Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-03-2018, 00:38   #51
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację

Ostatni Akt

Z portalu wylały się różowe płomienie. Jak macki napalmu rozmyślnie sunące przed siebie. Wśród ognia dostrzec można było oczy, zęby… ciało. Na taflę portalu naparł demon w swej pradziwej formie. Różowy Horror Tzeenrcha. Napierał z siłą która rozpłaszczała go na niewidzialnej barierze, ale nie starczyła by przepchnąć jego formę. Nieludzkie oko wreszcie utkwiło w Beshanie.

- Zzznawszy cię! Pożeraczu. SskradNĄwszy moc nas nią kusisz. Czczegowszy chce twa dusza i czym chcewszy zapłacić?
- Nie mocą, a sławą dziś będę kusił. Dostaniesz resztę tego ognia, esencję swoich braci, pochłoniesz ją - ale wiesz czego ja zawsze chcę! - czarnoksiężnik dopasował ton do buńczucznego stylu paktów

Pertraktacje były krótkie. Oferta Pożeracza nie była najwyższych lotów i wiele razy płacił demonom znacznie wyższe stawki za usługi, ale też wtedy znacznie więcej oczekiwał.

- Uwolniwszy go z okowów i trzy tuziny oddechów na nogi własnymi siłami już stanąwszy. Za to mnie nasyciwszy płomieniem braci moich skradłwszy z ich dusz… Pakt jest zawarłwszy.

~ * ~

Czarnoksiężnik zostawił szturm na enginarium Ionachtowi. Sługa Nurgla mógł nawet sobie poradzić z tym lepiej niż on, a jego obecność była potrzebna gdzie indziej. Ruszył kolejką regencką, do której tylko oni mieli dostęp i na prawdę mało kto był w stanie w ogóle zlokalizować. Minuty mijały gdy pędzili z wielką prędkością.

Dotarli z wyprzedzeniem. Wrota kryształowego bunkra stały przed Beshanem i jego ludźmi i mieli dobre cztery minuty nim buntownicy mieli do nich dotrzeć, za siedem dotrzeć miały dwa APCze z ciężkim wsparciem, a za dziesięć główne siły obronne.

Wszystko wyglądało jakby przynajmniej ta sytuacja była wstępnie opanowana i wtedy utracił łączność… a wraz z padniętymi voxami usłyszał szum. Ciężki szum, czy może natarczywy, ogłuszający szept zagłuszający przestrzeń telepatyczną w okolicy. I źródło tego szumu wyraźnie znajdowało się za za jego plecami… za ciężkimi wrotami kryształowego bunkra.

Zadbawszy w drodze żeby pułkownik miał wystarczajacą liczbę informacji potrzebną do obrony chóru, Beshan rozpoczął procedurę deaktywacji komory stazy utrzymującej Hegemona przy nie-życiu mimo jego uszkodzeń i złożył psychiczny imprint wymagany do otwarcia kryształowej grodzi. Cywile w pośpiechu przenosili w tym czasie co groźniejsze - spośród osiągalnych w tak krótkim czasie - łupy za barykady.

Zastanawiał się, co oznacza ten szum. Czyżby jego niewolnicy także wzieli udział w buncie? Porównywał to, co zagłuszało myśli otaczających go ludzi z wszystkimi innymi zakłóceniami które znal, szukając wskazówki na co musi się przygotować.

Beshan zostawił pułkownika z instrukcjami i rozpoczął pracę nad kapsuła stazy w której Hegemon był trzymany. Szum bardzo wyraźnie pochodził od jego niewolnych astropatów, tak jak podejrzewał.




Gródź się otwierała, a Beshan podszedł do komory stazy w której drugi Heretek Ostatniej Nadziei przebywał. Położył dłoń na szkle i posłał wgłąb telepatyczny przekaz. Nawet z tak bliskiej odległości zakłócenia były zbyt silne na tak subtelną komunikację, pozostawiajac niesmak porażki w ustach. Oczywiście, mógłby próbować się przebić - ale nie był na to czas ani miejsce.

- Czekać - słyszał Beshan polecenia pułkownika. Słyszał wcześniej jego rozkazy. Zajęli pozycje. Pochowali się i pozwalali buntownikom wejść wgłąb korytarza. Niewidzialni dla nich. Czekali na nie tylko na czyste pozycje do strzału ale by wszyscy renegaci weszli wgłąb pustej przetrzeni.
- Ognia! - rozpoczęło się piekło.
Buntownicy się spieszyli i było ich niewielu. Nie było żadnej awangardy. Żadnej czujki która dostrzegłaby pułapkę, a wsparcie drużyny wcześneij należącej do Oberona okazało się może nie kluczowe, ale bardzo przydatne. Piętnaście sekund. Tyle było potrzebne aby natarcie buntowników zostało złamane i pozostał jedynie niedobitki które się wycofały za róg.
Rzut 1

Jeszcze +1 za ludzi po Oberonie
Gródź zgrzytnęła charakterystycznie i Beshan, pracujący nad komorą w której trzymał Hegemona, wiedział, że za trzy i pół sekundy będzie otwarta. W tym momencie też podniosły się okrzyki zwycięstwa. Beshan od zdawało się wielu dni nie widział tak doskonałych morale… a przecież burza zaczęła się jedynie kilkanaście godzin temu. To było doskonałe. Zapamiętał ten obraz i emocje swoich ludzi. Gdy tylko odblokuje komunikację telepatyczną będzie to doskonałym materiałem propagandowym dla reszty załogi. A tymczasem...przelał w hereteka falę odnawiającej mocy, by rozpocząć proces regeneracji.

Nagle dojrzał, że ze światłem było coś nie tak. Było zbyt intensywne. Zbyt białe. Cenne ułamki sekund szukał jego źródła aż znalazł. Za swoimi plecami. Gródź się otwrzyła, a w jej świetle stała piątka jego niewolnych astropatów, jak jeden mąż splatających energie osnowy w jedno zaklęcie, tak potężne jak od dekad czarnoksięznik nie widział, a do tego robiąc to sprawniej niż cokolwiek wcześniej . Biała kula energii płonęła przed nimi czekająca tylko by ją uwolnić. Widział ich nienawiść w oczach i widział, że nie mazbyt wiele czasu by zareagować. Całą tę wiedzę pojął w ułamek sekundy, bo nic więcej nie miał. Gdy tylko astropaci dostrzegli, że zostali znalezieni wszyscy - i oni - czarnoksiężnik ryknęli chórem. Astropaci wyli synchronicznie i uwolnili zaklęcie. Potok białego ognia zalał korytarz i całą przestrzeń przed kryształowym bunkrem.

~ * ~

Cermetalowy pancerz był rozgrzany. Wizjery hełmu pęłkły, choć to chyba nie od gorąca. Czarnoksiężnik miał wrażenie, że to jeszcze się stało nim ognista fala go dogoniła. Teraz siedział w jednym z magazynów, do którego zdążył dobiec pamiętając jego lokalizację zanim białe płomienie, warstwa po warstwie, wykruszyłyby mu ceramiczne płyty pancerza. Cała heraldryka, cała kolorystyka i wszystko zostało osmalone. Twarz miał ogorzałą płomieniami które wpełzy mu przez stłuczone armaszkło wizjera, ale i tak ten wynik - będący

Hełm teraz zamiast go wspomagać ograniczał mu tylko widzenie bo cała dodatkowa wizja padła i pozostały zbite odłamki szkła tylko zakłócające widok. Było cicho. Nie słyszał walki - ale wyostrzony słuch marine łowił liczne oznaki życia. Wątpił by to osnowa pożarła astropatów gdy ich ognie wymordowały część jego ludzi.
Trzeba to było naprawić.

Rzut 2

Rzut 3

Rzut 4

Rzut 5

Rzut 6

Jeszcze kilka innych zutów




Szybka ocena sytuacji skreśliła wiele z opcji działania; był zbyt daleko od ciężkiej broni obrońców chóru by jej użyć, starannie zabezpieczone korytarze - na co dzień jego duma - nie dawały okazji zrzucenia rebeliantom na głowę czegoś ciężkiego, a do tego jeszcze chwilę temu bitni żołnierze rozbici kryli się za osłonami - przynajmniej ci którzy nie uciekali ciężko poparzeni, a czasem wręcz ze zwęglonymi kończynami, czy innymi kawałkami ciała.

Schowany za półprzymkniętą plastalową grodzą czarnoksiężnik ocenił swoje szanse. Wtłoczył w Hegemona całą moc którą należało - choć wciąż otwarta była kwestia czy dar demona i jego własna moc leczenia są wystarczające. Wobec tego, mógł rozegrać sprawę na spokojnie.

Beshan z irytacją zrzucił przeszkadzajacy hełm i psybernetycznie nakazał Ty’idze zajście wrogów od strony wciąż płonącego korytarza - tak by we wskazanym momencie wywołac potrzebną dywersję.

Sam błyskawicznie wychylił się zza osłony, upewnił się że strzał nie pójdzie na marne i posłał z Płomienia Ludzkości obłok energii.

Po strzale w pośpiechu cofnął się na z góry upatrzoną pozycję głębiej w magazynie. Nie mógł - nie chciał, w każdym razie - walczyć pozycyjnie. Wolał lawirować na znanym sobie - a nieznanym psionikom którzy pierwszy raz jak sięga pamięć opuścili swój loch - terenie, atakować z wielu strony i korzystać z łupów zgromadzonych w ładowni.
Strzelając zza węgła z coraz to egzotyczniejszych broni, atakujac raz z bliska a raz z daleka, zmienając wektory ataku na najbardziej niespodziewane, prowadził swoją śmiercionośną grę w kotka i myszkę. Każde zwarcie niosło śmierć - i, szczęśliwie, tym razem nie była to znów jego własna. Ostatni astropatów który opuścił chór został przygnieciony przewróconą przez Beshana zdobną kolumną skradzioną z jednej z bibliotek nadkopca. Ale zostali jeszcze ci w środku.




Pod chór zwycięski czarnoksiężnik nie wracał już sam; w ciągu krótkiej walki na pole bitwy zdążyły już dotrzeć obie fale posiłków. To - wraz z krótką przemową stawiajacą na nogi niedobitki obrońców - odtworzyło ochronny pierścień dookoła chóru.

- Twoja służba jeszcze się nie skończyła - do świeżo zregenerowanych nerwów kapłana maszyny popłynęły nowe bodźce - słowa. Czarnoksiężnik zatrzymał kapłana próbującego opuścić zabijającą go powoli, uszkodzoną komorę stazy.
- Jeżeli chcesz przeżyć, będziesz służył mnie. Albo, jeżeli tak wolisz, poniesiesz konsekwencje swoich wyborów kiedy bunt się skończy - mimo tonu, była to najuczciwsza propozycja tego dnia, poparta silnym ramieniem wyciągającym ze śmiertelnej pułapki.

Hegemon wypadł z komory znacznie gwałtowniej niż powinien, co zdecydowanie było spowodowane uszkodzeniami komory. Pozostał na kolanach kolejne chwile, a Beshan widział jak odzyskuje on siły. Drżenie kończyn ustępowało, a on podnosił się coraz wyżej, aż w końcu wstał. Beshan był całkowicie pewny, że w całym procesie nie było ksztyny energii warp.
- Nie masz mocy nad Radą. Jeśli zdecdują o mojej śmiercii nie będziesz mógł ich powstrzymać. I to nie tak, że pierwszy raz ktoś z nas kogoś zabił - odpowiedział elektrycznym głosem spoglądając na Beshana bez zadzierania głowy. Czasem dawło się zapomnieć jakie rzeczywiste rozmiary miał ten heretek.

W tym samym momencie Beshan poczuł, że zasłona telepatyczna została podniesiona. Jakby astropata podtrzymujący efekt zmarł z wycieńczenia... choć może były to tylko pobożne życzenia.

- Twoim problemem nie jest że kogoś zabiłeś, ale że w tym zawiodłeś. I nad reakcją na to będziemy debatować - akcent w ostatnim słowie przeciwstawiał się fatalistycznemu spojrzeniu Hegemona. Sprawa by najmniej nie była przegrana.
Po czym czarnoksiężnik rzucił uwagę będącą równoważnikiem granatu na twarz.
- I nad tym, że buntownicy właśnie uzbrajają twoją torpedę o której nikomu nie powiedziałeś -

- Sekrety nigdy nie były grzechem na Ostatniej Nadziei Ludzkości- odpowiedział beznamiętnie - Torpeda jest niegotowa. Ograniczone tempo ekspansji nekrowirusa. Przy odpowiednim zarządzaniu śluzami z mostka ogranie jedną sekcję. Jak długo byłem w stazie i jakim sposobem Regenci nie mogą sobie poradzić z kilkoma buntownikami? I czemu ktokolwiek wchodził do moich kwater? Torpeda nie jest tam najgorszym co mogło spotkać okręt w nieodpowiednich rękach.

- Nie były i nie są, dopóki nie zagrażają okrętowi. A co do kilku buntowników…- tutaj marine wzruszył ramionami - Możesz sprawdzić sam. Gwarantuję niemiłą niespodziankę -
- Twoje rzeczy są tutaj - wskazał mu właściwą ładownię - I wyświadcz mi tą uprzejmość i zadbaj żeby do mnie wróciły po twojej faktycznej śmierci, nie tylko tej sfingowanej przeze mnie -

- Wymagam wprowadzenia w aktualną sytuację na okręcie. Moja wiedza jest wyraźnie przedawniona.

- Nie ma na to czasu. Nie teraz. Nie dopóki nie zakończę tego buntu - wskazał na chór - Ale możesz iść ze mną.

- Jeśli na podstawie swojej wiedzy oceniasz, że to będzie najskuteczniejsze wykorzystanie mojej obecności to tak zrobimy. Jeśli nie to zostaw mi tu kogoś kto zna sytuację. Widzę, że łączność padła. Niestety to oznacza, że nie zapytam o to bezpośrednio okrętu.

- To oznacza że nikt nie sprzeda cię Shareelowi. Azarkov, Ty’igra, do mnie! - czarnoksiężnik ruszył przodem, wkraczając w swoje królestwo nie jak na swój teren, a jak na teren wroga, sprawdzajac każdy róg i każdy zakamarek. Pierwszym celem było sprawdzenie statusu brakujących astropatów - nie mógł pozwolić sobie na cios w plecy w trakcie rytuału.

Hegemon przywdział swój pancerz wielokrotnie szybciej niż byłoby to możliwe w przypadku zwykłego człowieka, wziął swój wszechsjański topór, a iglica bioprądu wystrzeliła z jego dłoni na kilka cali w górę. Szybko sprawdził jeszcze czy ciało jest sprawne. Rozruszał kończyny, napiął stawy i ruszył za czarnoksiężnikiem, zostając za nim pół kroku. Ktoś mógłby uznać to za jakiś gest poddaństwa, ale kto lepiej orientował się w polityce Rady mógł się domyślić, że jeśli jest ku temu pretekst to w dobrym guście jest wystawić innego Regenta na pierwszy odstrzał… no i miło mieć łatwią możliwość wbicia komuś przysłowiowego noża w plecy.

- Demony Nurgla prowadzone przez czarnoksiężnika dokonały pełnowymiarowego abordażu statku jeszcze w trakcie skoku. Odparliśmy je przy dużych stratach. Tuż na wyjściu trafił nas...rozbłysk Astronomiconu - legionista urwał objaśnienia, poświęcając uwagę bardziej niebezpiecznemu rozdrożu zdradliwych ścieżek chóru
Hegemon nie skomentował tylko słuchał. Jak na razie nie miał pytań poza tymi na które spodziewał się usłyszeć odpowiedź w kolejnych zdaniach.

- Fala wiary spięła umysły jednej piątej załogi w rój; jedna piąta załogi o fanatycznym oddaniu sprawie dokonania jak największych zniszczeń. Zdezerterowała duża grupa techników i oficerów - więc w pierwszych chwilach buntu nie napotykali żadnego oporu i skutecznie niszczyli komunikację i werbowali dalej. -


- Rozumiem. To wciąż 20% załogi. Jak to się stało, że nie zostali jeszcze zalani resztą załogi?

- Załogi która właśnie wykrwawiła się zwalczając abordaż Nurglitów? Czy też jej części która została przy zdrowych zmysłach po najjaśniejszym rozbłysku Astronomiconu odkąd żyję? -

- Rozumiem. A co z moją torpedą? Mówiłeś, że ją uzbrajają. Czy sytuacja nie wymaga by się nią zająć w pierwszej kolejności?


- Wiedziałem że jest niegotowa -

- W świetle mojej aktualnej nieznajomości sytuacji decyzję zostawię tobie.

I w tym momencie zmysł psioniczny Beshana wreszcie załapał obecność choćby jednego z astropatów. Zaszył się w najdalszym zakątku bunkra i manifestował jakąś moc… przeciągało się to.

- Weź część ludzi których tu zgromadziłem i zajmij się swoją torpedą - ton, jakim Beshan powiedział “zajmij się” był znaczący, jakby obaj wiedzieli o co chodzi. Czarnoksiężnik pośpiesznie streścił mu też najnowsze informacje o trasie problematycznej głowicy jakie posiadał - Amon odbija generatroium, a Ionakcht enginarium, Shareel i Legionista operują bez koordynacji Mab z mostka.

Hegemon odwrócił się na pięcie i ruszył z powrotem.
- Cel późniejszy: enginarium. Będę tam potrzebny.

- Generatorium. Enginarium było już niemalże zdobyte kiedy padła komunikacja -

Bez dalszej zwłoki ruszył w kierunku namierzonego Astrotelepaty. By najmniej nie zakładał że to ostatni z nich - wręcz spodziewał się przynajmniej jednej pułapki na tych kilkudziesięciu metrach - ale i tak parł do przodu w nieludzkim tempie, ufając że zmysły któregoś z dwójki pomocników zaalarmują ich jeżeli coś przeoczy.

Beshan maszerował kierując się psionicznym zmysłem. Psyker zaszył się daleko w bunkrze. Tak daleko jak tylko się dało, głęboko w starym składzie pracowni Rabusia Bibliotek. Beshan musiał zostawić Azarkova z tyłu, bo jego tytaniczna sylwetka go spowalniała i nie mogła łatwo przejść przez kilka miejsc.

Czarnoksiężnik otworzył ostatnią gródź i zszedł schodami. Czuł, że psyker jest właśnie tu. Zszedł ostrożnie i dostrzegł jednego ze swoich niewolników. To był trzeci w kręgu. Dosyć długo żywił swe rytuały jego mocą.



Powstrzymanie Astropaty: k10-1=0 Kostnica




Był przedwcześnie postarzały, o skórze szarej, ale nieco pożółkłej… jak karta starego, kiepskiego papieru… i wychudzony jak szkielet. Ale stał pezed Beshanem jak zwycięzca. Zadowolony. Otworzył usta by coś powiedzieć, ale Czarnoksiężnik nie czekał. Bolt poleciał i eksplodował urywając mu nogę pod kolanem. Psyker wrzasnął boleśnie i zwinął się w kłębek na ziemi, ściskając kikut. Już nie wyglądał na tak zadowolonego.

Marine delikatnie, niemal pieszczotliwie musnął skórę Beozara przewodami Excuciatora - ale było to dość, by narzędzie aktywowało się, wbijając setki przewodów w nerwy ofiary i rozpoczynając procedurę przesłuchania. Korzystając z chwili … nazwijmy to, braku zagrożenia ze strony psionika … zatamował krwotok odrobiną psionicznej mocy i upewnił się, że tymczasowo jest bezpiecznie.

Nie miał wiele czasu na to przesłuchanie - ale widział już dziś zbyt wiele by tak po prostu zanurkować w umysł psionika jeszcze chwilę temu połączonego z czymś co udawało Astronomicon. Wrócił więc do podstaw - do finezyjnej sztuki karania oporu bólem. Chciał się dowiedzieć - i dowiedział się - tylko dwóch rzeczy: jakie pułapki zastawili na niego i co robili. Na dłuższe “rozmowy” czas przyjdzie po opanowaniu buntu.

Wyłali komunikat o położeniu Ostatniej Nadzieji do całego sektora.
Oczywiście, nie mogli przekazać informacji których nie mieli - a Beshan właśnie z takich powodów trzymał ich w izolacji. Sam komunikat potrzebował czasu by dotrzeć do adresatów, a do tego zmustrowanie stosownej reakcji także trwało. O ile jakakolwiek będzie - czarnoksiężnik osobiście nęcił tak w zasadzkę imperialną flotę już kilka razy, a przecież na taki banał mogło wpaść wielu innych.

Nagle okrętem wstrząsnęło...
...z mocą od której Beshan z ledwością zachował rónowagę, a Azarkov wybił głębokie wgłebienie w ścianie bunkra. Straszliwy huk nadszedł pół sekundy później. Był bolesny i czarnoksiężnik wiedział, że cokolwiek to było… to było ciś ważnego. Eksplozja nastąpiła z tyłów okrętu i huk wciąż grzmiał. Reakcja łańcuchowa trwała choć nie z mocą z jaką została zainicjowana. To cały komponent właśnie ploną. Enginarium, generatoriu… generator Pola Gellara, Dok Saperski… coś z tych.

 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 27-03-2018 o 21:04. Powód: dokończony wątek
TomBurgle jest offline  
Stary 26-03-2018, 00:45   #52
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację


Ostatni Akt

Rzut 1
Rzut 2


Buntownicy czekali na Szarańczę. Znali ich i słyszeli o nich, ale Jonnathan wyraźnie widział jak wielu z nich zginęło. Niemal do końca oglądał walkę i widział w jakim paskudnym stanie Drak przedarł się przez barykadę. Wiedział doskonale, że to oznaczało śmierć wszystkich którzy byli za nią. tych dwudziestu ludzi nie mogło się z nim równać nawet gdy był na wpół zwęglony. Nikt nie wątpił w jego zapał i wiedzieli, że sam chętnie by zginął razem z nimi gdyby tylko mógł wbić Amonowi piło-miecz w czarne serce, ale miał wyraźne rozkazy. Miał zameldować o wyniku potyczki. I zrobił jak mu kazano, choć nie odpuścił sobie posłania w jego stronę ostatniej kuli nim się odwrócił i pobiegł zameldować. Może i szarańcza zajęła blokadę, ale i tak uznano to za zwycięstwo, bo kupiono dużo czasu i za każdego martwego z nich padło kilka Szarańcza i Drak był ranny. Zajęli pozycje w półksiężycu i czekali I czekali. I czekali, gdy Amon przygotowywał swoich ludzi do natarcia. A z każdą chwilą kolejne ładunki wybuchowe były zakładane.

Niektórzy buntownicy już nawet zaczynali się niecierpliwić. Czekając by zabić jakiś chaosytów. Święty Gniew w nich gorzał podsycany cały czas nawoływaniami i tyradami dowódców.

~ * ~

Sentinel szarżował wzdłuż korytarza , niosąc przed sobą improwizowany pług-taran. Chroniony dymem był wciąż ostrzeliwany przez ciężką broń ustawioną wcześniej, ale jedyna lascannona nie trafiła w żaden krytyczny system.


Amon Drac wyskoczył zza ustawionej przed wyjściem prowizorycznej osłony. Pobiegł zgodnie z planem po łuku. Szybko wyprzedził Sentinela.

Wyskoczył z mroku, w oświetlony racami krąg i wpadł na stojących w luźnym szyku ludzi. Niczym krwawy upiór przebił się przez flankę wroga. Nie zatrzymywał się, tylko biegł przez nich. Kości trzaskały, gdy miękkie ciało trafiało na twardy uzbrojony w zadziory pancerz.

Ludzie przewracali się krzycząc z bólu. Amon Drac zadawał ciosy. Lewą łapą zahaczył o gardło młodego mężczyzny. Nim krew siknęła, pazury cięły jakiegoś grubasa przez brzuch, uwalniając lśniące okrwawione flaki. Nim te chlapnęły o ziemię, Amon Drac przejechał pazurami przez twarz młodej dziewczyny. Cztery głębokie bruzdy wykwitły szkarłatem, obie gałki oczne wypłynęły brudząc blade policzki kleistym białkiem. A to była tylko lewa łapa zadająca rany podczas jednego kroku. Z drugiej strony, prawie ramie cięło również, a przytwierdzony do trzeciego ramienia piło topór unosił się i opadał raz za razem, ciągnąc za sobą krwawe warkocze przemielonego ludzkiego mięsa.

W polu widzenia Amona pojawiały się raporty o pozycji i stratach jego ludzi. Mimo ryku jaki zaserwował buntownikom dla dezorientacji z głośników, Amon słyszał jak lojalne siły wewnątrz generatorium również dołączyły się do ataku waląc z wszystkiego czym dysponowali w oświecony półksiężyc fanatyków.

Amon zrobił kolejny krok. Topór opadł rozcinając jakiegoś wielkoluda, pewno pracownika dokowego, od obojczyka aż po miednice. Zęby piły tryskały krwią i kawałkami mięsa gdy wyszarpnął je z upadającego ciała, by zdzielić na odlew młodego chłopaka. Uderzenie było niedbałe, ale chłopak nie miał się gdzie cofnąć w tłumie. Wirujące ostrza wgryzły się w jego twarz, chrupnęła kość czaszki, skóra wkręciła się w ruchome części i z trzaskiem odeszła od kości. Chłopak wrzasnął upuścił karabin i uniósł ręce do twarzy, akurat w momencie, gdy Amon robiąc krok dalej, cofnął ostrze. unoszące się dłonie wpadły w ryczące z głodu zęby potwornej broni. Amon nie zaszczycił chłopaka dalszą uwagą. Rozpostarł ramiona i przejechał pazurami przez kolejne ciała stojące w pobliżu. Chlusnęła krew, na podłogę opadły z obrzydliwym plaskiem wnętrzności. Amon parł dalej. Nadepnął na głowę, którą przed kilkunastoma metrami zdjął z ramion jakiegoś herosa, który przywalił Amonowi z miotacza ognia, nie bacząc na stojących w ścisku i napierających na heretyka własnych towarzyszy. Głowa herosa musiała polecieć aż tutaj. Z przyjemnością Amon zmiażdżył ją pod swymi opancerzonymi butami na krwawą miazgę.

Ze wszystkich stron napierali buntownicy, jedynie za pół-demonem było nieco luźniej, za to podłoga kleiła się od krwi, i innych mniej przyjemnych rzeczy... Mimo swej liczebności, ludzie nie byli w stanie zatrzymać krwawego rzeźnika. Samym swym ciężarem i impetem roztrącał ich na boki. Jego ludzie, przynajmniej ci, którzy zdążyli zająć swoje pozycje, zalewali leżących buntowników ciężkim ostrzałem. Lecz głównie koncentrowali się na pozycjach ciężkiej broni wroga.

Amon również skierował się teraz na ośrodki oporu buntowników. Pierwsza akcja służyła, podobnie jak szarża Sentinela, by wykupić szarańczy czas, by ta mogła zająć dogodne pozycje wewnątrz generatorium. Amon rzucił okiem na licznik strat... tak, było ich sporo... szarańcza się wykrwawiała... ale osiągnęli swój cel.

Amon przebił się przez tłum fanatyków. Ludzie atakowali go, strzelali z bliska, uderzali bronią białą, a gdy tej zabrakło, drapali bezsilnie jego pancerz i nawet gryźli. Wszystko na nic. Ich broń była prawie bez konsekwencji.

Jedna młoda dziewczyna przez kilkadziesiąt metrów siedziała Amonowi na ramionach, okładając ciężkim kluczem jego czerep.

Amon nie miał ochoty jej strącić, były lepsze cele dookoła.

Uderzenia dziewczyny stawały się wolniejsze z każdym krokiem krwawego rzeźnika. Z jej nóg ciekła gorąca krew, spływając powoli po pół-demonie. Kolce i zadziory pancerza wgryzły się głęboko w jej odkryte młode ciało. Szarpały jej mięso z każdym krokiem Amona, wbijając się głębiej i głębiej, rozcinając ciało aż do kości. Dziewczyna oszołomiona wsłuchiwała się w odgłos metalowych ostrzy drapiących kości... jej kości...

Mimo potwornego bólu, nie poddawała się. Tłukła trzymanym w zbielałych palcach kawałkiem stali w przypominający demoniczną czaszkę hełm. Nie osiągnęła nic. Absolutnie nic.

Wreszcie ciężki klucz wypadł jej z rąk. Nie słyszała jak upada, mignął jej ostatni raz na chwilę, by zniknąć w kłębowisku ciał poniżej, rozerwanych i rozszarpanych. Było tyle krwi...

Wydawało się jej, że wpatruje się w taflę z lśniącej szkarłatem rzeki, w której nurcie unoszą się szczątki potwornie okaleczonych ciał.

Mimo to i tak nie dała za wygraną. Przytuliła się od tyłu do głowy Amona. Westchnęła lekko gdy grzebień kościstych wypustek rozciął jej brzuch i piersi. Zagryzła zęby i przycisnęła się jeszcze mocniej, wbijając ostrza głębiej w podbrzusze. Sięgnęła wątłymi, drżącymi ramionami do przodu. Drapała kościstą powierzchnię paznokciami, wreszcie, płacąc straszliwą cenę bólu i krwi, dosięgła oczodołów rzeźnika.

Amon dostrzegł okaleczone delikatne palce z pozdzieranymi paznokciami. To było tak surrealistyczne. Te dłonie, wypielęgnowane i smukłe, musiały należeć do niezwykle pięknej i delikatnej osoby. A teraz, z furią i determinacją drapały szkiełka jego wizjera. Dziewczyna ostatnią swą siłę włożyła w ten desperacki gest. Drapała jak oszalała, w nadziei, że wgryzie się głębiej, przez pancerne szkło i oślepi demona. W pewnym sensie osiągnęła swego. Pole widzenia Amona zmniejszyło się drastycznie. Nie przeszkadzało mu to jednak w zarzynaniu jej towarzyszy. Było ich za wiele, za blisko. Nie mógł się ruszyć, by nie naprzeć na jednego z nich. Nie mógł machnąć pazurami, by nie wybebeszyć kilkoro.

Mimo to, sięgnął ramieniem w górę. Jednak ponownie , nie zerwał dziewczyny. przejechał jedynie pazurami przez własną twarz. Pazury zaskrobały po hełmie. A kawałki dłoni dziewczyny upadły w dół, by dołączyć się do zmiażdżonych i rozszarpanych szczątków jej towarzyszy. Młoda dziewczyna zawyła z frustracji. Uniosła kikuty do twarzy, jej długie blond włosy jeszcze do niedawna czyste i pachnące, teraz zostały zbryzgane tryskającą z ran krwią. Blondynka zawyła ponownie. Nie mogła się ruszyć, była przyszpilona do karku i ramion Amona. Objęła zatem ponownie hełm i wtuliła swą śliczną główkę w demoniczny czerep. Zaczęła się modlić. Tylko tyle jej pozostało. Tylko tyle i aż tyle.

Amon biegł dalej. Przebiegł przez grupkę robotników, rozbijając ich na wszystkie strony. Potem trafił na kilkoro gwardzistów. Ryknął na nich. Parszywi zdrajcy. Ciął nisko. Jego pazury rozcięły tętnice udową pierwszego, drugiemu ostre niczym brzytwy pazury odcięły nogi tuż nad kolanami, trzeciego chlasnął przez podbrzusze, wylewając mu wnętrzności na kolana. Wszystko jednym machnięciem. Druga łapa i trzecia z toporem również w tym samym czasie powaliły kilkoro wrogów. Gdy Amon biegł dalej, gwardziści wołali za nim by wrócił i stawił im czoło. Nie mogli go gonić. Amon zostawił ich, by powoli się wykrwawili. Z irytacją wyrwał z własnego ciała nadal pracujący piło miecz. Nie czuł bólu, adrenalina i inne chemikalia buzowały w jego ciele. Piło miecz upadł z głuchym brzękiem na posadzkę. Amon zacisnął dłoń na długim zaostrzonym pręcie wystającym z jego pleców. Komuś udało się wbić ten kawałek żelastwa w jego plecy. Rany zasklepiały się prawie natychmiastowo. Krew, gorąca, słodka krew. Ona znaczyła życie. A on przelał jej tyle, że mogło starczyć na setkę żywotów.

Amon dotarł już do centrum wrogiego szyku. Wszędzie dookoła błyskały wystrzały, rozkwitały pióropusze plazmowych eksplozji, wybuchy granatów wmiatały odłamkami szatkując fanatyków. Część z nich się wycofała w głąb generatorium, Z tych co zostały w podświetlonej przez race centralnej części ustał się jedynie trzon samego centrum.

Gdzieś na brzegach wrogiej armii biegł sentinel. O dziwo ostał się, nie padłszy łupem ciężkiej las kanony. A gdy ta została zlikwidowana jako priorytetowy cel, niewiele broni fanatyków było w stanie przebić się przez pole siłowe bądź pancerz sentinela.

Amon zostawił dowodzenie oddziałami swym oficerom, nie zaniedbując oczywiście przeglądania na bieżąco raportów i wydawaniu od czasu do czasu rozkazów. Jego oficerowie przejęli jednak największy ciężar kierowania ludźmi, by on mógł się skupić na ogólnym obrazie walki i na rzezi, jaką serwował fanatykom. To oni kierowali sentinela tam, gdzie jego pancerz i mobilność oraz siła ognia były najbardziej potrzebne. On zaś parł na przód, krocząc w ludzkich szczątkach niczym anioł śmierci. Jego cel był już niedaleko. Złotooki zdrajca. Amon podesłał jego zdjęcie ich okrętowemu heretekowi z prośbą o identyfikację. Choć w rzeczywistości, nie grało to wielkiej roli.

Przed Amonem, w obronie swego wodza stanęła ogromna postać. Hektor, były gladiator. Gdzieś głęboko w podbrzuszu ostatniej nadziei ludzkości, odbywały się dość regularnie walki gladiatorów. Hektor był ich czempionem. Goły od pasa w górę, jego skóra lśniła od olejków. Potężne mięśnie grały pod skórą. Z oczu biła mordercza furia. W każdej, wielkiej niczym bochen chleba łapie, Hektor trzymał bojowy topór.

Amon nie zatrzymał się. Wbiegł z pełnym impetem na Hektora. Ogromne ostrza świsnęły, posypały się iskry, gdy topory uderzyły o pancerz. Piło topór Amona również uderzył, wgryzając się głęboko w odsłoniętą klatkę piersiową Hektora. Trysnęła krew, chrupnęły kości. Amon wcisnął pazury w głąb rany. Szpony zacisnęły się na żebrach. Mięśnie Amona napięły się niczym postronki. Hektor wybałuszył oczy, z jego ust chlusnęła krew. Chrupnęły kości, rozciągane z niewyobrażalną siłą na zewnątrz. Trzasnęła skóra niczym rwane płótno, lepko mlasnęło rozrywane mięso. Z ostatnim trzaskiem kości Hektor został rozerwany na sztuki. Konkretniej na dwie... sztuki... Amon cisnął oba ochłapy za siebie, w tłumek zbliżających się fanatyków.

Teraz nic nie dzieliło go od złotookiego.

- Zdradź mi swe imię dziewczyno. - Amon odezwał się do tulącej się do niego blondyny. Dziewczyna miała zamknięte oczy. Jej usta były już sine, a skóra wręcz kredowo biała. Ogień życia tlił się w niej... ledwo... ostatnimi siłami. Usta nadal układały się w słowa modlitwy, jednak nie wydobywał się z nich żaden odgłos. Na słowa Amona dziewczyna zamarła, przerwała modlitwę.. Spróbowała coś powiedzieć, lecz z jej gardła wyrwało się jedynie ciche westchnienie. - Jak brzmi twe imię dziewczyno? Chcę upamiętnić twą wytrwałość. - rzekł nie cierpiącym sprzeciwu władczym głosem. - A... Aleee.... Aleeexx.... - jej głos brzmiał niczym podmuch wiatru na cmentarzu.

- Żegnaj Alex. - rzekł Amon sięgając po nią. Szarpnął za ciało, wyrywając je z swego grzbietu. Krwawe nitki przez chwilę łączyły jego kolce z dziurami w jej ciele, potem była już wolna. Amon trzymał ją w ręku niczym małego szczeniaka. Potem cisnął bezwładne ciało pod nogi złotookiego.

- Powiedz mi psie, czy twój bóg ścierwo, jest wart jej poświęcenia, jej ofiary? Po tamtej stronie demony będą rwały jej duszę męcząc tą młodą kobietę po wsze czasy. A imperator nie uczyni nic, by jej pomóc. Nic. Użył jej, użył ciebie i kiedyś użył i nas. Porzucił mnie, moich braci, zdradził. On ma za nic ciebie i wasz mały bunt. On nie zapamięta jej imienia. Nie interesuje go to. Ja przeciwnie. Nigdy jej nie zapomnę. Jej imię brzmiało Alex. Była młoda, miała marzenia. Mogła je osiągnąć, gdyby nie wasz głupi bunt. - warknął wściekły szykując się do walki.

Złotooki spojrzał na Amona i wtedy czas zdał się zwolnić. Zwłoki szarańczy (Mikaela Strussa, jeśli Amon dobrze kojarzył) bardzo długo leciały na ziemię. W tym jednym człowieku było coś niezwykłego. Bardzo wyjątkowego. Ogolona głowa była świeżo skaryfikowana w symbolice imperialnej. Świetliste spojrzenie paliło skórę Amona nawet pomimo pancerza (choć nie było to nic czego nie potrafił zignorować). Był wielki i potężny. Nie wzrostu astartes, ale zdecydowanie należał do wyżyn ludzkości. W ręki dzierżył potrójny korbacz, do którego na naprędce ktoś domontował systemy energetyczne, zasilane grubymi kablami sięgającymi do plecaka który miał na sobie, a jakby tego było mało płonął blado-złotym ogniem. Nawet z tej odległości Amon czuł moc tej broni i czuł jak Khaaz drżał, ale pierwszy raz od początku bitwy nie z podniecenia, a lęku. Drac czuł… że ta broń jest w stanie zgładzić demona. Nie tylko go odegnać z powrotem do Spaczni. Autentycznie wymazać z egzystencji.

- Nie mam dla ciebie żadnej odpowiedzi.

Odpowiedział krótko i wystrzelił z hellpistola krótką serię pozbawiając życia kolejne szarańcze, a ratując buntownika. Jego spojrzenie wróciło do Amona, który nagle zadał sobie pytanie czemu nie zaszarżował w tym momencie i nie rozszarpał go na strzępy. Nie potrafił znaleźć odpowiedzi.

- Choć może… - zastanowił się chwilę- STOP! - ryknął potężnie uderzając drzewcem cepa w ziemię i walka nagle zamarła, albo jakby zwolniła… do tego stopnia, że wszyscy teraz słyszeli.

- Jesteś kapryśnym dzieckiem które zbuntowało się przed dyscypliną i uciekło w mrok, ale jesteś zbyt głupi by pojąć, że plugawe potęgi więżą się ciaśniej niż jesteś w stanie sobie wyobrazić! Każdy dar który od nich dostajesz to kolejne kajdany które zakładają na ciebie! Demon którego nosisz w sobie daje ci moc, ale odbiera resztki wolności i wciąż marzysz o ostatecznym wywyższeniu! Że kaprys demonów którym służysz sprawi, że po śmierci odrodzisz się by stać się jednym z nich, ale to będzie moment gdy zatracisz się całego i już nawet nie będziesz w stanie zaistnieć w materium bez ich pozwolenia! - Z każdym krokiem z którym złotooki się zbliżał Amon czuł jak Khaaz coraz bardziej drżał. Jego strach zalewał go i coraz trudniej było mu odróżniać czy to jedynie odczucia czy jego własny.

- Dzieckiem? - Amon aż sapnął z niedowierzania. Pokiwał smutno głową. - Nic nie rozumiesz maluczki człowieku. Pozwól, że cię oświecę. - Amon nigdy nie był człowiekiem wielkich słów, najlepiej dawało się świadectwo czynami, nie gadaniem. Złotooki zaś wyraźnie gadał od rzeczy. Amon zerwał się do szarży gdy nagle się zatrzymał… kolana mu zadrżały i nogi odmówiły posłuszeństwa…

Amon warknął. Całkowicie nie docenił efektu jaki złotooki miał na Khaaz 'a.

- Nie ma zbawienia człowieku. - zawołał do złotookiego by kupić im trochę czasu. - Imperator nas okłamał. Istnieje tylko piekło immaterium. Możesz być ofiarą lub panem. Tego wyboru imperator chciał nas pozbawić. Jak myślisz, co stanie się z tobą po śmierci? On was nie przytuli do swej piersi, nie zabierze do raju. Nie ma raju. Padniesz ofiarą jednego z mrocznych bogów. Chyba, że zasłużysz sobie, że wywalczysz sobie prawo, by decydować samemu o sobie. On ciebie używa, okłamuje. A potem, gdy przestaniesz być przydatny, gdy spełnisz swoje zadanie, porzuci cię. Zawsze tak robił. Tak postąpił z Thunder Warriors. Czy rzeczywiście myślisz, że wszyscy umarli chwalebnie pod górą Ararat w królestwie Urartu? Kłamstwo. On ich zabił. Gdy wygrali dla niego bitwę, pozbył się ich. Tak wygląda prawda, tak wygląda twój bóg. Tak samo postąpił z nami, z ósmym legionem. Stworzył, byśmy byli jego ultymatywną bronią strachu, a potem, wytknął nam jako grzech to, do czego nas samemu stworzył i powołał. Zdradził nas. Chciał się pozbyć, jak niepotrzebnego już narzędzia. Widział to mój ojciec, widział to Horus i widział to Lorgar. Primarchowie i astartes podbili dla niego galaktykę. A co on zrobił? Ustanowił rządy biurokratów. zastąpił zasłużonych bohaterów księgowymi i urzędnikami. Dlatego Horus się zbuntował. Nie chciał być jak przed nim Arik Taranis, jedynie wpisem w książce historycznej. Nie po to krwawiliśmy i umieraliśmy by potem zostać odepchnięci i unicestwieni. Imperator zdradził nas. A was ludzi chciał pozbawić waszego dziedzictwa. Imperialna prawda, ha. Dyrdy małe nic więcej. Ale Lorgar poznał prawdę. On dowiedział się, jakie przeznaczenie oczekuje ludzi. Jaka wspaniała nagroda została nam obiecana. Lecz Imperator chciał innej przyszłości dla ludzkości. Chciał samemu stać się bogiem, a ludzkość złożyć na ołtarzu swej transcendencji. To my walczyliśmy dla was ludzi z nim i oślepionymi jego słowami naszymi braćmi. Złożyliśmy największą ofiarę z możliwych by was ocalić. Niewdzięczny psie. Ale ty wolisz upaść na kolana i całować jego stopy. Użyje cię, a twą wyssaną skorupę rzuci demonom na pożarcie. Taka nagroda czeka na ciebie za twą lojalność i służbę. Wieczne męki i nic ponad to.

Równocześnie Amon zwrócił się myślami do Khaaz 'a. ~ Nie poznaję cię Khaaz! Weź się w garść, to tylko maluczki człowiek, możemy go zgasić! Jego krew dla boga krwi, jego czaszka dla tronu czaszek. Spójrz dookoła! Nawet śmiertelnicy walczą? Czy rzeczywiście chcesz, by Khorne zapamiętał cię jako tego który podkulił ogon i zaskomlał z przerażenia niczym zbita suka? Nikt nie żyje wiecznie Khaaz! Jeśli nawet mamy zginąć, to zginiemy przemoczeni wrażą krwią i z bitewnym okrzykiem na ustach, a nie zmoczeni własnymi szczynami i drżący ze strachu! Jesteś pieprzonym ogarem Khorne, to ty ścigasz tchórzy. To ty rozdzierasz przerażonych słabeuszy na sztuki! Jeden malutki człowieczek nie stanie nam na drodze. Nie stanie na mej drodze. Rozerwę go, z twoją pomocą czy bez niej, rozerwę jego gardło, będę pławił się w jego ciepłej krwi! Jak nie masz jaj psie, zejdź mi z drogi. Ja Amon Drac będę walczył! Z nim, z tobą, z wszystkimi jeśli będzie trzeba! Nikt nie pozbawi mnie mojej ofiary. Walcz albo giń Khaaz! Nie ma u boku Khorne miejsca dla tchórzy! Walcz Khaaz! Albo giń! - Amon Drac włożył w to całą swą wolę. Jeśli nie uda mu się wstrząsnąć demonem, wyrwać go z złotego blasku, wtedy zamierzał naprzeć samemu, spychając demona głęboko na dno swej mrocznej duszy. Amon czuł smak krwi i zapach ofiary w nozdrzach. Pragnął zabić i nic nie mogło go powstrzymać.

- Plugawa mowa, młokosa co myśli, że za czubek nosa widzi to cały świat widział! Chodź tu bachorze, czas by ktoś dał ci klapsa!



I w tym momencie walka jakby wróciła na własne tory. Surrealistyczne wyciszenie przeminęło i powróciła rzeź.

Amon poruszył potężnymi ramionami, rozruszał plecy. Czuł, że to będzie dobra walka.

Niczym wściekły wilk zaczął krążyć dookoła złotookiego. Ten zaś stał spokojnie, czekając na atak. Obracał się jedynie wraz z Amonem, by mieć go zawsze w polu widzenia.

Jakby od niechcenia, nie spuszczając złotookiego z oczu, Amon wypatroszył kilkoro fanatyków, którzy postanowili wesprzeć swego przywódcę.

Nagle Amon zszedł z okręgu, nabrał prędkości, jakby wystrzelony z katapulty głaz runą na swego przeciwnika.

Świat zwolnił, każda sekunda rozciągnęła się, jakby walczący byli pod wodą.

Amon machnął pazurami ukośnie, od prawej do lewej przez klatkę piersiową złotookiego. Ten cofnął się, żeby uniknąć trafienia.

Dokładnie jak Amon przewidział. Piło topór spadł z góry. Już miał wgryźć się w odsłonięty kark i barki przeciwnika, gdy nagle korbacz wystrzelił w górę na spotkanie wirujących ostrzy. Topór eksplodował w fontannie blado złotych iskier. Amon warknął wściekle, nie poświęcił jednak ani chwili, by przyjrzeć się dymiącemu kikutowi trzonka topora.

Amon zamachnął się znowu z prawej do lewej. Następny krok, Niski wypad, cięcie z lewej do prawej po podbrzuszu.

Złotooki wciąż robił uniki, poznawał swego przeciwnika. Uniki stały się bardziej płynne, wyprzedzające niemal ruchy Amona.

Najwyższy czas. Amon odwrócił kierunek i kolejność cięć. Chlasnął złotookiego przez brzuch. Ledwie, jedynie końcówkami pazurów. Mimo to, na brzuchu wykwitły cztery krwawe smugi.

Przeciwnik zamachnął się korbaczem, lecz Amon uniknął ataku. Ciął pazurami, jedna łapa nisko, druga wysoko.

Złotooki przeszedł znów do obrony, drzewce korbacza zasłoniło atak, pięść mężczyzny wystrzeliła do przodu i trzasnęła Amona w Hełm. Pancerz pękł, niczym pod uderzeniem młota pneumatycznego. Amon poczuł uderzenie na swej własnej szczęce, kość chrupnęła i wypadła ze stawów. Potworny ból eksplodował pod czaszką astartes.

Amon zrobił niezgrabny krok w tył. Złotooki przeszedł do ataku. Korbacz fruwał, atakując raz za razem. Cios, cios, cios. Iskry sypały się w rozbłysku złotego światła, raz po raz, za każdym razem, gdy atak natrafiał na zastawę Amona.

Walczący tańczyli po polu bitwy. Zawsze w ruchu, atakując i zastawiając się za razem. A przy okazji, jakby od niechcenia, zabijali przybocznych swego przeciwnika. Złotooki płynnym ruchem zmienił tor wirowania korbacza, by sięgnąć za siebie, do skradającego się za nim wojownika szarańczy. Amon uderzając złotookiego dwoma łapami, wbił trzonek zniszczonego topora w miękkie podbrzusze jakiegoś fanatyka, okręcił i równie płynnie wyszarpnął, wyciągając krwawe warkocze flaków na zewnątrz.

Złotooki zamachnął się znad głowy. Amon uchylił się, lecz za późno uświadomił sobie, iż przeciwnik się tego spodziewał, wyprzedzając jego ruch. Korbacz spadł na jego udo, roztrzaskując pancerz i wyrywając spory kawał mięsa. Biały płomień eksplodował, wyrywając wściekły ryk z gardła demona. Lecz Amon nie pozwolił, by ból, albo panika demona go pokonały, naparł. Jego pazury zacisnęły się na lewym barku mężczyzny. Popłynęła szkarłatna krew, chrupnęły kości. Złotooki uderzył od dołu, drzewce trzasnęło Amona w głowę, dając czas człowiekowi na odskok, tuż nim pazury drugiej łapy dosięgły jego gardła.

Amon przez chwilę znów przeją inicjatywę, atakował raz za razem. Uderzenie, uderzenie, uderzenie. Precyzja skalpela i siła młota kowalskiego. Khaaz potrzebował chwil kilka, nim się otrząsnął i dołączył do walki.

Lecz złotooki nie pozostał długo biernym, jego uniki i blokady zamieniły się w natarcie. Uderzał raz za razem, płynnymi ruchami prowadząc korbacz. Wydawało mu się zupełnie nie przeszkadzać, że musi obecnie używać jedynie jednej ręki. Ciosy zaczęły spadać na Amona z przerażającą szybkością. Mimo, iż miał trzy kończyny, ledwo udawało mu się parować ataki. Złotooki lśnił cały blado złotą poświatą. Korbacz znów sięgnął celu. Tym razem miażdżąc kilka żeber. Amon ryknął wściekle, zaatakował, lecz nie był w stanie przebić się. Kolejny cios sięgnął jego łokieć. Ból przeszył całą kończynę. Potem trzasnął bark, złamane kości przebiły pancerz od wewnątrz.

Amon wydał z siebie potworny ryk. Wyskoczył do przodu taranując złotookiego z siłą rozpędzonej lokomotywy. Mężczyzna pofrunął na bok i trzasnął boleśnie o jakieś urządzenie. Coś eksplodowało, posypały się iskry. Złoto oki padł na ziemię ciężko łapiąc dech.

Amon wybebeszył trójkę fanatyków. Jednym zamaszystym ciosem rozciął gardło jednego, rozpłatał twarz drugiego, a trzeciemu odciął czubek głowy. Krew, potrzebował krwi do regeneracji.

Złoto oki wykorzystał chwilę. Gdy Amon podskoczył do niego, ten już wstał. Pazury napotkały na zasłonę.

Obaj walczyli wściekle, wymieniając się ciosami. Mniej uwagi wkładali w zasłony, biorąc ataki przeciwnika na klatę, tylko, by móc wyprowadzić własny atak, by zadać ranę. Zatopili się w chaosie uderzeń, który zmienił się w rytm, płynny, szybki.

Złotooki był szybki. Ale Amon napierał niczym szalony byk. Nie szukał już decydujących ciosów. Zadowalał się drobnymi cięciami. Złotooki krwawił z tuzina ran. Powoli zwalniał, jego ramiona płonęły żywym ogniem od blokowania potężnych cięć wyprowadzanych przez krwawego rzeźnika.

Złotooki począł się cofać. Amon spychał go w głąb generatorium. Ludzie przybywający na ratunek swemu dowódcy ginęli szybko, najczęściej z rąk szarańczy, a jeśli mieli szczęście się przedostać, Amon rozrywał ich na sztuki, ciskając ich truchła w złotookiego.

Mężczyzna wyraźnie kulał, oszczędzając swą lewą stronę. Amon dyszał ciężko, Jego ciało było zdruzgotane, w wielu miejscach ziały lśniące szkarłatem dziury, gdzie korbacz wyrwał kawałki mięsa z jego ciała. Amon wyraźnie był u kresu. Zabrakło fanatyków, których krwią mógłby się zregenerować. Dookoła szalały płomienie, oświetlając otaczający ich mrok. Gdzieś za nimi nadal toczyła się walka.

Amon zrobił krok do przodu. Korbacz śmignął w powietrzu. głośno Trzasnęło kolano. Amon runął do przodu. Zatrzymał się w przyklęku. Warknął i uniósł głowę do góry. Wyszczerzył kły niczym wściekły wilk. Złotooki wpatrywał się na niego z triumfem w oczach, jego złota aura biła heretyka po oczach. Złotooki uderzył. Amon poczuł jak potężna siła roztrzaskuje mu czerep. Mimo to buńczucznie uniósł głowę. Widział tylko na jedno oko. Splunął krwią. Kolejny cios sięgnął lewe ramię. Ale Amon nie pozostał dłużny, sięgnął udo mężczyzny, rozrywając je na strzępy..

Amon zagulgotał a z ust potoczyła mu się krwawa piana. Astartes śmiał się. Złotooki uniósł znów korbacz.

Amon podniósł się gwałtownie z kolan i wyskoczył na przeciw ciosowi, pochwycił złotookiego, zbijając go z nóg i przyciskając ręce do tułowia. Człowiek nie był w stanie uskoczyć, rozszarpane udo uczyniło to niemożliwym.

Złotooki walnął w odwecie głową w paszczę pół demona. Amon parsknął jedynie, obrócił złotookiego w powietrzu, jakby nic nie ważył i trzasnął nim o własne kolano.

Kręgosłup człowieka złamał się jak zapałka.

Przez chwilę heretyk i wybraniec patrzyli sobie w oczy. Oboje wiedzieli, że to koniec. Cep wypadł z bezwładnej dłoni złotookiego. Lecz w tym momencie człowiek zaczął się śmiać. Ustrojstwo na jego plecach, do którego był przyłączony korbacz zasyczało, posypały się iskry. Delikatne wibracje przeobraziły się w dzikie spazmy, targające urządzeniem. Buczenie stało się natarczywie złowrogie.

Amon ryknął wściekle. Zmusił swe okaleczone ciało ku górze. Powoli wielki rzeźnik wyprostował się na całą swą wysokość. Uniósł strzaskane ciało człowieka nad głowę. Ciężkim krokiem skierował się w stronę zrzutu śmieci. Cisnął ciało z całej siły. Mężczyzna pofrunął, przebił się przez blachę drzwi i runął w dół. Eksplozja wstrząsnęła pokładem , a z zsypu wykwitnął ognisty kwiat. Płomienie omyły Amona, lecz astartes pozostał nieugięty. Gdy płomienie wypaliły się, Amon nadal stał. Zazgrzytał zębami i skierował się z powrotem do głównej części generatorium, gdzie miał nadzieję wypatroszyć kilkoro buntowników.

Niestety, okazało się, że żaden nie pozostał przy życiu. Generatorium było jego. Technicy, zgodnie z uprzednio wydanymi rozkazami usuwali już ładunki. Było to prostsze dzięki lojalnym technikom, którzy śledzili ruch fanatyków i informowali ludzi Amona o miejscach, gdzie zostały założone ładunki.

- Generatorium odbite i zabezpieczone.- nadał Amon do rady.

Amon czekał na odpowiedź, ale nikt się nie zgłosił. Szybko dotarł do tego, iż sieć łączności padła. Przywołał zatem do siebie Anani i rozkazał przekazanie raportu drogą telepatyczną.

***

Nagle okrętem zarzuciło...

Fala uderzeniowa przeszła korytarzami zrywając ciała i ludzi miotając nimi wgłąb. Huk miał moc by przebijać bębenki, a nadchodząca za nim fala gorąca z pewnością pośle ludzi na dok medyczny z ciężkimi poparzeniami. Grom trwał. Reakcja łańcuchowa cały czas zachodziła choć już nie z mocą jak inicjująca eksplozja. To Generator Pola Gellara płonął. Już nic nie można było z tym zrobić.

Cóż... Amon wzruszył ramionami. Przyjdzie się o to martwić później. Mimo ponurego nastawienia, nie zamierzał się teraz tym przejmować.

Walki w generatorium praktycznie ustały. W głębi wyłapywani byli nadal fanatycy, którzy teraz w desperackim akcie detonowali wszystkie ładunki. Lecz nie miało to większego wpływu na losy statku.

Amon wziął udział w polowaniu, głównie po to by się zregenerować.

Wysłane do sąsiedniego enginarium zwiady wróciły informując o stanie tamtejszych oddziałów.

Po ostatecznym oczyszczeniu generatorium Amon przegrupował szarańczę, włączył świeże posiłki i zamierzał wyruszyć dalej.

[- Przygotujcie siły do kontrnatarcia w ciągu najbliższej połowy wachty-] odezwało się w głowie wybranych Radnych

[- Ja, Beshan, kapitan Tysiąca Synów, Pożeracz z Prospero, niniejszym KOŃCZĘ TEN BUNT -]

- Mój panie. - Anani zbliżyła się do Amona. Jej spojrzenie przeczyło jej słowom, było niemalże wyzywające, miała uniesiony podbródek a jej martwe białe oczy zdawały przewiercać ogromnego kornitę.

- Czego? - warknął Amon szorstko.

- Lord Beshan przesyła pozdrowienia. - rzekła kusząco słodkim głosem, a potem powtórzyła słowo w słowo przesłanie, choć w jej ustach brzmiały one niczym drwina.

Amon parsknął lekceważąco. Już chciał coś powiedzieć, gdy...

Coś rozbłysło na dziobie okrętu. Amon przeklną, gdy potężna fala psioniczna przewalała się przez okręt. Generatorium i enginarium znajdowały się w ogonie statku. Amon miał czas... Lecz nie miał gdzie umknąć. Mógł jedynie bezsilnie przyglądać się jak potężna fala pokonywała kolejne sektory zbliżając się do jego pozycji.

Gdy wszechogarniająca ściana płonącej mocy psionicznej zbliżyła się, Amon wyprostował się, rozwarł ramiona i ryknął w ostatnim akcie buntu przeciw nieuchronnej zgubie.

Miał uczucie jakby płomienie przepaliły go na wskroś. Kawałki pancerza odpadły od jego ciała, niesione niematerialnym podmuchem, tylko po to, by zamienić się w popiół w chwilę później. Demon w jego duszy wył potępieńczo, ogień palił jego niematerialne ciało do kości. Wreszcie wycie demona zamilkło. Płomienie przetoczyły się nad Amonem. Ten przez chwilę stał, jakby manifestując swą nieugiętą wolę. Jednak końcowo runął uderzając głucho o pokład okrętu.

- Nogi z dupy powyrywam! - parsknął Amon. - Pierdolony Beshan, co on tam kurde-jego-mać wysadził? - warknął Amon bardzo, ale to bardzo niezadowolony.

[/size]
 

Ostatnio edytowane przez Ehran : 27-03-2018 o 21:19.
Ehran jest offline  
Stary 27-03-2018, 10:14   #53
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację



Za zamkniętą grodzą chór drżał od ledwie - ale dzięki xeno-obwodom tworzącym cały komponent jednak - kontrolowanej mocy.

Czarnoksiężnik zrobił wszystko co było w jego mocy, nie szczędząc środków ni sił, by doprowadzić ten rytuał do końca.

Dziewiątka ofiar - w tym schwytany przed chwilą astropata - dogorywało w kryształowych kadziach, zasilając proces całym swoim jestestwem.

Cała sala była pośpiesznie pokryta grubymi warstwami hieroglifów - od mrocznych sztuk pętających w służbę demony po numerologiczne wzory mające konjiunkcją dziewięciu planet ściągnąć uwagę Tzeentacha. W centralnym miejscu leżał talizman Pana Zmian - miniaturowy model tego co chciał osiągnać w skali całego statku - otoczony tuzinami okultystycznych utensyliów ustawionych według skomplikowanych reguł sympatii.

Z Liber Hersiusem w ręku Beshan recytował, sięgając po każdą rezerwę mocy jaką mógł wyszarpać, każdą odrobinę mocy o której wiedziedział. Bez pomocy Hydry i Gwyrhyra miał potężny deficyt mocy nawet mimo tylu przygotowań. Nawet pomimo tego że sięgał już daleko poza swoje możliwości, czerpiąc moc z źródeł które zniszczyłyby śmiertelnych ludzi.


Korzystajac z otwartego wyłomu do Królestwa Chaosu, kapitan rzucił na szalę swój mir, wzywając wszystkie demony do wydania oszusta który nie dotrzymał umowy, by odpokutował swoje oszustwo pomagając tu i teraz.
Poszukiwany demon był tuż za zasłoną, beszczelnie naśmiewając się i czekając na upadek Beshana, gotów utyłać jego duszę w najpodlejszym syfie kiedy tylko ta opuści ciało.
Jego niedoczekanie.

Cała trójka - Beshan, Azarkov i Ty'iga po raz ostatni staneła razem w kręgu.

Rytuał - majstersztyk precyzji w bieganiu na ślepo po nieodkrytych jeszcze obszarach gdzie Astronomicon i Immaterium, wiara i wiedza zlewały się w jedno - szedł wyśmienicie. Wielokrotnie lepiej niż można było oczekiwać w takich okolicznościach, a może nawet niż w jakichkolwiek warunkach.

I jako taki przyciągnął uwagę.

Sam Pan Nieoznaczonych Ścieżek poświęcił swojemu kapitanowi ułamek uwagi. Badawczego spojrzenia, walidacji czy ze swoją wolną wolą wciąż może służyć jego planom, czy raczej staje się niepotrzebnym balastem.

Jedną myślą zawiesił całość w ulotnej siatce czasoprzestrzeni i w umyśle Beshana pojawiło się pytanie uproszczone już w tak, by mógł je objąć śmiertelny umysł: czy jesteś w stanie poświęcić ile trzeba? Dowolny artefakt, dowolne bogactwo, dowolną pamiątkę?
Czym może raczej wycofasz się i poszukasz tysiąc pierwszej drogi - bezpieczniejszego sposobu na ocalenie okrętu?

 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 27-03-2018 o 10:31.
TomBurgle jest offline  
Stary 27-03-2018, 15:37   #54
 
Raga's Avatar
 
Reputacja: 1 Raga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputację

Ostatni Akt

W ciemnościach każdy usłyszy twój krzyk

Ionachkt wylądował pomiędzy buntownikami.
- Wróg! - ryknął jeden z tych co mieli na oczach noktowizory. Ich spojrzenia się spotkały. Robakowate oczy wejrzały zdało się w głąb duszy buntownika. Uczucie którego w tym życiu nie zaznał narosło w nim z intensywnością wodospadu. Krzyknął przeraźliwie przewracając się na ziemię zamiast zalać aptekarza płynnym promethium. To trwało tylko chwilę. Dwa cięcia miecza i jedna struga plugawego ognia i grupa była martwa. Ionachkt poruszał się powoli, ale nieubłaganie, a w walce jego ostrze cięło szybciej niż zdawało się być możliwym dla jego napuchniętej, powykrzywianej fizjonomii. Jakby dary Nurgla nie dbały o czyjeś poczucie logiki, czy rozsądku…

~ Zbyyyt wwwolnooo… ~ odezwał się w jego głowie głos którego nie słyszał od rozbłysku Astronomicanu. Słowa były przeciągłe i leniwe. Jakby całe godziny miało zająć wypowiedzenie ich, ale niosły ze sobą więcej treści niż powinny. Jakby samo ich usłyszenie naprowadzało Ionachkta na wnioski które miał wyciągnąć. “Buntownicy są znacznie dalej niż się wydaje”. “W tym tempie nie zdążysz uratować Czterdziestej Dziewiątej Woli Typhusa. Obrzydliwy, gulgoczący śmiech rozległ się na skraju świadomości Ionachkta.

- Wiem geniuszu, że za wolno, ale ty pewnie siedział byś na swojej śmierdzącej dupie i nie robił nic. Obaj wyznajemy Nurgla, ale mierzi mnie twoja apatia. Chcę żeby Nurgle dał mi nieśmiertelność, a nigdy jej nie osiągnę jak nam rozpieprzą ten statek - Ionachkt podjął zaczepkę, ale nadal z pełną determinacją szukał buntowników. - Już raz ci powiedziałem, że dopóki starczy mi sił będę z tobą walczył i nie pozwolę się kontrolować, bo chcę wyznawać Nurgla na mój sposób a nie twój. Mnie interesuje ewolucja, a nie entropia, ale nie spodziewam się żebyś to zrozumiał swoim zdegenerowanym umysłem.

Ionachkt usłyszał w swej świadomości plugawe warknięcie i jakby mentalnie splunięcie.
~ Staałłłośććć… to jedyne ccoo zosstaje ~ przed oczami duszy Ionachkta stanął widok gwiazd. Niepojęcie potężnych, trwających dłużej niż życie w galaktyce. Stałych. Nieewoluujących.
~ Typhus chcsse ten okrętt, więc okręęt nalleży do Typhusa ~

- I co masz zamiar z nim zrobić gdy w próżni zostaną tylko jego kawałki? - Ionachkt zatrzymał się gdyż w korytarzu z lewej usłyszał szuranie, szczeknięcie metalu i jakieś szepty. - Będziesz miał wtedy swoją stałość, mnie też ogarnie stałość, a póki żyję ten stan mnie nie interesuje. - Odpalił racę i cisnął w kierunku z jakiego dobiegł go głos. Dostrzegł trzech buntowników próbujących wcisnąć się w ściany przed aurą zalewającego ich światła. - Jak buntownicy zniszczą najważniejsze komponenty statku to też niewiele będziecie mieli z niego pożytku. - Konsyliarz ruszył korytarzem w kierunku wroga. - Idę po Was! - zwrócił się tym razem do buntowników. Słyszeli go ale jeszcze nie byli w stanie dostrzec. Posłali w jego kierunku kilka niecelnych strzałów. Gdy pojawił się w zasięgu światła puścił strugę z miotacza. Jeden z mężczyzn momentalnie padł martwy, drugi z terminalnymi obrażeniami zaczął wyć z bólu, a trzeci mamrocząc coś w przerażeniu zaprzestał walki i zaczął odpełzać w najdalszy kąt. Ionachkt podszedł do rannego i uciszył go miażdżąc mu czaszkę ciężkim butem, a następnie skierował się w kierunku uciekiniera, który właśnie dotarł do końca korytarza technicznego.

Gdy aptekarz mordował, jego ludzie także walczyli, choć im nie szło to wcale tak łatwo, ani bezpiecznie. Wielu ginęło, mimo przewagi percepcji jaką im zapewniono.

~ Mmam rozswiązanie… Mmogę zzalać ccałę enginnarium morrowym powietrzszem ~ przed oczami duszy Ionachkta stanął obraz. Rytuał, bardzo potężny, który zaleje całe enginarium wirusem… chorobą zdolną zabijać w ciągu sekund. Widział też swoich ludzi… umierających jako paliwo dla rytuału. Ich dusze miały go zasilić.

- Plan dobry, ale potrzebujemy naszych ludzi. - Ionachktowi nie przeszkadzało prowadzenie dialogu w czasie rzezi jakiej dokonywał. Dodawało to wręcz lekkiego aspektu szaleństwa do jego postaci. - To głównie cywile, a kto potem będzie obsługiwał statek? To samo tyczy się też radnych. Umiesz ich zastąpić na ich stanowiskach?

~ Zdecydować musisz… ~ powiedział krótko a Ionachkt zrozumiał, że demon każe mu porównać co jest ważniejsze… kilka setek ludzi czy silniki Ostatniej Nadziei.

- Ale ty mnie wkurwiasz… - rzucił ze złością konsyliarz - ... a najbardziej tym, że możesz mieć rację. Pokaż mi jeszcze raz ten rytuał - polecił heroldowi i skierował swoje kroki z powrotem do wejścia. - Zmiana rozkazów! Przegrupować się w okolicy barykady! - rzucił na lokalnym kanale.

Chwilę potem Ionachkt zebrał pozostałości swojego doborowego oddziału.
- Działamy za wolno, a ja nie pozwolę ta no żeby ci posrańcy wysadzili statek. Pora na radykalne kroki. Ci co są ze mną i są gotowi przejść na stronę Nurgla przeżyją, a reszta skończy marnie. Bardzo marnie. Tym na barykadach nie daję wyboru. Macie go tylko wy.

- Przesuńcie tych z barykad w głąb enginarium i zabezpieczcie flanki. Ja zajmę się resztą. Powiedzcie im, że mają pilnować aby nikt z buntowników nie uciekł kiedy będę odprawiał rytuał. Gdy skończymy tutaj zajmiemy się resztą statku.

- Hudd'Rhagor - Ionachkt wezwał Herolda. - Przyjmij moich wybrańców w poczet sługów Nurgla. Potrzebuję ich, a dary jakie otrzymają niech ochronią ich przed naszymi metodami walki - wypowiadając te słowa Konsyliarz przystąpił do rytuału.

~ * ~

Kilka minut później wszystko było gotowe do rozpoczęcia
~ Jak się zgodzą będzie łatwiej.
- Co?
~ Ich zgoda poprawi efekty.
Ionacht zaklął pod nosem i zwrócił się do swoich ludzi
- Zgadzacie się?
Odpowiedziały mu konsternacja i zdziwienie
- Zgadzacie czy nie?! - warknął groźnie i tym razem dali się przekonać i zgodzili się nawet nie wiedząc na co. Nie aby samodzielne myślenie było kształtowaną cechą wśród motłochu czterdziestego pierwszego milenium…

~ * ~

Pierwszych siedmiu zginęło z ręki Ionachta. Była to liczba Nurgla. Jedynie jeden z nich rozumiał co się działo. Devlin, zdolny do myślenia, o wielkim potencjalne i ambicjach. Nieszczęsny w ponurym mroku czterdziestego pierwszego milenium gdzie potencjał, czy ambicje nie miały żadnego znaczenia, a jedynie aktualna potęga i łaska losu…

Tych siedmioro było pierwszym aktem. Z ich dusz demon wydestylował dość mocy by samemu kontynuować. Pozostałe dziesiątki padały jak muchy. Nienaturalnie szybko zżerani przez entropię. Ich umierające ciała lgnęły do siebie. Człapały i czołgały aż zebrały się w wielką górę, piętrzącą się niemal aż pod sufit, błyskawicznie przeobrażającą się w kupę gówna i rozkładu. Cały czas w ruchu. Cały czas drgającą i przewalającą się jakby w niej wciąż żyli ludzie. Zebrał się bąbel trujących gazów gnilnych. Potem kolejny i jeszcze dziesiątki. Wybuchając rozrzucały nieczystości po całym korytarzu, a sam Ionacht tylko mógł widzieć, że z każdego z nich wypełzała mała świadoma kulka gówna i nieczystości...


Mała, że sięgała konsyliarzowi ledwie kolan. Nieporadna i na swój plugawy sposób niewinna. Jakby właśnie się narodziła. Usłyszał rozkazy. Nie rozumiał mowy, bo nie było w niej słów, ale na komendę spoważniały. Wstały z tyłków, czy pleców i poboegły w stronę wybrańców Ionachta. Nie widzieli ich. Nie wiedzieli co się dzieje, a wielu zwyczajnie odwracało odmawiając patrzenia na ten horror i na to co zrobiono z ich towarzyszami i przyjaciółmi. Prawdopodobnie kilku z tyłu już wzięło nogi za pas i czy można ich winić? W tym czasie nurglingi dotarły do tych co zostali…

W wizji jaką Hudd'Rhagor ukazał przed oczami Ionachkta stało kilkadziesiąt gwardzistów o chorobliwym wyglądzie. Wizja znikła, a zaraz po niej zobaczył ich jeszcze raz, ale tym razem wszyscy tworzyli stos martwych, rozkładających się zwłok, z którego wydostawało się siedem potężnych sylwetek demonhostów Nurgla.
- Wybieeeeeraaaj - pytanie pojawiło się w głowie konsyliarza zaraz po tym gdy druga również wizja zniknęła.

Ionachkt zawahał się chwilę. Mniejsza ilość, ale potężniejszych, sługów będzie miała nieco mniejszą wartość bojową, ale mimo wszystko będzie bardziej odporna na straty i inne wpływy płynące od Lorda Zepsucia. Druga opcja, na którą się zdecydował, wydawała się najlepszym rozwiązaniem.

Nurglingi w jakiś sposób poznały jaką decyzję podjął konsyliarz gdyż rzuciły się na ludzi, których rytuał jeszcze nie pochłonął. Zaczęły żywcem rozszarpywać ich na kawałki i zaciągać na stos identyczny z tym jaki Ionacht widział w swojej wizji.

Nagle okrętem zarzuciło...
Fala uderzeniowa przeszła korytarzami zrywając zwłoki i miotając nimi wgłąb. Ionacht był jedynym który utrzymał się na nogach i to z trudem. Huk miał moc by przebijać bębenki, a nadchodząca za nim fala gorąca z pewnością posłałaby ludzi na dok medyczny z ciężkimi poparzeniami. Grom trwał. Reakcja łańcuchowa cały czas zachodziła choć już nie z mocą jak inicjująca eksplozja. To Generator Pola Gellara płonął. Już nic nie można było z tym zrobić więc nie było sensu się tym dalej przejmować, tym bardziej, że głos Herolda skupił większość jego uwagi.

~ Usuń się z drogi… ~
Usłyszał Ionacht w głębi umysłu.
~ Nadchodzi ~
Wspomniał demon i przed świadomością astartes stanęła wizja nadlatującej fali entropii… Miał parę minut nim przerżnie się tędy wgłąb enginarium i zabije wszytstko na swojej drodze… nowa gwardia Ionachta miała być na to odporna, ale sam Ionacht tylko częściowo.
- Cholernie jestem ciekaw co takiego wykombinowałeś Hudd'Rhagor - konsyliarz powiedział jednocześnie do siebie i Herolda. - Szkoda że nie mogę popatrzeć z bliska - jego ciekawość była autentyczna.
Ociągając Ionachkt ruszył w kierunku wyjście z enginarium.
- Jak daleko muszę się oddalić? - zapytał.
Wcześniejsze wizja nieco się rozszerzyła. Uzupełniła. Ionacht widział entropię przewalającą się jednym konkretnym korytarzem i widział pomieszczenie techniczne, kilkadziesiąt metrów od niego, w którym miał być całkowicie bezpieczny.

- Ionachkt do mostku - w czasie drogi konsyliarz otworzył kanał Rady, ale usłyszał tylko szum statyczny. Przeprowadził kilka szybkich testów. Voxy nie działały. Był odcięty od komunikacji.

Ionachkt był zaciekawiony tym co mogło właśnie wydarzyć się na statku i postanowił to sprawdzić. Zadanie jakie tyczyło się Enginatorium uznał za wykonane, a awaria VOX oznaczała, że kolejnego nie dostanie. Musiał działać sam. Teraz zatem przyszła pora na dalszą część statku. Najpierw postanowił poczekać na swoją nową gwardię, która zaraz powinna do niego dołączyć, a następnie udać się jedyną drogą, która prowadziła do Generatorium. Było to drugie według niego miejsce pod względem istotności dla ocalenia statku.

Doszedł do miejsca wskazanego przez demona i zamknął się w nim. Teraz musiał chwilę odczekać.
~ Pokażę ci… ~
Oczy duszy Ionachta się otworzyły i dostrzegł energie warp płynące w okolicy. Widział też to co mu specjalnie wskazywano. Wielką falę nekrotycznej energii. Nie wiedział skąd się ona wzięła, ale przewalała się korytarzami, po drodze przeszła przez jedno skrzydło buntowników wybijając je do ostatniego w ciągu sekund. Zbliżała się. Kątem oka widział także człapiące powoli sługi. Były na jej drodze, ale ich egzystencja odporna miała być na ten rodzaj entropii.

Dotarła. Przewaliła się obok… ledwie kilka cali grodzi od niego. Z tak bliska wyglądała… nie wiedział jak to opisać? Pięknie? Morderczo? Potężnie? Jakoś. Odporowadził ją spojrzeniem gdy ta fala wleciała i obejmowała enginarium. Całe. Nikt nie mógł przeżyć.

Przyszło mu na myśl, żeby zapytać Hudd'Rhagor’a czego od niego chce i jaki jest jego cel, ale rozmyślił się. Przecież się już tego domyślał. Herold chciał statek. Stracił swoją powłokę i wykorzystał jego samego aby dokończyć zadania. Ionchkt jest mu zbędny i pochłonie go jak tylko konsyliarz osłabnie. Nie ma sensu na żadne układy. Nie ze sługą Nurgla… oni nie uznają półśrodków. Konsyliarz musi wykorzystać jego moc, a potem się go pozbyć.

Z zamyślenia wyrwały go demonhosty Nurgla. Byli okazali. Potężni. Każdy z nich był wart przynajmniej dziesięciu zwykłych gwardzistów. Ich pojawienie się informowało o tym, że rytuał dobiegł końca i walka o Enginerium jest zakończona. Konsyliarz wydał im rozkaz udania się za nim.

Odgłosy i widok przedpola Generatoirium jakie wyłoniły się zza zakrętu korytarza sugerowały, że walka dobiegła końca. Na szczęście zwycięzcami okazali się sojusznicy, a konkretnie szarańcza Amona.

Ionachkt przyspieszył kroku aby znaleźć Radnego i wymienić z nim informacje o obecnej sytuacji gdy nagle wyczuł mentalny oślepiający błysk i usłyszał wewnętrzne warknięcie Hudd'Rhagor’a, ale pod gniewiem wyczuł strach.

Kilka sekund później uderzyła w niego fala o sile identycznej z tą jaką eksplodowało pole Gellara. Różnica polegała na tym, że była ona psychiczna, a nie fizyczna. Czuł jakby każda komórka jego ciała umierała indywidualnie. Wtedy ogarnęła go eksplozja. Granaty Plagowe wybuchły uwalniając morową chmurę a Ikona Rozkładu zapłonęła szarym ogniem i spłonęła do szczętu.

Gdy uczucie psychicznej agonii minęło potrzebował kilka sekund aby jego mózg potrafił na nowo interpretować informacje jakie płynęły z receptorów.

Nadal stał na nogach. Rozejrzał się. Czterech z siedmiu jego gwardzistów powoli podnosiło się z ziemi. Trzech leżało w bezruchu, w którym pozostaną już na zawsze. Tknięty przeczuciem podniósł swój miotacz na wysokość oczu. Jego obawy się potwierdziły - on również był “martwy”.
Ionachkt ze złością cisnął go jak najdalej od siebie i zaczął rozglądać się za nową bronią.
 
__________________
Walls of stone do not a fortress make. But they're not a bad start.

Ostatnio edytowane przez Raga : 27-03-2018 o 20:25. Powód: Update
Raga jest offline  
Stary 01-04-2018, 19:16   #55
 
Eleishar's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputację

Ostatni Akt

~ Istnieją plany dla ciebie ~



Nagle Sharaeel znalazł się gdzie indziej. W limbo swego własnego umysłu. Projekcji jego woli. Potężne łuki tryumfalne pięły się do mrocznego nieba, a martwy księżyc świecił nienaturalnie swym własnym bladym światłem.

Spojrzał przed siebie i nagle był całe mile dalej, a jeszcze dalej widział tron. Czernił się ciemnością zaświetlany blaskiem księżyca, ale widział tytaniczną postać która przysiadła na jego szczycie. Nie widział jej, a jedynie jej zarys, ale wiedział… skrzydła, mała głowa z dziobem, na długiej szyi.
~ Przegrywacie. Ostatnia nadzieja niedługo będzie wrakiem. A twoje przeznaczenie jeszcze się nie dopełniło, błogosławiony. Są wobec ciebie plany, dlatego, wolą Pana Zmian daję ci prawo żądania. Raz możesz wezwać mnie na pomoc. Czy chcesz to uczynić teraz? Nim zdrajcy prowadzeni przez dwakroć-zdrajcę dojdą na mostek?
KrainaUmysłu, po raz pierwszy zdarzyło się, by trafił tu ściągnięty przez jej “rezydenta”. Sceneria zapewne miała go przytłoczyć, niezbyt skutecznie. Maal’tae’el, jak rzekomo brzmiało jego imię, czy raczej jedno z wielu imion jakie nosił więziony przez niego demon, najwyraźniej coś kombinował. Takie propozycje nigdy nie były pozbawione drugiego dna, zwłaszcza gdy wychodziły od sług Pana Planów.
- A jaką cenę przyjdzie mi zapłacić za to żądanie? - Sharaeel zapytał prosto z mostu. Wprawdzie tu gdzie teraz przebywali, mieli mnóstwo czasu na rozmowę, jednakże on nigdy nie miał siły na owijanie w plecionkę. Trzeba było poczynić pewne ustalenia zanim podejmie decyzję, a jego rozmówca z pewnością zawoaluje wszystko za ich obu z nawiązką.
~ Gdy nadejdzie czas wypełnisz swe przeznaczenie i staniesz się potężną bronią na froncie Tego Który Splata Ścieżki. To jedyne oczekiwania jakie on przed tobą stawia… a ja… ja jestem głodny. Nakarm mnie. Surową magią. Swoją własną, a preferowalnie czyjąś inną. Co dziewięć dni daj mi psykera o zauważalnej mocy, a nasza… współpraca może stać się znacznie owocniejsza...
Młody heretek spojrzał w górę, gdzie majaczył zarys głowy i jego własna manifestacja przeniosła się na równy jej poziom. Nie zamierzał nikomu pozwolić patrzeć na siebie z góry we własnym umyśle. Jego rozmówca mógł być Panem Zmian, ale w tym świecie to on ustalał zasady. Mentalnym podmuchem postanowił rozwiać otaczającą demona mgłę, by upewnić się czy rozmawia z tym, z kim myślał że rozmawia. Jeśli rzeczywiście był to Maal’tae’el, zaczynał robić się zachłanny. Pieczęci którymi był spętany i mentalny nacisk samego Sharaeela zazwyczaj trzymały go skutecznie w ryzach. Dostarczanie mu dodatkowej mocy, mogło być ryzykowne.

~ To nie jest próba mocy ~ było jedynym komentarzem demona.
Rozwiana mgła odkryła jego sylwetkę, a na jego kostkach i nadgarstkach można było dostrzec zerwane łańcuchy.
-Może i nie, ale dobrze wiesz że przy Tobie podobnych, nie należy okazywać słabości... - Odparł, przygotowując swoją duszę do ewentualnego starcia. - I nie ma czegoś takiego jak nadmierna ostrożność.
Nie… nie zerwane. Przechodzące w eteryczną postać.
~ Na mostek idą zdrajcy. Dzielą cię od tego cztery dziewiątki sekund nim dojdą. Po-dwakroć-zdrajca ich prowadzi i zna on twoje słabości. Wie jak z tobą walczyć. Swoje powiedziałem i to twoja decyzja, błogosławiony. Ja słyszę.
-Tu mamy cały czas świata, ale rzeczywiście nie ma co dywagować. - Przyznał mu rację Sharaeel. - To proste tak lub nie. I tym razem jestem skłonny zaryzykować. Nie mogę Ci jednak obiecać z całą pewnością, że zdołam karmić Cię regularnie. Pojęcia nie mam, ilu psykerów spełniających twoje wysublimowane wymagania, znajdę na tym zapomnianym przez Chaos zadupiu. - Próba wykołowania tak obeznanego w intrygach bytu nie miała większego sensu, dlatego młody heretek stawiał w niezbyt częstych kontaktach z nim na prostą szczerość. Dla kogoś kto blefem przykrywał kilka kolejnych blefów, było to zapewne bardziej konfundujące, niż ktoś próbujący zaangażować się w jego gierki.
-Czyń zatem swoją powinność.

~ * ~

Nagle był już na mrocznym mostku, przed pulpitem Ostatniej Nadziei, krótkie sekundy po tym jak odciął go od zasilania i teraz paliły się na nim jedynie rzadkie czerwone lampki zasilane z osobnego generatora pozwalające nie potknąć się o własne nogi, ale nie umożliwiające pracy. Poczuł obecność demona w kosturze. Pierwszy raz z taką wyraźnością. Energie warp wylewały się z niego, ciągnąć się eterycznymi ścieżkami po pokładzie. Załoganci wciąż kombinowali. Dopiero rzucali spojrzenia na Hereteka i Mab, jedynych członków Rady na mostku, pytająco… “co mamy robić?” było w ich spojrzeniu
- Sharaeel! Co się dzieje? Możesz przywrócić zasilanie?! - zakrzyknęła Regentka-pilot.
-Cisza! - Syknął, cicho a jednak bardzo wyraźnie. Syntetyczny aparat mowy doskonale eliminował interferencje utrudniające zrozumienie szeptu. - Zaraz będziemy mieli towarzystwo. Rozproszyć się, a kto ma broń niech ją przygotuje. Nieuzbrojeni powciskać się w ukryte kąty i nie wychylać, dopóki nie powiem że jest bezpiecznie. - Nie było sensu poświęcać najbardziej kompetentnej części lojalnej załogi w roli mięsa armatniego. Heretek miał w ręku wręcz namacalny dowód na to, że ktokolwiek spróbuje zdobyć mostek, nie będzie miał nawet czasu żeby pożałować swojej głupoty.


Macki warp pełzły, a gródź windy eksplodowała. Ciężkie odłamki poszybowały wgłąb mostka. Jeden z nich wyrwał konsolę z utwierdzenia zmiatając z nią jednego z oficerów łącznościowych. Ciężki tuman dymu i odłamków objął pół sali.
- A gdy dzień się zakończy wieczerzać będziemy ramię w ramię ze świętymi Imperatora! - Sharaeel znał ten głos, a jednocześnie był on na tyle zmieniony by go nie rozpoznawać, prawdopodobnie tego kogoś zwykle słyszał bez hełmu który teraz musiał mieć na sobie.

Z obłoków dymu rozpoczął się ogień. Plazmowe pociski i wiązki laserowe, oraz klasyczne pociski. Musiało ich tam być przynajmniej czterech zdolnych do prowadzenia ostrzału i załoganci przypłacali to właśnie życiem.

~ Zatrzymaj ich… moja magia jeszcze jest wprawiana w ruch… albo oddaj mi wolność, wtedy sam ich zatrzymam… ~ słowa demona wyryły się w jaźni Sharaeela bezczasowo. Nigdy nie zabrzmiały w jego umyśle. Po prostu nagle je poznał.
~Po prostu rób swoje, spróbuję ich spowolnić - Posłał myśl do swojego tymczasowego sojusznika. Jeśli jego obserwacja była słuszna, moc demona działała w tym momencie niezależnie od tego co sam robił. Postanowił więc pokazać tym buntownikom, czemu Siewca Burzy zawdzięczał swoje imię. Zaczął szybkimi ruchami kreślić kosturem zawiłe wzory w powietrzu, a za każdym razem gdy którymś z końców wskazywał przed siebie, energetyczny pocisk leciał w stronę grodzi windy.

Z chmury dymu wybiegali kolejni ludzie. Uzbrojeni i zdecydowanie szaleni. Po przerwach w ich wyjściach oraz krótkich krzykach widząc było, że kilku zostało trafionych, ale wylewali się znacznie szybciej niż dało się ich wystrzelać. Znali już kto był zagrożeniem i zajmowali pozycje za osłonami. Za drogim i skomplikowanym sprzętem którego zniszczenie byłoby przynajmniej upierdliwe. Wtedy z dymu wybiegła znacznie cięższa postać. Astartes, niewątpliwie. Nie rozpoznał jego pancerza w biegu, był czarny i mocno wyszczerbiony i zniszczony, to co przyciągnęło jego uwagę to jego hełm. Biały wzorowany na czaszkę z czerwpnym światłem wyzierającym z wizjerów. Smuga energii nie trafiła go.
- Imperator nas prowadzi! On zabierze nasze dusze a naszymi rękoma oczyści Ostatnią Nadzieję! - słyszał Sharaeel z potężnych vox-casterów wmontowanych w jego pancerz
- Ukorzcie się głupcy przed jego potęgą! Ukorzcie się i dusze swoje uratujcie, albo szczeźnijcie w rękach mrocznych potęg które zawiedziecie!
~ Jego słowa działają… czuję to w ich sercach...
~Zatem mam swój cel. A Ty się pospiesz, długo się tak nie utrzymam. - Mimo rosnącego zagrożenia Heretek był zadowolony, wiedząc na czym stoi. Skupił całą siłę ognia na tej jednej postaci, pozbawieni uwielbianego przywódcy buntownicy powinni choć przez chwilę się zawahać, a każda sekunda była cenna gdy Maal’tae’el gromadził moc.
Sharaeel został w miejscu skupiając się na nieznanym mu astarates. Nie wiedział skąd się on wziął na okręcie, poza Regentami nie było żadnego na Ostatneij Nadziei. Ale nie miało to znaczenia… przeprowadzi sekcję później jeśli coś z niego zostanie. Przyspieszył. Gesty kostura nabrały tempa i wystrzeliwane pociski mrocznej energii również, ale wtedy zaczął się ostrzał. Pierw jeden buntownik ryknął wyładowując w jego kierunku serię, potem drugi i trzech gdy zajęli dogodne pozycje. Lekki kaliber. Nawet się nie przejął wiedząc, że to co przedzie przez mistyczną osłonę mocy Tzeentcha ochraniającą go z pewnością nie da rady przebić pancerza. Jakiś pojedynczy pocisk nawet odbiłsię od jego piersi niegroźnie udowadniając to. Wtedy bariera zafluktuowała. Skurczyła się na ułamek sekundy wycofując wgłąb jeego duszy i eksplodowała w przestrzeni spaczni. W materium nawet nieda dało się zauważyć, ale Sharaeel poczuł jak “osmaliło” mu to duszę… “poparzyło” umysł, albo jakiś zmysł i teraz nie byłw stanie go używać. Czuł wyraźnie, że korzystanie z mocy spaczni w najbliższej przyszłości może go nadwrężyć a może nawet zniszczyć.

W tym czasie astartes był już blisko. Trzymał w ręce, za kark, połamane zwłoki Sutha, oficera łącznościowego. Skoczył. Odbił się od konsoli z wylądował na piętrze zwykle zarezerwowanym dla Regentów i tych których oni specyficznie wzywają. Nie zatrzymał się ani na moment tylko zaraz pobiegł za osłonę dzierżąc wiotkiego Sutha jak tarczę oddzielającą go od śmiercionośnego Siewcy Burz. Jeden szybki gest, dwa pociski i zero trafień nim astartes z hełmem o wzorze czaszki zniknął za skrzynią będącą jednym z super-komputerów mieszczących duchy maszyn zarządzających wieloma innymi duchami na mostku i całym szeregiem sensorycznym. Nie aby to był jedyny egzemplarz…

Nagle okrętem wstrząsnęło...
Wielu ludzi padło na ziemię, czy na konsole nie mogąc zachować równowagi. Po okręcie chwilę potem dotarł huk, który szybko przerodził się w nieregularny szum. To była eksplozja. Duża i daleko. Sharaeel szybko rozpoznał. To Generator Pola Gellara płonął. Buntownicy go właśnie wysadzili.

Tysiące klątw cisnęły się na usta młodego hereteka. Demon nadal nie skończył swojego dzieła, stracili witalny komponent okrętu, a on nie mógł sobie poradzić z tym pierdolonym Astartes tak jak powinien…
Postawił więc wszystko na jedną kartę. Zerwał się biegiem, by przesadzić susem komputer i zwyczajnie strzaskać tego marine ciosami kostura, przy okazji zmniejszając ryzyko kolejnych wyładowań Immaterium z jego pola ochronnego, gdyż do ruchomego celu strzelało się zdecydowanie trudniej.

Heretek zerwał się do biegu. Na mostku działa się rzeź gdy demon nie przejawiał żadnych oznak jakiegokolwiek działania. Nawet część oficerów rzuciła się na swoich towarzyszy, ze łzami w oczach wzywając o upragnionej wolności i końcu koszmaru. Krew się lała, a kadra umierała. Hereteka wyprzedziły dwie sieci. Widział, że celowane w niego przez kogoś za jego plecami. Wręcz widział potężne ładunki elektryczne przechodzące przez nie. Nie miał czasu się obrócić by spojrzeć. Był w szarży, a pole błyskało pochłaniając pojeedyncze trafienia. Ale niesamowite zdolności logiczne jego umysłu pozwoliły mu zrozumieć plan w mgnieniu oka. Pole otaczające go nie ochroni go przed takimi atakami. Sieć wychamuje na polu, ale gdy ono zgaśnie spadnie ona na niego. Demon miał rację… wrogowie wiedzą jak z nim walczyć. Heeretek przeskoczył wielki komputer pojedynczym skokiem, opadając spuścił kostur znad głowy, a jego głowica sięgnęła miękkego ciała wyładowując na nim cały gniew osnowy. Plugawe energie niemal zdezintegrowały ciało biednego Sutha, gdy astartes w hełmie o wzorze czaszki wykmnął się niskim półpiruetem używając ciała jako osłony.
- Koniec nadchodzi, fałszywy proroku! Nic cię już nie uratuje! - warknął na głos, pozwalając by krótkodystansowe voxy poniosły jego gniew po całym mostku, a jego okrzykowi zawtórował bojowy ryk walczących.
-Zdechłbyś wreszcie! - Ryknął w odpowiedzi wybraniec Tzeentcha i z przyłożenia wypalił swojemu przeciwnikowi w bebechy.
Astartes zbił kostur posyłając pociski niszczycielskiej energii daleko w bok, by rozbiły się na ścianie wyrywając w niej głebokie dziury. Kolejna parę sekund w wirze walki i nadzwyczajne zmysły Sharaeela dostrzegły ruch. Otaczali go. Mięso bez ciężkiej broni. Potoczyły się pod nogi walczących i wtedy heretek dostrzegł, że to nie były zwykłe fragi, a granaty elekro-impulsowe których gniew raził to co czyste w oczach fałszywego Omnissiaha. Sharaeel słusznie rozpoznał, ze to one są tu największym zagrożeniem. Zgiął kolana i wybił się w tył umykając z zasięgu granatów, gdy Astartes go złapał z mechadendrytę.
- Nigdzie się nie wybierasz!
Wraz ze słowami przeciwnika gdzieś poniżej nastąpiła inna eksplozja… Sharaeel błyskawicznie rozpoznał jej charakterystyczne brzmienie jakie wywoływała w instrumentach sensowrycznych Pulsator Zmierzchowy… Teraz pierwszy raz poczuł, że grunt zaczyna mu się sypać pod nogami i już nie tylko o okręt zaczyna walczyć, ale też o swój własny byt.
- Gdzie z tymi łapami, precz!
Heretek wyszarpnął się z chwytu astartes wspomagając się serworamieniem i odskoczył w tył uskakując przed falą niszczącą maszyny. Astartes pozostał w nim. Heretek widział jak duchy maszyn jego pancerza zasnęły… Kilkaset kilo cermatali spoczęło na jego ramionach. Zbyt duży ciężar który rzucił go na kolana. Z wysiłkiem wzniósł combi-plazmę w górę, ale Sharaeel wiedział, że teraz nie będzie on działać. Jej duchy śniły tak jak te w pancerzu.
~ Zaczyna się ~ szepnął przedłużając sylaby demon w duchu Sharaeela
~Daj mi nacieszyć się tą chwilą i zaraz dam Ci zaszaleć. - Odparł mu w duszy heretek. Szybkim ruchem kostura roztrzaskał hełm upierdliwego Astartes, by ujrzeć twarz swojej ofiary.
Plugawa energia ledwie musnęła hełm o motywie czaszki, ale to starczyło… przylgnęła do niego. Objęła go i pochłonęła ukazując oblicze swego przeciwnika



Mroczny Apostoł Gwrhyr spoglądał na Sharaeela z z bezczelnym uśmieszkiem, pomimo tego, że wyraźnie był pokonany. Rzeź w tle trwała. Oficerowie umierali.
- Przegraliście - warknął rozbawiony - Pole Gellara już nie istnieje. Generatorium i Enginarium zaraz wylecą w próżnię. Wewnętrzne voxy zniszczone, a astropaci właście wysyłają miłą notę całemu sektorowi o lokacji Ostatniej Nadziei. Nim dupę ruszycie Marynarka Imperialna przyleci tu całą flotą i zmiecie was z przestrzeni tej przeklętej galaktyki - Gwrhyr cedził słowa z nieukrywaną satysfakcją, jakby każde z nich było splunięciem w twarz.
- NIE LĘKAJCIE SIĘ BRACIA! W ŚMIERCI WOLNOŚĆ! - ryknął z mocą tak by cały mostek go słyszał.
-Tzeentch wszystko przewidział stary przyjacielu. Gdybyś nie był tak słaby by dać się zwieść zatrutej obietnicy... Dla takich jak my nie ma miejsca w fałszywym raju boga truchła. - Sharaeel nawet się nie zająknął, wiedział że Ten, Który Splata Ścieżki nie pozwoli mu tak łatwo zginąć. - Teraz zapłacisz za swoją słabość, a ja będę żył dalej i pokażę całej Galaktyce, czym jest prawdziwa doskonałość. Możesz zaczynać. - To ostatnie wypowiedział na głos i w duszy.
- Nie… - przerwał Sharaeelowi wypowiedź były Mroczny Apostoł
- Dziś umierasz.
Nagle dwie sieci spadły na hereteka. Stopy stali wzmacniane włóknami węglowymi, a przez nie gniew duchów maszyn zdolny wręcz usmażyć organiczny fałsz. Niezależnie od tego, jaki los miał spotkać Sharaeela, magia demona zaczęła działać. Wierni regentom członkowie załogi przyjęli w siebie moc sług Pana Planów i zaczęli odwracać przebieg starcia na swoją korzyść, rozszarpując i paląc buntowników. Młody Wybraniec Tzeentcha jednakże nie miał zamiaru poddać się tej niecnej pułapce, którą na niego zarzucono. Mimo potężnego bólu stał wyprostowany i nawet się nie skrzywił, siłą woli powstrzymując te niemal bezwiedne reakcje swojego cyber-organizmu, udowadniając tym samym że nie rzucał słów na wiatr. Nie spuszczał oka z Gwrhyra, gdy jego liczne mechatendrile szarpały włókna, by chwilę potem servo-ramiona dokończyły dzieła zniszczenia i uwolniły go, udowadniając próżność wysiłków dawnego kompana.
-Mnie nie można zabić. Jestem ideą, a te są nieśmiertelne! - Wykrzyczał, karykaturując zew obalonego Astartes. Mało kto jednak zwrócił na niego uwagę, wśród chaosu rzezi, jaką rozpętali nowopowstali daemonhości. Buntownicy padali z agonalnym wrzaskiem, jeden za drugim w ostatnim tchnieniu wciąż tkwiąc w złudzeniu słuszności swojego działania.
Nie mając już czego się złapać, czwórka towarzyszy Gwrhyra rzuciła się na Sharaeela z pięściami, chcąc wydrapać mu oczy, rozedrzeć gardło czy zrobić cokolwiek, byle nie stać bezczynnie. Ich ślepe oddanie sprawie było jednak bezcelowe, nie byli w stanie go zranić. Marnowali więc czas, zamiast zginąć u boku innych buntowników, za ich plecami.
Młody heretek obtrącił ich jak muchy, biorąc zamach by dobić przywódcę, ostatecznie ich złamać, zanim także do niego dołączą. Gwrhyr odmówił mu jednak tej ostatniej satysfakcji, ostatkiem sił sięgnął do krzyża i uruchomiła meltabombę. Sharaeel musiał uskoczyć. Dwóch napastników spłonęło wraz ze swoim idolem, pozostałych dwóch zabiła eksplozja uszkodzonych przez ładunek granatów.
-Nie należało się spodziewać, że fałszywy bóg pozwoli ci pokonać Wybrańca prawdziwego. - Powiedział do dymiących resztek swego niedawnego kamrata. Pomijając ciągłe pieczenie z tyłu czaszki, związane z wyładowaniem jego pola ochronnego, wyszedł z tej walki praktycznie bez szwanku. Wiedział jednak, że odcięcie od mocy Warpu znacząco ogranicza jego możliwości i nawet po okiełznaniu buntu, nie będzie mógł się od razu zabrać na poważnie do pracy. A czekały na niego części z Demona Kuźni. Może też znajdzie coś ciekawego w rzeczach Hegemona, albo samo jego truchło żeby móc je wykorzystać w eksperymentach.

[- Przygotujcie siły do kontrnatarcia w ciągu najbliższej połowy wachty-] odezwało się w głowie wybranych Radnych

[- Ja, Beshan, kapitan Tysiąca Synów, Pożeracz z Prospero, niniejszym KOŃCZĘ TEN BUNT -]

-Powiedział, gdy wykończyłem najsilniejszego z buntowników… - Mruknął pod nosem, na wydawałoby się czcze przechwałki Beshana. Chwilę potem poczuł falę psionicznej energii i gdy minął szok jaki wywołała, przez chwilę cieszył się że jego zmysły zostały otępione. Inaczej to by bolało w cholerę bardziej…
-Coś Ty znowu odpierdolił… Ty chory pojebie… - Marudził pod nosem, zbierając się w sobie. Jego holo-kombinezon zasygnalizował przeciążenie i wyłączył się. Na dodatek nie reagował na sygnał aktywacyjny, zapewne będzie wymagał naprawy. Co gorsza, Maal’tae’el zamilkł. Nie, nie zamilkł… Sharaeel go nie wyczuwał. Coś musiało stłumić moc demona w niespotykanym do tej pory stopniu, odwrócenie tego będzie cholernie upierdliwą sprawą, inaczej Pan Zmian już by powrócił…
-Oj Beshan, długo będziesz to odpracowywał… - Warknął.
Z opętanych utworzonych wcześniej, połowa praktycznie odparowała, zostały jedynie powykręcane zwłoki. Druga połowa wydawała się wytrącona z równowagi, otępiała. Widocznie wybuch mocy je osłabił.
-Dzieci Pana Losu! Wasz czas w tym świecie nie dobiegł jeszcze końca. Czyńcie więc wolę Tzeentcha i nieście śmierć sługom fałszywego boga truchła! Niech Ostatnia Nadzieja Ludzkości spłynie ich krwią, na chwałę Tego, Który Splata Ścieżki, by Wielki Plan mógł się wypełnić! - Widocznie przed swoim zniknięciem Maal’tae’el przekazał mu choć częściową kontrolę nad przywołanymi przez siebie istotami, ponieważ opętani bez chwili sprzeciwu posłuchali i ruszyli by walczyć z buntownikami.
 
__________________
Nieważne kto śmieje się ostatni, grunt żebym był to ja.
Eleishar jest offline  
Stary 01-04-2018, 20:28   #56
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację

Ostatni Akt

Coś się kończy

Wszystko było gotowe. Gotowe, aby zakończyć ostatni akt podróży. Wystarczyło przycisnąć przycisk i to będzie już koniec. Legion złapał się na tym… że ma skrupuły. I to wielkie. Z paroma osobami na tym okręcie zawiązał więzy… przyjaźni? Porozumienia? Koleżeństwa? To była słabość w jego profesji, ale naprawdę nie mógł sobie wyobrazić, aby udało się cokolwiek wskórać. Po prostu nie. A nawet jeżeli… wątpił, aby jego towarzysze zapłacili AŻ taką cenę. Z drugiej strony… potrafili spontanicznie paktować z demonami, które w zamian właziły w ich życia i dusze swoimi łapskami.
Legion doszedł ostatecznie do wniosku, że nie ma to sensu.
Czas zakończyć tę przygodę.
Czas pożegnać... Ostatnią Nadzieję Ludzkości.
- Jestem Omegaron. - wymamrotał sentymentalnie i dodał naciskając przycisk

- Żegnajcie.






















Coś zaczyna

Nuta

Muzyka sączyła się z głośników. Przez jeden z ekranów przewijała się wgrana z hełmu prognoza Pustki nałożona na wgraną mapę “okolicy”. Luksusowy prom należący do Rady Regencyjnej był wypełniony po brzegi zapasami. Żywność, woda oraz ogniwa energetyczne. No i nie można zapomnieć też o łupach i rzeczach Legiona. Marine zabrał wszystko co tylko mógł. Teraz dokańczał zabezpieczanie ładunków ustawiając skrzynki i pojemniki we wnękach towarowych i spinając je pasami. Na pomysł z opuszczeniem Ostatniej Nadziei Ludzkości kiełkował mu w głowie od kiedy usłyszał o opłakanym stanie okrętu. To nie była kwestia Rozbłysku Astronomicanu… no dobrze, po części była. Był to jakiś znak. Można by nawet powiedzieć, że wezwanie do stawienia się na służbę. Z początku w ogóle nie miał zamiaru wyłamywać się z szeregu. Jednak początkowe zignorowanie buntu przez Radę i wiadomość o desperacji buntowników sprawiła że Legion zaczął kalkulować. W komnatach Oberona dokładnie przyjrzał się bogactwom, które zginorowali Ionachkt i Beshan. Nie widzieli wartości z dziełach sztuki, złocie, klejnotach i skarbach jakie Oberon pozostawił po sobie. Może nie zadawali sobie sprawę… wszak tak jak większość Marines nie przebywali pośród imperialnych śmiertelników i nie obchodziły ich dobra materialne. Jednak Legion znał wartość tego bogactwa. Kiedy po walce z demonami w siedzibie Charona ruszył na mostek zaszedł po drodze z powrotem do komnat spasłego Regenta. To co tam znalazł… ostatecznie przypieczętowało wynik jego kalkulacji. Pewnie gdyby hipnoindoktrynacje, którym poddaje się Lojalistów działały na nim inaczej by to sobie wyliczył. A tak? Każdy wynik prognoz tworzył nowy plan. A najlepszy wynik tworzył...

Na mostku pobrał mapę gwiezdną systemu i trajektorie wszelkich występujących w niej fenomenów. Zmanipulował Mab, aby skupiła się na pomocy Radzie i zachowała dla siebie wypełniony szaber-wór dźwigany przez Legiona. Wymordował ocalałych w hangarze załogantów i zablokował wejście do niego. Ogołocił magazynek z zapasów i ogniw i załadował do promu. Tego luksusowego, którym latała tylko Rada. Antenę zniszczył pozbawiając się komunikacji… ale i utrudniając ewentualne wykrycie.

Na ostatnim odcinku swojej ostatniej podróży wewnątrz Nadzieji zastanawiał się czy nie zabrać kogoś ze sobą. Lazaret pozostawał bez obstawy więc mógł spokojnie zabrać którąś z kapsuł stazy i zabrać do niej śmiertelnika… szybko jednak porzucił ten pomysł. Kapsuła zajmowała zbyt dużo miejsca i pochłaniała energię. Zastanawiał się również nad którymś z Regentów, w szczególności rozważał wysunięcie propozycji Beshanowi z którym miał najmocniejszą więź porozumienia. Doszedł jednak do wniosku, że nie ma to najmniejszego sensu. Nie miał kotwic. Za to reszta miała ich, aż nad to. Dbał o kondycję swojej duszy i wystrzegał się operowania bezpośrednio z mocą Chaosu właśnie po to: aby móc odejść lub przyjść kiedy tylko chce, bez żadnego przymusu ze strony sił wyższych. To był sekret jego udanej infiltracji Imperium. Od czasów Herezji trzymał pokusy zyskania większej mocy z dala od siebie. Do wszystkiego dochodził ciężką pracą i cierpliwością.

I to się znacząco opłaciło. W momencie kiedy moce Chaosu zawodziły, on działał jakby nigdy nic. Bez prania mózgu fundowanego przez którąkolwiek ze stron konfliktu patrzył na wszystko z niewielkim stopniem subiektywizmu pozwalając poznać rzeczy, które inni z miejsca odrzucali. Po prostu… Rozumiał. A zrozumienie dawało możliwość nauczenia się. Na przykład nauczenia się jak być Lojalistą, jak być Renegatem… albo jak być Chaosytą.

Teraz… teraz zamierzał ponownie to wykorzystać. Podróż miała trwać długo, ale w systemie istniały zamieszkane planety i stacje powiązane z Imperium. Rozbłysk Astronomicanu był znakiem nie tylko dla niego, ale z pewnością też dla trylionów ludzi w całej galaktyce. Z pewnością ktoś zajmie się badaniem tego zjawiska, a Legion był jak najbardziej ciekawy cóż to mogło być. Jeżeli dla śmiertelników był on oświeceniem, czy potężnym impulsem do nawrócenia… to czym mógł być dla jednego z synów boga? Legiona zastanawiało czy ktokolwiek z Radnych by przystał do niego? Rozbłysk rozpalił tą tlącą się w nim iskrę, którą otrzymał stając się Astarte i teraz… teraz operator Legionu Alpha nie wiedział co z tym zrobić. Dotąd nie czuł czegoś takiego… nie czuł… obowiązku. Tak. Oprócz ciekawości czym był Błysk czuł też że ma jakąś powinność wobec… wobec…
Na to nie był sobie w stanie teraz odpowiedzieć.
Zamiast tego zadał sobie pytanie czy reszta mogła mieć takie dylematy...

Beshan? Może, ale czy jeden z Tysiąca Synów byłby w stanie wybaczyć Imperatorowi? Może i Horus teatralnie wykiwał zarówno Imperatora, Russa i Magnusa swoją akcją, ale nie zmieniało to faktu, że Imperator popełnił błąd. Ha. Popełnił błąd. W sumie zdanie sobie sprawy z tego że i sam Imperator nie był wszechmocny, wszechwiedzący i wszechprzewidujący sprawiało… sprawiało, że Legion mógł mu wybaczyć. Ale czy mógłby to zrobić Beshan? To było ciekawe pytanie.

Sharaeel, młody i ambitny heretek z tych rozważań wypadł natychmiast. Jego pragnienie potęgi było niczym pożoga. Nie patrzył na cenę zgłębiając się w odmęty Chaosu. Poza tym naczelny technolog Nadziei zwyczajnie nie ufał Legionowi i ten sobie zdawał z tego sprawę. Co więcej przyznawał Sharaeelowi w pełni rację. Legionista miał najmniej do stracenia z całej Rady, jeżeli coś stałoby się z okrętem. Ten kryzys najlepiej to pokazał… tonący statek, okazja… gdyby okręt miał większe szanse przetrwania z pewnością Legion stanąłby w jego obronie… no i może gdyby Złoty Tron nie postanowił nagle przypomnieć Galaktyce i Osnowie, że jest w grze i ma się lepiej niż ktokolwiek mógł przypuszczać.

Amon Drak też odpadał. Był zbyt związany z demonicznymi mocami, miał swoich podwładnych, miał w pogardzie słabość… w ogóle był od Khorna i nie należało się spodziewać, że Rozbłysk chociażby zachwieje jego światopoglądem. Przywódca Szarańczy prędzej by dostał wścieklicy i porozrywał swoich ludzi niż zniżył się do posiadania wątpliwości.

Ionachkt był ciekawym przypadkiem. Legion zdawał sobie sprawę, że nie był on weteranem Wielkiej Krucjaty i z pewnych własnych pobudek przeszedł na stronę Chaosu. Dlaczego? Nie miał pojęcia, ale nie wyglądał na kogoś kto miałby niezachwianą postawę wobec czegoś takiego. Legioniście zawsze się wydawało że przyjęcie tej demonicznej powłoki było wynikiem poszukiwania przez Konsyliarza… własnej drogi. Tylko że własna droga zaprowadziła go tam gdzie był teraz. Czy gdyby dostał możliwość pójścia inną trasą… przyjąłby ją? Wątpił. Tak jak inni za dużo by pozostawił po sobie na okręcie.

No i był jeszcze Gwrhyr. To był ciekawy przypadek. Mroczny Apostoł. Co istota obdarzona taką potężną wiarą zrobi w momencie, kiedy Bóg-Truchło, jakby nie patrzeć, jedyne bóstwo działające w Galaktyce, a mające realną, fizyczną formę uderzy w stół na którym rozgrywa się gra wyższych bytów i ryknie przypominając, że istnieje i ma się nieźle. Czy będąc otoczonym na co dzień przez moc Chaosu i będąc też nią przesiąknięty… zwróci się do bytu, która wzywa do siebie swoje zagubione dzieci? To była ciekawa kwestia do rozważenia.

Legion pokręcił głową. Jeszcze będzie czas na rozważanie tych kwestii. Teraz on sam musiał podjąć ważną decyzję. Rozkaz od Primarchy był jasny i klarowny. Mógł go wypełnić na miliardy sposobów. To co się stało otwierało pewną możliwość, której Legion dotąd nie rozważał. Co więcej… był na kompletnych peryferiach Imperium, a to oznaczało, że mógł uniknąć wielu nieprzyjemnych spotkań, zdarzeń i komplikacji. Ale czy zdecyduje się na ten krok? W sumie… przyjemnie byłoby nie czuć na sobie oddechu największej potęgi w galaktyce wybierając się na małą wycieczkę po sektorze.

Zakończywszy zabezpieczanie ładunków Legionista Alpha, były Regent w Radzie Ostatniej Nadziei Ludzkości podciągnął się do włazu obserwacyjnego i odsunął pancerne płyty, aby spojrzeć na opuszczany przez siebie okręt. Pokiwał głową opuścił zasłony i wrócił do stanowiska pilota. Zasiadł na fotelu i odetchnął spokojnie.
Czekała go naprawdę długa podróż.
Aż nadmiar czasu na planowanie... spiskowanie... przemyślenia... nudę…

Idealne warunki, aby poznać samego siebie przed następnym skokiem w głębinę.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 01-04-2018 o 20:31.
Stalowy jest offline  
Stary 15-04-2018, 12:49   #57
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację

Nadejście Burzy



Ostatnia Nadzieja Ludzkości przeżyła swe lepsze czasy. Wielka burza w Osnowie, w czasie której przetrwała inwazję demonów Nurgla zakończona została rozbłyskiem Astronomicanu jaśniejszym niż ktokolwiek zdaje się pamiętać, ale wraz z końcem jednego problemu narodził się nowy. Natchniona “Światłem Imperatora” załoga postanowiła się zbuntować. Z żądzą śmierci i pragnieniem ostatecznego odkupienia, w myśl motta “jeśli nie masz nic wciąż możesz oddać życie” postanowili zniszczyć okręt i tym odkupić swe winy w oczach Imperatora, łaknąc łaski wybawienia z rąk Mrocznych Potęg.

~ * ~

Techkapłan buntowników pracował nad ostatecznym rozwiązaniem. Pod swoimi dłońmi miał torpedę nekrowirusową, a przynajmniej jej rdzeń. Całkowicie wystarczył. Nie wiedział skąd jego były pan ją dostał, ale teraz należała do niego. A kiedy uda mu się ją odpalić… wszyscy na pokładzie zginął i w geście takiego poświęcenia i użyteczności Imperator wyrwie ich dusze z rąk chaosu. Mylił się… przeceniał możliwości torpedy i bez katalizatorów, o których braku nie wiedział, wybiła by najwyżej piątą część załogi… jednak nawet mając tę wiedzę wciąż by ją odpalił, bo niedaleko stąd był Kryształowy Bunkier, siedziba Beshana, Rabusia Bibliotek i jednego z Regentów do których ten okręt należał. Z radością poświęcił by swe życie by zabrać tego bydlaka ze sobą. Już się zbliżał do tego momentu… musiał obejść jeszcze trzy problemy i byłby gotów ostatni raz zawezwać imienia Imperatora. Jednak nie było mu to dane. Nagle dostrzegł przed sobą wyładowanie lumenowe technomancja Bractwa Marsjańskiego. Nie miał czasu odwrócić głowy, ale wiedział już kto tu przyszedł. I wiedział, że to już koniec. Eksplozja bioprądu cisnęła jego nadwęglonymi zwłokami w ścianę.


Hegemon

Olbrzym wzrostu ogryna, a wielokrotnie przewyższający go siłą i zręcznością był też drugim najzdolniejszym heretekiem Ostatniej Nadziei. Członek rady Regencyjnej ustępujący w zdolnościach obłaskiwania duchów maszyn jedynie Sharaeelowi, a to z powodu jego plugawych metod gwałcących prawa jakimi się one kierowały. Czyniące z nich nawet nie niewolników, a przedmioty. Z nim jeszcze miał się porachować, ale to w swoim czasie.

Stanął nad rdzeniem torpedy i ocenił, że jego były uczeń był wcale nie tak zdolny jak przedtem sądził i krążył zawiłymi ścieżkami chcąc uruchomić torpedę. Kiedyś oczekiwałby po nim więcej, ale teraz dobrze się stało, że nie był tak zdolny.
- Sprawdzić wrogów. Dobić rannych. Zameldować Regentowi: Beshanowi - wydał krótkie, syntetyczne polecenia swoim podkomendnym.
- Przygotować transport.

I wtedy dostrzegł, że coś było nie tak. Nagle ogarnęła ich plugawa beżowa chmura. Śmierdziała Nurglem. Hegemon nie panikował. Od wieków nie był zdolny do tego uczucia. Po prostu obserwował jak rdzeń torpedy się rozpada pod mocą entropii robiąc szybki rachunek wszystkiego czego jeszcze nie udało mu się dokonać, nim pochłonęła go eksplozja.

Ten sam demon który maczał palce w zniszczeniu torpedy także pokierował nekrowirusa w konkretnym kierunku. Fala śmierci przewaliła się przez pół okrętu pochłaniając kilkadziesiąt przypadkowych żyć i przewalając się na wprost przez Skrzydło buntowników zabierając ich jeszcze kilkanastokrotnie więcej i dotarła do Enginarium, gdzie wyrżnęła buntowników, kończących je zaminowywać, nim zdążyli w ogóle spostrzec co się dzieje, czy wysadzić cokolwiek.


~ * ~

kilkanaście minut później


Rzeczywistość drżała. Granica między osnową i rzeczywistością zacierała się gdy rytuał, potężniejszy niż Beshan kiedykolwiek przeprowadzał, nabierał kształtów. Ostatni z niewolnych astropatów padł już na ziemię wypalony jego mocą. Wir czarnoksięskiej magii porywał ciała i przedmioty. Astartes czuł jaką miał on moc. Nieosłonięci bądź nieprzystosowani do czegoś takiego z pewnością by nie przeżyli samej obecności tutaj. Rytuał trwał. Słowa i gesty. Wola i moc… Tracił kontrolę...

Podjął się czegoś większego niż był w stanie pojąć. Czegoś co, sam teraz zdał sobie sprawę, było nie jego własnym pomysłem a podszeptami demonów… Słyszał śmiech… plugawy rechot na granicy świadomości. Rozpoznał go. I zrozumiał. Rytuał należał do niego, ale podszept pokierował go innymi ścieżkami. Takimi których nigdy by nie objął i prędzej pozwolił Ostatniej Nadziei spłonąć, bo ta ścieżka miała go już na zawsze pozbawić kontaktu z osnową… miała go pozbawić daru. I demon teraz patrzył… patrzył i podziwiał swe dzieło. I rechotał gdy widział jak czarnoksięznik wahał się. Jak musiał już teraz, natychmiast podjąć decyzję… ratować okręt? Czy swoją moc? Demon wiedział jaką decyzję Beshan podejmie… wiedział też, że jedyna szansa ratunku, ich najlepszy prom, jedyny zdolny zabrać kogokolwiek w granice cywilizowanych systemów, był już zabrany przez Po-Dwakroć-Zdrajcę, więc czekał… czekał by nasycić swe okrucieństwo widokiem wroga który zaraz poświęci okręt by ratować moc i tą decyzją utraci nie tylko okręt ale i życie. Wyczekiwał z utęsknieniem jego wyrazu twarzy. Jak słodki miał on być!

Ale Beshan nie słuchał rechotu demona. Beshan działał. I gdy demon rozpływał się nad niechybnym końcem czarnoksiężnika ten… przeprojektowywał rytuał. Nie miał już możliwości zacząć go od początku. Inaczej… ale mógł zmienić w nim kilka elementów. Wymagało to tytanicznego wysiłku, wielkiej wiedzy i intuicji którą wyrobił setkami innych rytuałów które przeprowadzał w przeszłości.

Nim demon się spostrzegł (nie aby był w stanie teraz już coś zrobić) Beshan już wybrnął.

[- Przygotujcie siły do kontrnatarcia w ciągu najbliższej połowy wachty-] wysłał wiadomość telepatyczną do Regentów

[- Ja, Beshan, kapitan Tysiąca Synów, Pożeracz z Prospero, niniejszym KOŃCZĘ TEN BUNT -]

Uwolnił moc. I od tego momentu wszystko działo się bardzo szybko. Percepcja się rozmyła. Materium zostało odcięte od immaterium, a wszystko co nie mogło bez niego istnieć… Beshan widział jak jego demoniczny bolter eksploduje, a w jego zgliszczach, we wciąż trwające eksplozji wije się i umiera demon. Widział też Azarkova… rubricona który towarzyszył mu od czasów Herezji Horussa, rozsypującego się w pył, a jego dusza, uwięziona w pancerzu dziesięć mileniów wcześniej, wreszcie jest wolna. “Żegnaj przyjacielu” chciało się rzec, ale to działo się zbyt szybko...


Rytuał zadziałał. Coś czego Beshan nie do końca wiedział, ale intuicja mu podpowiadała… Buntowników w stanie fanatycznego szału utrzymywał efekt quasi psioniczny. Rabuś Bibliotek żałował, że nie miał możliwości przestudiować go… i porównać z orczym Whaaaa! Spodziewał się znaleźć podobieństwa, ale teraz nie mógł nic zakładać. Może w przyszłości uda się podobny efekt zaobserwować z mniejszej skali, ale ta konkretna szansa już przepadła…

Buntownicy stracili werwę. Nie zakończył to buntu samo w sobie, ale od tego momentu nie mieli już do czynienia z samobójczymi maszynami, a ludźmi… ludźmi których można było złamać, których można było przestraszyć… którym ręce drżały, a ból paraliżował… A gdy Sharaeel przywrócił (choć tylko roboczo) komunikację okazało się, że wcześniejsze telepatyczne wezwanie do walki, które wykonał Beshan, przyniosło doskonały skutek. Czarnoksiężnik zagrał dokładnie na tych nutach na których należało. Pierwszym istotnym komunikatem który heretek odebrał było to, że kilkanaście tysięcy członków załogi stawiło opór buntownikom. Byli zdezorganizowani, ale buntownicy także. Ich morale było kiepskie, ale walczyli o życie… a gdy Rytuł Zerwania przeprowadzony przez Beshana został ukończony to nagle szanse się wyrównały… jeśli nie liczyć kilkukrotnej przewagi liczebnej załogi lojalnej Regentom. Po tym walka przemieniła się w regularną rzeź. Gdy jeszcze Beshan, choć wykończony rytuałem zarówno fizycznie, jak i psionicznie i mentalnie, dotarł na mostek i wziął na siebie koordynację działań. Od tego momentu była to tylko formalność, choć, ku jego gniewowi, lojalna załoga miała problemy z przyjęciem rozkazu “brać jeńców”. Teraz, gdy ich straszliwi wrogowie stracili swą przewagę która “spędzała im sen z powiek” obudził się w nich gniew. Gniew straszliwy i okrutny. Jednak kilka dziesiątek udało się dostać i wszyscy zostali przetransportowani do Kryształowego Bunkra, gdzie Beshan zamierzał ich badać by sprawdzić czy może jakaś część wiedzy nie pozostała… może w ich wspomnieniach coś się znajdzie cennego?




k10:
8-10 - Pełen sukces. Bunt stłumiony, okręt ocalony, wszsycy żyją i jakiś bonus.
5-7 - Częściowy sukces. Bunt stłumiony w większości. Wciąż jest źle, ale to nie koniec Ostatniej Nadziei Ludzkości.
3 i 2 - Okręt przemianowany na USG Ishimura
1 i mniej - Buntownicy zwyciężają. Ostatnia nadzieja jest wrakiem. Regenci nie żyją bądź są niegrywalni. Dziękujemy za sesję.


k10
-2 (podstawowy poziom trudności)
-1 (duże opóźnenie reakcji na bunt)
-1 (jeszcze większe opónienie mobilizacji załogi)
-2 (całkowicie zniszczone obszary cywilne)
-1 (długi brak koordynacji działań)
-1 (uwolnione ogary i juggernauty)
-1 (utrata oficerów na mostku)
-2 (w pełni przesłany komunikat astropatyczny)
-1 (zbiegły Regent)
-1 (uszkodzona komunikacja i otoczka)
-1 (poświęcony Generator Gellara)
sum: -14

+1 (niemal w całości uratowane enginarium)
+1 [tylko na porażce i cz. sukcesie] Przyjęta pomoc Hudd'Rhagor’a
+1 Przyjęta pomoc Pana Zmian.
(Sharaeel jest pierwszy do niegrywalności)
+2 Szachowanie buntowników trującymi wyziewami
+1 Psioniczne wezwanie do walki w wykonaniu Beshana
+2 Nieznane wsparcie maga rozkładu
+1 za Anielski Płaszcz
+3 za rytuał Zerwania
(Sharaeel już nie jest pierwszy do niegrywalności)
+1 za ubitego Mrocznego Apostoła
+0 (ale bez kar) za pyrrusowe zwycięstwo na mostku
sum: +13*
+1 na wynikach do 7


k10-1=9





Nadzieja umiera ostatnia. Nadzieja przetrwa tak długo jak żyje człowiek. Regenci wciąż żyli. Ich wola będzie poniesiona w galaktykę. Imperium jeszcze o nich usłyszy i zadrży. Część załogi mówiła, że to koniec… że Ostatnia Nadzieja jest wrakiem. Nie było ich wielu, propaganda którą nadawano na voxach okrętu szybko ich zagłuszyła.

Ostatnia Nadzieja żyje. Przeżyła burzę osnowy wielką, że samo to przynosi chwałę im wszytskim. Przeżyli pełnoskalową inwazję demonów, a potem bunt fanatyków naćpanych mocą osnowy tak, że nawet nie wiedzieli, że umierają.

Chwała Zwycięzcom!
Biada Pokonanym!


 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 16-04-2018 o 12:59.
Arvelus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172