Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-09-2020, 18:57   #111
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Gdy ciało Eidith się ponownie zregenerowało, ta otworzyła swoje oczy pod stertą zwłok. Wychodząc na wierzch dojrzała, że pole bitwy przekształciło się z mrocznej otchłani we wzgórza umarłych. December bez wytchnienia biła się z kapelusznikiem, będąc pod ostrzałem mniejszych sylwetek, które regularnie dziurawiły wychodzące znikąd macki śmierci. December była przynajmniej chwilowo nieświadoma obecności Eidith.
Na twarzy Eidith nie można było zauważyć specjalnej frustracji tym co się dzieje, to wszystko dzięki tej formie. Musiała… Musieli kontynuować. Podnieśli się więc, a od ich ciężaru gdy stąpała gruchotała kości wszystkich ciał. Ustawili się niczym gotowi do biegu, gdy nagle silniki na ich plecach zaczęły się palić białym światłem. Stawało się większe i większe, aż buchnęły niczym piorun, a oni polecieli z taką zawrotną prędkością że ich sywletka dosłownie się rozmyła.
NIczym pocisk z działa liniowego mieli zamiar przebić się przez December na wylot, z ostrzem wysuniętym do przodu.
Edith wpadła w December z zaskakującą nagłością, penetrując jej ciało i odrywając je od ziemi. Po raz pierwszy inkwizytorka odczuła, że faktycznie przebiła samą czarodziejkę. Jej żyły w okolicy trafienia zaczęły pęcznieć i pulsować, gdy coś je wypełniało. Korupcja zaczynała nabierać efektów. Wtem ciało December stopiło się, przekształcając się w czarną maź.

Moment później jedno z martwych ciało wstało z ziemi i przekształciło się w December, dokładnie taką, jaką była wcześniej. Jej ciało wciąż posiadało też ranę, którą przed chwilą zadała jej Eidith.

- Hoo...wreszcie użyła magii śmierci. - Kapelusznik był zaintrygowany.
- ...?
- Magia śmierci ma dać ci nad nią kontrolę, a mimo tego kontroluje ciebie. Skąd bierze się ta mania zabijania?
- ...Chcecie zobaczyć śmierć? Dobra. Najwyżej skończymy wcześniej.
Macki wystrzeliły z ziemi unosząc December w powietrze, oplatając jej ciało, tworząc pulsującą, ohydna szatę. Eidith znała tą technikę, było to zbliżone "czarnemu rycerzowi" Dagdy. December sięgnęła w cień i wyjęła z niego czarną jak smoła kosę z ostrzem i rękojeścią tej samej barwy. Następnie pstryknęła palcami.
Setki tysięcy martwych ciał ścielących teraz arenę bitwy zaczęło powstawać w powolnym tempie, gotowe do walki.
Widząc jak powstają zombie, cała kompania wycelowała w December. Zanim zdąża być problemem powinni wykorzystać tą szansę na zadanie jej jak największych obrażeń. Fakt że December przybrała taką formę i taktykę, oznaczałoby poczucie noża na gardle.
- OGNIA! - ryknęli strzelając ogniem maszynowym wprost w aspekt śmierci.
Wpadające w czarownicę pociski znikały w czeluściach jej przedziwnego ciała, nie tworząc już nowych ciał. Oblężenie wydawało się mieć jakiś efekt, choć z każdą sekundą kolejni żołnierze padali martwi, tylko po to, aby powstać jako kolejni przeciwnicy.
- SKĄD PRZEKONANIE, ŻE MOŻESZ ZABIĆ ŚMIERĆ? - spytała rozbawiona December, nieświadoma celu Icarii.
- Po tej dziurze którą ci zrobiliśmy. All of you take care of this zombies. - poinstruowała skacząc po głowach ożywieńcow w stronę December. Po drodze ładowała pocisk i odpaliła silniki. Niech miesiąc myśli że Eidith zmierza do starcia wręcz. Gdy aspekt śmierci się odsłoni, inkwizytorka wypali jej z działa przy czym sam odrzut powinien ją zatrzymać.
Z uwagi na ignorowanie wcześniej zombie, armia Eidith niespecjalnie sobie teraz radziła z ich zastępami, powoli wycofując się i uszczuplając z uwagi na natarczywość nieskończonej fali. Na pomoc żołnierzom wyskoczył kapelusznik. Dzięki temu inkwizytorka miała December dla siebie, ale jednocześnie nie mogła liczyć na wsparcie.
December wpadła w sidła Eidith, gotując się na atak swoim nowym ostrzem kosy, tylko po to, aby przyjąć eksplozję energii na twarz, gdy tylko przygotowała się do zamachu. Cios odepchnął ją, a gdy dym się rozwiał, podniosła uszkodzoną twarz ze złowrogim spojrzeniem. Macki eksplodowały spod ziemi, rozrzucając sterty martwych ciał, jak i nieumarłych zastępów. Las rąk śmierci zaczął otaczać arenę. December traciła cierpliwość, a korupcja w jej ciele rozwijała się niezwykle powolnie.
- DO I HAVE YOUR ATTENTION NOW FIEND?! - Mimo że nie było w tym ryku żadnych emocji, December mogła poczuć jej żądze krwi. Eidith musiała trafiać aspekt śmierci swym ostrzem by przyśpieszyć działanie korupcji. Postanowiła zrobić to samo co przedtem… dążyć do starcia wręcz i ładować pocisk do kolejnego wystrzału. Nie było to niczym innym niż zmyłką, Niech December myśli, że inkwizytorka chce to powtórzyć. Eidith zmałpuje ostatnie działania, aż do momentu wystrzału. Wtedy to jej silniki wystrzelą najpotężniejszym płomieniem jakim mogą i poślą Eidith do ślizgu, w trakcie którego miała zamiar odrąbać ostrzem nogę December.
Na widok szarży Eidith December zaczęła się cofać. Jej macki spadały w stronę inkwizytorki próbując ją złapać czy zgnieść. Eidith radziła sobie z ich unikaniem przez dłuższą chwilę, jednak nie była w stanie niszczyć ich mieczem. W końcu kilka z macek w nią trafiło, zbijając ją na bok i powodując nieplanowany wystrzał karabinu w losowym kierunku. Wtedy to December dopadła do Eidith, nabijając ją na kosę i z obrotem wyrzucając na podłogę.
- Mówiłaś coś, czy wiatr szumi mi w uszach? - spytała December z szerokim uśmiechem na ustach.
Eidith spojrzała spode łba spluwając czarną mazią na bok. Zaraz po tym jakby ktoś pociągnął za sznurki marionetki podniosła się do pionu. Silniki na jej plecach zaczęły zbierać energię, ale potrzebowały czasu by wystrzelić inkwizytorkę jak z działa liniowego. Zaczęła okrążać December, czekając na jej ruch. Na ten moment da czas slinikom by się naładowały i skupi się na unikaniu czegokolwiek aspekt śmierci w nią rzuci.
Maszyny nieustannie próbowały uderzyć lub przebić Eidith, zmuszając ją do tańca.
- Zaczynam widzieć swój błąd. Nie powinnam była próbować cię zabić, tylko zniszczyć... najwyraźniej jesteś jakąś wypaczoną maszyną. - stwierdziła December. Eidith była dość spostrzegawcza, aby nie dać się jej rozproszyć. Inkwizytorka zauważyła, że macki zaczynają się zbierać w okręgu i zawężać. December chciała zamknąć ją w jak najmniejszej arenie, aby zniwelować mobilność Eidith.
- Beep boop. - Niech dalej myśli że ma do czynienia z robotem. Widząc jak zamykają się wokół niej najróżniejsze macki, Eidith wyskoczyła wysoko w górę, w locie obracając się głową do December. Silniki na jej plecach buchnęły jasnym światłem a sama Eidith wirując niczym wiertło kierowała się w stronę miesiąca. Strzałami jej nie zabije, musiała w nią wpuścić więcej korupcji. Wystawiła więc przed siebie ostrze, zamiarem przebicia jej na wylot.
Ten typ szarży w normalnych warunkach byłby bezsensowny, December jednak nie znała jeszcze różnicy przed zwykłym a naładowanym napędem. Wystrzał nagromadzonej energii odrzucił Eidith w przód jak pocisk. December nie była w stanie uniknąć. Z ledwością zareagowała na uczucie bólu, podnosząc swoją kosę. Szyja Eidith oparła się o jej rękojeść, gdy December starała się odepchnąć od siebie inkwizytorkę, blokując ją przed wbiciem ostrza na pełną głębokość. Tak długo, aż pęd Eidith wepchnął ją w ścianę, którą sama utworzyła, służąc za oparcie, które pozwoliło inkwizytorce wbić ostrze prawie że na wylot. Z głośnym rykiem energia magiczna eksplodowała od December, odrzucając Eidith daleko w tył i wysadzając opancerzenie December, przywracając miesiąc do formy z początku walki. Gdy Eidith została odrzucona w pobliże kapelusznika zamiatającego resztki zombie, do jej uszu doszedł dźwięk trzasku i pękania, gdy w otaczającej ich ciemności zaczęły pojawiać się ślady pęknięć emanujący jasnym światłem.
- Jakie to uczucie? W końcu do ciebie dotarło co się dzieje? - Przemówiła Eidith podnosząc się do pionu. Niedługo po tym komentarzu zaczęła się zbliżać w stronę aspektu śmierci z uniesionym ostrzem. - Po tych światłach widzę że twoja bańka zaczyna pryskać. W archaicznych czasach świętowało się koniec grudnia, nazywało się to sylwestrem. Chyba możemy powoli odliczać. - Po tych słowach rzucą się do biegu w stronę miesiąca, chcieli zaatakować zanim zdąży cokolwiek przywołać.
Olbrzymie macki zaczęły wyskakiwać z ziemi niemal natychmiast, szybciej i większych ilościach niż kiedykolwiek przedtem. To, co miało być szarżą inkwizytorki, zmieniło się w slalom, gdy resztki jej armii próbowały dostać się do December, która wyglądała na bardziej poirytowaną niż kiedykolwiek przedtem.
- Widać jestem nieco zardzewiała po tylu mileniach spoczynku... - stwierdziła December, ignorując rozchodzącą się po jej ciele korupcję. Nie licząc skażenia, wyglądała na nienaruszoną, jednak jej kontrola nad magią wyraźnie została rozproszona, nawet jeżeli tylko na moment.

Eidith i jej towarzysze zaczęli mieć nie lada problem z dostaniem się do December. Nie minęło długo, nim utknęli w lesie macek, walcząc z tworami December, nie mając innej opcji. Miesiąc musiała skupiać się wyłącznie na przywoływaniu swoich magicznych odnóg. Prawdopodobnie nie była to nawet jej główna szkoła magii, jednak różnica między nią a nimi nagle stawała się coraz bardziej oczywista. Czyżby całą resztę bitwy spędziła świetnie się bawiąc, w polowanie na niby?

Widząc jak jej liczni pobratymcy umierają w dziesiątkach pod każdym pacnięciem macek, Eidith zaczynało brakować opcji. Uderzenie kogoś bardziej niż on ciebie jest efektywną strategią, tylko gdy jest się od kogoś silniejszym, a przy okazji, gdy drugą osobę ifaktycznie da się zabić, albo chociaż zneutralizować. Jeżeli ta niesamowicie długa walka coś wykazywała, to że ani jedno, ani drugie nie dotyczy December.

W tym momencie ciemność zaczęło wypełniać światło, dostające się przez jedno z pęknięcie w tym przedziwnym miejscu. Wszyscy odwrócili głowy w stronę pęknięcia, aby zobaczyć ogromną kulę energii dążącą prosto w stronę uszkodzenia. Oczy December rozszerzyły się, gdy kula wybuchła, oślepiając walczących i z trzaskiem rozsypując ściany areny.

Eidith odzyskała wzrok dopiero kilka minut później. Znajdowała się w ramionach Dead Afro, otoczona przez swoich niewolników, pirackich znajomych, oraz cesarskich sojuszników. Patrząc w niebo, ujrzała gigantyczne, gwiezdne ciało December rozbite w pół i rozpadające się jak porcelanowa lalka, pusta w środku. Jej ciało rozsypywało się powoli w sztywnych płatach, a oczy były puste, pozbawione życia. Eidith wiedziała jednak, że to tylko skorupa, szaleństwo December, które nadało sobie formę, od której prawdziwa December była teraz oswobodzona. W oddali, w centrum, między deszczem szczątków, lewitowała prawdziwa December, jej ciało płonące od zderzenia z pociskiem Zilvy, jednak nie zadające jej bólu.
Eidith zeskoczyła z ramion afro i od razu wskazała ostrzem na ogromne rozłupane ciało. - Ta duża aparycja to tylko jej magia, prawdziwe jej ciało jest pośrodku i muszę się tam dostać by dokończyć sprawę. - przemówiła ładując silniki na plecach. - Musi ktoś mnie rzucić w jej stronę wtedy przed nią odpale silniki i spróbuje ją wykończyć. Jeśli wystartuje stąd mogę stracić na prędkości. A to jedyne co przeciw niej działało do tej pory. - oznajmiła rozgladając się po obecnych.
- Hrnnn… zanim się naładuję, może już być za późno. - stwierdził świrus z wybałuszonymi oczami.
- Falco najsilniejsza! - stwierdziła wilczyca, napinając ogromne mięśnie.
- W takim razie możemy to nieco oszukać. Musicie wierzyć, że jestem jeszcze silniejszy. Zwłaszcza ty, Falco. - zaproponował Dead Afro, Falco skrzywiła się ale ostatecznie przytaknęła.
- Cóż, jeżeli chcemy ją dostać szybko, mogę się chociaż trochę udzielić. - stwierdził białoskóry mężczyzna z cesarstwa. Klasnął dłońmi i wskazał na Eidith, a ta natychmiast poczuła się dużo lżejsza.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 26-09-2020, 18:59   #112
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Obok Cesarskiego dowódcy stała kapitan piratów, Zilva, z szerokim, głupim uśmiechem na twarzy. Odwróciła się do odzianego w korupcję mężczyzny: - Kapelusznik! Ile osób te twoje portale mogą przerzucić?
- Jeśli ograniczę dystans, to bardzo wiele. - odparła czarna owca.
Zilva uśmiechnęła się jeszcze szerzej, wskazując mieczem na December. - Jeżeli mamy znieważyć wszystkie prawa rzeczywistości i zabić Śmierć, chcę to zrobić w sposób tak głupi, tak poniżający, że w jakichkolwiek zaświatach skończy, będzie tam wiecznym pośmiewiskiem. ROBIMY PIRAMIDĘ FERAJNA! - wydarła się, a nim Eidith zrozumiała o co chodzi, świrus złapał ją za kostki i postawił sobie na ramionach.

Świrusa z kolei na swoich ustawił Afro. Zilva stanęła za nim, opierając się swoimi plecami o jego i generując kulę energii. W tym czasie kapelusznik wygenerował dwa portale na trasie do December.
- Trzy, dwa, jeden… LASER JUMP ENGAGE! - wydarła się kapitan wystrzeliwując wiązkę energii. Laser wypchnął drużynę na kilometry w przód, wpychając ich w portal. Gdy byli już po drugiej stronie, Afro zamachnął się wyrzucają Świrusa, który, teraz choć połowicznie naładowany, cisnął przed siebie Eidith, wyrzucając kobietę z przeogromnym nagromadzonym pędem. Uruchamiając silniki, inkwizytorka osiagnie prędkość światła.

December nie stała jednak bezczynnie. Obejmujące ją płomienie zgasły niemal natychmiast, a ona zezłoszczona przyglądała się nadciągającej w jej stronę paradzie.
- Chcecie walczyć ze śmiercią…? To proszę…. - trzymając się jedną ręką za głowę, jak gdyby uporczywość Eidith wywoływała w niej migrenę, uniosła drugą dłoń i pstryknęła paluszkiem.
- La muerte del tiempo. Śmierć czasu.


Oczy Eidith zwęziły się gdy ta zauważyła jak kolory przed nią blakną i szarzeją. Czuła jak zwalnia. Nie tylko ona, ale też otaczające ją okręty, szybujące w stronę December rakiety i drążące wiązki laserów, a nawet ruch planet i gwiazd. Moment później, wszystko stało zamarznięte w miejscu. Wszystko, oprócz December.

- Jaki przebłysk absolutnego, bezgranicznego debilizmu, zrodził w was przekonanie, że jesteście w stanie obalić miesiąc?! Jeszcze najsilniejszy ze wszystkich! Czy ja wam wyglądam jak June?! Każdy z was może poświęcić swoje życie szukaniu lepszych i silniejszych mocy, narzędzi, zaklęć, artefaktów, możecie je podawać sobie przez generacje, a i tak nie bylibyście w stanie sprostać nawet January. Równie dobrze możecie nas traktować jak bogów tego uniwersum.
Werbalnie wyładowując swoją frustrację na zamrożonej w czasie Eidith, December sama do niej podeszła, przyglądając się z bliska ostrzu i pukając w nie rozbawiona. - Powinniście byli wykorzystać swoją szansę gdy mnie wzbudziliście. Mogłam was wziąć na sługi. Moglibyście masować mi stopy i mordować pomniejsze rasy żebym się nie przemęczała. Ale nie… - December pokiwała przecząco głową. - Jak długo bym nie była uwięziona we własnym szaleństwie, tak dalej jesteście najbardziej debilną, bezwartościową rasą, jaką znam, a co najgorsze, nie widziałam lepszej.

December poklepała Eidith po policzku. -A to co? Nanokombinezon astronauty? Pyk. - pstryknęła palcami, a przejrzysta warstwa utrzymująca walczących w próżni eksplodowała z ich ciał. - Co wam jeszcze buduje takie ego? Armada okrętów? - pstryknęła znów, a większość ze statków zaczęła eksplodować, choć wybuch momentalnie zamarzł w czasie.
- Nie ma niczego, co moglibyście zrobić, aby zabić prawdziwego, doświadczonego maga. - oznajmiła December.
- Cóż, wystarczy, że przekonamy go do naszych racji… niekoniecznie polubownie. - zza pleców zaskoczonej December wykroczył papież Zoan. - Mutata praecepta Dei, non hominum affectus est. Zmiana zasad: Czas nie dotyczy ludzkości.

Oczy December zwęziły się w przerażeniu i zaskoczeniu, gdy coś, co uważała za niemożliwe, zaistniało przed jej oczyma. Eidith odzyskała swój pęd, wbijając ostrze w December z przyłożenia i natychmiast uruchamiając swoje silniki. Ogromna prędkość wprawiła ciało December w konwulsje. Przestrzeń wokół nich zaczęła się przekształcać, po czym pękła. Para znów wleciała w czarną, międzywymiarową bańkę. Jednakże ta przestrzeń była Eidith dobrze znana. Daleko przed nią znajdowała się ogromna, tajemnicza brama. Pod nią stali kapelusznik, jak i Juliusz Cezar. Obydwoje złapali za klamki i otworzyli bramę na oścież. Eidith wpadła prosto w ????, wpychając w nią December, którą zaczęła pochłaniać korupcja.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 18-10-2020, 22:04   #113
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Eidith


Później.
Eidith obudziła się w łóżku w małym, ciasnym pomieszczeniu zagraconym jakimiś maszynami. Wyglądało to jak czyjeś prywatne laboratorium. Jęki i piski dochodziły zza drzwi do większej hali.
Białowłosa przetarła twarz, po czym zbadała wzrokiem swoje otoczenie. Spojrzała po swoich rękąch, które z powrotem były zbudowane z mięsa i kości.
- We did it Dagda, we really done it! - rzuciła uradowana, po czym prędko uniosła się z łóżka by zobaczyć co to za hałasy za drzwiami.
- Eh, I say it was mostly you. - Dagda zgrywał niewzruszonego.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=23jU6VxON5Y[/media]

Po drugiej stronie drzwi znajdowało się nieco szersze, ale równie zagracone pomieszczenie. Rozweselona kobieta kobieta w białym płaszczu tańczyła wokół zakneblowanego żołnierza Cesarskiego przywiązanego do łóżka. Wyglądał na jednego z uczestników walki z December.
Gdy kobieta spostrzegła Eidith, odwróciła się w jej stronę rozweselona. Plakietka na jej ubraniu zawierała imię: Marie Belly.
- Oh! Nasza bohaterka się obudziła, jak się czujemy?
Eidith podrapała sie po głowie. - Chyba dobrze. Gdzie jesteśmy? Chciałabym się zobaczyć z mistrzem… Klausem. - dodała imię gdyż lekarce mogło nic nie mówić samo "mistrz".
- Eksperymentalny oddział medyczny. Musieliśmy się upewnić, że nie cierpisz na jakąś pięciowymiarowość. - zaśmiała się Maria. - Dalej na arce oczywiście. Biskupi pewnie wciąż są na naradzie. - stwierdziła. - Oh, chcesz się napić? - spytała. Chwilowo odłożyła skalpel, wbijając go w nogę związanego żołnierza, który rzucił się z bólu, po czym złapała za kubek i termos. - Polecam wziąć to wszystko na spokojnie. Jak już się pokażesz przed Zoanem, kto wie, kiedy będziesz miała chwilę dla siebie. - ostrzegła. - Upewnij się, że wszystko sobie poustawiałaś, wyszalej się z kolegami, co tam dziewczyna w twoim wieku może robić.
- Nie jestem pewna co dziewczyna w moim wieku może robić Pani Belly. - Usmiechnęła się widząc jak żołnierz wierzga. - I bardzo chętnie się napije. Już nie pamiętam jak kawa smakuje. - Przyznała. Rozejrzała się jeszcze w około.
-”How you feeling Dagda? I was actually worried you gonna disappear after we deal with your mother. Also who was the badass that actually fucked her and made you?” - Zapytała obecność.
- One of the Octobers fucked her. The result were those three witches you lovingly murdered. - przypomniał Dagda. - I... am something different. Like her spit or something. A sentient and largely independent fragment of her power. Remember that giant form she had at first? It wasn't her, and she had no control of it. That's just what happens to magic. If you loosen your grip on your power, it goes rampant, your subconscious will begin to alter the world around you as magic uses itself. In this case, her own ego made her into a planet-devouring monster.
-”Fuck me… I mean them. Month’s can't be any more dangerous than the last one right?” - Rzuciła w eter pytaniem, nie spodziewając się że Dagda będzie znał odpowiedź.
- Dziękuję za kawę Pani Belly, pójdę się przejść po arce. Zobaczę co z moimi… pewnie już nie moimi podkomendnymi. Zobaczę czy są cali, po prostu. - Ukłoniła się. Opuści pomieszczenie i uda się wpierw do piratów, bez ich kapitan by się to nie udało.
- I mean...she was the literal incarnation of death, but I'd take her word. It's highly probable that you can't just kill a month, otherwise Icaria would have gotten rid of them by now. Far as I know, making that blade you used on December took them thousands of years. We aren't getting a new one anytime soon.
- Pewnie, trzymaj się. Masz dolewkę, zostaw sobie kubek. - Marie poklepała Eidith po głowie i puściła ją wolno.

Pomimo niezmieskiej skali zwycięstwa, Arka była cicha i opustoszała. Wierni Magica Icaria żyli w umiarze. Świętowanie było dla nich rzeczą zbędną. Nie mieli na to ani czasu, ani zasobów, choć wielu prawdopodobnie i tak zrobiło sobie dzień wolny.

Każda reguła miała jednak swój wyjątek. Eidith znalazła piratów balujących w kantynie. Brakowało tylko ich dowódcy. Najgłośniejszą balującą z nimi osobą, był... Vlad.
- HEJ, HO, ŚMIERCI W DUPE... - Vlad się zaciął z kuflem w ręce. - maszt? NIE UMIEM KURWA W PISANIE MUZYKI, HAHAHAHA.
- Księża to są jednak jebnięci. - zaśmiał się Dead Afro, po czym zauważył Eidith. - Polać ci?!
To było dość ciekawe widzieć biskupa w takiej sytuacji. Na propozycję Dead Afro skinęła głową.
- Chętnie tylko kawę dopije.- Powiedziała po czym rozejrzała się wokoło. - Bez was by mi się to nie udało, dzięki. - Przyznała Eidith popijając kawę. Nie mogła nigdzie dojrzeć Zilvy.
- A wasza kapitan gdzie jest? Byłam pewna że będzie z wami świętować. -
- Nie robiliśmy nic za darmo. - wyszczerzył się żabiooki świrus. - Zilva chciała odpowiedzi na parę pytań i dostęp do waszych archiwów. Teraz siedzi z Papieżem i resztą zgromadzenia.
- No, poza nim. - Afro dolał pijanemu Vladowi, który wyglądał na załamanego.
- Walka ze śmiercią… ZE ŚMIERCIĄ, A JA SIEDZIAŁEM NA DUPIE BO SZEFUNCIO ZOAN NIE POZWOLIŁ… zazdroszczę ci Eidith. Jaką masz dla mnie suwenirę?
Gdyby się nad tym zastanowić, Vlad z pewnością był potężniejszy od Eidith, więc on mógł to zadanie wykonać. Ale wtedy nie miała by okazji się wykazać, a także heupić tym że pokonała śmierć. W całej zasranej galaktyce nie ma drugiej takiej osoby.
- Niestety Panie Vlad nie dało się jej niczego odciąć, ale tak ją załatwiłam, że będzie żałować swojej nieśmiertelności. - uśmiechnęła się szeroko po czym dopiła resztę kawy. Wzięła się potem za drinka polanego przez Afro.
- Był jakiś konkretny powód dlaczego jego ekscelencja Panu zabronił?. -
- Nie da się z nią walczyć bez czegoś takiego jak Dagda, a "nie będziemy wkładać magii śmierci do ciał biskupów, skoro mamy zastępy zbytecznych obiektów badawczych", pierdu, pierdu. - fochnął się Vlad, a zgromadzeni piraci spojrzeli na Eidith. - Obiekt badawczy? - spytał ktoś z ciekawości.
Eidith nie czuła sie jakoś urażona tym pytaniem.
- Zgadza się. Większość życia byłam przypięta do aparatur, zamykana w izolatkach i traktowana jak coś mniej niż człowiek. - Białowłosa na chwile zamarła przypominając sobie tamte chwilę. - Ale nie ma tego złego, mam Dagdę, a raczej mamy siebie. Przywitaj się Dagda. - po tych słowach z pleców inkwizytorki wyskoczyły czarne dłonie i pokazały wszystkim dookoła środkowe palce. Eidith spojrzała na swoją dłoń w której kompletnie zmiażdżyła szklankę, musiała to zrobić podczas zadumy.
- Oh my. - skomentowała
Świrus wzruszył ramionami, lekko rechocząc. - No, to przez takie rzeczy nie zadajemy się z wami na co dzień. Cholera go wie, kiedy gildia i magica znowu będą miały do siebie interes, ale raczej nie będziemy po tej samej stronie.
Vlad zaśmiał się. - To trzeba więcej pić! Póki jeszcze nie robię tego z waszych czaszek!
- Zobaczymy. Tak czy inaczej ide sprawdzić co u mojej załogi. Udanej zabawy wam życzę. - Rzuciła Eidith i opuściła pomieszczenie. Morsowi należały się przeprosiny, a Sexy już pewnie się w coś zamieniła.
W drodze do kajuty swojej załogi Eidith minęła nietypową zielonoskórą kosmitkę, idącą w stronę hangaru. Była to jedyna osoba, jaką spotkała po drodze.
Spośród jej załogi, w pomieszczeniu znajdowała się Falco śpiąca na kolanach Bonnie, oraz Mors unoszący się w pojemniku do stazy. Korupcja powoli przekształcała jego ciało. Na nadejście Eidith nikt nie miał komentarza.
Eidith nie zwróciła większej uwagi na zielonoskórą, a gdy przekroczyła próg pomieszczenia zapytała. - Mors będzie cały? Gdzie jest toborka? - Jej wzrok spoczął na Bonnie.
- Zależy od korupcji. Nie widziałam jej. - odpowiedziała krótko Bonnie.
Na tą chwile wyczerpała już całe zainteresowanie swoją drużyną, więc uda się ubrać w coś schludniejszego (jej standardowy uniform) i uda się na spotkanie z papieżem.


The DeathSender Chapter
Arc of Nox Novum

[media]http://www.youtube.com/watch?v=GoC8OBjs7Iw[/media]

Budowa arki Nox Novum trwała ponad trzysta lat. Dzięki pracy dziesiątek tysięcy wiernych owiec Magica Icaria powstała latająca maszyna zdolna zagospodarować do stu tysięcy wiernych. Pieczę nad tym okrętem otrzymała Eidith, mistrzyni nowo założonego rozdziału wojskowego Death Sender.

Minęło już wiele lat od szarży na December. W oczach wielu, Eidith była teraz zupełnie nową osobą. Granica między nią a Dagdą zniknęła w całości, gdy świadomość korupcji uznała Eidith za żniwiarza w miejscu upadłej już czarownicy śmierci. Taki też obowiązek sprawowała teraz Eidith i jej zastępy inkwizytorów nocy: jeżeli kościół potrzebował śmierci kogoś, kto nie był ku niej skory, ta odpowiedzialność spadała na nią.

- Papież Zoan prosi o niezwłoczny kontakt. Coraz więcej rannych żołnierzy odmawia poddania się do skrzydła szpitalnego. Klaus poprosił o przeniesienie arki do systemu mniej zaludnionego przez Cesarstwo. Ma to związek z trwającą demilitaryzacją sektora prywatnego. - wyczytywała Mors z listy, powoli idąc za Eidith, która przemierzała korytarze pałacu inkwizytorskiego w kierunku mostka komunikacyjnego, skąd mogła nawiązać połączenie z Zoanem.
Eidith westchnęła.
- Jak już się rozmówie z papieżem, połączę się z Klausem o szczegóły. Potem powiesz Bonnie że chcę ją widzieć w swoim gabinecie. - przemówiła spokojnym tonem po czym wystawiła dwa palce do Mors. - Daj mi papierosa kochana. - poprosiła nie przerywając chodu do mostka.
Mors wyjęła papierosa, podała go i rozpaliła, nie przerywając chodu. Gdy kobiety zbliżyły się do podwójnych drzwi komnaty, dwójka służebnych otworzyła je z pośpiechem, wpuszczając je do ogromnej sali. Technologia w Magica Icaria była zakazana, jednak bez niektórych urządzeń, funkcjonowanie byłoby niemożliwe. Przykładem tego były komunikatory, które musiały znaleźć się na stacjach takich jak arka rozdziału. Zarówno samo urządzenie, jak i niezbędna jego zasileniu elektrownia znajdowały się w jednym, wielkim pomieszczeniu, aby ograniczyć obecność technologii na okręcie do konkretnego punktu konstrukcji. Odziane w czarne kostiumy owce krzątały się między kontrolkami i piecami, czekając na polecenia Eidith.
Eidith zasiadła w dużym fotelu obok którego na krótkim słupku była umieszczona popielniczka. Po zaciągnięciu się dymem strzepnęła delikatnym ruchem dłoni popiół wprost do niej.
- Połączcie mnie z jego ekscelencją Zoanem. - zarządziła zakładając noge na nogę.
Mors stanęła z boku, choć odsunęła się na tyle daleko, żeby nie pojawić się na wyświetlaczu po stronie Zoana. Czarne owce podwoiły ruchy wkładając pełną siłę swoich mięśni w obsługę przestarzałej elektrowni. Gdy byli pewni, że nie będą mieli przerw w dostawie energii, uruchomili wyświetlacz i wysłali prośbę o połączenie. Chwilę później holograficzny ekran zamrugał, a na nim pojawiła się uśmiechnięta i zrelaksowana twarz Zoana.

- Witaj, moja droga. - jego głos był dość niewyraźny, zniekształcony przez szum radia. Ten urok przedawnionej technologii był jedynym, jaki Eidith znała. - Mam do ciebie sprawę niecierpiącą zwłoki. Pamiętasz dzień, w którym zabiłaś Mors? - gdy te słowa rozbrzmiały po sali, na ceramicznej twarzy zabójczyni pojawiło się drobne pęknięcie. Mors starała się pozostać niewzruszoną, aby nie zdradzić swojego zachwiania, jednak samo pęknięcie rozbrzmiało w unikalny sposób. Dla uszu Eidith ten krótki sygnał wystarczył, aby zrozumieć, co odczuwa jej asystentka. - Możesz mi powiedzieć dokładnie, jak ta sytuacja przebiegła? - spytał.
Kostucha uniosła brwi.
- Zważywszy że moi ludzie już wcześniej bronili zdrajcy, moja zrobotyzowana forma korupcji błędnie założyła że Mors wyskoczyła sprzed szereg próbując zrobić to samo. Byłam na 100% pewna, że Saria nie jest zdolna do zdrady więc otworzyłam ogień do Mors. Czy to rozdrapywanie ran ma jakieś znaczenie wasza ekscelencjo?- Po tych słowach spojrzała na Mors z miną pełną skruchy.
- Trochę to zajęło… - uśmiechnął się Zoan. - ...ale nabrałem pewności, że zachowanie Sarii było wymuszone przez jednego z biskupów. Dowiedz się którego i przynieś mi jego głowę. To twoje obecne zadanie. - poinformował ją Papież, poważniejąc momentalnie. - Poinformowałem ich już na ten temat. Mają odpowiadać na wszelkie twoje pytania i stawiać się na każdą proponowaną wizytę. Uważaj jednak. Skoro wiedzą, kto jest na ich tropie, będą na ciebie polować. - ostrzegł Zoan.
Eidith westchnęła jakby była zmęczona. - Będzie bardzo powoli umierał, to waszej ekscelencji obiecuje… - Zaciągnęła się dymem z papierosa. - Jeśli to wszystko to przyjęłam zadanie, zgładzę każdego z nich jeśli będzie taka potrzeba. - Zapewniła. Eidith była na tyle pewna swoich kompetencji że mogła wziąć na siebie każdego z biskupów kolejno. To ona zabiła aspekt śmierci nie oni. Powinni się jej bać.
- Jeszcze jedno. Chciałabym zobaczyć szczątki Sarii, o ile możliwe. - dodała.
- Poprosiłem wyłącznie o tego, który jest za to odpowiedzialny. - Zoan ostrym tonem podkreślił swoje instrukcje. Wybijanie biskupów jak leci nie wchodziło w grę, gdyby Papież był gotowy na tak gruntowną reorganizację, pewnie już dawno by to zrobił. - Jeżeli wciąż mamy pozostałości Sarii, będą w rękach Gerarda. - dodał na koniec.
- Oczywiście wasza ekscelencjo. - Skinęła głową, po czym dodała - Czy to wszystko? -
Właściwie to miała już wszystkie informacje.
- Tak. Powodzenia.
Po zakończeniu połączenia z papieżem, Mors zaczęła migiem instruować owce, aby nawiązały połączenie z Klausem. Ten kontakt zajął nieco więcej czasu, Klaus prawdopodobnie był w terenie. W końcu jednak na ekranie pojawiła się i jego twarz.
- Eidith, moja droga. W czym mogę pomóc? - spytał mistrz, równie zadowolony z widzenia swojej podopiecznej, co zwykle.
Kostucha uśmiechnęła się szeroko pokazując szereg zębów jakich nie powstydziłby się żaden wampir.
- Witaj Mistrzu. Kontaktuje się z tobą odnośnie twojej propozycji. Naprawdę myślisz że odważą się mnie zaatakować? Brakuje im co najmniej jednego szczebla w ewolucji bym miała ich się bać. - Zaciągnęła się dymem, widocznie rozbawiona.
- Po co mieliby cię zabijać? Jeżeli zniszczą Nox Novum będziemy trzysta lat w plecy. - Zwrócił uwagę Klaus. - Nie spodziewałbym się, że pycha stanie się twoją główną wadą. - pokiwał lekko głową. - Przenieś się do zewnętrznych galaktyk, przede wszystkim z dala od sektora Bastiona. Jeżeli się na nas rzucą, chcę, aby atakowali nieistotne stacje, a tobie pozwolili reagować wedle poleceń jego świętości.
Eidith zgasiła peta w popielniczce.
- A czego się Mistrz spodziewał? - Zadała pytanie a jej uśmiech znacznie zmalał.
- Wojny błyskawicznej. - odparł wprost Klaus. - Bastion zbierze sojuszników i przeprowadzi inwazję, odcinając nas od tak wielu sektorów tak szybko, jak może, aż zamknie naszą organizację na względnie niewielkim skrawku galaktyki. Wtedy zostawi nas samych, świadom, że nie stanowimy zagrożenia. - wyjaśnił biskup. - To wyścig, Eidith. Nasi wrogowie czekają na moment słabości, my czekamy, aż oni utracą cierpliwość. Cesarstwo jest czynnikiem decydującym. Jeżeli wstrzymają się, aż spełnimy wszystkie nasz cele militarne, będziemy mogli złożyć broń bez większych problemów. Nie jest to jednak temat, w który mogę się zagłębiać na długie dystanse.
Kostucha zmrużyła oczy widząc jak bezczelnie uniknął pytania jej mistrz.
- Niech będzie przeniosę fortece na inny sektor. Also one more thing… Mam nadzieję że to nie jesteś ty Mistrzu. - Spojrzała prosto w holograficzne oczy Klausa.
- Upewnij się, że rozmawiasz na te tematy tylko na osobności. - poinstruował Klaus. - Postronni nie powinni być świadomi niesnasek wewnątrz kościoła. Przypilnuj też Vlada, żeby przypadkiem sceny nie zrobił. - poprosił.
- Zrozumiałam. Do widzenia MIstrzu - Wstała z fotela i od razu zwróciła się do Mors. - Jeśli powiadomiłaś już Bonnie idę do gabinetu, a ty umów mnie na wizytę u Gerarda… ugh, stary dewiant. I nie przyjmuje żadnej odmowy nawet jak będzie zajęty. - Z tymi słowami opuściła mostek kierując się do swego gabinetu.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 19-10-2020, 22:22   #114
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Silver

- Niespecjalnie. - przyznał. - Ale o medytacji i oświeceniu powiedziałem chyba już wszystko. Chciałbyś o czymś innym porozmawiać? June?
Gdy Lou wspomniał o June, Silver zobaczył, jak coś mignęło mu w kąciku oka. Jego uwagę zwróciła krata do wentylacji pomieszczenia, znajdująca się na jednej ze ścian. Wpatrując się w nią, Silver miał pewność, że coś w niej było. Chowało się w głębi za zakrętem, wyglądając jednym okiem i obserwując ich z ciemności. Ciężko było stwierdzić co to za stwór, ale był on na pewno nieludzki.
Armstrong udawał że nic nie zauważył. W tym czasie wysłał nagranie na swój komputer, gdzie w ruch poszło oprogramowanie, które miało odfiltrować sygnaturę cieplną podglądacza, by określić jego/jej/tego przybliżoną sylwetkę.
-Przyznam, że akurat nie chodziło mi o rozmowę, a bardziej o odrobinę rozrywki. - Uśmiechnął się złośliwie. - Kawałek drogi stąd jest knajpa gdzie zbierają się różne paskudne typy. Można by tam poszukać małej zaczepki dla rozruszania mięśni. I przyznaję bez bicia, od jakiegoś czasu chciałem zobaczyć Cię w akcji.
- Oh nie, nie walczę, gdy nie muszę. - Fou natychmiast wyglądał na zmieszanego. - Całą swoją karierę oparłem na tym, że magia na mnie nie działa, co zmusza wiele osób do dyskusji. Powiedzmy, że jestem dyplomatą, bardziej niż wojownikiem.
-Cóż, u mnie jest dokładnie na odwrót. Zdecydowanie lepiej operuję bronią lub pięściami niż słowami. - Silver wzruszył ramionami. - Mówi się trudno, zmuszać Cię nie będę. A co do June, sprawdziłeś? - Zmienił temat, pytając o wskazówkę, której udzielił mu dwa dni wcześniej.
- Dopiero co dostałem się na planetę, jeszcze nic nie robiłem. - wyjaśnił Fou. - Pewnie postaram się dostać na jej koncert, skoro już tu jestem...o ile zdążę.
Armstrong szybko przeszukał sieć…
-Najbliższy koncert ma jutro. Zabookować Ci bilet? - Mnich chyba nie zrozumiał pytania, albo planował to sprawdzić na własnej skórze. Tak czy owak, pozostawało póki co bez odpowiedzi czy June umie rozsiewać swój urok przez media. - I jednak nasuwa mi się jeszcze kilka pytań. Jak dawno temu zdobyłeś nadmagię? - Musiał połączyć kilka kropek.
- Poradzę sobie. - odparł Fou nieco zdziwiony propozycją - ...Eh, sto siedemdziesiąt pięć, może dwieście tysięcy godzin?
Silver zaczął przeliczać w głowie. O ile Cesarstwo dla uproszczenia funkcjonowało na ujednoliconym kalendarzu godzinowym, o tyle wciąż znacznie łatwiej było umiejscowić coś na osi czasu przeliczając wartość na dni, tygodnie lub miesiące, czy w tym wypadku lata. W przybliżeniu Lou doznał “oświecenia” dwie dekady temu. Nieoznaczoność kwantowa sugerowała, że to jak działa wszechświat zależy od tego jak się go postrzega. Co oznaczało, że przez ten okres mogło dojść do znacznych zmian. Choć ludzkość eksplorowała kosmos od tysiącleci, wciąż wiele zostało do odkrycia.
Zniżył głos prawie do szeptu, nie wiedział kto oprócz istoty w szybie może podsłuchiwać, a o ile pozostałe kwestie nie były aż tak poufne, ta była...
-Czy głos pytał Cię o Davy Jonesa? - Zapytał całkiem poważnie.
- Hmm... nie ale coś mi świta... - Fou się zamyślił. W tym czasie Silver dostał wyniki swojego skanu. Złapał tylko wystającą twarz i rękę kreatury, która wydawała się humanoidalna, ludzka, ale nie do końca. Bliżej jej było kosmicie, który starał się uczłowiecznić, niż człowiekowi, który doznał mutacji. - Ah, chyba kojarzę. Było kilku mnichów, którzy wbrew wskazaniom dyskutowali, czy też kłócili się z głosem i cudnie mimo tego wybrnęli. Davy był tym, co głos miał tendencję nazywać "idealnym człowiekiem". Może to jakiś standard albo stereotyp? - zasugerował Lou.
Bingo! Widocznie zdarzyło się coś dużego, skoro Davy zniknął. Głos szukał kogoś kto go zastąpi, czyżby Jones (jakkolwiek tak naprawdę miał na imię) był mu potrzebny? A może to on był źródłem tych podszeptów i bez nich groziło im zniknięcie? Trzeba będzie to dalej przeanalizować.
-A czy to twoim zdaniem możliwe, że rzeczony Nieznajomy był Davy’ym Jonesem? - Zasugerował. - Ja go nie spotkałem, a głos wydawał się próbować odnaleźć Davy’ego.
- Hmm... to niewykluczone. Biorąc pod uwagę jego zachowanie oraz nietypowo pociągający wygląd... hmm. - Fou zdecydowanie zgadywał. - Jeżeli to faktycznie jakiś ideał, to by się zgadzało. - przytaknął.
Silverowi nie przeszkadzało że mnich zgaduje, to wszystko było jedynie stawianiem hipotez. Jednak kiedy ktoś się z Tobą zgadza, możesz przypuszczać że twoje hipotezy nie są bezpodstawne. Zakładając prawdziwość tego przypuszczenia pozostawało pytanie, co mogło się z nim stać. Skoro ten głos dało się przegnać, być może ktoś o wyjątkowo potężnej woli przepędził także jego? Nie istniał w sensie fizycznym, więc nie było można go zabić, no chyba że w tym transie dało się podjąć walkę.
-Tym bardziej przyda mi się ten kontakt do zakonu, o którym mówiłeś. Będę musiał kilka kwestii zweryfikować z pierwszej ręki.
- Wyślę ci adres gdy będę na statku. Wpuszczają wszystkich, więc nie powinno być większego problemu. Mistrz był bardzo otwarty na dyskusje. - obiecał Fou.
-W porządku. - Armstrong musiał jeszcze chwilę przeciągnąć tę rozmowę gdy puścił w ruch wyszukiwanie sygnału. Jeśli to coś go szpiegowało, możliwe że miało przy sobie jakieś urządzenie. Chciał wiedzieć czy będzie za nim podążać, a jeśli nie to musiał sam jakoś je wyśledzić. - A czy niejaki Hajikata Isshin był może z twojego zakonu?
Będąc na Pars, Silver prędko znalazł dziesiątki otaczających go urządzeń. Żadne nie wydawało się znajdować w wentylacji.
- Brzmi znajomo ale nie jestem pewien. Żaden mnich nie przychodzi mi do głowy.
Szlag… ciężko monitorować podglądacza, gdy nie ma się żadnego punktu zaczepienia. Silver zanotował na przyszłość, by program do wykrywania sygnatur cieplnych zainstalować sobie bezpośrednio na interfejsie.
-To dość znana postać, staram się zbadać jego genezę. Podobno szkolił się we wschodnich zakonach, uznałem więc że spróbuję szczęścia i sprawdzę czy aby nie w tym samym co Ty. - Wyjaśnił mnichowi.
- Galaktyka jest ogromna. Szansa wpaść na dwóch mnichów z tej samej dziury jest dość niska.
-Jest takie stare powiedzenie “Przypadki jedne na milion, zdarzają się w dziewięciu sytuacjach na dziesięć.“ - Odparł Armstrong niezrażony sceptycyzmem Lou. Zastanawiał się w tym samym czasie, jak złapać tego małego szpiega… Połączył się z siecią i zajrzał do departamentu budownictwa Pars. Na większości planet był swobodny dostęp do planów konstrukcyjnych wszelakich budynków, nie licząc placówek tajnych i rządowych. Jeśli nie mógł go śledzić, zaczai się na niego przy wylocie kanałów wentylacyjnych. - Cała historia mojej “relacji” z Goldem, to zbiór takich niemożliwych zbiegów okoliczności. - Westchnął.
Pars było miastem, gdzie budowano jeden przybytek na drugim z dnia na dzień. Jest plany były liczne i zawiłe, gdyby nie wyjątkowa inteligencja Silvera, za żadne skarby nie odnalazłby konkretnego pomieszczenia w konkretnym obiekcie, nie będąc nawet świadom kiedy obiekt został utworzony. Gdyby tego było mało, każdy blok miał kilkaset pięter, dzięki czemu jego system wentylacyjny był koszmarnie zawiłym labiryntem z ogromną liczbą wylotów. Jak się jednak okazało, tylko jeden z nich wypadał w okolicy wyjścia do kanałów. Jeżeli szpieg był intruzem, tylko to wyjście mogłoby się mu przydać. W innym wypadku mógłby wyjść gdziekolwiek wewnątrz budynku lub jego dachu.
Fou wzruszył ramionami.
Prawdopodobnie ze względu na nieustannie zmieniającą się zabudowę, nikt na Pars nie pomyślał o wprowadzeniu porządnego systemu sortowania, o wyszukiwaniu nie wspominając. Za dużo zachodu z aktualizowaniem. Niemniej znalazł czego szukał.
~Tuś mi bratku… - Przemknęło Demonowi przez głowę. Istota która go podsłuchiwała raczej nie wtapiała się najlepiej w tłum, inaczej po prostu weszła by tu i zamówiła herbatę, a on by się nie połapał. Na spokojnie skończył deser, nie chciał wzbudzać podejrzeń.
-To ja będę się zbierał, dzięki za wszystko Lou. - Wstał od stolika. - W razie czego wiesz jak mnie znaleźć. - Ruszył do wyjścia, opłacając po drodze rachunek. Wytyczył najszybszą trasę do wylotu sieci wentylacyjnej i ruszył zasadzić się na szpiega.
Jego punkt zainteresowania znajdował się w niewielkim zaułku, oprócz niego stało tam jeszcze tylko kilka śmietników. Ruszył w głąb, nauczony poprzednim doświadczeniem zaglądając po drodze do koszy.
Silver stanął plecami do ściany obok wylotu, czekając w ślepym punkcie wylotu aż kreatura z niego wyskoczy. Było to nudne zadanie. Po około czterech godzinach coś przemknęło przed oczami Silvera. Jakiś cień wyskoczył z szyldu, wyrywając go po drodze, po czym wpadł do kanałów, z impetem wyrzucając klapę kanałową do góry. Prędkość stworzenia mogła równie dobrze dorównywać jego własnej.
Armstrong rozważał wcześniej rozpięcie siatki polimerowej, ale jak się właśnie przekonał niewiele by mu to dało. Przy tej szybkości jego cel zwyczajnie by ją zdmuchnął. Nie minął nawet czas wystarczający na jedno nieświadome mrugnięcie, a Silver już mknął za uciekającym podglądaczem. Dawno z nikim się nie ścigał, to było wręcz ekscytujące. Niemniej jeśli kanały były organizowane równie chaotycznie co katalogi zabudowy, potrzebował czegoś do śledzenia tego stwora (dalej nie wiedział czym lub kim jest). Mrugnął dwa razy uaktywniając dodatkową funkcję swoich soczewek. Atium z reguły służyło do przewidywania ruchów przeciwnika by zyskać przewagę w walce, jednakże tachiony pozwalały patrzeć nie tylko w przyszłość, ale także w przeszłość. Oczywiście bez dużego generatora dawało mu to zaledwie kilkosekundową retrospekcję, ale na te okoliczności powinno w zupełności wystarczyć.
Pomimo zawiłości systemu kanalizacyjnego, Silver był w stanie śledzić swój obiekt zainteresowania, jak gdyby ten prowadził go w przyjacielskim tempie. Z każdym zakrętem zdawało się, że schodzą niżej w głąb ziemi, choć ciężko było to jednoznacznie stwierdzić z uwagi na konfundujący charakter podziemia. Z czasem pogoni Silver zaczął dostrzegać nietypowe obiekty na ścianach kanału: rysunki jakieś planety, literę "V", oraz zwłoki różnych osób upchane w zakątkach.

W pewnym momencie Silver dostrzegł, że korytarz dochodzi do większego pomieszczenia, więc zatrzymał się na bezpieczną odległość, aby spojrzeć w głąb. Wnętrze było pełne jaskrawych symboli, wyglądało jak bezkarnie obrzucone neonową farbą. Znajdowały się w nim dwie postaci, na pierwszy rzut oka ludzkie, lecz przyglądając im się, niezupełnie. Ubrania tych młodych postaci wyglądały jak narośla i błony odchodzące od ich ciał. Jak gdyby doppelganger chciał udawać człowieka, jednak nie rozumiał, na czym polegają ubrania oraz jaką funkcję pełnią konkretne elementy ciała, więc wytworzył je wyłącznie na pokaz, aby wyglądało to mniej-więcej poprawnie. Na Pars wystarczyłoby to aby zniknąć w tłumie, albo w najgorszym wypadku, być wziętym za ekscentryka.

Postaci dyskutowały ze sobą:
- Zagrożenie?
- Jedno. Potencjalne. Mnich. Obejrzę koncert. Ty?
- Inkwizytor zneutralizowany. Nie węszą. Dobrze.
Mimo niepozornego wyglądu tej dwójki, przyglądając im się, Silver czuł pewną obawę w kościach. Instynkt mówił mu, że są wyjątkowo groźni. Będąc samemu w ich lochu, powinien rozważyć ostrożność.
Ciekawe, bardzo ciekawe… Ten typ xeno był najwidoczniej jakąś odmianą changelinga, ich “ubrania” sugerowały, że kształtując formę kierowały się otoczeniem lub czymś co je zafascynowało, w tym wypadku sprzętem grającym i oświetleniem.
Miał też niemal sto procent pewności, że przynajmniej jedna z nich obserwowała go wcześniej. Wskazywało na to kilka czynników. Był potężniejszy od Fou, a jednak nie uznały go za potencjalne zagrożenie, no i sprzątnęły inkwizytorów przed którymi ostrzegł June, to było za dużo na zwykły zbieg okoliczności. Poupychane w kanałach ciała wyjaśniały też, co działo się z innymi, którzy za dużo węszyli. A jeśli ich możliwości również brały się z kopiowania, to dobrze wiedział co jest źródłem prędkości tej, którą ścigał.
Nie był jedynie pewien, czy June jest świadoma istnienia swoich “ochroniarzy”, czy też broniły jej z ukrycia na czyjeś polecenie. Tylko czyje?
~A jeśli V nie jest literą tylko cyfrą? Pięć… magowie... jakaś planeta… May! - Myślał intensywnie i doznał olśnienia. A przynajmniej wysnuł hipotezę.
Miał zamiar porozmawiać z tą dwójką, ale póki co się nie wychylał. Czekał w bezpiecznym oddaleniu i słuchał, co jeszcze mogą mieć do powiedzenia. Może zdradzą przypadkiem czy są świadome jego obecności.
- Odpocznijmy.
- Ja pilnuję.
- Za godzinę zmiana. - stwierdziła jedna z istot, po czym położyła się na ziemi, a partnerka opluła ją jakąś lepką substancją, tworząc kokon.
Czyli go nie zauważyły. Została mu jedna z którą mógł porozmawiać. Wyciągnął kulkę mini-projektora i zaprogramował obraz. Płynnym ruchem posłał ją wzdłuż kanału tak by wtoczyła się do “sali”, w której przebywał changeling. Gdy już się zatrzymała, wyświetliła komunikat:
Chcę porozmawiać.
Ostrzeżenie o Inkwizycji było ode mnie.
Nie jestem wrogiem i nie chcę walczyć.
Umiem dotrzymać tajemnicy.
Machnij raz jeśli mogę podejść, dwa razy jeśli mam się wynosić.

Miał nadzieję, że taka deklaracja wystarczy by obyło się bez rękoczynów lub pościgów. Pozostało zaczekać na efekt.
Stworzenie natychmiast zdeptało holoprojektor, po czym zaczęło agresywnie skakać po sali rozglądając się.
Wyglądało na to, że przecenił możliwości tych istot. Posiadały pewną inteligencję, ale najwidoczniej poza celem do którego zostały stworzone nie rozumiały zbyt wiele i nie potrafiły nawet czytać. Musiał oszacować ryzyko po raz kolejny, nie wątpił że jedną zdoła pokonać, ale raz że nie chciał by wywiązała się walka, a dwa June była niegroźna, więc dobrze że ktoś pilnował by Icaria nie zrobiła jej krzywdy. No i wtedy nie dowiedziałby się niczego. Uznał, że będzie musiał tu kiedyś wrócić i poszukać bardziej sprzyjającej okazji do rozmowy. Zaczął się wycofywać, tym razem dokładnie utrwalając to co widział na ścianach. Znacznie łatwiej było przetwarzać obrazy zarejestrowane z rozmysłem niż te zauważone kątem oka.
Gdy już wyszedł z kanałów postanowił zrealizować swój wcześniejszy zamysł i udał się do knajpy w której przesiadywali piraci. Może zdarzy się okazja do bitki, a może do wypitki. Dawno nie miał okazji spróbować dobrego rumu.
Bandycka speluna była zlokalizowana na jednej z opustoszałych dzielnic, takich jak ta, na której Silver poznał, cóż, teraz już Pi. Bar zrobiono ze starego magazynu, możliwe nawet, że bezprawnie. Zgromadzeni nie wyglądali na chętnych do tańca, więc było tu dużo miejsc siedzących. Nie było też kelnerek, wszyscy, którzy coś chcieli, kupowali osobiście przy barze.

Z tego, jak zebrani się rozsiedli, łatwo było wyróżnić ugrupowania. Samotni mężczyźni jak pewien rybowaty mutant musieli być najemnikami lub łowcami nagród, odpoczywającymi po dniu pracy. Większe zgromadzenia składały się z członków gangów lub piratów. Pośród tych najgłośniejsze było kolorowe zebranie składające się z barczystego mężczyzny w spandeksie i afro, czerwonoskórej kosmitki bądź mutantki, oraz drugiego dryblasa, tym razem odzianego w pancerz, który osłaniał wszystko, poza jego absurdalną muskulaturą.
Świr w czerwonym elastanie, złe przeczucia Silvera się sprawdziły, acz ten typek z tęczą na głowie nie wróżył lepiej. Plus sytuacji był taki, że w swoim codziennym stroju wyglądał jak awanturnik, nie przyciągał więc (chyba) więcej uwagi niźli powinien nowo-przybyły. Podszedł swobodnym krokiem do kontuaru i usiadł na stołku. Zmierzył wzrokiem barmana, starszy mężczyzna, pewnie emerytowany najemnik, bo piraci rzadko dożywali takiego wieku.
-Szklanicę porządnego rumu, nierozcieńczonego. - Złożył zamówienie, w tego typu barze lepiej było nie dodawać “poproszę” by nie prosić się o wpierdol “dla gościa który znalazł się w nieodpowiednim miejscu”.
Mężczyzna bez słowa postawił przed Silverem nieotwartą butelkę i metalowy kubek. Najwidoczniej szkło nie dożywało tu na tyle długo, aby inwestycja się zwracała.
Armstrong odkręcił korek i nalał sobie do połowy wysokości kubka. Podniósł zawartość do ust i wziął lekkiego niucha, wprawdzie flaszka była opieczętowana, ale jakiś cwaniak i tak mógł napełnić ją szczynami. Wnosząc po zapachu, ten trunek miał więcej wspólnego ze spirytusem niż z prawdziwym rumem, no ale raz się żyje. Wychylił kubek jednym haustem, odstawił go dość głośno na ladę i nalał sobie ponownie. Zastanawiał się, czy aby go w ten sposób nie sprawdzają, piraci miewali różne zwyczaje.
Nikt jednak nie zwracał uwagi na Silvera. Przybytek okazywał się spokojniejszy, niż sugerowała to Pi.
Nietypowe, zdecydowanie nietypowe… Nikt nikogo nie lał po mordzie, nikt się nie przekrzykiwał, ani nikt nie zaczepiał obcego. Albo ci piraci byli jacyś zblazowani, albo opinie krążące na ich temat były mocno przesadzone.
-Tu zawsze tak cicho? - Zapytał barmana, opróżniając kolejny kubek na raz. Skoro nie mógł cieszyć się smakiem, mógł przynajmniej udawać że zamierza się porządnie ubzdryngolić.
- Nie. Zwykle jest głośniej. - przyznał barman. - Zarobki mi spadły, od kiedy nie mam z czyich zwłok sprzątać portfele. - zażartował...chyba. - Tamci. - kiwnął głową na trójkę siedzących. - Zwykle robią więcej szumu, ale teraz chyba na coś się szykują, to są spokojni. Jak szukasz zwady, możesz ich prowokować. - zasugerował. - A tak to... pewnie przez demilitaryzację wszystkie wielkie szajki się chowają i przygotowują do przejścia na bardziej podziemny model biznesowy.
Silver zachichotał pod nosem na wzmiankę o sprzątaniu portfeli. Miał gość poczucie humoru, żeby klientowi o takim procederze wspominać.
-I tak nieźle im poszło, skoro po śmierci Zilvy wciąż utrzymują się na powierzchni. - Odparł, nalewając sobie trzeci kubek, w butelce było już widać dno. Za pamięci wrzucił nieżyjącą już liderkę pirackiej gildii do wyszukiwarki, by zebrać nieco informacji na jej temat. - Możesz mi o tej trójce powiedzieć coś więcej? - Zapytał ciszej, wyciągając chip z pięciocyfrową liczbą kredytów.
- Mała jest bezkonfliktowa, ale raczej stanowi rozum grupy. Afro najwięcej gada. Tego dużego nie jestem pewien. Jakiś neandertal, ale kupują mu piwo to niech siedzi. - wzruszył ramionami. - Myślę, że radzą sobie lepiej bez Zilvy. Żadnych pojedynków z wojskiem Cesarstwa. Z drugiej strony, gildia raczej się rozpadła na mniejsze niezależne floty.
Mężczyzna miał rację. Przeglądając internet, Silver zauważył wiele wiadomości o wyczynach lub często niefortunnych losach przetrwańców z gildii pirackiej. - Jeżeli coś od nich chcesz, to może ich zaciągniesz na akcję, ale pewnie nie na dłużej. Na piratach ciężko polegać. Chcesz załogę, to szukaj najemników.
Demon pokiwał głową, choć co do polegania na piratach miał własną opinię. Wszystko zależało od odpowiedniej motywacji. Barman nie powiedział mu wiele, więc Armstrong wymyślił rozwiązanie pozwalające mu spłacić tę małą przysługę i nie wyjść na minus.
-Myślę, że za informacje i to co dziś wyżłopię wystarczy w zupełności. - Przesunął zapłatę w stronę emerytowanego najemnika. Wieści z sieci nie były zbyt interesujące, może Opus powiedziałby mu więcej… Ciekawe czy mieli jakieś łupy po Zilvie, w końcu piratka za swojej “kariery” zebrała całkiem sporo artefaktów. Może mógłby coś odkupić… Niemniej to musiało zaczekać, miał za dużo do zrobienia by wybierać się na takie “zakupy”. Wychylił kubek po czym duszkiem opróżnił butelkę z resztki “rumu”. - Następna kolejka tamtej trójki na mój rachunek i daj mi drugą flaszkę.
Mężczyzna wzruszył ramionami i postawił przed Silverem kolejną butelkę.
Młody Recollector nalał ponownie do kubka, tym razem jednak nie zaczął pić. Wyglądał jakby popadł w pijacką zadumę.
-A ten rybowaty? To jakiś najemnik? Wygląda bardziej jak kosmita niż człowiek… - Zapytał. Podejrzewał, że rzeczony jegomość należy do jakiejś odmiany nomadów(?), chyba tak na nich mówiono. Dawno oddzielona gałąź gatunku ludzkiego, która wyewoluowała w tym dziwnym kierunku. Nie mógł jednak zdradzać zbytniego wyedukowania, by nie zdradzić że jest kimś więcej niż awanturnikiem z pełnym portfelem.
- Gdy masz za dużo mutacji, zaczynasz wyglądać jak kosmita. Tak cię też traktują. Poza najemnictwem pewnie roboty by nie znalazł. - odparł barman.
-Co racja to racja. - Mruknął Silver, popijając trunek nieco wolniej. Przy takiej zawartości czystego etanolu nadawałby się do odkażania ran w warunkach polowych… Kto wie, może właśnie do tego służył. Francis opowiadał mu kiedyś o pirackim bimbrze zwanym “Pogromca Flaków”, który pędzono z mieszanki roślin powszechnie uznawanych za trujące. Po wypiciu większość ludzi miała wrażenie jakby ich układ pokarmowy wywracał się na lewą stronę, ale dopóki miało się go w żyłach żadna trucizna nie była ci straszna (podobno).
Tylko na co mu teraz rozważania o alkoholu? Zastanawiało go, jeśli ten nomad był najemnikiem, dla kogo mógł pracować? O ile nie umiał stawać się niewidzialny, to dyskretne roboty odpadały bo za bardzo rzucał się w oczy. Łatwo było go zapamiętać. Może był łowcą głów, albo po prostu mieczem/spluwą do wynajęcia.
~Corvo, przesyłam Ci zdjęcia. Zrób mi szybkie rozpoznanie tej czwórki. - Nadał do szpiega, wysyłając portrety trójki piratów i ryboluda. Przy dostępie do bazy danych Vyone’a agent nie powinien mieć trudności z wygrzebaniem choćby podstawowej wiedzy w krótkim czasie.
Nie minęło długo, nim Silver dostał raport od Corvo.
Ryboludź był mutantem podejrzewanym o działania rewolucyjne przeciw Cesarstwu, w oparciu o które stracił licencję Recollectorską, po czym słuch o nim zaginął. Było to całkiem niedawno. Obecnie podejrzewany jest o piractwo albo inną, nielegalną aktywność.
Piraci byli wysoko na liście poszukiwanych Cesarstwa. Mężczyzna w Afro był jednym z zaufanych Zilvy. Za jego głowę Silver mógłby sprawić sobie pół planety. Drugi dryblas był partnerem martwej dowódczyni jednego z oddziałów gildii sprzed jej rozpadu, przez co również miał na sobie pokaźną sumę. O mniejszej, czerwonoskórej dziewczynie nie było wiadomo zbyt wiele, poza tym, że jest podejrzewana o piractwo.
Gdyby młody Armstrong nie był bogatszy niż Krezus, to właśnie miałby okazję by się takim stać. Niemniej pieniądze były ostatnią rzeczą o którą musiał się martwić. Przynajmniej kwoty, które oferowano za tę zbieraninę świadczyły o kalibrze każdego z nich. Gdyby zdołał ich zwerbować dużo by na tym zyskał. Vyone pewnie pomógłby mu uzyskać dla nich ułaskawienia w zamian za współpracę, w końcu chciał go mieć po swojej stronie. A jeśli nie, to zawsze zostawał Bastion. Dokończył kubek rumu i zakręcił butelkę.
-Dwa piwa. A to póki co schowaj. - Podsunął barmanowi flaszkę. Kiedy otrzymał zamówienie podszedł do stolika przy którym siedział (wedle akt) Rize.
-Nie masz nic przeciwko? - Zapytał, stawiając jedną butelkę na blacie i siadając naprzeciwko z drugą w ręku. Stojąc i czekając na odpowiedź mógłby dać dowód uległości, a to obniżało jego pozycję w ewentualnych negocjacjach.
- Nic a nic. - przytaknął skinieniem głowy mutant.
-To dobrze, bo mógłbym mieć mały problem ze wstaniem. - Zażartował Silver. Po takiej ilości spirytusu normalny człowiek byłby co najmniej “lekko wcięty”, musiał więc trzymać pozory. - Powiedz mi mój nowy kolego, co Cię tu sprowadza? Bo widzisz, ja tu w interesach jestem i wyglądasz mi na kogoś z kim mógłbym takowy ubić. - Zaczął swój wywód. Nie lubił udawania, ale miał teraz do czynienia ze światkiem przestępczym. Tacy ludzie byli z natury podejrzliwi, więc trzeba było nieco obniżyć ich czujność. - Ale jak jesteś zajęty, to się nie będę wbijał między wódkę a zagrychę, rozumiesz. Także grunt sprawdzam, żeby języka nie strzępić i nie marnować czasu ani sobie, ani Tobie.
- Po prostu mów co chcesz i ile płacisz. - odparł Rize. - Jestem otwarty na biznes. - nie rozwodził się w wypowiedziach.
-Konkrety, to lubię. - Armstrong uśmiechnął się i pociągnął łyk piwa, które w smaku niepokojąco przypominało tamten “rum”. - Prosto i na temat, szukam uzdolnionych osobników, którzy byliby skłonni dołączyć do mojej załogi. To ile zarobisz zależy od twoich kwalifikacji i tego jak długo będziesz dla mnie pracować, ale uwierz mi jestem skłonny dobrze zapłacić odpowiednim osobom.
- Ja się nie targuję, nie mam czasu na pierdoły. - wyznał Rize. - Wyglądasz na szczerego, więc łap. - posłał przez stół małą wizytówkę. - Prześlij mi swoją ofertę ze swojego statku, okrętu, czy na czym imprezujesz. Jak mi się spodoba, to przed jutrem się pojawie... Znaczy, w najbliższe dwadzieścia godzin.
Silver płynnie przejął arkusik, rzucił okiem i schował go za pazuchę.
-Zgoda. - Przytaknął. - Zatem za, jak mam nadzieję owocną współpracę. - Stuknął się z najemnikiem butelkami. Pociągnął solidny łyk. - Wybacz że dłużej z Tobą nie zabawię, ale liczę że złowię dziś jeszcze kilku potencjalnych rekrutów i chcę to zrobić póki jestem w stanie chodzić prosto. - Wstał i podał nomadowi rękę. - A tak w ogóle, możesz mówić mi Demon. Miło było Cię poznać, Rize.

Po tym krótkim pożegnaniu Silver skierował kroki do baru, by odebrać kolejkę dla trójki piratów. Mieli dość powolne tempo, liczył że sami ją wezmą gdy będzie rozmawiał z Rize i tym samym pierwsze lody zostaną przełamane.
-Czołem ferajna. Mogę wam zająć chwilę? - Przywitał się przyjaznym tonem, stawiając trunki na stole. Ponownie usiadł zanim otrzymał odpowiedź.
Czerwonoskóra i dryblas łypnęli na Silvera, jak gdyby chcieli go zabić za samą czelność. Afro wyglądał jednak na zadowolonego. - Najemnik? - spytał. - Przyda nam się więcej rąk do pracy. - zaproponował.
- Nie możesz brać każdego faceta, który ci piwo postawi! - zaprotestowała czerwonoskóra.
- Mogę. Wystarczy ich pilnować, póki się nie sprawdzą. - zaśmiał się afro.
- Piwo dobre. - westchnął krótko dryblas, rozpijając się już swoim kuflem.
-W zasadzie to sam szukam najemników, ale może zdołamy pomóc sobie nawzajem. - Odparł Armstrong. Jak to się potrafi w krótkim czasie odmienić. Nie planował nikogo tu werbować, ale też nie spodziewał się że trafi na ludzi których w tym światku można uznać za elitę. Spojrzał na czerwonoskórą. - Jestem całkiem niegroźny, dopóki nie spróbujesz mnie zabić. - Rzucił pół-żartem pół-serio.
- Jak nie chcesz pieniędzy, możemy ci wisieć przysługę, czemu nie. Zobaczymy, jak się spiszesz, zależnie od tego sam ci się użyczę albo poślę jakichś chłopaków. Ze mną na luzie. - czerwonoskóra wykazywała dezaprobatę na to podejście. - Nie mogę ci jednak dać szczegółów, co robimy, poza tym, że nie długo. Jeżeli będziesz tu za jakieś półtorej godziny, to weźmiemy cię na statek, dopiero w locie na miejsce mogę ci dać szczegóły. - wyjaśnił mężczyzna w spandeksie.
-Skoro nie możesz wdawać się zanadto w szczegóły, to powiedz mi chociaż czy to dla was sprawa osobista czy biznesowa. - Silver nie wydawał się zrażony ograniczonym zaufaniem pirata. Złożył dłonie w piramidkę i spojrzał znacząco na całą trójkę. - I nie miałem na myśli wymiany przysług. Szukam ludzi, którzy będą gotowi się u mnie zatrudnić, na długo. Mam własny okręt i dobrze płacę, jeśli to ma jakieś znaczenie.
Zgromadzeni spojrzeli po sobie lekko skonfundowani. - To przepraszam za nieporozumienie. - odezwał się wreszcie mężczyzna z afro. - My jesteśmy organizacją, pracujemy dla siebie, a nasze sprawy osobiste są już powiązane z naszym biznesem.
Czerwonoskóra pokręciła lekko głową. - Jeżeli nie jesteś w stanie nas rozpoznać, nie powinieneś się z nami mieszać. Możesz sobie tylko przysporzyć problemów. Jak jesteś bogaczem szukającym kogoś do brudnej, to czepiaj samotników jak on. - skinęła głową na Rize. Dryblas ją jednak doinformował - Z nim już rozmawiał.
-Mam trochę wiedzy na wasz temat, inaczej bym z wami nie rozmawiał. I nie przeszkadza mi fakt, że jesteście piratami. Nie bylibyście pierwszymi z tego fachu których zatrudniam. - Sprostował sytuację Silver. - W każdym razie, skoro wasza szefowa nie żyje a gildia w większości się rozpadła, może warto byście poszukali nowego patrona? - Zastanawiał się, czy ta trójka aby nie ma szalonego planu pomszczenia Zilvy. Może wzmianka na jej temat wystarczyła by ich emocje zdradziły intencję.
- Dużo osób się rozeszło, to prawda. Dalej jednak jesteśmy organizacją złożoną z dziesiątek tysięcy osób. - był to mocny spadek po milionach, o których mówiono za czasów gildii. - Rozumiem, że szukasz małej armii, ale jakby to powiedzieć, nie jesteśmy na sprzedaż. - zaśmiał się Afro. - Mógłbym ci odstąpić nieco chłopa, jeżeli jesteś w stanie zaoferować nam za nich coś wyjątkowego. - Dryblas zakręcił palcem, a Afro przytaknął skinieniem głowy. - Mógłbym ci powiedzieć, co planujemy, ale musiałbyś się rozebrać do gaci i zostać tu, aż odlecimy. - zaproponował.
-Nie potrzebuję armii, no chyba że któregoś dnia postanowię zostać admirałem. - Zaśmiał się młody Recollector. - Szukam jednostek, ludzi takich jak wy, wyrastających ponad resztę. - Doprecyzował. - Nie pytałem co planujecie, ale jeśli obejmuje to pomszczenie Zilvy, możecie sobie odpuścić. Spóźniliście się o jakiś tysiąc godzin.
- Nie jesteśmy zainteresowani. - stwierdziła czerwonoskóra. Mężczyzna w spandeksie położył rękę na jej głowie. - Tak jak mówi. Powodzenia w biznesie.
Silver nie wróżył tym niedobitkom świetlanej przyszłości, niemniej nie zamierzał ich werbować siłą, to mijało się z celem. Sięgnął za pazuchę i płynnym ruchem posłał wizytówkę nad stołem, tak że wylądowała przy kuflu czerwonej. Znajdował się tam numer IP i jego pseudonim.
-To namiar na mój komunikator, jakbyście jednak kiedyś postanowili znaleźć bardziej stabilne źródło utrzymania. - Rzekł spokojnie i wychylił swoje piwo. Wstał. - Albo gdybyście potrzebowali adwokata. Powodzenia. - Rzucił z uśmiechem i odszedł. Prędzej czy później ktoś ich złapie, jeśli nie trafią od razu na stryczek może nadarzyć się kolejna okazja by spróbować werbunku. Wbrew swoim wcześniejszym słowom nie wrócił jednak do kontuaru, a po prostu opuścił spelunę by udać się z powrotem na okręt. Czas odwiedzić Maximiliana i nauczyć się nowego zaklęcia.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 17-11-2020, 16:58   #115
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Silver

Maximilian znajdował się obecnie na jednej ze swoich planet badawczych. Miał na niej dziesiątki rozbudowanych laboratoriów, które wrzały od pracy. Znając się na pracy instytucji naukowych, Silver był w stanie na rzut oka stwierdzić, że jest to praca ponad wydajność tej placówki. Max ich w jakimś celu popędzał. W tym samym czasie nie było jednak ruchu okrętów ponad planetą. Balmoral Castle było jedyną, masywną maszyną, która zadokowała na orbicie, nie licząc jeszcze prywatnego krętu Maximiliana, w którym ten obecnie rezydował, obserwując pracę planety z dala od jej podłoża. Biorąc pod uwagę jego nietypowy charakter, równie dobrze mogło to świadczyć o niebezpieczeństwie prowadzonych przez niego działań, co być zwykłym i dziecinnym pokazem wyższości nad swoimi pracownikami.
Tym razem, z dwoma okrętami podłączonymi do tej samej stacji orbitalnej, Silver mógł zwyczajnie przejść do Maxa, unikając zbędnych gier i formalności.
No tak, Gold się obijał więc jego podwładni musieli zapierdalać dwa razy więcej… I ktoś taki chciał przejąć schedę jego klanu, młodego Armstronga znowu skręcało, gdy sobie o tym przypomniał. Niestety jego wyeliminowanie nie wchodziło w grę, przynajmniej narazie. Nie żeby Silverowi zależało na rozwiązaniu kontraktu, zwyczajnie (choć przyznawał to z niechęcią) nie był jeszcze przeciwnikiem dla Maxa. Jeśli najlepszym sposobem by uchronić bliskich przed tym szaleńcem było pracować dla niego, to tak trzeba było postąpić.
Młody Recollector przechadzał się spokojnie po korytarzu stacji, zmierzając do grodzia przy którym zadokowany był okręt jego zleceniodawcy. Po tym krótkim spacerze wszedł na pokład i poprosił pierwszego napotkanego załoganta, by ten wskazał mu drogę.
Silver został zaprowadzony serią długich korytarzy i rozłączonych wind. Całość wydawała się korytarzem, jednak jego bystre oko spostrzegło niesłychanie wiele ukrytych drzwi i zmiennych tras dla wind. Statek Maximiliana był tak zaprojektowany, żeby ten mógł w kilka minut zmienić rozkład korytarzy, a nawet części pomieszczeń, pozwalając mu dyktować, jak funkcjonuje jego załoga wedle własnych zachcianek. Młody Amstrong odniósł wrażenie, że żyjąc na tym statku, załoganci muszą czuć kompletny brak własnej woli. Mimo tego żaden z nich nie był w łańcuchach.

Drzwi do biura Maximiliana otworzyła jego ochroniarz. Ta sama, którą Silver widział poprzednim razem. Max siedział za biurkiem, przyglądając się dziesiątkom holograficznych ekranów monitorując działania na powierzchni. Silver tym razem się pomylił, jego gospodarz był głęboko zainwestowany w obecne przedsięwzięcie. Na wygląd Silvera przez krótką chwilę wyglądał na zezłoszczonego, jednak w mgnieniu oka się opanował. - Ah, Silver. Jak było na misji? Jakieś zdrady w zespole? - zapytał.
Czyli skurwiel wiedział na kogo go posłał, to było do przewidzenia. Ciekawe ile razy jeszcze zamierzał próbować skłócić go z którymś z oficerów.
-Chciałbyś. - Odparł jakby od niechcenia, ale Gold zapewne mógł się domyślić że jest świadom tej “małej” machlojki. - Gładko poszło i na szczęście udało mi się odzyskać komplet materiałów. Jako że obaj mamy sporo na głowie, nie chcę Ci zajmować więcej czasu niż to konieczne. Daj mi moją nagrodę i powiedz czy masz coś do załatwienia na Edenie, bo tam się wybieram w następnej kolejności. - To że nie chciał oglądać jego fioletowej mordy dłużej niż to było absolutnie niezbędne przemilczał.
- Chciałem mieć pewność, że pracujesz z ludźmi, którymi możesz ufać. - wyjaśnił się. - Twoje następne zadanie nie będzie na Edenie, ale skoro chcesz przejść formalności, to zacznijmy od nagrody, bo możliwe, że się rozmyślisz. - stwierdził Maximilian. - Prosiłeś o możliwość transformacji o ile się nie mylę? Jest w tym pewien problem. O ile przy odpowiednim skupieniu mógłbyś kontrolować wszystkie atomy w swoim ciele i przearanżować je w inną kreaturę, umarłbyś w trakcie przemiany. Fizyczna zmiana, czasem nazywana ewolucją, jest domeną May. Mogę jednak nauczyć cię jak zmienić postrzeganie innych. Z odpowiednim zaklęciem możesz się upewnić, że wszyscy widzą cię tak, jakbyś chciał, żeby cię widzieli, choć nie ma w tym żadnych fizycznych zysków. - Silver zorientował się, że nagle Maximilan wygląda tak samo, jak on. - Możliwe, że sama Cesarzowa używa jakiejś formy tego zaklęcia. Odpowiada ci takie wynagrodzenie, czy masz inną zachciankę? - spytał.
Rozczarowujące, niezwykle rozczarowujące… October, najpotężniejszy mag kontroli, nie znał zaklęcia zdolnego do panowania nad zmianami we własnym ciele? Szczęśliwie Silver miał już potencjalny namiar na May, a jego podejrzenia względem jej specjalności też się potwierdziły. Większy problem, to czy będzie skora do współpracy. Przełożony Opusa wciąż nie mógł jej znaleźć, ciekawe czy w ogóle szukał w dobrym miejscu… W ostateczności będzie musiał złapać jakiegoś changelinga.
-Tyle mogę osiągnąć używając hologramu. - Odparł obojętnym tonem. Nie chodziło mu o przebranie. - Spodziewałem się, że takie zaklęcie da się podciągnąć pod naszą domenę, to przecież kontrola organizmu. A znasz jakiś czar pozwalający wpływać na probabilistykę?
- Może mógłbyś zrobić małe zmiany kosmetyczne. Kolor włosów, cera, pierdoły. Nie możesz jednak stworzyć nowych rzeczy w swoim ciele a próba przekształcenia funkcjonujących organów...możesz nie dożyć końca przemiany. - wyjaśnił swój punkt widzenia. - Naginanie prawdopodobieństw to nasza szkoła. Nie ma jednak jednego zaklęcia na zwiększenie ogólnej szansy na sukces. Szczęście nie istnieje. Potrzebuję konkretów.
Maximilian był naprawdę ograniczonym osobnikiem, tak wiele możliwości uciekało mu tylko dlatego że trzymał się utartych szlaków. Wyglądało na to, że da się w ich domenie stworzyć odpowiednie zaklęcie, należało jednak zadbać o pewien bufor bezpieczeństwa. Silver miał już na to kilka pomysłów. Niemniej żaden ze znanych mu efektów magicznych nie stanowił dobrej bazy do rozpoczęcia pracy. Zaklęcie manipulacji probabilistycznej było nabytkiem mniejszego priorytetu, ale na przyszłość mogło okazać się nieodzowne, zwłaszcza że dawało duże pole do eksperymentów.
-Gdyby szczęście nie istniało, życie byłoby statyczne. Nawet jeśli jesteś najlepszy w swojej dziedzinie, czasami może nie powieść Ci się w jakiejś prostej kwestii. A czasami kompletny żółtodziób odnosi spektakularny sukces w niesamowicie trudnym zadaniu. Ten pierwiastek nieprzewidywalności to właśnie szczęście lub jego brak. - Wyraził swój punkt widzenia. - Dla przykładu spójrzmy na mnie, jestem najszybszym człowiekiem w galaktyce, ale to nie znaczy że nikt nie zdoła mi uciec czy uchylić się przed moim uderzeniem. - Urwał na chwilę, jakby się zamyślił. - I może na tym aspekcie warto by było się skupić, jak przechylić szalę losu o tyle, by przed moją szybkością było uciec jeszcze trudniej. Czuję że w najbliższym czasie czeka mnie jeszcze trochę machania mieczem...
- Myślałem, że jesteś mądrzejszy niż zabobony. - zdziwił się Max. - Weź rzut monetą na ten przykład. To, jak wyląduje, zależy od tego, w którym miejscu ją uderzę, z jaką siłą to zrobię, oraz jaki opór będzie stawiało powietrze. - wytłumaczył. - Z twoim bieganiem musi być podobnie. Może czasami jesteś za mało skupiony i nie wykorzystujesz pełni swoich możliwości, może czasem źle się odbijasz od ziemi: ze zbyt małą bądź dużą siłą, lub z nieoptymalnym ustawieniem stopy. Można by się tak doszukiwać w nieskończoność. To, co ludzie nazywają szczęściem, to seria drobnych wydarzeń, nad którą nie mają w pełni precyzyjnej kontroli, bo są tylko ludźmi. - Max się zastanowił. - ...Mógłbyś użyć magii do kontroli własnego ciała. Zamiast uderzać stopą w ziemię, magicznie nakazać jej uderzyć z optymalną siłą, aby idealnie wybić się w biegu. Dla nas nie da się przewidzieć takich zmiennych ale magia zwyczajnie je zna. Wymagałoby to ogromnego skupienia. Masz jednak setki lat żeby ćwiczyć swoje umiejętności, w przyszłości byłbyś w stanie robić to podświadomie. - zaproponował.
-Teraz to już bawisz się w semantykę… - Westchnął Armstrong. - Jak najprościej nazwać szereg niekontrolowanych zmiennych, które układają się idealnie, jeśli nie szczęściem? Jeśli można zyskać kontrolę chociaż nad częścią z nich, wynik staje się znacznie bardziej przewidywalny, co prowadzi do statyczności. Pytanie brzmi, czy jesteś w stanie nauczyć mnie zaklęcia, które będzie tych korekt dokonywać? - Bycie tak szybkim wymagało ogromnej precyzji. Mikroskopijna niedoskonałość w ustawieniu ostrza względem trajektorii ciosu i powietrze działało jak odbojnik. Jedno potknięcie w biegu i leciałeś kilkaset metrów jak bezwładny klocek. Silver miał to wszystko dobrze wyćwiczone, ale nadal zostawało mu miejsce na optymalizację.
Max westchnął głośno, chowając część twarzy w dłoni. - Byłem święcie przekonany, że wierzysz w istnienie ogólnej losowości, jakieś dłoni losu, która decyduje nad wynikami akcji. To ma na myśli 90% osób, gdy wypowiada się na temat szczęścia. Zresztą, myślałeś, że co mam na myśli, gdy powiedziałem, że szczęście nie istnieje? - pokręcił głową. - Tak jak tłumaczyłem, gdy pierwszy raz odniosłeś się do idei panowania nad probabilistyką, można to kontrolować, tak długo, jak masz konkrety. Jednym zaklęciem nie wpłyniesz na wszystkie możliwe zmienne w danej czynności. Rozbij sobie w głowie na szczegóły to, nad czym chcesz zapanować i powiedz mi, czego mam cię nauczyć. - poprosił.
-Czy korekta trajektorii ruchu ciała to wystarczający konkret? - Silverowi powoli zaczynało brakować cierpliwości. Gold podobno był Miesiącem, a jednak zaklęcia których “chciał” go uczyć sprowadzały się do maksymalnie uproszczonych formuł i trzeba się było sporo nagłowić by wybrać taką dobrze zoptymalizowaną. Wyglądało na to, że Demon będzie musiał sam znaleźć uzupełnienia.
Max przytaknął kiwnięciem głowy. - To powinno być dla ciebie wystarczająco proste. - zgodził się i pstryknął palcami. Silver poczuł, jak oblewa go nowe, mistyczne zrozumienie. Świadomość funkcjonowania jego mięśni, przepływu sygnału w nerwach, ruchu ścięgien, produkowanej i wykorzystywanej siły. Przytłoczyła go też natychmiastowa realizacja złożoności tej iskry, precyzji, wiedzy i skupienia niezbędnego, aby wykorzystywać swoje ciało ze stuprocentową dokładnością.
- A teraz przechodząc do konkretów. - Max wcisnął parę rzeczy w komputerze, a przed jego biurkiem pojawił się holograficzny obraz planetoidy o nazwie Xiphon. - Za niecałe dwa tygodnie dojdzie do spotkania dwóch osób na Xiphon. Pierwsza z nich pojawi się dużo wcześniej. Chcę, abyś ją pojmał żywą. Dostaniesz ode mnie klatkę, która będzie w stanie tego osobnika przetrzymać. Jeżeli potrzebujesz jakiejkolwiek innej pomocy, możesz śmiało prosić.
-Może najpierw powiedz mi, na kogóż to mam polować. - Armstrong nie wykazywał zbytniego entuzjazmu. Max już raz mało go nie wyrolował. Gdy już ochłonął po napływie informacji związanym z poznaniem nowego zaklęcia, spróbował ocenić je chłodnym okiem. Przypominało mu algorytmy które pisał, optymalizacja wymagała dużej dokładności, ale przy odrobinie wprawy można ją było przeprowadzać niemal automatycznie. Ciekaw był, jak bardzo zdoła rozwinąć tę Iskrę.
- Nie słyszałem magicznego słowa... - Maximilian zakręcił się na swoim obrotowym krześle z uśmiechem na twarzy. Kazał mu prosić i miał to na myśli dosłownie. Nie chciał mu nic powiedzieć i najpewniej oczekiwał, że Silver nie będzie gotów wydać swoją godność w zamian za podpowiedzi na temat tego, w jakie bagno pakuje go Max.
-Nie proszę Cię o pomoc, oczekuję wprowadzenia jak to powinno mieć miejsce przed wysłaniem kogoś na misję. No, chyba że nie chcesz bym się tym zajął. Planujesz mnie mieć po swojej stronie, to nie patrz na mnie jak na byle pionka. - Armstrong nie planował się uginać. Gold lubił przeciągać strunę, ale on nie musiał się na to godzić.
- Przecież cię wprowadziłem. - zaprotestował Max. - Masz miejsce, czas i cel. Wszystko, co ci potrzebne do wykonania zadania. Jestem zadowolony z tego, że poradzisz sobie z nim bez proszenia mnie o pomoc. - dodał na koniec. - Wobec tego, jeśli nic nie potrzebujesz jesteś wolny.
-Nadal nie powiedziałeś mi kto i dlaczego, a to też kluczowe informacje. Niewiele jest rzeczy których nie rozumiem, ale to jakim cudem ktokolwiek chce robić z Tobą interesy chyba na zawsze pozostanie dla mnie tajemnicą. - Silver westchnął, niemal przesadnie. Po chwili podniósł na Maksa poważne spojrzenie. - Zanim się do tego zabiorę powiedz mi jak będzie wyglądać zapłata. Oby gra była warta świeczki.
Max wzruszył ramionami. - Dam ci trochę zaklęć. Trudne zadanie więc może więcej, trzy, cztery? Pomyśl, co by cię interesowało, jak nic nie wymyślisz to sięgnę do swoich ulubionych. Masz dwa tygodnie do zadania więc starczy ci czasu, żeby to przemyśleć.
-Jeśli okaże się że znowu próbujesz mnie wkręcić, to nie wiem czy będzie Cię stać na spłatę. - Odparł Armstrong całkiem poważnie i ruszył z powrotem na Balmoral. Gold z rozmysłem unikał odpowiedzi kto jest celem, a to wystarczyło by nabrać podejrzeń. Oczywiście nie spodziewał się, że Max weźmie jego słowa do serca, ale przynajmniej go ostrzegł, choć był gotów się założyć że nadaremnie. Będzie jeszcze musiał zaczekać aż dostarczą mu klatkę, miał więc czas by wysłać ofertę do Rize'a. Kwotą się nie przejmował, było go stać.
"Mogę też zaoferować szansę na ułaskawienie. Dwóch admirałów próbuje mnie zwerbować dla swojej sprawy, drobnej przysługi nie powinni odmówić. Jeśli chcesz jakiegoś potwierdzenia czy można mi ufać, zadzwoń pod wskazany numer i zapytaj Opusa." - Miał nadzieję że to wystarczy by najemnik się zdecydował. Niby był chętny do współpracy, ale w tym zawodzie zaufanie było towarem luksusowym.
Sam dobrze to rozumiał. Nie ufał Maxowi za grosz i planował przygotować się na kolejnego wała, którego ten na niego kręcił. Ruszył do jednego z wolnych pokojów w swoim kompleksie kajut by ponownie sięgnąć umysłem poza czas. Skoro łączył się niejako ze swoim przyszłym "ja" liczył że zdoła zobaczyć co czeka go na Xiphon. I z kim miał się skonfrontować.
Nieznacznie zmodyfikował rytuał względem pierwszego wykonania, aby uniknąć nieprzewidzianych poprzednio efektów ubocznych. Chciał złagodzić efekt tej potencjalnie uzależniającej euforii, wymienił więc świeczki z pobudzającymi olejkami na uspokajającą muzykę.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 08-12-2020, 10:49   #116
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Eidith
Eidith dostała się do swojego gabinetu przed przybyciem Bonnie. Miejsce to było owalne z wieloma półkami z księgami tuż przy ścianach, na jego końcu było duże hebanowe biurko, za którym spoczywał fotel z białej skóry, z oparciami o symbolu czaszek. Eidith na nim siedziała a za nią było ogromne malowidło reprezentujące nią samą.

Dla Bonnie Belly odpowiedzenie na wezwanie wymagało dotarcia owcy z informacją, a następnie odbycie niekrótkiej podróży z centrum skrzydła medycznego do głównej katedry Nox Novum. Szczęśliwe, Eidith nie musiała czekać zbyt długo. Jej naczelna doktor była może apatyczna i powolna z natury, ale miała na swoim wyposażeniu sukę zdolną do nader skutecznej transportacji. Tak też na kilkadziesiąt minut po otwarciu gabinetu przez żniwiarza Ikarii, do wnętrza gabinetu wjechała Bonnie, siedząc na plecach Falco i popijając herbatę z filiżanki.
Kostucha popijała lampkę wina o ciemnoczerwonej barwie. Przed każdym łykiem delektowała się jego zapachem, a gdy przez drzwi przestąpiła Bonnie odezwała się.
- Bonnie, Falco… Witam was kochani. - Odstawiła lampkę na bok, po czym dwoma krokami znalazła sie na biurku i na nim usiadła. Zakładając nogę na nogę i opierając się rękoma z tyłu, przemówiła. - Bonnie czy posiadamy jakąś placówkę klonującą? Rodzicielki których dzieci dorastają w przeciągu dni? - Po tych słowach zaczęła oglądać swoje paznokcie.
- Gerard jeszcze nad tym pracuje. - odpowiedziała krótko Bonnie.
- Więc do tego czasu będziesz zabijać i zjadać moich ludzi? - Zapytała Eidith.
- Pal licho jeden czy dwóch ale oni aktywnie unikają pomocy medycznej, w tym tempie skończą mi się piechury Bonnie, rozumiesz? - Wychyliła się delikatnie w tył obserwując ją od stóp do czubka głowy.
- ... - Bonnie zastanowiła się nad czymś. - ...niezdolni do wykonania misji. Zbyt tchórzliwi na wizytę u lekarza. Do czego się przydają? - spytała.
- Mięso armatnie? Oni się boją nawet kichnąć, to jest problem. Bo wiedzą że idą prosto na twój talerz. Jak ja bym była pewna że po wizycie u ciebie nie zobaczę następnego dnia to też bym się bała. Ja wiem że pająka nie obchodzi co myśli mucha, ale proszę cię… chociaż troszkę z tym sfolguj. Odrobinę. Zwężyła swoje palce by była nimi jak najmniejsza odległość.
- ...Część umiera w trakcie eksperymentów albo leczenia. - postanowiła wyjaśnić co nieco na swoją obronę. - W czymś jeszcze mogę pomóc?
- Leczenia przeziębienia? - Przechyliła głowę na bok.
- ...Koronawirusy potrafią wywołać zapaść płuc. Tym bardziej z dzikich planet.
Eidith zamrugała, otworzyła usta chciała coś powiedzieć.
- E...hah… HAHAHA. - Zaśmiała się przysłaniając usta. - You sly lady you… Nie znam się na wirusach, po prostu uwierzę ci na słowo. Ale prosze opamiętaj się z bezpodstawnym mordowaniem moich ludzi. Lubię Cię Bonnie… i ciebie Falco, więc nie chce mieć drugi raz tej rozmowy. Rozumiemy się? - Kostucha była widocznie rozbawiona.
Bonnie zeszła wreszcie z Falco i stanęła na baczność, aby zasalutować porozumiewawczo.
Delikatnym skinieniem dłoni Kostucha dała jej znać by darowała sobie saluty.
- Ciesze się że się rozumiemy, jesteś wolna Bonnie. - Z tymi słowami zeszła z biurka i sama zaczęła kierować się ku wyjściu. - No już sio.. Musze się rozmówić z tym starym dewiantem. - Pomachała ręką jakby odganiała coś od siebie.
Bonnie usiadła spowrotem na Falco, pogłaskała ją, a ta skoczyła w stronę wyjścia. Chwilę później, Eidith była w gabinecie sama.
Eidith oparła dłonie na biodrach i pokręciła głową. - Ah te urwisy. - Zaraz po tym wróciła do swojej lampki wina. Rozejrzała się wokoło, troszkę skonfudowana. - A gdzie moja laleczka? Mors? MOOOOORS~?! - Zawołała niemal śpiewem.
Cień Eidith wstał z ziemi, po czym wyrosła na nim ceramiczna maska ludzkiej twarzy. - Tak?
- Skarbie, czy Gerard wie już że chcę z nim porozmawiać? - Złapała ją za dłoń i zaprowadziła do biurka, nalała jej lampkę wina i podała ją w jej wolną dłoń.
- Tak. Planujesz polecieć do niego statkiem osobistym, czy zabrać Nox Novum? - spytała Mors.
Kostucha zastanowiła się na moment. - Czy sektor w którym jest Gerard jest mniej zaludniony przez cesarstwo? Tak bym miała już tą jedną rzecz z głowy. - Eidith postukała się palcem po policzku.
- To jedna z naszych odleglejszych baz. - wyjaśniła Mors. - To planeta-więzienie.
- Delightful. Ruszamy całą fortecą… miejmy nadzieje że ścierwo Sarii coś mi powie na temat… temat… ten temat. Znając życie będzie strzelać fochy ale warto spróbować. Zatem wydaj rozkaz o obranie kursu do tego sektora. Gdy już to zrobisz weź butelkę wina… hmm wybierz jakieś zaskocz mnie. Wybierz je i udaj się do mojego pokoju. Trochę czuje się ostatnio zaniedbana przez ciebie. - Na jej bladej twarzy pojawił się zalotny uśmiech. - I twarz… więcej entuzjazmu na niej. - Dwoma palcami wskazującymi przejechała po twarzy Mors, jakby chciała namalować na niej uśmiech.
Niespełna miesiąc później, Nox Novum znajdowało się w pobliżu jednej z najstarszych baz Magica Icaria. Eidith przemierzała jej powierzchnie z Mors u jej boku, która tłumaczyła sytuację: [/i]Baza, na której się znajdujemy służyła przez setki lat za więzienie dla jednego z miesięcy o imieniu March. Niestety, jakiś rok temu przywódczyni miesięcy razem z teraz admirałem floty Victorem dokonali najazdu, w którym uwolnili Marcha. W efekcie Garard jest teraz najmniej szanowanym biskupem w organizacji, pomimo bycia jednym z najstarszych. Największe przypisywane mu zasługi to twoja integracja z Dagdą oraz ogół najazdu na śmierć.[/i]

Wysłuchując tego sprawozdania, Eidith poruszała się szerokimi, kamiennymi uliczkami zaludnionymi przez zwykłe owieczki, które operowały też tutejsze urządzenia. Dwójka została zaciągnięta drewnianą windą na szczyt olbrzymiej katedry gdzie, za salą modlitewną, czekał na nią Gerard w swoim gabinecie. Zszywał właśnie jakąś młodą kobietę, prawdopodobnie w celu jej ożywienia. - Witam, moja droga. - uśmiechnął się, szerząc wyszczerbione, brudne uzębienie. Jego siwe, pozostawione w nieładzie włosy zasłaniały górną część jego twarzy, jednak mimo tego Eidith wyraźnie widziała wiele blizn na jego twarzy, otaczających drobne, czarne oczęta.
Eidith była ubrana w swoją białą garsonkę, której sukienka kończyła się na kolanach. Włosy miała spięte w kok, przez który przechodziły dwie czarne pałeczki. Na jej nosie spoczywały ciemne okulary, a na plecach miała zawieszoną kurtkę która sama w sobie mogła być bronią, tyle posiadała kolców. Rękawy tej kurtki wisiały bezwładnie gdyż kostucha nie wsadziła do niech rąk.
- Ojciec Gerard. - Odezwała się zbliżając się do stołu na której zszywał kobietę. Położyła rękę na jej głowie by ujrzeć jej ostatnie chwilę.
- Chciałabym zobaczyć szczątki Sarii. -
W głowie Eidith ujrzała, jak Victor zabija kobietę leżącą teraz na stole.
- Będzie z tym problem. Nigdy jej nie odzyskaliśmy. Została na platformie, gdy ją opuściliście. Gdy platformy zebrano, ktoś podebrał zwłoki. - wyjaśnił.
Macki miesięcy sięgały nawet do cesarstwa, ale to nie to było teraz ważne.
- Moment… “Ktoś” tak o zabrał sobie zwłoki inkwizytorki wypchanej po brzegi korupcją? - Kostucha patrzyła na zgreda, jakby jej opowiedział nieśmieszny żart.
- Wątpię aby wstały i odeszły same z siebie. Muszę włożyć dużo pracy, aby je do tego zmusić. - odpowiedział, rechocząc między słowami.
- Czyli według Ciebie to żaden problem. Nic się nie stało? - Eidith wystawiła dwa palce do Mors. - Ktoś właśnie sobie może sprawdzać z czego jest zbudowana, albo co gorsza jakiś miesiąc. A wy tutaj nic z tym nie robicie. - Schowała ciemne okulary do wewnętrznej kieszeni kurtki.
Mors podała Eidith papierosa, Gerard zaś odpowiedział: - Nie ma żadnych sekretów w naszych ciałach, które mogłyby oświecić Cesarstwo, a tym bardziej miesiąc. - odparł spokojnie. - Oni tego nie wiedzą, więc pewnie masz rację, pewnie dlatego ją skradziono. Ja tu mam ważniejsze rzeczy na głowie niż jakieś truchło zdrajcy. - stwierdził.
- To truchło może mi powiedzieć dużo rzeczy, otóż moim zadaniem jest dowiedzieć się z kim pracowała, albo czyjego rozkazu zdradziła. Co Ojciec Gerard robił podczas ataku na December? Gdzie byłeś? - Zapytała Eidith odpalając papierosa.
Gerard zatrzymał swoją pracę na moment, aby się zastanowić. - ...To było dawno... - zauważył. - Wydaje mi się, że wszyscy byliśmy razem z Zoanem. Obserwowaliśmy walkę, szukaliśmy momentu, w którym moglibyśmy coś zdziałać. Jednak nawet po fakcie kazał nam zostać. Nie chciał, aby Cesarscy poznali nasze możliwości. Jeżeli ktoś wyszedł z sali, zanim zrobił to sam Zoan, to nie pamiętam. - obiecał.
“Obiecanki cacanki” pomyślała kostucha. Jego słowo było tyle warte co biel na jego zębach.
Złapała Mors za rękaw i odciągnęła ją na bok.
- Weź Dona Fernando i powęszcie tutaj. Ktoś musi coś wiedzieć… Ja też się przejdę, może ktoś będzie chciał mnie usunąć. - Odsunęła się od Mors i rzekła do Gerarda.
- Chyba Ojciec pozwoli że moi ludzi się troszkę rozejrzą po tym miejscu? Macie ich traktować tutaj jakbym to była ja. Ja za to chcę zobaczyć twoje nowe obiekty. Na pewno jakieś masz, kiedyś straciłam changelinga, więc może coś się tutaj znajdzie. - Zarządziła wpatrując się w lusterku i nakładając kolejną warstwę czarnej szminki.
- Ostatnio zdobyłem jednego ale musiałem oddać go Klausowi na trening. - uśmiechnął się Gerard. - Jeżeli ktoś wejdzie do magicznej celi, będzie musiał się wylegitymować. Czy to wam odpowiada? - spytał.
Kostucha z zadziornym uśmieszkiem z powrotem założyła okulary.
- A co jeśli nie będę chciała się legitymować? Albo moi ludzie? - Nie zamierzała tu robić zadymy ale była strasznie ciekawa reakcji Gerarda. - Mogę tam po prostu wejść, jest ktoś na tej stacji kto by mnie zatrzymał? - Spojrzała na starca.
- Będę zmuszony poinformować Zoana o twoje aktywności na stacji. - odparł spokojnie. Jeżeli miał na myśli coś więcej, ciężko, aby się przyznał.
Kostucha się uśmiechnęła jedynie, papież dał jej semi wolną rękę co do tego zgredy chyba o tym nie wiedział.
- Dobrze zatem zobaczmy te nowe obiekty. - Papierosa skończyła, po czym wyciągnęła z kieszonki w kurtce cylindryczny pojemnik który mieścił się w garści. Otworzyła go i wrzuciła tam peta.
- Andre. - powiedział tylko biskup, a z cienia w kącie pomieszczenia wystąpił wysoki mężczyzna z licznymi śladami zszycia. Eidith wcześniej nie wyczuła jego obecności, co było bardzo nietypowe. - Oprowadź panienkę Eidith gdziekolwiek będzie chciała pójść.
Andre tylko kiwnął głową, szczerząc swoje uzębienie.
- Jeżeli przez "nowy obiekt" masz na myśli wskrzeszonych, Andre jest jednym z nich. - uśmiechnął się Gerard.
- Ten ma jakiś defekt. Ścięgna na twarzy są ściągnięte wykrzywiając mu pysk w uśmiechu. Jestem Eidith. Miło mi. - Skłamała podając mu zewnętrzną część dłoni.
Mężczyzna posłusznie pocałował dłoń, kłaniając się w sztywny i mechaniczny sposób. Jego kręgosłup uginał się o kilkadziesiąt stopni na raz, zatrzymując momentarnie. Gdy jego usta zetknęły się z dłonią inkwizytorki, ta odczuła zimno na swojej skórze. - Mi również. - jego uśmiech nie zniknął.
- Rigor mortis. - odpowiedział krótko Gerard. - Nie w pełni ustępuje.
- Poległeś przy oblężeniu na December. Do samego końca się cieszyłeś. Naprawde godne podziwu. - Przyznała Eidith obchodząc Andre dookoła.
- Bez energii nie ma ruchu. Co utrzymuje przy życiu twoich ożywieńców Ojcze Gerard? Co ich napędza się zastanawiam. - Z pleców Eidith wystrzeliły macki które ją uniosły na wysokość głowy Andre. Kostucha obie dłonie oparła mu na twarzy, przekręcając jego głowę to w lewo to w prawo oglądając go jak jakiś obiekt, co jakiś czas głęboko wpatrując mu się w oczy. - Ten mi się podoba, co jeszcze umie? Ta sztuczka z wcześniej jest imponująca, ciężko mnie zaskoczyć. - Przyznała.
- Tego jeszcze nie wiem. - przyznał się Gerard. - Myślę, że to po prostu jego ludzka wola, dedykacja i oddanie pozwalają mu dalej funkcjonować. Niestety, przebłyski rozumu u Andre są ograniczone. Ma siłę działać, ale nie ma siły myśleć o tym, co chce robić i dlaczego. - Gerard wyszczerzył się jeszcze raz. - W zamian jest bardzo posłuszny.
- Oh… skoro działa to nie ma potrzeby wiedzieć jak działa it seems. - Zaczesała za ucho kosmyk włosów. - Andre zaprowadź mnie do miejsca gdzie trzymacie dzieci gotowe do indoktrynacji. Wzięło mnie na nostalgię… w końcu tam dorastałam. - Mówiąc to ostatnie słowo posłała przepełnione nienawiścią i obrzydzeniem spojrzenie na Gerarda. Mimo że kazano jej trzymać fason odnośnie tego zgreda, coś ją ściskało w żołądku jak tylko go widziała. Zaczęła mieć nawet cichą nadzieję że to on jest zdrajcą.
Gerard podrapał się po brodzie. - Pamiętasz coś sprzed operacji? - zdziwił się, gdy Andre odprowadzał inkwizytorkę.
Sierociniec stacji był wyjątkowo duży. Będąc więzieniem dla jednej osoby, stacja ta nie miała zbyt wiele praktycznych zastosowań, wykorzystywano ją więc do kształcenia młodych owiec. Zamiast składać się z jednej budowli, sierociniec przypominał bardziej miasteczko uniwersyteckie przepełnione pomnikami Zoana. Siostry zakonne oprowadzały grupy dzieci w każdym wieku, przypisując im przeróżne zadania, które ci wykonywali z dedykacją.
Eidith nie poznawała tego miejsca. Musiało się wiele zmienić, albo tylko ona miała takie specjalne traktowanie.
- Hmm a gdzie laboratoria? Traktowanie obiektów jak zwierzęta? Andre czy twój mózg jest w stanie mi odpowiedzieć na takie pytania? - Kostucha pomachała grupce dzieciaków z szerokim uśmiechem. - Chciałam zobaczyć najgorsze co macie do zaoferowania. Osobiście przetestować ich możliwości. - pomasowała się po skroni, gdy dotarło do niej że marnuje tutaj czas. - Otwórz pysk i odpowiadaj kukło. - Spojrzała prosto na Andre.
Andre podrapał się po głowie i pociągnął najbliższą siostrę za rękę. Kobieta ukłoniła się i spytała - Tak?
- Jesteś wolny Andre… - To było najgrzeczniejsze “spierdalaj” jakie Eidith potrafiła z siebie wydusić. Zwróciła wzrok na siostrę zakonną.
- Interesują mnie wasi najbardziej… Utalentowani podobieczni. Chciałabym ich zobaczyć. Niech siostra lepiej mi nie mówi że nie wie o co mi chodzi. - Zewnętrzną stroną dłoni pogłaskała ją po policzku.
Przerażenie niemal natychmiast wymalowało się na twarzy zakonnicy. - ...W...w jakim przedziale wiekowym...? - nie wiedziała, o co konkretnie chodzi Eidith, więc szukała podpowiedzi.
- Czarne owce. Chciałabym je zobaczyć. - Westchnęła odsuwając ręke od zakonnicy. Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. - Wie siostra czym one są prawda? - Jej aury uroku i grozy powoli zlewały się w jedną dziwną mieszankę. Coś jakby gra w twistera tylko czerwone pola to wilcze doły. Wycignęła jeszcze z środka kurtki krótkofalówkę, przekręciła pokrętło umieszczone na górze urządzenia i nacisnęła przycisk.
- Mors, Fernando macie coś? - Zapytała.
- Zbrojownia zawiera magiczne przedmioty. Sprawdzam ich legalność. Odbiór. - odparła Mors. Chwilę później odezwał się Fernando. - Jeszcze nic ale jestem pod wrażeniem, jak mało zagospodarowali tą przestrzeń. Wnętrze stacji to kilometry stali. Odbiór.
Siostra uśmiechnęła się krzywo. - ...My szkolimy tylko czystą młodzież. Dorastają tu, a potem przechodzą do innych placówek... - obiecała.
- Racja… jest siostra wolna dziękuje. - Kostucha machnęła na nią ręką, jakby chciała odgonić muchę. Zaraz po tym zwróciła się przez krótkofalowkę.
- Zaciekawiłaś mnie Mors zaraz do ciebie dołącze. Fernando uważaj na siebie i odezwij jak coś znajdziesz. Bez odbioru - z tymi słowami schowała przyrząd do wewnętrznej kieszeni kurtki.
- Andre zmieniłam zdanie zaprowadź mnie do zbrojowni. - zarządziła szperając po kieszeniach za papierosem.
Andre wzruszył ramionami i zaprowadził Eidith przez liczne uliczki z powrotem do olbrzymiej katedry Gerarda. Tam weszli na o wiele niższe piętro niż poprzednio, gdzie czekał ich kolejny długi korytarz. Na jego końcu znajdowało się ogromne pomieszczenie pełne broni bardzo wysokiego kalibru. Znajdował się tu też pokój z pancerzami wspomaganymi. Ta mała i niewinna stacja była uzbrojona na wojnę.
Najlepsze uzbrojenie w pomieszczeniu wisiało na ścianie, wewnątrz przeźroczystych szkatułek: miecz kontrolujący wiatry, oraz jaszczurza rękawica siły.
- Potwierdzenie, czy mają prawo na ich posiadanie, potrwa klika dni. - poinformowała Mors, stojąca naprzeciw wystawy.
- Jakby nie można było ich od razu zmielić. - Westchnęła Kostucha, też podchodząc do gabloty. - Rozumiem, że od nikogo nie dowiedziałaś się na temat zwłok Sarii? - Zapytała biorąc od Mors papierosa i go odpalając od razu. Po czym złapała za krótkofalówkę i odezwała się do Fernando. - Fernando jeżeli nic nie znalazłeś, to wracaj. Będę cię w centrali potrzebowała do czegoś. Odbiór -
- Zrozumiałem, bez odbioru. - odparł Fernando. Mors z kolei pokręciła głową. - Większość osób na stacji wydaje się nie mieć pojęcia o nekromancji Gerarda, co dopiero o tym, czy sprowadza do siebie zwłoki. Być może rozmawiając z innymi biskupami, możemy zebrać bród na niego? - zaproponowała. - Zakładam, że każdy będzie podejrzewał któreś z reszty, oprócz siebie.
- BAH! Musimy znaleźć tylko sprzeczne zeznania i połączyć puzzle. Papież mi zakazał zabić wszystkich prewencyjnie więc muszę się upewnić kto. Uwaaah. Wolałabym by nie był to Mój mistrz albo Vlad. Jedyni faceci w galaktyce, którym mogłabym dziecko urodzić. - Zarechotała widocznie rozbawiona swoim trafnym żartem. - Jak myślisz Mors? - Zapytała jej naruszając jej prywatną przestrzeń.
- Myślę, że powinniśmy przepytać każdą osobę, która była wtedy z papieżem jak najszybciej, a potem zastanowić się, kto coś ukrywał. Poza Vladem i Klausem interesowałby mnie Doc i Tim, oraz każda nietypowa osoba, którą spotkałaś tamtego dnia. - zasugerowała Mors.
Kostucha zmrużyła oczy.
- Ta zielona dzioucha… Wtedy byłam zbyt ignorancka by cokolwiek dojrzeć. Hmm… tylko kto może coś wiedzieć na jej temat? - Postukała się palcem po policzku. - Jestem pewna że ta Xeno mnie wtedy mijała gdy szłam zobaczyć co z wami… No nic. - Dopaliła papierosa i peta umieściła w cylindrycznym pojemniczku. - Wracamy na Nox Novum, a potem czymś szybkim lecimy do centrali. -
- Papież na pewno będzie wiedział wszystko o osobach obecnych na okręcie, jeżeli mamy czelność mieszać go w dochodzenie. - Mors nie była pewna swojej propozycji.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 30-12-2020, 12:03   #117
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Eidith
Centrala była wyjątkowo spokojna w ostatnim czasie. Prawdopodobnie dlatego, że Magica Icaria jako organizacja była wyjątkowo niespokojna, co rozrzuciło jej główne siły i skupienie na wszystkie zakątki galaktyki.

Lot nawet szybkim statkiem zajął Eidith dłuższą chwilę, którą musiała spędzić na osobności ze swoją niewielką obstawą: Fernando i Yse. Do końca dochodzenia mogą zostać bliskimi przyjaciółmi…

Doc o dziwo przyszedł odebrać swoich gości z lądowiska. Eidith pamiętała go jako zmęczonego człowieka który miał dość pierdolenia wszystkich dookoła, jednak mimo swojego przemęczenia zawsze był zwycięski. Jego wyjebanie i brak cierpliwości wywodziły się ze świadomości, że co by się nie spierdoliło i tak będzie pod jego kontrolą, a na pewno się spierdoli, bo wszyscy wokół niego byli bezwartościowi.

To się zmieniło. Wyglądało na to, że Doc poddał się dość dawno temu. Dalej miał wyjebane, ale jego psychiczny pancerz skruszył się pod naporem lat. Nie kontrolował już spadających mu na głowę porażek innych, a zamiast tego dawał im się nieść z prądem, odklepując dzień za dniem, nie przejmując się konsekwencjami. Być może zdał sobie sprawę, że nie był tak utalentowany jak mu się wydawało. W końcu rzeczy, na których zależało mu najbardziej, prześlizgnęły się między jego palcami.

- ..Eh… - leniwie wyciągnął notes z kieszeni i przewinął go o kilka stron. - Obiekt zero jeden dwa siedem cztery jeden, czarna owca stale poddana samozapłonowi… generator czwarty. - wyczytał z notatek, pomijając przywitania. Odwrócił się i zaczął prowadzić we wskazanym kierunku.
Eidith już nie miała swojej kolczastej kurtki, jedynie swoją garsonkę, tą samą fryzurę i ciemne okulary.
- To ciekawe że, wiesz co chcę robić zanim ja to wiem. Doc, opowiedz mi przy okazji co robiłeś podczas oblężenia na aspekt śmierci i kogo widziałeś. - Odpaliła papierosa i sama wyciągnęła mały notesik i ołówek.
- Mors mówiła, że chcecie ją zobaczyć. - jak wiele nietypowych przypadków, płonąca kobieta musiała być pod opieką Doca. - Prowadziłem skrzydło szpitalne. Widziałem rannych. Wyślę ci potem listę osób, które trafiły pod moją opiekę. Kojarzę, że w pewnym momencie dostaliśmy kilku żołnierzy cesarstwa, których nikt nigdy nie wypisał.
- Tobie by się przydało jakieś spa Belly, wyglądasz jak fekalia. - Stwierdziła po krótkim namyśle kostucha notując co powiedział Doc. - Powiedz mi czy widziałeś jakieś zielonoskóre xeno podczas oblężenia? Dobra odpowiedź to kolacja ze mną. - Posiliła się na tą śmieszną motywacje.
Doc przewrócił oczami szukając najgorszej możliwej odpowiedzi na to pytanie, po czym zawiesił się z pytaniem, czy na pewno nie ma lepszej. - Wedle mojej wiedzy na okręcie powinno być tylko dwóch Xeno. Twoja jaszczurka i twój Tobor. - Yse wzruszyła ramionami, słysząc komentarz. - Skoro Cesarscy weszli nam na okręt, może była z nimi? - w jego głosie nie było żadnego przekonania. Nie interesowało go to.
Widocznym było że ten zniszczony człowiek nie ma ochoty na gierki. Kostucha zapisała to co powiedział w notesie, po czym zapytała:
- Mhm… a gdzie znajdę tych cesarskich którzy nie zostali wypisani? Chciałabym z nimi porozmawiać. - Przemówiła chowając notes, po czym szepnęła do Yse.
- Znajdź Alice i przyprowadź ją do mnie. Zaznacz, że to nie jest prośba. - Zewnętrzną stroną dłoni pogłaskała ją po policzku. “Damn” pomyślała Eidith, nawet po tak długim czasie Yse wygląda dla niej niezwykle smakowicie.
- Teraz? - zdziwiła się Yse.
Doc spojrzał na Eidith równie wkurwiony co zmęczony. - Szpital na arce nie funkcjonuje, od kiedy arka zadokowała. Jak przyniosę dane, to sobie poszukasz. - odpowiedział.
Eidith uśmiechnęła się delikatnie na słowa Doca po czym przemówiła do Yse.
- Tak teraz. Skarbie, czy ja się zająkałam? - Zbliżyła się do Xeno, jakby nie było żadnej innej istoty w pobliżu. - Albo nie… masz racje najpierw załatwmy sprawę kocicy, przepraszam Yse. Możesz też wpłynąć na jej decyzje gdyż to twój element. - Odsunęła się od niej, po czym zwróciła do Fernando. - Fernando, możesz mi parę słów powiedzieć o tej palącej się niewiasty? Wiesz za które sznurki nie targać by ją przekonać i tym podobne. -
Fernando zastanowił się przez chwilę. - Miała rzecz do naszej poprzedniej szefowej. Przebudziła się, chcą ją chronić, od tamtej pory wiecznie płonie i wyje. Więc może to o niej coś powspominaj? Mieliście jakieś wspólne misje? - zaproponował Fernando. - Albo daj mi rozmawiać i spróbuj wcisnąć swoje pytania pomiędzy? Tylko muszę wiedzieć, gdzie chcesz dyskusję prowadzić.
- Chce ją zwerbować to chyba jasne i w miarę możliwości powstrzymać ją przed staniem się kompletną bestią. Życie w zamknięciu to nie jest życie. Już raz ją ratowałam, choć pewnie tego nie pamięta, więc chce to zrobić ponownie. - Postanowiła Eidith. Doskonale wiedziała jak to jest być trawionym przez gniew i bezsilność, ale ona niegdyś potrafiła to ukierunkować za pomocą swojego mistrza. Ma nadzieje że uda jej się to samo z kocicą.

Doc zaprowadził zgromadzenie w głąb stacji centralnej, do jednego z jej wielu generatorów energii. Tam znajdował się ogromny, metalowy piec z zamykanymi kołowrotem drzwiami.
- ...otworzyć… - ledwo wydał z siebie Doc, a zgromadzone w pomieszczeniu owce pośpiesznie zeskoczyły z foteli i ruszyły do kołowrotu. Po kilku minutach walki, drzwi były otwarte. Z każdym krokiem gdy owce rozsuwały metalową przegrodę, dochodzący z wnętrza dźwięk krzyku narastał. Gdy już drzwi otworzono na oścież, wewnątrz znajdowała się płonąca niebieskim ogniem kobieta, krzycząca z bólu wniebogłosy.
- ...powodzenia… - wyrzucił tylko z siebie Doc i czym prędzej ewakuował się z hałaśliwego pomieszczenia.

Fernando chciał zacząć rozmowę, ale nie wiedział jak to dokładnie ugryźć. W końcu spojrzał pytająco na Yse, która westchnęła i wdrapała się do środka pieca. Stanęła za kobietą i przytuliła ją, powoli odprowadzając od niej ciepło. Po kilku chwilach dziewczyna już nie płonęła w ogóle, choć krzyczała jeszcze parę sekund, nim doszło do niej, w jakim jest stanie.
- Jak się czujesz, mudmoiselle? - spytał Fernando, kłaniając się lekko.
- Nie...nie...to tak nie może być. - zaczęła panikować i próbować odepchnąć od siebie Yse. Była jednak zbyt mała i wiotka, aby móc walczyć z xeno.
- Przepraszam? - zdziwił się Fernando.
- Zoan mówił… korupcja to nasze cechy. Jeżeli moja to cierpienie, muszę cierpieć. - tłumaczyła, maniakalnie próbując się wyrwać od Yse.
Fernando obejrzał się na Eidith zamyślony, po chwili jednak sam wpadł na pomysł. - Dzisiaj będziesz cierpieć inaczej. - powiedział do dziewczyny enigmatycznie. - Staramy się rozwikłać śmierć naszej byłej liderki. Myśleliśmy, że możesz nam w tym pomóc.
Dziewczyna natychmiast zalała się łzami. - Ah...w ten sposób…

Potrzeba było chwili, aby rozmówcy byli w stanie kontyuować
- Ona… ona zachowywała się jak zwykle. Była dedykowana misji… - kręciła głową dziewczyna. - To nie było zaplanowane. Nie wiem, co ją tknęło, ale na pewno wbrew jej woli!
- To jest moje obecne zadanie. - Odezwała się Eidith. - Dowiedzieć się kto to zrobił Sarii, i bardzo powoli go zabić. - Kostucha zbliżyła się do kocicy, wyjęła małą białą chusteczkę i przetarła jej łzy z twarzy. - Nie wiem czy mnie pamiętasz, ale spotkaliśmy się na platformie przed aspektem śmierci. Byłam wtedy… bardziej mechaniczna? Nieistotne. Chciałabym byś do mnie dołączyła w tym śledztwie. - Kiwnęła głową na Yse, że mogła już ją puścić. - To co ci powiedział Zoan… to zapewne prawda. Ale kto powiedział że masz cierpieć sama? Nie lepiej podzielić się tym cierpieniem z naszymi wrogami? Widzisz moją korupcją jest śmierć, a jednak rozdaję ją tym którzy myślą, że przed nią można uciec. Jak już mówiłam nie musisz cierpieć sama. - Wystawiła do niej dłoń by za nią złapała.
Dziewczyna z wachaniem zaczęła wyciągać dłoń. W tym czasie Yse wzruszyła ramionami, puszczając ją, tak jak przyzwoliła na to jej szefowa. Dziewczyna natychmiast zajęła się ogniem, wijąc się ponownie z bólu.
Yse spojrzała na nią nieco zmieszana. - ...To może zabiorę ją do nas? - zaproponowała, po chwili namysłu.
Kostucha uniosła brwi widząc jak ponownie dziewczyna stanęła w płomieniach.
- Dear oh me. Dobra sugestia Yse, masz na nią dobry wpływ. - Schowała chusteczkę do wewnętrznej kieszeni. - Fernando mój drogi, znajdź Alice i przyprowadź ją do mesy oficerskiej. Jak będzie mieć jakieś animozje od razu mnie powiadom i powiedz gdzie jesteście. Ja w tym czasie coś zjem. Coś ci zamówić? -
- Jeszcze tutaj nie byłem, więc zdam się na ciebie. - odpowiedział Fernando, kłaniając się i rzucając za siebie kapelusz. Chwilę później go tutaj nie było…
...aż Eidith wydostała się windą na powierzchnię, gdzie czekał na nią Fernando z Alice, która wachlowała się garścią dokumentów.
- Od Doca, czego chcesz? - spytała najmniej ulubiona koleżanka Eidith, oddając jej trzymane przez nią papiery. Lista zawierała nazwiska i zdjęcia wszystkich agentów wojska Cesarskiego, którzy walczyli razem z Eidith na platformie przeciwko December. Poza nimi, podkreślony przez Doca, na liście znajdował się również Vlad. Każda osoba na liście miała przypisany powód wizyty. W przypadku cesarskich, były to różnego rodzaju obrażenia. W przypadku Vlada powodem było “nie wiem kurwa, wpisz coś za nim ci zajebie, muszę tam wleźć”.
Eidith odebrała dokumenty, po czym od razu przemówiła.
- Zapraszam cię na obiad. Chcę porozmawiać na temat Sarii. - Odparła chwilowo odpuszczając jej że się nawet nie przywitała a co więcej walnęła do niej “czego chcesz”.
- Już jadłam. Mów co chcesz, robota na mnie czeka. - odpyskowała, wyjmując z kieszeni na zadzie paczkę fajek. Włożyła jedną w usta i po namyśle wychyliła ją do reszty, oferując peta.
- Yea. Wolałabym byś była do mnie grzeczniejsza. - Uśmiech Eidith zniknął kompletnie, patrzyła jedynie na Alice z uniesioną brwią. Nie była pewna czy pyskowała do niej bo nie widziała z kim rozmawia, czy właśnie dlatego że dokładnie wie z kim rozmawia. Trochę to konfudowało kostuchę.
- Dobrze zatem. Co robiłaś ty i Saria w czasie oblężenia. Z kim rozmawiała Saria, z kim się widziała. - Poczęstowała się w końcu papierosem.
- Kurwa, to dawno było… - Alice schowała fajki do kieszeni i wyjęła zapalniczkę. Rozpaliła zarówno swój jak i Eidith, po czym zastanowiłą się przez chwilę. Wyraźnie szukała informacji, jak i słów, którymi chce je przekazać. Ponownie odezwała się dopiero pół fajki później. - ...Widzieliśmy się z Zoanem...Był z nim Tim, jak Saria gadała z Timem, ja i gorąca poszliśmy do szatni. Jak Saria do nas wróciła na wizytę chciał wpaść Vlad ale dostał butelką w mordę...a może to było już po walce. Chyba był wtedy pijany. - zastanawiała się. - Zwykle byłam z Sarią, Fred czasem był z nami, czasem nie był, bo faceta wszędzie nie wpuścimy. - Fernando przytaknął na ten komentarz. - Po walce pamiętam, że widziałam też jakąś zieloną xeno ale to chyba ta twoja była. Szukała Zoana ale kazałam jej spierdalać, bo biskupi byli na posiedzeniu. Tyle.
- Vlad wspominał po co chciał wpaść? Czy tylko zobaczyć jak się przebieracie? - Kostucha zaciągnęła się dymem z papierosa, po czym wypuściła go nosem.
- Też pamiętam tą zieloną ale to nie była toborka. To także staram się ustalić kim była i jak się znalazła na arce. -
Alice wzruszyła ramionami. - Za cholerę nie pamiętam. Xeno to u nas rzadkość, ktoś gdzieś będzie ją miał na jakiejś liście. Zoan, Tim, Klaus albo ktokolwiek był kwatermistrzem na tamtym okręcie.
Eidith pomasowała się po skroni. Wyglądało na to że będzie musiała zawrócić głowę Zoanowi, ale zostawi to jako ostateczność.
- Dobrze dziękuje Alice jesteś wolna. - jej głos wydawał się zrezygnowany. Powstało więcej pytań niż odpowiedzi. Zaczęła mieć problem z priorytezowaniem swoich dalszych działań.
- Fernando chodźmy coś zjeść, źle mi się myśli o pustym żołądku. - Zaleciła Eidith.
Alice wzurszyła ramionami. Wyjęła zza pasa masywny magnum i przystawiła sobie do skroni. Pociągnęła za spust, broń odpaliła z hukiem, a nim Eidith się zorientowała, Alice już tutaj nie było.
- ...Kiedyś tak nie robiła. - Fernando podrapał się po podbródku. Yse tylko westchnęła. - To ja będę czekać z nią na statku. - stwierdziła, podrzucając swój bagaż na plecach.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 01-02-2021, 12:43   #118
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Silver
Rytuał odbył się i skończył. Podobnie jak poprzednio, Silver nie zachował żadnej wiedzy, jaką posiadał w trakcie rytuału. Nawet jego własne myśli wydawały się niemożliwe do pojęcia. Zostały z nim tylko emocje. Myśląc o nadchodzącym do niego wyzwaniu czuł przerażenie, ale jednocześnie zadowolenie i silną... ulgę.
Choć poprzednio nie zdołał utrwalić w pamięci rytuału który odkrył, przynajmniej zachował część wspomnień, tym razem nie było nawet tego. Magia potrafiła być kapryśna. Na szczęście jego umysł pozostał spokojny po wszystkim, czyli modyfikacja się sprawdziła. Musiał przemyśleć co te emocje oznaczają…

W międzyczasie na statek załadowano klatkę, po czym zamek ruszył na Eden. Klatka była magiczna. Wydawała się jednak stanowić część czegoś większego. Wedle wyjaśnień, które zaoferowała ochroniarz Maximiliana, osoba, która znajdzie się w klatce, będzie nieustannie odnosić wrażenie, że dopiero co do niej weszła. W efekcie ofiara nic nie zrobi, póki się jej nie wyciągnie na zewnątrz. Nie dała jednak gwarancji skuteczności urządzenia, mówiąc, że powinna ona zadziałać na cel Silvera.
Ciekawe urządzenie, Armstronga zastanawiało do czego tak naprawdę służy. Pułapka była jedynie środkiem do celu, ale jaki on był? Pranie mózgu? Ekstrakcja informacji? Wysączanie energii? Możliwości było wiele, niestety sam nie umiał analizować właściwości artefaktów. Przydałby mu się Opus, albo Kontrakt z Septemberem...

W trakcie podróży na Eden do Balmoral Castle wstąpił Rize. Ryboludź nie był specjalnie zainteresowany pieniędzmi, obiecał pracować za jedzenie tak długo, jak Silver pociągnie za struny, aby go ułaskawić. Zaoferował rok służby, po którym chce zobaczyć wyniki wpływów młodego Recollectora. Najemnik ten musiał mieć ogromne zaufanie do Opusa.
Nomad przy ich pierwszym spotkaniu położył spory nacisk na pieniądze, a teraz wystarczyło mu utrzymanie, jak widać wolność była mu cenniejsza niż wszystko co mógł zarobić (choć odpowiednio wysoką łapówką też pewnie mógłby ją sobie zapewnić). Armstrong polecił Corvo by ten załatwił formalności z Vyone'em. W końcu admirał chciał by ruch rewolucyjny ufał Silverowi. Liczył że dowie się od Rize'a co nieco na ich temat, ale najemnik nie był zbyt chętny, więc póki co nie naciskał. Skupił się na tym, by przez najbliższe kilka dni dopracować dalej zaklęcie które wymyślił.

Podróż na Eden była wyjątkowo krótka. Kapitan przewidywała tydzień, okazało się jednak, że Cesarstwo aktywowało nową bramę, umożliwiając im dolecenie w przeciągu trzech dni. Zielona planeta stała przed Silverem otworem.
Młody Recollector dawno nie odwiedzał tej planety. Grupa przedstawicieli starszych pokoleń klanu miała tu swoją posiadłość, w której spędzali spokojnie czas swojej emerytury. Silver kochał wszystkich członków swojej rodziny, ale stare ciotki, wujowie czy o zgrozo babcia, lubili sprawiać że czuł się jak mały chłopiec. A on nie miał czasu być dzieckiem.
-Corvo namierz mi proszę gdzie obecnie przebywa Hajikata Isshin. Kapitan Drystone, niech Pani przygotuje statek do zejścia na powierzchnię. - Zaczął wydawać dyspozycje. - Jack i Bo pójdziecie ze mną na spotkanie. Reszta może się zatrzymać w rezydencji i skorzystać z gościnności mojej rodziny, chyba że wolicie czekać na okręcie.
- Jeżeli mogę mieszkać na łajbie, to nie jest trudny wybór! - zaśmiał się Dragon.
- Ta planeta słynie z nalewek… - poinformowała go Christina.
- Oh… - nawigator zaczął debatować wewnętrzny konflikt.
Jack i Bo udali się za Silverem bez zbędnych komentarzy. Wydawali się mocno zainteresowani misją, zwłaszcza Bo, który zerkał na telefon tylko co jakiś czas, zamiast gapić się w niego nieustannie.
-Jesteś jego fanem? - Zapytał fonomaniaka. - Czy może planujesz go zabić? - Dodał żartobliwie. Sam nie do końca wiedział czego się po sławnym szermierzu spodziewać, więc ciekawość z ostrożnością mieszały się w nim.
- .... - Bo zastanowił się przez chwilę, analizując, czy Silver żartował, czy pytał. - ...Chciałbym spróbować. - przyznał. - Jedyne co mnie interesuje to obrona Pi. To jedna z niewielu okazji, abym rozwinął swoje umiejętności w tym zakresie. - sytuacja faktycznie była poważna, skoro Bo był wreszcie gotów odstąpić od niej na moment. Być może zdradzało to też zaufanie do Silvera, a może trzymanie się blisko niego było dla Bo tym samym, co trzymanie się blisko Pi - pilnowaniem zagrożenia.
- Podzielam zapał, ale może mniej przesadnie. - zaśmiał się Jack. - Jaki plan? Po prostu go zagadamy? Chyba nie ma co zgadywać, póki nam nie powie, dlaczego się obija, i czy Adam już go zatrudnił.
-Jeśli to nie tajemnicą Bo, czemu jesteś tak jednotorowo ukierunkowany? - Armstronga to od jakiegoś czasu zastanawiało. Fakt że więcej uwagi niż Pi, cyborg poświęcał gapieniu się w telefon taktownie pominął.
-Nie ma co bawić się w wielkie finezje, pójdziemy i przywitamy się. Zobaczymy jak na nas zareaguje. - Odpowiedział Raidenowi.
- Dług. - odparł krótko Bo.
-Prosto i na temat, tak jak lubię. - Silver nie wchodził w szczegóły, domyślał się że to nie była błaha sprawa.
-Wedle informacji od Corvo Isshin ceni sobie swoją niezależność, jak więc namówić go by zechciał dołączyć do naszej wesołej gromadki… sugestie? - Miał już oczywiście własne pomysły, ale zawsze warto było zasięgnąć opinii. Oczywiście to stanowiło jedynie ewentualny bonus. Priorytetem było przekonanie Hajikaty by podzielił się swoją wiedzą o nadmagii.
- Jaka jest szansa, że wie o tych magach i innych? Nie wiem czy my sami się w tym orientujemy, ale moglibyśmy znaleźć mu powodów, aby niezależnie podróżował z nami? - zaproponował Jack. - Jak ten Tooth, czy jak mu tam?
- Możesz wypytać Adama, jak go przekonał, a potem wymyślić coś lepszego za jego plecami. - Zasugerował Bo. - Tak długo jak to sprawa biznesowa, a nie osobista, nie powinno to być trudne. W innym wypadku nie ma co się męczyć z rekrutacją.
Tooth, przez chwilę Silver nie mógł połączyć imienia, czy raczej pseudonimu z twarzą. Potem przypomniał sobie, że to ksywka (niezbyt trafiona) którą obecnie posługuje się Rize.
-Pożyjemy, zobaczymy. O ile nic się przez ostatnie kilka dni nie zmieniło, nie będziemy musieli go podkupić, wystarczy że szybciej trafimy z odpowiednią ofertą. - Odparł. Choć byli tu z poważnymi zamiarami, naszedł go pomysł by wpleść w to odrobinę zabawy. - A zaczniemy od wejścia z hukiem. - Uśmiechnął się i zmienił kurs statku, tak by zamiast na lądowisko, poleciał nad dystryktem w którym zatrzymał się Ishhin. - Przyszykujcie się, za parę minut skaczemy, bez spadochronów. - Efektowne wejście gwarantowane, a pasy antygrawitacyjne zapewniały bezpieczne lądowanie, wilk syty i owca cała.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 07-03-2021, 23:23   #119
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Eidith
Kantyna była dużym, dwupiętrowym budynkiem. Niższe sale przeznaczone były dla przeciętnych agentów i pracowników stacji centralnej, a górne dla wyżej postawionych dowódców jak Alice. Ci, którzy mieli swoje prywatne biura, jedli w nich. Eidith i Fernando bez trudu znaleźli wolny stolik, a pochwili jakaś owca przyniosła im dzisiejsze menu wzbogacone o pozycje dla Vipów, których Eidith nigdy przedtem nie widziała.
- Widać Zoan zrzucił ci na głowę całkiem zagmatwaną bieganinę. - Fernando spróbował zacząć jakoś rozmowę.
Eidith westchnęła.
- Czasami tęsknie za czasami gdzie pokazywano mi palcem co mam robić. - Po tych słowach zaczęła przeglądać menu. - W sumie ciebie nie zapytałam. Nie zauważyłeś nic dziwnego w zachowaniu swojej liderki? - uniosła wzrok znad karty dań.
- Właściwie to tak dawno nie pracowałam, że boje się czy nie zardzewiałam. - Przez pracę Eidith rozumiała usuwanie kogoś, walkę. Znowu spojrzała na menu nie rozpoznając żadnej potrawy w końcu wybrała jeden numer i odłożyła menu. Nie patrząc na owce odezwała się
- Numer 27 proszę. -
- Wezmę to samo. - odezwał się Fernando, nie otwierając nawet swojego menu, po czym spojrzał na Eidith. - Zdrada była dziwna. - stwierdził Fernando. - Saria...nie miała życia osobistego. Bliżej jej było do maszyny, zachowywała się tak, jak ty wyglądałaś. - stwierdził. - Bez obrazy, nie nadawała się nawet na dowódcę. Po prostu robiła co jej kazano, a nam kazała robić to samo. Fio trafiła do niej, bo się znały z sierocińca czy coś i łatwiej jej było kontrolować płomienie. Mnie tam przypisano, bo jestem wsparciem, a ich zespół żadnego nie miał. Alice trafiła do grupy, bo potrafi sobie radzić sama, a nawet radzi sobie gorzej gdy ma od kogoś polecenia. - wyliczył na palcach, po czym westchnął. - Co chcę powiedzieć to… albo musiała to z kimś planować od dawna, albo polecenie dostała od kogoś, nad kogo słowem nie miała zamiaru się zastanawiać.
- To bardzo ciekawe… A kim był ten co wyciągnął ją z sierocińca? Kim był ten który miał ją na każde kiwnięcie palcem? - Kostucha ożywiła się nieco na wieści od Fernando. Na tą chwilę nie liczyła na konkrety, ale jego słowa mogą ją naprowadzić.
Fernando zastanowił się przez chwilę - Wydaje mi się, że Klaus odpowiadał za tą dwójkę.
- Figured as much. Zjedzmy a potem pójdę popracować z tymi cesarskimi wyrzutkami. Na pewno coś wiedzą o tej zielonej xeno. - Stwierdziła Eidith stukając palcem w blat.
- Wyrzutkami? - zdziwił się Fernando, kładąc swój kapelusz na stole. - Powiedz tylko kiedy i gdzie. - uśmiechnął się.
- Ci o których wspominał Belly. Chce troszkę z nimi popracować. Wątpię czy od razu dadzą mi odpowiedzi których potrzebuje… oh well. Jak zjemy będziemy ruszać w tamtą stronę. Uprzedź proszę personel że mam zamiar z nimi pracować więc niech znajdą sobie inne zajęcie. Jak chcesz Fernando możesz popatrzeć. Kiedyś nie lubiłam mieć widowni… ale wtedy byłam kimś innym. - Uśmiechnęłą się pod nosem, po czym odpaliła papierosa. Miała szczerą nadzieje że cesarscy mieli jakiekolwiek pojęcie o tej xeno.

***

Jak się okazało po nieprzewidzianie krótkim dochodzeniu Eidith, skrzydło szpitalne, do którego trafili żołnierze przytargani przez Vlada było skrzydłem niskiego stopnia. Po części wyjaśniało to ich zdziwienie na przybycie biskupa, od którego domagali się wpisania na listę z przyczyną admisji. Niestety oznaczało też, że po tylu latach większość z nich była albo martwa, albo rozrzucona po przeróżnych stacjach na obszarze całej galaktyki. Nie wiedząc nawet, który konkretnie żołdak jest jej potrzebny, Eidith nie mogła liczyć na zbyt wiele szczęścia podążając tym tropem.
Eidith uśmiechnęła się pod nosem.
- Well silly me… - Puknęła się palcem w czoło. - Sama do końca nie wiem na co liczyłam… ALE! Jest jeszcze jedno miejsce. Plac zabaw Vlada. Może jakimś cudem jest tam jakiś podtrzymywany przy życiu żołnierz, albo zwłoki z którymi mogę pogadać. - Westchnęła po tej wypowiedzi i zabrała się stamtąd.
O ile dobrze pamiętała, kurwidołek Vlada przypominał labirynt lochów. Więc zajmie jej trochę czasu, by tam nawigować, albo znajdzie się jakiś chętny do pomocy żołdak, który poprowadzi kostuchę?

Przed wejściem do lochów w centrali stała tylko dwójka gwardzistów. Jak wyjaśnili, w lochach nie ma żadnej służby poza Vladem, który na ten moment był nieobecny. Jeżeli coś ich zaniepokoi, mają prawo zapełnić lochy gazem oraz strzelać do wszystkiego, co spróbuje otworzyć wrota. Były to wyjątkowo brutalne zasady, biorąc pod uwagę, że więźniowe w centrali zwykle nie byli specjalnie groźni. Trzymano tu osoby istotne politycznie, takie, których pojmanie musiało pozostać tajemnicą przed cesarstwem.
Niestety, bez Vlada Eidith nie dowie się, czy w środku jest ktokolwiek z jej list. Nawet jeżeli postanowi tam spacerować przez najbliższe kilka dni, gwardziści nie mogli jej obiecać, że ktokolwiek w środku będzie przypominał swój wizerunek ze zdjęcia zrobionego zza czasów ofensywy na December.
Eidith chyba zaczęła boleć głowa, bo pomasowała się po skroni.
- Fernando… Chyba do mnie dotarło, że marnuje tutaj czas. Łażę bez celu szukając cholera wie czego. Moim priorytetem powinno być pogadanie z każdym biskupem. A nie latanie za zwłokami. - Pokręciła głową po czym postąpiła parę kroków w stronę kapelusznika. Stanęła przed nim dawno naruszając jego przestrzeń prywatną.
- Jakie Vlad ma jeszcze kurwidołki prócz tego? Przepraszam za słownictwo wymsknęło mi się. - Przysłoniła usta palcami, mrugając jak niewiniątko… co biorąc pod uwagę jej wygląd było raczej niemożliwe.
Kapelusznik wzruszył ramionami - Nie masz Mors od tego? - zaproponował. Dziewczyna faktycznie zajmowała się organizowaniem spotkań z biskupami. Czekała tylko na słowo od Eidith.
Białowłosa tylko przymrużyła oczy.
- No tak. Sprawdzałam czy wiesz. - Jej oczy przez momentu unikały kontaktu z oczami Fernando, po czym dodała.
- W takim razie wracamy. Może powinnam zadać kilka pytań papieżowi, ale go zostawię na koniec gdy będą wątpliwości co do łączenia zeznań reszty biskupów. Wracamy. - Zarządziła kostucha, z powrotem zakładając okulary przeciwsłoneczne oraz odpalając papierosa. Coraz częściej miałą wrażenie, że jeśli nie ma przy niej Mors to jakby tylko połowa mózgu działa.
Z lotniska Eidith nawiązała kontakt ze swoją bazą i zaplanowała dalsze działania. Jej towarzysze wrócą samodzielnie, a ona spotka się z Vladem. Mors umówiła spotkanie.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 05-04-2021, 14:21   #120
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Silver

Statek Silver zakręcił w stronę posiadłości Adama, w której zostawał obecnie Isshin. W radiu przeszły jakieś szybkie próby identyfikacji i zmiany kursu, nim jednak operator zdążył wykrzyczeć swoje, trójka już wyskakiwała z drzwi pojazdu, który następnie uda się na parkowanie tam, gdzie powinien.
Silver jako pierwszy wylądował na ziemi w heroicznej pozie, chwile później po jego prawiej pojawił się szpanujący mechanicznymi bicepsami Jack, a po lewej wpatrzony w telefon Bo. Widzący to pracownicy posesji padli na ziemię badź zaczęli uciekać, myśląc, że posiadłość jest atakowana. Wiedzący jednak na werandzie Isshin i Adam zaśmiali się tylko. - Ładne sztuczki panowie! - wyraźnie ucieszeni występem, tak jak i stojący nieopodal strażnicy. Widowiskowość ich zeskoku sprawiła, że nikt z obecnych nie podejrzewał ich o złe intencje. - W czym mogę pomóc? - spytał Adam, trzymając talerzyk z filiżanką.
-To już nie można po prostu wpaść do sąsiada na herbatę? - Zapytał niewinnym tonem Armstrong, w duchu uśmiechając się na ten mały żart sytuacyjny. Korciło go, by dorzucić “wujaszku”, ale nie był już małym chłopcem któremu takie coś można darować.
Adam zaśmiał się gromko.
- Nie tak bombowo i bez zapowiedzi. Wiesz, że lepiej nie przeszkadzać admirałowi ot tak, więc… - Adam zerknął na swojego gościa. - Myślę, że wiem, do kogo przyszedłeś.
Isshin spojrzał na Adama lekko zdziwiony, po czym wstał, nieśmiale uśmiechając się do Silvera. - Umm...miło mi?
- Nie martw się, Isshin, Silver to dobry chłopak. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia dzisiaj, więc nie mam nic przeciwko zostawienia cię w jego opiece, jeżeli ci to nie przeszkadza?
- Haha...no, ja na dzisiaj nie mam planów. Równie dobrze mogę poznać twojego kolegę.
-No tak powinienem uprzedzić, żebyś zdążył zamknąć Seti w pokoju. - Odparł Silver z krzywym uśmieszkiem. Był to rzecz jasna żart, bo choć córka admirała leciała na niego gdy byli dziećmi, nie widzieli się od lat. A ona w tym czasie zdążyła już wyjść za mąż i doczekać się córeczki. Jego rodzice zapewne zgrzytali z tego powodu zębami, choć Adam nie był arystokratą czystej krwi, pozycja admirała czyniła jego dzieci bardzo dobrą partią.
-Mnie również miło, Silver. - Podszedł do szermierza i przedstawił się podając rękę. - To Jack, a to Bo. - Dokonał krótkiej prezentacji, a jego dwóch towarzyszy również się przedstawiło.
-W takim wypadku zapraszam do mnie. Nie chcę nadużywać gościnności admirała. - Zaproponował Isshinowi.
Isshin podrapał się w tył głowy. - Nie lubię spędzać całych dni w mieszkaniach. - wyznał. - Skanowałem dzisiaj planetę i znalazłem jezioro w okolicy. Może zechcecie je zobaczyć ze mną? - zaproponował. Sugestia wydawała się Silverowi nietypowa. Znał tę okolicę bardzo dobrze, ale nie kojarzył, aby były w pobliżu jeziora.
Czyżby ktoś postanowił zmodyfikować krajobraz, albo zaczął hodować ryby? Armstrong rozważył propozycję niemal nie zwracając uwagi na fakt, że Isshin najwidoczniej błędnie wyobraził sobie jego rodzinną posiadłość. Ciekawość wzięła górę.
-Dlaczego nie, odrobina ruchu na świeżym powietrzu nam nie zaszkodzi. - Zgodził się. - Daleko do tego jeziora?
- Całkiem blisko. - obiecał Isshin i zaczął prowadzić spokojnym krokiem przez polany w stronę pobliskiego lasu. Adam pomachał tylko wszystkim na pożegnanie, przynajmniej chwilowe.
Nie chcąc poruszać się w ciszy z nowo poznanymi, Isshin starał się prowadzić konwersację. - Nie sądzę, abyście przylecieli tu tylko dla mnie. Macie swoje włości na Edenie? - spytał.
-Owszem, może nie tak zupełnie po sąsiedzku z Adamem, ale część klanu Armstrongów mieszka tutaj. - Odparł Silver, odnosząc się do wcześniejszej wymiany zdań. - Aczkolwiek tym razem jestem w lokalnym systemie w interesach, a że od jakiegoś czasu chciałem z Tobą zamienić kilka słów to postanowiłem skorzystać z okazji. A Ciebie co tu sprowadza? - Młody Recollector wiedział rzecz jasna, że szermierz przyleciał tu na zaproszenie Adama, ale co nim powodowało i czy nie miał jakichś dodatkowych motywacji nie zostało jeszcze ujawnione.
- Spokój. - odparł wprost Isshin. - Chciałem przejść na emeryturę. Adam zaproponował, żebym zadomowił się na jego włościach. Być może liczy na to, że jeszcze mi się odwidzi, zaraz jak będę pod jego nosem. - zaśmiał się.
-Nie jesteś na to aby za młody? - Zapytał równie wprost Silver. Hajikata wyglądał na kogoś w zbliżonym do niego wieku, choć oczywiście jeśli praktykował nadmagię równie dobrze mógł mieć sto i więcej lat. - Poza tym, czy na ścieżce miecza istnieje coś takiego jak emerytura? Zawsze znajdą się nowe wyzwania do pokonania czy kolejne wyżyny do osiągnięcia.
Isshin uśmiechnął się i wyskoczył biegiem przed siebie. Silver i jego podwładni bez problemu dotrzymali mu kroku, już niedługo wyskakując całą grupą zza osłony drzew. Przed nimi rozpościerało się przepiękne błękitne jezioro, otoczone łąką kwiatową. Miejsce to mogło wciąż być na krańcach posesji Adama, choć może nie w całości. Było imponujące, ale również tajemnicze: z jego środka wystawała rakieta kosmiczna, wyglądająca niemal antycznie. Cały zbiornik wodny mógł powstać w kraterze po jej rozbiciu.
- Huh...nigdzie nie pisało, że to zabytek. - Isshin zaśmiał się, po czym spojrzał na Silvera. - Nie chcę mówić, że mam depresję, bo to przesada...ale nie widzę niczego, o co warto by było walczyć. Mamy dostęp do całego uniwersum. Każdy może tu znaleźć swój zakątek taki jak ten. Żeby usiąść i odpocząć. - to powiedziawszy, opadł na ziemię między kwiatami, wpatrując się w pejzaż.
Ktoś musiał wybulić naprawdę sporo kredytów, żeby stworzyć tu jezioro. A może sprowadzić? Zagłębienie wyglądało jak pozostałości miejsca pradawnej katastrofy, a jeszcze parę lat temu nie było tu ani krateru, ani rakiety. Młody Recollector wysłał na okręt zdjęcia, żeby załoga spróbowała rozpoznać model.
-Bez urazy, ale masz bardzo wąskie pole widzenia. - Armstrong klapnął na trawę obok Isshina. - Cesarstwo Ludzkości obejmuje zaledwie jedną galaktykę i to nawet nie w pełni. Dopóki nie cofną embarga na silniki typu warp, nie mamy nawet co marzyć o eksploracji bezmiaru wszechświata. A za tą bezgraniczną pustką, która dzieli nas od innych galaktyk na odkrycie czeka wiele tajemnic, być może nawet inne kosmiczne imperia. - Głos Silvera przepełniony był tęsknotą. Miał naturę badacza, a w Drodze Mlecznej nie zostało wiele do odkrycia. Z racji iż najbardziej zaawansowaną rasą byli ludzie, ciężko o zapomniane ruiny innych wysoce rozwiniętych cywilizacji. A gdzieś tam, miliony lat świetlnych dalej czekały pozostałości Cesarstwa Serafinów, kto wie może nawet jakieś ich nowe państwo. Czy nadal toczyli wojny z pobratymcami Azazela?
-Poza tym, co z twoim Celem? Osiągnąłeś go już? - Zapytał, odnosząc się niejako do swojego doświadczenia z nadmagią. Każdy potrzebował Celu, to go definiowało i pozwalało odblokować prawdziwy potencjał.
- W tym rzecz, nigdy nie miałem celu. - wyznał. - Szermierka była po prostu czymś, czym się zajmowałem. Non-stop. Tak długo, aż wreszcie… - westchnął i zamilkł na moment. - Aż wreszcie przestałem czuć się jak człowiek. - cokolwiek to miało znaczyć, wydawało się istotne dla Isshina. - W każdym razie dawno osiągnąłem poziom, przy którym nie muszę się niczym przejmować. Tym bardziej jeżeli będę prowadził normalne życie z dala od konfliktów.
Armstrong nie tego się spodziewał, zupełnie nie tego. Okazywało się, że Isshin prawdopodobnie był nieświadomym praktykantem nadmagii, czyli raczej nie posiadał informacji których Silver mógł potrzebować. Trzeba to jednak było zweryfikować.
-Czyli nie kojarzysz tego miejsca? - Zapytał, wyświetlając projekcję tego, co widział w czasie swojej medytacji, pomijając Azazela.
- Huh...ty masz jakiś cel? - Jack spytał Bo.
- Chronić Pi.
- Ale tak...poza tym, jakby ci się skończył kontrakt?
- Nie. Myślenie o przyszłości rozprasza w pracy nad teraźniejszymi problemami.
- Hmm… - Jack spojrzał Silvera. - Nasz cel to chyba tylko dobrze się bawić. - stwierdził prowokacyjnie. Bo nie skomentował.
Isshin przyjrzał się rekreacji wizji Silvera, po czym pokręcił przecząco głową. - Nie, nic mi to nie mówi. To coś ważnego? - zdziwił się.
-Nie da się na to odpowiedzieć jednoznacznie. - Odparł Armstrong wpatrując się w mrok wizji. Westchnął przygotowując się do dłuższych wyjaśnień. - Skoro nigdy tego nie widziałeś, to znak że jesteś Naturalnym Talentem i dla Ciebie to miejsce nie ma żadnego znaczenia, przynajmniej nie w tej formie. Możesz uznać to za uśmiech losu, bo trafić tam to nic przyjemnego. - Zatrzymał projekcję, zastanawiając się co wyświetlić w następnej kolejności. - Jeśli jednak ktoś, dla przykładu ja, chce przebudzić swój potencjał siłą woli, musi przejść przez tę otchłań. Wówczas świadomość zagrożenia, oraz przygotowanie się na konfrontację są niezbędne. - Zrobił krótką pauzę, żeby szermierz mógł przyswoić jego słowa.
-Zanim przejdę dalej, chyba powinienem wyjaśnić co leży u podstawy moich poszukiwań. Twoje nadnaturalne zdolności szermiercze, oraz poczucie oddalenia się od człowieczeństwa wskazują, że jesteś użytkownikiem nadmagii. Słyszałeś o tym zjawisku? - Zapytał.
- Wiele pojedynków wygrałem, bo jestem odporny na magię. Nikt się tego nie spodziewa. - odpowiedział Isshin. - Adam tłumaczył, że to jakiś bardzo rzadki, unikatowo ludzki talent.
-Czyli podstawy znasz, dobrze. - Silver lekko się uśmiechnął. - Niemniej Adam mylił się w dość istotnej kwestii, nadmagia nie jest rzadka, a przynajmniej nie w sensie bycia czymś nieosiągalnym. Każdy człowiek po odpowiednim przygotowaniu może uzyskać do niej dostęp. Osobna kwestia, że ma się na to tylko jedną szansę, jeśli ktoś odniesie porażkę, czeka go los gorszy od śmierci. - Na wyświetlaczu pojawił się człowiek pochłaniany przez mroczne kończyny. - Prawdziwą rzadkością są takie przypadki jak twój, gdy nadmagia budzi się samoistnie poprzez dedykowany styl życia. Jednakże odporność na magię to tylko początek. Jeśli miałbym ten talent do czegoś porównać, najlepszym odpowiednikiem byłaby chyba kultywacja. Dzięki ćwiczeniom i medytacji można dalej zwiększać możliwości swojego ciała i duszy, nie wiem nawet czy istnieje górny limit tego, co da się dzięki nadmagii osiągnąć. Bardzo możliwe, że nie ma takowego.
- Teraz jak o tym wspominasz, możliwe, że słyszałem coś więcej. - przytaknął Isshin. - Niestety, nie będe w stanie was naprowadzić na to, jak coś takiego osiągnąć. Nawet nie byłem pewien, że się kwalifikuję. - przyznał.
-Domyśliłem się, ale to żaden problem. - Silver wstał i przeciągnął się. Wskazał niedbale na jezioro z rakietą. - Obejrzymy je sobie z bliska? Ciekaw jestem, po co ktoś to tu ustawił. - Z tonu tej wypowiedzi Isshin mógł się łatwo domyślić, że nie mają do czynienia z zabytkiem, a raczej instalacją.
- Jest tu wiele bogatych rodzin. Może ktoś chciał sztuczną ruinę? Romantycy podobno takie wznosili. - zasugerował Isshin.
- Przepraszam. - przerwał Bo. - Przyszedłem, bo liczyłem na pokaz pana renomowanych zdolności. Mam swoje obowiązki na okręcie, więc jeżeli byłaby taka możliwość…
- Staram się od tego odpocząć, więc bądź szybki. - poprosił Isshin.
W odpowiedzi, Bo skinął głową i schował komórkę. Wyjął swój miecz i stanął w nietypowej pozycji. Jego nogi były w dość szerokim rozkroku, a miecz uniesiony nad głowę skierowany był w stronę Isshina. Silver nie spotkał się wcześniej z takim stylem walki, widział może podobne formy, ale od Bo emanowała pewna aura. W jego technice było coś nietypowego. Isshin nie wyglądał jednak na zainteresowanego. Odwrócił się od cyborga i skierował w stronę rakiety.
- ...Nie namówię więc pana na pojedynek? - spytał Bo.
- Już przegrałeś. - odparł Isshin, nie odwracając się, choć zatrzymał się na moment. - Tej gardy nie da się przebić, ale nie możesz się ruszyć z miejsca. Nie zdążyłbyś jej zmienić bez tworzenia dziesiątek otwarć. To pułapka dla nowicjuszy. Naucz się czegoś innego.
Bo wycofał swoją gardę, nieprzekonany. - Spotkałem jedną osobę, która była w stanie przełamać tę technikę. Od tamtej pory szukam drugiej.
Isshin odwrócił głowę za siebie, aby spojrzeć na Bo. Przez chwilę wyglądał na zamyślonego. Wreszcie jednak odpowiedział. - Może kiedyś nie panowałeś nad tym tak, jak teraz. - po czym ześlizgnął się z górki na plażę.
- Cóż...to ja wrócę do Pi. - zakomunikował Bo, nie spodziewając się, że Silver go zatrzyma.
- Na szczycie rakiety widzę otwarte drzwi! Możemy tam doskoczyć! - zaproponował z dołu Isshin.
- Naprawdę sądzisz, że na okręcie mogłoby jej coś grozić? - Zapytał Armstrong retorycznie, po czym machnął ręką na znak "odmaszerować". Bo był jednotorowy, próby przekonania go do czegokolwiek nie miały wielkiego sensu. Po chwili dołączył do Isshina na dole.
-Czemu nie, po coś je dodano. - Przystał na propozycję szermierza, skoro ten chciał, póki co odpocząć od fechtunku, dalsze dopytywanie go mogło zaczekać.
Silver i Isshin bez problemu przeskoczyli niespełna kilometrowy dystans na szczyt wbitej w krater rakiety. Jack potrzebował wbić się mieczem w połowie konstrukcji, jednak zaraz po tym doskoczył do reszty, gdy Isshin pakował się do otwartej klapy wejścia.
Wewnątrz rakiety zalegało sporo wody, najprawdopodobniej deszczówka dostała się przez otwarte drzwi. Widząc środek, Silver nie był w stanie rozpoznać modelu rakiety. Design, technologia, jak i użyte materiały wydawały się niezmiernie niepraktyczne. Nikt z tego nie korzystał i sam Silver nie słyszał, aby miało to miejsce kiedyś. Mimo tego podłużna konstrukcja sprawiała wrażenie funkcjonalnej maszyny.
- O, jakiś czas temu zgubiłem taką. - zaśmiał się Isshin podnosząc skórzaną rękawiczkę z przyczepionej do ściany ławki. - Wygląda ciekawie, ale nie jestem pewien, jak bezpieczne jest zwiedzanie tego miejsca. Nie dość, że całość stoi pionowo, to jeszcze dziobem w ziemi. Nie wiem, czego się spodziewałem. Mogłoby przynajmniej nie być tak ślisko.
Całe to miejsce było przynajmniej lekko podejrzane, Silver skupił się więc by sprawdzić, czy nie ma aury magicznej. Niczego takiego nie znalazł, jednak coś w nim? przy nim? zaczęło reagować magicznie i wysyłać mu jakiś słaby "sygnał", jednak nie dość mocny, by wywołać reakcję. Gdyby nie spróbował, nawet by go nie zauważył. - Czuję jakiś magiczny rezonans w tej rakiecie. Nie będę Cię zmuszał byś poszedł ze mną, ale chciałbym to zbadać.
Isshin wzruszył ramionami. - Po to wszedłem, żeby zobaczyć, co tu jest. Chcesz zejść na sam dół? - spytał.
-Jeśli się da, to tak. Ale przede wszystkim chciałbym znaleźć przyczynę tego dziwnego uczucia. - Nie wiedział jak je objaśnić, ponieważ impuls magiczny był za słaby. Może schodząc niżej uda się uzyskać więcej informacji. Choć tego miejsca nie było tu jeszcze parę lat temu, to rakieta była prawdopodobnie jeszcze starsza niż samochód, który znalazł w ulu na lodowej planecie. Ewentualnie mogła zostać wykonana przez xeno, ta opcja również tłumaczyła do pewnego stopnia, czemu zastosowane technologie wyglądały tak niepraktycznie.
-Chodźmy więc. - Rzucił jedynie i ruszył przed siebie. Jednocześnie spróbował sięgnąć swoją percepcją do wewnątrz siebie, jeśli ten okręt był genezy xeno, może reagował na Azazela, nie na niego samego.
Zejście na dno było nieprzyjemne. Mężczyźni musieli wspinać się w dół, łapiąc się krzeseł i szaf przymocowanych do ścian rakiety. Ponieważ wszystko było mokre i brakowało tu miejsca, Jack postanowił zostać przy wejściu.
Przechodząc między pomieszczeniami, Silver nie był do końca pewien ich funkcji. Wszystkie pomieszczenie ustawione były ciągiem i przynajmniej jedno z nich służyło do odpoczynku, a inne było jadalnią. Reszta była jednak dużo cięższa do ocenienia.
Gdy dwójka zeszła na tyle nisko, aby wyrównać z poziomem jeziora, zauważyli, że reszta rakiety została zalana. Na tafli wody prowadzącej w głąb unosił się zdobny długopis ozdobiony logiem Armstrongów.
- Hmm...nie jestem w humorze na nurkowanie, nie przyniosłem aż tylu ubrań na zmianę. Jeżeli planujesz tam wpłynąć, mogę zostać tutaj i asekurować. - zaoferował się Isshin.
-Armstrongowie już tu byli. - Zaśmiał się Silver, podnosząc z wody długopis. To kolejny raz, gdy natrafiał na nietypowy relikt technologiczny powiązany jednocześnie z jego przodkami. Był to dziwny zbieg okoliczności w najlepszym wypadku, w najgorszym jakaś manipulacja, której nie potrafił wytłumaczyć. Ku tej drugiej hipotezie skłaniał go fakt, że siła sygnału wciąż rosła, gdy schodził niżej. Zakręcił przedmiotem w palcach i westchnął.
-Ktoś zadał sobie sporo trudu, żeby mnie tu przyciągnąć, nie mogę go rozczarować. Muszę dociągnąć tę sprawę do końca. - Z jednej z licznych kieszonek pasa wyciągnął małą szpulkę, na którą nawinięty był długi drut o grubości włosa. Odwinął go nieco i podał koniec Isshinowi, przyczepiając cylinder do paska.
-Wolałbym nie zgubić drogi, wtedy mógłbym się utopić. - Powiedział z lekkim uśmiechem, po czym wziął parę głębokich wdechów. Jego pojemność płuc z reguły miała pomagać w utrzymaniu prędkości, jednakże oznaczała też, że mógł bardzo długo wstrzymywać oddech. Zdjął płaszcz i buty, po czym wskoczył zgrabnie do wody i zanurkował.
Dopłynięcie na dno rakiety nie trwało zbyt długo. Silver znalazł tam pomieszczenie z czterema fotelami oraz panelem sterowania. Rozbita szyba kokpitu była źródłem przecieku. Wbrew pozorom zejście tutaj nie nasiliło instynktów Silvera mocniej, niż gdy znalazł długopis.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172