Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-11-2017, 11:22   #71
 
Ganlauken's Avatar
 
Reputacja: 1 Ganlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwu
Przed wejściem na scenę saksofonista zawsze i w milczeniu przeprowadzał monolog z nieżyjącym już mentorem. Gdyby nie Josh, parałby się teraz naprawą samochodów, a w najgorszym przypadku leżał sześć stóp pod ziemią obok matki. Każdy występ czy to mniejszy, czy większy to podziękowania i prośba o dodanie otuchy. Napędzany tą mistyczną siłą, był w stanie przenosić góry.
Stał w milczeniu przysłonięty zasłoną holo. Wziął kilka głębokich oddechów, czekając na rozpoczęcie spektaklu.
- Przed wami… Mass Æffect. - powiedziała Fistbaby.
No i się zaczęło, sądząc po minach publiczności, oprawa Chrisa działała, jak należy. Jego gra, to majstersztyk sam w sobie. Ciężko jest spotkać perkusistę, który byłby tak równy co do milisekundy. Z dopalaczami lub bez on był geniuszem garów. Cały ich zespół to jednak grupa indywidualistów z ponadprzeciętnym talentem. Mimo iż traktował to jako zabawę i sposób na zarobienie dodatkowych zielonych, to jednak lubił być z nimi. Kochał te wariackie koncerty.
Nadchodził moment, w którym JJ włączał się do gry. Złapał głęboki wdech i powolutku zaczął wypuszczać powietrze w ustnik, z początku wolniej by dźwięk zaczynał się cicho, jakoby gdzieś w oddali. By na końcu uderzyć z potężną siłą. Jego sceniczne walki ze skrzypaczką to jedna z tych rzeczy napędzająca koncerty. Gdy słyszał, jak De Sade próbuje improwizować, dawał jej do tego przestrzeń. Mogła zwalniać, przyspieszać i on się do tego dostosowywał. Oczywiście koncert to nie solowe popisy każdego z członków zespołu, ale wspólna zabawa. Także, gdy Anastazja zaczynała przesadzać, podciągał intonację, dając jej znak, że czas na zmianę. Wtedy to on wchodził w trochę inne ramy, niż zagrali na płycie. Dla niego każdy koncert powinien być inny. Odgrywanie kawałków jak z płyty było jak granie z playbacku, tyle że na żywca. Tutaj przeciągnął dźwięk, tam totalnie zmienił oktawę. Jednak nigdy tak, aby reszta zespołu mogłaby się przez to pogubić. Gdy kończył swoją partię, łapał kilka głębokich oddechów, wycierał pot z czoła i czekał na kolejną sekcję, w której miał brać udział. Zabawa trwała w najlepsze, a on jak ta szara eminencja, ciągle ukrywał się w cieniu. Czasami się z niego wynurzał, aby publiczność mogła co najwyżej zobaczyć zaciemniony obraz jego sylwetki, ale to, co było dlań najważniejsze to instrument i muzyka, on był tylko przekaźnikiem.
Dźwięk saksofonu był jak epitafium dla tytułowego buntownika, którego krzyk gasł wraz z ostatnią jego nutą. Chris dał za pomocą konsoli info Siergiejowi, aby ten wygasił światła dając ciemną strefę na Rebela, jednocześnie wyłączył holo reklam i innych obiektów z jakimi Billy śpiewem, zespół muzyką, a publiczność krzykiem walczyła przez cały utwór. Jakby ostatecznie wygrali, a Rebel Yell odchodził spełniwszy swe zadanie.
“Rebel Cry” był tym czego ten koncert teraz potrzebował, przekaz trafiał w samo serce części widowni pochodzącej z “gorszej” połowy społeczeństwa i wzbudzał niepokojące ciarki u drugiej. Tysiąc osób wykrzykiwało razem z nimi refren a wiele śpiewało cały tekst, udawało że wali rękami w niewidzialne bębny lub gra na niewidzialnych gitarach. Bliżej lokomotywy rozkręcił się nawet okręg pogo.
Dwa energiczne utwory zagrane zaraz po sobie zatarły pamięć o powitalnym faux-pas. Artystom w końcu zawsze więcej się wybaczało, ich przyrodzonym prawem było czasem pleść co ślina na język przyniesie. Stację metra znów wypełniły brawa a najwięksi fani w pierwszych rzędach wyli dziko. Między nimi powiewała flaga z napisem “Mass Æffect <3 from Portland” trzymana przez parkę, która pokonała dziś dla nich sześćset trzydzieści mil.
Następne na setliście było "Holophone Love" Saksofonista uwielbiał grać ten utwór. Szczególnie gdy wcześniej grali szybkie łamańce, przy których nie raz brakowało mu tchu w płucach. Wreszcie jego instrument mógł pokazać swoją romantyczną stronę. Delikatne dźwięki, długie nuty, wolne tempo. Z rzadka jakieś wariacje.
Nie on był tu bohaterem, ale to on tworzył zgrabne tło dla całej opowieści.
 

Ostatnio edytowane przez Ganlauken : 15-11-2017 o 13:31.
Ganlauken jest offline  
Stary 15-11-2017, 14:04   #72
 
Selyuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Selyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputację
Na dachu wagonu nie było wiele miejsca, Howl jednak postąpiła symboliczny krok - lub też pół - do przodu. Zazwyczaj biała męska koszula była charakterystycznym elementem jej stroju, teraz jednak była ubrana na czarno. Czarna koszula, skórzana dopasowana kamizelka i spodnie - wyglądała z nich wszystkich chyba najpoważniej, i nawet jedna skórzana rękawiczka bez palców nie przełamywała tego wizerunku.
Tę dłoń w rękawiczce uniosła właśnie w górę, z palcem wskazującym wycelowanym w niebo.
- Chciałabym podziękować naszym przyjaciołom z Portland za to, że są dzisiaj z nami. Tacy fani - opuściła rękę i wskazała na nich po kolei - to prawdziwy skarb! Czy jest jeszcze ktoś spoza NoCal? Ręka w górę! - okręciła się trochę, rozglądając po widowni.
Uniosło się w sumie kilkanaście rąk. Nie dużo, ale koncert ogłoszony został przecież wczoraj wieczorem.
- Reno, Nevada! - zawołał ktoś, na co odpowiedziało kilka głosów:
- L.A.!
- Warsaw, Poland! - nie znali takiego stanu jak Poland, ale po chwili skojarzyli, że był to stan w Europie, z którego pochodzili przodkowie Boba Klavinskiego. Polacy nie mieli szans dotrzeć tu specjalnie na koncert, więc zapewne byli to turyści.
- Wow, super że jesteście! - Howl do nich pomachała. - Dziękuję też wam wszystkim, z Frisco i okolic - podjęła Howl. - pamiętajcie, że to miasto zawsze będziemy kochać najbardziej, gdzie by nas nie wywiało, tu jest dom! Następny utwór, a przynajmniej jego początek... - ściszyła nieco głos i ogarnęła całą publiczność spojrzeniem, łącznie z ostatnimi rzędami. - Zawsze sprawia że myślę o kimś, kogo poznałam właśnie w tym mieście. Wszyscy pamiętacie, gdzie byliście tamtego feralnego dnia sześć lat temu, prawda? - Pozwoliła, by głos lekko jej zadrżał. - Ja pamiętam, jak trzymałam go kurczowo za rękę, pamiętam chłopca, którego potem pochłonęła ziemia. To utwór między innymi o tęsknocie. Pozwólcie że zadedykuję go tym, którzy zaraz usłyszą go po raz pierwszy. Holophone Love!
Cofnęła się i spletła dłonie na gitarze.
- Woohoo! - rozległo się z pierwszych rzędów.
- Rest in peace, Garry! - ktoś przywołał imię bohatera tej współczesnej ballady.
- Rest in peace. - Podchwyciła jeszcze Howl, głosem głębokim i przepełnionym smutkiem.

Zgasły światła… wszystkie poza tymi, w których blasku znajdowała się Liz. Reszta stacji pogrążyła się w niemal całkowitej ciemności, nie licząc coraz liczniejszych światełek trzymanych w uniesionych dłoniach holofonów i paru płomyków zapalniczek.

W tle pogrywały klawisze. Ciche drżące tony jak krople deszczu uderzające o szybę. Do tego cichy szmer talerzy. Liz milczała.
Odezwały się skrzypce ciągnąc swą melodię łagodnie i spokojnie. A Liz zaczęła śpiewać.

Hallo, kochanie… gdzie jesteś?
Obudziłam się bez ciebie…

Zwrotka śpiewana zmysłowym głosem powoli wibrowała w powietrzu, spojrzenie Liz obejmowało zaś całą salę. Jakby skupiało się na każdym z nich. Jakby każdy z nich był odbiorcą jej “holofonu”.
W tle Sully nie włączał nic. Ta ballada nie była kompatybilna z wydumaną oprawą holograficzną, tu nie miało to żadnego sensu, toteż Chris nic nie włączał poza… emiterami dymu. W mocnym półmroku zamiast wizualizacji publiczność zaczęła spowijać mgła, bardziej namacalna niż efekty holo, oraz dodająca klimatu balladzie.

Howl, jak zwykle na scenie, nie bała się improwizacji. Podobnie jak JJ i Liz, nie wierzyła w granie utworu dokładnie w takiej formie jaka znalazła się na albumie. Chyba by oszalała gdyby musiała się trzymać ściśle linii melodycznej.
Gdy Liz zaczęła śpiewać, zaczęła jej towarzyszyć, jak najbardziej naśladując jej barwę głosu, tempo, nawet charakterystyczne sztuczki - tyle że o sekundy później, ciszej, bardziej matowo, tak że brzmiało to trochę jak echo, trochę jak wciąż jeszcze używany przy nagraniach overdubbing.

Odpowiedzią na wyśpiewywane słowa było solo saksofonu, pieszczące uszy nutami jak język kochanka. Kolejne zwrotki przeplatane były tęsknymi solówkami saksofonu z klawiszami, talerzami i skrzypcami robiącymi za tło.
Kolejne… coraz bardziej intymne zwrotki.

W ostatniej z nich “echo” Howl przestało powtarzać dokładnie ten sam tekst co Liz, coraz bardziej się z nim rozmijając.
- Wiem, że się ukrywasz... - zaśpiewała Delayne.
- Wiem, że się ukrywasz… - powtórzyło echo.
- … I nie mogę naprowadzić ich na trop - dokończyła zdanie Liz.
- … I nie mogę dłużej tej rozłąki znieść! - zaśpiewała Howl.
- Wiem, że cię ścigają...
- Wiem, że cię ścigają...
- … I musimy cierpliwi być.
- … Lecz chcę przy twoim boku być!
Ta jakby bijące się myśli nawiązywały do prawdziwej historii Garry’ego Calahana, którego namierzono właśnie śledząc jego holofoniczne rozmowy z żoną.

Nagle ten jazzowy klimat, przerwało wejście gitary Howl. Teraz zaś jej głośna i dramatyczna solówka zburzyła całe dotychczasowe tempo utworu i była wyraźnym kontrapunktem, wspierana przez Sully’ego wyżywającego się na perkusji. Dziś grała wyjątkowo ostro, dźwięki które wydobywała z gitary brzmiały jak nigdy do tej pory brudno, surowo. Istny "Helter Skelter" w jej prywatnym wykonaniu. Mniej więcej w połowie wydłużyła solo, wplatając krótkie fragmenty ich wcześniej tego dnia zagranych utworów. Wszystko płynnie, z jednym powracajacym motywem muzycznym w tle.
W końcu utwór przerwał głośny krzyk Liz.
- Garry!
Wszystko ucichło.
Zgasło ostatnie światło, te które oświetlało Liz, a z głośników poleciał oryginalny komunikat policji:

“Dziś w godzinach południowych na autostradzie międzystanowej, Psycho Squad dopadł Garry’ego “Red'a" Calahana. Znanego w San Francisco działacza społecznego, weterana wojennego i osobę znaną z brutalnych ataków na pracowników rządowych i korporacyjnych. Podczas próby ujęcia pełen wszczepów Garry dostał ataku cyberpsychozy zabijając dwóch funkcjonariuszy rządowych i czterech policjantów. Wezwany Psycho Squad zdołał unieszkodliwić szaleńca dopiero po wymianie ognia trwającej pół godziny. Calahan zginął postrzelony śmiertelnie z granatnika. Pogrzeb odbędzie się po autopsji dnia…”

Pierwszy wolniejszy (poza końcówką) utwór tego dnia bynajmniej nie uśpił publiczności, raczej dał jej trochę wytchnienia i wprawił w zadumę. Ludzie lubili piosenki opowiadające jakąś historię, zwłaszcza gdy z jej bohaterami mogli się jakoś utożsamiać. A Garry’ego “Reda” Calahana zwano nawet cyberpunkowym Robin Hoodem, choć jego metody walki z korporacyjnym establishmentem były kontrowersyjne i brutalne. Niemniej ów runner był legendą, jednym z tych przestępców, którym kibicuje się w ucieczce przed policją i dla wielu swoistym idolem. Taką historię niełatwo było w kilka minut dobrze opowiedzieć, lecz opowiadając ją przez pryzmat rozmów holofonicznych Garry’ego z żoną, Billy stworzył liryczny majstersztyk. W wykonaniu dwóch wokalistek utwór ten był ściskającą za serce współczesną balladą.
Reakcja widowni była stonowana, ale raczej przez klimat utworu niż przez brak aprobaty dla wykonania. Tym razem nie było dzikiego wycia i okrzyków, lecz brawa trwały bardzo długo.
A wśród publiczności dostrzegli grupkę Los Locos, którzy w trakcie piosenki przeciskali się przez tłum do wyjścia z klubu, ale się zatrzymali. Zapewne na polecenie swojego brodatego szefa, który nawet kiwał z uznaniem głową i oszczędnie bił brawo.

Howl jako strażnik setlisty, która miała tego wieczoru dwa płynne elementy, skorzystała z chwili względnej ciszy aby zasugerować do zespołu: “Strata?”. Popatrzyła po kolei po wszystkich, miała wrażenie, że pociągną spokojnie jeszcze jeden kawałek. Jednak Liz wykonała uniwersalny, wykorzystywany kiedyś w trakcie meczy - i zaadaptowany przez nich - gest oznaczający przerwę. Howl skinęła głową. Nie miała zamiaru nikogo cisnąć, nawet jeśli bała się że w przypadku Liz bardziej adekwatny byłby gest pudrowania nosa.
Ruszyła za to powoli w kierunku Anastazji, kilka kroków od niej zatrzymała się i skłoniła przed nią, sugerując że oddaje jej pałeczkę. Ich fani mieli powód by wiedzieć, co to zapowiada.

Światła na scenie przygasły, jedyny snop niebieskawej poświaty otulał ciało drobnej skrzypaczki, która ruszyła w stronę krawędzi sceny.

W tym samym czasie Howl powoli skierowała się w stronę swojego stanowiska startowego. Kiedy wymijała Anastazję, niby od niechcenia uniosła rękę, jakby chciała pogładzić ją po twarzy. Jej dłoń jednak zatrzymała się o centymetry od celu. Howl uśmiechnęła się na wpół przekornie, na wpół kpiąco, po czym już nie zwracając uwagi na skrzypaczkę podeszła do Liz.
- Chris, dasz nam trochę tej przytulnej niewidzialności z wcześniej? - odezwała się przez komunikator.
- Okey, włączam barierę wewnętrzną - odpowiedział majstrując przy holokonsolecie. W Matris grał pod koniec, ale nie było potrzebne aby był widoczny. Scena należała do Anastazji. - Tylko musicie tu się do mnie przytulić jak na starcie Diversa.
 
Selyuna jest offline  
Stary 15-11-2017, 14:33   #73
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Vandelopa podeszła na skraj wagonika i usiadła na rogu dachu, patrząc w dół na rozradowanych fanów.

- Choć zdarzają się heroiczne odejścia, to śmierć nigdy nie jest dobra... - zaczęła mówić do umieszczonego na policzku mikrofonu tonem pijackiej pogawędki. Wydawało się, że pojęcie tremy jest jej zupełnie obce a cały ten tłum traktuje jak jednego rozmówcę - Śmierć w imię sprawy, śmierć męczeńska, nawet śmierć w imię innego życia... Śmierć to zawsze Strata... Pamiętajcie o tym. Nawet gdy będziecie w największym dołku, pamiętajcie. Każdy z nas bowiem ma w sobie pierwiastek bogini-matki. I jeśli ten pierwiastek, ta mała iskierka zniknie z tego świata. matka zapłacze. Bo bogini-matka zawsze płacze po swych dzieciach. Płacze... krwawymi łzami.
To rzekłszy ujęła w dłonie skrzypce i zaczęła grać smętną melodię będącą wstępem do najprostszego i chyba jednego z bardziej klimatycznych utworów zespołu - Matris Cruentum (w wolnym tłumaczeniu Krwawa Matka lub Matka Krwawiąca). Czysta muzyka bez żadnych wzmocnień czy dodatkowych efektów muzycznych popłynęła z głośników.
[MEDIA]http://farm3.static.flickr.com/2802/4384423447_286a7bc562.jpg[/MEDIA]
De Sade podniosła się i jakby zapominając o publiczności zaczęła gibać się ze swoimi skrzypcami, jak gdyby to one były dzieckiem nad którym artystka płacze.
Tak wykonała kilka pląsów, by nagle zatrzymać się przy mikrofonie Liz.
- Matris! - powiedziała głośno i wyraźnie Vandelopa, a jej sylwetkę oświetliło oślepiająco jasne światło.
I wtedy się zaczęło.

Sully odpalił przygotowane na jeden z koncertów holo i na scenie zaroiło się od nieregularnych widm przypominających zjawy. Rozmywające się w powietrzu, ulotne, umownie jeno humanoidalne sylwetki... Lecz wciąż to Anastazja tkwiła w centrum uwagi. To co robiła ze skrzypcami, to jak “ludzkie” dźwięki z nich wydobywała, przypominające czasem słodki szept matki, a czasem jej płacz, to wydawało się po prostu niemożliwe. Jeśli ktokolwiek wątpił w kunszt skrzypaczki, Matris Cruentum był majstersztykiem jeśli chodzi o pokaz umiejętności de Sade.

Zjawy do tej pory obserwujące Vandelopę i pływające w powietrzu wokół niej jakby w szalonym tańcu, teraz zaczęły sięgać po nią, próbować zagarnąć dziewczynę. Anastazja jak zawsze żywiołowo tańcząca na scenie w czasie swojej szalonej solówki wymykała się im, ale nie to była jej największa broń. Wyglądało to jakby broniła się muzyką przed sięgającymi po nią koszmarom. Chris dał ON na puszczenie dymu, ale tak by emitery puszczały jedynie gęsty, kłębiący się przy samym dachu lokomotywy. Już po chwili wyglądało to jakby Anastazja tańcem i muzyką wymykała się holowidmom wśród gęstej pokrywy sięgającej jej powyżej kostek.

To przestał być koncert, teraz dla wielu osób to była magia (albo głupoty, dla tych, którzy jednak przyszli tylko po mocne pierdolnięcie). Z każdym tonem spirala emocji gry de Sade nakręcała się, coraz to nowe hologramy przenikały się i dołączały do pokazu kunsztu nie tylko skrzypaczki, ale także twórcy holo, który widział to jedynie na swojej konsolecie. Zazwyczaj w pewnym momencie spoglądali na siebie porozumiewawczo, ale teraz się nie widzieli po odpaleniu bariery skrywającej resztę grupy. Nie grali tego jednak pierwszy raz… Chris w pewnym momencie wyobraził sobie szeroki uśmiech de Sade i... stało się! Także wielbiciele ostrzejszego brzmienia poczuli to charakterystyczne drżenie w sercu, gdy do szalonej pieśni skrzypiec dołączyły mocne uderzenia w bębny. Choć wydawało się to niemożliwe - Chris i Anastazja nawet przy tak zawrotnym tempie melodii potrafili utrzymać rytm. Ani jedno ani drugie nie odstępowało choćby o ułamek sekundy i to nawet wtedy gdy Vandelopa umykająca przed holoprzesladowcami wiła się i skakała z jednego krańca wagonu na drugi, pochylając się niebezpiecznie nad fanami, by złapać jak najwięcej spojrzeń. Bo kto popatrzył w oczy de Sade przy tym utworze, ten musiał się w niej zakochać…
Dym z emiterów spływał po lokomotywie i rozlewał się dalej, już spora część najbliżej stojących fanów dołączyła do tego magicznego świata stojąc, lub tańcząc w nim po kolana.

Zaledwie 7 sekund jednak wystarczyło, by Anastazja po mistrzowsku zeszła z szybkiego tempa do balladowego snucia opowieści. O czym ona była? Chyba każdy sam musiał sobie odpowiedzieć na to pytanie. Hologramy powoli rozwiewały się, jeden po drugim.
- Matris... - cichy, słodki szept Vandelopy wkradł się w umysły fanów.
A po nim mocny głos Chrisa, jakby odpowiedź:
- Cruentum.
Kilka uderzeń w bębny i... koniec.

Anastazja ukłoniła się publiczności, która zaczęła wiwatować i bić brawo. A przynajmniej ta jej część stojąca bliżej sceny i składająca się z fanów zespołu, bo dla reszty bywalców Niewidzialnego Klubu było to pewnie zbyt dziwne i anachroniczne. Sporo obecnych tu osób pewnie pierwszy raz w życiu słuchało na żywo saksofonu i skrzypiec. Niektórzy jednak wyraźnie się zainteresowali, wstali od stolików i podeszli bliżej, zwłaszcza po wejściu bębnów, które trochę wtłoczyły grę De Sade w rytm bliższego im “łup łup łup”. Wiele osób filmowało ten niecodzienny spektakl holofonami a pod lokomotywą znów utworzył się krąg pogo i było to prawdopodobnie pierwsze w historii muzyki (nie licząc poprzednich wykonań Matris Cruentum) pogo pod grę skrzypiec.

W pierwszym rzędzie Oliver machając rękami i krzycząc nakręcał aplauz i wyraźnie zaniepokoił się gdy jakiś inny męski głos zawołał: - kocham cię! - w stronę Anastazji.

Rosalie też nie dane było zobaczyć twarzy wielbiciela skrzypaczki. Całkiem niespodziewanie straciła grunt pod stopami. Zaśmiała się tylko głośno i dała ponieść rękom szalejących pod sceną ludzi. Kirk i Han podali przekazali podniesioną tatuażystkę wyciągniętym rękom innych fanów i dziewczyna w peruce z niebieskich dredów popłynęła po tym żywym morzu spory kawałek, nim ktoś pomógł jej postawić stopy na ziemi.

Scena na lokomotywie była niestety zbyt wysoka na stagediving, bo inaczej Vandelopa pewnie sama byłaby już wśród fanów.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 16-11-2017, 16:03   #74
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Kiedy Howl chciała zmienić kolejność utworów Liz kategorycznie zaoponowała. Właściwie zaraz po geście „time” po prostu ściągnęła przez głowę pasek gitary basowej, odstawiła ją na stojak i skierowała się na tyły wagonika, na wąski pas podłogi za perkusją, gdzie zespół mógł choć pozornie zniknąć tłumowi z oczu, za postawioną przez Chrisa holograficzną barierą. Vandelopa błyszczała gdy reszta miała szansę odetchnąć. Liz się ten oddech ewidentnie marzył. Chwyciła bidon i wlała sobie strumień wody do ust. Piła łapczywie, wypłukała gardło, wypluła, zaraz potem odpaliła papierosa. Wzięła ledwie kilka sztachów, później puściła fajkę w obieg.
Zachowanie Liz na scenie niby nie odbiegało od normy, może dlatego, że Liz miała te normy dość szerokie. Zdarzało jej się robić na koncertach kompletny rozpierdol, to znowu potrafiła stać nieruchomo jak manekin i ograniczać ruchy do palców sunących po gryfie gitary. Dziś było coś pomiędzy. Z zewnątrz wyglądało to pewnie poprawnie, choć jeśli ktoś znał ją naprawdę dobrze to wiedział, że Liz nie daje z siebie wszystkiego, gdzieś po drodze zwyczajnie odpuściła. Nadal śpiewała świetnie, bo śpiewać potrafiła jak mało kto. Czysto gdzie trzeba, brudno gdzie trzeba. Z góry w dół, z dołu gładko ku górze. Miała szczęście, że posiadała taki głos, który odwalał za nią całą robotę, pchał się ludziom prosto do duszy czy tego chcieli czy nie.
Bas to już inna historia. Ten na ogół dawał radę, choć takie na ten przykład wprawne ucho JJ'a, którego Liz miała najbliżej za swoimi plecami, wychwyciło kilka potknięć i fałszywych nut, zbędnych nerwowości, które wkradły się w jej partie instrumentalne. Niby niuanse, które ginęły w całości dźwięków ale dla członków zespołu były jasno rozpoznawalnym sygnałem, że Liz się wkurwia, a Liz wkurwiona miewała niestety tendencję do robienia głupot.
Howl w sumie trochę to przeczuwała. Przejęła papierosa kiedy tylko Liz go podała, zaciągnęła raz ale głęboko, wypuściła powoli dym nosem.
- Co jest? - zagadnęła w końcu wprost, po wyraźnym rozważeniu kilku scenariuszy.
Liz przejęła fajkę, wzruszyła niemal niewinnie ramionami i uzbroiła się w minę „nie wiem o co ci chodzi”.
- Śpiewać ci się dalej nie chce? - Howl ciągnęła jednak niezrażona, obojętnym tonem. - Czy po prostu cię wkurwili?
- To, kurwa, Frisco! Ziemia się tu trzęsie! - Delaney uniosła do góry ręce jakby szukała potwierdzenia swoich słów u samego Boga. Niedopałek pofrunął w ciemność, wystrzelony z palców. - Tsunami i Hitler to może też moja wina?
Howl machnęła ręką.
- Wiesz Liz…. - Ja, co by daleko nie szukać, straciłem w trzęsieniu matkę i brata. Nie bardzo chciałbym, aby to się powtórzyło - rzucił Chris przesuwając palcami po holoekranie. - Luzuj, większość wie, że nie o to ci chodziło.
- To ogólnie jest specyficzna publiczność, wiedzieliśmy w co się ładujemy. - Howl wskazała w kierunku gdzie znajdował się tłum. - Teraz też jakoś nie spadają im majtki z zachwytu. Ej, mogę tu coś wcisnąć? - już wyciągnęła rękę. Rzadko kiedy była tak blisko stanowiska Chrisa i postanowiła to wykorzystać, ale zaraz dostała lekko pałeczką w dłoń od wyszczerzonego w uśmiechu perkusisty. - Ej no, dałbyś kiedyś coś wcisnąć! No ale nie, nie możemy grać pod publikę - zaczęła nieco zmieniać głos - na pewno będą bisy. Wyjdź z kółeczka, chomiku. Tak jak chciałaś, co?
Liz pokiwała głową, wcisnęła do ust jeszcze jedną strugę wody z bidonu, kolejną wlała za koszulkę na plecach.
- Wiem - odparła już trochę spokojniej. - Po prostu muszę sobie wyobrazić, że ich tu kurwa nie ma.
Spojrzała na widownię, ale ujrzała tylko lustrzane odbicie holograficznej bariery. Projektory były ustawione na pełną moc, więc zasłaniały wszystko w obie strony. Tymczasem Chris musiał już zasiąść ponownie przy perkusji, ustawiając hologramy dla szalejącej na przedzie sceny Anastazji, do której po chwili dołączył uderzając w bębny, lecz utrzymując barierę i pozostając niewidzialny dla publiczności. “Matris” to był praktycznie solowy popis De Sade.
- Myślałam że po to ci te okulary. - Howl poklepała wokalistkę po ramieniu. - Oni cię po prostu jeszcze nie znają, ja wiem że potrafisz każdego z nich rzucić na kolana. A jak nie to komuś słoń pierdnął w ucho i tyle.
Liz odpowiedziała jej oszczędnym uściskiem.
- Wracajmy.

“Matris Cruentum” dobiegło końca i po hucznych owacjach fani, po raz pierwszy tej nocy, zaczęli skandować:
- Mass Æffect! Mass Æffect! - wzywając resztę zespołu do powrotu na scenę.
Howl popatrzyła na JJa, Billa i Liz i zasygnalizowała im, żeby poczekali chwilę. Skoro ich wołali, to trzeba było jeszcze podsycić nastroje. Potem pokazała jeszcze gestem - JJ, jeden palec, Bill, dwa palce, Liz, trzy - kolejność w jakiej mają wrócić. Tak żeby wokalistka wróciła już w glorii chwały na samym końcu.
To był trochę hazard, ale zazwyczaj miała nosa do takich sytuacji.
Ruszyła przodem. Mniej więcej na środku wykonała słynny wśród muzyków gest, jakby nastawiała ucha.
- Nie słyszę was. - odezwała się. - Kogo wołacie? - Uniosła dłoń w górę, sygnalizując, żeby zrobili większy hałas. - Głośniej!
- Kocham cię! - zawołał znów męski głos, nie wiadomo czy do Howl czy znów do Anastazji czy może do ich obu.
Po chwili stację wypełniło znów skandowanie i muzycy mogli z zadowoleniem stwierdzić, że nazwę ich zespołu wykrzykuje większość obecnych w Niewidzialnym Klubie. Tłum zawył gdy zza hologramów wyłonili się kolejno JJ i Billy i wrócili na przód sceny. Wyraźnie dało się rozpoznać kobiece piski. Saksofonista też miał sporo fanek, może właśnie przez wzgląd na swoją tajemniczość i to że pozostawał zawsze w cieniu. Z publiczności poleciał w górę stanik a zaraz potem koronkowe majtki.
Powrót Liz zawsze wywoływał największy aplauz, tym razem był on trochę mniejszy niż zwykle, choć wciąż intensywny i nie było już mowy o żadnych gwizdach czy buczeniu. Ten koncert wciąż miał szansę być bardzo dobry. Czy legendarny? Być może, to była dopiero połowa.

Przerwa musiała przynieść jakiś efekt bo Liz, gdy tylko przerzuciła przez bark gitarę i doszła do mikrofonu wreszcie się odezwała.
- Z następnym numerem mam, prawdę mówiąc pewien problem. JJ wcisnął w jeden utwór taką dawkę emocji, że początkowo każda próba zaśpiewania go kończyła się dla mnie porażką. Mówiąc wprost, w okolicy refrenu zazwyczaj zalewam się łzami. Mam nadzieję, że dziś dam radę - ułożyła palce na strunach i przedłużyła moment ciszy. - Strata.

Po zapowiedzi tego utworu nie należało się spodziewać dzikich entuzjastycznych wrzasków. Rozległy się krótkie brawa, pojedynczy gwizd, gdzieś w głębi sali ktoś nie interesujący się koncertem zaśmiał się z czyjegoś żartu. Przy publiczności częściowo z przypadku i częściowo konkretnie już narąbanej lub naćpanej nie dało się tego zupełnie uniknąć. Ale poza tym zapadła pełna skupienia cisza.

"Strata" była zapewne najsmutniejszym dotychczasowym utworem Mass Æffect.
Utwór rozpoczęło tak jak zawsze intro - płacz dziecka, wolno otwierane drzwi do jego pokoiku, niespieszne kroki matki - na tyle sugestywne, że przywoływały obrazy kobiety podchodzącej do łóżeczka.
I spokojny, cichy śpiew Liz.
"Wiem skarbie, że cię boli, wiem"
Włączyły się skrzypce, każda nuta wydłużona, pełna melancholii.
"Nie mogę nic zrobić, by uśmierzyć twój ból"
Wszedł saksofon, dźwięki tym razem były łamane jak płacz dziecka opętanego bólem.
"Już wkrótce trafisz do nieba skarbie"
Saksofon oraz skrzypce zaczęły toczyć walkę dobra ze złem.
"Już wkrótce przestaniesz to czuć"
Oba instrumenty zamilkły, a pomiedzy Billym i Howl zwizualizowała się sylwetka kobiety trzymającej na rękach kilkuletnie dziecko wtulone w nią i nieruchome jak ona sama. W tym utworze, a raczej na jego początku, nawet Anastazja dawała sobie zwykle na wstrzymanie i tonowała się ze swoim scenicznym ADHD, ale wszyscy byli w ruchu, nawet jeżeli były to ruchy oszczędne jedynie uwarunkowane grą na instrumentach. Sylwetka kobiety kontrastowała przy tym upiornym bezruchem, niczym manekin stojący ze spuszczoną głową.

Perkusja zaczęła wybijać rytm, najpierw cicho i powoli, by następnie uderzać z niebywałą siłą. Doszły gitary, mocne miarowe uderzenia, akordy jak z piekła, a pod sufitem stacji to piekło rozpętało się na dobre. Sylwetki, które próbowały dorwać Anastazję w Maris Cruentum, teraz wirowały pod sufitem, ale bardziej wyraźne, bardziej ostre, bardziej demoniczne. Te dwa utwory były sobie bliskie. Matka Krwawiąca i Strata. Strata doświadczana przez matkę. Sully wykorzystał tu łącznik w holooprawie właśnie tych sylwetek, które teraz kotłując się pod sufitem jakby czekały na odpowiedni moment by spłynąć w dół i dorwać… no tym razem nie Anastazję.

Wokal tym razem był pełen bólu, bólu po stracie. Braku pogodzenia się z losem. Był w tym utworze pięknie wyeksponowany. Nostalgiczny i zawodzący, z partiami nasączonymi gniewem aż wreszcie żywą rozpaczą, ma zacięcie rodem z bluesa a nawet jazzu. Widać było, że Liz lubi i czuje ten kawałek, a kawałek z kolei lubi Liz, jest jakby napisany wprost pod jej głos i skalę, daje jej możliwość by pokazać pełnię wirtuozerię i talentu. Nawet to, że od pewnego momentu jej głos się lekko załamuje nie psuje obrazu całości, może nawet dodaje tekstowi autentyczności.

To chyba jedyny utwór, w którym Howl nigdy nie dołączała do Liz, czy to spontanicznie czy śpiewając swój tekst lub ozdobniki wokalne. Tak jest i tym razem - gdy światło pada na jej twarz widać, że gra na gitarze z zaciętym wyrazem twarzy, jakby zaraz miała zacząć płakać i była przez to trochę zła na siebie.

Wrócił saksofon, tworząc niebywałą plastyczną ścianę dźwięku, to zwalniając, to przyspieszając. Gitary były tu tylko tłem.
Ponownie wszystko ucichło.
Dźwięk saksofonu trwał dłużej, ale tym razem stracił swój gniewny żar. Uciekł jakby w otchłań, coraz ciszej i ciszej.
W tym samym czasie skrzypce Anastazji upomniały się o swój udział w utworze, w przeciwieństwie do saksofonu JJ'a zaczynając grać coraz szybciej i głośniej. Wróciły gitary. Potężne riffy jak sztorm pustoszący nabrzeże miasta. Sylwetka kobiety poruszyła się i zaczęła krążyć po scenie pomiędzy muzykami. Ręce miała już puste i obejmowała się nimi w geście czucia zimna, lub samotności. Demoniczne sylwetki krążyły już całkiem nisko, nad głowami członków zespołu.

Już wcześniej Howl dość swobodnie przemieszczała się po scenie, pomimo jej nietypowych rozmiarów i wymiarów. Teraz jednak wyjątkowo nie mogła sobie znaleźć miejsca. Ruchy ciała w trakcie gry, wcześniej zharmonizowane i płynne, teraz oddawały dyskomfort tkwienia w jednym miejscu. Jakby nie tylko poprzez grę, ale i tę oszczędną choreografię próbowała oddać wewnętrzny konflikt i pragnienie ułożenia się z losem.

Perkusista wyczyniał cuda, przejścia były bardzo mocno akcentowane, blachy trafiały w odpowiedni punkt.
Pomimo tak szaleńczej gry, każdy z instrumentów brzmiał selektywnie.
Pierwszy raz światło zaczęło oświetlać JJ'a, nie jego sylwetkę, bardziej sam instrument.
Utwór przeszedł w marsz, wolny rytm perkusji, gitary tworzące zapętlony motyw.
I to był ten moment, w którym saksofon zaczynał ogrywać swoją ostatnią partię. Instrument wydawał dźwięki pozwalające słuchaczowi wyczuć, iż główny bohater godzi się ze swoim losem.
Nadszedł kulminacyjny moment, instrumenty powoli cichły, a światła oświetlające muzyków zaczęły się ściemniać. Sully odpalił wizualizacje za która ktoś kiedyś rzekł mu, że jest chory. Nie mógł sobie odmówić tego tutaj, przy takim ułożeniu sceny gdy byli trzy metry nad publiką. Strata ryła baniak, to czemu nie po całości?
Publice w niektórych miejscach pojawiała się nagle wychylająca się dziecięca główka z miną przepełnioną bólem i rączki wyciągane w geście prośby o pomoc. O pomoc, której nikt nie mógł dać.
Po chwili pozostał już tylko saksofon, ostatnia niespieszna nuta. Ostatni promień reflektora w którym rozwiały się holosylwetki matki i zjaw nad głowami Mass Æffect. Dziecko już nie pojawiało się.
Nastała cisza.

Niewidzialny Klub prawdopodobnie jeszcze nigdy nie gościł tego typu muzyki. Grywały tu już kapele na żywo, lecz raczej serwujące nutę łatwiejszą w odbiorze niż te długie instrumentalne pasaże okraszone zadumą i smutkiem.
Nie wiadomo co myślał Niewidzialny Człowiek zapraszając ich dziś tutaj. Nie zaryzykowałby przecież raczej reputacji klubu jako najdzikszej imprezowni w mieście tylko po to by zadowolić Steve’a Silvera. Nie próbował wpływać w żaden sposób na setlistę, więc nie mógł się spodziewać, że Mass Æffect zagrają tylko bardziej przystępne kawałki. Ale Niewidzialny Człowiek sam przecież nie pasował do zwyczajowej atmosfery Niewidzialnego Klubu, tak samo jak ten utwór. Okazało się jednak, że rację miała FistBaby mówiąc, że Niewidzialny Klub się zmienia.
Reakcji publiczności na “Stratę” niemal do końca nie było sposób przewidzieć. W długiej chwili ciszy jaka zapadła po zamilknięciu saksofonu z dalszej części widowni padł zachrypnięty okrzyk:
- Spierdalać z tymi smutami!
Krzyczał jeden z trzech dużych, białych łysoli stojących z butelkami w rękach.
Lecz sekundę później podszedł do nich szef Los Locos wraz z obstawą i nachylił ku nim, coś mówiąc. Łysole jakby skurczyli się i potulnie odeszli dalej od sceny. Brodaty mafiozo spojrzał jeszcze na stojącą na niej Liz i ruszył ze swymi ludźmi do wyjścia.
Stację już od dłuższej chwili wypełniały oklaski. Podobnie jak po Holophone Love nie można się tu było spodziewać nie wiadomo jakiej owacji, lecz klimat muzyki i głos Liz zrobiły swoje. Mass Æffect dokonali niemożliwego: wprawili najbardziej szaloną imprezownię San Francisco w nostalgiczny nastrój.
- Jakie to jest kurwa mocne. - Rosalie, która jakiś czas temu zniknęła z zasięgu wzroku znajomych niesiona nad głowami tłumu przepchała się jakoś spowrotem do pierwszego rzędu. Ocierając z oka samotną łzę wcisnęła się między Arwanne i Kirka. Objęła ich ramionami i westchnęła głęboko. - W Niewidzialnym to chyba nikt ze wzruszenia jeszcze nie płakał - rzuciła przytulając się mocniej do przyjaciela, który objął ją czule i pogłaskał po błękitnej peruce.
 
liliel jest offline  
Stary 16-11-2017, 16:45   #75
 
Selyuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Selyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputację
Howl biła brawo razem z widownią, teraz nieco bliżej JJa i zwrócona w jego stronę. W pewnym momencie ukłoniła mu się zamaszyście.
Saksofonista delikatnie skinął głową, w ramach podziękowań.
Potem wyszła mniej więcej na środek.
- Nie przejmujcie się, smutniejszych już nie mamy! - Zawołała rozbawionym trochę głosem, machając w stronę łysych.
Dobrze wiedziała, że ich kolejny utwór nie jest może tak żywy jak “Rebel Cry”, ale niewiele mu ustępuje jeśli chodzi o rozruszanie słuchaczy.
Przesunęła palcami po strunach gitary, ale to był tylko sposób na przykucie uwagi.
- Najpierw jednak chcę, żebyście zadali sobie jedno pytanie. - Te słowa zawsze padały ze sceny, w tej lub nieco innej formie. Potoczyła spojrzeniem po widowni, jakby chciała złapać spojrzenie każdego po kolei.
- Co widzisz, kiedy patrzysz w lustro?
Podeszła niemalże do krańca sceny. Pochyliła się lekko. Ręką w rękawiczce zatoczyła krąg. Wiele nie ryzykowała, tu byli najwierniejsi fani.
- Widzisz siebie, prawda?
Wyprostowała się.
- Nie.
Ktoś kiedyś porównał jej utwór do “Metropolis” Dream Theater (czy też do jego pierwszych czterech minut). W sumie coś w tym było, ale czasem nieskromnie myślała, że jej kompozycja była lepsza. Mniej w niej było tego muzycznego chaosu, więcej spójności. Po pierwszym odsłuchaniu wiedziało się jednak - tak samo jak w przypadku Metropolis - że to część jakiejś większej historii, że będą kolejne rozdziały jeszcze nie wyczerpanej opowieści.

- Patrzysz w lustro i widzisz coś, co wygląda jak ty. Żyjąca, oddychająca, czująca istota, którą nie jest. To tylko odbicie. - Przeszła na nieco bardziej zrelaksowany ton, wcześniej przykuwała uwagę, wzbudzała pewien niepokój, teraz zwracała się do znajomych. Podobnie jak Anastazja, sprawiała wrażenie osoby która nie wie co to trema. Jej gadka dziś była dłuższa niż zazwyczaj, widocznie uczyła się od najlepszych.
- Ludzie pytają mnie czasem, hej, o co chodzi z tym tytułem? Alter ego to stare określenie na nasze drugie ja. Przeciwieństwo, inna tożsamość, to co ukryte, to coś w nas czego istnieniu sami zaprzeczamy, a czasem też… Zaufany przyjaciel, jedyny, któremu możemy zdradzić sekrety. Każdy z nas - znów patrzyła po ludziach - ma wewnątrz siebie osobny, sekretny świat. Co widzicie, kiedy patrzycie w lustro?

Cofnęła się i dała znak Billy’emu. Utwór zaczął się mocnym, jednoczesnym wejściem ich dwóch gitar, które grały wspólnie główną linię melodyczną. Wolny od grania na razie Sully przestawił położenie emiterów, aby wyświetlić to co zażyczyła sobie Howl przed drugim lub trzecim razem gdy wykonywali tę piosenkę. Tu akurat w podziemnej stacji metra nieźle to pasowało to niemalże transowe tło.
W tle migające i przeplatające się obrazy: labirynty podziemnych tuneli metra, niekończące się autostrady, ale również grzybnie i pajęczyny. Na scenie zaś powiększone czerwone krwinki, łańcuchy DNA, neuronowe sieci przebiegające pomiędzy muzykami. Na obramowaniu sceny zaś sfer ‘mech’, chrom, hydrauliczne tłoki, cybertechnologia. Połączenie biologii z technologią z brzydkim urban-industry połowy 21 wieku w tle.
Na wokal słuchacze musieli tym razem poczekać wyjątkowo długo, bo prawie minutę, pod koniec której dołączyła reszta sekcji rytmicznej - perkusja ze stałym, mocnym podkładem, w którym było coś pierwotnego, oraz niespokojny, urywany bas. Howl pozwoliła sobie na nieco improwizacji, licząc że Bill podąży za nią, i nie rozczarowała się - narzuciła też, tak jak zapowiadała zespołowi wcześniej, nieco żwawsze tempo.
Riffy które grali z Billym były z początku niemalże całkowicie identyczne, ale drobne różnice sprawiały że przeplatały się, przypominając dialog dwóch bliźniaczych głosów. To jedno, to drugie cichło, nawzajem oddawali sobie prowadzenie, przejścia pomiędzy ich partiami były jednak jak zawsze płynne.

Po umiarkowanie szybkim, energicznym intro, tym razem tempo zwolniło tylko na chwilę, co pozwoliło na dołączenie skrzypcom oraz saksofonowi. Te dwa instrumenty nie dominowały ani przez moment, ale stanowiły silny akcent w znaczących momentach.
Tam, gdzie zazwyczaj Billy zaczynał niskim i szorskim głosem, teraz śpiew rozpoczęła Howl - od razu mocno, silnie, zdecydowanie. Nie próbowała jednak zastąpić czy naśladować wokalu Billa, śpiewała dając swoją własną interpretację, jej wykonanie było dramatyczniejsze, silniej przesycone emocjami.
Zresztą w tym utworze każda ze stron duetu miała przed sobą kilka muzycznych wcieleń, które prowadziły dialog ze swoją “bliźniaczą” połową. Nie przećwiczyły tego, a chociaż Liz znała i już wcześniej śpiewała partie wokalne, to teraz była niejako zmuszana do improwizacji - Howl wybierała swoje kolejne wcielenia, a Liz miała niejako za zadanie znaleźć coś kontrastowego, odróżnić się. W międzyczasie hologramy na rancie sceny sięgały po publiczność cyberprotezami. Na scenie i za nią dominowały biel, czerwień i czerń.

Pierwsze wcielenie Howl było uciekinierem, bojownikiem, jednak wszystko robiło z powodu miłości. Liz z kolei była - jak wypadałoby z tekstu, który Howl w dotychczasowych wykonaniach śpiewała wyjątkowo miękko i łagodnie - samotną, zbuntowaną dziewczyną, która wszędzie nieświadomie sprowadzała kłopoty, brukując piekło dobrymi chęciami.
I tak poprzez kolejne wcielenia, i muzyczne i bohaterów tej opowieści. Szczegóły i okoliczności się zmieniały, pewne elementy pozostawały wspólne i prędzej lub później dochodziło do tragedii, która rozdzielała tę dwójkę.
Czasem sprowadzali ją na siebie sami.

Wreszcie nadszedł kulminacyjny moment utworu - refren został zastąpiony przez łącznik, który śpiewała Liz. Spontanicznie, Howl dołączyła po chwili i gestem pokazała Billowi, żeby zrobił to samo. Trzy głosy splotły się, a muzyka stopniowo ucichła - dając niesamowicie silne zakończenie, gdy śpiewali o nadziei, o zamykającym się cyklu, o odrodzeniu. Tuż przed końcem utworu zza perkusji, z tunelu i tła wyświetlanego dla tego utworu wyjechał holograficzny pociąg, podobny do tego na którym grali. ‘Przepłynął niczym duch przez członków Mass Æffect sprzątając' po drodze inne wyświetlenia ze sceny, burząc techno na rantach i wyjeżdżając publice ponad głowami i wywołując chóralny okrzyk zaskoczenia. Rozwiał się w powietrzu w chwili gdy ucichły ostatnie akordy.

Ta mistyczna tematyka nawiązywała trochę do poprzednich utworów, zwłaszcza “Matris”, ale i w “Diversity Æffect” dało się te motywy wyczuć. Do “Matris” nawiązywała też “Strata”, podobnie jak “Holophone Love” było naturalną kontynuacją dla “Krzyku Buntownika”, zaś “Killing Lips” lub “Replace me…” dla “Libido”. Dopiero grając koncerty członkowie zespołu uświadomili sobie, że ich bardzo zróżnicowane utwory łączy więcej niż początkowo myśleli.

Muzycznie Eltar Ago nadszedł we właściwym momencie. Energetyczny i melodyjny kawałek obudził do życia i rozruszał publiczność jak odrodzenie po Stracie. To nie była widownia, której powinno się grać dwa melancholijne kawałki z rzędu, trzeba było je przeplatać tak jak to właśnie robili, pod tym względem setlista była dobrze pomyślana. Nad tłumem znów wyrósł las rąk, rytmicznie poruszających się w rytm riffów i perkusji. To nie był kawałek wystarczająco ostry na pogo, ale przy mocniejszych fragmentach ludzie skakali, dodając huk setek uderzających o perony butów do potęgi muzyki. Uspokoili się dopiero na koniec, poddając magii trzech splecionych głosów. Ten chór był trudny dla wokalistów, ale drobnego niezgrania nikt nie zauważył a nawet dodało ono ostatnim zwrotkom autentyczności.
Ledwo muzyka ucichła a stację metra wypełniły owacje i okrzyki aprobaty.
- Woohoo!
- Zajebiścieee!
 

Ostatnio edytowane przez Selyuna : 16-11-2017 o 16:53.
Selyuna jest offline  
Stary 16-11-2017, 18:55   #76
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Anastazja podeszła do skraju sceny kręcąc zgrabnym tyłeczkiem, z którego nie wiadomo kiedy spadła kiecka i teraz pozostały na nim tylko ozdobione cekinami szorty, podkreślone dodatkowo obcisłymi kabaretkami.
- I co, podoba się, nieee? No spróbowałoby się nie podobać... - uśmiechnęła się i przeciągnęła zmysłowo, dając sobie samej na koniec klapsa w pośladek, co zostało skomentowane charakterystycznym gwizdem: fiu-fiu-fiu! oraz okrzykiem:
- Dajesz, laska!

- Słuchajcie, mamy jednak pewien problem. Bo tak patrzę na te wasze rozradowane pyski i jednego nie rozumiem... - udała, że się nad czymś poważnie zastanawia, łapiąc się pod boki - Czemu... do chuja pana... ta buda ciągle stoi? Trzeba rozpierdolić ją hałasem, niech FistBaby farba z cycków odpadnie! To co? Jesteście za? W takim razie... Krzyczcie dla mnieee!
- Yeaaah! - zawołali chórem fani.
- Krzyczcie dla naszych pięknych chłopców!!!
- Yeaaaaaah!
- Krzyczcie dla tej świruski Liz Delayne, która zdziera sobie tu dla was gardło!!!
- Yeaaaaaaaaa!
- Krzyczcie dla... nie, dla Howl nie krzyczcie. - Posłała czarujący uśmiech koleżance z zespołu.
Ta zaś z zaskoczeniem popatrzyła na koszulę na wysokości serca, jakby tam ją coś zakuło. Potem przyłożyła ręce do piersi i dramatycznie usunęła się na kolana, a potem na scenę, jak ofiara snajpera, tyle że odegrana przez aktora szekspirowskiego. Pozostawało mieć nadzieję że jednak trochę krzyku jest w stanie ją ożywić.
- Howl! Howl! - zaintonował ktoś na przekór De Sade i spora grupka podchwyciła, po czym skandowanie zaczęło nabierać coraz szybszego tempa, wzmocnionego tupaniem nogami:
- Howl! Howl! Howlhowlhowlhowlhowhowlhowohowhowl!
Po chwili w górę wystrzeliła jedna ręka, potem druga. Howl na szczęście nie krępowało trzymanie gitary, bo Eltar zawsze grała na innej i zdążyła ją już odłożyć. Po chwili więc przeturlała się raz, a potem poderwała ze sceny wyrzucając nogi do przodu, jak to robią bohaterowie kina akcji. Uniosła ręce wysoko w triumfalnym geście i przeszła po scenie, pozdrawiając fanów, posłała też kilka całusów ręką.
De Sade obserwowała tę scenkę, łapiąc się za głowę i udając załamanie. Kiedy jednak Howl znalazła się w pobliżu, wyciągnęła rękę, aby objąć w pasie i przytulić gitarzystkę. Obie wydarły się teraz do mikrofonu:
- Krzyczcie dla Mass Æffect!!!
- Woooooohooooou!!! - wydarła się wraz fanami sama Anastazja, po czym na resztkach głosu zawołała jeszcze:
- Ostatni kawałek. The city lights!
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 16-11-2017, 19:16   #77
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Cisza rozstąpiła się przed oszczędnymi dźwiękami gitary, potem dołączył pomruk basu i rytmiczna monotonna perkusja. "The city lights" to jedyny kawałek z płyty, który napisała Liz Delaney. Jak sama twierdzi, nie lubi pisać tekstów bo te są zbyt osobiste. I tak też go śpiewała, jakby przeżywała coś na nowo. Coś co jest dla niej ważne.
Stała sztywno przy mikrofonie, odgrodzona od świata barierą basowej gitary, szkłami okularów i burzą rozwichrzonych włosów.
Chris uwielbiał ten kawałek i zawsze w oprawach pokazywał to samo. Do znudzenia.
Frisco.
Tył sceny rozjarzył się tłem, wizualizacją San Francisco nocą, lekko nostalgicznie bo obraz przedstawiał miasto jeszcze sprzed kataklizmu.

Postawił trzy bariery holo z przodu lokomotywy i po bokach, nie miał wszak czasu aby dopracowac jedna spójną jak ta na Diversity. Wszystkie przedstawiały charakterystyczne miejsca miasta nocą, a wyświetlały się jedynie w skali jednej dziesiątej na sekundę, czyli jedynie ulotnie zaznaczały się w wizualizacji, jak echo przed muzykami. Pomiędzy członkami zespołu zaś krążyły widma poświat jakie na przyspieszonych filmikach zostawiały światła samochodów i AV na ulicach lub w powietrzu.
Muzyka miała ten surowy oszczędny urok papieru ściernego jak z kawałków Joy Division, tutaj nieco wzmocniona garażowym szumem rodem z Bleach Nirvany, jest jednak miększa, bardziej melodyjna i rytmiczna. Wszystko układało się w jakiś niepokojące brzmienie, które wnika chłodem prosto w duszę, otwiera ją na coś, na co niekoniecznie chcielibyśmy ją otwierać.

Drowned in the city lights
float unconscious
too little air to breath
too little space to live
I melt into the other side

Liz miała kawał głosu, który zapadał mimowolnie w pamięć. Niektórzy porównywali jej dolne partie do Brody Dalle albo Alison Mosshart, choć Delaney potrafiła nagle i bez wyczuwalnego wysiłku wzbić się tonacją na soczyste wyżyny z gracją godną legendarnej Florence Welch albo Tori Amos.

Muzyka nie przyspieszała. Gitary, bas i perkusja szły w równym szeregu, żadne z nich nie wypuszczało się w przód, nie wymykało z ponurej lepkiej konsystencji utworu. Miało się jedynie uczucie zasysania i wpadania w pułapkę, z której nie ma wyjścia a już na pewno nie będzie tam happy endu.

I call my father, obviously forgot I haven't got one
I shout my mom, but she's asleep so fucking deep
I pray for god, but he turns his face away
there's just me and the other side calling
and city lights
dazzling my eyes

Scena rozświetliła się tysiącem rażących świateł, które dosłownie połykały wszystkich członków zespołu. Ich sylwetki rozpływały się miażdżone pulsującą jasnością. Dołączyły skrzypce i saksofon, melodia straciła karny szyk. Partie instrumentów rozrastały się i popłynęły każdy w swoją stronę, ale pozorny chaos komponował się w porywającą całość.

There's so much light above
and so much light around
Am I in heaven
or are there just the city lights?
Just the city lights…

Dopiero w tym kawałku, pod sam koniec koncertu Liz wreszcie śpiewa z absolutną swobodą. Wcześniejsze napięcie odpływa mimochodem. Delaney ma co prawda zamknięte oczy i w ogóle nie myśli o tłumie falującym pod sceną. Przypomina sobie tamtą noc na dachu wieżowca, tamto dojmujące uczucie samotności, które ma teraz odzwierciedlenie w wokalu. Odpina pasek i pozbawiona balastu gitary podchodzi na skraj wagonu. Kończy ostatnią linijkę tekstu, odwraca się na pięcie niby gotowa wrócić na wygrzane miejsce przy stojaku mikrofonu ale tego nie robi. Stoi bez ruchu odwrócona plecami do publiczności gibiąc się na czubkach butów i nagle odpuszcza i pozwala swojemu drobnemu ciału runąć w ludzką kipiel, prosto na ich wyciągnięte do góry ręce.

Mało brakowało a skończyłoby się to piękną katastrofą, bowiem pod samą lokomotywą mało kto stał - przez wysokość sceny niewiele po prostu było stąd widać. Dopiero podczas dwóch ostatnich utworów napierający tłum zepchnął tu pierwsze rzędy, z których teraz wyskoczyli do przodu ludzie, by łapać stukniętą wokalistkę, która ani dobrze się nie przyjrzała co jest na dole ani nie uprzedziła nikogo o swoich zamiarach. Rozległ się nawet krótki chóralny okrzyk przerażenia, nim cudem złapana przez kilka par rąk Liz (w tym Olivera, Hana i Rosalie) kosztem kilku przewróconych osób, została uniesiona w górę i wypłynęła na powierzchnię tłumu.
Ponieważ mało kto się zastanawia nad ryzykownością głupich pomysłów gdy te się udadzą, rozległy się wiwaty i gromkie brawa. Według setlisty był teraz czas na krótką przerwę przed bisami, ale tłum nie zamierzał szybko wypuszczać Delayne, podawanej sobie z rąk do rąk coraz dalej.
Liz poleciała w dół, a Howl, cóż Howl mogła zrobić. Pomóc w łapaniu nie, za to postanowiła zaimprowizować dla niej akompaniament muzyczny - na początku to były jakieś luźne gitarowe dysocjacje, potem podłapała fragment melodii z Diversity - tyle że to była część partii Anastazji, tyle że teraz grana na gitarze nie na skrzypcach. Zaczęła zachęcać pozostałych muzyków aby do niej dołączyli, naśladując ich najbardziej charakterystyczne partie które wygrywali na swoich instrumentach.

Nie żeby Liz nie przeszło przez myśl, że może to się źle skończyć. Chyba po prostu w tej pojedynczej chwili było to ryzyko, które była skłonna ponieść. Ludzie nie obchodzili się z nią delikatnie ale adrenalina plus kokainowy koktajl wprowadziły w swoisty błogostan. Jej bezwolne ciało toczyło się w głąb płyty, ktoś ściągnął jej okulary, ktoś szarpnął za włosy, koszulka puściła na szwie. Liz spróbowała nieporadnie obrócić się na brzuch i ruchami rąk nakłonić ludzi by przenieśli ją pod scenę. Tam miała nadzieje wdrapać się z powrotem na wagon, sama lub za pomocą jakiejś dobrodusznej pary rąk.
Udało jej się w końcu skutecznie wskazać pożądany kierunek. Po drodze usłyszała “siema!” i mignęła jej twarz dilera Izziego. Reszta zespołu też dopiero teraz dostrzegła wśród widowni jego i pozostałe Dzieci Kwiaty, bo inaczej niż wcześniej Los Locos ci stali w gęściejszym tłumie. Lekko sponiewieraną Delayne dostarczono wreszcie zygzakiem pod lokomotywę, gdzie dwóch dużych mężczyzn, w tym klubowy ochroniarz, podsadziło ją, zaś koledzy z zespołu pomogli się wdrapać na scenę.
 
liliel jest offline  
Stary 20-11-2017, 12:25   #78
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Sully podniósł się by być lepiej widoczny, z boków oświetlały go lekko czerwone światła. Był już zmęczony funkcjonując na dopale przez większość z ostatniej pół godziny, ale za to w świetnym nastroju. Przeciągnął się, a niektóre aktywne tattoo na jego ciele rozjarzyły się. Otarł pot z czoła, przeczesał wilgotne włosy i odpalił fajka efekciarsko, przenośnym palnikiem acetylenowym.

[MEDIA]https://i.makeagif.com/media/9-13-2015/zIAADg.gif[/MEDIA]

- To tyle Niewidzialny! Fajnie było dla was wystąpić!! - krzyknął. - Ta lala którą właśnie kończycie obmacywać i chuj wie po co łaskawie nam ją zwracacie, to upajająca głosem i basem, Liz Delayne!
Liz, która właśnie wspięła się na scenę, wciągana między innymi przez Howl, odwróciła się w kierunku ludzi, pokazała im język i wyciągniętą dłoń z wyeksponowanymi dwoma skrajnymi palcami, uniwersalny gest wielbicieli ciężkich rytmów.
- Wooohoooo! - odezwała się publiczność.

- Gitara, wokal, klawisze, nasz kompozytor, nasz One Man Army. Billy “Rebel Yell”!
Billy uniósł dłoń w rockowym geście, dziękując tak widowni. Rozgrzany grą, rozgrzany atmosferą, rozgrzany muzyką…
Tym razem okrzyki przybrały zdecydowanie wyższe tony.

- Ta, o której zastanawiacie się czy jest lepsza na skrzypcach czy w łóżku, kobiecy ajatollah zajebistości, Anastazja Vandelopa De Sade!
Skrzypaczka zarzępoliła przeszywająco na swoim instrumencie, okręcając się wokół własnej osi i kłaniając z teatralną galanterią głęboko.
- Kocham cię! - wśród głośnych wiwatów odezwał się ten sam głos co poprzednio.

- Tajemniczy jak plany socjalne ratusza Frisco, a jednocześnie uwielbiany jak wypłata. Pierwszy saksofon rocka, JJ Gonzales!
Rozległa się burza oklasków i znów zapiszczało trochę fanek, gdy JJ wynurzył się ze swojego "bezpiecznego" cienia, ukłonił lekko, zamachał do fanów, po czym wrócił na swoją poprzednią pozycję.

- Wspomagający wokal, wspomagająca gitara, ale za to liderująca naszej pasji. Howl!!
- Zawsze z wami, Niewidzialny! Chociaż czasami incognito, chociażby tydzień temu jako magiczny czarny jednorożec, przy okazji nie pozdrawiam osoby która wyrwała mi tęczowy ogonek. Zaraz widzimy się przy barze! I dzięki, Chris, ale sam jesteś wspomagająca gitara. - Jakby aby to udowodnić Howl zaczęła grać swoją ulubioną solówkę, tę z Holophone Love gdzie to ona, a nie Billy grała jako gitara prowadząca.
Kiedy skończyła, rozbrzmiały wiwaty, dopełnione przez czyjś okrzyk:
- Zajebiścieeee!

- A ten koleś za garami z chujową fryzurą, piąte koło u wozu oraz twórca naszego zajebistego holo, to nie kto inny jak Chris "Sully" O'Sullivan! - przedstawiła na koniec kolegę z zespołu Anastazja. - Wieczny romantyk szuka żony. Jeśli jesteście zainteresowane, zapiszczcie dla niego, dziewczyny! Chłopcy też mogą, a co! - zaśmiała się i skierowała mikrofon w stronę publiczności.
Chris “przejechał się” pałeczkami po bębnach i talerzach.
Zapiszczały, a jakże, zarówno dziewczęta jak i udający kobiecy pisk faceci.
- Ciebie też kocham! - przez piski przebił się ten sam głos, który wcześniej wyznawał miłość Anastazji.

- Dziękujemy też wszystkim tym ukrytym magikom, dzięki którym dziś gramy! Dzięki Rasco, za niesamowite dźwięki, dzięki Sergiej, za cudowne światła, gorące brawa dla was i dla całej ekipy technicznej!
Brawa się rozległy a ktoś zaintonował:
- Siergiej! Siergiej! - podczas gdy drugiej części sali ktoś wołał: - Rasco! Rasco! - więc zrobiła się z tego typowa dla rockowych koncertów kakofonia, jednak szybko ucichła.

Howl wykorzystała pierwszy w miarę cichy moment żeby zarządzić strategicznie:
- To co chłopaki - odezwała się przez komunikator - nagle gasną światła, zapalają się i jest już podniesiona niewidka na całą scenę? Którą zburzy hałas, który zrobią domagając się bisów?
- Ja zostaję jeszcze po bisach… poimprowizuję jeszcze trochę do muzy FistBaby - odparł przez komunikator Billy wodząc po strunach jak skórze swej kochanki.

Wszystkie światła zgasły pogrążając stację z zupełnej ciemności. Kiedy część lamp zapaliła się ponownie, ukrytych za holograficzną barierą muzyków nie było już widać. Tłum już od dłuższej chwili skandował:
- Mass Æffect! Mass Æffect!
Prawda była taka, że wyszli by na bisy nawet gdyby zdzierało sobie gardła tylko kilkudziesięciu fanów, ale krzyczało o wiele więcej, może nawet większość ze zgromadzonych w Niewidzialnym Klubie dwóch tysięcy ludzi.
- MASS ÆFFECT! MASS ÆFFECT!
Skandowanie przybrało na sile, aż zatrzęsły się talerze perkusji.

To był ten moment, który Howl wykorzystała żeby szybko podbiec do kogo tylko się dało z zespołu i uściskać go, przybić piątkę, albo w inny sposób wyrazić to że udało się, zrobili to, jest zajebiście.
- Lips, potem Replace, tylko dajcie mi przed Replace wrzucić kilka słów. - zagadała znowu przez komunikator.

- Nie dacie nam się za szybko najebać? - Sully roześmiał się zwracając do publiczności. - Zostajemy po koncercie bawić się przy muzie pięknej FistBaby i mam nadzieję, że zadbacie o pomoc, abyśmy wszyscy wyszli stąd na czworakach lub zostali wyniesieni. - publiczność śmiała się a on zaczął lekko rytmicznie uderzać w perkusję. Wciąż byli niewidoczni, toteż głos Chrisa dobiegał jakby znikąd. - Na razie jednak… Mamy tu zostać?
- Taaaak! - stację wypełnił chóralny okrzyk.
- Mamy dalej grać?
- TAAAAAAK! - wydarli się fani na całe gardło.
- Napierdalaaać! - dodał ktoś.
- Jesteśmy tu dla was, wybierzcie, co mamy zagrać?!

Nagle jakby z tyłu lokomotywy doszedł do uszu widowni dźwięk saksofonu grający na melodię "Show me the way to go home ".
Część publiki roześmiała się, rozpoznając ten stary, obecny od wieku w popkulturze, pijacki szlagier, a parę osób nawet zaczęło śpiewać. Równocześnie inni zaczęli wykrzykiwać tytuły pożądanych kawałków. Padały głównie tytuły obu nie zagranych jeszcze utworów z płyty, ktoś domagał się kawałka z dema, który czasem grywali na koncertach, zaś całkiem sporo osób żądało powtórki “Rebel Cry”, chyba najbardziej chwytliwego utworu Mass Æffect, który jako jedyny na razie wdarł się na ogólnokrajową listę przebojów.
- Pink Chrome Cyber Pussy! - zakrzyknął jakiś żartowniś, przywołując synt-popowy hit lata, który w powszechnym mniemaniu wywoływał raka uszu, lecz który i tak wszyscy znali i który Billy miał zagrać w oknie jako wyzwanie podczas wczorajszej gry w butelkę, ale wolał się rozebrać.

- Potrzebuję Lips na samym końcu, by pozamiatać tak, by nikt nigdy nie zapomniał tego koncertu Howl - Chris rzucił do komlinka na wewnętrznej linii, gdy fani przekrzykiwali się co band ma zagrać.
- Jasne, mistrzu. To co, Replace i myślicie że damy radę jeszcze wcisnąć Rebel Cry później, czy nas wyniosą w trakcie Lips?
- Niech spróbują. Napierdalamy!
- Napierdalamy! Replace, Cry, Lips, słuchaj Siergiej, zgaś światła jakby chcieli do nas strzelać!
Siergiej roześmiał się i nawet w jego akcencie słychać było ruski akcent, jakby jego zapis brzmiał “xaxaxa”.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 20-11-2017, 13:15   #79
 
Selyuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Selyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputację
Zza holograficznej bariery rozległ się głos Niewidzialnej Howl.
- Hej, wesoła bando. Chcecie więcej?! No to teraz utwór ze specjalną dedykacją dla naszego gospodarza, Niewidzialnego Człowieka, z podziękowaniem za to że zaprosił nas tutaj. Panie i panowie, “Replace me with an android”! A potem kto wie co się jeszcze może zdarzyć tej nocy! Pamiętajcie, gwardia umiera ale pije dalej! - zakończyła swoim ulubionym toastem.

Rozległ się aplauz. Setlista poszła w odstawkę, utwór został zapowiedziany i nie było już odwrotu. W ulotnym momencie w którym zaczęli już grać, a nie umilkły jeszcze krzyki publiczności, Chris powtórzył “rozsypanie się” bariery jak w Diversity. Znów byli widoczni.
Z twarzy Rosalie od kilku chwil nie znikała niczym nieskrępowana radocha. Spowodowane to było zapewne tym, że w jej rękach znalazł się niedawno wielki skręt czyściutkiej marihuany wędrujący między publiką dzięki szczodrości dwóch wyglądających na srających hajsem starszych murzynów z dredami. Norman i Donald, bo chyba te imiona wychwyciła, gdy próbowali się przedstawić przekrzykując wiwatujący tłum, również byli w doskonałych nastrojach jednoznacznie wskazujących na spożycie. Tatuażystka zawyła dziko, słysząc pierwsze dźwięki piosenki a skręt szczęśliwym trafem znów zawędrował do jej ust.

„Replace me with an android” rozpoczynał się spokojnym intro, przywodzącym na myśl „Us and Them” Pink Floyd, ale mroczniejszym. Tylko rytmiczne klawisze, saksofon i cicha perkusja. Lecz intro stopniowo nabierało tempa, aż przerodziło się dzikie saksofonowe solo, wzmocnione piskiem gitary Howl. W kulminacyjnym momencie dołączyło potężne walnięcie basu i rąbnięcie bębnów a JJ urwał w pół nuty.
Nastała cisza, przez chwilę niósł się tylko pogłos gitar i talerzy, a wzdłuż sceny, po bokach holoemitery wykreowały sześć postaci poruszających się w rytm muzyki. Przypominały trochę FistBaby, lecz były bardziej seksowne i trochę bardziej wyeksponowane było to iż są androidami. Wiły się w taki sposób, że tytułowe ‘zastąpienie androidem’ nie do końca było tak jednoznaczną dewiacją.
Muzyka wróciła po chwili, już wszystkimi instrumentami nawiązując melodią do początku utworu. Ponieważ Billy został przy klawiszach rolę instrumentu wiodącego przejęły elektryczne skrzypce Anastazji - dookoła której, korzystając z tego że ma chwilę przerwy od grania, tańczyła Howl.
Liz zaczęła śpiewać, wczuwając się w rolę kobiety, której mężczyzna stracił nią zainteresowanie na rzecz elektronicznych gadżetów. W energetycznym refrenie jej smutek przeradzał się w wykrzyczany gniew, w który Delaney włożyła wyjatkowo dużo zapału. Zarówno bas jak i wokal, narzędzia którymi dysponowała, narzuciły jeszcze szybsze niż zazwyczaj tempo. Energetyzujący utwór osiągnął apogeum ekspresji i gorączki, którą miała nadzieję podejmą pozostali członkowie zespołu.
Howl jak najbardziej podjęła. Krzyczała razem z Liz i tuż obok niej. Zwłaszcza że w jej wypadku utwór miał co najmniej jedno dodatkowe znaczenie, w końcu muzyków takich jak ona wypierały coraz to bardziej zaawansowane technologie. Śpiewała z desperacją jakby to była ostatnia szansa na obronę. W pewnym momencie też zastąpiła swój zwyczajowy tekst kawałkiem jednego z utworów Davida Bowie.
“if there was only something between us
other than our clothes”
Liz po pierwszych nutach rozpoznała kawałek pana guru Bowiego i nie tylko podjęła melodię ale dołączała się miejscami pod wokal. Zabawa zapodana przez Howl spodobała jej się na tyle, że po fragmencie “The Hearts Filthy Lesson” wplotła nowy charakterystyczny motyw z początku innego numeru Dawida, która przeplatałał się teraz z główną linią melodyczną. Ona sama zaś śpiewała nisko monotonne ”Nah nah nah, nah nah, nah nah nah nah” by po kilku pętlach dołączyć pierwszą linijkę:
“Jonny's in America...”
A zaraz po niej refren.
I'm afraid of Americans
I'm afraid of the world
I'm afraid I can't help it
I'm afraid I can't

Chris rozdziawił się w uśmiechu, nie miał pojęcia co one wyprawiają, ale to było zaiste pozytywne i pociągające za sobą szaleństwo. Zaczął wybijać w tle wsparcie bębnami do nowej melodii zainicjowanej przez Liz i Howl. Że jej nie znał to po prostu intuicyjnie wspierał w tle perkusją grające i śpiewające dziewczyny.

“What if everything around you”
- odpowiedziała po chwili Howl -
“Isn't quite as it seems?”

Odczekała chwilę, po czym podchodząc do Liz, zaśpiewała zatrzymując się tuż przed nią i patrząc jej prosto w twarz -
“And if you look at your reflection
Is it all you want it to be?”


Podczas gdy Howl śpiewała kolejne, nieco melancholijne linijki z “Right where it belongs” Liz niezmiennie robiła za tło z rytmicznym upartym “”Nah nah nah, nah nah, nah nah nah nah” by w odpowiednim punkcie odbić się znów nową melodią, kontrastującą z poprzednią swoją wysoką pogodną wręcz tonacją.
“I catch a paper boy
But things don't really change
I'm standing in the wind
But I never wave bye-bye
But I try, I try”


“We could dance, dance, dance thru' the fire”
- odpowiedziało jej po chwili, znowu wplecione w melodię niczym w mash-upie z prawdziwego zdarzenia. Howl miała tę przewagę, że mogła nieco więcej melodii narzucić grając na gitarze.
“Dance, dance, dance thru' the fire
Feed me no lies
I don't know about you, I don't know about you”
Po chwili przerzuciła się jednak na inną melodię:
“Say goodbye to the thrills of life
Where love was good, no love was bad”

Liz nie miała możliwości mierzyć się z gitarą prowadzącą dlatego na basie wygrywała tylko wyraziste linie melodyczne, które mogli podjąć pozostali muzycy i dokładać coś od siebie. Na zakończenie przeszła więc w nieco psychodeliczny kawałek, który dawał jednak pole do popisu dla skrzypiec i saksofonu. Z wesołej tonacji “Modern Love” przeszła płynnie w podszyty tajemnicą i szaleństwem wokal z “I’m deranged”.
“Funny how secrets travel
I'd start to believe if I were to bleed
Thin skies, the man chains his hands held high
Cruise me blond
Cruise me babe
A blond belief beyond beyond beyond
No return, no return”

Co już i gitara Howl, i jej wokal podchwyciły. Wreszcie jednak to ona pierwsza zaczęła narzucać stopniowy powrót do refrenu ich piosenki. “I’m deranged” ładnie się w końcu splatało z “replace me”, które zaczęła dla odmiany śpiewać Howl.
Po refrenie nadszedł czas na solo najlepszej gitarzystki w tym zespole, a potem muzyka zaczęła cichnąć – kolejno milkły instrumenty. Wciąż niósł się tylko pogłos klawiszy oraz lament Liz, zawodzącej coraz ciszej: „replace me, replace me…”
Wreszcie zamilkła, spuszczając głowę, klawisze ucichły, a zza nich Billy odezwał się do mikrofonu beznamiętnym głosem: „I will”.

I znów, jak na to nakazywała długa tradycja grania bisów, zgasły światła, przyszedł czas na publiczność i dowód z ich strony, że występ im się podobał.
Publika była już wystarczająco rozgrzana, żeby dać się porwać tej improwizacji i potwierdziła to całkiem huczną owacją, choć podczas przeskakiwania przez kolejne fragmenty utworów część widowni wydawała się trochę zbita z tropu. Większość ich fanów nie miała aż tak wyrobionych muzycznych gustów jak ich idole na scenie i zmarłego trzy dekady temu Davida Bowiego mało kto jeszcze pamiętał. Jednak wyszło to zupełnie nieźle, mimo że reszta muzyków też trochę gubiła się w szybkich zmianach motywów i improwizacja była właściwie popisem dwóch gitarzystek i wokalistek z niewielkim wsparciem reszty, która na dobre powróciła dopiero gdy wrócili do “Replace me…”
Przekroczyli już z pewnością wyznaczony czas koncertu, lecz wciąż wygłodniały tłum dawał jasno do zrozumienia, że chce więcej.
 

Ostatnio edytowane przez Selyuna : 24-11-2017 o 10:12.
Selyuna jest offline  
Stary 21-11-2017, 01:01   #80
 
Ganlauken's Avatar
 
Reputacja: 1 Ganlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwuGanlauken jest godny podziwu
- Anastazja… pociągniesz na skrzypcach partię muzyczną Rebel Cry? - zapytał się przez komunikator Billy.
- Dla ciebie pociągnę nawet więcej... - odpowiedziała uwodzicielskim tonem skrzypaczka, szykując już swój instrument do działania.
-Mogę pojechać zamiast drugiej gitary. I to co w oryginale było grane na dwie gity, będzie zrobione na skrzypki plus saks - odpowiedział na szybko JJ.
- Więc jedziemy… pokażmy im co potrafimy. - zaczął Billy i krzyknął na całe gardło.
- Rebel Cry! - Aby potem przejść do energicznego intra, przechadzając się tuż za Anastazją.
- Czaduuu! - publiczność zawyła.
- Siergiej światło cały czas na mnie. Będę przewodnikiem. - zakomenderował Billy, grając za skrzypaczką i ocierając się o nią jak kocur o swoją panią.
Gdy tylko struga światła spadła na ich przytulone do siebie plecami sylwetki, publiczność zawyła głośniej. De Sade zaś udała, że nad czymś się zastanawia, przyglądając Billy’emu, po czym pocałowała go w policzek i... zaczęła ostrą jazdę smyczkiem po swoich skrzypcach.
Trzymając tempo i idąc nonszalancko Billy zaczął śpiew. Te same słowa, ale inna nieco tonacja głosu, wesoła… pijana szczęściem i imprezą. Dotarł do JJ-a, dając mu szansę do dołączenia do chóru, jakże odmiennego. Tym razem gitara Billy’ego jako najgłośniejszy instrument była kontrapunktowana przez pozostałe dwa instrumenty, odmienne w swej naturze od niej.
Saksofonista odczekał chwilę, po czym wynurzył się z cienia jak rekin goniący swą ofiarę. Nie było to w jego zwyczaju, ale dzisiaj miał tak dobry dzień, że aż zrzucił ramoneskę i pokazał widzom swoją gołą klatę. Ruszył na początek sceny, w ręce trzymając butelkę whiskey. Pociągnął długi łyk, część alkoholu, która została w ustach, została rozpylona przez niego w powietrze w stronę widowni. Uśmiechnął się do najbliższych rzędów, po czym rzucił w ich stronę flaszkę, na tyle lekko by nikomu nie zrobić krzywdy, i rozlać jak najmniej.
Ktoś ją złapał i uniósł w górę jak trofeum, po czym butelka zaczęła krążyć wśród rozradowanych fanów.
JJ zaś poczekał na moment gdzie w oryginalnym utworze wchodzi partia gitary Howl i zaczął go odgrywać na saksofonie, przechadzając się po scenie.
Howl, po wspólnym śpiewaniu z Liz zadowolona jak najedzony kot, a jednocześnie zachwycona tą improwizacją w wykonaniu Anastazji i JJa, nagle znalazła się za klawiszami Billy’ego, przy czym ograniczyła się do oszczędnego akompaniamentu. Perkusja grająca za nią była cichsza niż w oryginale, Chris też oddawał tu pola, choć wspierał bębnami grających ‘na pierwszym froncie’.
Tym razem śpiew schodził na dalszy plan… liczyło się tempo, liczył się dźwięk instrumentów, liczył się popis. Liczyły się próby Billy’ego wyprowadzenia Anastazji z równowagi, przez cmoknięcia w jej policzek i szyję, gdy grała. Bezowocne. Za dobra była na to. I to też podkreślało jej wirtuozerski kunszt. Poza tym skrzypaczka nie była dłużniczką Rebel Yella. Ku wielkiej uciesze publiczności, pochylała się w kierunku fanów grając i jednocześnie ocierając odzianą jedynie w kuse szorty pupcią o kolegę z zespołu.
Choć wyraźnie ją to bawiło, ani na sekundę nie straciła tempa utworu.
Liz, podobnie jak Howl, w tym kawałku wycofała się w cień, zgrabnie zamieniając się miejscami z JJ’em, który niecodziennie pokusił się o front sceny. Swój udział ograniczyła do basu w tle, wokal w stu procentach zostawiając Billy’emu.
Alkohol powoli dawał się saksofoniści we znaki. Ruszył w stronę pary muzyków, po czym delikatnie odepchnął Billego od Anastazji, jakby dając mu na żarty do zrozumienia, że odbija mu dziewczynę. Gdy już pozbył się oponenta, oparł się swoimi plecami o plecy skrzypaczki i w ten sposób razem kończyli solo. Vandelopa uniosła zwycięsko w górę smyczek i skrzypce, po czym pocałowała nagle JJ-a w usta. A Billy zagrał krótko i gwałtownie “epitafium” uznając swoją przegraną i fakt, że cały utwór był pełen odwróconych ról. Tymczasem szalona czerwonowłosa rozpędziła się i teraz to Rebel dostał buziaka. To jednak nie był koniec. De Sade kolejno podbiegła do Howl i Liz obdarowując je pocałunkami (Liz nadstawiała jedynie policzek), by utknąć przed ogromnym zestawem garów Chrisa. Zdesperowana skrzypaczka wyciągnęła się ponad jednym z bębnów, wyraźnie dopraszając całusa od zabunkrowanego perkusisty.
Spocony i zmęczony jak jasna cholera Chris wychylił się, aby wpić w usta Anastazji.
Saksofonista po zakończeniu swojej partii, wiedząc że jego następna będzie dopiero za jakiś czas, ruszył w stronę Liz i Howl. Zdjął saksofon, stanął pomiędzy zaskoczonymi dziewczynami i zaczął udawać że jego instrument to także gitara. Stroił przy tym niesamowite miny, jakby gra na wirtualnej gitarze sprawiała mu ogromną satysfakcję. A Liz gapiła się na niego jak na zjawisko. Takiego JJ’a widziała chyba po raz pierwszy. W ogóle zamiana ról wprowadziła niemały zamęt w jej głowie, spotęgowany dodatkowo dragami i alkoholem. Może dlatego bas wypadł z tego kawałka jako pierwszy a Liz dała krok w tył aż całkiem zniknęła w ciemnym kąciku saksofonisty.


Publiczność dosłownie oszalała. Stację metra znów wypełnił Krzyk Buntownika, gdy fani śpiewali wraz Billym a czasem zamiast niego. Ludzie skakali, wspinali się do połowy wysokości lokomotywy i rzucali w tłum, który unosił ich nad sobą. Znowu pofrunął w górę stanik, potem drugi, tym razem dolatując na scenę. Gniewny w oryginale utwór stał się tutaj radosną apologią młodzieńczego buntu. Ledwo muzyka zamilkła a stację niemal rozsadził aplauz i wycie dobywające się z tysiąca gardeł.

Liz nie byłaby sobą, gdyby nie powiedziała na głos tego co od jakiegoś czasu roiło jej się w głowie. Jeśli miała wątpliwości to koks je elegancko rozwiał więc gdy wrzask tłumu ucichł Delaney uzbrojona w mikrofon wyszła na skraj sceny i usiadła spuszczając nogi wzdłuż ściany wagonu.
- Scena ma swoje przywileje - zaczęła tym swoim niskim mrukliwy głosem. - Słowa niosą się w świat i mają szansę dotrzeć tam, gdzie normalnie by nie dotarły a ja mam coś do powiedzenia pewnemu gościowi, który biega po naszym mieście i morduje ludzi. - Ton koleżeńskiej pogawędki kontrastował z treścią. - Nazwali go Meloman ale ja mam dla niego lepszą ksywę. Niedojebany Palant. Tak więc mam radę dla niego, może dobiegnie jego uszu. Usiądź wygodnie, zegnij plecy, odszukaj ustami kutasa i obciągnij sobie naprawdę mocno. Podobno to fizycznie wykonalne, tak w każdym razie twierdzi Billy - odwróciła się na moment i pomachała Howlingwolfowi. - Niedojebani ludzie są statystycznie bardziej sfrustrowani. A jeżeli już faktycznie musisz nastawać na muzyków to nie idź po łatwiźnie, odpuść wątłym calineczkom i miłującym pokój na świecie a uderz kogoś kto potrafi, kurwa, oddać. To mówiłam ja, Liz Delaney i chętnie rozpierdolę ci ten posrany beret. No, to ostatni numer, Killing Lips.
Howl patrzyła przez dłuższą chwilę na Liz, z wyrazem twarzy trudnym do nazwania.
Potem odłożyła gitarę, którą już po ostatnich dźwiękach powtórki “Rebel Cry” zaczęła szykować do gry, i tym razem to ona udała się do mrocznego kącika saksofonisty.
 
Ganlauken jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:16.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172