Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-04-2017, 15:50   #11
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Hell's Kindergarten



Mieszkanie Naomi w Woodbridge, południe
Sodoma i Gomora wespół z Armageddonem tańczyły taniec śmierci przy dźwiękach istnego pandemonium. Dzieciarnia umyta, ostrzyżona (w przeważającej części na łyso), w czystych ciuchach robiła tyle radosnego hałasu, że dźwięk videofonu przedarł się jedynie po szóstym czy siódmym razie.
Dwójka dość radosnych, dwudziestoletnich opiekunów ogarniała z Chellową bandą kuchnię i chyba brakowało im wolnych rąk przy ciekawskich cwaniaczkach. Jeden starszy facet siedział ze starszymi dzieciakami w pokoju Aliego, omawiając miasto i pokazując jego układ na interaktywnej mapie. Dwie pielęgniarki zajmowały się najmłodszymi dziećmi i niemowlakami, których najwyraźniej Sol nie wypuścił spod swojej pieczy.

Brianna jak to zwiadowca była przy drzwiach pierwsza i dopadła wchodzących z szerokim uśmiechem.
- Luuuuc!!!! - pisnęła a w ciemnych oczkach kombinatorki błysnęła radocha. - Ty wiesz ile tutaj jest sprzętu?! I żarcia? Jadłam jabłko i ten no… anamanas!!!!
Ali schowany za nogami ojca stał jak wryty na widok tego piekiełka. Zacisnął kurczowo rączkę wokół uda ojca, a minka mu się wydłużyła.
- A to jeszcze jeden? Nie wygląda na Chellowca. Skądeś go wytrzasnął, Luc? - Brianna zaczęłą obchód próbując stanąć z Alim twarzą w twarz ale chłopczyk unikał tete a tete, chowając się to za jedną to za drugą ojcowską nogą.
- To Alisteir, mój syn. - Solos położył chłopcu rękę na ramieniu. Mową ciała starał się pokazywać to o czym mówiła Eve, wskazywać kto tu dla niego jest najważniejszy, ale bez przesadnej ostentacji aby nie pozamiatać mu relacji z Bri i innymi dziećmi nadmiernie go faworyzując. Nieufność i rezerwę zakładał, ale aż taka zamknięta reakcja małego trochę go zdziwiła. Wszak nie tak dawno bardzo szybko złapał kontakt z dzieciakami z Jersey, pogranicza nCat, rywalizując nawet z jednym chłopcem. No ale ta banda Chellowców a dzieciaki mieszkające w pobliżu Mo… Różnice były dość mocne.
- Jak się zgodzi to pomoże mi was nauczyć paru rzeczy. Są sprawy co się wam przydadzą, na których się zna lepiej ode mnie - przesadzał jedynie lekko.
W kwestii konsol i sieci nauka D. z pewnością nie poszła w las, solos zastanawiał się czy jeszcze kilka miesięcy terminowania u runnerki i to Ali shakuje mu ustawienia odwracając uprawnienia platform sieciowych by to on mógł czytać wiadomości-widma z korespondencji ojca. Przy okazji stawiając się w jakiejś kwestii niżej od Aliego chciał zbudować mu zręby autorytetu, wskazując też, że to od chłopca zależeć będzie co dalej.
- Wiesz, że oni nie wiedza co to konsola i sieć Ali? - zwrócił się do niego z lekkim uśmiechem. - Jak będziesz chciał to pokażesz im pewne rzeczy jak D. Tobie? Co?

Blondynek spojrzał w górę na ojca z lekkim niedowierzaniem ale i odrobiną niepewności, a potem spojrzał na ciekawską burneteczkę i wsunął łapki w kieszonki swojego kangurka. Wydął policzki i skinął głową na zgodę.
- Chcem - odpowiedział z dużą dozą ostrożności jednak podchodząc do Brianny, która się tym jednak niespecjalnie przejmowała. Chwyciła starszego od siebie malca za rękę i pociągnęła w stronę hałaśliwej gromadki.
- Eeeej! To jest Aleister! Syn Luca! - wrzasnęła ile bozia w płucka jej pary dała. Ali nieco hamował jej zapał, rzucił ojcu przez ramię nieco spanikowane spojrzenie, ale ten wystawił tylko uniesionego kciuka i kiwnął głową z zachętą.
Małego pochłonęło tsunami dzieciarni Chell.
- Wrzuciles go na głęboką wodę - skomentowała lekko rozbawiona Mazzie.
- Niech ogarnia swój nowy gang - odrzekł i pomachał Solowi i Sashy by się zbliżyli.

Bez smrodku Nody i wielkiego koltuna nastroszonych włosów dziewczyna wyglądała jak ofiara obozu koncentracyjnego albo chudsza siostra Twiggy. Jej oczyska patrzące różnymi kolorami przy opitolonej na króciutko głowie sprawiały magnetyzujące wrażenie. Chudość nastolatki podkreślały legginsy i koszulka, która w teorii powinna być dopasowana. Sol nie różnił się wiele. Zniknął jednak przybrudzony zarost, płytka rana na czole była opatrzona, a chłopak wyglądał jakby odżył i nabrał nieco więcej pewności siebie w nowych ciuchach.
- Czczczeeeść - zaczął ze swoim standardowym, ciepłym uśmiechem. - Co sssssłyychać?
Sasha jak zwykle nie odzywała się za dużo, stojąc za plecami chłopaka.
- Stwierdziłem, że wpadnę zobaczę jak dajecie sobie radę. Możliwe, że nie będę mógł tu zaglądać przez jakiś czas. - Wyciągnął ku nim paczkę papierosów. - Jak na razie idzie? Jest ok?
- Na razie raczej tak.
- Sasha pokiwała wolno łepetyną.
- Iiileee mamamy czaaasu? - spytał z to z uwagą młody przywódca biorąc fajka.
- Czasu na co Sol? - Heen odpalił papierosa sobie, chłopakowi i Mazz. Obserwował przy tym z odległości Aliego wziętego w wir Chellbandy. - Nim będziecie mogli wyjść?
- Nnnieeee, doodooo kieeekieeedy się mamamy wyyynieść.
Słowa Sola minęły Heena bo wlaśnie Ali z jednym chłopców zaczęli się tłuc. Właściwie to Ali wypłacił plaskacza, gdy tamen pchnął go w typowy Chellowski sposób próbując pokazać swoją dominację. Gromadka malców natychmiast zaczęła formować kółeczko. Ali wyglądał na wkurzonego i przestraszonego, nie bardzo czając o co chodzi, ale dwójka opiekunów natychmiast wkroczyła do akcji rozdzielając dzieciaki. Nie wyglądało jednak by chłopcy zostali kumplami, bo obaj rzucali zezłoszczone spojrzenia. Ali wyrwał się opiekunowi odsuwając poza zasięg jego ramion zaczerwieniony i zły. Rozejrzał się by sprawdzić gdzie jest Luc, po czym nie słuchając opiekuna odwrócił się na pięcie i ruszył wprost do Reportera.
- Co się stało? - spytał solos też zbliżając się. Minę miał pełną spokoju, choć we łbie grało mu czyste “no ja pier…”. Zerknął przy tym przelotnie na Bri. - Niezłe zapoznanie…
- Głupi gnojek! -
prychnął Ali wbijając ręce w bluzę. - Idziemy jus? - spytał wbijając wzrok w trampki.
- Ano głupi - zgodził się Luc kiwając głową. - Te maluchy były od urodzin zamknięte w czymś w rodzaju śmietnika. Nawet dom widzą po raz pierwszy tutaj. Dobrze zrobiłeś nie dając się. - Przelotnie zmierzwił chłopcu czuprynę i uśmiechnął się. - Póki nie naucza się, że można inaczej będzie im pewnie odbijać.
Sol zdusił śmiech i złapał w locie pędzącą ku nim Briannę.
- Noonooonoo toooo do kiekiedy mammammamy czas? - ponowił pytanie.
- Na razie jest ok. Dziewczyna co tu mieszka prędko nie wróci, a myślę, że do tego czasu uda się załatwić jakąś chałupę dla was, lub coś w tym stylu
- Ooook. Tytytyle, że nienie za barrrrrdzo wiawiawiadomo cccco dalej rorobić. Siesiedzieć na tytytlku dziwwwwwnie. -
Przezrzucił Briannę przez ramię dla zabawy.
- Niestety, z tym faktycznie problem. Musicie najpierw nauczyć się tu funkcjonować, sami widzicie, że tu zupełnie inaczej. A ja i dr Eve w tym czasie musimy zrobić rozpie…. eeee… musimy zadziałać, aby Ci co zamknęli Chell dostali po dupie. I byście mogli normalnie już sobie żyć. Tu trzeba trochę cierpliwości.
- Dadadmy raaade, a jajakby cccco to w rozeozorzpiedduuuuusze popomóc możeeemy.
- A kiedy wrócicie? -
pisnęła czupurna zwiadowczyni Chell, a Alisteir spojrzał na Rudą i pociągnął ojca za nogawkę niecierpliwiąc się.
- Postaramy się wpaść jak najszybciej. - Soloska odpowiadając dziewczynce uśmiechnęła się do malca ciepło.
- Zaraz idziemy BigAl - Lucifer znów zmierzwił włosy synowi. - Zamienię jeszcze dwa słowa z panem lekarzem i zmykamy, co?
Mały Heen skinął głową przyzwalająco i pogrążył się w wyjaśnieniach Briannie co też ma na bluzie.
Luc wyjął z kieszeni telefon dany mu przez D. i dał Solowi.
- To łączność, tutaj ma ją każdy. Ali zanim wrócę pokażesz im jak to działa?


Obserwując kątem oka syna, Mazz, Bri, Sola i Sashę podszedł do mężczyzny wyjaśniającego dzieciakom niuanse miasta.
- Jak rokowania doktorze? Ciężko?
Lekarz roześmiał się lekko wyciągając dłoń do powitania.
- Greg Short - przywitał się. - Ciężko ale idzie do przodu, więc jest nadzieja.
- Będą się nudzić. Tam gdzie byli mieli ciężko, syf, ale pewną swobodę. Tutaj na razie tylko to mieszkanie. Myśli pan, że wytrzymają?
- Na pewno… nie. Ale planujemy rozwiązania alternatywne. Zajęcia w Sunny Hill, dla starszych zajęcia w VR, zajęcia w plenerze. Stopniowo oczywiście
- Dobrze, muszę jeszcze skontaktować się z panną Withers, jest w fundacji?
- Powinna być. Ale najlepiej potwierdzić u jej asystenta lub recepcji.
- Dzięki.


Nim wrócił do Mazz i Aliego wybrał numer Halo.
- Co tam? - usłyszał w końcu dosyć radosny głos w słuchawce.
- Musimy pogadać Halo. Myślę sobie, że jeżeli oni bardzo chcą mnie, nas i to co możemy rzucić policji, to mogą spasować w kwestii wymogów. Z drugiej strony my nie mamy czasu, ale jak zawołamy, że się łamiemy i chcemy wejść mogą… no na gorszych warunkach. Krótka piłka Halo. Jak myślisz czy czekać, czy nie?
- Chyba raczej nie ma na co. Jesteś w kącie z czasem, nie? Planu innego nie bardzo. Myślę, żeby walić szybko i ugrywać ile się da.
- Załatwisz spotkanie na dziś?
- Postaram się. Odezwę się jak będę coś wiedział.
Halo rozłączył się akurat na czas by solos mógł zarejestrować jak jego synek z wolna wyciąga łapkę z kieszeni i podaje Briannie skrywanego żelka. Dwie małe głowy pochylone w spisku przez chwilę naradzały się po czym mała władowała słodycz do buzi. Przez chwilę męłła go z zadziwioną minką pod czujnym okiem chłopca. Mazz zezując na to rzuciła Lucowi spojrzenie powstrzymując przy tym śmiech. Zwiadowczyni Chell chyba nie została fanką gumi-misiów, męcząc się najwyraźniej z konsystencją, przełknęła jednak żelatynowy kawałek dzielnie. Ali uśmiechnął się leciutko i w końcu rozejrzał się wkoło jakby sprawdzając czy nie zostali przyłapani.

Lucifer rozejrzał się jakby niczego nie zauważył i porobił kilka zdjęć za pomocą cyberoka. W końcu zbliżył się do Aliego, Mazz, Bri, Sola i Sashy.
- Będziemy się zbierać, łączność w razie czego przez ten telefon tylko nikomu nie mówcie, że macie ze mną kontakt. Nawet opiekunom tutaj, czy Eve Whiters, ok?
- A numer do Ciebie? -
pisnęła Sasha chcąc popisać się nowozdobytą wiedzą.
- Gdy zadzwonię później to się wyświetli, będziecie mogli go zapisać.
Lekka konsternacja na twarzy dziewczyny świadczyła, że nie do końca wie co Luc ma na myśli.
Sol jednak wkroczył z odsieczą:
- Aaaaa jaaakiś kokokontaaakt zazastęęępczy? Jajajakbyyyyyśmy nienienie mog-li Cię złazłazłapać?
- Jak opanujecie sieć, na razie tylko to. Alisteir by was może nauczył, ale przecież chce iść, prawda? -
Odwrócił się do chłopca.
- Tak. - Mały zdecydowanie kiwnął łebkiem.
- Następnym razem zatem. Czegoś jeszcze potrzebujecie?
- Chyba nie. A kiedy przyjdziecie znowu? -
Brianna poderwała łebek do góry przyglądając się solosowi.
- Nie wiem, wszystko dzieje się szybko. - Solos przetarł twarz dłonią. - Postaram się zajrzeć, ale kiedy to ciężko stwierdzić.
- To ja będę czekać. A Ali ma numer telefonu? -
spytała rezolutnie.
- Nie, chyba że skonfiguruje sobie sieciowy do połączeń z telefonami z poziomu netu… - Luc wnet zrozumiał z kim rozmawia. - ...to znaczy, że może mieć jak będzie chciał.
- Ali będziesz chciał? -
mała spojrzała na synka Heena z nadzieją.
- …. - przez chwilę Ali miał zwiechę i stał z otwartą buzią po czym kiwnął ponownie głową. - Ok. Też zadzwoniem - odparł zaglądając ponownie na ojca. - To wtedy sobie zapiszesz.
- Dobra, to zmykamy. Będę się starał żeby wszystko poszło jak najszybciej, ale na razie cierpliwość Sol. I jeszcze jedno… -
Lucifer zbliżył się do jąkały i stojącej obok niego Sashy.
- Pamiętacie jak mówiłem, że tutaj nikt nie będzie chciał krzywdzić i można sobie żyć w spokoju mając co jeść gdzie mieszkać i żyć całkiem spoko?
- Noooom -
nastolatek kiwnął głową - papapamiętamy. A co? - Zaczął przejawiać zaniepokojenie.
- Wszędzie zdarzają się mendy. Będzie tu w mieście awantura. Ci co trzymają Chell, zamknęli tam ludzi… Dostaną po dupie. Mogą chcieć zrobić numer. Zapewnię wam ochronę, ale musisz być przygotowany aby jak dam znać to zabrać dzieciaki w bezpieczne miejsce. Przyślę transport, załatwię takie miejsce. Może nawet do tego nie dojdzie, ale musisz zdawać sobie z tego sprawę. Ok?
- Ok. Aaaa b-b-b-brbroń? -
dopytywał już cicho.
- Na razie bez. Jakby miały być problemy, to zorganizuję coś.
- Mhhhmmm -
mruknął cicho. - Jaaaakiś okokokres masz konkreeetnie na mymymyśli?
- Jeszcze nie wiem nic na tyle by precyzować. Może kilka dni, może kilka tygodni.
- Bębębędziemy czeczeczekać. A… nie momożesz zazabrać choć najnajnajmłodszyyych? Teteteraz? -
Sol kminił najwyraźniej różne opcje.
- Nie, ale niemowlaki może Eve weźmie pod stałą opiekę w Sunny. Tam gdzie was badano.
- Dodobra zazazapyyytam Eve jejejeszcze dzidziś. -
Nastolatek wyprostował się w końcu. - Czeczeczekamy naa teeeeleffffon.
- Ok. Ostatnia sprawa. Ta parka co dołączyła to pewna? Nie wywiną jakiegoś numeru?
- Nie. Jonah i Ora to zazwyczaj spokojna dwójka. A czemu pytasz? -
odpowiedziała Sasha.
- Starsi niż reszta, to więcej odpałów, ale jak są ok to super. Dobra, zwijamy się. Pamiętam o łączności z Nodą. Zorganizuję Ci jakąś.




- Dobra, macie jakieś plany albo chęci gdzie pójść gdy mamy jeszcze trochę czasu? - zwrócił się do Mazz i Aliego gdy wyszli z mieszkania Naomi.
Malec radośnie otwierał już usta, gdy Luc dodał:
- Poza D.
Heen Jr nadął się teatralnie i założył kapturek na łepetynkę.
- Ej… a może do kina? - rzuciła Mazz. - Hmm?
Malec nieco się ożywił:
- A mają filmy o dinozaurach?
Solos spojrzał na oboje. Odrobina normalności, być może ostatnia przed zejściem do podziemia. Policja jeszcze nie zaczęła chyba węszyć, do Kiry i Edka zdążą. I jeszcze...
- Coś pewnie mają - odpowiedział po chwili milczenia. - Okey, to niech będzie kino. A po drodze skoczę przy okazji w jedno miejsce.



 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 26-04-2017, 19:45   #12
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Tattoo




Harlem Trade Center, wczesne popołudnie
Gdy dojechali do HTC, Lucifer wysłał Mazz i chłopca do kina by zbadali czy jest jakiś seans na który można iść, a sam skierował się do studia tatuażu “Blue Seagull”. Nie tyle by zrobienie sobie dziary było czymś czego jakoś mocno potrzebował, chciał jednak zrobić coś co by przypominało mu o ostatnich wydarzeniach, a gdyby mieli wejść do Matrix łączyło też z poprzednim życiem. Kto wie, czy za dzień lub dwa mógł tak po prostu połazić sobie po mieście.
I kto wie na ile.

Już o tej porze w tej części Harlemu było pełno ludzi, ale nie należało się temu dziwić biorąc pod uwagę fakt iż było to nieoficjalne centrum handlowe Manhattanu, jak nie ogólnie całego nNY. Trzy smukłe sylwetki Harlem Tower 1, 2 i HarlemHigh, oraz zwalista i jakby przyczajona HarlemHall stworzona jako miejsce sportowo-koncertowo-wystawowe, tworzyły spory kwadrat w Hamilton Heighs pomiędzy Broadwayem i Amsterdam Avenue, który w zamierzeniu miał być centrum biznesowym alternatywnym do przereklamowanego Dolnego Manhattanu. Na nieszczęście dla potężnego inwestora i wykonawcy, przedsięwzięcie to zgrało się w czasie z twardą walką o monopol budowlany i gigant na tym rynku: Harper & Sons, zdecydował się na zbudowanie konkurencyjnego projektu “Bussines Core” w East Side. Plan wypalił, korporacje wybrały tworzony z większym rozmachem B-Core, a zarówno inwestor jak i wykonawca z Harlem B-Center upadli z hukiem. Harper przejął zarówno zniszczonego konkurenta, jak i bliski finalizacji projekt w Harlemie, po czym wykończył go pod wynajem małym firmom handlowo usługowym. Atrakcyjność tego sąsiedztwa sprawiła, że masy drobnych firm i sklepów otworzyły tu działalność w przestrzeni między gmachami początkowo obliczonej jako zaplecze rekreacyjne dla korpo. Powstał tu niesamowity klimat połączenia neogalerii handlowych i swoistego technobazaru z prężnie działającym pomiędzy sklepami i punktami usługowymi segmentem rozrywki. Tanie operacje plastyczne, bio i cyberware? W Harlem Center. Całodzienne zakupy? Harlem center. Dzień pełen rozrywki i wieczorny koncert w hali? Harlem Center. Można było spędzić tu cały dzień i się nie nudzić, a znaleźć i kupić można było tu prawie wszystko. Jednocześnie było tu całkiem bezpiecznie, bez gangów będących zmorą Jersey, wschodniego Queens, północnego Bronx czy też wielu przedmieść nNY i nie był to place-target fixerów handlujących nielegalem. W efekcie policja nie monitorowała za mocno tego terenu, pozwalając mu kwitnąć na własnych zasadach. To ostatnie było aktualnie dla Lucifera bardzo pożądane.



Cały teren był kilkupoziomowy i jak w innych częściach nNY poziom platform oznaczał status firm i uslug, a także klienteli. Na najniższym poziomie Hudson bywała raczej tylko biedniejsza część mieszkańców. Światła słonecznego nie doświadczano tam przez 24h na dobę i przez tyleż czasu wszystko oświetlały tysiące reklamowych neonów, ekranów i holo. Do galerii handlowych w t1, t2 i hHigh, oraz do hHall z tego poziomu nie było nawet wejścia, bo mieściły się w nich na parterach jedynie magazyny. Wszystko funkcjonowało jak wycięte z koszmaru pedanta, lub mokrego snu wariata, nie brak było fixerów prowadzących handel obnośny i miejscowych klimatów jak z azjatyckich bazarów. Im wyżej tym wszystko nabierało jakiegoś porządku, zamiast barów restauracje, zamiast punktów VR-Porno - kina lub strefy open-holotheater, zamiast tanich sklepów - butiki. Na poziomie dachu HarlemHall (to jest najwyższym platform handlowo-usługowych) nie było łatwo nawet wejść od dołu lub wjechać windami, bo ochrona potrafiła cofnąć na bazie “niekompatybilnego dress-code”. Klientela tego levelu przylatywała własnymi AV i rzecz jasna nie bardzo interesowało ich co się dzieje pod spodem. Harlem Centre było sławne i miało swoją legendę, a high class nie odpuszczała takich miejsc, ale chciała w ich ofercie czegoś exclusive. A highclass zawsze dostaje to co chce. W efekcie level Hudson i level HHR (HarlemHall Roof) to były dwa tak odmienne światy jak różne planety. Z pośrednimi poziomami pomiędzy.

Blue Seagull był na trzecim określanym jako ‘casual’. Nie było tu pewnego snobizmu, ale też panował tu już pewien porządek. Ot miejsce dla middle class. Wszedł do środka rozglądając się i trafiając akurat na kończącą się rozmowę tatuażystki z jakimś kolesiem. Oklejała mu sztuczną skórą ramię z wykończonym już tatuażem.
- No, do wesela się zagoi! - rzuciła ze śmiechem kończąc opatrunek.
- Dzięki! Do zobaczenia za tydzień!
- Trzymaj się i dbaj o dziarkę!
- Jak o własną matkę!

Klient wyminął Heena, na którym zaraz spoczęło spojrzenie dziewczyny odkładającej skaner i niewielkie pojemniczki pod ladę niewielkiej recepcji.
- Hej! Witamy w Blue Seagull. W czym mogę pomóc? - Uśmiechnęła się zachęcająco.
- Jestem w sprawie zamówionego projektu tatuażu - odpowiedział taksując ją wzrokiem.
- Ok. U kogo? - Na ladzie recepcji rozbłysł panel programu do zarządzania. - Bo, że nie u mnie to wiem na pewno. Emma czy Oli?
- O ile nie masz tu kumpla, któremu rodzice zechcieli zrobić niezły numer nadając imię Emma, to stawiam na Oliego.

Dziewczyna parsknęła rozbawiona.
- Chwila, poproszę go. Jak coś do picia chcesz, to zapraszam. - Wskazała za plecy Lucifera na propagator wyższej klasy.
- Dzięki nie trzeba, po prostu poczekam.

Po paru dłuższych chwilach w drzwiach wiodących do poszczególnych gabinecików pojawił się chudy okularnik w zapiętej aż pod brodę koszuli z krótkim rękawem i z zabawnym kapelusikiem.
- Aaaa to jednak wpadłeś - przywitał się lekko rozkapryszonym tonem i ruszył ku Heenowi. Po drodze sięgnął po przenośny panel, otworzył i włączył. - Chcesz coś do picia? - Odwrócił się grzebiąc już po padzie. - O jest - mruknął do siebie i podsunął ekranik na ktorym wyświetlony był jego projekt, tatuaż w formie półrękawa.
- To jeden z dwóch motywów. Chciałeś Nową Zelandię i diabła i miśka. Trzy motywy ciężko było połączyć - zaczął tłumaczyć - ale masz silne korzenie w tatuażu polinezyjskim i maskę diabła.
- Hm… -
Na twarzy Lucifera odmalował się zawód. - Diabeł kiepsko wykazany, ten sznyt maoriwzorów trąca Aztekami. Miśka zjadło. A gdzie motyw żartobliwy?
Chłopak się wysztywnił.
- Te wzory wzięte z inspiracji najlepszymi artystami Maori - tłumaczył zjeżony. - Misiek do diabła i kwintesencji NZ nie bardzo pasuje. - Przesunął ekran i pokazał drugi wzór . - A ten?
- Podobne tribale, to nosiły dziewczyny ze szkoły mojego starszego brata jak byłem mały. Nad pośladkami. -
Solos o ile do poprzedniego projektu był sceptyczny to tu wykrzywił się już całkowicie w minie mówiącej: “weź to zabierz”.
- Cóż... - Okularnik zamknął e-notatnik. - Nie mam nic innego. Przykro mi, że minęliśmy się w wizjach.
- Pokaż mi tamten pierwszy i… macie zewnętrzny wyświetlacz holo podpinany pod sprzęgi?
- Taak. Mamy. Chwilkę. -
Chudzielec ruszył ku koleżance stojącej na recepcji.
- A… - Solos zawołał. - Ona też może podejść? Chciałem coś skonsultować.
- Taaaaak -
Olli wykrzywił się jakby nie dziwiła go ta prośba.

Po chwili podeszli we dwójkę.
- Coś trzeba pomóc? - spytała tatuażystka unosząc lekko brwi i podsuwając Luciferowi niewielki holowyświetlacz oraz wtyczkę wejścia do gniazda sprzęgowego.
- Lubisz takie wzory z motywów Azteków czy Majów… - zawiesił głos nie znając jej imienia. Pokazywał przy tym maskę w okręgu, w pierwszej propozycji Olliego odpalonej na padzie.
- To wszystko zależy od gustów, ale to nie moje klimaty. Nie specjalizuję się w tribalach.
- Widzisz Olli? Ja kumam, że to Maori, ale jebniesz mi to na ramieniu, połowa pomyśli, że Azteckie gówno bo nie zauważy różnicy jak koleżanka. Poza tym chciałem coś fikuśnego… -
Zamyślił się przeglądając sieć. - Niepoważnego. Lekki fun w życiu nikogo nie zabił. Straszna czacha, devilmask, “jestem straszny, jestem zły i twardy”... serio wszyscy te klimaty dziarają? - Spojrzał po obojgu mieląc przy tym jednocześnie sieć z poziomu implantu neurozłącza.
- Jest sporo klientów lubiących takie motywy. - Oli był wciąż lekko nabzdyczony ale pod spojrzeniem koleżanki nabrał znowu nieco profesjonalnego podejścia.
- A co ty lubisz? - spytała. - Bo to chyba w tym najważniejsze. Tak mówią. - Mrugnęła lekko z nieodłącznym chyba u niej uśmiechem.
- “Sex, drugs, rock&roll” - zażartował w odpowiedzi. - Sam koncept jest nawet fajny. Niezłe całościowo zapełnienie ramienia, ale to takie bez jaja, poważne do bólu… Ooooo! - W końcu trafił na coś. - Zobaczcie to. - Wyświetlił wizerunek znaleziony w nNet.



- Jakbyś umieścił go w tym okręgu zamiast tej ‘maski’ w technice holotattoo, aby wyglądał jakby płomienie buzowały składając się na jego sylwetkę… Na pysiu klasyczne face-maori-tattoo i koszulka “All Blacks”. Hm?
- ...i widełki i piłka do rugby? -
rzuciła żartem dziewczyna, a Oli wywalił oczy. Mina się mu wydłużyła i niemal jęknął.
- Świnka powróciła - szepnął do siebie cichutko.
- Widełki, piłka rugby, dobre… Świnka?
Dziewczyna zmarszczyła brwi najwyraźniej na jakiś wewnętrzny żart.
- Oli, zajmę się diabełkiem, przejmij recepcję, ok?

Bez dalszej zwłoki pociągnęła Heena do gabineciku i usadziła na fotelu.
- Świnka… - zaczęła - mieliśmy przypadek wyjątkowej klientki. Zażyczyła sobie świnkę na stopie by… uhonorować swoją partnerkę. Wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, że nie spodziewała się, że tatuowanie będzie bolało. - Podczas rozmowy na szybko szkicowała dodatkowe atrybuty diabelskiej wersji Crowa.
- Zaaaraaz... - odezwał się ni to zdziwiony ni to podejrzliwy - to będzie bolało? - spytał. Tylko w oku zamigotały mu iskierki rozbawienia.
- Ojej. Oli nie uprzedził? Możemy zrobić zastrzyk przeciwbólowy. Ale myślę, że taki duży dzielny chłopczyk da radę bez zastrzyku, co? - Tatuażystka zacmokała niewinnie trzepocząc rzęsami i naśladując ton pielęgniarki.
- Będę się starał. - Heen kiwnął głową i zrobił zaciętą minę jak u sześciolatka, któremu ktoś wszedł na ambicję. - Ale teraz muszę lecieć. Obiecałem że zaraz będę, wpadłem obczaić tylko projekt. - Uroda dziewczyny jakoś naturalnie wypchnęła z jego komunikatu, że idzie do syna i Rudej. - Mogę być za dwie? trzy godziny? I pokażę jaki jestem dzielny.
- To niech będzie za dwie. -
Uścisnęła dłoń solosa miękką i wypielęgnowaną dłonią.
- Przez ten czas jakbyś mogła leciutko przerobić wymowę. Ten okrąg wyeksponowany w plątaninie motywów bardziej jak obręb logo. A przed misiodiabełkiem postawiony kaganek. Taki stary jak przed wiekami. - Wyciągnął rękę. - Lucifer.
- To stąd ten diabełek. -
Błysnęła uśmiechem. - Leila. Będę czekać na najdzielniejszego z misiodiabłów. - poczekała aż Heen się zbierze z fotela.
- Ile mnie wyjdzie towarzystwo ślicznej tatuażystki robiącej w Seagull wedle Olliego profanację salonu, sztuki i jego wstępnego projektu na miarę lesświnek? - spytał wstając. - Muszę skoczyć po chipy kredsów.
- Mmmm to powinno zająć jakąś godzinę. Czyli cena specjalna dla nowego klienta to 650 kredytów. -
Uśmiechnęła się cieplej.
- Do zobaczenia zatem.




- I jak, coś mamy do obejrzenia? - spytał podchodząc do Mazz i Alisteira stojących przed wejściem do kompleksu Holo & VR nCinema.
- Tak! - Malec wyszczerzył się radośnie. - Dziesięć tysięcy kroków w 4D! - Trzymał pod pachą pakę żelków, tak wielką, że jej końca wystawały z jednej i drugiej strony zza jego ciała.
- Jakiś archeo-eko-naukowe coś. - Mazz wzruszyła ramionami, by zaraz spojrzeć z zaciekawieniem. - I co? Jak wzór?
- Chujo… kiepski. Znaczy wykończenia ssały, ale wprowadziłem poprawki i… teraz jest zaje. -
Lucifer napuszył się w sztucznej i żartobliwej pozie, że to on jest przyczyną tego sukcesu, a może i wszelkich na ziemi. - A właśnie. Póki nie mam dostępu do konta… pożyczysz tysiaka?
- Jesteś moim utrzymankiem! -
Parsknęła śmiechem. - Hmmm, a co ja z tego będę mieć?
- Wezmę w pakiecie henną to co miałem na ryju zanim zacząłem z Dellem?
- Mmmm brzmi nieźle ale może nie wszystkim będzie to odpowiadać? -
kątem oka wskazała na Aliego wpatrzonego w holowyświetlacz pokazujący zajawki najbliższych premier.
- Fakt. To może na pośladkach? Albo zabiorę swoją dziewczynę na kolację?
- Hmmmm… to mam wyciągnąć dwa koła? -
zachichotała złośliwie wślizgując się pod jego ramię. - Brzmi jak coś czego jestem warta.
- Utrzymanek cholera… faktycznie utrzymanek. -
Objął ją i wołając Aliego razem weszli do kina.

Film nie był kiepski i zawierał dużo dinozaurów, co obudziło “syndrom surykatki-ćpuna” w zafascynowanym chłopcu. Lucifer i Mazz mniej byli zaaferowani średniej klasy produkcją, co solos wykorzystał by przelotnie skubać jej ucho, a w końcu skoncetrować się na nim i jej szyi bardziej niż na filmie. Nie protestowała, sama odwdzięczając się poświęcaniem większej uwagi jemu, a nie holoobrazowi. Ten wypad przydał się najwidoczniej nie tylko Aliemu, jakby dopiero teraz wszystko wróciło do normalności. Choćby tylko na chwilę.
Wkrótce pochwyciła usta Luca w pułapkę własnych, przestając udawać, że śledzi film.
- Kocham Cię - szepnął jej do ucha, którym się znów zajął chwilę później. Leniwa atmosfera udzieliła się i jemu, choć z tyłu głowy próbowała dobijać się logika dotycząca jego aktualnej sytuacji. W każdej chwili światła mogły się zapalić, a do kina wpaść SWAT. W tej chwili go jednak niewiele to interesowało. Zagłębił usta w jej szyi, na co musnęła palcami jego policzek.
- Ja Ciebie też. - Ciche słowa popłynęły w jego kierunku gdy na ekranie velociraptory ścigały swą przyszłą kolację. Dłoń Rudej powędrowała na jego lekko kark i wywoływała mrowienie z każdym dotykiem. W ciemności błysnęły jej oczy gdy odwróciła się by na niego spojrzeć.
- Bardzo. - Uśmiechnęła się i wróciła do poprzedniej pozycji nadstawiając się na pieszczoty Lucifera. Gdyby nie Ali siedzący obok i przymus ukrywania się przed stycznością z glinami, mało interesowało by go czy brutalnie wyrzucą ich z kina w trakcie tego na co nabierał ochoty.
- Sprawdź mail… - szepnął całując jej ucho i kładąc rękę na udzie, a z poziomu mózgu słał za pomocą tekstowego komunikatora bitowe informacje. Cyfrowo-tekstową namiastkę tego co dwoje ludzi często wyprawiało po tym co sobie właśnie powiedzieli, w sposób bardzo nieprzystający do tego, że obok siedział chłopiec. Mazz podjęła grę odpowiadając mu w podobny sposób, dodatkowo podkreślając wagę wiadomości drażniącymi pieszczotami coraz wyższych partii ud reportera. Wiadomościi zawierały dokładne informacje na temat jej fantazji dotyczących seksu w miejscu publicznym. Jak na przykład kino. Ryk wściekłego dinozaura zaskoczył wszystkich widzów, a piśnięcie chłopca przerwało coraz gorętsze pieszczoty Rudej.




- To co? Ja skoczę do studia i spotkamy się za godzinę? - spytał Lucifer gdy wyszli z kina.
- W domu? - Mazz podała czipy z miną właścicielki, dumną i złośliwą.
- Ok. Spakuj się, bo już tej nocy idziemy na out. W każdej chwili może się zacząć i nie ma co kusić losu.
Westchnęła lekko jakby wracając do rzeczywistości.
- Jasne. A ty nie ryzykuj teraz. - Uśmiechnęła się i chwyciła Alisteira za rękę by odejść ale odwróciła się na jeszcze pięcie i pocałowała Heena mocno. - Tak?
- Taaaak, taaak. Nie będę. -
Zgodził się potulnie i ruszył w kierunku Seagull.

Gdy ponownie przekroczył wejście do salonu zaczął wyglądać tatuażystki i Olliego zastanawiając się czy w chłopaku zrobił sobie wroga. Artyści mieli strasznie czułą dumę na punkcie swojej twórczości, chudzielec jednak był zajęty z klientem, za biureczkiem siedziała Leila machając nogą założoną na nogę i gadając z kimś na telefonie.
- Musze kończyć. Mam klienta. - Rozłączyła się widząc wchodzącego Heena. - A jednak wróciłeś!
- Były jakieś wątpliwości w tej materii?.
- Mogłeś się wystraszyć bólu tatuowania, albo mogłeś wybrać wzór konkurencji. -
Uśmiechnęła się tak, by wymazać jakiekolwiek myśli o konkurencji z jego głowy.
- Liczę, że te dłonie przyniosą mi nie tylko ból. O konkurencji nawet nie pomyślałem.
- I słusznie. -
Poprowadziła go do znanego mu już gabineciku i fotela. - Chcesz coś do picia? I gdzie robimy ten tatuaż? Na klacie? Czy na bioderku? - Poruszyła brwiami w górę i w dół. - Jadłeś coś przed przyjściem tutaj?
- Od śniadania nic.
- Poczekaj chwilę. Zaraz wracam -
stwierdziła tajemniczym tonem.

Faktycznie wróciła po niedługim czasie, niosąc batona energetycznego i ciepły kubek kakao.
- Zjedz i wypij. Dopiero po tym zaczniemy. A co do pośladków… zależy dla kogo robisz ten ink. Dla siebie? Czy dla kogoś bliskiego? Wolisz na niego patrzeć sam czy wolisz by go podziwiano? - sondowała pokazując przy okazji upgradowaną wersję miśka z piekła rodem.
- Dla wszystkich, by podziwiali. Lubię polatać sobie z pośladkami na wierzchu po Central Parku. - Mrugnął wskazując lewe ramię na którym chciał tatuaż. - Projekt teraz świetny.
- No nie mów, że jesteś fanem męskich stringów… -
parsknęła śmiechem - … chociaż różowe by pasowały… - zmrużyła oczy oceniająco i zaczęła dezynfekować ramię.
- A kto mówił o stringach? - Solos udał zdziwienie. - Tak całkiem, na golasa. Chyba że wspólne bieganie w stringach, może dam się namówić.
- Mhm… To mogłoby być ciekawe. -
Leila zaczęła działać swoją maszynką na ramieniu Lucifera, zerknęła przy tym ciekawie na jego reakcję na igłę.

Standardowe tłumiki (zwane też edytorami) bólu były jedną z technologii, które przeciekły z techniki wojskowej do cywilnej. W pierwszej fazie projektów opracowane jako kontrolery przy implancie mózgowym przechwytujące impulsy sieci nerwowej płynące do mózgu sprawdzały się idealnie na polu walki. Analitycy wyliczyli, że 70% utraty zdolności bojowej przy postrzale to efekt bólu, a nie okaleczenia. Co na to poradzić? To proste, wyłączyć ból. Prototypy eliminowały go całkowicie, co było może efektywne, ale wiązało się z upośledzeniem żołnierza. Dopiero późniejsze wersje pozwalające na swobodne włączanie i wyłączanie painkilerów zaczęły wchodzić do użytku masowo. Kolejna generacja nie tyle wyłączała doznania na żądanie, co wytłumiała je. Żołnierz czuł ranę, ale jedynie jako mało rozpraszający bodziec. Implant przechwytywał i zmieniał natężenie sygnałów płynących od ciała do mózgu. Dla cywili była to droga fanaberia, choć o przyjemnym zastosowaniu.
I oczywiście kto miał taki dodatek do implantu mózgowego mógł pogawędzić z chirurgiem podczas własnej operacji. Wizyty u dentystów przestały być przykrym doświadczeniem, znieczulenia w takich przypadkach mijały się z celem.
Rzecz jasna przewartościowaniu uległ motyw tortur fizycznych, bo katowany człowiek posiadający painkilera miał w dupie co z nim robią, choćby rwali mu paznokcie obcęgami.

W Blue Seagull Lucifer z odpalonym tłumikiem początkowo z kiepsko udawanym aktorstwem dla żartu biadolił sycząc i “ojojojując”. Udawana cierpiętnicza mina była obrazem tego jaką krzywdę urocza tatuażystka robi jego jestestwu. Nie przeciągał tego jednak i po kilku minutach zajadał batonika, z ciekawością bez śladów cierpienia podziwiając powstawanie tatuażu.
A bez painkilera byłoby ciężko…
Sam zabieg klasyczny przyjemny nie był, ale już technika holotattoo miała podstawy aby zmieniać klienta w zapłakanego typa gryzącego oparcie krzesła. Specjalne aktywne mieszanki barwników wstrzykiwane były głębiej w skórę aby reagowały na jakikolwiek, nawet najdrobniejszy ruch lub skurcz mięśni. W efekcie tatuaż był żywy i aktywny niczym projekcja (w bardzo ograniczonym zakresie), za cenę istnej makabry dla podmiotu tatuowania. Misiodiabełek solosa miał mieć pokrywę z imitacji płomieni, co zmuszało Leilę do zastosowania holotechniki i wbijania się głęboko w ramię. Lucifer zastanowił się, czy klientka od świnki też była tu na holotattoo. Jeżeli tak, to opinie o niej Olliego i rudowłosej artystki były mocno niesprawiedliwe. Krzywił się od czasu do czasu w momentach gdy procesor rejestrował duży użytek blokera w implancie. Ot pro forma, by pokazywać, że jednak tę operację czuje.

Jednocześnie całkiem flirtował z dziewczyną między innymi zastanawiając się na głos gdzie ona (przy mnogości własnych tatuaży) zmieściłaby kolejny, aby Lucifer mógł zrewanżować się własnym wedle autorskiego projektu. Na holo zresztą przedstawił go wskazując, że jeżeli w modzie są świnki
Leila parsknęła w ostatniej chwili odrywając maszynkę od ramienia Heena.
- Och chętnie, zrobię to cudo na krzyżu. Te surowe linie mówiące jestem zła, jestem straszna i twarda! - wydukała przez śmiech.
- Projekt za darmo, tylko nie pokazuj koledze, bo już całkiem mnie znienawidzi.
- Zabiorę ten sekret do grobu! -
obiecała solennie z grobową miną i powróciła do nakłuwania skóry Luca. - Swoją drogą nie wyglądasz na typowego polinezyjczyka - dorzuciła. - Rodowity Nowozelandczyk z Ciebie?
- Rodowity, jak Kiwi. A Ty stąd, z NY? Czy też przybyłaś szczęścia szukać tworząc inki na czyjejś skórze?
- Niee. Jestem z Kansas. Do NY przyjechałam… nie ruszaj się … szukać miłości. -
Pochylona na krzywym rogiem diabełka wymamrotała w ramię solosa.
- Miłości. W nNY? - Heen zdziwił się.
- Duże miasto, nieszablonowe. - Wzruszyła ramionami z uśmiechem. - Co? Głupio brzmi?
- W Kansas miłości nie ma? Dorotka i CyberToto zabrali całą?
- Mhm... -
kiwnęła z przekonaniem i mrugnęła - o taką jak mi chodzi, owszem
- Wszędzie zabierają cholera. W NZ też ni cholery nie było.
- Dlatego do NY przywędrowałeś? -
Pytanie zostało niby poważnie zadane, ale w głosie słychać było nuty wesołości.
- Odwrotnie niż ty. Wyleczyć się z czegoś czego nie ma w Kansas.
- I udało się?
- Średnio. To jak z bólem zęba. Trzeba strzelić łbem w ścianę tworząc nowy ból by zapomnieć o starym.
- Hmmmm… -
Dziewczyna zmarszczyła nos. - Nie uwierzysz, ale … nie jestem fanką bólu.
- Wolisz zadawać niż czuć? -
Luc zainteresował się i sukcesywnie brnął w dwuznaczność.
- W moim przypadku bardzo ciężko rozgraniczyć jedno i drugie - padła enigmatyczna odpowiedź. - Mówię o bólu i uczuciach. - Laila nabrała nieco czerwonego aktywnego specbarwnika. - Zazwyczaj miłość oznacza ból. Żeby sobie pomóc robię tatuaże i sobie i innym.
Przez chwilę trwała cisza wypełniona dźwiękami muzyki w salonie.
- ...i za każdym razem zdaje mi się, że to właśnie to. Po czym okazuje się, że to tylko miraż. A mi zostaje wieczna pamiątka. - zaśmiała się jakby sama z siebie maszynką wypełniając zarysy piłki.
- Mhm… - mruknąłlekko zamyślony, przez chwilę nie odzywał się.

Wspomniał zachowanie Mazz rano i to co mówiła. Miał wszak problem, przy którym cała nNYPD była pryszczem, problem składający się na dwie kobiety i jednego chłopca. Jedna traciła cierpliwość i chciała deklaracji, drugą nadzieja na pewne deklaracje trzymała pewnie bliżej chwiejnej równowagi psychicznej. On jak w dupie był dwa tygodnie temu, tak dalej się w niej znajdował nie potrafiąc pogodzić się z myślą utraty jednej z nich, a w to wszystko wbijał się ten mały gnojek z własnymi oczekiwaniami i zupełnym nieogarnianiem złożoności relacji dorosłych.
Rozmowa z tatuażystką na tematy miłości była dosyć absurdalna. Jakby mało mu było w Sunny Hill. Ale...
Tam kazali mu rozkminiać co on czuje i do czego go to prowadzi. Tu dziewczyna jakby pomagała mu zrozumiec ją. Pomyślał o Mazz.
- A te chwile nim coś okaże się mirażem nie są warte tego by potem pocierpieć? - Zerknął na nią. - Nawet jeżeli zostaje ból, to momenty nie są tego warte? Poza tym nigdy nie wiadomo czy najbardziej głupio coś rozpoczęte będzie mirażem nie? - Uśmiechnął się poruszając brwiami.
- Oczywiście, że są, ale w życiu chyba chodzi o coś więcej niż moment. Każdy potrzebuje czegoś… - Przesunęła wierzchem orękawiczkowanej dłoni po nosie odsuwając pasma włosów - … czy ja wiem… pewnego. Na coś, kogoś na kogo można będzie liczyć niezależnie co by się działo. Nie?
- Na przykład nie ważne co się będzie działo, wiem, że mogę wpaść do Seagul na poprawę mojego wypasionego diabła?
- Na przykład. -
Kiwnęła się na boki krzesełka i wskazała na Luca palcem wskazującym dłoni z maszynką. Drugą wciąż napinała lekko skórę w miejscu “przerwy”. - A nie, że za tydzień Seagull szlag trafi.
- Taaaaaa... ale na przykład gdy elektryzuje mnie czyjś dotyk, to powinienem od razu myśleć o nim jako towarzyszu do końca życia, czy się po prostu nim napawać i delektować? -
Ostentacyjnie nie patrzył na jej rękę.
- Eee no nie... wiadomo, że to drugie a nie od razu marsz weselny, no coś Ty! - Zaśmiała się ale jakby nie zauważała niuansów zachowania Luca. - Nie wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia. A Ty?
- W miłość? Nie… hm.. wierzę w zauroczenie od pierwszego wejrzenia. Gdy przeradza się potem w więcej to co to za różnica?
- Bo to jest coś takiego, jakbyś budował. Znasz taką gierkę “tetris”? -[/i] pochylona nad ramieniem Heena dmuchała na nie ciepłym powietrzem przy każdym słowie.
- Znam, kojarzę. Ale kiedy się zaczyna? Od włączenia gry, czy ułożenia pierwszego klocka? Pierwszych punktów?
- Od włączenia możesz być zaciekawiony. Ale uzależniasz się dopiero od w trakcie gry. Układasz, kombinujesz, czy ten klocek pasi tu czy gdzie indziej. A potem masz dodatkowe wyzwanie: czas. Żeby dojść do następnego levelu musisz ułożyć dość wysoką i spójną konstrukcję. Inaczej game over. Już niedługo, prawie kończymy -
zmiana tematu zabrzmiała dziwnie po wynurzeniach - jesteś bardzo dzielny! - pochwaliła z uśmiechem jakby wcześniejsza rozmowa nie miała miejsca. Luc też się uśmiechnął, jednak nie kontynuował rozmowy. Wyglądał na zamyślonego i czuł się trochę jak na terapii jak w Sunny Hill.

Przyjemniejszej.
Choć i tak wciąż był w ciemnej dupie.

Gdy skończyła obejrzał dzieło kiwając głową.
- No, ujdzie - powiedział, choć w tonie głosu i we wzroku kryło się uznanie. - I lepsze niż świnka - dodał wręczając Leili chipy z kredytami.
- Dzięki. - Odebrała wynagrodzenie i podała ulotkę z reklamą klubu rockowego. - Jakby coś trzeba było poprawić daj znać. Nie opalaj miejsca, dbaj o to by tatuaż był czysty i miał dostęp powietrza. Smaruj raz dziennie tym - podała fiolkę ze środkiem nawilżającym - i nie rozdrapuj. Jeśli pomyślisz o nowym tatuażu, mam nadzieje, że wrócisz do Seagull - zakończyła regułkę i odwróciła się do recepcji i wyjścia. Najwyraźniej wybierała się na fajka.
- A to - zamachał ulotką - to by tattoo miał dostęp prócz powietrza do mocniejszych rytmów?
- To to prywata, ekipa faceta szefowej. -
Spojrzeniem wskazała na frontmana, jaki pomimo tatuaży wyglądał dosyć niewinnie.
- Może wpadnę. Dzięki i trzymaj się Leila - rzucił przed odejściem.



 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 26-04-2017, 19:48   #13
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
It's a Trap!




Mieszkanie Mazz w Bronx, późne popołudnie
Drogę powrotną Luc ledwo pamiętał, lecz zdając się na androida w taksówce właściwie nie musiał. Wyjechał windą na piętro mieszkania Rudej. Udało się mu nawet zrobić dwa kroki w stronę wejścia, gdy otrzymał przychodzące połączenie od Halo.
- Jesteś gotowy? Za pół godziny w centrum przy Times Square.
- Tak, ale jest sprawa. Wchodzę nie sam…
- No z Mazz. Wiem. -
Ptasie Radio zabawił się w Pana Oczywistość.
- Edek, Kira… jego Kira. Oni też zagrożeni. Montuję zespół.
- Uprzedzę. Ale to nie ode mnie zależy.
- Wiem, ale myślałem, że do nas dołączysz w zespole wchodzącym w M.
- Dobra, najpierw pierwsza rzecz. Załatw wejście. Resztę dogadamy.
- Pogadaj z małą, ona wciąż nie wie, że Ty też.
Pół godziny. Matrix się nie pierdolił, nie dając czasu na przygotowanie się. Mieli jechać do Edka i Kiry aby obgadać szczegóły, ale wychodziło na to, że nie ma czasu, tym bardziej, że trzeba było zrobić coś z Alisteirem, bo na rozmowy z Melissą brać go nie chciał. By zawieźć go do Mo, nie było czasu.
Solos cofnął się do windy i wybrał numer Mazzy.
- Mhm…? - spytała głosem seksownego kociaka. - Za ile lecimy, utrzymanku?
- Halo ustawił spotkanie na mieście. Tylko, że nie wiem co z Alim.
- I co? Oczekujesz, że ja rozwiążę kwestię opiekunki? -
zabrzmiała na lekko zirytowaną.
- A mogłabyś? - Solos udał odetchnięcie jakby kamień spadł mu z serca, lecz zaraz kontynuował już na poważnie: - Jestem w windzie, a on jest duży dzielny chłopak. W sumie zostawał z szalona matką, to gorzej niżby miał zostać sam. Jak oceniasz możliwość wyrwania się by go zostawić? Bo jak wejdę to nie odpuści i będzie chciał jechać.
- To zabierz go do Mo. -
Ruda nie brzmiała jak wcielenie zadowolenia i chyba nie chwyciła żartu.
- Spotkanie za pół godziny. Nie zdążymy obrócić ani do Mo, ani żeby uszczęśliwić tym Twojego bra… - urwał. - Daj mi chwilę muszę gdzieś przedzwonić.

- Edek? - odezwał się gdy punczur odebrał. - Jest z Tobą Kira?
- Śpi właśnie. A co?
- Mamy spotkanie z M. Ruda też chce być, myślałem, że może i Ty, a ja bym podrzucił Kirze na ten czas Alisteira?
- Eeeeee... nie wiem. Zapytam? Oddzwonię.
Rudy rozłączył się by dokonać narady z barmanką, zaś Heen stał jak ostatni głupek w otwartej windzie. Do mieszkania wchodzić nie chciał na wypadek gdyby opcja z zostawieniem Aliego samego była opcją jedyną.
Na szczęście punczur oddzwonił niedługą chwilę później.
- Kira się zgodziła w ramach wyjątku. Powiedziała, że ma wystarczająco dużo dzieciarni w klubie, nie chce poza robotą też być niańką. Koniec cytatu. - Heen mógł sobie wyobrazić tę wypowiedź słodkiej barmanki zakończoną markowym dmuchnięciem w grzywkę.
- Już ja chyba wiem o co jej chodziło z tym ogarnianiem dzieciaków Ed, oj chyba wiem. Będziemy za niedługo.
Rozłączał się już podchodząc pod drzwi, które otworzył szybko.
- Zbierajmy się, nie ma dużo czasu - rzucił do Mazzy. - Chodź Ali, trzeba coś załatwić na mieście.
- Ok. -
Malec zsunął się z pamiętnej sofy i zaczął gmerać przy bucikach. Ruda zaś miała na sobie dłuższy płaszczyk z ciemnego, opinającego ciało materiału. Nie odezwała się, tylko ciaśniej zacisnęła pasek. Zaczekała na malca i wyprowadziła do windy posyłając Heenowi po drodze mordercze spojrzenie.
- O co chodzi? - spytał gdy zjeżdżali na dół. Był zdziwiony i zaskoczony jej reakcją.
- Nie teraz - odparła chłodno.




Kirunia i Edek czekali na małego. Dziewczyna ubrana w luźne ciuchy domowe, najwyraźniej rozkoszowała się “dniem lenia”. Bez makijażu, lekko rozczochrana, popijała piwo.
- Cześć. - Spojrzała na malca z uśmiechem. - Zostaniesz ze mną na chwilę jak oni pójdą sobie w cholerę? Pokażę Ci fajny symulator.
Ali na hasło ‘symulator’ pokiwał radośnie chociaż nadal trzymał się blisko ojca. Spojrzał w górę i znowu na Kirę.
- To koleżanka z pracy mamy - Luc odpowiedział zgodnie z prawda. Zresztą nawet nie naciąganą. - Ja, Mazzie i Edek musimy coś załatwić i zaraz wracamy.
- Mhm -
mruknął malec, a Kira machnęła ręką.
- My się znaaaamy. - Ponownie uśmiechnęła się do małego i pociągnęła go w głąb mieszkania. - Lećcie i dajcie znak szybko. - Spojrzała poważniej na Edzia.
- Ok, jak tylko załatwimy to jesteśmy z powrotem.




Times Square, późne popołudnie
Dojechali na miejsce we względnej ciszy. Względnej bo Edek nie mógł z ekscytacji przestać mówić, podśpiewywać, pogwizdywać. Ruda natomiast siedziała w ciszy pozwalając taksówce przemykać pomiędzy coraz gęściej zapchanymi ulicami.

Times Square niegdyś pełen glamouru był nadal symbolem wielkiego amerykańskiego snu. Teraz jednak poza ogłoszeniami o wydarzeniach kulturalnych, kontrolę nad co chwilę zmieniającymi się reklamami przejęły megacorps. Hologramy, czy też reklamy 4d informowały przechodniów o najnowszych lekach przedłużających okres aktywności, nowinkach medialnych czy też wtłaczały papkę do mózgów przechodniów na temat najnowszych trendów żywieniowych. Trendów kreowanych przez same megacorps lecz podawanych w ładnych, lśniących opakowaniach, przyciągających uwagę zobojętniałych konsumentów.
Teraz po oczach waliła reklama nColi - nowej, ulepszonej, zdrowszej i jakże niezbędnej do ludzkiego funkcjonowania. Sama reklamówka służyć mogła jako źródło energii elektrycznej starczające do oświetlenia nCatu i pomimo niezbyt późnej pory rozświetlała na czerwono chodnik, przy którym wysiedli.
- Może rozdzielmy się ubezpieczając nawzajem? Nic nigdy nie wiadomo… - Lucifer rzucił patrząc po obojgu towarzyszach.
- Ok, a ile mamy czasu? - Rudy solos rozejrzał się ponad głowami przepływającego obok nich tłumu.
- Kilka minut jesteśmy prawie na styk.
- No to rozglądnijmy się. Nie stójmy jak kaczki do odstrzału. -
Edzio kiwnął irokezem, a Mazz przytaknęła zgodnie. Nim jednak skończyli uzgadniać dalsze kroki, Luc odwracając się kątem oka zauważył po swojej prawej dwóch mężczyzn obserwujących ich i powoli zbliżających w ich kierunku.
- Uwaga. Na trzeciej - odezwał się cicho nie zmieniając pozycji ani kierunku w którym był odwrócony. - Cholera… niezłe sobie wyznaczyli miejsce, gdy nie wiadomo czy police już coś nie działa - dodał podirytowany.
- Hm na dziewiątej też - mruknęła Mazz niby nonszalancko odpalając papierosa.
- Może się przesuńmy w stronę wejścia do metra? - Edek dodał odwracając się z wolna plecami do towarzyszy.

Luc faktycznie zauważał kolejnych podejrzanych: jednego faceta przeglądającego czytnik, drugiego, który przypadkiem poprawiał buta, jakąś laskę rozmawiającą przez łącze i niby zawieszającą spojrzenie w ich okolicy.
- Jak to zasadzka, to metro będzie idealną pułapką. Oni mogą być z M., obstawa. Jeżeli okaże się, że to police, to po ryjach i każdy na dopale w inną stronę - reporter rzucił półgębkiem odpalając papierosa i rozszerzając jeszcze bardziej kąt widzenia cyberoka. Ustawił czułość na maksimum obserwując tych dwóch co zbliżali się z prawej, choć wyglądał jakby podziwiał holoreklamę wyświetlaną obok i zachęcającą ich trójkę do skorzystania z oferty biura “wycieczkowego” wysokiej klasy VR. Holograficzna Japonka z determinacją zachwalała ofertę “odwiedzin” kraju kwitnącej wiśni.

...najnowsza technologia, wrażenia dla wszystkich zmysłów...

- Mhm… ale to się nie trzyma kupy. Tu? Zasadzka? Teraz? - zamruczała Ruda wydmuchując dym i prztykając niedopałkiem przed siebie.
Na bezczela.
Jak koledzy zacieśniający się wokół to NYPD, mandat za zaśmiecanie był daleko w kolejce tego co miało ich spotkać.

Dwójka, którą spostrzegł Luc po raz pierwszy zaczęła się powoli zbliżać wciąż zachowując pozory zupełnej niewinności. Ich ruchy jednak były zbyt wyćwiczone, zbyt płynne by Luc nie rozpoznał dobrego treningu.
- Zacieśniają się… - mruknął Ed - przebijamy się? Na 11 jest przesmyk, można między autami ruszyć.
- To zawodowcy. Jak masz gdzieś przesmyk znaczy że chcą byś tam pobiegł. - W ciele Heena rozlał się ni to pomruk, ni to wizg, gdy dopalacz neuralny zaczął się ładować. Spojrzał uważniej na tych dwóch, potrafił wyczytywać ludzkie emocje. Zawodowcy, spięci jak na akcję jakby lada chwila mieli ją rozpocząć, a nie jedynie w trybie ubezpieczania się lub kogoś innego na wszelki wypadek. Ich ruchy były coraz bardziej znamionujące…
...uległych gejsz i technosamurajów porwie Cię.
Uwięzi w świecie niesamowitych doznań...

- Cholera… Szturmujemy tych dwóch, po przebiciu rozpryskujemy się, ja lecę Broadwayem. Punkt zborny przy ZOO w Central Parku.
- Dwójka z dziewiątej rusza -
zaraportowała Mazz - w naszym kierunku. Skąd…
- Moi też… -
przerwał jej Edek. - Ruszajmy…

Luc odwrócił się i nonszalanckim krokiem skierował w kierunku tych dwóch z prawej idąc pierwszym z całej trójki.
Nie czekaj, to Twoja szansa by...

Nie dowiedział się jaka otwierała się szansa w skorzystaniu z oferty “Key-Tour”, bo nim zrobił dwa kroki wybił się z obu nóg.
- KAAAA MAAATEEEE! - wrzasnął wybałuszając oczy niczym porządnie nadepnięta żaba i wywieszając język jak diabeł na średniowiecznych ikonach. Jego twarz wykrzywiła się w maskę zastygłej żądzy czynienia bardzo dużej i bardzo nieprzyjemnej krzywdy. Czasu na całą hakę nie było, tylko na tyle nim po odbiciu Sandevistan nie przeniósł go w świat zupełnie innych prędkości.
Jeden z dwójki wstrzymał lekko krok na widok upiornej miny nowozelandczyka, drugi zaś zszedł lekko z bezpośredniej linii trzymając się nieco z jego lewej strony. Ten, który wstrzymał kroku, dość młody, a zdecydowanie młodszy od swojego towarzysza, zebrał cios pięścią w szyję, gdy próbował złapać oddech podkuty bucior mocnym depnięciem trafił go w podbicie stopy.
Starszy z napastników też był na dopaleniu neuralnym i błyskawicznie skrócił odległość dziwnym, giętkim, nieco małpim skokiem, o włos mijając stopą twarz Luca. Siła uderzenia jednak wylądowała na ramieniu i Heen usłyszał głuchy trzask pękającego obojczyka. Zamiast choćby złożyć się do kolejnego ciosu przeciwnik natychmiast zniknął z pola widzenia solosa w dzikim i pozbawiającym go równowagi uniku przed ciosem punczura, który też na dopale podążał za nReporterem. Powietrze aż zafurczało gdy punk ciął w przelocie wysuniętymi dziesięciocalowymi szponami swojej “łapki”.
Edek nie pierdolił się w tańcu i szedł na ostro.
Mazz też nie patyczkowała się z nadbiegającymi posiłkami i osłaniała towarzyszom plecy od zagrożenia biegnących ‘zasadzkowiczów’ z drugiej strony. Ciche pyknięcia w pierwszej chwili nie zdziwiły nikogo, nie zwróciły uwagi.


...przygodę swego życia....


Hologejsza nie rezygnowała, co dziwić nie mogło. Wszak hologramowi ciężko było zorientować się, że nagle znalazł się w centrum dzikiej walki. Wyświetlana w powietrzu, uśmiechnięta Japonka przesuwała się w powietrzu za Luciferem póki jeszcze nie opuścił niewielkiej strefy personalnej reklamy.
Młody walnięty przez Heena upadł, poczerwieniał i zsiniał próbując łapać powietrze. Wytrzeszczone oczy wskazywały na znaczne trudności w tej zdawałoby się prostej czynności. Publika w postaci przechodniów nie koncentrowała się jeszcze na ich próbach przebicia się, ale solos ledwo to rejestrował. Mieli wolną drogę, więc włączył painkillera i wciąż na dopalaczu smyrgnął do przodu ponad starającym się łapać dech chłopakiem, zanim jego partner otrząśnie się po szarzy Edka i spróbuje odciąc im drogę. Po kilku krokach w biegu obejrzał się szybko i zobaczył Rudą lecąca za nim i bez przymierzania strzelającą w kierunku dwójki ścigającej ich: mężczyzny i kobiety. Trzeci z mężczyzn gdzieś zniknął. A może to on nie wychwycił go w tłumku? Punczur był kilka kroków za Mazz i Luciferem, który kierował się na Broadway, lecz sam najwyraźniej planował skręcić w Zachodnią 46stą. Ludzie już się rozpierzchali, tylko Hologejsza z e spokojem zaczęła namawiac na wycieczkę tego co leżał i wciąż nie mógł złapać powietrza.

Brak bólu nie zmylił Lucifera, pamiętał trzask kości i wiedział że z ręki na razie nie będzie miał pożytku. Kluczem była ucieczka w tłumie, a nie choćby próba obrony. Upewniwszy się, że Mazzy i Ed chwilowo są bezpieczni i mogą spieprzać na własną rękę, rzucił się w jedną najsłynniejszych ulic nUSA. Martwił się o nich, szczególnie o Rudą, ale tak jak na Fili w takich momentach nie było czasu na rozkminianie za dużo o kimś innym, bo rozproszenie myśli, działań, zawahanie mogło rzutować na wszystkich. Miał nadzieje, że napastnicy skupią się na nim, wszak punczur i drobna soloska nie byli zagrożeniem dla szczytów nNYPD.
To jednak kreowało zasadniczy problem…
Jak skupią się na nim za mocno, to i tak daleko nie ucieknie.
Myśli te przebiegały mu przez głowę błyskawicznie gdy wbiegał między ludzi na Broadway jacy dopiero przystanęli i próbowali ogarnąć co w ogóle się stało.

Błyskawicznie oceniał sytuację: światła, auta wstrzymywane przez automatyczne kontrolery, auta przepuszczane by zwolnić ruchliwą arterię miasta i na chwilę dać wytchnienie kierowcom.
Tłum ludzi z jednej strony, fala przechodniów z drugiej.
Za sobą nie zauważył nikogo ścigającego go, co jednak nie znaczyło, że nikogo takiego nie było. Skulony przemykał dalej starając się wybierać osłony ludzi aby urwać się ewentualnej obserwacji.
Instynkty go nie zawiodły. Moduł boostujący zmysł wzroku zaimplementowany do cyberoka po raz kolejny wykazał swoją wartość, lub też przeciwnik nie przewidział iż jego ware ma tę opcję. Heen dostrzegł starszego mężczyznę przedzierającego się za nim.
Spokojnie.
Pewnie.
Nieustępliwie.
Jak zdeterminowany najemnik.
Zaledwie kilka metrów od uciekiniera.
Ręce opuszczone luźno wzdłuż ciała.
Skupienie.
Wszystko to mózg solosa analizował w ułamkach sekund by w końcu dojść do wniosku, że śledzący go zapewne nie zarejestrował faktu odkrycia go. Lucifer nie zwolnił i wciąż szybko przeciskał się między ludźmi, jednak robił to już bardziej naturalnie, jak człowiek po prostu śpieszący się gdzieś a nie uciekinier. Oglądał się przy tym oszczędnymi obrotami głowy ale pozwalał się jedynie prześlizgiwać wzrokowi po starszym mężczyźnie tak jak po innych przechodniach w markowaniu wypatrywania innego zagrożenia. Jego ruch śledził na szerokokątnym ujęciu cyberoka. By dodatkowo uwiarygodnić pozę uznania iż nic mu już nie grozi wybrał numer do Kyle’a, aby zainicjować rozmowę, którą ‘opiekun’ mógłby zauważyć.
I wtedy dwie rzeczy wydarzyły się niemal równocześnie.
Pierwsza, natychmiastowe ścięcie czy też zerwanie połączenia do brata - sygnał zastąpiły standardowe pipczenia.
Druga, śledzący go mężczyzna zbliżył się niemal na wyciągnięcie ramienia.

- Odbierz Kyle! - warknął do siebie, wybierając ponownie połączenie. Jeżeli mu je ścięli, znaczy, że kontrolowali to czy próbuje się do kogoś dodzwonić, a mogli mieć łączność z tym z tyłu informując go o tym. Postanowił zatem grać dalej i jednocześnie znów odpalił Sandiego. Zrobił przy tym płynny manewr lekkiego odbicia aby ominąć jakąś parkę idącą leniwie Broadwayem i odgrodzić się nimi od prześladowcy. Jedynie na chwile, aby dopalacz mógł przygotować się do aktywacji. Dalej też oglądał się wypatrując czegoś daleko za plecami ‘opiekuna’ aby kontrolować jego ruchy. Zamiast odebranego połączenia jednak uzyskał ponowny dźwięk szybko powtarzający się.
I wiadomość przychodzącą:
Cytat:
Od: <brak>
@LVDHeeN
Temat: <brak>
Skręć w najbliższą przecznicę, 44 Zachodnią. Teraz.
Sandi był gotowy, można było aktywować go i pieprznąć nieświadomego typa, ale jedną rękę miał niesprawną. Facet niby wyglądał na starszawego, ale mogła to być charakteryzacja.
Nie było zresztą czasu na namysły.
- Cholera - zaklął i skręcił jednocześnie odpalając plik jammujący blokady połączeń jaki dał mu Halo przed wyprawą na 22th nNYPD.

Z mężczyzną depczącym mu po piętach wszedł we wskazaną ulicę. Mniej ruchliwą ale nie całkowicie opuszczoną. Gdy tylko się w niej zagłębił, z zaułka wyjechał ciemny mini-Nexus.
Drzwi vana uchyliły się i Luc dostrzegł na tylnym siedzeniu rude pasma. Melissa kiwnęła ręką pośpieszając reportera. Tymczasem śledzący go starał się powstrzymać jego kroki. Już mniej dyskretnie i mniej subtelnie. Przyspieszył znacznie i wybił się w powietrze. Jeżeli jednak chciał złapać Lucifera to mógł srogo się zawieść. Solos odpalił dopalacz i popędził w stronę auta jakby goniło go tysiąc diabłów. Wręcz rozmył się w powietrzu, a prześladowca pochwycił jedynie powietrze. Faktycznie był zawodowcem, bo nie stracił równowagi i zareagował błyskawicznie wyciągając gnata. Nim wycelował drzwi zamknęły się głucho za Heenem wskakującym do jadącego samochodu na potoczną “panterkę”.
Pisk opon, autem zarzuciło, a od szyb odbiło się kilka pocisków.



 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 26-04-2017 o 20:23.
Leoncoeur jest offline  
Stary 31-05-2017, 15:40   #14
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Matrix has You (vol. 1)




W drodze po NYC, późne popołudnie
Tych kul, które trafiły w (jak się okazało) pancerne poszycie to już właściwie nie usłyszał. Adrenalina i pęd wydarzeń wyparły odbiór tak mało znacznych odgłosów jak garść gradu tłucząca w karoserię. Nawet jeżeli był to grad , który w przypadku braku osłony miałby stworzyć kilka gustownych dziurek w jego plecach definitywnie kończących karierę.
Jak widać NYPD przestali się cackać. Najpierw wysłanie do Chell zamiast po prostu zatłuc, potem akcja na przechwycenie celu zamiast paru snajperów. I im kończyła się cierpliwość, a te pociski na karoserii oznaczały przejście na nowy etap relationships z nowojorską policją.
Lucifer nie czuł się gotowy na aż tak głęboki poziom ich związku.

Gdy zbierał się z podłogi gramoląc na tyle siedzenie przez łeb przebiegały mu też inne myśli. Jak u diabła dowiedzieli się o miejscu spotkania aby być tam na tyle wcześniej aby zrobić zasadzkę. Tworzoną co prawda naprędce, co było jednym z powodów przez które się nie udała, ale zawsze. Pewne wytłumaczenia kolebały mu się w głowie i nie były to dobre myśli. Podniósł wzrok spoglądając na Melissę, która spokojnie siedziała z noga założoną na nogę i zerkała na niego z miną z której ciężko było cokolwiek wyczytać.
- Cześć - rzuciła jakby się witali przy popołudniowej herbatce. - Podobno chciałeś porozmawiać?
- Co z resztą? -
spytał spoglądając na nią zimnym wzrokiem.
Nie wyglądała na przestraszoną. Zarzuciło nią lekko gdy kierowca wymijał przeszkody na drodze: przechodniów, inne auta…
- Zgarniamy ich. Jesteś w jednym kawałku? - Wskazała na bezwładne ramię.
- Bywało lepiej. - W końcu udało mu się wgramolić na siedzenie. Painkiler odpalony jeszcze na Times Square blokował impulsy bólu zmieniając je w jedynie sygnalizacyjne pulsowanie, ale nawet podeprzeć się nie mógł. - Gorzej też. Jakim cudem wiedzieli?
- Są szybsi niż zakładaliśmy. -
Wzruszyła ramionami. - Sprawdzamy to. Dobrze, że nic się wam nie stało. Jedziemy w bezpieczne miejsce.
- Jedziemy po mojego syna.
- Podaj adres, wyślę po niego ludzi. -
Melissa nie wyglądała jakby zamierzała dyskutować.
- Źle reaguje na obcych. Sam go muszę odebrać.
- Poradzą sobie, odrobina zaufania? -
spytała by zmiękczyć nieco odpowiedź.
- Zaufania? Daliście adres miejsca spotkania, a nie było tam was tylko policja. Ciężko u mnie w tej chwili z zaufaniem. Nie poradzą sobie. Jedziemy po Alisteira. - Spojrzał na nią. - Jak to było? ten kto zna się lepiej: prowadzi? W jego kwesti ja wiem co lepsze.
- Byliście przed czasem. Gdy zorientowaliśmy się w sytuacji, wycofaliśmy się by przygotować plan wyjścia. Przykro mi, że tak się stało. Ale jeśli uważasz, że będziesz decydował o wszystkim i działał wedle własnego widzimisię, to się mylisz, Lucifer. Zabieram Cię do bezpiecznej miejscówki. Moi ludzie przywiozą Twojego syna wraz z dwójką twoich znajomych. Jeśli Ci to nie odpowiada, możesz wysiąść w tej chwili. Jeśli jednak chcesz jechać dalej, to będziesz wykazywał chociaż odrobinę woli kooperacji. -
Tym razem to wzrok kobiety stał się chłodny.
- Której nie wykazujecie Wy? Rozpracowujecie mnie od początku, wiecie o mnie wszystko, na spotkanie u D., gracie psychologicznie wysyłając takie osoby które się spodobają rozmówcom jak mi i Mazz? - Melissa zmarszczyła brwi przy tym stwierdzeniu. - A teraz będę robił co każecie. Fajnie się zaczyna. Arasaka pełną gębą. - Uśmiechnął się drwiąco.
- Jedziesz czy wysiadasz?
- Jadę, ale jak mały to odczuje, to będzie problem -
odpowiedział próbując znów połączyć się z Kylem
Rudowłosa pokiwała głową ale nie zdawało się by zamierzała ciągnąć jałową dyskusję.

- Tak? - w połączeniu telefonicznym dało się słyszeć srogie ziewnięcie.
- Kyle spierdalaj z chaty. Jak nie masz na sobie spodni to wylatuj na golasa. Zaszyj się w jakimś hotelu nie mów mi gdzie. Byle kurwa szybko.
- CO?! -
Brat chwilowo osłupiał po czym rzucił szybkie “OK”, gdy w końcu zaskoczył i dodał dwa do dwóch.
- Wiesz, że musimy zakończyć ten sposób komunikacji z rodziną? - Kobieta nawet nie podniosła głowy znad epada, którego przeklikiwała.
- Rób jak chcesz, byłbym niegrzeczny gdybym wnikał jak kontaktujesz się z rodziną Melissa.
- Jeśli od tego zależałoby nieco więcej niż mój tyłek, to nie. -
Podniosła spojrzenie znad urządzenia. - Dlaczego zakładasz, że jestem Twoim wrogiem?
- Bo zakładam, że jest pewna możliwość. -
Spojrzał na nią. - Umówić mnie na Time Square i dać cynk policji. Po pierwsze test czy sobie poradzimy, po drugie nie pozostawić mi już żadnego wyboru.
Rudowłosa agentka Matrixa uśmiechnęła się
- Tak. To by było perfidne rozwiązanie. - Przez chwilę coś rozważała. - Jeśli chcesz, możesz trzymać się tej wersji. - Złożyła dłonie zamykając je na gadżecie. - Tyle, że to zbyt piękne by było prawdziwe. Miałam spotkanie w tej okolicy. Miejsce charakterystyczne, dużo ludzi. Jutro mnie już nie będzie w USA więc pomyślałam, że to całkiem przyjemne zakończenie. Z klasą. Wbrew temu co o mnie sądzisz, nie lubię stawiać ludzi pod ścianą. No, chyba, że nie pozostawiają mi wyboru.
- Przyjemna randka w TS, to policjanci źli, że się przypałętali -
pokiwał głową z udawanym ubolewaniem - a ci co nie pozostawiają Ci wyboru, to Ci co chcą robić po swojemu? - zainteresował się.
- Nie - odparła krótko.
- Chcemy wejść całą grupą.
- To znaczy? -
Spojrzała na epada, który rozświetlił się w międzyczasie.
- Ja, Mazzy, ten punk który był z nami, jego dziewczyna, brat Mazzy.
- O Mazzy i jej bracie wiem. Co możesz mi powiedzieć o pozostałej dwójce?
- On cięty na policję, ona ma za uszami nielegalne handle. Są zagrożeni przez to, że policja może uderzyć w nich przeze mnie. Wiedzą na co się piszą.
- Nielegalne handle? -
Melissa uniosła brwi. - Czym?
- To przyjaciółka, nie mogę powiedzieć. Sama ją spytasz, jedzie z moim synem.
- Nie chcesz czy nie możesz bo sam nie wiesz?
- Nie chcę, bo to jej sprawa, sama opowie.

Melissa westchnęła.
- I chcecie zapewne zostać razem w tej samej miejscówce?
- Nasze miejscówki są spalone przecież. Musimy znaleźć jakieś lokum.
- Lucifer, mówię o mieście, kraju…
- Udam, że tego nie słyszałem, tak jak ty o tym wychodzeniu na imprezy u D. -
Uśmiechnął się do niej. - Poza tym, każde z nas ma tu coś do załatwienia. Ja na ten przykład rozpierdolić nNYPD.
- Dlatego pytam o miejscówkę. Przyjmować planowaliśmy Ciebie. A nie krewnych i znajomych królika. I nie planowałam też raptownej wyprowadzki na biegun ale dla Twojego i Twojego syna bezpieczeństwa lepszym rozwiązaniem byłoby zmienienie miasta. Jeśli planowana akcja się uda. Może nawet i kraju.
- To nas nie przyjmujcie. Ani mnie ani ich. Weźcie nas jako oddział najemnych kontraktorów. -
Znów na nią spojrzał. - Dajcie nam wsparcie tu. W nNY. Dajcie ochronę mojej żonie i synowi. W czasie kooperacji w tej akcji… Obie strony przekonają się czy współpracę zmieniamy w sakramentalne aż do śmierci. Czy nam można ufać, a czy my chcemy wchodzić w coś bez wyjścia. Przekroczyć Rubicon. Hm?
- Już o tym mówiliśmy, Lucifer. Nie widzę opcji na niezależnych kontrahentów. -
Ruda szopa włosów poruszyła się, gdy Melissa pokręciła przecząco głową. - Przykro mi.
- To bierzecie wszystkich albo nikogo. Nie zostawię przyjaciół samych sobie zabezpieczając własną dupę. A co do dup, to chce się dobrać do niektórych tu. Mazz, Ed, Kira? Przekonasz ich do wyjazdu gdzie indziej? Dorośli są, sami zdecydują. Ale większą wartość przedstawimy jako zespół w terenie jaki znamy. Że syna i żonę będę musiał odesłać… liczę się z tym Melissa.
- Odesłać? -
spytała z niejaką ciekawością. - Dokąd?
- Sama mówiłaś. Bezpieczeństwo. Zmiana miasta, kraju.
- Samych?
- Nie drąż. Nie wiem. To mniej istotne. -
Luc odwrócił głowę zerkając za okno jakby oceniał po okolicy gdzie u diabła jadą.

W końcu odwrócił się do niej znowu.
- Chcę byście znaleźli dla mnie parę osób. Finn Falcon, ‘solo of war’ z wojen korporacyjnych na Fili. Tutejszy. Zniknął niecały rok temu. Ślad się urwał jakby zapadł się pod ziemię. Może zginął… może nie. Dobry kompan, dobry żołnierz. On i Mazz namówili mnie do przyjazdu tutaj. Zwał swoje NY ‘miastem wolności’. - Solos wykrzywił się szyderczo.
- Jeszcze jakieś życzenia? - Uśmiechnęła się lekko rudowłosa.
- Callmee Layter. Fixer..ka..er… - Luc zająknął się. - Zniknąl niedawno. Oraz to. - Luc wyciągnął obrożę Nixx. - Druga taka była raczej na tym samym oprogramowaniu. Dobry haker namierzy. Chcę wiedzieć czy spoczywa owinięta wokół szyi trupa pod Chell, czy jest gdzie indziej. Choćby biedna, samotna i porzucona.
- A w zamian za to wszystko, dostaniemy wasze wsparcie, pomoc w kwestii policji. -
Uniosła brew biorąc obrożkę.
- Chyba że wolisz buziaczka.
- Zachowam tę ofertę na później. Oprócz tego chcę czegoś jeszcze. -
Melissa z rozbawienia płynnie przeszła w poważny ton. - Wykorzystania twojego kanału.
- Kanału? -
Lucifer zachował minę pokerzysty, ale jej mina mówiła wyraźnie co myśli o jego poker-face.
- Tak.
- Zależy jak. Dziwki z nReportera zrobić nie dam reklamując nowy sprzęt RTV. Moja żona, pomożecie ją wyciągnąć i dacie schronienie jej i synowi, dopóki nie będzie wiadomo co z nimi dalej.
- Na co mi reklamowanie RTV? Nie. Chcę upubliczniać niektóre akcje. To raczej w ramach zainteresowań nReportera?

Skinął głową.
- Myśleliśmy o tym, win-win scenario dla mnie, dla was… nas? Siać propagandy jednak nie będę. Co do Edka, tego wielkiego punka. Wypaliliście mu kumpla. Czysta walka, ale jest wkurwiony. Najemca nie wypłacił jego rodzinie pośmiertnie doli. Zrobicie to wy i wystawicie tych zjebów, to jego lojalność będzie kwestią akademicką. Dla was to pryszcz. Mamy info, że na zasobach wam nie zbywa.
- Zobaczymy -
mruknęła dziewczyna. - Co do propagandy. Nie. Chcemy siać prawdę. Twój kanał to umożliwia. Możesz zachowywać dochody z akcji w pełni. - Tym razem to ona uśmiechnęła się z lekką drwiną. - Co do wynagrodzenia: zapewniamy utrzymanie. Bez pierdół i brawury. Trufli i fois gras nie oczekuj. Co ponad to zależy od zleceń jakie przyjmować będziesz. Dodatkowo otrzymasz szkolenie. Może dwa. Pierwsze wprowadzające zajmie około tygodnia.
- Pozostanę przy kawiorze i francuskim szampanie. Nigdy nie lubiłem trufli. -
Heen spojrzał jej w oczy, po raz pierwszy w jego ślepi zamigotał wesoły ognik. - OtrzymaMY szkolenie. Mówiłem, bez przyjaciół nie wchodzę.
- A ja w tej chwili rozmawiam z Tobą. Tak samo jak będę rozmawiać z każdym z nich. -
Melissa była nieustępliwa. - Co do żony, musimy ją oczywiście wydostać by stwierdzić z całą pewnością, ale istnieje możliwość całkowitego wyleczenia. Przynajmniej w teorii. - Dodała jakby po namyśle.

Ponownie odwrócił głowę, by nie widziała jego twarzy i lekko trzęsącą się ręką wyciągnął papierosy.
- To byłoby… - starał się kontrolować głos by przykryć rozbudzoną nadzieję. - Świetne, dla małego. - Zapalił. - Aha, i chcę… - zmienił temat zanim znów na nią spojrzał. - Prezencik na wejście od ciebie.
- Buziaczki zostawmy na później.
- ….nic tak emocjonalnego jak głębokie buzi, zwykła kwestia ciała.

Machnęła dłonią by kontynuował z przekorną miną.
- Jesteś w stanie załatwić by memu ciału było dobrze? - W jego oku znów coś błysnęło.
- To zależy. Ty zrobisz dobrze nam, my zrobimy tobie. - Jej brew powędrowała do góry.
- Mówiłem o prezencie od Ciebie. Nie od Was.

Melissa bez słowa przysunęła się i powoli uniosła dłoń z pytaniem o pozwolenie w oczach.
Kierowała się w stronę karku Luca, a on nie oponował, patrzył na nią jedynie z ciekawością.
Nie odrywając spojrzenia od oczu solosa, wsunęła ciepłą dłoń na kark mężczyzny. Luc poczuł narastające ciepło, które rozkosznie rozchodziło się po całym jego ciele i rozluźniało napięte mięśnie. Ból jaki blokował do tej pory z automatu jakby przycichł, nie rozbrzmiewał głucho w jego organizmie. Błogostan trwał jeszcze kilka chwil po tym, gdy Melissa dawno się odsunęła i ponownie zajęła epadem.
- Cóż, nie o to mi chodziło Melissa - odezwał się po chwili lekko rozleniwiony.
- Cóż, nie sprecyzowałeś bardziej, Lucifer.
- Liczyłem, na Twoją kreatywność Mel. -
Uśmiechnął się drapieżnie. - Od tego mam painkilera czarodziejko. - Przez głowę przechodziły mu myśli czy ona pojechała nanami czy… wspomniał rozmowę z Edkiem przed feralnym wyjściem do Clockwork Rosebud wedle której ludzie uważali iż Matrix ma moce wręcz magiczne.
- Melissa - poprawiła, po czym jakby straciła zainteresowanie i wróciła do epada. - Ciesz się prezentem. Za darmo niewiele jest rzeczy rozdawanych tak szczodrze. Jeszcze jakieś życzenia i pragnienia?

Milczał przez chwilę.

- Chodziło mi o kurację biogenetyczną. - Lucifer z pewnym zawodem zakończył w końcu dwuznaczną grę. Zawód nie polegał jednak na tym, że chciał ją przelecieć, bo choć mu się podobała, to realia były dalekie od tego aby myśleć fiutem o szybkich numerkach. Gdybyjednak dała się złapać i wykazała chęć spełnienia jego coraz bardziej niedwuznacznej zachcianki, wskazało by to jak mocno chcą go w Matrix. Na ile jest dla nich cenny i ile gotowi są poświęcić by go zwerbować. Od jednostki jak ona, po samą organizację.
Klęska otrzeźwiła go nieco.
Był dla nich cenny, ale nie na tyle by Melissa zechciała się kurwić na tylnym siedzeniu samochodu, a zatem sam “Matrix” też był o wiele dalej niż bliżej układu “za wszelką cenę”.

- Miałem sobie zrobić nim trafiłem do Chell. Wzmocnienie mięśni i kości, ale nie jestem debilem odcinającym sobie kończyny by wstawiać cyberprotezy, a syntetyczne wzmocnienia to chore cholerstwo. Do kliniki aktualnie mam… Hm... jakby to powiedzieć… - zrobił sztucznie przesmuconą minę - brak wstępu. Wy macie specjalistów w swoim podziemiu.
- Na ten temat możesz pomówić z lekarzem przy badaniach wstępnych. -
Uśmiechnęła się tym razem profesjonalnie. - Lepiej omówić to z kimś, kto jest na miejscu.

Nie ciągnął dłużej. Skupił się na widoku próbując odgadnąć gdzie jechali.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 31-05-2017, 17:12   #15
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Butterfly Touch




Wyjechali poza tereny centrum tak szybko jak było to możliwe biorąc pod uwagę miejski korek, jeżeli jednak Heen spodziewał się wycieczki do nCat to okazało się, że nie trafił.
Kierowca prowadził Nexusa sprawnie i płynnie jadąc w kierunku obrzeży nNY, okolice Terrytown.
Wysokie, urbanistyczne zabudowy powoli zostawiali za sobą. Wrzeszczące i napastliwe reklamy stawały się nieco rzadsze, otoczenie zaczynało nabierać ładu jak od linijki. Heen podziwiał dzieła nowoczesnej architektury nowoczesnej dzielnicy zbudowanej na dawnych dokach portowych. Tam gdzie dawniej robotnicy i marynarze gnieździli się jak pszczoły w ulu, sypiając w małych domach zbudowanych z wielkich kontenerów, teraz królowała nowoczesna dzielnica sypialniania dla średnio-zamożnych z górnej i średniej półki.
Okolica zasłana była przez stylizowane na lodowce bloki mieszkalne pnące się w górę. Każda sekcja “lodowców” tworzyła kwadrat lub szcześciokąt, każda też otoczona była równymi parkanami. Betonowo-szklana dzielnica otoczona była też wysokim murem, ciągnącym się wzdłuż wybrzeża i oddzielający też resztki piaszczystej plaży zarezerwowanej wyłącznie dla mieszkańców dzielnicy lodowców.



Nexus przejechał przez automatycznie otwieraną bramę wjazdową i sunął z ledwo słyszalnym pomrukiem przez dzielnicę “śpiochów” by w końcu wjechać do garażu podziemnego. Kierowca zatrzymał samochód i Melissa wysiadła, kiwnięciem głowy zachęcając Luca do tego samego.
Potężny garaż był najwyraźniej połączoną arterią pod całą dzielnicą. Heen stawiał, że zbudowano go poniżej poziomu Hudson.

Melissa wraz z kierowcą - niewielkim jak się okazało Azjatą - poprowadzili go do windy, która śmignąwszy ukazała solosowi przepiękną panoramę doków rozjaśnioną odległymi światłami miasta. W zapadającym zmroku “lodowoce” zapierały dech w piersiach odcinając się ostrą bielą od ciemnego nieba.
W końcu winda się zatrzymała i rudowłosa skierowała się do jednych z dwojga drzwi.
Solos w między czasie dostrzegł dyskretny system monitoringu. Apartament został otwarty i oczom Luca ukazało się mieszkanie - siedziba agentki Matrixa.

Salon w stylu open space zawierał wszystkie wygody i w tej chwili przypominał nieco przenośną klinikę z trójką personelu rozmawiającą przy kawie. Na dźwięk otwieranych drzwi przerwana została ich dość radosna pogawędka, a sześcioro oczu skierowało się na wchodzących. Pielęgniarki bez słowa zaczęły zakładać rękawiczki, a starszy i siwy czarnoskóry lekarz włączył przenośny skaner.
- Fajna chatka - Lucifer mruknął i przeniósł spojrzenie na trójkę medyków. - Nie lubicie tracić czasu, co? Kiedy przybędzie reszta?
- Czas to pieniądz -
Melissa uśmiechnęła się, a lekarz standardowo dorzucił wskazując łóżko:
- Proszę się ułożyć.
- Reszta już jedzie. Kira z Alisteirem będą za 10 minut, Twoi towarzysze za jakieś 15 do 20 minut. To jest tymczasowy safe house. Po sprawdzeniu was, przeniesiemy do stałego miejsca i zaczniecie trening. Będziesz mieć też możliwość omówić kwestie dotyczące planowanej akcji z lokalnym zespołem. Do tego czasu, myślę, że najpóźniej jutro rano, rozgośćcie się tutaj. Lodówka jest pełna i wszystko jest do waszej dyspozycji. -
Melissa mówiła wciąż przeglądając epada i od czasu do czasu przenosząc spojrzenie na Heena, który wedle polecenia murzyna położył się i właśnie był podpinany do apartatury.
Obsługa medyczna kręciła się wokół niego co jakiś czas zasłaniając rudowłosą.



 
corax jest offline  
Stary 31-05-2017, 17:55   #16
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Matrix has You (vol.2)




Siedziba Melissy w Terrytown, wieczór
- O co chodzi z tym treningiem? - spytał leżąc nieruchomo aby lekarz mógł swobodnie uruchomić medskan. - Jakiego rodzaju to trening?
- Wszystko w swoim czasie -
Melissa uśmiechnęła się chochlikowato. - Nie chcę psuć niespodzianki.
- Elektrolity obniżone, podać kroplówkę wzmacniającą -
doktor skończył skan i zaczął wydawać polecenia pielęgniarkom. - Przygotować regulator poziomu hormonów, speedhealer, oraz standardowy zestaw antybiotyków i przeciwciał (…)
Tyrada, której Heen zresztą przestał słuchać, okraszona była specjalistyczną nomenklaturą medyczną powtarzaną i odnotowywaną przez dwie pomocnice.
- Będę żył doktorze? - Lucifer udał przejęcie i napięcie w głosie, gdy cel jego pytania umilkł w końcu i skupił się na odczytach.
- Złamany obojczyk zazwyczaj nie bywa przyczyną śmierci - stwierdził humorystycznie lekarz - a co do reszty… raczej tak. W każdym bądź razie zrobimy wszystko, żebyś przeżył, synku. - poklepał pacjenta po ręce.
- Jak się domyślam w kwestii terapii biogenowej to dopiero tam na miejscu? - Solos odruchowo zerknął na rudowłosą, która przeglądała coś na padzie. Uniosła głowę, ale zanim odpowiedziała sam czarnoskóry lekarz zaciekawił się tematem:
- Terapii biogenowej?
- Wzmocnienie mięśni i kości, nie chcę syntetycznych wzmocnień, a fajnie byłoby, gdybym nie pękał co chwila. -
Lekko poklepał się po obojczyku.
- 24 godziny odpoczynku po leczeniu. Sam zabieg powinien zająć jakieś 12 godzin. Kuracja kolejne 24-48 godzin w zależności od wytrzymałości.
- Czyli jakieś 3 dni? -
Solos skrzywił się mimo iż było było i tak lepiej niż operacje bardziej ingerujące w ciało, lub instalowanie mocniejszych wszczepów. - Dostanę zwolnienie lekarskie z treningu? - spytał teatralnie ściszając głos. - Szefowa może kręcić noskiem, że mnie na nim nie będzie. - Kiwnął lekko głową w kierunku Melissy.
- Nie chcesz go przegapić. Uwierz mi. - Dobiegł go głos wspomnianej, a lekarz zrobił minę pod tytułem “co ja mogę”. - Zróbmy tak: jak Ci się nie spodoba trening, to pójdziesz na operację - rzuciła wyzwanie przekrzywiając głowę.
- Zaintrygowałaś mnie. W porządku. - Uśmiechnął się. - A co z Kirą? Mamy tu siedzieć do jutra, potem konspiracja i treningi. Ona jest zagrożona, trzeba ją wyciągnąć z tego szpitala.
- Kirą-żoną? Przygotowujemy placówkę, papiery. Planujemy ją wyciągnąć ze szpitala w ciągu 24 godzin.
- Nie wiem czy ma 24 godziny -
westchnął, ale zaraz przypomniał sobie o czymś innym. - Skoro jesteśmy udupieni, będę potrzebował przesłać stare CB radio działające na dalekie zasięgi do jednego mieszkania w Woodbridge. Miałem to zrobić wieczorem lub jutro, ale … - rozłożył ręce.
- Jakie radio? Adres? O niczym więcej nie zapomniałeś?
- Radio. Stare. Takie co odbiera na falach. CB, których już się nie używa. Nie wiem czy o czymś zapomniałem Melissa. Sytuacja jest… dynamiczna. adres prześlę ci na skrzynkę.
Westchnęła krótko i z lekkim niezadowleniem, le już po chwili się wypogodziła.
- Ok, już idzie syn z przyjaciółką. Dam wam trochę sam na sam byście się mogli rozejrzeć. Lekarz sprawdzi i ich gdy się pojawią. Jeśli czegoś potrzebujesz, daj znać. - Ruszyła w stronę kuchni z widokiem na morze.

Po chwili do mieszkania wszedł Ali z Kirą i dziewczyną, która wyglądała jak modelowy przykład WeGuard. Wysztywniona, pewna w ruchach, z nieruchomą twarzą i epatująca profesjonalizmem. Chłopiec nie wyglądał na przestraszonego i rozglądał się ciekawsko trzymając pod pachą Crowa, a gdy zobaczył Luca, podbiegł do niego z radosną miną.
- Tata!!!
- Tata -
zgodził się Luc z uśmiechem i poczochrał małego po głowie. - Jest ok Ali. - Przeniósł spojrzenie na Kirę. - Zgarnęli Edka. W sensie M., nie gliny… - poprawił się. - Mieliśmy małą zasadzkę, będą pewnie za 10 minut.
Mały wykorzystał nieuwagę Luca i “rozbiegł się”, znikając za rogiem. Czuł się zupełnie jak u siebie. Kira zrzuciła wielką torbę, koło wora wojskowego, który dźwigała jej towarzyszka. Wyglądała na lekko podirytowaną i zmartwioną.
- Co tam się stało?
- Policja obstawiła miejsce spotkania. Albo jakoś nas nakryli albo Matrix stwierdził, że nas wsypie by nie dać nam wyboru -
Solos powiedział bezczelnie na przekór tego, że obok z M. było tu kilka osób. - Spieprzylismy, wyciągnęli nas, jesteśmy. - Spojrzał ciekawie na towarzyszkę Kiry, która nie wyglądała na specjalnie zainteresowaną nową twarzą. Kiwnęła zdawkowo głową i ruszyła ku Melissie.
- Mhm… Ed cały? - Barmanka rozglądała się ciekawie. - Niezła chawira.
- Niezła. Melissa mówiła, że niedługo będzie, a czy cały…? Próbowali nas złapać, nie zabić. Chyba wszystko ok. To twoja współlokatorka? Stwierdziła, że się załapie?
- To? -
zdziwiła się Kira, ale zaraz złapała o co mu chodzi. - Nie. To pani, która nas odebrała. Linda. A przynajmniej tak się przedstawiła.
- Jutro przerzucą nas do bardziej zakonspirowanej miejscówki. Wiesz Kira, negocjowałem pewne rzeczy z tą lalą co nas werbuje, ale nie wiedziałem co ty chcesz. Masz jakieś życzenia względem M. na wstęp?
- Mam. Info do Clock, żeby Lady J. nie ruszała z odsieczą. Nie zdążyłam dać jej znać. Reszta wyjdzie w praniu pewnie… -
dodała na koniec jakoś średnio pewnie.
- Mhm, koniecznie kurierem, czy starczy puścić jej info siecią?
- Styknie sieć. Kuriera pewnie i tak nie przyjmie obcego. -
Dziewczyna dmuchnęła w grzywkę, a Ali dobrał się do zestawu lekarza. Pielęgniarki delikatnie acz zdecydowanie odbierały małemu poszczególne sprzęty i odsuwały natrętne paluszki malca od przycisków. Ali jedną ręką kombinował, drugą podciągał zlatujące mu z tyłeczka spodnie. Crow siedział dumnie na jednym z foteli nieopodal.

- Można tu palić? - Kira oceniająco oglądała Heena, który po podanych mu koktajlach lekarskich poczuł się odświeżony i z nowymi pokładami energii buzującymi w jego sfatygowanym ciele. Obojczyk też już nie nakaszaniał bólem, acz mocniejsze ruchy szybko zostały udaremnione przez lekarza, który nałożył taśmy usztywniające.
- Daj do niej adres, to wyślę info. Masz jakiś kod…? Słowa jakie zwykle używasz w korespondencji? Coś by wiedziała że od Ciebie wiadomość? I chyba można, sam bym zapalił. Ali, weź to zostaw, nie jesteś u siebie… - urwał i zastanowił się nad czymś. Po chwili znów zwrócił się do syna z miną tyleż niewinną co znamionującą planowanie jakiejś perfidii: - Tam w kuchni jest taka ruda pani, spytaj jej z miłym uśmiechem czy możesz się tu czuć jak w domu…
- Mazzie? -
Malec rozpromienił się cały.
- Nie, Mazz będzie niedługo.
- Aha -
odmruknął z rozczarowaniem, ale ruszył i tak w kierunku wskazanym przez ojca.

Kira w końcu klapnęła zapalając papierosa i z paczki tworząc naprędce popielniczkę.
- Mmmmmm - zaciągnęła się dymem - jak wyślesz jej coś od siebie to Cię nie namierzą - w ostatniej chwili się zreflektowała.
- Puszczę z bocznej skrzynki, nie powinni.
- Ok. To -
zmrużyła lekko oko wydmuchując kącikiem ust papierosowy dymek - napisz jej, że “show must go on chociaż kurtyna opada”. - Uśmiechnęła się szelmowsko, szeroko, po swojemu. - Będzie dobrze.
Solos kiwnął głową i przymknął oczy.
- Zrobione - powiedział po chwili. - Odpocznij, Ed i Mazz zaraz powinni być - dodał spoglądając w stronę kuchni z której wychodził właśnie Alisteir i gospodyni. Mały gaworzył na temat smaków żelków i dinozaurów:
- ...a sztegosaury to były niesłe. - Kiwał łepetynką żując żelka wyciągniętego z kieszeni. Odbierał też od rudej kubek z sokiem. - A czo jest na górze?
- Pokoje -
odparła ruda z lekkim uśmiechem. - Fajny widok mają. Chcesz to idź zobacz.
Mały chłeptał soczek z kubka i nie mógł odpowiedzieć ale pokiwał łebkiem. Otarł pomarańczowy wąs spod nosa i podciągając opadające gatki ruszył kurcgalopkiem w stronę schodów. Po drodze złapał Crowa.

Przez chwilę zapadła cisza wypełniona krokami małego.
A potem zgasło światło w całym apartamencie.
- Oops - dobiegło cicho z góry i mieszkanie ponownie zostało rozświetlone.


* * *
.

Zgodnie z obietnicą Melissy, po kilkunastu minutach drzwi do apartamentu otworzyły się ponownie.
Tym razem stanęła w nich Ruda i Edzio w otoczeniu trójki zupełnie nowych osób, na co Luc zareagował westchnieniem ulgi. Punczur był nieco poharatany, kurtkę miał rozoroną i przemoczoną krwią. Ruda zaś miała rozorany policzek z na szybko nałożona łatą sztucznej skóry. Obydwoje rozglądali się po pomieszczeniu z podejrzliwymi minami i lekkim wkurwem. Trójka ich obstawy: dwóch mężczyzn i kobieta ruszyli do Melissy by zdawało się zdać jej raport.

Kira ruszyła ku Edkowi już po drodze ochrzaniając go od góry do dołu, Mazz podeszła do jednego z foteli. Zapaliła papierosa nim zdążyła usiąść, a Heen wstał i krzywiąc się przez bolący obojczyk podszedł do niej, objął i oparł czoło o czoło.
- Chcesz kawy? - zapytał z głupia frant.
Westchnęła i pokiwała głową z przymkniętymi oczami. Gdy się ruszył, nie pozwoliła się odsunąć, lecz zamiast tego spojrzała wprost w oczy:
- Dobrze zrobiliśmy, nie? - Ciche pytanie padło jakby nie mogła się powstrzymać.
- To była dobrze zorganizowana akcja. Czekali tam na nas. Nie mieliśmy już wyboru.
Pokiwała głową.
- Chcę tej kawy. - Widać było po niej, że będzie chciała pogadać. - A co z Alim?
- Buszuje na górze, ogarnia teren, jest wszystko ok. -
Pocałował ją w czubek głowy i poszedł do kuchni, gdzie nie zwracając większej uwagi na Melissę i trójkę przybyłych zaczął robić kawę.

Gdy wrócił z parującym kubkiem podał go dziewczynie i oparł się, a właściwie półusiadł na oparciu. Zmiana “warty” nastąpiła również i u lekarza: tym razem Edek był na tapecie, pod musztrą Kiry dając się grzecznie badać.
- Dałem znać od razu Kyle’owi by spierdalał z mojego mieszkania. Nie ogarnęli go wtedy jeszcze, w pierwszej kolejności zasadzili się na nas.
- Myślisz, że spotkanie to była pułapka? -
Mazz siorbnęła kawy podmuchawszy na niego uprzednio.
- Skarbie. Przyjechaliśmy na gotowe, wysiedliśmy, a oni już czekali. Opcje są trzy. Mam podsłuch na linii tel, M. ma kreta, lub wystawili nas specjalnie by zobaczyć nas w akcji i nie dać wyboru. Chyba, że masz inny pomysł.
- Optowałam za tym ostatnim -
mruknęła opierając się o udo Lucifera na co syknął i odruchowo się wyprężył. - Fuuuuuck! - odsunęła się raptownie balansując kawą i spoglądając ze zdziwioną miną. - Co do...?!… Aaaa… przepraszam ropuszku, zapomniałam. Siadaj. - Wstała z fotela robiąc Luciferowi miejsce.
- Też to ostatnie wydaje mi się najbardziej sensowne. Gdybym miał rozpracowane łącze net, czy phone, to Melisa by bardziej się przejęła, albo zakazała korzystać. Gdyby to był kret u nich nie siedziałaby chyba z nami tu na dupie. Kret w M. to byłaby dla nich cholernie gruba schiza.
- Z drugiej strony, nie mieli pewności, że nie pokażemy im palca środkowego po takim numerze…
- A co mielibysmy zrobić? -
udał zaciekawienie przyciągając ją aby usiadła mu na nieprzestrzelonej jakiś czas temu nodze. - Pojechać do Mo, by Dave'a schował nas w dziurze pod remontowanym autem?
- Średnio fajny start… -
mruknęła i ucichła bo zauważyła zbliżającą się do nich ich obecną szefową. Heen też podniósł na nią wzrok, ale nie odezwał się licząc na to, że ze swej kuchennej twierdzy wyszła bo ma coś do zakomunikowania.
Nie mylił się.

- Okej, słuchajcie. Za 20 minut będziecie mieć transport do bazy docelowej. Tam zostaniecie wdrożeni, wyposażeni, przydzieleni do odpowiednich zespołów i przeszkoleni. To wszystko zajmie jakiś tydzień. Jakieś pytania na chwilę obecną?
- Działamy razem, żadnego przydzielania do zespołów. Pytań parę się znajdzie. -
Lucifer skrzywił się lekko. - Kiedy Kira? Jak mam odzyskać tożsamość siedząc tam? Nie mamy tygodnia. I co z kretem u was, który wydał miejsce spotkania?
Z góry zbiegł Ali, a Kira na dźwięk swojego imienia rozejrzała się lekko.
- Tak, działacie razem - Melissa odpowiedziała z lekką irytacją jakby powtarzali to samo w kółko. - Do zespołów będziecie przydzieleni choćby po to, by przejść szkolenie. Kirą zajmują się już oddelegowani ludzie. Na miejscu spotkasz się z szefem bazy, z nim będziecie działać w kwestii umawianej. Na temat kreta nic mi nie wiadomo… Jeszcze coś? - spojrzała kolejno na pozostałych zebranych.
- Co z tuszowaniem naszych śladów - spytała tym razem barmanka wskazując na Edka i siebie. - Tak po prostu znikniemy? Nie mieliśmy za wiele czasu na reakcję.
- Oficjalnie wyjedziecie na wakacje. Po kilku dniach wasza wycieczka okaże się błędem i zaginiecie. Dostaniecie nowe tożsamości. -
Melissa odpowiedziała patrząc na dziewczynę.
- Bullshit - przerwał jej Heen. - Jedną z sił, amunicji jaka mam na police jest casus Chell. Muszę odzyskać swoją tożsamość i jebnąć ich z pozycji Van Den Heena, oskarżenia o fingowanie śmierci, zrzut do strefy tajnych więzień bez procesu i zarzutów. dowody w postaci ocalonych z Chell. Tydzień szkoleń to pozamiatają w tym czasie, nie będzie o co się nawet zaczepić. Nowe tożsamości? Ja muszę działać ze starej. To jakieś żarty? A jak nie kret to skąd wiedzieli gdzie mamy spotkanie?
Melissa zachowywała zimną krew wobec wybuchu solosa.
- Nowe tożsamości dla pozostałych - wskazała na Edka, Kirę i Mazz - w twojej kwestii, zgadzam się, że musisz objawić się swej glorii i chwale. Do tego czasu musimy zabezpieczyć żonę i syna. - Spojrzała na n'Reportera. - Zgadza się? Co do kreta, sprawdzę to raz jeszcze, ale info nie wyszło od nas.
- I mamy wierzyć na słowo? -
zaperzyła się Ruda.
- Info gdzie się spotykamy mieliście tylko wy, ja i Halo. Nawet oni dwoje nie wiedzieli gdzie jedziemy. - Luc kiwnął głową na Mazz i Edka. - Jedynie mniej więcej czas spotkania. Albo zatem sugerujesz że ja się wystawiłem, albo że to Halo wystawił między innymi własną siostrę.
- Nic nie sugeruję. Stwierdzam jedynie fakty. Jeśli oczekujecie, że będę się biczować by wam sprawić przyjemność to raczej nie czekajcie. Nie wyszło info od nas, a skoro tak znaczy że nie wyszło i od Halo.

Ruda spojrzała nieco uważniej na Melissę:
- Co to znaczy? - spytała ostrożnie spoglądają też na Heena.
- Co znaczy co?
- Że jeśli nie wyszło od was to i nie od Halo…
- Halo -
Melissa zaczęła i urwała. - Hm… Halo dołączył do nas. Jeśli Ci o tym nie powiedział wcześniej, najwyraźniej miał jakieś powody - dokończyła zanim Ruda miała szansę coś dodać. Mazz wyglądała przez chwilę na wstrząśniętą i wkurzoną. Zaciągnęła się papierosem.
- Słuchajcie… wszyscy jesteśmy zdenerwowani i zmęczeni - wtrąciła się barmanka. - Może dajmy na dzisiaj spokój kłótniom? - zasugerowała pomagając Edkowi usiąść.
- Wkurwieni nawet. Miejsce spotkania nie wyszło od M. Czyli zostaję tylko ja, tak? - Solos wstał. - Mówiłaś u D. jak to działa, że wysłuchujecie wskazań co trzeba zrobić bezhierarchijnie. No to powiem Ci coś Mell. Nie ma czasu. Wiedzą że jestem poza Chell, to pozamiatają ślady dotyczące tej kwestii. Tygodniowe szkolenia to wręcz sabotaż w temacie starań by dobrać im się do dupy. Nie niekompetencja, sabotaż. Trzeba rozpętać piekło medialne i dopiero się zaszywać, a nie wypływać po tygodniu gdy ogarną temat. Szczególnie, że jest koło dziesiątki dzieciaków, które taki sabotaż mogą przypłacić życiem, jak nie zadziała się natychmiast.
- Owszem. Ale nie stąd. Dlatego przerzut. -
Mellisa założyła ramiona za siebie stając naprzeciw Heena, który górował nad nią całkiem sporo. - Szkolenie po to…


“...byś nie musiał reagować paniką, gdy zrobię tak.”

Luc usłyszał wyraźnie ten głos w swojej głowie. Nie jako przekaz audio idący przez implant i oddziałujący na mózg z pominięciem zmysłu słuchu. To nawet nie był sam głos, to było jak przekaz zabarwiony czymś co od razu skojarzył z osobą Melissy. Coś jak sam sens zdania połączony z jej tonem i barwą głosu. Fale uczuć, obrazów. Kobieta wydawała się w tym czasie całkowicie spokojna i opanowana.
- Nie jestem murzynkiem z dżungli w Kongo, który paniką reaguje na nany. Macie mocne techno, to wiem - odpowiedział wciąż jeszcze pewnie, ale ta pewność lekko chybotała się pod nim. - Jak na razie mówiłaś o tygodniu szkoleń w bazie. Jaki jest plan odzyskania mojej tożsamość, i rozpętania jazd z mediami?

“To nie nany, ani technologia, Lucifer.”
Pokazała Heenowi wyciągnięte puste dłonie, a ‘głos’ wypełniał jego umysł

“Choć to też. To coś zupełnie nowego. I stanowi część planu”. Wiem, że się martwisz o nich. Im dłużej się wykłócamy i pokazujemy kto ma większe cojones, tym bardziej przedłużamy całość.”
- Jasne, nie technologia. Niegrzecznie jest rozmawiać via net rippując procka gdy inni stoją obok. I mam podstawy by się martwić. Powtarzam: jaki jest plan?

“Sprawdź zatem logi, to przecież ledwo ułamek sekundy.”
Melissa uśmiechnęła się lekko.
- Spytaj Halo co sądzi o mojej wiedzy o techno, on sam mógłby robić takie rzeczy, że logi… - Lucifer urwał marszcząc brwi.

Suka sugerowała używanie telepatii. Zaczął myśleć o jej cyckach, bezczelnie i nawet na nie nie spoglądając, oraz rzecz jasna w ogóle bez związku z toczonym tematem.

“Myślisz, że powinnam powiedzieć o tym Mazz? Czy wolisz to zostawić między nami? I czemu suka?”
Rozbawienie było wyczuwalne mimo, że w rzeczywistości Mellisa stojąca przed nim wyglądała jak wcześniej: na wkurwiająco opanowaną i spokojną.



Cofnął się odruchowo, a mina mu zrzedła.
Oblizał spierzchnięte wargi w nerwowym geście i spojrzał na Mazzy, potem potoczył nerwowo wzrokiem po pomieszczeniu zahaczając o Edka i Kirę. Cała ich trójka wyglądała na zaalarmowanych, a Ruda wręcz zaczęła się podnosić widząc jego minę.

“Wiesz czemu. To wy nas wystawiliście. Test i brak innych opcji, a teraz próbujesz żonglowac nami jak piłeczkami. Zero planu. Tylko, że gdzieś jedziemy, coś będziemy robić. Kurrrwaa!!!”
“Lucifer, uspokój się.”
Chłodny ton wręcz chlasnął go, w pierwszej chwili nie zrozumiał… Dopiero zaraz pojął, że odruchowo i bezwiednie sam przeszedł na obustronną komunikację już tylko poprzez jego głowę. Myślał, a ona to odbierała. Odpowiedzi wkładała mu w jego myśli.

“Plan jest, nikt was nie wystawiał. Test stresowy w obecnej sytuacji nie ma sensu. Zobacz do czego prowadzi. Jedziecie do bazy, bo tam jest sprzęt, ludzie i pozostałe zasoby. Chcę byś omówił lokację Chell i szczegóły dostępu z szefem bazy. Zaplanował z nim ile osób potrzebne, ile pojazdów i pozostałe szczegóły. W tym czasie, chcę byś pracował z naszymi informatykami i przygotował przekaz. Hologram. Nie możemy zrobić tego tutaj. Nie chcę byście opuszczali bazę bez ważnego powodu. Możesz pracować z Halo i puścić przekaz swoim kanałem z czasowym wyprzedzeniem nim pójdzie po kanałach ogólnokrajowych. Do tego potrzeba by Kira była u nas. Chcę byś przygotował listę nazwisk, aby przekazać ją do sprawdzenia z naszymi informacjami i dopięcia ewentualnych powiązań. Jesteś w stanie przekazać to wszystko co teraz wiesz pozostałym? Bez zdradzania zbyt wielu informacji na temat sposobu przekazania?
“Nie. Zresztą powinni wiedzieć”
Myślał apatycznie, jakby z rezygnacją. Spoglądał przy tym na Melissę z lekkim przestrachem.
Pokiwała głową bez kontynuowania ciągu porozumienia.
- Proszę zbierzcie się. Jesteście bezpieczni i nic wam nie grozi. Przerzut będzie za 7 minut. Podczas drogi przekażę wam ogólny zarys planu, szczegóły omówicie w bazie. - Spojrzała na Heena uważnie, wycofując się nieco jakby robiąc mu miejsce.
Poszerzając przestrzeń między nimi.
- Ttoo… - popatrzył na Mazz, Edka, Kirę - ...to telepatka. Czyta w myślach, przekazuje swoje…
Rudzi, którzy podchodzili do Luca by stanąć po obu jego stronach, spojrzeli raptownie na niego z osłupiałymi minami.
- Co?! - zduszone wykrzyknięcie padło z ust punka. - Naszprycowali Cię czyms?!
- Jak to telepatka? Luc, wszystko ok? -
Ruda z miną troskliwej niedźwiedzicy łypała to na Melisse to na swojego chłopaka.
- Czyta w myślach. Rozmawiała ze mną, przed chwilą. Widzieliście, tak?
- Mówiłeś, że nany. Myślałam, że przeszliście na priv.
- Robisz se jaja, stary. Nie widziałem, żeby czytała w myślach. Staliście naprzeciw siebie. Wyglądało to na pogaduchy online. -
Edek miał szeroki uśmiech na ryju przekonany, że Luc go wkręca w jakiś numer .
- To nie był priv online. Czego kurwa nie rozumiecie w “czyta w myślach”? - Solos był lekko spanikowany, nie wiedział na ile Melissa sięgnęła w głąb jego głowy.
Oboje wymienili się spojrzeniami
- Ok, ok, ona jest telepatką - Edzio uniósł łapska do góry - a Ja jestem Wolverine.
- Zbierajmy się, niedługo transport. -
Lucifer bąknął tylko nie brnąc dalej w temat.



 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 31-05-2017, 20:44   #17
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Butterfly Touch




”Transport” okazał się dwoma nieoznakowanymi aerodynkami Mazerati, do których małymi grupkami załadowali się po wyjściu z osiedla sypialnianego. Każdy z pojazdów miał na pokładzie jedynie pilota, najwidoczniej Melissa nie uznała za konieczne zapewnienia dodatkowej obstawy. Jej ludzie załadowali się wraz z Edkiem i Kirą do jednej AV, zaś pani WeGuard zajęła miejsce w drugiej wraz Melissą, Luciferem, Mazzy i Alisteirem.
Chłopca rozpierała energia i nie mógł usiedzieć na miejscu, przez co kręcił się na siedzeniu w te i we w te, Mazz za to siedziała spięta, rzucając Lucowi co chwilę pytające spojrzenia. Nie odzywała się jednak dziwnie skonfudowana. W końcu jednak Luc dostał powiadomienie o wiadomości:

Cytat:
„O co chodziło z telepatką?!”

Najwidoczniej nie tylko on był zbulwersowany.
Sama Melissa siedziała koło pilota dając Heenowi nadal nieco przestrzeni by się mógł pozbierać po zajściu w apartamencie. Służbistka nie nawiązywała żadnego kontaktu z żadnym z nich, a i synek reportera unikał tej dziwnej kobiety.

Lot trwał kilkadziesiąt minut, gdy zostawili w tyle światła wielkiej aglomeracji nNYC i wlecieli w mrok rozcinany co jakiś czas rozbłyskami świateł przelatujących AVek i robotów patroli powietrznych. Heen zorientował się, że podchodzą do lądowania gdy liczba dronów przelatujących wokół dynek nagle zwiększyła się.

Byli zdawałoby się w szczerym polu, na zarośniętym i nieutrzymywanym od wielu lat pasie startowym, jednak zapadający półmrok rozjaśniły blade pulsujące światła wskazujące miejsce przyziemienia.
Wylądowali miękko. Drzwi dynki otworzyły się powoli i powitał ich czteroosobowy zespół. Pierwsze co rzuciło się Lucowi w oczy to zapach. Czyste powietrze w porównwaniu do mieszkanki chemikaliów jaką oddychali mieszkańcy nNYC. Tutaj pachniało florą. Pachniało jakby w pobliżu była woda.
Edek i Kira rozglądali się ciekawie próbując rozkminić dokąd ich zabrano. Budowle otaczające ich przypominały opuszczone baraki, porzucone domy ustawione jak z klocków w jednakowy i równy szyk. Luc kminił na szybko i jedyne co nasuwało się jednoznacznie na myśl to stara baza wojskowa.
Melissa zrobiła zapraszający ruch ręką i powiodła małą grupkę ku szeregowi budynków. Heen miał przemożne wrażenie, że gdzieś tam pomiędzy ich gospodarzami, a przywódczynią trwa rozmowa mimo, że nikt nie kwapił się jakoś specjalnie do gadki. Poczuł też mocne pacnięcie w plecy, gdy punczur dogonił go i subtelnie zwrócił na siebie uwagę.
- Jak mi każą wstawać o 3 nad ranem to ich bozia opuściła... - mruknął.
Ali maszerował pomiędzy Lucem a Mazz cichutki nagle i przestraszony.

Szli chodnikiem wzdłuż szeregu ulic, ułożonych systematycznie pod kątem prostym, mijając hale i budynki wojskowe
Ulice nie były specjalnie zaludnione, minęło ich zaledwie kilka grupek patroli. Obszerne parkingi były jednak pozajmowane autami, skuterami i motorami. Po drodze minęli też dwa pordzewiałe roboty bojowe, zapuszczone i stojące smętnie pomiędzy porastającą okolicę roślinnością.

W końcu weszli do jednego z dwóch głównych budynków, wybudowanych nieco ukośnie, stanowiących zapewnie pierwszy etap bardziej skomplikowanej budowli. Wnętrze było surowe w wystroju i bardzo staromodne: stare krzesła jeszcze przyśrubowane do podłogi, kwadratowe i sztywne jak cały kompleks sprawiły, że Kira otrząsnęła się z lekkim obrzydzeniem. Niewielkie biurko recepcji, przy którym siedziała śliczna dziewczyna, która oślepiała swoim przyjaznym uśmiechem odwracając tym samym uwagę od ścian pomalowanych na majtkowy, sprany kolor z plakatami reklamującymi American Dream.
- Melisso! Słyszałam, że będziesz! Jak się cieszę, że Cię widzę! – zaszczebiotało dziewczę poszerzając uśmiech i zwiększając jego moc do 1000 Wattów.
- Viola – rudowłosa uśmiechnęła się ciepło – fajnie, że jesteś już na nogach. Jest u siebie?
- Tak już czeka na was.
– Dziewczyna omiotła wszystkich ciepłym spojrzeniem. – Cześć! – Machnęła radośnie. – Fajnie was poznać. Jestem Viola.
Edek z szerokim uśmiechem ruszył by się przywitać jednak spojrzenie Kiruni wstrzymało go w pół kroku.
- Jestem dzisiaj na dyżurze, jak skończycie to was oprowadzę i pokaże co i jak – zapewniła blondynka skupiając spojrzenie szerokootwartych oczu na Heenie juniorze.

Obstawa do tej pory towarzysząca przyjezdnym zaczęła się rozłazić. Mazzy zaś puknęła Heena dyskretnie łokciem wskazując na subtelne systemy monitoringu porozmieszczane wzdłuż całego długiego korytarza, jakim się przemieszczali drepcząc za Melissą. Krótkie puknięcie później, weszli do obszernego gabinetu, w którym siedziała grupka osób.

Mężczyzna stojący przy oknie był potężnie zbudowany i wysoki, obcięty na krótko, trzymał się wyprostowany. Melissa przedstawiła go jako Ibisa. Drugi, Peter wedle słów rudej, oparty o oparcie krzesła wyglądał przy nim niewinnie, jak nerd w średnim wieku. Jedyna z obecnych do tej pory kobiet robiła chyba największe wrażenie, wyglądała na weterankę, a przy tym na bardzo zimną i nieco wyniosłą osobę. Sara, tak została przedstawiona, zmierzyła Heena, Edka, Kirę i Mazz oceniająco i bez słowa krótko kiwnęła głową w bezosobowym powitaniu.
- Proponuję byście się teraz szybko rozlokowali, może położyli spać małego i zaczniemy naradę? - zwróciła się do Luca Melissa po dokonaniu obopólnej prezentacji.
- Ok, jak rozumiem Viola pokaże nam gdzie są nasze kwatery?
- Tak, zgadza się. Pokaże wam co i jak, kantynę, kwatery i inne.
- odpowiedział tym razem Ibis tonem służbisty.
- Dobrze to wpadniemy później. - Luc chwycił za rękę Alisteira ściskającego Crowa i niepewnie patrzącego na obce mu osoby. - Chodźmy BigAl, zobaczymy gdzie tu można się przespać…



 

Ostatnio edytowane przez corax : 31-05-2017 o 20:48.
corax jest offline  
Stary 01-06-2017, 16:39   #18
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
We got "off to a rocky start"




Baza Matrix, noc
Gdy wrócili korytarzem do stanowiska Violi, Lucifer przystanął przy nim i zerknął na nią, a później zwrócił się do Mazz, Edka oraz Kiry:
- Co bierzemy? Apartamenty prezydenckie? Pokoje z widokiem na morze?
Jakiekolwiek odpowiedzi uprzedził głośny, perlisty śmiech dziewczyny.
- Ale nie mamy tutaj takich mieszkań! - roześmiana skomentowała pytania Lucifera. - Ibis kazał was zakwaterować w jednym budynku, sąsiednim i blisko siebie. Bardzo ładne kwatery wam wybrał. - Uśmiech nie schodził jej z buzi gdy wpatrywała się po kolei w całą grupkę.
- To chodźmy, mamy się rozlokować. Mały zaraz uśnie na stojąco, a my potem mamy trochę do pogadania z resztą. - Kiwnął głową w kierunku wyjścia. - Basen? Jaccuzi w łazienkach? - udawał dociekanie. - Pole golfowe? Musi być jakiś powód dla którego na wakacje wybraliśmy właśnie ten resort. - Szedł z Alim przylepionym do niego i rozglądającym się czujnie gdy blondynka zaczęła ich prowadzić w kierunku zapowiedzianych kwater.
- Jesteś zabawny! - Viola nie przestawała się chichrać z jego wygłupów. Najwyraźniej uznawała je za faktycznie doskonałe żarty po otarła ociekające po policzkach łezki wyciśnięte śmiechem. Ruda uniosła pytająco brwi widząc reakcję dziewczyny, Edek zrobił porozumiewawczą minę do Luca taką, gdy był pewien, że dziewczyna jest do zaliczenia jedynie o włos,a le Luc udał, że tego nie zauważył.
Lub nie dał tego po sobie poznać.
Przynajmniej pod okiem Mazz.

Szli tą samą drogą i cała grupa miała teraz okazję obejrzeć nieco bliżej zainstalowany w budynku monitoring. Wychodząc, w drzwiach Viola zderzyła z niewysokim blondynem pod trzydziestkę.
- Mike! - radosny wybuch nastąpił tuż po piśnieciu “ojejku”.
- Cześć, Viola! - Mike uśmiechnął się lekko tuląc dziewczynę jaka wpakowała się mu w ramiona jak ufny psiak. - A to kto? Twoi nowi podopieczni? - Spojrzenie szarych oczu spoczęło powoli na Heenie.
- Taaaak! Dopiero przyjechali. - Viola pokiwała łepetyną entuzjastycznie. - To Mike, a to Lucifer, Mazzy, Edward, Kira i Alisteir - wyliczała kolejno z hollywoodzkim.uśmiechem.
Mike wyciągnął dłoń w kierunku grupki uśmiechając się nieco szerzej, a cała jego twarz pokryła się drobnymi zmarszczkami, szczególnie widocznymi w okolicach oczu.
- Cześć. Witajcie. Jak już przebrniecie przez całe marudzenie Ibisa może się spotkamy w kantynie. Fajnie widzieć nowe twarze.
- Mike! Jeszcze nie pokazałam im, gdzie jest kantyna!
- Boję się, że nie przetrwamy. -
Luc miał sceptyczną minę. - Aleeee - zerknął na pozostałych dłużej skupiając spojrzenie na Edku - słowo kantyna z pewnością doda nam sił by jednak spróbować i potem tam się relokować. Tak przy okazji - wypalił bezczelnie i z innej beczki - każdy tu umie grzebać w głowie jak Mel?
- Ojej! No przestań! -
Viola znowu wybuchnęła śmiechem. - Mike, Luc to prawdziwy żartowniś! - Otarła łezki ponownie i pociągnęła nosem. - Czy wszyscy umieją jak Melissa… - próbowała opanować głupawkę.
- Nie, nie każdy - pomógł jej w końcu Mike uśmiechając się raczej na widok rozchichotanej dziewczyny. - Ale tego się chyba dowiecie na treningu? - Mrugnął. - To czekam zatem. Zaklepię stolik. Chętnie posłucham jak bardzo wkurwiła was rud… - Urwał gryząc się w język. - Melissa.
- Nie wiem jak inni… ale jeżeli o mnie chodzi, to nie mogę ci powiedzieć Mike. Nie mamy tyle czasu. Zanim bym skończył Alisteir byłby już dumny z własnych wnuków. -
Pogładził chłopca po czuprynie.
Malec uniósł główkę w jego stronę i zmarszczył brewki zdziwiony, w tle mając chichot Violi.
- No nie wierzę. Z pewnością nie jest aż tak źle. - Mike znowu mrugnął i klepnął Luca lekko w ramię. - Do zobaczenia. A Ty zadbaj o nich jak zawsze. - Uśmiechnął się do blondynki i ruszył do środka.

Drugi budynek wyglądał niemal bliźniaczo podobnie do tego w którym Melissa zapoznała ich z Ibisem i resztą. Niemal, bo nikt z grupy Heena nie był w stanie stwierdzić na pewno, czy kwatery główne mają ten układ. Z dużym prawodopodobieństwem jednak można było założyć, że tak, i że zostały one przerobione na biura czy pomieszczenia narad.
Viola poprowadziła wszystkich do windy i czekając na pojawienie się wyciągu peplała radośnie:
- Ten budynek jest dla nowoprzybyłych. Najczęściej, chociaż zakwaterowani są tutaj też starsi stażem szkoleniowcy na przykład Mike, którego poznaliście już. Są tutaj dwa piętra - wskazała na panelu windy, która wyświetliła odpowiednią hololegendę i posłuszna smukłemu paluszkowi recepcjonistki śmignęła w dół. - Wasze kwatery są na poziomie -2. Na -1 znajduje się kantyna, sale treningowe oraz oddział medyczny. Do jutra powinniście mieć już wprowadzone wszelkie dane dostępu i bez problemu możecie poruszać się po całym kampusie. Czy wszystko jasne? - Szeroko otwarte oczy wpatrywały się w przyjezdnych. Viola przypominała nieco holoreklamowe modelki, przez co była niesamowicie urocza w tej swojej infantylności. Lucifer kupował to i nie zastanawiał się czy to stan naturalny czy jakaś poza. W jej przypadku nie było to ważne i po prostu robiło grę.
- Jasne, pewnie i tak zamieszkamy w kantynie - niby to poważnie pokiwał głową.
- Nie, nie! W kantynie nie możecie!!! Gdzie byście spali?! -
Zaskoczenie dziewczyny rozbawiło nawet Aliego, który mocniej ścisnął dłoń ojca. Jego parsknięcie sprowadziło Violę na ziemię.
- Aaaa to Twój kolejny żart, tak? - wysunęła się z windy, gdy ta się w końcu zatrzymała.

Wyszli wprost w korytarz niczym te w blokach mieszkalnych z rzędem drzwi po jednej i drugiej stronie, oraz dwoma odnogami widocznymi w oddali.
- Wasze kwatery są w lewym skrzydle - delikatna dłoń recepcjonistki pofrunęła ku górze by wskazać lewy odłam korytarza. - Wiek mieszkańców jest różny, większość powyżej dwudziestki. Mike jest jednym z najstarszych. Dobiega trzydziestu pięciu! - szepnęła konfidencjonalnie do Mazz.
- Ile mamy pokojów? - Lucifer nie drążył tematu wieku. Po wypowiedzi Violi już widział, że ten cały Matrix to swoisty antysystemowy bunt młokosów.
- Dwie kwatery przydzielone według planu - odparła maszerując zamaszyście nieco jakby tańczyła czy ćwiczyła jakieś dziwne kroki. - Obok siebie. Podobno jesteście nierozłączni. - Uśmiech wciąż otaczał ją niczym swoista aureola. - Już niedaleko.
Korytarz na chwilę wypełnił przeraźliwy jazgot gdy piskliwa muzyka babymetalu została podkręcona na maxa w mijanym przez całą ekipę “apartamencie”. Natychmiast też została sciszona i zastąpiona cichszą wersją muzyki do masażu..
- O, to już tutaj - blondynka pisnęła radośnie stając przed entymi drzwiami w czystym korytarzu. Wrażenie sterylności hallu podkreślały LEDy wbudowane wzdłuż krawędzi podłóg niczym w samolotach. Żadne z drzwi nie różnił się od siebie ale to nie dziwiło specjalnie, bo z peplaniny Violki dowiedzieli się, że to dawna, “niezwykle archaiczna” baza wojskowa. To, że najwyraźniej upgradowana do potrzeb obecnych właścicieli rzucało się samo w oczy dzięki monitoringom, sprzętowi widocznemu w trakcie patroli i dronów. Wrażenie było dość jednoznaczne: Matrix starał się nie rzucać się z zabawkami w oczy. Pytaniem pozostawało dlaczego nawet na poziomie -2.



Drzwi do kwatery otworzyły się pod dotykiem dłoni dziewczyny.
- Witajcie w domu!!! - słodkie wykrzynięcie wraz z lekkim wyrzutem rąk w górę robiło za tło, gdy kwatera okazała się wbrew potencjalnym obawom całkiem wygodnie urządzonym pomieszczeniem. Niewielki przedpokój łączył się z salonikiem, z którego było dalej przejście do kuchenki w formie wnęki, oraz do sypialni. Nie były one dużo większe od starej miejscówki Luca przy Garfield Street ale spełniały podstawową funkcję: pozwalały na odpoczynek. Łazienka też nie powalała wielkością i mieściła się prawie naprzeciwko wejścia na końcu korytarza.
- Tutaj macie miejsce na swoje rzeczy. - Pokazała przesuwne panele korytarza, które okazały się drzwiami szaf od podłogi po sufit. - Łazienka jest w pełni zaopatrzona, tutaj macie podstawowe rzeczy do picia, jak kawa czy woda i sok. Jedzenie można zabierać z kantyny, jeśli chcecie oczywiście. Kantyna czynna jest od 7:30 do północy. W teorii. W praktyce obsługa działa do 22 a potem przechodzi się na samoobsługę. - Uśmiechnęła się nieco szerzej. - Poziom -1 to poziom ...aaaa to już mówiłam. Na -1 powinniście się stawić jutro o 8:30 w celu wprowadzenia. Jeśli czegoś będzie wam brakować to dajcie znać. Możecie zalogować się w panelu, o tu! - Wskazała wejście do sieci wewnętrznej w kuchni. - Druga kwatera jest po przeciwnej stronie korytarza. Tam Kira i Edward. - Kiwnęła na dwójkę dłonią z uśmiechem. Kira miała minę jakby zaraz miała się porzygać od słodyczy Violi. Odwróciła się do swoich drzwi i otworzyła je by rozejrzeć się w środku. Punk podążył za nią.
- Dzięki - Heen uśmiechnął się szeroko do blondynki. - Chyba damy sobie radę. Duzi z nas chłopcy i dziewczynki. Niedługo będziemy na górze.
- To do zobaczenia. See ya later, aaaligatoooor! - Dziewczyna pomachała na pożegnanie i zniknęła im szybko z oczu, a drzwi zamknęły się za nią.

Po chwili do kwatery Heena zapukał Nożycoręki.
- Te. Jaki cyrk… - władował się do środka gdy Mazz otworzyła mu panelem i odruchowo odpalił fajka. System o dziwo nie zaczął jazgotać jakby się można było spodziewać, zamiast tego zaczęła działać klima by przemielać tytoniowe powietrze. - Już się nie mogę doczekać wprowadzenia - zarechotał radośnie.
- Ja mam złe przeczucia. - Luc pokręcił głową. - Ali, umyj się szybciutko i kładź się spać. My skoczymy jeszcze na górę pogadać z tymi dziwadłami jak już uśniesz. A jutro pozwiedzamy i zobaczymy co damy radę tu zepsuć, ok? - Mrugnął do chłopca.
- A co ci źle się czuje? - spytała Mazz gdy Ali z miną cierpiętnika poczłapał do łazienki ciągnąc Crowa za łapkę za sobą.
- Nie wiem. Przeczucia? To jakieś takie… nierealne. Sprzęt, możliwości, rozmach i poczucie jakby to był konglomerat gówniarzerii zbuntowanej na słodko.
- No Violcia to budyń z sokiem, fakt. Ulepek. Ci pozostali na górze? Czy ja wiem. -
Edek zadumał z fajkiem w kąciku ust. - Jakoś ta panna i Ibis nie robili wrażenia gówniarzerii na mnie. - spojrzał na Mazz, która wrzucała torby do szafy nawet ich nie rozpakowując. - A Melissa aż tak ci zaszła za skórę? - pochylił się ku Heenowi.

- Nie lubię jak ktoś mi czyta w głowie - mruknął zerkając ku łazience skąd dobiegał szum wody. - Twarda zawodniczka, nie da sobą manipulować. Ciężko ją rozgryźć.
- Się rozgryzie jak ją Halo rozłoży na części pierwsze. -
Edek wzruszył ramionami. - Bez wszczepów nie będzie taka cwana.
- Może… ale coraz bardziej ciekawi mnie ten “trening”. To podobno ma coś wspólnego z tą całą telepatią, nie mówiła nic o cyberware i implantwaniu techno. A Ty Mazz, jak to widzisz? Ten cały M. od środka? -
zwrócił się do dziewczyny.
- Nie wiem. Na razie mam wrażenie, że próbują zaimponować. Ale jakby nie bardzo. Na razie nie wiem więcej niż dzisiaj rano. - Ruda podeszła do Luca by wtulić się pod jego ramię, a on objął ją mocno. - Oprócz tego, że wiem co będzie robić teraz Kira - mruknęła. - I nadal nie czaję o co Ci chodzi z telepatią. - Spojrzała bezpośrednio w górę na twarz reportera.
- Nie wiem jak wyjaśnić inaczej to, że ktoś wie o czym właśnie pomyślałaś i przekazuje info od siebie z pominięciem ware. Bo tak to wyglądało gdy przestaliśmy w tamtej miejscówce klasycznie rozmawiać. Czy to tak zaawansowana techno, czy jakieś wrodzone zdolności? Nie wiem. Wiem tylko co było, nie ‘jak’. Dziewucha może łapać to o czym pomyślisz i wpieprzac Ci swoje myśli do głowy. To są fakty.
- Może po prostu nakręciła cię? A tak naprawdę używa czegoś, nie wiem nie zaaprobowanego sprzętu? Telepatia to wiesz… brzmi nieco…
- Ruda skrzywiła się lekko. - Może to o tym sprzęcie będzie na treningu? Co dalej? Idziemy kminić z bandą tutejszej starszyzny jak sugerowała Panna Lizak?
- Tak, niech tylko Ali uśnie. Trzeba opracować jakiś plan. Kyle nie wie co robić, Sashka i reszta w Wood mogą być narażeni, póki ich sprawy nie chwycą media. Zobaczymy jak oni widzą rozwinięcie sytuacji i starter jebnięcia w nNYPD. -
Lucifer też odpalił papierosa. - Ważne, ze jesteśmy bezpieczni, ale to tylko początek. Trzeba działać. Te dwutygodniowe treningi jak mówiła Mel, to jakieś żarty w tak dynamicznej sytuacji.




Drogę powrotną przebyli nieco wolniej, rozglądając się z nieco większym luzem niż przy Violce.
Ruda obiecała szybką przebieżkę po kompleksie po skończonej naradzie. Pomysł podchwycony z zapałem przez Edka i Kirę.
Viola tkwiła na swoim miejscu prezentując niezniszczalny, hollywoodzki uśmiech. Kiwnęła ledwo co głową zajmując się dwójką petentów i wskazała dłonią drogę do sali narad. W środku nadal przebywały uprzednio przedstawione im osoby za wyjątkiem rudowłosej telepatki. Ibis, Peter i Sara siedzieli przy sporym holodekiem, który po bliższym przyjrzeniu okazał się mapą nNY.



Melissy jednak nie było. Dostrzegłszy pytające spojrzenia Luca, Ibis wyjaśnił:
- Musiała wyjechać na kolejne spotkanie. Mam jednak pełnię szczegółów więc możemy działać bez niej i wysłać jej raport z ustaleniami po. - Wskazał przybyłym holery przy holo.
- Mhm... - Lucifer zbliżył się do mapy. - Trzeba działać szybko. Aby móc ich oskarżyć muszę odzyskać tożsamość. To wiąże się z tym, że będę musiał się gdzieś stawić, a wtedy mnie capną. Jak się nie ustawić to dupa z tyłu czekająca na mocnego kopa.
Nad mapą miasta pojawiło się kilka portretów 3D z wolna się obracających. Trzech mężczyzn oraz kobieta uchwyceni byli ze służbowo uśmiechniętymi minami. Jeden szczególnie zwrócił uwagę Luca. Tego sztucznie psychopatycznego uśmiechu nie był w stanie zapomnieć.
- To czwórka zawiadująca obecnie siłami policji, oficjalnie i nie. - Ibis zaczął prezentację, a obok portretów zaczęły pojawiać się kolejno dane osobiste wyświetlanych osób.
Pierwszym z brzegu był Azjata, którego określono jako Michaela Lindta, prokuratora generalnego z koneksjami i sporym majątkiem w pełni zapisanym na żonę, Vivian, której portret wirował wesoło tuż obok. Vivian Lindt (z urodzenia “de La Seure”) system przedstawiał również jako córkę i wspólniczkę szefa z jednej największych agencji ochroniarskich i detektywistycznych w kraju: Juliena de La Seurre.
Kolejnym człowiekiem którego twarz wirowała nad holograficznym NYC był przystojniak, którego Luc poznał i miał możliwość pogadać: komendant Lewis Vaughn, młody jak na tak ważne stanowisko bo zaledwie 37-letni. Na stołku usadowiony był nieco ponad rok temu i posiadał wedle zebranych informacji niemałe koneksje wśród śmietanki politycznej. Wyszczekany, ugładzony, zbierał szybko poparcie wśród megacorps załatwiając przy tym nie tylko fundusze ale i wsparcie polityczne. Dla policji. Ale przede wszystkim dla siebie.
Ostatnim był typowy wojskowy pozujący na jakiejś imprezie oficjalnej i obwieszony odznaczeniami jak choinka. Informacje wyświetlały dane Brandona Smutty’ego, weterana sporej listy wojen, bohatera i taktyka w jednym. Brak było danych na temat jego rzeczywistych połączeń z nNYPD.

- To osoby, które są głównymi celami tej akcji. - Peter zwrócił się do Heena. - Kojarzysz któreś z nich? Wiesz coś na ich temat? - Sięgnął po pojemnik z wodą z niewielkiej chłodziarki stojącej pod ścianą pomieszczenia.
- Z tym przystojniakiem gadałem. - Reporter wskazał wizerunek Vaughna. - To zastanawiające. Robiłem dym na posterunku w Jersey, zażądałem rozmowę z komendantem posterunku i zaprowadzono mnie do… niego. Nie rozumiem… ściągnęli szefa NYPD do mnie na posterunek w pobliżu nCatserayu? Pozostałej trójki nie kojarzę. Jak rozumiem Vaughn zarządza policją a Lindt daje mu plecy w prokuraturze. Ten szwej nie wiadomo jakie ma powiązania, a Vivian? Wiem o tym, że w Policji jest silne lobby i wmieszali agencję detektywistyczną Seura w sprawę rzeźnika, rozumiem, że to jej sprawka… ale jak to się ma do wpływów faktycznych w NYPD?
- Najwidoczniej Vaughn chciał dopilnować osobiście uciszenia cię -
mruknęła Sara odpalając papierosa. - Sprawa Rzeźnika była mocno nagłaśniana, nie chciał ryzykować. Po drodze załatwił ekipę sprzątającą - dorzuciła z lekkim wzruszeniem ramion. - Nie ma innego wytłumaczenia. Na chwilę obecną trzeba skupić się na dwóch rzeczach jednocześnie - wpadła jakby w tok rozumowania Ibisa i Petera - wyciągnąć Twoją żonę i zacząć szczucie mediami. Najsłabszym linkiem jest według mnie on - wskazała na Azjatę.
- Dokładnie, ofensywa medialna, ale do tego potrzebuję swojej tożsamości - powtórzył Heen. - A z tego co zrozumiałem od Melissy wyciąganie Kiry z ośrodka jest w toku - spojrzał uważnie na Sarę.
- Jest w toku - odpowiedziała bez emocji. - Co do tożsamości, sugerowałam by to zostawić na koniec. Najpierw zrealizować materiał i wykorzystać odpowiednie kanały. Zjednać sobie publikę. Ustawić odpowiedni profil tak, by nie zamieniło się to w szczekanie moje słowo za twoje słowo. Sprzedać program a jednocześnie puścić go w “crowdsourcing” czy tam jako “open source”.
- Atak medialny nie może być jedynym. -
Peter pokręcił głową.
- No to chyba jasne jak słońce - służbistka żachnęła się. - Jak długo zajmie przygotowanie materiału? Montaż? - spojrzała na Luca.
- Jakiego materiału?
- Na Twój temat, na temat Chell, na temat żony?
- Nie będzie materiału w NAW o Chell, ani o Kirze, Sara. Nie ma takiej opcji.
- To jaki masz plan skoro nagle nie będzie materiału? -
Kobieta spojrzała na Heena z leciutkim tikiem kącika ust. - Wyjdziesz na plac i krzykniesz jak cię skrzywdzono?
- Jeżeli w NAW pojawi się materiał o Chell, o rzeźniku w formie oskarżenia, sprawy osobistej, to będzie jak przyznanie się do winy. Dowody dla glin i prokuratury na to, że night reporter i Lucifer van den Heen to jedna osoba. Wykorzystają to, każdy odstrzelony łeb i inne sprawki z reportów na zaoczny wyrok. Zasadniczo nie mam wtedy powrotu do normalnego życia. Więc nie wiem jak to sobie wyobrażaliście.
- Ale kto mówi o NAW? My mówimy o stacjach prywatnych regionalnych i krajowych -
zdziwił się Ibis.
- Melissa mówiła, że chce wykorzystać NAW, połączyłem to z tym, że mnie pytacie ile to zajmie. Jak materiał tworzony na offie, a nie transmisja to nie mam pojęcia. Nie jestem reżyserem. Ja tylko puszczam w sieć przekaz okraszając to fonią. Montaż, dobór materiałów? W życiu tego nie robiłem i się na tym nie znam. Tu trzeba specjalisty. Do tego jeżeli media mają puścić takie materiały, to muszą mieć pewność, że to nie fake, ani fantazja kogoś niechętnego policji. Czyli naocznego świadka, osobę, która nadaje wiarygodności materiałowi. Stąd uważam, że od tożsamości trzeba zacząć. Po tym jebnąć ich nagonką medialną, a równolegle promować materiał robiony przez speców od tego.
- Jesteś gotowy wrócić do Chell? -
spytała nagle Sara patrząc uważnie na Heena.
- Wrócić? Pogięło was? - Ruda nie wytrzymała za plecami Luca.
- Po co? - Luc zawtórował jej. - Report stamtąd? Mam dziesięć osób ewakuowanych stamtąd, dzieci, każde potencjalnie gwiazda mediów na kolejne tygodnie, opowiadająca co tam się dzieje.
- Dzieci to jedno. Raport środowiskowy to co innego. Więc?
- Z cyberware i dobrym sprzętem, uzbrojeniem, to bez problemu. Jak wycieczka na śmietnisko i z powrotem.
- Myślę, że materiał się przyda i to mocno. Wstrząsnąć widzami itd. -
Sara kiwnęła głową. - Zorganizuję to. ETA: 8 godzin.
- Co do tożsamości, nadal uważam, że to zostawić na deser. Rzucić plotki na ulicę. Złożyć materiał. Kontrolować przepływ info w sieci. Skontaktować się z organizacjami humanitarnymi czyli działania szerokozakrojone, podczas gdy oni -
Peter rzucił spojrzenie na portrety - będą koncentrować się na swoich obszarach. - Pytanie ostatecznie brzmi: co do końca chcemy osiągnąć? Jaki jest optymalny cel? - spojrzenia znowu powędrowały na Luca.
- Nie, oni już wiedzą że zerwałem się im i żyję. Policja to jest pierdolony moloch, o sile megakorp z którymi zresztą jest w aliansie. - Heen wyjął papierosa i odpalił. - Zaczną sprzątać na skalę masową. Lada chwila okaże się, że nie ma i nie było żadnego Chell, zrobią kontrofensywę medialną zanim my wytoczymy armaty. Oni spodziewają się, że będę jak szczur ich podgryzał miotał się, próbował dosrywać niczym idąc z packą na słonia. Trzeba ich zaskoczyć. Pierdolnięcie w mediach oficjalne od razu, z grubej rury. VR-konferencja z mediami, wywiady z dziećmi, dowody w sprawie rzeźnika. Ale to mało, niech oni miotają się jak szczury. Wysadzenie siedziby głównej NYPD, odstrzelenie jednego z nich. - Wskazał na cztery postaci holo
- Jak zaczniesz odstrzeliwać to zjebiesz wszystko inne. Publika się odwróci od ciebie i twojej rodziny jako ofiary i potraktuje jak niezrównoważonego terrorystę. A to tylko wzmocni ich pozycję - rzucił Ibis.
- Załóżmy, że pójdziemy tym tokiem. Wiesz, że będą grzebać u Ciebie, u żony, u rodziny. Będą podważać wszystko, w tym twoją wiarygodność. Jesteś na to gotowy? - Peter usiadł w końcu na wysokim krześle.
- Nie będzie powiązania ze mną. Oni będą wiedzieli, ale oficjalnie nie będa mieli dowodów, aby powiązać z tym van den Heena. A grzebać będą tak czy inaczej. - Luc zbliżył się do Hologramów. - Pytałeś jaki jest optymalny cel. - Zatoczył dłonią wokół czterech wyświetlonych osób. - Eliminacja. W strukturach NYPD jest masa dobrych glin, którzy są wkurwieni na tą klikę. Trzeba wyeliminować bandę czworga i doprowadzić do tego by policja była zarządzana jako służba publiczna, a nie zbrojne ramię mafii paru zjebów. Eliminować można albo fizycznie, albo niszcząc ich wizerunkowo. Problem w tym, że jak zrobi się tylko to drugie, to oni usuną się w cień - znów zatoczył koło wokół Vaungha i reszty - a na wierzch wysuną swoich figurantów. To nie ma sensu. Należy więc ich skompromitować przed ich fizycznym usunięciem i zastąpieniem.
- Masz jakieś rzetelne kontakty w NYPD? -
Sara spytała z zainteresowaniem.
- Zależy co rozumiesz jako “rzetelne”.
- Sugerujesz, że są tam ludzie, którym zależy. Znasz takich? Będą zainteresowani przejęciem ról? Zapewnią wsparcie od śrdoka?
- Jednego znam, mogę z nim pogadać, nie jest to nierealne. -
Solos odwrócił się do Sary. - Szefa policji nominuje burmistrz. Pod presją publiczną i dołów NYPD przy skompromitowaniu tej czwórki jest duża szansa że nominuje kogoś spoza takich układów. Jest tylko jeden problem, Ci czworo mogą mieć mocne wpływy w ratuszu, mogą mieć jakieś haki, mogą być powiązani z korpo. Jak będą żyli, to nawet gdy wywrócimy NYPD do góry nogami, mogą wypracować w ratuszu ‘zmianę’ będąca zmianą tylko z nazwy. Sprzątnięcie ich daje 2 rzeczy - Lucifer wystawił jeden palec - większe szanse na nominacje kogoś normalnego pod presją zwykłych glin i mediów - drugi palec - pokazanie, że zdjęcie szefa policji czy prokuratora generalnego jest w naszym zasięgu i jak podrzucą znów kogoś robiącego z policji zbrojne ramię korpo, to długo może na posadzie nie usiedzieć.
- Sprzątnąć można ich zawsze -
stwierdził Ibis. - Można uderzyć bezpośrednio do burmistrza. Niedługo wybory. Może mu zależeć na dobrym rankingu. Jest szansa, że uda się coś ugrać.
- Co z twoją żoną? -
Sara zwróciła się nieco w powietrze pomiędzy Heena a Rudą.
- Jeszcze nie wiem. Muszę z nią pogadać. Mój brat ukrywa się w mieście, możliwe, że zabierze ją do NZ.
- Syna też?
- Jeszcze nie wiem. -
Lucifer zacisnął szczęki ale nie odwrócił wzroku. - Czemu pytasz?
- Chcę wiedzieć jak planować dalej i jakie będą słabe punkty. Im mniej, tym lepiej. Nie będziemy w stanie oddelegować nieskończonej ilości zasobów do ochrony rodziny. -
Spojrzenie kobiety było beznamiętne. Najwyraźniej stwierdzała fakty.
- Będę wiedział jak z nią porozmawiam. - Luc wyglądał jakby nie zamierzał kontunuować tego wątku.
- Dobra. Czyli podsumowując ściągamy kogoś do złożenia materiału, Luc i Sara jadą do Chell zebrać dodatkowe materiały, Ibis spróbuje kontaktu z burmistrzem, ja zajmę się mediami. Luc skontaktuje się też ze swoim człowiekiem w nNYPD. - Peter podsumowywał. - Luc i Sara uderzają w kontakty publiczne by rozpocząć nagonkę w sprawie jego skazania na Chell, rzeźnika. - Peter rozglądnął się po zebranych.

Przez chwilę panowała cisza, ale jak się okazało nie była to ta z cisz, która wionęła powszechną zgodą.

- Co kurwa? - Lucifer zgrzytnął podchodząc krok do przodu.
- Hmm? - Peter uniósł wzrok znad panelu.
- Myślałem, że padła tu kwestia odzyskania tożsamości i jebnięcia w police z odstrzałem jednego z tej czwórki włącznie. W podsumowaniu umknęło? - Heen wyglądał na zirytowanego. - A do burmistrza z czym chcecie iść jak żaden z zarzutów jeszcze nie wypłynął? Podobnie do Chell?
- Nie mamy bezpośredniego kontaktu do burmistrza. Trzeba dogrzebać się odpowiedniego i umożliwić rozmowę z tobą sam na sam -
odparł Ibis, a Luc poprzez irytację miał wrażenie, że coś mu umyka. - Tożsamość ok, ale zbierzcie z Sarą materiał z Chell, żeby była podkładka, że to nie wymysł ani kwestie dziwnych pomówień. Co do odstrzału: wolę to zachować jako ostateczność. Raczej nacisk. Na tę dwójkę - wskazał na prokuratora i jego żonę.
- A ja jako priorytet. Pieprznięcie z grubej rury, ostatnia rzecz jakiej się spodziewają. Coś co nimi wstrząśnie, przez co mogą reagować na gorąco, impulsywnie, łatwo wtedy o błędy. A do Chell jak rzekłem, mogę jechać, ale nie wiem po co. Na NAW tego nie nadam, Sara sama może nagrać co tam zobaczy, mogę dać jej przewodnika stamtąd, byłego szefa anarchistów z Chell.
- Jest to opcja chociaż myślałam o narracji i pokazaniu miejsc z twojego punktu widzenia, szczególnie szokujących dla ludzi spoza Chell.
- Jest to jakaś opcja, ale wtedy musiałoby to poczekać. Nie rozdwoję się, a są sprawy o wyższym priorytecie, kontakt z policją, ‘zmartwychwstanie’ oficjalne. Wszędzie być nie mogę.
- Dlatego ruszalibyśmy jeszcze dzisiaj.
- Hm, w sumie czemu nie. Potrzeba będzie dużo broni, w tym taka co może uszkodzić ciężki sprzęt AV.
- Nie mieliśmy raportu o aż takim obłożeniu. -
Sara lekko zmrużyła oczy. - Jak dużo jest dużo? - dopytywała przenosząc spojrzenie na Edka, który zaczął rozprostowywać ramiona z lekkim chrupotem stawów.
- Skoro oni wiedzą iż lada chwila może wyciec prawda o Chell i innych tajnych strefach zamkniętych, to mogą zaplanować ich likwidację. W mediach pojawi się oskarżenie, nasz reportaż, a oni pokażą, że to konfabulacja, bo to puste i bezludne śmietnisko. Mogą wyrżnąć mieszkańców i posprzątać. - Luc uśmiechnął się zapalając drugiego papierosa. - Spodziewają się, że tam są obdartusy dysponujące nożami, tulipankami z butelek, czasem jakimś rewolwerem. W przypadku chęci ‘posprzątania tematu’ ze strony policji, Chell musi utrzymać się dzień, dwa zanim wystartuje ofensywa w mediach i tabuny reporterów tam ruszą aby robić własne, głębsze reporty dla swoich stacji. Wątpię by zbywało wam na broni, uzbrojmy Chell by odparło ewentualny atak.
- Masz ...wróć… ten przewodnik ma kogoś w środku? Ciężko zrobić zrzut broni jak Św. Mikołaj, Heen. -
Sara po raz pierwszy zwróciła się do Lucifera w sposób znamionujący akceptację jego tożsamości.
- Jest tam ktoś kto aktualnie rządzi i kogo ja ustawiłem na tym stołku. Albo inaczej: pomogłem nań wrócić. I nie trzeba robić zrzutu. Przecież idziemy tam my, tak? W ostateczności może wystarczy jedna skrzynia kontenerowa. Ze dwie wyrzutnie przeciwpancerne z amunicją, kilkanaście krótkich karabinków z ammo przebijającym policyjne egzopancerze. Mam też łączność z nimi, o ile macie tu stare CB Radio.
Przez twarz Sary przemknął jakby lekki skurcz, Peter chrząknął wydmuchując dym.
- Jadę z wami - Edek jak zwykle ze swoim wyczuciem czasu i taktem wbił radośnie w chwilę dziwnej konsternacji.
- To ja też - wbiła się i Ruda.
- Spoko. - Luc kiwnął im głową. - To jak? Znajdzie się trochę broni na nasz wypad do Ch.? - zwrócił się ni to do Petera ni to do Sary.
- Coś się znajdzie. Dobra. To wszyscy wiedzą co mają robić? Spotykamy się za 8 godzin z raportem i dalszymi ustaleniami. - Ibis skinął głową wygaszając holo.
- Okey, a przy okazji… Nie namierzyliście jeszcze obroży?
- Obroży? -
Sara w pierwszej chwili wyglądała na nieco zaskoczoną.
- Znajoma Luca z Chell - przypomniał jej Peter.
- Ahh… - dziewczyna chwilę przeklikiwała panel sprawdzając dostępne informacje. - Jest raport, że ostatni sygnał był kilka klików od Chell na wschód od północnej bramy - mruczała ni do siebie, ni do publiki.
- Dobrze i źle - mruknął do siebie. - Żyje, ale igła w stogu siana. - Pokręcił głową. - Dobra, to za 8 godzin. Na razie pozwiedzamy kantynę…
- Tutaj macie komunikatory -
Sara przesunęła niewielkie czipy w fikuśnych nieoznaczonych opakowaniach. - Bądź osiągalny, potwierdzę dokładny wylot do czterdziestu minut.



 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 28-07-2017, 18:03   #19
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Nice to meet U




Baza Matrix, noc
Po drodze do kantyny Mazzy wsunęła dłoń w dłoń Luca zaciskając palce i splatając je z palcami reportera. Była lekko spięta, jakby zwykle gdy “butelkowała” w sobie emocje. Do tej pory nie wpięła czipa komunikacyjnego, bawiąc się nim w wolnej dłoni. Edek za to przeciwnie: peplał radośnie i z zachwytem, że “ledwo godzina w Matrix a już się akcja szykuje”, Kira wciśnięta pod jego ramię milczała co chwilę oddmuchując grzywkę opadającą jej na oczy.

Dotarli do kantyny przepełnieni mieszanymi uczuciami, które zostały zagłuszone dobiegającą dziwnie radosną muzyczką:



Samo pomieszczenie było ogromne, zdolne pomieścić na oko czterysta, może i pięćset osób, jednak tylko jedna z jego części była wykorzystywana przez ludzi z Matrix. Druga pozostawała bez zasilania a stoły pokryte były odwróconymi do góry nogami krzesłami.
Część użytkowa sprawiała przytulne i miłe wrażenie, które nie miało wiele wspólnego z kantynami do jakich Luc nawykł. Przypominało raczej kawiarnię w starym stylu. Ściany wyściełane były drewnopodobnymi panelami, a podłoga pokryta wykładziną anytpoślizgową w maskującym wzorze i kolorze upodobniającym ją do tekstylnej. Dopełniające wystroju wysokie stoły i teleskopowe stołki zapewniały wygodę podczas posiłku czy relaksu.
Po lewej stronie od wejścia znajdowały się przeszklone kontuary z wystawkami możliwych do wyboru potraw. Dwa roboty służące polerowały ladę, lśniącą bielą kości słoniowej, a dwóch kucharzy/barmanów nie spiesząc się specjalnie obsługiwało kilkunastu gości, bardziej na zasadzie wzajemnego towarzyszenia niż faktycznego pełnienia usług, czy też służalczości. Gdy czwórka weszła do kantyny, oczy wszystkich zwróciły się na nich wpatrując się oceniająco.
- No to robimy wielkie wejście - mruknęła Kira.
- Jak gwiazdy - Heen odmruknął przyglądając się zgromadzonym. - A ja cholera nie mam nic by rozdawać autografy.
Objął Mazz i ruszył do przodu w kierunku grupki w której wypatrzył Mike’a. Znajoma twarz w nieznajomym gronie była niczym latarnia morska w starych portach. Co z tego, że widzieli się tylko jeden raz, przelotnie i wymienili raptem kilka zdań? Ot tak to działało i już.
- Tēnā koutou - odezwał się podchodząc. - Miło poznać. Jeżeli liczycie na jakieś wkupne to będzie problem. Melissa nie dała zahaczyć o 7eleven.

Mike wyciągnął dłoń do wyższego od siebie nreportera i uśmiechnął przyjaźnie:
- Trudno. Będziesz musiał postawić kolejkę. I tu i tu. - Wskazał na bar i na stojącą w kącie szafę grającą, stylizowaną na najnowszą gierkę czy też film. Heen nie bardzo kojarzył. Była krzykliwa i nie przyciągała wzroku jedynie przez to, że upchano ją w przejściu za barem kantyny a korytarzykiem w głąb, zapewne do toalet.
- Jasne. - Solos kiwnął głową i sięgnął do kieszenim, druga ręką wskazując po kolei przyjaciół. - To Mazz, a to Kira i Ed. ja jestem Lucifer. - Wyjął kilka chipów jakie zostały mu po opłaceniu tatuażu, podczas gdy Mike kolejno witał się z ekipą. - Edek Ty wybierz coś dla ciała a ja - wskazał szafę - coś dla ducha.
- To co moje panie? Usiądziemy sobie i porozmawiamy dlaczego zadajecie się z tą dwójką? - Mike mrugnął żartobliwie do Mazz i wskazał jeden ze stołów.
- To bardzo dobre pytanie! - Kira odezwała się wesoło po raz pierwszy od dłuższej chwili.
Nowopoznany kumpel powiódł je do stolika, zachęcając do opowieści.

Luc zaś mógłby przysiąc, że zawartość szafy dobierała Mo. Po pijaku z Edkiem. Przeglądał ten misz masz neorocka, electricmetalu, urbanpunka i cybertechno, wiele utworów w ogóle nie potrafił sklasyfikować. W koncu wybrał jeden ze znanych sobie i lubianych kawałków cięzszego łupnięcia rocka spiętego z tonami electro. Lubił taką mieszankę, bo choć lubił klasykę roka, to uwazał, że ten gatunek doszeł już do ściany, a mix z tworem konsol muzycznych dawał świeżyćś takim kawałkom. Zaraz popłynęła muzyka.



Wracając do gromadki przypatrywał się z ciekawością członkom Matrixa, którzy wybrali spędzenie wieczoru w chyba najlepszy możliwy tu sposób. Średnia wieku utwierdziła Luca, że organizacja hucznie nazywana Matrixem to banda młodocianych narwańców.
Pytanie jednak nadal pozostawało skąd u nich takie środki.
Dwie niewielkie grupki porozsiadały się przy osobnych stołach. Przerwane wejściem ekipy Heena rozmowy zaczęły powoli powracać do życia. Większość z obecnych ubrana była przeciętnie, moda zdecydowanie nie zwracająca uwagę na ulicy.
Mike przy całym towarzystwie wyglądał na najstarszego, w porównaniu do czterech dziewczyn i sześciu młodych mężczyzn, zdecydowanie odcinał się i wiekiem i czymś co ciężko było nazwać.
Heenowi określenie plątało się na języku ale ciągle umykało.
Dwie ekipy rozmawiały ze sobą dość głośno o ostatnich akcjach. Z rzucanych przez nich określeń Luc niewiele rozumiał, dopiero gdy jedna z dziewczyn zaczęła opowiadać gwałtownie gestykulując o najnowszych wszczepach poczuł się nieco jak w domu.
Mazz poklepała siedzenie obok siebie z lekkim uśmiechem. Wyglądała na nieco bardziej wyluzowaną odkąd spotkali się po wyjęciu Luca z Chell.
- No to jak trafiliście pod czułe skrzydełka Melissy? - spytał ciekawsko Mike, wcale nie kryjąc wścibstwa.
- Czułe skrzydełka… - solos powtórzył w zamyśleniu siadając obok Rudej. - Tak, definitywnie tak właśnie bym to określił - zakpił. - Szukaliśmy kontaktu, ona przyjechała gadać, potem sytuacja stała się bardziej dynamiczna… no i jesteśmy.
- Dynamiczna? - Mike uniósł jasne brwi. Mimo wieku wyglądał jak nieco mniejsza wersja amorka. Blond włosy, niebieskie oczy otoczone ciemną oprawą i uśmiech najniewinniejszego “dobrego chłopca” - W co was wkopała?
- Problemy z policją, ale nie z krawężnikami, a z górą. Długa, nudna historia - Heen nie przejawiał większej chęci wchodzenia w szczegóły. - A wy jak? “Na ochotnika”, czy też sytuacja zmusiła? - Popatrzył ciekawie po pozostałych, których nie znał nawet imion.
- Na ochotnika!
- Na ochotnika…
- Samodzielnie…
Odpowiedzi padały na przemian od dwóch najbliżej siedzących chłopaków i jednej dziewczyny.
Jeden z nich, wysoki i nieźle zbudowany wyciągnął dłoń kolejno do ekipy reportera:
- Jurek - rzucił z uśmiechem, który wydał się Lucowi jakoś znajomy.
- Maya - pisnęła dziewczyna, która nawet siedząc, sięgała Jurkowi do pachy. Ciemnowłosa, z ciepłym brązem oczu, sprawiała wrażenie wróżki z bajek - pixie. Obcięte na króciótko włosy podkreślały to wrażenie.
- Jeszcze czerwony dywan im rozwińcie - zakpił ich kumpel, o hiszpańskiej urodzie. Smagły, z dość wydatnym nosem i kilkudniowym zarostem robił wrażenie urocze: ni to groźne ni to śmieszne. Za kilka lat byłaby szansa, że wyrośnie ze szczeniackiego uroku i mordercza aura ustatkuje się na dobre.

- Kiedy zaczynacie szkolenie? - zapytała Maya gibając się na wysokim krześle. Najwidoczniej majtała nogami.
- Jakie szkolenie? - Lucifer rzucił swobodnie, choć miał nadzieje, że dowie się więcej o tym słynnym “szkoleniu”. - Powiesz mi jakie tu szkolenia Maya? - uśmiechnął się ciepło do dziewczyny.
Dziewczyna łypnęła na Jurka nim odpowiedziała marszcząc brewki.
- No jak jakie? - Spojrzała nieco zdezorientowana na Luca i Mike’a. - Nooooooo wdrożenie do Matrixa, ogar współpracy z psi, walka wręcz, czy co tam. - Rozejrzała się ponownie jakby poczuła się wkopana. - Nie wiesz?
- Melisa coś wspominała, ale bez szczegółów, nie bardzo był czas. Jak pytałem co to za szkolenia, stwierdziła, że mi się spodoba. Psi? Jakie “Psi”?
- Na pewno Ci się spodoba. Z resztą każdemu z was - wtrącił się Mike.
Maya wyglądała jakby dostała ciężki ochrzan. Zdecydowanie dziewczyna była jak otwarta książka.
- A jak u was z walką? Co potraficie? - zapytał emo-Spaniard.
- Ho ho synku, czego my to nie potrafimy - Edek wciął się radośnie niosąc tacę z drinkami jak na pułk wojska. Za nim toczył się robocik dźwigający drugą taką tacę.
- A to ma być jakaś walka? - Luc udał zdziwienie. - Ej, pisaliśmy się na to? - szturchnął Mazz lekko w bok.
- Każdy się pisze wchodząc do Matrixa - mruknął smętnie młodzik. Mina mu jednak zaraz się poprawiła, gdy Edek postawił przed nim szklankę z piwem.
- A jak wasze kwatery? - Jurek zagadnął uprzejmie przechwytując kolejną piwną przesyłkę.
Edek zajęty rozstawianiem drinków, cmoknął Kirę w skroń.
- Próbowałem u Violi zamówić apartament z widokiem na Hudson, ale to co dostaliśmy też okey. Powiedzcie mi - solos zmienił temat - skąd w ogóle macie… mamy tyle sprzętu? Zaplecze mega.
- On cierpi na syndrom nowego! - “Mała pixie” zaśmiała się wyciągając łapkę po butelkę z kolorowym napojem, która zdawała się świecić własnym światłem. - A jaki masz poziom dostępu? - uśmiechnęła się szeroko.
- Poziom dostępu? - solos jęknął. - Czyli faktycznie wylądowaliśmy w korpo. - Udał zbolałą minę spoglądając na Mazz i Kirę, ale reakcja na żart przyszła z innej strony. Młody mroczny szurnął stołkiem rzuciwszy przez zęby:
- Pierdol się… - faktycznie wyglądał jakby miał na myśli coś innego. Dłonie zaciśnięte w pięści też sprawiały wrażenie, że chłopak się ledwo kontroluje. Nim jednak ktokolwiek zdążył zareagować odwrócił się na pięcie wywracając stołek i ruszył ku wyjściu.
Maya zerwała się, zeskakując z siedziska. Mike westchnął ciężko, a Lucifer potoczył nic nie rozumiejącym spojrzeniem, które w końcu spoczęło na blondynie.
- Co jest…?.
- Przeszłość wiecznie żywa. Wyciągnęliśmy go niedawno…
Nim jednak Mike skończył mówić do baru weszła parka.
Luc w zasadzie najpierw wyczuł, że coś jest nie tak, gdy poczuł tężejące ciało Rudej. Edek wstrzymał ruch podnoszenia kufla do ust. Ze stolika obok dobiegły gwizdy.



Dziewczyna jaka się pojawiła była bliźniaczo podobna do kroczącego obok chłopaka. Oboje w okolicach dwudziestu paru lat emanowali świeżością, pewnością siebie i … perfekcją. To było pierwsze słowo jakie nasuwało się na ich widok. Oboje smukli, ciemnowłosi z zielonymi oczyma. Oboje z pełnią świadomości jakie robią wrażenie.
W obojgu było coś, co podnosiło ciśnienie, chęć bycia w pobliżu i przypodobania się.
- Jeszcze ich tutaj brakuje - Mike mruknął pod nosem. - Hej! Tutaj! - Machnął dłonią do parki.
Dwie pary zielonych oczu skierowały się na grupkę Heena.
- Skąd ja ich znam? - mruknęła Kira.
- Też jestem ciekaw - odburknął jej Edek niezadowolony i zadowolony jednocześnie.
Wrażenie, że gdzieś już ich widział nieobce było też Nowozelandczykowi, przypatrywał się im oszukując sam siebie, że gdyby chciał mógłby odwrócić wzrok.
- No to mamy komplet - mruknął odczytując zachowanie Rudej jako to samo. - Lucifer - wyciągnął rękę najpierw do ciemnowłosej dziewczyny i uzyskał dystyngowany uścisk dłoni z krótkim spojrzeniem oceniającym od góry do dołu. Leciuteńki ruch kącikiem ust, którego miał nie widzieć, wyrażał cień aprobaty.
- Dominique… - przedstawiło się zjawisko z męskich marzeń i mokrych snów.
Tuż obok pojawiła się dłoń jej bliźniaka, skierowana do Mazz:
- Dominic… - lekko musnął ustami kłykcie palców soloski, pod czujnym obstrzałem jej spojrzenia. Rudą brało tak samo jak pozostałych ale potrafiła jeszcze zachować nieco kontroli.
Pod ostrzał uwagi Dominica poszła Kira, zaś Nożycoręki stał się obiektem zainteresowania jego siostry. Heen miał wrażenie, że Edek pręży się pod muśnięciem jej dłoni na cyberłapce.
- Znamy się? Mam wrażenie jakbym Was gdzieś widział… - Lucifer nie widział sensu w ukrywaniu tego co przyszło mu na myśl i nie spuszczał spojrzenia z Dominique jakby przez chwilę zapomniał gdzie, z kim jest, po co i kiedy. Pytanie chyba miało na celu przerwać tę ciszę w której spadał jak do studni.
Dziewczyna usiadła na podsuniętym jej stołku. Nawet nie obejrzała się jakby oczekując, że znajdzie się dla niej miejsce. Dekadencka nonszalancja przejawiła się kolejno w zapalanym długim e-papierosie o zapachu mięty.
Dominique zmarszczyła lekko nos, a Dominic roześmiał się głębokim barytonem:
- Byliście niedawno w Paryżu? - Uniósł ciemne brwi i posłał uśmiech w kierunku Rudej.
Ich zachowanie nie było manierą. Nie było wyuczone.
Luc był przeświadczony, że oboje pokazują jednak zaledwie czubek góry lodowej.
Świadomość, że poznanie ich bliżej mogłaby przypominać zderzenie Titanica przesyłało ciarki.
A jednak leciało się do tej pułapki jak ćma do światła.
Kira parsknęła cicho, Edek pokręcił głową wpatrzony w dekolt Dominique.
- Co pijecie robaczki? - przerwał napięcie Mike.
- Nigdy nie byłem w Paryżu. Kiedyś… może. Gdyby było tam coś bardziej ciekawego niż zabytki. Rozumiem że pochodzicie stamtąd? Co sprawiło, że mamy przyjemność się tu spotkać? - Solos uśmiechnął się niby to kierując wypowiedź do obojga, ale na pierwszy rzut oka do chłopaka. Choć mało skrywane spojrzenia względem Dominique przeczyły temu wrażeniu.
Przelotne spojrzenie dziewczyny musnęło reportera:
- Old fashion - zażyczyła sobie brunetka w odpowiedzi na pytanie Mike’a. - Oui - skinęła głowią, mrucząc odpowiedź z francuskim akcentem - jesteśmy przejazdem. Wy też? - ostatnie pytanie otoczone było pachnącą chmurką dymu.
- Chyba na dłużej, jest parę spraw które trzeba załatwić. - Heen upił łyk piwa spoglądając na brunetkę sponad rantu szklanki. - A później? Cóż, z M. się nie wychodzi.
- I to źle? - spytał Dominic przyjmując zwykłe piwo, kto by pomyślał?, od Kiry. Barmanka wyglądała jednak jakby miała ciężką zwiechę, co u zwykle żywiołowej brunetki, robiło dziwne wrażenie.
- A powiedziałem, że to źle? Rozmawiałem o tym z Melisą, Matrix to idea, jak się w coś wierzy, to się w tym po prostu jest. Można działać też normalnie żyjąc. Wy dwoje nie wyglądacie jednak jakbyście dali się skoszarować na resztę życia.
Odpowiedzi, takiej odpowiedzi się nie spodziewał.
Bliźniaki spojrzały po sobie z niejakim osłupieniem na twarzach i wybuchnęły równocześnie śmiechem.
Wdzięcznym jak oni oboje, ale tak przeraźliwie zaraźliwym, że siedzący obok też się uśmiechnęli. Śmiali się przez chwilę do rozpuku, niemal padając sobie w objęcia z rozbawienia.
Dominic objął Dominique ramieniem co siedzący obok Jurek i Edek obserwowali z niejaką zazdrością, podobnie jak Luc, ale ten wyglądał jakby po prostu nie rozumiał co się dzieje.
- Wszystko zależy od definicji normalności...eeeee…. - Spojrzał nieco zdziwiony na Heena.
- Lucifer - podszepnęła mu siostra z wciąż szerokim uśmiechem.
Mike westchnął ponownie choć tym razem z rozbawieniem.
- Nasze bliźniaki to specyficzny przypadek. - Oboje zrobili miny lekko fochnięte - Są … charakterystyczni. Upchanie ich gdziekolwiek i tak wiąże się z takimi reakcjami jak u was.
- Ostatnio jesteśmy grzeczni. - mruknął Dominic, a Dominique wtuliła się w brata poufale i wyłączyła w końcu tlącego się papierosa.
- Ostatnio tak. Cały tydzień - skomentował ironicznie blondyn.
- Już wiem! - palnęła Kira z radością. Na chwilę jej reakcja wywołała ciszę i zdecydowanie przyciągnęła uwagę rodzeństwa.
- Wiem skąd was kojarzę - mruknęła dmuchając zawadiacko w grzywkę. - To nie wy przypadkiem byliście na wielkiej gali u burmistrza nNY? Tej co podobno terroryści napadli? - Kira zadawała pytania choć ton głosu brzmiał raczej jak stwierdzenie. Luc wyglądał jakby zbierał się do wyjścia powoli. Dopicie piwa, ostatnie buchy z papierosa, ale to pytanie zaciekawiło go. Uniósł lekko brwi przyglądając się Dominique.
- Tam jakiś pożar wybuchł zupełnie od czapy, nie Edek? Pamiętasz? - Barmanka jak pies myśliwski nie popuszczała tematu, gdy raz już zaskoczyła.
- Noooo… coś tam ględzili, że spore straty, kilka osób rannych.
- Taaaak, to było straszne! - Dominique stwierdziła spoglądając prosto w oczy Heena z miną niewinności. - Tyle zamieszania, ogień, krzyki, strach...
Pierwsze wrażenie może by się i zgadzało, jednak dla Heena nawykłego do manipulowania emocjami innych pierwsze wrażenie nie zawsze było najważniejsze.
Drugie uderzenie serca przyniosło mu pewność, że Dominique rozkoszowała się tymi wspomnieniami. Kątem oka dostrzegł też minę Mike’a, któremu ciężko było zapanować nad swoją reakcją: smutek i nieco strachu. Reporter dojrzał te emocje na twarzy blondyna. Gdy ten zorientował się, że jest obserwowany wzruszył ramionami z kwaśną miną.
- Ogień, krzyki, strach… zawsze są straszne Dominique. - Solos zgasił papierosa i wstał. - Fajnie było poznać, ale z rana pierwsza misja. - Starał się walczyć z samym sobą, bo całym jestestwem chciał siedzieć dalej w zasięgu tego zielonookiego spojrzenia. - Zmykam złapać chwilę snu. Wy zostajecie? - Spojrzał kolejno na Mazz, Kirę, Edka.
- Zaraz będziemy się zbierać - mruknął Edek oceniający jeszcze kilka nietkniętych trunków.
- Idę z tobą - Ruda zebrała się wsuwając dłoń w dłoń reportera.- Do następnego - uniosła lekko rękę na pożegnanie.
- A bientot! - Dominique zamachała paluszkami.
- Do zobaczenia. - Dominic skinął głową.
Solos uśmiechnął się i odmachał starając się aby wyglądało to jak względem wszystkich, a nie “abientotki”, po czym pociągnął Mazz ze sobą ku wyjściu.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 28-07-2017 o 18:10.
Leoncoeur jest offline  
Stary 31-07-2017, 19:51   #20
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
How sweet to be a Dad...



Baza Matrix, noc
Heen miał wrażenie, że spał dwie sekundy.
I to w dodatku niezbyt komfortowo, bo coś lub ktoś nie pozwalało mu na sen.
Dochodząc do siebie, poczuł dłoń Mazz poruszającą się w górę i w dół po jego brzuchu i klatce piersiowej. Nie było w tym żądzy, raczej zwykła potrzeba bliskości.
- Śpisz? - mruknęła szeptem, wyczuwając zmianę oddechu.
- I kamienie nie mogłyby spać pod tym dotykiem Mazie. - Ziewnął wykrzywiając gębę, co zadawało kłam jego słowom. Otworzył oczy i rozejrzał się odruchowo.
Wokół panował mrok.
- To śpij. - Logika wypowiedzi Rudej nie poprawiała się wraz ze wzrostem poziomu świadomości Heena. - Ja nie mogę - dodała jakby to miało wyjaśniać wszystko.
Włączył Low Lite by ją widzieć i przesunął dłonią po jej ramieniu.
- Co jest skarbie? - spytał bardziej przytomnie.
- NIe wiem… - przyznała szczerze. - Jakieś to wszystko… dziwne. Boję się, że wdepnęliśmy w spore gówno, Luc.
- Spore, ale z niego wyjdziemy. Kilka osób dzieli nas od normalnego życia. Nie policja, nie korpo, nie rząd. Tylko kilku skurwieli, to nie tak dużo mała.
- A potem co? Domek z białym płotkiem? - Mazz zaśmiała się lekko próbując przerwać wir myśli. - I pies?
- Pies - zgodził się pieszcząc leniwym ruchem jej obojczyk. - Co niedziela w innym smaku. Płotki i domki - westchnął - widziałem takie rzeczy w planach przed Fili. Chyba teraz bym nie potrafił, ty zresztą też. Zawsze możemy dla rozrywki obalić jakiś rząd w Ameryce Łacińskiej, wsadzimy na stołek Aliego, a on uczyni z tego Dinotopię, coś się musi dziać, nie?
- Dinopię - zaśmiała się cicho w ramię Luca. Odgięła głowę nieco by spojrzeć na niego w ciemności. - Czuje się staro przy nich wszystkich - mruknęła. - My też tak wcześnie zaczynaliśmy?
- Nie, to wygląda jak jakaś błazenada. Banda dzieciaków, którym dano sprzęt i puszczono do romantycznej walki o wolność. Myślę, że ktoś stoi za tym M. I daje masę wolnej ręki tym dzieciakom, bo wie że sami z siebie zrobią taki burdel jakiego oczekuje.
- No ta dwójka wyglada mi na burdelorobiących od kopa… - zamruczała udając francuski akcent Dominique. - MIałam wrażenie, że to dwie kobry. Chociaż ona bardziej niż on. Ty chyba patrzyłeś na dwa inne cosie… - docieła ale bez jakiejś megazazdrości.
- Dlatego wyszedłem, ona działa jak… - wsunął ramię pod jej kark i objął - narko na ćpuna. A jej brat…? Ten, jak mu tam, zapomniałem jak się nazywał… Nie chodził po ryżym łebku? - Pytanie zdawało się być retoryczne. W głowie Lucifera nie chodził tylko dlatego, że był skoncentrowany na jego siostrze i nie miał pociągu do mężczyzn.
- Chodził - przyznała z łatwością Mazzie .- Ale… to było zbyt idealne. Taka parka? Idealne bliźnięta. Nie znam się na tym, ale bliźnięta różnej płci mogą być idealnie podobne? - peplała cichutko wtulona w reportera.
- Mogą. Ale może to klony wyhodowane sztucznie i dorżnięte elektroniką… Nie wiem. Nie zapraszaj go na trójkąt, bo jeszcze zmienię orientację - zażartował całując ją delikatnie w ramię.
- Ok. Ale nie obiecuję co się stanie, jak mnie zostawisz na dłużej samą - rzuciła żartem. - Swoją drogą… M. ma wejścia u burmistrza nNYC? Ciekawe, nie uważasz?
- To takie dziwne? Władza państwowa musi się ścierać z korporacjami. Gdzieniegdzie jest juz jedynie fasadą, a tu jeszcze policja… Ratusz w dupie, ludzie antykorpo w dupie, nawet sojusz władz miasta z M. by mnie nie zdziwił, a kontakty same? Czemu nie.
Ruda mruknęła coś na kształt zgody z Luciferem. Przez dłuższą chwilę nic nie mówiła i gdy Heen miał wrażenie, że zasnęła odezwała się ponownie:
- Kocham Cię, Luc - wyznanie poleciało w ciemność.
- Ja Ciebie też… - odpowiedział całując ją w czoło. - I postaram się nie zostawiać Cię na dłużej z jej bratem.



Kolejna pobudka była wywołana dłońmi znacznie mniejszymi od dłoni Rudej.
- Spiiiiiiis? - szept chłopczyka wciąż brzmiał jak ósmy cud świata. No może o tej porze, siódmy. Albo szósty. - Tata? - szept nasilił się.
- Euuuuhmm… - Luc ziewnął przeciągle i otworzył oczy. - Już chyba nie.
- Aha. - Malec władował się w prawy bok Heena. Ruda spała obok zakopana w pościel, na brzuchu, widoczna była jedynie goła noga wystająca spod kołdry. Ciche pochrapywanie potwierdzało głęboki sen. Pokusa nagrania była kusząca, ale uwagę Luca odwrócił synek:
- D. pisała i chciałaby się spotkać, wies? I mogę jechać dzisiaj? - Ali pachniał żelkami, które chyba przeżarły się już przez jego skórę.
- Na razie nie ma opcji mały. Odpisz jej, że jesteśmy u jej znajomych i przez parę dni nie bardzo możemy się wychylać. Powinna zrozumieć.
- No to co ja mam robić? - Alisteir fochnął się na całego. - Nudy tutaj - wykrzywił się niemiłosiernie. - A ty ciongle śpis.
- Boże… - Solos jęknął i przeciągnął się. - Dobra - dodał po chwili tłumiąc ziewanie - zaraz zobaczymy co tu można porobić, idę pod prysznic, a ty ubierz się. - To mówiąc zwlókł się z łóżka.
- Jestem głodny… - rzucił synek już nieco mniej obrażonym tonem - … zjadłbym konia z kopytami i siodłem - dorzucił określeniem, które w jego ustach brzmiało obco, ale zaspany Lucifer tego nie wyłapał.
Kiwnął tylko głową i poszedł się odświeżyć.

Gdy wrócił ubrał się po cichu by nie budzić Rudej. Skoro nie mogła usnąć w nocy pewnie zmorzyło ją późno i nie chciał odmawiać jej dłuższego snu. Dopiero wtedy sprawdził która godzina.
I zdębiał.
- Alisteir? Wiesz która jest godzina?
- Nje, a co? Ty wies? - spytał mały cwaniak.
- Jest przed czwartą, jest noc - Luc przeciągnął ręką po twarzy. - Idź spać, rano pójdziemy na śniadanie i zobaczyć co tu jest do zajęcia się by przegonić nudę.
- Ale mi się nje chce spać jus. - Ali narzucił kapturek dinkowej bluzy i założył rączki na piersi. Spojrzał buntowniczo na ojca. - To Ty idź spać, a ja pójdem sam. Wrócę nim się zbudzisz. OK? - W jego oczkach apaliły się iskierki chochlika.
- No żesz ja pierdole - solos mruknął ledwo słyszalnie pod nosem. - Nie, nie ma takiej opcji. Sprawdzimy czy jest Cię z kim zostawić byś się czymś zajął, jak nie to wracasz tu. - Sięgnął po kurtkę i ją założył. - I to nie są negocjacje. - Zbliżył się do drzwi otwierając je i czyniąc gest jakby chciał puścić małego przodem.
- Aha. - Ali się szybicutko rozpogodził i ruszył do wyjścia podciągając na tyłeczku spodnie. - A ty jesteś dobry w te klocki, tata?
- W jakie klocki?
- No negocjacje. - Ton synka był cierpliwy jakby tłumaczył komuś nieco otępiałemu najprostsze rzeczy.
- Radzę sobie, a czemu pytasz?
- A nauczysz mnie?
- Czemu nie, ale nie teraz. - Uśmiechając się pogłaskał dzieciaka po dinokapturku.

Zastanawiał się czy przy pseudoportierni ktoś tam w nocy pełni dyżur. Viola była po siódmej, kiedy przyjechali czyli z dziesięć godzin temu. Wątpił by uroczo-głupiutka blondynka siedziała dalej, a jak nie ona to zastanawiał się kto. 50% na to że ktoś tam w nocy siedzi i 50% że to kobieta. To dawało 25% szans, że będzie z kim upierdliwego malucha zostawić. Jak jeden do czterech w samej teorii.
Niewesoło, ale i bez tragedii.
Kampus wyglądał na uśpiony, gdy wyszli chociaż w oddali Luc zauważył kilkanaście sylwetek w równym szyku. Najwyraźniej członkowie Matrixa poddani byli również i dyscyplinie żołnierskiej, bo równy krok i echo niewyraźnych odgłosów zagrzewających do dalszego wysiłku dobiegało nawet i tej części bazy.
- Co oni robią? - Zaskoczony Alisteir szedł tyłem obserwując ćwiczących .- My też mamy tak biegać?
- Nie, a jak ktoś nam każe biegać przed czwartą rano to będzie awantura - mruknął Heen spoglądając spode łba na ćwiczących.
Musztra jak w wojsku.
Z jednej strony romantyczny bunt i młodzież na ochotnika wstępująca w te szeregi, z drugiej ktoś ewidentnie robił z Matrix prywatną armię.
- Pewnie też nie mogą spać, to biegają - skłamał. - Różne rzeczy ludziom do głowy przychodzą - dodał kierując się do baraku w której mieściła się sala odpraw.
- A tobie tata jakie przychodzą? - spytał Ali wchodząc przez drzwi. Do tej pory szedł całkiem spokojnie, przy drzwiach wsunął ciepłą łapkę w dłoń Lucifera.
- Zdecydowanie przyjemniejsze - mruknął orientując się po podążeniu za pierwszą myślą, że jak zostawi Aliego z jakąś dziewuchą w portierni, to zostanie w pokoju sam z Mazz. A nie wiedział ile ma trwać leczenie syfa jaka zaaplikowała mu Sashka lub córka Lugo.
Jęknął w duchu.
- Po prostu inne - skończył wchodząc do środka.

Na portierni siedział Jurek, poznany wcześniej przez Luca w Matrixowym pubie.
Na widok wchodzących Heenów pomachał na powitanie i uśmiechnął się.
- Hej! Nie możecie spać?
- Ja i owszem, popieram sen, ale Ali się nudzi i głodny. Myślałem, że Viola ma jeszcze dyżur i go z nią zostawię, albo coś… - Luc rozejrzał się zbity z tropu.
- Hmm… grupa maluchów - na te słowa Ali zrobił oburzona minę - zaczyna zajęcia dopiero koło 9. Ale kantyna jest otwarta, na pewno się znajdzie coś do jedzenia. Możecie znaleźć coś do szamania tam, i wrócić. Ja mam dyżur do 8, mogę się zająć pokazaniem Aliemu co i jak. - Jurek wyglądał i zachowywał się jak ucieleśnienie cierpliwości.
- Nie trzeba, coś do żarcia wystarczy. - Heen uśmiechnął się i pociągnął synka do kantyny.
- Ok! - Jurek nie przejął się jakoś odmową. Ali za to zatoczył kółko drepcząc obok ojca i rozpoczął z nim marsz ku jedzeniu.

W kantynie było pusto, na szczęście funkcjonowały dystrybutory spożywcze. Dopiero na ich widok Heen zorientował się jak sam jest mocno głodny. Poprzedniego dnia zjadł tylko chińszczyznę z rana, a potem nie było kiedy. Do tej pory głód skrywał się pod adrenaliną i próbami odespania. Teraz na widok maszyny z żarciem eksplodował na całego.
Wybrał jakiś placek z gęstym sosem (przynajmniej tak wyglądąła wizualizacja graficzna obok nr potrawy), Alisteir zaś zdecydował się na mięsno-ryżowe kulki.
Chłopiec majtając nogami podczas posiłu zagadywał o rózne kwestie, jednak na większość z nich Lucifer nie mógł mu odpowiedzieć. Sam niewiele wiedział. “A co to za miejsce?”, “ile tu zostaniemy?”, “co tu można robić?”, …
I tak dalej.
Solos musiał mocno kombinować, by nie powtarzać po prostu “nie wiem”, na większość tych [pytań. Zagubienie i epatowanie niewiedzą nadszarpnęło by jego autorytetem jako ojca, podczas gdy chłopiec już teraz zachowywał się jakby miał go ‘tyle o ile’.


Do kabiny trafili z pół godziny po wyjściu z niej, Mazz spała w identycznej pozycji w jakiej ją zostawili, jakby nie przebudziła się nawet na moment podczas ich krótkiej eskapady.
- Kładź się spać, rano załatwimy Ci jakieś zajęcie - Luc mruknął do syna rozbierając się i kierując ku łóżku.



Kolejna pobudka wyrwała go z ciepłego kokonu i wywołała. przez jego poderwanie się. jęk protestu z ust Rudej.
- Co tu się wyprawia? - zajęczała wtulając się mocniej.
Na wyświetlaczu pojawiło się powiadomienie o pilnym połaczeniu oczekującym z VR.
- Noż ja pierdolę, potrzebuję urlopu - Solos ni to mruknął, ni to warknął rozespany i odebrał połączenie.
Zestawione połączenie podziałało jednak orzeźwiająco.
Dzwoniła Sara.
- Luc, zbieraj się. Wylot za 42 minuty.
- Dobra, zaraz będę gotowy - odmruknął i rozłączył się.
Znów się przeciągnął i rozejrzał za Alisteirem.
- Zbieraj sie BigAl, zaraz znajdziemy ci coś do roboty jak polecę coś załatwić - rzucił orientując się, że… Aliego w pokoju nie było.
Zostawione były za to dwie wiadomości na skrzynce Luca.
Jedna od synka:
Cytat:
@LVDHeeN
Od: AlisteirVDHeeN
Temat: <brak>
Poszłem do kantyny. Ja, Ali.
Druga od Jurka:
Cytat:
@LVDHeeN
Od: GRG
Temat: Biuro rzeczy znalezionych
Zgubiłeś syna? Znalazł się. Jest cały.”
- Nie mam siły… - Siedział na łóżku wpatrując się tępo w ścianę, po czym odwrócił się do Rudej i pogłaskał ją po odkrytym udzie.
- Jak chcesz to możesz pospać i odpocząć, a ja do Chell polecę sam. To tylko kwestia nagrania filmiku.
- Już raz tam puściłam Cię samego. Na co nie masz siły? - Rzeczywistość dobijała się do Mazzy powoli.
- Alisteir obudził mnie przed czwartą, bo głodny i się nudził. - Westchnął i wstał zaczynając się ubierać. - Poszliśmy do kantyny zjadł, wróciliśmy… miał się położyć zanim nie wstaniemy. Ale właśnie buszuje po bazie.
- Witamy w klubie. Młody ma najdziwniejsze godziny aktywności, a mnie nie udało się znaleźć przycisku off. - Ruda zbierała się z wyrka rozczochrana i zaspana z odgniecionymi śladami prześcieradła na pośladku.
- Leć pod prysznic, ja miałem przed czwartą. Zaspany powlokłem się tam zanim ogarnąłem o której mnie zbudził. Skoczę sprawdzić czy Ed się nie rozmyślił i pójdę po zgubę. Spotkamy się na zewnątrz.
- Dobra. Pamiętaj na niego nie wrzeszczeć. - Ruda podyrdała do łazienki po drodze jeszcze wyplątując stopę z termokoca.


Edek za to otworzył drzwi zwarty i gotowy chociaż odzywał się szeptem, nie chcąc najwyraźniej drażnić niedźwiedzia aka śpiącej Kiry.
- Sara dzwoniła. Gotowy? - Koszulka “Punk is NOT dead” porozciągana i wyblakła od ciągłego prania dumnie świadczyła o pozytywnym nastroju Nożycorękiego.
- Jak się nie rozmyśliłeś to możemy lecieć, ale przemyśl to jeszcze, tam jest chujowo i śmierdzi jak na wysypisku… - Solos urwał z żartobliwym błyskiem w oku i zaniuchał teatralnie. - Brałeś prysznic?
W odpowiedzi dostał kuksańca.
- Pamiętaj kto cię wyciągał. Byłem tam. Wąchałem Cię. Żyję jedynie dzięki wszczepom. - Edzio zamknął drzwi z cichym klikiem zamka. Zarzucił kurtkę pilotkę - wyglądała na nową - i zatarł ręce odpalając następnie fajkę. - Ciekawy jestem, czy tutaj wszystkie panny wyglądają tak zajebiście - rzucił z szerokim uśmiechem rekina.
- Pierdolony raj - mruknął Luc. - Dla kogoś kto jest wolny.

Idąc korytarzem zastanawiał się co zdążył zmajstrować Alisteir, Jurek nie epatował w wiadomości jakąś złością, co znamionowało, że gnojek mógł nie nawywijać. Mimo wszystko Lucifer czuł się źle. Przejebana sytuacja, gdy bachor rozpuszczony i nadaktywny a ani zdzielić go po dupsku ani choćby podnieść głos. Niemrawo zagadując z Edkiem doszli w końcu do drugiego baraku i pseudoportierni.

Tym razem napotkali całkiem spory tłumek.
Kilkanaście osób, większość przygotowanych do jakiejś akcji, przynajmniej tak założył reporter widząc większość pod bronią, tłoczyło się przy recepcji, obecnie ogarnianej przez wysokiego chłopaka oraz synka reportera.
Ali miał na głowie założony niewielki zestawik głosowy z jedną soczewką, siedział na fotelu recepcjonisty i najwidoczniej czuł się mega ważny wydając podchodzącym niewielkie płaskie ekraniki. Mimo tłumu, i rozmów, hałas nie ogłuszał i słychać było wyraźnie Jurka komenderującego i wydającego przydziały.
Podchodząc do stanowiska Lucifer wzrok miał twardy i znamionujący kłopoty. Zbliżył się do chłopca udającego, że komenderuje całą tą młodzieżową ferajną i zmierzył go spojrzeniem dalekim od “jak się cieszę, że mały się znalazł”.
- Miałeś czekać w pokoju - powiedział zimnym głosem.
Mały rozpromieniony i cały dumny z fuchy uśmiechnął się na widok ojca. Jednak minka mu zrzedła, gdy usłyszał pierwsze zdanie.
Pokręcił głową.
- Nje, miałem spać. Ale mi się nie ciało jus. A Jurek mówił, że mogem zaczekać tutaj. To co cię miałem budzić? - Niewinne spojrzenie przypominało spojrzenie Kiry.
- Słuchaj Ali, musisz zdecydować, czy będziesz się mnie słuchał, czy nie. Jeżeli nie, to zawiedziesz mnie. Bardzo.

Mały wybuchł płaczem.
Pobladł i dosłownie zalał się łzami.
Nie wydawał przy tym żadnego dźwięku.
Wpatrywał się jedynie w ojca trzęsąc się coraz mocniej, a małe paluszki zacisnęły się kurczowo na blacie stanowiska recepcjonisty.
- Synku… - Lucifer pochylił się lekko nad Alisteirem i delikatnie położył mu dłonie na jego dłoniach. - Kocham cię i się o ciebie martwię, jest niefajnie jak latasz tak i nie wiem co się dzieje, ok?
Zza pleców Heena rozległ się lekki śmiech.
- Widzę, że mamy tu pierwszy przypadek faceta, który nie boi się własnych uczuć. Bravo! - to ostatnie rzucone zostało z wyraźnym francuskim akcentem.
Ali chlipnął cicho i lekko skinął główką, a Luc uśmiechnął się do malca i poczochrał go po głowie.
- No już BigAll - powiedział udając pewność siebie i przed samym sobą, że kolana mu nie zmiękły nic a nic pod głosem dobiegającym zza placów. - Ja, Mazz i Edek lecimy coś załatwić, Kira potrzebuje trochę spokoju. Nie bardzo jest kto żeby się tobą zajął, więc po prostu muszę ci zaufać. Będziesz grzeczny, nie?
- Mają tutaj niezłe przedszkole - Dominique pochyliła się nieco do Aliego, rozsiewając wokół delikatny zapach perfum, który kojarzył się z owocami pomarańczy i wanilią - ale nie wiem czy Ali powinien pójść na zajęcia… - Spojrzała zielenią oczu na zapłakanego chłopca w dinkowej bluzie. - Są dość trudne. Dużo się dzieje - uśmiechnęła się lekko - a i nauczycielka jest wymagająca.
Synek zapatrzył się w piękność przed nim bez słowa i pokręcił lekko główką.
- Ja chcem… - wyszeptał w końcu gdy dziewczyna rzucała spojrzeniem od ojca do syna.
Solos wyglądał jakby się wahał.
- No dobra - powiedział w końcu. - Pokaż im co potrafisz, jak tym dzieciakom koło cioci Mo, ale bez szaleństw i nie łaź nigdzie bez pytania kogoś czy mozesz, ok? - Mówiąc to posłał brunetce wdzięczne spojrzenie.
- Ok - Ali pokiwał głową ponownie jak mała maskotka.
- Jurek cię zaprowadzi - Dominique puściła do malucha oko - tylko pamiętaj. Waniliowy pudding jest paskudny. Nie wymieniaj czekoladowego, ok?
Mały zrobił oczy jak dwa spodki i kiwnął główką raz jeszcze. Zdjął zestawik.
- Lepiej, żeby ktoś inny, może Maya? - Lucifer zareagował natychmiast na słowa zielonookiej Francuzki. - … - I się zaciął, bo po pierwsze przy dzieciaku nie chciał mówić o jego fobii wywołanej przez Dana, a po drugie zdał sobie sprawę, że chłopiec spędził poranek z zupełnie nie znanym mu mężczyzną kończąc w robiącej harmider grupie młokosów.
- Jurek daje radę. - Dominique rozejrzała się udając sprawdzanie nim jej spojrzenie spoczęło na Lucu. - Mam przydział na Ciebie. - Uśmiechnęła się lekko oglądając Heena od stóp do czubka głowy. Głowy w której intuicyjnie roiło się wiele pomysłów na to co może oznaczać przydział. Gdyby to zobrazować, to osoby przed 21 rokiem życia miały by wzbronione oglądanie tych myśli.
Ali w między czasie obszedł stanowisko recepcji i podszedł do ojca się przytulić.
- Przepraszam - wymamrotał, a Luc pochylił się by go objąć i pocałować w czoło. - To idem. Tylko wróć.
Oderwał się od Luca i pomaszerował w głąb budynku. Jurek nadal zdawał się zajęty ogarnianiem tłumku, tym razem bez pomocnika.

- Dzięki Dominique… - Heen starał się brzmieć normalnie. - Niełatwo… - machnął ręką. - Przydział?
- Wylot za niecałe dwadzieścia minut. Obstawa dla Ciebie. - brunetka tłumaczyła jakby z namysłem - Brzmi znajomo?
- Zależy co rozumiesz przez obstawę. I raczej nie będzie kłopotów. Przynajmniej nie spodziewam się.
- Oh… użyłam złego słowa? - Dominique zdziwiła się nieco - Obstawa ma wiele znaczeń? - uniesione ironicznie brwi świadczyły o sarkaźmie.
- Ma kilka. Po prostu nie załapałem, że jestem uznany za potrzebującego obstawy i jednocześnie aż takim VIP aby przydzielono mi takiego Anioła. Stróża. - Ostatnie słowo dodał po krótkiej chwili, tak że wyrażenie zabrzmiało delikatnie dwuznacznie.
- Najwidoczniej zołza uznała, że równowaga musi zostać zachowana. Dla każdego piekielnika wypada jeden anioł - padła wypowiedziana leniwym tonem odpowiedź.
- Ale jakąś broń dostanę nie? - spytał, a Dominique pokiwała na to głową i wskazała kciukiem na siebie. - Rozumiem obawy przed tym co może się stać gdy dac gnata piekielnikowi, ale obiecuję być grzeczny. W miarę. Hm… albo może po prostu nie rozrabiać jakoś mocno.
Brunetka przysunęła się nieco ku Lucowi i pochyliła odrobinę, kładąc ramię tuż obok Heena na kontuarze recepcji. Wyglądało to tak jakby w ostatniej chwili zmieniła zdanie i zamiast na ramieniu reportera, dłoń opadła na blat.
- Nie składaj obietnic jakich nie możesz dotrzymać. - Idealna twarz znalazła się nieco bliżej i Heen dostrzegł złote punkciki zatopione w zieleni oczu.

Tylko na moment nim objął ją i wpił się ustami w jej usta, a dłonią przesunął po plecach w dół, ku…

Przynajmniej tak działo się w jego głowie.
Otrząsnął się lekko.
- To zmykam wybrać sobie coś, czym w razie czego bardzo niegrzecznie złamię pewne obietnice. - Uśmiechnął się i na lekko miękkich nogach zmienił pozycję, która znamionowała zarówno dystans jak i chęć przysunięcia się bliżej. - Serio mówię o gnacie Dominique. Raz tam byłem nawet bez cyberware, nie chcę powtarzać doświadczenia.
Był pewien, że coś z jego marzeń na jawie zostało dostrzeżone przez dziewczynę. Widział to w jej oczach, gdy odsuwała się w dłoni dzierżąc tabliczko-podobną przesyłkę jak wszyscy inni. Najwidoczniej to po nią sięgała chwilę wcześniej.
- To nie do mnie zamówienie. - Wzrok brunetki powędrował w dół na czytnik a postawa i ton głosu straciły na tak silnej intensywności. Można było znów oddychać, a i puls zwalniał i pozwalał funkcjonować normalniej. - Jurek zapewne ci wszystko przekaże. - Ruchem brody wskazała w kierunku, gdzie znajdować się miał recepcjonista.
Kiwnął głową czując się jakby wynurzył się na powierzchnię po długim nurkowaniu. Z pewną ulgą i żalem jednocześnie. Z trudem oderwał od niej spojrzenie i skierował się do wspomnianego, aby pogadać z nim o broni na akcję w Chell.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172