Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-04-2019, 20:02   #61
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Eidith
Wilczyca przesiadywała wewnątrz niewielkiego i przestarzałego statku kosmicznego. Kosmiczna puszka składała się z kabiny pilota zajętej przez droida należącego do Sarii. Ponurej, poważnej i nudnej kobiety przesiadującej razem z Eidith w środkowym pomieszczeniu pojazdu. Za parą znajdowało się tylko pomieszczenie techniczne, dublujące jako składzik.

Dziewczyny były naprzeciw siebie, zajmując dwie niewielkie, ale wygodne i miękkie kanapy. Między nimi znajdował się stół, głównie zajęty przez ekwipunek Eidith, który kobieta właśnie rygorystycznie sprawdzała. W tym samym czasie Saria polerowała swoje noże. Niewielka amunicja rzutna przypominała krzyże.

Niezwykle rzadko zdarzało się, żeby wilczyca pracowała z kimś, kto przerasta ją rangą. Eidith była inkwizytorem centrali, głównej stacji gwiezdnej Magica Icaria, podległej samemu papieżowi. Oznaczało to też, że kobiety nie znały się zbyt dobrze.

Niezapowiedzianie uruchomił się komputer pokładowy. Zainstalowany nad wejściem do kabiny pilota monitor ukazał znaną Eidith twarz Klausa. Ojciec zakonny drapał się po brodzie, zaciągając się fajką.
- I jak lot kochane? - spytał. - Byłem nieco zmartwiony, gdy otrzymałem detale zlecenia, ale
widząc, kogo wysłano do akcji, odczuwam pewną ulgę.
- wyznał Klaus. - Tym razem będziecie polować na adepta magii.
Wilczyca uniosła wzrok znad swojego karabinu który żywiołowo przeglądała.
- Chciałabym prosić o więcej szczegółów mistrzu. Koleżanka pewnie też ale się wstydzi. - Zerknęła na Sarię. - I najważniejsze czy to standardowe znajdź i zniszcz? - Po tym pytaniu usłyszała coś za prawym uchem. Z jakiegoś powodu zaczęła drapać to miejsce gdy jej wzrok utkwił na jakimś tylko jej znanym punkcie. Nie przestawała ani na moment.
- Nie chciałem prowadzić monologu. - zaśmiał się Klaus. - Zgadza się, macie odnaleźć nasz problem i się go pozbyć. Jest tylko jeden mankament. Planeta, na którą lecicie, posiada bardzo cenne surowce, które ciężko pozyskać gdzie indziej. Z tego powodu Cesarstwo nie umożliwi nam użycia ciężkiej artylerii. Nie będzie bomb, nie będzie bombardowań. Tylko wy i wasze umiejętności. - ostrzegł. - Wiemy, w której kolonii przebywa cel, nie wiemy gdzie wewnątrz niej. Będziecie musieli trzymać się na baczności. Różnica między adeptem a magiem, to kwestia lat doświadczenia. To już nie iskra, to żywy płomień, który musimy zdławić, nim rozpęta pożar.
Jak wilczyca sięgała pamięcią chyba jeszcze z adeptem do czynienia nie miała. O ile swych zdolności była pewna to swej koleżanki nigdy w akcji niewidziała. Ale skoro mają działać w parze to znaczy że cel musi być tego godny. Doskonale.
- Co z lokalnymi? Będą współpracować? Po dobroci w sensie. - Rrzuciła wilczyca powoli ubierając na siebie sprzęt.
-[i] Ciężko powiedzieć. Planeta zamieszkała jest przez ludzi i posiada bazę Cesarską, która na pewno udzieli wam informacji. Jednocześnie jednak kolonia jest zamieszkała przez wielu piratów, którzy prowadzą pseudolegalny biznes z Cesarstwem.
- Zajmę się wojskowymi. Przepytaj lokalnych. - Zdecydowała krótko Saria.
- “Pseudolegalny” heh. - Eidith wydała z siebie ciche prychnięcie, gdy kończyła przywdziewać cały swój ekwipunek. Stanęła tuż przed monitorem tak że jej mistrz widział tylko wilczycę.
-[i] Przewrócę to miejsce do góry nogami jeśli będę musiała mistrzu. Zrobię to.[i/] - Zapewniła, kładąc rękę na sercu
Klaus zaśmiał się.
- To tak jakbyś mi obiecała, że będziesz oddychać... Zrób im z dupy piekło.
Mistrz sięgnął, aby wyłączyć monitor, jednak zatrzymał się na moment. - Może zamiast tego, obiecaj mi, że będziesz się słuchać Sari. Wysłali ją z centrali, więc jej opinia na twój temat będzie miała wysokie znaczenie.
No proszę. Inkwizytorka z centrali będzię ją oceniać i rozsyłać wieści o jej działaniach.
To dopiero wilczyce kopnął zaszczyt. Będzie musiała zaniechać niektórych sposobów działania… albo i nie.
- Tak mistrzu. Będą błagać bym ich zabiła. - Dobrze że miała na twarzy maske, bo pojawił się u niej bardzo drapieżny uśmiech. O ile Klaus wiedział że wilczycy może w trakcie potyczek… odbić palma, to na szczęście i tak nie widział wszystkiego.

***

Niewielka kolonia wyglądała na zakład produkcyjny. Większość budowli stanowiły magazyny i przetwórnie. Ze wszystkich stron nieduże miasto było otoczone przez las gigantycznych drzew. Praktycznie każda osoba na ulicy wyglądała na robotnika w uniformie.

Na lotnisku parę przywitała młoda siostra zakonna. Była wysoką kobietą o krótkich blond włosach i szerokim uśmiechu. - Raduję się z waszego przybycia. Otrzymałam już informację o waszym zadaniu w naszej skromnej kolonii. Chcielibyście może odpocząć przed jutrzejszymi zmaganiami?
- Idę przepytywać cesarskich. - zadeklarowała Saria, ruszając w stronę kompleksu wojskowego kompletnie ignorując siostrę.
Wilczyca odprowadziła wzrokiem Sarię. W tej profesji maniery są kompletnie zbyteczne.
- Nie ma potrzeby. Zamiast tego niech mi siostra opowie o naszym problemie. - Mijając siostrę zakonną Eidith objęła ją jedną ręka i zaczęła powoli iść z nią na przód. - Wie siostra inaczej będę musiała przepytywać tych… ciężko pracujących… ludzi. Nie będzie to problemem o ile będą współpracować. Ale są też takie ludziki co czują potrzebę ukrywania czegoś. - Spacerując z zakonnicą Eidith rozglądała się wokoło, szukając jakiegoś punktu zaczepienia. W końcu się zatrzymała i przewiesiłą karabin przez plecy. Stanęła na wprost siostry zakonnej i położyła ręce na jej ramionach delikatnie ją gładząc. - A więc? - Czerwony wizjer maski przeszywał wzrokiem kobietę na wylot.
- Umm...nikt podejrzany nie przychodził do naszej kuchni. - Czoło kobiety dość prędko zalało się potem. Kuchnia, o której wspominała, była typową, darmową jadalnią prowadzoną w kościołach Magica Icaria dla budowania propagandy. - Ale jest tu pub, w którym zbierają się piraci...może ten adept to jakaś szumowina?
- Najgorszy rodzaj szumowiny. Dobra sugestia siostro. Zacznę tam a później zobaczymy. - Puściła siostrę zakonną. Nie do końca rozumiała dlaczego się jej tak bała, ale nie było to istotne.
Na pewno znajdzie się jakiś piracki śmieć chętny do rozmowy. Coś musieli słyszeć o tym adepcie, ta kolonia jest zbyt mała by te wyrzutki czegoś nie widziały. Wilczyca nie czekając ani chwili dłużej udała się do wspomnianego pubu.

***

Bar, o którym słyszała Eidith, znajdował się wewnątrz jednego z hangarów. Był on wypełniony stołami, miał lampy wymienione na kolorowe, a ściany zostały obładowane głośnikami wypluwającymi z siebie hymn pirackiej gildii.
Pod przyciemnionym fioletowym światłem banda ludzi, podludzi i kosmitów chlała i targowała się nad swoimi ostatnimi łupami. Stosunek piratów z Magica Icaria był neutralny, z kolei cesarska policja wykorzystywała ich do załatwiania spraw wychodzących poza ich prawne przyzwolenia. Efektywnie, ta rudera była rynkiem najemniczym.
- Mówię ci, nie mogła umrzeć. Była w stanie oddychać w próżni! - wysoki, barczysty mężczyzna w czerwonym spandexie z afro na głowie kłócił się ze swoimi kompanami niedaleko wejścia.
- Uspokój pizdę, rzuciła cię na długo przed incydentem, nad czym się tak kurwa użalasz. - odpowiedziała mu niska, umięśniona kosmitka o czerwonej skórze.
- Popieram jej konkluzję tej dywagacji. Jest immanentnym, abyś odszukał nową koalicję romansową. - skomentował wyższy, długowłosy mężczyzna w garniturze.
Olbrzym wzdychnął. - Nie wiem, o czym pierdolisz, ale chyba muszę znaleźć sobie nową kurwę. - człowiek z afro rozejrzał się na boki i zawiesił wzrok na Eidith:
- Oy, laska! Szukasz nowej załogi czy muszę najpierw upierdolić twojego kapitana?! - krzyknął w stronę wilczycy.
- Podać coś? - zapytał ją w tym czasie barman, polerując kufle za ladą.
Wilczyca od razu zwróciła wzrok na klauna który ją zaczepił. Wygląda na to że nie musi szukać chętnych do rozmowy. W żadnym przypadku nie czuła że przewaga liczebna może pomóc tym piratom.
- Piwo… w największym kuflu jaki macie. - Rzuciła do barmana po czym zwróciła się do pajaca z afro.
- Obawiam się że nie ma w inkwizycji rangi kapitana. - Rzuciła zbliżając się do niego. Zanim mówiła dalej zmierzyła pajaca od stóp do czubka afro. - Możesz mi za to opowiedzieć o adepcie magii który tu się zalągł. Otóż mam do niego sprawę. - Wizjer maski wbity był w pirata, a mogło mu się wydawać że na moment widział za wilczycą jakiś cień.
Odpowiedź Eidith usłyszała od czerwonej karlicy - Nara młoda, w tej ruderze nie ma żadnych iskr. - skrzywiła się kobieta. - Ale zanim tu wlazłaś, dostaliśmy ogłoszenie, że stacja jest pod kwarantanną a port gwiezdny zamknięty, więc dobra robota.
Afro strzelił otwartą dłonią w stół. - Jak chcesz skasować konkretnego pajaca, to może po prostu siądź z nami na dupie i poczekaj, aż ktoś coś odpierdoli i sam się podstawi? - zaproponował mężczyzna.
- Leży to w mojej informacji, że inkwizytorska gawiedź przechowuje dobro społeczeństwa w niskim priorytecie. - dodał ich kolega.
- On chyba mówi, że to nie twoja robota chronić ludzi, tylko zabijać tych złych, to czego się męczysz? - przetłumaczył spandeks.
- Gdybym wiedziałą gdzie ten śmieć jest bym z wami nawet nie rozmawiała. - Zauważyła wilczyca, ignorując gadanie o “ochronie ludzi”. Taki prostacki pirat nie zrozumie walki o większe dobro, i nie miała najmniejszej ochoty o tym dyskutować.
- Dlatego wcześniej pytałam. Czy słyszeliście cokolwiek na ten temat? Jakieś ploty, kretyńskie legendy związane z magią. Ludzie mają bogatą wyobraźnie. To mała kolonia i na pewno wszyscy są świadomi że macie chwasta. - Potarła się po skroni. - Im szybciej to załatwie tym szybciej minie kwarantanna. -
- Nie wiem skąd wy macie info, ale ja pierwsze słyszę. A chleję tutaj od tygodnia. - stwierdził mężczyzna.
- Nauczyłbyś się mechaniki, to byś miał co robić skurwysynie. - oburzyła się jego koleżanka.
- Nie do takiego gówna się urodziłem. - uderzył pięścią w dłoń. - Tak czy siak. - zwrócił się znów do Eidith. - W sumie Bonio ostatnio jakiś zasrany chodził. Chłopak ma reputację, że czego nie próbuje zrobić, zawsze to spierdoli, więc może coś odjebał. Znalazł przeklęty artefakt czy inne gówno. - zaproponował.
- Cavendish od cesarskich ostatnio jest potrójnie upierdliwy. Myślałam, że kurwicy dostanę, jak próbowałam części do okrętu odkupić. - skrzywiła się czerwonoskóra. - Jeżeli myślisz, że psiarnia coś knuje, to zaczęłabym od niego.
- Pozwalając sobie abstrahować ciemiężliwość wyszukania igły w stogach siennych, neguję aby to adept był chrobry. Najpewniej takowy kryłby się w anekumenie lasu. De facto prowadziłbym panny apopleksję w miejskie okolice. - ładnie ubrany mężczyzna również się wtrącił.
Eidith byłą trochę zdumiona tym kontrastem w wypowiedziach panów. Ze skrajności skrajność. Skrajne.
- Gdzie odnajdę tego Bonia? - Zapytała. W pracy też była dzisiaj Sarii więc kwestią cesarskich się na razie nie interesowałą poki się z nią nie skontaktuje. - Ciekawi mnie czy las też posiada jakąś faunę i florę do której trzeba strzelać. -
- Naaa, zwierzyna boi się maszynerii. Wszystko pouciekało zdala od kolonii. Bonio wynajmuje hangar numer 42.
- Dzięki, te piwo to za “info”. Idę porozmawiać z tym Boniem. - Zakomunikowałą kierując się w stronę wyjścia. Każdy punkt zaczepienia się liczył, a skoro kolonia była odcięta czas nie był tak istotny. Adept nie ma szans na ucieczkę. Miałą tylko nadzieję ża znajdzie go przed swoją koleżanką, w końcu trzeba się pokazać z najlepszej strony.
- Ale za nie nie zapłaciłaś! - krzyknął za kobietą afro.

***

Hangar 42 był prostokątem z blachy o półkolistym sklepieniu. Jego długość była połowiczna w porównaniu z resztą hangarów. Drzwi były zamknięte.
Nie zamierzała pukać do hangaru, a skoro był połowę mniejszy od tego pubu postanowiła obejść go dookoła szukając innych wejść. Na razie nie chciała się otwarcie włamywać, a może uda się jej kogoś na czymś przyłapać?
Z boku budowli znajdowały się małe, zamknięte okna. Eidith zobaczyła, że w środku znajduje się statek kosmiczny, oraz jakaś osoba siedząca na ziemi. Przez brudne okno ciężko było się jej przyjrzeć.
Po obadaniu terenu wróciła przed frontowe drzwi i zaczęła w nie mocno stukać pięścią. Widać szybko zmieniła zdanie co do pukania.
- Haaaaloooo? Boooooniooooo. - Wołała po czym nasłuchiwała szmerów zza bramy.
Z wewnątrz zaczęły dochodzić odgłosy szurania, nikt jednak się nie odzywał, a drzwi pozostały zamknięte.
Eidith skrzywiła się widząc ze po grzeczności się nie dostanie postanowiła użyć siły swojej klątwy by rozsunąć drzwi hangaru.
Dwie, mgliste, czarne ręce wyłoniły się z barków Eidith i złapały za drzwi hangaru. Niewielkie usta pojawiły się na jej policzku.
- Don't you have shoes, sugartits? You got to stretch those legs sometimes, get a few kicks in. How are you gonna stomp on heads without practice? - skomentował niezrozumiałym bełkotem, po czym czarne dłonie z rozmachu wyrwały drzwi i rzuciły nimi daleko za Eidith, ściągając na wilczycę uwagę całej okolicznej gawiedzi. W środku znajdowała się wysoka kobieta o paranoicznych, podkrążonych oczach, kopiąca dół pod ścianą za pomocą starej łopaty. Wtargnięcie inkwizytorki zerwało ją z nóg. Wyrzuciła urządzenie i przywarła plecami do ściany.
Znów jakiś plugawy komentarz ze strony obecności, choć widząc jak sobie poradziła z drzwiami, wilczyca chyba powinna sama najpierw spróbować.
- Bonioooo? - Przeciągnęła ostatnią literę w dość śpiewny sposób. Złapała karabin za rączke ale nie opierałą jeszcze palca na spuście, a broń trzymała blisko brzucha po skosie.
- Wiesz pukałam ale postanowiłaś się nie odzywać. Czy ty jesteś Bonio? I co tam kopiesz skarbie ciekawa jestem. - Bacznie się rozglądając zaczęła stąpać w stronę kobiety.
- yyy...nie, Bonio wyszedł. - odparła kobieta. - Ja tu tylko...szukam skarbów. Ale Bonio to facet, więc ten tego...
- Oj to nie dobrze. - Westchnęła smutno Eidith.- Jeśli posiadasz jakąś kartę identyfikacji to mi ją pokaż. Powiedz mi jeszcze dlaczego Bonia tutaj nie ma i dlaczego chodzi ostatnio jakiś “Zesrany”. - Zacytowała pirackiego klauna. Bacznie obserwowała kobietę o jakieś podejrzane ruchy.
- Moja...moje ID jest na statku...yyy...Bonia. - pokazała palcem na ogromną maszynę zajmującą większość hangaru.
Zainteresowana gawiedź weszła do środka, chąc wiedzieć co się dzieje. W tłumie znajdował się też żołnierz cesarski, ale na widok odznaki inkwizytorskiej wzruszył ramionami i wrócił do swoich spraw.
- Bonio, co odjebałaś? - zapytał ją jakiś facet, przyjmując zakłady od kolegów.
Oczy wilczycy zapłonęły - Lepiej żebyś miała jakieś rozdwojenie jaźni niż to że mnie okłamałaś. - Eidith chwyciła kobietę za kark i zaczęła prowadzić ją do statku. - Chodź tam sobie bez problemu porozmawiamy. Mam tremę jak mam tylu widzów. - Zaśmiała się cicho. Wolnymi krokami nadchodziła jedna z ulubionych części tej pracy, a Eidith miała problem z chowaniem ekscytacji. Zbliżyła się do małej rampy statku i czubkiem lufy nacisnęła przycisk aby ją opuścić. Po wejściu do środka zobaczyła sześć foteli ustawionych naprzeciw siebie po trzy, na które to cisnęła kobietę.
- Powtórzę ostatni raz. - Z tymi słowami zamknęła rampę za sobą.
- Gdzie jest Bonio? Co robi i czy słyszał coś o adepcie. Jak już skończysz z tym opowiesz mi o tym skarbie który chciałaś wykopać. - Wilczyca po tych słowach zaczęła coś wyliczać na palcach jednej ręki mamrocząc coś pod nosem. - Nom.- Wycelowała bronią w kolano kobiety.
Paranoiczna kobieta była na tyle przerażona, że jej zwężone źrenice były ledwo widoczne - ...Bonio...zakopał kiedyś artefakt na zlecenie gildii piratów... i chciał go wwykopać, ale... ale on znikł. - kobieta była zalana potem. - I możliwe...że bonio jest przed tobą...
- Artefakt. - Uniosła broń z kolana. - Też jestem bardzo ciekawa. Co to może być?- Eidith ponownie otworzyła rampę i stanęła na niej. Wystawiając rękę. - Chodź, będziesz kontynuować co robiłaś wcześniej. - Zakomunikowała, prowadząc ją na zewnątrz. Będąc poza statkiem puściła kobietę i zwróciła się do gapiów.
- Proszę się rozejść. Sprawy inkwizycji, - Odbezpieczyła broń, patrząc na reakcję tłumu.
Gapie zaklnęli i zaczęli się rozprzestrzeniać.
- Um...artefakt miał być za miastem pod drzewem. Ale już nawet drzewa nie ma. - przyznała się Bonio. - Myślałam że jesteś z gildii, więc wykopywałam wyjście awaryjne.
- Ugh… - Mruknęła Eidith niezadowolona. - Naprawdę myślałam że mnie to gdzieś zaprowadzi. Ale skoro adept nie opuści kolonii to mam czas. - Inkwizytorka wyglądała na zniesmaczoną takim obrotem spraw.
- Dlaczego gildia miała by cię ścigać, co im zrobiłaś? - Zapytała wilczyc, zabezpieczając broń.
- Umm...gildia się rozpadła. Sekretnie chowaliśmy artefakty przed cesarstwem po całej galaktyce. Teraz każdy, kto wie, gdzie są, zaczyna po nie wracać. - wyjaśniła Bonnie. - To był jedyny, jaki znam, i jeszcze się spóźniłam.
- Kto oprócz ciebie wiedział o artefakcie? - Jeśli to naprawde artefakt, to jest duża szansa że adept też się nim interesuje. Jako że Eidith nie posiadała innych punktów zaczepienia postanowiła iść w tą stronę. - Albo jakieś ploty że ktoś magii używa… - To drugie dodała jakby zrezygnowana.
Bonio pokręciła przecząco głową. - Sama go zakopywałam, więc… nic nie wiem. - przyznała.
- Może zostały jakieś ślady w miejscu gdzie był? - Zapytała samą siebie. Prócz powrotu do pubu nie widziała innych alternatyw na tą chwilę. Zwróciła się więc do kobiety.
- Zaprowadź mnie w miejsce gdzie był artefakt. -
- Umm... - Bonio złapała łopatę.

***

Aby wyjść do lasu, Eidith musiała wylegitymować się przy bramie, potwierdzając domysły, że to Saria zarządziła kwarantannę. W norze skarbów Bonio znajdowała się seria ściętych drzew. Jedno z nich było doszczętnie rozkopane wokół. - To akurat moja robota. - wyjaśniła kobieta. - Artefakt powinien był tu być, musieli go wykopać przy wycince.
Wilczyca zaczęła uważnie oglądać miejsce wykopalisk którym chwaliła się Bonio. Jeżeli ktoś był w pośpiechu zostawił po sobie jakieś ślady. Cokolwiek co mogło przykuć uwagę tego wyszukiwała Eidith. Obchodziła pniak dookoła, a nawet wskakiwała do dziury. Kątem oka też patrzyła czy Bonio nie postanowiła dać nogi.
Jedynym odstającym od normy znaleziskiem były łuski leżące w trawie niedaleko dziury.
Eidith uniosła łuskę na wysokość swojego wzroku. Oglądała ją z każdej strony po czym cisnęła w bok.
- To była dopiero strata czasu. - Oparła broń na barku po czym zwróciła się do Bonio.
- Jak to jest że ty to też bonio ale jednak to facet? Nie zgadza mi się coś. - Rzuciła do kobiety.
Zapadła minuta kompletnej ciszy.
- Muszę to tłumaczyć…? - spytała Bonio, gdy uszedł z niej szok.
- Jeśli to jakiś bełkot o milionu płciach to lepiej nic nie mów. - Rzuciła z jawną odrazą w głosie. - To wszystko co od ciebie chciałam. - Z tymi słowami skierowała się z powrotem do jadalni w której to wylądowała. Może jednak pirat miał racje? Wystarczy posiedzieć na dupie aż coś się wydarzy. Na tą chwile to była głodna, a adept nie zając… z kwarantanny nie ucieknie.
- Jak chcesz wrócić do miasta to radzę nadążać. -

***

Kościelna jadalnia była niewielką przestrzenią na otwartej przestrzeni przy kościele. Głodni mogli podejść do okna i dostać miskę zupy, po czym zjeść ją przy jednym z drewnianych stołów. Nie było tutaj ani siostry, ani Sarii, wyłącznie kilku zmęczonych robotników. Jak na większości planet, kościół stanowił oazę spokoju.
Wilczyca spojrzała po talerzach… nie wyglądało najgorzej. Ściągnęła maskę i udała się do kolejki. Gdy miała już miskę usiadła na wolnym miejscu i zaczęła jeść. Nie chciała przed soba tego przyznać ale musiała chociaż na chwilę oczy zmrużyć. Po wyczyszczeniu talerza udała się do najbliższego pracownika jadalni.
- Przepraszam czy macie tu jakieś łóżka? - Zapytała.
- Tak, oczywiście. Pani inkwizytor może zająć dowolny otwarty pokój na drugim piętrze. - odpowiedziała zakonnica z jadalni. - Panna Saria będzie nocować w bazie Cesarskiej. - dodała.
- Mhm… skorzystam z pokoju. - Mruknęła udając się w wymienione miejsce. Na miejscu zamknęła za sobą drzwi, i zaczęła się powoli rozbierać w stronę prysznica. Dzisiaj nawet za dużo się nie nabiegała ale i tak to było musowe przed snem. Snem który zwykle odwleka ile może. Po odświeżeniu się, sprawdziła czy zamknęła drzwi po czym od razu wpełzła do łóżka. Naprawdę miała nadzieję że adept da o sobie znać.

****
.
.
.

- Oy, slut. There's legal killing to be done and you're taking beauty sleep?
Eidith obudziły narzekania stałego rezydenta jej umysłu. Gdy otworzyła oczy, zobaczyła zwisającą nad sobą siostrę zakonną. Nieznana wilczycy kobieta była pochylona nad łóżkiem z rozdziawioną mordą, śliniąc się na czoło Eidith. Długa, mglista włócznia z czarnej masy przebijała krtań kobiety na wylot.
Wilczyca uśmiechnęła się szeroko. Czy chciało się skraść całusa, czy też poderżnąć inkwizytorce gardło przez sen wynik jest taki sam. Oparła rękę na gębie zakonnicy by ją zsunąć z cienistej włòczni.
- Czyżby adept wykonał swój pierwszy ruch? - zapytała samą siebie. Najpierw sprawdzi jak się tutaj dostała, a potem przeszuka ciało.
Wstając z łóżka, Eidith zauważyła, że drzwi do jej pokoju zostały wywarzone. Gdy pochyliła się nad ciałem, aby je przeszukać, to zerwało się z nóg, wyciągając ręce i zaciskając je na gardle wilczycy.
- Ałuuuu~ - Zawyła cicho z zachwytem widząc że zwłoki ją nadal atakują. Bez ceregieli złapała za ręce zakonnicy i wyłamała je z nadgarstków. Następnie włożyła jej palce do ust i tak ją chwytając cisnęła nią na drugi koniec pokoju. Korzystając z dosłownej chwili spokoju zaczęła się ubierać. Musiała jak najszybciej powiadomić Sarię. W międzyczasie jak zapinała kurtkę zobaczyła ruch u zakonnicy. Prewencjonalnie zasadziła jej potężnego kopniaka w głowę, po czym chwyciła za maskę i ją od razu założyła. Od razu przyłożyła palec do przycisku w masce.
- Koleżanko, mag chyba wykonał pierwszy ruch. Atakują mnie zwłoki zakonnicy. Przesyłam obraz. - Zwróciła swój wizjer na nieszczęsny obraz niegdyś na pewno dobrej osoby.
W odpowiedzi Saria wysłała obraz przedstawiający jej nogi, idące wzdłóż plażowego leżaka znajdującego się na czymś, co przypominało dach budowli. Na jego krawędzi stali uzbrojeni cesarscy żołnierze strzelający pod siebie w zbiorowisko kilkuset zombie, które próbowały wykorzystać własne zwłoki jako podstawę do wspinaczki na szczyt. Po chwili kamera uniosła się w kierunku usytuowanego na wzgórzu kościoła, w którym znajdowała się Eidith. Budynek był otoczony przez dziesiątki zombie powoli wchodzących do wnętrza.

“Więc to tak.”

- Nie ważne ile magu mięsa przed sobą postawisz dopadne cię. - Eidith dobyła powoli karabinu i strzeliła zakonnicy prosto w łeb.
- W ogóle tak to dzięki. W sumie nie wiem jak cię mam nazywać. - Podrapała się po głowie wychodząc na korytarz. Widząc dwójkę zombie jednego postrzeliła w nogę, drugego zaś strzeliła na odlew pięścią i złapała za włosy, Z trzaskiem bitego szkła wyleciał przez okno.
- Teraz mamy moment na to aby poczuć że żyjemy co nie? - Nadal mówiłą do siebie.
- "So now we have a moment to be all gay and pansy"... Start killing woman, what do I pay you for. I mean I don't, but you get the drill. - bełkot ostatecznie brzmiał dla Eidith jak obcy język.
-Uznam to za aprobatę. - Rzuciła wilczyca, przeładowując broń. Na tą chwilę jej celem było oczyszczenie okolicy. Setka przeciwników, a w żaden sposób nie czuła się przytłoczona. W stołówce było multum celi. Najbliższe na schodach po prostu rozstrzelała, po czym przeskoczyła przez barierkę. - AŁUUUUU!~~~ - Zawyła ponownie zwracając na siebie uwagę wszystkich w stołówce. Zanim te najbliższe zdążyły chociaż wyciągnąć ręce, zostały zdekapitowane przez czerwony bagnet który wystawał spod lufy karabinu Eidith. Kolejny rząd nadciągał, którym to inkwizytorka przedstawiła swoją klątwe. Czarne dłonie wyskoczyły z barków wilczycy łapiąc dwóch najbliższych i gniotąc jednego o drugiego. To co z nich zostało było szybko rzucone w kolejnego. Inkwizytorka oparła broń na barku kierując się do wyjścia, a wszystko dookoła niej było cięte, miażdżone, rozrywane i dekapitowane przez mroczne ręce jej klątwy. Połówka zombie zdołała złapać Lothun za nogę, co od razu spotkało się z postrzałem prosto w mózg. Na zewnątrz było ich jeszcze więcej, co niesamowicie cieszyło inkwizytorkę.
- Jakiś pomysł jak temu zaradzić? - Rzuciła przez komunikator ostrzeliwując rząd snujących się zwłok w jej stronę.
- Zostaw. Wystawiłam stawkę 1,000 kredytów od łba. Kapitan jeszcze nie podpisał. - Było to najdłuższe zdanie, jakie Eidith usłyszała od Sarii do tej pory. Chwilę później coś strzeliło ją w tyłek.
- Your turn. This ain't free you know.
W porównaniu do setek zombie które wspinają się do Sarii to co miałą przed sobą wilczyca było niczym.
- Ja mam wrażenie że koleżanka na wakacje tutaj przyjechała. - Rzuciła wilczyca, godząc bagnetem przez oczodół najbliższe zombie.
W odpowiedzi Saria wysłała selfie, w którym leży na plażowym leżaku dachu gmachu wojska cesarskiego, trzymając drink z palemką. Jej twarz była tak samo pozbawiona uczuć, co gdy wpierw tu przylecieli.
- A ty nie?
-Umm? - Wilczyce zatkało. Jej tutaj nikt nie traktował jak księżniczkę. Pewnie dlatego tak pośpiesznie poleciałą do cesarskich, by teraz leżeć na leżaczku. Jej strata, wilczyca ma co chciała. - Ciekawe czy w tym tłumie zobaczę jakąś znajomą twarz. Niby dramaturgia w takich filmach. - Rozdziawiona paszcza która rzuciłą się na inkwizytorkę, stała się jeszcze bardziej rozdziawiona gdy Eidith rozwarła gębę zombie do takiego stopnia że ją wyłamała. Tak Dyndająca żuchwa nie nadawałą się już do niczego, prócz otrzymania kopniaka od inkwizytorki.
- W zasadzie czy nie horrory o zombie stają się dokumentem jak patrzysz na takie gówno? - Rzuciła odtrącając rękę żywych zwłok z taką siłą że odwróciło się plecami. Wilczyca odrazy wykonała piruet i odrąbała mu głowe bagnetem. Niedługo po tym zaczęła ostrzeliwać pozostałe niedobitki.
- Kurwa nie wyłączyłam nadawania. - Dotarło do niej. - Kieruję się w stronę centrum kolonii, może gdzieś grasuje ta kanalia. - Zakomunikowała.
- Isn't that your type of holiday? It is mine. - skomentował wewnętrzny głos. Saria nic nie powiedziała.
Kolonia była wypełniona głównie przez zombie, których znaczna większość podążała w kierunku cesarskiej bazy. Pozostali starali się wspiąć na dach pirackiej kantyny. Znajdujące się na nim znajome twarze oraz banda innych kosmicznych brudasów całkiem zmyślnie usuwała wszystko, co skierowało się w stronę hangaru.
Rozglądając się po tłumie, Eidith zobaczyła zombie z wyjątkowo zgniłym tyłem głowy. Rana po strzale z pistoletu była zakażona. Gdy postać odwróciła się, wilczyce rozpoznała ją, jako Bonio.
- Oh… Bonio. - Było szkoda jej dziewczyny gdyż miała o niej nieczyste myśli. Aktem łaski wilczycy było posłanie jej kuli prosto w móżdżek. Widząc piracką załogę zaczęła krzyczeć w ich stronę gdy jej klątwa zajmowała się nieuprzejmymi zombie przerywającymi jej rozmowę
- EJ YO! Wiecie skąd przylazły.?! - Wiedziała że ciężko jej będzie przebić się przez ten harmider więc ona sama posuwałą się w stronę pubu, od czasu do czasu posyłając zabójcze serie.
- Przynieś piwo z dołu bo się skończyło! - odkrzyknął Afro.
- Jebał piwo bierz whiskey! Barman zdechł alkohol za darmo! - odrzekł ktoś inny. - W te łapy dużo zmieścisz!
- You're not making me fetch bottles to some hobos. Unless you want me to cut them up with the tulips.
- Chyba zapominacie śmieci z kim gadacie. - Rząchnęła się, z pół obrotu uderzając pięścią w łeb zombie. Oczywiście nie miała zamiaru im nic przynosić tym bardziej pomagać w tej “walce”. Wilczyca postanowiła przegrupować się z Sarią, te hordy zombie to może być zbyt wiele dla cesarskich żołnierzy. Im jako że to słudzy cesarstwa bardzo chętnie pomoże. Albo może wilczycy chodziło o podobny leżak? Tak czy inaczej musiała się z nią przegrupować.

***

Saria znajdowała się dalej na leżaku ze zdjęcia. Teraz jakiś żołnierz trzymał parasol nad jej głową. Kobieta bawiła się telefonem i nawet nie skomentowała przybycia Eidith. Zamiast tego wilczycę przywitał tutejszy generał.
- Widziałem pani robotę w polu, bardzo dziękuję za wsparcie. Jeszcze wiele pracy przed nami. - mężczyzna ukłonił się.
- Unieś głowę żołnierzu. - Palcem wskazującym opartym na jego czole wyprostowała generała po czym zapytała.
- Ile liczy populacja kolonii? - Z jej karabinu wysunął się holograficzny celownik, i zaczęła punktować pojedyńcze chodzące nieszczęścia. - I czy dostanę kawę? - Dodała zmieniając magazynek.
- Około dwieście tysięcy osób. - odparł generał i machnął na jakiegoś żołnierza, który pobiegł w głąb kompleksu, najpewniej po kawę.
- Sobie śmieć dystrakcje urządził. Dwa tygodnie bym musiała czyścić, tydzień w zbroji, Pół tygodnia ze wsparciem. A może jakaś bomba biologiczna? Taka żeby surowców nie uszkodziła. - Zastanawiałą się na głos wilczyca. - Mistrz mówił że o standardowych czyściwach mogę zapomnieć. - Uniosła na moment głowę znad lunety. - Co myślicie? -
- Eksterminacja tej planety jest niedopuszczalna. - oznajmił generał z poważnym wyrazem twarzy. - Gdybyście zrobili swoje zadanie i załatwili adepta, który ożywił te zwłoki, może ten problem sam się posprząta. Pytanie tylko, kiedy jaśnie pani poprawi się na tyle humor?! - zapytał, ostatnie zdanie kierując do Sarii.

Na niedługo po komentarzu generała ziemia zaczęła się trząść. Tremor przeszył kolonię, a hangary zaczęły się zapadać. Kościół dygotał, zrzucając pojedyńcze kafelki z dachu. Pęknięcie za pęknięciem rujnowało jego piękno. Dzwonnica oderwała się od reszty, spadając na wzgórze z donośnym gongiem. Wtedy budowla eksplodowała, a spod niej wyłoniła się ogromna postać.

Ludzki golem miał nieregularne kończyny, groteskowe mięśnie i wyolbrzymioną muskulaturę. Bestii brakowało twarzy, nie licząc jednego okna. Na ramieniu kreatury spoczywała siostra zakonna, która wcześniej przywitała dwójkę inkwizytorów.
- Powinnam zabijać pierwszą osobę, którą spotkam. - Skomentowała Saria, wstając z leżaka. Wyjęła z sukni kolekcję noży do rzucania i spokojnym tempem ruszyła w stronę olbrzyma.
Była pewna że gdzieś już widziała identyczną bestię. Nie była jednak pewna skąd. Nie zwlekajać ani chwili załadowała swój podwieszany granatnik. Od razu poczuła przypływ adrenaliny celując w bestię.
- Osłaniam. Hihii - Zlepek zwłok najwyraźniej poprawił wilczycy humor, co postanowiła mu odwdzięczyć granatem prosto w środek.
Granat przeleciał kilometr odległości dzielący Eidith od golema i wybuchł, chwilowo oślepiając widzów, lecz nie powodując żadnej zauważalnej szkody, choć przynajmniej jego odłamki zabiły większość z okolicznych zombie. Saria skróciła dystans w mgnieniu oka, rzuciła sztyletami, celując nie w golema, lecz w siostrę. Niestety, spudłowała. Bestia była bardzo szybka, bez trudu zasłaniając swojego adepta. Obejście głównej atrakcji może okazać się niemożliwe.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 27-04-2019, 20:03   #62
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
R̦̘̫͜e̪̦͕̰̥̮͞c̶̝̱o̷̮l̪e͟c̘͉͖t ͖ḭ̘͔͉͎͟o̼̥͓͢n o̸̕͘͏ C͏̸̧̼̝͈͎͍̩̣̞͈̳͞o̵͏ṟ̷̡̨̛̯͡ ͕̰̫͎̻r̴̵̬̬̥̮͞ų̨̞̪̯̣͈͓͉̪͟ ̯̙͕̟̩̹p̨̀̕҉͖̫̜͙t҉̷̷̛̬͘i̱͘͜ ̮̜͖̤̦͉̥̹̺͖̜͙̹̥̻ͅo̵̢̙̰͙͚͙͜ ̹͖͍̺͈̺n҉͚̩̟̱̥̼̻̟͎͖͢ͅ

Bydle chce bardzo chronić zakonnicę.więc tam trzeba było celować. Doskonale zdawałą sobie sprawę że na pewno się zasłoni, ale dokłądnie o to wilczycy chodziło. Jeśli można założyć że to bydle “patrzy” zakonnicą, to ten moment kiedy nic nie widzi da szansę na zagranie Sarii. Ogniem maszynowym zaczęła ostrzeliwać wijącą się zakonnice, cały czas skracając dystans szybkim chodem. Może jeśli dostanie się dostatecznie blisko jej klątwa zdołą ja szybko zdekapitować. Z tym jednak wolała poczekać, nie mogła wiecznie polegać na tym czymś. To też miewa swoje humorki.
Golem posłusznie bronił swojej pani, zasłaniając ją lewą dłonią. Jego jedyne, prawe oko zawisło z kolei na wilczycy. Kreatura miała przynajmniej jeden osobisty narząd wzrokowy i wykorzystała go, aby wziąć zamach. Zbliżając się, Eidith widziała, jak ramię odsuwa się coraz bardziej do tyłu, gotowe do starcia jej z powierzchni. Chwilę później skręcone mięśnie karykatury wystrzeliły prosto w kierunku inkwizytorki. Eidith zmuszona była do odskoku. Uderzenie wywołało potężne trzęsienie i rozkruszyło ziemię pod nogami kobiet. Lądując, Eidith straciła równowagę i upadła na pośladki. - It told you to sit and you sat! Good dog! - głos w jej głowie roześmiał się.

Widząc, co się dzieje, Saria spróbowała wykorzystać sytuację. Wskoczyła na ramię stworzenia w momencie uderzenia i biegnąc po kreaturze, wyrzuciła dziesiątki ostrzy w stronę jej oka. To byłby koniec, bestia nie miała czym się bronić bez odsłaniania swojej pani. Nie było jednak tak dobrze. Jedno ze ścięgien na barku stworzenia oderwało się z miejsca i stanęło dębem, zasłaniając cel Sarii i blokując wyrzucone ostrza.
- Oszust. - zaklęła kobieta.
Bydle jest już duże i nie potrzebuje mamusi by widzieć. Za to dawało to jasny cel inkwizytorce, załadowała kolejny granat po czym z siadu, przeturlała się do tyłu na proste nogi. Tym razem celowałą w jedyne oko bestii.
Widząc nadchodzący granat bestia szybkim ruchem udeżyła w Sarię, posyłając kobietę w stronę wybuchowego pocisku. Eksplozja odrzuciła inkwizytorkę w powietrze niczym kukłę. Kobieta odzyskała kontrolę nad sobą w powietrzu, wykonała salto i wylądowała tuż obok Eidith, jej twarz wciąż pozbawiona uczuć. - Scusa - burknęła.
- Właśnie koleżanko przyjęłaś granatnik. Ałuuu~ - Rzuciła zdumiona. Ta dziewczyna nie miała na sobie nawet pancerza. Godne podziwu, ale inkwizytorami nie zostają kruche lalki więc wszystko się zgadza. Eidith wysunęła uchwyt granatnika w przód, co wypluło jego łuskę na podłoże, po czym załadowała kolejny. - A dałabyś radę zrobić tak by to ścierwo się nie zasłoniło? - Ostrzelała ogniem maszynowym łeb bestii. Widać że miało tylko i wyłącznie szczęście że to zagranie nie wypaliło.
- To nie humanoid. Każde ścięgno mięśniowe to kończyna. - wyjaśniła swoje spostrzeżenia Saria. - A mięśnie są zbyt twarde, żeby je przebić.
Kobieta wstała i zaczęła spokojnym krokiem podchodzić do kreatury. - W 30 sekund, zdołasz wejść w czaszkę przez oko i wysadzić mózg od środka? - spytała. - Mogę dać ci na to szansę. - obiecała.
Eidith mogła osobiście zobaczyć, co kobieta ma na myśli. Znudzony zasłanianiem się golem zaszył swoje oko ścięgnami na czas ostrzału. Gdy wilczyca puszczała spust, oko otwierało się chwilę później. Ta metoda samoobrony pozwoliła stworzeniu wziąć potężny zamach. Golem był gotów zmiażdżyć pewną siebie Sarię.
- Tak zróbmy. - Wilczyca przeładowała karabin. Tak wolno zamarkowane uderzenie nie powinno być problemem dla Sarii, więc jej dobrem się niezbyt przejmowała. Najważniejsze było otwarcie które zaproponowała. Inkwizytorka była gotowa.
Saria wyprostowała dłoń w stronę nadchodzącej pięści. Uderzenie było potężne, wywołując wstrząsy, rozłam gleby i wyrzucając w górę tumany kurzu. Stojąca niedaleko wilczyca zostala odepchnięta od kilka centymetrów przez samą falę uderzeniową. Jednak jej wizjer pokazywał, że S̫̥͓̻̖a�-̲̼r͉̫̼͖̘̟ia̘�-͖͙̻͇̫ stała w miejscu. Niewzruszona.

- Codice Corrotto: Libert�-

Eidith nie miała pojęcia czy kreatura naprzeciw niej była dalej Sarią. Jej skóra była czarna i metaliczna, złożona z zwiniętych mięśni. Jej włosy zastąpiły czarne macki połączone krwisto czerwoną błoną, jej twarz została zasłonięta przez pulsującą maskę, a nad jej głową unosiła się czerwona aureola. Nie było jednak czasu na podziwianie widoków. Wilczyca musiała działać, a S͚̞͙͉͉͓a̯̳̖̩r̤̝̦̼͔̻̼i̮̼̪a͎͉ �-͙̮ trzymała w miejscu ramię golema zapraszające niczym zwodzony most.
- Jasny chuj. - Wyrzuciła z siebie w ułamek sekundy jak ujrzała tą formę. Widząc okazję Eidith rzuciłą się do szalonego biegu. Kiedy już wskoczyła na ramię, wysunęła bagnet i z dzikim rykiem rzuciła się w stronę oka by się przez nie przebić do mózgu istoty.
Ostrze karabinu wbiło się w oko golema, uwalniając falę krwii, która zalała wilczycę. Wtedy jej broń utknęła. Ścięgna twarzy przemieściły się, aby zaszyć oczodół i zablokowały karabin w środku. Nim Eidith się oderwała, poczuła koszmarny, przeszywający ból. Lanca ze ścięgien kreatury przebiła jej brzuch na wylot. Kobieta zwisała nabita na pal z bronią zablokowaną w oku kreatury.
Wilczyca wypluwałą z siebie krew, przez zaciśnięte w maniakalnym uśmiechu zęby.
- Święta nienawiści dopomóż mi. - Wycedziła, i sama miała zamiar posłać cienką włócznie wprost przez oko do mózgu potwora.
Patrząc pod siebie, Eidith widziała, jak kolejne ścięgna kreatury układają się i wirują tworząc spiralne włócznie, gotowe do wykończenia wilczycy. Gdy pot spływał z jej czoła wraz z ekscytacją, usłyszała ryk. Jej plan zadziałał. Trafiła coś, co było bardzo bolesne. Golem złapał się za twarz, odsłaniając adeptkę, na którą rzuciła się Saria. Kobieta wytworzyła jakąś barierę, jednak nie była w stanie zatrzymać wszystkich ostrzy. Nie oznaczało to jednak, że walka była skończona. Gdyby Eidith zdołała zabić bestie na dobre, miałaby pewność, że wyjdzie z tego, zanim się wykrwawi na śmierć.
Wilczyca złapała oburącz wczesniej wytworzoną włócznię i zaczęła nią kręcić dookoła, jakby mieszała ogromną kadź zupy.
- Zdychaj! Zdychaj! Zdychaj|! - Warczała, kaszląc krwią na przemian. Jeśli nie przerobi mózgu tego potwora na papkę, to zaraz się wykrwawi. Niby piękna śmierć w boju, ale Eidith nie było śpieszno do grobu.
Ten brutalny akt okazał się obezwładniającym dla golema. Kreatura złapała się za głowę, ryknęła, po czym zaczęła upadać na ziemię, uwalniając Eidith ze swojej mięsistej lancy. Krwawiąca kobieta zaczęła spadać w stronę ziemi, niezdolna do odzyskania równowagi. Widziała, jak zbliża się do ziemi z prędkością, która gwarantowała zderzenie ze śmiertelnym impetem.
Wtem zawisła w powietrzu.
- Afro. Dead Afro. - odezwał się barczysty mężczyzna, rzucając Eidith na kanapę pirackiego statku kosmicznego. Banda obdartych przestępców ładowała w bezmózgiego golema czym mogła, gdy Saria szatkowała siostrę zakonną.
Nie wierzyła w to że to akurat piraci ja uratują. Nadal rechotała dumna ze swojego zwycięstwa nad bestią, a jeszce ta sytuacja już całkiem Eidith rozbawiła. Trzymała się za ranę, gdy spod maski ciekły strugi krwii.
-[i] Lothun. Eidith Lothun…[i]- Też się przedstawiła a jej śmiech coraz częściej przeradzał sie w okropny kaszel. Z całej siły dźwignęła swe ciało do góry i wskazała palcem na potwora.
- Mówiłam, nie ważne ile mięsa będzie między nami. Dopadnę Cię. - Osunęła się z powrotem na kanapę by złapać parę oddechów.
- Wstrzymać ogień. Dziewuchy załatwiły to cholerstwo na dobre. Zawracamy do cesarskich i oddajemy im inkwizytorkę. - jak się okazało, Afro był liderem grupy, a nie jej maskotką.
Jeden z piratów podszedł do Eidith z butelką piwa, ale czerwony każeł z kabiny pilota krzyknął: - Oi! Ona nic nie przyniosła, to nic nie pije. Niech się cieszy, że po nią podlecieliśmy. - po czym pirat sam zajął się swoim trunkiem.

***

Gdy piraci wylądowali na dachu gmachu cesarskiego, medycy już czekali na Eidith z gotowym łożem i sprzętem operacyjnym. Nie dług po tym, jak delikatnie ułożyli na nim wilczycę, na dachu pojawiła się też Saria, znów wyglądająca jak człowiek. Małomówna kobieta przyłożyła lekarzowi prosto w ryj, po czym położyła dłoń na ranie Eidith. W ciągu kilkunastu sekund wszystkie dziury same się zagoiły. Stojący niedaleko piraci wydali gwizd podziwu.
- Nie czekam czterech godzin, aż ci wydrukują nową skórę. Idziesz ze mną do centrali. - oznajmiła kobieta.
Wilczyca wpatrywała się w inkwizytorke jak w obrazek. Dla niej była pięknym aniołem śmierci, tym samym o której jej opowiadano gdy była mała. Mało tego została przed chwilą błogosławiona przez jej dotyk. Z zauroczenia wyrwała ją wypowiedź Sarii.
- Do centrali? Ale dlaczego?- zapytała podnosząc się do pionu.
Saria pochyliła się nad uchem Eidith i wyszeptała:
- Bo nie moge cię zabić bez pozwolenia
Po czym wyprostowała się i odeszła do lądowiska.
Nie takiej odpowiedzi się spodziewała. Gdyby nie fakt jak ją adoruje może nawet by się bała.
Przyłożyła palec do przycisku blisko ucha w masce i połączyła się na bezpiecznym kanale z Klausem.
- Halo mistrzu? Cel zniszczony. Saria zabiera mnie do centrali. Wspominała coś o pozwoleniu na zgładzenie mnie. Jest naprawde niesamowita. Anioł mistrzu, jak z opowiadań. - Mówiła kiwając się jak dziecko.
Jeden z piratów spojrzał na resztę. - Ano, to był niezły pokaz. Myślicie, że to jakaś iskra? Może artefakt, który da się czmychnąć?
Po krótkiej ciszy Klaus odpowiedział stłumionym głosem. - Nie mów o tym nagłos. Naprawdę nie chcemy niszczyć tej planety.
Ciekawe że Klaus nie był zdumiony rewelacją wilczycy. Całkiem jakby to było planowane.
- Jak sobie życzysz. Jeżeli się już nie spotkamy chce abyś wiedział że jesteś najlepszą rzeczą jaka mnie spotkała w życiu - Rzekła po czym zaczęła się kierować do lądowiska. Nie bała się śmierci, ten strach dawno jej z mózgu skalpelami wydłubano.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 25-05-2019, 20:52   #63
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Eidith

Centrala Magica Icaria znajdowało się na niegdyś planecie, a od dawna księżycu Pluto. Praktycznie cała powierzchnia asteroidy była wypełniona przez placówki organizacji,
a dodatkowe konstruowano na orbicie dzięki stacjom kosmicznym.

Najważniejszym punktem centrali był kościół papieski. Znajdująca się w środku ogromnego ogrodu katedra była dostępna wyłącznie dla biskupów, papieża i ich osobistych służb.
Do samego ogrodu nie można było wejść bez odpowiednich upoważnień, przez co ogromna przestrzeń wydawała się opustoszała. Zieleń rosła tu dziko, obrastając nawet samą katedrę, którą otaczały również liczne stawy i jedno niewielkie jezioro.


Gdy Eidith wylądowała z Sarią w centrali, tajemnicza inkwizytorka ją porzuciła. Dwóch innych noszących ciężkie pancerze wspomagane zaprowadziło Eidith do papieskiej katedry. Obecnie, wilczyca znajdowała się w ogromnej sali. Otaczała ją słabo oświetlona kolumnada, kilka metrów przed nią znajdowało się zdobnicze mahoniowe biurko, a wysoko na ścianie za nim okrągłe ozdobnie okno przepuszczała jedyne promienie światła zapewniające jakąkolwiek wizję. Rozmiar i splendor otoczenia sprawiały, że czuła się niewielka.

Za biurkiem, ze skrzyżowanymi nogami i rękoma złożonymi na kolanie, siedział Zoan Golspeak Trzeci, obecny papież i przewodniczący Magica Icaria. Eidith znała go wyłącznie z widzenia.
Z przemówień, z ceremonii, ze świątecznych modłów. Nigdy wcześniej nie rozmawiała z nim
w cztery oczy.

- To, co widziałaś w trakcie swojej misji, nie było magią. - rozpoczął. - Żebym mógł
to jednak wyjaśnić, musisz najpierw wiedzieć, czym jest maga i uniwersum samo w sobie
.
- Świat jest zbiorem informacji. - kontynuował. - Jedni myślą o tym jako zbiór matematycznych wzorów, inni jako kod binarny. Trzeci nazwie to zbiorem najmniejszych cząsteczek, kto inny stwierdzi, że to słowa napisane na kartce papieru. Wszyscy mają racje, ale dla ułatwienia skupimy się na alegorii książki. Wyobraź sobie, że całe istnienie jest po prostu książką.

Zoan sięgnął do biurka i wyciągnął z niego zeszyt. Napisał w nim coś piórem, po czym uniósł zeszyt przed siebie, pokazując wilczycy zawartość. Na pustej stronie było napisane:

Cytat:
Eidith jest lojalną inkwizytorką.
- To jest uniwersum. Magia polega na jego edycji.
Zoan spokojnie dopisał kilka słów w zeszycie i znów zaprezentował.

Cytat:
Eidith jest lojalną inkwizytorką, której cień posiada samoświadomość i ręce zdolne do rozrywania ludzi w pół.
- Tak działa magia. - podsumował. - Szczęśliwie, ludzie mają ograniczone zdolności jej pojmowania. Mogą otworzyć książkę tylko na konkretnych stronach, czytać i edytować konkretne rozdziały bądź paragrafy. Nawet magowie są ograniczeni w ten sposób.

Zoan położył zeszyt na biurku i złapał butelkę z tuszem. Wylał jej zawartość na zeszyt, po czym pokazał Eidith. Z kleksa dało się wyczytać tylko słowa “Eidith”, “zdolne”, “ludzi w pół”.
- Tak wygląda zdolność, której użyła Saria. Nazywamy to korupcją kodu. W ten sposób możliwe jest uzyskanie wolności od samych zasad uniwersum. Zatarte zostają granice przeznaczenia, a magiczna zmiana rzeczywistości staje się niemożliwa.
Zamknął zeszyt.
- Mam nadzieję, że była to zrozumiałe? Jest to pewien...mały sekret naszej organizacji.
- Oczyw… Oczywiście wasza ekscelencjo. - Wilczyca czuła się zaszczycona obecnością papieża. - Zabiore ten sekret ze sobą do grobu. - Pochyliła głowę, po czym zadała pytanie.
- Rozumiem że dlatego tu jestem? Bo zobaczyłam coś czego nie powinnam? - Spojrzała na papieża swym dziwnie oddalonym wzrokiem.
- Zgadza się. Nasz ostateczny cel jako Magica Icaria to uwolnienie ludzkości od magii i od kodu. Jednakże nie jesteśmy jeszcze gotowi. Tak długo, jak magowie stoją na naszej drodze, szerzenie korupcji jest ryzykowne. Gdybyśmy zdradzili jej istnienie, nasi wrogowie zaczęliby szukać sposobów, aby jej zaradzić. - wyjaśnił Zoan, wstając z krzesła. - W normalnych warunkach byśmy się ciebie po prostu pozbyli. Jesteś niestabilna umysłowo. Stanowisz świetną broń, ale raczej nigdy nie będziesz niczym więcej. - podsumował Eidith, patrząc jej prosto w oczy. - Dostałem jednak bardzo dużą rekomendację od twojego mistrza. Dobrą broń można wykorzystać, a nie jesteś jedyną w swoim rodzaju wewnątrz organizacji. Postanowiłem więc założyć drużynę specjalną. Ty oraz inni tobie podobni będziecie służyć biskupom podczas ich misji w terenie. Przetrwanie będzie testem waszej wartości.
Po tym wszystkim co zrobiła dla Magica Icaria w oczach papieża jest tylko “bronią”. Nie śmiała nawet w żaden sposób wyrażać swych animozji na ten temat. Inkwizytorka przygryzła delikatnie dolną wargę oznajmiając.
- Po to żyję by być bronią Magica Icaria. - Tak sobie to tłumaczyła na głos. Słowo papieża dla niej było prawem, a taki mutant z laboratorium jak ona nie ma żadnego prawa podważać jego opinii czy decyzji. NIe do końca rozumiała jednak co mówił o tych “Innych podobnych”. Teraz najważniejszym było nowe zadanie które jej powierzono. W głębi serca chciała być czymś więcej niż bronią dla Magica Icaria, więc miała zamiar wykorzystać ten test by dowieść tego.
- Jestem do pełnej dyspozycji. Prosze wskazać mi cel. - Dodała.
- To powiedziawszy, pośród naszych wszystkich psycholi jesteś najskuteczniejsza, więc przejmiesz pieczę nad całą grupą. - stojąc już przed biurkiem, a nie za nim, Zoan oparł się o nie i podniósł plik papierów, który rzucił na kolana wilczycy. - Biskupi będą dawać ci znać, gdy potrzebują pomocy. Masz wybrać trzy osoby do waszego zespołu i zgłosić się do biskupa, który będzie wam mówił co macie robić. Wy spełniacie jego zadania. Możesz zmieniać swój skład co misję, nie interesuje mnie to. - wyjaśnił. - Pytania?
- Czy każdy inkwizytor jest w stanie ingerować w kod jak Sarii? - Zapytała. Forma inkwizytorki którą ujrzała to był coś do czego chciałą aspirować.
- Nie. Korupcja nie jest procesem naturalnym. Póki nie uszkodzimy czyjegoś kodu, nie jest ona możliwa. Oczywiście nie ukrywamy tego przed tymi, którzy i tak o niej wiedzą. Nie zmienia to faktu, że stan, który osiągnęła Saria to efekt lat rozwoju korupcji. - poinformował Zoan.

Mężczyzna podniósł się ze stołu i pstryknął palcami. Okrągły portal otworzył się na suficie wysoko nad nim. Przezeń wyłonił się ogromnych rozmiarów monument skalny. Patrzenie na niego powodowało ból oczu i zawroty głowy. Coś było nie tak z tą skałą, a jej barwa oraz ruchoma tekstura mieszały w zmysłach. Zoan wyciągnął dłoń ku górze, a drobny, zaostrzony kamień odpadł z monumentu i opadł na jego dłoń.

- Jeżeli mamy już kończyć to spotkanie, pokaż mi swoje serce. - poprosił.
Wilczyca nie była pewna czy do końca rozumiałą o co chodzi papieżowi. Postanowiła założyć pierwsze co jej przyszło do głowy, więc postąpiła w przód i rozpięła kurtkę ukazując dokładne miejsce gdzie biło jej serce, Oczywiście ciało stało na drodze do narządu ale nie sądziła by to było problemem… cokolwiek miało się zaraz wydarzyć.
Zoan podszedł spokojnym krokiem. Mężczyzna wziął zamach z szerokim uśmiechem na ustach i wbił kamień prosto w serce kobiety, nie zważając na zalewającą go krew.
- Prędkość rozwoju korupcji jest różna z osoby na osobę. Powodzenia. I postaraj się nie zabrudzić całej posadzki w drodze do drzwi.

***

Eidith została odprowadzona do katedry medycznej, gdzie została zszyta z przeklętą skałą głęboko w jej sercu. Po tym, jak ją wypisali, została poinformowana, że jej agenci zostali zebrani w jednej z kantyn. Mogła zrekrutować do trzech osób na raz, a pozostali byliby zmuszeni wyruszać na misje centrali. Jeżeli ktoś z nich wróci żywy, wilczyca będzie mogła skorzystać z jego możliwości, choć rozmiar jej drużyny nigdy się nie powiększy.

Kantyna, o której mowa, była najmniejszą w centrali, ale biorąc pod uwagę niewielką ilość użytkowników, ilość miejsca była przyzwoita.
Na jednym krańcu kantyny podejrzany Danpa i niemy Mors grali w pokera z prawdopodobnie pijaną Alice. Niedaleko od nich durna Falco siłowała się na ręce z nieludzką Yse, nawet wygrywając. Znów dalej, na kanapach, młody Sin zmieniał swoje ramię w kończyny przeróżnych kosmitów, które ciekawska Bonnie Belly analizowała różnymi przyrządami, co jakiś czas sięgając po nóż. Za każdym razem, gdy to robiła, Sin dawał jej bardzo wymowne spojrzenie, które studziło jej zapał.
Spośród tego zamieszania Eidith miała wybrać trzech towarzyszy na enigmatyczną misję z doktorem.
Wilczyca zaczesała włosy za ucho, rozglądając się po tej radosnej gromadce. Jej wzrok na dłużej utknął na Yse. Jej aparycja była rozpraszająca, ale Eidith przemówiła w końcu.
- Jestem Eidith, lub też Wilczyca, a wy moja wataho będziecie ze mną pracować. Doktor Belly potrzebuje ekipy do zebrania obiektów do badań. Szczegółów nie znam. - Przymknęła na chwile oczy zastanawiając się nad czymś. - Na tą chwilę postanowiłam że zabieram ze sobą. Danpa, Falco, Bonnie. Zastrzeżenia, pytania, czy inne opinie? - Skrzyżowała ręce pod piersiami.
Wymowna odpowiedź ze strony Alice zdradziła, że zebrani byli w stanie usłyszeć ogłoszenie Eidith. Nikt inny nie dał jednak żadnego komentarza. Wilczyca mogła z góry założyć, że zebrani zrobią, co im kazała, inaczej by ich tu nie było. Najwidoczniej, nie mieli pytań, więc nie mieli też powodu odezwać się do kobiety.
Dla dobra przyszłej współpracy Eidith postanowiła nie odcinać dziewczynie palca, posłała jej jedynie spojrzenie pozbawione jakiegokolwiek wyrazu.
- Wybornie. Wypije kawę i od razu idziemy do doktora. Wymienione osoby niech się zaczną szykować. - Oznajmiła a przechodząc za Alice “przez przypadek” szturchnęła jej krzesło. Ciekawa była czy Alice tylko w gestach była mocna.
Alice zamachnęła się butelką i rozbiła ją o stół. Jeden z większych odłamków szkła poszybował do tyłu, przecinając policzek Eidith pod okiem i wbijając się w ścianę za nią. Dziewczyna udawała, że nie zdawała sobie z tego sprawy, kontynuując grę. - Podbijam!
- Ałuuu~ - Wydała z siebie Eidith, po czym chwyciła dziewczynę za włosy i zaczęła nią tłuc o stół. - Jakim cudem tak długo tutaj przeżyłaś jest ponad mnie. - Skomentowała wilczyca unosząc jej głowę i nachylając się nad nią, trzymając jej twarz blisko swojej.
Siłująca się za Eidith Yse zerwała się od stołu i w jednym ruchu przyłożyła Eidith sierpowym tak mocnym, że oderwała kobietę od Alice, przy okazji łamiąc jej nos. Zanim wilczyca oderwała się od ściany, miała pod gardłem nóż — długie tytanowe ostrze trzymane przez Mors. Zaczęła też słyszeć pikanie. Spoglądając w dół, zobaczyła pakiet C4 z migającą diodą w swojej kieszeni. Siedzący niedaleko Danpa bawił się w dłoni zapalnikiem. Kiedy przemycił ładunek, wilczyca nie miała pojęcia. Siedzący na drugim końcu kantyny Sin spojrzał wymownie na Eidith:
- Jesteśmy przyzwyczajeni do tresowania ludzi którzy nas nie szanują.
Rogata Yse wstała od swojego stołu i uniosła dłoń, w której pojawił się płomień. - Jak powinno wyglądać logo naszej drużyny, co, szefowo?
Eidith uśmiechnęła się szeroko i rozpięła kurtkę, odchyliła też koszulkę tak by ukazać miejsce nad prawą piersią. - Paszcza wilka. - Jej wzrok wbity był w kosmitkę. Chyba spodobała się jej prezentacja umiejętności zespołu.
- Ooo nie moja droga, masz pamiętać, z kim pracujesz. - płomień skupił się w palcu kobiety, który ta przyłożyła do policzka Eidith. Wilczyca musiała znosić podłużne minuty okropnego, płonącego bólu, gdy kosmitka bardzo skrupulatnie i powolnie odrysowała jej nowy tatuaż. Zebrani oglądali to z uśmiechami, nie licząc Mors, który nosił maskę na twarzy, oraz Danpy, którego usta były ukryte za wysokim kołnierzem przerośniętej, zniszczonej kurtki, do której właśnie chował portfel wyjęty z tylnej kieszeni spodni nieprzytomnej Alice.
Gdy znakowanie zostało skończone, grupa złapała zmęczoną bólem Eidith za kark i ramiona, po czym wyniosła ją w cholerę z kantyny wyrzucając na pysk na korytarz w wejściu. - Ciesz się, że Alice nie poderżnęła ci gardła. - zasugerowała Yse. Tymczasem Falco stanęła na baczność, zasalutowała i gromkim krzykiem oznajmiła - ZOBACZYMY SIĘ NA STATKU KOMANDORZE. - po czym drzwi się zamknęły.
To poszło po prostu do dupy. Wilczyca dźwignęła się do góry i usiadła ze skrzyżowanymi nogami patrząc w sobie znany punkt. Załatwili ją jak burą sukę, ale Eidith też im wszystkiego nie pokazała. Rozmyśliła się też co do składu, który ze sobą zabiera. Zastanawiałą się też dlaczego obecność w ogóle się nie pokazywał. Zwykle gromko rechotał z kompromitujących porażek wilczycy. Zanim się pozbierała rzuciła sobie w myślach. -”That went to shit eh?” -. Pozbierała się i skierowała się w swoją stronę by się przygotować.

***

Gdy Eidith pojawiła się na okręcie doktora, Bonnie, Falco i Yse już się tam znajdowały. Trójka dziewczyn grała w karty, oglądając beznamiętnie TV. Mogłoby się wydawać, że zajścia w kantynie w ogóle nie było, kobiety były wyluzowane i koleżeńskie. Doc Bonnie pojawił się jakieś dwadzieścia minut później.
- Ktoś za ster, lecimy na punicę, siódmy księżyc werii. - słysząc to, Falco stanęła na baczność, zasulotwała i odeszła do kabiny pilota. Młoda Bonnie wpatrywała się przez ten czas w doktora. - Idź do swojej kajuty. Złap pistolet, wyceluj w drzwi i siedź aż wylądujemy. - podyktował jej.
- Ale tato.
- Ale srato, czy ja się jąkam? - wypowiedź doktora kontrastowała tylko z jego beznamiętnym, niezainteresowanym tonem osoby leniwej i niechętnej do czegokolwiek. Ta charakterystyka została tylko podkreślona, gdy po odejściu Bonnie Doc położył się na kanapie w butach i zawiesił wzrok na telewizorze.
- A, Doc Belly, miło mi. - przywitał się wreszcie.
Eidith oparła swój karabin o krzesło, po czym zbliżyła się do barku gdzie nalała sobie kubek kawy. Zanim od niego odeszła wzięła łyk, po czym głęboko odetchnęła. Uwielbiała ten smak. Już z kawą usiadła przy stoliku i odezwała się.
- Eidith Lothun. - Także się przedstawiła, odstawiając naczynie rozpoczęła przegląd swojej broni. - Mogę wiedzieć dlaczego Pan pogonił stąd Bonnie? - Zapytała. Odkąd zobaczyła dokumenty drużyny, wiedziała że Bonnie i Doc to rodzina, za to nic nie wiedziała o ich relacjach.
- Możesz mi powiedzieć, czemu zabierasz moją małą niewinną córeczkę na misję wojskową? - zapytał w odpowiedzi Doc. - A niech się jej tylko coś stanie. - mężczyzna spojrzał bardzo wymownie na wilczycę.
- Z całym szacunkiem Panie Doc, ale jeśli nie ja to centrala by ją wysłała na misję. Dołoże też wszelkich starań by wróciła cała. - Zapewniła wilczyca o ile jej słowo było coś warte dla niego. Upiła kolejny łyk kawy po czym zaczęła przeglądać swój karabin. - Mógłby Pan podzielic się szczegółami na temat misji? - Zapytała sprawdzając przyrządy do celowania.
- Wydział wojsk cesarskich prowadzi nielegalne badania na dzieciach w lokalnym sierocińcu. Chcę wziąć ich wyniki i materiał badawczy. - określił Doc. - Więc wy go dla mnie weźmiecie.
Wilczyca uniosła wzrok znad broni i spojrzała na Doca. - Cesarscy nie ośmielą się dawać jakichkolwiek sprzeciwów. Myślę że to będzie proste o ile nie pojawią się komplikacje w postaci jakiś dzikich obiektów badawczych lub trzeciej strony.- Eidith ponownie napiła się kawy, i zawiesiła wzrok na Yse. Aparycja kosmitki sprawiałą że inkwizytorka miała nieczyste myśli na jej temat. W miarę możliwości nie dawała po sobie tego poznać, więc szybko wzrokiem wróciła na biskupa. - Rozumiem że obiekty mają być żywe. - dodała na koniec.
- Tak. I nie zakładaj, że mamy jakąkolwiek kontrolę nad Cesarstwem. Oni nam nie przeszkadzają, w zamian czasem im pomożemy. Nasza wizyta jest możliwa tylko dlatego, że jest prowadzona bez zezwolenia i uprawnień. Czyjaś ambicja.
- Ale ja nic nie mówiłam o kontroli. Oddadzą czego Pan potrzebuje albo odbierzemy to siłą. Po to tam lecimy czyż nie? - Wilczyca wpięła magazynek, pociągnęła rygiel po czym zabezpieczyła broń. Położyła karabin na stole i wyjęła z niego bagnet o kolorze metalicznej czerwieni. Z jednej z wewnętrznych kieszeni kurtki wyciągnęła małą osełkę, którą to zaczęła ostrzyć bagnet. - Papież ochrzcił mnie bronią więc nią będę. - Dodała nie odrywając wzroku od ostrza.
- Mówiłem o części "oddadzą". Prędzej się skały zesrają niż Cesarstwo przed nami klęknie. Możecie strzelać, zanim zaczniecie mówić. - poinformował beznamiętnym głosem.
- Tak też zrobimy. Yse i tak za bardzo będzie się rzucać w oczy więc nie ma potrzeby być subtelnymi. -Po tych słowach przyłożyła kciuk do krawędzi ostrza by sprawdzić jak jest ostre. Po tym akcie na jej palcu powstała mała rana. Ostra jak brzytwa, tak jak wilczyca lubi. Wpięła bagnet z powrotem w mechanizm umieszczony pod lufą. Kilkakrotnie go wysunęła i schowała, by sprawdzić czy działa jak należy. Po przeglądzie broni oparła ją o krzesło i poszła dolać sobie kawy. Gdy już do zrobiła usiadła z powrotem na to samo miejsce i też zaczęła od niechcenia patrzeć w telewizor.
- Spokojnie. Najpierw zajmiemy bazę. Później wejdziemy do kompleksu pokojowo. Nie będę przechodził przez strzelaninę w dwie strony, jak już mamy się rozbijać, zrobimy to w kierunku wyjścia. - wyjaśnił. - Zapnij smycz na kosmicie, powiedz, że to obiekt badawczy.
- To jest bardzo dobry pomysł. Prawda Yse? - Zerknęła na kosmitkę bez jakiegokolwiek wyrazu na swej twarzy. Była ciekawa jednak czy będzie szczekać, i czy miast obroży nie będzie musiała jej założyć kolczatki. Z jakiegoś powodu było to bardzo ekscytujące dla wilczycy.
Yse stała w żywym ogniu zaciskając zęby, niezdolna do wysłowienia się.
- I tak chodzisz ubrana jak sex doll. Żaden downgrade. - skomentował Doc, nie patrząc nawet w jej stronę. Emitujące od niej ciepło wystarczyło, aby domyślić się, co się dzieje. Bardzo łatwo było odczytać z wyrazu twarzy Yse, że kobieta ma ochotę zabić doktora, ale nie była na tyle głupia, aby podnieść rękę na biskupa.
Eidith wpatrywała się w kosmitkę adorując jej gniew. Naprawdę chciała ją zobaczyć gdy puszczą jej wszystkie hamulce, odrzuci na bok rozsądek i skąpię się w świętym gniewie.
-”Shameless but not prideless. Yet filled to the brim with spite. I liking this one more and more. Also you are awfully quiet lately, is there something wrong?” - Rzuciła w myślach po czym się odezwała.
- Czyli że wchodzimy tam niby dać im kolejny obiekt do badań? Ponadto nie powinniśmy się rozdzielać. - Wypiła kolejny łyk kawy.
Mężczyzna wzruszył ramionami. - To powiedz im że to twoje zwierze. Jesteś naukowcem. Stać cię na ekstrawagancje.
Czarnoskóra kosmitka zamknęła oczy i uspokoiła się lekko, po czym opuściła pomieszczenie, łapiąc po drodze pierwszy trunek, obok którego stanęła.
Jeszcze chwila wściekłości Yse, a wilczyca musiałaby wziąć sobie 15 minut szybkiej przerwy w toalecie. Z innej strony zaczęło ją trochę niepokoić to że lokator jej umysłu gdzieś zniknął. Co jak co ale na umiejętnościach swojej “klątwy” mogła polegać. Wiele razy jej to życie uratowało. Być może ma to związek z tym odłamkiem wbitym w jej serce? Mimo że papież zobrazował to w dość zrozumiały sposób wilczyca nie miała pojęcia jak wywołać korupcję kodu. Być może nauczy się tego w momencie gdy będzie potrzebne. Rozejrzała się wokoło, każdy był sobą zajęty, czy też poszedł w swoją stronę, więc nie bardzo miałą do kogo gębę otworzyć. W końcu postanowiła pójść do tej toalety i myśląc o Yse powinna się uwinąć w jakieś 15 minut.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 16-06-2019, 09:33   #64
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Silver
292016042SH
Anielska Brama
Stacja kosmiczna Anielska Brama miała powierzchnię 3,793×10^7 km². Jej znaczną część zajmowała powłoka z płynnej rtęci, pełniąca funkcję fizycznego opancerzenia stacji. Generatory grawitacyjne kontrolowały kształt płynnej powłoki, zasłaniając i zamykając bramy gwiezdne. Z kolei obecny system obronny, złożony z wielu dział, wyłaniał się i chował za pomocą ruchomych wież.
Wlatując na stację, załoga Balmoral Castle podziwiała rozmiar głównego hangaru. Potwierdziło to przewidywania Natashy, że stację zbudowano z odgórnym zamiarem utworzenia obiektu nie mniejszego od ziemskiego księżyca, przez co nadmierna wolna przestrzeń została wykorzystana w nieprzemyślany sposób. Anielska Brama mogła pomieścić więcej okrętów, niż mogła wykarmić załóg.
Ten nadmiar miejsca umożliwił właścicielowi porządne przywitanie Silvera. Orszak żołnierzy stał po obu stronach hangaru, na podłodze wyłożone były dywany, a sam admirał stał na środku trasy. Był wysokim i szczupłym człowiekiem o dosłownie białej skórze, która wchodziła w kontrast z jego czarnymi włosami i czarnym admiralskim uniformem.
Wraz z nim stał jeszcze jeden człowiek. Średni wzrost, szersza budowa od admirała, siwe włosy. Miał na głowie cylindryczny kapelusz a rękę położoną na zdobionej lasce do chodzenia. Nikt z załogi go nie poznawał, jednak obecność w hangarze olbrzymiego okrętu z napisem Cipher Technologies zdradzało, że Silver będzie miał rywala w przetargu.
~Mają rozmach skurwysyny. - Przemknęło Demonowi przez głowę, gdy jego potężny okręt lądował w hangarze. Dobrze, że sami postanowili zaprezentować się z pompą. Pierwsza z okrętu wyszła Christina w doskonale dopasowanym uniformie paradnym, prowadząc ze sobą cztery setki zbrojnych w galowych mundurach, uzbrojonych w berdysze. Kompania szła w szyku podwójnej kolumny, idealnie równym marszem, stukając rytmicznie wypolerowanymi butami. Dowódczyni zbrojnych komenderowała nimi bez słowa, jedynie ruchami zdobnej szabli. Pochód zatrzymał się kilka kroków przed admirałem i jego towarzyszem, po czym w perfekcyjnej synchronizacji kolumna rozstąpiła się na boki tworząc szpaler. Młoda panna Vespucci zeszła zgrabnym ruchem w bok, a oręże powędrowały w górę, krzyżując się nad środkiem drogi.
Wtedy pojawił się Silver we własnej osobie. Ubrany w olśniewający srebrny mundur, przepasany od ramienia do biodra szarfą z tradycyjnym wzorem Armstrongów i z wiernym Excaliburem u boku. Szedł równo i dostojnie, a w krok za nim podążał Jack, jakby dla kontrastu ubrany całkowicie na czarno. Kolejny krok za nimi szła dwójka delegatów kwatermistrzostwa, również ubrana na czarno. Jedno z nich niosło szkatułkę z prezentem dla admirała, drugie prowadziło lewitujący wózek, na którym spoczywała beczka doskonałej szkockiej.
-Jego Wysokość Książę Silver, Dziedzic Rodu Armstrongów! - Ogłosiła Christina śpiewnym, mocnym głosem, gdy pochód Demona się zatrzymał. Od admirała dzielił go dystans mniej więcej trzech kroków, zostawiając gospodarzowi pole, by ten podszedł i przywitał swego gościa.
~Corvo, rozpoznanie. Przesyłam cel. - Skontaktował się szybko z agentem przez interfejs sieciowy, wysyłając mu obraz gentlemana w cylindrze i napis “Cipher Technologies”. To, że Tsar zaprosił do rozmów taką płotkę było dla niego jak policzek. Ich firma dopiero raczkowała na rynku zbrojeniowym i mimo niejakiego doświadczenia w produkcji uzbrojenia dla zakładów karnych, byli przynajmniej dwie ligi niżej od Futuristics. Ta sprawa śmierdziała coraz bardziej jednak Silver nie cofnął się, stał i czekał.
Maszerując, Silver usłyszał cichy gwizd pod nosem admirała. Tsar zapraszając firmę na przetarg, zdecydowanie nie spodziewał się parady wojskowej. Stojący z nim nieznajomy starał się nie patrzeć prosto na okręt, wyraźnie zdradzając, że jego wejście nie było tak zdumiewające.
- Będę zmuszony pana przeprosić, ale na tej stacji jedyny ród królewski należy do Cesarzowej. - oznajmił Tsar, podchodząc z rozwartymi ramionami. Szlachectwo było trwałym i popularnym elementem Cesarstwa, wojskowi lubili mu jednak ujmować, aby wywyższyć swój status. Zostanie admirałem, oznaczało bycie lub zostanie szlachcicem przedtem. Jeżeli jednak szlachectwo miałoby nie grać roli, to admirał floty jest dalej najwyższym stanowiskiem w Cesarstwie, mniejszym tylko samej Cesarzowej. - Tsar Raz, liczę na owocną współpracę. - mężczyzna stanął na baczność i uścisnął dłoń Silvera, patrząc mu w oczy. Następnie wskazał otwartą dłonią na swojego towarzysza. - Oto Mariusz Cifer. Będzie z panem konkurował w trakcie przetargu.
- Miło mi. - mężczyzna uniósł kapelusz i lekko się ukłonił.
- Przetarg zaplanowaliśmy na jutro, z kolei decyzję wydam pojutrze na bankiecie. Byłoby miło, gdyby pan również w nim uczestniczył. - zaproponował Tsar.
-Silver Armstrong, również na to liczę. - Odparł admirałowi przy uścisku dłoni by uczynić zadość formalnościom. Nie spuścił wzroku ani na chwilę, odwzajemniając spojrzenie Tsara. - Proszę przyjąć gratulacje i ten drobny upominek z okazji awansu. - Delegat ze szkatułką podszedł uchylając wieko. Dał admirałowi chwilę na podjęcie podarunku, po czym spojrzał na swojego konkurenta, skłonił lekko głowę ale nic nie powiedział. Zdecydowanie nie było mu w tym momencie miło. Na dodatek zapowiadało się, że zmitręży tu minimum dwie doby, dobrze że nie polecieli skrótem, bo by zwariował od czekania...
-Przyznam, iż spodziewałem się że będzie chciał pan przejść do interesów jak najszybciej. - Odpowiedział na wieści o rozkładzie negocjacji. - W końcu prace nad obronnością tak dużej stacji, to nie lada przedsięwzięcie, zwłoka może wiele kosztować. - Demon na ogół był bardziej bezpośredni, jednakże tu spodziewał się więcej uzyskać uprzejmością. Miał oczywiście informacje od Corvo, ale trzymanie się oficjalnych pobudek admirała wydawało mu się bezpieczniejsze.
Tsar przyjrzał się prezentom z zadowoleniem i machnął na jednego ze swoich ludzi, żeby je odebrali.
- Pośpieszanie moich gości byłoby nietaktowne. Nie chciałem państwa zmuszać do rozmów zaraz po ciężkiej podróży. Na dziś zaplanowałem wycieczkę po stacji. Jeżeli mamy rozmawiać o jej uzbrojeniu, to i tak musicie się z nią zapoznać. - Raz wyjaśnił swój sposób myślenia.
-Nie mogę ręczyć za mojego rywala w tym przedsięwzięciu, jednakowoż ja nie chciałbym nadużywać pańskiej gościnności admirale. - Odparł Silver. - Oczywiście wycieczka to dobry pomysł, pozwoli oszacować wielkość pana potrzeb. Tym niemniej, jeśli nikt nie wyrazi sprzeciwu, gotów jestem zasiąść do negocjacji jeszcze dzisiaj. Przyznam iż najtrudniejszą częścią mojej podróży tutaj, było oczekiwanie na ubicie interesu. - Było to prawdą, choć z nieco innych względów niż gorliwość młodego Armstronga, tego jednak Tsar nie musiał wiedzieć.
- Zależałoby mi na pana obecności. Nie będę w stanie ogłosić decyzji przed balem. - wyjaśnił Tsar. - Rozumiem jednak, że prawdopodobnie nie jestem jedynym, który chce wynająć wasze usługi. Jeżeli jest taka konieczność, mogę przedyskutować sprawę dzisiaj z panem, z panem Ciferem jutro, a moją decyzję pozna pan drogą elektroniczną? Czy taki kompromis by pana satysfakcjonował? - zapytał Tsar.
-Doceniam iż jest pan gotów pójść mi na rękę admirale. - Odpowiedział całkiem szczerze Silver. Po chwili jednak przypomniał sobie o czymś, co miał w planie, a czego nie zdołał jeszcze zrewidować. - Myślę, że wstępnie możemy się właśnie tak umówić. Niemniej z racji mojej prędkiej natury, omal nie zapomniałem iż nie tylko uzbrojenie miałem nadzieję móc panu zaoferować. - Młody Armstrong był wyraźnie speszony. Gdy udało mu się uzyskać przyspieszenie spraw, okazało się że będzie musiał zapewne zostać tu dłużej. Mimo że zdecydowanie nie miał na to ochoty, mogła zaistnieć taka, niezbyt miła konieczność. - Ostateczną decyzję podjąłbym zatem, po zakończeniu zaplanowanej wycieczki, gdy przekonam się czy możemy zaproponować w przetargu również osprzęt bardziej użytkowy, czy też nowe komponenty dla stacji. Przepraszam za to zamieszanie...
- Nic się nie stało. Wobec tego zapraszam. - Tsar obrócił się i zaczął prowadzić w stronę wyjścia z hangaru. Cifer ruszył razem z nim. Silver spostrzegł, że dwójce mężczyzn nie towarzyszą żadni ochroniarze. Nie musiał się do tego dostosować i mógł wziąć kogoś ze sobą. Jeden towarzysz nie wprowadzi żadnego zamieszania. Dwóch może wyrazić nieufność.
Silver obrócił się w stronę Christiny i swojego ochroniarza.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 16-06-2019, 09:33   #65
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
-Odmaszerować. Jack za mną. - Zdecydował i ruszył za admirałem. Nie żeby ufał Tsarowi, ale potrafił się bronić. Obecność cyborga powinna więc wystarczyć, gdyby wydarzyło się coś nieprzyjemnego.

***

Wychodząc z hangaru, Silvera powitał powiew świeżości. Przed nim roztaczały się zielone trawniki, leśne zakątki i zdobne ulice. Stacja przypominała bardziej dzielnicę na ziemi niż szaroburą puszkę w przestrzeni kosmicznej.
Na swoją wycieczkę Tsar przygotował helikopter. Dzięki dźwiękoszczelnym jednak przeźroczystym drzwiom czwórka mogła podziwiać stację z góry, jednocześnie siedząc we względnej ciszy. Tsar przygotował też stół z herbatą i łakociami wewnątrz pojazdu.
- Niestety stacja jest wyjątkowo masywna, więc zapewne nie będę pokazać państwu całości, nawet z niebios.
- Ja już się naoglądałem. - zapewnił stary Cifer. - Niech pan Silver zadecyduje o przebiegu naszej podróży.
Tsar wcisnął przycisk przy stole, generując mapę stacji na wyświetlaczu przed zgromadzeniem.
- Nasza stacja podzielona jest na funkcje wedle jej średnicy oraz głębi. Szczytowa warstwa służy samoobronie, teraz jesteśmy w części mieszkalno-społecznej. Pod nami są pomieszczenia specjalistyczne. - wyjaśnił Tsar.
-Skoro naszym podstawowym celem jest przetarg zbrojeniowy, myślę że powinniśmy zacząć od samej góry. - Silver chciał oszacować gęstość rozmieszczenia uzbrojenia, by ocenić w przybliżeniu wielkość potencjalnego zamówienia. - Potem chętnie obejrzę tutejsze arboretum, z pewnością przy tak ogromnym obiekcie będzie na co popatrzeć. - Zaproponował początkowy przebieg wycieczki. Co dalej, to już było do przemyślenia na bazie obserwacji z przelotu.
Tsar poprzestawiał kilka rzeczy na panelu, a mapa zmieniła się w rozkład dział. Wysuwane wieżyczki znajdowały się dokładnie kilometr od siebie. Model był dość przestarzały, przynajmniej o dekadę. Jednakże w tej ilości były mimo wszystko niesamowicie groźne.
- Mobilne wieże stanowią platformy pokryte kopułami. Wewnątrz znajdują się działa. Możemy odwiedzić jedną z kopuł, jeżeli chce pan odwiedzić je osobiście. - Raz wyjaśnił system. - Oprócz nich, mamy jeszcze jedno działo antygrawitacyjne.
Przeskakując palcami po panelu, Tsar zaprezentował Silverowi ogromny generator siły ciężkości. Działo był zdolne do wygenerowania szerokiej wiązki energetycznej, która przyciągała i zwiększała obciążenie wszystkiego w okolicy. Jest to pierwszy raz, gdy Silver słyszał o broni tego pokroju, a skutki jej użycia w przestrzeni mogłyby być niesamowicie katastroficzne. - Jak może pan sobie wyobrażać, to działo nigdy nie było w użyciu. Nie poddano go nawet testom. - wyjawił Tsar.
Uzbrojenie stacji zostawiało spore pole do popisu w kwestii modernizacji. Poza samym wyposażeniem jego rodzinna firma mogła zarobić zapewne drugie tyle na przebudowie wieżyczek, by zoptymalizować ich możliwości. Kiedy Tsar pokazał mu działo, mózg Silvera wszedł na wysokie obroty i zaczął dokonywać przeliczeń. Po chwili bardzo intensywnego szacowania, młody Armstrong poczuł zimny dreszcz przebiegający mu po kręgosłupie.
-Mówię teraz nie jako biznesman, a doktor fizyki kwantowej. - Zaczął chłodnym, rzeczowym tonem, w którym dało się jednak wyczuć napięcie. - O samych zagrożeniach jakie stwarza istnienie tego działa, mógłbym napisać pracę habilitacyjną, albo nawet zrobić profesurę. Jeśli ma pan choć trochę zdrowego rozsądku admirale; a nie wątpię że pan ma, to działo nie tylko nie powinno nigdy zostać użyte, ale wręcz jak najszybciej zdeinstalowane i rozmontowane. - Wyrzucił z siebie praktycznie na jednym oddechu. - Ryzyko jakie wiąże się z istnieniem generatora grawitacyjnego o tak wielkiej mocy dalece przekracza potencjalne korzyści. Proszę mi wierzyć na słowo, choć w razie wątpliwości mogę przedstawić szczegółowe wyliczenia. - Nie blefował, nawet gdyby Tsar miał na swoje usługi armię ludzi równie dobrze wykształconych co Silver, tej “armaty” nie dałoby się bezpiecznie obsługiwać.
- Cesarzowa nie chce wydać przyzwolenia. - odparł krótko Tsar. - Ta zapomniana i niepotrzebna stacja kosmiczna jest nadzorowana przez admirałów floty właśnie z uwagi na niebezpieczeństwo tego działa. Prawdopodobnie, pozostaje ono w stanie gotowości jako broń psychologiczna lub ostatnia deska ratunku. W każdym razie nie było do tej pory stosowane.
~Raczej kamikaze niż ostatnia deska ratunku… - Podsumował w głowie Silver, ale nie powiedział tego na głos. To nie była pora na spory.
-Nie będę teraz Panu robić wykładów admirale, w końcu to nie uniwersytet, ale myślę że jeszcze wrócimy do tematu. - Odparł jedynie. - Chciałbym zobaczyć jedną z wieżyczek od środka, celem wyrobienia sobie perspektywy. - Dodał po chwili.
Tsar dał znak, a helikopter wzleciał ku górze. Zgromadzenie szybko wylądowało na szczytowej platformie i przeszło do najbliższej z wież. Był to najzwyklejszy w świecie prostokąt, w środku wypełniony okablowaniem i podajnikami amunicji. Zaskakujący był tylko rozmiar, spokojnie dorastający bloku mieszkalnemu. Ostatecznie platforma musiała pomieści ogromne działo i jeszcze wysunąć się w przestrzeń gwiezdną przez metry cieczy.

Działo znajdowało się na szczycie pod kopułą. Ta otwierała się przy wynurzaniu i zamykała przy zanurzaniu, a system odprowadzania usuwał uwięzione litry rtęci. Broń była masywnym modelem kinetycznym. Nie jest to jeszcze relikt, ale od jakiegoś czasu wyszło z mody. O ile amunicja fizyczna była skuteczna przeciw gwiezdnym bestiom, teraz gdy większość z nich była martwa, broń energetyczna radząca sobie z okrętami gwiezdnymi była nowym szałem.
Rozmiary struktur obronnych robiły z bliska naprawdę duże wrażenie. Było tu jednak widać ogromne ilości zmarnowanej przestrzeni użytkowej. Z racji zapotrzebowania na materialną amunicję czy ładownice zdolne ją podawać, liczba dział które obsługiwała stacja była dodatkowo ograniczona. Już przy prostej broni energetycznej dałoby się wycisnąć z tych wieżyczek znacznie więcej, a z działami tachionowymi… aż można było pożałować, że stacja nie znajduje się na terytorium spornym.
-Nie powiem, gabarytowo te wieże są wręcz przytłaczające. Mając tu do dyspozycji nasze uzbrojenie, rwałby się pan by ruszyć na front admirale. - Silver powoli zasiewał ziarno. Negocjatorem wybitnym raczej nie był, ale znał się na swojej robocie.
Tsar uśmiechnął się. - Byłbym tym bardzo zainteresowany… - spojrzał Silverowi w oczy. - Systemem silników zdolnym wprawić ten sztuczny księżyc w ruch…
Zaczynało się robić nieciekawie. Ta bomba zegarowa miałaby zyskać mobilność? Nie był to dobry pomysł. Młody Armstrong postawił więc wszystko na jedną kartę.
-Czyż nie sugerował pan wcześniej admirale, iż ta stacja ma pozostawać odizolowana? - Zapytał wprost.
- Nie pamiętam abym tak mówił. - zaprzeczył Tsar.
-Widać źle pana zrozumiałem. Tym niemniej, czy rozsądnym według pana byłoby pchać obiekt zawierający tak niebezpieczną broń na tereny sporne? - Musiał wybadać, co też admirałowi chodzi po głowie. Założenie tej bazie silników byłoby złotym interesem, ale najpierw trzeba było oszacować ryzyko.
- Jestem dużo bardziej zainteresowany obroną cesarstwa niż jego poszerzaniem. - uśmiechnął się Tsar - Nie spodziewam się wprawienia tej masy żelaza w wybitne prędkości, więc używanie jej do inwazji byłoby wysoce nieefektywne. Z drugiej strony, po co nam tego typu działo na bezwartościowym skrawku galaktyki? - mówił, chodząc wzrokiem po ścianach i sklepieniu budowli.
Tsar wydawał się szczery, co mogło oznaczać że faktycznie jest, albo że bardzo dobrze gra swoją rolę. Silver zaczynał coraz bardziej doceniać fakt, że zrezygnował z pośpiechu w negocjacjach.
-Proszę mi wierzyć admirale, użycie tego działa nie będzie miało nic wspólnego z obroną Cesarstwa, ale jak mówiłem ten temat może zaczekać. Oceniając na oko, jeśli chciałby pan uczynić stację mobilną, możliwe że demontaż tej “armaty” będzie konieczny, aby uzyskać odpowiednio dużo miejsca na zasilanie dla silników. - Odparł Armstrong po chwili zastanowienia.
- Obawiam się, że stan tego działa nie jest w moich rękach. Nie będę w stanie wydać zgody na jego demontaż. - oświadczył Tsar. Stukając dwukrotnie laską w podłogę, Mariusz zwrócił na siebie uwagę:
- Panowie, dyskusje handlowe mieliśmy pozostawić na jutro. Oglądanie tego przestarzałego działa tylko wejdzie nam na nerwy, wróćmy może do wycieczki?
- Naturalnie. - zgodził się Raz. - Poza działami pozostają jeszcze baraki piechoty, ale nie ma w nich wiele do oglądania. Nie mamy zapotrzebowania na wojska desantowe. Jest też dzielnica rozrywki, jeżeli interesuje panów chwila odpoczynku.
-Myślę, że zanim pokusimy się o zrobienie małej przerwy, możemy jeszcze zobaczyć arboretum, jeśli nie macie panowie nic przeciwko. - Zaproponował Silver. “Ogród” był częścią witalną zarówno na okrętach, jak i stacjach które chciały lub musiały pozostawać niezależne od dostaw z zewnątrz. Jeśli pozostawał równie zabytkowy co systemy uzbrojenia, szykowała się naprawdę zyskowna dla rodziny transakcja. Trzeba było jedynie upewnić się, że Tsar nie będzie stanowił zagrożenia dla ich dobrego interesu. Po kilku głębszych w sektorze rozrywkowym powinno być łatwiej ocenić, czy faktycznie jest szczery, czy tylko świetnie udaje. W końcu miał w tym sporo doświadczenia…
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 16-06-2019, 09:34   #66
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
***

Wizyta w arboretum odbyła się za pośrednictwem helikoptera. Wyglądając przez okno maszyny, Silver miał widok na ogromne pola pszenicy i kukurydzy, farmy krów, świń i kurczaków, oraz sady owocowe.
- Wykorzystujemy przestrzeń platformy aby hodować naturalną żywność. Odseparowanie od reszty galaktyki zapewnia, że nie pojawią się żadne patogeny mogące szkodzić uprawom. Roczny zysk z upraw jest blisko 99%, biorąc pod uwagę błędy ludzkie. - wyjaśnił Raz. - Oczywiście nie sprzedajemy surowców. Wszystko przekazywane jest do jadalni i restauracji.
-Imponujący rozmiar, przyznaję. - Skwitował na głos Silver, ogarniając wzrokiem przestrzeń. - Oczywiście i tu dałoby się coś zdziałać bez odchodzenia od wytwarzania naturalnej żywności. Wygląda na to, że będę musiał jeszcze skonsultować się ze swoimi przełożonymi, by zaktualizować ofertę którą panu przedstawię admirale. - Podsumował dotychczasową część wycieczki. Nie miał wprawdzie pewności czy Tsar jest godny zaufania, ale nie usprawiedliwiało to ewentualnego spaprania interesów.
- Będę wdzięczny. - odparł Tsar - Poproszę obsługę stacji o przesłaniu na pana statek inwentaryzacji naszego inwentarza. Przy okazji chciałbym spytać, chce pan skorzystać z naszych hoteli, czy będzie pan spędzał wieczory na swoim okręcie?
-Hotele na stacji wojskowej? - Demon chyba po raz pierwszy od postawienia stopy w tej placówce wydał się zdziwiony. - Myślę iż z racji czekającej mnie jeszcze pracy, lepiej będzie gdy na noc powrócę na okręt. Niemniej dziękuję za propozycję. - Odpowiedział po chwili.
-Myślę natomiast, że to dobry moment by skorzystać z pańskiej uprzedniej propozycji i zrobić sobie małą przerwę w wycieczce, by odrobinę odpocząć i uczynić zadość konwenansom. - Podjął odsunięty wcześniej temat. - Zgodzą się panowie ze mną?
Tsar przytaknął skinieniem głowy. - Również mam przed sobą jeszcze dużo pracy. Wylądujemy przy państwa hangarze. Gdybyście życzyli sobie zobaczyć jeszcze jakieś z naszych placówek, przypiszę wam kogoś z obsługi stacji. - zaproponował. - Zanim się jeszcze pożegnamy, kiedy życzą państwo sobie następne spotkanie? Będę wolny od sześćdziesiątej.
-Miałem na myśli, by wyskoczyć jak to mówią... “na jednego” zanim się rozejdziemy do swoich spraw. - Sprostował się Armstrong, na słowa Tsara. Nie chciał tracić okazji.
- Hmm... - zamyślił się Tsar. - Na jednego znajdę czas. - zdecydował.

***

Helikopter wylądował na przedsionku strefy stacji, która wyglądała jak miasto. Wybrukowane chodniki, wylane betonowe drogi, oraz wielopiętrowe wieżowce przynosiły na myśl centrum miasta nie jednej cesarskiej planety. Zrelaksowani ludzie pozbawieni mundurów z rozbawieniem poruszali się od budowli do budowli, szukając typowo ludzkich rozrywek.
- Restauracje, bary, dyskoteki, kina, salony gier...na co mają panowie ochotę? - spytał Tsar.
-Proponuję bar, przekonamy się, kto z nas ma najmocniejszą głowę. - Silver nie owijał w bawełnę. Nie od parady Szkoci produkowali whisky, ten naród uwielbiał pić. Dodatkowym plusem takiej rozrywki był fakt, że przegrany w tych małych “zawodach” będzie miał pod górkę przy negocjacjach, z powodu kaca.
- Nie będę aż tyle pił, jak wspomniałem, czeka mnie dzisiaj jeszcze nieco pracy - ostrzegł Tsar.

***

Bar był bardzo klasycznym przyczółkiem. Nie posiadał żadnego pokroju otwartych parkietów, tylko rzędy drewnianych stołów oraz ladę, za którą przesiadywał barman. Oferowane alkohole nie były wyszukane. Stacja oferowała wino, wódkę, nalewki i piwo. Nie były to jednak towary markowe, tylko miejscowe, wyprodukowane na stacji. Gdy trójka mężczyzn weszła do środka, większość ze zgromadzonych zasalutowała Tsarowi, który kazał im spocząć, a następnie zaprosił swoich towarzyszy do pustego stolika.

Znajdujący się na ścianie baru telewizor pokazywał transmisję wywiadu z nietypowym toborem. Niewysoka zielona kobieta siedziała za sterami nietypowego statku kosmicznego.
- Czy możesz wyjaśnić nowym widzom, na czym polega galaktyczna pogoń?
- Co roku firma Augur Industries rozsiewa po galaktyce wskazówki, gdzie znajduje się ukryta przez nich nagroda. Zainteresowani ścigają się od planety do planety, szukając poszlak, z nadzieją, że zwyciężą.
- Uważa pani, że ma pani duże szanse w tym wyścigu szczurów?
- Tak…

- Przynajmniej przydają się do zapewniania rozrywki. Mówię o kosmitach. - Zaśmiał się Cifer patrząc na ekran.
- To co panom polać? - zapytał Tsar.
-Pan się zna najlepiej admirale, więc który z lokalnych trunków pan poleca? - Odbił pytanie Demon. - Pozwolę sobie zaznaczyć, iż poczuję się urażony jeśli nie opróżnimy we trzech przynajmniej dwóch flaszek. Kiedy wchodzi się do baru ze Szkotem, nie wychodzi się z niego trzeźwym. - Zaśmiał się.
- W najgorszym wypadku odwdzięczę się innym razem. - obiecał Tsar. - Mamy świetne wino, ale dostępne jest tylko czerwone. Produkujemy również wysokiej klasy gin.
- Skoro pan Silver mówi o flaszkach, to poproszę gin z tonikiem. - zdecydował Cifer
-Zatem niech będzie gin, dla mnie bez toniku, ale z lodem. W wysokiej szklance. - Silver przystał na słowa swojego konkurenta, choć nie mógł się powstrzymać przed dodaniem odrobiny szlacheckich zachcianek.. Gin zdecydowanie lepiej nadawał się do jego celów niż wino.
Tsar i Cifer unieśli brwi, patrząc po sobie zdumieni. - Pić gin z gwinta. Musi pan mieć łeb jak skała. - zachwycił się Tsar. Cifer przytaknął mu skieniem głowy. - Z czymś takim nie będę rywalizował przy butelce. - zaśmiał się mężczyzna.
- W takim razie, zaraz wrócę. - Tsar oddalił się w stronę lady, aby zamówić drinki.

Cifer uśmiechnął się do Silvera. - Początkowo bałem się, że będzie to stratą czasu, ale zaczynam rozumieć, dlaczego Tsar zorganizował nam dzień integracyjny. Jutrzejsze rozmowy będą dużo przyjemniejsze.
-Panowie się znali wcześniej? - Było to pierwsze pytanie, które nasunęło się Armstrongowi na język, gdy Cifer wspomniał admirała po imieniu.
- Nie, poznaliśmy się dzisiaj. Przybyłem dość długo przed panem. - odparł Cifer.
Już po chwili Tsar wrócił z napojami, ustawiając tacę w centrum stołu.

- Proponują panowie jakiś toast? - spytał Tsar.
-Za współpracę i współzawodnictwo, najpotężniejsze narzędzia postępu. - Zaproponował Silver, biorąc swojego “drinka”. Niepotrzebnie zamówił coś tak mocnego jak czysty gin, o czym zreflektował się za późno. Miał nadzieję że pozostała dwójka spróbuje dotrzymać mu tempa, a nie się wystraszy. Zaryzykował i tym razem nie wyszło.
- Tak więc, za wspólny interes. - zgromadzeni przybili szklanki i zakosztowali swoich trunków.
- Znam wasze firmy, ale nie znam was samych panowie. Skoro siedliśmy w barze, może chcecie się zaprezentować? - zaproponował Tsar.
-Pan też jest enigmatyczną figurą admirale. Wyłonił się pan w mediach jako bohater Cesarstwa i to w sumie jedyne co wiadomo na pewno. Całą resztę spowija mgła tajemnicy. - Zauważył młody Recollector, sącząc powoli swój gin. Nigdy nie rozumiał potrzeby rozcieńczania trunków, chyba że same były paskudne w smaku, jak choćby czysta wódka. - Może więc, jako gospodarz przedstawi się pan pierwszy? - Zasugerował, wpatrując się w Tsara znad szklanki.
- Wychowałem się w Cesarskim sierocińcu jak większość ludzi. Zostałem pilotem we flocie gwiezdnej i w ciągu ośmiu lat piąłem się wzwyż w rangach. Całkiem przeciętne tempo. Później, zaoferowano mi udział w projekcie infiltracji pirackiej gildii. Potrzebowali kogoś zdolnego, o kim nikt jeszcze nie słyszał, więc dali mi szansę. Udało mi się doprowadzić plan do sukcesu, nawet gdy liczni moi towarzysze odpadli po drodze, w nagrodę jestem teraz Admirałem. Niestety, nie wolno mi dzielić się detalami historii. Tajne operacje i tak dalej.
“Opowieść” Tsara brzmiała jak typowa, dobrze przećwiczona bajeczka dla mediów. Jednocześnie admirał wydawał się mówić szczerze, nawet jeśli nie w pełni otwarcie. Silver miał chyba wyjątkowo kiepski dzień na odczytywanie ludzi…
-Panie Cifer? Przybył pan przede mną, czy w takim wypadku chce pan zabrać głos jako pierwszy? - Zwrócił się do swego konkurenta. Nadal uważał, że Tsar obraził go zapraszając do przetargu kogoś tak mało znaczącego, ale nie zmieniało to faktu że mężczyzna był uprzejmy i nie należało mu czynić afrontów. Miało to też pewien sens, ktoś chcący się wybić chętniej sprzeda swój asortyment i nie będzie zadawał zbyt wielu pytań. Teraz jednak siedzieli przy flaszce, nie robili interesy można było wykorzystać okazję do zapoznania się.
- Cóż, podobnie jak pan panie Silver, miałem przywilej urodzić się w zamożnej rodzinie. Przez lata byłem uczony jak prowadzić działalność tego pokroju, studiowałem bezpieczeństwo galaktyczne, inżynierię i finanse, po czym zająłem ster firmy. Udało mi się poszerzyć zasięg naszej działalności o cztery galaktyki. Niestety nie byliśmy firmą niezależną. Cifer Safety było własnością Augur Industries. Kilka lat temu udało mi się odkupić naszą firmę - co nie było proste - i przemianować ją na Cifer Technologies. Wchodzimy na nowy rynek, aby osiągnąć sukces, którego wcześniej nam odmawiano.
Wyglądało na to, że Cifer wcale nie był aż taką płotką, choć niewątpliwie jako młoda firma prywatna nadal znajdował się w niższej lidze niż Futuristics. Niemniej Armstrong doceniał jego oddanie pracy, bardzo przypominało ideały wyznawane w jego klanie.
-[i]Co o mnie zatem… Jak już panowie mieli okazję się dowiedzieć, pochodzę z rodu książęcego który swoimi korzeniami sięga czasów precesarskich. Otrzymałem staranne
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 16-06-2019, 09:34   #67
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
wykształcenie, by móc wnieść swój wkład w rozwój naszej rodzinnej korporacji. Wbrew temu co wielu obywateli sądzi o szlachcie, w klanie Armstrongów od pokoleń wielką wartość przykłada się do ciężkiej pracy. Jestem naukowcem, wynalazcą, posiadam też licencję Recollectora.[/i] - W dużym skrócie opowiedział o sobie Silver. - Jakieś pytania? -
- Zobacz, też mam jednego recollectora w załodze. - zainteresował się Tsar.
- Znalazłeś kiedyś jakiś ciekawy artefakt? - spytał Cifer.
-Jestem właśnie na tropie potencjalnej zdobyczy, nie będę wchodzić w szczegóły jeśli panowie pozwolą. Rozumiecie, konkurencja nie śpi. - Odpowiedział spokojnie na pytanie. Obaj jego towarzysze wykazywali się sporym taktem, nie pytając o dziwny wygląd prawego przedramienia gdy już nadarzyła się okazja.
Cifer spojrzał na Tsara. - Pan spędził dużo czasu w wojsku i pośród piratów, może widział pan jakieś ciekawe artefakty? - spytał. Tsar przytaknął:
- Cifer co powiesz na płaszcz niewidzialności? Nasze technologie da się zawsze jakoś wykryć, chociażby podczerwienią. Tego nic nie ruszało. Do zestawu był medalion, który tłumił wszystkie dźwięki. Nie można było w nim nic powiedzieć na głos, ale nawet strzelając z karabinu, ten nie wydawał dźwięków. Żelastwo musiało wszystko pochłaniać.
-Bardzo praktyczna zabawka, przyznaję. Technologia może nie dorównuje magii, ale w niektórych wypadkach niewiele jej brakuje. - Armstrong podjął temat. - A pan, panie Cifer? Nie myślał pan nigdy o karierze Recollectora?
Mężczyzna pokiwał przecząco głową. - Jestem urodzonym urzędnikiem. Nie wyobrażam sobie ryzyka, jakie stoi za tego typu przygodami. Jako lider swojej firmy muszę stać na jej czele i ją prowadzić tak długo, jak to możliwe. Gdybym umarł w jakiejś kosmicznej dziurze, goniąc za błyskotką, mogłoby to się skończyć katastroficzne dla firmy. - ocenił. - Podziela pan moje zdanie? - spytał.
-Rozumiem o co panu chodzi i w sumie się zgadzam. - Zaczął Silver. - Jednakże, ja nie jestem liderem Futuristics, więc nawet jeśli spotka mnie coś złego, firma dalej będzie prosperować. Jestem jeszcze młody i chcę zakosztować życia, zanim będzie mi dane zostać statecznym biznesmenem. A przy okazji zapracuję sobie na reputację, niezależnie od posiadanego nazwiska. - Wyraził swój punkt widzenia.
- Naturalnie, przepraszam. Nie wziąłem pana młodego wieku pod uwagę. Ma pan jeszcze mnóstwo czasu na zbieranie wrażeń i doświadczenia. - odparł z uśmiechem Cifer.
- Nie interesował się pan karierą wojskową? - spytał Silvera Tsar. - Może nieco mniej zabawy niż recollectorstwo, ale zdobycie wysokiej rangi wojskowej będąc już arystokratą, nadałoby panu dużo prestiżu. Myślę, że byłby pan w stanie uzyskać rangę Admirała, może nawet wysokiego.
Propozycja Raza wydawała się z początku niedorzeczna dla Demona. Głównodowodzącym całej armii była jakby nie patrzeć Cesarzowa, a Armstrongowie nie należeli do jej ulubieńców. Młody Recollector łatwo mógłby skończyć jako dożywotni szeregowiec, albo na jakimś zapomnianym przez Boga zadupiu na końcu Wszechświata. Po chwili jednak zreflektował się, że najpierw Cesarzowej musiałoby się chcieć, a jak sugerował Corvo w ostatnich czasach zrobiła się najwidoczniej leniwa. Mimo to, Silver nie podzielał opinii admirała, przynajmniej nie na chwilę obecną.
-Być może kiedyś panie admirale. Obecnie jednak bardziej pociąga mnie żywot awanturnika. - Odparł po chwili namysłu. - No i, chyba jestem jednak zbyt porywczym i upartym indywidualistą dobrego żołnierza. - Zaśmiał się i pociągnął kolejny łyk ginu.
Tsar przytaknął skinieniem głowy. - Posłuszeństwo to podstawa służby wojskowej. - przyznał.
-Kiedy służyłem w Legii Akademickiej, mój przełożony powiedział mi tak “Byłby z Ciebie kiepski żołnierz, ale świetny dowódca.”. To podobno sztandarowa sentencja jednego z największych wodzów precesarskiej Ziemi. - Armstrong zabrzmiał nostalgicznie.
- I absolutnie zgadzam się z tym powiedzeniem. Idealny żołnierz jest zbyt bezmyślny, aby stać się dowódcą. - przytaknął Tsar. - Wyzwaniem jest pogodzić posłuszeństwo z inicjatywą, gdy wspina się rangi.
- A więc pan nie był posłuszny? - zapytał zainteresowany Cifer.
- Może raz czy dwa wykonałem manewr bez zezwolenia. - przytaknął Admirał. - Wychodzę z założenia, że każdy ma prawo się mylić. Nawet dowódca.
- I że masz prawo o tym decydować niezależnie od swojego stopnia?
Bladoskóry mężczyzna wzruszył ramionami w odpowiedzi.
-Rozumiem iż jest pan przyzwyczajony do pośpiechu admirale. - Skwitował jedynie Silver, dobrze rozumiejący takie podejście. - Przedkłada pan działanie ponad nadmierne rozmyślanie, jeśli wolno mi zaryzykować taką tezę.
- Nie byłbym w stanie osądzić. - przyznał się Admirał. - Z jednej strony nie wierzę w czekanie na cuda, z drugiej gdybym był bezmyślny, nie przetrwałbym udając pirata. - pokiwał głową. - Jeżeli zdarzy się nam kiedyś współpracować, może pan sam wydać werdykt.
-Absolutnie nie podważam sensu planowania admirale. W moim zawodzie jest ono wręcz niezbędne, jednakże trzeba wiedzieć kiedy przejść od teorii do praktyki, a czasami zaufać intuicji. - Demon wyjaśnił swój punkt widzenia, po czym opróżnił szklankę do połowy. Nadszedł czas na działanie intuicyjne. - Jack, przynieś proszę dwie flaszki i dwa kieliszki. - Zwrócił się do swojego ochroniarza, który czekał spokojnie z boku.
-Rzucam panu wyzwanie admirale. - Zaczął, gdy cyborg poszedł po zamówienie. Jego ton wskazywał że już “trochę” się wstawił, a przynajmniej miał nadzieję że przekonująco go symuluje, dobrze wiedział jak brzmi. - Jeśli wypije pan swoją flaszkę szybciej niż ja, opuszczę panu dziesięć procent ceny wyjściowej na starcie negocjacji. - Miał nadzieję, że taka propozycja skusi Tsara. - Jeśli ja wypiję pierwszy… nie będzie się pan targował. - Zachichotał, sugerując że naprawdę ma już lekko w czubie. Tsar z racji że wypił bardzo niewiele, mógł poczuć że ma lekką przewagę.
- Jak już mówiłem, mam jeszcze sprawunki, którymi muszę się dzisiaj zająć. - przypomniał Tsar. - Idea zakładu jest dość absurdalna, więc chyba miał już pan za dużo. Proszę zadbać, żeby nie cierpiał pan na kaca w godzinie obrad.
- Kiedy będzie chciał się pan rozmówić? - spytał Cifer.
- Sugeruję wspólny obiad. - odpowiedział admirał, wstając od stołu. - Tak więc, do jutra panowie.
A żeby to… Tsar zaczynał go naprawdę irytować. Nie żeby był niemiły, ale wymykał się Silverowi raz za razem, gdy ten próbował go jakoś podejść, by ściągnąć z niego maskę. Młody Armstrong czuł że wciąż nie zobaczył prawdziwego Raza, a jedynie jego publiczną fasadę. To mu bardzo utrudniało dokonanie ostatecznego osądu.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 19-07-2019, 10:26   #68
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Artem
292016210SH
Po zaledwie kilku godzinach zgromadzeni zaczęli być odsyłani na powierzchnię Babelu w kapsułach. Artem został zgrupowany razem z Avlii, Toborem, Ami, rosłym Jonasem, cyborgiem o imieniu Meta, trójką robotów BK, oraz policyjnym medykiem Venus.

Drużyna została poinformowana, że będą zrzuceni na skrawek terenu odrobinę mniej zalesiony niż zwykle. Zostali ostrzeżeni, że planeta ma 12-godzinne cykle pogodowe, oraz 4-godzinne noce co 20 godzin. Księżyc był pod stałym nadzorem od tysiąca godzin i do tej pory sytuacja pogodowa na jego powierzchni była przyjemna, nie licząc krótkiego deszczu, więc przynajmniej tego drużyna nie musiała się obawiać. Wszyscy weszli do kapsuły i zostali bezpiecznie zrzuceni do dżungli...

Razem z nimi na planecie wylądowała skrzynia z ekwipunkiem. Zawierała zestaw namiotowy, pod którym mogli spać wszyscy na raz, oraz narzędzia do wycinki drzew. Standardowe, ba, zdaniem Artema nawet tej gorszej firmy, najpewniej wybrane w przetargu.

Gdy wszyscy znaleźli się na ziemi i rozprostowali nogi, Avli zaklaskała, zwracając na siebie uwagę reszty drużyny. - Musimy wybrać kapitana! - Zauważyła. Zebrani spojrzeli każdy na każdego z zastanowieniem.
- To raczej musi być człowiek. - stwierdziła Tobor.
- Zgadzam się z ogórem. - stwierdził rosły mężczyzna o imieniu Jonas.
- Niech będzie i Ogór. - wzruszyła Tobor.
- Proponuję Artema, wydaje się mieć dobry charakter. - zaproponowała Ami.
- I przy okazji jest drwalem! - dodała Avlii.
- Zgaduję, że w takim wypadku przydzielono go do nas w roli lidera. No, chyba że ktoś inny zna się na wycince drzew? - spytała mechanicznym, chropowatym głosem półmaszynowa kobieta o imieniu Meta. Zebrani wzruszyli ramionami.
Venus, bladoskóra kobieta o jasnozielonych włosach i fioletowych oczach klasnęła energicznie w ręce. - W takim wypadku powierzamy ci zarządzanie naszą ekspedycją. Polecam skupić się na tym, aby wszyscy byli cali i zdrowi. - zaproponowała kobieta.
- Aye, zapłacą nam niezależnie od tego, kto znajdzie magików. - przytaknęła Ogór.
Artem pokręcił głową i powiedział - Widzę zatem, że już zdecydowaliście. Tylko potem nie narzekajcie! - zakrzyknął ze śmiechem i rozejrzał się po okolicy.
Avli żywotnie klepnęła Artema w plecy - [i]Poradzisz sobie. Masz pełno rąk do dyspozycji. Chcesz od razu ścinać drzewa, czy zacząć od zwiadu? Namiot teraz, czy wieczorem?

Rozglądając się Artem dostrzegł że przestrzeń na jakiej wylądowali ciężko nawet nazwać polem. W swojej mimo wszystko licznej grupie i tak mieścili się tutaj z ledwością. Rosnące tu drzewa wyglądały na bardzo dobrej jakości, przynajmniej pod względem ergonomicznym. Miały proste, szerokie pnie podobne do niektórych dębów, oraz szerokie korony wysoko na górze jak u buka. Ich ścinanie nie będzie większym problemem a każda kłoda znajdzie zastosowanie, mimo, że nie mieli narzędzi na ich obróbkę. Powinni jednak obejść się bez desek.
- Zacznijmy od wyczyszczenia najbliższej okolicy, potem rozstawimy posterunek obserwacyjny czy dwa i będziemy mogli rozszerzać poszukiwania - stwierdził Artem. Sam złapał za swoje ulubione siekiery, gotów by zbliżyć się do natury w jedyny znany mu sposób. Tnąc.
- Ogór, Jonas- ogarnijcie tamte fragmenty. W razie czego miejcie też na siebie oko - rzucił w stronę Tobora.
- Avlii, puszka [BK-R] - zajmijcie się tymi drzewami tuż obok. Dwie puchy zajmą się tamtym obszarem - wskazał ręką inny mniej czy bardziej określony obszar.
- Rozbij z Venus tutaj namiot, ubezpieczasz pozostałych gdyby coś się działo - zarządził, spoglądając na Ami. - Jak rozłożycie namiot, to Venus może do mnie dołączyć, a Ami dokonać zwiad najbliższej okolicy. - dodał.
Samemu podrzucił siekiere w dłoniach i ruszył w stornę najbliżej oddalonych od miejsca na namiot drzew. - Po wykonaniu zadania czy na przerwy wracajcie tutaj. - dodał.

Rozkładanie namiotu
Artem ścinał drzewa niedaleko dziewczyn rozkładających namiot. Amii nawet przy pracy nie zdejmowała z pleców swojej przerośniętej broni. Wydawała się świetnie dogadywać z Venus. Lekarz jest gotów zostać przyjacielem każdego, kto odwzajemni tę chęć.

Przebieg prac
Janus ścinał drzewa niewiarygodnie szybko, więc na własną rękę postanowił wyjść nieco dalej z wycinką, aby nie marnować czasu. Roboty BK nie były specjalnie zdatne do tego typu pracy. Pod koniec wszyscy poszli im pomóc, aby szybciej uwinąć się z pierwotną wycinką.

Raport ze zwiadu.
Amii wybiegła zbadać teren na północ. Po kilku godzinach skontaktowała się z Artemem radiowo, informując, że z tej strony są odcięci przez ścianę wzgórza. Las jest na tyle gęsty i wysoki, że nie było go widać z daleka.

Minęło 8h.
Drewno + 21

Wydawało się, że ich obóz przynajmniej z jednej strony będzie miał coś, co może przypominać naturalne bariery. Póki co potrzebowali jednak zapewnienia spełnienia podstawowych potrzeb. Dobra pogoda nie będzie utrzymywać się w nieskończoność, większe improwizowane schronisko było niezbędne. Dodatkowo przydałoby się jakieś miejsce obserwacyjne i dające chociaż złudzenie bezpieczeństwa gdy część z nich będzie spać.
- To dobra wiadomość Ami. Jeśli możesz, kontynuuj zwiad, postaraj się obejść najbliższe otoczenie obozu. Jeśli zobaczysz cokolwiek niebezpiecznego, wracaj - doprecyzował poprzedni rozkaz. - Jonas, Ogór - wycinajcie dalej w tamtą stronę. Avli, Meta - tamte dwa punkty. Trzy puchy niech zajmą się jednym, może jakoś się uwiną - zakomunikował wszystkim, ruszając w stronę następnego sektora. Zatrzymał się po chwili. - Tak, póki co składujemy drewno tu.
- Venus, chodź ze mną, pogadamy w trakcie - powiedział, uśmiechając się niczym pies zabierany na spacer. Jednak co mogło sprawiać drwalowi większe szczęście niż wspólne wyjście na wycinkę lasu?.

Wycinka z Venus
Wszyscy przytaknęli i ruszyli do swojej roboty. - W czym mogę pomóc? - spytała Venus, podążając za Dimitrim. Przerośnięta siekiera w jej dłoni wydawała się nie na miejscu.
- Możesz odłożyć tę siekierę. Nie wziąłem Cię do rąbania - odparł. Po chwili rubasznie się roześmiał. - W obu znaczeniach. - poprawił się. - Co sądzisz o tej przyrodzie? Zauważyłaś coś nie na miejscu? - spytał.
- Roślinność tego księżyca wygląda na unikalną. Gatunki mają elementy tych, które znam, ale zdecydowanie nie są żadnym konkretnym. - oceniła. - Dziwi mnie bardzo ta polana. Jest w środku lasu, a nie widać tutaj żadnych młodych drzew, siewek, kwiatów, krzewów. Wszystko jest już wyrośnięte. Prawdopodobnie gleba, po której chodzimy, ma w sobie składniki odżywcze, które są niestrawne dla roślin. - oceniła.
- Przeca nawet w lasach Mateczki Rosji znajdowały się polany. Lasy nie zawsze są jednorodne, nie wiem czy powinnaś się aż ta w to wczytywać. - stwierdził Artem. Równie dobrze mogło tutaj dojść do jakiegoś zapłonu. - Góra miała tysiąc godzin nadzoru tego miejsca, pewnie zrzucili nas tam, gdzie bezpiecznie wylądujemy - dodał.
- Tak. Zwykle z powodu warunków glebowych. - powtórzyła kobieta. - Drzewa są niewybredne, rozrzucą nasiona wszędzie, więc na każdej polanie jest powód, dlaczego jest ona pusta. Zakwaszenie gleby, złoża metali czy minerałów...wiele rzeczy może się temu przyczynić. - zamyśliła się. - Proszę mnie źle nie zrozumieć, to nie odstaje od normy. Takie rzeczy są dość typowe. Ciężko, aby tyle hektarów ziemi było żyzne i jednolite.
- Sam myślałem, że to bardziej efekt różnych opadów czy czegoś w tym rodzaju - poinformował zdziwiony Artem. Jego umysł zanotował jednak kolejną informację o lasach. Nigdy nie wiadomo, co przyda się w dalszym wyrębie drzew.
- Co sprawiło, że zdecydowałaś się na tę ekspedycję? - spytał między kolejnymi uderzeniami topora.
- Pracuję w służbie policyjnej. Nie jest to dla nas typowe dochodzenie, ale praca jest pracą. - uśmiechnęła się. - Zgaduję, że pan tu dla pieniędzy? - spytała.
- Trochę dla pieniędzy, trochę dla zdrowia - stwierdził. Wbił topór w pobliskie drzewo i podwinął lewy rękaw stroju. Miejsce ciała i mięśni zastępowała stworzona z wibranium proteza. - Traktuję to jako rozruch i zapewnienie sobie roboty na przyszłość - dodał.
- Czy policjanci mają jakiś system operacji w tego typu sytuacjach? Protokoły czy inne zalecenia do optymalnego odnajdywania celu? - spytał. Sam znał się na ścinaniu drzew i życiu w takich warunkach. Nie był szkolony na psa gończego.
- Poszukiwania są różne zależnie od przypadku, choć zwykle zależą od tego, jakie się znajdzie poszlaki. Tym razem jedną, jaką mamy, jest potencjalna obecność poszukiwanego gdzieś na tym księżycu... Dlatego właśnie zdecydowano się na wykorzystanie wojsk najemnych. Możliwe, że po kilku miesiącach po prostu stąd odlecimy z pustymi rękoma. Nie było warto ryzykować marnotrawstwa służby.
- Jasne - stwierdził krótko Artem. Najwidoczniej ciężar zbierania drewna i nauki fachu udzielanej tej zbieraninie za darmo nie był jedynym, który będzie musiał dźwigać.
- W takim razie pozostaje liczyć, że znajdziemy coś w miarę szybko - dodał. [next scene]

Wraz z pomocą Venus Artem był w stanie ściąć drzewo niemal natychmiastowo, po czym udał się na pomoc Meta, której roboty nie posiadały precyzji niezbędnej na poprawne ścięcie drzew. Szczęśliwie, udało się zakończyć wycinkę w 7h.

W tym czasie Ami była w stanie przebiec tylko przez niewielką część lasu. Sądzi że słyszy coś zza ściany skalnej.

Minęło siedem godzin.
Za pięć godzin zapadnie zmrok. Noce trwają cztery godziny.

- Ami, czekaj na mnie, sprawdzimy to razem - zakomunikował Artem. Nie znał jeszcze możliwości swoich podkomendnych, wolał nie ryzykować straty któregoś z nich na tak wczesnym etapie. Nawet jeśli Ami była zdolna, walka w lesie całkowicie różniła się od zwykłych starć. Bez quodajutsu bardzo łatwo jest orientację.
- Venus, zbierz roboty i Meta i zacznijcie budować domek. Wydaje mi się, że wystarczy nam drewna na chociaż jeden. - dodał. Jeśli możesz, przekaż Avlii, by kontynuowała wycinkę. Po drodze sam sprawdzę to u Jonasa i Ogóra
.

Zwiad z Amii
Artem dołączył do zwiadowczyni w ciągu kilku godzin. Last był gęsto porośnięty, a drzewa bardzo podobne do siebie nawzajem. Bez trudu można było się w tym gąszczu zgubić bądź zawrócić, szczęśliwie drwal miał już doświadczenie w nawigacji tego typu przestrzeni.
- Stój. - Artem usłyszał w radiu. Chwilę później z okolicznego drzewa zeskoczyła kobieta z wielkokalibrowym karabinem snajperskim. - Chcesz odpocząć, czy od razu idziemy? - spytała. - [i]Myślę, że śledząc ścianę, powinniśmy znajść jaskinię, albo chociaż przerwę w ścianie skalnej.
- W takich warunkach mógłbym ścinać drzewa przez 3 tygodnie a następnie przebiec maraton. W Mateczce Rosyji nazywaliśmy to “etapem” i liczyliśmy, że następny punkt będzie oferował lepsze jedzenie - stwierdził Artem. W jego głosie brakowało ładunku emocjonalnego względem swojej ojczyzny. - Także prowadź. - dodał.
Po około dwóch godzinach drogi Artem i Ami odnaleźli wyście z lasu, które prowadziło doliną między górami do obrośniętej trawą plaży ogromnego jeziora bądź oceanu. Było to sporo oddalone od ich obecnej bazy, ale w razie potrzeby mieli dostęp do wody. - te wzgórza mogą tworzyć misę. - stwierdziła Ami. - Obstawiam jezioro polodowcowe, chociaż krańca nie widać. - stwierdziła.
Miejsce było ciche i spokojne. Zwierzęta złudnie podobne do dzików brodziły w wodzie blisko brzegu, pijąc z niej i myjąc się. Były stosunkowo niewielkie, sięgając Artemowi zaledwie do kolan. Wydawały się nie zwracać uwagi na obecność turystów.
- Przyda się zanotować to miejsce. Jeżeli będziemy mieli problemy z racjami żywnościowymi, to ta zwierzyna może się przydać - stwierdził Artem. - Jeśli upolujemy kilka z nich, myślisz, że zmieni to szlaki całej gromady? - spytał, spoglądając na dzika. W najgorszym razie do dyspozycji pozostanie im woda i jakieś ryby.
- Być może tego stada. Wątpię, aby to były jedyne stworzenia, które tu przychodzą. Plus po jakimś czasie może sprawdzą, czy znów jest tu bezpiecznie? - zasugerowała Amii. - Bardziej zastanawia mnie, dlaczego ją piją.
- Huh, czemu mieliby nie pić? - spytał wyraźnie zaskoczony Artem. - Jeśli to źródło jest zatrute, to pewnie w dość naturalny sposób, do którego te stworzenia mogły przywyknąć - dodał.
- Wygląda na zbiornik morski, zwykle są słone. - wyraziła swoje myśli Amii. - Więc albo woda nie jest słona i przeto zdatna dla nas do spożycia, albo te zwierzęta jakoś sobie radzą ze słoną wodą. - wyjaśniła. - Słyszałam o planetach z rybami tak słonymi, że można je było przechowywać tygodniami w szafie. - zaśmiała się.
- Masz jakiś bukłak? Możemy chociaż pobrać próbki tej wody. Zobaczymy czy krąży w niej coś jeszcze - spytał Artem.
Amii wyciągnęła butelkę wody, napiła się z niej porządnie, po czym podała resztę Artemowi.
- No to biegnę po trochę wody - stwierdził. Nim ruszył, dopił resztę zawartości butelki. - Obserwuj, czy nie pojawi się jakaś większa zwierzyna - poprosił komando drwal. Coś podpowiadało mu, że na planecie może znajdować się wiele większych stworzeń. Te zaś na ogół żywią się tymi mniejszymi...
Artem obszedł zwierzęta szerokim łukiem. Widziały go i przyglądały mu się co jakiś czas, ale nie były przejęte jego obecnością na ten dystans. Wodopój musiał być wykorzystywany przez wiele zwierząt jednocześnie.
Przy kontakcie z butelką woda zachowywała się normalnie. Para mogła być pewna, że przynajmniej nie zadaje się z kwasem.
Artem rozejrzał się za swoim współpracownikiem. Po chwili poszukiwania ruszył w stronę zwiadowcy. - Chcesz wracać się przespać i coś zjeść, czy możesz kontynuować? - spytał. Dopóki nie stworzą mapy najbliższego otoczenia, nie było sensu tworzyć jakiekolwiek ekspedycji. Poza tym… Jak mieli znaleźć maga mają za obszar całą planetę i zero wskazówek?
- Jeden sen na dwa dni mi wystarczy. - stwierdziła kobieta.
- Na mojej planecie jak kazali spać, to trzeba było spać, albo bili aż stracisz przytomność i zaśniesz - odpowiedział żartobliwym tonem Artem. Jedynie ponury wyraz jego oczu wskazywał, że mówi prawdę.
- Jeśli dasz radę, wracaj spac do bazy - stwierdził tylko, ruszając w stronę reszty drużyny.
Amii była wyraźnie skonfundowana. - To po co pytasz, jak nie chcesz kontynuować misji? I tak nie wrócimy przed wschodem słońca.
Gdy Artem i Amii wrócili do obozu, była już noc. Większość obozu spała. Jonas i trójka robotów BK stali na straży z czterech stron.

Artem zdołał złapać młodego dzika, którego schował do skrzyni. Mały był w stanie oprzeć się o jej ścianę, ale nie wyskoczyć. Widząc to, Jonas pokiwał głową. - Mam nadzieję, że wyjdziemy stąd, nim będziemy musieli próbować tutejszej fauny. Wątpię, aby ktokolwiek przedtem ją testował.

Jonas wskazał na jedno z drzew w obozie. Artemowi wydawało się, że już je ścięli. Wtedy zorientował się, że jest to nowy okaz, który rośnie na tyle szybko, że widać to gołym okiem. - Jest takie jeszcze jedno. Pozostaje liczyć, że żadne nie wyrośnie nam spod domu.

Gdy Artem rozmawiał z Jonasem, spostrzegł zrzut zasobów z nieba. Niestety, żadna z paczek nie trafiła do obozu. Będzie trzeba się po nie przejść.

Minęło 6h.
+9 drewna
Ukończono budowę domostwa (-30 drewna)

- Będzie trzeba przeznaczyć trochę drewna na wzmocnienie podłogi. Może zatrzyma wzrost drzewa na chwilę. - stwierdził Artem. Pozostawało to albo wypalenie obszaru i jakaś forma wyniszczenia gleby. Gorzej, że nie mieli do tego odpowiednich specyfików.
- Zobaczymy jak ten dzik się zachowuje, a nuż ktoś da radę coś wywnioskować o tutejszej faunie. W najgorszym wypadku mamy zwierzaka do testowania tutejszych roślin - uśmiechnął się.
- Póki co idę wykopać latrynę, powinienem się uwinąć nim reszta wstanie - poinformował.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 11-08-2019, 19:32   #69
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Silver
292016056SH
Anielska Brama

Za naradą załogi po imprezie Silver udał się do na spoczynek. Corvo i tak nie miał mu nic do przekazania. Bardziej interesowało ich niebycie wykrytym niż przeczesanie całej sieci komunikacyjnej stacji, a dodając do tego jej rozmiar, przeszpiegi zajmą nieco dłużej.

Po kilkugodzinnym odpoczynku do kajuty Silvera wszedł Jack, mówiąc krótko: - Chodź na mostek. Coś się dzieje.

Na miejscu Silver obserwował, jak wysokiej klasy statek gwiezdny ląduje tuż obok nich. Jeżeli korzystali z tego lądowiska, nie mogli być częścią załogi stacji, tylko przybywać tu gościnnie. Nie było jednak wielkiego powitalnego orszaku jak w przypadku przybycia Silvera. Zamiast tego, na odbiór nowych gości czekał Raz i stojący obok niego wysoki, siwy mężczyzna w pancerzu wspomaganym. - To Opus Cognitionis. - odezwał się Drake, kronikarz okrętowy. - Założył uniwersytet naukowy, w którym studiował też sekrety artefaktów. Uczęszczałem tam, gdy był jeszcze dyrektorem. W pewnym momencie postanowił zostać Recollectorem.

Gdy rampa wyjściowa statku wysunęła się, z wnętrza wydostały się trzy osoby. Rosły, barczysty mężczyzna o siwych włosach i nieprzyjemnym wyrazie twarzy, który ubrany był w płaszcz komandora; niższa od niego, skąpo ubrana kobieta; oraz średniego wzrostu gruby mężczyzna ubrany w byle jakie łachmany. Silver ponownie spojrzał na swoją załogę w nadziei na wyjaśnienia.

- Ten komandor to Victor Corvus. - zaczął wyjaśniać Corvo. - Chodząca definicja ksenofobii. Dołączył do wojska, aby czyścić galaktykę z nieczystości, po czym został Recollectorem, aby mieć większą swobodę w szukaniu i ściganiu obcego życia. Swojego czasu trwały zawzięte dyskusje czy powinien zostać admirałem, zanim jeszcze odszedł. Radzę go nie lekceważyć. Jego towarzyszy widzę pierwszy raz, lecz spodziewam się, że są równie groźni, albo przynajmniej podobnie rasistowscy.


Kolejni przybysze, ale ci nie wyglądali na konkurentów w przetargu. Skoro ten cały Corvus był wojskowym, możliwe że po prostu przybył w odwiedziny do kolegi z dawnych lat. Ta długowłosa pewnie była jego dziewczyną, bo typ nie wyglądał na takiego, co potrzebuje ochroniarza. Silver spojrzał na Drake’a.
-Wyczuwasz coś od nich? - Zapytał z zaciekawieniem. Dwóch Recollectorów, z pewnością mogli u tej grupki coś znaleźć.
- Zdecydowanie. - przytaknął kronikarz.
Iskra Holmesa była strasznie niespecyficzna… Chłopak potrafił wyczuć źródło magii z odległości kilku systemów gwiezdnych, a nie umiał zdefiniować rodzaju emanacji o rzut kamieniem od siebie. Silver westchnął i pokręcił głową. Mimo wszystko, miał w końcu przed sobą potencjalny obiekt do eksperymentu, który od jakiegoś czasu chodził mu po głowie.
-Masz ochotę na spotkanie ze swoim dawnym pryncypałem? - Zwrócił się do naczelnego mola książkowego. W tym czasie przez interfejs połączył się ze swoim komputerem i zapuścił program kompilujący, by pogrupować materiały przesłane przez Tsara i to co sam zebrał w trakcie wycieczki. To powinno ułatwić dogadywanie szczegółów w trakcie połączenia z rodzicami. W tzw. międzyczasie można było iść się przywitać. Czekając na odpowiedź Drake’a Silver zastanawiał się, czy przeprowadzić swoją małą próbę teraz, czy później.
- Bardzo chętnie, choć nie wiem, czy wypada wcinać się w tym momencie? - spytał, poprawiając okulary.
-Przyznaję, zastanawia mnie co sprowadza tu tę grupkę i chciałbym dowiedzieć się jak najszybciej. - Armstrong dalej patrzył na hangar. - Niemniej racja, gdyby Tsar chciał naszej obecności, zaprosiłby nas. Wypada więc nieco zaczekać.
Silver usiadł w miarę wygodnie, choć na metalowej podłodze nie było to łatwe.
-Mam zamiar czegoś spróbować, będę na ten czas “wyłączony”, więc dopilnujcie by nikt mi nie przeszkadzał. - Zwrócił się do swoich towarzyszy i zamknął oczy. Zaczął miarowo oddychać i koncentrować się, jak w trakcie rytuału. Otwierał swoją duszę na przepływ energii. Nie był wybitnym znawcą magii, więc próba którą właśnie podejmował była oparta jedynie o przypuszczenia. Według jednej z hipotez, Iskra była tym na co wskazywała jej nazwa - ładunkiem energii magicznej. Młody Recollector miał nadzieję, że tak jest w istocie. Sięgał myślą i wolą coraz dalej i dalej, aż dotarł do komandora Corvusa.
Przy tej nowatorskiej próbie Silver wykorzystywał kapitana Corvusa jak jeden z klejnotów, z których pobiera zwyczajowo energię. Odległość była stanowczo większa niż zwykle, do tego między Silverem a Coruvsem znajdowały się ściany okrętu. Mimo tego Silverowi udawało się zbliżyć do Corvusa. Wyczuwał jego energię coraz bliżej, aż w pewnym momencie ta zareagowała na jego obecność i zaczęła dążyć w jego stronę. Nagle, prędko i obezwładniająco. Ilość magii, jaką wyczuł w ciele Corvusa, wydawała się bezdenna i to doświadczenie przeważyło nad możliwościami jego ciała czy duszy. Silver otrząsnął się jednak zrelaksował ciało, odciął się od Corvusa i zacisnął zęby. Energia rozeszła się, nie czyniąc mu szkody, choć pewnie było w tym dużo szczęścia. Równie dobrze mógł stracić przytomność.
Widoczny za oknem Corvus rozejrzał się oczyma po otoczeniu. Bardzo dobrze to ukrywał, jednak było widać, że coś odczuł i nie wiedział, skąd to przybyło.
Zadziałało, połowa sukcesu. Z jakiegoś powodu jednak iskra siwowłosego Recollectora była tak potężna, że wręcz przytłaczająca. Armstrong wiedział, że jeśli miałby przeprowadzić drugą fazę eksperymentu, najpierw musi się do niej przygotować. Potrzebny był jakiś bufor bezpieczeństwa, albo rezerwuar... Dodatkowym plusem tego doświadczenia była świadomość, iż efekt choć odczuwalny był niedostrzegalny gołym okiem, skoro Victor nie mógł odnaleźć źródła.
-Ciekawe, bardzo ciekawe… - Mruczał pod nosem, wciąż nieco skołowany.
-Czy coś się wydarzyło gdy odpłynąłem? Bo ja wiem, zacząłem błyszczeć, albo cokolwiek takiego? - Zapytał obecnych.
- Wizualnie nie. - odpowiedział kronikarz - Wydaje mi się jednak, że czułem coś dziwnego. Tak, jakby moja magia była przyciągana przez pańską. Trochę jak gdybyśmy...trzymali magnesy na krawędzi przyciągania. - podsumował, zamyślony.
Czyli z małej odległości dało się wyczuć źródło przyciągania… istotny technicznie szczegół. Oznaczał niestety ograniczenie okoliczności sprzyjających fazie drugiej. Silver miał do wyboru dwie opcje - działać od razu, albo czekać na dogodną okazję w ciągu najbliższych dwóch dni. O ile Corvus i jego towarzysze pozostaną tu tak długo…
-Wyślijcie posłańca do Tsara z zapytaniem, czy nowi przybysze to również uczestnicy przetargu. - Zdecydował, potrzebował więcej informacji. - Niech przekaże też Opusowi, że jeden z jego dawnych wychowanków chciałby się z nim spotkać, jeśli znajdzie na to czas.
Po wydaniu instrukcji, młody Armstrong ponownie połączył się z komputerem, by sprawdzić czy dane są już gotowe. Im prędzej załatwi sprawę ze swoimi rodzicami, tym lepiej. Jedna mniej kwestia będzie wtedy rozpraszać jego myśli.

W komputerze Silvera czekał powiększony katalog produktów. Młody mężczyzna zadzwonił do swojej rodziny i po kilku sygnałach miał bezpośrednie holopołączenie ze swoim ojcem w jego biurze. - Cześć. - uśmiechnął się starszy mężczyzna. - I jak twoja pierwsza prawdziwa misja biznesowa? Mam nadzieję, że jeszcze nie umarłeś z nudów.
-Hej tato. - Silver również się uśmiechnął, choć jego rodzice patrzyli krzywo na niektóre wybory podejmowane przez najstarszego syna, nadal ich kochał. - O dziwo jest tu całkiem interesująco. Mamy tu konkurenta, Cipher Industries więc nie obędzie się bez walki. - Zażartował. - Przybył też niejaki Victor Corvus, ex-wojskowy, a obecnie Recollector, ze świtą i nie sądzę by był to przypadek, bo zaraz po przetargu odbywać się będzie bankiet. - Zrobił krótką pauzę, po czym zmienił temat. - Tylko mam problem z tym całym Tsarem… Z jednej strony wydaje się godny zaufania, z drugiej na pytania odpowiada typowymi historyjkami dla mediów i brzmi jakby mówił całkowicie szczerze. Czyli nawet jeśli to jakiś krzywy typ, za dobrze się maskuje. - Skrzywił się.
- Oszust kłamie, polityk nie mówi wszystkiego. - westchnął ojciec. - Zawsze miałeś świetny zmysł, gdy chodziło o identyfikowanie cudzych intencji. Jeżeli dowiesz się, co przed tobą ukrywa, łatwiej będzie ci się dowiedzieć dlaczego. Wątpię, aby zarządzał całą stacją samodzielnie. Może spróbuj zaczepić kogoś innego? - zaproponował, po czym uśmiechnął się. - Postaraj się na tym bankiecie. Dobre kontakty to podstawa.
-To na pewno jakieś wyjście. - Przytaknął Silver. - W myśl zasady ograniczonego zaufania, nie zamierzam też dawać mu wszystkiego, czego chce. Jeśli nie zdołam odkryć, jakie motywy przede mną ukrywa, to pozwoli nam ograniczyć ryzyko związane z interesami. Z polityką najlepiej mieć jak najmniej wspólnego, czyż nie? - Spojrzał na tatę znacząco.
- A co to nas obchodzi? - spytał ojciec. - Nie bierzemy odpowiedzialności za wykorzystanie naszych dóbr, tym bardziej, gdy kupią je instytucje wojskowe. - oznajmił. - Jego polityka to ostatecznie nie nasz problem.
-Obaj o tym wiemy, bo to logiczne. Zapomniałeś tylko, że polityka z logiką nie ma nic wspólnego, tato. - Silver przewrócił oczami. - Jeśli ktoś będzie chciał nas obarczyć odpowiedzialnością, to i tak to zrobi, co może zaszkodzić naszym interesom. - Znów spojrzał na ojca znacząco. - Wiem że nie podoba wam się, iż nie palę się do bycia statecznym biznesmanem, ale zawsze mam na uwadze dobro rodziny.
- Nasze główne produkty to broń i energia. Za jedno jesteśmy diabłami, za drugie też, bo powinno być darmowym, wspólnym dobrem ludzkości. - zaśmiał się mężczyzna. - Twój klient musiałby zaatakować samą piramidę Cesarzowej, żeby przysporzyć nam problemów.
-Taaa… dorobek ciężkiej pracy pokoleń naszego klanu powinien być dobrem ogólnym. Ciekawe ilu z tych co krzyczą najgłośniej, równie chętnie podzieliło by się swoim. - Odpowiedział ze śmiechem Demon. - Ale... nie kuśmy lepiej losu, on tu ma “czarną dziurę instant”, a chciał żebym mu stację zamienił w okręt kosmiczny. - Spoważniał, a na ekranie jego ojca zaczęły wyświetlać się specyfikacje generatora i wyliczenia, których dokonał Silver. - To ustrojstwo jest zdecydowanie zbyt wielkim czynnikiem ryzyka, by pozwolić sobie na takie działanie.
Widząc te dane, ojciec Silvera nalał sobie szklankę brandy. Pił w ciszy, zastanawiając się.
- Weź ten projekt i zgódź się na modernizacje. Stawiaj tylko jeden warunek: nie zdołamy przetworzyć stacji na ruchomą, jeżeli nie podepniemy działa pod generatory tachionowe. - zadecydował. - Resztą ja się zajmę.
-Ty tu rządzisz, ja tylko sprzątam. - Skwitował Demon z krzywym uśmieszkiem. Sam miał kilka planów awaryjnych, ale ostatecznie zrezygnował z nich, uznając je za nie warte potencjalnego ryzyka. Niemniej, jego ojciec siedział w tym biznesie dobrych kilka dekad dłużej, jeśli miał jakieś rozwiązanie, warto było mu w tej kwestii zaufać. - Liczę na wyższe kieszonkowe, jeśli odkroję z tego tortu dość duży kawałek. - Dodał, pół-żartem pół-serio. Zapowiadał się wielomiliardowy przetarg, z pewnością mógł uszczknąć nieco dla siebie, jeśli uzyska dobrą cenę.
-Przyznam, że obecna sytuacja jest dla mnie zaskakująca… - Wznowił po krótkiej pauzie. - Z jednej strony wciąż mnie rwie, żeby ruszyć na łowy już, teraz, zaraz. Z drugiej, to co dzieje się tutaj, też jest intrygujące.
- No, mam nadzieję, że przekonasz się do swoich obowiązków. - uśmiechnął się ojciec. - Może wreszcie dorastasz.
-Obowiązków nie trzeba lubić, choć to na pewno ułatwia sprawę. Wystarczy wiedzieć, kiedy należy je postawić przed własnymi celami. - Odparł Silver poważnym tonem. - No i nie ukrywajmy, chyba się wam nie spieszy do emerytury, prawda? Aż tak starzy nie jesteście. - Uśmiechnął się złośliwie.
- Ze współczesną medycyną i naszym zasobem pieniężnym mógłbym prowadzić ten biznes jeszcze przez kilkaset lat. - przyznał ojciec. - Wolę jednak przekazać go komuś, kto jest w kwiecie wieku. Nie wtedy, gdy ja nie będę się do tego nadawał, tylko wtedy, kiedy ty będziesz w pełni mocy nad nim dalej pracować. - wyjaśnił. - Choć w tempie, w jakim dojrzewasz, twój brat może do tego dorosnąć przed tobą. - odgryzł złośliwie.
Silver uśmiechnął się w duchu, na myśl o Ainsleyu. Jego ojciec zapomniał, albo nie wiedział (co nie było takie nieprawdopodobne, patrząc na sytuację Demona), że młodszy syn pragnie po studiach iść w ślady starszego brata i zostać Recollectorem. Braterska rywalizacja, chciał go przerosnąć i zapewne przy okazji przyprawić nestora klanu o zawał.
-A ja chcę najpierw zapracować na swoje imię. Nie chcę całe życie jechać na byciu synem Connora Armstronga. Nie chcę żeby mówili “Dziedzic przejmuje dowodzenie nad rodzinną korporacją”, tylko “Silver Armstrong staje na czele Futuristics”. - Odparł po chwili zamyślenia całkiem poważnie. Wszyscy widzieli w nim syna znakomitego naukowca i biznesmana, spadkobiercę wielkiego Szkockiego Klanu. Mało kto zwracał uwagę na samą jego osobę, to kto kryje się pod tytułami i całą tą otoczką. Taki stan rzeczy niezbyt mu odpowiadał, również z tego powodu nie miał zbyt wielu przyjaciół. - Chcę żebyś był ze mnie dumny, ale za to co osiągnę swoimi siłami, a nie podążając utartą ścieżką.
Ojciec westchnął.
- Skończ to zlecenie i dam ci spokój. - obiecał - Ale nie na długo. Jeżeli masz w głowie jakieś wielkie plany, rzuć się na nie zaraz po opuszczeniu tej stacji. Następnej dekady nie dostaniesz. Ba, nawet pięciu lat nie mogę ci obiecać. - ostrzegł z uśmiechem. - Muszę wracać do pracy. Powodzenia chłopie.
-Tobie również tato. Uściskaj ode mnie mamę i bliźniaki. I nie martw się, doprowadzę to do końca. - Pożegnał się. Jego ojciec był strasznie uparty, ale Silver trochę go rozumiał. Był najstarszym synem, co wiązało się z pewnymi obowiązkami wobec klanu. Jeśli zatem chciał się zapisać w historii, musiał działać szybko. Akurat szybkości mu na szczęście nie brakowało.
-Czy posłaniec już wrócił? - Nadał pytanie na mostek, gdy połączenie się zakończyło.
- Niestety Opus, Victor i Tsar dalej prowadzą dialog, choć przenieśli się do restauracji. Nie mieliśmy okazji nawiązać grzecznego kontaktu.
Czyli Tsar i Corvus na pewno musieli znać się wcześniej. Przy obcych tajemniczy admirał nie był taki wygadany, by choćby chwili na wtrącenie się zabrakło. Demon jedynie westchnął, bo jak zwykle okazywało się, że światu nie spieszy się tak jak jemu.
-No nic, jeśli się nie doczeka to sam później o wszystko zapytam. - Odpowiedział spokojnie. Zostało mu jeszcze kilka godzin do spotkania z admirałem. Zastanawiał się, jak je wykorzystać…
-Holmes, udało Ci się znaleźć cokolwiek na temat tego artefaktu na który polujemy? - Przesłał zapytanie do kronikarza.
“Niewiele. Jednak zapraszam do studium. Mogę przynajmniej ci zobrazować sytuację, jeśli masz czas.” - odpisał Holmes. Mężczyzna wyglądał na introwertyka, był jednak fanem rozmowy w cztery oczy.
-Zaraz będę. - Rzucił i ruszył. Oferta biznesowa była już przygotowana, mógł się więc zająć czymś ciekawszym.
- Mogliśmy z tym poczekać, ale może będziesz miał jakieś porady ,na czym powinienem się skupić. - skomentował Holmes w momencie, gdy Silver przekroczył próg. Otoczony książkami mężczyzna był w swoim żywiole, przez co zapominał o grzecznościach i obyczajach.
Kronikarz rzucił szefowi do rąk kilka wydrukowanych zdjęć. Przedstawiały one góry z idealnie okrągłymi tunelami i podobne ściany prostych budowli. Większość zdjęć była robiona na pustyni. - Tamtejsze cywilizacje nie mają wystarczającej technologii, aby produkować tego typu perfekcyjne tunele. Fauna też nie jest z tego znana. - wyjaśnił Holmes. - Jest wiele teorii, że ktoś wykorzystał artefakt zdolny robić dziury nawet we wzgórzach. Nikt jednak nie odnalazł żadnego śladu magii. - Przerwał, aby poprawić okulary i westchnąć. - Mam w tym momencie dwie teorie: Jakiś tubylec jest właścicielem tego urządzenia i używa go, aby kryć się w jakiś górskich tunelach albo narzędzie należało do władcy jakiejś wymarłej społeczności. Wtedy artefakt znajdowałby się w jakimś grobowcu. Jeżeli miejscowe rasy faktycznie nie mają zdolności magicznych, powinienem być w stanie wyczuć teren do eksploracji bez większego trudu. Brzmi dobrze?
-Całkiem obiecująco, przyznaję. - Odparł Silver, gdy Drake skończył swój wywód. - Przyznaję zastanawia mnie istota zjawiska. Czy to aby na pewno coś “robiącego dziury”, czy może jednak artefakt zdolny kształtować skały? Niemniej, niezależnie od tego która z tych możliwości okaże się prawdziwa, takie znalezisko z pewnością przyda nam się na przyszłość. - Skonstatował. - Zaś co do czekania, mam akurat kilka godzin do obiadu z Tsarem i zajęcie się czymś innym niż interesy jest mile widziane. Mam też coś dla Ciebie - w wyniku mojego małego eksperymentu odkryłem, że Iskry mają większy potencjał niż to, jak je wykorzystujemy “na co dzień”. Myślę, że jeśli zaczniesz ćwiczyć ze swoją, powinieneś być w stanie zwiększyć jej precyzję i specyficzność.
- Jak znajdę czas na takie rzeczy. - odpowiedział bez większego zainteresowania. - Niestety do tych poszukiwań jest jedno ale. Jakaś grupa badawcza ostatnio kopała tunel mający się skrzyżować z jednym z tych nienaturalnych. W tym momencie nienaturalny tunel uległ skróceniu: otwór skończył się w momencie kontaktu z nowym tunelem, a reszta góry ponownie była wypełniona skałą wzgórza. Miało to miejsce całkiem niedawno, ale sprowadziło na scenę wielu poszukiwaczy artefaktów. Trwa tam teraz dziki zachód. - Holmes spojrzał na Silvera, trzymając dwie książki. - Mogę się skupić albo na badaniu predyspozycji naszych wrogów, albo na badaniu kultur zamieszkujących tą planetę. Może mi pomóc zdecydować. - zaproponował.
-Interesujące zjawisko… - Silver zamyślił się na chwilę. - Myślę że lepiej będzie zorientować się w potencjalnej konkurencji. Z Recollectorami przeprawa jest trudniejsza niż z prymitywną cywilizacją. - Zdecydował.
- Dobra, zajmę się tym. Na razie pomożesz mi, czy masz lepsze zajęcia? - spytał Holmes. - Jak coś to się nie przejmuj. Corvo podsłuchiwał całą noc stację na twoje polecenie.
-Daj mi moment… - Poprosił kronikarza i połączył się z Corvo. - Dowiedziałeś się czegoś co mogłoby się przydać? - Zależnie od otrzymanej odpowiedzi mógł potem pójść do szpiega lub pomóc Drake’owi.
- Nic pewnego. Ustanowiłem za priorytet nie bycie wykrytym, więc nasłuchujemy głównie niechronionych komunikatorów na stacji. - wyjaśnił Corvo. - To porównywalne do zbierania plotek. Mężczyzna, który wszedł na stację, ma związek z rodziną Tsara. Nie mamy jednak pewności jaki. Sam bal nie będzie celebracją waszej umowy handlowej, tylko czegoś innego. - Corvo pauzował po każdej wypowiedzi, prawdopodobnie czytając z notatek. - Usłyszeliśmy też kilka wzmianek o kosmicie na stacji. Byłbym jednak bardzo ostrożny z tą informacją. Mogliśmy coś źle zrozumieć.
-Tsar sam jest jak kosmita, tajemnice na sekretach a wszystko poufne. - Zauważył ironicznie Silver. - Trzymaj się nadal niestrzeżonych kanałów, jeśli jakimś cudem przewinie się coś naprawdę wartego uwagi, daj mi niezwłocznie znać. Tylko nie zapominaj o śnie, z pewnością ktoś może chwilę nasłuchiwać za Ciebie. - Zwrócił uwagę szpiegowi. Jego samego załoga musiała pilnować by sypiał, żył na tak wysokich obrotach, że czasami zwyczajnie o tym zapominał. Jednakże nie przeszkadzało to im samym zarywać nocek, zamiast rozdzielać obowiązki na podwładnych. - Dobra, bierzmy się za te książki. - Spojrzał na Holmesa.
Przetarg
Silver pracował nad księgami o przedziwnej planecie aż do godziny obiadowej. Zebrane informacje przydadzą się, gdy dojdzie do poszukiwań nowego artefaktu. Tymczasem, mężczyzna musiał udać się na przetarg.

Rozmowa została zorganizowana w wynajętej restauracji. Trójka mężczyzn była sama przy ogromnym stole. Mieli dostęp do win i wytrawnych dań. Tsar zdecydowanie chciał im udogodnić na czas rozmów.

Raz podniósł kieliszek i uderzył w niego łyżeczką. - Ponownie dziękuję państwu za zaoferowanie swoich usług mojej stacji. Na dzisiejszym przetargu poszukuję następujących dóbr: Zwiększenia mocy stacji, modernizacji uzbrojenia obronnego, oraz napędu o mocy umożliwiającej stacji ruch gwiezdny. Jeżeli uważacie, że inne wasze usługi byłby korzystne dla stacji, możecie je jak najbardziej sugerować. Zacznijmy dyskusję od propozycji pana Silvera Armstronga reprezentującego Armstrong Futuristics.

Silver również na przetarg odpowiednio się wystroił, choć tym razem wyglądał raczej jak poważny biznesman w czarnym garniturze, białej koszuli i srebrnym krawacie. Formalne spotkania wymagały poświęceń.
-Dziękuję admirale. Mógłbym w tym momencie zacząć długo rozprawiać o możliwościach naszej technologii, jednakże nie jesteśmy tu dziś w celach marketingowych, a wybierając potencjalnych kontrahentów z pewnością zaznajomił się pan z nimi przynajmniej pobieżnie. Przejdę zatem od razu do konkretów. - Zaczął spokojnie. - Wstępnie nasza korporacja zamierzała zaoferować panu pakiet zbrojeniowy, zarówno dla żołnierzy, jak i możliwości obronnych, a także nowe silniki dla tutejszej floty. Jednakże po konsultacji z moim mocodawcą, jestem w stanie rozszerzyć tę ofertę o modernizację samych wież, sieci energetycznej i komunikacyjnej, a także produkcji uzbrojenia tu na miejscu. - Zrobił krótką pauzę, by Tsar mógł przetrawić ofertę, oraz by zbudować nieco napięcia przed “gwoździem programu”. - Co do nadania stacji mobilności, owszem mamy również taką możliwość, jednakże wymagałoby to przebudowy na znaczną skalę, również systemów uzbrojenia grawitonowego, z racji ogromnych zapotrzebowań energetycznych takiego projektu. Rozmiar reaktorów wymagany dla tego przedsięwzięcia wymusiłby wymianę praktycznie każdego źródła zasilania na tej stacji. - Zakończył wstępną prezentację. Dyskusja o cenach i ewentualne negocjacje zależały od tego, co miał do zaoferowania Cifer. - Czy na tym etapie ma pan jakieś pytania?
- Mam, ale nie do pana. Panie Cifer. - Poprosił Tsar. Dzisiaj jego twarz była wyjątkowo kamienna. Stosunkowo pogodny i oddany kapitan, z którym wczoraj pił Silver, został teraz zastąpiony przez profesjonalistę.
Cifer również starał się mieć kamienny wyraz twarzy. Przeszkadzały temu jednak drgawki w koncie oka i definitywne zmęczenie, jakie emanowało z jego osoby. Demon widział wielu silnych mężczyzn podczas swoich dotychczasowych przygód i mógł z pewnością powiedzieć, że Cifer do nich nie należał. Mógł nim być, kiedyś, wczoraj był dużo żywszy, ale sam stres oczekiwania na starcie między nimi dwoma musiał być niepomiernie wyczerpujący dla Cifera. Mężczyzna westchnął i przyznał się:
- Nie mamy żadnych ofert związanych z energetyką. - wyjawił. - Ani silnikami. Posiadaliśmy pewne plany, jednak praca nad nimi nigdzie nie zaszła. Tę umowę będzie pan musiał podpisać z panem Armstrongiem. - Deklaracja przynajmniej częściowej przegranej była zawodem, zarówno dla Tsara który wyraźnie czegoś oczekiwał od przywleczonej przez siebie konkurencji dla dominującej firmy Armstrong Futuristics, jak i dla ogólnego nastroju panującego w pomieszczeniu. Gdyby ten również był osobą, najpewniej głośno by westchnął. - Zdecydowanie uważam jednak, że powinien podpisać pan z nami kontrakt zbrojeniowy. - dodał po chwili Cifer, tym razem pewny siebie. Nie włożył w tę wypowiedź zbyt wiele energii, ale prawdopodobnie nie czuł takiej potrzeby. Był tak pewny, że na tym polu nie ma miejsca do dyskusji. - Opracowane dla placówek więziennych, oferowane przez mnie uzbrojenie jest klasyfikowane jako narzędzia samoobronne. Z uwagi na charakter biznesowy Armstrong Futuristics, ich materiały to narzędzia wojskowe.
- My jesteśmy wojskiem. - przypomniał Tsar, odzywając się bardziej po to, aby zakryć chęć zaśmiania się. Zaraz potem wrócił do swojej kamiennej powagi.
- Ale Armstrong Futuristics nie jest. To firma kontraktorska. Powinien pan zdawać sobie sprawę z nadchodzących zmian.
- Nie interesują mnie plotki.
- To nie plotki. Widziałem związaną z tym papierologię przy mojej ostatniej wizycie w Augur Technologies.
- Oczekuje pan, że byliby zainteresowani zerwaniem umowy?
- Część wykonawczą mają prawo odrzucić bez zmian, natychmiastowo.
- Wykonawstwo wszelkich instalacji na stacji będzie celem mojej załogi, co najwyżej pod nadzorem waszych specjalistów. - wyjaśnił Tsar, zaskakująco stanowczym tonem. Wywód Cifera musiał go zeźlić albo nie ufał oddawania remontu stacji w ręce osób trzecich.
Cifer zakaszlał. Stracił jakąś triumfową kartę, opowiadając historię, która jakimś cudem ominęła do tej pory Silvera. O cokolwiek mu chodziło, nie mógł na to liczyć. - Mimo wszystko zwróciłbym też uwagę na różnice między zaletami uzbrojenia. O ile nasz ekwipunek jest słabszy od oferowanego przez Armstrong Futuristics, jest znacznie energooszczędny, nie potrzebowałby pan aż tylu źródeł zasilania tachionowego. Dalej są to bronie silniejsze od obecnych i wystarczające do walki z okrętami wojennymi. Gdyby chciał pan niszczyć większy kaliber, ma pan w tym celu lepsze działo. - stwierdził.
Tsar przymknął oczy i pokiwał głową. - Chętnie usłyszę wstępne podsumowania pakietów i ich ceny, jeżeli nie ma tymczasowych pytań. Od tego momentu porozmawiamy nad potencjalnymi kompromisami.
-Czuję się zobowiązany do sprostowania pewnej kwestii, zanim przejdziemy dalej admirale. - Podjął Silver, skoro Raz zostawił tę małą furtkę. - Wbrew temu co twierdzi pan Cifer, samo nowe uzbrojenie nie będzie wymagało wielkiego nakładu energii, rzecz jasna relatywnie, patrząc na gabaryty pańskiej stacji. I rozmiar ma kluczowe znaczenie przy zapotrzebowaniach napędu, mówimy bowiem o wprawieniu w ruch obiektu większego niż kontynent Afrykański. - Należało wyrobić tym dwóm perspektywę co do skali przedsięwzięcia. Demon nie był pewien, czy ktokolwiek w historii podejmował próby przebudowania obiektu o choćby zbliżonych rozmiarach na potrzeby podróży kosmicznych.
-Przejdźmy zatem do kwestii finansowych… Podstawa czyli reaktor tachionowy to trzy miliony kredytów za sztukę. Pojedynczy wystarczy do obsługi dziesięciu dział lub jednego silnika. Działo kosmiczne to koszt półtora miliona, wewnętrzne miliona dwustu pięćdziesięciu tysięcy, oprócz wiązek tachionowych posiadają również tryb korzystania z amunicji artyleryjskiej. Wymiana wież pod działa, to dwa miliony za jedną, pozwala na zoptymalizowane wykorzystanie przestrzeni i zapewnia lepszą ochronę, oraz mobilność dział. Pakiet uzbrojenia dla żołnierza obejmujący broń i pole ochronne to również dwa miliony kredytów, zaznaczam że nie zajmują one więcej miejsca niż standardowe wyposażenie, nie rzucają się też w oczy. - Zrobił przerwę na oddech. - Silniki tachionowe kosztowałyby dwa i pół miliona za jeden, lekkie statki w nie wyposażone są nie do prześcignięcia, w cenę wliczona jest przebudowa statku. Modernizacja sieci energetycznej stacji, by zmniejszyć zapotrzebowanie na generatory, to cena półtora tysiąca kredytów, za metr kwadratowy. W przypadku fabryk, przebudowa to dwieście pięćdziesiąt tysięcy za metr i przynajmniej część załogi będzie musiała pochodzić od nas, by pilnować przestrzegania procedur, z naszymi technologiami należy obchodzić się bardzo ostrożnie. Modyfikacja sieci transportowej to koszt rzędu dwóch do sześćdziesięciu tysięcy za maszynę, zależnie od konkretnych pojazdów. Te ceny podlegają negocjacji. Ceny za amunicję to od stu do sześciuset kredytów za sztukę, zależnie od typu dla dział i od jednego do dwustu kredytów dla broni żołnierskiej. Te ceny nie podlegają negocjacji. - Zakończył i westchnął, gadanie tyle na jednym oddechu było jednak trudne…

Po tym, jak Cifer stworzył swoje podsumowanie, Raz przyglądał się dwóm dokumentom z poważnym zastanowieniem wypisanym na twarzy. Jego oczy skakały między jednym dokumentem a drugim, okazjonalnie lądując gdzieś między nimi, najprawdopodobniej na wyimaginowanym portfelu. - Technologia tachionowa jest zdecydowanie kosztowna. Przynajmniej na tę skalę. - przyznał. - Ile dział pańskiej technologi byłbym w stanie zasilić generatorem tachionowym? - spytał Cifera.
- Blisko setkę. - odpowiedział starszy mężczyzna. - Przypominam, że na czas podróży może pan wyłączać uzbrojenie. Stacja i tak nie będzie w stanie walczyć i poruszać się jednocześnie.
Tsar przytaknął skinieniem głowy. - Czy w waszych ofertach znajdują się wszelkie...okazje? - spytał.
- Jesteśmy w stanie zejść z ceny dział o 25%, jeżeli zakupi pan ich przynajmniej sześćdziesiąt. Do tarcz dorzucamy generatory awaryjne, jeżeli zasilają powierzchnię jednego kilometra lub więcej. - wstępnie oferował Cifer.
-Nie ryzykowałbym mieszania technologii admirale. - Wtrącił się Silver. - Reaktor tachionowy to nie zwykła bateria, do której można podłączyć cokolwiek. To potężne źródło energii, dla większości normalnych urządzeń zbyt potężne. - Zrobił krótką pauzę. - Oczywiście, mógłby Pan takim zasilić działa oferowane przez mojego konkurenta, jednakże groziłoby to ich szybkim przepaleniem. Tylko nasze urządzenia są w pełni do przystosowane do takiego źródła mocy, z racji iż mamy na tę technologię wyłączność. Reasumując, byłby Pan zmuszony wykupić u nas usługę dostosowania nowej artylerii, aby nie musieć dokonywać jej cyklicznej wymiany. - Spojrzał na Tsara nieco rozbawiony. Stawianie na tańsze rozwiązania miało swoje konsekwencje. - Zatem admirale, proszę się zastanowić, czy lepsza taka krótkoterminowa oszczędność, czy długoterminowa inwestycja? Na zachętę dodam, że zostałem upoważniony by udzielić Panu 20% rabatu na działa i reaktory, przy zamówieniu powyżej tysiąca tych pierwszych. Przy pełnym pokryciu, mogę ten upust zwiększyć do 30% i dodać 25% zniżki na wyposażenie dla wojska. - Silver nie kłamał, nigdy nie był w tym dobry, umiał jednak operować prawdą tak, by odpowiadało to jego wymaganiom.
- A gdybym chciał tylko reaktory? - spytał Tsar. - W dużych ilościach, może dałoby się coś zdziałać? - zapytał.
-Jak już mówiłem, nie zalecam mieszać technologii. - Demon spojrzał na admirała znacząco. - Załóżmy, czysto hipotetycznie że jedno działo od pana Cifera kosztuje jedną piątą tego, co proponowane przeze mnie. Biorąc pod uwagę jakość materiałów wykorzystywanych w więziennictwie… według moich dość ogólnych obliczeń wynika, że podpięte do reaktora tachionowego wytrzyma maksymalnie miesiąc, zanim nie spali się kompletnie, o ile wcześniej nie nastąpi jakieś zwarcie. Po pięciu miesiącach wyszedłby Pan na zero z moją ofertą, a każdy kolejny oznaczałby bycie w plecy. - Silver westchnął, słaby był z niego negocjator, bardziej polegał na danych niż miłych słowach. Przeniósł na chwilę spojrzenie na swojego konkurenta. - Proszę wybaczyć panie Cifer, ale jako naukowiec wierzę przede wszystkim w suche fakty, nie w dyplomację. - Nie chciał deprecjonować dokonań Mariusza, ale taki był stan rzeczy. Gdyby każdą broń dało się bezproblemowo zasilać reaktorami tachionowymi, ich gałąź zbrojeniowa dawno straciłaby rentowność, bo kontrahenci braliby jedynie reaktory i podpinali je do tańszych zabawek konkurencji.
-Jeśli obawia się pan, że koszt przeprowadzenia pełnej modernizacji może przewyższyć pańskie możliwości finansowe admirale, myślę że jestem w stanie zaproponować pewien kompromis. - Wznowił po chwili przerwy. Liczył, że jego wcześniejsze słowa odwiodły Raza od tego niezbyt trafionego pomysłu. - Cały proces można podzielić na kilka etapów, opłacanych osobno. Rzecz jasna zachowa pan prawo do upustów wynikające z wielkości zamówienia.
- Nie, nie, nie o to chodzi. - machnął ręką Tsar. - Potrzebuje pana generatorów i silników, aby wprawić stację w ruch. Działa pana Cifera moglibyśmy podpiąć pod zwykłe zasilanie. Mamy na stacji dość miejsca na rozbudowę obecnych generatorów, jeżeli zajdzie taka potrzeba. - zapewnił.
- Ponadto, pana przewidywania są przesadne. - bronił się Cifer. - Jeżeli będzie potrzeba, możemy zorganizować transformatory tachionowe. Opracowanie ich nie powinno zająć aż tak długo, przyjmując, że wasza firma nie zgodzi się na sprzedaż własnych.
Silver zamrugał z niedowierzaniem, jakby nie był pewien czy dobrze usłyszał. Niemniej, nie było mowy o pomyłce.
-Panie Cifer, to co właśnie pan powiedział oznaczałoby złamanie prawa patentowego. Nie sądzę by pańska firma była w stanie wypłacić się nam za takie uchybienie. - Jeśli wcześniej ton młodego Armstronga był poważny, to teraz zrobił się ciężki jak płyta nagrobna, a oczy zazwyczaj iskrzące energią pociemniały groźnie.
-O jakiej liczbie generatorów mówimy admirale? - Zwrócił się ponownie do Raza, choć jego ton nie zelżał ani trochę. Grożenie interesom jego rodziny nie było czymś, co można wpuścić jednym uchem, a drugim wypuścić.
- O tym musiałbym porozmawiać z moimi prawnikami. Niech się pan nie obawia, nie jestem na tyle głupi, aby zniszczyć sobie interes. Jeżeli będę miał związane ręce, to mówi się trudno. - Z kieszeni Tsara pyszczek wyłoniło małe futrzaste stworzenie. Raz pogłaskał je i wcisnął z powrotem.
- Myśląc o rozmiarze stacji? Może nawet kilkadziesiąt tysięcy. - przyznał Tsar. - Chyba że w grę wchodziłoby opracowanie jakiegoś nowego modelu silnika. Te w pańskiej ofercie przystosowane są do statków i okrętów kosmicznych. Miałem nadzieję na coś silniejszego, a wiem, że posiadacie najlepsze możliwe. - na jego twarzy zaczęło pojawiać się pewne zmieszanie.
-Hm… zakładając zamówienie na generatory i silniki, myślę że mógł dać panu jakieś 15% rabatu. Gdyby zamówił pan do tego powiedzmy dziesięć lub więcej tysięcy zestawów uzbrojenia dla żołnierzy, dałoby się z tego zrobić 20%. - Zdecydował Silver po chwili namysłu. - Nawiasem mówiąc, uroczy maluch.
- Czy ten drugi rabat mógłby poczekać? - zaproponował Tsar. - Jeżeli uda mi się wprawić stację w ruch, cesarstwo najprawdopodobniej zaoferuje mi grant na jej dalszy rozwój. Budżet jest w tym momencie ograniczony z uwagi na symboliczną funkcję stacji. - wyjaśnił.
-Z pewnością nie jest to ostatni raz, gdy robimy interesy. Zatem 15% na pakiet generatorów i silników. - Przytaknął Armstrong - A tak z zawodowej ciekawości, gdzie pan słyszał o napędzie klasy planetarnej? - Młodego Recollectora zastanawiało czy ktoś już pracował nad takimi modelami, skoro Tsar o nich myślał.
- Niektóre planety miały problemy z polem grawitacyjnym generowanym przez otaczające je naturalne satelity. Aby usunąć te księżyce, wyprodukowano bardzo potężne napędy, które wprawiały je w ruch na krótką chwilę. Ich celem było oddalenie satelity na tyle daleko, aby można je było bezpiecznie usunąć. - wyjaśnił Tsar. - Z tego, co mi wiadomo, od dawna nie praktykowano tych metod ale jest do dla mnie znak, że istnieją takie możliwości. - stwierdził, po czym klasnął w dłonie. - Dobrze, od pana Armstronga będę chciał pokaźnej ilości elektrowni, silników oraz modernizacji sieci energetycznej. Od pana Cifera poproszę serię dział do wstępnej modernizacji. W przyszłości dalszy biznes będę prowadził w zależności od rozmiaru budżetu. - po podjęciu tej decyzji westchnął. - Poproszę sekretarkę o sporządzenie umów. Podpiszemy je jutro, w trakcie apelu na otwarcie balu.
-Zgoda, wypijmy zatem za owocną współpracę. - Rzekł Silver, wznosząc swój kieliszek. Od tego gadania zaschło mu już w gardle, zupełnie zapomniał że miał pod ręką wino.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 12-08-2019, 19:05   #70
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Eidith

Lotnisko cywilne było nieco oddalone od stacji badawczej, więc po wylądowaniu drużynę czekał mały spacer. Doc nie był tym zadowolony, domagał się miejsca na lądowisku służbowym, stwierdzono jednak, że nie ma do tego uprawnień, ponieważ nie uprzedził o swojej wizycie.
Ze statku wyszli wszyscy. Yse posłusznie nosiła smycz, jednak dawała ją trzymać tylko Bonnie.

Po drodze Doc zatrzymał drużynę na przeciwko baru. Spojrzał do środka przez okno po czym odwrócił się do reszty bez żadnego specjalnego wyrazu na twarzy:
- Wyczyśćcie to miejsce do zera. Tylko nie zniszczcie samego baru. - nakazał. - Wszyscy oprócz Bonnie.
- Sir yes Sir. - Rzuciła Eidith i sama stanęła przy oknie by zobaczyć z iloma celami ma do czynienia. Jeśli nie będzie ich dużo będzie mogła sobie darować strzelaninę, i zrobić to w bardziej personalny sposób. O ile Yse potrafi cicho kogoś zabić. Dobrze że Wilczyca miała na sobie maskę bo gdy tylko spoglądała na kosmitkę pojawiała się na jej twarzy durnowaty uśmieszek.
W barze znajdowało się około dwadzieścia osób, wliczając barmana. Część zgromadzenia stanowili uzbrojeni mundurowi na przerwie.
Wilczyca odwróciła sie do grupy i przemówiła.
- Po cichu tego nie zrobimy, ale możemy to zrobić szybko. Ja i Yse wejdziemy od zaplecza, kiedy ty Falco wejdziesz frontem i zwrócisz na siebie uwagę. Nie wiem zaśpiewaj, zatańcz pokaż im cycki. cokolwiek. Muszą patrzeć w twoją stronę, wtedy z Yse wycinamy mundurowych a potem całą resztę. - Wilczyca odciągnęła rygiel w swoich karabinie ładując pocisk do komory. - Wszystko jasne? - Dodała patrząc na Falco, wiedząc z dokumentów że jest trochę durna.
- Umm...spoko. - uśmiechnęła się Falco. Bonnie pokazała na siebie palcem, ale Doc złapał jej rękę i skierował ją w dół.
- Będzie jeszcze okazja usłyszeć jak śpiewasz Bonnie. - Uśmiechnęła się pod maską wilczyca, po czym zacisnęła palce na swoim karabinie.
- Lets maul some pigs… - dorzuciła chichocząc cicho jak maniak.
Zakradnięcie się od tyłu nie stanowiło wyzwania. Bar miał tylne drzwi, przy których kilku pijaków miało przerwę na papierosa. Przejście prowadziło do długiego korytarza z drzwiami do toalet po obu stronach. Na wprost, na końcu przejścia, znajdowała się sala barowa.
Gdy Falco weszła do środka, gromkim krzykiem: - HEJ - skierowała na siebie wzrok obecnych, po czym z sowitym zamachem rozbiła szczękę najbliższej osoby. Wszyscy zgromadzeni z jakąkolwiek bronią skierowali swoje lufy na barczystą kobietę.
Widząc jak Falco postanowiłą załatwić sytuację, sprawiło że pojawił się na jej twarzy uśmiech politowania. - Cóż nie powiedziałam jej by “Nie waliła na pizde” pierwszą osobę z brzegu.- Rzuciła pod nosem po czym pognała rozstrzelać mundurowych. Miałą tylko nadzieję że nie musiałą nic powtarzać Yse. Jako że “świnie” nie patrzyły na Eidith postanowiła rozgromić ich ogniem maszynowym swojego ciężkiego karabinu. Ich zabaweczki nic nie miały na taki kaliber.
Gdy Eidith otworzyła ogień, z drzwi do toalety za jej plecami wypadł zaalarmowany mężczyzna. Yse natychmiast go podpaliła, po czym zajęła się eksterminacją toalety, której kafelki nie stawały w ogniu pod naporem jej ofensywy. Mimo że Eidith miała gwarantowane darmowe morderstwa na każdym uzbrojonym człowieku w pomieszczeniu oraz wszystkich innych, to nie mogła tego zrobić natychmiastowo. Jej wsparcie ogniowe było zbyt wolne, aby kompletnie uchronić Falco, która przyciągnęła w swoim kierunku każdą okoliczną lufę. Dziewczyna oberwała w bark i w bok, choć nie przejęła się tym specjalnie, łamiąc szczęki trzem najbliższym facetom, nim przewróciła z kopniaka stół, aby na moment się w nim schować. Wyłoniła się dopiero po wybiciu przez Eidith żołnierzy, aby pomóc z czyszczeniem nieuzbrojonych cywili.

Na kilka sekund po tym, jak dźwięki zawieruchy ustały, przez główne drzwi baru wszedł Doc i jego córka. - Wolniej nie mogliście? - spytał, choć jego wyraz twarzy zdradzał, że nie robiło mu to różnicy. - Jakby ktoś pytał, to było tu pełno heretyków i mamy zgodę cesarską. Zabezpieczcie i zabarykadujcie okolicę. To będzie nasz punkt zbiórki. - nakazał, wlokąc się do baru, a przynajmniej jego pozostałości. Złapał spiritus i rzucił go Bonnie, która już łatała dziury w Falco.
Wilczyca gdy tylko ostatnie ciało upadło odchyliła maskę do góry tak by mieć ją na czubku głowy. Zaciągnęła się głęboko powietrzem, co spowodowało u niej spazm, wyginający ją do tyłu. Jej oczy wywlekły się niemal na lewą stronę gdy tak trwała krótką chwilę. Zaraz po tym odetchnęła głęboko jakby ktoś jej właśnie zaserwował masaż.
- My rifle… My hate.- wycedziła z siebie przez zaciśnięte żeby gdy czuła potężną dawkę szczęścią wpompowywanego do swojego mózgu. Z tego dziwactwa wyrwał ją widok ułożonych na stoliku “koreczków”. Eidith od razu podeszła w ich stronę, strącając z krzesła jakieś ciało bez wahania złapała za jeden. Przyglądała się mu analizując skład tej prostej przekąski, po czym zacisnęła na niej zęby by zsunąć wszystkie składniki wykałaczki do paszczy, białowłosej socjopatki.
- MMM! Zwykłe połączenie sera, oliwki, i kawałka szynki. Doskonałe. Musicie spróbować. - Z tymi słowami zjadła kolejny po czym przy użyciu wykałaczki wydłubywała sobie resztki z pomiędzy zębów.
- Yse sprawdź proszę wszystkie toalety, ja zobacze czy coś przeoczyłam na zapleczu i tylnym wejściu. - Zarządziła.
Patrząc się wymownie na Eidith, Doc otworzył butelkę wódki.
Po zakończonych oględzinach okolicy dowódczyni wróciła do pomieszczenia, aby zobaczyć Falco przybijającą stoły do ściany, aby zasłonić okna. Bonnie mówiła jej, czy jest prosto, czy krzywo i jak poprawić, co jakiś czas dodając "co za różnica?", lecz przejęta zadaniem kobieta nie była zainteresowania odpowiadaniem na to pytanie.
Wilczyca przewiesiła karabin przez plecy i zaczęła ściągać wszystkie ciała w jedno miejsce. Gdy było to ciało mundurowego kwapiła się o przeszukanie go.
- Yse ile będziesz sprawdzała te kible!? - Krzyknęła w stronę zaplecza nie odrywając wzroku od kieszeni mundurowych w których grzebała.
Po jakiejś chwili czarnoskóra kosmitka wybiła drzwi z kopa i wróciła do głównej sali. - Jak chce się odlać bez podpalania całej toalety, to chwilę mi zajmuje. - rzuciła na usprawiedliwienie. Eidith właściwie nie miała pojęcia jak funkcjonuje jej organizm.
- Muszę to kiedyś zobaczyć, na tą chwile pomóżmy Falco. - Przemówiła do kosmitki. Widząc że nie znalazła nic ciekawego przy zwłokach porzuciła to zajęcie, i zaczęła barykadować pozostałe okna. Nawet posiliła się o prewencyjną zmianę zawieszki na drzwiach z “otwarte” na “zamknięte”.
Żołnierzom Cesarskim, którzy wpadli z kopniaka, zawieszka w żaden sposób nie przeszkadzała.
- Coś polać? - spytał beznamiętnie Doc, gdy kilkudziesięciu cesarskich zbrojnych w pełnym rynsztunku wbiegło do pomieszczenia, łapiąc na celownik praktycznie każdą osobę w drużynie.
Eidith także uniosła broń, lecz do tego też ręke w górę.
- Whoa! Inkwizycja! Spokojnie! - Krzyknęła wilczyca analizujac co mieli w łapach cesarscy i też na sobie. - Teren jest zabezpieczony było to pełno heretyków. Mamy zgodę cesarską. - Blefowała beznamiętnie, ostatecznie była gotowa iść na całość jak otworzą ogień.
- I nikt tego do mnie nie zgłosił? - spytał kapitan, odwracając się do wilczycy. - To poproszę dokumencik.
- Został na okręcie. - odezwał się Doc. - Dostaliśmy zlecenie usunąć planetę z uwagi na obecność adeptów i prowadzenie nielegalnych eksperymentów. - wyjaśnił Doc. - Wpadliśmy jednak na pomysł, że mała kooperacja z kościołem wyszłaby nam obu na dobre.
Kapitan zamyślił się. - No dobra, to czemu żeście nic o tym nie powiedzieli?
- Żeby nam adepci spieprzyli? - spytał Doc.
- No dobra. Okręt gdzieś na orbicie?
- Nie. Wylądowaliśmy. - przyznała się Falco. - Właściwie to nie był okręt, tylko duży statek. Taka fregata.
- I jak wy chcecie usunąć tym planetę...? - zdziwił się kapitan. - No nic...złóżcie broń i zabierzemy was do dyrektora...
Słysząc to Doc spojrzał prosto w oczy Eidith.
- Mamy czas na takie zabawy Sir? - Zapytała Doc’a prewencyjnie odkładając karabin na stół, lecz jeszcze go nie puszczając. Eidith była jedyną osobą w pomieszczeniu z bronią palną. Przynajmniej na wierzchu. Była gotowa ciągnąć tą farsę, albo ich wystrzelać dla niej to było bez większej różnicy.
Doc westchnął, dokończył butelkę wódki, po czym...rzucił nią w łeb najbliższego żołnierza i wpadł pod blat.
Wilczyca od razu poderwała broń i zaczęła ostrzeliwać żołnierzy, pośpiesznie kierując się za ladę. Jeśli miała się z nimi trochę pobawić to lepiej robić to zza osłony niż na środku baru. A może barman zostawił coś w postaci strzelby pod ladą? Filmy tak dyktowały, tego była przekonana.
Ledwo Eidith zdążyła sięgnąć po broń, stojący przed nią Kapitan walnął ją w łeb kolbą swojego karabinu. Wilczyca straciła równowagę. Ślepo wcisnęła spust, lecąc w tył i zostawiając liczne dziury w ciele wrogiego dowódcy, nim łupnęła o ziemię. Stojący zaraz obok żołnierz wycelował w ziemię — prosto w twarz Eidith — kończąc jej historię. Przynajmniej gdyby nie Falco, która skoczyła na mężczyznę jak zwierz, aby zacząć okładać jego hełm własnym czołem. Wywoływane przez to dźwięki chrupania mogły równie dobrze pochodzić z czaszki ex-przestępczyni, co z jej ofiary.

Zrywając się na nogi, Wilczyca zobaczyła, jak otoczona Yse zieje ogniem. Była to dla niej jedyna opcja nie zostać rozstrzelaną przez trójkę celujących w nią wojskowych. Niestety bar miał drewniane wnętrze, po którym ogień zaczął się rozchodzić niemal natychmiastowo. W tym samym czasie Bonnie chciała uciec z zadymy. Zabite stołami okna, będące jedynym owocem prób zabarykadowania budynku, odcięły jej wszelką drogę. Nim się obejrzała, jeden z wojskowych rąbną ją w łeb kolbą, od czego albo zemdlała, albo umarła. Na ten dystans jeszcze nie wiadomo.


W sali pozostało czterech żołnierzy: jeden przed leżącą Bonnie, jeden celujący w Yse, stojący plecami do lady, zza której było słychać, jak Doc coś grzebie, choć diabli go wiedzą, czy znajdzie pod nią coś użytecznego. Dwóch ostatnich wparowało tylnim wejściem, na plecy Yse. Musieli zabezpieczać drogę ucieczki od samego początku.
Czas dla wilczycy zwolnił na chwilę gdy musiała podjąć decyzję do kogo ma walić najpierw. Nie miała czasu na rozważanie najlepszej opcji więc wycelowała w tego który celował w Yse, głośno oznajmiając.
- YSE! DWÓCH ZA TOBĄ! - Miała nadzieję że Falco szybko skończy ze swoim jegomościem by szybko zająć się resztą.
Yse przeskoczyła przez płomienie, zostawiając przeciwników za ścianą ognia. Wystrzał Eidith szybko podziurawił petenta przed ladą, zza której wychylił się Doc gotowy trzasnąć go butelką. Doc i Eidith jednocześnie spojrzeli w stronę ostatniego mężczyzny, tego jednak już nie było. Widząc, co się dzieje, musiał złapać Bonnie i uciec biegiem z płonącego baru.
Przecież Doc ją oskóruje… Wilczyca nie wiele myśląc pognała w stronę drzwi taranując je z barku. Od razu wściekle się zaczęła rozglądać za gościem. Na pewno nie biega szybciej niż Eidith, tym bardziej z bagażem w postaci Bonnie.
Może i nie biegał. Na podwórzu znajdowały się jednak pojazdy policyjne. Równo pięć, rządek trzech z lewej i dwóch z prawej.
Doc i reszta drużyny wyszli z płonącego budynku nie długo po Eidith. - Przyzwyczaj się do tej planety. Bez Bonnie z niej nie wylecisz. - Tak jak wcześniej Doc wyglądał na pozbawionego emocji i zmęczonego życiem, tak teraz wyglądał na... pozbawionego emocji i zmęczonego życiem, lecz z aurą grozy, gdy spojrzało mu się w oczy. Zaczął on dążyć dość powolnym krokiem w stronę widocznego w oddali, ogromnego centrum badawczego planety.
Patrząc na swoją drużynę, wilczyca zobaczyła kilka ran postrzałowych na Yse, która sama wypaliła swoje rany. Falco ran nie miała...jednak jej usta były zaszyte nicią.
Wściekła wilczyca chciała się wyżyć na jednym z samochodów, zasypując go gradem ciosów swojej klątwy, po czym cisnąć nim w pozostałe pojazdy. Okazało się jednak że nie była do tego zdolna. Ten zasrany odłamek który miała w sercu bardziej jej przeszkadzał niż pomagał. Najgorsze było że pomimo wyjaśnień papieża nie wiedziała jak właściwie wywoływać korupcję. Wszystko dla niej ostatnio szło po prostu do dupy, co przestało już ją śmieszyć. Ci naukowcy w obiekcie badawczym zobaczą co robi wilczyca gdy ma zły humor.
Laboratorium był ogromny, owalnym budynkiem. Naprzeciw jego bramy stał stary mężczyzna o przyciętej, siwej brodzie, otoczony przez grupę żołnierzy. Doc podszedł do niego całkiem spokojnie.
- Nazywam się Albert Newfound. To jest moje laboratorium. Oczekuję od państwa wyjaśnień ostatnich zajść.
- Doc Belly. Magica Icaria. - przedstawił się biskup - Zostałem tu wysłany, aby ocenić waszą nielegalną operację. Jeżeli będziemy nią zainteresowani, będziemy chcieli podjąć się partnerstwa. W zamian za dostęp do rezultatów badań będziemy oferować pokaźny budżet. - wyjaśnił. - Jeżeli nas nie zainteresujecie, to się stąd wyniesiemy. Jeżeli coś się nam stanie, Cesarstwo dowie się o waszych wybrykach.
- Mmmhm mmhm m - Dodała Falco ze skonfundowanym wyrazem twarzy, najprawdopodobniej chcąc zapytać, czy nie mieli tylko skraść kilku obiektów badawczych.
- Bar był pokazem naszych możliwości. - Dodał Doc.
Albert westchnął. - Spodziewałem się czegoś takiego. - przyznał. - Dobrze, w takim wypadku zapraszam do środka. - spojrzał na swoich żołnierzy - Poinformujcie posterunek, żeby dbali o panią Bonnie. - rozkazał, po czym wszedł do kompleksu.

Kompleks miał pokaźne rozmiary i był pełen krzątających się jajogłowych. Na środku głównego pomieszczenia znajdowała się okrągła kolekcja wind różnych rozmiarów: część dla personelu i część dla cargo. To do nich zaprowadził drużynę profesor, po czym skierował ją na dół. - Większość ośrodka znajduje się pod wodą. - wyjaśnił Albert. - Oryginalnie znajdowało się w tym miejscu lotnisko, z czego wynikają pokaźne rozmiary kopuły, jednak nie jest ona w praktyce istotna.
Eidith zaczęły się przypominać poszczególne zajścia ze swojego dzieciństwa. To pewnie przez ten sterylny zapach i krzątających się potworów w kitlach lekarskich. Dokładnie zapamiętała twarz właściciela laboratorium. Może być ich biletem do wyjścia z tego miejsca. Poza tym nie było mowy o nie zabijaniu tylu naukowców ile się da. Wilczyca wiele by dała by pobiegać sobie po kompleksie z toporkiem strażackim, na razie powstrzymywała swoje intencje. Dodatkowo cały czas rejestrowała obraz i dźwięk dzięki swojej masce. Ot taki ostatni pstryczek w nos temu skurwielowi w kitlu.
- Jak głęboko sięga kompleks? - Zapytała udając zainteresowaną.
- Osiem tysięcy metrów - odpowiedział Albert, zadowolony z siebie.
Po długiej jeździe w dół, drzwi windy otworzyły się, ukazując przeszklony korytarz. Za jego ścianami widać było obszerną, podmorską pustkę wypełnioną przez wiele pokaźnych części kompleksu, prawdopodobnie sięgających dna. Konieczność prowadzenia badań tak głęboko pod wodą musiała mieć jakąś przyczynę, nikt jednak nie pytał dlaczego. Doc najprawdopodobniej się domyślał, Falco miała zaszyte usta, a Yse wyglądała wyjątkowo niekomfortowo w otoczeniu takich ilości wody.

Albert prowadził ich wzdłuż wielu sal, przy jednej z nich otworzył drzwi i przemówił: - To przykład natywnej ludności tej planety. Najinteligentniejszy gatunek, który się tu znajduje, przypomina syreny z ludzkich legend. Niestety, nie są gatunkiem dominującym i dążą ku wyginięciu. W trakcie naszych badań nie mogliśmy nauczyć ich nawet mowy. - wyznał, po czym ruszył dalej.

Eksplorując jeden z korytarzy, grupa usłyszała ogromne łupnięcie, gdy ogromna podwodna kreatura z wieloma parami oczu i podłużnymi, ostrymi zębami przywaliła głową w przeszkloną ścianę korytarza, trzęsąc całym kompleksem. - Proszę się nie martwić, żadne stworzenie nie byłoby w stanie przebić tego materiału.

Grupa kontynuowała. Kompleks składał się z kwadratowych pomieszczeń badawczych połączony krótkimi korytarzami. Była to w zasadzie siatka laboratoriów. Gdy wreszcie zagłębili się w odmęty laboratoryjnego molocha, Albert wprowadził ich do nieco większej sali, gdzie przywiązany do stołu znajdował się rozebrany na części Tobor.

- A to prawdziwa jednostka naszych badań. Zagłębiamy sekrety rasy, która nie ma dostępu do magii, a jednak stanowi jedną z dominujących sił w galaktyce.
- Wy jebani idioci. - Doc pierwszy raz wyglądał na rozwścieczonego, jeszcze bardziej, niż gdy porwano Bonnie. Edith pamiętała, że Doc oczekiwał znaleźć w kompleksie dzieci z iskrami, Tobory były chyba najbardziej oddalonym od tego gatunkiem, jaki dało się znaleźć. Jego reakcja zdradzała jednak więcej niż rozczarowanie. - Nie da się obezwładnić Tobora. Oni są podłączeni do jednej sieci i zawsze czekają na okazję.
- Niech się pan nie martwi. - zapewniał Albert. - Jesteśmy pewni, że na tej głębokości ich kontakt radiowy z bazą zwyczajnie nie dochodzi. Po prawie dekadzie badań raczej czujemy się bezpieczni. Gdyby mieli uciec, już dawno by to zrobili.
- Czemu mieliby uciekać? - spytał Doc. - Nie mieli nic do uzyskania.
- Chyba wy nie macie nic, czego mogliby chcieć? - spytał profesor. - Bo w takim wypadku wasza paranoja jest nieuzasadniona.
Wtedy zgasło światło.
Eidith natychmiast poderwała karabin w górę, włączając noktowizję w swojej masce.
W pierwszej kolejności spojrzała na wszelkie wyjścia.
- Zalegacie z prądem? - Rzuciła uważnie rozglądając się za jakimś ruchem.
Gdy Eidith spojrzała za siebie w stronę wejścia, usłyszała krzyk za sobą. Odwróciła się ponownie, aby oślepnąć od kuli ognia, którą w swojej dłoni wygenerowała Yse. Dwójka miała niekompatybilny sposób radzenia sobie z ciemnością. Gdy Eidith ponownie wyłączyła noktowizor, zobaczyła rozerwane na pół zwłoki Alberta, oraz Falco tłukącą krzesłem metalowy szkielet tego, co wcześniej nazwano Toborem.
- Ilu jeszcze debili dzisiaj spotkam? - spytał na głos Doc, patrząc na martwego Alberta.
- Podwodna pułapka osiem tysięcy metrów pod powierzchnią ziemi, pozbawiona światła i wypełniona robotami-zombie. - podsumowała Yse. - Nie chcę kusić losu, ale co jeszcze mogą nam dopierdolić?
- Mogą się jeszcze klatki pootwierać. - Pocieszyła Yse. Widząc co okłada krzesłem Falco prewencyjnie posłała pojedynczą kulkę prosto w łepetyne robota. Nie była pewna czy to wystarczy, więc postanowiła kątem oka obserwować twór. - Co teraz Panie Doc? Jeśli były tu jakieś dzieci to pewnie są już karmą jakiegoś stwora. -
- Krótko mówiąc spierdalamy. - podsumował biskup. - Z Toborami nie wygrasz. Straciliśmy do nich jedną stację. - splunął na ziemię. - Prowadź. - nakazał wilczycy.
Wiczlyca kliknęła przycisk przy masce co spowodowało zapalenie się małej latarki, to samo zrobiła przy karabinie, gdzie dawała już trochę większe światło. - Musimy znaleźć jakąś rozpiskę tego miejsca, bez prądu winda nie będzie działać. Najpierw pójdziemy tą droga jak tu przyszliśmy. Rozglądajcie się po ścianach za mapą i nasłuchujcie każdego szmeru. Chuj jeden wie co ty jeszcze będzie. Trzymajmy się razem i pamiętajcie by czasem się odwrócić do tyłu. - Oświetlając sobie drogę Wilczyca rozpoczęła marsz. - Dlaczego akurat teraz ten robot się przebudził? Ten cwel mówił że od dekady nic nie odpierdalał. Czy to co ma coś wspólnego z tym? - Wskazała palcem na swoje serce, mając nadzieje że Doc domyśli się o co jej chodzi.
Mimo tego, że Doc nie palił przez cały dzień, teraz wyjął z kieszeni peta. - Korupcja. Tobory wiedzą, że nasza magia jest inna, więc chcą ją sprawdzić. Myślą, że mają nas w pułapce, plus...narzędzi badawczych jest pod dostatkiem. - zauważył, rozglądając się po pomieszczeniu. W sali pełno było wierteł, różnego rodzaju sond, jak i związków chemicznych. Zaciągnął się papierosem, wydalił jednego bucha i wyrzucił resztę na ziemię. - Myślisz, że mają drabinę albo schody idące tak wysoko do góry? Raczej wątpię. Wind musi być kilka i tyle. Jak wszystkie zdechną to problem. - światło w pomieszczeniu zaczęło mrugać, po czym niektóre z lamp zapaliły się przyćmionym światłem. - Generator awaryjny. Na pewno nie działa na każdą windę, musimy znaleźć tą, co trzeba, albo znaleźć i naprawić główny, za nim te kurwy zgadną jak wyłączyć zapasowy...lub za nim skończy się w nim moc.
- Przydałaby się też jakaś mapa. - zauważyła Yse.
- Pomieszczenie socjalne. Poza tym powinny być znaki ewakuacyjne na ścianach.
- Dobra, to co najpierw? I w jakiej formacji mamy się poruszać? - Yse spojrzała na Eidith.
- Ja idę z przodu, wy we trójkę zaraz za mną. Rozglądać się po ścianach za drogami ewakuacyjnymi, może gdzieś będzie mapa. Na razie i tak łazimy po omacku, więc sprawdźmy to pomieszczenie socjalne. Może znajdziemy jakiegoś żywego jajogłowego, który chętnie nam wskaże drogę. - Wilczyca z uniesioną bronią zaczęła ostrożnie kierować się na przód, uważnie się rozglądając za jakimikolwiek drogowskazami.
Drużyna prędko wybiegła z pomieszczenia. Z uwagi na budowę kompleksu, korytarze regularnie przecinały się pod kątem prostym, otwierając się w trzech stron. Oznaczało to niesamowite ryzyko bycia zaatakowanym znienacka, choć jednocześnie obiecywało wiele dróg potencjalnej ucieczki, jeżeli byłby one konieczne.

Rozglądanie się za znakami ewakuacyjnymi oznaczało rzucanie światła na ściany i sufity, co również stwarzało dodatkowe niebezpieczeństwo. Biegu drużyny towarzyszyły dźwięki walki i wrzaski mordu z sąsiednich korytarzy. Naukowcy próbowali się bronić.
Po kilku minutach biegu drużyna spostrzegła znak ewakuacyjny. Sektor miał tabliczkę z napisem "laboratoria pracy ekstremalnie sterylnej". - Pomieszczeń socjalnych tam nie będzie. - ostrzegł Doc.
- Ale jest znak ewakuacyjny. Myślę, że to dobra droga. - Eidith poświeciła w głąb korytarza. - Musimy się śpieszyć, póki jest tutaj jakieś mięso armatnie. Jak wrzaski ucichną będzie gorzej. - Zakomunikowała wilczyca, maszerując zgodnie z drogą ewakuacyjną.
Zgromadzeni biegli w zgodzie ze wskazówkami. W pewnym momencie Falco zatrzymała drużynę gestem ręki i wskazała na lewą odnogę nadciągającego skrzyżowania. Przyglądając się, Eidith zauważyła, że pływające wokół korytarzy kosmiczne ryby unikają tej strony budowli. Pojedyncze z nich podpływały do szyby, tylko po to, aby odpłynąć w tył.
- Kurwa Falco lej w spodnie jak nie… oh. - Eidith przestała narzekać by przyjrzeć się zachowaniu ryb. Tam musiało być coś co je skutecznie odstraszało. Albo był to jakiś artefakt, albo jeszcze większe rybsko. - Dobra. Falco twój moment prawdy, jeśli to okaże się stratą czasu lub zagrożeniem dla nas to był twój ostatni wyskok w szeregach watahy. Osobiście twierdzę, że warto, chociaż tam zerknąć. - Skończyła wywód wilczyca, kierując się do miejsca, które wskazała Falco.
Gdy Eidith ruszyła do przodu Falco pociągnęła ją za kark w tył.
- Czym to ma być jak nie zagrożeniem? Ryby się tego boją. A przynajmniej reagują na ruch. - zauważył Doc, zaglądając przez ramię Eidith. - Pytanie czy za rogiem siedzą ludzie, czy tobory.
Wilczyca odtrąciła rękę Falco i rzuciła oburzona.
- Na kawę mnie nie zaprosiłaś, a się do mnie dobierasz? Not cool Falco. - Poprawiła kołnierz kurtki, po czym poprosiła. - Daj mi chociaż tam zerknąć. - Wilczyca blisko ściany podeszła tuż do zakrętu by ledwie wychylić pół twarzy, aby zerknąć czego ryby unikają.
Wychylając się, Eidith wstawiła twarz prosto w lufę jednego z trzech uzbrojonych Toborów. Kosmici czekali za zakrętem z pułapką, a ich dygoczące mechaniczne ciała odstraszały pływające wokół laboratorium kreatury. Trzask karabinu oderwał pół twarzy Eidith, nim ta zdążyła się ruszyć z powrotem w tył. Falco złapała odlatujące ciało wilczycy i wyrzuciła je w tył, a Yse wskoczyła w ostrzał toborów, aby zionąć ogniem jak smok, skutecznie stapiając wrogów i wszystko inne, co było na tym korytarzu. Zlikwidowała tym wrogów, ale skończyła wycieńczona i pełna dziur. Trochę potrwa, nim będzie zdatna do wysiłku na tym poziomie.
Doc podszedł do leżącej na ziemi Eidith, unosząc lusterko nad jej twarzą. - To normalne, czy mam amputować?
W miejscu odstrzelonej części twarzy znajdowały się kły, lśniące białe oko i wierzgające się macki. "Seriously bitch. I take a vacation and you're already trying to kill us?"
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172