Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-09-2018, 16:05   #41
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Karasu


Po tym, jak syntetyk zgłosił się do recepcji szpitalnej, skierowano go do pokoju 47b. Rozstał się więc z Eddiem i ruszył na miejsce.
Pomieszczenie było niewielkie. Posiadało dwa łóżka, kilka krzeseł i serię szaf wokół ścian. Te były wypchane lekami, narzędziami badawczymi, oraz częściami do naprawy maszyn.
Poza Karasu, w pomieszczeniu znajdowała się chorowicie wyglądająca kobieta. Miała bardzo bladą, szarawą cerę, której brakowało uroku i dostojności białemu odcieniu Louise. Kobieta miała też podkrążone czerwone oczy oraz długie, matowe, fioletowe włosy. Siedziała przygarbiona w krześle, jedząc zupę z metalowego kubka.
- Witam, nazywam się Karasu, a Ty - przywitał się medyk, nie wiedząc czego spodziewać się po sytuacji. Został tutaj skierowany, więc przyszedł. Nie zmieniało to jednak faktu, że kulturę wypadało zachować.
Kobieta podniosła głowę i spojrzała Karasu w oczy. - November. - odpowiedziała. Jej wymowa była przeciągła. Słychać było zmęczenie w jej głosie.
- Och, nietypowe imię. Co Ci dolega, droga November? Wybacz, jak źle wypowiadam Twoje imię. Przy okazji, nie znam języka z którego pochodzi. To jakaś antyczna mowa? - pytał Karasu.
- Serafiński. - odpowiedziała kobieta. - Mam plagę. - dodała, zagryzając następnie zupą.
Karasu zanotował w pamięci, aby poczytać o serafinach. Uśmiechnął się i zapytał -Ach, plagę. Opowiesz mi o niej?
Kobieta przyjrzała się Karasu i uśmiechnęła szeroko. - Powinieneś już wiedzieć osobiście.
- Sugerujesz zatem, że już mnie trawi? Czego powinienem się spodziewać, moja droga? -odpowiedział medyk z uśmiechem. Koncepcja zachorowania była dla niego abstrakcyjna.
- A nie? - kobieta wyglądała na wyraźnie zdziwioną i wręcz zagubioną. Po chwili splunęła do zupy, po czym wyciągnęła rękę z kubkiem w stronę Karasu.
Karasu zaglądnął do zawartości kubka, spodziewając się plwociny lub zębów.
Nie licząc spluwu kobiety, mikstura w kubku przypominała gulasz. Wyglądał on w pewien sposób nostalgicznie.
- Uroczy sposób na przekazanie mi swojej próbki, dziękuję. Z każdym tak raczysz się swoją plwociną? - zapytał rozbawiony Karasu. Nie znał powodu swojego przybycia tutaj, a najwidoczniej został potraktowany za lekarza. Bądź, co bądź całkiem słusznie.
- Nie. Jestem tu po twojego przyjaciela. - przyznała. W dalszym ciągu wyglądała na nieco zdziwioną. Przypominała zawiedzione kocię. Widząc, że Karasu nie odbiera jej gulaszu, cofnęła rękę i usiadła wygodniej. - Nie wyglądasz jak Tobor. - zauważyła.
- A na kogo Ci wyglądam? - odpowiedział medyk coraz bardziej rozbawiony.
Kobieta wysunęła głowę do przodu i spojrzała Karasu w oczy. Po jakiejś minucie milczenia odpowiedziała w końcu: - Skąd ja mam wiedzieć, jak ty sam nie wiesz.
- Skąd ta pewność? Poza tym, nie wiesz po co mnie tu przysłano?- pytał medyk dalej.
- Wyglądałeś normalnie, ale jak ci się przyjrzę, to czuję, że nie widzę wszystkiego. - wyjaśniła, po czym wzięła duży łyk zupy. Westchnęła i oparła głowę na dłoni. - Nie. Po co tu przyszedłeś?
- Tutaj mnie odesłano. Może mam Ci dotrzymać towarzystwa? Chociaż znając życie mam zbadać tą całą plagę. Ewentualnie sprawdzić, czy i mnie strawi. Opowiedz mi o sobie, droga November. - poprosił medyk.
Kobieta przechyliła głowę. - Więc nawet nie robisz nic samemu? Nic dla siebie? - spytała, po czym po lekko oprzytomniała. - Fakt, nie przyszedłeś. "Przysłano cię". - zwróciła uwagę na język Karasu.
- Tak w życiu bywa, że zawsze ktoś nas gdzieś wysyła, a my przy okazji realizujemy swoje cele. - wzruszył ramionami Karasu.
November zaczęła bujać się na krześle. -That's naive...and pure. - Po chwili zatrzymała się. - Wait...are you...? - wstała z krzesła i podeszła do Karasu, aby spojrzeć mu w oczy z takiego bliska jak to tylko możliwe. Syntetyk usłyszał coś za plecami i mrugnął. November już tutaj nie było.
Pojawiła się za to toborczykówna z wózkiem pełnym pudełek i jakimś śmiesznym urządzeniem. - Wybacz zwłokę. - odezwała się do Karasu.
Karasu widział w swoim życiu różne rzeczy. Sam był nietypową istotą, dlatego nie był specjalnie zaskoczony nietypowym zjawiskiem. Nie zakładał żadnego skażenia organizmu, omamów, czy podtrucia. Brał jednak pod uwagę niestabilność artefaktu lub schizy którejś z dusz. Niemniej dla pewności z uśmiechem zapytał sw-[oją nową towarzyszkę - Zanim przejdziemy do formalności, muszę zadać pytanie. Czy to łóżko było zajmowane przez pacjentkę skażoną plagą, która na imię miała November?
Toborczykówna wcisnęła swoją bransoletę i sprawdziła coś na holograficznym ekranie. - Nie. - odparła wprost.
- Tego się spodziewałem. No nic, dziękuję za odpowiedź - syntetyk ukłonił się nisko.
- Podepniemy twoje nanoboty do naszych i zaprogramujemy w nich odpowiednie zachowanie. - Toborczykówa natychmiast przeszła do pracy. - Następnie wszczepimy je aby pomóc z ubytkiem. Wedle analizy masz dwa typy nanobotów: robotników i królowe. Królowe tworzą nowe maszyny z białka. Robotnicy wykonują prace. Każda królowa odtwarza nanoboty o określonych numerach, więc jej utrata oznacza, że dana sekcja nanobotów nie zostanie już odtworzona. - wyjaśniała Toborczykówna. - Nasze nanoboty są czysto mechaniczne, więc zastąpimy tylko brakujących robotników. Dostaniesz pewien zapas, aby uzupełniać braki na wypadek obrażeń.
- Rozsądna decyzja. W moim interesie leży zatem zanalizowanie budowy i zasad działania królowej, aby móc ją odtworzyć. Masz jakieś sugestie? - Karasu zadawał dużo pytań tego dnia. Przy okazji przekazał swojego nanobota do potrzebnych działań.
-Alchemia? - zaproponowała. - Albo magia. - stwierdziła. Włożyła próbkę do maszyny i włożyła do niej jedno pudło. - Prawdopodobnie sekret królowej tkwi w tym, jak działa ciało jako całość. Co z kolei zależy od tego, jak funkcjonuje królowa... - Toborczykówna pokręciła głową z dezaprobatą. Wyglądała na zamyśloną, ale też zagubioną. - Nie wiem. - poddała się w końcu.
- I tak dziękuję za pomoc. A czy byłoby wielkim nadużyciem, gdybym dostał przepis na Wasze nanoboty? Chodzi mi po głowie pewien pomysł i jestem ciekaw, czy udałoby się stworzyć coś nowego. - zastanawiał się syntetyk. Ubytki w jego ciele nie stanowiły na ten moment problemu, ale długoplanowo mogły okazać się nad wyraz kłopotliwe.
- Skieruje zapytanie do kierownictwa. Do jutra się pan dowie. - zapewniła Toborczykówna.
- Będę niezmiernie zobowiązany. A gdzie mógłbym dowiedzieć się nieco więcej o tej całej pladze?- kolejna kwestia, kolejne pytanie. Karasu zastanowił się, czy kiedykolwiek skończy się ten cykl
Tobor wzruszyła ramionami - Na końcu korytarza..
- Jeszcze tylko jedno - kiedy mogę liczyć na uzupełnienie moich zapasów Waszymi nanobotami? - zapytał medyk wstając i szykując się do pójścia we wskazane miejsce.
Tobor spojrzała na maszynę. - Kilka godzin.
- Po raz kolejny dziękuję - odparł syntetyk i udał się tam, gdzie znowu go skierowano. Nie wiedział ile Eddiemu zajmie to, co robił, a skoro najemnik się o niego nie upomniał, to medyk postanowił poszerzysz swoją wiedzę o tą całą plagę.

Eddie

Gdy niebieskoskóry rozstał się z Karasu, recepcjonistka piętra szpitalnego bez słowa spojrzała na twarz przemytnika, czekając, aż ten wytłumaczy swoje potrzeby.
- Szukam pomieszczenia z niejaką Dot - Eddie poinformował recepcjonistkę. Na kilka sekund spojrzał na oddalającego się syntetyka, nie do końca pewny wszystkich swoich decyzji.
-50c.
- Dziękuję. Czy możesz również wskazać zajmującego się nią lekarza? - przemytnik potrzebował dłuższej chwili do sformułowania tego zapytania. Widać było, że znajdowanie się w szpitalu, nie jest dla niego częstym doświadczeniem.
-Ktokolwiek jest na zmianie. - Recepcjonistka wydawała się nie rozumieć do końca pytania.
- Rozumiem, że nie ma dedykowanego specjalisty - Eddie wolał się upewnić.
Pokiwała przecząco głową. - Nie ma.
- No nic, dzięki - westchnął, rozkładając ręce na boki. Chwilę rozglądam się za planem budynku, następnie spojrzał na recepcjonistkę i, nieznacznie zawiedziony, zadał kolejne pytanie. - Wskażesz mi drogę? Albo kogoś, kto może to zrobić?
Tobor podniosła dłoń i wskazała korytarz na lewo. - Numery na drzwiach. - doradziła.
Przemytnik uśmiechnął się nieznacznie i ruszył we wskazanym kierunku. Rozglądał się za daną salą oraz za jakimkolwiek lekarzem.
Idąc korytarzem wzdłuż oszklonych drzwi, Eddie od czasu do czasu widział wewnątrz jakiegoś zajętego Toborczyka. W jednym z pomieszczeń stał rozmawiający z kimś Karasu. Nieco dalej znajdowało się pomieszczenie 50c.
Była to bardzo mała sala. Znajdowało się tutaj jedno łóżko ze śpiącą, przykrytą kobietą, okno na przestrzeń kosmiczną, stołek i dwa krzesła. Siedzenie obok okna było zajęte przez drugą kobietę. Miała ona chorobliwie bladą skórę, matowe różowe włosy, oraz sine powieki. Była ubrana w podłużny płaszcz oraz bardzo szeroką czapkę. - Witam. - uśmiechnęła się do Eddiego.
- Edward Duran - przemytnik przedstawił się, pomijając jednak dalsze elementy ogłady. Nie ukłonił się, nie czekał szczególnie na odpowiedź. - Zajmujesz się nią? - spytał. Wolał mieć pewność, że rozmawia z lekarzem, nie z gościem.
Bladoskórka przytaknęła skinieniem głowy. - Tobą też się zajmę. - obiecała. - Dla Ciebie: Plaga.
Eddie był wyraźnie zaskoczony. Słowa odpowiedzialnej za Dot doktor zdawały się nie mieć zbyt wielkiego sensu. Nie był pewien, czy specjalistka była szczególnie ekscentryczna, czy może właśnie odczytywała jego przyszłość. Właściwie, mogła również czytać przeszłość…
- Tak, przyszedłem rozmawiać o pladze - odparł w końcu.
- To pozwól, że ci ją wytłumaczę: - uśmiechnęła się. - Gdy zawierasz kontrakt z magiem, dostajesz reguły, których musisz przestrzegać, oraz zadanie, którego wykonanie zwolni cię z kontraktu. - Podniosła dłoń i wskazała palcem na śpiącą pacjentkę. - To się dzieje, gdy zignorujesz kontrakt. Ja się dzieje.
- Ty jesteś Plagą? - spytał, wyraźnie zaskoczony tego typu rozumowaniem. - Wyglądasz raczej hmm.. Żyjąco i fizycznie? - dodał, uzasadniając swoją reakcję.
- Oh? Przeskakujesz pół galaktyki w kilka sekund, ale to: - pokazała palcem na siebie. - Cię dziwi?
- Nie wiem czy robisz sobie ze mnie żarty, czy faktycznie jesteś manifestacją plagi - odparł z rozbrajającą szczerością. - Zwłaszcza, że zgodnie z moją wiedzą daleko temu fenomenowi do plagi, czy raczej, jak już wspomniałaś - nieprzewidzianych konsekwecji. - dodał, rozglądając się za jakimś krzesłem dla siebie. - Spotkałem się z podobną plagą. Przyczyną nie był jednak “mag”, a artefakt. - wytłumaczył, ustawiając wolne krzesło w nieznacznej odległości od znajdujących się w pomieszczeniu kobiet. Gdy siadł, na wprost od niego znajdowało się łóżko z pacjentką, po prawej – plaga-lekarz.
- Plaga jest chorobą, która przeprowadza rzeź w danym społeczeństwie. Moją ofiarą są adepci. Tacy jak ty. - sprostowała, uśmiechając się. - January ma proste zasady: otwiera przed tobą wszystkie drzwi, ale tobie nie wolno żadnych zamknąć. Zatrzasnąłeś jednak wszystkie, które Anna miała przed sobą.
- January? - spytał. Jeśli miał teraz podejmować jakiekolwiek bardziej świadome decyzje, to musiał to robić posiadając więcej informacji. Znać konsekwencje, nie traktować artefaktów tylko jak narzędzia.
- Możesz podziękować swoim przodkom, że podpisali z nim kontrakt.
- Nie jestem kronikarzem. - stwierdził przemytnik. Jego zawód oraz umiejętności były znane rozmówczyni. Najwidoczniej nie zamierzała jednak z własnej inicjatywy udzielać wszystkich informacji. - Niestety, nie wiem o jakich przodkach i jakim kontrakcie mowa. - uzupełnił swą poprzednią wypowiedź.
- Przecież już ci go wytłumaczyłam. - wzruszyła ramionami kobieta. - Czego nie rozumiesz? Przodek podpisał kontrakt, dostał magię, odziedziczyłeś całość, złamałeś reguły, wszedłeś w mój zasięg i bam, masz plagę. Tak o skończysz. - wskazała na Dot.
- Czy możesz mi przedstawić zasady tego kontraktu? - spytał po dłuższej chwili zamyślenia. Na jego twarzy widać było wyraźnie zaniepokojenie. Wyobrażał sobie, że wykorzystanie amuletu złamało jakieś zasady, nie wiedział jednak jak wielka będzie za to kara i w jaki sposób miałby znaleźć się w stanie podobnym do Dot.
- Tch. Ze ścianą rozmawiam? - kobieta zmarszczyła brwi. - For the right to open all doors, you are forbidden to close any. - był to pierwszy raz, gdy Eddie zrozumiał wypowiedź w magicznym języku. - Jak nie rozumiesz metafory to już twój problem. - dodała.
- Nie, rozumiem. - przemytnik podziękował w duchu potędze interpunkcji, robiąc dość długą pauzę między dwoma słowami. - Przeważnie jednak kontrakty mają więcej niż jedną zasadę i możliwości renegocjacji bądź naprawy błędów - wytłumaczył swe wcześniejsze wątpliwości.
Kobieta wstała z krzesła i zaczęła powolnym krokiem zbliżać się do Edwarda. - Oh jest. Jak już wspomniałam, z kontraktu można się wywiązać. Do tego służą rekolekcje. Adeptem nie miało się być całe życie. - kobieta pochyliła się przed twarzą niebieskoskórego. - Ale ja was adeptów nienawidzę. Jesteś mój. Zobaczymy, co będzie pierwsze: zeżrę cię od środka, czy otworzy jej drzwi?
Ponieważ kodowanie nanobotów nie wymagało jego obecności, Karasu wszedł do pokoju Dot, aby spotkać się z Eddiem. Zastał w środku niebieskoskórego siedzącego przy jej łóżku. Przemytnik wpatrzony był w okno stacji, za którym widać było liczne gwiazdy i asteroidy. Słysząc wejście syntetyka, Eddie zorientował się, że "plagi" już nie było. Nie wiedział też, kiedy zniknęła.
- A Ty co taki wpatrzony? Jakbyś ducha zobaczył, czy inne licho.- zagaił syntetyk towarzysza.
- To dobre pytanie. Czy mówi Ci coś nazwa “January”? - spytał wyraźnie skonfundowany Edward. Jego nowa znajoma, plaga, najwyraźniej była elementem łączącym go oraz wszystkich innych pacjentów. Nie był nadal pewien w jaki sposób, oraz co miało z tego wyniknąć. Wszystko pozostawało w przyszłości.
- Nie, ale po dziwaczności brzmienia tej nazwy, zakładam jej związek z “November”. Pewnie to słowo też Ci nic nie mówi - medyk był zaskoczony. Zakładał, że majaczy samotnie. Ewentualnie to kwestia plagi - może rzeczywiście był chory?
- Przyznam szczerze, liczyłem że doświadczenie jakie zdobyłeś jako kronikarz, będzie tutaj pomocne - Eddie rozłożył ręcę na bok. - Co ciekawe, nie znałem Dot, a ta najwidoczniej cierpi na podobną przypadłość co Anne - niebieskoskóry w myślach dodał “i ja”. Chwilowo jednak nie zamierzał dzielić się tym faktem. Pominął też kilka innych, nie w każdych 100 godzinach dostaje się powołanie na magicznego kosmicznego ślusarza.
- Coś mi podpowiada, że to ten sam bełkot, którym posługuje się nasza urocza Lu, a który pojmuje i Victor. Moja wiedza nie sięga w takie rejony. Nie wydaje mi się, że to kwestia antyczność, a bardziej mistyczności, czy tajemniczości tego zagadnienia. Czyżby coś Cię nawiedziło? - wnioskując po reakcji Eddiego, Karasu domyślał się, że nie tylko on miał nietypowego gościa.
- Wydaje mi się, że tak. - przemytnik odparł krótko, najwidoczniej nadal potrzebował kilku chwil do uporządkowania swoich myśli. -[i] Przydałoby się porównać dane medyczne Dot. Upewnienie się, czy to faktycznie ta sama plaga, czy też coś innego może okazać się pomocne przy ratowaniu Anne.
Karasu rozglądnął się, czy przy pacjentce nie ma karty choroby, czy jakiegokolwiek informatora dla lekarza.
Szczęśliwie Toborczycy pozostawili przy łóżku panel z danymi, dodatkowo połączony do systemu stałego monitoringu. Bicie serca kobiety było spowolnione, miała niskie ciśnienie, powolny metabolizm oraz niewystarczające ilości minerałów i witamin. Wedle notatek, jej ciało odmawiało poprawnej asymilacji składników organicznych nawet z kroplówki. Jej wszystkie organy były osłabione i wyniszczone. Stopniowo umierała od wewnątrz.
- Masz dane medyczne Anne? Czy poprosić o kopię opisu tego, co trawi Dot. Z tego co tutaj widzę, to niezła degrengolada. Jakby globalny pasożyt na poziomie komórek, wyżerający ją od środka. - zapytał medyk towarzysza.
- Czyli to coś innego. Anne zwyczajnie serce przestało bić, a jej krew i - przemytnik zatrzymał się na kilka chwil, najwidoczniej niezbyt pewien odpowiedniej terminologii - niektóre narządy zostały podmienione z osobnikiem o innym materiale genetycznym? Tak mi się wydaje - stwierdził, szukając w dziurach zwanych pamięcią. - Albo to, albo zwyczajnie wszystko przestało działać, zobaczymy zresztą jutro - odparł.
- To rzeczywiście wygląda zatem na coś zupełnie innego. Będę musiał się temu przyglądnąć w wolnej chwili oraz jak skompletuję odpowiednią aparaturę. Zakładam bowiem, że do statku Lu już nie będziemy mieli dostępu, prawda? - zainteresował się medyk. Szkoda mu było porzucać taki sprzęt, zwłaszcza gdy panuje cała ta plaga. Po chwili zapytał - Eddie, dla pewności radziłbym Ci się przebadać. Nie mam pojęcia jak to cholerstwo się roznosi, ale byłby problem, gdyby i Ciebie zaczęło trawić.- powiedział z troską w głosie do swojego wspólna w zbrodni.
- Masz na niego kupca? - Eddie był wyraźnie zaskoczony. Słyszał o kilku osobistościach, które były gotowe do wymierzenia przysłowiowego policzka prosto w twarz imperium czy inkwizycji. Jeszcze inni mieli z nimi wystarczająco pozytywne stosunki, by druga strona przymknęła oczy na pewne nieścisłości. Ale czy kronikarz miał kontakt do którejś z tego typu frakcji?
- W przeciwnym wypadku pewnie stanie się naszą, całkiem ciążącą, bazą wypadową i tymczasowo będzie stacjonował na tej bądź innej stacji - dodał.
Syntetyk uśmiechnął się z zadowoleniem i rzekł - To zmienia postać rzeczy. Na statku jest sporo przydatnego i kosztownego sprzętu, którego szkoda byłoby stracić. Pobiorę próbkę tej całej Dot i zobacze w labolatorium co to za plaga.
- Jasne. Wylatujemy za mniej niż 30 godzin, polecimy moim statkiem - przemytnik poinformował o dalszych planach. - Przynajmniej, o ile Toborczycy spełnią nasze zamówienia do tego czasu. - dodał. Przyda im się trochę przerwy, sam zamierzał odbyć regeneracyjną kąpiel na statku i trochę się wyspać. Kto wie, może wyskoczyć na kilka piw z Rizem.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar

Ostatnio edytowane przez Fiath : 23-11-2018 o 09:21.
Fiath jest offline  
Stary 14-10-2018, 19:36   #42
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Victor
292015400SH
Po powrocie Victor znalazł Louise leżącą na kanapie w jego statku, pijącą jego whisky. Zaraz po tym, jak kapitan znalazł się w pojeździe, kobieta pstryknęła palcami, a mechaniczny lokaj Victora uruchomił pojazd i ruszył w stronę gwiazd. - Następnym razem ci się uda...mam nadzieję. - pocieszyła go Lu.
- Moce mnie zawodzą, bo się nie wywiązuje z kontraktu. - Rzucił zbliżając się do barku. Widząc pstryknięcie i to jak bez komendy głosowej Albert wykonał rozkaz, coś mu się przypomniało. - Podobną zdolność widziałem na księżycu. Było wideo. Ty sterujesz maszynami siłą woli, a nie pilotem prawda? - Nalał sobie do szklanki whisky i usiadł na swoim obrotowym krześle.
- Maszyny mnie kochają. - Przyznała. Podniosła się lekko, aby siedzieć, po czym westchnęła. - Czas na chwilę prawdy. Moim zadaniem nie jest zbieranie przypadkowych artefaktów, tylko uratowanie pewnej osoby. Przedmioty, które zbieraliśmy były ku temu kluczowe. Cóż, przynajmniej klucz i amulet. Zgodnie z planem mieliśmy mieć kierowcę, aby ruszyć w obie strony, szpiega o zmiennokształtnym ciele oraz dedykowane mięśnie...kierowca zwiał, ale na mimika mamy młodsze zastępstwo, więc mimo wszystko powinno się udać.
- Rozumiem że mimik zwiał. Kto będzie tym zastępstwem? - Wypił jednym haustem całą zawartość szklanki.
- Mimik śpi w twojej kajucie. Syntetyk zwiał. Nie był tego świadom, ale jego ciało jest w stanie zmieniać swój kształt. Chciałam to wykorzystać. - wyjaśniła.
- Ciekawe. - Skłamał, po czym ponownie nalał sobie alkoholu do szklanki. - Wracając do tej osoby którą trzeba uratować... - Spojrzał wymownie na przełożoną, wyczekując wyjaśnień.
- To najwyższej klasy sekret, ale... Cesarzowa ma syna. Nazywa się March. - Lu spojrzała Victorowi w oczy. - Został jakiś czas temu porwany przez grupę podszywającą się pod oddział Magica Icaria. Dzięki wczesnym dochodzeniom wiedzieliśmy, jak wygląda jego więzienie i co będzie potrzebne do jego otwarcia. Teraz potrzebujemy je znaleźć.
- March… tak samo jak… huh. - Victor głęboko się zastanowił. - To jego widziałem we śnie? Tak się przedstawiał. - Wyglądał na odrobinę zagubionego gdy wchłaniał tą informację.
- Domyślam się że to dlatego nie mamy bezpośredniego wsparcia cesarstwa. A czy Cesarzowa wie o twoich działaniach? - Zapytał
- Tak, to On. Wybrałam cię na tę misję, ponieważ odkryłam, że twoja rodzina podpisała z nim pakt. - wyjaśniła Lu. - Cesarzowa osobiście powierzyła mi, i efektywnie nam, tę misję. - dodała.
Corvus poczuł się iście zaszczycony, a nawet podekscytowany.
- Dobrze więc, jaki jest plan działań? - Podświadomie dolał sobie alkoholu do szklanki przelewając jego pojemność. Jakby zapomniał, że to przed chwilą zrobił.
- Mamy już narzędzia, brakuje nam tylko danych. Nie wiemy, gdzie March jest przetrzymywany. - wyjawiła Louise. - Jesteśmy właśnie w drodze do jednej z placówek wroga. Naszym zadaniem będzie wyciągnąć z nich informacje tak, aby nie wszczęli alarmu, co mogłoby doprowadzić do przeniesienia więźnia. Tutaj właśnie chciałam wykorzystać syntetyka, ale zamiast tego musimy polegać na mimiku. Niestety S02 nie jest specem komputerowym, więc jedyną opcją będzie pojmać kogoś wysokiego statusem, aby młodzian mógł przejąć od nich informacje.
- Transmisja telewizyjna z pana córką, panie kapitanie. Włączyłem nagrywanie. - poinformował ni stąd, ni zowąd mechaniczny lokaj.
Victor słysząc te słowa pośpiesznie, a nawet w panice odstawił szklankę. Odetchnął też z ulgą, że w końcu ją zobaczy. Zwrócił swoją uwagę na wyświetlacz.
Corvus zobaczył swoją córkę w towarzystwie kobiety, którą widział na plakatach. Johanna udzielała właśnie wywiadu.
- Projekt jest kontynuacją prac profesora Opusa. Jego założenie, to przemienienie megaxeno na broń biologiczną pod kontrolą psychików. - wyjaśniała Johanna. -Niedługo będziemy w stanie rozesłać pierwsze jednostki po galaktyce. Zastąpią one dużą część oddziałów wojskowych. Rozważa się nawet delegalizację wojsk najemnych. - kontynuowała.
- Słyszeliśmy, że dzięki pracy nad projektem zostanie pani nadana ranga szlachecka. Musi być pani wniebowzięta, ale czy jest coś, czego pani żałuje?
-Tak. - przyznała Johanna. - Przez nadmiar pracy zaniedbałam kontakty z rodziną. Mam nadzieję, że mój ojciec ma się dobrze.
Louise patrzyła na Victora z podniesioną brwią. Chyba pierwszy raz na jej twarzy nie było żadnej formy uśmiechu.
Victor z kamiennym wyrazem twarzy wpatrywał się w telewizor, uważnie słuchając słów swej córki. Jednak na krótki moment oderwał wzrok od transmisji, zerkając na Louise.
- Czym sobie zasłużyłem na takie spojrzenie? Jestem z niej dumny. - Mimo słyszalnego uznania dla Johanny w głosie, jego twarz nie oddawała żadnych emocji.
- Nic... - westchnęła kobieta. - Chciałbyś może posłuchać do końca, na czym polega twoja misja rangi cesarskiej? - zapytała.
- Chwila chce zobaczyć cały wywiad. - Z tymi słowami opróżnił jednym ruchem wcześniej napełnioną szklankę. Był odrobinę rozgoryczony “przełomem” swojej córki. Ale przed osądem wstrzyma się aż nie będzie posiadał większego wglądu w sprawę
Victor spojrzał na ekran i usłyszał pstryknięcie za plecami. Monitor zgasł.
Spojrzał na swoją przełożoną dość neutralnie. Zdradzała go jedynie pulsująca żyła na prawej skroni.
- Proszę kontynuować Pani admirał. - Przemówił uprzejmie.
- A będziesz teraz słuchał? - Corvus widział, jak oczy Louise wędrują w stronę drzwi kajuty. Była gotowa opuścić pomieszczenie. Ostatecznie jednak darowała Victorowi. - To siadaj i zapomnij o córce na moment. Masz syna cesarzowej na głowie.
Ciekawe zjawisko, pierwszy raz widział Louise w takim stanie. Tak jak grzecznie poprosiła Victor zajął miejsce. Od teraz poświęcił przełożonej całą swoją cenną uwagę.
- Waszym zadaniem będzie albo ukraść dane lokacji więzienia, albo umożliwić mimikowi przemianę w wysokiej rangi członka wrogiej organizacji. Organizacja ta powinna przyjąć cię praktycznie od ręki, jeżeli wykażesz się pokorą i kreatywnością. Mimika wezmą, jeżeli powiesz, że jest z tobą. Mnie znają i myślą, że jestem martwa, więc nie będę w stanie ci pomóc. - wyjaśniła. - Chcemy to zrobić jak najprędzej, ale nie sądzę, abyś był w stanie samodzielnie ich wszystkich ubić, więc przynajmniej spróbuj zrobić to subtelnie na początku.
- Nie będę w stanie zabić nawet garstki jeśli moja moc mnie znowu zawiedzie. Chciałbym tego uniknąć, dopóki nie dokończe… rytuału? umowy? - Corvus pogładził się po brodzie. Patrząc wstecz żałuje że tego nie zrobił na tym bydlęciu z klubu. Może być teraz gorzej.
- Taką masz nagrodę za niesłuchanie mnie. W przeszłości dopełniałeś kontrakt przypadkiem. Zabijałeś w bitwie i sam otrzymywałeś rany, krew się lała, było dobrze. Teraz, to nie mam skąd ci wytrzasnąć ofiary. - zauważyła. - Najwidoczniej będziesz musiał poradzić sobie na ograniczonej mocy.
- Najwidoczniej… - Westchnął Corvus. Brzmiało to trochę jak misja samobójcza, jeżeli coś pójdzie nie tak, nie będzie się w stanie w pełni obronić. Miał za dużo do stracenia, by się pogodzić z takim losem. Będzie musiał polegać też na umiejętnościach mimika, któego nawet nie miał czasu przeszkolić. MIał nadzieje że pamięta chociaż przemianę w potwora którego pokazał mu Victor w telewizji.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 14-10-2018, 21:28   #43
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Karasu
292015400SH
Syntetyk spędził wiele godzin nad Dot oraz pobranymi z niej próbkami. Toborczycy nie byli specjalnie zainteresowani jego poczynaniami z umierającą kobietą. Jak dowiedział się Karasu, Toborczycy opiekowali się rannymi jako część ich umowy z Zacharym, ale nie byli odpowiedzialni za zgony. Dot planowali zutylizować w piecu za kilka dni, bo nie widzieli dla niej nadziei. Dodatkowo nie specjalnie pojmowali ludzką anatomię.

Niestety badania były mocno niekonkluzywne. Wyglądało na to, że mikroorganizmy w ciele atakują same siebie. Bakteria zaczęła rozkładać organizm tak, jak gdyby osobnik był już martwy. Nie było jednak wzdęć, gaz albo nie był wydzielany, albo wydostawał się z oddechem. Proces wydawał się niesamowicie powolny, chociaż wedle sprawozdań Toborczyków było to stadium końcowe. Dot przyszła do szpitala już chora, o czym sama poinformowała miejscowych kosmitów. Ci odseparowali ją od reszty i wstawili do łóżka. Prezentowała sobą stan depresyjny i odmawiała dyskusji, z każdym dniem stając się coraz bardziej letargiczna, mimo, że jej organizm był zdrowy. Później zapadła w śpiączkę i zaczęła rozkładać się żywcem.
Karasu zastanawiał się nad tym nietypowym zjawiskiem. Wychodziło na to, że organizm zabijał sam siebie, bo traktował już ciało, jako martwe. Medyk zastanawiał się, co powodowało taki, a nie inny stan. Nie wykluczał kwestii psychicznej - wirus mógł atakować mózg, by nosiciel sam siebie uszkadzał. Niejednokrotnie bywa bowiem tak, że przez negatywne myśli i zwątpienie, człowiek szkodził sam sobie i organizm tracił na wydajności. Możliwe, że to w tym tkwił klucz do problemu, ale syntetyk nie miał pewności. Dane były niejednoznaczne. Niemniej terapia za pomocą endorfin powinna dać kilka odpowiedzi.


Karasu, Eddie
292015402SH
Gdy po około 30 godzinach dwójka rekolektorów ponownie pojawiła się w zbrojowni już czekały na nich ekwipunki. Chłopakom wskazano ladę sklepową gdzie obok kasy stał Toborczyk, a za nim wiele pudeł.

- Niebieskoskóry: Karabin snajperski, dwie rękawice strzeleckie: kinetyczna i energetyczna. Płaszcz kamuflarzowy oraz buty magnetyczne. Razem 1750000kc. Syntetyk: Dwukomorowy karabin snajperski, podwójny metalowy miecz oraz laserowa maczeta. Razem milion kredytów cesarskich. Gotówka czy karta?
Syntetyk nie wiedział, czy przypadkiem nie przepłaca. Jego dwieście tysięcy na karcie mogło wyposażyć go w zapas lekarstw, a może nabyłby nawet i jakiś sprzęt medyczny. O broni nie miał jednak zielonego pojęcia. W tym zakątku kosmosu, kwoty mogłyby różnić się od tych, które były normalnie dostępne. Poza tym prosili specjalistę o wykonanie roboty na konkretne zlecenie. Ten uwinął się wybitnie szybko, więc to wszystko mogło zaważyć na wysokości zapłaty. Karasu wolał jednak zdać się na wiedzę najemnika, który pewnie o wiele lepiej niż on operował na rynku zbrojeniowym. Spojrzał zatem możliwie najbardziej zaskoczonym i pytającym wzrokiem na Eddiego, licząc, że ten zajmie się sprawą.
- Pojebało? - niebieskoskóry odparł dość stanowczo. Orientował się w cenach w galaktyce i nie zrobiłby zamówienia, które niemal dziewięciokrotnie przekroczyło jego możliwości finansowe. Owszem, przemytnik miał oszczędności, ale nie zamierzał całości upłynniać na kilka karabinów.
- Eddie, tak? - dopytał sklepikarz, przeglądając profil niebieskoskórego na monitorze rękawicy. - Możemy przekierować płatność na konto Zacharego Sheep. Masz uprawnienia. - zasugerował Tobor.
- Dobrze wiesz, że nie to jest problemem - odparł przemytnik. Czasami zapominał, że tutejsza rasa jakże wspaniałych techników odnosi się, nie tylko pod względem niesamowicie ograniczonej liczebności, do innej rasy wybranej. Acz dziw, że nie podzieliła jeszcze ich losu.
- Nie ostrzegałeś, że macie dziurawe kieszenie. - Wypowiedź Tobora można byłoby uznać za oburzenie z uwagi na jej treść, jednak rasa jako taka nie była w stanie przedstawiać emocji. Gdy okazjonalnie próbowali to robić, ich teatralność wyglądała dość sztucznie. - W ciągu 24 godzin stworzyliśmy dla was unikalny ekwipunek, wedle dokładnych specyfikacji, używają najwyższej półki materiałów ręcznie wydobywanych w tym polu asteroid. Nie wspominając, że macie pewność co do czystości broni. Są niezarejestrowane. - Przynajmniej z tym ostatnim punktem Eddie mógł się zgodzić. Ilość roboty, którą trzeba włożyć w usunięcie wszelkich chipów do wykrywania i monitoringu broni, była droga i czasochłonna, o usuwaniu unikalnych wcięć wewnątrz luf kinetycznych broni palnych nie wspominając. Mogło to podbić cenę, choć wyjątkowa oferta Toborczyka była w dalszym ciągu podważalna. - Powiedz mi o innych zakładach, które stworzą takie rękawice w tak krótkim czasie z tak dobrego materiału.
- O takich, które robią to pakując się wcześniej na cudzy statek i ściągają z jego pokładu kilkadziesiąt kopii pełnego rynsztunku? - spytał. Tym razem jednak nie przybierał aż tak złowrogiej postawy. Przemytnik nie miał jak zaprzeczyć, “czysta” broń jest wyraźnie droższa niż jej zwyczajne odmiany. Z drugiej strony, za 2 miliony kredytów mogli zbudować całkiem dobrze wyposażony szwadron myśliwców. Razem z pilotami.
- Sprawdzę, o czym pan mówi. - poinformował Tobor, po czym zaczął przeglądać dane na swoim naramiennym komputerze. - Mam raport usunięcia nadajników i innych urządzeń namierzalnych z państwa okrętu. Nie zostali państwo za to obciążeni cenowo. - Sklepikarz dystansował się od sprawy. - Jaka cena panu wydaje się uczciwa? - zapytał po chwili Tobor. - Biorąc pod uwagę nasz najwyższy standard.
- Możemy tak interpretować fakty w dowolny sposób. - Eddie uśmiechnął się niczym konserwatysta raz za razem słyszący o nowych dokonaniach postmodernizmu. - Dobrze wiesz, że to zamówienie nie jest warte małej flotylli. - odparł przemytnik. Nie pracował dla Lu wystarczająco długo, by zmieniły się ludzkie priorytety. - Małego myśliwca, owszem. I to wliczając w to okoliczności zwiększające jego wartość. - podsumował.
- Masz myśliwce na okręcie? - zaproponował Tobor. - Kredytów, to pewnie nie.
- Nie słuchasz mnie. Rozsądna cena tego wszystkiego jest spokojnie 8, 10 razy mniejsza. Wliczając w to koszta ekspresowego skompletowania zamówienia - odparł przemytnik zgodnie z prawdą. Jego doświadczenie pozwalało mu na całkiem bliski prawdzie ogląd cen. Nie mówiąc już o samej zasadności opłaty za szybkie wykonanie. Tak długo jak Toborczycy mieliby inny, bardziej lukratywny projekt na głowie, z pewnością nie odeszliby od niego.
- Czy państwo mają w ogóle kredyty? - zapytał Tobor. - Myśliwce są tutaj mało warte, ale zawsze mógłbym rozłożyć na części...
- Mogę zaoferować 300 tysięcy kredytów, 4 myśliwce wysokiej klasy oraz dostęp do mieszczącej się na statku infrastruktury - odparł po dłuższej chwili niebieskoskóry.
- Zgoda. - odparł natychmiast Tobor, wyciągając spod lady datapad i podsuwając go Eddiemu.
Niebieskoskóry zaczął rozpisywać standardowy kontrakt dotyczący kupna - sprzedaży. Zastrzegł jednak, że Toborczycy nie mogą wprowadzać stałych zmian do infrastruktury znajdującej się na statku bez zgody Eddiego bądź Kurasu, oraz pozwalał dwójce zbiegów na uzyskiwanie wglądu do prowadzonych na statku działań. Przemytnik zaznaczył dodatkowo ostatni fragment, zwiększając nieznacznie jego czcionkę.
Tobor przejrzał dokument mniej bądź bardziej uważnie, po czym podsunął zakupione przedmioty w stronę Eddiego i Karasu. Następnie wyszedł zza lady i udał się do jednego z okolicznych stołów, aby dłubać przy jakimś sprzęcie.
- To co, gotów poznać swoją pacjentkę i jakieś starożytne, acz najwyraźniej nowe słowa? - przemytnik spytał, spoglądając na kronikarza.
- Odnoszę wrażenie, że stracimy więcej na tej transakcji, niż zyskamy…- mruknął do siebie syntetyk, po czym wyrwany z zamyślenia odpowiedział z udawanym entuzjazmem - Pora na przygodę!
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 21-10-2018, 20:01   #44
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Victor
292015415SH
Lot zajął piętnaście godzin. Był to czas, który Victor spędził z Louise i mimikiem tłumacząc młodzianowi, jak będzie wyglądać przebieg misji. Victor mógł być chociaż pewny, że chłopak będzie posłuszny. Wyglądało na to, że w międzyczasie całkiem przywiązał się on do Louise.
Po jakimś czasie Albert ostrzegł załogę - Wchodzimy w przestrzeń wrogiej bazy - Louise klepnęła Victora w plecy, powiedziała: - [i]Powodzenia.[i] - i ukryła się w kajucie pasażerskiej.
Gdy Victor wstał, aby przyjrzeć się ich celowi, zobaczył ogromną stację kosmiczną.

Katedra Gwiezdna Magica Icaria

Była to ruchoma baza gwiezdna złożona z pancernych budowli na kształt religijnych katedr i kościołów. Licząca kilkaset kilometrów obwodu latająca platforma była metropolią, zakonem, oraz ciężko uzbrojoną jednostką wojenną jednocześnie. Baza ta należała do Magica Icaria.

Wiedza Victora Corvusa na temat Magica Icaria była mocno ograniczona. Organizacja ta nie była częścią wojska cesarskiego i nawet nie służyła samej cesarzowej, choć mimo tego działała pod jej zezwoleniem i błogosławieństwem.
Wedle wewnętrznej mitologii, organizacja została utworzona przez serafina, nadczłowieka, który przekroczył szczyt ludzkich możliwości, zostając nie bogiem, lecz "bogiem pośród ludzi". Miał on poprowadzić ludzką rasę do świetności wolnej od magii, gdzie ludzkie osiągi bazują wyłącznie na własnych, człowieczych działaniach ludzkości. Stan uzależniony od magii ludzi zawiódł go jednak, przez co serafim opuść galaktykę, udając się do "wewnątrzśwaitu", skąd ma powrócić, gdy ludzkość będzie gotowa przyjąć jego dary.

Magica Icaria jest podzielona na sześć “skrzydeł”, każde z innym zadaniem i ideologią. Inkwizycja zajmuje się usuwaniem magów w celu przygotowania świata pod nadejście mesjasza. Czarne owce robią to samo, jednak ich skrzydło składa się wyłącznie z magów, którzy mają popełnić masowe samobójstwo w dniu sądu, aby uzyskać odpuszczenie za grzech słabości.
Kolejnym oddziałem są kronikarze zajmujący się spisywaniem poczynań ludzi i efektów magii, podobnie co ich cesarscy odpowiednicy. Technokraci uzbrajają oddziały i polepszają technologię, pasterze zajmują się okrętami gwiezdnymi, a kapłani nawracają niewiernych i zarządzają pozostałymi skrzydłami. Całością zarządzał papież. Nic więcej Corvus nie wiedział.

Na ekranie wyskoczyła informacja o nadchodzącej wiadomości. Odezwał się głos kogoś ze stacji:
- Wleciałeś na terytorium świętego zakonu Magica Icaria. W czym możemy ci służyć, drogie dziecię?
- Chciałbym prosić o błogosławieństwo. Ja i mój uczeń odbywamy krucjatę. - Posilił się na blef. Właściwie to musiał kłamać by cokolwiek wyszło z tej farsy.
- Oczywiście, chętnie wesprzemy waszą duchową podróż. Proszę wykorzystać dok B26. Czy ktoś z was posiada iskrę bądź macie ze sobą jakieś artefakty?
- Tylko jeden artefakt, który jest różańcem. Skarb rodzinny. - Przemówił Victor. Wolał ukryć fakt że posiada iskrę, gdyż ci fanatycy widzą w tym zło. Zwrócił się do mimika, wyłączając wcześniej mikrofon. - Nie używaj swych zdolności póki ci nie powiem. Od dzisiaj nazywasz się… hmm. - Victor zastanowił się na moment. - Syno. - Ochrzcił istotę, po czym zaczął ubierać swój płaszcz. - Jeszcze jedno,przybierz bardziej ludzką formę, ale tą obecną zapamiętaj. Będzie nam potrzebna jak będą kłopoty. -
- Męską? Żeńską? Z księdzami, to nie wiadomo. - spytał Syno.
Brwi Victora uniosły się. Był zaskoczony więdzą mimika na ten temat. - Męską. - Odparł, wiedząc że może się przydać taka aparycja. - Weź też to. - Przekazał Syno wcześniej otrzymana od przełożonej słuchawkę. - Gdybyśmy się rozdzielili będziemy w kontakcie. - Z tymi słowami zarzucił kaptur na głowę i przywdział swoją maskę. Upewnił się że jego Rosarius będzie widoczny. Gdyż jest to faktyczny order, będzie sprawiał lepsze wrażenie i Corvus będzie miał poparcie w swoich słowach.
- Okay! - Młodzieniec zmienił swój egzoszkielet w proste białe ubranie i rozjaśnił kolor swoich włosów, aby wyglądać mniej groźnie. Jego wzrost pozostał na poziomie klatki piersiowej Victora, dzięki czemu faktycznie wyglądał na mniej doświadczonego ucznia. Walter wleciał do bazy i zadokował statek. Wewnątrz panowała jednak próżnia. Przez szyby Victor widział, jak grupa przebranych za owcę ludzi ciągnie łańcuchami wielką, żelazną bramę, zamykając za nimi dok i chroniąc ich przed wypadnięciem w próżnię. Icariusi nienawidzili magii, ale unikali również w pełni zautomatyzowanych technologii.

W końcu rampa statku otworzyła się, a Victor i Syno zeszli na powierzchnię bazy. Wewnątrz czekał na nich kordon przebranych za owce ludzi oraz trzymający w dłoni księgę ksiądz.
- I wejdź ty w pokucie pod moje skrzydła i wyrzecz się roku, miesiąca, tygodnia i dnia, bo diabeł pochodzi z ziemi naszej, choć innej, i żyje ona w przeciągu lat i dekad i wieków. Módl się więc wedle godziny, minuty i sekundy szukając odkupienia za swoje grzechy. A gdy diabeł stanie u bram zapomnienia, wtem i twoje grzechy spłynął pośród krwi starego wieku, a człowiek wstąpi w erę ludzką, nieprzeklętą i zazna wiecznego odkupienia spod rąk ojca imperatora amen. - Ksiądz zamknął księgę jednym ruchem ręki, a echo jej trzaśnięcia rozeszło się po całym lądowisku. Gdy zapadła cisza, ksiądz postawił jedną nogę obok drugiej i rozszerzył ramiona na boki gotów przytulić swoich gości w powitaniu. - Witajcie w czwartej gwiezdnej katedrze.
Słysząc ten bełkot Victorowi podeszły wymioty do gardła, ale nie wypadał ze swojej roli.
- Dziękuję uniżenie za przyjęcie Ojcze. - Z tymi słowami zbliżył się do księdza i symbolicznie go uścisnął. - Nazywam się Jaen Pier Filippe. A to jest Gobi. - Wskazał ręką na mimika. - Przywitaj się. - Szepnął do Syno, jakby go ponaglał by okazał szacunek.
Syno wykonał wyjątkowo teatralny ukłon, może nawet przesadnie. Ksiądz nie spuścił wzroku z Victora. - Przyglądamy się poczynaniom galaktyki i szukamy w niej wartościowych dzieciąt. Wiemy, kim jesteś i wiedzieliśmy, że kiedyś u nas zawitasz. A więc to jest twój powód? Szukasz odrodzenia pod nowym imieniem, wyrzeczenia się klątwy twojej iskry? - spytał ksiądz. - Czy szukasz pośród nas xeno? Tych drugich nie znajdziesz. - zapewnił ksiądz. - Potrafię być sceptyczny, ale Ojciec Naczelny jest zbyt wyrozumiały, żeby zamknąć przed kimkolwiek wrota. W jego imieniu witam was obu w naszej katedrze i mam nadzieję, że będę w stanie wam pomóc. Nazywam się Adam. - przedstawił się.
- Wybacz Ojcze to kłamstwo. Ale moje imię i nazwisko wywołuje różne reakcje. Nie wiem co sobie myślałem próbując to ukryć. - Położył rękę na sercu, kłaniając się delikatnie.
- Uważam że moja klątwa to pokuta, a eliminacja kseno i heretyków to postanowienie poprawy. -
- Iskra to grzech syna i przodka, a artefakt jest pozostałością diabła. - sprzeciwił się ksiądz. - Tak więc, co cię tu sprowadza?
Naprawde zaczynał żałować, że nie usunął jakiegoś śmiecia przed tą misją.
- Ten pokorny sługa cesarzowej chciałby poprosić o pobłogosławienie swej krucjaty. Jeśli to możliwe chciałbym być zaszczycony audiencją u najwyższego kapłana. Ja i mój uczeń. -
Ksiądz kiwnął głową. - Wtem chodźcie za mną. - obrócił się na pięcie i zaczął prowadzić parę przez kosmiczną katedrę. - Po tylu latach zacząłeś interesować się naszą opinią na temat twoich działań? - spytał.
- Lepiej późno niż wcale Ojcze. - Przemówił Corvus, po czym dodał. - Podczas swojej służby napotykam to coraz cięższe przeszkody. Duchowe wsparcie powinno mi bardzo pomóc. -
Poruszając się pomiędzy katedrami, Vicotr miał okazję przyjrzeć się budowie stacji kosmicznej. Owce były jej głównymi mieszkańcami, ale pełno było też innych ludzi, mniej lub bardziej uzbrojonych. Wyglądało na to, że ubrani we włochate kostiumy miejscowi byli zwykłymi robotnikami. Uprawiali rośliny w gwiezdnych szklarniach i utrzymywali czystość ulic.
Konstrukcja stacji była piętrowa. Każde piętro posiada coraz to mniejsze, ale wyższe i bardziej zdobione katedry. Dodatkowo przez całość konstrukcji szła ogromna dziura w centrum stacji, oddająca ciepło z jej generatora.
Victor i Syno musieli przejść obok ogromnej wieży zegarowej i pojechać na szczyt najwyższej katedry windą, której kołowrót obsługiwała grupa owiec. Na samej górze, za pomieszczeniem mszalnym i długim korytarzem pomieszczeń mieszkalnych, znajdowały się proste, drewniane drzwi. Za nimi skrywała się ogromna sala z jednym oknem, stołem i krzesłem. Tam właśnie siedział zarządza stacji, Ojciec Naczelny Gerard.
Gerard był bardzo wysokim mężczyzną, sięgającym przynajmniej trzy metry wzwyż. Był jednak wychudzony i leciwy. Miał siwe włosy na głowie jak i brodzie, jego twarz była pomarszczona, a w ustach brakowało kilku zębów. Dodatkowo nie posiadał oczu, z bandażem zakrywającym górną część jego twarzy.
- Mamy gościa. - odezwał się Adam do siedzącego Gerarda. - Victor Corvus, eksterminator rasista, postanowił poprosić o naszą opinię względem jego działań i sprawy. Jego powód jest żaden, a motywacja szczątkowa. Powinien pan unikać kontaktu z takimi ludźmi.
- Nonsens. Żyję, by pomóc. - sprzeciwił się Gerard, odwracając twarz w ogólnym kierunku Adama, Corvusa i Syno. - W czym mogę wam pomóc? - spytał.
- Dziękuję za gościnność wasza ekscelencjo. Chciałem jedynie prosić pokornie o błogosławieństwo na swojej drodze. By ma ręką się nie zawahała by wydawać sprawiedliwość przeciw wrogom cesarstwa. Aby w najczarniejszych chwilach siły mnie nie zawiodły. Muszę trochę pożyć gdyż chciałbym całą swoją wiedzę przekazać uczniowi. - Skończył wywód, a następnie zwrócił się do mimika. - Dokładnie zapamiętaj wygląd jego ekscelencji. Możliwe że drugi raz takiego zaszczytu nie doświadczysz. - Spojrzał na Syno, mając nadzieje że doskonale wie co ma robić.
Gerard uśmiechnął się. - Czym dla ciebie jest nasze błogosławienie?
Victor zmrużył oczy pod maską, głęboko się nad czymś zastanawiając. Przypomniał sobie że posiada jeszcze granaty błyskowe. - Syno zmień się w Gerarda. - w trakcie wypowiadanych słów użył całej swojej siły i wymierzył cios prosto w tchawice Adama. Ich awersja do technologii powinna uniemożliwić posiadanie kamer w tym pomieszczeniu. Zdążą zbiec nim się połapią co się właściwie stało.
Pięść Victora wbiła się w tchawicę Adam, który jednocześnie sięgnął do gardła Victora. Mężczyzna był od początku nieufny i spodziewał się ataku. Mimo tego teraz się dusił. Niestety, jednocześnie jego silna dłoń zapewniała ten sam los Victorowi. Za jego plecami Syno zmienił się w Gerarda, który nie ruszając się z miejsca skomentował: - Wolałbym, abyś nie zabijał moich wiernych.
- Znasz lokacje? - Odparł od razu, wymierzając kolejny cios w zgięcie ręki która spoczywała na jego szyi. Dorzucił do ciosu tyle swojej iskry ile potrafił.
Ręka Adama odleciała od gardła Victora, rozrywając się na zgięciu. Niemal natychmiast, druga dłoń złapała Corvusa za gardło, aby dokończyć dzieła pierwszej, a ksiądz jednocześnie pchnął masą swojego ciała na Victora, powalając go na ziemię z bolesnym upadkiem.
-...To tutaj. - odparł Syno. - Przy reaktorze.
- Syno forma z hotelu! - Rzucił naprędce, po czym pokrył swoje palce energetycznymi pazurami. Będzie się starał rozerwać ścięgną kleryka nim odetnie mu kompletnie drogi oddechowe.
Victor rozerwał księdza bez większego trudu, po czym zrzucił go z siebie. Syno w tym czasie przybrał swoją potworną formę, nabywając egzoszkielet. Gerard w tym czasie nie wstał z fotela.
- Pierdolony klecha. - Zaklął pod nosem łapiąc oddech. Gdy się pozbierał przyłożył palec do słuchawki. - Mamy lokalizacje celu. Jest na tej stacji przy reaktorze. Dalszy plan? - gdy oczekiwał odpowiedzi, wskazał palcem na Gerarda. - Jak chociaż kiwnie ręką urwił mu głowę -
Słysząc to, ślepiec w końcu wstał z miejsca. Widząc jego wyprostowane, olbrzymie ciało Syno zamarzł ze strachu.
- Przyjdźcie po mnie. - odpowiedziała krótko Louise.
- To będzie problematyczne. Ale w porządku. - Oczy Victora skierowały się na Gerarda.
- Dlaczego się go boisz Syno? Co on potrafi? - Włożył rękę wewnątrz swojego płaszcza, łapiąc za rączkę linki z tazerem.
- Huh? Nie wiem. - stwierdził Syno, który w formie ojca naczelnego spędził ledwo ponad minutę. - Duży jest. - podsumował chłopak.
Tymczasem Gerard w jednym ruchu odsunął swój stół, po czym powolnym krokiem ruszył w stronę Adama.
- Ty jesteś silniejszy. Zabij go. - Zarządził Victor. - Nie będzie litości dla zdrajców cesarzowej. - Z tymi słowami wystrzelił linkę z zamiarem porażenia Gerarda, nim zbliży się do ciała klechy.
Paralizator wbił się w Gerarda, przepuszczając przez jego ciało energię elektryczną, zaś Syno wziął głęboki wdech i doskoczył do mężczyzny, biorąc wielki zamach i uderzając go z całej siły w bok. Dźwięk uderzenia rozbiegł się po pustej sali echem, a ściana przeciwna Syno popękała od siły ciosu.
Ojciec Naczelny był jednak niewzruszony.
Gerard podszedł do nieprzytomnego Adama, wzdychając: - Co oni ci zrobili - po czym ukląkł, szukając brakującej kończyny księdza.
- Oczywiście że głowa tego syfu jest jakimś potworem. Syno wycofujemy się - Zarządził od razu biorąc nogi za pas. Od razu kierował się w stronę windy. - Lu możesz mieć gości, a z mimikiem już do ciebie zmierzamy. - Zakomunikował przez słuchawkę
Gdy dwójka zamachowców biegła korytarzem za ich plecami otwierały się drzwi prywatnych kwater, z których wybiegali księża podobni do Adama. Dość szybko Victor i Syno zawitali w pomieszczeniu mszalnym. Prostokątny, marmurowy pokój miał wysoki sufit, rzędy ławek, oraz kilkadziesiąt przebranych za owce osób z włóczniami w rękach. Dopiero za nimi znajdowała się winda.
- Syno taranuj tych przed windą! - Wrzasnął Victor nie przestając biec, zza pazuchy wyciągnął jeden granat błyskowy i rzucił go za siebie.
Syno, nie mając czasu się zastanawiać, zrobił tak, jak mu kazano. Widząc nadbiegającą dwójkę, owce obniżyły swoje włócznie skierowane w ich stronę, a chłopak posłusznie zaczął w nie wbiegać, nabijając się na ostrza i łamiąc drzewce w biegu, taranując i mordując ich właścicieli. Rzucony przez Victora granat oślepił pogoń, spowalniając ją, zwłaszcza owce, którym się nie oberwało. Gdy para dotarła do szklanej windy, Syno był pełen ran i cięć. Jego egzoszkielet ocalił go przed większością owczego uzbrojenia, stracił on jednak oko i wyglądał na mentalnie wycieńczonego. Przez dłuższą chwilę nie będzie z niego większego pożytku.
Patrząc w dół, Victor spostrzegł, że operujące kołowrotem windy owce są nieobecne, przez co maszyna nie miała zamiaru ruszać z miejsca.
- Dobrze się spisałeś Syno, przyjmij mniejszą formę bym cię mógł utrzymać. - z tymi słowami wypalił promieniem dziurę w podłodze. Następnie pochwyci chłopaka i opuści się na dół za pomocą linki.
Syno nie posłuchał, będąc zbyt rozkojarzony tym, co się dzieje. Mimo tego Victor zdołał złapać go pod ramię i zjechać na dół dzięki harpunowi. Tam, czekała na niego kobieta uzbrojona w dwa miecze, oraz orszak owiec z różnego rodzaju bronią białą.
- Lu moje nadejście się opóźni, muszę walczyć. - Zakomunikował, po czym pokrył palce pazurami energii. Narazie obserwował, lecz powoli zbliżał się do kobiety. Miał nadzieje że ona pierwsza wykona ruch. Doskonale też zdawał sobie sprawę z tego że nie zamierzają walczyć z nim honorowo, więc cały czas miał się na baczności.
Patrząc uważnie na Victora, kobieta dotknęła czubkiem ostrza podłoża stacji i narysowała nim krótką linię idącą od lewej do prawej. Z nagłością ogromny wiatr zaczął dmuchać ze wschodu na Victora, a towarzyszące mu drobiny piasku i kurzu stworzyły mgłę, pozbawiając jego i Syno widoczności.
Victor natychmiast odpalił termowizję w masce, po czym zaczął ładować strzał. Dziękował wszystkiemu w co wierzy że wyposażył się w przedmioty które teraz były mu niezbędne do przeżycia. Na razie udawał że mgła mu przeszkadza by uśpić czujność kobiety. Gdy tylko zobaczy otwarcie postara się trafić ją promieniem w głowę.
Noktowizor pomógł, ładowanie pocisku okazało się jednak złym pomysłem. Kobieta okazała się szybka, bardzo. Widząc jej nadejście, Victor skoczył do tyłu, zrobił to jednak zbyt wolno, a jego prawa ręka odleciała rozcięta przez dwa ostrza w nożycowym ruchu. Odlatującego Victora złapał Syno, powstrzymując go przed upadkiem.
Widząc swoją kończynę odlatującą w dal, zaczęło do niego docierać że może z tego nie wyjść.
Ciężko było mu się skupić na dalszym planie działania, gdy z jego kikuta tryskała krew. Dysząc z bólu postawił się do pionu, a na jego pozostałej ręce ponownie zamigotały energetyczne pazury.
-Albert… jeżeli z tego nie wyjdę przekaż Johannie nagranie, które przygotowałem na tą niefortunną okoliczność. - Sam nie wierzył że to mówi. Ale niech go szlag jeżeli nie pozabija tych przed sobą zanim padnie. Postawił krok naprzód ustawiając się w pozycji bojowej.
Obrona przed dwoma mieczami jedną ręką okazała się zwyczajnie niemożliwa. Victor zmuszany był do odskoków, uników. Szansa na atak nie pojawiała się w ogóle. Syno spróbował dopaść kobietę z nienacka, aby stworzyć otwarcie, jednak dostał tylko łokciem w twarz i odleciał w tył, zaś niemogący odzyskać przewagi Victor oberwał w bark siekierą jednej z owiec, oraz włóczniami dwóch innych w plecy. Sytuacja była zwyczajnie zbyt przytłaczająca.
Wtem z nieba spadł ratunek. Pomiędzy nogami klęczącego Victora wylądował amulet nieśmiertelności. Ten sam, który wcześniej odzyskał z oceanu. Louise przybiegła na ratunek.
Corvus bez namysłu pochwycił przedmiot. Wbita w bark siekiera odpadła, wraz z włóczniami które miał między żebrami. Jego ciało od razu pokryły czerwone iskry, gdy zawiesił amulet na szyi. Teraz nie musiał się martwić o miecze tej kobiety. Nawet jeśli ma go przebić, rozerwie ją jak zwierze.
Wcześniej odcięta ręka odrosła praktycznie natychmiast po założeniu artefaktu. Victor bezmyślnie rzucił się na kobietę jak rozwścieczona bestia. Ta bez problemu poszatkowała go ponownie, odcinając obie nadlatujące łapska i zdecydowanym kopnięciem wybijając kolano Corvusa. Zaraz później puściła swoje bronie, sięgając po amulet, chcąc zerwać go z szyi Victora. Przeliczyła się jednak. Tempo regeneracji było prawdziwie błyskawiczne. Okrywając swoje dłonie energią, Victor zdekapitował kobietę, której martwe ciało padło na ziemię. Otaczający arenę dym zszedł wraz z wiatrem. Na placu pozostał rozkojarzony, jednooki Syno, banda wycofujących się ze strachu owiec, oraz uśmiechnięta Lousie trzymająca w ręku ostrze, które drużyna znalazła na swoim pierwszym wypadzie.
- To gdzie jest ta cela?
Victor strzepnął z rąk krople krwi, po czym podszedł do mimika. Wcisnął mu w ręce amulet
- Syno dzielnie się trzymałeś. Znasz drogę prawda? - Zapytał opierając rękę na jego ramieniu.
- Na dnie tej dziury wentylacyjnej. - wyjaśnił, przyglądając się amuletowi. Jego rany jednak nie znikały.
-Nie zadziała. - wyjaśniła Louise. - Możesz już go oddać.
Trochę się zawiódł miał nadzieje że wyleczy rany Syno. Wziął więc amulet i oddał go przełożonej. - Pójdę pierwszy. - Zarządził kierując się w stronę wymienionej dziury. Musieli się śpieszyć, ci z przed windy powinni już się do nich zbliżać. Victor spojrzał w głąb wentylacji, potem na przełożoną.
- Zjade pierwszy na lince, potem puszczę pistolet sam by do was wrócił i do mnie dołączycie. Więcej tego nie mam niestety. - Wystrzelił hakiem w sufit i przeskoczył przez barierkę powoli opuszczając się w dół.
Gdy Victor zjeżdżał powoli odbijając się od ściany, białowłosa postać przeleciała obok niego. - To zbyt nudneeee! - krzyknęła Louise, wymachując dłonią, w której trzymała amulet.
Gdy Corvus dostał się na dno, zobaczył, jak jego kapitan rozciąga się cała i zdrowa, stojąc w kałuży krwii, która pewnie kiedyś należała do niej. Dno było niesamowicie gorące, jednak Corvus był w stanie znieść tę temperaturę. Znajdował się tutaj tylko korytarz, a na jego końcu półpłynny zamek w galaretowatej masie blokującej przejście.
Victor jeszcze nie ruszał się z miejsca, zerkał to do góry to na galaretę.
- Co to do diabła jest? - Wskazał palcem na dziwactwo.
- Nasza cela. - Louise podniosła miecz. - I nasz klucz. - zaoferowała go Victorowi. - Chciałbyś czynić honory?
W międzyczasie Syno zjechał na dół. Wyglądał na dużo mniej przyzwyczajonego do tego typu temperatury, ale póki co zachowywał przytomność, dysząc.
Przyjął ofertę przełożonej, chwytając za miecz. Pewnym krokiem zbliżył się do dziwnej masy i wymierzył horyzontalne cięcie.
Ostrze przeszyło półpłynną galaretę, rozcinając ją jak parawan. Materia, zamiast rozlać się upadła na ziemię. Po drugiej stronie w niewielkim pomieszczeniu stał mężczyzna. Wysoki, o długich, białych włosach i czarnych oczach. March wyglądał doroślej niż w wizji Victora, jednak wciąż był rozpoznawalny. Spojrzał on na Lu i uśmiechnął się szeroko. - Cześć, mamuśka.
- Eh? - Wydał z siebie Victor. Mogło to wyglądać nawet komicznie. Spojrzał na przełożoną.
- “Mamuśka”?- To by oznaczało… nie to musiało być jakieś nieporozumienie. - Nie rozumiem. - Przyznał się w końcu były szlachcic.
- Heh. Jestem Cesarzową. - wyjaśniła Louise. - Ale w innej galaktyce.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 25-10-2018, 21:33   #45
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Victor
292015416SH

- Ja nigdy nie kłamię. - zapewniła białowłosa kobieta. - W tej galaktyce znana jestem jako Louise Cypher-Queen, kapitan zwalczająca piratów. - uśmiechnęła się. - W Andromedzie, jestem Cesarzową zwaną April. - zamyśliła się. - Tęskno mi za tym imieniem. Chyba do niego wrócę.
March zaczął się śmiać, na tyle mocno, że musiał zaczesać włosy z dala od oczu. - Nie mogłaś mnie po prostu wyciągnąć. Musiałaś po drodze zrobić jakiś dramat.
- Heh. A to jest March. Mój adoptowany syn.
- Yo, Hideki. - uwolniony mężczyzna położył dłoń na barku Victora. - Uważam nasz kontrakt za rozwiązany. Dzięki za pomoc.
W tym momencie już wystarczająco rozkojarzony Victor stracił wizję. Oślepiła go czysta biel i zaczął odczuwać obecność czegoś wokół siebie. Czegoś przepełnionego energią. Czegoś pełnego możliwości. Zrozumiał też język tego czegoś. Słowa, jakimi to operowało. Chwilę później był jednak z powrotem w rzeczywistości. Wydawało się, że czas nie minął w ogóle. Do reszty ocucił go dźwięk wgniecionego żelaza. Wszyscy zgromadzeni jednocześnie spojrzeli za siebie. Gerard zeskoczył w głąb dziury i stał na jej końcu, skierowany w stronę zebranych.
Victor nie wiedział co ma właściwie powiedzieć. Zanim otworzył usta pojawił się problem z przed chwili w postaci tego potwora Gerarda.
- Ten potwór jest silny. - Wycedził przez zęby Victor zaciskając pięści i szykując się do walki. Czerwone wyładowania od razu pokryły jego ciało, był gotów do strzału.
- Ale nie głupi. - skomentował March, a Gerard przytaknął skinieniem głowy.
- Nie będę z wami walczył. - oznajmił Ojciec Naczelny. - Chcę tylko wiedzieć, co teraz? Co zamierzacie zrobić?
March wzruszył ramionami. - Fuck shit up? - zaśmiał się. - Muszę się rozgrzać, potem pomyślę.
- W każdym razie nasza dwójka potrzebuje przerwy. - wyjaśniła Louise. - A co z tobą? - spytała, spoglądając w stronę Victora.
Corvus opuścił dłonie spoglądając na nie.
- Nie wiem… obiecałem dośmiertną służbę cesarzowej. A teraz czuje że zrobiłem coś złego. - Były szlachcic nadal był zagubiony w tej sytuacji. To że przez tyle czasu był na usługach kseno strasznie zraniło jego dumę. Wręcz ją usunęło. - Chcę iść z wami o ile to możliwe. -
March spojrzał na Victora - Pierwsze co zrobimy, to wyrżniemy jakąś cesarską kolonię. Pasuje ci to?
Gerard krzyknął ostrzegawczo w jego stronę. - To moc diabła! Ta kobieta wznieca miłość we wszystkim, co jest przy niej. Nawet maszyny nie mogą się jej oprzeć!
Corvus wzruszył ramionami. Po czym wskazał na Gerarda.
- Możemy zacząć od niego? - Sam nie był wstanie powiedzieć skąd ta zmiana w jego… motywacjach. Postanowił że niech się dzieje co ma się dziać. Miał tylko nadzieje że kiedyś zobaczy jeszcze Johannę.
- Nie. On jeszcze mi się przyda. - Stwierdziła...April. - Ciebie też już mam, co...eh?
Gdy nikt nie zwracał na niego uwagi, Syno przybrał postać Marcha. Powolnym, chwiejnym krokiem cofał się pod ścianę. - Nie...nie... - jakiekolwiek uroki miała nad nim April, Syno się z nich otrząsnął. Co innego jednak wytrącało go z równowagi.
April wzruszyła ramionami. - To może być ciekawe. Nie molestuj go za bardzo Gerard, drugiego wam nie dam. - zwyzywała klechę, po czym spojrzała na Victora i Marcha. - To co, idziemy?
- Syno… jesteś z nami lub przeciwko nam. Zastanów się. - Spojrzał ostro na chłopaka mimo że maska kompletnie zakrywałą jego mimikę. Wystawił rękę w jego stronę w zapraszającym geście. - Więc? -
Syno zacisnął zęby - Zastanowiłem się. - wycedził stając prosto i patrząc Victorowi w oczy. - Popełniasz błąd. - ostrzegł go.
- Bywaj. - Odparł jedynie Corvus odwracając się w stronę April. - Jestem gotów. -
Drużyna w ciszy opuściła loch i pośród spojrzeń setek zdruzgotanych owiec, udała się do statku Victora. Tam, April skinęła głową na Alberta, a robotyczny lokaj uruchomił maszynę i skierował ich w odmęty galaktyki.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 24-11-2018, 14:28   #46
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Day 3 of Heresy
Yuna była zieloną planetą pełną połaci stepowych i lasów. Dodatkowo jej powierzchnia składała się z dużych wysp otoczonych oceanem o niskim stężeniu soli. Były to idealne warunki na zakładanie organicznych upraw, dzięki czemu kolonia przerodziła się w wykwintny kurort farmerski. Bogaci szlachcice z Cesarstwa, którzy chcieli spędzić swoje dni jak starodawni chłopi współgrający z naturą, kupowali tutejsze ziemie i zakładali przepiękne poletka. Toteż tutaj, na Yunie, March odbywał kiedyś wakacje, podczas których został napadnięty i zneutralizowany przez oddziały Magica Icaria. Ta frustracja w dalszym ciągu go nie opuściła, tak więc postanowił, że tu właśnie rozrusza kości.

Na wymordowanie planety przyjdzie jednak czas. Teraz, trójka bezprawnych czaromiotów siedziała wygodnie na polu, sącząc alkohol i oglądając przepiękny zachód słońca.
Victor wcale nie szczędził sobie alkoholu. Ostatnie wydarzenia wyzwoliły w nim błogie zobojętnienie. Nawet nie próbował zrozumieć swojego postępowania, ani nie potrzebował też przed sobą tłumaczyć czegokolwiek.
- Jak już wyrżniemy populację tutaj, chciałbym się zobaczyć z córką. Czy to będzie problem? - Zapytał unosząc szklankę. Wpatrywał się w nią jakby miała mu dać jakieś odpowiedzi.
- Hmmm.... - zamyśliła się oparta o spory kamień April. - Będę miała dla was jedno zadanie najpierw. Potem możemy lecieć. - zaproponowała.
- Mianowicie? - Zwrócił wzrok na April, a na jego twarzy z kilkudniowym zarostem pojawił się szczery uśmiech.
- Gdy byłam w wojsku, był jeden facet i chciałabym, żeby go nie było... - stwierdziła, po czym wzięła głęboki łyk trunku. - Mgh. Jest bardzo, bardzo szybki. Możecie już zacząć myśleć, jak się z czymś takim uporać.
Ostatnim razem jak miał do czynienia z czymś szybkim kosztowało go to aż trzy ręce. Przyszedł mu do głowy pewien pomysł.
- March. Moment gdy położyłeś rękę na moim ramieniu zacząłem pojmować ten dziwny język. Nawet teraz czuje obecność czegoś… magicznego? Mógłbyś powiedzieć mi coś więcej? - Zwrócił się do protegowanego April.
- To magia jako taka. - odpowiedział March. - Każdy widzi to inaczej.
Corvusa specjalnie nie usatysfakcjonowała odpowiedź Marcha. Dokończył szklankę trunku, po czym wstał z kamienia. - Przepraszam was na chwilę. - Ukłonił się lekko, po czym oddalił dobry kawałek. Usiadł naprzeciwko panoramy odległego miasta, krzyżując nogi i opierając ręce na kolanach. Zamknął oczy i postarał się kompletnie wyciszyć, odciąć od tego co go fizycznie otacza. Skupił się na swoich wdechach i wydechach, na rytmie swojego serce. Próbował “poczuć” otaczającą go magię, by móc ją lepiej zrozumieć.
Victor nie zorientował się, w którym momencie stracił rachubę czasu. Niezależnie jednak od tego, dostrzegł i odczuł to...coś. Coś, co było wszędzie i nigdzie.
Skoro to odczuwał to musiało być blisko niego. Skupił się na naturze tego zjawiska, jak ono oddziałuje na otoczenie jak i na niego samego. Do czego jest przyciągane, a co omija. Starał się skupić to tajemniczą energię na swoich dłoniach.
Po pewnym czasie Victor pojął, a przynajmniej zinterpretował naturę tego zjawiska. Zaobserwował jego zwyczaje ruchowe. Nie minęło długo, a jego dłonie rozświetliły się tak, jak zwykle.
Gdy już odczuł energię na swoich dłoniach użył swojej iskry. Następnie przy użyciu tej magicznej mocy chciał nadać kształt kul swoim tworom. Chciał się przekonać jak to oddziałuje na jego własne zdolności.
Panowanie nad energią oderwaną od jego ciała było dla Victora w dalszym ciągu wyzwaniem. Formowanie kuli było czasochłonne i wymagające, choć możliwe. Proces ten nie różnił się zupełnie od prób Victora w przeszłości.
Postanowił zrezygnować z mieszania w to swojej iskry. Wrócił do momentu gdy energia spoczywała na jego dłoniach. Samą siłą woli chciał manipulować magią, chociażby przeskakiwała z jednej ręki do drugiej. Miał tyle czasu ile potrzebował więc nie śpieszył się z tą czynnością. Miał wrażenie że takie zdolności wkrótce mogą się przydać. Szybko przegonił te myśli nie chcąc się rozpraszać.
Przerzucanie wiązek energii między palcami było proste. Przypominało to akt wystrzeliwywania jej, na którym do tej pory polegał Victor.
Były szlachcic otworzył oczy, widząc co zdołał zrobić uśmiechnął się.
- Huh… - Mruknął pod nosem, następnie posłał wiązke w stronę pobliskiego kamienia. Był ciekaw jak będzie oddziaływać, ale w myślał miał obraz jak go unosi.
Wysłany w stronę skały laser rozsadził ją jak każdy inny. Zarazem to oderwanie się od medytacji pozbawiło Victora poczucia obecności "magii".
Niezadowolony z efektów działania Corvus wstał i otrzepał spodnie.
- Eh. Będzie to wymagało czasu, ale przynajmniej moja iskra działa jak dawniej. - Rzucił podchodząc do April i Marcha. Ponownie napełnił sobie szklankę z której upił spory łyk.
- Mamy jakiś konkretny plan działań odnośnie tego miejsca czy robimy to… jakby to ująć. For shit and giggles? -
Gdy Victor wrócił do swojej dwójki przełożonych, złapał ich na graniu w piłkę. Widząc jego powrót, przerwali rozgrywkę. - Jeszcze się zastanawiam. - odparł March. - Co widziałeś? - zapytał.
- Nic konkretnego. Jednak czułem jak ta cała magia mnie otacza, a nawet udało mi się ją skupić w rękach. Chciałem tą siłą unieść kamień ale go rozwaliłem. To będzie wymagało praktyki. - Widząc że piłka odbiła się w jego stronę, przyjął ją na kolano, podbił piłkę szybko ją otaczając stopą następnie podał ją do Marcha.
- To wszystko przed tobą. - Stwierdził March, koziołkując piłką. - Powiedz mi, które z moich zaklęć potrafisz wykonać? Jaką miałeś iskrę.
Zaskoczyło go ostatnie zdanie Marcha.
- Miałem? Nadal mam projekcję energii. Potrafię ją wystrzelić lub uformować w szpony. Obawiam się że nie znam żadnych twoich zaklęć. - Stwierdził z teatralnym smutkiem w głosie.
- Iskra to jedno konkretne zaklęcie przypisane przez kontrakt. - wyjaśnił March - Jestem pod wrażeniem, że zrobiłeś z niej coś więcej niż wystrzał. Ile generacji trwała ta umowa? - podał piłkę Louise. - Zresztą, nieważne. Proponuje konkurs.
- Konkurs. Jestem za. - Zakomunikował Corvus. - Na czym będzie polegać? - Dopytał jawnie zaciekawiony.
- Słońce dopiero co wzeszło. Będziemy zabijać aż zajdzie, tylko tym jednym zaklęciem. April policzy punktacje. - wyjaśnił.
- Ci co mogą się bronić są warci więcej punktów niż ci co nie mogą? Musi być też jakaś nagroda prawda? - Kończąc zdanie spojrzał na białowłosą.
- I niby jak ja to sprawdzę? - spytała April, podrzucając piłkę. - One kill one point. Przegrany sprząta i gotuje do końca miesiąca. - od kiedy Victor wyruszył z April, musiał przywyknąć do ich archaicznego systemu datowego. Zamiast liczyć poszczególne godziny, dwadzieścia cztery z nich wpisywano w dzień, siedem dni w tydzień, siedem tygodni w miesiąc, a dwanaście miesięcy w rok. Kobieta odbiła główką piłkę z powrotem do Marcha.
- Fair enough. Jestem gotów jakby co. - Powiedział Victor zapinając guziki płaszcza. Jakby ktoś mu parę dni temu powiedział że będzie wybijał cesarskich obywateli, to pewnie od razu zabił by tą osobę która by takie głupoty opowiada. To było ciekawe jak ostatnie wydarzenia wpłynęły na niego.
- Zaczynacie, jak spadnie na ziemię. - zdecydowała Lu, po czym wzięła solidny zamach i wyrzuciła piłkę wysoko w górę.


~~*~~

Victor łypnął okiem na najbliższy sobie budynek. Na jego gębie z jakiegoś powodu pojawił się uśmiech. Przypomniał sobie, że czuł dokładnie to samo gdy zbliżał się do jakiejś wiochy kseno.
- This is gonna be messy… - Mruknął łapiąc za krawędź kapelusza. Prawa dłoń zaświeciła fioletowym światłem, gdy zaczął zbierać w niej energię. Po krótkiej chwili wystrzelił wiązkę w poziomej linii budynku, doszczętnie go niszcząc. Już stawiał kroki w stronę następnego, gdy usłyszał jakieś jęki dobiegające z gruzowiska. Poprawił kolejną wiązką i nadstawił ucha. Jęki ustały. Wywołane zamieszanie spowodowało że ludzie zaczęli wychodzić na zewnątrz by zobaczyć co się stało, niestety ku własnej zgubie. Victor nie był wybredny co do celów, więc zaczął strzelać we wszystko co się rusza. Trafiał w głowy, tors a tych uciekających w nogi.
Siejąc zamęt zwrócił uwagę że większość robaczków ucieka w konkretnym kierunku. Idąc ich śladem zobaczył czołgającego się farmera, który musiał zostać przez Corvusa trafiony. Zbliżył się do nieszczęśnika i złapał go za włosy, unosząc do swojego poziomu.
- Gdzie oni się kierują? - Zapytał bardzo spokojnym tonem, lecz wieśniak chyba w szoku nie był w stanie mu odpowiedzieć. Niezadowolony Victor pokręcił głową, następnie zmaterializował szpony. Bez chwili namysłu przebił mężczyznę, a jego truchło rzucił na bok jak śmieć. Podążył śladem uciekinierów do dosyć niskiej budowli, która miała drzwi skierowane do góry.
- Schron? Hah… schron… - Zarechotał, po czym rozpoczął bieg. Widząc jak bydło pakuje się do środka posłał kilka strzałów w tych najbliżej, następnie zeskoczył na dół. Przed nim pokazała się duża grupa, złożona w dużej mierze z dzieci, kobiet, i starców. Corvus rozłożył ręce na boki i zakomunikował.
- Nie lękajcie się. Zaraz będzie po wszystkim. Praise April. - Kończąc to zdanie zaczął ostrzeliwać wiązkami w każdego kogo widział. Pod maską cały czas się uśmiechał.


~~*~~

Corvus wylazł ze schronu i rozejrzał się dookoła. Wyglądało na to że większość już dorwał, gdy nagle za sobą usłyszał dziwny dźwięk. Jakby kroki czegoś ciężkiego. Ściany schronu rozsunęły się ukazując mecha wojennego starszej generacji.
- O proszę. Więc macie zamiar się sta… - Zdanie przerwał mu ostrzał działa liniowego jednego z ramion mecha. Był zmuszony do natychmiastowego uskoku. Tam gdzie wcześniej stał była spalona dziura. Posłał kilka strzałów w stronę kabiny, lecz nie wywarło to na maszynie większego wrażenia. Potrzebował chwili czasu by naładować pocisk. Jakby tego było mało mech zaczął na niego szarżować. Corvus wykorzystał to wystrzeliwując energię z rąk i stóp w dół by użyć jej jak dopalacza. Dzięki temu manewrowi wylądował na czubku machiny. Widząc jak mech rozgląda się dookoła , spokojnie naładował energię. Gdy już uzbierał jej wystarczająco, zeskoczył z maszyny i strzelił jej prosto w tył. Laser był na tyle silny że przebił mecha na wylot razem z kierowcą. Przeciwnik Corvusa zamarł na chwilę w miejscu, by chwile później runąć na ziemię i zamienić się w kupę palącego się złomu.


~~*~~

Victor czuł się odrobinę zaszczycony faktem że wysłano przeciwko niemu wojsko. Dobrze znał ich plany działań więc pozycjonował się tak by idealnie ich kontrować. Zgrabnie unikał wszelkiego ostrzału eliminując sukcesywnie siły cesarskie. Za cel obrał sobie elektrownie, do której kierował się pośpiesznie. Siły wroga musiały to zauważyć, bo na jego drodze stawał to coraz cięższy opór. - Mhm… może zbliżę się punktacji Marcha dzięki takiej eksplozji. - Pogładził się po brodzie myśląc na głos. Będąc już nieopodal bramy zauważył że żołnierze wycofują się do wozów pancernych. Victor wyłapał tych co mógł pojedynczymi strzałami. Postanowił wstąpić do jednego z pojazdów, bez wahania zabijając obsługę, po czym uraczył się ich ładunkami wybuchowymi. Wziął ze sobą kilka “paczek” które związał kawałkiem paska i podążył w głąb elektrowni. Eliminując każdego kto się napatoczył, kierował się znakami które wskazywały drogę do reaktora. Gdy był już na miejscu rozkładał ładunki w różnych miejscach, a gdy był już gotowy zaczął się pośpiesznie wycofywać. Gdy był już w “bezpiecznej” odległości włączył swój artefakt i nacisnął guzik na pilocie. Kilka eksplozji poprzedziło to większą, a Corvus odwrócił wzrok od wybuchu. Może chociaż zbliży się do wyniku Marcha


~~*~~

Gdy Victor poczuł się zmęczony, wrócił do swojej Cesarzowej i Marcha. April czytała w tym momencie książkę rozświetlaną przez płonący krajobraz w oddali. Victor nie miał o czym dyskutować, March miał znacznie większą siłę ognia od niego, nawet gdy ograniczał się w ilości dostępnych zaklęć. Victor nie był ani wystarczająco szybki, ani wytrwały.
- Trzeba go krzyknąć, bo zaraz się zbieramy. - Oznajmiła Louise, gdy na niebiosach pojawił się okręt gwiezdny. Ogromna maszyna zatrzymała się wysoko nad dwójką i opuściła obszerną windę, na której znajdowała się grupa ludzi. Pomiędzy nimi, stojący w szerokim rozkroku z poważną miną, był gruby mężczyzna o krótkich, czarnych włosach. Plastikowa plakietka przypięta do jego koszuli była podpisana "Jan Twardowski".
Corvus był odrobinę zaskoczony tym jak można tak niedorzecznie się prezentować. Ale wolał nie oceniać książki po okładce. Jak tylko winda wylądowała Victor stanął pomiędzy April a zgromadzeniem. - You were expecting someone your highness? - Zapytał.
- Yup. Sama Cesarstwa nie obalę. Janek, weź Marcha. - rzuciła do grubasa, który następnie wcisnął coś na swoim zegarku. W odpowiedzi okręt wystrzelił ogromny promień laserowy w miejsce, w którym widać było sylwetkę Marcha. Planeta zagrzmiała i zatrzęsła się, gdy jej fragment został oderwany. Gdy tremor ustał, a laser znikł, March pojawił się przy zgromadzeniu. Nagi i dymiący.
- Nie mów, że to już. - skrzywił się, stojąc nad April, która ziewnęła.
- Mamy dużo do zrobienia. - odpowiedziała kobieta, wstając i ruszając w stronę platformy. - Zabierzcie ten statek, wygodny jest. A...- - spojrzała na Jana. - Twój robot się nie spisał.
- Ostrzegałem, że będzie samoświadomy.
- Może i był. - przytaknęła April. - Ale jakiś taki...mało dedykowany czemukolwiek. Chyba niczym się tak źle nie steruje, jak rybą, która idzie z prądem. - stwierdziła April.

 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 27-11-2018, 17:54   #47
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Karasu, Eddie
292015402SH
Swordfish
Eddie i Karasu postanowili udać się do Anne za pośrednictwem statku kosmicznego Eddiego. Pojazd niebieskoskórego był niewiarygodnie szybki i z łatwością umożliwiał najemnikowi wykorzystanie jego iskry. Mężczyzna uruchomił swoją moc i znalazł się w nadprzestrzeni. Ogromny kawał galaktyki pokonają w zaledwie kilka minut.
- A teraz się pocałujcie. - dwójka pilotów spojrzała w bok, aby ujrzeć Novemeber, czy też plagę, siedzącą na jednej z konsol sterowniczych. Z policzkiem opartym o dłoń, bladoskóra kobieta uśmiechała się do pary.
- Och, omamy wracają. - medyk spojrzał ze zrezygnowaniem na istotę.
- O, albo mamy wspólne omamy, albo to nie są omamy - stwierdził wyraźnie zdziwiony niebieskoskóry. Najwyraźniej ostatnie doświadczenia sprawiły, że dwójka była dużo bardziej skora do uwierzenia w “niemożliwe”.
- Może po prostu ją ignorujmy? Jako lekarz zalecam nie zwracanie uwagi na głosy w głowie. Nawet, jak ich wizualizacja znajduje się przed nami. - zaproponował z nadzieją w głosie Karasu.
- Spokojnie, jak umrzecie, to sobie pójdę. - obiecała kobieta. - Zwłaszcza on. - wskazała palcem na Eddiego.
- Będziesz się pojawiać zawsze, gdy użyję swojej iskry? - spytał niebieskoskóry. Nie był pewien, czy pojawianie się denatki faktycznie było związane z jego zdolnościami. Kto wie, może uda jej się przemycić w swej odpowiedzi trochę informacji.
- Nie, tylko gdy się nudzę. - wyjaśniła. - Byliście już kiedyś przy Ziemi? - spytała.
- Nie wydaje mi się, u Sheepa raczej trzymałem się w dalszych częściach galaktyki. - odparł szczerze niebieskoskóry. - Powinienem coś wiedzieć na temat tej okolicy? - spytał, nieproporcjonalnie bardziej zainteresowany nie zamykaniem kolejnych “drzwi”.
- Raz lub dwa - odpowiedział dalej niezainteresowany rozmową Karasu. Wpadła mu do głowy szalona myśl, którą intensywnie rozważał.
- Eeeh? - uśmiechnęła się kobieta. - Pamiętasz tę kosmiczną piramidę? - wspomniała o okręcie gwiezdnym cesarzowej. - Czasami się zastanawiam, jak wygląda cesarzowa, skoro tak egipsko wymodelowała swój okręt. Wiecie co to Egipt? - nie wiedzieli.
- Pierwsze słyszę. Co to Egipt? - nowoprzybyłej udało się wzbudził zainteresowanie kronikarza.
- Bardzo stary kraj, który kiedyś istniał na Ziemi. - wyjaśniła November. - Upadł przez najazd nieznanych wojsk. Ludzie nigdy nie zidentyfikowali sprawców. - November zaczęła kręcić włosami w palcach, zmrużyła oczy, a jej spojrzenie stało się puste. Wyglądała na niepomiernie znudzoną albo zamyśloną.
- Ludzie nie zidentyfikowali, ale? - spytał przemytnik. Coś podpowiadało mu, że w wypadku kobiety-plagi nawet ułożenie poszczególnych słów w zdaniu może mieć znaczenie.
November spojrzała tylko na Eddiego, milcząc. Radar w komputerze pokładowym zaczął błyszczeć. Lada moment będą na miejscu
- Zabrzmiałaś, jakby nie odnalezienie sprawców dotyczyło ludzi, ale niekoniecznie dotyczyło wszystkich istot. Sama ich znasz? - ponowił swe pytanie, kontynuując lot.
- Ah! Nie, chyba. Może zapomniałam. Przysypiam, jak się nudzę.
Nagły błysk światła zakończył lot w podprzestrzeni Eddiego. Przed drużyną zaczął roztaczać się przepiękny krajobraz systemu Sol. Otoczona barierami, błękitno-zielona Ziemia, spoczywająca w przestrzeni galaktyki piramida, będąca posiadłością Cesarzowej, oraz kolekcja kolorowych, terraformowanych planet. Pierwszych, które ludzie kiedykolwiek osiedlili.
Kiedyś system ten był pełen życia i ciągłego harmidru. Teraz jednak jego rozwój sięgał zenitu. Nie transportuje się towarów, nie prowadzi produkcji, nie zezwala na turyzm. Ludzie delektują się spokojem na najbardziej pożądanych skrawkach gruntu w galaktyce. To powiedziawszy, sama Ziemia była w swojej przyszłości doszczętnie wyczerpana z surowców naturalnych, a kilkaset lat później odrestaurowana podobnym materiałem przyprowadzonym z innych, przez co krytycy uważają ją za nieautentyczną.
- Teorie o inwazji mówiły o przybyciu Rzymian uzbrojonych w żelazo. Ponadto, struktura społeczna królestw brązu była na tyle delikatna, że ich najazdy spowodowały efekt domino. Ocalali ludzie wyemigrowali na górzyste tereny, gdzie morski koszmar nie mógł ich tknąć. - wzruszyła ramionami.
Komputer nawigacyjny Eddiego zaczął migotać. Niebieskoskóry dostał zaproszenie do lądowania ze stacji Zacharego, która była osadzona na skraju układu słonecznego.
Niebieskoskóry wprowadził kilka komend do systemu samolotu, oraz odpowiednio przekręcił instrumenty sterujące. Swordfish leciał teraz bezpośrednio w stronę bazy. Przemytnik rozglądał się po całym systemie, nie ukrywając podziwu ze “spełnienia” tego systemu. Ciężko nazwać to inaczej, centrum całej galaktyki było bowiem kosmicznym domem emerytów. Nawet przestrzeń kosmiczna wokół zamieszkałych planet była pusta. Zapewne jego okręt musiał teraz niesamowicie się wyróżniać.
- Morski koszmar? Cóż to? - dopytał niebieskoskóry. - Z tego co słyszałem, przed podbojem kosmosu nie było ani magii ani artefaktów?
- Tak to starożytni nazwali w swoich kronikach. Jesus Christ przeczytaj jakąś książkę. Czy każda rozmowa z wami to trivia? - Nim Eddie i Karasu się zorientowali, November już z nimi nie było.
- Rozmowa z nami to co? - zapytał medyk, bo coraz mniej słów rozumiał z bełkotu ich nietypowej rozmówczyni.
- Nie wiem, baby. - stwierdził, odnosząc się do starych, jakże skutecznych stereotypów. Coś znajdowało się w tej uproszczonej wizji świata. Dziwnym trafem, tak często była prawdziwa…
- Seksu jej brakuje to narzeka, czy coś - dodał. Ustawił statek zgodnie z optymalną trasą na wskazany mu dok. - Podchodzę do lądowania - zakomunikował zarówno obsłudze stacji, jak i kronikarzowi.
Eddie bez trudu dokonał lądowania na całkiem dobrze znanej mu stacji. Prawie każdego tutaj znał przynajmniej z widzenia. Jednocześnie nikt nie przejął się jego wizytą na tyle, aby go przywitać.
Wysiadając ze statku, niebieskoskóry zobaczył coś delikatnie niespodziewanego. Obok niego zadokowany był podłużny, prostokątny, niebieskoczerwony okręt. Straż gwiezdna.
Dużo gorzej uzbrojeni od wojska i pozbawieni porządnego autorytetu, gwiezdni policjanci cieszyli się niemalże brakiem reputacji. Większość planet i systemów gwiezdnych polegała na armiach i najemnikach, bardziej niż na cesarskich służbach finansowanych z podatków na potrzeby całej galaktyki. Ich obecność nie budziła obaw, nie mieli nawet jak sprawiać Zacharemu problemy. Z drugiej jednak strony, bez powodu by tu nie przylecieli.
Przemytnik wyskoczył z samolotu, biorąc ze sobą tylko minimalny ekwipunek. Nie sądził, by karabin snajperski o mocy działa niektórych okrętów był potrzebny na zaprzyjaźnionej stacji badawczej. Ufał Zacharemu, nie miał jeszcze okazji się zawieść na swym eks-pracodawcy.
- Chcesz coś pozwiedzać, czy możemy iść najpierw do szpitala? - spytał. Sytuacja Anne była co najmniej pilna, jednak przełożenie inspekcji o kilka godzin nie powinno zmienić jej losu aż tak.
Przynajmniej, jeśli Kurasu faktycznie byłby w stanie jej pomóc.
- A czy jest tu cokolwiek do zwiedzania? Poza tym chyba przylecieliśmy w konkretnym celu. Na wycieczki przyjdzie czas później. - odpowiedział medyk. Nie powodowała nim troska o pacjentkę, a zwykła ciekawość jej stanu.
- Dzięki, doceniam - przemytnik uśmiechnął się szczerze. Zamknął i zabezpieczył Swordfisha. Po przelotnym spojrzeniu na niebiesko-czerwoną milicję, ruszyli w stronę tutejszego szpitala.
Przejście do szpitala zajęło drużynie tylko krótką chwilę, podczas której Eddie miał okazję przywitać kilka osób, a Karasu zapoznać się z funkcjami stacji. Było tutaj laboratorium i zakład maszyn, nie było jednak fabryk czy sklepów z bronią. Będąc gdzie są, tutejsi najemnicy byli mocno ograniczeni w tym, co mogli posiadać i nad czym mogli pracować. Baza wydawała się bardziej miejscem noclegowym, czy może nawet kurortem dla najemniczych wojsk, które musiały się zregenerować i podreperować. Niestety, nie można było liczyć na baseny czy spa.
Jak już się okazało w szpitalu, baza pełna była osób rannych czy chorych, ponieważ była najbezpieczniejszą z baz Zacharego, gdzie tego typu ludzi można było przetrzymywać i kurować. Efektywnie zagubiona para musiała stanąć w kolejce do recepcji, nim w końcu nadeszła ich kolei i usłyszeli: - W czym mogę pomóc?
- W której sali znajduje się Anne Code? - spytał, nachylając się nad ladą. Zastanawiał się, czy obsługa szpitala wpuści go bez żadnych problemów i dodatkowych procedur.
- Oh, Eddie... - pielęgniarka odsunęła się i zawołała inną na swoje miejsce. - Chodźcie za mną. - zabrała dwójkę do pomieszczenia socjalnego pielęgniarek. - Zachary kazał nam nie rozpowiadać tego, co się dzieje z Anne. - wyjaśniła kobieta. Niebieskoskóry ją kojarzył, choć nie mógł sobie jej dokładnie przypomnieć. Zgromadzeni rozsiedli się na kanapach, po czym ta kontynuowała.

- Ciało Anne Code jest obecnie w chłodni. Czysto teoretycznie nie posiadało żadnych uszkodzeń. Organy były w porządku, mózg miał się dobrze, jednak serce nie chciało bić pod żadnym pozorem. Zwyczajnie odmawiało funkcjonowania, nawet po teoretycznie niepotrzebnych przeszczepach. Ostatecznie postanowiliśmy wprawić je w hibernację. - wyjaśniła. - Sama Anne żyje tylko dzięki swojej iskrze. Okazuje się, że kobieta potrafi przechodzić do wnętrza urządzeń elektrycznych, więc po prostu opuściła swoje ciało. Obecnie zamieszkuje tutejszy system informatyczny. - wyjawiła detale, patrząc z troską na przemytnika, po czym zerknęła też na syntetyka. - Pan też był jej przyjacielem? Proszę zachować całość w tajemnicy. Przede wszystkim, nie chcemy rozpowiadać o jej iskrze.
- To Kurasu. Jego doświadczenie może pozwolić nam uratować Anne. - odpowiedział niebieskoskóry. W jego głowie kłębiło się wiele sprzecznych emocji. Przeszczepy nie działają, przetłoczenie krwi zapewne również odpada. Nawet jeśli przez jego ciało kiedyś przemknęła krew byłej współpracowniczki, nie mógł liczyć na to, że obecnie jest w jej posiadaniu.
- Sprawdzaliście czy grupa krwi, bądź kod genetyczny poszczególnych narządów nie uległ zmianie w momencie śmierci? - spytał.
- Sprawdziliśmy chyba wszystko, co się dało. - obiecała kobieta. Eddie nie mógł się jej przyjrzeć, ponieważ na stole pomiędzy nimi pojawiła się siedząca i szeroko uśmiechnięta November.
- Możesz udzielić mi dostępu do całej bazy danych z wynikami Anne? - spytał. Z odpowiedzi, jaką wcześniej uzyskał, nie wynikało zbyt wiele. Ot, posiadają pewne dane. Przemytnik najwyraźniej musiał dodatkowo prosić o ich agregację. Z drugiej strony, ciężko się temu dziwić. Tutejsi pracownicy znają go, wiedzą że nie jest typem mózgowca. Jego wiedza skupia się raczej wokół znajomości galaktyki, metod unikania kontroli, najróżniejszych nieznanych powszechnie szlaków mgławicowych czy na całkiem aktualnym przeliczniku cenowym znajdującym się w jego głowie. Mówiąc inaczej, wiedzą że jest tylko przemytnikiem.
- Nie ma problemu. Wyślemy ci na komunikator albo zgramy na pokładowy statku. Jak wolisz? - spytała.
- Mogę wam wyjaśnić co się tu dzieje za causa. - Zaproponowała November, patrząc na Karasu.
- Komunikator. - odpowiedział krótko. - Będę wdzięczny - dodał, tym razem kierując swe słowa w stronę obu będących w pomieszczeniu kobiet.
- A jak toksyczny lub jadowity będzie to całus? Rozpuści moje ciało, wyciągnie mi duszę przez usta, a może dostanę porażenia? Ach, zapewne samemu mam się przekonać, bo Ty tu tylko sprzątasz - rzekł z uśmiechem Karasu. W zasadzie całowanie jakiegoś kosmicznego bytu nie wydawało mu się niczym bardziej abstrakcyjnym niż sam fakt, że w ogóle może z nią rozmawiać. Poza tym z dwojga złego lepiej żeby to on miał ponieść konsekwencje, skoro formalnie ciężko go zaliczyć, jako kogoś żywego. O ile Eddie pewnie byłby zdruzgotany, bowiem ewentualny ratunek dla Anne umarłby, tak zakładał, że najemnik wpadłby na pomysł wykorzystania jego ciała. Teoretycznie zatem “byli kryci”.
- A co, ja nie zasługuję na trochę miłości? - spytała November. - W porównaniu z Anne jeszcze żyję!
Medyk zaśmiał się tak od duszy, po czym rzekł - Jeśli syntetyczne uczucie Ci nie przeszkadza - i złożył pocałunek na ustach prawdopodobnie wyimaginowanego, kosmicznego bytu, mającego dziwną wiedzę, niesamowite imię oraz posługującego się nieznanym mu językiem. Co mogło pójść nie tak? I tak byłaby to lepsza historia miłosna niż Zmierzch.
Usta November były zimne i oślinione. Nim jeszcze Karasu zdążył się odsunąć, na czole syntetyka pojawiła się ciepła dłoń przerażonej i zatroskanej pielęgniarki. - Gorączki chyba pan nie ma, co się dzieje? - spytała - Omamy...? Ah.. - spojrzała na Eddiego. - On ma coś z głową?
November turlała się po stole wysoce rozbawiona. Po pewnej chwili przestała i uśmiechnęła się do Karasu. - Jak moja ślina cię nie zainfekuje, to już nic nie da rady. A, ludzie nieczuli na magię mnie nie widzą. - wyjaśniła rozbawiona.
Karasu nie otworzył ust, tylko zbliżył się do dyspensera z wodą. Udał, że nalewa z niego wody oraz bierze łyk, a w rzeczywistości wypluł zawartość swoich ust do kubeczka. Chciał zabezpieczyć ślinę tej całej November i w dogodnym momencie ją przebadać. Odwrócił się do swojej “nowej kochanki” z uśmiechem i odpowiedział - To żaden problem i tak mam już miano schizofremika, więc tytuł wariata wcale mi nie zaszkodzi. Przynajmniej teraz wierzę, że w jakiś sposób jesteś prawdziwa - to akurat syntetyk musiał przyznać nawet przed sobą, po czym dodał - Przyznaje również, że zafundowałaś mi niecodzienne doświadczenie! Co się stanie, jak się zakocham w Tobie? - medyk nie liczył na odpowiedź na to pytanie, zadał je raczej kurtuazyjnie, by móc po chwili dodać - Kiedy mogę spodziewać się efektów tego gorącego pocałunku oraz ewentualnej infekcji? .
- Kiedyś takich jak on nazywali artystami. Artyzmami? - Eddie wyraźnie szukał odpowiedniego słowa. Nie potrafił go odnaleźć przez dłuższą chwilę. - O, autystami! Facet jest dziwny, ale cholernie zdolny - odparł, obserwując rozkwitający intergalaktyczny romans. Cóż to za wspaniałe stosunki międzygalaktyczne (a może nawet między-rzeczywistościowe?).
Przemytnik uśmiechnął się, najwyraźniej nie potępiając syntentyczno-omamicznej relacji. Ciekawe, jak zareagowałby na to Victor.
- Cóż, nie dam szalonemu tykać moich pacjentów. Na pewno nie bez zezwolenia Zacharego. - oburzyła się pielęgniarka. - I wolałabym, aby nie był uzbrojony.
November miała dobry ubaw. - Jak moja plaga zadziała, to zakochany czy nie i tak zdechniesz. Nie wiem kiedy, nawet nie wiem, czym jesteś. - westchnęła. - Zrzuciliście klątwę na Anne Code. W zamian za prawo do życia Eddiego, ona utraciła swoje. Każde żywe ciało, jakie jej dacie, przestanie funkcjonować. - wyjaśniła.
- Możesz nas tu zostawić? - spytał niebieskoskóry, spoglądając w stronę pracowniczki szpitala. - I tak nie wyjdziemy stąd w żaden inny sposób, nie dostaniemy się do Anne bez twojej aprobaty - dodał, nie próbując nawet podważać przemawiającego przez kobietę głosu rozsądku.
- Po co? - spytała zdziwiona. - Chcesz się nim zająć? Mam wam przynieść jakieś leki? Jak potrzebujecie się położyć, może znajdę wolną salę...
- Nie, po prostu zależy mi na szybkim dostaniu tych danych. - podkreślił. Co prawda większym priorytetem była teraz konsultacja z efemeryczną towarzyszką dwójki, jednak główny motyw był dokładnie ten sam.
- Wszelkie wnioski czy prośby i tak będę kierował przez Ciebie, dobrze Hilde? - spytał, zdrabniając wyjątkowo unikalne imię kobiety.
Karasu chciał podtrzymać rozmowę z November, bo obawiał się, że zniknie w każdej chwili - Czyli całujesz tak każdego nieznajomego o którym niczego nie wiesz?
- To możesz poprosić, a nie wyganiać mnie z pokoju. - kobieta oburzyła się sposobem wypowiedzi Eddiego. - Jestem tu tylko zmianową, możesz chcieć rozmawiać z kierownikiem, albo po prostu Zacharym skoro i tak się znacie. - zasugerowała, nie mogąc oderwać wzroku od Karasu. - Nie mogę was tu samych zostawić, to pomieszczenie dla służby.
November wzruszyła ramionami. - Jak nie moge ich inaczej zarazić.
- Przepraszam, czasem zapominam o różnicach między etykietą tutaj i w innych miejscach - uśmiechnął się przepraszająco. - W takim razie postaram się znaleźć dla nas jakąś kwaterę - odparł, udając się w stronę wyjścia. Wyciągnął telefon i wysłał kilka krótkich wiadomości dotyczących wolnych pokoi.
Obrócił się w stronę intrygującej parki. - Czy jestem w stanie jakoś to zmienić? Otworzyć jej “drzwi” ? - spytał.
-Co? - nie zrozumiała pielęgniarka. - Jak wam kierownik pozwoli, to możecie tu siedzieć. Pewnie jest w gabinecie.
November uśmiechnęła się - To już twój problem. Czas leci. - moment później już jej tu nie było.
- Ech i odstraszyłeś mi ptaszynę - rzekł z udawanym smutkiem Karasu do Eddiego. Szkoda mu było, że nie udało się dłużej porozmawiać z tą istotą. Medyk sprawdził po jej zniknięciu, czy ślina z kubka również wyparowała.
- Dziękuję - podkreślił Eddie. Ruszył w stronę jednej z pobliskich kwater. Jeśli sami nie chcieli ryzykować objęcia jakąś kwarantanną, będą musieli uważać na tego typu ekscesy.
- A ptaszyna znika, gdy tylko musi dać coś od siebie - odparł, najwyraźniej czująć się conajmniej oszukanym.

***

Eddie i Karasu wycofali się do prywatnej kwatery. Dostali pokój czteroosobowy dla nich dwóch, ponieważ wszystkie mniejsze były zajęte. Po drodze para minęła się z gwiezdną grupą policyjną, która szczęśliwie nie zwróciła uwagi na Eddiego, ale jak się okazuje, miała swoje pomieszczenie naprzeciwko. Zamykając drzwi do swojego pokoju, Eddie poczuł wibracje w kieszeni. Otrzymał raport z badań Anne.
- Możesz wywołać jakoś November? - spytał, spoglądając na Kurasu. Jedną ręką wyciągnął komunikator i wstukał kilka komend. Drugą podniósł czekający na stole tablet i przekazał go syntetykowi.
Urządzenie zawibrowało, otrzymując dostęp do wyszczególnionych przez Eddiego danych.
- Odnoszę wrażenie, że to bardziej Ty się do tego nadajesz. Wygląda bowiem na to, że sam złamałeś cały ten kontrakt, czymkolwiek by to nie było. Musisz być zatem z nią w jakiś sposób powiązany. Jakby co, mamy jej ślinę do dyspozycji…- rzucił żartem medyk do swojego towarzysza.
- Czy w swoich podróżach jako kronikarz spotkałeś się z jakimiś praktykami, które mogą dotyczyć uporządkowania tej sprawy? - spytał Eddie, przysuwając fotel do znajdującego się na środku pomieszczenia stołu. Sam udał się w stronę lodówki.
Z dokumentów Eddie odkrył, że stan Anne dało się porównać tylko ze śpiączką, a nawet niekoniecznie. Bardziej ze zwykłym snem. Wyjątkiem był tutaj fakt, że Anne oddzieliła swoją duszę od ciała i pochwaliła się, że żyje, ale ciało jej nie słucha.

Karasu spotykał się z klątwami i magicznymi chorobami powodowanymi przez artefakty. Właściwie nigdy tego typu zjawiska nie dotyczyły iskier. Czasami były też wyleczalne. Niektóre przedmioty sprowadzały plagi chorób już znanych i udokumentowanych, którymi cesarstwo mogło się zająć. Rzadziej, choroba przerastała medycynę, bywała nielogiczna. Wtedy zabierano kilka obiektów badawczych do laboratoriów, a resztę zostawiano na łasce inkwizycji.

- Czemu miałabym z wami rozmawiać, gdy nie mogę przynajmniej zrobić z was wariatów? - Spytała November, gdy Eddie pochylał się nad lodówką. Niebieskoskóry nie miał pojęcia co może być w środku, ponieważ przechodząca przez półki postać November skutecznie zasłaniała wszystkie produkty.
- Skoro jakimś trafem nas obserwujesz, to chyba ciekawsze jest podglądanie, gdy dzieje się coś ciekawego - odparł, nie ukrywając zdziwienia z unikalnego stanu kobiety. Czy zawsze zachowywała się niczym duch, czy inna przechodząca przez ściany istota?
Karasu jedynie popatrzył i nie okazał większego zaskoczenia. Zastanowił się jedynie, czy uda mu się zaprosić November na kolację. Sam był zaskoczony tą myślą. Chyba dusze płatały mu figla.
- To zajmijcie się czymś ciekawym. - zasugerowała November. - Najlepiej śmiertelnym.
- Czy istnieje jakakolwiek metoda, by uratować Anne od plagi? - spytał Eddie. Widać było, że usilne powtarzanie tego pytania jest równie uciążliwe dla niego, co ciągłe odmawianie udzielenia informacji dla November.
- Sprawić, by mogła wrócić do swojego ciała? - doprecyzował. Cofnął się o krok i szybko dodał: - Nie pytam o metodę. Tylko o to, czy takowa istnieje.
- Opisałam ci cały mechanizm tej klątwy. Dosłownie. - odpowiedziała November, krzyżując ręce na piersi.
-[i] Dlaczego dopiero teraz mu się pokazujesz? Anne jest już od jakiegoś czasu w tym stanie. Co Cię zatem, moja piękna, podkusiło?[i]- zapytał medyk, włączając się do rozmowy. Pewna myśl nie dawała mu spokoju.
- Mogę zarazić tylko tych, którzy wejdą w kontakt z moją inną ofiarą. - przyznała się November. - Więc zacznijcie się kręcić przy większej liczbie adeptów. - zasugerowała.
Karasu przetrawiał to, co właśnie usłyszał, ale dodał - Dlaczego zatem Twój uniżony sługa, znaczy ja, widzę Cię? Nie mam nic przeciwko temu, całujesz wyśmienicie, ale wychodzi na to, że jestem zarażony, czyż nie?
- Przyjąłeś moją ślinę, więc nie wiem, na co liczysz. - November prześmiewczo wystawiła język.
- Bo ja wiem? W moim stronach oznacza to, że jesteśmy małżeństwem. - odparował Karasu z uśmiechem.
- W tym momencie widuję też kilkaset innych osób. - uśmiechnęła się November. - Nie wiem, czy to typ małżeństwa, którego szukasz.
- Ranisz mnie! Co mam zrobić, aby awansować w szeregach Twoich oblubieńców? - Karasu nie dawał za wygraną.
- Możesz zacząć od dźgania kilku osób z iskrami. Najlepiej w niezbędne organy. - poleciła.
- A jaką mam gwarancję, że mnie nie porzucisz? Nie możesz być czarną wdową, to nudne! - oburzył się na pokaz syntetyk. Po chwili dodał - Istoty z iskrą to adepci i na nich Ci zależy?
- Yup, na ich śmierci. - przytaknęła November, kiwając głową. - Jak mi nie ufasz, to mnie nie podrywaj. - dodała.
- Moja droga, ale ja już jestem Twój, całym swoim sercem. Pozwól mi zgrywać urażonego kochanka! - odparował Karasu teatralnym głosem, a całość dokończył dwoma pytaniami - Co zrobisz, jak już wszyscy umrą? Jest w tym jakiś głębszy powód?
November przeleciała przez Eddiego, dając mu w końcu skorzystać z lodówki i patrząc wprost na Karasu, wyjaśniła - Jak wymrzecie, to będę mogła spać spokojnie. Magia nadpisuje prawa tego uniwersum, którego nie potraficie docenić i wykorzystać. Łatwiej i wygodniej jest wam zagiąć zasady czasoprzestrzeni niż przelecieć się przez kilka systemów gwiezdnych. Nienawidzę was za to.
- A tobie łatwiej jest pojawiać się przy nas tylko w niektórych momentach, przekazywać informacje w dość enigmatyczny sposób. Czym różnią się obie sytuacje? - przemytnik wtrącił się w jakżę angażującą dyskuję nowego “małżeństwa”.
- Niczym. - November odwróciła się do Eddiego. - Niektórych szybciej zjada choroba, inni wcześniej pierdolca dostają. - uśmiechnęła się.
- Czekaj, nie jestem pewien czy rozumiem - spytał niebieskoskóry, biorąc w końcu butelkę piwa z lodówki. Powędrował w stronę znajdującego się w pokoju fotelu. - Nienawidzisz samej siebie?
- Tak. - odpowiedziała natychmiastowo.
- Ale sama nie cierpisz na te same problemy, co inni adepci? - zadał kolejne pytanie, popijając piwo.
November przechyliła lekko głowę w bok. - To ja zrobiłam plagę owieczko. To też jest twoja ukochana magia. Już nie tak poręczna, gdy łamie zasady świata na twoją niekorzyść, co?
- W takim razie plaga nie ma uniwersalnych zasad? - dopytał. - W przeciwnym razie, niczym twórcę jakiegoś wirusa, dopadłaby i ciebie - dodał.
November rozwarła usta i zaczęła stękać jak powoli otwierane, nienaoliwione drzwi. - Aaaa......a....a...a.aa.a.a.a..aaa.a.a.a.a..a.a.a. a.a.... - spojrzała na Karasu. - Głupszych nie mieli? - spytała, wracając oczyma do Eddiego. - Jakbyś zrobił pistolet do zabijania niebieskoskórych, zacząłbyś od strzelenia sobie w łeb?
- To teraz zastanów się z kim wolisz skończyć, moja słodka. - rzucił Karasu cały czas analizując otrzymane informacje.
- Miho Katakawa na Venus. Albo Riljack z UE23. Chociaż nie, za trzy dni Ril nie będzie mógł się z ziemi podnieść. - November wyszczerzyła zęby do Karasu.
Medyk ze smutkiem pokręcił głową i zamilkł. Warto będzie sprawdzić te nazwiska, tak dla pewności. Ewentualnie poczekać aż ten Riljack zostanie w jakiś sposób uziemiony - może zdobędzie jego ciało do sekcji zwłok? Karasu miał w swojej syntetycznej dupie to, czym była November. Interesował go jedynie mechanizm działania oraz sama istota choroby.
- Czy zaraziłaś też Zilvę? - spytał, po dłuższej chwili. Nadal nie rozumiał w pełni mechanizmu funkcjonowania klątwy, jednak jeśli odnosił się do medalionu - z pewnością November musiała spotkać się z innymi użytkownikami. W innym wypadku, musiało chodzić o nadużywanie iskry.
- Tą od piratów? Ona zna swój kontrakt i jeszcze go nie złamała. - skrzywiła się November. - Jak pomożecie mi ją zarazić, to dam wam pożyć trochę dłużej.
- Och, to masz wpływ na to, jak długo żyjemy? - wtrącił się syntetyk. W tym wszystkim nie wiedział, czy w końcu jest zarażony, czy też nie.
- Jak zabijecie adepta na poziomie Zilvy to tak, na pewno.
- A możesz skrócić nasze życie? - kolejne pytanie syntetyka.
- Której części "zabiję was moją plagą" nie rozumiesz? - spytała November. - Widziałeś Dot.
- Teoretycznie jesteśmy już zarażeni. Znaczy Eddie niby tak, ze mną sama do końca pewności nie miałaś. Plaga jak plaga - choroba. Działa sobie, trawi organizm, wyniszcza, ostatecznie zabija. Wygląda jednak na to, że czas jej działania na każdy przypadek jest różny i niezależny. Może działa tutaj siła organizmu? Siła woli? Siła iskry? Nie mnie oceniać, jeszcze tego nie wiem. Zastanawia mnie jedynie, czy masz bezpośredni wpływ na rozwój choroby. Wygląda jednak na to, że tak skoro możesz nam wydłużyć lub skrócić życie. Jesteśmy zatem zdani na Twoją łaskę tak po prostu? A co, jeśli blefujesz? Robisz urocze czary mary, dzielisz się swoją śliną, opowiadasz o truciźnie czy tam pladze, a w rzeczywistości nie masz takiej siły, jaką deklarujesz? Daj mi odczuć na samym sobie działanie swojej plagi, inaczej nie ma to kompletnie żadnego sensu. - zakończył medyk swój monolog głosem bez wyrazu.
- Eh, okej, okej. Mogę zapauzować, nie mogę przyśpieszyć. - przyznała się blada wiedźma. - Magia to intencja. Wymuszanie swojej woli na wszechświecie. Nieważne jednak jak bardzo chciałabym, żebyście zdechli natychmiast, to za mało.... - November zatrzymała się w pół zdania. - Ej, po co wam to tłumaczę. Jakbym gadała z obsranymi NPC w Final Dragon. Wy tak non stop? "W którym zamku jest księżniczka? Jak zabić smoka? Gdzie jest złoto?" - November zaczęła kiwać się w mechanicznym rytmie. - To wy. Pracoholicy jebani. Zabijcie się już albo znajdźcie mi więcej ofiar.
- Jeśli zabiłbym Zilvę, w co wątpię, to spowolniłabyś plagę… - Eddie podsumował wypowiedziane przed chwilą słowa. - Czy nie zamknąłbym wtedy jej “drzwi”? - spytał, szukając wskazówek.
- To twój kontrakt. Ja nie jestem adeptem, tylko magiem, mam własną magię, niezapożyczoną. Nie chce mi się wierzyć, że ten charmider trwa na tyle długo, że nie pamiętacie zasad czarodziejstwa. - westchnęła śmiercionośne wyglądająca kobieta. - Swoją drogą z Zilvą to i tak się nie liczy. Jak ktoś szuka zguby, to jego wina, że za drzwiami znalazł ścianę. Nikt by cię nie karał za samoobronę. Zamordowanie kilkudziesięciu osób na przestrzeni całej galaktyki ot, tak? - November wzruszyła ramionami.
Chwilę później, ktoś zaczął pukać do drzwi pokoju. - Przepraszam? Chciałabym się zwrócić do państwa w pewnej sprawie. - rozbrzmiał głos jakiejś kobiety.
- W takim razie, jeśli zdołałbym przywrócić cześć z adeptów, którzy ucierpieli w wyniku mojego korzystania z medalionu, bądź zniszczyć sam medalion, mógłbym leczyć samego siebie z plagi? - spytał November.
- Chwila! - krzyknął na odchodne do kobiety przed drzwiami.
- Czemu część? Musiałbyś wymazać wszystko. - Stwierdziła November. - Albo wywiązać się z kontraktu, o czym już ci mówiłam. Ani jedno, ani drugie nie zdażyło się od dawna.
- Dzięki, rozwiałaś trochę moich możliwości - stwierdził, biorąc kolejny łyk piwa. Jego wzrok skierował się w stronę syntetyka.
Medyk uznał, że Eddie chce aby to on otworzył drzwi. Znaczy, tak mu się wydawało, a że nie miał nic do dodania, to jak pomyślał, tak też uczynił - poszedł otworzyć drzwi.
- Tylko nie romansuj też przy niej. Chyba, że z nią - stwierdził.
Po drugiej stronie drzwi Karasu zobaczył kobietę o długich, białych włosach i fioletowych oczach. Miała ona na sobie czarny mundur służb gwiezdnych oraz czerwony płaszcz z medalionem, który symbolizował zarówno jej wysoką rangę w organizacji straży gwiezdnej, jak i szlachetny rodowód. Za nią stało dwóch dryblasów ze straży, prawdopodobnie tych z pokoju naprzeciwko. Patrząc w dół, syntetyk spostrzegł, że jeden z pomagierów kobiety wstawił stopę w drzwi zaraz po tym, gdy te tylko się uchyliły.
- Przepraszam za najście, ale jestem zmuszona przeszukać wasz pokój, no i was samych. Wykryłam obecność dwóch skradzionych kart kredytowych w tym pomieszczeniu. - wyjaśniła.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 27-11-2018, 17:56   #48
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację


- Nakaz i zgoda właściciela stacji na interwencję? - spytał Eddie. Nie zamierzał użerać się z kolejnymi implikacjami wątpliwej jakości prezentów Lu.
- Jesteście na tyle blisko sektora ziemskiego, że mam nad tą stacją autorytet. - wyjaśniła kobieta. - Zwłaszcza gdy legalność organizacji najemniczych zostaje odwołana. - dodała. - Proszę o kooperację.
- Zostaje odwołana. - powtórzył niebieskoskóry. - To wróć jak już ją odwołają - dodał, wstając z krzesła. Próbował przypomnieć sobie, czy na stacji Zacharego panuje jakiś protokół do tego typu sytuacji.
Biorąc jednak pod uwagę, że Eddiego dawno tu nie było oraz że Zachary zwyczajowo po prostu nie wpuszczał urzędników cesarskich na stację, niebieskoskóry nie mógł przypomnieć sobie żadnych zasad postępowania. Miał jednak pewność, że Zachary będzie obarczony odpowiedzialnością za kontakt dwójki z prawem.
- Poproszę też o waszą identyfikację. - odpowiedziała zimno kobieta. Jeden z jej pomagierów wprosił się do środka pokoju wyjmując niewielki skaner na odcisk palców. Zaprezentował go syntetykowi, a Eddie będzie następny w kolejce. November wyglądała na całkiem zadowoloną tym obrotem sprawy.
Karasu wiedząc co się kroi wydał polecenie nanobotom, aby przestawiły się delikatnie na każdej dłoni. Ot, niezauważalnie dla ludzkiego oka, a wystarczająco, aby odciski palców były inne. Ryzykował co prawda, że zostanie wykryty jako kobieta, ale i na to miał przygotowaną odpowiedź. Problemem było tylko RNG - kto wie, na kogo trafi. Po masakrze na statku Lu wolał się nie ujawniać. Medyk nie wiedział, czy cesarstwo wie o jego ludobójstwie, czy nie, a syntetyk wolał dmuchać na zimne.
Maszyna czytała odcisk Karasu dobrą minutę, po czym pisnęła. - Nie ma w bazie danych. - powiedział dryblas do kobiety, po czym zwrócił się do syntetyka. - Czy z jakiegoś powodu mógł pan stracić odciski? Czy posiada pan inną legitymację? Przyjmuję, że jest pan obywatelem cesarstwa?
Niebieskoskóry położył dłoń na ramieniu syntetyka. Uśmiechnął się nieznacznie, wyciągając jedną ze swoich legitymacji. Vincent Heytun, pokojowo nastawiony, przykładny obywatel cesarstwa.
Eddie musiał posiadać jakieś bardziej bądź mniej oficjalne metody czynienia swoich dochodów legalnymi. Mówiąc prościej, dla przemytnika ta właśnie tożsamość była docelową personą, handlarzem, który odprowadza od wszystkiego podatki, wyprowadzając co jakiś czas kilka, bądź kilkanaście różnych operacji, również z podmiotami należącymi do Zacharego.
Trzymając legitymację w drugiej dłoni, spojrzał w stronę pani komandor.
- Z tego co wiem, to nawet w sektorach ziemskich strażnicy nie są anonimowi, a ich interwencje wymagają zarówno ID, jak i odpowiedniej motywacji. - dodał.
- Kalina Carin. Dowódca służb gwiezdnych. - przedstawiła się kobieta. - Proszę mi oszczędzić tego tonu. Nie będę się powtarzać, po co tu przyszłam. Proszę wyłożyć wszystkie swoje rzeczy na podłodze, panie Vincencie. - po tych słowach spojrzała na Karasu. - A pan posiada legitymację? - zapytała.
Karasu był zaskoczony takim obrotem spraw. Nie był najlepszym kłamcą, nie potrafił kombinować jak Eddie. Zresztą, nigdy nie musiał. Sytuacja w której się znalazł była dla niego relatywnie nowa i ciężko było mu się w niej odnaleźć. Wygrzebał swoją legitymację wojskową i wręczył kobiecie, po czym przedstawił się - Wojskowy kronikarz, Karasu. Rzeczywiście może być problem z identyfikacją mojej osoby, bowiem pewna odmiana kwasu naruszyła moje ręce, dlatego byłem w tutejszym szpitalu - medyk pokazał wierzchy dłoni, które rzeczywiście były poorane. Wcześniej bowiem przestawił nanoboty tak, by ręce wyglądały, jakby je naruszył kwas.
- Nie mogli ci pomóc w twojej jednostce wojskowej i...wysłali cię do jednostki najemnej? - spytała kobieta, podnosząc brew.
- Skądże, cesarska sztuka medyczna jest szalenie rozwinięta i taka błahostka to byłoby dla nich nic. Wie pani, że technologia regeneracji komórek poszła już do przodu? O czym to ja. Ach, nie, zwyczajnie jestem w trakcie zadania, a ten punkt był najbliżej do szybkiego opatrzenia moich dłoni. Nie ma czasu na cackanie się z byle kłopotem. Poza tym była to idealna okazja, aby rozejrzeć się po okolicy. - odparł medyk.
Kobieta westchnęła. - Dobrze, proszę wyłożyć rzeczy na podłodze. - poleciła.
- Może będziesz szybciej, jak powiecie o jakich konkretnych kartach mówicie? - spytał niebieskoskóry “handlarz”. Jego cierpliwość powoli zbliżała się do granic.
W tym czasie Karasu włożył rękę do kieszeni i korzystając z okazji, wymacał kartę od Lu. Wydał nanobotom rozkaz uformowania się tak, aby w dłoni było idealnie miejsca na kartę. Gdy ta znalazła się w specjalnie uformowanym schowku, nanoboty pokryły niedawno utworzoną dziurę, zamykając kartę wewnątrz ręki medyka. Karasu wydał rozkaz przesunięcia jej w okolicach przedramienia, tuż przed nadgarskiem, aby żadne wybrzuszenie nie było widoczne. Oczywiście starał się wykonać to w taki sposób, aby również nieproszeni goście nie zauważyli, że coś się zmienia.
- Kredytowe. - odpowiedziała jednym słowem kobieta, po czym machnęła ręką na swoich dryblasów. Jeden zaczął grzebać w najbliższej szafce, drugi odezwał się do Karasu:
- Ręce szeroko. - po czym kucnął przy nim gotowy go przeszukać.
Eddie kątem oka obserwował buszującego w meblościankach strażnika. Miał dużo więcej zmartwień w związku z nadchodzącą rewizją. Musiał możliwie szybko dezaktywować kartę, którą odzyskał od Lu. Cóż, mógł też liczyć, że chociaż jedna z pozostawionych przez kobietę pamiątek okaże się czymś, co nie sprawia aż tyle kłopotów. Niechętnie zaczął rozpinać bluzę, szukając w głowie rozwiązania.
Medyk wywinął kieszenie na drugą stronę, pozwalając, by wypadły z nich cała zawartość. Liczył, że to delikatne zamieszanie da Eddiemu więcej czasu na wyciągnięcie ich z tej sytuacji.
- Jak się czarnoksiężnik czuje, gdy przypadkowe babsko ciągnie go za smycz? - spytała November, uśmiechając się pod nosem. Brwi pani Kaliny zaczęły kierować się pod skosem w stronę jej nosa. Kobieta miała wysoką rangę, więc to nie było jej pierwsze rodeo. Im dłużej niebieskoskóry przeciągał sytuację, tym bardziej zwracał na siebie uwagę.
-Szeroko znaczy jak w literę T. - powiedział osiłek przy syntetyku, szybkim i silnym ruchem odrzucając ręce bladoskórego na boki, po czym zaczął go klepać wokół torsu, próbując wyczuć czy nie posiada przedmiotów pod ubraniem. Chwilę później ktoś zaczął pukać do już zamkniętych za policyjną grupą drzwi.
- Otworzę - stwierdził, nie pytając nikogo o zdanie, niebieskoskóry. Zrzucił pustą bluzę na ziemię, przewracając przy okazji butelkę z piwem. Włożył lewą rękę do kieszeni spodni, sprawdzając, czy nadal ma przy sobie Sightbreaker’a. Jeśli tak, rozważy wykorzystanie go w momencie, w którym na scenę wejdą nowi aktorzy.
Gdy Eddie ruszył w stronę drzwi, kobieta położyła dłoń na jego bark. - Proszę zacząć kooperować. Albo po prostu przyznać się do winy, zamiast to usilnie odwlekać.
Drzwi otworzyły się mimo tego. Słysząc niebieskoskórego, osoba po drugiej stronie uznała to za zaproszenie i uchyliła je. - Ja tylko do Edwarda. Zachary prosił, aby go odwiedzić. - powiedziała młoda kadetka, patrząc na każdą osobę po kolei, nie wiedząc, kim do końca jest Eddie.
-Kurasu, jak na statku! - stwierdził, wyrzucając aktywowany granat świetlny z jednej z kieszeni. Złapał kobietę za rękę i wybiegł z pomieszczenia. Liczył, że Kurasu przypomni sobie ich jakże klimatyczne i niepozbawione zbędnych ofiar opuszczenie inkwizycyjnej obławy. Mógłby również nie zamykać zbyt wielu drzwi…
Karasu rzucił się szczupakiem do drzwi i ze wszystkich sił starał się opuścić pomieszczenie, zanim granat wybuchnie. Miał nadzieję, że ogólne zamieszanie mu w tym pomoże.
Eddie bezproblemowo wyskoczył z pokoju, łapiąc ze sobą kobietę, gdy za nim rozbłysnęła eksplozja światła porównywalna z momentowym objawieniem gwiazdy nad sufitem pomieszczenia. Karasu zamknął oczy w ostatniej chwili, choć złapał część przebłysku, co skutecznie przeładowało jego możliwości sensoryczne, przez co próbując wyjść z pokoju, przywalił o framugę. Zaraz po tym podniósł się i pijackim krokiem wybiegł, starając się gonić będącego daleko przed nim Eddiego.

Niebieskoskóry wszedł w zakręt na piętrze pierwszy. Rozważał dwa kierunki: bar oraz pokój Zacharego. Kadetka, którą złapał, rozpłakała się przez sparzone źrenice, więc nie będzie mu mogła pomóc w decyzji. Tak czy siak, przy Eddiem znajdowała się winda oraz schody. Bar był na dole, Zachary na górze. Ponadto przemytnik powinien poczekać chwilę dłużej, jeżeli chciał, aby Karasu szedł za nim. W innym wypadku nieznający stacji medyk będzie musiał samemu rozważyć swoje opcje.

- Wybacz - niebieskoskóry puścił dłoń kobiety. - Nie wiedziałem, że na tej stacji panoszy się aż tyle syfu, by coś zdążyło się przyczepić tak szybko - stwierdził, wyciągając telefon z kieszeni. Wpisał kilka poleceń, by zacząć przerzucać pieniądze z najwyraźniej kradzionych kart Lu na inne, starając się nadać środkom pozorów legalności.
- Pazerny jesteś. - Skomentowała November, patrząc na ekran telefonu przez ramię Eddiego.
- Ten sposób chyba nie narusza kontraktu - odparł, wyprowadzając kilka kolejnych, budujących pozory, transakcji.
Karasu poczuł się jak w Ściganym. Z tym wyjątkiem, że nie był mistrzem Batmana, a do tego ponownie wplątał się w jakąś chorą akcję. Nie spodziewał się, że Eddie postanowi aż tak zareagować. Najwidoczniej najemnik miał sporo na sumieniu, a teraz medyk był w to wszystko zamieszany. Syntetyk zastanawiał się, jak rozwiązać problem, przy czym chciał uniknąć zabijania cesarskich o ile było to możliwe. Dobiegając do Eddiego rzekł tylko - Biegniemy do Twojego szefa? .
- Gdzie Zachary chciał się ze mną spotkać? - spytał częściowo oślepionej kobiety. Po chwili zastanowienia ruszył w stronę zwyczajowego pomieszczenia odpraw. - Obstawiam, że standardowo? - dopytał kobiety, czekając na ewentualne kiwnięcie głową.
Dla bezpieczeństwa zamierzał prowadzić ją po korytarzu w stronę pobliskich schodów.
- Eddie! - Gdy po wspięciu się przez kilka sekcji schodów Eddie, Karasu i kadetka zawitali w biurze Zacharego, ten uradował się na ich widok. Mężczyzna był niski, pulchny, brodaty i tanio ubrany. Przypominał bardziej wyluzowanego bezdomnego, niż przewodniczącego największej kompanii najemnej w Cesarstwie. - Jasny gwint! - Zerwał się, widząc kadetkę, która może i po drodze w miarę wydobrzała, ale słabo radziła sobie z doświadczeniem jako takim. - Co się wam stało? - spytał, pomijając podłużny stół obradowy, aby podejść do drużyny.
- Jak otworzyłam drzwi do pokoju, to tam policja była i pan Edward rzucił granat błyskowy... - wyjaśnił kobieta, przecierając oczy, a zdziwiony Zachary spojrzał na Eddiego.
- Granat błyskowy? Co tam się stało, Edziu?
- Musiałem poradzić sobie z kolejną zostawioną przez Luise Cypher pułapką-prezentem. - odparł, by po chwili zwrócić się w stronę Kurasu. - Daj tę swoją kartę, postaram się ją też oczyścić - poprosił syntetyka.
- Jaką Luizą, Eddie, to poważna sprawa. - Zachary wyglądał na przejętego.
- Powiedzmy, że ex-admirał była dużo bardziej byłą generał cesarstwa, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka - stwierdził, rozkładając ręce na boki. - Także mam trochę ciekawych fantów do naprawienia - dodał.
- Nie, nie, poważnie. Powiedz mi, co się stało Eddie. Jaki granat świetlny w policję?! - dalej protestował Zachary.
- Dostałem zapłatę w kradzionych kartach. Wraz z nimi przejąłem okręt, który ściągnął na mnie inkwizycję - odparł zwięźle. - Nawet zbyt gwałtowne rozwiązania są lepsze niż przejście przez całą procedurę prawną i oczekiwanie na listę organizacji cesarskich, które chcą mojej skóry - dodał.
W czasie tej wymiany zdań, Karasu sprawił, że ukryta karta pojawiła się na wierzchu dłoni. Medyk przyznał, że takie zastosowanie jego nanobotów coraz bardziej mu się podobało. Nie zmieniało to jednak faktu, że cały przebieg sytuacji wciąż go niepokoił. Nie zważając jednak na wszystko, podał felerną kartę najemnikowi.
- Ale Eddie, co ja mam z tobą teraz zrobić? - spytał. - Nie mogłeś coś nawymyślać? Ujść za handlarza, że ci taką zapłacili, poświadczyłbym czy coś... - Zachary złapał się za głowę, westchnął, po czym odsunął jedno z krzeseł i posadził kadetkę, aby było jej wygodniej siedzieć. - Jak ja im wytłumaczę granat między oczy... - zastanawiał się.
Wziął kartę od syntetyka, oraz rozpoczął podobną procedurę prania pieniędzy.
- Nie jesteś odpowiedzialny za swoich gości. Poniosło mnie, ale granat poleciał dopiero, gdy moja pierwsza zasłona przestała działać. - przyznał.
-To mam im dać cię po prostu aresztować? Komu to pomoże? - Zachary nie był w stanie pojąć, do czego dąży Eddie. - Znasz bezpieczne linie radiowe do mnie. Mogłeś iść prosto na lotnisko, jak już chcesz się stąd zmyć. - zasugerował. - Chyba, że masz jakieś lepsze pomysły?
- Nie, nie mam. - odparł niebieskoskóry. Widać było, że ilość problemów, które spadają na jego barki oraz wizja wiszącej nad nim November, odciska swe piętno.
- Zachary, do cholery. Jakim prawem pracowałem pod ex-admirał floty, która od dawna nie żyje? - Eddie podniósł głos, mechanicznie przerzucając pieniądze Kurasu między poszczególnymi kontami. - Wiedziałem, że cesarstwo lubi czasem wymazywać niewygodnych osobników. Ale na taką skalę? - spytał.
- Nie wiem, nie wysłałem cię z tym listem. Jak chcesz, to mogę w to spojrzeć. - Obiecał Zachary. - Potrzebuję jednak, żebyś się uspokoił, usiadł i wyjaśnił mi, co się do diabła dzieje. - poprosił.
Niebieskoskóry zamienił się w narratora opowieści o piratach poszukujących jednego kawałka i streścił możliwie dużo informacji dotyczących ich krótkiej przygody z Lu Cypher. Napomnkął również o tajemniczym medalionie, który zbierał żywoty bliskich w zamian za odroczenie wczesnego końca noszącego go denata. “Zapomniał” jedynie poinformować o swej niezbyt rozsądnej metodzie treningowej.
- To jest całkiem martwiące. - przyznał Zachary, siedząc teraz przy stole. - Ale może też być korzystne. Jeżeli uda mi się przekonać Kalinę, że byłeś manipulowany przez Louise, to będziemy mogli zmyć wasze winy i mam na myśli wszystkie. W końcu kto im udowodni, że twoje operacje przemytnicze nie były działaniem na rzecz zbierania funduszy dla pani Admirał? - uśmiechnął się pod nosem Zachary. - Ale dopóki to nie nastąpi, powinieneś nie zwracać na siebie uwagi. Kalina to dobra dziewczyna, ale niezwykle sztywna względem prawa. Może i jest po naszej stronie, ale to trochę potrwa, nim wybaczy ci napaść na policjanta. - pokiwał głową najemnik. - Jesteś w gorącej wodzie kąpany, ale może uda nam się z tego wywinąć. Znając życie, wszystkie moje porty są teraz zamknięte, żebyście nie zwiali...więc wyjdziecie przez tylny hangar. Użyczę wam statku. - postanowił Zachary.

Staruszek przerwał swoją wypowiedź na krótką chwilę, żeby złapać porządny oddech, po czym spojrzał na Karasu. - Czy z tobą to wszystko jest w porządku? Nie wiem, co masz z pomagania Eddiemu, ale mam nadzieję, że ten hultaj nie narobił ci zbyt wielu problemów. Macie pomysł co teraz ze sobą zrobić? Jeżeli nie, mógłbym mieć dla was zlecenie. Oczywiście płatne.
- Zlecenie zawsze z chęcią przyjmę. - odparł Eddie, uśmiechając się pogodnie. Miło było raz na jakiś czas spotkać się z kimś wyrozumiałym. Nawet, jeśli jego wyrozumiałość wynikała po części z nieśmiertelności, którą zyskał za sprawą niebieskoskórego.
Karasu nie spodziewał się tak daleko idącej korupcji. Był pod wrażeniem działania najemników, a teraz okazało się, że miał dla nich pracować. Medyk nie był co do tego do końca przekonany, ale w zasadzie nie posiadał żadnego planu na przyszłość. Postanowił zatem chwilowo płynąć z nurtem rzeki wydarzeń.- Tak, wszystko ze mną w porządku, dziękuję za troskę. I mogę się podjąć dla Pana zadania, czemu nie?
- Świetnie! - ucieszył się Zachary, po czym odchrząknął. - To zacznijmy w ten sposób: powiedzcie mi, jak wygląda Cesarzowa? - zapytał - Na pewno widzieliście ją wcześniej. Billboardy, reklamy w telewizji, statuy...
- Długie, bielsze od śniegu na Thargol-X2 włosy, jasna skóra. - przypominał sobie niebieskoskóry. - Niebieskie oczy. Przeważnie pojawia się publicznie w długich sukniach o kolorze, który dodatkowo wydobywa biel jej cery - dodał, wspominając wygląd kobiety. Jeśli kiedykolwiek istniała ideologia, głosząca wyższość ludzi z dominacją białego pigmentu w skórze, niewątpliwie tego typu cesarzowa była czymś upragnionym. Z drugiej jednak strony, reżimy często kończą z władcą, który całkowicie zaprzecza głoszonym przez siebie tezom. Eddie nie miał zbyt dużej styczności z tak wysokimi warstwami społeczeństwa, jeśli już - mógłby być najemnikiem któregoś z nich. Ale takie zadania przeważnie są zbyt popularne, by się załapać do wykonującego je składu.
W tym samym momencie Karasu odpowiedział - Blada, nienaturalna cera. Długie, sięgające pasa, czarne włosy, zazwyczaj luźno rozpuszczone. Miała niezwykłe, szmaragdowe oczy, których nie da się zapomnieć - to zawsze przykuwało moją uwagę na telebimach.. W kronikach ludzkości nazwana zostałaby gotką. W zasadzie nie wygląda na szlachetnie urodzoną, chociaż nietypowej urody nie sposób jej odmówić. Wygląda jak urokliwa, bardzo delikatna młoda dama, zawsze nosząca się na czarno. Jakby przeżywała wieczną żałobę, bo kto w końcu chciałby nosić same czarne odzienie, będąc cesarzową ludzkości? - powiedział medyk z pewnym rozmarzeniem.
Zachary zeskoczył ze stołka i przeszedł się po pomieszczeniu, trawiąc w zamyśleniu odpowiedzi, jakie otrzymał.
- Usłyszałem wasze wersje i już mam wrażenie, że macie rację. Obydwoje. Zapisałem jednak wcześniej swoje wyobrażenie. - powiedział, wyjmując z kieszeni kartkę. - Wysoka kobieta o długich, falistych włosach w czarno-białej szacie. - przeczytał. - Mam takich kartek dziesiątki. Każda inna. - westchnął, spoglądając przez okno na ziemię i Cesarską piramidę. - Eddie już o tym wie, ale byłem w straży Cesarskiej, tam w piramidzie. Byłem Cesarskim fanatykiem, inaczej bym się nie dostał. Jednakże moja dedykacja do Cesarzowej sprawiła, że nie mogłem się pogodzić z niemożnością otrzymania audiencji. Wiecznie się zastanawiałem czy to jakaś iskra, czy artefakt chowa przed nami jej prawdziwe oblicze. - wyjaśnił. - Z biegiem czasu zacząłem tracić zaufanie, ale szczęśliwie, z wiekiem przeszedłem na emeryturę. Wtedy założyłem tę bazę, aby móc ją obserwować. - wyjaśnił. - Pod koniec mojej służby poznałem mężczyznę o imieniu September. Nie wiem co robił na stacji, pojawiał się tam co jakiś czas. Zauważył on moją ciekawość i zaoferował mi coś, co nazwał kontraktem. Był gotów wyjawić przede mną oblicze Cesarzowej w zamian za jakąś przysługę. Nie ufałem mu, myślałem, że to test. Doradził mi wtedy, żebym szukał "uniwersalnego kodu". To on miał skrywać oblicze Cesarzowej. Przyznaję się, szukałem. Coś się kryje za tą terminologią. Ostatecznie jednak nic nie znalazłem. - westchnął, po czym odwrócił się.
- Niestety, kończy mi się czas. Jestem nieśmiertelny, ale Cesarstwo już nie. Tak jak za czasu moich pradziadków rozrastało się w szalonym tempie, tak za naszego życia wyłącznie się kurczyło. Ponieważ utrzymywanie porządku w całej galaktyce jest kłopotliwe, Cesarzowa wyrażała zainteresowanie coraz to mniejszą średnicą naszej zaludnionej przestrzeni, pozwalając na szerzenie się bezprawia. Przynajmniej do tej pory. Wedle Kaliny zewnętrzne sektory galaktyki zostaną wyludnione, a nadmiar ludzi i innych organizmów usunięty. Pozbywają się też sił najemnych z uwagi na potencjał...no wiesz jaki. - uśmiechnął się do Eddiego. - Chcą wykorzystać do tego jakieś psioniczne jednostki kosmitów. Coś się szykuje i chcę być na to gotowy, ale muszę najpierw wiedzieć kim lub czym jest Cesarzowa. Interesuje mnie September. Chcę znaleźć tego człowieka. - wyjaśnił.
- November, wiesz coś o tym? - spytał, zaś jego słowa mogły być skierowane zarówno do Zacharego, jak i nieustannie znajdującej się obok Eddiego kobiety-plagi.
- A czemu miałabym ci powiedzieć? - spytała wprost kobieta. Zachary podniósł brew, nieświadomy tego, co się dzieje.
- To drugi -ember, brzmi dość podobnie, prawda? - odpowiedział pytaniem. Jako, że złamał już, prawdopodobnie zawarty kiedyś kontrakt, nie mógł przecież zaoferować następnego.
- Panie Zachary, niech Pan Eddim nie zawraca sobie głowy. Ręczę, że jest całkowicie zdrowy na umyśle, a to, że przemawia do powietrza wytłumaczę przy innej okazji. Pana podopieczny nie zwariował - zdobywa aktualnie informacje. Zakładając oczywiście, że jego rozmówczy będzie na tyle miła, aby ich udzielić.- powiedział Zacharemu Karasu. Nie chciał, aby szef Eddiego sądził, że ten zwariował, co w nietypowych okolicznościach w jakich się znajdowali, byłoby możliwe.
- Łał. Rasista. - Zdziwiła się November, podchodząc do Zacharego, po czym wdrapała się na niego i usiadła mu na głowie. - Nie wiem, gdzie jest September, ale wiem jak go znaleźć. Nic mi jednak do waszych problemów. - przypomniała. - No, chyba że chcesz drugi kontrakt? Mam tylko jeden w ofercie: zabijasz minimum jedną osobę z iskrą rocznie, a w zamian ja nie zabijam ciebie. Dodatkowe zabicia w przeciągu jednego roku nic nie dodają. - ostrzegła. - Rozwiązany, jeżeli zabijesz maga. Pokażę palcem, jeśli jakiegoś kiedyś znajdziesz.
- Czy to czasem nie zniszczy będzie łamać poprzedniego kontraktu? - spytał zaintrygowany niebieskoskóry. Najwyraźniej zamykanie drzwi nie było byle zabijaniem.
- Być może, jak będziesz dobierał niewinne ofiary. Ja nie będę cię za to jednak ścigać. - zauważyła. - Acz przygotuj się na spadek siły twojej iskry. To główna kara za nieprzestrzeganie kontraktów.
- Nie. Nie nałożę na siebie drugiej bomby zegarowej, gdy pierwsza już znajduje się nad moją głową. - odparł niebieskoskóry, kręcąc niechętnie głową. - Mówiłaś coś o Zilvie, możemy zawrzeć kontrakt na nią? - spytał.
- Zilva to tylko adept...Hej, ze mną nie chcesz, ale z nią byś chciał?! - Krzyknęła na Eddiego i spojrzała na Karasu. - Twój kumpel nie docenia piękna.
- Nie nie, wspominałaś że chcesz ją zabić. Proponuję to jako cenę kontraktu - wytłumaczył w końcu niebieskoskóry.
- Dziwisz mu się, moja droga? Niestała z Ciebie parta. Ja doceniam Twój urok osobisty oraz oszałamiającą urodę, ale mną wzgardzasz! - powiedział dramatycznie Karasu, po czym puścił oko do Zacharego.
- No, no, nie praw sobie komplementów. - na sali pojawiła się druga November, ta stała jednak za Karasu z rękoma przerzuconymi przez jego szyję.
Pierwsza kontynuowała. - Za mało. Rozwiązanie kontraktu zmienia iskrę w płomień. Chcę coś porządnego w zamian, a obiecuję ci, zesrasz się, nim sprostasz oczekiwaniom January. Inaczej nie dziedziczyłbyś tej mocy po tylu generacjach.
- January? - spytał, prosząc o dodatkowe wyjaśnienia. - Wybacz Zachary, ale wraz z Kurasu znaleźliśmy się w sytuacji, w której czasem musimy porozmawiać z niewidocznymi dla innych istotami i liczyć, że czegoś się dowiemy - skomentował dodatkowo, spoglądając na Zacharego.
Staruszek wzruszył ramionami. - Magia. Chcecie herbaty? - spytał.
November przerzuciła nogę na nogę. - Już ci wspominałam. Twój kontrakt został zawarty z Januarym przez jakiegoś twojego przodka. Ja, On i September to magowie. Wasza Louise też brzmi znajomo, ale nie jestem pewna. - wyjaśniła.
- Ja zdecydowanie poproszę. I dla mnie bowiem to wszystko jest nieco zbyt skomplikowane. A teraz proszę, nie przestrasz się - powiedział medyk, po czym wydał rozkaz nanobotom, aby te przemodelowały jego twarz tak, aby była jak najdokładniejszą kopią Lu. Z nowym wyglądem medyk zwrócił się do ich niewidocznej towarzyszki - Czy ta twarz wygląda znajomo?
- Yuuuup. Takiej mordy nawet matka nie pokocha. - Obejmująca Karasu November zniknęła, a ta oddalona skrzywiła się. - Jeżeli tak wygląda Louise, to też jest magiem.
- To chyba pokrywa się z opinią inkwizycji, którą niedawno mogliśmy poznać, co nie Kurasu? - spytał niebieskoskóry. - Louise Cypher, January, September, November… jak wielu magów znajduje się w galaktyce? - zadał kolejne, tym razem skierowane do kobiety-plagi pytanie. Miał szczerą nadzieję, że rzucane przez niego nazwy mogą wywołać u Zacharego jakiekolwiek skojarzenia. Nazwa jakiejś historycznej postaci, miasta, czy nawet miesiąca…
- Sześciu? Siedmiu? - zastanowiła się November, kiwając sią na boki. - Mam niezłą lukę w pamięci z pewnego powodu. Może być więcej. - przyznała się.
- Panie Zachary, czy słyszał już pan gdzieś ten dziwny język? Wygląda na to, że związany jest mocno z magią i w pewien sposób to źródło naszych kłopotów. Ta cała Louise jednym słowem sprawiła, że statek obrócił się przeciwko nam. STATEK!- podkreślił Karasu - To dalece wykracza poza zwykłą iskrę czy artefakt. Wygląda na źródło tego rodzaju mocy, a może rdzeń? Brakuje mi odpowiedniego określenia. Generalnie są istoty, które potrafią o wiele więcej, niż nam się wydaje. Czy możliwe, aby Cesarzowa była jedną z nich? - rzucił pytanie w przestrzeń.
- Zdecydowanie podejrzewam Cesarzową o bycie nadczłowiekiem. - zgodził się Zachary, podając Karasu herbatę. - Słyszałem też tak brzmiące terminy, ale nie studiowałem ich. W każdym wypadku może ten statek miał komendy głosowe? - zasugerował.
- Nadczłowiekiem? - niebieskoskóry powtórzył z niedowierzaniem. Po kilku sekundach grzebania w pamięci, skojarzył wyniki badań Luise - posiadającej ponad 100% człowieczeństwa, czy innego rodzaju nadczłowiekiem? - dopytał.
- Jak rozumiemy człowieczeństwo? Ot po prostu nie uważam, aby zjednanie całej rasy ludzkiej, podbicie galaktyki i życie przez setki lat było czymś normalnym...choć przedziwnie łatwo o tym zapomnieć.
- To tylko teoria, ale może jest czymś jak ta nasza Louise. Magiem? - rzucił Karasu w przestrzeń, upił łyk herbaty, po czym zwrócił się do ich towarzyszki - Moja droga, powiesz nam, kim tak właściwie są magowie? To rasa z naszego świata? Może pochodzicie z innej czasoprzestrzeni? Nie chce mi się wierzyć w koncepcję aryjskiego nadczłowieka. - medyk był widocznie skondufowany całą sytuacją. Nadludzie? Nie chciał dać wiary, że historia zatoczyła koło.
- Tak, jeszcze od razu wam powiem, jak zostać magiem. Albo napiszę księgę czarów. - zaproponowała November. - Dlaczego za każdym razem muszę przypominać, że czekam, aż zdechniecie? Nie mamy żadnego układu, nic mi z tego, że wam naopowiadam pierdół. - uśmiechnęła się. - Nie, czekaj, zmieniłam zdanie. Wleć w dowolną gwiazdę, to dowiesz się wszystkiego co możliwe o magach. - obiecała.
W tym czasie Zachary nieco się zastanowił, po czym powiedział - Z moich poszukiwań wynika, że magowie to ludzie, którzy mają dostęp do więcej niż jednej iskry. Tak to przynajmniej rozumiem.
- A potem się dziwisz, że nikt Cię nie chce - rzucił do rozmówczyni ze śmiechem Karasu, po czym zwrócił się do Zacharego - Czy w naszej historii byli tacy osobnicy? Właściwie wiadomo coś o pierwszy osobach, które iskry posiadały? Może jesteś w stanie wskazać mi, gdzie powinienem szukać takich informacji? Być może to klucz do całego tego bałaganu. - zastanawiał się medyk, dalej racząc się herbatą. W zasadzie nie była mu potrzebna, ale traktował to jako obowiązek cywilizowanego człowieka. Przyjemny obowiązek.
- Cóż, najpierw są wzmianki o starożytnych szamanach, później o prokorach w starożytnej Grecji i Rzymie, wiedźmach i czarodziejach w średniowieczu...jakieś wzmianki o iskrach w tej czy innej formie ciągle przejawiają się w historii Ziemi. Sprawa mocno zanikła od pierwszej wojny światowej i odżyła po tym, gdy pewne miasto zostało zrujnowane przez konflikt gangów uzbrojonych w artefakty. Posiadacze iskr zaczęli po tym incydencie przyznawać się do swoich umiejętności. - wyjaśnił Zachary.
Karasu zagłębił się w te zakamarki pamięci, które mu pozostały oraz przywołał całą swoją wiedzę kronikarską. Zaczął zastanawiać się nad wiarygodnym i pewnym instytutem, który mógłby przechowywać zapiski z tego okresu. Po chwili zapytał - Czy byłoby nadużyciem, gdybym poprosił o odszukanie specjalisty z tego okresu historycznego? Potrzebuję kogoś, kto mógłby rozjaśnić mroki przeszłości. .
- Cóż... jeżeli rozmawiamy o iskrach i innej magii, to chyba Magica Icaria? - zaproponował Zachary. - Nigdy nie dostali dostępu do wojskowych baz danych, więc założyli własną gildię kronikarską.
- O to, to, to, to. Od razu możesz się u nich zaciągnąć. - zaproponowała November.
Poza tym Karasu nie przychodziło wiele do głowy. W szkołach historię Ziemi traktowało się dość szczątkowo. Przeszłość pojedynczej planety była uważana za mniej istotną od Cesarstwa jako takiego, acz w galaktyce musieli być historycy zainteresowani tamtym okresem. Na dobrą sprawę mógłby spróbować po prostu internetu.
- Znaczy w inkwizycji? To chyba dobry trop, ale nie wiem czy nie potraktują mnie, jak heretyka -zatroskał się medyk.
- Oni to nie tylko inkwizycja. Mieli też inne wydziały, studiują magię jako taką, a przede wszystkim metody jej zwalczania. Ludzi z iskrami też wykorzystują. Z mojego doświadczenia religia i hipokryzja idą w parze. - wyjaśnił Zachary.
- Gorzej, jeśli kogoś z ich oddziałów się zlikwidowało. Przez wzgląd na to wątpię, czy cokolwiek mi udostępnią. Wieści z pewnością roznoszą się szybko. Niemniej nie zaszkodzi chyba spróbować! Może spodoba się to tej marudzie, która męczy Eddiego. Swoją drogą, nie zaproponowałaś mi kontraktu! Jestem obrażony - Karasu płynnie przeszedł do rozmowy z drugą osobą.
- Shush. Diabli go wiedzą czym jesteś. - skrzywiła się November.
Zachary spojrzał na parę delikwentów zatroskany. - Ja jeszcze rozumiem policję, ale też inkwizycję? Znaczy, zdarza się, ale tak, że nie udało się wam tego zatuszować? - zapytał.
- Ja wiem… Najechali na nasz okręt, krzycząc coś o dobrym imieniu wspomnianej wcześniej Luise Cypher, co zrobić jeśli nie się bronić - stwierdził neibieskoskóry, rozkładając ręce na boki w geście bezradności. - Ah tak, nie potrzebujesz kupić okrętu ex-admirał? - spytał.
-Cały okręt?! A, racja. Odpowiadaliście... - uspokoił się po chwili Zachary. - Raczej was nie zarejestrowali, jeżeli nie przyłapaliście ich na kontaktowaniu bazy. A co do Okrętu...zawsze się przyda. - zainteresował się ofertą.
- Porozmawiamy o nim następnym razem, warto mieć powód do kolejnych spotkań, co nie Zachary? - uśmiechnął się zaskakująco ciepło. Najwyraźniej niebieskoskóry traktował Sheepa jako coś więcej niż zwyczajnego przyjaciela. Mężczyzna, co najmniej za sprawą wieku, mógł przecież pełnić rolę jego dziadka.
- Hmm, Anne chyba nie jest uznawana za “maga”, a jedynie “adepta”? - spytał, spoglądając na November.
- No nie wiem. Jak myślisz? - spytała November.
- Eddie, trzeba znaleźć kogoś z iskrą, zabić go, to wtedy nasza urocza towarzyszka udzieli pewnie jakiejś informacji. Odnoszę wrażenie, że tak to właśnie działa - coś za coś. - Karasu pokręcił głową z politowaniem.
- Eh, zapomniałem że to “tsundere” - ujął, wyraźnie rozbawiony. - Więc, masz jakieś wskazówki co do lokalizacji September? - tym razem pytanie było skierowane w stronę zleceniodawcy. Przeszukiwanie całej galaktyki jest prawdopodobnie zbyt czasochłonnych zajęciem.
Zachary podrapał się po głowie. - Widzisz, w tym jest problem... Ostatni raz tego mężczyznę widziano na Orwelli...
Orwellia była potoczną nazwą dla Free Heaven, planety oddalonej od słońca o zaledwie kilka systemów. Free Heaven zostało założone przez właścicieli korporacji, banków, oraz autorów wielu niezbędnych we współczesnym życiu patentów technologicznych. Bojąc się o swoje bezpieczeństwo, ci ludzie stworzyli kolonię, w której niczego nie można było zrobić w tajemnicy. Kamery i służby porządkowe znajdowały się wszędzie. Elita decydowała o legalności przeróżnych rzeczy na podstawie własnego samopoczucia, a przemytnicy tacy jak Edward i jemu podobni po prostu nigdy tam nie zaglądali. Na dobrą sprawę nie było po co i równie dobrze można było wlecieć na stację więzienną. O coś takiego Zachary nie poprosiłby Eddiego. No, chyba że staruszek nie ma lepszych pomysłów, a wszyscy inni operatorzy o mniej zafajdanych papierach zdążyli już odmówić.
- Mnie kuszą zbiory Magica Icaria i to do nich chciałbym się udać. Wydaje mi się, że potrzebujemy sojuszników. Nie powierzyłbym swojego życia fanatykom, ale z dwojga złego..- syntetyk potrzebował informacji. Jego umysł nie potrafił pracować bez faktów, bez wiedzy. Nie umiał działać instynktownie jak Eddie.
- Myślę, że to bezpieczniejsze niż Orwellia. - zgodził się przemytnik. Po kilku chwilach westchnął głośno. - Nie masz jakichś kontaktów na, abo wokół Orwelli? Może dałoby się wykorzystać ichniejszą inwigilację na naszą korzyść - spytał w końcu. Jeśli było to możliwe, wolał omijać policyjne planety z daleka. Życie poza prawem ma swoją cenę. Owszem, otwiera dużo drzwi, jednak zamyka inne.
- Gdybym mógł coś zdziałać bez wysyłania człowieka na grunt, zrobiłbym to już dawno. - pokiwał przecząco głową Zachary.
- W takim razie chyba lepiej próbować wykorzystać zbiory Magica Icaria - podsumował przemytnik. - Jak tylko czegoś się dowiemy, dam znać.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 07-12-2018, 18:22   #49
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Na swoją podróż do bazy Magica Icaria Eddie i Karasu byli zmuszeni wykorzystać zapasowy statek Zacharego. Był to pojazd gwiezdny o przystępnej ilości miejsca, ale ograniczonej prędkości. Przynajmniej dopóki Kalina jest poirytowania, nie mogli ryzykować powrotu do hangaru. Mieli teraz do dyspozycji kabinę pilota, kuchnię z łazienką, oraz kabinę wypoczynkową ogrzewaną przez swoją bliskość do silnika.

Edward Duran
Sny niebieskoskórego w tym okresie należały do wyjątkowo ckliwych. Tej właśnie nocy, gdy Karasu był pogrążony w walce wzroku, Edward był samoświadomy we śnie. Pamiętał zielone pola S34.5x2, mało znanej planety gdzie Zachary otworzył plantacje, aby oszczędzić nieco na produkcji jedzenia.
- Eddie! - krzyknęła Anne Code. Dziewczyna była tutaj odbezpieczyć skradziony sprzęt rolniczy, który niebieskoskóry łaskawie doświadczył. Eddie pamiętał to wspomnienie dość dobrze.
Jeśli mielibyśmy szukać podstaw względnego intergalaktycznego pokoju, to coraz bardziej zintegrowany system żywieniowy niewątpliwie był jedną z nich. Poszczególne planety czy organizacje są znacznie mniej skore do buntu, gdy za sprawą kilku decyzji odcina się im dostęp nie tylko życiodajnej niegdyś ropy, ale samego pokarmu. Eddiego nie dziwiło więc tworzenie chociaż podstawowego zaplecza rolniczego przez ogromną kompanię Zacharego. Niezależność miała pewne wymagania.
- Anne! - niebieskoskóry był równie mocno zdziwiony, co zasmucony. Czy kobieta kiedykolwiek będzie mogła doświadczyć podobnych chwil?
- Czemu mnie nie odwiedziłeś, jak byłeś w bazie? - spytała, krzyżując ręce na piersi.
- Skoro wiesz, że byłem w bazie, to zapewne wiesz też, czemu jeszcze nie mogę cię odwiedzić - odparł, coraz bardziej zasmucony. Wziął z pobliskiego stołu czerwone jabłko. Tak, organiczna żywność zawsze miała nieco lepszy smak. - Wrócę. Naprawię co muszę naprawić i wrócę. - dodał i wgryzł się w owoc.
- Noo...wnerwiłeś trochę niepotrzebnie tę policję narwańcu, ale miałeś też czas przyjść do mnie przed tym. - zauważyła. - Mogłeś od razu pójść do mnie albo Zacharego, a nie się lenić zaraz po rozmowie z pielęgniarką.
- Masz rację - przyznał, wgryzając się w jabłko po raz kolejny. Tak długo, jak był zajęty pokarmem, nie musiał poruszać trudnych tematów. - Niestety póki co chcę przywrócić Ci ciało. Najlepiej to, które utraciłaś - dodał, spoglądając na ciało kobiety. Jego umysł zaczynał potęgować wątpliwości ucieleśnione przez postać sennej mary.
- Będziesz musiał zapytać to coś. - kobieta oparła się o drzewo. - Przyszło do mnie jednego dnia i zapytało "Czy oddałabyś swoje życie za Edwarda Durnana?", a ja bezmyślna, "Tysiąc razy!". Na szczęście przedmioty nie liczą się jako ciała, więc dalej mogę wędrować iskrą. Wiesz, po komputerach. - wyjaśniła. - Nie miałam żadnych wygórowanych planów ze swoim życiem, więc nie było mi szkoda. Za to powiedz mi, coś ty wyprawiał?
- Wplątałem się w magiczne tarapaty - odparł niebieskoskóry, nie oszukując w żadnym aspekcie. - Wykorzystałem pewien artefakt, a efekty - dodał, wbijając wzrok w ziemię.
- Cóż...będę w okolicy. Ja bym zmarnowała swoje życie, więc ty zrób z niego coś pożytecznego.
- Nie… - niebieskoskóry nie był w stanie się ruszyć. Wziął głęboki wdech. - Przepraszam. Naprawię to - odparł po dłuższej, wypełnionej niezbyt przyjemnymi przemyśleniami, chwili.
Anne spojrzała w górę. - Coś chyba uszkodziło statek... Wyłączam łóżko. Do potem. - uśmiechnęła się. Chwilę później, Edward otworzył oczy.

Karasu
Jak większość istot Eddie potrzebował snu. Stosunkowo niewiele w porównaniu z większością ludzi. Kilka godzin dziennie albo porządny cykl REM raz na tydzień, był to przywilej jego selektywnych mutacji. Gdy jednak przemytnik był niedostępny, za sterem musiał siedzieć syntetyk. Pewnego razu w tym momencie, gdy niebieskoskóry był pogrążony we śnie na drugim końcu pojazdu, November pojawiła się na panelu sterowania, gapiąc się bez słowa w twarz Karasu.
Medyk rozbawiony sytuacją zaczął nucić stary utwór, napisany przez jednego z trubadurów lub bardów ludu Polan. Zwał się Weekend, czy jakoś tak.
- Moja dziewczyna patrzy często w oczy me i nie ukrywam sprawia to przyjemność.Jak ją kocham tylko moje serce wie, gdy mnie całuje, oddałbym nie jedno…-
syntetyk nie miał zielonego pojęcia o tym, że disco polo w dawnych czasach było muzyką mas.
Niemniej w tym konkretnym momencie, lecąc kosmiczną autostradą Karasu marzył tylko o zimnym łokciu, podkręceniu głośników na maxa oraz podrygiwaniu w rytm specyficznego utworu. Nie wiedział, czy to efekt jego wspomnień, czy przez artefakt przebijała się jakaś dusza.
November przechyliła lekko głowę, po czym niczym wór spadała bokiem na kokpit, przechodząc z pozycji siedzącej w leżącą. Tym samym odsłoniła przednią szybę statku. W minimalnej odległości przed Karasu znajdowała się zbłąkana asteroida, którą wiedźma wcześniej zasłaniała.
Czy można się bać, będąc syntetyczną istotą? A no, można. Karasu do tej pory uważał, że jest to niemożliwe. Strach bowiem związany jest z mózgiem, a on takowego nie posiadał. Istniał jedynie jako dusza, a to metafizyka jeszcze wykraczajaca poza coś standardowego. Teoretycznie zaś można było zatem założyć, że dusza nie może się bać. Medyk był jednak żywym dowodem na to, że to nieprawda. Nie umiał jednak dowieść, czy bał się poważnie, czy był to jedynie odprysk emocji, okruch uczucia, jakie kiedyś w nim było.
To zadziwiające, jak dużo czasu ma człowiek w myślach, gdy jego życie jest bezpośrednio zagrożone, a nieuchronna zagłada radośnie wybija zbliżające się sekundy. Karasu oszalał? Już dawno był niespełna rozumu, mając w sobie kilka dusz. Nie pozostała mu nic innego, niż spojrzeć zagrożeniu prosto w oczy i zaryzykować. Nie robił tego dla siebie, bowiem on już faktycznie raz umarł. Chciał tylko, aby Eddie uratował Anne.
Dlatego ze wszystkich sił pociągnął odpowiednimi drążkami w lewo, wykonując gwałtowny manewr i zmieniając wcześniej śpiewaną piosenkę na końcową zwrotkę zupełnie innego utworu:
- Rozjebałem sie na drzewie, z ust mi cieknie gęsta krew, wiem karetka nie przyjedzie, flaszka pękła a to pech.
Statek skrzywił się pod niewygodnym kątem. Wszystkie przedmioty na ziemi zostały rzucone w powietrze, Karasu zacisnął zęby i wyrąbał w nadlatującą skałę. Przez szybę statku syntetyk widział, jak rama iskrzy, wycierając się i rozrywając o boczną powierzchnię asteroidy. Pojazd zatrząsł się. Karasu uniknął czołówki. Panel sterowy mówił mu jednak, że lewy silnik został oderwany. Ich lot zajmie nieco dłużej, niż przewidywali. O ile w ogóle dolecą. Patrząc przed siebie, w bezkresnej i pustej przestrzeni, syntetyk dostrzegł niewielką, jasną kropkę poruszającą się w oddali.
- Kobieta na tym statku potrafi przenosić obiekty nieobciążone grawitacją. - November skomentowała spostrzeżenie Karasu. - Jestem jej dłużna rok świętego spokoju. - westchnęła. - Chwilę temu przelecieliśmy obok planety, na której od 53 godzin krzyczę jednemu facetowi do ucha. Lada moment strzeli sobie w łeb. - pochwaliła się.
Karasu niezrażony, śpiewał tym razem Grechutę. Lubił utwory Grechuty, były ponadczasowe - Nie dokazuj, miła nie dokazuj, przecież nie jest z ciebie znowu taki cud. Nie od razu, miła nie od razu, nie od razu stopisz serca mego lód! - zdawał się być nieporuszony słowami November, ale w środku aż się w nim kotłowało. Sprawdził w systemie, czy w okolicy jest jakaś planeta na której mógłby bezpiecznie wylądować. Koniecznie cywilizowana i na tyle zaawansowana technologicznie, aby dało się naprawić statek. Ewentualnie tak go połatać, aby nie wyszły z tego żadne komplikacje. Medyk chciał również wiedzieć, czy autopilot działa, chociaż nie chciał mu zaufać. Niemniej, gdyby musiał udać się do Eddiego, wolał mieć pewność, że maszyna nagle nie odwali czegoś głupiego. W tym samym momencie dotarło do syntetyka, że jego towarzysz nie przybył. Po takim zderzenie powinien się wybudzić i go wesprzeć.
- Chyba najwięcej nazabijałam zasłaniając ludziom wizję w strzelaninach. - dodała mętnym głosem November.
Skaner wykrywał tylko jedną kolonię w pobliżu: Sena. Charakterystyka opisywała ją jako pustynną, o upalnym klimacie i limitowanym rozwoju cywilizacji. Kilka ludzkich kolonii jednak tam było.
Karasu pokręcił głową ze zrezygnowaniem i przestał śpiewać, a zwyczajnie zapytał - Co mogę Ci zaoferować w tym momencie, abyś dała nam obu spokój przez jakiś czas? Chciałbym zająć się zabijaniem iskrowników z Twoim imieniem na ustach, ale kontraktu mi nie oferujesz, a przedwczesny mój zgon chyba nie pomoże w zabijaniu adeptów, nie sądzisz? Dogadajmy się ślicznotko. - powiedział medyk z uśmiechem. Czekały go negocjacje z LucyPherem lub podpisanie wyroku śmierci, jeśli November nie zaprzestanie swoich igraszek. Widocznie ignorowanie jej nie było dobrym pomysłem.
- Jak już dolecicie do IM, masz robić, co ci każą. - podyktowała November, wreszcie podnosząc się z miejsca. - Widok umierającej Dot was nie poruszył, to chciałam się zademonstrować. - kobieta uśmiechnęła się ponuro. - Na razie nie będę was więcej krzywdzić.
- To tak nie działa. Jaką dajesz mi gwarancję, że w tym stanie tam dolecę? - zapytał syntetyk. Już wiedział, że wpadł w pułapkę i ponownie będzie pionkiem na planszy.
- Nie dam. I co zrobisz?
-Bo ja wiem, pocałuję? - odparł pytaniem na pytanie Karasu. Następnie postarał się rozpędził wrak i przywołał duszę Józefa Piłsudskiego. Nakazał wodzowi skorzystać z iskry Eddiego i przenieść ich do miejsca docelowego, czyli IM.
- Nie znasz się na dilerce? Tylko pierwszy towar jest darmowy.
Im więcej prędkości nabierał Karasu, tym bardziej zrzucało go na bok. Jednakże mimo wszelkich przeciwności, syntetyk wyrównał tor lotu tuż przed skokiem i wbił się w podprzestrzeń. Widział, jak Eddie wykonuje tę sztuczkę już kilkakrotnie, więc był w stanie dostać się do Magica Icaria w ten sposób bez większego trudu. Pilnując nawigacji, Karasu wyskoczył z powrotem do rzeczywistości z odrobiną zapasu, aby wyrównać tor przy spowalnianiu. Mimo wszelkich przeciwności pojawił się na miejscu cały i zdrowy. Chwilę później wrota hangaru zaczęły się otwierać, zapraszając statek do środka.
- Oi, powinniśmy wylądować dopiero za kilka godzin. - zaspany niebieskoskóry wszedł do kabiny pilota. Miał na sobie spodnie moro ze zbyt dużą ilością kieszeń, oraz czarny t-shirt. Jego zwyczajowy ubiór. Może nie był on odpowiedni na wizytę w kościele, ale przynajmniej proporcjonalny do jego oddania jako wierny.
- Co planujesz zrobić, żeby wpuścili nas i pominęli zamordowanie tamtego inkwizytora? - spytał.
- To w ogóle nie dziwi Cię fakt, że statek jest w ruinie? Generalnie - nic Ci się nie stało? Mocno nas poharatało i bałem się, że jesteś ranny, bo nic sobie nie robiłeś z faktu, że wleciałem w asteroidę…- mówił z przejęciem medyk, totalnie zaskoczony faktem, że Eddie przyjął wszystko bez większych rewelacji.
- Spałem jak trup - przyznał niebieskoskóry. Zamknął na chwilę oczy, przetarł twarz ręką, najwyraźniej próbował się dobudzić. - JAK TO STATEK JEST W RUINIE. JAK TO WLECIAŁEŚ W ASTEROIDĘ. CO TY TU KUR** ROBIŁEŚ - wrzasnął tuż po otwarciu oczu. - Serio, co się działo? - spytał.
November pomachała Eddiemu powitanie.
- Ona się działa. Nasza urocza istotka postanowiła nas wyeliminować. Zawarłem rozejm w ramach którego przez jakiś czas nie będzie nas zaczepiała. Niemniej w zamian muszę robić wszystko, co sobie ode mnie inkwizycja zażyczy. To tak w skrócie. W ramach gimnastyki umysłowej po wstaniu, możesz wymyślić nasz plan. Ja mam lekko związane ręce i raczej nie planuję kłamać. Spodziewam się jakiejś pokuty za grzechy, czy innego dźwigania krzyża, jeśli to polepszy naszą sytuację - rzekł medyk cały czas patrząc na trasę. Nie chciał ryzykować, jakby November jednak zmieniła zdanie.
- Czyli jeśli inkwizycja każe się zabić twojemu kochasiowi, nie będziesz miała nic przeciwko - spytał, spoglądając w stronę November. - Potrzebujemy punktu zaczepienia innego niż “hej, szukamy maga o imieniu September” - stwierdził w końcu. Myślał o ich ostatnich przygodach z inkwizycją. Czy mogą to obrócić na swoją korzyść? Jeśli tak, to w jaki sposób? Ostatnie spięcie miało związek ze statkiem Louise. Ta zaś okazała się heretyczką…
- W sumie, nie musimy kłamać. Jeśli zgłosimy się jako szukający informacji i metod na pokonanie heretyczki - Luise, to zarówno nasze posiadanie jej okrętu, jak i zainteresowanie magami będzie dość naturalne - zakomunikował w końcu niebieskoskóry. Jeśli dobrze rozumiał, również November powinna być zadowolona z tego typu rozwiązania.
- Wasza „Louise” ostatnio zdemolowała tę stację. Po prostu wylądujcie, im mniej muszę ich słuchać, tym lepiej. - skrzywiła się November.
Karasu nie był zadowolony z tego, co powiedziała November. Jeśli Louise niedawno zdemolowała stację, to gdzie był Victor? Medyk spojrzał na Eddiego, posyłając mu długie spojrzenie. Kiwnął głową na znak, że zgadza się z tym, co powiedział najemnik, a następnie zszedł do lądowania.
- W takim razie pozostaje liczyć, że potrzebują pomocy bardziej niż naszych głów - westchnął Eddie. Dla bezpieczeństwa usiadł na fotelu drugiego pilota.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 07-12-2018, 18:24   #50
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Magica Icaria
Gdy Eddie i Karasu wylądowali statkiem w hangarze, do szyby podbiegłą owca trzymająca znak "Proszę nie wychodzić z pojazdu". W międzyczasie inna grupa owiec, a właściwie ludzi przebranych za owce, podbiegła do włazu, złapała łańcuchy, a następnie poczęła fizycznie zamykać stację. Zaciągnięcie tej wielotonowej bramy zajęło kilkudziesięciu osobom dobre dwadzieścia minut. Dopiero po tym, gdy skończyli, owca ze znakiem odeszła, a para mogła bezpiecznie zejść na stację.

Wtedy powitała ich para księży: młodą kobietę owiniętą bandażami oraz równie poturbowanego, szerokiego mężczyznę z księgą. Dwójce towarzyszyła November, która wskazała palcem na Karasu.
Ksiądz zaczął recytować z księgi:
- A gdy diabeł wejdzie wśród was i zacznie rozpalać pochodnie nienawiści, szukajcie mesjasza i najpiękniejszej dziewicy, szukajcie demonów w ludzkiej skórze, szukajcie ognia, do spalenia ognia, a gdy nadjedz-
- Stul pysk i ruszmy z tym do przodu. Wjeździe go do Gerarda.
Ksiądz ciężko i powoli westchnął. - Gerard właśnie rozmawia z Papierzem o April.
- Świetnie, to wejście go do papieża. - November wyglądała, jakby miała wyjść z siebie. Prawdopodobnie niezasłużenie. Jej niechęć czy nienawiść w stronę księży była oczywista.

Kobieta podeszła do dwójki i ukłoniła się. - W takim razie poproszę, aby Pan Karasu mi towarzyszył...
- Jak sobie Pani życzy. A co będzie z moim towarzyszem? - zapytał medyk. Nie uśmiechało mu się zostawiać Eddiego samego w tym miejscu. Wierzył, że najemnik umie o siebie zatroszczyć, ale kto wie czy wśród owiec nie czai się jakiś wilk.
- Nie mam zielonego pojęcia. - przyznała kobieta.
- Mogę pana oprowadzić po katedrze, zapraszam też na mszę... - zaproponował ksiądz z księgą.
- Tak właściwie, czemu stacja jest w takim stanie? Co tutaj się stało? - spytał niebieskoskóry. Widać było, że nie spodziewał się aż takiego chaosu. Najwidoczniej Luise faktycznie musiała przeprowadzić tutaj jakąś operację. Ciekawe, co z Victorem?
- To miejsce zostało stworzone do zwalczania diabła, który jest w stanie opętać nawet maszyny. Dlatego też nic tutaj nie jest automatyczne. - wyjaśnił wysoki ksiądz. - Stan tego miejsca to tylko złudne wrażenie, choć nie będę skrywał, mieliśmy niedawno pewien problem. Wspomniany diabeł odwiedził nas w przebraniu i włamał się do naszej najgłębszej celi, aby wyciągnąć z niej swoje adoptowane dziecko. Nie była to kompletna porażka, ale całkiem gruntowna.
- Diabeł? Taki z opowieści? Czy w kogoś wcielony? - niebieskoskóry próbował, niezbyt skutecznie, ukryć swe zaskoczenie. Luise była potężna, za sprawą zyskania S02 jej zdolności wywiadowcze stały się jednymi z najlepszych w galaktyce. Ale… Diabłem?
- Nie możesz jej zabić, jeżeli nie znasz jej prawdziwego imienia. - zdradził Ksiądz. - Ten problem dotyczy wszystkich magów. Sugeruję skorzystanie z naszych kronik, jeżeli interesuje się pan zwalczaniem magii. - zaproponował.
- Czy mogę prosić o wskazanie drogi? - spytał w końcu niebieskoskóry. Najwyraźniej pozycja inkwizytora, z którym przeżyli krótkie, acz dość intensywne rendez-vous, nie była zbyt wysoka. Eddie nie zamierzał ufać przypadkom, zgodnie z którym napastnik mógł nie zakomunikować swoich zamiarów przed śmiercią.
- Proszę za mną.


Karasu
Karasu był prowadzony przez liczne korytarze i katedry, gdzie mógł obserwować posągi i figurki uskrzydlonych ludzi dbających o dwunożne owce oraz kilka rzadszych scen prezentujących myszoludzi wyrywających pióra z pleców tych uskrzydlonych.

Przodowniczka Karasu była bardzo mało rozmowna. Po jej ranach Karasu był w stanie wywnioskować, że kobieta może odczuwać nieprzyjemności od samego aktu chodzenia. W końcu jednak, po przejeździe windą operowaną łańcuchem ciągniętym przez owce, oraz przejściu szeregu schodów, Karasu został doprowadzony do małego, dobrze oświetlonego biura. Całe miejsce było zastawione przez obłożony księgami regał oraz jedno biurko i krzesło przed nim. Przeróżne dokumentacje i księgi wypełniały nie tylko meble, ale też podłogę.

Za biurkiem siedział wysoki mężczyzna o długich blond włosach i wyjątkowo szerokim uśmiechu oraz November, zajmująca miejsce na biurku.
- Oto jego ekscelencja papież Zoan Goldspeak Trzeci.- przedstawiła go kobieta, po czym zamknęła drzwi za syntetykiem i odeszła.
Zoan uśmiechał się do Karasu szeroko. - Witam, miło mi pana poznać.
November natychmiast westchnęła. - Słuchaj no Karasu. Bardzo ważna dla mnie osoba zniknęła jakiś czas temu, udając się do "wewnątrzświatu". Przynajmniej wedle ksiąg tych popaprańców. Grzebałam w tobie, od kiedy mnie pocałowałeś i próbowałam terapii szokowej z meteorytem, ale nie znalazłam nic ciekawego. Chcę, aby ten facet spróbował to zrobić za mnie. Nie mam pojęcia, czym jest "wewnątrzświat" ale twój artefakt był najciekawszą poszlaką, na którą do tej pory wpadłam. - wyjaśniła sens rzeczy.
- Nie ma pośpiechu. - uspokoił Zoan. - Nie tak często rozmawiam z ludźmi spoza Kościoła. Niech pan usiądzie, odetchnie i podejdźmy do tego małymi kroczkami. Najpewniej ma pan wiele pytań.
- I mnie miło mi poznać, Wasza ekscelencjo? Bo chyba tak powinienem się do pana zwracać? - zapytał Karasu. Ustalenie takich rzeczy było istotne, aby rozmowa przebiegała swobodnie.
- Tak by wypadało z pana strony.
- Zatem Wasza ekscelencjo - co ja mam z tym wszystkim wspólnego? Pierwszy raz słyszę o “wewnątrzświecie”, a do tego zostałem uwikłany w cały ten magiczny biznes. Niepokoi mnie również fakt, że tak znamienita osoba jak pan, Wasza ekscelencjo, widzi November. Z tego nic dobrego nie wynika. - medyk rozsiadł się i patrzył prosto w oczy papieżowi.
- Na dzień powszedni jest to sekret, ale pomimo bycia papieżem Magica Icaria posiadam iskrę. - przyznał się Zoan. - My też nie wiemy, czym jest wewnątrzświat. Szukamy go od setek lat na bazie dziesiątek wzmian w świętych księgach. Założyciel tej organizacji tam właśnie się udał, a my chcemy go odnaleźć. - wyjaśnił. - November twierdzi, że pana artefakt może mieć z nim związek. Mógłby mi pan o nim opowiedzieć?
- Jest moim sercem i nazywa się Studnia Dusz. Powiedzmy, że to taki składzik na dusze. O wiele łatwiej będzie mi o nim opowiedzieć, jak zada Wasza ekscelencja konkretne pytanie. - odpowiedział Karasu. Zastanawiał się ile o nim wiedzą i ile będzie musiał wyjawić.
- Gdzie pan nabył ten artefakt? W jaki sposób dusze znajdują się wewnątrz? Czy może pan je wywołać? Czy może pan spojrzeć do wnętrza? - Zoan złożył wiązankę pytań.
- Wasza ekscelencjo, spokojnie. Jesteśmy cywilizowanymi ludźmi, to chyba nie przesłuchanie, prawda? Artefakt otrzymałem od Jana Twardowskiego. Mogę przywołać tylko te dusze, które samemu w środku umieściłem. Może mogę i inne, może mogę zanurzyć się w studni, ale nigdy nie próbowałem, bo to ryzykowne. Widzi Wasza ekscelencja, to bardzo delikatna sprawa, taki rząd dusz. Jeden nieostrożny krok i ciałem włada ktoś inny. Nie chciałby pan przykładowo rozmawiać teraz z przyjacielem Adolfa Hitlera, czyż nie? - referował syntetyk niezrażony gradobiciem pytań.
- Poprosił mnie pan o konkretne pytania. - zauważył Zoan. - Obawiam się, że będę zmuszony poprosić pana o spojrzenie do wnętrza. My już zadbamy, aby nikt niebezpieczny nie poruszał się pana wehikułem. - obiecał papież, grzebiąc w szafce, aż znalazł w niej niewielkie, okrągłe...lusterko. Wyciągnął rękę, aby podać je Karasu. - Spodziewam się, że spojrzenie do własnego wnętrza może być równie pomocne dla pana, co dla nas. - stwierdził. - Nie musi to być teraz...ale przynamniej w tym tygodniu. - poprosił.
- Taka wycieczka do wnętrza siebie widać i tak była mi pisana. Prędzej czy później. Chciałbym być jednak szczery, Wasza ekscelencjo. Mam ręce splamione krwią i to kogoś od Was. Zabiłem inkwizytora na statku Louise. Nie chcę mówić, że to ona odpowiada za całe zło, bo to moje czyny doprowadziły do takiego obrotu spraw. Przecież zawsze mogłem działać inaczej, prawda? Żałuję tego co zrobiłem, ale przeszłości nie zmienię. November dodatkowo straszy mnie swoją klątwą, a spodziewam się, że i u Was czeka mnie niejeden problem. Niemniej odnoszę wrażenie, że jestem pionkiem w dziwnej grze. Wszyscy ci adepci i magowie. Nagłe zdolności Louise, cesarzowa, a teraz i Wy, Wasza ekscelencjo. Obawiam się, że ja i mój towarzysz zostaniemy zgnieceni przez którąś ze stron. Zresztą, straciliśmy już Victora. - Karasu mówił bez większego ładu i składu. Wiedział jednak, że potrzebują sojuszników, a po stronie Louise nie zamierzał stawać. Cesarstwo również wydawało mu się bagnem, a i Kościołowi nie był w stanie zaufać. Był zmieszany.
- W ostatnim czasie zaginął jedne inkwizytor ze stacji Skidów. Czy to o tym wspominasz? - spytał Zoan, odstawiając nieodebrane lusterko na biurku w zasięgu Karasu. - Opowiedz mi, co tam zaszło. - poprosił, składając dłonie w mostek i kładąc na nim podbródek.
- Zakładam, że nie mam wyboru, prawda November? - medyk zwrócił się do zjawy.
- Nie rób problemów.
- Pracowaliśmy dla Louise, która okazała się nie tym, za kogo się podawała. Ja i Eddie ją zaatakowaliśmy, ale przeceniliśmy swoje umiejętności. W efekcie zwróciła statek przeciwko nam - dosłownie! - zaakcentował Karasu - Obezwładniła nas, ale pozostawiła przy życiu. Gdy się ocknęliśmy, byliśmy po uszy w tarapach, wojsko, inkwizytor i w tym zamieszaniu popełniłem błąd. Zamiast postarać się wytłumaczyć nieprawdopodobną sytuację oraz możliwą zdradę stanu, chcieliśmy uciec, więc usunąłem wszystkie przeszkody. Wyglądało bowiem na to, że cały czas działaliśmy nielegalnie na zlecenie jakiejś wiedźmy. - skończył opowiadać kronikarz.
- Nienawidzę twojego języka. - powiedział Zoan, uśmiechając się dwa razy szerzej. - Boisz się konkretów, unikasz przyznawania do winy. Słyszę strach, a nie pokorę. - ocenił. - Jednakże wszystko mi jedno. Inkwizytor w tą czy tamtą...twoja Louise to i tak nasz wróg, więc uznajmy, że to ona jest winna.
- Wasza ekscelencja zatem słucha jednym uchem. Nie nazywam rzeczy wprost, ale przyznałem się do winy. Wstyd mi mówić o masakrze, bo czym się chwalić? Mam paradować z głową wysoko podniesioną? Chciałeś otrzymać informację, więc ją masz. Pokora. Mam nadzieję, że kiedyś nie będzie musiała Wasza ekscelencja o niej opowiadać przez pryzmat samego siebie. Zresztą, jak wejrzę w samego siebie, wtedy dokończymy ten temat. - Karasu odczuwał niesmak w ustach. Do siebie? Być może. Niemniej bardziej drażnił go sposób oceniania jego osoby.
- Nie zabiłeś ludzi. Usunąłeś przeszkody. - powtórzył. - Sugeruję sesję z którymś księdzem. Tyle na ten temat. - prześmiewczy uśmiech nie znikał z twarzy Zoana. - Planujesz spojrzeć w głąb teraz, aby się wykazać...czy potrzebujesz trochę czasu?
Karasu śmiał się, bowiem rozbawiła go uwaga papieża - Ach, przeszkadza Waszej ekscelencji użyta przeze mnie figura retoryczna. Wobec tego, czekam na kolejne pytania. Wewnątrzświat chyba nie ucieknie, prawda? - syntetykowi wcale się nie śpieszyło do wycieczki w głąb artefaktu. Mógł z niej nigdy nie wrócić, a chciałby, by Eddie wiedział, co tutaj się wydarzyło.
- Właściwie nie mam innych pytań. Ma pan w sobie artefakt, który nas interesuje. Niech go pan zbada i zwróci się do nas ponownie. - podsumował. - Niestety, ma pan czas do końca tygodnia. Później będę musiał opuścić tę stację, więc nie mogę czekać ani chwili dłużej.
- Zrozumiałem Wasza ekscelencjo. Czy mogę dołączyć do mojego towarzysza? - Karasu czekał na odpowiedź i patrzył na lusterko - miał wobec niego złe przeczucia.
- Oczywiście. Możecie odpoczywać w zagrodzie. Jeżeli jakieś drzwi są zamknięte na klucz, to proszę je zostawić. Jeżeli się pan zgubi, owce znają drogę.
Słysząc odpowiedź, Karasu skłonił się głęboko, wziął przedmiot z biurka i udał się do wyjścia. Chciał znaleźć Eddiego i opowiedzieć mu o wszystkim.

 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172