Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-05-2021, 18:59   #121
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Eidith

Sterta piasku. Tak najłatwiej było opisać księżyc, na którym Vlad chciał się spotkać. Na dobrą sprawę nie było tu niczego, jawoła skorupa prawdopodobnie nie skrywała nawet żadnych wartościowych minerałów. Biskup albo potrzebował gwarancji prywatności, albo… zasadził pułapkę.
Eidith wyszła ze swojego statku z lekką stopą, łagodnie opadając pod wpływem słabej siły grawitacji, jaką księżyc oferował. Vlad już na nią czekał, stojąc na horyzoncie, kilometr od niej.
- Gdy Zoan mi powiedział, że będziesz prowadzić dochodzenie, postanowiłem nie próżonować. - mimo, że biskup był w oddali, Eidith słyszała głos Vlada jakgdyby mówił jej wprost do ucha.- Przygotowałem dla ciebie niespodziankę, więc cieszę się, że nie kazałaś mi zbyt długo czekać. - mówiąc to, Vlad wbił ramię w piach. Ziemia zatrzęsła się, gdy mężczyzna ze zgrzytem wyjął spod ziemi ogromny okręt wojenny, jego ręka zmieniona w sieć macek, oplątujących okręt niczym działo. - ZOBACZYMY CZY BĘDZIESZ W STANIE MNIE DORWAĆ. - torpedy opuściły okręt, kierując się prosto na Eidith.
Kostucha uniosła brwi na zachowanie Vlada. Coś jej tutaj nie pasowało, Vlad postanowił otwarcie wyjść jej na pojedynek. Gdzie bezpieczniejszą opcją byłaby ucieczka do innej galaktyki lub chociaż granie na zwłokę. Widząc, jak biskup wyciąga cały okręt, by ją powstrzymać, w tym samym czasie Eidith zdjęła swoją garsonkę i rozpuściła włosy. Sekundy później jej ciało pokryła chropowata skorupa, włącznie z głową. Zakręciła piruet i ustawiła się w specyficznej pozie.



- S̶̳͒̃̈́̚Á̶̻V̵̢͕̞̅E̷̡̞̙͔̽̉̈́̉ ̝ ̴̧͍̻̮͛̾̂͝Ÿ̸́-͔̎͜O̵̓͐̏-̰Ų̶̤̯̈́͋̏̆̚R̷̙̳̱͝͝ͅ ̸̨͔̺̃̽̎͌͝B̵̻͈͆̀̔͘͜R̸̔-̛̳͔͜-̫E̷͉̳̱͖͈͝ͅÅ̵̐͋̑͝-̼T̵̻̯͐̕H̵̚-̻̟̦̯͍͖̃͛͗ ̴̺̪̞̝̪͑̃̋͊̌V̵̾̃̍-̱̥L̶͎̤̙͙̐̂̊͂ͅĄ̴̻̫̟̖̌̀̂͊D̵ ̛̙͎̖̈́͊̇̍,̷̉̓͆͝-̗͖͓̗͙̺ ̸̥͙͑̾̀͜Y̸̛̤̼͑͑̃̓Ǫ̷̝̰̳̗̿̓̚ -Ṳ̵̬̃̐̾̍͒ͅ ̴̛̜̂̀G̸͊-͓Ȯ̷-͗-̘͇͉̘͍͌͑N̷̑̌̌̈́̂́-̖͚̖̗̤N̸̲̈͋̈́A̶̺͆͐̈́̇̒ ̸͇͔̺̝́̽̏Ṉ̵͗͗-͈͙̤E̵̳̓̚Ĕ̷͖̻̘̣͕͉͗̎̇D̴͎̙̳̄ ̻ ̷͙͖̻͎̓͜I̷͉͋͋́-̩̣̬̙T̶̺͍̞͂ ̵͉̞̈̍̅F̶̝̣̦̔͝Ọ̵͌̓̕-̬R̸̾͊-̺̾̊ ̶̲̱͎͛͘ͅ-S̷̪͙̹̏̅̽̑̿͒͜C̵̔̋-̢̨̫̯R̸̤̯̮̣̮̘̀̀͗̑Ę̸͍͉̒̈́̓̓͋ A̴̬̓M̷̧̯̯͎̱̗̀Ï̵̓-͔̮̣N̸̡̯̯͖̹̞̑G̸͍͈̩͓͖̀͝ - Rzekła donośnym morowym głosem, zaraz po tym z jej pleców wystrzeliły motyle skrzydła, były czarne i pokryte białymi wzorami, które w abstrakcyjny sposób formowały czaszki. Dwie ogromne ręce wyrosły z bioder Kostuchy i wbiły pazury w podłoże księżyca. Miała zamiar ich użyć jak katapulty by polecieć prosto na Vlada, na razie skupiając się wyłącznie na unikach.
Widząc nadlatujący grad rakiet i pocisków laserowych, Eidith wyskoczyła w przód. W tym samym czasie Vlad...podskoczył. Odrzut dziesiątek dział okrętu gwiezdnego zaczął gwałtownie rzucać jego ciało w tył, gdy ten uśmiechnięcie wypuszczał kolejne salwa na spotkanie Eidith. Inkwizytorka zbijała i niszczyła pociski, będąc jednak przed samymi eksplozjami, otrzymywała odczuwalne obrażenia. Gdy tylko zbliżyła się do Vlada, przed jej twarzą pojawił się sam okręt, na którego przedzie wylądowała. Wszystkie działa okrętowe skierowały się w jej stronę, a w oknach pojazdu widniały liczne sylwetki Vlada obsługujące uzbrojenie pojazdu.
Wolała się bić z Vladami niż całym okrętem, więc postanowiła odskoczyć w tył i posłała całusa prosto w jedno z okien spodziewając się bombowych efektów. Nie mogła się doczekać, gdy wieczny uśmieszek Vlada zniknie. Choć pewnie jest takim typem człowieka, że nawet u papieża pozostanie uśmiechnięty.
Eksplozja wysadziła ogromny fragment okrętu, rozsyłając jego szczątki na wszystkie strony, jednocześnie też doprowadzając do zapłonu i eksplozji innych elementów statku: silnika, amunicji, elektrowni pokładowej. Lecące we wszystkie strony drzazgi i ogromne ilości pyłu wzniesione w powietrze sprawiły, że inkwizytorka znalazła się w gęstej i groźnej mgle, nie widząc swojego przeciwnika.
Widząc pył postanowiła go użyć do własnych intencji. Drobinki wystrzelone z wielką prędkością mogą zrobić krzywdę, więc z przedramienia Eidith wyskoczyła ręką, która bardzo szybko przybrała kształt ogromnego orientalnego wachlarza. Wykonała potężny wymach dookoła siebie, by rozwiać mgłe i posłać jakiekolwiek szczątki w stronę ewentualnej pozycji Vlada.
Po rozwianiu pyłu nie było widać śladu biskupa. Instynkty inkwizytorki przemówiły, nawołując ją do uniku. Eidith odskoczyła w tył na moment przed tym, jak Vlad wylądował na ziemi, wbijając swoją nogą w miejsce, które Eidith wcześniej zajmowała. Siła uderzenia była zbyt duża, aby natychmiast przemówić do zgromadzonych. Dopiero po sekundzie ziemia zapadła się, tworząc niewielki krater. Vlad zaklaskał zadowolony. - Keep going.
Eidith delikatnie opadła w dół, po czym z nogą na nodze zawisła w powietrzu.
- W co ty grasz Vlad? Nikt nie jest na tyle głupi, by po prostu wyjść mi naprzeciw. Czyim jesteś kozłem ofiarnym? - siedząc tak w powietrzu, zmaterializowała z ręki jojo, którym zaczęła się bawić. Oczekiwała na krótką wymianę zdań z biskupem, lecz jeśli coś spróbuje, jojo zamieni się w ogromną kulę najeżoną kolcami wymierzoną prosto w niego. Odsłoniła się jej głowa, ukazując jej zalotny uśmiech.
Nim Eidith się zorientowała, z jej ciała wystawało kilkanaście ostrzy, przebijających ją na wylot w różnych miejscach.
- Zamknij ryj! Teraz walczymy! - Przypomniał jej Vlad. Inkwizytorka potrzebowała chwili, aby połączyć fakty. Nie zaatakował jej Vlad ani jego cień, tylko ciemność z powierzchni księżyca wyskoczyła na nią pod postacią ostrych kształtów. Mogła wyrwać się z jej macek bez trudu, biorąc jednak pod uwagę szybkość tego ataku, nie będzie mogła się zatrzymać. Przynajmniej dopóki nie unieszkodliwi Vlada.
- Ryj? - Zapytała wyszarpywując się z macek, a gdy tylko to zrobiła od razu rzuciła się w przód na Vlada. W locie zaczęła kręcić bardzo szybko jojem, a gdy tylko będzie w zasięgu uderzy nim Vlada prosto w brodę. Jojo jednak przybierze formę kolczastej kuli tuż przed uderzeniem. Widocznym było na jej twarzy, że jej dobry nastrój po prostu wyparował, przybrała dość znudzone i pozbawione emocji oblicze.
Jojo uderzyło z impetem w Vlada, przebijając go na wylot. Mężczyzna wydawał się jednak niewzruszony tym atakiem a sama Eidith odczuła, jak gdyby zaatakowała mgłę. Gdy jednak to Vlad sięgnął po nią, wystrzeliwując swoją dłoń w przód, ta wydawała się jak najbardziej fizyczna, łapiąc inkwizytorkę za głowę.
- Nie mów, że tamta eksplozja to najwięcej, na co cię stać? - spytał Vlad, gdy jego cieniste macki drugi raz przebiły się przez Eidith. - Zoan nakazał ci pozabijać biskupów, czy zginąć? - spytał.
Kostucha już nie miała ochoty z nim rozmawiać po tym, jak ją obraził. Trzymana za głowę nie miała dużego pola do popisu, zwłaszcza że miała do czynienia z mgłą. W miejscu, gdzie spoczywała ręką Vlada wyrosną małe ostrza, które zakręcą się jak blender, by zmaglować jego dłoń. W tym samym czasie podleci do góry, unikając kontaktu z powierzchnią księżyca.
Biskup nie spodziewał się nagłej transformacji części ciała Eidith, zaśmiał się tylko przez zęby, gdy z jego dłoni została papka. Szczerzył się zadowolony patrząc na znajdującą się nad nią Eidith, gdy jego ręka szybko odzyskiwała swój kształt. Jego źrenice zwęziły się, po czym wystrzelił w stronę Eidith, a za nim dziesiątki ostrych macek. Wtedy też inkwizytorka zauważyła naturę Vlada: biskup wydawał się nie mieć nóg, z jego płaszcza wychodziła tylko ciemność, która zlewała się z podłożem pozbawionego światła słonecznego księżyca. To również ta ciemność księżyca atakowała inkwizytorkę pod postacią czarnych macek.
Eidith załopotała mocniej skrzydłami, by rozsiewać w powietrzu jak najwięcej pyłku. W tym samym czasie będzie wyprowadzać ciosy przywołanymi pięściami, aby zmusić Vlada do dematerializacji. Gdy się ponownie scali zrobi to z drobinkami ciemności Eidith. Nie widziała czy coś tym ugra, ale na ten moment nie miała nic innego. Miała tylko nadzieje, że będzie ją ścigał i wyłapie jak najwięcej pyłku.
Plan działał na tyle, że Vlad nie zdołał nawet dotknąć Eidith. Jednocześnie jednak inkwizytorka nie była w stanie złapać go bez gardy. Pyłek przelatywał przez jego ciało, wliczając w to goniące ją cieniste kolce, które jak się okazało, są niematerialne aż do momentu wbicia się w cel. Wyglądało na to, że Vlad materializuje swoją formę dopiero w ostatniej chwili, z jednym wyjątkiem - jego głową. Spadający na jego głowę pył osiadał we włosach.
Eidith nie do końca o to chodziło, ale to było wystarczające. Uśmiechnęłą się szeroko i zacisnęła pięść zmuszając pyłek który osiadł na włosach by zaczął agresywnie wpychać się w wszystkie otwory głowy Vlada. Kiedy tylko zobaczy choć cień dyskomfortu na jego twarzy, kostucha zamknie się w czarnej sferze najeżoną kolcami i z impetem spadnie prosto na biskupa.
Goniące Eidith cienie zatrzymały się, po czym zmieniły kierunek, owijając się wokół Vlada i zamykając go wewnątrz okrągłej kapsuły.
Nie zwlekając długo Eidith zawróciła swój lot w stronę Vlada, po drodze kreując dwie gigantyczne ręce. Mało tego w tych ogromnych dłoniach zmaterializował się kij baseballowy takiej samej barwy co ręce. Nowo powstała broń uniosła się ku górze i z całej swojej siły uderzy prosto w kapsułę skrywającą Vlada.
Bańka wbiła się z impetem w ziemię, pęknięcia zaczęły się po niej rozrastać, aż eksplodowała. Eidith oślepła, po czym została odrzucona w tył. Gdy odzyskała panowanie nad sobą, zobaczyła jak Vlad strzepuje resztki pyłku z dłoni. Musiał wdmuchnąć go w jej twarz zaraz po eksplozji przedziwnej tarczy.
- Czy wyglądam jak pachoł? Im większe pole rażenia, tym mniejsza skuteczność. Tyle powinnaś już wiedzieć. - Vlad wydawał się urażony wyborem broni Eidith. - Muszę jednak przyznać, jestem zaskoczony. Myślałem, że Zoan da ci jakieś wskazówki. Zamiast tego uczysz się moich słabości na bieżąco. - skomentował, powoli idąc w stronę Eidith. Jego ciało ponownie przybrało cienistą formę, nie licząc głowy i płaszcza.
Kostucha rozłożyła ręce na boki i westchnęła.
- Skądże… właściwie to zawsze podziwiałam to kim jesteś. Nie ważne z czym masz do czynienia zawsze się świetnie bawisz. Also… nie mam w zwyczaju niepokoić jego ekscelencji, dla takich błahostek jak wskazówki. Oczekuje ode mnie wyników więc je dostarczę. - Przyznałą Eidith. Wyrównała swój lot na tyle by być nad ziemią kilkanaście metrów przed Vladem. W jej lewej dłoni zmaterializował się ogromny młot który oparła na ramieniu. W taki sposób zaszarżowała na biskupa z prawą dłonią wysuniętą w przód. Wolna od broni dłoń wystawiła palec wskazujący w stronę swojego przeciwnika i gdy już będzie przed nim nie zaatakuje młotem lecz cienką igłą która wyrośnie z jej palca prosto między oczy Vlada.
Widząc nadlatującą Eidith, Vlad zaczął się śmiać i odginać w tył. Gdy inkwizyotrka była blisko niego, wziął pełen zamach, aby uderzyć w nią głową. Ku swojemu zdziwieniu, zamiast zmierzyć się z młotem, nabił się na kolec W palcu Eidith. Uderzenie to złamało nie tylko palec inkwizytorki, ale całą dłoń, wyłamując też fragment, który ugrzązł w głowie Vlada. Mężczyzna zaczął się rzucać, wykrzykując:
- TY DZIWKO. CO TO ZA PEDALSKIE PODCHODY I TRICKI. - nie ukrywał swojej złości. - PRAWDZIWA WALKA TO POKAZ SIŁY EIDITH. - Zatrzymał się w miejscu, a instynkt inkwizytorki rozbrzmiał alarmująco w jej głowie. Podłoże księżyca wydawało się falować i wirować. - Uświadcz mojej. - biskup tłumił wymykający się z jego ust piskliwy śmiech.

Cała cienista powierzchnia pozbawionej światła księżyca ruszyła w stronę Eidith w formie setek milionów zaostrzonych macek.
Widok zbliżającego się niebezpieczeństwa sprawił że Eidith miała dość wystraszony wyraz twarzy. Lecz to nie macek się bała, lecz tego, co musi teraz zrobić. Wszelkie cieniste twory, które stworzyła zniknęły kompletnie a sama Kostucha położyła rękę na sercu i przemówiła dziwnie donośnym szeptem.

- O great humanity, lend me your worst thoughts, terrible deeds, fear, anger ... let them vent through me and let us punish those who think they can escape the aspect of death. Unite with me in unholy hatred to wipe out the enemies of humanity from the face of the galaxy. -

Gdy Eidith skończyła wypowiadać inkantację spojrzała jeszcze raz na Vlada i wyszeptała.
- Cosmic Horror. - Ciało Eidith roztopiło się na czarną masę, z której bardzo szybko zaczęły pojawiać się dziwne kształty bez ładu i składu. Gdzieniegdzie były oczy, paszcze wypełnione zębami i niezliczona ilość macek, z czego każda była zakończona ostrzem kosy. Po paru sekundach całe cielsko bestii wylazło z kałuży i nie przypominało właściwie niczego.


Czarna bezkształtna masa wydawała z siebie wiele odgłosów upiornie bardzo ludzkich.
- Why…. those bastards i will never forgive them...Wheres my baby!? WHERS IS MY BOY!? Forgive me… mercy please… KILL THEM ALL!... I miss you my love… HAHAHAHAHAHA SO FUN!!... Somebody please! SAVE ME!... no one will hear you scream bitch… I WANT MORE THATS NOT ENOUGH!! - Każdy głos był kompletnie inny i inne odczucie od niego biło. Wszystkie niezliczone oczy spojrzały na Vlada i z nierealną jak na te rozmiary prędkością zaszarżowała na biskupa przelewając się niczym ciecz. Kosmiczny horror miał tylko jeden cel zmiażdżyć Vlada, wchłonąc go, zmielić w sobie i wypluć głowę. Jeżeli biskup chciał pokazu siły to go dostanie.
Vlad wyprostował się. Wziął głęboki oddech, rozwarł szeroko ramiona i wybuchł śmiechem, wpatrując się w masę koszmarów, która przelewała się w jego kierunku, nie bacząc na dziesiątkującą ją ciemność księżyca.

***

Eidith klęczała na popękanej i poobijanej powierzchni księżyca. Jej ciało było pełne dziur i zacięć. Krwawiło i odmawiało posłuszeństwa, powoli, bardzo powoli gojąc się. W swoich rękach ściskała zdekapitowaną głowę biskupa.
- Tego było mi trzeba. - wyznał Vlad spokojnym głosem. - No, to po co chciałaś się zobaczyć?
- Wha..? - Eidith dysząc ciężko nie wierzyła w to co słyszy. - Doskonale wiesz po co tu jestem, zaraz cię dostarczę do papieża. Chyba że… - Kostucha uniosła brwi. - Czy to był jakiś śmieszny test?! -
- Eeh, pół na pół. Byłem czegoś ciekaw, ale przede wszystkim dawno nie miałem dobrej bitki. - stwierdził. - Chyba nie myślisz, że jebałbym się z jakąś konspiracją? Jakbym się aż tak nudził, to pierwsze co poszedłbym na solo z Zoanem, zamiast męczyć jakąś Sarię.
- Ugh… -Wydała z siebie kostucha przy czym przycupnęła sobie i postawiła głowę Vlada przed sobą. Z tyłu wyciągnęła trochę podniszczony notes z długopisem.
- Dobrze zatem. - Przewertowała karteczki i zapytała gryząc długopis.
- Po co byłeś u Doca z powodem i tu cytuje “nie wiem kurwa, wpisz coś za nim ci zajebie, muszę tam wleźć”? -
- Doca? Kiedy to było? - dopytał Vlad.
- Po upadku December, byłeś tam przez godzinę. - Odparła od razu.
- Aaah, kurwa, zaraz po bitwie. Moment. - przewrócił oczyma, grzebiąc w pamięci. - To nie było u Doca, tylko w szpitalu na okręcie. W recepcji. Klaus kazał odpierdolić agentów imperium, którzy pomagali nam na platformie, ale jak po nich szedłem, to mnie wnuczka zagadała czy jej jakiś fajnych okazów do badań nie znajdę. Chciała chyba jakiś wycinek z December, ale nic takiego nie widziałem, więc zabrałem tych frajerów z medycznego dla niej. Ciebie też odniosłem, bo ci partacze bali się na tobie operować.
Eidith nie ukrywała zdziwienia, gdy się dowiedziała, że Vlad jest… dziadkiem. Sprawiło to, że Kostucha baaaardzo chciała ją poznać.
- Ciekawe. Powiedz mi w takim razie, czego szukałeś po pijackiej imprezie w żeńskiej szatni? Alice mówiła, że próbowałeś tam wejść, gdy była tam z Fio i Sarią. “Dostał butelką w pysk” też mam zanotowane. - Ponownie przygryzając długopis spoglądała na Vlada.
- Pijanego Vlada pytasz, co sobie ujebał, może ruchać mi się chciało? - zaproponował. Zaraz po tej wypowiedzi doznał nagłego oświetlenia. - Tyyyy, TAKĄ dupę wiedziałem. Jakąś taką zieloną dziewczynę, trochę jak Tobor, ale nie do końca. Potem jej znaleźć nie mogłem. Chyba o to chodziło, ale meh, gówno pamiętam z tego, co się działo po imprezie. Zoan nie dał mi się pobawić z December to upijałem smutki, aż nie byłem w stanie chodzić prosto.
- Alice także o niej wspominała. Ciekawa jestem kto może mi coś więcej powiedzieć o tej xeno. Zdrajca mógł z nią współpracować… Dobrze, nie mam więcej pytań do ciebie. - Eidith podniosła się i zaczęła iść w stronę zdjętej wcześniej garsonki. Jak się okazało była kompletnie w strzępach i nie do odratowania. Fuknęła jak urażona kotka i podeszła do głowy Vlada. Złapała go oburącz jak pluszaka iposzła z nim do swojej rakiety.
- To była moja ulubiona garsonka… Fucking hell. Głodna jestem idziesz coś zjeść? - rzuciła, gdy podest od jej statku się opuszczał.
- Będzie mi potrzeba jakieś dwa-trzy dni, żeby się z tego odtworzyć… róbmy, na co masz ochotę. - zaproponował Vlad.
Inkwizytorka weszła do środka pojazdu, położyła Vlada na desce rozdzielczej po czym odpaliła papierosa. - Czy mój mistrz dał ci jakiś powód dlaczego miałeś wyciąć cesarskich? -Zapytała zaciągając się dymem i wciskając parę przycisków szykując maszynę do startu.
- Możliwe. Nie obiecuję, że wysłuchałem go do końca. Przestałem słuchać od “zabij”. Zaczął zdanie od “zabij”. Wiedziałem, że Cesarskich, bo dał mi fotki.
- Hmm. - Eidith będzie musiała porozmawiać ze swoim mistrzem na ten temat. Nie zrobiłby tego bez powodu, a jeśli by taki rozkaz dostał od Zoana zrobiłby to sam. Gdy rakieta powoli zaczęła się odrywać od powierzchni księżyca zapytała.
- Jak to jest, że dopiero dzisiaj się dowiaduje, że masz rodzinę? Wcześniej wspominałeś o wnuczce, gdy ja nawet nie potrafię sobie wyobrazić kim może być twój syn, czy córka. -
- Ooh, założyłem rodzinę na długo przed tym całym byciem manifestacją ludzkiej manii. Nie ma w nich nic specjalnego. - wyjaśnił.
Eidith uniosła brew. - To twoja rodzina i mówisz, że nie ma w nich nic specjalnego? How crude Vlad. Może chociaż powiesz mi jak mają na imię i czym się zajmują? -Kontynuowała. Taka jałowa pogadanka jest lepsza niż siedzenie w ciszy.
- Jak ktoś się dowiaduje, że ich najgorszy koszmar ma rodzinę, to wyobrażają sobie superbohaterów albo dzieci ciemności. Dlatego od razu uprzedzam, że to normalni ludzie. Moja droga Maryja wyrosła na bardzo dojrzałą pannę. Zresztą, jej córka to twój medyk? Wyrosła w ogóle z tej fazy bycia emo czy tam gotką?
Tego jeszcze nie grali. Vlad jest pradziadkiem Bonnie.
- Bonnie jest apatyczna, z zerową ilością emocji. I nawet nie jestem w stanie określić w jakim stylu się ubiera… więc chyba nadal jest emo czy tam gotką. To dobra dziewczyna, nawet mi nie przeszkadza, że lubi sobie skubnąć trochę… mięska. Choć moi ludzie są nią przerażeni, musiałam z nią o tym porozmawiać, żeby choć troszkę sfoglowała. Nie będę jej odbierać tych małych przyjemności, ale zaczęła trochę przesadzać. - Zaciągnęła się dymem. - Chyba Doc mnie przez to nie lubi. Nawet nie chciał na mnie patrzeć, gdy ostatnio rozmawialiśmy. - Przyznała z głupim uśmieszkiem.
- Zawsze mówiłem, że Doc się nie nadaje. Jak go pierwszy raz poznałem chciałem, żeby mi wyjebał, to spojrzał w moją otchłań tryliona oczu pod płaszczem i się zeszczał. - westchnął Vlad. - Bonnie nie była veganką? - zdziwił się.
- Jak on zdobył tą pozycję w ogóle? Mam wrażenie że jedno z moich przybocznych załatwiło by go w pojedynkę. - Zgasiła peta w popielniczce po czym kontynuowała.
- W sumie nigdy nie widziałam żeby Bonnie jadła jakieś warzywo. Też nie rozumiem do końca jej ciągotek do kanibalizmu… próbowałeś kiedyś? Gumiaste, żylaste i żuć się tego nie da. -
- Fuj, nie odważyłbym się. Podobno baaardzo łatwo tak jakąś chorobę przejąć. - skrzywił się Vlad. - Może pogadaj z nią na ten temat, powiedz, że pradziadziuś nie pochwala.
Po chwili Vlad kontynuował poprzedni temat. - Co do Doca, szczerze nie wiem...może Gerard go stukał na za ołtarzem? Oni obaj niby tak mądrzy, że nie muszą umieć samych siebie bronić. Gerard się wsławił robiąc układy z Dagdą, Doc się u niego uczył, wpadł na pomysł jak was połączyć, a w sumie i tak wszyscy traktują go jak pantofla Gerarda. - zaśmiał się Vlad.
- Uwaaa… powinien na mnie patrzeć z dumą w takim razie. Gerard za to… chciałabym całe jego ciało rozłożyć na części… powoli. Nie jestem gniewną osobą, ale jak tylko widzę tego… “człowieka” skręca mi wnętrzności, Fucking scum. - Zaklęła na koniec Kostucha.
- Eh, połowa ludzi w Cesarstwie powiedziałaby to o nas. Niezbędne zło Eidith, niezbędne zło. Ktoś musi robić te rzeczy za niewinnych.
- Masz rację Vlad. Mam tylko nadzieję, że dopadnę zdrajcę, zanim narobi szkód… Więc póki się regenerujesz zgaduje, że nie masz ciekawszych zajęć od towarzyszenia mi? Mam zamiar w następnej kolejności polecieć do mojego mistrza. Modlę się tylko by to nie był on… nie wiem, czy byłabym w stanie… - Jej ręce mocniej zacisnęły się na drążku sterowniczym.
- Ha! Nawet wiem, gdzie go znajdziemy… ale schowaj mnie do torby, jak będziesz z nim gadać. Skopałem ci dupsko i poszedłem robić swoje! - zadeklarował Vlad.
- NIe wydaje mi się byś był w stanie się schować przed Klausem w głupiej torbie. Ja nawet nie znam limitu jego zdolności, a to on mnie wszystkiego uczył. Ale skoro tak chcesz to tak będzie. Mors cię będzie nosić, bo mi torba nie będzie pasować do niczego… Bah! Muszę wydać polecenie na nową garsonkę. Fryzurę też mi zniszczyłeś nawet nie wiem gdzie te pałeczki poleciały. - Eidith pomacała się po tyle głowy.
Eidith zahaczyła o swoją bazę. Zabrała z niej nową garsonkę oraz swoją pomocnicę, Mors. Fredynand został nowym tymczasowym zarządcą, gdy inkwizyorka udała się na wskazaną przez Vlada planetę.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 05-06-2021, 12:31   #122
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Eidith

Omega-Nu-44 była niezamieszkałą, bogato zalesioną planetą. Jej rozwój do tej pory przypominał teoretyzowaną historię Ziemi, czego świadectwem były dinozaury, które Eidith miała okazję oglądać, gdy Mors szukała Klausa na planecie.

Biskup nie ukrywał się, więc znalezienie go nie stanowiło większego problemu. Obecnie stał na wysokim wzgórzu, patrząc prosto w gęstwinę leśną. Wysiadając ze swojego statku Eidith zorientowała się, o co chodzi: Klaus przeprowadzał testy nowych inkwizytorów. Takie same jak te, w których spotkała Yato.

- Eidith! - uratował się widokiem dziewczyny Klaus, po czym zamarł na chwilę. - Czy ty... Czy ty masz Vlada w torbie?
- Nie ma mnie tu! - odparł mu stłumiony głos.
- Told you can’t trick my master like that Vlad. - Westchnęła pod nosem, przekazując torbę Mors. - Taaa… mieliśmy mały sparing i trochę mnie poniosło. Póki się regeneruje towarzyszy mi. To dość koszmarne być samą głową w jednym pomieszczeniu nie uważasz Mistrzu? - Uśmiechnęła się niewinnie opuszczając nieco okulary przeciwsłoneczne tak by Klaus ujrzał dwie świecące bielą źrenice inkwizytorki.
- Cóż...uh...pewnie już go do tego przyzwyczaiłem. - zażartował Klaus.
- 122 do 132, nie pierdol tyle! - zbuntował się głos wewnątrz torby.
Nie specjalnie ją dziwiło, że mieli tyle potyczek, zastanawiało ją za to, jak Klaus sobie radzi z kimś takim jak Vlad.
- Mors wyciągnij go z tej torby. - Zarządziła w końcu, po czym się odezwała. - Zapewne wiesz Mistrzu, po co tu jestem. Jeśli nie jesteś bardzo zajęty, chcę Ci zadać parę pytań. - Przed wyjęciem notesiku odpaliła papierosa.

Klaus westchnął głęboko. - Eidith…
- Ugryzł mnie. - wtrąciła się Mors, wyciągając rękę z torby. Z wnętrza dochodził syczący głos Vlada, aż wreszcie dziewczyna postanowiła ponownie zamknąć zasuwkę.
Po chwili ciszy Klaus wznowił swoją myśl.
- Wiele osób w naszej organizacji reprezentuje sobą pewną ciemność, która jest nieodzowną częścią ludzkości. Dźwigamy na sobie te grzechy, żeby nie obarczać nimi niewinnych owiec…. Ze mną jest trochę inaczej. - jego twarz wyrażała pewne zmartwienie. - Manifestuje sobą cechy, które bardzo często nie są kompatybilne z niezbędnym złem, jakiego musimy dokonywać. Jestem już przyzwyczajony do podejrzliwych spojrzeń kierowanych w moją stronę. - wyznał, po czym położył rękę na ramieniu Eidith. - [i]Dlatego chciałbym, abyś mi obiecała, że mi zaufasz.
- Gaaaaaaaaay! - skomentowało echo w torbie.
To bardzo kontrastowało z tym co powiedział papież żeby nie ufać nikomu. Eidith zaczęła się domyślać że właśnie tak by zrobiła na miejscu Klausa, by uśpić swoją czujność. Potrząsnęła szybko głową odganiając te paranoidalne myśli. Chwyciła dłoń Klausa i oparła sobie ją na policzku.
- Obiecuję. - Powiedziała patrząc mu prosto w oczy nie zauważając nawet że papieros już sam się do końca wypala.

- Dziękuję. Co chcesz wiedzieć?
Eidith schowała niedopałek do cylindrycznego pojemniczka który zaraz po tym wsadziła do małej kieszonki.
- Na początek… Mistrzu co możesz mi powiedzieć o zielonej Xeno, która szlajała się po arce? To nie możliwe by nikt jej nie zauważył i wpuścił ją od tak. Muszę ją znaleźć i wywrócić na lewą stronę by opowiedziała mi wszystko co tam robiła… ALE, nie moge tego zrobić póki jej nie dorwę. - Zakończyła wyciągając kolejnego papierosa.

Klaus złapał się za brodę i zaczął myśleć. Po chwili uśmiechnął się. - Tak, pamiętam. To była Tobor z twojej drużyny. Zmieniła się przez korupcję. Zoan kazał nam ją zostawić w spokoju i dać jej opuścić stację. Pamiętam, bo mnie zawołano, gdy próbowała odebrać jeden ze statków. Kontrola wylotów dziwiła się, że nie pasuje do zdjęcia ze swojego identyfikatora. - wyjaśnił.
Eidith otworzyła szerzej oczy słysząc słowa mistrza.
- I nawet się nie pożegnała? What a bitch! Co za tupet, traktowałam ją przecież najlepiej z całej Icarii. Żeby jeszcze wypowiedzenie mi w twarz pierdo… dała.] - Kostucha teatralnie się oburzyła, lecz jej delikatny uśmiech nie zniknął ani na chwilę.
- Ale to wykreśla z mojego wątku obce xeno na arce. Uff. - Zaciągnęła się dymem i spojrzała na las. Wiedziała, że przyjechała tutaj na spytki, ale spędzi tutaj tyle czasu, ile jej się będzie podobać, poza tym trochę relaksu pozytywnie wpływa na morale!
- Czy jakaś ptaszyna przykuła twoją uwagę mistrzu? - Wskazała papierosem na las który było widać w oddali.

- Prowadzę właśnie sprawdzian… dobrze wiesz jaki. - zaśmiał się Klaus. - Tym razem nie ma z nami Yato… może ty chciałabyś pobiegać z młodymi? - zaproponował.
- Właśnie chciałam zapytać, czy mogę. Więc jaki jest dzisiejszy scenariusz? I rozumiem, by z nich nie zrobić kalek? - dopytała, kończąc drugiego już papierosa.
- Przetrwanie. Poddani mają wyjść z lasu. Ci, którzy wyjdą ostatni, zdają. Postaraj się ich nie zabijać. Z kalectwem sobie poradzą. - poinstruował Klaus.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 02-07-2021, 08:11   #123
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Silver
Dopłynięcie na dno rakiety nie trwało zbyt długo. Silver znalazł tam pomieszczenie z czterema fotelami oraz panelem sterowania. Rozbita szyba kokpitu była źródłem przecieku. Wbrew pozorom zejście tutaj nie nasiliło instynktów Silvera mocniej, niż gdy znalazł długopis.
To się nie trzymało kupy, dlaczego nigdzie nie było żadnego źródła? Rakieta sama w sobie nie mogła nim być, bo wtedy siła "sygnału" byłaby wszędzie taka sama. Woda też nie wydawała się właściwą odpowiedzią, bo wówczas poczułby zmianę zanurzając się. Cholera, czego nie zauważył… No nic, skoro już dotarł do kokpitu uznał, że przyjrzy się tej technologii, a jeśli nie uległa całkowicie zniszczeniu, mógł spróbować zgrać dziennik pokładowy, by później dowiedzieć się więcej. Jeśli nic się nie da z tym zrobić, mógł spróbować jeszcze namierzyć wyzwalacz sygnału, skoro osiągnął maksymalne natężenie, albo zidentyfikowanych jego przeznaczenie. Miał dość powietrza na dłuższy pobyt pod wodą, nie chciał go zmarnować.
Między deformacjami od zderzenia z powierzchnią planety a rdzą wynikającą z kontaktu z wodą, wyciągnięcie jakichkolwiek wniosków z kabiny było niewiarygodnie trudne. Technologia wyglądała na elektroniczną, przedawnioną. Jej forma była zacofana, ale względnie zwyczajna, każda rasa mogłaby coś takiego stworzyć. Przełom nastąpił, gdy Silver otworzył jedną z szufladek. Na tyle szczelna, aby uniknąć zalania, szuflada skrywała plastikowe opakowania jedzenia. Silver rozpoznał napisy jako język angielski. Głosiły:

Cytat:
Pokarm dla astronautów. Pochodzenie: Ziemia. Najlepiej spożyć przed: 2083.
Nie miało to sensu. Era eksploracji gwiazd dla ludzkości zaczęła się dużo później. Silver nie wierzył, że kiedykolwiek spotkał się z jakąkolwiek informacją z tak dawnych lat.
Nie miało to sensu tym bardziej, że kilka lat temu tej rakiety tu nie było. Gdyby ktoś dysponował takim artefaktem technologicznym sprzed kilkudziesięciu tysięcy lat, wbicie go w powierzchnię planety i zalanie woda wydawało się co najmniej nieodpowiednim wykorzystaniem, bluźnierstwem wręcz. Czy to możliwe, że ten okręt wpadł w jakiś wir czasoprzestrzeni? Utrwalił na nagraniach ile zdołał, to wymagało głębszych poszukiwań niż zwykłe oględziny, po czym skupił się na oddziaływaniu magicznym, jak wcześniej zaplanował.

Magia była słaba. Nie wywierała na nim żadnego wrażenia i nie wydawała się przypominać zaklęć, z którymi miał do czynienia przedtem. Nie wyglądało, aby był w stanie rozpracować jakichkolwiek konkretów na jej temat w obecnej sytuacji.
Nie było tu nic, żadnego elementu, który mógłby wywołać rezonans. Pozostawał ten ozdobny długopis, przy nim sygnał osiągnął maksymalne natężenie. Tyle rzeczy do sprawdzenia… Tu jednak nie było co dłużej tkwić, Silver wypłynął więc z powrotem na powierzchnię.
-To wszystko jest naprawdę zakręcone. - Rzucił do Isshina wychodząc na pokład. Jednocześnie zapuścił wyszukiwanie na temat katastrof lotniczych w ciągu ostatnich lat. Rakieta była wyraźnie rozbita, nie mogło to przejść bez echa.

- Silver, tak? - spytał Isshin, drapiąc się po podbródku. - Pamiętasz, gdzie my w ogóle jesteśmy?
Młody Armstrong spojrzał na szermierza, by spróbować odczytać czy ten nie stroi sobie z niego żartów. Jeśli mówił poważnie, to wszystko było jeszcze bardziej bez sensu, niż przypuszczał...
- Też zapomniałeś? - Isshin zdziwił się milczeniem. - Eh, no nic, zbieramy się?
-Nie, zastanawiałem się czemu naszło Cię na dziwne żarty. Widzę że to niestety nie był dowcip... - Silver westchnął. Nie było tu magii, żadnego artefaktu, ani wplecionego zaklęcia. A jednak pojawiał się magiczny efekt, prawdopodobnie ten sam, który nie był w stanie wpłynąć na Silvera, a jakimś cudem działał na Isshina mimo jego odporności. Czy było możliwe, że szermierz odwiedził tę rakietę już wcześniej i o tym zapomniał? Zagubiona rękawiczka by na to wskazywała. - Chodźmy, jeśli po wyjściu nic sobie nie przypomnisz, to po prostu opowiem Ci co i jak.
Dwójka szybko wygramoliła się na powierzchnię, aby spotkać siedzącego na włazie rakiety Jacka. - Fajne miejsce znaleźliście. - przyznał cyborg. - Nie jestem pewien, na czym siedzimy, ale widok stąd jest boski.
Kurwa… chyba właśnie coś do niego dotarło. Zaciemnienie, wydarzenie które sprawiło, że tak wiele wiedzy o przeszłości zaginęło, było w rzeczywistości zjawiskiem magicznym. Teraz gdy znalazł się przy obiekcie przeczącym oficjalnej wersji historii, próbowało ingerować w jego pamięć. Data na opakowaniu które znalazł, niewiele mu mówiła sama z siebie, ale w połączeniu ze starą "ciężarówką", która miała datownik sprzed czasu gwiezdnego mógł oszacować, iż było to grubo ponad dziesięć tysięcy lat przed jego wprowadzeniem. Technologia jego klanu zawsze była kilka generacji do przodu względem reszty świata, może wcześni Armstrongowie eksplorowali kosmos, zanim stało się to domeną całej ludzkości? Tylko czemu ktoś chciałby to zataić? Na pewno nie brakowało wizjonerów (lub szaleńców) którzy chcieli być pierwsi wśród gwiazd.
-Zejdźmy stąd, bo jeśli wyjaśnię teraz, to zapomnicie, co wam powiedziałem, zanim dotrzemy do brzegu. - Rzucił tylko i wybił się z platformy w stronę plaży. Podejrzewał, że to jezioro wbrew jego wcześniejszym założeniom, było tu w rzeczywistości od samego początku, tylko wszystkie jego wcześniejsze wizyty zostały wymazane ze wspomnień.

Jack wzruszył ramionami i trójka mężczyzn dużym susłem skoczyła z powrotem na plażę, zostawiając ślady niewielkich kraterów w piasku.
- Co się stało? - zaintrygował się Isshin.
- Może odkrył magiczną konspirację? Tylko nie mów mi, że to znowu ten fioletowy pacan. - zażartował Jack.
-Nie, po prostu obaj dostaliście częściowej amnezji którą wywołało przebywanie w tamtym miejscu. Zajrzyj do kieszeni. - Odparł Silver spokojnie, ostatnie zdanie kierując do szermierza.

Isshin sięgnął do kieszeni i wyjął z niej rękawiczkę. - Hmm...pamiętam tylko, że jakiś czas temu mi zginęła. Mówisz, że tam ją znalazłem? - spojrzał na rakietę z poważną miną. - Powinieneś ostrzec na ten temat Adama. Cokolwiek to jest.
Jack zamilkł na chwilę, masując podbródek. Jego oczy zaświeciły się, po czym przemówił. - Mam niby w pamięci nagranie tego, jak tam wchodzimy. Faktycznie zapomniałem całej gadki przed tym, jak zostałem przy wejściu. Nie było tego jednak dużo, może po prostu się rozkojarzyłem? Zapiszę sobie wspomnienie w zapasowej. - wzruszył ramionami.
Armstrong pokiwał głową, magia nie potrafiła oszukać technologii, a przynajmniej nie w pełni. Będzie musiał przejrzeć własne zapisy, kiedy już wróci na okręt.
-Myślę, że to nie była twoja pierwsza wizyta w tej rakiecie. Zapewne również nie moja pierwsza, ponieważ wyraźnie rozbiła się tu w bardzo zamierzchłej przeszłości, widziałem zniszczenia na dziobie. A jednak byłem pewien, że podczas mojego ostatniego pobytu na Edenie wcale jej tu nie było. - Wyciągnął długopis, który znalazł w wodzie i zaczął kręcić nim w palcach. - Sęk w tym, że w samym wraku nie ma ani jednej magicznej śrubki. Nie znalazłem też żadnego artefaktu ani nie wyczułem zaklęć które mogłyby go otaczać. To jakby świat zareagował na fakt, że znaleźliśmy coś, co nie pasuje do paradygmatu i próbował wymazać to zdarzenie z naszych wspomnień. Z jakiegoś powodu mu się to nie udało w moim przypadku, może przez ten mały drobiazg. - Na chwilę zaprzestał obrotów, by jego towarzysze mogli zobaczyć bardzo charakterystyczne logo Futuristics. - Pojęcia nie mam czy na pewno o to chodzi, nigdy nie spotkałem się z zaklęciem działającym na tak ogromną skalę… Błąd, spotkałem. - Urwał dość gwałtownie, gdyż właśnie wchodził na grząski grunt.

- Cóż, działał na mnie więc… - zamyślił się Isshin. - Albo jest silniejszy niż moja odporność na zaklęcia, albo działa na więcej niż po prostu ludzi? - zaproponował. - Szczerze nie wiem, jak magia funkcjonuje. Nie mierzyłem się z niczym silniejszym od iskry - wyznał. - Jeżeli przesiaduje tu jednak całe wojsko, na pewno znajdą się ludzie, którzy ten problem rozwiążą. Jeżeli to w ogóle problem. - Pewny siebie Isshin nie widział większego zagrożenia w wymazującej wspomnienia części krajobrazu.
Młody szermierz najwidoczniej nie rozumiał implikacji tego co tu znaleźli, ale zapewne nie wiedział, że Cesarzowa również jest chroniona magią wypaczającą umysł.
Długopis który znalazł był mu współczesny, mógł równie dobrze kiedyś należeć do niego, bo takich się w sklepie nie kupowało. Ciekaw był czy Adam jest świadom co mu siedzi w sąsiedztwie, czy też wymykało się to jego pojmowaniu. Admirał nigdy go nie ostrzegał by nie zapuszczał się w te okolice, inaczej byłby pewnie świadom, chociaż istnienia jeziora, nawet jeśli wrak zniknąłby ze wspomnień.
-Może to nic, może coś ważnego, zobaczymy potem. A co do ewentualnych braków w twoim "wykształceniu", chcesz dowiedzieć się więcej? - Podjął po tej chwili zamyślenia.

Mężczyzna westchnął, po czym wzruszył ramionami. - Pewnie. Nie mam na dzisiaj planów, równie dobrze mogę posłuchać.
-Zatem znajdźmy sobie jakiś przystanek, najlepiej z gastronomią, bo chwilę mi zajmie, by to wszystko opowiedzieć. - Zaproponował Silver, uznając, że wywołujący amnezję zabytek to nie najlepsze sąsiedztwo do prowadzenia "wykładu".
Isshin obejrzał się przez ramię na rakietę. - Dobra uwaga. - przytaknął. - To chyba ta pora, że zaczną podawać jedzenie u Adama. Możemy je zgarnąć i usiąść w ogrodzie, albo u mnie w pokoju. - zaproponował. - Chyba, że znasz tutejsze restauracje. Nie łaziłem jeszcze po mieście.
-Znam, ale domowe jedzenie bardziej do mnie przemawia. Może dlatego, że jestem bardzo rodzinnym człowiekiem. - Przystał na propozycję swojego towarzysza. - Chcesz, to mogę Cię potem oprowadzić, parę dni tu jeszcze zabawię.

- To dzisiaj zjedzmy u Adama, a jutro pójdziemy się przejść. - zaproponował, ruszając z powrotem.

Posiadłość Adama

Gdy trójka wróciła do posiadłości, zobaczyli Adama pijącego znów herbatę na werandzie. - Mogłem chwilę poczekać, zjadłbym z wami. - admirał szybko zgadł, dlaczego jego goście wracają do domu. - Usiądźcie sobie w ogrodzie, zaraz kogoś krzyknę, żeby wam przynieśli. Jak skończycie, odwiedźcie mnie w biurze. - poprosił.
-Gościnny jak zawsze. - Rzucił Silver bez cienia ironii, kierując się na ogród. Usiadł przy stoliku i korzystając z faktu, że jeszcze nie był zastawiony, umieścił na stole ten sam wyświetlacz, którego użył przy plaży.
-Pomoc naukowa przygotowana, możemy więc zaczynać. Zacznijmy od podstaw, czy słyszałeś o Teorii Kodu Uniwersalnego? - Armstrong nie zwlekał z wykładem, gdy pojawi się jedzenie, rozmowa była skazana na wolniejszy przebieg.

- Tak, Adam mi kiedyś o nim opowiadał. Nie jestem ścisłowcem ale to w miarę zrozumiałem. Wszystko składa się z informacji, a magia polega na jej zmienianiu, tak?
-W telegraficznym skrócie, tak. - Silver pokiwał głową. Projekcja wyświetlała ich oraz miejsce w którym przesiadywali złożone z zielonych znaków, linijek kodu. - To co podlega naszej percepcji jest efektem realizacji instrukcji zapisanych u podstaw rzeczywistości. Jak oglądanie aplikacji, bez dostępu do kodu źródłowego. Jeśli zawiążesz lub odziedziczysz Kontrakt, ów dostęp zostaje Ci przyznany do jego bardzo niewielkiej części. Dla przykładu… - Przeciągnął dłonią po blacie zostawiając smugę szronu. Fragment kodu stołu zmienił się odzwierciedlając spadek temperatury. - Moja Iskra pozwala manipulować stanami energetycznymi. Jednakże Iskra to nie magia, zaledwie jedno zaklęcie. Zanim przejdę dalej, wszystko jasne póki co?
Isshin zastanowił się przez chwilę, po czym powoli przytaknął. - Właściwie nic szalonego na ten moment.
-To zaledwie początek wstępu. - Silver uśmiechnął się pod nosem. - Iskrę można przyrównać do bardzo ograniczonych uprawnień moderatora, jednakże co ważne, w rzeczywistości otrzymuje się je w większym zakresie, choć dostęp do niego trzeba uzyskać samodzielnie. To zjawisko nazywa się Naturą Iskry i od niego zależy w jaki sposób ona działa. Na przykładzie mojej umiejętności, ten sam efekt można osiągnąć na wiele sposobów. Jeśli naturą Iskry byłaby śmierć, eliminowałaby ciepło. Magnetyzm z kolei pozwalałby je przyciągnąć do konkretnego punktu lub wypchnąć z przedmiotu, i tak dalej. - Zrobił krótką przerwę, by Isshin przetrawił jego słowa. - Odkrycie Natury Iskry pozwala rozszerzyć jej zastosowania, gdyż jako koncepcja Natura jest pojęciem szerszym niż jedna czynność, do której ogranicza nas bazowa znajomość zaklęcia. Ponownie, gdyby moja Iskra miała naturę śmierci, po jej odkryciu mógłbym zabić nie tylko ciepło, ale również chłód. - Skończył kolejną część wywodu.
Isshin zamyślił się. - Czyli iskra to jakby nie umiejętność, a skutek? Możesz magicznie wywołać pewien skutek, jakkolwiek to zrobisz? - zaproponował. - To jest przyciągnąć lub odepchnąć, zabić, przeciąć? - zastanowił się. - Właściwie jakby działała iskra cięcia? Mógłbyś przeciąć abstrakcyjne rzeczy? Ciepło? Czas? - zamyślił się.
-Byłoby to bardzo wygodne, gdyż dawałoby adeptom sporą dozę niezależności, ale niestety nie. Choć są Iskry które można podciągnąć pod kilka różnych dziedzin, każda ma swoje ograniczenia. - Silver pokręcił głową. - Wybiegliśmy nieco do przodu, ale możemy najpierw zgłębić ten wątek, skoro Cię interesuje. Iskry pochodzą od kontraktów z magami. Każdy mag specjalizuje się w jakiejś dziedzinie takiej jak destrukcja, śmierć, kontrola czy ewolucja. Co za tym idzie, Iskra to umiejętność, a dziedziną magii i z niej wynikająca natura, to sposób wykorzystania owej umiejętności. - Zrobił chwilę przerwy, by pomyśleć. - A odpowiadając na twoje drugie pytanie, magia sama w sobie jest abstrakcyjna, gdyż opiera się na koncepcjach nie na prawach fizyki. Zimno dla przykładu jest taką koncepcją, gdyż jako zjawisko fizyczne nie istnieje. Bazowo taka iskra najpewniej służyłaby typowo do przecinania obiektów materialnych, po długim treningu zapewne użytkownik nauczyłby się też ciąć to, czego hipotetycznie przeciąć się nie da, jak choćby wiatr i tu zaczynają się schody. Im poważniejsza ingerencja w paradygmat wszechświata, tym użycie zaklęcia jest trudniejsze, szczerze nie mam pojęcia czy istnieje w Cesarstwie ktokolwiek o mocy zdolnej przeciąć czas, niemniej na pewno nie byłby on adeptem jak ja, lecz magiem. I to posiadającym przy okazji dogłębne zrozumienie magii. Paradoksalnie poziom wiedzy i zrozumienia magii nie definiuje tego, kto jest magiem, a kto tylko adeptem. - Westchnął nad tą niesprawiedliwością losu. Pierwszy raz w życiu niezależnie od tego, jak intensywnie się uczył, efekt był poza zasięgiem jego rąk.
Isshin zaczął drapać się po głowie. - Okej, są pewne ograniczenia i nie da się przeskoczyć pewnych barier, jak ktoś cię przez nie nie przepuści… ale w takim razie skąd się wzięła magia sama w sobie? Dlaczego są magowie, którzy mogą dawać te całe kontrakty? Zaraz powiesz mi, że bóg zszedł do galaktyki i dał części z nas pieczę nad pewnymi prawami uniwersum! - zaśmiał się Isshin. - W bogów jeszcze nie wierzę, więc ciężko mi uwierzyć, że nie da się obejść tych kontraktów wiedzą, choć nie zdziwię się, jeśli byłoby to znacznie trudniejsze od współpracy z kimś, kto już nad magią panuje.
Młody Armstrong roześmiał się serdecznie.
-Nawet nie wiesz jak blisko prawdy jesteś. - Podjął gdy wybuch wesołości ustąpił. - Magia nie jest naturalna dla ludzi, choć nie wiem, czy mi uwierzysz, jeśli powiem, że pochodzi od xeno. Przybyszka z innej galaktyki przekazała sekret magii jedenastu ludziom w zamierzchłej przeszłości. Oni z kolei nauczyli kolejną generację, i tak dalej aż do współczesności. Dlaczego nauczanie magii przez ludzi, a tym bardziej przekazywanie jej potomkom w ogóle jest możliwe nie wiem, jest to zdolność sztucznie w nas zaszczepiona, więc teoretycznie nie powinna być dziedziczna. - Na chwilę się zamyślił, nie przywykł do nierozumienia i było dla niego trochę zawstydzające, że nie do końca pojmuje, o czym mówi. - Być może jest sposób by przebić się przez barierę między adeptem i magiem bez wypełnienia kontraktu, ale jeszcze go nie odkryłem i wedle mojej wiedzy nie jest on ludzkości znany, choć może po prostu być dobrze utajony przez służby wywiadowcze, by magowie się nie wyroili w Cesarstwie. W każdym razie mimo szeroko zakrojonych eksperymentów wciąż jestem daleko od osiągnięcia celu. Niemniej magia ma swoją cenę, każdy, kto zostaje magiem, popada w narastające szaleństwo. No prawie każdy, tacy jak Ty są na ów obłęd odporni, z jakiegoś powodu nadmagia oprócz odporności na magię chroni też przed efektami ubocznymi. - Streszczenie badań i odkryć nie było łatwe, Silver zastanawiał się, czy czegoś nie pominął, choć nie musiał mówić Isshinowi wszystkiego, nie był mu przecież nic winny. Niemniej w relacjach międzyludzkich ważna była szczerość intencji.

Isshin potrzebował chwili aby przyswoić do zaprezentowane informacje. - Dobra, to jak to się ma do tej całej rakiety i naszej tymczasowej amnezji? - spytał.
Młody Recollector rozejrzał się dyskretnie, czy służący Adama przestali już krzątać się wokół nich. Wchodzili ponownie na grząski grunt. Dzielenie się tą wiedzą mogło wręcz zahaczać o zdradę stanu, wolał więc, by nikt teraz nie podsłuchiwał. Dla pewności zaczął też absorbować energię elektryczną z najbliższego otoczenia, by ewentualna aparatura podsłuchowa zaczęła szwankować.
-Wspominałem wcześniej o paradygmacie wszechświata, a co jeśli nie pokrywa się on z rzeczywistością? - Spojrzał na Isshina znacząco, by dać mu do zrozumienia, że to poważna kwestia. - W okolicy przejścia na czas gwiezdny miało miejsce tak zwane zaciemnienie, w wyniku którego większość informacji sprzed tego wydarzenia została utracona. A co jeśli to bujda? Jeśli w rzeczywistości spleciono zaklęcie usuwające wspomnienia całej ludzkości na temat przeszłych wydarzeń, by wypropagować spreparowaną wersję historii? Brzmi to, jak teoria spiskowa, prawda? Jednakże na dnie tej rakiety znalazłem dowód, że ludzkość eksplorowała galaktykę na stulecia przed oficjalnym początkiem podboju kosmosu. Sama rakieta jest tego dowodem, dlatego, gdy na nią trafiliśmy, magiczny sygnał próbował wykasować nam pamięć z tego odkrycia. Gdyby nie fakt, że jakoś się przed tym obroniłem, pewnie właśnie byśmy planowali po raz kolejny, by wybrać się po raz pierwszy nad jezioro o którym usłyszałeś od miejscowych. Oczywiście to jedynie hipoteza, a źródło zaklęcia może być zupełnie inne, ale moje przypuszczenia nie są bezpodstawne.

Isshin przytaknął skinieniem głowy, po czym odpowiedział szeptem. - Tyle się domyśliłem. Nie mogę jednak pojąć, dlaczego to jest tak silne. Czy ktoś zrobiłby zaklęcie na tę konkretną rakietę, że wszyscy mają o niej zapomnieć? I tak z każdym przedmiotem, który się komuś...nie wiem, “jej” nie podobał? - Isshin wyraźnie insynuował zamieszanie cesarzowej w sprawę. - Nawet w tej kwestii… Myśleliśmy, że ona jest z nami dzięki nowoczesnej technologii, ale to droga sprawa i kiedyś tego nie było. Więc ona też jest długowiecznym magiem? Czy wymazują nam pamięć za każdym razem, jak wybiorą nową? - ilość niewiadomych strasznie namieszała w głowie Isshina. - ...Będę potrzebował sporo czasu to wszystko przemyśleć. - przyznał.
-Myślę, że na tym powinniśmy zakończyć. Wprawdzie magia to temat rzeka, ale nie chcę Ci teraz mącić w głowie. W końcu doszliśmy do istotnych wniosków i trzeba je najpierw przetrawić. Jeśli będziesz potrzebował omówić z kimś swoje przemyślenia, jestem do dyspozycji. - Obaj wiedzieli że ten temat jest niebezpieczny, ale najwidoczniej również dla Isshina Silver okazał się wystarczająco godny zaufania. Młody Recollector cieszył się że przeczucie go nie zawiodło. - A teraz jedzmy, i tak pewnie kazaliśmy Adamowi czekać zbyt długo.

***

Isshin nie przyszedł z Silverem do biura Adama. Stwierdził, że musi odpocząć i pomyśleć. Do tego odczuł poniekąd wrażenie, że Adamowi zależało tylko na Silverze, choć sam Armstrong był pewien, że tylko mu się wydawało.
Biuro Adama było wąskim, ale podłużnym pomieszczeniem bez okien. Znajdował się tu jeden stół z czterema krzesłami rozstawionymi po jednej stronie, skierowanymi na ogromny monitor. Był to właściwie jedyny element całej posiadłości, który nie pasował do jej rustykalnej, drewnianej stylistyki. Ściany pomieszczenia zapełnione były pułkami pełnymi dokumentów w różnego typu teczkach i folderach. Gdy Silver wszedł do środka, Adam przeglądał jeden z nich, zamknął go jednak i odłożył na stół.
- Ah! Silver. Mam nadzieję, że posiłek przypadł ci do gustu. - Admirał był wyraźnie zadowolony z wizyty. - Rozsiądź się, a ja przejdę do sedna. - wskazał dłonią stół, na którym znajdowała się też butelka whisky. - Częstuj się, jak chcesz. Miejscowy wyrób. - Adam wyglądał na zestresowanego, postanowił wziąć chwilę na zebranie myśli poprzez poprawianie swojego ubioru, po czym kontynuował. - Wiem o twojej pracy dla...organizacji najemniczej. Tak się składa, że również z nią współpracuję. Nie miałem sposobności nawiązać z tobą kontaktu, ale biorąc pod uwagę, że przybyłeś tutaj niezaproszony, możemy bezpiecznie przedyskutować sprawy. Chciałbym cię poprosić o oficjalne członkostwo w naszej organizacji, jak wiem, do tej pory nie miałeś styczności z nikim, kto mógłby ci je zaproponować.
Silver usiadł i nalał sobie solidną porcję whisky, nie sądził by Adam chciał go otruć, w końcu był przyjacielem rodziny, nawet jeśli przy tym Admirałem Floty. Pociągał małe łyki słuchając wyjaśnień swojego niedoszłego teścia, na koniec wychylił szklankę do dna, odstawił z hukiem i nalał sobie kolejną, pełną.
-Jeżu w poziomkach! - Fuknął sfrustrowany. - Tsar, Ty, kto jeszcze? Millia? Bastion? A może ten kutas Vyone? - Lazarusa pominął w swoim zgadywaniu, ten był pionkiem Maximiliana.
-I czemu ja? Armstrongowie są na cenzurowanym, pilnują nas bardziej niż innych. - W tym pytaniu nie było wyrzutu, a autentyczny brak zrozumienia. Mógł sam starać się do nich dołączyć, ale nie spodziewał się, że pierwsi wyjdą z zaproszeniem.

- Tylko Ja. Nie było to moim pomysłem, ale ostatecznie zostałem jednym z założycieli organizacji. Bez sekretnego wsparcia Admirała, długo by nie przetrwała. Vyone o wszystkim wie, ale z uwagi na moją obecność nie ingeruje. - wyjaśnił. - ... Zapraszam cię, bo już nam pomogłeś. Jesteś silny i stoisz po naszej stronie, nie ma sensu nie skorzystać. Fakt, z uwagi na twoje warunki nie będę liczył na wiele. Jednak sam fakt, że będziesz wiedział, co się dzieje i do kogo możesz się zwrócić, powinien ułatwić nam współpracę. - Adam nie skrywał, że członkostwo Silvera nie było w jego planach. Biorąc jednak pod uwagę incydent na w Anielskiej Bramie, korzystał z okazji. - Nie jesteśmy organizacją rewolucyjną. Badamy ślady korupcji i staramy się chronić niewinnych, którym prawo Cesarstwa działa na szkodę. Cel organizacji to podważać wszystko, aby nic nas nigdy nie zaskoczyło. Jak możesz się spodziewać to nie takie proste. - Adam również postanowił nalać sobie Whiskey.
-Nic co stoi w sprzeczności z propagandą nie jest proste. - Odparł Armstrong spokojnie podnosząc szklankę, która okryła się szronem. - Cesarstwo jest prezentowane jako nieskazitelne, utopijne wręcz. A utopie jak obaj wiemy nie istnieją. - Pociągnął sobie.
-Nawiasem mówiąc, zrobiłem się wyjątkowo popularny wśród Admirałów. Trzech z was spróbowało mnie zwerbować, a kolejnych trzech dobiera mi się do tyłka, tylko Millia jeszcze nie wykonała ruchu w moją stronę. - Zaśmiał się pod nosem. Akurat jej uwagą by nie pogardził, była chyba najmłodsza w tym gronie, no i reprezentowała płeć piękną, całkiem dosłownie. Nie wiedział tylko czy jest nim jakkolwiek zainteresowana. Ale może warto byłoby ją spiknąć z członkiem klanu, dla zapewnienia im dodatkowej ochrony?
-Z oczywistych względów moje działania będą musiały być bardzo ostrożne, ale ja też chcę chronić kogoś, kto niczym nie zawinił. - Był pewien, że Adam zrozumie aluzję. - W związku z powyższym, myślę, że mogę przyjąć twoje zaproszenie.

- Cieszę się. Z Maximilianem na ognie, nie dziwię się, że przyciągasz uwagę wszystkich graczy. Gdybyś nam wcześniej nie pomógł w incydencie w bramie, raczej bałbym się do ciebie skierować. - przyznał. - O czym wspominając… myślę, że należą ci się przeprosiny. Opus nie miał możliwości cię o tym poinformować, ale Tsar nie umarł tamtego dnia. - wyznał. - Fakt, miał sporo problemów zdrowotnych i komplikacji, ale twoja szybka interwencja pozwoliła nam go odratować. Przeszedł parę operacji plastycznych i obecnie działa jako jeden z szefów policji, pod imieniem Soma. Naturalnie, prosiłbym, abyś się z nim nie kontaktował dla bezpieczeństwa was obu. - Adam przyglądał się szklance, jakby czegoś w niej szukał, w końcu jednak postanowił się napić. Mimo wieku alkohol wykręcał mu twarz.
-Pozwól że zgadnę, Zilva tak naprawdę też żyje? - Silver spojrzał znad swojej szklanki na admirała, a w jego oczach kryło się zaciekawienie. Ta piratka byłaby świetnym nabytkiem dla organizacji, nie sądził by Tsar chociaż nie spróbował jej zwerbować. Biała skóra i czerwone oczy, może nawet byli spokrewnieni, serafiński admirał miał jakby nie patrzeć sporo czasu na zostawienie potomków.

- Mam taką nadzieję. Całe to zamieszanie z nią, Tsarem i Anielską Bramą miało pomóc im zejść z radaru cesarstwa. Do tej pory nie dostałem od niej żadnej wiadomości, więc nie mogę tego potwierdzić. Skrywanie się przed Vyone niestety oznacza, że musisz efektywnie zostać kimś innym.
Bingo i strzał w dziesiątkę. Szkoda tylko, że w takiej sytuacji nie mógł nabyć od Opusa żadnych "pamiątek" po niej. Kolejne pytania popłynęły zanim Silver zdążył się opamiętać.
-A jaki jest jej związek z tym wszystkim? Louise Cypher Queen i Zilva C. Queen, zwykła zbieżność czy coś więcej? Nie zapominając o tym, że wygląda jakby była córką Tsara. - Nie krępował się, siedział w tej wojnie magów po uszy, a organizacja Adama chcąc nie chcąc też się w nią wpakowała. Im więcej będzie widział tym lepiej.

- Nie znam szczegółów, Tsar obiecał, że to nieistotne. Zilva jest naszym sojusznikiem ale nie członkiem organizacji, więc nie wyjawia nam wszystkiego o sobie i swoich piratach. Jest związana z April w jakiś sposób, ale na koniec dnia jest człowiekiem. - w tonie Tsara dało się wyczuć, że nie był on zadowlony ze swojej organiczonej wiedzy w tym temacie. - Coś jeszcze cię nurtuje? - spytał.
-Mam więcej pytań niż czasu, moglibyśmy tu pewnie siedzieć przez miesiąc zanim dowiedziałbym się wszystkiego co potrzebuję. - Młody Armstrong wzruszył ramionami. Raz że sam zawsze się spieszył, dwa miał zadanie. - Z jakimi magami współpracujecie, czy raczej współpracujemy? Nie chodzi mi tylko o Miesiące, młodsze generacje też będą dla mnie pomocne. - Skoro pewnych rodzajów zaklęć nie mógł nauczyć się od Maximiliana musiał szukać innych rozwiązań. Jego plany związane z nadmagią wymagały w pierwszej kolejności rozszerzenia wiedzy magicznej. Musiał też poprosić Corvo by ten wykorzystał sieć Vyone'a i przeprowadził dla niego poszukiwania.
- Jest sporo osób z iskrami w naszych szeregach, nie mamy jednak adeptów. Przynajmniej nie oficjalnie. Augustus jest po stronie Zilvy, jego obsesja to potęga. Dogadujemy się z Icarią na wypadek awarii, więc liczymy, że w kryzysie November stanie po naszej stronie ze swoją sprawiedliwością. Soma obecnie próbuje nawiązać kontakt z May na księżycu Pars. Dyskutujemy też z January, aby pomógł nam nawiązać kontakt z Septemberem. To główny powód, dlaczego chciałem dzisiaj z tobą porozmawiać. - Adam był zadowolony, że dostał możliwość ogranicznego przejścia do sedna sprawy. - Liczymy, że z pomocą Septembera uda nam się złożyć naszą wiedzę w całość i zaplanować jak powstrzymać April. Obrady będą miały miejsca na Nautiliusie Vyone. Koordynaty otrzymamy na krótko przed zebraniem. - wyjaśnił.
Żadnych magów? Silver wyraźnie przecenił tę organizację… Czyli ta planeta z rycin w kanałach to Babel, szybko porównał w głowie zdjęcia satelitarne i obrazki, może kryła się tam jakaś wskazówka. Jeśli nie zawsze mógł znowu zajrzeć do tej dwójki changelingów.
-May to jedna z tych, których szukam. Nawiasem mówiąc, skoro Tsar jest serafinem, czemu po prostu nie wybrał paru godnych zaufania ludzi i nie uczynił ich magami jak kiedyś zrobiła to April? - Było to dość oczywiste rozwiązanie, nawet jeśli brakło by tu długiego doświadczenia, Pierwsza Generacja to wciąż wyższa liga. - No dobrze, zatem jaka moja w tym rola? I czy nie wzięliście nigdy pod uwagę że Vyone może być Septemberem, z tą swoją obsesją na punkcie informacji?

- Mieliśmy taką teorię, sam September jednak skontaktował się z nami za pośrednictwem swojej adeptki. Vyone jest mimo wszystko tylko człowiekiem. - Adam wyjawił to z ulgą w głosie. - Tsar nie jest magiem. Ma iskrę. April była cesarzową serafinów. Z tego co tłumaczył mi Tsar, magia i ranga w społeczeństwie miały ze sobą dużo wspólnego. Nie był jednak bardzo rozmówny w kwestii swojego ludu, jeżeli uda ci się pociągnąć go za język, chętnie wysłucham co ci zdradził. - Mężczyzna postanowił dolać sobie więcej Whisky. - Jesteś adeptem Maximiliana. Liczymy, że w wypadku ataku April będziesz mógł nam pomóc, albo nawet przedstawić naszą sprawę swojemu nauczycielowi. Cokolwiek postanowicie, tak długo, jak pomożecie nam bronić ludność Cesarstwa, będziemy wdzięczni.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 20-08-2021, 22:39   #124
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Było to dziwne, wedle informacji z pamiętników Tsara, magia stanowila genetycznie przyrodzoną cechę serafinów. Chyba że geny definiowały przynależność kastową jeszcze mocniej niż u ludzi. Każdy człowiek mógł stać się użytkownikiem nadmagii, ale nie każdy serafin mógł uczyć się magii? Trzeba będzie podpytać o to Somę kiedy już go spotka.
-Vyone zawsze mógł użyć proxy, choć zdecydowanie bym wolał żeby faktycznie byli dwiema różnymi osobami. - Silver westchnął popijając ze swojej szklanki. - Ja jestem po waszej stronie. Co do samego Maximiliana, nie mogę niczego obiecać. Ten fioletowy skurwysyn dba tylko i wyłącznie o własny interes, więc jeśli April złoży mu odpowiednio intratną propozycję, zapewne stanie po jej stronie bez wahania. Albo weźmie od niej kasę, a potem ją wydyma, bo trzyma wyłącznie swoją stronę. Jeśli chcecie mieć Octobera jako sprzymierzeńca, opcje są trzy. - Pociągnął dłuższy łyk i odstawił szklankę. - Pierwsza, kupicie sobie jego wsparcie, nie mam pojęcia czym, ale tanio nie będzie i nie daje gwarancji że dotrzyma słowa. Druga, złożycie mu propozycję nie do odrzucenia, trudne patrząc że ma w garści Lazarusa i kpi sobie z prawa. Trzecia, ja muszę do tego czasu zostać jego pełnym następcą, co też nie będzie łatwe, ale daje najpewniejszy wynik.

- Ten człowiek ma jeszcze tendencję robienia wszystkiego, czego nikt po nim nie oczekuje. Jeżeli nie będziemy na niego liczyć, może pojawi się tylko po to, aby pokazać, że robi co mu się podoba. - Tsar wydawał się natychmiastowo zmęczony, musząc nawiązywać do Maximiliana. October widocznie działał wszystkim na nerwach.
-To część jego szaleństwa, October zrobi wszystko by pokazać że może. - Skomentował Silver. - Nawiasem mówiąc, macie może jakieś informacje na temat tego, jak przejść od adepta do maga bez typowego wypełnienia kontraktu? - To, że nie było wśród nich magów nie znaczyło, że nie znają sposobu, może po prostu nie był dla wszystkich.
- O niczym takim nie słyszałem, ale mogę popytać. - obiecał Adam.
To było do przewidzenia, ale nie zaszkodziło spróbować. Każda odpowiedź, czy to pozytywna czy negatywna coś wnosiła.
-A ile wiecie o nadmagii? I czy wiecie z kim konsultował się Tsar? Czytałem jego pamiętniki i na bazie własnych badań odkryłem, że jest w nich mnóstwo przekłamań. Tak na dobrą sprawę dziewięćdziesiąt procent nadaje się do wyrzucenia. Nie wiem, czy wynika to z obawy, że ktoś niepowołany mógł dostać je w swoje ręce, czy też jakiś osobnik nakładał mu tonę banialuków do głowy. To drugie oznaczałoby, że zaufał niewłaściwym ludziom. - Serafin prowadził swoje badania przez millennia, nie było możliwe, by tyle detali umknęło jego uwadze, mógł je zataić lub ktoś odwrócił od nich jego uwagę.

- Wydawało mi się, że Tsar prowadził swoje badania osobiście? Jego odkrycia wydają się prawdomówne. - opinia Silvera zdziwiła Admirała. - Jest to efekt odizolowania kodu, który utrudnia jego edycje osobom postronnym, nie przejawia się u kosmitów i okazjonalnie występuje naturalnie w ludziach takich, jak Isshin, którzy poświęcają całe swoje życie pojedynczej pasji. - Adam wyrecytował wnioski Tsara z pamięci. - Wiemy, że jest w tym coś więcej. Magica Icaria ma bardzo zgłębioną wiedzę o nadmagii, ciężko jednak coś od nich wycisnąć, ponieważ widzą ją jako najwyższą formę herezji.
-To jest ta prawdziwa część, ale niewielki odsetek tego, co napisał. Ludzie nie wiedzą o nadmagii i nie da się jej przebudzić świadomie, znaczną część zapisków poświęcił by ugruntować te dwa postulaty, a są one nieprawdziwe. Rzecz jasna jest tego więcej, ale większość tych przekłamanych domysłów nie ma tak wielkiej wagi, jak te. - Może przesadził z tymi procentami, ale fakt był taki, że poza definicją większość notatek szybko okazała się nieprawdziwa. - W sumie czemu Icaria miałaby uważać nadmagię za herezję? Skoro magia jest zła, to coś pozwalającego się na nią uodpornić powinno być uznane za błogosławieństwo. - Nie oczekiwał wprawdzie logiki od tej bandy hipokrytów. Sami używali magii na potęgę, po prostu nie chcieli by ktoś inny to robił.
- Z jakiejś przyczyny uważają ją za nieludzką. Mój przyjaciel i pomysłodawca organizacji był kiedyś biskupem, został jednak pozbawiony swojej roli po przebudzeniu nadmagii. Nie zdążył jednak poznać jej sekretów. W zamian za to przestrzegał, że Icaria studiuje jakąś inną, trzecią odnogę magii. Ta im podobno nie wadzi. - z tonu Adama dało się zrozumieć, że nie ma zbyt wygórowanej opinii o kulcie. - To, co mówisz, brzmi jednak obiecująco. Udało ci się celowo przebudzić nadmagię? Myślisz, że masz na to metodę, która działałaby na osobie bez dostępu do magii? - spytał, zainteresowany. - Ah i nie sądzę, aby większość ludzi była świadoma nadmagii. Często jak mówimy, że ktoś jest geniuszem albo ma niepowtarzalny talent, to właśnie okazuje się nadmagią. - wyjawił.
No dobra, po kolei… Informacje o Icarii były całkiem interesujące.
-Jeśli nadmagia pozwala człowiekowi stać się najlepszą wersją samego siebie, to magia Icarii zapewne czyni go najgorszą wersją, czy raczej przekuwa to, co w człowieku najgorsze w siłę. To by tłumaczyło czemu tylu wśród nich zwyroli. - Zasugerował Silver. - Abstrahując od tematu, jak się ten przyjaciel nazywa? Może zasięgnę u niego języka w kwestii moich poszukiwań. - Zamyślił się na chwilę.
-A co do twoich pytań… Sposób na celowe przebudzenie nadmagii jest znany od pokoleń, choć większość ludzi którzy z niego korzystają, mówi o "oświeceniu". Można to zrobić poprzez medytację, wymaga ona jednak tytanicznej dyscypliny mentalnej, inaczej konsekwencje będą opłakane. Nie byłem tego świadomy i na bazie swojej wiedzy o magii opracowałem to na własną rękę. Z niewiadomych przyczyn byłem chroniony przed efektami ubocznymi, których nawet nie byłem świadomy. - Skrzywił się, bardzo cierpko. - Myślałem więc, że mój sposób jest nie tylko skuteczny, ale i bezpieczny, choć nie doprowadziłem przebudzenia do końca u siebie samego. Pomyliłem się srogo, mój kronikarz go wypróbował i teraz ponosi konsekwencje mojej niewiedzy, musiałem go zamrozić, żeby mieć czas na znalezienie lekarstwa. - Ton młodego Recollectors zdradzał, że jest wściekły na siebie.

- Jesteś silnym młodym człowiekiem. Mam pewność, że cokolwiek się stało, dasz radę to odkręcić. W razie czego możesz liczyć na moją pomoc. - Adam szczerze współczuł, słysząc o tragicznej porażce Silvera. - Mój przyjaciel to Zachary Sheep. Znajdziesz go na stacji policyjnej przy Ziemi. Kiedyś była to placówka najemnicza. - wyjaśnił, nalewając sobie kolejną szklankę whisky. Niespodziewanie, na ekranie w pomieszczeniu zaczął błyskać symbol litery B.
- Przepraszam na moment. - przejął się Adam, wyciągając pilot z kieszeni. Gdy wcisnął na nim przycisk, na ekranie pojawiła się twarz Bastiona.
- Alkohol, o tej godzinie? - skomentował Admirał na widok swojego kolegi. - Zresztą, nie mam na to czasu. Maximilian mnie zaalarmował, że Victor obrócił się przeciw Cesarstwu. Atakuje siedzibę korporacyjną Armstrongów. Rzucał jakieś oskarżenia o korupcję, ale nie dostał naszej zgody. Biorę swoje wojsko i lecę go powstrzymać. Chcę pozwolenia na wykorzystanie twoich armii.
Adam kiwnął głową. - Jestem zbyt daleko, żeby samemu dolecieć na czas. Bierz wszystkie moje wojska, jakie znajdziesz w sektorze. Nie zapomnij, że możesz też posilić się policją. Wiele wojsk najemniczych do niej dołączyło, więc jest większa, niż kiedykolwiek przedtem.
- Dobry pomysł. - przytaknął Bastion. Spojrzał na Silvera i kiwnął tylko głową. - Bez odbioru. - skomentował, rozłączając się.
Trzask, szklanka którą trzymał Silver pękła mu w dłoni. Whisky zapewne by się rozlała, gdyby nie zmieniła się w bryłę lodu, która mgnienie oka później również została skruszona. Odłamki zamarzniętego alkoholu i szkła chrzęściły w zaciśniętej pięści Demona, a wokół zaczynała spadać temperatura. Od samego początku pomysł Vyone'a z wykorzystaniem Corvusa wydawał się poroniony, a teraz gierki "wszechwiedzącego" admirała waliły mu się na łeb, tylko że konsekwencje miał ponieść nie on, a klan Armstrongów. Zabić to mało... W pierwszym odruchu młody Recollector chciał od razu ruszyć na lądowisko i grzać okręt do lotu, ale skoro Adam nie miał szansy zdążyć, on też nie. KURWA! Niech to szlag...
Z racji rozbitej szklanki sięgnął ręką po pełną flaszkę i obalił ją duszkiem. Nie chodziło o to by się upić, miał na to za szybki metabolizm. Po prostu musiał zdobyć sobie choć chwilę zajęcia, by ochłonąć, na podobę otoczenia. Odstawił butelkę z hukiem i otarł usta wierzchem dłoni. Nie pomogło, wciąż gotował się ze złości… A gdy w nim narastał ten ogień, w pomieszczeniu robiło się coraz zimniej, oddech już zamieniał się w parę.
-Przekaż proszę temu kutasowi, że jeśli komukolwiek z mojej rodziny spadnie, choć pół włosa z głowy, znajdę go, wyrwę mu jaja i każę je zeżreć, a potem zatłukę jak pierdolonego psa, choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu. - Wycedził głosem, w którym brzmiała żądza mordu. Adam mógł bezproblemowo domyślić się, że chłopak miał na myśli Vyone'a. W tym momencie mógł zaiste sprawiać wrażenie demona w ludzkiej skórze. O ironio, wbrew użytemu porównaniu psa nigdy by nie skrzywdził. Takie groźby zapewne zakrawały na zdradę stanu, ale Silver miał to w głębokim poważaniu. Jeśli dla swojego klanu miałby pójść na wojnę z Cesarstwem, zrobi to. Jeśli przy tym zginie, o ile nie poniesie porażki, nie widział przeszkód, nie mógłby umrzeć ze świadomością, że ich zawiódł. - Albo mnie z nim połącz i sam mu to powiem.

- Wybacz, nie potrzebuję, aby wiedział, że mam komunikator, do którego nie zdążył włożyć pluskwy. Rozumiem jednak twój ból. - Adam był zmieszany, nie wiedział jak zareagować. - Na Bastionie można polegać. Nie masz się czego obawiać. - obiecał.
Młody Armstrong miał wrażenie, że admirała zatkało jak krokodyla na widok torebki, kiedy zobaczył go w takim stanie. Zapewne pytał sam siebie, gdzie się podział ten miły, wesoły chłopak, którego znał sprzed lat? Czy mrok tego świata w końcu go pochłonął? A Silver chyba w końcu zaczynał akceptować to, kim się stawał.
Wszystkie wydarzenia, wszystkie doświadczenia stanowiły jego nieodłączną część. Nawet te demoniczne ramiona, które jak wreszcie sobie uświadomił zawsze postrzegał jako coś obcego, to też był on. Kiedyś mogły należeć do Azazela, ale teraz były jego, nie było rozdzielczości między nim i starożytnym xeno. Był tylko sobą i nikim innym, a jednocześnie był też kimś więcej, jednak to nadal po prostu był on. Wcześniej bał się tego, w co może się zmienić, ale czy to jak inni go postrzegali miało znaczenie? Tak naprawdę liczyło się to, w co on wierzył i czego chciał od życia. Żyć, tak by patrząc wstecz niczego nie żałować, podróż ponad celem. Żyć tak by nikt nie śmiał zagrozić jego bliskim, siła ponad słabością. Żyć naprawdę, a nie po prostu iść przed siebie drogą do grobu, życie ponad śmiercią.
Mroczne głosy, które napotkał wcześniej, mówiły o staniu się bogiem. Transcendencja, przekroczenie wszelkich ograniczeń, jakie świat mógł na niego rzucić. Tak to była piękna wizja, doskonały środek do osiągnięcia tego, co go określało. Ale czy to musiał być bóg? Może wystarczył Diabeł…
Oddychał ciężko, powoli uspokajając targające nim emocje. Mroźna atmosfera ustępowała wraz z napięciem. Ironia losu, jeden z największych ciosów psychicznych, jakich doznał w życiu, doprowadził go do prawdziwej epifanii. Oczywiście, nie rozwiązało to problemu. Wciąż jego klan był zagrożony, a on nie mógł nic z tym zrobić. Nie na tę odległość, przynajmniej. Mógł jednak spróbować ugodzić Corvusa tam, gdzie go naprawdę zaboli. Ufał Bastionowi, olbrzym był uczciwy i bardzo uparty, ale Silver nie mógł po prostu czekać.
-Victor ma słaby punkt, córkę. - Gdy w końcu się odezwał, choć żądza mordu zniknęła z jego głosu, wciąż ton był bardzo ciężki. Skoro Victor brał na cel jego rodzinę, młody Armstrong nie wahał się odpłacić mu pięknym, za nadobne. - Jeśli użyjecie Johanny jako karty przetargowej, szybko się przekonamy czy ten szaleniec bardziej kocha ją, czy jednak April.

Adam milczał przez chwilę, przyglądając się Silverowi. - Jesteś w szoku, to naturalne. Na razie nie możemy nic zdziałać, nie z tego zakątka galaktyki. Porozmawiajmy więc o tym później. - Admirał starał się ukrywać swoje własne emocje, jego wypowiedź zabrzmiała jednak Silverowi jak korporacyjne “oddzwonimy”. Strategia, jaką zaproponował Silver, nie była czymś, co starszy mężczyzna chciał jakkolwiek brać pod uwagę.
-Jestem wściekły, ale to nie sprawia że nie myślę jasno. - Spojrzał na Adama, na wpół z wyrzutem, na wpół ze zrozumieniem. - Wiem, co czujesz. Sam masz córkę, a Johanna nie ponosi winy za czyny ojca. Ale jaką winę ponoszą Ainsley i Nessie? Czego winni są moi rodzice? Victor to szaleniec, który zabija dla zabawy, jak sądzisz ilu ludzi zginie, zanim się znudzi? - Taktownie przemilczał, póki co fakt, że jeśli była narzeczona Tsara wdała się w ojca, to na pewno miała swoje za uszami.
Adam odłożył swoją szklankę na stół. - Nazywasz Victora szaleńcem, ale pierwsze co chcesz zrobić, to pójść w jego ślady? To nie brzmi jak Silver, którego znam. Nie chcę nic więcej słyszeć o tym poronionym pomyśle. - Adam wysoko cenił sobie moralność i stronił od konfliktów. W oczach innych admirałów wydawał się miękkim. - Myślę, że starczy nam wrażeń na dziś. Idź odpocząć.
Zabolało… jak Adam mógł porównać go do tego mordercy? Silver nie chciał zabijać Johanny, a już na pewno nie sprawiłoby mu to przyjemności. Chodziło o to, by powstrzymać Victora przed wybiciem jego rodziny i diabli wiedzą ilu jeszcze ludzi przy okazji. W idealnym rozrachunku obie strony by przeżyły. Corvusa i tak czekał pluton egzekucyjny za zdradę, ale mógł oszczędzić tego losu córce. Gdzieś w głębi młody Recollector miał jednak nadzieję, że ten porąbaniec po prostu ucieknie. Wtedy będzie mógł go zarżnąć osobiście i wiedział, że to akurat sprawi mu wielką, wielką przyjemność.
-Silver, którego kiedyś znałeś, wierzył, że świat jest sprawiedliwy, a ideały dzięki swojej słuszności obronią się same. - Młody Armstrong mówił smutnym głosem, przepełnionym tęsknotą. W tamtych czasach życie było sielanką. Z drugiej strony, było też pełne złudzeń, które musiał wyleczyć. - Silver, którego widzisz dzisiaj, wie, że o ideały trzeba walczyć, a sprawiedliwość trzeba światu wtłuc pięściami do łba.
Wstał, strzelił większością istniejących stawów na raz, poprawił płaszcz i obrócił się na pięcie, ruszając do wyjścia. - By chronić swoich bliskich, jestem zdolny do wszystkiego. - Rzucił, jeszcze zanim zniknął za drzwiami. Nie zamierzał jednak udawać się na spoczynek. Czekało go dużo pracy. Wyglądało na to, że Rize, czy też Tooth szybko na siebie zapracuje.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 30-09-2021, 12:51   #125
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny

Zaraz po rozstaniu się ze swoim mistrzem Eidith wzbiła się w przestworza, by z góry wypatrzyć sobie zwierzynę do zabawy. Kiedy szybowała przez chmury dojrzała sporą zieloną łąkę, od razu zaczęła pikować w dół. Gdy była dosłownie metry nad ziemią nagle się zatrzymała co spowodowało ogromny podmuch powietrza, po czym delikatnie postawiła swoje zaostrzone obcasy na trawie. Zaciągnęła się głęboko świeżym powietrzem.
- Its so lovely in here! I should take my time and frolic a little. - Przemówiła do siebie, po czym zaczęła skakać po polanie jak rusałka. Tutaj zerwała kwiatek, tutaj popatrzyła na kolorowe skrzydła owadów przypominające motyle. Hasając przez polanę szeroko uśmiechnięta zastanawiała się jaką rolę przyjąć przed juniorami. Zakręciła piruet i padła plecami w miękką trawę. - What should i cosplay as? Maniac? Silent murderer? - Wyliczając swoje opcje zrywała po płatku kwiatka. - Openly mock them as i rend them apart? What should I… -
Z zamysłu wytrącił ją dziki okrzyk, tak donośny i wściekły, że ciężko było go nazwać ludzkim.
Zanim poleciała sprawdzić, z czym ma do czynienia rozebrała się ze swojej garsonki i okularów przeciwsłonecznych, by od razu pokryć swoje ciało chitynowym pancerzem.
- Lets see whats that about. - ponownie wystrzeliła w niebiosa i skierowała się w stronę hałasu.

...

- REEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE EEEEE!!!!! -
Wykrzykiwał chłopak który ubrany był raczej formalnie. Koszula, krawat spodnie od garnituru i sportowe buty. “Formalnie” gdyby nie fakt, że zamiast głowy ma piłę spalinową, a w miejscu ust paszczę wypełnioną igiełkowatymi zębami, do jego rąk zaś były przyczepione dwie kolejne. Był w trakcie rąbania na kawałki dziwacznych istot które niegdyś musiały być ludźmi.
- WOOOOOO TAAAK KUUURWWOOOOOOOO - Nadal się wydzierał, nabijając dwa kolejne na piłę przytwierdzoną do swojego czoła. Nieopodal niego był kolejny rekrut który właśnie przeładowywał swój granatnik.
- Ded musisz tą pizde wydzierać? - rzucił przez ramię dekapitując potwora błyskawicznie szybkim półobrotem.
- Morda w dupę żryj kupę Foomy. HAHAHAHHA - odparł mu piłogłowy.
- SSSSS ehh. Gdzie reszta? Mieli tu być. - Zapytał posyłając serie granatów w oddaloną hordę. - Saja powiedział, że widział jakieś wielkie bydle i poszedł to ubić, Kirin poszedł z nim. Moxie pewnie się rucha z Reprixem po krzakach. - Wzruszył ramionami Ded. Dwójka rekrutów świetnie sobie radziła w dziesiątkowaniu dziwnych kreatur. Po około dziesięciu minutach już żadna bestia nie dychała a w oddali zbliżali się ich znajomi.
- Co to za kreatury w ogóle? Wyglądają jakby ktoś ich pozszywał. - Odezwał sięReprix.
Reprix odziany był w długi płaszcz z kapturem, a na jego twarzy była maska z ptasim dziobem. W dłoniach dzierżył karabin, który był ładowany dziwnymi strzałkami z jakąś substancją w środku. Nikt nigdy nie pytał co w nich jest, ale on i tak by się nie podzielił tym, co to za koktajl.
- Nie dość, że brzydkie to jeszcze cuchną. - Spojrzała z obrzydzeniemMoxie. Dziewczyna ta nie była na pewno człowiekiem. Wskazywały na to dodatkowe uszy na czubku głowy oraz ogon. Ubrana była raczej swobodnie, kurtka z białym futrem obcisła koszula bez ramion i mini sukienka. Uzbrojona była w archaiczny karabin szturmowy, model ten ponoć sprawdzał się przez wiele wiele wieków.
- No długo wam zajęło nie? Kurwa wszystkie fragi prawie zajebałem tylko Foomy mi cały czas ksuje tymi wybuchami. Walczyłbyś jak mężczyzna. - Ded klepnął Foomiego w ramię.
- Tylko moje wybuchy twoje darcie mordy mogą zagłuszyć a jak mam wybierać między jednym a drugim to nie wybór wcale. -
- Aj tam pierdolisz, nie. - bąknął Ded.
- No przepraszam was bardzo, ale zasuwamy tak szybko, jak wy. Moglibyście tak nie wybiegać naprzód? - Odezwała się Moxie. - Gdzie Saja i Kirin? -
Wszyscy chłopacy jednocześnie wzruszyli ramionami.
- Aha. No dobra z tego, co Klaus mówił… - kontynuowała Moxie, gdy Reprix nagle wyrzucił rękę w powietrze.
- A tobie c… - Odezwał się Foomy, ale przerwał mu snajper.
- SHH! - Wyglądał na bardzo niespokojnego zaczął się rozglądać na lewo prawo. Trwał tak chwile, po czym rzucił się na Moxie. Dziewczyna wrzasnęła - Reprix co ty!? - Snajper pochwycił ją w locie i rzucił się z nią na bok, gdy obok nich śmignęła pewna sylwetka.
Niczym piorun przecięła powietrze, a gdy wylądowała stworzyła fale uderzeniową, która niemal zwaliła rekrutów z nóg. Postać się wyprostowała, po czym zaciągnęła się mocno zapachem kosmyku włosów, który miała w ręce. Kosmyk włosów był koloru tego, co miała Moxie. Musiała je zerwać w ten ułamek sekundy, gdy ich minęła.
- Cześć skarbeńki - Odezwała się postać, po czym jej pokryta chityną twarz dokładnie zlustrowała każdego z rekrutów, ale jej wzrok najdłużej zatrzymał się na Moxie.
- A̶̼͛r̷̲͗ĕ̸̫n̶͓͊'̶̰̔ṭ̷̀ ̶̹͆y̶̫̏o̵̤͂u̸͍̿ ̵̫̍a̸̦̽ ̸̙̈́p̷̤̊r̴͔͂e̵͌�-t̶̙͑t̶̺̅y̶̧͝ ̸̥͛l̸̻̑i̴͍̚ť̵͉t̴͒͜l̵̪͆e̸͚͐ ̶̩͆f̷͎͋ḻ̷̄ọ̸́w̷̼̏e̸̜͆r̷̔ͅ - Mówiąc tym zniekształconym głosem przejechała dłońmi po swoim ciele.
- Co do chuja wafla to gada!? Nie gadały wcześniej! - Zauważył bezbłędnie Ded. Reszta przyjęła pozycje bojowe.
- Gada, nie gada, zabijmy to. - Skwitował Foomy, celując granatnikiem w poczwarę. Reprix odskoczył dobre parę metrów w tył i zaczął celować w istotę.
- Optymistycznie dzisiaj nastawieni jesteśmy co? - Odezwała się postać, gdy z jej nadgarstków wystrzeliły potrójne ostrza, które miały lustrzaną powłokę, ale też wyglądały jakby były złożone z kościanych segmentów dodatkowo drgały też niczym ogon grzechotnika.
- ZOBACZYŁEM JĄ PIERWSZY REEEEEEEEEE!!! - Wydarł się Ded, gdy bez większego namysłu rzucił się w stronę pokrytej chityną postaci. Ta zaś grzecznie czekała na jego nadejście, gdy ten z wyskoku chciał zaatakować obiema piłami naraz, dostał łokciem prosto w zęby i połowa z nich wyleciała od razu niczym szrapnel. Ded wyrżnął po tym ciosie sunąc chwilę po podłodze parę metrów.
- DED ODEJDŹ OD NIEJ DEBILU NIE MOŻEMY STRZELAĆ! - Ryknął Reprix, celując w ich stronę.
- WARA JEST MOJA! WIDZIELIŚCIE TĄ DUPĘ!? - krzyknął chłopak, wycierając krew z kąta metalowych ust.
- Słucham? - Postać nagle przemówiła dziwnie poważnym tonem. Ded w odpowiedzi ponownie zaszarżował obracając się jak bączek z piłami wyciągniętymi na boki.
- All rage no form… - skomentowała poczwara, przyjmując jego piły na swoje ostrza. Powstał w wyniku tego oślepiający wręcz deszcz iskier, jednak nie wywarło to na niej większego wrażenia. - To dobrze, że używasz złości do walki, ale musisz ją ukierunkować, a nie machać nią jak troglodyta. Nie jesteś wiele lepszy od wściekłego psa.
- JAPA! -
- Nie. -
Ded dostał tak potężnego kopa, że posłało go kilkadziesiąt metrów w głąb lasu. Gdy tylko nie było przy postaci Deda, wszyscy rekruci otworzyli ogień.
- pew pew! - wskazała palcami na rekrutów unikając pocisków jak baletnica, po czym z jej pleców wyrosły motyle skrzydła i dosłownie wleciała w ich trójkę rozrzucając ich jak kręgle.
Błyskawicznie się pozbierali i kontynuowali ostrzał, zaś nowo wyrośnięte motyle skrzydła istoty bezbłędnie manewrowały w powietrzu między nimi.
Trwało to do momentu, aż musieli przeładować. Wtedy to postać wylądowała wśród nich i w ułamek sekundy uderzyła Foomiego tępą stroną ostrzy w twarz, potem dopadła do Reprixa wymierzając mu pięść w brzuch, gdy dopadła do Moxie… położyła palec na jej nosie.
- Boop! - Dziewczyna zamarła, bo nie do końca wiedziała, co się właściwie wydarzyło, lecz nie miała czasu tego przemyśleć, gdyż oberwała biodrem istoty z taką siłą, że posłało ją do swoich kolegów.
- Wow… nikogo obiecującego tu nie ma. - Westchnęła, kiwając się na boki. - Ale na pewno coś z tego wyciągnę.
W tym czasie z lasu wybiegł piłogłowy gotując się do kolejnego starcia. Pokryta chityną osobistość zapytała.
- Jesteście dziwnie koleżeńscy wobec siebie, kto tu dowodzi? -
- OCZYWIŚCIE, ŻE JA! - Ryknął Ded.
- Nikt nie dowodzi, trzymamy się razem. - Stęknęła Moxie podnosząc się do pionu wraz z Foomim i Reprixem.
Ded ryknął. - MOXIE CZY WYJĄŁEM CHUJA NA WIERZCH!? -
Dziewczyna zamrugała. - C-co… -
- To, po jaki chuj otwierasz pysk?! HMM!? - zapytał ocierając jedną piłę o drugą.
- Dobra nic z tego nie będzie… chyba was po prostu odejmę… - Przemówiła postać, gdy nagle padł jakiś cień nad nią. Nie odskoczyła o dziwo a czekała co się stanie dalej. Z głośnym łomotem za nią wylądowało niemal dwa i pół metra mięśni o świńskiej mordzie.
- Huh. - Przemówiła tylko, gdy ogromne ręce objęły ją w pasie i ścisnęły z mocarną siłą. Mimo żeSaja napiął muskuły z całej swojej siły nie słyszał żadnego trzasku kości. Postać za to zaczęła panicznie krzyczeć.
- KYAAAA PROSZĘ TYLKO NIE TO! NIE CHCE URODZIĆ ŚWIŃSKICH DZIECI!!! Ehehe słyszałam w jednej kreskówce. - Plecy poczwary zabulgotały, gdy nagle wystrzeliły z nich czarne kolce przebijając Saję w wielu miejscach, odskoczył jak poparzony, ale nie wyglądał by go to za bardzo ruszyło.
- Będziesz potworo potrzebować więcej kolców. - Strzelił karkiem.
- Oh to może tak zrobię? - Z wielu miejsc w jej ciele zaczęły wyrastać czarne macki, a każda z nich nastroszona w stronę Saji. W tym czasie Foomy wystrzelał w istotę cały magazynek granatów, nie bardzo bacząc na Saję i Deda. Przez tumany kurzu i dymu nie za bardzo mógł dopatrzyć się jakichkolwiek efektów. Gdy opadł dym można było usłyszeć powolne klaskanie.
- Pukawkami mi nic nie zrobicie…. MOŻE jakbyście mieli boltery. - Przemówiła. Zaraz po tym Saja zaszarżował z wystawionymi pięściami do ataku. Istota przygotowała się na to gdy nagle zza pleców Saji wyskoczyła w porównaniu do niego drobna osoba ubrana w ciemne obcisłe ubranie maskę gazową z noktowizją i rzuciła nożem.
- Serio nożykiem chc… - Ostrze jednak z impetem wbiło się w czoło pokrytej chityną osoby.
- Eh?! - wydała z siebie widocznie zaskoczona, gdy Saja wrzasnął.
- KIRIN WYKOŃCZ TO! - Złapał chłopaka jak włócznie i rzucił nim w potwora. Kirin w locie złapał za rękojeść i obrócił jej łeb o sto osiemdziesiąt stopni. Postać na chwile zamarła, po czym padła na ziemie. Wszyscy obecni chwile jeszcze obserwowali czy się rusza, po czym wszyscy odetchnęli.
- Wibroostrze, wszystko zmiękczy. - przytaknął sobie Kirin.
- Ta jest! - Rzucił Saja przybijając z nim piątkę.
- Miałem to, wy debile jebane to się wjebać mi w paradę musieliście. - marudził Ded podchodząc do nich. W tym czasie odezwał się Reprix.
- Wcale tak nie było, rzucała nim jak szmatą.
- Japa ryj nie. -
Zgromadzenie sprawdziło po sobie swój stan, upewniając się, że nikt nie otrzymał większych obrażeń.
- Chodźmy stąd. To jak się na mnie to gapiło przyprawia mnie o dreszcze. - Odezwała się Moxie, po czym dodała. - Jeśli było coś, co mieliśmy ubić w tym lesie to na pewno było to coś. W ogóle nie przypominało innych kreatur. Więc chyba na tym skończymy. -
- Nie powinniśmy czekać na znak od Klausa? - Zauważył snajper.
- Cholera wie, czy w ogóle oczekuje, że stąd wyjdziemy. - Dodał swoje Foomy.
- [i]Tak czy siak musim… musimy…[i] - Oczy Moxie otworzyły się szerzej, gdy wskazała palcem na to, co przed chwilą zabili.
- Au… au au… wiecie jak to boli? - marudziła, gdy z trudem wyciągnęła nóż z czoła, po czym obróciła głowę na swoje miejsce.
- Ty potworze ile jeszcze przyjmiesz?! - Warknął Saja, gdy wyskoczył w jej stronę. Ku jego zdziwieniu został pochwycony przez czarną rękę o kobiecym kształcie z białymi paznokciami, która dosłownie wyrosła z tajemniczej osoby. Dłoń była na tyle duża, by złapać go jak lalkę i wbiła go w ziemię.
- Od teraz dobrze wam radze ostrożniej słowa dobierać.- Przemówiła istota, gdy chityna z jej głowy zaczęła powoli znikać, okazując jej twarz.
- Całkiem, całkiem urwisy, ale to była dopiero kartkóweczka.- Przemówiła z delikatnym uśmiechem na twarzy.
- Zaraz, moment… - Odezwał się Reprix przecierając gogle, upewniając się, czy dobrze widzi. - Blada cera, białe włosy, czarne oczy z białymi… -
- Dam wam chwilę, by to przetrawić, a teraz pozwólcie, że pożyczę sobie Moxie. -
Z pleców kobiety wystrzeliły motyle skrzydła, po czym niczym odrzutowiec dopadła do srebrnowłosej dziewczyny, chwytając ją poleciała prosto do góry, po czym skręciła w sobie znaną stronę
- Foomy! Leci z nią na północ, myślisz, że nadążysz? - Zapytał snajper.
- No pół godziny max mogę biec, ale potem zdycham… będę zostawiał lampki chemiczne byście mogli podążyć. -
- Tak zrób. -
- Oooooo strasznie się boimy o Moxie. - Zadrwił Ded, po czym dostał w łeb od Saji.
-To jedna z nas debilu. - Skarcił go.
- Pff… wy tak uważacie. - Odburknął piłogłowy.


***

Eidith sunęła w przestworzach trzymając mocno Moxie.
- Powiedz sama, że latania jest fajne nie? - Przez pęd powietrza kostucha nie usłyszała odpowiedzi. Rozglądając się za dogodnym miejscem wpadła na pomysł, by zawrócić na łąkę, którą wcześniej znalazła. - Jest jedno piękne miejsce tutaj, chce ci je pokazać. - Odbiła mocno w inną stronę po około dziesięciu minutach była nad łąką, wylądowała na niej delikatnie, po czym wypuściła Moxie. Dziewczyna od razu zaczęła odczołgiwać się do tyłu.
- EJ! Moxie Moxie! MOOOOXIE! Skarbie nie zrobię ci krzywdy przysięgam na mojego mistrza. - Zapewniała Eidith.
- Mm-- Mistrza? -
- Tak… Klaus to mój mistrz. Wspaniały mężczyzna. Autorytet i symbol do naśladowania.- Pokiwała głową Eidith, po czym paroma krokami zbliżyła się do dziewczyny.
- Ale ja nie po to cię tutaj sprowadziłam. - Uśmiechnęła się lubieżnie, po czym dopadła do niej przyciskając ją do ziemi.
- Ja nie wiem jak można być xenofobem, gdy takie piękności jak ty istnieją. Od razu wpadłaś mi w oko. - Przemówiła patrząc jej prosto w oczy. Moxie z przerażenia nie mogła nic z siebie wydusić. Już otworzyła usta, by krzyknąć jednak Eidith ścisnęła jej policzki dłonią.
- Przecież mówiłam, że nie stanie ci się krzywda. Jestem też pewna, że będziesz chciała więcej. - Kostucha wcisnęła kolano między nogi Moxie i wyszeptała jej do ucha.
- Mamy chwilę dla siebie wykorzystajmy ją. -
W momencie, gdy Eidith to mówiła Moxie zacisnęła zęby na jej tętnicy, przebijając jej niechronioną chityną skórę i wyrywając jej kawałek, przy czym odepchnęła kostuchę od siebie, rozpoczęła paniczny bieg w przeciwną stronę.
Na twarzy inkwizytorki odmalowało się zdziwienie, gdy pacnęła tyłkiem na trawę, łapiąc się za szyje, z której tryskała czarna maź. Spojrzała na swoją dłoń i odezwała się.


- OH MOXIE KOCHANIE, DLACZEGO OD RAZU NIE MÓWIŁAŚ, ŻE LUBISZ TAKIE ZABAWY?! - Rzuciła się do wściekłego biegu i dopadła ją jak drapieżnik.
- Było mi mówić… z Mors też tak się bawimy. - Po tych słowach zacisnęła obie ręce na szyi Moxie. Mogła jedynie wierzgać nogami, gdyż nawet jej desperackie ciosy nie wywarły na Eidith żadnego wrażenia… a ku jej zgubie wręcz przeciwnie.
- Ciii już już… Jak się będziesz ładnie bawiła załatwię ci śliczną obrożę! -



***


Grupa goniąca za Foomym w końcu go zobaczyła, na co Kirin od razu się odezwał.
- Nie miałeś ich gonić?-
- Zawróciła, jakieś pięćset metrów w tą stronę- Wskazał grenadier palcem.
- Krótko rzecząc gra z nami w chujansa nie? Ciekawe, po co jej Moxie, myślicie, że ją tam ten tego? HAHA.- Zarechotał Ded.
- Stul pysk debilu. - Rzucił Saja uderzając łokciem w nerkę piłogłowego.
- AUAU knurze! Rozumiem ok, wy xeno to jakieś związki zawodowe musicie mieć nie? -
- Twój niewyparzony pysk cię kiedyś zabije. - Trącił go barkiem Foomy, gdy go mijał, a gdy był przy Reprixie zauważył, że jest jakiś niespokojny.
- Spokojnie człowieku znajdziemy Moxie. -
- Nie o to mi chodzi. Mam skurwysyńsko złe przeczucia. Kogoś mi tamta kobieta przypomina, ale za cholerę nie mogę skojarzyć. -
- Damy radę… chyba. - Klepnął go w ramię, po czym machnął do reszty by kontynuowali.

Po około pół godziny zabawy w berka z zszywańcami grupa zbliżyła się do łąki. O dziwo nie było śladów żadnego zszywańca, jakby intencjonalnie unikały tego miejsca. Było to dziwnym fenomenem, gdyż bestie te były raczej głupie. Gdy dotarli do skraju łąki Reprix podniósł rękę dając znać by wszyscy się zatrzymali.
- Co jest telepiesz się jak cipciuchowa pizdeczka. - Rzucił Ded, ale jednak przyczaił się tuż obok. Snajper mu nie odpowiedział tylko patrzył przez lunetę na środek polany. Nie spodziewał się zobaczyć takiego obrazu.
Na środku siedziała Eidith, z głową Moxie opartą na kolanach. Białowłosa plotła właśnie dziewczynie warkoczyk. Młoda Xeno wyglądała jakby smacznie spała wtulona w kolana Kostuchy. Gdy je tak obserwował nagle oczy Eidith spoglądały prosto w jego lunetę.
- UGH! - Stęknął snajper, próbując odruchowo się schować. - Widziała mnie… spojrzała prosto na mnie. -
- To nie mamy po co się chować. - Stwierdził Saja wychodząc na przód, reszta podążyła za nim niepewnymi krokami.
Po krótkiej chwili cała grupa była nieopodal dwójki.
- Took your time, not that i mind though - przemówiła Eidith w nieznanym rekrutom języku, skończyła pleść warkocz Moxie, po czym pocałowała ją w czoło. - Good girl. - Podrapała ją za uchem. Zanim się podniosła odłożyła delikatnie jej głowę na trawę.
- Dobrze urwisy następną część troszeczkę wam ułatwię. - Wyciągnęła papierosa i wsadziła go sobie w usta, a z jej nadgarstka wyskoczyło malutkie pnącze, które błyskawicznie smagnęło w końcówkę papierosa. Powstałe tarcie go odpaliło.
- Waszym zadaniem będzie… -
- Wyruchać cię w czaszkę szmato. - Wtrącił Ded. Gdy kostucha to usłyszała jej oczy poszerzyły się.
- Huh… więc zawsze jeden będzie. Zawsze będzie jedno bydle, z którego muszę zrobić przykład. - Paliła dalej papierosa, spoglądając na piłogłowego.
- DED! Zamknij pysk! Już kojarzę... kto... to jest… - Snajper wyglądał na skrajnie spanikowanego, po czym kontynuował.
- Pani… Pani… E… - Przerwał, gdy kostucha wskazała na niego palcem.
- Cicho skarbie, teraz obserwujecie dokładnie co się zaraz wydarzy. Jeśli któryś z was odwróci wzrok wyłupie wam oczy, usunę kończyny i rzucę zszywańcom. BACZNOŚĆ. - Zarządziła Eidith.
Reprix zrobił to instynktownie, reszta nie wiedząc do końca co się dzieje postanowiła mu zaufać i zrobiła podobnie. Kirin wyszeptał do Snajpera.
- Więc? Kto to? -
- Ded jest martwy… już po nim. Zwyzywał właśnie… -



- Patrzcie na was wy pizdy, telepiecie się jak gówno w przeręblu. Za karę będziecie patrzyć jak będę jebał jej zwłoki. No dobra ty… - Nie dokończył, bo gdy odwrócił się w stronę Eidith ta stała już przed nim, naruszając jego prywatną przestrzeń. Na ułamek sekundy go sparaliżowało, gdy spoglądał prosto w jej oczy. Dotarło do niego w tym krótkim czasie, że dosłownie spogląda śmierci w oczy. Mimo że był od niej o głowę wyższy, czuł się bardzo malutki przed dosłowną manifestacją nie-życia. Dwa światełka, które były źrenicami kostuchy przypominały te na “końcu tunelu”. Ded zdał sobie sprawę z tej sytuacji, ale nie zamierzał skamleć o litość ani czekać na zagładę. Będąc tak blisko Eidith postanowił ciąć piłą na głowie prosto w jej bark. Niestety piła zatrzymała się między pokrytymi czernią palcami Kostuchy. Łańcuch się zerwał a cała piła się złamała, gdy przechyliła palce na bok. Zanim zdążył cokolwiek zrobić już miał jej rękę w ustach, gdy chwyciła go za żuchwę i rzuciła nim za siebie. Chłopak przeturlał się po trawie i gdy już się podniósł kostucha znowu już była przed nim. Ded uniósł ręce do szarży, lecz te zostały pochwycone przez te, które wyrosły z barków Eidith. Zacisnęły się z taką siłą, że połamało kości Deda razem z jego piłami. Gdy wrzeszczał z bólu, wcisnęła mu peta w oko. Głęboko. Kciukiem.
Chłopak był zbyt zajęty wszystkimi sygnałami z mózgu, że coś bardzo niedobrego się dzieje w paru miejscach jego ciała, by chociaż pomyśleć co robić dalej.
Z brzucha kostuchy wyrosła czarna noga, która frontalnie kopnęła go w tors posyłając go daleko w przód. Jego ręce jednak zostały z Eidith, które odrzuciła na boki. Krokiem modelki na estradzie zbliżyła się do Deda i łapiąc go za pysk postawiła go na kolana przed sobą.
- Pewnie bardzo żałujesz tego, co zrobiłeś co? - Zapytała opierając ręce na swoich biodrach.
- Żałuję… tylko jednej rzeczy… nie zobaczę już swojej Sijmi. -
- Sijmi? - Uniosła brwi.
- SIJMI JAJA PFFFRT HAHAHAHAHAHAHA BAZOWY DO KOŃCA! -
Oczy Wielkiej Inkwizytor zwęziły się, po czym wyrosły z niej dziesiątki czarnych rąk. Wszystkie pochwyciły chłopaka i podniosły w górę. Dwie z nich siłą otworzyło mu usta, wyłamując mu szczękę. Kostucha uniosła swoją rękę, z której zaczęły wyrastać setki małych pnącz, każde z nich po chwili zamieniło się w różne koszmarki. Skolopendry, pająki, szczęki, szczypce pazury, cierniste macki i dużo oczu. Wszystko to wepchnęła w jego gardło, było tego, tyle że aż wzdęło jego tors. Eidith wyglądała jakby na oślep czegoś szukała. Po krótkiej chwili się uśmiechnęła.
- O! Mam! - Następnie w dość makabrycznie groteskowy sposób wypruła wszystkie wnętrzności Deda przez jego gardło. Tym, co jej koszmarki trzymały rzuciłą pod nogi rekrutom.
- Cierpiałam nieopisane męki dla Icarii, męki, od których nawet śmierć nie mogła mnie uwolnić. Odwiedziłam setki światów niosąc słowo Magica Icaria. Byłam w dosłownym piekle walcząc z aspektem śmierci. Podróżowałam z prędkością światła, gdy zadałam December ostatni cios. - Mówiła spokojnie zbliżając się do rekrutów. - Dlatego… Wszyscy… mają mi okazywać szacunek. To proste naprawdę. Tak jak dotkniesz ognia i cię poparzy, to tak jak mnie ktoś obrazi będzie wywrócony na lewą stronę. - Mówiąc to przechadzała się na lewo i prawo oglądając dokładnie każdego rekruta.
-[i] Wbrew pozorom nie jestem potworem. Dlatego moi drodzy jak mówiłam wcześniej, gdy wasz kolega mi przerwał. Hmm… Jak uda wam się zabrać od Moxie warkoczyk, który uplotłam puszczę was wolno. Jak się poddacie to was pozabijam. -
Foomy uniósł rękę chcąc się odezwać, na co Eidith wskazała na niego palcem. - Tak? -
- Umm… Jakie mamy szansę? Żadne? To troszeczkę niesprawiedliwe. -
-[i] Życie w tej galaktyce nie jest sprawiedliwe. Dlatego musicie z życia zrobić swoją sukę. - Pokręciła palcem. - Tak samo bawią mnie ci, co walczą o sprawiedliwość. Tylko żeby pompować swoje ego, jacy to nie są sprawiedliwi. Funny. - Zaczesała włosy za ucho.
- Silni decydują co jest sprawiedliwe. - Kiwnęła głową, po czym dodała. - Rozumiem, że się poddajesz? - Zapytała grenadiera, lecz ten przecząco pokręcił głową na boki.
- Dobrze zatem. Pokażcie co macie… wszystko. Rozkazuje wam mnie atakować z zamiarem zabicia. Obiecałam mistrzowi, że za bardzo was nie będę wybijać, ale dał mi zielone światło na zrobienie z was kalek. Enough talk… have at you. -
Z tymi słowami ponownie krokiem modelki zaczęła się zbliżać w stronę rekrutów. Szła powoli i widocznie czerpała frajdę z terroru, jaki sieje.
Reprix westchnął głęboko, po czym rzucił każdemu po strzykawce. Kirin ją pochwycił i rzekł od razu. - Nie wiem, czy to czas na ćpienie ziom. -
- To dragi bojowe, będą potrzebne - Bez zwlekania wbij sobie w udo igłę i nacisnął przycisk, co reszta rekrutów powtórzyła.
Kirin od razu nacisnął pewien przycisk przy nadgarstku i rozpłynął się w powietrzu. Foomy wyciągnął z plecaka bombe z czasowym zapalnikiem coś w nią wklepując. Reprix przestawił snajperkę na ogień ciągły, A Saja wydał z siebie bojowy okrzyk i pierwszy zaszarżował Eidith. Wpadł w nią całym swoim cielskiem chcąc ją przewrócić. Jego dłonie spotkały się z dłońmi kostuchy pokrytymi czernią. Na początku trochę ją przesuwał, potem coraz mniej, a na końcu czuł jakby chciał przepchnąć górę.
- Co świnio już się zmęczyłeś? - prychnęła
- Nie proszę Pani. -
- GOOD! - Z tymi słowami z pleców Eidith wyrosły dziesiątki rąk z zaciśniętymi pięściami, które niczym karabin maszynowy zaczęły uderzać Saję w wiele miejsc w jego ciele. Nie uderzała by zabić, bo już byłby krwawą papką, ale tak by go posiniaczyć, połamać. O dziwo Saja dosyć dobrze przyjął na siebie ciosy, parując połowę z nich. Kostucha, widząc to podkręciła odrobinę prędkość i siłę uderzeń. Zakończyła kombinację dwoma pięściami w tors Saji posyłając go na trzy drzewa, które po kolei skasował. W tym samym czasie Snajper oddawał pojedyncze strzały w jej stronę. Eidith drwiła z niego unikając strzały piruetami łapiąc je w ręce, zęby. Czarną ręką wyskoczyła z jej kolana i podniosła jakiś kamień. Rzuciła go z wielką siłą w lunetę i twarz snajpera. Luneta się roztrzaskała, a Reprix stracił oko. Odrzucony w tył łapał się za twarz, jednak nie złamało go to. Z kabury pod pachą wyciągnął rewolwer. Gdy spojrzał w górę stała nad nim Kostucha.
- Wiesz co… tobie dam fory. Byłeś na tyle grzeczny, by mnie przedstawić reszcie. - Zaraz po tym zdaniu nadepnęła na jego brzuch. Siła tego sprawiła, że snajper zwymiotował sobie do maski i był na tą krótką chwilę wyłączony z walki.
Kostucha rozejrzała się wokoło za kolejnym celem. Foomy wyglądał o dziwo bardzo spokojnie, gdy skończył wciskać przyciski w bombie. Stał nieruchomo czekając na Eidith.
- Dostałeś wylewu? - Zadrwiła Kostucha, gdy nagle jej mina się zmieniła. Wyciągnęła naglę rękę na bok łapiąc powietrze. Gdy zacisnęła palce mocniej, w jej garsci objawił się niewidzialny wcześniej Kirin. W desperacji zaczął dźgać nożem rękę, która go trzymała.
- Skarbie, czuje ciepło życia. Nie zakradniesz się do mnie. - Zacisnęła palce mocniej chcąc odciąć mu dopływ powietrza. Wtedy to nagle niczym błyskawica coś mignęło koło niej.
Foomy użył swojej iskry do maksimum biegnąc tak szybko, że obraz mu się zaczął rozmazywać. Jednak jedną rzecz widział bardzo uważnie, to że świat spowolnił do ślimaczego ruchu, a oczy Eidith dokładnie śledziły jego ruchy, mimo że jej ciało nie ruszało się chociaż w ćwierci tak szybko, jak on. Wytrąciło go to z równowagi potykając się na ułamek sekundy, wtedy to Kostucha uniosła nogę pokrytą czernią i mocarnie tupnęła nią w ziemię. Gleba zadrżała rzucając Foomiego na pysk. Zanim się zdążył podnieść, z ręki Eidith wyrosły dwie czarne ręce dzierżące ogromne Masakari. Topór spadł na kolana grenadiera odrąbując mu nogi. W tym samym czasie ścisnęła Kirina na tyle mocno by wyłączyć mu światła, jego nieprzytomne ciało rzuciła na bok.
- Huh… odrąbałam ci nogi, a nie słysze krzyku. -
- SSSS eh… Ja swoje nogi dawno zużyłem proszę Pani. To protezy. - Przyznał Foomy opierając ręce na ziemi za plecami.
- HAH… kaleka zaszedł tak daleko. Siedź tam i się nie ruszaj. - Zarządziła Eidith. Z lasu właśnie wychodził Saja.
-Odsapnął Świniak? - Rzuciła z obrzydzeniem w głosie.
- Mogę dalej walczyć Pani Eidith. -
- Splendid. Wydajesz się twardszy od reszty. - Przyznała.
Saja uniósł gardę, lecz Eidith dopadła do niego i przyrżnęła mu pięścią większą od niego posyłając go na ziemie. Kolejna dłoń postawiła go na nogi.
- Co ty sobie myślałeś tutaj przychodząc? Otrzymywanie wpierdoli to twoja iskra czy jak? - Dziesiątki rąk ponownie zalały Saję uderzeniami. Zmęczenie i obrażenia zaczęły wdawać mu się w znaki, aż upadł na kolano.
- Poddajesz się? - Zapytała Eidith przerywając atak.
- Nie mogę proszę Pani. To był Pani rozkaz. -
- GOOD BOY! Have a treat! - Kostucha wyskoczyła w powietrze, a z jej pleców wyrosły skrzydła. Z impetem wleciała w Saję naciskając mu stopą na policzek zaczęła z nim surfować po ziemi. Po kilkunastu sekundach wykonała salto w tył wyrzucając go na przód w wyniku czego rozbił kolejne drzewa.
- This is so fun don't you think? - Rzuciła zbliżając się do Saji.
- NIe wiem co to znaczy. - Rzucił Saja z trudem stając na nogi.
- Ograniczam się, ale nadal mi imponuje, że się podnosisz. -
- Mogę tak cały dzień Proszę Pani. -
- DO YOU NOW?! - Zapytała z szerokim uśmiechem wystrzeliwując w jego stronę ponownie zalewając go gradem ciosów cienistych rąk. Tłukły go niemiłosiernie, Saja był zmuszony do bronienia swoich witalnych punktów, lecz ciosy, które na niego padały były potwornie ciężkie.
- Co ty świnio sobie wyobrażasz? - Kolejne ciosy spadły na jego głowę. - Że to jakaś akademia bohaterów i moc przyjaźni cię uratuje? - Jedna z dłoni sformowała kij baseballowy i zaczęła nim tłuc w głowę Saji. Każdy cios posyłał go coraz niżej, aż do leżenia. Eidith kopnięciem odwróciła go na plecy.
- Nic nie wnosisz do Icarii. Jedno, że jesteś Xeno, nie że mi to przeszkadza, ale nie ludź zawsze będzie nie ludziem. Specjalistów od wpierdolu mamy masę, nazywający się owcami.- Odpaliła sobie papierosa w podobny sposób co poprzednio, po czym kolanami wylądowała na torsie Saji.
-Takich jak ty są miliony. - Uderzyła go dwukrotnie w pysk. - Zamienić ciebie to jak zmienić rolkę papieru w wychodku. - Ponownie uderzyła pięściami w jego twarz. - Co możesz dać Icarii czego nie mogą inni? MYŚL SAJA! - Wskazała palcami na swoje skronie.
- Icaria posiada wiele martyrów gotowych oddać życie za Zakon. CO TY MOŻESZ WNIEŚĆ?! -
Świniowaty Xeno zakaszlał ciężko krwią, po czym wydyszał.
- Reszcie… reszcie się udało Pani Eidith…-
Oczy kostuchy rozszerzyły się, spojrzała za siebie w miejsce, gdzie zostawiła resztę. po czym spojrzała na Saję śmiejąc się.
- Nieźle knurze… całkiem nieźle, zająłeś moją uwagę na tyle by reszta zrobiła swoje. - zaklaskała, po czym rzuciła.
- Saja baczność. -
Saja próbował z całych swoich sił, stękał kaszlał krwią, ale powoli się podnosił.
- Ojej… skoro takiego prostego rozkazu nie możesz wykonać to cię nie potrzebujemy. - Zauważyła Eidith. - Saja baczność. - Powtórzyła jednak jej ton już nie był miły. Świniowaty w końcu stanął na proste nogi, wyprostował się.
- Spocznij. - Rzuciła krótko Eidith, gdy Saja już miał runąć jak długi na ziemię, jednak wielka dłoń Eidith go pochwyciła.
Z nim w garści wróciła do reszty rekrutów.
Na miejscu zobaczyła jak Foomy trzyma warkocz Moxie w ręce, Reprix bandażuje sobie oko, a Kirin nadal był wyłączony, lecz położony był koło Moxie.
Kostucha rzuciła Saję pod nogi reszty i zarządziła.
- Połatajcie go… albo nie, mam to gdzieś. Ja wracam bo jużsię wybawiłam. I przekażcie Moxie jak się obudzi, że zawsze będzie u mnie mile widziana. Może się powoływać na moje imię gdy chce mnie zobaczyć. A teraz urwisy zmykam. Bye Bye! - Cmoknęła ustami, po czym wzbiła się w powietrze lecąc w sobie znaną stronę.
Wszyscy przytomni rekruci odetchnęli z wielką ulgą, otarli się o dosłowną śmierć, ale udało im się z tego jakoś wyjść. Tylko dzięki łasce Eidith, ale liczyło się to, że przeżyli… w większości.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 17-10-2021, 07:55   #126
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Silver
Rize i Corvo najlepiej czuli się na okręcie, więc tam spędzali najwięcej czasu. Wychodzili tylko na spacery w wolnej chwili, aby skorzystać z tymczasowego dostępu do planety. Gdy Silver zawołał ich na spotkanie, prędko się zjawili, salutując jak porządni żołnierze, choć twarz Rize zdradzała depresję, która pewnie też zmotywowała go do podjęcia stanowiska.
Młodego Recollectora zastanawiało czy szpieg już słyszał od swojego zwierzchnika, co się odpierdala i dla uproszczenia założył, że tak. Nawet jeśli nie, jego zadanie oznaczało, że się dowie.
-Corvo, dla Ciebie mam dwa zadania. Po pierwsze, skontaktuj się ze swoim przełożonym i przekaż mu, że po tym, co odjebał, do końca życia mi się nie wypłaci. Jeśli nie wiesz, o co chodzi, możesz zapytać u źródła. - Zakładało to oczywiście, że jego rodzinie nic się nie stanie, inaczej Silver po prostu go zabije. To jednak zachował dla siebie. - Po drugie, niech się bierze do roboty. Macie mi znaleźć Johannę Corvus, na wczoraj. Odmaszerować. - Mówił tonem nieznoszącym sprzeciwu, jaki jego dawny towarzysz bardzo rzadko u niego słyszał. Poczekał, aż agent opuści kajutę i przeniósł wzrok na nomada.
-Twoje pierwsze zadanie ma ekstremalnie wysoki priorytet i wymaga dyskrecji. Gdy poznamy lokację Johanny Corvus, masz ją złapać. Oczywiście w założeniu, że nie siedzi wewnątrz jakiejś fortecy nie do zdobycia, nie będę wysyłać Cię na misję samobójczą. - Tooth mógł poczuć presję, ale takie zadanie było też dowodem zaufania ze strony Armstronga. Silver zastanawiał się, czy rybolud nie byłby w stanie też rozwiązać innego jego problemu, w końcu jego rodzaj żył w drodze, na pewno mieli swoje ścieżki. Uznał, że spróbuje szczęścia. - I miałbym do Ciebie pytanie. Czy znasz może osobę albo sposób zdolny przetransportować mnie do odległej części Cesarstwa szybciej niż metodami konwencjonalnymi? Im szybciej, tym lepiej.

Tooth wzruszył ramionami. - Jest do tego rodzaj magii. Nic, do czego miałbym dostęp. - stwierdził. - Znałem jednego, nie zadaję się jednak z nimi. Nie mam zamiaru do nich wracać.
Silver pokiwał spokojnie głową. Nomad chyba źle zinterpretował jego słowa, ale to można było łatwo naprostować.
-To nie ma nic wspólnego z Tobą, ani twoim zadaniem. - Podjął wyjaśnienie. - Wystarczy, że podasz mi namiar, jeśli wciąż go masz, a resztę załatwię sam. Jeśli to jeden z nich, mogę ponownie powołać się na Opusa, żebyś na pewno nie został w to wmieszany.

- Staram się wyczyścić swoje konto. Jeżeli chcesz się mieszać z Opusem i Sheepem, to będę zbierał swoje rzeczy. - Tooth nie był w pełni świadomy związku Silvera z organizacją Adama. Zaufał tylko, że Silver ma dość kontaktów, aby ukrócić jego osobistą tułaczkę. - Jestem w stanie tylko powiedzieć, że są ludzie, którzy mają takie iskry. Nawet jakbym chciał cię do takiego zaprowadzić, nie znam namiarów. Od dawna nie nawiązywałem kontaktu z terrorystami. - mimo określenia jakie użył, dało się wyczuć z jego tonu głosu, że nie miał nic za złe swoim byłym pobratymcom, ani nimi nie gardził. Porzucenie jest byłej ścieżki życia, musiało wywodzić się z jego osobistych pobudek.
-To nie kwestia, czego chcę, tylko bardzo naglącej potrzeby. Niemniej, skoro nie możesz mi podać żadnego namiaru, nie było tematu. Poszukam kogoś na własną rękę i mam nadzieję, że zdążę, nim będzie za późno. - Nie rozwodził się nad sytuacją, nie sądził, by Tooth chciał słuchać jego rodzinnych historii. - Nie będę udawał, że wiem, co Tobą kieruje, ale dopóki Ty będziesz wywiązywać się ze swojej części umowy, ja wywiążę się ze swojej. Do czasu aż Corvo namierzy Johannę jesteś wolny.
Tooth zasalutował jak żołnierz, choć nie wysilił się, aby stanąć w tym celu prosto, po czym odmaszerował.
Silver miał bardzo złe przeczucia, względem tego, co zamierzał teraz zrobić. Niemniej, musiał spróbować każdego sensownego wyjścia, by zdobyć ten namiar. Z ciężkim westchnieniem wybrał numer Opusa i zaczął psychicznie nastawiać się na kolejną potyczkę z kompleksami LinLin.
Nawiązanie połączenia zajęło dłuższą chwilę. Szczęśliwie, odebrał jednak Opus:
- Halo? Pan Silver? - spytał, poprawiając swój ekran.
-Wystarczy Silver, profesorze. - Odparł młody Recollector. - Jestem w dość naglącej sytuacji, pozwolę sobie więc na bezpośrednie przejście do meritum. Potrzebny mi ktoś, zdolny w oka mgnieniu przerzucić mnie na drugi koniec galaktyki. Słyszałem, że w szeregach organizacji takich osobników mogę znaleźć. - Nie było czasu na dłuższą wymianę grzeczności, Armstrong nie wiedział jak długo zajmie mu nawiązanie kontaktu z właściwym osobnikiem, a musiał go jeszcze przekonać do wyświadczenia tej usługi.
- Znaczy, Eddie? Z wiem, jest na księżycu Pars. Nie ma jak nawiązać z nim kontaktu. - Odparł Opus.
-Nic mi to imię nie mówi. Niemniej, skoro jest poza zasięgiem, to w tej kwestii mogę tylko siedzieć z założonymi rękami. - Silver westchnął, na Pars najkrótszą trasą miał tydzień w jedną stronę. Potem musiałby jeszcze przeszperać księżyc, zapewne opanowany przez twory May. Spoważniał na twarzy. - Czeka mnie dużo pracy i muszę popracować nad swoją siłą przebicia. Masz może w zbiorach stacji jakieś "pamiątki" po dokonaniach Tsara, które mógłbyś mi odsprzedać? - Raz i Zilva oficjalnie byli martwi, nie mogli więc trzymać przy sobie tego, co wcześniej z nimi kojarzono, a on mógł z takich artefaktów zrobić użytek.
Opus wyraźnie się zamyślił. - Mam tu nieco artefaktów, ale nie mogę ci nic od ręki pożyczyć, a tym bardziej sprzedać. Wiesz, jako placówka wojskowa możemy mieć rzeczy tego typu, ale to wszystko jest spisane w bazach danych. Jak gdzieś zniknie, to stawiam całą stację w tarapatach. - wyjaśnił przepraszającym tonem.
-Myślałem, że artefakty, których właściciele zostali uznani za zmarłych, mogą trafić ponownie do obiegu. Mówi się trudno. - Chłopak wzruszył ramionami. Wiedział, że wojsko przetrzymuje większość, a jedynie niewielki odsetek zostaje w rękach Recollectorów, nie zastanawiał się jednak nigdy co z artefaktami, które traciły właścicieli. Najwidoczniej zostawały własnością rządu, jeśli nie zostały nikomu zapisane, szkoda. - Jak postępują prace na stacji? - Zapytał po chwili. Skoro nie mógł pognać na Victora, dawało mu to czas na rozmowę.
- Powoli kończymy. Niedługo stacja będzie mogła podróżować. Nigdy nie widziałem tylu Toborów w jednym miejscu. Oglądanie ich przy pracy jest naprawdę imponujące. - ucieszył się Opus. - Jak po twojej stronie?
-Nieciekawie, jeśli mam być szczery. Muszę pracować dla Golda, a na domiar złego moja rodzina ma kłopoty i jestem za daleko, żeby im pomóc. - Skrzywił się. Bycie adeptem Octobera wiązało się z pewnymi korzyściami, ale nie zmieniało to faktu, że został do przyjęcia tej oferty zmuszony szantażem. A ten pojeb Victor pewnie będzie mu spędzał sen z powiek, przez najbliższe tygodnie.

- Po części to może dobrze? Jeżeli Gold chce cię w garści, nie może cię zawieść. - teoretyzował Opus. - Plus, twoja rodzina dosłownie produkuje uzbrojenie. Poradzą sobie. - starszy mężczyzna starał się pocieszyć Silvera.
-Logika nie zawsze działa w kontaktach z magami, niestety. - Profesor niejako miał rację, ale młody Armstrong już się przekonał, że Maximilian wcale nie zamierza się starać, by ich relacja była choć minimalnie poprawna. Chciał tylko wycisnąć ze swojego adepta ile zdoła, zanim szaleństwo do reszty go pochłonie. - Niemniej, mam nadzieję, że twoje przewidywania się sprawdzą. Jeśli uda mi się wszystkie kwestie wyprostować i zyskam chwilę wytchnienia, to chętnie was odwiedzę, żeby zobaczyć jaki użytek zrobiliście z naszej technologii.

- Jak najbardziej, czuj się zaproszony. Słuchaj, jeżeli w niczym więcej nie mogę ci pomóc, to wróciłbym do pracy. - przeprosił Opus.
-Oczywiście, dość czasu już Ci zająłem. Powodzenia i pozdrów ode mnie LinLin. W kontakcie. - Pożegnał się Silver i zakończył połączenie. Nie mógł na ten moment pomóc swojej rodzinie, musiał więc jak najlepiej przygotować się do wykonania zadania dla Golda. Być może ten fajfus znał jakieś zaklęcia teleportacyjne, żeby na przyszłość Armstrong nie był uzależniony od tego, czy znajdzie transport. Tylko jak podciągnąć teleportację pod magię kontroli? Najprostszym wyjściem wydawała się kontrola przestrzeni, a ściślej jej naginanie, by zbliżyć do siebie dwa punkty.
Mniejsza, za bardzo wybiegał w przyszłość. Trzeba było zatroszczyć się o przygotowanie techniczne i siłę przebicia. Corvo miał dostęp do wojskowej bazy danych, Silver podpiął się więc przez proxy do jego komputera i zapuścił wyszukiwanie ludzi obdarzonych demonicznymi atrybutami. Czuł, że może w ten sposób odnaleźć jeszcze kilka fragmentów Azazela, jeśli rzecz jasna będą to osobnicy do odstrzału, czyli typowi kryminaliści. Nie sądził bowiem, by ktokolwiek odciął sobie dla niego część ciała dobrowolnie.
Co do złapania celu, miał już pewien plan, musiał go jednak przećwiczyć. Na kolejny dzień był umówiony z Isshinem, nie mógł zarwać nocy, ale wciąż pozostawało kilka kolejnych dni, no i zostało mu parę godzin przed snem. Po incydencie w Anielskiej Bramie odkrył, że oprócz pochłaniania energii, może ją też potem uwalniać, zamierzał to wykorzystać. Jeśli byłby w stanie pokierować wyzwolonym strzępkiem energii tak, by wypalił właściwy wzór, mógł stworzyć krąg magiczny pod powierzchnią, dzięki czemu pozostałby niezauważony, tworząc idealną pułapkę.
Zaczął od prób na czystych kartkach papieru, potem planował przerzucić się na większe obiekty. Było to zaskakująco łatwe, niemniej po kilku próbach coś sobie uświadomił. Tak cienka przestrzeń pomiędzy warstwami mogła zostać w samoczynny sposób zamknięta przez zwykłe zmiany naprężeń, przerywając tym samym ciągłość kręgu. Potrzebne było coś trwałego na tyle, by rytuał nie został przerwany w połowie. Może zamiast używać energii do wypalania wzoru, powinien ukształtować go z samej energii? Przy ilościach jakie mógł zgromadzić wewnątrz swojego ciała stanowiłoby to całkiem trwałe rozwiązanie, więc warto było spróbować.


Przesyłanie energii w sposób tworzący konkretne symbole okazało się banalnie proste. Trwałość takiego kręgu była ograniczona przez konieczność ciągłego uwalniania mocy, gdy chodziło jednak o samo odtwarzanie kształtu, nawet głęboko pod ziemią, nie powinno to stanowić większego problemu. Jedząc przy biurku kolację, Silver był w stanie przesyłać swój krąg przez całą długość okrętu, mając za sobą zaledwie kilka godzin praktyki. Jedynym problemem, jaki pozostawał, był sam czas, jaki zajmował rytuał. Jeżeli pojawi się na miejscu przed celem, będzie w stanie się na niego przygotować. Jeżeli ktoś go jednak złapie w momencie, będzie musiał sobie radzić bez swojej nowej magii.
W trakcie tych kontemplacji uwagę mężczyzny zwrócił list, który wpadł pod drzwi do jego pomieszczenia. Po krótkich oględzinach stało się oczywistym, że wiadomość była napisana przez Corvo, który starał się nie zwracać na siebie uwagi przełożonego.
“Córka Victora zmarła w szpitalu, który należał do Armstrong Futuristics. Wyjaśnia to ślepy gniew Victora, ale co gorsze, z tego, co wykopałem, wynika, że dziewczyna nie umarła z przyczyn naturalnych. Zginęła na polecenie Vyone.”
Zdradziecki, oślizgły kutas… Silver mało nie spalił listu w pierwszym odruchu złości, za co złajał się w myślach. Mimo swojego ogromnego intelektu, gdy wchodziło na sprawy rodzinne zawsze robił się wrażliwy, co nie licowało ze statusem geniusza. Nie, żeby w najmniejszym stopniu ufał Vyone’owi. Wiedział, że prędzej czy później admirał go zdradzi, spodziewał się jednak, że zaczeka z tym aż dostanie czego chce. Zamiast tego, zakopał topór wojenny i od razu zamachnął się na niego łopatą. Mógł nie dopaść Victora, jeśli Bastion się spisze, ale on mu się nie wywinie. Jeśli Corvus okaże się martwy, a przynajmniej unieszkodliwiony, Vyone będzie mógł już zacząć wybierać sobie nagrobek. Jeszcze nie był tego świadom, ale popełnił wyjątkowo brutalne samobójstwo. O ile przekazanie Silverowi tej informacji nie było przez niego wkalkulowane, rzecz jasna. Corvo wciąż budził jego wątpliwości, był szpiclem przez te wszystkie lata i nawet się nie zająknął. Co było lojalnością, a co częścią gry, nawet jemu ciężko było przejrzeć kogoś, kto kłamał zawodowo.
Niezależnie od okoliczności, list stanowił dowód na to, że Vyone celowo wywołał wojnę domową. Kiedy Bastion i Adam się o tym dowiedzą, raczej nie będą próbowali powstrzymać Armstronga przed dokonaniem zemsty. Gold trzymał Lazarusa na smyczy, a zależało mu na zasobach klanu. Jedyną niewiadomą była Milia, ale z płcią piękną Silver umiał sobie radzić. Najtrudniejszym do wykonania elementem pomsty wydawało się namierzenie Nautilusa, Vyone lubił wszystko wiedzieć i jednocześnie pilnował, by jak najmniej wiedziano o nim, więc nawet lokalizacja jego centrum dowodzenia nie była jawna. Ciekawe czy można było być adeptem więcej niż jednego Miesiąca… Gdyby udało mu się przekonać Septembera, by nauczył go jakiegoś zaklęcia lokalizacyjnego, znalazłby skurwiela znacznie mniejszym wysiłkiem.
Coraz więcej sił działało przeciw niemu, a on wciąż nie był dość silny by się im wszystkim jednocześnie przeciwstawić. Chyba musiał zaufać Corvo, by choć trochę się odciążyć i usprawnić cały proces zwiększania swojej mocy.
-Zapuściłem proxy wyszukiwawcze, jeśli uważasz, że możesz przyspieszyć poszukiwania, uzyskasz dostęp przez swój terminal. - Nadał mu wiadomość. Wolał radzić sobie sam, ale to nie był czas na unoszenie się dumą. Wrócił do ćwiczeń, by zobaczyć jak wielki krąg maksymalnie zdoła utworzyć. Podejrzewał, że rozmiar może być ograniczony jedynie dostępną energią, ale trzeba było to zweryfikować.

Stworzenie koła nie było problematyczne samo w sobie, niezależnie od jego rozmiarów. Przeprowadzenie jednak rytuału na większym obszarze zabrałoby więcej czasu i energii, do tego powstałoby ryzyko przerwania zaklęcia, jeżeli Silver otrzyma zbyt pokaźne uderzenie. Najbezpieczniej będzie ograniczyć się do rozmiarów pokaźnego pomieszczenia, może hangaru. Większa arena będzie tworzyła dodatkowe ryzyko.
Ograniczenia były większe, niż młody Armstrong się spodziewał. Oznaczało to, że będzie musiał zastawić pułapkę z miejsca bardzo bliskiego punktowi docelowemu, do przygotowań trzeba więc było dopisać maskowanie holograficzne, albo retrorefleksyjne. Na pustej planetoidzie rzucałby się w oczy, niczym Bastion pośród plemienia pszczół, nie wspominając o tej przerośniętej klatce. Na ten dzień zrobił już chyba wszystko, co mógł, poszedł więc pobawić się z Cerberem, a potem udał się na spoczynek, zamiarem wczesnej pobudki. Jutro znowu czekało go sporo pracy, a musiał jeszcze odwiedzić rodzinę.

***

Z rana wstał przed wszystkimi, załadował tyłek na lądownik i zleciał na Eden. Zamierzał zacząć od wizyty u Adama, żeby nie spieszyć się, gdy już obskoczą go członkowie klanu. Tym razem jednak wylądował normalnie, by dać ludziom admirała czas na poinformowanie go o wczesnym gościu.

Silver zastał Adama razem z Isshinem na ganku, gdzie spożywali śniadanie. Kiwnęli tylko głową w jego stronę, zapraszając go do siebie.
Młody Recollector bez chwili wahania dołączył do mężczyzn. Gdy już zaspokoił pierwszy głód, spoważniał.
-Dowiedziałem się czegoś… z braku lepszego słowa, interesującego. Nie będę wam teraz psuć apetytu, po prostu jak zjemy, będziemy musieli omówić dość poważny temat. - Chyba dostawał lekkiej paranoi, ale o wojnie domowej wolał rozmawiać w miejscu, które Adam miał wyczyszczone ze wszelkich potencjalnych pluskiew. Sądził, że stary admirał zrozumiał aluzję. Zgodnie ze swoimi słowami, wrócił do konsumpcji.

- Jesteśmy na nogach od dłuższej chwili. - admirał spojrzał na Isshina, który przytaknął. - Możemy iść, gdy poczujesz się gotowy.
Nie przedłużając, Silver dokończył swoją porcję i wstał.
-Widzę, że nie tylko ja tu uważam sen za stratę czasu. - Skomentował wypowiedź Adama. - Chodźmy.

Adam przytaknął i wstał od stołu. Nie podzielał jednak w pełni pośpiechu Silvera. Spokojnym krokiem zaprowadził go oraz Isshina do swojego gabinetu. - Rozsiądźcie się. - zaoferował, samemu zajmując to samo miejsce, co wczoraj.
Armstrong rozsiadł się wygodnie. Poczekał, aż Isshin również usiądzie i skierował wzrok na admirała.
-Zanim zacznę, czy nasz towarzysz otrzymał wczoraj podobne do mojego wprowadzenie? - Zapytał, nie chcąc zdradzać zbyt wiele, gdyby szermierz nie był jeszcze poinformowany. Udzielenie informacji leżało w gestii Adama.

- Wiem, co się dzieje. - przyznał Isshin. - Oczywiście, jak nie powinno mnie tu być, to daj znać. Nie obrażę się. - zaśmiał się mężczyzna.
-Tylko się upewniam, że nie wciągam Cię w nic, czego byś nie chciał. - Odparł Silver, całkiem poważnie. Znów spojrzał na Adama. - Wczoraj mówiłeś żebym nie szukał Johanny Corvus, cóż znalazłem ją. W szpitalu należącym do Futuristics. Martwą. Ściślej zamordowaną. Na zlecenie Vyone’a. - Wyraźnie akcentował każdy fragment informacji, by ukazać jak bardzo przesrana jest sytuacja. Isshin mógł właśnie zdać sobie sprawę, że jeśli chciał wyjść, to już było za późno.
Wyraz twarzy Adama natychmiast stał się ponury. Złożył razem ręce i oparł na nich twarz w zamyśleniu. - Co ten drań knuje…
- Vyone to też Admirał, prawda? - dopytał Isshin. - Coś powinienem o nim wiedzieć?
- Vyone to enigma. - skwitował Adam. - Jak można się spodziewać po admirale odpowiedzialnym za szpiegostwo, informacje i propagandę, jest typem człowieka, który wie wszystko, jednocześnie będąc jednym, o którym nikt nie wie nic. - westchnął. - Zawsze był w tym dobry. Podstawiał ci szpiegów, którzy zostawali twoimi najlepszymi przyjaciółmi bez żadnych starań, jakby z góry wiedział, kto się z kim dogada. Momentami panowały teorie, że to September. Gdy ten jednak się pojawił, te teorie prysły. - Mężczyzna osunął się w fotelu, opierając na nim głowę. Bardzo wyraźnie łypnął wzrokiem w stronę barku. Dobre maniery jednak wygrały, nie miał zamiaru pić o świcie. Wrócił więc do wyjaśnień:
- Najważniejsze fakty o Vyone to jego wieloletnia rywalizacja z Maximilianem oraz fakt, że September się nim zainteresował. Warunkiem otrzymania przez nas pomocy od niego to obietnica, że spotka się z Vyone twarzą w twarz. Dlatego szykujemy zebranie na pokładzie Nautilusa. - Adam spojrzał na Silvera. - Od początku planowałem cię tam zaprosić, jako że jesteś związany z jednym z magów, więc będziesz mógł dostać wtedy swoje odpowiedzi. Będzie tam jednak wielu Admirałów, więc chwilowo będziesz musiał trzymać gniew w ryzach. - ostrzegł.
- Ta rywalizacja jakoś specyficznie wygląda? - spytał Isshin.
- Ciężko powiedzieć. Vyone po prostu lubi mu psuć szyki. Później Max zaczął się odwdzięczać, starając się wykradać artefakty, na które Vyone polował. Coś z demonologią. - Adam wzruszył ramionami. - Kiedyś, jak Max znalazł sposób dogadać się z Lazarusem na zachowanie jednego z nich, Vyone dostał szału.
Admirał uwierzył mu na słowo, miło. Sytuacja była już dość skomplikowana, tłumaczenie relacji z Corvo tylko by tu namieszało. Demonologia… czyżby też poszukiwał fragmentów Azazela? Albo jakiegoś innego Diabła? Może dlatego nie odsłaniał nawet twarzy. No i najważniejsze, czy Davy Jones mógł być Diabłem?
-Jedną z możliwych odpowiedzi na twoje pytanie jest, że jego nienawiść do Maximiliana zwyciężyła przeciw dbałości o własny interes. Kilka tygodni wcześniej, ten kutas zgłosił się do mnie, oczywiście przez pośredników, z propozycją współpracy. Może chce pokazać Goldowi, że nie tylko on potrafi robić mnie w chuja, jednocześnie wykorzystując do własnych celów i przy okazji popsuć mu szyki. - Silver podjął temat. Dobrze było wiedzieć, że jego “mentor” ma z admirałem zaszłości. Była szansa, że przy swojej małostkowej naturze dorzuci Armstrongowi coś ekstra, żeby ten się z nim rozprawił za psucie interesów. To nie mogło być łatwe, musiał więc przygotować się jak najlepiej. - Nie muszę chyba mówić, że obecnie może ode mnie liczyć najwyżej na kulkę między oczy, jeśli będę w dobrym nastroju. Nie oczekuję, że mi pomożesz, to moja prywata i nie będę Cię wciągał. Wystarczy, że Ty i Bastion nie będziecie mi wchodzić w drogę, kiedy postanowię wyrównać z nim rachunki, czyli bardzo niedługo.
Zamyślił się na dłuższą chwilę, zastanawiając się, czy powiedzieć swoim towarzyszom o tych celach Vyone’a, które były mu znane.
-Niewiele mogę dodać na temat tego, co planuje. Wiem, że szuka Tsara, podejrzewa, że ten przeżył konfrontację z Victorem, wbrew oficjalnej wersji. - Była to zresztą prawda, choć z tego, co powiedział Adam, serafin przetrwał przy użyciu nauki, nie magii. - Drugi osobnik, za którym Vyone się rozgląda to legenda, Davy Jones. Jedyne co znalazłem na jego temat, to odniesienia do popkultury, a jednak jego imię pojawia się w miejscu, gdzie popkultura nie dociera, poza granicami ludzkiego pojmowania, więc musi kryć się za nim coś więcej.

- Nie mam zielonego pojęcia o magii, więc z tym ci nie pomogę. - mężczyzna skrzywił się. - To jest właśnie ten problem, nie mam jak ci pomóc. Mogę ci nie przeszkadzać w twoim interesie z Vyone, mielibyśmy kim go zastąpić, ale nie jestem w stanie kiwnąć palcem, jeżeli na coś się w tej kwestii zdecydujesz. - ostrzegł. - I nikomu o tym nie mów, zwłaszcza Bastionowi. Zadeklarują cię terrorystą bez większego zastanowienia.
-Myślę, że gdybyś Ty mu powiedział o tym co odwalił Vyone, to by Ci uwierzył. - Odparł Silver - Niemniej, nie zamierzam robić publicznej sprawy ze swojej vendetty. - Spojrzał na Isshina - Chyba jestem Ci winien przeprosiny. Obarczyłem Cię bardzo niewygodną i potencjalnie niebezpieczną wiedzą.

- Wezmę to jako komplement, skoro masz do mnie aż tyle zaufania. - stwierdził Isshin. Adam westchnął z kolei:
- Bastion potrafi być nieco naiwny. Nie rozumie, dlaczego ludzie mieliby knuć i kombinować za swoimi plecami, tym bardziej inni admirałowie, którzy przecież pracują razem z nim. Nie miał żadnych sprzeciwów przed przyjęciem Victora, bo po co? Teraz coś się stało, to teraz reaguje.
-Adam Ci ufa, to w zupełności wystarczy jako rekomendacja. - Odpowiedział szermierzowi. - Co do Bastiona, jego prostolinijność jest moim zdaniem miłą odmianą w tym pełnym pokrętności świecie. Gra w otwarte karty, według jasnych zasad, podczas gdy inni chowają pół talii w rękawie i wymyślają własne reguły. Niestety, nie przekonasz świata by grał uczciwie, tylko dlatego, że sam jesteś uczciwy. - To “podsumowanie” mogło nieco rozjaśnić Adamowi wątpliwości, jeśli jeszcze jakieś miał po ich wczorajszej rozmowie. - Vyone najwidoczniej chce, żebym grał na jego zasadach. Jeszcze się skurwysyn na tym przejedzie.
Adam siedział w głębokim zamyśleniu przez dłuższą chwilę. W pewnym momencie odważył się odezwać, choć po tonie jego głosu dało się odczytać, że nie jest pewien tego, co mówi: - Dlaczego Maximilian wybrał akurat ciebie na swojego następcę? - spytał. - Nie podoba mi się wydźwięk tego, że mieliby o ciebie walczyć.
-Podstawę zapewne stanowi fakt, że Iskra dziedziczona w moim klanie pochodzi właśnie od Octobera. Choć pojęcia nie mam czy pierwszego, czy któregoś z kolei. - Silver zaczął wyliczać. - Twierdził też, że moja ambicja jest dowodem, iż w moich żyłach płynie szaleństwo Octobera. Mimo że medycznie jestem całkowicie zdrów na umyśle. Jest też leniwy, jak sam powiedział, nie chciało mu się daleko szukać. - Zamyślił się na chwilę. - Nie sądzę, żeby Vyone chciał o mnie walczyć z Maximilianem, choć nie wykluczam tej możliwości. Podejrzewam, że jestem potencjalnie zbyt niebezpieczną figurą w ich rozgrywce, żeby odważył się pozwolić jej zostać na planszy, szuka więc sposobu, by mnie z niej strącić. - Postawienie klanu w stanie zagrożenia, z pewnością odciągało jego uwagę. Miał coraz więcej kłopotów, które musiał rozwiązać, co przekładało się na zmniejszenie efektywności.
- Czyli Max miał powody, a Vyone co najwyżej chciał mu utrudnić życie. - stwierdził Adam. - Fakt, masz dostęp do sporych zasobów informacji, ale równie dobrze mógł gonić za Opusem albo jakąś inną wtyką. Zaczynam się obawiać, że stałeś się ofiarą bitwy, która wcale nie musi cię aż tak bardzo dotyczyć. Przyjmując, że nie ma jakiegoś ważnego szczegółu, który nas ominął. - stwierdził Adam.
- Nie myślicie, że Max jest teraz w zagrożeniu? - spytał Isshin. - Jeżeli Silver mu pomaga, bo facet traktuje jego rodzinę jako zakładników albo opcję zapasową, to musiał polecieć im pomóc, więc Vyone wie, co się dzieje.
- Co by mu to dało? - zastanowił się Adam. - Wątpię, aby Maxa mógł zabić mag, którego Silver pokonał przed poznaniem swojego czarodziejskiego patrona. - swoją wypowiedzią Adam nie ukrywał, że średnio się orientuje w tym, jak konkretnie działa magia.
-Nie jestem pewien czy Gold wie, że za “buntem” Victora stoi Vyone. - Podjął Armstrong. - No i nie zapominajmy, że już ekhm… zrobił swoje w tym konflikcie. Poinformował Bastiona, na więcej bym raczej nie liczył. - Dość ostentacyjnie splótł przed sobą ręce na stole. - A to, może być ten dodatkowy szczegół, który motywuje naszego wszechwiedzącego, by dobrać mi się do dupy.
Adam wydawał się doznać olśnienia. - Bastion jest bardzo prostym człowiekiem. Max ma prawo do posiadania broni, ale nie może z niej korzystać. Jeżeli Maximilian się tam wpakuje, a tym bardziej doleci pierwszy, będzie walczył z Victorem i Bastionem jednocześnie. - zauważył Admirał. - A skoro Bastion zbiera po drodze dodatkowe wojska, nie trafi tam aż tak prędko...
-Szczerze, to pojęcia nie mam czy Vyone przewidział, że dowiem się o tym wszystkim tak szybko. Żaden z członków rodziny jeszcze mnie nie “wtajemniczył” w to, że mają teraz kłopoty. - Przyznał Silver. Admirał wyciągnął wnioski na podstawie nie tego, co młody Recollector miał na myśli, ale to też warto było przedyskutować. - Niemniej, nie sądzę, żeby Gold się tam pofatygował. Wiele złego mogę o nim powiedzieć, ale głupi nie jest. Ma na swojej smyczy ludzi, którzy mogą z broni korzystać i dysponują dużą siłą przebicia, zapewne nimi się posłuży, jeśli uzna, że jednak powinien zrobić coś jeszcze. - Zasugerował, a zrozumiawszy, że jego aluzja niewerbalna przeszła bez echa, postanowił wyjaśnić. - I wciąż pozostaje kwestia demonicznych artefaktów. Jeśli Vyone ma na ich punkcie takiego fioła, może to być przyczyną tego, że wziął mnie na celownik. Mam dwa, niemożliwe do odebrania bez zabijania mnie. - Przeniósł spojrzenie na swoje diabelskie ramiona.
Adam przytaknął. - Możesz mieć rację. Nawet Vyone nie mógłby tak łatwo usunąć Maga, a posiadanie użytkownika artefaktów na których mu zależy na służbie, jest bardziej oczywistym celem.
- Umm… - wtrącił się Isshin. - Wiemy, że to o te artefakty chodzi? Zdziwilibyście się, ile magicznych przedmiotów jest określane jako demoniczne, czy to z wyglądu, czy zastosowania.
Adam westchnął. - Tak, jakby spojrzeć nawet w Cesarską bazę, pewnie co trzeci będzie w jakiś sposób określony jako demoniczny albo diabelski. Skoro jednak zarówno Vyone, jak i Max się nimi interesują, możemy założyć, że są z tej kolekcji, o którą im chodzi.
-Mam powody przypuszczać, że może to być nawet ten artefakt, o którym mówiłeś wcześniej. - Silver wskazał na swoją lewą rękę. - Maximilian dał go facetowi który chciał mnie zabić, w założeniu, że to ja zabiję jego i go odbiorę. To nie hipoteza, sam mi się do tego przyznał. Jeśli to ten sam, to oznaczałoby, że jestem chyba obiektem jakiegoś chorego zakładu, w stylu który z nich rozegra mnie lepiej przeciwko temu drugiemu.
- Więc co zrobisz? Wyjdziesz z gry? Skopiesz obydwu? - spytał Adam.
-Nie mogę się wypisać, gdy Gold trzyma moją rodzinę w garści. - Armstrong skrzywił się mocno, ta myśl wciąż niesamowicie go irytowała. - Najlepsze co mogę zrobić, to wyciągnąć ile się da z tej rozgrywki i z pionka stać się graczem, a potem jak to określiłeś, skopać ich obu. - Mógł też najpierw załatwić jednego, a potem zająć pozycję gracza i dokończyć porachunki z drugim. Czas pokaże, które z tych rozwiązań okaże się być bardziej wykonalne.
Adam przytaknął. - W takim razie powodzenia. Jeżeli potrzebujesz w czymś pomocy, od razu daj znać. - zaoferował się.
Obietnica ze strony admirała była krzepiąca, zwłaszcza w perspektywie tego, co zostało dziś ujawnione. Dwóch pozbawionych skrupułów skurwysynów z najwyższych szczebli Cesarstwa urządziło sobie grę, w której stawką była przyszłość całych planet. A on był pionkiem, którym obaj gracze próbowali poruszać, musiał naprawdę szybko znaleźć sposób na ogarnięcie tej sytuacji.
-Będę o tym pamiętał. - Skinął z wdzięcznością głową, nie chciał zapeszać.
Miał jeszcze około dziewięciu dni, zanim wybije termin przybycia jego celu. Przygotowania do zastawienia pułapki były gotowe, ale pozostawała kwestia praktyki. Nie wiedział nawet kto lub co ma być celem, pieprzony Max i jego gierki…
-Szukałeś spokoju, a trafiłeś do bardzo niespokojnego towarzystwa. Ironia losu, czyż nie? - Spojrzał na Isshina z lekkim rozbawieniem. Szermierz niezbyt udzielał się w rozmowie i Silver zastanawiał się, czy nie czuje się wyalienowany.

- Nie będę ukrywał, to wszystkie mnie przerasta. - przyznał Isshin. - Biorąc jednak pod uwagę twoje ostatnie dyskusje o magii oraz całą tę cesarską politykę, ciężko to zignorować. Mogę chcieć spokojnego i nudnego życia, ale na co mi ono, jak lada dzień nie zostanie ani jedno spokojne miejsce w galaktyce? - mimo wszystko jego komentarz był wyjątkowo energiczny. Miał siły na prowadzenie tej walki, pewnie dlatego zgodził się do niej dołączyć. - Chciałbym poznać przeszłość cesarstwa. Mam złe przeczucia pod tym względem.
-Ja chciałem zakosztować życia, zanim będę musiał się na dobre ustatkować. - Silver uśmiechnął się kwaśno. Gdyby siedział w domu, najprawdopodobniej jego rodzina byłaby bezpieczna, bo Maximilian nie uznałby go za godnego zainteresowania. Ale młody Recollector był tylko jednym z czynników ryzyka. Jeśli nie on, wtedy pewnie któreś z bliźniąt by się wyrwało, chcąc starszego brata przebić lub mu zaimponować i Gold wziąłby je na cel… W tej perspektywie, młody Armstrong wolał, że padło na niego. - A skoro mowa o przeszłości, czy którykolwiek z was admirałów, kiedykolwiek spotkał Cesarzową, twarzą w twarz?
- Tylko Lazarus ma taką możliwość. - przyznał Adam. - Co nie zmienia faktu, że pamiętam nie jedną naradę, w której uczestniczyła przez ekran. To nie jest niespotykane: zebranie wszystkich admirałów w jednym miejscu oznacza dużo mniejszy nadzór nad wieloma sektorami, więc zwykle porozumiewamy się zdalnie. - wyjaśnił. - Akurat bzdetom na temat Cesarzowej nie daję wiary, choć wiem, że Tsar i Sheep mają swoje podejrzenia.
-Moim skromnym zdaniem, przynajmniej stopień Admirała Floty powinniście byli otrzymać osobiście. Dodatkowo, choć oficjalnie władza Cesarzowej jest absolutna, lwią część decyzji podejmujecie bez jej udziału. W połączeniu z tym dziwnym magicznym efektem, który ją otacza, daje to więcej niż dość pola na uzasadnione wątpliwości, względem ciała rządzącego. - Silver osobiście nie wiedział, czy Cesarzowa po prostu ma wywalone na obowiązki, czy w rzeczywistości jest pozorantką, bądź marionetką. Liczył się fakt, że w tej układance pewne elementy zwyczajnie nie pasowały. - W sumie, magia manipuluje całym postrzeganiem Cesarstwa, choć skoro nie posiadasz umiejętności w tym zakresie, zapewne nic nie zauważyłeś. Ja sam odkryłem to przypadkiem, wczoraj. Gdybym nie zajrzał w odwiedziny, wciąż pozostałbym nieświadomy.
- Hmm… mam mglistą pamięć względem mojej ceremonii, to było dość dawno, ale chyba ją wtedy wdziałem. - zamyślił się Adam. - Nie jestem w sumie pewien, co kwestionujesz. Galaktyka jest ogromna. Ludzie mają problem stosować się do jednakowych zasad na powierzchni pojedynczej planety, a co dopiero w całym Cesarstwie. Dlatego nasz rząd przyjął formę piramidy. - wyjaśnił Adam. - Gdy pojawia się jakaś ważna decyzja, jak wojna z piratami albo konieczność wprowadzenia jakiejś galaktycznej normy, jej decyzja jest ostateczna. Tego się dowiadujemy od Lazarusa… czy zaraz mi powiesz, że on się przebiera za Cesarzową, gdy nikt nie patrzy? - zaśmiał się Adam. - Mam swoje lata i nigdy nic nie wydawało mi się poza swoim miejscem. Jeżeli to faktycznie magia, o której nie wiem, to trudno. Nie mam zamiaru kwestionować Cesarzowej na podstawie samych przypuszczeń. - wyznał.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 21-11-2021, 19:47   #127
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Silver

- Hmm… mam mglistą pamięć względem mojej ceremonii, to było dość dawno, ale chyba ją wtedy wdziałem. - zamyślił się Adam. - Nie jestem w sumie pewien, co kwestionujesz. Galaktyka jest ogromna. Ludzie mają problem stosować się do jednakowych zasad na powierzchni pojedynczej planety, a co dopiero w całym Cesarstwie. Dlatego nasz rząd przyjął formę piramidy. - wyjaśnił Adam. - Gdy pojawia się jakaś ważna decyzja, jak wojna z piratami albo konieczność wprowadzenia jakiejś galaktycznej normy, jej decyzja jest ostateczna. Tego się dowiadujemy od Lazarusa… czy zaraz mi powiesz, że on się przebiera za Cesarzową, gdy nikt nie patrzy? - zaśmiał się Adam. - Mam swoje lata i nigdy nic nie wydawało mi się poza swoim miejscem. Jeżeli to faktycznie magia, o której nie wiem, to trudno. Nie mam zamiaru kwestionować Cesarzowej na podstawie samych przypuszczeń. - wyznał.
Starszy admirał wydawał się być wystarczająco pewny swego, by rewelacje Silvera nim nie wstrząsnęły. Nie było więc sensu tego drążyć, póki sam nie odkryje czy to dziwne zjawisko subiektywnej percepcji to tylko zabezpieczenie, czy jednak przekręt.
-Dobrze, zostawmy temat Cesarzowej, bo tu faktycznie mam tylko przypuszczenia do dyspozycji. - Młody Armstrong przytaknął, nie chcąc się kłócić. - Ale, co powiesz mi o jeziorze w pobliżu swojej rezydencji? Jest tam coś niezwykłego? - Sugestia zawarta w pytaniu powinna wystarczyć, by Adam wspomniał o rakiecie, jeśli był świadom jej istnienia.

- Chyba nie. - zaprzeczył Adam, kiwając głową. - Nawet nie pamiętam, kiedy tam ostatnio byłem. - przyznał.
Bingo, nie było opcji, żeby nie pamiętał tak istotnego elementu, jak wrak statku kosmicznego wystający w centrum. Silver spojrzał na Isshina porozumiewawczo, szermierz był jego niejakim świadkiem.
-A zatem nie kojarzysz tego? - Zapytał wytaczając kulkę miniprojektora na stół. Po chwili wyświetlił się obraz rzeczonego jeziora, z rakietą wbitą w środek jak świeca w rzyć.

-Nie, na pewno nie. - zgodził się Adam. - Coś się tam wczoraj rozbiło? - zapytał, lekko zaniepokojony.
- Raczej nie wczoraj, jak tam byliśmy, to w jeziorze nic nie było. - uspokoił go Isshin. - Robiłeś dzisiaj jakiś skan? - zainteresował się.
-Nie wierzę… Mieliśmy wczoraj po powrocie całą rozmowę na ten temat i wszystko wyleciało Ci z głowy? - Wyglądało na to, że efekt amnezji jest potężniejszy niż młody Recollector sądził. - Ten wrak leży tam od minimum czterdziestu tysięcy lat, ale przeczy to oficjalnej wersji historii Cesarstwa, więc każdy, no prawie każdy, zapomina o jego istnieniu chwilę po tym, jak go zobaczy. Nawet jeśli przebywa akurat na pokładzie. - Silver prawie załamał ręce. Nie miał najmniejszej ochoty tłumaczyć tego od początku. Szczęśliwie, wszystko miał nagrane. - Rozsiądźcie się wygodnie, bo chwilę to potrwa. - Powiedział i odtworzył im przebieg wczorajszej wizyty nad jeziorem. Oczywiście do jutra pewnie o wszystkim zapomną, ale przynajmniej na dziś potrzebował ich uświadomić.
Oglądając nagranie, Adam coraz bardziej zapadał się fotel, litry potu spływały po jego twarzy. - Jeżeli to prawda… to koszmar. - stwierdził, gdy nagranie dobiegło końca. - Byłem pewien, że bez pomocy magów nie zapanujemy nad obecną sytuacją… teraz zaczynam się zastanawiać, czy obecne wydarzenia rozgrywają się między kimkolwiek poza magicznie uzdolnionymi. - Admirał przeniósł wzrok na Isshina. - Nic nie pamiętasz?
- Nic a nic. - przyznał, wyraźnie zgubiony.
- Nie jesteś jednym z tych, na których magia nie działa? - dopytał.
- Dużo nie działa, niektóre po prostu gorzej… jeżeli to faktycznie zaklęcie, pewnie będę pamiętał o tym dłużej od pana. - stwierdził.
- Krócej niż dzień. - zauważył Adam. - Więc ile ma przeciętny człowiek? Godzinę? Dwie? Trzy? Mógłbym pracować nad takim urządzeniem i zapomnieć o nim w przerwie na obiad. - zauważył.
-Przyznaję, nie wiem czemu sam o tym nie zapomniałem. - Armstrong wzruszył ramionami, nie posiadł jeszcze nadmagii. Może chodziło o zrozumienie samej magii? Spojrzał na szermierza. - Jak widziałeś, to właśnie zdarzenie zmotywowało Cię, by poznać prawdę o historii Cesarstwa. Mimo że punkt zapalny został wymazany z twojej pamięci, postanowienie zostało. Czyli efekt nie jest absolutny. - W całej układance przybywało niepasujących elementów. Przeniósł wzrok na Adama. - Możliwe, że trochę namieszam Ci tym w planach, ale zważywszy na okoliczności, chciałbym zaproponować Isshinowi miejsce w mojej załodze. Wtedy przynajmniej będzie miał mu kto przypominać, co właściwie popchnęło go do działania. - Spojrzał znów na Hajikatę, tym razem pytająco. - O ile rzecz jasna, nie masz nic przeciwko.
- Już o tym rozmawialiśmy. - przyznał Isshin.
- Początkowo próbowałem namówić Isshina do dołączenia do wojska, ten styl życia jednak mu nie odpowiadał. Byłem gotów pozwolić mu na emeryturę, jednak twoje przybycie dało nam obu dużo motywacji do działania. - wyjaśnił Adam. - Bardziej przygodowy styl życia będzie odpowiadał wam obu, a możliwe, że przysporzycie się Cesarstwu — a przynajmniej jego obywatelom — bardziej ode mnie. - przyznał.
-Miło mi to słyszeć. - Silver uśmiechnął się. - Mam nadzieję, że masz mocną głowę. Balanga powitalna nie minie Cię nawet w tak niemiłych czasach.
-A teraz, wracając do bardziej przyziemnych kwestii... - Podjął po chwili, już poważnym tonem. - Skoro magia ogranicza ludzką percepcję, to co takiego może wiedzieć niebędący magiem Vyone, czego September nie zdołałby się dowiedzieć na własną rękę?

- Myślę, że możemy założyć, że Vyone jest magiem. Nawet jeśli nie jest Septemberem, wątpię, aby był w stanie zwrócić na siebie uwagę maga wiedzy i utrzeć nosa magowi kontroli, samemu nie będąc powiązanym z czarodziejstwem. - ocenił Adam.
- No, chyba, że ma jak ja, tylko jego odporność jest znacznie wyższa. - dodał Isshin.
- Szczerze, to byłoby najlepszą wiadomością. - westchnął Adam. - W najgorszym wypadku to on jest odpowiedzialny za fałszywą historię Cesarstwa, jeżeli teoria okaże się prawdziwa.
Bardziej przerażająca możliwość była taka, że Vyone dysponował podobną mocą co Silver i mógł zaglądać w przyszłość, być może skuteczniej od niego. Wrażenia z pierwszego rytuału sugerowały, że nawet magowie najstarszych generacji nie próbowali czegoś takiego, ale skoro jeden człowiek się odważył, czemu nie drugi? Wtedy admirał mógłby zlecić mu zadanie, a potem spojrzeć na jego efekt i już nie musiał dotrzymywać słowa…
-Domyślam się, że sam utajnił informacje na swój temat. - Armstrong wzruszył ramionami. Nie chciał dodawać rozmówcom siwych włosów. - Na pewno kręci się wokół nadmagii, nie wiem, czy jest jej użytkownikiem, ale Davy Jones może być tu kluczem. Jego imię pojawiło się, kiedy sam próbowałem sięgnąć po tę moc.

- Mogę popytać po znajomych, może Sheep by coś wiedział. - obiecał Adam. - Póki co nie chcę jednak zwracać na siebie uwagi, więc nie wiem, kiedy będę miał na to okazję.
-Cokolwiek wiadomo o Vyone, czego nie wymazał z rejestrów? Pochodzenie, krewni, jakikolwiek punkt zaczepienia? - Jeśli Silver chciał mu się dobrać do dupy, musiał wiedzieć cokolwiek, co pozwoliłoby mu uzyskać przewagę.

Adam wyjął z szafy przenośny komputer i zaczął przeglądać pliki. - Kiedyś słyszałem, że był z Cesarskiego sierocińca. Podobno geniusz od młodego wieku. - przypomniał sobie. Po chwili jednak pokiwał głową. - Nie mam nic na jego temat. Bastion ma kartoteki większości rekrutów w cesarstwie, może będzie miał coś na jego temat. - zasugerował.
-Bajeczka łudząco podobna do tej, którą prezentował na swój temat Tsar. - Skwitował sceptycznym tonem Armstrong. - Będę musiał wypytać Bastiona, i tak muszę mu w ciągu kilku najbliższych tygodni dostarczyć artefakt. - Miał wprawdzie nadzieję, że zdoła go zachować, ale napakowany Admirał był do bólu uczciwy, więc szansa była bardzo niewielka, przy potencjale jaki ta zabawka miała.
W tym momencie Silver otrzymał wiadomość ze statku, napisaną przez Jacka. - Mamy problem! Dostaliśmy wiadomość od Augur Industries, że wyciekły informacje o naszej planowanej pułapce. Prawdopodobnie przez wtykę w korporacji Maximiliana. Z tego, co się dowiedzieli jego ludzie, spotkanie ma i tak nastąpić — za to znacznie wcześniej, niż zakładaliśmy. Nie wiedzą jednak dokładnie kiedy, więc powinniśmy się śpieszyć.
Kurwa, serio?! Co jeszcze miało zamiar się spieprzyć w ciągu tych dwóch dni? Wprawdzie z najbliższych planet podróż nadal trwała kilka dni, ale plan zakładał, że będzie miał więcej czasu… Wstał, dość gwałtownie
-Musicie mi wybaczyć. Dostałem właśnie nagłe wezwanie, moje plany zaczynają się sypać. Zostawiam wam nagrania, żebyście mieli ogląd na to, o czym rozmawialiśmy, gdy znów dopadnie was amnezja. Odezwę się w ciągu kilku dni. - Ruszył do wyjścia. - Nie będę Cię poganiał Isshin, pozałatwiaj tu swoje sprawy, wykorzystaj wolny czas. A na pokład zapraszam, gdy ogarnę ten burdel, który się właśnie zrobił. - Nie czekając na odpowiedź, poszedł na lądowisko.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar

Ostatnio edytowane przez Fiath : 21-11-2021 o 19:50.
Fiath jest offline  
Stary 05-12-2021, 18:37   #128
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Silver

Gdy Silver zawitał na pokładzie Balmoral Castle, cała załoga była już w gotowości. Zespół oczekiwał nowych rozkazów od Silvera. Jack przywitał go na rozjaśnić sytuacje.
- Dzwoniła do nas ta cała ochroniarz Maximiliana. - wyjaśnił - W jakiś sposób Vyone dowiedział się o planach Maxa i ostrzegł nasz cel. Z kolei kontrwywiad maga dowiedział się, że meeting dalej będzie miał miejsce, za to znacznie szybciej. Mimo tego nie wiemy, kiedy dokładnie. Jeżeli ruszymy teraz, możemy wciąż zdołać ich wyprzedzić. Z drugiej strony, jeżeli masz coś ważniejszego do załatwienia, zawsze możemy spróbować rozbić meeting w trakcie. - wyjaśnił.
Vyone chyba uznał, że nie nagrabił sobie jeszcze wystarczająco. Albo aż tak mu zależało, by zwyciężyć w rankingu pod tytułem Najgorszy Kutas Cesarstwa.
-Mam przygotowane coś specjalnie na tę okazję, ale potrzebuję czasu, żeby się rozstawić. Także szykujcie się do odlotu. - Odparł swojemu ochroniarzowi. Wyglądało na to, że pierwszy test polowego wykorzystania Przebłysku Przyszłości odbędzie się w warunkach bojowych. Xiphon był blisko, jakby nie patrzeć dlatego Silver wybrał Eden na miejsce docelowe, ale i musieli zewrzeć szyki. Zaczął wydawać dyspozycje. - Potrzebuję kilku baterii tachionowych jako źródła mocy. Na wszystko, łącznie z klatką pozakładać maskowanie holograficzne. Porażka nie wchodzi w grę, więc biorę wszystkich chętnych ze sobą. Cel ma być żywy, ale jeśli przybędzie z obstawą, możecie sobie z nimi zaszaleć.


***

Xiphon okazał się szarą i mroźną planetą, przypominającą miniaturę księżyca znad Ziemi. Silver pojawił się tutaj pierwszy, tak jak przewidywał Jack, więc szybko zasiadł do pracy nad kręgiem. Sytuacja nie była najgorsza. Słysząc, co się szykuje, Natasha usprawniła maskowanie na okręcie. Barmoral Castle był teraz największym okrętem w galaktyce, który może stać się zarówno niewidzialnym, jak i niewykrywalnym, przynajmniej będąc wystarczająco daleko od słońca. Z uwagi na swój projekt, dziewczyna nie zdążyła skorzystać z dobrodziejstw Edenu, więc zapowiedziała już urlop na następny raz, gdy załodze uda się wylądować na przyjemnej planecie. Największym problemem na ten chwilę będzie odbiór pułapki, jeżeli będzie trzeba to zrobić w pośpiechu. Przedziwna klatka nie była zbyt duża: mogłaby pomieścić zaledwie dwie osoby.
Silverowi towarzyszył niemały zespół: Chrisitina, Corvo, Jack, a wyjątkowo nawet Meredith jako medyk bojowy. Do tego oczywiście Francis gotowy do wykorzystania destrukcyjnej siły okrętu na wypadek pojawienia się sił kosmicznych. Przyjaciołom bardzo zależało na ich liderze, a biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia, nie chcieli zostawić go samego. Ponieważ jednak Silver wziął tylko chętnych, Pi, Bo i Tooth darowali sobie wycieczkę. Został więc Silver, jego oryginalna załoga, klatka i trzy baterie tachionowe. Gotowy do akcji, Silver otworzył krąg.

???

- Z tym, będziesz w stanie przesłać swoją moc w przeszłość. - Obiecała kobieta. Miała pociągłą twarz, bardzo szeroki uśmiech i długie blond włosy. - No, przynajmniej w teorii.
- Jestem w stanie ci obiecać, że to zadziała. Może nawet mógłbym przekazać sobie więcej niż moc. Całe wizje. - teoretyzował Silver.
- Nie wiem, co cię w przeszłości pokusiło, abyś rysował przypadkowe kręgi rytualne, licząc na wzmocnienia magiczne, ale komunikacja w czasie zdecydowanie wychodzi poza nasze szkoły magii. W tym obydwie moje.
- Daj spokój Zoan. Nie próbowałaś otworzyć niepowtarzalnych wrót? Jeżeli nikt nie czarował w czasie, to tym bardziej powinno cię to interesować.
- I co byś sobie powiedział, gdybyś mógł?
- Dobre pytanie. Nie pamiętam, co się działo, gdy tworzyłem te kręgi. Może… “Nadmagia jest niebezpieczna”, “Maksymilian to sukinsyn”? - żartował chłopak. - Przede wszystkim “April zaatakuje piramidę. Przygotuj się na to”.
- Byłam pewna, że zaczniesz uczyć się zaklęć.
- Gdybym miał pewność, że to zadziała… nie mamy teraz czasu zgadywać. Najgorsza możliwość? - Spytał Silver, spoglądając na swoje dłonie oraz przyglądając się reszcie demonicznego ciała.
- Tak jak się spodziewasz, on też jest częścią twojej mocy. To może być jedyny sposób na zabicie April, ale nie jestem pewna, czy był tego wart.
- Jak zwykle nie czułem, abym miał w tej sprawie wybór…
- Nie winię. - westchnęła kobieta. - Nie znam się tyle na metafizyce, aby wiedzieć jakie są szanse skażenia przy użyciu nigdy wcześniej nietestowanej magii… Efekty pewnie będą silniejsze im bliżej dnia dzisiejszego. O coś więcej musiałbyś pytać papieża albo ekipę u Beliego. Gotowy?
- Tak.

***

Silver przebudził się z wizji. Jego celu jeszcze tu nie było.
Jakim cudem jego przyszłe wcielenie mogło mieć dziury w pamięci, tego nie wiedział. Szkoda, że z tej niespodziewanej wizji nie dowiedział się niczego na temat Vyone’a. Czyżby sukinkot zabezpieczył się nawet przed czymś takim? Może Zoan, swoją drogą łudząco podobna do Zoana (a może papież był kobietą?) nie wiedziała czym się w przeszłości kierował, ale on był boleśnie świadom, co go popchnęło do takich kroków. Desperacja, w obliczu niemożności ocalenia przyjaciela, zapuścił się tam, gdzie nikt wcześniej się nie odważył. Dziś miało okazać się, czy w tym szaleństwie kryła się dodatkowa metoda. Młody Armstrong nie miał zielonego pojęcia jaki wpływ na niego, czy wydarzenia dookoła będzie miało działanie kręgu. Nie rozumiał też, o jakim skażeniu rozmawiały jego wizje, ale nie miał teraz czasu się nad tym zastanawiać.
-Zachowajcie czujność, cel może zjawić się w każdej chwili. - Przekazał swoim towarzyszom.

Nie znaczyło to jednak, że musiał. Wedle standardowego czasu gwiezdnego, Silver z załogą ukrywali się w gotowości przez nieco ponad jeden dzień. W końcu jednak w oddali pojawił się kształt zbliżającego statku kosmicznego. Była to niewielka i powolna maszyna o zdobnej konstrukcji, oblepionej symbolami… Magica Icaria.
Gdy niewielki statek wylądował, jego drzwi zostały otworzone przez młodą kobietę w krótkich czarnych włosach. Nie wyglądała na specjalnie zadowolą, ręcznie obsługując mechaniczne drzwi pojazdu. Gdy te roztwarła na oścież, zaczęła kręcić korbą przy wejściu, która powoli obniżyła rampę wyjściową. Jack z ledwością powstrzymywał swój śmiech.
Gdy rampa opadła, z wnętrza wyszedł rosły mężczyzna w garniturze. Poklepał dziewczynę po ramieniu, po czym zaczął schodzić na planetę. Jego głowa była mechaniczna, składająca się z dziesiątek ruchomych części i zębatek. Silver szybko rozpoznał go jako jednego z biskupów Ikarii: był to Tim Timer. Niewiele było wiadomo na jego temat. Czymkolwiek się zajmował, nie było to związane z przeciętnymi ludźmi i publicznymi występami. Z tym wyglądem, ten fakt nie był zaskakujący.
- [i]Jestem tu sam, czy mój oprawca już na mnie czeka? - spytał Tim, poprawiając krawat. - Chętnie podejmę się negocjacji. Nie mam czasu na pojedynki i nie chciałbym być ubrudzony w czyjejś krwi podczas nadchodzącego spotkania.
Icaria, kurwa mać… Chciał uzyskać od nich dostęp do archiwów, a teraz wyglądało na to, że ten plan spalił na panewce, zanim dostał w ogóle odpowiedź, czy przyjmą jego układ. Wizja, której doświadczył sugerowała, że w przyszłości miał z nimi współpracować (zakładając, że Zoan z wizji i Goldspeak to ta sama osoba), ale obecnie nie mógł jeszcze sprzeciwić się Maximilianowi. Rozumiał frustrację swojego przyszłego ja, dotyczącą braku wyboru.
~Otworzyć klatkę. - Nadał przez interfejs i pomknął w stronę biskupa. Plan był prosty, wykorzystać element zaskoczenia i moc kręgu, jakakolwiek by się okazała, by zwyczajnie cisnąć Tima do klatki. Słaba grawitacja planetoidy i magicznie wzmocnione ramię powinny mu na to pozwolić bez większych trudności, nawet jeśli cel w całości składał się z metalu.


--- Tymczasem ---

- Jest pan tego pewien?
- Tak. Możecie zrównać tę fabrykę z ziemią, jeżeli uratujecie moje dzieci. - odparł zdeterminowany Connor.
- Rozumiem. - przytaknął Bastion, wyłączając komunikator. Złapał za obręcz wejścia do metalowego pojemnika i wskoczył do środka. Zamknął za sobą właz i zakręcił go z całej siły. - JESTEM GOTÓW, ODPALAĆ. - krzyknął do załogi, podnosząc gardę.
- Przygotować się do wystrzału! 10...9…
- TERAZ - pogonił ich admirał.
Młody żołnierz walnął w przycisk z całej siły. Działo okrętowe zasyczało zbierając energię, po czym wystrzeliło pocisk z admirałem w środku prosto w bazę produkcyjną Armstrong Futuristics. Już wychodząc z lufy, nabój przebił barierę dźwięku. Migiem przemknął przez kosmiczną pustkę i wbił się w gigantyczną budowlę, wdzierając się do wnętrza sztucznej atmosfery. Kula przedzierała się przez ściany kolejnych fabryk, śmigając nad głowami żołnierzy i policjantów walczących z atakiem terrorystycznym na zakład produkcyjny.

Nie zwalniając, pocisk zaczął się zbliżać do centralnej budowli. Wbił się w nią, przedzierając przez wiele warstw wzmocnionej stali, przechodząc przez zewnętrzną część budynku głębiej, aż do znajdującego się w jej centrum ogromnego pomieszczenia zasilającego cały kompleks.
W środku, otoczony ciałami dziesiątek martwych żołnierzy i agentów Auger Industries, stał Victor. Jedną ręką unosił w górę Maximiliana, dusząc go z uśmiechem na ustach. Szybkim, gwałtownym ruchem oderwał od niego wzrok, odwracając się w stronę wystrzelonego z kosmosu pocisku. Zatrzymał go drugą ręką. Czubek rakiety utknął na wyciągniętej dłoni, powstrzymywany przed opadnięciem na ziemię przez zaciskające się palce byłego admirała.
Jego uśmiech zszedł. Nawet tego typu bombardowanie nie było w stanie mu zagrozić. Zaczął zbierać w dłoni energię, aby wysadzić nabój — BAM — ten jednak eksplodował sam. Rozrywając się na boki pocisk uwolnił przerośniętą postać gigantycznego Bastiona, który z pełnym zamachem przywalił czarownikowi w twarz. Siła uderzenia zmusiła Victora do wypuszczenia Maximiliana, a sam mężczyzna odleciał w tył. Jego ciało wbiło się w ścianę, tworząc wgłębienie na kształt jego sylwetki. Dopiero wtedy dało się usłyszeć wystrzał rękawicy i opadający na podłogę nabój. Dźwięk nie miał prawa nadążyć za blitzkriegiem najbardziej zdeterminowanego admirała Cesarstwa.
- Jak ci się podoba moja antymagiczna rękawica, skurwysynie? - Gdy Bastion strzelał pięściami, echo roznosiło się po całym kompleksie.

---- Silver ----

- Klatka gotowa. - głos Meredith dał Silverowi znak, że czas działać. Młody mężczyzna zebrał w sobie całą energię i skoczył prosto na biskupa. Pierwotnie tego zdarzenia nie było widać. Dla członków drużyny chłopaka, z donośnym hukiem pękającej ziemi, na środku planety uniósł się pył, który szybko przerodził się w burzę piaskową pędzącą w kierunek przeciwny od Silvera.

Mężczyzna był naprzeciw Tima zaraz po tym, jak pomyślał, że chce mieć na nim swoje dłonie. Gdy jego mózg zdał mu raport z tego, co się dzieje, Silver znajdował się już na pięć metrów od swojego celu.
Kolejne dwie sekundy później, dalej było to pięć metrów. Mimo że nie stracił pędu.
Tim patrzył prosto na niego.
- Ustaliłem regułę. “Ludzie nie mogą zbliżyć się do siebie bliżej niż na pięć metrów.” - wyjaśnił. Silver zdał sobie sprawę, że moc z jaką się poruszał, przeciążyła system maskujący. Było go widać. - Na tym polega moja moc. - kontynuował Tim. - Żaden człowiek nie może stanąć mi na drodze.
Na ubraniu mężczyzny zaczęły pojawiać się dziury. To pociski z karabinu Christiny bezproblemowo przedzierały się przez nieskończony dystans do biskupa. Nie były one jednak w stanie przebić jego dziwacznego ciała.
Będąc w locie, Silver miał ograniczoną możliwość zatrzymania swojego tempa, nie miał jednak też powodu się poddawać. Czuł, jak moc kręgu wciąż do niego napływa. Z każdą chwilą stawał się coraz silniejszy.

Z każdą chwilą znajdował się coraz bliżej Tima.

Biskup nie zauważał milimetrowych różnic w odległości. Już teraz jednak Silver wiedział, że ten przeceniał swoje możliwości.
- Doprawdy moglibyśmy to załatwić polubownie. - obiecywał, poprawiając krawat, gdy nagle, z impetem od którego pojawiło się pęknięcie obejmujące średnicę całej planety, został wbity w ziemię. Ręka Silvera spoczywała na jego szyi.
- JAK? - dziwił się biskup. - Wciąż jesteś człowiekiem! To absurd!
- PUŚĆ GO. - groźba dobiegła z oddali. Częściowo zakryci przez szalejące tumany piasku i kurzu, w oddali znajdowały się dwie sylwetki. Christina rzucająca broń na ziemię oraz dziewczyna, która wcześniej otwierała statek. Jej broń skierowana na tył głowy starszej kobiety. Ten widok uspokoił biskupa. - Dobra robota, Alice. - uradował się.
Młody Armstrong poświęcił asystentce biskupa jedynie przelotne spojrzenie. Lasencja widocznie nie ceniła swojego życia, skoro wzięła na muszkę jedno z jego przyjaciół.
~Jak tylko suce zgaśnie światło, obetnij jej kilka kawałków. - Nadał do Raidena, nie zwalniając nawet na chwilę chwytu. Nie wiedział czy zdoła wzmocnić więcej niż jeden aspekt swojej mocy na raz, ale postanowił spróbować. Sięgnął po tę najbardziej podstawową, swoją Iskrę, by ogłuszyć Alice krótkim odcięciem energii wewnątrz jej własnego ciała. Członkowie Icarii wprawdzie nie praktykowali nadmagii, niemniej nie wiedział jak ich sztuczki reagują na magię.

Silver nie poczuł żadnego oporu. Dziewczynie zgasło światło i zaczęła opadać na ziemię. Za nim jeszcze wylądowała w piasku, jej ręce odleciały na boki, odcięte przez Jacka, który błyskawicznie wyłonił się z mgły. - Nie sprecyzowałeś, czy zabijać. - skomentował, chowając broń.
Gdy ciało dziewczyny opadło na ziemię, zniknęło. Ramiona Jacka wybuchły krwią. Jego poprzednie cięcie nie było dość silne, aby amputować jego własne kończyny, uderzenia jednak sprawiały mu ból. Alice, nienaruszona, stała teraz obok niego, celując mu pistoletem w skroń.
Dziewczyna przeceniła jednak przyjaciela Silvera. Nie dając się wytrącić z równowagi, miecz Jacka ponownie wyskoczył z pochwy, rozcinając jej pistolet na dwie części. Kobieta chciała postąpić w tył, wyciągając zza pleców drugą broń. Christina zdążyła jednak do niej dopaść, wykręcając jej rękę za plecy i spychając ją na ziemię, twarzą w piach.
Silver zauważył, że cała ta wymiana była poza zasięgiem przedziwnej mocy Tima. Jego zasada odległości wydawała się dalej aktywną, Silver odczuwał, że coś oddziaływało na przestrzeń wokół niego. Zespół z Alicją musieli być poza zasięgiem zdolności: było to mniej niż 100 metrów.
~Świetnie, trzymajcie ją. Jack, potrzebujesz pomocy Meredith? - Nadał do dwójki towarzyszy. Niektórzy mogliby uznać jego postępowanie za bezduszne, ale wątpił by Alice opuściła broń, gdyby uwolnił Tima. Najpewniej zastrzeliłaby Christine “za karę”, co byłoby bardzo w stylu tej bandy zwyroli.
-Jak miałem powiedzieć, zanim mi bezczelnie przeszkodzono. Zasady są po to, by je łamać. - Nacisnął biskupa mocniej. Sukinsyn przeżył cios o mocy wstrząsu sejsmicznego, nie powinno mu to zaszkodzić, ale z pewnością było satysfakcjonujące. - Nieważne kim jesteś, zwykłym człowiekiem, Miesiącem czy nawet Bogiem, jeśli staniesz mi na drodze, to cię z niej zmiotę. - Przekazał członkom grupy instrukcje jak mają się przemieścić, aby moc Tima ich nie objęła i ruszył zataszczyć go do klatki, wciąż posiłkując się kręgiem by reguła nagle go nie odepchnęła. Pomyśleć, że gdyby nie moc Przebłysku Przyszłości, nie miałby w ogóle startu do tego zadania. Maximilian był mu winien naprawdę dużo, zwłaszcza w perspektywie ostatnich wydarzeń.

Tim ręką złapał za nadgarstek Silvera. - A więc to ty jesteś Silver, człowiek, który zdobył dwie ręce mesjasza. - Silver zauważył, że dłonie pulsują się i rozrastają. Kręg je karmił i wzmacniał. Czyżby to było skażeniem z przyszłości? - Nie wiem jak uaktywniłeś ich moc nie tracąc człowieczeństwa, ale jestem z ciebie dumny. - w głosie mężczyzny była szczerość. - Zależy mi jednak na tym spotkaniu. Pozwól mi je odbyć, a obiecuję zrobić, co chcesz. - dalej próbował się targować.

--- Gwiezdna baza produkcyjna Armstrong Futuristics ---

- HAHAHAHAHAHAHAHAHAHA - rozbawiony, Victor ociężale odrywał się od ściany. - I co w niej takiego antymagicznego?! - wrzasnął na Bastiona.
- Jak ci łeb rozłupię, to nawet czary nie pomogą. - obiecał Admirał, szykując się do dalszej ofensywy. Nagle opadł na ziemię ciągnięty w dół przez swoje rękawice. Z pełnią wysiłku starał się podnieść z ziemi, napinając wszystkie swoje muskuły, ciężar jednak nawet nie drgnął.
Z cienia wykroczył gruby mężczyzna w okularach, uważnie przyglądając się Bastionowi. - Tak jak myślałem. Bronie antymagiczne nie istnieją. - w tonie jego głosu było słychać, że unosi się nad admirałem. Bastion łypnął wzrokiem na leżącego pod ścianą Maximiliana. - MAX!
- Spokojnie… - uśmiechnął się miesiąc. - Zrobiłeś wszystko po mojej myśli. Jak zawsze. Jak każdy.
Twardowski spojrzał do góry. Zobaczył dziesiątki masywnych stalowych belek. Zniszczony pociskiem Bastiona budynek zaczął się zawalać, pozbawiając adepta April szansy na ucieczkę.
- Victor...UCIEKAJ! - wrzasnął Twardowski, nim tona stali zmiażdżyła jego ciało.
Uwolniony od efektu magicznego Bastion szybko podniósł się na nogi. Victor jednak już biegł, otwierając kolejne otwory w ścianach atakami swojej mocy.
- Goń go! - wrzasnął Maximilian. - Twardowski to był największy skurwysyn jakiego mieli. April tu nie będzie. Poradzisz sobie.
Bastion przytaknął skinieniem głowy i ruszył biegiem przed siebie.

--- Xiphon ---

Silver niósł Tima do klatki bez większego trudu, gdy nagle zamarł w miejscu. Blask bieli, błękitu, a później kolorów, których nigdy wcześniej nie widział. Fenomen wyrwał go ze skupienia, gdy świat dookoła niego zaczął się zmieniać.
Nie, nie zmieniał się.
To on postrzega go inaczej.
Widział linie, które łączyły ludzi ale i wydarzenia. Przyczyny i skutki. Domina, które prowadziły do zadecydowanych już rezultatów.
Realizacja ta trwała tylko moment. Mężczyzna doszedł do siebie zauważając bardzo istotny związek. Linię, która została przerwana.

Maximilian był martwy.
Młody Armstrong nie zamierzał słuchać targów biskupa. Nie ufał Icarii. W sumie to już mało komu ufał, ale ich zawsze miał na cenzurowanym. Miał swoje zadanie i niewielki wybór w kwestii tego czy je wykonać, puszczenie zwierzyny nie wchodziło w grę, bo mogła w każdej chwili uciec. Kiedy jednak doświadczył tej transcendentnej chwili, stracił swoją misję. Ten skurwiel nie żył, jego rodzina, dziedzictwo jego klanu, byli wolni. Jeśli tylko Bastion załatwi Victora, będą bezpieczni. Kilka łez czystej radości spłynęło Silverowi po twarzy, szczęśliwie osłaniał go kombinezon i Tim tego nie widział.
-Anuluj regułę, wtedy mogę przychylić się do twojej prośby. Inaczej od razu idziesz do pudła. - Odezwał się twardo, wciąż go trzymając. - Jeśli spróbujesz uciec bez wywiązania się ze swojej obietnicy, zabiję ciebie i osobę z którą masz się spotkać, wówczas cokolwiek planowałeś spali na panewce.

Reguła przestała obowiązywać natychmiastowo.
- Gdybyś mógł to zrobić, nasze życie byłoby dużo prostsze. - stwierdził Tim. - ...Za kilkadziesiąt minut pojawi się tutaj April. Możesz podsłuchiwać, ale nie możesz tu być. Jeżeli ona wyczuje twoje dłonie, może zrezygnować z pojawienia się. - wyjaśnił swoją sytuację.
-Układacie się z April? Czy to nie stoi całkowicie w sprzeczności z celem waszego istnienia jako organizacji? - Mieli ją na widelcu i nie chcieli skorzystać z okazji by ją zabić? Silver nie dowierzał temu co słyszy.
- Dawno byśmy ją zabili, gdyby to było możliwe. Od lat jednak nie nawiązaliśmy z nią żadnego kontaktu. - zdradził Tim. - Mam nadzieję poznać jej motyw… i przetestować limit jej mocy. - spojrzał na Alice. - Będę mógł wszystko wytłumaczyć, teraz jednak nie mamy wiele czasu.
-Nie byłaby pierwszym martwym Miesiącem. Serafina też da się zabić, widziałem na własne oczy. Nie ufam ci, ale wiem że sam jej nie pokonam, więc przyjmę ten statut na słowo honoru. - Puścił biskupa i przestał czerpać moc z kręgu, choć nie dezaktywował go. Wskazał czarnowłosą. - Każę ją puścić, ale jeśli tej suczy choćby drgnie palec w stronę broni, wyłączę jej skafander. Nie wiem czy próżnia zdoła ją zabić, niemniej wrzenie płynów ustrojowych jest naprawdę bolesne.
- Mamy umowę Alice.
Christina puściła dziewczynę, a ta uniosła się z ziemi, wyraźnie poobijana. Jej wyraz twarzy przypominał obrażonego kota. Najpewniej splunęła by Jackowi na buty, gdyby nie miała na sobie kombinezonu.
- Jak to ma działać? - spytał Jack.
- Dla waszego bezpieczeństwa powinniście na tę chwilę opuścić okolice tej planetoidy. April może przejąć kontrolę nad wolą zarówno ludzi jak i maszyn. Jeżeli narazicie się na krzywdę, nie odpowiadam za to. - ostrzegł Tim.
-Wyjaśnię wam wszystko jak już się ulotnimy na bezpieczną odległość. - Spojrzał na swoich porozumiewawczo. Nie chciał zdradzać biskupowi, że ten przestał być jego celem. Odpiął od skafandra komunikator i rzucił Timowi. I tak go nie potrzebował, żeby rozmawiać z załogą - Chcę wszystko słyszeć. Zwijamy się.

 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 05-12-2021, 18:39   #129
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
--- Barmoral Castle ---

Po uzgodnieniu układu z Timem, drużyna zabrała się z powrotem na okręt. Załoga była wciąż w pełni gotowości, czekając na potencjalne rozkazy Silvera. Gdy tylko ten pojawił się na mostku Dragon mu zasalutował.
- Od jakiś dwudziestu minut próbuje z nami nawiązać kontakt ktoś z Auger. Chcieli rozmawiać z tobą. - poinformował.
Armstrong odwzajemnił salut.
-Wiem, co chcą mi przekazać, przynajmniej częściowo. - Odparł rozsiadając się w fotelu dowódcy. - Daj na duży ekran.

Dragon zaakceptował połączenie. Na holograficznym wyświetlaczu pojawiła się twarz młodej kobiety. Silver rozpoznał ją jako ochroniarz, która zawsze stała obok Maximiliana.
- Spodziewam się, że wiesz, czemu dzwonię? - spytała.
-Poniekąd. - Młody Recollector przytaknął. - Maximilian nie żyje, ale podejrzewam że to nie wszystko.
- Praktycznie wszystko. - westchnęła dziewczyna. - Gdy rozgryzł co planuje Vyone, nie mógł oprzeć się okazji utarcia mu nosa i wyeliminowania sług April. Zależało mu też na jednym: wiedział, że jeżeli uratuje twoją rodzinę, będziesz musiał być mu wdzięczny. Zawsze lubił wywoływać w ludziach emocje, których nie chcieli odczuwać. - Dziewczyna zamknęła na chwilę oczy, żeby zebrać się w sobie. Nie przyjmowała śmierci Maximiliana zbyt dobrze. - Czy udało ci się już obezwładnić tego biskupa? - spytała. - Nie jest on do niczego potrzebny Auger. Maximilian wysłał cię na Xiphon, żebyś zajął czymś April. Mężczyzna który miał się tam pojawić, nie stanowi większego problemu. Powinien za to być w stanie wyleczyć twojego kolegę, tego kronikarza, jeżeli się z nim dogadasz w tej sprawie. - wyjaśniła.
-Mam go na smyczy, przy okazji może dowiem się więcej o planach April. - Odparł spokojnie, choć wieść że mógłby wyleczyć Drake’a sprawiła, że jego serce zabiło szybciej. - Co takiego planuje Vyone? - Zapytał.
- Nie znam szczegółów. Max trzymał ten temat dla siebie, wybacz. - dziewczyna zaczęła coś wciskać na klawiaturze. - Naturalnie, Auger Industries jest teraz twoją własnością. Jeżeli czegoś potrzebujesz, czekam na sygnał. W międzyczasie przygotuję spis artefaktów w naszym posiadaniu do twojej analizy. - obiecała. - Max zostawił dla ciebie tylko jedną wiadomość. Niestety, nie znam języka, w jakim jest napisana:


You’re welcome.
All that’s left now,
is for You to recollect My legacy.

Z jakiegoś powodu, Silver nie miał trudności z rozczytaniem wiadomości.
I nawet na łożu śmierci, ta faja nie potrafiła mówić wprost… Wyglądało na to, że miał kolejną zagadkę do rozwiązania, był teraz Octoberem i dziedzictwo linii należało do niego. Ale czym było? Gdzie go szukać? Maximilian jak zwykle zostawił go ze stertą pytań bez odpowiedzi. Mógł chociaż przekazać mu kilka zaklęć przed śmiercią. Obecnie Silver, choć obdarzony mocą Miesiąca znał mniej czarów niż miał palców u jednej ręki, nie licząc rytuałów, które w sumie wymyślił samodzielnie.
-Będę potrzebował dostępu do zapisków Maximiliana. Zostawił mi bardzo wiele pytań, na które muszę znaleźć odpowiedź. - Podjął po chwili zamyślenia. - Nie wysyłaj ich, odbiorę osobiście. Nie chcę by ktoś zrobił sobie kopię.

- Naturalnie. - przytaknęła dziewczyna.
- Co się zbliża do planety. - poinformował Dragon. - Dajcie zbliżenie na to całe spotkanie. - rzucił do załogi.
Obok sygnału z dziewczyną pojawił się drugi ekran. Było na nim widać jak wysoka kobieta o białych włosach lewituje w stronę Xiphon. Wydawała nic sobie nie robić z przebywania w próżni. Wyglądała w większości jak człowiek, nie licząc piór wyrastających z jej skóry w kilku miejscach. Była ubrana w eleganckie spodnie i biały, podłużny płaszcz, pod którym niczego nie nosiła.
Tim przeżegnał się na jej widok.
Dużo złego można było o April powiedzieć, ale zdecydowanie umiała robić wrażenie. Zdjęcia z kartotek wojskowych nie uwzględniały piór, czyli albo jej wyrosły, albo wcześniej je maskowała. Cóż, serafini wedle wierzeń ludzkości byli aniołami, więc niejako pasowało to do koncepcji. Silver zastanawiał się, czemu nie można jej zabić. Skoro była Miesiącem, a dwa inne, stojące wyżej w porządku od niej zabić się dało, powinna być całkiem śmiertelna. Oderwał na chwilę wzrok od drugiej projekcji i wrócił do swojej rozmówczyni.
-Skoro będziemy od tej pory razem pracować, chyba wypada formalnie się przedstawić. - Wiedział, że dziewczyna zna jego imię, był to gest grzecznościowy. - Silver Armstrong, miło mi.

Dziewczyna stanęła na baczność i zasalutowała.
- Miło mi. Proszę się do mnie odzywać, jak panu wygodnie. - odpowiedziała.

W tym czasie, Tim zaczął rozmawiać z April.
- Jak mi miło, że zaprosiłeś mnie na rozmowę. Ile to będzie? Sto, dwieście lat, od kiedy rozmawiałam z jednym z was? - spytała kobieta, lądując naprzeciw Tima. Mężczyzna wycofywał się powoli, chcąc utrzymać znaczny dystans między nią, a sobą.
- Prawdopodobnie za długo. - przyznał. - Przez cały ten czas zapomnieliśmy o jednym. Chciałem cię zobaczyć, żebyś mogła mi powiedzieć: dlaczego? Po co to wszystko robisz?
Silver nie był w stanie odczytać ich wyrazów twarzy z transmisji.
- Ponieważ was kocham. - odpowiedziała.
- Ależ mi miłość, zabrać nam wolność skazić nas magią…
- Nie rozumiesz, to wszystko, czym jestem.
- Magia?
- Miłość. - rozpostarła ramiona na boki, zapraszając Tima do uścisku, ten jednak tylko postąpił w tył.
- Zaraz… ty sugerujesz…?
- ...
- Czyli aby dać nam magię?
- Dałam wam cząstki siebie.
- ...póki nie zostało nic oprócz miłości… dlatego jest tylko dwunastu.
- Teraz rozumiesz?
- ...Nie. - zaprzeczył Tim. - nie wiem czym jest twoja domniemana "miłość", pozwól ludziom być ludźmi.
- Nigdy nie wpłynęłam na waszą wolę. - zaprzeczyła April. - Nie jestem przyczyną waszych wojen, kłótni, oszustw... nie ważne jak ranią moje serce.
- Magia tak namieszała w naszym-
- Ocaliła wasze istnienie nie jeden raz. Dałam wam wszystko, co miałam, żeby was chronić. Sami korzystaliście z tych narzędzi.
- ...Słyszę głos ludzkości, on nie chce magii, nie chce ciebie.
- Demokracja służy tylko co drugiej osobie. - April zaczęła obchodzić Tima naokoło szerokim łukiem. - Słyszysz głos ale nim nie jesteś. Czy Zoan mnie nienawidzi?
- ...
- Ani Julius?
- ...
- Wasza ikona?
- ...ratuje ludzi przed tobą.
- Równie często jak mnie do nich prowadzi. - zaprotestowała kobieta. - Ja was kocham, Tim. Wszystkich. Niezależnie co robicie i co o mnie sądzicie. Pomagam tym, którzy tego chcą, szanuję tych, którzy mnie opluwają.
- Nas?
- Czy kiedykolwiek stanęłam wam na drodze?
- ...Całe uniwersum cię nienawidzi.
- Poza ludźmi, Tim. Mimo tego, kim jestem, nie patrzyliście na mnie z pogardą. Nie mogę do was czuć niczego poza miłością... dałam swoim serafinom odejść, gdy przestali mnie kochać, nie jestem tyranem.
- Czy ty nie planujesz przejęcia panowania nad nami? Czemu wyszłaś z ukrycia?
- Bo zagraża wam coś, czego nie jesteście w stanie dostrzec. Chcę to znaleźć. Nie przyszłam na długo, Tim. Chcę wesprzeć tych, których głosy słyszę. To wszystko.

Szaleństwo, czyste szaleństwo… A do tego, rozmawiali o losie ludzkości, jakby się dzieci przekomarzały. Oboje twierdzili że mają rację, że słyszą głos ludzi, który woła wedle ich postulatu. “Moja racja jest bardziej mojsza, niż twojsza”, noż kurwa mać… Każde z nich miało trochę racji, ale żadne nie miało jej w pełni. Magia nie była sama w sobie zła, choć źli mogli być jej użytkownicy. Złe było uzależnienie od mocy, szaleństwo. Bez magii wiele złego by się nie wydarzyło, wiele dobrego też nie. Czego było więcej? To już oceni historia.

- I mam ci uwierzyć, że ochronisz ludzi przed jakimś złem i sobie pójdziesz?
- Nie musisz mi w niczym wierzyć. Działam tylko dlatego, że są ludzie, którzy mnie o to proszą.
- Prosili cię o twoje machinacje?
- ... Pierwszy był Twardowski. Przeczuwał, że coś jest nie tak z Cesarstwem. Davy zaprowadził go do mnie.
- Mądrość nie jest tak szczera, jak odczucia. - niezrozumiale skomentował Tim.
- Cała strategia uwolnienia Marcha była opracowana przez Twardowskiego. Po drodze Victor również odwzajemnił moje oddanie ludzkości… działam tylko na ich życzenie. Ich i ludzi, którzy myślą podobnie.
- ... Próbujesz mi coś powiedzieć?
- Jeżeli chcesz mnie powstrzymać, Tim, wystarczy, że się ich pozbędziesz.
- Czy właśnie kazałaś mi ich zabić?
- ...Kocham was Tim, żadnemu nie mogę odmówić. Jeżeli chcesz mnie powstrzymać, to naturalne, że powiem ci jak to zrobić.
- Jeżeli tak ci na nas zależy, czemu stawiasz nas w takim zagrożeniu? Co, jeżeli powrócą demony? Na nas też będą polować!
- Mogę odebrać wam magię w dowolnym momencie, gdy naprawdę nie będziecie jej chcieli. Nie wiesz o tym?
- Słucham?!
- February nie założył Magica Icaria, aby podbić galaktykę, albo budować stacje kosmiczne odręcznie. Chciał tylko przekonać ludzi, że magia jest zbędna. Po dobroci.
- Od setek lat zabijamy iskry, myślisz, że będziemy grzecznie prosić ludzi?
- Dlatego od tysięcy lat wam nie pomaga. Znasz historię Ikara?
- To jakaś legenda?
- Tak. O zniewolonym chłopcu, który pierwszy raz w życiu uzyskał wolność. Nie znając umiaru, podleciał zbyt blisko słońca, które stopiło jego skrzydła. Tego obawiał się February. Że magia wzniesie was wyżej, niż jesteście w stanie przetrwać. Wiedział jednak, że to nie ja jestem problemem.
- Jeżeli mamy przekonać ludzkość… jakoś to z czasem zrobimy. Siła też stanowi argument.
- Będę was kochać, nieważne co zrobicie.
- Mówisz jednak, że możesz odebrać naszą magię. Ewidentnie rozrzuciłaś też swoją. Czy to znaczy, że od zawsze mogłaś się jej wyrzec?
- ....
- Słucham?
- ...Prawdopodobnie.
- To dlaczego walczyć z demonami?
- Gdy byłam młoda, widziałam swoją moc jako dar od rodziców. Z szacunku do nich nie chciałam się jej wyrzec. Później, gdy nie była mi potrzebna, znalazłam was. Zamiast więc niszczyć ten dar-
- Błąd.
- Postanowiłam go wam oddać.
Davy Jones… Pierwszy trop w tej sprawie pokazał się w bardzo niespodziewanym miejscu. Silver nie był pewien czy Tim ma komunikator przy uchu, czy po prostu trzyma go w kieszeni. Postanowił jednak spróbować.
-Kim jest Davy Jones?


April zaśmiała się, cicho i niewinnie. - Powinieneś przestać myśleć o mnie jak o osobie, Tim.
- Od dawna uważałem cię za diabła. Nie przynosisz nic oprócz pokus.
- Nie, nie... Miałam na myśli coś w stylu...hmmm… - zamyśliła się. - Siły natury.
- Wybacz, ale ciężko mi to kupić. - sprzeciwił się Tim. - Nie ważne ilu osób użyjesz za wymówkę, jesteś osobą z niepodległym umysłem.
Niespodziewanie, April pojawiła się tuż przed Timem, dłońmi obejmując jego twarz. - O to właśnie chodzi, Tim. Nie jestem w stanie decydować za siebie. Nie przy was. - Mężczyzna wydawał się zbyt przerażony, żeby ruszyć się z miejsca, gdy April przyłożyła swoje czoło do jego.
- Was mogę tylko kochać. - obiecała. - Wszystkich bez wyjątku.

- SILVER! - krzyknął Dragon, odrywając się od jednego z wyświetlaczy, chłopak ledwo go usłyszał, a światło na okręcie zgasło. Po paru sekundach wróciło, a cała załoga w panice próbowała kontrolować okręt, który samoistnie zaczął wracać w pobliże Xiphon. - Jasna cholera, Balmoral nie reaguje! - wrzasnął kapitan.
- Słyszałem o tym, że April może kontrolować technologie, ale czy wystarczyłby jej samo komunikator do przejęcia całego okrętu? - spytał Corvo, ale na odpowiedź nie musiał długo czekać.

Na głównym ekranie niezapowiedzianie pojawił się napis:

Również was.

W międzyczasie April odpechnęła od siebie Tima, odskakując w górę. W narastającym tempie zaczęła oddalać się od planety.
- Powodzenia.
Ty w życiu, noż kurwa!!! I on miał zabić coś takiego? April była teoretycznie czwartym najsłabszym Miesiącem, ale to, czego właśnie doświadczył, kazało mu wątpić w zasadność rankingu.
-Skontaktuję się z Tobą niedługo. Jeśli Maximilian wydał jakieś dyspozycje względem pogrzebu, to mi je prześlij. - Pożegnał się, ze swoją nową podwładną, która wydawała się nawet nie mieć imienia. Gdy cesarzowa serafinów oddaliła się od Xiphon na jego zdaniem bezpieczny dystans, Silver zaczął zbierać się do zejścia na planetoidę.
-Tim nie wie, że Max nie żyje, zamierzam to wykorzystać. - Przekazał jedynie i ruszył do statku, który miał go dostarczyć do celu. Miał dużo pytań, a biskup wydawał się być jedną z niewielu osób, czy może istot, zdolnych mu na nie odpowiedzieć.


Gdy Silver wylądował z powrotem na Xiphon, zobaczył, jak Tim dyskutuje z Alice, która celowała do niego z pistoletu.
- Idź. Jestem prawie pewien, że nie użyła swojej magii, ale podeszła zbyt blisko na komfort. Na ten moment będę trzymał dystans od Ikarii. Potem się z tobą skontaktuję w sprawie Eidith. - słysząc to, dziewczyna wzruszyła ramionami, podniosła broń, wycelowała sobie w skroń i strzeliła. W momencie, w którym jej zwłoki opadły na ziemię, zniknęły.
Z nią nieobecną, Tim odwrócił się do Silvera, poprawiając swój elegancki garnitur. - Wyjaśnienie kim jest Davy zajęłoby dłuższą chwilę. Mówiąc w skrócie, jest on manifestacją… myśli ludzkiej. Nie jej podświadomości, lecz jej świadomych decyzji. To bardzo nietypowa postać. - wyjawił.
-Wygląda na to, że czeka nas bardzo, bardzo długa rozmowa. Ale nie wiem, czy chcemy ją odbywać w tak niecywilizowanych warunkach. - Silver rozejrzał się. Wprawdzie tu przynajmniej nie było podsłuchów, ale Pi obiecała że wyczyści okręt z pluskiew. Chyba zdążyła posprzątać choć kilka kajut.
- Wybacz mi, jeżeli nie ufam współczesnej technologii. Zwłaszcza znając zaparcie obecnej siatki inwigilacyjnej Cesarstwa. - pokręcił głową Tim. - Oczywiście, jeżeli chcesz mnie gdzieś zabrać, zgodzę się pójść z tobą. Jeżeli jednak masz jakieś pytania, odpowiem na nie tylko tutaj. - oświadczył.
-No dobrze, ale przynajmniej usiądźmy, bo pytań to ja mam dużo. - Odparł Armstrong i na chwilę ponownie zaczerpnął z kręgu, by odłupać dwa duże kawałki skały na prowizoryczne siedziska. Podstawił jedno biskupowi, na drugim usiadł sam. I znów odciął się od rytuału, nie chciał by moc z przyszłości zanadto go zmieniła. Przynajmniej dopóki nie zrozumie, czy ta zmiana może mu wyjść na dobre. - Zacznijmy od Davy Jonesa. Rozwiń, skąd się właściwie wziął, jest istotą żywą czy tylko manifestacją, komu służy, jakie ma cele? - Oczywiście była to tylko część detali, o które Silverowi chodziło, ale tyle Tim z pewnością się domyślił.
Tim usiadł na skale, zakładając nogę na nogę i donośnie westchnął. - Żebym mógł z sensem dyskutować o Davym Jonesie, muszę ci zaprezentować inny koncept. Na szczęście jako miesiąc jesteś już obeznany z kodem uniwersalnym, więc mogę zacząć od sedna. - mężczyzna miarowo gestykulował powolnymi ruchami dłoni, rozpoczynając swoje wyjaśnienia.
- Wszystko, co istnieje, ma swój zapis w kodzie. Pewną definicję. W skład istot inteligentnych wchodzą dwie części składowe: podświadomość i świadomość, umysł. W przypadku wyjątkowo potężnych ras, oba te elementy są nie tylko zapiskiem, ale na swój sposób żywym tworem. Podświadomość to naturalny stan ludzi, kreowany mimowolnie przez ich uczucia i pragnienia. Jest to ludzkość nietknięta, najprawdziwsza i najszczersza. Taka, jaką jest. Jeżeli ją poddasz destylacji, otrzymujesz umysł, czyli subiektywny obraz ludzi, jakim widzą siebie. Pewną wyidealizowaną ideę tego, jakim są lub jakimi powinni być. - wyjawił. - To jest właśnie Davy, egoistyczna i fałszywa wizja człowieka, która wchodzi w skład jego kodu. Nie wiem gdzie się na niego natknąłeś, ale obydwa te byty istnieją wyłącznie w kodzie. Można nawiązać z nimi kontakt, potrzeba do tego jednak niezwykłej mocy.
-Zanim Ci odpowiem, muszę wyrobić sobie kontekst. Choć pytania precyzujące mogą posłużyć za wstęp do odpowiedzi. Czy Davy Jones ma cokolwiek wspólnego z nadmagią? I czy to przez to połączenie uważacie nadmagię za herezję? - Wprawdzie Silver miał już pewne podejrzenie, idealna wizja siebie, czyż to nie była esencja nadmagii?
Tim podrapał się po szyi, zastanawiając się jak to ugryźć. - Nadmagia to trochę mylne pojęcie, ludzie za bardzo zawiesili się na tym, że zwiększa ona odporność na efekty zaklęć. - mężczyzna wstał na chwilę, zaczął miarowo krążyć, aby lepiej się skupić na swojej wypowiedzi. - Zacznijmy od początku. Gdy April obdarowała ludzkość magią, ta stała się częścią definicji człowieczeństwa. Tylko dzięki niej możemy jej używać, ale z tego samego powodu nie możemy się jej opierać. Magia istnieje w naszym kodzie, więc oddziałuje na niego bez przeszkód. Pewnie rzadko spotykasz się z kosmitami, ale twoje zaklęcia wymagałyby więcej skupienia, gdybyś chciał na nich oddziaływać. - ostrzegł. - Jednakże nowe odkrycia nie zawsze stają się częścią człowieczeństwa. Jest spora szansa, że gdy zaczniesz robić coś fenomenalnie lepiej niż wszystkie pozostałe tryliony ludzi na ziemi, kod albo sama podświadomość uznają, że nie mieścisz się już w definicji człowieka. Wtedy zostajesz z niej... wykopany. - Tim nie był zadowolony z używania tak mało wyrafinowanej frazy do zobrazowania sytuacji. - W efekcie przestajesz być człowiekiem, a stajesz się “Silverem” albo “Zenkiem”. Pozostają w tobie cechy które wyraźnie definiują ciebie, to jak się postrzegasz i jak postrzegali cię inni. Tracisz za to cechy typowo ludzkie jak słabość do magii. - Tim w końcu usiadł z powrotem. - Dlatego nazywamy ją herezją. Nadmagia oznacza wyrzeczenie się człowieczeństwa. Pół biedy, jeżeli tak wyszło z przypadku, wstyd wszystkim, którzy poszukiwali tego stanu celowo. - nie ukrywał pogardy. - Davy to w dalszym ciągu część ludzkości. Mniej prawdziwa, ale jednak z nadmagią nie ma aż tyle wspólnego. Mamy doniesienia, że objawiał się ludziom, którzy byli blisko porzucenia swojego człowieczeństwa, aby pomóc im bardziej świadomie podjąć tę decyzję, za nic jednak nie możemy go winić. Czego by nie zrobił, jest w każdym z nas. - Tim miał już odsapnąć, żeby Silver mógł się wypowiedzieć, dodał jednak szybko - Uprzedzam pytanie, miesiące prawdopodobnie pozostali ludźmi, ponieważ w czasach antycznych było wiele popularnych wierzeń w magię i mistykę. Ludzie myśleli, że magia jest prawdziwa i jest częścią ich do stopnia, w którym jej pojawienie się nie było dość inwazyjne, aby wykluczyć czarnoksiężników. Naturalnie, to tylko domysły. Informacje o przeszłości są bardzo trudne do skolekcjonowania.
Silver pokiwał głową, choć wyjaśnienia Tima trąciły bardzo poważnym uprzedzeniem.
-Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. - Podjął po chwili namysłu. - Wiesz jak kultury i wierzenia dawnego ziemskiego Dalekiego Wschodu nazywają nadmagię? Oświecenie. Oczywiście, definicji samego oświecenia znajdziesz wiele i pewnie niektóre przychylałyby się do punktu widzenia Icarii, ale moim zdaniem nie oddają one pełni samego zjawiska. Transcendencja nie oznacza porzucenia człowieczeństwa, a wyrośnięcie ponad jego ograniczenia. - Nie sądził, żeby jego słowa przekonały biskupa, ale chciał wyrazić swój punkt widzenia. - Na dyskurs filozoficzny będziemy mieli jeszcze czas. Ostatnie pytanie i chyba będę miał pełen obraz, by udzielić Ci odpowiedzi odnośnie mojego zainteresowania Davym. Co to jest? - Zawiesił w pustce holoprojektor i wyemitował obraz mrocznych rąk, które widział tam, gdzie spotkał Azazela.

- Ludzka podświadomość. - odparł bez namysłu Tim. - To nie jest dyskusja filozoficzna, Silver. Mówię ci, jak to wygląda w rzeczywistości, niezależnie od wyobrażeń mnichów, którzy nie wiedzą, z czym igrają. - przemawiał w pełni pewien siebie. - Skoro tam byłeś, to pozwól, że wyjawię ci inną drogę. Człowieczeństwo można odrzucić, ale można też mu się oddać. Pozostawić swoją prywatną definicję w kodzie w pełni widzimisię ludzkiej podświadomości. Zostać jej hostem. - teatralnie przyłożył dłoń do swojego serca. - Tak jak to zrobiłem ja. Moje jestestwo zostało poddane korupcji przez podświadomą wolę ludzkości, jestem z nią złączony, więc też w pełni świadomy jej mechaniki. Jeżeli porzucenie człowieczeństwa to dla ciebie wyższość, cóż… pozostanie mi tylko udowodnić ci, że ludzie potrafią więcej niż ty sam. - stwierdził.
-Hm… to ciekawe… Widzisz, o Davym usłyszałem od tego właśnie mroku, który nazywasz Podświadomością. - Zaczął i pokazał mu scenę, jak ręce próbowały go objąć ale nie mogły. - Przeprowadziliśmy całkiem długą rozmowę, a co z niej wynika… Davy Jones zniknął i ciemność straciła tego, kto mógł ją poprowadzić, stworzyć jej nowy dom, nowy świat, cokolwiek to znaczy. - Spojrzał na Tima pytająco.
Tim skinął głową. - Nie było raportów o Davym od dłuższego czasu. Skoro pomagał Twardowskiemu spotkać się z April, nie dziwię się, jeżeli jest jakaś kłótnia między podświadomością a myślą. - nie wydawał się specjalnie zdziwiony wiadomością. - Musiałbym spytać kogoś innego o szczegóły.
-Czy podświadomość i świadomość nie są w jakimś stopniu od siebie niezależne? Jak fakt, że Davy szukał April, a głos Mroku mówi, że ludzkość nie chce magii. - Zamyślił się Armstrong. - Czemu zatem szuka Jonesa, by znów dać się uwiązać, zamiast sięgnąć po wolność?
- Najpewniej doświadczyłeś tego sam, tylko na mniejszą skalę. Ochoty na zrobienie czegoś, której sobie odmawiasz z rozsądku, bądź na odwrót: zmuszanie się do rzeczy, które są lepsze dla ciebie albo innych. To w naturze ludzi, a może nawet wszystkich cywilizowanych istot, aby instynkt i potrzeby ścierały się z umysłem. Podświadomość czuje, czego chce, Davy myśli, że wie lepiej. Na koniec dnia jedno chciałoby kontrolować drugie, żeby zawsze mieć rację. W praktyce obydwoje równie dobrze mogą się mylić. Nie ma tu zbyt wielu reguł.
-Cały mój układ z Maximilianem, to walka poczucia obowiązku, z chęcią wyrwania mu serca przez dupę. - Zazwyczaj mówiło się “przez gardło”, ale jego wersja była zdecydowanie bardziej bolesna. - Przejdźmy dalej. Skoro demony są wrogami ludzkości, czemu Icaria uważa jednego z nich za mesjasza?
- Demony to unikatowa rasa. Zostały stworzone przez uniwersum specjalnie po to, aby pozbyć się magii. Taki…antywirus. Z jednej strony mogłyby wyzwolić nas od April, z drugiej nas też widzieliby jako wrogów. Nie ma nic naturalnego w magii, samo istnienie próbuje się przed nią bronić.
-Podobno magia jest wykształconą ewolucyjnie cechą serafinów, więc czemu miałaby być nienaturalna? Poza tym, skąd to wiecie? Demony wymarły chyba w podobnym okresie co serafini. - Fakt że gatunek Azazela wojował z serafinami, ale równie dobrze to oni mogli być nienaturalni.
- Prowadziliśmy swoje badania nad magią od bardzo dawna, nie wspominając, że naszą organizację założył jeden z miesięcy. Mogę ci wręcz powiedzieć, że po prostu to wiemy. - stwierdził Tim. - Fakt, magia mogła pojawić się u serafinów z czasem, jest ona jednak wynikiem błędu w kodzie, a nie jego zamierzonym efektem. Błędu który ten starał się naprawić. Rzeczywistość nie radzi sobie dobrze z rzeczami, które przeczą jej prawom. - mężczyzna spojrzał w miejsce, w którym Alice popełniła samobójstwo. - Ta dziewczyna na przykład. Ludzka podświadomość nie ma pojęcia, czy ona jest żywa, czy martwa. Więc za każdym razem, gdy umiera, rzeczywistość się zmienia, aby poprawić nieścisłość.
-Nie zapomnij o fakcie, że każdy oryginalny miesiąc jest szalony ponad poziom naszego pojmowania. Cokolwiek February mówił, cokolwiek twierdził że wie, mogło być przez to szaleństwo zniekształcone. - Przypomniał Silver. Nie chciał jednak wchodzić w kłótnie, więc przeszedł do dalszych implikacji tego co Tim powiedział. - Czym zatem jestem ja, twoim zdaniem? Jestem adeptem, więc używam magii, a jednocześnie posiadam moc demona. Czy to nie stoi w sprzeczności? Jakim cudem żyję?
- Jestem połączony z podświadomością, Silver. W pełni zdaję sobie sprawę, że jesteś więcej niż adeptem. - Tim wskazał palcem na jedną z rąk Silvera. - Nosisz na sobie dwa kikuty dawno martwego demona. Najwidoczniej to zbyt mało, żeby mógł ciebie zabić. A może wolałby, żebyś został jego hostem i pomógł mu zabić innych magów. Tak bym zgadywał, choć w praktyce nie mam pojęcia, jak to jest mieć na sobie demoniczne części. Może są gdzieś u nas zapiski na ten temat.
-Musisz wiedzieć o nim coś więcej, w końcu nazywacie go mesjaszem. Nie zdziwiłbym się, gdybyście resztę jego ciała mieli w jakimś skarbcu, czy innym sarkofagu. - Młody Armstrong miał przeczucie, że biskup próbuje go w tym momencie zbyć. Z drugiej strony, skoro był dla nich tak istotny, czemu odcięli mu kawałki ciała? Albo komuś na to pozwolili, wiedział od Azazela, że żywy nie miał brakujących kończyn.
- Mamy na posiadaniu kilka części. Naturalnie, z naszą dedykacją do usunięcia April eksperymentowaliśmy nawet z demonami. - przyznał Tim. - Nie wiem, czy to ten sam demon, którego ty znalazłeś. Właściwie nie wiemy nawet, jak April udało się ich pokonać. Na ten moment mamy jednak teorię, że do tej galaktyki nie dotarli żywi. Może tu nawet nie być kompletnego zestawu.
Albo kręcił jak koń pod górę, albo Icaria rzucała tytułem mesjasza na prawo i lewo. Silver bardziej skłaniał się ku temu pierwszemu.
-Tim, czy ty mnie masz za idiotę? Albo jakieś naiwne dziecko? - Skoro biskup przeszedł z nim na "Ty", nie miał oporu by zrobić to samo. - Może nie wiem wiele o całej tej wojnie, ale poważnie oczekujesz, że uwierzę iż zobaczyłeś pozostałość przypadkowego demona i nazwałeś go mesjaszem tak po prostu? Licealisty byś tym nie nabrał. Już nie wspominając o fakcie, że od razu wiedziałeś iż są to ręce demona. - Z tonu Armstronga dało się wyczuć irytację. Jeśli Tim planował z nim pogrywać, zakrawało to na złamanie obietnicy.

Tim… wzruszył ramionami. - Jak sam powiedziałeś, magowie z czasem szaleją. Mesjasz jest figurą w naszej mitologii, która zaczęła się pojawiać w późniejszych latach życia naszego założyciela. W jego… proroctwach. Wbrew wszystkim analizą, nie mamy pewności, kim on będzie. Ostatecznie ma on pokonać April. - wyjaśnił się Tim. - Gdybym uważał cię w pełni dosłownie za swojego mesjasza, prowadziłbym cię przed oblicze Zoana. Myśl o tym w ten sposób: skoro masz te dłonie, to jesteś dobrym kandydatem. Spełnij proroctwa, to będziemy cię traktować z należytym honorem.
Czyli było w tym trochę kręcenia, a trochę niepewności. Tim ściemniał, ale w sumie wynikało to częściowo z jego własnej niewiedzy, no i w pełni nie ufał Silverowi, co było oczywiste. Chyba trzeba było postawić wszystko na jedną kartę, zwłaszcza jeśli mieli ciało Azazela, a on chciał je odzyskać.
-A gdybym Ci powiedział, że widziałem przyszłość? I wiem z niej, że to ja mam zabić April?

Gdyby twarz Tima nie składała się z zębatek i kawałków stali, najpewniej uniósłby brew. - Zdecydowanie zdobyłbyś moje zainteresowanie. Ciężko jednak mi z tym cokolwiek zdobyć bez jakiegoś dowodu.
Jakby fakt, że na spokojnie konwersował sobie z Timem, choć miał go zapakować do pudełka, nie świadczył, że coś jest na rzeczy. W normalnych warunkach Silver nie podjąłby się ujawnienia przed członkiem Icarii tak wielu szczegółów, na temat swoich celów i poszukiwań.
-Mógłbym przedstawić Ci dowód, ale pojęcia nie mam, czy sam jesteś świadomy tego faktu, czy po prostu uznałbyś to za wkręt lub prowokację wręcz. Jest to bowiem bardzo prywatny detal, dotyczący papieża.

- Dopiero co rozmawiałem z osobą, której zamordowanie jest celem mojej organizacji religijnej od kilkuset tysięcy lat? No, przynajmniej kilkudziesięciu. Raczej możesz zaufać, że się prędko nie obrażę. - obiecał Tim.
-Bo to jedyne co mogłeś zrobić, jak sam powiedziałeś, nie jesteście w stanie jej zabić. - Przypomniał Silver. Nie ze złośliwości, ot kolejny przykład na rozbieżność instynktu i logiki. - Niemniej, jeśli jednak dojdzie do rękoczynów, mam sporą szansę wygrać, więc zaryzykuję. Zoan jest kobietą. - Chciał to zostawić na rozmowę z papieżem, ale widocznie się nie dało.
- ...Nie rozumiem, czemu to miałoby mnie obrazić. Nie jesteśmy średniowieczną instytucją, płeć nie gra dla nas roli. - obiecał Tim. - Choć przyznam, oświadczenie to odbiega od mojej wiedzy. Jesteś pewien, że osoba w twojej wizji była Zoanem?
-Insynuacje że papież nie jest tym za kogo się podaje, większość członków waszej organizacji zapewne uznałaby za obraźliwe. - Wyjaśnił swój punkt widzenia Silver. - Mam dziewięćdziesiąt dziewięć procent pewności. Wyglądała identycznie, miała na imię Zoan i była adeptką, bądź magiem. W sobowtóra i zbieżność imion mógłbym uwierzyć, ale prawdopodobieństwo, że będzie też władać magią, to lekko licząc jeden procent.
- Muszę pomyśleć. - przeprosił Tim i zamilkł na dłuższą chwilę. - Są rzeczy, których oczywiście nie mogę ci zdradzić… mogę jednak powiedzieć, że nasz Zoan nie jest adeptem i nie posiada nawet iskry, choć oczywiście jest związany z magią. Jeżeli słyszałeś inaczej, była to tylko wymówka. - zapewnił Tim. - Przyjmując, że twoja wizja jest prawdziwa… nasuwa się wniosek, że przyszłość, którą widziałeś, jest inna od naszej. Albo Zoan w niej się zmienił, albo wskutek efektu motyla urodził się mężczyzną i został papieżem, zamiast magiem.
-Albo nie wiesz wszystkiego. - Zasugerował Armstrong. - Jako papież Zoan z pewnością przewyższa Cię mocą, gdyby chciał ukryć jakieś informacje na swój temat, zapewne znalazłby sposób. - Dla uproszczenia mówił w rodzaju męskim, żeby nie konfundować biskupa. - Tak czy siak, ta sprawa jest zdecydowanie bardziej skomplikowana, niż się z początku wydawało. Pytanie, co z tym zrobisz?
Tim westchnął. - Mówiąc szczerze, prędzej uwierzę, że Zoan może zmieniać płeć na życzenie, niż że jest wśród nas podróżnik w czasie. - zgodził się w końcu biskup. - Mogę zaprezentować twoją sytuację Zoanowi. Próbowaliśmy stworzyć prawdziwego mesjasza na wiele sposobów, nie widzę problemu przed podjęciem kolejnej próby. - obiecał Tim. - W najbliższej przyszłości będziemy konsultować się z admirałami Cesarstwa w sprawie April. Pewnie z tej rozmowy wyniknie, co robimy dalej.
-Równie dobrze możesz mi z nim od razu umówić spotkanie, bo chyba i tak potrzebujesz transportu. - Zaproponował Silver. - Poza tym, potrzebuję twojej pomocy, przy jednym z członków mojej załogi. A co do admirałów, może wy wiecie co knuje Vyone?
- Po kontakcie z tą kobietą, nie mam zamiaru zbliżać się do pozostałych biskupów, przynajmniej przez jakiś czas. Choć będę chciał wykonać kilka telefonów. - oznajmił Tim. - Vyone nas interesował, bo walczył z Maxem o pozostałości demonów i jeszcze mu w tym dorównywał. Wiedza, jaką zdobywa jego siatka wywiadowcza, potrafi być absurdalna. To powiedziawszy, ten admirał pozostaje dla nas enigmą. To on organizuje spotkanie w sprawie April, więc niedługo się dowiemy, czy jest po naszej stronie.
-Jedyna strona jaką trzyma ten kutas, to jego własna. - Odparł młody Recollector, ze złością. - Zaproponował mi współpracę, a tydzień później napuścił Victora na moją rodzinę. Ogranie Maxa w tę ich dziwną rozgrywkę stanowiło jego obsesję, pewnie nie mniejszą niż demoniczne artefakty. Jeśli dobrze rozumiem, w ostatecznym rozrachunku to Gold okazał się zwycięzcą. Ma jeszcze jeden cel, o którym wiem. Szuka Davy Jonesa. - Podzielił się swoimi skromnymi informacjami na temat Vyone'a.
- Opuścił twoją gardę, mówiąc, że jesteś mu potrzebny, a tydzień później Gold umiera. - przedstawił inną perspektywę Tim. - Z tą dwójką bardzo ciężko powiedzieć, który jest krok do przodu. Nie mogę jednak uwierzyć, że mag kontroli może umrzeć, nie odnosząc porażki. - biskup krytykował Maximiliana. - Z drugiej strony ty chyba na tym wszystkim zyskałeś? Pilnuj się, bo jeszcze wyśle ci rachunek. Max by wysłał. - Być może Tim miał w sobie jakieś poczucie humoru.
-Nie ufałem mu, spodziewałem się że mnie zdradzi, ale myślałem że wstrzyma się do czasu, aż dostanie czego chciał. W każdym razie, rozpętał wojnę domową, ten numer będzie go kosztował bardzo drogo. - Odparł Silver. Jeśli Victor przeżył, konflikt szybko się nie skończy. - Nie wiem czy Gold został zabity, czy palnął sobie w łeb, bo uznał że czas nadszedł. Po wiadomości, którą dostałem, wiem, że odszedł uważając się za zwycięzcę. - Zamyślił się. - Wracając do demonów, kto mógł przemienić fragmenty ich ciał w artefakty? Chyba same się nie zmieniły?
- Nie jestem pewien, czy to artefakty. Być może po prostu demony przechodzą w taki stan, gdy zostaną rozczłonkowane? Jakaś forma nieśmiertelności. - zaproponował.
-Wykrywanie magii wskazuje ich obecność. - Wskazał Armstrong. Kłóciło się to z koncepcją demonów będących gatunkiem anty-magicznym, ale było prawdą. Tak przecież namierzył prawą rękę Azazela.
Tim wzruszył ramionami. - Nie wiem nic więcej na ten temat.
-Mówiłeś, że zaskakujący jest fakt iż wciąż pozostaję człowiekiem. Co działo się z tymi, którzy brali udział w eksperymentach na pozostałościach demonów?
- Nie jestem w stanie dać ci na to sensownej odpowiedzi, nie prowadziłem tych badań i nie pamiętam z nich żadnych szczegółów. Gdy mnie zaatakowałeś, byłem zdziwiony, że korzystasz z demonicznej mocy, mimo że poprzez moje połączenie z ludzkością, widziałem cię tylko jako człowieka. - wyjaśnił. - Tak jakbyś korzystał z siły, która zwyczajnie nie jest twoja, jednak jednocześnie był jej źródłem.
-Demonicznej mocy? Twoje reguły to magia? Nie żeby coś, ale wydawało mi się, że przebiłem twój ogranicznik brutalną siłą. - Żałował, że nie uzyskał odpowiedzi, choć miał swoje podejrzenia, po tym co spotkało Dereka. Może Zoan będzie w stanie mu odpowiedzieć, a póki co, mógł dowiedzieć się innych rzeczy.
- Hm, możliwe, że wchodzimy już w pole semantyki. Czysto teoretycznie, magia to zdolność edycji kodu. Moja moc zmienia zasady definicji ludzkości wewnątrz kodu, więc są pewne podobieństwa. - zauważył. - W każdym razie jakoś muszę określić twoją zdolność, a wyglądało na to, że czerpałeś ją z demonicznych rękawic. Nawet jeżeli dały ci one dość brutalną siłę, aby przebić się przez moje reguły, dalej miała ona demoniczne źródło, tak?
-Przyznam, trudno to określić. Podstawą tej mocy jest mój upór, niezdolność do poddania się. - Odparł zgodnie z prawdą. Nie wiedział czy rytuał dawał moc, którą potem przetwarzał na wzmocnienie ramion, czy też przekazywał mu siłę całkiem dosłownie, ale wziął się z jego nieumiejętności odpuszczania, nawet w największej desperacji. Nie miał nawet pewności, czy moc była magiczna, demoniczna, czy jeszcze jakaś inna. - Może okazać się, że ta wasza Korupcja ma magiczne korzenie, a Ty mówisz o semantyce? Co jeśli Podświadomość w rzeczywistości pragnie magii, ale nie chce tego przyznać, więc stworzyła nowy wariant? Podświadomy, zamiast działania z premedytacją.
- Jestem pod wrażeniem, jak bardzo potrafisz kwestionować wiedzę drugiej osoby, nie mając ku temu podstaw. - Tim wyraził dezaprobatę. - Zgodziłem się odpowiadać na swoje pytania, nie interesują mnie jednak twoje dzikie teorie. Nie urodziłem się wczoraj, Silver. Czy ufasz moim odpowiedziom to pytanie tylko dla ciebie.
-Podświadomość, nawet ta jednostkowa, nie jest czymś, na co człowiek ma wpływ. - Zauważył Silver. - Żyjemy w obłąkanym świecie i popierdolonych czasach. Nawet autentyczność historii ludzkości można kwestionować, bo ktoś lub coś magicznie wymazuje ludziom wspomnienia, które kłócą się z oficjalną wersją. W Podświadomości zostaje ślad, choć nie pamiętasz po czym, wydaje Ci się po prostu że od zawsze tam był. A kto wie, czego jeszcze to zjawisko dotyczy? Ile wydarzeń mogło zostać tak wymazanych? Ile przekłamań powstało?
- Wybacz Silver, ale zaczynasz majaczyć. Przedstawiłem ci podstawowy zarys tego, czym się zajmujemy w Magica Icaria od początków istnienia organizacji, a obrzucasz mnie jakimiś teoriami o magii i historii. Ciężko mi podążać za twoim tokiem myślowym.
Recollector westchnął, Tim wyraźnie nie rozumiał, że implikacje zmian w historii były przeogromne. Mogły oznaczać nawet zafałszowania w zapiskach Icarii.
-Pozwól że wyłożę to inaczej. WSZELKIE informacje sprzed powstania kalendarza gwiezdnego, zostały magicznie zedytowane. - Zaczął tłumaczyć. - Nieważne co w przeszłości wydarzyło się naprawdę, jeśli nie pasuje do wersji oficjalnej, to choćby ktoś obił Cię po głowie zeznaniem naocznego świadka, zapomnisz o tym w ciągu paru minut, góra jednego dnia. Myślisz, że nikt nie próbował mieszać w ten sposób w waszych dziejach? Kwestionuję wiele, bo nie wiem, gdzie jest granica między prawdą, a "poprawnością"

Zębatki w głowie Tima zaczęły kręcić z się w przyśpieszonym tempie. Po chwili zwolniły, a on się odezwał:
- Dobrze i czego konkretnie ode mnie oczekujesz? - spytał. - Jeżeli ja bądź cała Ikaria jesteśmy pod wpływem czegoś takiego, skąd miałbym o tym wiedzieć? Zwłaszcza jeżeli “zapomina się o tym w ciągu dnia”? - był wyraźnie zmieszany.
-Jedyne czego oczekuję, to żebyś wziął na tę informację poprawkę. Nie wiem czemu na mnie to zaklęcie nie działa, czy raczej przestało działać, bo mam dowód na to, że kiedyś też zapominałem, jak wszyscy inni. - Odparł spokojnie Silver. - Nie przedstawiłem Ci nic sprzecznego z oficjalną historią, więc myślę że nie zapomnisz tego fragmentu rozmowy. Zbieramy się?
Biskup przytaknął. - Będę chciał pożyczyć telefon. - ostrzegł.
-Jasne, tylko spróbuj mi od razu umówić spotkanie, jeśli planujesz dzwonić do papieża. - Wstał i skierował się do statku. Mógł pójść na to małe ustępstwo i pozwolić mu zadzwonić najpierw, a Drake'iem zająć się później.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 31-12-2021, 15:33   #130
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Silver
Cryochamber
Tim stał z Silverem naprzeciw kapsuły trzymającej zamrożone ciało Drake’a.
- Sytuacje w tym stylu mają miejsce dość często. - uspokajał Tim. - Najprawdopodobniej on wciąż błądzi w ludzkiej podświadomości. Zamrożenie jego ciała było dobrą decyzją. W ten sposób nie może sobie przypadkiem zrobić krzywdy. - zamyślił się Tim. - Żebym go uwolnił, będzie trzeba najpierw go odmrozić, musisz jednak przed tym podjąć decyzję. Mogę pomóc mu zawrzeć porozumienie z podświadomością. Wyjdzie z niej w podobnym stanie do mnie. - zaproponował. - albo, mogę odciąć go od człowieczeństwa. W ten sposób zachowa siebie takim, jakim jest. Obie decyzje są jednak nieodwracalne, a wątpię, aby ten mężczyzna był w stanie zdecydować sam za siebie.
-Skoro potrafisz zmieniać reguły rzeczywistości, nie da się ustalić takiej, która pozwoli połączyć oba zjawiska? - Zapytał Armstrong. - Pomyśl, osobnik wolny od ludzkich słabości, a jednocześnie uosabiający jeden z podświadomych aspektów człowieczeństwa. - Zapewne była to herezja, ale Silver miał zadawanie dziwnych pytań we krwi.

- To jakbyś mnie prosił, abym zrobił ogień, który nie posiada ciepła. - Zobrazował Tim - Jedna moc bierze się z niefiltrowanego człowieczeństwa, druga z wolności od niego. Nie wspominając, że moja zdolność jest aktywna tylko na niewielkim obszarze wokół mnie.
-Ogień bez ciepła, brzmi jak magia. - Odparł Silver pół-żartem. - Drake jest adeptem, czy Korupcja ochroni go przed szaleństwem, gdyby kiedyś został magiem?

Tim zamyślił się na chwilę. - Wręcz odwrotnie. Magowie prawdopodobnie szaleją, ponieważ są ludźmi. Jeżeli obierzemy tę ścieżkę, twój kolega absolutnie nie powinien podążać za swoimi aspiracjami magicznymi. - ostrzegł.
Silver uniósł obie dłonie do twarzy i powoli przeciągnął nimi po niej w geście frustracji. W głowie analizował wszystko, co biskup mu powiedział. Człowieczeństwo, podświadomość, świadomość, szaleństwo, magia, wedle słów Tima wszystko to stanowiło składniki jednej mieszaniny. Twierdził, że nie da się jej rozdzielić, a jednak można było oddzielić magię od reszty, by nie cierpieć z powodu efektów ubocznych. Skoro można było odseparować jedną frakcję, czemu nie więcej? Ogień bez ciepła? Nie, wystarczył ogień o bardzo precyzyjnej temperaturze. Albo odpowiednia metoda filtrowania.
-Mówiłeś, że magia jest integralną częścią człowieczeństwa. A jednak, oddzielając się od niego, adept czy mag wciąż zachowuje do niej dostęp. - Zaczął, gdy poukładał to sobie wstępnie. - Oznacza to, że Kod Uniwersalny nie jest mieszaniną całkowicie jednorodną. Można rozdzielać go na części składowe, które zachowują swoje właściwości. Jeśli użyć właściwej metody, odseparowanie magii i podświadomości od reszty nie byłoby niemożliwe. - Urwał na chwilę. - Albo jeszcze prościej, można odseparować szaleństwo od reszty.

- Będę z tobą szczery, nie wiadomo dużo o szaleństwie, bo to problem, który spotyka tylko miesiące. Przyznam więc, że mogę tylko teoretyzować. - Tim nie ukrywał ograniczeń swojej wiedzy. - W Ikarii uznajemy jednak, że szaleństwo to efekt wpływu podświadomości na nosiciela magii, który powoli wprowadza taką osobę w obłęd. Przy czym podświadomość lepiej wyobrazić sobie jako...tłum osób niż jakąś formę energii. Zresztą, miałeś z nią powierzchowny kontakt. - wyjaśnił Tim. - Korupcja kodu jest możliwa tylko poprzez oddanie kontroli nad własnym kodem podświadomości. Jeżeli ta wprowadza w jakiś sposób miesiące w obłęd, korupcja mogłaby przyśpieszyć ten proces. Z drugiej strony, iskra zwykle wywiera zauważalny wpływ na końcowy efekt korupcji, więc istnieje cień szansy na inny rezultat. - przyznał wreszcie Tim. - Osobiście uważam jednak, że to zbyt duże ryzyko. Jeżeli twój kolega nie radzi sobie przy samotnym kontakcie z podświadomością, nie polecam z tym igrać.
-Doświadczenie burzy aksjomaty. Mówiłeś, że aby skontaktować się z Davym potrzeba znacznej mocy, a Twardowski magii nauczył się dopiero od April, wcześniej musiał być zwykłym człowiekiem. - Była to niejaka ekstrapolacja, ale uzasadniona. Oboje umieli magicznie kontrolować maszyny, a grubas na pewno nie był adeptem Octobera, jedynego innego Miesiąca który mógłby go nauczyć podobnej sztuki. - Myślę, że Korupcja choćby z racji faktu swojej chaotycznej natury, ma więcej dróg niż zakładacie, ale jednocześnie te właśnie założenia mogą ją ograniczać. W końcu jest manifestacją części umysłu ludzkości. Podświadomość to nie tylko pragnienia i nadzieje, ale również lęki. Zakodowany w podświadomości lęk nie musi objawiać się strachem, może być odruchowym unikaniem źródła. - Silver wprawdzie nie był psychologiem, ale podpatrzył nieco w podręcznikach siostry, a miał pamięć fotograficzną. Podejrzewał, że Tim znowu nie nadąża za jego tokiem myślenia, przeszedł więc do wniosków. - Zmierzam do tego, że gdy pozwolisz Podświadomości sobą zawładnąć, manifestacja pragnienia daje Ci moc, ale manifestacja lęków w tym samym czasie Cię ogranicza i nie pozwala rozwinąć pełni potencjału. Zdobyć siłę można na przynajmniej dwa sposoby, można dać się pochłonąć płomieniowi, albo go okiełznać. Od dawien dawna wiadomo, że na podświadomość można wpływać, więc czemu nie spróbować opanować jej mocy? - Nie chciał, by Drake stracił szansę na rozwinięcie skrzydeł. Korupcja, gdyby usunąć z niej ryzyko szaleństwa, dawała mu większe możliwości rozwoju.
- Jestem z tobą tylko szczery, Silver. Co ty sądzisz o mojej wiedzy i przekonaniach, to już twoja broszka. Ostrzegam cię przed tym, co uważam za niebezpieczne, ale wybór jest twój. - Tim zaczął wypowiadać się z pewną wyższością w głosie. Lata doświadczenia z tematem sprawiały, że lekceważył poglądy Silvera. Zwyczajnie się nim nie interesował, niezależnie od wysiłku, jaki młody Recollector wkładał w rozpracowanie sekretów zagadnienia. Gdyby sytuacja była inna, biskup mógłby się obrazić za samą sugestię, że jego poglądy mogły być dziurawe. Silver nie był jednak sługą Icarii, a magiem, którego moc pozwalała mu bez trudu pokonać Gearheada. Świadomość tego trzymała ego Tima w ryzach. - Wcześniej wypowiadałem się jednostronnie. Aby wejść w podświadomość i z nią dyskutować, potrzebujesz nie lada umiejętności. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, aby Davy przyszedł do ciebie. Jest spora różnica między wdarciem się do komnaty Cesarzowej a byciem przez nią zaproszonym lub wezwanym. - sprostował swoją opinię. - Nie jesteś w pełni w błędzie. Podświadomość nie daje samych zalet, nie jest jak magia. W zawładnięcie nią jednak nie wierzę, musiałbyś efektywnie zawładnąć całą ludzkością, lub przynajmniej jej większością. No, chyba że miałeś na myśli kontrolę własnych mocy. Naturalnie, swoje nowe “ja” pod wpływem korupcji należy odkryć i opanować.
-Nie zrozum mnie źle, nie lekceważę osiągnięć Icarii na polu badań Korupcji. Zwyczajnie, jestem naukowcem i moim zdaniem w każdej dziedzinie zawsze pozostaje coś do odkrycia. - Silver nie miał zamiaru się kłócić, ale musiał przeanalizować jak najwięcej niewiadomych, zanim podejmie decyzję, a Tim jakkolwiek skamieniałych poglądów by nie miał, był jego jedynym źródłem informacji. - Swoją drogą, jak wy wywołujecie Korupcję? Bez urazy, ale większość waszych ludzi nie wygląda na zdolnych dokonać wystarczająco głębokiej introspekcji, by dotrzeć do manifestacji Podświadomości i nie dać się przez nią przerobić na papkę.
- Niestety, są pewne rzeczy, których nie mogę ci zdradzić. - wyznał Tim.
-Brzmi to jak jakieś nieetyczne praktyki, w rodzaju szprycowania zakazanymi substancjami, bicia i wystawiania na ekstremalne warunki, aż umysł pęknie i Podświadomość się wedrze. - Zażartował młody Armstrong. - Może nie da się zapanować na całą Podświadomością, ale nad jej wpływem na jednostkę, dlaczego by nie? Pamiętaj, że kontrola to moja dziedzina.
- To już prędzej. - zgodził się Tim. - Nie będę ukrywał, że przez te wszystkie lata próbowaliśmy praktycznie wszystkiego. - biskup wcale nie brzmiał, jakby odebrał zarzut Silvera za żart. Jak wiele ekstremalnych organizacji religijnych, Magica Icaria nie należała do niewinnych. - Naturalnie, nie eksperymentowaliśmy zbyt wiele z magią. Jak najbardziej możesz obrać ten kurs. Z uwagi na twoją naturę, i tak prędzej czy później pewnie staniemy po przeciwnych stronach barykady. Równie dobrze możesz zacząć zbierać ku temu powody. - to już brzmiało bardziej humorystycznie.
-Nie próbowaliście nigdy otworzyć tych drzwi? - Zapytał Silver, przywołując w pamięci fragment rozmowy swojego przyszłego "Ja" z Zoan. Był pewien, że tamta uwaga miała głębsze znaczenie.

- Wiele osób zarzuca nam hipokryzję, ale my też mamy swoją godność. Nie uważasz, że to już byłaby przesada?
-Waszą organizację założył Miesiąc. Nie byłoby moim zdaniem niczym dziwnym, gdyby próbował wywołać Korupcję przy użyciu swoich mocy. - Odparł młody Armstrong. Mało że nie dziwne, wydawało się to wręcz oczywistym rozwiązaniem.
- Hm… Gratuluję wiedzy. Nie sądziłem, że będziesz aż tak zaznajomiony z Magicą Icarią. - zdziwił się Tim. - W każdym razie nie, obecnie nie prowadzimy żadnych eksperymentów z jednym z miesięcy. Przynajmniej nic, o czym bym wiedział. - Do tej pory Silver miał okazję się przekonać, że Tim zwyczajnie poinformuje go, gdy będzie wolał umrzeć niż odpowiedzieć na zadane pytanie. Tak więc szanse, że kłamał, były dość niskie.
Biskup chyba miał kłopoty z pamięcią, bo sam mu przecież ten fakt zdradził. I nie było niczym niezwykłym, że obecnie nie pomagał im ich założyciel. Jeśli wierzyć April, wypiął się na nich wiele stuleci temu, gdy stworzyli własną wersję jego ideologii. Ale czemu nie zrobił tego od razu? Gdyby Korupcja się upowszechniła, mniej ludzi sięgałoby po magię. Podbijało to racjonalność hipotezy, że za oficjalnym idealizmem Icarii kryje się zwykła ludzka ambicja. Ktoś mógł też zmanipulować ich zapiski, diabli wiedzą.
Nie przybliżyło go to jednak do odpowiedzi, co może zrobić, żeby pomóc Drake'owi. Widział, że Tim niewiele wie o Korupcji, a jeszcze mniej mu zdradza, nie mógł jednak wycisnąć z niego tych informacji siłą. No, może i mógł, ale zapewne przy okazji zabiłby biskupa, a to by mu pomieszało szyki. Zoan miał coś, co prawdopodobnie należało do niego. Nie odda tego po dobroci zabójcy swojej prawej ręki.
-Daj mi chwilę, muszę się skupić. - Odezwał się wreszcie. Zogniskował wzrok na Drake'u, by wniknąć świadomością do jego "miejsca pomiędzy". Spodziewał się, że ze swoją nową mocą zrobi to z łatwością, ale najwidoczniej potrzebował trochę czasu, by się do niej przyzwyczaić. - Wygląda na to, że sam tam nie wejdę. Wprowadź mnie, jeśli możesz. Chcę z nim porozmawiać, by mógł podjąć decyzję samodzielnie.

Tim wyciągnął rękę do Silvera, po czym spojrzał na Drake’a. Wszystko wokół dwójki mężczyzn zniknęło. Znaleźli się w bezkresnej czerni. Przed nimi, odwrócony plecami, stał Drake. Młody mężczyzna przyglądał się ścianom tekstu, które przewijały się przed jego oczyma.
- Silver! - chłopak uradował się na widok swojego kapitana. - Spójrz na to! Wszelka mądrość, jaką ludzie kiedykolwiek nabyli!
Holmes wydawał się zadowolony, ale nie zdawał sobie sprawy z ryzyka.
-Drake, przepraszam… - Zaczął, w jego głosie słychać było wstyd. - Nie przeanalizowałem wystarczającej liczby danych i niepotrzebnie naraziłem Cię na niebezpieczeństwo. - Skłonił się nisko w wyrazie przeprosin, oraz ubolewania. - Znajdujesz się teraz w stanie zawieszenia, postaram się z pomocą Tima wyjaśnić wszystko, byś podjął decyzję w jaki sposób chcesz go opuścić. - Spojrzał na biskupa, może ten miał już jakąś ekspertyzę.

Drake był całkiem spokojny. - Nie martw się Silver, czułem się jak Faust, sięgając po ofertę bytu, który się tutaj znajduje. Nie wszedłem w tą pułapkę nieświadomym. Tak więc pan może pomóc mi się stąd wydostać?
- Tak. - obiecał Tim. Mężczyzna wytłumaczył całe zagadnienie Drake'owi, który musiał się nad nim mocno zastanowić. Dla niego to też nie był prosty wybór.
- A tobie co by bardziej odpowiadało? - spytał Drake. - Mam wrażenie, że ta korupcja jest bardziej wyspecjalizowana. Przechowuje w sobie prawie wyłącznie wiedzę ludzką. Z drugiej strony wydaje się po tym względem bardziej skuteczna niż magia, która do tej pory z ledwością informowała mnie o czymkolwiek. - stwierdził Drake. - W tej całej podświadomości są też dziury, nieprawdaż? Wiedza, której zwyczajnie nie ma tam, gdzie powinna być.
- Zgaduję, że to z nadzieją jej odnalezienia podświadomość użyczyła ci dostępu do swojej wiedzy. - zasugerował Tim. - Gdybyś był w stanie ją odnaleźć, możesz zostać nagrodzonym.
-Drake, nie zamierzam wpływać na twoją decyzję. Czy postanowisz podążać drogą magii, czy posłuchasz głosu Podświadomości, każdy wybór zaakceptuję. - Silver chciał, by była to samodzielna decyzja kronikarza. - Jeśli potrzebna Ci wskazówka, by rozwikłać dylemat, pomyśl, odkrywanie czego wydaje się bardziej pociągające. - Osobiście Armstrong był obecnie bardziej zainteresowany poznaniem prawdy o przeszłości (i teraźniejszości) Cesarstwa, ale nie zamierzał narzucać przyjacielowi swojej woli, nic więc nie powiedział.
- ... - Drake zamilkł na dłuższy czas. Po dogłębnym przemyśleniu sprawy odezwał się do Tima. - To nie jest naturalne.
- Słucham?
- Bycie człowiekiem nie ma związku z tym, czy zgadzasz się z resztą. Nie odbieramy człowieczeństwa tym, którzy odstaną od przeciętności. To wszystko jest… jakieś sztuczne.
- Nie jestem pewien, co insynuujesz? - spytał Tim.
- Że stworzyliście tą całą ‘podświadomość’ w jakiś sztuczny sposób. - oskarżył go Holmes. - Człowieczeństwo… powinno być niezbywalne. Ta cała nadmagia, ta cała podświadomość, jedno i drugie to jakaś fetyszyzacja.
- Szczerze nie interesują mnie twoje szalone pomysły. - oznajmił Tim. - Jesteśmy w bardzo konkretnej sytuacji, na którą potrafię zaoferować dwa rozwiązania. Współpracę z podśwaidomością lub odcięcie się od niej. Powinieneś być zadowolony, że dzięki Silverowi w ogóle masz wybór. Miałeś zbyt słaby charakter, aby osiągnąć nadmagię samodzielnie. Co swoją drogą tylko świadczy, że jeżeli szukasz siły, podświadomość może ci więcej zaoferować.
- Fajnie przeszedłeś z nazywania jej korupcją… Silver, czym się różniła twoja wizja od mojej? - spytał Drake.
-Trochę racji, to Drake ma. - Armstrong spojrzał na Tima. Sam zresztą czynił podobne wskazania. - No i bardzo niefortunnie dobrana nazwa, sugeruje że oddanie się Podświadomości jest czymś złym. - Zapewne wynikało to z ułomności ludzkiej percepcji, oraz przesączenia Podświadomości przez uprzedzenia i negatywne uczucia. Wyrastanie z własnych słabości uznawano za nieludzkie, najpewniej przez zazdrość.
-Nie wiem jak twoja wizja się zaczęła. Podstawową różnicą jest fakt, że mnie Podświadomość nie mogła nawet dotknąć, dlatego mylnie uznałem rytuał za bezpieczny. - Zaczął wyjaśnienia. Zastanawiał się czy zrzucić bombę o nazwie Azazel na Tima. Po chwili zdecydował, że tak chyba będzie najłatwiej przekonać Icarię do współpracy i ewentualnego zwrotu własności. - Druga różnica jest taka, że nie byłem sam. Nie, nie było przy mnie Davy Jonesa, Tim. Miałem okazję porozmawiać z oryginalnym właścicielem moich rąk. Koniec końców nie podjąłem decyzji, potrzebowałem więcej informacji. Wycofałem się więc z powrotem, do normalnego stanu świadomości.

- Jeżeli rozpracujemy, co trzymało cię bezpiecznym, może będę w stanie wyjść stąd bez zmian. - zauważył Drake. - Tylko co trzymało cię w bezpieczeństwie? Masz silniejszą magię? Ten cały towarzysz?
- Moment. - przerwał Tim. - Jeżeli w kodzie jesteś w stanie spotkać Demona, powinieneś czym prędzej się z nim połączyć. Podświadomość może być w stanie ci tym pomóc. - odezwał się do Silvera. - Będziemy mieli broń zdolną do wyeliminowania April.
-Nie jestem narzędziem Tim i mam serdecznie dość bycia za takowe uznawanym. - Głos młodego Octobera zrobił się gniewny. Wiedział, że pełne połączenie z Azazelem czeka go prędzej czy później, ale zamierzał zrobić to po swojemu. Wziął głębszy oddech by się uspokoić i zwrócił się do swojego przyjaciela. - Nie wiem, prawdopodobnie chodzi o fakt, że mój kod jest niepełny. Żeby podświadomość mogła wpłynąć na człowieka, musi być w pełni zdefiniowany. Przynajmniej tak zrozumiałem z wcześniejszych wyjaśnień Tima. Choć równie dobrze, przyczyna może być zgoła inna. - Znów spojrzał na biskupa.
Tim pokiwał przecząco głową. - Wszyscy jesteśmy zdefiniowani jako ludzie. Określając siebie w kodzie, jako osobę indywidualną, tracisz swoją przynależność do ludzkości. Efektywnie tracisz też ludzką słabość względem magii. - wyjaśnił ponownie Tim. - Nie ma to nic wspólnego z jakąś barierą.
- Demon więc? Spodziewam się, że nie mamy zapasowych rąk w szafie. - zaśmiał się Holmes.
-Na to może się znaleźć rozwiązanie, nie wiem tylko, czy w twoim wypadku pomoże. Proces już się zaczął, nie ma pewności czy wymiana części twojego kodu go cofnie lub chociaż zatrzyma. - Silver zamyślił się na chwilę. - Ta metoda też byłaby obarczona ryzykiem, może nawet większym. Gdy Derek przyłączył sobie lewą rękę, nie był w stanie nad nią zapanować. Bez artefaktu kontrolnego, który został zniszczony w trakcie naszego pojedynku, w kilka sekund zmienił się w potwora.
- Eh, rozglądałem się za szansą wyjścia stąd bez zmian. Zostanie częściowo demonem, raczej by się do tego nie zaliczało. - zauważył. - Mój problem jest w tym, że mogę tu tylko stracić: albo swoje człowieczeństwo, albo kontrolę nad tym, kim jestem. Nie mam jednak zamiaru być narzędziem, zwłaszcza organizacji, która może stać ci na drodze. - To powiedziawszy, Drake odwrócił się do Tima. - Zabierz mnie stąd, nawet jeśli raz i na dobre. Jestem w tym dla przygód, żeby pomóc Silverowi, i mogę to robić na własny sposób. A jak będzie trzeba, jeszcze uwolnimy ludzkość od waszego ultimatum. - obiecał, grożąc. Niewzruszony, Tim przytaknął skinieniem głowy.
- Obiecałem, że dam wam zdecydować. Mogę być zawiedziony, ale szanuję waszą decyzję. - biskup wyciągnął rękę w stronę czarnej przestrzeni, po czym zaczął zaciskać dłoń. Z każdą chwilą pojawiało się coraz więcej pęknięć wokół zgromadzonych. W ostatniej chwili Silver zobaczył, jak wysoki mężczyzna w szerokim kapeluszu wygląda na nich zza ogromnej ściany tekstu. Chwilę później ich wzrok zalała biel, po czym znaleźli się z powrotem na okręcie.

Cytat:
Drake Holmes race change: Human -> Drake Holmes.
Czyli tak wyglądał Davy Jones… Silver uwolnił zaklęcie, które trzymało Drake'a zamrożonego w czasie i zainicjował wybudzenie ze stazy. Potem spojrzał na metalowego biskupa.
-To teraz umówisz mi spotkanie z Zoanem? - Jeśli to, co Tim usłyszał wewnątrz kodu Holmesa nie wystarczyło, to już nie wiedział co byłoby potrzebne.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172