Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-09-2018, 03:39   #371
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Współwinni zbrodni: Perun, Zuzu i Czitboy

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=rcbkQHLRXG8[/MEDIA]
W szeregu zbiórka, krótka odprawa i znów parchata grupa ruszała tam gdzie zawierucha, gnidy oraz bardzo realne ryzyko utracenia życia, o zdrowiu nie wspominając. Parę prostych zdań wyjaśnienia, padających z ust dowodzących skazanym na zagładę pierdolnikiem… nie dało się nie wyczuć pośpiechu. O dziwo lwia część związanych z nim powodów nosiła Obroże na szyjach, lecz to akurat było jak najbardziej logiczne - do dostarczenia bomby Parchy musiały być żywe, a im ich więcej, tym większa szansa na wykonanie zadania i uratowanie całej tej parszywej cywilbandy, wraz z paroma jednostkami naprawdę wartymi wysiłku.
Nash stała właśnie przed jedną taką plugawą istotą, gapiącą się na kryminalną zbieraninę ze spokojem spiżowego posągu. Profesjonalny, opanowany, zimny i bezwzględny… daleko mu jednak było do wyciosanej z kamienia figury. Ósemka wciąż czuła na ramieniu widmowe echo jego dłoni, położonej na pancernym naramienniku w geście wsparcia. Głupie, ludzkie odruchy które powinny być zarezerwowane dla drugiego człowieka, nie mięsa. Mięso miało wykonać zadanie - nie myśleć, nie marnować siły na durne nadzieje. Nie mogło zacząć uważać się za żywą osobę, to do niczego dobrego nie prowadziło… niestety los jak zwykle miał nieme prośby saper w głębokim poważaniu.
- Lotnisko. Status? - wystukała na holoklawiaturze, spoglądając na… swojego przyjaciela. Wciąż nie potrafiła wyjść z szoku, co się odwalało, ale się odwaliło i im dłużej trwał ów stan rzeczy, tym mniej jeżył włosy na rudym karku. Z tego też powodu odejście z bunkra ciążyło pokręconej duszy. Przywykła do obecności wysokiego Raptora, polubiła ją i choć serce rwało się Black 8 tam gdzie kaleczniak z przetrąconą nogą, racjonalna część umysłu bardzo dobitnie odczuwała niechęć przed opuszczeniem gliniarskiego otoczenia.

- Pewnie wlecimy w sam środek chujni, z gnidami na karku i jeszcze będą do nas napierdalać z laserów - Sanders mruknął do grenadiera dając upust niechęci ot tak, dla higieny psychicznej. Wystarczyło że zobaczył tego całego Hassela i dobry humor nabyty po integracji od razu szlag trafił, jakby ktoś go spałować i posadził na dołek na pełne dwie doby. Za głośno nie mógł marudzić, ani okazywać niezadowolenia, bo jakby nie patrzeć mieli ogarnięty transport do Greypoint i to lepszy niż rozklekotany strażacki wóz...a na pewno szybszy. Było jednak jeszcze coś innego, co trawiło serce parchatego lekarza niczym złośliwy nowotwór.
- Ja pierdolę - mruknął ciszej, nachylając się konspiracyjnie do łysego - Czujesz? Czujesz to kurwa? Jakieś cytrusy i inne gówno. Od ich dwójki - pociągnął nosem wymownie, gapiąc się najpierw na psiarczyka, a potem na rudą. Zrobił wybitnie skwaszona minę - Ech stary, nie wiem co te laski mają z tymi mundurami… i pewnie jeszcze wódę z nim chlała, zamiast nas poczęstować… tragedia panie, no tragedia. Nie dziwię się że Anatolij go tak nie trawi.

- No. Świat schodzi na psy.
- Fush pokiwał łysiejącą głową w zadumie gdy najpierw spojrzał na zagadującego go blondasa a potem na osoby o jakich mówił.

W tym czasie Raptor przeczesał wzrokiem grupkę skazańców i odpowiedział na jedyne pytanie jakie poleciało w jego stronę.
- Terminal główny jest w naszych rękach. Wieżyczki, część wieżyczek jeszcze działa. Nie mam pojęcia jak to wygląda dokładniej ale nie napalajcie się na spokojne lądowanie. HQ jest lepiej zorientowane co się u nich dzieje bo mają to za oknem więc radzę słuchać co do was mówią. - kapitan odpowiedział na pytanie Black 8 zerkając też od czasu na dwójkę pilotów w Obrożach.

- Zabezpieczyć lądowisko. Doprowadzić Grey to CH. Co dalej? - Black 8 wystukała serię kontrolną, skupiając uwagę na najbliższych minutach. Przepakować się, sprawdzić czy mają co trzeba. Zabrać rzeczy dla Herzog aby poskładania rannych…

- Długo wam tu zajmie? Coś trzeba przygotować? Bomba - skrzywiła się, sięgając po papierosa i niezapalonego wetknęła między wargi - Zobaczę czy jeszcze stoi. Będziecie tu bezpieczni? - dodała na koniec patrząc mu prosto w oczy. Zostawał z MP, Mahler chyba też. Do tego na terenie Morvinovicza - Produkcja zapasów. Wszystko na miejscu. Twój kumpel sobie poradzi. Wystarczą ładunki rurowe, mołotowy. Nic skomplikowanego.

- Kundle stary, kundle - Grey 35 wyraził swoje zdanie i aż westchnął boleśnie, bo go zakuło w klacie. Przełamał się jednak i dopowiedział już do elementu mało lubianego, żeby wręcz nie powiedzieć obrzydzającego żywot - To pakujemy się w pionolot, lecimy w syf i czekamy na dalsze rozkazy. Ale i tak dzięki. Za transport - jakoś przeszło mu przez gardło, a potem nikt mu nie powie że jest niemiły czy coś.

Gliniarz na chwilę przeniósł wzrok na Grey 35 ale nie skomentował jego komentarza. W zamian odwrócił się ku złotookiej saper i odezwał się do niej znowu.
- Od momentu startu przechodzicie pod rozkazy HQ. Oni przekażą wam dalsze polecenia. Najprawdopodobniej po załatwieniu tego zadania zostaniecie już na lotnisku dopóki nie trafi się kolejne. A nam nic tu nie będzie. - Raptor powtórzył swoje wytyczne podkreślając, że jego zadanie kończy się właściwie na wypuszczeniu grupki skazańców z bunkra i podstawienia latawca gdy będą już na powierzchni.

- Mierda… oczywiście że nie będzie - Black 2 uniosła oczęta ku sufitowi i zamrugała parę razy jakby jej coś wpadło do oka. Szybko jednak wróciła do mniej więcej pionowej obserwacji korzystając z okazji i wkładając łapę do latarenkowej paczki fajek po jednego kiepa - Ciepło, sucho, na dupki wam nie napada i jeszcze świń tu tyle, że da się robić wytwórnię bekonu - zapaliła papierosa i nie patrząc na sprzeciw albo i nie, to samo zrobiła z tym rudego kurwia - Ech, bebe… i jak ty sobie tu bez nas poradzisz, que? - tym razem wyraziła szczerą troskę nad losem psiarskiego żołnierzyka. Lampiła się na niego poważnie, jakby wcale nie było w okolicy tłumu gapiów - Por tu puta madre, komu będziesz życie układał? Jeszcze się zanudzisz z tego wszystkiego - pokręciła z jeszcze większym smutkiem głową i zaraz się rozweseliła - Ale tranuqilo cabrón, jak coś to niebiesko-czarna linia - postukała paluchem w słuchawkę - Zadzwonisz, powiem ci co mam na sobie i co właśnie robię… - wzruszyła beztrosko ramionami.

Zapalony fajek tlił się saper w ustach aż do momentu gdy nagle drgnęła. Złote oczy się zwięzły, z popalonego gardła wyleciał niski pomruk.
- Grey muszą odhaczyć CH. Ja. Muszę iść - skrzywiła się, woląc nie mówić za dużo aby nie być śmieszną, lecz nie o to chodziło - Ale. Ktoś powinien z wami zostać - wymownie popatrzyła na Diaz, a tej wyszczerz poszerzył się aż po ósemki. Podniosła kciuk do góry wyrażając aprobatę dla pomysło. Mierda… przynajmniej dupsko jej nie odmarznie.

- 13 Parchów. 2 pilotów. Obstawa. Damy radę - Nash podjęła pisaninę, rozglądając się po skazańcach. Wątpiła aby wszyscy dotarli do CH, jednak nie było co siać defetyzmu. Wróciła spojrzeniem do Raptora - Wam też się tu ktoś przyda. Swój. W przeciwwadze dla ruskich.

Sanders prychnął zirytowany. chciał być miły, do tego sympatyczny. Nawet kurwa podziękował a tamten zjeb tak perfidnie go olał. Machnął więc ręką i odwrócił się w stronę korytarza wyjściowego, zabierając ze sobą złamane serce.
- Śluza, Hell, Heaven, Latacz. Lotnisko i Greypoint. Chyba zapamiętamy.

- No to świetnie.
- policyjny antyterrorysta pokiwał głową i popatrzył na grupkę skazańców. - Grey muszą zasuwać na górę. Reszta z was niekoniecznie. Ale łatwiej będzie zorganizować wszystko za jednym zamachem. Nie wiadomo jak to później będzie. - powiedział patrząc na parę Blacków.

- No me toques los cojones, polla - parchata piromanka splunęła na podłogę, a papieros w jej gębie przewędrował z lewego kącika ust do prawego. Zrobiła dwa kroki i jakoś tak czystym przypadkiem stanęła przy gliniarzu. Równym przypadkiem oparła się o przedramieniem o jego ramię, uśmiechając się jakby właśnie ojebała chałupę sąsiada - Ktoś tu musi mieć na ciebie oko, tak na wszelki, si? Jakby tam się okazało że jednak tu wszystko cacy i w chuj porządnie. Będziesz miał na kogo pokrzyczeć, albo i skuć, wyrecytować prawa, a potem spałować - teraz już obcinała gada głodnym wzrokiem, oczywiście bez podtekstu. - No i Latarenka dobrze habla. Jesteś z familii...chociaż pies. Jest też Kudłaty. Musi z wami zostać ktoś ogarnięty - pokiwała łbem z czystą pewnością co do racji.

- Conti. Aka i jego ludzie - lektor Obroży zaszczekał krótko, poważna mina jego właścicielki na moment stała się mniej pochmurna - W razie czego Diaz może się z nimi ugadać i zabrać. Conti szuka sensacji, na lotnisku będzie się działo. Przygotowania, cały syf przed wyprawą. Jedno miejsce znajdą w transporterze czy czym tam przyjebali do nas.

- Dzięki za troskę ale nic mi nie będzie. Dołączę do was na lotnisku. I gdy dołączę chcę mieć wszystkich i wszystko na miejscu zanim wykonamy skok z bombą ku jaskiniom.
- Raptor nie ustępował w wykonaniu swojego planu i przeznaczonej w nim roli grupki skazańców. - A transporter Aki wolę sobie zatrzymać w rezerwie. A ma on ograniczone możliwości przewozowe. - widocznie rolę pancerki najemników też już miał obstalowaną.

- Ech, Condor… Condor. Ty już masz wszystko na swoim miejscu - Diaz mruknęła niższym głosem przejeżdżając paluchami po klacie psiego pancerza od góry do dołu i tak jakoś poniżej pępka - A w ogóle to czuje się dotknięta, claró? - skrzywiła się teatralnie i boleśnie sapnęła. - Que tal, już sobie fiestę zorganizowałeś po tym jak wyjebiemy latającym zestawem w miasto… przyznaj się. I to tak bez nas - na koniec skrzywiła się tak melancholijnie aż serce pękało na sam widok.

Od strony saper rozległ się kanciasty wizg. Uśmiechnęła się szybko i przymknęła oczy, chłonąc ostatnie minuty spokoju przed kolejna rozróbą. Nic na siłę, wszystko młotkiem… choć teraz nie pozostawał niesmak.
- Conti dostała cynę. Nagranie z sali operacyjnej. Resztki z chłopaków. I leki - wskazała wzrokiem na przewieszona przez ramię, wyglądającą na ciężką torbę - Będzie gotowe i - zawahała się, by dopisać zrezygnowana - Uważaj. Na siebie. Nie daj zabić. Widzimy się. Wkrótce. Lotnisko. Jak coś to dzwoń. Dzwoń. Masz dzwonić - syknęła krótko przez zęby, odwracając zażenowany wzrok - Że jest ok. Albo nie. Nie zapomnij.

- Chciałbym zorganizować sobie i nie tylko sobie fiestę. Ale niestety mam swoją robotę do wykonania. Ale dzięki za miłe słowo. -
gliniarz w końcu uśmiechnął się co nieco patrząc na jedyne dwa Blacki w tej gromadce. - Pilnujcie się i nie dajcie się zabić. Widzimy się na lotnisku. - skinął głową na pożegnanie.

Black 2 wyglądała nie dość że na wielce niepocieszoną to jeszcze wybitnie wzburzoną. Nagle się skrzywiła, zaczęła się też gapić gadzim wzrokiem, aż wreszcie przybrała minę urażonej niewinności i westchnęła rozdzierająco.
- Por tu puta madre… tyle żeśmy odjebali wspólnie, a ty co, que? - jawny wyrzut w całej sylwetce piromanki był aż nadto widoczny gdy tak stała i prawie omdlewała po łabędziemu - Suche nara i mamy wypierdalać? Ech Condor… serce mi łamiesz! - pociągnęła nosem.

- Ja też mogę ci coś złamać - Nash parsknęła, stukając z rozmysłem po holoklawiaturze. Dopaliła fajka i skiepowała go na ścianie - Podstawę czaszki. Rusz dupę. Lotnisko. Mamy co robić.

- Si, si… zapierdalać bo ci ten kuternoga kaleczny spierdoli
- Black 2 wcale, a wcale nie wydawała się dotknięta. No w każdym razie nie tak jak zachowaniem gliniarza, o czym znowu przypomniała, pociągając drugi raz nosem.

- Dacie radę. Teraz nie jest czas ani miejsce na kabarety i zabawy. Będę trzymał za was kciuki. - gliniarz położył dłoń na ramieniu jednej kobiety i pokrzepiająco klepnął w ramię drugiej. Odwrócił się zerkając czy reszta ze skazańców ma jeszcze do niego jakąś sprawę. Część z Grey 35 na czele już zaczynała opuszczać to zbiorowisko kierując się ku stołom i czekającym przy nich MP ze skrzynkami z uzbieranym wspólnym wysiłkiem sprzętem.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 15-09-2018, 15:23   #372
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Grey&Black

Nieregularna grupka skazańców stopniowo wychodziła to już była na korytarzu. Gdzieś tam z przodu, na końcu tego długiego, korytarzowego wycinka podziemnego owalu mieli czekać jeszcze MP przy wyjściu i te ich krabowate roboty. Jeden z nich miał towarzyszyć skazańcom w drodze na improwizowane lądowisko. Skazańcy jeszcze przepakowywali ostatnie elementy ekwipunku, poprawiali sprzączki, paski, liczyli magi, czasem ktoś się z kimś na coś wymieniał. Część mundurowych obserwowała ich przez drzwi czy z innej części korytarza. Jedni regularnie inni tylko zerkali a niektórzy w ogóle nie poświęcali im uwagi.

Za to okazało się, że jedna z osób zdecydowanie czeka na pstrokatą grupkę. Czarnowłosej pracownicy klubu pewnie nie pozwolono wejść na teren odprawy który został zarekwirowany i traktowany jak improwizowane koszary. Ale z paru kroków Tami zamachała do nich i zbliżyła się na tyle na ile dała radę.
- Heeej! - zawołała by zwrócić na siebie ich uwagę. - Wychodzicie? Na zewnątrz? Zabierzcie mnie ze sobą! - zawołała gdy już była blisko nich. Patrzyła głównie na “swoich” Parchów czyli dwójkę Blacków i 20-kę i 35-kę. Wydawała się być spięta i przejęta gdy wodziła oczami po znanych już sobie twarzach.

Chrypienie Ósemki zlało się w jedno z klekotem przeładowywanego karabinu. Wiedziała, po prostu wiedziała że o czymś zapomniała. Rzeczywiście, mieli zabrać dziwkę ze sobą. Specjalnie z tego powodu dała się zrypać Leemanowi jak tylko miał ochotę, a potem ładował ją każdy Parch po kolei… z tego samego powodu i w tej samej intencji. Skrzek rezygnacji wyrwał się z parchowej piersi, ale skoro coś się powiedziało, należało chociaż spróbować. Trącenie ramieniem olbrzyma o aparycji neandertalczyka, drugie identyczne w Diaz i Nash powoli podeszła tam gdzie klubowa panienka.
- Wychodzimy. Sami - lektor zaszczekał, złote oczy zwięzły się czujnie - Same Parchy. Tu wojsko, Hassel, jego ludzi i MP. Potem będą wracać. Dużą grupą. Na lotnisko. Będzie bezpieczniej. Przy nas źle skończysz. Nie będziemy cię pilnować. Nie będziemy zwalniać ani zawracać. Padniesz to padniesz. Coś cię zeżre. To cię zeżre - splunęła pod nogi i roztarła plwocinę butem nie przestając stukać w klawisze - Jedno tempo. Nasze. Mamy cel. Priorytet. Ty nim nie będziesz. Rozumiesz? - skończyła pytaniem, woląc się upewnić czy aby na pewno mówią w tym samym języku.

- Ogarniasz że nie masz szans, que? - Diaz nie bawiła się w podchody i waliła prosto z mostu - Kurwy rozjebią ci dupę zaraz za progiem. Nie masz pancerza, nie masz broni. Nie masz perspektyw. Było miło, si… ale to jest wojna polla, kapujesz? I słuchaj Latarenki. Nie będziemy ryzykować, mamy do eskorty już wystarczającą wycieczkę. Ale jak chcesz zdechnąć to zapraszamy - zaśmiała się krótko.

- Nie będę zawalać! - Tami wybuchnęła gwałtownymi emocjami bojąc się że tutaj utknie na dobre. - A oni mnie nie zabiorą! Nie jestem nikim ważnym a i tak się wszędzie wożą sami! - machnęła ogólnie w stronę sal gdzie przebywali mundurowi niespecjalnie się chyba przejmując czy ją usłyszą czy nie. Jeśli nawet usłyszeli to chyba nikt się tym specjalnie coś nie przejął. Nie bardziej niż można się przejąć widząc zdenerwowaną, obcą cizię w krótkiej kiecce która ma co zasłaniać i odsłaniać. - I widziałam, że zabraliście wcześniej Amy! I rozmawiałam z nią! I ja tutaj pracuję, nie od wczoraj, znam to miejsce, przydam się wam! - dziewczyna energiczne pokiwała czarną główką zgadzając się z własnymi słowami po czym czujnie spojrzała na Latynoskę która jako pierwsza nie powiedziała “nie”. Przyczepiła i wczepiła się w jej ramię i zbliżyła swoją twarz do jej twarzy. - Zabierz mnie! Jak chcesz to na miejscu zrobimy drugą turę! Tak jak tam w tej norze albo lepiej! No i mam te diamenty! Zapłacę wam! No i zgodziliście, obiecaliście, że mnie zabierzecie! Tutaj na pewno zdechnę prędzej czy później! Muszę się stąd wydostać! - dziewczyna mówiła szybko i rozgorączkowanym głosem rozglądając się po zebranych twarzach równie chaotycznym spojrzeniem.

Jedna rzecz nie dawała Nash spokoju. O dziwo tym razem nie chodziło ani o żadnego kaktusa, ani o psa… jakże pocieszająca zmiana tematów do zadumy.
- Masz bezpieczny teren. Chroniony. Wodę, żarcie, tlen. Zero gnid. Wygody - warknęła krótko i przekrzywiła kark aż zachrupotały kości - Czemu chcesz odejść? To tylko zmiana miejsca. Z lotniska cię nie zabierze nikt. Ta sama chujnia co tu. Ale. Tam są gnidy. Dużo. Walka. Oblężenie. Rozpierdol - uśmiechnęła się pod nosem - Diamenty? Pokaż.

Co prawda tej całej Tami daleko było do Promyczka, ale Diaz i tak odruchowo przygarnęła ją pod skrzydło w myśl zasady że lepiej przykleić foczę do pancerza niż odklejać ją od ściany.
- A masz skąd skołować blachę dla siebie? - spytała kontrolnie tak na wszelki.

- Blachę? Odznakę? No chyba bym jakąś znalazła… Ale to musiałabym poszukać… Ale sama nie pójdę! Pójdziesz ze mną? - kobieta dawała się obłapiać Black 2 chętnie i wdzięcznie do niej przylgnęła. Gdy mówiła widocznie zastanawiała się gdzie może być rzeczony przez nią przedmiot więc mówiła wolniej i z zastanowienie. Ale na koniec chyba zorientowała się, że może skazańcy chcą się jej pozbyć w ostatnim momencie więc znów zareagowała żwawiej.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 15-09-2018, 15:39   #373
 
Perun's Avatar
 
Reputacja: 1 Perun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputację
Grey&Black

- I nie jestem tak głupia na jaką się zwykle zgrywam. - odburknęła trochę nadąsanym głosem patrząc po twarzach dwójki Blacków. Przełknęła ślinę gdy rozejrzała się jeszcze bardziej dookoła, tym razem chyba sprawdzała czy ktoś poza ich grupy mógłby ich usłyszeć. - Rozmawiałam z Amy. Mówiła, że macie transport. Chcę się stąd zabrać tym transportem. Zapłacę. Mam czym. - powiedziała sięgając pod swój dekolt i wyjęła z niego niewielki woreczek. Po chwili otworzyła go i wyłuskała z niego niewielki, przezroczysty kryształek. Złapała go w dwa palce i przystawiła do napierśnika Black 2. Potem przesunęła nim wzdłuż pancerza i mały kryształek bez trudu zostawił na napierśniku zdolnym wytrzymać bezpośrednie trafienie ze szturmówki cienką rysę. Potem dziewczyna wzruszyła ramionami i schowała z powrotem kryształek i woreczek tam skąd je wyjęła.

- Sanders - odezwała się Grey 32, która wróciła do gromady bogatsza o ciągnięty wielki wór i naręcze butelek pod pachą. - Tlen dla ciebie, paramedyczny dezodorant... - oceniła przyglądając się opisowi opakowania. Przedmioty wcisnęła medykowi do rąk i kontynuowała rozdawanki dalej. - Ty masz aparat - oceniła Black 2 przeskakując do kolejnej osoby. - Ty masz hermetyka... - odpowiedziała do Lectici. - Ty łap - powiedziała do Black 8 wciskając jej butelkę z tlenem. - Ty... - spojrzała na Leemana - Za wielki jesteś - skwitowała starając się ocenić, która z osób będzie mogła najlepiej wykorzystać ograniczone zasoby.
Mając dwie ostatnie butelki spojrzała po reszcie mniej znanych twarzy.
- Fush, masz jakiś zestaw naprawczy...? - zawiesiła głos, uznając dwie ostatnie butelki za materiał do przehandlowania. - Jak chcecie większe, to jest jeszcze 5 strażackich butli - oceniła i zaczęła zakładać jeden z dużych zestawów na własne plecy.

- Blachę. Jej chodziło o pancerz - Sanders gapił się na Tami i po chwili rzucił jej taksujące spojrzenie. Podarek łaskawie przyjął, tym razem niczego nie komentując, zamiast tego raz jeszcze przejrzał sprzęt. Na rany nie narzekał, mogło być gorzej. - Zostań tu dziewczyno, nie ma się co pchać z nami. Życie ci kurwa niemiłe.

Drobny pokaz przypadł Ósemce do gustu do tego stopnia, że prawie się uśmiechnęła. W ostatniej chwili opanowała mimikę, obracając butlę z tlenem aż do chwili, gdy odrzuciła ją dziwce.
- Pancerz. Nie masz trudno - lektor skrzyknął, parch splunęła na podłogę - Musisz oddychać. I nie gubić się. Pójdziesz w środku - tego co stanie się przy jej rychłej śmierci z woreczkiem diamentów nie mówiła, jako rzeczy oczywistej. Miast tego wyciągnęła łapę oczekująco, a widząc minę krupierki dostukała - Pół teraz. Pół na lotnisku - złote oczy wskazały diamenty.

Czarnowłosa zręcznie złapała rzucony pojemnik z tlenem i oglądała go ważąc w dłoniach i wodząc po nim wzrokiem. Spojrzała zaraz na wyciągniętą dłoń Black 8 i przygryzła wargę z zastanowieniem.
- Jedna czwarta. Muszę sobie jeszcze wykupić miejsce na przelot. - powiedziała podnosząc wzrok z dłoni saper na jej złote oczy.

Fush podszedł w tym czasie do strażackich butli tlenowych jakie przywlokla Kurson. Wziął jedną i ważył chwilę w dłoniach. Podniósł ją w obu dłoniach i potrząchnął sprawdzajac ciężar i zawartość. Pozostali z grupki skazańcy też sprawdzali i przymierzali się do tego plecakowego pojemnika.
- A niech stracę. - grenadier machnął ręką i przyjął proponowaną wymianę paramedycznego zasobnika z tlenem za jeden komplet wkładów naprawczych. Reszta zaczęła przepakowywać się i przywdziewać butle strażackie na swoje plecy i przemodelować swój ekwipunek by uwzględnić te zmiany.

- Po co się tak stroicie? I tak wszyscy zginiecie. - prychnęła z pogardą nie wiadomo skąd nadeszła gotka. Złożyła ręce na piersiach i patrzyła na przygotowania skazańców z równą pogardą jaką okazywała im w mimice i spojrzeniu.

- Ja pierdole... - syknęła momentalnie Grey 32 słysząc ten konkretny głos z tą konkretną emocją z tymi konkretnymi słowami. - Ostatnia butelka dla tego, co odjebie ją na miejscu...

Black 8 zrobiła dwa kroki do przodu, stając tuż przed drugą kobietą i warcząc nisko patrzyła z zaciętą miną prosto w jej twarz.
- ⅓ teraz. Drugie ⅓ na lotnisku - syknęła w rytm syntetycznych słów - Albo szukasz drogi sama. Twój wybór.

Słysząc czarnowłose szczęście Sanders parsknął, a na jego gębie pojawił się żywszy wyszczerz.
- Co tam, nie chodzisz do McDonalda bo tam sprzedają zestawy Happy Meal, no nie?

Gotka posłała mu w odpowiedzi krzywe, przedrzeźniające spojrzenie połączone z podobnym ruchem głowy.
- Nie bądź taki mocny. I tak zginiecie. Rozwalą was te gówna ze szponami albo załatwi waz burza. Wszystkich nas to czeka. Wszyscy zginiemy i już jesteśmy martwi. Tylko wy, te wszystkie gnojki, jeszcze tego nie łapiecie. - zaszydziła z wyższością i złością Alex patrząc z nienawiścią na wszystkich przepakowujących się skazańców.

Tami nie zawracała sobie nią głowy pochłonięta negocjacjami z Black 8. Skrzywiła się i zacisnęła ze złości usta w wąską linię. Po chwili bicia się z własnymi myślami ze złością sięgnęła znowu za dekolt, odsypała z małego woreczka kupkę kryształków i przesypała ją z powrotem na podstawioną dłoń Nash. Sam woreczek znowu schowała za dekolt.
- Ale jak tak to macie na mnie poczekać. Muszę się przebrać, tak nie pójdę. - powiedziała nadąsanym tonem.

- Oj się sfrajerzyłaś skarbie. - roześmiał czarnoskóry Dent. Przekładając coś po kieszeniach podszedł do trójki stojących kobiet. - To ja jestem głównym drajwerem tej taksówki na jaką idziemy i to ja pobieram taks. Dawaj dolę dla mnie. - wykonał ponaglający ruch przyzywania dłonią wyciągnietą w stronę krupierki w krótkiej kiecce.

- To wylewanie żali ci pomaga? Tak sobie radzisz ze strachem zanim pójdziesz się ciąć bombką za choinkę? - Grey 35 nadal pogodnie dochodził do sedna problemu czarnowłosej gotki z wybitnie zaintrygowana miną. Drapał przy tym zarośniętą szczękę, aż pojawił się etap dzielenia doli.
- Ej, mnie też się coś należy za to składanie was co kwadrans! - dodał z pretensją, przepychając się pod diamentonośne źródełko.
 
__________________
Jak zaczęła się piosenka, tak i będzie na końcu,
Upał na ulicy i plamy na Słońcu.

Hej, hej…
Perun jest offline  
Stary 16-09-2018, 15:41   #374
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Pytania do kapitana były raczej zbędne. Cel i motywacja były wystarczające. Grey 32 ustawiła się do lekarza, by ten chemią doszlifował wszystkie siniaki, a następnie zarzuciła kotwicę przy zgromadzonych zasobach. Nic dziwnego, że sama nie mogła niczego zdobyć po ogłoszeniu zbiórki. Zabrała przydziałowe fanty w postaci dwóch magów do pistoletu, paru medykamentów i granatu. Generalnie chujnia... Wypytawszy o dodatkowy sprzęt - otrzymała odpowiedź negatywną. Wypytawszy o pancerz, który był w lepszej kondycji, niż to co miała na sobie z Grey 29 - otrzymała odpowiedź negatywną. Wszędzie była degręgolada i wszyscy ranni lub martwi nie bez powodu dotarli do swojego stanu. Ich pancerze nie dały rady.

- Nie ma chuja, że tak wyjdę... - podsumowała do siebie Grey 32 i czym podebrała się pod boki i stała chwilę w skupieniu. Rozejrzała się i zniknęła na parę chwil w głąb bazy.

* * *

- Dogulas - saper prychnęła pod nosem, wskazując na młodą dziewczynę z pompką u pasa. Swoją część diamentów zagarnęła do kieszeni na udzie, tam gdzie moneta od… cholernego kaktusa. - Widziałam co potrafi robić z łapkami. Zręczna bestia - skrzywiła usta w czymś co przypominało krótki uśmieszek. - Pewniejszy strzał - na koniec popatrzyła na czarnucha, unosząc kontrolnie jedna brew ku górze.

- Młoda, spierdalaj - sykneła po raz drugi blond technik, po chwili jednak naszła ją myśl, którą wyżyła przez moment. W końcu się zreflektowała i zbliżyła do Alex badając odpowiednio, czy na wizji nie ma gdzieś Mahlera, czy innego gównodowodzącego. Wyciągnęła ramię i objęła jej szyje w kumpelskim geście, który pod maską był siłowo wymuszony. Głos Grey 32 obniżył się do dość prywatnego. - Te wszystkie gnojki same się tu zgłosiły. Ty tu, kurwa, jesteś przypadkiem. Nie pierdol mi o umieraniu, bo to właśnie mam w planie od kiedy mam Obroże na szyi. To jest sto razy prostsze niż gnicie w celi przez 30 lat. Polecam decyzję. Świat będzie tobie za to wdzięczny. Czego tu, kurwa, dokonasz, co? Znowu ktoś cię przerżnie? Będziesz na zmianę żreć i srać aż skończą się zapasy? Tu się, kurwa, świat tobie kończy. Tu jest jebana klatka. Chcesz żyć w klatce do końca? Zamknięta jak zwierze? My wychodzimy, bo mamy jaja zdechnąć jak sami sobie wybierzemy. Nie bądź pizda - zaakcentowała szarpiąc nieco objęcie. - Zrób coś z sobą.

- Wychodzicie nie dlatego, że macie jaja suko tylko dlatego, że wam kazali. Jak nie to was rozwalą od ręki i zdechniecie na miejscu a nie na zewnątrz - Alex zrewanżowała się Kurson swoją ripostą. Wypowiedź nadal ociekała pogardą i jadem gdy dziewczyna spojrzała tej drugiej prosto w twarz. A, że stały obok siebie odkąd Kurson ją objęła w przyjacielskim geście to odległość wielka nie była. - A jak ktoś mnie przerżnie to na pewno nie ty - fuknęła jeszcze jak rozzłoszczona kotka. Nie zaszczyciła też odpowiedzią Grey 35 zadowalając się krzywym i obrażonym spojrzeniem jakie mu posłała.

- O nie! Już wam zapłaciłam za bilet! Z nią się dogadujcie! - zawołała desperacko krupierka widząc, że wokół niej zbiera się coraz więcej diamentowych sępów. Wskazała na stojącą Black 8 której właśnie przekazała pulę przezroczystych kryształków. Dent przestał się uśmiechać i podszedł bliżej do pracownicy klubu. Tak blisko, i tak nachylił się do niej jakby zamierzał ją pocałować. Tylko mina coś niezbyt na to zapowiadała. - I po co wam te kamienie? I tak wam zabiorą jak wrócicie na orbitę - powiedziała nieco ciszej chyba trochę przestraszona tym napieraniem obcego faceta.

- Bo chcę, żebyś mi je dała skarbie - wycedził cicho ale groźnie parch mający licencję pilota. Dziewczyna zacisnęła zęby i cofnęła się ciut do tyłu i głębiej pod opiekuńczy uścisk Black 2.

- Ależ kiciu - niespodziewanie odezwała się Leticia która kończyła zakładanie butli strażackiej. Podeszła do Kurson i Alex. Gotka widząc ten ruch spojrzała na nią. - Dziubusiu, jeśli my wszyscy zginiemy to kogo ty będziesz tak bardzo nienawidzić co? - zapytała łapiąc ją wolną dłonią za policzki, ściskając przez co rzeczywiście powstał dziubek z ust Alex. - I kto cię będzie przywiązywał do regałów albo zmuszał do pracy na klęczkach bo sama nie masz jaj tego zrobić co? No? I nie będzie ci smutno jak nas już nie będzie co? - cekaemistka zapytała ironicznie a w tym całym pancerzu, butli i bojowym oporządzeniu wydawała się kilkukrotnie górować nad szczupłą gotką masą i gabarytami.

- Nooo... - przytaknęła Grey 32 - A tak to zobacz. Mam tutaj takie coś... - pokazała buteleczkę z tlenem. - Na górze jest co prawda chujnia, ale z tym to nawet dasz radę. Oddasz tlen jakiemuś Parchowi, żeby miał lepiej? Dojeb im, weź dla siebie. A skoro już masz czym oddychać - przycisnęła aparat tlenowy do twarzy Alex - To pójdź z nami. Co tutaj sama będziesz robić? Zajebiesz się z nudów. A tak to będziesz mogła jebać Parchów cały czas. Patrz - wskazała na Leticię - Twoja ulubiona Parch będzie tęsknić. Kto ją będzie przywoływał do pionu jak nie ty? - nagabywała cały czas, tym razem bardzo powoli stawiając kroki w kierunku wyjścia, ciągnąć w objęciu swoją ofiarę. - A do ciebie już startować nie będę. Nudno się pieprzysz. Może wygadana jesteś, ale do robienia to jesteś ostatnia. Weź Sandersa na lekcje, to ten to jest pojeb. Sprzętu nie wyhodujesz, trudno, ale może wtedy bym się zastanowiła. A tak - szarpnęła ponownie wymuszonym objęciem - To się podszkolisz i będziesz mogła jebać wszystkich po równo.
 
Proxy jest offline  
Stary 07-10-2018, 19:40   #375
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 60 - Wyjście na zewnątrz (39:50)

“Już wcześniej bywałem na polu bitwy. Widziałem przyjaciół rozrywanych przez pociski i szrapnele. Wiedziałem wszystko o strachu i szaleństwie. Znałem sekret niewypowiadanej głośno radości zabijania. Ale to było coś bardziej pierwotnego. Brutalność na poziomie czystego, elementarnego zła. A jednak czułem się dobrze. Mimo całego tego horroru dobrze było w końcu zobaczyć wroga. “ - “Szczury Blasku” s.30



Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub “H&H”; poziom “The Hell”; 32 620 m do Blackpoint 4; 4 220 m od CH Grey 301;
Czas: dzień 1; g 39:50; 250 + 60 min do Blackpoint 4
Czas: dzień 1; g 39:50; 10 + 60 min do Greypoint 301




Black 2, 8; Grey 32, 35; korytarz




- Chciałabyś. Wszyscy byście chcieli. Przyznaj się, że na mnie lecisz. - gotka prychnęła patrząc i plując jadem pogardy na obydwie kobiety w parchowatych pancerzach. Ale piła głównie do Kurson którą dźgnęła palcem w napierśnik. - Wolę poczekać aż was zeżrą. I zdechniecie. Wszyscy tu zdechniemy. Ale wy w pierwszej kolejności, żałosne śmiecie. - czarnowłosa dziewczyna nie miała zamiaru zmienić zdania co do swoich poglądów na świat, obecną sytuację czy szans Parchów na wyjście cało z tej kabały. - Oj, chyba nie dostaniesz więcej lizaka. - Leticia wymownie położyła dłoń na zapięciu swoich spodni i pokręciła z rozczarowaniem głową ale dała sobie spokój z czarnowłosą gotką.

Ale czas było zacząć operację wyjścia z bunkra i przedostania się przez trzewia zrujnowanego klubu na powierzchnię gdzie miał czekać dropship. Z nie-skazańców, skazańcom towarzyszyła tylko ciemnowłosa krupierka ubrana obecnie jak na mroźną zimę. Chociaż bez broni i pancerza nadal wyglądała dość mizernie w porównaniu do uzbrojonych po zęby skazańców wyekwipowanych na wojskową modłę. Wydawała się jednak na zdeterminowaną aby wydostać się z podziemnej matni za jaki uważała schron.

No i zdalnie sterowany, mechaniczny droid, roboczo zwany krabem. Pokracznie wyglądająca machina o sześciu odnóżach będąca w istocie mobilną platformą broni ciężkiej, sterowaną przez operatora, w tym wypadku przez jednego z żandarmów jacy pozostawali w bunkrze. Po “odprowadzeniu” skazańców na improwizowane LZ, krab miał wrócić z powrotem do bunkra. Jeszcze tylko długi, lekko łukowaty korytarz i kolejne kraby pilnujące wejścia. Syk otwieranych wewnętrznych drzwi śluzy. Życzenie powodzenia od Hassela w słuchawkach. Wejście kolorowej, podleczonej gromadki do śluzy. Syk zamykanych drzwi i zaraz potem mechanizmy pracujące nad otwarciem kolejnych, tym razem tych zewnętrznych.

Pierwszy na świat zewnętrzny wyszedł krabowaty robot. Za nim ludzie. Przed nimi ukazał się już tak bardzo znajomy krótki korytarz i prowadzące w górę, ku sali z trzema kolumnami schody. Świat zewnętrzny zmienił się. Na ślady walk, ślady bombardowania, pożarów, zniszczeń nałożył się nowy czynnik. Korytarze i sale wydawały się zainfekowane jakimiś rakowatymi, organicznymi naroślami deformującymi ich zniszczony wygląd na jakiś jeszcze bardziej obcy i nieludzki.





Samych xenos jednak udawało im się unikać albo trafiali tam gdzie ich nie było nawet jeśli je słyszeli. Skrzeki, odgłos pazurów na ścianach. Szło im całkiem przyzwoicie, pstrokata grupka różnorodnych parchów w towarzystwie krabowatego robota przemierzała kolejne odmienione sale i korytarze. Aż natknęli się na zawalidrogę. Tędy którędy wydawało im się, że szli, biegli, czołgali się, uciekali czy wypalali sobie drogę poprzednio nie dało się przejść. A wszystkie okoliczne korytarze i drzwi wydawały się równie niepewne i odpychające, prowadzące w niewiadome trzewia zrujnowanego budynku.

Wtedy swoją użyteczność okazała pracownica tego klubu. Wskazała którędy trzeba pójść by ominąć te zakleszczone i zawalone a do tego posklejane w jakąś dziwną, bioniczną masę barykadę. Świat był inny. Do tego mało gdzie działało światło więc zostawały latarki. A plamy i snopy światła wydawały się żałośnie wąskie i skąpe, ukazywały świat pełen kontrastujących ze sobą detali i ostrych cieni w których co chwila wydawało się coś kryć i czaić. A, że poruszali się przez teren opanowany przez wroga nie musiało to być tylko wrażenie od podszeptów strachu na karku. Teren zaś skutecznie rozciągnął grupę w poszarpany peleton gdzie zwykle czołówka nie miała już kontaktu wzrokowego z końcówką. Gdy jedni zamykali za sobą drzwi jakiegoś pomieszczenia ostatni dopiero podchodzili by otworzyć drzwi do niego prowadzące. Tym razem wielkość kilkunastoosobowej grupy nie sprzyjała trzymaniu się razem w tak gęsto poszatkowanym ścianami i drzwiami, zaciemnionym budynku. Para kobiet z Black dodatkowo czuła nieznośne swędzenie. Zdawało się wzmagać z każdym kwadransem stając się dokuczliwe. Właściwie zaczynało już piec. Gdzieś w tych miejscach gdzie oberwały podczas eksplozji w trzewiach kościoła.

Pod wskazówkami opatulonej w zimową kurtkę, ciemnowłosej krupierki doszli do miejsca gdzie jeden korytarz dalej prowadził prosto a drugi odbijał w bok. Krab stanął na krzyżówkach i operator drona czekał na decyzję skazańców w którą stronę ma go skierować. Krupierka zaś nie była pewna którędy dalej iść. Znaczy prosto, doszłoby się do garderób dziewczyn a potem na główną część klubu i dalej po schodach ku “The Heaven”. A w bok, korytarz prowadził ku kuchniom i magazynom a stamtąd też dało się dostać na górny poziom.

Feler polegał na tym, że oba kierunki wydawały się równie ryzykowne. Ten na wprost, przechodził obok kabin dla dziewczyn jakie dawały występ dla indywidualnych klientów. Za szybami, tam gdzie normalnie siedzieliby klienci oglądający występ dziewczyn po tej stronie ściany i szyby, widać było w ocałałym świetle liczne, nieludzkie, ogoniaste sylwetki xenos. W świetle jedynej ocalałej tam lampy nie było widać wszystkiego ale wystarczająco wiele by zorientować się, że jest ich tam sporo w tym również te większe jak ta bestia jaka strąciła lądujące na dachu klubu latadełko. Nie było wiadomo czy stwory jakoś zorientują się o przemykających korytarzem ludziach czy nie. Trzeba było zaś przejść cały fragment długi na tuzin czy dwa kroków zanim znalazło się przy drugiej stronie zamkniętych obecnie drzwi. Na tą chwilę stwory zachowywały się względnie spokojnie więc chyba jeszcze nie wyczuły nowych, ludzkich sąsiadów za rogiem. Nie wiadomo było ile taki stan rzeczy się utrzyma.

Drugą alternatywą był ten korytarz prowadzący w stronę kuchni. Ten jednak wyglądał bardzo niezdrowo, spaczony jakimiś organicznymi naroślami.





Obydwie Black, rozpoznawały te dziwne, obłe narośle. Były podobne do tych jakie spotkały wcześniej, na powierzchni. Jakieś zarodnie czy co. Celowo lub przy okazji i tak działały jak ludzkie miny przeciwpiechotne. Ale nie były ustawione czy porzucone jedna za drugą tylko było trochę odstępów między nimi. Trudno jednak było ocenić czy udałoby się przejść na tyle ostrożnie i daleko od nich aby nie sprowokować je do eksplozji. Przy okazji, eksplozja prawie na pewno by zaalarmowała stwory po drugiej stronie lustra.

Było jeszcze coś. Nie zawsze i nie wszędzie ale widywali światło. Co prawda tam i tu, nadal światla na suficie czy ścianach działały, niektóre alarmowe koguty nadal zalewały okolicę migającym światłem ale jednak te światło jakie czasem natrafiali dziwnie kojarzyło się ze światłem latarki. I, że spotykali jej jakoś przed sobą to by też pasowało do latarki trzymanej ludzką ręką. Tylko było zbyt daleko albo zbyt krótko by stwierdzić coś więcej. Nie mógł być to nikt kto z nimi opuścił schron pod klubem ale też chyba błąkałby się po tych odmienionych trzewiach klubu.





Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; HQ; 36 320 m do CH Brown 5
Czas: dzień 1; g 39:50; 250 + 60 min do CH Brown 5




Brown 0



- Jakie mamy straty? - porucznik z emblematami “MP” na rękawie zapytał poważnym tonem ocierając rękawem pot z czoła. W odpowiedzi dało się słyszeć szybki ale rzeczowy meldunek sierżant o blond włosach. Wyglądało, że poważne. Stracili dwóch ludzi a z 700-ki Grey’ów ocalało tylko trzech. Niemniej wspólnym wysiłkiem udało się odeprzeć falę xenos jaka przełamała się przez kordon z wieżyczek. Brown 0 miała w tym swój udział siekąc zdalnie ołowiem po kolejnych falach stworów przez co do trzewi lotniska docierała ich na tyle mała liczba, że żołnierze, żandarmi i skazańcy dali radę ich odeprzeć. Właśnie kończyli prowizorycznie zalepiać wyrwę uczynioną przez furgonetkę jaka częściowo opanowana przez xenos wdarła do wnętrza terminali kierowana przez zdesperowanych Grey’ów. Walki w terminalu trwały przez ostatnie kilkadziesiąt minut ale teraz sytuacja była opanowana.

Swoje zrobił też numer z elektrociepłownią i podziemnym tsunami jakie urządzili xenos w kanałach pod miastem gdzie schroniły się przed szalejącą burzą. Stwory zostały przetrzebione. Niestety z powodu nielicznych ocalałych kamer nie dało się oszacować jak bardzo. Burza jednak cichła. Co prawda przez zabarykadowane żaluzjami ochronnymi okna przez które nadal było słychać wycie wiatru i umęczony materiał żaluzji, trudno było zauważyć jakąś różnicę. Niemniej jednak aparatura pomiarowa na wieży pokazywała, że żywioł traci na sile. Temperatura podniosła się już do “tylko” -40*C a wiatr osłabł na tyle, że już nie liczył się jak sztormowy. Ale wedle obliczeń komputera odczuwalna temperatura nadal oscylowała wokół -100*C a klimat mógł zabić nieprzygotowanego do niego człowieka w minutę lub dwie. Niemniej taką aurę już można było spotkać na dość ekstremalnych miejscach na rodzimej planecie wszystkich ludzi. A pogoda powinna się stopniowo poprawiać. W ciągu godziny, dwóch czy trzech powinna wrócić do normy sprzed uderzenia krioburzy czyli do tropikalnego gorąca. A wraz z poprawą pogodą należało się liczyć z wznowieniem działań tak ludzi jak i xenos. Chwilowo niepogoda wymusiła niechciany przez nikogo rozejm.

Drzwi otworzyły się gdy do centrali wróciła srg. Johnson. Odstawiła swój ckm i z ulgą zdjęła hełm z twarzy. Główne decyzje spadały na nią i porucznika Delgado. On był tutaj oficerem dowodzącym jako najstarszy stopniem ale był właściwie informatykiem a nie dowódcą polowym. Ona zaś była tylko podoficerem ale miała doświadczenie jako dowódca polowy. Przez ostatnią godzinę podział na stróżujących i mających pod nadzorem, żandarmów przysłanych przez centralę w kosmoporcie a całą, nadzorowaną i pilnowaną przez nich resztę wyraźnie osłabł. Wspólna walka, ponoszenie ryzyka i dzielenie niebezpieczeństwa połączyło wszystkich ludzi chociaż ta pierwotna granica nadal była wyczuwalna chociaż chyba mało chciana przez którąkolwiek ze stron.

Trzecią stroną była skazaniec w brązowych barwach. Przez ostatnią godzinę miała najpełniejszy obraz nad systemami bojowymi lotniska. Delgado bowiem przejął machinacje wokół kanałów i elektrociepłowni a kapral marine, Otten, zajmował się całym światem zewnętrznym począwszy od utrzymywania łączności z orbitą i kosmoportem po nawigowanie z ocałamymi jeszcze grupkami Greyów zrzuconymi tuż przed uderzeniem burzy wokół lotniska. Wśród tych rozbitków w szarych barwach też straty były spore. I na razie do lotniska udało się dotrzeć tylko 700-ce a zostało już tylko 10 minut oryginalnego czasu plus godzina rezerwy zanim Obroża zlikwiduje ich za nie wykonanie zadania czyli dotarcie do swojego Checkpoint.

Vinogradova też nie miała dobrych wieści. Atak co prawda udało się odeprzeć ale już wcześniej nadszarpnięte zasobniki amunicyjne wieżyczek teraz pokazywały alarmowo niskie stany a niekiedy ziały pustką. Wieżyczki nawet jak namierzały cel, wysyłając alarm do centrali na szczycie wieży to nie miały czym zlikwidować tego celu. Wyprawa do magazynu amunicji stawała się więc priorytetem. Niemniej część xenos prawie na pewno wdarła się i rozsypała po budynkach w trakcie ataku więc były spore szanse, że gdzieś się czają w zakamarkach budynków.

Do obszaru lotniska zbliżała się w tej zadymce śnieżnej kolejna grupka skazańców. Tym razem z 500-ki. Szli na piechotę, przez omiataną zamiecią, zmrożoną dżunglę. Wedle kaprala Ottena który dotąd ich monitorował, porzucili niedawno zdobyty wóz i przedzierali się na piechotę. Na razie jakoś z mozołem parli przez te zaspy, korzenie, odłamane gałęzie i porytą lejami ziemię. Na razie udawało im się nie natrafiać na zbyt wiele xenos. Dochodzili już do zewnętrznego skraju dżungli i zostawał im goły pas do ogrodzenia lotniska. A potem jeszcze same lotnisko nim gdzieś będą mogli się schronić. Ale byli już wycieńczeni, niedotlenieni i na wpółzamarznięci. Wzywali i wsparcie. Tymczasem obsada terminalu też była skromna i niezbyt miano kogo im posłać na to wsparcie. Zwłaszcza jak na ochrona wieżyczek robiła się z każdym nabojem coraz bardziej iluzoryczna więc czynnik ręcznej broni obrońców liczył się proporcjonalnie coraz bardziej. A jeszcze trzeba było posłać kogoś do magazynu amunicji i rozwieść tą amunicję do wieżyczek.

- To sprawa parchów. Niech parchy to załatwią. - zaproponowała w końcu blondwłosa sierżant, specjalizująca się w obsłudze broni ciężkiej. Po chwili zastanowienia się porucznik MP przystał na tą propozycję.

- May’u, pojedziesz z 700-ką. Spróbujcie zgarnąć tych z 500-ki. - zdecydował się wreszcie porucznik przydzielając Vinogradowej zadanie. Bez amunicji wieżyczki były mało użytecznie, nie bardziej niż kamery bezpieczeństwa zdolne wykryć przeciwnika. Z tym mógł sobie poradzić i Otten i Delgado. W pobliżu miejsca gdzie ci z 500-ki wyszliby z dżungli nadal była wieżyczka z amunicją. Pechowo zacięła się na początku walki więc nie mogła strzelać. Zdalnie niewiele można było zrobić ale gdyby do niej podjechać i włamać się do systemu prawdopodobnie powinno dać się ją odblokować. Wówczas mogłaby robić za wsparcie ogniowe w tym rejonie lotniska. A z tym taki informatyk jakim była Brown 0 powinien sobie poradzić bez trudu. W tym samym czasie blond sierżant z grupką MP mieli spróbować dojechać do magazynu z amunicją.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 20-10-2018, 00:22   #376
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=JB_fNVOPzyM[/MEDIA]
Klubowa dziwka okazała się nie tak bezużyteczna jak na początku Nash się obawiała. Wbrew pozorom przydała się wcale nie tak późno, pokazując przejścia obok pozornie zawalonych tuneli. Dzięki niej minęli parę irytujących przeszkód bez potrzeby otwierania ognia, ani też bardziej doraźnych metod eksploracji, równających się utracie sprzętu równie cennego, co nadszarpniętego wydarzeniami ostatnich godzin. Dodatkowym słodzikiem była ukryta pod pancerzem garść diamentów, lśniących hipnotycznie gdy spojrzało się przez nie pod światło i jeśli ktoś kiedykolwiek pukał się w czoło przy wzmiankach o miłości do tych konkretnych szlachetnych kamieni, wystarczyło aby potrzymał je w dłoni przez parę sekund… to samo stało się z rudą saper. Przemierzając zagnidzone korytarze podziemnego burdelu w towarzystwie pozostałych skazańców, nie umiała pozbyć się jakże infantylnej myśli… cholernego wspomnienia paru klejnocików mrugających do niej zalotnie z uwalonej zastygłą krwią i błotem rękawicy.

Niestety rzeczywistość upomniała się o parcha, atakując świądem którego ze względu na ciężki pancerz nie dało się podrapać. Irytował więc tym bardziej, podnosząc cierpiącemu i tak wysokie ciśnienie. Jakby przeklętych ran, złamań i oparzeń nie było dość, należało do kompletu nabawić się pokręconej wersji świerzbu stworzonej zapewne przez pokurwieńców z Dzieci Gai, albo skurwysynów z Federacji - jeden chuj. Oba gatunki wedle preferencji Nash, należałoby zutylizować, rozwiązując ich kwestie ostatecznie.

“Mamy ogon. Z przodu” - lektor tym razem milczał, gdy jego właścicielka stawiała na dyskrecję. Komunikatory otaczających ją skazańców zawibrowały od przychodzącej wiadomości tekstowej. - “Możliwe że Dzieci Gai. Kundle w mundurach zgubiły więźnia od nich. Ktoś go podpierdolił.”

- Jak z przodu to nie ogon, on byłby za nami
- Sanders mruknął pod maską tlenową, ukrywając pod nią wysoki poziom niezadowolenia z życia, pogodny, towarzystwa gnid, braku żelu do włosów i tego wszystkiego, co mu leżało na duszy. Poza tym ciążyła mu torba ze szpejem, jaka to obdarowała ga ruda od Blacków zanim na dobre zatrzasnęły się za parchatą wycieczka drzwi bunkra.

Od strony Ósemki rozległ się zirytowany syk, rzuciła też w medyka ciężkim… na razie spojrzeniem. Wydawał osie to lepszą opcja niż przyznanie, że wreszcie wykrakała z tym polem minowym, na które niby wolała wejść zamiast spędzać czas z Patino… niby.
Ostry okruch szkła utknął kobiecie w gardle i dziękowała losowi że nie umie już mówić. Ciężkie westchnięcie dało sie podpiąć pod irytację na G35 - lepsza opcja niż przyznać się przy świadkach do tego, co siedziało w rudej głowie.
“Dwie drogi. Walka i pole minowe” - dostukała, wskazując odpowiednie korytarze i zatrzymując rękę wyciągniętą przy tym drugim - “Nie wiemy ile bydlaków jeszcze tam się chowa. Ale wiemy co to jest. Zarodnie, wybuchające. Palą się. Oczyścimy korytarz napalmem i zapieprzamy dalej.
- Diaz. Leeman
- syntezator mowy wykrakał cicho - Spalcie to gówno przy kabinach. Reszta trzymać szyk. Cywil, medyk i piloci w środku. Przebijamy się na szybkości, do góry. Za sobą zostawiamy ogień - zakrakała do kompletu, wyjmując z przywieszki puszkę napalmu.

- A już miałam pytać, na czyje jaja spadnie ta decyzja... A tu proszę... - odezwała się po cichaczu Grey 32. Spojrzała za siebie, by sprawdzić, czy wskazane osoby znajdują się na odpowiednich pozycjach. Podobnie też jak po samym zrzucie obrała miejsce przy środku. Wcześniej Parchy twierdziły, że nie miało to żadnego sensu. Tym razem eskortowali osoby, które były dość kluczowe dla zadania. Przykleiła się więc do ulubionego medyka mając też obok pilotów.

Black 8 przyklękła na podłodze wyjmując ze swoich zasobów minę kierunkową. Ustawiła lekko wypukły plastik w kierunku korytarza prowadzącego ku profesjonalnym kabinom do podglądania tancerek. Teraz można było pooglądać w nich co najwyżej zębate maszkarony. Grupka ludzi zamarła nerwowo na tą zwłokę jaką saper potrzebowała aby ustawić minę. Dłonie zaciskały się nerwowo na broni, oczy rozglądały po ciemnych, zdeformowanych naroślami zakamarkach. Wreszcie rudowłosa saper wstała i dała znać, że gotowe. Jej miejsce zajęła więc para operatorów miotaczy ognia. Wiadomo było, że spokój zaraz się skończy bo strugi napalmu i pożaru na tak ograniczonej przestrzeni trudno było przegapić.

Dwie strugi płonącego żelu zalały korytarz. Ciężkie, klejące krople rozbryzgały się na drzwiach, ścianach, suficie, krzesłach i podłodze prawie momentalnie zajmując się ogniem. Ogień z rozgrzanego materiału zaś prawie od razu zaczął podpalać to co zdołał a ponad 1000*C potrafiło podpalić naprawdę sporo.

Strugi płynnego ognia wywołały też reakcję stworów za rozbitymi szybami. Dał się słyszeć już tak dobrze znany ludziom na Yellow 14 przeszywający trzewia skrzek. Dał się wyczuć ruch. Gdzieś pękła szyba, nie wiadomo czy od żaru płomieni czy rozbita przez te stwory. Jakiś nawet wypadł gdzieś przy końcówce korytarza ale nie zmusił się do wkroczenia w płomienie. Płomienie nie przeszkadzały jednak ołowiowi i stwór został rozstrzelany na miejscu przez kilka luf skazańców. Wydawało się, że bariera ognia chociaż chwilowo powinna odciąć te stwory od grupki ludzi. Plan Black 8 wydawał się więc na razie działać.

Potem na jej sygnał któryś z Grey cisnął granat w głąb korytarza z małymi, obłymi rzeczami. Nastąpiła krótka eksplozja przebijająca się przez przestraszone albo wściekła skrzeki xenos. Odłamki zagrzechotały po ścianach i suficie a wraz z nimi jakieś półpłynne, obrzydliwe coś, rozchlapało się po ścianach.

- Płoooń dziwkooo płoooń! - wychrypiał z sadystyczną satysfakcją Leeman patrząc na płonące języki ognia pożerające kolejne fragmenty korytarza.

- Teraz! Dawać! Miotacze za mną! - krzyknęła Grey 27 opuszczając lufę swojego ckm i ruszając w sam środek oczyszczonego korytarza. Para piromanów ruszyła razem z nią, w pierwszej trójce ustawiając swoją firmową broń po bokach cekaemistki. Ruszyli tak do przodu gotowi zalać przeciwnika ulewą ognia i ołowiu. Pozostali ruszyli zaraz za nimi. - Chodź tu! - Douglas złapała za łokieć chyba nieco oszołomioną albo przestraszoną krupierkę i poprowadziła za resztą skazańców.

Trójka z ciężką bronią na przedzie sprawnie torowała drogę. Nie wiedzieli gdzie właściwie mieli iść ale na szczęście Tami ocknęła się z chwilowego amoku i znów zaczęła krzykliwie nawigować. Korytarz prowadził do kuchni. Tam gdzie trzeba było, używano granatów do oczyszczenia drogi z tych minozarodni. Tylna straż była jeszcze w kuchni, obecnie zarośniętej i zdeformowanej jakimiś dziwnymi naroślami, że z trudem można było rozpoznać kuchenki, lodówki, szafki czy stoły. Wtedy za plecami, nieco stłumione, doszedł ich odgłos zdetonowanego claymora pozostawionego przez Black 8 przy krzyżówkach.

- Jest! Tam jest wyjście! - krzyknęła z nadzieją krupierka. Wskazywała na drabinkę prowadzącą do sufitu. No i pojawił się kolejny problem. Wyjście chyba było ale zbyt wąskie. Mieli ponad kilkanaście osób które musiały wspiąć się po drabince i wyjść pojedynczo przez właz. A nie było nawet wiadomo co jest po drugiej stronie włazu. I roboci krab nie mógł wejść po tej drabince. No i słychać było odgłosy pogoni xenos. Ze ścian, sufitów, wentylacji, drzwi i korytarzy. Wydawało się, że mają szansę ogarnąć grupkę ludzi zanim zdążą pojedynczo przeciurkać się przez te wąskie gardło.

- O chuj... No, kurwa, zajebiście... - rzuciła pod nosem Grey 32. Szybkie decyzje w podprogowej sytuacji po trochu miała przepracowane w swojej kryminalnej przeszłości, toteż propozycja od jej strony pojawiła się jako pierwsza. - Właz, napalm na ślepo, hermetyk, dron, reszta, drugi napalm zamyka - sprasowała całość w pojedyncze słowa układające się w kolejność elementów do wykonania podczas przedostawania się na drugą stronę.

Po drugiej stronie Nash milczała, obserwując właz, następnie przenosząc uwagę na drona i znów na właz. Wykrzyczany plan miał sens, ale nie jako całość. Pokręciła więc głową, zbierając się aby splunąć, lecz w porę przypomniała sobie o hełmie zakrywającym twarz. Zostawało więc ograniczyć wyrażenie niezadowolenia krótkim skrzekiem. Odpowiedział mu bliźniaczy skowyt pogoni z głębi korytarza. Czas uciekał.

- Za mały właz. Dron nie przejdzie - wystukała lektorem, nadając po kanale otwartym - Diaz. Wyskakuj z C4. Leeman. Zalej korytarz za nami ogniem i na górę. Douglas pilnuj się Sandersa. Sanders pilnuj Douglas. Gomes, Budgen lecicie pierwsi. Za wami lekarz, piloci i cywil. I Saikawa - przypomniała sobie o kolesiu z karabinem wyborowym. - Leeman pilnuj im dup i zamykaj ten pierdolnik. Fush miej na nich oko. Pilnujcie też góry. - popatrzyła na pozostałe towarzystwo - Teraz nie ma czarni, szary, różowi czy kurwa w paski. Mamy przejebane po równo - zrobiła krótką przerwę na wzięcie od Latynoski niepozornego pakunku i kiwnięciu jej głową. - Zawalam sufit, spadnie na dół. Ruchy - machnęła ręką na piętro i zakrakała ponaglająco, a na koniec zwróciła się do piromanki - Pilnuj mi pleców.

Olbrzym z butlami na plecach skinął łbem i wrócił do wyjścia na korytarz z jakiego właśnie wyszli. Reszta ludzi rozbiegła się po pomieszczeniu szukając możliwej ochrony przed sufitem jaki zaraz miał im się zwalić na głowy. Latynoska rzuciła rudowłosej saper płaski prostokąt. Black 8 musiała wspiąć się po stopniach drabiny aby umocować ładunek wybuchowy pod sufitem. Jeszcze gmerała przy wybuchowym plastiku gdy dopadła ich pogoń. Leeman co prawda zablokował płomieniami najszybsze i najłatwiejsze dojście do tego pomieszczenia ale dla małych, szybkich i zwinnych xenos to nie była jedyna droga dojścia do dwunożnych ofiar. U dwunogów wiec poszły w ruch karabiny, granaty i broń maszynowa.

Pierwszą falę pościgu ludzie spacyfikowali ogniem i ołowiem akurat gdy Nash zeskoczyła na ziemię po zamocowaniu ładunku. Zdążyła odbiec w jakiś kąt gdy ładunek eksplodował. Pod sufitem huknęło przez mgnienie oka uformowała cię ciemna kula z dymu i odłamków która natychmiast rozszerzyła się na resztę pomieszczenia a fragment sufitu runął na dół z ogłuszającym łoskotem. Wybuch oszołomił nie tylko ludzi. Chwilowo atak xenos załamał się. Jedynie wielonożna maszyna, obojętna na takie skutki uboczne dalej wykonywała swoje obowiązki bez zarzutu prując z ciężkiej broni do widocznych celów. Czy były podczas szarży na ludzkich sojuszników czy zdezorientowane ogniem i wybuchem, maszynie nie robiło to żadnej różnicy.

Wykonanie planu Nash zaczęło się sypać prawie od razu. Przy pierwszej okazji wyszło, że jednak są bandą a nie oddziałem. Wybuch pod sufitem zrobił sporą wyrwę w tym suficie. Część tej płaskiej dotąd powierzchni zawaliła się tworząc skos po którym od biedy, przy pomocy wyrwanych drutów zbrojeniowych lub nawet i drabinki można było się jakoś wspiąć na wyższy poziom. Wyższy poziom zaś nie chciał współpracować. Wraz z sufitem do wnętrza pomieszczenia wdarła się krioburza, ze swoją ujemną temperaturą, wichrem zatykającym dech i rzucający zmrożoną masę drobin w oczy, szyby hełmów i wizjery. Widoczność spadła do kilkunastu kroków, czasem tylko kilku. Xenos również nie zamierzały dłużej zwlekać. Zaatakowały kolejną falą. Ludzie, skazańcy, bandyci, cywile niezdarnie brnęli przez rumowisko, czasem sobie pomagając a czasem nie.

Na górze, już w “The Heaven” też trwała walka. Ledwo pierwsze parchy zniknęły z widoku na dole już doszły stamtąd serie broni maszynowej, szturmowej i eksplozje granatów. Potem był już tylko chaos. Praktycznie dało się zauważyć jedynie towarzysza obok, czasem kogoś przed lub za. Xenos przemykały czasem między ludźmi jakby też oszołomione tymi warunkami i walką, zupełnie jakby ich nie dostrzegały. A czasem dostrzegały i wówczas było krwawo, szybko i brutalnie. To była szybka, indywidualna walka, nie było mowy o żadnym planie czy zbiorowym działaniu. Każdy próbował odnaleźć i uratować siebie, co najwyżej towarzysza obok. Grupka jako całość przestała istnieć. Rozbili się w obcych korytarzach, salach, drzwiach, zawaliskach gruzu, otumanieni mglistą zadymką, ogłuszeni wichrem i odgłosami zbyt bliskich eksplozji.

Dopiero zorientowali się gdzie są gdy byli na zewnątrz. Dokładniej gdy przez wicher dał się słyszeć wizg silników latadełka. Gdy przez burzę, już na zewnątrz dało się dostrzec reflektory lądującej maszyny. Hassel jednak dotrzymał słowa i nie skorzystał okazji by pozbyć się kłopotliwych skazańców. Maszyna wylądowała przed klubem ledwo pewnie namierzyła ich Obroże. Tak naprawdę w tej zadymce drogę do improwizowanego lądowiska dało się odnaleźć tylko dzięki namiarowi z Obroży. Nawet światła było widać dopiero gdy ktoś zdołał się wydostać z budynku a to już był finisz całej wędrówki z pomieszczenia z rozwalonym obecnie sufitem.

Docierali do ładowni dropshipa tak jak i przebijali się przez te ruiny luksusowego do niedawna klubu i tą zamieć. Chaotycznie i pojedynczo, wycieńczeni psychicznie i fizycznie. Gdy na miejsce dotarły Diaz i Nash z trudem mogły mówić. Dźwiganie poszatkowanego chłopa postury Grey 20 było nie lada wysiłkiem. Przedźwigały go z największym trudem. Para pilotów już siedziała w kokpitach wykonując procedury przedstartowe i odcinając się od reszty rozhermetyzowanej ładowni. Podobnie krupierka i łysiejący grenadier zdołali przywlec ciężko rannego biologa. A Budgen i Avare nieco wcześniej dowlekli ciężko ranną Gomes. Ale nie udało się dotrzeć wszystkim. Obroże pokazywały znacznik Grey 33, Zoe Noyka jako KIA. Nikt nie wiedział gdzie, kiedy i jak zginęła i chyba nikogo to nie obchodziło. Była też jeszcze trójka żywych którzy wciąż błądzili gdzieś wewnątrz klubu nie mogąc znaleźć drogi na lądowisko. Słychać czasem było ich przekleństwa w komunikatorach, wrzaski albo przez zamieć i ściany budynku dało się słyszeć odgłosy ich broni. G 32 - Kurson, G 35 - Sanders i G 88 - Saikawa. Jeszcze żyli ale jeszcze nie było ich na pokładzie.

- Maszyna gotowa do startu! - przez głośniki w ładowniach i jednocześnie przez komunikatory dał się słyszeć ponaglający głos Denta. Skrzeki xenos też ponaglały tak samo jak huk ciężkiej broni niewrażliwego również na krioburzę robota. Krab, sterowany przez operatora MP z podziemnego bunkra chwilowo dawał radę zastępować ludzi w oczyszczaniu podejścia do lądowiska ale jasne było, że otwarty teren zdecydowanie sprzyja zmasowanemu atakowi xenos a nie pojedynczemu, nawet ruchomemu gniazdu ciężkiej broni jaką był kroczący dron.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 20-10-2018 o 01:05.
Zombianna jest offline  
Stary 20-10-2018, 00:40   #377
 
Perun's Avatar
 
Reputacja: 1 Perun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputację
Zgubił się. Albo to reszta się zgubiła. Nie wiedział w którym momencie i kiedy ale gdy zorientował się, że nie widzi żadnego człowieka przed sobą, za sobą ani wokół siebie było już za późno. Został sam. W tym labiryncie wewnątrz którego wszędzie walały się gruzy, szalała wichura i widoczność spadała od kilkunastu do kilku kroków. Gdy się wchodziło przez jedne drzwi nawet przeciętnego pokoju to była loteria czy przeciwną ścianę i w niej dziury lub drzwi będzie widać czy nie. Trudno było się zorientować gdzie właściwie jest i którędy powinien teraz iść.
- Maszyna gotowa do startu! - w słuchawce zelektryzował go ponaglający głos Denta. Większość grupy już dotarła do latadełka co pokazywał HUD. Tutaj w ruinach klubu przenikniętego na wskroś arktycznym mrozem i wichrem zostało ich zagubionych może dwóch czy trzech ostatnich.

No nie...to się nie działo naprawdę. Za jakie grzechy, oszukał kogoś? Źle życzy, albo przeszedł na czerwonym lub nie dał na tacę w kościele?
- Kurwa mać! - warknął przez maskę, gubiąc oddech z nerwów i wściekłości.
Pieprzona mgła, pieprzone ruiny, pieprzone gnidy i pieprzone parchy latające maszyną załatwioną przez pieprzonego Hassela.
- No do chuja, bez jaj! Czekajcie na nas! - wydarł się przez komunikator ruszając pędem na oślep i w kierunku który wydawał mu się właściwy. - Jesteśmy niedaleko!
 
__________________
Jak zaczęła się piosenka, tak i będzie na końcu,
Upał na ulicy i plamy na Słońcu.

Hej, hej…
Perun jest offline  
Stary 20-10-2018, 02:04   #378
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Kurson kompletnie nie była pewna gdzie się znajduje. Ale na pewno nie tam gdzie powinna się znajdować. Czyli na pokładzie podstawionego latadełka. A, że było już podstawione świadczył ponaglający głos czarnoskórego pilota w komunikatorze - Maszyna gotowa do startu! - czyli teraz już mogli odlecieć w każdej chwili! A ona wciąż była “tutaj”. Tylko nie miała pojęcia gdzie właściwie jest to “tutaj”. Poza tym, że to naziemna część zdewastowanego klubu. Nie widziała nic dalej niż kilkanaście, czasem tylko kilka kroków. Xenos wyskakiwały z każdej strony i na każdym kroku. Nie miała pojęcia gdzie są pozostali. Ale sądząc po oznaczeniach na HUD prawie wszyscy już byli na pokładzie powietrznego transportu. Po klubie zostało ich dwójka, może trójka. I chociaż HUD pokazywał linie proste do celu, a nawet nie taką straszną odległość do pokonania to w odnalezieniu drogi w tym labiryncie był mało użyteczny. Na przykład teraz powinna zasuwać korytarzem prosto wedle HUD ale HUD miał wgrane tylko zarys budynków i ulic. Do poruszania się po mieście to wystarczało ale przy poruszaniu się przy większych budynkach było mało użyteczne. Teraz bowiem ten korytarz okazał się zawalony. Poprzedni kończył się zablokowanymi drzwiami. W innym była taka banda xenos, że nie było co marzyć, że w pojedynkę stawi im czoła. Czas uciekał, metry niekoniecznie, dobra wola, lojalność i cierpliwość tych co już dotarli do mety stała pod znakiem zapytania.

- Zajebiście... - rzuciła pod nosem komentarzem, który przez adrenalinę prawie od razu został zapomniany, że w ogóle miał miejsce. - Napierdalaj, Sanders! - rzuciła już bardziej świadomie przez radio szukając w głowie koncepcji wyjścia.

Konsekwencja jebanej determinacji narzuciła kolejne elementy odnalezienia drogi do domu. Pierwszym było wybadaniem drogi na słuch. Na zewnątrz szalała burza, podobnie jak szalały silniki latadełka, czy ogień prowadzony przez żywych. Drugim było wybadaniem drogi na oznaczenia na ścianach, po których złaziła większość czasu przebywania w schronie, oczywiście też z zaznaczeniem, że jest bardziej zainteresowana ewakuacją na zewnątrz, niż ucieczką ponownie do schronu... Brak strzałek można było zrekompensować wywołaniem krupierki przez radio. W końcu znała każdy zakamarek tego miejsca. Jakiekolwiek charakterystyczne elementy mogłyby jej wystarczyć na przekazanie wartościowych wskazówek.

- Dawać na radio tą lalunie! Niech gada jak biec dalej! - uniosła głos przez komunikator. - Sanders! Czytaj napisy na ścianach! - poleciła sama poczyniwszy coś podobnego, szukając nowych korytarzy.

Zawsze na czarną godzinę był odłamkowy...
 

Ostatnio edytowane przez Proxy : 20-10-2018 o 02:14.
Proxy jest offline  
Stary 22-10-2018, 20:42   #379
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 61 - Mroźne przyzimnienie (40:00)

“Dobra, wylądowali. Przygotuj oddziały ratunkiwe Kostas. Pora oddzielić plewy od ziarna. “ - “Szczury Blasku” s.10




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; pokład Falcon 1; zachodnie lotnisko; 35 900 m do Blackpoint 4; 60 m od CH Grey 301;
Czas: dzień 1; g 40:00; 240 + 60 min do Blackpoint 4
Czas: dzień 1; g 40:00; 0 + 60 min do Greypoint 301




Black 2, 8; Grey 32, 35; pokład Falcon 1



Oblepiona szarymi plamami zamarzniętego, metanowego syfu, zgrabna wojskowa maszyna leciała równo i pewnie prowadzona ręką pilotów. Za zapaskudzonych zmrożonymi szczątkami i organicznymi i nieorganicznymi oknami słabo dało się podziwiać widoki na zewnątrz. A i żywa obsada latacza miała raczej inne priorytety niż oglądanie widoków za oknem. Nawet takich magicznych, jak kłębiąca się w bezpiecznej odległości pod brzuchem maszyny krioburza. Dla oka było to całkiem ładne widowisko. Szare zazwyczaj chmury pokrywały powierzchnię Yellow 14, cały krater na obszarze kilkudziesięciu kilometrów zdawał się tonąć pod tą chmurzastą pierzyną. Z tej watowatej zasłony tam i tu wystawały jak jakieś skalne ostańce najwyższe budynki w tym kraterze. A nad tym widokówkowym widoczkiem majestatycznie unosiła się zasłona zielonkawego nieba z dominującą olbrzymią tarczą gazowego giganta wokół którego krążył ten księżyc i niewielkim krążkiem gwiazdy centralnej o jakiej mówiono, że jest najstarszą gwiazdą do jakiej udało się dotrzeć ludziom.

Wewnątrz spokojnie lecącej maszyny sytuacja była o wiele mniej spokojna. Straty bezpowrotne przedarcia się z klubu do LZ wynosiły dwie osoby. Jeszcze w klubie stracili Grey 33, strzelec wyborową Noykę a podczas osłony LZ gdy czekali aż trójka zaginionych parchów do nich dołączy xenos wykończyły Grey 83, blondwłosą Avare, speca od dronów i robotów wszelakich. Jak zginęła snajper to chyba nikt nie wiedział, nie udało jej się dotrzeć na LZ. Avare zginęła gdy z resztą skazańców osłaniała LZ. Wydawało się, że nagle ziemia wokół niej wybuchła i wrzask kobiety zmieszał się ze skrzekiem atakującego xenos. Stwór wciągnął ją z powrotem do jamy i w słuchawkach jeszcze przez moment słychać było wrzaski rozdzieranej żywcem kobiety. Wrzaski szybko umilkły a Obroże zarejestrowały zgodny zestaw płaskich linii i oznaczyły status Grey 83 jako KIA.

Ale czekając na powrót trójki zaginionych skazańców jacy błąkali się gdzieś w labiryncie zbombardowanego, nadpalonego, zawalonego gruzem, postrzelanego i przesłoniętego oślepiającą mgłą klubu ponieśli kolejne straty. Pierwsza oberwała Diaz. Na Black 2 skoczył, przewalił i miał już zamiar rozpruć jakiś ogoniasty maszkaron. Uratował ją krabowaty dron czy raczej może jego bezimienny operator z naszywkami MP na rękawie. Dron rozstrzelał maszkarę a z bliska efekt bezpośrednich trafień z cieżkiej broni był masakrujący i poszatkował, pokawałkował i zdmuchnął prawie stwora z powalonej Latynoski. I chociaż cała akcja od skoku stwora do jego brutalnej i drastycznej śmierci trwała sekundy to i tak zdołał on poważnie poszatkować kobietę na tyle, że musiała trochę się odczołgać do otwartej rampy Falcona a trochę została przywleczona do środka przez płaczącą krupierkę. W tym mrozie łzy zamarzały prawie natychmiast więc oczy czarnowłosej, opatulonej zimową kurtką dziewczyny błyszczały się od zamarzniętych kryształków.

Kolejnym poszkodowanym był Grey 35. Sanders oberwał jeszcze w klubie, gdy już prawie dobiegał do jakiejś wyrwy w ścianie i widział za nią reflektory czekającego latacza. Czyli czekali! I wtedy coś szponiastego zwaliło mu się na plecy, powaliło na podłogę i zaczęło rwać żywe ciało pazurami. Przetrwał ten nagły atak pewnie dzięki pancerzowi który pochłonął część uderzeń szponów i swojej wprawie w walce kontaktowej i przewadze masy. Przeciwnik okazał się znacznie mniejszy od człowieka i gdy stracił moment zaskoczenia i pędu nie był już taki trudny do pokonania. Ale zabrał blondynowi czas, nerwy i zdrowie. Gdy wreszcie kolbą uderzył w bok łba wieloszczęki zwalił stwora z siebie i dobił znowu miażdżąc kolbą jego łeb na dobre był już nieźle spóźniony i zakrwawiony tak własną jak i xenosową juchą. Dał radę tylko truchtać ale w końcu powstał znowu na nogi i trochę chwiejnie ale wytruchtał się wreszcie z labiryntu klubu i ujrzał latarki na broni i hełmach reszty cieniutkiej linii otaczającej latadełko. Dalej pamięć odmówiła mu swojej służby więc obudził się leżąc na usyfionej odmarzającym błotem, krwią i wszelakim syfem podłodze lecącego już latacza.

Wewnątrz ładowni widok był żałosny. Z połowa skazańców oberwała i to poważnie albo podczas próby wyrwania się z “The Hell” i przebicia się przez zagruzowany “The Haven” albo podczas osłony LZ. Wszyscy próbowali złapać oddech i siedzieli ciężko na ławkach przy burtach lub podłodze. Nikt się prawie nie odzywał, raz, że ciało i umysł zwykle jeszcze były na wpół zamarznięte a dwa mieli tylko parę chwil na złapanie oddechu.

- Uwaga, zaraz schodzimy do przyziemnienia. Szykujcie się. - w głośnikach pokładowych i przez komunikatory skazańców doszedł ich głos Denta. Dent też oberwał. Nie wiadomo kiedy i jak dokładnie ale podczas walk o utrzymanie LZ. Jakiś przypadkowy postrzał trafił głównego czarnoskórego pilota więc stery przejęła Douglas, która dotąd była drugim pilotem. Grey 86 rzeczywiście zaczęła obniżać lot maszyny i dało się wyczuć jak schodzą do tego przyziemienia.

Poza stratami osobowymi mieli też niespodziewane osobowe zyski. Ostatni z zagubionych parchów, Azjata o specjalności strzelca wyborowego dobiegł do LZ przed klubem w trzech osobach. A dokładniej on sam i jakieś dwie inne osoby ale w zamieszaniu nie było czasu sprawdzać kto jest kto. Ledwo ostatni ludzie zaparkowały się do wnętrza ładowni i maszyna wyrwała w górę nawet nie tracąc czasu na zamknięcie tylnej rampy. Na LZ zostały tylko ciała zabitych stworów, ślady po eksplozjach granatów, wyrwa w której zginęła Avare i krabowaty dron który dalej pruł ze swojej ciężkiej broni do nacierających do końca fal xenos. Od jego operatora usłyszeli jeszcze krótkie “Powodzenia!” i tylna rampa się zamknęła chociaż chwilę wcześniej metanowo - amoniakowo chmury przesłoniły widok na ten ziemski padół.

Z dwójki obcych gości jedną osobę Black rozpoznały bez trudu. Była to młoda, wytatuowana fanatyczna terrorystka z “Dzieci Gai”, Olsen, która zdaje się powinna być zamknięta w izolatce ambulatorium w prywatnych, podziemnych kwaterach Morvinovicza jako główny więzień. Faceta nie rozpoznawały ale wyglądał jak doraźnie uzbrojony cywil. Był młody, brudny, zmarznięty, przepasany bandoletem z granatami, pistoletem w pasie biodrowym i pm w dłoni. Widać było wyraźnie, że opiekuję się i chroni Olsen od wszystkich i wszystkiego. We dwójkę usiedli na jednym z siedzeń a raczej on ją posadził obok siebie a ona dalej nieprzytomna bezwładnie złożyła głowę na jego ramieniu. Oboje czy raczej on, bo był przytomny, próbowali odetchnąć i złapać oddech zanim zacznie się kolejny etap tego rajdu przez płotki.

- Będzie trochę trząść. Temperatura na zewnątrz -30*C, bardzo silny wiatr 40 km/h, temperatura odczuwalna -67*C. Za minutę jesteśmy na ziemii przy Checkpoint 300. Uwiniemy się to skoczymy do 800-ki. Ktoś musi zostać filować na latadełko jak my będziemy w naszym Checkpoint. - w głośników znów popłynął głos Douglas i wydawała się skupiona i skoncentrowana. Wydawało się, że warunki na zewnątrz czyta z aparatury pokładowej. Krioburza znacznie już osłabła ale z ludzkiego punktu widzenia niewiele to zmieniało. Dalej panowały syberyjsko - arktyczne warunki które dla ludzi bez odpowiedniej ochrony były zabójcze.

Douglas spieszyła się i nie było to dziwne. U wszystkich Grey stoper zbliżał się do 0 i zaczynał już odliczać ostatnie 60 minut czasu rezerwowego. A na pokładzie mieli dwie różne grupy Grey’ów a więc dwa różne Checkpointy do odwiedzenia. Na chwilę drzwi do kabiny pilotów otworzyły się i wyszedł przez nie zakrwawiony i schylony Dent który też miał sprawę do załatwienia w Greypoint 301. A Douglas w kolejnym. - Z osłoną z lotniskowych wieżyczek słabo. Ammo im się pokończyło. - obwieścił Dent siadając na ławce przy burcie kolejnego newsa.

Maszyną rzeczywiście znowu zaczęło trząść gdy zeszła na tyle nisko by wejść ponownie w obszar pod panowaniem krioburzy. Potęga natury miotała latadełkiem jak dziecko trzymaną w ręku zabawką. Maszyna dość mocno opuściła dziób do dołu więc wydawało się, że bezwładnie spada na ziemię jak kamień. Nie dało się samodzielnie ustać na nogach, kto się czegoś nie złapał albo nie przypiął ten leciał na łeb i szyję na ścianę oddzielającą ładownię od kabiny pilotów. Z zewnątrz znów dochodził opętańczy ryk wiatru a wnętrze ładowni pociemniało gdy chmury przysłoniły światło dzienne i niebo.

- Uwaga! Otwieram rampę! Przyziemnienie za 3! 2! 1! Już! - z głośników rozległ się alarmujący głos młodej, myszatej pilot stawiając kogo się dało w stan gotowości. Rampa zaczęła otwierać się jeszcze w locie i momentalnie do wnętrza ładowni wdarł się mrożący całe życie ryk i wicher krioburzy. Maszyna nagle wyrównała i na chwilę zawisłą w powietrzu gdy rampa była otwarta już w prawie w połowie. - Kontakt! Wiele kontaktów! - krzyknęła ostrzegawczo Douglas widząc na pokładowych skanerach to, czego ludzie wewnątrz ładowni jeszcze widzieć nie mogli. Maszyna pokonała ostatnie metry i znieruchomiała przy wtórze jęków amortyzatorów. Rampa zaszurała o zmrożoną ziemię ukazując fragment jakiejś drogi, jakieś leje po bombardowaniu i nieruchome ciała stworów. Swojego celu, kapsuły desantowej będącej górą ich wybawieniem i odroczeniem widoku jeszcze nie widzieli. Ale wedle wskazań HUD była kilkadziesiąt metrów dalej, wgłąb tej omiatanej metanowym wiatrem i amoniakowymi chmurami drogi.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 01-11-2018, 01:31   #380
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Black 2, 8; Grey 32, 35; pokład Falcon 1

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=PTG3ftLJr8Q[/MEDIA]
Yellow 14 nie dawał zapomnieć o swojej renomie śmiertelnej pułapki, zwłaszcza tym których szyje okalały stalowe obręcze. Parę minut poza bezpiecznym schronem i już kolejna parchata dwójka pożegnała się z życiem w sposób równie nagły, co paskudny. Pozostali zaś cudem, lecz dotarli do latacza, wspierani przez drona żandarmów i zwykłą, ludzką determinację. Podróż okupili nowymi ranami, a gdy wreszcie padła na twardą, śliską podłogę ładowni, Ósemka czuła jak płuca palą ją żywym ogniem. Dla odmiany kończyny drętwiały z wyczerpania, drżąc niekontrolowanie przy najmniejszej próbie poruszenia. Taszczenie kloca pokroju Leemana lekkie nie było, nie mogli go też zostawić na pastwę gnid. Wystarczy, że Avare i Nyoka nie dały rady.

Pojawienie się spóźnialskich Black 8 zarejestrowała kątem oka, klęcząc na podłodze i oddychając chrapliwie pod maską. W życiu nie spodziewałaby się, że widok Sandersa tak ją ucieszy. Ich jaśnie medyk mimo ran dotoczył się do latadełka, a saper kamień spadł z serca. Udało się, kurwa jego mać, prawie już byli w domu… a raczej na lotnisku, gdzie pod ziemią czekał ukryty przed MP pieprzony kuternoga o lepkich łapach i niewyparzonej gębie. Kobieta pozwoliła sobie na krótki uśmiech tryumfu. Wieźli na pokładzie potrzebne zapasy medyczne, lekarza… i to mimo masy perturbacji po drodze. Hassel chwilowo był bezpieczny, Mahler tak samo. Zostawało mieć tylko nadzieję, że pod nieobecność elementy kryminalnego, sytuacja w bunkrze nie spierdoli się dokumentnie.

Pokonawszy pierwszą słabość po morderczym spacerze, parchata saper rozejrzała się po ładowni i wtedy dostała obuchem przez rudy łeb. Na ławeczce, w najdalszym kącie leżała poszukiwana przez każdego zaplutego mundurowego na Yellow kobieta - święta, wieszczka. Niebezpieczna terrorystka. Obok niej, niczym ponury sfinks, przycupnął obcy z mordy koleś, też prawdopodobnie z Dzieci Gai. Jej ochroniarz, wybawca… następny terrorysta. Na ich widok złote oczy wpierw się zwięzły, by zaraz otworzyć szeroko, gdy na zmaltretowanej bladej twarzy wykwitł cyniczny uśmiech. Przytrzymując się ściany Ósemka podniosła się do pionu, idąc powoli w kierunku sekciarskiego kącika. Zatrzymała się o parę kroków dając im bufor bezpieczeństwa, albo komfortu psychicznego. Obce elementy w Obrożach jak wiadomo nie budziły ciepłych skojarzeń. Gdyby tylko mieli więcej czasu…
- Jesteście cali? - syntetyczny głos lektora przerwał ciszę, skazaniec kucnął na ziemi grzebiąc intensywnie w kieszeniach. Wyjął z nich dwa stimpaki by rzucić je temu przytomnemu. W dobie kryzysu i prześladować terroryści winni zachować choć cień solidarności. - Potrzebujecie lekarza?

- Ja pierdole, kurwa - Grey 35 wyglądał jakby go ktoś przeciągnął po wysypisku i dole z szambem w jednym. Charczał leżąc na plecach i jak tylko mógł klął głośno na zły świat, głupich psiarczyków i jeszcze pierdoloną pogodę.
- No kurwa, do chuja… jebańce. Co za jebańce - sarkał i jojczył, wylewając ból egzystencji, aż do momentu gdy uznał, że w międzyczasie może się poskładać. Po gębie na szczęście nie oberwał.
- Ja pierdole… co za nora. W dupę rżnięty kurwidołek! - sapał wbijając w poranione ciało igły i powoli żegnając się z towarzyszącym mu od połowy wycieczki bólem. Ciągle nie wierzył. Udało się! Kurwa no! dotarł do pionolotu, poczekali na niego! Normalnie gdyby nie wściekłość i foch na świat chyba by ich wyściskał po kolei.
- Dzięki ludzie - powiedział na głos do parchatej zbieraniny, zbierając się z podłogi. Oni pomogli jemu, teraz jego kolej. - Podróż na lotnisko zajmie parę minut. Pierwsza baza zaliczona, nie? Gdzie ja kurwa miałem te prochy - mruknął, grzebiąc w wątłych zapasach i rozglądając się po innych skazańcach. - Ogarnę was po kolei, spokojnie. Maxa starczy dla wszystkich - na zakończenie wyszczerzył się promiennie.

- Zajebiście było... - rzuciła Grey 32 dysząc w strażackim osprzęcie oddechowym. - Blacki nauczyły się czekać na ludzi - przyznała kiwając głową przypiąwszy się do trzęsącej ławki. - Nash, następnym razem będzie trzeba wysadzać korytarze za sobą, nie przed sobą.

Mądry Parch po szkodzie. Największą cenę płaciło się, gdy wybuchał chaos. Z drugiej strony też ciężko było prowadzić zadania metodycznie, gdy braki w osprzęcie i przewadze sprawiały, że xeno miały przytłaczającą siłę. Nie było co liczyć na dostawę ciężkiego sprzętu, lecz odfajkowanie CH oznaczało zakupowy koncert życzeń. A to było marzeniem każdego parcha... Albo przynajmniej skupionego na zadaniu... Albo przynajmniej Grey 32, która była jedną z najbardziej ogołoconych ze sprzętu osób.

- Dobra, dobra, o chuj chodzi z tą dwójką? - wskazała głową Dziedzi Gai, których wcześniej nie miała sposobności poznać. - Te kurwie nie były w schronie. A jak byli na zewnątrz to coś mi się nie widzi, że jednocześnie ich xeno nie wjebało i wiedzieli o transporcie.

- Dzięki - facet wziął od Nash obydwa stimpaki i jeden wsadził do własnej kieszeni a drugi zaczął wsadzać do kieszeni majaczącej kobiety. Zmarzniętymi palcami i komuś innemu niż sobie to nie było takie proste. Kobiecie zaś topniał szron z czarnych włosów przez co wydawały się mokre i były mokre chociaż nie od wody tylko syfu jaki w tej chwili szalał nadal pod pokładem lecącej ponad chmurami maszyny. Na dość młodej twarzy nie dało się nie zauważyć ozdobnych tatuaży i kolczyków.

Facet podniósł wzrok gdy do ich trójki słownie dołączyła Grey 32. Spojrzał na nią mało przyjaznym wzrokiem lustrując ją wzrokiem po czym wrócił do dopinania kieszeni ciemnowłosej kobiety. Już udało mu się umieścić w niej stimpak od Nash i teraz starał się zapiąć jej kieszeń z powrotem aby go nie zgubiła. - Po drodze nam było - odpowiedział w końcu kończąc dopinanie kieszeni.

W międzyczasie Grey 35 też miał swoje zajęcia. Szybko oszacował, że jedynie nielicznie nie zostali podczas tego krótkiego rajdu przez zamglone mrozem gruzy ranni. Albo zaraz potem podczas obrony LZ przed klubem. W tym bardzo przydatny okazał się HUD który wyświetlał podstawowe parametry życiowe. Optycznie bowiem czy ranni czy nie, wszyscy byli zbryzgani od stóp do głów jak nie swoją krwią, to czyjąś, albo xenos, ich resztkami, albo zwykłym metanem i błotem a to wszystko teraz odmarzało pozostawiając po sobie mokre plamy syfu. Więc diagnozowanie ludzi w tym stanie było dość trudne no ale właśnie był HUD.

Musiał więc podejść właściwie do każdego po kolei i każdy kolejno wyciągał stimpaki aby mógł je wbić jak należy. Efekt był widoczny prawie od razu gdy chemia bojowych stymulantów przenikała przez żyły i rozlewała się po całym organizmie zagłuszając szok wywołany bólem czy utratą krwi, pobudzając ciało do kolejnego wysiłku. Gomes podała mu nawet 3 stimpaki by przestał ściemniać, że jest taki biedny i mógł sam się pokłóć tym chemicznym kopem.

- Anioły… przybędą anioły… - Black 8 usłyszała tak samo jak i facet o którego opierała się wieszczka jak Olsen mamrocze coś pod nosem.

Grey 35 od jakiś dwóch minut wyglądał na całkiem zadowolonego z siebie. Jakoś tak od momentu kiedy dostał od Leti prochy. Tak sama z siebie mu dała, za co podziękował jej skinieniem głowy i korzystając z zamieszania ujął pokrytą pancerzem dłoń przystawiając ją do swoich ust. Od samego początku wiedział, że na niego leci i to silniejsze od niej.
- Nie dość że piękna, silna, to jeszcze wspaniałomyślna - mruknął do niej z miną czystej niewinności zauroczonej tym oto cudem który mu się raczył zespawnić przed oczami. Niestety na więcej nie za bardzo było czasu. Po kolei kucał przy towarzystwie w Obrożach i z otwartym HUDem stabilizował po kolei pacjentów aż linie ich parametrów życiowych przestały przypominać smętnego fiutka biorącego kąpiel z podłączonym do prądu tosterem... no a potem blond śmieć rozkleił mordę czym z miejsca podniósł mu ciśnienie.

- Zamknij w końcu ten ryj jebany pasożycie - warknął jakoś tak znad cielska Leemana, rzucając w G32 pogardliwym spojrzeniem. - Mam ci kurwo przypomnieć kto zjebał podwózkę spod sklepu, a kto ją wygadał, że w ogóle przyleciała? Jak na razie cokolwiek trzeba załatwić, załatwiają to Blacki - prychnął, a potem machnął zakrwawioną ręką. W pierwszym odruchu chciał odpalił miecz i wreszcie upitolić problemowi łeb przy samej dupie. Niestety znajdowali się w powietrzu, Obroże przy śmierci nosicieli wybuchały. Na wszystko jednak był sposób. Wystarczyło przełamać atawistyczną, oczywiście jak najbardziej uzasadnioną niechęć i szybko oddalić linię komunikacyjna z bunkrem. A dokładniej tym całym Hasselem, taka jego mać. Czując jak prawie dostaje szczękościsku i łamią mu się zęby, nabrał powietrza, by mruknąć po linii zaś każda wypowiedziana sylaba kosztowała go więcej niż by musiał szorować gołymi jajami po żwirze.
- Tu Sandres. Powtórka spod sklepu. G32. Daj jej “dwójkę”... albo zaraz sam sukę zapierdolę, ale wtedy zrobi się nam dziura w kadłubie, a ciągle piździ - przememlał jęzorem parę razy i wydusił - Kapitanie.

- Zrozumiałem, bez odbioru - lakoniczna odpowiedź Raptora padła prawie od razu. Słysząc tą wymianę zdań i na pokładzie ładowni i w słuchawkach skazańcy zerkali ciekawie na głównych aktorów tej sceny. Przez jakąś chwilę nic się nie działo i dalej trochę bujało wewnątrz ładowni gdy maszyna przedzierała się przez jakieś turbulencje czy coś podobnego. I nagle w słuchawkach skazańców odezwał się już znajomy głos kapitana jednostki antyterrorystycznej lokalnej policji. - Grey 32. Za sianie fermentu kara dyscyplinarna drugiego stopnia. Bez odbioru - dało się słyszeć suchy, oznajmiający głos świetnie pasujący do jakiegoś sędziego oznajmiającego wyrok czy gliniarza wlepiającego mandat. I ledwo głos zamilkł, Grey 32 wstrząsnęły drgawki gdy od Obroży rozeszły się przeszywające jej ciało ładunki elektryczne parzące jej ciało. Trawiły ją tak z sekundę czy dwie po czym Grey 32 zawisła bezwładnie na swoim siedzeniu jak po trafieniu tazerem.

Z jednej strony bredzenie o aniołach, z drugiej pretensje i docinki pokrzywdzonego majestatu. Słysząc Grey 32, Black 8 wstała powoli sięgając do hełmu. Wdusiła przyciski, syknęło rozszczelnione powietrze, gładka maska podjechała do góry, a potem cały obły kawał stali wylądował na podłodze, odsłaniając spokojne, patrzące się ironicznie złote oczy, okolone ciemnymi cieniami i bladą twarz wykrzywioną grymasem odrazy. Saper równie ospałym ruchem zaczęła sięgać do pasa gdzie nóż… wtedy jednak wtrącił się medyk, zaraz potem eter przeszył głos Hassela, ich przeklętego stróża i chyba przyjaciela. Chyba… tak, to było bardzo prawdopodobne.
Cichy syk i splunięcie na podłodze stanowiło pierwszy komentarz, saper skierowała uwagę na Sandersa i przypatrywała mu się, zgrzytając zębami aż do momentu gdy prychnęła i zaskrzeczała coś kanciasto, co brzmiało dziwnie podobnie do przekleństwa.

- Czekać? Ja nie czekam - lektor wydukał beznamiętnie, co nadrobiła jego właścicielka, krzywiąc się cynicznie. Oderwała oczy od Blondasa i przejechała spojrzeniem po pozostałych parchach, wzruszając ramionami. - Zamykam tyły. Ktoś musi. Zanim jakiś idiota zacznie przeciskać drona przez za mały właz. To czas. Tracilibyśmy czas - macnęła po kieszeni, wyłuskując z niej paczkę fajek. Wyciągnęła jednego zębami, odpaliła z wyraźną przyjemnością, by finalnie obejrzeć dokładnie zmiętolony kartonik i rzucić Fushowi. Pamiętała że łysol też jara, a ona miała jeszcze zakitrane na czarniejszą godzinę parę szlugów w bezpiecznym miejscu.

Z fajkiem tlącym się między zębami, ruda saper wróciła do pozycji kucającej przy dwójce kultystów. Zaciągnęła się, po chwili jakby zmitygowała i ruchem dłoni pokazała to na żarzący się rulonik, to na tego przytomnego.
- Gnidy stąd. Gniazdo w rozpadlinie. Było tu, czy to sprawka tych z Floty? Federacja? Robili tu poligon? Czy znaleźli gniazdo i próbowali wykorzystać? - stukała nurtujące ją pytania, gapiąc się kolesiowi w oczy. - Kościół przy lotnisku, żywe bulwy z ludźmi w środku. Zmieniające ich w żywe bomby. Zarodniki? Ci co oberwali są zarażeni? Co tu się odpierdala? Czego tu szukaliście? - zrobiła krótką przerwę, prostując nagle plecy i odwracając się do Sandersa, a potem czarnej krupierki. - Pancerz. Broń. Przede wszystkim pancerz. Musisz mieć pancerz - wskazała na nieprzytomne ciało na ławeczce. - To ścierwo wylatuje. Mamy dość kłopotów żeby jeszcze patrzeć za plecy czy nie dostaniemy od niej nożem.

- Mówiłem od początku, że to trzeba zajebać bo będzie robiło problemy - Grey 35 pokręcił głową udając smutnego, ale tak naprawdę oczka mu się świeciły świńską radością. Chyba właśnie załapał co tak te laski latają za tamtym padalcem w mundurze. Całkiem przydatne skillsy miał i to na odległość, skurwysyn jebany. Nie żeby Sanders był zazdrosny, skądże!
- I nie ma sprawy ruda, nie ma za co. Ktoś ci kiedyś powiedział, że rzucenie “dzięki” nie zmniejszy ci fejmu, ani nie skurczy jaj? Nie? No to ja ci mówię - westchnął cierpiętniczo pokazując jak bardzo poczuł się niedoceniony za pomoc, wsparcie i całą resztę. Fochał się całe trzy oddechy, a potem wstał i zachęcająco wyciągnął rękę do Tami. - Co prawda ślicznotki wolę rozbierać, ale chyba tym razem zrobię wyjątek.

Tami zrewanżowała się sympatycznym uśmiechem ale nie skomentowała i nie wtrącała się w parchate porachunki. Blondasowi zaś zostawało rozpruć nieprzytomną Grey 32 z jej ekwipunku. I to szybko bo z szoferki latadełka padł sygnał, że zaraz będą kołować nad lotniskiem przymierzając się do lądowania.

- Nic nie wiem o żadnych bulwach i kościołach - ubrany po cywilnemu mężczyzna popatrzył na całą chryję jaka w ciągu parunastu sekund się rozegrała z nieprzytomną w tej chwili rosłą aktorką w roli głównej. - Gniazdo nie wiedzieliśmy gdzie jest. I nie mogliśmy go znaleźć. Zresztą nie po to na początku przylecieliśmy. Tylko przylecieliśmy za późno, już wszystko było ustawione. Daliśmy się zwabić w pułapkę czekali na nas. Rozbili nas, ścigali po całym księżycu. Ukrywaliśmy się. Nie daliśmy rady wykonać naszej misji. I utknęliśmy tu jak to wszystko wreszcie wyszło na jaw - facet w zimowej kurtce mówił z goryczą i wylewającą się z każdego słowa żółcią. Zamilkł świadom swojej klęski. Ale niespodziewanie odezwał się ponownie. - Ale to tylko początek. Dziś Yellow 14, jutro cała Federacja. Ludzkość jest zagrożona. Grozi nam wymarcie w ciągu pokolenia czy dwóch - dopowiedział jeszcze siedzący obok najbardziej poszukiwanej terrorystki facet. Maszyna zaczęła kołować szykując się do zejścia z powrotem w zmrożone piekło pokrywające dno krateru.

- Skąd wiedzieliście o gnieździe? Jaka misja? - Ósemka wystukała dwa najważniejsze pytania, przyglądając się mówiącemu w napięciu - Masz broń? LZ? Ewakuację? Księżyc jest odcięty, robią czystki. Lecimy na lotnisko, tam wojsko. MP. Dużo - skrzywiła się, mrużąc oczy i szybko coś kalkulując. Zgrzytnęła do kompletu zębami, wstając jednym zrywem zaś dopalonego fajka przygniata do podłogi butem. - 3 CH. Tyle musimy zaliczyć. Potem lotnisko. Ale - skrzywiła usta w czymś co nawet przypominało uśmiech - jest burza. MP i wojsko siedzą w bunkrach. Poza nimi - westchnęła, przymykając na moment piekące oczy. Królestwo za kwadrans spokoju, ach… marzenia. Nachyliła się nad cywilem, ściszając lektora - Mamy tam kogoś zaufanego. Ukryje was. Tak jak kryje już paru naszych. Z czerwonym nakazem. Sprzęt dobierzesz w Greypoincie. Zaraz. Przygotuj się. Potem przemycimy was w bezpieczne miejsce. I pogadamy. Na spokojnie. Teraz sam widzisz - machnęła ręką pokazując całość sceny. Potem zamarła jak mysz złapana w światła reflektora, sycząc pod nosem. Policzyła do pięciu, by finalnie wyciągnąć do rozmówcy dłoń i dostukać. - Asbiel.

Sanders w tym czasie z premedytacją ogołacał 32 ze wszystkiego, łącznie z odpięciem multitoola z nadgarstka i odrzuceniem go w najdalszy kąt ładowni. Podczas gdy Tami się ubierała, on po kolei odrzucał broń, naboje, stimpaki i cały szpej na kupkę. Stimpaki i chemię z miejsca rzucił Gomes, broń po zastanowieniu i słuchaniu skrzeku sytnetyka, podrzucił pod ławkę terrorystów.
- Co zbędne zostawmy tutaj - rzucił do reszty kolegów spod celi. - Nachapiemy się w kapsułach. Przyda się… a kurwa wszystko się nam przyda - westchnął w końcu.

- Jukka - odparł poszukiwany przez policję terrorysta podając dłoń skazańcowi. - Nie wiedzieliśmy o gniazdach. Mieliśmy zniszczyć stacje terraformacyjne. Tą na północy nam się udało ale ta na południu nadal działa - wyjaśnił Jukka, gdy już zaczynali zniżać lot szykując się do lądowania.

Tami w tym czasie próbowała się ubrać w pancerz ale przy opadającej szybko windzie w jaką zmieniła się obecnie maszyna szło jej to dość opornie. Zupełnie jakby nigdy wcześniej nie miała na sobie czegoś takiego. Zresztą Grey 35 też musiał zaprzestać swoich działań i wrócić na swoje miejsce zaczęło tak trząść, że nic i nikt co nie było przypięte czy przymocowane leciało w stronę dziobu gdy maszyna pruła na dół lotem nurkowym.

Grey 32 obudziła się na swoim miejscu tam gdzie dopadła ją dyscyplinarka. Ale szybko odkryła, że jest rozbrojona, nawet z pancerza i multitoola. A do tego związana. Jej pancerz właśnie kończyła ubierać czarnowłosa krupierka.

- Jaja... sobie... kurwa... robicie... - przebąknęła odzyskując powoli świadomość i władanie nad ciałem. - Gomes, kurwa... widzisz i nie grzmisz... Co wy znowu... odpierdalacie...

- Idziemy odhaczyć iksa. I po sprzęt - odpowiedziała spokojnie cekaemistka szykując swoją ciężką broń wsparcia do użytku. Stanęła przed tylną rampą i pozostali skazańcy ustawili się w pobliżu. Lądownik zazgrzytał wysięgnikami i amortyzatorami a zaraz potem zaczęła otwierać się ta tylna rampa. Do środka wdarł się od razu wicher krioburzy a pierwsze sylwetki wybiegły na zewnątrz. Kurson czuła, że bez pancerza i bez chociaż takiej zimowej kurtki jaką mieli cywile to jej chwile są mocno policzone jeśli ta rampa zostanie otwarta zbyt długo.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172