Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-11-2017, 03:18   #1
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
[Wh40k: BC] Mroczne Legendy




Dom Blakaren był wielki
Dom Blakaren był potężny
Dom Blakaren był bogaty
Dom Blakaren był sławny
Dom Blakaren był na krótkiej smyczy


Ibrys maszerował skuty kajdanami, ale jako jedyny w pochodzie głowę miał uniesioną dumnie. Wspominał inne czasy.
Lepsze czasy.
Wspominał swe dzieciństwo
Cytat:
Gdy żył jak król na fortunie której dom Blakaren dorobił się na pośredniczeniu między Bractwem Marsjańskim a kupcami. Ale nawet w swym bogactwie był pod obcasem większych i silniejszych. Wydawało mu się, że pamiętał płacz swój i swojej matki gdy został zabrany przez Eklezjarchat w ramach okupu… albo raczej zapłaty. Jego życie za spokój domu. Młody jeszcze nawet dzieciak, nie niosący za sobą nic ponad wątpliwe nazwisko, w pokrętnej polityce Imperium okazał się dla eklezjarchatu dość cenny aby przymknąć oko i, na kilka miesięcy, poluzować smycz na której twardo trzymali dom Blakaren… podobnie jak wszystkie inne w rodziny subsektora… Ale wiedział, że tego nie mógł pamiętać.

Pamiętał za to swoje życie w Schola Progenum. Pamiętał Grigorija Kurtza. Swego pierwszego przyjaciela. Rywala w dążeniach.
Wspominał swe powołanie
Cytat:
Gdy Inkwizycja go wezwała… Służył wtedy w Gwardii dbając by nienawiść chłopców nigdy nie przygasła. Wtedy został wzięty do świętego Ordo. Wygrał tym. Niemożliwie przewyższył Grigorija, ale dumą napawała go służba
Wspominał swój upadek
Cytat:
Swoją ostatnią misję. Pochód Zwycięstwa… Świeży wrak, którego załoga wybita została poprzez zarazę.. Gdy miał, ze swą komórką, odzyskać mapy nawigacyjne, dziennik pokładowy i skalibrować kurs okrętu w głąb przestrzeni międzysystemowych gdzie miał grzecznie czekać aż Imperium sobie o nim przypomni.
Ale coś poszło bardzo nie tak…

A Ibrys spędził kolejne trzy długie lata na space hulku.
Zupełnie sam, losowo wskakując i wyskakując ze świata
materialnego.
Z polem Gellara tak kapryśnym jak nieopierzona trzpiotka.

Po trzech długich latach został uratowany. Oddział Ordo Malleus.
Ibrys miał przy sobie mapy. A jego oczy błyszczały złotem.
Jednak coś było inaczej. Na tyle inaczej, że spędził ostatnie lata na Czarny Okręcie…
A teraz, zakuty w kajdany nullifikacyjne, maszerował pośród innych których duszę spaczyła osnowa by oddać Imperium ostatnią posługę. Przeistoczyć się w paliwo dla Astronomicanu. Ibrys widział rozpacz w twarzach jego towarzyszy, ale nie rozumiał tego… czy może być wspanialszy koniec? W ostatnich swych chwilach, choć wypełnionych agonią, będzie bliżej Imperatora niż kiedykolwiek nawet marzył.

Gdy szedł dumnie, jako jedynemu wznosząc głowę w niemal-pysze, oczy mu lśniły, a spod jego kajdan wydobywał się stłumiony, złoty blask.


Zawiódł się. Miał nadzieję, że poprowadzą ich przed Jego Święte Oblicze. Ale i tak nie żałował. Zbliżał się moment. Przykuli ich i wyszli. Zaraz się zacznie. Aparatura już się rozgrzewa. Kapłan już przeszedł między nimi odklepując swe żarty-z-modlitw. W dawnym życiu wzbudziłoby to jego gniew, ale teraz… teraz czuł się ponad to.

Zaczyna się.
Padł na kolana i wzniósł ręce do nieba,
- Imperatorze… przyjmij mnie.
I się zaczęło.
A pomieszczenie zalał złoty blask, jednak to nie proces był jego źródłem, a święte uniesienie człowieka o wierze tak silnej, że nieraz dokonała już cudów i miłości tak wielkiej, że nawet we własnej śmierci widział radość…






^ click! ^
- Nne… proffę… pofiem… Ostsze Apokfiona jest....
- Ćśśśś… spokojnie… - odpowiedział toksyczny, pół-elektroniczny głos - wiem, że powiesz. Ale to po tym jak z tobą skończę…
I kontynuował. Hydra wycinał na jej ciele sygilliczne ciągi. wyrzezywał z niej mięśnie, a gdy jej krzyki zaczęły go męczyć podciął jej struny głosowe odbierając nawet ten protest. Na koniec wzniósł ją w górę. Na stelażu z zimnej stali. Połamane kończyny, mięśnie na wpół oderwane od kości i rozciągnięte do haków, jej głowa z zaszytym nićmi i magią trzecim okiem, kryjąca umysł który już tylko potrafił oszaleć by uchronić się od roztrzaskania na miliardy kawałeczków… który tak bardzo nie potrafił zrozumieć jakim przekleństwem da się coś takiego uczynić z jej ciałem… jej pięknym, humanoidalnym ciałem… z jej pieknymi rękoma i nogami… gdzie miała teraz ręce? Gdzie kolana? Ile miała kolan? Gdzie były mięśnie? Czemu widziała swój kręgosłup? Nie potrafiła tego pojąć… to było zbyt straszne… więc w ostatniej linii obrony oszalała…

Hydra pociągnął łańcuch i wzniósł Anabelle na stelażu. Czerwony karzeł nadawał pięknej barwy kobiecie rytualnie rozrzeźbionej w gwiazdę chaosu. Pozbawiony lewej piersi korpus wciąż żywej istoty odsłaniał żebra aż od kręgosłupa… i pół bijącego oszalale serca.
- Doskonała robota… - pochwalił się w myślach. Niewielu potrafiło tyle uczynić z ciałem co on. Cała pierś… mięśnie, płuca… wszystko… zostało wyjęte nie naruszając żeber, ani serca i sukcesywnie kauteryzując wszelkie krwotoki… Arcydzieło okrucieństwa. Rozłożył szeroko ręce.
Powolny kant wydobył się z jego ust.
Powolny i plugawy, od którego włosy jeżyły się na głowach nawet jego sług. Czerwony karzeł zdawał się świecić coraz jaśniej, a jednocześnie kolor się zaogniał… stawał coraz głębszy… wstęgi czarnego światła wyślizgiwały się z serca jak dym.
Do kantu dołączyły kolejne głosy… z ciemnych mroków…
Nagle nieszczęsna istota sama przyłączyła się do zaśpiewu… szalony umysł czuł, że tak trzeba… że tak należy… i nie był stanie pojąć, że brak strun głosowych na to nie pozwalał, więc się tym nie przejmował. Zaśpiew nabierał na sile. Czarna martwica objęła całe, kruszące się już serce i obejmowała jedyną pozostałą pierś.
Głosy których nie mogły wydać śmiertelne gardła...
Serca już nie było, czerń ogarnęła całą istotę rozsypującą się teraz w mroczny pył coraz szybciej i szybciej, ale na ziemię nie upadało nic… rozwiewał się on w smugi czarnego światła nim dążył opaść… krążył wokół gwiazdy chaosu
Zaśpiew nabrał mocy i nagle zgasł
A z nieistniejącego już gardła istoty wydał się przeraźliwy krzyk tysiąca i jednej potępionej duszy i entropia objęła jej resztki....
Zaśpiew powrócił… choć cichy i nieistniejący...
A w tym zaśpiewie Hydra słuchał. W tym zaśpiewie Hydra słyszał…
Sekrety których nawet nawigator Lebrasca zwana Harpią, nie znała. Fakty które osnowa poskładała w jedną całość ponad poziomem możliwości jakiejkolwiek śmiertelnej istoty. Fakty wyciągnięte z dawno zapomnianych wspomnień jej i jej przodków, oraz tych z którymi kiedykolwiek skrzyżowała oręż, czy wymieniła się płynami ustrojowymi. Teraz Hydra poznawał te fakty ukryte w szepcie którego nie było.


- Zakończyłem przesłuchanie Harpii - usłyszał Beshan poprzez vox na pokładzie obserwacyjnym. Oglądał przez niego powolny, ale jakże satysfakcjonujący obraz łupienia Żagwi Opętańca, średniego Raidera klasy Hazeroth. Łupy z tego okrętu będą bardzo przydatne a informacje o lokalizacji tego półwraku sprzedadzą ludziom którzy się czymś takim zajmują i zaoferują ładny procent wartości całego okrętu. Ale nie to było najważniejsze… najważniejsze. Znali teraz położenie Ostrza Apokriona…





- Straciliśmy trzecie koszary! Pole Gellara zawodzi!
Ten skok nie szedł jak powinien… nic w nim nie było jak powinno, ale burza w osnowie rozpętała się nagle i bez ostrzeżenia. Nie mogli tego przewidzieć. Beshan, Gwrhyr i Hydra robili co mogli.
- Wdarcie demonów na baterii na bakburcie! Trzeci pokład stracony!
Nie byli w stanie tego opanować. Burza była zbyt potężna. Mogli tylko podążyć z nurtem by uniknąć całkowitej destrukcji… Zanurzyli się w nim i dali porwać w Gdziekolwiek-To-Będzie.
- Silnik plazmowy uszkodzony! Utrata 37% mocy!
- Wielokrotne portale i opętania na lądowisku!
- Przebite poszycie w kwaterach załogi 1, 15 i od 67 do 92!
Raporty wciąż trwały. Zniszczenia postępowały. Załoganci wznosili modły do bogów zamiast walczyć o przetrwanie, a inni zwyczajnie szlochali czy nawet wzywali imię Imperatora-Truchła. Niech ich Tzeentch przeklnie!

Sharaeel już stał przy głównej konsoli na mostku. Stąd miał dostęp do wszystkiego. Swym talentem zanurzył się w świętych głębiej i dokładniej niż jakikolwiek lojalistyczny tech-kapłan.
- Pole Gellara fluktuuje w munitorum! Jak nam tam wypełzną krwiopuszcze to wysadzą pół okrętu! Ionacht! Sykorax! Makamete! Wy jesteście najbliżej w podskokach! Ale już!
- Beshan! Gwrhyr! Widzę poważną inkursję u was!
- Widzimy, do CHOLERY!
- Charon! - zakrzyknął przez vox do oficera będącego najbliżej Świątyni - leć do nich! Kaliban! Helike! Na pokładzie czwartym, kwadrancie omega doszło do walnej bitwy! Ogarnijcie ten syf!




Świątynia Chaosu
Oczy im świeciły pustką gdy spoglądali w głąb osnowy poprzez swój rytuał. Stali w kręgach z nogami twardo na pokładzie, ale rękoma nawigowali poprzez Spacznię. W dziwnym, synchronicznym tańcu kierowali okrętem pomiędzy falami energii i empyralnymi skałami, pod wielkim astralnym cielskiem behemota którego nie potrafili rozpoznać i mieli nadzieję, że nigdy więcej nie zobaczą. Niewolni psykerzy, zakuci w kajdany śpiewali psionicznie i przelewali przez Beshana, Hydrę i Gwrhyra swą moc by ich wspomóc, ale otwierali się tym. W pewnym momencie Aldiel… jednen ze starszych psykerów o odporności psychicznej i fizycznej dość wielkiej by wytrzymać lata dłużej niż zwykle przeżywały te zwierzęta… powstał.
Szczęka wyskoczyła mu ze stawów i z ust wypełz język-wąż. Nagle wygiął się gdy łopatkę i kręgosłup złamała postrzępione musze skrzydło co wystrzeliło mu z pleców. Wzniósł się pół metra w górę, zrywając kajdany jakby były z waty, a gdy opadł nie wyglądał już jak człowiek, a jednorożny cyklop o ciele napuchniętego trupa, o połowę wyższego i zdecydowanie wielokrotnie silniejszego niż przed chwilą. Spojrzenia na moment się spotkały, ale nim oficerowie Rady Regencyjnej zdążyli zareagować nurglowy opętaniec sięgnął ręką do zwłok jednego z wielu psykerów którzy nie przżyli tej podróży… jego trzewia eksplodowały i z nich wyszedł Siewca Zarazy… trzykrotnie większy od zmarłego, dzierżąc swój przerdzewiały miecz, gdy tylko wyszedł zaraz z trzewi wychynęła druga zgniła ręka i nagle się rozproszyła pod karcącym spojrzeniem Beshana… ciało wciąż drgało i wiło się zwiastując, że niedługo kolejne demony mogą zacząć wychodzić, ale chwilowo przejście było zamknięte...

Będzie rzut k10
  • 11 - brak dalszych uszkodzeń
  • 10 - uszkodzony jeden komponent
  • 9 - uszkodzony jeden komponent
  • 8 - uszkodzony jeden komponent, 33% jeden zniszczony
  • 7 - uszkodzone 2 komponenty, 33% jeden zniszczony
  • 6 - uszkodzone 3 komponenty, 50% jeden zniszczony
  • 5 - uszkodzone 4 komponenty, 33% jeden zniszczony, 33% dwa zniszczone
  • 4 - Wszystkie komponenty bardziej lub mniej uszkodzone (część zostaje zniszczona)
  • 3 - Wszystkie komponenty bardziej lub mniej uszkodzone (duża część zostaje zniszczona)
  • 2 - Okręt po wyjściu jest wrakiem
  • 1 - Okręt po wyjściu jest wrakiem, połowa oficerów nie żyje (los określi czy ktoś z was nie umiera)
Przy dwóch rytualistach macie premię +2, przy trzech +4, a przy braku karę -1.
Opętaniec jest silny. Właśnie jednym gestem przywołał przynajmniej dwóch siewców zarazy. Dla jednego z was będzie on bardzo groźnym przeciwnikiem, dla dwóch już nie bardzo ale czy jeden czarnoksiężnik wam starczy by pilotować Nadzieję Ludzkości?

Demon ma też silną aurę (-10 do WP) odczuwaną jako ciężka gorączka. Zawrzyjcie to w swoich odpisach.





Ionacht był pierwszy, ale i tak nie zdążył. Eksplozja szarpnęła całym okrętem i miotnęła nim o ścianę… już wiedział, że wiele żyć to kosztowało gdy kości, czaszki i kręgosłupy załogi były łamane o ściany i grodzie, ale eksplozja nie nastąpiła w munitorum… inaczej już spotkałby bogów…
- Straciliśmy baterię na bakburcie! Całą ją wysadziło w osnowę!
Pierwszy Skallpel Ostatniej Nadziei Ludzkości wstał i wznowił bieg. Gdy dostał się do munitorum jego oczom ukazał się obraz rozkładu i entropii… wyglądało ono jakby ktoś wypełnił je truchłami tydzień temu i zostawił samym sobie. Olbrzymie na kciuka muchy latały i podobnie wielkie larwy wylewały się z napęczniałych, popękanych purpurowo-czarnych poruszających się wciąż pseudo-trupów. Rój much był tak gęsty, że ograniczał widoczność do kilkunastu metrów. Jeśli nie liczyć tej sceny to rdza i nieokreślone osady nadawały całemu munitorum wygląda jakby zostało opuszczone wiek temu… wtedy dostrzegł ruch… wśród ciał, larw i coś płynęło… zbliżało się. Ale nie zaatakowało, tylko wynurzyło się kilka metrów przed Ionachtem


Herold Nurgla… potężny Siewca Zarazy dzierżący wielki cep-kadzidło o trzech głowicach rozprzestrzeniających nadnaturalne choroby i kapiące ścierwem pod którego krople spadając na ciało momentalnie rozkładały je przeżerając się aż do stalowego pokłądu wżerając się w niego głęboko rdzą. Z pleców wyrastał mu wielk róg, na którym wisiał Trzynasty Hymn… Dzwon zarazy którego uderzenia niosły śmierć i entropię.
~ Zostało postanowione ~ odezwał się powoli w języku swędzenia wrzodów i smrodu morowych oparów zrozumiałym jedynie dla tych co służą Ojcowi Rozkładu ~ Okręt zostanie przemianowany na Czterdziestą Dziewiątą Wolę Typhusa. Raduj się bracie, bo tobie zostanie powierzona chwała pieczy nad okrętem pod nieobecność Herperitusa - Wielkiego Nieczystego - Pogromcy Oriasa mistrza zakonnego Szarych Rycerzy. Idź na mostek i czekaj rozkazów, gdy przybędę ze świtą ~ wskazał szeroki gestem trupiej ręki formujących się z obrzydliwości kolejnych siewców zarazy wraz z dziesiatkami nurglingów ~ będziesz nożem w plecach sług kapryśnego boga…




Sharaeel walczył z konsolą, a poprzez nią z całym okrętem. Pole Gellara w każdej chwili mogło wymagać roboczej kalibracji po jednym z wyjątkowo mocnych uderzeń fal spaczeniowych, trzeba było odcinać sekcje zalane przez osnowę by uniknąć potencjalnego przedarcia się opętańców wgłąb okrętu. Walczył z tym i jednocześnie starał się koordynować działania ale dowodzenie to nie była jego dziedzina. Był zajęty. Bardzo zajęty i bardzo skupiony. Dlatego nie zauważył gdy wszystko ucichło… aż do ostatniego momentu. Odskoczył czymś więcej niż naturalnymi zmysłami które nie mogły go ostrzec. Szybki nur w bok, ale zbyt późno… potężne energetyczne ostrze wgryzło się w jego ramię odcinając je w łokciu jakby było z gliny. Sharaeel ryknął, ale z jego ust nie wydał się żaden dźwięk… w ogóle nie było żadnych dźwięków. Był w polu wyciszającym. Podniósł wzrok by zobaczyć jak topór magosów po raz kolejny opada. Przed nim stał Hegemon. Wielki na dwa i półmetra, smukły jak eldar drugi tech-kapłan na okręcie. Od zawsze rywalizujacy z Sharaeelem o tytuł Pierwszego Magosa, ale zostający w tyle przez psykerskie sztuczki oponenta.
~ Dziś odpowiesz za bluźnierstwa preciw duchom maszyn ~ zakomunikował mu światełkiem migającym w binarnym kancie spuszczając kolejne uderzenie...
Awarness Sharaeela: 5 stopni porażki
Stealth Hegemona: 1 stopień porażki
Sharaeel - odporność na ból: 1 stopień porażki



 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 05-11-2017 o 16:44.
Arvelus jest offline  
Stary 01-11-2017, 15:02   #2
 
Eleishar's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputację
Obłęd, to jedno słowo doskonale oddawało sytuację, w której zupełnym przypadkiem się znaleźli. Cała maszyneria wariowała, chaotycznie otwierały się demoniczne portale, co chwila coś zwalało im się na głowy. I w całym tym ogarniętym pożarem burdelu, Sharaeel musiał koordynować działania reszty załogi, by mieli choć cień szansy wyjścia z tej apokalipsy żywi. Spanikowane tłumy niewolników zapominały o dyscyplinie, co dodatkowo utrudniało mu działanie (ile razy próbował przekonać resztę Rady, by pozwolili mu przerobić całą tę zgraję na serwitory? teraz pewnie żałowali, że się nie zgodzili). Nie był dowódcą tylko naukowcem, wiedział o tym dobrze, ale dzięki temu on najlepiej i najgłębiej rozumiał statek. Nikt inny nie mógł się podjąć tego zadania i odnieść sukcesu.
Jego wzmocnione przez obwody komputerowe procesy myślowe wychwytywały wszystkie, następujące gwałtownie zmiany i rozpoczynały proces szacowania zagrożenia, a następnie opracowywały plan działania. Wszystko to z prędkością i efektywnością będącymi dalece ponad ludzkie możliwości. A nawet to nie wystarczało i z każdą chwilą sytuacja robiła się coraz gorsza, choć niejeden sługa Chaosu zapewne uznałby wcześniej że gorzej już być nie może. Jednocześnie w duchu modlił się, by Tzeentch w swej kapryśnej naturze ocalił jego laboratoria. Dorobek lat pracy mógł zostać pochłonięty w kilka chwil przez tę piekielną burzę. Nagle zauważył że zrobiło się nienaturalnie cicho, jak długo to trwało? Był tak pochłonięty próbami ratowania statku, że na pewno spostrzegł to z opóźnieniem.
~Co do... - Przemknęło mu przez głowę, gdy wiedziony instynktem odskoczył. Mgnienie oka za późno, topór Hegemona odciął mu rękę w łokciu.
~ Dziś odpowiesz za bluźnierstwa przeciw duchom maszyn ~ zakomunikował mu drugi Magos światełkiem migającym w binarnym kancie spuszczając kolejne uderzenie...
~Aby cię...! - Zamrugał w odpowiedzi jego sygnalizator, gdy Sharaeel jednocześnie rzucił się do uniku i sięgnął ręką za plecy, gdzie miał umocowany kostur. Jedną myślą uruchomił wszystkie podsystemy bojowe swojego rynsztunku, by zapewnić sobie dodatkową ochronę.
~Mechanicus cię przysłali? Czy to twoja osobista "krucjata"? - Lampka znów mignęła. Młody heretek starał się trzymać poza zasięgiem topora. Nie zamierzał jednak biernie czekać na odpowiedź. Z odciętym ramieniem nie mógł efektywnie posługiwać się kosturem... Przynajmniej nie w walce wręcz. Skierował koniec kryształowej laski w stronę swojego przeciwnika i skupił się, wystrzeliwując deszcz energetycznych pocisków. Pozostawało mieć nadzieję, że rezydujący w broni demon nie będzie sprawiał mu zbytnich kłopotów, dzięki swojemu masywnemu intelektowi rozumiejąc zagrożenie, również dla siebie.
Dla Sharaeela i Hegemona rozpętało się piekło wewnątrz oka cyklonu, które stworzył generator. Smukły heretek był nieprzeciętnie zwinny i uniknął tej części pocisków, która zanadto się do niego zbliżyła, jednakże jeden przypalił mu nogę.
~Szczam na Adeptus Mechanicus! Ich zardzewiałe mózgi dawno się rozpadły! - Lampka trafionego adepta migała w bardzo szybkim tempie, świadcząc o dużej dozie gniewu. ~ My znamy prawdę, duchy maszyn są nam znacznie bardziej przychylne, niż próbowali nam wpoić. Ale to co Ty robisz... to wynaturzenie! - Wraz z ostatnim błyskiem sygnalizatora Magos wzniósł dłoń i wystrzelił pociskiem złożonym ze skoncentrowanego światła, Sharaeel ledwie się przed nim uchylił. Poczuł gorąco, kapacytory Hegemona miały dużą moc. Dalej starał się trzymać dystans, posyłając w niego kolejną salwę energii, co jego przeciwnik przypłacił kolejnymi poparzeniami.
~To mój dar! Moja droga! I nie pozwolę by ktoś mnie z niej zepchnął. - Rytm migawki młodego Magosa wskazywał na determinację. Musiał szybko zakończyć walkę, by wrócić do skanowania sytuacji na statku. Im prędzej to zrobi, tym większa szansa że ocali swoją pracownię. O ich bezpieczne wyjście z burzy musieli zadbać zebrani w świątyni. On zaś dbał o to, żeby mieli czym z niej wyjść.
Hegemon wiedział że na dystans jest w niekorzystnym położeniu, musiał wymyślić jakąś zgrabną dywersję. Wypalił ponownie, tym razem rozbłysk był jeszcze jaśniejszy. Aparat zmysłowy Sharaeela miał wbudowane zabezpieczenie na takie okazje, ale tym razem okazało się ono zgubne. Gdy obraz się zaciemnił, Hegemon wpadł na młodego Magosa, wystrzeliwując spod szat dwoma potężnymi servo-ramionami, chcąc go najzwyczajniej w świecie zmiażdżyć. Dwa bardzo podobne ramiona zamontowane na uprzęży Sharaeela w ostatniej chwili zwarły się z nimi, pozwalając mu uniknąć tej wyjątkowo paskudnej śmierci. Nie przewidział jednak, że to była kolejna zmyłka, uwięziony w zwarciu mógł tylko patrzeć jak jego przeciwnik wznosi ponownie topór, tym razem do ostatecznego ciosu.
~Moja kolej. - Rozbrzmiało skrzekliwie w głowie młodego Magosa, który najpierw poczuł przepływ mocy, a potem zobaczył jak półmaterialna, szponiasta ręka materializuje się tam, gdzie jego własna została ucięta. Mimo eterycznego wyglądu, pewnie chwyciła kostur i zablokowała nim ostrze, które miało niechybnie rozłupać mu czaszkę. Przez chwilę na obu twarzach malowało się ogromne zaskoczenie.
~To nic. I tak jesteś mój! - Zamrugał Hegemon w triumfalnym rytmie i jedno z jego oczu rozbłysło, posyłając laserową wiązkę prosto w czoło Sharaeela, by zakończyć jego życie.
~O nie... - Mignął ostatni raz sygnalizator młodego hereteka, zanim promień ... rozproszył się na jego polu ochronnym, w końcu kurwa zadziałało. Najwyższa na niezliczone pióra Władcy Zmian pora. ~O tak! - Zamigotało po chwili. Tzeentch był kapryśny, ale dziś uśmiechał się do swego Wybrańca.
-I czyje na wierzchu, cwaniaczku? - Zapytał bezgłośnie, gdy jego kostur posłał impuls energetyczny prosto do ciała Hegemona, paląc mu znaczną część układów, w tym obwody motoryczne. Przeciwnik padł bezwładnie na ziemię, dymiąc paskudnie spod swoich obszernych szat. Walka była skończona.
-Moje. - Dokończył, w końcu mogąc usłyszeć swój głos. Widać generator pola wyciszającego również się usmażył. Potężna sylwetka Hegemona nawet nie drgnęła, jego umysł był zamknięty w pułapce. Uwięziony w swoim ciele mógł jedynie czekać na los, jaki planowała zgotować mu jego niedoszła ofiara. A nie było to nic przyjemnego, oj nie. Magos uśmiechnął się demonicznie mimo promieniującego z kikuta bólu, trzeba było szybko naprawić tę usterkę. Jeden z licznych, wijących się mechadendrytów podniósł z pokładu ucięte przedramię młodego Wybrańca Tzeentcha i przytrzymał je na miejscu, czekając aż nanity regeneracyjne zrobią swoje i na nowo połączą rozdzielone części ciała. Sharaeel w tym czasie podszedł do konsoli i z powrotem się podłączył, posyłając przy tym impulsy mocy w głąb jaźni okrętu. Nadal musieli jakoś przetrwać tę piekielną burzę, by mógł cieszyć się ze zwycięstwa i zrealizować swój plan zemsty.
 
__________________
Nieważne kto śmieje się ostatni, grunt żebym był to ja.

Ostatnio edytowane przez Eleishar : 05-11-2017 o 14:52.
Eleishar jest offline  
Stary 02-11-2017, 20:17   #3
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Takie historie nigdy nie powinny być opowiadane w całości, bez niedomówień, ani nawet wiernie - i ta także nie będzie. Żywot czarnoksiężnika Tysiąca Synów nie kończy się w momencie jego śmierci, ani nawet zniszczenia jego ciała. Plugawcy nawet i na to mają swoje chaośnicze sposoby.
Ale faktyczne zagrożenie jest inne: ktoś zbyt słaby mógłby pójść jego śladami, i, tam gdzie żelazna wola i wyższy cel Astartes zdały egzamin, zawieść, a używając narzędzi arcyzdrajców sprowadzić na nas większą katastrofę niż ci o których będzie ta notatka.

Więc o kim będzie? To opowieść o “Ostatniej Nadziei Ludzkości”. O okręcie, o jego załodze i o niej samej. O tym jakie aspiracje rzekomo wiodły każdym jednym z Rady. O tym co byli gotowi zrobić, by je zrealizować. I wreszcie o tym, dlaczego wszyscy dziś tu jesteśmy - czyli jak zaczęła się ich krucjata i czy było to to co chcieli osiągnąć.

Z notatek renegackiej Inkwizytor Irulany, z okresu uwięzienia w Trójrogim Pałacu na Scintilli


Beshan Wierny, jako jeden z niesławnych Rehati Tysiąca Synów, wprawny mistrz rytuałów, powinien był osobiście prowadzić ten rytuał od samego początku do samego końca. Albo choć niech zrobiłby to Gwrhyr, a nie jeden z tych śmiertelników w zadufaniu wierzący w swoje siły. Być może wtedy jego efekty byłyby inne. A tak, teraz, kiedy cały kosmos sprzysiągł się przeciwko nim i wyladowali w największej Burzy Chaosu jaką Droga Mleczna widziała w tym milenium, musieli wytrwać w tej nawale jak on przez milenia wytrwał napór Imperium. Legionista w wielobarwnym pancerzu, złożonym z wszystkich wzorów pancerzy wspomaganych nieśpiesznie zrobił krok do zewnątrz pierścienia. Złapał spojrzenie Gwrhyra; Czarny Apostoł był gotów trwać na posterunku, zajmując się mniej chwalebną, choć donośniejszą misją: ocaleniem okrętu jako całości.
Beshan rozesłał mentalny przykaz do swoich sług i zamknał zawieszoną przed sobą w powietrzu księgę rytuałów. Zmienił ruchy przekutą dla niego Brzytwą Aleksandra; jej ostrzem zaczął błyskawicznie kreślić w powietrzu kolejne i kolejne mistyczne symbole które strzelały niepokojąco żywotnymi zielonymi iskrami co puls psionicznej energii. Trzecie z narzędzii czarnoksiężnika, Iskra, zawirowała dookoła niego tworząc sfery w których symbole się zamykały i malały. Czarnoksiężnik ostrożnie opuszczał rytuał, nie chcąc narazić go na destabilizację - to byłaby ich zguba. To, w jakim pośpiechu potrafił dostosować swoją część rytuału, była ostatnim na ten dzień świadectwem jego mistrzostwa.

Wraz z psionicznym impulsem nieduże, kotopodobne stworzenie wyskoczyło spod niebieskozłotego płaszcza czarownika i błyskawicznie rozpostarło filigarnowe ogniste skrzydła by z błyskiem i piskiem wlecieć między łańcuchy pod sufitem. Zwierzę-zabawka Beshana było powszechnie znane - mała istota którą wszyscy uwielbiali i cieszyli się na ostry zapach ozonu który zwykle jej towarzyszył. Oczywiście, jej urok był zbyt słaby by zadziałał na któregoś z członków Rady - czy nawet z bardziej świadomych sług - ale umożliwił przetrwanie wśród okrutnej załogi aż przygarnął je nowy pan.

Tylko chwilę później znów zabrzmiały ciężkie, metaliczne kroki - te które zawsze zapowiadały cichą grozą nadejście brata Azarkova. Patrząc na karmazynowy pancerz terminatora, nawet ktoś kto nie znał historii Tysiąca Synów miał więcej niż przeczucie z kim ma do czynienia. Niepokojąca aura otaczała wszystkich braci obróconych w niebyt podczas zaklęcia Ahrimana – ale spojrzenie niewielu z przemienionych w żywe pancerze niosło taki ciężar. Najpotężniejszych – Sekhmet, jakim właśnie był Azarkov – czar nie zamienił w zupełnie bezmyślne twory. Te resztki świadomości wprawnie siejące zniszczenie każdą bronią jaką dostały w ręce wpływały na losy całych bitew. A teraz sprzężone działo w jego ręce wypluło wielkokalibrowe emanacje Immaterium, a sam Azarkov przemieszczał się na pozycję obronną wobec nowego zagrożenia. Mimo swojego pancerza Azarkov nie lekce sobie ważył przeciwnika - być może nawet nie byłby w stanie gdyby chciał - i ruszał się jak na polu walki, między strzałami zasłaniając się czym akurat się dało w drodze do swojego pana.

- Utrzymajcie rytuał w mocy, niezależnie co się stanie - zadźwięczało niskim, powolnym głosem z wbudowanych w rogaty hełm głośników - A ja nie dam nikomu zapomnieć dlaczego to my jesteśmy Radą. Ty, idziesz ze mną! - wezwał do siebie Maela wpatrującego się w swojego pana, Gwrhyra. Ten, oczywiście, nie był dość samodzielny aby podjąć taką decyzję samemu - ale na szczęście potwierdzenie Czarnego Apostoła nadeszło szybko. Tak jak brat Azarkov, czarnoksiężnik żył już za długo ( lub wręcz żył tak długo dzięki temu ) żeby zginąć w przypadkowym starciu i znał wartość wsparcia. Iskra wleciała mu prosto w opancerzoną dłoń i Beshan włączył się do walki, posyłając zza bezpiecznego filara świątyni starannie wymierzony strzał w tułów lewitującego opętańca - cios pozornie niezbyt groźny...do momentu kiedy niematerialny demon odczuł trafienie które wcale nie przeniknęło przez niego tak jak na to liczył. Co więcej, z rany buchnął ogień prosto z Kryształowego Labiryntu, niosący cierpienie niewiedzy prosto w trzewia demona.Fakt że cielesna powłoka opętańca zajęłą się przy tym niebieskim ogniem był jeszcze jednym ciosem poniżej pasa ze strony czarnoksiężnika.

- Mael, zaczynasz, dywersja od tyłu -
Beshan w pośpiechu podbiegł do prowizorycznego stanowiska ogniowego przygotowanego przez Azarkowa. Pod osłoną grubej plastalowej kolumny, wielkiego, plującego ogniem terminatora i ułamanej przez niego betonowej ławy, Beshan kontynuował podświadomą ocenę pola walki - od wielkiego, obcego bytu na tuż nad okrętem, przez monitorowanie mocy opętańca, by w razie czego skontrować czymś więcej niż gdy wcześniej wzywał wsparcie, po ryzyko zdradzieckiego ciosu w plecy. Chowaniec także obserwował, a jego wąski strumyczek ożywiał myśli i barwił obserwacje detalami. Wszystko składało się w plany, plotąc zawiłe ścieżki Pana Zmian z sztywnymi wytycznymi Codex Astartes, mieszając fizyczne natarcie z duchową walką o supremancję.
Świadome myśli były skierowane na co innego.

[- Do wszystkich: sytuacja w świątyni jest pod kontrolą. Nie panikujcie. Zabezpieczajcie swoje sektory, a wyjdziemy z tego. Raporty na mostek! -]dźwięczący żelazną wolą głos czarnoksiężnika rozlał się po okręcie poprzez vox. Jego słowa niosły autorytet najstarszego członka załogi - skoro przeżył dziesięć mileniów w tak wrogim świecie, to chyba już wiedział jak to się robi. To że do tej pory nie przejął władzy na okręcie wynikało z decyzji na podstawie starannego bilansu zysków i strat. Ale też nie dał przejąć pełni władzy nikomu innemu.

Gdy potężne pociski wystrzelane przez brata Azarkova błyskawicznie likwidowały Siewców Zarazy - wszystkich którzy kolejno wyszli, nawet pomimo łaski Tzeentcha zacisającego pętlę na psionicznej krtani opętańca - Beshan sam był już w natarciu. Zza bezpiecznej osłony jaką był terminator prowadził atak w sam umysł demona, odzierając go ze wszystkich sztuczek - z chorobliwej aury, której musiałby się wystrzegać przy walce wręcz, bezcielesności która zaskoczyła już tak wielu jego przeciwników, pocisków entropicznej złośliwości Pana Rozkładu. Na tym polu walki, walczyli sami, bez oszustw, wola przeciw woli. Stawki były wysokie, ale - tak jak lubił najbardziej - na korzyść Beshana. On ryzykował tylko życiem - a nawet wśród powszednich sług Chaosu nie była to wysoka stawka - wszak życiami handlowano na miliony - a co dopiero dla czarnoksiężnika który przez te tysiące lat ponad tuzin razy wracał z królestwa Tzeentcha do świata żywych. Urth’Nagh...ryzykował czymś więcej - wieczną niewolą na rzecz przeciwnego bóstwa.

Druga z bitew toczyła się równocześnie, i była niewiele mniej spektakularna. Azarkov i Mael ścigali opętańca po całej sali - pierwszy bombardował każde miejsce w którym wróg się pojawił, nie zważając na straty i zniszczenia. Przypadkiem trafiony ofiarny psionik nie został rozerwany na strzępy, tak jak powinien - zamiast tego pocisk wleciał w jego podbrzusze i zawinął je dookoła następnej z ofiar, zlewając ciała obu psioników w jeden, spaczony byt i dwa nie mniej spaczone umysły aż do śmierci. Jako że drugi pocisk z bliźniaczej lufy zachował się już normalnie, śmierć była szczęśliwie rychła. Astralny duch-bliżniak Mrocznego Apostoła miał inne zadanie - ścigał niematerialnego przeciwnika wszędzie tam, gdzie ten próbował uciec przed ogniem auto-działa. Tak jak Sekhmet, nie zważał na straty wśród postronnych - i naprawdę niewielu niewolników miało szczęście przeżyć tą hektabombę. Między rozszalałym Księciem Rozkładu który próbował pożywić się na nich w biegu, najcięższą bronią dostępną marines która ścigała go po całej sali a energetycznym ostrzem które samo materializowało się w ich piersiach by zakazać demonowi tego pokrzepienia - jakie były ich szanse?

Kiedy bitewny pył zniszczonej sali juz opadł, nadszedł czas na bilans strat. Książę demonów w swoim ostatnim, rozpaczliwym ataku, przemkną poza przestrzenią i pchnał w twarz Beshana. Zawiódł spaczony Crux Terminatus, zawiódł też tuzin innych środków ochronnych, ale jak wiele razy w ciągu tych tysięcy lat, cios został zablokowany pancernym ramieniem terminatora. I tu pojawiła się okazja w przebraniu.
Rozpuszczająca wszystko wściekłość potężnego sługi Nurgla unicestwiła pancerz brata Azarkova. Tyle że jak u wszystkich jego typu, pod pancerzem nie było niczego. Pal sześć broń o którą nawet legioniści byli w stanie zabić, a teraz została unicestwiona - w tym miejscu sama rzeczywistość miała problem co powinno się wydarzyć. Co jeżeli coś co może być tylko całością, straci swoją część? Czy może w końcu uda się znaleźć dowód na to, że zaklęcie Ahrimana zadziałało jak należy - i ocaliło mutujących braci, a nie jak mówiono, że jedynie zaklęło w pancerzach ich echa? Czy łaska Tzeentcha, przez tyle lat zapewniająca jedność całego konstruktu, obejmie kolejny cios, tak jak tysiące wcześniej?

[- Mostek, książę demonów wygnany. Jaki status? -]

 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 08-11-2017 o 11:40.
TomBurgle jest offline  
Stary 03-11-2017, 14:51   #4
 
Krieger's Avatar
 
Reputacja: 1 Krieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputację
“Jedynym, czego pragnąłem, była prawda.”
- Lorgar

Po sczerniałej i pokrytej zakrzepłą krwią tysięcy zapomnianych ofiar plastalowej podłodze świątyni przemknął kosmyk siwego dymu. Wił się i płynął kilka centymetrów nad ziemią jak morski wąż, klucząc pomiędzy rozrzuconymi wokół ciałami kultystów i instrumentami bluźnierczych ceremonii, jakby prowadzony przez jakiś wyższy cel. Zmierzał ku centralnemu pulpitowi, przy którym członkowie Rady Regencyjnej Ostatniej Nadziei Ludzkości rytualnymi modłami próbowali powstrzymać kapryśne fale Spaczni przed rozerwaniem ich okrętu na strzępu.

Smuga przepłynęła między nogami targanego mutacyjnymi konwsulsjami Aldiela, zatańczyła mu na moment wokół kostki, i powoli przesączyła się na schody prowadzące do głównego ołtarza, niczym woda płynąca wbrew prawom fizyki pod górę. W miarę zbliżania się do punktu ogniskowego, trójki potężnych rytualistów przewodzących ceremonii, dym nabierał objętości i treści, pęczniejąc jak rozlewający się pod skórą krwiak. Chmura zatrzymała się nagle tuż za jednym z radnych, i bulgocząc jak wiedźmi kocioł, wydłużyła się i wyrosła z podłoża na wysokość astartes, nabierając humanoidalnego, ale powykręcanego i obraźliwego dla wszystkiego co naturalne w tym wszechświecie kształtu. Widmowa kończyna ostrożnie, ale z pełną ekscytacji determinacją sięgnęła ku szyi odwróconego plecami i pogrążonego w inkantacji rytualisty o srebrnych włosach, które straciły swój czarny kolor przez zgubny wpływ energii którą póbował ukierunkować. Im bliżej się znajdowała, tym bardziej materialna się wydawała - zalśniła niezdrowa, biała jak papier skóra, a poszczególne kosmyki dymu stwardniały i zaostrzyły się w kształt wypaczonej dłoni, zakończonej okrutnymi szponami. Był tak blisko...

- Bogowie poddają mnie dziś próbie. - Szepnął Ghwryr, przerywając nagle plugawy śpiew, choć nie koncentrację. - Biada ci, jeśli ośmielisz zrobić to samo z moją cierpliwością. - Jego głos był wyzuty z emocji, ale wplecione weń były zbolałe nuty nadludzkiego wysiłku. Dłoń cofnęła się nagle i rozpłynęła na powrót w zawiesistą chmurę, lewitującą tuż za nim.

Apostoł wzniósł opancerzone ręce w bogobojnym geście. Po jego twarzy spływał krwawy pot, a spod półprzymkniętych powiek sączyła się gęsta, czarna ciecz. Ostatni mentalny wrzask zmieniającego kształt psykera odbił się echem od wewnątrz jego czaszki jak rykoszetujący pocisk, ale odziany w czerń i karmazyn kapłan zachował spokój.

- Dzieci bogów przychodzą po nas. Chwała Chaosowi. - Powiedział cicho, a na wpół materialna zjawa za jego plecami błysnęła widmowym uśmiechem rzędów krzywych kłów. - Pokaż im naszą wdzięczność. Nie obrażę ich słabością. - Apostołem targnął konwulsyjny spazm. Ponowił kant, a jego spojrzenie spotkało się z tym kapitana Beshana. Porozumieli się ze starożytnym astartes bez słów, a czarnoksiężnik odłączył się z rytuału i poszedł na spotkanie z błogosławionymi agentami Nurgle’a. Nagła utrata potężnego sojusznika sprawiła, że ciężar Spaczni spadł na ramiona Ghwryra niczym młot rozgniewanego kolosa. Apostoł opadł na jedno kolano, wgniatając z impetem metal podstawy ołtarza, ale z uśmiechem na zakrwawionej twarzy powoli i w ogromnej agonii powstał, z pustką w sercu

Widmo nadal trwało za jego plecami, jakby rozważając swoje opcje. Gwhryr czuł falę przyprawiającej o mdłości nienawiści która biła od istoty, ale musiał poświęcić całą swoją siłę woli na utrzymanie rytuału. Powodzenie całego przedsięwzięcia zależało od tej kapryśnej i okrutnej postaci, a Wielkie Dzieło mogło zostać strzaskane o pychę i zawiść jej spaczonego umysłu. Jeśli wybrałaby ten moment, żeby zaspokoić głód zemsty… Zjawa podpłynęła jeszcze bliżej, a poruszenie jej nienaturalnej formy rozwiało osiwiałe z wysiłku i traumy włosy Apostoła.

- Dla tych… których miłujemy… - Świszczący, nieludzki głos widma rozległ się tuż nad uchem Ghwryra. Jego twarz nabrała na moment naturalnego kształtu, tak dobrze Apostołowi znanego. - Giniemy… w chwale. - Upiór zawył zrozpaczonym śmiechem i popłynął w ślad za Beshanem. Jedna z jego rąk wydłużyła się w formę widmowego ostrza. - Giniemy! W chwale! - Wrzasnął, i rozpłynął się, by wykonać polecenie czarnoksiężnika.

Ghwryr czuł uniesienie nieporównywalne z żadnym dotychczasowym odprawieniem tego samego rytuału. Teraz, gdy coś poszło nie tak, gdy z woli bogów zostali rzuceni na skały, a ich światło zwiodło okręt ku zgubie. Był tak blisko pięknej, niepowstrzymanej energii Spaczni, jakby patrzył w twarz samych bogów. Śpiewał i sławił ich imiona, choć jego nieśmiertelna dusza krzyczała i wyrywała się z okowów jego czarnego pancerza.

Ujrzały moje oczy jak nadchodzi w chwale Pan
Już grona gniewu wzrosły, więc zapuszcza sierp swój w łan
Wyzwala błyskawicę, straszny obosieczny miecz
Jego prawda zbliża się…
 
Krieger jest offline  
Stary 06-11-2017, 08:27   #5
 
Raga's Avatar
 
Reputacja: 1 Raga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputację
Po usłyszeniu komunikatu Ionachkt bardzo niechętnie oderwał się od swojej pracy. Do tej pory odgłosy walki udawało mu się skutecznie ignorować. Dopiero polecenie z użyciem jego imienia wybiło go z koncentracji. Po raz kolejny pracował nad modyfikacją ziarna genetycznego tak aby bardziej uodpornić je na korupcję po wszczepieniu do ciała neofity chaosu. Przez ostatnie lata udało mu sie poprawić współczynnik stabilności o 14,6% co i tak było ogromnym sukcesem.

- Z tej próbki i tak juz nic nie będzie. - Uderzył ze złością pancerną rękawicą rozsmarowując ją na ścianie i ruszył w kierunku drzwi.

Rzucił okiem po pomieszczeniu zastanawiając się czy nie powinien jakoś zabezpieczyć obiekty innych swoich eksperymentów.

- Po co?! - Zapytał sam siebie. - Z dużą dozą prawdopodobieństwa to i tak porażki. - Ionachkt bez powodu odzywał się gdy nikogo nie było w pobliżu. Aparat mowy jaki sobie wszczepił po zdegenerowaniu się oryginalnego powodował, że jego ton jego głosu przypominał owadzi. Struny głosowe zastąpione chitynowymi płytkami dawały mocno niepokojące wrażenie, a z wrażenia tego Ionachkt był bardzo zadowolony. Gdyby słyszano go częściej to efekt zapewne by wszystkim spowszedniał.

Ze stojaka przy drzwiach zabrał tylko miecz i ręczny miotacz. Plecak był nieużyteczny na statku i mógłby wyrządzić sobie nim więcej szkody niż innym, a zbyt wielkie ryzyko napotkania wyznawców Nurgla sprawiało, że Ikona mogłaby być bardziej dla niego niebezpieczna niż przydatna.

Przemierzał korytarzem w kierunku munitorum. Miotacz skutecznie torował drogę. Sporadycznie strumień objął sojusznika, ale utrata kogoś o znikomej wartości bojowej lub objętego paniką nie robiła dla nich żadnej różnicy.

Eskplozja…

Ionachkt wstając na nogi zaczął zastanawiać się ilu zginęło. Miał nadzieję, że sporo. Ranni będą go odciągać od pracy. Im więcej rannych tym gorzej.

- Badania na członkach załogi przeprowadzaj dopiero po uzgodnieniu tego z Radą. - Ionachkt prześmiewczo wspominał warunki jakie zostały mu przedstawione po jednym z pierwszych incydentów jaki spowodował na tym statku. - Z jednej strony mają rację, bo przecież te próbki są bardziej ich własnością niż jego, a z drugiej to tyle materiałów do badań. - W zapamiętaniu przytrzymał spust miotacza dłużej niż było to konieczne.

Nie spodziewał się, że dotrze do munitorum pierwszy. Wnętrze było fascynujące. Z jednej strony miało niewiele wspólnego z tym w jaki sposób Ionachkt wyznawał Nurgla, a z drugiej było piękne. Na początku Nurgle oferował wolność w praktykach jakie dla Aptekarza były zakazane gdy jeszcze był Ultramarine. Z czasem jednak korupcja jaka go objęła pchała go coraz dalej w objęcia Pana Zepsucia. Opierał się jak mógł, ale opieranie się można porównać do stania w pomieszczeniu z toksycznymi oparami. Musisz nabierać powietrza żeby się nie udusić, a nabierając powietrza i tak powoli umierasz. Granica między jednym, a drugim z czasem robiła się coraz cieńsza. Niedługo Ionachkt będzie musiał znowu zaczerpnąć powietrza...

Z zamyślenia wyrwał go dopiero głos Herolda. Przeklął. Kiedyś ta apatia go zabije. Musiał odtworzyć w myślach sens jego słów.

Ionachkt rozważył ofertę, a jego umysł znowu odpłynął.

Używając poprzedniej analogii zgoda na te warunki oznaczała hiperwentylację toksynami co mogło doprowadzić jedynie do stania się przysłowiową uległą suką Herperitusa mającą mniej wolności niż miał jeszcze za czasów Ultramarines. Został przyjęty do Rady na statku. Mniej lub bardziej został zaakceptowany przez jej członków. Parsknął na myśl o konflikcie z purytańskim Sharaeelem odnośnie czystości jaka powinna panować w sekcji medycznej. Jeśli pragnie zachować jak najdłużej wolność, o którą zawsze walczył, to jest tylko jedno wyjście z tej sytuacji. Czas znowu zaczął płynąć.

- Nie jestem zainteresowany - odpowiedział krótko. Ionachkt chwycił mocniej miecz i zaatakował.

Bez plecaka zauważył jak jego demoniczne ciało było wolne. Ataki były potężne ale zbyt łatwe do uniknięcia przez szybszego Herolda. Wiedział, że w ten sposób nie wygra. Zmienił Taktykę. Udał lukę w swojej obronie i przyjął cios cepa na pancerz na lewym boku i wyprowadził kontrę mieczem, który głęboko wgryzł się w ciało Siewcy Zarazy. Lewą ręką złapał za drzewce próbując unieruchomić broń przeciwnika, ale jego jedna ręka była słabsza od trzymającego oburącz broń przeciwnika.

Taktyka ta byłaby skuteczna gdyby nie to, że nurglingów o których starał się nie potknąć robiło się coraz więcej, a dodatkowo w jego polu widzenia zaczął się formować następny siewca zarazy. Z dwoma na pewno sobie nie poradzi.

Ionachkt przeszedł do defensywy blokując mieczem ciosy cepa lub przyjmując je odpowiednio używając pancerza. Każdą wolną sekundę poświęcał aby zabić kolejnego nurglinga oraz przemieszczać się w kierunku swojego nowego celu. Zaryzykował przyjęcie potężnego ciosu i wykonał sztych dobijając siewcę zanim jeszcze w pełni powstał.

Cios jaki spadł na niego był tak potężny jak się spodziewał. Pancerz pękł a cep napotkał zmutowane dzięki darom Nurgla ciało. Gdyby to, to pewnie z organów wewnętrznych została by papka. Aptekarz został rzucony o ziemię i wylądował na plecach. Już miał sie poderwać na nogi gdy zobaczył, że z kratki wentylacyjnej na suficie wypełza Sykorax.

Tułów Sykorax zatrzymał się na kilka sekund zaraz po wyjściu z szybu. Rozglądała się po pomieszczeniu i oceniała sytuację. Jej wzrok spoczął na Ionachkcie, a następnie na odwróconego do niej plecami Herolda. W tym czasie wszystkie kończyny jakie musiała sobie wybić ze stawów, aby przeciskać się zbyt małym szybem wskakiwały bezszelestnie na miejsce. Gdy skończyła dobyła swoich czterech szabli energetycznych.

Aptekarz kupił dla niej czas. Udał nieporadnego kraba i sprowokował kolejny cios jaki tym razem udało mu się sparować mieczem. W tej sekundzie Sykorax zsunęła się z gracją w dół tnąc każdą z jej szabli. Aptekarz był niemal pewny zwycięstwa widząc jak Herold traci obie ręce i wyprowadził potężny kończący walkę atak, który mimo logiki został sparowany.

Cep w dalszym ciągu trzymała lewitująca, bo widocznie odcięta od ciała ręka. Siewca Zarazy zaczął wirować w miejscu nie dopuszczając nikogo do siebie i jednocześnie z kadzidła zaczęły wydobywać się trujące opary, a dodatkowo zmaterializowana Entropia.

Jedna struga poszybowała w kierunku Ionachkta. Ten zasłonił się rękawicą. Jej wpływ momentalnie przeżarł się przez pancerz i dotarł do skóry. Wszedł z nią w reakcję i zneutralizował się zadając płytką ranę. Kolejne z błogosławieństw Nurgla. Aptekarz jednak musiał pamiętać aby nie wdychać oparów. Dla niego może nie byłyby tak zabójcze jak dla innych, ale mocno nieprzyjemne. Sykorax natomiast zwinnie unikała strumieni Entropii. Spotkanie z jej skóra mogłoby być o wiele gorsze w skutkach.

Chwilowy impas został przerwany poprzez cień jaki pojawił się w otwartych drzwiach. Makamete, wkurwiająca, wiecznie lewitująca, jej wysokość.
- Teraz dopiero zrobi się ciekawie - rzucił do siebie Ionachkt.
 
__________________
Walls of stone do not a fortress make. But they're not a bad start.

Ostatnio edytowane przez Raga : 12-11-2017 o 13:38.
Raga jest offline  
Stary 09-11-2017, 20:06   #6
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację

I ŚMIERĆ NIE MOGŁA WYTRWAĆ W SWOIM,
BO KAŻDY KONIEC JEST POCZĄTKIEM CZEGOŚ NOWEGO.
Choć może gorszego...


Walki trwały. Demony zaraz i entropii powolnie, ale nieustępliwie maszerowały w głąb okrętu, a każda jedna śmierć był bramą dla kolejnego demona. Fale rozkładu i plugawe wrzody były ich awangardą i wiele sekcji padło nim zdążyły w ogóle dotrzeć. W tym czasie okrutne prądy w Osnowie przedzierały się przez pole Gellara i zabierały ze sobą części poszycia, nieraz otwierając wielkie obszary na swój gniew. Biada tym których za życia porwały dzikie prądy Spaczni.

Nyx i Styx


Krew chlustała na wszystkie strony. Gdy Nyx ciął z prawej, Styx bronił lewej, a obaj maszerowali przez pole bitwy wirując w wojennych piruetach ze swymi gigantycznymi piłomieczami które pięknie opryskiwały go krwią…
- Krew dla BOGA KRWI! - ryknął Nyx zainspirowany tą myślą.
- Czaszki na tron czaszek! - kontynuował Styx
Był jak krwawe tornado, wrogowie i towarzysze umierali gdy tylko znaleźli się w zasięgu łańcuchowych ostrzy. Pomimo swych rozmiarów wyglądał jak pogrążony w topornym tańcu, jakimś sposobem zawsze w czas dostrzegając nadciągających wrogów i ataki które powinien dostrzec. Z kim w ogóle walczył?
Ta myśl nie przeszła przez jego ogarnięty krwawym szałem umysł.

Proteus

Był zajęty… mały legion konkubin wymagał wiele uwagi, by wszystkie z nich utrzymać w stanie quasi-permanentnej ciąży, a to było potrzebne by jego klan rozwijał się jak najszybciej. Czterdziestu synów już też miało swe własne konkubiny rozpłodowe, czterdziestu młodszych jeszcze nie dorosło by miało to sens, kolejna czterdziestka potomków jeszcze nie opuściła macic ciężarnych a ostatnia czterdziestka to były rozpłodówki gotowe do zapłodnienia.

Nie pamiętał imion większości swoich synów ani konkubin. Zarówno w pierwszej jak i w drugiej grupie miał swoich faworytów. Czterech synów wyróżniających się brutalnością i siłą, a co ważniejsze pomyślunkiem, trzy wyjątkowo płodne i dające silnych synów kobiety i jedna córka. Syvill. Jedyna którą uznał za godną by osobiście nadać jej imię, gdy w wieku 13 lat powaliła byłego faworyta Heverusa dzięki wręcz nadnaturalnemu zmysłowi taktycznemu, który, szczerze wierzył, miał potencjał by przerosnąć jego własny. Gdyby tylko zyskała jeszcze siłę i umiejętności bojowe konieczne by zyskać posłuch u podwładnych zdecydowanie byłaby jego Numerem Jeden.

Gdy rozbrzmiały alarmy był właśnie w trakcie procesu. Był zły, ale zachował kamienną twarz. Wojownik nie powinien okazywać emocji. Dowódca nie powinien okazywać emocji. Emocje to błąd taktyczny.

Pokład czwarty. Kwadrant: Omega
Bitwa trwała w najlepsze. Kto walczył z kim? Nie wiadomo. W mesie były co najmniej trzy strony, ale granice były bardzo płynne. Na samym środku tego kotła wirowali Nyx ze Styxem ale oni to najmniej wiedzieli po czyjej stronie stoją. Całkowicie poddali się szałowi który objął mesę.

Krew lała się wielkim potokiem. Walczący ślizgali się na niej i uderzali w poprzewracane stoły, gdy brakło komuś broni chwytał za jedne z ciężkich stołków rozrzuconych po podłodze.

- Kaliban! Helike! Bywajcie! Wejście trzecie! Już! - wezwał Radnych przez vox Proteus gdy już dotarł.
- Nyx! Styx! Ogarnijcie się!
Wraz z Proteusem przybył mały oddział który zebrał po drodze. Pobiegł z nimi na około by zahaczyć o jedną ze zbrojowni, dzięki czemu przybyli doskonale uzbrojeni, a co ważniejsze… uzbrojeni w broń do tłumienia takich zamieszek. Granaty gazowe poszybowały w tłum całymi seriami. Pierwsze osiem, drugie, trzecie i siódme… po siódmej serii już nawet widoczność w mesie spadła prawie do zera. Po krótkiej walce oficerów ze Styxem i Nyxem, których khornicki szał zbyt głęboko ogarnął, proteus zdzielił go w potylicę ciężką pałą szokową.

Pokład czwarty. Kwadrant xi.
Główny węzeł energetyczny maszynowni

- To nie moja robota… to nie, kurwa, moja robota… - klął Setebos organizując obronę… ale jaką obronę mógł zorganizować gdy miał do dyspozycji kilku hereteckich tech-kapłanów, małą armię servitorów użytkowych i jeszcze mniejszą ilość ludzki, miał wrażenie, że jeszcze głupszych niż te servitory? Łączność utracili. Nie wiedział jak. Serius, najlepszy tech-kapłan wśród asystenów Sharaeela, robił co mógł by odzyskać komunikację i w końcu mu się udało.

Sharraeel
- ...powiedzcie! Tutaj kwa… ycie nas?
Heretek usłyszał rozpaczliwe wezwanie pomocy. Nie słyszał wiele, ale zwróciło to jego uwagę. Wezwał moce osnowy i wejrzał w głąb przewodów którymi podróżowały duchy maszyn. Poczuł opór. Energie spaczni blokowały im drogę. Swym czystym gniewem złamał zaklęcie.
Setebos natychmiast przejął vox.
- Coś nas tu atakuje! barykadujemy się, ale nie powstrzymamy ich! Wyślijcie wsparc… - raport przerwał wybuch. Fala uderzeniowa i kwas rozerwały barykady i Sharaeel tylko widział jak nurglingi praktycznie wlewają się do węzła, a nad ich falą wszarżował Demon Kuźni. Siewca Zarazy z potężnym bionicznym ramieniem, zintegrowanym pancerzem, a od pasa w dół był jakiegoś rodzaju siedmiometrową stonogą z przeprdzewiałej stali i przegniłej masy, a każda z nóg zakończona była rozpadającymi się, ale ostrymi jak brzytwy kosami. Spojrzał w kamerę swym jednym okiem. Sharaeel miał wrażenie, że wprost na niego.
- Engi-nnarium - wycharczał powoli, jakby z trudem - Jesst. Mmoje.
I zniszczył kamerę.

W tym czasie docierały do niego kolejne raporty. Charon został zatrzymany pokład pod Świątynią Chaosu przez wrogów i potrzebował wsparcia. Demony, pod wodzą czarnoksiężnika rozkładu, próbowały zniszczyć systemy kontrolujące silniki inicjujące desant świątyni. Co by się z nią i wszystkimi w niej, stało gdyby została odrzucona w głebi osnowy… pozbawiona ochrony pola Gellara… o tym można było teoretyzować, ale wiadome było, że nikt tego nie chciał.

Nim zdążył jakoś zareagować kolejny problem się pojawił. Kolejna fluktuacja pola Gellara. Tym razem bliżej. Na mostku!
Obejrzał się by zobaczyć jak rzeczywistość wypacza się i dezintegruje. Macka nieistnienia posunęła się obejmując trzecią część hali i cofnęła, gdy pole Gellara powróciło, a ludzi niewielu wróciło z niebytu, a Ci co wrócili… byli teraz półtuzinem pomiotów chaosu, na razie jeszcze oszołomionych i wciąż mutujących, ale z pewnością zaraz mającymi zacząć rzeź.


Munitorum
Herold Nurgla utracił rękę i druga też była odcięta, ale najwyraźniej nic sobie z tego nie robił, bo pozostał ona na swoim miejscu, jakby drwiąc z cięcia. Wziął on zamach i wszedł w wir, wymachując swoim cepem-kadzidłem wokół. Sykorax wycofała się bojąc się morowych oparów i entropii spływającej z broni bardziej niż jej samej. Wtedy gródź do Munitorym się otworzyła, a w niej lewitowała Makamete. “LADY Makamete!” - jak sama by poprawiła, gdyby ktoś zapomniał o jej tytule o który nikt już nie dbał. Grymas gniewu jak zwykle gościł na jej twarzy. Mieszał się z obrzydzeniem jakby rozważała czy w ogóle ma zamiar postawić nogę w tak plugawym miejscu. Za jej plecami roił się rój jej cherubinów. Małych latających servitorów-dzieci, zwykle stosowanych przez inkwizytorów dla wzmocnienia ich mocy psionicznych. Makamete miała je dla innego celu. Jak na komendę otworzyły szeroko paszcze, rozrywając policzki i wybijając żuchwę ze stawu, prezentując kilkanaście rzędów cienkich i ostrych jak igły adamantowych zębów a ze wszystkich dwudziestu palców każdego z nich wysunął się długi szpon.
- ZZaaaaabiiić! - ni to krzyknęła, ni pisnęła wydając cherubom rozkaz i wskazując cel swoją pałką jak batutą. Ionacht przysiągłby, że dostrzegł zawód w postawie Herolda i radość w obliczu Sykorax. Jakby chciała krzyknąć “Żryj gnój!” do demona Nurgla i wtedy cep poszybowa. Straciłą koncentrację i to był jej błąd. Miotnięta broń trafiła ją niemal bezpośrednio, łapiąc żebra, miażdżąc organy a ponadto skąpując w nieczystościach, morowym powietrzu i entropii.
Na tle gniewnego pisku Makamete cherubiny wlały się do Munitorum jak fala rozrywając na strzępy wszystkie demony… by po chwili paść bezwolnie na ziemię. Ionacht odwrócił się i dostrzegł w piersi Makamete plugawy oszczep złożony z kości i obrzydliwości. Żyły już jej czerniały na ciele i twarzy wykrzywionej w bólu i niezrozumieniu. Chwilę potem padła bezwiednie na pokład.

Pokład Medyczny
Ciała asystentów zostały rzucone pod ściany
- Taaak… - powiedział powoli, bardziej do siebie, Arukh… czempion Nurgla dowodzący jednym z oddziałów które najeżdżały teraz Ostatnia Nadzieję Ludzkości - Te próbki się przydadzą...

 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 12-11-2017 o 17:00.
Arvelus jest offline  
Stary 09-11-2017, 21:57   #7
 
Eleishar's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputację
~Dlaczego nic nie udaje się nigdy za pierwszym razem?! - Pomyślał zirytowany Sharaeel, odbierając kolejne raporty. Trzeba było szybko rozdysponować dostępne siły i ratować co się da.
-Proteus! Bierz wszystkich, których masz pod ręką i przyjcie do maszynowni, mają tam sytuację kryzysową. - Pogonił Khornitę, którego alarm złapał z gaciami wokół kostek. Gdyby działał bez obsuwy, ograniczenie strat byłoby łatwiejsze.
-Setebos, wysyłam wsparcie. Utrzymajcie się jak najdłużej. - Co więcej mógł mu powiedzieć, pozostało mieć nadzieję że wytrzymają.
-Beshan! Nie przechwalaj się, tylko zapierdalaj pokład niżej wesprzeć Charona! - Wydarł się przez vox do starego Astartes. - Jeśli demony rozwalą sterowanie, to świątynię wyjebie prosto w burzę, a wtedy kaput!
Nadal zostały miejsca, które wymagały uwagi, a dostępne jednostki już się wyczerpały.
Chociaż...
-OBERON!!! - Głośniki we wszystkich sektorach rozdarły się na pełny regulator - Rusz swoją mackowatą dupę i bierz swoich ludzi do sekcji medycznej! Inaczej osobiście wywalę Cię w próżnię jak z tego wyjdziemy! - To nie była perswazja, groźba ani blef, Sharaeel był ponad takie gierki. On stwierdzał i Oberon mógł być pewien, że jak powiedział tak zrobi, choćby po trupach. Nie było jednak czasu czekać na odpowiedź, znów rozdarł mu się w głowie sygnalizator, kolejna fluktuacja pola Gellara.
-Jak nie urok to sraczka... - Zaklął pod nosem, a po chwili dotarło do niego, że tym razem dziura pojawiła się na mostku. - Niech to Tzeentch przeklnie!
Pół tuzina pomiotów wyroiło tak blisko, że niemal czuł ich smród.
-Stan zagrożenia na mostku, reaguję! Kontakt po zażegnaniu kryzysu. - Posłał na kanałach prywatnych do reszty Rady. Ruszył na miejsce by zaradzić na tę inkursję. Salwa pocisków energetycznych powinna wystarczyć, jeśli zdąży zanim pomioty się otrząsną z szoku masowej mutacji. Jeśli nie, cóż wywiąże się walka. Oby załoga się otrząsnęła i go wsparła w razie konieczności.
Dotarcie na miejsce zajęło mu krótką chwilę. Przystanął, wycelował i posłał deszcz kul energetycznych w skupisko zdeformowanych kreatur. Cztery pociski dosięgły celów, dezintegrując je na miejscu, jeden jakimś niemożliwym fartem uchylił się. Niestety kilka sfer uderzyło w aparaturę, powodując uszkodzenia. Sharaeel będzie je musiał potem naprawić. Jeden pomiot otrząsnął się i zaczął biec w stronę załogi, młody heretek nie pozostał jednak bierny i przeciął jego szarżę swoją własną. Spuścił koniec swojej laski na coś, co zapewne miało być jego głową. Pod jej nasyconym mocą Warpu dotykiem stwór zamienił się w kupkę brei. Pozostał jeden pomiot, wciąż w szoku. W kilku krokach Sharaeel znalazł się obok i zakończył jego nędzną egzystencję.
Starcie zakończyło się, zanim tak naprawdę się zaczęło, nie powstrzymało to jednak wybuchu paniki na hali. Młody Magos nie był dowódcą, ale na mostku musiał zapanować porządek. Chciał przemówić załogantom do rozsądku, nie przewidział jednakże iż nie każdy ma tak odporną psychikę jak on. Strzępił więc język po próżnicy tracąc cenne sekundy, a oni wariowali i pchali się do wind by uciec i tratując kilku przy okazji, jednego przepołowiły zamykające się drzwi. Niestety przeciążyli je i kabiny zablokowały się między pokładami, więżąc ich.
Sharaeel pognał z powrotem do głównej konsoli, musiał odblokować windy, albo najbardziej kompetentni członkowie ich załogi (nie licząc jego bezpośrednich podwładnych rzecz jasna) zwyczajnie się uduszą.
-No dalej maleńki, nie zawiedź mnie teraz... - Wyszeptał, ponownie wnikając w ducha Ostatniej Nadziei Ludzkości. Hamulce wind były zaciśnięte, tylko dzięki temu kabiny jeszcze się nie roztrzaskały, ale to także uniemożliwiało ich poruszenie.
-Dobra, trzeba to załatwić delikatnie... - Mruczał pod nosem, układając plan. Swoim darem dotknął hamulców i minimalnie je rozluźnił, ręcznie byłoby to niemożliwe. Windy zjechały na najbliższy poziom, a drzwi się otworzyły, wypuszczając załogę.
-Teraz wracać do pracy! Na mostek raz, raz! Tylko bez szaleństw. - Rozbrzmiało z głośników przy i wewnątrz wind.
-Sytuacja na mostku opanowana, przynajmniej narazie. - Skontaktował sięz resztą Rady, jak zapowiadał. Miał nadzieję, że pozostali ogarną przydzielone im sektory.
 
__________________
Nieważne kto śmieje się ostatni, grunt żebym był to ja.

Ostatnio edytowane przez Eleishar : 10-11-2017 o 19:14.
Eleishar jest offline  
Stary 11-11-2017, 01:27   #8
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację

-Beshan! Nie przechwalaj się, tylko zapierdalaj pokład niżej wesprzeć Charona! - Wydarł się przez vox do starego Astartes. - Jeśli demony rozwalą sterowanie, to świątynię wyjebie prosto w burzę, a wtedy kaput!
[- Jak kiedyś coś osiągniesz Sharaeel, to też będziesz mógł się pochwalić. Prośbie - odmawiam - ] rozległo się na voxie w odpowiedzi
[- Proteus, wesprzesz Charona ze swoimi ludźmi? Tak? Nie? Jest w Omedze, dziesięć kwadrantów od was. Potwierdź. -] zagrożenie wyrzuceniem świątyni w Immaterium, jeżeli taki wrogowie mieli plan, było jednym z dwóch krytycznych problemów - jeżeli rytuał zawiedzie, zginą wszyscy na okręcie, z auto-świątynią na pokładzie czy nie. A jeżeli świątynia zostanie oddzielona...cóż, pozostali na okręcie zostaną pozbawieni swojego jedynego nawigatora. Nikt nie musiał się zgadzać z jego oceną. Każdy członek Rady sam decydował co zrobi. Zwłaszcza słudzy Chaosu Niepodzielnego źle reagowali na narzucanie im swojej woli. A po tysiąckroć lepiej było zapytać, niż wydać rozkaz i umrzeć głupio wierząc że zostanie spełniony.

Przez chwilę rozmyślał o tym, czego dowiedział się podczas ataku. Prawdziwe Imię pomniejszego księcia demonów było nawet więcej niż godną nagrodą za ryzyko które podjął - a za które zapłacił brat Azarkov. Jego własne rany już dawno związał mocą Immaterium, więc jedynie pozostało pytanie jak wykorzystać ten nabytek. Ale...
...w kontekście tego co już wiedział, strategia ataku była suboptymalna. Wręcz wadliwa. Czy jego znajomość strategii, śmiertelnych, Astartes, Chaosu, Xeno, zbierana tak długo, była w stanie powiedzieć mu coś więcej? Czy fakty układały się w jakiś schemat - i czy było jakieś antidotum?
No i działo się coś jeszcze. Coś o czym nie wiedzieli. A on był uwięziony tutaj, jako jedyny któremu udało się wykraść sekrety aż tyle sekretów Navis Nobilite.

- Eve. Przygotuj się do przesiadki. Chemia, narzędzia, wszystko co potrzebujesz. - wracając do rytualnego kręgu wydawał rozkazy swoim sługom, zaczynając od swojej sekretnej służki. Zaufanym komenderował telepatycznie, a reszcie cedząc słowa przez głośniki hełmu. Olbrzymi Sekhmet ruszył na patrol bojowy oczyszczać z wrogów korytarze dookoła świątyni. Zbieraninie usłużnych płotek - a przynajmniej tej jej części która przetrwałą wisceralny burdel który tu się właśnie rozegrał co najmniej na kolanach - rozkazał aby wypalili do cna skażenie które wniosła ze sobą inkursja. Mniejsza z uczuciami Hydry, był zbyt bystry by oponować przed czymś takim. Taksującym spojrzeniem zmierzył ocalałych. Czy któryś z nich wyglądał jakby ocalał dzięki czemuś więcej niż szczęściu? Jakby nadał się na pożytecznego sługę? Czarnoksiężnik zawsze wypatrywał nowych narzędzi.

[- Proteus -] rozesławszy sługi Beshan z wprawą zaczął się przełączać się z wspólnego kanału Rady na prywatne połączenia do kolejnych oficerów. Głosy rozlegały się tylko wewnątrz jego hełmu, aby nie burzyć skupienia Hydry i Gwyhyra [- Będę ci winny przysługę jeżeli złapiesz mi żywcem oficera -] Przysługi u Proteusa może i nie były tanie - u żadnego z członków Rady nie takie nie były - ale mógł mu dostarczyć tego co potrzebował na kiedy potrzebował.

[- Ionachkt. Zauważyłeś inwazję? -] Beshan z zasady respektował potrzebę dyskrecji Aptekarza - sam miał ją niewiele mniejszą, a Chór znacznie prościej było zamknąć - i chętnie korzystał z faktu że pod jego nieobecność na mostku dysponował dodatkowym głosem w Radzie, ale w tym momencie status Ionachkta był ważny. Nie mogli nie wiedzieć co się dzieje.
Odpowiedź przyszła bardzo szybko, zanim zdążył jeszcze przełączyć prywatny kanał dalej.
[- Tak Beshan. Wyobraź sobie, że zauważyłem inwazję. Była na tyle upierdliwa, że odciągnęła mnie od pracy. Munitorium jest pod kontrolą. Dla mnie wygląda pięknie, ale wam się chyba nie spodoba. -]
[ - Byle bez tronu z czaszek. Przeżyj. - ] czarnoksięznik mruknął zanim przełączył się na następny kanał.

[- Sykorax, słyszałaś. I rytuał w świątyni nie był głównym celem. Co nim jest? -] zwrócił się do okrętowej Mistrzyni Szeptów. Nie musieli się otwarcie kochać. Mogli rywalizować...i czasem coś więcej. Ale była ich najlepszym wywiadowcą, a teraz tego im najbardziej brakowało. Całościowego spojrzenia. Ku jego zdziwieniu ponownie odezwał się Ionachkt.
[- Do Sykorax nie macie co nadawać. Jej stan jest krytyczny, ale jest też dobra wiadomość, bo jej stan jest lepszy od Makamete. Jedną może uratuję, ale do obu potrzebuję sekcji medycznej, a ta jest, z tego co słyszałem od Sharaeela właśnie rozpierdalana -]

Zapytany o sugestię Beshan odpowiedział Aptekarzowi bardziej w zgodzie z strategiczną potrzebą niż własnymi preferencjami. Nie podejrzewał naczelnego okrętowego eksperymentatora o wrażliwość na takie kwestie, ale być może się mylił.
[-Co do sekcji, możesz ją obijać, albo przejechać do Enginarium i kupić nam czas, zanim zniszczą coś krytycznego. Zagraj im ich melodię, któż zna ją lepiej niż ty? Aż zbierze się siła zdolna ich usunąć. I jeżeli chodzi o mnie, jak ratować to Sykorax. A drugą wyślij pod mój Labirynt, po wylądowaniu spróbuję coś zdziałać -]

[- Oberon. Daj znać co zdecydujesz. Zanim to zrobisz, jakbyś mógł -] nazwać Króla Olch kapryśnym i złośliwym to jak powiedzieć że mroczni eldarzy są niemili. A naprawdę nie mieli tutaj na to czasu.

[- Kaliban. Jeżeli chcesz przerzucić im prezent na ich stronę, upewnię się że nie zaskoczy cię Wyjście -] zaproponował. Raz - jeden jedyny - był odbiorcą tego prezentu. Każdy nie-Astartes byłby martwy. Większość Astartes również. Co...cenił? Respektował? Przywrócił vox do standardowego ustawienia i zatrzymał się, czekając na znak od tych, którzy zadowalająco utrzymali swoją redutę kiedy on walczył.

Płomień spod sklepienia - jaśniejszy niż płomienie palonych ofiar inkursji - spłynął na ramię czarnoksiężnika równo z jego pierwszym ruchem wplatającym się w pulsujący mocą takt rytuału, zaraz po tym kiedy Gwyrhyr wskazał mu właściwy moment na włączenie się z powrotem.

Tutaj, w Rubieży Koronusa, gdzie nawet nawigatorzy najczystszych imperialnych domów częśniej nie widzieli światła Astronomiconu niż widzieli, trzeba było stosować inne punkty odniesienia. Mniej pewne. Mniej bezpieczne.
Nawet mniej zdrowe dla nawigatora niż ból marnowanego potencjału milionów dusz.

Skinął głową dwóm pozostałym mistrzom. Był gotów przelać ich potęgę we właściwym kierunku. Wyprowadzić okręt na najbliższy bezpieczny akwen, by móc opanować sytuację. A w całej tej burzy, jak w misternej pułapce Pana Losów, tylko jedno bezpieczne miejsce, w oku cyklonu. Landarn, Tyrant, Khalisto. Znał te światy. Nadawały się. Musiały się nadawać, a jeżeli nie, to zmuszą je do tego.

Poza tym, Pan Zmian tak to przygotował.



Metodyka i symbolika kierunkowania mocy Spaczni przez Pożeracza jest, na ile można wnioskować o czymś takim na podstawie zeznań jeńców i opowieści podwójnych agentów, tworem nadzwyczaj wyrafinowanym. Bez trudności można rozpoznać powszechne narzędzia, jak psi-katalizatory, jak opisane w świętym Liber Heresius symbole Tzeentcha - te prawdziwe, znane tylko mniejszości czarowników -, jak poprawne stosowanie numerologicznych powiązań dziewiątki poświęconej temuż bóstwu. Pojedynczo, te elementy nie są niczym zaskakującym.

Razem, każą się zastanowić nad tym jak wielką wprawę oraz wiedzę ma P. i jak duże zagrożenie dla Imperium przez to stwarza. Hereticus Majoris coraz bardziej wydaje się być nieadekwatną oceną.

Naukowo - i filozoficznie - ciekawy jest też fakt braku stosowania przez P. głośnych inkantacji i zaśpiewu, tak powszechnego wśród wszystkich rytualnych form. I. Mulligan był skłonny przypisać to skrytości P. i założyć, że inkantacje występują, ale są tłumione przez pancerz wspomagany.

(odręcznie)Opisane efekty które według świadków uzyskuje są znacznie poniżej oczekiwanych dla tak dużego nakładu środków

Z notatek renegackiej Inkwizytor Irulany, z okresu polowania na Łupieżców Vaala w Rubieży Koronusa

 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 19-11-2017 o 12:31. Powód: Odpowiedź Raga
TomBurgle jest offline  
Stary 12-11-2017, 17:04   #9
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację


Kantyna
Szał wywietrzał.
Regent Ostatniej Nadziei rozejrzał się pół w bojowej prewencji, pół w ciekawości gdy umysł zaczął wracać pod jego władanie. Niemal namacalnie widział jak osnowa się cofa i wracają do świata materialnego. Dyszał ciężko. Wokół leżało wiele zwłok. W tym Arkan i Zed. Dwaj przyboczni Oberona…
- Martwi?! - zapytał w gniewie widząc zmasakrowane ciała swoich ludzi. Wzniósł wzrok, na sprawcę, gdy gniew zaczął na nowo zalewać jego jestestwo.
Przed nim stało lustro… nie… nie lustro… to był Oberon, równie zdyszany, choć ledwie podniesiony znad ziemi na swych mackowatych odnóżach.
Regent zmrużył brwi w zdziwieniu. Skoro Oberon stał przed nim to on nie mógł być Oberonem… więc kim był?
Nie miał czasu się nad tym zastanawiać.
- Zzabić… - syknął Oberon do pozostałych trzech przybocznych. Funuxa, Ezerikta i łysej Elyafaer. W jego oczach Regent widział, że wciąż nie opanował się on po pełnym zanurzeniu się w osnowie.

Sharaeel

Energie techno-psioniczne popłynęły przewodami w których żyły duchy maszyn i pod wodzą naczelnego (a ostatnimi czasy, biorąc pod uwagę zdradę Hegemona, OSTATNIEGO hereteka w radzie) zastąpiły wadliwą i przeciążoną fizyczną osnowę w której mieszkały i którą wykonywały swe zadania. Windy powoli posunęły w górę. Gdy się otworzyły oczom Sharaeela ukazała żałosna scena trzech grup przerażonych istot, które zdawały się tylko czekać na koniec
-Teraz wracać do pracy! Na mostek raz, raz! Tylko bez szaleństw.
Większość z nich posłuchała polecenia. Część z bezsensu oporu, część z chęci i odzyskanej wiary w przeżycie, część szukając w tym szaleństwie ostatniej stałości jaką była ich praca. Niestety nie wszyscy opuscili windy. Kolejne kilam trupów w nich pozostało. W jednej windzie został mężczyzna o czarnych włosach, przetrąconym karku i pękniętej czaszce z wypłyniętym okiem. Stratowany w bezsensownej panice. W drugiej kobiete siedziała w kącie, z kolanem wyłamanym w bok i bezwładnym ramieniu. Pluła krwią i jęczała wołając pomocy.

Vox
- Przegrupowanie i dotarcie na miejsce to trzynaście minut. Mamy tyle czasu? - odpowiedział Proteus na żądanie Beshana.
- Chwila! … Już jestem! - krzyknął Charon, a w tle było słychać ogłuszające odgłosy walki i natarcia, niemal uniemożliwiające rozróżnienie słów - Chyba was pojebało! - na vox wbił się demoniczny, niezrozumiały jazgot (w którym wybrańcy Tzeentcha rozumieli pojedyncze bluzgi) gdy Charon posuwał swe własne potępienie spuszczając swego demona ze smyczy - Przygwoździli mnie tutaj! Nie powstrzymam ich!
- Procedura zrzutu świątyni wymaga siedmiu minut - swoje trzy grosze wrzucił Sharaeel - odbieram im dostęp. Iii… gotowe.
- Wciąż liczę na wsparcie, bo dupa mi się pali! - to był “wewnętrzny żart” rady. Charona, w czasie walki, całego obejmowały płomienie.
- Niech to Malice pożre! - zaklął Sharaeel - Odcięli się od reszty okrętu! Musieli fizycznie przerwać komunikację z mostkiem. Teraz mogę ich tylko spowolnić, ale nie dam rady wtedy kontrolować fluktuacji pola Gellara! Okręt, a głównie załoga, tym oberwie. W tym momencie potrzebują jeszcze piętnaście minut. Siedemnaście z moją interwencją!
 
Arvelus jest offline  
Stary 12-11-2017, 23:44   #10
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Legionista


Podróże w Osnowie nie były miłym przeżyciem dla kogokolwiek. Nawet zaprawieni voidsmeni czuli to specyficzne mrowienie, ten bezpodstawny niepokój. Chociaż… były pola tak potężne, napędzane ludzką wiarą, które były w stanie odeprzeć jakiekolwiek naciski Osnowy.

Kantyna była jednym z pomieszczeń w których ludzie i ci co już ludzi ledwo przypominali mogli się rozerwać i zapomnieć o tym, że wzburzone fale Morza Dusz czekają na najmniejszą sposobność, aby wedrzeć się do bańki rzeczywistości utworzonej wokół okrętu. Legionista, chociaż nie należał do wyjątkowo towarzyskich istot, lubił przebywać w tym miejscu. Tu załoganci, chociaż dawali upust swoim namiętnościom, to nie były one podszyte (zwykle) tym specyficznym płaszczykiem dewocji wobec Bogów Chaosu. Po prostu każdy chciał się dobrze bawić.

A zabaw było dużo. Kantyna była obszerna i łączyła w sobie cechy domu publicznego (z małymi możliwościami odnośnie zapewnienia prywatności), klubu z tancerkami (różnego kształtu, ponętności i mutacji) i voidsmeńskiej tawerny (gdzie póki nie rozbijałeś wyposażenia mogłeś się bić ile wlezie). W jednym kącie Oberon w obstawie przybocznych obżerał się jakimś mięsem, popijając to pędzonym z płynu mózgowego osnowicznych kałamarnic. Jego ludzie jedli, pili i pilnowali, aby nikt się nie zbliżał do ich szefa bez jego zgody. W innej części sali tancerki prezentowały na scenie swoje wdzięki wzbudzając zachwyt widowni. Za wielkim szynkiem pracowało kilka serwitorów, ludzi i ich szef Huan. Huan zarządzał Kantyną i pilnował porządku. W sensie, kiedy bijatyka wymykała się spod kontroli wchodził do akcji, a że Pan Krwi obdarzył go swoimi darami to Huan był kimś z kim należało się liczyć. Szczególnie biorąc pod uwagę jego zdolności w rzucaniu tasakiem lub siekierą. Jego “żona” Arianna natomiast nadzorowała pracę tutejszych panien zajmując się tymi, którzy nie płacili lub napastowywali jej podopieczne. Tak jak mąż nie była zbyt subtelną osobą.

Legionista zajął jeden ze stolików i obserwował bawiące się towarzystwo, pijąc trunek “na koszt firmy”. Hełm przypiął do zaczepu magnetycznego swojego pancerza. Ludzie już zdążyli się przyzwyczaić do dość ekstrawaganckiego noszenia się Radnego. W przeciwieństwie do innych Marines nie miał na sobie zbroi wspomaganej, a po prostu pancerz zwiadowcy. Zwiadowcy Szwadronów Śmierci na którym, przekornie, pozostała heraldyka inkwizycji. Jeszcze większą przekornością było towarzysząca jej symbolika Legionu Alpha. Biorąc pod uwagę też posługiwanie się dość egzotycznym sprzętem szemranego pochodzenia, często obcego.
Nic dziwnego, że kiedy przybył pierwszy raz na okręt paru osobom jego aparycja się wielce nie spodobała. Dopiero klasyczny pokaz siły uświadomił Chaosytom, że nie mają do czynienia z byle kim. Ale to był już praktycznie rytuał… tradycja przy spotkaniach między Legionistą, a co bardziej… zagłębionymi w tajemnicach Chaosu osobnikami.
- Pan Radny… jak miło widzieć Pana Radnego w naszych skromnych progach. - rozległ się głos gdzieś po prawej i w pole widzenia Astarte weszła jedna z tutejszych dziewcząt, jeżeli dobrze Legion kojarzył, miała na imię Trix.
Na spokojnej twarzy Legionisty pojawił się uśmiech. To była jedna z tych panien, które Arianna chowała jak skarb. Nie była może najbardziej ponętna, ani samym swoim wyglądem nie uwodziła, jednak Bogowie Chaosu oszczędzili jej mutacji. Jej piękno pochodziło z… normalności… i względnej czystości. Okrętowi rytualiści i bardziej czołobitni fanatycy ostrzyli sobie na nią zęby od dawna, śliniąc się obleśnie. Najprawdopodobniej jedynym powodem dla którego jej życie nie zostało postradane była skuteczność Huana i Arianny w zajmowaniu się Kantyną. I ich oko do ludzi, intuicja i szybki refleks. Trunek w kuflu Marine’a właśnie się kończył, a Trix niosła dwa pełne dzbany, które ustawiła przed Radnym nachylając się i prezentując przed nim dekolt. Hipno-terapia zastosowana na nim ponad dziesięć tysiącleci temu dawno już leżała strzaskana, więc takie widoki bez problemu… pobudzały w nim ludzką cząstkę. Trix niczym zawodowa aktorka zasłoniła się pospiesznie po odstawieniu napitku na stół, markując speszenie.
- Może zechcesz się napić? - zaproponował jej miłym spokojnym głosem - I chwilę odpocząć.
- Och, nie powinnam.
- Ależ nalegam. Gospodarze nie powinni mieć nic przeciw temu.
- zerknął szybko w kierunku szynku - Jeżeli będą ci mieli za złe… porozmawiam z nimi.
Huan właśnie był zwrócony do niego plecami, ale jakby poczuł wzrok Radnego, odwrócił się i puścił do niego porozumiewawczo oko. Legionistę to usatysfakcjonowało. Trix ostrożnie usiadła przy stoliku i postawiła odpięty od paska blaszany kubek. Marine nalał jej i sobie trunku. Lubił przebywać w towarzystwie tego co… nie było skalane przez odwieczny konflikt bogów. Czegoś co było w… dobrej, czystej formie. Ciężko mu to było ubrać w lepsze słowa. Łatwiej było stwierdzić, że napawał go obrzydzeniem chociażby taki obżerający się Oberon albo dwóch wyjątkowo solidnie obdarzonych “darami bogów” mutantów, którzy bez skrępowania brali na stole kelnerkę. I wyglądało na to, że po tej “usłudze” będzie musiała wziąć wolne do jutra.

Rozmowa na początku się nie kleiła, jednak jak to zwykle bywa trunek rozwiązywał język. Trix piła małymi łykami, zaś Legion pełnymi haustami. Ona niechętnie odpowiadała na pytania Radnego, jednak możliwości otwarcia się przed kimś i to kimś tak… poważanym na statku wydawała się sprawiać jej przyjemność. Legion tylko uśmiechał się przyjaźnie słuchając jej żali i plotek. Była zwykłym człowiekiem. Tak jak większość załogi. Obojętnie zmutowana czy niezmutowana.

W końcu Trix chciała coś powiedzieć Legioniście cicho. Nachyliłą się nad stołem znów prezentując dekolt. Marine nachylił się do niej.

- Czy… czy móglibyśmy… przenieść się gdzieś indziej..? - zapytała kładąc dłoń na dłoni Legiona.

Ten spojrzał w dół czując dotyk. Grzeczny uśmiech z jego twarzy znikł. Dłoń dziewczyny była malutka w porównaniu do jego dłoni. Lecz to na co zwrócił uwagę były pancerne płyty. Hexagramiczne wzory pokrywające je stały się wyraźne. Bardzo wyraźne. Podniósł głowę i wstał gwałtownie. Rozległ się alarm. Zdążył jeszcze tylko chwycić dziewczynę i ją ogłuszyć.

***

Fala szaleństwa przeniknęła przez ściany, obmyła Kantynę i przeszła dalej. Było tego zbyt wiele, aby runy ochronne były w stanie to zatrzymać, a Legion spóźnił się o ułamek sekundy. Dosłownie. Gdyby nie ogłuszył dziewki miałby ten moment przewagi, którego tak bardzo potrzebował. Popełnił błąd.

Rzeczywistość zawirowała. A wraz z nią goście tawerny. A potem rozpętała się rzeź.

Wszyscy obecni jak jeden mąż rzucili się sobie do gardeł wyjąc potępieńczo. Całe pomieszczenie… na raz było w rzeczywistości i Osnowie. Albo raczej dusze zostały wyrwane do Osnowy, a rzeczywistość zaczęła rządzić się swoimi prawami. Jakby ktoś zamienił dusze zebranych na czystą energię Chaosu. Opętańcy szaleli chwytając co mieli pod ręką i bijąc tym w towarzyszy. Inni rzucali się z gołymi rękami. Jeszcze inni gryźli, szarpali i miażdżyli. Rzeczywistość nie przestawała wirować.
A przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy Legiona. Tytanicznym wysiłkiem woli utrzymał swoją duszę na miejscu, lecz napór Spaczni zrobił swoje. Tak jak reszta pogrążył się w orgii agresji i mordu.

Chwycił stół i przywalił nim w najbliższego stojącego człowieka. Jego strzaskane ciało ozdobiło ścianę, jednak mebel po prostu przez nią przeniknął. Rzucił się na niego zwalisty mutant, wymachujący słusznej wielkości majchrem. W każdej sekundzie wyrastały mu kolejne macki i narośla. Legion wsunął ręce w jego ciało i rozdarł je na pół ja szmacianą lalkę. Parę metrów dalej kelnerka rozrywała gołymi rękoma swoją koleżankę, która jeszcze siedziała na swoim kliencie wbijając w jego brzuch szponiaste dłonie. Z rozerwanych trzewi wychynęła demoniczna ręka, przebiła ladacznicę, kelnerkę i wciągnęła obie do wnętrza łamąc ich ciała. Legion dobył z kabury pistoletu i wystrzelił wiązką. Ciało wbrew temu co powinno się stać schłodziło się i eksplodowało posyłając w przestrzeń grad kryształów. Zabiły one kilku kolejnych klientów. Marine ruszył naprzód strzelając raz za razem. Przez jednych promienie przechodziły, na innych działały rozbijając, implodując lub wykręcając. W ogóle nie zauważył, że w tym czasie ktoś wpakował mu serię w plecy, a pociski zamiast zostać na pancerzu czy wzmocnionym ciele rozszarpały kogoś kto właśnie pożerał ciało swojej ofiary. Przez przestrzeń przeleciały toporki i tasak. Ktoś wypalił ze śrutówki, a ktoś inny z lasera. Tancerka zeskoczyła ze sceny na której rozszarpała jednego z widzów i rzuciła się Legionowi do gardła. Końcowa faza lotu zwolniła jakby ktoś zwolnił czas. Marine chwycił ją za głowę i trzepnął nią o przewrócony stół. Raz, drugi, trzeci. To co było przed chwilą człowiekiem zamieniło się w ochłap. Legionista cisnął nim przez salę. To zwróciło uwagę jeszcze kogoś i z pomiędzy kotłujących się, okrwawionych ciał w jego kierunku wyskoczyła znana mu osoba ze świty Oberona. Zed. Z nieludzką zwinnością pędził na niego strzelając ze swoich auto-strzelb chmurami śrucin. Z bzyczeniem typowym dla mięsnych much pomknęły w jego stronę trafiając w pancerz z demonicznym piskiem. Jednak zamiast go odrzucić do tyłu, szarpnęło go do przodu wprost na podwładnego Oberona. Sam Radny przetaczał się przez salę pożerając każdego kto mu nawinął się pod rękę. Pozostali jego podwładni niczym rój broniący królowej szli za jego przykładem.
Legion wyrżnął o podłogę i padł twarzą w czyjeś rozerwane ciało. Przez gniew i nienawiść przebiło się uczucie obrzydzenia i upokorzenia. Stał. Nie uczynił żadnego ruchu, ale jednak stał, jakby wcale nie upadł. Odwrócił się do Zeda. Ten rzucił w niego z niezwykłą szybkością paroma kulistymi przedmiotami. Jego umysł rozpoznawał te granaty. Same egzotyki. Każdy z nich mógł zrobić z niego sieczkę. Sięgnął po jeden z nich, złapał i odrzucił, ale granat znikł. Pozostałe eksplodowały ferią barw i mono-nićmi mieląc walczących i martwe już ciała. I mieląc Legiona.
NIE.
Chwycił jeden z granatów i upchnął z powrotem do środka całe światło. Drugiego chwycił i ruchem ręki zwinął w niego cały mono-filament. Ran nie było. Ochronił go Pancerz Pogardy.
Człowiek skoczył na niego, a on po prostu cisnął w niego kulami. Te nie eksplodowały. Przebiły brzuch i miednicę. Zed spadł na ziemię i zaczęł się trząść. Z ran zaczęła tryskać żółć. Dwie demoniczne łapy zaczęły z nich wyłazić. Twarz pękła, a z jej wnętrza wywlekł się pokryty krostami i liszajami jęzor. Znów pogarda wypłynęła na wierzch, jednak teraz wymieszała się z nienawiścią i spotęgowała ją. Spotęgowała do tego stopnia, że pod samym spojrzeniem Legionisty ciało zaczęło czernieć, tak jakby podlegało spaleniu. W moment z ciała Zeda, cyngla Oberona, pozostała czarna szczapka.

Właśnie wtedy fala się cofnęła.

***

Pistolet był na miejscu w kaburze. Zabezpieczony. Nie powinno go tam być, ale był, jakby wcale po niego nie sięgano. Hexagramy na pancerzu nadal odmalowywały się głębokim błękitem na czarnych płytach.
- Martwi? - usłyszał głos.
Czy to był jego głos. Chyba tak. Ale widok. To był on? Nie… to był Oberon. Więc kim… on był?
- Zzabić… - syknął mutant.
Problemy egzystencjalne natychmiast zniknęły, a zadziałała pamięć mięśniowa, adrenalina i reszta hormonów, które wytwarzało jego pół-boskie ciało. Hexagramy stały się bardziej wyraźne. Osnowa sięgnęła ku niemu z powrotem wyczuwając jego agresję. Zaczęła ją potęgować...

Funux został kopnięty z półobrotu, przeleciał przez salę i nadział się na nogę od stołu. Miał wrażenie, że usłyszał odgłos duszy opuszczającej ciało mężczyzny, którą zaraz porwała Osnowa. Jednak jego to nie rozładowało. Dalej czuł gniew, że został zaatakowany. Czuł pogardę, gdyż przeciwnik był słaby. Czuł nienawiść, bo Oberon łamał postanowienie regencyjne. Elyafaer została poczęstowana kantem dłoni w kark. Padła jak rażona, a z jej ust wypadł kawałek ciała nieszczęśnika, który się jej nawinął, kiedy Osnowa zbierała swoje żniwo. Ezerikt zamachnął się na niego sztyletem, jednak cios łokciem w twarz wyłączył go z gry. Marine chwycił jeszcze śmiertelnika za kark i z obrotu cisnął nim w twarz Oberona.
Zmutowany olbrzym pełzł w jego stronę z głodem i żądzą mordu w oczach. Ciało podwładnego które w niego leciało odtrącił pulchnym łapskiem, drugie wznosząc do ciosu. Zbyt późno zobaczył, że to był tylko fortel.
Nie miał czasu się zasłonić.
Z jakąś nadludzką szybkością Marine doskoczył do Oberona. Ręka uzbrojona w wykrzywione ostrze wykonała szybkie dwa cięcia, znacząc pierś mutanta długimi krechami. Oberon zawył upiornie. Wokół ran tkanka zaczęła czernieć i rozprzestrzeniać się na resztę ciała. Radny zaczął się miotać, ale kolejne cios noża przeciął jego grubą gardziel. Kiedy wędrująca żyłami infekcja dotarła do mózgu mutant przestał się rzucać. Reszta ciała w ciągu następnych paru sekund obumarła zamieniając się w bliżej nieokreśloną cielesną masę.
Marine chciał wznieść nóż do kolejnego ciosu… ale zdał sobie sprawę, że nie ma już po co. Zdołał się opanować. Rozejrzał się po miejscu rzezi jaka się tutaj odbyła. Niedobitki inkursji jeszcze podrygiwały, albo zbierały się z ziemi. Marine odpiął od pasa hełm, założył go na głowę i uaktywnił przyrządy, aby się upewnić przy pomocy dodatkowych zmysłów jaka jest sytuacja. Kanały vox ożyły. Panowało straszliwe zamieszanie. Raporty, rozkazy. Panika. Musiał działać. Sięgnął do pasa i kliknął runę na jednym z zasobników.


Osnowa po raz kolejny zakpiła sobie z ludzi. I to z tych, którzy ofiarowywali jej swoje życie i dusze.
Gniew i nienawiść minęły.
Pozostał tylko chichot Mrocznych Bóstw.



Pytanie z powrotem pojawiło się w jego umyśle.
“Kim jestem?”, pomysłał.

- Jestem… Alpharius. - odpowiedział cicho na swoje własne pytanie.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 14-11-2017 o 20:35.
Stalowy jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172