Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-07-2020, 13:07   #101
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Balmoral Castle

Powrót na okręt zabrał całą godzinę. Większość tego czasu grupa spędziła przebijając się przez tłumy i stojąc w windzie z niezręczną ciszą. Windy gwiezdne do platform okrętowych były zdecydowanie najbardziej zaludnioną okolicą, a Janna nie wiedziała jak wgryźć się w swoją nową rolę jako członek załogi Silvera, o którym pewnie nie miała bladego pojęcia, poza tym, że darował jej życie.

Gdy zgromadzenie wreszcie dostało się na okręt i do jego kuchni, tam czekał już przygotowany posiłek. Reszta załogi wróciła z planety dłuższy czas temu i już się poczęstowała, więc nikt do nich nie dołączył. Bo nie był zainteresowany jedzeniem, przynajmniej nie bardziej niż swoim telefonem. Dla porównania Jack zajadał się stertą kanapek, zapominając o oddychaniu. Janna pozwoliła sobie tylko na kawę i rozsiadła się wygodnie. Silver spytał ją o to, dla kogo pracuje, ta jednak wyjaśniła, że działa dla siebie. Zbiera informacje o interesujących organizacjach i sprzedaje je na czarnym rynku.

Janna, korzystając, że właściwie jest już u siebie, szybko odpaliła telewizor w jadalni. Jakikolwiek kanał wybrała, jego transmisja była przerwana przez wiadomości kryzysowe: inkwizytorzy z zakonu Magica Icaria zostali zabici na pokładzie swojego okrętu na niedługo po wylądowaniu, jednak przed jego jednorazowym opuszczeniem. Port, w którym wylądowali, został zamknięty, co było dodatkowym wytłumaczeniem tłumów, jakie grupa zastała wracając na okręt.

Silver powoli zaczynał się zastanawiać, czy ochroniarz Janny nie jest aby androidem. Działał jak na autopilocie, albo zajmował się telefonem albo jej bronił i w sumie nic ponad to. Nie żeby to było jego zmartwienie, zwłaszcza gdy pałaszował stos naleśników oblanych karmelem i chciał się tym posiłkiem nacieszyć.
Gdy jego nowa podwładna odpaliła wiadomości na moment oderwał się od konsumpcji. Wyglądało na to, że zdążył ze swoim ostrzeżeniem w ostatniej chwili i o dziwo June go wysłuchała.
-No proszę, jednak zwróciła uwagę... - Mruknął jedynie i wrócił do posiłku.
Gdy już się najadł, nalał sobie kawy i spojrzał na Jannę.
-No dobrze, pora na małą rozmowę kwalifikacyjną. - Zaczął dość swobodnym tonem. - Jesteś szpiegiem i to w sumie jedyne co wiem na twój temat. Opowiedz mi zatem jakie dokładnie posiadasz umiejętności, oraz jakimi dodatkowymi atutami dysponujesz. - Musiał jej dopasować zajęcie, a do tego trzeba było najpierw poznać kwalifikacje którymi dysponowała.
- Jestem siostrą Jacka. - zaczęła, wykładając nogi na stół. Wyraźnie miała zamiar bronić się tą relacją. Pozbycie się jej w sposób mniej niż pokojowy będzie wymagało od Silvera nawiązania porozumienia z Jackiem albo wystawienia ich przyjaźni na próbę. - Mam Bo na smyczy. - nie pokwapiła się na wyjaśnienie wartości tego atutu. Bo nie podniósł wzroku od swojego ekranu. - Poza tym znam na wylot wszystkie sztuczki cesarskiego wywiadu, jak i większości prywaciarzy. Chyba nie myślisz, że dają mi biegać luzem. - zaśmiała się. - Daj mi jakiś tydzień, to mogę ci wydać worek pluskw ze ścian tego okrętu. - obiecała. - Skoro też już o tym wspominam, szykuj się na wizytę od Cesarskich. No, chyba że ufają ci na tyle, aby oddać mnie w twoje ręce.
-Wiem że praktycznie cały okręt jest na podsłuchu. Te dwie pały, John i Bob przyznali mi to otwarcie. - Odparł Silver, rozpierając się wygodnie. Zapewne mieli też ogląd na obecną wymianę zdań. Nie sądził by odpuścili, mimo iż nawiązali współpracę. Oni nikomu nie ufali. - Nawiasem mówiąc, wiedzieli że mam Cię na celowniku i nie zrobili nic by mnie zatrzymać. - Pociągnął łyk kawy.
-A co do koligacji rodzinnych, możesz być nawet bratem cesarzowej. Jeśli mnie zdradzisz, nic Ci to nie da. - Spojrzał zimnym wzrokiem znad kubka. Wystarczył mu jeden podwójny agent. - Szacunek za szacunek. Moje zaufanie za twoją lojalność. Moja lojalność za twoje zaufanie. Te trzy proste zasady definiują relacje służbowe między mną i moimi oficerami. To czy wyjdziemy poza nie i dodatkowo się zaprzyjaźnimy zależy od Ciebie. Dopóki będziesz dla mnie sumiennie pracować, niczego nie powinno Ci brakować. Sądzę że takie reguły są do przyjęcia, prawda?
Janna wzruszyła ramionami. - Wyruchałam już tyle osób, że nie ma sensu, abym udawała godną zaufania. - stwierdziła. - Mam dość doświadczenia, aby móc ocenić ryzyko, więc po prostu pilnuj, aby nie było warto.
- Będzie próbowała nic nie robić przez rok albo dwa, a potem zwieje bez słowa. - stwierdził Jack znad jedzenia.
- Hej, ile lat się nie widzieliśmy, że aż takie rzeczy mi zarzucasz?
- Daj spokój, wyglądasz praktycznie tak samo.
Janna westchnęła. - Nie musieli ci mówić, że masz okręt na podsłuchu. Każda maszyna w galaktyce ma ten czy inny podsłuch, nadajnik, lokalizator... Tak naprawdę nikt ci nie musiał nic montować, większość podzespołów wychodzi z fabryk już dostosowana. Każdą rurkę i kabelek musiałbyś zrobić odręcznie, aby Vyone nie mógł się do ciebie podczepić. Chyba tylko Magica Icaria jest na tyle szalona.
-Przypomnę jedynie, iż jesteśmy korporacją prywatną, nie państwową i mamy unikalną technologię. Podsłuchiwanie nas wymaga “nieco” więcej wysiłku, ale Vyone jak widać go nie szczędził. - Napomknął Demon, krzywiąc się lekko na wspomnienie rewelacji Corvo.
-Ale, żeby nie odbiegać zanadto od tematu… Chyba nie do końca rozumiesz sytuację w której się znalazłaś. - Spojrzał na swój kubek i zamieszał nim, jakby próbował jakiejś wróżby. - Nie interesuje mnie, ilu ludziom Janna wjechała bez wazeliny. Ona nie żyje, a Ty jesteś osobą z czystym kontem, choć nie czyni Cię to od razu godną zaufania. Na to trzeba zapracować. Niemniej, dostałaś niespotykaną wręcz szansę od losu, a skoro taka z Ciebie oportunistka chyba grzechem byłoby nie skorzystać? - O konsekwencjach jej zmarnowania młody Armstrong raczej nie musiał wspominać. Choć nie planował zabijać Janny, miał o wiele “ciekawszy” pomysł.
- To, że dajesz mi czyste konto, nie znaczy, że nagle zmienię osobowość. Staram się tylko być szczera, ale tak, jak najbardziej chcę zobaczyć, co z tego wyjdzie. Jeżeli dla Bo walka z tobą to rzut monetą, to wybór nie był zbyt trudny. - mówiąc to, wskazała palcem na sufit. Konkretniej na przypadkową śrubę trzymającą oświetlenie. - To nie tak, że oni muszą was infiltrować. Nie wmówisz mi, że wasza firma robi własne śrubki. Wystarczy, że jedna na opakowanie ma w sobie prezent, cały okręt ma ich setki tysięcy. Zresztą, niektóre firmy mają prawne obowiązki używać Cesarskich elementów w swoich produktach, które często potem kończą jako podzespoły większych. - wyjaśniła.
Oportunizm zdecydowanie był wrodzoną cechą charakteru Janny, jednak Silverowi wydawało się że dymanie wszystkich gdy akurat się opłaca, to już bardziej jej nawyk. Ale nie zamierzał się teraz bawić w psychologa. Dopił kawę, żeby dać sobie chwilę na odpowiednie sformułowanie myśli.
-Doceniam szczerość, niemniej mam też swoje oczekiwania. - Odstawił pusty kubek i złożył dłonie w piramidkę. - O ile mi wiadomo, szpieg powinien być w stanie płynnie zmieniać swój sposób myślenia czy postępowania, aby dobrze wejść w rolę. Jeśli mogę Ci coś zasugerować, to spróbuj wykorzystać te umiejętności, by przepracować to co może być problematyczne w trakcie naszej współpracy.
- Na pewno będę zachowywać się jak osoba godna zaufania. Tylko ostrzegam, że niekoniecznie nią będę. Nie chcę słuchać zażaleń, jeśli się kiedyś rozejdziemy.
-Ja też już Cię ostrzegłem i nie chcę potem słyszeć, że się na to nie pisałaś. - Odparł Silver kończąc temat. Jeśli nie była gotowa na konsekwencje nadużycia zaufania, to już nie był jego problem. - Zgłoś się do skrzydła medycznego, trzeba dopełnić procedur. I witam na pokładzie. - Podał Jannie rękę. Musiał jeszcze podjąć kilka decyzji i możliwe, że te dwie pały mimo wszystko zamierzały go odwiedzić, więc choć chętnie zagrałby im na nosie, postanowił pokazać klasę i nie zarządził jeszcze odlotu.
- Dzięki, ale jestem zdrowa. - Janna uścisnęła dłoń.
- ...Ta...Ja się roztworzyć nie dam. - Bo również nie był zainteresowany przeglądem medycznym, pewnie bardziej od Janny.
-Pracujesz dla mnie, to robisz co mówię. - Odparł Demon, nie puszczając jej ręki. Uznał jednak, że tamci dwaj i tak słyszeli już dość, gdyby chcieli go pogrążyć (na przykład w razie konfliktu interesów), postanowił więc nieco rozjaśnić sytuację. - Janna nie żyje, trzeba jej wystawić akt zgonu. Do tego lekarz musi zebrać od Ciebie odpowiednie informacje. Nowy image możesz zaprojektować sobie sama, ale to na później. - Puścił wreszcie.
Spojrzał na cyborga.
-Co do Ciebie, nie ma takiej konieczności. Aczkolwiek gdybyś chciał zmienić sobie blacharkę lub kolorystykę, mam na okręcie odpowiednio wykwalifikowanych do tego ludzi. Serwis podzespołów również zapewniamy. - Uspokoił Bo.
Janna westchnęła - Okej, okej, przynajmniej nie dajesz mi listy swoich fetyszy. - stwierdziła, podnosząc się. - Już się bałam, że wciśniesz mnie w miniaturowe ciało, każąc nazywać się braciszkiem. Daj mi znać, gdy będziesz szukał jakichś informacji. - powoli wyszła z sali, a Bo ruszył za nią.
-Uważaj, bo jeszcze na złość Tobie tak zrobię. - Zaśmiał się, gdy wychodziła. Jedna siostra w zupełności mu wystarczyła, ale nie mógł sobie darować tej małej złośliwości.
-Idę do siebie, nie udław się Jack. - Rzucił jeszcze do swojego ochroniarza, który wciąż z zapałem pałaszował. Trochę do ogarnięcia było, ruszył więc sprintem. Nie spodziewał się by ktoś miał do niego sprawę wymagającą bezpośredniego kontaktu, a jednak pod drzwiami spotkał Corvo.
-O, Ty już tutaj? - Rzucił nieco zaskoczony, zamiast zwykłego przywitania.
Mężczyzna stanął na baczność i zasalutował. - Agent siły wywiadowczej admirała Vyone, "Albert 'Corvo' Andreyew" melduje się na służbę. - odbębnił formalność, zdradzając swoje prawdziwe imię czy to w geście przeprosin, czy to dla odbudowania zaufania. - Będę czekał na polecenia w swojej kajucie. - zasugerował.
Młody Armstrong powstrzymał skrzywienie, gdy kolejne kłamstwo człowieka którego uważał za przyjaciela ujrzało światło dzienne.
-Zanim wrócimy do rutynowego przydziału zadań, skocz do skrzydła szpitalnego. Drake pewnie ucieszy się na twój widok. - Zaproponował Corvo Silver. Za długo zwracał się do niego w ten sposób, by od razu przestawić się na postrzeganie go jako “Alberta” (plus to imię kojarzyło mu się raczej z poczciwymi staruszkami, których ogrywał w szachy w londyńskim Hyde Parku).
Może taki bodziec faktycznie pomoże Holmesowi wyrwać się z “zadumy”, kto wie. Kronikarz teoretycznie reagował na impulsy, ale wciąż pozostawał w tym dziwnym stanie, zamknięty w świecie własnych myśli. Wykonał gest “odmaszerować” i wszedł do swojej kajuty.
Pierwsze co musiał zrobić to nadać wiadomość do Golda. Ograniczył się do wysłania lakonicznej notki “Problem z Janną rozwiązany. Jeśli mam wybór względem nagrody, chciałbym zaklęcie zmiany kształtu.”, nie miał najmniejszej ochoty z nim rozmawiać. Na odpowiedź zapewne będzie musiał zaczekać, dla zasady.
Na komputer w kwaterze Corvo spłynęły informacje które Silver miał o Hajikata Isshinie, z dopiskiem “Postaraj się go namierzyć” i dodatkowe zapytanie “Wiesz może, jaką specjalność ma June?”. Musiał zdobyć jak najwięcej faktów na temat nadmagii, oraz bardziej znaczących figur ze świata magii, jeśli chciał zwiększyć swoje szanse obudzenia Drake’a. Jeśli Nya miała jakieś zdolności, które mogłyby tu pomóc, Silver czuł że będzie musiał zostać tymczasowym idolem, by z tej pomocy skorzystać. A raport Meredith nie napawał optymizmem, ciało kronikarza zaczęło podlegać jakimś dziwnym przemianom, co oznaczało że proces postępuje i może być coraz trudniej nad nim zapanować.
Janna (ciekawe jakie imię wybierze sobie dla nowej tożsamości) z kolei dostała pytanie czy posiada jakieś kontakty w Magica Icaria. Jego poszukiwania co chwila kończyły się tym, że potrzebny był dostęp do bardziej wyspecjalizowanej wiedzy, którą najpewniej posiadali tylko oni. Gdyby jego najnowsza pracownica mogła załatwić mu coś z ich archiwów, byłoby idealnie.
Po rozesłaniu swoich poleceń, Silver miał czas usiąść i odsapnąć, przynajmniej na chwilę. Pierwszy odpisał Corvo - [/i]”Zrobię co mogę. Nie znamy szczegółów June, ale jest niegroźna gdy się jej nie zaczepia. Jej moc sprawia, że uważasz ją za lepszą i fajniejszą, niż jest. Jak się próbuje ją męczyć i grzebać zbyt długo, to przytrafi ci się wypadek. Nie doszliśmy do tego jak usuwa wścibskich.”[/i]
Nieco później odpisał Gold. - ”To da się zrobić. Odwiedź mnie jak będziesz miał czas.” - wyglądało na to, że nauka magii będzie odbywać się osobiście.
Ostatnia nadeszła wiadomość od Janny, a przynajmniej z jej kajuty.
- ”Pracowaliśmy kiedyś dla jednego biskupa. Załączam numer. Rzut kością czy odbierze. - Bo.”.
Magiczny majestat? To brzmiało dość wąsko, nawet magia April wydawała się mieć większą moc, a z racji zbliżonego efektu stanowiła dla Silvera dobre porównanie. Chyba że… a co jeśli te wypadki też wynikały z zaklęć? Może magia amplifikacji... zwiększa wrażenie jakie robi, a kiedy za długo węszysz zwiększa twojego pecha i na głowę spada Ci fortepian? To brzmiało prawdopodobnie, ale bez węszenia nie dało się zweryfikować, czyli ryzyko rosło. No i czy mogło to jakkolwiek pomóc Drake’owi? Może gdyby zamplifikowała moc Silvera, pozwalając mu przejąć kontrolę nad procesem edycji, który zachodził teraz w jego Kodzie. Brzmiało w cholerę skomplikowanie, nie wspominając już o przekonaniu June by w ogóle pomogła, wydawała się koszmarną egocentryczką. Trzeba było zatem najpierw podjąć ryzyko i zgłębić temat jej specjalności, a to oznaczało że pozostaną tu przez jakiś czas.
Odpowiedź od Maximiliana szczególnie go nie zdziwiła. Gold musiał pokazać, że to on kontroluje sytuację, również w kwestii tego kiedy i jak przekaże Armstrongowi nagrodę. Ostro kolidowało to z faktem, że aby pomóc przyjacielowi nie mógł przez najbliższych kilka tygodni(?) ruszyć się z miejsca.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 30-07-2020, 13:08   #102
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Przynajmniej Janna, czy raczej Bo przekazał dobre wieści. Silver spisał numer i wrzucił go w wyszukiwanie. Każdy legalny komunikator musiał być zarejestrowany, a dzięki swoim umiejętnościom hakerskim miał też dostęp do tych mniej oficjalnych baz danych. Spiął więc algorytmy, by po namierzeniu użytkownika od razu zebrać trochę informacji na jego temat. Czy był tak kapryśny, czy też tak zajęty że próba dodzwonienia się do niego to loteria? Tego pewnie nie dowie się z sieci.
Układając w głowie kolejne plany, w tym rytuału nad którym głowił się już od jakiegoś czasu, ruszył do skrzydła szpitalnego. Podwładni Meredith choć dobrzy, nie mieli do niej startu, nawet jeśli objaśniła im co działo się z kronikarzem, mogli po prostu nie zrozumieć. Potrzebował więc zasięgnąć informacji o stanie Drake’a u źródła.
Numer odnosił się do stacjonarnego telefonu na jednej ze stacji kosmicznych Magica Icaria. Urzędował tam niejaki Vlad. Ciężko było znaleźć szczegóły na jego temat poza tym, że zajmował się inkwizycją.

Gdy Silver doszedł do skrzydła medycznego zastał Meredith obserwującą Drake’a przez szybę izolatki. Mężczyzna dalej leżał spokojnie w łóżku, niestety teraz z jego oczu wydostawała się czarna mgła. Skóra wokół nich również czerniała.
- To bezsens. Wedle analiz to tylko pot. Pot tak nie wygląda. - kręciła głową. Nie odwracała się do Silvera, ale była świadoma jego obecności.
-Z medycznego punktu widzenia, to może być pot. Problem w tym, że miesza się z nim coś, czego naukowo nie da się zmierzyć, ani zbadać. - Silver widział już ten dym, tam w zawieszeniu pomiędzy światami. Czymkolwiek był ten żyjący mrok, najwidoczniej przesycał Holmesa i wyciskał się z jego ciała do krainy materii. Chyba przychodziła pora na drastyczne rozwiązania, jeśli miał uratować swojego ulubionego mola książkowego.
-Przenieś go do komory stazy i daj mi znać czy przestał dymić. - Powiedział zbierając się do wyjścia. Musiał przygotować się na możliwość niedziałania nauki na magię. Przez interfejs zaczął z sieci pobierać książki teoretyków magii i kompilować zawartą w nich wiedzę, pogonił też kwatermistrzostwo by dostarczyli mu materiały i udał się do jednej z wielu wolnych sal na okręcie. Problem rytuałów i zaklęć które ekstrapolował z posiadanej wiedzy był taki, że przeznaczono je do stosowania na użytkowniku. Trzeba było więc spreparować “urządzenie”, które pozwoli przekazać moc na osobę trzecią.
Ściąganie z internetu notatek i dokumentów naukowych o magii było mało owocnym pomysłem. Silver miał problem ze znalezieniem czegoś, czego nie czytał, bądź czegoś oferującego jakiekolwiek nowe przemyślenia. Szary świat zatrzymywał się na iskrach i artefaktach, nieudolnie próbując zrozumieć te idee. Żeby faktycznie poszerzyć swoją wiedzę, recollector będzie musiał znaleźć lepsze źródło informacji, jak nie od MI, to wprost od innych magów, kontrahentów, bądź tajnych organów Cesarstwa, jeżeli to posiadało jakieś zajmujące się magią.
Zainicjowanie stazy zajęło jakieś dwie godziny. Meredith zaraportowała zmniejszone nasilenie objawów, ale nie ich kompletne zatrzymanie. Cokolwiek to było nie wymagało, aby organizm Drake'a był żywy, a przynajmniej jego wyłączenie nie dawało natychmiastowych rezultatów.
Cholerna Icaria, ciągle się przewijali… Nie żeby Silver miał z nimi jakieś zatargi, ale nadal była to organizacja pozarządowa i jeśli wierzyć plotkom o incydentach z ich udziałem, ciche przyzwolenie admirałów na prowadzenie działań sprawiło, że czasami uważali się za stojących ponad prawem Cesarstwa. Jeśli stawią opór w związku z ustawą o demilitaryzacji, a rozejdzie się że z nimi współpracował… Jako kontrahent terrorystów miałby sporo problemów.
Póki co, trzeba jednak było przygotować rytuał dla Drake’a, a martwić się swoimi potencjalnymi powiązaniami z MI będzie pora, gdy już dojdzie do kontaktu. Demon wpierw wziął się za analizę podstawy teoretycznej. Odpowiednia konformacja “kręgu” w połączeniu z utrzymaniem symboliki powiązanej z tego typu zaklęciami, nawet jeśli nie pomoże, to na pewno nie zaszkodzi.
Silver spędził cały dzień na badaniach, teoriach i eksperymentach. Wchodzenie w nową dziedzinę nauki, która wydawała się kompletnie niezbadaną, było równie ekscytujące co wymagające. Większość rzeczy, które Silver wiedział o świecie, nie aplikowało się do magii, która działała na swoich, niepojętych i czasami niezgodnych ze sobą regułach. Na koniec dnia ledwo ruszył się z miejsca. Jeżeli codziennie będzie robił tyle postępów, co zrobił ostatniego dnia, proces opracowania nowego zaklęcia może zająć mu nawet kilka tygodni. Silver zauważył jednak pewną zależność. Komplikowanie i ograniczanie zaklęcia wydawało się ułatwiać jego opracowanie. Związanie go z kręgami rytualnymi może być idealnym rozwiązaniem jego problemu, ale biorąc pod siłę efektu, jakim jest zamrożenie kogoś w czasie, być może zmienia to tylko niewykonalne w prawie niemożliwe.
Frustrujące, tak bardzo frustrujące… Znajdował się w najściślejszej czołówce tytanów intelektu w Cesarstwie, z niemal stuprocentowym prawdopodobieństwem był największym geniuszem swojego pokolenia, a jednak stał właśnie przed zadaniem, które mogło przekraczać jego możliwości. Zakładając, że szanse na skuteczne opracowanie rytuału są choć minimalnie wyższe od zera, był pewien że w końcu mu się uda. Jednakże w tym starciu jego przeciwnikiem nie był konkurencyjny Recollector, czy szalony admirał omotany przez genocydalną kosmitkę.
Dziś walczył z czasem, który nie zamierzał czekać, aż Silver go dogoni. Zanim osiągnie cel, zmiany w Kodzie Drake’a mogą stać się zbyt drastyczne, zaawansowane lub jedno i drugie, by dało się nad nimi zapanować i wtedy cały wysiłek włożony w tę pracę, pójdzie na marne. Musiałby zatrzymać czas całkowicie… albo sprawić że będzie płynął szybciej! ale tylko w jednym, bardzo konkretnym punkcie, jego głowie.
Opracowanie takiego rozwiązania powinno być znacznie mniej skomplikowane, a co za tym idzie, trwać krócej. Było jeszcze trzecie wyjście, ale młody Armstrong nie chciał do niego sięgać, gdyż nie rozumiał do końca jego natury.
Odpowiedź była prosta: jeżeli nie jesteś wystarczająco uzdolniony, aby sprostać zadaniu, ulepsz swoje zdolności, a dopiero potem podejmij się zadania. Wykorzystanie magii czasu, aby przyśpieszyć swój własny umysł było pomysłem radykalnym, ale Silver miał większe podstawy do pracy nad nim, niż nad zatrzymaniem czasu u drugiej osoby. Na jakiej podstawie mógłby oprzeć coś takiego? Odepchnąć od siebie teraźniejszość? Przyciągnąć do siebie przyszłość? Które z tych rozwiązań byłoby na tyle silne, aby wystarczająco podnieść jego możliwości? Jeżeli spojrzy w przyszłego siebie, czy w ogóle coś znajdzie? Będzie to teoretyczny obraz jego umysłu z przyszłości, w której dalej istnieje, czy jest teraźniejsza forma zostanie zastąpiona rzeczywistą formą z dalekiego jutra, co mogłoby poskutkować zastąpieniem żywego umysłu martwym?

Ze swojego wczorajszego dnia badań Silver wiedział już jedno: stawianie ograniczeń zaklęciom ułatwia ich wykonanie. Wbrew pozorom kod, którym pisane jest uniwersum, nie lubi modyfikacji jakie tworzy w nim magia, więc im te są mniejsze, subtelniejsze, tym mniejszy stawia im opór. Przypisanie zaklęcia do kręgu było jednym z rozwiązań, które już znał. Mógł też wymyślić długą, rytualną procedurę, czy to z modlitw, czy aktów cielesnych, podobnie jak z jego rodzinną medytacją nad kamieniami, której w sumie od dawna i tak nie wykonywał, mając istotniejsze sprawy na głowie. Jeżeli chciał być gotów na wykorzystanie tego zaklęcia w sytuacjach wyjątkowych, nie mógł sobie pozwolić na więcej niż godzinę rytuału, biorąc jednak pod uwagę co chciał osiągnąć, to będzie wbrew pozorom bardzo mało czasu. Wobec tego musiał oczekiwać jakiś poważnych skutków ubocznych albo innych ograniczeń, które pozna dopiero po swojej próbie. Zajęło mu to tydzień ciągłej pracy. Osiem dni, w których czasie mutacja Drake’a wydawała się prawie niezmienna, nie licząc niewielkiego rozrostu czarnych plam wokół jego oczu. Zdążył. Był gotowy wykonać rytuał, więc udał się do stazy swojego dobrego przyjaciela.

Tak samo jak przy nadmagii, podstawą kręgu były jego kryształy medytacyjne. Oczywiście mógł obyć się bez nich, ale dodatkowe warunki upraszczały wykonanie, a znajoma technika ułatwiała mu osiągnięcie odpowiednio głębokiego skupienia. Wokół niego rozrysował dwa kolejne, które połączył dwunastoma liniami, przez co przypominały tarczę starego zegara. Zamiast cyfr jednakże, w każdym polu znajdował się symbol nieskończoności. Fraktalna spirala wewnątrz symbolizowała obracające się niemożliwie szybko wskazówki. Na liniach dzielących tarczę zegara spoczęły świece, nasycone olejkami mającymi pobudzać umysł. Młody Armstrong zapalił je i wziął głęboki wdech. Rytuał się rozpoczynał, niech bogowie go mają w opiece, jeśli coś pójdzie nie tak...

Gdy był już wewnątrz aktywnego kręgu zaklęcia, Silver czuł się odcięty od rzeczywistości. Tak, jak gdyby był wklejony do wnętrza uniwersum. Depersonalizacja. Nie tylko od siebie, ale i rzeczywistości jako takiej. Wszystko wydawało się proste, cząstkowe i łatwe w modyfikacji. Rzeczywistość była w jego palcach… ale i nie do końca. Miał wrażenie, jak gdyby ludzie będąc przy sobie, chronili się przed jego teraz nadwymiarową wiedzą w sposób nieświadomy. Z jakiegoś powodu, Drake tę opiekę dostawał z wyjątkowym nasileniem. Nie czuł, aby było to dość, aby powstrzymać go przed działaniem, ale próba znalezienia źródła jego choroby i usunięcia jej, nawet w tym stanie, byłaby wyjątkowo ryzykowna. Nie mógł stworzyć wiedzy, której nie miał, a wiedza z jego przyszłości mieszała się z pragnieniami i wyobrażeniami jego rzeczywistego Ja, które nadużywało potencjału zaklęcia. Krąg zjednał go z przyszłością, która jednocześnie była jednana ze swoją przeszłością, pozbawiając ich zrozumienia teraźniejszości. Chciał przyśpieszyć swój umysł, w rzeczywistości połączył go jednak z dwoma stanami, tym który dla niego będzie i tym, który dla niej był. Konfundujące, jednak otwierające oczy. Zabrał się za transformację kręgu w celu zatrzymania Drake’a w czasie.
Granie z czasem w ten sposób musiało być jedną z najwyższych prezentacji potencjału magii, zwłaszcza w formie, w jakiej robił to teraz, mieszając z czasem i miejscem nie tylko swojego wiernego towarzysza, ale i swoim własnym. Odczuwanie tego przyszłego potencjału nasiliło w nim pytanie: czy to tak widzą go inni spełnieni magowie? Miesiące? Maximilian? June?
Maximilian na pewno nie odniósł takiego potencjału. Był samoukiem przerażonym ideą porażki, nie odważyłby się spróbować walczyć z czymś takim jak magia czasu. Ryzykowałby przegraną, a zamiast tego mógł powiedzieć, że wybiera nie marnować swojego czasu walką o potencjał, który mógłby osiągnąć, ale nie jest mu potrzebny. Oszalałby, gdyby wskoczył w tak głębokie wody. June była podobnym wyjątkiem, jej szaleństwo nie mogło pozwolić jej osiągnąć nawet jego obecnej siły magicznej, a co dopiero przyszłej. Gdy teraz o tym myślał, ona była…

...Jaka? Silver nie miał bladego pojęcia. Stał naprzeciw kapsuły stazy, w której znajdował się Drake, przedziwny i niezrozumiały krąg pod nim. Meredith krzyknęła uradowana: - TAK! Wszystkie odczyty zatrzymały się w miejscu. Nie ma żadnych wahań. - Silver nie potrzebował jej komentarza, widział, jak unoszący się z kronikarza dym zastygł w powietrzu. Cóż, miał nagrania tego, jak odprawia rytuał i sam krąg. Gdyby chciał nauczyć się wykonywać to zaklęcie bez wcześniejszej przemiany w swoją przyszłą formę, teraz będzie to dużo prostsze. Prawdopodobnie były teraz jednak ważniejsze rzeczy do zrobienia, niż spędzić kolejny tydzień kreśląc kręgi i testując zaklęcia.

Nie tego się spodziewał, zupełnie nie. W sumie nie wiedział czemu tak się stało, czy jego umysł przyspieszył do tego stopnia że pokonał barierę czasu, czy popełnił jakiś błąd w swoim toku myślenia.
Niemniej, udało się Drake został zatrzymany w czasie. Zastanawiająca była ta jego ochrona, nadmagia zapewniała pewną odporność na magię, ale w tej transcendentej chwili mógł kształtować rzeczywistość samą siłą umysłu. Wyższy stan świadomości, czy może poczytalności? Czy Holmes mógł znajdować się w podobnym miejscu ponad czasem, a tysiące nowych idei przepełniały mu umysł? Silver wiedział, że gdyby zdołał utrzymać ten stan dłużej, z pewnością rozgryzł by wiele sekretów wszechświata. Tylko co mu po tej wiedzy, jeśli jej większość była dla niego niezrozumiała, gdy rytuał przemijał... Na przyszłość będzie musiał znaleźć sposób by wprawić swój umysł w choć ułamek tego wywyższenia permanentnie.
To jednak mogło zaczekać, choć zatrzymał postęp tej przemiany nadal nie miał lekarstwa. Nie musiał jednak uciekać się do szukania pomocy u June, co pozwalało mu zaoszczędzić kilka tygodni pracy nad karierą muzyczną. Może kiedyś, jeśli ich ścieżki jednak skrzyżują się ponownie. Głupiec! nie wykorzystał okazji by przełamać urok…
Teraz przyszła pora na zbieranie informacji.
-Corvo, masz już namiar? - Nadał do szpiega. Im więcej będzie wiedział o nadmagii, tym lepiej dla prób wyleczenia Drake'a. Może zaklęcie od Maximiliana też pomoże, gdyby spróbować je wykorzystać do zatrzymania przemian fizycznych...
- Isshin znajduje się na planecie Eden, gdzie mieszka generał floty Adam. Prawdopodobnie został tam zaproszony w celach werbunkowych, choć Vyone nie przewiduje, aby coś mogło z tego wyjść. Podobno Bastion próbował rozmawiać z nim nie raz, jak z większością znanych wojowników w galaktyce. - odparł Corvo.

- O, Silver. Zerknij na to. - kapitan okrętu został spostrzeżony przez bladoskórą femme fatale w długiej eleganckiej sukni. Znał ją, choć widział ją pierwszy raz. Gdyby nie kroczący cztery kroki za nią Bo, prawdopodobnie by jej nie zidentyfikował. Podstawiła mu przed twarz tablet z okładką magazynu. Victor Corvus zniszczył kopalnie rzadkich złóż metali należące do Auger Industries. Oficjalnym wyjaśnieniem była obecność groźnych Xeno pod skorupą ziemi. - Wasze firmy chyba teraz współpracują? Podobno Auger nie miał problemów z takimi wypadkami, bo wtyki w Cesarstwie chroniły ich przed krucjatami inkwizycji. - zauważyła. - Jak rozmowa z biskupem? Osobliwy człowiek.

-Nie miałem jeszcze okazji z nim porozmawiać. Osobliwy powiadasz? - Odparł, przeglądając artykuł. Wiedział oczywiście, że oficjalny powód takich jego działań to zwykła ściema.- Nie nazwałbym tego współpracą, raczej przymusowym zawieszeniem broni. A przyczyna działań Corvusa to coś, co wy chyba nazywacie zasłoną dymną. - Zapowiadało się, że przy następnej okazji Maximilian wyśle go przeciw Victorowi, całkiem pomyślny zbieg okoliczności, bo Silver miał ogromną ochotę uciąć ex-Recollectorowi coś więcej niż rękę.
-Mnie Bastion też próbował zwerbować, kto wie może gdy wygaśnie mi licencja przyjmę jego propozycję. - Zwrócił się do Corvo. - Jest do niego jakiś numer kontaktowy, czy trzeba będzie się pofatygować osobiście?
- Isshin nie jest znany z przyjmowania gości, raczej nie lubi sławy jaką sobie wyrobił. Najlepiej jak się po prostu przed nim pojawisz, wtedy nie będzie miał jak cię spławić. - zaproponował Corvo.
-Powinien był zatem praktykować swoją sztukę na jakimś wyludnionym zadupiu. Inaczej rozgłos jest nieunikniony. - Zaśmiał się Armstrong. - Będę u siebie, muszę wykonać kilka połączeń. - Rzucił i zaczął zbierać się do wyjścia. Najpierw miał w planie zadzwonić do Magica Icaria, z racji iż była to mniej pewna opcja. Dobicie targu z Fou powinno nieco rozjaśnić mu dzień, jeśli Vlad mu odmówi. - Raczysz rozwinąć co miałaś na myśli, względem tego biskupa?
- Inkwizycja zajmuje się rasistowską wojną przeciw magii i kosmitom... wyobraź sobie, kto mógłby przewodzić taką organizacją i podkręć to o kilka stopni. - zobrazowała. - Całe szczęście Cesarscy trzymają ich na smyczy. Po to nas potrzebował, bez dowodów nielegalnej magii nie może nasyłać żołnierzy na planety. - dziewczyna schowała swój tablet. - Swoją drogą Eden to farmerskie zadupie. Różni się tylko tym, że łatwiej tam dojechać, bo szychy powykupywały wszystkie działki. Bo, idziemy.
- Czekaj Pi. - Zatrzymał ją ochroniarz. - Jeżeli będziesz odwiedzał kogoś takiego jak Isshin, idę z tobą. Proponuję zabrać też Jacka. - swoim tonem wypowiedzi, cyborg sugerował też, aby nie zabierać zbyt wielu osób. Prawdopodobnie przewidywał, że im większy zrobią tłok, tym mniej chętny do rozmowy będzie Isshin. Po tej wypowiedzi Pi i Bo ruszyli swoją drogą.
Silver spodziewał się czegoś w stylu “gość wbija ludzi na pal, jeśli znudzą go w trakcie rozmowy”, jakoś nietrudno było sobie wyobrazić, że najwyżsi dostojnicy Icarii będą najbardziej zacietrzewieni z całej tej zgrai. Co do sugestii Bo, wydawała się sensowna. Mała grupa jest lepsza do odwiedzin u człowieka który nie lubi rozgłosu, tym bardziej złożona z ludzi o podobnej profesji.
Udał się do swojej kajuty, by zadzwonić do Vlada. Żałował, że nie wie co mógłby mu zaproponować, żeby ułatwić sobie negocjacje. Może po prostu jego jedynym zamiłowaniem były masowe mordy...

Przez dłuższy czas w telefonie Silver słyszał ciszę. Gdy był już gotowy się rozłączyć, ktoś podniósł słuchawkę.
- Halo, halo. Tutaj Vladimir, biskup Magica Icaria. To bardzo prywatny numer, więc rozbaw mnie i powiedz: kim jesteś, skąd dzwonisz i dlaczego nie powinienem skazać cię za herezję~?
Janna, czy raczej Pi mogła go ostrzec że gość ma specyficzne poczucie humoru. Przygotowałby sobie kilka odzywek, no nic mleko się rozlało.
-Ujmijmy to tak, nie stać Cię na rzucanie takich oskarżeń. - Odparło biskupowi, równie niefrasobliwym tonem. Prawdopodobnie miał w portfelu więcej, niż była warta ta imitacja stacji kosmicznej na której ów wariat stacjonował. - Prowadzę badania i niestety brakuje mi informacji. W związku z tym skłonny jestem dobrze zapłacić za dostęp do waszych archiwów, podobno da się tam znaleźć wszystko. - Celowo się nie przedstawił. Jeśli Vlada w ogóle interesowała jego tożsamość, mógł zapytać ponownie bez pogróżek.
- I dlatego powodu wyszedłeś z siebie, aby dostać numer prosto do biskupa. Jesteś kosmitą, czy parasz się magią? - spytał. - Obawiam się, że wstęp do bibliotek nie jest na sprzedaż. Nasza organizacja jest samowystarczalna, więc pieniądze nie grają tu wielkiej roli. Dam ci jednak szansę, co innego możesz mi zaoferować? Artefakty? Usługi? Nie mam pojęcia, co mógłbym chcieć od bezimennego głosu w słuchawce, więc popisz się.
Wyszedł z siebie, zabawne. Nie wyprowadzał jednak Vlada z błędu, żeby ten nie drążył tematu.
-Mam na podorędziu o wiele więcej niż pieniądze, również “zabawki” których sami stworzyć nie zdołacie. - Zaczął, obojętnym tonem. Widział większy popis w zachowaniu spokoju. - A żeby nie być gołosłownym, nazywam się Armstrong. Silver Armstrong dla ścisłości.
- Ooohohohoho, na was to mamy od cholery papierów. - uśmiał się Vlad - To co mi chcesz zaoferować? Namiary na heretyków, artefakty dla kronikarzy? Przysługi najemnicze? Nie karz mi tyle czekać gwiazdo, potrzebuję konkretów! Masz mnie na pół masztu jak chłopcy z zakrystii!
-Możecie mieć od cholery papierów O nas, ale nie macie nic NA nas. - Odparł Silver, kładąc wyraźny nacisk na partykuły podkreślające różnicę. W sumie mógł upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Napsuć krwi April i dopiec nieco tym arogantom, skoro traktowali jego rodzinę jak potencjalny cel. - Mogę wam dać generator, który samo jeden zasili całą tę waszą stację i nie będziecie musieli się martwić, że może się popsuć. Albo, jeśli wolisz coś mniej materialnego, wskazać, jak to określiłeś “heretyka” na bardzo wysokim szczeblu. Wybór należy do Ciebie.
- Nie używamy obcych źródeł energii. Będziesz musiał próbować szczęścia swoją informacją. Jeżeli masz namiary na kogoś, o kim nie słyszeliśmy, spokojnie mogę się za to odwdzięczyć, ale potrzebuję dość brudu, aby Cesarstwo spuściło nas ze smyczy. Takich winowajców zazwyczaj nie łatwo zauważyć, ale kto wie, słucham uważnie. Jeżeli będziesz miał za mało, to powiem ci, czego jeszcze musisz się dla mnie dowiedzieć.
-Wasza strata. - Mruknął jedynie młody Recollector. Vlad wybrał sobie trudniejszą opcję. - Rzeczony heretyk nazywa się Victor Corvus. - Vyone chciał dostać się do April, cóż jeśli jedna z jej ważniejszych figur znajdzie się na celowniku, sama zainteresowana zapewne stanie się bardziej widoczna. - Wprawdzie nie dostaniecie zgody żeby sprzątnąć jego konkretnie, ale jeśli dogadacie się z admirałem Vyone’em, na pewno zdołacie coś ugrać. Na przykład kilku skazanych za współudział.
- Yeh, ten węgorz zasrany. Jakby Vyone chciał nas użyć do usunięcia kogoś, to sam by się zgłosił, chyba że to on dał ci ten numer? W każdym razie Victor nie da nam zgody na usunięcie swoich podwładnych, a inni admirałowie nie mogą tego zrobić za niego. Jakbyś miał dowód, że ktoś pod Bastionem sobie czaruje, to może coś by z tego było. Kogoś innego możesz mi podsunąć?
-A, czyli go znacie. Może wyświadczę wam przysługę i sam sprzątnę tego kutasiarza, rzecz jasna nie za darmo. Ale to temat na inną rozmowę. - Corvus był jego kartą przetargową, chciał więc ugrać nim cokolwiek, a przy okazji zastanawiał się jaki inny "obiekt" mógłby wskazać Vladowi. Dla nich każdy adept był dobrym celem, ale Silver miał na na ten temat własne zdanie. Z czystym sumieniem mógł wymienić jedynie kogoś kto był po złej stronie. - Hmmm… znam jeszcze jedno nazwisko. Jan Twardowski, wprawdzie mało znana postać, ale mam uzasadnione podejrzenie że jest magiem drugiej generacji. Uwielbia też xeno.
- To podwładny Victora. Nie ma nawet iskry, cała jego magia opiera się na artefakcie. Nie jesteśmy do końca pewni jakim. - odparł Vlad. - Przez status Victora jest równie niedostępny, choć gdybyś jego zabawkę pozyskał, sporo możemy za nią zaoferować, to przedmiot najwyższej klasy. - obiecał.
-Błąd, nie należy do jego podwładnych. To oznacza że nie potrzebujecie od niego zezwolenia. - Demon wydawał się zadowolony. Oczywiście nie zmieniało to faktu, że najpewniej przebywają blisko siebie, więc Victor zapewne wszedłby im w drogę. - Pytanie tylko, czy uświadomienie wam, że cel jednak macie w zasięgu równoważy się wskazaniu go?
- Uwierz mi mamy nadzór nad Victorem i wiemy, co wyprawia. Twardowski... cóż, powiedzmy, że kogoś wnerwił i odbywa teraz swoją karę u boku naszego wariata. - zaśmiał się Vlad. - Dobra, masz coś konkretnego? Nie związanego z admirałami? Albo powiedz mi, na co cię stać, to sprawdzę, czy jest jakaś przysługa, którą mógłbyś mi wyświadczyć. - zaproponował.
Dlaczego wszyscy chcieli od niego przysług, nie mogli przyjąć towaru? To zaczynało się robić naprawdę denerwujące, jeszcze trochę i będzie musiał wyświadczyć przysługę każdemu stronnictwu w Cesarstwie by dostać cokolwiek...
-Naprawdę dziwi mnie, że nie chcesz skorzystać z okazji by dostać coś z repertuaru Futuristics. - Westchnął. - Generator wydawał mi się oczywistym wyborem, ale możesz zdecydować się na co innego, o zbliżonej wartości. - Wydawało się to Silverowi aż nadto dobrą zapłatą za dostęp do paru ksiąg, zwłaszcza że chciał je tylko przejrzeć, a nie kupić.
- Hmmm, co ja bym mógł chcieć. Może generator, w którym ustawisz sobie zdalny wyłącznik? Albo okręty gwiezdne pełne podsłuchów i dział energetycznych, które nie działają, gdy celują w Cesarskie statki. O, jeszcze lepiej, pancerze wspomagane ze sztuczną inteligencją, którą mogą manipulować magowie. - Vladimir nie brał oferty Silvera na poważnie. - Dzwonisz do ludzi, którzy budują własne stacje kosmiczne i pytasz, czy chcą przeszczep serca od nieznanego doktora. Czytałeś coś o nas przed telefonem? Nie jestem zainteresowany skupowaniem od was żadnej technologii, no, chyba że jest magiczna i nie przeszkadza wam, że schowam ją na wieki wieków w wielkim skarbcu. - zaproponował. - Interesuje mnie tylko rozlew heretyckiej krwi. Świecidełka zostaw dla kobiet.
-Są oficjalne postulaty i jest zwykły ludzki pragmatyzm. - Znając hipokryzję Icarii, Armstrong nie wierzył że radzą sobie absolutnie bez źródeł zewnętrznych. - Poza tym, jeśli macie w swoim arsenale choć szczyptę nanotechnologii, a nie wątpię że macie, to i tak April wam do niego wlezie. - Zwrócił biskupowi uwagę. - Zanim zaczniesz zarzucać nieczyste intencje wszystkim wokół, może lepiej przyjrzyj się najpierw swoim ludziom. - Może za tę “wieść” Vlad będzie gotów pójść na wymianę.
- Ohohohoho, to jeszcze będziesz do mnie skakać, takiś ty odważny. - rozbawił się Vlad. - Dzięki za wymówkę na opierdalanie się, ale jeżeli ja nic od ciebie nie potrzebuję, to praca mnie wzywa.
-Pozostaje mi wrócić do mojej poprzedniej propozycji. Sprzątnę Victora, w zamian za dostęp do archiwów. - Silver westchnął po raz kolejny. Vlad nie połknął haczyka, trudno. - Jedyne “ale” jest takie, że muszę najpierw poczynić postępy w swoich badaniach, by odpowiednio się przygotować. - Poprzednio miał przewagę, ale podejrzewał że April da swojej zabaweczce jakieś nowe patenty, które uczynią go trudniejszym przeciwnikiem.
- Huuu.... - Vlad był zdecydowanie zaintrygowany pomysłem. - To ciekawa propozycja. Niestety musiałbym przekonać papieża, że po prostu nie umrzesz próbując, przyjmując, że po przeczytaniu naszych notatek nie zwiejesz ot, tak. Stawiasz bardzo dużo na słowo honoru, zwykle jak ktoś jest żądny zemsty, to po prostu zapraszamy go do dołączenia do organizacji, ale nie wyobrażam sobie tego w twoim przypadku. - zastanawiał się Vlad. - Powiedz mi, czego byś się chciał dowiedzieć z naszych archiwów, a ja sprawdzę, czy taki układ będzie możliwy.
No chociaż tyle, i tak miał plan by w przyszłości pozbyć się Corvusa.
-Uh… od czego by tu zacząć… prowadzę w tym momencie równolegle całkiem sporo projektów. - Zamyślił się. Musiał ostrożnie dobierać tematy, najlepiej takie które były im w jakiś sposób bliskie. - Szukam informacji o xeno, między innymi serafinach, badam magię rytualną i sposoby zwalczania magicznych chorób. Mógłbym dalej wymieniać dość długo, ale te trzy mają dla mnie najwyższy priorytet obecnie.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 30-07-2020, 13:09   #103
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
- Dobra, zagadam z paroma osobami, pomyślimy, zobaczymy co da się zrobić. Jak coś to oddzwonimy. - obiecał Vlad.
Nie wiedział na ile wiążące jest słowo szalonego maniaka, ale to mu póki co musiało wystarczyć.
-Będę zatem czekał na kontakt. Do usłyszenia. - Pożegnał się.
Teraz przyszła pora na Fou. Silver dawno pogodził się z perspektywą oddania Pentariusa, zwłaszcza że i tak nie zamierzał go nosić. Aura artefaktu osłabiała by również jego, co mu niezbyt odpowiadało.
Silver wystukał numer. Zajęło chwilę, po czym uruchomił się ekran komunikatora, pokazując twarz Fou Lou. Była to ogromna różnica w porównaniu ze zwykłym telefonem do Vlada.
- A więc? - spytał, nie zdradzając ekscytacji w głosie.
-Spotkałem June, ale nie była chętna do rozmowy. - Przyznał, nie pozwalając sobie na grymasy. - Zanim przejdziemy do interesów, mam dla Ciebie darmową wskazówkę. Swoimi występami rozsiewa jakiś rodzaj magicznego uroku, nie wiem czy działa przez media, ale mała introspekcja w wolnej chwili na pewno Ci nie zaszkodzi.
Wyciągnął z szufladki amulet.
-Autografu dla Ciebie nie mam, więc zgodnie z umową dostaniesz Pentarius w zamian za informacje o które Cię prosiłem.
- Hmm...dobra rada. Oczywiście, zgoda. Gdzie chcesz się spotkać? Pars, czy jesteś już w drodze na inną orbitę? - spytał.
-Właśnie układam plan dalszej podróży. Najpierw zahaczę o siedzibę Golda, potem będę leciał na Eden. - Odparł, analizując co miał do zrobienia. Bez odpowiedzi od Vlada to były jego najbliższe cele. - Mogę więc zaczekać na was tutaj, albo umówimy się w jednym z tych dwóch punktów. Jak się najlepiej złoży.
- Hmm...mógłbym dostać się do Ciebie w dwa dni. W przeciwnym wypadku umówmy się na Eden. - zaproponował. - Niestety też mam swoje obowiązki.
-Dwa dni mogę zaczekać, żaden kłopot. - Teraz miał dużo czasu, choć pozostawianie Drake’a w stanie zawieszenia mu się nie uśmiechało. Niemniej informacje od Fou mogły się przydać w szukaniu leku, więc im prędzej mógł je dostać, tym lepiej.
Zastanawiał się, czy June postanowi mu podziękować, czy jednak jej ego weźmie górę. Przerysowanie kręgu przerwało jego analizę na jej temat, nie był więc pewien oceny charakteru. W sumie negacja magii mogła też mieć wpływ na wyleczenie kronikarza (w końcu nadmagia była jej swoistą odmianą), ciekawe czy Meredith robiła postępy w kwestii rozgryzania genomu Tsara, w końcu badała go od prawie dwóch miesięcy. W świetle rewelacji sprzed tygodnia Silver zaczynał podejrzewać, czemu Opus nie chciał oddać mu ciała do przebadania.
- W takim razie pakuję się i wylatuję. Zobaczymy się wkrótce. - kiwnął głową Fou, po czym rozłączył się.
Lou umiał dotrzymać słowa, kolejna cecha która wyróżniała go na tle innych Mandingo. Pozostali pozwoliliby osobistej antypatii wygrać z obietnicą. Marnował się u nich, ale cóż poradzić. Silver oczywiście mógł ponowić swoją propozycję, jednak szansa że mnich ją przyjmie raczej pozostawała niewielka.
-Zbieram sugestie. Jeśli macie coś, czemu chcecie poświęcić uwagę, właśnie jest okazja byśmy się tam skierowali. - Rozesłał oficerom wiadomość przez interfejs. Owszem pracowali dla niego, ale byli też jego przyjaciółmi i nie zamierzał olewać ich potrzeb. Nawet proste odwiedziny u członka rodziny miały swoje znaczenie, zwłaszcza gdy całe lata spędzało się poza domem.
-Znasz kogoś na Pars, kto byłby wart zwerbowania? - Nadał zapytanie do Pi.
Odpowiedź nadeszła dość szybko.
- Nie. Jest dziura, gdzie zlatują się piraci i najemnicy, jeśli szukasz szczęścia. - wiadomość zawierała namiary do jednego z barów niedaleko opuszczonej sekcji miasta, gdzie Silver spotkał Pi.
Rekrutować szumowiny? No chyba jednak nie… fakt, Francis był ex-piratem, ale dostał oficjalne ułaskawienie i mimo pewnych braków w wymowie był człowiekiem cywilizowanym. W takiej podrzędnej spelunie kręciły się raczej napakowane tępaki z wytrzeszczem i świry w czerwonym spandeksie. Aczkolwiek, mógł wykorzystać to miejsce w nieco innym celu.
-Czy ktoś ma ochotę na rozróbę? - Nadał ponownie do oficerów.
- Bo tłukł mnie cały dzień, ale jak potrzebujesz ochrony, to moja praca. - odpowiedział Jack. Nikt inny nie odpisał na pytanie, walka, tym bardziej na powierzchni planet, nie była czymś, co uważali za rozrywkę. No, może poza jedną panią, która jednak się nie zgłosiła.
Silver miał nadzieję na grupowy wypad i małą zadymę dla oczyszczenia myśli, jednak jego ekipa najwidoczniej miała inne plany. Nie było sensu ciągnąć samego Jacka i to jeszcze w sytuacji, gdy niezbyt miał na to ochotę. Niemniej dalej potrzebował uspokoić tę gonitwę, którą miał w głowie…
Potęga potrafiła być uzależniająca i najwidoczniej nie tyczyło się to tylko jej fizycznych przejawów. Młody Armstrong czuł, jak jego umysł wyrywa się do przodu, jakby chciał wrócić do tego transcendentnego stanu bycia ponad czasem, co oczywiście było niemożliwe ot tak i przyprawiało go o niemały ból głowy, gdy zastanawiał się co z tym fantem zrobić. Będzie też trzeba znaleźć jakiś sposób by w przyszłości ten “głód” nie powracał po każdorazowym użyciu, ale najważniejsze było zaradzić na to co tu i teraz.
Skoro nie mógł zastosować taktyki z rozpraszaniem uwagi, pozostało uciec się do bardziej klasycznej metody, jaką była medytacja z kryształami. Wprawdzie odprawiał ten rytuał wiele razy w ostatnim czasie, ale używał go wtedy jako podstawy do czegoś więcej. Tym razem miało być inaczej. Rozstawił kamienie w standardowej konfiguracji i usiadł pośrodku. Pozwolił swojej świadomości płynąć nieskrępowanej ograniczeniami ciała, nie myśleć a czuć, nie przeć pod prąd a unosić się na fali. Równie swobodnie płynęła jego moc, on jedynie reagował gdy wyczuwał właściwy moment. Nie wiedział co dzieje się wokół niego, choć czuł że kamienie się przemieszczają. Gdy wreszcie otworzył oczy, kryształy kończyły krążyć wokół jego głowy i zaczęły powoli opadać, by gładko wylądować z powrotem na swoich miejscach. Nie był pewien ile czasu minęło i nieszczególnie interesowało go to w tym momencie, jego umysł wyciszył się i uspokoił, to było najważniejsze.
Wtedy właśnie niemożliwie głośno zaburczało mu w brzuchu, całkowicie psując atmosferę triumfu z racji odniesionego sukcesu, ale cóż poradzić... Wysiłek umysłowy pobudzał apetyt, Silver ruszył więc na stołówkę, by zaspokoić głód i może znaleźć sobie towarzystwo. Jednakże w kantynie nikogo nie było, zegar wskazywał że wsiąkł w medytację na około godzinę, czyli wszyscy już mieli obiad za sobą. Spałaszował z apetytem porcję, która wystarczyłaby dla pięciu osób i opadł na fotel z błogim wyrazem twarzy. Wciąż miał dwa dni do wykorzystania i zastanawiał się teraz jak je spędzić. Zazwyczaj poświęciłby po prostu czas na trening, ale tym razem rozważał alternatywy. Niemniej po chwili rozmyślań, okazało się to być najlepszą opcją. Jeśli jego plany miały odnieść optymalny skutek, musiał wcześniej jak najwięcej w sobie poprawić.
Na pierwszy cel wziął osiągi swojego ciała, był już nadludzko sprawny, ale wciąż było miejsce na rozwój. Za punkt zaczepienia wybrał Demoniczną Dłoń. Wcześniej próbował rozszerzyć jej działanie na cały organizm, błędnie interpretując to, jak wykorzystywała energię którą ją karmił. Nie była to moc magiczna, a życiowa, przez co skorupa wokół jego ręki zachowywała się jak pancerz wspomagany. Nie mógł jej przekierować, mógł jednak spróbować zdublować efekt konwersji i zmieniać zapas zgromadzony wewnątrz własnego ciała w tymczasowe jego wzmocnienie.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 17-08-2020, 20:37   #104
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Artem
292016224SH

- Będzie trzeba przeznaczyć trochę drewna na wzmocnienie podłogi. Może zatrzyma wzrost drzewa na chwilę. - stwierdził Artem. Pozostawało to albo wypalenie obszaru i jakaś forma wyniszczenia gleby. Gorzej, że nie mieli do tego odpowiednich specyfików.
- Zobaczymy jak ten dzik się zachowuje, a nuż ktoś da radę coś wywnioskować o tutejszej faunie. W najgorszym wypadku mamy zwierzaka do testowania tutejszych roślin - uśmiechnął się.
- Póki co idę wykopać latrynę, powinienem się uwinąć nim reszta wstanie - poinformował.
Gdy kilka godzin później Artem kończył pracę, przybiegał do niego wyraźnie przejęta Ami.
- ARTEM! - krzyknęła. - Chodź. - drwal nie miał specjalnie wyboru, pobiegł za kobietą sprawdzić, na czym polega zamieszanie. Już w oddali widział denerwujący obraz: Jonasa celującego z dubeltówki w Venus. Jednak dopiero gdy zatrzymali się na miejscu, Artem był w stanie zrozumieć, co się stało.
W skrzyni, w której zostawił młodego dzika, znajdowała się teraz mała, na pozór ludzka dziewczynka. Jej humanoidalną formę zdradzały jednak zwierzęce i kosmiczne elementy: zwierzęce uszy i ogon oraz ubranie, które przy dłuższych oględzinach składało się z błon i futra uformowanych na wzór swetra.
- Zejdź. - prosił albo dyktował Janus. Jego spokojny i stanowczy ton kolidował z jego rozbawionym, wręcz niepoważnym wyrazem twarzy. - Dla naszego bezpieczeństwa. Ustrzelimy, za nim się rozrośnie.
Avlii wyszła w tym momencie z mieszkanie i widząc zamieszanie, stanęła za Artemem. - Jak coś potrzebujesz to mów. - wyszeptała.
- Jonas, kurwa, uspokój się - stwierdził Arte, ruszając w stronę mężczyzny. - Nie jesteś myśliwym, nie przyjechałeś tutaj polować na tubylców, tylko wykonać konkretne zadanie. Czy zabicie tego dziecka sprawi, że magicznie dostaniemy jakieś poszlaki? - spytał.
Jonas uniósł broń i oparł ją o bark. Artem przeżył już swoje bójki i był w stanie wyczytać, że mężczyzna mimo wszystko nie jest zainteresowany burdą.
- Niezidentyfikowany xeno podszywający się pod ludzi. Z mojego punktu widzenia, to potencjalne zagrożenie dla misji. - wyjaśnił spokojnym tonem. Brzmiał nawet przyjacielsko. - Wytłumacz mi, jak to coś pomoże nam odnaleźć tego maga? - zaproponował.
- Jeśli cały ten gatunek może zmieniać formy, to pewien wiedzieć jak długo mu to zajmuje i czy robi to dość dowolnie - odparł spokojnie Artem. W Mateczce Rosyji nie istniały co prawda błyskawicznie zmieniające formę istoty, ale szatyn miał już wątpliwą przyjemność spotkać inne, podobne w naturze, zwierzęcia.
- Jeśli nas rozumie i może odpowiedzieć, to też warto o tym wiedzieć. - dodał. Na chwilę przestał obserwować Jonasa i spojrzał w stronę dzikiej. - Rozumiesz nas? - spytał w końcu.
Stworzenie przyglądało się Artemowi wielkimi oczyma, pomachało niezdarnie rękoma i...tyle.
- No widzisz, tyle strachu o zwierzątko. - uśmiechnął się do Jonasa, najwyraźniej próbując rozbroić resztki napięcia w grupie. - Weź Ogóra i udajcie się po bliższe zasoby. Avli weź dwie osoby, przejdź się z nimi po drugi zrzut. Sama kontynuuj potem zwiad w tamtym kierunku, w razie czego utrzymuj kontakt. Pozostali wrócą ze szpejami - wydał kilka poleceń. Reszta musiała poszerzyć trochę obozowisko. Jedynie słabsza fizycznie Venus potrzebowała bardziej wyszukanego zajęcia.
- Zaznacz miejsca, w których najszybciej odrastają te wariackie drzewa i posprawdzaj, co robi dzika. - zdecydował w końcu.
- Nie tak prędko. - odezwał się Jonas. - Budujemy jej porządną klatkę. Teraz. - zadecydował. - Nie pozwolę ci tego trzymać luzem na podwórku.
- Okej, zrobię to i idę spać, wy ogarnijcie te zasoby nim rozkradnie je fauna - odparł.
Aby oszczędzić nieco czasu, Jonas odesłał Ogóra samą z odzyskanym przez nich znaleziskiem. Zawartość pudła była niewielką paczką, choć Toborczyna wydawała się nią zadowolona. - To zestaw radiowy. Do zamontowania na wieżę obserwacyjną. - wyjaśniła. - Zależnie od warunków pogodowych możemy kontaktować się z bazą. Plus, będziemy mieli dostęp do pozostałych drużyn, o ile zbiorą swoje zrzuty.

Moment później wróciła Ami. Wyglądała na nieco mniej wesołą. - W okolicy był zwiadowca drugiej grupy, chciał zebrać nasz zrzut przy okazji. Udało mi się go jednak przekonać. - poprawiła pas od broni. - Mówią, że chętnie się wymienią za tą paczkę, gdybyśmy chcieli coś innego.

Po tym, jak postawiła ją na ziemi, Venus zajrzała do środka. - Z takim ekwipunkiem mogłabym założyć szpital. - ucieszyła się. - Oznaczałoby to jednak przerobienie domostwa. Są tu też dodatkowe leki.

Artem usłyszał te raporty kilka godzin później, gdy wybudził się ze snu. Moment później jego radio zatrzeszczało:
- Mamy problem. - przemówił Jonas. - Pamiętasz, jak w raporcie mówili, że nikt nie kolonizował tej planety? Znalazłem niewielkie ludzkie miasteczko. Betonowe bloki. Poniszczone i zarośnięte roślinnością. - wyjawił. - W teorii moglibyśmy nawet przenieść tu bazę. - zaproponował.

Minęło 9h.

- Myślę, że powinniśmy przenieść bazę. Złóżmy namiot i przenieśmy zebrane drewno, przygotujemy schronienie w nowym miejscu. Skoro tam ta dzicz odrasta wolniej, powinniśmy być nieco bezpieczniejsi - zakomunikował Artem. Skoro księżyc miał być nieskolonizowany, pozostawała tylko jedna możliwość – jakaś forma rodzimego życia. Przynajmniej, o ile raporty były prawdziwe.
- Ogór, Avli, lećcie do Jonasa przodem i zbadajcie razem tamtejszy teren. - stwierdził lider komando. - Ami, kontynuuj zwiady, przydałoby się określić gdzie znajdują się pozostałe zespoły - dodał. Następnie wskazał nowe zadanie dla robotów oraz Meta - transport dobytku. Sam zamierzał zająć się transportem klatki.

Droga do miasta była czasochłonna. W trakcie spaceru Artem słyszał, jak młoda kreatura stara się wymawiać różne zasłyszane dźwięki, choć nie wychodziło jej to najlepiej.

Widziane z bliska, pozostałości miasta były bez wątpliwości dziełem ludzi. Architektura, jak i tendencje przy zastosowaniu materiału pokrywały się idealnie, choć całość sugerowała przestarzałą technologię. Skoro oficjalnie żadna kolonia nie istniała na tej planecie, musiała to być albo nielegalna operacja ludzi szukających ucieczki przed Cesarstwem, albo tajna Cesarska operacja, o której najemnicy mieli nie wiedzieć. W każdym razie z osady zostały zarośnięte, poniszczone budynki. Domostwa te w dalszym ciągu będą wymagały naprawy, ale mogą być wykorzystywane do odpoczynku ze skutecznością namiotu, przyjmując, że nie zaległy się w nich jakieś niebezpieczne zwierzęta lokalnych gatunków.

Z oględzin Janusza, miasto miało charakter wykopaliskowy. Było tu niewiele budynków, większość stanowiła magazyny lub bloki mieszkalne, z wyjątkiem sklepu i stacji kolejowej. Trakt był tylko jeden, ciągnący się od kopalni w górze, do nieznanego punktu przeznaczenia na zachód.

Wedle raportu Ami, idąc dalej na wschód, znajdowały się niezarośnięte polany, za którymi zaczynały się tereny poszukiwań drugiej grupy. Gdyby Artem chciał przeprowadzić wymianę jakichś znalezisk, mógłby wykorzystać to miejsce jako punkt zbiórki i handlu, o ile będą mieli dostęp do radia, którym da się na taki handel umówić.

- Venus, czego potrzebujesz, by przerobić jeden z tutejszych budynków na szpital? - spytał Artem. Obecnie miał w głowie kilka zadań dla swojej ekipy, musiał jednak ustalić priorytety. Czy wieża obserwacyjna była pierwszym z nich? Przywódca commando nadal nie był w stanie tego jednoznacznie określić.
- Jonas, możesz sprawdzić czy na stacji albo w sklepie znajdują się jakieś pozostałości po poprzednich mieszkańcach? - kolejne pytanie wypłynęło z ust drwala.
- Mamy już zestaw szpitalny. Jeżeli naprawimy jedne z ruin, to jest dach i ściany, to potem mogę przygotować w jego miejscu szpital. - stwierdziła Venus.
- Jeżeli zrobimy z mieszkania wyspecjalizowaną placówkę, nie będzie ono mogło służyć jako miejsce noclegowe. - ostrzegła Avlii.
Jonas wzruszył ramionami. - Zacznę od sklepu, bo jest bliżej.
- W takim razie póki co rozłóż namiot w pobliżu budynku, który uznasz za najlepszy do przerobienia na szpital. Reszta niestety nadal musi skupić się na wycince. - stwierdził lider komando. Po chwili roześmiał się głośno. - Po fakcie wystawię wam rekomendację dla jakiejś kompanii drwali!.

Skupieni na wycince drzew członkowie drużyny pomagali sobie nawzajem, dzięki czemu uporali się z nią dość szybko. +21 drewna w 8h.
W trakcie pracy Meta wdała się w jakąś kłótnię z robotami. +Nie ufa serii BK.

Jonas zbadał pozostałości sklepu. Został on zniszczony na tyle dawno, że nie zostały w nim pozostałości żadnych przydatnych produktów, nie licząc kilku ceramicznych misek i talerzy. Udało mu się również znaleźć nieco metalowych części w przyzwoitym stanie. +Samopoczucie drużyny (komfort wzrósł o nowe miski!), +15 scrap

Venus zidentyfikowała pojedyncze budowle w mieście, po czym ustawiła namiot pomiędzy dwoma blokami w głębi miasta.
- Na tyłach stacji jest zejście do kopalni. Ktokolwiek tu pracował, musiał ładować wykop prosto na pociąg. Ten też znalazłam. Na drugim końcu miasta jest jezioro, w którym pociąg częściowo zatonął.

Amii stwierdziła, że jeszcze zbyt wcześnie na zwiad na terenach innej grupy.
Możemy zacząć myśleć o dokładniejszym badaniu naszej okolicy.

[quote]Deep Search.
Możesz teraz wykonywać dogłębne przeszukiwania terenu. Zwiad ten ma miejsce na pojedynczej kratce. Jeżeli zwiad się powiedzie, lokacja z listy zostanie umieszczona na miejscu wykonywania poszukiwań. Rzut ma umniejszone szanse na sukces, jeżeli wyszukujesz nowej lokacji w pobliżu poprzedniej. Lista lokacji jest ograniczona: są one unikalne i przypisane do konkretnych biomów.
Tylko postaci posiadające +1 lub więcej do percepcji mogą wykonywać tę akcję.

Z uwagi na jej doświadczenie w terenie, Amii dostaje bonusy do poszukiwań na początkowej mapie.
[quote]

Minęło 8h.

- Venus, pokierujesz mną i Metą przy adaptacji budynku na szpital. - zakomunikował Artem. Zamierzał wykorzystać kilka chwil z dala od robotów, by dowiedzieć się szczegółów dotyczących najnowszych zatargów w zespole. Jeżeli mieli tu przetrwać następne 900 godzin, to jako lider musiał utrzymać atmosferę chociaż częściowego zaufania. Po przebudowie budynku i adaptacji na szpital grupa miała wrócić do drwali.
- Avlii, sprawdź tamten garaż. Amii - zalany pociągu. Potrzebujemy informacji o poprzednich mieszkańcach tego miejsca i powodach, przez które już ich tu nie ma - stwierdził po chwili rozmyślań. Pozostałych oddelegował do dalszej wycinki.

Gdy wspomniana wcześniej trójka znalazła się na osobności, lider commando błyskawicznie podjął temat. - Księga drwali mówi jasno: “jeśli życie swe miłujesz, rację innych uszanujesz”. - zaczął, wspominając swe pierwsze wycinki. - Nie jestem waszą niańką, ale wolę wiedzieć jak się na siebie zapatrujecie. O co poszło z robotami? - spytał, spoglądając na Metę.
Meta nie wyglądała jakby była pod wrażeniem humorystyki Artema. Generalnie, nie wyglądała jakby była pod wrażeniem czegokolwiek. - Mówią, że są androidami. Robotami z cyfrowym umysłem, autonomiczni. Ta technologia zwyczajnie nie istnieje. - wyjaśniła. - Mogę ich tolerować, ale nie muszę ich lubić. Nie lubię osób, którym nie ufam.
- W takim razie po prostu były tak zaprogramowane, tak? - spytał lider commando. Drwale rzadko kiedy spotykali roboty, które miały więcej funkcji niż czysto przeładunkowo-wycinkowe. - Powinny być zaprogramowane tak, by nie narażać misji, prawda? - dopytał.
- .... - Komentarz Artema zszokował Metę. - Możliwe. - przyznała.
Cytat:
Meta uzyskała neutralny stosunek do serii BK
- Czy masz jakieś doświadczenie pracy w podziemiach? - ośmielony swoim sukcesem Artem spytał, obnażając przed Metą biel swoich zębów.
- Jestem z zawodu płatnym zabójcą. Specjalizuję się w wykorzystaniu dronów, obawiam się że w podziemiach moje maszyny miałyby ograniczone pole ruchu, więc nie mam tam żadnej przewagi. Oczywiście, poradzę sobie w sterowaniu nimi nawet w ciasnych przejściach. - obiecała.

Budowa była wyjątkowo mozolnym procesem. Drony mety były pożyteczne przy transporcie elementów i mniejszych robótkach, jednak sama kobieta miała zerowe pojęcie o konstrukcji mieszkań, co niwelowało jej zalety. Venus miała jeszcze mniej dopasowane predyspozycje, choć była niezbędna przy przerabianiu wyremontowanego mieszkania na szpital.

Ami przepłynęła z jednej zatopionej kabiny pociągu w drugą, gdzie napotkała człowieka z innej drużyny. Podobno po ich stronie znajduje się znacznie większe miasto, równie opuszczone i zniszczone co część kopalniana. Mężczyzna stwierdził, że nie planuje się zbyt daleko ruszać, więc można się do niego zgłaszać w sprawach handlowych. Jest też zainteresowany rozmową z liderem grupy, czyli Artemem.
Po skończonym zwiadzie Amii dołączyła do wycinki drewna.

Avlii znalazła w garażach kolekcję wehikułów, zniszczonych przez czas, ale pełnych części w znośnym stanie. Pozyskała z niego dużo użytecznych materiałów i podreperowała nieco pojazd w najlepszym stanie. Nie zdołała go odpalić, ale jest pewna, że byłoby to możliwe.

Minęło 40h.
Cytat:
-30 drewna
- zestaw szpitalny
+ 55 drewna
+ 60 scrap
- Meta, Ogór - spróbujcie razem uruchomić jeden z pojazdów. Macie wolną rękę jeśli chodzi o wykorzystanie naszych zasobów - poprosił blondyn. - Venus, Ami - sprawdźcie razem laboratorium. Jonas, weź roboty ze sobą i postarajcie się zbadać przynajmniej część kopalni. Avli - Artem wskazał ręką na najwyższy z budynków w osadzie - sprawdź, czy możliwe będzie wybudowanie tam wiezy obserwacyjnej, jeśli tak - zajmij się tym - poinformował. Sam miał zamiar wybrać się na spotkanie z przedstawicielem jednego z pozostałych zespołów badawczych, który rezydował obecnie w zalanym pociągu.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 17-08-2020, 20:38   #105
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
***

Przepłynięcie między jednym wagonem pociągu a drugim było dość kłopotliwe. Zgodnie jednak z tym, co usłyszał wcześniej Artem, drugi wagon by w większości nad wodą. Drwal zastał tam mężczyznę ubranego w garnitur, z przerośniętą rękawicą założoną na głowie. Pamiętał go ze zbiórki, przyglądał się wtedy Avlii.
- Pan Artem. - nieznajomy brzmiał na zadowolonego. - Artur, miło mi. Jak się powodzi waszej drużynie?
- W rzeczy samej!. Najlepszy drwal na całej planecie - odparł wyraźnie dumny z tego osiągnięcia mężczyzna. - Przepraszam, niestety sam nie potrafię przypisać imienia do pańskiej twarzy… dłoni. - odparł, prosząc o personalia rozmówcy.
- Artur. - powtórzył. - Miło mi.
- Przepraszam. Nieustanne dozorowanie wszystkimi przez ostatnietnie kilkadziesiąt godzin sprawia, że umysł zaczyna płatać figle. Jestem drwalem, nie liderem. To drugie jest dla mnie nowością - odparł, lekko zawstydzony. Trudno było jednak jednoznacznie stwierdzić, czy mężczyzna udawał zakłopotanie, czy faktycznie był zmieszany.
- Postawiliśmy już szpital, niedługo damy radę pokryć siecią radiową cały najbliższy obszar i rozpocząć współpracę z pozostałymi zespołami. - podsumował w końcu sytuację. - A co z Twoją grupą? Czemu znajdujesz się tutaj, a nie ze swoim zespołem?
- Badam jezioro. W tych czasach lubię samotną pracę. - wyjaśnił. - Mamy już sieć radiową, naprawiliśmy jakąś starą. W tym kierunku jest całkiem duże, ludzkie miasto. Większość rzeczy jest niestety zepsuta. Amii? - zamyślił się. - Ta kobieta z wcześniej mówiła, że jesteście w lesie i macie kopalnię. - zainteresował się. - Zbadajcie jakie materiały są w skałach. Dobrze byłoby wiedzieć, po co istniała ta nielegalna kolonia. Może wykopali pod skorupą coś wartościowego. - postawił tezę.
- Czego dowiedziałeś się o jeziorze i tutejszej faunie? - spytał Artem. Liczył, że trójręki mężczyzna nie będzie miał problemu z podaniem mu pomocnej dłoni…
- Mało konkretów. - skrzyżował nogi. - Pierwszego dnia łowiłem je bez problemów. Przy okazji nie są trujące, więc to świetny prowiant. Drugiego dnia zaczęły przegryzać haczyki w pół. Dokładnie ten sam gatunek ryby, tylko o silniejszej szczęce. - wyjaśnił. - Chciałem się z tobą spotkać, bo mam pytanie. Na temat tej... - pomachał ręką na poziomie ust, wykazując szeroki, kanciasty kształt maski. - Jak ona się nazywa?
- Avlii, co z nią? - odparł krótko drwal. W umyśle zanotował fakt szybkiego przystosowania ryb do otoczenia. Może “dzika” będzie zachowywać się dokładnie w ten sam sposób?
- Wygląda znajomo. To źle. - wyjawił Artur. - Byłem kiedyś gangsterem, moja banda dawno się rozleciała, ale czasami poznaję ludzi, których widziałem za tamtych czasów. Nie ufałbym jej. - ostrzegł. - Przyznam, mogę się mylić. Ciężko poznać kogoś, kto ma zasłonięte pół twarzy, miałbym ją jednak na uwadze. Może nie dawaj jej zbyt istotnych ról. - zasugerował.
- Czym różni się wasza sytuacja? Czemu miałbym ufać tobie, a nie jej? - odparł Artem, nie kryjąc przy tym zaskoczenia. Jeśli oboje byli w przeszłości gangsterami, a bycie w półświatku kryminalnym miałoby być wystarczającym powodem do ograniczenia zaufania, to co miałoby zmusić go do zawierzenia rozmówcy?
- Nie pamiętam abym prosił o twoje zaufanie. - zauważył rozmówca, spokojnym głosem.
- Jak tam uważasz - stwierdził Artem, rozstawiając ręce na boki. - Jeśli chodzi o to jezioro, to zalecałbym bardziej bezinwazyjne metody obserwacji. Skoro to nie ewolucja, a jakaś forma przystosowania wewnątrz danego pokolenia, to może lepiej nie dodawać im bodźców. Szkoda byłoby tworzyć bestie, które będą dodatkowym problemem.
- Czy w twoim zespole był ktoś, kto dał radę rozpoznać po modelach pozostawionego ekwipunku czas opuszczenia tej kolonii? - spytał.
- Nie wydaje mi się. Za to po stanach budynków, mówimy o kilkuset latach. Takie jest nasze wstępne założenie. - stwierdził mężczyzna.
- Wstępny obóz założyliśmy w dżungli. Drzewa zaczęły odrastać nim minęło 30 godzin. Przy takim tempie erozja budynków mogła być wyraźnie szybsza. Jeśli coś wygląda jakby miało 300 lat na normalnej planecie, na tej to może być kwestia kilkudziesięciu - odparł drwal. Teoretycznie mogli mieć pecha i rozbić obóz dokładnie w okresie przyspieszonego wzrostu znajdujących się w tym miejscu roślin. Nie zamierzał jednak się oszukiwać, szanse na to były wyjątkowo małe. - Także jeżeli nie robiliście uważnej analizy z wykorzystaniem sprzętu, nie próbowałbym bazować na nich swoich prognoz. - stwierdził w końcu Artem.
- Interesujące... - Artur wyraźnie zaciekawił się tą informacją. - W takim razie mamy związane ręce, aż baza zrzuci sprzęt. Widziałem kilka próbnych skrzyń lecących w waszym kierunku. Niestety my nie dostaliśmy jeszcze nic. Będziemy zakładać stację radiową, żeby naprowadzić bazę. Sugeruję to samo, jeżeli przenieśliście obóz. - poradził.
- Na naszym obszarze znajduje się również coś w rodzaju placówki badawczej. Czy w miejscu, w którym znajduje się wasz obóz znaleźliście coś podobnego? - spytał Artem. Zastanawiał się jak wyglądała infrastruktura całej kolonii, czy każda z baz była niezależną jednostką, czy może wyspecjalizowanym oddziałem.
- Czy te tory prowadzą do miasta o którym wspominałeś? - dodał po chwili.
- Tak, do miasta. - przytaknął. - Praktycznie metropolii. Ciężko powiedzieć co w niej było, z budowli aż tak wiele nie zostało, a zwłaszcza z ich wnętrz. Nie zdziwię się, jeżeli jakieś centra naukowe gdzieś tam będą.
- Czy udało wam odnaleźć jakiekolwiek funkcjonujące źródło energii? Kolonie powinny mieć kilka zapasowych generatorów, może nawet jakieś funkcjonujące bez paliwa - kolejne pytanie wypłynęło z ust Artema.
- Widzieliśmy szczątki dwóch elektrowni. Obie wyglądają na mineralne, pewnie węglowe... - mężczyzna zamyślił się. - Węgiel to w sumie nie minerał, ale wiesz, o co mi chodzi. - wzruszył ramionami. - Udało wam się znaleźć cokolwiek, co jeszcze działa? - spytał.
- Obecnie naprawiamy jeden ze starych pojazdów, do kilku godzin powinno to się udać - odparł Artem. Spojrzał na chwilę za siebie, jakby zamierzał już wracać.
- Chciałem cię tylko ostrzec. Idź jak musisz. - Skomentował Artur.
- Doceniam. Planujesz długo tutaj zostać? Mogę co jakiś czas przysłać kogoś, czy zaprosić Cię na herbatkę - odpowiedizał przyjaźniejszym tonem Artem. Następnie wyruszył w stronę obozowiska.
- Będę tu tyle, ile potrzebuję. - wzruszył ramionami.
Rozmowa nie trwała aż tak długo, po powrocie Eddiego wszyscy byli jeszcze przy pracy. Mężczyzna dołączył do prac przy budowie wieży obserwacyjnej.
Laboratorium okazało się zdewastowane. Dziewczyny nie były w stanie określić, jakie badania w nim prowadzono. Ewentualnie natknęły się jednak ukrytą, żelazną kratę prowadzącą w podziemia. Postanowiły jednak zameldować się, nim zejdą niżej.

Kopalnie okazały się prowadzić wprost, co jakiś czas schodząc windą w dół. Brak bocznych odnóg był bardzo nietypowy. Ściany wyraźnie zdobiły przeróżne lśniące metale, które można byłoby wydobyć i przetopić, a mimo tego zostały zignorowane. Wewnątrz drużyna natknęła się na nieco miejscowej fauny, głównie przerośnięte robactwo. Usunęli je bezproblemowo. Ostatecznie postanowili się wycofać. Droga na sam koniec kopalni może zająć kilka dni, a ci nie przynieśli ze sobą wystarczająco prowiantu.

Artem i Avlii zbudowali wieżę obserwacyjną w 8 godzin.

Drużynie udało się naprawić pojazd. Może on transportować do 6 osób. Dziewczyny nie były w stanie zagwarantować, jak długo pozostanie sprawny.

- Jonas, odpowiada Ci praca z maszynami przy mapowaniu kopalni? Potrzebujesz do tego jeszcze kogoś? - spytał Artem. Nie zamierzał wysyłać na kilka dni zespołu, który nie będzie pewien swoim możliwości przetrwania, nie wspominając nawet o współpracy. - Ogór, czy dasz radę stworzyć stację przekaźnikową w kopalni, która zapewni zasięg w dalszych częściach podziemi? Czego byś do tego potrzebował? - zadał kolejne pytanie. Dopiero wtedy zaczął czekać na odpowiedzi wywołanych.
Ogór podniosła brew. - Zależnie od rozmiaru kopalni to może trochę potrwać. Jak mnie tam zamkniesz samego z Jonasem, to zeświruję.
- Wy i te wasze kompleksy. - zaśmiał się Jonas, rozumiejąc wypowiedź Ogóra na swój sposób.
- Umm... - Venus wtrąciła się na moment w rozmowę. - Czy ktoś karmił naszą małą towarzyszkę? Nie wygląda najlepiej.
- Dałem jej trochę robaków. - przyznał Jonas. - Nie mów, że jeszcze tym gardzi.
- Faktycznie chyba nikt o tym nie pomyślał. - przyznał lider komando. Po chwili zastanowienia spojrzał na Venus. - Zajmiesz się tym? Daję Ci autonomię jeśli chodzi o decyzyjność w tej kwestii, możesz sprawdzać jej reakcje do tutejszej flory by stwierdzić co możemy jeść, możesz wydzielić część naszych zasobów - stwierdził.
- Póki co prosiłbym Cię o stworzenie stacji przesyłowej, Jonas z resztą niech rozpoczną dłuższe zwiedzanie, biorąc zapasy na kilka dni. - zakomunikował. Kopalnia wydawałą się najbarziej intrygującym punktem tej placówki. Artem wskazał również zadania pozostałym członkom zespołu. Stworzył również mały zespół z Metą, by sprawdzić znalezione w labolatorium zejśćie do podziemi.
Artem, Meta i Venus udali się do piwnic laboratorium. Klapa w podłodze była duża, ciężka i przyklejona brudem do ziemi. Przy odrobinie pracy i pomocy Mety z łomem, udało im się ją podnieść. Wyglądało na to, że wcześniej przejście otwierano mechanicznie. Bez zasilania nie mogli jednak liczyć na takie metody.

Po odrobinie krętych schodów trójka znalazła się w brudnym i śmierdzącym podziemiu. Latarki dawały przyzwoite oświetlenie, ale najlepiej sprawdziły się drony Mety, które świecąc spod sufitu, dawały podobne wrażenie do tego, co mogłoby oferować posiadanie działających lamp. Przechodząc przez korytarz, grupa głośno chlapała butami. Woda przeciekała przez sufit kroplami i zebrała się w formie kałuży na utwardzonej, kamiennej posadzce, przez którą ubywała znacznie wolniej. Venus nie była z tego zadowolona. - Polecam się umyć, jak stąd wyjdziemy.

Nie minęło długo, nim trójka natknęła się na pierwsze rozwidlenie dróg, prowadzące do dwóch pomieszczeń. Po lewej: pokój socjalny ze zgniłymi kanapami i serią szuflad w dość dobrym stanie. Znajdowała się tutaj nawet kuchenka, która poza brakiem zasilania nie powinna protestować przy użytku. Po drugiej stronie korytarza znajdowało się szerokie pomieszczenie pełne klatek. W klatkach znajdowały się gnijące zwłoki różnych martwych zwierząt.
- Badania biologiczne. - Meta nie była zachwycona. - Już doświadczyliśmy, jak nietypowa jest tutejsza fauna. Musieli mieć podobny pomysł co my.
- Wbrew pozorom, te stworzenia dalej wyglądają zwierzęco. - skomentowała Venus, wchodząc do prostokątnego pomieszczenia i przyglądając się pozostałościom futer i szkieletom.

- Czy to bezpieczne? - spytała Meta.

- Dla mnie tak. - zapewniła Venus. - Wy powinniście być ostrożni. Nie wiem, czy powinniście przebywać pod tym laboratorium bez hazmatów. - zmartwiła się. - Jestem w stanie...wyobrazić sobie, jakie badania prowadzono na tych stworzeniach. - stwierdziła. - Ich ciała zmieniały się w trakcie badań. Tam, gdzie przeprowadzono cięcie, wszędzie dookoła kość ulegała zgrubieniu. Nie jest to aż tak drastyczna przemiana, jak transformacja naszego dzika, ale jednak... - z poważną miną Venus odwróciła się do pary. - Jeżeli mikroorganizmy tej planety zmieniają się równie raptownie co duże, dorosłe zwierzęta, to możemy już być nosicielami niepowstrzymywalnych wirusów i bakterii.
- Skoro nie kłopotali się na tyle, by usunąć wszystkie ślady po ofiarach eksperymentów, może uda nam się znaleźć jakieś fragmenty dokumentacji? - Artem był pełen nadziei. Nie miał pewności, jednak przeważnie takie pozostałości były poddawane dość dokładnej kąpieli w napalmie czy innej formie dezintegracji.
- Venus, myślisz że przydadzą Ci się jakieś próbki tych trupów? - spytał. - Przejrzę najpierw tamte szuflady, może coś w nich zostało - dodał, udając się do drugiego pomieszczenia.
Szuflady w pokoju socjalnym nie posiadały żadnych dokumentów. Wypełnione były głównie sztućcami, talerzami i kubkami.
- Jeżeli chcemy je badać, wolałabym robić to tutaj. - Stwierdziła Venus. - Żeby ograniczyć nasz kontakt z bakteriami i wirusami, które mogły upodobać sobie zwłoki tutejszej fauny. - kobieta brzmiała na wyjątkowo przejętą. Meta nie była zadowolona z jej raportu.
Walka z kosmicznymi zarazkami nie była nowym wyzwaniem dla ludzkości, jednakże wzmocnionych magicznie wirusów, które mogły adaptować się do swoich wyzwań nawet natychmiastowo, była czymś, z czym nawet współczesna technologia nie miała szansy rywalizować.
- Myślę, że badania mogą być niezbędne. Zwłaszcza, gdy mamy dostęp do martwych eksponatów sprzed jakiegoś okresu - stwierdził Artem. - Jegomość czający się w zalanym pociągu mówił, że w przeciągu jednego dnia ryby w tamtym jeziorze zmienił się na tyle, by móc przegryzać haczyki z jego wędki - dodał, wspominając słowa Artura. - Czy jest konkretny ekwipunek, jakiego będziesz do tego potrzebować? - spytał.
- Tak. Laboratoryjny. - stwierdziła Venus. - Ewentualnie powinniśmy dostać go w pakunku zrzutem. - zapewniła. - Jeżeli nam się poszczęści, to co tu zostało, może dalej działać.
- I tak nie ma tu prądu na ten moment. - zauważyła Meta. Jeżeli drużyna cokolwiek znajdzie, będzie trzeba najpierw to zasilić. - Zaraz. - cyborg zakręciła głowa. - Nie rusza cię to?! - spytała ze zdziwieniem Artema. - Z takim zakażeniem mogą nie pozwolić nam na opuszczenie planety. - zauważyła.
- Ha! - krzyknął wyraźnie zaskoczony. Kilka chwil minęło w ciszy, która w złowieszczy sposób kontrastowała z jego donośnym głosem. Spojrzał w stronę Mety zamyślony. - Jeśli skażenie byłoby tak duże, to z pewnością nie tylko tutaj, większość planety byłaby, w ten czy inny sposób, przepełniona najróżniejszymi ustrojstwami - stwierdził w końcu. Magiczny eliksir, którego właściwości nie pozbawiłaby nawet kilkukrotna filtracja najlepszym chlebem z Mateczki Rosyji, zapewniał mu dodatkową porcję bezpieczeństwa.
- Proponuję iść dalej, wycofanie się w tym momencie nic nie zmieni - dodał.
- I co to zmienia w tym, że prawdopodobnie tu utknęliśmy? - spytała rozgoryczona Meta.

- To tylko teoria. - uspokoiła Venus. - Tak długo jak zarazki nie są śmiertelna, nic nie będzie nam grozić. Zauważ, że poprzedni osadnicy zdołali zbudować tutaj całe miasto. - skomentowała.

Cytat:
Meta nie lubi Artema.

Meta nawiązała dobre stosunki z Venus.
Korytarz zaprowadził grupę do rozwidlenia w kształcie literki T. Najpierw, postanowili sprawdzić oni lewą odnogę. Poza toaletami prowadziła ona do zamkniętego stalowymi drzwiami składziku oraz dużego pomieszczenia pełnego kamieni i aparatury badawczej.

- Musieli badać to, co udało im się zebrać w kopalni. - Venus zanotowała oczywistość. - Ciekawe czy ktoś w drużynie się na tym zna.
Korytarz tej odnogi szedł nieco dalej, kończąc się na niezabezpieczonej ścianie. Tunel próbowano poszerzać dalej w tę stronę, jednak przerwano roboty.

Cofając się do niezbadanej jeszcze odnogi, trójka doszła do kolejnej sali laboratoryjnej, a raczej dwóch. Poprzednie pomieszczenie było ogólnym miejscem badawczym, a tutaj znajdowała się sala sekcyjna oraz ogromne składowisko pełne stalowych krat. Smród pomieszczenia był ogromny. Wszystkie klatki zawierały w sobie pozostałości jakieś fauny.

- Ugh. Spróbujmy jeszcze wyważyć bądź rozwalić wejście do tamtego zamkniętego pomieszczenia. Rzeźnie sprzed wielu tysięcy godzin nie da nam zbyt wiele - stwierdził Artem, biorąc w dłoń swój topór. Zamierzał rozwalić drzwi do ostatniego skrywającego tajemnicę pomieszczenia.

Drużyna cofnęła się pod zamknięte drzwi, gdzie Artem wziął szeroki zamach i rąbnął siekierą w stalowe drzwi. Gdy siła uderzenia rozeszła się po siekierze, ta o mało nie wypadła Artemowi z rąk, a pęknięcia pojawiły się na ostrzu.
- Daj mi. - odezwała się Meta, stając pomiędzy Artemem a wejściem. Machnęła ręką a jeden z jej droidów zatrzymał się przy drzwiach i zaczął laserem przepalać zawiasy. - Trochę to zajmie. - ostrzegła.
- Najpewniej dłużej niż się spodziewamy. Choć nie spodziewam się, żeby materiał martwy był w stanie mutować tak jak żywe kreatury, więc nie powinno być najgorzej. - stwierdziła Venus.
- Zastanawiam się, co mogło wymagać na tyle silnego zabezpieczenia w tym miejscu. - westchnął Artem. Wpatrywał się w drzwi przez dłuższą chwilę [/i] - nie ważne co to było, nie ma możliwości, by pozostało przy życiu, prawda?[/i] - upewnił się, przenosząc wzrok na Venus.
- Tak samo jak to fizycznie niemożliwe przejść genetyczną adaptację w przeciągu sekund. - zauważyła Venus. - Nie chciałabym dać ci złą radę. - stwierdziła.
Artem wzruszył jedynie rękoma, zastępując inne formy odpowiedzi. Pozostało czekać aż Meta otworzy drzwi.
Przepalanie zawiasów zabrało dobrą godzinę, po czym Artem był zmuszony przewrócić same drzwi. Uderzyły one z łomotem w kamienną posadzkę, a woda wylała się z pomieszczenia. Stróżka wody ściekała po suficie, zdradzają obecność żyły wodnej nad małym, ciemnym pokojem, którego jedyną ozdobą były przytwierdzone do ściany kajdany, z których zwisało niezidentyfikowane, zmumifikowane ciało. Venus natychmiast zatrzymała resztę przed wejściem i sama wepchnęła się do pomieszczenia.
- Przypomina tego...dzika, którego sprowadziłeś. - stwierdziła. - Z daleka wygląda, jak ktoś, kto umarł w ubraniu, ale z bliska to całkiem oczywiste, że stanowiło one część skóry. - wzrost osobnika był jednak równy osobie dorosłej. Osobnik ten musiał wyrosnąć z innego zwierzęta lub żyć dużo dłużej.
- Ubranie… Stanowiło część skóry. Masz na myśli, że ciało tej istoty zreplikowało wygląd osób, które ją badały? - Artem próbował sprecyzować pytanie, nie dowierzając pierwszym słowom Venus. - Jak to możliwe? - dopytał.
- Nie wygląda to na płaszcz laboratoryjny. Prędzej...generalną ideę tego, jak wygląda ubranie? - zaproponowała. - Nasz mały dzik zrobił to samo, o ile pamiętasz. - zauważyła. - Najwidoczniej, jeżeli stworzenie dojdzie do wniosku, że jesteśmy lepsi, to próbuje nas skopiować w celu adaptacji? - zaproponowała. - Ewolucja w przeciągu dni bądź tygodni, zamiast pokoleń... - w jej głosie znajdowała się przynajmniej odrobina ekscytacji.
- Ta “ewolucja” musiałaby być ograniczona do konkretnego osobnika. To bardziej adaptacja - zaproponował Artem. - W przeciwnym razie byłaby to planeta co najmniej zamieszkała przez osobników w ten czy inny sposób podobnych do poprzednich kolonizatorów. Zamiast tego mamy dziki i inne żyjątka, które nie są szczególnie szkodliwe dopóki nie wejdą z nami w głębszy kontakt. Wówczas zaczynają dopasowywać swe ciało do danego bodźca. - wytłumaczył, spoglądając na Venus. Niewątpliwie, to ona miała najbardziej obszerną wiedzę o organizmach żywych i to przez nią musiały przejść teorie tworzone na potrzeby pobytu kommando na planecie.
- Na to wygląda. - zgodziła się Venus. - Zastanawia mnie jednak dlaczego Dzik zareagował na wasz wygląd. Nie zrobiliście niczego, co by mu zafascynowało? Jego jedynym bodźcem był wasz widok.
- Wydaje mi się, że nie. Może odbierał nas jako zagrożenie, bądź zwyczajnie nowy bodziec. Nie wiem - odpowiedział. - Możemy przeznaczyć jeden z budynków na klatkę, w której będziemy podawać jedzenie, nie wystawiając Dzika na kontakt z zespołem i zobaczyć, czy jego ciało zacznie wracać do poprzedniego stanu - ton głosu Artema wskazywał, że było to bardziej pytanie, niż propozycja.
- Cóż, to byłoby bezpieczniejsze od zostawiania go z całą drużyną. Jonas już karmił go robakami. - zauważyła Venus.
- Uznajmy to za jedno z zadań, które czekają nas po wyjściu na powierzchnię - stwierdził lider zespołu. Póki co transformacja dzika i nienaturalnie szybki wzrost drzew był jedyną wskazówką dotyczącą natury tej planety. - Wątpię, by udało nam się znaleźć więcej w tym laboratorium. Niestety, poza okropnymi widokami, nie zyskaliśmy zbyt wiele. Wracajmy na górę, drewno samo się nie zbierze.

Po powrocie na powierzchnię okazało się, że drużyna z kopalni jeszcze nie wróciła. Para z magazynu była już za to w obozie. Amii karmiła dzika jedzeniem z puszki, gdy Avlii siedziała na wieży radiowej.
- Nic ciekawego nie znaleźliśmy w magazynach. - stwierdziła Amii. - Zdecydowanie możemy z nich korzystać jako własny skład, jeżeli zajdzie taka potrzeba. Nie było tam jednak żadnych schowków ani użytecznych maszyn, może trochę desek. - wzruszyła ramionami.
- OY! Artem! - Avlii zaczęła machać z wieży. - Grupa z drugiej strony lasu chce wymienić leki za jedzenie. Oferują nam sto godzin prowiantu od paczki.
Venus pokiwała głową. - Nie znaleźliśmy nic z czego można tu zrobić leki, a jeżeli moja obawa o tutejszych mikroorganizmach się sprawdzi, możemy niedługo zacząć chorować.
- Zgadzam się z Venus. Jeśli mają chorego bądź rannego, mogą go tutaj przysłać, pomożemy. Ale sam handel odpada - zadecydował Artem. Złożył rękę w gest przypominający telefon bądź słuchawkę, dają znać podwładnemu, by przekazał tę informację od razu.
- Mają dwóch. - odpowiedziała po chwili Avlii. - Mówią, że łatwiej przenieść leki niż rannych.
- Venus, możesz wybadać przez radio o jakie problemy chodzi i zdecydować, czy to sytuacja zagrażająca życiu, bądź coś związanego z tymi mikroorganizmami? - poprosił Artem. - Avlii, spytaj, czy mają dedykowanego medyka, który może określić stan zdrowia rannych - dodał, zwracając się do osoby znajdującej się na wieży obserwacyjnej.
- Umm...Spytaj ich, czy są ranni, czy chorzy! - poprosiła Venus, ruszając w stronę radia. Nim przeszła pół drogi, Avlii odkrzyknęła - Czekaj! - a kilka minut później, sama zeszła. - Gadaj z nimi. - westchnęła, dłubiąc małym palcem w uchu.
- A więc tak... - podjęła się Avlii - Polowali na jakąś faunę, podobno dla jedzenia, ale pewnie dla sportu. Ewentualnie natknęli się na jakichś ludzi i dostali w ciry. Podobno magowie. Nie chcą się specjalnie chwalić sytuacją, bo myślą, że mają już trop na czarodziejkę. - wyjaśniła.
- Czy bez specjalistycznego sprzętu byłabyś w stanie sprawdzić, czy planeta jakoś na nich oddziałuje? Ewentualnie, czy proces leczenia przechodzi w normalny sposób? - spytał Artem, spoglądając na Venus.
- Mogłabym co najwyżej ich obserwować i zgadywać. - pokręciła głową Venus. - Nie wiem, co miałeś na myśli.
- Mikroorganizmy o których wcześniej wspominałaś… Mogą jakoś zaburzać proces leczenia.To tylko luźna teoria - odparł.
- Nie będę wstanie stwierdzić czegoś tak szczegółowego z samej obserwacji. - stwierdziła Venus. - Biorąc pod uwagę, co się dzieje z kreaturami na tej planecie, prędzej przyśpieszyłyby leczenie i doprowadziły do raka, jeżeli mam zgadywać.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 31-08-2020, 12:32   #106
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Silver

Lotus Garden

Gdy Fou dotarł do atmosfery planety, wysłał Silverowi adres restauracji, w której chciał się spotkać. Nieco oddalona od centrum, restauracja specjalizowała się w herbatach i lekkich przekąskach. Jej główną zaletą była bardzo silna separacja od hałasu na zewnątrz. Co prawda gości oddzielały tylko papierowe ścianki, zgromadzeni byli jednak spokojni. Fou Lou czekał już z dzbankiem herbaty, wyglądając na spokojnego i zrelaksowanego.
-Całkiem przyjemne miejsce, witaj Lou. - Przywitał się, dosiadając się do stolika. Tym razem spotykali się w nieco bardziej przyjaznych okolicznościach, nie wykazywał więc tej nieprzyjaznej rezerwy co na lodowej planecie. Przywołał gestem kelnerkę.
-Senchę z miodem poproszę i sorbet pomarańczowy. - Złożył zamówienie i spojrzał na Fou. - Reflektujesz na porcję?
- O dziwo podziękuję. Do tej rozmowy wystarczy mi herbata. - zdecydował Fou Lou.
-Zatem jedną porcję poproszę. - Silver nie nalegał. - Mam nadzieję, że czas Cię nie goni. - Zdecydowanie miał dość wyścigów z czasem jak na ostatnie dni.
- Nie przyleciałbym na Pars na pięć minut, to byłaby zbrodnia. Jesteśmy w centrum relaksu i rozrywki. - zauważył Fou. - Możemy rozmawiać do oporu, a o czym zależy od tego, co mi przyniosłeś.
-To co obiecałem, rzecz jasna. - Odparł Armstrong. - Autograf June może też Ci kiedyś załatwię, jeśli sam postanowię zrobić karierę muzyczną. - Uśmiechnął się. W ramach rozwoju zainteresowań ćwiczył wprawdzie grę na instrumentach, a nawet śpiew, ale raczej nie widział siebie w roli piosenkarza. Choć jego ojciec z pewnością wolałby, żeby układał teksty piosenek niż narażał się na szwank, tułając się po całej galaktyce.
- Wobec tego. - Fou wyciągnął rękę jednocześnie odsuwając rękaw szaty w płynnym geście.
Zatem miał mu zapłacić z góry, Lou wydawał się słowny, ale nadal było to ryzyko. Dużo zależało od tego, czy chował urazę, niemniej Silver zdecydował się zaryzykować. Wyjął z kieszeni niewielkie pudełeczko i powoli przesunął je po stole.
-Sprawdź jeśli chcesz.
Fou podniósł wieko pudełka, aby zajrzeć do środka, po czym zamknął je i zostawił na stole. - Zatem o co chciałbyś mnie zapytać? - uśmiechnął się, przymykając oczy.
- Pana zamówienie. - uśmiechnęła się kelnerka, wracając z tacą do stołu.
-Dziękuję bardzo. - Uśmiechnął się również, będzie musiał pamiętać o napiwku. Pociągnął łyk herbaty i ponownie spojrzał na Lou.
-Jak wspominałem przy naszej pierwszej rozmowie na ten temat, potrzebuję wszelkich informacji jakich możesz mi udzielić. - To co wiedział pochodziło z dość niepewnego źródła jakim były notatki Tsara (już wypływały ich braki) i własnych doświadczeń. Wiele tego nie było i budziło tylko więcej pytań.
- To temat na tyle rozległy i zawiły, że dużo łatwiej byłoby mi mówić na jego temat, gdybyś miał konkretne pytania. - wyjaśnił Fou. - Jaki zakon, takie wytłumaczenia. My uważamy ten proces za oświecenie, a kontakt medytacyjny za rozmowę z uniwersum. Gdybyś zapytał Icarię, nazwaliby to rozmową z bogiem, a faktyczne oświecenie najwyższym grzechem. - objaśnił. - Nie ma żadnej wspólnej, jednolitej teorii, bo jest to proces poza nasze zmysły i możliwości pojmowania.
-Przyznam, spodziewałem się że po prostu zrobisz spis tego co wiesz. - Odparł Silver. - Hm… a jak sprawiacie, że uniwersum nie zaczyna zmieniać was wedle własnego uznania? - Nie wiedział jak inaczej to ująć.
- Spędzamy kilkadziesiąt lat kształtując naszą moralność, wiedzę i wiarę, aż będziemy na tyle pewni siebie, że nic nie zmieni naszego zdania. W niektórych zakonach nie pozwolą ci nawet zacząć medytować, jeżeli nie wykształciłeś jeszcze niezłomnej osobowości. - mina Fou spoważniała. - Pod żadnym pozorem nie możesz przyjmować żadnych ofert czy próśb głosu z tej otchłani. Jeżeli jest na twój temat cokolwiek, co podlega dyskusji, nie jesteś gotowy na tę konfrontację. Nic dobrego nigdy nikomu nie wyszło z uginania się temu tworowi. - ostrzegał. - W najlepszym wypadku uniwersum odgryzie się za to, że się od niego odciąłeś, w najgorszym cię zniewoli. To jak składanie życzeń małpiej dłoni.
Czyli dobrze robił, odmawiając tym głosom. Przeczucie go nie zawiodło. Za to chyba właśnie odkrył coś, czego nawet Vyone nie wiedział. Zastanawiał się, co takiego zrobił Drake...
-A co z tymi, których dotkną te efekty uboczne? Jest sposób by to naprawić? - Cokolwiek to było, trzeba to było jakoś odwrócić lub opanować.
- Ewentualnie zmieniają się w potwory. Tradycyjną praktyką było zalać ich brązem, w biednych czasach betonem. Z bardziej oświeconych rozwiązań, może odpowiednia magia byłaby w stanie odwrócić tego typu efekty. Musiałbyś jednak znaleźć odpowiedniego maga. Jeżeli znasz tego typu przypadek, to polecam Maximiliana. Prawie na pewno nic nie zdziała, ale przynajmniej doprowadzi go to do furii. - uśmiechnął się Fou. - Jest kilka religii, która uważa skutki akceptacji głosu za stan jedności z uniwersum, ale ja bym im nie ufał. Podobno Icaria twierdzi, że to głos boga. Mogą mieć więcej doświadczenia w porozumiewaniu się z nim. W dalszym ciągu zalecam jednak jego odpychanie. - ostrzegał. - Ah. Pamiętaj też, że jak już się z nim skontaktujesz, to nie ma wyjścia. Albo go odrzucisz, albo mu ulegniesz.
-Icaria praktyktuje nadmagię? Ciekawe… dziwne, że cokolwiek powiązane z magią przechodzi im przez gardło. - Zamyślił się Armstrong, kolejny raz nie mogąc się nadziwić hipokryzji tego zgromadzenia. Jeszcze jeden “grzech”, któremu się oddają z premedytacją.
-A jak to jest ze zdefiniowaniem czegoś jako części siebie? - Przypomniało mu się coś, nad czym długo się głowił. - Dla przykładu wschodni szermierze postrzegają swoją broń jako część siebie. Co wtedy?
- Nie mam pojęcia. W zakonie skupialiśmy się nad sobą, wszystko inne miało być obce. - Fou zamyślił się. - Słyszałem, że są ludzie, którzy doznają oświecenia bez medytacji, sami z siebie. Może mistrzostwo nad jakąś bronią czy narzędziem pozwala się przebudzić? - zastanowił się. - Poza tym, nie byłbym pewien czy biskupi doznają oświecenia. Nadmagią nazywamy odrzucenie głosu, wtedy część iskr przestaje na ciebie działać. Jeżeli oni robią z głosem układy, rezultat byłby czymś innym.
-To brzmi jak zaprzeczenie ludzkiej natury. - Mruknął Silver. Co trzeba było zrobić, by dobrowolnie oddać się przeciwnej stronie spektrum? Icaria raczej nie praktykowała medytacji, ani innych tego typu aktywności. Nie zapominając o fakcie, że z tym bytem nie można było się dogadać.
- Kto wie, czym do końca są ludzie. Jak wspomniałem, moje studia były na temat samego siebie. Nie interesowałem się tym, czy jestem mniej czy bardziej ludzki po doznaniu oświecenia. Mogę ci dać adres zakonu, jeżeli potrzebujesz pomocy z medytacją. - zaproponował.
-To może i ja coś Ci powiem na temat nadmagii. To naturalne zjawisko występujące spontanicznie u niewielkiego odsetka ludzi, myślę że można nazwać je kolejnym etapem ewolucji. - Podzielił się dość prostą informacją, która mogła coś dla Lou znaczyć, ale nie musiała. - Jednakowoż źródło z którego czerpałem twierdziło, że ludzie nie potrafią budzić jej świadomie, co jak obaj wiemy nie jest prawdą. - Pociągnął łyk herbaty.
-Z medytacją sobie poradzę, ale w sumie dalsza konsultacja nie zaszkodzi. A co z kształtowaniem nadmagii? - Odparł po chwili namysłu i zadał jedno z ważniejszych pytań w tym temacie.
- Oświecenie nie jest sztuką walki czy magią, nie da się go uzewnętrznić. Jak już je masz, to je masz. - wyjaśnił Fou. - Chyba nie wyglądam na kogoś, kto by spędzał lata na treningach. Gdyby wymagałoby to ode mnie czegoś więcej, nawet bym się z nim nie męczył. - przyznał.
Silver ponownie zamyślił się nad sorbetem. Wyglądało na to, że o pewnych aspektach nadmagii wie więcej od swojego rozmówcy. Mnich póki co nie podzielił się niczym, co byłoby w opinii Recollectora warte zapłaty jaką otrzymał...
-Niech stracę. - Westchnął. - Jeśli uważasz, że jedyny efekt waszego oświecenia stanowi częściowa odporność na magię, to jesteś w bardzo poważnym błędzie.
Położył jeden ze szponiastych palców na pudełeczku z Pentariusem i zakręcił nim delikatnie na stole.
-Nie zrozum mnie źle Lou, nie zamierzam wycofywać się z naszego porozumienia, ale przyszedłem tu przygotowany na uczciwą wymianę, a czuję że dokładam do interesu. - Jego ton, choć spokojny wskazywał na pewien zawód. Zatrzymał obroty i ponownie podsunął amulet bliżej rozmówcy. - Prosiłbym Cię więc, byś nie czekał na kolejne moje pytania i zaczął dzielić się informacjami które w tym temacie posiadasz i uważasz za istotne lub warte uwagi. Jeśli jakiś wątek bardziej mnie zainteresuje, dam Ci znać.
Fou westchnął. - Mogę ci objaśnić proces medytacji, mogę ci przedstawić, jak wyglądała moja rozmowa, mogę dać ci szczegóły mojej odporności na magię. Naprawdę nie wydaje mi się, aby w tym było coś więcej. Może twoje oczekiwania są wygórowane? - zaproponował mnich. - Pewnie, słyszałem o przypadkach, w których mnich latał albo lewitował miecz, mimo że przedtem nie miał iskry, ale jednocześnie nie widziałem dowodów, aby tego typu talenty były ściśle powiązane z nadmagią. Zdecydowanie w zakonie nikt nie wykazywał się niczym specjalnym. Nie starzejesz się i większość magii nie ma na ciebie efektów, tyle. - wzruszył ramionami. - Równie dobrze mogę zacząć mówić głupoty, tylko po to, żeby cię zadowolić. Całe wyzwanie nadmagii leży w zdefiniowaniu samego siebie, może zdołasz zaprezentować jakiś przedmiot jako część siebie? Niekoniecznie byłoby to warte próby, skutki uboczne wypadku mogłyby być tragiczne.
Worst deal ever… Lou okazał się bardzo ubogim źródłem informacji. Najwidoczniej Silver zbyt wiele sobie obiecywał, gdy dowiedział się że mnich przebudził nadmagię świadomie.
-Chętnie posłucham jak to wyglądało u Ciebie. - Odparł. - Możliwe że miałem wygórowane oczekiwania, patrząc przez pryzmat efektów moich dość krótkich badań.
- Najpierw przechodzimy tradycyjną ceremonię, nie ma ona większego znaczenia, ma służyć pożegnaniom na wypadek porażki mnicha, oraz świętu, jeżeli temu się powiedzie. Na koniec otoczony przez moich pobratymców zamknąłem oczy i pojawiłem się w bezkreśnie czarnej pustce. Pamiętam, że widziałem ją bez potrzeby otworzenia oczu. - z uwagi na nietypową twarz Fou zawsze ciężko było stwierdzić, czy faktycznie oczy ma otwarte, czy nie. - Pamiętam, że nic nie robiłem. Nie ma co do tego konkretnych instrukcji, ale doradzano mi, że tak jest łatwiej. Czasem niektórzy mają kilkusekundowe wizje tego miejsca, co wyjaśnia, czemu głos nie reaguje natychmiastowo. Po tym, jak nie wyszedłem z tego miejsca przez kilka minut, czarne łapska wydarły się z ziemi i zaczęły mnie łapać, abym nie mógł się ruszać. Głos zaczął mnie wtedy kwestionować, pytać, czy wiem, co tutaj robię, czy wiem, czego chcę i tak dalej. Nie można wykazywać wątpliwości, więc odpowiadałem natychmiast: "jestem tu, bo chcę tu być", "moje zachcianki nie mają z tobą nic wspólnego" i tak dalej. Głos mnie pochwalił za determinację, lecz stwierdził, że żaden ze mnie budda. Zaczął wyzywać moją inteligencję i próbować mnie przekonać, że nie wiem, co robię i wchodzę nie na swoją głębię. Ignorowałem większość zaczepek, od czasu do czasu każąc mu dać mi spokój. Z czasem głos nabierał desperacji, wreszcie się poddał. Wtedy zaczął mi rzucać wyzwanie. Pojawił się mężczyzna w bardzo szerokiej czapce, nie mam, pojęcia kim on był i co przedstawiał. Głos zaczął mnie przekonywać, żebym z nim walczył i udowodnił, na co mnie stać. Wtedy też ręce otchłani odpuściły. Ja jednak nie wstałem. - Lou zrobił przerwę w monologu, aby podpić trochę herbaty. - Mężczyzna był zadowolony z mojego braku zainteresowania, tłumaczył, że on też nie chce walki i nie widzi sensu w przemocy. Zaproponował mi, abym z nim gdzieś poszedł, że nauczy mnie jak operować w tym świecie, jak radzić sobie z głosem. Naturalnie odmówiłem mu. Głos zaczął promować tę ideę, porównując ją do kompromisu. Zagroziłem, że po prostu odejdę. Zarówno głos, jak i mężczyzna obrazili się na mnie, jednak po długiej i niezręcznej ciszy po prostu się pożegnali. Wtedy doznałem oświecenia. Nie tyle opuściłem tę pustkę, ile ona opuściła mnie. Zacząłem czuć, że władam nad swoim własnym losem. - zakończył. - Z tego, co wiem, u większości mnichów przebiega to bardzo podobnie. Wizyta nieznajomego w otchłani nie jest częsta i przybiera on różną formę, ale nie jest to niespotykane zjawisko. Musisz być gotowy na to, że wizji nie da się opuścić, gdy trzymają cię dłonie otchłani. Jeżeli potrzebujesz uciec i się przegrupować, jest to możliwe tylko wtedy, gdy odpuszczą. O ile w ogóle to zrobią.
Czy Azazel mógł być tym “nieznajomym”? Nie dało się chyba wykluczyć takiej możliwości, choć z drugiej strony co wtedy działo się z ramionami Silvera? Niemniej głosy nie chciały jego obecności, choć jak sam Fou powiedział, każde spotkanie z Nieznajomym wyglądało inaczej.
-Widzisz, ta krótka historia sporo mnie nauczyła. Będę musiał jeszcze parę razy dokładnie przeanalizować, co się tam wtedy wydarzyło... - Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że chyba powiedział za dużo.
- Miałeś już krótki prześwit? - Podłapał Fou, choć podpisał komentarz pod swoje doświadczenia. - To znak, że jesteś blisko pełnego oświecenia. Uważaj przy medytacji, aby nie zacząć, za nim będziesz gotowy. - ostrzegł.
-Nie Lou, ja już tam byłem. - Skoro powiedziało się “A” trzeba było powiedzieć “B”. Może mnich będzie wiedział jak pomóc. - Te ręce nie mogły mnie dosięgnąć, choć nie chciały też odpuścić. Jest jednak jeden dość istotny szkopuł, gdy się tam znalazłem, nie miałem tego. - Tu podniósł na chwilę oba przedramiona na wysokość piersi, by dać mu do zrozumienia co ma na myśli. - Ściślej nie miałem ich wcale. W trakcie moich przepychanek z głosami pojawiła się istota, która podobno była ich pierwotnym właścicielem. Wtedy mu uwierzyłem, teraz zaczynam mieć wątpliwości. Czy Nieznajomy zawsze jest człowiekiem?
- Cóż... wiem tylko o ludziach. Nie słyszałem jednak o mnichu, który miałby artefakty związane ze swoim ciałem. Jeżeli nie możesz ich usunąć, to może być faktycznie problematyczne. - Fou podrapał się po głowie. - Być może to tylko kwestia siły woli. Jeżeli ten osobnik się podda, zostanie częścią ciebie? - zasugerował - Aż zaczyna mnie zastanawiać, co by się stało, gdybyś założył tego typu artefakt po uzyskaniu oświecenia? - zapytał. - Działałby? Automatycznie zabiłbyś duszę, która w nim tkwi? To całkiem ciekawe.
-Cóż, jeśli znajdę jeszcze jakieś po doprowadzeniu tej sprawy do końca, na pewno dam Ci znać o efektach. Mnie też zastanawiają różne scenariusze. - Odparł Silver. W sumie chyba pierwszy raz widział Fou w stanie podekscytowania, mnich rzadko okazywał jakiekolwiek emocje, ale najczęściej wydawał się raczej znudzony. - Gdybyś jednak postanowił poczynić kolejne kroki w kultywowaniu nadmagii, myślę że mógłbym udzielić Ci paru wskazówek. - Zaproponował w geście dobrej woli. Liczył że przekona Lou do siebie zanim spróbuje ponowić swoją ofertę zatrudnienia, byłby cennym nabytkiem w jego załodze.
- Jeżeli natknąłeś się na jakieś metodologie, chętnie się z nimi zapoznam. Niestety, nie mam do zaoferowania nic w zamian. - Fou źle zrozumiał Silvera, myśląc, że ten szuka sposobu na zmianę ceny wymiany z artefaktu na jego własne informacje. Mimo wszystko, zaufanie mnicha okazało się znacznie ograniczone, niczym u więźnia handlującego w celi.
-Oh, ceną się nie przejmuj. To jedynie wyraz dobrej woli, chciałem pokazać się z lepszej strony, niż miałeś okazję poznać do tej pory. - Armstrong się uśmiechnął, całkiem szczerze. Inni Mandingo go nienawidzili, ale Fou zawsze był co najwyżej nieprzychylny. - Pytanie, ile wiesz o teorii Kodu Uniwersalnego?
- Pierwsze słyszę. - przyznał Fou.
-Masz coś przeciwko małemu wykładowi? - Zapytał Silver, ponownie zajmując się deserem. - Jestem człowiekiem nauki i faktów, moje wnioski nie opierają się na ideologiach. Nie mówię, że to nie da się wpisać w wasze Tao, czy jakim kodeksem się kierujecie, niemniej najpierw musiałbyś wysłuchać odrobiny “technicznego bełkotu”. - Zaśmiał się pod nosem, mało kto miał cierpliwość do rozmów z naukowcami, gdy ci zaczynali nawijać swoim “tajemnym językiem”.
Fou wzruszył ramionami. - Mam cały dzień. Postaram się coś z tego wyciągnąć. - obiecał.
-No dobrze, więc od początku... - Armstrong na chwilę się zamyślił, szukając dobrych porównań. Uznał, że chyba programowanie nada się najlepiej. - Załóżmy że Wszechświat to twardy dysk, jak w komputerze. Rzeczywistość którą obejmuje, możemy przyrównać do programów, które są na nim zapisane. To właśnie Kod Uniwersalny, język programowania, który definiuje jak działa wszystko w kosmosie. - Była to absolutna podstawa.
-Każde zjawisko, miejsce, przedmiot i osoba, dalej nazwę je dla uproszczenia jednostkami, jest opisane własnym kodem, który jednocześnie stanowi integralną część większej całości. Kod nie jest stały, dobrym przykładem tego jak zmienia się samoczynnie, jest starzenie się ludzi. Oprócz tego z racji faktu, że nic we Wszechświecie nie jest statyczne, jednostki mogą w pewien ograniczony sposób wpływać na kody innych jednostek. Jak człowiek może ściąć drzewo, a huragan zniszczyć dom. Nie możesz jednak ot tak zacząć latać, czy sprawić że twoja siła nagle się podwoi. - Dał Fou chwilę na zastanowienie się nad tym i wznowił. - Tu na scenę wkracza magia. Zaklęcia pozwalają edytować Kod Uniwersalny w sposób normalnie niedostępny ludziom, to jakbyś dostał dodatkowe uprawnienia. Niemniej magia również ma swoje ograniczenia, nie ma chyba maga który byłby w stanie zmieniać rzeczywistość w dowolny sposób. I tak samo jak przy pisaniu łatek do programów, im większa zmiana tym trudniej ją wprowadzić. - Ponownie zrobił przerwę i pociągnął kilka łyków herbaty, by zwilżyć gardło.
-Nadmagia zaś, to już zupełnie inna bajka. - Spoważniał. - To tak jakbyś zgrał własny Kod na osobną partycję i odebrał innym użytkownikom prawo do edycji, a dodatkowo postawił zaporę systemową. Stąd u użytkowników nadmagii bierze się odporność na magię. Na tym jednak się nie kończy. Wspomniałeś o uzyskiwaniu przez członków zakonu nieśmiertelności. Nadmagia sama w sobie jej nie daje, pozwala jedynie ją osiągnąć. Mając dostęp do nadmagii, jesteś nie tylko w stanie odpierać próby ingerencji, ale zmieniać swój własny Kod w stopniu niedostępnym dla zwykłego człowieka. Nieśmiertelność to, o ile mi wiadomo jedna z tych bardziej powszechnych modyfikacji, jednakże możliwości są znacznie szersze. Mógłbyś dla przykładu nauczyć się oddychać pod wodą, czy skakać na olimpijskie odległości z miejsca. Medytacja to chyba najlepszy sposób by wprowadzać takie zmiany, gdyż ważne jest skupienie woli na celu.
- No, to wyjaśnia twoje zainteresowanie. - przyznał Fou. - Zdobyłeś już jakieś informacje o samym doskonaleniu nadmagii, ale nie o jej nabyciu? - spytał. - Znowu miałeś już wizję, nawet jeżeli tymczasową. Szczerze nie jestem pewien, czego szukasz, ale nie będę wnikał. - mnich zgodził się sprzedać informacje za artefakt, więc nie planował prosić o nic innego. - ...Biorąc pod uwagę twoje przykłady, czy mając takie zdolności dalej byłbyś człowiekiem? - zastanowił się Fou. - Według twojego schematu, jesteśmy kopią ludzkiego programu, edytując go bez wpływu na resztę, nie odcięłoby to nas od kodu, który nas... definiuje? - zastanowił się.
-Jeśli moje źródło nie myli się w tym względzie, to jak wspominałem wcześniej, naturalna predyspozycja do nadmagii jest zapisana w genach. - Przypomniał Silver spokojnym tonem. - Innymi słowy, rozwijanie tych zdolności to krok do przodu w ewolucji. Pozostałbyś człowiekiem, ale jednocześnie stałbyś się czymś więcej. - Zamyślił się postukując palcami w blat. Nie wiedział czy źle tłumaczył, czy po prostu Fou go z kilku punktach nie zrozumiał.
-Wiem jak zdobyć nadmagię, mogłem już tego nawet dokonać. Uznałem jednak, że najpierw lepiej się przygotuję, z racji możliwych nieprzewidzianych zmian. - Odparł po chwili namysłu, znów lekko, ale sugestywnie unosząc dłoń. - Sęk w tym, że ja jestem inny. Mnie ten głos dopaść nie może, szukam sposobów by ochronić przed nim tych, którzy takiej “odporności” nie mają.
- Cóż, znasz moją odpowiedź. Lata medytacji i przygotowań. Grunt to nie wpaść w to zbyt nagle. Dla większości osób nie ma drugiego podejścia...chyba, że doszukasz się, co robi cię specjalnym. Może zdołałbyś tego nauczyć swoich podopiecznych? - zasugerował Fou. - Jeżeli podejdziemy do tego też jak programu, być może głos próbuje namówić cię do zezwolenia mu na edycję twojego? Jeżeli tak, może byłby sposób uzyskać prawa do edycji drugiej osoby i tym samym polepszenia jej stanu?
Plask! Armstrong zaliczył widowiskowego facepalma.
-Ty w życiu… czemu ja o tym nie pomyślałem?! - Zabrzmiał jakby beształ totalnego idiotę. To było takie proste, takie oczywiste… a jednak przez głowę mu nie przeszło. Zapewne właśnie z tego powodu, Silver był wszak specem od nieoczywistych rozwiązań. - Uściskałbym Cię, ale to chyba byłoby niestosowne.
- Cóż, nie raz zażywałem ekstazy z innymi mężczyznami, ale myślę, że nasze stosunki są na ten moment wystarczająco skomplikowane. - odparł Fou, podnosząc pudełko ze stolika. - Czy mogę w czymś jeszcze Ci pomóc? - spytał.
Mnichowi najwidoczniej nagle zaczęło się spieszyć… Silver omiótł wzrokiem pomieszczenie, na ile zdołał bez kręcenia głową, niemniej nic nie zauważył. Przezorny zawsze ubezpieczony, zaczerpnął energii z Excalibura i napełnił swoją prawą rękę.
-Mam jeszcze jedną kwestią do omówienia. - Powiedział i upił parę łyków herbaty. - Tym razem nie chodzi o to jak Ty możesz pomóc mnie, a jak ja mogę pomóc Tobie. Chciałbym ponowić swoją propozycję, byś dołączył do mojej załogi. - Podniósł palec by powstrzymać ewentualne sprzeciwy. - Zanim z całą stanowczością odmówisz, pozwól mi wyjaśnić. Maximilian już was nie potrzebuje, wypełniliście swoją rolę w jego planie wciągnięcia mnie w zastawioną przez niego pułapkę, który raczył mi wyłożyć punkt po punkcie by udowodnić swoją wyższość, irytujący kutasiarz... Wykorzysta waszą grupę jeszcze przez jakiś czas, a potem się was ostatecznie pozbędzie. Najlepszym sposobem aby tego uniknąć, byłoby rozwiązanie Mandingo. Gold jest zbyt leniwy by zacząć was ścigać, jeśli każde pójdzie w swoją stronę. - Znów pociągnął herbaty. - Jack Cię lubi, a ja szanuję twoje umiejętności, jesteś też jedynym spośród was, który nie pała do mnie otwartą nienawiścią, w związku z czym jestem gotów dać Ci miejsce wśród nas. San - Spojrzał wymownie na pudełko z Pentariusem, wiedział że los młodej hybrydy nie jest mnichowi obojętny. - to jeszcze dziecko, nie powinna narażać życia snując się po galaktyce. Myślę, że dałoby się zaaranżować dla niej coś bezpieczniejszego. - Na myśl, że Max do swojego planu wykorzystał nieletnią sierotę robiło mu się niedobrze. Fakt iż nie chciał bronić się każdego dnia przed próbami wydrapania przez nią oczu w zemście za zabicie Dereka, przemilczał. - To chyba wszystko.
- Może gdybyś spytał mnie wcześniej. Obecnie nie mam serca ich zostawić. Max świetnie się bawi Mandingo, gra na ambicjach całej załogi... Być może zawołam Cię, jeżeli będzie nam potrzebny ratunek. - mnich nie tyle obiecał, ile zapamiętał taką możliwość.
-A tak… manipulować to on potrafi. - Westchnął Silver. - Jeśli mam się z nim mierzyć, sam będę musiał podszkolić się w tej materii. - Manipulacja była formą kontroli, Armstrong zastanawiał się czy Gold został wybrany przez swojego poprzednika, ze względu na charakter, czy też stał się taki przez wpływ szaleństwa i rodzaju magii który praktykował. Niestety akurat psychologia nie była jego dziedziną.
-Podejrzewam, że będą woleli zginąć niż przyjąć pomoc ode mnie, ale jeśli przyjdzie potrzeba zrobię co się da. - Mandingo byli w większości bandą zacietrzewionych prymitywów, niemniej Demon nie zamierzał wypinać się na Fou, po tym jak złożył mu propozycję. - Zagrywki psychologiczne to raczej nie moja bajka, ale zawsze możesz powiedzieć Shackle’owi że praca dla Maximiliana czyni go moim podwładnym. - Było to do pewnego stopnia prawdą, w końcu miał odziedziczyć Auger, choć teraz nie miał żadnej władzy wewnątrz korporacji. - Jego ego może tego nie wytrzymać.
- Oh, Shackle jest tego w pełni świadomy. Wszyscy są. Niestety, Cesarstwo związało nasze ręce. Jedynym sposobem, aby uniknąć demilitaryzacji było oddać bronie komuś, kto może je mieć. Wobec tego teraz wszystko, co było nasze, jest własnością Auger. Ludzie mogą przenieść się gdzie indziej, ale okręty musielibyśmy zostawić za sobą. Naturalnie, nikogo na to nie stać.
Wiedział, a jednak to znosił byle zachować dostęp do broni… Uparty skurczybyk, nie ma co...
-A wystarczyło przejść do cywila, z okrętem gwiezdnym jest wiele możliwości dla własnej działalności. - Mruknął bardziej do siebie niż do Fou. Nie żeby on sam miał taki wybór, musiał chronić swoje rodzeństwo. - Wygląda na to, że nie doceniłem uporu części z was, ale mniejsza o to. Zobaczymy co przyniesie przyszłość. - Dopił herbatę.
-Spieszy Ci się obecnie? - Zapytał.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar

Ostatnio edytowane przez Fiath : 26-09-2020 o 18:00.
Fiath jest offline  
Stary 26-09-2020, 17:52   #107
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Eidith

The Arc of Saint Peter
Eidith wręcz przeciwnie, nie wierzyła że pirat jest w stanie ją długo odpierać. Jej silniki ponownie buchnęły białymi płomieniami, gdy wystrzeliła w stronę Afro, by go zgarnąć spod palca December. Nie chciała widzieć jak pirat zamienia się w dżem. W miare możliwości postara się też zgarnąć jego kompana. W próżni oboje nie powinni dużo ważyć.
Eidith władowała się ramieniem w Afro, którego była w stanie posunąć tylko o milimetry. - SPIERDALAJ - wrzasnął. - MY SIĘ NIE PODDAJEMY
- YOO olej tą kurwę, to tylko palec. - krzyknęła młoda dziewczyna.
Eidith przechylila nieznacznie głowę, po czym obiema nogami wybiła sie od pirata by polecieć pod paznokieć December. Skóra w tym miejscu powinna być miększa, postanowiła skorzystac z sytuacji. Aspekt śmierci nadal jej nie widział co było dużym plusem.
Eidith z łatwością chwyciła się paznokcia. Naskórek pod nim wydawał się stosunkowo miękki, choć nie było dość miejsca między nim a paznokciem, aby się tam osobiście wgramolić.
Kolega Dead Afro w tym czasie zrzucił na bok olbrzymią bestię z którą się siłował, po czym zeskoczył z platformy. - DZIĘKI DEAD, MOŻESZ UMIERAĆ AHHAHA! - zaśmiał się.
- [i]Ja nigdy nie umrę!{/i] - odparł siłacz.
- Tak, w moim sercu będziesz żył zawsze! - odparła dziewczyna, również opuszczając platformę.
- Dzięki Mina, to wystarczy! - odkrzyknął, upadając na kolana. - Jak ja kurwa nienawidzę tej iskry. Nie wiem co robisz bezskrzydła, ale masz jakieś pięć sekund! - krzyknął do Eidith.
Eidith od razu wyciągnęła kris, i zamierzała wbić go w miekka tkanke pod paznokciem. Możliwe że zaraz to zakonczy.
Wbijając niewielki sztylet pod paznokieć, Eidith usłyszała brzęk i skrzeczenie jej mechanicznych ramion, które trzęsły się i pękały od wysiłku. Zaciskając zęby, z jednym, ostatnim pchnięciem, udało jej się pchnąć ostrze, wbijając je w skórę i wysadzając swoje własne ramiona, które zaczęły bryzgać czarną posoką. Ostrze zaczęło krwawić ciemnym płynem, który powoli wpływał w ranę. December wydawała się nie zadawać sobie sprawy z tego zajścia, jej palec opuścił się, zgniatając Dead Afro i wysadzając platformę. Szok Eidith przerwało nagłe zniknięcie obrazu. Była w czarnym pomieszczeniu. Przed nią znajdowała się brama.

Przedziwna kreatura z zamkami na ciele i kluczami we włosach przytulała się do ogromnych wrót, blokując Eidith dostęp. Powoli, dwoma palcami, uchyliła ona jedno z drzwi.
Wewnątrz Eidith ujrzała rodzące się dziecko, żyrafę wstającą o wschodzie słońca, las zastąpione drewnianą wsią, wzgórza przekształcone w bronie, zwierzęta zmienione w jedzenie, bagna przeistaczają się w czystą wodę, energię obejmującą maszyny, zdziczałych kosmitów zostających posłusznymi pracownikami kopalni…

Zza bramy, powolnym krokiem wyłoniła się średniego wzrostu sylwetka mężczyzny o złotych włosach, z koroną laurową na głowie.

- Twój mistrz się pomylił. - odezwała się postać. - Będąc śmiercią samą w sobie, December może zabić wszystko, nawet idee. Nawet pragnienia. Będziemy potrzebować dużo więcej, aby ją przezwyciężyć. - mówił trylionem głosów. - Mogę stworzyć następne ostrze. Takie, które możesz dostarczyć prosto w jej serce. - zaproponował. - Jeżeli to wydaje ci się niemożliwe, zostanie nam desperacja. Będziemy musieli ją pożreć. - stwierdził.
Eidith nawet nie próbowała zrozumieć co widzi. Ale jednego była pewna, stoi przed nią kolejny z miesięcy. Miała dużo pytań, ale zaczęła od tego:

- Już próbowałam, ostrzem. Nieefektowne. - Powiedziała mechanicznym głosem. - Pożarcie jej… jak tego dokonać? - Wzruszyła kikutami patrząc na postać.
- Nie próbowałaś przebić serca. - zauważyła sylwetka. - Je się ustami. - dodała postać.
- Sassy little month. - Zauważyła białowłosa. - Mam dosłownie kąsać ją...gryźć, odgryzać, przeżuwać, połykać dopóki cała nie zniknie? - Przechyliła nieznacznie głowę. - Widziałeś że ona planety pożera? Jest przeogromna. - Chciała rozłożyć ręcę podkreślając swoją wypowiedź, lecz tylko pomachała kikutami.
- A widziałaś, ilu jest nas? - spytał. W tym momencie Eidith zdała sobie sprawę, że mrok jest pełen czarnych, humanoidalnych sylwetek, które ciężko odróżnić w mroku, a wewnątrz każdej sylwetki znajduje się kolejna nieskończoność obecności. - Dołączymy do ciebie, wykorzystamy cię za pośrednika między życiem a śmiercią, jako Oroboros zawładniemy nad grudniem w akcie desperacji. Z tego jesteśmy przecież znani. - zaproponował, rozwierając szeroko ramiona w geście uścisku tak jak i cała reszta. Jeżeli Eidith nie była tego pewna, to mogła być jej ostatnia szansa, żeby odmówić.
- Dwukrotnie wspominałeś o desperacji więc, jest jakieś drugie dno. Pewnie zajmiesz jej miejsce, albo zamienie się w coś i przestanę istnieć. Poproszę o miecz. - Przemówiła Eidith bacznie obserwując zmory. - A którym ty jesteś? Po ciebie też w końcu przyjdę. - Zapytała, oczekując na obiecane ostrze.
- Jestem tylko interfejsem. - Stwierdził, wyciągając dłoń w stronę Eidith. Ciało inkwizytorki zagoiło się, a braki odtworzyły się z czarnego szlamu. - Nie wiem, jakbyś wyszła z naszego wnętrza przy transformacji. - przyznał - Jednocześnie nie mam pojęcia, jak dostaniesz się do jej serca. Mam jednak pewność, że twoje ciało będzie odporne na jej magię. Każda inna osoba umarłaby w sekundy, więc liczymy na ciebie.
- Znajdę żyłę i będę płynąć pod prąd. - Spojrzała po swojej dłoni i spluwie miast drugiej.
- Dlaczego mi pomagasz? Doskonale wiesz kim jestem. - Zauważyła, patrząc po sobie czy wszytko ma na miejscu.
- Byłem pewien, że to ty pomagasz nam, jak i sobie. - stwierdziła postać, podając Eidith dłoń. Wtedy kobieta się przebudziła.

Eidith znajdowała się w przestrzeni kosmicznej. Jej ręce zregenerowały się, jedna dłoń była działem, a druga wyglądała jak ostrze zdjęte z kosy: czarne i zagięte, choć coś nietypowego było w jego teksturze.
Rozglądając się, inkwizytorka dostrzegła, że December nie zwraca na nią uwagi. Była oblegana przez setki okrętów gwiezdnych ostrzeliwujących ją uzbrojeniem antyplanetarnym. Wcześniej, gdy nic jej nie groziło, atakowała platformę, na której wyczuwała nadmierną obecność magii. Teraz gdy już odczuwała ból zadawany jej przez wrogie ataki, zmieniły się jej priorytety.

Platforma znajdowała się pod Eidith. Dead Afro wraz ze swoją koleżanką czekali na dole, żeby ją złapać. Jej podopieczni, którzy wcześniej czekali na rozkazy, sami zeszli na platformę pod jej nieobecność. Bonnie pomagała leczyć rany cesarskich, pewnie z braku lepszego zajęcia. Na środkowej platformie jakiś z kodów opiekował się tachionowym generatorem tarcz, który teraz bronił konfiguracji. Zilva wraz z Yse i płonącą kobietą wspólnymi siłami generowały ogromną kulę energii. Mimo tego sytuacja wyglądała dość spokojnie.
Eidith widząc na dole rycerza w czerwonym spandeksie ułożyła się tak by wylądowała w jego ramionach. Gdy już była w jego objęciach spojrzała mu prosto w oczy.
- Masz ciągotki do dam w opałach. Jeśli możesz rzuć mnie w stronę jej stóp. Muszę się dostać do żyły. - Zakomunikowała. Mimo że posiliła się na żart jej twarz ani głos nie wyrażały żadnych emocji.
- Aż tak się nie zamachnę, ale może dziadek da radę. - stwierdził Afro, stawiając Eidith na ziemi, po czym machną w stronę najdziwniejszego z piratów. - Rzuciłbyś nią pod stopy?!
- Cało kobietą? Nie teraz. Daj nam trochę podlecieć. Albo jego czapko rzucę. - wskazał palcem na agenta MI noszącego wiele kapeluszy. - One jak portale działają, nie?
- To jest lepsze rozwiązanie. - Stwierdziła, po czym zbliżyła się do agenta icarii, o którym istnieniu wcześniej nawet nie słyszała. - Twój kapelusz działa jak portal prawda? Użyczysz jednego temu jegomościowi? - Wskazała spluwą na pirata z oczami które zaraz miały mu wyjść na wierzch.
- Nie ma problemu. - przytaknął mężczyzna, zdejmując nakrycie z głowy, pod którym znajdowało się kolejne, jakimś cudem identycznych rozmiarów. - Możesz jednak chcieć poczekać. Jeżeli nic im nie przerwie. - skinął głową na liderkę piratów i jej tymczasowe pomocnice. - Mają szansę faktycznie zranić tę wiedźmę.
Eidith spojrzała na zbierającą się kulę. Jednak jej psy potrafiły myśleć same, co by ją to nawet cieszyło gdyby nie fakt że ich los już dla niej jest obojętny.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar

Ostatnio edytowane przez Fiath : 26-09-2020 o 18:01.
Fiath jest offline  
Stary 26-09-2020, 17:53   #108
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
- Więc upewnijmy się że zakończą ładowanie. - Stwierdziła inkwizytorka, rozglądając się za potencjalnymi przeszkodami by je po prostu rozstrzelać. Może powstała rana będzie dla niej biletem do wnętrza wiedźmy?
Przez dłuższy czas wszystko wydawało się w porządku. Kula rosła powoli a jej rozmiary stawały się coraz bardziej absurdalne. Ciężko było przewidzieć, ile będzie trwał pełen proces, biorąc pod uwagę siłę niezbędną do zranienia December.
Chwilowo spokojna sytuacja stała się ponownie napięta, gdy bez ostrzeżenia Mors zaatakował Sarię, przecinając tors kobiety i skacząc jej do gardła. Ta w ostatnim momencie zablokowała atak. Zebranie zaczęli przyglądać się ich potyczce, nie będąc pewnym, co robić.
Eidith automatycznie otworzyła ogień w stronę zdrajcy z zamiarem zabicia go na miejscu. Nie chciała próbować zrozumieć tego zachowania, więc nieprzerywając ostrzału stąpała w jego stronę. Nie było sensu go o nic pytać bo i tak nie jest w stanie powiedzieć dlaczego to robi.
- Czy ktoś jeszcze ma ochotę zaatakować swoich sojuszników?! - Podniosła głos w eter.
Ostrzelany, Mors szybko spadł na podłogę platformy, z trudem próbując chronić swoje punkty witalne mieczem. Jego ciało zaczęło zalewać się czernią i dymem w pierwszych objawach korupcji, zdecydowanie za późno, aby pomóc mu się wybronić. Gdy Eidith wypowiedziała swoje słowa, poczuła tylko ruch obok siebie, gdy Saria pełnią swoich sił skoczyła przez tłum jak torpeda, wbijając swoje ostrze w bok Zilvy i przerywając jej zaklęcie. Piraci jak jeden mąż ruszyli na Sarię, rozrywając ją na strzępy gradem pocisków i wzmocnionymi magią pięściami. Zilva ranna wylądowała na kolanach, dysząc ciężko.
- Critical miscalculation. Bonnie zajmij się ranami Morsa. - Nie zasłużył na cośtakiego, ale ta forma Eidith reagowała raczej automatycznie na bodźce zewnętrzne. - Kontynuujmy plan z kapeluszem. - Zakomunikowała, po czym dodała przez radio do każdego kto mógł to usłyszeć. - Saria jawnie działała przeciwko nam, została na miejscu osądzona i zgładzona przez piratów. Obserwujcie jej bezpośrednich podwładnych, a zwłaszcza Alice. - Dodała, patrząc w stronę December. Ten głupi manewr będzie ją kosztował dużo czasu.
Kapelusznik oddał jedno ze swoich nakryć głowy wybałuszonemu piratowi. - Wejdziesz przez jedną z moich, wyjdziesz tą. Zabierz ją ze sobą, to będziesz mogła wrócić. Niestety powrotna działa tylko w jedną stronę i jednorazowo. - wyjaśnił.
- Dobra, to gdzie byś to chciała? - spytał pirat, mierząc swój gigantyczny cel. W tym czasie Bonnie dobiegała do Morsa i zaczęła operować jego ciało.
Eidith zaczęła zastanawiać się nad odległościami, ale uwydatnione żyły wydawały się najbezpieczniejszą opcją.
- Lewa ręka, w stronę nadgarstka albo przegubu. - Odezwała się w końcu. Jeśli jej anatomia miała jakikolwiek sens, to tam był jej bilet. A fakt że nie miała ze sobą Dagdy w tej postaci, dokonale ją maskował przed aspektem śmierci.
- ZROZUMIAŁEM! - ryknął dziwak, uśmiechnął się, zacisnął dłonie na kapeluszu... i zastygł w miejscu.
- Nie przejmujcie się, to jego iskra. - wyjaśnił Afro. - Gdy się ładuje, wyłącza się z otoczenia. Może mu chwilę zająć.
Afro miał rację. Dopiero po jakiś czterech minutach jego koleżka ruszył z miejsca, robiąc trzy kroki i szeroki wymach, rzucając kapeluszem jak dyskiem. - Wybaczacie zwłokę, nie chciałem spieprzyć jak z tą czarną bestią na początku. - wyjaśnił.
Kapelusznik zaglądał do wnętrza swojej czapki, prawdopodobnie obserwując położenie wyrzuconej. W końcu jednak skinął głową i zarzucił ją Eidith na głowę.
Niemal natychmiast inkwizytorka stała na dłoni December z kapeluszem na głowie. Pirat był w stanie rzucić daleko ale cel miał średni. Eidith była na górnej stronie dłoni. Włosy na ramieniu December jeżyły się na samą jej obecność. Wyglądało to, jak las biczów gotowych do walki.
Te włosy wydawały się reagować instynktownie mimo że nie mają mózgu. Zaraz, całkiem jak…
-[i] Self burn, thats rare.[i/] - Rzuciła pod nosem, po czym otworzyła ogień w stronę żyły aby wykonać perforację, po której to wytnie sobie wejście do jej wnętrza. Co jakiś czas też zerkała na swoje otoczenie, coby ją coś nie zaskoczyło.
December wydawała się nie zdawać sobie sprawy z ataku Eidith. Kobieta była dla niej co najwyżej kąsającym komarem. W odróżnieniu od niej armada okrętów gwiezdnych stanowiła gniazdo szerszeni. Znajdując się na dłoni December, Eidith miała widok z bliska na jej akty samoobrony, gdy ta ogromną dłonią łapała i zgniatała garściami atakujące okręty. Inkwizytorka widziała, jak otaczające ją wzgóża pod postacią palców unosiły się opadały zaciskając i uwalniając dłoń, za każdym razem likwidując maszyny kilkaset razy większe od samej inkwizytorki. Od czasu do czasu coś irytowało December wyjątkowo mocno, wtedy wykonywała szybki zamach. Na szczęście Eidith udało się nie spaść z dłoni. Zarazem ostrzał sojuszników, którzy nie byli w pełni świadomi jej pozycji, zdołał ją ominąć. Po kilku minutach wtapiania się w skórę, Eidith otworzyła żyłę. Czarna posoka zaczęła wylewać się na wierzch, przypominając wyciek ropy. Dopiero to zwróciło uwagę December, której ogromne oczy skierowały się na dłoń. Jeżeli Eidith planowała coś jeszcze zrobić bądź zmienić zdanie, to był ostatni moment.
- Uh-Oh - Wypaliła jedynie, czując a także widząc na sobie wzrok December. Nie zwlekając ani chwili dłużej wgramoliła się prosto do żyły. Miała tylko nadzieje że nie będzie tam kompletnie ślepa.

Płyn wewnątrz żył December był lepki, zimny i czarny jak smoła. Eidith bardziej niż płynęła, była ciągnięta z prądem. Z biegiem czasu zarówno lepkość jak i wilgoć łagodniały, aż w końcu inkwizytorka utraciła wrażenie bycia we wnętrzu cieczy.
- My esoteric bullshit alarms are going off. - Odezwał się Dagda w umyśle Eidith, czując, że bezkresna otchłań w której się teraz znajdują nie jest już żadnym kanałem żylnym pełnym krwii. - Good news is, I've been in here before. Does this count as incest? No matter. Seems like I can speak no matter your form, and, I can kinda tell where things in here are. However, I've no idea what I'm looking for. You tell me what the heart of death is, and I may be able to get us there.


The First Death of Eidith

Ledwo Dagda zakończył swoją wypowiedź, a grawitacja zaistniała w pustce którą wypełniała Eidith. Kobieta spadła na ziemię, a kończąc mrugnięcie spostrzegła, że jest w nowej lokacji.
Była to powierzchnia planety Cesarskiej. Architektura zdradzała, że miał tu miejsce projekt łączny z Icarią. Znajdowali się na pustej, wydeptanej ścieżce na obrzeżach miasta. Znajdował się przed nimi wielki, zdobny budynek. Przypominał katedrę, a nad jego drzwiami wisiał szyld z napisem "sierociniec".
Mała, niepozorna dziewczynka biegała przy wejściu. Miała może kilka lat. Była sama.
Chmury nad miastem zostały rozdarte, gdy ogromny okręt gwiezdny z wielkim pirackim logo wleciał w atmosferę planety. Natychmiast rozbrzmiały syreny alarmowe, zaczął się ostrzał. Działa planetarne wymierzały kolejne to salwy w okręt, który bombardował powierzchnię. Dziewczynka przed sierocińcem stała przerażona. Zgubiona rakieta zaczęła szybować w jej kierunku, trafiając w budowlę.
Rozbrzmiała głośna eksplozja. Elementy budowli rozleciały się na wszystkie strony. Gdy dziewczynka drgnęła, była już na ziemi. Była uwięziona w niewielkiej piramidzie gruzu, z którego ciężki kawałek zgniótł jedną jej nogę. To wszystko było dla jej niewykształconego umysłu zbyt skomplikowane. Wydawała się nieświadoma swojej sytuacji. Kolejna rakieta zaczęła szybować w tą stronę.
Tym razem pocisk przeleciał obok dziewczyny, a trafił, czy też groził, że trafi w parę osób na drugim końcu ulicy. Został jednak złapany przez nie więcej niż piętnastoletnią dziewczynę, która chwyciła ją rękoma i z obrotem ciała cisnęła z powrotem w kosmos.
- To po co tu jesteśmy? - spytała dziewczyna.
- Po dzieci. - odparł towarzyszący jej mężczyzna. Był jej równy wzrostem, jednak zdecydowanie starszy. Nie panował nad sobą i swoimi emocjami, nieustannie obgryzał paznokcie ze stresu.
- Oh! To chodźmy do sierocińca! - zaproponowała dziewczyna.
- A gdzie jest sierociniec? - spytał mężczyzna. W odpowiedzi kobieta pokazała palcem na zgliszcza.
- No, to co ty kurwa chcesz zrobić?
- Cokolwiek mi pan karze! - obiecała dziewczyna, salutując.
- Falco, jasny gwint. Oddam cię w ręce pierwszej osoby którą znienawidzę. Tamta jeszcze dycha. - wskazał palcem na dziewczynkę w gruzach. - Wygrzeb to.
- Tak jest doktorze!
- Doktorze Belly.
- Ta jest, Belly!
- Dzisiaj nic nie jesz.
Eidith zastanawiała się szczerze, czy miała pecha czy to szczęście że Icaria ją znalazła. Skrzywiła się na same wspomnienia o laboratorium.
- Why am i seeing this now? In the matter of fact we. - Zapytała Dagdę. - Man… i was cute innocent angel. - Dorzuciła, wpatrując się w odgrzebywaną dziewczynkę.
Doc spojrzał pytająco na Eidith, po czym obraz przeniósł się w przód.

The Second Death of Eidith

Młoda kobieta unosiła się wewnątrz wypełnionej cieczą kapsuły. Obserwowali ją Biskupowie. Towarzyszyła im dwójka agentów, młody Yato i ktoś, kogo Eidith nie znała. Doc wyglądał inaczej niż przedtem. Był bardziej przygarbiony, jego twarzy brakowało wyrazu.
- Sprawdza się. - stwierdził Doc.
Zgromadzenie przyglądało się monitoringowi w zamyśleniu. Yato zaczął się rozglądać, po czym znienacka skoczył na kapsułę, przebijając ręce przez szkło i łapiąc za szyję kobiety. Wszyscy zgromadzeni drgnęli, ale Gerard zatrzymał ich ruchem dłoni - UWAGA - wręcz szczeknął, ochrypłym głosem. Dziesiątki czarnych macek wyskoczyły z ciała kobiety, dziurawiąc Yato jak ser. Obydwoje opadli na ziemię.
Białowłosa patrzyła z zaciekawieniem na rozwój sytuacji. Większoć eksperymentów na niej przeprowadzanych nawet nie pamięta. Widząc tą scenę dotarło do niej że to ona go tak załatwiła, a raczej Dagda.
- In that forest… it wasn't our first meeting. You fucked him up good Dagda, but why did he charged? - Zapytała w eter, przyglądając się Gerardowi. Cały ten cyrk musiał być jego pomysłem. Mimo wszystko czuła dumę, na samą myśl tego że zgładzi aspekt śmierci. Jej powołanie jest ważniejsze niż cokolwiek, może po tym zadaniu zaczną na nią patrzeć jak na członka Icarii a nie zwykłą broń w rękach papieża.
- Dunno, back then our consciousness wasn't properly separated. - wyjaśnił Dagda. - Don't get lost in this. If we don't figure out whatever the heart of death is, lord knows where w might end up, and I don't want to see what a colon of death looks like.
- You’re right, we should move. So where is the “next” button? - Zapytała unosząc brew. To co widziała niespecjalnie ją szokowało. Gorzej będzie jeśli serce śmierci to tylko symboliczna nazwa a nie dosłowny organ. Tego by Eidith nie chciała.
Gerard obrócił się w stronę Eidith niczym wyrwany z transu. - Słucham? - po czym obraz się rozmył.
- It seems the pictures move on their own. We might still be in the bloodstream. For whatever reason, we seem attracted to your death scenes.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 26-09-2020, 17:54   #109
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
The first kill of Eidith
Starszy mężczyzna w eleganckim ubraniu stał na wzgórzu, z rękoma za plecami wpatrując się w opustoszałe miasto setki kilometrów przed nim. Obok, z karabinem w dłoni, leżała młoda kobieta. Jej ciało drgnęło, gdy rozległ się dźwięk wystrzału.
- Co poczułaś? - spytał Klaus.
- Odrzut.
Mężczyzna wyjął spod kamizelki staromodny komunikator i odezwał się: - Mors, odbierz artefakt od celu.
Po tych słowach jego wzrok wrócił na dziewczynę. - Pamiętasz Morsa?
- Nie... Powinnam?
- Niekoniecznie. Doc mówił, że amnezja będzie u ciebie normą przez jakiś czas. - przyznał.
- Hej. - zaczepiła go dziewczyna, powoli wstając z miejsca.
- Hm?
- Chyba...chyba poczułam się dobrze. - stwierdziła, wpatrując się w dalece oddalone zwłoki.
- ...Szkoda...

Faktycznie pamiętała i nigdy nie zapomni. Tego ułamka sekundy gdy pierwszy raz zakończyła czyjeś istnienie. - Now we seeing people I killed? Dagda we never gonna leave this place, I have no idea how many lives I took. Besides who counts how many slice of bread someone ate? Also Gerard seemed like he heard what I said. - Eidith podrapała się po podbródku lufą karabinu. - Any ideas? - Rzuciła do Dagdy. Co jak co, ale nie miała wątpliwości że w tym duecie Dagda jest mądrzejszy.
- Well, in the first scene Doc kinda noticed you? We might not have long in these flashbacks, but we might be able to talk to people in them. Ask them for some kinda clue while you still can, and we may be able to get somewhere more specific. - zaproponował.
- Good call. - Odchrząknęła choć nie musiała po czym się odezwała. - Eidith skarbie! Wiesz gdzie znajdę serce śmierci? - W “realu” to pytanie byłoby niedorzeczne, ale tutaj było jak najbardziej na miejscu. Przechyliła nieznacznie głowę obserwując samą siebie sprzed lat. Było to równie ciekawe odczucie co kuriozalne. Co więcej wyglądała niesamowicie uroczo w tym mundurku.

- Ummm... czym w ogóle jest serce? - pytanie było dla dziewczyny zbyt abstrakcyjne. Wizja rozwiała się.

The Third Death of Eidith
Gerard uśmiechnął się ze strzykawką w ręku. - To powinno zadziałać.

The Fourth Death of Eidith
Zaspany Doc podłączył Eidith do maszyny pobierania krwi. Wpatrując się w postęp urządzenia zasnął w krześle.

The Fifth Death of Eidith
Zestresowany Doc ostrożnie sterował maszynerią badawczą, gdy mechaniczne ramiona wyposażone w przeróżne przyrządy obsługiwały ciało Eidith.
- Hej, hej, hej, mam kawusię dla pajacyka. - Vlad wyrósł z podłogi, mając dwa kubki w ręce. Pchnął jeden z kubków w twarz doktora, rozlewając jego zawartość po klawiaturze.

The Sixth Death of Eidith
Gerard uśmiechnął się ze strzykawką w ręku. - To powinno zadziałać.

The Seventh Death of Eidith
- Jak się czujesz? - spytał Gerard, podając młodej dziewczynie kubek gorącej czekolady. Bez chwili zastanowienia, dziewczyna rozbiła go o ścianę i rozcięła swoje gardło powstałym tulipanem.
Dobrze że Eidith nie była w stanie okazywać uczuć w tej formie bo z pewnością wybuchła by gniewem. Spokojnie postąpiła w stronę tego co widzi. Założyła za szyje Gerarda ostrze, tak by przy zamknieciu go zdekapitowało. Nie mogła patrzeć jak się wykrwawia, więc posłała pocisk prosto w serce swojej młodszej wersji.
- To powinno zadziałać. Szukam serca śmierci, gdzie je znajdę ty zwyrodnialcu? - posiliła się o obelgę, choćby nawet jej się to nie śniło powiedzieć ją w twarz Gerarda.
- Jest zawsze tam, gdzie jest śmierć. - uśmiechnął się Gerard. - Gdybym umiał odróżnić je od umysłu, już dawno bym je wyrwał.
- Does that mean the heart thingy was in each of these? I mean, those are scenes of death, but I don’t think that helps. - Dagda wydawał się zirytowany. - Also I wouldn’t waste that blade on random things, who knows when it will go dull.
- I'm starting to believe it's either of us. Right, I'm gonna stab me first. And then we'll see. - Oznajmiła bez emocji, a w oczekiwaniu na kolejna scene ponownie się odezwała do Gerarda.
- To byłoby za proste gdyby to był organ. A więc co? Przedmiot? Symbol? Osoba? Gdzie mam zacząć ty siwa mendo? -
- Są dwie rzeczy niezbędne śmierci. Jedna jest umysłem, druga sercem. - wyjaśnił. Chyba chciał mówić dalej, ale obraz się rozpłynął.


The Eight Death of Eidith
Yato maltretował leżące na ziemi zwłoki Eidith, tłukąc w nie pięściami raz po raz. Z pustej przestrzeni wyszedł Klaus, który kopnął mężczyznę od niechcenia. Siła uderzenia posłała Yato koziołkującego po ziemi, aż rozbił się plecami o drzewo i upadł ledwo przytomny. Klaus pokręcił głową zawiedziony.
- I would tear him limb from limb right now. But that's not important. - zmieniła temat, patrząc na swojego mistrza.
- Mistrzu. Czy wewnątrz tego niewiniątka jest miejsce na serce śmierci? Co w niej w ogóle takiego wyjątkowego? - wskazała lufą na swoje zwłoki, po czym powoli się do nich zbliżyła.
- To powinno być oczywiste. - stwierdził Klaus, wyciągając cygaro z garnituru. - Serce jest niezbędne funkcjonowaniu żywego organizmu. Nie powiedziałbym, że jest sercem, ale mogła nim być całkiem niedawno.
- Więc potrzebuje jej żywej. No nic. - Eidith podniosła się i zbliżyła się do Klausa i cmoknęła go w policzek. - Thank you for everything Father. - powiedziała patrząc mu prosto w oczy. Teraz już czekała na kolejną wizję.

Eidith's First Massacre
Młoda Eidith zerwała się z łóżka szpitalnego. Wyglądała na smutną, zmęczoną, przerażoną, być może opanowaną depresją. Spojrzała na stół obok niej. Leżał na nim jej karabin. Złapała go i bezmyślnie skierowała w tłum pracujących lekarzy, po czym pociągnęła za spust. Przypływ adrenaliny i widok mordu natychmiast poprawiły jej humor, zaspokajając nieopanowany głód. Gdy w broni zabrakło amunicji, została na sali tylko jedna kobieta. Pielęgniarka trzęsła się na ziemi, chowając twarz za ramionami.
- You ready to this? - spytał Dagda. - We know there's some kinda heart and mind, and that the heart is key. Who is it though? The killer or the victim?
- Without hesitation… they really made me into a monster. - Przechyliła głowę, patrząc na swoje dzieło. Trochę ją… “bolało” to co miała zamiar zaraz zrobić. Podeszła do samej siebie i bez słowa wepchnęła jej ostrze prosto w serce. Oby to zadziałało.
- Ciii skarbie spokojnie to się nie dzieje naprawdę. - Zapewniła ją wpychając ostrze jeszcze głębiej.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=EBwQtCad2lg[/MEDIA]

Gdy Eidith przebiła się ostrzem, jej ciało zostało oplątane przez odrosty korupcji. Nastała głęboka cisza. Wizja nie rozwiała się, lecz kolory zaczęły ściekać na ziemię, po czym kształty zaczęły się zapadać i wykręcać w bezsensowny sposób. Eidith poczuła, że Dagda próbuje się od niej oddalić.
- That might have been the mind, because I can feel my own slip away - wyjaśnił, gdy pomieszczenie zaczęło dymić. Po kilku sekundach Eidith nic nie widziała i nie mogła oddychać. Równie szybko jednak kłęby rozwiały się, odsłaniając nową wizję… nie, nowe miejsce. W środku nieskończonej, czarnej przestrzeni, znajdowała się nieludzka kobieta związana siecią macek. Dagda zdziwił się na jej widok:
- Is that...December’s actual body? Just a woman? Then is the creature on the outside… her magic going rampant?
Kobieta otworzyła oczy. Macki powoli zsunęły się z niej, uwalniając ją. Uśmiechnęła się szeroko wypaczonym szeregiem zębów, gdy z ciemności wyrósł zestaw ubrań.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 26-09-2020, 17:56   #110
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
THE LIFE OF DECEMBER
- Dziękuję ci drogie dziecię za oswobodzenie mojego umysłu. Spisałeś się. W nagrodę cię wyzwolę.
- I wouldn't laugh if i were you monster. - Odezwała się Eidith, patrząc prosto na nią. Po chwili powtórzyła po galaktycznemu.
- Ja bym się nie śmiała na twoim miejscu. Nie wyjdziesz stąd. - Oznajmiła, po czym ustawiła się w pozycji bojowej. -Dagda… Im goin to kill yo mamma now. - Przemówiła po czym otworzyła ogień prosto w jej szkaradną gębę. Nawet nie próbowała zrozumieć o czym pierdoli December, każdego maga na tuż przed śmiercią brało na filozofię i zagadki. Przerabiała już to….
Za każdym razem, gdy strzał Eidith przelatywał przez głowę December, z kobiety wylatywało ciało martwego człowieka z dziurą w czole. Seria pocisków inkwizytorki wygenerowała szlak martwych ciał, gdy miesiąc wyskoczył w jej stronę z prędkością i nagłością, której mimo wszystko się nie spodziewała. Odskakując w bok Eidith była odrobinę za wolna i przelatujący wróg odgryzł jej twarz. Cóż, to nie tak, że jej potrzebowała w tej formie, tak długo, jak głowa była na miejscu.
To by było za łatwe. Każdy strzał generował tylko ciało, więc musiało to być ostrze.
Jako że bez twarzy ciężko się wypowiada słowa, przemówiła w myślach do dagdy.
- Dagda entangle her in place if you can. Wait until she's close. - Eidith z wystawionym ostrzem zbliżała się do December. Miała zamiar ją ugodzić prosto między oczy, ale tylko wtedy gdy Dagdzie uda się ją uziemić, w przeciwnym wypadku skupi się na unikaniu jej błyskawicznych ataków.
-I'll do my best. - obiecał Dagda. Gdy December ponownie skoczyła w stronę Eidith, armada macek wyskoczyła spod inkwizytorki, łapiąc miesiąc za kostki, nadgarstki, owijając się wokół łokci i szyi, tworząc moment dla Eidith, aby wbić jej ostrze między oczy.
Wbity z premedytacją i matematyczną precyzją miecz wszedł z trzaskiem i mlaśnięciem. Szeroki uśmiech nie zszedł jednak z twarzy December. Gdy Eidith oderwała broń, wyciągnęła z ciała śmierci kolejne, martwe zwłoki nieznanej jej osoby.
December pstryknęła palcami.
Więzy Dagdy natychmiast się poluzowały.
Instynktownie, Eidith spróbowała skoczyć w tył, lecz December rzuciła się w przód i złapała ją za szyję, zatrzymując zawieszoną w powietrzu. Jej ciało zaczęło odmawiać posłuszeństwa, jak gdyby już było martwe.
- Żeby mnie zabić. - naśmiewała się December, tyłem dłoni posuwając po nagiej czaszce Eidith . - Musiałabyś oczyścić całe piekło. - wyjawiła, powoli zjeżdżając dłonią po szyi Eidith, w stronę ręki uzbrojonej w ostrze. Zacisnęła na nią dłoń z mechaniczną siłą, której nie powstydziłyby się maszyny budowlane. - Rozedrzeć. - wyrwała uzbrojoną rękę silnym ruchem, rzucając ją na bok. - No i... - podrzuciła całym ciałem Eidith do góry, a gdy to opadało, odwróciła dłonie i wbiła je nagie w tors. - Rozerwać. - dodała, dzieląc ciało na pół i odrzucając jego części na boki. - ...Aż będzie skończone.
Hmm...HAHAHAHAHAHHAHAHHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHA HAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHA HAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHA HAHAHAH̷̹̥A̞Ḫ͉͢Á͙�-͈̩̲͓͔H̝͙̲̘͞ͅ�-A̮̗̕HA̲̤͓͚̟͎͖ḨA͖�-̻̩͎H̤Ą͚̻͔̞H̱�-̬̪A̡̯͇̩̝ͅḨ̣̳̫̙̼̜̜HAHAHAHAHAHAHAHA HAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHA HAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHA HAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHH̙̯͖̰͘A̳ ̺͔H̦̙͈͚̱̥ͅA̸̝̖̹͓̻̲H͖̹͖�-͖͎͕A̰̯͚�-͈͙H̗̻̙͈A̶H͏̮͔̼͔̻A̫̱͙͟H̩͔͈̺̩ A̳�-̦̱Ḫ�-̺�-A̝͟HAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAH AHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAH AHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHA�-H͕̥�-̹͕A̫H�-̮A͓̖͈̺̱H̵͎̘͈̦͍A͓̤̻̤̜̦Ḥ̸̞̫A ̫͓̳̫H̪͖̱̟̤̘̕A͙͈H̗͘�-̦̳͍A̻̹H̛̜A͙͓̙͖͈͞H̳̟͔͕͇͖͎A̯͜ ̯̘͈H̯͓A͖͍H̵̬̼͈̥A̡̖̲H̸̺̲͔͖̳̲ A�-H͕̥�-̹͕A̫H�-̮A͓̖͈̺̱H̵͎̘͈̦͍A͓̤̻̤̜̦Ḥ̸̞̫A ̫͓̳̫H̪͖̱̟̤̘̕A͙͈H̗͘�-̦̳͍A̻̹H̛̜A͙͓̙͖͈͞H̳̟͔͕͇͖͎A̯͜ ̯̘͈H̯͓A͖͍H̵̬̼͈̥A̡̖̲H̸̺̲͔͖̳̲ A�-H͕̥�-̹͕A̫H�-̮A͓̖͈̺̱H̵͎̘͈̦͍A͓̤̻̤̜̦Ḥ̸̞̫A ̫͓̳̫H̪͖̱̟̤̘̕A͙͈H̗͘�-̦̳͍A̻̹H̛̜A͙͓̙͖͈͞H̳̟͔͕͇͖͎A̯͜ ̯̘͈H̯͓A͖͍H̵̬̼͈̥A̡̖̲H̸̺̲͔͖̳̲ A�-H͕̥�-̹͕A̫H�-̮A͓̖͈̺̱H̵͎̘͈̦͍A͓̤̻̤̜̦Ḥ̸̞̫A ̫͓̳̫H̪͖̱̟̤̘̕A͙͈H̗͘�-̦̳͍A̻̹H̛̜A͙͓̙͖͈͞H̳̟͔͕͇͖͎A̯͜ ̯̘͈H̯͓A͖͍H̵̬̼͈̥A̡̖̲H̸̺̲͔͖̳̲ HAHAHA



December zamilkła, gdy zorientowała się, że jej własny śmiech jest zagłuszany przez inny, obcy. Odwróciła się za siebie. Ciało Eidith było już w pełni zregenerowane. Śmiech nie był do końca jej, należał do tego, co było w niej. Należał do wszystkich. To było w ich naturze, aby nawet śmierci śmiać się w twarz. Jednakże czyje zastępy wymrą pierwsze?
- Ty zuchwały miesiącu, wola wielu jest po mojej stronie. Mam cały czas jaki wszechświat może zaoferować by cię zabijać, zabijać zabijać zabijać zabijać zabijać zabijać zabijać zabijać zabijać zabijać zabijać zabijać zabijać zabijać zabijać zabijać zabijać zabijać zabijać zabijać zabijać zabijać zabijać zabijać zabijać zabijać zabijać zabijać zabijać zabijać zabijać zabijać zabijać zabijać
I WILL RIP YOU AND TEAR UNTIL IT IS DONE. 01000100 01100101 01100001 01110100 01101000 00100000 01101001 01110011 00100000 01100110 01101001 01101110 01100001 01101100 00100000 01100100 01100101 01100001 01110100 01101000 00100000 01101001 01110011 00100000 01100101 01110100 01100101 01110010 01101110 01100001 01101100 00100000 01100100 01100101 01100001 01110100 01101000 00100000 01101001 01110011 00100000 01101101 01111001 00100000 01100100 01101111 01101101 01100001 01101001 01101110
- głowa Eidith trzęsła się gdy wypowiadała te słowa, jakby ktoś ją przewijał do przodu. Tym razem jej mechaniczne ciało przeturlało się w przód i z uniesionym ostrzem wyskoczyła w jej stronę.
- For we are many, and you… are alone - z tym hasłem cięła na odlew, usiłując zdekapitować December.
Bezgłowe ciało wytoczyło się z niej. - Świetnie. - stwierdziła, łapiąc Eidith za głowę. - Zabiję was wszystkich tu i teraz. - uśmiechnęła się jeszcze szerzej, kopnięciem odrywając łeb inkwizytorki od reszty ciała. Nie minęło długo, nim w jego miejscu pojawił się nowy.
Eidith strzeliła karkiem. Naprawde zapowiadało się na najdłuższy pojedynek w historii ludzkości. - All of you stand with me. Humanity will prevail. - Przemówiła do towarzyszących jej głosów. Była gotów walczyć z December póki wszystkie gwiazdy nie zgasną . Naładowała pocisk by wystrzelić jej prosto w nogi. Zabijanie zdawało się jej nie spowalniać, więc Eidith postanowiła z niej zrobić kalekę.
December stała w miejscu, gapiąc się w pocisk. Gdy eksplozja uderzyła w ziemię pod nią eksplodowała z blaskiem, a dziesiątki martwych, beznogich ciał opuściły December.
- Skończyłaś? - spytała, rzucając się w przód. Wzięła szeroki zamach i uderzyła, spotykając się z otwartą dłonią nieznajomego.
Wysoki człowiek w długim płaszczu i szerokim kapeluszu stał między Eidith a December, blokując jej uderzenie. Dziesiątki bezimiennych żołnierzy Magica Icaria zaczęło wyłaniać się z ciemnych czeluści zza pleców inkwizytorki. Eidith poczuła czyjąś obecność. Był to interfejs.
- Nie licz na zbyt wiele. - ostrzegł Cezar. - Do końca tej walki większość naszej siły będzie w tobie.
December uwolniła dłoń i wzięła kilka kroków w tył, wyraźnie zniesmaczona.
Eidith spojrzała to na nieznajomego w kapeluszu to na December.
- Ty nadal nie rozumiesz sytuacji w jakiej się znajdujesz. Prosta pochyła… w dół. - Wyjaśniła, po czym dodała. - Ludzkość jest uparta, ludzkość walcząc o swoje potrafi naprawde dużo. Nie bez powodu jesteśmy na szczycie łańcucha pokarmowego. A teraz jesteśmy tutaj, przed personifikacją śmierci, z uniesioną głową stajemy przeciwko tobie. Jeśli w coś wierzysz potworze, zacznij się do tego modlić, i niech ci to wybaczy za wszystko co zrobiłaś. Bo my… tego nie zrobimy. - z tymi słowami z gestem komendującym atak, ponownie ruszyła do szarży. Skracając dystans ostrzeliwała December, aż w końcu wymierzyła pchnięcie prosto w jej plugawe serce.
Ostrzeliwana i mordowana, December śmiała się, stojąc w miejscu, nie przerywając nawet gdy Eidith wbiła w nią ostrze. - Jest coś, na co nie zwracasz uwagi. - pstryknęła palcami obu dłoni, a szereg macek wystrzelił z ciemności, penetrując dziesiątki żołnierzy przywołanych na pole bitwy. - Tak długo, jak mogę zabijać, nie mogę umrzeć. Będziesz ze mną walczyć, aż staniesz się ostatnim żywym człowiekiem? Czy będziesz faktycznie żyć, jeżeli nikt nie będzie w stanie tego zaobserwować?
Eidith przechyliła nieznacznie głowę w bok.
- Jak sztućce służą do jedzenia, tak ja istnieje tylko po to by cie zabić. Nikt na mnie nie czeka, więc możesz sobie wsadzić w cipe takie teksty. - Stwierdziła, po czym przeciągnęła ostrze w dół by ją rozpłatać.
- "Dagda barrage her with punches, we cant let her breathe. Our attacks must be constant". - po tym poleceniu miała zamiar do niego dołączyć, własnymi cięciami.
Macki obecności wystrzeliły prosto w December, która pstryknęła palcami. W moment ramiona Dagdy zawróciły i podziurawiły Eidith, zawieszając ją w powietrzu. Kolejna macka wystąpiła z ciemności pod nogami December, powoli zbliżając ją do unieruchomionej Eidith. Mężczyzna w kapeluszu, który pojawił się wcześniej, zareagował na to natychmiastowo, przecinając dłonią macki Dagdy trzymające Eidith, uwalniając tym samym inkwizytorkę.
Spadając w dół wymanewrowała się do pionu, lecz zanim jej stopu dotknęły podłoża z jej pleców wystrzeliły silniki które ją pchnęły w przód. W połowie lotu jeden z silników zgasł a drugi buchnął jeszcze większym odrzutem, sprawiając że inkwizytorka zaczęła obracać się jak bączek i tak z wystawionym ostrzem chciała przelecieć przez December.
Przebijając się przez ciało December, Eidith wypchnęła z niej cudze zwłoki, po czym zaczęła ciągnąć ze sobą zarówno December, jak i nieznaną jej ofiarę z piekła. - Głębiej młoda. - poprosiła December, pstrykając palcami. Ściana macek wyrosła przed kobietami, zatrzymując je, gdy December się w nią wbiła. Wolną ręką miesiąc złapał inkwizytorkę za uzbrojone w ostrze ramię, blokując ją przy sobie.
- Sassy month - widząc że nie może się od niej wyszarpać otworzyła ogień maszynowy prosto w jej twarz. Nie tylko wyeliminuje kilkanaście z jej żywotów, ale błysk wytstrzałów powinien ją oślepić. Mogła tylko liczyć że nieznajomy coś wymyśli.
Kapelusznik musiał już być w drodze, ponieważ December przekierowała wzrok poza Eidith, szykując się do jakiegoś wykorzystania magii, gdy nagle ostrzał automatyczny ją oślepił. Mężczyzna wylądował na ramieniu Eidith, tym trzymanym przez December, po czym strzelił ponownie nogą, odrywając to ramię od Eidith, gdy wylądował na ziemi, przekręcił się jeszcze raz, kopniakiem z półobrotu wysyłając inkwizytorkę w tył. - Będziesz musiała po nie wrócić! - ostrzegł. - Staraj się korzystać ze wszystkich, zamiast robić rzeczy sama. Na tym polega bycie interfejsem.
Eidith postawiła się do pionu i zaczęła ładować pocisk, a wszystkie sylwetki niczym ta sama istota także zaczęły ładować pociski w swoich lufach. Może nie wyrzadzą wiele szkód , ale powinny zmusić December do ruchu, a nawet opuszczenia ostrza.
- Dagda try to catch my blade. - poleciła. Chwile po tym wszyscy wystrzelili prosto w aspekt śmierci.
Gdy mężczyzna w kapeluszu odwrócił się do December, aby ją zaatakować, faktycznie zmusił ją do odskoku, a nakazany przez Eidith ostrzał zachęcił ją, aby się nie zatrzymywała. Gdy inkwizytorka wycelowała w miesiąc, ta odrzuciła miecz wysoko do góry, pewnie licząc, że Eidith się na niego rzuci. Zamiast tego macka wystrzeliła z ziemi, łapiąc ostrze. December zatrzymała się w tym momencie. Przyjęła cały ostrzał, jaki Eidith miała jej do zaoferowania i nie drgnęła, uśmiechając się. Macka Dagdy wróciła do Eidith, zrobiła to jednak nie zatrzymując się, z rozpędem dekapitując głowę inkwizytorki, a następnie wbijając miecz w jej serce.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172