Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-06-2018, 21:38   #351
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Ledwie żyjąca technik wysłuchała całą przemowę dogorywając pod ścianą. Ile mogła ujrzeć facjat, to tyle razy była zdziwiona reakcjami. Oburzenie, nerwy, rozczarowanie... Czemu? To ludzie nie myśleli racjonalnie? Przecież na Yellow trafiały zastępy Parchów. To samo w sobie oznacza skrajnie chujową sytuację. Oczekiwania wiktu i opierunku wraz z zapewnieniami ewakuacji? Czy oni ochujeli? Jedynym, czym mogli się cieszyć było to, że żyją. Że nie skończyli tak jak mała gówniara wraz ojcem i wujem z nagrań pokazywanych w sali odpraw. Czy naprawdę nikt tutaj nie myślał krytycznie? A Parchy? Oni naprawdę myśleli, że wyjdą z tego cało? Że jakoś się udało, że ci, którzy odpali po drodze, wyrabiali statystykę śmiertelności, a im się uda? Zgłoszenie się to był jebany cyrograf na swój koniec, a kto myślał inaczej po prostu był idiotą. Nie było absolutnie żadnej różnicy jakie było zadanie. Czy był to CH na lotnisku, czy był to CH w samym sercu całego roju. Wojna nie wojna? Co to, kurwa, za różnica? Sytuacja była prosta - Wybór własnego końca, by uciec od astronomicznego wyroku, gdzie przy okazji ktoś na tym zyskiwał. Coś w formie ostatniego udowodnienia sobie własnych możliwości. Coś jak żołnieuhrski honor i trzymanie się walki mimo świadomości, że zakończy się to śmiercią. Z tym, że ani nie było żołnierskości, ani honoru. W końcu ściek mentów musiał na coś wpływać. Kurson coś nie pasowała obecność Grey 39 oraz Grey 33. Nie pasowali do reszty. Wyrywnemu cowboyowi bardziej było do błędnego rycerza, niż do zwyrodnialca, a szczytem wyrazu ulizanej brunetki mogła być jedynie rozsypka psychiczna.

Po chuju szło to wszystko, choć ciężko było się temu nie dziwić. Chujowo też człowiek się czuł, a dłużące się wypociny decyzyjnych nie poprawiały sytuacji. Cała krwista jucha, która pokrywała technik zaczęła się mienić od temperatury i niemiłosiernie kleić. Doprowadzało to do szału osobę, która z bólu nie była w stanie usiedzieć w miejscu. Napierdalało aż ćmiło w głowie ale Kurson nie pisnęła słówkiem. Podniosła się i zatoczyła, ale nawet nie stęknęła, choć twarz wyrażała wszystko - ból jak i forsowanie się do jego ignorowania. Kran z wodą. Jakikolwiek, kurwa, kran z wodą, którym będzie w stanie zmyć z siebie ten cały nieznośnie dokuczający i klejący syf. Nie ważne, czy przy barze, w magazynie, w kiblu męskim, w kiblu damskim. Kurson poczęła nawet iść w przypadkowym kierunku, gdy uznała pancerz za ciążący. Ściągnęła jego górną partię i tu pojawił się pewien problem...

- Kurwajapierdole... - mruknęła pod nosem chwilę przed szarpnięciem zaminowanej instalacji.

Znużonym wzrokiem powłóczyła po oporządzeniu, a następnie po Obroży. Z dostępnych specjalistów... czemu akurat wszyscy byli na Eagle 1? Black 8 i Grey 20. Zajebiście... Typ wielkości trzydzwiowej szafy stał po drugiej stronie sali, druga inteligenta gdzieś zniknęła.

- Jesteś przypisany do materiałów wybuchowych - przecisnęła z grymasem bólu docierając do niego. - Nie jestem w stanie ściągnąć tego chujstwa - oznajmiła trzymając wybuchową konstrukcje przyczepioną tak samo do jej Obroży jak i pancerza.

Łysy olbrzym popatrzył w dół na kolejnego Grey’a z 300-setki. Poskrobał się kciukiem po policzku szacując stojącą przed nim sylwetkę, z góry na dół i z powrotem do góry. W końcu zatrzymał się na twarzy z mało inteligentnym albo znudzonym spojrzeniem. I chyba czekał co jeszcze Grey 32 powie albo zrobi. Ta przyglądała mu się niewyraźnym wzrokiem przez dłuższą chwilę, jakby była jej potrzebna by dotarło z kim ma do czynienia i jaka jest sytuacja.

- Nie jebnęłam 29, by zajebać mu pancerz - odezwała się spode łba, było nie było, częściowo w pancerzu martwego Parcha. Westchnęła ciężko mieszając ból z większą dawką powietrza. - [i]Mam na sobie zaminowaną plastikiem kamizelkę, która wyjebie jak sama ją ściągnę, albo jak xeno mnie chlaśnie. Możesz ją rozbroić i mieć ładunki dla siebie.[i]

- Kozacko - na twarzy olbrzyma z miotaczem ognia pojawił się wyraz zrozumienia i zaciekawienia. Teraz patrzył na drobniejszą kobietę jakby była jakąś ciekawostką w ZOO czy innej wystawie. - Zajebiście - w końcu uśmiechnął się i pokiwał głową doceniając jakość tej ciekawostki. - Ale po co to zdejmować? Wiesz jak zajebiście pierdolnie jak pierdolnie? Będzie na co popatrzeć - operator miotacza widocznie był ucieszony i podjarany takim obrotem rzeczy bo zapowiadała się ciekawa zabawa i widowisko z tym plastikiem przymocowanym do innego skazańca.

- Jak pierdolnie to poza mną rozerwie pięciu obok - odrzuciła nie podzielając takiego entuzjazmu - A ciebie wpierdolą xeno, bo zostaniesz sam. Ściągaj, nie pier*ol...

- Sama się pierdol - odburknął wcale nieprzekonany operator miotacza. - Ja pierdolniesz kombo z frajerami to zajebiście. Nawet lepiej niż samemu. Ale jak przy mnie to się nie martw, rozpierdolę cię prędzej - olbrzym przez chwilę obdarzył Grey 32 złym spojrzeniem z niebezpiecznymi iskierkami w oczach. Ale skoro wrócił do swojego ulubionego tematu rozwalania czegoś albo kogoś materiałami wybuchowymi od razu się rozpogodził i fascynacja ciekawym zjawiskiem wróciła na jego twarz.

- Jak kurwa szybciej? Homonto ci wyjebie i też się skończysz - odpowiedziała umęczonym głosem i odsunęła się od wielkoluda o parę kroków. - Może będę za tobą łazić, aż nie jebnie? Albo może sama się tym zajmę, to wtedy jebnie teraz. Co ty na to? Jesteś szybszy niż impuls elektryczny? - zakończyła pytanie uruchamiając łuk elektryczny multitoola, decydując się na szantaż. - Jebnie, nie jebnie? Niezły dreszczyk, co? Chyba, że rozminujesz, to ładunki będą twoje i wyjebiesz w powietrze, co będziesz chciał. Jak nie chcesz to sprawdzamy teraz.

- A może szybciej cię rozpierdolę od ręki, co? - Grey 20 przestał się uśmiechać. Zamiast tego wyciągnął własne narzędzie. Dokładniej to pistolet. I wycelował go w twarz Grey 32. - Spierdalaj albo załatwię cię od ręki - wycedził jej złowróżbnie w twarz razem do kompletu z wycelowaną spluwą.

- Nie wierzę, kurwa... - wymamrotała do siebie z głębokim zrezygnowaniem. - Po prostu, kurwa, rób co do ciebie należy... - dodała wpatrując się zmarnowanym wzrokiem na wielkoluda.

Chwila słabości sprawiła, że zatoczyła się delikatnie. Mięśnie napięły się ponownie, a świadomość niewiele się wyostrzyła. Jedyny Parchowy medyk był narwańcem, a ostali Parchowi saperzy należeli do grupy "jebnę komukolwiek to będzie spokój" i "jebnie gdziekolwiek to będzie fajnie". Kurson zobojętniała nieco bardziej. Nie miała innego wyboru jak odpuścić, choć i tak miała przeczucie, że odjebie ją pierwsza osoba, która rozpozna ładunki. Trudno.

- Jak strzelisz, to polecą obie głowy, jebany mózgu operacji - wydusiła z siebie na odchodne. - Bezpieczna odległość... Pilnuj jej...
 
Proxy jest offline  
Stary 20-06-2018, 22:34   #352
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Wszystko było jak za mgłą. Zupełnie jakby to nie ona była we własnym ciele, tak jakby oglądała jakiś film… popieprzony, film, na który wcale nie chciała patrzeć. Co by jednak nie myślała, o czym by nie marzyła, rzeczywistość była jaka była, a ona nie miała gdzie od niej uciekać. Przyglądała się mundurowym, tak jak robiła to kiedyś w swojej własnej pracy, oceniała, kto i do czego się nadaje. Próbowała wypatrzyć ich słabe i mocne strony. Zupełnie bez sensu i tak nie będzie z nimi współpracować, była Parchem i tak już pozostanie. Umrze jako Parch.. jak śmieć, którego nawet nie warto leczyć. Ruszyła za facetami z oznaczeniami MP, bo i nie było po co zostawać, nie musieli jej zbyt długo namawiać. Szukała w “tłumie” znajomych, a raczej przyjaznych twarzy. Chuja znalazła, postanowiła więc iść za resztą, jak jedna z tych głupich owiec prowadzona na rzeź. Usiadła pod ścianą ściągając plecak. Otrzepała go z gówna po krioburzy i innego syfu, a potem otworzyła. Zbadała jego zawartość upewniając się, że nic się nie uszkodziło po czym schowała wszystko co do tej pory udało jej się zabrać. Zarzuciła plecak na ramiona, zapinając odciążające paski nad biustem i na pasie. Rozejrzała się szukając medyka, który postawił ją na nogi, nie zdążyła mu podziękować, a chyba jednak by wypadało.

Zanim to nastąpiło Grey 39 została zaczepiona przez Grey 32... która pomimo swojego stanu dalej stała na nogach, o dziwo.

- Detektor... - wymamrotała słowo stanowiące dla niej oczywistość. Zbliżyła się w tym całkiem blisko, a dalsze jej ruchy sprawiały wrażenie, że technik chciała obsłużyć się sama.

- Emmm.. co? - Nyoka dojrzała na blondynę z miną wyrażającą zaskoczenie - [/i]Wszystko z tobą ok?[/i]

- Na schodach dostałaś detektor - Grey 32 trzymała się usilnie własnego tematu. - Gdzie go masz?

Gry 33 chyba nie spodobał się ton koleżanki bo uważniej popatrzyła na Parch i pokręciła głową - Nie wiem, zgarnęli mnie nieprzytomną z korytarza.

- Nawet mnie nie wkurwiaj... - burknęła a jej uwalone we wszystkim brwi zbiegły się. Technik sięgnęła ręką za obojczyk snajper, jakby był on uchwytem obracającej się gabloty. W swojej mętnej upartej determinacji szukała po Grey 33 swojego sprzętu.
Gey 32 nawt nie zdazyła złapać za plecak byłej major kiedy jej dłoń wystrzeliła do nadgarstka blondynki.
- Zabieraj kurwa łapy. Pogadać se możesz, ale wara od mojego sprzętu - warknęła, lekko odpychając technik od siebie. Różnica zdań i opór nie spodobał się obu stronom. Do rękoczynów co prawda jeszcze nie doszło, ale najwidoczniej żadna nie chciała odpuścić.

- Kogoś, kurwa, mylisz z czerwonym krzyżem, laluniu - technik warknęła podobnym tonem łapiąc za ubranie szabrowniczki. - Wyskakuj z detektora
- Pierdol się, nie mam go -odpowiedziała, zbijając jej jej ręce szybkim uderzeniem w nadgarstki. - Szukaj se frajera gdzieś indziej. Nawet swojej spluwy nie mam więc się pierdol, potraciłam sprzęt w tych pieprzonych korytarzach. Jak chcesz to możesz biec i szukać swoich gratów.. - warknęła odsuwając się od oszalałej technik. Wyrwanie nawet zeszło się z odepchnięciem przez Grey 32.

- Jesteś, kurwa, bezużyteczna - syknęła ponownie nieco zataczając się na nogach. Spięcie mięśni ciała zawróciło ją na odpowiednie tory. Mimo wszystko z bólu zgięła się w połowie i oparła ramiona o kolana. - Wszyscy są tu, kurwa, bezużyteczni... - dodała z grymasem bólu.

Zoe machnęła ręką na będącą nie przy zdrowych zmysłach Grey 32 i odeszła pozostawiając ją samej sobie. Wedle niej mogła być bezużyteczna, opinia jakiejś szumowiny nie była tym na czym jej zależało. Chciała podziękować za uratowanie dupy, bo gdyby nie ten medyk z grupy MP to pewnie udusiłaby się. . Postanowiła więc pójść i go poszukać, a by to zrobić musiała wrócić do głównej sali.
 
Lunatyczka jest offline  
Stary 21-06-2018, 00:22   #353
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Zgięta w pół przemęczyła się jeszcze trochę, aż w końcu wyprostowała sylwetkę. Sklejona juchą czupryna wywinęła się do góry nogami i opadła na oczy. Odruch poprawy fryzury zakończył się pasywną agresją na stan czystości. Kamizelka na tułowiu była cały czas przyczepiona. Pinda posiała detektor, góra pancerza była zrzucona gdzieś w okolicy. Zadanie odnalezienia wody ponownie znalazło się na szczycie priorytetów. Rozmytym spojrzeniem rzuciła to na lewo, to na prawo, by wydobyć jakiekolwiek oznaczenia toalet. Z racji tego, że była wojna... oznaczenia kompletnie nie grały roli. Padło na kible z prysznicami. Jebany splendor. Zadziwiająco w ogóle nie oblegany. Wychodziło na to, że nikt nie myślał o takich rzeczach, gdy ogłoszona została wojna. Kurson spojrzała się początkowo na krany, zakładając brak możliwości zamoczenia zaminowanej kamizelki. Po kolejnym przymroczeniu stwierdziła, że procedura dekontaminacji zalała wszystko cieczą przewodzącą w pewien sposób sygnały elektryczne. W końcu też etanowa temperatura zamrażała cała wilgoć, a roztopienie nie spowodowało żadnych problemów. Podjęła decyzję i zrzuciła wszystkie graty pod kabiną, gdzie jedynie z kablową kamizelką musiała się boleśnie nagimnastykować, by ściągnąć spod spodu ubranie. W końcu się udało, a parominutowy prysznic nie skończył się detonacją. Gorąca woda była bolesną ulgą. Na każdy centymetr oczyszczonego ciała przypadało wiadro piekących wrażeń. Technik musiała prawie wisieć na wewnętrznym wyposażeniu kabiny, by nie wywinąć orła z braku sił na stanie. Gdy była najczystszą osobą w schronie uderzyło ją... a właściwie dopadło ją zaniżone ciśnienie krwi. Nie była tego świadoma, że już ledwie kontaktowała. Była na nogach, bo jeszcze miała się czego podeprzeć. Mogła się poruszać, bo po części bezwiednie opadała. Efektem ubocznym całego zabiegu było zaniżone ogarnianie otoczenia i spokój. Magicznie była spokojna jak baranek i nie przejmowała się niczym. Po wyjściu z kabiny naciągnęła na siebie kombinezon i buty, nie wiedząc nawet ile czasu jej to zajęło. Bez jakiegokolwiek namysłu opuściła toalety, zostawiając nawet rozrzucony sprzęt. Stała tak w miejscu przez dłużej nieokreślony czas. Kolejne oznaczenia sekcji schronu dopiero zwróciły jej uwagę, gdy poczuła pulsującą opuchliznę w miejscach kontuzji. Medyczny plusik z dopiskiem "ambulatorium" skłoniło do wizyty, choć decyzja o tym nie była tak bardzo świadoma.
 
Proxy jest offline  
Stary 21-06-2018, 03:38   #354
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=cTfQFCzRiDw[/MEDIA]
Tatuś wrócił na rejon - od razu dało się to poznać. Ledwo w podziemnym korytarzu pojawił się biały, charakterystyczny garniak, a już zgraja kurew i pingwinów dostała jasnego pierdolca… o tak. Tatuś wrócił na rejon i był ostro wkurwiony. Black 2 przypatrywała się jak typ sieje terror i nagania swoich ludzi pięścią i butem przeganiając im rozum do łba, bo coś im chyba w dupach się zagnieździł.
- Traje ruso! - piromanka wyszczerzyła klawiaturę, uśmiechając się szczerze i serdecznie do gada w bieli. Co prawda musiała trochę podnieść głos żeby przebić się przez jęki i szlochy obitych foczy, no ale jakoś się jej udało. Dorzuciła do tego wesoły wyrzut ramion ku górze, zasłaniając sobą Promyczka. W sumie mogli pogadać serdecznie, jak na dwie ofiary ucisku służb mundurowych i więziennych przystało. Oczywiście niesłusznie skazanych i podejrzewanych o cokolwiek zdrożnego.
- Było bien - przyznała odnośnie pobytu w kurwiej dziurze, wzruszając ramionami - Tylko por tu puta madre trzeba podklepać na bajerę. Soy y tu, gdzieś na boku. Promyczek w temacie - przyciągnęła do siebie blondynę - dobrze, że was nic nie opierdoliło po drodze. Jak tam cabórn, ta panda mundurowych lambadziarzy wreszcie się na coś przydała i ochroniła porządnego obywatela w drodze su casa?

- Oni?
- uczciwy biznesmen skrzywił się na wspomnienie o policji jakby Diaz mu podstawiła pod nos skierowanie do pracy społecznej w miejskim parku czy innym przytułku dla bezdomnych. Rosjanin pokręcił głową z niesmakiem darując sobie bardziej dosadny komentarz pod adresem służb mundurowych. Potem machnął jeszcze ręką i wrócił do korytarzowej rzeczywistości.
- A więc się podobało? - zapytał z wyczekującym uśmiechem spoglądając na brunetkę, blondynkę i drugą brunetkę. Blondynka energicznie potwierdziła słowa Diaz kiwając głową.

- O tak! Było cudnie! I ten gabinet szefa i dziewczyny i w ogóle! A Gina nas obsłużyła ekstra, zrobiła nam manicure i w ogóle! - Amanda chyba wciąż była bliska momentu paniki bo mówiła szybko jakby czymś koniecznie chciała zalepić przedłużającą się ciszę. Pomachała rączką na której niedawno rzeczywiście buszowały sprytne rączki Giny zostawiając odpowiednie barwy i zdobienia na paznokciach. Blondynka spojrzała szybko na dwie pozostałe uczestniczki zabawy w jacuzzi i Grey 27 po chwili wahania też wystawiła swoją dłoń z pomalowanymi na jaskrawą żółć paznokciami.

- Ooo, jak uroczo… To Gina taka zdolna dziewczyna? - Rosjanin ojcowskim gestem wziął dłoń Amandy w swoją jakby chciał się bliżej przyjrzeć dziełu Giny. Na dłonie pozostałych dwóch kobiet też rzucił okiem a Amanda znów gorąco potwierdziła energicznym kiwaniem głowy. - No to świetnie, świetnie, cudownie, że wszyscy jesteśmy zadowoleni i szczęśliwi. I Gina taka zdolna? No cóż, coś mówiła podobno, że chciałaby fuchę głównej kosmetyczki w naszym skromnym lokalu… Tak, chyba tak, no cóż, etaty się zwolnią, wiele etatów się zwolni i potrzebujemy nowych ludzi na te miejsce… - Rosjanin puścił dłoń swojej pracownicy i uśmiechał się rozbrajającym uśmiechem z nutką słowiańskiej nostalgii w spojrzeniu. Cofnął się o krok i popatrzył na dwie, zapłakane i zaślinione dziewczyny leżące na podłodze pod czujnym spojrzeniem jego ochroniarzy.

- Si, było całkiem prawilnie. - Latynoska popatrzyła na własne pazury i uśmiechnęła się pod nosem, żeby zaraz przenieść uwagę na Kacapa - Zajebisty lokal. Byłoby muy bonito, gdyby tamta para leszczy nie uparła się nam por tu puta madre robić pod kuper - wskazała na stróżówkowe pingwinki i westchnęła cierpiętniczo - Mierda… to nagranie, claró? To z operacji tamtej trójki maricónes. Nic z twojej branży, ani zabierające hajsy. Un… tylko to nagranie i to kurwa nie dla nas. Dla naszej reportereczki, ale to una… hm. Długa historia - skrzywiła się nostalgicznie, prawie że roniąc gorzką łzę nad paskudnym i ciężkim losem niezrozumianego niby kryminalisty, który przecież chce dobrze - Druga rzecz to Pogodynek. Ten polla w kajdanie dla fetyszystów - puknęła Obrożę. - Konował. Pociął tu jakaś dupę. Twoją dupę i pod twoim dachem. Mierda, czaję że to potwarz… ale skurwiel będzie nam potrzebny. To konował - powtórzyła i pokręciła zasmuconą nieludzką głową - Kara mu się należy. Obijcie go i oprawcie jak się wam podoba… tylko żeby potem był na chodzie. Wpierdalają nam chujową fuchę - skrzywiła się i gdzieś na sekundę na jej twarzy pojawiła się powaga - Księżniczek Blondas nie wyrobi z nami wszystkimi jak zacznie chujem zawiewać i padną pierwsze trupy, si? Chyba go poznałeś, ten tam blond gad co się urwał z Bravo Girl. I też konował.

- Pogodynek pociął dupę? Moją dupę?
- Rosjanin niby nadal się łagodnie uśmiechała ale jakoś gdy usłyszał o tym “wypadku” o jakim wspomniała Diaz to uśmiech nagle mu zamarł i znowu przypominał szczupaka tuż przed atakiem na krwawiącą płotkę. Spojrzał na swoich ochroniarzy, tych dwóch co zostali w sterówce i ci od razu w lot pojęli do kogo to pytanie jest skierowanie.

- Anatoliju Morvinoviczu, nie zdążyliśmy ci powiedzieć! Ale ten Parch, ten w zielonym, strasznie pociął naszą laskę. Rzeźnia. No znaczy namówił Jess i ona to zrobiła ale no to on, jego wina, to jakiś pojeb, zresztą ona też, nic nie mogliśmy zrobić! - ochroniarz zaczął się szybko tłumaczyć z przebiegu wydarzeń i strach wyzierał z każdego jego spojrzenia i nerwowego ruchu.

- Aha. No dobrze, zajmiemy się tym. Też się tym zajmiemy. - gospodin pokiwał wolno głową myśląc nad czymś i znowu zrobił krok w stronę chlipiących “dziewczynek”. - I film dla reporteczki? Chodzi ci o naszą słodziutką, kochaną Oli? - trochę powiedział a trochę zapytał obchodząc te dwie płaczące pracownice. Te widocznie czuły, że chodzi o nie bo zaczęły coś memłać pod nosem ale ciężko było zrozumieć te błagania albo tłumaczenia o co im chodzi.

- Bo one, znaczy ta i ta druga, ruda, chciały nagranie z sali operacyjnej. Jak ten co pociął laskę, znaczy namówił Fran, i Kozlov, zajmowali się tymi mundurowymi. Hollyardem i jakimiś dwoma żołnierzami. I chcą nagrania z tej operacji. Ale im nic szefie nie daliśmy, ale mamy zgrane. Na wszelki wypadek. - ochroniarz znowu szybko pośpieszył z gorączkowym wyjaśnieniem dla szefa. Pokazywał kolejno na ekrany konsolet, zgrywane materiały na które szef ledwie rzucił okiem i na trzy kobiety stojące obok szefa i jego ochroniarzy.

- Oh, chłopcy… - Rosjanin jowialnie spojrzał na ochroniarzy w sterówce. - Przecież nie mamy nic do ukrycia przed prasą. Prowadzimy przecież porządny, legalny biznes. - facet w wojskowym pancerzu założonym na biały garnitur rozłożył ramiona w geście beztroski jakby mówił o oczywistej oczywistości. Ochroniarze popatrzyli nerwowo na siebie i znowu na niego jeszcze niepewni jaki jest ostateczna decyzja szefa. - No trzeba zgrać naszej kochanej Oli by miała co puszczać u siebie na antenie. Przecież to się stało na terenie prywatnym i na pewno nie możemy dopuścić by władze coś mataczyły przed takimi uczciwymi obywatelami Federacji jak choćby my… - ton biznesmena przybrał barwy łagodnej perswazji i dwójka pracowników prawie na wyścigi pokiwała głowami i rzuciła się do konsolet wykonać polecenie szefa.

- No a teraz, cóż moje panie… - powiedział wracając spojrzeniem do dwóch kobiet. Obszedł je w międzyczasie prawie całkowicie tak, ze teraz stał tam gdzie miały nogi. - Znacie zasady… - powiedział tonem nie wróżącym nic dobrego. Obydwie jakby na jakiś sygnał na nowo wybuchły błagalnym płaczem kierując ku niemu wyciągnięte błagalnie ręce. Amanda na wpół świadomie mocniej złapała za ramię Diaz, zaciskając też usta w wąską linię i wstrzymując oddech. Czwórka uwalanych rozmarzającym syfem strażnikiem poruszyło nieznacznie bronią jakby dawali znać, że są gotowi do jej użycia.

- Hóla, hóla! - nagle Diaz rozkleiła japę, podnosząc łapsko w geście stopowania. Drugie odkleiła od promyczka i sięgnęła do przywieszki po bandaż, sępiąc wzrokiem na drugiego Parcha - Kruszynka, kamery. Na chuja mają w Centrali mieć się do czego przypierdolić? Las reglas son reglas - wyjaśniła poważnym, dobitnym głosem, zatykając czujniki i kamery obroży kawałkami przydługiej gazy. - A ci pendejos tylko szukają okazji żeby się przypierdolić do porządnych biznesów. - dodała uroczyście i skończywszy pracę, znów owinęła sobie Promyczka wokół pancerza, przytulając go uspokajająco.

Gomes spojrzała na Latynoskę i pokiwała głową. Owinęła swoją Obroże jakąś chustą więc przynajmniej wizja nie powinna działać. Efekt nie mógł być zbyt długi bo prawie od razu HUD zaczął obydwu skazańcom wyświetlać komunikat by wyczyścić obraz. Gdy komunikaty nie poskutkują wówczas Obroża stopniowo przejdzie do mocniejszych środków perswazji. Ale “gospodin” jak się okazało okazał się całkiem zorganizowanym człowiekiem i nie zwłóczył z traceniem czasu i śliny.

- No cóż, normalnie byśmy zagrali w moją ulubioną, tradycyjną, rosyjską grę… - powiedział obchodząc obydwie kobiety i kucając na palcach butów przed dwiema, zapłakanymi, kobiecymi twarzami. Wskazał na swój rewolwer po gangstersku wetknięty za pasek spodni. Na ten gest dwie pary oczy powędrowały za ruchem dłoni szefa. Potem coś zaczęły mówić i tłumaczyć ale ten uciszył ich kręcąc głową i przykładając palec do ust. Obydwie pracownice względnie uciszyły się a szef położył dłoń najpierw na jednym policzku troskliwym gestem ocierając kciukiem łzy a potem przeniósł tą samą dłoń na drugi policzek, drugiej kobiety. Obydwie szczekały ze strachu zębami zerkając w panice po sobie to po stojących wokół postaciach. Ale nikt się nie ruszył ani nie wtrącał. Więc próbowały uśmiechnąć się kusząco i przymilnie do szefa ale w ich stanie wyszło to beznadziejnie słabo.

- Ale skoro Amy mówi, że z Giny jest taka świetna kosmetyczka to znaczy, że się marnuję jako zwykła dziewczynka i trzeba jej zwolnić etat. - wyjaśnił szef i w oczach jednej z kobiet moment później pojawił się wyraz czystego przerażenia gdy zrozumiała ten wyrok. Próbowała coś jeszcze krzyknąć czy powiedzieć ale gospodin okazał się zaskakująco szybki. Jednym skokiem poderwał się i stanął nad nią, szarpnął za włosy do góry odsłaniając gardło a drugą ręką jakimś niewielkim, ukrytym dotąd ostrzem przesunął po jej szyi. Ostrze, nie większe od kciuka, zostawiło na bladej szyi czerwoną kreskę. Kreska szybko powiększyła się i zaczęły się z niej tryskać czerwonokrwiste strugi. Dziewczyna zaczęła krztusić się i charczeć a szef ją puścił. Kobieta zaczęła łapać się za gardło próbując zatamować beznadziejny przypadek ale w tych warunkach była to próba skazana na klęskę.

Szef zostawił ją i dał kroka na bok. Stanął na drugą kobietą w identycznej pozycji, też szarpnął ja za włosy obnażając jej gardło i wykonał błyskawiczny ruch ku jej gardłu. Ale tam jego dłoń się zatrzymała.
- I jak? Zapamiętałaś? - zapytał z jowialnym uśmiechem nie zważając na konającą o krok obok kobietę. Złapana dziewczyna desperacko pokiwała głową twierdząco. - No. I zajebiście. Nie ruszać! Nie ruszać co moje! Albo zwolnice etat. - wrzasnął nagle w twarz trzymanej kobiety. Ta znowu pokiwała energicznie głową. Szef wreszcie ją puścił i rozejrzał się po korytarzu i sterówce. Wszyscy albo zdawali się bardzo zajęci albo mniej lub bardziej energicznie kiwali głowami na znak zgody.

- Świetnie. Dajcie Gulę niech to posprząta. Szybko bo psiarnia tu węszy. - powiedział wycierając niewielkie ostrze o sukienkę wciąż charczącej w agonii kobiety. Reszta pracowników ruszyła do roboty by wykonać jego polecenie. - No. A skoro już tak sobie rozmawiamy. - Rosjanin schował gdzieś niewielkie ostrze i otarł twarz i nieco zmierzwione włosy. Przez co rozmazał na sobie kropki czerwieni w krwawe smugi ale chyba nie zdawał sobie z tego sprawy albo niewiele go to obchodziło. Podszedł do Diaz i oparł zgarnął ją pod ramię jak starego druha.

- Wydawało mi się, że zawarliśmy umowę. Tam na lotnisku, zanim ten glina się nie wpieprzył. - powiedział partnerskim tonem jakby przypomniał sobie o kolejnym interesie do ubicia i zrealizowania. - Mieliście coś dla mnie zrobić. Zwłaszcza ty, bo z tobą rozmawiałem. No i zobacz. Sam musiałem to zrobić. - gospodarz mówiąc to trzymał jedną ręką na ramieniu Diaz a drugą odchylił przywieszkę oporządzenia pokazując ustrojstwo na jakim mu tak zależało a które powinno być u Hassela. - Ale lubię cię. Ty lubisz mnie i mój lokal. A mam trochę spraw na głowie jak widzisz. Nie róbmy scen. Ale masz u mnie dług. Miałaś coś dla mnie zrobić i nie zrobiłaś. Więc masz dług. Upomnę się. A do tego czasu pozwolę sobie by Amanda mi towarzyszyła. Muszę się doprowadzić do porządku i takie tam. A jak mówisz, ma świetne referencje w tym jacuzzi. Aż grzech nie skorzystać. - Rosjanin w końcu puścił Latynoskę i uśmiechnął się do niej jak na dobrego kumpla przystało. Przywołał gestem blondynę do siebie i ta szybko podrobiła w jego stronę z nieco niepewną miną.

- Por tu puta madre, ja ci nie kazałam go macać - Diaz przewróciła oczętami, sapiąc przy tym jak stary zwyrol - Miałeś okazję to jebłeś go po kieszeniach, twój zysk. Szkoda, wyjebałabym go jeszcze raz - zrobiła smutną minę, bolejąc nad straconą okazją, ale szybko się ogarnęła, przenosząc wzrok na ujebaną szkarłatem gębę. Zaczęła też odwijać kamery - Więc ty też jesteś mi winny ruchanie, traje ruso - obcięła go od góry do dołu, a mina zrobiła się jej nagle wyjątkowo zębata. Zakończyła skan z którym wcale się nie kryła i rozłożyła bezradnie ręce - Masz swój klucz do szafki z trupami, ale ciągle zostaje kwestia kto tam posprząta. Oboje wiemy kto to będzie… tyle że soy ma do niego bezpośredni kanał pod bajerę - klepnęła metal wokół szyi - No tego… chuj wie czy i kiedy tam wrócimy. Poza tym… ona też jest Parchem, a wypierdalają nas - odpaliła mapę i pokazała punkt daleko poza miejscem gdzie się teraz znajdowali - Tu. Wkrótce. Teraz może być ostatni czas aby jebnąć gumą po zapiskach. Chyba że masz inny plan - zamknęła holo.

- Szczelina Kaufmana. - powiedział gospodarz lokalu patrząc na powiększony obraz wyświetlanej mapy. - Niezła ciekawostka turystyczna dla tych co lubią łazić po takich dziurach. - pokiwał głową nieco szybciej i chyba zbywając temat. - A teraz wybacz ale mam restrukturyzację do przeprowadzenia. - skłonił Diaz lekko głową i wziął blondynkę pod pachę po czym zaczął odchodzić w głąb korytarza. Usyfieni tak samo jak on ochroniarze ruszyli za nim gdy szef ruszył raźno jak na niedzielną wycieczkę. Z bocznego korytarza prawie za to wybiegł Guła i bez wahania podbiegł do dającej jeszcze resztki życia laski z wyfiletowanym gardłem. Złapał ją za nogi i nie czekając aż umrze do końca zaczął ją wlec z powrotem w boczny korytarz z którego wybiegł. - I pamiętaj hot Latina, masz u mnie dług! - powiedział jeszcze Rosjanin odchodząc coraz bardziej w głąb korytarza jakby obiecywał jakieś spotkanie o jakie zabiegał klient. Gomes spojrzała pytająco na Diaz zerkając to na nią to na odchodzącego gospodina wraz z Amy i odstawą to na Gulę który odciągał wciąż krwawiące, kobiece ciało.

- Zawijamy do tego grubasa w pinglach - Latynoska westchnęła ciężko. Nienawidziła mieć długów, no ale los pozwoli to nie starczy jej czasu aby się o to martwić. Co innego widok oddalającego się Promyczka. Chujowo tak nie móc go przykleić do pancerza.
- Ambulatorium, si? - machnęła na Kruszynkę, odwracając się w odpowiednim kierunku - Skoro nie ma perspektyw na jebanie, trzeba się wziąć za legalną pracę - wzdrygnęła się.

Leticia rozłożyła ramiona widocznie nie mając nic do dodania. Gdy odchodziły korytarzem jeden ze strażników pomógł zapłakanej ziewczycznie. Dokładniej szarpnął ją stawiając do pionu a potem bez ceregieli popchnął w głąb korytarza. Ta pewnie by upadła ale trafiła na ścianę o jaką zdołała się jakoś oprzeć i tak ślizgając to ocierając się po niej jakoś zaczęła oddalać się od krytycznego miejsca. Strażnik nie zważał na to tylko poszedł kawałek otwierając jakieś drzwi i wrócił trzymając sprzęt czyszczący do zmazania świeżo powstałej dużej, czerwonej kałuży. Obydwie kobiety w Obrożach zostawiły za sobą widok tego procesu zacierania śladów.

- Ja pierdolę… - Grey 27 mruknęła gdy zostały same na korytarzu i można było odetchnąć z ulgą. - Bałam się, że mu odjebie do reszty i nas też skasuje. Z tym syfem na szyi nic byśmy nie mogły zrobić. - powiedziała brunetka do drugiej brunetki idąc korytarzem.

Parchata piromanka wyszczerzyła się nagle i zarechotała, obejmując drugą kobietę opiekuńczym ramieniem.
- Mierda… ech, Kruszynka. Ty chyba nie jesteś z dzielni, que? - zazezowała na nią i pokręciła głową - Wrócił na rewir i musiał przypomnieć kto jest el jefe, inaczej zaczęliby go zlewać. Poza tym nie dygaj… i pamiętaj o jednym. - nadawała dalej beztroskim tonem, ciągnąć się korytarzem jak smród po gaciach - Jak do ciebie wymierzą i będą chcieli zdjąć, chyba nie poddasz się jak byle frajer, co? Jak już odchodzić to z hukiem… i jak najwięcej maricónes zabrać ze sobą - poklepała przywieszkę z puszkami napalmu - Zresztą do mnie ma wąty, nie do ciebie. Luzuj blachy… będzie trzeba podbić do Latarenki… a się wkurwi - mruknęła na koniec trochę mniej radośnie.

- Wiem. - opowiedziała z zamyśleniem Grey 27. Przeszły tak kilka kroków korytarzem póki znów sie nie odezwała. - Pracowałam z takimi ludźmi i dla takich ludzi. Zanim mnie zamknęli. I wiem, że niektórym tak odwala, że nie wiadomo co zrobią. - dodała po tych paru krokach znowu zerkając zamiast w podłogę kilka kroków przed sobą to na cywilizowaną wysokość. - Dobrze, że temu jednak nie do końca odwaliło. - pokiwała głową. - A z Amy no bo ja wiem. Szkoda, że jej tu nie ma. Fajna jest, pocieszna i w ogóle. Ale tu chyba jest bezpieczniej niż na zewnątrz. A on chyba nic jej nie zrobi. - Parch wydawała się mówić z zastanowieniem gdy wspomniała o tej całej sytuacji w jakiej się znalazły.

- Wolałabym żeby przeniosła dupkę na lotnisko. Tam bliżej całej tej trepiej bandy i większa szansa, że jeżeli zacznie się ruch w interesie, to jej nie zostawią - Dwójka wymamrotała pod nosem bardziej do siebie niż do Kruszynki i splunęła na podłogę - Już ją zostawili. Dwa razy. Po chuja kusić los, que? Że niby do trzech razy sztuka. Kacap jej nie odjebie, lubi ją. Zrobił zastępcą pod swoją nieobecność. Za dobrze na foczy zarabia żeby odpierdalać jej drugi uśmiech jak tamtej lambadziarze - splunęła po raz drugi i dorzuciła dziwnie poważnie - Każdemu w końcu odpierdala Kruszynko. Jednym prędzej, drugim później. Ale zawsze to w końcu nadchodzi. Esta… tak już jest. Nie ma co walczyć z naturą. W każdym z nas siedzi diabeł.

- Zostawili ją? Kto? Gdzie? I co jest na lotnisku? Poza naszymi kapsułami.
- Gomes chwilę trawiła w milczeniu to co powiedziała jej rozmówczyni i chyba musiała się zgodzić z jej wnioskami w perspektywie własnych przemyśleń i doświadczeń bo minimalnie pokiwała głową.Więc po tej chwili i kilku miniętych drzwiach zapytała o drugą część tego o czym mówiła Latynoska.

- Najpierw jeden pendejo w jacuzzi, przed bramą. Tam gdzie było gniazdo. - piromanka pokręciła łbem wybitnie nie zgadzając się z tym jak potraktowano Promyczka - Skutą, na żer kurwom w tym takiej czterorękiej. Potem jak się Kacap chciał zawijać z imprezy, zostawił ją w schronie. Polla - splunęła po raz trzeci - Na lotnisku nie ma nic ciekawego. Paru zjebów w mundurach, Jedna taka blond dupa z Seres co założyła punkt medyczny. No ale… jest też Harcereczka. Czeka nińa na wieży i robi… bien trabajo. Poza tym wszędzie kurwy na kurwach i kurwami poganiają. Jedno wielkie kurwowisko. - popatrzyła na Kruszynkę ironicznie - Ostatni bastion ludzkości po tej stronie Zjebowic Górnych. Ogólnie chujnia. Idzie przywyknąć.

- Zauważyłam. Przynajmniej po tej zjebanej stronie tutaj.
- Leticia prychnęła nieco kwaśno machając w nieokreślonym kierunku na tą część sytuacji i otoczenia z którą już zdążyła mieć styczność. Znowu przeszła kilka kroków zanim się odezwała. - A o co mu chodziło z tym długiem i w ogóle? - wskazała lekko ruchem głowy gdzieś w tył korytarza skąd przyszły pewnie pytająco o Morvinovicza. Zerknęła z ostrożną ciekawością na idącą obok piromanke.

- Jakby ci to wytłumaczyć, Kruszynko - Black 2 podrapała się po policzku, a to co zdrapała posłała pstryknięciem na podłogę - Ciocia miała małą robotę… - zadumała się nad tym detalem, wracając do jednego zjebanego kundla który coś lubił ostatnimi czasy kręcić się w okolicy ku rozpaczy co poniektórych elementów - Jest taki jeden uczciwy biznesmen do którego dojebały się miejscowe burki. W tym taki kapitan, na marginesie dobra dupa, no ale pies - westchnęła cierpiętniczo jakby ten detal kładł się cieniem na latynoskiej duszy - Zrobili temu biznesmenowi wjazd na chatę, zbierali różne gówna aby go udupić no i prawie im się udało, a co mają jest w kartotekach. Klucz miał Hassel, soy miała go zdobyć, no ale Kacap mnie uprzedził. Taka była umowa za to że nas do was podrzucił latadłem, pod ten zjebany sklep w dżungli - wydęła wargi, prychając wybitnie zirytowanym prychnięciem - Więc umowa nieważna, a ja mam dług. Latarenka się wkurwi, bo coś ją ciągnie w te kamasze i zjebała się na łeb, to jej pykło parę klepek. Lubi go. Condora. Psiarskiego kapitana - wymamrotała, kręcąc głową.

Leticia słuchała co i jak z tym całym dealem i pokiwała głową chwilę się nad tym zastanawiając.
- No wiesz, ale myślę, że póki nie uzna, że go próbujesz wydymać to cię nie wyfiletuje ani nic w ten deseń. Zobacz nawet tamtą kurwę drugą zostawił a myślałam, że zarżnie obydwie. - cekaemistka chyba starała się znaleźć coś pocieszającego w ich sytuacji. - No i wiesz, nie wywalił nas za drzwi ani nic. Nawet na te holo się zgodził co chciałyście. - dopowiedziała jeszcze zerkając na idącą obok piromankę.

- Kacapa to jebać wiertarką udarową - Black 2 machnęła zbywająco ręką, przewracając do kompletu oczętami - Nie jednego takiego chuja do szczania mam w kartotece, poza tym jestem z ulicy. U nas takich było na pęczki. Nad czym innym trzeba załamać wity - westchnęła krótko co bardziej przypominało szczeknięcie. Przeszła w ciszy parę kroków zanim się odezwała - Widziałaś gdzie nas wysyłają. Was też tam pierdolną kolejną stację drogi krzyżowej jak już odjebiecie aportowanie na lotnisko. Będziemy jechać razem z w kurwę wielką bombą gdzieś w pizdu daleko. Będzie… chujem zawieje że czapki pogubimy. A będzie jeszcze gorzej jak ten rudy kurw strzeli focha i wyłoży laskę na okolicę. Albo się wkurwi tak personalnie - czwarte splunięcie trafiło w wyłącznik światłą na ścianie - Co się odjebało w schronie że Blondas wypierodlił siebie i tamtą putę z latadła?

- A to…
- teraz dla odmiany Gomes machnęła ręką jakby nie było o czym gadać albo niezbyt miała ochotę o tym gadać. - Zaczęła się ta krioburza czy jak to tam zwą. Padli wszyscy jak dętki. Tylko ja i ta 32 ustałyśmy na nogach bo miałyśmy hermetyki. To pościągałyśmy resztę tych głąbów z obu grup do schronu. Potem wszyscy jakoś doszli do siebie i zaczęli odpierdalać. Blondas zaczął ze mną gadać a ta paniusia ze snajperą coś zaczęła się burzyć. Zrobiło się ostro jak poszła plota, że przylatujecie tylko po niego. Po blondasa. No to zaczęli się burzyć, ta 32 zaczęła się nawet szarpać z blondasem, taki rycerzyk w kapeluszu i ta paniusia zaczęli się szarogęsić i w ogóle jakby szefami bandy byli. To się wkurzyłam, wzięłam wszystkich na celownik a jak widzisz mam czym celować. - cekaemistka poklepała się po broni głównej zdolnej siać ciężki, obszarowy ogień na setki metrów w głąb od własnej pozycji. - I mówię blondasowi, że spadamy. I w końcu spadliśmy, wpakowaliśmy się do latadełka. Potem przybyli Leeman i ta 32 i na dzień dobry rzuciła w twarz workiem w blondasa. No to zresztą już sama chyba widziałaś. No to wkurzył się i rzucił się na nią. Ale, że to było latadełko no to wypadli oboje. Ten cały glina też się wkurzył no to przysmażył “dwójką” tą 32. I jakoś tak to szło w ten deseń. - Leticia pokrótce streściła historyjki z jednej łączonej grupy z oryginalnych 200-ki i 300-ki jakie miały miejsce tuż przed spotkaniem z obsadą “Eagle 1”.

- Por tu puta madre… niezła lambada - Diaz zarechotała z uciechy, susząc klawiaturę kłów - Też mieliśmy paru takich zjebanych maricónes. Tatuśka, Połyka… no się działo - podzieliła się czymś z czarnej grupy - Była też Stokrotka co się woziła i Ciotka, no ale im się zdechło. - wzruszyła ramionami - Stokrotkę rozjebał mech, ciotkę… a chuj wie. Tatusiek z Połykiem… - tutaj się zadumała, przypominając sobie odprawę i splunęła po raz piąty - Wyjebali nam w powietrze Blackpoint. Zanim tam dotarliśmy z Latarenką, Wujaszkiem… no i Romeo i Casanovą, ale oni akurat trepy, nikt od nas. Zawieźli nas pod Seres, Casanova chujowo oberwał - skrzywiła się na wspomnienie kolejnego psa i jeszcze złodzieja z Armii - Spotkaliśmy się potem na lotnisku, Latarenka chciała ich odjebać. Pocięła się chyba o to z Romeo… też taki kurwa pies. No ale, tamci dwaj stracili łby tak czy siak. To żeby po was lecieć też ta lambadziara wymyśliła. Przekonała Condora. Soy chciała tylko konowała… ten jest tutaj w kurwiej dziurze. No ale. Nie soy dowodzi i ogarnia - wzruszyła ramionami - Teraz jest Blondas, trzeba go przypilnować. Żeby nie odwalił maniany i niczego nie spierdolił.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 24-06-2018, 05:33   #355
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 56 - Nowe porządki (38:20)

“- Nie dopadły. Patrzcie co zostawili, żeby nam powiedzieć dokąd poszli. Oni nie zginęli, Tannhauser. Wydostali się stąd. A jeśli im się udało to i nam może się udać.
- Nie ma się co łudzić, Kostas. Potępionych nie wypuszczają z piekła. J“
- “Szczury Blasku” s.28




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klubu “H&H”; schron cywilny; 32 620 m do Blackpoint 4; 4 220 m od CH Grey 301;
Czas: dzień 1; g 38:15; 345 + 60 min do Blackpoint 4
Czas: dzień 1; g 38:15; 105 + 60 min do Greypoint 301




Black 8; składzik



Ruch, gwar i ukierunkowany chaos. Tak można by w największym skrócie opisać to co działo się w ogólnej części schronu. Ruch zastąpił niedawny bezruch, gwar ludzkich głosów zastąpił niedawną ciszę i przytłumione głosy jakby ludzie bali się odezwać głośniej. Ukierunkowane działanie zastąpiły marazm przywykłego do konsumpcyjnego stylu życia społeczeństwa. Właściwie wyglądało jakby wspólna, tak różna akcja, obydwóch tak różnych oficerów przyniosła wymiernym skutek i teraz przypominało to mobilizację powszechną a nawet totalną.

Jakieś, czyjeś “panie kapitanie” zdawało się co chwila atakować Hassela ledwo pojawił się ponownie na salach i korytarzach. Pierwsze co rzucało się w oczy to, to, że każdy chyba miał jakąś sprawę do niego a drugie to to, że pewnie woli załatwiać to z nim niż “z tym drugim” albo chociaż załatwić zanim “ten drugi” wróci. Czy decydowało o tym, że gliniarz jak i większość cywili był miejscowym i to z rozpoznawalnej, chlubnej jednostki czy to co i jak powiedział podczas przemówienia w porównaniu do obcego kapitana z innej części Federacji trudno było rozróżnić. Ale wymiernym skutkiem było to że od razu znalazł się w centrum wydarzeń.

Okazało się, że jest mnóstwo spraw które musi rozstrzygnąć. Co zrobić z żołnierzami “z odzysku”? Czyli tymi którzy utknęli pod ziemią i jak i groził i obiecywał im Yefimov zdecydowali się ujawnić. W większości mieli rozkompletowane wyposażenie i byli bez pancerzy i broni długiej które w oczywisty sposób nie zdradzały ich profesji. Miny i mowa ciała zdradzały, że są zdenerwowani i niepewni swojego losu. Ich Raptor zamknął razem z nieszczęsnym sierżantem którego na początku wyłowił kapitan MP i widocznie zostawił tą sprawę jemu.

Satysfakcjonujący mógł być widok różnorodnego sprzętu jaki lądował w skrzynkach, biurkach, szafkach lub po prostu na podłodze. Ludzie albo poczuli się zmobilizowani przemową jednego kapitana albo obawiali się konsekwencji jakie obiecywał im drugi kapitan. Więc oddawali do wspólnej puli to co mieli upchane dotąd po torbach, plecakach, kieszeniach, łóżkach i szafkach do własnej dyspozycji. Sterta kanapek, bandaży, racji żywnościowych, broni - głównie krótkiej i strzelb rosła. Mimo, że pojedynczo każdy miał przy sobie pewnie dość niewiele to gdy tak kropla po kropli spływało w jedno miejsce to robiło się tego całkiem sporo. Chociaż sprzętu typowo wojskowego było tyle co nic sporo było rzeczy uniwersalnych, zawsze potrzebnych, jak żywność i medykamenty.

Byli też ludzie. Na przykład pucułowaty człowieczek, który wcześniej powoływał się na swój immunitet okazał się być jednym z radnych jedynego na Yellow 14 miasta. I to całkiem dobrym organizatorem. Zupełnie jakby przemowy obydwóch oficerów przebudziły go z marazmu i pobudziły do działania. Teraz wydawał się być sercem i mózgiem tej przypadkowej zbieraniny ludzi którym udało się dotrzeć do schronu. Wyraźnie stał się ogniwem pośrednim pomiędzy mundurowymi a cywilami. Zorganizował już w znacznym stopniu to zadanie ze spisem osób i profesji. Prace jeszcze trwały ale bezimienna i bezkształtna dotąd masa ludzka zaczynała przybierać jakieś twarze i rodzaje.

Na razie spis obejmował ponad setkę osób i zbliżał się do drugiej setki. Byli tam nauczyciele, kierowcy, urzędnicy, mechanicy, operatorzy różnych maszyn ale i kilka osób z personelu medycznego. Tych ostatnich kapitan bez wahania wysłał natychmiast do ambulatorium.

Ponadto Raptor widząc stan swoich ludzi, to z jaką ulgą wracali spod prysznica, jak wreszcie mogli sobie pozwolić na zdjęcie pancerza a nawet buciorów zarekwirował najbliższą korytarza wyjściowego salę na improwizowane koszary. Polecił wszystkim cywilom opuszczenie tego lokalu a i tak schron był na tyle pojemny, że dla “eksmitowanych” i tak znalazło się miejsce w innych salach.

Była też pewna grupa ludzi nastawionych do zmian całkiem entuzjastycznie. Wyrażali chęć pomocy wszelakiej. Tak samo stanowili kolorową zbieraninę wszelakich typów ludzkich. Kaskaderka bez połowy ramienia, młodzik palący się do akcji, nauczyciel nauk przyrodniczych który się trochę jąkał i by to zamaskować często odchrząkiwał, dziewczyna o anarchistycznych zapędach i talencie do obsługi elektroniki i jeszcze paru innych. Wyróżniał się wśród nich starszy facet z maską tlenową na twarzy który znał się z Raptorem i okazało się, że jest emerytowanym gliniarzem który na tej emeryturze poświęcił się skautingowi. I chyba miał problemy z sercem a były i obecny gliniarz zwracali się do siebie z uprzejmością i szacunkiem z uwzględnieniem różnicy wieku i aktualnej sytuacji. To on właśnie zaproponował by zebrać kto się cokolwiek zna i spróbować zmajstrować bomby albo koktajle zapalające i kapitan się z tym zgodził. - Chyba mam tu nawet eksperta. - powiedział patrząc na Black 8. Na skazańca więc spadło zorganizowanie miejsca pracy i doszkolenie improwizowanego warsztatu bombotwórczego a na Henry'go znalezienie tego personelu. Na początku trzon stanowiła ta mieszana grupka różnorodnych ochotników.

Nash miała okazję znaleźć odpowiednie miejsce. Jakieś prawie puste pomieszczenie, które chyba było jakimś magazynem ale praktycznie z pustymi szafkami i pułkami. Gdy się je uprzątnęło okazało się mieć odpowiednie warunki by urządzić tam dla kilku osób jakąś pracownię na przykład do majstrowania bomb. Złotooka saper jeszcze nie wiedziała jakimi materiałami dysponować będzi ten schron ale proste materiały wybuchowe w stylu rac, petard hukowych, dymnych albo bomb rurowych czy prymitywnych granatów były spore szansę, że da się chyba jakoś sklecić bo zaawansowanych technologii i produktów nie potrzebowały.

Black 8 odczuwała specyficzny stan otępienia spowodowany zapewne zbyt licznymi uszkodzeniami ciała i krążącą w żyłach biochemią która oszukiwała to ciało i utrzymywała je na chodzie. Niemniej po tak długim czasie i stężeniu mocnej chemii pojawiały się skutki uboczne. To pewnie dlatego była taka osowiała ale choć myśl o spoczynku były naturalne to zażyte środki i tak pewnie nie pozwoliłyby jej zmrużyć oka. Co najwyżej na bezmyślny półletarg. Nawet miała wrażenie, ż gdzieś przebija się ból z tyle razy poranionego w ciągu ostatnich godzin ciała ale przy takim stężeniu chemii w żyłach było to dość abstrakcyjne uczucie, podobne do ukłucia komara które nie było już świeże ale jeszcze wyczuwalne jeśli się nad tym skoncentrować albo podrapać. Łatwo było zignorować.

Akurat jak wyszła na korytarz po drugiej stronie na scenę wkroczyła kolejna grupka. Podobnie jak każda poprzednia której się to udało jej wygląd jasno wskazywał, że przebili się do schronu z powierzchni. Tym razem była to reporterka IGN, Olimpia Conti i widocznie eskortujący ją ludzie tajemniczego Aki.



Grey 32 i 35; ambulatorium



Gdy Grey 32 przybyła do ambulatorium stwierdziła, że jedynym przedstawicielem personelu medycznego jest Grey 35. A jak ją poinformowała kapral Armii obecnie jest zajęty. To akurat Kurson też widziała sama bo parchowy lekarz przeprowadzał właśnie za przeszkloną częścią ambulatorium operację jakiegoś żołnierza. Jasne było, że nikim więcej się nie zajmie dopóki jej nie skończy.

Kapral miała też odmienne od skazańca priorytety i wskazała na dwóch czekających w kolejce żołnierzy dając wyraźnie znać, że Parch nie ma co liczyć na lepszą czy szybszą obsługę niż oni.

W tym czasie Grey 35 wykonywał swój krwawy zawód. Przy okazji znowu będąc świadkiem biochemicznego cudu współczesnych stymulantów. Facet którego miał na porządnym stole operacyjnym z tak poważnymi ranami bez tych stymulantów powinien umrzeć w kilka chwil od zadania tych ran. Jak nie od szoku to z wykrwawienia. No ale były prawie magiczne autozastrzyki. Te wstępnie uśmierzyły ból, zasklepily większość krwotoków, uzupełniły krew w żyłach która zdążyła wyciec wcześniej. No ale nawet magiczne zastrzyki nie mogły zastąpić chirurga przy posprzątaniu i załataniu tak poważnej rany. Trzeba było załatwić to ręcznie, nożyczkami, skalpelem i niciami w płynie. Dobrze, że tego akurat nie rozkradli a usypiacza w autodoktorze stołu starczyło na pełną narkozę pacjenta.

Podczas operacji blondyn zorientował się w kilku rzeczach. Po pierwsze to rana została zadana jednym, brutalnym ciosem które po prostu wypruło trzewia operowanego marine na zewnątrz. Ani, żadna ludzka szabla, miecz, maczeta ani broń łańcuchowa nie była w stanie tego dokonać. To musiało być coś dużego i silnego a do tego ostre by przebić się na wylot przez ciało i pancerz jakby ich tam w ogóle nie było. Pewnie coś jak łapa takiego stwora z jakim walczył przy przymusowo przyziemionym lataczu albo coś jeszcze większego. Może jakaś szczęka czy coś równie dużego co mogło zadać tak poważną ranę szarpaną.

Drugie co się rzucało w oczy chirurgowi to to, że facet po takim prawie przepołowieniu padł pewnie od razu jak kłoda więc pomoc w postaci wstrzyknięcia stymulantów musiała mu zostać podana prawie natychmiast i przez kogoś innego. Inaczej nie umarłby właśnie wkrótce po tym straszliwym trafieniu. Bo nawet magiczne zastrzyki miały swoje ograniczenia.

Trzecia rzecz wynikała z dwóch poprzednich. Marine w takim stanie, nawet po podaniu stymulantów był pewnie w podobnym stanie w jakim przyniesiono go do ambulatorium więc widocznie ktoś musiał go taszczyć przez całą drogę.

Dwójka skazańców, dwójka czekających na zabieg kontuzjowanych żołnierzy, ich krótko ostrzyżona kapral i wciąż pogrążony w chemicznej śpiączce pacjent jakiego właśnie skończył operować Grey 35 doczekało się nieoczekiwanego wsparcia. Do ambulatorium weszła grupka ubrana w cywilne ciuchy osób. Chwilowe zamieszanie dość szybko się wyjaśniło. Okazało się, że wszyscy są przedstawicielami personelu medycznego. Najróżniejszymi. Kardiochirurg, okulista, położna, paramedyk, pielęgniarka. Nagle więc okazało się, że pomocy medycznej ma kto udzielać. Ale wszyscy zderzyli się z tym samym problemem co niedawno przerabiał parchowy chirurg czyli brakiem zapasów co nawet przy solidnie zaopatrzonej w narzędzia ambulatorium bardzo ograniczało możliwości i wydajność pracującego personelu.

Nowo przybyli pokładali nadzieję w zbiórce sprzętu i zapasów zarządzonych przez dwóch oficerów którzy przejęli dowodzenie nad tym miejscem. Pielęgniarka i paramedyk udali się z powrotem do głównej części schronu by spróbować wyszukać czegoś przydatnego. Wezwany na pomoc przez kapral Mason, kpr. Mahler, jak na razie się nie pokazywał.

Czekając na przybycie takiej czy innej pomocy położna zajęła się porządkowaniem ambulatorium a trójka lekarzy zdiagnozowała stan trójki pacjentów. Prawie od ręki zajęto się tym z wybitym barkiem. Wystarczył zastrzyk przeciwbólowy i krótki manewr nastawiania kości by ramię żołnierza wróciło do względnej normy. Dzięki painkillerom choć słychać było nieprzyjemne chrupnięcie w uszkodzonym stawie żołnierz zachowywał się spokojnie.

U Grey 32 nie zdiagnozowano żadnych trwałych urazów ani kontuzji więc na jej krytyczny stan zaradzono dwoma stimpakami po ktorych rzeczywiście poczuła się wyraźnie lepiej chociaż nadal nie była w pełni operatywna. Skromne zapasy jakimi dysponowali medycy wstrzymywały dalsze etapy terapii. Na pewno była obecnie w lepszym stanie niż półprzytomny żołnierz powalony obcą toksyną.

Widocznie rozeszła się już wiadomość, że ambulatorium znów albo wreszcie działa, bo zjawili się pierwsi ranni i kontuzjowani. Z tym żołnierzem którego powalila obca toksyna był ten sam problem z jakim wcześniej zetknął się Grey 35 czyli brak środków do detoksykacji. Położna znalazła nawet przenośny skaner którym można było zbadać pacjenta na toksykologię no ale coś nie działał chyba był zepsuty. W tym czasie żołnierzem targały dreszcze, mocno się pocił i widocznie toksyna działała na układ nerwowy bo facet miał częściowy paraliż. I wszystkie te objawy zdawały się przybierać na sile.



Grey 33; sala ogólne nr. 3



Łatwość odnalezienia kogokolwiek w schronie zależało od czasu jaki można było poświęcić na szukanie, trochę determinacji i szczęścia. Gdy nie cisnęła na poszukiwacza presja czasu i mógł sobie pozwolić na przejście się przez kolejne sale szanse na znalezienie konkretnego człowieka dość mocno rosły. Zwłaszcza gdy ten się nie ukrywał i miał specyficzny wygląd usyfionego odmarzającym syfem mundurowego z charakterystycznymi emblematami MP. Niemniej poruszenie wywołane przemówieniami obydwu oficerów oraz konieczność sprawdzania każdej sali przetykanej obecnie gęsto tym rozgorączkowanym tłumem znacznie utrudniało znalezienie kogokolwiek. Gwar i tłok się zrobił jak w środku miasta gdy o podobnej porze całe zmiany megacity zaczynały albo kończyły zmiany. Trwały zapisy, robienie jakiś list, porządki, przemeblowania i cały ten rozgardiasz jaki spowodowała przemowa najpierw jednego a potem drugiego kapitana. Ale w końcu Grey 33 udało się odnaleźć żandarmów.

Nawet gdy odnazlazła ich w jednej z sal gdzie pomagali prowadzić jakiś spis. Stali przy biurku jakiegoś typa który sporządzał na holotablecie jakąś listę. Luzie byli dość spokojni ale przy samej ilości robił się gwar i napór tłumu jak z każdym, większym zgrupowaniem ludzi. Dwójka żandarmów pomagała utrzymać jako taki porządek, chociaż przy samym biurku. Nie było aż takie trudne bo sam widok i mundurów i emblematów MP wystarczał widocznie do zachowania spokoju. Ludzi było bowiem aż tylu, że gdyby zachowywali się naprawdę agresywnie to dwójka mundurowych nie miała większych szans ich zatrzymać o pacyfikacji nie mówiąc. Ale widocznie takie ekstrema nie były potrzebne.

Identyfikacja twarzy konkretnego żandarma była już trudniejsza. Z pół tuzina jacy przebijali i przebili się do schronu tutaj widziała dwóch. A wcześniej, po klubowej stronie drzwi, chaos walki i powszechne gazmaski niezbyt sprzyjała identyfikacji kogokolwiek. Wszyscy żandarmi i jeden, zagubiony wśród nich Parch przemieszali się wielokrotnie i tylko te krabowate roboty zawsze były na zewnątrz, na pierwszej albo ostatniej linii oddzielającej ludzi od stworów.

Szczęście jednak sprzyjało Grey 33. Zapamiętała nazwisko jakie padło wówczas na korytarzu zaraz po jej reanimacji no i profesję paramedyka zdradzał jego ekwipunek tak samo jak plakietka z nazwiskiem na napierśniku. Antonović. Na szczęście dla niej okazał się jednym z tych dwóch którzy zostali w ogólnej części schronu.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; HQ; 36 320 m do CH Brown 5
Czas: dzień 1; g 38:15; 345 + 60 min do CH Brown 5




Brown 0



- Ten dziwny sygnał z klubu. Wzmacnia się. - powiedział niespodziewanie kapral Otten odwracając się na chwilę w stronę porucznika żandarmerii. Chwilę o tym rozmawiali ale sprawa była zbyt obca i zbyt neutralna by się nią zajmować w natłoku innych. Sygnał pochodził gdzieś z klubu Morvinovicza i nadawał gdzieś w kosmos. Tyle wiedzieli już od parunastu minut i to się właściwie nie zmieniało. Poza tym, że właśnie kapral odkrył, że się nasila. Ale na reperkusje i zastanawianie się nad nimi i tak, żaden z nich nie miał czasu. Operacja oczyszczania kanałów parą z elektrociepłowni wchodziła w decydującą fazę i tym zająć trzeba było się na pewno i to zaraz.

W szalejącej krioburzy ciężko było stwierdzić co było pierwsze. Przy konsoletach napięcie sięgało zenitu. Kapral Otten monitorował łączność będąc uszami i oczami obsady wieży na dalsze odległości. Podobnie srg. Johnson przejęła kontrolę nad systemami uzbrojenia bazy i łączność ze schronem po terminalem. Brown 0 i porucznik Delgado, skazaniec i żandarm, zajęci byli zdalną manipulacją systemami i elektrociepłowni i systemem śluz w kanałach by “Operacja Oczyszczenie” jak ją pół żartem a pół serio nazwał porucznik, objęła jak największy obszar.

W tej operacji jednak dalej było co robić. Chociaż system elektrociepłowni traktował ich ingerencję uznając ich za pełnoprawnych użytkowników to jednak dalej pozostały kanały. Vinogradova szybko zorientowała się, że albo nie może w tym kurczącym czasie namierzyć centrali sterowania kanałami albo została ona zniszczona czy wyłączona. W każdym razie nie natrafiła na jej ślad ostatniej aktywności. A bez tego nie dało się zrobić numeru godnego gospodarki odgórnie planowanej jak w elektrociepłowni i każdy sektor kanałów trzeba było zdobywać osobno. Zdobywać bo znowu trzeba było próbować oszukać Guardiana. Do tego zniszczeń gdzie system alarmował u uszkodzeniach mniej lub bardziej poważnych albo po prostu go już nie było też ograniczał skuteczność modelowania przepływu spuszczanej pary. Te wszystkie bombardowania, walki, szczeliny powstałe przy krioburzy znacznie obniżały efektywność planowanej operacji ale porucznik nadal nie przerwał operacji twierdząc, że mogą wreszcie coś zdziałać globalnie, na obszarze całego krateru albo znacznej jego części i to teraz gdy pewnie spora część tych stworów szukała tam kryjówki przed szalejąca krioburzą.

Para poszła w ruch. Przez nielicznie działające w różnych rejonach kanałów kamery widać było jak zostają pochłonięte przez parujący ukrop. Czoło uderzenia zmiatało wszystko na swojej drodze. Wydawało się, że nic co nie jest przymocowane na stałe nie ma prawa ostać się temu skumulowanemu w wąskich kanałach żywiołowi. Brown 0 pracowała w szaleńczym tempie do końca próbując w odpowiednich miejscach otworzyć albo zamknąć śluzy by uniemożliwić stworom ucieczkę przed tym podziemnym tsunami. Fala zaczynając od elektrociepłowni rozlewała się pod ziemią na kolejne sektory kanałów. Czasem wydostawała się na powierzchnię przez wyrwane studzienki albo dziury spowodowane bombardowaniami czy szczelinami tektonicznymi jakie uwolniły krioburzę. Wówczas parujący żywioł mieszał się wściekle z tym zmrożonym jaki szalał na powierzchni. Fala pochłaniała kolejne stwory na skalę wręcz masową. Uwięzione między ścianami kanałów, z zamkniętymi śluzami, opuszczonymi kratami, nawet tak szybkie stworzenia nie mogły ujść tej podziemnej, wodnej fali uderzeniowej. Nawet jak część z nich zdołałaby to przetrwać albo jakoś umknąć w ostatniej chwili to wydawało się, że jest wreszcie szansa by przetrącić tej hordzie kręgosłup.

Zagrożenie jednak przyszło ze znacznie bardziej sąsiedzkiej strony. - Kontakt. - zameldowała dość spokojnie srg. Johnson i gdzieś przez szalejącą za kompozytowymi żaluzjami odgłosami wycia wiatru dały się słyszeć dźwięki ciężkiej broni z wieżyczek. - Wielokrotny kontakt. - palce sierżant szybko zarządzały kolejnymi wieżyczkami. Te na szczęście były w sporej mierze autonomiczne i w trybie półautomatycznym nawet jedna, wprawna a w takiej materii osoba miała szansę zarządzać całkiem sporą ilością wieżyczek. - Nie wiem czy starczy ammo. - powiedziała skupionym głosem sierżant obserwując parametry wieżyczek.

- Mam wezwanie o pomoc! - niespodziewanie zameldował kapral Otten na chwilę całkowicie chyba zaskakując wszystkich tym meldunkiem. - Grey 700, zdobyli samochód, jadą tutaj. Zaraz będą na lotnisku! Ale są atakowani! - kapral szybko doprecyzował meldunek i dał zbliżenie na głównym ekranie gdzie rzeczywiście było widać pulsująca kropkę jaka po drodze zbliżała się w stronę lotniska.

- Daj ich do mnie, przejmę ich. - zdecydowała szybko sierżant i równie szybko postawiła w stan gotowości niewielki oddział żandarmów jaki pozostał im do dyspozycji. Para informatyków wciąż była zajęta odparowywaniem kanałów z xenos gdy łącznościowiec i sierżant z sił specjalnych próbowali skoordynować obronę lotniska i przejęciem kolejnej grupki skazańców. Obydwie pary miały co robić i tylko częściowo były świadome co robi druga para. Ale uderzenie z trzewi budynku usłyszeli i poczuli wszyscy.

- Co to było? - zapytał nieco nerwowo porucznik bo nie brzmiało to zbyt dobrze. Ale zanim ktoś zdążył mu odpowiedzieć kapral Otten dał wymowny obraz na główny ekran. Przez drzwi, te same przez które niedawno wbiegła grupka Aki na interwencję gdzie chwilowo trzymali pod lufą rozbrojonych żandarmów, teraz ziała wielka dziura którą wyrwała pewnie wciąż hamująca na jakiś biurkach furgonetka. Zatrzymała się dopiero po czołowym uderzeniu w wewnętrzną ścianę. Uderzeni zrzuciło z dachu furgonetki sporą poczwarę i na chwilę wylądowała ona między maską a ścianą. Ale otrząsnęła się z szoku uderzeniowego prędzej niż ludzie. Bez trudu zanurzyła łapy i pysk w rozbitej szoferce i z wnętrza wybuchło coś rozchlapanego na czerwono. Boczne drzwi otworzyły się i wypadł z nich jakiś skazaniec z bronią w ręku. Po nim wyskoczył kolejny. Żandarmi których Johnson skierowała na parter by pokierować furgonetkę ku odpowiedniemu budynkowi strzelali. Do potwora na i już częściowo w furgonetce a drudzy do innych stworów które bez wahania szarżowały w nagle wybitą przez pojazd dziurę. W ruchach widać było jednak strach i brak koordynacji gdy taki przebieg sytuacji był dla nich widocznie w ogóle nie spodziewany.

Skazaniec który wypadł z furgonetki zdołał podnieść sie na czworakach, inny wyskoczył przez tylne drzwi, wewnątrz ktoś zmagał się albo był raczej masakrowany przez tą pcozwarę. Ten który wybiegł jako drugi bez wahania wyjął i cisnął w furgonetkę granat. Zdruzgotanym pojazdem szarpnęła kolejna eksplozja. Skazańcy stali za blisko i wybuch odrzucił ich o kilka kroków. Żandarmi bezpardonowo już zaczęli szatkować pojazd i też użyli granatów by postawić ścianę ognia i szrapneli w wyrwie przez którą wdzierała się do wnętrza terminala krioburza.

- Utrata hermetyczności w terminalu! - krzyknęła sierżant za konsoletą. - Mayu, przejmij wieżyczki! Nie daj im podejść, wal z czego się da! Poradzimy sobie z tymi na dole o ile nie przedrą się następne! - powiedziała szybko blondynka w ciężkim pancerzu wstając ze swojego miejsca i popatrzyła pytająco na oficera. - Panie poruczniku mogę? Tyka ja tu mam ciężką broń. - zapytała wskazując na leżący niedaleko karabin maszynowy.

- Oczywiście, zrób to co konieczne. Ty, też Mayu, przejmij stanowisko sierżant. Ja tu spróbuję dokończyć nasze sprawy na mieście. - powiedział szybko porucznik zgadzając się z sugestiami podoficer o większym niż on doświadczeniu polowym. Brown 0 mogła szybko więc przesiąść się na konsoletę osieroconą właśnie przez sierżant, sierżant mogła wziąć swój sprzęt i zamknąć za sobą drzwi rozkazując na pożegnanie jedynemu dyspozycyjnemu żandarmowi by nie przepuszczał przez nie niczego co nie jest człowiekiem. Ten po chwili wahania zaczął przesuwać jakąś szafkę by zatarasować chociaż trochę drzwi, bez ceregieli użył też kanapy zabierając i tą na której dotąd siedzieli cywile i tą na której siedział srg. Montana i szr. Brock by zrobić coś w rodzaju ostatniej barykady. Po pierwszym zaskoczeniu zaczął mu pomagać Jim Sydney.

Vinogradova stwierdziła, że sytuacja przy wieżyczkach jest dość napięta ale jeszcze nie tragiczna. Prawie wszystkie miały do czego strzelać. Co niepokojące również wewnątrz obszaru lotniska więc xenos jakoś znalazły sposób by obejść ich nie do końca szczelny kordon ochronny. Teraz powstawało pytanie czy prędzej skończy się wieżyczkom ammo czy cele do trafiania. Wieżyczki dawały chyba jednak jedyną realną szansę by zredukować liczbę xenos na tyle, by ludzie na parterze mieli czas i szansę stawić im opór. Na razie nikt na głos nie mówił ale jasne było, że jeśli parteru nie uda się utrzymać to ludzie na szczycie wieży zostaną w niej odcięci o tych którym udało się schronić w schronie.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub “H&H”; schron Morvinovicza; 32 620 m do CH Black 4
Czas: dzień 1; g 38:15; 345 + 60 min do CH Black 4




Black 2



- Podpal. - Gomes po rozwaleniu jakiegoś mebla podała kawał drewnopodobnej materii pod lufę miotacza Diaz. Trzeba było zrobić pochodnie bo im bliżej do ambulatorium tym gorzej wszystko działało ze światłem na czele. Latarki i lampy najpierw migały od czasu do czasu, potem coraz częściej z tendencją do wydłużania się przerw między świeceniem a ciemnością aż wreszcie w pobliżu medlaba w ogóle przestały działać. Grey 27 więc z pomocą Black 2 zmajstrowała pochodnie i trzeba było iść w ich świetle.

- Byłaś tu wcześniej? Też tak tu było? - kobieta którą Diaz ochrzciła jako Kruszynka, zapytała ją o tą awaryjność. Ale jak wiedziała Latynoska, chociaż rozpoznawała te korytarze i wiedziała dokąd iść i mniej więcej gdzie są to jednak wcześniej światło działało całkiem poprawnie. A teraz w końcu panowała ciemność która zdawała się sprzyjać budzącym się lękom bynajmniej nie wyimaginowanym. Takie warunki zdecydowanie sprzyjały atakowi na człowieka a pochodnia skutecznie zajmowała jedną rękę. W jej promieniu wyraźnie było widać tylko na kilka kroków dookoła i niezbyt wyraźnie na kilka dalszych.

Zakłócenie też objęły i komunikację, więc nie dało się wezwać pomocy w razie potrzeby i noktowizory więc nie dało się z nich także skorzystać tak samo jak z latarek. Wszelki sprzęt działający na energię czy to w ekwipunku Parchów czy na tych korytarzach zdawał się wysiadać. Gdy już były całkiem blisko usłyszały albo wyczuły niski, buczący dźwięk. Ciężko było z początku stwierdzić czy to się słyszy czy odbiera wibracje całym ciałem. Gdy wyszły zza ostatni róg buczenie stało się wyraźniejsze i już było je na pewno słychać. Coś podobnego jakby jakaś maszyna albo działała. Buczenie w jakiś irracjonalny sposób wywoływało niepokój jakby zapowiadało coś złowieszczego. Z pary otwartych kilkanaście kroków dalej drzwi widać było światło.

Te drzwi po lewej, prowadziły jak wiedziała Diaz, właśnie do medlabu. Te drugie, praktycznie naprzeciwko ambulatorium nie miała pojęcia gdzie prowadzą. Właśnie z tych drzwi promieniowała jakaś dziwna, trochę pulsująca poświata. Tam też znalazły trzech ludzi. Ich akurat Latynoska też poznała wcześniej.

W ambulatorium, oświetlonym tą upiorną, dziwną poświatą przy stole siedział gospodarz czyli doktor Kozlov. A na stole stał palnik który robił za odpowiednik świecy ale z zewnątrz zagłuszał blask z pomieszczenia po przeciwnej stronie korytarza. I oczywiście zaczęta butelka wódki z rozstawionymi kieliszkami. Z całej trójki wydawał się jako jedyny niezbyt przejęty sytuacją a nawet trochę rozbawiony i nieźle już wstawiony.

Drugą osobą był brodaty, chemik, Roy Vasser. Ten też był a ambulatorium ale wydawał się przejęty, zaniepokojony i zafascynowany jednocześnie. Nie mógł usiedzieć na miejscu więc stał albo chodził oglądając poczynania trzeciego człowieka nauki.

Trzecim człowiekiem nauki był doktor astroarcheologii który jako jedyny znajdował się w tym przeciwnym pomieszczeniu. Te było wielkości przeciętnego pokoju i tam, nad stołem, lewitowała sobie jakaś, nieforemna, świecąca bryła. Ona właśnie emitowała i te dziwne światło i te pulsujące buczenie. I światło i dźwięk były denerwujące i odpychające swoją obcością jakby chciały podkreślić swoją obcość. Mężczyzna bez wahania jednak zapisywał coś o dziwo na papierowym notatniku i coś mamrotał, kiwał głową no i oglądał ten artefakt. Wyglądał na całkowicie pochłoniętego swoimi badaniami.

Dwójka skazańców miała dość krótką chwilę by zamienić słowo z trójką gospodarzy gdy przybyli kolejni goście. Najpierw ten kapitan MP z trzema swoimi ludźmi. Przyświecali sobie lighstickami które okazały się odporne na zakłócenia tak samo jak pochodnie. Przyszli po doktora Jensena i jego artefakt. Ale lepiej by go jakoś wyłączył. Szybko się jednak okazało, że tak samo jak niezbyt było wiadomo jak i dlaczego się ten artefakt uaktywnił tak samo nie wiadomo było jak go właściwie zdezaktywować. Nastąpiła więc chwila konsternacji gdy i naukowcy i żandarmi wahali się czy można gdzieś zabrać artefakt gdy był taki aktywny.

Gdzieś na tą scenę napatoczyła się kolejna grupka mundurowych. Tym razem pod wodzą kpr. Mahlera. Ci sobie przyświecali racami. I też po kogoś przyszli. Też po doktora. Ale tym razem po Kozlova. Potrzebowali wsparcia medycznego w ogólnym ambulatorium więc i doktor i jakieś zapasy bardzo by się przydali. Wszyscy, i naukowcy, i żandarmi, i skazańcy, i mundurowi wydawali się rozdrażnieni, poddenerwowani i zaniepokojeni tą zaciemnioną scenerią rozświetlaną przez nie wiadomo co. Jedynie Kozlov był chyba tak już zalany, że zdawał się tego nie zauważać i Jensen był zbyt pochłonięty badaniami by zważać na cokolwiek innego.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 30-06-2018, 00:51   #356
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=kQpFJXFjc6k[/MEDIA]
Istniały takie zbiegi okoliczności, które w swym szaleństwie przypominały plan. Otrzymanie pola do popisu w zakresie pirotechnicznym Nash uważała za jeden z nich i albo Hassel upadł na głowę, albo rzeczywiście jej ufał, co było niepokojące. Co innego rzucić pusty frazes bez pokrycia… co innego przydzielić ludzi i pozwolenie na produkcję materiałów wybuchowych wybitnie domowymi metodami. Do tego tekst o “ekspercie” - słysząc go w pierwszej chwili saper skrzywiła się, czujnie obserwując Raptora, lecz ani jednym drgnięciem mięśni nie zdradził że właśnie wycina jej kawał, bądź szydzi. Mówił szczerze, przydzielił zadanie i miał pewność, że zostanie wykonane… nie mylił się. Patrząc na jego szybko oddalające się plecy, Nash złapała się na naiwnej myśli - w pokrętny sposób nie chciała go zawieść, za to odciążyć, aby w nawale nowych obowiązków oraz problemów do załatwienia, przynajmniej tą jedna kwestią nie musiał się przejmować. Nawet, jeśli wymagało to kooperacji z obcymi elementami od których najchętniej trzymałaby się z daleka.

Gliniarz na emeryturze, jąkała, gówniarz, laska bez ręki… cała menażeria wycięta żywcem z bilbordu ogrodu zoologicznego, a wśród nich rudy Parch z czarną ósemką wytrawioną na ciężkim pancerzu, łupiący podejrzliwie na każdą twarz po kolei. Cholerna cywilbanda i stetryczali gliniarze, stado bezmózgich lemingów do tej pory ślepo dające się prowadzić skurwysynom z Federacji, na dokładkę wyciągające języki aby móc lizać ich z wdzięczności po dupach. Mieli współpracować, wolne żarty. Nie bez przyczyny Ósemka wolała pracę solo… kiedyś, gdy miała jeszcze wybór.
Teraz pozostawało skleić dupsko, zakasać rękawy i brać do roboty, wykorzystując dostępne środki. Wszak zgodziła się, podpisała symbolicznie pod zleceniem. Zresztą Sven i tak miał za dużo na głowie…

Z popalonego gardła wydobył się ochrypły, kanciasty skrzek, kobieta splunęła na podłogę. Plwocinę roztarła butem i dopiero podniosła dłoń do konsolety, budząc do życia syntetyczny głos.
- Asbiel - wystukała powoli, wznawiając obserwację mord dookoła. Brakowało tylko karła-luchadora i pary transów przebranych za pawie, trudno. Jakoś ogarną.
- Mamy coś do zrobienia - lektor szczekał, a jego właścicielka odpaliła papierosa, zaciągając się z widoczną przyjemnością. Obróciła twarz na ex-gliniarza, czujnie mu się przypatrując. Niby robili w podobnym fachu, tylko firmy mieli kompletnie inne.
- Najpierw coś prostego. Benzenu nie znajdziemy. Ale. Benzyna i polistyren wystarczą. Na napalm - dostukała aby reszta też załapała. - Paliwo i styropian. Wymieszać. Będzie glut nie do ugaszenia. Pierwsze będzie przy generatorach, drugie wyrwiemy ze ścian albo lodówek. Z pralek. Mają tu pralnię, to dobrze. Tam zawsze jest coś ciekawego - uśmiechnęła się pod nosem, wypuszczając chmurę dymu pod sufit - Zapałki, cukier z automatów. Folia aluminiowa od kanapek, albo czekolady. Tabletki chlorowe ze składzika z mopami. Detergenty, proszki, wybielacze, farby olejne, tabletki na sranie z węglem. Termit: Składniki w stosunku 8 części rdzy do 3 aluminium… to ciężko zapalić domowymi metodami. Ale. Od czego jest magnez. Jak alianci - tym razem uśmiechnęła się pełnoprawnie przez całe trzy sekundy - TNT, nitroceluloza, bomby hukowe, nitrogliceryna, granaty dymne. Trzeba przeszukać ten burdel, znieść wszystko co ma w sobie chemię. Potem wymieszać i popakować w słoiki. Nic trudnego, bombę zrobicie ze wszystkiego - oderwała rękę od klawiatury, zakładając rudy kosmyk za ucho.

Gromadka która wyglądała jak przypadkowa zbieranina ludzi z chodnikowej łapanki pokiwała głowami, słuchając nawet dość uważnie co mówi skazaniec. A właściwie jej lektor w rytm wystukiwania na niematerialnej klawiaturze. Emerytowany glina przedstawił się jako Leslie, jednoręka kaskaderka jako Jackson i niezbyt było wiadomo czy to imię, nazwisko czy ksywa. Młody student historii jak się okazało, miał na imię Raymond ale prosił by mówić mu Ray. Wydawał się najbardziej zaangażowany i rozentuzjazmowany inicjatywą wykazaną przez Lesliego i podchwyconą przez Raptora który przyjął ich ofertę pomocy. Nauczyciel nauk przyrodniczych nazywał się Duszan i poza tym, że się trochę jąkał i maskował to częstym odchrząkiwaniem to jeszcze mówił z jakimś dziwnym akcentem. Coś chyba było na rzeczy z jego wiedzą bo pokiwał głową w rytm wywodu złotookiej saper w Obroży i coś dorzucił twierdząco i wydawało się, że najbardziej jest zorientowany z tego co powinni szukać po tym schronie. Gotka o z trudem wyburczanym imieniu Alex wydawała się czerpać zawziętą satysfakcję z tego, że może burczeć, wyniośle się nie odzywać i obrażać na towarzystwo pokazując jaka jest oryginalna i ponad przeciętność. Jednak poza tym ciężko było powiedzieć coś o jej zapale czy motywacji.

Cała grupka po chwili naradzania się i wymiany uwag z której Black 8 wyłapała, że w tym schronie wszyscy są tu pierwszy raz ale paręnaście godzin spędzonych tutaj jednak pozwoliło im się mniej więcej zorientować co jest co w ogólnej części schronu. Problem mógł być z termitem a raczej z rdzą bo wszystko tutaj wydawało się być względnie nowe. Ale w końcu rozeszli się po korytarzach i salach w poszukiwaniu potrzebnych składników. W składziku została tylko Jackson której z powodu tylko jednej chwytnej ręki operacje pt. “przynieś - złap” było dość mocno utrudnione. Zajęła się więc przygotowywaniem samego składziku do pomontowania pozbieranych składników w wybuchową całość.

Black 8 przeniosła parę śmieci w kat pokoju, przetarła blaty i zastygła przy jednym z nich, opierając dłonie na chłodnej powierzchni. Ludzkie ciało było tworem wybitnie zawodnym i niedoskonałym. Miało nieprzekraczalne granice wytrzymałości, po dobiciu do których odmawiało współpracy. Dało się je rozerwać, uszkodzić… łatwo wyeliminować z dalszego życia, wystarczył raptem jeden celny strzał, albo trzy nieprzespane noce… lub mordercza przeprawa przez pole bitwy, praktycznie bez dłuższej chwili na złapanie oddechu. Korowód ran, łatanych na szybko bojową chemią, dawka po dawce, aż w krwioobiegu zostawała raptem symboliczna ilość krwi, a głowa zmieniała się w worek tłuczonego szkła. Narkotyki oszukiwały receptory bólu, spowalniały zmęczenie i maskowały wycieńczenie, lecz organizm wiedział. Gdzieś pod skórą czuł że dobija do limitu, działając już tylko i wyłącznie dzięki wspomaganiu, a i to zaczynało zawodzić. Black 8 nie musiała patrzeć w lustro, aby wiedzieć, że jest na końcówce, jednak widok własnej gęby w lustrzanej płaszczyźnie stolika zważył jej i tak kiepski humor. Z niechęcią przyglądała się pokancerowanej, trupiobladej skórze przez którą prześwitywały pojedyncze, błękitne nitki żył poutykanych między ciemniejszymi plamami piegów - one też wyglądały mizernie. Tak samo jak złote oczy, podbite podkówkami sino-purpurowych cieni, z pajączkami wylewów na białkach. Tego jak wygląda pod pancerzem wolała nie widzieć, zapomnieć o spalonych plecach i porwanych tkankach, zaklajstrowanych medykamentami na tyle, na ile się dało, aby móc wciąż trzymać się w pionie i iść dalej, przed siebie. Brnąć uparcie długą, pozbawiającą sił drogą przez ciemną dolinę, na końcu której czekała wreszcie upragniona śmierć… niestety jeszcze nie teraz. Wciąż pozostało tyle do zrobienia. Ostatnie zadanie, dopilnowanie całej masy spraw pobocznych. Upewnienie, że po zakończeniu atrakcji na Yellow 14 chłopaków nie czeka szybka i cicha utylizacja gdzieś w zatęchłej piwnicy. Masa roboty i coraz mniej siły…
- Kawa. - syntezator zachrobotał, Parch przetarła twarz dłonią, rozmasowując odrętwiałe mięśnie. Wzięła głęboki wdech i dopisała - Muszę - dorzuciła wzruszenie ramionami, by zakręcić się wokół własnej osi i opuścić pomieszczenie. Potrzebowała też zapalić, a parę minut wolności jeszcze posiadała. Zamknąwszy za sobą drzwi, pozwoliła sobie na parę sekund zastoju, z plecami przyciśniętymi do ściany. Potem przedreptała pod najbliższy automat z kawę i wybrała zwykłą, czarną bez cukru. Dopiero z kubkiem w dłoni zrobiło się jej lepiej. Pochyliła rudy łeb, grzebiąc apatycznie w oporządzeniu. Przydałby się jej koks, albo inne dragi. Amfetamina też powinna dać radę. Nie mogła odpaść, nie teraz. Jakby złego było mało, pieprzony artefakt Jenkinsa nie dawał saper spokoju. Jego działanie zakłócało pracę elektroniki. Obroże działały na zasadzie impulsów przesyłanych między kręgiem żelastwa i Orbitą. Istniała szansa, że w jego bezpośrednim sąsiedztwie dało się… pozbyć smyczy. Zdjąć metalowe okowy, wrócić do roli wolnego człowieka i wywalczyć drogę na powierzchnię… albo schować się, przeczekać zawieruchę, a jeśli misja w kanionie się powiedzie i minie kwarantanna, wydostać z Yellow. Uciec od wyroku, wrócić do normalnego życia - opcja kusząca, gdy miało się po co żyć. Takiej latynoskiej piromance na przykład...
Rozmyślania nad tym gdzie teraz może znaleźć Diaz, przerwało zamieszanie w głębi korytarza. Ósemka podniosła ciężką głowę i mrużąc oczy spojrzała w tamtą stronę. Spodziewała się nowej bandy trepów, albo i kapitana MP… jednak nie reporterki poprzedzającej zgrupowanie zamaskowanych najemników.

Co u licha ciężkiego tu robili? Powinni siedzieć na lotnisku, wraz z resztką obrońców. Pilnować spota na taksówkę, węszyć… coś było nie tak. Niedopalony papieros wylądował na ziemi, ruda saper odbiła się od ściany i szybkim krokiem wyszła naprzeciw wycieczki, po drodze odpalając komunikator. Wypisała na nim odpowiednią wiadomość i zatwierdziła, gdy znalazła się o parę kroków od celu.
- Młoda. Brown 0. Jest z wami? Co z nią? - do przekazu dołożyła ponaglający syk, skacząc wzrokiem od kobiety, do kolejnych najemników.

- Nie, Maya została na lotnisku. Też się cieszę, że cię widzę. I to w jednym kawałku, niezłe osiągniecie jak na okolicę. - reporterka IGN przywitała się z Black 8 gdy się spotkały na korytarzu. W pobliżu stali lub kręcili się ci enigmatyczni najemnicy wyraźnie dla Nash tworząc kordon wokół nich.
- Coś mnie ominęło? Widzę sporo ruchu w porównaniu do poprzedniej wizyty w tym miejscu. Co tak pobudziło ludzi do działania? - zapytała Conti zerkając gdzieś w głąb jednej z sal na którym już jakiś czas temu zniknął bezruch, marazm i panująca cisza.

Pusty banał w jaki Nash za nic nie wierzyła. “Dobrze cię widzieć”, jasne. Już się dała nabrać. Zgrzytnęła zębami, posyłając w eter przeciągłe chrypnięcie. Potrzebowali reporterki, tak samo jak wielu innych czynników.
- Hassel - lektor szczeknął nazwisko gliniarza, parch zacisnęła szczęki, tłukąc po holoklawiaturze - Mówił. Do bydła. Ruszył je. Chcesz posłuchać idź do Ruska. Kamery pewnie złapały jego gadkę. Niezła. Szło. Uwierzyć - na popękanych wargach pojawił się cień uśmiechu - Ruszyli z cyrkiem, to już nasza ostatnia prosta. Mam coś dla ciebie. Ale. Nie tu - pokazała brodą lustrzanych najemników - Twoja nowa obstawa?

- O tak, chłopcy zdecydowali się mną zaopiekować.
- reporterka zerknęła wesoło na otaczających ich zbrojnych. Jeden a raczej jedna z nich odchrząknęła znacząco. - A przepraszam i dziewczyny też. - Olimpia dodała szybko wesołym tonem i jakoś potrafiła się w naturalny sposób być nawet w tak napiętej sytuacji swobodna i pełna pogody ducha, że zdawała się roztaczać te emocje wokół siebie jak jakaś aurę. Szło uwierzyć, że dookoła się nic strasznego nie dzieje dopóki ktoś zachowywał się tam swobodnie, że aż ocierało się o nonszalancję. Zwłaszcza jak ktoś był tak sławny i rozpoznawalny jak twarz jednych z najpopularniejszych wiadomości w Federacji.

- I kawę mówisz? No świetny pomysł jak mogłabym odmówić. Wygląda przepysznie. - reporterka złapała pod łokieć skazańca i ruszyła z nią w stronę automatów z kawą. Gdy jednak spojrzała w zawartość kubka trzymanego przez Black 8 nieco skorygowała swoją wypowiedź. - No a przynajmniej znośnie. - dodała nieco ironicznie widząc czarną polewkę z raczej masowej, najtańszej półki cenowej i jakościowej. - Aka, chyba nie będziecie tak całą bandą chodzić za mną cały czas co? Tutaj jest bezpiecznie to może umówimy się jak będziemy mieli stąd wychodzić? - odwróciła się w stronę zamaskowanych żołnierzy.

- Dobra. Dam ci człowieka do obstawy. A my zostaniemy tutaj. Nie wyłaź na zewnątrz bez nas. I ja coś się zacznie dziać to daj nam znać. - jeden z mundurowych odezwał się po chwili zastanowienia. Zgodził się, wskazał ręką na któregoś ze swoich ludzi i ten skinął głową w pełnym hełmie. Został w pobliżu reporterki idąc kilka kroków za nią. Pozostali rozeszli się wracając korytarzem w drugą stronę i zaglądając do mijanych sal.

- Walnęłabym szczura - Nash parsknęła, siorbiąc bez przekonania czarny, parujący płyn. Dla zabicia syntetycznego posmaku odpaliła papierosa, zaciągając się od serca i kręcąc do kompletu głową - Ten pingwin jest potrzebny? - pokazała kubkiem ochroniarza - Płacisz im? Są dyskretni? Zresztą jeden chuj. Chodź. I znajdź coś do przegrywania plików - ruszyła przed siebie, szukając po boku wolnego pokoju bez świadków.

Reporterka też machnęła widocznie ręką na zbędne konwenanse i dała się zaprowadzić do ustronnego pomieszczenia. Czyli jakiejś ubikacji co było najbliższe a puste.
- Poczekasz tutaj? Potrzebowałybyśmy chwilę żeby nam nikt nie przeszkadzał. - zapytała przydzielonego jej osobistego ochroniarza. Ten skinął beztwarzowym hełmem i zamknął za nimi drzwi.
- To co dla mnie masz? - zapytała zaciekawiona brunetka patrząc na czerwonowłosą saper.

Widząc wnętrze pomieszczenia Black 8 naszła dość zabawna konkluzja: ostatnimi czasy wszelkie ustalenia, rozmowy ciężkie i zwykłe chwile przerwy od walki spędzała w toaletach niczym kosmiczna wersja babki klozetowej. Skazana na szambo, kurwa jego mać. Powinni jej dać zamiast karabinu berło i przepychaczkę. Do względnej równowagi doprowadziło ją zasłyszane pytanie, humor momentalnie zleciał saper z powrotem na poziom sześciu stóp pod ziemią.
- Kłopoty - wystukała, przeszukując podfoldery obroży aż znalazła ten właściwy - Kosmoport padł, albo właśnie pada. Gnidy są w mieście, Góra zarządziła kwarantannę, pokazuje tanią propagandę. Skazali nas na śmierć, sprzątają śmieci - skrzywiła się, odpalając holoekran i film z podziemi kościoła, choć bez dźwięku - Z ciebie zrobili MIA, zarządzili kordon kurwa sanitarny. Wmawiają wirusa, infekcję. Gówno prawda. Żaden wirus podnoszący ciśnienie. Gnidy. W klatkach piersiowych. Jest nagranie u Ruska, ty dasz radę je wyciągnąć. Na orbicie jest ten cały papug. Ma polot żeby przepchnąć materiały dalej, w Sieć. Poza cenzurę. Jak się ma Młoda, widziałaś ją? MP jej nie aresztowali? Jak ona się trzyma, jest bezpieczna?

- Nie jestem pewna czy można aresztować skazańca.
- reporterka uśmiechnęła się nieco ale z zainteresowaniem w zmrużonych oczach chłonęła nagranie z kamery Obroże przedstawiające nieszczęsną wyprawę do zrujnowanego kościoła.
- Ale tak, ma się dobrze, jak odjeżdżaliśmy miała współpracować z żandarmem, porucznikiem Delgado, całkiem miły chłopak swoją drogą, no i jeszcze pewnie kojarzysz sierżant Johnson, ta blondynka, ona też obsadzała jedno ze stanowisk. I kapral Otten. Więc jak ich zostawialiśmy to wyglądało na niezły team. - Conti streściła pokrótce najświeższe informacje jakie miała o Brown 0.
- A właśnie, wiesz, może gdzie jest kapral Mahler? Obiecałam mu coś przekazać od Mayi. - zapytała patrząc znowu na złotooką saper.
- Gdzie to było? - wskazała brodą na wyświetlane sceny z podziemi kościoła. - A z tym moim MIA weź mnie nie denerwuj. Widziałam jak tutaj jechałam. Ale się grubo przeliczą jeśli sądzą, że już mnie się pozbyli. - wargi brunetki nieco się zacisnęły w węższą, zaciętą linię i choć trudno było powiedzieć, że się nie przejmowała wyświetlanymi w jej rodzimej stacji wiadomościami to też nie brała tego za przeszkodę nie do przejścia.

- Kościół przy lotnisku. Nie wiem jaki. Nie jestem stąd. Ale. Widać go z terminala - lektor przemówił, gdy Nash dopijała kawopodobną lurę. Za cholerę nie pomogła, nie mogło być idealnie. Podrzuciła kubek i gdy opadał kopnęła go, posyłając lotem łukowym na drugą stronę łazienki. Ruda głowa przekręciła na powrót ku reporterce i mierzyła ją wzrokiem dość długo.
- Młoda mówiła że można ci ufać - wystukała powoli, zgrzytając zębami w daremnej próbie pozbycia się aby nie warczeć ani nie jeżyć włosów na całym ciele. Syknęła krótko, przysiadając na zlewie i westchnęła.
- Dobrze. Jak nic jej nie jest to dobrze. Przynajmniej to się nie spierdoliło - przymknęła oczy i ścisnęła ich kąciki kciukiem i palcem wskazującym - Czerwony nakaz. Na Hassela. MP przylecieli po niego i po chłopaków. Mahlera, Patino, Hollyarda. Hassel miał ich odstawić do kosmoportu żeby ich pokroili. Dlaczego: gnidy w klatach. Będzie na filmie od Ruska. Z laba. Kurwa. Potrzebuję - zakrakała pod nosem, by zaraz dopisać z wybitnie zrezygnowaną miną - Pomocy. Hassel dogadał się z ktp MP. Podłoży się w zamian za chłopaków. I Sarę. Tylko mają mu nie latać przed oczami i kamerami. Cholerny idiota - odwróciła głowę gdzieś w bok, zasłaniając twarz włosami - Zabiją go. Dla przykładu. Zrobią kozła ofiarnego. Albo po prostu rozjebią i powiedzą że próbował uciec. Nie chcę żeby tak skończył. Nie zasłużył. Wkurwia, ale jest - znów się zawahał na parę sekund nim dostukała - W porządku. Trzeba go pokazać. Poza Y14. Zrobić bohatera. Jebie mnie czy mu się to spodoba. Szum. Przy szumie wokół niego nie odjebią go ot tak. Jego gadka, do tłumu. Poprosisz ruskich to ci ją wyciągną. - wróciła gębą do rozmówczyni, patrząc przez nią nieobecnym wzrokiem - Mam robotę, czekam aż przyniosą materiały. Nie wiem gdzie Mahler, ale schowaj go. Co z Hollyardem i Patino? Widziałaś ich?

- No tak, to się narobiło. Jak nic sprawa dla reportera. - reporterka skrzywiła usta w ironiczną podkówkę i odkleiła się od zlewu o jak się opierała i sięgnęła do małej, przyczepianej do paska torby. Torba wyglądała jak z jakiegoś wojskowego sortu. Pas zresztą też.Z torebki wyjęła parę drobiazgów. Szminkę grzebień, lusterko i to rozłożyła na zlewie i zaczęła się przyglądać sobie w lustrze łazienki. Wyglądała jak każdy kto przedarł się ostatnio z góry na dół więc było co poprawiać. I chyba była tego świadoma bo w lustrze nie odbijał się zachwycony wyraz twarzy. Ale dłoń mimo to przesunęła po krawędzi zlewu jeden z drobiazgów. Mały nośnik danych na jakim można było przenosić albo zgrywać dane.
- Ciekawy reportaż udało ci się nagrać, przydałby mi się taki. Jeśli oczywiście mi go użyczysz i zgodzisz się na jego wykorzystanie. - Powiedziała swobodnie wciąż zapatrzona w samą siebie w lustrze. Podjęła walkę z rozczochranymi i odmarzającymi włosami za pomocą własnych dłoni i grzebienia.
- A co do robienia szumu ważny jest czas. Ja sama nie wiem kiedy się stąd wydostanę. Więc mogę się wydostać jak już będzie po wszystkim. A to może być za późno by zapobiec czemuś co działo się “w trakcie”. Więc trzeba przesłać co się da i komu się da tutaj może się przydać człowiek na orbicie o jakim mówisz. - reporterka mówiła mimochodem zupełnie jakby była pochłonięta walką z układaniem własnej fryzury. - No nie, to beznadziejne, wyglądam jak jakaś wywłoka. Muszę się ogarnąć, nie mogę się tak pokazać przed kamerą. - oceniła w końcu gdy ręce jej opadły i w przenośni i dosłownie.
- Ale z reporterskiego doświadczenia powiem ci, że jak ktoś jest zdecydowany coś zrobić to żaden szum w mediach go nie powstrzyma. - powiedziała niezbyt wesołym głosem zgarniając nieśpiesznie swoje gadżety z powrotem do torebki i dając czas by Black 8 podała jej nośnik z już zgranym materiałem.

Przenoszenie danych miało ten minus, że przez parę chwil nie dało się kooperować syntezatorem. więc Parch bez słowa słuchała jazgoczącej suki, choć nie czyniła tego w ciszy. Im więcej tamta mówiła, tym głośniejszy warkot wydawała Ósemka. Gdy ostatni bajt znalazł się na nośniku, wylądował on na zlewie obok kosmetyczki. Uderzenie serca później saper szarpnęła ramieniem, posyłając je prostopadle do szklanej tafli w której odbijały się ich sylwetki. Okryta ciężką rękawicą dłoń huknęła o przeszkodę, rozbijając ją przy akompaniamencie dźwięcznego lamentu, rozsyłającego drobne echo po prawie pustym pomieszczeniu.
- To. Kurwa. Nie. Jest. Śmieszne - syknęła do wtóru głosu lektora. Zamiast odpowiedzi co u Patino dostała krzywe uśmieszki które tamta mogła sobie wsadzić w dupę, co pewnie lubiła. Głęboki, uspokajający oddech później opuściła ramię i cofnęła do tyłu, strzepując szklane okruchy z pancerza na ziemię - Nie powstrzyma. Ale. Spowolni. Lub zostawi pytania. Karcer zamiast wyroku. I nie zniknie. Tyle musi starczyć. Na razie. Masz prysznice za salami z wyrami. Po lewo. Łatwo trafić - przymknęła oczy i sapnęła pod nosem.

Rozbicie lustra wywołało dwojaki efekt. Poza tym, że reporterka zaskoczona nieco podskoczyła na tak gwałtowną reakcję to drzwi się otworzyły i do środka wpadł ten strażnik co dotąd pozostał przed drzwiami.
- Nie, nie, wszystko w porządku. Lustro się stłukło. - reporterka go uspokoiła i ten po chwil lustrowania jej, Parcha i pomieszczenia skinął głową i z powrotem zamknął drzwi z tej drugiej strony.

- Nie panikuj. Po prostu nie damy rady wszystkiego zrobić w jednym momencie. Mamy swoje ograniczenia. Ty też. I weź coś na uspokojenie, mam tu coś odpowiedniego. - dodała i bez pytania sięgnęła znowu po coś do kieszeni. Rozległ się charakterystyczny szelest tabletek i Conti wzięła w swoją dłoń, dłoń skazańca. Położyła na niej te drobne krążki chowając resztę z powrotem do kieszeni. - Dzięki za te prysznice, chyba jakoś sama znajdę. Trzymaj się i mam nadzieję, że jeszcze będzie okazja spotkać i porozmawiać. - powiedział na pożegnanie reporterka wychodząc przez drzwi na korytarz i machając jej na pożegnanie dłonią z ciepłym uśmiechem na twarzy. A Black 8 została z dwoma krążkami na wyciągniętej dłoni. Jedną z jakaś typową tabletką na ból zęba i podobne dolegliwości i drugi z krążkiem danych.
Parch została sama, a gdy trzasnęły drzwi, opadła ciężko na podłogę, opierając się o filar przy umywalce. Zdrętwiałymi paluchami wetknęła nośnik w Obrożę, sprawdzając co tym razem się spierdoliło. Patino jeszcze żył? Złapali go? A może wkurwiał okolicę pozostając na wolności? Albo miała przed sobą następny problem do puli chaosu w którym tkwiła na własne życzenie.
Trzy minuty, tyle postanowiła sobie dać na zapoznanie z materiałem i powrót do stanowiska saperskiego. Kawa nic nie pomogła, pozostawiła tylko na języku gorzki posmak... choć równie dobrze mogła to być żółć.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 30-06-2018, 11:29   #357
 
Perun's Avatar
 
Reputacja: 1 Perun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputację
Przebyć kilkaset metrów korytarza, znaleźć lekarza i zapasy, a potem spakować całość żeby przenieść do ambulatorium - zadanie Mahler miał proste jak budowa cepa, ale i to mu nie szło. Wyglądało że się zgubił po drodze… albo dopadli go MP. W końcu zjebany glina mógł wyłgać amnestię dla siebie, o kolegach już nie pamiętając. Sanders chętnie powitałby jego zagubienie i po cichu na nie liczył - że gad się gdzieś zapodzieje. Mogli mu w tym pomóc ludzie Anatolija, jeden syf. Świat Yellow 14 od razu zrobiłby się jakiś taki bardziej znośny, nawet pomimo czekającego Parchy zadania samobójczego. Na nie jeszcze przyjdzie czas. Na razie blondyn z zestawem skalpeli na podorędziu miał inne zmartwienia. Nie lubił odwalać fuszerki i jeśli już się za coś brał, musiało być odwalone perfekcyjnie. Jeden trep poszedł pod nóż, potem drugi. Gdzieś w międzyczasie pojawiło się wsparcie i od razu sytuacja w ambulatorium uległa poprawie.

Może i nie mieli zapasów, ale miały się niedługo pojawić. Jeżeli kapral Floty wreszcie przestanie chować się po kątach, tylko weźmie za uczciwą pracę - w tym mógł brać przykład z ciężko pracującego dla wspólnej sprawy G35, który już wiedział do kogo powędruje statuetka Parcha Roku.
Został jeden pacjent, ten zatruty. Skaner był, zepsuty niestety. Mahler ciągle nieobecny. Sanders podniósł go i obrócił w dłoniach raz i drugi, aż w końcu podszedł z nim do pani kapral.

- Prawie skończone, został ostatni - zaczął rozmowę, opierając się ramieniem o ścianę przy kobiecie i założył na pysk czarujący uśmiech - Myślisz że zimne piwo też da się tu skołować? Dla poprawy morale chociażby… a to - potrząsnął mini-skanerem - Rozjebane na amen, na serwis nie ma co liczyć. Mahlera z jego magicznym pudełkiem wcięło, szukamy drzwi awaryjnych. Są tam - wskazał brodą G32 bezużytecznie zużywającą tlen gdzieś na boku - To też jest technikiem… podobno. Uważaj tylko, bo jest pojebane… i lepiej trzymaj z daleka ode mnie - zmrużył oczy chociaż uśmiechał się ciągle.

- Piwo? Tutaj? No pewnie. Ale parę pięter wyżej. - położna, drobna szatynka o upiętych włosach była trochę chyba zmieszana gadką obcego faceta skazanego na Obrożę. Ale w końcu wzruszyła ramionami i skrzywiła się nieco gdy padł temat piwa. Wskazała na sufit gdzie ileś tam metrów i warstw wyżej był klub z całą porzuconą zawartością. Więc z piwem pewnie też. - A tutaj, tutaj to dziura. - machnęła ręką widocznie wcale nie zadowolona z takiego obrotu sprawy. - Panie doktorze, on mówi, że ona może to umieć naprawić. - zwróciła się do któregoś z cywilnych lekarzy. Albo po prostu do ogółu z nich. Ci spojrzeli na nią, na źródło jej informacji a potem na Grey 32.

- Czy mogłaby to pani naprawić? - zapytał kardiochirurg wskazując na leżący na szafce skaner.

- No chyba nie doczekamy się pomocy. Szkoda. - lekarz po chwili cierpliwego wpatrywania się w Grey 32 popatrzył na innych medyków ale ci też chyba widzieli to samo: brak reakcji. Więc w końcu dał sobie spokój. Zanim zdążyli coś uradzić wrócił paramedyk z pielęgniarką niosąc coś w jakiś skrzynkach. Przedstawiciele zawodu lekarskiego zebrali się wokół pudeł by zobaczyć zdobycze. - No, teraz możemy spróbować coś pomóc temu biedakowi. - powiedział któryś wyjmując i czytając oznaczenia na kolejnych pojemnikach i strzykawkach. W końcu podeszli do zatrutego żołnierza i zaczęli diagnostykę na oko skoro skaner nie działał. Pielęgniarka pobrała krew od żołnierza pewnie w nadziei jakby jednak ten skaner komuś udało się naprawić względnie szybko. Lekarze jednak nie czekali i sądząc z półgłosem przeprowadzanych rozmów przeprowadzali właśnie konsultację lekarską. Zupełnie jakby byli w szpitalu.

- Ta... - odetchnęła otwierając oczy i zbierając się do kupy ze zrelaksowanej pozycji. Odbiwszy się od ściany rozprostowała i rozciągnęła kości. Było jej znacznie lepiej, choć nie mogła się pozbyć wrażenia bólu, który jej ciało powinno odczuwać, a który był tłumiony przez chemię. - Pójdę po narzędzia - zakomunikowała, po czym sprawniejszym krokiem ruszyła w stronę wyjścia. Po dłuższej chwili powróciła ze sprzętem na grzbiecie. Musiała najwidoczniej przyśpieszyć kroku w drodze. Zbliżyła się do szafki, chwyciła całkowicie martwy skaner i sprawdziła go organoleptycznie. Brak uszkodzeń zewnętrznych i sprawne miniaturowe ogniwo sugerowało operację na otwartym organizmie. Miejsce rozbebeszenia trafiło na biurko z lampką. Martwa natura miała to do siebie, że nie trzeba było obchodzić się z nią tak delikatnie jak Grey 35 musiał obchodzić się z pacjentami, a przede wszystkim tymi świadomymi. Rozkręcenie obudowy rozpoczęło procedurę analizowania i poprawiania po błędzie konstrukcyjnym lub jakimś zjebie, który był zbyt szorstki dla urządzenia.

Urządzenie nosiło znamiona zbyt mocnego uderzenia albo upadku ze zbyt dużej wysokości. Dość szybko Grey 32 zdołała przywrócić mu sprawność używając swojego multitoola przyczepionego do pancerza. Przy okazji zorientowała się, że to koniec. Zapas w multitoolu wyczerpał się i teraz dopóki nie zamontuje nowego wkładu przy ewentualnych naprawach musiała liczyć na inne zasoby. Ale ręczny, skaner medyczny w tej chwili znowu rozświetlił się światełkami i ekran rozbłysł dając znak, że jest już sprawny i gotowy do działania.

- No ki chuj... - zagrymasiła pod nosem technik. Może i sprzęt wojskowy Parchów był z wysokiej półki, ale z takimi narzędziami w stoczni można było takim gównem się co najwyżej pochlastać. - Działa - odezwała się głośniej do obsługi, podnosząc głowę i skaner do góry. - Coś jeszcze?

- O to, świetnie, przyda się. I na razie to wszystko, dziękuję - odpowiedział jeden z wciąż ubranych po cywilnemu lekarzy biorąc od skazańca działające już urządzenie. Razem z pozostałymi zaczął skanować pacjenta i dyskutować nad wynikami jakie pokazywał poręczny skaner. Techniczce w Obroży, w przeciwieństwie do lekarza w Obroży nic ten specowy żargon nie mówił. Obecnie medycy jednak wydawali się być skoncentrowani nad próbami odratowania zatrutego żołnierza.

Dla Grey 32 proporcje były całkowicie z dupy. Starannie sklejona do kupy trójka osób, za puszczenie do piachu całej reszty Grey 300. Wręcz zajebiste podejście w wykonaniu jedynego Parchatego medyka w okolicy. Ciekawym było to, kto z wyratowanych polezie ze skazanymi w same gniazdo... Zostało pozostawione to bez żadnego komentarza, Kurson miała to już po prostu w dupie. Jej zadania w ambulatorium zostały zakończone. To, co mogła zrobić to nazbierać zasobników multitoola na najbliższe akcje. Bez narzędzi była równie nieprzydatna jak Grey 33. Zgasiła lampkę, podniosła się z biurka i wyszła z pomieszczenia szukając składu materiałów technicznych.

Wyglądało, że wyjścia pasożyta Sanders nawet nie zarejestrował. Kręcił się między rannymi, wymieniał uwagi z pozostałym medycznym personelem i co parę minut przewracał oczami, gdy po raz kolejny napotykał na braki. Mahlera jak nie było, tak nie dotarł... wciąż. Może rzeczywiście powinęli go MP, byłoby szkoda. Mayi na lotnisku, a na kobiecą krzywdę G35 zawsze był wyczulony.
Wreszcie westchnął cierpiętniczo, ocierając spocone czoło i rozejrzał się po labie.
- Jest tu szansa na kawę? - spytał zebranych, szczerząc się jak na wcielenie dobroci przystało. Wpierw jednak pochylił się nad skanerem i pogryzionym żołnierzem. Ostatni element nim wreszcie będzie miał trochę czasu żeby usiąść i odpocząć.
 
__________________
Jak zaczęła się piosenka, tak i będzie na końcu,
Upał na ulicy i plamy na Słońcu.

Hej, hej…
Perun jest offline  
Stary 30-06-2018, 13:43   #358
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Kamień. Pierdolony latający kamień, napieprzający światłem po gałach jak stroboskop podrzędnego nocnego klubu. Tutaj niestety oprócz trójki jajogłowych o niewyględnej aparycji, Diaz nie mogła liczyć na nic do przedymania. Trzeba było mieć w końcu jakieś standardy, si? Jakiekolwiek, ale zawsze.

- Mierda… Kruszynka… czy ty, por tu puta madre widzisz to co ja widzę? - mruknęła do drugiej parchatki, wytrzeszczając gały na lewicujący kartofel, buczący złowrogo jak jej stara gdy się za bardzo najebała. Niby nic wielkiego i znaczącego, ale zawsze mogło pierdolnąć i nie wiadomo kiedy i jak i czy przypadkiem nie granatem.
- A mówiłam od początku. Każdego w okularach trzeba topić - splunęła na podłogę, mrużąc oczęta żeby lepiej widzieć w skaczącym świetle pochodni i tych z lightsticków i rac.
Zbiegło się kurew mundurowych, jakby nagle darmowe testy na HIV się w labie odstawiały. Byli i MP, był i Kudłaty z ekipą skautów za złamanego kredyta. Była też oczywiście Black 2 - coraz bardziej wkurwiona i zniechęcona do dalszej współpracy z kimkolwiek kto nosił pingle na oczach. Albo mundur. Albo w ogóle jeszcze oddychał. Wyglądało że ich flociarski trep sam ochoczo wjebał się na minę. Nie żeby go MP szukali, albo co… mierda. Całe życie z debilami.

Co niby miała potem powiedzieć Harcereczce, jakby przypadkiem jej przydupasa powinęli albo odjebali z miejsca? Że sorry, ale typowi się rozpruło i dołączył do statystyki ofiar? Brzmiało chujowo.
Dlatego piromanka wykazała się ogromnym, nieludzkim wręcz jak na swoje możliwości taktem i korzystając z zamieszania ogólnego podbiła do Kudłatego, stając tak aby go osłaniać chociaż trochę przed żandarmami.
- Mów co trzeba ogarnąć i wypierdalaj, putana estupida - wyszeptała, zezując na kręcącego się gdzieś za jej plecami naczelnego wafla MP - Tu chujem zawiewa, sam widzisz.

- No. Świeci. Burczy. I lata. Dobrze, że nie gada.
- Kruszynka pokiwała głową patrząc równie krzywo i podejrzliwie na to coś, unoszące się nad stołem w sąsiednim pomieszczeniu. Coś co pewnie było źródłem braku światła, komunikacji i w ogóle tych wszystkich zakłóceń dookoła.

- A może to rozwalić? - Gomes zastanawiała się bo chyba za grosz nie miała zaufania do świecącego, burczącego i lewitującego kamienia. Czyli czegoś co zachowywało się dokładnie na odwrót niż cała kamienista brać. Uwagę na szczęście dla Diaz i Mahlera a mniej szczęśliwie dla Gomes, usłyszał kapitan MP bo natychmiast zareagował ruszając w jej stronę i zgłaszając sprzeciw. Cekaemistka musiała oczywiście posłuchać w konflikcie z mundurowym do tego oficerem i to jeszcze MP. Ale na chwilę to zajęło kapitana.

- Cholera! - kapral też widać w tym migającym świetle dostrzegł kim jest ta druga grupa mundurowych bo złapał za łokieć Black 2 i wszedł do jakiegoś bocznego przejścia. Okazało się jakimś składzikiem na jakieś duperele i oczywiście było ciemno jeśli nie liczyć racy trzymanej przez marine. - W ambulatorium ogólnym pustki. Nie ma czym ludzi zszywać i szprycować. Sven zarządził zbiórkę sprzętu ale nie wiadomo co się tam znajdzie. To Mason mnie poprosiła bym sprowadził Kozlova i co się da z leków stąd. No to wziąłem chłopaków i przyszedłem. - marine wyjaśnił po kiego grzyba przylazł tutaj jak się okazało zaraz za oddziałem żandarmerii polowej.
- Dobra, powiem chłopakom a teraz spadam zanim się MP połapią. I dzięki za ostrzeżenie, wjebałbym się w sam ich środek. - kapral uśmiechnął się na koniec i sięgnął do klamki by nie przedłużać cierpliwości fortuny.

- Dobra, por tu puta madre! - poczekała aż Kudłaty zniknie za winklem i zaczęła jazgotanie... znaczy ekspresyjną formę wypowiedzi o podniesionej częstotliwości i masie gestów. Zwykle po tym lambadziarze się na nią gapili, więc odciągnie niepotrzebną uwagę od dymadełka Harcereczki. - Ej, doctore! Kończymy egzystencjalny ból dupy i zapierdalamy su trabajo, claró polla?! - raźnym krokiem podbiła do pijanego konowała i złapała pod ramię, ciągnąc do góry aby powstał na te krzywe, kacapskie szkity - Condor zatrukał o zapasy do składania cywilbany i reszty skautów w pasiakach. Ty też jesteś w zestawie, więc wyskakuj z fantów i zapierdalamy do laba poza tym burdelem. Tam prąd działa, pierdolniesz drina z lodem. Ale najpierw - wyszczerzyła się szczerym, poczciwym uśmiechem meksykańskiego ulicznika - Gdzie tu masz kibel? Od patrzenia na te krzywe, zakazane mordy srać mi isę zachciało - wyjaśniła wesoło, woląc nie wspominać, że woli poczekać jak MP zajmą się czterookim aby ona mogła pogadać z brodaczem. Miał, jebny coś załatwić.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 01-07-2018, 08:20   #359
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Zoey nie poddawała się. To była jedna z tych cech jej osoby, która sprawiła, że przetrwała wszystko i że była gotowa zrobić to co sprowadziło ją na to miejsce. Nie odpuszczała i trzymała się swojego zadania jak pit bull trzyma się kawałka surowej, krwistej krowy. Przeciskanie się przez tłum nie było tym co snajperka lubiła najbardziej, ale jeśli tyle wystarczyło by znaleźć faceta, który uratował jej życie dla niej było to małe poświęcenie. Patrzyła po twarzach, plakietkach szukając tej właściwej. W końcu udało jej się i do tego miała szczęścia, bo facet był w głównej sali. Odruchowo otrzepała się z mroźnego pyłu i ruszyła w kierunku paramedyka.

Zatrzymała się obok niego, przyjmując naturalną, dla niej, postawę wojskowej.
- Hey, nie miałam okazji wcześniej - zagaiła - Chciałam podziękować za postawienie mnie na nogi. - wyciągnęła rękę w jego kierunku.

Głowa eMPi odwróciła się w stronę rozmówczyni. Facet obecnie bez gazmaski na twarzy okazał się w kwiecie wieku. Spojrzał w dół na wyciągniętą rękę skazańca i uśmiechnął się. - Nie ma sprawy. Zrobiłem tylko swoją robotę. Cieszę się, że się udało. - powiedział łagodnie i uścisnął wyciągniętą dłoń.

- My, Parchy, nie jesteśmy towarem na który zużywa się zasoby niepotrzebnie - mimo gorzkich słów wciąż uśmiechała się - Więc dzięki - zabrała dłoń i na chwilę odwróciła spojrzenie rozglądając się wokół. - sorry za bezczelność, ale masz jakieś wskazówki jak lepiej wykańczać te ścierwo, albo jak ich unikać, bo nie sądzę byśmy za długo przetrwali mając taką wiedzę, jaką mamy teraz.

- Nie jesteście towarem na który zużywa się zasoby niepotrzebnie? - Antonović, wedle naszywek st. szeregowy, roześmiał się cicho gdy powtórzył wyrażenie użyte przez skazańca. Śmiech jednak zwrócił uwagę jego kolegi stojącego po drugiej stronie biurka bo spojrzał się w ich kierunku ciekawie. - Szkoda, że nie wiedziałem tego zanim się zatrzymałem i zużyłem na ciebie swoje zasoby. - powiedział pocierając palcem nasadę nosa wciąż lekko się uśmiechając.

- Kapitan też nie. Przecież to on nam kazał stanąć i sprawdzić. - dorzucił też ubawiony tą myślą drugi żandarm. Po chwili sytuacja uspokoiła się a paramedyk z naszywkami MP zdawał się być w pozytywnym nastawieniu.

Chwilę milczał gdy uśmiech gasł mu na twarzy gdy zastanawiał się pewnie co odpowiedzieć na drugą część pytania. W końcu wzruszył ramionami. - Po prostu strzelaj. Dają się zabić ogniem, stalą i ołowiem tak samo jak my. Tylko ich zawsze jest od cholery i jeszcze trochę. latego obszarówki się nieźle sprawdzają. Granaty, dużo granatów. I medpaki, dużo medpaków. Bo jednak zawsze cię któryś w końcu dorwie. - żandarm powiedział spokojnym tonem oglądając sylwetkę Grey 33. - Jesteś strzelcem wyborowym? - zapytał widząc pewnie jej główną broń albo czytając co trzeba na HUD.
Zoe co jakiś czas przytakiwała na co bardziej rozsądne stwierdzenia paramedyka. Uśmiechała się lekko unosząc kąciki ust spoglądając na dwóch żandarmów ubawionych żandarmów. Jej może było i mniej do śmiechu ale cała sytuacja była tak zła, że nie potrafiła się nie śmiać.
Na ostatnie pytanie Antonovica przytaknela i uśmiech spełzł jej z twarzy.
- Jeśli wcześniejsze życie ma jakiekolwiek znaczenie to tak. Był...jestem strzelcem wyborowym. Służyłam jako snajper w wojskach specjalnych. - wzruszyła lekko ramionami, zupełnie jakby to było coś normalnego dla takiej dziewczyny jak ona.
- Ale trudno mi się tutaj wykazać, bliski dystans nie jest tym co lubię. - wyjaśniła.

- Ano słabo tu z otwartym terenem jak nie trafisz na miasto albo lotnisko. - żandarm przytaknął ruchem głowy i spojrzał w górę jakby przez sufit mógł zajrzeć na ukształtowanie powierzchni na górze. - Szczerze mówiąc nadal nie jesteś w najlepszym stanie. Może spróbuj przejść się do ambulatorium. Kapitan już tam wysłał kogo się dało… A zresztą… - paramedyk zaczął mówić ale w końcu urwał i sięgnął do jakiejś przywieszki wyciągając z niej stimpaka. - Daj rękę. Poćwiczymy te niepotrzebne zużywanie zasobów. - powiedział wyciągając do niej swoją rękę i przyzywając do siebie gestem wolnej dłoni.

Zoe zawahała się, kiedyś bez poświęcania nawet chwili na myślenie podeszłaby do medyka i pozwoliła wbić sobie igłę w ciało, by trochę postawić ją na nogi. Teraz jednak będąc Parchem, perspektywa patrzenia na świat uległa diametralnej zmianie i Nyoka nie potrafiła od razu uwierzyć w ludzką dobroć. Zerknęła z lekką niepewnością na drugiego z żandarmów i po jednym oddechu uśmiechnęła się.
- Dzięki. - mruknęła podchodząc bliżej paramedyka i wyciągając rękę w jego kierunku.
- Jak długo tu jesteście? - zapytała dla podtrzymania konwersacji.

- Tu to znaczy gdzie? - Antonović prychnął rozbawiony pytaniem gdy wprawnie złapał za nadgarstek kobiety i wbił w nią stimpaka. - Jak tu w schronie to przyszłaś razem z nami więc chyba wiesz ile. Jak tu na księżycu no to już z parę tygodni będzie. Ciebie widzę dopiero co zrzucili. - paramedyk wyrzucił pusty już stimpak do kosza stojącego przy biurko a Grey 33 poczuła się od razu lepiej od wstrzykniętej dawki biochemii. - W każdym razie póki jest okazja to odpocznij sobie. Zjedz coś, spróbuj się przespać, przeprać czy co tam uważasz czy dasz radę. Bo zbyt długo spokojnie tutaj na pewno nie będzie. - poradził jej żandarm wskazując na salę w której gwar ludzki i sami ludzie tłoczyli się przy biurku i nie tylko.

- Ta, chodziło mi o tu, na księżycu - uśmiechnęła się słabo do mężczyzny i spojrzała przelotnie na swój nadgarstek. Chyba nigdy w życiu nie potrzebowała takiej ilości farmaceutyków by postawić się na nogi.. Snajper zazwyczaj jak już umiera to na śmierć.
- No, mieliśmy bardzo… chłodne, powitanie - mruknęła i podążyła za spojrzeniem Antonovića.
- Ta.. dzięki.. Pójdę się ogarnąć - dodała pod nosem, spoglądając na to w jakim stanie była.
- Trzymajcie się - skinęła głową żandarmom, mogła im zasalutować, ale nie miała do czego, a salutowanie do gołej głowy było odrażającym gestem dla byłej wojskowej.
Potem odmaszerowała, w kierunku jakiejś łazienki, by zapanować nad swoim ubraniem i właściwie całym swoim ciałem. Trzeba było się doprowadzić do stanu względnej używalności.
Prysznic był pierwszym przystaniem. Kolejka była niemiłosiernie długo, ale kiedy tylko Zoe poczuła wodę na swoim nagim ciele od razu poczuła się lepiej. Warto było czekać. Umycie się z posoki xenos, własnej krwi i pozostałości po krioburzy zrobiło swoje i morale od razu się podniosły. Mimo to widok brudnego plecaka i sprzętu zaraz po wyjściu spod prysznica wcale nie poprawił jej nastroju. Nyoka nie traciła czasu, ubrała się szybko i sprawnie, narzucając plecak ze sprzętem na plecy. Podpięła pistolet do udówki, sprawdziła ilość medpacków, amunicji i czy na pewno wszystko ma na miejscu, po czym ruszyła w kierunku poszukiwania jedzenia. Przydałoby się coś wrzucić na ruszt.
 
Lunatyczka jest offline  
Stary 18-07-2018, 22:55   #360
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 57 - Przerwa na lunch (38:30)

“- Zmarnowałem pół magazynka, a on ciągle żyje. Do diabła niech któryś poda mi granat...“ - “Szczury Blasku” s.16



Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klubu “H&H”; schron cywilny; 32 620 m do Blackpoint 4; 4 220 m od CH Grey 301;
Czas: dzień 1; g 38:30; 330 + 60 min do Blackpoint 4
Czas: dzień 1; g 38:30; 90 + 60 min do Greypoint 301




Black 8; damska toaleta



Wyświetlany ekran zgasł gdy skończyło się nagranie. Trudno było powiedzieć czy było przygnębiające czy pocieszające. Zależało jak ktoś chciał na to spojrzeć. Patinio żył. Hollyard też. I Sara. I wkurzająca reporterska suka oraz blondwłosa paramedyczka. Wszyscy byli na nagraniu pozostawionym Black 8 przez reporterkę IGN. Nagranie było jednak nagrane dość chaotyczne. Kamera trzęsła się w rytm tego jak poruszała się dłoń i ramie jakie ją trzymały. Wyglądało na to, że kręcono podczas ruchu. Gdzieś w jakimś ciemnym, niskim miejscu, oświetlanym tylko latarkami, gdzie dość żałośnie wyglądająca grupka uciekinierów, zbiegów i ich wspólników chyba właśnie kończyła swój marsz czy raczej czołganie się. Słychać było ich ciężkie oddechy, sapanie i urwane słowa.

… dawaj, jeszcze kawałek… weź go… ała… cholera… czekaj, złapię z drugiej strony… poczekajcie muszę lepiej go złapać… myślicie, że już wystarczy?... właściwie to gdzie jesteśmy?... cholera uciszcie go!... o kurwa, znaleźli nas!... zostańcie, zajmę się tym…

Obraz nieco się wyprostował gdy pewnie reporterka postawiła kamerę na podłodze. Do tej pory musiała widocznie iść mocno pochylona tak samo jak Herzog. Obie niosły na jakimś kocu majaczącego Latynosa w mundurze Armii. Sarah i Karl, oboje też z połamanymi nogami, mogli im pomóc o tyle, że ich też nie trzeba było nieść. Po części szli na czworakach wlokąc niesprawne nogi, po części czołgali się w niskich podziemiach chyba. Więc wleczenie żołnierza na kocu w niewygodnej pozycji gdzie trzeba było iść prawie zgiętym w pół lub na czworakach spadało na paramedyczkę i reporterkę.

W obrazie kamery widać było pełne napięcia twarze gdy spoglądały w kierunku skąd przyszły, ponad kamerą ale dlatego też byli dość dobrze widoczni. Gdzieś tam pewnie poszła i reporterka. Dopóki Karl nie kazał zgasić świateł. Obraz w kamerze zalała jednolita czerń. Ale nadal było słychać głosy i odgłosy. Chwila napięcia rosła dopóki Patinio nie jęknął boleśnie. Trójka oderwała się od obserwacji tego tunelu i zaczęła go uciszać. Najbliżej miała Herzog, przyklękła pewnie i zaczęła uciszać żołnierza. Kamera łapała też nieco odległy głos właścicielki. Nadal była słyszalna choć już słowa były niewyraźne. Rozmawiała chyba z kimś bo słychać było kolejne zestawy jej głosu i jakiegoś mężczyzny.

- Ciii, brachu, ciii… - w ciemności doszedł napięty głos gliniarza który chyba przeczołgał się bliżej kaprala Armii. Nie było widać co się dzieje ale brzmiało jak narastająca szarpanina, stukanie butów o posadzkę i coraz bardziej brzmiało jak narastające odgłosy walki. - Cholera, Elenio, to ja, Karl! Nie wyrywaj się stary bo nas wszystkich wsypiesz! Uspokój się! - syknął zdenerwowanym szeptem Raptor.

- Nie możesz mu czegoś dać? - zapytała zasapana i też zdenerwowana Sara. Też chyba mocowała sie z coraz bardziej szarpiącym się żołnierzem.

- Ma uczulenie na to co mam. Jakbym miała chociaż to co w ambulansie to bym mogła... auu! ugryzł mnie! - Herzog zdawała się być rozdarta i też chyba trzymała dłoń na ustach Elenio bo ten ją pewnie ugryzł i odgłosy stały się wyraźniejsze. Rozmowa z oddali jaka prowadziła reporterka na chwilę ustała. I zaraz potem męski głos z jakim rozmawiała Conti chyba coś zapytał. Olivia zaczęła coś z miejsca odpowiadać a bliżej kamery też widocznie toczyła się dalsza część akcji w ciemnościach. Coś zaszeleściło, rozlegały sie kolejne serie przyspieszonych oddechów i odgłosy szarpaniny zaczęły słabnąć aż ustały zupełnie. Słychać było tylko oddechy. Rozmowa reporterki też ucichła. Słychać było bliżej nieokreślony szum w ciemności.

- Chyba poszli. Odciągnęła ich. - szepnął niepewnie Karl.

- Co mu zrobiłaś? - zapytała niepewnie miejska architekt.

- Uśpiłam go na dobre. Będzie spał z kolejną godzinę. - odetchnęła zmęczonym głosem paramedyczka.

- Zostawiła kamerę. - Karl powiedział gdy ponownie zapalili latarki. Przez chwilę trójka przytomnych ludzi spojrzała zmęczonymi spojrzeniami prosto w obiektyw więc wyglądało jakby patrzyli wprost na widza.

- Pewnie wróci. Albo zabiorę ją i oddam jej jak będę wracać. Chodźcie, dalej, już niedaleko. - Herzog poczworaczyła do kamery sięgając po nią i cofnęła się z powrotem więc obraz zamazał się. Potem ją pewnie odwróciła obiektywem na dół by ją wyłączyć więc przez ten moment obiektyw złapał sylwetkę kaprala Armii o latynoskich rysach. Twarz wyglądała dość spokojne jak to u śpiącego. Ale też była i brudna i błyszczała od potu lub wilgoci jak i u całej grupki. Włosy miał przyklejone do czaszki, obsypane pyłem i grudkami błota też jak u pozostałych. Nie miał na sobie pancerza a jedynie wojskowy mundur, też podziurawiony w miejscach ran które powstały przez to wszystko co przebiło się przez pancerz. Leżał na jakimś kocu na którym obydwie kobiety transportowały go do tej pory przez te chyba podziemia. I koniec. Na tym nagranie się skończyło.



Grey 35; stołówka



Wybór lokalu rozrywkowego nie był zbyt trudny. Właściwie był dość oczywisty. Stołówka. Schron był urządzony czysto funkcjonalnie, nastawiony na pomieszczenie sporej ilości ludzi ale na niezbyt długi czas. Posiadał więc co trzeba by zapewnić byt i bezpieczeństwo kilkudziesięciu, może i kilkuset mieszkańcom ale na kilkanaście czy kilkadziesiąt godzin, pewnie maksymalnie do tygodnia. Nikt nie zamierzał tu spędzać tygodni czy miesięcy, ot, przeczekać kryzys, pewnie związany z krioburzą, a potem wyjść na powierzchnię do swoich domów i zajęć. Więc nie było potrzeby tracić miejsca na takie zbędne głupoty jak bar. Zwłaszcza, że barów od cholery było ledwo kilkadziesiąt metrów powyżej.

Niemniej jeśli człowiek nie był zbyt wybredny i potrafił się cieszyć colą, kawą czy herbatą to jednak stołówka mogła spełniać swoje zadanie. Obecnie było to dość niewiele ludzi więc pewnie było przed lub po standardowym posiłku. Przy ścianach stały automaty z napojami i przekąskami i jak stwierdził Grey 35 na szczęście nie były liczone za kasę bo w uczciwy sposób mógłby się obejść smakiem. Widocznie były wliczone na koszt gospodarza i sądząc po brakach za szybkami, sporo ludzi już skorzystało z tej hojności ale i sporo jeszcze zostało czy batonów, chipsów czy kolorowych napojów.

W każdym razie stołówka była o tyle dobra, że można było usiąść przy stole, wypić kawę, zagryźć zakąską a nawet zamówić jakiś posiłek. Za personel robili ludzie którzy sądząc po ubraniach też byli uciekinierami z klubu a nie regularnym personelem kuchni i stołówki. Niemniej w końcu posiłkowe gotowce były tak proste w przygotowaniu, że mógł je właściwie przygotować każdy. No tak samo jak konserwy był przystosowany do długotrwałego przechowywania. I pewnie z tej opcji korzystał ten improwizowany personel. Wśród niewielu osób obecnych na stołówce znajdowała się też Grey 33.



Grey 32; korytarz



Skład materiałów technicznych? Każdy kogo zapytała skazana wyrokiem sądowym kobieta dziwił się słysząc to pytanie i nie mając pojęcia gdzie ją skierować. Ona sama zresztą też nie. Nawet jak znalazła tam i tu szkic schrony z wyraźnie zaznaczonym punktem “TU JESTEŚ” to nie znalazła na oznaczeniach szkicu żadnej interesującej nazwy. Kuchnia, stołówka, kolejne sale mieszkalne, prysznice no ale nic co mogło być po nazwie źródłem zaopatrzenia do naręcznego multitoola. Wyglądało, że nie jest to schron - baza w której można było spędzać czas tygodniami, miesiącami i latami bez dostaw z zewnątrz i z dużą autonomicznością pod każdym względem. Raczej przechowalnia na czas krioburzy które chyba nie trwały nie dłużej niż kilka godzin. Schron więc nie posiadał instalacji zbędnych z punktu widzenia bezpiecznego przetrzymania dużej grupy ludzi, przez kilka czy kilkanaście godzin w unitarnych warunkach.

Właściwie jedynym potencjalnym źródłem na uzyskanie zasobnika do multitoola mogli być ludzie. Wojskowi albo cywile. Bo w tych podziemiach chyba tylko inny mechanik z podobnym multitoolem mógłby mieć jakieś zapasowe zasobniki. Tylko trzeba było go znaleźć. A potem nakłonić jakoś by zechciał jakoś odstąpić swój zapasowy zasobnik. W kapsule oczywiście na pewno były zapasowe zasobniki no ale do kapsuły to było ze schronu parę kilometrów śnieżnej zamieci nasyconej szponami xenos.



Grey 33; stołówka



Prysznic pomógł się odświeżyć tak samo jak wcześniejsza dawka bojowych stymulantów pomogła postawić kobietę z Obrożą na nogi. Można było się poczuć wreszcie jak człowiek. W pewnym momencie pod prysznic przyszła też jakaś kobieta. Dopiero wychodząc ze swojego Noyka na chwilę złapała wizerunek jej twarzy i ją rozpoznała. To była ta sławna reporterka IGN, Olivia Conti! Teraz zaś tak zwyczajnie przyszła pod zwyczajny, publiczny prysznic też pewnie po to by się odświeżyć.

Co do lokalu gastronomicznego nie było trudno do niego trafić a i wybór był dość ograniczony bo był cały jeden. Właściwie była to po prostu wspólna dla wszystkich stołówka. Na miejscu wyglądem nie różniła się specjalnie od jakiejkolwiek innej stołówki nastawionej na masowe podawanie posiłków dla dużej grupy ludzi. Podobne były i w więzieniach, i koszarach, większych zakładach pracy, statkach i tego typu miejscach. Czyli rzędy jednolitych stołów chociaż z osobnymi krzesłami a nie jak w więzieniu z przyśrubowanymi do stołów lub stanowiący jednolity odlew na wypadek gdyby kogoś korciło grzmotnąć krzesłem w strażnika czy współwięźnia. Dopiero po zgłoszeniu się do Parchów miało się jak na system penitencjarny Federacji dość komfortowe warunki jak osobną celę i to całkiem sporą. Za to nie było strażników ani innych więźniów jeśli nie liczyć etapu unitarki wspólnego dla wszystkich.

Był więc personel, też pewnie improwizowany bo ubrany jak goście z klubu a nie jak jakiś jednolity personel jakiegokolwiek lokalu gastronomicznego. Było jedzenie do zamówienia, kawa, herbata, nawet darmowe automaty z dodatkami pod ścianami. Był też inny Parch wśród nielicznych gości tego “lokalu”, Grey 35. Co najważniejsze można było jednak usiąść w spokoju, najeść się i napić do woli, całkowicie za darmo. Lokal widocznie stawiał posiłki na swój koszt. Dla zwykłych obywateli była to pewnie albo jakaś miejscowa tradycja albo niewielka uprzejmość zaś dla skazańców z zablokowanymi na Kluczach finansami to jednak było spore ułatwienie w legalnym załatwieniu czegokolwiek.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub “H&H”; schron Morvinovicza; 32 620 m do CH Black 4
Czas: dzień 1; g 38:30; 330 + 60 min do CH Black 4




Black 2



Realizacja planów Black 2 nie do końca poszła po jej myśli. Zaczęło się dość niefortunnie. Gdy szarpnęła Ruskiem za ramię, ten jęknął coś protestująco i Obroża widocznie przeczytała to za atak na obywatela Federacji bo poraziła niczemu niewinną Latynoskę prądem z dyscyplinarki I-go stopnia. Zmusiło ją to do odstąpienia a ciało parzyłą ją przez kilka następnych chwil. Któryś z żandarmów roześmiał się na tą obrożową reprymendę, któryś, coś mówił, że częściej powinno się co niektórym takie cwane urządzenia przepisywać to by ich praca była łatwiejsza i w ogóle niezbyt te stawianie Kozlova do pionu i motywacji wyszło.

Powiedział tyle gdzie są kible i mamrotał coś, że nigdzie nie idzie. W kiblu Diaz miała chwilę dla siebie i na ochłonięcie od skutków dyscyplinarki. I mogła się nasłuchać co się dzieje za drzwiami. A coś się działo. Nagle rozległy się jakieś krzyki. Jensen chyba coś protestował czy ostrzegał ale przez drzwi i odległość piromanka nie była pewna. Zresztą zlało się to zaraz z okrzykiem bólu jakiegoś faceta. Sądząc z podniesionych głosów reszty, pewnie jednego z żandarmów.

Nie słyszała przez drzwi wszystkiego co działo się w sąsiednim pomieszczeniu ale jednak na tyle wiele by załapać, że coś poszło nie tak z tym zabraniem lewitującej skały i doktora astroarcheologii. W końcu gdy wróciła do laba z żandarmów został jeden, podobnie jak Jensen stał on chyba na straży. Kapitan MP i reszta żandarmów znikli, chyba odchodząc gdzieś. Pozostały żandarm stał raczej na korytarzu przed wejściem do kanciapy z lewitującym i świecącym kamieniem no i naukowcem który go tak starannie badał. W ambulatorium został już mocno zrobiony Kozlov i brodaty chemik.

- Przygotowałem co się dało. - powiedział chemik wskazując gestem na sporą torbę a brodą wskazując na zalanego już na dobre lekarza który chyba miał w tym jakiś udział. Choć sam raczej nie sprawiał wrażenia, że mógłby w tym stanie pomóc w czymkolwiek komukolwiek.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172