20-06-2018, 21:38 | #351 |
Reputacja: 1 | Ledwie żyjąca technik wysłuchała całą przemowę dogorywając pod ścianą. Ile mogła ujrzeć facjat, to tyle razy była zdziwiona reakcjami. Oburzenie, nerwy, rozczarowanie... Czemu? To ludzie nie myśleli racjonalnie? Przecież na Yellow trafiały zastępy Parchów. To samo w sobie oznacza skrajnie chujową sytuację. Oczekiwania wiktu i opierunku wraz z zapewnieniami ewakuacji? Czy oni ochujeli? Jedynym, czym mogli się cieszyć było to, że żyją. Że nie skończyli tak jak mała gówniara wraz ojcem i wujem z nagrań pokazywanych w sali odpraw. Czy naprawdę nikt tutaj nie myślał krytycznie? A Parchy? Oni naprawdę myśleli, że wyjdą z tego cało? Że jakoś się udało, że ci, którzy odpali po drodze, wyrabiali statystykę śmiertelności, a im się uda? Zgłoszenie się to był jebany cyrograf na swój koniec, a kto myślał inaczej po prostu był idiotą. Nie było absolutnie żadnej różnicy jakie było zadanie. Czy był to CH na lotnisku, czy był to CH w samym sercu całego roju. Wojna nie wojna? Co to, kurwa, za różnica? Sytuacja była prosta - Wybór własnego końca, by uciec od astronomicznego wyroku, gdzie przy okazji ktoś na tym zyskiwał. Coś w formie ostatniego udowodnienia sobie własnych możliwości. Coś jak żołnieuhrski honor i trzymanie się walki mimo świadomości, że zakończy się to śmiercią. Z tym, że ani nie było żołnierskości, ani honoru. W końcu ściek mentów musiał na coś wpływać. Kurson coś nie pasowała obecność Grey 39 oraz Grey 33. Nie pasowali do reszty. Wyrywnemu cowboyowi bardziej było do błędnego rycerza, niż do zwyrodnialca, a szczytem wyrazu ulizanej brunetki mogła być jedynie rozsypka psychiczna. |
20-06-2018, 22:34 | #352 |
Reputacja: 1 | Wszystko było jak za mgłą. Zupełnie jakby to nie ona była we własnym ciele, tak jakby oglądała jakiś film… popieprzony, film, na który wcale nie chciała patrzeć. Co by jednak nie myślała, o czym by nie marzyła, rzeczywistość była jaka była, a ona nie miała gdzie od niej uciekać. Przyglądała się mundurowym, tak jak robiła to kiedyś w swojej własnej pracy, oceniała, kto i do czego się nadaje. Próbowała wypatrzyć ich słabe i mocne strony. Zupełnie bez sensu i tak nie będzie z nimi współpracować, była Parchem i tak już pozostanie. Umrze jako Parch.. jak śmieć, którego nawet nie warto leczyć. Ruszyła za facetami z oznaczeniami MP, bo i nie było po co zostawać, nie musieli jej zbyt długo namawiać. Szukała w “tłumie” znajomych, a raczej przyjaznych twarzy. Chuja znalazła, postanowiła więc iść za resztą, jak jedna z tych głupich owiec prowadzona na rzeź. Usiadła pod ścianą ściągając plecak. Otrzepała go z gówna po krioburzy i innego syfu, a potem otworzyła. Zbadała jego zawartość upewniając się, że nic się nie uszkodziło po czym schowała wszystko co do tej pory udało jej się zabrać. Zarzuciła plecak na ramiona, zapinając odciążające paski nad biustem i na pasie. Rozejrzała się szukając medyka, który postawił ją na nogi, nie zdążyła mu podziękować, a chyba jednak by wypadało. Zanim to nastąpiło Grey 39 została zaczepiona przez Grey 32... która pomimo swojego stanu dalej stała na nogach, o dziwo. - Detektor... - wymamrotała słowo stanowiące dla niej oczywistość. Zbliżyła się w tym całkiem blisko, a dalsze jej ruchy sprawiały wrażenie, że technik chciała obsłużyć się sama. - Emmm.. co? - Nyoka dojrzała na blondynę z miną wyrażającą zaskoczenie - [/i]Wszystko z tobą ok?[/i] - Na schodach dostałaś detektor - Grey 32 trzymała się usilnie własnego tematu. - Gdzie go masz? Gry 33 chyba nie spodobał się ton koleżanki bo uważniej popatrzyła na Parch i pokręciła głową - Nie wiem, zgarnęli mnie nieprzytomną z korytarza. - Nawet mnie nie wkurwiaj... - burknęła a jej uwalone we wszystkim brwi zbiegły się. Technik sięgnęła ręką za obojczyk snajper, jakby był on uchwytem obracającej się gabloty. W swojej mętnej upartej determinacji szukała po Grey 33 swojego sprzętu. Gey 32 nawt nie zdazyła złapać za plecak byłej major kiedy jej dłoń wystrzeliła do nadgarstka blondynki. - Zabieraj kurwa łapy. Pogadać se możesz, ale wara od mojego sprzętu - warknęła, lekko odpychając technik od siebie. Różnica zdań i opór nie spodobał się obu stronom. Do rękoczynów co prawda jeszcze nie doszło, ale najwidoczniej żadna nie chciała odpuścić. - Kogoś, kurwa, mylisz z czerwonym krzyżem, laluniu - technik warknęła podobnym tonem łapiąc za ubranie szabrowniczki. - Wyskakuj z detektora - Pierdol się, nie mam go -odpowiedziała, zbijając jej jej ręce szybkim uderzeniem w nadgarstki. - Szukaj se frajera gdzieś indziej. Nawet swojej spluwy nie mam więc się pierdol, potraciłam sprzęt w tych pieprzonych korytarzach. Jak chcesz to możesz biec i szukać swoich gratów.. - warknęła odsuwając się od oszalałej technik. Wyrwanie nawet zeszło się z odepchnięciem przez Grey 32. - Jesteś, kurwa, bezużyteczna - syknęła ponownie nieco zataczając się na nogach. Spięcie mięśni ciała zawróciło ją na odpowiednie tory. Mimo wszystko z bólu zgięła się w połowie i oparła ramiona o kolana. - Wszyscy są tu, kurwa, bezużyteczni... - dodała z grymasem bólu. Zoe machnęła ręką na będącą nie przy zdrowych zmysłach Grey 32 i odeszła pozostawiając ją samej sobie. Wedle niej mogła być bezużyteczna, opinia jakiejś szumowiny nie była tym na czym jej zależało. Chciała podziękować za uratowanie dupy, bo gdyby nie ten medyk z grupy MP to pewnie udusiłaby się. . Postanowiła więc pójść i go poszukać, a by to zrobić musiała wrócić do głównej sali. |
21-06-2018, 00:22 | #353 |
Reputacja: 1 | Zgięta w pół przemęczyła się jeszcze trochę, aż w końcu wyprostowała sylwetkę. Sklejona juchą czupryna wywinęła się do góry nogami i opadła na oczy. Odruch poprawy fryzury zakończył się pasywną agresją na stan czystości. Kamizelka na tułowiu była cały czas przyczepiona. Pinda posiała detektor, góra pancerza była zrzucona gdzieś w okolicy. Zadanie odnalezienia wody ponownie znalazło się na szczycie priorytetów. Rozmytym spojrzeniem rzuciła to na lewo, to na prawo, by wydobyć jakiekolwiek oznaczenia toalet. Z racji tego, że była wojna... oznaczenia kompletnie nie grały roli. Padło na kible z prysznicami. Jebany splendor. Zadziwiająco w ogóle nie oblegany. Wychodziło na to, że nikt nie myślał o takich rzeczach, gdy ogłoszona została wojna. Kurson spojrzała się początkowo na krany, zakładając brak możliwości zamoczenia zaminowanej kamizelki. Po kolejnym przymroczeniu stwierdziła, że procedura dekontaminacji zalała wszystko cieczą przewodzącą w pewien sposób sygnały elektryczne. W końcu też etanowa temperatura zamrażała cała wilgoć, a roztopienie nie spowodowało żadnych problemów. Podjęła decyzję i zrzuciła wszystkie graty pod kabiną, gdzie jedynie z kablową kamizelką musiała się boleśnie nagimnastykować, by ściągnąć spod spodu ubranie. W końcu się udało, a parominutowy prysznic nie skończył się detonacją. Gorąca woda była bolesną ulgą. Na każdy centymetr oczyszczonego ciała przypadało wiadro piekących wrażeń. Technik musiała prawie wisieć na wewnętrznym wyposażeniu kabiny, by nie wywinąć orła z braku sił na stanie. Gdy była najczystszą osobą w schronie uderzyło ją... a właściwie dopadło ją zaniżone ciśnienie krwi. Nie była tego świadoma, że już ledwie kontaktowała. Była na nogach, bo jeszcze miała się czego podeprzeć. Mogła się poruszać, bo po części bezwiednie opadała. Efektem ubocznym całego zabiegu było zaniżone ogarnianie otoczenia i spokój. Magicznie była spokojna jak baranek i nie przejmowała się niczym. Po wyjściu z kabiny naciągnęła na siebie kombinezon i buty, nie wiedząc nawet ile czasu jej to zajęło. Bez jakiegokolwiek namysłu opuściła toalety, zostawiając nawet rozrzucony sprzęt. Stała tak w miejscu przez dłużej nieokreślony czas. Kolejne oznaczenia sekcji schronu dopiero zwróciły jej uwagę, gdy poczuła pulsującą opuchliznę w miejscach kontuzji. Medyczny plusik z dopiskiem "ambulatorium" skłoniło do wizyty, choć decyzja o tym nie była tak bardzo świadoma. |
21-06-2018, 03:38 | #354 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=cTfQFCzRiDw[/MEDIA]
__________________ A God Damn Rat Pack Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy... |
24-06-2018, 05:33 | #355 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 56 - Nowe porządki (38:20) “- Nie dopadły. Patrzcie co zostawili, żeby nam powiedzieć dokąd poszli. Oni nie zginęli, Tannhauser. Wydostali się stąd. A jeśli im się udało to i nam może się udać. - Nie ma się co łudzić, Kostas. Potępionych nie wypuszczają z piekła. J“ - “Szczury Blasku” s.28 Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klubu “H&H”; schron cywilny; 32 620 m do Blackpoint 4; 4 220 m od CH Grey 301; Czas: dzień 1; g 38:15; 345 + 60 min do Blackpoint 4 Czas: dzień 1; g 38:15; 105 + 60 min do Greypoint 301 Black 8; składzik Ruch, gwar i ukierunkowany chaos. Tak można by w największym skrócie opisać to co działo się w ogólnej części schronu. Ruch zastąpił niedawny bezruch, gwar ludzkich głosów zastąpił niedawną ciszę i przytłumione głosy jakby ludzie bali się odezwać głośniej. Ukierunkowane działanie zastąpiły marazm przywykłego do konsumpcyjnego stylu życia społeczeństwa. Właściwie wyglądało jakby wspólna, tak różna akcja, obydwóch tak różnych oficerów przyniosła wymiernym skutek i teraz przypominało to mobilizację powszechną a nawet totalną. Jakieś, czyjeś “panie kapitanie” zdawało się co chwila atakować Hassela ledwo pojawił się ponownie na salach i korytarzach. Pierwsze co rzucało się w oczy to, to, że każdy chyba miał jakąś sprawę do niego a drugie to to, że pewnie woli załatwiać to z nim niż “z tym drugim” albo chociaż załatwić zanim “ten drugi” wróci. Czy decydowało o tym, że gliniarz jak i większość cywili był miejscowym i to z rozpoznawalnej, chlubnej jednostki czy to co i jak powiedział podczas przemówienia w porównaniu do obcego kapitana z innej części Federacji trudno było rozróżnić. Ale wymiernym skutkiem było to że od razu znalazł się w centrum wydarzeń. Okazało się, że jest mnóstwo spraw które musi rozstrzygnąć. Co zrobić z żołnierzami “z odzysku”? Czyli tymi którzy utknęli pod ziemią i jak i groził i obiecywał im Yefimov zdecydowali się ujawnić. W większości mieli rozkompletowane wyposażenie i byli bez pancerzy i broni długiej które w oczywisty sposób nie zdradzały ich profesji. Miny i mowa ciała zdradzały, że są zdenerwowani i niepewni swojego losu. Ich Raptor zamknął razem z nieszczęsnym sierżantem którego na początku wyłowił kapitan MP i widocznie zostawił tą sprawę jemu. Satysfakcjonujący mógł być widok różnorodnego sprzętu jaki lądował w skrzynkach, biurkach, szafkach lub po prostu na podłodze. Ludzie albo poczuli się zmobilizowani przemową jednego kapitana albo obawiali się konsekwencji jakie obiecywał im drugi kapitan. Więc oddawali do wspólnej puli to co mieli upchane dotąd po torbach, plecakach, kieszeniach, łóżkach i szafkach do własnej dyspozycji. Sterta kanapek, bandaży, racji żywnościowych, broni - głównie krótkiej i strzelb rosła. Mimo, że pojedynczo każdy miał przy sobie pewnie dość niewiele to gdy tak kropla po kropli spływało w jedno miejsce to robiło się tego całkiem sporo. Chociaż sprzętu typowo wojskowego było tyle co nic sporo było rzeczy uniwersalnych, zawsze potrzebnych, jak żywność i medykamenty. Byli też ludzie. Na przykład pucułowaty człowieczek, który wcześniej powoływał się na swój immunitet okazał się być jednym z radnych jedynego na Yellow 14 miasta. I to całkiem dobrym organizatorem. Zupełnie jakby przemowy obydwóch oficerów przebudziły go z marazmu i pobudziły do działania. Teraz wydawał się być sercem i mózgiem tej przypadkowej zbieraniny ludzi którym udało się dotrzeć do schronu. Wyraźnie stał się ogniwem pośrednim pomiędzy mundurowymi a cywilami. Zorganizował już w znacznym stopniu to zadanie ze spisem osób i profesji. Prace jeszcze trwały ale bezimienna i bezkształtna dotąd masa ludzka zaczynała przybierać jakieś twarze i rodzaje. Na razie spis obejmował ponad setkę osób i zbliżał się do drugiej setki. Byli tam nauczyciele, kierowcy, urzędnicy, mechanicy, operatorzy różnych maszyn ale i kilka osób z personelu medycznego. Tych ostatnich kapitan bez wahania wysłał natychmiast do ambulatorium. Ponadto Raptor widząc stan swoich ludzi, to z jaką ulgą wracali spod prysznica, jak wreszcie mogli sobie pozwolić na zdjęcie pancerza a nawet buciorów zarekwirował najbliższą korytarza wyjściowego salę na improwizowane koszary. Polecił wszystkim cywilom opuszczenie tego lokalu a i tak schron był na tyle pojemny, że dla “eksmitowanych” i tak znalazło się miejsce w innych salach. Była też pewna grupa ludzi nastawionych do zmian całkiem entuzjastycznie. Wyrażali chęć pomocy wszelakiej. Tak samo stanowili kolorową zbieraninę wszelakich typów ludzkich. Kaskaderka bez połowy ramienia, młodzik palący się do akcji, nauczyciel nauk przyrodniczych który się trochę jąkał i by to zamaskować często odchrząkiwał, dziewczyna o anarchistycznych zapędach i talencie do obsługi elektroniki i jeszcze paru innych. Wyróżniał się wśród nich starszy facet z maską tlenową na twarzy który znał się z Raptorem i okazało się, że jest emerytowanym gliniarzem który na tej emeryturze poświęcił się skautingowi. I chyba miał problemy z sercem a były i obecny gliniarz zwracali się do siebie z uprzejmością i szacunkiem z uwzględnieniem różnicy wieku i aktualnej sytuacji. To on właśnie zaproponował by zebrać kto się cokolwiek zna i spróbować zmajstrować bomby albo koktajle zapalające i kapitan się z tym zgodził. - Chyba mam tu nawet eksperta. - powiedział patrząc na Black 8. Na skazańca więc spadło zorganizowanie miejsca pracy i doszkolenie improwizowanego warsztatu bombotwórczego a na Henry'go znalezienie tego personelu. Na początku trzon stanowiła ta mieszana grupka różnorodnych ochotników. Nash miała okazję znaleźć odpowiednie miejsce. Jakieś prawie puste pomieszczenie, które chyba było jakimś magazynem ale praktycznie z pustymi szafkami i pułkami. Gdy się je uprzątnęło okazało się mieć odpowiednie warunki by urządzić tam dla kilku osób jakąś pracownię na przykład do majstrowania bomb. Złotooka saper jeszcze nie wiedziała jakimi materiałami dysponować będzi ten schron ale proste materiały wybuchowe w stylu rac, petard hukowych, dymnych albo bomb rurowych czy prymitywnych granatów były spore szansę, że da się chyba jakoś sklecić bo zaawansowanych technologii i produktów nie potrzebowały. Black 8 odczuwała specyficzny stan otępienia spowodowany zapewne zbyt licznymi uszkodzeniami ciała i krążącą w żyłach biochemią która oszukiwała to ciało i utrzymywała je na chodzie. Niemniej po tak długim czasie i stężeniu mocnej chemii pojawiały się skutki uboczne. To pewnie dlatego była taka osowiała ale choć myśl o spoczynku były naturalne to zażyte środki i tak pewnie nie pozwoliłyby jej zmrużyć oka. Co najwyżej na bezmyślny półletarg. Nawet miała wrażenie, ż gdzieś przebija się ból z tyle razy poranionego w ciągu ostatnich godzin ciała ale przy takim stężeniu chemii w żyłach było to dość abstrakcyjne uczucie, podobne do ukłucia komara które nie było już świeże ale jeszcze wyczuwalne jeśli się nad tym skoncentrować albo podrapać. Łatwo było zignorować. Akurat jak wyszła na korytarz po drugiej stronie na scenę wkroczyła kolejna grupka. Podobnie jak każda poprzednia której się to udało jej wygląd jasno wskazywał, że przebili się do schronu z powierzchni. Tym razem była to reporterka IGN, Olimpia Conti i widocznie eskortujący ją ludzie tajemniczego Aki. Grey 32 i 35; ambulatorium Gdy Grey 32 przybyła do ambulatorium stwierdziła, że jedynym przedstawicielem personelu medycznego jest Grey 35. A jak ją poinformowała kapral Armii obecnie jest zajęty. To akurat Kurson też widziała sama bo parchowy lekarz przeprowadzał właśnie za przeszkloną częścią ambulatorium operację jakiegoś żołnierza. Jasne było, że nikim więcej się nie zajmie dopóki jej nie skończy. Kapral miała też odmienne od skazańca priorytety i wskazała na dwóch czekających w kolejce żołnierzy dając wyraźnie znać, że Parch nie ma co liczyć na lepszą czy szybszą obsługę niż oni. W tym czasie Grey 35 wykonywał swój krwawy zawód. Przy okazji znowu będąc świadkiem biochemicznego cudu współczesnych stymulantów. Facet którego miał na porządnym stole operacyjnym z tak poważnymi ranami bez tych stymulantów powinien umrzeć w kilka chwil od zadania tych ran. Jak nie od szoku to z wykrwawienia. No ale były prawie magiczne autozastrzyki. Te wstępnie uśmierzyły ból, zasklepily większość krwotoków, uzupełniły krew w żyłach która zdążyła wyciec wcześniej. No ale nawet magiczne zastrzyki nie mogły zastąpić chirurga przy posprzątaniu i załataniu tak poważnej rany. Trzeba było załatwić to ręcznie, nożyczkami, skalpelem i niciami w płynie. Dobrze, że tego akurat nie rozkradli a usypiacza w autodoktorze stołu starczyło na pełną narkozę pacjenta. Podczas operacji blondyn zorientował się w kilku rzeczach. Po pierwsze to rana została zadana jednym, brutalnym ciosem które po prostu wypruło trzewia operowanego marine na zewnątrz. Ani, żadna ludzka szabla, miecz, maczeta ani broń łańcuchowa nie była w stanie tego dokonać. To musiało być coś dużego i silnego a do tego ostre by przebić się na wylot przez ciało i pancerz jakby ich tam w ogóle nie było. Pewnie coś jak łapa takiego stwora z jakim walczył przy przymusowo przyziemionym lataczu albo coś jeszcze większego. Może jakaś szczęka czy coś równie dużego co mogło zadać tak poważną ranę szarpaną. Drugie co się rzucało w oczy chirurgowi to to, że facet po takim prawie przepołowieniu padł pewnie od razu jak kłoda więc pomoc w postaci wstrzyknięcia stymulantów musiała mu zostać podana prawie natychmiast i przez kogoś innego. Inaczej nie umarłby właśnie wkrótce po tym straszliwym trafieniu. Bo nawet magiczne zastrzyki miały swoje ograniczenia. Trzecia rzecz wynikała z dwóch poprzednich. Marine w takim stanie, nawet po podaniu stymulantów był pewnie w podobnym stanie w jakim przyniesiono go do ambulatorium więc widocznie ktoś musiał go taszczyć przez całą drogę. Dwójka skazańców, dwójka czekających na zabieg kontuzjowanych żołnierzy, ich krótko ostrzyżona kapral i wciąż pogrążony w chemicznej śpiączce pacjent jakiego właśnie skończył operować Grey 35 doczekało się nieoczekiwanego wsparcia. Do ambulatorium weszła grupka ubrana w cywilne ciuchy osób. Chwilowe zamieszanie dość szybko się wyjaśniło. Okazało się, że wszyscy są przedstawicielami personelu medycznego. Najróżniejszymi. Kardiochirurg, okulista, położna, paramedyk, pielęgniarka. Nagle więc okazało się, że pomocy medycznej ma kto udzielać. Ale wszyscy zderzyli się z tym samym problemem co niedawno przerabiał parchowy chirurg czyli brakiem zapasów co nawet przy solidnie zaopatrzonej w narzędzia ambulatorium bardzo ograniczało możliwości i wydajność pracującego personelu. Nowo przybyli pokładali nadzieję w zbiórce sprzętu i zapasów zarządzonych przez dwóch oficerów którzy przejęli dowodzenie nad tym miejscem. Pielęgniarka i paramedyk udali się z powrotem do głównej części schronu by spróbować wyszukać czegoś przydatnego. Wezwany na pomoc przez kapral Mason, kpr. Mahler, jak na razie się nie pokazywał. Czekając na przybycie takiej czy innej pomocy położna zajęła się porządkowaniem ambulatorium a trójka lekarzy zdiagnozowała stan trójki pacjentów. Prawie od ręki zajęto się tym z wybitym barkiem. Wystarczył zastrzyk przeciwbólowy i krótki manewr nastawiania kości by ramię żołnierza wróciło do względnej normy. Dzięki painkillerom choć słychać było nieprzyjemne chrupnięcie w uszkodzonym stawie żołnierz zachowywał się spokojnie. U Grey 32 nie zdiagnozowano żadnych trwałych urazów ani kontuzji więc na jej krytyczny stan zaradzono dwoma stimpakami po ktorych rzeczywiście poczuła się wyraźnie lepiej chociaż nadal nie była w pełni operatywna. Skromne zapasy jakimi dysponowali medycy wstrzymywały dalsze etapy terapii. Na pewno była obecnie w lepszym stanie niż półprzytomny żołnierz powalony obcą toksyną. Widocznie rozeszła się już wiadomość, że ambulatorium znów albo wreszcie działa, bo zjawili się pierwsi ranni i kontuzjowani. Z tym żołnierzem którego powalila obca toksyna był ten sam problem z jakim wcześniej zetknął się Grey 35 czyli brak środków do detoksykacji. Położna znalazła nawet przenośny skaner którym można było zbadać pacjenta na toksykologię no ale coś nie działał chyba był zepsuty. W tym czasie żołnierzem targały dreszcze, mocno się pocił i widocznie toksyna działała na układ nerwowy bo facet miał częściowy paraliż. I wszystkie te objawy zdawały się przybierać na sile. Grey 33; sala ogólne nr. 3 Łatwość odnalezienia kogokolwiek w schronie zależało od czasu jaki można było poświęcić na szukanie, trochę determinacji i szczęścia. Gdy nie cisnęła na poszukiwacza presja czasu i mógł sobie pozwolić na przejście się przez kolejne sale szanse na znalezienie konkretnego człowieka dość mocno rosły. Zwłaszcza gdy ten się nie ukrywał i miał specyficzny wygląd usyfionego odmarzającym syfem mundurowego z charakterystycznymi emblematami MP. Niemniej poruszenie wywołane przemówieniami obydwu oficerów oraz konieczność sprawdzania każdej sali przetykanej obecnie gęsto tym rozgorączkowanym tłumem znacznie utrudniało znalezienie kogokolwiek. Gwar i tłok się zrobił jak w środku miasta gdy o podobnej porze całe zmiany megacity zaczynały albo kończyły zmiany. Trwały zapisy, robienie jakiś list, porządki, przemeblowania i cały ten rozgardiasz jaki spowodowała przemowa najpierw jednego a potem drugiego kapitana. Ale w końcu Grey 33 udało się odnaleźć żandarmów. Nawet gdy odnazlazła ich w jednej z sal gdzie pomagali prowadzić jakiś spis. Stali przy biurku jakiegoś typa który sporządzał na holotablecie jakąś listę. Luzie byli dość spokojni ale przy samej ilości robił się gwar i napór tłumu jak z każdym, większym zgrupowaniem ludzi. Dwójka żandarmów pomagała utrzymać jako taki porządek, chociaż przy samym biurku. Nie było aż takie trudne bo sam widok i mundurów i emblematów MP wystarczał widocznie do zachowania spokoju. Ludzi było bowiem aż tylu, że gdyby zachowywali się naprawdę agresywnie to dwójka mundurowych nie miała większych szans ich zatrzymać o pacyfikacji nie mówiąc. Ale widocznie takie ekstrema nie były potrzebne. Identyfikacja twarzy konkretnego żandarma była już trudniejsza. Z pół tuzina jacy przebijali i przebili się do schronu tutaj widziała dwóch. A wcześniej, po klubowej stronie drzwi, chaos walki i powszechne gazmaski niezbyt sprzyjała identyfikacji kogokolwiek. Wszyscy żandarmi i jeden, zagubiony wśród nich Parch przemieszali się wielokrotnie i tylko te krabowate roboty zawsze były na zewnątrz, na pierwszej albo ostatniej linii oddzielającej ludzi od stworów. Szczęście jednak sprzyjało Grey 33. Zapamiętała nazwisko jakie padło wówczas na korytarzu zaraz po jej reanimacji no i profesję paramedyka zdradzał jego ekwipunek tak samo jak plakietka z nazwiskiem na napierśniku. Antonović. Na szczęście dla niej okazał się jednym z tych dwóch którzy zostali w ogólnej części schronu. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; HQ; 36 320 m do CH Brown 5 Czas: dzień 1; g 38:15; 345 + 60 min do CH Brown 5 Brown 0 - Ten dziwny sygnał z klubu. Wzmacnia się. - powiedział niespodziewanie kapral Otten odwracając się na chwilę w stronę porucznika żandarmerii. Chwilę o tym rozmawiali ale sprawa była zbyt obca i zbyt neutralna by się nią zajmować w natłoku innych. Sygnał pochodził gdzieś z klubu Morvinovicza i nadawał gdzieś w kosmos. Tyle wiedzieli już od parunastu minut i to się właściwie nie zmieniało. Poza tym, że właśnie kapral odkrył, że się nasila. Ale na reperkusje i zastanawianie się nad nimi i tak, żaden z nich nie miał czasu. Operacja oczyszczania kanałów parą z elektrociepłowni wchodziła w decydującą fazę i tym zająć trzeba było się na pewno i to zaraz. W szalejącej krioburzy ciężko było stwierdzić co było pierwsze. Przy konsoletach napięcie sięgało zenitu. Kapral Otten monitorował łączność będąc uszami i oczami obsady wieży na dalsze odległości. Podobnie srg. Johnson przejęła kontrolę nad systemami uzbrojenia bazy i łączność ze schronem po terminalem. Brown 0 i porucznik Delgado, skazaniec i żandarm, zajęci byli zdalną manipulacją systemami i elektrociepłowni i systemem śluz w kanałach by “Operacja Oczyszczenie” jak ją pół żartem a pół serio nazwał porucznik, objęła jak największy obszar. W tej operacji jednak dalej było co robić. Chociaż system elektrociepłowni traktował ich ingerencję uznając ich za pełnoprawnych użytkowników to jednak dalej pozostały kanały. Vinogradova szybko zorientowała się, że albo nie może w tym kurczącym czasie namierzyć centrali sterowania kanałami albo została ona zniszczona czy wyłączona. W każdym razie nie natrafiła na jej ślad ostatniej aktywności. A bez tego nie dało się zrobić numeru godnego gospodarki odgórnie planowanej jak w elektrociepłowni i każdy sektor kanałów trzeba było zdobywać osobno. Zdobywać bo znowu trzeba było próbować oszukać Guardiana. Do tego zniszczeń gdzie system alarmował u uszkodzeniach mniej lub bardziej poważnych albo po prostu go już nie było też ograniczał skuteczność modelowania przepływu spuszczanej pary. Te wszystkie bombardowania, walki, szczeliny powstałe przy krioburzy znacznie obniżały efektywność planowanej operacji ale porucznik nadal nie przerwał operacji twierdząc, że mogą wreszcie coś zdziałać globalnie, na obszarze całego krateru albo znacznej jego części i to teraz gdy pewnie spora część tych stworów szukała tam kryjówki przed szalejąca krioburzą. Para poszła w ruch. Przez nielicznie działające w różnych rejonach kanałów kamery widać było jak zostają pochłonięte przez parujący ukrop. Czoło uderzenia zmiatało wszystko na swojej drodze. Wydawało się, że nic co nie jest przymocowane na stałe nie ma prawa ostać się temu skumulowanemu w wąskich kanałach żywiołowi. Brown 0 pracowała w szaleńczym tempie do końca próbując w odpowiednich miejscach otworzyć albo zamknąć śluzy by uniemożliwić stworom ucieczkę przed tym podziemnym tsunami. Fala zaczynając od elektrociepłowni rozlewała się pod ziemią na kolejne sektory kanałów. Czasem wydostawała się na powierzchnię przez wyrwane studzienki albo dziury spowodowane bombardowaniami czy szczelinami tektonicznymi jakie uwolniły krioburzę. Wówczas parujący żywioł mieszał się wściekle z tym zmrożonym jaki szalał na powierzchni. Fala pochłaniała kolejne stwory na skalę wręcz masową. Uwięzione między ścianami kanałów, z zamkniętymi śluzami, opuszczonymi kratami, nawet tak szybkie stworzenia nie mogły ujść tej podziemnej, wodnej fali uderzeniowej. Nawet jak część z nich zdołałaby to przetrwać albo jakoś umknąć w ostatniej chwili to wydawało się, że jest wreszcie szansa by przetrącić tej hordzie kręgosłup. Zagrożenie jednak przyszło ze znacznie bardziej sąsiedzkiej strony. - Kontakt. - zameldowała dość spokojnie srg. Johnson i gdzieś przez szalejącą za kompozytowymi żaluzjami odgłosami wycia wiatru dały się słyszeć dźwięki ciężkiej broni z wieżyczek. - Wielokrotny kontakt. - palce sierżant szybko zarządzały kolejnymi wieżyczkami. Te na szczęście były w sporej mierze autonomiczne i w trybie półautomatycznym nawet jedna, wprawna a w takiej materii osoba miała szansę zarządzać całkiem sporą ilością wieżyczek. - Nie wiem czy starczy ammo. - powiedziała skupionym głosem sierżant obserwując parametry wieżyczek. - Mam wezwanie o pomoc! - niespodziewanie zameldował kapral Otten na chwilę całkowicie chyba zaskakując wszystkich tym meldunkiem. - Grey 700, zdobyli samochód, jadą tutaj. Zaraz będą na lotnisku! Ale są atakowani! - kapral szybko doprecyzował meldunek i dał zbliżenie na głównym ekranie gdzie rzeczywiście było widać pulsująca kropkę jaka po drodze zbliżała się w stronę lotniska. - Daj ich do mnie, przejmę ich. - zdecydowała szybko sierżant i równie szybko postawiła w stan gotowości niewielki oddział żandarmów jaki pozostał im do dyspozycji. Para informatyków wciąż była zajęta odparowywaniem kanałów z xenos gdy łącznościowiec i sierżant z sił specjalnych próbowali skoordynować obronę lotniska i przejęciem kolejnej grupki skazańców. Obydwie pary miały co robić i tylko częściowo były świadome co robi druga para. Ale uderzenie z trzewi budynku usłyszeli i poczuli wszyscy. - Co to było? - zapytał nieco nerwowo porucznik bo nie brzmiało to zbyt dobrze. Ale zanim ktoś zdążył mu odpowiedzieć kapral Otten dał wymowny obraz na główny ekran. Przez drzwi, te same przez które niedawno wbiegła grupka Aki na interwencję gdzie chwilowo trzymali pod lufą rozbrojonych żandarmów, teraz ziała wielka dziura którą wyrwała pewnie wciąż hamująca na jakiś biurkach furgonetka. Zatrzymała się dopiero po czołowym uderzeniu w wewnętrzną ścianę. Uderzeni zrzuciło z dachu furgonetki sporą poczwarę i na chwilę wylądowała ona między maską a ścianą. Ale otrząsnęła się z szoku uderzeniowego prędzej niż ludzie. Bez trudu zanurzyła łapy i pysk w rozbitej szoferce i z wnętrza wybuchło coś rozchlapanego na czerwono. Boczne drzwi otworzyły się i wypadł z nich jakiś skazaniec z bronią w ręku. Po nim wyskoczył kolejny. Żandarmi których Johnson skierowała na parter by pokierować furgonetkę ku odpowiedniemu budynkowi strzelali. Do potwora na i już częściowo w furgonetce a drudzy do innych stworów które bez wahania szarżowały w nagle wybitą przez pojazd dziurę. W ruchach widać było jednak strach i brak koordynacji gdy taki przebieg sytuacji był dla nich widocznie w ogóle nie spodziewany. Skazaniec który wypadł z furgonetki zdołał podnieść sie na czworakach, inny wyskoczył przez tylne drzwi, wewnątrz ktoś zmagał się albo był raczej masakrowany przez tą pcozwarę. Ten który wybiegł jako drugi bez wahania wyjął i cisnął w furgonetkę granat. Zdruzgotanym pojazdem szarpnęła kolejna eksplozja. Skazańcy stali za blisko i wybuch odrzucił ich o kilka kroków. Żandarmi bezpardonowo już zaczęli szatkować pojazd i też użyli granatów by postawić ścianę ognia i szrapneli w wyrwie przez którą wdzierała się do wnętrza terminala krioburza. - Utrata hermetyczności w terminalu! - krzyknęła sierżant za konsoletą. - Mayu, przejmij wieżyczki! Nie daj im podejść, wal z czego się da! Poradzimy sobie z tymi na dole o ile nie przedrą się następne! - powiedziała szybko blondynka w ciężkim pancerzu wstając ze swojego miejsca i popatrzyła pytająco na oficera. - Panie poruczniku mogę? Tyka ja tu mam ciężką broń. - zapytała wskazując na leżący niedaleko karabin maszynowy. - Oczywiście, zrób to co konieczne. Ty, też Mayu, przejmij stanowisko sierżant. Ja tu spróbuję dokończyć nasze sprawy na mieście. - powiedział szybko porucznik zgadzając się z sugestiami podoficer o większym niż on doświadczeniu polowym. Brown 0 mogła szybko więc przesiąść się na konsoletę osieroconą właśnie przez sierżant, sierżant mogła wziąć swój sprzęt i zamknąć za sobą drzwi rozkazując na pożegnanie jedynemu dyspozycyjnemu żandarmowi by nie przepuszczał przez nie niczego co nie jest człowiekiem. Ten po chwili wahania zaczął przesuwać jakąś szafkę by zatarasować chociaż trochę drzwi, bez ceregieli użył też kanapy zabierając i tą na której dotąd siedzieli cywile i tą na której siedział srg. Montana i szr. Brock by zrobić coś w rodzaju ostatniej barykady. Po pierwszym zaskoczeniu zaczął mu pomagać Jim Sydney. Vinogradova stwierdziła, że sytuacja przy wieżyczkach jest dość napięta ale jeszcze nie tragiczna. Prawie wszystkie miały do czego strzelać. Co niepokojące również wewnątrz obszaru lotniska więc xenos jakoś znalazły sposób by obejść ich nie do końca szczelny kordon ochronny. Teraz powstawało pytanie czy prędzej skończy się wieżyczkom ammo czy cele do trafiania. Wieżyczki dawały chyba jednak jedyną realną szansę by zredukować liczbę xenos na tyle, by ludzie na parterze mieli czas i szansę stawić im opór. Na razie nikt na głos nie mówił ale jasne było, że jeśli parteru nie uda się utrzymać to ludzie na szczycie wieży zostaną w niej odcięci o tych którym udało się schronić w schronie. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub “H&H”; schron Morvinovicza; 32 620 m do CH Black 4 Czas: dzień 1; g 38:15; 345 + 60 min do CH Black 4 Black 2 - Podpal. - Gomes po rozwaleniu jakiegoś mebla podała kawał drewnopodobnej materii pod lufę miotacza Diaz. Trzeba było zrobić pochodnie bo im bliżej do ambulatorium tym gorzej wszystko działało ze światłem na czele. Latarki i lampy najpierw migały od czasu do czasu, potem coraz częściej z tendencją do wydłużania się przerw między świeceniem a ciemnością aż wreszcie w pobliżu medlaba w ogóle przestały działać. Grey 27 więc z pomocą Black 2 zmajstrowała pochodnie i trzeba było iść w ich świetle. - Byłaś tu wcześniej? Też tak tu było? - kobieta którą Diaz ochrzciła jako Kruszynka, zapytała ją o tą awaryjność. Ale jak wiedziała Latynoska, chociaż rozpoznawała te korytarze i wiedziała dokąd iść i mniej więcej gdzie są to jednak wcześniej światło działało całkiem poprawnie. A teraz w końcu panowała ciemność która zdawała się sprzyjać budzącym się lękom bynajmniej nie wyimaginowanym. Takie warunki zdecydowanie sprzyjały atakowi na człowieka a pochodnia skutecznie zajmowała jedną rękę. W jej promieniu wyraźnie było widać tylko na kilka kroków dookoła i niezbyt wyraźnie na kilka dalszych. Zakłócenie też objęły i komunikację, więc nie dało się wezwać pomocy w razie potrzeby i noktowizory więc nie dało się z nich także skorzystać tak samo jak z latarek. Wszelki sprzęt działający na energię czy to w ekwipunku Parchów czy na tych korytarzach zdawał się wysiadać. Gdy już były całkiem blisko usłyszały albo wyczuły niski, buczący dźwięk. Ciężko było z początku stwierdzić czy to się słyszy czy odbiera wibracje całym ciałem. Gdy wyszły zza ostatni róg buczenie stało się wyraźniejsze i już było je na pewno słychać. Coś podobnego jakby jakaś maszyna albo działała. Buczenie w jakiś irracjonalny sposób wywoływało niepokój jakby zapowiadało coś złowieszczego. Z pary otwartych kilkanaście kroków dalej drzwi widać było światło. Te drzwi po lewej, prowadziły jak wiedziała Diaz, właśnie do medlabu. Te drugie, praktycznie naprzeciwko ambulatorium nie miała pojęcia gdzie prowadzą. Właśnie z tych drzwi promieniowała jakaś dziwna, trochę pulsująca poświata. Tam też znalazły trzech ludzi. Ich akurat Latynoska też poznała wcześniej. W ambulatorium, oświetlonym tą upiorną, dziwną poświatą przy stole siedział gospodarz czyli doktor Kozlov. A na stole stał palnik który robił za odpowiednik świecy ale z zewnątrz zagłuszał blask z pomieszczenia po przeciwnej stronie korytarza. I oczywiście zaczęta butelka wódki z rozstawionymi kieliszkami. Z całej trójki wydawał się jako jedyny niezbyt przejęty sytuacją a nawet trochę rozbawiony i nieźle już wstawiony. Drugą osobą był brodaty, chemik, Roy Vasser. Ten też był a ambulatorium ale wydawał się przejęty, zaniepokojony i zafascynowany jednocześnie. Nie mógł usiedzieć na miejscu więc stał albo chodził oglądając poczynania trzeciego człowieka nauki. Trzecim człowiekiem nauki był doktor astroarcheologii który jako jedyny znajdował się w tym przeciwnym pomieszczeniu. Te było wielkości przeciętnego pokoju i tam, nad stołem, lewitowała sobie jakaś, nieforemna, świecąca bryła. Ona właśnie emitowała i te dziwne światło i te pulsujące buczenie. I światło i dźwięk były denerwujące i odpychające swoją obcością jakby chciały podkreślić swoją obcość. Mężczyzna bez wahania jednak zapisywał coś o dziwo na papierowym notatniku i coś mamrotał, kiwał głową no i oglądał ten artefakt. Wyglądał na całkowicie pochłoniętego swoimi badaniami. Dwójka skazańców miała dość krótką chwilę by zamienić słowo z trójką gospodarzy gdy przybyli kolejni goście. Najpierw ten kapitan MP z trzema swoimi ludźmi. Przyświecali sobie lighstickami które okazały się odporne na zakłócenia tak samo jak pochodnie. Przyszli po doktora Jensena i jego artefakt. Ale lepiej by go jakoś wyłączył. Szybko się jednak okazało, że tak samo jak niezbyt było wiadomo jak i dlaczego się ten artefakt uaktywnił tak samo nie wiadomo było jak go właściwie zdezaktywować. Nastąpiła więc chwila konsternacji gdy i naukowcy i żandarmi wahali się czy można gdzieś zabrać artefakt gdy był taki aktywny. Gdzieś na tą scenę napatoczyła się kolejna grupka mundurowych. Tym razem pod wodzą kpr. Mahlera. Ci sobie przyświecali racami. I też po kogoś przyszli. Też po doktora. Ale tym razem po Kozlova. Potrzebowali wsparcia medycznego w ogólnym ambulatorium więc i doktor i jakieś zapasy bardzo by się przydali. Wszyscy, i naukowcy, i żandarmi, i skazańcy, i mundurowi wydawali się rozdrażnieni, poddenerwowani i zaniepokojeni tą zaciemnioną scenerią rozświetlaną przez nie wiadomo co. Jedynie Kozlov był chyba tak już zalany, że zdawał się tego nie zauważać i Jensen był zbyt pochłonięty badaniami by zważać na cokolwiek innego.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
30-06-2018, 00:51 | #356 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=kQpFJXFjc6k[/MEDIA]
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena |
30-06-2018, 11:29 | #357 |
Reputacja: 1 |
__________________ Jak zaczęła się piosenka, tak i będzie na końcu, Upał na ulicy i plamy na Słońcu. Hej, hej… |
30-06-2018, 13:43 | #358 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy... |
01-07-2018, 08:20 | #359 |
Reputacja: 1 | Zoey nie poddawała się. To była jedna z tych cech jej osoby, która sprawiła, że przetrwała wszystko i że była gotowa zrobić to co sprowadziło ją na to miejsce. Nie odpuszczała i trzymała się swojego zadania jak pit bull trzyma się kawałka surowej, krwistej krowy. Przeciskanie się przez tłum nie było tym co snajperka lubiła najbardziej, ale jeśli tyle wystarczyło by znaleźć faceta, który uratował jej życie dla niej było to małe poświęcenie. Patrzyła po twarzach, plakietkach szukając tej właściwej. W końcu udało jej się i do tego miała szczęścia, bo facet był w głównej sali. Odruchowo otrzepała się z mroźnego pyłu i ruszyła w kierunku paramedyka. |
18-07-2018, 22:55 | #360 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 57 - Przerwa na lunch (38:30) “- Zmarnowałem pół magazynka, a on ciągle żyje. Do diabła niech któryś poda mi granat...“ - “Szczury Blasku” s.16 Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klubu “H&H”; schron cywilny; 32 620 m do Blackpoint 4; 4 220 m od CH Grey 301; Czas: dzień 1; g 38:30; 330 + 60 min do Blackpoint 4 Czas: dzień 1; g 38:30; 90 + 60 min do Greypoint 301 Black 8; damska toaleta Wyświetlany ekran zgasł gdy skończyło się nagranie. Trudno było powiedzieć czy było przygnębiające czy pocieszające. Zależało jak ktoś chciał na to spojrzeć. Patinio żył. Hollyard też. I Sara. I wkurzająca reporterska suka oraz blondwłosa paramedyczka. Wszyscy byli na nagraniu pozostawionym Black 8 przez reporterkę IGN. Nagranie było jednak nagrane dość chaotyczne. Kamera trzęsła się w rytm tego jak poruszała się dłoń i ramie jakie ją trzymały. Wyglądało na to, że kręcono podczas ruchu. Gdzieś w jakimś ciemnym, niskim miejscu, oświetlanym tylko latarkami, gdzie dość żałośnie wyglądająca grupka uciekinierów, zbiegów i ich wspólników chyba właśnie kończyła swój marsz czy raczej czołganie się. Słychać było ich ciężkie oddechy, sapanie i urwane słowa. … dawaj, jeszcze kawałek… weź go… ała… cholera… czekaj, złapię z drugiej strony… poczekajcie muszę lepiej go złapać… myślicie, że już wystarczy?... właściwie to gdzie jesteśmy?... cholera uciszcie go!... o kurwa, znaleźli nas!... zostańcie, zajmę się tym… Obraz nieco się wyprostował gdy pewnie reporterka postawiła kamerę na podłodze. Do tej pory musiała widocznie iść mocno pochylona tak samo jak Herzog. Obie niosły na jakimś kocu majaczącego Latynosa w mundurze Armii. Sarah i Karl, oboje też z połamanymi nogami, mogli im pomóc o tyle, że ich też nie trzeba było nieść. Po części szli na czworakach wlokąc niesprawne nogi, po części czołgali się w niskich podziemiach chyba. Więc wleczenie żołnierza na kocu w niewygodnej pozycji gdzie trzeba było iść prawie zgiętym w pół lub na czworakach spadało na paramedyczkę i reporterkę. W obrazie kamery widać było pełne napięcia twarze gdy spoglądały w kierunku skąd przyszły, ponad kamerą ale dlatego też byli dość dobrze widoczni. Gdzieś tam pewnie poszła i reporterka. Dopóki Karl nie kazał zgasić świateł. Obraz w kamerze zalała jednolita czerń. Ale nadal było słychać głosy i odgłosy. Chwila napięcia rosła dopóki Patinio nie jęknął boleśnie. Trójka oderwała się od obserwacji tego tunelu i zaczęła go uciszać. Najbliżej miała Herzog, przyklękła pewnie i zaczęła uciszać żołnierza. Kamera łapała też nieco odległy głos właścicielki. Nadal była słyszalna choć już słowa były niewyraźne. Rozmawiała chyba z kimś bo słychać było kolejne zestawy jej głosu i jakiegoś mężczyzny. - Ciii, brachu, ciii… - w ciemności doszedł napięty głos gliniarza który chyba przeczołgał się bliżej kaprala Armii. Nie było widać co się dzieje ale brzmiało jak narastająca szarpanina, stukanie butów o posadzkę i coraz bardziej brzmiało jak narastające odgłosy walki. - Cholera, Elenio, to ja, Karl! Nie wyrywaj się stary bo nas wszystkich wsypiesz! Uspokój się! - syknął zdenerwowanym szeptem Raptor. - Nie możesz mu czegoś dać? - zapytała zasapana i też zdenerwowana Sara. Też chyba mocowała sie z coraz bardziej szarpiącym się żołnierzem. - Ma uczulenie na to co mam. Jakbym miała chociaż to co w ambulansie to bym mogła... auu! ugryzł mnie! - Herzog zdawała się być rozdarta i też chyba trzymała dłoń na ustach Elenio bo ten ją pewnie ugryzł i odgłosy stały się wyraźniejsze. Rozmowa z oddali jaka prowadziła reporterka na chwilę ustała. I zaraz potem męski głos z jakim rozmawiała Conti chyba coś zapytał. Olivia zaczęła coś z miejsca odpowiadać a bliżej kamery też widocznie toczyła się dalsza część akcji w ciemnościach. Coś zaszeleściło, rozlegały sie kolejne serie przyspieszonych oddechów i odgłosy szarpaniny zaczęły słabnąć aż ustały zupełnie. Słychać było tylko oddechy. Rozmowa reporterki też ucichła. Słychać było bliżej nieokreślony szum w ciemności. - Chyba poszli. Odciągnęła ich. - szepnął niepewnie Karl. - Co mu zrobiłaś? - zapytała niepewnie miejska architekt. - Uśpiłam go na dobre. Będzie spał z kolejną godzinę. - odetchnęła zmęczonym głosem paramedyczka. - Zostawiła kamerę. - Karl powiedział gdy ponownie zapalili latarki. Przez chwilę trójka przytomnych ludzi spojrzała zmęczonymi spojrzeniami prosto w obiektyw więc wyglądało jakby patrzyli wprost na widza. - Pewnie wróci. Albo zabiorę ją i oddam jej jak będę wracać. Chodźcie, dalej, już niedaleko. - Herzog poczworaczyła do kamery sięgając po nią i cofnęła się z powrotem więc obraz zamazał się. Potem ją pewnie odwróciła obiektywem na dół by ją wyłączyć więc przez ten moment obiektyw złapał sylwetkę kaprala Armii o latynoskich rysach. Twarz wyglądała dość spokojne jak to u śpiącego. Ale też była i brudna i błyszczała od potu lub wilgoci jak i u całej grupki. Włosy miał przyklejone do czaszki, obsypane pyłem i grudkami błota też jak u pozostałych. Nie miał na sobie pancerza a jedynie wojskowy mundur, też podziurawiony w miejscach ran które powstały przez to wszystko co przebiło się przez pancerz. Leżał na jakimś kocu na którym obydwie kobiety transportowały go do tej pory przez te chyba podziemia. I koniec. Na tym nagranie się skończyło. Grey 35; stołówka Wybór lokalu rozrywkowego nie był zbyt trudny. Właściwie był dość oczywisty. Stołówka. Schron był urządzony czysto funkcjonalnie, nastawiony na pomieszczenie sporej ilości ludzi ale na niezbyt długi czas. Posiadał więc co trzeba by zapewnić byt i bezpieczeństwo kilkudziesięciu, może i kilkuset mieszkańcom ale na kilkanaście czy kilkadziesiąt godzin, pewnie maksymalnie do tygodnia. Nikt nie zamierzał tu spędzać tygodni czy miesięcy, ot, przeczekać kryzys, pewnie związany z krioburzą, a potem wyjść na powierzchnię do swoich domów i zajęć. Więc nie było potrzeby tracić miejsca na takie zbędne głupoty jak bar. Zwłaszcza, że barów od cholery było ledwo kilkadziesiąt metrów powyżej. Niemniej jeśli człowiek nie był zbyt wybredny i potrafił się cieszyć colą, kawą czy herbatą to jednak stołówka mogła spełniać swoje zadanie. Obecnie było to dość niewiele ludzi więc pewnie było przed lub po standardowym posiłku. Przy ścianach stały automaty z napojami i przekąskami i jak stwierdził Grey 35 na szczęście nie były liczone za kasę bo w uczciwy sposób mógłby się obejść smakiem. Widocznie były wliczone na koszt gospodarza i sądząc po brakach za szybkami, sporo ludzi już skorzystało z tej hojności ale i sporo jeszcze zostało czy batonów, chipsów czy kolorowych napojów. W każdym razie stołówka była o tyle dobra, że można było usiąść przy stole, wypić kawę, zagryźć zakąską a nawet zamówić jakiś posiłek. Za personel robili ludzie którzy sądząc po ubraniach też byli uciekinierami z klubu a nie regularnym personelem kuchni i stołówki. Niemniej w końcu posiłkowe gotowce były tak proste w przygotowaniu, że mógł je właściwie przygotować każdy. No tak samo jak konserwy był przystosowany do długotrwałego przechowywania. I pewnie z tej opcji korzystał ten improwizowany personel. Wśród niewielu osób obecnych na stołówce znajdowała się też Grey 33. Grey 32; korytarz Skład materiałów technicznych? Każdy kogo zapytała skazana wyrokiem sądowym kobieta dziwił się słysząc to pytanie i nie mając pojęcia gdzie ją skierować. Ona sama zresztą też nie. Nawet jak znalazła tam i tu szkic schrony z wyraźnie zaznaczonym punktem “TU JESTEŚ” to nie znalazła na oznaczeniach szkicu żadnej interesującej nazwy. Kuchnia, stołówka, kolejne sale mieszkalne, prysznice no ale nic co mogło być po nazwie źródłem zaopatrzenia do naręcznego multitoola. Wyglądało, że nie jest to schron - baza w której można było spędzać czas tygodniami, miesiącami i latami bez dostaw z zewnątrz i z dużą autonomicznością pod każdym względem. Raczej przechowalnia na czas krioburzy które chyba nie trwały nie dłużej niż kilka godzin. Schron więc nie posiadał instalacji zbędnych z punktu widzenia bezpiecznego przetrzymania dużej grupy ludzi, przez kilka czy kilkanaście godzin w unitarnych warunkach. Właściwie jedynym potencjalnym źródłem na uzyskanie zasobnika do multitoola mogli być ludzie. Wojskowi albo cywile. Bo w tych podziemiach chyba tylko inny mechanik z podobnym multitoolem mógłby mieć jakieś zapasowe zasobniki. Tylko trzeba było go znaleźć. A potem nakłonić jakoś by zechciał jakoś odstąpić swój zapasowy zasobnik. W kapsule oczywiście na pewno były zapasowe zasobniki no ale do kapsuły to było ze schronu parę kilometrów śnieżnej zamieci nasyconej szponami xenos. Grey 33; stołówka Prysznic pomógł się odświeżyć tak samo jak wcześniejsza dawka bojowych stymulantów pomogła postawić kobietę z Obrożą na nogi. Można było się poczuć wreszcie jak człowiek. W pewnym momencie pod prysznic przyszła też jakaś kobieta. Dopiero wychodząc ze swojego Noyka na chwilę złapała wizerunek jej twarzy i ją rozpoznała. To była ta sławna reporterka IGN, Olivia Conti! Teraz zaś tak zwyczajnie przyszła pod zwyczajny, publiczny prysznic też pewnie po to by się odświeżyć. Co do lokalu gastronomicznego nie było trudno do niego trafić a i wybór był dość ograniczony bo był cały jeden. Właściwie była to po prostu wspólna dla wszystkich stołówka. Na miejscu wyglądem nie różniła się specjalnie od jakiejkolwiek innej stołówki nastawionej na masowe podawanie posiłków dla dużej grupy ludzi. Podobne były i w więzieniach, i koszarach, większych zakładach pracy, statkach i tego typu miejscach. Czyli rzędy jednolitych stołów chociaż z osobnymi krzesłami a nie jak w więzieniu z przyśrubowanymi do stołów lub stanowiący jednolity odlew na wypadek gdyby kogoś korciło grzmotnąć krzesłem w strażnika czy współwięźnia. Dopiero po zgłoszeniu się do Parchów miało się jak na system penitencjarny Federacji dość komfortowe warunki jak osobną celę i to całkiem sporą. Za to nie było strażników ani innych więźniów jeśli nie liczyć etapu unitarki wspólnego dla wszystkich. Był więc personel, też pewnie improwizowany bo ubrany jak goście z klubu a nie jak jakiś jednolity personel jakiegokolwiek lokalu gastronomicznego. Było jedzenie do zamówienia, kawa, herbata, nawet darmowe automaty z dodatkami pod ścianami. Był też inny Parch wśród nielicznych gości tego “lokalu”, Grey 35. Co najważniejsze można było jednak usiąść w spokoju, najeść się i napić do woli, całkowicie za darmo. Lokal widocznie stawiał posiłki na swój koszt. Dla zwykłych obywateli była to pewnie albo jakaś miejscowa tradycja albo niewielka uprzejmość zaś dla skazańców z zablokowanymi na Kluczach finansami to jednak było spore ułatwienie w legalnym załatwieniu czegokolwiek. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub “H&H”; schron Morvinovicza; 32 620 m do CH Black 4 Czas: dzień 1; g 38:30; 330 + 60 min do CH Black 4 Black 2 Realizacja planów Black 2 nie do końca poszła po jej myśli. Zaczęło się dość niefortunnie. Gdy szarpnęła Ruskiem za ramię, ten jęknął coś protestująco i Obroża widocznie przeczytała to za atak na obywatela Federacji bo poraziła niczemu niewinną Latynoskę prądem z dyscyplinarki I-go stopnia. Zmusiło ją to do odstąpienia a ciało parzyłą ją przez kilka następnych chwil. Któryś z żandarmów roześmiał się na tą obrożową reprymendę, któryś, coś mówił, że częściej powinno się co niektórym takie cwane urządzenia przepisywać to by ich praca była łatwiejsza i w ogóle niezbyt te stawianie Kozlova do pionu i motywacji wyszło. Powiedział tyle gdzie są kible i mamrotał coś, że nigdzie nie idzie. W kiblu Diaz miała chwilę dla siebie i na ochłonięcie od skutków dyscyplinarki. I mogła się nasłuchać co się dzieje za drzwiami. A coś się działo. Nagle rozległy się jakieś krzyki. Jensen chyba coś protestował czy ostrzegał ale przez drzwi i odległość piromanka nie była pewna. Zresztą zlało się to zaraz z okrzykiem bólu jakiegoś faceta. Sądząc z podniesionych głosów reszty, pewnie jednego z żandarmów. Nie słyszała przez drzwi wszystkiego co działo się w sąsiednim pomieszczeniu ale jednak na tyle wiele by załapać, że coś poszło nie tak z tym zabraniem lewitującej skały i doktora astroarcheologii. W końcu gdy wróciła do laba z żandarmów został jeden, podobnie jak Jensen stał on chyba na straży. Kapitan MP i reszta żandarmów znikli, chyba odchodząc gdzieś. Pozostały żandarm stał raczej na korytarzu przed wejściem do kanciapy z lewitującym i świecącym kamieniem no i naukowcem który go tak starannie badał. W ambulatorium został już mocno zrobiony Kozlov i brodaty chemik. - Przygotowałem co się dało. - powiedział chemik wskazując gestem na sporą torbę a brodą wskazując na zalanego już na dobre lekarza który chyba miał w tym jakiś udział. Choć sam raczej nie sprawiał wrażenia, że mógłby w tym stanie pomóc w czymkolwiek komukolwiek.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |