Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-04-2018, 18:02   #11
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Później
Więzienie

Corvus i Karasu znajdowali się naprzeciw swojego kosmicznego więźnia. "Bob", jak kreatura raczyła się nazywać, siedział przypięty do fotela, z którego nie miał szansy się wyrwać. Jego wyraz twarzy był dość obojętny, choć nie pogardliwy. Na razie nie odzywał się, czekając na reakcję swoich oprawców.
Victor podsunął sobie stojące w rogu krzesło i usiadł na przeciwko kseno, jego płaszcz wisiał na oparciu a sam były szlachcic podwinął rękawy.
- Czego szukaliście na tej planecie? - Zapytał zakładając nogę na nogę.
- Artefaktów. - odpowiedział wprost. - Bakterie sugerowały nam świątynie. Znaleźliśmy w niej jakąś kulę. Partnerka zabrała ją na okręt.
- Która partnerka? Mia? - zadał kolejne pytanie Victor.
- Nie, Blackie. Chyba jej nie widzieliście.
- Czyli się spóźniliśmy. Szlag by to. A jak doszło do tego że kseno służyło na cesarskim okręcie? - Zapytał, po czym dodał. [/i] Czym ty właściwie jesteś? Pierwsze widze byście ludzką skórę nosili.[/i] -
- Moja rasa nazywa siebie Ahn’rut. Nie zostało nas wielu. - przyznał się kosmita - Mia w odróżnieniu od większości z was nie miała manii morderstwa względem wszystkiego, co urodziło się z ładniejszą mordą od waszej. - skrzywił się. - Pomogła mi prowadzić stosunkowo normalne życie w tej galaktyce pomimo bycia Xeno. Załatwiła mi miejsce na statku… choć nikt inny nie wiedział, że nie jestem człowiekiem.
Victor rzucił sobie w myślach “Zdechła adekwatnie do swoich wyczynów.” Przechowywała kseno, wedle jakiejś kretyńskiej zasady bycia humanitarnym i współczującym. Zakała ludzkości.
- Ten sferyczny artefakt o którym mówiłeś. Gdzie wasz okręt go zabiera? -
- Cholera go wie, zależy czy nasz nawigator postanowi zbadać inne planety po drodze. Nie po to wylecieliśmy na kraniec galaktyki, żeby zaraz wracać… - Nie mogąc ruszyć resztą ciała, “Bob” przechylił głowę. - No, prędzej czy później zdadzą go w jakiejś bazie wojskowej. To legalna operacja.
Karasu był pod wrażeniem opanowania Boba. Nic nie robił sobie z tego, że znajdował się w raczej niekorzystnej sytuacji. Kronikarz nie ingerował w rozmowę, tylko przyglądał się ofierze Victora. Nie wątpił, że były szlachcic dosłownie wyciśnie z kosmity to, czego potrzebuje. Medyk nie mógł przepuścić jednak okazji, aby sprawdzić obcy mu gatunek. “Całkowicie przypadkowo”, przechodząc obok, dźgnął go w ramię skalpelem, aby sprawdzić reakcję skóry.
Skalpel wyłącznie zarysował czarną powłokę ciała Boba, który z kolei zdawał się nie zauważyć tego gestu.
Drzwi do sali przesłuchań otworzyły się z sykiem. Opus przekroczył próg, niemal zginając się w pół, by nie uderzyć podniesioną przez pancerz głową o framugę. Odziany w swój gruby pancerz, z kilkutonowym młotem w dłoniach, wyglądał niczym egzekutor. Przesunął wzrokiem po kompanach i Bobie, a kamera w jego oku przybliżała i oddalała obraz, zczytując twarze zebranych.
- Długo wam jeszcze z nim zejdzie? Pomyślałem, że mógłbym go zabrać ze sobą, na polu bitwy nikt nie będzie miał za złe jednemu dodatkowemu truchłu więcej. Oszczędzimy sobie zanieczyszczania galaktyki. - rzucił w stronę Viktora, po czym przekręcił głowę do Karasu. - Nie masz może jakichś przenośnych zestawów regeneracyjnych, takich bym sam mógł z nich skorzystać?
Karasu zastanowił się przez chwilę, po czym odpowiedział - Mogę Ci przygotować ręcznie aplikowane nanoboty. Będą tak skuteczne, jak moje i bez problemu sobie z nimi poradzisz - po prostu wbijasz igłę niedaleko miejsca największego uszkodzenia. Ostatecznie gdziekolwiek chcesz, ale to spowolni proces regeneracyjny. Byłyby gotowe w ciągu 15 minut, jeśli Ci zależy. Mam na stanie 3 aplikatory i 9 pojemników na nanoboty. Jedno użycie to jeden pojemnik. Wyruszasz gdzieś Opusie? - zapytał medyk naukowca, przy czym kątem oka obserwował Victora.
- Byłoby wspaniale. - Opus przytaknął medykowi, po czym głową wskazał migające żółte światło. - Jesteśmy wzywani do walki. Luu nie chce wysyłać całego statku, lecz ja nie mam zamiaru ignorować wezwania do pomocy.
- Opus… popatrz mi w oczy i powtórz swoją prośbę. Bo chyba nie zdajesz sobie sprawy o co mnie prosisz. - Na twarzy Victora odmalowało się istne niedowierzanie. Nie jednego skazał na dożywotnią pracę w kopalni za współpracę z kseno, a teraz robi to jego zastępca.
Opus przytknął metalowe palce do skroni wzdychając głośno. - Viktorze pozwól, że użyję prostszych słów. Chcę zabrać tego xeno ze sobą, by jego ciało wyrzucić na polu bitwy, które zostanie potem oczyszczone przez drony lub złomiarzy i łowców organów. Powinieneś wiedzieć, że ostatnimi czasy, wyrzucanie swoich śmieci gdzie popadnie generowało nieprzyjemności ze strony różnorakich organizacji.
Bo zirytowanie kosmicznych drzewojebców to ostatnie czego by chciało cesarstwo. Corvus zbliżył się do Opusa i przemówił nieco ciszej.
- Karasu chciał go poddać autopsji, mógłby z tego czegoś wyciągnąć ciekawe rzeczy. - Tu spojrzał na syntetyka. - Dla dobra nas obu, lepiej by żywy nie opuścił tego okrętu, o ile przypisujesz to pod “wyrzucanie śmieci”, wystarczy że ktoś dojrzy że z nim spacerujesz, a polecę. A uwierz mi pociągnę Ciebie za sobą. Zastanów się jeszcze, a ja idę po kawę. Za 10 minut wracam. - Z tymi słowami opuścił pomieszczenie.
Karasu zaczął się śmiać, po czym zwrócił się do Opusa - Niezłe ziółko z naszego lidera, prawda? Obawiam się jednak, że ma rację, ale jakbyś przypadkiem postanowił go nie słuchać to zostawiam Ci to - położył na bocznym zagłębieniu strzykawkę - To silny środek paraliżujący. Działa natychmiastowo. Planowałem użyć go na Bobie w innym celu, ale jeśli będziesz chciał go zabrać ze sobą, to może Ci się przydać. Ja tymczasem idę po nanoboty dla Ciebie. Podrzucę Ci je na Twój statek. - rzekł medyk, po czym wyszedł za Victorem.
Gdy dwójka wyszła z pomieszczenia, Bob spojrzał na Opusa nieco skonfundowany. - Więc...chcesz mnie uratować, zawrzeć jakiś układ, czy faktycznie masz dziwne upodobania do metod egzekucji? - spytał.
Naukowiec w milczeniu przesunął wzrokiem po uwięzionym kseno. Nie miał zamiaru odpowiadać, niezależnie od jego rzeczywistych zamiarów był świadomy wszechobecnych kamer i podsłuchu. Zamiast tego zupełnie ignorując zadane przez więźnia pytania, sam zadał swoje. - Byłeś kiedyś na Genetrix, czy twoja skóra była jedynie inspirowana kimś kogo znała Mia?
- Gentrix było rodzimą planetą mojej rasy. Bob znalazł mnie głęboko pod lodowcami. - odpowiedział kosmita. - Był bratem Mii, obu z nich przez was zawiodłem. Bob pracował nad bio syntetycznymi pancerzami, modyfikacjami genetycznymi które wzmocniłyby wytrzymałość ludzką. Niestety, był swoim własnym testerem. Kilkadziesiąt tysięcy godzin temu, test mu się nie powiódł.
- Rozumiem. - Opus przytaknął krótko, zerkając na siedzisko do którego przypięty był Xeno. - Jeżeli dusze waszej rasy są podobne do naszych, to masz szansę by niedługo przeprosić ich osobiście za niepowodzenia. - dodał naukowiec, sprawdzając czy fotel da się przełączyć w tryb leżący i wysunąć w nim koło, by łatwiej było przetransportować kosmitę. - Nie lubię jednak zmieniać zdania, gdy nie ma ku temu dobrej argumentacji, więc dalej uważam, że kosmiczne pobojowisko to najlepsze miejsce dla ciebie.
Po wciśnięciu dwóch przycisków, siedzisko przeszło w tryb transportowy.
Opus kliknął kilka guzików (co wymagało wypuszczenia z pancernych palców wspomagających “robo-ramion”, wstukując polecenie transportu do hangaru. Kiedy krzesło ruszyło w tamtą stronę, naukowiec założył swój hełm i ruszył obok Xeno nie zamieniając z nim słowa. Miał zamiar zapakować więźnia na pokład Rosomaka wraz z pozostałymi pancerzami bojowymi, poczynić odpowiednie przygotowania i wyruszać na bitwę jak najszybciej się da.
Victor wrócił z plastikowym kubkiem kawy, nakrytym przykrywką.
- Huh… - Wydał z siebie jedynie widząc pusty fotel. Nie miał zamiaru uganiać się za Opusem, gdy tamten doskonale zdawał sobie sprawę z tego co robi. Upił łyk gorzkiego napoju, po czym wymownie rozejrzał się dookoła. Nie widząc sensu tutaj siedzieć, opuścił salę przesłuchań.

Hangar
Gdy Opus dojechał do hangaru zobaczył przy swoim Rosomaku Karasu, który wnosił do pojazdu wcześniej obiecane specyfiki.
Opus ogarnął wzrokiem hangar by upewnić się, że Gaudi załadowała na rosomaka wszystkie pancerze. Na szczęście robot jak zawsze spisał się perfekcyjnie. Jego pomocnica była w trakcie załadunku jego prywatnych szpargałów, oraz kapsuł z żywnością które miały wystarczyć mu na więcej niż minimalny czas podróży. Naukowiec ustawił fotel Boba na w tryb załadunku, tak by samoistnie wtoczył się po rampie na pokład.
- Dzięki Karasu, mam nadzieje że twoje leki nie będą mi potrzebne. - zagadnął medyka.
- Również mam taką nadzieję Opusie. - rzekł medyk do naukowca - Widzę, że zabierasz naszego gościa na wycieczkę i w dodatku lecisz walczyć. Miałem nadzieję, że się na to nie zdecydujesz. Pozostaje zatem trzymać kciuki, że zdążysz wrócić przed naszą kolejną misją. - rzucił kronikarz i patrzył jak jego towarzysz się zbiera.
- Trudno przychodzi mi zmiana decyzji. - stwierdził, wyciągając w stronę Karasu nadajnik, który wcześniej dała im Luu. Przekręcił dłoń, tak że mechanizm spadł na dłonie syntetyka. - Może lepiej bym nie zagłuszał wam nadawania odgłosami bitwy. - stwierdził, jeszcze raz upewniając się, że w hangarze nie zostało nic z najważniejszych elementów jego dobytku. - To widzimy się na stacji Skidów. - pożegnał się skinieniem głowy żegnając medyka.
 
Fiath jest offline  
Stary 16-04-2018, 18:03   #12
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
MedLab
Karasu, Eddie

Edward Duran czekał na Kurasu w specjalnie przystosowanym do badań medycznych pomieszczeniu. Ilość znajdującego się tutaj sprzętu wyraźnie kontrastowała z chłodnym nastawieniem pani generał. Liczba stojących komór leczniczych, w których człowiek zanurza się w specjalnie przygotowanej mieszance była zaskakująco duża. Statek ewidentnie był przeznaczony dla większej załogi. Eddie nigdy nie zastanawiał się z czego powstawał ten płyn, wielokrotnie widział jednak jego różne wariacje. Sądził, że kolorystyka produktu zależała od wariacji genetycznych denata, dla którego został przeznaczony.
W przeciwległym rejonie znajdowało się przejście do specjalnej komory mającej ułatwić przeprowadzanie skomplikowanych badań na strukturze kostnej pacjenta. Już dawno porzucono technologię Rentgenowską, obecnie mało kto nazywa tego typu procedury “prześwietleniami”. Dużo bliżej im do tworzenia dokładnego modelu całego ciała, umożliwiającego również przyjrzenie się każdemu z narządów osobno.
Niebieskoskóry rozsiadł się wygodnie na jednym z krzeseł, spoglądając na zegarek. Był blisko 15 minut przed czasem.
Zdrową ręką złapał się za uszkodzony bark. Nie czuł żadnego bólu, jednak nie miał pojęcia jak przekłada się to na faktyczną funkcjonalność. Jeśli w tej ekipie ma działać nie jako snajper, lecz uniwersalny eksterminator, to jego ciało musi być w najwyższej formie.
Karasu wrócił akurat na czas. Zastał Eddiego siedzącego na krześle - sądząc po jego pozycji, znajdował się w MedLabie już dłuższy czas. Zagadał do swojego pacjenta: - Cześć, widzę, że przybyłeś wcześniej. Doskonale. Daj mi 5 minutek, tylko się ogarnę. Wracam akurat z “imprezy” u Boba, którą urządził Victor i nie chciałbym, aby coś z niego na mnie zostało. No, dosyć o nieprzyjemnościach, opowiedz mi proszę o swojej rasie. - rzekł medyk.
- Ej czekaj chwilę - niebieskoskóry zamyślił się, zastygając w niepasującej do niego, dziwnie inteligenckiej pozie.
- Wyglądam Ci na biologa? - spytał w końcu.
- Nie, ale chyba matkę lub ojca poznałeś tak? Ewentualnie ktoś robił Ci badania wcześniej, prawda? Na tyle, na ile się orientuję, cesarstwo nie przyjmuje niezarejestrowanych mieszańców. Czy skutecznie ich unikałeś? Jeśli to ostatnie, to sam będziesz musiał zdecydować, czy mam o tym kogoś poinformować, czy nie. Mnie interesuje co masz w środku, abym mógł skuteczniej Cię leczyć. - rzekł Karasu, wracając do Eddiego już całkowicie przygotowany. Pojawił się nawet w klasycznym kitlu lekarskim, bowiem bawiły go takie archaizmy.
- Moi rodzice, wbrew pozorom, wyglądali tak samo jak ja. - odparł krótko niebieskoskóry. Zawsze intrygowało go wewnętrzne przekonanie osób związanych z nauką o samoświadomości poszczególnych mutantów. Brakowało, by pytali każdego o procentowy wskaźnik człowieczeństwa i o czynniki które przez ostatnie 30 tysięcy lat doprowadziły do jego spadku.
- Z tego co słyszałem w trakcie badań w cesarstwie, to należę do jakiegoś podtypu nomadów. Mnogość czynników środowiskowych połączona z intensywnym wykorzystaniem mobilności w erze podróży międzyplanetarnych może zmienić człowieka - rozjaśnił po chwili sprawę. Jego szczep nie miał szczególnej kultury czy historii. Nie istniał przed kosmicznym imperium, to zaś nie było dla niego zagrożeniem, a przyczyną.
- W porządku, tyle mi wystarczy. Rozbierz się do bielizny i wskocz proszę do rezonansora. Tak, to ta większa komora. Prześwietli Cię w czasie rzeczywistym, a ja zobaczę, jak wyglądasz w środku. Przy okazji przeprowadzę szereg, krótkich testów. Nie otrzymam wyników natychmiastowo, bo maź będzie potrzebowała chwili na zebranie danych o Tobie. Generalnie przez 10 minut zostaniesz zawieszony w bąblu, a ja zobaczę sobie Ciebie z bliska i zanalizuję Twój układ krwionośny. Przy okazji sprawdzę Twój bark. - Karasu ewidentnie był zainteresowany budową Eddiego. Ciekawiła go możliwość wytworzenia komórek macierzystych dla rekolektora. - Jeśli chcesz czegoś konkretnego ode mnie, to mów teraz. Jak wejdziesz do komory, to najpierw przeprowadzę skanowanie w poszukiwaniu organizmów obcych, czy innych bakterii. Jeśli korzystasz ze wsparcia jakichś pasożytów, to również dobry moment na uprzedzenie mnie o tym. - dodał medyk.
- Jeśli jesteś w stanie wywnioskować z mojej budowy wskazówki co do walki w bliskim dystansie, to będę wdzięczny - stwierdził, zrzucając z siebie czarną koszulkę. Ciało niebieskoskórego było wyraźnie umięśnione. Intensywny tryb życia i częste znajdowanie się na krawędzi śmierci najwyraźniej równoważyło daleką od idealnej dietę.
- O pasożytach nic mi nie wiadomo, a kilka razy nurkowałem w tego typu komorach - dodał, ściągając spodnie. Złożył je w pół i odłożył na pobliską szafkę. Po chwili zastanowienia to samo zrobił z koszulką. W końcu wkroczył w ów rezonator.
Eddie wszedł do komory. Karasu uruchomił maszynerię i obserwował, jak powłoka wypełnia się specjalnym żelem. Jego pacjent już po kilku sekundach zerwał podajnik tlenu - okazało się, że gatunek Eddiego jest całkiem elastyczny, jeśli chodzi o oddychanie. Medyk postanowił zapamiętać to i sprawdzić jego płuca. Najpierw jednak wpuścił do środka mikroskopijną odmianę chrabąszczy egipskich, które miały znaleźć w organizmie najemnika pasożyty lub organizmy obce. Te małe zwierzątka były genetycznie wyselekcjonowane w cesarskich laboratoriach i służyły właśnie do tego celu - znajdować to, co mogło uszkodzić wewnętrznej gospodarce człowieka. Nie zaszkodziło sprawdzić również i Eddiego. Po chwili okazało się, że strzelec był czysty.

Karasu nie zwlekał i przełączył sprzęt na prześwietlenie. To co zobaczył nieco nim wstrząsnęło - nie spodziewał się bowiem takiej wewnętrznej budowy organizmu. Eddiemu nie brakowało żadnych, znanych mu organów. Problem polegał jednak na tym, że miał wielokomorowy żołądek oraz trzy odbyty. Medyk w momencie domyślił się pozytywów idących z takiej sytuacji. Dzięki takiemu układowi, najemnik w ogóle nie musiał przejmować się dietą. Jego ciało zachowywało niezbędne środki potrzebne do zachowania idealnej kondycji, pozbywając się elementów niepotrzebnych, a magazynując te przydatne. Płuca z kolei posiadały specjalne wypustki oraz skrzelowate grzebienie, idealne do filtrowania powietrza. To właśnie dzięki nim Eddie mógł dostosować się do warunków atmosferycznych i niemal w każdej substancji odnaleźć tlen. Wątroba z kolei wyglądała, jakby strzelec nadużywał napojów wyskokowych. Nie było to jednak coś, z czym współczesna medycyna nie mogła sobie poradzić. Bark z kolei zrósł się idealnie, chociaż chwilę zajmie, zanim wróci do pełnej sprawności - pewnych rzeczy nie da się przyśpieszyć.

Układ kostny również był zdecydowanie mocniejszy niż u zwykłego człowieka. To samo regeneracja komórek, czy w ogóle reakcje organizmu na bodźce zewnętrzne. Układ immunologiczny wyglądał z kolei tak, jakby zaraz miał uodpornić się na maź w której znajdował się Eddie. Karasu pobrał próbkę flory bakteryjnej najemnika i umieścił ją w probówce. Wprowadzi ją do nanobotów przy najbliższej okazji, by te sprawniej reagowały na organizm pacjenta. Mogło bowiem się okazać, że lecznicze roboty medyka będą idealne dla Opusa oraz Victora, tak z czasem okażą się niewystarczające dla niebieskoskórego kompana.

Po 10 minutach Karasu miał już w głowie pełen obraz budowy Eddiego, a maszyny pobrały wszystkie, potrzebne informacje. Najemnik był w pełni zdrowy i nic mu nie dolegało. Medyk miał już nawet pomysł, jak mu pomóc w treningu walki na bliski dystans. Wypuścił z komory płyn, następnie wypełnił powłokę substancją oczyszczająco-dezynfekującą. Dalej wyłączył sprzęt i dał znać Eddiemu, że ten może wyjść. Po kilku sekundach jego towarzysz stał przed nim. W międzyczasie kronikarz w mieszalniku łączył kilka substancji. Przygotowywał dla swojego kompana tonik regenerujący, który miał wyleczyć wątrobę, a przy okazji pobudzić organizm oraz zapewnić mu odpowiednią dawkę witaminowo-jodową podczas treningów sztuk walki.

Eddie bez słowa podszedł do jednego z monitorów, na którym pojawił się dziwny schemat budowy jego ciała. Nawet po dłuższej analizie całość wydawała się nie znajdować ugruntowania w rzeczywistości. Po chwili namysłu niebieskoskóry wykorzystał pradawną technikę naprawiania wadliwych sprzętów, uderzył w wyświetlacz otwartą dłonią.
Kilka trzasków i przeskoków wyświetlanych na ekranie obrazów później, dwójka mogła zobaczyć antropomorficzną sylwetkę mutanta. Układ trawienny owszem, był wyraźnie silniejszy, jednak nie za sprawą trzech odbytów, a dodatkowego organu zapewniającego bardziej selektywne przyjmowanie pokarmów. Jeśli zaś chodzi o odbyty, Eddie był przekonany że zauważyłby większą niż zwyczajową ilość dziur w swym ciele.
- Pierdoleni technicy. Nie byłem jeszcze na cesarskim statku, na którym coś by się nie psuło gdy włączasz to pierwszy raz od dłuższego czasu - uśmiechnął się do syntetyka. - Względnie całość programował jakiś purysta i to pewnego rodzaju dowcip. - dodał, rozkładając ręce na boki. W pewnych aspektach etos pracy cesarskich oddziałów wydawał się być nastawiony na symbolikę, niż efektywność.
- Przyznaję, że fizyczny podgląd nieco się nie zgadzał z rzeczywistością, ale wszystkie odczyty maszyna zebrała poprawne. Czyli nie posiadasz trzech odbytów? Nie to, żebym chciał sprawdzać, ale z naukowego punktu widzenia, byłoby to doprawdy fascynujące. Nie wydaje mi się, aby miało sens ponowne uruchamianie komory, bo wszystkie dane na temat Twojej budowy mam - tylko wizualizacja była błędna. - rzekł rozbawiony Karasu. Wizja Eddiego, jako potomka prehistorycznej krowy bawiła go niemiłosiernie. Syntetyk przeszedł jednak do konkretów -[i] Twój bark ładnie się zrósł, chociaż przez kilka dni będziesz musiał go mocno rozciągać, aby wrócił do pełnej sprawności. Co zaś się tyczy Twojej prośby - zdecydowanie musisz zadbać o wątrobę. Mniej hulanek, więcej witamin. Twój organizm radzi sobie dobrze z przyswajaniem i magazynowaniem substancji odżywczych, a do tego masz niezwykłą przemianę materii. Dlatego nie zalecam żadnej diety, tylko zbilansowane posiłki. Przyda się do treningu, abyś nie odczuwał zmęczenia. [i] - instruował najemnika medyk - Ze swojej strony zalecam naukę tajskiego boksu, odmianę mistrza Apachai, a do tego uzupełnić o Renewal Taekwondo. Te dwie sztuki walki zdecydowanie najbardziej powinny odpowiadać Twojej fizjonomii. Jeśli jednak nie jesteś zwolennikiem pracy nóg i wolisz sprawy załatwiać pięściami, to ewentualnie możesz skorzystać z Jeet Kune Do. Do tego dorzucam Ci tonik, który zregeneruje wątrobę oraz zapewni podstawowy pakiet witamin. Przyda się do ćwiczeń. - zakończył wywód Karasu.
 
Fiath jest offline  
Stary 26-04-2018, 22:08   #13
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Godzina 292015146SY
Hangar

- Wiem, że 32 godziny to nie tak dużo, ale mam nadzieję, że jesteście wypoczęci i gotowi. - Lu siedziała na droidzie szorującym podłogę. Bawiła się pilotem, próbując zmieścić na ekranie holoprojektora kilka okien informacji jednocześnie. - Opus na własne życzenie postanowił wziąć udział w okolicznej bitwie gwiezdnej, więc będziecie musieli działać bez niego. Z tych dobrych informacji, udało mi się potwierdzić, że znaleziony przez was miecz to poszukiwany przez nas klucz. - oznajmiła. - Możecie dalej wrócić na tę dziwną planetę, jeżeli sądzicie, że coś tam dalej jest. Naszym następnym priorytetem jest jednak naszyjnik, który powinien znajdować się gdzieś...tutaj.

Na wyświetlaczu pojawił się zestaw zdjęć przedstawiających powierzchnię pustynnej planety. Poza złożami bardzo drobnego piasku znajdowały się na niej też fioletowe, bulgoczące jeziora, uwalniające żółty i pomarańczowy dym. - Obawiam się, że droidy nic nie znalazły na powierzchni. To sugeruje, że artefakt znajduje się wewnątrz lokalnych jezior kwasu. Bardzo, bardzo żrącego kwasu. - skrzywiła się Lu. - Na szczęście mamy na stanie kombinezony środowiskowe przeznaczone do eksploracji takich miejsc. Niestety, wedle analiz będą one w stanie wytrzymać wewnątrz jezior około 8 godzin. Stroi mamy zaledwie piętnaście sztuk. Oczywiście dodatkowe uszkodzenia materiału zmniejszają jego żywotność... - Lu oderwała wzrok od ekranu i spojrzała na resztę. - Waszym zadaniem będzie rozdzielenie się wewnątrz jezior, wyszukanie artefaktu, a następnie zebranie razem i wydobycie przedmiotu. Macie łącznie piętnaście podejść, do ośmiu godzin każde, jeżeli nie spotkacie oporu. - podsumowała. - Pytania?
- Skąd pewność że amulet jest właśnie w jeziorze kwasu? - Odezwał się pierwszy Victor. - Jaskinie i inne naturalne skupiska skał są poza zasięgiem droidów? -
- Planeta jest niewielka, a jej większość to właśnie kwas. Powierzchnię zbadały droidy. - wyjaśniła Lu.
- Czy ja również potrzebuję skafandra? - zapytał Karasu, będąc zaskoczonym, że jakiś naturalny kwas na planecie byłby w stanie strawić jego syntetyczne ciało.
- Zdecydowanie. To jeden z najsilniejszych naturalnych kwasów w galaktyce, przynajmniej zdaniem naszej bazy danych. - ostrzegła Lu.
- Domyślam się że moja skóra również nie wystarczy w kontakcie z tym syfem? - niebieskoskóry był prawie przekonany o tym, jaką odpowiedź usłyszy. Jednak skoro muszą ryzykować i działać w takich warunkach, warto wiedzieć co będzie go czekać w momencie uszkodzenia skafandra.
-[i] Czy mogę zatem prosić o jakiś pojemnik na próbkę tego kwasu? Chciałbym wziąć nieco tego dziadostwa i pobadać go, gdy już skończymy misję. Kto wie, może przyda się w przyszłości! [i]- rzekł medyk do swojej dowódczyni.
Lu westchnęła. - Gdybym miała na stanie materiał który może przechować ten kwas, to ta misja nie byłaby problemem. - Wzruszyła ramionami. - Na pewno nie dam ci tego wnieść na statek, nie potrzebuję dziur w okręcie.
Karasu parsknął pod nosem - Największa siła w całym znanym kosmosie, a byle kwas ich przerasta. .
- “Ich”? Jesteś częścią tej maszyny i zaraz będziesz w tym kwasie pływał. Zobaczymy co wtedy powiesz. - Lu uśmiechnęła się krzyżując ręce na piersi. - Ja będę w pobliżu, tym razem wlecimy w atmosferę aby dało się was wyciągnąć, jeśli coś pójdzie nie tak. - objaśniła. - No i ostatnia sprawa: Ten artefakt został tutaj ukryty przez piratów. Spodziewajcie się pułapek.
W głowie Karasu usłyszał kilka szeptów pełnych oburzenia. Głosy w głowie medyka nie były w stanie zdzierżyć tonu Lu oraz jej bezpośredniej groźby. Kronikarz odetchnął dwa razy i po prostu uśmiechnął się, spoglądając w oczy swojej dowódczyni.
Do hangaru weszła grupa robotów. Przytargali z sobą skrzynie pełne kombinezonów oraz jedną, w której znajdowały się bronie białe: różnego rodzaju technoostrza i siekiery. - Oczywiście nie powinniście zabierać z sobą rzeczy, których nie żal wam stracić. Broń palna odpada zupełnie. Będziecie musieli poradzić sobie za pomocą tego, co jest tutaj. Będę dostarczać dodatkowe uzbrojenie na waszą pozycję na zawołanie. - wyjaśniła Lu, wyciągając z kieszeni niewielki pilot. Wcisnęła guzik.
Gorące powietrze otarło się o zebranych, gdy podłoga zaczęła zapadać się w dół. Hangar lewitującego nad planetą okrętu zaczął obniżać się, ukazując bulgoczący ocean kwasu na powierzchni planety. Lokalne powietrze było gęste i nie najlepiej utlenione. Oddychało się nieprzyjemnie, choć niespecjalnie ciężko.
- Żeby misja skończyła się szybciej, musicie się rozdzielić, toteż każdy jest sobie szefem. Jeżeli z jakiegoś powodu się zgrupujecie, liderem zostaje Corvus. Przygotujcie się i powodzenia.
- Te skafandry mają jakieś zasilanie? Czy mamy pływać jak ryby? - spytał niebieskoskóry, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z ironii tego pytania.
- To zwykłe kombinezony, założyłam że potraficie pływać. To standardowa umiejętność dla żołnierzy, choć jak komuś się nie przydarzyło nauczyć...to będzie musiał tą misję odsiedzieć. - odpowiedziała Lu.
- Obawiam się zatem, że będę musiał posiedzieć na ławce rezerwowych, bowiem do tej pory nie musiałem pływać i nigdy nie pomyślałem o nauczeniu się tego w tym ciele. Nie jestem do tego przekonany, jak ono zachowa się w skafandrze. Może być nieporadne, a przez własną głupotę wolałbym nie zostać rozpuszczonym. Poczekam zatem tutaj na Was i postaram się zbadać kwas na miejscu. Poza tym, jakby któryś z Was wypłynął, będę mógł od razu zająć się jego ranami. - rzekł medyk.
Victor bez ceregieli zaczął się gramolić do jednego ze skafandrów. Uprzednio jednak rozebrał się niemal do rosołu, gdyż po prostu szkoda mu było ubrań. Obecni mogli dojrzeć już trochę przestarzałe ciało Corvusa, z wieloma bliznami po szponach czy strzałach. Jednak nadal był w formie o czym świadczyła muskulatura.
- Eddie ładuj się do kombinezonu. - zarządził były szlachcic, po czym zbliżył się do krawędzi rampy. Dla próby strzelił też w dal promieniem, by zobaczyć jak kombinezon zareaguje na iskrę.
Podobnie jak w przypadku zwyczajowych ubrań Corvusa, uwalniana przez jego ciało energia przechodziła przez materiał nie uszkadzając go, po czym gromadziła się tuż nad nim.
Lu wzruszyła ramionami patrząc na Karasu. - Cóż, zużyj ten czas w jakiś pożyteczny sposób. - poprosiła, wciskając jeden z guzików na pilocie. Podłużna drabina statku szybko zsunęła się na dół, umożliwiając powrót z platformy na okręt bez jej wycofywania.
- Pływanie to jedno. Jeśli zakładasz że jest nam tam potrzebna broń, to zwiększona mobilność jest czymś niemalże niezbędnym. - odparł Eddie twardo. Nie miał problemów z pływaniem, ale sprawne poruszanie się w skafandrze z kilkoma kopiami broni to coś zupełnie innego.
Mimo wszystko zrzucił z siebie wszystkie ciuchy i zaczął ubierać kombinezon. O dziwo - na ciele niebieskoskórego nie było śladu po ranie na barku. Niezależnie od statusu syntetyka, był użyteczny.
- Nie możesz tam wpuścić kilku dronów i odpalić jakąś echolokację? Jeśli dostanę jakieś informacje o tym miejscu, może zdołam dostać się tam szybciej i pomijając sporą część problemów. - zaproponował, wkładając drugi rękaw skafandra. Chwilowo jednak nie zakładał przeznaczonej na głowę części, ani nie zamykał obiegu powietrza.
- Obawiam się że drony nie są w stanie znieść tego kwasu. Obudowa swoją drogą, ale wszelkie delikatne podzespoły jak głośniki, mikrofony, czy obiektywy stają się momentalnie bezużyteczne. - wyjaśniła Lu.
- Domyślam się że poświęcenie kilku dronów to koszt za duży gdy można poświęcić kilku rekolektorów? - odgryzł się, zakładając przypominający kaptur element skafandra.
- Masz słuchawkę w uchu? - zapytała Lu odwracając się do monitorów na których wcześniej prezentowała dane. Zaczęła wystukiwać coś na ekranach dotykowych.
- Ta jest - niebieskoskóry odparł wręcz hiperpoprawnie, przynajmniej biorąc pod uwagę żołnierskie standardy. Upewnił się, że cały skafander jest całkowicie szczelny i wykonał kilka próbnych kopnięć. Następnie ruszył w stronę przekroju dostępnych broni i postarał się zapamiętać możliwie wiele z nich. Tylko z częścią miał wcześniejsze doświadczenie.
Po kilku chwilach rozmyślań zdecydował się na dwumetrowy trójząb z możliwością wystrzelenia samych ostrzy, oraz kilka krótkich noży. Długą broń zamontował na plecach, zastanawiając się, czy w ogóle zdąży ją użyć.
Nagły pisk, trzask i szum otumanił Eddiego na krótką chwilę. Lu spojrzała w jego stronę.
- To jest dźwięk echolokacji w tym zasranym kwasie. Nie wygenerujesz z tego dobrego obrazu. - wyjaśniła. - Przestańcie się zachowywać, jakbym miała was za bydło. Mojej reputacji nie stać na to, abym co rusz wracała szukać nowych agentów. - tupnęła nogą w ziemię wyraźnie zirytowana. - W tych kombinezonach możecie nurkować w ziemskich wulkanach. Zacznijcie traktować tę misję poważnie. - westchnęła. - Nie bierz aż tyle żelastwa, wszystko się będzie topić jednocześnie. Dacie mi sygnał to zrzucę wam świeże tak blisko, jak to możliwe.
- Wolałbym nie być wrzucany do jednego worka z nimi. - Żachnął się Victor, po czym zapiął cały kombinezon i sprawdził czy jest szczelny. Następnie ze skrzyżowanymi nogami i rękoma na torsie wskoczył do fioletowej bulgoczącej mazi.
- Stopi się, ale da mi dużo lepszy pogląd na to, ile wytrzymają następne porcje - odparł Eddie skacząc do jakże przyjemnej cieczy.
- Sekundę temu brakowało mobilności. - westchnęła za Eddiem Lu, krzyżując ręce na piersi.


W tym samym czasie
Przestrzeń kosmiczna


Opus siedział za kierownicą Rosomaka, rejestrując dość beznadziejne wyniki. Zapakowanie wszystkich swoich manatów oznaczało, że statek poruszał się dość wolno, nawet jak na swoje możliwości. Mężczyzna miał pewność, że na miejsce doleci dopiero po tym, jak bitwa rozgorzeje. Na szczęście jego pasażer był dość spokojny: nie wydawał żadnych dźwięku z wnętrza magazynu na tyłach Rosomaka.
Opus wstukał kombinację klawiszy otwierające drzwi do części w której znajdował się Bob. Nie miał zamiaru bawić się w grzeczności, zaczynając swoją wypowiedź wraz z momentem przekroczenia progu. - Dobra Xeno, w końcu możemy porozmawiać normalnie. Sprawdzałem statek od kiedy wzięli mnie na pokład, tutaj nie powinno być podsłuchu. Chcę zaproponować ci układ, który pozwoli ci przeżyć. Zainteresowany?
- Nie. - odparł krótko patrząc się w sufit. - Heh, oczywiście że tak. Mów. - Bob spojrzał Opusowi w oczy.
- Nie zdziwiłbym się gdybyś odmówił, przez nas straciłeś towarzyszy, dla niektórych oddanie bywa silniejsze niż wola życia. - naukowiec skomentował, opadając ciężko na skrzynie ładunkowe. - Przede wszystkim chciałbym przeprosić. Odbieraliśmy wcześniej komunikaty o piratach zbierających się na obrębie galaktyki, początkowo was za nich braliśmy, a potem cóż… poznałeś naszego dowódcę i jego charakter. - Opus westchnął. Nastawienie Viktora było dość..ciężkie do zniesienia na dłuższa metę. - Osobiście nie jestem zwolennikiem myśli “Zgładzić wszystkie xeno”, jestem naukowcem, nie lubię myślenia zaściankowego. W historii opieraliśmy nasze wynalazki na obserwacji innych gatunków, czemu nie korzystać z tego też teraz? - wzruszył ramionami. - Byś miał świadomość, lecimy na bitwę między flota imperium a piratami, a ja potrzebuje kogoś kto umie pilotować statek na wypadek, gdybym chciał przejść do abordażu. Pomożesz mi tutaj, a ja nie dość że skombinuje ci jakiś pancerz zakrywając gębę to wysadzę na jakiejś planecie po drodze, byś mógł zacząć nowe życie. - rzucił swoją ofertę naukowiec.
Bob zamrugał kilka razy. - Spoko. - odpowiedział uradowanym głosem. - Byłbym bardzo wdzięczny. - przyznał.
- Żebyś był też świadomy, mój statek jest ściśle połączony z moimi zbrojami. Ustawię go tak, że jeżeli spróbujesz odlecieć w nieznane, zablokują się stery, a ty rozbijesz się gdzieś na asteroidzie. Zasada ograniczonego zaufania. - dodał, wstając z klekotem pancerza. - To czas byś rozprostował kości. - dodał naukowiec bez wahania uwalniając więzy trzymające Boba przykutego do siedziska.
Chwiejnym krokiem “Bob” wstał z miejsca, po czym zaczął wolno stąpać w okolicy, rozciągając się. Spędził w fotelu prawie trzy dni. - Ahn’ur - powiedział. - Moje prawdziwe imię.
- Opus. - naukowiec nie był pewny, czy przedstawiał się obcemu. - Muszę zamontować kapsuły lecznicze w swoim pancerzu, w czasie pracy możesz mi opowiedzieć coś o swojej rasie. Skoro pochodzicie z planety na której się wychowałem, może być to interesujące.
- Cóż… Żyliśmy głęboko pod Gentrix. Bliżej jądra planety wewnątrz podziemnych jaskiń. Był to znacznie cieplejszy klimat niż na powierzchni. Naszą dietę stanowiły przeróżne grzyby oraz organizmy wodne, żyjące w licznych podziemnych jeziorach. Nie byliśmy zaawansowaną rasą i nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego co jest ponad sklepieniem. Gdy wy wylądowaliście na Gentrix, wasze prace kolonizacyjne rozbrzmiały w naszych podziemiach jako trzęsienia. Niebo spadało nam na głowy, parę osób postanowiło uciec w górę, zobaczyć co jest przyczyną apokalipsy. W trakcie wspinaczki zamarzłem, moje ciało weszło w okres hibernacji. Wykopał je dopiero Bob. - opowiedział Ahn'ur
Kamera w oku Opua pracowała cicho gdy ten montował strzykawki w pancerz Aresa. Chciał móc w zdalny sposób podawać sobie lek, tak by nie było to problemem w ogniu walki.
- Rozumiem, trochę jak niektóre owady czy pierwotniaki. - mruknął, po czym zerknął zdrowym okiem na Ahn’ura. - Jaki właściwie masz cel w życiu? Po prostu przeżyć?
- Zastępowałem figurę braterską dla Mii, starałem się ją wychować i te tamte. Nigdy jednak nie wybiłem jej z głowy naiwności. Teraz… cholera go wie. - przyznał kosmita.
- Cel jest ważny w życiu. - zauważył naukowiec prostując się na chwile, by porwać z półki inne narzędzie. - Jeżeli czegoś nauczyła mnie praca na uczelni, to faktu że należy żyć dla siebie, a nie innych. - dodał, zakładając gogle spawalnicze, gdy iskry zaczęły buchać z wnętrza pancerza. - Nie istnieje nic co zawsze chciałeś zrobić?
- Nie rozmawiajmy na ten temat. - poprosił Ahn’ur. - Nie jesteś kimś, z kim chciałbym mieć przesadnie intymny kontakt. - przyznał. - Choć zastanawia mnie jak ktoś żyjący dla siebie wylądował w cesarskiej armii?
- Badanie artefaktów to moje hobby. - odparł szczerze naukowiec, chwytając kolejną kapsułę leczniczą.- Przeszedłem na emeryturę w poprzedniej pracy więc musiałem zacząć coś robić.
 

Ostatnio edytowane przez Fiath : 26-04-2018 o 22:37.
Fiath jest offline  
Stary 01-05-2018, 12:18   #14
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Godzina 292015155SY
Pole bitwy

Lot Rosomaka trwał kilkanaście godzin. Nastrój w przelocie nie był najlepszy. Mimo wszystko Akh'nur nie był w stanie do końca zaufać Opusowi, co zdradzał językiem ciała. Nie wpłynęło to jednak na sam lot, który zmierzał ku końcowi.
Na początku obraz bitwy był dla zgromadzonych zaledwie kolekcją błyszczących punktów na tle pomarańczowej planety. Z biegiem czasu, obraz ten wyostrzył się. Największe blaski zmieniły się w ogromne okręty gwiezdne. Te cesarstwa były łatwe do rozpoznania, geometrycznie zaprojektowane i niemal identyczne pomiędzy sobą. Zarówno okręty, jak i statki piratów miały wspólne cechy tematyczne zaledwie w niewielkich grupach, będąc unikatowymi w porównaniu z całością kosmicznej armady.
Zgodnie z obawami Opusa, bitwa już dawno rozgorzała. Okręty ostrzeliwały się nawzajem, będąc w ciągłym ruchu. Część oddzielała się, próbując skierować swoją potęgę na flanki przeciwnika. Inne starały się zmienić formacje, aby mieć przewagę nad wrogiem i móc przebić się przez jego siły. Te często wielogodzinne manewry osłaniały znacznie mniejsze statki kosmiczne: niszczyciele, myśliwce, a nawet specjalistyczne ścigacze. Te względnie miniaturowe pojazdy rozstrzeliwały się w chaotycznych chmurach, starając się przebić w stronę wrogich okrętów, aby uszkodzić ich achillesowe pięty. Pełne zrozumienie stanu bitwy i jej obecnego przebiegu wymagało niesamowitej wiedzy z zakresu strategii wojskowej oraz taktyki gwiezdnej. Oba te tematy wykraczały daleko poza wiedzę i zainteresowania Opusa.
Gdy Rosomak znalazł się w faktycznym zasięgu pola bitwy, z okrętem zostało nawiązane połączenie przychodzące. Nadawcą był jeden z cesarskich okrętów, więc Opus musiał odebrać. Na ekranie pojawiła się twarz młodej kobiety w mundurze.
- Tutaj sztab komunikacyjny SS. Siew. Zidentyfikowaliśmy wasz pojazd jako statek transportowy Rosomak jednostki rekolekcyjnej na usługach Cesarstwa o licencji wojskowej. Proszę o meldunek kapitana oraz podanie składu załogi i intencji przybycia. Ostrzegam, że wkraczacie na pole bitwy gwiezdnej. Jeżeli nie było to docelowe, sugeruję szybki odwrót w celu ochrony własnego życia.
- Kapitan Opus Cognitionis melduje się na rozkazy. - Odpowiedział mechanik siedzący za sterami pojazdu. - W skład załogi wchodzi drugi pilot Bob, oraz droid o zaawansowanej sztucznej inteligencji: Gaudi. Odebraliśmy komunikat wzywający do pomocy w bitwie i stawiamy się na wezwanie. Nasza jednostka może służyć jako jednostka wsparcia dla armady Cesarskiej. - zameldował, jednocześnie wskazując Akh’nurowi gruby kombinezon mechanika wiszący na jednej ze ścian, jak i maskę spawacza.
Ahk’nur schował się za ścianą magazynu i zaczął prędko przebierać. W tym czasie kobieta odpowiedziała Opusowi - Dobrze, proszę chwilę poczekać. - po czym wcisnęła jakiś guzik na ogromnym panelu i przekręciła głowę w stronę innego monitora.
- Mam tutaj załogę dwuosobową w transporterze.
- ...Dwie osoby w ciężarówce? Co ja mam z tym zrobić?! - odpowiedział jej głos z niewidocznego monitora. - To jednostka specjalna, czy jacyś świry?
- Przepraszam, zaraz sprawdzę. - zmieszała się lekko kobieta, po czym szybko odwróciła do Opusa, puszczając guzik drugiego komunikatora. - Ekhm..,- Odchrząknęła. - Czy państwo posiadają jakieś iskry, albo licencjonowane artefakty? Proszę nie kłamać, nie mam czasu sprawdzać bazy danych. Kłamliwa odpowiedź może być zagrożeniem zdrowia waszego i waszych potencjalnych sojuszników.
Opus spojrzał na kobietę nie kryjąc zażenowania wobec postawy jaką przedstawił jej dowódca. Mimo to bez zbędnych uwag udzielił stosownych informacji. - Posiadam Iskrę. Pozwala mi ona na krótką chwilę widzieć wszystko dookoła w inny sposób. Trudno to dokładnie zdefiniować w krótkim raporcie. Mówiąc prosto dzięki niej mogę zobaczyć najsłabsze punkty pojazdu wroga, ukryte słabości czy ogólno pojęte wskazówki do osiągnięcia celu. - wyjaśnił dość mętnie, ze względu na sytuacyjną istotę jego mocy. - Ponadto jestem w posiadaniu artefaktu “Nieśmiertelne serce” które pozwala wchłonąć pewną ograniczona ilość dowolnego rodzaju energii, a następnie wykorzystać ją na korzyść użytkownika. - dodał, na chwile zamykając usta by przemyśleć kolejne zdanie. - Ponadto posiadam na statku dwa specjalne w pełni operacyjne pancerze bojowe, jeden z nich przystosowany jest do walki w przestrzeni kosmicznej. Bob jest moim drugim pilotem od niedawna, jego iskra pozwala mu utwardzać skórę więc może być nieprzydatna. - zakończył drobnym kłamstwem.
Przez całość tej dyskusji kobieta trzymała palec na jakimś przycisku. Chwilę później jej obraz zniknął, a przed Opusem pojawiła się twarz starszego kapitana o poczciwym uśmiechu.
- Wybacz, ale nie mam teraz czasu przemyśleć zastosowania twoich zdolności. Ba, nie mam czasu do końca przestudiować, co ty tam możesz nimi zrobić. - wyznał. - Jesteśmy w trakcie dość istotnych manewrów okrętowych. Wasza dwójka ma teraz dwie opcje: albo zadokujecie w jednym z naszych okrętów i przejdziecie na wstrzymanie, dopóki nie przygotujemy dla was jakichś rozkazów, albo udacie się na wsparcie innej jednostki...Moment... - Mężczyzna na moment odwrócił się od kamery. Odszedł z wizji i wrócił po dwóch minutach. - Jedna kompania specjalnych zdołała dokonać abordażu okrętu kapitańskiego piratów na prawej flance, więc jesteście dość blisko. Skoro nikt nie zna waszego modelu, może uda się wam wtargnąć do hangaru i ich wesprzeć. Nasi jednak też was nie znają, więc będzie to ryzykowne. W przeciwnym razie dokujcie gdzieś. Przydzielą was pod któregoś generała. - po tej krótkiej przemowie nieznajomy rozłączył się.
Opus zmrużył oczy w zamyśleniu. Normalnie od razu przeszedł by do dokowania, wiedział że najlepiej przyda się w jednym z okrętów bojowych, gdzie jego umiejętności mechanika i naukowca będa najbardziej użyteczne. Zdawał sobie jednak sprawę z dwóch czynników, które działały na niekorzyść tego planu. Po pierwsze nikt nie chciałby słuchać kim jest, oraz na co może się przydać - współpracował już z wojskiem, znał ich podejście. Przydzielili by go gdzieś na ślepo, tylko po to by mieć mechanika z głowy. Po drugie był Bob, na okręcie gwiezdnym trudno byłoby ukryć jego naturę. Opus westchnął po czym przytrzymał jeszcze chwile przycisk interkomu. - Prosze przesłac mi współrzędne statku na którym dokonano abordażu, wspomożemy jednostki specjalne. - zadecydował, po czym wstał od sterów przekazując je Gaudi.
- Słuchaj Arh…. - zwrócił się do towarzysza, lecz w trakcie machnął ręką. - Twoje imię łamie mi język, będę Ci mówił Bob. - zadecydował w pół zdania. - Nie będziemy dokować, bo wiem że raczej nie chciałbyś paradować pośród ludzi cesarstwa w masce spawacza. - podsumował swoją decyzję. - Ale skoro szykujemy się do abordażu, rozsądnym będzie cię wyekwipować tak byś nie zginął i pomógł mi zadbać o to bym i ja przeżył. - mówiąc to naukowiec spojrzał na deaktywowanego Aresa siedzącego na podłodze hangaru. - Myślisz, że dasz radę nim sterować jeżeli przeszkolę cię bardzo szybko i pobieżnie?
Bob ukrył twarz za maską spawacza i przypatrywał się chwilę Opusowi. - Słuchaj...i nie powinienem tego mówić, bo szkodzę swojej sytuacji... ale to o co mnie teraz prosisz, to już przesada. - pokiwał głową na boki. - Latać statkiem to jedno, ale walczyć wraz z tobą z piratami ramię w ramię...z kimś kto zabił jedną osobę na której mi zależało, nawet jeżeli zrobiłeś to przez przypadek...Ty i Mia macie wiele wspólnego. Jeżeli będziesz taki ufny, to skończysz jak ona. - Kosmita usiadł na jakimś pudle, garbiąc się. - Mogę spróbować ci pomóc. Nawet w boju, jeżeli dzięki temu mam odzyskać wolność. Ale nie jestem w stanie ci obiecać, że po prostu nie strzelę cię w plecy przy pierwszej okazji. - wyznał.
Opus poskubał się palcem po białej brodzie. - Nie mogę się do końca zgodzić. - zauważył, wystawiając przed siebie trzy rozprostowane palce. - Po pierwsze, jeżeli zadokuje statek w hangarze wrogiej jednostki to bezpieczniej dla Ciebie będzie mieć jakieś uzbrojenie, by piraci nie weszli na pokład Rosomaka i po prostu cię rozstrzelali. - przedstawił pierwszy argument zginając palec. - Po drugie zdaje sobie sprawę z tego, że nasza współpraca ma wymuszony charakter. Czuje się jednak zobowiązany dać Ci jak największe szanse przetrwania. Nie wymagam walki ramię w ramię, jeżeli wystrzelasz ich tylko po to by bronić siebie, to mi to wystarczy. Jednak gdy nie jesteś na pokładzie, istnieje mniejsza szansa że złamiesz zabezpieczenia i odlecisz w przestrzeń zostawiając mnie na pewną śmierć. - podał drugi argument. - A po trzecie, sam skonstruowałem Aresa. - powiedział wskazując robota. - Nie ma na nim lekkiej broni, która byłaby w stanie choćby zarysować pancerz który ja przywdzieje. By skutecznie strzelić mi w plecy, musiałbyś użyć kalibru który w zamkniętych przestrzeniach jak statek sprawiłby, że wyparowałbyś szybciej niż ja. Zakładam zaś, że chcesz żyć skoro przystałeś na propozycję pomocy od osoby, która jak mówisz przypadkowo pozbawiła życia twoją przyjaciółkę. - Opus skończył swój wywód, kręcąc włosami na brodzie dookoła palca. - Wydaje mi się więc że zaufanie nie ma w tej sytuacji nic do gadania. Chodzi o przeżycie, oraz o to by każdy z nas osiągnął swój cel. Ty odzyskał wolność… a ja co innego. - zakończył kulawo.
Bob westchnął ściągając hełm. - No dobra, to jak działa ten pancerz? - spytał. - Choć powinieneś też wiedzieć...że przetrwałbym w próżni. Byłem już raz zamrożony przez kilka tysięcy lat. Choć nie, nie chciałbym być uwięziony w kosmicznej kostce lodowej. - przyznał.
- Domyślałem się, ale dziękuje za szczerość. - przytaknął Opus podchodząc do jednej ze ścian Hargaru. Wystukał kilka znaków na klawiaturze, a kapsuła w której znajdował się Siege Rhino otworzyła się z sykiem. Pancerz był wypolerowany po procesie montowania w nim kapsułek od Karasu, a młot stał w osobnym stojaku, czekając na właściciela.
- W skrócie… - zaczął naukowiec, rozpoczynając procedurę przywdziania swej zbroi. - Wstukujesz w panelu ukrytym pod tamtą blachą, kod dostępu. - mówiąc to wskazał na miejsce ukrywające drobną klawiaturę, oraz podał Bobowi odpowiednia kombinację. - Następnie wchodzisz do środka i siadasz wygodnie, do twojej głowy zostaną podczepione diody, które reagują na przepływ impulsów w mózgu. Czyli o czym pomyślisz, to pancerz zrobi. - Napierśnik Rhino zatrzasnął się z sykiem, a mechaniczne ramiona wcisnęły hełm na głowę naukowca dopełniając operacji. - Gdy chwile podchodzisz po pokładzie powinieneś zrozumieć podstawy. Ares wyposażony jest w cały arsenał, więc raczej każda broń która przyjdzie ci do głowy, powinna się w nim znaleźć. Miotacze ognia, granatniki, lasery, karabiny, rakiety i tym podobne. Jest też kilka potężniejszych zabawek, ale o nich powiem Ci w razie potrzeby, byś przypadkiem nie wysadził wszystkiego dookoła. - dokończył naukowiec, unosząc olbrzymi młot i opierając go na ramieniu. - Gaudi mamy współrzędne? Jak daleko do celu?
- Dziesięć...kalkulacja przerwana. Jesteśmy atakowani. - poinformowała Gaudi. Gdy Opus wszedł do kabiny pilot zauważył dwa zbliżające się myśliwce. Rosomak leciał w środek armady pirackiej celując w hangar jednego z okrętów dowodzenia piratów. Dwa myśliwce, to dopiero początek ich zmartwień.
Opus zareagował z wprawą starego lwa, bez przesadnej szybkości jednak pełen pewności swego postępowania. Oderwał blachę spod deski rozdzielczej, a wysuwane z palca pancerza pomocnicze ramiona odpięły kilka kabelków i pozamieniały je miejscami, zmieniając skoki napięcia na mniej regularne. Dzięki temu gdy wcisnął guzik rozpoczynający transmisje do myśliwców, jego ekran skakał na boki a mikrofon trzeszczał nieprzyjemnie.
- Co wy wyprawiacie?! - ryknął do odbiornika. Przymknął oczy przełamując swoją niechęć do przekleństw, by brzmieć bardziej naturalnie - Te zasrane kurwy imperium mnie trafiły, a teraz jeszcze swoi?! Rozwalili mi nadajniki, nie mam jak nadawać sygnału identyfikacyjnego, ale myślicie że ktoś byłby na tyle pojebany by wlatywać w środek armady rozwalonym statkiem?! - na tym na razie urwał komunikat, licząc że zostanie on odebrany. Nie chciał podawać od razu za dużo informacji, byłoby to nienaturalne.
Myśliwce zareagowały natychmiast - nie mieli czasu dyskutować, musieli podjąć decyzję. Jeden z nich podleciał na bok, drugi zwolnił i zawrócił.
Na ekranie Opusa pojawił się obraz przedstawiający twarz jednego z piratów. Miał czarną skórę i krótkie włosy. - [i]Wybacz. Leć za mną, odstawię was do Longinusa zanim ktoś inny was rozstrzela. Nikt się nie będzie zastanawiać, póki nie działa wam nadajnik.
Opus skrzywił się pod hełmem, nie tak to miało wyglądać. Był świadom, że piraci wiedzą o abordażu na statku do którego zmierzał, jednak musiał to rozegrać ostrożnie. - Dzięki. - burknął przestawiając kurs by lecieć za piratem. Po chwili milczenia, która sugerowała, że walczy z uszkodzonym komunikatorem znowu się odezwał. - Jaka sytuacja na Matyrioshce, dostawałem wiadomości o abordażu, ale ten zasrany komunikator też szwa… - celowo na chwile przerwał wypowiedź, a seria trzasków uderzyła uszy czarnoskórego pirata. -...ego zajebana mać szwankuje!
- Cesarscy przejęli hangar. Zbieramy jedną wielką siłą uderzeniową, aby siłą wyczyścić okręt. Przy szczęściu zanim wysadzą rdzeń. - poinformował pirat.
- Wysadzić Matyrioshke?! - Opus ryknął w mikrofon, dało się słyszeć że jego pięśc łupnęła w coś na statku. - Nie pozwolę by te cesarskie śmieci robiły co chcą! Gdzie się przegrupowują nasze siły, muszę znaleźć dwa miejsca! Nie pozwolę by… - resztę udawanego gniewu znowu pochłonęło puszczenie guzika i symulowane zgrzyty i skrzeki.
-Z lancy wyślą przynajmniej jeden skład. Może się załapiesz, jeśli dadzą ci statek. - uspokoił Opusa pilot myśliwca.
Owa Lanca Longinusa nie była zbyt daleko. W niespełna pięć, sześć minut znaleźli się naprzeciw hangaru. - To powodzenia. - pożegnał się pirat, schodząc z toru i zawracając w stronę walki. Rosomak miał teraz przed sobą hangar na którym panowało spore zamieszanie. Mimo tego zauważył go ktoś z pomocników i zaczął wymachiwać światłami do Rosomaka, instruując lądowanie.
- Ubrałeś się? Jak nie to ruchy. - rzucił do Boba, mając nadzieje, że ten poradzi sobie z Aresem. - Plan jest prosty, udajemy piratów i próbujemy dostać się razem z nimi do tej ruskiej zabawki. - po tym komentarzu, ustawił statek w pozycji i zaczął przystępować do procedury lądowania. Krew burzyła się w jego żyłach, lecz wiedział że w pojedynkę nic nie zdziała. Na razie musiał brać udział w farsie podszywania się pod jedną z tych gnid.
Bob złapał się za głowę. - Co tu się odpierdala…?
Gdy Opus otworzył drzwi od statku, na zewnątrz czekał już jakiś piracki mechanik w szarym stroju. Trzymał w ręce notatnik, a u pasa miał zestaw narzędzi. Za nim stał drugi z gaśnicą. Widząc jednak że nic się nie palił, zostawił swojego przyjaciela samego.
- Więc? - spytał natychmiast piracki mechanik, wyraźnie zabiegany.
Opus chciał wyglądać groźnie, co w wielkiej zbroi nie było takie trudne. Ciężkie buty uderzyły o blachę gdy przestąpił szybkim tempem kilka kroków. - Dostałem jakimś impulsem, czy innym gównem wysiadły nadajniki nie mogłem nadawać kodu identyfikacyjnego. - warknął, jednak gestykulacja wskazywała na to, że nie było to ważne. - Ale walić to, ponoć cesarskie śmiecie przeprowadziły abordaż na matryioshke! Mogę lecieć bez nadajników, w środku armady będą wiedzieć by mnie nie zestrzelić, a nie mam zamiaru się przyglądać! Powiedziano mi, że tu zbieracie siły. - dodał opuszczając trzon kilkutonowego młota na blachy tuż obok nóg mechanika.
Mechanik odwrócił się w stronę tłumu w hangarze i krzyknął: - MISS MEGATON
- CZEGO?!
- SPECJALISTA DO ABORDAŻU!
- OD KIEDY MAMY SPECJALISTÓW DO ABORDAŻU?!
- NO WLECIAŁ LODÓWKĄ
Krzykliwa wymiana zdań na chwilę zamilkła. Chwilę później mechanika ktoś odrzucił na bok, a przed Opusem i Bobem stanęła wysoka kobieta o krótkich, srebrzystych włosach. Miała niesamowicie agresywny wyraz twarzy, który kontrastował z jej niewiarygodnie smukłą i piękną figurą. - Jak bardzo spierdolony jest ten statek? - spytała wprost patrząc na wizjer w hełmie Opusa. - I z której nory jesteście.
- Na tyle mocno bym nie musiał słuchać za dużo pierdolenia, a na tyle lekko bym doleciał do celu. - odparł sucho, po czym na drugie pytanie kobiety uniósł młot kilka centymetrów nad ziemię. Łupnął nim w posadzkę, powtarzając to kilka razy. - A nie widać!? - ryknął, waląc się w stalową pierś wolna pięścią. - Niegdyś dumny krzyżowiec kosmosu! - huknął, wymieniając nazwę malutkiej grupy pirackiej, w której rozbiciu sam brał niegdyś udział. Dzięki temu wiedział, że na pewno nie okaże się, że też biorą udział w bitwie. - A od niedawna członek Party Crew, którego STATEK TERAZ DEWASTUJĄ! - dodał kończąc upuszczeniem młota z największej dotąd wysokości. Miał nadzieje, że przykrywka nadpobudliwego zwariowanego pirata, oszczędzi mu ewentualnych rozmów.
Miss Megaton podniosła brew.
- NIE MA HUJA W KURWIE ABYM NIE ZNAŁA KOGOŚ WE WŁASNEJ BANDZIE! - krzyknęła jeszcze głośniej od Opusa. - Jaką ty dziuple nazwałeś tam szeptem?! Z jakiegoś rozbitego gówna się wyczołgałeś?! - splunęła na zbroję. - Zresztą huj mnie to obchodzi. JESTEM KAPITANEM WŁÓCZNI LONGILUSA A TY JESTEŚ MOJĄ KURWĄ DO KOŃCA TEJ AKCJI. - poinformowała Opusa, pokazując na niego palcem, a potem jeszcze na Boba w Aresie, który uniósł tylko dłonie w błagalnym geście, aby chociaż go nie rozstrzelali. - Spisz się to huj go wie, może cię przygarniemy. W huj kurew dzisiaj umrze, trzeba będzie więcej. - westchnęła. - Wypierdol wszystko z tego statku co ci nie potrzebne. - nakazała, po czym odwróciła się do reszty. - KTO SIE JESZCZE NIGDZIE NIE ZMIEŚCIŁ WPIERDALAĆ SIĘ TUTAJ. - nakazała swojej pirackiej załodze, wskazując na Rosomaka.
- Słyszałeś! - ryknął do Boba, odwracając się w swym pancerzu. - Wywalaj cały nasz ostatni łup, robimy miejsce dla chłopaków! - mówiąc to Opus jednocześnie wysłał Gaudi komunikat, by ta ukryła się w jednym ze schowków na pancerze.
Bob rozejrzał się szybko dookoła siebie, w końcu wstał z skrzyni na której siedział, złapał ją i cisnął przez wyjście. Ta wypadła na zewnątrz. Przy uderzeniu wysypały się z niej różnorakie części zamienne. Pech. Zaraz po tym Opusowi udało się znaleźć kilka skrzyń niepotrzebnego prowiantu, aby wyzbyć się ich na pokaz.
Ekipa piracka która przyszła na wezwanie Miss Megaton była różnorodna i niesamowicie liczna. Opus znał tą zagrywkę. Żyli w czasach w których kontrola przestrzeni gwiezdnej nad danym miejscem oznaczała bycie jej właścicielem: zniszczenie planety z atmosfery było niezwykle prostym zadaniem. Z tego powodu piraci nie inwestowali w uzbrojenie osobiste, nie licząc najwyższych rangą bandziorów którzy w jakiś sposób wylądowali na artefaktach. Tak więc gdy już zachodziła konieczność abordażu, piraci byli zmuszeni działać liczbą. To miało miejsce i w tym wypadku.
Rosomak został przepakowany do stopnia w którym Opus wraz z Bobem siedzieli na przedzie wraz z piątką nieznajomych będących wgniecionymi w ich stronę. Człowiek i kosmita byli jeden na drugim, a mimo to byli w stanie jakoś rozmawiać, a nawet pić jakiś alkoholowy śluz z manierki, pod postacią piwa, czy jakiegoś innego barbarzyńskiego drinku z minionych wieków.
 
Fiath jest offline  
Stary 05-05-2018, 13:54   #15
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Godzina 292015148SY
Kwaśny ocean
Zaraz po wskoczeniu w purpurowy zbiornik cieczy, wokół kombinezonów zaczęły pojawiać się bąbelki wywołane reakcją kwasu z nieproszonym gościem.
Kosmiczny ocean okazał się znacznie bardziej przyjazny, niż sugerowałyby to właściwości fizykochemiczne wypełniającego go płynu. Kwas był przejrzysty, a wpadające przez taflę światło tworzyło smugi przeróżnych kolorów, formując tęczowe szlaki, które zanikały ku głębiną. Tam, gdzie znajdowali się Eddie i Victor było dość wysoko. Mogło to nawet być swojego rodzaju zatopione pasmo górskie. Piętnaście metrów pod parą znajdowały się podłużne ściany skalne z czarnego, chropowatego materiału. Między nimi powstawały labirynty podwodnych kanałów. W najwyższym punkcie ściana liczyła zaledwie dwadzieścia metrów od dna, które wypełniał szary muł. Była to prawdopodobnie najdrobniejsza frakcja piasku, jaką dwójka kiedykolwiek zobaczy.
Eddie i Corvus nie byli pierwszymi, którzy się tu znaleźli. Pomiędzy porami skalnymi wyrastała kosmiczna flora. Przypominające tradycyjne rośliny wstęgi złożone były z pałeczkowatych segmentów białej materii, falującej bezwładnie w wodzie. Przypominały szkielety palców, choć były znacznie bardziej gładkie, mniej ohydne, niż faktyczny szkielet.
Para nie miała w tym momencie żadnego punktu zaczepienia. Głównym pytaniem w tym momencie było czy mają płynąć razem, czy rozdzielić się, aby oszczędzić czas tak, jak sugerowała to Louise.
- Co Victor, jakieś pomysły w sprawie metod szukania? Rozdzielamy się? - często nawet wbrew woli niebieskoskórego zachowywał się zgodnie z żołnierską etykietą. Dla dobrego rekolektora są dwa typy akcji. Te z bezpośrednim przełożonym i takie, w których dana jest im wolna ręka. Eddie, tak samo jak większość osób wykorzystujących cesarstwo nie jako idealnego rodzica i opiekuna, lecz jako jednego z klientów, preferował drugi z nich. Mimo wszystko, gdy tylko posiadał przełożonego, zachowywał się niczym legionista. Przynajmniej póki nie groziłoby to jego śmiercią.
- Eddie… z przykrością stwierdzam że pływasz lepiej ode mnie, więc najlepiej będzie jak się rozdzielimy. W innym wypadku będę cię tylko spowalniał. Sprawdzę okolice tych ścian, a ty popłyń dalej. Raportuj każde znalezisko. - Zarządził były szlachcic. Co do jednego nie miał wątpliwości. Eddie tutaj będzie się czuł jak ryba w wodzie, więc to na jego umiejętnościach będzie polegał najbardziej.
- Ta jest - niebieskoskóry ruszył we wskazaną przez Viktora stronę. Płynął możliwie szybko, starając się zauważyć różnice w gęstości kwasu względem innych znanych mu cieczy. Co kilka chwil spoglądał na znajdujące się przy pasie noże, obserwując jak szybko postępuje ich korozja.

Laboratorium, Karasu


Krasau spędzał swój wolny czas nad badaniami. W pewnym momencie zadzwonił interkom jego pomieszczenia. Słychać było z niego szum wiatru oraz głos Lu.
- Hej. Jak wysyłałam drony, puściłam je do wszystkich okolicznych planet. Kawałek stąd, na krańcu sąsiedniego układu słonecznego, jest niewielka planeta. Wojsko miało kiedyś tam bazę, więc chciałam nawiązać kontakt, ale dron twierdzi, że jest opuszczona. Udamy się tam całą drużyną, jak skończymy tutaj, i tak jest po drodze do skidów. - wyjaśniła. - Jeżeli będziesz się nudził, możesz nas wyprzedzić i ruszyć tam sam. Acz nie jest to rozkaz. Nie wiem jak oceniasz swoje zdolności i bezpieczeństwo w misji zwiadowczej.
Karasu był zapracowany, dlatego dopiero po chwili dotarło do niego, co Lu mówi. Z roztargnieniem odpowiedział - Jasne, tylko aktualnie jestem po łokcie uwalony w robocie. Mam tutaj takie małe cudeńko, które chciałbym dokończyć i nie wiem ile mi to zajmie. Przy dobrych wiatrach chętnie się tam skoczę, ale jeśli nie uda mi się połączyć tych cholernych cząsteczek molekularnych, wtedy trochę tutaj zabawię. Będę się kontaktował jakby co. - dokończył medyk, całkowicie ignorując ton swojej wypowiedzi oraz fakt, że odpowiadał przełożonej. Był bowiem zajęty i nie chciał aby coś go rozpraszało.

Kronikarz drużyny zajęty był tworzeniem nowego specyfiku. Zaczął nad nim pracować już podczas swojego pierwszego pobytu na statku. Najpierw bowiem zrodziła się idea na nanoboost, czyli wzmacniacz organizmu. Karasu wymyślił, że można byłoby tymczasowo wzmocnić możliwości ciała. Szybko jednak okazało się, że nadmierne wzmocnienie męczy organizm, spala białko, a z czasem doprowadza do zgonu. W efekcie pomysł okazał się problematyczny i potrzeba było wielu testów, aby w ogóle móc zacząć. Przy każdej możliwej okazji medyk sprawdzał na szczurach różne substancje stymulująco-pobudzajace. Zachęcał gryzonie do nadmiernego wysiłku i badał, jak on wpływa na organizm. Kronikarzowi nieobce były metody szkoleniowe i znał się jak nikt na ludzkiej fizjonomii. Niemniej określenie kiedy ciało daje z siebie więcej niż 100%, a do tego nie uszkodzi się od nadmiernego wysiłku, wcale nie było takie łatwe.

Z czasem udało się mniej więcej określić o ile organizm można wzmocnić, aby zwiększona siła oraz prędkość były wyraźne, ale nie doprowadziły do śmierci osoby poddanej takiemu działaniu. Karasu miał różne substancje - działał na bazie syntetycznych, jak i naturalnych narkotyków, mieszał różne zioła oraz korzystał z całego asortymentu medykamentów cesarskiej armii. Problemem okazała się przemiana materii oraz szybkie spalanie tłuszczu w ciele. Żadna substancja stworzona w laboratorium nie była bezpieczna - szczury po kilku dawkach umierały.

Przełom nastąpił po powrocie z misji z artefaktem. Karasu badał wtedy Eddiego i wyleczył jego bark, a przy okazji pobrał kilka próbek. Okazało się, że komórki rasy niebieskoskórego są wyraźnie odporne na chemikalia medyka. Środek działał idealnie i pozwalał na wyraźne wzmocnienie. Niestety, nie było to doskonałe rozwiązanie, ponieważ przy nadmiernym użyciu komórki obumierały. Niemniej była to jakaś baza na której medyk mógł pracować. Z jego badań wynikało, że na minutę mógł wyraźnie wzmocnić ciało obiektu badań. Po tym organizm potrzebował trzech minut na regenerację i ponownie można było poddać je działaniu specyfiku. Niestety, nie więcej niż pięć razy w ciągu dwudziestu czterech godzin.

Po opuszczeniu załogi przez Opusa, Karasu wrócił do swoich badań. Nie dołączył do Victora i Eddiego, tłumacząc się brakiem umiejętności pływania. Było to oczywiste kłamstwo, ale nikt nie wnikał, a on nie odczuwał potrzeby tłumaczenia się. Jego głowę zaprzątały myśli na temat nanoboostera, więc nawet inne głosy były wyjątkowo cicho i nie naprzykrzały się. Medyk był przekonany, że rozwiązanie jest na wyciągnięcie ręki i zwyczajnie coś mu umyka. Dzięki komórkom Eddiego wiedział, że jego specyfik można stworzyć i nie będzie to zadanie wyjątkowo trudne. Trzeba było znaleźć tylko odpowiedni element, który odciąży organizm i sprawi, że substancja nie będzie tak bardzo szkodliwa.

Rozwiązanie przyszło samo - rozbić na molekuły komórki towarzysza i doprowadzić do ich reprodukcji. Regeneracja całych komórek była jeszcze poza zasięgiem Karasu - nie miał na statku odpowiedniego sprzętu - niemniej same molekuły można było dublować. Złożenie ponownie w całość to zupełnie inna bajka, ale medyk chciał czegoś innego. Potrzebował elementu komórki Eddiego, odpowiadającego za odporność na wzmacniający specyfik. Proces był jednak czasochłonny, samo rozbicie oraz utrzymanie w stanie użytku zajmowało czasu. To zadanie Karasu musiał wykonać ręcznie. Kolejny etap był prostszy, bowiem polegał na selekcji molekuł i wyszukanie odpowiedniego wzorca, który pasowałby do potrzeb kronikarza. Akurat ten element można było zostawić maszynie, uprzednio wprowadzając do niej schemat poszukiwanej cząsteczki.

W chwili, gdy dzwoniła Lu, Karasu był właśnie w trakcie rozbijania komorki Eddiego, dlatego nie mógł poświęcić swojej dowódczyni wystarczającej uwagi. Zabawa w molekułowego snajpera wymaga precyzji oraz uwagi, a on nie mógł pozwolić sobie na błąd - nie chciał marnować materiału do badań. Zwłaszcza teraz, gdy jego chodząca kolonia komórek postanowiła popływać w niepewnym kombinezonie w kwasie, którego nie zna cesarstwo. W takiej sytuacji medyk musiał liczyć na to, że uda mu się rozbić fragment ciała niebieskoskórego za pierwszym lub drugim razem. Więcej jego komórek mu nie zostało, a pracy również nie brakowało. Jak już wydobędzie odpowiedni molekuł, będzie musiał go powielić oraz złączyć z wyprodukowaną wcześniej substancją i to również na poziomie molekularnym, co oczywiście również zajmie czasu. Nie wspominając już o przymusie przeprowadzenia testów na organizmie żywym, czy umieszczeniem całości w nanobotach. To one zawsze bowiem były nośnikiem wszystkiego, co wyprodukował medyk.

Karasu zaśmiał się pod nosem, przypominając sobie powiedzonko “pamiętaj chemiku młody, wlewaj zawsze kwas do wody”. Kto by pomyślał, że kilkaset lat później będzie robił to samo, ale na poziomie cząsteczkowym. O dziwo, zasada pozostała wiecznie żywa.

Po niepokojąco długiej godzinie syntetykowi udało się rozbić komórkę na molekuły. Był wyczerpany, dlatego nastawił odpowiednie urządzenie skanujące i umieścić w nim próbki. Nie miał zamiaru szukać ręcznie, molekuł po molekule interesującego go elementu. Skoro mogła wyręczyć go technologia, uznał, że zajmie się czymś innym.

Problemem był tylko czas - sprzętowi zajmie chwilę przebadanie wszystkich cząsteczek. Z tego powodu odezwał się do Lu - Szefowo, muszę czekać aż maszyny wykonają za mnie robotę. Czy masz coś przeciwko, abym podleciał do Was na dół i zajął się badaniem tego kwasu na planecie? Wiem, że nie wpuścisz mnie z tym dziadostwem na pokład, a skoro ja i tak mam wolną chwilę, to sprawdziłbym co to za żrące gówno. - przekazał Karasu swojej przełożonej.
-Pewnie, na platformie możesz robić co chcesz. Może nawet chłopaki ci coś z dołu przyniosą. - zgodziła się Lu.


Eddie


Przemytnik mógł być zadowolony, że jego sztylety nie rozpadają się w kwestii sekund, lecz minut. Metal zaczął już odbarwiać. Powoli jednak czerniał, zamiast brązowieć. Chłopak będzie mógł przepłynąć dość sporo, zanim ostrza staną się kompletnie bezużyteczne. Drugą świetną wiadomością było, że ciecz wcale nie jest zbyt gęsta. Nie stawiała specjalnego oporu względem ruchu Eddiego, pozwalając mu pływać wyjątkowo szybko. Na pewno będzie stanowiła utrudnienia dla Victora. Eddie jednak nie musiał się martwić o zwrotność.

Płynąc na niewielkim zanurzeniu, Eddie mógł obserwować ogólną dystrybucję roślino-podobnych istot w skalnych kanałach. Za każdym razem, gdy kanał się otwierał, tworząc większą otwartą przestrzeń, wszelkie znaki życia z okolicy znikały. Takie otwarte baseny pojawiały się w sposób systematyczny, choć Eddie nie był pewien ich wzoru czy zależności. Same formacje kanałów wydawały się niemalże jednakowe pod względem szerokości, a głębokością zawsze dochodziły do pylistego dna. Przynajmniej tam, gdzie było ono na tyle blisko, aby dochodziło do niego światło. Co jakiś czas Eddie zdawał się też widzieć niewielkie, jaśniejsze formacje skalne w oddali.
- Występuje tu jakiś rodzaj fauny, za każdym razem znikają gdy rusza się podłoże - zakomunikował niebieskoskóry. Nie wiedział jak będzie wyglądać płynność komunikacji z załogą na statku, wolał więc sprawdzić to zawczasu. Przed ostatnim wynurzeniem warto będzie zebrać kilka próbek, tak wytrzymały organizm można sprzedać za całkiem pokaźną sumę.
Z braku lepszych możliwości Eddie ruszył w stronę błyskającego raz na jakiś czas światła.
Białe konstrukcje w oddali okazały się skupiskiem przypominającym...domy. Konstrukcje zrobione były z czarnego kamienia, który tworzył kanały, jednak były chaotycznie porośnięte białą skorupą, przypominającą wapń koralowy. Z tą różnicą, że kwasoodporny. Każda z konstrukcji wydawała się mieć nieco bardziej skomplikowaną konstrukcję od poprzedniej. Pierwsza, jaką znalazł Eddie, była właściwie kwadratem, druga już półkolem. Trzecia miała dwa piętra i schody. Czwarta uwzględniała też piwnicę. W ścianach budowli wyrzeźbione były ozdoby, choć z uwagi na porastający je koral ciężko było wyróżnić ich szczegóły.
Może kwasu musiało powstać w wyniku jakiejś ingerencji. Jeszcze kiedyś zapewne było tętniącym życiem miejscem. Pomimo niewątpliwie urokliwej atmosfery, niebieskoskóry nie miał jednak czasu na melancholijne rozważania. Wokół niego znajdowałą się śmiercionośna substancja, a on nie miał zamiaru przekonywać się jak długo wytrzyma skanfander.
Uważnie obserwował otoczenie, płynąc w kierunku coraz to bardziej skomplikowanych budynków.
Im bardziej skomplikowana budowla, tym mniej porośnięta. Z czasem swoich poszukiwań Eddie zaczął natykać się na budowle których płaskorzeźby były nienaruszone. Przedstawiały one symbole czaszek, nieskończoności, łańcuchów. Niektóre budowle były kolekcją ścian przedstawiających pełne obrazy wyrzeźbione w chropowatym materiale skalnym. Były tu obrazy bitew gwiezdnych, siedzących grup ludzi, a okazjonalnie... pornografia. Odległość między grupami budowli była dość spora, a każda znajdowała się nieopodal szerokiego skupiska mulistego.
Te przeglądy trwały na tyle długo, że broń Eddiego w końcu stała się bezużyteczna. Owszem, skorodowane sztylety były dalej ostre, ale przeżarty metal kruszył się w palcach pod słabym naciskiem. Co gorsza, ponieważ kwas był wszędzie, znacznie większy trójząb skorodował w tym samym tempie: mimo wszystko cała jego powierzchnia była poddana działaniu cieczy. Patrząc po stanie kombinezonu, który miał przetrwać osiem godzin...minęły jakieś dwie do tej pory.
Niebieskoskóry zmarnował już sporo czasu. Poszczególne lepiej zachowane budynki kusiły do dalszej eksploracji, jednak ich mnogość wskazywała, że nie są aż tak wyjątkowe. Eddie znalazł się w trudnym dylemacie. Wielu w tej sytuacji zostawiłoby decyzję losowi, podrzucając monetę. Niestety zarówno bycie całkowicie zanurzonym w morzu kwasu wykluczało tego typu rozwiązanie.
Dla pewności i świętego spokoju wpłynął najpierw do jednego z budynków posiadających obrazy zgromadzenia tubylców.
Oględziny wnętrza budynku na niewiele się zdały. W środku nie było żadnych przedmiotów ani miejsc na ich przechowywanie, jak szaf. Do bardziej absurdalnych znalezisk należała kanapa wyryta w skale, ustawiona naprzeciw podobnie wykonanej figury telewizora. Przy swoich oględzinach Eddie dostrzegł też powtarzalność trzech symboli w rycinach: czaszki, medalionu, oraz symbolu nieskończoności.
Jego poszukiwania zostały przerwane, gdy w pewnym momencie wszystko się zatrzęsło. W oddali Eddie dostrzegł ogromną rybę wyskakującą z podziemia. Miała kilka metrów długości i jakiś jeden do dwóch średnicy.
-[i] Lu, potrzeba mi zrzutu broni, trójząb jak poprzedni[/i - niebieskoskóry zakomuninikował znajdującej się wiele kilometrów nad nimi nadzorczyni. Jeśli to możliwe, wolał uniknąć walki z tą rybą, jeśli jej skóra toleruje ten kwas, to zapewne poradzi sobie również z ostrzem gównianej imperialnej broni.
Eddie zamierzał ostrożnie, nie zbliżając się za bardzo do jakże ciekawego zwierzęcia,, płynąć w stronę pobliskiego “skupiska mulistego”, które zdawało się znajdować przy każdym podziemnym osiedlu.

Victor

Pływając między skałami dowódca odkrył, że w niewielkich szczelinach czasami chowają się żywe kreatury. Te drobne stworzenia miały pancerze z białej materii, identycznej z tą okrywającą rośliny. Owe rybki znajdowały się tylko w tych dziurach, do których dochodziło światło słoneczne. Poza tym, w samych ścianach nie udało mu się nic znaleźć. Materiał, z którego były wytworzone, był jednakowy, a tunele prawdopodobnie powstały przez jego wyłamywanie, a nie roztapianie.z
Poza tym, co jakiś czas Corvus dostrzegał coś głębiej pod nim: niewielkie jasne obiekty w pyle, czy okazjonalne bąbelki.
Dowódca postanowił zawrócić i popłynąć w przeciwną stronę jaką obrał Eddie. Ta misja to istne szukanie igły w stogu siana, nawet nie miał możliwości obmyślenia jakiegoś planu działania, oprócz szukania na oślep. Było to bardziej frustrujące niż trudne.
Płynąc głębiej i dalej Victor zaczynał rozpoznawać więcej zasad w kontekście struktury podwodnego środowiska. Kanały w skałach dzieliły się na poszarpana, zaokrąglone korytarze w których zwykle nie było niczego, oraz znacznie mniejsze, wąskie drogi w których potrafiło coś gdzieniegdzie przepływać. Względem głębokości morskie stworzenia trzymały się wyżej, niż niżej. Pod sobą w mule zauważał tylko muszle z tej samej materii która ochraniała wszelkie inne stworzenia w okolicy. Nic jednak przy nich nie pływało, sugerując że martwe stworzenia opadają na powierzchnię.
Co jakiś czas Victor przepływał przez większe misy wolnej przestrzeni, które zawsze wydawały się kompletnie ciche i pozbawione nawet roślinności.
Postanowił sprawdzić te misy, cały czas mając w głowie że mogą tutaj sie znajdować pułapki zastawione przez piratów. Płynął powoli bacznie się rozglądając, na wszelkie nie miłe niespodzianki.
- U mnie bez konkretów. Jakieś świecące formy życia i poza tym nic. - Zakomunikował przez słuchawkę.
Pierwsze kilka mis było w gruncie rzeczy pustych. Poza muszlami znajdującymi się w mule Victor nie widział nic unikatowego. Zmieniło się to przy czwartej misie, do której dopłynął Corvus. Znajdowały się w niej pozostałości czarnej skały, z wyraźnymi śladami cięcia materiałem eksplozywnym. Przypominało to ślady, jakie zostawia moc Victora, gdy ten trafiał nią w ściany. Przypalone końcówki nierówno wybitego materiału, który kruszył się od siły uderzenia.
Warto było się temu przyjrzeć, być może to było miejsce zakopania przez piratów skarbu. Wystawił dłoń w przód, po czym zaczął ścinać metrowym promieniem krańce skały, by ułatwić sobie przesunięcie go.
Materiał dość bezproblemowo ulegał mocy Victora. W kilka sekund po odkrojeniu kamienia, muł na podłożu zatrząsł się, po czym niespodziewanie pod Victorem pojawiła się ogromna, otwarta gęba kosmicznej ryby płynąca prosto wzwyż: z Victorem na jej drodze.
Brwi Victora uniosły się w jawnym zaskoczeniu, gdy monstrum wystrzeliło w jego stronę. Nie mógł sobie pozwolić nawet na małe ugryzienie kombinezonu, co dopiero od takiego rybska. Czasu nie miał na naładowanie strzału, więc złączył dłonie i wymierzył nimi prosto w bestię, by zaatakować podtrzymywanym promieniem, którego siłę zwiększałby z każdą sekundą.
Wiązka energii wleciała w głąb bestii, ta jednak nic sobie z niej nie robiła i, płynąc nieprzerwanie w górę, połknęła Victora. Corvus oglądał umięśnione ściany gardzieli pnące się nad nim wzwyż z każdą sekundą, oświetlane przez wiązkę jego energii..i nie tylko! Z głębin organizmu kosmicznego stworzenia wydobywał się druga, niesłychanie podobna wiązka. Ta energia była jednak silniejsza od jego i z każdą sekundą wypychała moc Victora na niego. Były to zapasy, które powoli przegrywał.
To na pewno nie był zbieg okoliczności że wiązka jest identyczna do tej którą wystrzelił Victor.
- Rosarius. - Mruknął pod nosem, zaprzestając atakowania. Z utworzoną wokół siebie bańką energii napierał naprzód do źródła skąd nadchodził promień bestii. Bestia połknęła ostatni posiłek w swoim życiu.
 
Fiath jest offline  
Stary 09-05-2018, 22:10   #16
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację


Karasu zszedł na platformę akurat wtedy, gdy Louise programowała koordynaty w robocie. Po chwili maszyna chwyciła ze stojaka trójząb, cofnęła się i z ciężkim krokiem wyrzuciła go w odmęty korozyjnego oceanu.
Słysząc kłopoty Victora, Karasu pobiegł do swojego statku. Pod nosem narzekał na dzieci, którymi przyszło mu się zajmować- nawet na chwilę nie mógł zostawić ich bez opieki. Znalazł swój karabin, po czym wytrząsnął pociski leczące, rozbierając je na części. Zajęło mu to kilka chwil, bowiem budowę nanobotów znał na pamięć. Pokrył nimi pociski z toksynami tak, aby kwas jeziora nie zdążył uszkodzić głównego ładunku. Nie chciał bowiem, aby pociski zdążyły roztopić się w trakcie lotu w substancji. Przygotował na szybko jedynie trzy nanoboty z toksyną, po czym wybiegł ze statku.

Medyk ustawił się na platformie i odezwał się do Lu - Szefowo, proszę podaj mi koordynaty staruszka oraz weź odpowiednią poprawkę na przeciwnika z którym walczy. Chcę wiedzieć, gdzie ona się znajduję. Oddam trzy strzały i postaram się być najprecyzyjniejszy jak mogę. Nie chciałbym uszkodzić naszego towarzysza, dlatego liczę na to, że będziesz dokładna. - rzekł kronikarz po czym przywołał duszę Białej Śmierci, czyli Simo Häyhä. Karasu trochę ryzykował, bowiem wcale nie minęło aż tak dużo czasu od ostatniego momentu, gdy musiał skorzystać z pomocy fińskiego snajpera. Teraz nie miał jednak czasu na zastanawianie się, bowiem życie Victora wisiało na włosku.Gdy był odpowiednio ustawiony, powiedział - Pani admirał, jestem gotowy, czekam na koordynaty. Victorze, nie przytulaj się tylko do niej. - zakończył syntetyk.
- Przepraszam, ale przeciwnie. Mogę tylko podać ci koordynaty Victora. Nic więcej. - zauważyła Lu. - Więc...Victor musiałby się ustawić tak, aby być z nią w jednej linii. I uskoczyć przed twoim strzałem, albo coś w tym stylu… - Lu wyglądała na dość przejętą sytuacją. Spod koszuli wyjęła jakąś książkę. Przyjrzała się jej, spojrzała na Karasu, a potem na kwas. - Nie wyobrażam sobie tego. - przyznała.
- Rozumiem, ale chyba nie mamy innego wyjścia. Victorze, będę strzelał w prawą stronę jej ciała. Polecą trzy pociski, jeden za drugim, odległość szerokości strzału to około dziesięć centymetrów. Powinna dostać w płuco, bark oraz w okolice krtani. Weź to pod uwagę i powiedz, kiedy się ustawisz się w linii prostej względem niej. Wtedy oddam strzał. Uprzedzam, że pociski dolecą w kilka sekund, więc będziesz musiał być pewien, że się nie przesunie. Przypominam też, że mam jedynie pociski z silną toksyną. W razie czego będę mógł pomajstrować przy Twoich zwłokach? - Karasu zakończył wypowiedź innym głosem. Za ponury żart odpowiedzialny był Simo, który bardzo dobrze się bawił. Perspektywa ustrzelenia dwóch ptaszków jedną serią sprawiała mu niewysłowioną radość.
Louise zrzuciła marynarkę swojego garnituru, po czym stanęła nad Karasu i otworzyła swoją książkę. Jedną rękę wyciągnęła nad syntetyka, po czym zaczęła czytać coś w nieznanym chłopakowi języku.
- I call upon the blessing of February to spread June's corruption of well-being, grant us the blessing of March, as we reach to the knowledge and perfection of September. Within the wise magic of the long dead powers, those numerous blessing, for them we greedly reach...
Karasu zaczął czuć się niezwykle...dobrze. Miał klarowność wizji jak nigdy dotąd. Zaczęło mu się zdawać, że widzi samą rybę, kilka kilometrów w kwaśnej toni. O ile to była ta sama. Precyzja ruchu jego mięśni, prędkość przepływu sygnałów elektrycznych z jego mózgu...czuł to wszystko. Czuł, jak dobrze było zgrane, jak efektywnie przez niego płynęło. Ten strzał nie był aż tak niemożliwy.
Było w tym jednak jedno ale. Haya też czuł się lepiej. Dużo lepiej. Magia Louise pomagała im obu, więc czas podwójnie nabrał na znaczeniu.
- No to jazda! - rzekły dwa głosy i Karasu oddał strzał.
Karasu pociągnął za spust. Raz, dwa, trzy. Czuł siłę uderzenia, zwiększającą się prędkość pocisku, i słyszał pisk powietrza, gdy kula obracała się w rurze snajperki. Strzelał idealnie i z taką prędkością, jaka tylko była fizycznie możliwa dla jego broni.
- Jak za młodu. - powiedział Häyhä, ustami Karasu. Chłopak musiał przenieść znaczną część swojego skupienia na samego siebie, aby odzyskać kontrolę. Snajper był blisko. Za blisko.




Eddie nie musiał czekać długo. Po zaledwie kilku minutach do wody trafił trójząb. Był on rzucony z wystarczającą siłą, aby dolecieć do dna, choć przemytnik złapał go w locie. Cypher była ostrożna. Broń była wycelowana w przestrzeń metr naprzeciw i metr w bok od Eddiego.
Ryboczłek zatrzymał się pośrodku najbliższego skupiska mulistego. Poza mułem, na dnie widział tylko niewielkie białe skorupki. Ściany wokół kamieniołomu były niezwykle równo wycięte, zdradzając mechaniczność prac. Kwas nie mógł tworzyć tych mis.
- Jeśli nadacie mi względne położenie Viktora, mogę tam płynąć - zakomunikował ryboczłek, podnosząc kilka skorupek. Wolał się najpierw upewnić, że jest to tylko i wyłącznie surowiec wykorzystany do budowy.
Skorupa była z tego samego materiału co porastające ściany wapno koralowe. Chwilę po tym jak Eddie wybrał ją z mułu, podłoże zaczęło wibrować.
Niebieskoskóry odpłynął kilkadziesiąt centymetrów dla bezpieczeństwa, po czym spróbował rozrzucić trójzębem kilka skorup obserwując, czy to ich pozycja, czy też odległość wprawiała podłoże w dziwny stand podobny do trzęsienia.
Po uderzeniu trójzębu w skorupy wewnątrz mułu, dwie rybie gęby wyskoczyły spod materiału. Były to kosmiczne kreatury bardzo podobne do olbrzyma pływającego w oddali, jedynie mniejsze. Miały po półtorej metra długości i pędziły prosto na Eddiego.
Ten zaś ustawił się bokiem, zmniejszając obszar narażony na bezpośredni atak. Zamierzał wbić nowy trójząb w bliższą z ryb. Jeśli uda mu się wbić w stworzenie, zamierzał wykorzystać jej ciało jako tarczę - gwałtownie machnąć swoją bronią w stronę drugiego kseno tak, by zostało zbite z toru. Po tym jak ryba została odrzucona, zaczęła pływać wokół Eddiego. Ta nabita z kolei wierzgała się zaciskając szczękę. Doprowadzało to trójząb do wygięcia. Przemytnik był całkiem przekonany, że dziadostwo może go w ten sposób złamać.
- Na oko przydadzą mi się jeszcze trzy, to gówno ledwo trzyma - zakomunikował rekolektor. Obecnie mógł tylko przeklinać jakiegoś hipotetycznego stwórcę czy też los, który wyposażył go w niebojową iskrę.
Złapał z całej siły trójząb i uderzył nim oraz nabitą nań rybą w którąś z pobliskich ścian, następnie spróbował wepchnąć większą część ostrza w kseno i przepłynąć na grzbiet stworzenia.
Kreatura została z łatwością przebita o ścianę, gdy jednak Eddie się tym zajął, druga ryba postanowiła rzucić się na jego zad. Szczęśliwie, zanim bestia dopadła ryboczłeka, jeden z dodatkowych trójzębów wpadł w taflę wody i przebił ją, ciągnąc kreaturę na dno i wbijając się w muł. Niedaleko od niego wpadły dwie kolejne dzidy, a podłoże zaczęło się trząść znacznie bardziej niż poprzednio.
Eddie zgarnął jeden z trójzębów i rozpoczął proces taktycznej zmiany miejsca poszukiwań. Pragnął odnaleźć jakieś miejsce, bądź też budynek, który wyłamuje się z funkcjonującego schematu. Może znajdujące się na nim płaskorzeźby pokazują coś nowego, albo w okolicy nie ma kolejnego siedliska ów ryb?
Chwilę po tym jak przemytnik się odwrócił i zaczął płynąć dalej, dostrzegł, że cień się na niego nasuwa. Patrząc za siebie, Eddie dostrzegł osiem kolejnych ryb, pędzących prosto na niego. Wszystkie były dość blisko i miały rozdziawione gęby. Musiały zostać wzbudzone przez dodatkowe trójzęby. Ba, jedna miała trójząb wbity w czoło.
Niebieskoskóry miał wrażenie, że znalazł się w przysłowiowej dupie. Możliwe nawet, że w trzech różnych, a połączonych miejscach pełnych ciemności i niezbyt przyjemnych zapachów. Ryboczłek zamierzał wpłynąć do jednego z budynków, ograniczając w ten sposób potencjalną liczbę przeciwników, z którymi musiał sobie jednocześnie porazić, następnie zamierzał wykorzystać podobną co ostatnio technikę i stworzyć nową trójzębio-maczugę.
Eddiemu udało się dopłynąć do najbliższego budynku unikając o włos kilku zgryzów szczęki wodnych bestii. Mieszkanie w którym się znalazł miało dwa piętra, dzięki czemu był w stanie zablokować się na schodach. Gdy nabił na włócznie pierwszą rybę, pozostałe siedem zostało na piętrze pod nim, bezskutecznie próbując przebić się obok zaklinowanego towarzysza. Pytaniem było co dalej?
Rekolektor postanowił wykorzystać stworzoną z mariażu otworu gębowego ryby oraz ostrego narzędzia z bliżej nieznanego stopu metalu maczugę, by zablokować zwierzynie możliwość wpłynięcia na to piętro. Prowizoryczna przeszkoda na pewno nie zatrzyma ich na stałe, powinna jednak dać mu kilka chwil wytchnienia. Jeśli dla kosmitów życie członka ich stada ma znaczenie, to nie powinny forsować barykady. W innym wypadku nie było powodu, dla którego mieliby preferować mięso niebieskoskórego nad ciało swego towarzysza.
Nie zastanawiając się zbytnio Eddie wypłynął, starając się zlokalizować któryś z bardziej ozdobnych budynków. Zamierzał wykorzystać go jako schronienie oraz obiekt dalszej eksploracji.



Victor wywołał nieprzenikalną, nienaruszalną barierę wokół siebie, odpychając nawet wyniszczającą ciecz. Wiązka energii nie miała szans zniszczyć bariery, zamiast tego została odbita w każdą stronę, raniąc i parząc ściany organizmu ryby. O dziwo było jej za mało, aby przebić się na zewnątrz: ryba gnała przed siebie, wijąc się przy tym z bólu. Laser nigdy nie został w jednym miejscu dość długo, aby stworzyć dziurę i szybko ustał. Victor zaczął swobodnie opadać na dno układu pokarmowego.
Po zaledwie minucie Corvus znalazł się wewnątrz żołądka bestii. Było to ogromne pomieszczenie pełne martwych stworzeń. Na ich gromadzie, ze stopami zamoczonymi w sokach trawiennych, siedziała czarnowłosa kobieta w jakimś nieznanym Corvusowi modelu kombinezonu do nurkowania. Miejscami jej skóra była naga i nienaruszona, choć widać też było, jak się pyli.
Victor znał tę kobietę, choć nie osobiście. Nie trzeba było być człowiekiem, aby zostać piratem, a część pirackich gromad xeno dołączała do pirackiej gildii. Gildii, którą ta kobieta przewodziła. Mimo tego Corvus nigdy specjalnie w nią nie wnikał. Wiedział, że jej iskra podobnie jak jego służy do niszczenia, a przed chwilą dowiedział się jak bardzo. Nieznajoma uśmiechnęła się w stronę Corvusa. Wokół niej lewitowało pięć kul energii.
- Huh… nigdy bym nie przypuszczał że spotkam się z liderką pirackiej gildii. - odezwał się były szlachcic, dokładnie obserwując kule energii. - Podobno jest gdzieś tutaj pewien amulet. Wiesz coś o tym? -
- Nie. - odpowiedziała wprost.
- To nie mamy o czym rozmawiać. - Odparł od razu, patrząc na miejsce z którego przybył.
Zastanawiał się chwilę jak mógłby dalej to rozegrać. Pomimo swej poprzedniej wypowiedzi, zapytał ponownie. - Jesteś tu uwięziona? -
Kobieta pokiwała tylko przecząco głową.
Czyli wszystko się wyjaśniło.
- Eddie spotkałem liderkę gildii piratów. Przechodzę do standardowych procedur. - Po tych słowach spojrzał na kobietę. - Za zbrodnie przeciw cesarstwu ludzkiego, oraz współpracę z kseno skazuję cię na śmierć. - Victor pokrył swoje ręce barierą i rzucił się do dzikiej szarży. W kwestii iskry nie miał co z nią konkurować, musiał ją dopaść i zatłuc po staremu. Cały czas baczył na kule energii.
- CO?! - Krzyknęła w nadajnik Lu. - To zbyt niebezpieczne. Zalecam ewakuacje. - sugerowała dowódczyni.
Corvus był już jednak w biegu. Kule energii zadygotały, po czym wystrzeliły wiązkami lasera jedna po drugiej. Victor musiał się nagle zerwać w bok, odskoczył od jednego, uchylił się przed drugim, przetoczył na bok od trzeciego, uskoczył w tył przed czwartym, piąty trafił go w ramię. Ból był ogromny, a kombinezon przepalony. Wewnątrz bestii nie było kwasu, nie licząc soków trawiennych sięgających Victorowi po kolana. Gdy jednak wyjdzie z tego organizmu, będzie musiał pędzić w kierunku platformy.
W reakcji na uderzenia bestia zaczęła rzucać się w konwulsjach, pozbawiając parę możliwości ruchu. Zarówno Victor, jak i nieznajoma musieli złapać się ścian żołądka. Kobieta nic nie robiła sobie z zamieszania. Jej ciało również pokryła energia, a nim konwulsje ustały, odtworzyła już z niej pierwszą kulę.
Victor chwycił się za ramię i zaczął zastanawiać czy to był dobry wybór. Nie dopuszczał do myśli że zdechnie w bebechach jakiejś przerośniętej ryby. W głowie od razu pokazał się mu obraz Johanny i fakt że ją zostawi. Po jego plecach przeszedł dreszcz na samą myśl takiego toku wydarzeń, więc za priorytet obrał przeżycie.
- Chyba zaczynam odczuwać swój wiek… - Rzucił od niechcenia, a raczej zaczął grać na czas.
- Hah. Mamy ten sam kontrakt. - uśmiechnęła się kobieta. - Może jesteśmy daleką rodziną? Twoje imię? - spytała.
- Victor Corvus, powiedziałbym miło poznać ale to nieprawda. - Zerknął na piratkę. Szczerze powątpiewał w jakąkolwiek relację z piratką, ale do ostatnich dni zamieszkiwania na Sanreich wielu rzeczy się po ojcu nie spodziewał.
- Zilva C. “Queen”. - przedstawiła się w odpowiedzi. Z jej bariery uformowało się już pięć kul. Na tym przystała rozkładając ręce na oścież. - Runda druga?
- Jeszcze pierwsza się nie skończyła. - Zauważył Corvus. Na razie nie robił nic, tylko wsłuchiwał się w rozmowę Lu i Karasu. Piratka nie miała wątpliwości co do swej siły, a tacy ludzie lubią się troszkę pobawić słabszym przeciwnikiem. Sam Victor tak robił. Będzie w miarę możliwości podczas uników starał się ustawić w prostej linii między piratką a Karasu
Tym razem będąc idealnie gotowym na unik, Victor uskoczył przed pierwszymi dwoma strzałami bez problemu. Gdy wylądował po drugim, zobaczył, że Zilva pędzi w jego stronę, ba, jest prawie przed jego twarzą, szykując pięść do uderzenia.
Victor zerwał się, sięgając ręką w stronę jej dłoni, chcąc złapać nadlatującą pięść. Aura wraz ze zlokalizowaną za ręką Zilvy kulą wystrzeliły wstecz, za kobietę. Siła tego wystrzału wystrzeliła jej pięść w przód, dodatkowo ją wzmacniając. Gdy Corvus chwycił dłoń, usłyszał tylko trzask i pęknięcie, gdy doszło do dyslokacji jego barku. Wolna dłoń kobiety złapała go za gardło, przywierając Victora do ściany. Mężczyzna patrzył na uśmiechniętą kobietę z dwoma kulami energii nad głową oraz łańcuchem na szyi.
Nagle wszystko się zatrzęsło. Morska bestia wpadła w kolejne konwulsje spowodowane wybrykami walczącej pary, mocniejsze niż wcześniej. Zaczęła rzucać nimi o sufit i podłoże żołądka. Gdy wszystko ustało, zaczęli podnosić się niemal równocześnie. Klęczeli naprzeciw siebie, będąc zmoczeni parzącymi sokami trawiennymi bestii.
- Nie zdechnę tutaj. Kiedy tylko będziesz gotów Karasu. - Powiedział pomijając oczywistą kwestie że gdy będzie gotowy do strzału, by czasem nie wydać piratce planu.
Mimowolnie, pot spływał po twarzy Victora, gdy patrzył on na Zilvę. Kobieta machnęła ręką, a wiązka lasera wystrzeliła prosto w Corvusa. Inkwizytor uskoczył. Mniej więcej w tym samym momencie pocisk przebił się przez ciało ryby, lecąc prosto na królową piratów. Wleciał jednak w wiązkę energii i stopniał w locie. Moment później przyleciał drugi, rozbijając kombinezon kobiety i wbijając się w jej płuca. W końcu trzeci przyleciał nieco wyżej, penetrując jej gardło na wylot. Kobieta zaczęła krwawić, ostatnia bańka energii prysła, a jej bariera wygasła. Jej oczy zaczęły cofać się w tył czaszki. Pod rozpadającym się strojem do nurkowania Corvus dostrzegł przedziwny medalion, który zaczął błyszczeć. Oczy kobiety zaczęły wracać do normy, a jej rany goić się w zastraszającym tempie. Teraz stojąc nago, machnęła ręką, uwalniając dość energii, aby odkroić swoją połowę olbrzymiej ryby. Ciało bestii odleciało do tyłu, a niszczący kwas zajął jego miejsce. Skóra kobiety zaczęła się pylić...cały ten muł był tylko jej wypaloną przez niewdzięczny ocean skórą. Medalion świecił jasno.




Kobieta uśmiechnęła się, lecz jej twarz zastygła. Zaczęła poruszać rękoma i nogami. Wychodziło jej to z ledwością. Może i medalion naprawiał jej rany, ale nie zwalczał toksyny. Niestety Victor miał też swój problem na głowie. Kwas zaczął szybko zapełniać resztki bestii a z dziurą w kostiumie, musiał się raczej ewakuować. Po powrocie na platformę pewnie będzie potrzebował pomocy medycznej.
Victor widząc jak kwas się zaczyna rozpływać po wnętrznościach ryby, pośpiesznie dopadł do piratki by zerwać jej z szyi medalion.
Gdy Victor ruszył w stronę Zilvy, ta z trudem rozwarła usta. Wewnątrz miała skrytą kulę energii. Corvus dosięgnął medalu palcami. Jego moc odczuł od razu, jego bark nastawił się i zrósł w ciągu sekund. Wszelkie rany zniknęły, jak ręką odjął. Gdy inkwizytor zaciskał dłoń, nad uchem przeleciała mu wystrzelona wiązka energii. Zilva spudłowała, jednak energia wystrzału odepchnęła ją kilka metrów w tył.
 
Fiath jest offline  
Stary 15-05-2018, 19:01   #17
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Godzina 292015157SY
Okręt gwiezdny Matryoshka
Lot nie trwał długo. W formacji było zaledwie osiem statków, choć każdy transportował kilkadziesiąt osób. Wszystkie trzy hangary Matryoshki znajdowały się nad jej silnikami, wyglądając jak półki na szafie. W ścianie środkowego hangaru znajdowały się dwie kapsuły wiertłowe: wiertło wbijało się w ścianę okrętu, wwiercało do środka, a potem otwierało, uwalniając pasażerów. Był to abordaż bez drogi powrotu. Pojedyncza kapsuła mieściła pluton albo dwa, 30 do 60 osób. Biorąc pod uwagę rozmiar Matryoshki, ten niewielki oddział musiał stawać do walki z ponad tysięczną załogą. Była to niemalże misja samobójcza. Biorąc jednak pod uwagę, że ich obecność znacznie utrudniła funkcjonalność okrętu dowodzenia w bitwie, już dawno zdobyli przewagę dla wojsk Cesarskich.
Pierwsze trzy statki odwetowe wylądowały właśnie w tym hangarze. Niedługo potem wybuchł on, odrzucając pozostałe w tył, szarpiąc nawet Rosomakiem. Cesarscy nie byli durni i zabezpieczyli się tam, gdzie mogli.
- Zmiana planów, dwa górą, trzy dołem. - oznajmiła Miss Megaton przez komunikator, kierując swój własny statek na dolny hangar. - Nie martwcie się mostkiem. Raz ma sam się wybronić, jeżeli jest wart bycia kapitanem. Interesuje nas tylko rdzeń. Wszyscy gonią do centrum zasilania na środkowym piętrze. Nie stać nas na drugą Matryoshkę. - zadeklarowała.
W efekcie całego zamieszania Opus postanowił wylądować w górnym hangarze. Był z nim tylko jeden piracki okręt, w sumie dwie załogi liczące razem mniej niż dwustu piratów. Natychmiast po wylądowaniu okazało się też, że Matryoshka blokuje sygnały komunikacyjne wewnątrz. Obrońcom wystarczał interkom, a atakujący musieli jakoś sobie z tym problemem radzić. Wszyscy zaczęli się powoli wytaczać z okrętu. Ci, którzy lecieli Rosomakiem, po wygramoleniu się z niego odwracali się w stronę Opusa. Patrzyli na olbrzyma z pytającym wyrazem twarzy. Zaawansowany ekwipunek mężczyzny oraz fakt, że to on pilotował Rosomaka, musiały nadać mu status dowódcy oddziału.
Opus rozejrzał się po zebranych. Nie wszystko szło tak, jak chciał. Taka ilość piratów mogła sprawić mu nie lada problem. Jednak rola „dowódcy” pozwalała, w pewien sposób osłabić ich szyki. Był to plus zaistniałej sytuacji.
Drugim problemem były wiertła cesarstwa. Miły staruszek nie uprzedził go, że abordaż to misja samobójcza. Naukowcowi średnio widziało się wylatywać w powietrze. Musiał więc wymyślić jak wykorzystać statek na swoją korzyść, przetrzebić szeregi piratów oraz przy tym nie zginąć. Było to sporo tematów do przemyślenia.
- Ty i ty! – naukowiec wskazał dwóch przypadkowych załogantów, którzy wyglądali najbardziej „cool” w rozumieniu piratów. – Weźcie ze sobą kilku chłopaków, jedni lecą pomóc szefowej, reszta na środkowy poziom zobaczyć czy ktoś przetrwał wybuch. Pozostali ze mną. – zwrócił się do małej grupy kosmicznych szczurów, jak i Boba. – My zajdziemy ich od innej strony, przy odrobinie szczęścia trafimy na imperialnych atakujących mostek a gdy ich rozgromimy pomożemy Megaton. - zakomunikował.
Piraci tylko przytaknęli i rozbiegli się. Przynajmniej ci, którzy lecieli Rosomakiem. Grupa z drugiego okrętu, który wylądował na tym piętrze, przypisała się swojemu kapitanowi. Był to niesłychanie umięśniony gigant, który swoją posturą i muskulaturą dorównywał temu, co prezentował sobą opancerzony Opus. Intelekt olbrzyma wydawał się jednak ograniczony.
- RDZEŃ. - Warknął na swoją grupę popaprańców, obrócił się na pięcie i wszyscy ślepo pobiegli w kierunku centralnej jednostki zasilania.
Opus został ze swoją grupą, aby kierować się w stronę mostku. Zaraz przy wyjściu z hangaru naukowiec dostrzegł mapę statku, na którym się znajdował. Jak się okazało, szczytowa część statku była piętrem rekreacyjnym. Większość prac technicznych wykonywano na dolnym, a na środkowym znajdowały się pokoje mieszkalne oraz placówki treningowe.
Opus przystanął przy mapie, wpatrując się w nią intensywnie. Jednocześnie pozwolił by mięśniak wraz ze swym towarzystwem odbiegli na większą odległość. Oczy biegały po planie pomieszczeń, gdy mózg naukowca szukał najlepszego planu.
- Dobra. - stwierdził w końcu, podchodząc do pleców Boba. Sprawnym ruchem przesunął jakiś kawałek blachy, wydobywając spod niego trzy metalowe kule, o granularnej strukturze.
- Imperialni na pewno mają jakiś plan zapasowy. Nie zdziwiłbym się gdyby wysłali małą grupę by zniszczyć jeden z silników. - powiedział jednemu z piratów, wskazując korytarz prowadzący do górnej maszynowni. - Weźcie to… - mówiąc to wyciągnął metalową dłoń, w której trzymał wcześniej wyjęte zdalnie detonowane bomby. -... są to urządzenia, które nadają na innych częstotliwościach niż normalne nadajniki. Dzięki temu będziecie mogli zdać mi raport. - wymyślił tanie kłamstwo. - Jeżeli imperialni tam są, to powinno być ich garstka, więc dacie sobie radę. Potem dołączycie do nas na mostku - dodał zatrzaskując klapę na plecach Boba.
- Eeee… - Jeden z pirackich przydupasów spojrzał krzywo na Opusa. - Jak my się tak wszyscy porozbiegamy, to Megaton się na nas nie wkurwi? Ru, ru, ra, rane, raner...randewuz miał być pod rdzeniem i szybko. - zauważył pirat.
- A jestem tu ja czy Megaton?! - warknął Opus w stronę marudera. - Chcesz by może ona się wkurwiła, czy żeby JA na pewno się wkurwił?! - niemal krzyknął pochylając się tak, by zbliżyć hełm do twarzy pirata, a młotem rzucić cień na jego sylwetkę.
Pirat przełknął ślinę, po czym wszyscy przypisani do magazynu ruszyli biegiem, łykając kit Opusa.
Mężczyzna patrzył jak banda łachmytów biegnie przed siebie. Westchnął ciężko, trzymając palec na zapalniku ładunków.
- Po części rozumiem jak bardzo musisz nas nienawidzić. - zwrócił się do Boba. - Mimo że Mia miała niebezpieczny zawód, a nasze starcie było wynikiem pomyłki, na pewno nigdy nie będziesz nam wstanie w pełni wybaczyć. - dodał, a gdy piraci oddalili się na bezpieczną odległość nacisnął guzik, który wywołał szereg eksplozji rozrywający ciała bandy na drobne kawałeczki. - Bo ja sam nie umiem w pełni pozbyć się tej paskudnej goryczy i chęci zemsty. - dodał, ciężkim głosem, obserwując spod hełmu dym i kawałki ciał opadające na ziemię. - Ale postaram się byśmy szybko zrobili co musimy i byś nie musiał wytrzymywać mojego towarzystwa bardzo długo. - dodał odwracając się w stronę mapy. - Większośc sił piratów będzie przy rdzeniu, a na pewno ci najsilniejsi. Dlatego to idealna okazja by zaatakować mostek. Niestety tak małe siły cesarskie mogą mieć problem przebić się do źródła, gdy ta cała Megaton wraz z resztą wsparcia dotrą do walki. Zwłaszcza, że najsilniejsi kapitanowie, czy admirałowie nie ruszyliby na samobójcza misje. Uderzymy w mostek, skierujemy tą łajbę na kurs kolidujący z Lancą i zniszczymy ich centrum sterowania. Prawdopodobnie drugi panel jest w kajutach kapitańskich, będziemy musieli to sprawdzić. Potem wracamy do Rosomaka i spadamy stąd. - Na sam koniec wypowiedzi mechanik puknął palcem w jedno pomieszczenie na mapie. - W razie poważnych problemów, będziemy blisko kapsuł. Jeżeli poczujesz chęć ucieczki, nie będę cię zatrzymywał, chociaż razem mamy większe szanse przeżyć i wykonać ten szalony plan. - zakończył podnosząc młot i chwytając go pewniej.
Bob kręcił głową - Jesteś pewny, że damy radę dobiec do Rosomaka? To cała długość statku… - zauważył. - Plus, kapitan Lancy już jest na tym statku, a kapitana Matryoshki albo będziemy musieli sami dopaść na mostku, albo już dawno skorzystał z kapsuły. - zauważył kosmita. - Kasacja samych pojazdów to teraz wisienka na torcie.
- Niekoniecznie. - zauważył mechanik. - Jesteśmy wewnętrz formacji wroga, który musi ciągle się przegrupowywać. Zderzenie dwóch dużych okrętów może sprzątnąć wiele małych jednostek, oraz wprowadzi zamieszanie. Przygotowani są bowiem co najwyżej na wybuch Matriyoshki. Może to pomóc siłom imperium zadać decydujące uderzenie. - wyjaśnił swoją logikę Opus. - Zresztą zniszczenie dwóch statków, to zawsze lepsza rzecz niż jednego. Co do Rosomaka… w razie problemów użyjemy kapsuł a Gaudi postara się go stąd wydostać. -zadecydował. W głowie miał jeszcze jeden plan, ale na razie nie chciał rzucać zbyt wiele propozycji. Dobrze wiedział, że większość nie zależy od planu, a od tego jak potoczą się wydarzenia.
- Póki Matryoshka jest abordażowana, Rosmakiem i tak nie wylecę. - przyznał Bob. - Pomogę ci przejąć mostek, ale potem uciekam kapsułą. I tak pewnie jest kilka. - zauważył. - Pasuje?
- Tak jak powiedziałem, nie mam zamiaru cię zatrzymywać. - przytaknął Opus. - A więc ruszmy się, bo nie mamy całego dnia. - rzekł, po czym jego ciężki metalowy but wgniótł lekko blachę statku, gdy ten ruszył biegiem, w stronę sklepów z ekwipunkiem, przez które prowadziła najkrótsza droga do mostka.
 
Fiath jest offline  
Stary 25-05-2018, 13:06   #18
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Godzina 292015152SY

Uciekając przed szkołą kosmicznych ryb, Eddie schronił się w pobliskiej, nieco bardziej zawiłej chałupie. Chowając się na jej najwyższym piętrze, przemytnik był w stanie zobaczyć, jak uwięziona rybka w końcu przegryzła trójząb, wpływając po schodach. Pozostałe przypłynęły za nią. Nie wyczuwając obecności Eddiego, większość stworzeń rozproszyła się, choć niektóre zamiast tego próbowały pożreć się nawzajem. Ostatecznie jednak kreatury nie powróciły do swoich piaszczystych kryjówek: wybudzone uporczywie szukały czegoś, co mogłyby spożyć.
Patrząc w odmęty kwaśnego oceanu, Eddie spostrzegł znowu olbrzymią rybę. Mniej-więcej na środku jej tułowia zabłyszczało jakieś światło. Ryba została rozcięta na pół, uwalniając ze swojego wnętrza nagą kobietę z medalionem na szyi, oraz wyraźnie rannego Victora.
Niebieskoskóry ruszył w stronę rozerwanego na pół wielkiego kseno. W końcu uwolnił się od gromady większych stworzeń, mógł więc udzielić wsparcia Corvusowi. - Potrzebuję trójzębu w połowie drogi między mną i Victorem - zakomunikował. Niezależnie od tego, co obecnie działo się na statku, musiał przynajmniej zapewnić szlachcicowi możliwość odwrotu. Opcję, z której pewnie nie skorzysta.
Zamiast otrzymać broń, Eddie usłyszał odpowiedź od Karasu:
- Lu jest nieprzytomna, nie mogę obsłużyć tego sprzętu. Staram się ją ocucić, więc musisz sobie radzić sam. -
- W takim razie osłaniam Victora - odparł krótko niebieskoskóry, płynąc tak, by usadowić się między nieznaną kobietą i dowódcą zespołu.
Ledwo Eddie zaczął zbliżać się do Victora, a ten wystrzelił w powietrze. Uwalniając swoją laserową energię z kończyn, inkwizytor odleciał z dala od pola walki, wylatując przez taflę kwasu ku bezpieczeństwu.
- Corvus, co z nią? - niebieskoskóry wolał znać opinię swego przełożonego. Nie był świadkiem toczącej się w brzuchu wielkiej ryby bitwy, a stado pomniejszych kseno zajmowało go wystarczająco, by nie miał możliwości skutecznie przysłuchiwać się wydarzeniom.
Mimo wszystko ruszył w jej kierunku, chcąc oderwać unoszący się w kwasie medalion.
- Ma jakiś medalion który natychmiastowo leczy rany. Ale trucizna Karasu działa. Jeśli masz okazję to urwij jej łeb i zabierz medalion. -
Gdy Eddie zbliżył się do bezwładnie opadającej kobiety, ta uśmiechnęła się w jego stronę. Zza jej pleców wyłoniły się cztery świetliste kule energii.
- Syntetyk zaczął o sobie gadać per “my”. Zostanę tu chwilę i przypilnuje obojga. Eddie ta piratka dysponuje siłą jakiej jeszcze nie spotkałem. Zachowaj ostrożność. - Zakomunikował przez słuchawkę niebieskoskóremu Victor.
- I co, będziesz tak sobie żyć w morzu kwasu? Zajebisty plan - krzyknął niebieskoskóry płynąc w stronę kobiety. Spędził w tym kwasie kilka godzin, nieszczęsny kombinezon zaczynał ograniczać jego ruchy w coraz mniejszym stopniu. Eddie nie mógł być pewien, czy odzyskiwana przez niego zręczność jest efektem rosnącej pewności siebie w wypełnionym kwasem oceanie, czy też jego zmysły powoli przyzwyczajają się do nałożonych na ciało ograniczeń.
Z drugiej strony… Spędził wystarczająco dużo czasu w najgorszych więzieniach pewnej galaktyki, by nauczyć się przystosowywać do trudnych warunków jeszcze szybciej niż przeciętny przedstawiciel jego rasy. Cifer lubił utrzymywać zainteresowanie widzów na stałym poziomie, to zaś spadało nieustannie, gdy tylko zaczęli się przyzwyczajać do danej atrakcji.
Eddie nie miał wątpliwości - rok spędzony jako gladiator w pełni sprywatyzowanych więzieniach utrzymujących się z… bardzo oryginalnej pracy co bardziej utalentowanych więźniów, wzmocnił jego ciało. Właściwie, musiał to zrobić, w innym wypadku albo nadal siedziałbym na VX-12, albo zwyczajnie zmarł i został sprzedany na całkiem użyteczne organy. Ponoć odbyty więźniów były towarem luksusowym.
Jego ciało odczuwało jakieś efekty otaczającej ich cieczy. Niewątpliwie była gęstsza niż powietrze, a co za tym idzie - wszystkie ruchu w niej wykonywane były trudniejsze i bardziej męczące. Nie mógł być pewien w jakim stopniu efekt ten wpływa na nagą przeciwniczkę Victora, zapewne nie w tak wielkim jak na odzianego w skafander ryboczłeka, jednak wystrzelone przez nią pociski również musiały pokonać tę barierę.
Mimo wszystko zamierzał zbliżyć się do kobiety i oderwać jej medalion.
Gdy tylko Eddie ruszył w stronę kobiety, jedna z kul wystrzeliła laserem. Chcąc być pewnym, że jego kombinezon zostanie cały, niebieskoskóry wykonał silny unik w bok. Ruszył dalej do przodu po wystrzale, wobec czego poleciał na niego następny pocisk. Sytuacja ta powtórzyła się potem jeszcze raz, przez co w efekcie Eddie prawie w ogóle nie zbliżył się do kobiety. Została jej ostatnia kula i w tym momencie wstrzymała ogień. Przemytnik za to spostrzegł, że jego "koledzy" zainteresowali się wystrzeliwanym światłem. Wcześniej zwalczane kosmiczne ryby zaczęły płynąć na dwójkę z każdej strony.
- Jak sytuacja na mostku? Jakaś broń by się przydała - stwierdził Eddie. Raz jeszcze spróbował zbliżyć się do kobiety, tym razem jednak miał ku temu zupełnie inne powody. Widział chociaż ułamek zdolności ofensywnych przeciwniczki, kilka minut wcześniej miał wątpliwą przyjemność doświadczyć uciążliwości stada kosmicznych ryb.
Jeśli niebieskoskóry miał przetrwać bez pomocy z zewnątrz, musiał wykorzystać coś więcej niż tylko swoje własne umiejętności. Niestety, ewentualny stwórca, bądź też zwyczajnie natura nie wykształciła w nim ofensywnej iskry. Musiał więc myśleć, odnosić się do obecnej sytuacji i ufać swoim instynktom. W tym momencie sprowadzało się to do wykorzystania niedawno zawartej
“znajomości” z ksenorybami.
Eddie planował markować próby zbliżenia się, by usytuować się w linii: przedstawiciele fauny – naga piratka – rekolektor. To powinno dać mu chwilę wytchnienia i możliwość skutecznego ataku.
Eddie zwabił płynącą w jego kierunku rybę. Szybkim unikiem zszedł z jej toru, sprawiając, że ta popłynęła prosto na Zilvę. Piratka wyciągnęła do przodu rękę: ryba odgryzła ją i popłynęła dalej. Inna z ryb złapała kobietę za nogę, odgryzła ją i uciekła. Ciało kobiety krwawiło i nie odnawiało się. Przynajmniej dopóki trzecia kreatura nie wgryzła się w jej bok, odgryzając spory kawał mięsa i raniąc jej serce. Wtedy medalion zaświecił jaśniej i całość żeńskiego organizmu natychmiast się odtworzyła. Eddie nie miał okazji skorzystać z tego zamieszania, ponieważ trzy ryby nadciągały na jego flankę niesamowicie prędko.
- Eddie musiałem unieszkodliwić Karasu. Lu jest dalej nieprzytomna, a ja nie potrafię obsłużyć sprzętu. - Zakomunikował przez słuchawkę Corvus.
- I zapewne nie zamierzasz się przebrać w drugi kombinezon i wracać do kwasu? - zapytał krótko niebieskoskóry. Obecnie miał wiele pilniejszych problemów. Przynajmniej cztery, z czego trzy płynęły w jego stronę nieco szybciej niżby tego chciał.
Szczęśliwie dla rekolektora, Eddie był przyzwyczajony do poruszania się w kwasie bardziej niż podczas ich ostatniego spotkania. Poprzedni, niewątpliwie krótki romans z gromadą, był równie zajmujący co pouczający. Daleko jednak było mu do pewności siebie, zwłaszcza gdy znajdująca się przed nim kobieta pozornie była a-śmiertelna. Nie, niewątpliwie nie była nieśmiertelna, jej organizm musiał być daleki od tego. W przeciwnym razie nie tyle nie znalazłaby się tutaj, co raczej mogłaby pokonać całą tą ekspedycję w kilka sekund.
Eddie kładł nieco większy nacisk na ryby niż na kobietę, zamierzał uniknąć jednego, bądź dwóch stworzeń i zadać kilka mocnych ciosów tej ostatniej. Każdy manewr miał być głównie zejściem z linii ataku, tak by przepuścić kseno na piratkę.
- Z początku nie miałem, ale słysząc twoje wołanie o pomoc nie mam wyjścia. - Rzucił prześmiewczo Victor przez słuchawkę.
Eddie przeczekał napływ ryb, aby zrobić fikołka nad nimi, uderzając nogą w środkowe stworzenie. Impet uderzenia był wystarczający, aby Eddie odczuł pod butem pęknięcie ości. Nie zabiło to kosmicznej ryby, ale uciekła ona czym prędzej w muł.
Ryby które spudłowały, zawróciły niemal natychmiast, znowu kierując się na Eddiego w linii prostej. Ich niewielkie mózgi powodujące prostotę zachowania sprawiały, że celowe przekierowanie ich w stronę piratki było uporczywe i tym razem okazało się nieskuteczne. Niebieskoskóry mógł bez trudu przerzucać stworzenia z jednej swojej flanki na drugą, ale jeżeli będzie chciał przekierować tor lotu kreatur o kilkanaście stopni, tak aby w końcu popłynęły na Zilvę, będzie zmuszony wykonać przynajmniej kilka takich przeskoków. Zilva z kolei korzystała ze swojej chwili przerwy aby wytworzyć nowe kule energii. Kątem oka Eddie widział też, że dziewczyna coraz lepiej wywija nogami. Czymkolwiek Karasu ją trafił, przestawało to dawać efekty.
Widząc jak wątpliwa przewaga rekolektora nad żyjącą poza prawem piratką nieustannie zmniejszała się, a niebieskoskóry stawał przed coraz trudniejszym wyborem. Jeśli ten amulet jest celem misji, nie mógł nie skorzystać z tej okazji. W innym przypadku mógł mieć możliwości podobne do tych posiadanych przez serce Zacharego Sheepa. Niezależnie od tego, która z opcji była bliższa prawdzie – wartość monetarna wisiorka była zastraszająco wysoka. Z pewnością ilość zer w kosmicznej transakcji byłaby wystarczająca by uciszyć nawet sumienie Victora.
Eddie mógł więc albo ryzykować utratę życia w zamian za olbrzymie zyski, albo uniemożliwić wykonanie tego zadania zespołowi. Druga opcja przynajmniej na razie nie wchodziła w grę.
Niebieskoskóry zaczął nieznacznie przybliżać się do Zilvy.
Najbardziej oczywistym rozwiązaniem zdawało się tymczasowe zwiększenie współpracy z atakującymi go rybami. Ty razem po każdym uniku zamierzał uderzyć kseno tak, by te poleciały kilka metrów w stronę piratki.
Niestety, strzelone w bok ryby tylko zawracały z powrotem na niebieskoskórego. Uderzone drugi raz, zwiały. W mniejszych ilościach kreatury okazały się stosunkowo niegroźne nawet bez trójzębu. Problemem był faktyczny przeciwnik.
W międzyczasie, gdy Eddie próbował pięściami przekonać ryby do ataku kobiety, ta wylądowała na skalnym dnie żrącego oceanu. Miała przy sobie pięć kul energii i bez słowa przyglądała się Eddiemu. Ten z kolei też nie reagował, czekając na gwarantowane wsparcie. Po kilku minutach do wody wpadł Victor, w pełni uzdrowiony i ubrany w nowy kombinezon. Para miała teraz przewagę liczebną nad piratką, która zmarszczyła brwi.
- Nie możemy jej atakować gdy te kule są wokół niej. Jej pociski są diabelnie szybkie. Jesteś ode mnie zwinniejszy więc zmuś ją do “wystrzelania się”, ja w tym czasie skupię energię i strzelę raz, a dobrze. Pasuje? - Kapitan drużyny na szybko obmyślił plan działania, jednak chciał też znać zdanie niebieskoskórego. Rzucił w jego stronę też trójząb tak, by Eddie bez problemu mógł go chwycić.
- Widziałeś jak korzysta z więcej niż pięciu sfer? - zapytał, łapiąc broń. Ruszył w stronę piratki wyraźnie szybciej niż ostatnio. Tym razem nie musiał kłopotać się ani z rybami, ani z samym medalionem. Miał za zadanie tylko ściągnąć na siebie uwagę przeciwniczki. - Jeśli otrzyma wystarczającą ilość ran by umrzeć, medalion ją zregeneruje. Powinniśmy mieć wtedy jakąś sekundę na działanie - dodał, skupiając się na nadchodzących atakach.
Jeśli będzie miał okazję - czy to za sprawą wspomnianej wcześniej chwili wrażliwości, czy to w wypadku, w którym Zilva zaatakuje Corvusa, postara się zerwać z niej naszyjnik trójzębem.
Kobieta machnęła rękami szeroko na boki. Kule rozeszły się po okolicy, a zbliżający się Eddie szybko zdał sobie z czegoś sprawę: jeżeli zbliży się na tyle aby zaatakować kobietę, nie będzie widział, skąd nadejdą ataki. Piratka pływała teraz tylko nieco wolniej od niego, wyraźnie mniej letargicznie niż poprzednio i starał się trzymać niebieskoskórego w linii z inkwizytorem, tak jak Eddie wcześniej bawił się z rybami.
- Płyń w górę, sam zejdę niżej by musiała zdecydować - zakomunikował niebieskoskóry. Wyraźnie zbliżył się do dna, chcąc ograniczyć kierunki, z których mógł nadejść ewentualny atak. Zamierzał dążyć do sytuacji w której znajdzie się niemalże bezpośrednio pod nią, a większość ataków wykraczających poza jego pole widzenia musiałaby wychodzić z samego dna.
Jeśli uda mu się zbliżyć na tyle by zaatakować trójzębem, zrobi to. W przeciwnym wypadku będzie kontynuował ten taniec, walcząc o lepszą pozycję do strzału dla Victora. Chwilowo celem było uzyskanie przewagi wyższego usytuowania szlachcia.
W słuchawkach dało się usłyszeć Karasu, który rzekł - Panowie, robię Wam mały zrzut zaopatrzenia. - przekazał pewnym głosem medyk.
Victor podpłynął wyżej, nie przestając ładować energii. Ciepło zgromadzone w jego rękach zaczęło generować chmarę pęcherzyków gorącego powietrza. Miał tylko nadzieję że jeden strzał wystarczy. Widząc jednak jak kule Zilvy łądują się energią zakrzyknął do niebieskoskórego. - Eddie uważaj nadlatują! -
Oczywiste było, że kobieta zaatakuje. Na radę Victora, Eddie odskoczył. Zmuszony był polecieć do tyłu po skośnej, aby uniknąć potencjalnych ataków podłużnych. Po pierwszym strzale od razu miał miejsce drugi. Eddie nie zdążył zareagować, i to właśnie go uratowało. Strzał wycelowany był niedokładnie, z założeniem, że przemytnik przypadkiem w niego wejdzie. Szczęśliwie tego nie zrobił.
Trzecia kula wystrzeliła w Victora. Ładujący energię przywódca musiał rzucić się w bok, lekko go to rozkojarzyło, zmniejszając skutki jego zmagań. W tej też krótkiej chwili nie zdążył spostrzec i ostrzec Eddiego przed kolejnym strzałem. Eddie, szczęśliwie, oglądał się za siebie, biorąc pod uwagę, że był już właśnie pod ostrzałem. Zdążył zareagować, jednak trochę zbyt wolno. Laser odstrzelił mu dłoń. Lewą, na czysto. Nic, czego nie da się odnowić odrobiną technologii, ale w żaden sposób nie było to przyjemne.
- Kurwa - niebieskoskóry musiał odreagować ból, który przeszył jego ciało. Błyskawiczna i tymczasowa amputacja nie była niczym przyjemnym.
Ponadto, gdy Eddie w końcu przestał być unieruchomiony przez bombardowanie, Zilva znajdowała się znów z dala od niego. Cały swój wolny czas wykorzystywała na odpłynięcie. Mimo wszystko para skończyła z dwoma małymi krokami do przodu: Victor był gotowy do nieco potężniejszego strzału, a do wody w okolicy walczących, wpadły trójzęby. Dwa w pobliżu Eddiego, trzeci nieco bliżej piratki, która zawiesiła na nim wzrok.
W słuchawkach dało się usłyszeć Karasu, który poinformował Eddiego i Victora, że Lu żyje i udaje się na okręt.
- Ładuj dalej, chwilę powinienem wytrzymać a przynajmniej ją ściągniesz na chwilę - stwierdził niebieskoskóry. Najwyraźniej ból, który emanował z jego lewej dłoni, pozwalał zapomnieć o niezbędnej wewnątrz cesarstwa etyce. Adrenalina nadpisywała jego relacje.
Zacieśnił chwyt na trzymanym trójzębie, następnie rzucił nim z całej siły w stronę jednego z bliższych przeciwniczce skupisk mułu oraz, potencjalnie, ryb. Podobnej czynności dokonał z drugą sztuką broni. Dopiero trzecią zostawił przy sobie. Czekał na reakcję kobiety, chcąc wykorzystać powstałe zamieszanie jako okazja do zbliżenia się.
Victor skinął głową i skupił się jeszcze bardziej by przyśpieszyć gromadzenie energii. Potrzebował jeszcze odrobiny czasu. Poczuł ulgę wiedząc że przełożona się pozbierała. Wokół byłego szlachcica zaczęły buzować pęcherzyki powietrza, a on sam emanował czerwonym światłem.
Pierwsza dzida nie wywołała żadnej reakcji. Za nim druga doleciała do mułu, Zilva zdążyła pochwycić ostatni z trójzębów. Z tumanów podbitego pyłu wyłoniły się w końcu cztery ryby. Trzy rzuciły się na piratkę, czwarta zaczęła płynąć na Eddiego. Czarnowłosa uśmiechnęła się i zaszarżowała na Victora.
Widząc to Victor postanowił zaczekać do ostatniej chwili by Zilva nie miała szans na unik. Wtedy to wystrzeli w piratkę wszystkim co miał, zmazując jej z pyszczka uśmiech, albo i ją całą.
Jednoręki Eddie rzucił się w pogoń za piratką, dostosowując jednak wysokość na jakiej płynie do linii strzału swego przełożonego. Niebieskoskóry liczył na sukces, nie zamierzał jednak stać się uosobieniem bandyty o tej samej ilości ukróconych kończyn. Nie zamierzał ryzykować śmierci by ewentualnie zdobyć ten klejnot. Może i wybrał niebezpieczną ścieżkę zawodową, nie był jednak głupcem.
Unikając sytuacji w której Zilva mogłaby usytuować się w jednej linii z Eddiem i Victorem gonił ją, czekając na moment wystrzału. Dopiero gdy zebrana energia opuści ciało Corvusa i zmusi naszyjnik do całkowitej regeneracji kobiety, niebieskoskóry zaatakuje trójzębem tak, by oderwać biżuterię od piratki. Następnie kopnie truchło z całych sił, chcąc stworzyć dystans między sobą i przeciwnikiem.
Plan był dosyć prosty, bazował jednak na poczynionych wcześniej obserwacjach. Jeśli regeneracja była faktycznie efektem wynikającym z unoszącego się między jej piersiami medalionu, to nie mogła dowolnie zmieniać jego działania. Przedmiot powinien aktywować się po spełnieniu konkretnych warunków i pozbawić ją możliwości ruchu na mniej-więcej sekundę. Po tym czasie powinna być w pełni sprawna. W praktyce więc Eddie będzie miał właśnie tyle czasu by zerwać naszyjnik i odepchnąć jej truchło.
Wstęga lasera oślepiła zgromadzonych czerwonym światłem, wypalając ciało Zilvy, jak i goniących ją ryb. Światło medalionu rozgorzało w sekundy po kontakcie kobiety z wiązką, a jej ciało natychmiast zaczęło nadrabiać ubytki: szybciej niż je otrzymywało. Była to relacja bardzo podobna do reakcji skóry kobiety i kwasu. Jeżeli coś miało ją zabić, to medalion zapobiegał temu zawczasu. Biorąc pod uwagę jej szarżę, była świadoma tego faktu.

Tym, czego piratka nie przewidziała, była ograniczona wytrzymałość cesarskiego uzbrojenia. Dążący w kierunku serca Victora trójząb rozpłynął się w rękach kobiety, nim ta zdążyła go drasnąć. Dodatkowo Eddie wykorzystał swój, zrywając medalion z szyi kobiety. Jego włócznia również się rozpłynęła, ale przedmiot został odrzucony, i opadał w kierunku dna. Kobieta gorączkowo rzuciła się za nim, jednak po krótkiej chwili otworzyła usta w krzyku zaduszonym przez kwas wypełniający jej płuca. Bez regeneracyjnych zdolności medalionu nie była w stanie znieść żrących właściwości kwasu.

Ten obrót spraw nadszedł w idealnym momencie. Ręka Eddiego została wyżarta już do łokcia. Ponadto zaraz po jego pchnięciu trójzębem, ostatnia z ryb wgryzła się w jego kostkę. Szybkie kopnięcie drugą nogą odstraszyło kreaturę, rana jednak pozostała. Nie wspominając już o tym, że z kombinezonu jako takiego już niemal nic nie zostało. Przez cienką warstwę materiału Eddie zaczynał czuć ciepło otaczającego go kwasu.

- Dobra robota, Corwus - niebieskoskóry odetchnął z ulgą. Gromadzące się na jego ciele rany przestawały być przyjemne. Niebezpieczeństwo otoczenia było coraz bardziej odczuwalne. Eddie złapał jedyną ręką za uzdrawiający medalion i zaczął płynąć do góry. Jeśli dobrze rozumiał, nie mieli tutaj wiele więcej do roboty. Zdobyli najważniejsze co było do zdobycia, zasłużyli na trochę odpoczynku.
- Wracamy? - spytał, płynąc już w stronę statku.
- Wracaj, ja jeszcze zrobię post scriptum Zilvie. - Po tych słowach zaczął płynąć w stronę Piratki. Gdy już będzie wystarczająco blisko ułoży dłoń w pistolet i pojedynczym cieńkim promieniem przestrzeli jej płat czołowy, upewniając się że liderka piratów już nigdy więcej nie będzie zagrażać cesarstwu.
 
Fiath jest offline  
Stary 25-05-2018, 13:06   #19
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Corvus nie miał się najlepiej. Kobieta pomimo częściowego paraliżu zdołała się od niego oddalić, a kwas przedzierał się przez ciało inkwizytora. Kombinezon był dość ciasny, więc kwas nie rozlewał się w jego wnętrzu. Mimo wszystko, w miejscu dziury na ramieniu Victor mógł obserwować, jak jego skóra rozpływa się, ukazując włókna mięśni.
Na rundę drugą piratka mogła liczyć, to nieuniknione. Teraz jednak Victor postanowił zastosować pewną sztuczkę którą zobaczył u Zilvy. Chcąc jak najszybciej dostać się na platformę, użył swojej iskry, by wystrzeliła ze stóp i rąk, tworząc swoisty napęd. Jeśli włoży w to wystarczająco mocy będzie się poruszał szybciej niż miałby płynąć.
W tym czasie uzbrojony w snajperkę Karasu znajdował się na platformie. Syntetyk usłyszał łupnięcie, po czym osłabł. Wigor, jaki w sobie wyczuwał, zniknął. Chłopak czuł się, jak gdyby dopiero co wstał z łóżka po zdecydowanie za krótkim śnie. Powoli cucąc się, Karasu dostrzegł Lu leżącą na ziemi. Kobieta była prawie nieprzytomna. Oddychała bardzo powoli, miała zamknięte oczy i ściskała swoją przedziwną książkę.
- Zastrzel ją. - odezwał się Häyhä. - Najlepsza okazja. Nie wmówisz mi, że jej ufasz. Od kiedy iskry znajdują się w książkach? To jakaś wiedźma. - sugerował snajper. - Ta cała misja, jak i pozycja tej kobiety, są bez sensu. Ktoś was wykorzystuje. Gdyby cesarstwo chciało jakieś coś, pewnie wysłaliby całą armię i pozabierało wszystko siłą, albo rozwaliło planety razem z artefaktami. - argumentował.
Medyk nie wiedział co zrobić. Głos w jego głowie był wyjątkowo intensywny i natarczywy. Najgorsze, że zwyczajnie miał rację, a przynajmniej tak w tym momencie wydawało się Karasu. Nie wiedząc co zrobić wyciągnął z wewnętrznej kieszeni starą monetę, prawdopodobnie pochodzącą z dawno zapomnianej, słowiańskiej Polandii. Syntetyk w takich sytuacjach zdawał się bowiem na los. Rzuci monetą i jeśli wypadnie orzeł, to nie strzeli do Lu. Gdyby jednak miała wypaść reszka, medyk posłucha głosu snajpera.
Moneta została wprawiona w ruch, kronikarz obserwował jej lot bez emocji, gotowy przyjąć to, co przyniesie fortuna. Ta okazała się litościwa dla Lu, bowiem wypadł orzeł. Karasu odetchnął z ulgą, bowiem nie chciał na takim etapie dekapitować pani admirał. Wiedział bowiem, że jeszcze przyjdzie pora na takie drastyczne ruchy. Simo nie był jednak zadowolony z obrotu spraw i dał temu wyraz, starając się przejąć kontrolę nad ciałem.
O dziwo udało mu się sporo zdziałać, siłą woli zmusił syntetyka do wycelowania w Lu, po czym nacisnął spust. Snajper zapomniał jednak o tym, że magazynek był pusty, bowiem Karasu przywlókł ze sobą jedynie trzy pociski. Wszystkie z kolei wystrzelił w przeciwniczkę Victora, więc teraz broń była bezużyteczna. Medyk wykorzystał okazję i wykorzystał całą swoją energię na stłamszenie niesfornej duszy. Dwie porażki pod rząd wystarczyły, by Hayha nie miał siły na dalszą walkę. Wycofał się w głąb syntetyka, nazwał go mięczakiem i obiecał, że jeszcze nie skończył sprawy z Lu.
Medyk z kolei uspokoił drżenie rąk i podszedł do ciała admirał. Nie miał przy sobie narzędzi, wszystko leżało na statku. Najpierw sprawdził jej oddech - był równy. Położył dłoń na czole, Lu miała lekko podwyższoną temperaturę, ale nic ponad to. Jej stan wskazywał na ogólne wycieńczenie organizmu, wywołane sporym wysiłkiem. Kusiła go książka, ale był przekonany, że nie uszedłby z życiem, gdyby ją tknął. Zamiast tego pobiegł do statku po amunicję, apteczkę oraz napój proteinowy. Od kiedy badał Eddiego, starał się zawsze mieć kilka butelek na pokładzie.
Gdy Karasu zbiegł z powrotem na platformę ze swoim zestawem pierwszej pomocy nieprzytomnym, w jego słuchawce rozbrzmiał głos Eddiego:
- Potrzebuję trójzębu w połowie drogi między mną i Victorem -
Był jednak mały problem. Poprzednie trójzęby wyrzucał robot nastawiony przez Lu. Eddie od tamtej pory dość sporo się poruszył i jeszcze chował wewnątrz struktur. Maszyna była rozkalibrowana i nie zareagowała na zawołanie. Ktoś musiał ją ponownie nastawić, a Karasu był jedyną dostępną osobą. Nie miał jednak nawet pewności, czy Louise kontrolowała ten proces pilotem, czy laptopem.
I znowu wszystko na głowie medyka. Karasu nie miał zielonego pojęcia, który mechanizm odpowiada za co, dlatego nie był w stanie pomóc Eddiemu. Rzucił więc do słuchawki - Lu jest nieprzytomna, nie mogę obsłużyć tego sprzętu. Staram się ją ocucić, więc musisz sobie radzić sam. - przekazał niebieskoskóremu. Syntetyk wiedział również, że sytuacja Victora nie jest najlepsza, dlatego przekazał byłemu arystokracie - Victorze, jestem w stanie dostrzec Cię w tym gównie, ale mój strzał byłby bardzo niepewny. Postaraj się podpłynąć wyżej, jeśli mam Cię sięgnąć moimi nanobotami. - rzekł do sojusznika, po czym odwrócił się do Lu. Wiedział, że ocucenie jej było kluczowe w tym momencie - potrzebował bowiem informacji. Ze swojej apteczki wyciągnął nieco białka, które od razu pochłonął, licząc na to, że syntetyczne ciało się zregeneruje i otępienie szybko przejdzie. Wyciągnął również amoniak, który przyłożył do nozdrzy admirał. Był przekonany, że stara metoda powinna skutecznie wydobyć Lu z letargu.
Pod wpływem amoniaku Louise delikatnie rozwarła oczy oraz wykonała kilka silnych wydechów przez nos, mimowolnie protestując przed drażniącą substancją. Karasu widział jednak, że kobieta jest nieobecna. Wyglądała na sparaliżowaną, a w ledwo otwartych oczach medyk spostrzegł błękitne naleciałości. Białko w oczach kobiety zaczęło zmieniać kolor. Nie był to objaw, z którym kronikarz miał jakiekolwiek doświadczenie. W swoich czasach poznał jednak wiele przypadków niewyjaśnionych chorób i efektów ubocznych wywoływanych przez używanie niektórych artefaktów, bądź nadużywanie iskier. Przypadki te były unikalne, a część z nich można było wyjaśnić efektami, jakie magiczne moce wywoływały na ciało, nadużywając możliwości biologicznych ciała u super siłaczy, czy magicznych biegaczy. Biorąc jednak pod uwagę abstrakcyjne efekty mocy Lu, to jest zwiększenie fizycznych możliwości drugiej osoby, co nie powinno być w żaden sposób możliwe, Karasu nie był w stanie połączyć stanu kobiety z tym, co mogło wyprawiać jej ciało podczas czarowania.
Nie mając większego wyboru, zwyczajnie wbił w jej ciało ampułkę z nanobotami leczącymi, mając nadzieję, że chociaż to odciąży jej organizm oraz poprawi sytuację. Karasu nie miał bowiem czasu na zabawę w szamana - podszedł do laptopa licząc, że znajdzie w nim jakąś wskazówkę.
W laptopie otworzony był dość skomplikowany program pełen rubryk i tabeli. Po kilkuminutowych oględzinach Karasu doszedł do wniosku, że faktycznie jest to program sterujący robotami okrętowymi. Były w nim wyświetlone wszystkie cztery maszyny znajdujące się na platformie, trzy były w trybie „wstrzymania”, czwarta w trybie „bombardowania”. Zgodnie z danymi w kolejnych rubrykach, była ustanowiona na „komendy głosowe”, „identyfikacja i dobór broni na bazie komendy radiowej”, oraz „ostrzał na źródło komendy” i „modyfikacja celu trafienia o +1m y; +1m x”. W ostatniej rubryce widniał czerwony napis „koordynaty niedostępne”, ze świecącym guzikiem „wprowadź ręcznie” zaraz obok. Przycisk opcji „wykryj automatycznie” był na szaro i nie reagował na nacisk. Niestety żadnych koordynatów laptop nigdzie nie wyświetlał.
Karasu nie wyglądał na najszczęśliwszego. Przeczesał wzrokiem platformę i podszedł przeszukać ciało Lu. Szukał czegoś, co odpowiadałoby za pobieranie koordynatów członków drużyny. Jakiegoś pilota, czy okularów. Uważał przy tym, by nie dotknąć książki pani admirał.
W kieszeni Lu Karasu znalazł pilot z ekranem dotykowym. W tym momencie wyświetlał on przyciski “Ship” oraz “Comm”.
Karasu nie rozumiał języka, który widniał na ekranie. Był to dla niego taki sam niezrozumiały bełkot, co zaklęcie Lu. Medyk domyślał się, że był to ten sam dialekt - brzmiał przynajmniej podobnie. Postanowił, że przy okazji zbada tę sprawę, bowiem mogło być to użyteczne na przyszłość. Niestety, znalezisko nic mu nie dało, dlatego syntetyk podszedł do platformy z karabinem snajperskim, by sprawdzić położenie Victora. Chciał upewnić się co do pozycji sojusznika oraz jego stanu, dlatego zapytał - Victorze, jak bardzo jesteś rozpuszczony? - rzekł medyk, wodząc wzrokiem po tafli kwasu.
Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. Chwilę po wypowiedzi Karasu z kwasu wyleciał Victor wyrzucany w powietrze przez laserową energię, którą uwalniały jego ręce i nogi. W zaledwie kilkadziesiąt sekund mężczyzna wylądował na platformie, robiąc przewrót i lądując na jednym kolanie. Victor był wyraźnie ranny. Mięśnie w jego barku były przegryzione, ponadto mógł mieć rany wewnętrzne wynikające z jego poprzedniej walki, a mentalnie zbliżał się ku wycieńczeniu. Nie tylko wykorzystywał swoją iskrę bez przerw, ale również znosił ogromny ból przez wyjątkowo długi okres. Inkwizytor potrzebował poważnej pomocy, najlepiej kilku godzin w tubie uzdrowicielskiej na pokładzie okrętu.
Corvus dysząc ciężko, zaczął zrzucać z siebie uszkodzony kombinezon.
- A jej co? Zemdlała od tego bełkotu? - Zadał pytanie kucając nad panią Admirał. Nie czuł się najlepiej, ale nie miał zamiaru jawnie na to narzekać.
Karasu szybko ocenił stan Victora i wiedział, że zwykłe nanoboty tutaj nie pomogą. Przywołał zatem duszę doktora Mengele i zacisnął prawą dłoń na lewej ręce. Następnie rzekł - Na mocy zawartego kontraktu poświęcam lewą rękę. Cała kończyna w zamian za wyleczenie Victora. - medyk postanowił zaryzykować. Trudno było mu ocenić, ile ugra poświęcając rękę, ale wiedział, że stan Victora zdecydowanie się polepszy. Nie mógł pozwolić sobie, aby zarówno Lu, jak i jego sojusznik byli w kiepskim stanie. W apteczce miał przygotowane białko i wiedział, że przy takiej jego ilości, syntetyczne ciało odtworzy kończynę. Karasu spodziewał się bowiem, że i Eddiemu przyda się pomoc lekarza. Pytaniem było tylko, co zrobi dusza.
- Co za egoizm. Zabijamy od tak co nam się nie podoba, a potem życzymy zdrowia tym, na którym nam zależy. Tylko kto pozwolił tobie decydować, kto na co zasługuje? - skarcił Karasu głos w jego głowie. Ramię Karasu, łącznie z barkiem, zmieniło się w pył. Pył który owinął się wokół Victora. Rana mężczyzny zniknęła, jak ręką odjąć. Victor zaczął czuć się wypoczęty i gotowy. Z nowym kombinezonem, mógłby nawet wrócić do walki.
- Huh… - Mruknął Victor spoglądając po sobie. Czuł się zdecydowanie lepiej. Słysząc głos Eddiego w słuchawce odpowiedział mu.
- Ma jakiś medalion który natychmiastowo leczy rany. Ale trucizna Karasu działa. Jeśli masz okazję to urwij jej łeb i zabierz medalion. - Ostatnie słowa złowrogo podkreślił.
- Panowie, my będziemy przez chwilę nieobecni. Strasznie interesuje nas ciało tej niewiasty. Znaczy, chcemy przywrócić ją do żywych, oczywiście. Dlatego nie możecie na nas chwilowo liczyć. - rzekł Karasu nie swoim głosem. Siedział na platformie i pożerał białko. Nie był sobą, chociaż usilnie starał się nie dać tego nikomu dostrzec.
- Syntetyk zaczął o sobie gadać per “my”. Zostanę tu chwilę i przypilnuje obojga. Eddie ta piratka dysponuje siłą jakiej jeszcze nie spotkałem. Zachowaj ostrożność. - Zakomunikował przez słuchawkę niebieskoskóremu
Karasu nie radził sobie ze swoim współlokatorem. Medyk potrzebował czasu, a Mengele mu go nie dawał. Zapał Anioła Śmierci ostudził natomiast Victor, który obserwował syntetyka. Skoro nie był w stanie zbliżyć się do ciała Lu, to zaryzykował i wcisnął przycisk na pilocie “Comm”.
Ekran wyświetlacza zmienił zawartość. Dwa przyciski zastąpiła lista imion załogi z niewielkimi obrazami ich twarzy: Victor, Opus, Eddie i Karasu byli jeden pod drugim. Obok każdej osoby podane były jej koordynaty, przyciski “mute”, “private message”, oraz “detonate”.
Karasu chichotał jak opętany i chciał wcisnąć podobiznę Victora. Nie udało mu się to, bo jego jedyna ręka wypuściła pilota z dłoni. Szarpnięcie nogą z kolei sprawiło, że urządzenie znalazło się bliżej ciała Lu. To Karasu walczył o władzę nad ciałem i starał się przeszkodzić duszy jak umiał. Nie mógł jednak zmusić ust do wykrzyczenia czegoś więcej niż - Łap pilota! - i zmuszeniu ciała do pozostania w miejscu. Na nic więcej nie miał siły.
Victor dopadł do pilota, nie spuszczając z oczu Karasu.
- Poza odstrzeleniem ci łba jest coś co mogę zrobić?- Zapytał nie do końca będąc pewnym na co patrzył. Uniósł pilota w górę tak by mieć w zasięgu wzroku wyświetlacz i syntetyka. Nie miał pojęcia co oznaczają te słowa, ale je sobie zapamiętał.
- Zawsze możesz usiąść na kolanach wujka i dać się przebadać doktorkowi! - zaskrzeczał obcy głos z ciała syntetyka.
Victor stanowczym krokiem zbliżył się do Karasu, czy kogokolwiek kto go opętał.Siłą postawił go do pionu, po czym stanął do niego plecami. Sięgnął za siebie łapiąc syntetyka za potylicę i bardzo szybko schylił się do przodu, w efekcie czego Karasu przeleciał przez plecy Victora prosto na podłoże. Następnie Corvus chwycił kołnierz naukowca i uniósł zaciśniętą pięść.
- Karasu jesteś tam? - Po tych słowach z impetem uderzył syntetyka w twarz.
- Puk puk, kto tam? - zachrypiało z ust syntetyka.
-[i] Najpierw się mówi puk puk, potem a dajesz drugiej osobie powiedzieć “kto tam”.[i] - Rzucił ozięble Victor, po czym dodał. - Karasu nie przestanę cię tłuc póki do nas nie wrócisz. - Corvus zacisnął mocniej pięść i ponownie uderzył w twarz syntetyka.
- To będziesz musiał głośno pukać! - zachichotał Mengele - A wiesz, że to całkiem przyjemne? Znaczy byłoby, gdybym czuł ból w tym syntetycznym ciele! -wrzeszczał z radości zły duch. - Swoją drogą sprawia Ci to ewidentną przyjemność staruszku! Coś czuję, że dogadalibyśmy się! Ja również lubowałem się w torturach! - rzekło ciało Karasu.
Corvus skrzywił się po czym pociągnął syntetyka na kraniec platformy tak by wystawałą poza nią jedynie jego głowa. Nogą zaczął naciskać jego potylicę zbliżając jego twarz do tafli kwasu.
- Posłuchaj pajacu ja zawsze załatwię sobie nowego syntetyka, zastanów się czy ty załatwisz sobie nowe ciało. Wybieraj. - Rzucił oschle Victor
- Chłopcze, zapomniałeś ściągnąć mi spodnie. Założe się, że syntetycznej dupy jeszcze nie miał okazji wydrylować, prawda? - rzekł Mengele, po czym dało się usłyszeć wrzask Karasu Jebany nazisto, uspokój się! Tak bardzo spieszy Ci się do braci nazistów? Victorze, ten idiota jedynie zgrywa twardziela, ale jako Twój lekarz nie zalecam kąpieli w kwasie. Proponowałbym z kolei perswazję słowną… - rzekł z przerażeniem syntetyk. Cała sytuacja wymykała się spod kontroli.
- Może wydłubię tylko ci z mózgu, czy tam procesora tego idiotę? Nie znam się na lobotomii, więc nie wróże sukcesu. Wam. - Oznajmił Victor, ściągając stopę z głowy syntetyka. - Idioto… oddaj ciało Karasu, bo je stracicie oboje. - Na palcu wskazującym Corvusa pojawił się cienki i krótki promień czerwonej energii. - Albo może wolałbyś być przeniesiony do jakiegoś automatu z kawą? Parkometru? Panelu od windy? Da się załatwić tylko musisz być dalej uparty. A więc? - Z tymi słowami przyłożył promień energii do skroni Karasu.
- POKAŻ NA CO CIĘ STAĆ SMARKACZU -wykrzyczało ciało syntetyka. Nie dało się usłyszeć w tym wszystkim Karasu. Najwidoczniej dusza Mengele uznała, że stawia wszystko na jedną kartę.
Corvus wydłużył promień tak by przeszedł na wylot głowy Karasu. Nawet mu powieka nie drgnęła gdy to zrobił. Chwycił za nogę syntetyka i przeciągnął go na środek platformy.
- Eddie musiałem unieszkodliwić Karasu. Lu jest dalej nieprzytomna, a ja nie potrafię obsłużyć sprzętu. - Zakomunikował przez słuchawkę Corvus. Stał teraz w bieliźnie, z nieprzytomną admirał, unieszkodliwionym syntetykiem i brakiem możliwości przywołania sprzętu. Był rozgoryczony tym całym cyrkiem. - Ja pierdole. - Syknął pod nosem, po czym zbliżył się do Louise.
- Pani Admirał, halo? - Uniósł ją delikatnie i potrząsnął, poklepał po policzku, próbując uzyskać jakąś odpowiedź.
- Nie pomożesz jej, jest nieprzytomna i trawi ją jakaś choroba. Prawdopodobnie wywołana czarami, które nade mną odprawiała. Za nic w świecie nie dotykaj książki, bo nie wiem co może się stać. Zaaplikowałem już jej swoje nanoboty, więcej nie jestem w stanie zrobić, póki nie znajdziemy się na statku. -wydukał Karasu, leżąc na platformie - Victorze, dziękuję. Nie miałem pojęcia, że znasz się na akupunkturze. Ja będę musiał poleżeć chwilę, zanim się wszystko ustabilizuje. Skutecznie przepędziłeś Mengele, moje gratulacje. - dodał medyk., Było mu głupio, że doszło do takiej sytuacji tylko dlatego, że nie był w stanie kontrolować samego siebie. - Na pewno pilot odpowiada za zrzut broni, ale nie mam pojęcia za pomocą której komendy. Możesz ewentualnie spróbować wziąć ze sobą kilka włóczni, wdziać nowy strój i pomóc Eddiemu. Leżą tutaj gdzieś ampułki z leczącymi nanobotami, więc jakbyś je zabrał ze sobą i ukrył pod skafandrem, pomógłbyś naszemu koledze, bo pewnie jest ranny. I spokojnie, mnie już nic nie opętą, ten gnojek dostał wystarczającą nauczkę - wysapał Karasu, po czym głośno odetchnął. To był długi dzień.
Victor spojrzał jeszcze na twarz Admirał. Gdy tak się przyglądał uświadomił sobie, że to naprawdę urodziwa kobieta. Pomijając biel na jej oczach.
- Trzeba ją zanieść na okręt. - Oznajmił Corvus, po czym spojrzał ostro na syntetyka.
- My sobie jeszcze porozmawiamy na temat twoich opętań. Nie dziękuj mi jeszcze. - Kredyt zaufania nie istniał przy kimś, kto w każdej chwili może zostać opętany przez… cokolwiek to było. Kapitan drużyny nie rozumiał przypadłości syntetyka i miał nadzieje, że więcej już tego nie zobaczy.
- Niestety, wszystko ma swoją cenę…- rzekł Karasu bardziej do siebie, niż do Victora, po czym dodał - Ty tu rządzisz, ale pamiętaj, że Eddie na dole został z tą wariatką, a ja jedną ręką cudów nie zdziałam. Zakładam, że wiedziała na co się pisze używając swoich mocy i nie mówiąc o nich wcześniej. Na ten moment i tak nic nie wskórasz - moje nanoboty są tak samo skuteczne, jak wszystko co znajdziesz na statku. Ją trzeba przebadać, a no to nie mamy czasu. Mogę jeszcze raz przywołać Anioła Śmierci i ją wyleczyć, ale wtedy z pewnością pójdę do odstrzału. W razie czego celuj w serce. - gorzko zakończył syntetyk.
- Dobrze, ale i tak muszę iść po skafander. - Corvus ułożył delikatnie Lu tak jak sobie wcześniej leżała.
Karasu z kolei leżał na platformie i czekał. Czekał aż artefakt w jego sercu ustabilizuje się i przywróci mu pełną władzę w kończynach. Medyk przy okazji zrobił przegląd dusz. Zwizualizował sobie szafę, którą otwiera, a następnie przegląda ubrania-zjawy. Część z nich była już przykurzona, a niektóre wyrywały się, aby tylko je ubrał. Syntetyk nie był zadowolony z porządku zastanego w swojej “głowie”. Wkrótce będzie musiał pochłonąć nową duszę lub wzmocnić siebie w inny sposób, aby w garderobie zapanowało prawo i sprawiedliwość.
Corvus zdobywszy skafander od razu go wdział, zabrał trójząb i wystrzelił z platformy w stronę Eddiego.
Karasu po dłuższej chwili doszedł do siebie. Miał już pełną kontrolę nad ciałem, ale brakowało ręki. Na platformie nie było również Victora i pilota, który ten prawdopodobnie zabrał ze sobą. Syntetyk zbliżył się do admirał Lu i z przykrością stwierdził, że jej stan nie uległ zmianie. Najwidoczniej nanoboty nie były w stanie poradzić sobie z tym, co ją trawiło. Medyk postanowił pomóc najlepiej, jak umiał. Wziął więc trzy włócznie i rzucił do kwasu, celując w miejsce gdzie dostrzegał sojuszników. W swoim stanie Karasu nie mógł więcej zrobić. Przekazał przez komunikator - Panowie, robię Wam mały zrzut zaopatrzenia. - odezwał się Karasu.
Bronie wpadały w kwas z pluskiem. Karasu nie potrafił rzucać specjalnie dobrze. Jego sztuczny organizm nie był aż tak dokładny jak żywe ciało. Mimo wszystko, na tą odległość dawał radę w miarę dokładnie dostarczyć trójzęby.
Jakąś krótką chwilę po wyrzuceniu trzeciego, kątem oka Karasu zauważył ruch. Była to Louise. Kobieta przewróciła się na ziemi i bardzo powoli podniosła. Powolnym krokiem zaczęła się wlec przypominając osobę pijaną. - Ehh...Mogliście mnie chociaż odnieść… - zauważyła. Wyglądała na półprzytomną i z pomocą robotów reagujących na jej gesty, zaczęła wracać na okręt.
- Mieliśmy tutaj mały problem, pani admirał. Kolokwialnie mówiąc, szambo wyjebało. Czy trzeba pani pomóc w czymś? Wygląda pani, jakby asysta lekarza była co najmniej potrzebna. - rzucił Karasu za Lu, po czym odezwał się bezpośrednio do sojuszników - Panowie, szefowa jakoś żyje i udaje się właśnie na okręt - przekazał syntetyk.
Lu wyrwała z ucha swój komunikator jęcząc coś stłumionym głosem i wyrzuciła go na platformę. Gdy mniejsza winda zaczęła unosić ją w górę, bez odwracania się wystawiła środkowy palec za siebie, żegnając Karasu.
- Księżniczka na ziarnku grochu, czy ki diabeł? - westchnął Karasu. Miał dziwną ochotę zapakować jej w tyłek strzałkę paraliżującą. Gdy zorientował się o czym myśli, przeraziła go obawa, że to kolejna dusza wychodzi na wierzch. Na szczęście to tylko jego własne odczucia. Nie mógł jednak odmówić sobie jednego - wrzucił laptopa do jeziora kwasu, chociaż wcześniej upewnił się, że nikt na niego nie patrzy.
 
Fiath jest offline  
Stary 03-06-2018, 08:51   #20
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
292015154SY
Ekrany okrętu głównego cesarskiej gildii pirackiej migały w szalonym tempie, kompletnie pozbawione rytmu. Te ściany ciągle zmieniających się świateł przywodziły na myśl dyskotekę, jednak dla umysłu genialnego kapitana gwiezdnego były mapą do sukcesu. Oczy Zilvy czujnie przeskakiwały po ścianach, gdy ta oceniała sytuację.
- Czwarty oddział niech zmieni się w klin. Rosa powinna wypuścić przechwytniki. Dosłać myśliwców na C-Z4, najlepiej z Bursztynu. Niech Yugen cofnie się na tyły i zregeneruje siły. Deadafro.
Mostek statku miał trzy piętra. Każde z nich przepełnione było ludźmi w czarnych uniformach, badającymi mapy i przekazującymi rozkazy. Na środkowym piętrze siedziała sama Zilva. Zamiast fotelu używała jako siedziska czaszki ogromnego kosmity. Gdy tylko zawołała imię, czy też ksywę jednego z pirackich dowódców, obok niej pojawił się holoprojektor z jego twarzą.
- Wazzup młoda?! Powiedz, że coś dobrego, bo już trzecią paczkę jaram. - przyznał się pirat.
- Chcę raport co do stanu Matryioshki.
- Wygląda na to, że nie chcą jej wysadzić. No ale Tsara z mostku też nie przegonią, więc nie wiem na co liczą. Może nie wiedzą, w co się wpakowali.
- Możemy na nich liczyć...w przeciągu najbliższych 48h?
- Ciężko powiedzieć: Tsar ma jakiś plan jak to posortować, ale nie wie ile mu zajmie.
- W takim razie przejmij dowodzenie nad jego mniejszymi okrętami i statkami. Marnują się….
- Kapitan?
Zilva zacisnęła zęby, po czym zsunęła się ze swojego siedziska. Wszyscy okoliczni piraci spojrzeli w jej stronę zaniepokojeni. Przez dłuższą chwilę trwała cisza. Po chwili jednak kobieta podniosła się. Była kilka centymetrów wyższa, a jej naleciałe niebieskim kolorem oczy odbarwiły się z powrotem na biało.
Deadafro zapytał podobnie. - No...kapitan?
- Odbicie. - burknęła Zilva, wyciągając z kieszeni niewielkie, popękane lusterko. Jedno z pęknięć samo się zrosło. - Które? - zapytała się. - Nie ważne, to świetny zbieg okoliczności. Kaas! - krzyknęła kobieta, odwracając się do jednego z piratów. - Dowiedz się, co to Victor Corvus. Ja idę oddać kolejną salwę. - zadecydowała lider, uwalniając ogromne pokłady czerwonej aury.



292015152 - 292015202SY
Po powrocie z oceanu, Eddie i Victor potrzebowali dziesięcio godzinnego snu w kapsułach leczniczych, aby w pełni wyzdrowieć. Później wszyscy rozeszli się w swoje strony. Karasu zdołał ukończyć swój najnowszy produkt: naniczne wspomaganie układu mięśniowo-nerwowego. Jego nowy środek był stosunkowo łatwy w wytworzeniu i potrafił przywrócić pacjenta do stanu młodość, przynajmniej tymczasowo. Po zastosowaniu tkanki regenerują się, a układ nerwowy dostaje pewnego kopa względem prędkości przepływu informacji. Zadanie to jest bardzo wymagające dla nanobotów, które dość szybko wymierają, prowadząc do zaniku efektów. Póki co jego wynalazek jest też słabszy od zaklęcia którym poczęstowała go Lu, ale mimo wszystko wykazywał się znaczną efektywnością. Zwłaszcza na starszych pacjentach.

Eddie i Victor spędzili swój czas wolny na treningach. Victor starał się poprawić swoją kontrolę nad iskrą. Tworzył różne formy ze swojej aury: kule wychodziły dość łatwo, ale znikały oderwane od ciała. Próba stworzenia pazurów poszła lepiej. Trening był nudny i wymagał godzin pracy, ale niedługie przedłużenia palców w końcu zaczęły powstawać i bez trudu przecinały żelazne cele treningowe.
Praktyka Eddiego była bardziej brutalna. Mężczyzna starał się skupić efekty swojej iskry na pojedynczych częściach ciała, aby obejść jej wymagania startowe. Kilka razy oderwał sobie w ten sposób nogę, próbując nią tylko szybko wymachnąć. Medalion pozwalał mu jednak na całkowitą regenerację ciała w kilka sekund. Przynajmniej tak długo, jak popełnił szybkie samobójstwo lub ktoś go w nim wyręczył. Mutant umarł w tym procesie jakieś sześć razy, ale opanował podstawy czegoś, co można nazwać ponaddźwiękowym kick-boxingiem.

Grupa postanowiła też wylecieć z atmosfery, nie czekając na zezwolenie nieobecnej pani kapitan. Po dość niedługiej chwili dostali się w strefę cesarstwa i zyskali dostęp do komunikacji. Był to nieprzyjemny czas dla Victora, który nie mógł połączyć się ze swoją córką. Jej telefon zawsze odpowiadał skrzynią dźwiękową, mówiącą coś o badaniach, braku czasu, oraz kończącą się ogromną prośbą, aby zostawić wiadomość, jeśli jest się jej tatą.

Eddie skontaktował się ze swoim starym znajomym, Zacharym. Usłyszał ponure wieści. Po galaktyce mogła krążyć jakaś nowa broń albo zaraza. Kilku ich wspólnych znajomych dostało nieprzewidzianych zawałów serca, których lekarze nie mogli wyjaśnić. Anne Code była teraz przez to w szpitalu, trzymana przy życiu tylko dzięki magii.
Pytany o medalion, Sheep nic o nim nie wiedział. Miał jednak pewne informacje o Louise. Kapitan ekipy była blisko awansu na cesarskiego admirała floty. Całe swoje życie poświęciła na walkach z piratami, często bardzo brutalnych, pełnych ofiar po obu stronach, wliczając cywilów. Odmówiła jednak awansu, zamiast tego przechodząc na emeryturę. Od jakiś trzech lat była arystokratką w stanie cywilnym. Zachary znał ją osobiście, choć rozmawiał z nią może cztery razy. Prawdopodobnie od niego dowiedziała się o Eddiem.



5022714SY
Victor Corvus stał we mgle. Ciężko było mu wyróżnić otaczające go detale. Widział wiele osób, chyba wyłącznie mężczyzn. Byli martwi, mieli rany cięte, leżeli poprzewracani jeden na drugiego. Nosili jakieś przedziwne pancerze, a otaczające ich bronie wyglądały prymitywnie: połamane włócznie drzewcowe, jakieś zwyczajne miecze i metalowe kije. Tylko dwie osoby były żywe.

Jedną z nich był młodo wyglądający chłopak. Miał krótkie, białe włosy i podkrążone oczy. Nosił czarny płaszcz z fioletowymi elementami. Z jego ciała emanowała świetlista, purpurowa energia. Miał zimny, niemy wyraz twarzy, a wzrok pozbawiony zainteresowania.

Pod tą stertą stał znacznie starszy osobnik. Miał krótkie czarne włosy i silnie zarysowaną twarz. Nosił na sobie czerwony, lamelowy pancerz, na którym ciężko było spostrzec ślady krwi. Ciężko dyszał, zaciskając w dłoni rękojeść miecza ze złamanym ostrzem. Młodszy z mężczyzn przemówił do niego:

-So? Czego chcesz?
-Siły. Siły, aby dorwać i zabić króla w złocie - odparł wojownik.
Zakapturzony mężczyzna rozejrzał się, oglądając otaczające ich pobojowisko. Zawiesił nawet wzrok na Victorze, do którego się uśmiechnął. - Dobrze, zasłużyłeś. Są jednak zasady. - zwrócił się do samuraja. - Jako hołd będziesz upuszczał własnej krwi przed snem każdego dnia, gdy popełniłeś mord. Wystarczy mi lekka rana. - oznajmił. - Będziesz kontynuował swój hołd, aż zwolnię cię z tego obowiązku. Wtedy świat stanie przed tobą otworem.
- Kiedy to będzie? - spytał wojownik.
- Będąc szczerym, wpadłem w pewne tarapaty. Mogę potrzebować pomocy. Tak więc spłacisz swój dług wtedy, gdy ja zyskam jeden u ciebie. - zadecydował.
- Hah. A jak wcześniej umrę?
- Twoje nasienie przejmie tę odpowiedzialność. - zakapturzony wyciągnął dłoń w stronę wojownika. - Chodź, Hideki.
- Jak masz na imię? March? - spytał wojownik, ściskając podaną mu dłoń.
Ramię młodego chłopaka zaświeciło czerwonym światłem, a ta energia szybko przeszła na Hidekiego. Moc objęła jego ciało i przeszła na jego oręż, gdzie podłużną smugą zastąpiła złamane ostrze.
- ...sych…
 
Fiath jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172