Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-12-2019, 09:28   #81
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Spotkanie z oficerami
Sala posiedzeń Balmoral Castle była dość sporych rozmiarów, a jednocześnie kameralnym pomieszczeniem. Centralne miejsce zajmował słusznej wielkości okrągły stół, wokół którego rozmieszczone było dziewięć siedzisk. Pierwotnie były to fotele, jednakże z czasem każdy z członków kadry wstawiał na swoje miejsce to, co było dla niego najwygodniejsze. Wystrój przypominał raczej salon, niźli biuro. Pod jedną ze ścian umieszczono stoły z przekąskami i napojami, gdyby spotkanie się przedłużyło. Sala miała nawet osobne toalety, innymi słowy pełna opcja.
Silver siedział w staromodnym skórzanym fotelu i znad ułożonych w piramidkę dłoni wodził wzrokiem po swoich oficerach. Wszyscy siedzieli jak na szpilkach i czekali aż zacznie.
-Jak część z was, a może i każdy - Zaczął, nie wiedząc czy wieści z wydarzeni ze stacji rozeszły się w pełni pomiędzy nimi. - wie, dość przypadkowo wpakowaliśmy się w niezwykle paskudną sytuację, balansującą niebezpiecznie na krawędzi wojny domowej. - Zrobił pauzę, a z holoprojektora pośrodku stołu zaczął wydobywać się obraz, przedstawiający siwowłosego żołnierza. - To gwoli przypomnienia Victor Corvus, ex-komandor, ex-Recollector, obecnie Admirał Cesarskiej Marynarki, rzekomo oddany obywatel Cesarstwa. W rzeczywistości pracuje dla niejakiej Louise Cypher. - Pojawiła się nowa twarz. - Rzeczona Louise jest dość znaczącą personą, pokusiłbym się wręcz o nazwanie jej naszym głównym antagonistą. Po pierwsze jest kosmitką, serafinem dla ścisłości. To gatunek bardzo podobny do ludzi, ale pochodzi z innej galaktyki. Po drugie jest, z braku lepszego określenia Magiem Zerowej Generacji. To ona odpowiada za to, że wśród ludzi pojawiła się magia jako taka. Po trzecie, chce zniszczyć lub zniewolić całą ludzkość, nie wiem co byłoby gorsze. Zanim przejdę dalej, są pytania?
- Poinformowałem wszystkich o wydarzeniach na stacji, możemy przejść dalej. - zapewnił Corvo.
-Cóż, współpracując z Tsarem nadepnęliśmy tej kobiecie na odcisk. Nie wiem ilu ludzi ma pod sobą, ani jakimi dokładnie siłami dysponuje. Trzech jej znanych współpracowników to Corvus, March czyli jeden z Magów Pierwszej Generacji i niejaki Jan Twardowski, czyli ten tłusty mechanik i przy okazji specjalista od technologii xeno. - Silver zrobił pauzę, projekcja się wyczyściła. Po chwili wyświetlił się Raz.
-Ciekawostka, Tsar również był serafinem. Jednakże wszelkie znaki wskazują iż przy tym sumiennie bronił ludzkości, między innymi przed jej zakusami. Udało mi się przekonać Opusa by udostępnił nam próbki jego materiału genetycznego. Tu zaczyna się twoje zadanie Meredith. - Spojrzał znacząco na swojego lekarza okrętowego. - Wyciągnij z tego DNA ile się da. Hipotetycznie w genach serafinów może kryć się ich predyspozycja magiczna. Insert inaktywacyjny może przechylić szalę, kiedy dojdzie do starcia z Louise, a dojdzie na pewno. Na pewno dałoby się też znaleźć kilka sposobów na terapię genową dla ludzi. Zdaję się na twoją kreatywność i powiem wprost, nie hamuj się. Tylko nie zapomnij najpierw sklonować dość materiału na zapas.
-Nasze poszukiwania nabierają w tym momencie znacznie większego znaczenia. Każde znalezisko może dać nam choć minimalnie większe szanse, jest istotne i cenne. - Niejeden marzył o pracy, która byłaby rozwinięciem jego pasji. Ciekawe ilu byłoby skłonnych się zamienić, biorąc pod uwagę stawkę.
-Musimy także pracować nad zwiększeniem naszego potencjału magicznego. Corvo i Drake, macie w trybie natychmiastowym rozpocząć treningi ze swoimi Iskrami, jeśli uda wam się dokonać choć jednego przełomu, zysk będzie znaczny. Postaram się w niedługim czasie udzielić wam wsparcia w tej materii, jeśli znajdę w powierzonych mi dziennikach coś co zda się na “pomoc naukową”. - Wiedział że Holmes nieszczególnie się pali do takich ćwiczeń, ale właśnie rozwój jego mocy był kluczowy dla uczynienia poszukiwań bardziej efektywnymi.
-Prawdopodobnie czeka nas też przeprowadzenie naboru. Do tej pory stawiałem typowo na jakość i nigdy mnie nie rozczarowaliście, jednakże koniecznością może okazać się zwiększenie naszej liczebności. Pytania? Bo jeszcze was głowy rozbolą, jak nie przestanę nawijać.
- Jaka jest nasza pozycja względem Cesarstwa jako instytucji? - spytał Corvo, chcąc wiedzieć, jak Silver widzi sytuacje.
- Mawiasz bydła więcej na okręt, ale mamy załogę pełną. A teraz jak mamy wrogów to, komu ufać? Nie starczy nam to wszystko, co jest zatrudnione w twojej firmie? - spytał Francis.
-Nie chcemy sobie robić w Cesarstwie wrogów, jest jednak jedno dość poważne "ale". - Demon wręcz się ucieszył że jego ludzie wykazują inicjatywę. - To tylko hipoteza, ale istnienie Cesarzowej może być farsą. Jest to detal niedostrzegalny dla zwykłego człowieka, jedynie posiadacze Iskier i o dziwo kosmici mogą zdać sobie sprawę z tego iż dla każdego Cesarzowa wygląda i brzmi inaczej, tak by pasować do jego wyobrażenia. Może to tylko jakiś sposób na ochronę, ale jeśli nie to świat w którym żyjemy tak naprawdę nigdy nie istniał. Wówczas będziemy musieli zdecydować, czy jesteśmy lojalni wobec rządu który nas okłamywał, czy wobec ludzi. - Pozwolił by jego słowa wybrzmiały całą swoją wagę, a potem przeszedł do drugiego pytania.
-Nie chodzi mi o dodatkową załogę Panie Dragon. - Zaczął całkiem spokojnie, choć w głosie dawnego pirata wyczuł nieco irytacji. - Mam na myśli jednostki takie jak wy, ludzi wybitnych w swoich dziedzinach, nadzwyczajnych i nieszablonowych. Tej hydrze kilka dodatkowych głów na pewno nie zaszkodzi, będziemy jednak musieli wybierać ostrożnie, jak Pan słusznie zauważył.
Francis wzruszył ramionami. - Jak będziesz chciał drugiego kapitana, to lepiej żeby własny statek miał. - ostrzegł, choć dało się wyczuć żart w jego głosie. Drake wyjął z kieszeni kanapki zawinięte w folię, odpakował je i zrobił sobie czapeczkę, czekając na dalsze rewelacje.
-Tęskno Panu za starymi czasami? - Zapytał żartobliwie Silver. - Ale żarty na bok, jesteśmy w trudnej sytuacji. Mamy tu kumulację teorii spiskowych jak z jakiegoś filmu szpiegowskiego i infiltrację przez kosmitów na dokładkę. Jeśli chcemy się przygotować na najgorsze, możliwe że będziemy balansować niebezpiecznie blisko łamania prawa. Czeka nas też wiele działań, które niekoniecznie były przewidziane w waszych kontraktach. Pytanie czy wszyscy jesteście gotowi podjąć takie ryzyko?
Na sali zapadła obciążająca cisza. Po namyśle przerwała ją Christina: - Chyba już robiliśmy już bardziej kretyńskie rzeczy, nie?
Zgromadzeni zaśmiali się w zgodzie.
- A co jakbym nie był gotowy się poświęcić?! - spytał Raiden, wystawiając nogi na stół. - Corvo na mnie naślesz?
- Sformatuje ci pamięć sekretną technologią - straszył Holmes jak duch.
- O, to dobre! Może sekretnie mamy w sobie lojalnościowe mikroczipy, dlatego wolimy go od Cesarzowej!
- Przyznać się, który myślał, że Cesarzowa wygląda jak Silver z cycami?! - spytała Christina.
Demon nie mógł się nie roześmiać na sugestię Christiny, choć niewiele brakowało mu też by zaliczył od niej facepalm.
-Widać niepotrzebnie się martwiłem, ale w razie czego zawsze będę mógł powiedzieć “Ostrzegałem”. - Odparł gdy już zdusił śmiech, choć prawy kącik ust wciąż wędrował mu do góry. - Jak widać mój talent do pakowania się w kłopoty wciąż ma się dobrze. Niestety poza tym co już wam powiedziałem, mam o tej sprawie co najwyżej mgliste pojęcie. Wraz z rozwojem wydarzeń, więcej powinno się wyklarować. Możliwe nawet, że spotkamy na swojej drodze Magów Pierwszej Generacji, więc gdyby któreś z was miało chrapkę na Iskrę, może zdarzyć się okazja.
- To co dalej? - spytał Nawigator. - Gdzie lecimy, co robimy?
-Nie chcemy wzbudzać dodatkowego zainteresowania. W związku z tym, będziemy póki co działać jak wcześniej planowaliśmy. - Jako arystokrata, nawet niezbyt popularny, Silver wzbudzał pewne medialne zainteresowanie. Gdyby jakimś cudem wyciekło że nagle zmienił swoje zajęcie, z pewnością nie mógłby liczyć na spokój. - Drake, wskaż proszę planetę na którą mieliśmy się udać zanim wpadła nam ta wycieczka biznesowa, Francis wyznacz kurs. Potem niech każdy weźmie się za przydzielone zadanie. Jeśli macie jakieś kontakty, czy znajomych którzy są godni zaufania, a w waszym mniemaniu mogliby przysłużyć się naszej nieoficjalnej sprawie, poproszę o listę. Zapewne o czymś przez ten natłok wydarzeń zapomniałem, ale jak już sobie przypomnę, to was poinformuję. Jakieś pytania, czy możemy zamykać zebranie?
Po krótkim harmidrze wszyscy się rozeszli. Silver widział jednak, że Corvo rzuca mu nietypowe spojrzenie, więc został dłużej w sali. Gdy pomieszczenie opustoszało, zostali w nim tylko Silver, Corvo i Raiden.
- Prawdopodobnie powinienem Cię zostawić. - stwierdził Corvo. - Jeżeli cesarstwo zacznie Cię podejrzewać i zobaczy Cię w mojej okolicy, będą mieli pretekst, żeby uznać nas za terrorystów. - zauważył. - Z drugiej strony, jeżeli wrócę, mogę działać jako podwójny agent. Śledzić wewnętrzne decyzje Cesarstwa, trzymać rękę na pulsie i ostrzec nas, gdy zaczną się zbliżać problemy. - zaproponował.
-O ile rozumiem twój punkt widzenia, o tyle nie mogę się zgodzić. - Odparł Demon. - Nadzorujesz całą naszą siatkę wywiadowczą i nie sądzę byśmy znaleźli kogoś kto mógłby Cię na tym stanowisku adekwatnie zastąpić. - Wyjaśnił. - Niemniej, poruszyłeś bardzo istotną kwestię. Potrzebujemy kogoś, żeby obserwować co dzieje się w Cesarstwie, żebyśmy wiedzieli czego się spodziewać.
- I kto oprócz mnie mógłby się tym zająć? - spytał Corvo. - Nie mamy aż tak ogromnej siatki wywiadowczej. Z dnia na dzień przyglądam się tylko aktywności rekolektorskiej. Holmes może to robić, i tak ciągle szuka informacji na temat artefaktów. - argumentował.
-Jesteś byłym agentem, to nie wzbudziłoby podejrzeń gdybyś postanowił “wrócić”? - Zapytał Silver, nie do końca mogąc znaleźć argumenty przeciw.
- Mam na to metody i znajomości. Podsunę wywiadowi wasze anulowane i nieudane projekty jako sekretne dane, obrócę to w podążanie za swoimi podejrzeniami. Agentom czasami się to zdarza, zwłaszcza tym bardziej przejętym dobrem cesarstwa od dobra organizacji. - zasugerował Corvo. Silver był bardzo wyostrzony na kłamstwa, a w tej wypowiedzi coś mu nie pasowało.
-A tak naprawdę? - Demon zapytał bez ogródek. Owijając w bawełnę mogli tak tańcować do usranej śmierci, a on zdecydowanie nie miał na to ochoty. Nie wspominając już o fakcie, że nie spodziewałby się po jednym ze swoich zaufanych ludzi kłamstwa w tak istotnej materii.
- Nie powiedziałem niczego, co byłoby nieprawdziwe. - to było prawdą. Silver miał jednak wewnętrzne przeczucie, że albo Corvo skrywa coś istotnego, albo jego motywacje nie utrzymują się w tym kontekście. - Uważam, że lepiej byłoby dla nas, gdybym opuścił ten okręt.
-Nie mówisz mi wszystkiego. - Odparł Silver, a w jego spojrzeniu pojawił się spory ciężar. - Zatajenie prawdy jest jak kłamstwo, zwłaszcza gdy omawiamy sprawy kluczowe dla naszej współpracy.
Corvo westchnął. - Jesteście ogromną korporacją. Cesarstwo regularnie...podsuwa wam agentów. - na twarzy mężczyzny dało wyczytać się pewien żal. - Najchętniej wróciłbym zdać raport za nim...będzie on negatywny. - wyjaśnił się. - Jeżeli z tobą zostanę, nie wiem, co nas czeka.
Spoliczkował go, błyskawiczny, niemal niezauważalny ruch na odlew. Z pewnością zabolało, ale nie tak, jak to co Silver właśnie usłyszał.
-Ty skurwielu… Ufałem Ci, miałem za przyjaciela… - Głos mu się łamał. Demon nie był miękki, ale to go naprawdę dotknęło. - A Ty przez cały ten czas byłeś szpiclem.
Corvo powoli założył na twarz swoją maskę, po czym powolnym krokiem opuścił pomieszczenie. Raiden chciał coś powiedzieć, pewnie zażartować, ale powstrzymał się.
Ani słowa przeprosin, czy choćby wyjaśnienia, Silver nie mógł tak tego zostawić. Tej kwestii nie można jednak było załatwić pod wpływem emocji, wybuch sprzed chwili godził w Demona, z powodu utraty kontroli nad sobą. Dał więc sobie kilka chwil na uspokojenie, a potem ruszył za Corvo.
Znalazł go w doku, szykującego statek do odlotu. Szpieg widocznie planował zmyć się po angielsku, zanim wieści o jego zdradzie się rozejdą. Młody Recollector nie zamierzał mu jednak na to pozwolić, Attano był mu coś winien. Wpadł szybko na pokład niewielkiej jednostki i zdybał niedoszłego uciekiniera.
-Nie pozwolę Ci odejść bez słowa. - Zaczął. - Muszę wiedzieć, czy tylko grałeś swoją rolę, czy jednak w tym wszystkim była choć odrobina prawdy. - Teoretycznie Corvo okazał żal, ale mogła to równie dobrze być chwila słabości.
- Dostałem pracę, to pracowałem. - Odparł Corvo, nie odrywając się od panelu sterowania. Przygotowywał statek do odlotu. - Polubiłem cię. Nie spodobał mi się Victor. Pójdę, posprzątam. Wyślę ci kilka raportów. Ewentualnie zrozumiesz, że jestem po twojej stronie. - stwierdził Corvo, odwracając głowę w stronę Silvera. - Tak będzie łatwiej, niż tłumaczyć się teraz. - stwierdził. - Gdybym chciał robić swoją pracę dobrze, zostałbym z tobą bez słowa i zbierał dowody, jak sabotujesz cesarstwo. Jesteś zbyt emocjonalny, żeby nawet to zauważyć. - stwierdził.
-To źle, że chcę ufać ludziom z którymi pracuję? - Zapytał retorycznie Demon. Bez zaufania, współpraca była naprawdę utrudniona. - Nie planuję sabotować Cesarstwa, ale też nie pozwolę by ono sabotowało mnie. Jak sam dobrze wiesz, prowadzą na nas nagonkę, mniej lub bardziej otwarcie. Władza powinna dbać o obywateli, nie podkopywać ich interesy. Mamy po prostu im na to pozwalać? - Nie odwrócił wzroku. Corvo wydawał mu się szczery, ale czy mógł podjąć to ryzyko? - Logika mówi, że nie powinienem wierzyć twoim słowom, ale mam przeczucie. Nie myśl że zapomnę, ale tym razem Ci zaufam. - Odwrócił się by opuścić statek.
-Zasugeruj swoim mocodawcom by skupili się na Auger. Dopuścili ich tak blisko siebie, że stanowią znacznie większe potencjalne zagrożenie od nas. - Rzucił jeszcze na odchodnym.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 30-12-2019, 14:17   #82
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Magica Icaria
Gumowe obuwie grzechotało od wypełniających go metalowych części, gdy Tim spokojnym krokiem maszerował przez szeroki korytarz. Obserwowały go podobizny poprzednich papieży, namalowane prochem z ich spalonych ciał. Na końcu, w okrągłym biurze pozbawionym okiem, czekał Zoan.
- Co cię najbardziej irytuje w magii? - spytał długowłosy mężczyzna, siedząc na blacie biurka plecami do swojego gościa.
- Niesprawiedliwość. - odparł bez zastanowienia Tim.
- Mnie bardziej drażni...jej brak oryginalności. - stwierdził Zoan. - Jest frustrująca i ograniczająca.
- Przyszedłem w sprawie-
- Wiem. Zabijemy śmierć. Nie ma czasu na zwłokę. - Zoan podrapał się po głowie, wyrywając włosy w irytacji. Wyraźnie nie był zadowolony z tego oznajmienia.
- Myślisz, że tak po prostu się to uda? - spytał Tim, speszony dozą pewności siebie, jaką wyczuł w odpowiedzi.
- Musi. - Zoan odwrócił się na stole, patrząc prosto w zębatki obracające się na twarzy Tima. - Mamy zamiar powalić boga. Śmierć musi być dla nas tylko...stopniem.


Pokój Eidith
Dziewczyna obudziła się następnego ranka rześka i wypoczęta. Tym razem obecność nie przejęła nad nią kontroli.
Eidith się wyciągnęła jak kocica na swoim łóżku, po czym z niego leniwie wyszła. Uruchomiła swój automat do kawy, aby była gotowa po tym jak wyjdzie spod prysznica. Po odświeżeniu się stanęła naprzeciwko lustra i przywołała ręce obecności, Jedna para była zajęta uczesywaniem włosów i suszarką, a trzecia szorowała jej zęby. Gdy już wyszła z łazienki zaczęła się ubierać. Ubrała biały tanktop i czarne jeansy. Butów miała tylko jeden rodzaj, ten wojskowy. Przeglądała aktualizacje dokumentów. Jej powieka zadrgała.
- What the fuck… Yse got ptsd? Falco got first signs of corruption… and shes owned by Bonnie?! What the flying fuck happened there. - Mamrotała do siebie po czym przez komunikator przemówiła.
- Yse, Falco, Bonnie. Chce się z wami zobaczyć w kantynie. Ważne. - Skończyła mówić, i zabrała swój kubek kawy prosto do kantyny.
Kantyna tym razem była wyjątkowo pusta. Falco siedząc na kanapie, obgryzała jakieś kości, które prawdopodobnie były jej obiadem, raczej wczorajszym. Mors siedział z S3X pod telewizorem, a siedzący przy stole Danpa palił jakiś zawinięty rulonik, z dużym posiłkiem ustawionym przed sobą.
Eidith zaczęła okrążać Falco i ciekawie się jej przyglądać, jakby była jakiś eksponatem. W końcu usiadła zaraz obok niej i się odezwała.
- Falco… Co się odjebało na waszej misji? -
Przegryzła kość w pół i połknęła ją, nie wstając z kanapy. Leżąc, odpowiedziała Eidith:
- Ten biskup zabrał nas na jakąś planetę pełną agresywnych kosmitów. Trzy dni nieustannej walki bez przerw. Zły skład. - podsumowała, nie dłużąc tematu.
A więc to była definicja spaceru według Vlada. - No dobrze ale co z twoją korupcją? No i jakim prawem Bonnie cię posiada? - Dopytała upijając kawę.
Grymas na twarzy Falco zdradzał niezadowolenie. - Nie ja pisałam raport. - odpowiedziała krótko.
Eidith westchneła.
- Fucking hell. Yse gdzie jest? Co z nią? - zapytała o kosmitkę. Ciężko jej było uwierzyć że ktokolwiek z tej drużyny jest podatny na zespół stresu pourazowego.
Falco zamyśliła się. - Może sauna? Chciała wolne. Bonnie jest u ojca, Alice w zbrojowni, Sin pewnie na sali treningowej.
Nie chciała teraz kosmitce zawracać dupy, jeżeli potrzebowała wolnego to postanowiła ją zostawić w pokoju. Chciała też wypytać o szczegóły odnośnie wroga ale nie spodziewałą się konkretów od Falco.
- No nic… idę do Vlada się wypytać o szczegóły misji. - Postanowiła podnosząc się z kanapy, mijając Danpę skubnęła palcami kawałek góry jedzenia która przed nim była.

Eidith miała problemy ze znalezieniem biura Vlada. Z czasem dowiedziała się od strażników, że biskup rezyduje w więzieniu, gdzie trzymani są niebezpieczni kosmici i heretycy. Tam z kolei powiedziano jej, że biuro znajduje się na samym dole. Kłopotem było jednak dotrzeć na dół, ponieważ wszystkie pomieszczenia były czarne, a światło było wyjątkowo mało pomocne. Po błądzeniu przez dobre dwie godziny, dziewczynie udało się znaleźć metalowe drzwi na dole długich, krętych schodów. Drzwi otworzyły się samoistnie. Wewnątrz, siedząc na krześle przed mahoniowym biurkiem, znajdował się Vlad. Miał on młodą twarz z roztrzepanymi włosami. Jego głowa wystawała z kołnierza długiej, czerwonej szaty. Reszty ciała jednak brakowało. Pod odzieniem wydawał znajdować się tylko cień.

- Eidith, Eidith, Eidith. Witam, w czym mogę pomóc? - spytał, zainteresowany odwiedzinami.
- Dzień Dobry, ja w sprawie poprzedniej misji i w zasadzie następnej. - Zaczęła gładząc się po karku. - Z raportów widziałam, że nie poszło najlepiej, co jest też z mojej winy. Źle dobrałam skład i mało tego powinnam tam być osobiście. - Z jakiegoś powodu jej wzrok uciekał po całym pomieszczeniu. -[i] Czego właściwie tam szukaliście?[i/] - Zapytała w końcu.
- Jest taki kamyczek. - uśmiechnął się Vlad. - Nazywa się Stone of Want. Jak się na niego spojrzy, to chce się go mieć nieważne co. To jest, dopóki się go nie dotknie, wtedy magia przestaje działać. - wyjaśnił. - Oryginalnie był to wielki głaz, ale imperium rozbiło go na kawałki w ramach eksperymentów. Zbombardowali odłamkami pewną planetę pełną bardzo agresywnych i bezmyślnych stworzeń z nadzieją, że same się wymordują, a przynajmniej uszczuplą. Niestety nie zadziałało... Chciałbym pozbierać kilka z tych odłamków. - innymi słowy, Vlad zabrał drużynę na misję szukania kamieni na pustyni z nieskończonym zasobem wrogów.
- Hmm muszę zabrać pancerz wspomagany… - Podrapała się po brodzie. Z tego co opowiadał planeta się wydaje niezwykle zabawna. A może się uda jej wpaść w euforyczny amok. Dawno już tego nie doświadczyła.
- Czy mamy jakiekolwiek wskazówki jak odnaleźć odłamki? Błądzenie po pustyni nie wydaje mi się dobrym pomysłem. -
Vlad uśmiechnął się szeroko. - Kwestionujesz intelekt biskupa? Cele są niedaleko, gdybyś o tym zapomniała... Będziemy przyglądać się każdemu ziarnku piasku, jeżeli zajdzie taka potrzeba. - oznajmił Vlad. - Zgłoś się do mnie, gdy będziecie gotowi. - nakazał.
- Nie śmiałabym! - rzuciła naprędce, po czym dodała. - Tak jest! - Ukłoniła się delikatnie po czym skierowała do zbrojowni. Będzie potrzebowała czegoś co jest w stanie zabijać masowo. Jeszcze nie miała konkretnej rzeczy na myśli, ale będzie wiedzieć jak ją zobaczy.
- So, you think you can just keep fighting some aliens non-stop for three days? He doesn't think you can. You know what he looked like? He looked like you do when you watch someone bleed out. - ostrzegała obecność, gdy Eidith otwierała drzwi do jedynej zbrojowni, do której jej wydział miał dostęp. W środku zastała kustosza czytającego książkę przy biurku. W oddali pod jedną z szaf Alice czyściła swoją własną giwerę.
-”I dont have a choice, either we do this or we both perish.” - Odpowiedziała zmorze, po czym przemówiła do kustosza.
- Witam serdecznie, będę potrzebowała na kolejne zadanie coś co jest w stanie masowo zabijać. Mam na myśli jakąś baterie pocisków montowanych na pancerzu wspomaganym, a także pistolet strzelbę na krótki dystans. Na średni i dalszy mam już poświęcony bolter, na bliższy posiadam także wibro-miecz. - Skończyła wymieniać, a jej oczęta spoglądały na Alice czekając na odpowiedź kwatermistrza.
- You sure that thing wasn't opt-in? Ooor...you could send some of the other rats.
Mężczyzna uniósł wzrok znad książki i spojrzał prosto na Eidith. Jego schowane za szkłami okularów oczy były zimne i pozbawione skrupułów. - Skoro już masz broń, bolter... - skinął głową w kierunku drzwi, dokańczając wypowiedź.
“Obyś kurwo jebana się zesrała w nocy”, to właśnie mu chciała wykrzyczeć. Bydlak sobie chyba nie zdawał sprawy z kim rozmawia.
- Sekundkę. - Odeszła do tyłu i wyciągnęła swój komunikator. Pośpiesznie go wsadziłą do ucha i wykręciła numer do swojego mentora.
- Halo mistrzu? Mam małą sprawę do ciebie. -
- Tak? - ze słuchawki odezwał się Klaus.
- Otóż lecę na zlecenie od Vlada, i potrzebuje paru zabawek ze zbrojowni. Wie mistrz, żeby miała większe szanse na powodzenie… albo przeżycie. Kwatermistrz nie chce mi wydać sprzętu, bo twierdzi że jestem już uzbrojona. Ma racje, ale nie jest to odpowiednie uzbrojenie.
Z mistrza słówkiem powinien mi ustąpić, a dla mistrza to tyle co nic. Tobie nie odmówi.
- Skończyła nawijać, kręcąc loczka palcami.
Zapanowała krótka cisza. - Cóż, zgodnie z przepisami każdy agent ma prawo do uzbrojenia. W statusie nie określono jednak jakiego. Teoretycznie możesz mu oddać swoją broń, ale jeżeli już go zeźliłaś, to odda ci jeszcze gorszą. - ostrzegł Klaus, zakładając, że osobowość Eidith już stanęła na drodze pokojowemu rozwikłaniu sytuacji. - Jeżeli jest jakiś ekwipunek niezbędny na misję, to Vlad powinien był dać wam jakiś świstek z prośbą o jego wydanie. W innym wypadku musisz liczyć na dobrą wolę zbrojmistrza. - Klaus wyjaśnił sytuację. - Normalnie kazałbym ci rozwiązać to samemej, ale z uwagi na to, że mówimy o misji z Vladem, mogę porozmawiać ze zbrojmistrzem dla ciebie. - zgodził się Klaus. - Przypomnij mi jednak, czym są bronie w Magica Icaria?
- A czym jest pędzel dla artysty? Dłuto dla rzeźbiarza? Słowo dla poety? Narzędziem. - Odparła od razu. - Tak jak ci wymienieni, my też używamy swoich narzędzi dla ludzi. - Dodała po chwili.
- Byłem złym nauczycielem. - wyznał Klaus. - W Magica Icaria broń jest efektem pracy dziesiątek ludzi przez okres wielu miesięcy. Nie używamy maszyn czy fabryk, robimy wszystko własnoręcznie. Pojedynczy kowal nie stworzy nawet stu karabinów przez cały swój żywot. Każdy pocisk, który chcesz wystrzelić to efekt czyjejś ciężkiej, długotrwałej pracy. Dlatego większość agentów specjalizuje się w perfekcyjnym wykorzystaniu pojedynczej broni i dba o nią całe życie. - Mężczyzna wyjaśnił spokojnym głosem. - Poprosiłaś o uzbrojenie, którym można byłoby wyposażyć cały skład, zgadłem?
-[i] Jedna bateria pocisków do PA, dla mnie i strzelba dla naszej małej S3x.[i]- powiedziała, dość smutnym tonem, gdy nie udało jej się odpowiedzieć poprawnie.
- Mistrzu jesteś dobrym nauczycielem. Tylko ja jestem zepsuta. Sam mistrz mówił że mój mózg nie do końca działa poprawnie. Stąd euforię gdy widzę krzywdę, albo amoki gdy się za bardzo rozstrzelam. Papież nazwał mnie bronią niczym więcej. "A dobrą broń można wykorzystać", to słowa jego ekscelencji. - skończyła mówić, ale nie bylo slychac dumy w jej głosie.
- Powiedz swojej koleżance żeby sama przyszła po broń, wtedy dostanie. O pociski mogę poprosić za ciebie. - zasugerował Klaus.
- Tak mistrzu. - Skłoniła się mimo że Klaus nie mógł tego zobaczyć, po czym grzecznym krokiem zbliżyła się do kustosza. Wyjęła słuchawkę z ucha i podała ją osobnikowi za ladą.
- To do ciebie. - Przemówiła z dość neutralnym wyrazem twarzy.
Po załatwieniu tego mniej lub bardziej nieprzyjemnego biznesu w zbrojowni. Eidith postanowiła natychmiastowo rozpocząć misję i zwołać drużynę. Nim jednak zdołała to zrobić, natknęła się na papieża, przechodząc przez park. Zoan stał naprzeciw fontanny, rozmawiając czy to z nią, czy z samym sobą, choć Eidith nie była w stanie zrozumieć, co konkretnie mówił.
Mężczyzną ją zauważył i zatrzymał. - Już lecisz na kolejną misję? - spytał. - Wam odpoczynku nie potrzeba? - zdziwił się.
Wilczyca była przekonana, że to był pierwszy i ostatni raz gdy poprzednim razem rozmawiała z papieżem. Dużą torbę, którą taszczyła na barku, położyła obok siebie.
- Ekscelencjo. - Zaczęła kłaniając się grzecznie, po czym dodała. - Nie tak od razu wasza ekscelencjo, jeszcze czeka mnie ceremonia pancerza u sztukmistrzów. Z opisu misji od Vlada wynika, że będę go potrzebować. Ciągłe fale feralnych potworów… brzmi piekielnie. Nie mogę się doczekać właściwie. - Spojrzałą gdzieś w dal, nieświadomie wykrzywiając twarz w nieprzyjemnym uśmiechu.
- Cóż, powodzenia. - odparł Zoan wyraźnie zniesmaczony, po czym wrócił do przyglądania się fontannie.
Wilczyca nie przejęła się reakcją Papieża, za pięć minut zapomni o jej istnieniu. Łapa utkana z cieni wystrzeliła z boku Eidith i zarzuciła torbę na bark.
- Dziękuje wasza ekscelencjo. - Ponownie się ukłoniła i zaczęła mijać fontannę. Jednak coś sprawiło że się zatrzymała tuż przy niej. Zaczęła się jej uważnie przyglądać.
-” Hej zmoro… Widzisz coś dziwnego w tej fontannie? Mogłabym przysiądz że papież do niej coś nawijał.” - Zapytała w myślach.
- Yeah. Believe me, you don’t want to fuck with that pipsqueak. - ostrzegła obecność.
- “Ta cała November? Przecież my też nienawidzimy magów,” - Odparła obecności.
- And that makes you want to work with a mage? - zapytał.
- “Not really. Icaria is full of hypocrisy… Collar mage, fountain mage… kill people, dont kill people, what the fuck is next?” - Rzuciła w myślach odwracając wzrok od fontanny. Posłuchała rady obecności i zaniechała się wszelkiego spoufalania z November. Skierowała się do sztukmistrzów pancerzy wspomaganych by tam przywdziać swoją zbroję, a następnie wraz z drużyną wstawić się u Vlada.
Vald kazał wszystkim zebrać się w porcie przy jego statku. Był to bardzo mały statek, niedostosowany do podróży na dalekie odległości czy na bitwy. W trakcie walki nie będzie mowy o żadnym wsparciu z atmosfery, jeżeli biskupa nie stać na więcej.
- Witam, witam, wszyscy gotowi? - ucieszył się na widok czwórki agentów. - W trakcie tej misji przez jakieś trzy dni nikt nie będzie mógł spać. Na pewno dacie radę? Poprzedni nie dali rady.
- Zależnie od formy. - westchnął Sin.
- Jestem robotem. - Zauważyła S3X.
Szur, szur, zaszelestał worek metamfetaminy w ręku Danpy.
- Dobrze, dobrze, a to uzbrojenie wam wystarczy? Nie wyglądacie na specjalnie przygotowanych.
Sin uderzył pięścią w otwartą dłoń, Danpa pokazał kolekcję kilkuset granatów pod kurtką.
- I stand corrected. To co, wylatujemy?
Vlad ma chyba problemy ze wzrokiem, ponieważ Eidith stała w pełni zapakowana w pancerz wspomagany inkwizycji.
Dominował na nim połyskujący czarny kolor, z elementami czerwieni i złotymi zdobieniami. W ręce dzierżyła bolter, a przy pasie spoczywał jej wibromiecz.
- Gotowi sir. I feel like a fucking monster. - Przemówiła głosem który był nieco zmodyfikowany przez hełm pancerza. Brzmiała jakby mówiła przez radio. Oparła bolter na ramieniu i przemówiła do drużyny.
- Wataha lecimy do definicji piekła, więc bądźcie gotowi na najgorsze. Sin twoim skrzydłowym będzie Danpa. Staraj się usuwać wszystko co się zbliży do niego czy ciebie, aby mógł w spokoju wysadzać w pizdu jak najwięcej. Sexy ty będziesz moją skrzydłową, jeśli możesz śpiewaj coś byśmy zabijali lepiej, albo coś co jest w stanie odstraszać, czy ogłuszać zwierzęta. Moja głowa w tym by nic cię nie poharatało. Ja najpewniej dostanę szału po parunastu zabójstwach więc mogę się wydawać trochę nieobecna. Ale o mnie się nie martwcie, jest jeszcze jeden chujek ze mną, który też będzie ciężko pracował. Nie mamy medyka więc… no nie dajcie się zabić bo będę smutna. I wkurwiona na was. Wszystko jasne? - Spojrzała na swoich ludzi, czując jakiś zalążek dumy.
- Tak jest, sir! - odparła stojąca na baczność S3X. Sin i Danpa nic nie powiedzieli, wyglądali, jakby nie dawali większego jebania o opinię metalowej puszki.
- Don't tell me what to do bitch, I'll take a nap if and when I want to. - obecność upomniała się o swoje.
- Świetnie. - Vladimir klasnął w ręce. - Zgrani jak olej w wodzie, lecimy.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 30-12-2019, 14:17   #83
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Kilka godzin później

Drużyna rozstrzeliwywała chmary kosmicznych kreatur wychodzące zewsząd. Potwory sięgały im do kolan, miały wielkie szczęki pełne zębów i zerowy intelekt, pędząc na ściśniętą wokół Vlada drużynę jak ćmy do lampy. Obecność wymachiwała mackami z cienia Eidith chichocząc w głowie wilczycy z zadowolenia. Danpa wybijał granaty kijem bejsbolowym na dalekie odległości, rozsadzając chmary kreatur i rozświetlając ciemność, zaś Sin w formie ogromnego, humanoidalnego psa miażdżył wszystko to, co podeszło do niego na odległość.
Jak się okazało, gdy Vladimir mówił bez przerwy, miał na myśli bez sekundy przerwy. Gdy mówił pustynia, miał na myśli planetę pozbawioną słońca której jedyną powierzchnią jest piach.

- Dobra! - Vlad starał się przekrzyczeć dźwięk strzałów. Słysząc go, S3X przestała śpiewać i zaczęła odpalać miotacz ognia. Nie miała dość skupienia, aby robić jedno i drugie na raz.
- Nasza misja wygląda tak: Niektóre z tych drobin piasku to fragmenty starego artefaktu. Rozpoznacie je po tym, że chętnie byście zabili resztę drużyny, nim wyszli stąd bez nich. Mamy zebrać je wszystkie - wyjaśnił. - Aha. Jak ktoś podniesie taką drobinę, to nie będzie już w stanie ich rozpoznać, miejcie to na uwadze. Jakieś pytania? - Vlad zmrużył oczy widząc, jak bardziej oślizgłe kreatury wyłaniają się zza odległej wydmy, nabierając śliny. Zaraz później salwy kwasu zaczęły rozrzucać się pomiędzy członkami drużyny.
Z tego jak brzmiała wilczyca bawiła się wyśmienicie, śmiała się wniebogłosy gdy rostrzeliwała kreatury na kawałki. Za każdym razem gdy przeładowywała pusty magazynek wciskała głęboko w czaszkę najbliższemu potworkowi. - LETS PLAY “TAG YOURE FUCKING DEAD!” OH I SEE YOU ARLEADY KNOW HOW. AWOOOOO! - Wydzierała się. Pomimo amoku dotarły do niej instrukcje Vlada, a także fakt że są ostrzeliwani z daleka. - Danpa! Celuj w tych plujących, osłaniam cię! - Wydała polecenie rozdeptując kosmitę pod sobą. -[i] Fiend are you seeing any of this pebbels?[i/] - Zapytała w myślach.
- Didn't Vlad just say something retarded? Nevermind, look at this shit! - macka rozcięła nadkskującego kosmitę. - They got rows of teeth going from their mouth to their ass. WHO NEEDS TEETH IN THEIR ASS?!
Danpa zamachnął się i odbił granat w stronę biologicznej artylerii. Trafił może połowę z nich. Ćpun zdecydowanie nie był snajperem, ani zawodowym graczem baseballa.
- Ja mam pytanie. - skomentował Sin, nie odrywając wzroku od atakujących kosmitów. - Kto daje jegomości prawo mordować agentów icarii dla własnej rozrywki?
- Oh? - zdziwił się Vlad. - Myślisz, że jak chciałbym cię zabić, to bym tego po prostu nie zrobił? Przecież poprzednia drużyna wróciła cała.
- Nie pierdol Vlad. - buntował się Sin. - Gówno możesz nie zabijać i już widzę, jak pozwalasz Bonnie umrzeć.
- OOOH. TO TERAZ MAŁA KURWA MYŚLI, ŻE OPINIA TEGO GÓWNIARZA DOCA MNIE INTERESUJE. - Z szerokim uśmiechem i rozwścieczonym krzykiem, Vlad brzmiał na równie sprowokowanego, co rozbawionego. - KTOŚ TU MA JAJCA.
Eidith była niesamowicie rozbawiona tym faktem na temat anatomii kosmitów. Widząc, że Danpa nie za bardzo podołał zadaniu, postanowiła wymierzyć salwę pocisków w strzelających agresorów.
- Sin! To nie tajemnica, że mają wyjebane czy przeżyjemy. Skup się prosze na zadaniu.- Upomniała zmiennokształtnego rozstrzeliwując kolejny rząd kreatur. Konflikt z biskupem w środku tej gównoburzy nie był czymś czego wilczyca chciała. W kilku sekundowych przerwach między falami Eidith starała się wypatrzeć pod swoimi nogami jakiejś drobinki. Pomimo tego że sama zaczęła mieć wątpliwości czy coś takiego tutaj w ogóle jest.
- O, NIE, NIE, NIE, NIE, MY SIĘ TU ŚWIETNIE BAWIMY, DAWAJ CHŁOPACZKU. - Prosił Vlad.
- Mamy nakaz prosto od Papieża, żeby być posłusznym komendom Eidith. To koniec rozmowy. - Oświadczył Sin.
- [i]JAJCA CI SIĘ KOŃCZĄ TAM, GDZIE SIĘ PAPIEŻ ZACZYNA?[i] - prowokował go Vlad. - No to trudno, masz przejebane, bo Eidith tutaj to najposłuszniejszy agent, jakiego mieliśmy. A ja się bałem, że Klaus tylko pizdy potrafi wychować.
- Tak. Jak tu zdechniemy, to wina Eidith. Nie twoja wina, że jest durną suką. - odpowiedział Sin Vladowi. - Ty się chociaż zdążysz wysrać, za nim kolejną misję zaczniesz?! - spytał Sin Wilczycę. - "Jestę szefową, idemy na mysyje", ani a, ani b, ani pocałuj mnie w dupę. Jak chcesz się odpierdolić strzel se w ryj i daj nam spokój. - zaproponował.
Eidith nie odwracając głowy od swoich celów krzyknęła
- OH TO TERAZ SIN-PERMA-KIJ-W-DUPIE CHCE SIĘ SOCJALIZOWAĆ?! Chyba ci się coś chłopczyku pojebało w tym zmiennokształtnym łebku. Odprawę miałeś przed misją czego kurwa jeszcze chcesz? HYYY! a może cię dupa boli że to mnie papież wybrał na dowódcę? Albo cię dupa boli że za mało czasu spędzam z tobą? Może chciałbyś mnie jebać?! BIEDNY KURWA SIN który nie wyrósł z wieku buntu. I to nie jest też twój zajebany interes czy ja się zdąże wysrać czy nie. A teraz stul pysk i szukaj tych jebanych drobinek. TO….ROZKAAAAAAZ! - Ostatnie słowo z krzyku przerodziło się w dosłowny pisk. Eidith odbijałą palma od przemocy jakiej była świadkiem, w dodatku jeszcze musiała się z nim użerać.
- A durna suka to możesz do matki swojej mówić… OH WAIT! HAHAHAH!- Dorzuciła przeładowując. W myślach za to spytała zmorę.
- What do you mean retarded, if you think theres something wrong tell me. Were in this shit together. Im going fucking ballistic right know, you know this. -
- TAK, TRZYMAJ PSY NA KRÓTKIEJ SMYCZY! - zaśmiał się Vlad. - JESTEŚ NARZĘDZIEM NARZĘDZIA CHŁOPCZE. HAHaha! Pogódź się ze swoim zasranym losem. - Było bardzo wyraźnie widać, że Vlad żadko bawi się równie dobrze.
- Nie jestem pewna czy podoba mi się ten klimat. Nie możemy bardziej...koleżeńsko? - spytała S3X
- SEX LALKA MORDA, DOBRZE JEST. - Ściszył ją Vlad.
Sin chwilowo zamilkł. Gdy nagle i bez opamiętania Danpa zaczął biec prosto w rój kosmitów, krzyknął - NOSZ KURWA - i skoczył za nim, wyciągając narkomana z piasku, którego sporą część właśnie wciągnął nosem.
- Zjedzonych nie liczę! - ostrzegł Vlad, niesamowicie roześmiany.
- Jeżeli słuchanie was ma nas zabić, to na jaką kurwa cholerę mamy się słuchać?! - spytał Sin. Danpa skomentował to, drapiąc się po dupie, w oczekiwaniu aż Sin postawi go na ziemi.
- Patrz śmiałka, słowo na ten temat do Zoana, to go rozstrzelają. - obiecał Vlad.
- “jEżElI sŁuChAnIe WaS mA nAs ZaBić”. Jeśli ta chmara bezmózgich kreatur jest w stanie cię zabić to cię nie potrzebuje. Sexy kochanie nie kłopocz swojej ślicznej główki tym pierdoleniem. - Przemówiła Eidith roztrzeliwując kreaturę, która odważyła się skoczyć na białowłosą. Miała też wrażenie, że nie zrobili żadnego postępu. Nie do końca do niej przemawiało to że dosłownie mają się przyglądać każdej drobinie piasku. Ostrzeliwując jedną ręką zastępy monstr, garścią chwyciła piach pod sobą by się jemu przyjrzeć.
- Taka jesteś pewna siebie?! - Sin nie uspokajał się ani trochę.
Vlad nie mógł powstrzymać się od śmiechu. - Durniu, wszyscy jesteście własnością kościoła. Prędzej czy później ktoś by cie wysłał na śmierć, czego ty nie rozumiesz? - spytał, patrząc, jak Sin transformuje.
Przybrał on postać o skórze pokrytej płatami chityny, z szeroką głową o drobnych oczach i paszczą pełną zębów. Jak tylko się zmienił, kosmici zaczęli go ignorować, czy też rozpoznawać za jednego ze swoich. Ustawił on Danpę na swoim grzbiecie, zostawiając Eidith i S3X do samotnej walki z hordą, biorąc pod uwagę, że Vlad póki co nie przyłączał się do rzezi.
- OOOH gorzko tego pożałujesz. BARDZO GORZKO tego pożałujesz ty cwaniaczku. Sexy nie oddalaj się ode mnie. Panie Vlad, apelowała bym do ukarania go po powrocie. Jakim chujem tak długo przeżyłeś w Icarii z takim nastawieniem jest ponad mnie. - Z tymi słowami, na swoim HUD namierzyła większe zbiorowisko i wystrzeliła kolejną salwę pocisków. W sumie dotarło do niej dlaczego Danpa się rzucił jak pojeb w piach. Naturalnie uznała to za jego przećpany odpał, ale może jednak coś dojrzał.
- Panie Vlad wygląda na to że Danpa jeden dorwał. Ile tego mamy zebrać? -
- Zbieramy, aż się znudzę. Miało być przez trzy dni, ale we dwóch tyle nie wystoicie. Najwyżej wrócę sam. - ocenił Vlad, unosząc dłoń do góry. Pierwszy raz Eidith widziała, żeby coś innego od jego głowy wystało spod płaszcza. Wewnątrz znajdowała się tylko czarna masa, a uniesiona nadeń ręka była czarna, pełna czerwony oczu. Przypominał on poniekąd obecność.
W reakcji na prosty gest Vlada krew wszystkich kreatur w okolicy stanęła dęba. Ostre kolce skierowały się w stronę Sina, blokując mu wszelką droge ucieczki.
- Nie mogę zabijać? Zależy, gdzie się znajduję, kretynie. - odpowiedział Vlad. W swojej obecnej formie Sin nie mógł wydawać ludzkich dźwięków. Dłoń biskupa wyciągnęła się na kilka metrów i zdjęła naćpanego agent z jego pleców. - Ten zostaje z nami. - zdecydował biskup. Kolce rozlały się z powrotem w krew, a Danpa znalazł się w pobliżu Eidith, dość rozkojarzony, z resztkami piasku pod nosem. - Jeżeli coś znalazł, to raczej to wciągnął, nie liczy się. - powtórzył wcześniejsze oznajmienie Vlad. - I nie, nie będę dyscyplinował twojej drużyny. Sama ją ogarnij. Chcesz być porządnym despotą, to pokaż jakie masz...cycki? Masz świetną okazję, żeby spuścić mu wpierdol. Lepszej scenerii nie będzie. - ani trudniejszej areny, biorąc pod uwagę nieustające hordy kosmitów wyłaniające się z ziemi.
W pewnym momencie Eidith miała wrażenie, że jedno z ziaren piasku jest inne od reszty. Przepiękne i niezbywalne. Chciała je za wszelką cenę podnieść, jednak jakiś kosmita wykopał się spod niego, zasypując je gdzieś w odmętach pustyni.
- Moglibyście tak z kilogram chociaż zebrać, nie? - zaśmiał się Vlad, prawdopodobnie mówiąc w pół serio.
- To jest ten moment w którym mówisz “Przepraszam Panie Vlad i kapitan, obiecuję poprawę”. Za twoje kurewskie zachowanie mogę cię tutaj easy odjebać. A WIĘC SIN twoje życie jest w twoich rękach! - Wolną ręką dobyła miecza i zaczęła zbliżać się do Sin’a. Naprawdę była gotowa go zabić, nie dość że swoim gówniarskim zachowaniem narażał misję, to jeszcze usilnie próbował wyprowadzić Wilczycę z równowagi. - Fiend, Cover my sweet sweet sexy while i discipline this little shit. - przemówiła na głos do obecności. - A JUŻ MIAŁAM JEDEN! TY SAMOLUBNA KURWO!!! - wykrzyczała jeszcze.
Sin zawył. Kosmici zatrzymali się w miejscu, po czym zaczęli szarżować prosto na Eidith.
- I don't know what you expect, but I'm not a fucking blender. You're gonna get hit regularly if you fight in this fucking sea. - ostrzegła obecność, widząc zmianę zachowania hordy.
- Transformacja kontra śmierć. To będzie ciekawe. Sin, dałnie. Jak wygrasz, to pomogę ci spierdolić z Magica Icaria. Zostawię cię na jakiejś stacji po drodze do domu. - Vlad namawiał byłego kompana Eidith ku swojej uciesze. Biskup usiadł na gromadzie zwłok, a S3X i Danpa wycofali się do niego, widząc, że tymczasowo kosmici ich ignorują.
- So you have chosen...death. SEXY zaśpiewaj mi coś co oszałamia zwierzęta, dobrze skarbie? - Eidith czuła się bardziej jak potwór niż cokolwiek jest na tej planecie. Pod hełmem jej twarz była wykrzywiona w grymasie nienawiści, a wzrok zawężał się na zdrajcy. Gdyby nie amok w którym, była starała by się załatwić tą sprawę inaczej. Teraz w głowie miała tylko potrzebe zrobienia przykładu z Sina. Dzierżąc w jednej ręce bolter otworzyła ogień do zdrajcy, gdy w drugiej było gotowe do cięcia na odlew wibroostrze. Biegła tak szybko jak pozwalał jej na to pancerz, a ze środka hełmu dało się usłyszeć krwiożerczy krzyk białowłosej. Wiedziała też, że musiała mu zniszczyć mózg, bo każdą cześć ciałą potrafi przeobrazić w coś innego.
- Nie znam takich dźwięków! W życiu nie widziałam tych kosmitów! - odkrzyczała S3X.
Vlad zaczął się śmiać. - To ona nawet nie wie, co wy możecie? Wpadliście tu z jakimś planem, czy tak tylko na wierze w papieża i wolę wyższą? - śmiał się biskup.

Ślepe i bezmyślne strzelanie w Sina zadawało mu przypadkowe obrażenia. Jego wielka forma nie pozostawiała dużo miejsca na unik. Nie stał on jednak bezczynnie, samemu szarżując na Eidith z nisko wyciągniętą głową. Gdy dwójka nawiązała kontakt, Sin uderzył Eidith głową, wyrzucając ją wysoko w powietrze. Wysoko w górze Inkwizytorka zauważyła wiele drobin klejnotów w piasku, kótre zaczęły mieszać z jej koncentracją. Plujący kwasem kosmici wyciągnęli głowy, żeby skupić ogień na Eidith, a stojący pod nią Sin otworzył swoją olbrzymią, szeroko uzębioną paszczę.
- Fiend, pierce him with as many spikes as you can, im ending this. - zakomunikowała obecności, po czym wystawiła miecz prosto w gębę Sina.
Nadlatujący zewsząd kwas rozbryzł się o zbroję, wżerając się w pancerz. Zaciskając ręce na rękojeści ostrza, Eidith wpadła prosto do paszczy demonicznego Sina. Gdy ostrze przeszywało się przez mięśnie ogromnej kreatury, jej zęby zaciskały się na Eidith, zrywając płaty pancerza, tworząc luki odsłaniające ciało inkwizytorki, jak i dając punkty ataku dla jej wewnętrznego towarzysza. W momencie, gdy Eidith zetknęła się nogami z ziemią, brzuch Sina otwarty był na ościerz. Wilczyca wypłynęła ze środka bestii wraz jej flakami, zmoczona we krwii, pozbawiona hełmu i jednego rękawa. Walka wyglądała na skończoną, wtedy Eidith ujrzała Sina głębiej wewnątrz bestii, przedziwne jej mięśnie zrośnięte z jego skórą. Nie przyglądał się on inkwizytorce. Zamiast tego smutnym wzrokiem spoglądał w dal gwieździstego nieba. Z rykiem, nie słowem, wyrwał się z ciała zniszczonej bestii i ponownie przybrał formę dużego, dwunożnego humanoida o psiej twarzy. Skonfundowani kosmici zaczęli biec zarówno na niego, jak i Eidith, gdy nagły i głośny wybuch błękitnego światła w oddali zawrócił ich uwagę. Wszystkie kreatury zaczęły pędzić w stronę nowego punktu zainteresowania.
- Będziecie musieli się pośpieszyć. Nie wiem co to ale zaczyna wyglądać ciekawiej od was. - skomentował Vlad. - Przynajmniej kosmici tak sądzą.
Eidith pokryta krwią kosmity wyglądała na zupełnie inną osobę, Włosy kompletnie się zabarwiły na ten kolor, jej twarz była wykrzywiona w nieprzyjemnym uśmiechu, a oczy świeciły białym światłem. Już miała kontynuuować walkę, gdy też dojrzała niebieskie światło.
- OH OK! SIN! Wyrastasz z okresu buntu i zapominamy o wszystkim co się przed chwilą stało, albo jesteś dalej uparty i za chwilę martwy. To jak? - Patrzyła prosto na niego, przez wycelowany bolter gdzieś pod szyją humanoidalnego psa, bo zakładała że właśnie tam siedzi Sin.
Sin zmrużył oczy i skoczył… wysoko w górę. Olbrzymie skrzydła wystrzeliły z jego pleców, gdy ten zaczął dążyć ku gwiazdom prędzej i prędzej.
- O, spierdala ci. - zaśmiał się Vlad.
Była naprawdę gotowa mu to zapomnieć. No cóż...
Tym razem oczodoły Eidith zalały się czernią, a wcześniej świecące oczy ustąpiły miejsca, dwóm jaskrawym punkcikom tej samej barwy. Rozłożyła kolbę boltera i przykucnęła, wycelowując w górę. - Sexy zaśpiewaj mi, coś na precyzje. - Mimo że buzowała ze wściekłości, opanowała swój oddech. Gdy patrzyła na Sin’a przez lunetę, z dziur w jej pancerzu wyskoczyły cieniste dłonie, które także złapały za bolter, oferując wilczycy perfekcyjnie stabilną podporę. Gdy go tak przez krótką chwilę obserwowała, jej cały gniew był skierowany prosto na niego. Jak to mawiał jej mistrz. “Każdy troglodyta potrafi losowo wymachiwać bronią, jak jest zły… Sztuką jednak jest ukierunkować ten gniew na przeciwnika.” Była pewna, że to tak brzmiało, choć Klaus używał znacznie wysublimowanych słów. Kiedy środek celownika i Sin byli w idealnej linii, Eidith wstrzymała oddech i zaczęła posyłać do niego pojedyncze strzały.
Z każdym strzałem w ciele Sina pojawiała się dziura. Za każdym razem wychodziło z niej nowe skrzydło. Za każdym razem wymachiwał nimi z mniejszą siłą. Z każdym strzałem Vlad klaskał zadowolony.
Ewentualnie zdradziecki inkwizytor zaczął opadać w stronę ziemi, nie mając siły aby się unieść i posiadając więcej skrzydeł, niż to było pomocne. Gdy zbliżył się ku ziemi jego krew rozruszyła uśpionych kosmitów wewnątrz. Stwory zaczęły wykopywać się na wierzch, po czym i z ich ciał zaczęły wyrastać skrzydła. Zwierzęta mutowały będąc w pobliżu Sina, zyskując cechy pozwalające na opuszczenie planety i najpewniej przeżycie w atmosferze kosmicznej.
- Co za obrzydliwy kod. Pomaga wszystkiemu tylko nie jemu. Żałosne. - śmiał się z umierającego Vlad. Ewentualnie Sin zderzył się z ziemią, a otaczające go kreatury zaczęły wgryzać się w jego skrzydła.
Eidith usłyszała gwizd. Odwróciła się do Danpy.
Nabuzowany amfetaminą i diabli wiedzą czym inkwizytor podrzucił jej granat. Miała okazję przyjrzeć się jego zabawką. Była to samoróbka, a przynajmniej model niestandardowy względem tych wydawanych przez inkwizycję. Młody ćpun musiał mieć już dość Sina, a przynajmniej śmiechów Vlada.
To był chyba pierwszy prezent jaki otrzymała od członków watahy. Bardzo miło ze strony Danpy.
Granat wcisnęła za pas pancerza, po czym wymierzyła salwę pocisków w miejsce gdzie wylądował Sin. Miała wrażenie że jeśli nie powstrzyma tych pokrak tutaj, wrócą ją ugryźć w dupę… i to całkiem dosłownie. Ostatnie czego potrzebowała to, aby to robactwo rozlazło się po systemie.
Seria jasnych eksplozji wylądowała w ciele umierającego ex-inkwizytora, rozszarpując go i towarzyszących mu kosmitów, spalając to, co z nich zostało. Po zaledwie sekundach, z grzechu pozostał tylko mgła pyłu.
- Nic nie widziałem. - stwierdził Danpa, podchodząc do Eidith razem z resztą drużyny. - Ale od teraz potrzebujesz mnie tylko na łatwych misjach. - W zmęczonych oczach narkomana przebłyskiwał skryty intelekt. Piroman spojrzał na S3X.
- T...Tak! Robaki go zjadły. Sama widziałam. Uskrzydlone. - android był mocno zmieszany, był to pierwszy raz gdy zobaczyła tą część osobowości Eidith.
Vlad śmiał się pod nosem. - Żryj to Klaus, nie zmienisz tego, czym są ludzie. - wyglądał na zadowolonego z siebie. - Powinni mi cię dać wcześniej.
Eidith ochłonęła, ale tylko chwilowo, do czasu aż nie odezwał się Danpa.
- Powiem wam co widzieliście. Sin był zdrajcą więc go zabiłam. Żałuje, że mogłam to zrobić tylko raz. A teraz idziemy w stronę tego niebieskiego błysku, za dużo czasu na to ścierwo straciliśmy. - Białe jarzące się punkty będące teraz oczyma Wilczycy, przeskakiwały z jednego członka watahy na drugiego. Oparła bolter na ramieniu i zaczęła truchtać w stronę wcześniejszej eksplozji światła, która to tak zainteresowała kosmitów.
Danpa wzruszył ramionami, a Vlad zaklaskał - Dokładnie, nie ma się czego wstydzić.

Drużyna przeszła spory kawał pustyni, nie widząc żadnego kosmity. Dopiero gdy źródło światła było w zasięgu wzroku, mieszkańcy planety okazali się martwi, ścieląc piach swoimi ciałami i nawilżając go swoją krwią. Ich ciała ułożone były w okręgu wokół siwego mężczyzny siedzącego na kawałku skały z mieczem opartym o posadzkę. Naprzeciw niego znajdowała się przedziwna maszyna, która przyciągała kawałki magicznego kamienia z okolicy, sklejając je w jeden.
- Vlad? - zdziwił się nieznajomy.
- Znamy się?
- Ty...tutaj po kamień?
- N...Tak, tak, totalnie. Dziękujemy za pomoc.
Mężczyzna westchnął i uderzył końcem miesza o posadzkę. - Herd.
Z ziemi zaczęły wyłaniać się setki drobnych, humanoidalnych postaci porośniętych wełną. Mieli krótkie rogi na głowie i małe puszyste ogonki.
- OOOOOOOOO, czyli mamy sezon na zdrajców. Gratulacje dziewczyny. Pamiętasz Eidith? - klepnął inkwizytorkę w plecy. - Patrz jak wyrosła. Bierzecie kamień, do roboty.
Przeszywając wzrokiem siwego mężczyzne przemówiła do reszty. - Zajmijcie się tymi owcami. - Złapała mocniej za uchwyt boltera. - Panie Vlad, ta maszyna może się przydać. - Przemówiła dziwnie spokojnie, po czym wycelowała w osobnika.
- Odsuń się od maszyny. Formalność, tak naprawdę mam nadzieję że się nie zgodzisz. - Jeden gwałtowny ruch faceta, a Wilczyca go z radosnym wyciem podziurawi.
Nie odpowiadając, mężczyzna wyjął papierosa spod kurtki, włożył go do ust i zapalił.
Vlad uśmiechnął się. - Ja chcę tylko kamień. - obiecał.
-”Pierce his brain fiend.” - Przemówiła w myślach, cały czas trwając w tej samej pozycji. Gość czuł się za pewnie widząc wycelowaną w siebie lufę boltera. Więc pewnie potrafił się obronić przed pociskami, dlatego Eidith postanowiła go zaskoczyć siłą obecności.
Macka wystrzeliła w mężczyznę z niesamowitą prędkością, zaskakując owce, które nie zdołały na nią zareagować. Cienista odnoga zatrzymała się dopiero przed policzkiem nieznanego mężczyzny, który złapał ją wolną ręką. Dopiero wtedy okoliczne owce skoczyły na nią, gryząc zębami i tnąc małymi ostrzami, oddzielając odnogę obecności od Eidith.
"Bitch that hurts"
-”Aww little demon have a booboo” - Pomijając nabijanie się z obecności, gość złapał obecność… bardzo rzadko coś takiego widziała. Ewidetnie owce miały mu służyć za żywą tarczę, a nie wygląda by coś takiego potrzebował. Z jedego z otworów w pancerzu, wyrosła czarna ręka i złapała za prezent od Danpy. Wiadomym było że rzucą się na niego jak przecenioną rybę w sklepie, ale wierzyła że ten granat tylko wygląda jak zabawka i zrobi gościowi kuku.
Owce zareagowały tym razem nieco szybciej, rzucając się na granat dziesiątkami. Jego eksplozja wysadziła wszystkie kreatury w okolicy, otwierając nieznajomego na atak.

W tym czasie Danpa i S3X zaczęli przebijać się przez zastępy wrogów, a przynajmniej spróbowali. Zielonoskóra podpaliła owce, które w odpowiedzi zaczęły próbować się do niej przytulić, przez co Danpa musiał ją złapać i zacząć uciekać. Chłopak miał obawy przed rzucaniem granatami, nie chcąc uszkodzić maszyny, więc zamiast tego rzucał za siebie małe miny, których efekty były ograniczone.
Wilczyca przykucnęła i zaczęła ostrzeliwać przeciwnika ogniem maszynowym swojego boltera. Gdy to robiła miałą uśmiech od ucha do ucha z zamkniętymi ustami, gdyby nie oczodoły spowite cieniem i dwa białe punkty, które drgały niespokojnie trzymała by się w zakresie “normalnego” wyglądu.
Mężczyzna zasłonił się mieczem i kontynuował palenie, gdy pociski boltera odbijały się od metalowej ściany.
Wilczyca zmieniła magazynek, po czym dalej ostrzeliwała miecz osobnika ale starałą się trafić w palce, które go trzymają. -”Fiend, try to rip his cock off. Travel under the sand i’ll keep him busy”. - Rzuciła w myślach powolnym chodem zbliżając się do przeciwnika, nie przestawała strzelać.
Mężczyzna bez entuzjazmu podnosił miecz aby dopasować go do nadlatujących pocisków. Gdy macka obecności wyskoczyła na niego spod ziemi, zatrzymał ją papierosem, gasząc go i przygniatając ją do ziemi.
”No good. It’s like this dude can just repel magic or some shit”
-” The fuck? What is it have to do with you being magic? YOU CLEAVE PEOPLE APART! PHYSICALLY!” -
Rzuciła pretensjami w myślach, gdy zaczepiła bolter na pasek nad tyłkiem i dobyła wibroostrza.
Nie była fanką takich narzędzi, ale jak to Klaus wiecznie jej wspominał “Nie każdego dasz radę zastrzelić” i wbijał jej do łba szermierkę. Zaczęła biec w stronę osobnika z uniesionym ostrzem, lecz w ostatnim momencie zada mu cios pięścią obitą w pancerz wspomagany. Jeśli nie jest przybity do podłogi powinien chociaż odfrunąć w tył, nawet jak się zasłoni. Od razu zauważyła jak ciąży jej ten kurwny miecz w nieopancerzonej ręce, dlatego wyrosły z Eidith jeszcze dwie cieniste które pomagały jej go utrzymać.
Minęła chwila, za nim siwowłosy opuścił miecz żeby sprawdzić, czemu Eidith w niego nie strzela. Ta była wtedy już w połowie drogi. Mężczyzna wstał i odruchowo przyszykował się na cięcie, nie mając czasu obserwować zachowań dziewczyny, w efekcie czego dostał ogromną pięścią w twarz, odlatując dziesiątki metrów w tył, z dala od Eidith oraz swojej maszyny.
Ewentualnie mężczyzna zatrzymał się w powietrzu i wylądował na ziemi jak odłożony niewidzialną ręką. Machnął mieczem na Eidith, dając komendę swoim podopiecznym, aby zacząć ją szarżować. Wełnista fala wojowników zaczęła zbliżać się do inkwizytorki.
- AŁUUUUUUUU! - Zawyła radośnie, a gdy zobaczyła jak owce się do niej zbliżają zaśmiała się. - Owce na wilka… pojebany. - Przygotowała się by ściąć najbliższą owcę która się zbliży. -”Fiend, can you sweep them with one huge tentacle? Barbed one. But wait, let them come close. - Eidith podbiegła pod maszynę która zbierała kawałki artefaktu i ustawiła się do niego plecami. - COME YOU FUCKING SHEEEEEEEPS!! - Zawyła.
Gdy Eidith się odwróciła owce były już na niej, wbijając swoje drobne miecze w szpary pancerza i wgryzając się w jej nagie ramię. Obecność wystrzeliła ogromną macką po ukosie, zbijając zaledwie niewielką część agresorów. "It's kinda ass to aim while you run around. We fight or we play capture the flag, make your pick." na argument obecności było nieco za późno. Eidith zaczęła zbijać z siebie stworzenia mieczem, nie było to specjalnie trudne. Za każdym razem jak zabijała jedną, widziała, jak druga wychodzi z cienia siwego mężczyzny, który pochylił się, a następnie zaczął na nią szarżować. Była w stanie z nim walczyć, ale przez swoją wełnistą opozycję nie mogła ruszyć się z miejsca.
Eidith zerwała z siebie jedną z owiec, i zacisnęła swoje zęby na jej krtani. Gdy wyrywała jej jakiś kawałek, dojrzała szarżującego mężczyzne. Chciał zaczekać aż będzie wystarczająco blisko, wtedy to użyje jego wełniastego, tworu przeciwko niemu. Liczyła na to że miecz przeciwnika ugrzęźnie w owcy chociaż na chwilę, by wbić mu miecz prosto w gardło.
Mężczyzna szarżował na Eidith z wyciągniętym ostrzem. Kobieta zasłoniła się truchłem owcy, jednak ku jej zdziwieniu to stopniało jej w dłoni, aby zaraz po tym żywa wersja wyskoczyła z cienia mężczyzny. Inkwizytorka nie miała czasu na zmianę planu, musiała bronić się dłonią pancerza. Gdy siwy mężczyzna był blisko... wyskoczył w górę, chowając miecz za plecami i drugą ręką wyrywając stone of want z maszyny. Robiąc pełen obrót w powietrzu, staruszek wylądował z gracją na ziemi. Tuż naprzeciw lufy miotacza ognia trzymanego przez S3X. Ponieważ Eidith zajmowała sobą wszystkie owce, jej partnerzy mogli wreszcie działać. Kosmitka wyraźnie miała jednak wątpliwości, czy powinna odpalać płomień prosto w trzymany przez mężczyznę kamień.
W oczach wilczycy czas na krótki moment zastygł. Pierwsze co jej do głowy przychodziło to zabić zdrajcę… drugiego w przeciągu dnia. Nie miała pojęcia czy ten kamień wytrzyma płomienie, ale za nią stała maszyna która wykonywała zleconą jej pracę. Skupiając się na jak najszybszej eliminacji owiec krzyknęła.
- SEXY OGNIA! TO ROZKAZ! - Wykrzyczała, między zadawanymi ciosami. -”Fiend try to grab the stone.” - Wierzyła w zdolności obecności. Byłaby już z setki razy martwa gdyby nie on. Jego humorki zaś są kompletnie inną sprawą.
Zielonoskóra pociągnęła za spust. Siwowłosy zasłonił się mieczem, z którym natychmiast zetknęła się fala ognia. Stojące przy Eidith owce zaczęły podcinać swoje gardła, po czym wyskakiwać z cienia mężczyzny, aby rzucić się na S3X. W tym czasie cienista macka obecności wyskoczyła spod ziemi i spróbowała odciąć drugą rękę nieznajomego. Ten w ostatnim momencie odsunął ją, ratując swoją kończynę. Nie dając za wygraną, obecność zwyczajnie chwyciła kamień. Nieznajomy nie był w stanie siłować się jednocześnie z ogniem i obecnością, więc wypuścił kamień, który ślizgając się przez piach, powędrował do Eidith. Ewentualnie owce zaczęły zakrywać płomienie własnym zwłokami, co pozwoliło mężczyźnie na odskok z dala od atakujących.
Lądując na ziemi mężczyzna spojrzał na swój zegarek i skrzywił się. Wstał, strzepał piach ze spodni i wyrzucił swój miecz wysoko w górę, a nowe owce zaczęły wychodzić z jego cienia.
- Oh, czyżby nasz gość chciał walczyć na poważnie? - zaciekawił się Vlad, obserwując show ze swojego fotela, magicznie utkanego z krwi martwych kosmitów otaczających arenę.
W międzyczasie maszyna zaczęła scalać drugi kamień.
“O patrzcie na mnie jak miecz podrzucam”. Tak Eidith patrzyła, i widziała jak bardzo jest odsłonięty. Bez większego namysłu cieniste dłonie podały Eidith bolter, gdy z ręki po prostu wypuściła miecz. Miała zamiar go nafaszerować całym magazynkiem. Nie wierzyła że mięsko owiec zatrzyma wszystkie pociski.
Mężczyzna ułożył prawą dłoń przed twarzą z dwoma złączonymi palcami. Jego ostrze przestało wirować w powietrzu i z precyzją powędrowało prosto w nadlatujący pocisk boltera, zbijając go do ziemi. W wiwacie otaczające go dziesiątki owiec wyrzuciły swoje bronie do nieba: miecze, siekiery, włócznie i sierpy zaczęły wirować w powietrzu, po czym nagle zamarzły w miejscu, gdy owce wykonały ten sam gest dłonią co ich właściciel. Eidith nie była w stanie strzelać z boletra szybciej, niż dziesiątki latających broni zbijały jej kule, a kilka pocisków, które przeleciało przez chmarę uzbrojenia, przelatywało obok ucha kiwającego się siwego mężczyzny.
Wtem wszystkie bronie ruszyły w stronę Eidith i jej drużyny jak salwa samonaprowadzanych pocisków.
Eidith widząc nadchodzący atak wystrzeliła ze swej baterii pocisków w nadlatujące bronie.
- Pierdolony zdrajca słucha, minuty, godziny… nie potrafi sam walczyć. - Wywarczała, obserwując bacznie co przeciwnik wyprawia.
Danpa skrył się za fotelem Vlada, skąd zaczął rzucać granatami w nadlatujące uzbrojenie. S3X skuliła się za pancerzem wspomaganym Eidith, śpiewając coś, co działało na dziewczynę jak naprawdę dobra kawa. Mimo wspólnych wysiłków Eidith i Danpa nie byli w stanie wyzbyć się całego uzbrojenia. Obite bronie wracały na tor lotu, tylko te pękające od obrażeń odpadały z rachunku. Miecze i siekiery zaczęły wbijać się w ciało Eidith, w szpary pancerza i wychodzące odnóża obecności. Było ich zwyczajnie za dużo. Po kilkunastu uderzeniach inkwizytorka przestała czuć ból, gdy kolejne kawałki żelastwa wbijały się w jej ciało. W momencie, w którym natarcie utarło, Eidith ledwo była w stanie widzieć. Ciężko było stwierdzić czy trzymał ją przy życiu pancerz, czy obecność, której przedziwne ciało wypełniało teraz znaczną część odrąbanych elementów jej ciało.
W każdym wypadku Eidith nie była w stanie się ruszyć.
Siwy mężczyzna machnął dłonią, a miecz wrócił do jego boku. Wyjął i zapalił kolejnego papierosa. Wilczyca spostrzegła, że nie patrzy na nią, tylko na swoją maszynę. Jeden z granatów Danpy spowodował, że wbiła się w niego siekiera, niszcząc maszynę. Nieznajomy ponownie spojrzał na zegarek.
Zadanie było najważniejsze. Eidith porzuciła myśl o zabiciu zdrajcy, a skupiła się na tym by kamień dotarł do Vlada. Jedna z cienistych rąk po prostu rzuciła do niego artefakt, a ona sama nie mogąc się ruszyć padła na kolana.
- Mój...święty gniew… jestem bronią… kurwo… - Majaczyła, gdy obecność starał sie pozbierać ją do kupy.
Znikąd, statek kosmiczny pojawił się nad głową siwego mężczyzny. Wyrzucił on swojego papierosa w piach, a jego owce zniknęły. Złapał swój miecz i wyskoczył w górę, kurcząc się w locie. Gdy wylądował wewnątrz pojazdu, był już nie przystojnym, siwmy mężczyzną, tylko niewielkim starcem o długiej brodzie, trzymającym się za serce. Nie ruszając się, statek zniknął, gdy Eidith mrugnęła.
- Eh, cokolwiek. - Vlad poniósł się z fotela i podszedł do Eidith, wykopując stone of want gdzieś w piach po drodze. Pstryknął palcami przy dziewczynie, a ta została uwięziona w szklistym, karmazynowym krysztale.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 28-01-2020, 21:06   #84
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Magica Icaria

Eidith obudziła się w łóżku szpitalnym Magica Icaria. Nie miała już na sobie pancerza ani niczego innego poza bandażami. Obok niej znajdował się stół z narzędziami operacyjnymi. Za nim, znajdowały się trzy postaci zajmujące się innymi pacjentami. Osobnicy ci nie wyglądali jak pielęgniarki, a bardziej jak kosmici bądź demony. Mieli powyginane, kościste twarze, chropowatą skórę, z której wyciekała jakaś wstrętna, czarna posoka, ich dłonie kończyły się pazurami, a nogi kopytami. Ich pacjenci byli dość podobni.
- Co jest… czym… gdzie ja… - mamrotała dziewczyna, chcąc podnieść się z łóżka. Jak tylko opuściła jego kraniec runęła na podłogę. - Fiend… are you here? - Wymamrotała na głos. - Gdzie ja kurwa jestem?! - Spoglądała na demoniczne proporcje postaci. Z całych sił próbowała się wgramolić z powrotem na łóżko.
"What do you want?" - spytała obecność. Koszmarne postaci zbliżyły się do Eidith.
- Nothing... Im just glad you still here. - Powiedziała, po czym dodała. - Zostawcie mnie… wy… - Eidith w końcu wciągnęła się na łóżko. Spoglądała na demoniczne postaci, nie chcąc wierzyć własnym oczom co widzi. To na pewno nie było piekło, to miejsce nie styluje się jak Magica icaria. Więc skąd te monstra?
- Fiend… my rifle please. - Wyjęczała widząc jak kreatury się do niej zbliżają. Nie miała nawet sekundy do stracenia.
"What fucking rifle, do I look like a wizard?" - spytała obecność, gdy jedna z kreatur pochyliła się nad Eidith.
- Już po mnie… chcą mnie wpierdolić za mój grzech… to nie moja wina. - Eidith majaczyła jakby była czymś dobrze naćpana. Ale była pewna co do kreatur które widzi. Z łzami w oczach, zaczęła sięgać po narzędzia operacyjne… pierwsze które ją skaleczy, powinno być odpowiednio ostre.
Jedno z monstrów położyło rękę na czole Eidith, gdy ta wbiła mu skalpel w szyję. Z rany zaczęło tryskać krwią, pozostałe monstra krzyknęły i zaczęły wybiegać z pokoju.
"What was that for?" - spytała obecność, gdy Eidith trzymała umierającą kreaturę w dłoniach. - "You're in a hospital dumb bitch. Vlad dropped you off like three days ago".
- NIE WIDZISZ KURWA?! To potwór chce mnie dorwać! - wypuściła skalpel z dłoni. Zaczęła nawet myśleć, że to się jej śni.
- Uciekły chcą… się roznieść po Icarii… nie pozwole. - Eidith złapała za największy przyrząd chirurgiczny jaki widziała.
"Wait." - Zatrzymała ją obecność. Wzrok Eidith stał się dużo bardziej rozmazany, ale przestrzeń nabrała nieco więcej kolorów. - "It was just a nurse." - wytłumaczył wilczycy towarzysz. Patrząc na truchło kreatury, Eidith zaczęła widzieć zwłoki zwykłej kobiety, choć nie była w stanie wyróżnić szczegółów. - "Don't tell me my eyes are THAT different. Either way yours are still broken. Good luck counting your fingers with all this blurr".
Gdy do Eidith dotarło co zrobiła, ponownie wyskoczyła z łóżka. Złapała za najbliższy skrawek prześcieradła i zaczęła dociskać do rany na zwłokach.
- Przepraszam...Przepraszam… ale ja naprawdę. - Dyszała ciężko, po czym zawyła. - POMOCY! Pomocy. - Widocznym było że Eidith to morderstwo zabolało bardziej niż pielęgniarkę. Na pewno dzielnie służyła Icarii, tylko po to by zostać zaszlachtowanym przez jakąś maniaczke z próbówki. -”I really seen them… as monsters. Please believe me.” - Dorzuciła w myślach.
- "Pfft. I don't know the difference".
Drzwi do pomieszczenia otworzyły się bez ostrzeżenia. Stał w nich wkurwiony Doc Belly z pistoletem strzałkowym w ręku. Nic nie powiedział, po prostu wystrzelił w Eidith.

Gdy inkwizytorka ponownie się obudziła, znajdowała się w tym samym łóżku. Tym razem jedną rękę miała przykutą do kaloryfera kajdankami. Jej wzrok był już dobry, ostry jak wcześniej, a pozostali pacjenci wyglądali jak ludzie.
Eidith rozejrzała się po pomieszczeniu.
- Ale miałam pokurwiony sen… chyba? - stwierdziła bardziej niż zapytała. Kajdanki trochę rozwiały jej wszelkie wątpliwości.
- Aaah… shit… - stwierdziła w końcu. Nie mając nic lepszego do roboty zagadala do obecności.
- I fucked up. Mission and that nurse.-
"I don't know if there was a mission. Vlad didn't take that stone with him." zauważyła obecność.
Drzwi do pomieszczenia otworzyły się. Weszła przez nie pielęgniarka, u której boku był Doc Belly z pistoletem strzałkowy w ręce.
- Jak się dzisiaj czujemy? - spytała pielęgniarka.
- Jak gówno prosze siostry. Ale nie mam już halucynacji. Co z moimi ludźmi? - zapytała unikając kontaktu wzrokowego z Doc'iem.
- Hm? Tylko ciebie dostaliśmy pod opiekę. - odpowiedziała pielęgniarka.
Doc pociągnął za spust. Eidith poczuła ukłucie strzałki. Jej wizja zaczęła się rozmywać, a słuch słabnąć.
- Zeskanuj ją i zbadaj. Jak coś z nią jest to niech leży pod IV. W innym wypadku każ owcą zanieść ją do jej pokoju. - Doc brzmiał na równie zmęczonego, co podczas ich wspólnej misji. - Ile była martwa? - spytał.
- Łącznie trzydzieści godzin.
Doc westchnął.


Jeszcze później.

Eidith obudziła się w swoim pokoju, już bez kajdanek. Czuła się całkiem zwyczajnie.
Przyciskiem obok łóżka odpaliła telewizję na której leciały jakieś kreskówki, zwlokła się z łóżka lecz kołdrę zabrała ze sobą w którą była teraz owinięta. Cieniste dłonie zaczęły przygotowywać kawę w jej ekspresie.
- Did that fucking egghead just said i was dead? That’s… weird. - Przemówiła na głos dop obecności patrząc jak parzy się jej kawa.
”Don’t look at me, I feel pretty alive.”
- But you were awake when i wasn’t. What happened, did i really flatlined? - Dopytała, a cienista ręka złapała za kubek z kawą z którego od razu się napiła.
"I live through your body. If your eyes are closed, I can't see shit either. You zoned out after Vlad closed you in that crystal thing. Then we were at the hospital. There were probably a few days in-between the two events."
Eidith jedynie westchnęła. Od niechcenia zaczęła patrzeć w telewizor.
- Naprawdę go odjebałam… kurwa. Mam nadzieje że reszta watahy nie będzie miała o to pretensji. Ale jak będą… Nie hamuj się zmoro. - Rzuciła raczej smutno. Mistrz był zajęty nowymi rekrutami więc nie za bardzo miała się gdzie podziać. Ubrała się w swój standardowy uniform i postanowiła pójść coś zjeść do kantyny. Prędzej czy później i tak musi się skonfrontować z watahą na temat Sina.
-”If those pups try to get their revenge on me for that traitorous fuck, punch them. Hard.” - Przemówiła do obecności i udała się do kantyny.
Pomimo wyraźnych dźwięków z środka kantyny, jej drzwi były zamknięte.
- Aha… zaczęło się. - Eidith uderzała pięścią w drzwi. Nie uzyskała żadnej odpowiedzi więc, więc postanowiła skorzystać z pomocy obecności.
-”Fiend pull these doors apart for me please.” - Przemówiła w myślach. Była głodna i chciała coś zjeść, nie pozwoli na to by humorki watahy stanęły jej na drodze.
Bez większego trudu, choć z głośnym zgrzytem, obecność rozparła drzwi na boki. Wewnątrz kantyny S3X oglądała telewizję, Falco spała na kolanach Bonnie, Mors ostrzył miecz, a Yse piła burbon z Alice. Większość nie zareagowała na usilne wejście kapitan, nie licząc Alice, która rzuciła wilczycy bardzo nieprzyjemne spojrzenie.
- "I haven't see that much bloodlust since you've last looked in a mirror" - skomentowała obecność.
Za ladą nie było barmana. Zamiast tego, znajdowała się na niej karteczka z napisem "nieczynne".
- Gdzie jest Danpa ten jebany kłamca?- Rzuciła na głos przechodząc przez środek pomieszczenia do lady. Skoro barmana nie było chciała się obsłużyć sama. - Co on wam nagadał?! - Dorzuciła przeszukując lodówki za ladą.
- Spierdalaj. - odburknęła Alice. - Danpa poszedł aplikować o awans.
Yse i Mors donośnie westchnęli. Nikomu nie imponowało podejście Eidith.
Wilczyca wyciągnęła z lodówki jakieś zapiekanki, po czym wsadziła je do piekarnika na zapleczu.
- Awans? Chyba na arcy kloszarda. A spierdalaj możesz sobie do matki mówić mała pijaczko. - Odrzuciła w stronę Alice. Gdy nastawiła piekarnik wróciła do głównego pomieszczenia, opierając ręce na ladzie pociągała za sznurki snajperki.
- Dupa cie boli że zdrajcę odjebałam? A może to był twój kochaś? Wiesz z jego zdolnościami mogłaś łykać końską pałę na komendę. Ktoś poza tą suką chce bronić tego skurwiela? Przykro mi że mogłam go zabić tylko raz. - Zakomunikowała wszystkim obecnym. Była gotowa do walki, jeśli któryś za watahy będzie na tyle głupi.
- Wiedzieliśmy, że w końcu się zabije. - przyznała Yse.
- Ale nie zabija się swoich. - stwierdziła stanowczo Alice, po czym łyknęła z butelki. - Czyli nie jesteś jednym z nas. - oceniła. Nikt nie zaprzeczył.
Falco otworzyła jedno oko leżąc na kolanach Bonnie. - To ty go zdradziłaś, zabierając go na pewną śmierć. Potem zamordowałaś go, żeby zapunktować z Vladem. Jak jesteś głodna, to idź mu obciągnąć. - zasugerowała kobieta. Alice uśmiechnęła się, słysząc ten komentarz.
- Danpa wygrał ostatnio planetę w karty. - Bonnie stoczyła lekko z tematu. - Apeluje o zostanie jej nadzorcą inkwizycji.
- Chciałam być jednym z was, ale zmieniłam zdanie. Będę was traktować jak piechury póki się nie skończycie. Banda rozpieszczonych pierdolców nagle mi wyjeżdża z kręgosłupem moralnym. I bronią zdrajcy który działał przeciwko mnie i misji. - Wilczyca robiła się powoli zła.
- Falco podejdź do mnie i powiedz to jeszcze raz. - Kiwnęła palcem na nią.
- Moralność? Pierdoli mnie moralność! - zezłościła się Alice. - Nie jestem w tej grupie za grzeczne zachowanie na służbie. Jestem tu, bo zabijam za dobrze. Bo trafiłam kilka bezdomnych dzieciaków za wiele i ten kutas Klaus wyrwał mnie z głównej gwardii. - Alice wstała z miejsca. - Ale o swoją rodzinę się dba. Przed tobą to była moja grupa. Jakoś Sin sobie radził.
W czasie tego monologu Falco wstała z miejsca i podeszła do Alice. Położyła jej rękę na ramieniu, powstrzymując dziewczynę przed nagłymi ruchami.
- Jak ci papa nie chciał dać, to zawsze możesz moją dupę wylizać, kurewko. - Zaproponowała, patrząc Eidith w oczy.
- Wyrucham cię kurwo we wszystkie otwory. - Wilczyca już nawet nie udawała spokojnej, stanowczym krokiem, zbliżyła się do Falco - A każdy z was śmieci niech się nie waży obrażać mojego mistrza - Dodała do reszty, po czym spojrzała prosto w oczy Falco.
- Chcesz mi przyjebać? No dalej zrób to. - Oczy Eidith zaszły bielą. -”Fiend get ready to KO this bitch.” - Przemówiła w myślach.
"I dunno, maybe I should let you work this one out yourself? Those are your people after all. Hell, maybe I should riot with them, for the fun of it? I want a rise! And a healthcare plan! HAHAHA!"
- Nie jestem tu od zamiatania podłóg. - odparła Falco.
- Wiesz, gdzie są drzwi. - Skomentowała Alice.
Eidith napluła prosto w twarz Falco. - Pizda. - Dodała czule. -[i]”You’re ,my only ace against this bunch. Dont you dare fuck me over”.[i/] - Dorzuciła w myślach. Eidith miała serdecznie dość. Może i to było jej winą że się nie zaaklimatyzowała wśród watahy, ale oni też nie dawali jej żadnych forów pod tym względem. Mutant z laboratorium nie posiada szerokiego wachlarza zdolności socjalnych, co też mieli w dupie.
Falco skrzyżowała ręce i odpowiedziała własnym splunięciem, któremu towarzyszyła też salwa od Alice. Eidith skończyła z oślinionym czołem i policzkiem.
"I dunno, what do I get for this? It's not like they can kill you. I don't feel very obligated to help you right now."
-”YOU dont ever get anything from anything. You acting solely on your whim. These are not my people anymore, and i want you to hurt them. Sweep both of these cunts.” - Ponaglała w myślach nie ruszając się z miejsca. -”Like right now” - dorzuciła.
"You said it princess. I act on my whims. Your will isn't my whim. These guys? They can't do shit, they know it. Me? I'm the one making terms, girly. You want to show off my power right here and now? You'll have to strike a deal. I want your body. For a day. From this midnight to the next."
-”As long if you show them their place. But dont kill them, they have to die while serving the Icaria.” - Dorzuciła w myślach, po czym przybrała dość nieprzyjemny uśmiech.
Czarna macka wyskoczyła spod nóg Eidith, zrzucając Alice na podłogę i odpychając Falco, która wrzeszcząc złapała kończynę zębami. Ku zdziwieniu Eidith, nie stała przed nią umięśniona kobieta, tylko przerośnięty, warczący, dwunogi wilk.
Nie mając Falco przed oczyma, Eidith spostrzegła, że Bonnie opuściła kantynę jakiś czas temu. Na widok zawieruchy S3X uciekła do toalety. Mors dalej ostrzył swój miecz, a Yse odskoczyła w tył. Nie było jednak oczywistym, czy planuje atakować.
Eidith poczuła się zimna. Patrząc w dół, spostrzegła liczne, czarne wici obecności oplatające jej ciało, tworząc kolczasty pancerz.
"I was playing with you when you were unconscious. I call this one the Dark Knight. It makes you look like an edgy virgin, but it should make you punch harder and die slower. Try it for size."
-”Play along with me, keep them from stabbing me in the back. And this one already is in bed with corruption.” - rzuciła w myślach, po czym przemówiła na głos.
- To jest ta chwila w której mnie przepraszasz Falco. - Z tymi słowami z całej swojej siły wymierzyła cios w czoło Falco.
Wilkołak cicho zaskomlał, gdy stróżka krwi zaczęła lecieć z jej czoła. Bez zwłoki Falco oddała pięknym za nadobne, skacząc w przód i łapiąc w zęby wycofujące się ramię po pięści. Eidith nie była w stanie nim ruszyć i czuła wyraźny ból od nacisku szczęki kobiety, choć jej zęby nie były w stanie przebić się przez warstwy obecności.
Z drugiego końca lady Eidith usłyszała przeładowanie magazynka. Alice wycelowała do niej ze swojej snajperki, po czym zapadła cisza przerywana tylko miarowym ruchem ostrzałki Morsa.
- Alice… masz czysty strzał… no dalej. - Ponaglała siłując się ze szczęką Falco. Każdy umie bić, każdy umie gryźć… ale nie wtedy gdy brakuje powietrza. Eidith wymierzyła kolejny cios w gardło Falco. - Już raz oszukałam śmierć… jakie wy macie szanse? -
Falco spróbowała złapać pięść Eidith. Udało jej się, lecz pazury wilkołaka zdrapały wyłącznie warstwy czarnych wici. Uderzenie wylądowało prosto w gardle Falco, przez co drgnęła. Donośny strzał opuścił lufę Alice.
Kula uderzyła Eidith prosto w głowę. Zablokowały ją warstwy obecność, lecz mimo tego Eidith o mało nie straciła przytomności. Jej wizja stała się mniej wyraźna a czoło wyraźnie zaczęło krwawić.
W tym czasie Falco zasłabła i upadła na kolana, uwalniając ramię Eidith.
- Alice… oficjalnie próbowałaś mnie zabić. - Eidith złapała się za głowę. - Teraz powiem wam co powiedziałam Sinowi… - Wilczyca odetchnęła głęboko. - Zapomnę wam co zrobiliście, naprawdę. Ale jeśli chcecie to dalej ciągnąć, zginiecie tutaj. Jako zdrajcy. Sin miał dwie takie szanse… postanowił mnie olać. Co wy zrobicie? - Zapytała na koniec, szykując mackę do pochwycenia Alice za gardło. Odcinanie powietrza działa na nich perfekcyjnie. W jej dłoni powstał podłużny czarny szpikulec, który uniosła nad Falco. Nie otrzymanie żadnej odpowiedzi uzna za odmowę i zgładzi Falco na miejscu, przebijając jej mózg.
Falco wstała z nóg, chwytając łapą szpikulec. Jej krtań wyglądała na nienaruszoną.
- Zapomniałaś srebra suko.
Alice bez słowa przeładowała kulę.
- Wystarczy. - rozbrzmiał pozbawiony tonacji głos. W przejściu stał mężczyzna w garniturze, którego twarz zastępowała seria rytmicznie poruszających się zębatek i wahadeł. Był to biskup, Tim Turner. - Zaatakowałaś pierwsza. Alice i Falco mają prawo do samoobrony. - ostrzegł. - Jak mi wyjaśnisz tę herezję?
- Dyscyplinowanie podkomendnych proszę pana.- Przemówiła kłaniając się w stronę biskupa z ręką na sercu. - Mają mi za złe, że wyeliminowałam zdrajcę w naszych szeregach. - Dodała Eidith nie zmieniając postury.
- To nie pole walki tylko kantyna. Złóż odpowiednie wnioski i zostaw sprawę administracji. - brak tonacji Tima pozostawiał jego emocje zagadką. - Czeka nas ogromna operacja w przyszłym tygodniu. Do tego macie wolne. Przygotujcie się na wasze najtrudniejsze zadanie do tej pory. - poinformował, odwrócił się i odszedł.
- Tak proszę pana. - Ukłoniła się jeszcze niżej. Gdy się wyprostowała powłoka obecności z niej zniknęła. - Odjebcie coś takiego na misji… proszę was. - Eidith zaczęła się kierować w stronę wyjścia po drodze złapała za serwetki ze stołu, i wytarła twarz. Zanim jednak opuściła pomieszczenie zakrzyknęła. - SEXY! Do mnie. -
Alice splunęła na zimię i wróciła do butelki, Yse stoczyła się na ziemię pod ścianą z westchnięciem, a Falco zmieniła w swoją ludzką fromę, masując się po szyi.
S3X od jakiegoś czasu przyglądała się wydarzeniom przez szparę w drzwiach do toalety, na zawołanie Eidith niemrawo wyjrzała przez drzwi. - Tak..?
- Sexy kochanie proszę cię byś podeszła. - Ponagliła Eidith ścierając strugę krwi z czoła.
Zielonoskóry android podszedł do Eidith z odrobiną niepewność.
Wilczyca objęła toborkę i zaczęła jej mówić do ucha.
- Sexy… jesteś jedyną w tej bandzie, której ufam. Te kurwy będą próbować cię nastawić przeciwko mnie. Nie chcę tego, nie wiem co zrobię jak i ty mnie zdradzisz. - Odsunęła się od jej ucha, lecz jej nadal nie puściła. - Od dzisiaj mój pokój jest twoim pokojem, a ty jesteś moją prawicą. Muszę teraz się gdzieś udać od tej północy do następnej, by coś załatwić. Jak się czujesz odnośnie roboty papierkowej? - Zapytała Eidith.
- ...Nie znam ani jednego protokołu... - przyznała zielonoskóra. Jej pobyt w Magica Icaria był krótki. Nigdy nie odbyła żadnego kursu czy treningu.
- Nie szkodzi, po prostu opisz zdarzenie z Sinem tylko samą prawdę! A także te tutaj i podkreśl jak Alice uważa zdrajcę Icarii za rodzinę. Falco puszcze to płazem bo jest tępa. Tak kurewsko głupia. JAPIERDOLE jak można być tak zretardzonym jest ponad mnie. Po prostu opisz co powiedziałam, ale nic z tym nie rób muszę się pod tym osobiście podpisać, zrób to w moim pokoju tam ci nikt nie będzie przeszkadzał. No i zjedz te zapiekanki co przygotowałam. Mi zdrajcy apetyt odbierają. - Stwierdziła, po czym pocałowała toborkę w usta. - No a teraz sio. - Dorzuciła, samemu kierując się do wyjścia. Miała wiele pytań do Vlada i jedną dość nietypową prośbę, więc postanowiłą się do niego udać.
Oparta o ścianę na korytarzu czekała Bonnie, bawiąca się nożem.
- Ja chcę tylko wkurwić ojca, więc mi wszystko jedno. - wyznała, gdy Eidith się do niej zbliżyła. - Mogę trzymać Falco na smyczy. Zresztą, nikt ci nie dotknie, póki ty pierwsza tego nie zrobisz. - westchnęła. - Mors też będzie się słuchał. Programowali go od małego. Wylądował w tej jednostce, bo nie potrafi działać bez polecenia, ani się im sprzeciwiać, gdy są głupie.
- Huh… Bonnie czym ja dla ciebie jestem? Proste pytanie. - Odpaliła od razu wilczyca.
- Kolejnym nieudanym eksperymentem papieża? - odparła dziewczyna. - Jak ja i cała reszta.
Wilczyca uśmiechnęła się szeroko. - Ja myśle, że jesteśmy całkiem udani. Dysfunkcyjni marginalnie, fakt. Ale udani. Nie trzymano by nas jakby było inaczej. Ale doceniam twoje.. Jak to się nazywa… zaangażowanie? Tak czy inaczej Bonnie, cieszę się, że postanowiłaś się do mnie normalnie odezwać, a nie zgrywać trudną do zdobycia. - Wilczyca oparła dłoń na jej ramieniu. - Mogę ci też parę sztuczek pokazać z nożem jeśli będziesz chciała się czegoś nauczyć. Chyba lepiej się kroi cel który się stawia? Nie wiem, ja wolę kogoś zastrzelić. Tak czy siak, chętnie cię nauczę tego co mi wjebano strzykawkami, kablami, cewkami i innym chujstwem w ciało. “Pamięć mięśniowa” tak mi mistrz mówił. - Odsunęła rękę od dziewczyny, po czym puściła jej oczko. - A teraz spadam się dowiedzieć paru rzeczy. Dasz wiarę że zdechłam trzy dni temu? Beka. - Minęła Bonnie kierując się do Vlada.
Bonnie wzruszyła ramionami, jej twarz nie zdradzała żadnego entuzjazmu. - Falco, do nogi! - krzyknęła, wracając do kantyny.

Znalezienie drogi do biura Vlada było równie irytujące za drugim razem, co konfundujące za pierwszym. Jego nora ukryta głęboko w kompleksie w mało oświetlonym labiryncie przejść i pięter nie była w żaden sposób gościnna.
Eidith przedostała się przez sekretarkę Vlada do jego biura, zobaczyła mężczyznę siedzącego na fotelu pod ścianą przed stołem pełnym stert dokumentów. Na widok gościa, mężczyzna zerwał się z ekscytacją, ręką zrzucając papiery ze stołu:
- EIDITH! Potrzebuję tu towarzystwa i wymówi na przerwę. Właź, właź! - zaprosił, po czym opamiętał się i zaczął zbierać dokumentację z podłogi.
- Umm. Oczywiście Panie Vlad. Proszę mi wybaczyć moją postrzępioną aparycję, ale musiałam porozmawiać z podkomednymi… nie… psami. - Poprawiła się na koniec. - Mają focha za Sina, ta mała pijaczka Alice najchętniej by mnie strzeliła w tył głowy. - Przyznała przeczesując kosmyk włosów za ucho.
- To złóż podanie o przeniesienie jednostki do innego ugrupowania. - zasugerował Vlad. - Zoana nie stać, żeby agenci zabijali siebie nawzajem. - stwierdził biskup, zasiadając z powrotem na fotel. - Coś potrzebujesz, czy przyszłaś się chwalić?
- Chciałam zapytać… czy pan może wie co się ze mną działo zaraz po misji? Doc ewidetnie powiedział, że byłam martwa przez trzy dni… -
- Czy ja wyglądam jak twoja sekretarka? - spytał Vlad, kładąc nogi na stole. - Chyba Doc wie najlepiej o czym gadał.
- Ten jajo… Znaczy Pan Doc wiele razy zaznaczał by mu nie przeszkadzać, więc nawet się nie ośmieliłam do niego wybierać. - Przyznała jawnie zakłopotana.
-”Fiend about our deal, what do you want to do with my body? Your answer is very important. For your benefit”. - Rzuciła naprędce w myślach.
- Jeszcze chciałam zapytać… jak właściwie rozwija się korupcję? Widziałam jak Pan nią włada jak chce, gdy ja z moją muszę się użerać i walczyć o kontrolę nad ciałem. -
- "Doesn't matter. We've already made an agreement."
Vlad pomasował się po podbródku. - U każdego inaczej. Stres czasem pomaga, ale też nie zawsze. - Westchnął. - Korupcja sama sobą rządzi, taki jest jej urok.
-”Welp you might regret not telling me. Last chance fiend.” - Ostrzegła zmorę, po czym przemówiłą do biskupa.
- Mhm… stres. - Eidith oparła rękę na podbródku. Cenna uwaga, ale jak mówił Vlad korupcja robi co chce więc będzie musiała poczekać aż się rozwinie. Cały czas ma przed oczami obraz gdy Saria jedną ręką zatrzymała tego behemota.
- A ten kamień… zanim się wyłączyłam jestem pewna że go Panu rzuciłam. Jeśli mogę zapytać do czego on był potrzebny? -
"I'm not going to tell you, because it doesn't matter. The deal has been struck. No backsies from the devil."
Vlad głośno ziewną. - Już mówiłem na misji, do czego on służy. Tak słuchasz swoich biskupów? Wybatożyć cię trzeba? - spytał.
-” Oh im not backing off from the deal no matter what. I was just curious but if you insist to be a dick about it…” -
- Nie… nie dziękuję. Ale miałabym inną dość nietypową prośbę. Czy jest jakaś wolna cela? Taka żeby prawdziwe monstrum zamknąć w środku. -Dla Vlada ta prośba musi brzmieć skrajnie debilnie, ale uparta zmora nie chciała jej nic powiedzieć. Nie mogła pozwolić by zrobiła coś głupiego używając jej ciała.
- Przynajmniej pół lochu jest puste. Nie mamy tu co i po co trzymać. - westchnął Vlad. - Co ci do tego? - uniósł brew.
- Chciałabym zostać zamknięta od tej północy do następnej. Jedna z gorszych dla mnie rzeczy być zamkniętą w izolatce, a skoro stres katalizuje korupcję może uda mi się nabyć jakąś nową zdolność. - Wytłumaczyła. -”Still no?” - rzuciła w myślach.
"Ask me for something again. No more dark knights. Hope you can fight your battles on your own." obecność nie była zadowolona z cwaniactwa Eidith.
Vlad schylił się do szafy i wyjął stertę papierów, przynajmniej dwieście stron. - Nie mam zamiaru przeprowadzać dokumentacji dla twojego dziwnego fetyszu. Jak sama to przerobisz, to możesz spać, gdzie chcesz.
Eidith jak tylko spojrzała na stos papierów dostała migreny. - Może po prostu się zamknę w pokoju. Przepraszam za marnowanie pańskiego czasu. - Eidith ukłoniła się delikatnie i opuściła biuro biskupa. Przechadzając się przez ten labirynt z debilnym uśmieszkiem przemówiła. - To uczucie które teraz czujesz zmoro. Ja tak mam, gdy ty mi coś takiego odpierdalasz. - Skrzyżowała palce za głową, kierując się do swojego pokoju. Dawno nie przeglądała swojego CKP, jakby coś w nim się popsuło to by się chyba popłakała. Ciekawa też była jak idzie toborce ze zleconą jej robotą.

W swoim pokoju Eidith zastała S3X oglądającą telewizję. Na pytanie o postęp, odpowiedziała:
- Zapytałam księdza jak to zrobić, to powiedział, że jak na misji był biskup, to on odpowiada za sprawozdania.
- To by wyjaśniało sterty papierów na jego biurku. - Pokiwała głową Eidith, po czym mijając toborkę przeczesała jej delikatnie włosy. Z gabloty zamkniętej na szyfr, wyciągnęła swój karabin i postawiła go na specjalnym biurku pod ścianą na którym przeprowadza wszelką konserwację swojego sprzętu. Maskę też położyła, by sprawdzić czy w niej wszystko działa jak należy.
- Sexy, jak ci się tutaj podoba. Lepiej niż setki metrów pod wodą? Reszta zespołu nie uprzykrza ci życia? - Zapytała siedząc pochyloną nad karabinem, który bardzo szybko był rozbierany na części.
- Umm...ignorują moje istnienie. - stwierdziła S3X. - Wolę to od tego co było w laboratorium - stwierdziła.
- Ja też. - Przyznała od razu białowłosa. - Lata w laboratorium to był koszmar. - Dodała wycierając środek lufy karabiny wyciorem.
-”Our deal is still a deal. You get what you want. You always do… I envy you sometimes.” - Rzuciła w myślach.
- Sexy… jesteś najbardziej ludzkim robotem jakiego widziałam. Wiem, że nie wbijesz mi noża w plecy w środku misji. -
- To chyba...dobrze? Chyba oto im chodziło przy...tej, budowie. - S3X szukała poprawnego komentarza. - Zresztą, co to znaczy być człowiekiem?
- Nie wiem szczerze mówiąc. Mówię ci to ze swojego stanowiska. Jestem mutantem z laboratorium. Ale jakbym miała strzelać… Współczuć komuś? Troszczyć się o kogoś? Chciec z kimś przebywać? Zabiłaś mi klina w chuj teraz. - Przyznała wilczyca, przeglądając komorę podająco naboje w karabinie.
- Więc… nie jesteś człowiekiem? A ja jestem najbardziej ludzka w drużynie? - spytała skonfundowana.
- Basically… No to by się zgadzało. - Spojrzała na toborkę przez ramię. - Mnie też te rzeczy mylą, więc się nie przejmuj. - Dodała. Wydmuchała jakieś drobinki kurzu z podajnika amunicji w karabinie, po czym się odezwała.
-”Człowieczeństwo”, widziałam to wtedy gdy wystrzeliwałaś tobory, którym odjebało. Maszyny nie myślą by skrócić czyjeś cierpienie. Wtedy mi zaimponowałaś. Ktoś się naprawdę spuszczał nad twoim projektem. W sumie to nas łączy, nam obu ktoś narzędziami w głowach gmerał. - Nie widząc więcej zanieszczyszczeń w karabinie zaczęła go powoli składać do kupy.
S3X zastanowiła się przez chwilę. - Wobec tego, człowieczeństwo nie występuje naturalnie? - zasugerowała. - Ale jest wytworem ludzkich rąk.
Powieki Eidith poszerzyły się.
- I guess? Chyba? Kurwa mać sexy jesteś naprawde mądrzejsza niż wyglądasz. - Przyznała zdumiona, składając lufę karabinu.- A może… człowieczeństwo jest wtedy gdy, właściwie doceniasz czyjeś życie? Wiesz, że masz we łbie że oni też mieli swoje życie, rodzine, znajomych, aż do momentu gdy rozjebiesz im łeb? - Zapytała kompletując CKP.
- Ja tego nie mam. To nie tak że mnie bawi rozpierdalanie ludzi. - Powiedziała, po czym na moment się zawiesiła. - Zaraz… to mnie właściwie bawi. Kiedyś mi mistrz mówił, że mój mózg produkuje dopaminę podczas rozpierdalania istot. Zgadzało by się, zresztą sama mnie widziałaś na tej jebanej pustyni. - Złożony Karabin chwyciła jakby gotowa do strzału, mierząc przez niego przez muszkę i szczerbinkę. - A ty sexy? Kiedy czujesz się radosna? Szczęśliwa? - Zapytała odkładając karabin i biorąc się za maskę.
- Gdy...gdy poznaję nowe rzeczy. - stwierdziła po chwili namysłu. - Możesz nam kiedyś załatwić dostęp do biblioteki! - zaproponowała.
- To dlaczego dopiero teraz mi to mówisz? Tobie to załatwię… postaram się. - Powiedziała, po czym przemówiła do obecności. - “You’re still mad?” - Zaczęła czuć się winna za ten przekręt, który opracowała.
- Powinniśmy sprawiać sobie przyjemność. Co to za życie bez tego? - Zapytała bardziej siebie niż toborkę.
- He he… - zaśmiała się S3X.
- No, just excited. We’re doing cocaine tonight, so why wouldn’t I be. - odparła obecność. - I’mma let you enjoy talking to your only friend at peace, before you try stabbing her like you tried me.
Eidith czoło zalało się potem.
- Sexy. Od północy do następnej masz mnie unikać. Nie ważne co powiem i zrobię. - Odwróciła się do niej patrząc na nią. - Nie będę sobą. O ile jako tako ręcze za siebie to nie za niego… nią… to… - Wyjaśniła. Naprawdę polubiła toborkę, więc ostatnie czego chciała to by jej stała się krzywda.
- Urok mutanta… nie przeskoczysz. - Dodała, jakby to miało ją uspokoić.
-’Please don’t hurt her. Im sorry for being an asshole earlier”. - Rzuciła w myślach.
- I’ll think about it.
- Mam swój pokój, więc nie ma problemu. - stwierdziła Tobor. - Po prostu tam pójdę, jak zrobi się późno.
Wilczyca odetchnęła.
- Dobrze… dobrze. - Rzuciła przeglądając maskę. Jeśli o ten sprzęt chodziło nie miała się czego doczepić. - Pamiętaj by drzwi zamknąć. - Odłożyła maskę na stojak, po czym dosiadła się do toborki i razem z nią oglądała telewizję. Wilczycy było bardzo miło tak z kimś posiedzieć, nawet nic nie mówić tylko patrzeć na ten sam ekran.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 12-02-2020, 20:33   #85
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Z pamiętnika Tsara Raz
W moim czasie po opuszczeniu Cesarstwa Serafinów odwiedziłem wiele galaktyk. Moim największym zaskoczeniem była ograniczona liczba ras inteligentnych, zdolnych do stworzenia społeczeństwa będącego wejść w erę gwiezdną. Górnym limitem dla pojedynczej galaktyki wydaje się sześć ras kosmicznych. Przy czym każda musi spełniać szeroką listę zasad, w tym ich matczyny świat musi znajdować się w odległości co najmniej jednego sektora od pozostałych. Tylko mając swój sektor na własność po wejściu w pustkę galaktyki, rasa ma szansę na rozwinięcie technologi i przygotowanie się na wojny, poprzez praktykę we własnych, domowych starciach, inną...

...Wyjątkowość ras gwiezdnych była zaskakująca, a jeszcze bardziej egzotycznymi okazały się rasy magiczne. W całych moich podróżach natknąłem się tylko na jedną — ludzi. Rasę niezwykłą z uwagi na ich podobieństwo do serafinów. Początkowo myślałem, że będzie to stanowił regułę dostępu do magii. Niestety, z czasem odkryłem, że magia w tym systemie została wprowadzona przez moją byłą Cesarzową. Stanowi ona zagrożenie dla wszystkich ras galaktyki i czuję to jako mój obowiązek zostać tutaj i pomóc naturalnym mieszkańcom tej galaktyki obronić się przed jej wpływem…

...Powiedzenie, że ludzie nie mają żadnego naturalnego dostępu do magii, jest fałszywym stwierdzeniem. Około jednego procenta z nich ma dostęp do nadprzyrodzonych zdolności, nie będąc tego do końca świadomym. Ich istnienie wydaje się nie aktem czarowania, tylko podświadomą samoobroną przed nawiązaniem kontaktu z magią, który człowiek powinien był w tym momencie osiągnąć…

...Ludzie nie posiadali swojej nazwy dla tej zdolności, więc ochrzciłem ją “nadmagią”, ponieważ objawia się ona w zdolnościach niwelacji i samoobrony przed efektami magicznymi. Do dzisiaj nie zdołałem znaleźć prawdziwego mistrza nadmagii, kogoś, kto używałby jej celowo i polepszał swoją kontrolę nad nią. Spośród tych których spotkałem, miała ona jednak pewne ograniczenia. Wydawała się powstrzymywać efekty czarów mających zmienić stan czy kompozycję użytkownika. Powstrzymywała innych, przed zmianą definicji tego, kim dana osoba jest, w kontekście metamagicznego opisu. Użytkownicy nie wykazywali kontroli nad tą zdolnością, będąc jednocześnie niedostępnymi dla zaklęć mających nadać im chorobę, jak i zagoić rany. Wydawała się również nieefektywna przeciwko magii drugiego stopnia. Utworzony magicznie ogień stanowił dla nadmagii po prostu ogień, choć próba magicznego utworzenia go na płaszczu noszonym przez użytkownika nadmagii, zwykle nie ulegała powodzeniu…



Balmoral Castle

W ciągu 130 godzin lotu, Silver zdążył wydzielić część z najważniejszych notatek Tsara. Budowały one pewne przeczucie, że znając użytkownika opisywanej przez Raza zdolności, jego nauka nie powinna być specjalnie trudna.
Poza swoją nauką Silver zdołał się porządnie wyspać. Tak na zapas, zanim postanowi spędzić kilka dni na nogach, szukając artefaktu. Ewentualnie drużyna dotarła na orbitę planety, a Silver został zawołany na mostek.
- Tak więc pani jest Kapitanem? - po wejściu do pomieszczenia Silver widział jak Ethelynne Drystone, jego okrętowy kapitan, prowadziła wideorozmowę z Bastionem, jednym z admirałów.
- Tak. Ethelynne Drystone, Sir. - przedstawiła się, stojąc na baczność. - Kapitan Balmoral Castle, okrętu recollectorskiego, Sir. Planujemy zejście na planetę w sprawie odzyskania artefaktu.
- To dobrze. Przydadzą nam się dodatkowe ręce. - przyznał mężczyzna. Silver widział go już wcześniej. Ogromny człowiek o torsie szerszym od większości drzwi, ubrany w wojskowy płaszcz w standardowym cesarskim hełmie na głowie. Wszystkie opakowania legalnych sterydów i środków dietetycznych gościły jego wizerunek.
Ta cała “nadmagia” wydawała się być jakimś rodzajem antymagii. Prezentowała też typ zdolności o którym rozmawiał z Opusem, rozwijającej się samoistnie w sposób niekontrolowany. Ogólnie całkiem ciekawa umiejętność, jednakże jeśli Demon chciałby ją w przyszłości wykorzystać, musiałby znaleźć sposób by pogodzić ją z własną magią.
Gdy już dotarli na orbitę, okazało się że nie są sami. Na tej planecie najwidoczniej przeprowadzano jakąś operację wojskową. Admirał Biceps, jak go w Legii Akademickiej nazywali najwidoczniej czegoś od nich chciał. Spokojnym krokiem Silver podszedł bliżej, ale póki co nie zabrał głosu. Jakby nie patrzeć, nie z nim rozmawiał wojskowy.
- Prosimy o rozeznanie i pozwolenie na lądowanie. - poprosiła Drystone.
- Znaleziono w podziemiu planety serię tuneli. Wierzymy, że jest związana z artefaktem odpowiedzialnym za dziury w kilku górach na planecie, więc możecie chcieć się tym zainteresować. Powinniście niedługo otrzymać koordynaty lądowiska. Zabraniam osobom magicznym i nieludziom wstępu na teren baz wojskowych. Powodzenia. - zakomunikował Bastion, po czym rozłączył połączenie. Ethelynne opadła na fotel z głośnym westchnięciem. Nie spodziewała się Admirała. Bastion był chyba jedynym, który aktywnie prowadził operacje wojskowe w swoim sektorze. Nie licząc może Adama, który w swoim czasie aktywnie polował na organizacje pirackie, jednak od dawna nie miał z nimi problemu.
- Mamy jeszcze jeden problem. - odezwała się do Silvera, nie odwracając się w jego stronę. - Statek-matka Mandingo też jest w atmosferze.
-Bogowie, znowu oni?! - Westchnął Silver, nie mniej doniośle niż Pani Kapitan. - Przynajmniej mam dobry powód by mu nie oddawać tego co możemy tu znaleźć, skoro nie mam wstępu do bazy wojskowej. - Zaśmiał się złośliwie.
~Drake, namierz nasz cel. Zrzućcie Kelpie we wskazanej lokalizacji, niech zacznie poszukiwania. - Nadał polecenie przez interfejs sieciowy. Demon był ciekaw, czy Holmes poczynił postępy ze swoją Iskrą przez ostatnie sześć dni. On w dwa dokonał dość znacznego przełomu, ale młody kronikarz bardziej interesował się szperaniem w księgach niż praktykowaniem magii, więc nie oczekiwał cudów. Niemniej, miał nadzieję że Drake’owi udało się chociaż trochę poprawić precyzję swoich mocy.
- Nie wiem, jak ta wymówka utrzymałaby się w sądzie. - ostrzegł żartobliwie Raiden.
Holmes podszedł do mapy planety i z premedytacją narysował na niej koło. Było to znacznie szybsze niż w przeszłości, zasięg koła nie był jednak mniejszy od tego, z czym zwykle musieli sobie radzić.
- Myślę, że jest więcej niż jeden. - stwierdził Holmes. - Chyba dwa i trzeci na pokładzie Mandingo. - określił.
Czyli ta banda troglodytów umiała zrobić coś sama. Ciekawe tylko jak podzielili się jednym artefaktem, gdy każdy z nich miał parcie na szkło.
-Zobaczymy ile uda nam się złowić, może nawet uwolnimy naszych drogich przyjaciół od ciężaru który taszczą. - Mruknął, zabarwiając drugą część zdania sporą dozą sarkazmu. Handel artefaktami, jak i ich odbieranie mniej polubownymi metodami nie były zakazane. Na podstawie tego co dowiedział się wcześniej i obszaru wskazanego przez Drake’a dokonał szybkiej ekstrapolacji i zaznaczył dwa dodatkowe okręgi na mapie.
-Gdy wylądujemy, wyślijcie zwiad również tam. To powinno skierować poszukiwania Mandingo na tory bardziej odległe od właściwych.
- Myślisz, że będą od razu stąpać nam po śladach? Raczej nie wiedzą o mojej zdolności. - Stwierdził Holmes.
- Ale chcą nam wpierdolić. - zauważył Raiden. - Więc i tak pójdą za nami. Cholera wie, czy najpierw poczekają, aż coś znajdziemy.
- Jesteśmy pod nadzorem wojskowym.
- A oni pod nadzorem własnego przyrodzenia. Nie są piratami tylko dlatego, że są zbyt głupi, żeby sobie w tej roli poradzić. - mężczyzna starał się zobrazować kronikarzowi realia rywali drużyny.
- To je mroźna planeta. - Ostrzegł Dragon. - Biercie to pod uwage przed zlotem. Kto na zyjście? - spytał.
Duża dłoń w lateksowej rękawicy wylądowała na ramieniu Silvera. Christina uśmiechała się bez słowa, licząc na rozkaz do zejścia z lśniącą ilością pewności siebie. Jak zwykle. Zwykle, go nie dostawała.
-Na poszukiwania schodzę ja. Jack ze mną, do tego Kelpie i paru ludzi, by zoptymalizować efektywność. Drużyny “zapasowe” też mają mieć łaziki ze sobą, trzymajmy pozory. - Zdecydował Demon. - A co do Ciebie Panno Vespucci… Będziesz koordynować obławę. Jeśli Mandingo będą nękać którąś z dwóch grup zmyłkowych, masz zgodę by ich wyeliminować, ale po cichu. Jeśli nie da się tego zrobić dyskretnie, masz wezwać mnie. - Ton Silvera wyraźnie mówił “Nie przyzwyczajaj się.”, działania terenowe nie należały do obowiązków Christiny, a jednak bardzo się do nich rwała.
- HA! NA POCHYBEL SK- - Christina złapała za pistolety, chcąc wypuścić radosną salvę, jednak ostre spojrzenie pani kapitan natychmiast ją powstrzymało.

Ice Coffin

Drużyna A zeszła na ziemię bez większych trudności. Śnieg uginał się pod ich butami, zostawiając w sobie ślady. Przed zejściem otrzymali ostrzeżenie z bazy wojskowej. Na planecie co jakiś czas dochodziło do nagłych spadków temperatury głęboko poniżej 100 stopni, co potrafiło unieruchomić sprzęt mechaniczny. Wedle obliczeń Silvera nie groziły im trwałe uszkodzenia sprzętu, konieczność jego okazjonalnego odmrożenia może jednak stanowić dodatkową przeszkodę w trakcie eksploracji.
Kelpie rozprzestrzenił swoje drony zaraz po lądowaniu. Już po dziesięciu minutach mieli pierwsze obserwacje.
- Jest tu drużyna Mandingo. Wydają się mieć bazę wokół jakiejś stalowej tyczki. Nie wygląda na generator pola siłowego ani nic w tym stylu. - intrygował się mężczyzna. Oglądając z daleka obóz, dron spostrzegł wysokiego, łysego mężczyznę ubranego w białe szaty. Wydawał się on medytować w śniegu. Silver go rozpoznał.
Fou-Lou był buddyjskim mnichem, a przynajmniej za takiego się podawał. Była to jego wymówka do tego, żeby nic nie robić, przynajmniej w zestawie ekipy Mandingo. Był on odpowiednikiem Holmesa i po części Silvera w drużynie rywali: wybierał priorytety i obierał kierunek, stanowił intelekt drużyny w fazie teoretycznej, a na dobrą sprawę wykorzystywał ją dla własnego dobrobytu. Jego osobistą interpretacją religii było skupienie się na wniosku buddy, że asceza nie jest właściwą drogą i nie można odmawiać sobie wszelkich przyjemności, dlatego dążył prawie wyłącznie do ich zaspokajania. Wyglądając przy tym jak mądra i dobroduszna osoba.
- Będzie chciał go pan ominąć, czy skonfrontować? - spytał. Fou-Lou był jedynym dowódcą w składzie Mandingo który ich nie zaatakuje bez prowokacji, a może nawet ucieknie dla świętego spokoju. Z drugiej strony spotykając go stracą wszelką anonimowość, już bliżej serca Mandingo był tylko ich faktyczny dowódca.
Nie po to mylili ślady, by atakować jako pierwsi. Na dodatek ten gość dość mocno odróżniał się od reszty swojej drużyny. Może jak już zakończą sprawunki tutaj, warto by było pomyśleć o jego zwerbowaniu, choć wymagałoby to przetrzepania mu nieco dupy, bo Demon nie tolerował opierdalania się wśród swojej załogi.
-Omijamy go. Nie wiem czy trafili tu przypadkiem, czy też mają kogoś zdolnego wyczuwać magię, ale nie będziemy dążyć do konfrontacji jak jakieś narwane małpy. - Zdecydował. - Szukamy dalej, wypatrujcie w szczególności tuneli. Artefakt może być ukryty pod powierzchnią.
Pilot przełączał się między kanałami dronów, wydając AI polecenia uściślające charakter skanu.- Są dwa zejścia do tuneli z Mandingo przy nich. Obie grupy ułożone wokół tyczek. Za to bez kapitanów. Gdyby ich usunąć, zanim wyślą prośbę o wsparcie, nie wiedzieliby co się dzieje. - zauważył operator. - Albo tutaj, widać jaskinię z zamarzniętym wejściem. Przetopić to albo przeciąć w pół godzinki i wchodzimy niepostrzeżeni.
-Przełącz czujniki dronów na fale radiowe. - Przekazał pilotowi, ten szybko wykonał polecenie, nie wykrył jednak żadnego sygnału. - Niby nic, ale po coś te antenki muszą stać. Kierujemy się do zamarzniętego wejścia, obserwuj te obozy. - Mruknął i przez Dotyk Umysłu połączył się z dronami by widzieć przez ich obiektywy. Dał radę użyć swojej mocy na celu którego nie widział, ale czuł. Teraz była dobra okazja czy korzystanie z podglądu też mu na to pozwalało. Ciekawe jak ten metal znosi zero bezwzględne.
Nie trwało to długo, nim Silver doszedł do wniosku, że nie jest w stanie wykorzystać magii na takie odległości. Ewentualnie grupa dotarła do zamarzniętej groty. Wejście było niskie, jednak wnętrze tuneli było dość szerokie aby zmieścić w nim mały pojazd. Korytarze były kamienne z zamrożonymi strużkami wody tu i ówdzie. Rozłupanie przejścia zajęło pół godziny. Jeżeli chcieli wpuszczać maszyny, będą musieli je powiększyć.
-Kopcie dalej, wystawcie wartę żeby nikt wam nie przeszkodził. Jack idziemy. - Zarządził Demon i ruszył przez wykute wejście.
Para spokojnym krokiem zaczęła zwiedzać korytarze, słuchając głównie echa własnych kroków. W pewnym momencie do ich uszu doszły dźwięki strzałów. Patrząc w ich stronę, Silver zobaczył rozwidlenie dróg. Jeden z korytarzy rozświetlony był na czerwono.
- San? - spytał Jack.
San była jednym z dowódców Mandingo i jedyną kobietą o tym stopniu. Nie posiadała iskry, dzierżyła za to artefakt o nazwie Pentarius. Był to amulet, na którego obszarze działania losowe rany z ostatniego roku życia osób ponownie się otwierały. Pod jego efektem żołnierze potrafili umrzeć na miejscu, nawet jej właśni.
- Moglibyśmy podążać za krańcem zasięgu amuletu albo po prostu ją obejść.
-Póki co podejdźmy bliżej, chcę zobaczyć co tam się dzieje. - Odpowiedział Silver.
Para zbliżyła się do granicy pola artefaktu, jednak korytarz przed nimi skręcał w bok, uniemożliwiając im przyjrzenie się wydarzeniom. Odgłosy strzałów sugerowały jakąś walkę.
-Dobra, wyraźnie coś się dzieje… Ciekawe komu tym razem postanowili dokopać. - Mruknął i ruszył przed siebie. Nie był pewien na jakiej zasadzie działa artefakt San, więc postanowił przeprowadzić mały eksperyment i stworzył przed sobą punkt skupienia, który miał pochłaniać jego moc, jeśli bazowała na energii.
Magia artefaktu nie zareagowała na absorpcję Silvera.
Prosił się o kłopoty, ale nie mógł zignorować odgłosów walki i ruszyć drugą odnogą. Raz, że walka mogła oznaczać iż są blisko celu. Dwa, zwycięzcy mogli mu potem wbić się w plecy. Z pozytywów, mógł zdobyć dwa artefakty zamiast jednego. Wyciągnął więc miecz i skinął na Raidena by ten zrobił to samo, a potem ruszył w kierunku walczących.
Gdy Silver wszedł w pole zasięgu zaklęcia, przeszył go nagły, wyrazisty ból, gdy mniejsze i większe rany jednocześnie otworzyły się na jego skórze, jak i uderzyły w jego wewnętrzne organy. Mężczyzna nie był w stanie znieść szoku i wydał z siebie gromki, donośny krzyk. Nie było wątpliwości, że usłyszał go każdy w okolicy, choć tylko czas powie, czy ktoś wykorzysta tę informację. Widząc to, Jack zatrzymał się na miejscu, patrząc, czy wszystko w porządku i czy nie nastąpi zmiana planów.
Żeż kurwa… To naprawdę bolało. Demon, nawykły do faktu że szybko się goił widocznie zlekceważył znaczną liczbę drobnych obrażeń, jakie odniósł w ciągu minionego roku. Zapewne większości z nich nawet nie zauważał, ale gdy cały ten okres skumulował się w jednej chwili, to już była zupełnie inna bajka.
-Idziemy… nakopię tej suce, choćby za fakt że tak mnie urządziła. - Wycedził przez zęby. Wiedział, że przeciwnicy są świadomi jego obecności, nie miał zamiaru przechodzić otwarcia ran po raz kolejny. Skupił się, a pole energetyczne Excalibura zamigotało, gdy absorbował moc. Wolał być naładowany.
Jack zacisnął zęby, rozbieg się i wskoczył w pole pentariusa. Zaraz po tym krzyknął, nie wydając dźwięku. Spodziewając się swojej reakcji, wyłączył swoje struny głosowe.
- Zalety bycia kaleką. Znaczy, cyborgiem. - zaśmiał się.
Gdy dwójka wyjrzała zza zakrętu, ujrzała ośmiu żołnierzy Mandingo i jedną małą maszynę kroczącą, walczących z pięcioma kosmitami. Kosmici byli niewielcy, humanoidalni i pokryci chityną. Potrafili latać, a tunele były na tyle duże, że byli w stanie sprawiać żołnierzom wyzwanie. Maszyna krocząca, niewielki i mocno opancerzony model, znajdowała się w środku pola pentariusa. Jej pilot musiał posiadać artefakt. Zgromadzeni wiedzieli o nadchodzącej parze i trzymali ich na uwadze, byli jednak zajęci samym sobą, więc nie zareagowali na przybycie Silvera i Jacka.
Pole wokół ostrza wciąż migotało, widocznie żeby się naładować Demon potrzebował więcej energii niż początkowo zakładał. Nie stanowiło to jednak większego problemu, błyskawicznie schował swój “codzienny” miecz i wyciągnął jeden ze zdobytych w Anielskiej Bramie. Przekierował stworzony wcześniej punkt skupienia, by zamiast z artefaktu absorbował moc z mecha i kierował ją do ostrza. Tym sposobem mógł upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Pomknął do przodu i zaatakował machinę nawałnicą cięć. Niestety, jego ataki zostały zablokowane przez maszynę.
- KTO? - wydał się krzyk z maszyny, a ta obróciła się w stronę Demona. - SILVER?! - pilot natychmiast skierował działa w stronę recollectora. Reszta żołnierzy zajęta była strzelaniem do kosmitów, którym na pomoc przyszedł Jack, przecinając się przez żołnierza Mandingo.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar

Ostatnio edytowane przez Fiath : 18-02-2020 o 11:33.
Fiath jest offline  
Stary 12-02-2020, 20:35   #86
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Berrior -1
Mandingo gunner -2
Silver, Jack, -1 (bleed)

-A kogo się spodziewałaś? Świętego Mikołaja? - Zakpił Armstrong i natarł ponownie. Tym razem ostrze wgryzło się na tyle głęboko, że nie tylko uszkodziło mecha, ale zraniło również samą San.
Kroczący pancerz San był uzbrojony w dwa obrotowe karabiny automatyczne oraz miotacz ognia. W rytm inteligencji umysłu nieskalanego myślą, San uruchomiła palnik miotacza prosto na Silvera. Nie mając dość czasu na uskok w tył, Silver rzucił się między nogi maszyny, prześlizgując się za nią, gdy jej płomienie pochłonęły większą część jaskini, zabijając trzech żołnierzy i dwie pszczoły.
- Kurwa, San! - krzyknął spanikowany żołnierz, po czym jego głowa zsunęła się z ciała dzięki cięciu Jack, który zaraz po swoim popisie zaczął skakać w miejscu ze skrzywioną miną, czekając, aż jego rozgrzane do czerwoności metalowe kończyny ochłonął, co uczyniło z niego łatwy cel.

Walker -80, San -70
Jack -1(gunners)
Silver -0 (cover)
M.Gunner -4
Berrior -2

Co za pojebana suka… Zabijała własnych ludzi, byle go dopaść i to niezbyt skutecznie. Silver na dobrą sprawę nic nie miał do Mandingo, owszem pogardzał nimi ze względu na ich prymitywizm, ale nie dążył aktywnie do tego by im szkodzić, byli konkurencją i tyle. Oni zaś dostawali białej gorączki na sam jego widok, a wszystko przez zranione ego. Zaczął siec mecha, jednak najwidoczniej ten miał mocniejszą osłonę na plecach, bo tym razem nie zdołał wbić się zbyt głęboko. Jako że ostrze nie zyskiwało dodatkowej mocy mimo ciągłego napełniania energią, ponownie przekierował punkt skupienia swojej Iskry. Tym razem by odpychał płomienie miotacza z powrotem w mecha.

Walker -14

Pilot wyłączyła palnik mecha, gdy tylko ten zaczął szwankować. Zamiast tego obróciła maszynę w stronę Silvera, który słyszał, jak lufy karabinów zaczynają się nakręcać. Ta maszyna była dla niego zbyt wolna, gdy tylko Sen skierowała się w jego stronę, demon zniknął jej z oczu, a seria kul poleciała w ścianę i sufit, wywołując trzęsienie. Stalaktyty zaczęły bombardować maszynę, przywierając jej nogi do podłogi i wbijając się w już poharatany przez Silvera kokpit.

Z wystrzałem pary i głośnym kliknięciem, plecy robota wystrzeliły w stronę, z której wcześniej przybył Silver. Wypadła z nich kapsuła, z której wyturlała się niska kobieta w grubym stroju balistycznym z ogromnym generatorem tarczy energetycznej doczepionym z przodu.
- huj, huj, huj, huj. ODWRÓT. - krzyknęła Sen, wyłączając pentarius i podrywając się do biegu w stronę wyjścia razem ze swoimi żołnierzami. Na plecach jej pancerza widniało ogromne logo Auger Industries.

Widząc złamane morale ich przeciwników, kosmiczne pszczoły zaczęły wycofywać się w głąb jaskini, ciągnąc swoich rannych kompanów. Jack spojrzał na Silvera, oczekując decyzji co dalej.
-Pomóż im zabrać rannych, pokażmy że nie mamy wrogich zamiarów. - Polecił Raidenowi i wziął San na cel. - Ta suka jest moja. - Po tych słowach Silver... zniknął. To co nastąpiło chwilę później znane jest jako rozciągnięcie czasowe. Gdy stajesz oko w oko ze śmiercią, czas wydaje się niemożebnie zwalniać. I tego właśnie doświadczyła San, widząc jak Demon podchodzi do niej “powolnym” krokiem i zdaje się ją mijać. Poczuła jedynie szarpnięcie w okolicach szyi i wylądowała na lodzie. Początkowo młody Recollector chciał ją spektakularnie zabić, oparł się jednak pokusie.
Demon chciał odebrać kobiecie jej artefakt, nie widział jednak gdzie on jest. Być może pod pancerzem? Po chwili tchórzliwą Mandingo obsypały rozliczne warstwy lepkiej polimerowej sieci, całkowicie ją unieruchamiając i kneblując.
~Kurwa, ale jutro będę miał zakwasy… - Westchnął w myślach. Już czuł napięcie, jakie wywołało w jego ciele rozwinięcie tak dużej prędkości.
-Poddajecie się, czy mam was pokroić? - Zapytał dwóch pozostałych póki co przy życiu żołnierzy. Widocznie głupota dowódców była zaraźliwa, bo zamiast pogodzić się z porażką, trepy zaczęły do niego pruć. Szybko ich wyeliminował, choć nie obyło się bez kolejnych zadraśnięć.
~Dwóch do mnie, mamy zakładniczkę. Dajcie jej coś na mocny sen i zapakujcie na Kelpie. - Nadał do ekipy przy wejściu.
- Będziemy tak szybko jak możemy, Sir! - odparli załoganci Silvera.
- Kurwa… - San syczała bezowocnie próbując się wygrzebać spod sieci. - Stąd ta twoja dziecinna ksywka? - spytała, komentując swoje wcześniejsze doznania. Pot na jej twarzy zdradzał obecność stresu, utrzymywała jednak panowanie nad sobą. Życie w jednostce najemnej zrobiło z niej żołnierza, pomimo jej tchórzliwych preferencji.
Silver sięgnął w stronę twarzy San swoją pazurzastą dłonią, nie uderzył jej jednak a tylko wyjął z ucha komunikator i wyłączył go.
-Oh, miałaś doświadczenie z pogranicza śmierci? - Zapytał niewinnym głosem. Domyślał się co mogło spotkać najemniczkę, ale jakoś jej tego nie współczuł. - Jeśli mi nie powiesz gdzie schowałaś ten cholerny amulet, to zaraz mogę zapewnić Ci kolejne. Jak nie przestaniesz się rzucać również. - Zagroził, a bladoniebieskie palce rozjarzyły się lekko.
- Pentarius? Mam go pod ubraniem, nie oddam ci. - syknęła. - Ostatnie co bym zrobiła, to nosiła go tak, żeby ktoś mi go w walce zerwał. - zadrwiła.
Po jej wypowiedzi Silver usłyszał tupot stóp. Do pomieszczenia weszła dwójka agentów Demona.
-Nie masz już w tej materii nic do powiedzenia, złociutka. - Odparł równie drwiąco Silver i korzystając ze swojej mocy ogłuszył sucz.
~Naszprycujcie ją porządnie, żeby nie próbowała uciec. Oszołomienie jest krótkotrwałe. - Nadał im bezpośrednio do głów. Mógł nie wyłączyć komunikatora San dość szybko i ktoś przysłał podmiankę. Nie dało się jednak podrobić Dotyku Umysłu.
Mężczyźni podeszli do dziewczyny. Jeden złapał ją i odchylił jej głowę, a drugi zaczął szukać żyły. Jej skóra była częściowo pokryta łuskami, które wydawały się mieć na celu ich zasłonięcie.
- Ciężko powiedzieć czy jest urodzonym mutantem, czy przeszła transformacje. W tym pierwszym wypadku jest ryzyko, że się po tym rozchoruje. - ostrzegł mężczyzna, wbijając igłę. - Nic, czego nie będziemy mogli naprawić na zamku, jeżeli będzie taka potrzeba. - obiecał agent.
-Zabierzcie ją zatem i bardzo dokładnie przeszukajcie. - Polecił agentom. Nie chciał by okazało się, że przegapią lokalizator ukryty gdzie tam słonko nie dociera. Albo co gorsza bombę... - Tylko najpierw niech ją ktoś prześwietli, na wypadek gdyby miała niespodziankę pod pancerzem. Ja ruszam dalej
~Jack, prowadź mnie. Zaraz powinienem Cię dogonić. - Nadał do Raidena i ruszył w jego ślady.
-Tak jest!

The Hive

Im głębiej w jaskinię wchodził Silver, tym bardziej rozwidlały się korytarze. Gdyby nie udało im się ocalić części pszczołopodobnych kosmitów, mogliby szukać właściwych tuneli miesiącami. Gdy Demon wreszcie zjednał się ze swoim towarzyszem, stał na wysuniętej półce skalnej, a przed nim, rozszerzał się krajobraz ogromnego, złocistego miasta przepełnionymi latającymi, humanoidalnymi istotami. Jack siedział z nogami zwisającymi ze skarpy.
- Kazali nam iść tam. - wskazał palcem na największy budynek. - Myślisz, że dadzą nam artefakt w nagrodę? - spytał.
-Nie sądzę, jednakże lepiej zaczynać negocjacje z przyjacielskiej stopy. - Odparł spokojnie, chłonąc widok. A było na co popatrzeć, może ci kosmici nie byli zbyt zaawansowani, ale mieli piękną architekturę. - Nie ma co zwlekać, złap się mnie jeśli nie masz dziś napędu i lecimy. - Rzekł po chwili podziwiania miasta.
- Nie, nie spodziewałem się, że będzie dość miejsca, aby latać pod ziemią. - przyznał Jack, łapiąc Silvera za ramię. Mając na sobie zarówno pas antygrawitacyjny, jak i rakietowe buty, demon był w stanie manewrować w powietrzu bez najmniejszych przeszkód. Reakcja kosmitów nie była na to zbyt przychylna, miejscowi wyraźnie się przestraszyli, że bezskrzydli goście są w stanie latać. Większość zaczęła odlatywać w stronę krańców miasta, a strażnicy zaciskali ręce na broniach*, choć trzymali spory dystans.
Na dobrą sprawę, straż miejska mogła odeskortować dwójkę gości, zamiast tego dali im podróżować na własną rękę. Chcieli wzbudzić poczucie gościny albo przynajmniej bezpieczeństwa. Wdało się to we znaki Jackowi, który prędko zaczął rozglądać się jak na wakacjach.
Gdy para wylądowała pod wejściem do olbrzymiej budowli, dwie pszczoły otworzyły przed nimi drzwi, a z wnętrza wyszła wyższa od pozostałych pszczoła. W porównaniu do reszty jej skóra była czarna, ciało owłosione i dodatkowo nosiła coś na podobieństwo ludzkich ubrań, choć wyglądające na nieumiejętną kopię kogoś, kto nie do końca rozumiał przeznaczenie odzienia. Postać skinęła głową.
- ...Jaki jest cel waszej wizyty w naszych jaskiniach? - spytała wprost.
Kątem oka Silver zauważył, że mała armia pszczół-wojowników zbiera się za ich plecami, choć żołnierze w dalszym ciągu zachowywali znaczny dystans między sobą a Silverem i jego towarzyszem.
Demon również skinął głową. Może i była to królowa, ale on nie zwykł się kłaniać.
-Bądź pozdrowiona Pani. Przybywamy bez wrogich intencji, a jedynie jako poszukiwacze. - Przywitał się Silver, zdradzając częściowo cel ich wizyty. Dał pszczole szansę, by odpowiedziała na powitanie.
- Czy tak jak moi wojownicy podejrzewali, poszukiwacze różnią się od pozostałych ludzi, którzy ostatnio przeszukują nasze domy? - spytała - "Cesarskich", "Żołnierzy", "Strzelców", "Kapitanów", "Najemników", "Tych małp augur", "Bastionów"? - wymieniła. - Jesteście bardzo różnorodni, a wasza kultura nieczytelna. - wyjaśniła.
Gdy skończyła mówić, Silver usłyszał grzmienie, ziemia zatrzęsła się, a z sufitu spadło kilka kamieni. Gdziekolwiek byli, ktoś mógł już nad nimi kopać. Diabli go wiedzą, czy było to wojsko, czy mandingo. Tylko czemu Silver nie zobaczył wiertła, gdy przygotowywał się do zejścia?
-Prawdopodobnie wszyscy szukamy tego samego. Magicznego artefaktu, zdolnego tworzyć podziemne konstrukcje. - Przyznał Silver. - To co nas różni, to metody i do czego jesteśmy gotowi się posunąć. - Spauzował na chwilę. - Osobiście preferowałbym wejść w jego posiadanie drogą pokojową. Nie wiem tylko czy mamy czas na negocjacje, bo najwidoczniej dobija się do nas ktoś znacznie mniej pokojowo nastawiony. - Wskazał palcem na sklepienie, z którego osypywały się gruzy.
- Wedle opowieści to wy przynieśliście nam najwyższe narzędzie, więc oczekiwaliśmy waszego powrotu. - wyjawiła królowa. - Jest jednak pewien problem, który chcę przedyskutować. Dlatego czekałam na kogoś...przynajmniej takiego jak pan. - Silverowi nie udało się ukryć jego chciwości przed kosmitką. - Szczyt jest w dalszym ciągu zlodowaciały. Nie jesteśmy w stanie wrócić na powierzchnię. Narzędzie ma jednak limit tego, ile może utworzyć korytarzy. Jeżeli je oddamy i zaczniecie go używać, nasze królestwo będzie się rozpadać, korytarz za korytarzem. - wyjawiła królowa. - Prosimy więc o wyrozumiałość.
-Nie widzę problemu, wasza wysokość. - Odparł Demon bardzo spokojnie. - Jak już wspomniałem, chcę tę sprawę załatwić polubownie. W związku z tym gotów jestem pójść na wymianę. Mogę wam zaoferować narzędzia, dzięki którym będziecie w stanie samodzielnie kopać tunele, nie mając przy tym limitu ich długości. Oczywiście będzie to bardziej czasochłonne niż przy użyciu magii, jednakże myślę że to uczciwy interes. - Złożył propozycję.
- ... Uczciwie podarujesz nam mniej skuteczne narzędzia? - przeinterpretowała wypowiedź Silvera królowa. - Zresztą, to nieistotne. W moim interesie jest tylko zachowanie mojego ludu przy życiu. - brzmiała na dość załamaną. - Jeżeli jest pan w stanie dać nam możliwość zbudowania permanentnego domu, będę wdzięczna. Będziemy mogli oddać najwyższe narzędzie zaraz po skończeniu prac. - obiecała. - Tak więc proszę, odwołajcie swoich wojowników z naszych tuneli. Straciliśmy dość pszczół i przyczółków.
-Narzędzia działające wolniej niż magia, za to permanentnie i bez limitu długości korytarzy. Stracicie jedną zaletę, a zyskacie dwie. - Sprostował Demon. - Czyli ta planeta nie zawsze była zamarznięta? Co się zmieniło?
Kobieta przekrzywiła głowę.
- ...Nadeszła era lodu...? - wydawała się zdziwiona niewiedzą Silvera.
-Ale czy przyszła sama, czy coś ją sprowadziło?
- Umm... nie wiem. - przyznała zmieszana królowa.
-Jeśli to naturalne zlodowacenie, kiedyś minie. Jeśli coś lub ktoś ponosi za nie winę, trzeba wyeliminować przyczynę. - Dopiero po chwili Silver zauważył, że wypowiedział tę myśl na głos. - Czy najwyższe narzędzie otrzymaliście zanim nadeszła era lodu?
Królowa wzięła krok w tył, jej żołnierze krok w przód. - Myśleliśmy, że to wy przynieśliście nam narzędzie...? Dlatego prosicie o jego zwrot...?
-Narzędzie może pochodzić od nas, ale otrzymaliście je wiele pokoleń temu. Część wiedzy z tamtych czasów została zapomniana. - Demon musiał bazować na prawdzie, z racji że nie był zbyt dobrym kłamcą. - Nie jestem chciwy, wszak zgodnie z waszymi słowami mógłbym po prostu zażądać zwrotu. Jednak składam wam uczciwą moim zdaniem ofertę rekompensaty, byście nie ucierpieli z powodu jego utraty. - Spojrzał dookoła poważnym wzrokiem.
-Muszę was też ostrzec, nie mam bowiem pewności czy znacie wszystkie ograniczenia powierzonego wam artefaktu. - Zaczął po chwili, licząc że podbuduje tym nieco swoją pozycję w tych pseudo-negocjacjach. - Kompleks utworzony przez narzędzie jest podwójnie ograniczony. Innymi słowy, gdy zaczniecie drążyć tunele łączące się z już istniejącymi, ich fragmenty zaczną znikać. Jeśli chcecie bezpiecznie zbudować ścieżki od nowa, stare najpierw będą musiały zniknąć, inaczej w najmniej spodziewanej chwili mogą zamknąć się same, pochłaniając tam obecnych.
- Oczywiście, w końcu otwór dąży do końca ściany. - przytaknęła królowa. - Cóż, tak długo, jak możecie przekonać innych ludzi, aby zostawili nas w spokoju, jestem gotów współpracować. - stwierdziła królowa. - Wedle baśni, w trzech mróz lat uli było pół, lecz człowiek zszedł z niebios i przyniósł runę, a jej moc przeniosła nas w dół, takoż pszczół zostawił skrzydła, by przytulić się z matką. - Słysząc to, Jack kręcił głową, gubiąc się w archaicznej relacji.
-Czyli gdy trwające zlodowacenie zdziesiątkowało waszą rasę, przybyli nasi przodkowie i obdarzyli was możliwością tworzenia tych podziemnych kompleksów, dzięki najwyższemu narzędziu. - Skonstatował Silver. Musiało to być wiele tysięcy lat temu, skoro brakowało technologii zdolnej drążyć tak duże kompleksy w możliwie krótkim czasie. No i ten lód na powierzchni… nawet mimo skrajnie niskiej temperatury laser powinien być w stanie usuwać go w kilka chwil, a przebicie się przez zaczopowane wejście zajęło im pół godziny. Wyglądało na to, że palniki laserowe to za mały kaliber. Bez sprzętu górniczego i lanc termicznych te pszczoły nie dadzą sobie rady z odpowiednio szybkim budowaniem tuneli. Będzie musiał sprawdzić, co czyni go tak odpornym...
-Co do waszej prośby, nie mam władzy nad pozostałymi ludźmi na tej planecie. - Przyznał otwarcie. - Część z nich zaprzestanie nękania was na wieść o odzyskaniu artefaktu. Jeśli chcecie uchronić się przed tymi, którzy nie ustąpią, będziecie musieli przenieść wyjścia ze swojego kompleksu i dobrze je ukryć.
- Ten artefakt to nasza karta przetargowa. Będziemy czekać na człowieka, który jest w stanie przemówić do pozostałych. - odpowiedziała królowa z rozczarowaniem.
Jack nadepnął na stopę Silvera. - Odkręć to albo bez pomocy Bastiona zostanie nam tylko eksterminacja. - wyszeptał.
-Powiedziałem, że nie mam władzy nad tymi ludźmi. To nie znaczy, że nie mogę ich przekonać. - Zreflektował się Demon, przypomniawszy sobie jeden dość istotny fakt. Bastion prowadził swoje kampanie by zdobyć artefakty. Na tej planecie natywnie obecny był jeden. - Popełniłem błąd we wcześniejszej ocenie sytuacji. Przyznaję to otwarcie i proszę o wybaczenie. - Znów zrobił krótką przerwę. - Jeśli artefakt zostanie odzyskany, obecny tu ludzki garnizon powinien zaprzestać działań wojskowych i w niedługim czasie opuścić wasz świat. Niemniej, jeśli chcecie wyjść z tej sytuacji obronną ręką, musicie zdać się na mnie. Żadne inne stronnictwo nie zaoferuje wam w zamian nic, oprócz rozlewu krwi. - Była to prawda, admirał prawdopodobnie dorównywał w xenofobii Corvusowi, a Mandingo rozwiązywali sprawy pięściami, nie słowami. - Moja oferta pozostaje w mocy. Wy powierzycie mi najwyższe narzędzie, a ja zapewnię wam adekwatne narzędzia, byście mogli bezpiecznie rozbudowywać swój ul pod powierzchnią planety.
- Przynieś nowe narzędzia i odwołaj ludzkich wojowników, to nie będziemy mieli powodów do sprzeciwu. - zgodziła się królowa.
-Zatem mamy umowę, dobrze. - Przytaknął Silver. - Opuszczę was zatem, by wszystkiego dopilnować. - Skinął lekko głową, zrobił w tył zwrot i ruszył do wyjścia.
Po powrocie Silver nakazał zbadać lód planety metodą laboratoryjną. Jack dopytywał się również o wiertło. Okazało się, że to Mandingo wiercą tuż nad ulem, jednak nie są w stanie pracować więcej niż kilka godzin dziennie. Nie dobiorą się do królestwa pszczół dzisiaj, może za to jutro, albo pojutrze.
Demon potrzebował skontaktować się z Bastionem. Nie mógł tego zrobić bez kamery, etykieta nie pozwalała rozmawiać z wyższego stopnia oficerami, a co dopiero admirałem, bez pokazywania swojej twarzy, nie licząc wyjątkowo i wybitnie awaryjnych sytuacji. Szczęśliwie, łazik miał dość siły i ekwipunku do nawiązania połączenia, więc nie było potrzeby tracić czas na powrót na okręt. Kierowca maszyny co prawda ostrzegł, że dysk potrafi się zacinać w tych temperaturach. Sprzęt gorszej firmy mógłby już nie działać w ogóle.

- Zanim pan zacznie. - jeden z agentów Silvera stanął na baczność. - Podczas pana eskapady w podziemiach, Fou Lou zabrał swoją drużynę w pogoni za nami. Pomylili się jednak i spotkali drugą drużynę. Mimo małej strzelaniny obeszliśmy się bez większych strat, mam jednak doniesienia, że mnich wypytywał o San. Mają jakieś pojęcie o tym, że przegrała starcie z panem. - poinformował.
-Trzeba zatem będzie zachować zwiększoną ostrożność. - Odparł młody Armstrong. - Co znaleźliście przy San? Mam nadzieję, że nie ukrywała żadnej bomby.
- Nie mogliśmy jej rozebrać przy tej temperaturze, więc zabraliśmy ją na okręt. Nie sądzę, aby mogła skryć bombę, która zagrażałaby Balmoral Castle. - osądził agent.
-Oni by nam takiej troski nie okazali. Prawdopodobnie dla zabawy zostawiliby nas gołych na tym mrozie, gdyby mieli okazję. - Westchnął Silver. W sumie lepiej, że nie przechowywali tu San na golasa, ale zdecydowanie byli zbyt łagodni w stosunku do agresorów.


Chwilę później na ekranie łazika pojawiła się twarz młodej kobiety. - Dziękujemy za kontakt. Proszę podać cel i powód rozmowy, a zobaczę, do kogo mogę pana przekazać. - poprosiła kobieta z okrętu Yamato.
-Recollector Silver Armstrong, do admirała Bastiona. Chcę rozmawiać o artefakcie ukrytym na tej planecie. - Przedstawił się i wskazał powód nawiązania połączenia.
- Chciałby pan zadać jakieś pytania na temat tego artefaktu, czy ma jakieś informacje? Jeżeli tak, to jakie? - spytała sekretarka.
-Mam informacje oraz prośbę, do uszu własnych admirała. - Odparł młody Armstrong. Nie miał wielkiej chęci tłumaczyć się sekretarce, ale wiedział że kobieta wypełnia po prostu swoje obowiązki.
- Dobrze. Połączę pana z jednym z admirałów. - ton kobiety zdradzał, że jej za to nie płacą tyle, ile by chciała. - Proszę chwilę poczekać.
Moment później na ekranie pojawił się niski, brodaty mężczyzna, który natychmiast zasalutował Silverowi.
- Admirał Hank Johnson z okrętu wojskowego Yamato, posłużny Admirałowi Floty Bastionowi. Podobno ma pan do przekazania raport odnośnie do swoich poszukiwań artefaktu. - przywitał się.
Młody Armstrong z trudem powstrzymał skrzywienie. Wyraźnie przecież zaznaczył, że chce rozmawiać z Bastionem. Widać wojskowym trzeba jednak wszystko powtarzać dwa razy...
-Owszem admirale Johnson, ale prosiłem o rozmowę z Admirałem Bastionem. Czy posiada Pan jurysdykcję nad prowadzeniem działań na tej planecie? - Odpowiedział, siląc się na spokój.
- Oczywiście, bądź przenieść decyzję wyżej, jeżeli wyjdzie poza moje możliwości. - zapewnił Johnson. - Jeżeli skierowano pana do mnie, to pewnie nie miał pan odpowiedniego powodu, aby zajmować czas pana Bastiona w ciemno, ale jeżeli będzie taka potrzeba, to ewentualnie usłyszy on o tym, co mi pan przekaże. - obiecał.
-Dobrze więc, odnalazłem rzeczony artefakt. Potrzebuję jednak kilku tygodni by go jak najbezpieczniej wydobyć. - Przedstawił informację. - Prosiłbym zatem, o zawieszenie na ten czas działań wojskowo-wydobywczych w sektorze, którego namiary mogę Panu zaraz przesłać. Nie chcę żeby mi się jaskinie zwaliły na głowę, bo ktoś będzie drążył nade mną i dojdzie do destabilizacji struktur geologicznych.
- To nie są nasze wykopaliska. Niestety nie mogę zawiesić żadnych działań na taką prośbę. Zdarzają się grupy, które zmyślają, żeby zdobyć nieco przewagi albo spowolnić rywali. - wyjaśnił Johnson. - Musiałby pan dać mi większe szczegóły. Jeżeli naprawdę, faktycznie wie pan, gdzie jest artefakt i jak się do niego dostać, mogę pana przełączyć na rozmowę z Bastionem. Proszę jednak brać pod uwagę, że jeżeli zmarnuje pan jego czas, to obydwoje będziemy mieli z tej racji problemy.
-Tak, wiem gdzie znajduje się artefakt i jak się do niego dostać. - Odparł Silver. Biurokracja, jedna ze zmór, z którym miał nadzieję się nie mierzyć, dopóki nie będzie musiał osiąść w rodzinnej korporacji.
- Dobrze, w takim razie przenoszę rozmowę. - postanowił Johnson, po czym zniknął z ekranu. Po kilku minutach zastąpił go Admirał Floty Bastion. Nie miał na sobie uniformu ani hełmu. Zamiast tego siedział skulony na podłodze, ładując amunicję do swojej ogromnej rękawicy strzeleckiej. Okazało się, że jest on czarnoskórym człowiekiem bez jakichkolwiek mechanicznych implantów. - Przepraszam ale nie chciałem przerywać tego przeglądu. Słucham.
-Proszę sobie nie przeszkadzać Admirale, wiem doskonale jak ważna jest dbałość o wyposażenie. - Przywitał się grzecznym tonem. - Jak zapewne przekazał Panu Admirał Johnson, udało mi się zlokalizować poszukiwany artefakt. Aby go pozyskać zawarłem porozumienie, na spełnienie warunków którego potrzebuję dwóch rzeczy. Są nimi czas i spokój. - Nie chciał nawijać zbyt wiele, żeby Bastion się nie pogubił. Choć jako Admirał Floty z pewnością nie był tępy, szybkością myślenia raczej nie dorównywał Silverowi. Łatwiej było zacząć i potem odpowiadać na pytania.
- Potrzebuję detali. - Głos Bastiona był spokojny, ale jednocześnie gromki i wyraźny - Gdzie go znalazłeś, z kim zawarłeś porozumienie, na czym się ono opiera. - wymienił.
-W sercu kompleksu stworzonego przy pomocy rzeczonego artefaktu mieszka natywna, pokojowa społeczność. Nie atakują niesprowokowani i nie zapuszczają się na powierzchnię. - Zaczął wyliczać równie spokojnie, choć zdecydowanie nie tak donośnie. - Zgodzili się go oddać, w zamian za narzędzia pozwalające drążyć nowe tunele, oraz pozostawienie ich w spokoju. - Podał warunki ugody. - To pierwsze jestem w stanie zapewnić we własnym zakresie, do drugiego potrzebna jest pańska autoryzacja Admirale. Jak mówiłem, spokój i czas. - Znów zrobił krótką pauzę. - Jeśli mi Pan zaufa, po upływie kilku tygodni potrzebnych do wyprodukowania rzeczonych narzędzi na mocy kontraktu Recollectora przekażę Panu artefakt do oceny i będziemy mogli przestać odmrażać sobie tyłki, na tym zapomnianym przez bogów pustkowiu. - Dokończył praktycznie na jednym oddechu. Bastion był wojskowym, powinien rozumieć, że przyparci do muru mieszkańcy planety będą mogli po prostu użyć mocy artefaktu by zaszyć się w nowym miejscu, a jego poszukiwania zajmą miesiące jeśli nie dłużej.
Bastion zastanawiał się w milczeniu. Spokojnie i delikatnie wkładał naboje do rękawicy, jeden po drugim, klik, klik, klik. - Za pół godziny mogę być na powierzchni planety. Zaprowadzi mnie pan do kompleksu. - zdecydował.
-Proszę przyjść bez armii Admirale. Jestem w stanie zapewnić Panu eskortę, a jeśli tubylcy poczują się zagrożeni lub oszukani, to ugodę szlag trafi. - Poprosił tak grzecznym tonem, jak tylko mógł. Mogło to zahaczać o impertynencję, ale w wypadku negocjacji pokojowych ostrożności nigdy dość. - Mam czekać na lądowisku, czy przysłać koordynaty?
- Nie potrzebuję eskorty od iskrzącego magika. - wypowiadając swoją obelgę, Bastion nie wydawał się rozjuszony. - Proszę wysłać koordynaty.
-Oczywiście, już wysyłam. - Silver mrugnął i przesłał dane ze swojego mózgu do łącza. - Będę na Pana czekał, Admirale. - Pożegnał się.

Następnie Silver połączył się ze swoim okrętem Balmoral, gdzie zapytał o San.
- Zabraliśmy ją do sali medycznej i rozebraliśmy z pancerza. Miała przedziwny wisiorek w biustonoszu, to chyba jej artefakt. - usłyszał w odpowiedzi. - Powinniśmy ją tu zostawić, czy lepiej zabrać do cel?
-Trzymajcie ją w uśpieniu, dopóki nie zdecyduję co dalej. Niech Meredith pobierze DNA i sprawdzi czy to mutacja czy tylko modyfikacja. - Nadał. - Sprzęt oddajcie Natashy, ma go rozebrać na części pierwsze i przygotować pełną specyfikację. Artefakt zabezpieczyć i odnieść do mojej kajuty.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar

Ostatnio edytowane przez Fiath : 18-02-2020 o 11:33.
Fiath jest offline  
Stary 13-02-2020, 16:34   #87
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Pół godziny później


Patrząc w niebo, Silver dojrzał spadającą gwiazdę. Meteoryt leciał w ich stronę, co zaczęło budzić obawy w jego załodze. Szczęśliwie, po chwili zebrani zdali sobie sprawę, że obiekt upadnie kilkaset metrów od nich. Stało się to z wielkim gromem, trzaskiem i trzęsieniem. Gdy śnieg i dym opadł, w kraterze znajdowało się wielkie żelazne pudło. Z kliknięciem jego ściany opadły na ziemię, ujawniając Admirała Floty Bastiona. Był on w pełni umundurowany, wyprostowany i dumny. Widząc go z bliska, Silver mógł odczuć różnice między nim a kolosem. Bastion był wysoki na trzy metry i szeroki na półtorej. Mężczyzna strzelił szyją, po czym spojrzał na Silvera i oznajmił krótko. - Idziemy.
-Proszę trzymać się blisko Admirale, te tunele to prawdziwy labirynt. - Odparł jedynie Recollector i ruszył do kompleksu.
Bastion szedł za Silverem w ciszy. Droga faktycznie była dość długa, tym bardziej że pochylający się pod sufitem Bastion nie poruszał się zbyt szybko. W pewnym momencie para natknęła się na patrol pszczół, które były wyraźnie przestraszone wyglądem Bastiona i gotowe do walki. Silverowi udało się je przekonać do zwolnienia drogi, a admirał floty nie skomentował tego zdarzenia.
Dopiero gdy dwójka dotarła na stromą skarpę, z której widać było całe królestwo, Bastion postanowił się odezwać.
- Nie potrafią ujarzmić energii elektrycznej, a są w stanie zbudować tak obszerne i przepiękne królestwo. - ocenił miejską panoramę, kręcąc przecząco głową. - Kolejne plemię xeno zatrzymane w rozwoju przez obecność zbyt potężnej technologii, której nie potrafią rozpracować, zmuszając ich do wiecznego biegania w koło. Strach pomyśleć ile tysięcy lat będą potrzebować, aby dorównać nam w rozwoju, gdy zabierzemy im trzecie koło od roweru. - w końcu mężczyzna spojrzał na Silvera. - Gdzie trzymają artefakt? - spytał.
-Są może prymitywni, ale nie głupi Admirale. Nie zaprowadzili mnie do artefaktu, zapewne żebym nie zmienił nagle zdania i im go zwyczajnie nie świsnął. - Odparł młody Recollector.
- Naturalnie nie zaufam im na słowo. Też nie powinieneś. - oznajmił Bastion. - Zaprowadź mnie w takim razie do ich lidera, czy z kim tam dyskutowałeś. Jak nie udowodnią, że posiadają artefakt, to po prostu sprowadzimy tu oddziały i sami przeszukamy to miasto.
-Z zasady orientuję się, gdy ktoś próbuje mnie okłamać Admirale, to kluczowe w świecie biznesu. - Zripostował Silver, choć pozostawał spokojny. - Niemniej, jeśli potrzebuje Pan gwarancji, proszę za mną. - Ruszył w stronę budynku centralnego. Tym razem musieli przemieszczać się piechotą, gdyż takiego kloca jak Bastion, młody Armstrong zwyczajnie by nie utrzymał.
-Czy ta broń, ma dla Pana jakieś znaczenie sentymentalne? - Spróbował zagaić rozmowę po drodze.
- Jest tylko tak dobra, jak moja pięść. - odpowiedział admirał floty. - Stawiam sobie za zadanie świadczyć przykład ludzkich możliwości. Nie mógłbym tego robić, walcząc bronią, która spełnia swoje zadanie w moim imieniu. Nie krytykuję strzelców, ale co to za admirał, który nie potrafi sam rozwiązać swojego problemu.
Jak można było się spodziewać, pszczoły były przerażone Bastionem. Dwójka mężczyzn miała nad głową lewitującą armię kosmitów, czekającą na jakiś znak. Admirał floty wydawał się ich ignorować z taką wprawą, że mógł ich równie dobrze nie zauważyć. Królowa czekała na nich w oddali. Tym razem z orszakiem niższych pszczół przed sobą.
-Nie do końca o to mi chodziło. Widzi Pan, zastanawiałem się czy nie mógłbym dla Pana zbudować czegoś lepszego, a nie wymienia się sentymentu tylko z powodu słabszych osiągów, prawda? - Wyjaśnił o co mu chodziło. - Zrobił Pan spore wrażenie, poprzednio królowa nie miała takiej obstawy. - Dodał, zauważywszy tych do których zmierzali.
- Minęło sporo czasu, od kiedy je ulepszałem. Jeżeli będzie okazja, czemu nie. Nie utrzymuję sentymentów do narzędzi. To tak jakby z sentymentu do własnej wagi odmawiać treningów siłowych. - stwierdził.
-Jeśli zależałoby Panu by ulepszyć obecną wersję, musiałbym ją dostać do przeanalizowania. Osobiście uważam, że lepsza byłaby rękawica pneumatyczna lub wspomagana, żeby zwielokrotnić naturalną siłę uderzeń, a przy okazji nie musieć się martwić o naboje. - Był oczywiście w stanie zaproponować Bastionowi o wiele bardziej zaawansowane rozwiązania, ale skoro ten tak bardzo cenił rozwiązywanie problemów własnoręcznie, pozostawała stara szkoła.
- Na ten moment rękawica wybucha z większą siłą, im mocniejszy wymach zrobię. Precyzja wystrzału też jest istotna. Amunicję robię sam. Chcę, żeby tak zostało. Jeżeli będzie zbyt zoptymalizowana, równie dobrze mogę biegać z pistoletem. - stwierdził. - Może jednak niech zostanie, jak jest. Szkoda mi czasu na tłumaczenie mechanizmu. Jeżeli potwierdzę lokalizację artefaktu, jutro mnie tutaj nie będzie. - stwierdził.
Czyżby Bastion postanowił ot tak zostawić tę “Runę” jak ją przypowieść pszczół określała Silverowi? Albo Demon będzie musiał poczekać kilka tygodni a potem zawlec dupę do najbliższej bazy wojskowej, co było mniej kuszącą opcją.
-Tylko niech się Pan upewni Admirale, że pozostali też stąd znikną. - Odparł młody Recollector, skoro ten nie chciał jego pomocy, nie miał po co się kłócić. - Mandingo nie opuszczą tej planety z własnej woli, wiedząc że ja wciąż tu jestem. Postawili sobie za cel, że będą lepsi ode mnie. - Było to poniekąd prawdą, choć w ich mniemaniu najlepszy sposób na przewyższenie Silvera stanowiło pozbycie się go.
- To dobra postawa. - nie znając kontekstu, Bastion cenił sobie ambicję i rywalizację. - Niemniej, interesuje mnie dobro Cesarstwa, a nie wasze sprzeczki. Podejmę decyzję tak, aby możliwie zwiększyć nasze szanse odzyskania artefaktu. - stwierdził.
-Zazwyczaj bym się z Panem zgodził, ale znając ich motywacje muszę zaprzeczyć. - Demon wzruszył ramionami, nie wdawał się w szczegóły. - Jeśli wjadą tu z buciorami, z pewnością dojdzie do rozlewu krwi, a artefakt zniknie z naszego zasięgu. - Wypowiedział na głos to, czego Admirał mógł się domyślać już podczas ich wcześniejszej rozmowy o ewentualnej interwencji zbrojnej.
- Jeżeli te miniaturowe neandertale są w stanie skryć przed panem cokolwiek, to proszę się ze wstydem wynieść do innej galaktyki. - Bastion nie unosił głosu, przynajmniej nie bardziej niż zwykle, ale komentarz nie brzmiał żartobliwie.
-To nie kwestia ukrycia, znalazłbym go ponownie nawet prędzej niż później. - Silver póki co znosił przytyki z kamienną twarzą. - Jednakże kolejny raz na pewno nie poszliby na ugodę, a to oznaczałoby małą wojnę i to podjazdową. Moim zdaniem za duży koszt czasu i wysiłku, w stosunku do tego co udało mi się ugrać z nimi obecnie. Wystarczy tylko, że dostanie Pan potwierdzenie, a ja dotrzymam swojej części umowy. Znacznie prostsza i czystsza wersja wydarzeń, prawda?
- Brzmisz jak niesamowity tchórz. - stwierdził Bastion. - Zabijanie innych członków Cesarstwa nie jest legalne. - zauważył. - Tak długo, jak nic nie ukrywasz, wojsko będzie po twojej stronie.
-Nie jestem tchórzem, jedynie pragmatykiem. - Tym razem Silver się skrzywił. - Jeśli ten sam cel można osiągnąć na wiele sposobów, wybieram najbardziej efektywny. Nie przeczę, nie lubię zabijania, jestem przede wszystkim człowiekiem nauki. Jednakże jeśli trzeba, mogę i potrafię stanąć do walki, nie noszę tego ostrza dla ozdoby. - Westchnął. - Wydaje mi się wszak, że najważniejsze jest że Recollector zdobył artefakt, a nie to ile trupów padło przy okazji. - Zażartował by nieco złagodzić nastrój.
- Oczywiście, że tak. Życie xeno to tylko nasza dobra wola. - przytaknął. - Jak będzie potrzeba, to pokażesz mi, co możesz tymi wykałaczkami zrobić. Postoję i popatrzę.
-Oprze się Pan pokusie pokazania swoich umiejętności? - Zapytał nieco retorycznie Armstrong. W trakcie tej krótkiej dyskusji znaleźli się już wystarczająco blisko królowej, by nawiązać kontakt.
-Witaj ponownie Wasza Wysokość. - Odezwał się. - Przybyliśmy omówić kwestię wycofania wojsk z waszego świata.
- Czy zaistniała jakaś przeszkoda? - spytała królowa.
Bastion skrzyżował ręce i zaczął wpatrywać się w Silvera. Póki co dawał recollectorowi czas na załatwienie tego po swojemu, choć nie wyglądał na cierpliwego z natury.
-Nie przeszkoda, jedynie warunek postawiony przez dowództwo sił wojskowych. - Odparł spokojnie Demon. - Admirał wymaga potwierdzenia, iż faktycznie jesteście wciąż w posiadaniu artefaktu. Zaprowadźcie nas do niego lub go nam pokażcie i sprawa będzie załatwiona. Wojsko odejdzie jutro, a w ciągu kilku następnych tygodni otrzymacie obiecane narzędzia. - Wyjaśnił.
Królowa zastanowiła się przez chwilę w milczeniu. W końcu odpowiedziała: - Dobrze, proszę za mną.
- Wygląda, jakby nie rozumiała ubrań. - stwierdził Bastion, ruszając bez słowa za nią. Kosmici lądowali za ich plecami Silvera. Cała pszczela armia miała zamiar ich eskortować, Admirał Floty jednak dalej nic sobie z tego nie robił.
Przechodząc przez długie korytarze ułożone z plastrów przypominających wosk, grupa ewentualnie dotarła do dużej, okrągłej sali, pośrodku której stała...ciężarówka terenowa. Był to jakiś bardzo stary model. Przypominał Silverowi takie, które już widział, jednak nie żadną konkretną. Jej tylne drzwi były otwarte, ukazując rozrzucone przedmioty osobiste jak śpiwór czy czasopisma rozrzucone po części składowej, prowadząc do foteli pilotów z przodu.
- Artefakt przetrzymujemy w świątyni. Proszę go z niej nie wynosić.
- Idź przodem. Przez moje plecy nic w tej norze nie zobaczysz. - zaproponował Bastion.
No tego to Silver się nie spodziewał. Ktokolwiek umieścił tu tego gruchota miałby niezły ubaw gdyby zobaczył jego minę. Konsternacja młodego Armstronga trwała jednak zbyt krótko by ktoś pozbawiony nadnaturalnej percepcji ją ujrzał. Bez słów przystał na propozycję admirała i poszedł pierwszy, w sumie nie do końca wiedząc jak ów artefakt może wyglądać. Miał jednak przeczucie, że gdy już go zobaczy nie powinien mieć wątpliwości.
Wnętrze maszyny było kanciaste i niewygodne. Było też puste, co jeszcze bardziej świadczyło o jej wieku. Silver w życiu nie widział pojazdu, który nie miał przynajmniej czterech elektrycznych paneli od przeróżnych urządzeń przytwierdzonych obok któregoś okna albo na suficie.
Na początku nic nie wyglądało magicznie. Dopiero gdy bez lepszych pomysłów Silver przekręcił fotel kierowcy, zobaczył leżącą na nim procę.
Był to niewielki kawałek drewna w kształcie litery Y, z czarną taśmą łączącą dwie krótsze odnogi. Na środku taśmy znajdowało się wgłębienie, wewnątrz którego migotała czarna kula rozmiarów kiwi. Kula była dość oczywiście magiczna.
Bastion bez pytania sięgnął obok Silvera i podniósł procę w dwóch palcach. Przyjrzał się jej uważnie, po czym odstawił ją na miejsce. - Świetna robota. - pogratulował i wygramolił się na zewnątrz, zostawiając Silvera w środku. Demon, patrząc na maszynę, zobaczył wyświetlacz obok kierownicy. Był on włączony.
Na środku ekranu znajdowało się przypominające mu coś logo. Przyglądając się mu bliżej, Silver dostrzegł pod nim napis "Armstrong Futuristics".
Chłopak miał jednak pewność, że to nie było logo ich logo. Wyglądało jak mniej wyrafinowana wersja tego, co używali od tysiącleci. Mogła to być podróbka, ale Silver nie słyszał jeszcze o tym, aby ktoś odtworzył własny generator tachionowy. Znów, jeżeli baterią pojazdu nie był generator, to musiała mieć naprawdę długotrwałą wydolność. Patrząc na datę ekranu komputera, wskazywała ona godzi...
Zamiast godziny, rogu wyświetlacza znajdowała się data 20.8.46700 HF.
Przeliczając standardowy zegar kosmiczny, byliby zaledwie w roku 33312 HE, czyli cesarstwa ludzkiego. Wyświetlacz mógł mieć błąd, wykazywać F zamiast E, ale coś więcej było nie tak.
- Chcę usłyszeć dokładnie jaki układ zawarliście z chłopakiem. - Silver usłyszał głos Bastiona za swoimi plecami.
-Anachroniczny sprzęt, ciekawe czy ma połączenie z siecią, albo jakiś komputer pokładowy… - Mruczał pod nosem Silver, by nie zagłuszyć rozmowy admirała z królową pszczół. Nie musiał nawet mamrotać, ale czasami na głos zwyczajnie lepiej mu się myślało. Postanowił coś sprawdzić, ustawił Dotyk Umysłu na szukanie sygnału. Jeśli w tej ciężarówce było coś z czym dałoby się połączyć, znajdzie to. I może wtedy wyjaśni się co mu właściwie w tym wszystkim nie gra.
Silver nie był w stanie znaleźć żadnego sygnału. Rozglądając się z przodu pojazdu nie widział ikony sugerującej jakiekolwiek połączenie na panelu kierowcy. Patrząc na fotel pasażera i odsuwając jedną z płyt, Demon odnalazł analogowe radio, ustawione na “off”, cokolwiek to znaczy.
Ten samochód musiał być naprawdę stary… zakładając że faktycznie pochodził z Ziemi, to jeszcze z czasów pre-cesarskich, inaczej napis na konsoli radia byłby dla niego zrozumiały. Nie był to zunifikowany cesarski, tylko jakiś archaiczny lub obcy język… fascynujące odkrycie. Musiał zajrzeć pod maskę tej maszyny. Wynurzył się więc ze “świątyni” i ruszył w stronę frontu ciężarówki.
Zaraz po tym, jak Silver wystawił krok poza "świątynię", pszczoły-wojownicy zaczęli tarasować mu drogę. Grupa wpadła też do środka, zapewne sprawdzić, czy aby nie ukradł artefaktu.
- Skończyłeś tam? - Spytał Bastion. - To możemy wracać. Dam ci trzy miesiące. - oznajmił. - Jeżeli za tyle czasu raport o artefakcie nie dostanie się w moje ręce, wpiszę cię na listę przestępców.
-Chcę jeszcze zajrzeć tej ciężarówce pod maskę. Mam pewne podejrzenia, jeśli okażą się słuszne będzie naprawdę interesująco. - Odparł Demon. - Da mi Pan przysłowiowe pięć minut i możemy ruszać z powrotem.
-Proszę, przepuśćcie mnie. Chcę jedynie obejrzeć waszą świątynię od zewnątrz, nic złego się z nią nie stanie. - Zwrócił się do zbiorowiska, które blokowało mu przejście.
- Przepraszam, ale wywiązaliśmy się z umowy. Niech pan zrealizuje swoją część, to pozwolę panu zrobić ze świątynią, co pan zechce. - odpowiedziała królowa.
- Znaj swoje miejsce kosmitko. Powinnaś być zaszczycona, że człowiek miał czelność was o coś poprosić. - odparł do jej podniesionym tonem Bastion. Królowa cofnęła się krok w tył, patrząc to na niego, to na Silvera, jak gdyby miała się rozpłakać.
-Jeśli wraz z artefaktem otrzymam dostęp, niech i tak będzie. - Rzekł Demon pojednawczo. I tak miał co robić przez trzy najbliższe tygodnie, także nie widział problemu. - Przyjęli nas pokojowo i uczynili zadość pańskiemu wymogowi Admirale, nie róbmy teraz awantury o drobnostkę. Ja i tak muszę tu pozostać i czekać, mogę więc zaczekać na dwie rzeczy zamiast jednej.
- Jak wolisz. - Bastionowi najwidoczniej nie robiło to różnicy. - Wobec tego wracamy na powierzchnię? Stąd nie dodzwonię się do chłopaków z Auger.
-Wracamy. - Zgodził się Silver. - Auger? A co oni tu robią? - Zapytał Admirała. Nie byli wojskiem, żeby brać udział w działaniach militarnych.
- Kopią, terraformują. Głupie wymówki, żeby "potknąć się" o artefakt. Nie pierwsi, nie ostatni. - Silver nie musiał czekać długo, aby zaspokoić swoją ciekawość związaną z obecnością firmy rywali. Gdy tylko wyszedł z Bastionem na powierzchnię, ten pokazał palcem na Fou-Lou, który siedział z Jackiem przy łaziku, delektując się kawą z metalowego kubka. - On jest w sumie od nich. Właściwie są tu tylko moi ludzie, twoi, i ich. - wyjaśnił ogromny człowiek. - Pożyczę komputer od twoich, żeby przedzwonić do ich kapitana. Szybciej będzie. - oznajmił, bardziej niż poprosił. - Nie oddalaj się. - zażądał.
-Nie ma problemu, proszę się czuć jak u siebie. Tylko ostrzegam, na Kelpie jest dość mało miejsca. - Odparł Armstrong. - Ja w tym czasie dowiem się, czegóż mogą ode mnie chcieć. - Odprowadził Admirała do łazika, po czym skierował się do tego niecodziennego wydarzenia, jakim był nieagresywny Mandingo w jego pobliżu.
-Jack, widzę że mamy gościa. - Przywitał się ponownie ze swoim ochroniarzem. - Cóż Cię do nas sprowadza Fou?
- Chciałbym wiedzieć, co zrobiliście z San. Jack stwierdził, że nie ma autorytetu, aby udzielić mi odpowiedzi. - odparł łysy mężczyzna.
- Kawki szefie? - spytał Jack.
-Miło że postanowiłeś to załatwić jak cywilizowany człowiek., choć słyszałem że wcześniej strzelałeś do moich ludzi. - Mruknął, przyjmując kubek od Raidena. Nawet w najlepiej izolujących ciuchach, ta planeta była kurewsko mroźna. Pociągnął łyk zanim przystąpił do odpowiedzi. - San jest cała, zajmuje się nią mój lekarz. Czy taka odpowiedź Cię satysfakcjonuje?
- ...Tak. - odparł Fou Lou. - Gdybyś potrzebował z czymś pomocy, możesz dzwonić na nasz okręt.
Jack spojrzał na niego nieufnie, jednak nic nie powiedział.
-Nie jesteśmy przyjaciółmi Fou, więc nie udawaj że jest inaczej. - Silver spojrzał na niego znad kubka, nigdy nie lubił gierek. - Aczkolwiek, gdybyś szukał pracodawcy który bardziej docenia myślących ludzi, możesz podesłać CV. - Złożył niezobowiązującą sugestię. - Czegoś jeszcze chcesz?
- Nie, nic więcej nie potrzebuję. - stwierdził Fou, choć nie ruszył się z miejsca. - Propozycji muszę odmówić. Doceniać to jedno, szanować to drugie. - czy to ton, czy dobór słów, Silver musiał zrobić złe wrażenie na leniwym mnichu. - Wracając do naszej rozmowy... - skierował się do Jacka.
-A interes to interes. Nie muszę Cię lubić żeby proponować Ci pracę. - Odparł wzruszając ramionami, po czym spojrzał pytająco na Jacka. Nie spodziewał się, że jego ochroniarz będzie się wdawał w przyjazną pogawędkę z taktykiem wroga. Fou oczywiście zapomniał, że na szacunek trzeba sobie zapracować.
- Eh, tego...nie wiem, czy nie jestem potrzebny? - Jack był wyraźnie zmieszany całą sytuacją.
- Chociaż powiedz mi, która jest lepsza! - poprosił Lou.
- Blue. Zdecydowanie Nya Blue...heh.
-Nie przeszkadzajcie sobie, ja i tak muszę się skontaktować z Balmoral. - Uspokoił Raidena. - Ale kawę zabieram, od tego łażenia i gadania zaschło mi w gardle. - Zaśmiał się i zalał kubek do pełna. Wrócił do Kelpie, by wysłać zamówienie na okręt, gdy już Bastion zakończy swoją rozmowę.
- O, Silver. - gdy Demon zbliżył się do Bastiona, ten zawołał go do siebie. - Przewodniczący grupy z Auger domaga się pojedynku z tobą. Jestem w stanie na coś takiego zezwolić jako formę egzekucji wojskowej. Nie mniej, to zależy od ciebie. Nie będę ryzykował twojego życia bez powodu, gdy rozwiązałeś mój problem. - wyjaśnił Admirał Floty.
-Pojedynku o co i z jakiego uzasadnienia? - Zapytał Silver. Nie bał się walki, ale musiał znać powód, no i stawkę.
- Podobno nie pierwszy raz wchodzisz mu w paradę, coś o tym, że teraz odpowiada przed korporacją... Niespecjalnie słuchałem. - przyznał się Admirał. Jeżeli nawet kapitan okrętu jednej z największych korporacji w galaktyce nie był warty jego uwagi, prawdopodobnie żaden inny człowiek go nie interesował, a przynajmniej poniżej jego własnej rangi. - Jeżeli przegrasz, chce przeprowadzić najazd i po prostu odebrać kosmitom artefakt. Gdyby mi zależało na czasie, sam bym to zrobił. Mówił też coś o twojej ręce, możliwe, że jest gejem. W każdym razie brzmi na niepełnosprawnego.
-No zbyt bystry to on nie jest… Innymi słowy, mam zaryzykować coś, co prawnie należy już do mnie, bo on musi się tłumaczyć szefostwu. Zaproponował chociaż jakąś stawkę ze swojej strony, czy mam wejść na zasadzie “nie zyskam nic, a mogę stracić”? - Głos Demona zdradzał rozbawienie. Derek nigdy nie grzeszył rozumem, ale chyba właśnie przeszedł samego siebie.
- Zgodnie z jego słowami jest gotów umrzeć, ale nie wiem, co mógłbyś po nim przejąć. - wzruszył ramionami Bastion. - Jak chcesz postawić jakiś warunek, to mogę go zapytać.
-Proszę go zapytać, jaki wkład ma zamiar wnieść w ramach wyrównania stawki. Jeśli nie złoży jakiejś sensownej propozycji, niech mu Pan odmówi. - Powiedział Silver spokojnie. - Jego życie to kiepska wymiana, reszta załogi znienawidziłaby mnie jeszcze bardziej. - Zaśmiał się cicho.
Bastion odwrócił się do maszyny. Po trzech minutach ją wyłączył. - Jak wygrasz, możesz zabrać jego artefakty. Walczycie jutro w naszej bazie wojskowej, nie mam czasu na pierdoły. - Najwidoczniej admirałowi nie chciało się targować w imieniu Silvera. - Kazał też pozdrowić jakąś San. - dodał Bastion, wciskając guzik na telefonie schowanym wewnątrz płaszcza. Chwilę później z przestrzeni gwiezdnej opadł obok Bastiona żelazny kabel, po którym ten zaczął się wspinać z zaskakującą prędkością.
-Zatem do jutra Admirale! - Zawołał jeszcze za nim młody Armstrong. Wszedł do kokpitu Kelpie i wysłał zamówienie na Balmoral. - Jakie są wyniki badań lodu? - Zwrócił się do obecnego w łaziku agenta.
- To nie jest sama woda. To mieszanka chemiczna o niezwykle wytrzymałej strukturze. Zapewne naturalne zjawisko związane z samą planetą. - odpowiedział naukowiec. - Nie posądzałbym go o właściwości magiczne.
-Dużo ma tych domieszek? Może coś co mogłoby się przydać? - Zaczął dopytywać.
- Raczej nie.
-Szkoda, miło by było odkryć coś użytecznego.
-Silver do ekip poszukiwawczych B i C. Znaleźliście cokolwiek interesującego? - Nadał do łazików badających inne obszary. Wprawdzie pozostałe dwie grupy miały głównie odciągać uwagę, ale to nie znaczyło że przy okazji nic im w ręce nie wpadnie.
- Poza grupami Mandingo siedzącymi wokół metalowych kijów, jest tu tylko śnieg i ubóstwo. - obecny stan planety nie pozwalał na rozwój życia. Przynajmniej w rejonie, który obecnie badali, a nic martwego nie przykuło uwagi zwiadowców.
-Szukajcie dalej, jutro ktoś was zmieni. - Mieli do spędzenia tutaj trzy tygodnie. A zgodnie z tym co mówiła królowa Pszczół, ta planeta nie zawsze była zamarznięta. Może uda im się odnaleźć ruiny jakiejś starożytnej cywilizacji?
-Drake, pogrzeb w archiwach. Zobacz czy znajdziesz coś o tej planecie z okresu przed zlodowaceniem. - Jego Naczelny Mól Książkowy z pewnością ucieszy się z pretekstu by zamiast ćwiczeń z Iskrą móc znowu zagrzebać się w woluminach.
-Rozpuśćcie drony na szerszy obszar, skoro artefakt już znaleźliśmy, poszukamy czegoś więcej, żeby nie tkwić tu bezproduktywnie. - Polecił swojej ekipie.
- Tak jest!
-Ja wracam na Balmoral. Jutro mam wykonać egzekucję dowódcy Mandingo, muszę się przygotować. - Poinformował i wyszedł z powrotem na mróz.
-Jack, wracam na okręt. Idziesz czy wolisz zostać tutaj? - Zawołał do swojego ochroniarza.
- Jak mnie do czegoś potrzebujesz, to idę z tobą. - odparł Jack.
-Na Balmoral raczej nic mi nie grozi. - Zaśmiał się Silver. - Ale jutro masz być obecny, będzie się trochę działo. - Dodał już poważnie. Ruszył do lądownika, po drodze notując sobie by przesłuchać przy okazji tę całą Nya Blue...

Barmoral, Medical Wing


Silver postanowił spotkać się z San. Ponieważ i tak potrzebował przeglądu medycznego, Meredith posadziła go na krześle niedaleko łóżka wężowatej kobiety, która wyglądała na półprzytomną.
- To czemu konkretnie pakujesz się w walkę, jak już mamy co chcemy? - spytała lekarz okrętowa.
-Bastion w sumie przyjął wyzwanie w moim imieniu. - Odparł znosząc spokojnie zabiegi. Nie przewidział, że admirał nie będzie miał cierpliwości robić za pośrednika. - Derek postawił swoje “artefakty”, choć Holmes dalej wyczuwa że posiada tylko jeden. Pokonanie go może mieć dwojaki efekt. Albo Mandingo się rozpadną, albo znienawidzą mnie jeszcze bardziej. - Podsumował sytuację.
-A tej co? To był zwykły anestetyk, a wygląda jakbyśmy ją naćpali jakimś koktailem tajnych służb. - Zapytał Meredith.
- Naturalna hybryda. Któryś rodzic musiał być mutantem. W takich przypadkach wszystko się zdarza. Choć podejrzewam, że jej system odpornościowy był osłabiony. Może była przeziębiona, może ją czymś szprycowali, cholera go wie.
-W tej bandzie wszystko jest możliwe, nawet nie przejęli się szczególnie faktem że ją pojmaliśmy. - Westchnął, wspominając co przekazał mu Bastion. Gdzie tu lojalność? - Dasz radę ją dobudzić? Chciałbym zamienić z nią kilka słów. - Poprosił.
- Ona nie śpi, tylko udaje. Miała otwarte oczy, zanim wszedłeś.
-To niech udaje dalej, ale będzie słuchać. I może uzna za stosowne się “obudzić”. - Odparł Silver. - Derek Cię porzucił San. Prosił jedynie by przekazać pozdrowienia. Najwidoczniej nie jesteś dla niego dość cenna, by negocjować twoje uwolnienie. - Była to dość oczywista prowokacja, ale Mandingo często tracili opanowanie z bardziej błahych powodów.
San splunęła w stronę Silvera, trafiła na podłogę tuż przed łóżkiem. - Jak cię jutro zabije, to i tak mnie stąd odbierze. Jak nie, to nie powinien się odzywać. - odpowiedziała, rozjuszona, choć nie miała w sobie dość siły na przyjęcie groźnego wyrazu twarzy.
-Dlaczego tak mnie nienawidzisz? Pomijając dzisiejszy dzień krzywdy Ci nigdy nie zrobiłem. - Zapytał. - A i to dzisiejsze nieszczególnie się liczy, w końcu Meredith Cię połatała. - Zażartował, by nieco złagodzić nastrój. Agresywna postawa tej bandy działała na niego deprymująco.
- Hmph! - odwróciła twarz od Silvera. - Pytaj moich ludzi. Może jakiś nekromanta ci w tym pomoże.
-Z reguły to wy atakujecie mnie. Każdy ma prawo się bronić, czyż nie? - Przypomniał jej ten dość oczywisty detal. Nie wspomniał na głos, że każdy z Mandingo wolałby poświęcić wszystkich swoich ludzi, niż się na niego nadziać. Derek nawet zabijał podwładnych, by to jego wampiryczne ostrze go uleczyło. Pewnie będzie to musiał prędzej czy później wyciągnąć.
- Bronić się na zapas. - uściśliła San. - Planujesz mi oddać moje rzeczy, że tak się przymilasz?
-Nie przymilam, próbuję jedynie zrozumieć. Dla Dereka wszyscy jesteście jedynie narzędziami, a jednak poszlibyście za nim do samego piekła i jak na rozkaz nienawidzicie tych, których wam wskaże. - Silver nie widział w tym sensu. Przez zranionego ego tej pały podejmowali się bardzo nierównej walki przeciwko niemu i jego ludziom. Nie można im było odmówić umiejętności (no może poza myśleniem), ale Demon ze swoją załogą byli od nich lepsi i mieli zdecydowanie lepsze wyposażenie. - Poza tym, on jutro umrze i gdzie wtedy miałabyś pójść?
- Co, myślisz, że to jedyny facet na statku? Shackle przejmie pałeczkę. - Silver nie mierzył się nigdy z Shackle, ale znał go z imienia. Podobno zaczął karierę jako mafioza, póki nie wszedł w drogę Mandingo i ostatecznie został częścią ich zespołu. - Jak mówisz twoim ludziom, gdzie mają strzelać, to pytają dlaczego? Chujowi z nich żołnierze w takim razie. - San nie zmieniała swojego toku rozumowania. - Gdybyś był hybrydą, dziękowałbyś bogu za ludzi takich jak Derek.
-Wiesz jaka jest różnica? Zanim w ogóle pójdziemy strzelać, ja pytam swoich ludzi o opinię. To nie dyktatura, lecz współpraca. - Armstrong również nie dawał się przekonać. - Jesteś hybrydą? To takie przerażające. - Zakpił. - Jack ma ponad osiemdziesiąt procent ciała wymienione na cybernetykę. Społecznie byłby uznany za śmiecia mimo że jest ofiarą wypadku, a nie gościem o zrytej bani. - Skrzywił się. Sam projektował nowe ciało Raidena. Gdy ten w końcu odzyskał przytomność, stwierdził że powinni pozwolić mu umrzeć. A dziś był zadowolonym z życia człowiekiem.
- ...Jest okręt wojskowy w atmosferze... spytaj ich, kto ma więcej praw: kaleka czy zwierzę. - zaproponowała San.
Silvera nagle zapaliła jedna z ran. Meredith nie cackała się z odkażaniem. - Nie podoba mi się ta rozmowa. - powiedziała, stłumionym głosem. Przyćmiona San pewnie nie mogła usłyszeć szeptów, nawet z odległości kilku kroków.
Banda rozgoryczonych anarchistów, ot cały sekret…
-Widać Cię nie przekonam. No nic, jutro się okaże czy dla Shackle’a jesteś warta więcej niż dla Dereka. - Westchnął raz jeszcze.
-Próbowałem, ale widać im się nie da przemówić do rozsądku. - Odparł również ściszonym głosem. - Wiesz że jak każdemu próbuję dać szansę. - Nawet szalonemu naukowcowi, dodał w myślach.
San chyba chciała się zerwać z łóżka, w efekcie jednak zemdlała.
- Może wypominanie, że idziesz zabić jej kolegę, nie było najlepszą strategią. - zasugerowała Meredith. - W sumie co chcesz z nią zrobić? Mogę zrobić pod nią antytoksyny. Jutro po twojej walce już stałaby na nogach.
-To on zażądał pojedynku, to jego przerośnięte ego nie zniosło kolejnej porażki. - Przypomniał. - Dobrze, poskładaj ją do kupy. A co z nią dalej zrobimy, zdecydujemy jutro. Skończyłaś już?
- Mniej-więcej. Resztę wyśpisz. - stwierdziła. - Mam jej dać oglądać walkę przez jakieś kamery? Trzymać ją z dala od komunikatorów? Bodajże miała w zbroi radio, nie wiem, gdzie je wcisnęliśmy. Zbroją bawią się chłopaki z inżynierii. - wzruszyła ramionami. - Bawiłam się trochę genotypem Tsara. Jest inny od ludzkiego. Ich organy są po drugiej stronie od nas, co miesza z kodem genetycznym, trochę to zajmie. Na razie nie widzieliśmy nic, co krzyczałoby "nowy organ!".
-Nie spiesz się, grunt żeby zrobić to dokładnie. - Odparł Silver spokojnie. Nie można było niczego przegapić. - Niech zostanie tutaj, chyba że będzie cisnąć na oglądanie pojedynku, to poproś kogoś z załogi by jej przyniósł ekran. Dobrej nocy Mer. - Pożegnał się i poszedł do siebie. Odpalił odtwarzacz, żeby sprawdzić czym zachwycał się Jack i zaczął przy muzyce przeglądać notatki Tsara. Miał jeszcze czas zanim będzie musiał pójść spać dla zdrowia, trzeba było spędzić go produktywnie.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 27-02-2020, 12:15   #88
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację

Z pamiętnika Tsara Raz

...Jedną z teorii jaką pobudzili we mnie ludzie, była możliwość, że przegapiłem przejawy magii w innych rasach, które spotkałem. Nasz lud nigdy nie odkrył biologicznego bądź w jakikolwiek sposób fizycznego źródła magii. Z nagłością jednak spotkałem rasę nie tylko z potencjalną odpornością na magię, ale również dostępem do przedmiotów posiadających magiczne predyspozycje. Zwane artefaktami, każdy z nich działa wedle swoich własnych reguł, reguł, które można nadużywać, aby wydobyć z nich zwiększony potencjał. Tym, czego nikomu jednak nie udało się zrobić, jest rozebranie artefaktu na części i złożenie go z powrotem, lub stworzenie jego kopii. Podobnie jak z magią, predyspozycje artefaktu wydają się oddzielone od czegokolwiek obecnego w rzeczywistości, jak gdyby uniwersum mówiło "tak po prostu jest i będzie"...


Kajuta Kapitańska Balmoral Castle


Przed pójściem spać Silver przesłuchał Blue Nya, co okazało się niesamowitą króliczą dziurą. Kobieta była częścią zespołu Nya Nya Nyan do niedawna, ale w ostatnim czasie zaczęła występować solo jako "June". Jej gimmickiem jest posługiwanie się językami staroziemnymi, dawno wymarłymi i dla wszystkich odbiorców niemożliwymi do zrozumienia. Jej antyfani oskarżają ją o memłanie przypadkowych dźwięków pod nosem, w chwili, gdy fani chwalą jej intelekt i wiedzę historyczną. Zajmuje obecnie pierwsze miejsce na top listach muzycznych planety Pars, czyli największej dyskoteki w Cesarstwie.

Jej największy fan, jakiego Silver znał, czyli Jack, pojawił się rano w drzwiach kajuty kapitańskiej, aby sprawdzić, czy jego największy kumpel i szef na pewno wstał na czas.
- Yo! - dopiero widząc go, Silver skojarzył, że Jack urodził się i pracował na Pars, zanim przeszedł do pracy w wojsku, a niedługo później, Armstrong Industries. - Wyciągnąłem wczoraj nieco ciekawostek z Fou. Wojsko ich załatwiło. - Jack uśmiechał się prześmiewczo, oparty o ścianę. - Ich licencja Recollectorska uległa przedawnieniu i nie otrzymali przedłużenia. Podobno Cesarstwo zwyczajnie nie wydaje już zezwoleń, jesteśmy ostatnią generacją recollectorów w programie. - wyjaśnił. - Derek zapisał ich do pracy z Auger, bo nie miał innych opcji, są teraz korpopsami i gryzą się jeden z drugim. Pamiętasz te żelazne kije? To własność Auger. Ich pracą dosłownie było strzec patyków w ziemi, bo to własność firmy, więc firma ma do tego prawo.
-To by wyjaśniało czemu Derek jest ostatnio jeszcze bardziej narwany niż zazwyczaj. - Odparł Silver, który właśnie kończył poprawiać ostatnie detale swojego ubioru. - Domyślam się, że już Cię wprowadzono w szczegóły tego iż mnie wyzwał.
-Abstrahując od tematu Mandingo, muszę Ci podziękować. Zupełnym przypadkiem naprowadziłeś mnie na bardzo interesujący trop. - Zaśmiał się i odpalił muzykę przebrzmiewającą wymarłymi językami. - Nya Blue aka June, o ile nie jest to wyjątkowo niefortunny zbieg okoliczności, twoja ulubiona piosenkarka może być Magiem Pierwszej Generacji. - Zbieg okoliczności był tu mało prawdopodobny, nawet najbardziej gruntowna edukacja nie pozwalała mówić w językach precesarskich. Znaczy pozwalała, ale zaklęcie Wszechmowy i tak sprawiało, że wszystko brzmiało tak samo. Żeby móc się wypowiadać chociażby po staroceltycku czy łacinie, trzeba było mieć silnie rozwinięte zdolności magiczne lub wspominaną przez Tsara odporność na magię.
- I by się tym chwaliła na Cesarskiej holowizji? Pułapka. - stwierdził bez zastanowienia Jack. - Bo niby co innego? Zaproszenie? List matrymonialny? - zaśmiał się. - Jeżeli Derek nie wkopie Ci teraz, to możecie się w przyszłości nawet nie zobaczyć. - zauważył Jack.
-Pamiętaj, że o tym całym “Kalendarzu” słyszało współcześnie bardzo niewiele osób. - Zwrócił mu uwagę Silver. - No i na pewno ma jakieś zdolności magiczne posiada, inaczej nie mogłaby mówić w wymarłych językach.
- Nie mówię, że nie ma magii. Mówię, że jak masz atomówkę na pokładzie, to nie trzymasz tego w tajemnicy, tylko upewniasz się, że każdy pirat o tym wie. Najbezpieczniejszy przelot, na jaki możesz liczyć. - wyjaśnił się Jack.
-No i powiedziałeś, że ona nie ma powodu by się tą atomówką chwalić. - Zauważył Demon. - Może właśnie o to chodzi, żeby zwrócić uwagę tych nielicznych, którzy znają temat. I nie mów mi, że nie chciałbyś jej poznać. - Zaśmiał się chytrze.
- Pracowałem na Pars. Nie wiem, kogo byś musiał przekupić, żeby spotkać się z kimkolwiek w top dziesięć, a ona jest teraz na pierwszym miejscu. Poczekaj z pół roku, jej złoty moment przeminie, znajdziemy ją w jakimś barze tańczącą na rurze. Tak ta planeta funkcjonuje.
-Stary, jestem bogaty, przystojny i mam znaczące nazwisko, a to otwiera wiele drzwi. - Przypomniał mu. - Niemniej, na tej planecie będziemy tkwić prawie miesiąc. Jeśli z kolejnymi artefaktami po drodze będzie podobnie, to całkiem możliwe, że na Pars dotrzemy gdzieś za pół roku. Wtedy może nawet załatwię Ci prywatny taniec. - Nie przestawał się uśmiechać. - Jeśli to rzeczywiście June, będziesz miał o czym opowiadać przez resztę życia.
- Chcesz tu zostać? - zdziwił się Jack. - Prawda, musimy zostawić okręt w atmosferze na jakąś chwilę, ale nie mamy obowiązku tu gnić. Czy ten notatnik Tsara aż tak cię wciąga? Było tam coś ciekawego?
-Nie chcę, ale mam umowę do wypełnienia. Obiecałem tym Pszczołom narzędzia, a ich wykonanie zajmie fabrykom trzy tygodnie. Oczywiście możemy przelecieć się w kilka innych miejsc, ale nie wiem czy udałoby się to dobrze zgrać w czasie. - Wyjaśnił. - Co do notatek Tsara, są całkiem interesujące ale da się je czytać w trakcie podróży. Zbyt wiele jeszcze z nich nie wyciągnąłem, tak to jest jak ktoś pisze pamiętnik zamiast dziennika badawczego… - Westchnął i spojrzał na zegarek, nie chciał się spóźnić.
- Dobra, chodźmy. Holmes idzie z nami. Obiecał, że jak Derek ma dwa artefakty, to przyłoży się do ćwiczeń nad iskrą. - zaśmiał się Jack.
-No, już czas. Jak wyrobię się z pojedynkiem poniżej minuty, to robimy balangę dla całej załogi. - Zdecydował.

Baza wojskowa


Gdy Silver i jego zespół dotarli do bazy wojskowej, zostało z niej już tylko ogrodzenie. Helikopter Mandingo wylądował równocześnie z ich. Wyszedł z niego poważny i ponury Shackle, ciężki do przeczytania Fou Lou, oraz dygoczący i szalony Pill, będący naczelnym lekarzem załogi. Zaraz po nich wyszedł Derek. Wysoki, smukły, umięśniony, o białych włosach i gołej klatce piersiowej. Miał ze sobą swoje ostrze, ale poza tym coś było z nim źle. Jego wolna ręka była czerwona, pulsowała i zmieniała kształt. Momentami wydawała się nawet rozmywać i odczepiać od jego ciała na krótką chwilę, co nie wywoływało żadnej reakcji w wyrazie twarzy dowódcy Mandingo.
- Muszę ci podziękować. Gdybyś nie zdecydował się na samobójstwo, mógłbym już nie mieć żadnej szansy się na tobie odgryźć.
- Darujcie sobie biadolenie. - odezwał się gromkim głosem Admirał Floty Bastion. Olbrzymi mężczyzna zasalutował dwójce wojowników i przedstawił swoje zasady: - Walczycie, aż jeden z was umrze lub się podda. Zabicie przeciwnika, który przyznał się do porażki to morderstwo, z egzekucją na miejscu. Dozwolone są wszelkie narzędzia i bronie, wliczając artefakty, ale nie iskry. Macie walczyć jak ludzie, może niekoniecznie jak mężczyźni. - Bastion zmierzył wzrokiem rękawicę Silvera oraz miecz Dereka. - Ale przynajmniej po ludzku. Postarajcie się nie wypaść za ogrodzenie, powodzenia.
Po tych słowach generał odszedł i stanął wraz z tłumem gapiów kilkadziesiąt metrów od walczącej pary. Derek nie mówił już nic więcej, po prostu przybrał postawę gotową do walki.
-Poprosiłeś bym wykonał na Tobie egzekucję, jak mogłem odmówić? Tylko postaraj się zbytnio nie rzucać, bo będzie bolało. - Silver dobył ostrza energetycznego. Mandingo nie nosił pancerza, zapewne pamiętając że Excalibur tnie każdą zbroję jak papier, ciekawe czy miał pole ochronne. Spojrzał na Bastiona, który dał sygnał. Podstawową przewagą Armstronga była szybkość i nie zamierzał z niej rezygnować. Gdy tylko dłoń admirała opadła natarł z pełną prędkością, całkowicie zaskakując Dereka. Zanim ex-recollector zdążył zareagować miał na sobie liczne krwawiące rany.
Derek zagryzł zęby i zamachnął się czerwoną dłonią przez natarcie Silvera. Demon zareagował, odskoczył i zasłonił się, jednak mimo tego Derek trafił go z ogromną siłą, odpychając go w tył. Zaraz po ataku czerwień porastająca jego dłoń zaczęła rozchodzić się na ramię, a mięśnie wyglądać na wyschłe i naderwane.
Ten idiota był dosłownie gotów zginąć, Silver nie wiedział co to były za czary, ale najwidoczniej Mandingo poświęcał swoją energię życiową w zamian za siłę i powoli usychał. Równie dobrze mógł go wziąć na przeczekanie i pozwolić mu się rozpaść. Chyba poczucie przewagi nieco zmąciło mu w głowie, bo tym razem jego ciosy odbiły się od parady Dereka.
Derek przeskoczył z nogi na nogę, po czym rzucił się na Silvera, atakując z niskim skokiem i piruetem, jego uderzenie z brzękiem strzeliło o ziemię, przez co lekko stracił równowagę.
Korzystając z otwarcia Demon natarł zajadle, znów znacząc przeciwnika licznymi ranami. Jakim cudem on jeszcze stał? Większość ludzi zeszłaby dwukrotnie.
- Spójrz na mnie. Tyle lat i ledwo mogę cię drasnąć. - zaklął, klękając z mieczem przy ziemi.
- Poddajesz się? - spytał Bastion.
- A wyglądam jak pedał?
Admirał floty zmierzył wzrokiem jego długie, bujne, białe włosy. - ....No.
- Co zrobiłeś z San? - spytał Silvera. - Nie mów jej, że pytałem.
-Jest na Balmoral, cała i zdrowa. - Odpowiedział bez ogródek Armstrong. - Pewnie ogląda walkę, więc jak leci z audio to i tak wie, że zapytałeś. Poddaj się, jeśli Ci życie miłe. - Zakończył poważnie, gotów w każdej chwili wznowić walkę.
- Kurwa. - zaklął, patrząc na kamerę, nieświadom, że Bastion nie męczył się z dodawaniem audio. - Nigdy nie było, zwłaszcza na trzeźwo. Ale co by o tym wiedział nowobogacki, magiczny książę. - Derek zerwał się do góry, rozcinając mieczem ogromną ranę w swojej klatce piersiowej. Włożył w nią swoją czerwoną rękę i wyjął z okolicy serca niewielki pierścień. Następnie upuścił go na ziemię i zdeptał.

Czerwone ramię Dereka w moment pochłonęło resztę jego ciała, po czym zaczął rosnąć i przekształcać się krzycząc przy tym w agonii. Po kilku sekundach przed Silverem stała ogromna, czerwona kreatura.
- Mówiłem żadnych iskr! - wrzasnął Bastion.
- To tylko artefakt. - odparł Shackle. - Nic więcej.




B̵̟̼̯̟̫͆̑̈̽͝ͅ�-�-̨̥̦̦̗̞�-l̵͈̗̀̈́͑ȏ̶͒̇͑͋͌̚�-̦̪̝͑͜ͅó̸̜͍͚͍͐͐̏͊̀̏̍̉̅̊̄̕ ͕͔̼̙̻͜d̸̡̛͇̹̤̗̳͆̈́̈́͂́͋͋̀̚͝ ̙̜�-̰̻ͅ ̵̗̦̘̜̰̪̀̅̌͋͑͂̇̌͗͝�-͈o̸̼͔͖̊̓̚͝�-̖̹͇̻͙͖̩̮f̵͈͉̃̊͋͒̎̀͋̀̽̚̚͝�-̨̡̧̙͕̦͙͍̥̬ ̵̤͌̾̎́͊̓͋͊̑̍͐͘͝�-̨̡͈̟͎̼͖̥̬̘̯̩̼t̵̆̅̆͆̑̅̆͛͗͂ ̮̼̰͚̞̖̮̤̟̰̝̹͜͜ḩ̶̞̤͇̜̓ͅ�-̳̝ȩ̷̛̖̮̱͕͖͕͕͔̈́̆̋̀͆̌́̅ͅ ̵̢̧̫͈̫͎̪͚̲̰̊̈́̑̉̄̽̑͜ͅĎ̶̌̐ ̢̜̖̻͗̐̌͌͛́̕é̵̱̈́̊͗̕̚̚͘͝�-̝͓̜m̶̡̖̓̒̂͊̒̀̋͘̚o̴̊̊̓̏̐͊͑͝ ̣̈́̄͝�-̦͙͇n̶̩͈̪̼̓̽͂͘̕͜


-Do reszty Cię posrało… - Westchnął Demon i wznowił natarcie. To wielkie cielsko nie dawało się niestety kroić tak łatwo jak ludzkie.
Z każdym cięciem i szarpnięciem miecza, krew uwalniała się z cielska bestii, zalewając Silvera, którego rany zaczęły się goić przy kontakcie z nią. Kreatura wydawała się ignorować zmagania recollectora, przybliżając swoją twarz do niego, aby wykonać donośny ryk, który nieco otępił Silvera.
Posoka lejąca się z tej bestii miała widać działanie odwrotne do tego co działo się wcześniej z Derekiem. Z każdą spadającą na niego kroplą Armstrong czuł się lepiej. Choć ryk tego, co kiedyś było człowiekiem wyraźnie wytrącił go z równowagi, nie przegapił okazji i chlasnął potwora przez łeb z ogromną siłą.
Głowa otworzyła się na pół, zalewając Silvera uzdrowicielską krwią. Patrząc w głąb bestii, Armstrong dostrzegł jakiś ruch i instynktownie odskoczył. Bestia rozerwała się na pół od środka, czerwone macki wystrzeliły we wszystkie strony, tłukąc o arenę w losowy sposób. Ryk demona unosił się z wnętrza rozwartego ciała.
Robiło się coraz trudniej… Silver musiał być bardzo uważny, żeby nie dać się trafić tym mackom, a jednocześnie zbliżyć się na tyle by zadać cios. Niestety nie był nawykły do takiego sposobu walki i nie zdołał przebić się przez nawałnicę czerwonego cielska.
Szczęśliwie, zdołał za to zareagować, gdy jego sytuacja wyrwała się spod kontroli i szybkim skokiem w tył, wydostał się z zasięgu bestii. Kreatura, którą był Derek, podniosła się z ziemi, zszywając się z powrotem w jedno wielkie, przebrzydłe ciało.
Młody Recollector wciąż był wytrącony z równowagi przez unikanie macek, kiedy znów natarł na bestię. Niestety zamiast wślizgiem rozpłatać ją na dwoje zaliczył poślizg i musiał porzucić atak na rzecz utrzymania się na nogach.
Derek skoczył na Silvera ze złożonymi w młot dłońmi, recollector uniknął na bok. Derek pchnął się na niego ramieniem, ten się odsunął. W końcu bestia rzuciła się na niego całym ciałem, to ten zwyczajnie odskoczył. Nawet w swojej nowej formie, przed Silverem, dowódca Mandingo musiał się zbierać z ziemi.
Mimo że Demon nie zawsze był w stanie dosięgnąć tego czegoś, jednak utrzymywał przewagę w starciu. Wciąż był nietknięty, a bestii przybywało nowych rozcięć, gdy śmigał dookoła siekając ją wściekle. Czerwony potwór zaczął wywijać wściekle całym ciałem i młócić wszystkimi kończynami, próbując raz za razem dosięgnąć Silvera, jednakże ten jedynie odbijał się od jego ataków, szukając dogodnego momentu. W końcu zahaczył o łapsko i dał się porwać w powietrze skąd opadł z gracją, dekapitując nieszczęśnika. Paskuda zaczęła się rozpadać, a u stóp Armstronga wylądowała głowa Dereka, o dziwo wciąż żywa.
-Przykro mi. - Sam zdziwił się swoim słowom, ale naprawdę w tym momencie było mu żal tego szaleńca. Mógł jedynie zapewnić mu szybką śmierć i tak też zrobił, wbijając ostrze centralnie w czoło.
- Dorwał nas obu, ale spuść mu wpierdol w moim imieniu - odparł Derek, przedtem jak jego oczy wywinęły się na drugą stronę.
Ogromne ciało bestii rozlało się, zalewając pozostałości bazy krwią. Z wnętrza ciała kreatury zostały tylko dwie rzeczy: miecz Dereka oraz niewielka, czerwona rękawica. Shackle, rozpalając cygaro, zbliżył się do Silvera i zasłonił rękawicę stopą. Bastion również podszedł do pary.
- Gratulacje Silver, jestem pod wrażeniem. Gdy skończy ci się licencja na recollekcje, przemyśl karierę w wojsku. Miałbym dla ciebie miejsce w załodze. - następnie Admirał Floty spojrzał na Shackle. - A wy mi wyjaśnijcie tą transformację. Jaki artefakt ją wywołał?
- Pierścień. Własność Auger. Już go zdeptał, nic nie zostało.
Bastion zastanowił się przez chwilę.
- Cygaro? - spytał Shackle, oferując paczkę zarówno Bastionowi, jak i Silverowi.
- Nie palę. - odparł Bastion. - Niech będzie. Jak mnie już nie potrzebujecie, to się pożegnam.
-Też nie palę, muszę dbać o płuca. - Odparł Demon. Speedster z chorobą obturacyjną miałby nieźle przewalone. - Będę miał na uwadze pańską propozycję Admirale. Do zobaczenia. - Jednak zamiast zasalutować, Silver wyciągnął rękę.
Bastion uścisnął rękę. Bolało to równie mocno co bycie uderzonym przez czerwoną bestię, choć chyba nic w dłoni Silvera nie pękło. Następnie Admirał Floty zasalutował Shackle, który odpowiedział tym samym, po czym Bastion się ulotnił ze swoją zgrają żołnierzy. Gdy tylko się oddalił, Shackle odszedł krok w tył.
- To rękawica go zmieniła, jak ją założysz, to jej nie zdejmiesz, nie bez amputacji. Derek nie potrafił jej kontrolować, ale mieliśmy pierścień, który potrafił wyłączyć ten artefakt. Z pierścienia nic nie zostało. - Shackle wyjaśnił Silverowi prawdę. - Wieczorem przyślę kogoś po Sanę. Nasi chłopcy będą dalej siedzieć przy tyczkach, ale wyłączymy wiertło na trzy miesiące i ani chwili dłużej. Coś jeszcze? - spytał, agresywnym tonem.
-Nie tak obcesowo jeśli łaska. Nie ja naciskałem na tę walkę. - Armstrong odnosił wrażenie, że Shackle obwinia go o śmierć Dereka. - Wystarczy, że nie będziecie wchodzić mi w drogę. San jak mówiłem jest cała, a skoro chcecie ją odzyskać nie odmówię. Upilnujcie tylko, żeby nie próbowała mnie zabić w zemście za waszego zmarłego szefa.
Shackle wzruszył ramionami i odszedł od Silvera, mówiąc: - Sczeźnij gdzieś w tym kosmosie.
Fou bez komentarza skierował się w stronę statku, którym grupa przybyła. Pill zadrgał w miejscu, włożył rękę do papierowej torby, którą nosił na głowie, wyjął z niej opakowanie jakichś tabletek i rzucił je Silverowi, po czym zaczął pokracznym krokiem zmierzać na statek. Tabletki były nieopisane.
Demon schował pigułki do kieszeni i zebrał z ziemi swoje, dość makabryczne łupy. Zastanawiając się co zrobić z czerwonym bliźniakiem swojego artefaktu ruszył do własnego transportu.
-Holmes chyba się pochlasta, czeka go naprawdę dużo praktyki. - Rzucił tylko do Raidena, próbując się rozweselić. Jakoś nie miał najlepszego humoru, mimo odniesionego triumfu.

Po powrocie na okręt, Silver najpierw udał się do Meredith. Był całkiem zdrów, ale miał coś dla niej.
-Sprawdź co to za paskudztwo. Wieczorem Mandingo przyślą kogoś po San. - Rzucił, zostawiając pudełko tabletek na stole. Pill był szalony, mógł mu równie dobrze dać cyjanek, co jakiś dziwaczny specyfik. Potem wrócił do siebie.
-Holmes, czekam na raport o planecie. Potem bierz się do ćwiczeń. - Nadał do kronikarza, wysyłając mu obraz miecza i rękawicy. Jego samego czekało sporo do przemyślenia.
“Dorwał nas obu...” najwidoczniej ich artefakty były ze sobą w jakiś sposób połączone. Shackle mówił, że Derek nie potrafił tego kontrolować… Silver nigdy nie miał takich problemów z Demoniczną Dłonią. To było zastanawiające, czy brak samokontroli u nieżyjącego Mandingo sprawił że nastąpiła jakaś nietypowa reakcja przy ich połączeniu, czy to Armstrong był inny? Może chodziło o jego Iskrę… Silver był dzięki niej w stanie karmić swój symbiotyczny artefakt. To by znaczyło, że sam przetrwał zupełnym przypadkiem, tworząc nieświadomie układ “Ty mnie karmisz, ja Ci pomagam”. Mimo wszystko, korciło…
-Jack, pozwól do mnie. Weź największą spluwę jaką znajdziesz. - Wezwał swojego ochroniarza.
- Szybki remont? - spytał Jack, wchodząc do sali z działem plazmowym, gotowy do zostawienia dziury w ścianie.
-Nie, środki prewencji. - Powiedział dość ponurym głosem i podniósł czerwoną rękawicę. - Jeśli nie zdołam nad tym zapanować, masz mnie rozwalić zanim zrobię komuś krzywdę. Idziemy. - Podniósł się z miejsca i ruszył w stronę więzienia okrętowego. Cela powinna zapewnić bufor bezpieczeństwa, żeby Raiden nie strzelił za szybko.
Siedząc za kratami więzienia, Silver założył rękawicę. Szybko zlała się ona z jego dłonią, barwiąc ją na czerwono. Było to bolesne, Demon czuł, jak coś z niego ubywa. Coś, co można by było nazwać energią życiową. Czerwony ślad rękawicy rozrastał się wzdłuż jego ramienia, aż dotarł do jego barku, gdzie zaczął tracić na sile i ewentualnie zanikł. Pierwotna ręka zareagowała na obecność nowego gościa, samemu się rozrastając. Ewentualnie, obie zmodyfikowane kończymy, spotkały się na piersi demona, zlewając jedna w drugą, po czym transformacja się zatrzymała w miejscu.
- ... Trochę się napaliłem na strzelanie, ale tylko głupio wyglądasz. - zauważył Jack, celując z działa w swojego szefa. Nie był aż tak rozbawiony, jakiego udawał.
Dwójka spędziła w celi pewien czas, ostatecznie jednak Silver nie czuł, aby cokolwiek się z nim działo. Prawdopodobnie rękawica nie będzie przejmować nad nim kontroli. Przynajmniej nie w obecnych warunkach.
Armstrong przyjrzał się sobie. Choć powierzchownie zmiany fizyczne były widoczne, nie czuł absolutnie żadnej różnicy w stanie swojego ciała. Miał nadzieję, że dodanie Demonicznej Dłoni jej bliźniaczego artefaktu jakoś spotęguje efekt, ale nie zaszło nic w tym stylu. Wyczuwał moce swojej lewej ręki, ale był nimi rozczarowany, widział jak wyniszczały Dereka gdy ich używał, a przecież Mandingo był od niego znacznie bardziej wytrzymały.
-Wygląda na to, że los ma dziwne poczucie humoru. W każdym razie opuść tę armatę, nadal jestem sobą, nawet jeśli nieco mi się zbrzydło. - Uśmiechnął się krzywo. Szczęśliwie ten niecodzienny wygląd można było łatwo ukryć pod ubraniem, jedynie przekształcone przedramiona mogły rzucać się w oczy. Może warto było pomyśleć o długich rękawach na przyszłość.
-Drake, idę do Ciebie. - Nadał i poszedł wysłuchać raportu kronikarza. Chciał wiedzieć czy warto tu zostawać, na czas realizacji “zamówienia”.

- Niczego tu nie widzę. - odparł Holmes, gdy Silver wszedł do pomieszczenia. Kronikarz pochylał się nad ekranem przedstawiającym planetę, zerkając co jakiś czas na drugi wyświetlacz wskazujący wyniki badań prowadzonych przez grupy na planecie. - Żadnych rzadkich albo wyjątkowych złóż, żadnej magii. Lód i ubóstwo. - stwierdził. - Nie jestem w stanie uwierzyć, że nic nie zostało z cywilizacji sprzed zamrożenia planety. Jeżeli jednak założymy, że tylko pszczoły zaszły z tym tematem gdziekolwiek, a używały jakiejś odmiany wydzielanego przez siebie tłuszczu jako budulca, to może faktycznie resztki ich wiosek z czasem po prostu zanikły. - ocenił. - Albo są tak głęboko pod śniegiem i lodem, że skanery nic nie wyłapują.
-Zatem nie mamy powodu tkwić tu przez następnych kilka tygodni. - Skonstatował Silver. -Poczekamy do jutra, na wypadek gdyby Mandingo zapomnieli odebrać dziś San. Przeznacz ten czas, by wyznaczyć nam kolejny cel. Nie zamierzam siedzieć bezczynnie na dupie. - Niestety, z racji że jego walka z Derekiem strasznie się przeciągnęła, balanga nie miała się odbyć, trzeba więc było wrócić do produktywnych zajęć. - Powodzenia zatem. Jak skończysz daj znać, napijemy się w męskim gronie. - Pożegnał się i poszedł na salę treningową. Wpadł mu do głowy pewien pomysł i postanowił go wypróbować.
Na miejscu naładował obie rękawice do oporu. Wziął głęboki oddech i wtłoczył moc w obie jednocześnie, by przekonać się czy to coś zmieni.
Jedna część ciała Silvera zaczęła porastać skamieniałym pancerzem oryginalnego diabła, w chwili, gdy druga zaczęła rozmywać się, rozkręcać i przekształcać. Efekt czerwonej rękawicy przypominał bardziej dosłowną transformację niż efekt niebieskiej. Dwie formy spotkały się w centrum ciała Silvera i zaczęły ze sobą walczyć, raz jedna zabierała większość ciała, raz druga. Bardzo szybko Silver zaczął czuć się źle, co zmusiło go do przerwania eksperymentu, ale nawet wtedy rękawice nie chciały odpuścić. O ile było to bolesne, Silver wyczuwał jakiś poziom połączenia, fuzji, w centrum swojej klatki piersiowej. Była ona jednak krótkotrwała, a jego ciało było mocno rozrywane. Recollectorowi udało się jednak zacisnąć zęby i wyczekać, aż rękawicom skończy się paliwo. Z odpowiednim treningiem, być może dało się tutaj coś wskórać, przyjmując, że nie brakowało żadnych kluczowych elementów. Aktywowanie obu rękawic na raz, nie mając prawie żadnej wprawy w operowaniu czerwoną, również mogło się przyczynić do drastyczności pierwszej próby.
Nie należało się spodziewać, że wyjdzie za pierwszym razem, a jednak młody Armstrong był rozczarowany takim przebiegiem wydarzeń. Zapewne wynikało to z faktu iż bardzo rzadko, a wręcz niemalże nigdy nie ponosił porażki. Bycie cudownym dzieckiem miało swoje konsekwencje… Pozostawało ćwiczyć, ale póki co miał wciąż pamiętniki Tsara do przewertowania. Zmarły Admirał miał za sobą długie życie, Silver liczył że w późniejszych rozdziałach znajdzie się więcej konkretów. Wrócił więc do siebie by dalej studiować notatki, w oczekiwaniu na wieści od Drake’a.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar

Ostatnio edytowane przez Fiath : 27-02-2020 o 12:18.
Fiath jest offline  
Stary 27-02-2020, 12:17   #89
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Z pamiętnika Tsara Raz

...Spotkałem już wiele osób, które posiadają to, co nazwałbym nadmagią. Jej natura dalej pozostaje dla mnie tajemnicą. Zdecydowanie użytkownicy nadmagii mają dostęp do pewnych zaklęć, które przypominałyby zwykłą magię. Nie posiadają jednak magii samej w sobie ani tego, co nazywają iskrami. Jest to przedziwny i ograniczony typ magii zależny od człowieka. Niektórzy mistrzowie sztuk walki mogą kontrolować swoją broń, nie mając jej w ręce. Zawodowi gracze shogi, są w stanie wyliczyć dziesiątki tysięcy kombinacji ruchów czysto instynktownie. Nurkowie mogą oddychać pod wodą. Ich dedykacja do konkretnego elementu swojego życia daje im nad nim magiczną kontrolę. Niestety, wydaje się, że wszyscy oni nie robią w życiu niczego innego, przez co ich specjalizacja jest strasznie wąska...

Następnego Ranka

Gdy Silver wstał rano, został wezwany na mostek. Tam przeczytał zostawione mu raporty i wiadomości. Z raportów, prezentem od Pilla była kofeina w tabletkach, San odebrano bez zmartwień, Holmes miał podejrzenia względem jednej planety, ale nie robił obietnic, oraz... Auger Industries zażądało, żeby Silver zgłosił się na spotkanie z ich szefem, Maximilianem. Nie podali w liście żadnego tematu, choć wyznaczyli już termin — gdyby Silver skierował się na miejsce od razu, zdążyłby, mając może pół dnia zawiasu. Wyglądało to na formę prowokacji.
-To po drodze do tej potencjalnie obiecującej planety, czy zupełnie nie? - Zapytał Drake’a. Auger, czy raczej ten cały Maximilian to kawał szmaciarza (kręcił wała by przejąć Futuristics, nie mógł być porządnym gościem) Silver więc już rozmyślał jak wykorzystać to zaproszenie by zagrać mu na nosie.
- Niestety nie jest nam po drodze. - stwierdził Holmes. - To powiedziawszy, jeżeli chcesz z tego skorzystać, mogę polecieć przodem. Sprawdzić, czy na planecie na pewno coś jest. - zaproponował.
-Na takie okazje przydałaby się flotylla. Kiszenie się w małym stateczku przez parę dni nie należy do najprzyjemniejszych doświadczeń. - Odparł Silver. - Weź sobie VIP-owską Corvetę, jest trochę wolniejsza niż Highlander ale znacznie wygodniejsza.
-Panie Dragon, proszę wyznaczyć kurs Panu Holmesowi, a potem dla naszego okrętu. - Zwrócił się do nawigatora. Ściągnął sobie szybko na interfejs przewodnik po planecie należącej do Auger i zaczął przeglądać go w głowie. Tropikalna, idealna wymówka by się pojawić po odmrażaniu sobie tyłka tutaj. - Chyba że ktoś ma coś przeciwko wybraniu się tam? - Spojrzał na swoich oficerów.
Jack się zastanowił. - Nie są zbyt mili. Może by ich zignorować i wiesz...dopiec im? Jak ładnie poproszą, to przylecimy?
Planeta Auger była miejscem wypoczynkowym pełnym gorących źródeł, dżungli, wzgórz i kurortów. Stanowiła też miejsce handlu. Jej orbita pełna była stacji magazynujących, w znacznej części własności Auger. Było to miejsce spotkań dedykowane biznesmenom i praktycznie nikomu innemu.
-To planeta turystyczna, na dodatek tropikalna co byłoby miłą odmianą po tutejszym klimacie. - Zaczął uspokajającym tonem Demon. Miał już przygotowany plan - Mamy więc dobrą wymówkę by tam polecieć i nie pójść na spotkanie, a zamiast tego zatrzymać się w jakimś kurorcie, oficjalnie na małe wakacje. Ta planeta należy do nich, będą więc świadomi naszej obecności, ale sami będą musieli się do nas pokwapić albo zaprosić bardziej kulturalnie. Zażyjemy relaksu i zagramy im na nosie, dwie pieczenie na jednym ogniu.
- Dooobre! - ucieszył się Jack. - To ja idę przetestować wodoszczelność. I namówić Meredith na gorące źródła. - zadowolony z życia mężczyzna opuścił biegiem pomieszczenie.
-Ktoś jeszcze ma jakieś wątpliwości, czy już wszyscy w głowach układają sobie plan wczasów? - Zapytał z lekkim uśmiechem.
Morale drużyny urosły i każdy zajął się swoimi rzeczami. Silver również nie próżnował, skoro miał wybrać się na urlop, to czas przed nim spędzał na studiowaniu notatek Tsara oraz praktyki z nowo nabytą kończyną. Sielanka skończyła się następnego dnia, gdy Dragon zadzwonił do Silvera, aby ten jak najszybciej przybiegł do pokładowego baru.

Na telewizorze w restauracji włączony był program z kanału dziennikarskiego. Obecnie nadawano z niego wywiad z szefem Auger, Maximilianem Gold. Był to wysoki mężczyzna o szczupłej budowie i fioletowym kolorze skóry. Ubierał się prosto, w czarne spodnie i czarny golf. Pomimo jego elegancji i elokwencji, Silver instynktownie wiedział, że nie jest to dobry człowiek.
- Ostatnio nastąpiło wiele zmian w Cesarskim prawie. Z powodu demilitaryzacji wiele firm technologicznych zaczęło zawężać swoje portfolio. Zamiast tego, postanowił pan sprzedać swoją firmę rządowi. Nie obawia się pan takiej straty kontroli? - spytała młoda dziennikarka.
- Zniszczenie własnej firmy z uwagi na zmianę trzech praw to utrata kontroli moja droga. Ja dalej mam firmę, dalej robię to, co zawsze, dalej jest to moja firma, a na dodatek mam jeszcze większą szansę niż zwykle, aby wesprzeć nasze wspaniałe Cesarstwo. Doprawdy, nie mógłbym się nazywać patriotą, gdybym nie spełniał życzeń naszej Cesarzowej, tak jak Admirałowie Floty je przedstawią. - uśmiechnął się szeroko.
- Co na to pana najbliższa konkurencja? Ostatnio mówi się o pana rywalizacji z Armstrong Futuristics?
- Nie miałem i nie chcę mieć złych stosunków z Armstrong Futuristics. Nasze firmy wbrew pozorom nie rywalizują, tylko uzupełniają się. Inaczej już dawno byśmy się czubili. To powiedziawszy mam teraz pewne osobiste problemy z ich zarządem, kto wie, co z nich wyniknie.
- "Osobiste"? Czyżby jakiś skandal bądź dramat?
- Jeżeli już to tragedia. Pewna wysoko postawiona osoba z Armstrong Futuristics nadużywała niepełnoletnią córkę jednego z moich pracowników, a od tego tylko się zaczęło.
- Brzmi koszmarnie! Cóż to za potwór, ma pan jakieś dowody, na które mogliby odpowiedzieć?
- Mam dowody, którym nie da się zaprzeczyć. To powiedziawszy, wolę pozostawić to na razie w strefie zarzutów. Nieporozumienia się zdarzają. Dałem tej osobie aż nadto czasu, żeby się ze mną skontaktowała. Zawiesiłem pracę i tylko czekam w biurze, aż przyjdzie się usprawiedliwić! Oj mam nadzieję, że zdoła, za nim przerodzi się to w rozprawę sądową.
- W takim wypadku jestem wdzięczna, że znalazł pan dla nas czas!
- Oczywiście, kuźwa, że znalyzł. Gowno zawiesił, kase trzepie, albo obija w goroncych źródłach, bo go stać! - Nawet Dragon był w stanie przejrzeć wystąpienie Maximiliana. - Jakie szanse, że to nie o nys? - Spytał, siorbiąc Irlandzką kawę.
-Jesteśmy odwróceniem uwagi. - Odparł Silver. - Właśnie powiedział wprost, że sprzedaje firmę tylko z nazwy, bo cały czas będzie należeć do niego. Potrzebny jest więc jakiś skandal, który sprawi że ludzie nie zwrócą uwagi na przekręty prawno-finansowe. - Zamyślił się na chwilę.
-Najpierw muszę porozmawiać z rodzicami, dowiedzieć się co na to PR-owcy firmy. Niestety prawdopodobnie będziemy musieli odwołać wakacje, bo przybycie tam może zostać uznane za przyznanie się do winy. - Wstał i ruszył z powrotem do swojej kajuty, by nawiązać telekonferencję.

Gdy Silver zadzwonił do Ojca, nie musiał czekać na połączenie, ten natychmiast odebrał. Wyglądał na zmęczonego i zestresowanego. - I dlatego nie lubimy twoich przygód. Szybko, mów co się stało, za nim matka się dowie, że wpadłeś w jakieś kłopoty.
-No właśnie nic się nie stało. Znaczy nic z tego o co jestem oskarżany. - Odparł Demon. - Po tym jak dobiliśmy targu w Bramie, poleciałem na zamarzniętą planetę, gdzie znajdował się potencjalny artefakt. Udało mi się go odnaleźć i dobić targu z jego posiadaczami. Nieszczęśliwie złożyło się, że tym samym łupem zainteresowane było Auger, mające obecnie na swoich usługach grupę Mandingo. Z jedną z nich San, wdałem się w konflikt zbrojny, po wszystkim odesłałem ją żywą na Balmoral, gdzie Meredith ją poskładała. Admirał Bastion upewniwszy się że obie strony mają zamiar dotrzymać umowy, zakazał Auger prowadzenia działań na planecie na okres trzech miesięcy, żebym mógł w spokoju dotrzymać warunków ugody. Nie wspomnę że ich poszukiwania były na granicy legalności, gdyż Mandingo stracili licencję. Derek, ich dowódca się wściekł i wyzwał mnie na pojedynek. Pokonałem go, nie żyje. Prześlę Ci potem nagranie z walki, bo to dłuższa historia. San wróciła do Mandingo cała i zdrowa. Następnego dnia dostałem wezwanie do Auger, bez podania przyczyny, za to z odgórnie ustalonym terminem. Postanowiliśmy zagrać im na nosie i polecieć tam na wakacje. Dziś pojawił się ten wywiad i wydaje mi się, że ten szmaciarz Gold robi z nas odwrócenie uwagi. Przyznał praktycznie otwarcie, że sprzedaż firmy to farsa, choć ktoś nieobeznany z zasadami świata korporacyjnego mógł tego nie zrozumieć. - Opowiedział całą historię.
- Prawdopodobnie o to chodzi. - westchnął ojciec. - Nic nie robiłeś z tą całą San? Jeżeli innej kobiety nie jesteś w stanie nazwać, to o nią będzie im chodzić. Kim ona jest?
-Gadzią hybrydą, naturalna mutacja wedle Meredith. Zdecydowanie nie wygląda na córkę pracownika, a jeśli jest nieletnia to najpierw powinni powiesić Auger za jej zatrudnienie do tak niebezpiecznej roboty. Straszny z niej tchórz, ale jak większość Mandingo jest też bardzo agresywna i nieszczególnie inteligentna. - Przedstawił krótki opis. - No stłukłem ją na kwaśne jabłko, potem została uśpiona i odesłana na Balmoral. Oczywiście musieli ją rozebrać, żeby lekarz mógł ją obejrzeć, ale to było już na okręcie. Ja po starciu jej nie dotykałem.
- Ty nie ale twoi ludzie tak, pewnie za twoją komendą. - Ojciec przetarł twarz zamyślony. - Zatrudniona raczej nie mogła być, pytanie, czy udowodnisz, że pracowała, a nie po prostu tam była... o tym można zapomnieć. - Ojciec nalał sobie whisky i napił się, myśląc. - Jeżeli dojdzie do pozwu, przyznaj się. W sądzie przypomnisz, że hybrydy nie mają praw, ewentualnie zażądasz testu DNA dla sprawdzenia poziomu człowieczeństwa, raczej nie ma szans na sensowny wynik. Jeżeli Maximilian będzie zgrywał obrońcę uciśnionych ludów, to pociąga nas po sądach kilka lat dla szopki i nic z tego nie będzie. Co się da, zrzucimy na twoich ludzi, pewnie nie mają dowodów, że to ty konkretnie wydałeś polecenie. - postanowił ojciec, z zimnym wyrazem twarzy.
-Niezależnie od wyniku DNA, jeśli się przyznam to nam zrujnuje reputację. - Hybrydy mogły nie mieć praw, ale wieść i tak się rozejdzie. - No i nie zapomnijmy, że to rzekome molestowanie to “tylko początek”, jak to ten kurwi syn określił. Pozwolimy mu wrobić nas w to jedno, to dalej będzie mógł nam przypisać co zechce, bo przecież przyznaliśmy się już do winy.
- Nie przyznamy się do winy. Przyznamy, że hybrydy to tylko zwierzęta. - z wyrazu twarzy ojca było widać, że on tak nie uważa. Najwidoczniej syn był dla niego jednak ważniejszy. - Innymi słowy, nie było ani zbrodni, ani na kim jej dokonać. Sam straci twarz w cesarstwie. Nie wspominał w wywiadzie, że chodziło mu o hybrydę. - zauważył ojciec. - Choć jeżeli masz lepszy pomysł, to chętnie go wysłucham.
-Myślę że utrzymam zaplanowaną prowokację w ruchu. Z pewnością ktoś się zainteresuje moją bytnością na planecie, mogę powiedzieć że jestem na wakacjach, co będzie prawdą. - Przedstawił swoją koncepcję. - A jeśli zapytają co z wezwaniem do złożenia wyjaśnień, zobaczą żądanie stawienia się, bez podania przyczyny. Jeśli wycieknie, że Gold ustawił to w ten sposób, powinniśmy zyskać przewagę na ewentualnym procesie. Jak sądzisz tato?
- Szczerze powiedziawszy, to on nie ma obowiązku z tobą rozmawiać. Może to zrobić od razu w sądzie. Podobnie to, że cię zaprosił, jest prawdą. Jak to zrobił nie ma znaczenia. Mógłby stwierdzić, że przyczyna była oczywista, bądź użyć tego przeciwko tobie, bo "nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, co zrobiłeś". Z drugiej strony, jeżeli wykorzystamy bezprawność hybryd, to pójdzie nam to na rękę. - stwierdził Ojciec. - Martwiłbym się, że jeżeli tam przyjdziesz i nie stawisz się na spotkanie, ludzie stwierdzą, że drwisz z całej sprawy i tego co zrobiłeś. Można to jednak wykorzystać. Jeżeli wyraźnie dasz wszystkim znać, że stawiłeś się na jego planecie, to już od niego zależy czy faktycznie z tobą porozmawia, bo przecież jesteś w zasięgu ręki. Więc gdyby cię zignorował, moglibyśmy dowieść jego zakłamanym intencjom.
-Zastanawia mnie, czemu tak nagle wyszedł z ukrycia i jednocześnie postanowił uderzyć w nas. - Maximilian nie był osobą publiczną, praktycznie nikt go nie znał, choć należała do niego jedna z największych korporacji Cesarstwa. - Możliwe, że ktoś mu rozpalił ogień pod tyłkiem, bo jego naginanie prawa do własnych potrzeb zaszło za daleko. Wtedy będzie próbował ugrać jak najwięcej zanim ukróci się jego przekręty. To prawdopodobne, czy wybiegam za daleko?
- Jest jedynym człowiekiem, o którym słyszałem, który wybrania się przed zmianami w Cesarstwie. Przynajmniej jednemu Admirałowi musiał zajść za skórę. - stwierdził Ojciec. - Jeżeli poradzimy sobie z jego pierwszym natarciem, ewentualnie powinniśmy znaleźć sojuszników.
-Myślę że Bastion byłby dobrym sprzymierzeńcem. Wprawdzie za użytkownikami magii nie przepada, ale działa na zasadzie robienia tego co słuszne, nawet jeśli niekoniecznie mu się to podoba. - Wskazał potencjalnego sojusznika. - I chyba mnie polubił, bo zaproponował mi bym po wygaśnięciu licencji Recollectora zaczął robić karierę pod jego skrzydłami. - Był to już drugi Admirał który składał mu taką propozycję, ale Tsar nie żył.
- Jeżeli będziemy się bronić na podstawie rasizmu, raczej nas wesprze. - westchnął, ojciec. Wyglądał na zmęczonego. - Zrób, co uważasz za słuszne, ja przedyskutuję tę sprawę z prawnikami, gdy znajdę wolny czas. Wtedy porozmawiamy jeszcze raz. - zaproponował.
-Dobrze, jakoś sobie poradzimy. Ktoś musi w końcu postawić się tym gnojom z Auger i najwidoczniej padło na nas, bez udziału naszej woli. Ucałuj mamę i do zobaczenia. - Pożegnał się.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 27-02-2020, 12:17   #90
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
The Auger World


Załoga zadokowała okręt nad planetą Auger Industries i wybrała się na powierzchnię w jednym z większych statków, mogącym również służyć im za hotel. Silver postanowił spędzić swój pierwszy dzień na wspinaczce. Niewiele osób dzieliło jego entuzjazm. Po odmrażaniu zadka, Jack wolał odpocząć w jakiś leniwy sposób i zdołał już namówić Meredith na park wodny. Za to Christina i z jakiegoś powodu Francis chcieli wprawić swoje mięśnie w nieco ruchu.

Planeta była piękna, ciepła i spokojna. Nie licząc okazjonalnego myśliwca pędzącego wysoko nad głowami, poza miastami nie było oznak społeczeństwa. Był to celowy zabieg, zdecydowane ograniczenia prawne nałożone przez Auger Industries miały bronić naturalistycznego charakteru planety. Z drugiej dało się odczuć pewne poczucie sztuczności, gdy człowiek zdał sobie sprawę, że wszystkie latające insekty na planecie zostały poddane eksterminacji dla komfortu gości.

Wspinaczka okazała się prawdziwym wyzwaniem dla towarzyszy Silvera. Sam recollector miał wprawę i nadludzkie zdolności, więc z łatwością przechodził od półki skalnej do półki skalnej, siadając, gdzie się da, aby pozwolić reszcie podłapać i pomóc im się podciągnąć w razie potrzeby. Christina dużo ćwiczyła we własnym zakresie, więc była w stanie sprostać wyzwaniu, jakie stanowiła największa góra na planecie. Z Francisem było gorzej. W połowie wspinaczki przyznał się, że podjął zakład z Meredith. Jeżeli nie uda mu się wejść na szczyt, ma przejść na dietę. Sama próba wyraźnie mu uświadomiła, że jeżeli nie umrze w drodze, to tylko dlatego, że ktoś inny go wniósł.

Sielanka skończyła się, gdy Silver położył pierwszą dłoń na szczycie planety. Krótkowłosa kobieta w garniturze pochyliła się nad demonem i podała mu rękę, aby pomóc wejść na szczyt.
- Dziękujemy, że odpowiedział Pan na nasze wezwanie. Pan Maximilian już czeka. - powiedziała, gdy Silver wspiął się na szczyt "Tronu Dżungli". Zobaczył wtedy uśmiechającego się mężczyznę o fioletowej skórze, siedzącego przy nakrytym, drewnianym stole. Za nim stał myśliwiec, z którego pięcioosobowa załoga zdążyła wynieść i rozłożyć całą kuchnię, na której przygotowywali posiłek. Na szczycie rozstawiono nawet generator, który zdążył stopić i wyparować cały śnieg. Demona czekał ciepły obiad z widokiem na całe bogactwo Auger.
Pierwsze małe zwycięstwo, przyszli do niego. Wprawdzie sytuacja wyglądała jakby to on przybył do nich, ale nie umawiali się na górskim szczycie. Punkt dla nich, że nie dali się wziąć na przetrzymanie, czyli w sumie mieli remis. Gold miał całkiem ładnego ochroniarza, ale dziewczyna powinna jego zdaniem rzucić palenie, w rozrzedzonym, górskim powietrzu to groziło naprawdę paskudnym kaszlem.
-Proszę mi wybaczyć niestosowny strój, ale wspinaczka w garniturze to sport zbyt ekstremalny. - Przywitał się.
- Nie ma problemu. - odpowiedział Maximilian i wskazał otwartą dłonią na wolne krzesło przed sobą. - Proszę usiąść. - jego ochroniarz podeszła do stołu i odsunęła krzesło dla Silvera.
W międzyczasie Christina i Dragon wdrapali się na górę za Silverem, skonfundowani tym, co tam znaleźli.
Demon podszedł i usiadł. Trochę dziwnie wyglądał fakt, że krzesło odsuwała mu kobieta, ale nic nie mógł na to poradzić.
-Zatem panie Gold, cóż jest tak naglące że postanowił pan przerwać mi wakacje? - Zapytał prosto z mostu. Jako że całe to oskarżenie o molestowanie wciąż uważał za zasłonę dymną, chciał poznać prawdziwe motywy tego człowieka.
- Oh? To pan nawet nie wie, co pan zrobił?! Co o tym powiedzą w sądzie? - spytał z udawaną dramaturgią Maximilian. Uniósł swój pusty kieliszek, a jego ochroniarz nalała do niego wina, po czym zaproponowała to samo Silverowi.
- Może być pan nieco skonfundowany, ale proszę się nie martwić. Ja się tylko tak witam. Chcę, aby ludzie wiedzieli, z kim będą rozmawiać. - wyjaśnił Maximilian. - Jak pan wie, przeprowadzam właśnie pewne układy biznesowe z pana ojcem i jego firmą. Niestety, nie podoba mi się jego charakter. Dlatego postanowiłem wytestować pana.
Demon również podsunął kieliszek. Po raz pierwszy żałował, że ze swoim metabolizmem nie jest w stanie się upić. Zniesienie tego typa na trzeźwo zapowiadało się na prawdziwe wyzwanie.
-Bardzo niekonwencjonalna metoda, by zaprosić kogoś na spotkanie biznesowe. - Powiedział, po czym ocenił wino i pociągnął mały łyk. Gold był typem, z którym Silver wolałby w ogóle nie rozmawiać, ale obecnie nie miał wielkiego wyboru. - Pański sposób postępowania wzbudza we mnie wątpliwość, czy dogadałby się pan ze mną lepiej niż z moim ojcem. Niemniej, skoro już tu jestem, wysłucham co ma pan do powiedzenia.
- Mogę się panu wydawać szalony, ale proszę mi uwierzyć, nie jest pan lepszy ode mnie. - uśmiechnął się Maximilian. - Urodził się pan jako dziedzic gigantycznej korporacji. Mógł pan nic nie robić całe życie i spędzić je w komforcie. Zamiast tego wędruje pan po galaktyce, trenuje sztuki walki, zbiera artefakty, rekrutuje silnych ludzi. Nic z tego nie jest panu potrzebne, woli pan jednak mieć wszystko, co się da i jeszcze więcej, wiecznie niezadowolony z siły, którą pan obecnie posiada, bo przecież zawsze można stać się silniejszym. Przyglądałem się panu od dłuższego czasu. - wyznał, po czym napił się wina. Silver nie był w stanie rozpoznać jego marki. Było smaczne, słodkie i zdecydowanie inne od tego, czego do tej pory próbował. - To szaleństwo jest typowe w naszej rodzinie. W pana ojcu jest go jednak zdecydowanie mniej, więc mam pewność, że będę z pana bardziej zadowolony. - pani ochroniarz przerwała mu, aby położyć przed rozmówcami dwa pięknie wykonane steki. - Powiedz mi, wiesz, skąd bierze się magia?
-Nie nazwałbym tego szaleństwem, to kwestia wychowania. W klanie Armstrongów wpaja się szacunek dla ciężkiej pracy i dążenie do perfekcji. Dlatego nie siedzimy gnuśnie na tyłkach, a rozwijamy się, nie pozwalamy by bogactwo było naszą jedyną zaletą. - Odparł spokojnie, odcinając kawałek steku. Maximilian mógł być pałą, ale przynajmniej umiał dobrze zjeść. - Zanim jednak odpowiem na twoje pytanie - również przeszedł na “Ty” - sam muszę o coś zapytać. Dlaczego mówisz, “naszej rodzinie”?
- Ponieważ to szaleństwo jest dziedziczne. W swojej gonitwie za "perfekcją" wasz klan w rzeczywistości dąży do kontroli. - Skomentował Maximilian. - Zignorowałeś moje pytanie, więc pozwól, że wyjaśnię. Magia jest dziedziczna, a tym, kto ją w nas zapoczątkował, był mężczyzna o imieniu October. Jego szaleństwem była obsesja nad kontrolowaniem innych. - Gold pstryknął palcami w obrzeżenie kieliszka, które wydało melodyjny dźwięk. - Jeżeli coś potrzebuję, mógłbym cię o to poprosić, ale wtedy zdałbym się na twoją łaskę. Fizycznie nie mógłbym czegoś takiego znieść. Zamiast tego nająłem twoich rywali, zmusiłem Dereka do adopcji siedemnastoletniej San, wysłałem ich na planetę z artefaktem i zacząłem roznosić plotki. Przyleciałeś i zrobiłeś swoje, niszcząc moją maszynę, atakując San, szprycując ją tym, co dla niej jest narkotykiem. Kazałeś ludziom ją rozebrać i okraść, zabierając artefakt, który był jej jedyną pamiątką po matce. Potem groziłeś jej i zabiłeś jej ojca, co ta mogła oglądać z łóżka szpitalnego. Nagle musiałeś się tutaj postawić. - Maximilian był wyraźnie zadowolony z siebie, wyglądał, jakby wyśmiewał Silvera. - Mógłbyś z tym walczyć po sądach, nawet gdybyś wygrał, twoja renoma byłaby zrównana z błotem. Dla Cesarskich patriotów byłbyś sadystycznym zoofilem, dla reszty nieobliczalnym pedofilem. Mnie by to nie zaszkodziło, to San będzie składać na ciebie pozew, ja jestem tylko jej przyjacielem. Tymczasem, ty musiałbyś skończyć z życiem prywatnym, zaszyć się w firmie, przejąć robotę papierkową. - z impetem Maximilian wbił widelec w stek. - Prędzej spróbowałbyś mnie zabić, niż na to pozwolił. Rodzice by się ucieszyli, ale ty straciłbyś kontrolę nad swoim życiem, kontrolę, którą wyrażasz, szukając potęgi. Więc zamiast tego doczołgałeś się do mnie, wspinając się ku moim stopom przez ponad osiem tysięcy metrów, tylko po to, aby mnie słuchać, jedząc to, co ci podam, patrząc na krajobraz przedstawiający moje osiągi i pewnie nie przyznałbyś tego jako swojej porażki, bo hej, chociaż ruszyłem dupę z domu w twoim kierunku! - Gold zakosztował mięsa, wskazując dłonią, że nie skończył mówić. Gdy przełknął, dokończył. - Oryginalnie było dwunastu magów. Do tej pory umarło tylko dwóch, z czego October zabił sam siebie, bo nikt się tego po nim nie spodziewał, więc pokazał, że mógł. Wszyscy wybitni magowie kontroli tak kończą. Myślę, że zostało mi co najwyżej sto lat, za nim to szaleństwo wygra też ze mną, więc szukam następcy. Powinien pan teraz rozumieć, dlaczego się pan do tego nadaje, zwłaszcza w porównaniu z pańskim ojcem.
-Przyleciałem tu zagrać ci na nosie. Miałem zamiar po prostu spędzić miło kilka dni wakacji i patrzeć jak dostajesz białej gorączki że nie zjawiam się w twoim biurze, ale nie sądziłem że sprezentujesz mi swoje przyznanie do tego że wszystko ukartowałeś. - Odparł Silver. - Mam też dość innych materiałów, by zbić przynajmniej połowę zarzutów, którymi mi grozisz. Zakładając oczywiście, że w ogóle doszłoby do procesu. Sama San powiedziała, że hybrydy nie mają żadnych praw, czyż nie byłoby dziwne, gdyby próbowała dochodzić tego, w co nie wierzy? - Zwrócił uwagę, nie przerywając posiłku. Ciągnął też powoli z generatora, którego użyto do stopienia śniegu, a teraz stał nieużywany. Czuł że oprócz siły argumentu, może być też potrzebny argument siły. - Sądziłem że powiesz mi o magii coś, czego nie wiem. Dziedziczenie i szaleństwo, to wszystko co wiesz? Tyle powie Ci połowa laików. Co wiesz o Kodzie Rzeczywistości, Kontraktach, Przełomach? Wiem to wszystko i jeszcze więcej. Czym Ty mógłbyś mnie zaskoczyć? - Zadrwił. Maximilian prawdopodobnie był Magiem Drugiej Generacji, wydawał się jednak ślepy. I faktycznie miał obsesję absolutnej kontroli. Demon jednak był inny, rozumiał że życie to rwąca rzeka, która niesie wszystkich. Tego nie dało się zmienić, można było jedynie pilnować by nie zniosło Cię na skały lub nie zniknąć w nurcie na zbyt długo, czasami też należało po prostu pozwolić się ponieść. Miałeś nad swoim życiem tylko tyle kontroli, ile udawało Ci się wywalczyć, ale nigdy nie była ona pełna. - Jeśli nie potrafisz sprawić bym wypełnił swój kontrakt i został pełnym magiem, to nawet gdybym zgodził się przejąć twoją tajemniczą schedę, nic z tego nie będzie.
- A więc znasz już podstawy, dobrze, dobrze. Oszczędzisz nam sporo czasu. - Maximilian wydawał się nieprzejęty atakiem Silvera, a jeżeli był, to wyjątkowo dobrze to skrywał. - Jak myślisz, jakie mogą być warunki kontraktu ustalonego przez maga kontroli? - spytał Maximilian, wstając z miejsca. Kierował swoją dłoń w stronę Silvera, a ten poczuł, jak jakaś moc ciągnie go na ziemię. Nim się obejrzał, Demon klęczał przed Maximilianem z czołem do ziemi, nie mogąc nawet drgnąć. - "Służ mi, aż zwolnię cię ze służby." - zacytował Maximilian. - To wszystko, co tkwi w naszym kontrakcie. Jest też jednak pewna tradycja. Jeden mistrz — jeden student. Jedna osoba uwolniona z kontraktu, jedna osoba ucząca się, aby po niej przejąć. Jestem już dziewiątą osobą, którą wywiązano z tej umowy, a ty ewentualnie będziesz następną. To nie jest propozycja, to mój wybór. Choć raczej nie chcesz, żebym zmienił zdanie. - Silver usłyszał jakieś dźwięki za sobą, chyba Christina i Francis spróbowali pobiec mu na rachunek, ruchy jednak szybko zamilkły. - Nie przejmuj się tak tym pozwem, to było tylko moje powitanie. Nie będę się go domagał, a San wstydzi się walczyć o swoje prawa, bez mojej pomocy nie odważy się wyjść ci naprzeciw. Jak sam wspomniałeś, rasizm przeciw hybrydom solidnie zrujnował jej szacunek do siebie. Nawet Lazarus nie był w stanie wygrać z rasizmem w Cesarstwie. Dobrze jednak wiesz, że nie miałbyś z tego wyjścia. Na pewno nie pójdziesz do więzienia, nikt nie wsadzi cię za to, że skrzywdziłeś hybrydę. Nawet jeśli nie umyślnie i mniej drastycznie niż to brzmi na papierze. Pochodziłbyś po rozprawach przez jakieś trzy lata i byłoby po wszystkim. Co nie zmienia faktu, że ludzie mieliby o tobie różne zdania, twoja kariera w recollectorstwie skończyłaby się, a przynajmniej zmalała w skali. Jeżeli chcesz być niesławnym antybohaterem ku klux klanu, to już twoja sprawa. Ja nie będę tego drążył, mam dla ciebie lepsze zastosowania. - Maximilian usiadł i pstryknął palcami, Silver mógł znów się ruszać. - Trwa teraz pewna wewnętrzna wojna pomiędzy magami, będę potrzebował swojego reprezentanta, bóg wie, że osobiście w niczym nie biorę udziału. Jeżeli będziesz chciał nauczyć się magii, będziesz musiał wykonywać moje zlecenia. Ewentualnie mnie zastąpisz, przejmiesz Auger razem z Armstrong i zrobisz, co się żywnie podoba, ale to dopiero po tym, jak mi się znudzi. Jeżeli masz ze mną jakiś problem, to możesz śmiało spróbować mnie zabić. Twoje szanse na spełnienie kontraktu będą zerowe. Będę pod wrażeniem, jeżeli jesteś w stanie odrzucić całą tę potencjalną magię.
-Mógłbym też wyrwać Ci duszę i po prostu przejąć Kontrakt. - “Zaproponował” Silver. Podczas walki z Suką czuł jak szarpie fragmenty jej duszy, a wtedy miał mniej mocy niż obecnie. Wymagałoby to na pewno wiele wysiłku, może gdyby użył Krwawej Ręki jako katalizatora... - Albo zabić Cię dla czystej satysfakcji, a potem znaleźć jednego z pozostałych Magów Pierwszej Generacji, który byłby bardziej skory do współpracy i zawrzeć nowy Kontrakt. Kto wie, może któryś naprawdę Cię nie znosi. A namierzenie ich wcale nie jest takie trudne jakby się mogło wydawać. - Wyliczał dalej, chodziło tu głównie o to, by nie pozostawać dłużnym wobec tekstów Golda. - Umówmy się, z całego klanu jestem twoją jedyną szansą, bo ojciec nie pozwoli by ktokolwiek inny wpadł w twoje brudne łapska. Ja poniekąd sam się o to prosiłem, bywa. To po pierwsze. Po drugie, nie ufam Ci za ćwierć podrabianego grosza. Po trzecie, w tym wszystkim jest za dużo zmiennych. Zatem podsumowując... Jeśli chcesz, żebym reprezentował twoją stronę w trakcie tej, jak to określiłeś wojny domowej, to o zapłacie porozmawiamy teraz, a nie kiedy będzie po wszystkim i zdążysz zmienić zdanie.
- Za stary jesteś, żeby tak wymyślać. "Wyrwać duszę"? Gdyby to było takie proste, Magowie nie byliby nawet w połowie takim problemem, jakim są teraz. Musiałeś coś pomylić. - Maximilian wyciągnął dłoń do swojej ochroniarz, a ta podała mu papierosa. - Na ten moment twoja magia nie będzie miała na mnie żadnych efektów. Możesz spróbować, ale postaraj się zachować przytomność. - zaproponował. - Znalezienie pozostałych magów zajmie ci dekady, chyba że zwyczajnie miałeś szczęście, albo mówisz o June. Przyjmując, że Magica Icaria jeszcze się nią nie zajęła i tak szykujesz się tylko na rozczarowanie. - wypuścił kłębek dymu, absolutnie niewzruszony. - Nie mam zamiaru rozwiązywać twój kontrakt w najbliższym czasie. To moja główna karta przetargowa, plus, nie jesteś na to gotowy. Oszalałbyś niezwykle szybko. Będę cię uczył magii krok po kroku, ale w zamian za każdą lekcję będziesz musiał coś dla mnie zrobić.
-Nie mówię że to proste, ale nie jest niemożliwe. Z Magami Pierwszej Generacji jest ten problem, że bez znajomości imienia nie można ich zabić, a nie znam przypadku by ciało bez duszy żyło. - Silver kontynuował niezrażony. Pstryknął palcami parodiując Maximiliana, a jego papieros zgasł. - Nie wypada palić przy stole, ale nie zbaczajmy z tematu. Mówiłeś że chcesz, by ludzie wiedzieli z kim rozmawiają, gdy się z tobą stykają. Ja wiem aż za dobrze jakim typem człowieka jesteś, dlatego o ile nie zaoferujesz mi przynajmniej solidnej zaliczki, to palcem w bucie dla ciebie nie kiwnę i tu się pożegnamy. - Mógł też potem znaleźć sposób na obejście Kontraktu, Opus mówił że da się i bez jego wypełnienia rozwijać zdolności magiczne.
Maximilian w pierwszej kolejności zapalił ponownie swój papieros, a dopiero po schowaniu zapalniczki, zaczął słuchać Silvera. - Czy już ci nie dałem prezentów? Myślisz, że to Derek znalazł tę rękawicę? - zadrwił z martwego recollectora. - Niby czego byś potrzebował, aby zrozumieć rzeczywistość tej oferty? Poproś mnie o konkrety, to się zastanowię.
-To jak już prezent od Bastiona, wbrew oficjalnej wersji nie chciałem przyjmować tego wyzwania. Niestety admirałowi nie chciało się robić za pośrednika w “rozmowach” i po prostu przyjął je w moim imieniu. Poza tym, jaką miałeś pewność że nie zrobi ze mną tego co z Derekiem? - Odparł Armstrong i pokręcił głową, widząc że Gold nic nie zrobił sobie z jego “prośby” o niepalenie. - W każdym razie, nie wątpię że twoja oferta jest rzeczywista. Wątpię w to, że nie zmienisz zdania i nie spróbujesz mnie wydymać gdy już przyjdzie do prawdziwej zapłaty. Stąd będę musiał postawić choć kilka warunków, żeby taki ruch ci się nie opłacił, a przynajmniej był jak najmniej opłacalny. Rozumiemy się? - Zapytał retorycznie i nie czekając na odpowiedź przeszedł dalej. - Po pierwsze i najważniejsze, przestaniesz działać na szkodę mojego klanu i naszych interesów. Spróbuj mi na tym wykręcić wała, a wrócę tu i skręcę ci kark, pierdolić Kontrakt. - Mówił śmiertelnie poważnie.
- Nie ma takiej opcji. - stwierdził od razu Maximilian. - Jeżeli was nie przejmę, to Cesarstwo odda mi tylko wasze fabryki broni, bez patentów i technologii, to strasznie słaby biznes. - Max zaklaskał, patrząc na swoją ochroniarz, ta pobiegał do statku i wróciła z walizką. Podeszła do Silvera i otworzyła ją przed nim. Wewnątrz była płyta CD i dokument: umowa o pracę. Zgodnie z jej tekstem, Silver zostałby zatrudniony przez Auger Industries na czas nieokreślony na stanowisko spadkobiercy, nie otrzymując żadnych obowiązków lub przywilejów poza jednym, na wypadek śmierci lub zaginięcia właściciela firmy na okres trzech lat lub więcej, Silver przejąłby ją.
- Skoro i tak masz odziedziczyć firmę, nie powinno stanowić ci to żadnej różnicy, w czyich rękach będzie przedtem. Jak mówiłem, chcę, żebyś przejął moje imperium, gdy będę miał go dość. Na płycie jest instruktaż jak przedłużyć swoje życie nasz magią. Żebyś się za bardzo nie zestarzał do tego czasu. A co do rękawicy... - Max zrzucił wypalonego peta na ziemię. - Gdybyś nie był w stanie jej kontrolować, to byś się do tego nie nadawał. Poczekałbym, aż twoje rodzeństwo podrośnie. To samo zrobię, jeżeli nie docenisz mojej łaski.
-Czego w sformułowaniu “Moja rodzina jest ważniejsza niż Kontrakt“ nie rozumiesz? - Zapytał znów retorycznie Silver, czując narastającą złość. Dosłownie robiło mu się gorąco, choć oddech powoli zaczynał zamieniać się w parę. - Jeśli mam zostać twoim spadkobiercą, nie ma mowy o żadnym przejęciu. I tak za daleko posunąłeś się z całą tą farsą. Tak bardzo chcesz naszych technologii? To zaproponuj mojemu ojcu uczciwą spółkę. Na inne połączenie firm się nie zgodzę i basta. - Jakby dla podkreślenia jego słów... zaczął padać śnieg.
Ochroniarz Maximiliana zaczęła delikatnie kręcić głową, jak gdyby odradzała Silverowi dokończenie zdania.
- I tak trzymać, to dobry zapał, tego szukałem. - ucieszył się Max. - Oczywiście nic z tego nie będzie. Mam zamiar dać twojej rodzinie pracować nad ich częścią firmy, bo będą się do tego najlepiej nadawać, ale nie będę stawiał na równi ze sobą faceta, którego potencjał magiczny ledwo raczkuje po pięćdziesięciu latach życia. Jedyne co może na tym ucierpieć to ich ego, chociaż jak obaj wiemy, to potrafi być najważniejsze. - Maximilian pochylił się w stronę Silvera, chcąc zaznaczyć, że są do siebie podobni. - Jeżeli to dla ciebie za dużo, to możesz sobie pójść. Jak nie ty, to twoje rodzeństwo, jak nie oni, to wasze dzieci. Przez jedną czy dwie generacje mogę jeszcze przebierać nad dziedzicem. Pytanie, czy odrzucenie mojej oferty cokolwiek zmieni w sytuacji twojej rodziny i ich firmy? No poza tym, że nie będziecie mieli gwarancji na jej odzyskanie po moim odejściu. - zauważył Maximilian.
Zapał? O co mogło chodzić Goldowi… przecież Silver nie miał dość mocy by kształtować pogodę, prawda? Niestety miał sporo racji, jeśli Armstrong nie przyjmie jego oferty, pewnie i tak w końcu firma wpadnie w jego szpony, miał za duże wpływy. A czy mógł pozwolić, by Ainsley albo Nessie byli zdani na jego pastwę? To poczucie bezsilności tylko podjudzało jego wściekłość. Mógł oczywiście go zabić tu i teraz, ale co by powiedział ojcu?
-A gdzie ty byś był, gdyby nie znalazł cię twój poprzednik? Jakim cudem udało ci się osiągnąć cokolwiek z takim ego? To przechodzi moje pojmowanie… - Robiło się coraz zimniej, a burza w jego wnętrzu narastała. Zrozumiał, że to jednak jego sprawka choć nie robił tego świadomie, nie panował nad tym. Zgrzytnął zębami. - W tym momencie powinienem skręcić ci kark, by ochronić rodzinę. Nawet nie wiesz jak wielką mam na to ochotę. - Zacisnął dłoń na kieliszku, a ten pękł z krystalicznym trzaskiem. - Wiesz co mnie powstrzymuje? Nie mógłbym spojrzeć ojcu w oczy i powiedzieć mu, że wychował mordercę. To człowiek, którym tak gardzisz ratuje ci życie. I to jego będziesz musiał pokonać nie mnie, jeśli chcesz przejąć Futuristics. Ja ci w tym nie pomogę. - Sięgnął po umowę i ją podpisał, mało nie rozdarłszy przy tym papieru. Przegrał tę bitwę, zawiódł ich… - Zadowolony? - Zapytał przez zaciśnięte zęby.
- Bardzo. Nie zapomnij płyty na odchodnym. - Maximilian powoli wstał i poprawił koszulę. - Nigdzie bym nie zaszedł. Byłem tam, gdzie ty i nienawidziłem mojego poprzednika. To po prostu tak działa. - mężczyzna wyciągnął dłoń w stronę Silvera. - Witam w rodzinie.
Demon wstał i przyjął wyciągniętą rękę. Nie wyglądało jednak by zamierzał puścić, a chwyt miał naprawdę mocny.
-Nie skończyłem, więc usiądź z powrotem z łaski swojej. - Nie zamierzał pozwolić Goldowi odejść tylko dlatego, że przy pierwszym warunku musiał pójść na ustępstwo.
Mężczyzna westchnął i usiadł. - Znaj moją łaskę.
-Nie dąsaj się, to ja musiałem odpuścić. - Odparł Silver. Gdyby spojrzenie mogło zabijać, Maximilian dawno padłby trupem. - Drugi warunek powinien być dla ciebie łatwiejszy do przełknięcia. Naucz mnie na wstępie czegoś więcej o Naturze mojej mocy.
- Wiesz co to uniwersalny kod? Wyobraź sobie, że świat to program. Magia zmienia jego kod. Kontrola pozwala ci na zmianę definicji tego, co robią rzeczy już istniejące w kodzie. Nie możesz nic stworzyć i nie możesz sprawić, aby coś, co istnieje, stworzyło coś nowego. Tak wyglądają podstawy. - Maximilian klasnął. - To, w jakim zakresie możesz władać tą magią, jest kwestią przypadku. Kontrakt jest jak otrzymanie dostępu do komponentów innego skryptu, musisz po prostu znaleźć które komponenty ci się trafiły. Łatwa część to czarować na samym sobie, trudna to czarować na kimś innym, niemożliwa to czarować na znacznie silniejszym magu. Na płycie masz pierwszą poważną lekcję. Za kolejne będziesz się musiał odpłacić.
-To dla mnie nic nowego. - Odparł Silver. Zdjął zegarek i zaczął nim lewitować nad dłonią. - O taką Naturę mi chodzi, co oprócz magnetyzmu może się tu kryć. - Sprecyzował.
- To miałem na myśli przez komponent skryptu. Wszystko, co można kontrolować, może potencjalnie być pod twoją władzą, nawet rzeczy abstrakcyjne. Sam będziesz jednak musiał znaleźć które. Zwykle ludzie znajdują dwie albo trzy, może drugie tyle jak zostaną magiem. Teoretycznie po zakończeniu kontraktu nie masz ograniczeń, ale w praktyce nie będziesz też miał czasu, aby ćwiczyć nad wszystkim, co się da. Miej też na uwadze, że kod lubi się bronić. Im bardziej drastyczną magię próbujesz opanować, tym mniejsza szansa, że się uda.
-To skąd w ogóle pewność, że akurat moja Iskra pochodzi od Octobera? Masz jakieś “wyczucie” w tej kwestii? U swojej podstawy, ta moc nie ma nic wspólnego z kontrolą nad kimś. - Demon wydawał się zbity z tropu. Myślał, że Natura Iskry jest jakoś powiązana z jej pochodzeniem.
- To, co teraz robisz, to jakiś ograniczony rodzaj kontroli grawitacji albo magnetyzmu, żaden inny mag nie może tego zrobić. Przyznam, że nie wiem o magach wszystkiego, mój poprzednik nie zostawił mi żadnych gotowców, ale to jakiej magii używasz, zależy od tego, z kim twoi przodkowie zawarli kontrakt. Powinno być dwanaście rodzajów magii, każdy działa na swój sposób, niektóre natury są wyjątkowe, inne mogą się powtarzać, ale to, co mag może z nimi zrobić, będzie się różnić. Możesz próbować używać magii innego rodzaju, ale im dalej jest od twojego, tym ciężej to zrobić. Stąd nazwy miesięcy i ich cyfry. Im dalej jest miesiąc od twojego i im większa jego cyfra, tym ciężej zrobić coś, co jest z nim związane. - Maximilian podrapał się po policzku. - Poza tym po prostu widzę twoją aurę i ma tę samą barwę co moja.
Dwanaście… a nie powinno być trzynaście? W końcu była jeszcze Louise… Trzeba było to uściślić.
-A gdzie w tym wszystkim znajduje się Louise Cypher? Wedle podań miała dwunastu uczniów nazwanych od miesięcy, czyli w sumie rodzajów magii powinno być trzynaście. Chyba że gdzieś wkradł się błąd. - Wypowiedział swoje wątpliwości na głos. Ta kobieta była osią, wokół której obracała się cała magia ludzkości, Gold musiał coś wiedzieć.
- Z tego, co pamiętam, wszystkich magów było dwunastu. Louise to April. Magia miłości. Jeszcze będziemy o niej rozmawiać, ale będziesz musiał porządnie poćwiczyć. - Maximilian machnął na swoją ochroniarz, a ta ponownie napełniła jego kieliszek winem. - Ewentualnie będę potrzebował, abyś rozprawił się z jednym Victor Corvus. Podobno już go spotkałeś. Pracuje dla Louise, będzie potrzebny ktoś, kto potrafi się z nim rozprawić. Obawiam się, że następnym razem, jak go zobaczysz, będzie w pełni szalony i nieobliczalny. Bądź na to gotowy.
-Mam z nim kosę, owszem. Obciąłem mu rękę, więc pewnie będzie szukał zemsty. - Odparł Silver. - Wiem że pracuje dla tej April, czy Louise, czy jakkolwiek ma naprawdę na imię. Nawiasem mówiąc, czy możliwe że był ktoś trzynasty kto ukrył się przed zapisaniem na kartach historii? Tak jak miesięcy lunarnych i znaków zodiaku w rzeczywistości jest trzynaście? - Rozmyślania sprawiły, że Silver nieco się uspokoił.
Maximilian pokręcił przecząco głową. - Z tego, co pamiętam, było dwunastu, ale wiem tylko to, co sam odkryłem. Możesz chcieć zapytać o to oryginalnego maga. April rozpoczęła magię na ziemi, tyle mi powiedział poprzednik. Ma czwarty miesiąc, ponieważ jej magia jest cztery razy trudniejsza i silniejsza, niż January, choć na numerach też bym się nie wieszał. W magii rzadko chodzi o czystą siłę.
-To by hipotetycznie oznaczało, że magia kontroli należy do najtrudniejszych i najpotężniejszych. Ale czy wywoływanie miłości też nie jest jakimś rodzajem magii kontrolującej? - Armstrong zaczynał się wkręcać w dysputę naukową, niemal zapominając jak wkurwiał go ten człowiek. Zapewne przypomni sobie gdy już skończą…
- W pewnym sensie tak, magie potrafią się zazębiać. Gdybyś był w stanie kontrolować emocje, mógłbyś wzmocnić czyjąś miłość względem siebie. W tym jednak różnica, April może wywołać miłość, której nie ma, nawet w istotach, które nie są w stanie jej czuć, jak maszyny. Jej ranga może być niska, bo efekt jest bardzo wąski i ograniczony, w praktyce jest mimo tego potężny.
-Pewnie tak zwerbowała Corvusa, to był przecież największy xenofob Cesarstwa. - To było wręcz chore, wywołać miłość u kogoś, kto nienawidził takich jak Ty z całego serca. Czy dlatego uciekła ze swojego imperium? Wywołała tę patologiczną mieszankę u zbyt wielu obywateli i oni ją wygnali? Poczuł, że więcej się nie dowie i czar prysł, znowu spoważniał.
-Dużo obiecujesz, ale wciąż dajesz mi tylko słowa, wątki do zbadania, za to nic mającego wymierną wartość. - Wziął płytę i podniósł ją w dwóch palcach. - I bez tego mógłbym przeżyć przynajmniej kilka stuleci w szczytowej formie, obaj to wiemy. Może przyda się jako ćwiczenie. Chcesz mnie kontrolować jak najmniejszym nakładem pracy, co?
- Chyba nie myślisz, że rozmawiasz ze świętym mikołajem? Potężny mag oferuje ci naukę i swoje imperium, robi z ciebie swojego następcę, a ty narzekasz, że nic fajnego do ręki nie dostałeś. - zauważył Maximilian. - Nie będę cię rozpieszczał.
Armstrong odłożył dysk i wrócił do posiłku. Po kilku kęsach zaczął obracać nóż w palcach prawej dłoni.
-Nie bawmy się w gierki. - Silver nie odrywał wzroku od swojego rozmówcy, a sztuciec wirował coraz szybciej. - Nawet porządny człowiek potrafi wycofać się z umowy lub tego co powiedział. A ty nie jesteś porządnym człowiekiem, tylko perfidnym manipulatorem, więc twoim słowom nie można ufać tym bardziej. Zatem jeśli mam uwierzyć, że traktujesz ten interes poważnie, a nie jako sposób na pozyskanie taniej siły roboczej, powinieneś dokonać jakiegoś namacalnego wkładu. To nie jest liczenie na rozpieszczanie, a logiczne postępowanie z mojej strony.
- Już włożyłem. Przejrzyj umowę, którą podpisałeś, tylna strona. Może być unieważniona tylko twoją śmiercią. Chyba z tym sobie poradzisz?
Demon szybko przewertował dokument. Faktycznie, taka klauzula była zawarta.
-No dobra, złapałeś mnie. - Złożył swój egzemplarz i schował do wewnętrznej kieszeni stroju do wspinaczki. Na wypadek gdyby Maximilian postanowił pozbyć się swojego. - Wiąże nas umowa, ale nie myśl sobie że to coś zmienia. Nadal cię nie znoszę i ten stan raczej nie ulegnie poprawie. Chyba pora najwyższa, by każdy z nas wrócił do swoich spraw. - Tym razem to on wstał.
Maximilian również się podniósł.
- Informuj mnie o swoich wyprawach, będę ci mówił, jeżeli mam jakieś oferty w okolicy. - ponownie wyciągnął dłoń do Silvera.
-Póki co planuję wykorzystać resztę zaplanowanych wakacji. Potem wracam na to zamarznięte wygwizdowo, mam tam umowę do sfinalizowania. - Odparł i raz jeszcze uścisnął dłoń Golda. To było lepsze wyjście niż walnięcie go w zęby, na co miał ochotę. Rozeszli się.
-Widzimy się w hotelu. Nie myśl Francis, że wywiniesz się z tego zakładu z Meredith. - Powiedział podchodząc do urwiska. Ostatnich parę metrów wykorzystał jako rozbieg i skoczył. Pas zmienił upadek w szybowanie, a dzięki butom mógł sterować. Ślizgał się więc w powietrzu, wykonując różne szalone akrobacje. Liczył że taka zabawa pozwoli mu spuścić parę zza kołnierza, ale to było za mało. Musiał się wyżyć i to porządnie. Przejrzał w głowie przewodnik i znalazł to czego szukał. Arena MMA “Wściekłe Pięści”, nazwa niczym tytuł filmu, albo gry komputerowej. Szybko udał się pod wskazany adres i wypełnił zgłoszenie. Zasady były proste, zostajesz w oktagonie tak długo, jak wygrywasz. Kilka minut później stał na ringu, a pierwszy przeciwnik leżał znokautowany. Jeden po drugim kolejni padali, nie zapewniali zbyt godziwego wyzwania, ale przynajmniej pozwolili wyładować nadmiar agresji. Minęła godzina, potem dwie i chętnych zabrakło. Odprężony, Silver wrócił na statek. Był ciekaw czy inni już wiedzą co się wydarzyło na szczycie.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172