Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-02-2017, 18:22   #1
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Forteca [18+]




Alsrein.

Niespodziewany skutek uboczny geniuszu Austina De Gaulle'a. W tym miejscu wszystko się zaczęło. Tutaj przed laty rozpoczęła się produkcja Sensena, największej dumy ludzkości.
Niewielka jeszcze firma Memorize produkowała pierwsze prototypy, a charyzma prezesa zderzała się z brutalnym światem, by doprowadzić do gwałtownego wzrostu. Podobnie do orła, potężnymi machnięciami wzbijającego się w powietrze, wzlatywała coraz wyżej, rzucając cień własnej wielkości na coraz rozleglejsze tereny.

Dolina Krzemowa Europy. Dom wielkiego projektu i marzenia wizjonera, które to marzenie ściągało coraz większe rzesze ludzi po to, by utworzyć dzisiejszą Stolicę Pamięci.

Patrzcie wszyscy!
Oto dumnie stoi pomnik potęgi ludzkiego umysłu i największy na nią dowód! Patrzcie na największe miasto maleńkiego kraju, na który od lat zwrócone są oczy całego globu! Tak niewielkie, a tak znaczące. Tak niewielkie, a wyrwało tereny z gardeł Francji i Niemiec. Tak niewielkie, a tak bezpieczne jak jego sąsiad i bankier - Szwajcaria.
Wszystko dzięki jednemu człowiekowi obdarzonemu wizją lepszej przyszłości i magnetyzmowi zdolnego pociągać za sobą miliony.

Technologiczna enklawa stojąca pośród najwyższych szczytów łańcucha górskiego metropolii wszech kontynentów. Azyl wolny od wszelkich wojen. Bo któż chciałby podnieść rękę na miejsce przechowujące twoje wspomnienia i udostępniające twoim siłom swoją technologię?

Rosnący w siłę gigant, trzymający w dłoniach całą planetę, która spogląda wprost na niego.
Patrzy z obawą jak kolos zachwiał się pod wpływem niespodziewanego uderzenia niewidzialnej pięści Errorystów. Obserwuje jak dłoń zaciska się wokół nich w miejscu, którego nikt nie spodziewał się zobaczyć jako miejsce zagrożenia.

Miasto Alsrein. W stanie wojny z terrorystami XXI wieku. Zamknięte przed światem podobnie do kokonu, będącego jednocześnie gigantycznym więzieniem.
Nowoczesna metropolia upstrzona patrolami ludzi, androidów i dronów o jednym tylko celu. Złapać choć jednego Errorystę i po nitkach jego wspomnień dotrzeć do całego kłębka.

W stanie wojny funkcjonariusze nie muszą już przedstawiać nakazu pozwalającego na przejrzenie wspomnień. Wystarczy uzasadniony powód, lecz nie ma takich sił, by sprawdzić każdego obywatela w każdym momencie życia. Pętla obławy zaciska się wolno, a ludzie zmuszeni są żyć własnym życiem z cieniem obawy o własną pamięć i osobowość. Cios może nadejść z każdej strony. W każdej chwili.

Czy człowiek, którego mijasz jest Errorystą gotowym zniszczyć ci życie wewnątrz twojej głowy? A może już padłaś celem ataku i nawet tego nie wiesz? Może ktoś, kogo nienawidzisz jest tą samą osobą, którą jeszcze wczoraj kochałaś?
Czy wciąż jeszcze jesteś sobą?






Pozostały trzy dni.
Niby wiele już zostało zrobione, ale jeszcze sporo pracy do zakończenia. Trzy dni to równocześnie dużo i mało czasu. Normalnie zabrałaby się do pracy i po prostu skończyła, co należy, tylko...

Sara wyglądała przez okno własnego mieszkania wychodzące ruchliwą ulicę oraz tarasy podwórkowe dwóch połączonych ze sobą, bliźniaczych wieżowców.

Te podskakujące, ruchliwe kropki musiały być dzieciakami grającymi w jakąś grę. Nieruchome mogły być rodzicami albo po prostu zwykłymi mieszkańcami wychodzącymi ogrzać się w południowym słońcu.
Po przeciwnej stronie kładki trwało jakieś zebranie, podczas którego jeden mężczyzna, jak się wydawało dziewczynie, wymachiwał rękami. Chociaż z tej odległości nie można było orzec z całkowitą pewnością.

Odwróciła się i spojrzała na wiszący w powietrzu, nieruchomy projekt.


Na obecną chwilę projektantka powinna dysponować trójwymiarowym modelem z neonowym, eterycznym dymem nacechowanym delikatną transparentnością, ulatującym z ust. Powinna zajmować się nadawaniem obrazowi życia. Najpóźniej jutro kobieta powinna ruszać się, mrugać, oddychać.
A co Sara miała w tej chwili? Dwuwymiarowy, płaski obraz. Przynajmniej praca koncepcyjna została zakończona i została czysto techniczna robota. Jednakże nawet na niej ciężko się było skupić.

Ten facet znowu siedział pod jej blokiem i wpatrywał się w okna. W jej okno. Była niemal pewna. Pięć dni temu, wieczorowa porą szedł za nią pod same drzwi klatki. Zatrzymał się w pewnej odległości dopiero wtedy, gdy przekroczyła próg. Stał poza linią światła i bezczelnie wpatrywał się w nią, bo na co innego mógłby patrzeć w jej kierunku?

Jeszcze tej samej nocy zauważyła jakiegoś osobnika na tarasie podwórkowym. Od tamtego momentu zjawiał się co noc. Policja skopiowała wspomnienie jako zeznanie i obiecała zająć się sprawą, ale mijała kolejna doba bez odzewu.

Za dnia wszystko wracało do normy. Pozostawało tylko wspomnienie. Wielokrotnie próbowała dostrzec podejrzanych osobników, lecz miasto pozostawało takie samo, jakie było poprzedniego dnia. Monotonnie szybkie, lecz bezpieczne.

Nagle drzwi otworzyły się. Przez moment widziała biegnącą postać. Dopiero, gdy ta opadła na kanapę, Sara rozpoznała właścicielkę różowej, rozwianej czupryny.
- Siemka. Co tam? - zapytała Klara jakby widziały się zaledwie kilka dni temu.

- Co to za szajs? - wskazała na projekt, ale nim Sara otrzymała okazję, by odpowiedzieć, rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Gość jednak nie czekał na zaproszenie. Drzwi ponownie schowały się w ścianie z cichym sykiem. Stanęła w nich długowłosa blondynka.

- Dzień dobry, Florence Ferrara. Proszę zapłacić za taksówkę - zwróciła się w kierunku Lolli, ale ta prychnęła lekceważąco.

- A jeśli nie zapłacę?







Forum Reńskie. Jeden z najbardziej rozpoznawalnych parków w Alsrein. Choć nie miał szczególnie imponującej powierzchni, i nie było się czemu dziwić, w końcu znajdował się w zatłoczonym centrum, to był jedynym przedstawicielem położonym na wysokości nad samym Renem.

Ludzie często wychylali się przez barierki, by spojrzeć na rzekę przepływającą daleko w dole. Inni opierali się zawieszając spojrzenie na kaskadach spadającej wody. Jeśli ten dźwięk uspokajał kogoś, kto miał blisko, to z całą pewnością ów był częstym gościem Forum. Miejscami hałas spadającej wody był szczególnie intensywny.

W tak słoneczny dzień ławeczki okupowane były przez starsze osoby. Kto by pomyślał? Wszystko wygląda prawie tak, jakby w stolicy nie znajdowała się baza Errorystów.

Siedząca Madeleine miała ze swojego punktu dobry widok na Glob, obracającą się wolno kulę pokrytą płaskorzeźbą kontynentów. Posąg z jej perspektywy nie imponował wielkością, póki nie podchodzili do niego ludzie. Wtedy okazywało się, że jego średnica jest długa na jakieś... dwa i pół człowieka. Naturalnie przeciętnego.


Jej uwagę przykuł tatuaż znajdujący się na nagim ramieniu przechodzącej kobiety. Klocki tatuażu spokojnie obracały się wokół pulsującego źródła światła. Było ono zbyt jasne, aby dało się stwierdzić czym jest.
Zboczenie zawodowo-hobbystyczne.


- Elo, Mad - zawołał chłopak, dosiadając się do niej. Przyciągnął tym samym jej uwagę do siebie.

- Tak, wiem. Spóźniłem się, ale musiałem okazać wspomnienie z ostatniego protestu - wyjaśnił szybko Tom Gardner. Znajomy z manifestacji, mocno zaangażowany w społeczne ruchy przeciwsensenowe był dość wysokim człowiekiem z popularnym tikiem niespokojnej nogi. Lub nóg. Zależnie od tego czy był zdenerwowany.

Jako ideowiec z prawdziwego zdarzenia umówił się z nią najprawdopodobniej w celu werbunku do kolejnego protestu. Chłopak był tak wciągnięty w politykę, iż najprawdopodobniej nie miał nawet dziewczyny, choć nie rozmawiali nigdy o tym. W zasadzie, jak już się kontaktowali, to zawsze narzucał temat szkodliwości technologii od Memorize.

Kiedy spojrzała ponownie w kierunku kobiety z tatuażem, zobaczyła ją skręcającą za róg barierki. Niemniej nie było już widać interesującego elementu.

- Idziesz dzisiaj pod Centrum Muska? Startujemy o 21. Będzie nas jeszcze więcej niż poprzednio. Może nawet setka! - uśmiechnął się z ognikami w oczach.




Leżał bez ruchu na podłodze z rozłożonymi rękami i nogami, zaś Elizabeth patrzyła na niego z góry. Leżał całkiem bezbronny i... zepsuty. Żeby jeszcze przestał działać przed lub po pracy. Nie, musiało się coś stać akurat w trakcie sprzątania stolika.

Narobił rumoru, przewrócił mebel, trafił głową w kobietę siedzącą za nim, zaś ta rozlała prawie całą czekoladę.
Na szczęście nie poparzyła się. Jeszcze tego by brakowało. Jednakże nie obyło się całkowicie bez strat, ponieważ napój rozlał się po czytanej przez klientkę e-gazecie.

Jeden z klientów siedzących pod oknem prychnął, po czym wstał i wyszedł widząc dzieło androida.

Kolejny raz szczęście uśmiechnęło się do Liz, kiedy podczas przepraszania za niecodzienny incydent okazało się, iż kobieta wygląda na mocno wzburzoną, ale nie miała pretensji do właścicielki. Klientka zdradziła, że swojego androida też musi często serwisować.

Razem z Julie zawlokły androida za nogi na zaplecze. Pracownica szybko jednak wypadła z powrotem za bar, by przygotować drugą porcję czekolady dla poszkodowanej klientki.

Tymczasem właścicielka wywołała połączenie z pomocą do androidów.
- Jan Smith, słucham? - odezwał się hologram chłopaka patrzącego wprost na nią. Nim cokolwiek powiedziała, ponownie zerknęła na leżącego androida.

 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 09-02-2017 o 23:49.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 12-02-2017, 22:38   #2
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację



Dzień zaczął się całkiem przyjemnie. Jak zwykle w środę obudziła się o szóstej. Lekkim pocałunkiem w nieco zarośnięty policzek przywitała Nathaniela, który otworzył oczy gdy tylko uniosła się na łóżku. Zawsze uważała, że ma lekki sen ale w porównaniu z nim, spała jak kamień. Czasami miała wrażenie, że nawet zmiana w oddechu była w stanie go obudzić, co oczywiście było dalekie od prawdy za to całkiem dobrze obrazowało jego czujny sen.
- Śpij - mruknęła, składając kolejny pocałunek na czubku jego nosa i uśmiechając się czule. - Obudzę cię na śniadanie.
- Mhm - mruknął w odpowiedzi, przyciągając ją do siebie co opóźniło jej wstanie o dobrze pół godziny.

Gdy wreszcie dotarła do łazienki było już zbyt późno by wziąć prysznic więc ograniczyła się do ochlapania wodą, wymycia zębów i uczesania włosów. Nakładając lekki makijaż wpatrywała się w swoje odbicie. Nie była brzydka, a przynajmniej tak jej powtarzano. Zmiana trybu życia pozwoliła jej zrzucić zbędne kilogramy dzięki czemu mogła się teraz poszczycić szczupłą, wysportowaną sylwetką. Włosy miała długie, zadbane. Niedawno skusiła się by nieco rozjaśnić ich naturalny, ciemny blond, dodając do niego jaśniejsze pasemka. Jej twarz wciąż wyglądała w miarę młodo, chociaż w okolicy kącików warg i oczu zaczęły pojawiać się pierwsze, delikatne zmarszczki. Szczególnie gdy się uśmiechała, co właśnie robiła. Zaraz jednak odbicie w lustrze zgubiło swój uśmiech, a dłoń powędrowała do włosów by wyraźnie nerwowym gestem odgarnąć niesforny kosmyk. Musiała porozmawiać z Nathanielem. Odkładała tą rozmowę już od paru dni, dziś jednak zdecydowała, że w końcu siądzie z nim i wyrzuci z siebie to, co przed nim ukrywała.
- Tak… Dziś mu powiem - obiecała samej sobie, jak to robiła co rano po to tylko by wieczorem stwierdzić, że zrobi to jutro. Tym jednak razem była pewna że się uda. Zaplanowała wszystko. Anna miała zabrać Tim’a i Sarę do siebie na domowe wypieki. Dzieci miały u niej zostać do jutra. Na szczęście starsza pani nie pytała skąd ta prośba i zgodziła się nie robiąc problemów. Dzięki temu będą mieli mieszkanie tylko dla siebie. Może nawet zamknie wcześniej “Rozkosze”? Julie bez wątpienia się ucieszy.
- Zamierzasz tak stać cały dzień? - Głos Nat’a wyrwał ją z zamyślenia. Drgnęła, co było wystarczającym dowodem na to, że najwyższa pora by się dowiedział. Nie mogła go tak okłamywać i na każde jego:
- Coś się stało?
Odpowiadać tym kłamliwie brzmiącym:
- Nic, a nic.


Przygotowała obiecane śniadanie, obudziła dzieciaki i wysłuchała kolejnej opowieści Sary o tym, że znowu śniły jej się smoki. Anna przyniosła ostatnio ze sobą książkę, w której pełno było opowieści z jej kraju, w tym jedna o smoku. Od tamtej pory Sarze stale jakieś się śniły, co jednak nie niepokoiło Liz. Lepsze to niż koszmary o utracie wspomnień, które ostatnio często ją nawiedzały. Zdecydowanie powinna przestać oglądać wiadomości, co w obecnych czasach było dość trudne do zrobienia, jako że temat Errorystów przewijał się dosłownie wszędzie.
- Mamo? - Pytanie Timothego wyrwało ją z zamyślenia. Chłopiec spoglądał na nią z wyraźnym niepokojem. No pięknie, jeszcze tego brakowało żeby dzieci zaczęły się o nią martwić. Pospiesznie przywołała na twarz uśmiech.
- Mama ma dziś trochę na głowie - wyznała, czym naraziła się na pełne zdziwienia spojrzenie Nat’a.
- Niby co takiego? - Zapytał, dojadając naleśnika, o którego chwilę wcześniej walczył z Sarą. Liz bardzo często zastanawiała się nad tym gdzie to całe jedzenie znika. Cała trójka zdawała się być zawsze głodna i nie miało znaczenia ile kalorii w siebie wpychali, ślad po nich bowiem nie pozostawał.
- Tajemnica - wysiliła się na lekki ton i wielce tajemniczą minę, która została nagrodzona wzniesieniem oczu ku sufitowi u Tom’a i wybuchem śmiechu Sary. Tajemnice bowiem zwykle oznaczały nic innego jak okazjonalne wypady tylko we dwoje. To, że Nat nie zawsze był o nich informowany wcale nie było takie dziwne i pozwoliło rozładować atmosferę przy śniadaniu.


Dokładnie o ósmej cała czerada zebrała się do wyjścia, zostawiając ją samą. Do otwarcia lokalu została jeszcze godzina i czas ten Liz poświęciła na przygotowanie się do wyjścia. Piętnaście minut po wyjściu dzieci i Nathaniela, także i ona opuściła mieszkanie. Dojazd na miejsce zabrał jej niecały kwadrans.
“Słodkie rozkosze” mieściły się w centrum handlowym Seraf, jednym z licznych, rozmieszczonych wokół Forum Reńskiego.


Lokal ten był wspólnym przedsięwzięciem, na które dała się namówić Nat’owi. Jak do tej pory nigdy tego nie żałowała. Podobnie jak nie żałowała że dała się namówić Madeline by to ona zaprojektowała wygląd.
“Rozkosze” przynosiły całkiem spory zysk, głównie dzięki talentowi jej wspólnika, który potrafił tworzyć cuda gdy w grę wchodziły cyfry. To zaś pozwalało jej skupić się na tym co przyjemne. Na wymyślaniu kolejnych wariacji smakowych, które za podstawę miały czekoladę lub kawę. Na obsłudze klienta i na samym spędzaniu czasu w otoczeniu ukochanych przez nią woni. To było jej królestwo. Miejsce w którym mogła się zrelaksować i robić to, co naprawdę sprawiało jej przyjemność.

Niestety, nie zawsze była to sama przyjemność…


Po rozmowie z serwisantem przesunęła androida tak, żeby nikomu nie zawadzał i przez chwilę zastanowiła się nawet czy nie wrócić do obsługi klienta. Po namyśle ograniczyła się jednak tylko do sprawdzenia jak Julie radzi sobie z kryzysem. Jak zwykle radziła sobie doskonale, co pozwoliło Liz skryć się w biurze, które dzieliła z Nat’em. Sprawdziła zamówione towary, zadzwoniła by potwierdzić dostawę z “E’lupo’s”, włoskiej reastauracji, w której zamówiła kolację na wieczór. Deserem mogła zająć się sama, wystarczyło przejść do magazynu w którym mieściła się także niewielka kuchnia. Bóg świadkiem, że składników jej nie brakowało.
Dźwięk przychodzącego połączenia przerwał jej przeglądanie listy ulubionych przepisów. Widząc kto dzwoni zawahała się chwilę zanim przyjęła rozmowę.
- Już jadę - poinformował Nat, darując sobie wstęp. - Obiad trochę się przeciągnął.
- Nie ma sprawy - zapewniła go, kątem oka zauważając głowę swojej pracownicy, która właśnie pojawiła się w drzwiach. - Dam ci Julie. Spec od androidów właśnie przyjechał.
- Jaki spec? Co się stało…?

Jednak Liz już przekierowywała połączenie, co było zwykłym tchórzostwem. Nie miała zwyczajnie siły by rozmawiać teraz z Nat’em. Biorąc pod uwagę minę kelnerki, ta także nie miała na tą rozmowę ochoty, jednak wystarczyło ostre spojrzenie jakie Liz jej rzuciła by ta powstrzymała swój języczek. Zdecydowanie drażnienie zazwyczaj spokojnej i układnej szefowej, nie było tego dnia dobrym pomysłem i Julie zdawała się to rozumieć. To, że później będzie się domagać wyjaśnień, było jednak pewne. Elizabeth uznała jednak, że najlepszym sposobem jest skupienie się na problemach, które już istniały, w związku z tym wzięła głęboki wdech dla uspokojenia i ruszyła na spotkanie Jan’a Smith’a.


Po załatwieniu problemów z androidem, zostało jej wystarczająco czasu by zostawić “Rozkosze” pod opieką Julie, zanim zjawił się w nich Nat. Wiedziała, że to objaw tchórzostwa ale nie miała sił stawać z nim twarzą w twarz. Jeszcze nie… Najpierw chciała się do wszystkiego przygotować psychicznie.
- I co ja mam mu powiedzieć? - Usłyszała za plecami wyraźnie wkurzony głos Julie. Nie była zadowolona z pomysłów szefowej, ani też z tego, że ta jej o niczym powiedzieć nie chciała.
- Cokolwiek, Jul - odparła Liz, pragnąc jak najszybciej opuścić miejsce, z którego zwykle trzeba ją było wyciągać na siłę. - Powiedz, że coś mi wypadło, że oszalałam, że… Nie mam pojęcia, coś wymyśl - dorzuciła łapiąc torebkę i ruszając do wyjścia.
- Z tym drugim to ja się nawet zgodzę - usłyszała za swoimi plecami ale się nie zatrzymała by odpowiedzieć.
I nie, to nie było tak, że się nie cieszyła. Cieszyła się, o czym świadczyła chociażby jej dłoń, czule głaszcząca wciąż idealnie płaski brzuch i ów rozmarzony uśmiech który pojawił się na jej ustach gdy tylko wyrwała się z “Rozkoszy”. Po prostu wszystko działo się zbyt szybko. Właściwie to nawet nie powinno się dziać. Nie starali się. Tak, czasem temat dziecka się pojawiał, ale na litość Boską, wciąż była mężatką. Papiery rozwodowe miały zostać podpisane dopiero za kilka dni. No i jeszcze dochodziły urodziny Tim’a, do których zostało ledwie dziewięć dni. I ta cała sprawa z Errorystami… Nic dziwnego, że panikowała. Ale już niedługo. Wieczorem porozmawia z Nat’em. Za długo to odkładała. Najpierw jednak…


Dobre trzy godziny później opuściła sklep z odzieżą dla dzieci niosąc w ręce niewielką paczuszkę, zawierającą uroczą parę skarpetkowych bucików.


Najchętniej spędziłaby tam jeszcze trochę czasu ale alarm, który sobie ustawiła, informował że jak zaraz nie ruszy w drogę do mieszkania, to nie zdąży z wszystkim na czas. Informację o jakiejś setce nieodebranych połączeń od Nat’a i Michaela, zignorowała. Wiedziała, że Nat będzie zły i zaniepokojony, a Mike pełen dobrych chęci i kolejnej dawki niepokoju. Nie mówiąc już o tym, że pewnie od razu chciałby przejść do analizy jej zachowania, na co w obecnej chwili kompletnie nie miała ochoty. Może i było to staromodne podejście jednak uważała, że pierwszą osobą, która powinna usłyszeć dobrą nowinę powinna być druga osoba zamieszana w jej stworzenie. Tylko czy na pewno dobrą? Ponownie naszły ją wątpliwości co do reakcji Nathaniela. Właściwie to co do reakcji wszystkich. Boże… Dlaczego nie skusiła się na tą nową metodę antykoncepcji tylko uparcie tkwiła przy starodawnych tabletkach? Przecież już lata temu udowodniono ich zawodność. 99% nigdy nie powinno być synonimem pewności. Szczególnie dla osoby, która potrafiła wracać się po kilka razy do mieszkania, bo czegoś zapomniała.



W końcu dotarła do Pioneer Point. Wieżowiec był jednym z wielu, lśniących bielą i szkłem budynków w centrum Alsrein. Dla Liz zawsze kojarzył się z ośnieżonym szczytem i naprawdę lubiła w nim przebywać. Wiele wspólnego z owym lubieniem miały widoki, które rozpościerały się zza wysokich okien.
Gdy weszła do apartamentu, odetchnęła z ulgą.


Spokojne, relaksujące wnętrze pełne było łagodne światła, przefiltrowanego przez zwiewne zasłony w naturalnych kolorach. Mad już od jakiegoś czasu snuła plany zmiany wyglądu tego miejsca, jednak Liz lubiła apartament Nat’a takim, jakim był obecnie. Kuzynce udało się tylko wytargować zgodę na zaprojektowanie pokoiku Sary, który wyszedł jej całkiem przyjemnie. Nie zmieniło to jednak nastawienia Liz.

Odstawiła paczuszkę i torebkę na stolik i podeszła do okna. Alsrein lśniło w słońcu. Szczelnie zamknięty klejnot, który pomimo usilnych prób wyważenia go z podstawy, wciąż lśnił jasnym światłem. Jak długo? Elizabeth miała szczerą nadzieję, że długo. Bała się myśleć co się stanie jeżeli wszystko zacznie się trząść w posadach. To znaczy trząść bardziej, bo już teraz przecież czuć było te drgania, które robiły się coraz silniejsze z każdym dniem.


Z zamyślenia wyrwało ją powiadomienie. Kurier czekał pod drzwiami, co świadczyło o tym, że zmarnowała kolejne pół godziny zupełnie nic nie robiąc. A jednak czuła się wykończona. Dobrze, że przynajmniej nie musiała udawać wesołej przed dziećmi.
Odebrała zamówienie i odstawiła je do schowka termicznego, gdzie miało czekać do momentu, w którym nadejdzie czas by je rozłożyć. Zegar wskazywał siedemnastą co dawało jej pół godziny by się przygotować. Idealna ilość czasu by wziąć prysznic, ubrać na siebie coś dodającego odwagi i nawet skusić się na przeciągnięcie ust jedną z tych ekstrawaganckich pomadek, które czasem Mad kupowała jej, twierdząc, że najwyższa pora żeby Liz zaczęła korzystać z wynalazków kosmetycznych. Marne były na to szanse, chociaż musiała przyznać, że delikatne, złote lśnienie jakie dawała warstwa nałożona na jej wargi, było całkiem ładne. No i pachniało słodką wanilią który to zapach był jednym z tych, którym nad wyraz ciężko było się oprzeć. Przynajmniej wedle opinii Liz.


W końcu nadszedł ten moment. Tak jak podejrzewała, Nat wrócił do domu wkurzony. Zostawiła go z koniecznością użerania się z Julie, która na dodatek oświadczyła mu na godzinę przed zamknięciem, że musi się urwać więc został sam z klientami. Do tego, co najwyraźniej było głównym powodem jego złości, Liz nie odpowiadała na jego telefony.
- Czy ty w ogóle pomyślałaś jak bardzo się o ciebie martwiłem przez ostatnie godziny? - Wypalił, sięgając po kieliszek wina, który mu nalała. Nie odpowiedziała. Oczywiście, że nie pomyślała o tym aspekcie jej decyzji o trzymaniu się z dala. Jakże nienawidziła gdy się tak złościł. Szczególnie, że powinna była o tym pomyśleć, zmusić się do odebrania chociaż jednego połączenia. Ale tego nie zrobiła…
- Przepraszam - uśmiechnęła się do niego, odwracając tyłem by nie mógł dostrzec zbierających się w kącikach oczy łez. Czasami nienawidziła samej siebie za swój brak pomyślunku. Szczególnie w takich chwilach jak ta.
Gdy poczuła na ramionach jego dłonie, a jego ciepły oddech owinął jej szyję, nie mogła tego dłużej powstrzymywać. Łzy spłynęły dwoma strumieniami, bez najmniejszych szans na ich powstrzymanie.
- Nat - zaczęła, pozwalając się mu obrócić i spoglądając w jego, tak jej drogą, twarz. - Jestem w ciąży.
Stało się, wydusiła to z siebie.


Kilka godzin później, gdy spał a ona wtulała się w jego ciało, na jej ustach malował się uśmiech. Palce leniwie sunęły po skórze jego torsu, gdy myśli Liz wracały do chwili, w której ujrzała radość w jego oczach. Oczywiście, pierwszy był szok, później niedowierzanie, lecz liczyło się tylko to, co zobaczyła tuż przed tym, jak jego usta wbiły się w jej wargi. Gdy scałował łzy z jej policzka powtarzając raz po raz jaka jest głupia, że trzymała to dla siebie. Że sama się z tym męczyła. Że nie powiedziała mu wcześniej. Śmiała się głośno gdy wziął ją w ramiona i obrócił. Gdy ją wreszcie przytulił. Wreszcie mogła sobie pozwolić tylko na to, co było najważniejsze w jej stanie. Na radość i na oczekiwanie.
- Nie możesz spać? - Usłyszała jego cichy głos. Jak długo nie spał, tylko się jej przyglądał? Czy to miało jakieś znaczenie? Uniosła głowę i pocałowała go czule.
- Myślę - odpowiedziała, czując jego dłoń na swoim ramieniu. Przyciągnął ją bliżej, tak że w efekcie wylądowała na nim.
- Za dużo myślisz, Liz - przesunął palcem po jej nosie, a następnie dotknął nim jej warg. - Pamiętaj, że przede wszystkim jestem twoim przyjacielem. Zawsze możesz mi o wszystkim powiedzieć. Zaufać. Wesprzeć się na mnie. Po to tu jestem, Liz. Zrozum to wreszcie…
Słowom towarzyszył dotyk, który powoli rozpalał jej ciało. Miał rację, oczywiście, że ją miał. Westchnęła jednak tylko i poddała się jego pieszczotom. Wiedziała, że wkrótce znowu powtórzy jej te słowa i będzie je powtarzał za każdym razem gdy ona schowa się w swojej skorupie wraz z całym workiem zmartwień. Znowu się będzie złościł, może nawet się pokłócą, lecz zawsze będzie przy niej by jej przypomnieć, że nie jest sama.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 18-02-2017, 01:06   #3
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację


Centrum Naukowe Elona Muska znajdowało się na obrzeżach centrum. Samowystarczalna placówka i jeden z charakterystycznych punktów orientacyjnych miasta, które niemal przez cały dzień cieszyło się zainteresowaniem mieszkańców Alsrein.

Tajemnicą poliszynela było, iż cała konstrukcja miała stać się, w niezbyt odległej przyszłości, wielkim, ruchomym eksponatem mieniącym się w mrokach nocy bioluminescencyjnym światłem. Niemniej nikt prócz osób zaangażowanych nie potrafił powiedzieć więcej. W tym reporterzy.

Jednakże tego wieczora, gdy słońce schowało się za horyzontem, to budynek z dość rozległymi połaciami przestrzeni na różnych poziomach miał stać się jedynie obserwatorem. Miejscem będącym wyraźnym przesłaniem dla dominującego Memorize, gdzie niezadowoleni mieszkańcy wyrażali poparcie dla wizji przyszłości odmiennej od propagowanej przez Austina De Gaulle'a.

Na największej przestrzeni znajdującej się po stronie przeciwnej do frontowej zgromadziło się niewiele ponad sto osób. Niemal każda trzymała w dłoni nadajnik bannerowy umieszczony na szczycie stalowego lub tytanowego, teleskopowo rozkładanego kostura.
Rozszerzoną rzeczywistość Sensena zalały wiszące wysoko w powietrzu hasła tematyką uderzające w korporację pamięciową.

Dookoła budynku spotkać można było kilka grup policyjnych wraz z niewielką ilością androidów i dronów patrolujących przydzielonych na każdą z nich. Najwyraźniej nie spodziewali się żadnych incydentów, gdyż ich oczy zwykle błądziły po pustej przestrzeni. Korzystali z Sensena.

Zgromadzenie było niewielkie, zważając na miliony mieszkańców stolicy niewielkiego państewka. Najwyraźniej i ta manifestacja miała odbić się bez większego echa. Tak też zapewne by się stało, gdyby nie...

- Mieszkańcy Alsrein!

Źródło było niezwykle donośne, choć dochodziło z trudnego do zidentyfikowania kierunku.
Wezwanie rozbrzmiało z siłą rodzącą ciszę.

Nagle na szczycie kopuły Centrum Naukowego eksplodowały blaskiem światła, oblewając stojącą tam postać.

- Dziękuję za przybycie! - ogłosiła postać tonem sugerującym, iż wystawiła zaproszenie, zaś wszyscy zjawili się specjalnie dla niej.

Ciężko było stwierdzić, czy przemawia do ludzi kobieta, czy mężczyzna, lecz z całą pewnością pobudziła do działania służby mundurowe. Androidy wystrzeliły w powietrze w kierunku postaci.

- Już wkrótce będziecie świadkami... - roboty zatrzymały się gwałtownie, gdy postać zniknęła.

- ... wojny! - dokończyła już spomiędzy tłumu.
Ludzie w panice wycofywali się spoza zasięgu Errorysty. Rozległy się krzyki bólu ludzi pozbawionych równowagi. Policjanci przepychali się przez tłum. Androidy sfruwały z góry.

Najbliżej stojący widzieli jak postać przeobraża się na oczach wszystkich, zmieniając płeć, karnację, długość i kolor włosów. Funkcjonariusze próbowali ją złapać, lecz nim dobiegli Errorysta zniknął.

- Wojny między nami a Memorize! Będzie to ostateczna rozgrywka, po której cały świat pozna możliwości Sensena! Nadchodzi czas miecza i topora! Czas pogardy i strachu! Czas Sensena!

Wystrzelona w kierunku stojącego na jednym z pomostów wiązka ogłuszających informacji przeniknęła przez Errorystę. Na niebie coraz więcej było robotów szukających źródła zagrożenia.

- Bądźcie gotowi!

Z tymi słowami postać zniknęła tak samo jak się pojawiła.
Był to dopiero początek nocy.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 20-02-2017, 22:51   #4
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Forum Reńskie, Mieszkanie Franka

- Pewnie, że idę - odpowiedziała wzruszając przy tym ramionami, jakby potwierdzając oczywistość. - Życzę im powodzenia w przeglądaniu wspomnień każdego manifestanta - uśmiechnęła się złośliwie półgębkiem. - Je*ańce... - syknęła, po czym nabrała powietrza do płuc i spojrzała gdzieś przed siebie. Po chwili wstała z ławki, na której czekała na spóźnialskiego. Przyjrzała się Tomowi, dając tym samym znać, by nieco uspokoił swoją nadgorliwość ruchową i udał się wraz z Madeleine dalej.

- Czego dokładniej u ciebie szukali? - zapytała z lekką drwiną.

Chłopak wzruszył ramionami i z wyrazem boleści na twarzy wstał za znajomą.

- A kto ich tam wie? Pewnie chcieli się dowiedzieć czy kontaktowałem się tam z jakimiś Errorystami. Albo po prostu stwierdzili, że mogłem zauważyć coś istotnego, ale jestem za głupi, żeby to zrozumieć. Blaski i mroki świecznika - wzruszył ramionami.

Madeleine parsknęła cicho, choć z wyrazu twarzy stopniał uśmieszek.

- To oni są za głupi, by zrozumieć przesłanie. A mając tylu ludzi zmarnujemy im tyle czasu, że już powinni zacząć się zastanawiać nad sobą.

Madeleine miała dość zacięte podejście do swoich racji. Jeśli rozmówca miał inne zdanie, ta naciskała coraz bardziej. Jeśli "ostra dyskusja" nie przemawiała nie miała oporów, by użyć siły. Zarząd Alsrein zbliżał się do punktu, w którym użycie siły zaczęło być brane pod uwagę.

- Ściągnę jeszcze parę osób od siebie. Narobimy niezłego dymu... - pokiwała głową z nieco kwaśną miną. Po chwili zastanowienia spojrzała na chłopaka. - Stało się w międzyczasie coś wartego uwagi?

- Nooo… Jeśli już o to pytasz, to… słyszałem, że jednego z naszych podejrzewają o kumplowanie się z errorystycznymi świrami. Chciałem ci powiedzieć o tym trochę później, po manifestacji, ale skoro już zaczęłaś… No i… Zabrali go na przegląd - wzruszył ramionami, lecz jego dłoń niespokojnie bębniła palcami o własne udo, nie zawsze trafiając w sam środek. Niby spacerowali, ale i tak wydało jej się to trochę dziwne.

- Także no… Uważaj na siebie - dodał z lekkim zakłopotaniem, ale nim Mad miała okazję do zastanowienia się nad przyczyną emocji rozmówcy, dostrzegła w oddali leżący na trawie bukiet białych róż. Patrząc na niego kontynuowała wątek.

- Idziemy z nimi na noże... Każdego będą chcieli przejrzeć... To oczywiste... - odpowiedziała bez większego zaangażowania. Wzrokiem obleciała okolicę bukietu szukając właściciela, lub możliwego zaczepiania do jego potencjalnego pochodzenia.
Nikogo takiego jednak nie znalazła.

- Co? Nie, nie. To pokojowa manifestacja. Nie chcę mieć nic wspólnego z działaniami wywrotowymi. Sprzeciwiać się temu to jedno, a walczyć to drugie. Ja się sprzeciwiam, ale nie walczę. Nie, nie, nie. Ja nie walczę. Nie mam nic wspólnego z tymi ekstremistami i nie zamierzam mieć - mówił coraz bardziej zdenerwowany, nie zwracając uwagi na dostrzeżony przez Maddie bukiet.

- Idziemy tylko pokazać swoje niezadowolenie. Pokojowy protest. Bardzo pokojowy… Ty też się w to nie mieszaj. To niebezpieczne… i niemoralne! - ciągnął dalej, przygryzając na przemian jedną i druga wargę. Zakończył jednak mocno i zdecydowanie. A przynajmniej starał się, by tak to wyglądało.

- Tom, do kur*y nędzy - sprzeciwiła się wybielaniu wypowiadanych słów. - Nie wysadzamy ludzi w powietrze, uspokój się. Jakakolwiek ta manifestacja by nie była, i tak zlecą się jak hieny. Nie będę się płaszczyć przed nimi, by łaskawie nie mieszali swojego biznesu w nasze życia. Będę się drzeć na całe gardło, by zwrócić uwagę nieświadomych, po tym zatruję władzy życie, a jak to niczemu nie pomoże to w końcu nakopię jej do dupy. Władza idzie z dołu, nie od góry.

- Nie, nie, nie! Nie chcę tego słyszeć! Żadnego kopania dup! Będziemy się drzeć, będziemy robić wszystko, co niezwiązane z przemocą. Mamy przekonać ludzi, a nie terroryzować. Nie możemy też walczyć z władzami! Nie! Jesteśmy po tej samej stronie i bardzo chętnie udostępnię władzy moje wspomnienia, by ująć tych cholernych ekstremistów! Nie, Mad, nie chcę nic więcej słyszeć o agresji, nie, nie na moim proteście. Nie chcę mieć żadnych problemów. Pokojowa manifestacja tak. Agresywna zdecydowanie nie. Nie, nie, nie! - zaczął się powtarzać w zdenerwowaniu.

- Widzimy się wieczorem. Tylko żadnych rozrób! - zawołał, oddalając się pospiesznie.
Madeleine stanęła w miejscu z kwaśną miną i rozłożonymi lekko dłońmi. Chwila przemyślenia tchnęła niezadowolenie na jej twarzy. Zaciętość nie pozwoliła zostawić tego tematu, jak chciał tego Tom. Jego długie sprawne kroki musiała nadgonić podbiegając. Chwyciła go za kurtkę i tak trzymając stanęła, by ją widział.

- Jakie terroryzować? My terroryzować? Idziemy tam z gołymi rękoma, a oni zawsze pojawiają się z pałami, pancerzami i z tarczami. - Wolną ręką symbolicznie wskazała gdzieś za siebie. - Zamknęli nas w tym mieście, bo sami nie potrafią zapanować nad tym, co stworzyli i wypuścili na świat. Nikt nie może się stąd wydostać. Rozleźli się na ulicach i łamią wszystkie nasze prawa, bo takie mają widzimisię. Tom, jaja sobie robisz...? Pamiętasz w ogóle, co my tu robimy...? Po co...? - wypowiadane słowa nakierowały ją jeszcze gorsze wnioski. Chwila refleksji zmieniła temat. - Czego od ciebie chcieli...? Mieszali ci we łbie...? Mówiłeś o sobie z tym przeglądem?

Tom przestąpił z nogi na nogę. Wziął kilka głębszych oddechów.

- System jest zły. Sensen jest zły. Co ja mówię… To największa porażka w dziejach ludzkości! Ale to nie tłumaczy działań Errorystów, a my i nasz protest nie mamy na nich wpływu. Mogą co najwyżej wpaść w nasze zgromadzenie i zrobić to, co z pozostałymi. Ja nie chcę stać się wariatem, Mad. A ich “bomby” zmieniają ludzi w wariatów, choć o tym się nie mówi. Nie mam zamiaru stawać policji na drodze. Walczę z Sensenem, ale jak stanę się od niego zależny, to gówno zrobię! Niech ich wytępią! Jak robactwo.

Początkowy względny spokój ponownie rozwiewał się z każdym słowem. Odetchnął jeszcze kilka razy.

- Nikt mi nie mieszał w głowie… A może i mieszał. Nie wiem. Nie sądzę. Władze nie mają takiej możliwości, a nie wydaje mi się, żebym sam jeden był na celu Errorystów. W końcu może nawet myślą, że jestem po ich stronie - roześmiał się nerwowo Tom.

- Ty masz pełne gacie... - podsumowała z zawodem Medeleine. Puściła jego kurtkę i robiąc krok w tył krytycznie się mu przyjrzała. - Nie będzie już łatwiej, Tom. Będzie coraz trudniej. Będą nas gnębić i zastraszać. Będą nas próbować zwalczyć, a my będziemy próbować ich zwalczyć. Sprawa skończy się dopiero, gdy jedna ze stron odpuści. Nie będę to ja - pokręciła stanowczo głową. - Ani nie dam się uciszyć.

Waleczny wyraz twarzy trzymał się jeszcze przez chwilę, po czym nieco odpuścił.

- Jesteś najwyżej z nas. Ciągniesz za sobą masę ludzi. Bez ciebie nie będzie większości tych, którzy na ciebie liczą. A tamci chcą byś zrezygnował. Więc... Jeśli się poddałeś... To odpowiedz mi na pytanie, na h*j poświęciłeś temu tyle czasu? Zrezygnuj i nie marnuj naszego.

- Nie mam zamiaru się poddawać, ale w tej chwili to nie policja jest zagrożeniem, więc nie mam zamiaru im przeszkadzać. Potem, jak już wszyscy ekstremiści zostaną złapani, to będziemy mieli kolejny dowód na tragedię, jaką sprowadził na nas De Gaulle. Ale teraz to ci przestępcy są zagrożeniem. Jak oni to wszystko robią? Mają taką technologię, że klękają sprzęty władz! Zresztą… Żadnego użycia siły na moim proteście. Nie ładuj się w nic. Nie chcę cię widzieć ani słyszeć na proteście - dokończył prosząco, choć z całą pewnością nie chodziło mu o to, by się nie zjawiała. Spojrzał na Madeleine jeszcze raz, przestąpił z nogi na nogę, po czym odwrócił się i podjął przerwany marsz. Niedługo po tym ruszyła za nim i Medeleine.

- Więc się uspokój - zakomunikowała popychając go zaczepnie. - I nie wyskakuj z takimi tekstami przy reszcie, bo osobiście spiorę tobie pysk.

Rozmowa ucichła na jakiś czas a dwójka szła przy sobie spoglądając to przed siebie, to na fragmenty Forum Reńskiego.

- A ten Frank, to co za człowiek? - zagaiła bez większego zaangażowania.
Tom pomimo przerwy nie wydawał się wystarczająco uspokojony.

- Frank? To typ, który zapewne by ci się spodobał - uśmiechnął się blado.

- Wiesz, nieco podobny do ciebie. Chciałby jakiś tatuaż. Świeżak, ale charyzmatyczny - westchnął cicho, choć z nerwów oddech drżał nieco. Odchrząknął nagle i spojrzał na Madeleine, jakby coś postanowił.

- Będą mnie prześwietlać po manifestacji. Ja nie chcę niczego wiedzieć, a tym bardziej widzieć. Nie chcę, żeby po mnie trafili do ciebie… bo wiem, że nic nie będziesz robiła i wszelkie podejrzenia będą fałszywe - zakończył dobitnie. Spojrzał znacząco na Mad.

- I h*ja się dowiedzą z twoich wspomnień. Tak samo jak z moich - odpowiedziała równie dobitnie acz zarazem bez przejęcia. - Zmarnują tylko swój czas, a dalej nie będą mieli pewności. Więc zmarnują go więcej szukając u innych... I tak do usranej śmierci, aż w końcu dotrze do nich, by nie szukać ludzi, a naprawić je*aną technologię, nad którą nie panują - dodała sprawnie nie mając już ochoty wracać do tego tematu jak i nie podzielając podenerwowania Toma. - W czym niby podobny do mnie? - wróciła od razu do poprzedniego pytania.

Tom tylko uśmiechnął się, choć tym razem trochę bardziej łobuzersko.

- Zobaczysz - powiedział enigmatycznie.

- Okej... - odpowiedziała unosząc na chwilę brwi i ściągając kąciki ust.

* * *

Rozległ się dzwonek do drzwi. Tom zsunął palec z ekranu dotykowego przed wejściem do mieszkania, które otworzyło się z cichym sykiem.


- Wchodźcie, wchodźcie - zaprosił ich do środka. Pozbawiony koszulki mężczyzna miał sporo miejsca, na której można umieścić nowy tatuaż. Wyjątkiem był jedynie rękaw na prawej ręce, jakby rozpryskujący wokół drobiny czarnego pyłu.

- Napijecie się czegoś zanim przejdziemy do rzeczy? - zapytał, stając w progu kuchni.

Sam lokal przemawiał wyraźniej niż jakiekolwiek słowa. Nie chodziło tu bynajmniej o metraż, swoją drogą nie taki ogromny. Salon, w którym się znajdowali, na jego końcu po lewej stronie drzwi prowadzące, najprawdopodobniej do pokoju, kuchnia tuż po prawej, łazienka na wyciągnięcie ręki po lewej. Drzwi do niej były uchylone, więc przy okazji mogła stwierdzić, iż brak w niej różu i futerek. Ot biała ściana z pojedynczą kabiną, umywalką i toaletą. Nic specjalnego, choć jej wzrok przykuł ręcznik z Prosiaczkiem.

Kuchnia była równie mała. Mieściła się w niej kuchenka, lodówka i kawałek blatu. Do tego unosił się tam intensywny zapach kadzidełek.

To, co jednak zdecydowanie przyćmiewało wszelkie dostrzeżone szczegóły, to obszerny salon, choć trochę zagracony. Wszędzie wisiały plakaty o tematyce jednoznacznie przeciwsensenowej. Inaczej nie dało się odczytać znaku zakazu nałożonego na logo Sensena czy owego loga w ciężkich traperach depczącego jakiegoś wąsatego człowieka z wybałuszonymi oczami i wywalonym jęzorem. Obok nich wisiały kartki ze zdjęciami ludzi i opisami zawierające, najprawdopodobniej, wydrukowane artykuły.

Nieco rozbawiona ręcznikiem spojrzała na Toma z miną, która pragnęła ponownie wyciągnąć od niego komentarz w sprawie nie mieszania się w pewne tematy.

- Dla Toma najlepiej dwa strzały wódki. Mi możesz zrobić drinka - odpowiedziała bez większych problemów w zapoznawaniem nowych ludzi. Zgodnie z zaproszeniem spokojnie udała się do środka i przysiadła w wolnym miejscu.

- To mi się podoba! - dobiegł ją głos z kuchni. Chwilę później słychać było dźwięk szkła obijającego się o siebie.

- Daj spokój, ona żartowała. Dla mnie wody - odezwał się Tom, który usiadł na białej kanapie, która jeszcze nie domagała się prania, ale już dawała ku temu pewne sugestie.

- Gdybym się spodziewał takiego rozpoczęcia, to skoczyłbym wcześniej po zaopatrzenie - jego słowom towarzyszył grzechot kostek lodu o szklankę oraz odgłosy pospiesznego krzątania się.

W końcu Frank wynurzył się z kuchni z dwoma szklankami. Tą z przezroczystym płynem postawił przed Tomem, zaś drugą, zawierającą bordowy napój z pływającymi górami lodowymi oraz słomką, umieścił przed Madeleine. Jej Sensen od razu wyświetlił ostrzeżenie o niskiej temperaturze napoju wahającej się od jedenastu stopni na górze do piętnastu na dole. Już czternastu.

Gospodarz jeszcze na chwilę zniknął, by po chwili pojawić się z własną szklanką z transparentną zawartością. Można byłoby podejrzewać, że jest to woda, gdyby nie fakt, iż tylko czwarta część naczynia była nią wypełniona. Chyba, że resztę wypił wcześniej.

- Do rzeczy. Chodzi o tatuaż. Człowiek bez twarzy. Musi dusić mundurowego z tarczą w kształcie loga Sensena jedną ręką. W powietrzu, oczywiście. O tutaj - wskazał lewą stronę szyi.

Madeleine spojrzała na faceta kładąc rękę na blacie i obejmując lekko chłodzącą się szklankę. Jej konkretny wyraz twarzy ani nie był rozbawiony ani zbyt poważny.

- Ty z tym tak serio-serio? - dopytała się nie uderzając w fanaberię klienta, acz bijąc do motywacji jego wyboru.

- A da się tatuaż na niby? Nie? No właśnie. Erroryści i władze to jedna banda. Jedni i drudzy terroryzują, choć na różne sposoby. Jedni mieszają ci w głowie, a inni zaglądają do niej i czerpią z tego zyski. Wierzysz w to, że podczas przeszukania wspomnienia nie są kopiowane? Bo ja nie… - Frank mówił z coraz większym zaangażowaniem.

- A masz na to jakieś dowody? - westchnął Tom, którego noga chodziła jakby szybciej.

- Rozmawialiśmy już o tym. Mówiłem ci, że~ - odparł Frank, lecz jego wypowiedź przerwał dzwonek do drzwi. Zdziwiona mina gospodarza mówiła, iż niewiele wie o potencjalnych nowych gościach. Kiedy dotarł do drzwi, zaś one otworzyły się, nie było za nimi nikogo.

- A to co? - burknął do siebie i wrócił do gości z bukietem czerwonych róż. Otworzył liścik i spojrzał na oboje.

- Dla ciebie - przekazał kwiaty tatuażystce. Otworzyła bilecik, lecz tam był tylko napis “Madeleine”.

- Któreś z was może mi to wyjaśnić? - zapytał Frank patrząc na dwójkę siedzących, natomiast Tom skupił pytający wzrok na niej. Widać było na jego twarzy coś jeszcze, ale ciężko było zdiagnozować co dokładnie.

Madeleine prychnęła cicho pod nosem, obróciła bilecik w palcach, zrobiła zdziwioną minę i spojrzała na dwójkę. Po chwili wzruszyła ramionami.

- Nie wiem... wstaw sobie do wazonu... czy coś... - sceptycznie skomentowała nie przyznając się do przesyłki.

Odczepiła bilecik i wraz z kwiatami odsunęła wszystko w kierunku Franka. Sama sięgnęła po drinka, który schłodził się do dziewięciu stopni. Wzięła łyk i wróciła do poprzedniego tematu rozmowy.

- Chodzi tobie o Sensena, czy Memorize? - zapytała ściągając wargami pozostałości trunku na ustach. - Dwa osobne logo, dwie odmienne rzeczy.

- Mówię przecież, że Sensen. To jest smycz, bez której Memorize nie istnieje. Ile kosztowałoby takie coś i gdzie miałbym przyjść? - zapytał, niepewnie przejmując kwiaty od Madeleine i położył obok siebie.

- Wielkości tej szklanki, jednokolorowy i z dobrym cieniowaniem to około 75 euro. Najpierw przygotuję tobie szkic. Jak zaakceptujesz, to będziemy robili go u mnie - odpowiedziała. - Jak masz jeszcze jakieś dodatkowe wymagania to teraz - oznajmiła biorąc kolejny łyk.

- Pasuje. Tylko nie chcę, żeby mi wystawał z szyi całkowicie. Bardziej w stylu… płaskorzeźby! - dodał po chwili namysłu.

- Dobra, daj mi jakiś kontakt do siebie - zakomunikowała Madeleine stukając w powietrzu na widzianym tylko przez nią interfejsie. Szklankę z drinkiem trzymałą przy policzku. Po wymianie kiwnęła głową i po chwili spojrzała na Toma.

- Tom wspominał, że zacząłeś dopiero od niedawna - spojrzała na Franka. - Stan wyjątkowy cię przycisnął, czy od zawsze Sensen był tobie wrogiem?

- Nie zawsze - pokręcił głową i uśmiechnął się lekko.

- Długi czas mi się podobało, bo w końcu, co by nie mówić, zabawka dość przydatna i ma sporo ułatwiających życie aplikacji, ale… żeby była jasność, jak dostanę w ryj, mówi się trudno. Najwyżej zabulę i wstawię sobie lepsze zęby, ale kurewsko nie podoba mi się, kiedy ktoś może wleźć mi do łba, zmienić mnie, a ja jeszcze nie będę o tym wiedział. Tak samo nie podoba mi się to, że ktoś może oglądać moje wspomnienia z żoną jak jakiegoś pornosa. Nie mam zamiaru siedzieć na dupie i przyglądać się jak w świetle jebanego prawa odbierają ludziom osobowość. Póki jestem sobą, nie będę siedział bezczynnie, a nawet jak mi ktoś pomiesza we łbie, to będzie musiał się dodatkowo natrudzić, bo będę miał obraz, który sprawi, że nawet jak nie będę wiedział o pomieszaniu, to pozostawi wątpliwości - postukał się po miejscu, w którym miał znajdować się przyszły tatuaż.

Madeleine spojrzała kątem oka na Toma, mając w głowie słowa o podobieństwie do Franka. Nieco tym rozbawiona wzięła kolejny łyk drinka.

- Ja samemu Sensenowi wiele zawdzięczam, bo zrobił dla mnie dużo w życiu prywatnym. Ale to nie w nim tkwi problem, a w Memorize. "With great power comes great responsibility". To oni kompletnie sobie nie radzą z własnym dzieckiem, wpieprzają się tam gdzie wstępu mieć nie powinni i, o dziwo, mają na to przyzwolenie władz. Skalę Sensena mamy taką, a nie inną, więc technologia powinna zostać otwarta, by Memorize stracił monopol. Dlatego właśnie wieczorem zbieramy się pod Centrum Muska. Mam nadzieję, że idziesz - wskazała Franka palcem dłoni trzymającej szkło.

Skinął głową.

- Tak. W zasadzie. Nie radzą sobie, bo nadużywają i pozwalają na nadużycia ich technologii. Ale nawet jak obalisz cały ten gównodół, to jesteś pewna, że pośród wszystkich ludzi, którzy dobiorą się do koryta, żaden nie będzie podobny? Jeśli dasz ludziom władzę, to wielu będzie ją nadużywać. Pewnie znajdzie się trochę uczciwych, ale wierzysz w to, że uczciwi przeważą nad wykorzystującymi i zablokują ich? Ja nie. To, co mamy da się osiągnąć innymi drogami. Musk czy ludzie jego pokroju daliby sobie radę. Mało to jest sposobów na widok w rozszerzonej rzeczywistości? Wiesz, technologia sama w sobie nie jest nic winna, ale staje się bronią w rękach skurwysynów. A ta broń uderza zbyt głęboko. Dlatego przyjdę i będę protestował - powiedział i zamilkł, ale nim ktokolwiek zdążył się odezwać, podjął ponownie.

- Moją matkę erroryści zmusili do zabicia szefa. Namieszali jej w głowie tak, że myślała, że szef zabił mnie, a potem zdetonowali w jej głowie tą swoją bombę. Potem władze zaczęły przeszukiwać pamięć moją i ojca, a że święty to on nie był, to nagromadziło mu się sporo brudu. Wylądował w pierdlu pod Bastylią. Kilka lat później okradziono mnie ze wspomnień chwil z żoną. Dowiedziałem się przypadkiem, kiedy zaczepił mnie dealer, który chciał mi je sprzedać. Gdyby nie to, w życiu bym się nie dowiedział - mówił, starając się brzmieć tak, jakby nic go to nie obchodziło, lecz niespecjalnie mu to wychodziło.

- O kur*a... - wytchnęła z wrażenia opuszczając rękę ze szklanką na blat. Trwała tak przez chwilę z lekko uniesionymi brwiami nie wiedząc, jak podejść do relacji. Atmosfera nieco stężała, a Madleine w końcu zrezygnowała z niej prostolinijnie milknąc. Jej przygody nijak mogły się odnieść do tego, czym oberwało się Frankowi. Nagle gorzka prawda stała się całkowitym wyjaśnieniem motywów faceta... Nie takiej historii się spodziewała.

- Nic to, życie toczy się dalej, a my musimy zrobić co trzeba. A przynajmniej spróbować. Słyszałem, że w mieście jest córka Muska. Może jest po naszej stronie, choćby po to, żeby tatuśkowi interesy szły lepiej. A może nie… W każdym razie wieczorem z pewnością się zobaczymy. Jeśli się odnajdziemy - schował się na chwilę za trzymanym w dłoni szkłem.

Madeleine przesunęła wzrok mętnej miny na Toma, by zobaczyć jak on przyjął to wszystko. Dostrzegła, że patrzy na Franka, lecz więcej niż jego twarz mówiła jej nieruchoma noga swego towarzysza. Był albo wyjątkowo spokojny, albo go zamurowało. Pokiwała głową i dokończyła trunek.

- Dzięki za drinka. Jeśli się nie zobaczymy, to za jakiś czas podrzucę tobie szkic - podsumowała nieco przybita.

Towarzystwo opuściło mieszkanie Franka w tej samej atmosferze. Pożegnania były oszczędne a dwójka znajomych milczała do samego zjechania na parter i wyjścia na ulicę.

- Ja pier*olę... - wyzionęła Madeleine zrzucając z siebie ciężar atmosfery. - Wiedziałeś o tym? - zwróciła się do Toma.

- Nie... - odpowiedział niezbyt zainteresowany rozwijaniem tematu, który był mu bardzo nie na rękę. - Po prostu nie chcę rozróby, jak mówiłem...

- Tom... Posłuchaj mnie, do kur*y nędzy. - Madeleine przybrała nieco siły w głosie i ostrzegawczo wyciągnęłą do niego palec. - Robimy to nie tylko dla siebie, czy dla innych, którzy mają to gdzieś. Robimy to przede wszystkim dla osób takich jak Frank. Rozumiesz? Jeśli my nie damy rady, to takich historii będzie więcej. Nie ma kur*a opcji.

Palec kobiety wylądował na klatce piersiowej znajomego. Jej mina na chwilę zrobiła się groźna, choć po lekkim pchnięciu faceta palcem odpuściła. Zrobiła krok w tył zmieniając też temat myśli.

- Będę zbierać do siebie paru swoich. Razem pójdziemy na manifestacje. Jak chcesz możesz wpaść - zakomunikowała neutralnie.

Tom pokiwał chętnie głową.

- W sumie nie pomyślałem, ale mogę wpaść - odpowiedział po czym poklepał się po udach w swojej ruchowej nadgorliwości. - Dobra, to ten. To ja spadam. Do wieczora.

Madeleine kiwnęła głową wybierając już kontakt do jednego ze swoich znajomych.
 
Proxy jest offline  
Stary 20-02-2017, 23:40   #5
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację

Dom stał na obrzeżu wioski. Na jego ścianach widać było ugryzienia zębów czasu, który zaznaczył swą obecność także na dachu, pokrytym starymi dachówkami. Niewielki ganek pomalowano niedawno na biało, dzięki czemu wybijał się z szarego tła i przyciągał wzrok, podobnie jak robiła to otaczająca dom zieleń. Tej zaś z pewnością nie brakowało. Była wszędzie. Na ścianach, w ogrodzie, za oknem gdzie jaśniejsze odcienie łąk przechodziły w ciemny las. Było cicho i spokojnie. Zbyt cicho i spokojnie. Czuć było wyczekiwanie i ono to widniało na twarzach zebranych przed gankiem. Liz spoglądała na nie. Ojciec z matką, jak zwykle stojący blisko siebie. Musiał być jeden z tych dobrych dni, bo jego ramię otaczało jej pas, a głowa Victorii spoczywała na jego barku. Obok stali bracia Elizabeth. Ris jak zwykle naburmuszony, Chris pogodnie uśmiechnięty. I ona… Tylko że coś było nie tak. Liz czuła to. Przede wszystkim nie było mowy by wszyscy tak stali i nikt nie rzucał mięsem. Poza tym byli młodsi niż ostatnim razem gdy ich widziała, za to ona czuła się dokładnie taka jaką była. Co tu robiła? Po co miałaby wracać do domu?
Lecz zanim znalazła odpowiedź na to pytanie, spojrzenia wszystkich, jakby kierowane przez czyjś nakaz, jednocześnie zwróciły się ku niebu na południowym wschodzie. Poczuła jak oddech zamiera jej w piersi. Niebo i ziemia płonęły. Dosłownie. Ogień zbliżał się do niej, krok po kroku, w zwolnionym tempie, a ona nie była w stanie się ruszyć. Nie chciała się ruszyć. Patrzyła, jak świat który znała, który ją otaczał, płonie.


Otworzyła oczy. Pokój pogrążony był w delikatnym półmroku, który świadczył o tym, że Nat wstał. Pustka u jej boku potwierdziła tą tezę. Szybkie spojrzenie na zegarek poinformowało ją, że było dopiero parę minut po północy. Po co wstał o tej godzinie? Nie miała pojęcia. Zawinęła się w pościel i podjęła próbę ponownego pogrążenia się we śnie, miała z tym jednak problemy bowiem ten najwyraźniej nie zamierzał przyjść. Czuła jak gardło jej płonie, wysuszone na wiór. Porzuciła więc dalsze próby i podniosła się do pozycji siedzącej. Przeczesała palcami włosy i w końcu podjęła ostateczną decyzję, stawiając stopy na podłodze. Musiała się czegoś napić. Zwykle tak było po tym śnie, który chyba mogła nazwać koszmarem ale póki co się na to nie zdecydowała. W koszmarach człowiek powinien się chyba bać, a ona przecież strachu nie czuła.
Zdejmując z wieszaka szlafrok, zastanawiała się dlaczego znowu się jej to przyśniło. Minął już jakiś czas od ostatniego snu, w którym wszystko kończyło się w płomieniach. Czy to z powodu nerwów znowu ją odwiedził? Pewnie Michael szybko znalazłby na to pytanie odpowiedź gdyby oczywiście zwierzyła mu się ze swojego nie-koszmaru.

Nat’a znalazła w salonie, patrzącego na panoramę Alsrain. Właściwie to nie patrzącego, a po prostu stojącego przed oknem. Nie przeszkadzała mu w rozmowie chociaż była ciekawa z kim się łączy. Zamiast jednak podejść do niego, ruszyła w stronę kuchni. Wyjęła z szafki szklankę i podstawiła pod dyspozytor wody. Ustawiła temperaturę na chłodną, po czym odczekała te kilka sekund, jakie zajęło wypełnienie naczynia krystalicznie czystą wodą, po czym wyjęła ją i upiła pierwszy, drobny łyczek. Miała nadzieję, że drapanie w gardle to tylko efekt wysuszenia, a nie zapowiedź choroby. Nie zdziwiłaby się jednak gdyby jej nadzieje były płonne. Zawsze udawało się jej podłapać jakiegoś wirusa gdy zaczynała się czymś ostro denerwować. Po otwarciu “Słodkich rozkoszy” wylądowała w łóżku na dwa tygodnie. Ot tak, bez wyraźnej przyczyny za to z całkowicie zajętym gardłem i dreszczami. Bez gorączki jednak, co według Michaela świadczyło o tym, że jest to sposób jej organizmu na radzenie sobie ze stresem i cała choroba jest tylko i wyłącznie wytworem jej umysłu, na który zareagowało ciało. Z drugiej jednak strony, brat Nat’a od zawsze twierdził, że umysł góruje nad ciałem i gdyby znaleźć sposób można by dzięki tej sile zmusić organizm do dosłownie wszystkiego. Liz jednak podchodziła do tego tematu nieco sceptycznie. Nie negowała co prawda tego twierdzenia, jednak dawała mu znacznie węższe ramy niż robił to Mike.

- Halo… Jest tu kto? Ziemia do Liz, zgłoś się - usłyszała mniej więcej w tym samym momencie, w którym dłoń Nat’a znalazła się przed jej oczami. - No wreszcie, już myślałem że cię straciliśmy - dodał, gdy przeniosła na niego spojrzenie.
- Zamyśliłam się - stwierdziła, co zabrzmiało jednocześnie przepraszająco i obronnie. Po prawdzie to zwyczajnie odpłynęła w odmęty wspomnień, zasłyszanych informacji i opinii. Nie zauważyła nawet gdy Nat skończył rozmawiać i do niej podszedł. Może po prostu była zmęczona?
- Hej… Nie znikaj mi znowu. Sprawiasz, że zaczynam się o ciebie martwić - w głosie mężczyzny brzmiały nuty wyrzutu ale i troski. Liz nie była jednak w stanie stwierdzić które dominowały.
- Interesy? - zapytała, próbując zmienić temat.
- Nie - pokręcił głową, o dziwo łapiąc się na ten niezbyt wyrafinowany chwyt. - Mike dzwonił. Były jakieś zamieszki przy Centrum Naukowym. Znowu Erroryści. Mike obawia się, jak to wpłynie na miasto. Już teraz ma nawał roboty na głowie, dzwonił w przerwie między pacjentami - mówił, samemu także nalewając sobie wody i uzupełniając pustą szklankę Liz. kiedy ją wypiła? Nie wiedziała.
- Jakby już teraz nie było nerwowo - stwierdziła z westchnięciem. - Mogę się założyć, że Mad tam była. Jul pewnie też. Michael nie słyszał nic o jakiś aresztowaniach?
Miała nadzieję, że niczego takiego nie było. Jakoś nie miała ochoty na wycieczkę w środku nocy, po to by wyciągać kuzynkę i pracownicę z aresztu.
- Podobno jakieś były ale nie podano szczegółów - odpowiedział, przyciągając ją do siebie. - Nie martw się o nie, nic im nie jest. Nawet jeżeli je zatrzymali to przecież nic się nie stanie jak poczekają do rana, prawda? - Pocałował ją w czubek głowy, schodząc zaraz nieco niżej, by wyszeptać jej do ucha - Chodź, wracajmy do łóżka.
Propozycja była niezwykle kusząca, podobnie jak kuszący był dotyk ust na jej policzku, zmierzających leniwie, acz sukcesywnie do jej warg. Gdy tak się zachowywał ciężko mu było czegokolwiek odmówić.


W jakiś czas później, Liz nie chciało się już sprawdzać godziny, nadal nie była w stanie zasnąć. Nat odpłynął, a ona wpatrywała się w częściowo zasłonięte okno. Czuła jego ciepłe ciało przy swoim. Jej głowa spoczywała na jego piersi, a ręka obejmowała go tak, jak on obejmował ją przez sen. Nie mogła jednak uspokoić myśli i dołączyć do niego. Zanim usnął wspomniał też coś o wystąpieniu Jacoba Smart’a, polityka który aktywnie i w bardzo ostry sposób potępiał Errorystów i wszystkich, którzy ich wspierają. Wspominał podobno o zaostrzeniu kontroli, cięższych karach i sankcjach. Liz nie przepadała ani za Smart’em, ani za Errorystami. Dla jej wygody psychicznej mogliby nie istnieć, podobnie jak mógłby nie istnieć Sensen. Nat oczywiście się z tym nie zgadzał. On i Michael byli osobami lubiącymi wszelkie nowinki techniczne, wszelkie dodatki, wszystko to co przybliżało ich do wyobrażeń przyszłości ukazanych w książkach, filmach i magazynach pseudo i naukowych. Elizabeth z kolei z chęcią cofnęłaby się nieco w czasie. Była to jedna z tych rzeczy, z którymi nie do końca się z Nat’em zgadzali. Fakt, nie miałby nic przeciwko wyprawie na kraniec świata czy na bezludną wyspę, miała jednak wrażenie, że coś takiego by go nie uszczęśliwiło w takim stopniu, jak ją.
Co by teraz dała za znalezienie się na takiej właśnie wyspie, z dala od kłopotów tego świata. Oczywiście marzenie to było kompletnie pozbawione racji bytu. Co bowiem by zrobiła z Tim’em i Sarą? No i wątpiła by bezludne wyspy miały pod ręką w pełni wyposażone i bezpieczne sale położnicze.
Westchnęła i cicho poleciła by okno zostało całkiem zasłonięte dzięki czemu sypialnia pogrążyła się w ciemności. Po krótkiej chwili owa ciemność zyskała miliardy jasnych punkcików układających się w spiralę.


Otoczona przez gwiazdy i planety, przymknęła w końcu oczy licząc na to, że kolejny sen przyniesie jej spokój i odpoczynek, którego potrzebowała.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 24-02-2017, 00:34   #6
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Gdy tylko Sara wspominała mężczyznę, który prześladował ją już kilka wieczorów z rzędu, serce zaczynało bić jej szybciej z nerwów i kobieta poważnie się niepokoiła. Najgorzej, że wpływało to na jej pracę. Bardzo nie lubiła spóźniać się z projektami.
A potem do jej mieszkania wpadł różowy tajfun. Klara, jej młodsza siostra siedziała w pełni obecna na jej kanapie. Sara nie wiedziała co ma powiedzieć. Przecież nie widziały się już od kilku miesięcy. Ledwo ze sobą wtedy rozmawiały, a nie należała ta rozmowa do najprzyjemniejszych. Czarnowłosa obserwowała dziewczynę z niemal rozchylonymi ustami, nim zdołała wydukać odpowiedź, ktoś ponownie zajrzał do jej mieszkania.
Taksówka? Sara zmarszczyła lekko brwi na postawę swojej siostry


- To żaden problem, ja zapłacę. Ile wynosi ten kurs? - przeszła zgrabnie do sedna przyglądając się blondynce. Rozejrzała się też, szukając wzrokiem Midnighta. Ten kocur miał tendencję do spontanicznych prób ataku na otwarte drzwi.
Ten jednak siedział spokojnie, wpatrując się w Lolli wzrokiem psychopatycznego mordercy.
Florence wiozła swoją taryfą jakąś Lollę, ot pasażer jak pasażer, czyli rutyna w takim zawodzie, nawet nie przywiązuje zbytniej uwagi na takie rzeczy jak, ubiór czy barwę głosu, po prostu, w zależności od kursu danego dnia, czasami ma za dużo klientów by pamiętać takie drobiazgi, ale nie narzekała mimo iż sytuacja w firmie nie należała do najlepszych. Tak zdecydowanie sytuacja w “Taxi Service” wyglądała dużo gorzej niż jeszcze kilka lat temu jak blondi “wchodziła na rynek”. Czasami klienci byli zgorszeni wygórowanymi w kosmos cenami za przewóz, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Wiozła już zakochanych, kawalerów, pracoholików, a teraz tą dziewczynę. Lolla wypadła z taryfy jak oparzona nawet nie kwapiąc się z zapłatą.
Już drugi klient tak robi, wczoraj miałam to samo - pomyślała blondynka i wysiadła z samochodu zostawiając go na chwilę. Wyłączyła silnik i poszła za felerną dziewczyną. Weszła po schodach, gdzie przed jej oczami ukazały się drzwi, w które weszła kobieta nie zapłaciwszy złamanego eurocenta. Zadzwoniła raz i weszła “z buta” do środka. Mieszkanko było niczego sobie, ale nie przyszła tu po to by podziwiać widoki.
-Dwadzieścia jeden euro - odpowiedziała na pytanie o kurs. Niestety, albo i stety u Florence płaci się trzy jak nie cztery razy więcej niż u “szarego” taksówkarza. Normalnie zapłaciłaby pani z jakieś siedem euro. Czekała aż otrzyma zapłatę za przewóz i mogła ruszać dalej, i tak będzie miała spóźnienie na końcówce swojej trasy.
Sara bez większego zastanawiania popatrzyła po blondynce, oczekując wyraźnie że w jej ręce już powinno znaleźć się urządzenie od czytania chipu, tudzież od płatności przez Sensen. Nie należała do osób, które marudzą na cenę, a zdecydowanie dwadzieścia jeden euro nie robiło nawet cienia wrażenia.
Florence odebrała opłatę za kurs i wyszła z mieszkania dość szybko zamykając za sobą drzwi i zeszła do taryfy. Odpaliła samochód i odjechała w dalszą trasę.
Sara popatrzyła za wychodzącą kobietą, która najwyraźniej była kierowcą taksówki, po czym przeniosła wzrok na różowowłosą Klarę
- Co tutaj robisz Klaro? - zapytała. Zerknęła na swój projekt i przesunęła ręką w powietrzu, gasząc wizualizację. Teraz miała coś większego na głowie. Patrzyła na młodszą dziewczynę i zadawała sobie multum pytań.
Lolli zmarszczyła nos widząc jak gaśnie przed nią twór jej siostry. Wystarczyła chwila nieuwagi, a ona już była w innym miejscu niż poprzednio.
- Jak to co? Tak się wita ukochaną siostrzyczkę? Do rodziny przyjechałam - prychnęła, spoglądając nieprzychylnie na Sarę.
- No… To co u ciebie, bo ja zaraz muszę lecieć? - zapytała, choć nie wydawała się tym szczególnie zainteresowana.
Sara obserwowała ją z uwagą, milcząc chwilę. Martwiła się o nią.
- Potrzebujesz czegoś? Napijesz się może? Mam smaczny sok wiśniowy… A u mnie dobrze, tylko robota mnie goni - odpowiedziała dziewczynie, a jej myśl na chwilę powróciła do tajemniczego mężczyzny, który zamieszkiwał jej nieprzyjemne myśli od pewnego czasu
- Dokąd uciekasz? Czemu nie wpadasz do mnie częściej, byłoby mi miło - zaraz dodała jeszcze, krzyżując ręce pod biustem i obserwując Klarę.
Dziewczyna parsknęła, ale ponownie klapnęła na poprzednio zajmowane miejsce.
- No to daj ten sok. I niczego mi nie trzeba, tak przyszłam zobaczyć czy żyjesz - młodsza z sióstr wzruszyła ramionami, po czym położyła nogi na blacie stolika.
- Mam do załatwienia jeszcze kilka spraw na mieście, kilka spotkań… Nie myślałaś o tym, żeby stąd wyjechać? - wypaliła nagle Lolli.
Sara kiwnęła głową i zaraz wybrała się do kuchni, by po chwili wrócić ze szklanką soku dla siostry, pamiętała bowiem, że gdy były małe to piły obie dużo takich
- Proszę - powiedziała spokojnym tonem, ale na jej uargumentowanie czemu się tu zjawiła, brwi czarnowłosej lekko się zmarszczyły. Znów pomyślała o tym prześladowcy
- Hm, ano żyję… - odpowiedziała enigmatycznie i zignorowała nawet nogi na blacie. Zerknęła tylko na nie na moment.
- Nie, dlaczego miałabym wyjeżdżać, to mój dom i mam tu pracę, którą lubię… Czemu pytasz? - pytanie Sary było za to wielce podejrzliwe. Nie mogło przecież nie być powodu, że padło.
Klara wzruszyła ramionami.
- Tak pytam. Alsrein już nie jest tak bezpieczny, jak wcześniej, a mogłabym ci pomóc się stąd zawinąć, gdybyś chciała. Pamiętaj o tym - mrugnęła łobuzersko.
- Muszę się zawijać. Jakbyś zmieniła zdanie, to wiesz co robić - dodała z dłonią poklepującą ramię Sary.
Sara uniosła lekko brwi. Nie jest już tak bezpieczne… Fakt. Nie było. Nigdy tak do końca nie było, czy to znaczyło, że teraz sytuacja się pogorszy?
- Jak cię złapać? Korzystasz z rozmów video, albo przez Sensena? - zapytała spokojnym tonem, dodatkowo chcąc się dowiedzieć czegoś na temat Klary.
- Oczywiście! Przecież nie mam nic do ukrycia! - odparła oburzona, lecz starsza z sióstr nie uwierzyła w szczerość pokazywanych przez Klarę emocji. Ciężko było powiedzieć na czym opierała swoje przekonanie, ale wyczuwała w tym inne tony. Jakby… rutynę?
Sara przyjrzała jej się uważnie, po czym westchnęła lekko
- No dobrze. W takim razie podaj mi jakiś numer na jaki mogę cię złapać - postanowiła pociągnąć sprawdzanie.

***

Gdy Klara opuściła już jej mieszkanie, po podaniu jej wszystkich danych, Sara w pierwszej chwili podeszła do Midnighta. Podniosła go i pogłaskała
- Co? Nie przepadasz za nią, hm? - zapytała zwierzaka, drapiąc go pod bródką. Zaniosła go do kuchni i dała kotu kolację. Następnie wróciła do salonu. Odpaliła cyber tablicę z dostępem do internetu i telewizji. Wyciszone dźwięki zastąpiła spokojna muzyka

[media]http://www.youtube.com/watch?v=NPjCwXyvTG8[/media]

Czarnowłosa odpaliła ponownie projekt i westchnęła spoglądając na niego. Nie było zbyt wiele czasu, robota była w lesie. Zabrała się więc do pracy. Kątem oka dostrzegła, że na ekranie pojawiały się jakieś komunikaty o jakimś ataku Errorystycznym, oraz o zatrzymaniach i przesłuchaniach w jego sprawie. Dziewczyna spięła się lekko, zastanawiając nad tym co mówiła jej siostra, ale nie włączyła dźwięku. Przeczytała tylko przelatujące napisy, po czym zaraz skupiła się w pełni na pracy nad projektem.
Jak zwykle miała zamiar spędzić nad nim nawet i całą noc, jeśli będzie trzeba, więc w ten oto sposób minął jej wieczór i północ, kiedy noc była jeszcze młoda. Mniej więcej o tej porze Sara zrobiła sobie przerwę na przekąskę i krótki telefon do znajomego grafika, w celu zorientowania się, czy on już swój projekt zakończył. Po tym wróciła do pracy. Światła w budynkach mieszkalnych powoli gasły, a ona sama swoje nieco przyciemniła. Postanowiła również przestać na czas pracy zastanawiać się nad tym kimś, kto ją prześladował. Zasunęła rolety w oknach i pracowała. Muzyka dobrze ją do tego nastroiła...
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 24-02-2017, 01:37   #7
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Paczka 6 osób zbliżała się do okolic Centrum Muska w godzinach wieczornych, zgodnie z zapowiedziami. Obecna była Madeleine, Isaac, nieco szalona Julie, czarnoskóry Andre, jak i dwójka braci - Mały i Duży Ivan. Towarzystwo pod przewodnictwem projektantki dokazywało, choć ta zachowywała nieco dystansu.

Grupa manifestantów była całkiem spora, jak na warunki, które panowały w tym ruchu społecznym. Niestety od zawsze bywało tak, iż zwolenników było znacznie, znacznie więcej, a na zbiórki pojawiała się ich namiastka. Gdyby każdy zadeklarowany był obecny... można było zwojować niejedno.

Nadajniki bannerowe świeciły hasłami, nawołującymi do przejrzania na oczy i zabrania głosu. Paczka znajomych wmieszała się w tłum, choć sama Mad wolała być bardziej z brzegu, by widzieć działania policji. Gdy pojawił się nieoczekiwany prowadzący happeningu, pożałowała tej decyzji. Cała masa ludzi, jak ławica ryb, zwróciła się z dala od mówcy. Mad miała wrażenie, że tylko ona i policjanci chcieli się przedrzeć przez nurt, by zobaczyć na własne oczy, co się tam działo. Nie udało jej się zobaczyć wszystkiego, lecz wystarczający mały fragment. Myśli pochłonęły ją na tyle, że stała w miejscu przez jakiś czas. W końcu gdy się ocknęła uświadomiła sobie, że zgubiła wszystkich, z którymi zabrała się na manifestację. Potrzebowała odszukać Isaaca dla własnego bezpieczeństwa, a przede wszystkim Julie, dla bezpieczeństwa jej... Zadanie do łatwych nie należało, a zbiorowisko stało się jednym wielkim zamieszaniem.

- Młoda! - rzuciła Madleine ruszając w kierunku dziewczyny zaczynającej szarpać się z funkcjonariuszem. Projektanta złapała ją za chabety i starała przeciągnąć ją w swoją stronę. - Odpieprz się od niej! Znajdź sobie kogoś innego! - warknęła, a uwaga policjanta skupiła się na jej samej. - Won z łapami ode mnie, kur*iu! - syknęła ładując się w taką samą przepychankę, z której chciała wyciągnąć Julie.

W miejsce jednego funkcjonariusza pojawiło się jeszcze trzech, choć byli oni zdeterminowani by zainterweniować w miejscu bardziej wymagającym niż szarpanie się z dwiema dziewczynami. Koniec końców obie zostały brutalnie pchnięte na bok, a czwórka zaczęła przebijać się w miejsce większej burdy. Julie, mimo niezadowolenia, nie mogła nic zrobić, by Madeleine przestała kurczowo trzymać ją za łachy.

- Szukaj Isaaca, Młoda. Chłopaki sobie poradzą - rzuciła w odpowiedzi na jej marudzenie, ciągnąc wzrokiem za oddalającymi się policjantami.

Kręcąc się w zamieszaniu co prawda nie znalazły Isaaca, ale natknęły się na zatrzymanego Toma, wraz z jakąś trójką przypadkowych świrusów. W Madeleine trochę się zagotowało, lecz było to całkowicie do przewidzenia, w końcu on był organizatorem...

- Szkur*amać... - mruknęła niezadowolona.

Był zatrzymany i na liście do skanowania, to było pewne. Nie miała jak do niego się dostać, by nie wyskoczyć w pierwszej kolejności jego historii wspomnień. Przy skanowaniu nie dało rady zrobić niczego. Wspomnienia były doskonałym źródłem lustracji... jak i całkowitym odarciem obywatela z prywatności.

- Je*ać. Mogą mi naskoczyć - stwierdziła otwierając menu Sensena. Parę stuknięć w powietrzu później połączenie rozmowy głosowej czekało na akceptacje. - Tom, mów do mnie, kur*a. Co tu się dzieje? Kto tobie podsunął ten termin w tym miejscu? Tom, mów...
 
Proxy jest offline  
Stary 27-02-2017, 00:28   #8
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Elizabeth ze snu wyrwał dźwięk dzwonka do drzwi. Nathaniel westchnął gniewnie, lecz wysunął się spod głowy kobiety z cichym:

- Otworzę.

Sensen podpowiedział jej, że od zaśnięcia minęło niewiele ponad trzydzieści minut. Ponowne zapadnięcie w sen byłoby tak proste. Ciepłe łóżko oraz brak konieczności wstawania w tym momencie zniechęcał do wstania, lecz odgłosy z salonu sprawiały wrażenie, iż jest w tamtym miejscu konieczna.

Źródłem hałasów okazała się Julie. Nie przypominała jednak samej siebie przez rozmazany od łez makijaż. Obejmowała się własnymi rękami i kołysała na stopach. Na widok Liz natychmiast pobiegła w jej kierunku i rzuciła się w jej objęcia.

Ponad ramieniem Julie, spojrzała pytająco na Nat'a. On jednak w odpowiedzi jedynie wzruszył ramionami.

- Nie miałam dokąd pójść - powiedziała cicho nie chcąc wypuścić Elizabeth.




Połączenie z Tomem nie od razu zostało przez niego zaakceptowane. Odgrodzony od innych ludzi przez funkcjonariuszy i androidy siedział z twarzą ukrytą w dłoniach pośród garstki innych ludzi.
Jedni próbowali uwolnić się spod nadzoru, inni dyskutowali z policjantami. Kilku siedziało spokojnie.

Do grupy doprowadzono jeszcze dwoje szarpiących się ludzi, lecz nie wyglądało na to, aby mieli zostać skontrolowani na miejscu.

Odebrał dopiero po kilku dłuższych chwilach.

- Ja... To ja go wymyśliłem... - odparł cicho, pogrążając się coraz bardziej. Madeleine wiedziała, że to nie towarzystwo utrudniało normalne porozumiewanie się. Wciąż był w głębokim szoku.




Kiedy Sara zaciągała rolety, mimochodem dostrzegła postać wystającą pod jej blokiem, lecz miała robotę do dokończenia. Przejmowanie się na zapas nie pomoże jej w ukończeniu projektu.

Projekt szedł jej nadzwyczaj gładko. Kobieta z każdą chwilą, systematycznie zyskiwała głębi, coraz bardziej upodabniając się do płaskorzeźby niż wiszącego w powietrzu rysunku.
Sprawiało to wrażenie, jakby wysuwała się z niewidocznej ściany kawałek po kawałku. Neonowy dym zaczął przypominać rzeczywisty obiekt.

Nagle rolety podniosły się.
Podeszła do okna, by zmusić mechanizm do ponownego ich opuszczenia. Zadziałał bez zarzutu, jakby nigdy wcześniej nie doznał żadnej usterki. Było jednak coś, co nie dawało jej spokoju. Coś było nie tak.

Ponownie przyjrzała się im dokładniej. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak należało, a kiedy podniosła je i opuściła ponownie, również brzmiało poprawnie. Wróciła do projektu, lecz nie mogła się właściwie skupić na zadaniu. Gdzieś na skraju świadomości wiedziała co nie daje jej spokoju, ale im mocniej próbowała to znaleźć, tym bardziej się wymykało.

Twarz kobiety ponownie zaczęła nabierać cech głębi, zaś Sara ponownie całkowicie zagłębiła się w projekcie.
Iluminacja spłynęła gwałtownie, dreszczem rozlewając się po całym ciele. Rzeczywiście coś było nie w porządku, ale powodem nie była zasłona okna, tylko to, co znajdowało się dalej. I niżej.

Właściwie to, co się tam nie znajdowało.

Osobnik wystający pod jej blokiem zniknął. Powinna się z tego powodu cieszyć, lecz w nieobecności było coś niepokojącego. Nigdy nie znikał o tej porze.
Powietrze stojące w mieszkaniu coraz bardziej przypominało ciszę przed burzą przykrytą fałszywym kamuflażem muzyki.

Powoli, cicho podeszła do drzwi i dotknęła panelu odpowiadającego za włączenie hologramu najbliższego sąsiedztwa jej drzwi od strony korytarza.

Nagle wyrósł przed nią człowiek w czerni.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 02-03-2017, 00:03   #9
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
- Tom, spójrz na mnie - warknęła nieco mściwie irytując się jego stanem. Nigdy wcześniej taki nie był, co było bardzo niefortunne, gdyż Mad nie miała świadomości o niczym... Co irytowało ją jeszcze bardziej. Uspokoiła nieco głos. - Unieś głowę, zabierz ręce z twarzy i popatrz na mnie.

Mad stała przed nim, lecz w odległości jakiś parunastu metrów. Patrzyła na niego swoją gniewną miną. Trzymała Julie za fraki, nie poświęcając jej żadnej dodatkowej uwagi. Jej oczy wpatrywały się w Toma, a usta ruszały się, choć głos nie był słyszany z odległości a z Sensena.

- Powiedz mi coś, czego nie wiem - ciągnęła dalej - a powinnam wiedzieć.

- Albo ukradli mi wspomnienie, albo zmodyfikowali mi w głowie termin i miejsce, które wcześniej zaplanowałem. Nie wiem. Nawet nie wiem kiedy. Dość późno się ogarnąłem przez urodziny córki. Trzy dni temu. W moim biurku schowane jest MicroSD z różnymi danymi. Najświeższy wpis powinien zawierać datę i miejsce zaplanowanego przeze mnie spotkania. Jeśli jest i wszystko się zgadza, to mnie okradli, a jeśli nie, to zmienili mi wspomnienie. Chociaż… to i tak nie ma wielkiego znaczenia - odparł dość obojętnie.

Madeleine była skonsternowana wieściami o potomstwie... faceta, który nie wyglądał na mającego kogokolwiek do pary, jej mina pokwaśniała. Chwilę wstrzymywała się z komentarzem, by nie wprowadzać większego zamieszania pogubionemu w osobowości człowiekowi. W końcu zeźliła się i wyrzuciła z siebie pierwsze lepsze wrażenie, ciągnąć też za sobą wszystko to, czego z początku nie chciała powiedzieć.

- Czemuś żesz się nie odezwał z tym w południe?! - uniosła w niezadowoleniu głos. - I jaką, kur*a, córkę? Ty masz córkę? Od kiedy? ...kuuur*a... - jęknęła na sytuację, w której trzeba było podejmować szybkie decyzję. - Wróć... Co ukradli, jak termin zna całe miasto od jakiegoś czasu? - uniosła rękę wskazując otaczające zamieszanie.

- A skąd miałem wiedzieć, że ktoś zaplanował to wszystko na dzisiaj? Z resztą… po co mam mówić o tym, że zapisuję terminy? Jakie to ma znacze~ Tak, przepraszam - dokończył Tom do funkcjonariusza, który wyraźnie czegoś od niego chciał.

- Muszę kończyć - rzucił, po czym rozłączył się, na co Mad zaklęła pod nosem na chłopaka jak i na pawianów w pancerzach. Do grona zatrzymanych dołączyła jeszcze jedna osoba, natomiast od strony ulicy tyłem podjechał samochód dostawczy w barwach policji. Drzwi otworzyły się, a policjanci zaczęli zaganiać ludzi do środka. Tom wstał i uśmiechnął się blado w stronę Madeleine. Nie stawiając oporów wsiadł do środka.

- Proponuję się stąd zawijać - stwierdziła Julie z rękami w kieszeniach.

- Ta... - wydyszała nieco skonsternowana. Potrzebowała chwili na przetrawienie zdarzeń. Nie potrafiła błyskawicznie podejmować decyzji, bądź też zwykle nie była zadowolona z efektów szybko podjętych decyzji.

Mad zabrała młodszą towarzyszkę, puszczając ją dopiero, gdy wyszły z tłumu. Chłopaki się pogubili, a standardowe ich szukanie w niczym nie pomogło. Nie było też czasu na zbieranie się do kupy. Projektanta zakomunikowała, że musi jak najszybciej dostać się do mieszkania Toma. Chciała też, by Julie jej towarzyszyła. Wprawdzie nie zapytała jej o zdanie, a prostolinijnie wyraziła swoje plany w liczbie mnogiej. Mogła nie męczyć Młodej, gdyby był w pobliżu Isaac. W drodze próbowała też się z nim skontaktować.

Julie westchnęła.

- A nie poradzisz sobie sama? Dla mnie dużo już tego było na dzisiejszy wieczór - spojrzała za siebie, gdzie jeszcze niedawno znajdowała się ich grupa.

Isaac natomiast nie odpowiadał na próbę nawiązania połączenia. Jednocześnie Madeleine nie widziała go w grupie zabieranej przez policję. Ze znajomych był tam wyłącznie Tom. Chociaż w zasadzie byli tam głównie znajomi. Jak na całej manifestacji, lecz większość znała wyłącznie z widzenia. Dlatego śmiało mogła stwierdzić, iż ci bliżsi znajomi gdzieś się ulotnili.

- Młoda, ja bez ciebie nie dostanę się do mieszkania Toma - podkreśliła sytuację planu, którego tak na prawdę dziewczyna była kluczowym składnikiem. W jej tonie nie było rozkazu, a prośba. Właściwie Madeleine zwolniła kroku, by uzyskać od niej decyzję. Mając Julie, mogła się śpieszyć. Nie mając Julie... musiała dać sobie czasu na wymyślenie planu zastępczego.

Uśmiechnęła się lekko, jakby połechtana komplementem.

- Doooobra już, doooobra, niech ci będzie. Jedziemy do tego twojego Toma - zaczepnie trąciła Madeleine łokciem w bok, co spotkało się ze złowrogim spojrzeniem z ukosa.

* * *

Na miejscu były już blisko dziesięć minut później. O tej porze w mieście nie było korków, więc wydostanie się z centrum miasta na bardziej zewnętrzne rejony przebiegło stosunkowo gładko. No, poza samym początkiem podróży, w którym czekały na przybycie ich środka transportu. Niemniej nie było na co narzekać.

Weszły do klatki schodowej dwunastopiętrowego bloku i wspięły się na trzecie, wprost pod drzwi mieszkania oznaczonego numerem 33.

- To teraz patrz na magię - uśmiechnęła się zadziornie Julie i położyła dłoń na panelu otwierającym drzwi. Nucąc pod nosem jakąś melodię zamknęła oczy. Jej głowa podskakiwała lekko w takt słyszanej tylko przez nią muzyki. Kilkukrotnie skrzywiła się lekko. W końcu otworzyła oczy i spojrzała na wciąż zamknięte drzwi oraz na Mad.

- Et voila - powiedziała z szerokim uśmiechem, po czym ponownie przytknęła dłoń do panelu, zaś drzwi usunęły się na bok.

- Musisz powiedzieć temu swojemu Tomowi, że jego zamek otworzy dziecko z kalkulatorem - powiedziała szczerząc się głupkowato.

- Uznam... Że zostawił je otwarte... - zaparła się nie chcąc przyjąć do wiadomości, iż sforsowanie zamka do drzwi trwało tyle, co nic. - Zdecydowanie były otwarte...

Kiedy przekroczyły próg mieszkania, zaś wejście z cichym sykiem zamknęło się za nimi, pogrążyła je ciemność. I cisza przerywana cykaniem mechanicznego zegarka. Po zapaleniu światła mogły stwierdzić, iż rzeczywiście na ścianie, naprzeciwko wejścia znajduje się staroświecki zegar wiszący z wahadłem.

Kobiety znajdowały się w niewielkim salonie w kształcie lekko zdeformowanej litery “L”. Jej krótszy bok był zdecydowanie krótszy niż odpowiednik w alfabecie i wieńczyło go wyjście na klatkę schodową. Po prawej stronie znajdowało się wejście do maleńkiego składzika będącego w istocie rupieciarnią Toma. Nieco dalej, po lewej stronie znajdowała się para drzwi, zaś kolejna para znajdowała się po przeciwnej stronie pokoju.

- Szukamy MicroSD. Ponoć jest w jego biurku - przekazała Mad, która wolniejszym krokiem oglądała mieszkanie. Poza kartą pamięci interesowały ją jakiekolwiek zdjęcia córki, o której wcześniej nic nie wiedziała. Musiała określić, czy Tomowi namieszali we łbie, czy po prostu nigdy wcześniej o niej nie mówił.

Julie zajrzała do pierwszych z brzegu drzwi i szybko wycofała się.

- Uuuuuups… Klozecik. Nie tego szukamy.

Madeleine, która zajrzała do kolejnego stwierdziła, iż weszła do kuchni przypominającej kształtem delikatnie wydłużony prostokąt. Wyglądała, jakby nie było, dość ustawnie. Posiadała nawet wyspę na środku. Rozmiarami niewiele ustępowała salonowi.

Niemniej nie było to poszukiwane pomieszczenie. Razem ze swoją towarzyszką wyminęły wysuwający się w kierunku środka, dwuczęściowy tapczan z poduchami wspartymi o ścianę oraz komodę stojącą, z grubsza, naprzeciwko. Znajdował się na niej niewielki prostopadłościan przechowujący zdjęcia oraz filmy. Urządzenie, po połączeniu się z nim, przesyłało dane wprost do Sensena, wyświetlając jego zawartość.

- Ooooooo - odezwała się Julie i zniknęła w kolejnym pomieszczeniu.

Madeleine stwierdziła, iż to najprawdopodobniej na tapczanie najczęściej przebywał Tom. Mebel wyglądał na poważnie wygnieciony, natomiast dokładnie naprzeciwko, nieco na praw od komody dostrzegła miejsce projekcyjne. To tutaj Tom oglądał filmy.

Szybko jednak weszła do pomieszczenia sąsiedniego, które okazało się być sypialnią. Stosunkowo szerokie łóżko wyglądało jak po bombardowaniu. Widać nie trudził się nawet z jego zasłaniem, nie mówiąc o posłaniu. Wypełniało większą część pokoju. Oprócz niego znajdowała się płytka, ale długa szafa niemal dotykająca do legowiska Toma. Niemniej lustro na drzwiach mebla optycznie powiększało pokój. Po drugiej stronie Mad dostrzegła szafkę nocną, a jeszcze dalej okno wychodzące na wschód.

Po swojej lewej stronie na ścianie miała jakiś ruchomy landszaft przedstawiający las przecięty błękitnym pasem płytkiego strumienia.

Wyszła z sypialni i ponownie skierowała się do umieszczonej na komodzie kostki. Po połączeniu się z nią, w powietrzu pojawiło się zdjęcie Toma wpatrującego się w niemowlaka o szeroko otwartych, niebieskich oczach i kawałku języka wystającym spomiędzy małych ust. Mężczyzna sprawiał wrażenie szczęśliwego.

Kolejne przedstawiało dziecko w kołysce bawiące się absurdalnie różowym słoniem. Jeszcze jedno z tym samym dzieckiem w roli głównej. Na jednym z wielu pokazała się szatynka o oczach identycznych do maleństwa. Kiedy Mad przeszła do części filmowej, pojawiły się hologramy pomieszczenia oraz ludzi w nim się znajdujących.

* * *

- Tom! Odwróć się w moją stronę, do cholery. Zasłaniasz Emily! - warknęła kobieta, a mężczyzna odwrócił się posłusznie, kołysząc dziecko w ramionach. Nie zwracał uwagi na kobietę, jakby nie było jej w pokoju.

- Podłóż jej dłoń pod główkę. Źle! - kontynuowała swoją wypowiedź, zaś Tom spojrzał na nią spode łba, lecz nic nie powiedział. Jego spojrzenie wróciło do trzymanej w ramionach córki.

- Dobra, weź ją w końcu połóż, skoro nawet trzymać jej nie potrafisz.

- Zamknij się wreszcie, zamknij się! Masz ją na co dzień, a ja tylko raz w tygodniu przez kilka godzin. Wyjdź i daj mi nacieszyć się moją córką, do cholery! - wybuchnął nagle, zaś Emily rozpłakała się.

- Widzisz co narobiłeś?

- Ja narobiłem?! To ty wszystkiego się czepiasz! Masz w stosunku do mnie jakiś problem?! Weź ty się…

- Tak! Mam! Gdybyś…

- Nie mam zamiaru tego słuchać kolejny raz! - wrzasnął na swoją rozmówczynię, po czym spojrzał na córkę i cała złość jakby nagle zniknęła. Uśmiechnął się łagodnie i delikatnie pocałował ją w czoło. Odłożył ją do kołyski, jakby była delikatna jak skorupka jajka. Kiedy się wyprostował, nie poświęcił matce własnego dziecka nawet krótkiego, przelotnego spojrzenia. Wyszedł.

* * *

- Emily! Spójrz, co tata ci przywiózł! - zawołał od progu Tom, trzymając za sobą pokaźnej wielkości paczkę. Ukrywał ją bardzo nieumiejętnie, by ostatecznie, dość niezdarnie, wyciągnąć ją wprost przed oczy roześmianego dziecka.

- Tom, co to jest? - zapytała podejrzliwie ta sama szatynka, która występowała w poprzednim pliku.

- To nie dla ciebie. To dla mojej małej księżniczki - powiedział nie tracąc radosnej miny.

Nagle obraz zamazał się. Wszystko straciło na ostrości, zaś cienie przemykały po znacznej części nagrania. Wszystko stało się nieczytelne.

- Spierdalaj! - wrzasnął w końcu Tom i trzasnął drzwiami.

* * *

Nie było więcej materiałów wideo. Był za to jeden audio, lecz pośród szumów rozbrzmiewał wyłącznie dziecięcy śmiech.
Śmiech Emily, córki Toma.

- Mam Micro - zakomunikowała Julie wychodząc z gabinetu właściciela mieszkania.

Mad, wpatrując w miejsca po projekcji, nie odezwała się. Dopiero z zamyślenia wyrwała ją Julie, która na nią spojrzała.

- Masz? - niepotrzebnie dopytała Madeleine. - Świetnie. Znikamy.

W końcu oderwała się od myśli, odstawiła kostkę na swoje miejsce i zgarniając Młodą zniknęły z mieszkania.

* * *

Droga powrotna do mieszkania Madeleine zabrała porównywalny czas, jaki był potrzebny do przejechania z centrum do Toma. Dotarły w końcu do całkiem przestronnego nowoczesnego loftu, który spełniał także pracownię projektową właścicielki. Był bardzo minimalistyczny i cały w odcieniach bieli. Widoczne meble w większości były projektami w VR, przez które Mad po prostu przechodziła. Obecne był też prawdziwe meble, na które gościom często zdarzało się wpadać, gdyż mylili je z projekcjami. Byli tam przyjmowani klienci, przyjaciele jak i znajomi. W gruncie rzeczy było to miejsce całkiem aktywne socjalnie.

- No, to dawaj, co tam nasmarował? - zapytała Julie niecierpliwie przestępując z nogi na nogę, a kiedy Madeleine połączyła się z kartą przez Sensen, w rozszerzonej rzeczywistości pojawiła się przed jej oczami cała lista plików oznaczonych datami oraz nazwami miejsc, w których się zebrali.

Przedostatni plik rzeczywiście zawierał w nazwie “Centrum Nauki Elona Muska”, ale już data się nie zgadzała. Owszem, Tom zaplanował manifestację trzy dni temu, niemal na ostatnią chwilę, lecz spotkanie miało się odbyć za tydzień. Dokładnie w dziesięć dni od dodania wpisu. Plik był pusty w odróżnieniu od poprzedzających go. Tamte posiadały dość szczegółowy opis przebiegu uzupełniony o zdjęcia oraz krótkie nagrania. Był jednak jeszcze jeden plik utworzony najpóźniej, choć zaledwie kilka minut później względem poprzedniego. Ten również był pusty, natomiast nazwa ustalała kolejny protest na 10 lipca bieżącego roku pod samą siedzibą Memorize.

- Nooo… Co tam? - dopytywała Julie, stając tuż przed Mad, by pomachać jej rękami przed twarzą.

- Ooooo h*j... - wytchnęła Madeleine wpatrując się w nazwę ostatniego pliku jeszcze przez chwilę. Podniosła rozszerzone oczy na umierającą z ciekawości Młodą. Zastygła na kolejną chwilę, by poruszyć już całym ciałem. - Jest gorąco... - rzuciła kierując się do lodówki po butelkę wina. Streściła całe tło zamieszania z MicroSD. - Dzisiejszy termin był podstawiony, następny jest już zaplanowany... Za 20 dni. Za 20 dni erroryści zrobią rozpier*ol pod siedzibą Memorize. I wiem o tym ja, ty i erroryści.

Wino wylądowało na stole, a do jednego z dwóch kieliszków została sprawnie nalana porcja, zniknęła prawie od razu.

Julie zamrugała szybko.

- Bez jaj - machnęła ręką z uśmiechem, szukając na twarzy Mad śladów żartu. Kiedy ich nie dostrzegła, zbladła. Oczy zaszły jej mgłą, gdy za pomocą Sensena otworzyła dane znajdujące się na karcie podanej jej przez Mad. Szybko oddała nośnik. - Jadę do rodziców - oznajmiła krótko.

- Młoda, nie możemy tego powiedzieć Tomowi - zaznaczyła nieco zestresowana. - Kur*a, nawet bagietom nie można tego powiedzieć. Właściwie... to... nikomu... - Mad przeczesała białe włosy ruchem dłoni. - Nadpiszę i oddam mu to. Powiem, że wszystko się zgadza. Że ze strachu mu się pomieszało. Ty ze mną u niego nie byłaś, wróciłaś do siebie. Niczego nie widziałaś. Po cholerę w ogóle tobie to pokazywałam... Kur*a... Niedobrze...

- Pojebało cię? Mam nie powiedzieć bliskim, żeby nie jechali tam tamtego dnia? Cholera wie co się będzie działo! To może być srogi rozpierdol i ja mam nie informować nikogo? A potem będę odwiedzać ich groby? Jaaaaaaaaasne, już to widzę - warknęła Julie.

- Tak, kur*a, masz nic nikomu nie mówić - odpowiedziała stanowczo Mad. - Są inne możliwości, by nie znaleźli się na manifestacji. Zorganizuj imprezę u siebie i ich zaproś. Cokolwiek, ale do h*ja, nie mów nic im o tym terminie. Nie uprzedzaj ich. Inaczej wszystko szlag trafi! Oni nie wiedzą, że my wiemy. Przypuszczenia Toma zdusimy w zarodku.

W pomieszczeniu rozległ się dziwny dźwięk. Dopiero po chwili Mad zdała sobie sprawę z tego, że było to zgrzytnięcie zębów drżącej lekko Julie.

- Ja mu tego nie powiem. Jak chcesz, to idź do niego sama - burknęła przez zaciśnięte zęby Julie.

- Młoda - Mad zwróciła się dość poważnym i bojowym tonem. - Nie powiesz nikomu. Nikomu, kur*a. Nie chcesz się w to mieszać, niech ci będzie. Nie piśniesz ani słowa. Ale jak dowiem się, że było inaczej... Nie chcę być w twojej skórze. Zrozumiano? Uwierz mi, nie chcesz mi tego spier*olić.

Madeleine nie miała zamiaru ustąpić ze swojego stanowiska, toteż wyraz twarzy jak i ton bezwiednie zszedł w rejony gróźb.

Przez chwilę dziewczyna wyglądała na zaskoczoną, lecz szybko przybrała inny wyraz. Wyglądała tak, jakby dostała w twarz i takie też były konsekwencje. Zaczęła wyraźnie drżeć z hamowanej złości.

- Chuj! Ci! W! Dupę! - wywrzeszczała pojedyncze wyrazy i cisnęła w Madleine uchwyconą lampką pozbawioną wina. Złapała również butelkę, lecz zamiast rzucić nią, szybko rozbiła ją o ścianę odsłaniając górne zęby. W jej dłoni tkwił szklany tulipan, na którym cofała się w kierunku wyjścia.

- Spier… dalaj! - wrzasnęła ponownie i przycisnęła się do drzwi wyjściowych mieszkania Madeleine.

- VI! ZAMKNIJ DRZWI! - wrzasnęła w odpowiedzi Mad wywołując sztuczną inteligencję. Gorąca krew uderzyła do głowy, a odziedziczony po ojcu charakter raz jeszcze dał o sobie znać. - Zrobisz tak, jak mówię, gówniaro! - rzuciła wskazując na nią groźnie palcem.

Sama też ruszyła w jej kierunku, mając zamiar złapać ją za fraki. Była pewna, że Julie nie odważy się na użycie prowizorycznej broni. Ta jednak machnęła nią wojowniczo spoglądając na Madeleine spode łba. Zdradzała w tym pewną wprawę.

- No… podejdź bliżej.

- Ani się waż, kur*a! - Mad odgrażała się agresywnie. - Rzuć to, gówniaro.

Mad bez większego wysiłku chwyciła za potłuczoną butelkę. Reakcje Julie były zbyt wolne na projektantkę, tylko… coś się w tym nie zgadzało. Poszło zbyt łatwo. Natychmiast zrozumiała, że dziewczyna podpuszczała ją. W ostatniej chwili odskoczyła, umykając przed zastawioną na nią pułapką w postaci lecącego wprost w jej twarz uderzenia sierpowego.

Niemniej Wciąż coś nie dawało Price spokoju. Spojrzała szukając kolejnej zasadzki, lecz dwudziestolatka nie mogła być aż tak sprytna, by ukrywać intrygi w intrygach. Nagle zrozumiała. Pochylona głowa Julie ukrywała nieobecne spojrzenie. Jej tu nie było. Dlatego obecnie leżący na podłodze tulipan został przed kilkoma chwilami uchwycony z taką łatwością, dlatego rozkojarzona Clemont za późno złożyła się do ciosu. Na moment Mad dostrzegła jak spojrzenie dziewczyny uzyskało poprzednią ostrość, a na twarzy pojawił się drapieżny uśmiech.

Światło zgasło. Zasłony okien opadły.

Wściekła Mad warknęła i rzuciła się do rękoczynów.

(k100: 68% - 78)


Dłonie Madeleine wystrzeliły do przodu, w miejsce, w którym jej umysł zapamiętał pozycję Julie, a kiedy jej dłonie zacisnęły się, zdała sobie sprawę, że jej już tam nie ma.

(k100: 56% - 57)


Bardziej poczuła niż dostrzegła ruch po swojej lewej stronie. Pięść dziewczyny ześlizgnęła się niegroźnie po uchu Madeleine.

- VI! Światła! - wtrąciła agresywnie rzucając się ponownie z łapami na Młodą.

(k100: 83% - 71)

Inteligencja nie zareagowała, ale Mad wiedziała już gdzie znajduje się jej przeciwniczka. Jedna dłoń zacisnęła się na ubraniu na ramieniu, zaś druga w okolicach pachy.

(k100: 79% - 32)

Julie jednak również była stanie dość precyzyjnie określić pozycję Mad, co kobieta dość intensywnie poczuła najpierw pod rękami, gdzie ciało zwinęło się i wbiło całą siłą pięść w brzuch Price.

(k10 - 8)

Ból rozlał się w okolicach wątroby, lecz nie odebrał tchu na zbyt długo. Jutro będzie ślad, ale nic więcej. Niemniej ponownie straciła kontakt z Julie.

(k100: 52% - 60)

Ponownie Clemont zdążyła przemieścić się nieco bardziej w lewo, co Mad ustaliła na słuch. Uderzyła biorąc na to poprawkę… Zbyt małą najwyraźniej, ponieważ ręka przeleciała przez pustą przestrzeń.

(k100: 59% - 55)
(k10 - 3)

Kolejny raz ból wstrząsnął Madeleine. Pięść zakończyła ruch na splocie słonecznym. Projektantka wiedziała, że gdyby nie otaczająca ją ciemność, pociemniałoby jej w oczach. Zgięła się w pół przyciskając dłonie do uderzonego miejsca.

(k100: 78% - 79)

Coś przeleciało nagle tuż obok niej. Czując na ramieniu i głowie szukające oparcia dłonie Julie, Mad domyśliła się, iż było to kolano. Najwyraźniej dwudziestolatka nie spodziewała się takiej skuteczności ze swojej strony i uznała po prostu trafienie. Korzystając z okazji odepchnęła zgiętą kobietę na bok, a pomieszczenie zalała fala intensywnego światła. Nie pochodziło jednak z góry. Dopiero po chwili projektantka zrozumiała, że to ćmiące światło korytarza klatki schodowej wpadało do środka, drażniąc maksymalnie rozszerzone źrenice.
Madeleine rzuciła się w jego kierunku.

(k100: 39% - 38)

Dłoń Price zacisnęła się na pasku Julie.

(k100: 96% - 40)
(k10 [+5] - 9 [+5])

Ta odwróciła się i uderzyła w uczepioną jej kobietę w głowę, lecz było to wyłącznie pacnięcie. Nie była w stanie z takiej pozycji wyprowadzić groźnego uderzenia. Wzrok przystosował się jej na tyle, by dostrzec wściekłą twarz spoglądającą na nią z góry. Nagle drzwi mieszkania zamknęły się ściskając boleśnie przedramię Madeleine. Dłoń rozwarła się odruchowo, a drzwi ponownie otworzyły się, ale na tyle tylko, by umożliwić wyciągnięcie ręki z potrzasku. Pusta przestrzeń między futryną a zasuwającą się płytą szybko zmalała i zniknęła. Rozległ się głuchy szczęk zamykających się zamków.

Madeleine ryknęła wściekle i rzuciła się do klamki bezskutecznie mocując się z nią.

- Głupia cipa! - wrzasnęła wyrzucając z siebie kolejną dawkę złości. Uderzyła w nie jeszcze kilka razy po czym odpuściła. - VI! Światła, do kur*y nędzy! VIII!

Sztuczna inteligencja nie reagowała, a niemoc zastąpiła agresję. Odsuwając się od drzwi, zrobiła parę kroków w głąb ciemnego mieszkania. Kucnęła łapiąc się za uderzone miejsca. Cichy jęk wyrażał zarówno ból jak i nie rozwiązanie sprawy po swojej myśli. Po jakimś czasie znalazła się na sofie. Plan mieszkania znała na pamięć, więc ciemność nie była aż taka straszna. Osiadła i normowała oddech.

- VI, światło... - powtórzyła nie odnosząc żadnego efektu. W końcu zrezygnowana wysłała wiadomość.

"Isaac... VI się zje*ała i nie reaguje.
Jestem zamknięta w mieszkaniu bez światła.
Zrób coś..."

Po dłuższej chwili wysłała kolejną wiadomość.

"Rozje*ie cię, jeśli to zrobisz, gówniaro."
 

Ostatnio edytowane przez Proxy : 06-03-2017 o 23:24.
Proxy jest offline  
Stary 02-03-2017, 13:26   #10
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Niepokój rósł gdzieś w tle jej myśli, które Sara usilnie starała się skupić na projekcie. Przez dłuższy czas nawet jej wychodziło, do czasu aż roleta samoistnie się nie podniosła.
Niecodzienne, ale nie chciała popadać w paranoję z takiego powodu. Zasunęła je z powrotem i wróciła do pracy. Pożałowała jednak, że odruchowo spojrzała w dół, by przekonać się, że ciemnej postaci tam nie było, bo teraz jej brak zaczął zaprzątać jej myśli. Czaił się tam, jak cień. Tak jakby jej prześladowca wcale nie zniknął, tylko zmienił miejsce pobytu na jej własny umysł. Podłe, lecz prawdziwe.
Po pewnym czasie zrobiła przerwę, nie mogąc już po prostu wytrzymać. Podeszła do drzwi, by spojrzeć na hologram korytarza, mimo wszystko bezpieczna w swym domostwie (a przynajmniej za taką się uważała)...
Zapowietrzyła się, kiedy jej serce niemal stanęło, gdy cofnęła się w tył, potykając o własną nogę i lądując na podłodze przedsionka, kiedy znikąd na hologramie pojawiła się ciemna postać. Sara szeroko otwartymi oczami patrzyła na nią, po czym drżąc cała podniosła się, jedną ręką trzymając za serce, drugą już natychmiast wyłączając widok na korytarz i mimo uderzenia adrenaliny i pisku w oczach, ruszyła się do salonu, by na interaktywnym blacie zacząć wybierać numer awaryjny. Może uznają to za paranoję, ale na Boga, to już nie było ‘pod jej budynkiem’, prześladowca przeszedł na wyższy poziom i był przed jej drzwiami. Poczucie zagrożenia wzrosło w kobiecie i łzy niepokoju zapiekły ją w oczy, jednak nie poleciały, gdy czekała na połączenie, słuchając rytmicznych uderzeń swojego przyspieszonego serca. W tle dalej leciała muzyka, jednak teraz ściszona. Sara nerwowo zerkała w stronę drzwi, jakby to w ogóle było możliwe, że ten ktoś sobie przez nie przejdzie. Była pewna, że są zamknięte, w końcu wypuszczała przez nie Klarę. Przełknęła nerwowo ślinę.


Niemal natychmiast w powietrzu wyrosła kobieca twarz wyrażająca uprzejme zaciekawienie.
- Dobry wieczór, w tej chwili, niestety, wszystkie linie są zajęte. Proszę się nie rozłączać, połączenie jest całkowicie darmowe. W razie życzenia mogę odebrać zgłoszenie i wysłać je do funkcjonariusza, gdy tylko będzie dostępny. Czy życzy sobie pani takiego rozwiązania? - zapytała uprzejmie sztuczna inteligencja.
Sara cała napięta jak cięciwa łuku obserwowała jak pojawia się hologram AI i swoim spokojnym jak indyjskie krowy głosem informuje ją, że wszystkie linie są zajęte…
Sara nerwowo zerknęła ponownie w stronę drzwi, po czym znów na hologram
- Chwi… Chwileczkę… - powiedziała roztrzęsionym głosem i ostrożnie znów podeszła do korytarza, by dotknąć panelu pozwalającego na rzut hologramu. Musiała się upewnić, że on tam dalej był. Liczyła bowiem, że jeśli wezwie funkcjonariusza to uda się coś załatwić, a najlepiej złapać tego kogoś.
Mężczyzna w czerni wciąż znajdował się przed drzwiami. Dopiero teraz dostrzegła kilka szczegółów więcej w postaci skrytej pod głębokim kapturem kominiarki. Wąski pasek ujawniał, że prześladowca był biały, choć kształt oczu był lekko migdałowy, co sugerowało niewielką domieszkę azjatyckiej krwi. Niemniej koloru nie była w stanie zidentyfikować.
Widząc postać dalej wystającą pod jej drzwiami, Sara wzdrygnęłą się cała, ale zaraz cofnęła do salonu i do hologramu kobiety
- Tak, poproszę jak najszybciej. To pilne - zgłosiła rozedrganym głosem, znów nerwowo przełykając ślinę. Nie czekała już na potwierdzenie, tylko zerkając na hologram, wróciła zaraz do panelu przy wejściu. Oparła rękę o ścianę obok. Może powinna coś zrobić? Zagadać go, póki nie przyjedzie funkcjonariusz? Czuła jak bardzo zesztywniałe ma mięśnie ramion - bolały. Ostrożnie przytknęła rękę do włącznika fonicznego i biorąc wdech nacisnęła go
- Czego. Pan. Chce? - zapytała robiąc pauzy, by jej mowa nie brzmiała na przerażoną, a jedynie poważną i spiętą.
Z drugiej strony nie nadeszła żadna odpowiedź. Mężczyzna po prostu stał nieruchomo, wpatrując się w drzwi wejściowe.
To nieco zmieszało Sarę. Przyglądała się postaci nadal ze strachem, ale teraz też drobną konsternacją. Zerknęła na panel. Lampka się paliła? Na pewno, zawsze pilnowała by jej sprzęt działał. Czemu więc mężczyzna nie zareagował? Czarnowłosa wzięła parę głębszych wdechów i przyjrzała mu jeszcze, próbując zanotować w pamięci jak najwięcej szczegółów jego rysopisu. Po czym ponownie nacisnęła przycisk
- Słyszy mnie Pan? - odezwała się ponownie, napiętym tonem. Serce jej waliło tak, że aż bolało.
Tym razem ponownie odpowiedź nie napłynęła. Znajdująca się za drzwiami postać mogła mieć nie więcej niż metr osiemdziesiąt, a najprawdopodobniej trochę mniej. Stosunkowo szerokie barki, zdradzać mogły pewną siłę, ale do grona kulturystów Sala by go nie zaliczyła. Sprawny, acz dość proporcjonalny, co starał się ukryć patrząc z lekko zgarbionej pozycji przypominającej nieco polujące koty. Miał na sobie bluzy oraz spodnie kończące się przy sportowych butach. Na rękach widać było skórzane rękawiczki. Mogła przyjrzeć mu się dość dokładnie, ponieważ wciąż pozostawał w bezruchu.
Czarnowłosa przyglądała mu się dokładnie, zapamiętując i denerwując się tylko coraz bardziej. Czemu zmienił miejsce. Czemu teraz stał pod jej drzwiami. Czemu się nie odzywał. Zaczęła szukać wzrokiem jakiejkolwiek anomalii. Albo dowodu na to, że to jakieś omamy wzrokowe. Zaraz ponownie nacisnęła przycisk do mówienia
- Czego Pan ode mnie chce? - naciskała dalej, próbując skłonić go do jakiejś odpowiedzi. Miała zamiar stać i czekać pod tymi drzwiami aż do przyjazdu funkcjonariuszy.
Nie odezwał się i tym razem. Również teraz nie poruszył się, uparcie wpatrując się w drzwi, jakby siłą woli miał zamiar wyrwać je z futryny. Czas ciągnął się niemal w nieskończoność, zaś policja nie przyjeżdżała. Prześladowca wciąż stał pod drzwiami i nie raczył wydać z siebie najmniejszego odgłosu. Okazywał za to niemal nieziemską cierpliwość.
- Które mieszkanie? - odezwał się męski głos. Jednak wcale nie pochodził z ust człowieka w czerni.
- Przyjąłem - potwierdził, zaś chwilę później pojawił się na hologramie obok wciąż stojącego człowieka. Policjant wniknął w ciało prześladowcy, mieszając się z nim. Raz fragment czarnej bluzy wystawał, jak źle złożona tekstura w grze komputerowej, z pancerza policyjnego, a za chwilę to ręka funkcjonariusza wystawała sponad ramienia przyczajonego człowieka, wywołując wrażenie trójrękiej bestii. Rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę otworzyć, sierżant Albert Blanchard - przedstawił się, zaś wizerunek prześladowcy zniknął.
Sara obserwowała cały ten proces z szeroko otwartymi oczami. Hologram… Hologram? Hologram. Dobry hologram, skoro oszukał jej oko. Przyjrzała się sierżantowi i wzięła głęboki wdech ponownie. Teraz czekało ją tłumaczenie, oraz okazywanie wspomnienia. A miała nadzieję na spokojny wieczór…
Otworzyła drzwi powoli i nieufnie, wyglądając jeszcze zaniepokojonym wzrokiem na mężczyznę. Potem rozejrzała się po korytarzu i za nim, czy aby na pewno jest bezpiecznie
- Mogę zobaczyć odznakę? - zapytała, czekając z lekko uchylonymi drzwiami, ale gotowa zatrzasnąć je z prędkością światła.
- Naturalnie - odparł. Przy szczelinie drzwi ukazał się obraz z sensena policjanta przedstawiający numer służbowy, stopień oraz imię i nazwisko. Wszystko się zgadzało.
Sara pokiwała głową, po czym otworzyła wejście szerzej
- Proszę… - zaprosiła funkcjonariusza do środka, ale nie na niego patrzyła. Zwróciła wzrok na miejsce, gdzie stała holograficzna postać mężczyzny w masce. Chciała sprawdzić, czy znów tu będzie, czy zniknęła permanentnie.


Do środka wszedł tylko jeden policjant w białym pancerzu wspomaganym, z kolbą karabinu wystającą znad ramienia. Szybko rozejrzał się po pomieszczeniu i z braku widocznego zagrożenia wizjer hełmu wsunął się w górną jego część, ukazując zielono brązowe oczy z lekkimi zmarszczkami w okolicach kącików oczu. Uśmiechał się.
Spojrzała na hologram przedstawiający korytarz, lecz postać nie pojawiła się ponownie.
Kolejne części hełmu rozsunęły się, tym razem na boki, ujawniając twarz człowieka nie starszego niż, na oko, trzydzieści lat. Istotnie uśmiechał się. Sara dostrzegła pojedyncze piegi w okolicach nosa.
- Co się stało? Erroryści? - zapytał.
Sara przyglądała się chwilę korytarzowi, po czym skupiła się już całkiem na funkcjonariuszu, biorąc głęboki wdech i wydychając powietrze, jakby dopiero zrzuciła z pleców jakiś ogromny ciężar
- Nie, chyba nie. Mam nadzieję. Dziękuję, że pan przybył. Spróbuję Panu jak najlepiej wyjaśnić co tu zaszło… - Sara wytłumaczyła mu, że od jakiegoś czasu ktoś stale przesiaduje jej przed blokiem, czy też chodzi za nią. Powiedziała, że zgłaszała już tę sprawę, ale nie było żadnych wieści
- … Tymczasem dziś tego mężczyzny nie było. Zaczęłam się zastanawiać co się stało, rozumie Pan, troszkę już jestem niespokojna w tej sprawie. Podeszłam do panelu pokazującego hologram korytarza i on tam stał… To znaczy ta postać. A przynajmniej tak przypuszczałam, bo chyba okazała się tylko hologramem… Mogę Panu pokazać zapis z panelu, albo chociażby to wspomnienie… - zakończyła, podnosząc kota na ręce i głaszcząc go, trochę nerwowo, ale wyraźnie powoli ją to uspokajało.
Policjant zastanowił się, po czym skinął głową.
- Wystarczy zapis hologramu. Nie ma po co ciągać Pani po komisariatach. I tak hologram będzie dokładniej opisywał tego człowieka niż wspomnienie człowieka widzianego z takiej wysokości. Chyba, że ma Pani implant oka i przyjrzała się Pani dokładniej. Mój kolega zajmował się tą sprawą. Sprawdzaliśmy nagrania z kamer, ale nikogo na nich nie było. Przez całą noc. A jednak mamy Pani wspomnienie. Niewiele mogę poradzić - podrapał się po łuku brwiowym.
Sara zrobiła zaniepokojoną minę, po czym postawiła Midnight’a na ziemi i podeszła do panelu z hologramem, by otworzyć odpowiedni plik i chcieć odtworzyć widok na korytarz.
Obraz pojawił się natychmiast, zaś sierżant Blanchard obejrzał człowieka dokładnie, okrążając go. Przyklęknął nagle na jedno kolano na wysokości pasa prześladowcy, poniżej pleców.
- Może… - mruknął ze zmrużonymi oczami przysuwając głowę bliżej. Wstał, by kontynuować obchód. Nieco więcej czasu poświęcił wąskiemu paskowi między materiałem kominiarki, gdzie widoczne były jego oczy.
- Wygląda na to, że ma jakieś korzenie dalekowschodnie. Z tyłu, spod bluzy wystaje kawałek czegoś, co jest włożone za pas spodni. Miękkie, wygląda na tworzywo sztuczne. To żaden dowód, ale może to być rękawica errorystyczna. Choć nie musi - dodał szybko, spoglądając na Sarę.
- Obecnie mamy priorytet na wykrywanie przestępczości źródła errorystycznego, więc mogę wnioskować o ochronę dla Pani.
Sara była zaniepokojona spostrzeżeniem sierżanta. Pewnie gdyby to było możliwe, to już by osiwiała od całej tej sprawy. Zastanawiał się chwilę, po czym kiwnęła głową
- Tak, poproszę. Czuję się naprawdę niespokojnie i to we własnym domu - zdradziła trochę własnych emocji w tej sprawie. Znów przyszła jej do głowy rozmowa z siostrą. Postanowiła, że jeśli to będzie się dalej powtarzać, może faktycznie weźmie sobie urlop i wyjedzie na jakiś czas…
Blanchard skinął głową, po czym jego wzrok stracił ostrość, co było właściwe osobom wpatrującym się w przestrzeń oraz tym, którzy otwierali menu sensena. Jego błądzący wzrok potwierdzał drugie przypuszczenie.
- Blanchard. Weź moje wezwania. Mam podejrzenie działania errorystycznego. Tak. Tak. No widzisz, nawet w kupie gówna można coś znaleźć. Tak. Nie, daj spokój. Baw się dobrze - roześmiał się cicho na koniec, a spojrzenie ponownie zyskało na ostrości.
- Pozostanę z Panią do rana na wypadek, gdyby pojawił się ponownie. Jutro przyjdzie do Pani sierżant Paul Charpientier, to on zajmował się Pani sprawą. Pewnie będzie w stanie udzielić większej ilości informacji niż ja. W tej chwili jest daleko. Nie ma sensu ściągać go z drugiego końca Alsrein - uśmiechnął się lekko.
Sara pokiwała głową. Uczucie ulgi spłynęło na nią w jednym momencie. Poczuła się zmęczona, ale miała nadal pracę do wykonania. Rozejrzała się, jakby dopiero ocknęła się z jakiegoś snu, który okazał się być męczącym koszmarem, ale właśnie zakończył
- Czy może chce Pan coś do picia? Kawy? Herbaty? - zaproponowała uprzejmie i wskazała mężczyźnie kanapę, no bo skoro miał tu z nią siedzieć, to nie pozwoli mu stać do samego świtu… Czarnowłosa zakręciła się i zerknęła na panel hologramu nad którym wcześniej pracowała. Najpierw zajmie się funkcjonariuszem, potem wróci do pracy. A sen? Na sen czas będzie rano… Postanowiła.
Policjant skinął głową, siadając we wskazanym miejscu.
- Kawę poproszę. Jeszcze sporo nocy pozostało - uśmiechnął się uprzejmie, ale szybko zasępił się.
- Zastanawiała się Pani kiedyś dlaczego on wyłącznie stoi pod Pani oknem? Codziennie. To wydaje się pozbawione sensu - zapytał nieco głośniej, gdy Sara oddaliła się.
Sara tymczasem zajęła się przyrządzaniem kawy dla siebie i dla mężczyzny
- Nie mam bladego pojęcia… Zajmuję się projektowaniem grafik i pisaniem felietonów, czasem zdarza mi się poruszyć jakiś drażliwy temat, ale nigdy nie napadam w swoich postach na nikogo. Nie mam również szemranych znajomości… - zamilkła, zawieszając się nad pewną myślą, która teraz wpadła jej do głowy. A co jeśli ten ktoś ma związek z Klarą? W końcu posiadanie siostry, która najpewniej ma jakieś dziwne koneksje to już dość problematyczny temat. To jednak nie tłumaczy czemu ten ktoś przyczepił się do niej. Przecież nic nie zrobiła… Zalała kawę i zaniosła ją do salonu na stolik
- Proszę - powiedziała i postawiła obok cukiernicę. Usiadła w fotelu i zaraz zaczęła mieszać łyżeczką w swojej, dalej zamyślona.
- Dziękuję - odrzekł krótko.
- Żadnych wrogów, a jednak ktoś ma jakiś motyw, by wystawać pod oknem… Erroryści kierują się dość dziwną logiką. Choć może to być po prostu człowiek, któremu się Pani spodobała. Ktoś w stylu psychofana - stwierdził, najwyraźniej mówiąc to, co przyszło mu do głowy. Być może w charakterze notatek pamięciowych. Niemniej mówiąc to, spojrzał na Sarę.
- Tak z czystej ciekawości, w jakich miejscach Pani pisze? Domyślam się, że to jest jeden z projektów - wskazał na kobietę wciąż przypominającą płaskorzeźbę, choć już połowa głowy posiadała trzeci wymiar.
Sara podniosła kubek z kawą i podmuchała na nią, słuchając co miał do powiedzenia sierżant
- W tutejszej lokalnej sieci informacyjnej. W głównej jednak mierze odpowiadam na pytania czytelników i czytelniczek i najczęściej to najprostsze sprawy na świecie… - wyjaśniła spokojnie kobieta, próbując doszukać się w pamięci, czy któryś z listów, z którymi w ostatnim czasie się spotkała był niepokojący…
Oczywiście spotykała się z negatywnymi wypowiedziami skierowanymi w jej stronę, ale zwykle były to mało znaczące sprawy. Czasem trafił się jakiś troll, któremu lepiej było nie odpowiadać niż podejmować dyskusję, lecz nic specjalnego nie rzuciło jej się w oczy. Z projektów wywiązywała się zwykle bez opóźnień. Czasem przydarzyło się delikatne obsunięcie, ale nie mogła sobie przypomnieć, by jakieś przydarzyło się bez ingerencji okoliczności zewnętrznych.
- Tak tylko pytałem. Nie sądzę, żeby to wiązało się jakoś ze sprawą - wzruszył ramionami. Pancerz wspomagany nie wydał dźwięku głośniejszego niż zwykłe ubranie. Niemniej Blanchard zdjął karabin i położył obok siebie. Sara nie znała się szczególnie na broniach, ale rozpoznała w nim broń automatyczną.
Policjant odchylił się w kierunku oparcia.
- Proszę się mną nie przejmować, jeśli będzie chciała Pani pracować lub spać.
Sara pokręciła głową
- Sama nie mam pojęcia o co w tym wszystkim chodzi… - przyznała, po czym napiła się kawy. Przyglądała się sierżantowi przez pewien czas, po czym odstawiła do połowy opróżniony kubek i skinęła na projekt
- Muszę nad nim popracować do rana - zdradziła swe plany na noc. Wkrótce rzeczywiście podniosła się, posadziła Midnighta na kanapie, ciekawa jak kot podejdzie do osoby funkcjonariusza, a sama zabrała się do kontynuowania pracy nad projektem. Była skupiona, ale jeśli sierżant miał zamiar coś mówić, na pewno mu odpowiadała.

***

Projekt posuwał się do przodu. Progres był wyraźny, ponieważ Sara miała przed sobą trójwymiarową postać kobiety. Również neonowy dym unosił się w powietrzu jak zawieszony w czasie i przestrzeni.
Efekt był prawie dokładnie taki, jaki zamierzała osiągnąć. Prawie. Było kilka niedociągnięć, lecz w każdej chwili mogła je poprawić. Nos był trochę zbyt długi, natomiast oczy zbyt duże, jak na ten styl sztuki. W Japonii należałoby je jeszcze powiększyć na wzór postaci o wielkich, sarnich oczu. Była również troszeczkę zbyt szczupła. Wizerunek modelek przypominających wieszaki na ubrania odszedł już jakiś czas temu. Widok żeber przebijających się przez skórę pozbawioną tkanki mięśniowej oraz tłuszczowej budził raczej współczucie niż podniecenie. Patrząc na swój model, z łatwością mogłaby wyobrazić sobie delikatny rys żeber pod bluzką, choć niezbyt wyraźny.
Niemniej prócz zabiegów kosmetycznych czekała ją bardziej skomplikowana i czasochłonna praca techniczna. Nadanie właściwego ruchu.
Blanchard tymczasem krążył po mieszkaniu od czasu do czasu wyglądając na korytarz. Wchodził do różnych pokojów, lecz nie był ani razu w tych, które pozbawione były okien, dlatego mogła spokojnie wnioskować, iż to one interesowały go najmocniej, a nie jej szafka z bielizną.
- Pani Bishop… - zwrócił się do niej, odrywając ją od pracy. Kiedy spojrzała na niego, dostrzegła, jak gestem prosił ją o podejście.
- Czy taka sytuacja przydarza się często? - zapytał, wyglądając przez okno, za którym nocą znajdowała stojącą postać. Tym razem to jednak nie ona przyciągnęła jej uwagę, tylko… zgromadzenie ludzi wlewające się do budynku. Funkcjonariusz przyglądał się jej pytająco, zaś jego wzrok uciekał w kierunku karabinu leżącego na kanapie.
Sara skupiła się więc na pracy nad projektem. Koniec końców zaczął on już ‘jakoś’ wyglądać, choć do ideału jeszcze mu brakowało. Potrzebowała trochę odpoczynku, więc gdy funkcjonariusz ją zawołał, kobieta była wdzięczna za fakt, że może się nieco oderwać od pracy. Pewnie zaraz zaproponuje mu drugą kawę. Widząc do którego okna ją poprosił, uznała że może tajemnicza postać powróciła na swoje miejsce, widząc jednak tłum ludzi wpadających do budynku tabunem, otworzyła szerzej oczy zdumiona i spojrzała na sierżanta z otwartymi ustami jakby chciała coś powiedzieć, ale odjęło jej mowę
- Nie mam… Co się dzieje?! - zapytała, ale raczej retorycznie i znów spojrzała przez okno.
Blanchard, choć wydawało się to fizycznie niemożliwe, jednym skokiem dotarł do pozostawionej przez siebie broni. Pancerz wspomagany najwyraźniej oferował potężne możliwości swemu użytkownikowi.
- Musimy założyć, że to atak Errorystów. Czy jest tu więcej niż jedna klatka schodowa? - szybko odbezpieczył, przełączył coś i przeładował.
Sara zastanawiała się chwilę. Czego mogli od niej chcieć? Czy to na pewno od niej? Czy mógł to wszystko być po prostu zbieg okoliczności?
- Powinno być jeszcze techniczne, ale nie wiem czy jest otwarte... To takie drzwi na przeciwko wind, zazwyczaj używane są jak te wspomniane się zepsują, bo zejście jest szybsze niż schody… - powiedziała siląc się na spokojny ton, ale raczej jej nie szło. Kobieta zaczęła biegać po salonie i po sypialni i gabinecie, zbierając dyski twarde i przenośny komputer do torby. Wylogowała główny komputer mieszkania i ustawiła go na automatyczną zmianę haseł co 30 minut z potrzebą potwierdzenia z jej Sensena by móc wprowadzać zmiany. Wzięła również kosz na kota i wpakowała do niego Midnight’a. Pieprzyć ubrania, miała pieniądze, mogła kupić coś sobie od ręki, najważniejsze były dla niej dane. Jak każdy autor nie chciała pozwolić by te ważniejsze wpadły w niewłaściwe ręce.
Blanchard niecierpliwie czekał przy drzwiach, wyglądając przez nie. Odgłosy na korytarzu nasilały się z każdą chwilą.
- Musimy założyć, że to do nas - krzyknął przez całkowitą osłonę hełmu. Zdecydowanym krokiem ruszył w kierunku wind i otworzył drzwi pojedynczym szarpnięciem. Sara miała rację spodziewając się, iż mogą być zamknięte, ale pancerz wspomagany poradził sobie z zamkiem równie łatwo, jakby były otwarte. Tutaj odgłosy z dołu były nieco bardziej przytłumione, choć towarzyszył im jeszcze jeden - metaliczny brzęk przedmiotu uderzającego o przedmiot. Próbowali wyważyć drzwi. Najprawdopodobniej na parterze.
- Możemy spróbować zejść jak najniżej... - wypowiedź policjanta przerwał głośny trzask.
- Kurwa! Na górę! - polecił kobiecie samemu znajdując się nieco z tyłu.
- Hans! Dawaj mi tu na dach A81B! Podejrzenie ataku errorystycznego. Nie wiem, kurwa, nie mam czasu - warknął.
Kiedy biegli na dach, odgłosy pościgu nasilały się, a kiedy przeskakiwali przez próg drzwi na dach, mogły być najwyżej pięć pięter poniżej. Policjant zaparł się w przejściu, przytrzymując drzwi, by ludzie ich nie otworzyli.
- Niech Pani mnie posłucha bardzo uważnie. Niedługo będzie tu dron z szelkami. Proszę podczepić się bardzo dokładnie i dotknąć panelu pod dronem. Nie wcześniej. Odleci Pani do mojego podwładnego. Wszystko jasne? - zapytał.
Sara biegła na górę, trzymając koszyk z Midnight’em szczelnie zamknięty, by kot nie uciekł i pilnując, by przerzucona przez ramię i głowę torba z jej pracą nie ześlizgnęła się w żaden sposób.
Słysząc co mówi do niej sierżant, Bishop zamrugała nerwowo
- A… A Pan? Przecież oni… Sam Pan nie da rady... Co jak…? - zaczęła dukać, na wpół łapiąc oddech, bo to jednak było dla niej trochę sporo stresu i jeszcze wysiłku. Może i ćwiczyła, ale taka dawka doznań robiła swoje. Kobieta nerwowo rozglądała się po niebie, szukając drona. Czuła się jak w jakimś surrealistycznym filmie akcji. Było tyle niewiadomych. Czemu ją gonili. Nie rozumiała, przecież wiodła w miarę spokojne życie… Nerwowo tupała stopą, orientując się zaraz że jest w domowych rzeczach i nie ma na sobie nawet butów. Stała całkiem na boso… Uśmiechnęła się smutno, że coś takiego zwróciło teraz w ogóle jej uwagę.
Czekała… Czekała na drona, albo na cud.
- Przede wszystkim musimy ewakuować Panią. Grupa androidów dotrze tutaj jako pierwsza. Potem przyjadą interwencyjni - w miarę jak relacjonował, hałasy po drugiej stronie drzwi nasilały się. Zdawało się, że są tuż tuż.
- Wbrew powszechnej opinii, od chwili przyjęcia zgłoszenia działamy dość szybko. Przykładowo androidy będą tu za pięć mi… - potężne uderzenie po drugiej stronie zachwiało Blanchardem. Drzwi wygięły się na zewnątrz, lecz policjant jakimś cudem nie stracił równowagi.
- Ok, tego się nie spodziewałem - mruknął bardziej do siebie niż do Sary i zaparł się mocniej. Na drugie uderzenie był już przygotowany. Również tym razem w sposób widoczny odczuł siłę wstrząsu, lecz już nie tak bardzo jak za pierwszym razem.
- Jak nadleci dron, to proszę się spieszyć. Przy dużym natężeniu mocy pancerz pobiera sporo energii… Kurwa… - sapnął pod wpływem uderzenia.
- …, a ładowałem go rano - dokończył, spoglądając na odkształcone drzwi.
Sara aż podskoczyła, gdy nadeszło pierwsze uderzenie. Popatrzyła na wejście na dach z niepokojem, blada jak zjawa
- Co to może być… Jakiś robot, albo pancerz? - rzuciła w międzyczasie czekania na drona, za którym co rusz się rozglądała. Odeszła nawet nieco dalej od sierżanta, bliżej czuła się znowu mniej bezpiecznie. Serce znowu łopotało jej w klatce piersiowej. Wolałaby, żeby ten wieczór I noc były normalne… Miała nadzieje, że o ile uda jej się bezpiecznie wydostać, sierżantowi nie stanie się wielka krzywda, bo nie mogła się łudzić, że wyjdzie z tego zupełnie cało. Rozejrzała się po raz 50 za dronem.
- Prawdopodobnie zwykły taran - odparł wstrząsany uderzeniami.
- Nie widziałem nikogo w pancerzu albo z robotem. Z resztą… to drogi sprzęt… - drzwi zajęczały, zaś stopy policjanta odjechały kilka centymetrów od blokowanego przejścia. Szybko powrócił na swoje miejsce.
- Istnieje pewne “ustawienie” sensena dające dostęp do… - drzwi zgrzytnęły przeciągle, ukazując szparę. Blanchard naparł na nie, zaś metal zaczął powoli wyginać się w przeciwnym kierunku - do wewnątrz.
- … do siły histerycznej… Problem w tym, że… jest niedostępne dla… cywili. Dopiero niedawno… weszło do… nas od wojska… - mówił przez zaciśnięte zęby. Dopiero teraz Sara dostrzegła wgłębienia, jakie zaczęły robić buty funkcjonariusza. Wyglądało to tak, jakby wbijał kolce w beton. Stał silnie pochylony, całym ciałem próbując wyprostować wygięte drzwi. Co chwila również spotykał się ze wstrząsami. Mimo wszystko cienka, metalowa zasłona wyglądała tak, jakby za chwilę miała wypaść.
Sara obserwowała zmagania funkcjonariusza z czymś po drugiej stronie drzwi i drżała z niepokoju. Czas leciał za wolno. Gdzie był ten dron?! Znowu się rozejrzała, cofając jeszcze odrobinę. Do krawędzi miała jeszcze sporo przestrzeni, tak więc mogła pozwolić sobie na kolejne parę kroczków. Rozglądała się, szukając światełek latającej machiny, która miała jej uratować życie. Jednocześnie, zaczęła szukać też ewentualnej innej drogi ucieczki. Może były tu jakieś schodki przeciwpożarowe, albo cokolwiek?!
Nagle uderzenie odrzuciło Blancharda od podtrzymywanego obiektu. Zaklął paskudnie, podnosząc się pospiesznie. Sara zauważyła, iż jego stopy nie ruszyły się z miejsca. Za to między drzwiami a futryną pojawił się spory otwór.
- Wszystko pod kontrolą. To tylko pieprzony tryb oszczędzania energii - warknął ponownie zajmując swoje stanowisko. Trzymał się, choć z wyraźnie większym trudem. Najwyraźniej pancerz wspomagany dysponował oparami energii.
W pewnej odległości, w powietrzu pokazał się szybko przemieszczający się świetlny, mrugający punkt. Nie była to gwiazda. Leciała zbyt nisko, ponad dachami, więc to musiał być wspomniany dron.
- Pani transport będzie… za jakieś… 20 sekund - poinformował. Istotnie źródło światła zbliżało się tak szybko, że mogło być na miejscu w czasie podanym przez funkcjonariusza. Tymczasem powstawało coraz więcej szpar, zaś poprzednie powiększały się. Z jednej strony płyta niemal owijała się dookoła Blancharda.
- Jeszcze trochę - rzucił ni to do siebie, ni do Sary. Drzwi odkształcały się coraz silniej. Wystawały zza nich ręce czepiające się rąk i nóg przeszkody, przez którą nie mogli się przedostać. Przypominało to atak zombie z tandetnych filmów postapokaliptycznych.
Sylwetka drona była coraz wyraźniejsza w mroku nocy. Za nim, na odchylonej przez siłę pędu linie dostrzegła nieco większy, powiewający obiekt.
Kolejne uderzenie sprawiło, że nogi ugięły się pod Blanchardem, ale jeszcze stał, choć nie miało to potrwać długo.
Dron był już niemal na miejscu. Jeszcze tylko chwila. Nagle zawisł nad dachem, zaś lina bujała się do przodu i do tyłu.
Nagły łoskot przeszył noc. Drzwi odleciały na bok, jednocześnie posyłając policjanta na twardą podłogę. Wewnątrz korytarza Sara dostrzegła ludzie twarze wykrzywione w wyrazie bezgranicznej furii. Była pośród nich nawet Rosa, mała dwunastolatka wyglądająca w tej chwili jakby demon wszedł w jej małe ciałko. Skojarzenie z armią zombie nabrało siły.
Pomimo niskiej energii płynącej z akumulatorów, pancerz błyskawicznie podniósł swojego użytkownika do pozycji siedzącej. Blanchard chwycił karabin oburącz nim pierwsi sąsiedzi zdołali przedostać się przez próg i strzelił krótką serią.
- Szybciej! - zawołał do Sary.
Sara otworzyła szeroko usta w zachwycie na widok drona, ale równocześnie z jego dotarciem, drzwi nie wytrzymały i jej uwaga padła na wejście. Dostrzegając swych sąsiadów, ale w jakimś nieludzkim ‘trybie’, kobieta zlękła się. Głos funkcjonariusza i strzały, ocknęły ją i czarnowłosa przewiesiła sobie pasek kosza dla kota przez drugie ramię i głowę. Wyciągnęła rękę, by zaraz chwycić za szelki drona i pozapinać wszystko jak to sierżant polecił. Dokładnie, ale szybko. Ręce jej drżały, ale gdy w końcu dała radę, dopiero po upewnieniu się, że jest jak należy, dotknęła panelu i wróciła spojrzeniem do mężczyzny, który ją bronił.
Dron szarpnął wręcz ciałem kobiety. Impuls był na tyle silny, że niemal straciła dech. Ostatnim, co zobaczyła na dachu, były tłumy sąsiadów wylewające się na dach pomimo serii z karabinu cofającego się szybko Blancharda. Potem dach jej bloku stał się zbyt mały, by cokolwiek na nim dostrzec.
Przez pewien czas poruszała się niemal poziomo do linii lotu, lecz dron w końcu zaczął zwalniać dając Sarze możliwość zaczerpnięcia większej ilości powietrza do płuc.
Uświadomiła sobie, że nie słyszała typowego odgłosu wystrzału z karabinu policjanta. Przypominało to bardziej bzyknięcia. Nie dostrzegła również żadnego odrzutu ze strony broni, choć może powodem był pancerz. Niemniej nie miało to obecnie większego znaczenia. Była bezpieczna.
Sara jednak, mimo wszystko niepokoiła się również o sierżanta. Bezpiecznie przytrzymywała swe rzeczy i kota zastanawiając się co tak naprawdę przed sekundą widziała. Czy to tylko tu i tylko z nią miało związek, czy jak w tych głupich filmach, zaraz stanie się takie coś z całym miastem? I co to u licha miało być? Ci ludzie wyglądali jak szaleni… Opętani… Przerażający. Przeszły ją dreszcze nie tylko z chłodu nocy. Miała nadzieję, że podwładny Blancharda wyjaśni jej nieco i pomoże w tej sytuacji… Podkuliła nieco nogi, bo było jej zimno w bose stopy.

***

W końcu wylądowała. Dron zdecydowanie delikatniej postawił ją na podłożu niż poderwał do lotu.
Natychmiast podszedł do niej mężczyzna w identycznym pancerzu wspomaganym do tego, którym dysponował Blanchard. Jego hełm rozsunął się w taki sam sposób, ukazując twarz pobrużdżoną zmarszczkami. Głównie tymi wokół ust. Pokaźne policzki silnie odcinały się od części twarzy zajmowanej przez usta tylko pogłębiając dwa zagłębienia ciągnące się od nosa w dół. Przypominał nieco buldoga.
- Starszy posterunkowy Hans Langer. Wszystko w porządku? - zapytał. Znad jego ramienia wystawała kolba karabinowa.
Sara na pytanie, czy wszystko w porządku, mimo najszczerszych chęci nie mogła popatrzeć na niego inaczej, niż jak na człowieka, który w teleturnieju podał drugą najgłupszą odpowiedź na oczywiste pytanie. Jaka była najgłupsza? ‘Czy nie jest Pani zimno?’
- Bywało lepiej… Nie wiem co z… sierżantem… Ci wszyscy ludzie, jak opętani… Czy możemy wejść do jakiegoś wnętrza? Trochę… Trochę mi zimno… - powiedziała i mimo, że już była bezpieczna, nadal jeszcze drżała z niepokoju, a teraz z faktu, że podczas lotu trochę ją przewiało.
- Oh… Naturalnie, naturalnie - powiedział, kierując się do wejścia do policyjnego samochodu dostawczego. Próżno było oczekiwać tam luksusów, ale było gdzie usiąść, zaś Langer szybko pozamykał wszystkie drzwi i włączył ogrzewanie. Naprzeciwko wejścia stał Szperacz fotel podłączony do ukrytego w metalowej skrzynce urządzenia znajdującej się przy lewym podłokietniku.
Same siedzenia, które zajmowała Sara, stanowiły metalowe bloki o gładkich krawędziach.
- Może kawy? - zapytał, wyjmując z torby termos.
Sara kiwnęła głową i ostrożnie położyła koszyk z kotem na kolanach
- Chętnie… - dodała zaraz dla pewności i zerknęła na policjanta. To było uprzejme, ale z drugiej strony, jakże dziwnie się teraz czuła, po tym zamęcie otrzymała uprzejmość i nie wiedziała co jej bardziej nie pasuje do całego obrazka. Lekko otworzyła koszyk, by zajrzeć do kota
- Jak tam Middie? Trochę niewygodnie było...hmm? - odezwała się do zwierzęcia, próbując pocieszyć je i siebie przy okazji.
Langer odkręcił i nalał pełny kubek, który podał kobiecie, a następnie zakręcił pojemnik ponownie.
- Ma Pani gdzie się podziać na tę noc? I najbliższe - zapytał nieco gardłowym głosem.
Sara zamyśliła się chwilę
- Myślę, że hotel byłby jakąś opcją. Zdążyłam zabrać najważniejsze dla mnie rzeczy. Czy taka opcja może być? - zapytała funkcjonariusza, bo w końcu policja miała teraz również odpowiadać za jej życie, po takim wyraźnym ataku. Podziękowała za kawę i wypiła parę łyków, bo napój był gorący, za to zdecydowanie stawiał na nogi.
- Jeśli nie może Pani u znajomych lub rodziny, to raczej nie ma innego wyjścia - skinął głową.
- Czy zgodziłaby się Pani udostępnić wspomnienie z kilku ostatnich chwil? Oczywiście nie w tej chwili. Proszę spokojnie dojść do siebie. Zanim Pani cokolwiek powie uprzedzam, że może Pani odmówić. Nie jest Pani podejrzanym, tylko ofiarą. Być może wspomnienia pomogą nam w śledztwie - rzekł Hans siedząc naprzeciwko Sary, po czym z torby wyjął zawiniątko.
- Może chciałaby Pani coś zjeść? Żona zrobiła kanapki z salcesonem i serem żółtym.
Sara kiwnęła głową
- W takim razie, póki cała sprawa się nie wyjaśni to zostanę w hotelu… A co do wspomnień, pokarzę je. Zrobię wszystko co mogę, by pomóc w tym śledztwie - kobieta powiedziała to pomiędzy kolejnymi łykami kawy, więc jej wypowiedź przerwana była kilka razy na małe łyczki. Kiedy mężczyzna zaproponował jej kanapki, uśmiechnęła się lekko i pokręciła głową
- Niee, dziękuję bardzo, to miłe z pańskiej strony, ale jeszcze jest dla mnie trochę za wcześnie na jedzenie, a do tego mam nieco ściśnięty żołądek po tym wszystkim, rozumie Pan… - powiedziała prawdę, no i do tego po prostu nie chciała też obiadać mężczyzny z kanapek od żony. Małżeństwo… Przeklęte słowo zaświtało jej w głowie, i sposępniała odrobinę, zaraz zatapiając się znów w paru łykach kawy.
Hans pokiwał głową w wyrazie zrozumienia i schował kanapki do torby. Przez chwilę szukał czegoś w swoim Sensenie i został w nim przez dłuższą chwilę. We wnętrzu furgonetki panowała cisza przerwana w końcu głośnym westchnięciem starszego posterunkowego.
- Proszę powiedzieć, gdy będzie Pani gotowa.
Sara wypiła więc kawę z kubka i po tym procesie kiwnęła lekko głową, oddając go funkcjonariuszowi
- Już… - oznajmiła i przyjrzała mu się, czekając na to co teraz nastąpi. Ponownie rozejrzała się po całym pojeździe i przyjrzała również Szperaczowi. Miała nadzieję, że pomoże jej pamięć w całym tym śledztwie.
Policjant skinął głowa i wskazał na krzesło.
- Proszę najpierw opowiedzieć co działo się tego wieczora. Niech Pani powie o wszystkim, co wydało się Pani ważne.
Sara zaczęła więc od tego, że zajęła się swoją pracą. Sprawdzała, czy pod jej miejscem zamieszkania znów jest ta postać i początkowo tak. A następnie, gdzieś późnym wieczorem jednak zniknęła, choć zawsze tam była. Podeszła do drzwi i odpaliła hologram korytarza i postać tam była. Stała tuż przed jej drzwiami. Wezwała więc policję. Okazało się, że był to jakiś hologram. A potem wyjaśniła jak spędziła czas z funkcjonariuszem i że gdy wyjrzał przez okno, do budynku wlewał się tłum ludzi. Że uznali że to atak na nią, więc ona zaczęła zbierać rzeczy i Midnight’a, uciekali na górę. I to, że to byli ludzie których w części rozpoznawała… Jej sąsiedzi, ale jakby kompletnie zdziczeli. Starała się opisywać szczegółowo wszystkie te sceny, które najbardziej nią wstrząsnęły.
Kiedy skończyła, Langer pokiwał głową w wyrazie zrozumienia lub jego usilnej próby, ponieważ między brwiami pojawiła się głęboka bruzda.
- Zacznijmy od początku. Może ten hologram - powiedział, a kiedy Sara za pomocą Sensena zaczęła odtwarzanie odpowiedniego wspomnienia, poczuła się dokładnie tak samo, jak w tamtej chwili. Zupełnie, jakby jej prześladowca rzeczywiście stanął przed nią. Obecnie wiedziała, że patrzy jedynie na fałszywy wizerunek, ale jej ciało reagowało dokładnie tak samo. Czuła ponadto obecność w swojej głowie. Intruza, jakim był starszy posterunkowy.
Nagle, niezależnie od jej woli, wspomnienie zatrzymało się, po czym ruszyło ponownie. Sara dostrzegła coś, co wcześniej umknęło jej uwagi. Zegarek na prawym nadgarstku mężczyzny. Chciała zatrzymać przebieg wydarzenia, ale jej Sensen odmawiał posłuszeństwa. Zapewne pod wpływem działania Szperacza. Dostrzegła jedynie napis Casio.
Odtwarzanie skończyło się tuż po uwadze Blancharda na temat tego, co wystawało spod bluzy prześladowcy po stronie pleców.
- Tjaaaaaaa… Dobra, to teraz poproszę ostatnie wydarzenia na dachu - usłyszała głos Hansa. Obecność intruza wciąż była nieprzyjemnie wyczuwalna, ale odzyskała kontrolę nad Sensenem.
Nagle ponownie wypadła na dach własnego wieżowca. Słyszała odgłos zamykanych przez Blancharda drzwi. Ponownie słuchała jego instrukcji odnośnie nadciągającego drona. Ponownie czas ciągnął się niemiłosiernie, gdy pancerz wspomagany policjanta powstrzymywał rozwścieczony tłum. Drzwi wyskoczyły, Blanchard upadł. Dziwne strzały z karabinu, padający ludzie oraz ci, których nie zdołały dosięgnąć pociski. Rozładowujący się szybko pancerz i horda wykrzywionych furią sąsiadów otaczających cofającego się w stronę krawędzi dachu sierżanta. Wspomnienie skończyło się nagle, kiedy dron porwał ją ze strefy zagrożenia.
Obraz z Sensena wyłączył się. Langer gryzł nerwowo wargę. Przy nikłym świetle ciężko było ocenić, lecz Sarze wydawało się, iż zbladł wyraźnie.
- To dlatego nie odpowiada… - mruknął do siebie Hans, a jego wzrok zmętniał.
- Panie komendancie, starszy posterunkowy Langer. Erroryści potrafią aktywować Furię u cywili - powiedział, zaś jego głos zabrzmiał w uszach Bishop szczególnie żałośnie.
- Tak jest. Tak jest. Nie mam pojęcia, nie odpowiada. Tak jest - zakończył i spojrzał na Sarę.
- Odwiozę Panią do hotelu.
Sara pokiwała głową. Wspominanie i częściowe przeżywanie tych wydarzeń po raz kolejny było dla niej bardzo męczące. Chciała więc teraz odpocząć. Będzie musiała wykonać telefon do firmy i do biura w związku z obsuwą w projekcie, ale po prostu dziś już go nie zdąży zrobić. Może jutro jak się wyśpi. Teraz potrzebowała snu. A potem? Potem może rzeczywiście powinna wyjechać na urlop? Ale było tyle pytań bez odpowiedzi, które kotłowały jej się teraz po głowie. Prawie dostała migreny z tego wszystkiego i jeszcze było jej przykro z powodu funkcjonariusza. Spochmurniała i wróciła do głaskania kota.
Gdy znalazła się w hotelu, od razu wypuściła kota w pokoju, by sobie pobiegał. Swoje rzeczy odłożyła blisko łóżka. Wzięła prysznic i po tym upewniła się dwa razy czy drzwi do pokoju są zamknięte. Odruchowo wyjrzała przez okno, jakby szukając ‘znajomej’ ciemnej postaci, a dopiero potem położyła się spać, zatapiając w myślach i zmęczeniu.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...

Ostatnio edytowane przez Vesca : 02-03-2017 o 13:28.
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172