Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-09-2017, 20:55   #21
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Crack odszedł, a Nara pokręciła głową.
- Kilka pomysłów, wszystkie niebezpieczne. Chyba na razie więc jest to marzenie. Choć nie wiem czy powinniśmy czekać. Jak się rozejdzie, że ojciec was tu przyjął…
- Opowiedz mi o tych pomysłach. Mam trochę doświadczenia w takich sytuacjach. Może coś ci podpowiem. - Fałszywa dziennikarka usiadła wygodniej. Może choć tak będzie mogła pomóc tej dziewczynie.
Ojciec Nary krzątał się ciągle w zasięgu słuchu, ale dziewczyna podjęła wątek.
- Podobno najłatwiej kogoś przy granicy przekupić. Wojsko nie pozwala swobodnie podróżować nawet w obrębie kraju, ale nie są wszędzie. Do tego trzeba mieć jednak czym przekupić. Najlepsza jest ponoć twarda waluta jak to mówią. Drugim sposobem wydaje się przedarcie się przez dżunglę, tam granicy nie strzegą prawie wcale. Ale dżungla sama w sobie bardzo trudna do przebycia. No i jeszcze pozwolić komuś się przemycić, to już całkiem ryzykowne.
- Na twoim miejscu wybrałabym dżunglę. Tam niebezpieczeństwa są bardziej przewidywalne niż ludzie, których można przekupić. - Stwierdziła Shade. - Jeśli znasz się na biologii, powinnaś sobie poradzić z przetrwaniem w tamtych warunkach, posiadając odpowiedni sprzęt. Zdobycie wody i pożywienia to nie problem. Przede wszystkim warto zaopatrzyć się w broń, leki, środki owadobójcze i surowicę na jad węży. No i pamiętać o dobrych, wodoszczelnych butach i skarpetach na zmianę. Chodzenie z mokrymi stopami po tropikalnym lesie to paskudna sprawa. Cały bagaż najlepiej pakować do worków foliowych. Na nocleg lepiej wybrać drzewo. Przywiązać się do gałęzi wysoko nad ziemią.
- Nie pomagasz - Nara westchnęła i uśmiechnęła się słabo. Jej oczy zaśmiały się. - Może mój kraj wcale nie jest taki zły i tu zostanę, teraz jak nad tym myślę…
- No nie poddawaj się tak łatwo. Przeszłam w swoim życiu setki kilometrów po dżungli i jak widzisz mam się całkiem dobrze. - Zwiadowczyni odpowiedziała dziewczynie uśmiechem. - Mogę ci zostawić trochę leków i surowicy. Na wszelki wypadek zabrałam ze sobą spory zapas. Skoro niebezpiecznie jest mieć tutaj więcej pieniędzy dam ci adres mailowy na który możesz do mnie napisać po przedostaniu się do Tajlandii. Wtedy mogę ci przelać na dowolne konto środki na lepszy początek.
- Mieszkam od dziecka blisko dżungli, leki mogą ci się jeszcze przydać, zachowaj je. Dlaczego chcesz mi pomóc? - zapytała trochę zdziwiona. - Ci dwaj mężczyźni są bardzo tajemniczy, ale widziałam broń choć próbowali ją ukrywać. Ten, którego mój ojciec nazywa kamerzystą, zajrzał w każdy kąt i wyjrzał przez każde okno. Tak wygląda praca reportera w niebezpiecznym terenie? Tylko dwójka plus tubylec? - tym razem ona wykazywała ciekawość.
- Im mniej ludzi tym łatwiej się prześliznąć. Nie zawsze jesteśmy mile widziani. Lepiej jak najmniej rzucać się w oczy, a ostrożność nigdy nie zawadzi. - Najemniczka wzruszyła ramionami. - Nie pracuję dla pieniędzy. Nie potrzebuję ich. Wy pomogliście nam. Dlatego chętnie ci pomogę. Podoba mi się twoja buntownicza postawa. Ludzie powinni brać los w swoje ręce, a nie czekać na to co przyniesie czas. Jeśli skończysz studia może nawet znajdę ci pracę.
- Wolałabym nie słyszeć takich obietnic. Zwykle nakłaniają one do zrobienia czegoś szalonego, a potem okazują się puste - dziewczyna pokręciła głową. - Zresztą mój ojciec jest uparty. Nie chce opuszczać kraju, a tylko zainteresować nim świat i dzięki temu uzyskać jakąś pomoc.
- Z doświadczenia wiem, że łatwiej powiedzieć co się dzieje w danym kraju, kiedy się w nim nie mieszka. Tak naprawdę, pokojowe organizacje międzynarodowe może zainterweniują, kiedy znajdzie się tutaj dowody ludobójstwa i masowych zbrodni na ludności cywilnej, a korporacje zainteresują się tylko wtedy, kiedy będą miały w tym jakiś biznes i to niekoniecznie będzie z korzyścią dla tutejszej ludności. - Valerie wzruszyła ramionami. - Łatwiej pomagać jednostkom niż zbawiać cały świat. Ja mogę tylko opisać co tu się dzieje, ale powiem ci coś szczerze. Jak do tej pory nie trafiłam na nic szczególnego. Byłam wielokrotnie w o wiele gorszych miejscach niż Kambodża.
- Wielkie dzięki, ale to mnie mogą zgwałcić za ogólnym przyzwoleniem jak tylko wyjdę na ulicę - Nara uśmiechnęła się krzywo. - Wiesz jaka jest przewaga ilości młodych kobiet do ilości młodych mężczyzn w Kambodży? Takich w moim wieku? Zbliża się do sześćdziesięciu pięciu procent do trzydziestu pięciu. Reszta zginęła w bezsensownych wojnach lub uciekła. Wierzę, że są gorsze miejsca, ale to nie zmienia tego, że chciałabym żyć w lepszym.
- Czasami trzeba zaryzykować. - Shade popatrzyła w oczy dziewczyny. - Nie znasz mnie i trudno byś zaufała słowom obcej osoby. Czy przekonasz ojca i podejmiesz wyzwanie, czy zostaniesz tutaj i do końca życia będziesz się zastanawiać co straciłaś, wybór należy do ciebie.
Wyjęła z torby notatnik i długopis, które kupiła dla uwiarygodnienia swojej przykrywki. Przecież w końcu nie wszystko trzeba było nagrywać na nośniki elektroniczne. Wyrwała jedną z czystych kartek i zapisała na niej adres:
- Najlepiej naucz się go na pamięć, a potem zjedz tę kartkę. - Powiedziała z kamienną miną.
- Wolę spalić. Nie wiem czy ostatecznie podejmę ryzyko. Tak czy inaczej, dziękujemy za zainteresowanie - odparła dziewczyna, biorąc karteczkę i wpatrując w cyfry.
- Nie ma sprawy. - Zwiadowczyni uśmiechnęła się nieznacznie. - Niezależnie od tego jaka będzie decyzja, życzę ci powodzenia.
- Ja wam również - szczerze odpowiedziała Nara. - Ojciec mówi, że zrobi się paskudnie, kiedy jedna ze stron uzna, że nie ma już szans. Albo kiedy już zwycięży. Wtedy całe to wojsko będzie szukać innego zajęcia. Lepiej wtedy nie być w pobliżu.
- To będzie gorsze dla ludzi, którzy tu żyją, niż dla nas. - Valerie pokiwała głową. Doskonale rozumiała co Kambodżańczyk miał na myśli. - Łatwiej zniknąć, gdy jest się tylko przypadkowym przechodniem.
- Tu nie ma przypadkowych przechodniów… - zaczęła Nara, ale nagle zamilkła i zadrżała.
Gdzieś od strony miasteczka dobiegł ich odgłos kilku pojedynczych wystrzałów. Dziewczyna podeszła ostrożnie do okna, odchylając lekko zasłonę i wyglądając na zewnątrz.
- To była przenośnia. - Shade siedziała nadal spokojnie na swoim miejscu. Na niej odgłosy strzelaniny czy wybuchy od dawna już nie robiły większego wrażenia. - Pewien filozof powiedział, że wszyscy jesteśmy na tej planecie tylko przechodniami.
- W Kambodży nie ma miejsca dla filozofów - dziewczyna westchnęła. - Mam nadzieję, że dzisiaj nie zachce im się robić rewizji.
 
Sekal jest offline  
Stary 18-10-2017, 22:46   #22
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Czas mijał szybko, kiedy wreszcie miało się chwilę na odpoczynek i sen. Trójka najemników zregenerowała sporą ilość sił przed nastaniem zmierzchu. Nikt ich nie niepokoił, wojsko kręciło się w okolicy, lecz nie chodzili po domach. Lokalni pewnie trzymali usta zamknięte, każdy tak robił jeśli miał trochę oleju w głowie. Donoszenie na obcych nie przynosiło żadnych profitów. Chakra załatwił paliwo, sprzedając im je za lokalną walutę i obietnicę nagłośnienia sprawy Kambodży na forum międzynarodowym. Ten człowiek miał w sobie coś, co przekonywało do faktu, że on naprawdę wierzy.
- Wojsko ciągle jest w okolicy. Jedyna tu droga na północ prowadzi z tej miejscowości, przez dwa drewniane mosty. Ciągle stoją, ale też na pewno będą pilnowane. W okolicy przebywa też jakiś ważny rebeliant, żołnierze mogą być więc dodatkowo drażliwi.

Szybko okazało się, że miał rację. Veha zrobił szybki zwiad, meldując obecność stojących przy rezydencji i stacji benzynowej wojskowych pojazdów, ale dalej droga była pusta. Na wyłączonych światłach objechali niebezpieczny kawałek i wyjechali na północ od miejscowości, mijając kolejne stojące przy drodze domy. Po około kilometrze wyjeżdżali już z następnej miejscowości. Niewielu miejscowych kręciło się po okolicy, dostrzegali jedynie pojedyncze ludzkie sylwetki, przemykające szybko z miejsca na miejsce. Chakra nie ostrzegał o godzinie policyjnej, ale ta mogła być przecież wprowadzona w każdym momencie. Od strony Kampong Cham ciągle dostrzegali na niebie słabą łunę, przy tej odległości nie było jednak słychać kanonady. Może chwilowo nawet ucichła.

Zgodnie z tym co mieli na mapie i mówił tubylec, przed sobą mieli dwa mosty. Jeden asfaltowy, główną drogą. Drugi - który właśnie pojawił się w zasięgu wzroku, przypominał raczej wąską drewnianą kładkę. Nierówną i niestabilną, lecz ciągle możliwą do pokonania samochodem. Z niej wjeżdżało się na polną drogę, a nią z kolei dało się wrócić do głównych dróg w tej okolicy.
- Zza rzeki, na północny-wschód do dżungli będziemy mieli tylko jedną drogę. Jak będą tam patrole to mamy problem - odezwał się Samay. - Jeśli ciągle planujemy najpierw zająć się Phaav, to potrzebujemy nieco szczęścia. Lub zmiany samochodu na rower, z nimi można zeskoczyć z drogi w dżunglę w razie czego.
Na razie mieli inny problem - rzekę. Drewnianego mostu pilnował uzbrojony strażnik. Wyglądało na to, że jest sam, choć bardzo niedaleko znajdowała się chałupa ze świecącym się w środku światłem.
- Trudno będzie znaleźć tutaj trzy rowery, bo przecież na jednym nie pojedziemy. Posuwamy się po prostu do przodu dostosowując do okoliczności. Jak do tej pory to jedna z łatwiejszych podróży z tych jakie przytrafiły mi się podczas misji. Jeśli spotkamy upierdliwe patrole to oni będą mieli problem. - Stwierdziła Shade z kpiącym uśmiechem na ustach. - Crack zatrzymaj samochód. Przejdę się na zwiad. Sprawdzę ilu ich jest w chatce. Mam znowu pełne baterie, więc możemy bawić się dalej w ninja.
- Tylko szybko, w końcu ktoś się zainteresuje wozem - mruknął Crack, starając się zjechać z drogi i rzucać w oczy jak najmniej.

Shade nie miała problemów z podejściem pod budynek nawet bez użycia maskowania. Ciemności były duże, oprócz świateł w niektórych domach i łuny nic nie rozświetlało nocy. Zajrzała do środka przez okno, dostrzegając dwóch grających w karty mężczyzn. Nie mieli na sobie mundurów z prawdziwego zdarzenia, a bardziej maskujące stroje cywilne. Obok jednakże stały karabiny.
- W środku dwóch ludzi - Zameldowała cicho zwiadowczyni. - Grają w karty. Oczyszczę teren. - Dodała sprawdzając broń z tłumikiem i włączając kamuflaż. Miała nadzieję, że uda jej się pozbyć przeciwników, bez jej używania. Zdecydowanie lepsze były noże o cienkich ostrzach. Wchodziły gładko w ciało nie robiąc przy tym hałasu. Oczywiście większość wolała pozbywać się wrogów z bezpiecznego dystansu broni palnej, Shade nie przeszkadzała intymna bliskość w chwili zadawania śmiertelnego ciosu. To było jak dar dla ofiary. Ostatnie dotknięcie. Pocałunek śmierci.
Podeszła pod drzwi i delikatnie, bardzo ostrożnie nacisnęła na klamkę próbując je po cichu otworzyć. Nie były zamknięte na klucz, ale zaskrzypiały cicho, kiedy je uchylała. Zatrzymała się na moment, ale nie zwrócili na nią uwagi, prowadząc ze sobą dość głośną rozmowę. Shade wślizgnęła się do korytarza, zauważając drugie pomieszczenie, wypełnione łóżkami. Na dwóch z nich leżało kolejnych dwóch mężczyzn. Chciała podejść do nich bezszelestnie by sprawdzić czy śpią. Nie musiała podchodzić. Obaj chrapali.
Zabicie ich było szybkie, wystarczyło przyłożyć dłoń do ust i wbić sztylet prosto w serce lub nerki. Podcięcie gardła zawsze trwało dłużej i strasznie brudziło wszystko dookoła. Dlatego Valerie rzadko go stosowała, nie lubiła czyścić ubrań z krwi, choć to ostatnie nigdy nie było całkowicie do uniknięcia. Takie były uroki użycia noża, obecnie wyglądającego jak lewitujący w powietrzu. Trafienie w serce leżącego na plecach było proste i nawet nie szarpał się zbytnio. Gorzej, z tym leżącym na boku, z podwiniętymi nogami. Tu należało wybrać nerki. Ci tutaj tak czy inaczej byli prostymi, bezbronnymi celami. Nie mieli też więcej niż dwudziestu lat.
- Pospiesz się, coś się zbliża - powiadomił ją przez komunikator Veha. - Światła, mogą nas zauważyć.
Kobieta zaklęła w duchu. Miała nadzieję, że nie zbliża się tu oddział wojska. Schowała sztylet najpierw przecierając go o posłanie i przeszła do drugiego pomieszczenia. Nie było czasu na finezję. Stanęła na tyle blisko by nie mieć problemu z celnym trafieniem i strzeliła prosto w głowy. Pierwszy oczywiście nie zdążył nic zrobić, a jego mózg wylądował na pobliskiej ścianie. Drugi był szybki w otwieraniu ust, ale Valerie ciągle okazywała się szybsza. Ciało spadło z hukiem na podłogę, ale strażnik na moście nawet jak coś usłyszał, to nie zareagował. Za to przez okno Shade widziała zapowiedziane światła zbliżających się pojazdów.
- Jak teraz wyskoczymy to możemy zdążyć na wyłączonych światłach - usłyszała głos Cracka i wybiegła z budynku po drodze zamykając jednak za sobą drzwi. Ruszyła pędem w kierunku przejścia.
- Biegnę w kierunku mostu. Możecie pozbyć się strażnika? - Zameldowała już w ruchu.
- Zdejmę go w ruchu - usłyszała odpowiedź przewodnika, kiedy Lloytz już ruszał. Pełnym pędem wpadli na ścieżkę prowadzącą na most. Strażnik zdążył coś krzyknąć i sięgnąć po broń, kiedy zdjęła go krótka seria z wytłumionego karabinka. Ciągle zakamuflowana Shade była niewidoczna, również dla swoich kompanów w rozpędzającym się samochodzie. Światła na drodze pokonywały właśnie ostatni zakręt przed dotarciem do skrzyżowania.
- Jakieś sto metrów za mostem droga się rozwidla. - Rusht dobiegła do trupa strażnika i zaczęła ciągnąć w kierunku wody, starając się przemieścić go tak, by nie rzucał się w oczy. - Odbijcie tam w prawo, schowajcie się i poczekajcie na mnie.
Miała dość czasu by go ukryć i spokojnie przejść przez most. W kamuflażu mogła sobie na to pozwolić nawet pod nosem oddziału wojska. Zanim skończyła mówić koła terenówki turkotały już po nierównym, wąskim moście. Słychać to było z daleka, ale ciemności nie pozwalały dostrzec zbyt wiele. Zdążyła przeciągnąć ciało martwego w wyższą trawę, kiedy samochody rebeliantów pojawiły się na chwilę w polu widzenia, pędząc przed siebie bez zwalniania. Wyglądało na to, że ich plan się powiódł. Było oczywiście tylko kwestią czasu, aż się zorientują, ale być może tego czasu najemnikom wystarczy.
 
Eleanor jest offline  
Stary 22-12-2017, 11:24   #23
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Zaczekali na nią ukryci na wąskiej, zarośniętej dróżce. Veha właśnie przeglądał mapę, kiedy wsiadła do wozu.
- Mamy do wyboru trzy drogi. W zasadzie dwie. Ta na wschód moim zdaniem odpada, tam będzie wojsko. Na północny wschód docieramy do drogi pośredniej. Kieruje okrężną drogą albo na północ, albo na wschód. No i jest przejazd bezpośrednio na północ, przecina jednak trochę miejscowości, ale oddala nas od frontu.
- Pojedźmy bezpośrednią drogą. - Zaproponowała zwiadowczyni po wysłuchaniu słów przewodnika i obejrzeniu mapy. - Już i tak dużo czasu zajmuje nam ten przejazd, a oddalenie się od frontu jest zdecydowanie korzystne, bo powinno tam być mniej patroli. Jeśli trzeba będzie odpowiadać na pytania udajemy dalej reporterów. Fakt, że przejeżdżamy przez zamieszkałe tereny, bardziej uwiarygadnia naszą bajeczkę.

Poszło zaskakująco łatwo. Lloytz zaraz po zjeździe z polnej drogi skręcił w lewo i niedługo wjechali między ustawione tuż przy drodze domy. Minęli dwie, może trzy wsie czy jak nazywano tu podobne osady i nie zatrzymywani przez nikogo wyjechali na otwartą przestrzeń. Noc nie pozwalała dostrzec co tam jest, mapa wskazywała na łąki lub pola. Ciągnęło się to dobrych dwadzieścia kilometrów, po których nagle otoczyła ich z obu stron ściana drzew i zarośli. Musieli zwolnić, bo przejezdność drogi była dyskusyjna i co chwilę musieli omijać leżące na dziurawym asfalcie gałęzie, a nawet całe drzewa, zepchnięte jedynie na skraj jezdni. Po kilku następnych kilometrach siedzący z tyłu Veha wskazał na tylną szybę.
- Mamy towarzystwo, światła, z kilometr od nas.
Crack przyspieszył, ale wtedy skończyły się drzewa i wjechali do jakiejś wsi. Ludzie uciekali im spod kół, chowając po domach. Od razu też zobaczyli co ich z nich wywabiło: przed nimi płonęła następna wieś, Tomring, stanowiący tutejsze rozdroże. Na północ, wschód i południe od niego była już tylko dżungla, na zachód zaś zamieszkane tereny. Teraz pół centrum zdawało się palić, wszędzie biegały małe sylwetki ludzi i poruszały się pojazdy.
- Zbombardowano ich - mruknął Lloytz.
Droga była oczywiście tylko jedna i nie za bardzo dało się zjechać dalej w bok, nawet terenowym wozem. A ci z tyłu zbliżali się nieubłaganie.
- Zwolnij Desmond. Musimy wypatrzyć jakieś miejsce do skręcenia i ukrycia się. Przy tej prędkości ciężko będzie coś zlokalizować. - Odezwała się zwiadowczyni opanowanym głosem. - Pozwólmy przejechać tym co jadą za nami, a potem ruszymy wolno za nimi.
Jednocześnie z uwagą wpatrywała się w pobocze drogi by znaleźć najdogodniejsze miejsce do ukrycia.
Nie było zbyt wielu miejsc do wyboru, szczególnie w ciemnościach, mając do dyspozycji tylko noktowizor. Lloytz korzystając z faktu braku ogrodzeń, wjechał na podwórko jednego z gospodarstw i ustawił się za rozpadającym się budynkiem z krzywych desek. Pewnie stodołą, rzeczą rzadko spotykaną w cywilizowanych krajach. Po drugiej stronie podwórza stał drewniany dom mieszkalny, gdzie schroniła się właśnie dwójka ludzi. Korzystając z ciemności wyglądali na obcych, pewnie myśląc, że nie są widziani.

Na drodze po kilku chwilach pojawiły się pojazdy, łącznie cztery. Jeden tylko wyglądał na wojskowy pojazd terenowy, drugim był zwykły osobowy, a trzeci i czwarty stanowiły rozpadające się, odkryte ciężarówki. Przy czym na nich siedzieli ludzie z bronią. Minęli pozycję najemników i gospodarstwo, pewnie nawet nie rozglądając się uważniej. Minęli też samą wieś, niestety nie wszyscy. Jedna z ciężarówek zatrzymała się u wylotu miejscowości, gdzie łączyły się dwie lokalne dróżki i żołnierze czy jak ich nazwać, zaczęli zeskakiwać na ziemię.
- Z tego co pamiętam jeśli zawrócimy i pojedziemy drogą równoległa do tej, będzie tam boczna odnoga na wschód, a potem wąskie ścieżki na północ. Możemy tamtędy spróbować przedrzeć się przez blokadę. - Powiedziała Valerie starając się w pamięci odtworzyć topografię terenu. W takich chwilach żałowała, że niem ma procesora pamięci w mózgu albo pamięci fotograficznej jak jej kuzynka Ann. Pamięcią nie została obdarzona przez naturę, a posiadanie wszczepów w mózgu, mogło być bardzo niebezpieczne, gdy w pobliżu wybuchał granat EMP. Musiała więc radzić sobie tylko z tym co posiadała. Na szczęście jako zwiadowca wyrobiła w sobie w miarę dobrą umiejętność zapamiętywania map i wyłapywania punktów charakterystycznych terenu. Veha przytaknął temu.
- Możemy spróbować. Im większymi bezdrożami pojedziemy, tym większa szansa na uniknięcie zgrupowań wojska. I mniej informacji do zdobycia.
Ruszyli szybko, zanim żołnierze zdążyli się rozejść zbyt daleko. Nie zobaczyli też co za zadanie tu mają, objeżdżając wieś i wybierając boczną ścieżkę zaprojektowaną co najwyżej dla rowerów lub wózków ciągniętych przez osła. Lloytz musiał jechać naprawdę wolno bez używania świateł.
- Gdybyśmy zdobyli przewodnika po okolicy, moglibyśmy ominąć zamieszanie polami, jak poprzednio - zasugerował Samay. - Wtedy skorzystalibyśmy z drogi na wschód i dopiero później na północ.
- Masz pomysł jak to zrobić w nocy, jeżdżąc w tej okolicy po ciemku, bez wzbudzania w tych ludziach jeszcze większego strachu? - Odpowiedziała mu pytaniem Valerie - Ta miejscowość paląca się niedaleko, nikogo nie nastroi przychylnie do obcych.
- Powiemy im, że zabierzemy stąd i nie dość, że unikną właśnie prowadzonej tu łapanki, to jeszcze dostaną kasę - Veha bez namysłu podał odpowiedź.
Najemniczka zastanowiła się:
- Wolałabym by nikt się nie dowiedział że tutaj byliśmy. Może to ty powinieneś pójść znaleźć chętnego na przewodnika. Nietrudno cię pomylić z tubylcami. Tylko nie daj się złapać żołnierzom. Co o tym myślisz Desmond?
- W międzyczasie zmyjemy się na wschód - Lloytz skinął głową, zwalniając prawie do zera. - Zaczekamy w krzakach. Jak nie będą współpracować to nie ryzykuj, pojedziemy klasycznie.
Samay skinął głową i wyskoczył kiedy wóz był ciągle w ruchu. Shade musiała zatrzasnąć za nim drzwi, kiedy Crack przyspieszył i skręcił w pierwszą odnogę w prawo, na ledwo widoczną ścieżkę między dwoma polami.
- Niezły syf ta Kambodża, z tutejszą siecią dróg łatwiej byłoby na piechotę.
- Zmieniłbyś zdanie po przejściu pierwszych dwudziestu kilometrów. - Kobieta uśmiechnęła się lekko. - Jak do tej pory idzie nam całkiem nieźle. Cały czas posuwamy się w dobrym kierunku, no i jest ciepło. Ostatnio kiedy musiałam dotrzeć do celu, miałam do dyspozycji zamiast samochodu narty, a temperatura zbliżała się do minus pięćdziesięciu stopni.
- Coś wspominałaś - skinął głową, zwalniając i wjeżdżając w krzaki. Samochód się zatrzymał. - Problem w tym, że ciągle mam wrażenie, że zapędzą nas nawet przypadkiem w kozi róg. Rzadko przypadała mi rola kierowcy - wzruszył ramionami, spoglądając w ciemności na Shade. - Kilometry w nogach nigdy natomiast mi nie przeszkadzały. Samay jest bardzo pewny siebie - nagle zmienił temat.
- To chyba wynika z jego charakteru. Osobiście wolę takiego przewodnika, niż kogoś kto przy najmniejszym niebezpieczeństwie czmycha do mysiej dziury jak królik, albo wyciąga broń i bez żadnego powodu zaczyna strzelać do ludzi. - Przy ostatnich słowach kobieta zacisnęła wargi jak gdyby przez jej głowę przebiegło jakieś niezbyt miłe wspomnienie. - Zawsze możemy ruszyć dalej na piechotę, ale mamy spory teren do spenetrowania, więc im dłużej uda nam się zachować lepszy środek transportu, tym lepiej.
- Lepiej taki, niż pracujący dla którejś ze stron - Crack skinął głową, ale wyglądało na to, że ta możliwość mocno siedzi mu w głowie.

Czekali jakieś dziesięć minut, zanim na ścieżce pojawiły się dwie pochylone postaci. Jedną był Samay, drugą jakiś mężczyzna w kapeluszu i z tradycyjną tu chustą wokół szyi. Wsiedli na tylne siedzenia.
- Ruszaj - powiedział od razu przewodnik. - Na razie przed siebie, tą ścieżką jak najdalej na wschód - polecił. - Ten tu każe mówić na siebie Chris i twierdzi, że w dużej mierze jest odpowiedzialny za te ładne płomienie w okolicy. Lepszego nie znalazłem!
- Witaj Chris. - Odpowiedziała najemniczka kiwając ręką w kierunku mężczyzny. - To ciebie w takim razie szukają żołnierze?
Lloytz ruszył, nie próbując dalej kusić losu. Na razie trzymał się też wskazówek od Samaya. Ten, którego przewodnik przyprowadził, wydawał się nie mówić po angielsku i Shade musiała użyć tłumacza, aby odpowiedział.
- Oni nie wiedzą, czego szukają. Ale powinni szukać mnie - odparł, kiwając potwierdzająco głową. - Sukinsyny.
- Rozumiem, że zaleźli ci za skórę. - Zwiadowczyni pokiwała głową rozmawiając z mężczyzną za pomocą tłumacza. - Co takiego zrobili? No i czemu podpaliłeś tamtą osadę, przecież żyją w niej niewinni ludzie.
Zastanawiała się czy mężczyzna rzeczywiście miał coś wspólnego z podpaleniami i w taki sposób mścił się na wrogach za zło, które mu uczynili, czy był świrem i jeszcze będą mieli przez niego spore kłopoty.
- Niewinni, może niektórzy - wzruszył ramionami Chris. - Nic nie podpalałem. Dałem koordynaty na rebeliancką dywizję zmotoryzowaną. Burzą trudny porządek, aby grabić dla siebie. Za dużo już tego widziałem.
- Rozumiem. - Shade pokiwała głową. - Czyli pomagasz nam dla idei czy dostaniesz jakąś konkretną zapłatę? - Zapytała ostrożnie, zastanawiając się jaką wersję prawdy o nich przedstawił mężczyźnie przewodnik. Na wszelki wypadek wolała nie powiedzieć za wiele lub tego, czego nie należało.
- Macie samochód, a ja znam drogę - odpowiedział prosto Chris. - Jedziecie w dżunglę, to mi pasuje. Im dalej mnie wysadzicie, tym lepiej.
- Doskonale. - Zwiadowczynię w miarę usatysfakcjonowało takie wyjaśnienie. - Zależy nam na jak najszybszym oddaleniu się od linii frontu.
 
Sekal jest offline  
Stary 29-12-2017, 10:56   #24
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Nie było sensu dalej rozmawiać. Samay użyczył Chrisowi swojego noktowizora, a ten bez trudu za jego pomocą obserwował drogę. Co jakiś czas dawał Crackowi krótkie wytyczne w którą stronę skręcić. Kierowca nie zapalał świateł, więc jechali w absolutnych ciemnościach, powoli i ostrożnie wybierając trasę po czymś, co nie mogłoby czasami być nazwane ścieżką, a co dopiero drogą. Wszechobecna wilgoć także nie pomagała. Trzęsło niemiłosiernie, a nie raz i nie dwa - na początku zwłaszcza - musieli wychodzić z samochodu i używać wyciągarki, aby wydostać się z co głębszego błota. Wjechali znów w dżunglę i posuwali się nią na północ. Veha kilka razy przyznał, że ten tu wydaje się rzeczywiście znać okolicę jak własną kieszeń. Zwykle na GPS-sach widzieli satelitarny obraz koron wysokich drzew zarastających tu cały teren, nie było mowy o ujrzeniu prześwitu. Ani nawet zaznaczonych gdzieniegdzie dróg, którymi poruszali się rzadko. Wolno, ale skutecznie podążali na północ nie napotkawszy nawet jednego człowieka po drodze - co najwyżej jakieś chałupy w bezpiecznej odległości. Minęło tak kilka godzin, a do Phaav ciągle mieli kawałek drogi, kiedy Chris kazał się zatrzymać.
- W okolicy wieś. Nie wiem gdzie chcecie jechać i co robić. Mogę prowadzić dalej, ale jak sobie nie ufamy to wysiądę tu - powiedział po khmersku. - Tu droga na północ.
Shade zrozumiała jego słowa bez tłumaczenia przewodnika. Popatrzyła na Desmonda, a potem na tubylca i zapytała:
- Znasz dobrze ścieżki prowadzące na północny wschód?
- Znam całą okolicę - odpowiedział zapytany bez wdawania się w szczegóły.
- Jak do tej pory to się opłaca - Desmond po angielsku zwrócił się do Shade. - Może nas podprowadzić w okolice.
- Co masz z dalszej pomocy nam? - zapytał tymczasem Veha, na co Chris pokazał zęby w uśmiechu.
- Unikacie rebeliantów, to mi wystarczy by z wami przebywać. Macie ładną kobietę. I brzmi to jak dobra przygoda - odpowiedział.
- W takim razie, jeśli lubisz niebezpieczeństwo, zapraszamy na wycieczkę - Zwiadowczyni uśmiechnęła się do niego odpowiadając w jego języku. - Ładna kobieta ma na imię Shade i wita na pokładzie.
Odpowiedział uśmiechem, co wywołało lekki grymas na ustach Cracka. Samay nie skomentował w żaden sposób, ale nie wyglądało na to, że nie zgadza się z tym pomysłem.
- Ciekawe imię - powiedział Chris, tym razem patrząc już bezpośredniego na Valerie. - To gdzie jedziemy?
- Chcemy dostać się do Phaav. Wiesz jak tam dojechać tak by nikogo nie spotkać po drodze? - Odpowiedziała kobieta.
- Bez samochodu to wiem - skinął głową. - Od południa nie ma dróg, podmokły teren. Bagno i rzeczka. Drogi od północnego wschodu i zachodu, okrężną drogą można się dostać do jednej bez wjazdu na główną. Nie wiem co chcecie w Phaav, ale ja bym zostawił pojazd i poszedł pieszo. Pięć kilometrów. Wtedy doprowadzę od południa najdalej jak się da.
Shade przytaknęła.
- Myślę, że to całkiem dobry pomysł. - Ponownie popatrzyła na Desmonda i powiedziała po angielsku:
- To zadanie koło Phaav jest w odludnym miejscu, gdzie i tak nie było drogi dojazdowej. Powinnam poradzić sobie sama. Zostaniecie z Samayem przy samochodzie, a ja pójdę z Chrisem.
- Nie wiem czy to najlepszy pomysł - Crack nie wyglądał na zachwyconego pomysłem. - Nie wiadomo kim jest ten tutaj.
- Ani czy umie odpowiednio cicho chodzić - zgodził się z nim Veha. - Lepiej już zostawić samochód sam, a przy wsi w razie czego pójdziesz osobno.
Valerie uśmiechnęła się szeroko obdarzając każdego z mężczyzn przeciągłym spojrzeniem:
- Jakie to słodkie. Martwicie się o mnie. Potrafię sobie poradzić, a według naszych danych to miejsce powinno być opuszczone, więc nie będzie problemu z zachowywaniem ciszy. Zostawienie samochodu z wyposażeniem to ryzyko. Zawsze ktoś może na niego trafić, a noszenie całego ekwipunku ze sobą spowolni nas i zmęczy. Jeśli pójdę sama i zabiorę tylko najniezbędniejsze rzeczy, będzie mi łatwiej się poruszać.
- Później będzie chciała sama dostać wypłatę - Samay mruknął do Desmonda, ale zaraz się uśmiechnął i zasalutował. - Przewodnik do znajdowania lepszych przewodników melduje się, psze pani!
Crack pokręcił tylko głową.
- Tak czy inaczej, jedziemy od południa - powiedział w stronę Chrisa, a tłumacz przełożył jego słowa. - Pójdziesz z naszą piękną panią aż do samego Phaav?
Tubylec obdarzył Shade długim, badawczym spojrzeniem, zanim skinął głową.
- Tylko ja nie komandos.
- Wystarczy że pokażesz mi drogę, a kiedy ci powiem, będziesz siedział cicho na wyznaczonej pozycji. - Kobieta odpowiedziała mu uśmiechem. - Nie musimy wchodzić do miasteczka. Miejsce, które nas interesuje, znajduje się na uboczu, od północnej strony.
- Zgoda. Musimy zdążyć tej nocy? - dopytał. - Przez bagno trzeba wolno.
- Nie musimy, pod warunkiem że droga w dzień jest bezpieczna. Możemy znaleźć jakieś ustronne miejsce i odpocząć. Co o tym myślicie? - Zapytała towarzyszy.
- Lepiej dotrzyjmy do końca drogi jak najszybciej, potem zdecydujemy. Możemy odpocząć przy wozie w razie czego - zasugerował Desmond.
- Ok. W takim razie jedźmy. - Zgodziła się z nim Rusht.

Ruszyli, podążając do przodu w podobnym stylu co wcześniej. Crack kierował, jadąc wolno i ostrożnie, a Chris prowadził go niewielkimi, zarośniętymi i często zalanymi drogami. Shade i Samay mogli się co jakiś czas zdrzemnąć, ale odpoczynek tak naprawdę nikomu nie był dany kiedy przedzierali się przez co bardziej grząskie tereny, zwykle używając wyciągarki. Przewodnik jednakże dotrzymywał słowa: nie spotkali żywej duszy przez kilka godzin, nie wspominając nawet o jakimkolwiek wojsku. Wreszcie tubylec oznajmił, wskazując na dom, który pojawił się w zasięgu noktowizji.
- Antung Vien, ostatnia osada przed postojem. Musimy przez nią przejechać.
Był środek nocy, w oknach nie zauważyli ani jednej zapalonej żarówki czy choćby świeczki, przejeżdżając pomiędzy domami. Nie było ich wiele i z każdym metrem robiło się coraz mniej. Aż droga się skończyła zaraz jak minęli ostatni niewielki domek i kilka pól na wykarczowanym terenie. Przed sobą mieli ponownie ścianę dżungli. Samochód bez trudu dało się tu skryć w gęstej roślinności.
- Dalej nie ma drogi. Trzeba pieszo. Przed świtem możemy nie zdążyć - oznajmił przewodnik, zdejmując noktowizor.
- Poczekamy do świtu i dopiero ruszymy. - Odpowiedziała mu Shade. - Spróbuję się trochę przespać na tylnym siedzeniu. - Dodała wychodząc z samochodu i rozciągając mięśnie.

Wokół panowała cisza. Ukryli samochód i mogli nawet wyjąć namioty, tworząc sobie dość przyjemne miejsce do przespania tych kilku godzin. Przeszkadzały tylko budzące się insekty i robaki pełzające po ziemi, choć na nie dwóch rodowitych mieszkańców Kambodży znało całkiem skuteczne sposoby i potrafiło zabezpieczyć posłania. Ciemność przeszła w świt szybciej niż by chcieli, pobliska wieś zaczęła się budzić.
- Veha tu na miejscu by wystarczył - Crack podjął rozmowę o dalszej wyprawie. - Nie rzuci się tak bardzo w oczy jak ktoś się napatoczy.
- Tu blisko granicy, a daleko od świata - wtrącił Chris. - Nie warto mówić, żeście razem z rebelią. Ani bezpośrednio, że z rządowymi. Tutejsi chcą być jak najdalej od tego.
- Jesteśmy tylko dziennikarzami, którzy próbują dowiedzieć się co naprawdę dzieje się w tej części świata. - Powiedziała Zwiadowczyni spoglądając na niego. - Nie jesteśmy po żadnej stronie. Na wszelki wypadek pamiętaj o tej wersji. Nazywam się Pauline Anthons, a ty jesteś moim przewodnikiem.
Potem popatrzyła ma Cracka:
- Rozumiem, że nie masz ochoty zabijać insektów, kiedy ja będę spacerować po dżungli. - Wzruszyła ramionami. - Chodź skoro masz ochotę, ale zabierz kamerę.
Ponownie przeniosła spojrzenie na Chrisa i wskazując najemnika dodała:
- To jest mój operator, Hans Gruber.
- Nie lubię siedzieć w miejscu - Crack wzruszył ramionami, zabierając zarówno karabin jak i kamerę, spakowane do torby, którą przewiesił przez plecy. Chris tylko skinął głową, nasuwając sobie chustę na twarz.
- Zasłońcie usta, na bagnach mnóstwo robactwa i oparów. Za to brak ludzi.
 
Eleanor jest offline  
Stary 23-03-2018, 12:58   #25
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Zostawili za sobą samochód i Samaya, wchodząc w głąb gęstej i bardzo wilgotnej dżungli. Oprócz chust potrzebne też były maczety, ułatwiające przejście w co bardziej zarośniętych miejscach. Tubylec miał rację: było mokro, grząsko i śmierdząco. Mimo tego nie musiał zwalniać, sprawnie wybierając drogę w tych pięknych okolicznościach przyrody. Najemnicy chodzili już po każdym terenie, bagno w środku dżungli może nie było najmilszym z nich, lecz też nie było nieznanym. Mieli do przejścia około czterech kilometrów, tyle w każdym razie było do Phaav idąc wprost i normalnie człowiek był w stanie pokonać to w godzinę nie nadwyrężając się. Im zajęło to trzy i docierając do celu wszyscy byli zmęczeni i potrzebowali chwili wytchnienia. Nogi i buty całkiem zawilgotniały od bagiennej wody, reszta ciał od wilgoci i potu. To chyba musiało wywrzeć ciekawy efekt, bowiem Chris często zerkał na Shade. Być może była powodem, dla którego to robił?
Wreszcie zobaczyli pierwsze zabudowania, zatrzymując się na skraju dżungli. Phaav było nie więcej niż wsią, podobną do innych w Kambodży. Obecnie trwało w niej normalne życie, choć nie dostrzegało się żadnych mężczyzn oprócz dzieci i starców. Na środku, przy głównej drodze, stał jedyny widoczny tu samochód. Nie miał wojskowych barw, lecz z tyłu tego pickupa zamontowano karabin maszynowy.
- Jesteśmy. Co dalej? - cicho spytał przewodnik.
Shade włączyła holofon i wybrała plik z informacjami na temat miejsca w Phaav.
- Musimy dostać się do tego miejsca. - Pokazała mężczyźnie zdjęcie małego domku otoczonego płotem. - Znajduje się za wioską na północ stąd.
Wybrała na mapie satelitarnej miejsce oznaczone literą E i pokazała mu zbliżenie.
- Potrafisz nas tam doprowadzić?
Chris przyjrzał się mapie, po czym wskazał palcem na roślinność po drugiej stronie wsi.
- Wzgórze, teren łatwiejszy niż ten po którym przeszliśmy. Tylko drogi musimy nadłożyć jeśli nie chcecie przez wieś.
Crack tymczasem rozlokował się przy ostatnich drzewach.
- Tu mogę zostać, będę miał oko na tych od wozu. W razie czego wzywaj wsparcie.
Kobieta skinęła głową:
- A ty nie daj się zauważyć. - Mrugnęła do niego i skinęła na przewodnika:
- Idziemy dookoła. Nie chcemy, by ktokolwiek wiedział o naszym pobycie w tej okolicy.
- Aye, aye madame! - Desmond wykonał całkiem przepisowy kambodżański salut i zaczął składać wyciągany z torby karabin.

Chris tymczasem pociągnął Shade wzdłuż drogi, kierując kroki na zachód.
- Będziemy musieli przejść na drugą stronę, a potem prosto w gęstwinę.
Tak naprawdę nie było w tym wyzwania. Okolica pomimo zamieszkania i być może ludzi w niektórych domach, była niemal bezludna i najemniczka nie musiała nawet używać mocy kombinezonu. Przemknęli na drugą stronę i zagłębili się w dżunglę. Minęli jeszcze nieduży strumyk i zaczęli wchodzić na wzgórze. Tu teren stawał się solidniejszy, co tłumaczyło lokalizację domu. Musieli jednakże używać maczety, gęsta roślinność nie pozwalała iść, a co dopiero spojrzeć gdzieś dalej. Dlatego byli odrobinę zaskoczeni, kiedy przed nimi wyrósł płot. Zbudowany z szerokiej i grubej metalowej blachy zakończonej na końcu ostrymi kolcami, wysoki na ponad trzy metry nie pozwalał nawet zajrzeć do środka pomiędzy prętami. Złapanie się krańców mogło grozić ranami na rękach, ale nie wydawało się Shade trudne. Zanim jednak coś zrobiła, usłyszała z wewnętrznej strony płotu odgłosy stukania i stłumionych rozmów.
- Musimy rozeznać się w sytuacji. - Powiedziała do towarzyszącego jej mężczyzny. - Proponuję na początek obejść to dookoła - wskazała na zagradzający im drogę płot - i poszukać jakiegoś wejścia.
- Wydaje mi się, że lepiej poradzisz sobie sama - Chris uśmiechnął się do niej, zezując na mur. - Ja nie komandos.
- Dobrze - Valerie skinęła w odpowiedzi. - Wolisz poczekać tu na mnie czy wrócić do Cracka?
- Zostanę tu - wskazał na dżunglę za swoimi plecami. - Jakby się zrobiło gorąco, to udam się w stronę twojego towarzysza.
Zwiadowczyni jeszcze raz skinęła głową i ruszyła w drogę wokół ogrodzenia. Miała zamiar poszukać wejścia, lub słabszego punktu, by dostać się do środka.

Nie musiała daleko szukać, aby odnaleźć wejście. Wystarczyło iść w stronę Phaav. Kiedy wyjrzała za róg, ujrzała kilka rowerów stojących mniej więcej na środku długości ogrodzenia. Każdy obładowany był jakimiś pakunkami. Właśnie jeden starszy mężczyzna w zwyczajnym, raczej ubogim ubraniu, pakował jutowy worek na jeden z nich, próbując przywiązać sznurkiem, aby jakoś się trzymał. Zaraz obok znajdowało się otwarte wejście na podwórze.
Shade zastanawiała się czy to tutejsi mieszkańcy zabierają rzeczy z własnej inicjatywy czy ktoś inny nimi kieruje, a może była to po prostu grupa rzezimieszków? W sumie nie miało to znaczenia, choć biorąc pod uwagę podejście do uczciwości ludzi na wschodzie, zakładałaby raczej to drugie wyjaśnienie.
Włączyła kamuflaż i ruszyła w kierunku wejścia starając się ominąć mężczyznę jak najszerszym łukiem, najlepiej przedostając się dżunglą do drogi i dalej idąc już otwartym terenem. Nie musiała się spieszyć, więc kroki stawiała ostrożnie, by nie wywołać niepotrzebnego hałasu. Na szczęście tropikalny las o tej porze dnia był głośny. Żyjące w nim stworzenia dawały znać o swojej obecności. Drogi w tym miejscu - zgodnie z posiadanym przez nich intelem - nie było. To na co weszła Shade można było od biedy nazwać zarośniętą ścieżyną, którą obecnie ktoś lekko wykarczował. Mimo to nie miała problemu, aby zbliżyć się do wejścia na posiadłość od frontu. Mężczyzna w tym czasie zapakował już worek i wrócił do środka. Na jego miejscu zjawiło się dwóch innych - jeden młody, drugi starszy - targając coś ciężkiego owiniętego materiałem. Przez otwartą furtę Valerie widziała też fragment drewnianego domu postawionego na krótkich palach, jak również część podwórza. Obecnie przedstawiało marny widok - kilku ludzi wycinało drzewa i kopało w ziemi, zrzucając pnie, gałęzie i ziemię na kupy. Prawie wszyscy wyglądali na mieszkańców okolicznych wsi, oprócz jednego. Wysoki, w stroju moro, z chustą na twarzy. Zdradzały go też znacznie jaśniejsze od tutejszych włosy. Kimkolwiek był wyglądało na to, że należał do przedstawicieli białej rasy.
Valerie spróbowała dostosować swoją wiedzę na temat miejsca usytuowania skrytki dostosować do tego co zastała w terenie. Miała nadzieję, że nikt do niej nie dotarł i że uda jej się ją zlokalizować i opróżnić, zanim ktokolwiek się zorientuje. Niestety mogło się to okazać niezbyt proste. Według posiadanych przez nią informacji, skrytka miała znajdować się w wydrążonym i ukrytym pniu na tyłach domu. Coś z tych informacji musiało też najwyraźniej spłynąć do tutejszych rabusiów, choć na pewno nie znali oni dokładnej lokalizacji skoro wycinali wszystko po kolei. Musiała jednak znaleźć właściwe miejsce, by stwierdzić czy jest jeszcze szansa na dotarcie do ukrytych rzeczy przed poszukiwaczami. Na szczęście na dziedzińcu nie było zbyt tłoczno. Mogła więc zaryzykować i spróbować wejść do środka.
Nie miała zamiaru ryzykować wpadnięcia przypadkiem na kogoś. Najlepiej było więc przejść przez bramę i trzymając się wybudowanego ogrodzenia obejść teren.

Wejść do środka to nie był problem, jak również omijać tubylców. Oprócz tego jednego białego, reszta kręcących się tu ludzi wyglądała na tutejszych chłopów zaprzągniętych do pracy - zapewne z obietnicą, że mogą sobie zabrać wszystko oprócz tego, czego szukano. Ze środka wyniesiono już większość mebli, ustawiając je przed domem. Shade ominęła to wszystko, obchodząc cały teren. Miała przybliżoną lokalizację, niestety te pasujące drzewa były częściowo wycięte, a częściowo właśnie ścinane. Jeden ze starszych mężczyzn dzierżył już siekierę - pewnie pił mechanicznych była bardzo ograniczona ilość - zamierzając się na kolejny pień. Udało im się w ten sposób już zwalić na ziemię dwa. Skrytka oczywiście była dobrze ukryta i zapewne nawet uderzenie spadającego drzewa nie mogło jej odkryć. Tyle, że to Valerie miała kluczyk, wiedząc, że powinna szukać na wysokości wyciągniętej do góry ręki. Lub trochę niżej, bo generał nie był bardzo wysoki.
Najpierw postanowiła sprawdzić drzewa, które już zostały ścięte. Jednak samo otworzenie skrytki stanowiło pewien problem. Zastawiała się co zrobiliby ci ludzie, gdyby zauważyli jej działania. Wolała nie ryzykować. Skoro chłopi nadal ścinali drzewa, to znaczy, że jeszcze nie odkryli tego, czego szukali. Miała więc odrobinę czasu na rozpoznanie sytuacji i dywersję. Odeszła od ludzi na tyle, by móc cicho spokojnie rozmawiać. Hałasy jakie czynili przy ścinaniu drzew, ułatwiały jej sytuację.
- Crack - wywołała najemnika przez komunikator. - Potrzebuję małej dywersji. Ktoś tutaj próbuje dobrać się do tego co ukrył generał. Na szczęście nie ma dokładnych informacji o lokalizacji skrytki. Możesz narobić trochę zamieszania w pobliżu chatki? - Podała mu dokładna lokalizację swojej pozycji. - Muszę mieć chwilkę na otwarcie i opróżnienie skrytki. Zanim dotrzesz na miejsce powinnam się zorientować gdzie ona dokładnie jest. Daj znać zanim zaczniesz.
 
Sekal jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172