Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-03-2020, 22:00   #91
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
His Graveyard
Następnego dnia, Północ.

Eidith nie miała pojęcia, kiedy zaczęła się kontrola obecności ani co się działo. Obudziła się naga, leżąc na stercie innych, nagich kobiet. Wydawały się spać. Za oknem była noc, a na niebie znajdowały się trzy księżyce. Była na innej planecie.

Jej głowa była niesamowicie obolała, był to przynajmniej podwójny kac, którego część stanowił alkohol, a drugą diabli wiedzą co. Z ledwością kobiecie udało się wstać z miejsca. Była w małym pomieszczeniu o drewnianej podłodze i murowanych ścianach. Wyglądało ono jak wnętrze bardzo biednej, staroświeckiej chatki, tylko pozbawione mebli.

Chcąc zetrzeć pot z czoła, Eidith podniosła dłoń. Zobaczyła na niej wypisany krwią napis: Burn the Witch.
Widocznym było że obecność dobrze się zabawił, ale wolała być świadoma przy całej zabawie. Nie była przyzwyczajona do używek więc bardzo jej doskwierało zejście z tego wszystkiego.
-”Thats it, you wanted to have fun?” - Zapytała w myślach patrząc na napis na dłoni. -”Who wrote this?” - Zapytała.
Nie było żadnej odpowiedzi.
- Eh… - Mruknęła jedynie, rozglądając się za swoimi ciuchami, lub też sprzętem.
W pomieszczeniu nie było żadnych przedmiotów.
Podeszła do okna by zobaczyć gdzie właściwie jest.
Domostwo wydawało się znajdować na jakiejś farmie. Mimo późnej pory, w oddali widać było sylwetki ludzi pracujących w polu.
Więc trafiła na prawdziwy zaścianek, Rozejrzała się ponownie po pomieszczeniu. Nawet po takich harcach, powinny być gdzieś jej ciuchy. Chociażby wiszące na żyrandolu.
W pomieszczeniu nie było nawet lamp. Poza stertą śpiących kobiet, znajdowały się tylko wyjście po jednej stronie i okno po drugiej.
Wilczyca westchnęła, po czym skierowała się w stronę drzwi by przez nie przejść.
Naprzeciw niej znajdowała się mała, drewniana kuchnia, w której ktoś czytał książkę, wyglądając okazjonalnie przez okno. Pomijając wejście do kuchni, po lewej od Eidith było okno, a po prawej droga do przedsionka i drzwi na zewnątrz. W przedsionku znajdowały się jedne boczne drzwi oraz schody na drugie piętro.
Widząc osobę Eidith zakryła swoje piersi i inne ważne miejsce.
- Umm… przepraszam? Gdzie ja jestem? - Zapytała osobę. Była odrobinę zaniepokojona rozwojem wydarzeń. Zwłaszcza że obecność znów poleciał na wakację, a nawet nie miała swojego munduru.
W kuchni siedziała średniego wzrostu kobieta o krótkich, fioletowych włosach, chorobliwej cerze i oczach. Nosiła na sobie wyłącznie podłużną, brązową szatę.
- Nie wkurzaj mnie i ogarnij się Dagda. - nie wyglądała na specjalnie zadowoloną ze stanu Eidith. - Jak będziesz tak imprezował, to korupcja tylko szybciej cię rozszczepi.
- Eh? - Niepokoił ją sposób jaki ją nazwała. Eidith dla pewności spojrzała pod rękę by się upewnić czy nadal ma swoją muszelkę na miejscu. - Ale ja jestem Eidith… -
- Oh? I kim jesteś, panno Eidith? - spytała kobieta, odkładając książkę.
- Umm… czło… inkwizytorką. - Przemówiła, nie kryjąc konfuzji. Rozejrzała się na boki po czym dodała. - Czy mogę dostać jakieś ubranie? - Zapytała w końcu. Znowu miała wrażenie że to się jej śni.
Przez chwilę, twarz kobiety zmieniła się na wyraz niesamowitej złości, krwi żądnej furii, jednak równie prędko się uspokoiła, przechodząc do swojej oryginalnej, zimnej ekspresji. - Nie rozmawiam z nieznajomymi. Zostaw mnie w spokoju. - podyktowała, z powrotem podnosząc swoją książkę.
Brwi wilczycy uniosły się. - Nie rozumiem. Szczerze kurwa nie rozumiem. - rzuciła trochę rozzłoszczona. Nie użerała by się z tą kobietą, gdyby nie fakt że naga nie wyjdzie na zewnątrz.
- Nazywasz mnie Dagda, a potem mówisz że jestem nieznajoma. Nie rozumiem. -
- Nie jesteś Dagda. Pomyliłam się. Won. - odpowiedziała kobieta, nie odrywając spojrzenia od książki.
Miała nieodpartą potrzebę wbicia kciuków w jej oczy. Uspokoiła się szybko i powiedziała.
- Jak tylko dostanę jakieś ubranie, wyjde stąd i mnie więcej nie zobaczysz. - Zapewniła, jawnie skrępowana w swojej sytuacji.
Kobieta zaczęła ignorować Eidith.
Wilczyca wzruszyła ramionami i ruszyła w stronę przedsionka na drugie piętro. Jak ta osoba nie miała zamiaru współpracować to musiała się sama zaopatrzyć w ubranie.
Wychodząc do przedsionka, Eidith zauważyła, że boczne drzwi prowadzą do obecnie pustego salonu. Kierując się w stronę schodów, Eidith usłyszała dźwięk dzwoneczków, po czym podleciała do niej niska, lewitująca kobieta. Miała schorowaną twarz i kocie uszy. Nosiła długie szaty, a część jej ciała stanowiły nagie kości. Wokół niej unosiła się również gruba książka oraz drewniana laska.
- DAGDA! - krzyknęła z zadowoleniem, zatrzymując się tuż pod twarzą Eidith.
- Dlaczego tak każdy mnie… - Zaczęła, lecz urwała szybko to zdanie. - Gdzie ja jestem skarbie? - Zapytała w końcu. Nie wierzyła że obecność ją wywiózł na takie zadupie, na nieświadomości musiała im się przedstawić jako “Dagda”. Umiał się skurwiel bawić.
Kotobieta zwęziła wzrok. - Co dostanę za odpowiedź? - spytała.
- Buziaka? - Odparła niepewnie.
- Fuj. - dziewczyna odleciała kilka kroków w tył. - Wróciłeś na Hades. Nie pij tyle. - zasugerowała. Eidith nie słyszała przedtem o tej planecie.
- Wha… Jakie wróciłeś… HYYY. - Eidith olśniło. Złapała się za głowę. Czyżby obecność chciał wrócić w rodzime strony? Nigdy nie podejrzewała go o takie coś. Ten potwór co ludzi wykręcał jak ścierki miał jakiś bliskich? Było to conajmniej szokujące.
- Dagda. Tak się przedstawiałam wczoraj? Kochanie musisz mnie zrozumieć ale z mojej perspektywy, ja tutaj pojawiłam się z… Eidith przypomniałą sobie reakcję kobiety z kuchni.
- Nikąd, nawet nie pamiętam jak tu dotarłam. -
Nieznajoma zrobiła bardzo smutną minkę, po czym wydarła się: - MARIE, DAGDA SIĘ ZEPSUŁ!
- ZOSTAW GO W SPOKOJU. - odkrzyknęła kobieta z kuchni. Na to polecenie, kocica uciekła na górę.
- Zacz… - Wystawiła rękę, lecz kocicy już nie było. Eidith postanowiła za nią pójść. Musiała się wczuć w rolę obecności bo nic z tych istot nie wyciągnie.
Na górnym piętrze Eidith znalazła drzwi do dwóch pokoi: jedne zamknęły się z trzaskiem na jej oczach, drugie już były zamknięte.
- Hejooo… - Zapukała w drzwi które się zamknęły. - Dostanę jakieś ubranie? Już mi lepiej. - Cała ta sytuacja była dla Eidith bardzo żenująca. Jeszcze ta wiadomość na ręce. Niby jaką wiedźmę? I niby czym ma ją spalić? Była golutka.
Zza drzwi nie było odpowiedzi.
- Kurwa mać. - Westchnęła patrząc w sufit, po czym skierowała się do drzwi naprzeciwko.
Eidith stanęła pod zamkniętymi drzwiami, które ku jej zdziwieniu, okazały się zamknięte.
Nie była pewna, co ma zrobić, a czas mijał niemiłosiernie. W pewnym momencie usłyszała dzwoneczek znad drzwi wejściowych — ktoś nowy wszedł do mieszkania.
Jeśli to kolejna niepotrzebna jej osoba to skręci jej kark. Ale z tym się wstrzymała aż do momentu gdy zidentyfikuje kto to. Ostrożnym krokiem, delikatnie zerkając zza każdego rogu poszła sprawdzić kto przyszedł. -Fucking fiend. - Zaklęła cicho pod nosem na obecność.
W drzwiach stała niewysoka kobieta o srebrnych włosach i czerwonych oczach w szerokiej, czarnej sukni. W prawej ręce trzymała miecz równie długi co jej ramię. Wycierając buty o matę, wydawała się nie mieć pojęcia o obecności Eidith.
Ewidetnie wracała z pracy, zabawy, przekąski? Miecz był brudny od krwi i kobieta wytarła buty. Gdyby nie była u siebie by olała wycieraczkę. Eidith postanowiła pozostawać możliwie poza jej zasięgiem, może jak się odezwie do tej całej Marie białowłosa będzie w stanie coś wyciągnąć z tego kurwidołku.
Kobieta ruszyła z miejsca, a jej miecz szurał po podłodze.
- NIE RYSUJ POSADZKI! - krzyknęła Marie z kuchni.
- ...'k... - odparła kobieta, opierając swój miecz o ścianę przy wejściu do salonu, po czym weszła do niego.
Normalnie by złapała za miecz odrąbała im dwóm głowę i wypytała o wszystko małolatkę. Sytuacja w której się znajduje jest bardzo nie “Normalnie”. Suka z kuchni już się do niej nie odezwie, bo duma z bycia w Icarii wyskoczyła przed myślenie Eidith. Byłoby śmieszne gdyby nowoprzybyła też się nie odzywała. Jej oczy znów powędrowały na miecz. A może jednak?
- Three times the count. - Jeszcze nie obwieszczając swojej obecności, podążyła za nieznajomą by zerknąć co robi.
Kobieta siedziała na sofie w salonie pijąc herbatę i wpatrując się nieprzerwanie w zegar, który wskazywał godzinę dwunastą.
Przeszła na przeciwną stronę drzwi tak by być przy mieczu. W razie czego. Wystawiła jedynie głowę i rękę zza drzwi , a po głębokim wdechu w końcu się odezwała.
- Hej… umm. Wiesz może gdzie mogę dostać jakieś ubranie? -
Nie wstając z miejsca, dziewczyna zerwała firankę z okna i rzuciła nią w stronę Eidith.
- Tam, gdzie je zostawiłeś.
Eidith złapała za firankę i się nią owinęła. - Tylko że nic nie pamiętam. W ogóle. Co się odjebało? - Nie oczekiwała zbytnich rewelacji ale nie szkodziło zapytać.
Kobieta wzruszyła ramionami.
Inkwizytorka już sięgała po miecz, ale w końcu tego zaniechała. - What the fuck is this fever dream?! I must be dreaming. - Potrząsnęła głową. Teraz chociaż mogła wyjść przed budynek i się rozejrzeć dookoła, co postanowiła zrobić.
Mieszkanie znajdowało się na dużej farmie. Poza domem w oddali widać było szopę, a obok niej las. Na dalszą odległość, w polu, pracowali jacyś ludzie. Niestety było ciemno i mgliście, przez co Eidith nie mogła się im przyjrzeć.
- Oh fuck me sideways with an anchor. - Wydała z siebie jakby opuszczały ją siły witalne. Usiadła tuż pod domem patrząc w sobie znany punkt. - dAgDa… you fucking asshole. Dumb name for dumb...fuck… - W napadzie złości garścią złapała się za włosy. Potrzebowała się wyładować. Te trzy wyglądały jakoś dziwnie, więc bez broni i tego skurwiela co ją tu wpakował nie może nawet myśleć o otwartej walce. Wtedy dotarło do niej że w pokoju gdzie się obudziła była masa… masa…. Kurew, które może zbić. Kto wie? Może któraś jej grzecznie powie co się odjebało. Dość szybkim i agresywnym krokiem wróciła do pomieszczenia z dziwkami.
Gdy wstała z miejsca, gnijące ręce wyskoczyły z ziemi i złapały ją za kostki. Eidith nie mogła oderwać stóp od ziemi. Patrząc za siebie, zobaczyła kocicę siedzącą na dachu, oraz gotkę przyglądającą się jej z okna w salonie, filiżanka herbaty dalej w ręku. Marie stała w drzwiach do mieszkania.
- A więc? - spytała gotka.
- Dagda chciał się zabić, ale jeszcze to naprawimy. - obiecała Marie, po czym dotknęła Eidith. Inkwizytorka natychmiast straciła przytomność.

Gdy Eidith się obudziła, znajdowała się w małym, zimnym pomieszczeniu z metalowymi drzwiami, które były zamknięte. Podłożem był piach, a ściany stanowiły nagie cegły. Prawdopodobnie przeniesiono ją pod ziemię.
Uniosła się do pozycji siedzącej jak marionetka. Dość tępym wzrokiem rozejrzała się dookoła.
- Eidiith stay calm its not a lab. Its not a lab. - Wmawiała sobie, gdyż bycie zamkniętym w jakiejś celi, klatce czy innym gównie wywoływało u niej niemiłe wspomnienia. Zerwała się do pionu i podleciała do drzwi. Tłukąc na zmianę pięściami, głową, nogami wykrzykiwała.
- LET ME OUT YOU EMO WENCHES! LET ME OUT!!-
Nie uzyskała jednak żadnej odpowiedzi. Nie było niczego, co mogła zrobić.
Czekając godzinami ewentualnie zasnęła, a gdy się obudziła, drzwi dalej były przed nią i wciąż były zamknięte.
- Hey.
- So how did you fuck this one up?.
Obecność wróciła.
- You fucking asshole YOU got me into this shit and then dissapeard! And now im locked… again. - Mimo że była niesamowicie wkurwiona, cieszyła się że znowu tego skurwiela słyszy.
- Dagda. Ever heard this name before? - Zapytała.
- Yeah it's mine. Also, I wrote you a giant guide all over the backs of those whores. Did you read that? - zapytał. - Of course not, of course you'd wake up in a pile of bodies and have no interest in them.
- Why the fuck would i care for some fuckmeats? I was about to go to them but then your friends locked me here. “UWU DAGDA ITS YOUUU” - Przedrzeźniała kocice. - So you gonna tell me what was this message? -
- It was just instructions to pretend to be me and a general guide to what they can do, you know, so you can do your job from there. - Eidith wydawało się, że obecność westchnęła. - Well, if we can't surprise them we're screwed anyway. Listen, they're children of two mages. Celty the goth girl can restart any process that already began. If she punches you it will feel like she's doing it endlessly, so try not to fight her. If she raises a zombie it will die after like a minute. That's unless Nathy is around, the cat one. She can make any process that already began last endlessly, so if she throws a stone it could never fall to the ground, that kind of shit. Marie on the other hand can end any process that's already taking place. Yes, this means she could just kill you with a touch, but she won't, because she likes me. - zapewniała obecność. - Ever played resident evil? Or like, silent hill? We're gonna do that. We're gonna run around trying to get the fuck out of this moon.
- Man you are old. This games are from stone age. - Przemówiła nawet trochę rozbawiona. Podniosła się i podeszła do drzwi. - So i didn’t needed to kill them? We just have to get te fuck out of this moon as you mentioned. - Oglądała drzwi z każdej strony, po czym dodała.
- Really couldnt find a better place to party? Or you were here just for them? Just the thought of you caring about someone is stroke inducing. - Przynzała.
- I hoped Marie can stop that corruption bullshit. Turns out it doesn't work that way, and the stone is a cap of sorts anyway. For as much as Zoan loves this shit he's cheating like a little bitch. Then I tried to trigger the shit out of it and be done with it, but I needed your head to be busy for that. I guess they figured that out and threw you in here. - kolekcja olbrzymich macek wyskoczyła z cienia Eidith i złapała za drzwi z każdej strony. - After I rip them off I will need to rest for a while. You'll be on your own. - ostrzegł. - Don't let them cut your legs off.
- So im back where i started. Butt naked, at least i know some shit about thos emos. Before you rip those out tell me how you got here in the first place. - Powiedziała, gdy obwiązywała wokół siebie firankę, by tylko zakrywały strategiczne miejsca. Ostatni supeł i była gotowa do biegania.
- Flew in on a spaceship, it's beyond the gate. Has your obviously inquisition-made clothes in it too. We'll talk about flying when you get there. - stwierdziła obecność, wyrywając drzwi z głośnym łomotem, informując wszystkich w okolicy o ich planie ucieczki.

Eidith nie miała innego wyboru jak wejść w podłużny, kamienny korytarz. Co kilka kroków przechodziła obok zamkniętych, żelaznych drzwi, wewnątrz których widać było podobne cele. W niektórych znajdowali się półprzytomni ludzie. Wyglądali, jak gdyby powinni być martwi, wyglądali jednak na żywych, tylko nie w pełni świadomych siebie.
Ewentualnie, inkwizytorka zaczęła słyszeć głos z oddali.
- EIDITH! Wyszłaś z celi?! - była to Marie. - Użyłaś Dagdy? Swojej prywatnej zabawki? - pytała. - Jesteś tylko jego kolejnym ciałem. Wszyscy myślicie, że jesteście specjalni, że macie magiczną moc na własność. Jesteś tylko niechcianym opakowaniem wziętym z ulicy. - głos kobiety rozbijał się po ścianach tunelu. W jej tonie słychać było pewną dozę żalu. - Pogódź się z tym wreszcie i oddaj nam jedyną osobę, która ma tu jakiekolwiek znaczenie.
Inkwizytorka była świadoma, że głos nadchodzi z naprzeciwka. Nie minęło jednak długo nim znalazła dwa boczne korytarze, którymi może się ewakuować. Jeden miał tabliczkę z nazwą “storage”, a drugi, “maintenance”.
Musiała szybko decydować, magazyn nie wydawal się właściwą drogą, za to drugie pomieszczenie powinno mieć jakieś wyjście.
Możliwie szybko i dyskretnie weszła w korytarz podpisany "maintenance". Czcze gadanie małego kurwiątka nie działało na białowłosą. Nie mówiła niczego, czego Eidith sobie dawno nie powiedziała.
Iądc w stronę "Maintenance" Eidith natknęła się na niewielki przyczółek, gdzie znajdowała się drewniana szafka, skrzynia i krzesło. Jeżeli ma na to czas, może je przeszukać.
Nieco dalej droga rozwidniała się na dwoje: z jednej strony zaniedbane, podniszczone drzwi, a w drugą podłużny korytarz.
- Wiem, że mnie słyszysz. - rozlegał się w dalszym ciągu głos Marie. - Jaką masz wymówkę, argument, aby ciągnąć tą farsę? Czego ty wy w ogóle chcesz? - drążyła. - Czemu zasługujesz na przywilej, jakim jest Dagda?
https://i.imgur.com/BOyQxqa.jpg

- Dagda równie nie chce tu być co ja. Jakby was tak lubił jak myślicie, to by mi o was nie opowiadał. Restart procesu, podtrzymanie procesu oraz jego zatrzymanie. Z takimi zdolnościami zasługujecie na kolejna wizytę. - rzuciła, prędko przeszukujac szafkę oraz skrzynkę.
- Nie pytam o Dagdę! Pytam o ciebie! Pytam, co sobie wmawiasz, żeby zasnąć! Pytam, za kogo się uważasz!
W szafce Eidith znalazła zardzewiały łom, niewielki młotek, paczkę gwoździ, zakurzoną latarkę i klucz francuski. Nie mając ubrań, inkwizytorka nie posiadała też żadnych kieszeni. Mogła zabrać ze sobą tylko to, co będzie trzymać w rękach.
- Za znalezione na ulicy naczynie dla Dagdy. - Odparła bez większego namysłu, podnosząc łom i latarkę, a następnie szła kierując się w dół korytarza. Idąc potrząsnęła latarką i ją włączyła by zobaczyć czy w ogóle działa.
Oświetlając drogę przed sobą, Eidith pognała podłużnym korytarzem. Im dalej zachodziła, tym więcej rur przebiegało nad jej głową, aby zniknąć później w ścianach. Kroki Marie były coraz bardziej donośne.
W pewnym momencie przed inkwizytorką ujawnił się ślepy zaułek. Tylko dzięki światłu latarki zobaczyła brudną, starą drabinę wbudowaną w ścianę. Miała przed sobą dwie opcje: odwrócić się i walczyć z Marie lub wspiąć i zobaczyć, co znajduje się nad tym przejściem.
Otwarta walka z tą wiedźmą nie wchodziła w grę, zwłaszcza gdy nie wiedziała gdzie są pozostałe. Złapała latarkę w zęby i zaczęła wspinać się do góry. Jeżeli Marie za nią podąży tą samą drogą, wilczyca będzie miała okazję zrobić jej krzywde. Z tym sie jednak wstrzyma, póki nie będzie na górze i rozezna gdzie się znajduje.
Zbliżając się do szczytu drabiny, Eidith usłyszała, jak ktoś wchodzi na nią pod nią.
Eidith przyspieszyła, nie mogła jej dać się dotknąć. Na samej górze poczeka na nią z uniesionym łomem. Ustawi się tak by Marie ewentualnie wyłoni się z dziury plecami do wilczycy. Nie ważne jakim jest się magiem.
Z łomem wbitym w mózg ciężko o czarowanie.
Wspinając się na wolność, Eidith wyszła z wnętrza starej studni. Znajdowała się pomiędzy mieszkaniem czarownic a lasem. W dalszym ciągu była mglista noc, ale nic poza tym nie zasłaniało jej przed licznymi pracownikami w polu. Inkwizytorka ustawiła się po przeciwnej stronie drabiny, unosząc łom.
Marie wspinając się, zatrzymywała się co kilka stopni aby rozejrzeć się przy wyjściu, patrząc również za siebie. Biorąc pod uwagę jak blisko stała Eidith, wiedźma ewentualnie ją zauważyła i zatrzymała się na drabinie, patrząc jej w oczy, kilka stopni poza zasięgiem bezpiecznego wymachu.
Jej ostrożność tylko utwierdziła w przekonaniu białowłosą, że jest całkiem zabijalna. Gdy ich spojrzenia się spotkały Eidith przybrała najbardziej gównożrący uśmiech jaki potrafiła.
- Smile my dear! You never fully dressed without one. - zaraz po tym złapała za spory kamień i wrzuciła go do Marie. Nie miała czasu by zobaczyć efekt swojego działania więc od razu złapała za latarkę i łom, po czym pognała w stronę lasu, po drodze chciała zaczepić jednego z pracownikow i zapytac o droge do bramy o ktorej wczesniej wspominał Dagda.
Eidith nie natknęła się na nikogo w drodze do lasu, wszyscy pracownicy wydawali się być nieco dalej, w polach. W zamian za to liczne drzewa pozwoliły jej się skryć i przynajmniej tymczasowo, schować przed Marie.
https://i.imgur.com/jjn5kUL.png
Las nie wydawał sie taki straszny gdy wiedziała że nie wpadnie na Yato. Postanowiła kierować się w lesie tuż przy jego krawędzi w stronę pól. W głąb lasu też nie było sensu iść gdyż nie wiedziała kiedy się kończy. Na razie pod osłoną krzaków i drzew powinna być bezpieczna. Bacznie się rozgladając zaczęła się skradać w wyżej wymienionym kierunku.
Skradając się lasem, Eidith minęła stodołę, obok której zebrane było drewno opałowe. Zauważyła też pracowników w polu, którzy poruszali się sztywno i nieporadnie. Wyglądali nietypowo. W głębi lasu dostrzegła cmentarz, w którym na jednym z nagrobków siedziała Nathy. Idąc dalej, zauważyła rzekę, oraz przechodzący przez nią most pilnowany przez wilki. Nieco dalej za lasem znajdowała się plaża wypełniona kamieniami, na której odpoczywało kolejne zwierzę.
https://i.imgur.com/wUjrBcl.jpg
Sylwetki pracownikow na polu wygladały zbyt znajomo.
- Zombie… huh. - mruknęła pod nosem. Olała ich i skierowała wzrok w stronę rzeki. Skoro był most to po drugiej stronie coś musiało być. Nie miała też zamiaru walczyć z trzema wilkami, nie w takich okolicznościach. Udała się więc w stronę plaży wzdłuż kamieni co by nie obudzić pojedynczego zwierzęcia. Wilki rzadko atakują w pojedynkę, i nie miała też zamiaru go prowokować. Podeszła możliwie blisko rzeki i przerzuciła na drugi brzeg swoje przedmioty. Latarkę zostawiła włączoną by na łatwiej znaleźć i celowała nia w coś miękkiego jak krzaki. Łomem wycelowała nieopodal latarki. Gdy już skończyła przerzucać przedmioty ciaśniej zawiązała firanke na sobie i wskoczyła do rzeki z zamiarem jej przepłynięcia.
Woda była lodowato zimna. Na szczęście rzeka nie była stosunkowo wąska na tym odcinku. Inkwizytorka zacisnęła zęby i przedostała się na drugi brzeg. Zdecydowanie nie byłaby w stanie pływać w tej wodzie na dalekie dystanse.

Po drugiej stronie Eidith znalazła tylko skrawek ziemi i płot pod napięciem. Tak mocnym, że było słychać jego wycie. Jedynym miejscem w okolicy niepodpiętym do niego wydawała się ogromna brama po drugiej stronie mostu, w stronę i pod którym spływała rzeka. Patrząc na to, skąd przypływała, kamienne kolumny pod płotem umożliwiały jej przepływ, ale uniemożliwiały prześlizgnięcie się poza terytorium wiedźm. Przynajmniej nie komuś o rozmiarach Eidith.
https://i.imgur.com/bjX3u5C.png
Eidith dzwoniąc zębami patrzyła na płot. Już nawet nie chciało jej się wściekać. Wpadła za to na inny pomysł. Wilki przy moście też wyglądały na ożywieńców, a ci są głupsi od Falco, więc postanowiła to wykorzystać. Musiała znów wziąć kąpiel lecz tym razem z nurtem rzeki dopłynie do mostku i spróbuje się wspiąć po nim. Wystarczy że jedynie wystawi głowę i zagwizda a bestie powinny bezmózgo się a nią rzucić. Wtedy Eidith schowa głowę i wilki jak to miała nadzieje wskoczą do wody i dadzą jej wystarczająco czasu by mogła się wspiąć i otworzyć bramę.
Plan poszedł nie po myśli Eidith. Wspięcie się na most było upierdliwe, rzeka przepływała pod nim, więc Eidith musiała skakać w górę. Ta część na szczęście się udała. Jednakże, gdy dziewczyna zagwizdała, zamiast rzucić się na nią, wilki zaczęły szczekać. Jeden pobiegł na około, szukając drogi, zatrzymał się jednak na skraju rzeki. Kątem oka inkwizytorka widziała, jak coś, co było w lesie, zaczyna unosić się do góry. Prawdopodobnie Nathy.
Niezdrowym jest tłumić w sobie emocje, więc postanowiła wdrapać się na most i możliwie szybko zatłuc te kundle. Będzie też mogła przyjrzeć się bramie. Na moście zaczeka na szarże zwierząt, postara się nadziać choć jednego szarżującego wilka na łom i wrzuci go do wody.
Gdy tylko Eidith postawiła nogi na moście, dwa wilki zaczęły na nią szarżować. Gdy pierwszy na nią skoczył, inkwizytorka skutecznie go dźgnęła, odrzucając go w tył. Drugi w tym czasie dopadł zębami jej nogę, dogryzając do kości i nie puszczając. Pierwszy wilk natychmiast zaczął drugi skok, gdy ten spod plaży zaczął wracać, a latająca Nathy pojawiała się coraz bardziej w oddali. Zależnie jak dobrze widzi we mgle, może już mieć wizję na Eidith.
Nienawidziła siebie że pozwoliła sobie się postawić w tej sytuacji. Ale jeszcze bardziej tej planety, czy księżyca. Skoro Eidith widziała gotkę, to ona widziała też ją. Jeśli tu doleci to będzie koniec. W akcie desperacji uniosła wgryzające się w nią bydle i razem z nim chciała z powrotem spaść do wody.
Rzucając całą swoją wagą, Eidith była w stanie spaść z mostu tam skąd przybyła. Wilk poleciał z nią, ale po wpadnięciu do wody spanikował, puścił i zaczął płynąć do brzegu. Inkwizytorka spłynęła z prądem, zostawiając za sobą stróżkę krwii, która goniła za nią wraz z opadającą wodą.
Gdy Eidith złapała się lądu, była na drugim końcu krótkiej rzeki, gdzie ta wpadała do niewielkiego jeziora. Na środku jeziora widać było niewielką budowlę, z której wysoko wychodził kabel sięgający naelektryzowanego ogrodzenia. Najprawdopodobniej była to tutejsza elektrownia. Płynięcie do niej było wykonalne, groziło może pneumonią, ale nie zabiłoby jej natychmiast. Znalezienie łodzi byłoby szybsze i bezpieczniejsze, o ile taka gdzieś się tu znajduje.
https://i.imgur.com/LiHaiMJ.png
Eidith zwinęła się w kulke i leżała tak chwile. Musiała złapać parę oddechów. Bieganie w te i wewte bez celu nie dawało żadnych efektów. Przypomniała sobie słowa Dagdy na temat archaicznych gier.
- Ty siwa dzido… - rzuciła pod nosem, mimowolnie się uśmiechając. Musiała zmienić tok myślenia i dosłownie zagrać z nimi w survival horror. Eidith zastanowiła się co powinna zrobić jako pierwsze.
- Uncover rest of the map. - przemówiła dziwnie dumna z tego stwierdzenia. Ignorując ból po ugryzieniu chciała podążyć pod drzewo i zanim dalej, najpewniej aż do płotu. W głowie musiała zapamiętać ważne miejsca, do których dołączył budynek na środku jeziora. Widziała że tylko jedna lata, a ona nie wyglądała na elektryka, więc musi być jakiś sposób na przebrniecie jeziora bez ponownego zanurzenia. Na tą chwilę trzymała się swojego planu obejścia farmy dookoła by "odkryć mapę".
Skradając się przy brzegu, Eidith zauważyła, jak Marie przemieszcza się przez pola uprawne w stronę bramy, najpewniej zobaczyć skąd ten hałas. Idąc przed siebie, inkwizytorka dotarła do młyna wodnego, przy którym znajdowała się łódź, z wiosłami. W oddali za budowlą widać były ruiny jakiegoś starego domu.
https://i.imgur.com/9u676bF.png
Nie była pewna czy zombie w polu też mogły alarmować o jej obecności , ale nie miała zamiaru tego testować możliwie najdyskretniej udała się do ruiny.
Budowla, do której przekradła się Eidith, była pozostałością niewielkiego domu, mniejszego niż ten obecnie zamieszkiwany przez kobiety. Wydawało się, że miał jedno piętro, pokój, sypialnię i kuchnię. Na pierwszy rzut oka, nic w nim nie zostało oprócz kamieni. Miejsce to musiało być spalone wyjątkowo dawno, ponieważ ziemię zarastała już trawa.
Mimo stanu w jakim zastała rudere postanowiła się po niej przejść i dokładnie przeszukać pozostałości budowli. Nikt jej na tą chwilę nie gonił, więc mogła sobie na to pozwolić.
Grzebiąc w gruzach, Eidith odnalazła właz prowadzący pod ziemię, prawdopodobnie do tego samego kompleksu tuneli, z którego wcześniej wyszła.
To faktycznie mogło prowadzić skąd wróciła, ale i tak postanowiła otworzyć właz i Zobaczyć co jest w środku.
- I have to admit, digging earth is a good way to unload emotions, but it's...not as addictive as killing people. - Dagda rzucił łopatę w róg, zmęczony dniem ciężkiej pracy.
- You'll come around, it's like... an addict's hunger. It'll pass, it has to. Anyway, we finished up the boiler room yesterday, but it's not plugged yet. Can you come get that done?
- Alright, lead the way Marie.
- Why did you make us walk around to get to it anyway?
- Well, it needed to be in the back, and...I was worried I will fuck up the stairs if I don't leave some space between them and the corridor.

Eidith przetarła oczy. Schodząc po schodach, zamuliła i miała jakiś mętlik w głowie, wizję? Ta część tuneli nie była oświetlona, więc nie mając latarki, inkwizytorka widziała tylko przed samą siebie, stojąc na kamiennej posadzce podziemnego kompleksu.
Zwidy były dość niecodzienną rzeczą dla wilczycy, a ta ewidetnie pokazywała przeszłość Dagdy. Aż sie zastanawiała czy odpierdalać te wiedźmy, wyglądało jakby byli blisko. Na tą chwile podążyła korytarzem w prawo.
Idąc korytarzem przez minutę, Eidith natknęła się na rozwidlenie. Mogła iść dalej w prawo bądź skierować się w górę.
W tamtej chwili była to loteria, postanowiła iść dalej w prawą stronę.


Z biegiem czasu Eidith napotkała kolejne dwa rozwidlenia: górne i dolne. Patrząc w głąb, była w stanie określić, że prowadzą one do więzień.
Więc zrobiła wielkie kółko… do cel nie miała zamiaru wracać, a przed tymi rozwidleniami wróciła się do korytarza prowadzącego do góry. Musi być tutaj coś co może użyć.
- Dagda? Are you in the boiler room?
- Yes.
- Can you tell me what in the fuck is this.
- A table.
- A peculiar type of table. Are you serious?
- Dead serious. The federation fucks took her. I will make them talk.
- ... You think we can manage this?
- You people used to see me as a god. In my rebellious phase. When I tried to be nice.
- Then show them the devil.

Idąc korytarzem, Eidith trafiła na zakręt, zza którego wyłonił się niewielki pokój. Na jego suficie i pod ścianą widać były pozostałości zardzewiałego pieca. Na środku pomieszczenia znajdował się stół z kajdanami. Jego drewno było zabarwione na czerwono od zaschłej krwi. W pomieszczeniu porozrzucane były różne narzędzia tortur: igły, szpikulce, noże, żelaza do znakowania bydła, baty, oraz wiązadła: liny, kajdany, maski.
Eidith zdarzało sie pracować w takim miejscu, albo i otrzymywać chłostę za naganne zachowanie. Odrzuciła zepsutą latarkę i podniosła nóż. Nie był duży ale był idealny do rzutu. Opuściła pomieszczenie by sprawdzić rozwidlenie nieopodal cel.
Sprawdzając dwa korytarze, Eidith szybko oceniła, że cele te od dawna nie były używane. Znajdowały się w nich tylko szczątki byłych więźniów. Niektóre drzwi były zardzewiałe do stopnia, że mogła wejść do środka. Niestety, nie było w nich nic użytecznego.
Sprawdzając dolne korytarze, Eidith zauważyła, że za jedną z dolnych cel znajduje się przejście. Niestety, sama cela była zamknięta.
Eidith wbiła płaska część łomu między zardzewiały zawias a ścianę chcąc go z niej wyłamać. Jeżeli jej się to uda podobnie zrobi z drugim. Złapie też drzwi by nie rąbneły z impetem o ziemię dając cynk wiedźmom gdzie jest.
Pierwszy zawias odszedł bez trudu. Z drugim nie było już tak łatwo. Był w dobrym stanie, żelazny, przewiercony do kamiennej ściany. Eidith szybko się zorientowała, że łomem nie otworzy go po cichu.
Wilczyca skrzywiła się. Gdyby chociaż wiedziała ze po drugiej stronie znalazłaby zbrojownie spędziła by więcej czasu na drzwiach. Opierając łom na ramieniu wróciła do miejsca z włazem i sprawdzi drugą odnoge.
Druga odnoga skrywała kolejne porzucone cele. Z biegiem czasu podziemny kompleks stał się więzieniem o niebagatelnej skali. Kilka pomieszczeń było otwarte bądź miało pordzewiałe zamki. Dzięki temu Eidith udało się wejść do sali zawierającej osobę, która umarła w swoich ubraniach. Brudna koszula i spodnie śmierdzące zgnilizną. Było to przynajmniej jakieś odzienie, a spodnie posiadały dwie kieszenie.
- Nie mogłaś kurwo zdechnąć w butach? - wilczyca była trochę niepocieszona, ale kieszenie się przydadzą. Obrała trupa z ubrań wywlekła spodnie na lewą strone by strzepnąć co sie dało, po czym znowu jej wywlekla i zaciagnęła na tyłek. Ubrała też koszule. Korzystając z noża pocięła firankę w wstęgi by pozawijać ją wokoło stóp. Nóż wylądował w kieszeni, a białowłosa ruszyła w stronę włazu na powierzchnie . Musiała obejść farme dookoła by nakreślić sobie mentalną mapę.
Wychodząc z ruin i idąc wzdłuż płotu, Eidith szybko obeszła tył mieszkania wiedźm i trafiła z powrotem do lasu. Zdołała zauważyć, że Marie siedzi teraz na ławeczce przed domem, a Nathy wróciła na cmentarz w lesie. Jak się okazuje, oprócz nagrobków było tam też mauzoleum.
https://i.imgur.com/bsXKhYH.jpg
Może i w mauzoleum coś było ale kręciła się tam wiedźma z kocimi uszami. Zanim Eidith wróci do łódki postanowiła chwile obserwować co kocica wyprawia.
Przyglądając się jej przez dłuższą chwilę, Eidith zauważyła, że Nathy bawi się z małym, nieumarłym kotkiem.
- Vile monster… - rzuciła pod nosem. Jej plugawa magia napawała wilczyce obrzydzeniem. Widocznym było że nie zamierzała się ruszyć, więc wilczyca postanowiła wrócić do łódki. Dziwnym było jednak że żadna z wiedźm aktywnie nie szuka inkwizytorki. Najwidoczniej były pewne że nie uda się jej uciec… naiwne potwory.
Eidith wróciła przez las, cudownie nikt jej nie zauważył, nikt nie interesował się tyłem mieszkania czy plażą. Łódź była tam, gdzie wcześniej. Miała dwa wiosła. Wyglądała na zdatną.
- This really is lovely. Now I understand why you wanted one with a lake.
- Well, I'd say we got more of a house near a big puddle. At least there's fancy moat.
- Shouldn't I be the one rowing? You're still wounded.
- I won't die if I've got you around. We can always call Gerard and have me moved again.
- Well...it spices things up, at the very least.

Eidith udało się dopłynąć do wysepki z elektrownią i nie rozbić łodzi przy lądowaniu. Inkwizytorka nie miała pojęcia, czy jej kilkuminutowy rejs było widać z terenu posiadłości, ale jeśli tak, to nie ma zbyt dużo czasu.
Na wysepce znajdował się tylko jeden nieduży budynek pozbawiony okien. Drzwi do środka były uchylone i z wnętrza dochodziła łagodna muzyka. Patrząc przez dziurę od klucza, Eidith zobaczyła Celty, pijącą herbatkę przy niewielkim, okrągłym stole. Jej ogromny miecz był tuż obok niej.
Wilczyca widząc Celty cofnęła się od drzwi do łódki. Przy niej wydała z siebie serie niemych krzyków i wyzwisk. Coś czuła że ta szmata będzie tam na nią czekać. Nie miała też czasu się wrócić gdyż już reszta mogła za nią podążyć. Spojrzała jeszcze raz na budynek i idący od niego kabel.
- Its all i got… please work. - usiadła tuż przy brzegu tak by widzieć drzwi i wyciągnęła nóż i zaczęła go ostrzyć o łom. Starała się nie być głośniejsza od szumu wody gdy to robiła.
Dotknęła opuszkiem palca ostrza i od razu pojawiła się na nim rana. Teraz trudniejsza część…
Obeszła budynek dookoła tak by być możliwie blisko kabla. Palcami złapała za ostrze i wycelowała w przewód.
- Please work. - rzekła pod nosem i wykonała rzut.
Nóż poszybował prosto w kierunku kabla, uderzył o niego i odbił się, lądując niedaleko Eidith. W mroku ciężko było przyjrzeć się biegnącemu kilkanaście metrów nad kobietą przewodowi, widząc jednak jego reakcje na nóż, Eidith mogła założyć, że jest on najpewniej metalowy, być może ogumiony od zewnątrz, ale tego nie mogła być pewna.
To już nawet nie było śmieszne. Bez słowa lub jakiejkolwiek reakcji na porażkę, Eidith wróciła na łódkę. Miała zamiar zbadać młyn, potem sprawdzi to mauzoleum o ile wiedźma z tamtąd polazła.
Niedługo po odbiciu się od wysepki, Eidith zauważyła światło poruszające się po brzegu. Ktoś znajdował się przy młynie. Z uwagi na dystans i mgłę, nie było widać nic, poza drobną kulką światła.
Eidith zmieniła trasę kierując się na jak najdalszy brzeg w stronę ruiny. Gdy już wyjdzie z łódki padnie na brzuch i zacznie sie czołgać w stronę światła. Musiała zidentyfikować z kim ma do czynienia.
Eidith opłynęła jezioro dłużą trasą i zaczęła czołgać się po ziemi zaraz spod brzegu. Już wysiadając z łodzi, widziała, jak światło się oddala. Gdy znalazła się pod młynem, właściciel już zniknął w czeluściach farmy.
Świetnie, droga do młynu była czysta z czego od razu postanowiła skorzystać. Zaniechała czołgania się lecz nadal ostrożnie poszła w stronę budowli. Przedostatnia lokacja której nie zwiedziła.
- Fuck! - Dagda odskoczył od kuźni, gdy wyskoczyła z niej droba iskra, która wylądowała na jego nagim ciele. Przyklepał poparzenie, po czym wszedł w głąb pomieszczenia i wyrwał z podłogi deskę. Wziął ze stołu niepraktyczną, ręcznie robią strzelbę i włożył ją w dziurę w podłodze, następnie wrzucił do niej również kilka pocisków. - Don't ask me where I kept those. - skomentował do siebie, po czym odłożył deskę na miejsce.
- Dagda?
- Celty. - przywitał się, wstając z ziemi. - You still make weapons and stuff?
- Fix tools.
- I haven't seen you much in the house.
- I've got mine. - pokazała palcem w stronę jeziora.
- Come on, you should join everyone, at lest at teatime.
- If you're around...
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 07-03-2020, 22:01   #92
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Wewnątrz młyna, Eidith znalazła niewielką kuźnię. Dopiero na jej tyłach znajdował się sam młyn, który na ten moment niczego nie mielił. Zboże wciąż rosło w polu.
Eidith złapała się za głowę, te wizje były coraz wyraźniejsze. Co więcej miała pojęcie o znajdującej się gdzieś tutaj strzelbie. To by odwróciło jej położenie do góry nogami. Miała nadzieje że była w używalnym stanie. Zaczęła kierować się w miejsce gdzie Dagda ją ukrył uważnie oglądając każdy centymetr podłogi.
Znalezienie poluzowanej deski nie było dużym wyzwaniem, gdy wiedziało się, czego się szuka. Odrywając ją od ziemi, Eidith znalazła ręcznie robioną strzelbę. Rękodzieło nie było robione przez kogoś zbyt wprawnego, co utrudniało jego ocenę. Będąc jednak adeptem Magica Icaria, Eidith dobrze wiedziała jak się robi tego typu broń i jak wyglądają zarysy jej użytkowania. Pomimo śladów lewej roboty, strzelba była dziewicza, nieużywana. Równie dobrze mogła być zrobiona wczoraj. Problem stanowiła niestety amunicja. Wewnątrz dziury inkwizytorka zalazła tylko cztery pociski.
- Hello there sweetie! - rzekła uradowana wilczyca do strzelby. Złapała za nią i otworzyła ją, po czym wydmuchała kurz z lufy. Była nieco archaiczna ale to jej nie przeszkadzało. Jesli coś miało lufę i spust Eidith potrafila to mistrzowsko obsłużyć. Złapała za pociski, trzy wsadziła do kieszenu a czwarty załadowała do strzelby.
- Lets see if mommy can make you better.- Mówiła dalej, z opartą spluwa na ramieniu zaczęła sie rozglądać po kuźni za czymś co może wykorzystać.
Wyposażenie kuźni było minimalistyczne. Znajdowały się w niej obcęgi, dwa młoty, pudło gwoździ różnych rozmiarów, metalowe rury i blachy, kowadło, oraz piec, załadowany węglem, jednak nierozpalony.
Eidith postanowiła połączyć nóż który miała ze strzelba. Nawet jak się wystrzela nadal będzie niebezpieczna , gdyż to walki z bagnetem najbardziej się nauczyła. Kawałek blachy wygiela tak by przytrzymał nóż pod lufą. Pare gwoździ by konstrukcja sie nie rozleciała i było gotowe. Nie wyglądało to ładnie ale miało działać nie wyglądać. Gdy skończyła, dyskretnie wymknęła się z kuźni. Usłyszała wtedy dźwięk dobiegający z wysepki. Musiała się skupić aby go zidentyfikować. Dwa i pół dzwonu. najprawdopodobniej było wpół do dwunastej. Przyjmując, że słońce w ogóle tu wstaje, to nocą.
Przemykając się swoją ulubioną trasą, Eidith bezpiecznie dotarła do silosu ze zbożem. Nie zdążyła jednak przejść na tyły chatki wiedźm, ponieważ zobaczyła za nią trzy światła. Przyglądając się im, Eidith oceniła, że jest to trójka zombie stojąca z lampami w rękach.
Przejście na tyły chatki odpadało więc tym razem postanowiła przejść przodem, skradając się w pochylonej pozycji , chciała pójść do lasu.
Eidith nie wykonała nawet kroku z ruin, nim zauważyła sylwetkę w oknie z przodu chatki. Marie prawdopodobnie znów siedziała w kuchni, nadzorując z niej pracę zombie w polu.
Ku szczęściu Eidith, dziewczyna zdołała się przeczołgać pod oknem mieszkania, nie wpadając w oko Marie. Być może nekromantka stała zbyt daleko, być może nie patrzyła pod siebie. W każdym razie Eidith ewentualnie podniosła się na nogi między drzewami i krzewami lasu.
To było łatwiejsze niż podejrzewała. Będąc między krzewami szła w stronę mauzoleum. Kocicy nie powinno tam być a nawet jeśli to willi są trzy, a naboi ma cztery. Jeden łeb czarownicy może odstrzelić. Ale z tym zaczeka do wykrycia.
Nathwy leżała na dwóch nagrobkach, patrząc się w niebo. Jej nieumarły kot hasał sobie po trawie. Nekromantka wyglądała na znudzoną.
Eidith postanowiła obejść budowle dookoła, i wtedy dyskretnie czmychnąć do środka. W ciągu tej doby skradała się więcej niż przez całe życie.
Skradanie się było bezpieczne, ale też powolne. Obejście całego cmentarza na około zajęło Eidith niespełna pół godziny. Gdy już była za budowlą, Nathy uniosła się w powietrzu, ziewnęła i odleciała gdzie indziej, zostawiając Eidith samą.
Budowla wyglądałą na mauzoleum. Schodząc w dół, Eidith znalazła się w ogromnej, zdobnej sali.
Prowadził z niej tylko jeden korytarz, w przód. Do kolejnej, większej sali z trzema odnogami. Ta była jednak inna, na jej podłodze znajdował się okrąg z dziwnymi wzorami.

- So this is gonna work? - Dagda rozmawiał z wysokim mężczyzną o czarnych włosach i cwanym uśmiechu.
- Absolutely. - obiecał mężczyzna. - A human is just a machine made out of meat. You can fix it easily, the only challenge is to make the universal code acknowledge that. We will have your little friend up and running around in no time.
- I was assured you're against our sort of people, mister Gerard.
- I was assured you're against your mother. In which case, we may as well be friends.

Wizja wydawała się mniej wyraźna od poprzednich. Eidith nie była pewna, kogo wskrzeszono wewnątrz koła.
Była pewna że już drugi raz słyszała imię Gerard, a to jej nie przypominało żadnego laboratorium. Nie miała pojęcia, że zajmował się takimi rytuałami. Sama już nie wiedziała o ma o tym myśleć. Stanęła na środku kręgu i zaczęła uważnie się przyglądać tym znakom. Następnie zbada boczne wejście w tym okrągłym pomieszczeniu.
Symbolika kręgu nic nie zdradzała inkwizytorce. Przechodząc do bocznej, komnaty Eidith znalazła podłuży pokój wypełniony sarkofagami. Znajdowały się w nich zwłoki, niektóre świeższe od innych.
Nie miała zamiaru ich przeszukiwać, zwłoki do niczego się jej nie przydadzą. Postanowiła zbadać pozostały korytarz.
Ponieważ drugi korytarz również zawierał zwłok, a trzeci prawdopodobnie prowadził do studni, Eidith postanowiła wrócić na powierzchnię. Gdy wyszła ze zdobniczej budowli ukrywającej schody, na zewnątrz było bezpiecznie, Nathy jeszcze nie wróciła. Zamiast tego Inkwizytorka zobaczyła wpatrującą się w nią parę świecących oczu. Był to nieumarły kot, z którym wcześniej bawiła się nekromantka.
- Waste of bullets. - nieumarły kot jest takim samym zagrożeniem dla wilczycy jak żywy. Jednak postanowiła go zignorować. Znając jej szczęście pewnie by eksplodował, jakąś klątwą. Był czas wrócić do budynku z prądem, więc udała się krzewami w stronę łodki. Może te trzy zombie już polazły?
Dochodząc do skraju lasu, Eidith zauważyła, że Marie i Nathy siedzą na dachu domu, pijąc herbatę.
Jeśli obejdzie ich od tyłu będzie nie zauważona, co dyskretnie zrobiła, starając sie jak najdłużej pozostawać w zaroślach.
- Nie widać jej.
- Pewnie biega po podziemiu. W końcu się podda.
Wiedźmy nie były specjalnie przejęte samą Eidith, delektując się herbatką nieświadome, jak blisko znajduje się inkwizytorka. Ewentualnie Eidith dostała się do swojego brzegu. Podchodząc do łodzi, słyszała rytmiczne stukanie dochodzące z kuźni, z której wychodził teraz dym. Całe szczęście poprzednim razem zatrzymała się na krańcu plaży.
- To musi być ta z mieczem. Czyli droga do generatora jest wolna… ale… - Eidith jednak nie dawały spokoju odgłosy z kuźni. Rozmyśliła się jednak, byłoby to zbyt ryzykowne. Czym prędzej zaczęła wiosłować w strone wysepki.
Dom na wysepce rzeczywiście był pusty. Wewnątrz, znajdował się tylko okrągły stolik z czterema krzesłami, na którym był czajnik od herbaty i wystawka ciast. Ściany pomieszczenia zdobiły ogromne portrety, z których każdy był podpisany "October", z innym numerem po imieniu. Na drugim końcu pomieszczenia znajdowały się wielkie, metalowe drzwi.
Eidith obejrzała każdy z obrazów, próbując skojarzyć gęby, po czym zbliżyła sie do drzwi i spróbowała je otworzyć.
Drzwi wymagały nieco siły do otwarcia, ale odstąpiły. Za nimi znajdowało się niewielkie pomieszczenie z metalową konstrukcją. Ładny, drobny pierścionek był połączony z kilkunastoma kablami. Wydzielał on energię elektryczną, która była odprowadzana na dach oraz pod ziemię.

Dagda spoglądał na kałużę krwi przed sobą. Jej ciało leżało przed nim. Pierścień dalej wydzielał energię, która przewodzona posoką wprowadzała jej ciało w konwulsje. Stojące za nim Marie i młoda Celty były w szoku. Stojący przed nim generał federacji i jego zastęp żołnierzy wyglądali na zadowolonych z siebie.
- Czemu? - spytał Dagda.
- Każdy przejaw nienaturalnej magii musi być traktowany z absolutnym podejściem. Takie były moje rozkazy. Nekromancja to najbardziej obrzydliwy przejaw magii, jaki tylko mogę sobie wyobrazić.
- Ona tylko wskrzesiła swojego kotka.
- Kotek, srotek. Za pięć lat miałaby armię nieumarłych, od swojej natury nikt nie ucieknie, a od czegoś trzeba zacząć. - generał splunął na ziemię.
- Ta. Jesteśmy, jacy jesteśmy. - zgodził się Dagda. Okoliczne cienie na polu zaczęły uciekać pod jego stopy, skąd wyrastały w formie macek, oplatając jego ciało, które rosło w zastraszającym tempie. Widząc to, żołnierze federacji zaczęli blednąć i podnosić karabiny. - Nawet ja nie jestem w stanie uciec przed sobą, wam też nie wróżę dobrego. - nie mięło długo, nim przed zgromadzonymi stała ogromna i potworna obecność.
Cienisty behemot odbił się w powietrze, aby po chwili wylądować wśród przerażonych żołdaków. Część zginęła na miejscu, a inni poszybowali w górę. Ci wystrzeleni, zostali poprzebijani licznymi mackami wychodzącymi z ciała obecności. Generał już chciał uciec, lecz cierniste macki oplątały mu się ciasno wokół kostek, po czym wirującym ruchem poprzecinały ścięgna achillesa. Dagda w swojej złości nawet nie usłyszał jego krzyku, gdy smagnął nim jeszcze na bok.
Widocznie chciał go zostawić na później. Poczuł na sobie ostrzał z karabinu ktory dochodził dosłownie z każdej strony. W tym momencie ogromna bestia rozlała się w ogromną czarna kałuże mazi, która z płynnością wody wpływała nawet po ścianach by dopaść cele powyżej. Gdy tylko maź styknęła się z jakimś żołnierzem od razu wystrzeliły z niej liczne ręce które zaczęły obierać nieszczęśników jak owoce i wciągać ich w czerń. Po chwili zapadła cisza, z cichym jękiem generała. Dagda skierował na niego swoje świecące bielą ślepia i zebrał cała rozlaną maź z powrotem do siebie. Widział że generał coś mówi lecz go nie słyszał, a być może po prostu nie chciał.
- To był tylko kotek. - przemówił demonicznyn wręcz głosem, po czym wystrzelił jedną z macek, która chwyciła generała federacji za szyję. Dagda przyciągnął go do siebie na wysokość głowy, po czym kolejnymi mackami, zakończnonymi ząbkowanymi ostrzami odrąbał mu kończyny i rzucił nieopodal Nathy. Chciał żeby skurwiel się chwile powykrwawiał nim zdechnie.
Eidith wybudził z transu nagły dźwięk otwieranych drzwi.
- Kim jesteś?
W progu małego mieszkania stała Celty ze swoim przerośniętym mieczem w ręce.
- Opuść broń Celty, to ja Dagda. Odzyskałem kontrolę. - najgorszy scenariusz właśnie się wydarzył. A była już tak blisko… Jeśli nie kupi tego blefu, była gotowa wywalić jej dziurę w głowie ze strzelby.
- Czego ci potrzeba z elektrowni? - spytała, podchodząc bardzo wolnym krokiem.
- Nic wielkiego… po prostu gdy patrzę na ten pierścień przypomina mi się co zrobili Nathy. - Mówiła bardzo spokojnie, lecz wewnątrz była gotowa na każdy gwałtowny ruch Celty.
- Ah. Super. - uśmiechnęła się Celty, podchodząc do stołu.
I�-̜̣͓ṭ �-̫͉͎ͅ�-ͅḏ͙̪̝�-͎i�-̯͙̙d҉͙͔!̤͡�-�-?҉̘̮͎
͏̞̯�-̜͕̙I͓S̵͕̪͉ ͏̫̹͇̼ͅS̲͙̳͉̖H̦E ̲̳͔D̩͎̖̩͎̦̞A҉̝̞G͚̳̦̀D͍̮A̻̪�-̰̳̖̺?̣͝�-̜
̝͖WH͕̞̱O͈̗͇̱ ͉̲̘͖̙͢I̩͍S͎͚͢ ̫̬̣̮̼͓S̢̼̹͇H̴̪̗͙͔̥E̵̻͈̲?̶̯͉ ͈̪
- Kawy? - spytała.
Z doskonale pokerową twarzą skinęła głową. Co to był za głos? Nie dawała po sobie poznać ,zaniepokojenia. No i za kubek kawy dałaby się pochlastać.
- "Yoo, new number who is this?" - zadała pytanie w myślach, podchodzac do stolika.
Celty przechyliła twarz analizując milczącą Eidith. - Czyje to ciało? - spytała. - Mówiłeś, że szmata się poddała w pół dnia.
Celty powoli nalała kawy do swojej filiżanki, po czym do wypełniła tą naprzeciw Eidith. - z mlekiem? ile słodzisz?
- Czarną, jedna łyżka… a to ciało? Jakiś bękart z ulicy, nie mam pojęcia. Działa co najważniejsze. Dobrze mi służy. - poruszała rękoma je oglądając. - Królik doświadczalny icarii… w sumie to tyle wiem - dorzuciła wzruszając ramionami.
w̩h̀o͝ ͎̻̳i͍̮͚͔͔͙̝s̼̖̦̙͕̱ ̕s͇h�-e̯̳̪͜ ̢�-̻͔͈̹̜͈w͉̖̟͞ͅho̳̖͔̘ ̺͝ͅi̶̟̱̱�-s̷ ͏̼̖s̜͙�-͎h̖͙̫̻̞̀e͚̙̟̩ ̪̰͚ͅw̨̙h̴̻̹͔̣͈͔͓o̗̹͈̱ ̱̯͖̰i̧̼̻͍͇͕̫̺s̀ ̡̫̬̹͍̫͓͇s̤͇̣̪͕͖̘he͎̟̜͉̘̳ ͓̹̰̪wh̖͙͎̼̤͕̝̕o�-̫͎̯͇ͅ ̳̜͕̮i̼̫̤̪͖s͍̰̹�-͉ ̵̤̥̲s̷͚͈̙̹̦̥h͚̩�-͙e̸̻͇͙̺ͅ�-̰ ͉̝͟w̻ͅẖ̝̪̪̜͇̪o̤̖̜͞ ̬̱͍͇ͅͅi̱̥̺̕s͕̱̣̲͇̫̰̕ ̧̗̺̘̩̙͇s̰̙̤̙̼̥h̹̰̜͙e͟�-̬̝̼
̷̘͙̣̳̤̦w̛�-�-̦͙͕̥͎h͕̻o̢̰̦͙ͅ�-̳̙ ̰̙̻̻̗͢i̵̲̤̥̣͉̘͕ş̘̖͎̩ ̵s�-ẖe̗̬̫̘̟͘ ̯̱̦̥̲̣̥w̱͍̰̮͖̝͟h̫̬̱o̶ ì̫̘�-͖̼s̡̤̣ ̧͓͕s̶͇͓̙̟͈he̛̮͍͍͔̜̗ ͍̤́�-w̺̤̻h̹͝o̴̦͈̥̼ ̞̖̤̰̥̙ͅi̳͙̟̮͖̳̮͡ş̜̼̮ ̵̣͖͍̮ͅs͈̜̱̲̦̼hę͍͕̯͕̖ ̨̱w̙̖̯̼͎͈h̗͕̯o̱̮�-̖̻͈̼ ̛ͅi̮͔s ͈͔̻̱͘s̺̼̼͜h̷̙̰͍̞̩e͈ w�-̩h̡o̖̳̞̻�-̫ ͓i̜͟s̱̥͕̯ ̬s̹͟h̨�-͔̙̙̰̯ͅe̶̪̥͈̳̝̣
̷w͜ḩ͍�-̖͈o̱̙̙̙̲͍ ̨�-̟�-͈̻i̵̬͔͔s̕ ̝̳̯̲̖̦̱s͜h̢e͏͚͕̣ ̜͙̕w�-̲̙̟̩̰̥̩ḩ̼̤͖̬o̧ ̣͚̝͍̹̙̼i͔̫s̖̩̺̮͓͉ ̦̬͖̺ͅs̸̱͕�-̩̼h͖̻̞͖e�-̱̜͍̙ ̞̙w̵̮͙̻h͔͈͉�-o̷�-̼̩ ̢̪͈̪͉i̷̯̜͕͇͚s҉̙ ҉ͅṣ̸̫̞͕̗ͅ�-h̲͢�-�-̗͚̹̝e̶̺̦͓ͅ �-̖̻̙̜ͅw̫�-̲̬̱ͅh̹̮̖̕o̲͕̹̖͝ ͅ�-̫̬i̵̼̤s̻̖̣ ̷̞ͅs̻̟̙̼̯hḛ͙̥́�- ͙̬̖̦͘w͉͙h͙̫̞̕ͅo̵̦̘ ͍̘͓̞͈̮̣͟i̻̤s̯͇ͅ ̥̰̟̪͜s̛͖̗͈̳͍̩h̻e͏̖̲͈̙͉
̝̩w̧͖̱̘̗ͅh҉̪͔̤̤̩ͅͅo̮̰͘ ͕̙́is͔ ̵̝̬̥ͅͅś̘͕h̷͍é͙̟ w̯͖̞̤ho̤̥ ̩̰͖̣i�-͈s�-̲͎̫͈ ͎̞͎̰͉s̴͕̻̺̝̲̖̪h̵̪͕̞̹̯̣̱e̞ͅ ̥̘̥̩̪̗̬w̱͔̘̗̗̟͡h̺̜̹͇͕̕ò̫ͅ ̣͕ ͔͓̣̺̕i̷̮s͎͕͉̦͞ ͓̟̥�-�-̳ş̘͕h̲̼̤͡e̟̬̙̥̺̗̕ ҉͉̫ͅw̬h͔͇̘͇̖͝o̰̙͞ ̗̥͔̞̼̗̞i͉̣̥s͏͇̦̳�-̝̟ ̴̱̞̹̮͇s̞ḩ̮̗̹e̪ͅͅͅ ̞̝̼̮͉͎̤ẁ̲̱h̘̲͍o͎ ̲̣̜i̢̘̝͕͈s̟̘̦͕̀ ̲s̩̩͖̯h͎̙̬͡e
Celty w milczeniu przygotowała kawę wedle wskazówek Eidith. - Zrobili ją specjalnie dla ciebie? - spytała, chwytając swoją filiżankę.
Eidith uniosła brwi.
- To by miało sens. Zdarzało się że ciała szybciej się … "kończyły" niż właśnie to. Gerard mi nie zdradzał żadnych szczegółów , ale z debilnym uśmieszkiem obiecywał że będę zadowolony z tego ciała. - Eidith podrapała się po głowie mając nadzieje że głupoty które wygaduje wydają się wiedźmie wiarygodne.
- "Im me… Eidith Lothun that what it said on my wristband in the lab. Who else i could be?" - te dziwne głosy poruszyły dość dziwny temat.
W̍͒�-̯̳̪͖͚Hͨ͋̿̈̉̍̕Oͤ͒̾̓ͤ͒̀ ͬ͋�-̰̲͆ͤͣÏ̪͐ͫͧS̱̦̹̤̉̅̚ ̸̤̤̯͖̟̻̋̌S͎͂͐̇̏̂̐͑Hͩͯ́̄̂̉ͣ E̻̙̖͊͜
- To czemu przedstawiała się jako inkwizytor na aktywnej służbie? - spytała Celty. Nie czekała na odpowiedź. Machnęła ręką, wylewając swoją kawę w oczy Eidith, jednocześnie wstając i zrzucając na kobietę Stół. Dociskając Eidith do ziemi nogą, wiedźma schyliła się po swój miecz i uniosła go nad głowę. - Odbieram Dagdę! - zdecydowała.
- Zesrasz się. - wycedziła białowłosa mierząc jej strzał prosto między oczy.
Miecz Celty opadł, a Eidith pociągnęła za spust. Kula przeleciała przez ostrze, rozcinając się na pół i rozlatując na boki, rozcinając policzki wiedźmy, której miecz uderzył prosto w lufę strzelby, wbijając się w nią, po czym Celty zaczęła siłować się o swoją broń, która ugrzęzła w lufie.
Skoro Celty chciała tak bardzo odzyskać broń Eidith jej ją poda, wraz z bagnetem w gardło przyczepionym do dołu strzelby.
Inkwizytorka zgrała się z szarpnięciem Celty i pchnęła swoją broń w przód, wykorzystując pęd wraz z siłą górnej części swojego ciała, aby ześlizgnąć lufę z ostrza i wbić bagnet w serce wiedźmy. W momencie uderzenia nekromantka kaszlnęła krwią, a jej źrenice poszerzyły się.
̪̪̳͎̫̞͘ͅd͙̝̦̥̤͢e̝̥̖͍̜̝̪a̪�-̺t̯͔͞h̤̬̦́,̶̞̝͕�- �-c̱̰̲̗̥l͉̥e̹a̗̝̘�-̰ń̟̫̦͙ś͕̮e͞,̯̗͔̩̖̘ ͇̪e̵̪̟͖̣͙͉n̪̘̗̲d̘̹͖͢ a̵̯̤̤̝n̵̗d̵̜ ̫͙̳̝ṣ̛̟̩͖̲�-�-a̩̥̞�-͙̖l͕͈͕̗̮v͎͕͟a̵͎̟͙t͟i̼̪o̵�-͎n͎̦̙͎̬̝͘
͉̯̩
A̗̫͈̮̱̥ ͚̜̩f̯̲͔̀i�-̦͚g̵̞̻̻�-h̤͕̤t͙e̖͇̺ͅr̗̫͓̣,̢�-͎ ̢̗̜a�-̳̯̙ͅ ̟̻͘ͅs̙̩̟̜͕̫u̘̦r̩̥ͅv҉͇͇͚i̷̱̙ v͙͓̮̝͚o͔̙̺̮͉̺͟r,̹̥͚ ̸̣a̯̺̱̪ ͍̝͎̖w̛̝̣̰̜̤͖a̵͖̞̗̞̤r̢r̝�-̟͓͖͚ͅió̖̜r̢̞,̷̮ ̛͍͇͕̳a̩̣̮�- ̖̖̟h̕ͅi̤̻�-̳g̟͉̻̹̱hl̹̮̥̜̬̝a̬̹ͅ�-n̡̤͕d̷̟̼̗̻̺̳͉e̟̦̻͈͉̣̻r̨
̖̬̞͙̼
҉a̶͉̳̥ͅ m̛̪͕̯̳̩a͢c̨̗͔̣͚̥h̤̻͈̗̳̰i̮n͏̯ ̗ẹ̤̣̙͖̳,̸̺̤�-͕̮̯�- �-̦�-̦g̫̖̺͎͙̯ͅi͕v̡̯̦�-̮̻͚͎e̛�-n̸̝̗͖̙ ̪o͕̥̲ͅr͕̰̖̦̮̮͡ḑ̥͔er̟̫s͘ ͔̩̳̘͕�-a̜̤͔n͟d̛ ͖͍̫̦̩̙͟t͙̣̪̹͙͔a͢s͎̘̬̱̪͜ks
̝͈͍�-̖�-
̗̥͎̞̙d̨i̱̲̰̖̻̲̘s̘̀ț̹�-r̗̺ͅu͚͕̥͕̝͈̕s̖͖̬̗̯͢t�-̖̙ȩ͍̺͓d̶ ̧̦̰̘͙a̗�-̞̟ͅṉd̩ ̞͚̫�-u͇̻n̟̙s̖͕�-̬͎̳u̡̜̖̲͓̳r̺͇̟͢ͅe�-͇̩̟ ̧̫b̦̬̹̟̬͉̱͡u̢̯̮�-̼t̘̜̺̣̪̱ ͔c̜̫̣̟̰̘a͎̳̫̕p̧͔̯ͅa�-̱͈̺b̹͓̫̗̕l͟�-e̲͍͍͉͈͍̲ a̳͎nd̨̮̖͈ ̤͇d̩�-̟ed̢͕̺̝̲ͅi̷c̞̟�-͙͔a͇̺͢t̶̙͙e̬͞d̜̩

- Dlaczego pozwolił ci to zrobić? - spytała Celty, łapiąc oburącz za strzelbę, ze łzami spływającymi po policzkach. - Kim ty jesteś?
- Zawsze was bierze na filizofie jak zdychacie. - Zwykle Eidith bywała niezwykle rozbawiona w takich sytuacjach. Lecz tym razem była śmiertelnie poważna, gdy dociskała bagnet głębiej. Nie rozumiała dlaczego to akurat było jej ostatnią myślą, ale chciała żeby dobrze przyjrzała się jej twarzy.
- Its ok… everything will become black soon. - Zapewniła Celty chcąc ją z siebie zrzucić.

T̤̞͕͇̺̞ͪ̅̓ͬ̊ͪ̚�-HE̺͇̮̝̊̈̾͌�-͇͖ ͇̳̙̑ͩ͊͆B̈́͑͑͒̾ͯ̄҉͎̫̘̞R͖̻ͧ̎̄ ͈͕̼Ĩ͈͎͙͍͎̻͉͆̐G̹̦͓̻̰͈͖̃̃͞E ̦͈ͣ�-R͉̮͍̫͍̮͕͆ ̫͈̈̈́͌̌Oͬ̈́̽̀̎͑̕F͊̓̈̎ͤ͡ ̇ͩ͗ͤ̄͆�-̩̤̮̗�-̙̤Ḏ̘̞͚̆̽ͩ̉̿̃ͬ̀A̸͓̫̩̣ͪͬ͒̅ͣ �-̳R̘͈̝̊ͫK̴͎̞̞͉͍͎̳̄̉N̮̙̟̱̟͓ͮE ̼̒̔́SͦͤS̬̩͓̣̽̾ͤ͞
̝͍̩̝͈͔̣̌ͩ͌ͬ̏
̛̣
͙̣̣̮̙̍̿̽͊ͧ͂̔�-T̟͖̎͗H̜͖̻̩́Ė͕̥̰ͬ�-̮̲̜ ̈͊̈́ͧͦ̍͢M̤͛ͬ̑̋̕A͍̙̤͚̣̦̾C͐͌̏ ̖͚H̒ͯ͂̆̽ͨ�-͙̼̩Ĭ̟̘̯̗̯̬̩N̒̍�-ͯͩ̏ͨ҉͙̰͈̯̲E͔͊̓ͅ�-͎͇ ͇̄ͯ̍̍̓̊O̻̥̬͇̫̥ͮ̒̐̄̑̀̓͜F͆̍̄ ̰͕ͤ́̍̓͡ ̗̰̪̘D̢͔̟͇͎̗̙͛ͬ̆̉̿ͦ̚É͢�-̦͖̤̗̦͙A̪͋T̶̩͔ͮ̿ͦ̏ͯ̌Ĥ̍̌ͮ̍ͫ ̝̘

Eidith wstała z ziemi, ciało martwej Celty ześlizgnęło się z bagnetu, upadając na ziemię pośród rozbitej porcelany i rozgniecionych ciast. Skóra zaczęła spływać z ciała Eidith, ujawniając wszędzie poza twarzą prosty, funkcjonalny, mechaniczny szkielet. Zniszczona strzelba zrosła się z jej dłonią, rosnąc w rozmiarze, kalibrze i użyteczności, była prosta, kanciasta, funkcjonalna, efektywna. Te surrealne wydarzenie wydawało się kobiecie normalne. Czuła się dobrze, czuła się tak, jak powinna. Czuła się sobą.

Zostały dwie wiedźmy.

Cytat:
Race change Human -> Machine of Death
Eidith postawiła parę kroków w stronę ciała Celty, po czym złapała je za głowę i cisnęła z całej siły w stronę okablowanego pierścienia. To powinno załatwić sprawę płotu, lecz Eidith wiedziała że ma coś jeszcze do zrobienia. Opuściła budynek i spojrzała w stronę farmy.
- Two targets remain. My hate is holy, my dedication is unmatched. - Przemówiła łagodnym głosem po czym puściła się biegiem w stronę pól. Jej smukła sylwetka przemknęła po tafli wody, a na brzegu wycelowała w stronę pól i zaczęła ładować pocisk. Po krótkiej chwili wybuchowy strzał wylądował na jednym z pól z eksplozją. Zrobiła to bo chciała być znaleziona. Role się odwróciły, to nie Eidith była tu zamknięta z wiedźmami, tylko wiedźmy były tu teraz uwięzione z nią.
Wybuch wywołał pożar, który szybko rozrastał się, pochłaniając uprawy i otaczające je połacie farmy, wieczna noc planety ustąpiła światłu zrodzonemu z gniewu i korupcji. Eidith nie musiała czekać. Nathy natychmiast przyleciała na miotle z Marie siedzącą jako pasażer. Druga z kobiet zeskoczyła, gdy tylko para znalazła się w pobliżu inkwizytorki.
- Eidith?! - spytała z niedowierzaniem. - Byłyśmy zbyt nieodpowiedzialne. - stwierdziła, zawijając rękawy. Wedle wskazówek obecności, niezależnie od sytuacji, jeżeli Eidith żyje, Marie może ten żywot przerwać swoją iskrą. Kto pierwszy kogo trafi?
- Commencing purge protocols. Glory to the chapter, death to months. Cut them down, make them holy. - Eidith uniosła uzbrojoną rękę i otworzyła ogień maszynowy w stronę Marie. Wiedziała że pod żadnym pozorem nie mogła się do niej zbliżyć, ani też stać w miejscu gdyż kocia wiedźma może ją unieruchomić. Cały czas spacerowała po łuku nie przerywając ostrzału. Nie potrafiła opisać tego jak się czuje, ale wydawało jej się to na miejscu, tak jak powinno być.
Dążąc za Eidith, Marie zatrzymywała lecące w jej stronę kule, powoli przedostając się w stronę inkwizytorki. Wciąż musiała unikać dotykania wiszących w powietrzu pocisków, co spowalniało jej postępy.
- Ineffective. - stwierdziła Eidith przechylając głowę jak marionetka. Przerwała ostrzał i zaczęła ładować energię w broni. Odwróciła się i dość sztywnymi ruchami puściła się biegiem w stronę domku uważnie patrząc pod nogi, przy nim wskoczy na jego dach. Gdy będzie miała nad nią przewagę wysokości będzie mogła naładować strzał i to wybuchem ją właśnie zabije.
Marie goniła Eidith bez chwili zwłoki, gdy inkwizytorka wskoczyła na dach, Nathy zniżyła lot i dała swojej siostrze złapać miotły, aby unieść ją w powietrzu. Gdy Eidith wypuściła swój niestabilny strzał, Marie wyprostowała wolną rękę i zatrzymała kulę w locie. Z pewnym siebie uśmiechem przeleciała obok pocisku, nie była jednak świadoma eksplozywnej reakcji chemicznej zachodzącej wewnątrz kuli. Kolejny strzał, który uderzył w lewitujący pocisk, zdetonował go, odsyłając obydwie wiedźmy w stronę lasu. Ich ciała bezwładnie uderzyły o drzewa, opadając zaraz po tym na ziemię.
To powinno położyć uśmiech na jej twarzy jednak się tak nie stało. Eidith zeskoczyła i zaczęła ładować kolejny strzał.
- Die. You and your ilk dont belong in this reality. - zaczęła powoli iść w ich stronę, lecz nadal utrzymywała bezpieczny dystans. Wystrzeliła kolejny pocisk tuż między wiedźmy. Wybuch znów nimi rzucił, a Eidith stąpała powoli w ich stronę. Uniosła broń i zaczęła ostrzeliwać ich ciała, jak gdyby chciała mieć absolutną pewność że nie żyją.
Odchyliła głowę do tyłu chcąc zawyć… ale dziwnym trafem nie odczuwała takiej potrzeby.
- This always made me happy… but i feel… nothing… blissfully so. Just calm. Soothing… calm. - Mówiła bardzo spokojnie. Podeszła jeszcze do wiedźm by się im przyjrzeć.
Z Marie już nic nie zostało. Głowa Nathy była odczepiona od jej ciała, ale jej oczy zdradzały życie.
- I fucked him first. Enjoy my sloppy seconds.
- Nobody will remember you. - z tymi słowami Eidith podskoczyła i obiema stopami wylądowała na jej małej główce, zamieniając ją w krwawą miazgę. Nikt już jej do kupy nie poskłada. Odeszła od zwłok wiedźm i zaczęła posyłać wybuchowe strzały w losowe kierunki, widocznym było że chciała to wszystko zniszczyć. Gdy płomienie zaczęły się rozprzestrzeniać Eidith sztywnym krokiem podążyła do bramy.
- I want to go home. - mruknęła pod nosem, trzymając broń w gotowości pamiętając o wilkach.
Te były jednak martwe. Bez magii swojej pani, zwierzęta nie mogły zostać a tym świecie. Eidith wysadziła bramę i opuściła kompleks. Podążając jedyną drogą po pustyni księżyca, natrafiła na swój statek gwiezdny. W tym momencie czarna macka wystrzeliła z jej torsu, potem kolejna i następna. Kończyny oplotły ją i przytuliły, wtapiając się w jej ciało. Była znowu człowiekiem. Była znowu naga.
- So how was your weekend? - spytał Dagda.
Cytat:
Race change Machine of Death -> Human
Eidith nie wiedziała jak to powiedzieć, więc postanowiła zapytać wprost.
-Fucking insane. Are those three important to you? Also the smallest one said she fucked you. Gross man. - przemówiła naciskając przycisk przy włazie statku. Zamknęła go za sobą, i w kokpicie przemowiła. - Autopilot kieruj się do centrali. - Jej zmęczenie było słyszalne w głosie. Gdy statek zaczął startować ubrała się w swój mundur.
- To be fair, it wasn't her original body. She was way less cat when we first met. Which reminds me, did you keep the kitty? Smells like rot? I cared about that one. - Eidith nie była w stanie stwierdzić, czy był to żart, czy faktyczne stwierdzenie. - You'll have to pilot on your own or we'll run out of fuel. There should be those cables twirling in space. You have to dock on those and let them fling you. This is an old part of space. No one bothered to put space gates here, it all works oldschool.
- I didnt kill the cat… - stwierdziła po czym wyłaczyła autopilota.
- So Dagda… you are BFF's with father Gerard. I had all kinds of visions with you as main character. Those federation fucks… man you are an artist. - powiedziała z podziwem. - How did you meet me? - zapytała.
- They raised you in the orphanage. Made sure you can stand a little bit of madness. Then they put you in me. We've been doing that for hundreds of years, looking for a host that won't randomly expire. - wyjaśnił Dagda. - Up till now, they would just become puppets, which made using them easy, but Zoan couldn't pull his corruption bullshit on someone mindbroken. So congrats. You've found a way to manage my seeping insanity and bloodlust. Just barely though.
- You were clearly against those who fight magick. What made you change sides? - Ta rzecz też nie dawała jej spokoju, a że Dagda jest bardziej rozmowny niż zwykle postanowiła go oto zapytać.
- That's a long story, and it's going to become clear very soon. Just wait a little longer.
- Dagda… i think corruption spoke to me. They where asking over and over "wHo iS sHe?" And then suddenly BAM! DEATH MACHINE BRINGER OF DARK. Next thing i know. I was a fucking terminator with my mind hell-bent on the objective. This was… blissful. - pokręciła głową przypominając sobie to uczucie.
- Greaaat, greaaat, you have the same kind of boner for it that Zoan does. Neat. - Obecność nie wydawała się specjalnie przejęta. - None can blame you. You should bother your pope about it, it's about time he stopped being so tight-lipped about it.
- I still wonder what was that glitchy monolith behind him, that thing fucked with my perception when i looked at it. Mineralised corruption? Eh… what am i saying, i pulled that out my ass. - Eidith westchnęła. - Either way i think you are curious too, you wouldnt proposed talking to him otherwise. - zauważyła.
- It’s a coffin, but keep that to yourself.
Oczy Eidith poszerzyły się.
- A coffin? For who… or what exacly? - wolała nie utrzymywać niczego w tajemnicy ale Dagda jest wyjątkiem od reguły.
- I don’t know that. You’ll have to help me find out.
- You know you shouldn't make me choose between you and the chapter right? - Upewniła się, Sin już przetestował jej lojalność wobec inkwizycji. W oczekiwaniu na odpowiedź, włączyła muzykę by umilić sobie lot. Zawsze podobał jej się archaiczny rap, a ten kawałek był ponadczasowy.
- Pff, your call. If you don't want to know, there isn't shit I can do to find out myself. - zauważył Dagda.
- I'm a trooper Dagda, not a thinker. Less i know better i sleep. Well, except for nightmares… anyway I'm glad we understand each other. - Powiedziała, po czym westchnęła. Czekał ją długi lot, więc postanowiła się skupić na sterowaniu statkiem.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 23-03-2020, 22:11   #93
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Na główną część drużyny Silver natknął się w barze. Dragon zdążył im opowiedzieć, co się stało, a przynajmniej część, na którą był przytomny. Ich mizerna próba ratowania Silvera przed magią Maximiliana skończyła się chwilową utratą kontaktu z rzeczywistością. Drużyna znalazła historię niezwykle konfundującą.
- A więc... typ cię poniża i ci grozi, po czym daje ci wszystko, co ma, ale też nie dzisiaj? - podsumował Jack. - To tak jakby święty Mikołaj kopnął cię w jaja i obiecał, że za rok przyniesie prezenty. On coś chyba knuje? Coś w tym musi być.
-To pała i manipulant z obsesją kontroli. Musiał pokazać, że to on nad wszystkim panuje i decyzja należy tylko do niego. No i że otrzymam tylko tyle na ile “zapracuję”. - Odparł Silver, krzywiąc się na wspomnienie całej rozmowy. - Niemniej, jego oferta jest poważna. Dostałem dokument czyniący mnie jego spadkobiercą, z klauzulą o unieważnieniu jedynie w wypadku mojej śmierci. Uwierzcie, dla mnie to też jest dezorientujące. - Westchnął. Gdyby go zabił wszystkie problemy jego rodziny by się skończyły, ale to nie było honorowe rozwiązanie, nawet jeśli najprostsze i całkiem logiczne.
-No nic, jesteśmy na wakacjach, więc korzystajcie z czasu który nam tu pozostał. Gierkami Maximiliana będziemy martwić się potem. - Rzekł po chwili zamyślenia. - Chyba że ktoś ma coś do dodania na teraz.
Zebrani spojrzeli jeden na drugiego i wzruszyli ramionami. Na koniec dnia to był problem Silvera, a nie ich, więc to on powinien wiedzieć najlepiej jak w tym przypadku postąpić.
- Więc będzie cię wykorzystywał, a jak się tobą znudzi, to cię zabije? - sprostowała Christina. - To brzmi jak wyścigi. Kto pierwszy komu gardło poderżnie i kto kogo bardziej wykorzysta.
-Wziąłem to pod uwagę, ale zamordowanie go z zimną krwią nie wchodziło dla mnie w grę. - Odparł jej. - Sama pewnie miałabyś ochotę wpakować mu kulkę, po tym jak Cię potraktował, co?
- On jakby, spojrzał na nas i od razu padliśmy na ziemię. - przyznała się zmieszana Christina. - Chyba wy czarodzieje musicie rozstrzygać te rzeczy między sobą.
- Jeżeli jesteś już na poziomie, gdzie możesz mu dokopać, to raczej nie mamy po co się martwić o przyszłość. - Jack wziął Silvera na słowo.
-Magicznie nie jestem w stanie mu dorównać, to pewne. - Przyznał niechętnie Demon. - Niemniej, w starciu bezpośrednim to on nie ma szans ze mną. Wystarczy, że uderzę pierwszy. Na tym etapie prawdopodobnie nawet by się nie bronił. Dałby się zabić tylko po to, żebym nie mógł wypełnić Kontraktu.
- Więc chwilowo jesteśmy w szachu. Coś się wymyśli, może inny mag cię przyjmie na praktyki. Mnie też by się przydało. - stwierdził Jack. - Jak to się mówi? Przejdziemy ten most, gdy do niego dojdziemy. Póki jeszcze tu jesteśmy, szczyjmy mu do basenu.
- To obrzydliwe debilu. - Meredith nie była zadowolona z niehigienicznych strategii ochroniarza.
-Może June weźmie Cię na ucznia. Maximilian niejako potwierdził że to ona. - Zasugerował Raidenowi. - Ale podobno Pierwsza Generacja nie jest zbyt skora do zawiązywania nowych kontraktów.
-Mamy jakieś wieści od Drake’a? - Zapytał po chwili. Rozdzielili się ponad tydzień temu, a kronikarz w sumie nie mówił, ile zajmie mu dolot.
- Ta, nico. - odparł Dragon. - Znalazeł jakoś wierze zegarowo. Magiczno, ale coś nie do zabierania. Za tydziń wróci, to sie pochawli.
-Ciekawe, zaiste ciekawe… - Z tak wielką strukturą magiczną Silver jeszcze się nie spotkał. Pytanie czy na pewno cała wieża była magiczna, czy tylko coś w niej miało na tyle silną aurę. - Dobra, rozejść się bo spędzimy na rozważaniach cały tydzień. - Zreflektował się. To miały być wakacje, nie konferencja strategiczna.
Sam poszedł na mostek, by wysłać wiadomość na Balmoral. Mieli ją potem przesłać do ojca Silvera “Żadnego procesu nie będzie.” Potem skierował się do swojego pokoju i odpalił płytę, którą dostał od Maximiliana. Był w sumie ciekaw, co to za metoda na przedłużenie młodości.
Płyta od Maximiliana zawierała nagranie telewizora, na którym leciał film instruktażowy przedstawiający młodego, zadbanego mężczyznę w złotych okularach. - Oglądaj uważnie, nagrane na tej płycie dane kasują się w trakcie odtwarzania. Nie chcę, abyś przekazywał komukolwiek tę technikę. - klątwa, o której wspominał Maximilian, naprawdę musiała sięgać daleko. - Sposoby użytkowania magii można podzielić zewnętrze i wewnętrzne. Gdy używasz magii zewnętrznie, w przestrzeni poza twoim ciałem, stawiasz opór całemu uniwersum. Jeżeli obierasz konkretny samoświadomy cel, masz przed sobą kogoś, kto broni się, mając po swojej stronie kod uniwersalny. Jest to główny powód, dlaczego szalone zaklęcia się nie sprawdzają. Wyjątkiem jest używanie magii wewnętrznie, na samym sobie. Edytując swój własny kod uniwersalny, nie wchodzisz nikomu i niczemu w paradę, co zwalnia cię od wielu ograniczeń...
Mężczyzna usiadł w połowie wypowiedzi i zaczął tłumaczyć żmudny i czasochłonny, choć nietrudny sposób manipulacji wpływu czasu na ciało człowieka. Jak wytłumaczył, można zatrzymać jego przebieg wewnątrz organizmu, ale nie na zewnątrz. W przypadku uzyskania ran zaklęcie musi zostać przerwane, aby ciało mogło się wyleczyć. Mag ostrzegał, że technika ta chroni przed efektami trucizn, ale tylko wtedy, gdy zaklęcie jest aktywne. Gdyby Silver się zatruł nieświadom i przerwał zaklęcie nawet rok później, efekty trucizny mogłyby wpłynąć na jego organizm. Ciało można zszywać i łatać metodami mechanicznymi, ale rany nigdy się do końca nie zagoją pod wpływem działania magii. Efekt ten nie zwiększał odporności przed działaniem zaklęć. Jego główną zaletą było to, że w porównaniu z wykorzystywaniem koszmarnie drogich badań i usług lekarskich, ciało w ogóle się nie starzało.

Duża część tego, jak działało to zaklęcie, przypominała Silverowi notatki Tsara. Jeżeli doczyta je do końca, być może będzie w stanie połączyć jedno z drugim. Co więcej, wszyscy w jego rodzinie powinni być w stanie korzystać z tego zaklęcia, jeżeli się ich nauczy.
Brakowało tylko “Ta płyta ulegnie samozniszczeniu.” i byłoby jak w starych filmach szpiegowskich. Uodpornienie ciała na upływ czasu, autoedycja kodu… zgranie tego zaklęcia z nadmagią, gdyby udało mu się ją opanować mogłoby przynieść interesujące rezultaty. Niemniej najpierw musiał przestudiować pamiętnik Raza do końca, a potem znaleźć potencjalnego nauczyciela, albo sposób by zdobyć tę umiejętność samodzielnie. Na teraz miał jednak inne plany. Artefakty, które obecnie pełniły rolę jego rąk były ze sobą w jakiś sposób połączone. Na pewno istniał między nimi przepływ energii, dlatego mógł używać mocy nagromadzonej w Demonicznej Dłoni by wywołać transformację Krwawej Ręki. Silver chciał więc wzmocnić tę synergię, a to oznaczało trening. Najpierw musiał opanować lepiej obie ręce. Wydawało mu się, że dobrze zna swój pierwszy artefakt, a jednak gdy nieświadomie dokonał przemiany okazało się że prawa rękawica wciąż skrywa jakieś tajemnice.

Z pamiętnika Tsara Raz

Dalsze obserwacje magii pośród ludzi wykazały w nich pewną słabość intelektualną. Ludzie, którzy nabędą pełne zdolności magiczne, mają naturalny talent do konkretnego jej rodzaju, ale inne pozostają dla nich trudne, tak samo, jak w przypadku serafinów. Niestety, w odróżnieniu ode mnie, ludzki intelekt z czasem popada w nielogiczny i obsesyjny stan, tym szybszy, im szybciej mag zanurzył się w czarodziejstwie. Ma to jednak miejsce tylko w przypadku typowej magii, użytkownicy nadmagii nie wykazują żadnych objawów szaleństwa, choć ich charakter jest zwykle i tak nietypowy, w porównaniu z przeciętnym człowiekiem. Nauczony czarodziejstwa użytkownik nadmagii wydaje się nie wariować, jednak nauczenie maga nadmagii nie ratuje go przed deterioracją.

Spędziłem ostatnie, czasy próbując przeanalizować wszystkie moje doświadczenia z nadmagią i podsumować je, aby dojść do sedna jej charakteru. Wygląda na to, że:
- nadmagia jest efektem odizolowania kodu danej osoby od reszty uniwersum
- nadmagia utrudnia edycję czyjegoś kodu zarówno w sposób negatywny, jak i pozytywny
- nadmagia może być dla ludzi jedyną metodą ochrony przed silniejszym magiem
- nadmagia wydaje się ekskluzywna dla ludzi
- nadmagia przejawia się naturalnie, u ludzi ze ścisłym charakterem, którzy posiadają repetytywny styl życia.
- definicja osoby wedle nadmagii może uwzględniać jej przywiązanie do specyficznych rzeczy, działań, lub zachowań.

Mimo tego posiadam przeczucie, że coś mi umknęło. Nadmagia może być błędem lub dzieckiem ludzkich obsesji, a jej zdobycie wydaje się w każdym przypadku niezamierzone oraz niemożliwe do celowego sprowokowania. Być może jest to zdolność, która dopiero w ludzkości dopiero raczkuje. Ponieważ jednak opiera się na edycji i definicji czyjejś osobistej części kodu uniwersalnego, wydaje się oczywistym, że powinna istnieć możliwość jej celowego wzbudzenia.


Barmoral Castle
Dolatując nad planetę pszczół, Silver ponownie zjednał się z Holmsem, który był w stanie zdać swój raport:
- Magiczna wieża zegarowa aktywowała się w ludzkiej kolonii. Ciekawa sprawa, jest jednak pewien problem: co 24 godziny wydaje się cofać w czasie. Stwierdziłem, że to nie warte ryzyka. Nawet jeżeli coś tam jest, wojsko nie pozwoli, żeby przeleciało im pod nosem.
Wyglądało na to, że Maximilian w swojej żydowatości wyświadczył mu nieświadomą przysługę. Gdyby Demon został magiem, zanim znalazłby sposób by sięgnąć do nadmagii, szaleństwo stałoby się i jego przeznaczeniem. Teraz miał już wszystkie elementy układanki. Trzeba było jedynie przysiąść nad nimi i przygotować się należycie. To jednak mogło zaczekać.
-Znaczy co właściwie dzieje się z wieżą? Ulega dekonstrukcji, wydaje się nowsza, czy co? - Zapytał Silver swojego kronikarza. Samo “cofanie w czasie” było dość nieprecyzyjne.
- Wedle mieszkańców spoza jej zasięgu, była nieaktywna. Nikt nie pamięta, czy zawsze tam stała, czy ktoś ją tam wybudował po założeniu kolonii. Jakiś czas temu zadzwoniła i wygenerowała bańkę wokół siebie, zakrywając całe miasto. Od tamtej pory co 24h wszystko wraca tam, gdzie było, po czym odgrywa się tak samo. - wyjaśnił Holmes. - Powoli żałuję, że ci to powiedziałem. Nic nie było, jest nieaktywne. Na pewno da się znaleźć mniej szalony artefakt. Taki, którego nie zabierze nam całe Cesarskie wojsko, albo Biskup Magica Icaria. Biorąc pod uwagę, że w tej wieży w ogóle jest coś, co da się zabrać.
-Spokojnie, próbuję tylko uzyskać jasny obraz sytuacji. Wieżę załadować na okręt byłoby trochę trudno. - Zaśmiał się, żeby nieco uspokoić Drake'a. Dopóki ta bańka pozostawała aktywna, próby wydobycia czegokolwiek z tej wieży byłyby bardzo ryzykowne. Nie zdążysz przed upływem doby i jesteś zamknięty w pętli czasu. Oczywiście miał potencjalny środek zaradczy, ale zaklęcie wymagało dopracowania, by pogodzić je z tym co uzyskał z notatek Raza. - Jeśli ktokolwiek chciałby położyć na tym ręce, musiałby być odporny na efekt zapętlenia. Także póki co, zdecydowanie nie byłby to dobry wybór. - Póki co… ostatnio wiele kwestii odsuwało się wzajemnie na dalszy plan. Niemniej czuł że ten zwrot może zaniepokoić Holmesa.
-Poproszę o skan z orbity, zobaczmy czy Auger dotrzymało słowa. - Zwrócił się do kapitan Drystone, zmieniając temat.
- Radar nie wykrywa żadnych statków w okolicy. Myślę, że Maximilian ich odwołał. - stwierdziła kapitan, przybliżając obraz byłego wykopaliska Mandingo. Wiertła już nie było, przestrzeń wydawała się nienaruszona. Przeglądając okolicę, nie udało się zauważyć żadnego człowieka na powierzchni.
-Doskonale, proszę zatem przygotować zrzut. Dopniemy tutejszą umowę i zastanowimy się gdzie lecieć dalej. - Zakomenderował i ruszył do doków okrętu, by mieć to możliwie szybko za sobą. Pszczoły nie były złe, ale ta planeta była zdecydowanie za zimna jak na jego gust.
- Moment! - kapitan pobiegła za Silverem. - Jak pan chce to zorganizować? Mamy zostawić grupę kilkaset osób? Co powinniśmy im zapewnić? Instruktaż kosmitów w użytkowaniu naszej technologii może potrwać miesiącami. - zauważyła. - Możemy zadzwonić do pana ojca, aby firma przejęła długotrwałą opiekę nad operacją, ale muszę wiedzieć, kogo i z czym mam zostawić a planecie.
-To tylko narzędzia górnicze Pani Kapitan, proste w obsłudze. - Odparł spokojnie, choć na chwilę się zamyślił. - Jeśli okażą się wyjątkowo niepojętni, cóż… trzeba będzie zgrać instrukcje użytkowania na biochipy i zainstalować je paru ich robotnikom, a oni nauczą resztę w swoim czasie. Nie będę tu zostawiał ludzi, żeby mi zamarzali.
- Mówimy o kilkutonowych pojazdach górniczych szefie. Zgodnie z waszą umową mamy trzy miesiące żeby przekonać ich do oddania nam artefaktu. W tych warunkach nie osiągnęlibyśmy tego zwykłymi wiertłami czy kilofami. Wiertła Auger przegrzewały się po kilku godzinach pracy dziennie. Musimy zaopatrzyć i wyszkolić drużynę, która będzie w stanie nieustannie rotować ciężkim ekwipunkiem.
-Zobaczymy jak przyswoją sobie instruktaż. W razie czego mamy rozwiązanie awaryjne. - Przygotowanie chipów nie było tak czasochłonne, więc nie powinni tu utknąć na zbyt długo. - Zgodnie z umową, artefakt będzie nasz, gdy przekażemy im narzędzia. A w sumie z minionymi tygodniami Bastion dał nam trzy miesiące na dostarczenie go do bazy wojskowej. - Poprawił Silver. Aczkolwiek zaczął się zastanawiać, czy przystosowanie Dotyku Umysłu do gatunku tak innego od człowieka nie zajmie za długo… Chyba faktycznie lepiej byłoby sprowadzić personel techniczny z Futuristics.
-Niech Pani szykuje zrzut narzędzi. Ja idę się skontaktować z ojcem. Może jak przyślą tu personel z lepiej dobranym wykształceniem, znajdą też coś na czym dałoby się zarobić. - Zrewidował polecenie i zmienił kierunek w którym zmierzał, na swoją kajutę. Załatwienie wsparcia technicznego poszło szybko i łatwo. Ojciec o dziwo nie zapytał jak Silver załatwił sprawę procesu. Może to i lepiej, ślady na jego dumie które zostawiła porażka w rozmowach z Maximilianem były nadal świeże. Poprosił tatę by ten uściskał bliźniaki i rozłączył się. Teraz przyszła pora na zrzut. Pszczoły swoje wyczekały, on również. Czas sfinalizować umowę.

***

Pszczoły nigdy nie opuszczały podziemi. Ponieważ temperatura na powierzchni była dla nich zbyt niska. Tak więc żeby zaprezentować królowej swój podarunek, Silver musiał zaczekać, aż jedna z maszyn zostanie dostarczona na powierzchnię i przekopie na tyle głęboko, aby pszczoły mogły wyjść ją obejrzeć. Z uwagi na nietypową strukturę lodu na planecie potrwało to kilka godzin. W zamian za to mieli już trasę, którą mogą przejść wszystkie maszyny.
- Te bestie przypominają mi świątynię. Kto by pomyślał, że można je kontrolować od wewnątrz. - Królowa i jej lud byli zadziwieni wytworami Silvera, oraz bezsprzecznie przestraszeni. Powoli oswajali się z ich obecnością, gdy jeden z ludzi Silvera zaczął oprowadzać pszczołę po maszynie.
-Jeśli będziecie obchodzić się z nimi wedle wskazówek których udzieli wam mój personel, nikomu krzywdy nie wyrządzą. - Demon starał się by jego głos brzmiał uspokajająco. Nie chciał żeby strach nagle przekreślił cały układ. Niemniej ogrom wrażenia jakie zrobiły jego “małe prezenty” mile łechtał jego ego. - Dodatkowo za jakiś czas przybędą tu ludzie, których wezwałem by pomogli wam w pracy. Dotrzymałem swojej części umowy, jak obiecałem.
- Tak, a wobec tego jesteśmy zobowiązani dokonać naszej. - zgodziła się królowa. - Proszę pamiętać, aby nie używać artefaktu tak długo, jak to tylko możliwe. Jeżeli zamknie pan tunel, w którym ktoś się znajduje, konsekwencje będą katastroficzne. Chodźmy.
-Mogę wam zapewnić dziewięć tygodni. To termin graniczny, inaczej złamię warunki porozumienia z Admirałem. - Odparł Demon. Tyle zostało z powierzonych mu trzech miesięcy. - Dajcie tu jakiś holownik. - Zwrócił się do jednego ze swoich ludzi. O ile pamiętał, “świątynia” nie miała kluczyka w stacyjce. A mimo to wyświetlacz działał, dziwne że dopiero teraz zauważył tę rozbieżność.
Gdy dotarli na miejsce, jego ludzie prędko zabezpieczyli ciężarówkę, a “Runę” czy raczej procę przekazali mu do rąk własnych. Silver wcześniej myślał, że to sam kamień jest magiczny, ale po bliższych oględzinach rozumiał mniej więcej zasadę działania artefaktu. Była to swego rodzaju magiczna lanca termiczna. Strzelałeś i powstawał tunel.
-Tu się rozstajemy Wasza Wysokość. Może jeszcze kiedyś was odwiedzę, by zobaczyć jak się wam powodzi. Życzę pomyślności. - Pożegnał się, skinąwszy lekko głową.
-Do widzenia. - Odparła królowa. Niezbyt ciepłe to pożegnanie, patrząc że Demon ocalił ich przed byciem wybitymi, no ale wspólny interes nie musiał oznaczać zażyłości.

Młody Armstrong opuścił kompleks tuneli, bogatszy o artefakt i zagadkę z przeszłości. Jeśli ta ciężarówka faktycznie była dziełem Futuristics, oznaczałoby to że jest starsza od kalendarza gwiezdnego. Jakie tajemnice mogła skrywać? Ah, gdyby potrafiła mówić… Silver nie mógł się doczekać, aż zajrzy pod maskę tego zabytku. Tym prędzej wrócił na Balmoral, by się za to zabrać. Musieli jednak najpierw obrać nowy kurs. Personelowi technicznemu zostawią na orbicie mniejszą jednostkę, by ich dogonili gdy przybędą ludzie z korporacji. Zwołał swoich oficerów na mostek.
-Jako że nasz kolejny potencjalny cel okazał się dość ryzykownym przedsięwzięciem, zarządzam głosowanie. - Zaczął gdy już wszyscy się zebrali. - Opcje do wyboru są dwie. Pierwsza, lecimy na tę kolonię z dziwacznym zegarem. Druga, lecimy na Pars. Od razu zaznaczam, że tym razem nie będzie to wyjazd wakacyjny. Kto jest za pierwszą opcją, niech podniesie prawą rękę, kto za drugą, niech podniesie lewą.
Za Pars zagłosowali: Ethelynne, Drake, Jack, i Meredith. Christina i Francis wyrzucili w powietrze obie ręce, najpewniej nie lubili ani współczesnej muzyki, ani oglądania jakiegoś zegara z atmosfery planety. Tylko Natasha zagłosowała na zegar. Holmes i Meredith spojrzeli na nią krzywo, więc się wytłumaczyła:
- Chciałam spytać, czy ktoś w ogóle będzie wchodził na obszar tego zegara? O ile nie da się wyjść.
- Jak tam ostatnio byłem, to nikt jeszcze nie wyszedł. - wyjaśnił Holmes.
-Z tego co mówiłeś, to pętla czasu. Wszyscy powtarzają tę samą dobę, w której uaktywniła się wieża. - Odparł Silver - Co znaczy mniej więcej tyle, że do bańki należy wejść i wyjść w tym jednym okienku, inaczej utknie się tam razem pozostałymi. Niemniej to może nadal być za mało, prawdopodobnie tylko ja bym tam wszedł. Nie zaryzykuję żadnego z was. - Zrobił pauzę. - W każdym razie, większość zadecydowała. Kurs na Pars panie Dragon, zebranie skończone.
-Nat, chodź ze mną. Przyda mi się druga opinia. - Poprosił swoją przyjaciółkę ze studiów. Zamierzał zbadać ciężarówkę, a ona była drugim najlepszym inżynierem jakiego znał, nie licząc siebie. - To maleństwo może być wytworem Futuristics jeszcze sprzed czasów kalendarza gwiezdnego. Zrobimy mu gruntowny przegląd, sprawdzimy wszystkie komponenty i porównamy notatki. Jak za starych studenckich czasów. - Powiedział wskazując na samochód i uśmiechnął się. Natasha była jego jedyną przyjaciółką z czasów spędzonych na uniwersytecie i w sumie wystarczyła mu aż nadto.
Para zaczęła od zdjęcia przedniej obudowy, aby dostać się do napędu. Znaleźli tam generator tachionowy. Niesamowicie prosty i niestabilny. Pod przednią maską znajdował się w praktyce ogromny radiator otaczający niewielką kapsułę z napisem Armstrong Industries, zakurzonym ostrzeżeniem przed otwieraniem oraz informacją: "W razie awarii oddać do naprawy. Reklamacja szanowana we wszystkich sektorach Federacji".
- No, to wasze. - zgodziła się Natasha. - Wyjmujemy go? Komputer pokładowy straci zasilanie. - ostrzegła.
-Przebadajmy najpierw układy scalone, może uda nam się odzyskać jakieś dane. - Zdecydował. Skoro przegląd miał być gruntowny, nie wyciągało się silnika na początku. Sięgnął po narzędzia, czekało ich sporo dłubania. To było doprawdy fascynujące znalezisko, nawet jeśli prymitywne. Ale ta Federacja? Może to znaczyło F przy dacie, tłumaczyłoby rozbieżność lat...
Rozłożenie samochodu na części zajęło prawie cały dzień. Na sam koniec para utknęła ze stertą przerdzewiałego złomu, antycznym generatorem tachionowym, dyskiem danych zgranych z pamięci pojazdu, jego niespecjalnie użyteczny komputer, oraz pozostałości po poprzednim użytkowniku: śpiwór, nieco czasopism, podstawowe narzędzia ręczne, oraz podejrzane konserwy.
- No, ciężko było liczyć na nowości w okazie muzealnym. Nie jest to magiczne i nie posiada sekretnych wiadomości. - wbrew swoim narzekaniom, Silver wiedział, że Natasha świetnie się bawiła. Lubiła antyki. - Składamy go z powrotem, czy masz jakieś specjalne pomysły?
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 23-03-2020, 22:13   #94
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
-Chciałem go po prostu przebadać. Parametry sprawdziliśmy, wszystkie możliwe dane mamy zgrane, możemy złożyć wszystko do kupy. Tata zwariuje jak dam mu taki okaz do gabloty. - Demon wyraźnie również był zadowolony. - Mówiłem, jak za starych czasów. Dwa technoświry dorwały nową zabawkę. - Zaśmiał się. Na studiach oboje mieli przewalone w swoim roczniku. Byli za mądrzy, zbyt fajni i za dobrze wyglądali, czyli jak mieli czelność mieć wszystko? Ale nigdy im to nie przeszkadzało, nie poszli na studia żeby robić wrażenie, tylko zgłębiać swoje pasje. To była ich nić porozumienia, nie chodziło o kasę czy karierę, a o zamiłowanie do tego co się robi. Zabrał się do składania ciężarówki z powrotem.
-Jak już skończymy, może pokażesz mi nad czym pracujesz? - Zapytał, gdy przywracali ten zabytek do stanu pierwotnego.
Okazało się, że akurat żaden projekt nie chodził Natashy po głowie, zostawił jej więc pomysł, na który sam wpadł. Nazwał to maleństwo Grim Reaper Mk I. Nie wiedział ile zajmie mu nauka obsługi, ale z pomocą Iskry mógł z tego uczynić naprawdę zabójcze narzędzie. Nikogo obok nie było, więc uściskał ją na pożegnanie. Nie wypadało tego robić z oficerami, ale czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
Wrócił do siebie, wrzucił dane z ciężarówki do kompilacji i zajął się tym, co budziło jego największą antycypację. Wykorzystując wiedzę uzyskaną z notatek Tsara i instrukcje z płyty planował stworzyć zaklęcie, które odizoluje jego kod nie tylko od czasu, ale całkowicie. W jego życiu było wiele repetytywnych elementów, takich jak badania, czy treningi, co powinno zapewnić jako taką podstawę do całej operacji. Znał się na programowaniu, podszedł więc do tego, jak do pisania algorytmu. Dzięki temu powinien uzyskać dostęp do nadmagii. Musiał tylko pamiętać o “łatce” która pozwoli mu w miarę swobodnie ingerować w samego siebie, tak by połączenie obu zjawisk było możliwie zoptymalizowane.
Starając się znaleźć swoje centrum Silver dostał się w niewiarygodnie głęboki trans. Określenie tego, kim się jest, stanowiło ogromne wyzwanie. Zrobienie tego nieświadomie, bez ciężkiego do opisania połączenia z magią, wydawało się Silverowi absurdalnym wyzwaniem. Rzeczy, które robił i rzeczy, które kochał, były dla niego oczywiste. Miał bardzo konkretne i głębokie ideały, a przynajmniej priorytety. Jedynym pytaniem było, dlaczego to wszystko robił? Jaki był jego ostateczny cel? Miał jakiś? Odkrywać świat, aż nadejdzie konieczność przejęcia firmy? Czy można nazwać to celem, czy zwykłą zabawą? Może Maximilian miał rację? Może Silver był szalony, pożądał mocy, wiedzy, magii, wszystkiego, co stawiało go ponad innych, tylko dlatego, że mógł? Przecież w porównaniu z większością osób w Cesarstwie, niczego już nie potrzebował. Czyżby chciał mieć dość siły, aby rywalizować z samą Cesarzową? A może być gotów bronić się przed nią? Kto był jego wrogiem, Maximilian? Czy mógł być tego pewien? Myśli Silvera gnały wszędzie i nigdzie, gdy ten starał się znaleźć dla nich jakieś centrum. W pewnym momencie mężczyzna zaczął słyszeć jedną myśl na drugiej, jak gdyby szeptał sam do siebie. Nie. To nie on szeptał. Silver otworzył oczy.
Była noc. Znajdował się w cieniu, rozświetlonym przez delikatne, pulsujące światło rytualnych kamieni, które go otaczały, leżąc tuż przed nim. Wokół niego unosił się czarny dym. Wewnątrz coś było. Dłonie? Ludzkie czy pozaziemskie? Szepty zaczęły narastać w głośności, dręcząc go, kwestionując, pytając i błagając.
H̺ͫ̾ͯ̄͊̇-̫̱W̶h̡͡͡o̕҉͏'̨̧̢s ͢th̢é͡r̛e͝? ͏̀W͢ḩè́r̶͡e̵̢͟ a̕r̛̀e̷͟͟ ̶̛y͢ơ͜u̢͘?̴ ̷̨Wh̢͝e͘r̵̀͟e҉'̴̵s̸̕ ̛͘D̛-A͢V̷͟͢Y̨͢ ̢̀j͏̷̛oh҉͞n͜e͘s.̨͞͏.̛.̴̡͝?̧͜
̻̟̦̞͊̃ͦ-̬͎U̻̳-͞WH̷̸E͏RE?̢͟ ̸̷̛B͡͏̨R̀-I̴N̷G̡͡ H̡͡I͘M͢͟ ̷B̨A͞C̸͡K̡
̙Ṃ̸̲́n̢-ó͟!
̦̼͓̗̤̗ͤͅAͬ̓̂̔D̕͝oņ̵'͞͞t҉ ̀͢ru͝n̷ -f̛r̴om̸̷ ̸͟ú̢͡s̶͏͘!͢
̰̘̲̥̗̉̉̃̊́N-̜̗̍͂ͨͬ̔̏W̴̨̨h̛y̵̕ ̢̧͟se͜pa͟r̸a̴t̛͝e͝ ̨w̴̕h̶͜͡y҉̨
̢T̴̀ḩér̨-͘e͟'̨s̨͟ ̀no͡͝ ̕͡n̛͟ę̨ȩ̵d̕͜͟ ̵̕f̀͜o̕r̷ ̢̕t-̡҉h̸͟ì̕͜s͜,̴ ̧͏t͜h̛́e͘r̸̸-e͢͡'͢҉̕s̴̴ ͡͝n͟ǫ ̴̧͞n̛͟͞ȩ͘-è̷d͜-̢ ͟f̴͝o҉͜͡r̶̕͝ ͢ý̢o-̷u̢
w̶̨h͢a̶͢t͏ ̢̨e͜v̵̶en̵ ̡a̡͟r-e y̶̨o͟͝u̶̧̧ ̀͜w̕͟hy-̶̧ a̕r̢͘͢ȩ̸ you̷̷
̵l̀͟í͘st̸́e͡ņ t͜o̷͘ ̧͜u̸͜s̡̕ yó͜͟ú ͝a̕r҉̧è́͜ p̸̨ar̨͝t̛ o̴f̀ us̢ ̡w̡ill̨ ̨͟͝wi̷͟͢t̕h̴̀ ̵́uş͜
̶͏w͏e̸͞ ̴n҉̸̨ę̢͝e͏̸҉d̷ ̷n͞͝e҉w g͡o͏͏̀d̡s̶̨
͉b͉͓̬e-͇̳͎͖͖ ̪̣a̖̪̝̲͕̳̙ͅ ̰̰̬͎̹͔̱̙͕g̥o-͕̻d-̹̟̫

Czarna dłoń wyskoczyła z ciemności prosto na Silvera. Z jakiegoś powodu mężczyzna nie mógł się ruszyć. Z uderzeniem, dłoń zatrzymało się na niewielką odległość przed jego twarzą, powstrzymana przez niewidzialną barierę ustanowioną pomiędzy kamieniami. Wpatrując się kształcie ręki, Silver nie mógł sobie przypomnieć, czy wygląda jak ludzka, czy nie.
Gdy pytania w jego głowie się nawarstwiały by znaleźć definicję jego osoby, Silver niejako stracił z oczu to co najbardziej go określało. To jak widział swój cel. A znał go doskonale, od zawsze. Jego celem była sama droga, dążenie, życie. Dorastał otoczony przykładami i oczekiwaniami wobec tego kim powinien być. Nie chciał tego. Dlatego właśnie choć uważano, że urodził się ze srebrną łyżeczką w ustach i niczego więcej mu nie potrzeba, zawsze sięgał dalej. By żyć swoim życiem, kształtować własny los, podążać drogą którą sam wybierze, tak by każda zmiana wynikała z jego decyzji. Cenił wartości, które mu przekazano, ale zamierzał ich przestrzegać i bronić na swój własny sposób.
-My life belongs only to myself. I am forging my own destiny. - Odparł głosom, o dziwo rozumiejąc ten język. - You won’t decide who I’ll become, that’s my very own choice.
B̡̢u͘͟͜t̴ ̛y̶̧óứ'-v́e̵͝ ͏͏͟m̛a̢͜͝d͘e̸̢ ̷͘͢ń̡o͡n̴҉è͢
͏Ýo͏̢̀u̸͞ ̷͏d̡͡o-ņ̴͝'͝҉t- ͘k͞n̵̡͢oẃ͘͟ ̨wh̵͡á͟͡t͏ ̴҉y̨͡ǫ̡u̸ ͘͘w̡͡a͟ńt̴̡
̡̕͟Lì͞҉v̛͜e̢̛͢ t̵̡͜o͞ ̸҉̷li͞-v̷̵e-͝.͘͜ V-̀a҉͝ńi͏̧t̴͏̡y̡̡҉.́
̷͏W̧̕͡h̨̢͡y̶ ̢̕do y̨͜o̡ư̢ ex-͞is͡͡t,͏ ͟ó̶̢n͝-҉l̴̛y ͝t̢͞ǫ͘ ̕p̢̀èr-̧͞ish͏̴͏?̵̧
L̡҉e̸̷̕t ͡u̧s d̴̡e̢c̴͞͝id̀e͢͞.͞ ͘-W҉e͟ ̴̴k͘҉͘n͏̶o̕w̸ ̡w̴̷̢h̸a̡͝t́ ͏̴̛w̵͜e̷͡ ̡n̸ę̷éd.̀ ̵̨-Y̸o̴̢̨u͞ a̸͜ŕ̵e͢ -͟a ̶͘p̡ar͟͡t̛ ̧҉͝óf̢ -̶̀ų͝-ş͏.̷̛
̢D̴͢o͘-͘n-'͟t͜ ̷l̷͘e̵͞͡a̧v͞e.͢҉
̀͟͡Yo͘͏u ̧҉d҉ơ̡͜ǹ't̨͞ ̡͘͘ev͏̴ȩ̀͘n̵ ̛̕͝k̴͘n̶̛ò҉w̷̶ ̸͘͞w҉-͝ha̧͢t̸ ̨fơ̕͏r̀̀.̸͢

Czym były te głosy? Jego wewnętrznymi rozterkami? A może tymi, których pochłonęło szaleństwo? Dlaczego uważały że jest ich częścią?
-I know exactly, because finally everything will meet it’s end. Then only one thing will matter, did You really live, or just existed? - Osiągnięcia niewiele znaczyły w obliczu końca, ważne było to by przeżyć życie tak, by niczego nie żałować. - I am walking down the path I choose, I won’t let anyone tell me what I should be looking for.
What̸ ̧i͡s͡ the ͏p͝o͡int͏ ͝of ̸l̛ife ͡w-ithout̕ ͜pu̢r͘po͟s̷e? I̸t͢ l͏a-cks̛ ͞o͏ne.͢
What̴ is͢ t͡h̴è ͢p͢oint̨ ̢ơf̨ l͜if̡e th҉at̴ ͝ĺe̕av͞e̛s n̶o͞ -ac҉cơmp̸l̡is̨hme͟nts?͜ It wil̕l̵ b̷e̛ ̀for͞g̕o͡tten̸.͞
҉Wh̡at ̵str҉en͝g̸t҉h do͘e͝s ̀a ́pe̷rs̶ón hav̛e̢, w̴hen t̷hey ҉h̀a̛v̛e̡ n͞o҉ ̨r̢e͟aśo̶n͢?
̀Why͢ c̨àr̨e ̸whe͢n you ҉ǹee͝d̨ no͟t ͏d̶o- ̛a̶ny̸thìn͢g?
͞DO N͞O͢T͘ ͞LEAV͞E̛ ÙS
̵You̧ ̸will ͡o͜n͢l͞y͡ ̷g͢row̴ we̵a͏k


͘W͝ĄŃDE̸R̡
͏is no ̨t̸ra̢ít̸ ͟of ̵a̶ her͏o
͢
̴W͜e͏ w̷ąnt you̵ t̴o ̴be̸ -mor̛e̴, yo҉u͝ ͝wi̡ll̕ ̵be͟ le͞ss
͝You ҉will̷ no͢t͟ es̢cape ͜t̕he m͏ad͏n͞e͢ss̶ ̵of co҉n͟trol̀,̡ if͘ ̷a͟ll̛ you w͜a̵n̡t̀,- ͡iş to͢ ͡b҉e -in ̧control̶
͝f̕o͝r ǹo rȩason a̷t͡ ̡a̸l̛l͟

Czy te głosy niczego nie rozumiały? Zapewne chciały odwieść go od tego co miał przed sobą, niezależnie od sensu tego co do nich mówił.
-Oh, who said I won’t accomplish anything? But accomplishments made from foreign expectations are not your own success. Being projection of someone’s desires brings regret, regret brings bitterness, and bitterness brings vanity. Accomplishments are not a purpose of life, they are stepping stones on the road. The purpose is to live by your own dreams, and goals. Maybe without You I’ll become something less, but all I have to be is myself.
Silver poczuł się lżejszy. Przynajmniej o kilka kilo. Dopiero po chwili zorientował się, że poniżej łokcia nie ma rąk.
- Czy jeszcze przed chwilą nie mówiłeś, że nie masz celu?
Ciemność rozeszła się na boki, ujawniając w oddali górę martwych ciał. Na jej szczycie siedziała humanoidalna kreatura. Jej ciało przypominało ludzkie, jednak mięśnie były ułożone inaczej, a zamiast organów, wewnątrz dziurawego torsu płonął ogień.
- Próbujesz zdefiniować się przed samym uniwersum, ale nawet nie wiesz, czego chcesz od życia, poza niebyciem martwym. Trochę rozumiem ich frustrację. - skomentowała kreatura. Jej głos był donośny i roznosił się echem. - A co ze mną? Gdzie ja się wpisuję? Jak możesz utworzyć "siebie" moimi dłońmi?
-Czy to naprawdę tak trudno zrozumieć? Chcę żeby moje życie należało do mnie. Żebym sam wybierał co osiągnę i co po sobie zostawię. - Odparł, domyślając się że właśnie rozmawia z oryginalnym właścicielem swoich “rękawic”. - I czy to kłóci się z tym co powiedziałem? Nie, gdy moje życie się skończy, dla mnie już nie będzie mieć znaczenia co osiągnąłem, to będzie pamiątka dla tych co pozostaną. Odchodząc, chcę czuć, że przeżyłem swoje życie nie cudze. Nie żałować niczego, bo każda decyzja, nawet ta błędna była moją własną. Dlatego mówię, że celem jest droga, nie ograniczam swojego spojrzenia do jednego punktu. Ponieważ najpierw się żyje, a ostateczny cel każdego życia jest taki sam. Odróżnia nas tylko to, jak do niego docieramy.
-A kim Ty jesteś by oceniać czyjś cel? Jak Ty się zapisałeś w historii? I czyż sam nie postawiłeś wszystkiego na to by nie być martwym? - Zwrócił uwagę demonowi. Czymkolwiek był, dawno został zapomniany. A te rękawice miały mu zapewne umożliwić powrót do życia. - Co do twoich pytań... Jesteś teraz częścią mnie, bo moje działania splotły nasze żywoty. Czy wiedziałem do czego to prowadzi? Nie. Czy tego żałuję? Również nie. Czy na to liczyłeś? Nie wiem. Dajesz mi siłę, dzięki której mogę stawiać przed sobą bardziej ambitne wyzwania. Twoimi dłońmi otwieram przed sobą nowe drzwi. I za to jestem Ci wdzięczny.
- Danse Macabre. A to ja tu jestem diabłem. Wydają się nieco bardziej przejęci tym, że nie chcesz obrać sobie celu, niż tym, że chcesz to zrobić sam. - oceniła kreatura. - Mylę się?

H͗͗ͧͨ-̦͓̪̈E-͎̯̫ͨ'̣̗ͦ̔̚̕-͙͖S̔͐̒̀̆ͧ̚- ̪ͥ̄̂̅͐͆ͤN̛̹̥̫͆̈́̅̾͌̇̚-Õ͙̙ ͓̜̮D̮̎ͬ̂̓-̖-͕͈̝A͍̎ͮͬ̀-͈͈̱V͔̻͉̹̫̌Y̘-̝̱͇ͅ ͚͓̓ͣ́ͦJ̃̐͆͋͟O̟͎̙̓Nͪ̀ͥ̀E̪-̝S̝͖̜̘̦͚ͬ͝


- Pomocne, dzięki.... - Demon wydawał się mówić dalej, jednak Silver widział już przed sobą swój pokój. Stał tam, gdzie zaczął medytację, kompletnie oderwany od przedziwnego miejsca, w którym się znalazł.
Cytat:
Silver corruption - 0
Silver był sfrustrowany. Mimo długiego przygotowania zabrał się do tego wszystkiego od złej strony. W tym zaklęciu nie chodziło o to, by samemu się odizolować, a zmusić Wszechświat by zostawił go w spokoju. Nie spodziewał się też, że wtrąci się ten diabeł, jak sam siebie określił. Czy diabeł i demon w ogóle się od siebie czymś różnili? I o co chodziło z Davym Jonesem? Głosy powtarzały to imię parokrotnie. Co postać z popkultury miała wspólnego z celami samego Wszechświata? Przed podjęciem kolejnej próby trzeba było się doszkolić.
Diabeł i demon wydawały się być pojęciami zamiennymi, choć niektóre źródła sugerowały że demony służą diabłom. Znów Magica Icaria zapewne mogłaby mieć więcej informacji. Davy Jones pozostawał postacią z popkultury, nie było o nim nic więcej i to mimo że Silver miał dostęp do naprawdę przepastnych repozytoriów informacji. Tyle z przygotowania teoretycznego. Praktycznie musiał przećwiczyć utrzymywanie skupienia. Z jakiegoś powodu się rozproszył, to nie ułatwiało całego postępowania.
Drugiego dnia Silverowi się nie powiodło. Być może miał za duży mętlik w głowie, być może to zaklęcie nie było do końca zależne od niego. Trzeciego dnia znów, gdy otworzył oczy, był w ciemności, otoczony przez kamienie, które teraz świeciły znacznie słabiej.
HE-'̵S̛ B̸AC̕K, ͢ḨE ͟WA̶N̷T̸S -TO ͢AB̨AND̶O͡N ŲS̕ ̕AGAIN.-
͢WH͟Y CAN͞'T̢ ̛ẀE ̸A̡L͢L ̸JU͏ŞT̛ ̧AGR҉EE͢
̷H̵e ̀dęspi͏ses̴ u̕s...́
̧He͘ ̨thi͘n-ķ's -he'̛s b-ett҉er ̸tha͡n ͜A͘L̵L of us
T̨ha͟t'̵s ̛right-.́ ̴H͟e ̡has- evèryt̷hing. W̵e̸ W̕I҉S̡HED -a̛ pe-rfecti̸on. Iţ's̵ -t-oo ̧per̴f҉ect f͜or ͡U͡S.
W͘H̕AT C̢A͏N W̶E ̕HAVE ̨B̀U͞T ̢J͏EL̡AO̕U̵S̀Y̢.͟
K͕̻͍I̻̙͍̖̻̦ͅN̡͔ͅD̤̝̦̀N̸̥̼̱Ḛ ̥̱̫-̫Ṣ͈̰̦͙͔S͕̪͚̣͉͖͟ ̬͝ͅN͓̼E̦̰̲̬̰̲̙V̹͓̫͘ER̻̖͎̻͚̝ ̙͔͍P̣͢A̟͟Y͉̖̜S̱͙̹-̫͉
- Yo. - Cienie znów się rozstąpiły, ujawniając kreaturę. - Znowu mnie tu sprowadzasz?
T͜HAT̨ ON̡E S̶H͘OU̡L̴D ̡LEAVE̴
THA̷T ĮS N-O̕T̡ US͜

- Morda...coś.
-Poprzednio nasza rozmowa urwała się dość niespodziewanie. Po tym jak stwierdzili że nie jestem Davym Jonesem już Cię nie słyszałem… - Odparł Silver. - Chcę doprowadzić tę sprawę do końca. A Ty pojawiasz się tu bez udziału mojej woli, czyli najwidoczniej sam tego chcesz.
- Zakładam, że możesz znać to zaklęcie lepiej ode mnie, więc przyjmijmy twoją wersję. Może mi tęskno za życiem? - spytał sam siebie. - Więc? Próbujesz zdefiniować samego siebie i nie pasuje ci, że nie masz rąk? Trzeba było nie wymieniać na moje. Nie jestem tobą.
-Kim właściwie jesteś? - Zapytał “diabła”. Silver uważał, że nie tyle wymienił ręce, co dodał do nich coś więcej, ale widać tutaj to nie zmieniało postaci rzeczy.
- Nazywam się Azazel. Przybyłem do tej galaktyki, chcąc ustanowić swoje własne królestwo. Zostałem zdradzony i pokonany przez moje rodzeństwo. - wyjaśnił. - Nie wiem, co ze mną zrobiono, po mojej śmierci.
Azazel i Lucyfer… to nie mógł być zwykły zbieg okoliczności.
-Byłeś jednym z Magów Pierwszej Generacji, prawda? - Zapytał. Podejrzewał, że właśnie rozmawia z July, ale potrzebne było potwierdzenie. Lub zaprzeczenie, rzecz jasna.
- Byłem trzecim synem. - odpowiedziała kreatura. - Nie wiem, co uważasz za magię. Byłem przywódcą, księciem, wojownikiem i ofiarą losu. - przyznał.
Nie uzyskał odpowiedzi, widać zadał niewłaściwe pytanie.
-Byłeś serafinem? Uczniem April, zwanej też Lucyferem? - Spróbował z innej strony.
Azazel zaśmiał się.
- Nie, byłem diabłem. Często walczyliśmy z rojem.
-Czyli jednak ta zbieżność jest przypadkowa, szkoda. Niemniej, mówiłeś że nie znasz się na magii, a wiedziałeś że użyłem zaklęcia by się tu znaleźć. Jak to wytłumaczysz? - Ciekaw był jak długo tym razem utrzyma skupienie podczas rozmowy. A skoro miał możliwość wybadania, co takiego właściwie w nim siedzi, trzeba było skorzystać.
- Nie jestem na nią głuchy. Przed chwilą powiedziałem, walczyliśmy z serafinami. Może sam mam zdolności, które dla niektórych byłyby magią. Waszej nie znam. Takich jak ty wcześniej nie widziałem. W tym miejscu nigdy nie byłem.
AN͝D Y̶OU̵ S͢HOU͏LD̀N'T͡ B́E͘
Y̵OU̧ ̴DO͏N͏'T- B̕ELO̴O͢OOOŃĢ

-Magia wśród ludzi pochodzi od cesarzowej serafinów, April o której wspominałem wcześniej. - Odparł Silver. - Skoro przy magii jesteśmy… to zaklęcie nie zadziałało tak, jakbym się tego spodziewał. Miało odseparować mój kod, od Kodu Uniwersalnego, a zamiast tego tkwimy tu obaj, gdy ja próbuję przekonać Wszechświat by się odpierdolił od ingerowania w moje jestestwo. - Armstrong uśmiechnął się krzywo. Azazel czy raczej jego kod, chciał tego czy nie był jego częścią. Efektem ubocznym wejścia świadomością na poziom Kodu Uniwersalnego była jego manifestacja.
- Nie wyglądają, jakby to od nich zależało. Chyba nie musieliby cię tak błagać, gdyby to od nich zależało.
I̴t'̧s̴ -f͟réé spee̵c̕h̛
͡we͜ ͏tel̶l̢ ́no l̡íes,̧ w̨e kno͡w͟ ̷bȩst͡
b̸et̴ter̕ th͞a͝n ͢one
w͏e̵ ́st̛il̵l͏ ̵need- ͢a̵ ́c͞ham̴pio͢n
͢th-ere̡ will ͏be ͟a͏ņot͏her̡
th̢is̸ ͢oǹe͞ h͡as ̶f̶a͜iled҉
͏th̕i͟s͡ oǹe͢ ͡is a̶ddic͞téd ͜to ҉gro̴ẁi͏n͢g҉
he̢ co҉u̕l͡ḑ s͢ti͜l͟l͟ ͡sav̨e̸ ưs
̶h̀e c͞ould ̨s͞t̴i͢l͝l st̸a͜y.͡..

- Chyba jestem dla ciebie większym problem od nich. Na pewno możesz zdefiniować obcą osobę jako swoją część kodu? Na pewno wiesz, jak to działa? - Azazel podważał teorie Silvera.
-Nie obraź się, ale nie jesteś osobą. - I Silver nie miał na myśli faktu, że Azazel nie był człowiekiem. - Umarłeś kiedy, przed dziesiątkami, setkami tysięcy lat? Jesteś echem przeszłości, a ja uchem w które wpadłeś. Od strony magii, jesteś wstawką w moim kodzie, najwidoczniej taką która sama się zmienia. - Wyjaśnił swój punkt widzenia. Miał określić siebie, a Azazel bez niego nie istniał, taki punkt widzenia był więc uzasadniony. Autoedycja była zaś dobrym wyjaśnieniem dla faktu, że rękawice się rozrosły niezależnie od jego woli.
Diabeł wzruszył ramionami. - Lepiej, żebyś znalazł sposób, jak mnie z niego usunąć. Nie mam zamiaru być czyimś narzędziem. Wolałem być martwy.
-Nie powiem, żeby mnie to dziwiło. Podróżowaliście między galaktykami, gdy ludzi jeszcze nie było na świecie. Ale nigdy nie nazwałbym Cię narzędziem, jesteś częścią mnie. - Odparł Armstrong spokojnie, choć insynuacje diabła nieco w niego godziły. - I czy nam się to podoba czy nie, jesteśmy na siebie skazani Azazelu. Cokolwiek z Tobą zrobiono, tego połączenia nie da się zerwać. Za to możemy sobie pomóc nawzajem, jeśli będziesz chciał mnie wysłuchać.
- Znajdujemy się w tym samym kodzie, ale wygląda na to, że oddzielnie. - stwierdził diabeł, patrząc na swoje ciało. - Jeżeli rzeczywiście chciałbyś scalić nasz kod...to powinno być możliwe. Rezultat nie byłby do końca mną ani tobą, ale obaj byśmy na tym zyskali. Byłbym osobą, nie narzędziem, a ty byłbyś silniejszy. - zaproponował Azazel.
Y͝O͝U WON'͢T͟ ͏HI͏D̵E͡ ̶T̶HA҉T҉ WITH A S̡LEEVE͝ AN̨D̛ A ̸GL̨OVE
͜Tha̕t-'͢S too ͜much- ̧e̵v̷e̴n̛ ̕f̴o̶r ͏y̴o͡u͢
̸H̶E̴'s t͏r͡yi-ng ̵to̕ ͘e̵x͝pl-o̷it̷ yo̕ur̸ ̛G̴R̴E͝eeD͝
TH͝AT- W̢ON͞'T B̸E ÝO͘U͘. ̸It ̴Wi̧lļ BĘ ̀T̕H͘E B̷O͟T̕H OF Y̢O͜U̴.-
Niewielkie dłonie ciemności starały się doczołgać do Silvera. Nie czyniły postępu, choć były bliżej, niż poprzednim razem.
-To coś robi się niecierpliwe… Jak właściwie działa wasza, diabelska magia? Jeśli miałbym spróbować dokonać takiego połączenia, musiałbym wziąć mechanizm jej działania pod uwagę. - Silver chciał wybadać temat.
-A wy jeśli rzeczywiście chcecie pomóc, to może powiedzcie coś użytecznego. - Mruknął. Głosy najwidoczniej rozumiały cesarski. Niestety nie dodawały nic konstruktywnego do dyskusji (no może oprócz faktu, że trzeba by w ten proces wpisać zabezpieczenie normalnego wyglądu). Najpierw mówiły że życie bez osiągnięć jest bezwartościowe, potem że skupienie na rozwoju jest złe. A przecież jedno bez drugiego nie istniało, żeby móc coś osiągnąć, trzeba było się rozwijać.
- Oh, nie mówię o mojej magii. Mówię o tym zaklęciu. Jeżeli oboje oznajmimy siebie jako jedną istotę, jak mogą nas powstrzymać? - spytał
A̡N ̨ưḩo̢ļy ͡uni̸on̴
A̛ ̕chi͜l͟d̶ m͡ad͢e ͏ẁith͟ ́ma̛gi̷c͏, n͟o͜t̸ l̨o̶v̴e̕
̸Á -ch̕i̢l̶d̀ ̷ma͜d͏e ̴with̛ ̶gr̶eed͏
̛W͡H͡A͜T͘ W̕A̴S̕ ỲǪUŔ ͝P̴URP͢OSE͏ ҉DEV̕I͟L

- Chciałem być najsilniejszym, jedyne co odkryłem, to że im więcej masz siły, tym silniejszych wrogów ściągasz na siebie. Wtem chciałem stworzyć królestwo tam, gdzie nie było silniejszych ode mnie, ale byłem zbyt słaby, żeby je bronić.
T҉O BE͘ ̸Ą G͘OD̡
TO҉ PR̶O͝T͡EC̛T ŢHO̷SE DEAR ͜TO ͘H̨I͢M̴
TRU͢E G̡O͘A͡LS͡
you h-av̕e̛ ́oųr b͜l̛ess̨in͝g
M̨E͜RGE
͝GIVE H́I-M PU͞R̸P҉OSE̸
MaY ͝H̕e̵ ͞MAK͘E̛ ͘A K͏ING͢DOM̡ F͜OR ̷U͜S A-S͘ ̷W͜ȨLL

niewielkie dłonie zaczęły oddalać się od Silvera, odsłaniając trasę w stronę demona.
-Widzę, że w gruncie rzeczy łączy nas więcej, niż można się było spodziewać. - Powiedział Silver, czując że wreszcie może się ruszać. Wstał. - Tylko dlaczego musiałem usłyszeć to od jakichś obłąkańczych szeptów, by samemu przyznać się przed sobą, że to nie jest jedynie powinność, a prawdziwy cel mojego życia? Przekroczyć wszelkie ograniczenia, by nikt i nic nie mogło już nigdy zagrozić tym, którzy są mi drodzy. - W jego głosie wybrzmiewała tak potężna determinacja, że zrozumiał iż naprawdę po to żyje. Mógł stać się bogiem, mógł stać się potworem, ale zawsze będzie aniołem stróżem tych, których uważał za rodzinę. Whatever it takes…
-Jest tylko jeden problem. Kiedy to nastąpi, żaden z nas nie będzie już taki sam. Nie wiem nawet, czy nadal będziemy “my”. - Spojrzał na Azazela z kamienną twarzą. Gdy ich kody w pełni się połączą, w efekcie obaj mogą zniknąć, zastąpieni czymś nowym. - Choć już rozumiem kim jestem, zanim przekroczę ten próg należy poczynić pewne przygotowania. Wybacz, ale musisz uzbroić się w cierpliwość. Do zobaczenia, oby niebawem. - Pożegnał się.
Azazel przytaknął ruchem głowy.
- Rozumiem.
-Cieszy mnie to. - Cień uśmiechu zabarwił twarz Silvera. Azazel nie do końca miał wybór, musiał czekać aż Armstrong podejmie decyzję. Czego jednak nie musiał, to godzić się na to bez słowa narzekania. Widocznie diabeł mu ufał, a to było nawet miłe. Trans się skończył. Młody Recollector podszedł do konsoli komunikatora.
-Łącz z Opusem. - Wydał polecenie. Musiał znaleźć dodatkowe źródła wiedzy o nadmagii, może jakieś przykłady takich wydarzeń, a profesor był jedyną znaną mu osobą, która wiedziała cokolwiek w tej dziedzinie.
Silver czekał na połączenie dobre piętnaście minut, do tego nie odebrał Opus, tylko LinLin. Kobieta nie była przy panelu komunikacyjnym, zamiast tego zawiesiła dron przekaźnikowy nad głową. W tle za nią poruszała się spora gromada Toborów. - Wybacz, ale trochę tu zajęci jesteśmy, co się dzieje?
-Nie dzwoniłbym, gdyby to nie było ważne. Dokonałem kilku odkryć i muszę porozmawiać z Opusem… zaraz czy ja tam widzę demontaż? - Zmienił temat, gdy dotarło do niego co widzi na skraju projekcji. - Mniejsza, możesz go tu ściągnąć? Nie tylko was czas nagli.
- Staramy się zamontować te wasze napędy. Nie mam pojęcia, gdzie teraz jest Opus. Musimy jednocześnie remontować całą bazę, aby scalić ten system. - dziewczyna pokiwała głową. - Mogę przekazać wiadomość, jak tylko go spotkam. - zaproponowała.
-Przekaż mu proszę żeby do mnie “oddzwonił”, nie chcę Ci prawić monologów do zapamiętania. - Odparł, uspokojony faktem że jednak nie rozbierają stacji, po tym jak zawarł z nimi umowę handlową. Ojciec by się wkurzył… - Z jednym w sumie możesz mi pomóc. Czy macie może namiar na kogoś, kto pomagał Tsarowi w jego badaniach? Jeśli taka osoba oczywiście istnieje.
- Ja. Tak samo, jak pomagałam Opusowi. - studentka profesora bardzo wyraźnie czuła się urażona podejściem Silvera, podobnie jak przy ich pierwszym spotkaniu. - A teraz jestem zajęta. Jednym z najbardziej złożonych projektów w historii architektury baz gwiezdnych.
-Potrzebny mi ktoś, kto może wiedzieć więcej od nas w tej materii… - Ta dziewczyna miała wyjątkowo kruche, albo rozdęte ego. Gdy Opus opowiadał mu o badaniu przez Raza nadmagii, widocznie nie wiedzieli więcej niż mógł sam wyciągnąć z notatek. Teraz prawdopodobnie jego wiedza na ten temat była większa niż ich. - Bo ja wiem, jakiś praktykant tej sztuki byłby najlepszy. Tu się rozchodzi o zjawiska, których Tsar nie opisał.
- To znajdź jakiegoś mnicha, duh. Shaolin, Kung-Fu, Buddyzm, nie ma znaczenia. Kultywowanie nadmagii było podstawą ich organizacji. Opus nic z tym nie zrobił, bo nie jest w stanie pogodzić się z istnieniem rzeczy nadprzyrodzonych i nielogicznych. - Dziewczyna skrzyżowała ręce, dumna z siebie.
-Jest użytkownikiem magii i w nią nie wierzy? - Zaśmiał się Silver. - Dzięki za wskazówkę LinLin. See You later. - Dorzucił na pożegnanie i rozłączył się, choć nie sądził by zrozumiała. Powinno to sprawić, że nie zlekceważy jego prośby o poinformowaniu profesora.
-Teraz pora na trudniejszą rozmowę… - Westchnął i wybrał kontakt do ojca. Miał dla niego wprawdzie kilka prezentów, ale spodziewał się niezbyt wygodnych pytań o detale ich zdobycia. Prędzej czy później i tak musieli o tym porozmawiać.
-Cześć tato. - Przywitał się. - Wybacz, że znowu zawracam Ci głowę, ale mam coś dla Ciebie. Znalazłem relikt czasów precesarskich, wykonany przez Futuristics. - Postanowił zacząć od bardziej materialnego podarku.
- W sensie ziemski? - ojciec był skonfundowany. - Cóż, nasza firma istniała przed wynalezieniem zaawansowanej podróży gwiezdnej. Ktoś musiał coś zabrać ze sobą? Możemy to wstawić jako eksponat do muzeum firmy. - zaproponował.
-To ciężarówka zasilana generatorem tachnionowym. Musi być naprawdę stara, bo tak prymitywnej wersji nie widziałem nawet w archiwach. Stanowiła świątynię w mieście tych pszczół, spoczywał w niej artefakt. - Zrobił pauzę w wypowiedzi i wysłał załącznik. - To parametry pojazdu i dane zgrane z komputera pokładowego. A co do muzeum, taki miałem plan. - Uśmiechnął się.
-Drugi prezent nie jest materialny. - Wysłał kolejny załącznik, ten zawierał instrukcje. - To zaklęcie nieśmiertelności. O ile nie zostaniesz zabity, będziesz żył wiecznie w doskonałej formie. Ma pewne obostrzenia, ale wszystko jest spisane. Każdy z członków klanu powinien być w stanie się go nauczyć. - Objaśnił i czekał na pytania.
Po wyrazie twarzy było widać, że ojciec jest w szoku. - Poważnie...? Odkryłeś coś aż tak potężnego? - mężczyzna zakrył głowę dłońmi. - ... Magia potrafi być aż tak potężna? - wyraźnie nie dowierzał.
Nie takich pytań się spodziewał, ale na te zdecydowanie łatwiej było odpowiedzieć.
-To nie jest wcale potężne zaklęcie, jedynie dość skomplikowane. Opiera się o odizolowanie kodu osoby, od tej części Kodu Uniwersalnego, która odpowiada za upływ czasu. - Wyjaśnił spokojnie. - Ma to niestety swoje efekty uboczne, dla przykładu ciało przestaje się goić. Jeśli odniesiesz obrażenia, musisz je dezaktywować by móc się wyleczyć. Wszystko jest w notatkach.
- "Nie jest potężne", czy ty zdajesz sobie sprawę, ile pracy i pieniędzy idzie w wydłużanie życia? Twojego dziadka nie ma z nami, bo leczenie raka w wieku 120 lat kosztowałoby pół firmy. - wyjaśnił ojciec. - ... Pomyśleć, że wszyscy możemy żyć nieskończenie długo, dopóki trzymamy się z dala od kłopotów. - westchnął. - Nie wyobrażasz sobie jak jestem wdzięczny. Choć jednocześnie... może czas skończyć te kosmiczne eskapady? Robisz jedyne, co stanowi dla ciebie zagrożenie, czyż nie?
-[i]Tato… magia nigdy Cię zbytnio nie interesowała, więc uwierz gdy mówię że to co właśnie Ci pokazałem to tylko czubek góry lodowej. Mam dla was coś znacznie lepszego, ale o tym za chwilę. Najpierw kwestia moich "wybryków"... - Zrobił przydługą pauzę i spoważniał na twarzy. - Nie mogę wrócić. Zawarłem umowę, moje życie za wasze bezpieczeństwo.
Ojciec westchnął.
- Wiem. Maximilian już mi wyjaśnił, co mu zaproponowałeś. Miałem mieszane uczucia, nawet mu do końca nie wierzyłem. Teraz gdy nagle mogę dożyć końca tej umowy, jest ona dużo mniej straszna.
-Ja mu zaproponowałem? Dobre sobie… złożył ofertę nie do odrzucenia, a ja nie zdołałem wynegocjować nawet jednego ustępstwa z jego strony. - Silver się skrzywił, widać Gold opowiedział jego ojcu jakąś historyjkę by mu dopiec. Oczywiście mógł odmówić, ale wtedy naraziłby swoje rodzeństwo. A taka opcja nie wchodziła w grę. - To zaklęcie jest moją zemstą. Odzyskacie to, co on postanowił odebrać naszej rodzinie. Jeśli muszę dla niego pracować, by was ochronić przed jego zakusami, niech tak będzie, ale nigdy nie będzie kontrolował mojego serca. - Zacisnął ze złości pięść tak mocno, że aż zachrzęściło skamieniałe ciało. Ten skurwysyn próbował go jeszcze oczernić w oczach rodziny…
-Tę sprawę ogarnę sam, nie martw się. Musimy teraz domknąć kwestię zaklęcia. - Wznowił, gdy już się otrząsnął. - Rozwój zdolności magicznych prowadzi jak wiemy do szaleństwa. Musicie się przed tym zabezpieczyć, albo wszyscy skończymy jak Maximilian. - Wysłał trzeci załącznik. W tym była skompilowana forma rytuału, który powinien pozwolić przebudzić nadmagię. - To już wyższa szkoła jazdy, żeby móc przebudzić moc rytuału użytkownik musi być w stanie w pełni zdefiniować siebie samego. Nie wiem jakie będą dokładne efekty, jedynym pewnikiem jest, że zabezpiecza przed obłędem, który wywołuje magia. Cała reszta to szereg zmiennych.
- Powinniśmy to przeprowadzić od razu, czy poczekać? - spytał. - Zwłaszcza gdy chodzi o twoje młodsze rodzeństwo. Na pewno nie będę ich zatrzymywał w czasie tym pierwszym zaklęciem.
-Najpierw i tak trzeba użyć tego drugiego. - Odparł Silver. - Jeśli przykłady tych którzy stosowali je w dawnych czasach są trafione, powinno pozwolić uwolnić pełnię potencjału danego człowieka. Niemniej jest wymagające, a w moim przypadku sprawa dodatkowo się komplikuje. - Jednym z przygotowań jakie musiał poczynić, było właśnie uświadomienie rodziny, co może się z nim stać.
Ojciec przytaknął skinieniem głowy. - Okej.
-Co wy macie z tym potakiwaniem? - Młody Recollector dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że zadał to pytanie na głos. - Nie rozumiesz tato… To - Podniósł najpierw prawą, a potem również lewą rękę, tak by ojciec je widział. - jest żywa istota i ma na imię Azazel. Jego kod łączy się z moim, a kiedy przeprowadzę ten rytuał do końca, staniemy się nieodwołalnie jednym. Nie wiem czy wciąż będę sobą, a na pewno nie pozostanę zwykłym człowiekiem. - A nie miał wielkiego wyboru, albo to, albo jak Maximiliana pochłonie go szaleństwo i obsesja kontroli weźmie górę. Wtedy mógłby, o zgrozo, potraktować nawet swoją rodzinę jako narzędzia.
Ojciec wyraźnie zaczął się pocić, gdy to usłyszał. - ...Na pewno nie ma innej opcji? Zawsze się śpieszysz i pędzisz, może podejdź do tego powoli? Skoro masz taką fascynację nieskończonością uniwersum, znajdź w niej jakieś rozwiązanie. Wiesz dobrze, że mi i twojej matce zależy tylko na twoim zdrowiu i bezpieczeństwu. Jednego i drugiego sobie nagminnie odmawiasz, a teraz przyznajesz się, że będziesz stawiał swoje życie na linii. Na cholerę nam jakaś durna firma i sterty gotówki, jak nie możemy w spokoju żyć jako rodzina?
-Jak myślisz, czemu jeszcze tego nie zrobiłem? - Spojrzał na ojca. - Szukam rozwiązania. I nie, nie ma innej opcji. Muszę postawić swoje życie na linii i robię to z własnej woli. Nie dlatego, żebyście pozostali bogaci, ale żebyście byli bezpieczni. Dla mnie zawsze będziecie najważniejsi i nie pozwolę, żeby Maximilian skrzywdził którekolwiek z was. Jeśli to oznacza ryzykowanie życiem, albo że zmienię się w potwora, trudno. Zniosę to, ale nie mógłbym znieść faktu, że któremuś z was coś się stanie, bo troszczyłem się bardziej o siebie niż o was. - Twarz miał zaciętą, choć w oczach szkliły mu się łzy. Wiedział, że te słowa mogą boleć, ale ojciec musiał zrozumieć. Skończył się czas, gdy chronił swoje dziecko. Teraz musiał pozwolić, by syn obronił ich rodzinę.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 23-03-2020, 22:14   #95
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
- Synu, jestem twoim rodzicem. Każdy rodzic prędzej umarłby w objęciach swojego dziecka, niż wykopywał jego trumnę. Tak długo, jak fruwasz po galaktyce, nie będziemy czuli się bezpieczni, będziemy obawiać się o twoje zdrowie. Trzeba było po prostu sprzedać mu naszą firmę i wrócić do domu. Mielibyśmy święty spokój. Z tego typu ludźmi nie wygrasz, tak długo, jak bierzesz udział w ich grze.
-Tę bitwę przegraliśmy zanim się zaczęła. Maximilian ma zbyt duże wpływy, a na dodatek jest całkowicie szalony i jeśli ja się wycofam sięgnie po Ainsleya, albo Nessie. Jeśli z nimi się nie uda, będzie próbował pokolenie po pokoleniu do skutku, już mi to powiedział. - Zaciętość powoli zmieniała się w furię. - Nie pozwolę by ten skurwysyn dotknął któregokolwiek z was, ani nie przekreślę przyszłości tych którzy jeszcze się nie urodzili. Nieważne ile mnie to będzie kosztować, a Ty mnie nie powstrzymasz. To jest wojna o przyszłość naszego klanu i zamierzam ją wygrać. Ty pilnuj, by bliźnięta nie ładowały się w kłopoty, wybij im recollectorstwo z głowy. - Westchnął. - Owszem, jesteś głową klanu, ale jako twój dziedzic, to ja mam obowiązek zapewnić nam bezpieczeństwo w nadchodzących latach. Nie dam się przy tym zabić, obiecuję.
- Nie zawiodę ich tak jak ciebie, tyle mogę obiecać. - ojciec wyglądał na dosyć przygnębionego. Nie widział zmagań, z jakimi mierzył się Silver. - Nie będę zdawał tych relacji twojej matce, jeżeli nie masz nic przeciw. - postanowił. - Czy jest coś, w czym mogę ci pomóc?
-Tato, do kurwy nędzy… nigdy nie waż się mówić, że mnie zawiodłeś. Zawsze byłeś i nadal jesteś wspaniałym rodzicem. I dlatego to muszę być ja. Za tę całą miłość i poświęcenie jakim mnie obdarzyłeś z mamą nigdy nie zdołam odpłacić wam w pełni. Zrobię więc ile zdołam, by chociaż częściowo się odwdzięczyć za wszystko co od was dostałem. - Spojrzał na ojca z rozrzewnieniem. - Jeśli chcesz pomóc, poszukaj wszystkiego co zdołasz znaleźć o mnichach z Azji, filozofii zen, kultywacji, te sprawy. Historie o przekraczaniu granic śmiertelności, wznoszeniu się ponad ciało, itd. To jest powiązane z rytuałem który Ci przekazałem i może być odpowiedzią na potencjalne komplikacje, które muszę wziąć pod uwagę.
W środku wypowiedzi Silvera ojciec wstał i oparł się plecami do biurka, chowając twarz przed kamerą. - Zrobię, co mogę. - obiecał.
-Jak zawsze tato, jak zawsze. - Skomentował jedynie, deklarację ojca. - Kocham Cię tato, pamiętaj o tym. Do usłyszenia. - Rozłączył się, by ojciec mógł się w spokoju rozkleić. Choć był już od lat dorosły, najwidoczniej okazywanie tak dużej ilości uczuć nie powinno mieć miejsca przy synu.
“Lecę na Pars” - Wysłał jedynie wiadomość tekstową do Maximiliana. Cała ta rozmowa przypomniała mu, że miał informować kutasiarza o swoich podróżach. Sprawdził też “skrzynkę”, żeby zobaczyć czy Corvo się odzywał.
Od Corvo nie było żadnych wiadomości, za to jedną zostawił Opus:
"Wiem, że Tsar zadawał się z którymiś admirałami, przynajmniej dwoma. Niestety nie mam pewności którymi. Jak chcesz kogoś zaznajomionego z nadmagią, wedle jego notatek mnisi i szamani powinni znać jakieś sekrety. Niestety sam nie znalazłem żadnego, a zwłaszcza takiego, który dałby mi pogrzebać w swoim mózgu".
Czyli potwierdzała się wskazówka, którą dostał od LinLin. Mógł więc przeprowadzić własne poszukiwania. Ugrupowania religijne podobnie jak inne komórki społeczne zazwyczaj prowadziły rejestry członków. Trzeba było to jakoś wszystko przefiltrować… Algorytmów wyszukujących nie brakowało, ale jaki ustawić dobór kryteriów? Ideologie wschodu i struktury plemienne to jedno, ale trzeba było wymyślić coś, co pozwoli odsiać zwykłych ludzi praktykujących stare obrzędy od tych, którzy naprawdę dokonali przełomu. Udokumentowane nadprzyrodzone zjawiska, nadludzkie wyczyny… Powiązanie tych dwóch czynników powinno dać dość specyficzne wyniki. Dla pewności mógł też użyć kilku programów. Wybrał algorytmy z bazy, wprowadził specyfikacje i zaczął przeszukiwać sieć.
Opusowi odpisał gdy puścił maszynę w ruch. “Sprawdzę to, dziękuję. Po śmierci Tsara, kto właściwie koordynuje ten niezależny front obrony ludzkości? Wyznaczył jakiegoś następcę? A może kto inny dowodził tym od samego początku? Mniejsza, mam trochę nowych informacji, więc gdybyś mógł zaaranżować spotkanie z głową tego przedsięwzięcia, byłbym wdzięczny.”
"Tak bardzo, jak ci ufam, nie mam nic do pokazania reszcie. Przez najbliższy czas, będę twoim jedynym kontaktem." Odpisał później Opus.
Gdy Silver przygotowywał swoje programy analityczne do przeczesania rejestrów setek tysięcy organizacji religijnych w galaktyce, Jack wszedł do pokoju. - Mało cię widzę ostatnio, coś wynalazł? - spytał.
-Quite a lot, if You have to ask. - Odparł, zapewne wprawiając Raidena w lekkie osłupienie. - Całkiem sporo, jak widzisz. Przebiłem się przez zaklęcie Wszechmowy i jestem w stanie mówić w językach obcych. Przygotowuję się też do czegoś, co może mnie całkowicie odmienić, ale to konieczność. Przez Maximiliana moja rodzina cierpi, nie mogę tak tego zostawić. Faktycznie zaniedbałem was ostatnio, a też jesteście dla mnie częścią rodziny. Dla was też coś mam, choć nie wiem czy dla każdego zadziała. - Spojrzał na zegarek, by połapać się w godzinach. Ostatnie trzy dni sprawiły, że stracił poczucie czasu. Akurat była pora obiadu, a Silver w sumie zgłodniał. - Chodź, zjemy z resztą naszej małej zgrai i opowiem wam wszystkim co nieco.
Gdy trafili do mesy oficerskiej, wszyscy w najlepsze pałaszowali smakołyki przygotowane przez okrętowych kucharzy. No prawie wszyscy, biedny Francis ze smutną miną dziobał widelcem sałatkę, co jakiś czas rzucając mordercze spojrzenia w stronę Meredith. Przegrany zakład bolał.
Demon wziął sobie solidny stek z ziemniakami i dołączył do swoich oficerów. Gdy skończyli konsumpcję, cała gromada spojrzała na Silvera pytająco.
-Jak już wiecie, nasza sytuacja nie należy do kolorowych. - Zaczął spokojnie. - Najpierw wpakowaliśmy się, no dobra ja nas wpakowałem, w ten cały ambaras z ochroną ludzi przed Louise, zwaną też April. Teraz doszło do tego babranie się w bagnie, jakie roztacza wokół siebie Maximilian Gold. Zapewne niejedno z was, chciałoby mi za to wszystko przydzwonić i szczerze nie dziwi mnie to. - Zrobił pauzę. - Przez ostatnich kilka dni, szukałem sposobów, byśmy mogli w tym całym chaosie zyskać choć nieco większe szanse. To jest dla was. - Powiedział, przesyłając na ich interfejsy pliki z opisem Rytuału Nadmagii. Władował w to wszystko co już o niej wiedział, by maksymalnie ułatwić im dokonanie tego przełomu. - Nie mam wprawdzie pewności czy bez znajomości choć podstaw magii zadziała to dla każdego z was, jeśli nie, będę nad tym pracował, byście wszyscy mogli na tym skorzystać.
- Oh... medytacja... albo yoga. - zauważył Jack. - To przez to Fou jest odporny na magię? - spytał ochroniarz.
- Ten od Mandingo? To nie była iskra? - poprawiła go Meredith. Jack wzruszył ramionami. - Nie znam się na tym wszystkim. - przyznał, spoglądając następnie na Silvera. - Jak June okaże się magiem, to może wytargujemy od niej kontrakty dla załogi? - zaproponował. - Magiczna brygada!
-Fou ostatniego bym podejrzewał, bo to straszny pozer, ale może być w tym odrobina racji. - Odparł, wzruszając ramionami. Lou mógł nawet nie być świadom posiadania tych zdolności. - Jeśli znacie inne metody, nie krępujcie się. Chodzi o to, by dotrzeć do swojego wnętrza. Jeśli June będzie skłonna podjąć z nami współpracę, co wcale nie jest takie prawdopodobne, możemy spróbować. Obeznanie z zasadami Kodu Uniwersalnego powinno wam pomóc, niemniej próbujcie i bez nich. Magia jest mieczem obosiecznym.
-To co przyjdzie wam znaleźć w waszych duszach, może was z początku przerazić. Mnie na ten przykład otaczały tysiące mrocznych, widmowych rąk. Nie pozwólcie, by to zachwiało waszą koncentracją, rytuał jest kapryśny i nie zawsze daje się go przeprowadzić w pełni, choć możecie próbować do skutku. - Objaśniał dalej. - Przyznam Jack, szczególnie ciekawi mnie co stanie się z Tobą gdy odniesiesz sukces.
Mężczyzna wzruszył ramionami. - Prosisz cyborga, aby powiedział, ci kim jest. Proszę cię, nie jestem filozofem. Jak coś wyjdzie, to wyjdzie. - zaśmiał się.
Holmes był nieco poważniejszy. - Może to da mi jakieś wzmocnienie, sam nie robiłem żadnych postępów. - przyznał. Jako jedyny magiczny towarzysz Silvera, kronikarz miał gwarancję przynajmniej uruchomienia rytuału. - Powinniśmy po prostu pójść i spróbować, dla świętego spokoju? - zastanowił się na głos.
-Nie poganiam was, to nie wyścigi. Możecie poczekać, aż poczujecie się gotowi, bądź przygotować sobie wszystko “na brudno”. - Silver wyraźnie nie chciał, by ktoś zadziałał tu lekkomyślnie. Błędne zdefiniowanie siebie mogło mieć fatalne skutki. - To nie kwestia filozofii. Częścią Ciebie jest coś, co nie należało pierwotnie do twojego kodu. Możliwe, że dzięki temu rytuałowi, twoje cybernetyczne ciało również się zmieni. - Odpowiedział Raidenowi.
Mężczyzna gwizdnął. - To może stanę się prawdziwym chłopcem.
-Jeśli tego właśnie chcesz, myślę że nie jest to niemożliwe. - Odparł, bez cienia ironii. - Potrzebny jest zdefiniowany cel, on prawdopodobnie ma największy wpływ na to, co się z wami stanie gdy rytuał zadziała. - Mógł oczywiście się mylić, ale z jakiegoś powodu określenie dążenia życiowego miało znaczny wpływ na to, co działo się z nim w trakcie rytuału, więc ta hipoteza wydawała mu się prawdopodobna. - Czy ktoś jeszcze chce coś wiedzieć? Przyznaję, kiepski ze mnie nauczyciel, mogłem o czymś zapomnieć.
- Jeżeli jest w tekście, to po prostu z niego skorzystamy. - odparł Holmes. Załoga Silvera ufała mu na tyle, że nie miała większych obaw, czy dodatkowych pytań.
-Skoro tak, to pozostaje mi życzyć wam powodzenia. - Silver pokiwał głową i ruszył wziąć sobie dokładkę. Chyba ostatni raz jadł dwa dni temu… Wciąż burczało mu w brzuchu. - Francis, od razu ostrzegam że “schudnąć” to nie jest dobry życiowy cel. - Rzucił jeszcze ze śmiechem do ex-pirata.
Kiedy już się najadł, co wymagało trzech dokładek wrócił do siebie. Miał odpisać Opusowi, ale wejście Jacka wybiło mu to z głowy. Trzeba było zatem nadrobić. “Namierzyłem Octobera, odkryłem też sekret nadmagii. Jak to nie wystarczy, to nie wiem co by było potrzebne.” O June póki co nie wspominał, musiał się upewnić, choć wszystko na to wskazywało.
Przeszukiwanie baz danych miało jeszcze trochę potrwać, Silver dumał więc nad tym, czym właściwie powinien się teraz zająć. Miał w sumie jeszcze jedną niewiadomą w całym równaniu, wypadałoby wypełnić tę lukę. Nie mógł jednak zrobić tego sam, potrzebował kogoś, kto udzieli mu odpowiedzi. Sięgnął myślami do swoich “artefaktów”.
-Azazelu, słyszysz mnie?
Silver nie usłyszał jednak żadnej odpowiedzi.
Młody Armstrong nie chciał po raz kolejny wchodzić w trans, zanim nie uzyska potrzebnych odpowiedzi (choćby szczątkowych), musiał więc działać na własną rękę. Wyświetlił interaktywny hologram i Dotykiem Umysłu zaczął tworzyć diagram na bazie informacji które już posiadał. Cechy wspólne magii i nadmagii, punkty skrajnie odległe, zależności, wszystko co przychodziło mu do głowy wrzucał na tę rozrastającą się w zastraszającym tempie mapę myśli. Następnie zrobił redux, kondensując treść maksymalnie i dodał tych kilka informacji które miał na temat diabłów. Zadanie które się przed nim rysowało, nie napawało optymizmem, ale trudne sytuacje nigdy go nie zniechęcały, zaczął ekstrapolować. Pewną podpowiedzią był fakt, że diabły i serafini byli niejako przeciwieństwami. Roboczo nazwał to zjawisko paramagią i powoli klarował mu się jego hipotetyczny obraz. Podobnie jak nadmagia, paramagia najprawdopodobniej manifestowała się spontanicznie (bądź u osobników które spełniły, niekoniecznie świadomie określony warunek). Jeśli jego ręce były dobrym przykładem, to kierunek jej rozwoju również był spontaniczny (żadna z form które przybierał nie przypominała Azazela), w przeciwieństwie do dwóch pierwszych zjawisk. Niewiadomą było, czy tak jak magię i nadmagię, da się ten proces choćby szczątkowo ukierunkować, jeśli nie jest się diabłem. Brak kontroli mógł być efektem ubocznym. Tak samo, jak serafini nie popadali w obłęd od używania magii (teoretycznie, podobno April była szalona), a ludzie tak.
W międzyczasie Silver otrzymał dwie wiadomości. Pierwsza była od Opusa:
"Wysłałeś na ten temat jakieś sprawozdanie? Jak skończymy tu pracę, to mogę zobaczyć, co da się zrobić."
Druga, od Maximiliana, z załączonym zdjęciem:
"Doszły mnie słuchy, że kobieta o imieniu Janna znajduje się obecnie na Pars. To legendarny szpieg korporacyjny. Mam potwierdzenie, że przez jakiś czas pracowała w waszej korporacji. Dorwij ją i zlikwiduj. Przy szczęściu, za nim sprzeda jakieś nasze sekrety. Pokażę ci w zamian jakieś zaklęcie."

W międzyczasie komputer również skończył swoją analizę mnichów. Jak się okazuje, była to wymierająca profesja. Spośród tych, którzy mieli nadnaturalne zdolności, które nie były potwierdzone jako iskry, znalazło się tylko czternaście osób rozsianych po całej galaktyce. Dwie z nich wpadło w szczególną uwagę Silverowi: pierwszym był Fou Lou, który używał swojej antymagicznej zdolności na pokazach sztuk walki, choć wiele osób oskarżało go, że jego magiczni partnerzy po prostu byli z nim w zmowie. Drugą osobą był Hajikata Isshin, nazywany jednym z trzech największych szermierzy galaktyki.

W każdym wypadku Silver niedługo znajdzie się na Pars. Nadszedł czas na ostatnie przygotowania przed kolejną przygodą.
Hajikata Isshin… młody Armstrong słyszał o nim parokrotnie, z racji swojego zamiłowania do szermierki. Nie spodziewał się jednak, że ten fechmistrz posiadał aż tak niezwykłe umiejętności. No i był jeszcze Fou, który jak na złość okazywał się przewyższać w czymś Silvera. Nie lubili się, ale Demon mógł złożyć mu propozycję nie do odrzucenia.
-Łącz z Fou-Lou. - Odpalił komunikator.
W przeciągu ostatnich kilku tygodni Silver wykonywał mnóstwo telefonów. Na to połączenie musiał czekać najdłużej. Gdy Fou Lou już pojawił się na ekranie, siedział w wannie. Młody Recollector mógł się cieszyć, że jego rozmówca jest zakryty pianą i bąbelkami. - ...Witam? - z twarzy Lou było widać, że jest niepomiernie zdziwiony telefonem. Być może łatwiej byłoby zrobić to za pośrednictwem Jacka? Teraz było na to zbyt późno.
-Witaj Fou. Zapewne nie masz ochoty ze mną rozmawiać, będę się więc streszczał. - Przywitał się Silver formalnym tonem. - Prowadzę badania i okazuje się, że twoje umiejętności są tym czego poszukuję. Chciałbym więc abyś udzielił mi wszelkich informacji jakie na ich temat posiadasz. Zanim mi odmówisz, lecę właśnie na Pars, gdzie występuje Nya Blue. - Przedstawił swoją ofertę na tyle szybko, by mnich nie rozłączył się odruchowo.
- Święta są, że zwierzęta mówią ludzkim głosem? - zdziwił się Fou Lou. - Chodzi ci o oświecenie, czy tam nadmagię, jak to Maximilian nazywa? - rozmówca szybko złapał temat. - Moglibyśmy się dogadać. Masz dalej pentarius przy sobie?
Maximilian słyszał o nadmagii? To mogło mu nieco utrudnić życie. Fakt, że mnich wyraźnie go prowokował postanowił przemilczeć.
-Tak, o to mi chodzi. I tak, mam pentarius. - Odparł spokojnie. - Ale zdawało mi się, że mówiliśmy o moim zbliżającym się pobycie na Pars.
- Ten wisiorek ma całkiem duże znaczenie dla San. Spokojnie mogę z tobą przedyskutować problem w zamian za niego. - obiecał mnich. - Chyba nie myślisz, że przekupisz mnie jakimiś biletami na koncert? Sekrety zakonu są sprawą świętą.
-Biletami nie, ale co byś powiedział na zdjęcie z autografem? - Złożył propozycję bardziej dosłownie.
- Może jeszcze zaraz nagie? - Lou nie wierzył w możliwości Silvera. - Jeżeli uda ci się jakieś załatwić przed tym, jak June straci swoją popularność, to sam przylecę je odebrać. Jak będziesz chciał mi jakieś sprzedać, gdy zleci poniżej TOP50, to nie będę miał ci za wiele do powiedzenia.
-Nagie raczej zachowam dla siebie, albo Jacka. - Zaśmiał się Armstrong. - Mamy umowę, można powiedzieć?
Fou Lou wzruszył ramionami. - Powiedzmy. Jak coś to dzwoń.
-Do następnego zatem. - Pożegnał się i rozłączył, by Lou mógł w spokoju kąpać się dalej. A on sam próbował pozbyć się tego obrazu sprzed oczu.
-Drake, niech nasi informatorzy spróbują namierzyć osobnika o imieniu Hajikata Isshin. - Nadał do kronikarza, który pod nieobecność Corvo sprawował dodatkowo pieczę nad tą siecią. Sam wrzucił w wyszukiwarkę zdjęcie Janny, by sprawdzić kim oficjalnie jest ta kobieta.
Janna wyświetlała się w sieci pod setkami imion i nazwisk. Więcej osób pytało, kim ona jest, niż dawało na to odpowiedź. Silver nie był w stanie w tym bajzlu wyciągnąć użytecznej odpowiedzi. Musiała zajmować się swoim fachem a tyle długo i w na tyle odległych sektorach galaktyki, że tylko wojsko byłoby w stanie ją zidentyfikować.
Jak na szpiega, ta młoda dama zyskała całkiem spory rozgłos. Aż dziwne było, że nikt jej do tej pory nie przyłapał. Albo potrafiła tak skutecznie ogłupić tych, którym się to udało. Przynajmniej Silver miał dowód, że nie jest to po prostu babka, którą Max chce zabić bo mu nie dała (choć możliwe, że to też wchodziło w grę). A skoro działała też na szkodę jego rodziny, nie będzie miał wyrzutów sumienia.
-No dobrze, a teraz pora zarezerwować bilety… - Mruknął siadając do komputera. June była obecnie na topie, w związku z czym zwykły człowiek raczej nie miał szans zdobyć biletów na najbliższy koncert, zamiast tego musiał kupować ze sporym wyprzedzeniem. Demon był jednak VIP-em, powinien więc być w stanie zgarnąć specjalną przepustkę.
Ku zdziwieniu Silvera, na koncertach June nie było żadnego typu specjalnych biletów. Wszystkie wydarzenia sprzedawały tylko zwykłe wejściówki, nie obejmując nawet miejsc siedzących. Jednocześnie June nie występowała na konwentach i nie przeprowadzała publicznych wywiadów. Jak na popularną gwiazdę muzyczną, była niezwykle prywatną osobistością.
Zadziwiające, że ktoś tak strzegący swojego życia prywatnego został tak sławnym artystą. Ludzie zwykle potrzebowali wglądu w to co dzieje się poza sceną, żeby móc albo utożsamić się z danym idolem, albo nie uznać go za snoba. A tu proszę, nic takiego nie miało miejsca. Może piosenki które wyśpiewywała w martwych językach miały magiczną moc? Trzeba było zatem zobaczyć, jak będzie z dostępnością normalnych biletów. A w razie braku takowych, kombinować.
Na ten moment June prowadziła koncerty raz na trzy dni, a bilety sprzedawano na kilka godzin przed koncertem. Czatując na stronie sprzedaży, Silver powinien być w stanie kupić wstęp bez większego problemu.
-Zbieram listę chętnych na koncert June. Muszę wiedzieć ile biletów zaklepać. - Nadał do swoich oficerów. A jako że nie chciało mu się czatować przy komputerze, ustawił przypomnienie na moment przed rozpoczęciem sprzedaży i zgrał sobie adres strony na interfejs. Tym sposobem mógł nabyć wejściówki w ułamku sekundy. Wprawdzie nie dawało mu to dostępu do samej Nya, ale korzystając z miejsc pod samą sceną, powinien być w stanie choć spróbować nawiązać z nią kontakt. Trzeba było tylko przygotować jakiś sposób… Po chwili zgłosili się Jack, Francis, Christina i Natasha.
Subtelność nie była mocną stroną Silvera, to też i pomysł nawiązania kontaktu wpadł mu dość pokazowy. Na szybko wymienił jeden z guzów ze swojej kurtki na mini-projektor holograficzny. Wykupiwszy miejsce pod sceną powinien być w stanie przekazać wiadomość June.

Mając za sobą kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt godzin pracy umysłowej, Silver udał się na niezbędny spoczynek. Zbudził go krzyk Meredith - SZYBKO, CHODŹ! - zażądała i od razu zniknęła w korytarzu, zostawiając drzwi do kajuty Silvera otwarte.
Biegnąc za nią, recollector dotarł do pokoju Holmesa, którego drzwi Jack wyłamywał z rozbiegu. - Kapitan chciała go poprosić o skan magii na Pars, skoro już jest na widoku. Wtedy zorientowaliśmy się, że nie opuścił kajuty od ostatniej kolacji. - wyjaśniła doktór.
Drzwi uległy za trzecim zderzeniem z ramieniem Jacka. Wewnątrz pokoju panował wyjątkowy porządek, zwłaszcza na bałaganiarskiego Holmesa, który zawsze miał wszędzie porozrzucane książki i dokumenty. W rzeczy samej, kronikarz musiał skorzystać z rytuału, którego nauczył go Silver. Rezultat był jednak czymś innym.
Holmes leżał na łóżku, wpatrując się w sufit podkrążonymi oczyma. Był słaby, wyraźnie nie jadł od dawna. Wydawał się na swój sposób nieobecny. Meredith natychmiast przywarła do niego i zaczęła go badać, choć jej wyraz twarzy zdradzał, że nie była pewna, co się dzieje.
Jasny gwint, której części z “to nie są wyścigi” Drake nie zrozumiał? Silver podejrzewał, że Holmes “utknął” wewnątrz rytuału.
-Weź go do skrzydła medycznego, podłącz kroplówki i co tam będzie potrzebne, żeby nie stracił sił. Prawdopodobnie wciąż tkwi w tym miejscu pomiędzy, co ja wcześniej. - Zwrócił się do swojego lekarza. - Jeśli nie ocknie się w ciągu doby, daj mu coś na pobudzenie, musimy rozproszyć jego koncentrację, by go stamtąd wyrwać.
Po chwili Meredith odeszła od Holmesa, patrząc a swoje urządzenie pomiarowe. W tym czasie Jack wjechał do pokoju z noszami. Gdy złapał kronikarza, aby go podnieść, ten chwycił ramię ochroniarza i pokiwał przecząco głową. Jack zignorował jego dezaprobatę i mimo wszystko przeniósł go na nosze.
Meredith podniosła głowę z wypisanym zmartwieniem na twarzy. - Na pewno nie jest chory...co najwyżej wygłodniały. - Kobieta poprawiła swoje okulary i schowała urządzenie. - W trybie natychmiastowym zakazuję tego rytuału. Tobie też. - postanowiła, patrząc Silverowi w oczy.
-Mówiłem żeby się z tym nie spieszyć, on się pospieszył. - Odparł jedynie Silver.
Holmes zareagował na Jacka, więc nie był nieprzytomny, a przynajmniej nie zupełnie. Podszedł do kronikarza i położył mu rękę na ramieniu.
-Drake, słyszysz mnie?
Bardzo niechętnie i powolnie, Holmes skinął głową.
- I jesteś w stanie mi poświadczyć, że to wszystko wina Holmesa i jego nadgorliwości? - spytała Meredith. - Że znasz się na tym na tyle, że nikt nie miał prawa się pomylić, jakby trzymał się twoich instrukcji co do joty? Póki nie postawimy Holmesa na nogi, nie chcę słyszeć, że ktokolwiek tego próbuje. Jak chcesz wyłączyć swoich najważniejszych agentów ze służby na czas nieokreślony to droga wolna, ale nie przychodź do mnie z płaczem, jak nie będę wiedziała, jak wyleczyć magiczne nieprawidłowości. - Meredith nie chciała uwierzyć, że to akurat Holmes przesadziłby z właściwie czymkolwiek. Nie było to w jego stylu.
-To nie wina nieudanego rytuału… jest przytomny. Wygląda, jakby nie chciał się od czegoś odrywać. - Skomentował swoje najnowsze “odkrycie”.
-Co się stało? - Zapytał Drake’a.
Holmes spojrzał na Silvera, nie mówiąc ani słowa. Recollector odczuł wrażenie, że to Holmes czuje empatię względem niego, jak gdyby to leżący widział go jako osobę cierpiącą. Był w tym spojrzeniu smutek i troska, ale również bezsilność.
-Drake, odezwij się. To jest rozkaz. - Młody Armstrong zaczynał mieć złe przeczucia. Czyżby cel Holmesa uwięził go w takim stanie?
Holmes uśmiechnął się. Ruszył ustami, chcąc coś powiedzieć, ale zatrzymał się. Nie mógł dobrać słowa, które by go zadowoliło.
-Chłopie co z Tobą? Żeby Tobie brakowało słów? - Silver nie ustawał w wysiłkach. Wydawało mu się, że powoli Drake wyrywa się z tego zawieszenia skoro reaguje, ale może to była tylko jego nadzieja.
Wpatrując się przed siebie, Holmes nie dał żadnej odpowiedzi.
-Drake, proszę… Otrząśnij się… - Nadzieje okazywały się płonne, ale młody Recollector nie przestawał próbować.
Wpatrując się przed siebie, Holmes nie dał żadnej odpowiedzi.
Prośba nie pomogła, prowokacja też nie. Jedyna reakcja była na polecenie.
-Holmes otrząśnij się, to rozkaz! - Spróbował ostatniej deski ratunku.
- Wystarczy. - Meredith położyła rękę na ramieniu Silvera. - Jack, wynieś go do skrzydła szpitalnego. Dziewiątka jest pusta. Trzeba go podpiąć pod kroplówkę.
-Cholera jasna Drake, co ja Ci zrobiłem… - Powiedział Armstrong bardziej do siebie, niż do kogokolwiek w pokoju. Nie tak powinno to wyglądać, co poszło źle?
- Spokojnie, jest dalej z nami. Wszystko oprócz śmierci da się wyleczyć. - zapewniła Silvera Meredith. - Na razie sugeruję, abyś odpoczął. Zajmę się Drakiem, aż dojdziesz do tego, co mu się stało. - obiecała.
-Zrób mu rezonans i testy DNA. Nadmagia nie powinna szkodzić ludziom, może Drake jest jakąś hybrydą i o tym nie wiedział… - Polecił jej. Mutant czy hybryda, nadal pozostawałby człowiekiem, ale magia rządziła się swoimi prawami. - Nie wiem w czym specjalizuje się ta June, ale może ona będzie w stanie nam pomóc.
Jako że Silver zdążył już nieco odespać, nie chciał zwlekać ze sprawdzeniem możliwych przyczyn takiego rozwoju sytuacji. Wrócił do swojej kajuty i usiadł nad notatkami które udostępnił oficerom, by znaleźć źródło problemu. Nie znalazł tam jednak żadnego punktu, w którym popełnił błąd. Chyba że… “definicja osoby wedle nadmagii może uwzględniać jej przywiązanie do specyficznych rzeczy, działań, lub zachowań”. Może tu kryła się odpowiedź, coś w tym jaki był Drake spowodowało jego “odpłynięcie”. By jednak dojść do tego, czy rzeczywiście tak było, musiał dogłębnie przeanalizować wszystko co wiedział o swoim kronikarzu.
Nietypowa moc Holmesa ujawniła się, gdy studiował historię Cesarską. Bardzo prędko wojsko próbowało go zrekrutować, ten jednak nie był zainteresowany. Trafił do drużyny Silvera, gdy zapoznał ich Corvo. Holmes potrzebował czymś się zająć, żeby wojsko się od niego odczepiło. Myśląc o tym teraz, wprowadzenie Holmesa na statek Silvera pozwoliło wojsku trzymać kronikarza pod nadzorem tak długo, jak Corvo był na pokładzie. Drake był człowiekiem zainteresowany historią i szybko odkrył, że magia była w niej niesamowicie istotna. Większość czasu spędzał na czytaniu książek. Jego rolą w załodze było tylko przekazywanie informacji, zwykle tych, które wiedział, lub takich, które znalazł na żądanie. Był spokojnym człowiekiem, który prowadził wyjątkowo pokojowy tryb życia. Miał też niewielu przyjaciół, nawet w samej załodze. Zwyczajnie nie spędzał czasu z ludźmi, więc rzadko zdarzało mu się z kimś zapoznać.
Izolacja, niejako zamknięcie we własnym świecie… Czy o to mogło chodzić? Rola Drake’a na okręcie choć istotna, pozostawiała mu dużo czasu na jego pasję, a ta oznaczała niewielki kontakt z ludźmi. Silver nigdy nie uważał się za ekstrawertyka, ale w porównaniu do Holmesa był duszą towarzystwa.
Zaraz zaraz, moc Drake objawiła się spontanicznie w wyniku zgłębiania pasji i miała powiązanie z jej niezwykle istotnym elementem… nie znał żadnego warunku, który musiałby spełnić by podtrzymywać możliwość używania tego zaklęcia. A przynajmniej nie świadomie… Nie czynił też postępów w praktykowaniu go, nawet mimo otrzymanych wskazówek. A jeśli to nie była Iskra? Holmes mógł być nieświadomym użytkownikiem nadmagii.
Kolejna hipoteza, ale żadnych dowodów by ją potwierdzić… Jedynie wskazówki, że tak może być. Ktokolwiek splatał nici losu Silvera i jego towarzyszy miał pokręcone poczucie humoru. Choć młody Armstrong nie był zwolennikiem teorii przeznaczenia, ostatnie wydarzenia sprawiły iż miał poczucie, że jest skazany na mimowolne sprawianie bólu tym, których chciał chronić. Nie miał kontroli nad efektami swoich starań…
~Stać się bogiem, co Azazelu? Tak by nawet los nie mógł Ci się przeciwstawić, gdy postawisz przed sobą cel.
Nie otrzymał żadnej odpowiedzi, miał wrażenie że mówi do siebie. Najwidoczniej poza tym wewnętrznym światem, w którym się spotkali, diabeł nie miał dość mocy by się z nim porozumieć. Może gdyby znalazł więcej jego pozostałości, to by się zmieniło, ale nie miał żadnych tropów ku takim poszukiwaniom, poza udaniem się do Icarii.
-Możliwe, że obecny stan Drake’a to efekt jego “definicji”. Zawsze był introwertykiem i odludkiem, więc pełne określenie siebie mogło go jeszcze bardziej odseparować od świata. - Nadał do Meredith, choć nie oczekiwał odpowiedzi.
Nie wiedział co jeszcze mogło spowodować taki stan. Magia i nadmagia mogły współistnieć, tak przynajmniej wynikało z notatek Raza, no i Silver nie ucierpiał w trakcie rytuału. Zaraz, właściwie skąd Tsar to wiedział? Nie mógł przecież sprawdzić tego na sobie. Może Opus będzie posiadał informacje na ten temat. Młody Armstrong musiał jednak przekazać mu cokolwiek, by ten był skłonny odkryć przed nim więcej tajemnic.
“October nie żyje, choć nie do końca. Przez kontrakt przekazał swoją domenę następcy, a ten kolejnemu. Obecnie dziesiątym Octoberem jest Maximilian Gold, prezes Auger Industries. Nie warto się z nim kontaktować, jest całkowicie obłąkany. Nawiąż ze mną połączenie, gdy będziesz miał taką możliwość, mam kilka pytań.” - Nadał wiadomość do profesora.

Z biegiem czasu Balmoral Castle zawitał w porcie Pars. Cała planeta stanowiła jedną, gigantyczną metropolię. Większość towarów była importowana, a w samej planecie sprzedawano wyłącznie usługi. Zdobiły ją tysiące barów, klubów, lokali growych i hazardowych, oraz przede wszystkim, seria ogromnych scen i amfiteatrów przeznaczonych dla biznesu muzycznego. Jeżeli chciałeś coś zaśpiewać, chciałeś to zrobić na Pars.

Przed eksploracją tego raju, drużyna musiała najpierw załatwić swoją dokumentację i licencję postojową. Zaraz po wylądowaniu, poproszono o zgłoszenie się właściciela okrętu do budki biurowej lotniska. Kapitan zdążyła zdradzić, że tylko steruje okrętem, więc z przeprosinami poprosiła Silvera o załatwienie formalności.
Dziwne, z reguły nie musiał przechodzić tego typu odpraw, czy to z racji bycia arystokratą czy Recollectorem. Nawet na planecie będącej centrum Auger tego od nich nie wymagali. Ale może to i lepiej, w końcu trzeba było działać możliwie dyskretnie, żeby Janna się nie schowała w jakiejś mysiej dziurze. A na planecie tego typu, na pewno niejeden człowiek miał wtyki w służbach celnych tylko po to, by wiedzieć kiedy pojawi się ktoś znaczący.
-Jack, ile dostają służby z lotniska za przekazanie cynku o przybyciu VIP-a? - Zapytał swojego ochroniarza, który tę planetę znał najlepiej.
- Zależy od klubu, vipa i tego, co kupisz. W każdym razie na pewno się opłaca, przecież to nie jest nielegalne. - odparł Jack.
-Wiem, bardziej chodziło mi o to, ile bym musiał wybulić by nie trąbili o moim przybyciu po różnych lokalach. Jesteśmy tu służbowo i mam szpiega do wytropienia, potrzeba więc dyskrecji. - Podał więcej szczegółów. Może jakby sypnął ekstra, to nawet wskazaliby mu potencjalne miejsce pobytu Janny.
- Coś koło dziesięciu tysięcy. - stwierdził Jack. - Nawet gdyby mieli dostać procent od twoich zakupów w jakimś hotelu, to na więcej nie mogą liczyć. - oszacował.
-Myślisz, że jak dorzucę pięć koła ekstra, to dadzą mi potencjalny namiar na mój cel? - Zastanowił się na głos. - Ta babka - Na ekranie pojawiło się zdjęcie. - narobiła sobie sporo wrogów. Jak na szpiega jest bardzo rozpoznawalna. Na nieszczęście dla niej, była dość głupia by bruździć również mojej rodzinie.
Jack wpatrywał się w zdjęcie dłuższą chwilę. - Cóż... to Pars. Pieniądz daleko zajdzie, jeżeli akurat lądowała na tej platformie, to może coś ci zdradzą. Za to, skąd cel? Polujesz teraz na wrogów rodziny? Nie bezpieczniej to zostawić Cesarskim?
-Cesarstwo też nas szpieguje, nie sądzę by coś z tym zrobili. - Odparł Silver. - Maximilian chce się jej pozbyć, postanowił użyć do tego mnie. Zaszkodziła nam, więc mogę to zrobić i nie czuć się winnym.
-Chodźmy, bo jeszcze zaczną się niecierpliwić. - Ruszył by wziąć udział w odprawie.
Gdy Silver wszedł do małej budki na lotnisku, drzwi automatycznie zasunęły się za jego plecami. W środku, przed małym drewnianym stołem, czekała dwójka mężczyzn.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 23-03-2020, 22:15   #96
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
- John Doe. - przedstawił się średniego wzrostu przeciętny mężczyzna, noszący typowy garnitur ze standardowo zawiązanym krawatem i stereotypową fedorę. Miał typową twarz, popularną fryzurę i mało pamiętliwe spojrzenie.
- Bob Williams. - Przedstawił się drugi mężczyzna, był nieco wyższy, nosił najpopularniejszy wśród szlachty krój garnituru, z czerwonym krawatem w złote wzory minimalnie odstającym od normy. Jego długie włosy zdradzały młody wiek i wyniosłe stanowisko, a mądra twarz z okularami krzyczała "przeciętny syn szlachcica z rodziny, która ma jakąś firmę".
- Chcielibyśmy porozmawiać o pana historii przeglądarki internetowej. - wyjaśnił John.
- I nie mówimy o pornografii. - dodał Bob, rzucając teczkę na stół.
- Co pan nam o tym powie? - spytał John. Z sunącej po stole teczki wysypały się dokumenty zawierające adres i zdjęcie każdego miejsca w internecie, gdzie Silver rozglądał się za zagadnieniem "Davy Jones".
-A kim panowie są, by mnie przesłuchiwać? - Odparł Silver.
- Cesarskie siły specjalne.
- Pod nadzorem Admirała Floty Vyone.
- Już z nami pracowałeś.
- Choć mniej publicznie.
- I mniej świadomie.
No tak, czyli to Vyone zatrudniał Corvo...
-I moje zainteresowanie postacią z popkultury wymaga waszej interwencji? - Zapytał, przekrzywiając głowę w geście niedowierzania. Nie znalazł o Jonesie nic, co mogłoby wskazywać że był czymś więcej. Przynajmniej Cesarstwo nie wiedziało oficjalnie nic na ten temat.
- Spędziłeś lata na okręcie z agentem instytucji.
- To ser szwajcarski zabezpieczeń.
- Przeciek jak w filtrze do kawy.
- Tarka do prywatnych danych.
- Jak chcesz się przed nami ukryć, zbuduj nowy okręt.
- Najlepiej w innej galaktyce.
- Polecam kosmitów.
- Tylko pamiętaj, że statki xeno są nielegalne.
- Bo nie umiemy ich szpiegować.
- Wydamy ci zezwolenie, jak już rozpracujemy zabezpieczenia.
- Wiemy o wszystkim, co się działo w Balmoral Castle. - Zapewnił John.
- Ale nie wiemy dlaczego. Skąd nagłe zainteresowanie Jonesem? - spytał Bob.
-A co wam do moich zainteresowań? Nie wystarczy, że podglądacie mnie dwadzieścia cztery na siedem? - Zapytał głosem zdradzającym irytację. Nie spodziewał się, że Corvo narobił mu aż takiego bałaganu w zabezpieczeniach. Ich technologia wyprzedzała resztę Cesarstwa o przynajmniej jedną generację, bez ingerencji wewnątrz nie powinni być w stanie hackować systemów okrętu. - Co takiego jest w Davym Jonesie, że postanowiliście zdradzić iż mnie non-stop inwigilujecie?
- Naszą pracą jest zbiór informacji.
- Nie ich dystrybucja.
- O tobie wiemy już wszystko, nie jesteś w tarapatach.
- To Davy nas interesuje. Dlaczego ciebie też?
-Coś za coś. Jeśli nie zamierzacie niczym się ze mną podzielić, to nie mamy o czym rozmawiać. - Odparł Demon. Nie miał ochoty ciągnąć tej dyskusji, jeśli miała być przesłuchaniem.
- Jeżeli myślisz, że Maximilian jest problematyczny.
- Spróbuj ludzi, którzy kontrolują przepływ informacji w Cesarstwie.
- Nie miej nam za złe młody, to tylko praca.
- Zażalenia zbiera Vyone.
- Nie mamy nawet pewności, że wiesz cokolwiek użytecznego.
- Choć właśnie zadeklarowałeś, że coś wiesz.
-To wy zadeklarowaliście, że chcecie wiedzieć co mną kieruje. Ale nie oferujecie niczego w zamian za to że się tym z wami podzielę, więc po co miałbym to robić? - Odparował Silver.
- Ku chwale Cesarstwa.
- Dla dobra Cesarzowej.
- Bo równie dobrze możemy wydać ci nakaz.
- To nie jest biznes z bossem mafijnym, tylko służbami Cesarstwa. - przypomniał John.
- Corvo wystawił ci bardzo przychylny profil.
- A mimo tego szastasz się z nami, jakbyśmy cię zgarnęli za prowadzenie po pijanemu.
-Może dlatego, że jestem porządnym obywatelem, a wy od lat mnie szpiegujecie na każdym kroku. Mam chyba prawo być zirytowany? - Zapytał retorycznie, z wyraźną irytacją. - Szukacie zagrożeń tam gdzie ich nie ma, wywiadowcy od siedmiu boleści… Chcecie czegoś ode mnie, to może najpierw okażcie odrobinę zaufania, zamiast na każdym kroku przypominać mi, że już mnie wydymaliście.
- Nie masz prawa, jaka jest jego punktacja?
- 10%
- Jesteś w 10% najmądrzejszych ludzi w galaktyce i nie spodziewałeś się, że wszyscy obywatele są pod nadzorem? - John spytał retorycznie.
- W Cesarstwie, które jest gotowe zniszczyć całe planety. - Bob pstryknął palcami.
- Gdy siatka wywiadowcza nawali i nie zdoła naprawić problemu zawczasu.
- Jesteśmy tym mniejszym złem.
- Żeby nie powiedzieć dobrem.
- To już kwestia subiektywna.
- Nie próbujemy być nieprzyjemni, staramy się oszczędzić pana czas.
- Nie wywyższamy się, biegniemy przez procedurę.
- Więc proszę o kooperację.
-Nadzór jak nadzór, ale całodobowe śledzenie? Na dodatek, kurwa mać ja przecież pracuję dla wojska! Siebie nawzajem też szpiegujecie, gdy ten drugi nie patrzy? - Spojrzał na jednego, potem na drugiego. 10% dobre sobie, jego IQ nie dawało się zmierzyć dostępnymi testami. Wiedział że Cesarstwo nie ufa jego rodzinie, bo nie dali wojsku wyłączności na ich technologię, ale sam był kontraktowym współpracownikiem rządowym (w końcu rząd stanowili dowódcy wojskowi). Taki nakład środków w jego przypadku był co najmniej nielogiczny, by nie rzec całkowicie paranoiczny.
-Prowadzę różne badania, taki już jestem, mam naturę odkrywcy. Imię Davy Jones mi się w ich trakcie przewinęło, ale jak już wiecie wedle wszystkich źródeł, które odnalazłem jest to jedynie postać z popkultury. Pewnie utajniliście za dużo informacji, więc sami jesteście winni temu, że nie mogę wskazać wam żadnego tropu z nim powiązanego, skoro jak przypadkiem ujawniliście, w tym nazwisku kryje się coś więcej.
- Oczywiście, że szpiegujemy.
- Przestań podrywać moją siostrę.
- Zacznij myć zęby dwa razy dziennie.
- Uważa pan, że to odpowiedź, jaką chcemy usłyszeć?
- "jakichś tam badań" - sparafrazował Bob.
- Za taką odpowiedź, chciał pan coś w zamian?
-Chcieliście znać moją motywację, mogłem powiedzieć wam prawdę, albo zmyślić jakąś historyjkę. - Odparł Silver. - Skoro prawda wam nie odpowiada, mogę coś wymyślić żeby was zadowolić. - Zaśmiał się. - Natury większości moich eksperymentów i tak byście nie zrozumieli, chyba że też macie po trzy doktoraty. Ale to by oznaczało że marnujecie się w wywiadzie. - Nie zadawali dość konkretnych pytań, więc czemu miał im odpowiadać dokładniej? Oni jemu wciąż nie odpowiedzieli.
- Pół odpowiedź, pół punktu.
- Chaotyczny Anty-Cesarski?
- Bez przesady, Chaotyczny samolubny.
- Zakłada, że nie wiemy o nadmagii.
- Oraz, że Cesarstwo nie powinno o niej wiedzieć.
- Póki nie dostanie czegoś w zamian.
- Najemnik z krwi i kości.
- A liczyłem, że następny October nie będzie problemem.
- Przeskakujemy z łatwego na trudny.
- Liczyłem chociaż na normalny.
Bob wyciągnął rękę do Johna. - Wisisz mi dwie dychy.
- Nie wie nic nowego o Davym, jak każdy. To ty wisisz mi dychę.
- Ale raport Corvo to były przyjacielskie dyrdymały.
- Już mój dziadek wiedział, że to nie będzie dobry agent.
- To nie było przesłuchanie panie Silver, to był test. - wyjawił Bob Williams.
- Test tego, czy kooperuje pan z Cesarstwem. - dodał John Doe.
- Oblał pan.
- Chęć zrobienia zysku to jeszcze nie problem, charakter jest nam potrzebny.
- Zatajanie informacji, absolutna niechęć do współpracy, nieustanne lekceważenie możliwości siatki inwigilacyjnej, z tym już trudniej.
- Vyone chciał pana pomoc z pewnym zadaniem, niestety nie będziemy w stanie podjąć tego biznesu.
- Damy panu cynk, że coś się dzieje.
- A po rozwikłaniu zadania, sprzed pan wyniki temu, kto da więcej.
- Może i nam, bo nas stać, ale nie tego oczekuje się po cesarskich agentach.
- Choć i tak ostrzegę pana, że prawdopodobnie jest pan oszukiwany.
- Niestety będzie pan to musiał rozwikłać bez nas.
- Na pocieszenie powiem, że jeżeli znajdzie pan Davy Jonesa, to zrobią z pana Admirała Floty.
- Nawet Vyone nie doszedł dalej, niż jego imię. Wbrew pozorom, nadmagia nie jest zbyt rozmowna.
- Jeżeli niczego pan od nas nie potrzebuje, już pana nie trzymamy. Droga wolna.
Z początku miał ochotę parsknąć. Jakim cudem ci goście zostali członkami tajnych służb? Najpierw nie chcieli powiedzieć nic, a gdy go spławiali zdradzili wszystko. Choć pomijając fakt, że nie było to przesłuchanie, a sprawdzian przed jakimś zadaniem, nie powiedzieli mu nic nowego.
-To wy oblaliście panowie. Doktoratu z matematyki może nie mam, ale dodawać umiem. - Odparł spokojnie. - Wiedziałem, że wiecie, że ja wiem. Nadążacie? Sęk w tym, że ze mną gra się w otwarte karty, albo nie gra się wcale. Dostaliście szansę, więcej niż jedną nawet i nie skorzystaliście. Zadawaliście pytania, na które znaliście odpowiedzi, ale jednocześnie nie umieliście zadać wprost właściwych pytań. Jak choćby “Z jakimi badaniami wiązał się Davy Jones?”, sarkastyczne zwrócenie uwagi nie liczy się jako gra w otwarte karty. Zostawiałem wam wskazówki, a wy je ignorowaliście. Także, “a” zlekceważyłem was, czy “b” jednak miałem intuicję, a może “c” to wy zlekceważyliście mnie? - Przeciągnął się. - W cztery tygodnie doszedłem z wiedzą o nadmagii od zera, do tego co wam zajęło lata, jeśli nie stulecia. Naprawdę sądzicie, że to ja stracę na braku współpracy? Ale kogo ja oszukuję... I tak nic by z tego nie wyszło, nie ze względu na pieniądze czy wpływy. Słuszną sprawą mogę zająć się za darmo, a nawet dołożyć do niej z własnej kieszeni. Widzicie ja nie lubię tych, którzy brużdżą mojej rodzinie, a tym bardziej takim ludziom nie pomagam. To jest dla mnie ściana nie do przebicia. Jeśli kiedyś postanowicie dać nam spokój, zadzwońcie. Wtedy porozmawiamy na poważnie. - Wstał, obrócił się na pięcie i wyszedł.
- Zawsze musi wygrać.
- Przynajmniej według własnych zasad.
- Nawet jeśli to nie gra.
- October z krwi i kości.
- Nic państwa rodzinie nie robimy, to wszystko sprawunki Lazarusa. - zapewnił John.
- Nawet Vyone nie jest wszechmocny. Lazarus to proxy Cesarzowej. - wyjaśnił Bob.
- Maximilian dobrał się do niego, nim Vyone był w stanie go dorwać.
- Próbowaliśmy pomóc, ale nic z tego nie wyszło. Całe szczęście, ma pan to teraz w swoich rękach.
- Mamy wyraźne polecenie współpracować z panem, jeżeli dostaniemy dowód, że pan jest gotów współpracować z nami.
- Jednakże wydaje się pan nie ufać ani nam, ani Cesarstwu.
- Może spróbujmy inaczej, jest pan gotów wyjawić, co pan robi na Pars? Zgaduję, że to bardziej dotkliwe pytanie, niż Davy Jones. - zaproponował John.
Zatrzymał się pół kroku od drzwi.
-A skąd mam mieć pewność, że teraz nie jestem oszukiwany? Poza tym, szpiegujecie nas, to niby jest nic? - Zapytał nie odwracając się. - I czemu zadajecie kolejne pytanie na które znacie odpowiedź? Najwidoczniej przechwytywaliście moją korespondencję, wiecie więc że mam zadanie od Octobera.
- Wiemy, że dostałeś jakieś po tym, jak się tu skierowałeś. - wyznał John.
- Możesz nam zaufać, bo Corvo uważa, że masz szósty zmysł do tych rzeczy.
- Albo dlatego, że tajni agenci stoją przed tobą twarzą w twarz i nikt cię do niczego nie zmusza.
-Corvo też ufałem, a okazał się być podwójnym agentem, także to kiepski argument. - Odparł, odwrócił się od drzwi. - Ale niech wam będzie, mam hipotezę że przebywa tu jeden z Magów Pierwszej Generacji, mniejsza który. Przyleciałem to sprawdzić.
- June. To ma sens. - zgodził się John.
- Ona jest na tej planecie od kilkuset lat. Ma zwyczaj zabijać agentów, którzy podejdą zbyt blisko, więc uważaj na siebie.
- Nigdy nie wyrządziła szkody Cesarstwu jako takiemu, więc nie zaprzątamy jej głowy. Nawet Magica Icaria się nią nie interesuje. Jest mało problematyczna.
Mężczyźni spojrzeli na siebie jeden na drugiego, milczeli przez chwilę.
- Będę szczery, to nie jest dobra znajomość, ale może jeszcze coś z niej wyjdzie. - stwierdził wreszcie John.
- Tak czy siak potrzebujemy wtyki. Zainstalowanie nowej zajęłoby wyjątkowo długo, ty byłbyś gotów od zaraz. Możemy ci dać trochę informacji. Twoim zadaniem byłoby sprawdzić, czy są prawdziwe.
- Przydzielilibyśmy agenta do twojej załogi, jako naszego pośrednika. Chociażby Corvo.
- Jeżeli sprostałbyś zadaniu i stanął po naszej stronie, możemy załatwić ci wizytę u Vyone. Z nim dogadałbyś się o swoim wynagrodzeniu.
-Wtyki? O co wam właściwie chodzi? - Zapytał, nie do końca łapiąc ich tok rozumowania. - I nie przyleciałem tu jako agent, tylko we własnym interesie. Skoro June nie jest zbyt problematyczna, może byłaby skłonna ze mną porozmawiać. W sumie więcej od niej nie oczekuję. Co do Icarii, Gold twierdzi że prędzej czy później spróbują ją dopaść. - Mniej więcej tak to brzmiało, gdy o niej wspominał.
- Naturalnie, chcą pozbyć się wszystkich magów. Jak przestała używać fałszywego imienia, może się obrażą. - Przyznał Bob.
- Jak już wyjaśnię, o co nam chodzi, będzie za późno, aby się z tego wycofać. Dostanie pan agenta na pokład. Muszę usłyszeć pańską zgodę. - poprosił John.
-Zdziwiłbym się, gdybym nie miał wciąż przynajmniej jednego ukrytego wśród szeregowej załogi. - Odparł Silver. - A zanim wyrażę zgodę, chcę choć pobieżnie wiedzieć, w co właściwie mam się wpakować.
- Chodzi o pewną osobę i pewien artefakt.
- Gdy już panu wszystko powiemy, będziemy od pana oczekiwać donosów na jej temat.
- Oraz pomocy w odzyskaniu artefaktu. Jest zbyt silny, abyśmy zostawili go w rękach najemnika. Bardziej niż dla wojska pracuje pan pod jego nadzorem. Założę się, że ma pan już na posiadaniu jakieś nielicencjonowane artefakty, ale w wypadku tego konkretnego, nie będziemy mogli przymrużyć oka.
- Będzie pan w stanie spełnić takie warunki?
-Jestem w stanie przystać na takie warunki, co nie znaczy że mogę obiecać regularne raporty. Nigdy nie wiadomo, gdzie i kiedy trafi się na ślad swojego celu, prawda? - Wyraził swój punkt widzenia.
- Oczywiście, po to będzie pośrednik.
- Nie owijając w bawełnę, mamy niemalże pewność, że Tsar Raz dalej żyje.
- Został on ostrzeżony przez dwóch Admirałów Floty na temat Victora.
- Mimo tego ponoć dał się zabić w walce z nim.
- Zilva, była liderka gildii piratów, miała na posiadaniu artefakt w postaci magicznego lusterka.
- Gdy lustro zostaje rozbite, wszystko, co się w nim odbija, zostaje podzielone na mniejsze fragmenty. Za jego pomocą można tworzyć kopie samego siebie.
- Tsar nigdy nie oddał lustra. Jesteśmy jednak pewni, że pokonał oryginalne ciało Zilvy, więc też to, które powinno mieć lusterko.
- Tak więc wniosek nasuwa się sam. Nie wiemy jednak, czemu ukrywa się przed nami i czego może chcieć. Dobrze zdaje sobie sprawę, że nikt poza Lazarusem nie szanuje Victora. Cesarzowa wybiera swoich admirałów floty, ale nie zdarza się, aby ich zabijała. Tsar nie powinien mieć potrzeby ukrywania się przed nami.
-Jeśli rzeczywiście żyje, to nie ukrywa się przed wami. Victor służy Cesarzowej, ale nie naszej. - Silver uznał, że może ich nieco oświecić.
- My też wiemy na temat April od niego.
- Victor to gra w kotka i myszkę. April próbuje za jego pomocą namieszać nam w szeregach.
- My próbujemy za jego pomocą dobrać się do April.
- Mimo wszystko Vyone chce wiedzieć, co się dzieje z Tsarem.
- To jego osobiste przeczucie.
- Albo Cesarska paranoja.
- Twoim zadaniem będzie zlokalizować Tsara i dowiedzieć się, co ten robi i planuje.
- Jeżeli stwierdzisz, że jest zagrożeniem dla Cesarstwa, możesz spróbować odebrać mu lustro.
- Ale tylko, gdy uważasz, że jest to wykonalne.
- W służbach specjalnych działamy powoli. Niepotrzebne ryzyko jest niewarte świeczki.
- Tak długo, jak wiemy o nadchodzącym zagrożeniu, możemy mu zawsze zapobiec, albo zminimalizować straty.
- Przynajmniej tak długo, jak nikt nie wie, że my wiemy.
-W kółko twierdzicie że wiecie wszystko, więc nawet jak czegoś nie wiecie, ktoś może zakładać że jednak wiecie i zachować dodatkową ostrożność. - Młody Armstrong uważał, że lepiej udawać iż nie wie się nic, niż że wie się więcej niż w rzeczywistości. - Jeśli natrafię na jego ślad, zrobię co będę mógł by się dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi. Niemniej ciężko namierzyć kogoś, kto został uznany za zmarłego.
-Zmieniając nieco temat, skoro wiecie tyle o nadmagii, to możecie mi wyjaśnić, czemu niektórym ona szkodzi?
- Zwykle, bo nie wiedzą, czego chcą.
- Albo chcą czegoś, co tylko brzmi dobrze.
- Cokolwiek jest obecne w tym uniwersum, jeśli cię złapie, nie wyjdzie ci z głowy.
- Dlatego nie powinno się tego wymuszać.
- Uprzedzam pytanie, nie wiemy, dlaczego niektórzy są w stanie się przed tym bronić.
- Naturalna metoda, to mieć na tyle szczęścia, że samo się od ciebie odpierdoli.
- Dostajesz nadmagię bez nawet jednej medytacji.
- Zdarza się jednej dziesiątej populacji.
- Dla porównania, iskry ma aż pięć procent.
- To dużo, mówimy o populacji całej galaktyki.
- Vyone mógłby wiedzieć więcej.
- Albo mnisi, to oni się tym zajmują.
- Bywają jednak małomówni.
Czyli kolejną możliwością było, że cel który postawił sobie Drake odbił mu się czkawką. Informacje których miał udzielić mu Fou, mogą okazać się pierwszym krokiem do rozwiązania tego problemu. Tym bardziej musiał dostać się do June.
-Cóż, jeśli znajdziecie jakiś sposób by takiego osobnika przywrócić do normalności, będę wdzięczny. - Nie zaszkodzi mieć wyjście awaryjne. Wiedzieli że Silver znał metodę, by obudzić nadmagię u dowolnego człowieka, mogli się domyślić reszty. W tym temacie już chyba nie mógł liczyć na więcej, pozostał jeszcze jeden. W końcu byli wywiadem. Położył na biurku mini-projektor i wyświetlił zdjęcie Janny. - Kojarzycie tę osobniczkę?
- Pójdziemy z nią rozmawiać, jak już skończymy z tobą.
- No, może nie od razu.
- Wykazuje ciekawy talent.
- Prawdopodobnie przyszła węszyć na temat June.
- Albo setek innych ważnych osobistości na tej planecie.
- Trzymamy dystans, póki jej się nie znudzi.
- Im mniej ma z nami wspólnego, tym większa szansa, że coś dla nas znajdzie.
- Na razie szuka tylko dla siebie.
- W każdym razie, nie wyleci stąd bez naszej zgody.
Demon miał dylemat. Mógł spróbować wyciągnąć od nich informację o jej lokalizacji, ale gdyby znaleźli ją martwą, wiedzieliby na kogo skierować podejrzenia. Łatwiejsze poszukiwania, kosztem zwiększonego ryzyka. Swoją drogą, szpiegostwo przemysłowe było nielegalne, przynajmniej oficjalnie, a oni otwarcie przyznali się do kontaktów z korposzpiegiem.
-Mamy coś jeszcze do omówienia? - Zapytał, uznawszy że jednak dość już zdradził ze swojego zainteresowania Janną.
- Myślę, że to wszystko.
- Dziękujemy za rozmowę.
-Zatem żegnam panów, a skoro odprawę celną mamy za sobą, prosiłbym byście zadbali o dyskrecję pracowników lotniska. Nie chcę, żeby o mojej obecności tu zrobiło się głośno. - Poprawił płaszcz i ponownie zwrócił się do wyjścia. - Liczę, że Corvo wróci do mnie niezwłocznie. - Dodał jeszcze na odchodnym i wyszedł. Spojrzał na zegarek, by ocenić ile czasu zostało mu do koncertu i ruszył na zrzut, musiał sprawdzić czy i jakiego monitoringu się tu używa.

Zlot ze stacji orbitalnej na Pars był niezwykle szybki i wygodny. Służbom planetarnym zależało na płynnym ruchu między orbitą a samą planetą. Gorzej było już na powierzchni. Ulice Pars były wiecznie przetłoczone. Chcąc przespacerować się po mieście, Silver był przepychany wraz z kierunkiem tłumu, w jakim obecnie stał. Możliwość zatrzymania się i złapania oddechu była oddelegowana tylko do placówek: wnętrz klubów, barów, kafejek, restauracji, sklepów i salonów, które zapełniały przestrzeń między ulicami jedna obok drugiej. Z uwagi na brak miejsca, Pars było budowane równie mocno wzwyż, co wszerz. Każdy budynek posiadał kilkadziesiąt pięter, zwykle mieszcząc kluby i miejsca użytkowe na niższych piętrach, oraz mieszkania na wyższych. Na budynkach znajdowały się balkony, z których przynajmniej jeden mieścił służby porządkowe, zwykle dwóch lub trzech policjantów. Dodatkową pomoc świadczyły im nowoczesne kamery rozlokowane co kilka budynków. Służyły one również za lampy uliczne, dzięki czemu wielu przechodniów mogło nie zdawać sobie sprawy z ich głównej funkcji.
Jak na planetę imprezową, było tu wyjątkowo dużo stróżów prawa, przypominało to wręcz państwo totalitarne. Ochroniarze w klubach i na halach widowiskowych najwidoczniej nie wystarczali do zapewnienia bezpieczeństwa, co nie świadczyło najlepiej o bywalcach.
W sumie obecność policjantów można było wykorzystać, o ile byliby skłonni współpracować bez zadawania zbyt wielu pytań. O ile pierwsza część wydawała się prawdopodobna, o tyle druga już mniej. Silver musiał przekalkulować ryzyko… Bingo, znalazł rozwiązanie. Niestety musiał przy tym zaczekać aż Corvo wróci.
-Przypominam, że wieczorem zaczyna się koncert. - Nadał do tej części oficerów, która zgłosiła chęć udziału.
-Meredith, w jakim stanie jest Drake? - Przesłał zapytanie do pani doktor.
- Stabilnym. Jest podpięty pod kroplówkę i wygląda na zadowolonego, ale dalej odmawia kontaktu. - odpowiedziała doktor.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 30-04-2020, 21:13   #97
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Silver

- Stabilnym. Jest podpięty pod kroplówkę i wygląda na zadowolonego, ale dalej odmawia kontaktu. - odpowiedziała doktor.
-Rezonans w normie? - Gdyby Holmes miał jakieś poważne anomalie anatomiczne, byłoby to widać od razu. Na wyniki badań krwi, z pewnością będzie trzeba chwilę zaczekać. Testy DNA trwały. Trzeba było wykluczyć przyczyny bardziej przyziemne, zanim przejdzie się do metafizyki. Mimo to, Silver już myślał nad potencjalnymi rozwiązaniami, które mogłyby cofnąć proces lub chociaż złagodzić skutki uboczne.
- Myśli. Wyjątkowo dużo i nieustannie. Sam organizm jest jednak w normie. To chyba problem psychologiczny. - wyjaśniła Meredith.
-Spróbuj się z nim połączyć przez interfejs, może wtedy coś “powie”. - Zaproponował jej Demon. Wprawdzie gdy poprosił go o sprawdzenie Isshina, Drake nic nie odpowiedział, ale nie zaszkodzi sprawdzić tego rozwiązania ponownie.
- Jeszcze tego nie próbowałeś? - zdziwiła się Meredith. - Jego strunom głosowym nic nie dolega, ale mogę spróbować. - zgodziła się.
-Gdy poprzednio się z nim w ten sposób komunikowałem nie odpowiedział, ale teraz już nie jestem pewien czy to wynikało z jego stanu. Jak sama mówiłaś, to ma zapewne podłoże psychologiczne, słowa nie chcą się z niego wydobywać, ale myśli to nieco inna “materia”. - Objaśnił, wciąż przeciskając się przez tłumy. Co chwila korciło go, by zhackować monitoring na miejscu, ale zaraz przypominał sobie też że byłoby z tego zbyt wiele tłumaczenia, gdyby go przyłapali zanim Corvo z powrotem się u nich zamelduje. Grzebanie się w takim ścisku go niecierpliwiło, ale niestety ruch powietrzny był na Pars zakazany, opanowanie tych dzikich tłumów poruszających się w trzech wymiarach stanowiłoby logistyczny koszmar.
- Zobaczę co da się zrobić.
-Nie oczekuję ni mniej, ni więcej. - Odparł. Nie mógł liczyć, że Meredith sprawi jakiś cud, nie posiadała zdolności magicznych, a przynajmniej nie wiedzieli nic na ten temat. Wprawdzie jej styl życia i determinacja czyniły z niej potencjalnie najlepszą kandydatkę na naturalną użytkowniczkę nadmagii w jego załodze, ale nie mieli żadnego pozbawionego ryzyka sposobu by sprawdzić czy ktoś posiada takie umiejętności. Młoda Pani Doktor raczej nie pozwoliłaby mu, żeby zaatakował ją swoją Iskrą celem weryfikacji. Meredith lubiła przeprowadzać eksperymenty, ale nie na sobie. Tej części pasji swojego mentora nie podzielała. Ciekawe co też działo się obecnie u tego starego wariata…


Kilka lat wcześniej

Posiadłość doktora Belisariusa stanowiła bardzo rozległy kompleks, gdyż przydomowo prowadził on również swoją prywatną klinikę. Mało kto jednak wiedział, że to jedynie czubek góry lodowej, a o wiele bardziej rozbudowana placówka znajduje się pod ziemią. Tam też właśnie przebywali. Oprócz bycia uznanym lekarzem, Pan Doktor miał bowiem zamiłowanie do prowadzenia szalonych eksperymentów i z efektem jednego z nich, mierzył się właśnie Silver. Paskudna, wężowata bestia nacierała na niego raz za razem, a on nie mógł jej oddać, dopóki starszy naukowiec zbierał dane.
-Dobrze Silver, możesz przejść do ofensywy... - Rozbrzmiało z głośnika. Młody Armstrong tylko na to czekał. Wystrzelił niczym z procy i po kilku sekundach wężowe cielsko było posiekane na monstrualnych rozmiarów steki. - Ale nie szalej. - Dokończył doktor, wzdychając.
Kilka chwil później, drzwi przypominającej bunkier sali się otworzyły i przeszła przez nie postać w nieskazitelnie białym, lekarskim kitlu.
Doktor Gregory Belisarius był najstarszym człowiekiem jakiego Silver znał. To on odbierał poród jego dziadka, a z tego co zwykł sam nieżyjący już Edan Armstrong mówić, również pradziadka. Jednakże, mimo że miał na karku przeszło dwa stulecia wciąż wyglądał jak na zdjęciu pamiątkowym z ceremonii wręczenia dyplomów. Przy obecnym poziomie medycyny nie było to niczym niezwykłym, ale wedle wszelkich doniesień nigdy nie korzystał z dostępnych kuracji odmładzających. Kiedyś zdradził Silverowi, że sam prowadził badania nad tym, jak się udoskonalić. Najwidoczniej był to jeden z jego sukcesów.
-Dlaczego zawsze się tak spieszysz Silver? - Westchnął teatralnie z udawanym wyrzutem. Tego typu obiekty testowe hodował w dużych ilościach, wystarczyło więc wypuścić kolejny, by zebrać brakujące dane.
-Miałem bić to płazem Panie Doktorze? - Zaśmiał się młody Armstrong, wykręciwszy kilka młynków swoją najnowszą bronią. Excalibur Mk IV, pierwszy egzemplarz tej serii, Silver sam go zaprojektował i dopracował stop, którego używali do produkcji ostrzy energetycznych.
-Prosiłem Cię milion razy, żebyś mówił mi Gregory, albo Greg. Nie jesteś na wizycie lekarskiej. - Tym razem westchnienie nie było udawane.
-Lubię się z Toba droczyć, co poradzę. - Odparł jedynie, chowając broń. - W jakim celu wymyśliłeś to paskudztwo? - Zapytał wskazując na posiekane truchło.
-To nie ja, tylko Meredith. - Zrzucił “winę” na swoją młodą podopieczną. Tej jednak przy nim nie było. - Chciała przetestować skuteczność nowego wektora rekombinacyjnego który stworzyła.
-Łatwo oskarżyć nieobecną. Skoro to jej projekt, czemu Ty go nadzorowałeś? - Silver lubił Meredith, była atrakcyjna i podobnie do niego zajmowała się swoim zawodem z pasji, nie dla zysku.
-Bo dziewczyna nadal nad sobą nie panuje gdy chodzi o waszą rodzinę. Już od tygodnia opowiadała, że dziś w końcu przekona Cię byś dał się jej gruntownie przebadać. To by było niegrzeczne, więc uziemiłem ją przy pacjentach kliniki. - Odparł Gregory, przykładając dłoń twarzy w geście zmieszania i dezaprobaty. Był nie tylko lekarzem ich rodziny, ale również bliskim przyjacielem i strasznie deprymował go ten brak taktu u podopiecznej. Młody Armstrong osobiście nie dziwił się jej fascynacji. Wedle standardów członkowie jego klanu byli nadludźmi, choć genetycznie nie dało się ich odróżnić od reszty populacji, za odkrycie tajemnicy tego fenomenu niejeden lekarz sprzedałby duszę. - Zapewne będzie strzelać fochy przez kilka dni, ale jakoś to zniosę. A skoro moją prośbę do Ciebie mamy już załatwioną, to czego Ty potrzebowałeś dziś ode mnie? - Zapytał po chwili zamyślenia.
-Kompletuję załogę. - Odparł krótko Silver. - Zdałem egzamin na Recollectora, zbieram więc utalentowanych ludzi do kadry oficerskiej swojego okrętu i oczywista oczywistość, potrzebny mi również główny lekarz.
-To miłe, że pomyślałeś akurat o mnie, ale nie mogę zostawić swoich pacjentów. Meredith jest zdolna, lecz brakuje jej doświadczenia by samodzielnie zajmować się przypadkami które tu trafiają. - Doktor zrobił smutną minę.
-Wiem doskonale, że nie zostawiłbyś ludzi którymi się opiekujesz. Przyszedłem do Ciebie, byś “pożyczył” mi pannę Fox. - Armstrong uśmiechnął się lekko, po czym mało nie eksplodował śmiechem widząc minę, jaka wykwitła na twarzy Belisariusa.
-Dać Ci namiar na dobrego psychiatrę? Bo brzmisz jakbyś bardzo go potrzebował. - Wykrztusił, gdy już minęło pierwotne zatkanie. Nie chodziło tu jednak o przywiązanie do Meredith, choć ta była dla niego jak rodzina. Pozbawiona jego nadzoru stanowiłaby dla Silvera źródło nieustającego bólu głowy, przez swoją zakrawającą na obsesję pasję eksperymentowania, z racji iż najchętniej jego uczyniłaby swoim królikiem doświadczalnym. Gdy nikt nie będzie jej zagradzać dostępu... tak ten chłopak zdecydowanie oszalał…
-Jesteś najlepszym lekarzem jakiego moja rodzina miała, chyba od zawsze, a pamiętaj że jesteśmy bardzo starym klanem. - Odparł młody Recollector. - Jednakże, jak obaj wiemy masz swoje zobowiązania, których zostawić nie możesz. Kto zatem będzie lepszym zamiennikiem, niż twoja jedyna uczennica? Oczywiście trzeba będzie nieco utemperować jej zapędy, albo dać coś co odwróci uwagę od prób dobrania mi się do narządów. - Istniała też możliwość, że Meredith okaże się bardziej dojrzała niż obaj tego się po niej spodziewali, gdy postawi się przed nią nowe perspektywy, ale też nowe obowiązki. Niemniej wydawało się to bardzo mało prawdopodobne...


Obecnie

Jednak wtedy obaj się mylili i Meredith podeszła do wszystkiego bardzo profesjonalnie. Tak, Gregory by im się tu przydał, wielu nazywało go cudotwórcą, gdyż radził sobie z przypadkami które inni lekarze skreślali z miejsca. Może on by wiedział, jak od strony medycyny poradzić sobie z obecnym stanem Drake’a, w końcu magia teraz straciła względem niego na skuteczności. Tyle że nie był psychiatrą (choć każdy lekarz co nieco wiedział w tej materii), więc choć Silver odnotował go sobie jako potencjalne rozwiązanie, był raczej ostatnią deską ratunku, zapewne w postaci jakiejś radykalnej operacji mózgu.
Po wiadomości od Silvera na temat stanu komunikacji na Pars, pozostali członkowie załogi, którzy mieli być obecni na koncercie w pośpiechu zeszli z orbity. Drużyna dostała się pod bramę hali koncertowej tak wcześnie, jak to było możliwe, czyli równo na czas. Stojąc w kolejce do wejścia, kątem oka zobaczył znajomo wyglądającą kobietę. Janna poruszała się w tłumie. Towarzyszył jej opancerzony mężczyzna z długim mieczem, prawdopodobnie jej ochroniarz.
Szczęśliwy zbieg okoliczności? Młody Armstrong nie był tego pewien, ale na pewno była to sprzyjająca okoliczność. Choć nie mógł teraz dobrać się szpiegowi do skóry, wytropienie jej później stało się właśnie znacznie prostsze. Uruchomiwszy szukanie sygnału Silver skupił się na niej, kobieta na pewno miała ze sobą jakiś komunikator. Nie planował rzecz jasna hackować żadnego urządzenia, wystarczyło mu jedynie że pozna numer IP.
Interfejs Silvera zalały dziesiątki tysięcy wyników najpewniej związanych z otaczającym go tłumem gapiów. Stwierdzenie który z nich należał do kobiety wydawało się niemożliwe, przyjmując, że ta miała na sobie jakiś komunikator. Jej towarzysz trzymał twarz wlepioną w telefon, więc przynajmniej jego adres powinien być gdzieś na liście.
Młody Armstrong zawęził skan do swojego pola widzenia, niestety zawiódł się. Janna nie miała żadnego komunikatora czy telefonu, a przynajmniej nic aktywnego. Nic dziwnego, skoro służby specjalne szpiegowały wszystkich. Pozostało namierzyć identyfikator komórki jej towarzysza, czy też ochroniarza.
-Mam cię bratku. - Mruknął jedynie, zapisując sobie IP. Po koncercie musiał jeszcze rozmówić się z June (o ile uda mu się dostać za kulisy), a nie sądził by ta dwójka czekała sobie grzecznie aż do nich podejdzie. Teraz nie musiał się tym przejmować i mógł się skupić na czarodziejce. Jeśli Nya/June faktycznie była raczej niegroźna, szkoda byłoby ją zostawić na pastwę Icarii, a przy okazji miał szansę zyskać cennego sprzymierzeńca. O ile oczywiście wykaże zainteresowanie czymś oprócz dawania koncertów.
Wchodząc na salę koncertową Silvera i jego zgromadzenie przywitało otwarte pomieszczenie z wyrysowanymi na podłodze prostokątami. Świecąca neonowo siatka na podłodze wyznaczała metrową przestrzeń przypisaną do konkretnego posiadacza biletu. Był to nowy trend na planecie, który efektywnie sprawiał, że Silverowi było tu luźniej niż na ulicy. Ludzie zostali wprowadzeni pojedynczo, przez co koncert efektywnie zaczął się dużo wcześniej, niż powinien: należało wejść o swojej godzinie i już w środku czekać na rozpoczęcie. Wszystko pod nadzorem ochrony i wewnątrz swoich kwadratów.


Koncert zaczął się nagle. Bez ostrzeżenia uruchomiła się muzyka, scena wybucha kolorami i wyszła na nią June, która natychmiast zaczęła śpiewać. Silver od razu zrozumiał skąd wzięła się popularność dziewczyny. Była w niej pewna aura, wrodzona wyższość i lepszość, dzięki której wystawała ponad zwykłego człowieka. June była, pod każdym względem, lepszym stworzeniem. Silver nie mógł się na niczym skoncentrować, przyglądając się jej tańcu i śpiewu. Nie widział jej wyrazu twarzy, nie rejestrował jej sylwetki, odczuwał jej ruchy, zamiast ich obserwować.

Gdy stan błogosławieństwa opuścił Silvera, June nie było już na scenie, a muzyka powoli ucichła. Zgromadzeni zaczęli w bardzo wolnym tempie opuszczać wystąpienie.
Jasna cholera, wszystko poszło nie tak… Koncert był wprawdzie świetny, ale najwidoczniej June wplotła w niego jakieś zaklęcie, bo imprezowa euforia porwała go w mgnieniu oka, uniemożliwiając realizację jego dość prostego planu. No nic, trzeba było się za kulisy dostać standardową metodą. Podszedł więc do ochroniarzy pilnujących wejścia na tyły hali koncertowej. Skinął im lekko głową, w ramach “dzień dobry”.
-Czy byliby panowie tak uprzejmi i mnie przepuścili? - Zapytał grzecznym tonem.
Dwóch odzianych w garnitury dryblasów spojrzało na Silvera nieco zdziwionych. - Przykro nam, ale nie. - odpowiedział jeden z nich.
Nie żeby się tego nie spodziewał, uprzejmość rzadko skutkowała w takich wypadkach, niemniej trzeba było spróbować, zanim przeszło się do innych środków perswazji. Otaksował obu wzrokiem, oceniając ich. Przy okazji Iskrą rozładował im baterie w komunikatorach, tak na wszelki wypadek. Typowe mięśniaki, ale przynajmniej wykazywali kulturę osobistą. Można więc było spróbować przemówić im do rozsądku.
-Jak profesjonalista profesjonalistów zapytam, czy ja wyglądam jak psychofan? - Nie czekając na odpowiedź przeszedł dalej. - Przyznam wręcz, że nieszczególnie mam chęć tu być, ale mam kilka kwestii do omówienia z tą artystką, a grafik mnie goni. - Była to prawda, miał tu jeszcze do odstrzału Jannę, która mogła w każdej chwili opuścić Pars ale musiał choć spróbować ostrzec June przed Icarią, ze zwykłej przyzwoitości. Pentarius mógł odżałować, żeby nie naciągać jej cierpliwości, jeszcze namieszała by mu mocniej w głowie.
- To może pan zadzwonić do jej menadżerów i spróbować się umówić. - zaproponował jeden.
- Ona w ogóle ma numer? - spytał drugi zdziwiony. Pierwszy w odpowiedzi się podrapał, wyraźnie samemu nie wiedząc.
- Jakbyśmy cię tam wpuścili, to musielibyśmy szukać pracy gdzie indziej. - wyjaśnił w końcu mięśniak. - Nie rób nam problemów.
-Trafiliście w sedno, gdyby dało się z nią normalnie umówić na spotkanie biznesowe, to by mnie tu nie było. - Odparł Silver spokojnie. Miał do czynienia z facetami którym zależało na pracy. Nie wydawali się zbyt skorzy do przyjęcia premii za współpracę, ale dość pokaźna oferta powinna zadziałać.
-Wy nie chcecie kłopotów, a ja muszę się tam dostać, czyli mamy impas. - Zrobił pauzę. Nie chciał włamywać się do June, bo to nie mogłoby się dobrze skończyć. - Mogę zatem zaproponować dwa rozwiązania. Pierwsze, przepuścicie mnie, a ja odpalę wam powiedzmy… siedemdziesiąt pięć koła na głowę. Taka odprawa powinna wystarczyć żebyście nie martwili się o pieniądze szukając nowej posady. Drugie, spuszczę wam fikcyjny łomot, żebyście mieli usprawiedliwienie i zachowali pracę. W zamian dostaniecie po pięćdziesiąt tysięcy, jako zadośćuczynienie za naruszoną godność. - Specjalnie używał bardziej fachowych określeń, by jego propozycja nie brzmiała jak bezczelna próba przekupstwa, a raczej oferta biznesowa. Opcją trzecią było, że po prostu ich poskłada i przejdzie, a oni zostaną z niczym. Nie chciał jednak posuwać się do gróźb.
Mężczyźni gwizdnęli.
- Na pracę dla niej i tak zawsze będziemy za słabi. - przyznał jeden.
- Ta. Dobra, jak taki bogaty to się popisz. Obejdzie się bez "łomotu". Jak tędy przejdziesz, zwolnią nas pięć razy, nieważne jak to zrobisz. - zaśmiał się drugi.
W tym czasie pierwszy wyjął swój telefon i wystawił przelew.
Silver przesunął dłonią nad komórką ochroniarza i przesłał gotówkę. Puścił przelew przez proxy, żeby nie zostawiać danych. Jeszcze by im przyszło do głowy, by potem go szantażować. Po chwili mięśniak mógł zobaczyć na swoim koncie dodatkowe trzydzieści siedem i pół tysiąca.
-Połowa teraz, druga jak już mnie przepuścicie. - Rzucił jedynie. Wychodząc i tak będzie musiał ich minąć, a tak przynajmniej go oszukają. Gdy drugi podstawił swój telefon, również otrzymał zaliczkę. Zgodnie z umową przepuścili go przez drzwi, a on przelał im drugą ratę. Zadowolony że nie musiał uciekać się do przemocy, Silver ruszył na tyły sali, by spotkać się z June. Usłyszał jeszcze tylko, jak dwóch mięśniaków bardzo szybko zaczęło się oddalać, widać woleli opuścić pracę na własnych warunkach.
June znajdowała się w małym pokoju za sceną. Siedziała na obrotowym, krześle pijąc sok z kartonu i oglądając na kamerach, jak tłum jej widzów powoli rozchodzi się po koncercie. Patrząc na nią, Silver natychmiast zrozumiał nastawienie strażników. Nie czuł do niej dedykacji. Zamiast tego czuł, że on sam nie dorasta jej do pięt. Że nie powinien tu być ani ważyć się do niej odezwać. Dzięki swojemu doświadczeniu czuł też, że te emocje mają nienaturalne źródło. Na razie kobieta zdawała się nie zwracać na niego uwagi. Wydawała się sama w pokoju, ale Silver instynktownie czuł, że jest obserwowany.
Ten dziwaczny urok wyraźnie się nasilił, co irytowało Demona. Wystarczająco wielu ludzi już próbowało go zmusić, by działał wedle ich widzimisię, skupił więc całą swoją determinację, by wyrwać się spod zaklęcia. Niestety nie udało mu się, widocznie nałożony czar przymusu można było złamać tylko magicznie. Żeby adept magii kontroli był czymś takim ograniczony…
-My sincere apologies for bothering You, but I think we need to talk June. - Mówiąc po angielsku powinien zwrócić jej uwagę. Podrzędny fan zdecydowanie nie posiadałby zdolności magicznych, które by na to pozwalały. - Without those eavesdroppers, hidden in shadows.
June była wyraźnie zdziwiona nagłym dźwiękiem wydanym przez Silvera. Szybko się jednak opanowała i obróciła w jego stronę, udając, że od początku dobrze wiedziała, gdzie on się znajduje. - A ty kim jesteś? Nie widziałem cię na top listach.
-Nie jestem gwiazdą, a przynajmniej nie sceniczną. - Odparł młody Armstrong, czując lekką satysfakcję z tego, że zburzył choć na chwilę jej wyniosłą pozę. Może i jego klan nie należał do ulubieńców Cesarzowej, ale gdyby bywał na arystokratycznych salonach, często stanowiłby gwiazdę wieczoru. Był wykształcony, przystojny, bajecznie bogaty i wciąż wolny, co czyniło go jedną z najlepszych partii w Cesarstwie. - A kim jestem? Powiedzmy że przyjacielem. - Choć mogło się wydawać że wciąż patrzy na czarodziejkę, jego oczy błyskawicznie omiotły otoczenie. Żadnego poruszenia, ktokolwiek podsłuchiwał, wciąż tu był.
-Before we go any further, are the observers your subordinates, or some scums and I should get rid of them? - Zapytał, zmieniając język na wypadek gdyby był to ktoś z zewnątrz.
- Tylko my tu jesteśmy i nie rozmawiam z ludźmi, którzy nie dorastają mi do pięt. - to powiedziawszy, obróciła się na krześle w stronę stołu, stawiając na nim nogi. O mal nie chybiła i prawie zbiła swój komputer. Silver widział kątem oka, jak wciska coś pod stołem.
Wciąż mówiła wyniośle, ale jej nonszalanckie zachowanie było wyraźnie wymuszone. Demon był pewien, że ich obserwują a ona twierdziła że nikogo tu nie ma, trzeba więc było to sprawdzić. Temperatura wokół zaczęła gwałtownie spadać.
-Kiedy mój instynkt mówi że ktoś obserwuje, zazwyczaj tak właśnie jest. - Rzucił jedynie, gdy robiło się coraz zimniej. W powietrzu powoli pojawiała się para, nie ujawniła jednak żadnych kształtów w polu widzenia, ani oddechów. Niezrażony obniżał temperaturę dalej, w końcu zimno zacznie przeszkadzać nawet mechanicznym szpiegom.
-Może nie jestem piosenkarzem, ale z pewnością jestem na topie. - Dodał po chwili, posyłając pstryknięciem mikro-projektor na jej biurko. Błyskawicznie zaczęły wyświetlać się okładki różnych czasopism ozdobionych jego wizerunkiem i listy najbardziej pożądanych partii matrymonialnych. Trzy lata z rzędu wybrano go “Najgorętszym Ciachem Cesarstwa”, ale to było zanim dorobił się szponu zamiast prawej ręki. Nadal był oczywiście w czołówce, a jeśli już wypłynęło że odziedziczy nie tylko Futuristics, ale również Auger, w tym roku z pewnością wróci na szczyt. Nie zależało mu na takim typie popularności, ale skoro tylko to przemawiało do June, trzeba było zrobić z tego użytek. Jakże nisko musiał upaść, by pokazać że dorasta jej znacznie wyżej niż do pięt.
- Co to, fotoszop? - zdziwiła się June, wyrzucając za siebie pusty już kartonik soku. Pojemnik poszybował łukiem w stronę kosza, uderzył o jego krawędź, pokoziołkował wokoło wzdłuż niej i z ledwością zsunął się do środka. - Myślisz, że nie wiem, jak ładny człowiek wygląda? - uroda nie była silnym argumentem na Pars, gdzie każdy, kto znaczy cokolwiek, ma swój własny sztab fryzjerów, kuratorów mody i kosmetyczek.
Uszu Silver zaczął dochodzić marsz dziesiątek butów. Ktoś szarżował w stronę pomieszczenia.
Demon szybko ściągnął projektor do siebie. Najwidoczniej przychodziła pora się zmywać.
-Widać się nie dogadamy. - Odwrócił się, by odejść. Niemniej przyszedł tu w konkretnym celu, nawet jeśli June go lekceważyła, uznał że ją ostrzeże. - Już się raczej nie zobaczymy, Magica Icaria po Ciebie idzie. - Oczywiście nie miał na myśli kroków w korytarzu. Ustawił punkt zamrażający tuż za swoimi nogami i z potężnym podmuchem powietrza zwiał, by poza budynkiem wmieszać się w tłum.
Silver bez trudu przeskoczył nad naciągającym zgromadzeniem policji. Najprawdopodobniej dziewczyna uruchomiła cichy alarm, gdy z nią rozmawiał.
Po wyskoczeniu z hali koncertowej Silver znalazł swoją załogę przy wejściu, pijącą kawę.
- I jak poszło? - spytał Jack. - Od razu wezwała policję za wtargnięcie, czy uwiodłeś ją jednym zdaniem? - spytał, siorbiąc.
-Ha ha ha… - Odparł Demon niezbyt zadowolony z przebiegu wydarzeń. - Ani jedno, ani drugie, po prostu nie dało się z nią dogadać. Niestety nie mogę Ci powiedzieć co o niej myślę, bo June w trakcie koncertu rzuciła na nas wszystkich urok. Kiedy już znajdę sposób żeby go złamać, przedstawię Ci dobitnie jakim typem osoby jest twoja ulubiona piosenkarka. A dla mnie macie kubek? - Skrótowo wyjaśnił, po czym spojrzał na swoich towarzyszy pytająco, w nadziei że o nim pomyśleli. Jedną sprawę miał z głowy, teraz trzeba było namierzyć Jannę. Jeśli jej ochroniarz wciąż tak namiętnie korzystał z komórki nie powinno być to trudne. Silver połączył się z siecią i zaczął namierzać zapisane wcześniej IP.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 30-04-2020, 21:15   #98
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Magica Icaria


Gdy Eidith wylądowała w głównej bazie organizacji, przywitało ją olbrzymie zamieszanie. Setki adeptów i owiec było zaangażowane w przygotowanie Arki do operacji. Był to największy okręt Magica Icaria i być może największy w galaktyce. W tłumie Eidith dojrzała Klausa dyskutującego z Timem. Mistrz skinął głową do dziewczyny. - Odlot za sześć godzin. Przygotuj się.
Eidith była odrobinę zaskoczona tym całym bałaganem, ale na słowa Klausa odpowiedziała jedynie.
- Tak mistrzu. - Z tymi słowami odwróciła się na pięcie w stronę ogrodów, za którymi urzędował papież. Po drodze wysłała wiadomość do jego sekretarki, w treści której wspomniała jedynie coś o korupcji. Nie musiała wiedzieć wszystkiego, a samo słowo "korupcja", nie powinno budzić w sekretarce niepotrzebnych podejrzeń.
Eidith wprowadzono prosto do pomieszczenia papieża. Tym razem, jego strażnicy opuścili halę, gdy tylko Eidith weszła do środka. Mimo wielkiej nadchodzącej bitwy, Zoan nie miał na sobie żadnego pancerza, nie wyrosły mu skrzydła i nie wydzielał z siebie żadnej aury. Poza stertą dokumentów na jego biurku, nie było widać żadnej różnicy.
Mężczyzna powoli podniósł się z biurka i podszedł do Eidith ze skrzyżowanymi dłońmi. - Słucham.
Gdy tylko ujrzała lico papieża, od razu się skłoniła i położyła ręke na sercu.
- Ekscelencjo, udało mi się rozwinąć korupcję. Przybrałam formę która zamieniła mnie w coś pokroju… maszyny. -
- W samą porę. Zapamiętaj ten moment. Wszystko, co musisz zrobić, aby przywrócić korupcję, to wzbudzić jej wspomnienia w myślach. Przepisowo powinnaś przed tym ostrzec innych agentów w polu. - poinstruował. - Miej jednak na uwadze, że korupcja żyje własnym życiem. Przywołana na powrót forma nie zawsze będzie taka sama. - ostrzegł. - Coś jeszcze?
Nie wiedziała czy wypytywać o takie rzeczy papieża, ale najwyżej ryzykowała chłostę.
- Ten odłamek który mam w sercu czym on właściwie jest? - Spytała uniżenie, nie podnosząc głowy.
- To latarnia, wskazująca drogę korupcji. - odparł Zoan. - Chciałabyś wiedzieć, czym ona jest? - spytał, uśmiechając się szeroko.
Eidith przełknęła głośno ślinę, po czym uniosła głowę. Patrząc papieżowi w oczy skinęła głową.
- Tak. -
Zoan podszedł do Eidith i szepnął jej do ucha, po czym odwrócił się i odszedł do biurka. - Dlatego nie możesz nią manipulować. Byłby to najgorszy grzech.
Białowłosa była w szoku, po tym co usłyszała.
- Przepraszam ekscelencjo, nigdy się nie ośmielę tego zrobić. Jeszcze jeśli mogę zapytać… przeciw komu jest ta mobilizacja całego zakonu? Nadszedł w końcu czas w którym zastąpimy Cesarstwo? - Eidith była odrobinę podekscytowana tą myślą.
- Słucham? - Zoan się zdziwił. - Z tego co pamiętam, to ludzie wybrali Cesarzową. Niezależnie od tego, czy się z tym zgadzam, nikt by się niczego nie nauczył, gdybyśmy nawrócili ich siłą. - Zoan zdarzał się być mniej żądny krwi, niż sugerowałaby na to jego organizacja. - Ogłoszenie względem operacji będzie miało miejsce przed odlotem. Później chcę twoją drużynę u mnie na audiencję po szczegóły względem waszej roli w operacji.
"Stupid cunt of course" skarciła się w myślach.
- Oczywiście ekscelencjo. Jak sobie życzysz. - Ukłoniła się i zaczęła iść w tył. Dopiero przy drzwiach się odwróciła i wyszła z gabinetu papieża. Udała się prosto do swojego pokoju. Miała zamiar dokładnie wyczyścić CKP, i zwrócić go do zbrojowni. Służył jej dobrze ale potrzebowała czegoś z większą siłą ognia.
Gdy już skończyła serwisować karabin, przywracając go do niemal nowego stanu zapakowała go w walizkę i ruszyła do zbrojowni. Na miejscu z szerokim uśmiechem przywitała zbrojmistrza.
- Dzień Dobry, chciałabym wymienić ten karabinek szturmowy na coś większego. Siła ognia, duży magazynek, granatnik albo mikro rakiety. - podrapała się po brodzie, po czym dodała. - Musi być kinetyczny. Dodatkowo poprosze jakis rewolwer plazmowy. - Oparła łokcie na blacie.
Zbrojmistrz wcisnął coś na swoim komputerze. Jedna ze ścian rozeszła się na boki, ujawniając w większości pustą zbrojownię. - Jest stan specjalny, możesz wziąć, co chcesz, ale wszystko masz potem oddać. Zwlekałaś na ostatni moment, to nie wiem, co zostało.
Zostawiała tu swoje dziecko, a on gadał o oddawaniu… Eidith przeszła się między półkami. Od razu wpadł w jej oko duży karabin maszynowy, dokładnie jakiego potrzebowała. Rewolwer też się znalazł, miała dużo szczęścia. Sprawdziła obie bronie, pod względem eksploatacji. Były niemal nowe ze śladami użytkowania. Gdy zapakowała sprzęt wysłała wiadomość do mesy aby przyniesiono jedzenie do jej pokoju. Po spożyciu posiłku, weźmie prysznic i przeglądnie jeszcze raz sprzęt. Jeszcze trochę czasu miała a wolała dogłębnie zajrzeć w bebechy swoich pukawek.

The Arc of Saint Peter

Setki tysięcy żołnierzy weszło na pokład arki o godzinie odlotu. Ogromny okręt gwiezdny miał kilkadziesiąt pięter, każde mogące pomieścić kilkadziesiąt aktywnych osób. Nie był to jednak komfortowy okręt. Kościelna opozycja do nowoczesnej technologii oznaczała, że miał on tylko niezbędne minimum komfortów i infrastruktury. Jego znaczną część wypełniał magazyn zasobów na podróż, ponieważ w odróżnieniu od okrętów Cesarskich, załoganci nie mogli liczyć na wyprodukowanie nowego prowiantu w trakcie lotu.

W pierwszej kolejności załoga musiała stawić się w ogromnym holu środkowego piętra, którego większość stanowiło jedno wielkie pomieszczenie. Rano i wieczorem będą się tu odbywać modły. Teraz, będzie miało przemówienie. Na mównicę wstąpił Zoan, w swoim typowym, białym kimonie.
- Od momentu ustanowienia naszej organizacji działaliśmy w jednym celu: aby chronić ludzkość i jej naturę, aby dążyć do spełnienia naszego, ludzkiego potencjału. Głównym wrogiem tego procesu jest magia, nienaturalna umiejętność ludzi przepełnionych pychą i chciwością, służąca do naginania obrazu rzeczywistości ku własnym celom. Jej źródłem, są magowie. Do dzisiaj tylko dwóch z dwunastu magów opuściło istnienie. Dziś, idziemy pozbyć się kolejnego. Dziś, prowadzić nas będzie blask gwiazd w drodze ku jednemu z najbardziej grzesznych heretyków wszechświata: Śmierci. Dwunasty miesiąc noszący imię December rozsiewa od swojego poczęcia tylko zniszczenie, kończąc nasz kod i przyspieszając apokalipsę, chcąc odebrać nam czas, którego potrzebujemy dla samodoskonalenia. Jak się też możecie spodziewać, ze spotkania ze śmiercią, niewielu z nas odejdzie w jednym kawałku. Nie bójcie się jednak, bowiem walczycie o nieśmiertelność waszego gatunku, a wasze własne dusze staną się inspiracją dla pozostałych wiernych. Będziecie brać udział w bitwie, o której marzył każdy wojownik w historii ludzkości. Potrzebuję, abyście byli gotowi odegrać swoje role. Potrzebuję, abyście właśnie teraz, wykazali się taką wiarą w ludzkość, na jaką was tylko stać. To będzie największy test, przed jakim nasza organizacja stanęła do tej pory, ale przebrniemy przez niego zwycięsko, ponieważ przed nami nie istnieją żadne bariery i żadne granice. - Zoan uniósł dłonie, wywołując krzyki ekscytacji wewnątrz zgromadzenia. - Tym razem nie będziemy też walczyć sami. Dołączy do nas pewna niezależna organizacja, która podąża za podobnymi celami: - Zoan zszedł z mównicy, a na jego miejscu pojawiła się wysoka kobieta o długich, czarnych włosach.
- Nazywam się Zilva, jestem obecnym liderem największej w galaktyce gildii pirackiej. Naszym celem i staraniem od lat, jest zbieranie i ukrywanie najsilniejszych artefaktów magicznych z dala od rąk Cesarstwa, oraz wszystkich tych, którzy mogliby doprowadzić do ich nadużyć. Zdajemy sobie jednak sprawę, że jest to tylko leczenie symptomów. Może i nie mamy dowodów na to, że artefakty zostały stworzone osobiście przez magów, ale wiemy, że posiadają oni zdolności, które dają im za dużą kontrolę nad światem, dlatego staniemy dzisiaj ramię w ramię z wami...

Później, Kajuta Kapitańska

Zoan siedział na blacie biurka w swoim pomieszczeniu, delektując się winem. Klaus masował mu plecy z poważną miną. - Jak się czuje mój mały eksperyment? Nadchodzi wasz wielki dzień. Ustanowiłem tę grupę tylko i wyłącznie w sprawie naszego najazdu na December. Miałem nadzieję na to, że Eidith i jej wewnętrzna obecność urosną w siłę na tyle, aby sprostać zadaniu, choć nasze szanse są dalej ograniczone. Powiem wprost: albo się wam uda, albo wszyscy umrzemy. Będziecie odgrywać kluczową rolę w planie misji. W nagrodzie za sukces wypromuje was na oficjalny wydział kościoła. Jak nie... Cóż, wiecie, do kogo się zbliżamy. - Zoan kiwnął kieliszkiem wina, którym trzymał w dłoni, wskazując nim na Klausa. Mentor Eidith będzie równie odpowiedzialny za jej wyniki, co ona sama.
Eidith zwykła czuć ekscytacje natchodzącą masakrą, jednak tym razem było inaczej. Ogarniał ją spokój, skupienie. Dla niej liczyło się tylko cel misji. Była to winna kościołowi, a oczekiwanie czegoś w zamian byłoby oszczerstwem. Bardziej gotowa już nie mogła być.
- Choćby miało mnie to kosztować życie, December skona dzisiaj. For my hate is holy, and my dedication is unmatched. - z twarzy białowłosej można było wyczytać jedynie determinację.
- Jak wygląda plan ataku Ekscelencjo? -
Zoan odsunął się od Klausa i sięgnął do wnętrza swojego kimona, podszedł bliżej grupy i z zamaszystym ruchem, wbił ukryty sztylet w szyję S3X. Był to kris o krótkim, wężowatym ostrzu do złudzenia przypominającym odłamek, który wcześniej Zoan wbił w serce Eidith.
Papież zostawił broń w zielonoskórej, która opadła na podłogę. Jej oczy zmieniły się w szum radiowy typowy telewizji pozbawionej zasięgu, a z rany zaczęła wylewać się czarna maź. - Nie ma w nim żadnej filozofii. Weźmiesz ten nóż i wbijesz go w December. Sugeruję zrobić to z zaskoczenia.
- SEXY! - ryknęła Eidith od razu dopadając do toborki. Odrzuciła karabin na bok i uniosła jej głowę. Trzymała też rękę tuż nad rękojeścią krisa, nie wiedząc czy go wyciągnąć.
- Ekcelencjo… dlaczego? - spytała z zaciśniętymi zębami, a jej oczodoły zaszły czernią, w środku której były świecące bielą punkciki wpatrujące się w papieża.
- Bo czuję się dzisiaj dobroduszny. - Stwierdził Zoan, odwracając się do Eidith plecami i powolnym krokiem wracając w stronę swojego biurka, przyglądając się kolekcji książek na regałach, które mijał. - Po to twój mały Tobor wcisnął się w nasze szeregi, aby skraść sekrety korupcji. Cóż, skoro tak bardzo jej chcą, niech spróbują i sprawdzą, czy rzeczywiście da im magię, której tak bardzo pożądają. No, i nie chcę, żeby nas podglądali w trakcie tej operacji.
Eidith wyglądała na jeszcze bardziej wściekłą gdy usłyszała słowa papieża.
- Lepiej żeby cię to zabiło ty zielona kurwo. - wyrwała z jej szyi kirys i schowała go pod kurtkę. Papież na pewno miał rację co do jej intencji, co bardzo zabolało Wilczycę. Okazało się że nie ma tu nikogo.
- Czy wiadomo czego się spodziewać po December? - zapytała. Dziwnie jej to śmierdziało czymś z hadesu, może nawet za bardzo.
- Wszystkiego i niczego. Porozmawiamy o waszej konkretnej strategii, jak już uda nam się ją zobaczyć osobiście. Przedtem macie chwile dla siebie. Lot potrwa około tygodnia. Przygotujcie się.
Eidith już bardziej gotowa nie mogła być, a nawet jak chciałaby poćwiczyć swoją nową formę to nie może gdyż oficjalnie nie powinna istnieć.
- Co z tą kupą złomu ekcelencjo? - białowłosa podniosła swój karabin i wskazała nim na toborkę. - Mam jej odstrzelić łeb jak się obudzi? -
- Tak, uderzyłem ją nożem, który daje jej szansę przeżycia, żeby ktoś ją potem dobił. - kiwnął głową Zoan. - Niech leży w waszej kajucie, zobaczymy, co się stanie.
- Tak jest. Falco weź ją i razem z Bonnie obserwujcie. powiadomcie mnie o wszelkich zmianach. - Rozkazała, po czym ukłoniła się i opuściła gabinet papieski. Miała zamiar się przejść po okręcie, zobaczyć obok kogo będzie walczyć. Jednak na tą chwile liczyła że znajdzie pewną osobę, osobę którą z czystego strachu unikała. Yato posiadał korupcje na długo przed tym jak o niej słyszała. Co więcej wydawało się jej że ją lubi, po sposobie jak ją nazywał i dalej to robi gdy się do niej odnosił.
"Cześć… piękna." Na same wspomnienie tych słów dreszcz przechodził po kręgosłupie Eidith. Ale teraz już czuła się z nim na równi.
Mimo tego los nie chciał, aby Eidith przypadkiem wpadła na Yato. Jedyne znajome twarze, jakie ta zobaczyła na okręcie, należały do Alice, oraz jej nowej przełożonej, Sarii. Dwójka kobiet stała na straży przy wejściu do sekcji biskupiej.
Widząc Sarię Eidith uśmiechnęła się, lecz jej mina zrzedła gdy zobaczyła tą małą pijaczke. Szkoda że nie dawała jej pretekstów żeby ją odjebać. Przy niej nie miała zamiaru dyskutować o korupcji, a Saria pewnie nawet nie pamiętała że istnieje. Wzruszyła ramionami i poszła dalej. Ciekawe czy był tutaj gdzieś gość który niegdyś ją uratował przed roztrzaskaniem się o glebę.
Znalezienie piratów okazało się wyjątkowo łatwym wyzwaniem. Gdy tylko spacer Eidith zabrał ją w pobliże kantyny, do jej uszu doszły hałasy i muzyka frywolnej bandy. Znajdował się tam zarówno Dead Afro, jak i reszta ferajny, wliczając w to ich szefową Zilvę.
Eidith od razu poznała ten ubiór. Fascynowało ją jakim cudem można się tak nosić. Zaczęła kierować się w stronę jego czupryny, gdy była dostatecznie blisko krzyknęła.
- Dead Afro! Mój rycerz w czerwonym spandeksie, co tam u ciebie? -
- Ooooy, to ta dziewka co spadła z nieba! - krzyknął Afro, a otaczająca go załoga delikwentów podniosła kufle piwa w toaście. - Co ma u nas być? Mamy okazję się najebać i zabić śmierć! Normalnie gwiazdka! - czym gwiazdka była, Eidith nie miała pojęcia.
- Że z nieba od razu? Bardzo mi miło. - Eidith się zaśmiała, po czym przewiesiła karabin przez plecy. Od razu zaczęła szukać sobie miejsca. Nigdy nie zagłębiała się w pijackie imprezy, ale to mogła być jej jedyna okazja. - Kto tu za napitek odpowiada? - Eidith się rozglądała ale w tym harmidrze nie mogła takiej osoby zidentyfikować.
- Po prostu coś weź, to i tak za wasze pieniądze. - Afro machnął dłonią, wskazując na liczne trunki zdobiące stół. Wszystkie z ręcznie podpisanymi etykietami. - Ba, może sama nam coś poleć, bo nie wiemy, co pijemy.
Białowłosa nie wiedziała co z czym się pije, złapała za pierwszą lepszą butelkę i wzięła łyk. Było cierpkie ale z przyjemną nutą mięty.
- Mo...Mojito? Huh. - Trunek jej przypadł do gustu bo zaczęła go sobie wlewać dość łapczywie. Eidith reszte dnia spędziła na biesiadowaniu z piratami. Trochę dziwnym było świętowanie przed triumfem, ale nie bardzo to wilczycy przeszkadzało. W końcu drugiej okazji może już nie być. Jadą na śmierć, dosłownie i w przenośni.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 31-05-2020, 10:52   #99
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
The Arc of Saint Peter

Kilka dni później Eidith została zawołana na mostek. Znajdował się tam Zoan, jego biskupi i załoga nawigacyjna arki. Wszyscy wpatrywali się w czarną dziurę naprzeciw okrętu gwiezdnego. Arka nie leciała już sama. Okręty Magica Icaria z innych sektorów, te należące do piratów, oraz wiele w barwach wojsk Cesarskich dołączyły do armady. W całości armia liczyła blisko osiemset okrętów.
- Już prawie jesteśmy. - uśmiechał się Zoan do Eidith, gdy arka zaczęła przekraczać horyzont zero. Powoli okręt przestawał poruszać się w przód, a zamiast tego zaczął rozciągać się spiralnie, dążąc do wnętrza dziury. Eidith miała wrażenie, że stoją w miejscu, a to rzeczywistość sama w sobie wydłuża się. Wlot ten był najdłuższą sekundą jej życia, porównywalną z dziesięcioma minutami, podczas których była zbyt wolna, żeby drgnąć o chociaż milimetr. Dopiero gdy znaleźli się po drugiej stronie, Zoan odwrócił się od Eidith, aby spojrzeć na wyświetlacz.
W przestrzeni kosmicznej unosiła się ogromna naga kobieta o długich, czarnych włosach. Jej oczy płonęły jak gwiazdy. W jej dłoniach znajdowały się dwie planety, z których jedną spożywała jak bułeczkę, przyglądając się armadzie z zaciekawieniem wypisanym na twarzy.
Zoan zaśmiał się. - Ludzie nie powinni obrazować śmierci.
December przełknęła gryz planety, po czym krzyknęła w stronę Arki.
- DAGDA! - nie wyglądało na to, aby usilnie krzyczała, jej głos był jednak na tyle doniosły, że wprawiał okręty w kołysanie. - PRZESTAŃ ZADAWAĆ SIĘ Z LUDŹMI.
- ALE MAMOOOOO…. Wbijmy sztylet w tą sukę i miejmy to już za sobą. - Dagda zaadresował Eidith w swojej odpowiedzi.
- Nie tak szybko. - uśmiechnął się Zoan. Pochylił się nad barierą i zaczął wykrzykiwać polecenia do załogi krzątającej się pod podestem kapitańskim. Chwilę później okręty zaczęły opuszczać mniejsze statki kosmiczne, których dachy układały się w heksagonalne pole. - Niestety magia i korupcja lepiej się sprawują pieszo niż z wnętrz maszyn. Na początek dołączycie do piratów. Wykorzystajcie platformy, aby zbliżyć się do December i ustanowić punkt oblężniczy. Armada będzie was osłaniać ostrzałem. - Zoan poinformował Eidith, po czym zawrócił się do Klausa. - Chcę wszystkie myśliwce lecące jej na twarz. Jeżeli chociaż trochę straci przez to koncentracje, zawsze jesteśmy krok do przodu.
Eidith wpatrywała się w twarz December, potem na swój karabin. Może poczuje jakby ktoś ją wykałaczką kłuł. Ale dzisiaj mogła śmiało powiedzieć że widziała już wszystko. Zanim nanopowłoka się naciągnęła, złapała na swoją maskę. Od razu zauważyła że ktoś na niej czymś ostrym wydziergał dziwaczny znaczek. Przetarła po nim kciukiem po czym założyła maskę na twarz.
- This is it. - Mruknęła do siebie gotowa na atak. Przy gabarytach December, nie powinna nawet zauważyć że coś się w nią wbije. Problemem było jednak to że bardzo wyraźnie widziała Dagdę.
- Zbierz swoją drużynę i zaplanujcie szarżę. Nie będę cię zrzucał z statku, za łatwo o porażkę. Musisz się jakoś przemknąć, gdy jej uwaga będzie odwrócona. - poinformował Zoan. - Piraci zaraz zaczną ustanawiać front na platformach, powodzenia.

Hangar

- Alright dogs. Sprawa wygląda tak. Najprawdopodobniej nie jesteśmy w stanie przeżyć nawet jednego ataku tej przerośniętej wywłoki. Więc będziemy korzystać z dywersji piratów, jak i naszych. Falco dołączysz do pilotów. Mało kto lata tak dobrze jak ty, my dumb little cunt. Postarasz się utrzymywać możliwie z dala od niej, a gdy jej uwaga będzie odwrócona, zgarniesz mnie i podlecimy od dupy strony, dosłownie Ja zeskakuje wbijam sztylet i jestem bohaterką. Pytania? - Eidith skończyła wywód rozglądając się wokoło.
- Czyli lecimy od razu, czy siedzimy i patrzymy? - spytała Falco.
- Czy my mamy wolne? - dodała Bonnie, której plan nie wymienił.
- Falco czekasz na mój znak co do wylotu. Każdy kogo nie wymieniłam idzie oczywiście ze mną. Jak tylko piraci wystawią platformy od razu ruszamy. - Eidith się zastanowiła na chwilę, po czym wzruszyła ramionami. - To tyle. Ja nawet nie mam planu jak mamy sobie radzić z jej ofensywą więc liczymy na odwrócenie uwagi myśliwców. -
- Heads up, her hair is alive. - przemówiła obecność. - I don’t think you can fly both in and out. You’ll need to find a different road at least one way.
- Do wszystkich jednostek. Grupa piracka i Cesarska rozpoczynają natarcie. - rozbrzmiało w głośnikach. Naglę z okrętów zaczęły wychodzić przeróżne kolorowe postaci w nanokostiumach gwiezdnych. Na przedzie pirackiej grupy biegła Zilva, pchając się do przodu eksplozjami laserowych kul. Grupą Cesarską dowodził młody, białoskóry mężczyzna z wąsem.
- Baczcie na jej włosy, są żywe. - Oznajmiła Eidith, pociągając za rygiel karabinu.
- “This is surreal, she just ate the fucking planet… also who was the badass who actually fucked her and made you?” - Rzuciła w myślach samemu kierując się w stronę linii frontu. December ewidetnie ją widziała, więc postanowiła przybrać swoją formę korupcji. Gdy upewniła się że widzą ją tylko członkowie Icarii, wymamrotała pod nosem.
- Code corruption release: Purge Trooper. -
December nie postanowiła czekać wiecznie. Zamachnęła się i wyciągnęła rękę w stronę lewitujących platform. Widząc to, lider piratów wyskoczyła dłoni na spotkanie. Zilva złapała za rękojeść miecza i wyszarpnęła go z pochwy, jednocześnie obracając się z absurdalną prędkością wywołaną przez wybuch towarzyszących jej magicznych laserów. Jej ostrze było nietypowe: półprzeźroczyste, ruchome. Był to artefakt. Jego siła i zmienna długość wystarczyły, aby uciąć trzy palce z gigantycznej dłoni w jednym ruchu. Kończyny te wtem zaczęły spadać w stronę platform. Białoskóry dowódca wojsk Cesarskich wyskoczył na ratunek i — wykorzystując swój nieziemski pęd — wystrzelił wszystkie palce w kosmos, jeden po drugim.

Ten heroiczny wyczyn nie był powodem do świętowania. December nie ryknęła z bólu, skrzywiła się zamiast tego w wyrazie gniewu. Jej palce odrosły w przeciągu sekund, po czym cofnęła głowę, szykując się do czegoś.
Eidith była w swojej nietypowej formie, jednak tym razem jej maska wtopiła sie w jej twarz. Teraz już w żaden sposób nie przypominała człowieka, jedynie poza czarnymi teraz włosami. Widząc że December cofnęła głowę wymamrotała do siebie, po tym jak już zeskoczyła na arenę.
- Assesing threat values… Critically extreme. - Dotarło do niej że jedynie może patrzeć na efekt jej ataku. Unikać czegoś o takiej skali nie wydawało się możliwe, a myśliwce nawet nie wystartowały by odwrócić jej uwagę. Wilczyca zaczęła ładować pocisk i wycelowała jej w oko. Nie liczyła na obrażenia, ale może chociaż December będzie miała wrażenie że rzęsa jej wpadła do oka.
- PFFT. - December splunęła na platformę, w stronę której zaczął pędzić deszcz ogromnym kropli. Strzały Eidith zniszczyły kilka z nich, tak samo jak salwa okrętów gwiezdnych, które natychmiast zareagowały na zmianę sytuacji.
Krople były tak wielkie, że łamały karki ludziom, na których wylądowały, zabijając piratów i żołnierzy Cesarstwa. To nie było jednak koniec. Obecność miała rację.
Krople zaczęły podnosić się i przybierać różne, ciągle zmieniające się formy. Ciecz ta była żywa i przypominała nieco samą obecność. Z setkami nowych wrogów na platformie, natychmiast rozgorzała bitwa.
Eidith omiotła wzrokiem platformę. Widziała jedynie “przeszkadzajki” które mają ich zająć. Utrzymując dystans ostrzeliwała dziwaczne kreatury ogniem maszynowym, bacznie się im przyglądając. Rzeczywiście przypominały Dagdę, więc mogła się spodziewać podobnych zdolności. Gdy już się z nimi upora, przemieści się na kolejną platformę. Najpewniej tą która będzie mieć jakieś problemy z istotami wyplutymi przez December.
Inkwizytorka świetnie radziła sobie z usuwaniem nietypowych kreatur. Przedziwne kształty rozwiewały się przy zetknięciu z jej błogosławionym ołowiem. Przód natarcia, prowadzony przez Zilvę i Tsara, radził sobie równie dobrze. Białoskóry mężczyzna nie pozwalał kreaturom sięgnąć w stronę piratki, której magiczna artyleria równała je z ziemią.
- Nieźle sobie radzisz. - chwaliła Zilva Tsara.
- Jeżeli po tym będziesz chciała bliżej współpracować, możemy o czymś pogadać. - zaproponował.
- Brzmi spoko! Uwaga, BANG! - dziewczyna kiwnęła pistoletem z palców, a kule energii za jej plecami zmieniły się w wiązki lasera dążące w jeden cel.
- Postaraj się nie zniszczyć platform! Nie możemy używać tutaj zbyt potężnych, eksplozywnych broni! - ostrzegł ją Tsar.
Na platformie obok Eidith działały magiczne elity Cesarstwa. Ich styl był wyjątkowo metodyczny. Starszy, siwy mężczyzna biegał z miejsca na miejsce, nagle zatrzymując się, zawsze w dokładnie tej samej pozie, aby oddać jeden strzał, po czym znowu się przemieszczał. W jego ruchach było coś zwodnego. Momenty, w których jego strzały dosięgały celu były oczywiste, ale chwila, w której pociągnął spust, zawsze umykała uwadze inkwizytorki.
Metodycznemu strzelcowi towarzyszyła młoda kobieta, z której włosów wylatywały tajemnicze kruki. Zwierzęta krążyły wokół walczących, chwilowo nie robiąc niczego. Ostatnim Cesarskim żołnierzem był wysoki, szczupły mężczyzna w czarnym kombinezonie. Jego włosy wiły się jak płomienie, a z głowy wyrastał czarno-błękitny róg. Zmyślnie i tanecznie poruszał się między żywiołakami, rozcinając je mieczami, którym towarzyszyły płomienie.
Prawą stronę areny wypełniali piraci. Dead Afro wbiegał w żywe plamy z gołymi pięściami, ładując je prosto w twarz, co prowadziło do ich eksplozji. - Ha! Sama zajebistość moich buł wystarczy, żeby was rozsadzić! A do tego są potężne! - naśmiewał się z kreatur, które niekoniecznie go rozumiały. Kilka kroków za nim zawsze znajdowała się młoda kobieta o krótkich, czarnych włosach. Zachowywała się jak zwykły żołnierz, strzelając w cele z karabinu i nie oddalając się od swojego dowódcy.
Najdziwniejszym z piratów był stary mężczyzna o wybałuszonych oczach i szerokim uśmiechu, w którym brakowało kilku zębów. Przez długą chwilę gapił się na bitwę bezczynnie jak niepełnosprawny. W pewnym momencie jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej, z kącikami ust wychodzącymi dalej w twarz niż końce oczodołów. Pirat pochylił się, rozszerzył ręce i ruszył biegiem - KUUURWAAAAHAHAHA! - rechotał, łapiąc liczne kreatury w objęcia. Zatrzymał się dopiero na krańcu ostatniej platformy, niosąc przed sobą tuzin kreatur. Jego mięśnie napięły się, pokazując serię groteskowych żył, po czym ścisnął je w ogromnym, niedźwiedzim uścisku. - PLOP ROBI PASTAHAHAHA! - zaryczał, gdy kreatury zlały się w jedną, dużą, rosnąc wszerz i wzwyż, dominując nad narwanym piratem niczym nagrobek dla tytana. - ...o kurwa… - mina mężczyzny zrzedła.
Nie był on odosobniony w tego typu doświadczeniu. Dosadnie przegrywające kreatury zaczęły schodzić się i zlewać w większe, groźniejsze bestie, podnosząc stan zagrożenia. Roboty Cesarskie miały problemy ze zwalczaniem już małych kreatur, więc Eidith ruszyła na ich platformę jako wsparcie. Mniej-więcej w tym momencie kolejne krople zaczęły zderzać się z platformą. Oczyszczone przed chwilą przestrzenie zaczęły ponownie zapełniać się wrogami. Widząc to, Saria oraz jej blada, płonąca towarzyszka o użylonych włosach zeskoczyły na jedną z platform, aby dołączyć do walki.
- Przetrzymajcie jeszcze chwilę, to dostaniemy technologiczne wsparcie od Cesarstwa. - Eidith usłyszała w słuchawce głos Tima.
- Understood. - Mruknęła jedynie i zaczęła ładować pocisk. Dopóki nic się na nią nie rzuci, doładuje odpowiednio strzał by zmieść jednego z gigantów. Preferowalnie tego najbliższego.
Widząc przed sobą faktyczne zagrożenie, cienie zaczęły ignorować walczące z nimi roboty i rzuciły się na Eidith. Ta z łatwością odstrzeliła największą kreaturę na swojej platformie, szykując się do walki z resztą. Szybkimi strzałami zwinnie usuwała pojedyncze problemy, choć nawałnica nieustannie rosła. W pewnym momencie kobieta usłyszała za sobą kraczenie, a gdy uchyliła się, zza niej wyleciało morderstwo kruków. Każdy, który przeleciał przez jedną z kreatur, razem z nią zmieniał się w pył. Z tym ostatnim pchnięciem, okolica Eidith była wolna od wrogów.

W tym czasie Zilva i Tsar zajmowali się walką z jednymi z największych bestii. Cesarski dowódca był bardzo zwinny, wydawał się niemożliwym do trafienia, jednak nie radził sobie z wyprowadzeniem ciosu. Za każdym razem, gdy zbliżał się do bestii, z tej wyskakiwały drobne dłonie na chudziutkich ramionach. Nie chcąc być uwięzionym przez setki dziwacznych kończyn, Tsar natychmiast wycofywał się. Dużo lepiej radziła sobie Zilva, która wyciągnęła przedziwną katanę i za jej pomocą rozcięła stojącą przed nią kreaturę, oraz kilka zza niej. Wyglądało na to, że prawdziwa siła piratki nie leżała w jej destruktywnej magii, a szermierce.

Swoją szermierką spisywał się też rogaty miecznik, który wykosił serię kreatur i podszedł do Tsara, aby zaoferować mu pomóc. Kooperując, dwójka powinna uporać się z bestią. Równie dobrze spisywała się Saria, która wydawała się obserwować innych walczących uważniej niż swoich przeciwników. Jej niebieskowłosa towarzyszka trzęsła się w miejscu, tuląc się do siebie i mrucząc pod nosem.

W tym czasie Dead Afro ruszył sprintem w stronę swojego wybałuszonego towarzysza, który siłował się z gigantyczną bestią trzymającą go w miejscu. Pirat oparł się o plecy drugiego i dwójka zaczęła próbować zepchnąć przeciwnika z areny, co wychodziło im bardzo powoli. Młoda koleżanka Afro starała się do niego dobiec, była jednak dużo wolniejsza i musiała zatrzymywać się, aby strzelać do kolejnych stworów.

W pewnym momencie walczących rozkojarzył nagły krzyk: -REEEEEEEEEEEEEEE - który wydostał się z ust niebieskowłosej kobiety. Jej ciało zajęło się błękitnym płomieniem, a ta wyskoczyła przed siebie po ukosie, rozpalając platformę i przebywające na niej kreatury.

- Generator tarcz jest gotowy. Code:Portal przeniesie go do centrum, jeżeli utrzymacie dwie główne platformy wolne od wrogów. - poleceniu towarzyszył też nowy rozwój w sytuacji bitwy. December znów zwróciła swoją uwagę na platformy, planując opuścić na nie dwie dłonie. Piraci i niebieskowłoska owieczka byli w niesłychanym zagrożeniu.
Editith widząc że zbliżając się ręce December, wystrzeliła do przodu sunąc tuż nad platformami dzięki silnikom odrzutowym które wyskoczyły z jej łopatek. Przesuwała się w stronę niebieskowłosej i wystawiła rękę by się jej złapała. Do Afro zaś zakomunikowała przez radio.
- Afro zostawcie to bydle i opuśćcie platformę, December atakuje z góry! -
- Nie jestem ślepy, trochę ciężko to przegapić. - zauważył Afro, nie ruszając się z miejsca. Eidith wleciała w płonącą koleżankę i zgarnęła ją na najbliższą platformę. Trzymanie jej rozgrzewało i topiło metalowe części ciała inkwizytorki, przez co ta musiała puścić kobietę zaraz jak tylko uciekli z strefy zagrożenia, słysząc za sobą jak December zgniata platformę jednym palcem. Drugi paluch spadał na głowy piratów. W odpowiedzi na to Afro puścił swojego kolegę i wystawił ręce do góry, łapiąc i odpychając od siebie December.
- Wierzę w ciebie! Dasz radę! - wrzeszczała jego młoda towarzyszka, a z każdym jej krzykiem, pirat podnosił palec o kilka centymetrów wyżej.
Eidith wręcz przeciwnie, nie wierzyła że pirat jest w stanie ją długo odpierać. Jej silniki ponownie buchnęły białymi płomieniami, gdy wystrzeliła w stronę Afro, by go zgarnąć spod palca December. Nie chciała widzieć jak pirat zamienia się w dżem. W miare możliwości postara się też zgarnąć jego kompana. W próżni oboje nie powinni dużo ważyć.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 03-07-2020, 19:57   #100
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Silver


-Ha ha ha… - Odparł Demon niezbyt zadowolony z przebiegu wydarzeń. - Ani jedno, ani drugie, po prostu nie dało się z nią dogadać. Niestety nie mogę Ci powiedzieć co o niej myślę, bo June w trakcie koncertu rzuciła na nas wszystkich urok. Kiedy już znajdę sposób żeby go złamać, przedstawię Ci dobitnie jakim typem osoby jest twoja ulubiona piosenkarka. A dla mnie macie kubek? - Skrótowo wyjaśnił, po czym spojrzał na swoich towarzyszy pytająco, w nadziei że o nim pomyśleli. Jedną sprawę miał z głowy, teraz trzeba było namierzyć Jannę. Jeśli jej ochroniarz wciąż tak namiętnie korzystał z komórki nie powinno być to trudne. Silver połączył się z siecią i zaczął namierzać zapisane wcześniej IP.
- Urok? Wejście w top 5 na Pars to jakiś miesiąc pracy, choć mało kto utrzymuje pozycję dłużej niż tydzień lub dwa. Używanie w tym celu magii to przesada. - stwierdził Jack. Zgromadzenie odsunęło się, ukazując automat z kawą.
Szukając sygnału, Silver odszukał go dość szybko, chociaż był stosunkowo słaby — właściciel znajdował się pod ziemią, w piwnicy jednego z gorszych hoteli.
Młody Armstrong podszedł do maszyny i zamówił sobie czarną z cukrem. Pociągnął łyk, nie spodziewał się cudów, musiał po prostu czymś zwilżyć gardło.
-Ona była na topie już zanim usłyszałem o niej od Ciebie, co miało miejsce blisko miesiąc temu. - Zwrócił uwagę.
- Dobra, to faktycznie musi być magia. - zaśmiał się Jack. - To gdzie teraz? Jak chce wam się zwiedzać, znam sporo fajnych miejsc w okolicy.
-Spróbuj powiedzieć o niej coś złego, jak mi nie wierzysz. - Skwitował śmiech Raidena. Ze względu na odczucia jakie budziła June przy użyciu swojego zaklęcia, Silver podejrzewał że choćby jego ochroniarz chciał, to mu po prostu przez gardło nie przejdzie. - Wiesz coś o tym hotelu? - Przesłał mu przez interfejs namiary.
- To bardzo przestarzałe miejsce.- stwierdził Jack. - W Pars nic się nie zastępowało. Po prostu stawiało się więcej miasta na jego granicach. Dzielnice bliższe oryginalnemu centrum metropolii są starsze i bardziej zaniedbane. To prawie jak jaskinie dzikich ludów. Przychodzą z rana się wyspać, potem wracają na miasto pracować i imprezować. Dorastałem w jednej z takich okolic. - Jack podrapał się po twarzy. - Tam może być wszystko. Pewnie są na podziemnym parkingu. Samochody kiedyś były legalne, gdzieniegdzie dalej walają się porzucone modele.
-Czyli to idealne miejsce na spotkania szemranych typów. - Podsumował Armstrong. Może warto było pomyśleć o zainwestowaniu w kilka hoteli na bardziej uczęszczanych planetach? Źródło dochodu na bieżące wydatki (zwłaszcza że ojciec wciąż nie przesłał mu prowizji z ostatniego przetargu) i dobry punkt zborny w jednym. - Będziemy musieli się tam udać, zanim przyjdzie do zwiedzania. - Dopił kawę i odbił się od ściany budynku. - Jack idziesz ze mną, wy jesteście wolni. - Zwrócił się do swoich towarzyszy. Wprawdzie zarówno Francis jak i Christina mogli zapewnić wsparcie w razie gdyby doszło do wymiany ognia, ale to nie należało do ich obowiązków, zostawił więc w ich gestii czy chcą do niego dołączyć, czy wolą sobie pozwiedzać.

Podróż zajęła Silverowi i Jackowi nieco ponad pół godziny. Tłumy mocno przerzedziły się im bliżej hotelu znajdowała się para. Sam koniec trasy dwójka przeszła już sprintem. Przed nimi ukazał się w końcu ogromny hotel. W odróżnieniu od większości Pars, ta budowla wykonana była z cementu lub podobnego mu materiałowi. Była to popękana ruina, która najlepsze miała za sobą. - Przynajmniej jak do czegoś tu dojdzie, to nikogo nie zdziwi hałasa i zawalające się budowle. - stwierdził Jack.
Przed sobą para miała wejście do podziemnych garażów, była to krótka rampa idąca w dół, prowadząca do szerokiego wejścia z na wpół podniesioną bramą. Z wnętrze wyglądało na rozświetlone.
-Najpewniej nie są sami, a może nawet się nas spodziewają. - Skonstatował Silver, patrząc na zejście do podziemi budynku. - Postarajmy się więc nie narobić więcej hałasu niż to absolutnie konieczne. - Zdecydował, odpalając pas antygrawitacyjny na minimum i bezgłośnie ześlizgując się w dół zjazdu bez dotykania nawierzchni. Miał w sobie całkiem sporo mocy po spotkaniu z June, naładował więc prawą rękę i wyjął jedno z ostrzy energetycznych, choć póki co go nie aktywował.
Wewnątrz, siedząc na krańcu bagażnika, znajdował się cyborg wlepiony w telefon.
- 'sup? - spytał, nie ruszając głową. Silver czuł jednak, że osobnik wpatruje się prosto w niego. Nawet wyłączony miecz zdradzał złowrogie intencje.
Demon zręcznie schował broń. Nie widział Janny, więc trzeba było najpierw wybadać czy tu jest.
-Spodziewałem się zbirów. - Rzucił zgodnie z prawdą. Ruszył przed siebie, żeby zobaczyć czy ochroniarz spróbuje go zatrzymać.
- Mhm. - mruknął tylko cyborg, pozwalając Silverowi się minąć. W tym momencie ześlizgnął się na dół Jack. Nie wiedząc co się dzieje, nie odezwał się.
Młody Armstrong rozejrzał się dookoła. Próbował wypatrzyć swój cel i połapać się, czy parking ma monitoring, jeśli nie zdoła jej sam zlokalizować.. W tak starym budynku mógł raczej zhackować kamery nie obawiając się wykrycia.
Kobiety nie było nigdzie widać. W garażu znajdowały się stare, zakurzone kamery. Nie wyglądało aby były podłączone do sieci zdalnej. Silver będzie musiał podpiąć się do sieci analogowo, aby z nich skorzystać.
Eh… pozostawało zapytać typa, gdzież to Janna się ukrywa.
-Powiedz mi kolego, gdzie jest twoja szefowa? Mam do niej biznes. - Zapytał cyborga, odwracając się do niego.
- Dach, czy zaraz pod nim. Gdy szukasz prywatności na planecie bez pojazdów... - Schował telefon pod pancerz. - To powiedziawszy, nie przyjmuje gości.
-Czy będzie chciała ze mną rozmawiać czy nie, to już moje zmartwienie. - Odparł Silver i zaczął rozglądać się za przejściem na wyższe poziomy parkingu. Zastanawiał się, czy cyborg spróbuje go powstrzymać.
Cyborg bez słowa wyciągnął miecz i uniósł go nad głowę, stając w pozycji do walki.
Jack wyjął swoją bronią, rzucając Silverowi spojrzenie “mogę go przytrzymać”.
Garaż miał regularnie rozlokowane schody.
-Wiesz, że tu są kamery? Przemyśl to, zanim zaczniesz machać tą swoją brzytwą. - Ostrzegł Demon, wyciągając swoją broń. Rozpalenie ostrza było kwestią ułamka sekundy, a zrobienie tego w ostatniej chwili mogło dać mu dodatkową przewagę, jeśli ochroniarz Janny nie odpuści.
Utrzymując swoją pozę, cyborg stał bez komentarza. Jack chciał skomentować, ale powstrzymał się i zamiast tego uderzył bokiem swojej dłoni w szyję.
-Jak sobie chcesz... - Westchnął Demon i zaczął unosić rękojeść, a gdy uwaga jego przeciwnika skupiła się na broni, użył swojej Iskry by zgasić mu światło.
Unieruchomienie wydawało się działać. Silver nie poczuł, aby cokolwiek blokowało jego magiczną zdolność. Cyborg stał jednak nieruchomo jeszcze przed jej użyciem, więc ciężko było stwierdzić, czy jest unieruchomiony i na jak długo.
Wolną ręką Armstrong rzucił Raidenowi kilka kulek z siecią, po czym zawinął się błyskawicznie na wyższe poziomy budynku, by złapać Jannę. Nawet jeśli ten gość miał się za chwilę poruszyć, Silverowi z racji szybkości wystarczyło nawet minimalne okienko.
Silver przeskakiwał wszystkie piętra jak błyskawica, rozcinając wszelkie przeszkody na swojej drodze. Był tuż pod dachem, gdy usłyszał głos Jacka w słuchawce.
- Szefie, potrzebuję Cię na dole. Mam nasz cel.
W drodze powrotnej, Silver nie musiał już się nigdzie rozglądać. Zleciał po schodach w przeciągu sekund. Gdy wylądował w garażu, zobaczył stojącego tam gdzie wcześniej Jacka, cyborga, oraz Jannę, siedzącą w otwartym bagażniku pojazdu, przy którym początkowo siedział cyborg. Kobieta niedbale rzuciła teczkę pełną płyt pod nogi Silvera.
- Okazuje się, że to moja siostra. - wyjaśnił Jack.
Czuł że z tym dachem to była podpucha, a jednak dał się złapać. Nie wiedział czemu zlekceważył swoją intuicję. Może dlatego że mylił się co do Tsara, mimo że przyglądał mu się bardzo uważnie? Czyżby w podświadomości utknęło mu wtedy ziarno zwątpienia? Niemniej rewelacja Raidena szybko wyrwała go z rozmyślań nad własnymi błędami.
-Siostra? Ale jak to? Nie rozpoznałeś jej? Nie byłeś przypadkiem jedynakiem... - Silver zaczął strzelać kolejnymi pytaniami niczym karabin, bo został właśnie koncertowo zbity z tropu.
- Inna matka. - wyjaśniła kobieta.
- Mam też brata. Niespecjalnie trzymałem się z rodziną od... tego - wskazał na swoje ciało. - Byliśmy bardziej kumplami i też niezbyt...zgranymi.
- Oj daj spokój.
- Oj daj spokój, nasłałaś na mnie kiedyś mafię za swoje własne długi w kasynie. - Jack prawie że złapał za broń. - Nie byłem pewien, to się nie odzywałem. - uspokoił się w końcu.
-Rodzinie się takich numerów nie robi… - Demon spojrzał na Jannę wzrokiem, który mógłby przepalić człowieka na wylot. Jej zachowanie godziło w najwyższą pozycję jego systemu wartości, zwłaszcza że Jack też był dla niego jak rodzina. - A te płyty to co? Łapówka?
- Wasze dane. Jakbym wiedziała, że Jack robi dla Armstrongów, to bym was nie szpiegowała.
-Czyli łapówka… - Zdaniem Silvera Janna próbowała się wykupić “gestem dobrej woli”, dla niego nie było to zbyt przekonujące. Jednakże, choć okazało się to w ostatniej chwili, wciąż pozostawała siostrą Raidena i ten najwidoczniej nie palił się do ucięcia jej głowy. - Niestety mój zleceniodawca potrzebuje Cię martwej, co oznacza że Janna musi zginąć. - Celowo nie powiedział “musisz zginąć”. Miał już wymyślone pewne rozwiązanie, ale chciał najpierw sprawdzić czy ta kobieta ma dość oleju w głowie by mu się przydać.
- Co, Jack, zabijesz mnie? Takiego szefa sobie obrałeś. - Ochroniarz Janny wrócił w swoją pozycję szermierczą, a Jack był wyraźnie zmieszany. Ostatecznie nic nie powiedział, tylko położył ręce na broni. - W sumie to nie twój szef, jego szef jest twoim szefem, eh? - kontynuowała Janna. - Całkiem nisko jesteś w łańcuchu pokarmowym, mam nadzieję, że wasz przełożony to twój ideał. - prowokowała go.
-Jakim cudem nikt Cię do tej pory nie złapał? Aż dziwne że z takim IQ guziki umiesz zapiąć prawidłowo, a co tu mówić o szpiegowaniu… - Westchnął teatralnie Armstrong, by odwdzięczyć się zołzie za prowokowanie Jacka. Kobieta albo nie była specjalnie domyślna, albo udawała głupszą niż jest w rzeczywistości, sam już nie był pewien. - Opuść ręce Jack, nikt tu nikogo mordować nie będzie, chyba że ten osiłek zacznie pierwszy.
Przyjrzał się Jannie jeszcze raz, wprawdzie jego intuicja ostatnio nie zawsze się sprawdzała, ale warto było spróbować. Jej mowa ciała sugerowała że czegoś się domyśla, ale działa zachowawczo. Teoretycznie rozsądne postępowanie, w praktyce już wiedziała co Demon myśli o krzywdzeniu członków rodziny, pytanie czy poza krwią uważała że Jack to jej rodzina. Westchnienie pozostawało dla niego w mocy, jako dobry szpieg powinna lepiej wyczuwać intencje rozmówcy. A gdyby Silver chciał ją zabić, cóż ten pokemonowaty cyborg pewnie nawet nie zdążyłby zareagować.
Jack odetchnął z ulgą. - To dobrze, bo już chciałem z Tobą negocjować. - przyznał. Janna uśmiechnęła się lekko. Jej ochroniarz nie zmienił postawy. - Jak chcesz wziąć te pliki to po co nam jeszcze dupę zawracasz? - spytała Janna Silvera. - Wysłów się wreszcie.
Demon ponownie zmierzył kobietę morderczym spojrzeniem, a ta mogła poczuć jak zimny pot spływa jej po kręgosłupie.
-Chyba nie zrozumiałaś, nie jestem tu po te pliki, choć z oczywistych względów nie pozwolę Ci ich zachować. - Odparł lodowatym tonem, jaki rzadko było u niego słychać. - Starałem się mówić otwarcie, ale tak by nie zabrzmiało to jak groźby. Ale jak sobie chcesz, pojedziemy po suchych faktach. Punkt pierwszy, żyjesz jeszcze tylko przez wzgląd na Jacka. Punkt drugi, mojej cierpliwości nadużywano ostatnio zbyt wiele razy, więc mnie nie prowokuj, bo ten stan rzeczy może się długo nie utrzymać. - Dla podkreślenia swoich słów zacisnął pięść, a pancerz i kości zazgrzytały głośno. Janna mogła poczuć kolejną zimną strużkę. - Punkt trzeci, jako że nie chcę łamać przyjacielowi serca, dostajesz szansę od losu, by zacząć na nowo z czystym kontem. Punkt czwarty, wiąże się to z faktem że musiałabyś porzucić swój dotychczasowy styl życia i od tej pory pracować dla mnie. Punkt piąty, mam swoje zobowiązania, więc nie odejdę stąd bez twojej głowy i tylko od Ciebie zależy czy wciąż będzie przytwierdzona do ramion. - Zakończył dobitnie i spojrzał na Jacka przepraszająco. Nie miał wielkiego wyboru, jak bardzo nie znosił Maximiliana, tak nie mógł sobie pozwolić na sprowokowanie go do zerwania umowy.
Jack wzruszył ramionami. Nie mógł liczyć na więcej, a gdyby zależało mu na dziewczynie bardziej niż na Silverze, zabrałby dokumenty i puścił ją wolno, zamiast go tutaj wzywać. Prawdopodobnie na to liczyła sama Janna, biorąc pod uwagę, że nie musiała się pokazywać.
- I co, po "musisz zginąć" miałam przewidzieć, że masz dla mnie umowę o pracę? - zaśmiała się. - Bo?
- 50% - odparł cyborg.
- Nie zawierzę się rzutowi monety, umowa stoi. I tak musiałabym skryć się na jakiś czas. Równie dobrze mogę posiedzieć nieco z Jackiem. - mimo jej wypowiedzi cyborg nie zmieniał pozy. Wyglądało na to, że nie ufał Silverowi.
-Kapuję, nie złapałaś aluzji. “Janna musi zginąć” oznaczało iż będziesz musiała dość gruntownie zmienić tożsamość, mogłem wymyślić coś bardziej wymownego. Mniejsza o większość, skoro mamy umowę to się stąd zbierajmy. Resztę detali omówimy później, a póki co zapraszam na kolację, ja stawiam. - Orzekł, podnosząc pliki. Był w sumie ciekaw jakie informacje cieszyły się największym popytem, można było to wykorzystać później.
-Stary opuść to wreszcie. - Rzucił jeszcze do dziwacznego cyborga.
Widząc, że nic się raczej nie będzie działo, Bo schował broń.
- Szczerze mówiąc, od rana łazimy po mieście, gubiąc wszelkie pogonie i odstawiając materiały. Chętniej niż na posiłek poszłabym odpocząć. - przyznała się Janna.
- Jeżeli masz coś do zrobienia na mieście, mogę ją odstawić na okręt. - zaproponował Jack.
-Na dziś nie mam już planów, także możemy coś wszamać na Balmoral. - Odparł Silver. Odczepił guz od płaszcza i zaprogramował projekcję. - Będę w sumie musiał przemyśleć, czy w ogóle chcę tu zostać na dłużej. Ściśnij a wyświetli Ci się holograficzne przebranie. Uprzedzam, ma mały zasięg więc trzymajcie się blisko. - Podał projektor Jannie.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172