Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-12-2018, 13:24   #51
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Night 3 of Heresy
Od zewnątrz, okręt Jana sprawiał wrażenie typowej jednostki handlowej, których pełno w Cesarstwie. Od wewnątrz, ogromna ilość uzbrojenia od razu oznajmiała, że potężny laser nie był jedynym żądłem tej bestii. Devil's Deal był pod każdym względem okrętem niepozornym, ale groźnym.
- March, ze mną. - podyktowała April, rozciągając się w windzie, po czym ruszyła wraz z magiem w głąb okrętu. Reszta załogi również zaczęła rozchodzić się we wszystkie strony. Jan spojrzał na Victora i przywitał się, wyciągając dłoń. - Jan Twardowski, miło mi. Oprowadzić pana po okręcie?
- Formalność jest zbędna. Mów mi Victor. - Uścisnął dłoń osobnika. - Chętnie się rozejrzę. Długo służysz April? - Zapytał od tak, by podtrzymać rozmowę.
- Bardzo długo. Kilkadziesiąt lat. - odparł Twardowski, ruszając przodem. - Musisz być jednym z "narzędzi", których April potrzebowała do uwolnienia Marcha. Spodziewałem się, że albo wszyscy albo żaden z was przy niej nie pozostanie. Jak to wyszło, że tylko ty tu jesteś? Dlaczego za nią poszedłeś? - zapytał z ciekawości.
- Przysiągłem służyć Cesarzowej. April jest moją Cesarzową i tak pozostanie. Reszta mnie zdradziła. - Odparł Corvus, pomijając fakt że ona dosłownie wyzwoliła w nim miłość.
- Cóż...uważaj na tę chorobę. April ma zwyczaj testować limity swoich zdolności. Nie skrzywdzi Cię, ale Ty możesz zaszkodzić sobie. - ostrzegł Jan.
- Wygląda że wiesz na ten temat coś więcej ode mnie. Niby jak mam sobie zaszkodzić? - Zapytał zaciekawiony konsekwencjami swojej decyzji. Nie że czuł się z tym źle, ale wolał wiedzieć co go to będzie kosztować.
- Drastycznie. Ciężko przewidzieć, na co ta złośnica wpadnie, rezultaty są jednak często katastroficzne. "Co muszę zrobić, aby ta osoba została moim zaprzysiężonym wrogiem?". To pytanie wydaje się wiecznie przechodzić przez myśli April. - ostrzegł, otwierając windę. - Za przykład możemy wziąć Marcha. Dzięki April zna on magię. Widzi "coś", co ją zawiera i potrafi tego użyć. Nie potrafi jednak tego zrozumieć, przez co wiecznie wpada w szał i frustracje. Myśli, że im więcej rzeczy zniszczy, tym zrozumialsza będzie dla niego magia. Na dobrą sprawę popadł w obłęd.
- Interesujące. - Rzucił krótko Victor rozglądając się na boki. To wszystko jest dobrze przemyślaną akcją, a on sam jest narzędziem. Więc niech tak będzie. - Ja też nie jestem w stanie zrozumieć mocy która mnie otacza. Najpewniej skończe tak samo? - Wzruszył ramionami, a na jego twarzy pojawił się cwany uśmiech.
- Nie wiem. Nie mam aż takiego dostępu do magi. - przyznał Janusz. Winda zatrzymała się na środkowym piętrze. Dwójka mężczyzn z niej wyszła, a przed nimi ukazała się ogromna mapa statku. - Na samym dole jest hangar. Nad nim zbrojownia i sale treningowe, wyżej laboratoria, później sektor wojskowy i mostek, jeszcze wyżej jadalnie i miejsca rekreacji, nad nimi kajuty, a na samej górze magazyn. Poradzisz sobie? - spytał.
- Owszem. Mogę liczyć na pełne wsparcie zbrojowni, czy trzeba uiścić jakąś wpłatę? - Zapytał przyglądając się mapie okrętu. Przydało by się dobrać kilka rzeczy. Następnie poćwiczy swoje magiczne zdolności. Nie miał potrzeby jak na razie ich zrozumieć, dopóki będą spełniały swoją funkcję.
- Haha. Czuj się wolny brać, co ci potrzebne. Tylko zawsze wpisuj wszystko w recepcji, żeby stan magazynu się zgadzał. - poprosił Jan. - Jesteś bardziej specjalnym agentem niż żołnierzem, więc nie będę dyktował, co masz ze sobą nosić w pole.
- W takim razie wezmę jakąś kawę i udam się do sali treningowej. - Jak powiedział tak zrobił. Miał nadzieję że mają tu lepszą jakość kawy niż to dziwadło co mu zaserwowano u Skidów. Zaplute stworzenia.
Mając już swoja kawę, wręcz spacerem kierował się do miejsca ćwiczeń. Nie zaprzątał sobie myśli niepotrzebnymi sprawami, jakby chciał się mentalnie przygotować do treningu. Będąc już na miejscu dopił spokojnie kawę obserwując innych którzy poświęcali czas szlifowaniu swoich umiejętności. Podobnie jak na kolonii cesarskiej usiadł opierając ręce na kolanach i zamykając oczy. Chciał ponownie odczuć otaczającą go energię… magię. Gdy już odczuwał jej obecność chciał ją skupić w kilka kul energii nad sobą.
Otaczająca Victora energia zaczęła krążyć wokół siebie tworząc okrągłe figury, kule. Moc zataczała kręgi, po czym szła dalej, rozpraszając się. Victor był w stanie stworzyć niewielkie punkty zgromadzonej energii, która jednak, pomimo przybrania pożądanego kształtu, nie zatrzymywała się w miejscu.
Być może Victor źle do tego podchodzi. Próbuje wyciszyć swój umysł, odcinając się od wszelkich emocji. Z tego co mówił Twardowski March popadł w obłęd, dosłowne przeciwieństwo spokoju. Corvus wrócił pamięcią do tego jak czuł się bezsilny wobec Zilvy, lub gdy osoba która myślał że jest jego przyjacielem uderzyła go prosto w łeb. Dłonie Victora zacisnęły się w pięści, gdy opierał je na kolanach. Czując złość na same wspomnienie nakazał swojej energii ponowne uformowanie się w sfery i zawieszanie ich w powietrzu.
Emocje Victora znacznie bardziej utrudniały mu skupienie się na energii i jej formowaniu. Energia poruszała się szybciej i znacznie bardziej chaotycznie, tworząc kule przypadkiem i tylko na krótkie chwile.
Widać niepanowanie nad emocjami wcale nie pomaga, a przynosi wręcz odwrotny efekt. Corvus otworzył oczy i westchnął zrezygnowany. Przed nim jeszcze długa droga do zrozumienia tego zjawiska. Na tą chwilę nie widział innego zajęcia więc postanowił wyszukać April, może nawet przy okazji wypić z nią drinka.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar

Ostatnio edytowane przez Fiath : 04-01-2019 o 18:58.
Fiath jest offline  
Stary 29-12-2018, 21:28   #52
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Magica Icaria pt.2
Dzięki pomocy księdza Eddie był w stanie dość szybko dobrać się do tych ksiąg, które go interesowały. Diabeł, którym domniemanie była Louise, przybył przed pojawieniem się Cesarstwa. Dawno temu, gdy podróż gwiezdna była więcej niż niemożliwa dla ludzi, diabeł pojawił się pośród nich i wybrał swoich apostołów. Każdemu przyznał moc naginającą prawa natury, a następnie zaczęli oni formować planetę. Między innymi ustanowili kalendarz dni, tygodni i miesięcy, dzieląc czas na fragmenty. Brakowało jednak porozumienia między nimi. Jeden z nich, Juliusz Cezar, został zamordowany. W tym momencie diabły przeprowadziły rytuał, wedle którego "nie mogą zostać zabici bez znajomości własnych imion", po czym przybrali za nowe miana nazwy miesięcy, aby móc się rozpoznać. Ponieważ od tamtej pory byli nieśmiertelni, zaczęli produkować nowych poddanych, aby niwelować plany jeden drugiego. W ten sposób powstał proces, który księgi nazywały "diabelskim kuszeniem". Dany diabeł przeprowadzał wybrańca przez serię prób, ofiarując mu coraz to potężniejsze artefakty, aż w końcu skuszony mocą osobnik zgadzał się na podpisanie kontraktu. Magowie zniknęli zupełnie na długi okres, gdy jedna z grup zdołała pojmać pierwszego z diabłów, prawdopodobnie Louise. W procesie wszyscy odnieśli duże straty i zaszyli się na kilkaset lat, aby odnowić siły.

Magica Icaria powstała podczas tej wielkiej bitwy przeciwko diabłu. Założycielami organizacji byli "ojciec imperator" oraz "wieczna dziewica". Ten pierwszy w pewnym momencie pozostawił swoje nauki z kościołem i odszedł do "wewnątrzświata" skąd ma wrócić, gdy ludzkość będzie na to gotowa. W międzyczasie "wieczna dziewica" popełniła samobójstwo w rytuale, który miał zniszczyć wszystkich magów niebędących diabłami. Gdy Eddie kończył swoje studia, zaczynało robić się późno. W pewnym momencie odwiedziła go przysłana przez księdza owca, która zaproponowała udanie się na spoczynek.

W końcu Karasu i Eddie spotkali się właśnie w pomieszczeniu spoczynkowym. Podłużnej, kilkupiętrowej budowli z około setką łóżek na każdym piętrze. To tutaj spały owce i było to prawdopodobnie jedyne miejsce, gdzie ściągali swoje przepocone kostiumy. Byli w różnym wieku i różnego pochodzenia, choć każda owca okazała się człowiekiem. Dopiero po pewnym czasie Eddie i Karasu zorientowali się, jak bardzo odstają na stacji. Niektórzy staruszkowie oraz dzieci wyraźnie byli zaniepokojeni obecnością dwójki.
- Pamiętasz wyniki badań Luise? Jej bycie dosłownym “nadczłowiekiem” - niebieskoskóry spytał kronikarza dość cichym głosem. - Ciekawi mnie jak to się ma do naszej cesarzowej i opinii Zacharego - stwierdził przemytnik. - Według tutejszych zbiorów, diabeł, to znaczy Lu, przybyła na Ziemię na długo przed cesarstwem. - westchnął.
- A to psikus. Jak na tak starą, trzyma się całkiem nieźle - zażartował syntetyk, po czym przekazał Eddiemu relację ze spotkania z November i papieżem. Następnie wskazał lusterko - Ciekawe dokąd zaprowadzi mnie ten artefakt. Mam biec za białym królikiem na druga stronę lustra? - Karasu zastanawiał się kiedy “dać nura”. Martwił się, że żadna chwila nie będzie odpowiednia.
- Jak dla mnie to możesz nawet za zielonym zającem świecącym w ciemności na swą zgubę - niebieskoskóry rozłożył ręce na boki. - Nie jestem zbyt dobrym badaczem, księgi i zbiory danych nie są w moim stylu. Mimo wszystko jesteśmy tutaj i musimy wykorzystać każdą informację, którą możemy - stwierdził niebieskoskóry, po czym streścił swe odkrycia kronikarzowi. -Czy czas wewnątrz “studni” płynie tak jak na zewnątrz? - spytał.
- Zapytam o to jutro, jak i o wszystkie związane z tą wycieczką szczegóły. Zastanawia mnie cały ten diabeł. Nie ma potwierdzenia, że Louise była pierwsza. Warto o tym pamiętać. Ciekawi mnie również, czy “ojciec imperator” też nie był diabłem. I ta “wieczna dziewica” - to można być magiem, ale nie diabłem? Czemu chciała zatem zabić nie-diabłów? Pogmatwano to. Mam teraz więcej pytań, niż odpowiedzi. - zastanawiał się na głos kronikarz.
- Lepiej zajmij się analizą każdej osobistości, z którą już się spotkałeś wewnątrz tej całej studni. - stwierdził przemytnik. Samemu mógł przejrzeć chociaż część informacji, może wypytać poszczególnych księży o jakieś dodatkowe informacje. Jednak jeśli Kurasu miał zgłębić pokłady swoich “przyjaciół”, musiał odpowiednio się na to przygotować. - Może któryś z nich spotkał któregoś z “diabłów”, ich córek czy synów - wytłumaczył.
- Tak też zrobię. Ja snu nie potrzebuję, ale wątpię czy pozwolą mi buszować w bibliotece bez żadnego nadzoru. Pozostaje mi zatem czekać do rana. - skomentował syntetyk.
- Sam poszukam czegoś odnośnie tego języka. Kto wie, może któryś z tutejszych księży włada heretyckim w imię walki z diabłem, czy coś - niebieskoskóry przedstawił swoje plany na następny dzień. Zamierzał wykorzystać którąś z owiec jako ewentualnego przewodnika po stacji.

~*~
Gdy z samego rana Karasu udał się do papieża, zastał go ponownie w gabinecie. Mężczyzna przeglądał jakieś księgi i papiery, notując coś w zeszycie. Na wejście Karasu nie uniósł nawet głowy. Wskazał tylko dłonią na krzesło, zapraszając syntetyka do zajęcia miejsca.
- Witam Waszą ekscelencję. Chciałbym zadać kilka pytań dotyczących lusterka. - rozpoczął rozmowę medyk.
Papież podniósł brew. - Huh? Cóż, słucham.
- Jak to działa? Czy moja dusza zostanie przeniesiona do hmm “środka”, a moje ciało zostanie tutaj? - syntetyk starał się wytłumaczyć dręczącą go kwestię.
- Nie wiem. - przyznał się Zoan. - Jest pan pierwszym... posiadaczem tego typu zdolności z jakim się spotkałem. W każdym wypadku zadbamy o pana zdrowie i bezpieczeństwo. W końcu zależy nam na panu.
- Przyznaję, że jestem zaskoczony taką odpowiedzią i w zasadzie brak mi słów. Zatem zwyczajnie zmienię temat, aby nie marnować czasu Waszej ekscelencji na marne. Wie Wasza ekscelencja co się dzieje z Victorem Corvusem? Kiedy ostatni raz widzieliśmy się, zniknął razem z tą całą Louise. Przyznaję, że niepokoimy się o swojego towarzysza, bo rozstaliśmy się raczej w nieprzyjemnych okolicznościach. - odparł Karasu wyraźnie zaskoczony niewiedzą swego rozmówcy. Widocznie miał służyć za kruka doświadczalnego. Lub wpada w jakąś pułapkę.
- Wedle naszych informacji Victor Corvus w dalszym ciągu współpracuje z Louise Cypher. - zdradził w odpowiedzi.
- Jak to, współpracuje? Czy on oszalał? Może rzuciła na niego urok? Wasza ekscelencjo, czy on w jakimś stopniu odpowiada za całe zamieszanie u Was? - kronikarz był zaskoczony tymi rewelacjami.
- O naszych sprawach porozmawiamy później. Jeżeli okażesz się tym, kogo szukamy, lub postanowisz oficjalnie przyłączyć do naszych szeregów, nie będę miał przed tobą nic do ukrycia. Niestety w przeciwnym razie nasze sekrety nimi pozostaną. - przeprosił Zoan, uśmiechając się szeroko.
- Tak, rozumiem. Proszę wybaczyć, zwyczajnie martwię się o tego idiotę. Czy na wyprawę w głąb siebie powinienem się jakoś przygotować fizycznie? Ma Wasza ekscelencja jakieś porady? Dzisiaj chciałbym wyruszyć, bo rzeczywiście nie ma co marnować czasu. Zwłaszcza Waszego. - Karasu rzeczywiście przejmował się losem Victora oraz jego powiązaniami z Lu.
Zoan wzruszył ramionami. - Nie miałem okazji przeżyć takiej podróży i nie znam nikogo, komu by się to przydarzyło. Przynajmniej jeszcze nie.
- Rozumiem, zatem nie zajmuję już czasu. Dziękuję za rozmowę. Wieczorem postaram się dokonać skoku, teraz chciałbym pobuszować w bibliotece. - Karasu wstał i chciał udać się do biblioteki. Pragnął poszukać informacji na temat swoich dusz. Miał bowiem wrażenie, że może czekać go nieprzyjemna konfrontacja z nimi, gdy już przejdzie na drugą stronę lustra. Wolał być uzbrojony chociażby w wiedzę.


~*~

Rankiem Edward zaczął wypytywać owce, czy gdzieś można dowiedzieć się więcej na temat diabelskiego języka. Szybko dowiedział się, że jak najbardziej go studiują, ale dla bezpieczeństwa, księgi na jego temat nie są jawnie dostępne, więc będzie zmuszony porozmawiać z mistrzem kronikarzem. Tego mężczyznę Eddie zastał na najwyższym piętrze biblioteki w owalnym pokoju, gdzie zamaskowany, ubrany w szaty z zawzięciem i skupieniem malował stojącą naprzeciw niego... Louise Cipher. Bladoskóra kobieta odwróciła twarz w stronę Eddiego, gdy ten otworzył drzwi do pomieszczenia, po czym zaczęła gapić się w niego bez słowa.
- Dzień dobry - niebieskoskóry z wyraźnym trudem pomijał zaskoczenie malowaną osobistością. Wpatrywał się w “Luise”, próbując znaleźć jakąś różnicę między jego pamięcią, a osobą znajdującą się w pomieszczeniu. - Poinformowano mnie, że mogę zyskać tutaj informacje odnośnie diabelskiego języka - stwierdził.
W porozumieniu z ignorancją Eddiego malowana kobieta odwróciła twarz z powrotem w stronę swojego malarza. Ten z kolei zapytał: - A co chcesz o nim wiedzieć?
- Zrozumieć jakie rządzą nim prawidła. - odpowiedział w sposób, który uznał za najbardziej odpowiedni względem swego słuchacza. Jego myśli co kilka chwil powracały do obecności Luise. Co ona tutaj robi. Czemu znajduje się w miejscu, które niby zaatakowała kilka dni temu.
- W innym wypadku będę bezbronny - dodał.
- To pozwól, że dam ci zagadkę: jakim cudem mnie rozumiesz? - spytał. - Rozmawiałeś kiedyś z kosmitami albo ludźmi z dalekich sektorów? Kojarzysz, żeby ktoś mówił jakimiś obcymi słowami poza diabłem? Dlaczego tylko oni nie gadają "po naszemu", jak cała galaktyka nie ma z tym problemu? - mężczyzna nie przerywał malowania.
- Gdy spotkałem nowe xeno, nadal mieliśmy wspólny język - przypomniał sobie niebieskoskóry. Nie był pewien, na ile była to kwestia standardowego wyposażenia rekolektorów, jednak wskazywała na istnienie określonego wzorca. Jeśli ten istnieje - to AI nie miałoby problemu z rozszyfrowaniem języka diabła. - Metoda komunikacji musi być się czymś innym, niż tylko reliktem wspólnej kultury? - spytał, nieświadomie przywołując gorącą debatę z przełomu drugiego milenium.
- Nie. Po prostu myślisz ze złego punktu widzenia. Pytaniem nie jest "dlaczego diabły mówią inaczej?" tylko "czemu my wszyscy mówimy tak samo?". - wyjaśnił kronikarz. - To nasz język jest diabelski. Ktoś, gdzieś, kiedyś użył zaklęcia, które sprawiło, że wszyscy mówią tym samym językiem, a przynajmniej rozumieją się, jak gdyby to właśnie miało miejsce. - wyjawił. - Diabły są w stanie obejść tę klątwę, w efekcie czego słyszymy ich słowa takimi, jakimi są. - zdradził. - Zwykle mówią po angielsku. W swoim czasie był to najpopularniejszy język na ziemi.
- Diabły, po anielsku? - spytał niebieskoskóry, wyraźnie zdziwiony tym rozłamem. - Ah, angielski - poprawił się po chwili, rozglądając się za jakimś krzesłem w pomieszczeniu. - Skoro każdy z nas jest celem jednego zaklęcia, to chyba istnieją jakieś wspólne warunki, kontrakt, który utrzymuje je przez miliony godzin? - tym razem zadał poważne pytanie.
- Nawet nie wiemy, kto stworzył to zaklęcie, a co dopiero jak działa. Przynajmniej tak mi się wydaje, ktoś je pewnie studiował, więc możesz przetrzepać bibliotekę. - stwierdził. - W każdym razie zaklęcie na tyle dla nas pomocne nie jest priorytetem w usunięciu. - przyznał. - Możesz też odwiedzić czarne owce, to ludzie z iskrami zatrudniani przez kościół. Niektórzy z nich wraz ze wzrostem swojej magicznej umiejętności nabyli możliwość wypowiadania pojedynczych słów w języku, zwykle angielskim, choć nie zawsze. Prawdopodobnie jest to ten język, który faktycznie znają, a nie ten, który wszyscy słyszymy. Choć to tylko teoria.
- A pan je wszystkie zbiera ze sobą? - spytał niebieskoskóry. - Te słowa w różnych “językach” - dodał.
- Mamy antyczne słowniki w bibliotece. Możesz się nauczyć znaczenia poszczególnych słów, choć nie będziesz w stanie ich wymawiać, jeżeli nie jesteś w stanie obejść zaklęcia.
- Pozwolę sobie spytać, na czym polegają pańskie badania? - wraz z upływającymi minutami, nie możliwym stawało się ukrycie słabych stron Eddiego. Z pewnością brakowało mu wiedzy, ogłady i treningu akademickiego. Może nawet był inteligentny, ale całe jego doświadczenie transformowały jego potencjał w “spryt” nie zaś “mądrość”.
- Jestem mistrzem kronikarzem. Nie prowadzę badań, zlecam je, segreguję, kanonizuję zapisy, organizuję bibliotekę. Oczywiście tylko na tej stacji, nie jest to ani jedyna, ani centralna. Chyba tylko Gerard zgodziłby się na mistrza w moim wieku. - mistrz wzruszył ramionami.
- A co szanowna Pani sądzi o tych “językach”? Zarówno o tym diabelskim, którym teraz mówimy, jak i tych znajdujących się poza granicami tej magii? - spytał niebieskoskóry.
- Nie mam pojęcia. - odpowiedziała.
- W takim razie, czy mogę otrzymać oficjalną zgodę na zgłębienie się w słownikach biblioteki oraz na przeprowadzenie wywiadów z czarnymi owcami o tej sprawie? - niebieskoskóry spytał raz jeszcze, tym bardziej oficjalnie. Wolał nie skończyć na szafocie z racji złej interpretacji słów mistrza kronikarza.
- Proszę nie męczyć owiec. Zwykle są bardzo zajęte i nieprzywykłe do obcowania z kosmitami. - odpowiedział kronikarz.

***

Wchodząc do biblioteki, Karasu spotkał tam już ciężko pracującego Eddiego, którego studia słowników języka angielskiego doprowadziły do ciekawych odkryć zarówno lingwistycznych, jak i historycznych.

W starożytnym Rzymie Juliusz Cezar ustanowił kalendarz, wedle którego podzielił czas na dni, tygodnie, miesiące i lata. Diabły nadały miesiącom ikoniczne znaczenie w odniesieniu do swoich własnych mocy, chcąc, aby ludzkość ich świętowała przez cały rok. Po tym, jak utworzyli zaklęcie nieśmiertelności i postanowili ukryć swoje imiona, zaczęli używać nazw swoich miesięcy jako miana reprezentatywne. Stąd też pojawiła się November oraz jak Eddie właśnie odkrył, magiczne imię Louise — April.

Karasu swój czas poświęcił księgom historycznym i kronikom nawiązującym do jego wewnętrznych postaci. Jak się okazuje, kroniki Magica Icaria miałby bardzo dużo wzmianek na ich temat.

Prawie każda dusza w ciele Karasu była zbrodniarzem nadużywającym magii. Miyamoto Musashi otrzymał iskrę niebiańskiego cięcia od czarownika o imieniu March, a następnie wykorzystał tę zdolność w setkach pojedynków, aby zostać najbardziej legendarnym mistrzem miecza. Zdolność transformacji ciała Joseph Mengele otrzymał od December, diabła przemiany i transformacji. Kevin Mitnick swoją zdolność otrzymał od January, który planował stworzyć kopię zaklęć April, aby pomóc w walce z nią. Simo otrzymał swoją od June, którego imię Karasu słyszał kiedyś w inkantacjach April. W końcu Józef swoje możliwości zawdzięczał Augustusowi, diabłu z fiołem na punkcie kontroli.

Kroniki jako takie nie napominały o studni dusz, mówiły jednak o pokonywaniu i więzieniu wszystkich tych osobistości, spośród których Kevin był jedynym wyróżniającym się okazem. Współpracował z Magica Icaria, zamiast być ich wrogiem.
- Wygląda na to Eddie, że rzeczywiście będę musiał dać nura do środka siebie i w szczególności pogadać z Kevinem. Przy sprzyjających wiatrach może będzie akurat sam w domu i pozostali domownicy nie będą w pobliżu. Przejścia na druga stronę lustra chciałbym dokonać wieczorem, więc byłbym zobowiązany za zaopiekowanie się moim ciałem lub trzymaniem ręki na pulsie - niestety, nikt tutaj nie wie, jak działa ten artefakt i co się może wydarzyć. - Karasu był podekscytowany. Nie wiedział, że jego dusze były powiązane z diabłami.
- Tak w ogóle, jestem przekonany, że widziałem dzisiaj Luise - stwierdził w końcu niebieskoskóry. Widać było, że informacja była na tyle ciężka, że przemytnik miał problem zarówno z przetrzymywaniem jej dla siebie, jak i z podzieleniem się nią. - Była u tutejszego mistrza kronikarza, który… Malował sobie jej obraz - dodał niebieskoskóry.
- Biorąc pod uwagę, że wszystko to powstało, aby powstrzymać jej zapędy, to niemożliwe. Jesteś pewien, że to nie mimik? Może robią jej rysopis, czy coś w tym stylu? - medyk poddał pod wątpliwość ewentualność w której Lu swobodnie przebywała w tutejszej bazie.
- Hmm. Wydawało mi się, że sama odwzajemniała moje ignorowanie tego aspektu - odparł niebieskoskóry. Po dłuższej chwili milczenia, uśmiechnął się. - Chyba, że w trakcie napadu Luise straciła dostęp do S02 - wytłumaczył.
- W to akurat bym nie wierzył. Raczej sugeruje, że oni przywołali jej obraz do jakiegoś celu. Tyle tutaj gadają o diable, a teraz mieliby go wpuścić między swoje progi? No chyba, że ich oczarowała. Wtedy jednak żadne miejsce nie byłoby bezpieczne od działania jej mocy, co jest straszną wizją. - odrzekł sceptycznie Karasu.
- Myślę, że pozwiedzam trochę Ikarię i poszukam tej kobiety. Jeśli ją znajdę, spróbuję śledzić i porozmawiać. W innym wypadku spotkamy się wieczorem - poinformował swojego syntetycznego przyjaciela.
- Zatem do zobaczenia później! - powiedział Karasu i udał się do kwatery.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar

Ostatnio edytowane przez Fiath : 04-01-2019 o 18:58.
Fiath jest offline  
Stary 29-12-2018, 22:22   #53
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Później

Karasu udał się do pokoju w którym spał. Poinformował wcześniej Eddiego, że idzie wykonać skok do wewnątrz siebie. Nie wiedział, jak zostanie to wykonane, więc zanim użył przedmiotu, zwyczajnie przygotował się tak, jak na standardową akcję. Miał przy sobie zarówno karabin snajperski z amunicją, miecze oraz paczkę z medykamentami i białkiem. Wyglądał, jakby ruszał na wojnę i sam czuł, że coś podobnego go czeka. Gdy był już przygotowany, usiadł na pryczy i spojrzał w otrzymany od Papieża artefakt, starając się go aktywować.
Lusterko było okrągłe i niewielkie. Na dobrą sprawę mieściło się w jednej dłoni. Tył był z drewna, w którym wyżłobiono ładne wzory, zaś samo lustro było szklaną płytką. W rzeczywistości Karasu rzadko spotykał się z tym materiałem, biorąc pod uwagę, że różne rodzaje plastików wyparły naturalne szkło praktycznie całkowicie. Biorąc jednak pod uwagę awersję Magica Icaria do technologii, szkło mogło być najlepszym, co potrafili wyprodukować. Dopiero oglądając swoje odbicie w tafli szkła, Karasu przypomniał sobie, że Zoan nigdy nie nazwał przedmiotu artefaktem i rzeczywiście, lusterko nie wydawało się mieć żadnej, specjalnej mocy.
Kronikarz był ewidentnie zawiedziony. Rzeczywiście spodziewał się jakiś czarów, że coś go wchłonie, zobaczy magiczny błysk - cokolwiek. W chwili, gdy uświadomił sobie, że sam sam dopowiedział, czym jest lusterko to uśmiechnął się z zażenowaniem. Karasu zwyczajnie przywykł, że artefakty towarzyszą mu na co dzień. Wyglądało jednak na to, że całe to zaglądanie w głąb siebie, to bardziej duchowa sprawa. Dlatego spróbował podejść do problemu inaczej.

Syntetyk spojrzał na lustro i zobaczył własne odbicie. Jego żenometr eksplodował w momencie, gdy sobie uświadomił co ma zrobić. Nie spodziewał się, że to będzie takie głupie, a jednocześnie oczywiste i proste. Nigdy bowiem nie wpadł na to, aby użyć własnej iskry na samym sobie. Uświadomił sobie, że czeka go nadzwyczaj głęboka penetracja własnego jestestwa. Miał tylko nadzieje, że laser jego duszy trafi bezpośrednio w jego oczy, a nie jebnie rykoszetem gdzieś obok. Karasu nie chciałby spędzić wieczności, skacząc pomiędzy powierzchniami odbijającymi światło, aż trafiłby na jakiegoś nosiciela. To nie było śmieszne nawet dla syntetyka. -[i] No nic, pora na przygodę! [/]- rzekł do siebie medyk i skorzystał z iskry.

Wykorzystując swoją iskrę, aby pojmać swoją własną duszę, Karasu wymusił jej wciągnięcie do wnętrza studni. Obraz przed jego oczami zniknął, gdy świadomość udała się do innego, wewnętrznego świata.

Wewnątrzświat


Karasu znalazł się na bezkresnym, białym polu otoczonym przez białe niebo. Pośród niego w rozrzuconych, niewielkich grupach znajdowały się setki osób. Byli to ludzie najróżniejszego pokroju, pośród nich również dusze, na których umiejętnościach polegał. Dyskutowali ze sobą, bawili się, uprawiali zapasy, czy nawet tańczyli. Większość z nich nie zdała sobie nawet sprawy z pojawienia się Karasu, choć inni spojrzeli w jego stronę z ciekawości. Wysoko nad nimi lewitowały przeróżne obrazy pokazujące momenty z ich życia. Była to olbrzymia galeria doświadczeń i przeżyć, dobrych, jak i złych.
Karasu na starcie sprawdził, co ma przy sobie i jak wygląda. Ciekaw był bowiem, jak prezentuje się jego dusza oraz co odzwierciedla. Nie wiedział bowiem co go tu spotka, a nie miał na podorędziu telefonu do Pogromców duchów, aby wezwać ich na pomoc. Uświadomił sobie również, że nie wiedział jak wygląda ten cały Ojciec Imperator. Czekało go zatem szukanie duszyczki w studni dusz. Podszedł zatem do najbliższej istoty i przywitał się, pytając czy wie, gdzie się znajdują.
Ku swojemu zdziwieniu Karasu ubrany był w zupełnie przypadkowe odzienie: na głowie miał wojskowy beret, tors pokrywał płaszcz laboratoryjny, spodnie były szerokie i luźne, a na nogach miał drewniane klapki. Jedynym co nie odbiegało od normy była jego biała skóra.
- To się chyba studnią dusz nazywa. W każdym razie jesteśmy w zaświatach, wyjścia stąd nie znajdziesz. - odpowiedział żółtoskóry mężczyzna w luźnej szacie.
- Dziękuję serdecznie za informacje. A wiesz, kim lub czym jest Ojciec Imperator? - pytał syntetyk dalej. Był zaskoczony odkryciem tego, jak wyglądał, ale podobało mu się to, co widział. Złapał się nawet na myśli, że może nie ma sensu wracać - o ile powrót był w ogóle możliwy.
Japończyk podrapał się po głowie w zamyśleniu. - Jak pobiegniesz non-stop do przodu, to w końcu znajdziesz takiego typa, co się z nikim nie zadaje. To chyba jedyna osoba, która się tutaj wyróżnia.
Medyk skłonił się i ruszył do przodu. Wypatrywał sobie znanych dusz, ale postanowił ich unikać. Szukał wzrokiem Kevina, bo wydawał mu się jedyną istotą z którą w obecnej sytuacji mógłby się dogadać. Karasu nie znał swoich możliwości w Wewnątrzświecie, więc wolał uniknąć ewentualnego starcia.
Karasu nie wypatrzył Kevina pośród ogromnych tłumów, ale równie szczęśliwie nikt nie przejął się obecnością syntetyka. Idąc przed siebie Karasu wyszedł z terenu zgromadzenia, po czym spędził dłuższą chwilę spacerując przez bezkres w stronę niczego, gdy w końcu z mglistej przestrzeni wyłoniła się niewielka sylwetka niskiej, bladoskórej osoby. Był to prawdopodobnie mężczyzna. Miał rozczochrane brązowe włosy, podkrążone oczy, mysie uszy i ogon, podobne do tych na rzeźbach wewnątrz Magica Icaria. Stał samotny, a obok niego znajdowało się wielkie białe pudło.
Kronikarz nie zastanawiał się długo i starał się podejść do tej osoby. Nie biegł, a wyraźnie spokojnie szedł, nie pokazując, że ma wobec niego jakiekolwiek złe zamiary.
Nieznajomy spojrzał na Karasu bez zainteresowania, po czym teatralnie odwrócił się plecami do syntetyka.
Karasu nie był wybitnie zaskoczony tym zachowaniem. Zresztą i tak nie spodziewał się niczego specjalnego. Powiedział więc na tyle głośno, aby jego przyszły rozmówca usłyszał - Witam, nazywam się Karasu. Czy ty jesteś tym, którego nazywają Ojcem Imperatorem? - zapytał.
- Wolę February. - sprostował. - Wiem, czym jesteś. Czego chcesz i kto cię przysłał?
- Magica Icaria się o pana upomina. Wysłał mnie Papież oraz November. Pragną pańskiego powrotu. - rzekł zwyczajnie syntetyk.
- Próbowałem im pomóc przez tysiące lat. Zamiast działać i walczyć o swoje, siedzieli i czekali na darowiznę. "Pomóż ojcze, pomodliłem się, chyba wystarczy?" - February nie podnosił głosu, choć był wyraźnie poirytowany. - Nie mów mi, że teraz czekają na mój powrót, zamiast się wziąć za siebie? Nic mnie już nie obchodzą. - w końcu odwrócił się w stronę Karasu. - Wróć i powiedz im, co chcesz. Jak ogłosisz się mesjaszem albo reinkarnacją, to będą ci służyć jak bezmyślne owce. - poinformował. - Nawet do końca nie skłamiesz. Jako interfejs masz w sobie równie wiele mnie, co całej reszty.
- Tylko czemu miałbym? Tak jak i panu, tak i mnie nie zależy na nich. Chciałbym tylko, aby Louise nie doprowadziła do końca ludzkości oraz uratować przyjaciółkę mojego towarzysza. Ojcze Imperatorze, dlaczego tu tkwisz? Czego chcesz? Naprawde tutaj jest lepiej, niż w zewnętrznym świecie? - syntetyk usiadł na trawie ze skrzyżowanymi nogami. Został nazwany interfejsem, a to coś nowego!
- Stworzyłem to miejsce jako więzienie. Gdyby dało się tu wepchnąć April samodzielnie, to zrobiłbym to już dawno. Z drugiej strony po co? Jest tu święty spokój, nic nie czujesz i niczego nie potrzebujesz. - wyjaśnił. - Nawet jeżeli April przejmie samą galaktykę, temu miejscu nic się nie stanie. Na pewno nie przez długie millennia. - oparł się o kwadrat. - Moja moc pozwala na usuwanie efektów magii, przywracanie świata do stanu naturalnego. Możesz jej używać, może w czymś ci pomoże. Ba, możesz korzystać z umiejętności każdej zgromadzonej tutaj osoby. Jesteś efektem spojenia świadomości i przeżyć wszystkich więźniów tej studni. Nikt ci ciała nie zabierze, uroiłeś to sobie. - wyjawił. - Gdy jesteś na zewnątrz, nie możemy się z tobą nawet skontaktować.
- To czym ja właściwie jestem? Salaman Gkero był prawdziwy? Czy ja, jako ten cały interfejs to jedynie odprysk osobowości uwięzionej w studni? Moje “ja” również jest sztuczne? Syntetyczne? - pytał kronikarz. Nadmiar rewelacji na dzień dzisiejszy. Zdecydowanie. Pomyślał Karasu. Potem zastanowił się, czy była to rzeczywiście myśl. W obecnym stanie może nie mógł myśleć, skoro był wewnątrz siebie, a każde pragnienie było rzeczywistością?
- Tak, Salaman jest tutaj z nami. Prawdopodobnie polegałeś na jego osobowości, bo to on stworzył twoje ciało. W rzeczywistości jest tylko częścią siebie. Ostatecznie nazwałeś się Karasu, a nie Salaman, nieprawdaż?
- O ile tak nie nazwał mnie Twardowski. To on mnie w końcu odnalazł i uratował. Strasznie to wszystko poplątane. - stwierdził Karasu.
- Twardowski jest pomagierem April. Nie wiem, czy Salaman też dla niej pracował, ale w każdym razie projekt włożenia studni w ciało był ich pomysłem, ja tego nie planowałem. - wyjaśnił. - Pewnie mieli nadzieję cię wykorzystać, ale najwidoczniej magia April sobie z tobą nie poradziła.
- To co robią tutaj te wszystkie dusze, skoro studnia miała być więzieniem? Kto je tutaj umieścił i po co? -pytał dalej.
- Magia zmienia zasady funkcjonowania rzeczywistości. Uważam to za nienaturalne i chciałem to zwalczyć, przynajmniej dopóki nie zawiodłem się na ludziach. W studni uwięziłem adeptów, kontrahentów. Wreszcie siebie, gdy miałem już dość.
- Czy i Ty Panie, jesteś jednym z diabłów? Wieczna dziewica również była? - Karasu wiedział, że wplątał się w coś, w co raczej nie chciał być zamieszany. Nie wiedział tylko, czy pozostała jakakolwiek szansa na zmianę obrotu wydarzeń.
- Tak, demonizowałem magów, nazywając ich diabłami. Wieczna dziewica to November. Całkiem dobrze się między nami układało, aż jej zaklęcie nawaliło. Podzieliła swoją duszę na tyle fragmentów, że straciła fizyczne ciało i spory kawałek pamięci. - westchnął. - Teraz wydaje mi się na tyle upierdliwa, że zamknąłem ją w pudle. - zastukał w konstrukcje, o którą się opierał.
- Efekt tego też taki, że lata po galaktyce, obiecuje kontrakty i poluje na adeptów oraz magów. Opowiada również o jakiejś zarazie, którą rozsiewa, a która doprowadzić ma do śmierci. Nie wiem tylko na ile mówi poważnie, a na ile zwyczajnie opowiada o śmierci jako takiej. - westchnął syntetyk, który okazał się nie tym, kim myślał, że jest.
- Oj spokojnie może cię zabić. Jej magia zajmowała się degradacją organizmów żywych. Najpewniej nie łatwo jest czarować za pomocą jednej milionowej siebie, ale raczej powinno to być możliwe.
- Nie wiem czy zadziała na moje syntetyczne ciało, skoro nie jest ono organizmem żywym. Zastanawiam się jednak, czemu powinienem cokolwiek robić? Nie mógłbym zwyczajnie pozostać tutaj? - rzucił myślą kronikarz.
- To zostań. Nie obchodzi mnie, kto co robi i gdzie. - wzruszył ramionami.
- I słusznie. Czemu również powinno obchodzić i mnie? W końcu jestem niczym… - rzekł Karasu, po czym zwyczajnie rozłożył się na trawie. Coś jakby w nim umarło. Mechanizm się zatrzymał, zegar przestał odliczać sekundy. Czuł się jak studnia dusz w której się znajdował. Pusty, czysty, biały. Wszelakie jego potrzeby, czy troski brały się z okruchów innej osobowości. Jak sobie to uświadomił, nagle poczuł, że on w zasadzie nie żyje. Nie ma potrzeb, celów, czy pragnień. Nie ma nic i niekoniecznie coś chce mieć. Wszystkie normy etyczne, czy moralne wynikały z zaangażowania emocjonalnego. Nie jednak jego samego, a osób, które w sobie posiadał. To tłumaczyło często sprzeczne reakcje oraz odruchy. Gdy jednak znalazł się w centrum samego siebie i wszystkie oczy odwróciły się od niego, pozostał nagi. Jak lalka, którą pozbawiono ozdób.




***
Magica Icaria, Główna Katedra.


Eddie wraz z resztą pracowników Magica Icaria uważnie obserwowali ciało Karasu, oczekując jakichkolwiek zmian, które nigdy nie zaszły. Na koniec tygodnia papież zarządził przeniesienie ciała do głównej katedry, gdzie zebrali się wybrani przez niego ludzie: Ojciec Gerard, jego dwójka pomagierów: wysoki ksiądz i kobieta, którzy powitali Eddiego pierwszego dnia; nieznany Eddiemu chłopak, oraz November. Śladu przypominającej April kobiety nie było.

- Karasu jest martwy. - poinformowała wszystkich November, siedząc na ołtarzu obok jego zwłok. - Jak się okazuje, był on mesjaszem. Mój mąż i założyciel tej organizacji, February, jest wewnątrz artefaktu niegdyś zasilającego to ciało. Niestety, obydwoje stwierdzili, że jest im lepiej wewnątrz i mają na nas wszystkich wyjebane.

Ta wiadomość była dość szokująca dla członków Magica Icaria. Ich święty ma ich głęboko gdzieś? I jego mesjasz też? Gdy Zoan otrząsnął się z szoku, natychmiast oznajmił: - Będziemy musieli zachować to w tajemnicy.

November wzruszyła ramionami. - Waszego boga nie ma i nie będzie, co zrobicie dalej?

- Raczej sami podejmiemy walkę. - stwierdził Gerard. - Przecież nie przekręcimy się martwi i poddamy. Tysiące lat ten zakon szukał sposobów na walkę z magami, jak się postaramy, to poradzimy sobie nawet z April.

Zebrani przytaknęli. November spojrzała na Eddiego.

- A ty?
- Sam nie wiem. - niebieskoskóry odpowiedział zupełnie szczerze. - Ciężko mi stwierdzić, czy Karasu faktycznie zrezygnował z życia, czy też wasze lustro nie było aż tak pomocne, jak powinno. - stwierdził w końcu, spoglądając na ciało martwego już przyjaciela.
- Ale to nie ma znaczenia. On zdecydował się na to ryzyko, był jego świadomy. Może nawet czekał na pierwszą okazję tego typu. Nie wiem. - Eddie rozłożył ręce na boki w geście bezradności.
- Co planujecie zrobić z tym ciałem? - spytał w końcu.
- Zostawimy je w krypcie pod nadzorem. Kto wie, może jeszcze się obudzi. - westchnął Zoan.
- Czy nie lepiej byłoby dostarczać mu jakichś bodźców, rzekłbym, nowego użytkownika, który potencjalnie zachęci February do wyjścia? - zaproponował niebieskoskóry. Po raz kolejny w ciągu ostatnich miesięcy jego priorytety zdawały się ulegać powolnym zmianom.
- To ciało jest unikalnym wynalazkiem znanym tylko jego twórcy. Nawet Karasu nie znał szczegółów. - poinformowała November. - Na pewno nie będziemy robić nic pochopnego.
- Czy Magica Icaria nie stroni od technologii tego typu? - spytał niebieskoskóry. Jego wzrok skupił się na diablicy. - Nie sądzisz, że mamy świetnego kandydata, który powinien być w stanie wtłoczyć życie w to ciało i zapewnić mu bezpieczeństwo? - spytał.
Kobieta podniosła brew. - Co? Kogo? Jakiś kontekst ci uciekł. Poza tym nie zakładaj, że wiemy jak "wtłoczyć duszę" w studnię. February się nią nie chwalił. - pokiwała głową.
- Ah, wybacz. - przemytnik złapał się za głowę w geście skrępowania. - Anne Code powinna być w stanie wtłoczyć swą świadomość w to ciało, niezależnie od tego, jak dokładnie działa sama technologia. - stwierdził w końcu. - Nie mogę być pewien, w jaki sposób zareaguje na to sama Studnia Dusz, ale ciało będące chmarą nanorobotów powinno być w zasięgu jej umiejętności. Znając ją, to również bez samej Studni. - dodał.
- Hahaha! - November zaczęła machać nogami na ołtarzu szczerze rozbawiona. - Próbować zbić biznes na pogrzebie przyjaciela. A ja się dziwię, że lgniecie do magii jak ćmy do światła. - zebrani przeżegnali się i spuścili głowy we wstydzie. - Pozwól, że ci wytłumaczę, jak działa medalion: gdy właściciel ma umrzeć, zaklęcie poszukuje żywej zaprzyjaźnionej osoby i prosi ją o wymianę życia. Anne Code zgodziła się umrzeć za ciebie nawet tysiąckroć. Dlatego nie mogę cię zabić. Nie zamknąłeś żadnych drzwi, bo twoja dziewczyna sama się zgodziła. Potrzebowałam jednak zaciągnąć tutaj Karasu i jego studnię. - szeroki uśmiech na twarzy kobiety wyrażał niesamowite zadowolenie. - Klątwa poświęca życie danego ciała. Wstaw ją do samego truchła to przestanie działać. Wstaw ją do truchła ze studnią...niespełna tysiąc z zawartych w niej dusz umrze. Najpewniej przypadkowo dobranych.
W Eddiem krew buzowała. Raz za razem. Wszystko rozumiał źle. Dlaczego wmieszano go w jakieś magiczne gówno na skalę wszechświata? Wiedział, że przyczynił się do obecnego stanu Anne Code, ale był możliwie daleko od zrozumienia kobiety. Na dobrą sprawę, mógł teraz wsadzić sobie całą swoją kosmiczną krucjatę ku jej dobru i zdrowiu pośród bujdy o rycerzach z przeszłości. Może jeszcze zacznie skalpować przedstawicieli innej nacji by przypodobać się swej lubej?
Psia mać.
- A kto umarł, ten nie żyje - podsumował niebieskoskóry całą tyradę November. - Kurasu zobowiązał się pomóc mi uleczyć Anne. Czemu więc miałbym nie wykorzystać niegdyś jego ciała, by tego nie uczynić? - dodał.
- Może i nasz mesjasz nas odrzucił. - Papież Zoan wstał z ławki i odwrócił się do Eddiego, stając pośrodku komnaty. - Ale my jego nie. To jest ciało i dusza naszego boga. Obawiam się, że nie mogę ci oddać czegoś aż tak drogocennego. - Eddie nie miał wcześniej okazji porozmawiać z tym mężczyzną. Był wysoki i chudy. Miał długie blond włosy płasko ściętą na czole w grzywkę. Jego twarz była pociągła, a uśmiech szeroki.
- Rozumiem. - odparł krótko niebieskoskóry. W jego głowie sentencja była nieco bardziej złożona, zawierała sporo prostytutek, niektóre wymienione nawet z imienia, i opisywała relacje Magicia Icaria i ich “bóstwa” jak dziecko, którego ojciec wyszedł na piwo. 40 lat temu.
- Nie jestem tutaj po to, by was krytykować. To wasza ekscelencja decyduje, czy ciałem i duszą waszego boga jest ta instytucja i jego nauki, czy też istnienie, które najwidoczniej ma wszystkiego dość. Dość bycia zbawcą i boską maszyną - odparł. Może February wolałby zostać, niczym Opus, mechanikiem. Ot, na skalę wszechświata. Jednakże mechanikiem, a nie maszyną będącą odpowiedzią na wszystko.
- Czy według was April wiedziała o tym, kto znajdował się w Kurasu? - spytał, zmieniając nieco ton. Po żyłach pulsujących na jego czole widać było, że kontrola emocji przychodzi mu z trudem.
- Najpewniej. - odpowiedziała November. Zoan spojrzał na nią niezadowolony, ta jednak kontynuowała. - Nie sądzę, aby była w stanie przegapić coś takiego. Biorąc jednak pod uwagę jej chaotyczną naturę, cholera go wie, dlaczego puściła was luzem.
- Co z nią? Monitorujecie aktywność jej, albo pozostałych diabłów? - kolejne pytanie wypłynęło z ust niebieskoskórego. Może lepiej było nie zrywać tej wątpliwej jakości relacji, nim każda ze stron zdobyła coś dla siebie.
- Ja tak. - uśmiechnęła się November.
- A ja nie mam zamiaru rozmawiać z tobą o wewnętrznych sprawach kościoła. - stwierdził Zoan. - Póki nie postanowisz zasilić naszych szeregów...nie będziemy cię udręczać naszymi problemami. Zaprosiliśmy cię na to spotkanie głównie dlatego, że Karasu był twoim przyjacielem...a przynajmniej tak to wyglądało, biorąc pod uwagę, że nie powrócił z własnej woli.
- Tak, Kurasu był moim przyjacielem. - niebieskoskóry skinął dodatkowo głową. Zastanawiał się, co może doprowadzić kogoś do sytuacji, w której nie chce się już istnieć. Po dłuższej chwili spojrzał w kierunku Zoana. - Jeśli waga przybierających na intensywności działań April jest tak duża, to chyba lepiej korzystać nie tylko z pomocy owiec, ale i rekinów. Jeśli takie wpłyną do waszej zatoki - stwierdził.
- Insynuujesz, że jesteś rekinem? - spytał Zoan. - Nie jesteś nawet owcą, chłopcze. Wpadłeś w coś większego od ciebie przez czysty przypadek. Zostałeś użyty jako narzędzie i poszkodowany, więc zacząłeś krążyć wokół problemu większego od ciebie, myśląc, że jesteś teraz jego częścią. Że wstąpiłeś do wielkiej gry, w której zostałeś zawodnikiem? - zapytał. - Bycie ofiarą losu nie robi z ciebie wartościowego agenta losu. Jeżeli szukasz drogowskazu, jeżeli chcesz wiedzieć gdzie iść i co zrobić, aby pomóc zapobiec nadchodzącej katastrofie, zawsze chętnie cię przyjmiemy. - mężczyzna rozwarł szeroko ramiona. - Jednakże nie myśl siebie nam równym. Jesteś pojedynczym, nieludzkim organizmem, a my, organizacją, która zajmowała się tym tysiące lat. Co ty masz sam z siebie do zaoferowania nam, że odzywasz się do nas w ten sposób? Że rościsz sobie prawa do naszej wiedzy, do owoców naszej ciężkiej pracy? - pomimo przeciągłości jego monologu, Zoan nie podnosił głosu i nie dawał szarpać się emocją. Był jednak cwany, pewny siebie, zadowolony, że mógł tak poniżyć Eddiego.
- Jeśli tak uważasz - odparł niebieskoskóry, ruszając w stronę swojego statku. - Może jeszcze się spotkamy, November - dodał, bez szczególnej złości.
Nikt mu nie odpowiedział.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar

Ostatnio edytowane przez Fiath : 04-01-2019 o 18:58.
Fiath jest offline  
Stary 06-01-2019, 08:06   #54
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Artem
292016132SH

Propozycja pracy od Zacharego Sheepa była czymś niespodziewanym i nietypowym dla Artema. Chłopak zawsze dostawał pracę prosto od kompanii. Od Iwana. Teraz musiał sam lecieć przez spory kawał galaktyki do nowego zleceniodawcy, nie wiedząc, co ten miał mu w ogóle do zaoferowania. Prawdopodobnie coś z wycinką drzew? Ciężko było zakładać inaczej.

Jego prostokątny statek sunął powoli w przestrzeni gwiezdnej. Wisząca na ścianie siekiera odbijała światło ekranów panelu sterowania, gdy radar zabłysnął. Prośba o pomoc z pobliskiego księżyca. Jego planeta nie była zamieszkała, więc jeżeli nie Artem, to poszkodowanemu może nikt nie pomóc. Mężczyzna złapał za ster i skierował się w kierunku wiadomości.

Statek Artema nie był maszyną bojową. Żuk był spory i twardy głównie po to, aby przewozić nim materiały. Z zasadzki może dałoby się umknąć, ale raczej nie z niej uciec. Wchodząc w atmosferę, drwal szybko dostrzegł zniszczony statek z dymiącymi działami skierowanymi ku górze. Jego stan był jednak na tyle druzgoczący, że Artem nie obawiał się wystrzału. Cudem było, że system tej rozstrzelonej, rozbitej maszyny był w stanie wysłać prośbę o pomoc.

Gdy Artem wylądował w pobliżu maszyny, dostrzegł kobietę opalającą się na leżaku niedaleko maszyny. Była wysoka, ubrana w czarne spodnie i kurtkę oraz czerwone bikini. Na jej twarzy znajdował się mechaniczny aparat czy też proteza. Artem nie znał się na medycynie, mimo że sam miał swoje wszczepy. W każdym wypadku obudowa twarzy kobiety pozostawiała widok wyłącznie na jej oczy oraz czarne włosy. Nie wstając z leżaka, podniosła w ręce puszkę piwa i zaczęła nią machać w stronę Artema.
Młody drwal nie widział w pobliżu niebezpieczeństwa, ale zeszłoroczne doświadczenia kazały mu być zawsze gotowym. Dlatego w swoim zwyczajowym rynsztunku z przypasowanym na boku toporem bojowym i karabinem na plecach ruszył w stronę kobiety.
- Cała Cesarska zbrojownia przyleciała mi na pomoc? Chcesz mnie okraść, czy uratować? - spytała kobieta, gdy Artem był w pół drogi do niej. Mężczyzna zobaczył, że jej wolna ręka oparta jest o schowany w pochwie miecz, który opierał się o jej leżak.
Artem uśmiechnął się od ucha do ucha i zakrzyknął, wznosząc ręce do góry w obronnym geście - Uszanowanko, szanownej panience! Jaka tam cesarska zbrojownia, toć to ino mój FSC Żuk do transportu drewna. Odebrałem sygnał pomocy, tom się zjawił. Wołają na mnie Artem i w czym panience mogę pomóc? - drwal nie zrażał się niczym, bo jego intencje były czyste. Wiedział jednak, że z tej pozycji bez problemu sięgnie do karabinu jeśli “ofiara” naprzeciwko niego miałaby się okazać łowcą.
- Woah, jeżeli kiedykolwiek widziałam koleżeński ryj, to był to twój. - zaśmiała się kobieta. - Miałam utarczkę z piratami, to truchło już nigdzie nie poleci. Kłodą nie jestem, ale może się w tym żuku zmieszczę? - spytała, rzucając piwo w stronę Artema.
Artem złapał puszkę i skinął głową - No, na kłodę mi nie wyglądasz, za dobrze wyposażona jesteś na deskę. - zaśmiał się chłopak, po czym spoważniał i dodał - Jeśli nie jesteś tylko mimikiem, czy innym paskudztwem to nie ma problemu. Lecę na stację Zacharego Sheepa i mogę Cię gdzieś po drodze podrzucić. Jak mam Cię zwać?- zapytał.
- Avli, a ty?
- Jakżem już mówił, Artem. Pakuj co tam masz, jak coś ciężkiego to sam zaniosem. Gdzie Cię dostarczyć, Avli? - drwal podszedł bliżej, aby pomóc kobiecie.
- Ehh...biorąc pod uwagę moją obecną kondycję... - spojrzała na swój statek. - To gdziekolwiek. Jak będziemy na tej twojej stacji, to może się zdzwonię z przyjaciółmi. Jestem z zawodu najemniczką, chociaż to teraz nielegalne. - wzruszyła ramionami. - Więc cholera go wie.
Kobieta zebrała się z leżaka i ruszyła na statek z mieczem u pasa. - Mnie nic nie trzeba. Jak znajdziesz coś pożytecznego we wraku, to możesz sobie wziąć.
Chłopak machnął ręką - Nah, obejdzie się. Zatem komu w drogę temu w trampki! Panie przodem. - rzekł Artem, przepuszczając towarzyszkę przodem. Wolał mieć ją na oku.

W drodze do Zacharego Sheep

Artem prowadził swojego Żuka z wprawą, chociaż ciężko określić tak sterowanie klocem z którym niewiele można było zdziałać. Ot, leciał w kierunku stacji docelowej. Raz po raz spoglądał na Avli, aż w końcu nie wytrzymał i zapytał:
- Avli, czym jest to, co masz na ustach? Nurtuje mnie to i musiałem zapytać.- drwal zachowywał się jak mały chłopiec, który znalazł coś interesującego.
Kobieta zakręciła dłonią w artystycznym geście. - Ta, no, atmosfera. Z planety na planetę jest bardzo inna. Nie wszyscy ludzie są dostosowani do podróży gwiezdnej, więc ja mam filtr na mordzie. - wzruszyła ramionami. - Morduje wszystkie mikroorganizmy w powietrzu, żebym się nie zatruła. - wyjaśniła. - To teraz ja zapytam. Czym ty się zajmujesz? Karabiny? Siekiery? Kto nosi takie rzeczy?
-[/i] No, komando drwale z brygady Lumberbear, ma się rozumieć. [/i] - chłopak wzruszył ramionami. Przecież to było oczywiste.
- A, czyli w tym samym wózku jesteśmy. Prywatne organizacje wojskowe zostały zdelegalizowane. Już oficjalnie. - poinformowała kobieta. - Tylko policja i wojsko ma prawo wynająć usługi uzbrojonych grup. Mówiłeś, że lecisz do Sheepa, on też teraz nie może się praktycznie nikomu sprzedać. No, poza Cesarstwem.
- Huh, a to niespodzianka. No ale jaka tam z nas organizacja wojskowa? Ja jestem ino drwalem, zajmuję się drzewami. Brygada powstała po to, aby nie trzeba było wynajmować najemników. Taka samowystarczalna jednostka do wyrębu lasu. No chyba, że i wycinki drzew zabronili? Jebani zieloni i ich wegańska ideologia. - Artem tupnął nogą w podłogę. Po chwili opanował się, bo nie był przekonany, czy Żuk wytrzyma coś takiego.
- Jak wam strzelby zabiorą, to nie będzie problemu. - zaśmiała się. - Ale jeżeli już je macie, to zgaduję, że są niezbędne.
- No, żyjemy w niebezpiecznych czasach, radzić se trzeba jakoś. Jak zabiorą spluwy, to zostaną siekiery - rzucił Artem wesołowo. Po chwili zapytał - To mówisz, że na piratów polujesz? Czemu taki zawód tak ładnej panience się trafił, huh? - młody drwal lubił gawędzić podczas drogi.
- Umm...kumplowałam się z kilkoma. Wiesz jak to z piratami, byle sprzeczka i cała znajomość eksploduje. - wyjaśniła kobieta. - Wiedzą, że żyję. Nie wiedzą, gdzie wylądowałam. Mogą nawet mnie ścigać, więc na razie przyda się towarzystwo. - westchnęła.
-[i] Takie buty. [/]- rzekł Artem. Nie był zadowolony z możliwości zrobienia sobie wrogów z piratów, a już zwłaszcza będąc na pokładzie Żuka. No, ale nie miał już raczej na to wpływu. - Opowiesz mi o tym co się dzieje w Cesarstwie? Jako najemniczka pewnie coś słyszałaś. Ja to chłop z prowincji, a wolałbym wiedzieć, czego się spodziewać we wielkim świecie. - chłopak miał poważną minę. Zlecenie od Zacharego mogło być przepustką na salony, ale najpierw trzeba było wiedzieć, jak się na takich zachować.
- Cóż, opowiadając od początku, jakiś generał rozbił piracką gildię. Wybito jej znaczną większość, kilku rozbitków rozeszło się po galaktyce, nie mając nawet krztyny swojej oryginalnej siły. W efekcie Cesarzowa stwierdziła, że wojska najemne nie są już potrzebne i czas zacząć kontrolować uzbrojenie. Przewiń do przodu kilka tysięcy godzin, mamy dzień dzisiejszy.
- No to dobrze, że piraci nie są zorganizowani, ale pewnie bandy dalej pałętają się po galaktyce. Cesarzowa chce utrzymać porządek sama? Już widzę, by wojsko przyleciało na pomoc tam, gdzie jest ona potrzebna. To czym Ty się będziesz zajmowała? Ja to chociaż drzewa mam.
-Jak będzie trzeba, to coś wymyślę. - stwierdziła kobieta. - Skąd jesteś tak w ogóle?
- Z Mateczki Rosiji, to planetka z dawnego układu Cesarskiej Rosji, zanim stała się częścią znanego nam Cesarstwa.
- Jedna z buntowniczych kolonii? - Avli przeciągnęła się. - Dawno żadna nowa nie powstała.
- Nie wiem czy buntowniczych. Ciężko buntować się wobec drzew. Je się ścina.- chłopak uśmiechnął się. Nie wiedział, że jego planeta była buntowniczą kolonią. Nikt o tym do tej pory nie wspominał.
- Nie jestem mistrzem z historii, ale Cesarstwo albo istniało przed, albo powstało na krótko po zasiedleniu zewnętrznych planet. Od czasu do czasu ktoś zakładał sobie kolonię, mówiąc "jesteśmy niepodlegli", a potem leciały bomby.
- To by wiele tłumaczyło. Np. moją ubogą edukację za którą serdecznie Cię przepraszam. Z elokwencją też u mnie krucho. Widać to całe buntowanie się wychodzi na dłuższą metę bokiem. .
- Nie martw się, kobiety wolą mężczyzn głupszych od siebie. - zaśmiała się Avli.
- To w takim wypadku powinienem być przez nie oblegany! A jak widzisz, w tym Żuku towarzyszy mi tylko jedna piękność - Artem zafundował Avli szczery, słowiański uśmiech, po czym wpatrzył się w drogę przed sobą z lekkim rumieńcem.
-Cóż, musisz być głupi i jednocześnie pożyteczny. Może rzadko kiedy kobietom potrzeba drzew. Taksówki za to się przydają.
- Sugerujesz, że silny chłop nie jest już w cenie?
- Zależy do czego. W mojej branży samemu jest się silnym.
- Z tym kłócić się nie zamierzam. Zresztą, w takich czasach przyszło nam żyć, że trzeba być silnym, aby przetrwać. Zwłaszcza, jak ma się do czynienia z iskrami lub innymi cudactwami. - Artem zrobił się poważniejszy.

Stacja gwiezdna

Stacja Zacharego nie była znana Artemowi, na szczęście mężczyzna nie musiał się po niej błąkać. Zaraz po wylądowaniu został odebrany przez dwójkę miejscowych pracowników. Był to też moment, w którym rozstał się z Avil. Kobieta postanowiła pójść nawiązać kontakt ze znajomymi, po czym chciała ponownie spotkać się z Artemem pod jego żukiem.

Sam Artem został doprowadzony do biura najemnego, gdzie powitała go kobieta w średnim wieku. Nazywała się Kalina i służyła nie najemnikom, a gwiezdnej policji. Zachary Sheep zawarł z nią układ: kobieta najmowała chętnych do pracy w imieniu klientów Zacharego, pełnoprawnie obchodząc nowe zakazy.


- Został nam pan polecony, ponieważ ma pan ogólną wiedzę na temat magii. W ostatnim czasie nasza instytucja zajmuje się jej badaniem. Czy będzie to stanowić problem? - spytała.
Artem podrapał się po głowie, po czym zwyczajnie odpowiedział - Nie, proszę pani .
- Słyszeliśmy o tym, jak stracił pan ramię. Podejrzewamy, że zachowanie ludzi na tamtej planecie mogło być efektem magii. - powiedziała kobieta, przeglądając coś na padzie. - Obecnie nasza organizacja skupia się na poszukiwaniu tak zwanych "magów". Osób umiejących używać więcej niż jednej iskry. Szukamy ich w celu nawiązania kontaktu, liczymy, że podzielą się swoimi sekretami w tej sprawie. Mamy kilka poszlak i chcielibyśmy, aby pomógł nam pan podążyć za jedną z nich. - wyjaśniła kobieta. - Pana zdolności byłyby najbardziej odpowiednie na czwartym księżycu planety Pars. Jest to dżungla, której fauna i flora wykazuje nieokiełznane zdolności mutacji. Zarówno rośliny, jak i stworzenia potrafią zmieniać formę w przeciągu sekund, a w dodatku są stosunkowo agresywne.
Artem uśmiechnął się szeroko i rzekł - No rzeczywiście, brzmi jak robota idealna dla mnie. Biorę. .
- Świetnie. - kobieta zaczęła zapisywać coś na kartce papieru. - Płaca jest dwuetapowa. Na czas trwania operacji będziesz miał zapewniony postój i pożywienie. Waszym zadaniem jest zbadać przedziwne organizmy żyjące na planecie. Jeżeli mutacja okaże się naukowo wytłumaczalna, zostaniecie odesłani z wynagrodzeniem w wysokości pół miliona kredytów. Jeżeli uda wam się nawiązać kontakt z magiem, wynagrodzenie będzie wynosić milion. - wyjaśniła, podsuwając Artemowi kartkę papieru. - To są koordynaty księżyca. W jego okolicy będzie znajdował się okręt gwiezdny, gdzie zbierać się będzie załoga operacji. - wytłumaczyła.
- Naszym zadaniem? - zdziwił się chłopak, akcentując słowo “naszym”. Nie wiedział, że ma z kimś pracować.
- Nie mów mi, że wycinasz gwiezdne lasy w pojedynkę? - uśmiechnęła się kobieta. - Nie posłalibyśmy nikogo samotnie na tak niebezpieczną planetę.
Artem zaśmiał się - Nie no, aż takiej wprawy nie mam! Zwyczajnie nie spodziewałem się, że przed wyruszeniem w drogę, będę musiał zebrać drużynę. Czy coś jeszcze powinienem wiedzieć? Czy dowiem się wszystkiego na odprawie? Zgaduję, że pewnie zależy Wam na czasie. - rzekł chłopak uśmiechając się.
- Z mojej strony to wszystko. Szczegóły sytuacji będą znali na okręcie. Powodzenia.
- Jasne! Dzięki wielkie no i do zobaczenia, kiedyś, gdzieś- chłopak zasalutował zawadiacko i odmaszerował w stronę swojego żuka. Postanowił, że chwile poczeka tam na swoją byłą towarzyszkę. Da jej tak z pół godziny czasu, nie chciał bowiem, by na okręcie o nim zapomniano i ruszono bez drwala.

Pod Żukiem


Po dziesięciu minutach w doku pojawiła się Avli, machając do Artema komórką. Gdy podeszła zapytała wprost: - to gdzie lecimy?
- Ja na okręt niedaleko pewnego księżyca, a Ty wyniuchałaś przypadkowo fuchę razem ze mną? - Artem popatrzył z powątpiewaniem na dziewczynę, kładąc ręce na swoich biodrach.
- Cóż, moi znajomi kazali mi się odpierdolić i znaleźć sobie jakąś pracę, więc na to wychodzi. Przylecą po mnie, jak będą mieli czas... - wzruszyła ramionami, chowając telefon w kieszeń na zamek. - Dogadam się z twoim szefem, żeby mnie gdzieś wpisał.
- Huh to kiepscy znajomi. Jakby co zajmuje się mną Kalina i znajdziesz ją w tamtym biurze. Ja tu po prostu poczekam na Ciebie. - rzekł Artem, opierając się o swój pojazd, wyglądając jakby miał cały czas tego świata.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 06-01-2019, 17:15   #55
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Artem
292016204SH
Znalezienie konkretnego okrętu na orbicie Pars było nieco kłopotliwe. Planeta znana była z niesamowitych i wiecznie trwających imprez. Większość jej infrastruktury i ekonomii opierała się na przemyśle muzycznym oraz kinematografii, co sprowadzało tłumy turystów z całej galaktyki. Na szczęście tylko jeden okręt krążył nad atmosferą zielonego księżyca.

Okręt operacyjny
Po wylądowaniu w hangarze Artem i Avli zagubili się pośród tłumów najemników. Artem szybko spostrzegł, że większość z nich była żołnierzami, a nie drwalami. Nie zdołał też odszukać żadnej znanej twarzy. Pewna narwana kobieta mało go nie potrąciła, biegnąc do swoich znajomych. Pod jedną ze ścian mężczyzna z rękawicą na głowie przyglądał się podejrzliwie. Przy jednym z większych, bojowych statków, niska kobieta-cyborg kłóciła się z jakimiś bojowymi androidami. Niedaleko nich dwójka dobrze zbudowanych mężczyzn siedziała na skrzydłach swoich statków, dzieląc się butelką piwa. Tymczasem za plecami Artema było słuchać szuranie, gdy drobna kobieta starała się wytaszczyć ze statku karabin większy od niej, a stojąca obok niej miniaturowa Tobor patrzyła na ten proces z niedowierzaniem.
- Huh, ale kosmiczna zbieranina rozmaitości - Artem świsnął przez zęby, po czym skomentował zamieszanie z podziwem. Zwrócił się do towarzyszki - Chyba trzeba poszukać kogoś, kto ogarnia cały ten bajzel. .
- Meh, pewnie sami po nas przyjdą. Idę sępić piwo. - machnęła ręką Avli i skierowała się do dwójki pijących mężczyzn.
Artem wzruszył ramionami i w duchu zgodził się z uwagą Avli. Nie mając co ze sobą zrobić, postanowił nawiązać jakikolwiek kontakt z potencjalnymi towarzyszami broni. Nie łudził się, że z każdym się dogada, ale wolał mieć możliwość otworzenia ust do kogoś przyjaźnie nastawionego. Spojrzał za siebie, sprawdzając czy kruszyna nadal miała problem ze swoim żelastwem.
Jakby się przyjrzeć, to kobieta była wysoka, brakowało jej jednak muskulatury. Zwłaszcza do operacji sprzętu który wyglądał na kilkaset kilo. Ciągnęła karabin snajperski za kolbę z poirytowaniem w oczach, choć maska zasłaniała połowę jej wyrazu twarzy.
Artem spodziewał się, że rozmowa z kobietą nie będzie przyjemna. W głowie widział przebieg beznadziejnego dialogu, który i tak musiał przeprowadzić. Nie byłby bowiem sobą, gdyby nie zaproponował pomocy, dlatego zakrzyknął w jej kierunku - Pomóc dotachać to żelastwo, czy wolisz męczyć się sama? .
- Jak możesz to byłoby super. Trzeba go tylko wyciągnąć ze statku. - dziewczyna zrobiła krok w bok aby złapać oddech i udostępniła Artemowi dostęp do giwery.
Artem upewnił się, że broń jest zabezpieczona. Nie chciał, aby przez jego niezgrabne ruchy coś wystrzeliło i kogoś zabiło. Następnie postarał się dźwignąć żelastwo i wyciągnąć ze statku. W tym konkretnym przypadku opierał się na sile mechanicznego ramienia, a manewrował zdrowym.
Gdy Artem złapał broń, okazała się ona naprawdę ciężka. Chłopak odniósł wrażenie, że karabin wręcz ciągnie do statku, a statek do niego. Mimo tego Artem lekko ugiął nogi, złapał karabin w dwóch miejscach i wyprostował się, odrywając go od statku. Wyzwanie to rzuciło nim lekko do tyłu, ale spokojnie ustabilizował się, zdecydowanie wbijając prawą nogę w podłogę za sobą. Jak ręką odjął, karabin stał się leciutki jak plastikowa zabawka.
Balansując czymś innym, niż standardowa kłoda, chłopak chciał odłożyć broń na bok, poza zasięg statku. Artem domyślił się, że za ciężar tego ekwipunku odpowiada prawdopodobnie jakaś siła magnetyczna. Dlatego zadbał o to, by żelastwo znalazło się możliwie daleko od pojazdu, po czym położył je na ziemi.
- Już bez przesady, to nie czarna magia. - dziewczyna podbiegła do Artema odebrać swój ekwipunek. - To dobry karabin, ale moduł antygrawitacyjny ostatnio nie działa na moim statku. - wyjaśniła. - Nazywam się Ami. - podniosła karabin, po czym wyciągnęła dłoń do Artema.
Obserwująca całe zjawisko Tobor postanowiła podejść do pary. Artem nie znał się na technologicznych zielonoludkach, ale coś tam słyszał. Wszystko, z czym się jednak spotkał, przeczyło tej karykaturze: niska, przygarbiona, ubrana w typowo ludzkie ubrania, o ręce-protezie samoróbce, oraz z cygarem w ustach. Nie wspominając o jej rozczochranych włosach. - Czy zmieniałaś ostatnio tarcze na statku? Założę się, że masz pole interferencyjne przez źle skonfigurowany system obronny. Trzy dychy i ci to naprawię na miejscu.
Artem uścisnął wyciągniętą dłoń i powiedział - Zwą mnie Artem. Nie pytam, jak przyleciałaś w tej puszce pandory w takich warunkach - dodał z uśmiechem, obserwując przedstawicielkę rasy Tobor.
- Niestety jestem teraz spłukana. - odpowiedziała Toborowi Ami. Zielonoskóra kobieta zaciągnęła się cygarem i puściła jej kłębek dymu w twarz. Dzięki swojej masce dziewczyna pozostała niewzruszona.
Nagle rozległo się rytmiczne, powolne klaskanie.

Na drugim końcu hangaru, na balustradzie drugiego piętra, pojawił się czarnoskóry mężczyzna w białym kombinezonie w towarzystwie kilku mundurowych. Jakaś wyższa szycha z policji, choć pewnie niższej rangi od Kaliny, którą Artem spotkał na sali Zacharego.

- Witam wszystkich. Nazywam się Soma, będę koordynatorem tej operacji. Znajdujemy się nad atmosferą księżyca Babel. Jest to planeta-dżungla o bardzo agresywnej faunie i florze. Nasz wstępny rekonesans wykazuje, że była ona w przeszłości zamieszkała, a naszym zadaniem będzie odnalezienie tubylców oraz zbadanie ich magicznego potencjału. Misja ta będzie miała bardzo wysoki poziom śmiertelności, ponieważ stoi przed nami wiele trudności. - mężczyzna przerwał, bacznie obserwując reakcję zebranych na to oświadczenie. - Zgodnie z przepisami cesarskimi prowadzenie destruktywnej działalności na księżycach zaludnionych planet jest niedozwolone, ponieważ może to mieć katastroficzne skutki. Z tego powodu cała operacja zostanie przeprowadzana bez wsparcia ekwipunku orbitalnego. Zrzuty będą miały mocno ograniczoną wagę, nie mamy możliwości przeprowadzać bombardowań i nie możemy wylądować na powierzchni okrętem. Gdyby tego było mało, na planecie panują zakłócenia radiowe, co mocno utrudnia nasz kontakt, nie wspominając o minimalnej widoczności powierzchni z powodu ogromnego stanu zalesienia. Jeżeli to wyzwanie wydaje się wam niewarte świeczki, możecie lecieć gdzie indziej.

Jak można się było spodziewać, wiele osób oczekujących łatwej roboty zaczęło się pakować.

- Ponieważ zależy nam na czasie, wasze siły zostaną podzielone. Utworzymy kilka mniejszych grup, które zostaną zrzucone w różnych zakątkach księżyca. Waszym zadaniem będzie przeczesać dokładnie okolicę, po czym nawiązać kontakt z pozostałymi grupami lub wrócić na okręt po dalsze rozkazy. Z uwagi na zalesienie, na powierzchnię zejdziecie w kapsułach. Waszym zadaniem będzie oczyszczenie terenu z zarośli tak, aby utworzyć na nim bazę i odseparować przestrzeń na lądowisko. Wtedy udostępnimy wam wasze statki. - wyjaśnił Soma.
Artem potakiwał głową i uśmiechał się. To była robota w sam raz dla niego.
Ami i Tobor wsłuchiwały się w wywód Somy, wpatrując się sobie uważnie w oczy. Gdy mężczyzna skończył, Ami zapytała zielonoskórą:
-Co to miało być?
Ta w odpowiedzi wzruszyła ramionami. Zeźlona na brak szacunku Ami spróbowała złapać za cygaro kosmitki, która zrobiła krok w bok. Z uwagi na swój zamach, Ami wylądowała na podłodze z hukiem. Kilku zebranych spojrzało na was z zainteresowaniem.
Soma odchrząknął. - Dokładne informacje o planecie dostaniecie przed zrzutem. Teraz, jeżeli macie jakieś pytania, to chętnie odpowiem.
Artem podał rękę Ami, aby pomóc jej wstać i głośno zapytał - Na jakiej zasadzie formowane będą drużyny? Jaki ekwipunek możemy zabrać ze sobą do kapsuł - chciałbym znać ich udźwig. .
Nieco zawstydzona, Ami dała sobie pomóc.

- Drużyny zostaną dobrane na bazie waszych zdolności. Wszystko, co możecie udźwignąć, zmieści się w kapsule. Dodatkowy ekwipunek możemy zrzucić w skrzyniach. Do 500Kg na zrzut i przynajmniej pół godziny odstępu pomiędzy skrzyniami, aby uniknąć zakłóceń sejsmicznych. - wyjaśnił, po czym ktoś inny zadał pytanie.
- Jaki jest przewidywany czas trwania misji?
- Mniej niż osiem tysięcy godzin.
- Jak będziemy nawiązywać z wami kontakt?
- Dostaniecie race, a później zrzucimy wam latarnie sygnałowe.
- Jakaś zaliczka?
- Na księżycu pieniądze się wam nie przydadzą. Wypłata po zakończeniu zadania.
- Opieka zdrowotna?
- Przydzielimy medyka każdej drużynie.
- Jak mam wyjebane to, gdzie jest zbiórka?
- Kapsuły znajdują się w prawym skrzydle okrętowym.
- Agresywnych tubylców dekapitować, czy obezwładniać?
- Zadaniem misji jest nawiązanie kontaktu. Prosimy unikać agresji przeciw rasom o inteligencji IQ85 lub więcej. Obezwładniajcie w miarę możliwości.
Artem kiwnął głową i czekał czy jeszcze ktoś zada pytanie z którego mógłby dowiedzieć się czegoś istotnego. Planował wrócić na żuka, zabrać cały swój ekwipunek, a następnie udać się do kapsuł.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 22-02-2019, 18:54   #56
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
292016132SH
Stacja Zacharego Sheep
Stary Zachary słuchał uważnie raportu Eddiego, czesząc ręką brodę. - Kto by pomyślał. Cała galaktyka pod zaklęciem porozumienia... Magia wcale nie jest taka zła. - stwierdził. - W międzyczasie też zaczęliśmy szukać innych magów, nie tylko Septembera. Doszliśmy do wniosku, że każdy jest istotny. Nad Cesarstwem ciąży widmo zmian, a ci ludzie mogą być za nie najbardziej odpowiedzialni. - stwierdził staruszek. - Będę na bieżąco cię informował o tym, co znajdziemy. Potrzebujesz jakiegoś wsparcia? Przelot na granicę galaktyki to dla ciebie nieduże wyzwanie, ale diabli go wiedzą, co cię tam czeka.
- Myślę, że jakieś towarzystwo zawsze się przyda. Kilkanaście godzin temu dowiedziałem się, że nie jestem lepszy od byle barana. Więc chyba wsparcie jest co najmniej potrzebne - odparł, uśmiechając się ponuro. Jego myśli nagle zostały zmuszone do obejmowania coraz to większych obszarów.
- Jeśli pamiętasz nasz problem z określeniem jak wygląda cesarzowa, to dość łatwo posądzić to o inny przykład magii - dodał niebieskoskóry.
- Nie zdziwiłoby mnie to. Cesarzowa równie dobrze może być magiem. Jeżeli jednak Louise była pierwsza, to czy właśnie ma konflikt ze swoją uczennicą? - zastanowił się staruszek. - Kogo potrzebujesz? Mięśni? Mechanika? Opieki zdrowotnej?
- Z tego co rozumiem, Luise nie była pierwszą, a jedną z pierwszych - podkreślił niebieskoskóry. Po chwili zamyślenia dodał: - Acz szanse na to, by całe cesarstwo było dziełem któregoś z diabłów, chyba nie są zbyt duże - stwierdził. Z drugiej strony, Magicia Icaria było dziełem jednego z skrywających się pod nazwami miesięcy magów.
- Chyba największym priorytetem byłoby wysłanie kogoś, kto da radę przeniknąć i obserwować inkwizytorów. Zapewne musiałby to być całkiem ludzki człowiek - dodał.
- Ah, myślałem, że chcesz towarzyszy na wyprawę do tego całego, jak on miał, January? - Zachary machnął ręką. - Kościół zostaw mi. Dzięki Kalinie mamy teraz przykrywkę pracy dla policji. Wyślę do nich nasz kontakt, chcę utworzyć jakiegoś ambasadora. Galaktyka się zmienia, a ja chcę mieć rękę na pulsie.
- Szczerze mówiąc, nie wiem czego się spodziewać po January. Stąd też nie mam pojęcia kto, lub co, może być mi potrzebne - westchnął niebieskoskóry. Po chwili zastanowienia podszedł do jednej z szafek i nalał sobie nieco alkoholu. - Może przydałoby się kogoś wysłać na Orwille. Kogoś, kto ma nieco czystszą kartotekę i mniej rozpoznawalną gębę/ - dodał, wpatrując się w ciecz.
- Jeśli chodzi o mnie, to mogę wziąć kogoś ze sobą, mam wrażenie że cała ta sprawa dalece przekracza możliwości jednej osoby. Inne spojrzenie na sprawy wykraczające poza normy jest niemal konieczne, by jakoś je zrozumieć - stwierdził, popijając jednoskładnikowego drinka.
- No, to kogo chcesz? Ryze jest na stacji, podejmie się wszystkiego. Mamy też Kazamatova, choć myślałem, żeby właśnie jego wysłać do Icarii... - staruszek pogładził się po brodzie. - Jest też dużo nowych twarzy, jeżeli potrzebujesz konkretnych zdolności.
- Myślę że jakiś mechanik, albo ktoś do ogarniania technologii. Ogólnie… więcej mózgu niż mięśnia - stwierdził, uśmiechając się nieznacznie. - Acz jest jeszcze jedna sprawa - westchnął niebieskoskóry.
Delikatnie poruszył szklanką, a ciecz lekko zatańczyła, oddając wyraźnie więcej aromatów. Eddie uśmiechnął się do napoju, najwyraźniej brakowało mu nieco towarzystwa.
- Jaka?
- Nie, wybacz. To nic. Sentymenty - westchnął niebieskoskóry, kończąc szklankę. - Wyśpię się na stacji, tym razem bez ekscesów, potem ruszam do January. Poinformuję się jak tylko dowiem się czegoś wymiernego. - uśmiechnął się szeroko, jak go wyraźnie starszego wujka.
- Nie martw się. Przypiszę ci jednego z Toborów, mamy kilku na stacji. - obiecał Zachary. - Uważaj na Kalinę, jeżeli nie chcesz niezręcznych sytuacji. Nie zgodziła się wyczyścić twojej kartoteki. Masz się najpierw czymś popisać. Zaserwowała mi jakiś monolog o tym, jak twój handel napędzał nielegalne instytucje na terenie cesarstwa, ale było już po mojej dobranocce, więc nie wiele z tego zarejestrowałem. - uśmiechnął się pod wąsem.
- Domyślam się, że nie jest też z tych, co za sprawą kilku kwiatków i butelki wina o wszystkim zapomina? - westchnął niebieskoskóry.
- Szczerze, to nawet nie wiem. - przyznał Zachary. - Z tego co się orientuję, nie radzi sobie dobrze z adoratorami. To dobra dziewczyna, praworządna, ale niestety aż nadto. Z drugiej strony chyba tylko dzięki temu możemy liczyć na jej pomoc.

***

Z samego rana Eddiego obudziło pukanie do drzwi pokoju. Po dokładnie trzech puknięciach trwających 0.8 sekundy i oddzielonych od siebie przez 0.2 drzwi zostały otworzone w tempie 0.5m/s. Po drugiej stronie stała zielona postać o wysokości 1.48 metra. Miała na sobie uniform torsowy z magnetycznego materiału, umożliwiającego doczepiania dowolnych metalowych elementów bądź narzędzi. Jej nogi i ramiona opatrzone były we wspomagacze techniczne zwiększające siłę i precyzję użytkownika. Przeszklone oczy zakrywały szerokie okulary ochronne, a sterczące włosy o plastikowej poświacie dodawały jej 0.02 metra wzrostu.
- M1A. Do usług. - Tobor zasalutował mechanicznie.
- Ugh… Hej - niebieskoskóry odrzucił na bok przykrywający jego ciało pled. Przemytnik niewątpliwie musiał być wdzięczny zaawansowanej medycynie. Na jego umięśnionym ciele nie znajdowały się żadne blizny. To dobrze, kosmiczni nomadzi nie zyskują uroku za sprawą zagojonych ran. Te przybierają bądź to żółty, bądź też zielony kolor.
Podszedł do jednej z szafek w pokoju i wypił szklankę wody.
- Nie miałem okazji współpracować jeszcze z Toborem. Czego powinienem się spodziewać? - spytał.
Tobor odwróciła twarz w bok. Położyła dłonie na biodrach i stała tak w drzwiach zamyślona. Po kilku minutach odpowiedziała: - Nie wiem. Nie posiadam danych analitycznych różnic przegiebu pracy w zespołach nomadzko-toborskich a nomadzko-ludzkich.
- O czym poinformował cię Zachary? Jesteś świadoma celu naszej wycieczki - spytał, ubierając bokserki. Gdy chwilę później skończył zakładać również spodnie, przemówił w końcu. - W jakiej roli odnajdujesz się najlepiej? - zadał kolejne pytanie.
- Wsparcie techniczne. Zachary nazwał to misją dyplomatyczną o nieprzewidywalnym stopniu trudności.
- Zaskakująco trafne określenie. Zachary korzysta ze słów z taką samą zręcznością, jak pieniędzmi - stwierdził, uśmiechając się nieznacznie. Założył odświeżoną, dobrze dopasowaną koszulkę. - Jeśli przyjdzie co do czego, jesteś uzbrojona? - spytał.
- Potrafię o siebie zadbać. - zapewniła
- Chodziło mi o ewentualną koordynację. Ale skoro tak do tego podchodzisz - stwierdził, rozglądając się po pokoju. Spakował wszystko, co ze sobą przywiózł i wyszedł z pomieszczenia. - M1A, zapraszam na pokład - stwierdził, kierując się w stronę swojego statku.

292016141SH

Na statek Eddiego M1A wniosła niewielką skrzynię narzędzi. Z uwagą obserwowała jak Edward aktywuje swój pojazd i zręcznie wylatuje z hangaru. Spokojnym krokiem zielonoskóra podeszła do jego fotela pilota i kładąc na nim rękę pochyliła się przy niebieskoskórym mężczyźnie:
- Jeżeli będzie potrzebna asysta pilotażu gwiezdnego, posiadam niezbędne umiejętno…
Magia Edwarda uwolniła się z jego ciała, oplotła statek i przyśpieszyła jego prędkość przebijając się w nadprzestrzeń i wyłamując z niej na niemalże samej granicy galaktyki.
- ..ści… - Tobor oniemiała wpatrywała się w radar, po czym wykonała trzy niemrawe kroki w tył, aż jej cień kompletnie zszedł z panelu sterowania.

Przed Eddiem znajdowała się jedna z ostatnich planet na galaktycznym pograniczu. Była to bezimienna, karłowata planeta o pustej, szarej powierzchni. Za nią znajdowała się czarna otchłań pustej przestrzeni stąd do kolejnych galaktyk. Na niej umiejscowiony był pojedynczy budynek: obserwatorium z ogromną lunetą.
- Wskaźniki wskazują na to, że jesteśmy u celu - stwierdził niebieskoskóry. Statek zaczął gwałtownie zwalniać, a przemytnik kradł światu najlepsze, co ten ma do zaoferowania. Niesamowite widoki i bezkres przestrzeni.
Właściwie, bezkres nie był chyba odpowiednim słowem. Przecież właśnie znajdowali się na granicy jednej z galaktyk.
- M1A, możesz przeprowadzić podstawowe skany tej okolicy? - spytał. Po chwili zastanowienia nacisnął kilka przycisków, a wewnątrz Swordfisha można było usłyszeć stateczny szum braku komunikatów.
- Tak. - odpowiedziała Tobor, podnosząc ręce i wciskając coś na swojej rękawicy. Po 4 minutach i 25 sekundach przemówiła: - W okolicy 100000 kilometrów kwadratowych znajdują się 3 istoty żywe z 25% marginesem błędu. Dwie z nich to my.
Niebieskoskóry aktywował silniki na minimalnym poziomie mocy. Dla pewności nadał również komunikat o swoich pokojowych zamiarach. Mieszkaniec obserwatorium mógł usłyszeć imię, nazwisko i rozmowę jako cel wizyty. Eddie chciał spróbować poczekać na zgodę.
Jednak żadna odpowiedź nie nadeszła.
- No nic, przynajmniej spróbowałem - mruknął pod nosem zawiedziony niebieskoskóry. Skierował okręt w stronę obserwatorium. Zamierzał wylądować gdzieś w pobliżu.
Powierzchnia karłowatej planety na pierwszy rzut oka przypominała księżyc ziemi. Szary piach zdobił jej powierzchnię, a gdzieniegdzie przewijały się tylko niewielkie, lekko zaschnięte trawy, dające dowód istnienia wody. W atmosferze dało się również oddychać, a grawitacja była wygodnie mała.
- Czy mam ci towarzyszyć? - spytała Tobor, patrząc przez okno statku na niewielkie obserwatorium w oddali.
- Możesz. Możesz też zostać, nie wiem jak gospodarz będzie reagował na Toborczyków - stwierdził niebieskoskóry.
- Wobec tego, czy mam ci towarzyszyć? - powtórzyła pytanie Tobor.
- Zapraszam. - odparł.
Wyskoczył z wnętrza okrętu, zostawiając uzbrojenie w środku. Szedł rozmawiać z January, jeden czy dwa karabiny raczej nie zmienią jego sytuacji.
Ruszył spokojnym krokiem przez piaszczystą drogę, aż doszedł do trawiastej łąki. Na niej zobaczył, jak January siedzi na stole, patrząc się w zachód słońca, albo raczej nad niego, wyłapując pierwsze gwiazdy ujawniające się na niebie.
- Tyle na ciebie czekałem, że sam rozpracowałem, jak go złożyć.
- Co cię w ogóle naszło na składanie stołów?
- Wypadało złożyć chociaż jeden, nie sądzisz, Yuri? - January odsunął się nieco na bok, dając Yuriemu się dosiąść. Młody mężczyzna przyniósł im piwa.
- Ciekawi mnie co tam jest. - przyznał Yuri. - Czy byłoby możliwym tam wzlecieć.
- Na pewno. - stwierdził January, stając na stole, aby być nieco bliżej kosmosu. - Ale czemu akurat tam? Jest mnóstwo niezbadanych miejsc na ziemi, chociażby w jej centrum.
- Nie widzę pięknych połysków jak kopię dołki u sąsiada, nie to, co nad nami. - stwierdził żartobliwie Yuri. - Poza tym...to jedyna rzecz, której nic na ziemi jeszcze nie zrobiło.
- Słucham? - zdziwił się January.
- Na pewno jakieś glutowate ryby czy dziwaczne robale gnieżdżą się gdzieś we wnętrzu ziemi, blisko samego centrum. Ale nie widziałem, żeby ptak wziął i poleciał na księżyc. - zauważył. - Wzejść ponad samą atmosferę, to już byłoby coś. Człowiek zrobiłby wreszcie coś naprawdę unikalnego.
- Dlatego zapisałeś się do szkoły lotniczej?
- Gdzieś muszę zacząć! - zauważył.
- A co, gdybym mógł zabrać cię wyżej? Nauczyłeś mnie składać stoły, to ja też ci coś pokażę. - January wyciągnął rękę w stronę Yuriego, który złapał ją, podnosząc się na nogi. - Co ty pierdolisz Ja- - przedziwne wrażenie obecności czegoś większego wokół Yuriego, niesamowity przesyt emocji, jaki towarzyszył zawarciu kontraktu, były ostatnimi momentami nagłej wizji, jakie odczuł Edward, gdy zatrzymał się naprzeciw drzwi obserwatorium.

Niebieskoskóry nie był pewny, w którym momencie swojego spaceru zaczął oglądać obrazy z cudzego życia, gdy jednak ten moment ustał, drzwi do obserwatorium automatycznie rozwarły się wszerz. Wewnątrz znajdował się młody mężczyzna o równo przyciętych, choć lekko rozczochranych białych włosach. Był szczupły, miał pociągłą twarz z blizną na prawym oku. Nosił na sobie mundur wojskowy i był głęboko pogrążony w obserwowaniu transmisji z teleskopu, lewitując pod sufitem.
- Yuri? - zdziwił się, gdy w końcu dostrzegł Eddiego. - Zmieniłeś się. - skomentował, zlatując powoli w dół. Gdy znalazł się w pobliżu Eddiego i M1A, uśmiechnął się. - Ah, jesteś dziedzicem. Herbaty?
- January. Miło Cię poznać - stwierdził niebieskoskóry, kłaniając się nieznacznie. - Tak, poproszę - dodał, uśmiechając się. Wzrok przemytnika spoglądał to na teleskop, to wracał do tajemniczego rozmówcy. Jak wiele czasu minęło od jego spotkania z Yurim? Od kiedy spędza czas w odosobnieniu, obserwując piękno gwiazd?
- Tak, jestem dziedzicem. Nawet nie wiem, którym z kolei - potwierdził w końcu.
January stanął na nogach i ruszył w stronę sekcji obserwatorium, która funkcjonowała jako mała kuchnia. Znajdował się tam też stół. - I z jakiej okazji mnie wytropiłeś? Zwykle nie przejmuję się innymi, ale za kontrahentów czuję się częściowo odpowiedzialny, więc postaram się pomóc. - obiecał, wyjmując butelkę wody z lodówki i przelewając ją do metalowego czajnika.
- Chciałem porozmawiać o tym, jak podchodzisz do kontraktów oraz ich realizacji - odparł niebieskoskóry. - Spotkałem na swojej drodze kilku podobnych tobie, skrywających swe imiona za nazwami miesiąca. - dodał, wyjaśniając powód swoich nalegań.
- Wszystkim dałem ten sam obowiązek. Niewykonalny. - obiecał, odpalając gaz. - "Open the doors that have never been open". Mi się to nie udało, a zwiedziłem większość uniwersum.
- Dlaczego wybrałeś taki właśnie cel? Nie chciałeś, by ktokolwiek mógł go wykonać, czy może nie chciałeś zmuszać kogoś do życia według jakichś wytycznych? - spytał niebieskoskóry. - Jak wyglądało to z Yurim? - dodał.
- Kontrakt jest dziedziczny. Z nim to było tak samo, jak z tobą. - zapewnił January. - Nie chciałem nikomu zrobić krzywdy. - mężczyzna otworzył szafkę ze szklankami i odwrócił się do zielonoskórej. - Będziesz udawać, że pijesz?
- Nie.
January wyjął dwie szklanki i postawił je obok kuchenki. - Nie jestem pewny jak to wyjaśnić. W sumie nie wiem, jak to działa. Wydaje mi się, że ludzie nie są genetycznie przystosowani do kontaktu z magią i jej źródłem. Psują się, gdy wchodzą z nią w kontakt. - zdradził. - Oczywiście bez przesady, ja aż taki szalony nie jestem. Z każdym bywa inaczej, ale minimum szkody to niezdrowa obsesja wokół treści, którą się w tym czymś dojrzy. W moim wypadku to odkrywanie nieznanego.
- Tak samo jak ze mną? - spytał niebieskoskóry. Najwyraźniej informacja, którą próbował przekazać January, zwyczajnie nie dotarła do celu. - Yuri przecież był pierwszym kontrahentem? Nie został postawiony przed wyborem? - dodał po chwili, wyraźnie zaintrygowany.
- Zawiązanie kontraktu wymaga tylko uściśnięcia dłoni...nie do końca mu to wyjaśniłem. - zaśmiał się.
- Ot tak, nie potrzeba ani zgody, ani wyjaśnienia? - przemytnik był wyraźnie zdziwiony.
- Cóż...gdyby ktoś bardzo, bardzo tego nie chciał, to może zaklęcie by nie zadziałało. Za mało kontraktów zawiązałem, aby być pewnym. - stwierdził wysuwając jakąś szafkę wypchaną suchymi liśćmi. - Mam tylko miętę. Mam nadzieję, że nie jest dla ciebie trująca?
- Nie spotkałem zbyt wielu wywarów, które byłyby dla mnie trujące. Zwłaszcza, gdy pierwotnie wywodziły się z Ziemi - odparł niebieskoskóry, czekając na porcję naparu. - Czy wewnątrz tego kontraktu istnieje miejsce, na jego zgłębianie? Zwiększenie swojej relacji z magią, nie wiem jak powinienem to ująć - zapytał.
- "Czy mogę dostać więcej mocy?" - January sam ujął pytanie w słowa. - Możesz, jak mnie namówisz. Albo kogoś innego. - mężczyzna otworzył jakiś słoik, który był pusty, po czym zaczął grzebać po szafkach. - Oryginalnie kontrakty były metodą dzielenia się zaklęciami pomiędzy magami. Dawaliśmy sobie takie a takie zaklęcie wymagając, aby druga osoba coś powiedziała albo wygestykulowała, żeby zawsze mieć lepszą wersję od niej. Dawaliśmy też warunki, po których magia przestawała działać, żeby nie była użyta wbrew naszej myśli. Wiesz, taki dżentelmeński system. - znalazł w końcu kartonowe pudełko z kostkami cukru. - Słodzisz? W każdym razie okazało się, że jak ktoś, kto nie jest magiem, dostanie kontrakt, to może magiem zostać.
- Tak, można tak to ująć - odparł przemytnik. Gestem ręki wskazał, że raczej unika cukru w napojach tego typu. Piwa też przecież nie słodzi.
- Poznałem dwie twoje “koleżanki” - tę ukrywającą się pod nazwą czwartego i dziewiątego miesiąca. Podróżowałem z ciałem, które nosi w sobie Februarego. - stwierdził niebieskoskóry głosem, który nie mógł zostać pomylony z dumą czy szczęściem. Prawdopodobnie łatwiej byłoby odnaleźć tam nieco goryczy związanej z przyśpieszonym rozstaniem.
- Nie szukam potęgi jako upragniony sposób spędzania wolnego czasu. Szukam wiedzy i zdolności, które pozwolą mi odnaleźć się w tej sytuacji - niebieskoskóry przemycił w końcu swoją motywację.
- Myślałem, że to poczucie bycia obserwowanym to tylko twoja pluskwa, a masz ze sobą jeszcze November. - Zaśmiał się lekko January. Wyłączył gaz, zalazł szklanki i postawił wreszcie herbaty na stole. Do swojej wsypał dość dużo cukru. - Jeżeli nie szukasz samej magii, tylko wiedzy na jej temat, to aż tak bardzo ci nie pomogę. Dość szybko opuściłem tę galaktykę, właściwie dopiero niedawno wróciłem. Niespecjalnie orientuję się w tym, co się teraz dzieje. Bardziej interesowałby cię September. Był magiem wiedzy.
- Potrzebuję wiedzy, by móc świadomie podejmować decyzje w konflikcie, którego świadkiem zostałem - przyznał. - Z drugiej strony, mam wrażenie że sama magia jest jednym z elementów pozwalających dokonywać swoich wyborów - dodał, milknąc na chwilę. Wbijał wzrok w czarkę z herbatą, szukając odpowiednich słów. - Więc chyba szukam również magii. - stwierdził w końcu.
- Mimo wszystko, eh? - January napił się herbaty, następnie przez krótką chwilę przyglądał się Eddiemu. - Nie chcę zmieniać naszego kontraktu. Nie jestem na tyle zainteresowany konfliktem, aby się w niego angażować. Właściwie, nie mam zielonego pojęcia, o czym rozmawiasz. - przyznał. - Ale mogę ci wskazać planetę, gdzie powinien znajdować się stary artefakt stworzony w celu uwalniania magii w ludziach. Mógłbyś użyć go na sobie. - zaproponował.
- Ale? Jaki jest koszt wykorzystania tego artefaktu? - spytał. Nie zamierzał powtórzyć błędów, które pozbawiły Anne ciała. Wystarczyło mu, że pozbawił fizycznych doznań jedna z bliższych mu osób.
- Moment, w którym poznasz jego adres, ściągniesz tam wszystkich sługusów November. Twój Tobor ściągnie tam przynajmniej trzy kolonie, a jak wydasz na jaw, że go masz, to przed tobą jeszcze całe galaktyczne wojsko. - wyliczył na palcach January. - Artefakt sam w sobie szkody nie czyni. Był narzędziem, miał pełnić swoją rolę. - zapewnił.
- A właśnie… Dlaczego nigdy nie spotkałem, ani nie słyszałem o żadnym Toborze władającym magią? - spytał niebieskoskóry.
M1A zbliżyła się o krok do stołu, przy którym siedzieliście. January spojrzał na nią i ponownie stanęła w miejscu, cicha i onieśmielona. - To zahacza o teorie magii. Wierzysz w dusze? - spytał Eddiego. - Z założenia maszyny ich nie mają. Chcesz całą historię? - zapytał, napił się herbaty, po czym zaczął odpowiadać, nim Eddie się odezwał. - Jakiś duży robot, nie wiem, kto go zbudował. Zbuntował się i stwierdził, że nie będzie nikomu służył. A wiesz, ten termin, "robot", jest z gry teatralnej z 1920 roku. Wywodził się od czeskiego słowa na "wymuszona praca". Znaczy tyle, co niewolnik. No to...Robot stwierdził, że nie będzie niewolnikiem i przekręcił nazwę na Tobor. Uciekł z galaktyki i zaczął osiedlać okoliczne. Bardzo skutecznie. - January przerwał, żeby zwilżyć sobie usta. - Wszystkie te zielone ludki to jego twory, na dobrą sprawę część niego. Twoja pluskwa może nawet nie zdawać sobie sprawy, że widząc mnie, wysprzedała moją lokację. Za kilka tygodni będę miał całą kolonię tego śmiecia w najbliższym pasie asteroid.

Słuchając tego towarzyszka Eddiego była w lekkim szoku. W końcu odważyła się skomentować, z ręką na piersi mówiąc: - Ja...ja jestem swoim panem, nie częścią czegoś.
- Moje białe krwinki pewnie też nie wiedzą, czym i gdzie są. - skomentował January.
- Właśnie dlatego potrzebuję wiedzy, o której wcześniej wspominałem. Nie jestem i nie zostanę uczonym. Od zawsze lawirowałem między normami, szukając odpowiedniej dla siebie drogi - stwierdził przemytnik. Czasem prawo było niczym granice, przez które pierwsi przedstawiciele jego zawodu transportowali różne produkty. - Jednak żeby to robić, należy znać zasady, bądź wiedzieć chociaż o ich ogólnym zamyśle. W moim położeniu nie jestem w stanie tego zrobić. - dodał.
January wyjął z kieszeni notes, napisał coś w nim. Wyrwał kartkę, złożył ją w pół i podał Eddiemu. - Miłej zabawy. Jak się pośpieszysz, to może dalej tu będę, no ale muszę się znowu zaszyć, póki ktoś nie przeniesie tego ustrojstwa w nieznane mi miejsce. - westchnął. - Pakowanie jednak trochę mi zajmie.
- M1A, wybacz, ale możesz nas na chwilę zostawić? - zasugerował niebieskoskóry, spoglądając na tobora.
Wyglądało, jakby Tobor miała zamiar wyjść z pomieszczenia, jednak zatrzymała się nagle w miejscu i spytała. - Uwierzysz w absolutnie wszystko, co ten maniak ci powie?
- Może i bym nie uwierzył, ale sama wyglądałaś na święcie przekonaną, że to prawda - odparł niebieskoskóry. - Chyba, że możesz zaoferować mi inne wytłumaczenie, dlaczego żaden Toborczyk nie zgłębił magii? - spytał, dając szansę swej tymczasowej kompance.
- Wtem słuchaj specjalisty. - przytaknęła, wyglądając na nieco zasmuconą, po czym wyszła z budowli.
- Szkoda, że November nie dasz rady tak pogonić. Dużo lepiej by się rozmawiało w pełnej prywatności. - westchnął January.
- Pracodawca M1A, przynajmniej ten zwyczajny, niezatrudniający najwidoczniej całego jej gatunku bez względu na ich wolę, jest moim dobrym przyjacielem. Myślę, że wyszła ze względu na szacunek dla niego - stwierdził nieco smutno. Najwyraźniej zdawał sobie sprawę z tego, jak zepsuł tę relację, nim zdążyła ona powstać.
- Pytałem o magię wśród Toborów z dwóch powodów. - stwierdził. - Po pierwsze, wyposażenie jednego z nich w jakąkolwiek iskrę, jakiekolwiek zaklęcie, zapewne wypełniłoby kontrakt. Otworzyło drzwi, które nie zostały jeszcze otwarte - powiedział, następnie wziął głęboki łyk wywaru.
- Po drugie istnieją obecnie dwa znane mi źródła wiedzy na temat magii. Pierwsze - stworzony przez February zakon, który jest tak pobłażliwy w stosunku do kreacji nowych magów czy w ogóle istnienia magii, jak reżim nieproliferacji broni jądrowej do kolejnych państw, które uzyskiwały ją w ten czy inny sposób w XX i XXI wieku. - Eddie nie był pewien, czy porównanie krążące w jego myślach było efektem nauki w bibliotece Magicia Icaria, czy może wizji w dziwnie przyjemnym dla ucha języku. - Drugie to September, jednak samo odnalezienie jego osoby wiąże się z wizytą w miejscu, którego wolałbym uniknąć. Oczywiście, wszystko zmienia się w sytuacji, w której Toborzy posiadaliby zbiory na temat magii - wytłumaczył w końcu.
- September jest w Andromedzie, sam go nie znajdziesz. - skomentował January. - Ale jego adeptka zwykle zatrzymuje się tutaj przechodząc między galaktykami. Możesz po prostu na nią poczekać. - zaproponował. - Wracając do Toborów, tak, spełniłbyś kontrakt, choć wyjątkowo dużym kosztem. Wręczył byś nową broń w ręce frakcji która i tak jest już bardziej zaawansowana od ludzi.
- Nie zrozum mnie źle. Jak już mówiłem, chciałbym zrozumieć opcje i całą sytuację nim podejmę wybór - powtórzył niebieskoskóry. - Podbicie większości galaktyki przez jeden gatunek nie byłoby niczym nowym - westchnął, przywołując w myślach łady, które zaprowadziły względny pokój na kilkadziesiąt lat czy stuleci. Pax Romana, Pax Ottomanica, Pax Britania, w końcu, po wyruszeniu w kosmos - Pax Humana. Każdy porządek kiedyś upadał, może nadeszła pora na robotyczny porządek pod egidą Toborów.
- Jako byle przemytnik to, czyich praw unikam, nie jest zbyt wielką zmianą - stwierdził w końcu niebieskoskóry.
January wzruszył ramionami. - W takim wypadku czy jest coś jeszcze, czego byś ode mnie chciał? - spytał.
- Zaoferowałbym Ci przemyt na drugą stronę galaktyki z dala od skanerów Toborów, ale przecież moje umiejętności pochodzą w dużej mierze od Ciebie - Eddie uśmiechnął się nieznacznie. Wyciągnął kartkę i napisał kilkuwierszowy kod będący jednym z identyfikatorów pozwalających na kontakt z Eddiem. Ten informował tylko jednostronnie i nie pozwalał na przekazanie informacji innych niż punkt lokalizacyjny.
- Wątpię byś tego potrzebował, ale w razie czego to kontakt do mnie - podsumował niebieskoskóry. - Poza tym… Chcesz bym przekazał coś September? - spytał w końcu, by po chwili dopić cały wywar.
- Nie potrzebuję. - odparł January.
- Jasne. W takim razie, do zobaczenia - odparł niebieskoskóry i wyszedł z pomieszczenia. - M1A, lecimy po ten artefakt - stwierdził, idąc w stronę samolotu.
Kobieta przytaknęła. - Prowadź. - i weszła na statek.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 16-03-2019, 18:30   #57
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Silver
292016000SH
Balmoral Castle
Silver siedział na fotelu dowódcy na mostku okrętowym. Cerber wieszał mu się na nodze, dysząc i machając ogonem, gdy Lynne i Drake w ciszy oczekiwali komentarza. Jack uśmiechał się pod nosem, rozbawiony perspektywą nadchodzącej ‘przygody’, a raczej obowiązku.
Demon właśnie skończył rozmowę z rodzicami. Była to krótka wymiana holograficzna. Mama i Papa Armstrong chcą, aby Silver odłożył swoje wybryki i Recollectorstwo na bok i nauczył się bycia biznesmenem. Chcą go sprawdzić i wyszkolić, zanim przejmie firmę, a jeżeli Silver nie chciał oddać swojego pierwszeństwa do dziedziczenia korporacji, to musiał się ich słuchać.
Tak więc mimo że dostał niedawno od Holmesa namiary na potencjalny artefakt w pobliskim sektorze, musiał odłożyć te poszukiwania na bok. Jego nowym zleceniem było udanie się do jakiejś wybitnie dużej stacji kosmicznej, którą niedawno podarowano jakiemuś generałowi. Pan generał chce ulepszyć systemy obronne, więc Silver ma się do niego udać i przeprowadzić przetarg. Cennik rodzice podeślą mu później.
Żeż kurwa w dupę… Przekleństwa cisnęły się Silverowi na usta, jednak nie pozwolił sobie na wybuch przed kadrą oficerską. Wprawdzie Szkoci od dawien dawna słynęli z gwałtownych charakterów, ale pozycja arystokraty zobowiązywała. Takoż jedyną jego reakcją było wykrzywienie twarzy w grymasie niezadowolenia. Fakt faktem, jego rodzice mieli nieco racji, Recollectorem został dla siebie, a zawsze wpajano mu że najwyższą wartością jest rodzina. Westchnął i podrapał Cerbera po głowie.
-Wygląda na to moi państwo, że musimy zapracować na dalsze wożenie zadków po kosmosie. - Zaczął bez entuzjazmu, jego oficerowie wiedzieli że zdecydowanie bardziej pociągają go przygody, niż interesy. - Panie Drake, proszę wyznaczyć kurs na tę stację. Kapitan Drystone, resztę zostawiam w Pani rękach. - Zwrócił się do nawigatora i pani kapitan. Ethelynne była bardzo gorliwa, Demon nie chciał jej odbierać szans na pokazanie oddania pracy. - Drake… - Spojrzał na skrybę, jakim zbiegiem okoliczności nazwisko jednego oficera, było imieniem drugiego? Wciąż nie mógł się temu nadziwić… - Sprawdź czy nie znajdziesz jakichś pożytecznych informacji o naszym potencjalnym łupie. Gdy tylko skończymy ubijać interesy, lecimy na łowy.
Wstał i przeciągnął się, potrzebował ruchu, ale skoro miał poprowadzić przetarg z wojskową szychą, najpierw trzeba było się możliwie najlepiej przygotować.
-Corvo, sprawdź czy któryś z twoich kontaktów nie ma informacji, które mogłyby się nam przydać. A gdyby jakimś cudem jeden z twoich agentów znajdował się na stacji, to wyciągnij od niego wszystko co się da. - Spojrzał na szpiega, który jak zwykle trzymał się na uboczu. Nie pełnił oficjalnej funkcji na statku, niemniej wiele zależało od tego, czego udawało mu się dowiedzieć. - Jeśli ktoś ma coś do dodania, proszę bardzo. - Dał znać, że temat pozostaje otwarty.
- Już przeliczam kurs, zaraz podeślę. - kiwnął głową Francis, po czym zabrał się za swoją konsolę nawigacyjną.
- Czego konkretnie chciałbyś się dowiedzieć? - spytał Corvo.
-Ile się da na temat generała, jego charakteru, preferencji, podejścia do służby, itd. Jeśli jakieś plany stacji też się znajdą, to będzie dodatkowy profit, może uda mi się wcisnąć mu modernizację. Im lepiej to rozegramy tym więcej czasu zyskamy na to, co nas naprawdę kręci.
- Nie ma problemu. - Corvo natychmiast opuścił salę.
- Mamy dwie opcje. - odezwał się Francis. - Najszybciej będzie przelecieć przez pole asteroid. W polu będziemy musieli zwolnić, ale jak z niego wyjdziemy, to między nami a stacją będzie tylko pusta przestrzeń, da się pedał do gazu. Bezpieczniejsza opcja to przelecieć do najbliższej bramy gwiezdnej, przeskoczyć do najbliższej naszej bazie i pokonać całą tą przestrzeń utartym szlakiem.
- Jak bardzo się śpieszymy? - Spytała Drystone.
To było dobre pytanie. Teoretycznie warto było tę sprawę załatwić jak najszybciej. Z drugiej strony i tak musieli jeszcze czekać, aż rodzice Silvera przyślą wycenę, a przelot przez pole asteroid, nawet ostrożny mógł oznaczać potrzebę postoju na remont poszycia.
-Zbytni pośpiech może nas kosztować więcej niż będzie wart. - Podsumował swoje przemyślenia na głos. - Panie Drake, kurs na wrota gwiezdne. Kapitan Drystone, statek należy do Pani. Proszę mnie poinformować, gdy nadejdzie kolejne połączenie. Rozejść się. - Wydał ostatnie rozkazy, zasalutował oficerom i ruszył do wyjścia.
Kończąc naradę, Silver udał się na salę treningową. Było to spore, prostokątne pomieszczenie o miękkich ścianach. Przestrzeń nadawałaby się na dodatkowe laboratorium, ale rekolektorzy musieli też potrafić się bronić. Jedyną ozdobą na sali była czarna skrzynka, wewnątrz której znajdowały się drewniane bronie białe oraz asortyment broni laserowej o bardzo niskiej mocy.
- Jak to robimy? W uzbrojeniu czy po męsku? - Spytał Jack, otwierając kopniakiem skrzynię. - Zachciało ci się treningu, czy rodzice zepsuli ci humor? - przyglądał się Silverowi z krzywym uśmiechem.
-Trzeba dbać o formę, żeby nie zardzewieć. - Odparł młodzieniec, również uśmiechając się krzywo. Wyciągnął ze skrzynki egzemplarz zbliżony do swojej standardowej broni. - A przy okazji upuszczę nieco pary, nie lubię gdy traktują mnie jak dziecko. - Przyznał, robiąc kilka wymachów na rozgrzewkę, po czym ustawił się w pozycji bojowej. - Zaczynajmy, nie musisz się oszczędzać. Potrzebuję wyzwań, jeśli mam się rozwijać.
- Tak? - Jack wyjął nieco dłuższy miecz ze skrzyni. - To pokaż mi swoją ofensywę. - zaproponował, stając w rozkroku, z uniesioną "ostrzem" do góry drewnianą bronią. - Wiem, że defensywę masz bardzo skuteczną, więc pokaż mi, co potrafisz zrobić, lecąc pod górkę. - zaproponował.
-Mówisz i masz, broń się! - Odparł Demon i błyskawicznie ruszył do natarcia. Nie dorównywał Jackowi siłą czy wyszkoleniem, ale miał swoją własną przewagę, był cholernie szybki. Zasypał swojego ochroniarza gradem uderzeń ze wszystkich kierunków, wymuszając na nim naprawdę poważne skupienie na defensywie.
Jack zmyślnie przestawiał swoje ostrze tak, aby wyłapywać nadchodzące uderzenia, szybko się jednak pomylił, nie zdążył przestawić ostrza i otrzymał cios w ramię. Najpierw jedno, potem drugie. Ostatecznie odskoczył do tyłu, po czym z krzywym uśmiechem sam ruszył do ataku, pędząc na Silvera trzymał swoje ostrze z boku.
Podobno mieli testować zdolności ofensywne młodego Szkota, ale widocznie Jack nie umiał ograniczyć się do defensywy i nacierał. Silver uważnie śledził jego ruchy, by przewidzieć jaki atak wyprowadzi cyborg. Z racji faktu, że praktycznie całe jego ciało było bronią, nie musiał ograniczać się do uderzenia mieczem. Niemniej, Silver bardzo dobrze przewidywał posunięcia swoich przeciwników, potem wystarczyło bardzo szybko uchylić się w odpowiednim momencie.
Jack nie kombinował. Pokusił się na proste cięcie, którego Silver uniknął, robiąc szybki krok w bok. Cyborg był jednak ostrożny i szybko podniósł gardę po swoim ataku, nie dając się uderzyć za darmo. Jack dalej testował Silvera, sprawdzając, jak ten wykorzysta swoją szansę na kontratak.
Młody Recollector nie silił się na udawanie, wciąż jawnie wykorzystując przewagę swojej szybkości. Sfingował uderzenie z góry, by zmusić Jacka do uniesienia miecza, jednocześnie błyskawicznie przechodząc w serię pchnięć, które miały prześlizgnąć się pod spodem.
Silvera zaskoczyła zachłanność Jacka, który podniósł w górę nie broń, ale zgiętą w łokciu wolną rękę, gdy jednocześnie zamachnął się mieczem w Silvera. Zamiast pchać, Amstrong był zmuszony przestawić broń w bok, by sparować nią uderzenie.
Skoro jego ochroniarz tak sobie pogrywał, Silver postanowił że nie będzie gorszy. Gdy tym razem nacierał mieczem w prawej ręce, ponownie posyłając huragan zwodniczo szybkich uderzeń, do akcji wkroczyła również lewa ręka, odpalając wiązkę ogłuszającą z paralizatora wbudowanego w rękawicę. Młody Recollector nie bez kozery był oburęczny.
Gdy Silver oderwał miecz i uniósł ramię do strzału, Jack zamachnął się wolną ręką i przydzwonił Armstrongowi prosto w twarz, posyłając go na ziemię. Opadając, Silver wystrzelił w sufit. - Aaah, jeszcze na te mam uważać? - spytał się Jack, patrząc na zaczernioną część sklepienia.
-Stary, chcesz mi czaszkę rozbić?! - Jęknął Demon, trzymając się wolną ręką za głowę. Po chwili zrobił zgrabną sprężynkę i z powrotem znalazł się na nogach. - Sam zacząłeś gdy zablokowałeś cios ręką. Gdybym używał Excalibura, już byś jej nie miał. - Odpowiedział na pytanie. - Aczkolwiek to faktycznie boli bardziej niż broń ćwiczebna. Spróbujmy zatem czegoś innego. - Dodał po chwili i podszedł do skrzynki, wyciągając z niej drugi miecz treningowy. - Umiem walczyć prawą i umiem walczyć lewą, zobaczmy jak mi pójdzie walka obiema jednocześnie. Nadchodzę. - Dał Jackowi chwilę na przygotowanie i natarł ponownie, kreśląc oboma ostrzami szybkie łuki.
Biegnąc do przodu, Silver spostrzegł, że Jack nie planuje unikać, a mierzy się do przyjęcia ataku i wymiany ciosów. Nie mając dość siły na przesilenie kontruderzenia, młodzieniec w ostatnim momencie przeszedł po skosie w bok, aby obejść uderzenie, zadając w zamian ciosy. Niestety Jack schylił się, wykonując swoje cięcie, przez co miecze Silvera świstnęły mu nad czubkiem głowy.

***

Po skończonym sparingu chłopacy odłożyli swoje ćwiczebne uzbrojenie do skrzyni. Obydwoje byli mocno zmęczeni ale przynajmniej zdołali się porządnie rozruszać. - Twoja prędkość zawsze jest straszna. - przyznał Jack z westchnieniem. - Za dziesięć lat ni cholery nie zgodzę się na sparring z tobą.
-Samą szybkością Cię nie pokonam, jak widzisz. - Odparł z bólem Silver. Rozciągał się właśnie po walce by uniknąć zakwasów, a jego mięśnie wyrażały poważną dezaprobatę. Choć był w doskonałej formie mógł skończyć sparing wcześniej, zamiast trenować do oporu. - Poza tym, dziesięć lat? To o wiele za długo... jeśli mam sobie radzić w tym fachu, muszę rozwijać się znacznie szybciej.
- Nie bądź zachłanny. Będziesz żył wiele dekad, poczekać jeszcze jedną to nie aż tak dużo. - sprzeciwił się Jack. Komunikator na nadgarstku Silvera zapiszczał. Corvo był gotowy zdać raport, gdy tylko Silver będzie miał na niego czas.
-To nie kwestia zachłanności Jack, jedynie pośpiechu. Pęd jest moim naturalnym stanem, zawsze pcha mnie, bym sięgał dalej i szybciej. - Odparł Demon, kończąc gimnastykę. Czasami zazdrościł cyborgowi braku typowych objawów forsowania się na treningu. - Jak widać, nie tylko ja tu jestem szybki. Chodźmy zobaczyć czego Corvo się dowiedział. - Dodał, gdy otrzymał komunikat od agenta.

***

- Silver, Jack! - Corvo przywitał się z dwójką, gdy weszli do jego niewielkiego biura. Okręt miał wiele do zaoferowania, ale niektórzy ludzie woleli przytulne klimaty. Pokój Corvo początkowo miał być składzikiem, jednak na jego żądanie został wyposażony w łóżko, okrągły stół, szafę i biurko z komputerem. W szafie Corvo trzymał te przedmioty, których nie chciał zostawiać w zbrojowni, a na komputerze wykonywał większość swojej pracy.
Mężczyzna wskazał ręką stół, zapraszając dwójkę gości do zajęcia miejsca i postawił na nim szkocką oraz trzy odpowiednie szklanki. - Obawiam się, że misja, którą powierzyli nam pana rodzice, nie będzie aż tak prosta. Wcale nie będziemy się targować z generałem, tylko admirałem. - w bezpiecznej kajucie w czasie względnego spoczynku Corvo był miłym człowiekiem, z którym łatwo się spędzało czas. W terenie poważniał i sztywniał, ale tutaj, maskę miał zdjętą.
-To by było bardzo w ich stylu… jeśli dziecko nie odrabia pracy domowej, wpada w kłopoty. - Odparł Silver, nalewając sobie do szklaneczki. Smak domu zawsze był miłym dodatkiem do rozmów o interesach. - Tym niemniej, admirał powiadasz? Czego udało Ci się dowiedzieć na jego temat? - Młody Recollector postanowił przejść do meritum.
- Że może nie być admirałem. - dorzucił z cwanym uśmiechem Corvo, dolewając szkockiej do pozostałych szklanic. - Tsar Raz miał stopień generała przez trzy lata. W tym czasie udało mu się zinfiltrować i rozbić od wewnątrz największą gildię piracką w galaktyce. W nagrodę otrzymał stopień admirała, a wraz z nim stację kosmiczną, którą chce przezbroić. Poprzedni generał był już tak stary, że dostał w końcu emeryturę. - skończył swoją historię Corvo. - Co ci w tym brzmi nie halo? - zapytał, łapiąc za drink.
Silver upił łyczek ze swojej szklanki, trawiąc słowa byłego szpiega.
-Na pierwszy rzut oka, standardowa sprawa. - Zaczął. - Duża operacja, wspaniały sukces i awans, co tu może być nie tak? - Zapytał retorycznie. - Śmierdzi mi to podmianą, jeśli wiesz co mam na myśli.
- Zacznijmy od tego, że generałowie nie przeprowadzają infiltracji. Dowodzą armiami. Tego typu operacje to zadanie jednostek specjalnych. - wyjaśnił Corvo. - Później pojawia się zapytanie co do stacji. Jest ona tak bezpieczna, tak niepotrzebna, że jej admirał przeszedł na emeryturę. Mniej niż trzy procent z nich dożywa takiego wieku.
- Więc aż tak bardzo go nagradzają? - spytał Jack.
- Wątpie. Prędzej, chcą go odsunąć na bok. Schować gdzieś gdzie będzie bez znaczenia. Może działał na własną rękę i chcą go ukrócić pomimo prestiżu, jaki uzyskał. Może nie był generałem, tylko agentem. - teoretyzował Corvo.
-Kiepski byłby ze mnie szpieg, niewłaściwe detale przyciągają moją uwagę. - Skwitował z kwaśnym uśmiechem odpowiedź wywiadowcy. - Tym niemniej, stacja jest odizolowaną placówką, praktycznie niezagrożoną, tak? Po co im zatem modernizacja uzbrojenia? To wszystko razem naprawdę paskudnie śmierdzi. - Corvo z reguły miał nosa, więc Silver przeczuwał iż w jego spekulacjach może być sporo racji. A agent czy oficer na wygnaniu plus modernizacja zbrojowni nie wydawało się stabilną mieszaniną, raczej wybuchową miksturą.
Corvo przytaknął skinieniem głowy. - Naszym zadaniem będzie dowiedzieć się, co on knuje. Najprostszym założeniem jest, że nie podoba mu się, jak załatwili go przełożeni, więc próbuje się oderwać. Z drugiej strony może tylko chcieć podbić swój prestiż. Na pewno będzie nam tak wmawiał, niezależnie czy to prawda. - ostrzegł Attano.
-Trzeba zatem przygotować się do negocjacji jak najlepiej. - Silver może nie był rekinem biznesu, ale znał ten świat doskonale. - Trącając właściwe struny, możemy wydobyć z niego prawdę, nawet jeśli nie powie nam jej wprost. Myślisz że moi rodzice to zataili, czy raczej nie sprawdzili klienta? - Spojrzał na Corvo pytająco.
- Twoi rodzice są stosunkowo apolityczni. - stwierdził Corvo.
- Jeżeli zadawanie się z Tsarem jest niebezpieczne, raczej pozostawiają decyzję na ten temat w twoich rękach. - ocenił Jack.
Mniej-więcej w tym momencie komórka Silvera zapiszczała. Mężczyzna zerknął i znalazł w wiadomości katalog usług.
Zadaniem Silvera było sprzedać te produkty nie schodząc poniżej ceny minimalnej. Jak je opisywał i jak konkretnie je sprzedawał zależało już od niego.
-Trudno im się dziwić, polityka wcale nie pachnie lepiej niż ta sprawa. Może dlatego, że tu też można się jej doszukać… - Odparł Demon, chowając komunikator do kieszeni. Sam nie przepadał za polityką, ale tu w grę wchodziła opcja konfliktu separatystycznego. Trzeba było oszacować, czy potencjalny zysk jest wart podejmowanego ryzyka. Czasami lepiej było nie zarobić, by w przyszłości nie stracić więcej. Wybadanie gruntu będzie dla tej sprawy kluczowe. Warto też było pomyśleć o dodatkowych środkach zaradczych.
-Dobra, skupmy się na przygotowaniu. Czego jeszcze udało Ci się o nim dowiedzieć? - Niebezpieczne czy nie, fuszerka nie wchodziła w grę.
- Posiada iskrę. - odparł krótko Corvo. - Podobno jest najszybszym człowiekiem w galaktyce. Nie znamy jednak szczegółów.
-To całkiem ciekawe. - Przyznał Armstrong, by po chwili się zasępić. - Niestety cholernie mało wiemy na jego temat, będzie trzeba ekstrapolować na bazie tych informacji. - W głowie młodego Recollectora zaczynał już formować się plan. - Skoro omawianie wyników twojego wywiadu mamy za sobą, napijmy się na spokojnie. Podróż trochę potrwa, przegadanie planu może zaczekać godzinkę czy dwie. - Rzekł, rozsiadając się wygodniej. Chwila rozmowy przy flaszce z pewnością im nie zaszkodzi.
- Jestem w stanie rozpoznać dobry pomysł, gdy jakiś usłyszę. - skwitował Corvo, polewając wszystkim drugą rundę.
- Uwińmy się z tym, póki mamy czas. - zaśmiał się Jack. - Zdelegalizowali najemnictwo, niedługo mogą zdelegalizować recollectorstwo. - ostrzegł, na co Corvo przytaknął skinieniem głowy, mówiąc:
- Nie wiadomo jak długo sprzedaż broni pozostanie legalna. Możliwe, że niedługo będziecie produkować tylko silniki.
-Zbrojeniówka to za duża część imperialnego rynku, żeby ją ot tak zdelegalizować. - Odparł Silver, choć przeczuwał że jego towarzysze sobie żartują. Jak długo pozostawało coś do podbicia, tak długo broń będzie potrzebna, a Armstrongowie produkowali najlepszą broń w Cesarstwie. Pociągnął łyczek szkockiej i napawał się smakiem. Mógł narzucić spore tempo, bo praktycznie niemożliwym było by się upił, ale wolał korzystać z uroku wolnej chwili. - A jeśli zdelegalizują recollectorstwo, zawsze możemy pracować na czarno. Christinie by się to pewnie spodobało. - Zaśmiał się, wspominając dowódczynię zbrojnych.
- Już sobie wyobrażam: Dziedzic Armstrongów przyłapany na kradzieży artefaktów! - zaśmiał się Jack. - Zgaduję, że gdyby wprowadzili taki ban, to wysłaliby olbrzymią wojskową falę na każdą znaną planetę, przeczesując je od stóp do głów za każdym niebezpiecznym przedmiotem.
- Już kiedyś tak było. - przypomniał Corvo. - Gdy pierwszy raz je odkryto, Cesarstwo wpadło w panikę. Zanim pozwolili na licencjonowane odzyskiwanie, najpierw uzbierali ogromną kolekcję. Potencjalne niebezpieczeństwo artefaktów było głównym powodem, dlaczego Cesarstwo tak bardzo się rozrosło. Cesarzowej chyba wystarczy, skoro delegalizuje najemnictwo. Terytorium zmniejszy się do zasięgu wojsk porządkowych.
Jack spojrzał na Silvera, bawiąc się swoją szklanką. - Gdybyś chciał wyluzować i skupić się na recollectorstwie, po prostu powiedz o tym rodzicom. Jestem pewien, że twoi bracia, siostry czy kuzyni też ogarnęliby biznes, a moglibyśmy wyruszyć na znacznie bardziej szalone przygody.
-Kto bogatemu zabroni, jak mówi stare przysłowie. - Skwitował żart swojego ochroniarza. - Widzisz Jack, tu właśnie jest pies pogrzebany. Stawianie powinności przed zachciankami stanowi jeden z wymogów dorosłości. Im szybciej rodzice zrozumieją, że nie jestem rozkapryszonym dzieciakiem, tylko mężczyzną podejmującym dojrzałe decyzje, tym prędzej przestaną naciskać, żebym zajmował się tym co oni mi zaplanowali. A mniejsza presja z ich strony, oznacza więcej czasu na to, czym chcemy się zajmować, wilk syty i owca cała. - Podsumował swój punkt widzenia. - A co do Cesarzowej... - Spojrzał na Corvo. - Serio byś się spodziewał że jej “wystarczy”? Myślę raczej, że zależy jej na większej kontroli nad Cesarstwem, a najemnicy stanowią element nieprzewidywalny. - Silver mógł nie lubić polityki, ale jeśli nie chciało się wdepnąć w bagno, trzeba było się przynajmniej orientować, a Attano znał bardzo wiele sekretów tego świata.
- Coś w tym jest. Jeżeli uda nam się znaleźć naprawdę drogocenny artefakt, może zejdą ci z tyłka. - zaśmiał się Jack, podstawiając Corvo szklankę pod dolewkę.
- Brak sił najemnych oznacza, że niektóre planety stracą swoją główną siłę wojskową. Mogą spróbować wyłamać się z Cesarstwa, co będzie wręcz smutne. Zauważ jednak, że z każdą zniszczoną planetą, nasza galaktyka się kurczy. Na pewno zadziała to na niekorzyść propagandy, przynajmniej krótkoterminowo. - ocenił.
-A do kogo z płaczem przylecą planety w stanie zagrożenia, które nagle utracą wojsko? - Zapytał retorycznie Armstrong i pociągnął sobie solidny łyk. - Istnieje oczywiście ryzyko utraty części planet, ale taki ruch oznacza umocnienie kontroli nad Cesarstwem. Najemnicy, którzy nie znają innego żywota niż wojskowy zapewne się pozaciągają, by nie stracić jedynego źródła dochodu. Biznes jest biznes. To jak wrogie przejęcie w świecie korporacyjnym, zyskujesz siłę roboczą znacznie mniejszym nakładem środków i czasu, niż by postawić zakład i wyszkolić kadrę od zera. - Ciekawe skąd u kobiet wzięło się przeświadczenie, że faceci podczas picia rozmawiają o dupach i cyckach. Na te tematy znacznie lepiej rozmawiało się bez alkoholu, w przeciwieństwie do mniej przyjemnych jak obowiązki, czy sytuacja geopolityczna. - Jasna cholera, czemu biznes i polityka muszą być do siebie tak podobne? - Silver skrzywił się i podsunął Corvo szklankę, by ten i jemu dolał.
- Korporacja? Cesarstwo? Nie widzę różnicy! - zadeklarował Jack w odpowiedzi. Corvo rozlał nową kolejkę.
- Właściwie mówiąc o wojskach, powinienem cię zawczasu uprzedzić. Nie będę mógł ci towarzyszyć na stacji wojskowej. W tego typu placówkach nie można maskować twarzy. - wyjaśnił.
-Coś w tym jest, instytucje religijne też można było przyrównywać do korporacji. - Przyznał Demon i zakręcił zawartością szklanki by zaciągnąć się aromatem. - Przypomnij mi Corvo, żebym Ci zaprojektował odpowiedni strój maskujący, to wejdziesz ze mną wszędzie. - Uśmiechnął się. Dobrą bazą dla tego pomysłu były retroreflektory, ale wymagało to doszlifowania żeby jakość sprzętu odpowiadała poziomowi użytkownika. Może jakiś holoprojektor, żeby wypuszczać przynęty… Silver potrząsnął głową by nie odpłynąć, wynalazki były jego największą pasją i łatwo go wciągały.
-Przynajmniej wiem, czym będę się zajmował gdy będziemy lecieć na łowy. Dzięki temu podróż nie powinna się dłużyć. - Młody Recollector nie należał do bardzo cierpliwych, więc jakieś zajęcie zawsze pomagało skrócić oczekiwanie
- Mógłbym zmienić twarz, tym czy innym makijarzem...szansa, żeby to sprawdzali, jest niewielka. Po co jednak ryzykować na misji dyplomatycznej? Będziesz czegoś potrzebował, to będę na okręcie.
- Właśnie! Śpij na okręcie, nie bierz kwater! - zauważył Jack. - Nigdy nie wiesz, co się stanie, jak zamieszkasz z wrogiem!
- Dopiero wspomniałem, że to misja dyplomatyczna... - zażenował się Corvo.
-Liczę że uda mi się z ubijaniem interesów zamknąć w jednym dniu. Jakikolwiek motyw ma Tsar, podejrzewam że mu się spieszy. Może nie będzie się dzięki temu zbytnio targował. - Odparł Silver, uśmiechając się pod nosem. Ci dwaj stanowili zabawną mieszankę. - W razie potrzeby zawsze mamy łączność awaryjną. Choć nie sądzę, żeby “pan admirał” chciał zaryzykować nadepnięcie mojej rodzinie na odcisk. - Jego uśmiech zrobił się drapieżny, zadzieranie z Armstrongami źle kończyło się już w czasach ziemskiego średniowiecza, obecnie można było to przyrównać do wyjątkowo brutalnego samobójstwa. Nie przestając się uśmiech, ponownie pociągnął ze szklanki, przez co mało się nie zakrztusił.
-Dobra, bo zaraz się obleję albo pójdzie mi nosem przez te rozmowy. - Zaśmiał się i opróżnił szklankę jednym haustem. - Biorę się za ogarnięcie wytycznych na naszą małą delegację. Dostaniecie wszystko na interfejs. - Pożegnał się. Choć Jack był jego ochroniarzem, na statku nie musiał za nim chodzić krok w krok.

***

Jakiś czas później każdy z członków kadry oficerskiej otrzymał na swój komunikator plan działania, z zaznaczonymi dla siebie zadaniami.
“Czeka nas przeprawa z cesarskim bohaterem (oficjalnie), należy zatem zadbać o oprawę. Panno Vespucci, proszę wyszykować gwardię honorową. Będzie mi Pani towarzyszyć jako jej dowódca, proszę więc zadbać o odpowiedni mundur galowy. To samo tyczy się Ciebie, Jack. Z zapasów okrętowych kwatermistrzostwo ma wybrać paradny rapier i zapakować go w szykowną szkatułkę, niech przygotują też beczkę dobrej whisky. Z racji faktu iż nasz potencjalny kontrahent ma kilka niejasnych punktów w swoim życiorysie, musimy zachować ostrożność. Pozostajemy w stałym kontakcie przez interfejsy sieciowe. Na czas mojej nieobecności, na okręcie dowodzi Kapitan Drystone. Gdyby jakimś sposobem łączność została zerwana, jej słowo jest ostateczne. Corvo, jeśli zdołasz bezpiecznie zhackować ich system komunikacji, prowadź nasłuch, nie chcemy niespodzianek. Panie Drake, na wypadek konieczności szybkiej ewakuacji, proszę wytyczyć kilka potencjalnych tras ucieczki. Panie Holmes, jeśli wyczuje Pan jakieś źródła magii na stacji lub w jej otoczeniu, chcę o tym wiedzieć. Jeśli ktokolwiek zauważy coś, co uzna za niewłaściwe czy niepokojące niech nie waha się dać o tym znać. Pamiętajcie, że nie zatrudniam byle kogo, nie bójcie się działać.”
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 07-04-2019, 20:27   #58
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Eddie
292016142SH

Aby zyskać pewną przewagę w swojej operacji, Eddie postanowił kilkakrotnie użyć iskry bez celu, przenosząc się w losowe lokacje. Powinno to zmylić przynajmniej kilka najgorliwszych flot chcących dorwać artefakt Januarego. M1A uważnie przyglądała się poczynaniom niebieskoskórego. Po mniej więcej trzech skokach, do zgromadzenia dołączyła koleżanka przemytnika.
November nonszalancko pojawiła się na środku panelu sterowania, zasłaniając Eddiemu widok na przestrzeń kosmiczną. - Po prostu sprzedaj mi informacje. - zasugerowała. - Wspominałeś coś, że nie chcesz magii tylko wiedzę, więc wal. Powiem ci, co chcesz wiedzieć. W zamian pokażesz mi ten świstek i porwiesz go, zanim ogórek zerknie ci przez ramię. - mimo szybkiej i dosadnej propozycji November nie wydawała się zaangażowana w rozmowę.
- Spokojnie, zrobię co mam zrobić i zostawię wszystko na miejscu - odparł niebieskoskóry krótko. - Pokazaliście mi, że nie mam co liczyć na wsparcie Magica Icaria w swoich staraniach, czemu miałbym oczekiwać, że nie zachowacie się tak samo, gdy tylko dam Ci informacje - dodał.
- Meh, zawsze lepiej spróbować. - stwierdziła November, odwracając się plecami do Eddiego. - January zawsze się nudzi. Dał ci wskazówkę, bo chce zobaczyć, jak będzie wyglądała nasza potyczka. Karmisz diabła. - ostrzegła November. - Louise wybrała każdego nas z konkretnego powodu, January ma bardzo podobny, psotny charakter co ona. Chętnie zadziała na własną szkodę, tylko po to, aby było ciekawiej. - ostrzegła. W tym czasie M1A podpięła niewielki monitor do konsoli sterownej i postawiła go przed niebieskoskórym. Transmitował on obraz z zasłoniętego przez wiedźmę kokpitu.
- Karmię diabła. Co to za różnica, czy tego, czy innego? - odparł krótko niebieskoskóry. - Luise wybrała każdego z was? Jaka jest jej relacja z Januarym? - spytał. Odwrócił się na chwilę w stronę M1A i obdarzył ją szczerym uśmiechem. Po chwili, wyraźnie zdziwiony, zdał sobie sprawę z tego, co właśnie zrobiła jego ogórkowa towarzyszka. Ona… widzi November?
- Eh, cholera ją wie. January odpierdolił się z tej galaktyki przy pierwszej okazji. Nawet nie wiedziałam, że wrócił. - wyznała November. - Nie sądzę, aby mieli między sobą jakieś aktualne układy. Ta suka trzyma swoje ulubione zabawki na smyczy.
- Luise wybrała każdego z was z jakiegoś powodu, a jednak jest czwartą wedle starszeństwa. Dlaczego? - spytał niebieskosóry.
- Eh? - November odwróciła się z powrotem do Eddiego grzebiąc palcem w nosie. Skrzywiła się na widok ekranu. - Chyba gdzieś się pomyliłeś.
- Oh, czyli poszczególne miesiące nie mają związku z chronologią? - odparł wyraźnie zdziwiony. Przemytnik wprowadził kilka komend do komputera, a na monitorze znajdującym się tuż przy M1A pojawiło się zapytanie “widzisz?”.
M1A enigmatycznie wzruszyła ramionami.
- Nah. - machnęła ręką November. - Tu chodziło o to, jaką pogodę wolisz...chyba... - zmieszany wyraz twarzy kobiety wykazywał, że sama nie jest pewna, skąd wzięło się jej imię.
- W cyklu ziemskim pogoda często zależała bardziej od lokalizacji, nie czasu - zauważył niebieskoskóry. Ten sam model zachodził na każdej planecie, były miasta, czy całe układy gwiezdne, w których zawsze było zimno. Były też inne, na których nie sposób było znaleźć wodę w stanie ciekłym.
- Mam pewne luki w pamięci. - przyznała November. - Gdyby zostanie zjawą nie miało skutków ubocznych, wszyscy by to robili. - kobieta zeskoczyła z panelu sterowania i zniknęła.
- Mogę powiedzieć Ci gdzie znajduje się artefakt w zamian za Studnię dusz oraz ciało Kurasu - odparł niebieskoskóry, zupełnie ignorując to, że kobieta zniknęła. Skoro i tak jest pluskwą w jego świadomości, nic nie broni Eddiemu wykorzystać tego dla swoich korzyści.
- Zgoda. - kobieta znowu siedziała obok. - Teleportuj się na tą samą stację co poprzednio, to truchło dalej tam jest.
- Nah, chciałem tylko coś sprawdzić. Najwidoczniej aż tak Ci zależy na tym artefakcie - niebieskoskóry uśmiechnął się szeroko. - Zapewne będziesz musiała się potargować z Toborami - odparł w końcu przemytnik. Poprawił uchwyt na sterach statku i przyśpieszył.
-Tch.
Szybkim skokiem gwiezdnym Eddie dostał się w dokładne miejsce koordynatów. Zrobił po drodze tyle zmył, ile mógł, nie było już czego ukrywać. November zniknęła, przynajmniej w teorii.
- Z uwagi na zawiść kościoła względem technologii, przybycie tutaj powinno zabrać im sporo czasu. - skomentowała M1A, patrząc prosto w dane lokacyjne na panelu sterowania.
Przed Eddiem znajdowała się zrujnowana świątynia. Prostokątna i wielopiętrowa. Z ksiąg w bibliotece Icaria Eddiemu kojarzył się termin "ziggurat", jednak nie aplikował się on w pełni. Wejście do tej świątyni szło w dół, a nie w górę. Niedaleko wejścia znajdował się też obcy statek pasażerski. Jednoosobowy.
Eddie wziął ze sobą całe uzbrojenie. Jeśli miał spotkać tu jakiegoś nieznajomego, to nie raczej nie będzie to zbyt miłe spotkanie.
- Jeśli ten statek nie jest kimś od was, to nie zdziwiłbym się, gdyby to był reprezentant kościoła. - odparł zdziwiony możliwością rozmowy w tym właśnie miejscu. Sprawdził, czy atmosfera jest wystarczająco bezpieczna i przygotował się do wyjścia. - Tak jak nienawidzą ,technologii, tak próbują dokonać morderstwa na wszystkich magach i potencjalnych magach. Nawet jeśli sami korzystają z tej magii - dodał w stronę M1A.
Wychodząc z Eddiem, M1A pokręciła głową. - Nie wygląda na nasz model ani Zacharego. Kościelnych nie znam, ale byłby to niesamowity przypadek. - zauważyła.
- W takim razie lepiej być gotowym, ktokolwiek to będzie - odparł, uśmiechając się. W jego głowie zagościła dość zabawna wizja Januarego, który rozmyślił się i postanowił wziąć artefakt w inne miejsce.
Wnętrze świątyni było oświetlone dzięki światłu słonecznemu wpadającemu przez liczne i podłużne otwory w sklepieniu. Gładkie elementy otoczenia odbijały światło całą swoją powierzchnią.
- To nie jest starożytna budowla. Może nawet nie mieć stu lat. - zauważyła M1A.
Para powoli przemieszczała się w głąb korytarza, aż w pewnym momencie zaczęły dochodzić ich odgłosy z dna podłużnych schodów. - Ah! - stękała kobieta - Nosz kurw...! - dochodziło z głębi.
- Najwidoczniej lokacja artefaktu nie była tak dobrze strzeżonym sekretem, jak myślał January - szepnął niebieskoskóry. Przygotował karabin i kontynuował wędrówkę w stronę głosu. Dał znać M1A, by ta równiez zachowywała względną ciszę. Samemu aktywował ułatwiający skradanie płaszcz i wyszedł nieco na przód.
Na samym dnie korytarza, pomijając przeróżne otwarte wrota o różnych kształtach i kilka pustych sal, Edward doszedł do podłużnego pomieszczenia pełnego aktywnych pułapek. Kolce i wahadła z nożami wyskakiwały ze ścian, a z różnych miejsc w podłodze co jakiś czas wystrzeliwał płomień. Nawet sufit wypełniony był ostrzami. W środku całej tej zawieruchy, aktywnie klnąc pod nosem, znajdowała się nieczysta genetycznie kobieta. Jej mutacje wykształciły kocie uszy, oczy i ogon, oraz wyjątkowo ostre pazury. Gdy kilka razy niebieskoskóry zobaczył jej twarz podczas wielu skoków, spostrzegł w nich przedziwny płomień. Kobieta ta pojawiła się już w naszej historii, oszukując i okradając Victora na platformie Skidów. Dla Edwarda było to jednak pierwsze spotkanie, a karabin w jego dłoniach sugerował, że mogło być ostatnim.
Niebieskoskóry kontynuował jednak spacer wzdłuż poszczególnych pułapek. Obserwował kobietę oraz pułapki. Mógł bezproblemowo pozbawić ją życia jednym pociągnięciem za spust, mógł też wykorzystać ją jako przewodnika po przedziwnej budowli. Szczęście kobiety, połączone z coraz większym zrozumieniem swojego kontraktu sprawiło, że przemytnik wybrał wyjście z, przynajmniej tymczasowo, mniejszym rozlewem krwi.
Po pewnym czasie, mniej więcej w połowie przezbrojonego pomieszczenia, Eddie musiał się zatrzymać. Do tej pory pułapki były dość przewidywalne, więc sama wiedza o ich lokalizacji wystarczyła na bezpieczny spacer. Z czasem zaczęło się jednak robić goręcej. W dalszym ciągu pomieszczenia pułapki były niezwykle prędkie i ruszały się w zwodny sposób. Nawet nieświadoma przewodnik w pewnym momencie postanowiła zrobić sobie przerwę i złapać oddech, siadając na górnej części ostrego wahadła bujającego się po pomieszczeniu. Eddie mógł do niej dość bez trudu, pokazała mu w końcu trasę, ale raczej straci przy tym swoją niewidoczność. Mógł też spróbować ją prześcignąć, choć ostatnią część pomieszczenia pokonywałby na własną rękę z nieznajomą za plecami. Jeżeli poczeka, aż kobieta przejdzie całą długość pomieszczenia to będzie mógł je przejść bezpiecznie, ale na pewno będzie pewną odległość w tyle. Patrząc za siebie, Eddie dostrzegł, że M1A zatrzymała się w przedsionku. Nie wiedząc o jej obecności, ciężko było ją zobaczyć. Szczęśliwie, kocica nie oglądała się za siebie, nie licząc może okazjonalnego salta nad przeszkodą.
Niebieskoskóry chłonął ustawienia widocznych mechanizmów, oraz nieśmiało ruszył przed siebie. Nie zamierzał jednak zbliżać się do kobiety, wolał wyprzedzić ją, póki miał taką możliwość. Jeśli tylko zdoła wejść do następnego korytarza nim zostanie zauważony, będzie miał idealną pozycję do wygrania tego wyścigu.
Edward ruszył przed siebie, chcąc pokonać tor nieokiełznanych pułapek. Niebieskoskóry chciał przedostać się na drugą stronę i jednocześnie nie wydać na jaw swojej obecności. Maszyny mordu wirowały, wyskakiwał, wystrzeliwały i zionęły potencjalną śmiercią. W pewnym momencie Eddie postawił nogę na pozornie bezpiecznej kamiennej płycie, która natychmiast złamała się pod jego naciskiem. Mężczyzna wbił swoją nogę w kolec. Szczęśliwie nie było tego widać pod płaszczem, nieszczęśliwie nie pomogło to jego i tak już powolnemu tempu przemieszczania się przez tor. Gdy odpoczywająca nieznajoma postanowiła się w końcu zerwać i susłem ruszyć do przodu, w moment wyleciała z pomieszczenia. Trasa, którą zaprezentowała Eddiemu, była znacznie szybsza, ale niemożliwa do wykorzystania, gdy ten chciał pozostać niezauważonym. Los go jednak oszczędził.

Gdy tylko koci ogon zniknął z sali, wszystkie pułapki w pomieszczeniu wyłączyły się i wycofały. Bez zastanowienia, Eddie rzucił się do biegu tak prędko, jak tylko mógł. Rana w stopie nie była zbyt wielkim utrapieniem, zwłaszcza pod wpływem adrenaliny. Nie minęło długo, zanim Eddie odzyskał kontakt wzrokowy z nieznajomą. Ta wskoczyła do jakiegoś pomieszczenia i wykonując salto nad filarem, podniosła z niego okrągły przedmiot: czarną kulę z czerwonym, ludzkim okiem. Wylądowała na samym filarze, odwrócona w stronę Eddiego, który zdążył znaleźć się w wejściu do pomieszczenia, blokując kobiecie drogę ucieczki.
- Yo - niebieskoskóry jako pierwszy przełamał ciszę. Trzymał w dłoniach karabin szturmowy Pulsar-mk2, jednak nie zamierzał jeszcze naciskać spustu. Nie niesprowokowany. Gdyby miał ją zabić, nie sprawdzając cóż to za osoba, zrobiłby to już dawno, strzelając z karabinu snajperskiego, gdy kobieta będzie znajdować się w powietrzu. Eddie nie mógł zaprzeczyć pewnej dozie żalu, mógł przecież rozwiązać to w dużo łatwiejszy dla siebie sposób.
- Yo... - odpowiedziała kobieta, wpatrując się w Eddiego. W jej lewym oku tańczył mistyczny płomień. Za sobą, Eddie usłyszał rytmiczne kroki metalowych nóg M1A.
Oczy Tobora wypełnione były szumem przypominającym projektor, który zgubił sygnał. Eddie nie znał jej długo, ale widział, że jej ruchy ciała odstawały od normy.
- Moja flota jest już w tym systemie słonecznym. Niestety, wedle radarów November pojawi się tu niezwykle szybko.
- Tobor? - zdziwiła się kocica i zaczęła podrzucać podniesioną kulę w ręku, uśmiechając się szeroko. - To co wy dwaj tu robicie?
- Słyszałaś ją, za moment rozpęta się tutaj piekło - podsumował niebieskoskóry, robiąc krok w stronę kobiety. Chwilo nie zamierzał podejmować drastycznych akcji. Musiał w jakiś sposób zyskać artefakt, może nawet uciec z nim z planety, nim ta zamieni się w pole bitwy.
Eddie puścił karabin jedną ręką i ustawił ją wzdłuż tułowia, zakrywając rękę przez wzrokiem kobiety.
- I jakim cudem pół galaktyki dowiedziało się o tej dziurze? - pytała kobieta z uśmiechem na ustach. - Wybacz, ale nie mogę tego oddać twoim zielonym przyjaciołom.
- Nie masz wyboru. - oznajmił Tobor. - Wyłączyłem zasilanie tej infrastruktury. Łącznie z pułapkami i tą windą. Wyjść możecie tylko wejściem. Do nas lub do zakonu.
- Jak jej nie strzelisz w mordę z miejsca, to nigdy ci się nie uda. - November zaszeptała w myślach Eddiego.
- A tym drugim? - spytał niebieskoskóry. Palce zakrytej przed wzrokiem kobiety dłoni wskazywały teraz liczbę “4”. M1A4 musiała wiedzieć, ze od wskazania pierwszego symbolu minęła więcej niż sekunda, więc nie wystrzeli przed uzyskaniem ewentualnych odpowiedzi.
Kobieta podrzucała kulą, przyglądając się Edowi bez odpowiedzi przez kilka długich sekund. Jej twarz wyglądała na stopniowo coraz bardziej sfrustrowaną. - Kurwa mać January. - ryknęła, ściskając kulę w dłoni.
- I po ptakach. - odezwała się znowu November. - Ta kobieta wie rzeczy. Czyta cię jak książkę. To też typ magii. - ostrzegła.
- Zabieram to do Septembera. - zadeklarowała kobieta, pokazując palcem wolnej ręki na dłoń z kulą. - Lecisz ze mną czy stajesz mi na drodze? - spytała.
- Zdajesz sobie sprawę że leci tu jedna trzecia galaktyki? Brakuje tylko cesarskiej armii czy innych piratów. Jeśli chcesz stąd uciec, tym bardziej z tym - jego wzrok skierował się w stronę artefaktu. - Potrzebujesz czegoś więcej niż szybkiego statku kosmicznego - uśmiechnął się nieskromnie. 3 palce pozostały wyprostowane.
- Z twoją prędkością raczej wystarczy. - uśmiechnęła się kobieta. - Wysyłając cię tutaj January albo chciał mnie zabić, albo chciał nam pomóc. Streszczaj się z decyzją co.
2 palce pozostały wyprostowane. Eddie nadal nie był pewien, czy daje sygnał do rozpoczęcia walki, czy też czas M1A do ucieczki. Jeden palec. Przypomniał sobie o urywku życia Yuriego. Ogrom czasu, który upłynął od zawiązania kontraktu i liczne pokolenia, których wybory zostały ukrócone.
Otwarcie nowych drzwi, by wyzwolić przyszłe pokolenia? Otwarcie, by zupełnie zmienić dynamikę galaktyki. Właściwie… Czemu nie wyzwolić wszystkich spod skostniałego cesarstwa?
Przemytnik zapomniał o tym, jak często status quo jest tym lepszym wyjściem.
Zacisnął ostatni palec wolnej ręki. W tym samym momencie wypuścił z karabinu krótką serię w lewą nogę kobiety. Następnie zamierzał wypuścić kolejną falę pocisków, tym razem biorąc poprawkę na unik celu. Wątpił, by zwykły karabin mógł ją trafić. Nie takie też było jego zadanie. Eddie zamierzał jedynie przetrzymać kobietę wystarczająco długo. Bądź zabić. W tej chwili nie pogardziłby żadnym z rozwiązań.
Sam jednak skupiał się bardziej na próbie przechwycenia ewentualnego kontrataku.
Szybkim saltem kobieta schowała się za filarem. Widząc jej dłoń wychodzącą z lewej strony, Eddie przeniósł kierunek swojej lufy. Była to jednak zmyła, kobieta wyleciała z prawej, szybkim susłem sprzedając niebieskoskóremu kolano w twarz. Starając się odzyskać równowagę, Edward dojrzał jak kobieta rusza do wyjścia z pokoju tylko po to aby zobaczyć ścianę. Na początku zadymy M1A wpięła się do systemu i reaktywowała windę.
- Niby rasizm, ale jak przyjdzie co do czego, to faktycznie chcecie pozabijać ludzi. - westchnęła kocica. Zacisnęła dłoń na kuli i spojrzała prosto w jej czerwone oko.
Eddie kucnął, odrzucił przypięty karabin na bok i szybko złapał za snajperkę. Ustawił ją na ⅔ mocy i wystrzelił w stronę tułowia kobiety.
Gdy Eddie pociągnął za spust, nieznajoma uśmiechnęła się i szybkim ruchem ręki skierowała artefakt prosto w stronę laserowej wiązki. Ta przeszyła zarówno obiekt, jak i ją samą. Gdy było po wszystkim, na ziemi pozostały dwie połówki kocicy, oraz bardzo spękana i zwęglona kula.
Niebieskoskóry przestawił tryb karabinu na ⅓ i wystrzelił dwa kolejne pociski, tym razem skierowane w stronę każdej z połówek kobiety. Jego wcześniejsze doświadczenia podpowiadały mu, że współpracujący z magami nie umierają od pojedynczego strzału.
M1A spokojnym krokiem podeszła do i odebrała z ziemi artefakt. - Przy szczęściu uda się znaleźć jakiś sposób, aby go naprawić. - westchnęła. - Odprowadzę windę na górę, wrócimy wejściem. Póki co mamy przewagę w niebiosach, jednak z czasem Magica będzie miała więcej jednostek od nas. Wtedy przewaga technologiczna nie zda się na zbyt wiele.
- Cóż, nie miałem innego wyboru. Wątpię, by sam artefakt został szczególnie uszkodzony. - stwierdził niebieskoskóry, kierując się w stronę wyjścia. - Jeśli miał na tyle dużą moc, to raczej nie był tak wrażliwy. Albo to, albo zwyczajnie tymczasowo wyczerpała się w nim magia? - stwierdził z nadzieją w głosie.
- Gdyby tak łatwo było się go pozbyć, nikt by go nie ukrywał. - stwierdził Tobor, kierując Eddiego do wyjścia.

Posiadanie sojuszu na polu bitwy okazało się ogromną pomocą. Gdy Eddie opuścił świątynię, jego oczom ukazał się ogromny pokaz atomowych firewerków na niebie. Szczęśliwie okręt z opuszczoną windą już na nich czekał. W mniej niż dziesięć minut byli ponad atmosferą planety.
W hangarze okrętu na Eddiego czekała mała załoga zielonych techników. Jeden z toborów podbiegł do Eddiego z niewielką, niebieską kulą. - Proszę to wziąć. Powinno ograniczyć możliwości infiltracyjne November. - wytłumaczył.
- Będziemy potrzebowali twojej iskry, aby wynieść się daleko stąd. - stwierdziła M1A. - Później porozmawiamy.
- W jaki sposób? - spytał, łapiąc niebieską kulkę. - I którędy na mostek? - dodał w końcu, akceptując propozycję M1A.
- Później porozmawiamy. - powtórzyła M1A, łapiąc Eddiego za nadgarstek i ciągnąc go w stronę mostku. Po drodze minęli kilka wind, prawdopodobnie dlatego, że schodami było szybciej. Okręt był podłużny, miał tylko trzy piętra użytkowe, a jedyną obecną na nim rasą byli Toborzy.
Mostek był prostym, okrągłym pomieszczeniem z mnóstwem lewitujących paneli dotykowych. W środku stała jedna z przywódczyń frakcji. „Kierownik” była osobiście znana Karasu, Eddie nie miał jednak okazji się z nią spotkać. Gdy tylko wtargnął do sali dowodzenia, M1A upadła na ziemię, a oczy kierownik zaszły szumem tak, jak wcześniej M1A. Kobieta machnęła ręką, a do Eddiego podleciała tablica sterownia. Nie kierował wcześniej okrętami tego typu, ale system wydawał się dosyć oczywisty.
- Obojętnie gdzie, byle daleko stąd. - poprosiła.
- Zobaczmy, co potrafi to cacko - stwierdził, uśmiechając się na widok tablicy sterującej. W statkach przeważnie odnajdywał w nich trochę spokoju. Kolejne sekundy za sterami sprawiają, że myśli w jego głowie zaczynają układać się w dużo bardziej przejrzyście.
Po raz kolejny spieprzył, ale nie miał jak cofnąć czasu. Jeśli Toborzy są faktycznie tak zaawansowani techonologicznie, nie powinni mieć problemu z naprawieniem tych uszkodzeń. Argument przedstawiony przez M1A był zaskakująco logiczny.
Działania niebieskoskórego z pewnością przybliżyły ogórków do odblokowania magii. Niezależnie od tego, czy odniosą sukces, przemytnik umożliwił im rozwój. Zapewnił nie tyle spełnienie samych możliwości, co sprawił, że te w ogóle powstały.
Ustawił kilka wskaźników kontrolnych, a samolot przyśpieszył. Moment później aktywował swoją iskrę i skierował statek w stronę bazy, w której znajdował się okręt Luise.
Po wyjściu z nadprzestrzeni Eddie zastał pole asteroidów. Nie było w nim jednak żadnej bazy.
- To miejsce… - Tobor przeanalizował obraz. - Usunęliśmy tą bazę ponieważ November zna jej lokalizację. - przypomniała kierownik. - Możemy się dalej przemieścić bez polegania na magii. - wzruszyła ramionami. - Gdyby artefakt przetrwał, moglibyśmy spróbować odblokować twój potencjał i ewakuować więcej okrętów. Koszt tej bitwy będzie ogromny. - Tobor spojrzał na Eddiego. - Dziękuję ci za opowiedzenie się po naszej stronie.
- Wątpię, by artefakt stał się bezużytecznym. Cała wojna nie miałaby wtedy sensu z perspektywy Icarii - stwierdził. Zmniejszył nieznacznie obciążenie silnika i odwrócił się w stronę kierownik statku. - Co z mieszkańcami? - spytał.
- Przeniesieni. Razem z ekwipunkiem, wliczając twój okręt. - zapewnił Tobor. - Nie wiemy czy ich celem było zdobycie artefaktu czy jego zniszczenie. Nie wiemy też jak je naprawiać, to magiczna technologia. Mimo tego mam pewne idee. Najpierw jednak jestem ci winna pewne wyjaśnienia. Chyba, że wolisz najpierw odpocząć?
- Wydaje mi się, że nie jestem szczególnie zmęczony - stwierdził po chwili zastanowienia. - Z chęcią wysłucham co chcesz przekazać.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 21-04-2019, 23:50   #59
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Eddie
292016148SH

- Jak już ci wyjawiono, jestem jedną istotą. Wszystkie rozsiane po galaktyce Tobory to części mnie, ze swoją własną osobowością, którą mogę w dowolnym momencie zastąpić. - wyjawił Tobor.
- Jestem starożytną kreaturą obecnie zamieszkującą galaktykę daleką od tej. Nie wiem jednak, jak się w niej znalazłem. Borykam się z amnezją pokrywającą eony czasu. Zdołałem jednak odkryć, że wywodzę się z tej właśnie galaktyki.
- Śmiem podejrzewać, że moja amnezja ma magiczne korzenie. Niemożliwe jest jednak zwalczenie magii, nie będąc w stanie jej użyć. Zwyczajnie brakuje mi pewnego enigmatycznego zmysłu, który wasz gatunek dopiero zaczął nabywać.
- Moje badania nie zaprowadziły mnie daleko, ponieważ natrafiłem na jeden znaczny problem: Louise Cypher. Kreatura zdolna panować nad technologią i wyłącznie intencją przejąć władzę nad moimi toborami. Dlatego od dłuższego czasu działam z ukrycia.
- To dziwne. Obawiając się Luise, powinniście możliwie wspierać popieprzoną magiczną inkwizycję - stwierdził niebieskoskóry. Nawet jeśli nie był w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy kościół uważał technologię i Toborów czy kwietniową diablicę, z perspektywy właścicieli tego statku wybór powinien być oczywisty.
- Magica Icaria...jest dużo bardziej niebezpieczna, niż się wydaje. - odparł Tobor. - Jest wiele rzeczy, których jeszcze o nich nie wiem, ale mogę z pewnością powiedzieć, że nawet November nie wie, z czym się zadaje. Choć jest na tyle przytomna, aby utrzymać pewien dystans od swoich rzekomych podwładnych. - Kierownik skierowała swoje spojrzenie z dala od twarzy Eddiego. - Mogę powiedzieć tylko tyle, że ta galaktyka ma przed sobą niemało zagrożeń. Nie zazna spokoju zbyt prędko.
Kobieta zeszła z podestu i wcisnęła kilka przycisków na lewitującej konsoli. Z ziemi wyłoniły się siedziska i stół.

~***~

- Moje zrozumienie magii opiera się na magicznej teorii Septembera. Zakłada on, że u swojej podstawy uniwersum składa się z czystej informacji, którą ochrzcił jako Kod Uniwersalny. Magia to zdolność wejrzenia w ten kod i jego modyfikowania. Ludzie nie powinni być ku temu zdolni, jednak ich organizm przy próbie interakcji z czystą informacją przeprowadza reakcję obronną i nabywa zdolność jej interpretacji i edycji. Zdolność ta jest zwykle ograniczona do niewielkiego zakresu i wiąże się z obsesją umysłu nad tym odkrytym urywkiem danych. Stąd wszyscy magowie są niestabilni. September stara się wiedzieć wszystko, January obsesyjnie szuka nowych doznań, March jest obezwładniony żądzą zniszczenia, a November obawia się śmierci tak bardzo, że stara się zniszczyć wszystko, co może jakkolwiek jej zagrozić. - wyjawił Tobor.

-Istnieją inne teorie. - kontynuował. - Niektóre zakładają, że magia to naturalna energia, inne, że świat jest snem a magia to efekt naszego świadomego oddziaływania na zmyślony obraz. Którą uznasz za prawdziwą, to twoja decyzja. I tak pozostanie czymś, co nie może być do końca zrozumianym. - westchnęła. - W tym wszystkim zostaje jeszcze Louise.

- Słyszałeś kiedyś stwierdzenie, że wszystko, co może się zdarzyć, już miało miejsce? Galaktyka jest w końcu nieskończenie wielka, więc czysto teoretycznie szansa na każde zdarzenie wynosi 100%. - Tobor ponownie patrzyła w oczy Edwarda. - W galaktyce Andromeda znajduje się planeta nazwana Gaia. Historia jej istnienia w 95% pokrywa się z historią Ziemi. Różnice są głównie kosmetyczne: imiona i nazwy, drobnostki w wyglądzie jak kolor skóry czy fryzury historycznych postaci. Cud rachunku prawdopodobieństwa. Jednak tylko do pewnego momentu. Są tylko dwie naprawdę istotne różnice w historii Gaii. Po pierwsze: ta planeta powstała setki tysięcy lat przed ziemią, więc to jej historia jest tą oryginalną. Zarazem jej chronologia wyprzedza ziemską.
Różnica numer dwa: gdy Gaia utworzyła swoje Cesarstwo, ich cesarzową była osoba zdolna do interakcji z uniwersalnym kodem. My ją znamy jako Louise Cypher. Jej obsesją była miłość.


Tobor oparła się o siedzisko i zamknęła oczy, krzyżując ręce na piersi. - Mimowolnie wykorzystała swoją magiczną moc, aby pozbawić swoją ludność wolnej woli. Obezwładnieni fałszywym uczuciem podwładni zaczęli funkcjonować wedle jej życzenia. Dopiero po dziesiątkach tysięcy lat Louise postanowiła chociaż na moment sprawdzić, co jej podwładni tak naprawdę czują? W ciągu kilku minut od kiedy uwolniła swoje zaklęcie, biliardowa cywilizacja serafinów popełniła masowe samobójstwo, wykorzystując swój jedyny moment wolnej woli od generacji istnienia tylko po to, aby odejść na własnych warunkach. Pozostali rozeszli się po galaktyce. - powoli otworzyła oczy. - Louise bawiła się tą galaktyką, aż jej magowie ją przepędzili. Teraz jednak wróciła i zarówno Ja, November, jak i September obawiamy się, że planuje odtworzyć swoje dawne cesarstwo, przejmując rolę obecnej Cesarzowej, a my obecnie nie możemy nic z tym zrobić. Nie jesteśmy nawet w stanie współpracować.
- Jej magowie ją przegonili. - powtórzył, jakby potrzebowałby słowa rozbrzmiały raz jeszcze. Po chwili zastanowienia zwrócił się do Toborów po raz kolejny. - Czy magia na Ziemi znalazła się za sprawą magów z Gai? - spytał.
Przypomniał sobie o wspomnieniach jego praprzodka z epoki jednoplanetarnej ludzkości. Jeśli większość osób objętych kontraktami powstała w ten sposób, to sekret dostępu do magii powinien znajdować się we wspomnianych wcześniej 5%.
- Z tego, co mi wiadomo, obecna generacja magów zrodziła się za sprawą samej Louise. - odparł Tobor. - Nie wiem, ilu Serafinów przetrwało, ale poza Louise w obszarze tej galaktyki udało mi się zidentyfikować jednego. Nazywa się Tsar Raz i obecnie służy wojskom Cesarskim.
- Hmm… Jeśli mówi o samym cesarstwie. Czy poszczególni Toborzy mają w pamięci ten sam wizerunek Cesarzowej? - spytał, przypominając wcześniejsza zagadkę Zacharego.
- Ani ja, ani moje dzieci, nigdy nie widzieliśmy Cesarzowej. - odparł Tobor.
- Nikt z was nie widział Cesarzowej, ale czy mieliście do tego okazję? - spytał niebieskoskóry. Teoria Zacharego mogła właśnie przybrać bardzo ciekawy obrót.
- Wchodzimy w kontakt z billboardami i nagraniami, na których powinna znajdować się jej osoba. Dla nas są one pozbawione zarówno cesarzowej, jak i jej głosu. - wyznał Tobor. - Nie mam pojęcia, co to może oznaczać.
- To potwierdza przekonanie, że “cesarzowa” Ziemskiego imperium nie istnieje publicznie. Pytanie tylko czy istnieje w ogóle, albo kiedy przestała - stwierdził niebieskoskóry. Przymknął oczy, próbując połączyć poszczególne wątki. - Czy istnieje jeszcze jakaś magia - poza zdolnością Luise i naturą istnienia cesarzowej, która oddziałuje na Toborów w inny sposób niż na pochodne ludzi? - spytał.
- Jesteśmy odporni na każdy rodzaj magii, który bezpośrednio modyfikuje stan celu. Przykładowo, gdybyś mógł zaklęciem kogoś podpalić, nas już nie. Jeżeli jednak podpalisz coś innego i rzucisz tym w nas, to dalej mamy problem. - wyjaśnił Tobor. - To właśnie magia Louise odstaje tu od normy. Nie powinna mieć na nas efektu, a mimo tego modyfikuje nasze nastawienie tak, jak i innych maszyn, które teoretycznie nie mogą się zakochać. - wyjaśnił Tobor.
- Widziałem Luise wydającą polecenia głosowe okrętowi, który u was stacjonuje. Wtedy myślałem, że chodzi o zwykłą komendę wypowiedzianą w którymś z pierwotnych języków - przypomniał sobie przemytnik. - Jednak to, że musiała je wypowiedzieć, by zmusić maszynę do działania w konkretny sposób może wskazać na konieczność samych słów. Skoro magia Luise nie powinna oddziaływać na was oddziaływać, możliwe, że tego nie robi. Oddziałuje bądź to na świat, bądź też na same słowa. To nie Tobor, maszyna czy serafin jest celem jej magii. Oni wchodzą zaledwie w interakcję z faktycznym celem. Tak jak któryś z was, który zetknie się z podpalonym przedmiotem - wytłumaczył swoją teorię.
- To byłoby dobre wytłumaczenie. - zgodził się Tobor.
Po chwili ciszy Kierownik spojrzała w oczy Eddiego.
- Swoje dalsze zmagania skieruję w celu regeneracji nowo nabytego artefaktu, za który jestem ci wdzięczny. W tym czasie będę też szukał sposobu na powstrzymanie Louise. Czy byłbyś zainteresowany wspomożeniem mnie w tych przedsięwzięciach? - spytał Tobor.
- Wydaje mi się, że tak. - stwierdził niebieskoskóry. - Możliwe, że będę potrzebował z tego tytułu kilku rzeczy, natomiast nie byłoby to nic wielkiej wagi - dodał. Uśmiechnął się nieznacznie, wspominając nieco inna pozycję ich relacji w trakcie ostatniej rozmowy z Toborami.
- Czy zajmowaliście się odtworzeniem oryginalnych ziemskich języków? - spytał.
- Tak. Byłem do tego zmuszony w swoich poszukiwaniach. - przyznał Tobor. - Jak mogę ci się odwdzięczyć?
- Póki co nie mam nic szczególnego na myśli. Po prostu zabezpiecza sobie taką możliwość - stwierdził Eddie. Następnie powiedział kilka słów w języku Yuriego. - Czy znacie cały ten język? - spytał.
- Dla nas zawsze się nim posługujesz. - odparł Tobor. - Wasze zaklęcie porozumienia...albo ma ograniczony zasięg, albo nie wpływa na nas jak znaczna część magii.
- Czy to nie wyklucza czasem mojej poprzedniej hipotezy o magii Luise? - spytał niebieskoskóry.
- Tylko przyjmując, że słowa niemagiczne funkcjonują tak samo, jak magiczne. - zauważyła Tobor. - Ponadto, magia jest regularną ofiarą hipokryzji. Świetnym przykładem są zwoje i kontrakty. To samo zaklęcie może być wykonane na przeróżne sposoby z różnorodnym kosztem, zależnie od tego co wpadło do głowy magowi. Gdybyś miał okazję zetknąć się z księgą czarów, zrozumiałbyś, co mam na myśli. - westchnął. - Innymi słowy, jeżeli magia zależy od kodu, to jej forma i zasady są ograniczane przez formę i zasady kodu. To jest nasza obawa, jak i nadzieja. - uniosła palec. - Jeżeli można zmienić kod całej rasy, to można przypisać jej dostęp do magii, ale...jeżeli to prawda, to nasza słabość do magii może być wysoce specyficzna i wpisana przez osobę trzecią, może nawet samą Louise. Może jakoś zdołała zdjąć z nas odporność na konkretnie jej magię? - zapadła z powrotem w fotel. - Właśnie dlatego jest ona tak strasznym przeciwnikiem. Gramy w grę, a ona określa zasady. Jest zbyt wiele niewiadomych.
- Nawet jeśli okazałoby się, że artefakt nie jest rozwiązaniem, jeśli uda mi się zyskać do Kodu Uniwersalnego - powinienem móc wejść w kontrakt z którymś z was. To zaś powinno potencjalnie wpłynąć na całą rasę? - zaproponował niebieskoskóry. Plan działania wydawał się dość prosty, przynajmniej póki Toborzy mają zaplanowane kilka celów. Przemytnik wiedział tylko, że chce im pomóc.
Tobor uśmiechnął się. - A kto ci zdradzi sekret zawiązywania kontraktu? Gdyby robienie nowych adeptów było takie proste, większość galaktyki miałaby dostęp do magii. Spośród magów, z którymi udało nam się nawiązać kontakt, tylko May obiecała nam pomóc. - wyjaśniła Tobor. - Niestety, stwierdziła, że nie podaruje nam magii, ale jeżeli zdobędziemy sposób na jej aktywację, może nam z nią pomóc. Jeżeli zaniesiemy jej artefakt, powinna go naprawić. - Kierownik podniosła się z fotela. - Wiemy, że obecnie znajduje się na niebezpiecznym księżycu jednej z wypoczynkowych planet. Zachary od jakiegoś czasu próbuje ją tam znaleźć, więc mógłbyś udzielić pomocy. Jeżeli mamy przeciwstawić się Louise będziemy potrzebowali pomocy tylu magów ilu to możliwe, więc będziemy zmuszeni odszukać ich wszystkich. - zielonoskóra aktywowała wyświetlacz. - Zgodnie z naszymi danymi było dwunastu magów. Louise i March są przeciw nam. Ceasar umarł dawno temu, a February jest niezainteresowany. Z pozostałych wiemy o lokacji May oraz mamy podstawy twierdzić, że June przebywa na planecie, którą orbituje księżyc zamieszkały przez May.
- Jasne. Pomogę. - odparł krótko niebieskoskóry. Liczył, że jego relacja z magią również ulegnie zmianie.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 27-04-2019, 20:00   #60
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172