądząc po odgłosach musiała go trafić ledwo ten zdążył się jako - tako postimpakować.

Stojący tuż obok niego snajper walczący podobnie jak Noyka pistoletem, nie mógł bo wesprzeć bo choć dopiero co próbowali odstrzelić nadbiegajace zagrożenie to choć udało im się je trafić to małe bydlę dopadło jednak do strzelca wyborowego i zaczęło szarpać się z nim na dobre zupełnie nie zważając na właśnie otrzymane postrzały. Z zewnątrz próbowali ich wesprzeć strażnicy na podjeździe ale najpierw albo nie mogli strzelać do wnętrza korytarza albo przez bryłę samochodu z otwartą maską przy jakiej grzebał mechanik w kapeluszu. Teraz jednak gdy bestia stała się widoczna dla nich otwarli ogień chociaż efektu zauważalnego nie było ani z karabinka Grey 29 ani z pistoletu Grey 33. Zresztą sądząc po ich krzykach od zewnątrz musiało się zbliżać kolejne zagrożenie więc ono ich zaabsorbowało na następne sekundy.

- Napalm, do chuja! Rzucać ten napalm! - wrzasnęła ponownie, by w końcu któryś z Parchów w końcu zaskoczył, że mieszanka palna była potrzebna by przeorganizować swoje siły i powoli zmierzać do zebrania drużyny w jednym miejscu. - Hawthorn, Noyaka, Morley, do środka! - wydała samowolne polecenie zmuszając się do najszybszego dostania się bliżej Grey 25, i poczęstowania jego xeno kolejną dawką śrutu.

Albo reszta skazańców nie słyszała co krzyczy Grey 32, albo nie mieli zamiaru jej słuchać, albo zwyczajnie mieli co innego do roboty. W każdym razie z trójki na podeście nikt nie wbiegł do garażu za to tam jak i z wnętrza wciąż było słychać krzyki ludzi, skrzeki xenos jak i łomot broni.

Kurson podniosła się z podłogi na jakiej przed chwilą powalił ją cios zabitego już stwora. Musiała przebiec tylko kilka kroków i w tym czasie okazało się jak bardzo sytuacja na tych paru metrach kwadratowych jest dynamiczna. Castillo zdołał trzepnąć swojego przeciwnika który dorównywał mu i masą i wielkością kolbą. Stwór poleciał na szafkę gdzie znowu trafiła go kolba nieco zarośniętego skazańca. Właśnie wtedy tak wystawionego xenos podeszła Grey 32 i zdołała posłać w niego wiązkę śrutu. Stwór osunął się bezwładnie na te szafki zwalając się razem z nimi na podłogę garażu. Gdzieś w tym samym momencie Dent zdołał wreszcie uwalić tą małą wściekliznę kopiąc ją wściekle i posyłając na framugę drzwi. - Kurwa następny! - krzyknął gdy wreszcie mógł ponownie spojrzeć w głąb korytarza. Słysząc to bez namysłu Castillo sięgnął do przywieszki i cisnął w głąb korytarza granat. Granat eksplodował hucząc i siekąc odłamkami a korytarz i garaż wypełniły wzbity kurz i bzyczenie odłamków. Posiekały tak ludzi jak i stwory. Grey 32 na szczęście udało się wyjść bez szwanku poza odłamkami które utkwiły w jej pancerzu. Dwaj mężczyźni bliżej epicentrum i wejścia na korytarz nie mieli tyle szczęścia. Jeszcze nie przebrzmiało pierwsze echo eksplozji gdy z dymu sunącego się na korytarzu wyskoczyła kolejna poczwara trzaskając plecami Denta o drzwi samochodu. Dent jęknął ale zdołał stawić odpór stworzeniu.

W sukurs obydwu skazańcom przy drzwiach przyszedł znowu karabinek Morley’a. Posiekał on stwora jaki atakował Denta i ten zaryczał boleśnie ale jednak stwór przeżył eksplozję granatu jak i serie wojskowego tripletu chociaż już zdawał słaniać się na swoich łapach. Grey 31 przyjęła na siebie główny ciężar postawienia bariery z ołowiu przeciw szturmującej podjazd bestii. Miała największą siłę ognia z nich wszystkich i skorzystała z tego wraz z dwójką pomocników. Bestia co prawda zdołała dopaść do podjazdu mimo, że ołów szarpał ją na każdym kroku i zaczęła siec Grey 33. Dziewczynie z czarnymi włosami udało się jednak kilkukrotnie trzasnąć bestię pistoletem i powalić ją na podjazd a potem dobić ostatecznie butem. Dlatego zwolniony z obowiązku wsparcia Morley mógł wesprzeć ekpię w głębi garażu. I gdzieś w tym momencie padł upragniony i wyczekiwany dźwięk zatrzaśniętej maski pojazdu. Grey 39 dał znać, że gotowe. Chociaż teraz trzeba było jeszcze “tylko” zapakować się do fury i ją uruchomić. Xenos jednak nie chciały współpracować ani trochę. Z korytarza zasuwały kolejne dwa “szczury” a obsada podjazdu też miała namiar na kolejnego “dingo”.

- Na koń, ludzie! Na koń! - zawołał Stafford na radiu i zaryczał jak dzikie zwierzę. Klepiąc maskę pojazdu, obiegł jego przód i zapakował się do wozu na miejsce kierowcy. Nie wyglądało na to, że znał się na prowadzeniu, co nie zmieniło faktu, iż czuł się odpowiedni do tej roli. Zasiadł w fotelu i trzasnął drzwiami, po czym natychmiast dobył swoich rewolwerów. Magazynki były puste, więc otworzył ładownicę przytroczoną do pasa kowbojskiego i wyjął kilka pocisków. Do prawego rewolweru załadował normalną amunicję, natomiast w lewym wylądowały naboje z ładunkiem eksplodującym.

Grey 32 nie marnowała już czasu. Władowała się do środka samochodu, natomiast nie miała zamiaru w nim siedzieć bezczynnie. Przegramoliła się w kabinie do strony chłopaków z korytarza. Otworzyła drzwi by złapać za fraki Grey 25 i wciągnąć go do kabiny. Oboje byli najbardziej zmaltretowani i musieli zamknąć się w środku dla zminimalizowania ryzyka poważniejszych tego konsekwencji.
 
Proxy jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172