Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-05-2017, 22:37   #1
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Mass Effect: Supernowa


Eden Prime od skolonizowania miał być dowodem dla ras Rady. Przykładem pokazującym, że ludzie potrafią żyć w zgodzie z naturą i dbają o nią, zaś takie postrzeganie było ludziom niezbędne. Głównie z przyczyn politycznych, gdyż od czasu pojawienia się na galaktycznej scenie rasa ta była postrzegana jako agresywna. I nic dziwnego, skoro przy pierwszym zetknięciu z pozaziemską cywilizacją doszło do wojny nazwanej przez ludzi Wojną Pierwszego Kontaktu. A starcia militarne nierzadko wywoływane są przez kobiety lub nieporozumienie. W tym przypadku kobiety nie miały tu nic do rzeczy.

Pech chciał, że padło akurat na turian posiadających najsilniejszą flotę w Drodze Mlecznej, lecz mieszkańcy Ziemi nie pozostali im dłużni. Tylko dzięki interwencji Rady ponownie zapanował pokój. Wiele lat upłynęło i wiele wydarzyło się od tamtej chwili, więc oprócz „poprawnych stosunków dyplomatycznych” sprawy między ludźmi a turianami układały się całkiem nieźle. Podobnie z asari i salarianami. Na tyle dobrze, że człowiek w ekspresowym czasie, jak na standardy galaktyczne, otrzymał stanowisko w Radzie. Co wzbudziło niechęć innych ras ubiegających się o to od ponad wieku.

Oczywiście stosunek batarian nie uległ znaczącemu polepszeniu. Wciąż, bez względu na przeszłość oraz niewątpliwe zasługi przybyszów z Układu Słonecznego, dla czworookich pozostają osobnikami, którzy zawłaszczyli sobie ich przestrzeń i nazywali ją Przestrzenią Przymierza. Batarianie, choć nie byli już tak agresywni, wciąż nie puszczali w zapomnienie dawnych konfliktów zbrojnych oraz poparcia Rady, jeszcze bez człowieka w składzie, dla Przymierza. Od tamtej chwili na Cytadeli nie było batariańskiej ambasady, a ludzkość w owej stolicy galaktycznej odgrywa coraz większą rolę.

Tak, widok człowieka w harmonii z lokalnymi ekosystemami był niezbędny. Teraz, po Wielkiej Wojnie, kiedy wiele planet wciąż podnosiło się z kolan, rola Eden Prime się nie zmieniła. Choć wojsko Przymierza Systemów odbudowywało, a raczej zbliżało się do jej końca, infrastrukturę planety, wciąż pozostała ona kolonią sztandarową. Małym kawałkiem raju. I trzeba był przyznać, że tak właśnie wyglądała.

Choć znacznie ucierpiał sektor rolnictwa, to wciąż agroturystyka przynosiła krociowe zyski, zaś pierwszy z owych dwóch ekonomicznych filarów kolonii miał się z każdą chwilą coraz lepiej. Akrologi natomiast ponownie dumnie wznosiły się ku niebu. Dość sporo zasługi miała w tym Mii Trust oraz jej zespół. W końcu nad odbudową pracowało kilka lub kilkanaście oddziałów. Oczywiście takie małe miasteczko jak Laurales otrzymało znacznie mniejszy przydział niż Constant. W stolicy pracowała cała armia. Dosłownie. Mniejsze z dwojga odzyskiwało formę na tyle szybko, iż oddziały były po kolei przenoszone ważniejszych miejsc. Ostatecznie tylko jeden dziesięcioosobowy oddział formalnie zamykał udzielanie pomocy ludności cywilnej.

Wszystko wyglądało już tak jak należało. Akrologi otoczone zielonymi polami i sadami oddane zostały mieszkańcom. Dzieło ludzi było świetnie wkomponowane w naturę, przez co konstrukcje wydawały się bardziej harmonizować niż odcinać od otoczenia. Filozofia „mniej znaczy więcej” przynosiła skutki.

Mia widziała wiele nieznanych jej gatunków zwierząt spacerujących w lasach, na polach czy w sadach. Miejsce tętniło zielonym życiem roślin, błękitem rzek oraz strumieni, beztroskim ruchem zwierząt. Tutaj nawet drapieżniki wydawały się łagodniejsze i bardziej pobłażliwe dla ofiar. Pomimo pracy niezwiązanej z wykonywanym zawodem dziewczyna doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że wielu z jej kompanów nie chciało wracać. Zakochali się w Eden Prime i Laurales. Widziała jak ociągają się z pakowaniem skromnego dobytku, który ładowali na Kodiaka z wyraźnym żalem.

- Czas do startu? – rzucił ostro Steven Johansson zmierzając pośród kładących się na wietrze traw do hangaru na parterze akrologu na obrzeżach. Wyglądał jak skandynawski gigant kroczący niewzruszenie przez zielone, wzburzone sztormem oceany. Stalowe oczy porucznika omiatały stan prac zdając się przewiercać przez pozory do samej głębi, gdzie z niezadowoleniem przyglądał się stanowi faktycznemu. Wiek wydawał się tutaj nie mieć znaczenia, ponieważ ledwie przekroczył czterdziestkę, a posiadał wiele cech żołnierza mającego taki staż pracy.

- Godzina, sir – odparł inżynier i pilot w jednej osobie Garetha Landa. W przeciwieństwie do pozostałych nie podniósł się na widok swojego dowódcy. Właściwie nie poświęcił mu nawet jednego spojrzenia zajęty przeglądem ich środka transportu. Choć brunet ze względnie krótkimi włosami spiętymi na szczycie głowy był rodowitym Walijczykiem, nie przypominał go zupełnie. Wyglądał bardziej na mieszankę Hindusa z Chińczykiem, czemu wyraźnie przeczył akcent.

Johansson skinął głową ze skwaszoną miną.
- Oddział, pół godziny dnia dziecka. Dwadzieścia minut przed odlotem chcę was tu widzieć odpryskanych i gotowych do startu. Odmaszerować.

- Idziemy do miasta? – zaproponował Josef Klenn, gdy tylko porucznik opuścił pomieszczenie. Był jedną z osób niepochodzących z Ziemi. Urodził się na Terra Novie. Chyba najbardziej ze wszystkich nie chciał odlatywać. Wszyscy doskonale znali zwrot „dzień dziecka” w wydaniu Johanssona. Zdarzał się codziennie, gdyż tą komendą kończyli pracę. „Dzień dziecka, odmaszerować” i można iść spać.

- Jasne, bawcie się wszyscy. Nie przejmujcie się Landem – odezwał się zrzędliwie Gareth wpatrując się w informacje na swoim omni-kluczu.

- Nie martw się, opowiemy ci jak było – skontrował David Erol z planety Ontarom w systemie Newton. Chwilę później musiał uchylić się przed lecącym w jego kierunku małym kawałkiem blachy, który brzęknął przy zderzeniu z podłogą. Jeszcze bardziej niepocieszony pilot wymamrotał coś pod nosem, a Erol wybuchnął koleżeńskim śmiechem. Aż mu się bruzda między oczami pogłębiła.

- Zostanę z Landem. Może trzeba będzie mu coś potrzymać czy poruszyć. Sam może sobie nie poradzić – dodała złośliwie Laura Santiago. Oficjalnie nie byli parą, lecz nieoficjalnie każdy wiedział co się dzieje między nimi. Johansson również to wiedział. Może nawet poznał ich tajemnicę jako pierwszy, ale nic nie mówił, póki nie przeszkadzało to w pracy. O dziwo Santiago pochodziła z Horyzontu w systemie Iera leżącym w Trawersie Attykańskim na pograniczu z Przestrzenią Przymierza*. Nie było żadną tajemnicą, że Horyzont nie żywił ciepłych uczuć względem sił Przymierza. W końcu sam Trawers Attykański i Układy Terminusa pozostawały poza granicami prawa Rady i nie były najbezpieczniejszymi rejonami. W szczególności Układy Terminusa.

- Zabawne – mruknął z przekąsem Gareth, lecz Mii zdawało się, że wcale nie miał nic przeciwko propozycji Santiago, gdy nagle do hangaru wpadł Johansson. W jego ruchach widać było pośpiech, ale szare oczy pokazywały, iż nie jest to miotanie się, lecz zorganizowane działania.

- Land! Ile czasu zajmie ci przygotowanie tej cegły do startu?

- Pięć minut, sir – odparł zdziwiony pilot. Pierwszy raz od dłuższego czasu spojrzał nie tylko na Kodiaka czy omni-klucz.

- Masz dwie. Reszta tyle samo na gotowość bojową i załadowanie do środka. Wykonać!




Porucznik miał przed sobą osiem osób siedzących czwórkami na przeciwległych, podłużnych ławkach mknącego w powietrzu promu. Tylko Landa miał nieco z tyłu po swojej prawej stronie. Czekała ich niespodziewana odprawa.
- Dostaliśmy zawiadomienie o nielegalnym lądowaniu okrętu w pobliżu Rozpadliny Langerstorma. Niewykluczone, że na jego pokładzie znajdowały się oddziały nieprzyjaciela. Alfa podejdzie od zachodu, Bravo od wschodu. Charlie będzie wspomagał z powietrza. Santiago, przejmujesz Bravo. Land, bierzesz Charlie, Krantz Deltę. Miller, Erol, Hetfield do Bravo. Klenn, Riedel, Trust ze mną. Utrzymujemy łączność radiową. Charlie poza akcją w gotowości, Delta solo na zwiad. Wszystko jasne? – wyrzucił z siebie porucznik rzeczowym tonem. Powiódł wzrokiem po wszystkich.

- Nie ma czasu na pierdolenie się, kapralu. Wal – odezwał się ponownie, kiedy tylko jego spojrzenie padło na szczupłego i dość niskiego Jamesa Millera, który na końcu języka miał pytanie chodzące po głowie większości.

- Dlaczego my się tym zajmujemy, a nie oddziały Eden Prime?

- Bo istnieje podejrzenie, że statek należy do Ra’Malena Taloga i jego sił – odpowiedział wprost porucznik bez najmniejszego zawahania. Zapadła cisza. Talog był bezwzględnym batariańskim terrorystą. Wraz ze swoją grupą porwał cywilny, ludzki transportowiec i po otrzymaniu części okupu wymordował całą załogę w bestialski sposób. Udało mu się umknąć przez przekaźnik masy. Rozczłonkowane ciała walały się po korytarzach, zaś przy wejściu na statek wisiały wszystkie głowy z wyłupionymi oczami. Batarianie wierzyli, że dusza uchodzi przez oczy do następnego ciała. Poprzez pozbawienie oczu miała ona być uwięziona w ciele. Przez długie lata ukrywał się w Układach Terminusa, gdzie nie sięgały ręce Przymierza.




Opuścili się na linach. Wzdłuż ścian rozpadliny gęsto porośniętych roślinnością. Ziemia musiała rozstąpić się na tyle dawno temu. Płaskie podłoże porośnięte było czymś przypominającym mech skrzyżowany z niskimi odmianami trawy. Ściany oddalone od siebie na szerokość czterech ludzi w całości pokryte były innym rodzajem formy życia bardziej zbliżonym do skrzyżowania mchu z porostem ukrytym pod gęstym grubym bluszczem. Gdzieniegdzie rosły niskie, lecz rozłożyste krzewy.

- Kapralu, idziesz ze mną na szpicy. Idziemy grotem – polecił Johansson, zaś rosły, śniady żołnierz z Australii natychmiast stanął po lewej stronie od dowódcy. Dylan Riedel o krótkich włosach zdradzających tendencję do kręcenia się i skórze koloru cappuccino, do którego barista dolał za dużo mleka zdradzały afrykańskie korzenie. Lub aborygeńskie.

Specjalista Klenn natychmiast ustawił się po lewej, nieco z tyłu względem Riedla. Szeregowa Trust zrobiła to samo po prawej stronie od Johanssona. Porucznik i kapral dysponowali jedynymi karabinami szturmowymi w grupie Alfa.

- Nasz cel jest oddalony o dziesięć minut drogi głównym kanałem rozpadliny. Trust, zachowaj spokój i rób co mówię. Prawdopodobnie nie będziemy mieli żadnych osłon, za którymi będziemy mogli się skryć w przeciwieństwie do przeciwnika. Dlatego ja i Riedel kładziemy ogień zaporowy. Ty niczym się nie przejmujesz. Oddychasz, spokojnie i bez fuszerki celujesz, a dopiero potem strzelasz. Naciśnięcie na spust jest ostatnim, co musisz zrobić. Ale przede wszystkim robisz co mówię. Spanikuj choć raz, to przez miesiąc będziesz musiała czyścić klozety pokładowe własną szczoteczką do zębów.

Johansson rzadko tyle mówił, a jeśli już to zwykle przedstawiając sytuację na odprawach. Sam był jak głaz podczas sztormu, całkowicie niewzruszony. Przynajmniej takie sprawiał pozory, gdyż nikomu z załogi nie udało się przejrzeć porucznika niezależnie jak długo ludzie z nim pracowali.

- Bravo w gotowości – w hełmach rozległ się meldunek Santiago, zaś chwilę później gotowość potwierdził również Land. Wyruszyli równocześnie z drugą grupą. Kręta rozpadlina miejscami rozszerzała się, miejscami rozgałęziała odchodząc w różnych kierunkach. Ile z węższych pominęli można było tylko zgadywać, ponieważ niektóre były niemal całkowicie zasłonięte przez bujną roślinność.

- Delta na miejscu. Wiszę statek i… dwunastu… trzynastu… nie, szesnastu batarian. Szefie, siedemnastu, widzę Taloga. Proszę o pozwolenie na zdjęcie celu – zakomunikował Krantz.

- Odmawiam.

- Zrozumiałem. Zaczęli wyładowywać jakieś skrzynie. Cholera wie co w nich jest, są nieoznaczone. W kokpicie nie ma pilota – kontynuował jednoosobowy oddział.

- Dopiero zaczęli? Obserwuj rozwój sytuac...

Nagle Riedel zatrzymał się.
- Stójcie! Ani kroku! Wlazłem na minę...

- Bravo, zatrzymać się! Natychmiast! Teren zaminowany. Obejrzyjcie czy nie macie niczego pod stopami – rozkazał szybko Johnsson.

- Cholera. Przyjęłam.

Mia kucnęła delikatnie i rozgarnęła rośliny pod jedną, a następnie pod drugą stopą. Niczego tam nie było. Najwyraźniej Johnssonowi i Klennowi również się poszczęściło, ponieważ ruszyli z miejsca uważając na każdy krok.

- U nas czysto – odezwała się Santiago.

- Klenn, bierz karabin od Riedla. Riedel, weź pistolet Klenna. Trust, zajmij się bombą.

Wymiana nastąpiła błyskawicznie. Porucznik i specjalista ostrożnie wysunęli się naprzód gotowi ogniem zaporowym osłaniać towarzyszy. Kapral stał z pistoletem wycelowanym w tę samą stronę.

*Mapa polityczna galaktyki
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 24-05-2017 o 16:49.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 03-06-2017, 14:03   #2
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Pierwsza misja. Jej pierwsza misja i wylądowała w miejscu takim jak Eden Prime. Powiedzieć, że była w czepku urodzona to chyba za mało. Teraz jednak miała opuścić to cudowne miejsce, nad którego odbudową spędziła ostatnie trzy miesiące, od momentu w którym dołączyła do oddziału Steven’a Johansson’a. Dowódca od samego początku budził w niej szacunek i zwykle nie miała najmniejszych problemów z wykonywaniem jego rozkazów. Jedyne co ją drażniło to to, że niekiedy zdarzało mu się traktować ją jak dziecko. To, że był od niej dwa razy starszy i miał wyższy stopień wcale tego w jej oczach nie usprawiedliwiało. No ale chyba by ją trafiło, gdyby miała się komuś zwierzyć z tych myśli. O nie, nie było o tym mowy.
Reszta oddziału także jej do gustu przypadła, przez co właściwie nie miała ani jednego, złego wspomnienia z pobytu na Eden Prime i w Laurales. Co prawda nie do końca dogadywała się z Millerem, głównie dlatego że za często zrzędził, za to całkiem nieźle jej szło z Klenn’em i Erol’em. Na nich zawsze można było liczyć jeżeli chodziło o rozluźnienie sytuacji, o zabawę, o śmiech i ogólnie pojęte sprawy niezwiązane z obowiązkami. I nie żeby obaj wymigiwali się od nich jak się dało ale zwyczajnie mieli do nich zdrowe, przynajmniej wedle Mii, podejście. Przecież nie można było być wiecznie poważnym i skupionym. No, chyba że się było Johansson’em. Względnie Landem, ale on zdawał się żyć w zupełnie innym świecie, do którego wstęp mieli tylko porucznik i Santiago.



Kolejną osobą, z którą szeregowa Trust nawiązała dobre relacje był Riedel. Chociaż określenie “dobre relacje” nie do końca określało to co ich łączyło. Już w pierwszym tygodniu Mia odkryła w nim bratnią duszę. Podobnie jak ona był typem spokojnego faceta, który wszystko co mu los zsyła przyjmuje z uśmiechem na ustach. Szybko też stało się jasne że i jemu obecność nowego członka oddziału, do tego młodszego od niego o dobre dziesięć lat, wcale nie przeszkadzało. Mogli ze sobą gadać o wszystkim lub nie gadać wcale, wykonując robotę w zgodnej, nie ciążącej nikomu ciszy. Miał dryg do zwierząt, co strasznie się jej podobało. Często też opowiadał o farmie, na której się wychował, a która przypominała jej miejsce, z którego sama pochodziła, chociaż wujostwo zajmowali się głównie uprawą, a nie hodowlą.
Sama Mia nie lubiła zagłębiać się w życie, które za sobą zostawiła. Nie żeby było złe czy coś. Zarówno ciotka Victoria jak i wujek Lars byli porządnymi ludźmi, którzy zajęli się nią z troską i wychowali jak własną córkę, której nigdy nie udało się im dorobić. Farma jednak nigdy nie była dla niej miejscem, które mogła nazwać domem. Nie pasowała tam, więc gdy tylko nadarzyła się okazja ku temu by ją opuścić, natychmiast z niej skorzystała. Jej opiekunowie na szczęście nie zamierzali jej powstrzymywać uznając, że powinna rozwijać swoje umiejętności. W ten sposób trafiła do Akademii Grissoma, a po niej do akademii wojskowej.
Pójście w ślady rodziców odpowiadało jej znacznie bardziej niż troska o to czy plony obrodzą i jaka pogoda będzie następnego dnia. Ten świat zwyczajnie jej nie pasował. W przeciwieństwie do tego, co robiła teraz, gdy już zakończyła naukę i świat stał przed nią otworem. Na samą myśl o ty, że miałaby teraz zajmować się domem wraz z ciotką, zamiast poznawać nowe gatunki zwierząt i roślin, poznawać nowych ludzi, nowe miejsca… Cóż tu dużo mówić, na samą myśl ciarki ją przechodziły.

Podobnie jak przeszły ją na wieść o ich nowym zadaniu. Luźna atmosfera, która towarzyszyła planom ostatniego wypadu do miasta, prysła niczym bańka mydlana. Wszyscy w jednej sekundzie zaczęli przygotowywać się na możliwość zbrojnego starcia. Mia także, czując przy tym jak serce zaczyna walić jej w piersi na przyspieszonych obrotach. Zaraz jednak poczuła uspokajający dotyk dłoni na ramieniu. No tak, przecież ćwiczyła takie akcje wręcz do znudzenia, pewnie że sobie poradzi, nie było się czym tak podniecać… Tak, może kiedyś dojdzie do tego poziomu ale póki co było jej do niego daleko.
Odprawa wcale jej nie uspokoiła. Jak pozostali, także i ona słyszała o Talogu, a co za tym szło domyślała się, że jeżeli to faktycznie o niego chodzi to nie obejdzie się bez wymiany ognia. Wymiana ognia z kolei oznaczała rany i czyjąś śmierć, bo nie była na tyle naiwna żeby sądzić iż jedna i druga grupa ograniczą się do obezwładniania czy strzałów w nogi. Teoria, a nawet ćwiczenia, przestały wydawać się wystarczające. Praktyka… Ile to razy z kolegami w akademii snuli opowieści o tym jak to będzie gdy nadejdzie chwila, w której akcja nie będzie symulacją. Te wszystkie przechwałki i śmiechy jakoś przestały być śmieszne teraz, w obliczu prawdziwego życia.

Na słowa porucznika odpowiedziała tylko cichym
- Przyjęłam.
Nie miała zamiaru robić niczego bez jego rozkazu. W tym panikować, chociaż to mogło się okazać dość trudne. Ukradkowe spojrzenie rzucone na pozostałych dodało jej nieco pewności siebie. Będzie dobrze, wmawiała sobie, siląc się nawet by odpowiedzieć na uśmiech Dylana i oczko, które puścił jej Josef. Oczywiście obecność porucznika także dodawała odwagi. Był jak skała o która można się było oprzeć, wiedząc że ani drgnie. Nie mogła go zawieść. Nie mogła zawieść ich wszystkich.
Okazja do wykazania się nadarzyła się nawet wcześniej niż się spodziewała. Nie wzbudziła jednak w Mii entuzjazmu, a wręcz przeciwnie, na kilka sekund jej serce wręcz stanęło. Mina? Dylan i mina? Próbowała przetrawić tą informację przez co czas jej reakcji na rozkaz był zdecydowanie poniżej krytyki. Ocknęła się jednak musiał jej powtórzyć co ma robić. Pewnie, ukryć opóźnienia nie było jak, ale gdy już przystąpiła do działania, jej ruchy były pewne i szybkie. W końcu chodziło o życie kogoś, na kim jej zależało. I nie chodziło tu o to, że dla pozostałych starałaby się mniej, ale jednak…
Nie patrząc na Dylana skupiła się na minie. Był to standardowy okaz, z którym wielokrotnie miała do czynienia na ćwiczeniach. Z tego też powodu zmusiła umysł, żeby myślał o całej sytuacji właśnie w pryzmacie ćwiczeń. Ćwiczeń, które koniecznie musiała zaliczyć, bo innej opcji zwyczajnie nie było, a nawet jeżeli to uznała za stosowne nie brania jej pod uwagę. Z dostępnych jej opcji poradzenia sobie z tematem, wybrała techniczną. Wciąż czekała ich walka więc logicznym było oszczędzanie sił, szczególnie gdy problem dało się rozwiązać w inny sposób. Nie chciała żeby w kluczowym momencie okazało się, że nie jest w stanie wesprzeć reszty oddziału bo zmarnowała energię na coś, co spokojnie dało się zrobić bez jej marnowania. Przede wszystkim należało zbadać minę omi-kluczem, co też zaraz zrobiła, wiedząc, że każda kolejna sekunda zwiększa szansę na to, że zostaną wykryci przez przeciwnika i zaatakowani. Informacje, które otrzymała pozwoliły zidentyfikowanie zapalnika i na obranie właściwych podzespołów, które następnie należało przeciążyć. Nic prostszego gdy się miało do czynienia z miną treningową. Ta nie była treningowa i w dodatku stopa, która ją przygniatała, należała do kogoś bliskiego Mii. Utrudniało to właściwie wszystko, w tym opanowanie drżenia dłoni trzymającej omi-klucz. No ale przecież nie mogła się wycofać. Czuła na sobie spojrzenia całej trójki, chociaż nie unosiła wzroku by sprawdzić czy to tylko jej wrażenie. Pewnie było to jedynie wrażenie, bo jako wyszkoleni żołnierze ze stażem znacznie dłuższym niż jej, z pewnością zamiast nad nią wisieć, obserwowali otoczenie wypatrując przeciwnika. Jedyny słaby punkt stanowiła ona i w tej chwili ta świadomość ciążyła jej wyjątkowo mocno. Ktoś bardziej doświadczony już by sobie z tym poradził. gdyby mieli tu Landa to już by ruszali dalej. Niestety, mieli ją…

Wdech i wydech… Licząc powoli do dziesięciu, przeprogramowała minę ustawiając większe zapotrzebowanie energii dla wybranych wcześniej podzespołów. Użyła ilości, której ją nauczono i którą stosowała na ćwiczeniach praktycznych. Czas który minął od opuszczenia akademii był na tyle krótki, że wszystkie dane miała wciąż w głowie i mogła z nich korzystać nawet przez sen. W tej chwili wolałaby, żeby to był właśnie sen z którego zaraz się obudzi by ponownie rozpocząć ten dzień z nieco innym scenariuszem. Wiedziała też jednak, że prędzej czy później musiała stawić czoła rzeczywistości i że nie musiała ona być wcale taka jak na ćwiczeniach. Doświadczenia nie wynosiło się z bezpiecznych, kontrolowanych symulacji. Wynosiło się je z bolesnych pomyłek i okraszonych cierpkim posmakiem śmierci, zwycięstw. Mając nadzieję, że tym razem będzie to po prostu błogie uczucie ulgi, aktywowała program.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172