lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   Recollectors: A space-powered fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/17761-recollectors-a-space-powered-fantasy.html)

Fiath 23-02-2018 18:51

Recollectors: A space-powered fantasy
 

Cytat:

Poniższa wiadomość dedykowana jest ----. Jeżeli nie jesteś prawowitym odbiorcą, masz cesarski obowiązek natychmiast ją zlikwidować i poinformować o tym najbliższą stację wojskową.
W związku z twoimi zasługami w pracy na rzecz Wielkiego Cesarstwa Ludzkiego oraz oddanie i lojalność sprawom królewskim, zostałeś przydzielony do nowo powstałej, tajnej jednostki rekolekcyjnej o wysokim priorytecie. Ta wiadomość jest ściśle tajna. Zamelduj się w porcie bazy wojskowej księżyca G7η

To była wiadomość, którą otrzymała czwórka mężczyzn w ten czy inny sposób oddanych cesarstwu. Część z nich już zajmowała się artefaktami, czy sprawami rekolekcyjnymi. Każdy miał iskrę.
Po stawieniu się w porcie zostali natychmiast przekierowani na statek. Był to międzygalaktyczny okręt gwiezdny. Na powitanie był pusty, nie licząc garstki droidów. Kompania została od siebie rozdzielona, trzymana w oddzielnych kajutach, gdzie byli karmieni i pytali o preferencje oraz własne potrzeby. Z biegiem czasu zbrojownia okrętu wypełniła się sprzętem czwórki agentów, a sam okręt był dokręcony pod ich smak. W końcu któregoś dnia po przebudzeniu dostrzegli, że okręt jest w locie. Byli gdzieś w przestrzeni gwiezdnej, a drzwi do ich pokoi były otwarte, prowadzą prosto na ruchome korytarze taśmociągów, samoistnie transportujące stojących pasażerów. Rozwieszona na ścianie mapa była ich wskazówką na poranek: lokalizacja o wdzięcznej nazwie kuchnia pulsowała kolorem. Statek był bardzo dobrze wyposażony. Hangar był ogromny, wszystkie cztery prywatne pokoje miały rozmiar małych apartamentów, a dolne piętro było pełne dział i składów na droidy. Największym atutem okrętu był ogromny sejf na artefakty, a największą wadą wspólny, publiczny prysznic.

Godzina 292014600SY

Kuchnia składała się z dwóch części: zamkniętej zmechanizowanej przestrzeni roboczej, w której automatyczny system syntezował składniki i tworzył dania, oraz jadalni. W jadalni czwórka zastała nakryty podłużny stół pełen przeróżnych potraw, z których każdy mógł rozpoznać przynajmniej jedną potrawą związaną z ich krajem pochodzenia. Na samym końcu stołu siedziała kobieta, która powolnym i eleganckim ruchem wstała na widok swoich gości. Była średniego wzrostu, miała delikatną, białą skórę, oraz długie białe włosy z grzywką przyciętą przy linijce. Jej oczy były błękitne, a uśmiech na swój sposób lekceważący. Kobieta zasalutowała.
- Admirał Louise Cypher, proszę mi mówić Lu. Będę waszym koordynatorem i nadzorcą. Proszę, rozsiądźcie się.

Pierwszy przed szereg wyszedł Karasu. Ukłonił się dwornie, zamiatając włosami o podłogę, po czym zasalutował - Kronikarz Karasu zgłasza swoją obecność! Następnie usiadł i patrzył na swój swoich współtowarzyszy. Dziwny był to widok, biorąc pod uwagę, że Karasu miał jedynie ręcznik na biodrach. Wszyscy byli w stanie zobaczyć jego syntetyczne ciało. 185 centymetrów wzrostu, białe włosy do ramion i oczy niewyrażające niczego. Nieskazitelność skóry oraz brak dodatkowego owłosienia podkreślały jedynie nienaturalność fizjonomii postaci.
Victor wyminął Karasu by od razu usiąść przy stole, lecz zanim się usadowił skinął delikatnie głową. - Victor Corvus. - Przedstawił się sięgając po napitek. Victor był wysoki na metr osiemdziesiąt, na czubku jego głowy pojawiały się już siwe włosy, twarz dokładnie ogolona i oczy koloru czerni. Miał na sobie płaszcz z naramiennikami, w którego rękawach nie spoczywały jego ręce. Ubiorem przypominał kogoś rangi oficerskiej, gdzie mundur gdzie niegdzie miał na sobie elementy pancerza.
Opus rozejrzał się po pomieszczeniu, było ono miłą odmianą po zamkniętej kajucie. Wielkością bardziej kojarzyło mu się z jego warsztatem, mężczyzna lubił dużą przestrzeń. Nie było to dziwne patrząc na jego gabaryty, niemal dwa metry wzrostu i szerokie bary pozwalały poczuć się przytłoczonym, nawet w stosunkowo dużej sypialni. Gruby placem o twardej skórze podrapał się po policzku, po czym odgarnął kępkę białych włosów z czoła, bowiem te drażniły jego przecięte blizną oko. Nie tylko tam dostrzec można było ślad nieudanych eksperymentów, czy stoczonych bitew, potężne ramiona odsłonięte przez brak rękawów zdobił liczny las niewielkich zadrapań i skaz.
- Doktor Opus obecny. - przedstawił się, z dumą poruszając wąsem, gdy tytuł naukowy opuścił jego usta. Uwielbiał moment uświadamiania nieznajomym z kim mają do czynienia. - Domyślam się, że w przyszłości będę dla was mechanikiem i okrętowym naukowcem. - dodał opadając na krzesło, które jęknęło cicho pod ciężarem jego ciała. Jako pierwszy sięgnął po jedzenie, przysuwając sobie półmisek wypełniony tłustymi udkami jakiegoś ptactwa.
- Joł, Edward Duran - jako ostatni przemówił najmniej podobny do historycznego prototypu człowieka osobnik. Jego niebieska skóra wyróżniała się na tle reszty załogi, podobnie jak nieco bardziej kanciasta głowa. Zamiast uszu mężczyzna posiadał długie, przypominające aerodynamiczne detale, rogi. Prawdopodobnie to one pełni rolę jego narządu słuchu.
Luźne spodnie, których cała powierzchnia była pokryta kieszeniami, zdawały się opadać pod ciężarem znajdującego się tam wyposażenia. Mężczyzna podciągnął je i zapiął ciaśniej pasek. W oczy zgromadzonych rzuciła się druga, wystająca poza skórę, kość łokciowa. Pokryta niewielką ilością skóry przypominała bardziej element rybiej płetwy.
Po chwili Eddie spojrzał w stronę Victora. Na kilka chwil wspomnienia wypłynęły do jego świadomości, tracąc zainteresowanie całym zgromadzeniem. Tak, obecna praca może okazać się nieco mniej niebezpieczna. Kto wie, może uda mu się spotkać tutaj nowych klientów?
- Victorze, jak córka? - spytał w końcu.
- Ciężko pracuje, co mnie bardzo cieszy. Dziewczyna wiele osiągnie. - Skinął głową Victor, po czym upił łyk napoju z szklanki.
-Słowem wstępu chciałabym przeprosić za wasze początkowe traktowanie, jednak były ku temu powody. - zaczęła wyjaśnienia Lu. - Z różnych powodów zostaliście przydzieleni do specjalnej jednostki rekolekcyjnej, która będzie w pełni tajna. Waszym zadaniem będzie odzyskiwanie artefaktów, których moc jest mniemana na zbyt wysoką, aby pozwalać mniej zorganizowanym jednostkom na ich odzyskiwanie. Z tego powodu nie chcieliśmy, aby ludzie na stacji mieli z wami zbyt duży kontakt przed odlotem. Dodatkowo wasza funkcja na przyszłość będzie trzymana raczej w tajemnicy. Choć w razie pytań, macie prawo legitymować się jako typowi rekolektorzy. - wyjaśniła admirał. - Oczywiście oznacza to też, że wszyscy będziecie wysyłani w teren. Dotyczy to i ciebie, Karasu. - kobieta spojrzała na syntetyka. - Ponieważ artefakty objęte waszymi zadaniami są już dość znane, nie będzie potrzeby ich badania. Zamiast tego będziesz zajmował się spisywaniem wiedzy i interpretacji miejscowych ludów, zanim te ucierpią w wyniku prac wydobywczych.
Lu odetchnęła, zadowolona z siebie, że bez większego problemu wdrożyła czwórkę w ich nowe życie. - Cesarstwo zaczęło też wprowadzać kilka zmian do systemów rekolekcyjnych. Po pierwsze niedługo pojawi się ranking oceniający wasze osobiste sukcesy. Z tego, co się jednak orientuję, jeszcze nie ma was na liście. - uprzedziła zgromadzonych. - Póki co, zapraszam do śniadania. Myślę, że na obecną chwilę najłatwiej będzie wyjaśnić wasze niepewności zwyczajnie poprzez pytania, tak więc czujcie się wolni, aby je zadawać. - po tych słowach i Lu w końcu zasiadła przy stole, chociaż naprzeciw niej nie znajdowało się żadne nakrycie. Kobieta oparła swój podbródek na złożonych dłoniach i zaczęła przyglądać się zgromadzeniu.
- Oh? - Wszystkie opuszki palców Victora zetknęły się. - Chrzest bojowy syntetyka? Skłamałbym gdybym nie powiedział że mam sceptyczne odczucia co do syntetycznych. To twoja własna decyzja Lu? - Victor uniósł brew.
- Cieszy mnie fakt, drogi Victorze, że interesuje Cię moja osoba. - powiedział Karasu spokojnym głosem - Nie musisz się jednak o mnie martwić. Przeżyłem już swoje, a szkoda by mi było, gdybyś przypadkiem stracił duszę. Proszę, nie traktuj tego, jako groźby! Zwyczajnie, pewien głosik w głowie podpowiada mi, że chętnie by na Tobie poeksperymentował. Nie bierz jednak tego do siebie - nazwijmy to chorobą zawodową. . - Karasu podczas mówienia nie spuszczał wzroku z Victoria, a z jego twarzy nie schodził serdeczny uśmiech.
Corvus spojrzał na Karasu. - Moje obawy nie różnią się takim jak przy zakupie tostera. Po prostu chce wiedzieć czy to będzie działać i robić takie tosty jakie sobie życzę. Nie zrozum mnie źle. Ale fakt, samą mową przekraczasz większość syntetyków jakich widziałem. - uniósł bezradnie ramiona. - Chciałbym wiedzieć ile jest w tobie z człowieka na którym można polegać. - splótł palce pod brodą.
-Pomimo mojego autorytetu jestem głównie waszym łącznikiem z cesarstwem. - sprecyzowała Lu - Wasz skład nie był dobierany na podstawie moich opinii, chociaż mam pilnować, abyście należycie współpracowali.
- Nic co ludzkie, nie jest mi obce Victorze. Powinieneś się raczej zastanowić, co definiuje człowieka i określa jego człowieczeństwo. Moje ciało nie jest normalne, to fakt i nie da się tego ukryć. Zresztą, po co? Dziwnym trafem okazało się, że sam je sobie stworzyłem i rezyduje w nim moja dusza. Tego stanu nie jestem w stanie niestety zmienić i tak przyszło mi egzystować. Chociaż z jednego możesz się cieszyć - na pewno nie zabraknie Ci przy mnie jadła, czy napitku! - Karasu wyraźnie się odprężył po czym rozkazał droidowi przynieść swój przenośny zestaw medyczny. - Przy okazji, skoro mam już Waszą uwagę, to chciałbym o coś poprosić. Potrzebuję próbek Waszej krwi, aby moje nanoboty wiedziały, które osoby leczyć. Te robaczki są w stanie postawić na nogi nawet takiego kolosa, jak Opus, ale bez próbki DNA będą bezradne. Panowie, czy zatem mogę Was prosić? Rozumiem bowiem, że nasza urocza nadzorczyni nie weźmie udziału w polowaniu na artefakty? - Popatrzył po zgromadzonych, oczekując reakcji.
Opus słuchał w milczeniu, powoli odsłaniając kość pochfyconego wcześniej dania. Może słowo “słuchał” to wiele powiedziane, gdy mężczyźni zaczęli przekomarzać się nawzajem pozwolił by ich słowa krążyły dookoła niego. Pogrążył się w myślach, w których prowadził obliczenia dotyczące aerodynamiki Aresa i możliwych przyszłych usprawnienie w jego modelu. Dopiero na dźwięk swego imienia otrząsnął się z rozmyślań.
- Tak, tak nie ma problemu. - odpowiedział, gdy szybko odtworzył ostatnie kilka zdań kronikarza. - Chociaż nie sądzę, by opieka medyczna często była mi potrzebna. - dodał wesoło, przecierając odruchowo bliznę na oku. - Chociaż kto wie, nie warto być próżnym. - zamruczał jak gdyby sam do siebie, po czym przeniósł wzrok na ich kordynator. - Czy też pochodzisz z układu planet przy Zeusie-172x? - zagadnął z czystej ciekawości, zdradzając tym samym skąd on przybył. - Białe włosy i jasna cera są u nas popularne. - dodał jak gdyby tłumacząc swe pytanie. - Co do samych pytań… na jaką pomoc w kwestii zaopatrzenia możemy liczyć ze strony imperium? Skoro mamy zająć się zdobywaniem potężniejszych artefaktów zakładam, że wyprawy będą bardziej wyczerpujące dla nas jak i dla sprzętu. Chcę wiedzieć ile mogę wycisnąć ze swoich maleństw, bowiem części zamienne do niektórych nie tak łatwo zdobyć.
- To dobre pytanie. Pozwolę sobie je nieco uzupełnić – Eddie wziął w prawą dłoń wypełniony złocistą cieczą kufel. Widać było, że wszelakie wprowadzenia tego typu jak i sama hierarchia nie są dla niego chlebem powszednim. Jedynie znajomość z Vincentem ratowała pierwsze wrażenie jakim raczył swoich przyszłych towarzyszy.
- Mamy składać zamówienia na konkretne przedmioty, czy może bazować na określonych kwotach? - spytał, biorąc łyk międzygalaktycznego trunku.
- Do waszej dyspozycji jest ten statek i wszystko to, co się na nim znajduje. - odparła Lu. - Minie sporo czasu zanim wrócimy w głąb cesarstwa, więc ciężko powiedzieć, kiedy będziemy w stanie złożyć podania o uzupełnienie zasobów, a co do wydatków… - spojrzała dość ostrym, agresywnym wzrokiem na twarz Opusa. - W imię cesarstwa dacie z siebie tyle, ile to potrzebne. Przecież nie będziecie odnosić porażek przeciw jakimś xeno. - natychmiast uśmiechnęła się wesoło po tej uwadze.
- Planety bywają groźniejsze niż Xeni, jeżeli w hangarze nie będzie niektórych części, to Rosomakiem na pewno nie wjadę do jeziora kwasu. - Opus odparł niedbale, jak gdyby zmiana mimiki Lu nie zrobiła na nim wrażenia. - Jak wygląda nasza możliwość kontaktu z rodzinami? Mamy pełną swobodę w łączności, czy powinniśmy ją ograniczać? - po tym pytaniu, kilka kropel soku spłynęło z kielicha na jego brodę i wąsy.
-Wyjątkową naturę swojej pozycji musicie trzymać w sekrecie, jednak poza tym macie pełne przyzwolenia komunikacyjne w granicach własnej odpowiedzialności. Będziemy spędzać dużo czasu na krańcu galaktyki, więc możecie mieć problemy z łącznością. Z tego powodu zalecam wykonać najważniejsze telefony dzisiaj. - wyjaśniła Lu.
Droid z zestawem medycznym przybył. Karasu rozłożył sprzęt na stole i zaczął wyciągać drobniejsze elementy, składając je w całość. W międzyczasie przygotował przenośną ampułkę do pobierania krwi i rzucił ją w stronę Opusa. - Przyłóż do ramienia i naciśnij, sprzęt zrobi resztę za Ciebie. - poinstruował kolosa, chociaż miał pewność, że ten wie, jak obchodzić się z takim mechanizmem. Następnie przygotował jeszcze dwie ampułki i spojrzał na pozostałych towarzyszy. - A co z Wami panowie, chyba igły się nie boicie? Czy może potrzebujecie lizaka po zakończonym pobieraniu krwi? - rzucił Karasu w przestrzeń.
- Nie masz wyczucia czas chłopcze. - Opus wymownie zerknął na swój do połowy zapełniony talerz. - Jak już zaczęliśmy jeść, to skończmy a potem załatwmy sprawy medyczne, jeżeli chciałeś byśmy nic nie jedli przed pobraniem, mogłeś poruszyć to szybciej. - mechanik, odłożył urządzenie do poboru krwi obok swojego kielicha. - Luu czy mamy prawo zrezygnować w każdej chwili, przechodząc na zasłużoną emeryturę? Czy mamy służyć cesarstwu, póki nawet nanoboty tego młodzieńca nie będą miały nas jak poskładać? - zapytał, po czym zmrużył swe gęste białe brwi. - Zignorowałaś też moje pytanie na temat pochodzenia. -zauważył z lekką nutką goryczy w głosie.
Victor prychnął donośnie słysząc uwagi o lizaku. Podwinął jednak rękaw i wyciągnął dłoń po ampułke. - Wolałbym żebyś trochę zważał na słowa. - Upomniał Karasu, po czym zwrócił wzrok na Opusa. - Nawet nie opuściliśmy pomieszczenia a już wspominasz o emeryturze? - Były szlachcic uniósł brew. Naprawde dziwna ekipa się tu zgromadziła, przy której nawet Eddie wygląda zwyczajnie.
Eddie wskazał lewą ręką na już tylko w połowie pełny kufel. Widocznie chwile spędzone w częściowej kwarantannie nabawiły go pewnej tęsknoty. Czy to za ludźmi, czy też za samym trunkiem. Właściwie, mogło chodzić o spożywanie ów trunku właśnie z innymi.
- Jeśli Ci na tym zależy Kurasu, to przyniosę tę próbkę jutro na śniadanie. - stwierdził, wyciągając w stronę przyszłego medyka dłoń.
Lu odchrząknęła. - Niestety nie znam twojej planety, a twój brak oddania cesarstwu jest...alarmujący. - wyglądała na mocno zmieszaną drugim już przypadkiem braku ekstremalności wyrażanym przez Opusa. - Spotkał cię prawdopodobnie największy zaszczyt, jaki może przypaść rekolektorowi. Jak stwierdzę, że się do pracy nie nadajesz, to mam prawo cię zwolnić. Jest to jednak emerytura permamentna, drugiej pracy w cesarstwie nie dostaniesz. Będziesz musiał żyć z pensji, jaką ci przyznają. - wyjaśniła.
- Jestem realistą, który twardo stąpa po ziemi i to nie tylko ze względu na swoją wagę. Myślę, że oddanie sprawie, powinnaś mierzyć na podstawie naszych przyszłych osiągów. Chciałaś pytań, dostałaś takie które mnie interesują i mogą wpłynąć na moją wydajność. - odparł dość szorstko Opus, lekko urażony postawą Lu.
Karasu wstał, podał Eddiemu ampułkę i rzekł - Karasu, mój drogi, Karasu. Zapamiętaj, bo na polu bitwy mogę przypadkiem nie usłyszeć wołania o pomoc - odwrócił się od swojego rozmówcy, odebrał ampułkę od Victora i opuścił salę.
- Wydajesz się na tyle mądry, by zdać sobie sprawę nawet jak zawołam do ciebie per “siwy” - zaśmiał się w odpowiedzi.
-Uważaj, żeby Opus się wtedy nie zmieszał. - Lu uśmiechnęła się do Eddiego, - W końcu jest taki stary, prawda? - pokiwała głową na boki. - Chciałam jeszcze wyjaśnić sprawy dowodzenia w terenie, ale skoro Karasu się śpieszył, to odłożymy to na czas waszej odprawy. Niestety Lot może potrwać nawet w okolicach stu godzin, mimo, że mamy napęd do skoków nie wymagający bram. - poinformowała.
- Nasza eskapada nie ma zbyt wielkiego priorytetu? - niebieskoskóry schował strzykawkę do jednej z kieszeni i wrócił swoją uwagą do kufla. Na jego twarzy widać było pewne oznaki zdziwienia. - Nie mamy jakiejś presji czasowej? - sprecyzował pytanie.
- Hm? - Zdziwiła się Lu. - Używałeś kiedyś swojej iskry na czymś o gabarytach okrętu? Nie chcę nadmiernego ryzyka gdy nie jest potrzebne. - stwierdziła. - Nie wspominając, że okręty nie aż tak łatwo rozpędzić, statek tego rozmiaru często o coś haczy. Podróż skokowa wcale nie ma takiego tempa, jest impulsywna.d
- To jedynie kwestia punktu końcowego, wszystko co znajduje się po drodze nie ma znaczenia - wytłumaczył, popijając trunek. Przetarł ręką znajdującą się nad ustami pianę.
- Ręcze za umiejętości Eddiego. Zawdzięczam im swoje życie i mej córki. - Victor posilił się o komplement, upijając łyk napoju ze szklanki.
- Nie ma sensu się tutaj ekscytować, mamy być za 100 godzin, będziemy za 100 godzin. Jak tam pani Admirał woli - niebieskoskóry rozłożył ręce na boki. Wykonanie odpowiedniego transportu nie byłoby zapewne zbyt duży problemem, ale to nie było teraz w kwestii jego decyzji. Miał wielu dziwnych klientów, każdy z innymi wymaganiami. Jeśli cesarstwo życzyło sobie zwyczajnego transportu, mogli lecieć w normalny sposób.
- Zdaje mi się że presja czasowa to najmniejszy problem. - Opus zwrócił się do niebieskoskórego. - Mamy zdobywać nie pospolite artefakty, a takie o dużej mocy. Szybki skok i zrzucenie nas w teren bez możliwości dłuższego omówienia roli każdego z nas, czy poznania umiejętności jakie mogą być przydatne dla reszty, wydaje się nader nierozważne.
- Gdy już będziemy na miejscu i ustalę czas rozprawy poinformuję was o nim przez radio, nie martwcie się. Na wszystko będzie chwila. - uspokoiła Lu.
- Jeśli to wszystko to chciałbym już pójść, Dziękuję za poświęcony czas panienko Lu. - Ukłonił się delikatnie. Przede wszystkim chciał skontaktować się z Johanną, więc pójdzie do swojego “biura” w Vandalu. Mijając Eddiego skinął do niego.

Fiath 01-03-2018 22:22

Godzina 292014600:30SY
Opus

Naukowiec ze zdziwieniem patrzył jak jeden za drugim zebrani odchodzą od stołu, po zaledwie chwili rozmowy i dopiero co rozpoczętym posiłku. Nie minęła dłuższa chwila, a został przy stole sam na sam z białowłosą nadzorczynią.
- No, no cóż za asocjalna zbieranina. - zaśmiał się, odrzucając obgryzioną kość na talerz, który brzęknął cicho od uderzenia. - Pozwolisz Luu, że zajmę ci jeszczę trochę czasu? - zapytał delikatnie przesłodzonym tonem, dalej będąc rozgoryczonym przez postawę kobiety wobec niego. Jego palce zacisnęły się na mięciutkim substytucie tradycyjnej bułki, do której po chwili dołączył kolejny kawałek mięsa. - Skąd wiemy gdzie szukać potężniejszych artefaktów, macie jakiś wojskowy system ich wykrywania czy bazujemy na przypuszczeniach, pogłoskach i informatorach? -dopytał nie czekając na przyzwolenia.
- Obym potem nie musiała się każdemu z osobna powtarzać. - westchnęła. - Cóż, z artefaktami jest różnie. Jedne są od informatorów, inne z zapisków. Pierwszy po który się udamy ma związek z jakimś innym. Jest rzekomym kluczem, którego lokacja była zawarta na powierzchni poprzedniego. - wyjaśniła wskazując palcem na ekran pod ścianą. Jej gest został zarejestrowany po pewnej chwili, włączając ekran telewizora. Natychmiast go ściszyła po włączeniu. - Równie dobrze możemy zobaczyć ostatnie wiadomości w ciągu najbliższych...100 godzin? Minimum.
- Wiadomo o nim coś więcej? Czy jako grupa która ma go zdobyć mamy dostęp do informacji na temat tego “artefaktu mapy”? - olbrzym wyraźnie się ożywił, pochylając się lekko nad stołem w stronę białowłosej. - To brzmi jak coś bardzo ciekawego. - dodał uśmiechając się półgębkiem.
- Jeżeli chodzi o artefakt który jest źródłem tej informacji, to musiałabym najpierw uzyskać zezwolenie z góry. Jeżeli zaś chodzi o klucz, który będziecie odzyskiwać, to powiem wam o nim podczas odprawy. - postanowiła. - To akurat muszą wiedzieć wszyscy.
Z telewizora zabrzmiała melodia rozpoczynająca galaktyczne aktualizacje obecnego sektora.
- Chciałbym więc prosić o to byś o takie pozwolenie się postarała. - Opus leniwie rzucił okiem na ekran, by pobieżnie ocenić czy jest tam coś ciekawego. - Sama masz duże doświadczenie w odzyskiwaniu tych starożytnych skarbów? Czy trafiłaś tutaj z większego lub mniejszego przypadku?
- To dla mnie...nagorda i emerytura. - stwierdziła po chwili Lu. - Zabrali mnie z frontu, żebym była bezpieczna, póki nie jestem niezbędna. - stwierdziła admirał.
Na ekranie telewizora pojawiła się dojrzała kobieta w eleganckim stroju. Obok niej znajdowała się projekcja nietypowych okrętów kosmicznych. - Na skraju galaktyki stwierdzono w ostatnim czasie wzmocnioną aktywność okrętów pirackich. Podejrzewa się, że piracka flota organizuje się w jakimś punkcie, choć powody ku temu nie zostały jeszcze określone. Sugeruje się unikanie podróży przez słabo chronione trakty, oraz unikanie transportów dużej wartości.
-Emerytura z dala od rodziny, na szarym końcu wszechświata brzmi dość...smutno. - zauważył, nim ekran przykuł jego uwagę. - A te skur… - przekleństwo zostało zatrzymane w krtani mężczyzny, tylko siłą jego woli. Żyła zapulsowała na jego skroni, gdy wsłuchiwał się w wiadomości, a trzymane w ręce udko spadło z trzaskiem na talerz, gdy kość zwierza gruchnęła w jego palcach. - Wybacz. - mruknął w stronę Luu nadąsanym tonem, chwytająco puszczony kawałek jadła w dłoń. - Nawet w środku czarnej dziury nie dałoby się uwolnić od tego menelstwa. - skomentował newsa.
Lu zaśmiała się. - Bez obaw, rozumiem twój gniew. Nie ma gorszego żerowania na cesarstwie od działań rabunkowych. - spojrzała na ekran zamyślona. - Dużo czasu spędziłam polując na te bandy. - wyznała.
- Myślę, że bardziej...profesjonalnie...- - mężczyzna chwilę szukał odpowiedniego słowa. - Tak, bardziej profesjonalnie bym tego nie ujął. - skomentował pierwszą wypowiedź kobiety. - Czyli parałaś się moim wymarzonym zawodem. - westchnął jeszcze, a uścisk na kawale mięsa zelżał. - Ja pomagałem w tym jedynie dostarczając środków do walki. Chociaż żadne zamówienia nie sprawiały mi tyle satysfakcji co te dla łowców piratów.
- My mamy już dość uzbrojenia. - stwierdziła Lu spoglądając prosto na Opusa. Oparła podbródek na złożonych dłoniach. - Teraz skupisz się na pilnowaniu, żeby nic strasznego nie dostało się w ich łapska. - wyjaśniła z uśmiechem. - Może ta perspektywa bardziej zmotywuje cię do działania.
- Jestem zmotywowany tylko zdawkowo okazuję swój entuzjazm. -odpowiedział z uśmiechem, trudno było stwierdzić czy szczerym, czy zaczepnym. - O ile pozwolić mi się zdobyczami nacieszyć, pooglądać i przebadać to na pewno nie wpadną w niepowołane ręce. - to mówiąc odchylił się na antygrawitacyjnym krześle. - Czemu tylko czterech? Jesteśmy aż tak specjalni, czy eksperymentujecie z formą i chcecie zmniejszać potencjalne straty? - zapytał wprost.
- Chodzi o tajemniczość. Okręt jest wielki bo inaczej nie moglibyśmy wykonać tego typu podróży. Ale kadrę możemy mieć niewielką, taką, którą da się schować przed uwagą publiki. Obawiam się, że większością artefaktów nawet wy się nie zabawicie. Mamy specjalny sejf na okręcie, i tylko ja mam do niego wstęp. - poinformowała. -Acz to dotyczy głównie celów naszej misji. Jeżeli odkryjecie jakieś pomniejsze artefakty na planetach, albo nasze znajdźki okażą się nie dorastać przewidywaniom, to..cóż, równie dobrze mogą was wspomóc w polu.
- A w jaki sposób masz zamiar ocenić czy są zgodne z przewidywaniami, skoro nie ma tutaj nikogo by je zbadał lub przetestował? - Opus zdziwił się wyraźnie. - Na pierwszy rzut oka te cudeńka mogą wydawać się niemal bezużyteczne, ale dłuższe testy pozwalają odkryć ich potencjał. - naukowiec nie dawał za wygraną, chcąc wyraźnie podkreślić swoje stanowisko w tej sprawie. - Uważam, że cesarstwu przyniesie to same benefity, jeżeli pozwolicie mi badać nasze znaleziska póki są na statku. - specjalnie wspomniał o imperium, chcąc sprawdzić jak wielką karta przetargową może być one wobec Luu.
- Sama sobie z tym poradzę, bez obaw. - stwierdziła Lu. - Nie mam za miaru tracić waszego czasu i energii na badanie artefaktów, albo ryzykować, że zrobicie sobie krzywdę nieznanymi urządzeniami. Nie wspominając, że nie jesteście ekipą z najwyższej półki, co powinno być logiczne. Niestety ale sekretność misji oznaczała, że przebierano wśród osób nieznanych w środowisku arystokracji cesarskiej, a co za tym idzie, nie macie zbyt wysokich uprawnień...póki co. - wyjaśniła patrząc Opusowi w oczy. - Wszystko jest dla ludzi, ale nic nie obiecuję. Artefakty są pod moją pieczą i moimi decyzjami. Zarazem ja odpowiadam za ich dostarczenie.
- Hmphf. - Opus wydał z siebie głośne prychnięcie. - Dobrze, w takim razie chyba wszystko rozumiem. - naukowiec podniósł się od stołu, wspierając się na nim wielkimi dłońmi. - W takim razie odemeldowuje się do hangaru, muszę sprawdzić czy Cesarski proces transportowy nie uszkodził mojego pojazdu. Do zobaczenia później. - naukowiec skinął kobiecie głową, chowając dłonie w kieszeni spodni i ruszając w swoją stronę.

Godzina 292014601SY
Victor Corvus

ISF “Vandal” To przerobiony na swoistą limuzynę myśliwiec bojowy cesarstwa. W środku można było znaleźć pomieszczenie sanitarne, nieduży magazyn, pomieszczenie służbowe Victora i kokpit pilota, w którym często znajdował się Albert, lokaj i pilot Corvusa. Gdy Victor wszedł po rampie statku od razu przywitał go droid.
- Wstępne rozmowy zakończone sir? Nalać co zwykle?. - Zapytał Albert.
- Poproszę. - mruknął były szlachcic po czym udał się do swojego “kącika”. Ze szklanką niebieskiego płynu zasiadł na obrotowym krześle przed dużym wyświetlaczem.
Gdy Victor wytypował adres do łącza z laboratorium Johanny, złapała go cisza i seria błędów w nawiązaniu kontaktu. Dopiero po jakimś czasie system się ustabilizował, a twarz dziewczyny pojawiła się na ekranie.
- Halo? Tatko? - doszedł głos z holoprojektora. Obraz był lekko rozmazany i momentami pojawiały się na nim kolorowe glitche — objaw dużej i coraz to zwiększającej się odległości. Błędów z dźwiękiem na szczęście nie było.
- Witaj dziecko. Po pierwszę chciałem cię przeprosić że tak rzadko się widujemy. Niestety będzie jeszcze mniej okazji ku temu. Cesarstwo wysyła mnie na ważny przydział, dość daleko od domu. Nie moge Ci wszystkiego powiedzieć, ale postaram się to jakoś wynagrodzić. - Victor upił łyk alkoholu. - Wszystko dobrze u ciebie? Jakieś ciekawe odkrycia? - Spoglądał na zdeformowany odrobinę obraz Johanny.
-Eh, Luzuj, to nie list. Nie musisz zaczynać od monologów na dwa paragrafy. - zaśmiała się Johanna. - Tak długo jak wrócisz cały, a przynajmniej w stanie który mogę poskładać, nie będę miała ci tego za złe. - obiecała. - U mnie dobrze. Zabieram się za nowe projekty.
Nastąpiło bardzo rzadkie zjawisko uśmiechu na twarzy Victora. A raczej jeden kąt ust się odrobinę uniósł. - Jakież to projekty? Czy to poufne? - Zakręcił cieczą w szkle.
- Niestety tak. Dostałam grant na kolaboracje. - wyjaśniła Johanna. - No ale skoro pieniądze są z wojska, to sekrety też.
- Bardzo mnie cieszy fakt że wojsko zleca ci poufne przydziały. Widzą w tobie potencjał o którym zawsze wiedziałem. Szkoda że matka Cię teraz nie widzi. - Westchnął na koniec wypowiedzi, po czym przepłukał usta resztką alkoholu ze szklanki. Nawet po tylu latach nie jest w stanie do końca zaakceptować braku swej żony.
- Mam nadzieję że nie zaniedbujesz ćwiczeń? Samym geniuszem nie można się obronić przed wszystkim. - Wspomniał Victor odstawiając szklankę na tackę którą trzymał Albert.
- No...no...no...No jak jest czas, to nie ma problemu. - uśmiechnęła się lekko zawstydzona. - Specjalnie do tyłu nie jestem. W odróżnieniu od ciebie nie pakuję się w tarapaty, a to pierwszy krok w samoobronie, co nie?
- Pamiętaj, że “tarapaty” często przychodzą nawet jak ich nie szukamy dziecko. Bywaj zdrowa i wiedz że jestem z Ciebie bardzo dumny. - Victor wstał z krzesła by zbliżyć się do ekranu , po czym dodał. - Będę się kontaktował po każdym powrocie z misji. -
- Okay, biorę cię na słowo. Powodzenia. - pożegnała się dziewczyna.
Wideorozmowa zakończyła się, a Vick od razu podszedł do wieszaka by zarzucić na plecy swój wykwinty płaszcz. - Sir? Wybierasz się gdzieś? - Zapytał Albert.
- Owszem, chce zamienić parę słów z moimi przyszłymi współpracownikami. - Odparł Vick od razu kierując się do wyjścia ze statku.

Godzina 292014601SY
Karasu

Po opuszczeniu towarzystwa, Karasu udał się do swojego statku “Simes”. Wyszedł bez słowa wyjaśnienia, ale nie chciał nikomu zdradzić, że dopadła go “migrena”. W jego przypadku nie jest to ból głowy, a destabilizacja duchowa. Jak by to wyglądało, gdyby medyk drużyny nagle zachorował? Kierowany takimi wnioskami oraz obawą o stracenie twarzy przed zespołem, wolał udawać, że powodował nim kaprys i zły nastrój, niż faktyczny problem.

Godzina 292014602SY
Eddie
Eddie ciągle nie potrafił przywyknąć do posiadania własnej kabiny. Nigdy nie przebierał w luksusach, a więcej czasu spędził w najróżniejszych formach dormitoriów. Mieszkał w barakach żołnierskie, nieco wygodniejszych i posiadających chociaż zalążek prywatności pokoje najemników i kilku celach o różnym poziomie bezpieczeństwa. Wszystkie posiadały wspólną cechę - niebieskoskóry nigdy nie był pozostawiony samemu sobie na zbyt długo. Zwłaszcza, gdy nie miał nic do roboty. Dosłownie nic.
Chyba właśnie dlatego dość szybko wybrał się do miejsca, które często zdawało się być bardziej gościnne niż wystrojone pomieszczenia. Przestronne miejsca pozwalały błądzić ideą, niektórzy zaś byli dużo bardziej przyziemni. Zwłaszcza, gdy wiele ostatnich lat spełnili na wąskiej granicy między pracą i bezprawiem. Hangar pozwalał mu zanurzyć się w którymś ze statków, sprawdzić ewentualne uzbrojenie, czy dobrać jego konfigurację na następną misję.
Miarowe uderzenia pneumatycznej maszyny poinformowały go o towarzystwie nim jeszcze przekroczył drzwi do wspólnego pomieszczenia.
- Yo, wprowadzasz jakieś usprawnienia? - spytał się, spoglądając na pracującego Opusa.
- Raczej naprawiam szkody, wgnietli mi lekko karoserię w czasie transportu! - Opus krzyknął by przebić się przez rumor powodowany przez trzymana maszynę. Gruba magnetyczna przyssawka o średnicy sporej pizzy, połączona z olbrzymią sprężyną i dwoma prywatnymi generatorami pracowała w celu naprawienia uszkodzenia. Mimo, że Eddiemu nie udało się dostrzec żadnego odbiegającego od normy zgniotu metalu, taki maniak jak Opu na pewno miał na ten temat inne zdanie.
Statek przy którym pracował naukowiec, wydawał się najmasywniejszy w całym hangarze oraz najmniej “ulizany” lakierniczym pędzlem. Rosomak był ciężką bryłą kilkuset ton stali, uformowanych w masywny pojazd międzyplanetarny. Na pierwszy rzut oka dało się stwierdzić, że nie był on przystosowany do pościgów, czy toczenia długich galaktycznych starć. Rosomak miał jeden cel - dowieźć właściciela do celu w jednym kawałku, nie ważne gdzie punkt ostateczny miałby się znajdować. Cztery potężne silniki umożliwiały wprawienie maszyny w ruch, a niewielkie działa były bardziej ozdobą niż użytecznym zbrojeniem. Sądząc po rozmiarach i stanie statku musiał pełnić niegdyś rolę transportowca, łatwo było domyśleć się że Opus przebudował go osobiście.
- To ten rosomak o którym wspominałeś? - niebieskoskóry zainteresował się nagle unikalną konstrukcją. Niesamowity okręt wyglądał bardziej na galaktyczną śmieciarkę przystosowaną do pracy w pasie asteroidów.
- Tak, piękny prawda? - mężczyzna westchnął z nieukrywaną dozą dumy, wyłączając przy okazji maszynę. - A ty, które cudeńko jest twoje?
- Czemu miałbym ograniczać się do jednego? - Eddy zaśmiał się głośno. Wyciągnął dłoń w stronę swego rozmówcy. - Pozwól że przedstawię się jeszcze raz, Edward Duran – profesjonalny przemytnik i rekolektor. Większość osób mówi na mnie Eddie - niebieskoskóry pominął wszelakie ukłony. Opus nie wyglądał na przyzwyczajonego do ich obecności, podobnie zresztą jak wskazujący właśnie dłonią jeden ze statków mężczyzna.
- Ten transporter wykorzystuję, gdy zamawiane cargo jest, rzekłbym, konwencjonalnych rozmiarów - masywny okręt wyglądał na jednostkę w której można by mieszkać we względnym komforcie. Spokojnie można było sobie wyobrazić desant kilku łazików czy robotów kroczących z jego pokładu. Względnie… Przewóz nonkonformistycznych szlachciców wraz z rodziną.
- A tym cackiem latam dla przyjemności i w momentach, w których to szybkość jest najważniejsza - wskazał na znajdujący się tuż obok poprzedniego myśliwiec gwiezdny. Jego skrzydła pozostawały złożone, oszczędzając przy tym miejsce zajęte różnej wielkości kontenerami podpisanymi “lancer mk2”. Jedno z dział czerwonego okrętu bojowego wyraźnie wystawało poza obrys całości, jakby nie było przeznaczone dla jednostek tej klasy.
- Chyba preferuję wszechstronność, nie zaś brutalną siłę - stwierdził, rozkładając ręce na bok.
- No prosze przemytnik! - Opus wytworzył dźwięk na pograniczu przyjaznego śmiechu, a parsknięcia gdy uścisnął dłoń niebieskoskórego. - Czasem miałem z wami do czynienia, niestety nie wszystkie materiały do badań da się zdobyć w...konwencjonalny sposób. -odparł, po czym skierował wzrok na swoją maszynę. - Ja zaś lubię dolecieć do celu w jednym kawałku. Zresztą córka by mnie zabiła, gdybym wskoczył do jakiegoś zabójczo szybkiego myśliwca. Więcej przyjemności zajmuje mi grzebanie w kablach, oraz zbijanie wszystkiego do kupy niż latanie. - dodał, podchodząc do myśliwca rozmówcy. - Mogę zerknąć?
- Jasne, zapraszam - niebieskoskóry odsunął się, wskazując ręką wejście do kokpitu. Na pierwszy rzut oka widać było kilka modyfikacji oraz pomocniczych systemów. Jeden z ekranów służył do przewidywania trajektorii lotu otaczających statek asteroid i wydawał się zupełnie nie pasować do myśliwca gwiezdnego. Nawet sam monitor zdawał się być nienaturalnie umieszczony, zaś efektywne korzystanie z niego podczas lotu zapewne wymagało pewnego przyzwyczajenia.
- Tak, nauka nie powinna być ograniczana przez jakieś tam prawa. - podsumował swoją współpracę z naukowcami.
- Wygląda ciekawie. Opus opadł na krzesło pilota, ledwo się na nim mieszcząc. Okręcił się to w lewo to w prawo, sprawnie muskając palcami kilka klawiszy, by monitor wyświetlił różnorakie parametry konserwacyjne pojazdu. Przejechał dłońmi po kokpicie, oraz pod blatem panelu sterującego, kilka razy poruszając jakąś śrubką. Zdawało się że na moment zupełnie zapomniał o istnieniu Ediego.
- Wszystko wygląda w normie. - rzucił w końcu, zerkając jeszcze na wykazy ekranu. - Jedyne co mogę zrobić to zerknąć w silnik. - mówiąc to postukał palcem w ekran wskazując jakiś rząd liczb. - Może udałoby mi się go delikatnie podkręcić. Nie myślałeś o tym by zrezygnować z powiedzmy dwóch dział i przekierować moc na silnik?
- Jeśli wszystko działa tak jak powinno, to nie ma potrzeby dla mocniejszych silników - niebieskoskóry uśmiechnął się, przesadnie pewny siebie. Najwidoczniej zdolności jego myśliwca mogły wykraczać poza samą specyfikę sprzętu, bądź opierały się bardziej na samym pilocie niż jego maszynie.
- W przypadku zadań, do których wykorzystuję tego myśliwca, przeważnie to działa są elementem ratunkowym, nie możliwość ucieczki. - dodał z rozbawieniem. Jego wzrok skierował się w stronę własnego transportera. Po kilku sekundach wrócił jednak na rosomaka, najwyraźniej niebieskoskóry coś porównywał.
- Gdyby nie unikalny wygląd twojego Rosomaka, z chęcią bym nabył podobne cacko.
- A co zbyt rzuca się w oczy? - Opus zaintrygował się wypowiedzią przemytnika. - Aczkolwiek trudno byłoby Ci taki kupić, sam go montowałem. Można powiedzieć, że to unikat. - dodał z nieukrywana dumą. - Chcesz wejść do środka? - zapytał z szerokim uśmiechem, widać należał do tego kręgu naukowców którzy uwielbiają chwalić się swoimi tworami, niżeli chować je przed światem. - A przy okazji, nagrałem sobie wnętrze i parametry twojego maleństwa, by w razie uszkodzeń mieć jakieś podstawy. - mówiąc to stuknął delikatnie w pokryte bielmem oko, które wydało metaliczny dźwięk.
- Jeśli miałbym go kupić, to właśnie mam przed sobą najlepszego człowieka, któremu mogę zlecić jego budowę - odparł niebieskoskóry. Ruszył w stronę rosomaka, wyraźnie zainteresowany samym wnętrzem. Ciekawe jak wiele miejsca zajmował pancerz i czy pozostawało tam wystarczająco przestrzeni ładunkowej.
Gruba warstwa pancerza znacząco zmniejszała przestrzeń wewnątrz pojazdu, jednak mimo tego jego wielkie rozmiary pozwalały czuć się w środku całkiem swobodnie. Kokpit był duży, wyposażony w wiele monitorów oraz rozbudowaną deskę rozdzielczą, Eddie nie mógł wiedzieć do czego służą wszystkie znajdujące się tam przyciski i przełączniki. Pozostała część okrętu tworzyła coś na kształt małego warsztatu. Kawałki blach, narzędzia i różne śruby walały się po kątach, czy wisiały na ścianach. Po rozmieszczeniu większy stosów rupieci widać było że właściciel ostatnio swoją uwagę poświęcił wielkiej zbroi umieszczonej pod jedną ze ścian. Zamontowana ona była na szynach prowadzących do suwanych drzwi transportera, pozwalających na łatwe wysunięcie jej z pojazdu. Pancerz mierzył ponad 3 metry, był masywny oraz stylizowany na zbroję rycerską z czasów średniowiecza. Obok niego, wsparty na głowicy, stał młot którego trzon sięgał niemal hełmu bojowej zbroi.
- Woah, widzę że przekuwasz naukę w coś interesującego - niebieskoskóry był pełen podziwu. WIększość naukowców z którymi się stykał stroniła od praktycznego zastosowania nauki, mogła co najwyżej dokonywać głębokiej analizy stanu zastanego. Ileż to razy przewoził jakiś relikt przeszłości czy artefakt bo ktoś chciał go badać?
- Tylko praktyczne rzeczy przynoszą pieniądze zdolne utrzymać rodzinę. - zauważył naukowiec, z dumą patrząc na pancerz. - Nie jest to moje najnowsze dzieło, ale za to bardzo je lubię. Musiałem sprawdzić jego stan po transporcie. - wyjaśnił niepytany. - A teraz jeżeli pozwolisz, muszę jeszcze popracować. - Opus uśmiechnął się szeroko, sugerując niebieskoskórem opuszczenie pojazdu.

Fiath 08-03-2018 21:20


Lu stała naprzeciw zgromadzonych przed nią członków zespołu. Komunikat o zbiórce dostali 20 godzin temu. Od około 160 nie mieli kontaktu radiowego z resztą cesarstwa. Byli na jego granicy. Znajdowali się bardzo blisko jakiejś bogu winnej planety. Louise patrzyła na nich z szerokim uśmiechem. Byli w hangarze, przed swoimi przeróżnymi prywatnymi statkami. Pani admirał stała wyprostowana z tabletem w ręku oraz bardzo ładnym białym piórem w drugiej dłoni.

- Szczerze mówiąc, to do dzisiaj zdążyłam zapomnieć jakich organizacyjnych szczegółów nie zdążyłam wam przekazać przy naszej pierwszej kolacji... - przyznała. - Zacznę więc od wprowadzenia do misji, a potem znów możecie zalać mnie tym, co was gryzie. - zaproponowała. Wcisnęła coś na tablecie, a za nią pojawił się holoobraz planety.
- Ta planeta nie ma nazwy ani numeru. Po jej odkryciu postanowiliśmy uniknąć identyfikacji, aby była mniej interesująca dla piratów. Jej klimat jest zakwalifikowany jako kategoria pierwsza: ziemski. Mamy tu dużo lasów, sporą zasobność w wodę, i tym podobne dobroci. Dodatkowo jest dość mała, ledwo kwalifikuje się jako planeta. Stosunek jej rotacji wokół własnej osi i słońca jest na tyle specyficzny, że noc i dzień praktycznie się nie przemieszczają, dzieląc świat na dwie półkule. - wyjaśniła, wskazując na zieloną planetę. - Misja na niej będzie waszym swoistym chrztem oraz testem. Liczę na ogólnie pojęte powodzenie. - wyjaśniła. - Waszym zadaniem będzie zebranie wszelkich artefaktów oraz przedmiotów mogących nimi być, jakie tylko znajdziecie. Szukamy "klucza", choć nie mamy informacji, jak on wygląda. Macie przeszukać planetę i za wszelki koszt klucz znaleźć. Gdy upewnicie się, że macie właściwy artefakt albo wszystkie, jakie na tej planecie się znajdują, dacie mi sygnał. Odbiorę was i zajmę się klasyfikacją planety. - Lu przerwała na moment aby odetchnąć. - Po mojej lewej przy stole znajdują się słuchawki. Jedna na osobę, wchodzą w lewe ucho. Mają wiele funkcji: to komunikator ze mną i pomiędzy wami. Jest to też automatyczny tłumacz, który układa nowe zdania w naszym języku na podstawie intencji zdania wypowiedzianego przez kosmitę. Nie jest w stu procentach dokładny i nawet nie próbuje być dosłownym. Powinien jednak wystarczyć. Co by tu jeszcze... - wzruszyła ramionami. - No nic, raczej tak miało wyglądać wprowadzenie do misji. Dość proste, prawda? - uśmiechnęła się.

-Jest jednak więcej. - dodała po chwili Lu. - W trakcie podróży zdekodowałam wiadomość, którą dostaliśmy od Cesarstwa. W tym układzie słonecznym jest jeszcze jeden artefakt na pobliskiej planecie, również nienazwanej. Nic o niej nie wiem, poza tym, że to pustynia, i jest gdzieś na niej jest jakiś wyjątkowy kamień. - wyjaśniła. - Szczegóły organizacyjne tych dwóch misji zostawiam wam. Możecie się nimi zająć po kolei albo podzielić siły i oszczędzić czas. Wasza decyzja. - Lu uśmiechnęła się do grupy. - Acz najpierw podział rang. Victor Corvus, dostajesz pełne dowodzenie w polu. Gdy trzeba podjąć decyzję i nie ma czasu albo potrzeby czekać na moje zdanie, najbardziej liczy się twoje. Przy okazji raportuj do mnie wszelkie objawy niesubordynacji. Twoją prawą ręką będzie Opus. Jeżeli Eddie i Karasu skończą razem, Eddie siada za kierownicą. Z uwagi na twoje przypadłości, nie mogę dać ci obowiązków wyższej rangi. - poinformowała syntetyka Louise. - To teraz wasze pytania.
- Wiadomo czy planetę zamieszkują jakieś “cywilizowane” kseno? - Victor jako pierwszy zapytał. Łechtał jego ego fakt że Lu przekazała mu dowodzenie nad tą małą grupą. Nie oczekiwał jakiś problemów z tym związanych, no chyba że wybuch syntetyka, którego to zawsze kątem oka stara się obserwować.
- Chyba nie ma sensu byśmy w czwórkę zwalali się na jakąś małą planetkę. Daj mi do pomocy naszego niebieskiego towarzysza, a przeczeszemy pustynię raz dwa. - Opus zwrócił się do Corvusa klepiąc czule opancerzenie Rosomaka. - Mam tu tyle czujników i skanerów, że nawet kamień wielkości ziarenka piasku nam nie umknie. No i Rosomaczek jest przystosowany do przemieszczania się w każdych warunkach, piasek mu nie zaszkodzi. - białowłosy uśmiechnął się szeroko.
- Zielona planeta ma jakiś mieszkańców, są jednak bardzo słabo rozwinięci. - wyczytała z swojego ekranu Lu.
-[i] Czyli troglodyci. Z takimi sie najlatwiej pertraktuje.[i] - Dodał Victor będąc pewnym powodzenia misji. Na propozycję Opus’a mruknął sceptycznie.
- Nie wiem czy jest potrzeba rozdzielania się. Aż tak nam się nie śpieszy. - Pogładził się po brodzie. Widocznym było że się nad czymś głęboko zastanawiał, w końcu przemówił.
- Chciałbym poznać zdanie reszty. - Spojrzał po kompanach.
- Dla mnie to kompletnie bez znaczenia. Na pierwszy raz wolałbym sprawdzić całą drużynę w akcji i przekonać się, czego można się po każdym z nas spodziewać. Niemniej, jeśli wszyscy są przekonani o swojej sile i wierzą w umiejętności bojowe lub sprzęt… - Karasu spojrzał na Opusa znacząco -... to nie widzę problemu. Niemniej to nadal nierozsądne, ale jestem tylko syntetykiem, więc nie zwracajcie uwagi na narzekania. - dokończył z westchnieniem.
- Chyba tym razem muszę stanąć po stronie Opusa - niebieskoskóry zwrócił się w stronę nowego przywódcy zespołu. Sam nie miał żadnego oporu wobec zatwierdzonej hierarchii. Współpracował wcześniej z Victorem i mógł mu zaufać, wobec zdolności reszty miał się dopiero przekonać co i jak w przeciągu kilku następnych dni czy godzin.
- Jeśli uwiniemy się z piaszczystą planetą wystarczająco szybko, możemy udzielić wam ewentualnego wsparcia? - bardziej zaśmiał się niż zaproponował. Najwyraźniej wątpił w możliwości kseno.
- Hmm… Nie. - Pokręcił przecząco głową Corvus. - Chciałbym...Chce, zobaczyć jak każde z was sobie radzi na własne oczy. Nie będziemy się rozdzielać, przynajmniej na razie. - Ustanowił tonem nie znoszącym sprzeciwu.
-W takim wypadku życzę powodzenia. Postaram się przeskanować pustynną planetę podczas waszej eskapady do lasów. Zdecydujcie gdzie lądujecie, i lećcie na służbę. - mówiąc to Lu przestawiła kilka rzeczy na swoim ekranie, a holoprojekcja planety podświetliła kilka interesujących punktów na powierzchni: największą osadę, przedziwną olbrzymią budowlę po ciemnej stronie globu, oraz kilka geograficznie zachęcających lokacji, jak pobliża rzek, czy oddalone od cywilizacji skrawki lasu.
- Będziemy lądować nieopodal tej kuriozalnej budowli. Zapewne to jakaś świątynia. Tubylcy często traktują artefakty jako dar od swoich wyśnionym bożków i zamykają je w takich budowlach. To będzie pierwsze miejsce do sprawdzenia. - Zarządził Victor.
- Skoro tak mówisz… - Opus nie do końca zgadzał się z decyzją arystokraty. Wolałby nie podlatywać do budowli, która mogła zawalić się od wywoływanych przez ich pojazdy wibracji. Mimo to wolał się więcej nie kłócić. - Jednak zanim wylądujemy proponowałbym oblecieć budynek i pobieżnie stwierdzić czym on może być.
- Dobra sugestia. Od tego zaczniemy. - Skinął głową Victor.
- W takim razie ja się już pakuje do wozu, mój wielkolud nie należy do demonów prędkości, muszę wystartować pierwszy by nie zostać w tyle. - skwitował szarobrody naukowiec, strzelając karkiem i ruszając w stronę włazu jego transportowca.

Opus otworzył właz Rosomaka wpisując krótki kod, w wbudowaną w pancerzu klawiaturę. Jego nozdrza uderzył zapach stali i oleju, unoszący się tam od jego wymiany w Aresie. Rozejrzał się po panującym w przestrzeni ładunkowej bałaganie i uśmiechnął się - tu czuł się najlepiej. - Gaudi przygotuj wszystko do startu! - rzucił w stronę kokpitu, gdy tylko właz trzasnął za jego plecami. Owalny kształt z białego tworzywa wychylił się stamtąd, mrużąc zbiór pikseli imitujących oczy. - Doczekam się kiedyś proszę? - Gaudi prychnęła przez swój symulator mowy. Podleciała do kokpitu moszcząc się w specjalnie przystosowanym dla niej siedzeniu, przypominającym kieliszek na jajko. - Zaraz wszystko będzie gotowe. - dodała, podłączając się zdalnie do systemów Rosomaka.
Hangar zaczął wypełniać huk zmuszonych do pracy silników, gdy Rosomak zaczął przesuwać się po rampie w stronę windy pozwalającej pojazdom wejść w przestrzeń kosmiczną.
Opus sprawnie poruszał się po przestrzeni magazynowej, wstukując na różnorakich pulpitach rzęd znaków i cyfr, konfigurując tym samym rozmieszczone na całej powierzchni statku czujniki. Oczywiście mogło być to zrobione zdalnie z poziomu deski rozdzielczej, ale spokojny start i brak zagrożenia pozwalał naukowcowi zrobić to dokładniej. Gdy skończył za szybami widać było już ciemną pustkę kosmosu, a silniki wydały niesłyszalny ( przez niemożliwość przenoszenia drgań w próżni) ryk, gdy paliwo rakietowe zaczęło spalać się w czterech potężnych silnikach. Rosomak ruszył poprzez pustkę w stronę wskazanej przez Luu planety, a naukowiec zasiadł na swoim wygodnym fotelu pilota.
- Co Gaudi posłuchamy czegoś dla zabicia nudy? - zagadnął, a robocik żarliwie pokiwał głową. Naukowiec uśmiechnął się i jednym kliknięciem wypełnił kokpit muzyką, płynącą z wielu głośników na raz.
Sterując swym statkiem przez leniwy kosmos zatopił się w myślach, odtwarzając ostatnie tygodnie. Od kiedy Luu przedstawiła mu współtowarzyszy, spędzał czas dość pracowicie. Lwią część czasu spędzał w hangarze prowadząc przegląd Rosomaka oraz wszystkich zabawek jakie zabrał ze sobą na statek matkę. Wymiana oleju, szlifowanie lakieru i dopracowywanie szczegółów było praco i czasochłonne, przez co czas uciekał mu szybko. Postarał się też zdobyć tyle informacji ile tylko mu udostępniono na temat pojazdów towarzyszy. W swoim prywatnym komputerze przygotował bazę danych, z parametrami i stanem ich ścigaczy, by w razie czego mieć podstawę do ich rekonstrukcji. Póki jeszcze mieli zasięg, kilka razy zadzwonił do swej córki, by przekazać jej najnowsze wieści oraz kilkukrotnie przypomnieć że może się dłuższy czas nie odzywać. Mimo że 500h to sporo czasu, jemu zdawało się że minęło ledwie kilka.
Cała misja póki co nie szła do końca po jego myśli. Ich koordynator była fanatycznie oddana cesarstwu, a jak wiadomo z fanatyzmu nigdy nie wynika nic dobrego. Opus nie miał złego nastawienia wobec obecnej władzy, w końcu to ona płaciła mu wszelakiego typu granty. Jednak nie przymykał oczu na wady czy pewne błędy cesarstwa, zaś tej cechy Luu zdawało się brakować. Po drugie jakiś szlachcic został mianowany kapitanem całe ekspedycji, tylko z powodu urodzenia. Irytowało to naukowca, który był przekonany, że lepiej wykonałby tą rolę. Wszak był tu ze względu na swoją inteligencję, czy nie był to dostateczny argument by mianować go dowódcą?! Pocieszało go tylko to, że przyznano mu stanowisko prawej ręki co dawało możliwość sprawowania jako-takiej władzy. Rektorskie życie na jego ojczystej planecie odzwyczaiło go od słuchania rozkazów, zaś pokazało jak dobrze jest je wydawać.
- Też uważasz, że wysłanie całej grupy na jedną planetę to strata czasu? - mruknął do Gaudi, upewniając się wcześniej by wyłączyć komunikator od Luu.
- Poznanie towarzyszy, to coś na co warto poświęcić czas. - skomentował robcik, kiwający głową w rytm muzyki. - - Dawno nie pracowałeś w zespole, może się dzięki temu rozchmurzysz. - dodała jeszczę, dostrajając się do dźwięków, by zacząć idealnie nucić melodię.
- Nie po rozchmurzenie tu jestem. - bąknął naukowiec, uśmiechając się jednak kącikiem ust, na widok radosnego nastroju swej kompanki.

Corvus pośpiesznym krokiem wstąpił na pokład Vandala, w tym czasie Albert wykonywał prace porządkowe. - Sir, twoje tętno jest powiększone, źrenice poszerzone o 57.78 procent. Wykrywam ekscytację. Czyżby kolejny zrzut sir? - Przemówił droid nie spuszczając z receptorów wzrokowych szlachcica. Victor zaś zatrzymał się wpół kroku i spojrzał trochę zdziwiony. - Twierdzisz że cieszę się jak dziecko z każdego zrzutu? - Można było wykryć nutkę oburzenia w głosie ex-szlachcica. Bez nawet sekundy namysłu lokaj odpowiedział.
- Dokładnie tak sir. - Szczerość droida choć wydawała mu się bezczelna, nadawała mu jakąś dozę osobowości. Na tą odpowiedź Victor prychnął jedynie i zasiadł na swoim fotelu.
Ściągnął skórzane rękawice i oczekiwał swojego napitku. - Albert to co zawsze, następnie szykuj maszynę do wylotu. - Zarządził zakładając nogę na nogę. Droid go rozgryzł, nie mógł się doczekać kolejnej akcji, udowodnić reszcie drużyny dlaczego to jego wybrali, nie ze względu na nic nie znaczące już nazwisko, tylko przez jego umiejętności. Jego miejsce było na froncie, nie za nim. Z doświadczenia wiedział że dowódca powinien prowadzić swoich ludzi, a nie rzucać rozkazami i liczyć że wszystko się uda. Miał tylko nadzieję że nie zawiedzie się na reszcie drużyny. O ile o Eddiego się nie martwił, nie widział w akcji Opusa czy Karasu. W momencie gdy odpływał myślami, został podany mu drink.
- Bardzo proszę Sir. - Powiedział Albert, po czym pośpiesznie przeszedł do kokpitu.
- Zalecam zapięcie pas… - Nie dokończył zdania, gdy wciął mu się w słowo Victor.
- Tch… wiem nie musisz tego powtarzać za każdym razem. - Przewrócił oczami były szlachcic.
Silniki Vandala zaczęły się rozkręcać, a sama maszyna powoli wzbiła się w górę. Z odrzutowym rykiem, pojazd rozłożył skrzydła, a droid z nienaturalną precyzją zaczął przełączać guziki i na holograficznych wyświetlaczach dodawał mocy przesuwając “suwak” ku górze, aż projekcja przybrała krwiście czerwony kolor.
- ETA dwie godziny sir. - Zakomunikował droid, gdy maszyna opuściła hangar. Corvus w odpowiedzi skinął jedynie głową i rozsiadł się wygodniej.

Karasu znajdował się w Simesie. Nie posiadał żadnego lokaja, droida, czy innego służącego. Całość obsługiwał sam. Nie mógł bowiem zaufać maszynie i sztucznej inteligencji, gdy samego siebie nie był pewien. Jego ścigacz był prawdziwym cudeńkiem. Karasu nie zdziwiłby się, gdyby za projekt silnika nitrofotonowego odpowiadał Opus. Nie znał się na technikaliach, a naukowiec wyglądał na takiego, co by mógł mu wiele opowiedzieć o jego sprzęcie. Karasu wiedział jedynie, że Simes nie zawodzi, jeśli chodzi o prędkość. Uzbrojenie nie było przystosowane do walk w przestrzeni kosmicznej. Raczej służyło do odstraszania potencjalnych przeciwników, czy zasugerowania odwrotu kosmicznym piratom.
Słysząc rozkaz odlotu nie śpieszył się do punktu docelowego. Wiedział, że doleci przed sojusznikami, bowiem oni preferowali lepiej uzbrojone pojazdy. Z tego powodu zdecydował się polecieć w godzinę po odlocie Victora. Tyle bowiem czasu potrzebował, by trafić na miejsce zbiórki.
W tym czasie przygotował cały ekwipunek i wykonał przegląd systemów. Skoncentrował się na nanobotach, bowiem to one miały w razie czego uratować komuś skórę. Nie zapomniał przy tym zapakować sobie podręcznego prowiantu. Nie był to wykwintny posiłek - miał być jedynie wysoce kaloryczny i pełen witamin oraz białka. Wszystko po to, by w razie użycia artefaktu, mógł zregenerować ciało. Nie przewidywał takich trudności, ale życie nauczyło go być gotowym na wszystko.
Gdy nadszedł czas odlotu, Karasu zasiadł za sterami. Uruchomił wszystkie kontrolki i obserwował parametry. Nic nie wskazywało na to, by któreś urządzenie działało niepoprawnie. Uruchomił zatem silnik. Przyjemne mruczenie dało się słychać w całym hangarze. Moment w którym do maszyny wlał się wysokooktanowy płyn zmieszany z podtlenkiem azotu przyprawiłby niejednego maniaka sprzętu o dreszcze. Karasu to nie ruszało, chociaż i on odczuwał pewną przyjemność w słuchaniu tego dźwięku. Docisnął przełącznik obok panelu startowego i wszystko w momencie ucichło. Do cylindrów dostała się bowiem w formie płynnej, wiązka fotonowa, która wywołała reakcję łańcuchową w silniku, uruchamiając całą maszynę. Karasu nie wiedział kto był pomysłodawcą takiego rozwiązania technologicznego, ale fascynowało go, że całość działa w tak niezawodny sposób. Do tego nie trzeba było mieć specjalistycznej wiedzy, by wykonać podstawowe naprawy, czy poprawki. Uprzedzono go jedynie, że jeśli chciałby podkręcić moc Simesa, to powinien udać się do fachowca. Silniki nitrofotonowe w nieodpowiednich rękach mogą zadziałać jak reaktor jądrowy.
Po zakończeniu silnikowego koncertu, Karasu mógł spokojnie wyprowadzić statek z hangaru. Gdy znalazł się w przestrzeni kosmicznej, schował podwozie oraz przycisnął maszynę. Nieodczuwanie bólu oraz brak strachu przed utratą własnego ciała sprawiały, że regularnie przekraczał prędkość. Czynił to raczej nieświadomie - nie interesowało go łamanie prawa, czy szaleństwo wywoływane nadmierną szybkością. Wiedział jedynie, że w ten sposób może rozruszać silnik, który w takim ścigaczu zwyczajnie się marnował. Nie chciał bowiem doprowadzić do sytuacji, w której przez niewykorzystywanie sprzętu, ten kiedyś go zawiedzie. Na panelu podglądu wyśledził ślad Victora i ruszył za nim. Nie uruchamiał automatycznego pilota, bo w miarę możliwości starał się prowadzić osobiście. Nawet tak prostemu systemowi nie był w stanie zaufać. Droga z kolei nie była długa - raptem godzinka lotu. Postanowił zatem spróbować cieszyć się podróżą.

Niebieskoskóry wybrał bojowy myśliwiec. Druga wersja wyraźnie starszego projektu “lancera” była wyraźnie unowocześniona. Nowe, mocniejsze silniki oraz bardziej aerodynamiczna sylwetka. Co więcej, dopiero udoskonalony projekt posiadał jeden z bardzo ważnych elementów zarówno dla użytkowników prywatnych, jak i dowódców całych flotylli. Możliwość pionowego startu stała się podstawowym elementem rozróżniającym Lancera Mk1 i Mk2.
Wersja Eddiego posiadała kolejne udoskonalenia, jednak nie były one widoczne na pierwszy rzut oka. Start maszyny przebiegał wręcz wzorowo, automaty sprawdzające integralność poszczególnych systemów raz za razem oferowały pozytywną informację zwrotną, zielone diody zapalały się jedna za drugą. Najwidoczniej niebieskoskóry preferował analogowe systemy względem tych całkowicie cyfrowych. Przynajmniej część z nich mogła działać stosunkowo autonomicznie, nawet gdy główne jednostki obliczeniowe przestawały działać.
- Tutaj Eddie, wszystkie systemy w normie. - podsumował stan swojej maszyny i systemów łączności.
Niebieskoskóry ustawił czerwonego myśliwca w stronę wylotu, zaś poszczególne silniki pomocnicze delikatnie unosiły okręt nad powierzchnią hangaru. Rozłożeniu dwóch skrzydeł towarzyszy głośny dźwięk pracujących systemów. Po kilku chwilach, gdy całość była w trybie stworzonym do podróży, główne silniki zostały aktywowane.
Grom dźwiękowy przeszył wnętrze statku, a myśliwiec błyskawicznie dogonił pozostałe jednostki.
Jego silniki pracowały później na wyraźnie ograniczonej częstotliwości, pozwalając na ewentualne zwiększenie możliwości manewru bądź wykorzystanie maszyny do zwiadu. Tym razem jego Lancer posiadał nieco inne wyposażenie niż w momencie zbadania go przez Opusa. Dwa blastery zostały zastąpione ciężkimi karabinami maszynowymi, zaś EMP, ze względu na niski technologicznie poziom kseno, zostało zastąpione na ogromny railcannon.

Fiath 19-03-2018 18:33

Godzina 292015109SY

Po wejściu w atmosferę na wyznaczonych koordynatach grupa zaczęła krążyć wokół przeciwnej budowli. Z bliska okazała się ona być wieżą. Była to solidna, spiralna konstrukcja postawiona wysoko na wzgórzu. Ponieważ znajdowała się w rejonie wiecznej nocy, komputery pokładowe na statkach musiały reinterpretować obraz, aby przestawić jego łatwą do rozróżnienia, oświetloną wersję. Jednakże po wyjściu z pojazdów drużyna będzie musiała jakoś radzić sobie z ciemnością, choć to nie tak, że stanowiła ona jakiś szczególny problem dla współczesnych ludzi.

Budowla była pozbawiona ornamentów, wręcz oszczędna pod tym względem. Na ścianach nie znajdowały się żadne symbole. W okolicach nie było posągów. Wyłącznie wiele pięter i zamkniętych pomieszczeń. Na różnych miejscach w budowli widać było humanoidalne postaci wyglądające na rycerzy. Poziom planety, a przynajmniej tych konkretnych istot, musiał znajdować się gdzieś w okresie średniowiecza. Na razie nikt w budowli nie zdawał się widzieć kosmicznych pojazdów drużyny: ta zgodnie z wojskowymi instrukcjami przeprowadzała swój zwiad z odległości kilku kilometrów.
- Odbiór, mam nadzieje że te nadajniki jakoś działają. - Opus odezwał się z pokładu Rosomaka, w jego głosie dało się wyczuć politowanie jeżeli chodzi o jakość sprzętu. - Victorze… - widać Opus nie zamierzał zwracać się do nowo mianowanego dowódcy inaczej niż po imieniu. - … czy chcemy podjąć próbę nawiązania łączności z xeno, czy od razu przyjmujemy plan ich eksterminacji? W razie czego jestem w stanie zrzucić się niemal w każdy punkt tej wieży. - zakomunikował najdalszy okręt małej floty. Rosomak był wolny, jednak zasięg jego czujników pozwalał Opusowi zniwelować różnicę prędkości osiąganych przez statki towarzyszy.
- Tutaj Corvus, jesteś w stanie wykryć jakieś anomalie wskazujące na artefakty? Odbiór. - Odpowiedział Victor ze szklanką płynu wyskokowego będąc wygodnie osadzony na fotelu. Albert za sterami Vandala trzymał maszynę w zawieszeniu.
- Daj mi chwilę, oblece cały budynek dla lepszej jakości pomiarów. Odbiór. - Opus zakomunikował od razu, wstukując kilka komend na klawiaturze. Ekrany dwóch monitorów wypełniły się falującymi liniami i liczbami sprawdzającymi podstawowe odchylenia, które mogły generować artefakty. Jednocześnie odbił delikatnie sterami, by powoli okrążyć wieżę.
Program był zaledwie zdolny do detekcji ogólnych odchyleń i anomalii fizycznych i pogodowych, przez co nie był perfekcyjnym narzędziem do detekcji magii jako takiej, co właściwie nie było w zasięgu możliwości współczesnej technologii. Z analiz wynikało, że w relacji z otoczeniem i wczesnymi wynikami pobieżnego skanu planety przez okręt, w okolicy budowli wszystko było w normie.
- U mnie również w porządku. - rzucił Karasu od niechcenia. Jego sprzęt działał bez zarzutów, a maszyna poruszała się automatycznie za pojazdem lidera. Medyk starał się na radarach dostrzec jakieś ewentualne formy życia, ale nic mu się w oczy nie rzuciło.
- Nie ma żadnych odchyleń fizycznych w okolicy wieży, więc jeżeli jest tam artefakt to jest albo uśpiony, albo nie wpływa na znaną nam materię w zauważalny sposób. - Opus odmeldował stan swoich pomiarów, zamykając swój lot w punkcie wyjścia. - Sugeruję wkroczenie.
-Więc robimy to po staremu. Szturmujemy główne wejście, a ci co jakimś cudem przeżyją zostaną na szybko przesłuchani i osądzeni wedle waszego uznania. Bez odbioru - Zarządził po czym dopił resztkę drinka. - Albert szykuj się do desantu. Zrzuć mnie koło wejścia. - Dodał zbliżając się do włazu. Zanim jeszcze się otworzył włożył ręce w rękawy płaszcza, założył kuriozalną maskę i zarzucił kaptur na głowę. Wziął głęboki wdech i przestawił swój tok myślenia z opanowanego arystokraty na maszynę do zabijania. Choć nigdy by się do tego nie przyznał… uwielbiał ferwor walki, miażdżenie xeno pod swoimi butami i ich bezradne krzyki.
- Gaudi posadź statek niedaleko wieży, zajmij się skanowaniem okolicy i poszerzaniem bazy danych. - Opus położył dłoń na głowie robota, wykonując kilka ruchów imitujących czochranie włosów. - Ja zeskakuję poszukać artefaktów. - dodał wstając od kokpitu. Naukowiec przeciągnął się, po czym z kieszeni spodni wydobył spory medalion wysadzany błyszczącymi kryształami. Nieśmiertelne serce, artefakt który otrzymał jako wyrazy uznania za ufundowanie Uniwersytetu na Genetrix, opadło na jego pierś gdy przewiesił sobie medalion przez szyję. - Janus chyba wystarczy jak na razie… - mruknął do siebie, wychodząc do części magazynowej i stając przy jednym z pulpitów w który wstukał kilka cyfr. Pobliska ściana odskoczyła, odsłaniając przeszkloną komorę, do której Opus pewnie wkroczył. - Janus tryb zwiadowczy, zaekwipuj. - wydał rozkaz, opierając się plecami o zimną ścianę.
Trybiki maszynerii ruszyły, a kolejne części stroju były nakładane na ciało naukowca, przez automatyczne ramiona, które wyskoczyły ze ścian Rosomaka. Już po chwili jego ciało było całkowicie zakryte, a w dłoniach trzymał lekki karabin. Strój stworzony był z delikatnych włókien, które szczelnie opinały ciało olbrzyma, gdzieniegdzie wzmocnionego stopami przeróżnych metali. Hełm nie pozwalał nikomu dojrzeć jego twarzy, zaś na ramieniu naukowca znajdowała się niewielka wyrzutnia rakiet.
- Gotowy do zrzutu! - nadajnik wbudowany w hełm przekazał informację do Gaudi, która otworzyła właz pod nogami mężczyzny, a ten wypadł w wieczną noc panująca na planecie. Noktowizor włączył się automatycznie, a czujniki na pancerzu zamigotały niczym gwiazdy sprawdzając atmosferę. Już po chwili niezbędny poziom tlenu został dostosowany przez system filtrów, a strój podwyższył lekko swoją temperaturę by temperatura ciała posiadacza nie spadła poniżej stałej wartości.
- Wyląduję na wyższych piętrach - zakomunikował do swoich towarzyszy, kładąc ręce przy ciele, w celu zwiększenia opływowości ciała. Z jego pleców bezszelestnie wyłoniły się skrzydła i stelaż paralotni, gotowej do rozłożenia się gdy dystans do wieży zmniejszy się znacząco.
Wizja epickiego desantu była niesamowicie kusząca, jednak nie wszystkie statki posiadają funkcjonalnego autopilota czy też robota-lokaja. Eddie szczerze nienawidził tych drugich, zbyt często okazywali się tylko pułapką dla egocentrycznych bogaczy, którzy nie mogli wytrzymać całego dnia bez klaskania i przytakiwania przez gorszych od siebie. Poza tym… Wylądowanie samolotem niedaleko wydawało się bardziej logiczne niż rozkładanie paralotni.
Niebieskoskóry sprawdził cały ekwipunek, wszystkie giwery znajdowały się na miejscu. To samo dotyczyło granatów i innych przeznaczonych dla kseno niespodzianek.
Myśliwiec wytracił prędkość. Silniki pomocnicze zostały aktywowane, skrzydła czerwonego Lancera złożyły się w pół. Poszczególne działa nadal pozostawały w gotowości. Eddie wyskoczył ze statku dopiero, gdy znalazł się na ziemi. Poszczególne systemy wyłączyły się i zamknęły cały system.
Po otrzymaniu rozkazu, Karasu zmniejszył prędkość lotu. Obserwował przy tym, jak jego sojusznicy prześcigają się w coraz to większym pokazie własnego splendoru. Zauważył jednak, że Eddiemu nie śpieszno do popisów, co postanowił zapamiętać - ego bowiem może być wielkim przeciwnikiem. Maszyna Karasu nie nadawała się do takich akcji. Był to kosmiczny ścigacz, przeznaczony do szybkiego docierania do celu, a nie kloc z garażem czy miejscem na lokaja. Mieścił się tutaj jedynie sprzęt medyczny lekarza, cała reszta była zbędna. Karasu przełączył kontrolki odpowiedzialne za wyrównanie lotu, po czym zaczął zniżać pułap. Wypatrzył idealną pozycję, aby móc wygodnie ulokować się ze swoim karabinem snajperskim i władować w niespokojne dupska sojuszników swoje nanoboty. - Syntetyka przecież można mieć w głębokim poważaniu. - mruknął do siebie - Mieli tyle czasu na przekazanie mi ampułek, ale oczywiście, zwlekali do samego końca, bo medyka można ignorować, sami sobie kosmiczni kowboje poradzą. Oczywiście, jak coś im się stanie, to zrzucą winę na mnie. - gadał Karasu do siebie, równocześnie przełączając kontrolki odpowiadające za podwozie. Nowoczesny silnik nitrofotonowy (model GTX, strasznie cichy) już przechodził w stan spoczynku, a kontrolę nad maszyną przejęły mikroturbiny rakietowe, służące do delikatnego lądowania. Następnie uruchomiony został kamuflaż optyczny, bo przecież jego stacja medyczna mogłaby budzić niezdrowe zainteresowanie. Zwłaszcza, że był w lekkim oddaleniu od sojuszników. Maszyna została odpowiednio zabezpieczona, a Karasu opuścił pokład, wyposażony w swoją katanę laserową, podręczny zestaw medyczny oraz karabin biotyczny. Bez żadnego hałasu, ustawił się tak, by móc w każdej chwili dołączyć do dowódcy, ale by mieć również jego i Opusa w zasięgu strzału. O tego drugiego się nie martwił, widać go było aż nadto wyraźnie.
Corvus wylądował z impetem uderzając w ziemię i wznosząc tumany kurzu. Dwójka strażników pod bramą budowli zerwała się do ruchu, widząc jego lądowanie. Ich ruch był dość powolny, przynajmniej z ludzkiej perspektywy. Victor mógł ruszyć do akcji jako pierwszy bez większych przeszkód. Wspierająca go dwójka agentów również miała wolną linię strzału.
- W imieniu cesa… a zresztą - Rzucił bardziej do siebie niż do odzianych w blachy xeno, po czym sam zaczął iść w ich stronę. Czuł się bardzo pewny siebie, nie widział większego zagrożenia w rycerzach. Z każdym krokiem coraz bardziej rozkładał ręce na boki, a te od łokci po koniuszki palców zaczęły krzesać czerwone iskry, które wesoło skakały po rękach byłego szlachcica. Gdy znajdzie się w zasięgu ich mieczy, wypali im nowe otwory między obojczykami.
Karasu wycelował karabin w Victora i szepnął - No szlachciu, zobaczymy na co Cię stać. Upewnił się, że nanoboty są aktywne i wykrywają towarzysza. Wszystkie wskaźniki były poprawne, zatem medyk miał pewność, że w razie ewentualnych ran, jego pociski wspomogą sojusznika.
Eddie ściągnął z pleców sporych rozmiarów karabin snajperski. Nie śpieszył się, sprawdzał wszystkie ustawienia wewnątrz broni, ustawił tryb wystrzału na podstawowy i zaczął celować. Preferował wystrzelenie nim strażnicy spotkają się w zwarciu z dowódcą. - Victor, strzelam w prawego strażnika - stwierdził w końcu, opierając mocno kolbę broni na barku. Miał lekko ugięte nogi, jakby szykował się na silny odrzut.
Rycerze poruszali się w sposób chaotyczny, kroki robili niesamowicie szybkie, nawet jeżeli wyglądały niezdarnie. Ręce z bronią unosili dużo wolniej. Szybkie pchnięcia obydwu dłoni Victora wypaliły dziury w ich pancerzach, pozbawiając również nieco balansu... Kreatury jednak odbiły się i kontynuowały swój atak. Eddie zareagował szybkim strzałem, odruchowo obierając wnękę w hełmie za cel. Trafienie było perfekcyjne, pozbawiając metalowego żołnierza głowy oraz przewracając go. Zaraz po tym zaczął powoli podnosić się na nogi.
Ten z lewej wykonał swój niezdarny zamach po ukosie, którego Corvus uniknął lekkim kiwnięciem ciała w bok. Kreatura kontynuowała natarcie podłużnym cięciem wzdłuż brzucha szlachcica, wymuszając od niego krok w tył. Wykonując ten ruch, Corvus nie dopilnował swoich dłoni, z których jedna została nacięta ostrzem i zaczęła krwawić. Zaraz potem coś ukłuło go w ranie. Nie była to jednak plaga xeno, a zmyślnie wycelowana dawka nanobotów, które zaczęły odkażać i zaklepywać ranę.
Corvus odskoczył w tył mierząc wiązką promieni w rękę dzierżącą miecz który ośmielił się go uszkodzić. Po tej krótkiej wymianie ciosów Victor był pewien że to jakieś bezmózgie marionetki. Od tej pory utrzymywał średni dystans. Tacy przeciwnicy mają za nic swoje własne bezpieczeństwo, co za tym idzie nie będą zważać na zadane im rany.
- Strzelam w nogi prawego, uważaj - zakomunikował Eddie. Po raz kolejny wystrzelił normalny ładunek, tym razem biorąc poprawkę na intrygującą specyfikę przeciwników-marionetek. Strażnicy albo byli sterowani z zewnątrz, albo gdzieś znajdował się ich rdzeń. Jednak niezależnie od tego, ograniczenie mobilności przeciwnika będzie optymalne.
Karasu odetchnął z ulgą, widząc, że Victor jest cały. Zaniepokoił go jednak fakt, że stracił Opusa z oczu i nie będzie w stanie mu pomóc w razie problemów. Nanoboty wykrywały jego obecność, ale niemożliwe było trafienie pociskiem w jego okolice.Skoncentrował się zatem na swoim liderze i wziął go na celownik - Victorze, mam Cię w zasięgu - rzucił Karasu, po czym dodał ciszej - Opusie, jeśli dasz radę przesunąć się niedaleko dziury, to będę miał kawałek Twojej zbroi w zasięgu. Nie wiem z czym masz do czynienia, ale wolałbym Cię nie zeskrobywać ze ściany. - przekazał naukowcowi.
Cichy strzał i ostry szum wiązki energetycznej. Jeden z rycerzy stracił dłoń, drugi zaś nogi. W przypadku obydwu niemal w tym samym momencie. Gdy to się stało, całe twory rozsypały się. Z ich wnęk pancerza zaczęła wyciekać jakaś przedziwna plazma.
Niebieskoskóry powoli opuścił broń, a cichy szum znajdujących się wewnątrz powoli malał. Światło, które przed chwilą przeszyło ciemność planety zderzając się z tutejszą formą kseno. Gdy był już pewien, że dwójka pozostanie w bezruchu, schował karabin na plecach. Jego ręka odruchowo zbliżyła się do znajdującego się na lewym udzie karabinu plazmowego o wyraźnie mniejszych kalibrze.
- Idziemy w stronę wieży? - spytał dowódcę oddziału.
- Idziemy, trzymajcie dystans ode mnie. - Zarządził idąc przez wejście. Mijając rozwalone zbroje skrzywił się na widok dziwnej mazi. Znów przemówił przez komunikator
- Opus spotkaliśmy jakieś formy życia które sterowały zbrojami. Gdy je utłukliśmy wypełzła z nich jakaś ciemna maź. Zmierzamy w twoją stronę. - po tych słowach wsadził ręce w kieszenie płaszcza i nonszalancko szedł na przód.
Karasu szybko zwinął sprzęt i ruszył pośpiesznym krokiem w stronę Victora. Zachowywał jednak odpowiedni dystans i cały czas kątem oka obserwował zbroję Opusa. Zaskoczył go Eddie, który z chirurgiczną precyzją rozprawił się z przeciwnikami. Nie spodziewał się w ekipie kogoś tak biegłego w posługiwaniu się bronią snajperską. -[i] Victorze, czy ta maź jest nieaktywna? Możemy obok niej przejść spokojnie, czy mam ją potraktować nanobotem dla pewności? Jeśli to gówno jest w stanie zneutralizować działanie mojej chemii to możemy mieć problem. [/] - rzekł Karasu.
- Nie wiem. Wygląda na nieaktywną, ale dla pewności możesz to “potraktować nanobotami”. - Rzekł zatrzymując się, by się dokładnie przyjrzeć budowli. Nie mógł rozgryźć jej zastosowania, ale zapewne więcej wskazówek będzie wewnątrz.
Pocisk Karasu utknął w mazi. Właściwie nic z tego nie wynikło.
Gdy Corvus otworzył drzwi do wnętrza budowli, zobaczył dość pustą salę z przeżartymi kamiennymi ścianami oraz mnóstwem tej samej substancji, gromadzącej się na ścianach i suficie. Nie było tutaj nawet rycerzy.
- Hmm. - Corvus miał nadzieję że przybycie tutaj nie było stratą czasu. Postanowił przyspieszyć tempa by dołączyć do Opusa. Victor jest skuteczniejszy do wyciągania informacji z ludzi. -Wracamy na schody. Ruchy. - rzucił przez ramię do Karasu i Eddiego gdy ich minął.
- Jasne. - Eddie ruszył, na wszelki wypadek dobywając znajdującego się na lewym udzie karabinu. Po kilku krokach spytał dodatkowo - jakaś formacja, co Corvus? - spytał. Pomimo głównego przychodu pochodzącego niewątpliwie z nielegalnego przemytu i skutecznego omijania cesarskiego prawa, spędził wystarczająco dużo czasu jako rekolektor bądź najemnik nauczyły go przestrzegania odpowiedniej hierarchii.
- Tak jest… - wymruczał pod nosem Karasu, cały czas obserwując dziwną maź. Nie dawała mu spokoju tak samo, jak dziwna towarzyszka Opusa.
Kierując się na schody, Grupa usłyszała bardzo wyraźny raport od Opusa infiltrującego wyższe piętra. - Czarna maź to inteligentna bakteria, prowokowana może być agresywna, prawdopodobnie na szczycie jest jej główna kolonia. Nie jesteśmy tutaj sami, druga grupa ruszyła do świątyni po drugiej stronie planety, przystępuje do procedury pojmania członka ich oddziału.
Corvus przyłożył palec do słuchawki. - Powiedz że dowiedziałeś się coś więcej na temat tej świątyni. - Odpowiedział mu natychmiast Victor zwalniając odrobinę tempa.
Raport od strony naukowca był dość nieprecyzyjny i skrótowy - Słoneczna strona planety, Luu sprawdź to. Włączyła jakiś system maskujący, nie mogę jej zlokalizować, wypełniłem pomieszczenie dymem. Mam pozwolenie na ostrą amunicję?
- Potrzebujemy celu żywego. Może mieć ważne informację. - Zarządził w pośpiechu Victor, samemu przestając się ociągać, rozpoczął bieg w stronę Opusa.
- Będę sprawdzał tyły i na nią czekał - Eddie wycelował bronią przed siebie i podążył w pewnej odległości za Curwusem. Jeśli mieli pojmać tego osobnika, nie mogli pozwolić się wyminąć.
Gdy grupa dostała się na następne piętro, zobaczyła kolejną czwórkę rycerzy. Jeden z nich natychmiast zaczął w komiczny sposób biec w górę schodów. Pozostała trójka bacznie zaczęła przyglądać się swoim gościom.
- Strzelam w uciekającego - Eddie zakomunikował pozostałym. O ile gwarancją zdolności Kurasu była jedynie jego obecność tutaj, to samego Victora widział w akcji już kilka razy. Kilka sterowanych mazią zbroi nie powinno być dla niego problemem. Niebieskoskóry nacisnął spust, strzelając krótką serią w tors przeciwnika.
Karasu ustawił się pośrodku i wyciągnął laserową katanę. Trzymał ją w gotowości bojowej. Nie wpychał się przed Victora, będąc przekonanym, że w walce w zwarciu ma on większe doświadczenie. Nie było również sensu ściągać z pleców karabin snajperski, bo w tak niepewnej przestrzeni raczej by zawadzał.
Victor sprintem pobiegł w miejsce w którym mógł mieć mniej więcej w jednej linii trójkę rycerzy, po czym wypali w nich wiązkę z taką, siłą że powinny po nich zostać buty.
Plan Victora został jednak utrudniony przez ruch rycerzy, którzy wdarli się na schody, efektywnie pozbawiając go możliwości obejścia ich. Tymczasem Eddie zepchnął innego w otchłań za pomocą serii z karabinu w plecy wspinającego się blaszaka. Viktor potrzebował dość długiej chwili czasu, aby uzbierać energię na laser zdolny do zdezintegrowania całej humanoidalnej istoty przeciętnego rozmiaru. Rycerze oczywiście nie czekali, zmuszając Victora do tańca pośród ich cięć. Udało mu się uniknąć obrażeń, jednak wypalona w środku uników wiązka dorwała tylko jednego z przeciwników, i to mimo wszystko nie pod najlepszym kątem biorąc pod uwagę naturę schodów jako podłoża do walki.
Widząc niebezpieczeństwo, Karasu uruchomił duszę Miyamoto Musashiego. Wpadł pomiędzy przeciwników i ciął Niebiańskim Cięciem na odlew, licząc, że zetnie co najmniej dwóch rycerzy.
- Eddie dołącz do Opusa. - Rzucił na prędce Victor, piruetem okrążając jednego z rycerzy i wymierzając mu dwie naładowane energią pięści w plecy, by go natychmiastowo zrzucić. Niech grawitacja załatwi resztę.
- Przyjąłem szefie - niebieskoskóry ruszył biegiem na w kierunku schodów. Jedna z rąk znajdujących się wcześniej na karabinie wylądowała w kieszeni, z której w tym samym momencie wypadł mały ładunek. Jeśli będzie to możliwe, ominie natarcie przeciwników opuszczając ten wymiar. W innym wypadku pomoże mu w tym seria z karabinu.
Cięcie wykonane przez Karasu wyzwoliło podłużną wiązkę energii, która przepołowiła całą trójkę rycerzy. Górne partie upadłych marionetek nie chciały się jednak poddać i zaczęły chwytać zarówno Karasu, jak i Victora za kostki. Kilka wystrzałów z dłoni kapitana drużyny oraz krótka seria od Eddiego dobiły stworzenia. Tak jak poprzednio, nadmierne obrażenia zbroi powodowały kapitulację znajdującej się wewnątrz mazi, która zaczynała wyciekać na wszystkie strony. W efekcie trójka agentów w końcu przebiła się na drugie piętro.
Victor dopiero sobie coś uświadomił. Postanowił natychmiast rozwiać wszelkie wątpliwości przemawiając do Opusa.
- Na którym piętrze wylądowałeś? -
Karasu się uspokoił i upewnił, że ma kontrolę nad sobą. Następnie zapytał - Lu, czy jest możliwe, aby inni rekolektorzy poza nami byli na tej planecie? Ewentualnie coś Ci wiadomo o łowcach artefaktów w tym segmencie? .
- Okręt ma kopie cesarskiej bazy danych na temat łowców. Mam tu wszystkie rejestracje, ale nie wygrzebię wam nic na temat “kobiety z snajperką”. - odpowiedziała Lu. - System póki co nie znajduje żadnej świątyni, zaś co do łowców...Jakiś okręt ukrywał się za księżycem. - Lu umilkła na chwilę. - Dostaję od nich połączenie przychodzące. Zawieście broń na moment. - nakazała, myśląc głównie o Opusie.
Zapadła dłuższa cisza, po czym Lu odezwała się ponownie.
-Viktor, słuchaj mnie uważnie. Na planecie jest grupa licencjonowanych reklolektorów. Nie wiem ilu. Dostali sygnał alarmowy od swojej snajperki i znaleźli wasze statki w pobliżu budowli. Proszą o zawieszenie broni. Decyzje pozostawiam tobie. Jeżeli będziecie ich atakować, to szykuj się na zabicie każdego. Teoretycznie nie jest to legalne, ale nikt się nic nie dowie, a ja w wasze metody nie wnikam. Myślcie szybko, zanim odbiorą ciszę za odmowę.
- Mamy jedną z nich, to chyba nie oni powinni tutaj dyktować warunki - niebieskoskóry zasugerował, następnie spojrzał w stronę Viktora. Był świadom swojego miejsca w szeregu decyzyjnym, jego słowa miały jedynie wartość sugestii.
- Ze swojej strony dodam, że mam na stanie toksyny paraliżujące układ nerwowy. W razie czego możemy dziewczynę unieruchomić zawczasu, jeśli coś miałoby pójść nie tak w “pertraktacjach”. - dorzucił Karasu.
Victor przyłożył palec do słuchawki. - Lu, możesz mnie jakoś z nimi połączyć? Może mają artefakt którego szukamy. - Oczywiście nie miał zamiaru z nimi o nic negocjować, chciał tylko wiedzieć czy warto zdziesiątkować ich grupę.
-Hmm...To będzie dość nietypowe, jeżeli połączę admirała z dowódcą w terenie. Z drugiej strony nie powinien to być większy problem. Jeżeli chcesz, to mogę was przekierować.
- Z drugiej strony, nawet jakby go mieli to wcale nie muszą się przyznawać. - Stwierdził w końcu Corvus. - Musimy dorwać tą z którą Opus tańczy, z niej wycisnę co trzeba. Albert poderwij maszynę do góry gdy zbytnio się zbliżą. W miarę możliwości ostrzelaj. - Przekazał swojemu lokajowi, a on sam przyśpieszył wspinaczkę po schodach.
- To chcesz, abym im przekazała coś konkretnego? - zapytała Lu, starając się mieć minimalny wkład w misję.
- Nie ma potrzeby. - rzucił na prędce dowódca oddziału.
- Wobec tego zostawię ich z ciszą radiową. - postanowiła Lu.
Grupa co sił w nogach wspinała się po schodach. Piętra były dość daleko od siebie, okrążyć spiralnymi schodami z jednego na drugie trzeba było praktycznie cały wieżowiec. Wydawałoby się, że większą część pięter stanowiły bloki skalne będące zarówno sufitem pierwszego, jak i podłogą następnego. W pewnym momencie biegu ekipa była zmuszona zatrzymać się na widok ogromnego kształtu spadającego w ich stronę. Z tej odległości przypominał on jakiegoś kosmicznego goryla. Z czasem jednak zgromadzeni rozpoznali twarz Opusa, który z ręką wbitą w kamienną ścianę ześlizgnął się do nich.
Na widok poparzonej twarzy Opusa, Karasu od razu przygotował zestaw medyczny i wystrzelił kontrolny pocisk z nanobotami w naukowca. Zauważył bowiem, że ten krwawi, a medyk nie miał czasu na sprawdzenie dokładnie miejsca zranienia. Trzeba było zabezpieczyć szyję i usta Opusa przed zakażeniem i ewentualną infekcją. Nigdy nie wiadomo co w tutejszym powietrzu krąży, a rana po oparzeniu potrafi być doskonałym siedliskiem dla bakterii. Istotne również było, czy drogi oddechowe kolosa były drożne.
Eddie pozostał na schodach, bacznie obserwując otoczenie. Jeśli według kompozycji tego zespołu miał pełnić rolę strzelca wyborowego, to nie zamierzał przepuścić potencjalnej okazji do strzału. W praktyce więc pozostawało mu tylko czekać na ruch nie należący do któregoś z członków drużyny i skwitować go serią z karabinu. - Biec wyżej? - spytał dowódcę.
- Tak. I Eddie, postaraj się jej nie zabić. Przynajmniej póki z nią nie “porozmawiam”. - Ostatnie słowo zdania Victora zabrzmiało dość złowrogo, po czym kiwnął ręką na niebieskoskórego. - Karasu, dołączcie do nas jak skończycie. - Zarządził Corvus.
- To lecimy! - odparł strzelec, ruszając szybkim tempem w poszukiwaniu przeciwniczki. W jego głowie narastało pytanie o możliwości bojowe Opusa. To czy był on słabeuszem, który znalazł się na wyprawie jako mechanik, czy zwyczajnie przedstawicielka drugiego zespołu rekolektorów była zaskakująco silna.
- Mała suka… - mechanik jęknął chwytając się dłonią za poparzoną twarz. Jego mechaniczne oko skrzeczało cicho, gdy regulowało ostrość widzenia. - Eddie, Vikctor… - naukowiec musiał kilka razy złapać oddech, wypluwając trochę krwi nim zaczął mówić dalej. - Nasz przeciwnik najprawdopodobniej dzięki swojej iskrze może stawać się niematerialny, jest wtedy praktycznie niewykrywalny. Na pewno może się wtedy poruszać, ale nie wiem jak szybko, zdaje mi się że ma to związek z oddychaniem, z tego co zaobserwowałem działa to gdy wstrzymuje powietrze. - przekazał im przydatne informację. Czuł jak nanoboty powoli naprawiają jego tkanki, jednak ze złym nastrojem nie mogły sobie tak łatwo poradzić. - Uszkodziła mój pancerz, możliwe że będę potrzebował zrzutu nowego więc liczcie się z moją chwilową niedyspozycją. - dodał, po czym zwrócił się już bezpośrednio do medyka. - Potrzebujesz jeszcze chwili na swoje czary, czy to powinno wystarczyć?
Biegnąc wzwyż, w pewnym momencie Eddie zauważył ich klientkę. Ubrana w płaszcz przeciwdeszczowy kobieta wspinała się po ścianie budowli, całkowicie ignorując schody. Była trzy piętra nad nimi i poruszała się dość szybko, co jakiś czas po prostu znikając z wizji na moment. Wydawało się jednak, że wcale się wtedy nie rusza.
-Sir, wykrywam bardzo szybki ścigacz zmierzający w waszym kierunku. Czy inicjować? - głos lokaja Viktora dało się usłyszeć tylko w uchu jego właściciela, robot nie był częścią głównej sieci komunikacyjnej drużyny.
W tym czasie, liczącym zaledwie kilka minut, Karasu zdołał zdezynfekować i załatać większość ran na twarzy Opusa. Fakt, mężczyźnie dalej będzie potrzebna drzemka w kapsule, jeżeli chce wyglądać przystojniej, ale na pewno nie umrze na żadne zakażenie, a i mówić powinno mu być nieco łatwiej. Para była gotowa zacząć gonić za resztą.
Victor od razu mu odpowiedział. - Zestrzel go. - Widząc w końcu cel swojej wspinaczki rzucił na prędce do Eddiego.
- Podrzucę cię i ją złapiesz. Szybko. - Corvus splótł palce tworząc oparcie na stopę dla Eddiego, by z całej siły wyrzucić go w górę. Miał na tyle wiary w zwinnośc niebieskoskórego by wykonać taki manewr.
- Ta jest - rekoletor oddał kilka strzałów w stronę kobiety, wyprzedzając jej tempo poruszania się, po czym wykorzystał proponowane przez Victora rozwiązanie. Gdy znajdzie się w powietrzu wystrzeli kilka kolejnych pocisków, następnie odrzuci karabin w stronę swego zespołu i spróbuje zdzielić silnym kopnięciem przeciwniczkę. Mające ogłuszyć uderzenie powinno pozwolić na założenie jakiejś formy chwytu obezwładniającego uciekinierkę.
- Dobra doktorku, jesteś gotowy do akcji. - rzucił Karasu i wycelował z karabinu w Eddiego. Jego powietrzne akrobacje robiły wrażenie, gorzej jednak, jakby miał spaść w wieży. W takim wypadku medyk wolałby wpakować mu kilka nanobotów. Tak zapobiegawczo.
Eddie postawił nogę między dłońmi Victora i wyskoczył w górę, dodatkowo odrzucony przez ruch ramion swojego dowódcy. Z małym saltem i szerokim wymachem rąk, Eddie przyczepił się do ściany piętro wyżej, co zdecydowanie oszczędzało mu dużo czasu. Dziewczyna jednak dalej miała nad nim przewagę. Prawdopodobnie nie będzie w stanie jej złapać nim dogoni ją na samym szczycie.
- Victorze, mogę jej wpakować w zadek strzałkę obezwładniającą, która najpierw paraliżuje układ nerwowy, a następnie unieruchamia ruchy. Problem tylko w tym, że toksyny z czasem ścinają białko w organizmie, więc jeśli tego szybko nie załatwimy, dziewczę może wyzionąć ducha. Ewentualnie zwyczajnie spadnie, a z tej wysokości nie gwarantuję, że przeżyje - martwej jej nie poskładam. - dokończył Karasu.
- Proszę o zgodę na potencjalne zabicie celu - zakomunikował Eddie. Był gotów wysadzić wszystkie znajdujące się ponad nimi piętra.
- Ma być żywa Eddie. Byle była w stanie mówić nie obchodzi mnie co jej odstrzelisz.-
Victor zamilkł na chwilę by przemyśleć sytuację.- Leci do nas jakiś ścigacz który zapewne ma ją ewakuować. Karasu strzelaj toksyną. Eddie łap ją jakby spadała. Jest obecnie naszym jedynym punktem zaczepienia o artefakt. - Mówiąc to odwrócił się w stronę ewentualnego przylotu ścigacza, gdyby jakimś cudem było to poza możliwościami Alberta, zrobi to osobiście używając pełni swojej iskry.
- Postaram się trochę ograniczyć jej mobilność, ta zbroja i tak potrzebuje naprawy. - zakomunikował naukowiec, drugą część zdania kierując bardziej do siebie. Uniósł prawą rękawicę otwierając dłoń, odsłaniając tym samym spory otwór. Wycelował po kątem w bok wieży, jak gdyby niewidzialnym nożem chciał odkroić sobie kawałek skalnego tortu. Zaparł się mocno nogami na schodach, a błękitne światło zaczęło zbierać się w odsłoniętym dyszlu pancerza. Poziom baterii zaczął diametralnie spadać, gdy cała moc została przekierowana na ręczne działo. Karasu który stał najbliżej, mógł usłyszeć też coś na podobieństwo głośnego bicia serca dobiegającego z okolicy piersi mężczyzny, jak gdyby ten narząd postanowił opuścić swoją fortecę. Opus miał zamiar odciąć cały kawał skalnej wieży po którym wspinała się dziewczyna, zmuszając ją do zeskoku a tym samym przechwyceniu przez Eddiego
- Nie jestem pająkiem, tylko strzelcem - mruknął wyraźnie niezadowolony członek jednoosobowego zespołu pościgowego. Niebieskoskóry nie miał innego wyboru niż kontynuowanie wędrówki do góry i zaufanie w umiejętności swojego zespołu. Jeśli szanse na ucieczkę celu będą zbyt wielkie, zwyczajnie odstrzeli 90% jej ciała.
Karasu podmienił nanoboty na pociski z toksyną. Następnie wycelował w przeciwniczkę, po czym oddał strzał.
Kawał bloku skalnego zaczął zsuwać się pod skosem równego cięcia. Karasu oddał swój strzał. Znajdująca się w tarapatach kobieta wyskoczyła ze spadającego kamienia do wnętrza przedostatniego piętra. Zgromadzeni nie byli pewni czy toksyna w nią trafiła, jednak Eddie odniósł wrażenie, że tak. Biorąc pod uwagę owalny kształt budowli, nie miał zbyt dobrego kąta obserwacji oddalonej dziewczyny, ale w najgorszym wypadku medyk spudłował o milimetry.

Mniej więcej w tym samym czasie grupa ujrzała trójkątny statek kosmiczny, na którego dziobie stała ludzka sylwetka z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Silnik statku dymił, a pojazd jako taki pod kątem zbliżał się w stronę zbiorowiska. Zderzenie było gwarantowane.
-Paniczu. - odezwał się lokaj w uchu Viktora. - Silniki ścigacza zostały uszkodzone. Okazał się on jednak szybszy, niż to przewidziałem i uciekł z zasięgu. Nie widzę innych pojazdów w okolicy.
Ścigacz leciał prosto na Eddiego, bardziej jednak martwił go stojący na nim osobnik. Po jego posturze Corvus wnioskował że to nie byle kto i był całkiem pewny swego bezpiecznego lądowania. - Dobra robota Albert. Obserwuj niebo. - Pochwalił mechanicznego lokaja, po czym sam zaczął wbiegać po schodach. Podczas biegu zaczął zbierać pełen potencjał swej mocy by wystrzelić w “skrzydło” trójkątnego pojazdu chcąc zmusić go do spadania w spirali, co powinno zbić ścigacz z kursu zderzenia.
- Victorze, szkoda byłoby marnować okazję, że mam już załadowaną trutkę w karabinku. Może by tak ugościć tego sympatycznego jegomościa na ścigaczu pociskiem paraliżującym? - zapytał dowódcy Karasu.
- Gdy będziesz miał pewny strzał to go oddaj - Odpowiedział Corvus nie spuszczając z oczu lecącego pojazdu.
- Ci to mają zabawę, a nie jakaś wspinaczka… - Eddie był wyraźnie rozdrażniony takim obrotem sytuacji. Nie sądził że okaże się jednym z najbardziej zwinnych osobników w zespole, liczył że ewentualne pościgi odbywać się będą wewnątrz jego Lancera, nie za sprawą mięśni jego ciała. Co zrobić, taki żywot najemnika.
Przypomniał sobie wszystko co wiedział o wspinaczce. Przez jego umysł przewinęły się liczne zawody z których odpadał, gdy tylko miał zmierzyć się z Anne. Cóż, pewnie dlatego później działali razem w zespole. Byli najlepsi z tamtej porcji kadetów, a ich zdolności całkiem dobrze się uzupełniały. Dziewczyna zawsze powtarzała o niesamowitym wpływie odpowiedniego wykorzystania nóg na uzyskany czas czy możliwe do pokonania drogi.
Spojrzał na swój karabin, w końcu lot okazał się zbyt krótki by go odrzucić. Walka wręcz również wydawała się zbędna.
Prawą ręką wycelował w kilka punktów, które uznał za najlepsze dla oparcia się i wystrzelił po 3 pociski w każdy z nich. Co to za różnica czy strzela w kamień, czy człowieka? Chyba tylko to, że kamień nie ucieknie, więc całość jest nieco szybsza i wyraźnie łatwiejsza. Lewa dłoń lekkim lobem miała wrzucić na górę gotowy do zdetonowania granat błyskowy. Gdy tylko niebieskoskóry pozbędzie się go z rąk, ruszy na nowo utworzoną drogę, chcąc pokonać ją możliwie szybko. Nawet, jeśli zmusi go to do odrzucenia karabinu z wyprzedzeniem.
- Luu odbiór, potrzebuje tutaj Aresa. Rozpocznij procedurę zrzutu na wieżę w okolicy mojej pozycji. Ta budowla to wielkie złoże żelaza, wytrzyma upadek kapsuły. - Opus zwrócił się do swojej przełożonej. Zmarszczył brwi obserwując spadający ścigacz, bateria jego zbroi niebezpiecznie szybko się wyładowywała. - Gaudi, poderwij Rosomaka i leć tutaj powoli, będziemy mieli sporo złomu do zabrania. - przekazał porcję rozkazów swej pomocnicy. Sam natomiast w oczekiwaniu na lepszy do obecnej sytuacji ekwipunek, obrócił się w stronę myśliwca. Na jego potężnych naramiennikach otworzyły się otwory, w których znowu zaczęły zbierać się niebieskie wiązki laserowe. Naukowiec miał zamiar ostrzelać stojącą na dziobie postać serią energetycznych pocisków, rozładowując Janusa niemal w pełni.

Fiath 19-03-2018 18:34

Przedtem
Opus

Korzystając ze swojego zestawu zwiadowczego, Opus zdołał wylądować wewnątrz wieży. Po jej zewnętrznej stronie znajdowały się schody odgrodzone zaledwie balustradą. Lądując w ten sposób i chowając się za winklem jednego ze środkowych pięter mężczyzna mógł pozostać w tajemnicy. Początkowo wnętrze budowli wydawało się dość typowe, choć Opus szybko spostrzegł, że wygląda bardziej na konstrukcje wydrążoną w litej skale niż zbudowaną z cegieł, bądź innych elementów budowlanych. Wnętrze było dość ciemne, oświetlane jedynie przez odbite światło księżyca wpadające przez wejście, oraz okazjonalne dziury w ścianach. Sufit oraz ściany wymazane były w nieznanej Opusowi mazi.
- Baza, rozpoczynam infiltrację budowli. - Opus zakomunikował do swojej przełożonej. Noktowizor dostosował się do panujących warunków, pozwalając naukowcowi rozejrzeć się po wnętrzu budynku. Główną uwagę poświęcił mazi, celując w nią wolnym ramieniem by system czujników laserowych przeskanował substancję w celu szybkiej analizy jej składu, a tym samym potencjalnych zagrożeń dla zdrowia jakie mogła ze sobą nieść.
- Gaudi jak najszybszą analizę poproszę. - drugi komunikator stanowiący nieodłączny element Janusa, pozwolił mu szybko skontaktować się ze swoim robotem pomocnikiem.
Ciemne, owalne pomieszczenie było kompletnie puste, zbierając w sobie jedynie maź i kurz.
- Wygląda na niegroźne przy pobieżnej analizie. Brak właściwości żrących, brak skatalogowanych niebezpiecznych cech morfologicznych. Wykazuje niewielką aktywność biologiczną. - zabrzmiał raport. Zaraz po nim, Opus usłyszał bardzo głośny wydech i wdech, ba, nawet kilka.
Znikąd, pod jedną ze ścian niedaleko pęknięcia, pojawiła się młodo wyglądająca kobieta. A przynajmniej tak mógł Opus zgadywać po jej twarzy — była odziana w dość obszerny, czarny płaszcz z kilkoma neonowo-zielonymi elementami. W jej ręku znajdowała się snajperka. Niewielki, podręczny model, prawdopodobnie nieco słabszy od standardowego ekwipunku cesarskiego. - To niegroźne kolonie bakterii. - wyjawiła, łapiąc oddech i patrząc uważnie na Opusa. - Cześć.
To, jak udało jej się umknąć spostrzegawczości inżyniera, było niepewne. Noktowizor nie wykrywał ciepła typowych organizmów żywych, a jego obraz nie był aż tak wyraźny, jak gołe oczy. Dobrze wykorzystany kamuflaż w i tak ciemnym pomieszczeniu miał dość spore szanse być efektywnym.
- Symbol jakiegoś kultu, czy przypadkowy wylęg? - Opus miał nadzieje brzmieć spokojnie, nie chciał pokazać po sobie zaskoczenia. Liczył też na to, że jego kompani słysząc w słuchawkach ton rozmowy domyślą się, że naukowiec napotkał inteligentną formę życia - potencjalnie innego łowcę artefaktów. Zwrócił uwagę na szczegóły, a szczególnie oddechy. Usłyszał ich kilka, a wtedy pojawiła się dziewczyna, która wydawała się zasapana. Spojrzał na dziurę w ścianie oraz strój kobiety - długi płaszcz zakrywał większość jej ciała, co sugerowało wbudowany system maskujący. - Wspięłaś się tu z samego dołu? - jego umysł połączył fakty wysuwając najprawdopodobniejszą teorię pojawienia się kobiety.
Dziewczyna pokiwała głową. - Zobaczyłam wasz przylot. Nie byłam pewna co chcę zrobić. Ale jakoś...nie czuję się zagrożona. - przyznała. - Ahh, ale nie obraźliwie, czy coś. - zaczęła się niezdarnie poprawiać. - Bardziej, nie wyglądasz na złego człowieka. Tak po prostu. - stwierdziła, patrząc na wizjer stroju Opusa. Miała wyjątkowo okrągłe oczęta. - Te bakterie tu żyją. Są inteligentne. - wyjaśniła. - Niektóre nawet potrafią mówić.
Opus przechylił lekko głowę. - Jak wyglądają nasze statki? - wypalił nagle, unosząc w jej stronę karabin. - Wolałbym poznać konkretne typy, niż same kolory. - Wykonał kilka kroków do tyłu, tak by ich medyk mógł widzieć kawałek jego sylwetki. - Wybacz, równie dobrze możesz być amorficzną bakterią. - stwierdził, czuł wewnętrzną potrzebę wytłumaczenia się kobiecie. - Wolałbym dowiedzieć się od ciebie czegoś co tylko człowiek by wiedział.
Dziewczyna zaśmiała się. - Hej, ja cię nie obrażam. Cóż... - zamyśliła się. - Jeden wyglądał jak miecznik. Był też fighter Jet, z robotem za sterami. Chyba jeszcze dwa wyszły z waszego okrętu, ale nie widziałam ich stąd wyraźnie. - wzruszyła ramionami. - W sumie wasz okręt też jest niestandardowy. Wolni strzelcy? - spytała.
- Zboczenie zawodowe. - odpowiedział, po czym spojrzał na jej karabin. - Wolni strzelcy to dobre określenie. - przytaknął jej. - Twój karabin i płaszcz maskujący sugeruje, że też pełnisz rolę zwiadowcy. Twoja grupa jest duża? - zapytał, a gdy w słuchawce zadźwięczał głos Victora dodał. - Ta czarna maź...znaczy bakterię. Spotyka się ją tylko w tej wieży, czy na całej nocnej części planety? - Opus próbował przekazać towarzyszą jak najwięcej, utrzymując ton normalnej rozmowy.
- Huh? Ah...Chyba wszędzie, nie wiem. Też tu jestem kilka godzin. - przyznała, podnosząc karabin. - Moi poszli do świątyni w słonecznej części, więc działam za wsparcie. - spojrzała na dziurę. - Więc jakbyś mógł, to...No. - nie mogła dobrać słów. - Nie przeciągaj powitań. Jak was ciekawi ta bakteria, to idź na samą górę po prostu. Jak się jej nie zaczepia, to jest niegroźna.
- Jasne. - Opus kiwnął głową, po czym poderwał karabin wciskając spust odpowiedzialny za elektryczny ładunek obezwładniający celując w kobietę. Jednocześnie szybko zakomunikował. - Czarna maź to inteligentna bakteria, prowokowana może być agresywna, prawdopodobnie na szczycie jest jej główna kolonia. Nie jesteśmy tutaj sami, druga grupa ruszyła do świątyni po drugiej stronie planety, przystępuje do procedury pojmania członka ich oddziału.
Opus strzelił dość nagle, wbrew przeczuciom dziewczyny która zaufała swoim pierwszym wrażeniom na temat nieznajomego żołnierza. Niestety, gdzieś pomiędzy unoszeniem broni w stronę kobiety, a wystrzeleniu, ta zniknęła. Trafienie nie miało gwarancji, acz ogólnie rzecz biorąc, płaszcz maskujący nie powinien być jednocześnie tarczą energetyczną. Z drugiej strony czy kobieta taką miała, jak silną i czy włączoną...tego Opus też nie wiedział.
Opus reagował instynktownie. Raca wypuszczająca kolorowy dym wystrzeliła w stronę otworu z urządzenia na jego ramieniu. Przestrzelenie pomieszczenia pociskiem sygnalizującym, pozwoli mu utworzyć kolorowy szlak w miejscu gdzie powinna leżeć dziewczyna. Jeżeli zdołała zminimalizować wpływ ładunku ogłuszającego, jej ruchy czy też nieruchomą sylwetkę będzie łatwiej można wykryć po zachowaniu gazu. Naukowiec nie przestawał celować w miejsce, na którym dziewczyna powinna leżeć poruszając się w tamtym kierunku.
Technikowi udało się przestrzelić racę poza pomieszczenie. Dym, który ta pozostawiła po drodze, zaczął rozchodzić się na boki, jednak nic się dzięki niemu nie ukazywało. Prawda, w dalszym ciągu Opus oglądał wszystko przez noktowizor, którego obraz nie był najwyraźniejszym na świecie. Dziewczyna jednak była dość szeroka z uwagi na płaszcz, więc nawet stojąc w miejscu prędzej czy później byłaby widoczna. Mimo tego nie było śladu jej obecności.
- Słoneczna strona planety, Luu sprawdź to. - naukowiec próbował minimalizować liczbę wypowiadanych słów. - Włączyła jakiś system maskujący, nie mogę jej zlokalizować, wypełniłem pomieszczenie dymem. Mam pozwolenie na ostrą amunicję?
- Sprawdź co? - zapytała Lu, niezadowolona z nieprecyzyjnej prośby Opusa.
- Pozycję świątyni, to na pewno duży obiekt. - Opus ruszył w specyficzny sposób ręką, a jego zbroja zafalowała. Z okolic kołnierza zaczęła wylewać się ciemniejsza substancja, która zaczynała pokrywać ciało żołnierza. Wypuścił on z ręk swój karabi, a wyrzutnia rac opadła obok niego. Płyn szybko przechodził w ciało stałe, otaczając i utwardzając cały dotychczasowy pancerz. Większe jego ilości skupiały się w okolicy barków i rąk, formując się w potężne naramienniki i rękawice których pięści sięgały niemal podłogi. W wielu miejscach pancerza otworzyły się niewielkiego okrągłe szczeliny, błyszczące błękitnym blaskiem. Dało się słyszeć cichy syk, gdy z hełmu wysunęły się długie, grube kable przypominające dredy. Tryb bojowy Janusa został aktywowany, a Opus od razu upadł nisko do ziemi. W jego olbrzymich dłoniach błysnęło czerwone światło formując się w długie laserowe ostrze, sięgające niemal ścian pokoju. Opus wykonał obrót po posadzce, tak by jego miecz ściął nogi na wysokości kostek wszystkich ewentualnych niewidzialnych wrogów.
Lasery ze świstem przeszły przez pomieszczenie. Mające w miejsce w pomieszczeniu wydarzenia zaczęły powoli rozjuszać galaretowatą masę, która zaczęła lekko dygotać i się rozchodzić, zbierając w znacznie mniejsze ugrupowania. W pewnym momencie Opus usłyszał głośny wydech. Pani snajper pojawiła się w pomieszczeniu leżąc na ziemi tam, gdzie wcześniej stała. Gdyby ostrza laserowe Opusa na nią zadziałały, to byłaby już martwa. Nie minęła sekunda, nim kobieta ponownie zniknęła.
W słuchawce Opus usłyszał głos Victora. - Na którym piętrze wylądowałeś? -
Zaraz po tym, miejsce miała krótka wymiana zdań między Karasu, a Lu.
Karasu zapytał - Lu, czy jest możliwe, aby inni rekolektorzy poza nami byli na tej planecie? Ewentualnie coś Ci wiadomo o łowcach artefaktów w tym segmencie? .
- Okręt ma kopie cesarskiej bazy danych na temat łowców. Mam tu wszystkie rejestracje, ale nie wygrzebię wam nic na temat “kobiety z snajperką”. - odpowiedziała Lu. - System póki co nie znajduje żadnej świątyni, zaś co do łowców...Jakiś okręt ukrywał się za księżycem. - Lu umilkła na chwilę. - Dostaję od nich połączenie przychodzące. Zawieście broń na moment. - nakazała, myśląc głównie o Opusie.
- Przyjąłem. - Opus odpowiedział swojej przełożonej, jednocześnie zbliżając się do miejsca gdzie leżała niewidzialna zwiadowczyni. Przyklęknął tak by w razie jej materializacji móc ją pochwycić.
Zapadła dłuższa cisza, po czym Lu odezwała się ponownie.
-Viktor, słuchaj mnie uważnie. Na planecie jest grupa licencjonowanych rekolektorów. Nie wiem ilu. Dostali sygnał alarmowy od swojej snajperki i znaleźli wasze statki w pobliżu budowli. Proszą o zawieszenie broni. Decyzje pozostawiam tobie. Jeżeli będziecie ich atakować, to szykuj się na zabicie każdego. Teoretycznie nie jest to legalne, ale nikt się nic nie dowie, a ja w wasze metody nie wnikam. Myślcie szybko, zanim odbiorą ciszę za odmowę.
Głos dowódcy oddziału zatrzeszczał w słuchawce.
- Lu, możesz mnie jakoś z nimi połączyć? Może mają artefakt którego szukamy. -
-Hmm...To będzie dość nietypowe, jeżeli połączę admirała z dowódcą w terenie. Z drugiej strony nie powinien to być większy problem. Jeżeli chcesz, to mogę was przekierować.
- Nie ma potrzeby. - rzucił na prędce dowódca oddziału.
- Wobec tego zostawię ich z ciszą radiową. - postanowiła Lu.
Opus bacznie oczekiwał ruchu swojej przeciwniczki. Wsłuchiwanie się w tą dyskusję nie było dla niego czymś rozpraszającym, był wystarczająco doświadczonym żołnierzem, aby mieć podzielność uwagi. Jego oponent miał jednak pewną przewagę, z której naukowiec nie zdał sobie sprawy. W momencie, w którym kobieta zmaterializowała się ponownie, olbrzym zobaczył przed oczami koniec lufy i usłyszał wystrzał.
Pocisk z tej odległości był na tyle silny, aby rzucić opancerzonym mężczyzną w tył. Opus zaczął spadać wzdłuż schodów, próbując odzyskać kontrolę w locie, aż w końcu udało mu się wbić wolną dłoń w ścianę i wyhamować ześlizg. Wylądował naprzeciw swojej drużyny. Hełmu na głowie już nie miał, z czoła krwawił, a jego twarz była oparzona. Co prawda nic, czego nie da się naprawić drzemką w szpitalnej tubie, których okręt na pewno miał mnóstwo. Jednak mimo wszystko rzecz nieprzyjemna. Strój Opusa działał, ale wydawał się cięższy, mniej responsywny. Broń musiała być elektryczna albo energetyczna. Pancerz przyjął i zneutralizował strzał, ale został przeciążony i teraz gorzej się sprawował.
W drugiej dłoni Opus trzymał połowę niestandardowego karabinu snajperskiego.

Fiath 27-03-2018 21:23

Godzina 292015110SY
A cool belief
Ostrzeliwana przez Opusa postać stała niewzruszenie na przedzie swojego opadającego ścigacza. Strzały inżyniera równie często trafiały, co pudłowały. Ubranie osobnika stawało się coraz bardziej podarte, a na skórze pojawiały się rany zamykane przez ten sam laser, który je otwierał. Pierwszy raz, gdy się poruszył, był w momencie wystrzału strzałki przez Karasu. Została ona zbita na bok jak mucha.
W ostatnim momencie nieznajomy zeskoczył ze swojego pojazdu, robiąc salto w powietrzu i lądując w przysiadzie kilka metrów od Victora. Prostowaniu się osobnika towarzyszyła rozjaśniająca wszechobecny mrok eksplozja jego ścigacza, który wbił się w ścianę okolicznego piętra. Jego eksplozja otworzyła w nim sporą dziurę, jednak sama konstrukcja budowli pozostała niewzruszona.
Drużyna w końcu miała okazję przyjrzeć się odsieczy ich ofiary. Był to wysoki blondyn w czarnych jeansach, z czarną koszulą i zarzuconą na barki skórzaną kurtką. Miał krótkie włosy, nosił glany i okulary przeciwsłoneczne. Niespodziewanie, Opus przypomniał sobie tego człowieka. Był to Bob. Lata temu młodzian zatrzymał się ze swoim ojcem na Genetrix, gdzie zbierali lokalne okazy żuków i testowali zdolności przetrwalnikowe ich różnych gatunków. Sam Opus miał z nimi kiedyś iść do parku, ale nic z tego nie wyszło.

Bob zgrywał osobę opanowaną. - To dowiem się, czemu próbujecie zabić moją koleżankę i gdzie ona jest, czy robimy to na gorąco? - spytał Victora, strzelając kośćmi na dłoniach. Chwilę potem z niebios spadła kilkutonowa skrzynia, która wylądowała u szczytu schodów, po których wspinał się Opus, robiąc wgłębienie w podłodze i zostawiając liczne pęknięcia na ścianie wieżowca.
Victor bez słowa wypalił z dłoni wiązki energii w osobnika. Nie podobał mu się fakt że marnuje tutaj czas, więc miał nadzieję załatwić to szybko.
Karasu widząc zamieszanie na wyższym poziomie ruszył na górę. Podczas biegu zmienił amunicję na leczącą - w duchu bowiem wiedział, że nanoboty się przydadzą.
Przygotowany zawczasu pocisk uderzył z impetem w Boba. Blondyn podniósł w górę rękę, łapiąc poderwaną przez impakt kurtkę. Gdy energia uderzenia rozchodziła się przez jego ciało, w pewnym momencie widać było pęknięcie tarczy energetycznej. Mężczyzna stał jednak niewzruszony. Jego skóra poczerwieniała od oparzeń, aż w końcu pocisk rozszedł się kompletnie. - Coś jeszcze? - zapytał.
Ręce Corvusa od łokcia do koniuszka palca zapaliły się czerwoną energią, on sam pochylony w przód dobiegł do przeciwnika. Wymierzył prawego prostego między okulary jegomościa.
Karasu widząc obrót spraw, strzelił w Victora strzałką. Spodziewał się bowiem, że jego dzika szarża w przeciwnika będzie kosztowała szlachcica nieco zdrowia.
Spotkanie pięści Victora z twarzą blondyna było potężne. Okulary przeciwsłoneczne zostały zmiażdżone, a w momencie zderzenia z samą skórą słychać było porządne "thud". Przeciwnik na pewno miał jakieś implanty, ale mogło to nie być wszystko, co miał w rękawie. Jegomość patrzył Victorowi w oczy rozeźlonym spojrzeniem. Wziął zamach i uderzył byłego szlachcica w centrum klatki piersiowej, odpychając go kilkanaście kroków w tył, praktycznie do miejsca startowego. Cios ten miał w sobie dużą siłę, jednak wydawało się z grubsza bezbolesne: Victor nie czuł się aż tak pokrzywdzony po przyjęciu uderzenia.
- Gdzie jest Mia? - zapytał, patrząc na Karasu.
- Jaka Mia? Victorze? - odpowiedział pytaniem na pytanie Karasu, nie kryjąc zdziwienia. Cios zadany przez przeciwnika nie trafił szlachcica w głowę, więc temu nic nie powinno się stać. Medyk przyglądał się swojemu liderowi, nie spuszczając z oka wroga przed nimi.
Opus wspinał się po schodach, jednocześnie deaktywując tryb bojowy Janusa. Pancerz powoli wracał do swych pierwotnych kształtów, gdy naukowiec zbliżał się do zrzuconej skrzyni. Gdy do niej dopadł szybko wstukał znany tylko jemu kod otwierający klapę, która ze świstem wsunęła się w przeznaczoną jej szczelinę. Odsłoniło to w pół siedzącego stalowego giganta. Grube płyty metalu tworzyły około pięciometrowy konstrukt stanowiący kompromis między zbroją a robotem. Pancerz wydawał się niemal nieuzbrojony, z wyjątkiem olbrzymich dział zamontowanych na plecach. Wprawne oko specjalisty mogłoby łatwo ocenić, że armaty to niegdysiejsza część gwiezdnego krążownika, przytroczona przez mechanika do zbroi. Opus uśmiechnął się widząc swój konstrukt i pospieszne wkroczył do skrzyni. Kilka kliknięć pozwoliło mu sprawić, że pierś mecha odskoczyła z sykiem odsłaniając kokpit. Tym razem mężczyzna nie musiał zdejmować hełmu swego kompletu badawczo-zwiadowczego, bowiem ktoś zdążył mu go już odstrzelić. Białowłosy ze swoistą gracją wskoczył do środka, opadając na wielki fotel otoczony gamą różnorakich przycisków, ekranów, drążków i przełączników. Klapa zatrzasnęła się za nim, chwile po wciśnięciu pierwszej sekwencji guzików.
- No to zaczynamy. - mruknął sam do siebie wesoło, gdy cienkie srebrzyste kable wysunęły się ze ścian pancerza. Przewody delikatnie przyczepiły się do jego skroni, a kilka wsunęło się pod włosy. Ekrany zamigotały przetwarzając dane z umysłu naukowca, a myśli zmusiły silniki do rozruchu.
Kiedy maszyneria poruszająca olbrzymim pancerzem osiągnęła pełne obroty, głośny ryk pracujących silników przeszył okolicę. Stopa robota kroczącego przekroczyła granicę metalowej skrzyni pozostawiając po sobie trwały ślad w kamieniu. Obecna sytuacja nie pozwalała mu na spokojne pokonanie stopni, jego gabaryty nie sprzyjały przeciskaniu się między kompanami. Nie był to jednak wielki problem. Opus wcisnął guzik znajdujący się na dole steru, a nasilenie dźwięków w okolicach nóg pojazdu wzrosło znacząco. Dysze znajdujące się na plecach wypluły pasma błękitnego ognia, unosząc tytana nad ziemię, a silniki wmontowane w stopach pomogły wnieść go w powietrze. Ares wraz ze swoim pilotem zawisł w przestrzeni tak by ten mógł mieć pełny pogląd na sytuację.
- Viktorze takie ataki są dość lekkomyślne, gdyby posiadał tarcze ładowaną energią tylko byś mu pomógł. Nie zapominajmy, że to też łowcy artefaktów na pewno nie są kimś pokroju głupiego Xeno. - przemówił naukowiec w słuchawkę, po czym uruchomił system głośników wbudowanych w zbroję.
- Bob… - lekko zdeformowany gruby głos wydobył się z błyszczącego hełmu Aresa. - Naprawdę myślisz, że sytuacja w której się wszyscy znaleźliśmy da się rozwiązać prostymi pytaniami? - naukowiec miał nadzieję, że użycie imienia mężczyzny trochę go rozkojarzy. - Zresztą trochę minąłeś się ze swoim celem. - mówiąc to obrócił hełm w stronę trzęsących się koron drzew, którymi startujący Rosomak bezczelnie trząsł. Miał na celu zbić mężczyznę z tropu najbardziej jak to możliwe. Wyciągnął w jego stronę potężne metalowe ramię, które powoli zaczęło formować się w wielkokalibrowe działo laserowe. - Naprawdę sądzisz, że masz szansę przeciw takiej przewadze liczebnej? Złożenie broni może oszczędzić ci wielu problemów.
- Wiem tyle co ty Karasu. - Odparł beznamiętnie, po czym ponownie zaczął zbierać energię w rękach. Na uwagę Opusa rzekł jedynie - Nie możesz go po prostu zmieść tym działem? Nie mamy czasu na zabawę z prostakami wyjętymi prosto z filmów animowanych. - Po tych słowach ustawił się bokiem do oponenta, dając mu czas na jakąś odpowiedź. Zaczął odrobinę żałować że nie naszprycował się jakimiś implantami, czy modyfikacjami genetycznymi. Jego stare ciało zaczyna nie nadążać za takiego typu chłystkami. Co go niezmiernie irytowało.
Bob spojrzał na Aresa, krzywiąc brwi. - Póki co nie stanowicie dla mnie wyzwania. - zauważył. - A słowa mówią mi więcej niż pięści. Czemu napadliście Mię. Gdzie ona jest? Czemu nie odbiera? - Ponowił swoje oczywiste i proste pytania.
Między palcami Victora zaczęły przeskakiwać małe czerwone wyładowania, a całe ręce zaczęły się trząść. Spod maski zaczęła wydobywać się para przy każdym wydechu byłego szlachcica. Jeszcze chwila i kmiot połknie swoje słowa. Potrzebował jeszcze chwili, by uderzyć w niego wszystkim co ma. Jeśli jednak Bob postanowi zaatakować, Victor wystrzeli wcześniej.
- Tak jak powiedziałem, nie ma jej już tu, zdążyliśmy ją przetransportować. - mechanik wewnątrz Aresa zaczął dalej blefować. Jednocześnie działo laserowe na jego ramieniu zaczęło obracać się powoli, zbierając energię. Był to jednak blef, armata mogła już dawno wystrzelić, jednak Opus bał się trafić swoich towarzyszy. Ponadto przeciwnik dotychczas nie wykazał wielkich obaw przed bronią laserową. Planem Opusa było z zaskoczenia przekierować sporo mocy na silniki i wystrzelić niczym kilkutonowa torpeda w stronę wroga, by złapać go w swe stalowe ramiona i porwać ze sobą w przestworza.
- To ta biedna dziewczyna nazywała się Mia? - zapytał Karasu Boba - Jeśli o nią chodzi, to jest tak, jak mój towarzysz mówi. Użarła ją ta galareta, której tutaj pełno, a niestety nie posiadam odpowiednich narzędzi, żeby móc podjąć się leczenia. Z tego powodu ją przetransportowaliśmy, bo przecież nie chcemy, aby komuś stało się coś złego, prawda? Następnym razem nie pędź tak, jak rozjuszony rosomak na grupę facetów, bo dochodzi potem do takich nieporozumień. Musisz bowiem wiedzieć, że moi znajomkowie mają ostry temperament! Zaatakowały nas tutaj glutowate zbroje i baliśmy się, że teraz leci na nas herszt grupy. Stąd cała ta nieprzyjemna afera… - mówiąc to, Karasu przeładował broń, zmieniając jej amunicję na toksyny. Cały czas nie spuszczał przeciwnika z oczu i uśmiechał się do niego. W oczach medyka nikt nie znalazłby śladu kłamstwa - była to jedna z zalet posiadania syntetycznego ciała.
- Cisza radiowa waszego admirała, próba morderstwa na powitanie, i jeszcze gracie na czas pieprząc głupoty. - Bob nie kupował argumentów drużyny. - To ja gram na czas. - wyjawił, gdy w okolicy zaczęły rozbrzmiewać dźwięki stukotania żelaznych pancerzy. Osadzony w Aresie Opus dostrzegł, że z piętra pod walczącymi zaczęły wylewać się dziesiątki czarnych zbroi, które dążyły do schodów. Na piętrze na którym przebywali Karasu, Victor i Bob również zaczęły pojawiać się zbroje, choć wejście do wnętrza piętra było po drugiej stronie okrągłej budowli, więc zgromadzeni mieli jeszcze moment spokoju.
- Ci Xeno nie lubią zamieszania, łatwo ich rozjuszyć. Mia wiedziała jak się z nimi obchodzić. - wyjawił Bob. - Jeżeli tego wam mało, jesteśmy gotowi zestrzelić wasz okręt.
- To fałsz, albo jeszcze niespełniona groźba. - skomentowała Luu. - Ich Okręt rzeczywiście wyłonił się zza księżyca i zbliżył do planety, ale nie powinien być nawet blisko zasięgu strzału względem mnie.
Kapitan drużyny zaczął odczuwać mrowienie na całym ciele od pokładów energii, jakie skumulował. Iskry zaczęły zamieniać się w małe błyskawice, a sam Victor ciężko dyszał, w dodatku wydawał z siebie gardłowy warkot. Złożył ręce jakby do modlitwy, po czym je rozłączył, tworząc między nimi skoncentrowaną kulę energii, która wściekle trzaskała wyładowaniami. Po jego trzęsących się rękach można było wywnioskować ile kosztuje go to wysiłku. Jeszcze chwile może zaczekać, więc da się wykazać wpierw Opusowi.
- Czas chyba na zmianę planów, tych xeno jest zbyt dużo i nie wiemy jak do końca sobie radzisz Eddie. Postaram się przejąć inicjatywę i skupić jego uwagę. - naukowiec zakomunikował w słuchawce. Widząc, że ich dowódca wkłada wiele wysiłku i skupienia w przygotowanie ataku, nie pytał o zgodę cz pozwolenie. Zebrał w lufie moc markując strzał, po czym przy pomocy jetpacka wystrzelił w swej zbroi w stronę Boba.
Karasu również zadziałał instynktownie, nie pytając o zdanie lidera. Przywołał duszę Simo Häyhä, która zapewniła mu zdolność Strzelca Wyborowego - jego pięć następnych pocisków na pewno trafi w cel i zignoruje wszystkie rodzaje osłon. Medyk wycelował w Boba i widząc, że Opus wystrzelił w niego jak rakieta, Karasu wypuścił swoje pociski z trucizną. Wymierzył czas ich lotu tak, aby dwa pierwsze trafiły w cel przed tym, jak naukowiec w niego wleci, dzięki czemu przeciwnik nie miałby możliwości zareagowania. Pozostałe trzy pociski miały trafić w Boba zaraz po spotkaniu z łapą Opusa. Karasu wiedział, że kolejne dawki trucizny wzajemnie się wzmacniają i wszystkie pięć strzałek wywoła praktycznie natychmiastowy paraliż.
Równie szpanersko co poprzednio, Bob odbił dwie pierwsze strzałki na bok machnięciem ręki. Zwróciło to jednak jego uwagę na tyle, że zbyt późno dojrzał szarżę Opusa, aby być w stanie na nią zareagować. Mężczyzna został pochwycony i oderwany z ziemi, po czym dwie strzałki wbiły się w jego barki, a trzecia w spód stopy przebijając podeszwę buta.
- Hah, pajacu! Może następnym razem mnie zawołasz, żebyśmy strzelali z przyłożenia? - W głowie Karasu zabrzmiało wzgardą Häyhä.

Bob uśmiechnął się do hełmu Aresa. - Psi los, tego bym się nie spodziewał. - przyznał, bezskutecznie próbując się wyślizgnąć. - Mia nie żyje, co? Rzucalibyście roszczenia przed pięściami. - zauważył.

W międzyczasie gromada rycerzy dobiegała do dwójki zawodowców. Kronikarz miał kilkadziesiąt zbroi na schodach za sobą, z pierwszą trójką gotową do ataku, a resztą czekającą na swoją kolej. Towarzystwo zajmujące same piętro było równie gotowe i rozgorzałe, pędząc w stronę Victora.
Widząc że Opus pochwycił Boba,Victor skierował się w stronę szarżujących rycerzy. Szkoda było marnować tyle energii. Bez namysłu wypalił wiązkę potężnego promienia, który oświetlił wieżę jak latarnia morska, prosto w przeciwników. Gdyby nie ogłuszający dźwięk, można byłoby usłyszeć także ryk Victora. Corvus przeciągnie promień na kolejne zastępy, starając się ich wszystkich zdezintegrować. Głęboko wierzył że Karasu będzie w stanie tego uniknąć. Mimo że nie czuł specjalnego przywiązania syntetyka, nie wybaczyłby sobie ognia przyjacielskiego.
Karasu świadom głosu w głowie krzyknął do sojuszników przez słuchawkę - Panowie, złośliwy diablik szepcze mi do ucha, że jeśli nadwyrężę używanie swoich mocy, zacznie mi odwalać. Nikt chyba nie chce, by na polu bitwy medyk zaczął szaleć, prawda? Zatem jeśli można, proszę o wsparcie. - zakończył kronikarz swój wywód, po czym wyciągnął laserową katanę. Był bowiem przekonany, że w tej sytuacji pozostaje mu tylko czekać - Victor znajdował się niedaleko. Karasu ustawił się w pozycji bojowej i kątem oka zobaczył, co robi lider. Nie pozostało mu nic innego, jak zaufać szczęściu. Rzucił się na bok, licząc, że laser byłego szlachcica nie przypali mu ciała za bardzo. Medyk miał przy sobie suplementy do odtworzenia sztucznej powłoki, ale wolał ich niepotrzebnie nie marnować.

- Nie mam pojęcia. - głos Opusa zahuczał w mikrofonie, gdy pancerz pikował w dół wieży. Mechanik miał zamiar rozpędzić się do odpowiedniej prędkości i po prostu wbić Boba niczym pal w schody na jednym z niższych poziomów. - Wzięliśmy was początkowo za piratów, reszta potoczyła się kaskadowo. - dodał dodając więcej mocy do silników. - W tym momencie już żadna ze stron nie ma odwrotu.
-Właśnie miałem pytać, czy jesteś piratem, czy tylko chujem. - przyznał Bob. - Tak ciężko było mi odpowiedzieć?


Sekundy po tej kwestii głowa Boba rąbnęła w skalistą ziemię u podłoża wieży, która popękała wokół miejsca kontaktu. Głowa wleciała aż po sam koniec szyi. Ciężko było powiedzieć, czy coś z niej zostało.

Wysoko nad Opusem mrok rozświetlił czerwony promień. Potężna moc Victora topiła zarówno dziesiątki czarnych zbroi, jak i spalała zamieszkujące je organizmy. Zmiana kierunku laseru była wyjątkowo wymagająca, jednak gdy z trudem Victor obrócił swój tors, zdołał zdziesiątkować zarówno grupę przed, jak i pod sobą. Karasu uniknął potęgi jego gniewu wyłącznie dzięki temu, że zdążył rzucić się na ziemię, choć znajdowanie się pod gorejącą wiązka energii oparzyła jego syntetyczne ciało.
- Victorze, gratuluję finezji. Doskonale przypiekłeś mi włosy, o takiej fryzurze marzyłem! - rzucił żartem Karasu, po czym krytycznie ocenił stan swojego ciała. Nie zauważył nic, co wymagałoby jego większej uwagi. Następnie zbliżył się do Victora i przygotował do dalszej walki za pomocą katany. - Eddie, jesteś cały? Nie mam Cię w zasięgu wzroku, więc nie masz co liczyć na nanoboty. - rzucił do słuchawki medyk.
- Ze mną tak, maź dorwała cel pogoni, próbuję odzyskać ciało. - odpowiedź Eddiego była dziwnie zwyczajna. Niebieskoskóry najwyraźniej nie rozróżniał w statusie swoich towarzyszy.
Corvus zdyszany opuścił dłonie, przy każdym wydechu generował obłok pary. Chyba zaczynał odczuwać swój wiek. Przyłożył palec do ucha.
- Jak to ciało Eddie? Miała być żywa… - przemówił rozgoryczony. Cały plan się posypał, stracili mnóstwo czasu na nic. Z powrotem byli w punkcie startowym.
- Ide do ciebie. - Krótka przechadzka powinna dać Corvusowi czas na złapanie kilku oddechów. Rozpiął kołnierz płaszcza, by wpuścić tam trochę zimnego powietrza.
Karasu podążył za dowódcą drużyny, cały czas zerkając za siebie. Nie chciał bowiem przegapić jakiejś zbroi, która mogłaby przeżyć atak Victora. Nie był również pewien, czy były szlachcic nie zemdleje - zużył bowiem sporo mocy. Z tego powodu miał pod ręką katanę, aby móc szybko zareagować.
- Sprawdzę czy nasz drugi cel przeżył upadek - zakomunikował okrętowy mechaniki. Z jego barku wysunęła się laserowa armatka, którą wycelował w sylwetkę wbitego w ziemię Boba. Wielką łapą pochwycił jedną z jego nóg chcąc wyciągnąć wbitego w kamień mężczyznę, by ocenić jego stan.
Skóra z głowy Boba została zdarta w momencie uderzenia. Wyglądało na to, że była ona sporządzona z jakiegoś plastiku. Pod nią, znalazła się czarna głowa pokryta czymś, co przypominało chitynę. Opus nie był pewny czy Bob faktycznie był człowiekiem, czy zmyślnym xeno. Przy tak głębokich modyfikacjach dla całkowitej pewności musiałby przeprowadzić badanie identyfikacyjne genotypu, a nie miał przy sobie stosownego skanera. Wspomniana chityna była mocno zarysowana, a miejscami nawet popękana. Z większych pęknięć leniwie ciekła czerwona krew. Bob miał zamglone oczy, jeżeli był przytomny, to z ledwością. Wyraźnie jednak oddychał.

W tym czasie Karasu i Victor pokonali liczne schody w stronę piętra, na którym znajdował się Eddie. W połowie drogi zaczęli jednak słyszeć stukot żelaza. Zabite zbroje były martwe, co do tego Karasu miał pewność. Atak Victora nie tylko stopił ich pancerne ciała, ale również zniszczył wszelkie zamieszkujące je istoty. Druga fala xeno musiała być albo rezerwowa, albo nowopowstała.
- Proszę o raport. - odezwała się Lu. - Jaki jest stan wasz, i waszych rywali? - zapytała. - Czy dostrzegliście jakiś artefakt?
- Pojmałem osobnika zidentyfikowanego jako Bob, miał służyć jako wsparcie i ratunek dla snajperki. - Opus zakomunikował Luu jak i całej swej drużynie. Trzymał mężczyznę w swym wielkim metalowym łapsku, dalej celując w niego działem laserowym. - Wydaje się być nieprzytomny, jest to zmodyfikowany człowiek lub jakiś typ xeno, jego skóra wydaje się mieć nadnaturalną twardość, możliwe, że to moc artefaktu w którego posiadaniu jest. - Opus wylistował wszyskie możliwości. - Nie mam ze sobą środków by go unieruchomić. Luu czy dysponujemy jakimiś kapsułami więziennymi, które mogłabyś zrzucić? - po tym pytaniu mechanik, zmienił podmiot swojej wypowiedzi. - Victorze, jakie dalsze rozkazy?
- Zrzucę kapsułę na twoją pozycję. Nie marnuj na nią zbyt dużo czasu, to nie jest wasz priorytet. - Lu odpowiedziała Opusowi.
- Nie mamy czego tutaj szukać. Eddie zabierz ciało, Opus wsadź bydle do kapsuły. - Zakomunikował przez słuchawkę, po czym zwrócił się do swego lokaja. - Albert, zbliż się do wieży. Opuszczamy to miejsce. - Wypowiadając te słowa, profilaktycznie wycelował ręką w dół schodów. Nie miał czasu by naładować kolejny promień, więc nie było mowy o ponownym usunięciu wszystkich przeciwników. Ale pierwszemu którego zauważy wypali dziurę w głowie.
- Lu. Poza kolonią bakterii i złożami żelaza nie ma w tej wieży nic. Mamy w posiadaniu dwóch rekolektorów z okrętu. Spróbujemy ich przesłuchać. - zdał raport.
- Problem tylko w tym, że nie mam na miejscu sprzętu potrzebnego do przeprowadzania operacji. Musielibyśmy się wrócić na okręt, a nie wiemy, czy na planecie nie zostali jeszcze inni łowcy. Niepokoi mnie również ich statek. Ta dziewczyna wspominała coś o świątyni. Co z nią w końcu - istnieje czy nie? - Karasu skierował swoje do Lu. - Poza tym te bakterie nie dają mi spokoju. Wysadziłbym dla pewności całe to pobojowisko. - zakończył wywód medyk.

Fiath 27-03-2018 21:25

Tymczasem, Eddie
Bang! Rozbrzmiał granat błyskowy. Moment później Eddie wylądował wewnątrz pomieszczenia, o mało nie wypadając z niego, gdy eksplozja ścigacza piętro niżej lekko zatrzęsła wyższymi. Eddie nie wiedział, ile bakterii może znajdować się w jednym centymetrze sześciennym mazi, którą zamieszkują. Nawet gdyby jednak wiedział, nie znał terminów na opisanie ich liczby w tym pomieszczeniu. Ściany i sufit były zgrubiałe od plazmy, a na podłodze miał jej po kostki.
Niebieskoskóry wylądował naprzeciw szukanej kobiety. Miała ona wbitą w bark strzałkę wystrzeloną wcześniej przez Karasu. Leżała na ziemi nieprzytomna. Jej ciało zanurzało się w plaźmie, która na nią nachodziła, wpychając się w przeróżne otwory na ciele dziewczyny. Nad nią stał potężny pancerz. Składał się z wielu szerokich żelaznych płyt i okryty był płaszczem, który równie metalicznie co reszta zestawu odbijał blaski księżyca. W ręku kreatura dzierżyła duże, szerokie i przeźroczyste ostrze. Olbrzym był dwa razy większy od Eddiego i wpatrywał się swoim pustym hełmem w oczy przemytnika.
- Gaah, w kur** mazi - werbalna reakcja niebieskoskórego tylko pozornie była zbędna. W praktyce słuchawki zaproponowane, czy raczej wymuszone na nich przez cesarstwo przekazywały wszystkie informacje w czasie rzeczywistym pozostałym członkom zespołu. Eddie również nie znał sytuacji na zewnątrz.
Wystarczyło spojrzenie na olbrzyma, by niebieskoskóry zyskał całkiem negatywny pogląd na sytuację w której się znajdował. Ustawiając priorytet swoich działań nie na umiejętnościach bojowych, lecz na mobilności stracił jeden ze swoich karabinów. Patrząc na gigantycznego przeciwnika naturalnie zaczął kwestionować słuszność tej decyzji. Miał przy sobie jedynie Mjorlguna, którego wykorzystanie w pomieszczeniu było wyraźnie ograniczone, oraz nieporęczny karabin snajperski.
Nie mając większego wyboru, Eddie dobył Destroyera, czekając na reakcję ze strony przeciwnika. Jeśli ten ruszy w jego stronę, niebieskoskóry wystrzeli potężną wiązkę w klatkę piersiową uzbrojonego pancerza. To powinno pozbawić go możliwości korzystania z ostrza. Ewentualny unik zamierzał przeprowadzić schodząc z linii ciosu tak, by znaleźć się między celem jego eskapady i przeszkodą w jej realizacji.
Olbrzymia istota wpatrywała się jakiś moment w Eddiego, po czym zabulgotała i zachrzeszczała. Dźwięk ten był dla przemytnika bezsensowny. Jednakże po chwili AI na okręcie odegrało zsyntezowane tłumaczenie wypowiedzi: -Jaki jest cel waszych zniszczeń?
Niebieskoskóry wskazał palcem na pokrytą dziwnym śluzem dziewczynę. Słyszał o osobnikach, dla których tego typu sceny byłyby porównywalne do prehistorycznych wizji raju, czy innej pornografii. Eddie nigdy nie był zbyt dobry w historii cesarstwa. Liczyły się przecież tylko pieniądze.
- Ja przyszedłem po nią. - stwierdził.
- Ona nie żyje. - zadeklarował olbrzym.
- Eddie? - chłopak usłyszał głos Lu. - Z kim rozmawiasz?
- Powinna być tylko unieruchomiona. - odparł, zyskując dziwną pewność co do wyważonych zdolności medyka ich oddziału. - Kurasu, mogłeś zabić ją trutką? - zapytał w eter.
- Nie w takim krótkim czasie - powinna być w pełni sparaliżowana, ale żywa - odpowiedział Karasu z zaskoczeniem w głowie.
- Gdy tu weszła, była nieruchoma. - przyznał pancerz. - Mając do dyspozycji tą znośną szatę, przywdzialiśmy ją. - wyjaśnił. - Żeby chronić to miejsce przed waszą inwazją.
- Oddaj jej truchło, a postaram się przekonać resztę moich kompanów do opuszczenia tej wieży - zaproponował.
- To nie dość gwarancji. - zadecydował pancerz. Ciało dziewczyny zaczęło wzdrygać w przypadkowy sposób. Po kilku spazmach, zaczęła ona próbować się unieść. Jej ruchy wyglądały nienaturalnie.
- Mam uznać to za odmowę? - spytał, przestawiając broń na tryb [vehicle destroyer].
Pancerz nie odpowiedział, czuwając nad konwulsującym ciałem kobiety.
- Może tak będzie lepiej - stwierdził, przesuwając złącze ponownie na [normal], następnie wystrzelił pierwszy nabój w wybrany wcześniej cel. Faktycznie ten strzał miał być bardziej wyrazem zmiany charakteru wydarzenia, a dopiero drugi powinien faktycznie wykluczyć tymczasowo przeciwnika. Zdał sobie sprawę, że de facto będzie musiał wysadzić całą wieżę.
Strzał utworzył niewielką dziurę w klatce zbroi, z której zaczęła wylewać się masa bakterii. Olbrzym ociężałymi krokami ruszył w stronę Eddiego.
Niebieskoskóry ruszył w stronę olbrzyma. Przełączył broń w tryb [vehicle destroyer], zwyczajne wiązki nie wywierały upragnionych skutków. Olbrzym był wyraźnie silniejszy od poprzednich ruchomych zbroi, a otaczająca cały pokój maź nie wróżyła zbyt dobrze na dalszy przebieg starcia. Musiał szybko uporać się z przeciwnikiem i zdobyć truchło dziewczyny. Kto wie co zrobi z nią ten syntetyk.
Plan Eddiego był prosty - wyczekiwać ataku przeciwnika miarowo się do niego zbliżając. Uniknąć, wykonując przewrót po ziemi, nie zamierzał jednak od razu wstawać, raczej - wykorzystać niską pozycję jako dodatkowa stabilizacja do strzału, następnie strzelić w lewą część miednicy przeciwnika.
Gdy Eddie lądował na ziemi, dostrzegł efekty chybionego zamachu giganta. Nie było żadnej zauważalnej różnicy pomiędzy prostotą wymachu w powietrzu, a jego kontynuacją we wnętrzu nagiej posadzki piętra. Potężny strzał odrąbał zarówno miednicę, jak i część pleców oraz uda pod i nad nią. Zbroja przewróciła się, opierając dłonią o podłoże. Niemal natychmiast masa bakterii z podłoża opadła w miejsce rany, razem ze stopionym żelazem, które ściekło z sufitu, zostało uformowane w ciągu sekund i równie szybko zastygło. Nim Eddie się zorientował, olbrzym był ponownie gotowy do walki.
Karasu zapytał Eddiego przez słuchawkę::
- Eddie, wszystko w porządku? Nie mam Cię w zasięgu wzroku, więc nie masz co liczyć na nanoby.
- Ze mną tak, maź dorwała cel pogoni, próbuję odzyskać ciało. - nie był zobowiązany do podawania jakiejkolwiek formy raportu syntetykowi, jednak nie miał wobec niego żadnych uprzedzeń. Nawet jeśli to rzadkość w cesarstwie, a co dopiero w będącym na bakier z prawem półświatku, Eddie cenił osobników spełniających swoją rolę. Oczekiwał od nich właściwie głównie tego. To mógł być człowiek, synt, czy nawet kseno. Jeśli działał zgodnie z planem i nie utrudniał wszystkiego, był dobrym towarzyszem.
- Jak to ciało Eddie? Miała być żywa… - przemówił rozgoryczony Victor w słuchawce.
- Może jest. Nie wiem ile szkód wykonała na niej ta maź - odparł.
Niebieskoskóry zaczął szybko cofać się w stronę coraz bardziej pochłoniętego przez maź truchła, skupiając się na unikaniu olbrzyma. Broń raz jeszcze znalazła się w trybie [normal]. Celem ewentualnej kontry został miecz przeciwnika.
Eddie rzucił się w stronę kobiety, gdy rycerz ruszył w jego kierunku. Niebieskoskóry uniknął groźnego cięcia poprzez przewrót w przód. Tak jak i poprzednio, ostrze przeciwnika ignorowało fizyczne właściwości złoża żelaza budującego komnatę. Gdy Eddie znalazł się pod ciałem kobiety, ta skoczyła na niego z wyciągniętymi rękoma, chcąc złapać go za szyję. Przemytnik pochylił się w przód, uderzając ją barkiem w brzuch i podnosząc się do góry. Ostatecznie stanął wyprostowany z kobietą przerzuconą przez ramię niczym worek kartofli. W tej pozycji nie była w stanie wyrządzić mu specjalnej krzywdy. Olbrzymia zbroja zaczęła wykonywać kolejne kroki w kierunku strzelca.
- Proszę o raport. - odezwała się Lu. - Jaki jest stan wasz, i waszych rywali? - zapytała. - Czy dostrzegliście jakiś artefakt?
- Możliwe że ten bakteryjny hive-mind coś wchłonął. Nie mam jak sprawdzić - stwierdził niebieskoskóry. Trzymając domniemane truchło kobiety na jednym z ramion, w drugim trzymając wycelowany w przeciwnika karabin snajperski. Owszem, był silniejszy niż gówniane kseno, jednak korzystanie z broni w takiej sytuacji nie było zbyt komfortowe. Eddie planował iść po planie koła , powoli zbliżając się w stronę wykorzystanego wcześniej wejścia. Tym razem rekolektor nie miał jednak możliwości sprawnego uniku. Jedynie blask wiązki energii wymierzonej w oręż może wyzwolić go od nadchodzącego ataku przeciwnika.

Fiath 01-04-2018 14:00


Powolnymi krokami olbrzym śledził ruchy Eddiego. Niespodziewanie chlust stopionego żelaza spadł z sufitu na nogę przemytnika, wywołując nagły spazm bólu, przerywając koncentrację i umniejszając zdolnościom ruchowym. Wszechobecne w pomieszczeniu mikroorganizmy przeżarły się przez surowiec, aby ułatwić pracę ich awatarowi.
Korzystając z okazji, zbroja dokonała szarży na Eddiego, już w biegu wyciągając miecz ponad głowę. Eddie zdołał strzelić i trafić w oręż, jego pocisk jednakże odbił się od przedmiotu. Ostrze bez trudu dzieliło żelazne sklepienie, którego sięgało, gdy plazma bakterii rozchodziła się przed nim na boki. Miecz w końcu opadł, trafiając Eddiego w wolny bark. Sama siła ataku zrzuciła niebieskoskórego na kolana. Efekt cięcia był jednak nieadekwatny, dochodząc zaledwie do krwi rekolektora. Olbrzym zastygł z mieczem wbitym w Eddiego, niby to oglądając go zza hełmu.


Victor bez problemu odstrzelił hełm jednemu z nadchodzących rycerzy, ba, jego pocisk przeleciał nawet w następnego. Niestety, Corvus zapomniał, że ich przeciwnicy do niczego swoich głów nie wykorzystują, i równie dobrze funkcjonują bez nich. Karasu przyjął pierwsze kilka ciosów na swoje ostrze, skrętem ciała zrzucając dwóch czarnozbrojnych z wieży. Przed nim było jednak jeszcze kilkunastu. Gdyby się przyłożyli, dałoby się ich pokonać. Pytaniem było, ilu więcej skrywa się w budowli? Mniej więcej w tym momencie Karasu dostrzegł obiekt w przestrzeni kosmicznej nad planetą, zbliżony atmosferze.

Nieznany syntetykowi okręt gwiezdny zaczął ładować swoje ciężkie działa laserowe tuż nad ich głowami. Nie było tutaj pola do dyskusji: planowali bombardowanie orbitalne. Jedna porządna salwa może zrównać z ziemią cały kontynent. W tych czasach planetę kontrolował ten, kto kontrolował przestrzeń gwiezdną ponad nią. Prawdopodobnie był to tylko gest pożegnalny od pokrzywdzonych rywali.

*THUD*, potężne uderzenie zatrzęsło ziemią pod stopami Opusa. Kapsuła więzienna zrzucona przez Lu wylądowała zaledwie kilka kroków od niego. Miała dwa metry wysokości i dwa średnicy. Materiał, z którego była wykonana, był tym samym stopem technostali, której używali przy osłonach okrętów. Mało który xeno dałby radę z czegoś takiego się wydostać.
- Załadowałam do kapsuły nieco narzędzi badawczych. - poinformowała Lu. - Jeżeli chcecie przesłuchiwać jakiegoś xeno, coś z tego może wam pomóc w zrozumieniu jego organizmu.

- Panowie, nie wygląda to za wesoło. Nad nami znajduje się niezidentyfikowany obiekt latający. Znaczy, nie jestem w stanie określić co to dokładnie jest, ale przypomina wielkie działo wymierzone w stronę planety. Po rozmiarach wnioskuję, że jest w stanie zrobić to samo, co Frieza z tej chińskiej bajki dla dzieci. Pewnie Opus byłby w stanie lepiej powiedzieć co to za gówno zawieszono nam nad głowami i ile czasu zajmie do wystrzału. Generalnie chyba pora się zbierać. Ewentualnie, czy Wasze iskry są w stanie dezaktywować tą kupę złomu? Mogę skopiować moc wybranej iskry, jeśli powiecie mi jak ona działa. W ten sposób może uda nam się to rozwalić lub chociaż przedłużyć ładowanie… - dokończył zrezygnowanym głosem medyk.
Cała ta sytuacja coraz mniej mu się podobała. Kompletnie nie spodziewał się bombardowania atmosferycznego. Nie miał zielonego pojęcia, jak Lu mogła ich nie poinformować, że statek wroga znajduje się tak blisko. Czy cesarski okręt nie ma żadnego uzbrojenia? Ich opiekunka mogła przecież ostrzelać ich lub po prostu poinformować, że przeciwnicy coś kombinują. Ustawienie się w pozycji do takiego strzału z pewnością chwile zajmuje. Wiedza Karasu nie zawierała bogatych informacji na temat walk czy mechaniki okrętów kosmicznych. W przeszłości przeszedł jedynie wojskowe kursy pilotażu ścigaczy i myśliwców. W końcu jako “anioł kosmosu” musiał umieć się bronić, aby dotrzeć bezpiecznie za linie wroga i nieść pomoc potrzebującym. A skoro już o pomaganiu potrzebującym mowa… - Victorze, obawiam się, że nie możemy zmarnować więcej czasu. Mamy jeszcze mnóstwo tych blach do ubicia, a coś czuję, że to żelastwo w powietrzu nie poczeka aż skończymy. Poza tym Eddie się nie odzywa i nie mam pojęcia, czy nie został ranny. Co zatem robimy? - kronikarz zadał pytanie liderowi, licząc na jakąś porządną decyzję. W zasadzie jego krótki raport przekazał wszystkie potrzebne informacje na temat obecnej sytuacji - są po prostu w głębokiej dupie.
- Lu możesz mi powiedzieć jakim cudem przeoczyłaś celujący w nas okręt? Albert, doleć do miejsca gdzie jest Eddie i go ewakuuj. Potem wszyscy na pokład Vandala. - Rozporządził Victor samemu biegnąc wyżej. Coś mu w tym wszystkim nie pasowało.
- Mówiłam, że się rusza. - odpowiedziała Lu. - Ale stąd nie widzę czy strzela. Zresztą, nie chciałeś z nimi rozmawiać. - przypomniała. - Czy teraz cię połączyć?
- Wolałbym byś otworzyła do nich ogień. - Odpowiedział prędko Corvus obserwując niebo.
- Obawiam się, że ten okręt jest warty więcej niż wasze...zero artefaktów? - odpowiedziała Lu.
Nic jej nie odpowiedział ale z ruchu warg Victora(i tak skrytych pod maską) można było wyczytać proste “Suka”.
Karasu po prostu biegł za liderem. Były szlachcic narzucił ostre tempo, ale syntetyk nie miał problemów z utrzymaniem go - jego ciało się nie męczyło. Po drodze machał kataną na odlew, usuwając z drogi zagradzające bezpieczne przejście zbroje. Nie były groźne, gdy nacierały pojedynczo, dlatego medyk starał się tak ustawiać, aby nigdy nie walczyć z więcej niż jednym na raz. W głowie słyszał głos Musashiego, który nie szczędził mu uwag na temat zdolności szermierczych kronikarza. Wbrew pozorom to marudzenie miało walory edukacyjnego, bo z każdym utyskiwaniem związana była jakaś rada i Karasu radził sobie coraz lepiej ze swoją laserową kataną.
O wiele bardziej irytujący był drugi głos, który należał do Josefa Mengele. Brzmiało to mniej więcej tak : - Och, co to za cudeńko tam na niebie! Gdyby Adolf mógł to zobaczyć. Za naszych czasów sami mieliśmy zabawki nazywane później bronią zagłady, ale w porównaniu do tego były tylko gazem lekko łaskoczącym podniebienie. Ach, gdybyśmy mogli wtedy dostać takie cacko w swoje ręce! - niestety, kronikarz nie mógł na to nic poradzić. Pozostało mu cierpliwie znosić podniecenie nazisty, ale obiecał sobie, że jak wrócą to zafunduje sobie seans z lądowaniem w Normandii.

- Jebane Kseno. - krzyknął Eddie. Kilka zdobytych ran zabolało, jednak głośne bluzgi wyraźnie były zmotywowane nie tyle chęcią ubliżenia przeciwnikowi, co potrzebie powtórnego zebrania myśli. - Skoro chcesz się bawić - stwierdził, błyskawicznie przeładowując broń zdrową ręką. Pojedyncze kliknięcie tuż nad magazynkiem wystrzeliło puste baterie, szybko ustępując miejsca następnym. Każdy rekolektor, ba, każdy kto żyje z bronią w ręką nauczył się możliwie szybko wymieniać magazynki, często zbliżając mozolną procedurę na granicę sztuki. Eddie nie był mistrzem tego typu zagrywek, zdecydowanie preferował walki w przestrzeni kosmicznej. Nie sposób jednak zanegować jednego - Ilość przeładowań, których dokonał klęczący mężczyzna, nie zamykała się w czterocyfrowej liczbie. Sam nie był w stanie zliczyć ile pocisków wystrzelił na usługach Zacharego, a to tylko mniejsza część jego doświadczenia.
Stuknięcie palcem nieco wyżej raz jeszcze zmieniło ustawienie broni. Cała lufa błyszczała na niebiesko, zaczynając głośno szumieć. Eddie zamierzał wykorzystać najsilniejszy tryb broni z dwóch względów. Po pierwsze, siła odrzutu powinna, nawet z dodatkową “stabilizacją” zapewnioną przez truchło kobiety, wyrzucić niebieskoskórego z pomieszczenia. Po drugie - prawdopodobnie zniszczy większość wieży jak i samego kseno. Tym razem nie miał jak spudłować.
Gdy kapsuła łupnęła obok naukowca, ten dalej trzymając Boba za nogę, niczym szmacianą lalkę, zerknął do środka. Potężnym łapskiem, wygarnął z wnętrza wysłany przez Luu sprzęt, po czym brutalnie wrzucił do środka pojmanego relokatora.
- Ten cały Bob wydaje się nie być do końca ludzki. Widziałem wiele implantów, ale sztuczna skóra na całym egzoszkielecie wydaje się być lekką przesadą. Wziąłbym to pod uwagę Viktorze. - rzekł, zapinając ciężkie kajdany energetyczne, które łączyły ze sobą dłonie więźnia. Dość szybko zatrzasnął też obrożę na jego szyi, oraz unieruchomił nogi niedoszłego wybawiciela Mei. Przy pomocy wysuwanemu z wielkiego palucha cienkiemu wskaźnikowi, zaczął wpisywać odpowiednie parametry w kapsule. Mniej więcej wtedy raorty Karasu dotarły do jego uszu.
- Panowie spokojnie. - głos Opusa był dość opanowany jak na sytuację, w której nad ich głowami złowieszczo błyskało międzygwiezdne działo. - Ze swojej pozycji nie widzę tego sprzętu, ale załadowanie tak potężnej broni to zazwyczaj kwestia godzin, niebo nie wali nam się jeszcze na głowy. - mówiąc to zmarszczył swe siwe brwi, ukryte wraz z resztą twarzy pod hełmem. - Viktorze nie wiem czy to jakieś twoje nawyki z przeszłości, czy werwa bitwy ale co ty do cholery wygadujesz? - naukowiec zbeształ szlachcica. Nie dało się w jego głosie wyczuć zbyt wiele gniewu, bardziej typowo nauczycielskie rozczarowanie. - Oczekujesz od Luu by wciągnęła nasz jedyny statek w bitwę gwiezdną, gdy jesteśmy na obrzeżach kosmosu bez kontaktu z cesarstwem? Jest to naprawdę wysoce nierozsądne… - westchnął siwy mężczyzna, zatrzaskując właz kapsuły więziennej, upewniając się przy tym, że nie zapomniał niczego w niej ustawić. - Mamy jednego z ich ludzi, możliwe że uda się też pojmać snajperkę, przy odrobienie dyplomacji to naprawdę silna karta przetargowa, powinniśmy się z nimi połączyć. Jeżeli rozmowa nic nie da, mamy sporo czasu na ewakuację, wtedy można by pomyśleć nad ewentualnym abordażem. - po tej wypowiedzi naukowiec skierował się już bezpośrednio do Gaudi. - Pilotuj Rosomakiem jak najdalej od ewentualnego pola rażenia, niestety nasz ukochany złom nie należy do demonów szybkości. - wydał rozkaz swej pomocnicy.
Gdyby Victor nigdy nie podejmował w życiu ryzyka nie zaszedłby tak daleko. Odetchnął głęboko po czym przemówił spokojnie.
- Puszczę w niepamięć że to ty pierwszy ich zaatakowałeś a teraz wszyscy jesteśmy po pas w fekaliach. Lu połącz mnie z ich okrętem. - poprosił.
- Moment. - Lu zamilkła na jakiś czas. - Wychodzi na to, że ignorują połączenie przychodzące. Uczą się od was. - poinformowała Admirał. - A nie, jednak nie. - poprawiła się po chwili.
W słuchawce lekko zatrzeszczało, po czym odezwał się głos pewnego siebie mężczyzny.
- To teraz jesteście rozmowni? - wzgardził Victorem.
- Wybaczę ten ton, ze względu na to że nie wiesz z kim masz do czynienia. Victor Corvus wojsko cesarstwa ludzkiego. Wcześniej miałem was za jakiś piratów, a na takich nie lubię marnować słów. Ale do rzeczy. Jedno z waszych “ludzi” to zaplute kseno. Muszę ci tłumaczyć czym grozi ta herezja? Proponuję układ. Oddamy wam dziewczynę a wy sobie grzecznie polecicie w swoją stronę. - Głos Corvusa był pełen przekonania. Doskonale wiedział że gdyby bardzo chciał mogliby szybko się udać na okręt, i tam poprowadzić czystkę jak to robił za starych czasów. Kseno byliby osądzeni i zabici na miejscu, a ludzie ich przetrzymujący trafili by do więzienia i czekali kilka lat na swoje rozprawy. - Z kim mam w ogóle przyjemność? -
Przez pewien moment panowała cisza radiowa. Gdy mężczyzna odezwał się ponownie, nie był już tak pełny przekonania. - Nie odbieramy sygnałów życiowych od Miji. Chcecie nam oddać dowód waszej zdrady? - zapytał. - Nie zatrudniamy żadnych xeno, a zabicie agentów cesarstwa jest zbrodnią. - upomniał się.
- Właściwie… ta cała “Mia” chyba też jest kseno. Bob, bo chyba tak ma chłoptaś na imię, pod skórą wygląda zupełnie inaczej. Całkiem… jakby to powiedzieć nie-ludzko. Naprawde sprytnie zamaskowany. Identyfikuj się, kolejne zignorowanie tej prośby uznam za przyznanie się do winy. - Ręka Victora zapaliła się czerwonym światłem, gdy na chwilę odsunął palec od słuchawki. Jakby od niechcenia wycelował w rycerzy z którymi borykał się Karasu. Wiązka energii ze świstem przecięła powietrze tuż obok syntetyka i rozsadziła na kawałki kilku rycerzy.
- Hmm... - na linii zastała cisza. Pomiędzy swoimi szermierczymi zmaganiami ze słabo skoordynowanymi xeno Karasu spoglądał w niebo. W pewnym momencie spostrzegł, że działa okrętu zaczęły gasnąć.
Nieznany głos w słuchawce odezwał się do Victora ponownie. - To musiała być jakaś pomyłka, nikogo takiego nie mamy w szeregach...pewnie dorwaliście jakichś piratów. Przepraszamy za zamieszanie.
- Na mocy nadanej mi przez cesarzową oskarżam ciebie i twoją załogę o herezję. Niedługo się zobaczymy. - Corvus z pogardą spojrzał na górę. Niestety, połączenie zostało przerwane zanim dokończył swoją wypowiedź. Dołożył sobie roboty, ale ta nie była jego priorytetem. Po czym zwrócił się do swojej drużyny. - Jak nie znaleźliście niczego co chociaż przypomina artefakt to się ewakuujemy. Oczywiście moi drodzy, jeśli macie jakieś sugestie to słucham. -

Reagując na ruch Eddiego, jego próbę przeładowania, rycerz wyrwał swój oręż z barku przemytnika. Eddie nie marnował czasu, wycelował i wcisnął spust podnosząc się, gdy miecz opadał. Ostrze zadarło jego ubranie i delikatnie nacięło tors, gdy wystrzał pełnej mocy karabinu odepchnął chłopaka razem z dziewczyną. Wystrzał był potężny, a rozpraszająca się wiązka lasera większa od średnicy lufy broni. Strzał wycelowany w miednicę zbroi przy okazji stopił większą część jej torsu i nóg, a sama temperatura wystrzału wypaliła życie z masy bakterii dookoła celu. Błyszcząca wiązka była na tyle spektakularna, że jej resztki wylatujące przez dziurę, którą wcześniej wyciął Opus, były widoczne dla pozostałych członków drużyny.
Eddie przeleciał dobre kilkanaście kroków w tył, choć dodatkowy balast w postaci zainfekowanej kobiety mocno ograniczył siłę odrzutową broni. Uderzenie o ziemię nie było specjalnie bolesne, a rana na torsie wyjątkowo niegroźna. Płytkie cięcie wywołało tylko powierzchniowe krwawienie. Bark Eddiego był jednak mocno zniszczony. Funkcjonował, ale bolał z każdym ruchem, co będzie znacznym utrudnieniem w dalszej walce. Na szczęście z rycerza praktycznie nic nie zostało. Bakteryjna masa nie zajmowała się konstrukcją nowego, zamiast tego dążyła w stronę miecza.

- Lu, proszę cię o możliwość zidentyfikowania statku który się oddala. Mam podej… słyszałaś rozmowę. - Corvus zaprzestał tłumaczyć gdyż było to zbędne. - Będę chciał jeszcze przeprowadzić inspekcję na naszym okręcie. Od woźnego, aż z nami włącznie. -
- Jak nie będziesz miał co robić, to śmiało. - odpowiedziała Louise. - Póki co zajmij się tym co trzeba złotko. Heretyków w galaktyce nie zabraknie.
- A co z tym Bobem? Zapakowałem go do kapsuły, chcemy go przesłuchać na okręcie? - Opus był zadowolony ze sposobu w jakim rozwinęła się sytuacja. - Jakie dalsze rozkazy?
Gdy usłyszał zwrot “Złotko” Victor uniósł jedną brew. - Nalegam byś tego nie bagatelizowałą. - odezwał się w końcu, po czym odpowiedział Opusowi. - Dokładnie tak. Wrócimy z nim na okręt. Ja i ktoś chętny przesłucha to bydle, a Karasu wykona autopsję na dziewczynie. Warto zbadać te formy życia. - Tu spojrzał w stronę, chyba nawet świetnie bawiącego się syntetyka.
Karasu rzeczywiście bawił się wyśmienicie. Dawno bowiem nie dane mu było tak swobodnie walczyć w zwarciu, a nie tylko wybebeszać zwłoki i łatać rannych oficerów. Zastanowił się tylko, czy na jego dobry humor nie wpływa przypadkiem dusza Musashiego. Poza tym był dumny ze swojego lidera, który zachował zimną krew i profesjonalnie załatwił sprawę atmosferycznego zagrożenia. Zwrócił się jednak do Opusa, bo niepokoiła go jedna rzecz - Opusie, czy nie masz w tym swoim przerośniętym scyzoryku szwajcarskim czegoś do zabezpieczenia ciała tej dziewczyny? Nie chciałbym umieszczać jej razem z tym całym Bobem. Obawiam się, że ta galareta dostała się do jej organizmu, a nie chciałbym ryzykować infekcji na pokładzie lub jakiejś mutacji. Zanim umieścimy ją na statku, przydałoby się ją odizolować i sprawdzić Eddiego. - dokończył medyk. Jego doświadczenie mówiło bowiem, że ta zabawa wcale nie musi się szczęśliwie zakończyć.
- Podeślijcie tu kogoś. Mam tę dziewczynę i artefakt do badań - zakomunikował niebieskoskóry.
- Idziemy. - Zakomunikował mu były szlachcic. Kiwnął głową na syntetyka, gdy dwoma rękami wysłał kolejne promienie w rycerzy.
- Tylko szybko. Chuj wie co z niej zostanie - stwierdził nader optymistycznie. Sam ruszył w stronę miecza, zamierzając przeciąć drogę będącej niegdyś rycerzem kolonii bakterii. Tym razem jednak był świadom zagrożenia, które mogło nadejść z każdej ze ścian. Biegnąc zamierzał odruchowo przeładować broń.

Gdy tylko Eddie ruszył w stronę ostrza, kobieta na jego plecach zaczęła się wierzgać, kopiąc go i bijąc w plecy. Jednocześnie z nieba zaczęło ściekać stopione żelazo. Eddie był jednak zbyt zwinny, aby tego typu zagrożenie zmieniło jego plany. Chłopak nie tylko zdołał złapać ostrze ze wślizgiem, przy okazji wymienił po drodze magazynek w karabinie. Po wyrwaniu ostrza z masy bakterii okazało się ono dość lekkie, być może kilogramowe.
Bakterie przestały się ruszać, osiadając spokojnie na ścianach i suficie. Mia również znieruchomiała. Z jej otwartych ust, oczu i uszu zaczęła wyciekać plazma, która wcześniej w nią wchłonęła.
Corvus dotarł w końcu na piętro, w którym Eddie się znajdował. Ze złączonymi dłońmi za sobą, zbliżył się do znajomej sylwetki, cały czas bacznie się rozglądając.
Widząc dosyć żałosną aparycję niebieskoskórego, Victor wydobył z wewnętrznej kieszeni płaszcza dwie chusteczki.
- Zbroje cię tak poharatały? Trzymaj poziom Eddie. - Przemówił z politowaniem w głosie, po czym rzucił mu trzymane chustki. Zerknął też w stronę dziewczyny którą chciał przesłuchać. Wyglądała troszkę gorzej od Eddiego.
- Na tych chustkach zapisałeś sobie co znaczą słowa? - prychnął Eddie. Jego wzrok zwrócił się w stronę Kurasu, najwidoczniej oczekiwał od niego porcji leczących nanobotów.
- To sprawdź sobie: “pilot”, “strzelec” i “dystans” nim każesz mi za kimś biec - odparł, rzucając pod nogi Viktora kobietę. - Twoja kurwa, Curvusie - dodał równie szorstko. Widać było jak wraz z kolejnymi słowami uchodzi z niego adrenalina.
-Dałem ci je byś się powycierał, a nie chodził jak fleja. Ale pomijając twoją aparycję, robotę wykonujesz. Brawo. -Victor klasnął dwukrotnie, a nawet uśmiechnął się pod maską. Pochylił się nad dziewczyną.
- Myślisz że żyje Karasu? - Zapytał syntetyka, samemu kładąc palce na jej tętnicy szyjnej.
Karasu chwilę po Victorze wszedł do pomieszczenia. Niestety, zbroje skutecznie go hamowały,a lider nie planował zwalniać. Widząc z daleka stan Eddiego wypuścił w jego stronę nanoboty. Dla pewności jednak postanowił przyjrzeć się ranom z bliska. Nie mylił się - niebieskóry miał przyklejony kawał żelaza do nogi, czego bez wycinania nabłonka nie usunie. Nanoboty poradzą sobie również z organizmami obcymi w rozharatanym barku. Problemem będzie jednak fakt, że to rana otwarta. Karasu nie zwlekał i zanim zareagował na pytanie lidera, posklejał Eddiego.

W podręcznej apteczce miał wszystko co niezbędne do polowego załatania tego typu rany. Nanoboty krążące w organizmie sojusznika podziałały doskonale - z rany wyciekła ropa, dzięki czemu medyk miał czysty obraz uszkodzeń. Komórki pobudzone przez substancję leczniczą same zaczęły się goić, ale Karasu wiedział, że musi im pomóc. Eddie nie wyglądał na mięczaka, więc bez ceregieli złapał za jego bark i mocno ścisnął, wcześniej jednak polał całość dezynfekantem na bazie starego, dobrego spirytusu salicylowego (medyk preferował starą szkołę medyczną). Następnie powiedział do swojego pacjenta - Tylko nie krzycz za głośno, bo zostanie Ci paskudna blizna. - w chwili wypowiadania tych słów założył syntetyczne szwy swojego autorstwa. Dalej pozostało już tylko czekać. Rana była głęboka, ale nanoboty sobie poradzą, jeśli tylko wszystko będzie czyste.
Obawiał się jedynie o kostkę Eddiego - Decyduj najemniku - tniemy tutaj, czy będziesz użerał się z blachą przytwierdzoną do nogi? - przy okazji dodał - Victorze, przez cały ten czas, co bawiłem się z Eddim dziewczyna nie wykazała żadnych oznak życia. Po Twoim sprawdzeniu tętnicy wnioskuję, że niczego nie wyczułeś. Można zatem śmiało założyć, że nie żyje. Ewentualnie jest w jakimś dziwnym stanie hibernacji. Zaraz się upewnię. - przekazał byłemu szlachcicowi.
- Tnij, oparzenie nie wydawało się zbyt głębokie, więc pewnie to kwestia górnej warstwy skóry - zdecydował niebieskoskóry. O ile cała procedura niewątpliwie była bolesna, to mało który rekolektor nie był przyzwyczajony do sporej dawki bólu. Jednak gdy dyskomfort prowadzi do poprawy sytuacji, to gotowi są znieść jeszcze więcej. Eddie siedział więc cicho, obserwując zmiany zachodzące w jego ciele.
- Ten miecz to prawdopodobnie artefakt, możecie go zidentyfikować? - zapytał.
Medyk od razu zabrał się do roboty. Zalecił Eddiemu złapanie się czegoś mocno i przygryzienie kawałka rzemienia, który podał mu Karasu. Wiedział, że kompan wytrzyma, ale drzeć się nikomu nie wypada, a i języka szkoda. Unieruchomił również nogę sojusznika, przywiązując do niej kawałek deski. Medyk obejrzał ranę dokładnie i zawyrokował, że trzeba ciąć. Wyciągnął skalpel i delikatnym, acz precyzyjnym i zdecydowanym ruchem wbił ostrze pod kawałek metalu.
Ciało ustępowało bez trudu i wkrótce kostka Eddiego była wolna od uciążliwego żelaza. Pozostała jednak spora rana i poparzenie, które trzeba było odkazić. Nie było to problemem, Karasu skorzystał z dezynfekatora, chociaż całość zdecydowanie nie była przyjemna dla pacjenta. Następnie pokrył ranę błoniastą powłoką, która od spodu zawierała substancję z nanobotów. Dzięki temu poparzenie zacznie się szybciej goić, a nic z zewnątrz nie powinno uszkodzić miejsca wycięcia. Całość została dodatkowo obwiązana bandażem syntetycznym - w ten sposób Eddie mógł nie martwić się, że materiał spodni będzie podrażniał niedawne uszkodzenie.

Medyk udał się do Mii. Jego pierwsza diagnoza okazała się słuszna - dziewczyna była martwa. Nie był w stanie bez odpowiedniej aparatury upewnić się co do przyczyny zgonu, ale obstawiał uduszenie - miała charakterystyczne ślady dla niewydolności płuc.- Victorze, nic jej już nie pomoże, prawdopodobnie umarła przez tą galaretkę dookoła. Obstawiam, że nie była w stanie przełknąć… takiej ilości śluzu. - ponuro zażartował medyk.

W czasie gdy pozostała część drużyny relokatorów biegła do Eddiego, Opus pokonywał dzielących ich dystans przy pomocy silników na plecach Aresa. Gdy tylko zagrożenie międzygwiezdnego bombardowania zniknęło nakazał powrót Rosomaka, by załadować na niego kapsułę więzienną. Gaudi przenosiła wysłany przez Luu sprzęt na pokład transportera, a nowa cela Boba powoli sunęła po szynach do wnętrza pojazdu.
Lecąc w górę wieży, Opus dostrzegł hordy pancerzy które dalej mozolnie podążały za jego kompanami. Viktor i Kronikarz chyba zbagatelizowali ich kwestię zabijając tylko te, które stały im bezpośrednio na drodze.
- To może być potem upierdliwe… - westchnął naukowiec, gdy jeden z pancerzy cisnął w niego włócznią, która złamała się na jego zbroi. Pilot Aresa odbił lekko w bok, a na ramieniu pancerza otworzyła się niewielka dysza. Metalowe bełty wystrzeliły z niej, wbijając się w kilku piechurów, na których nie zrobiło to wielkiego wrażenia do momentu w którym ładunki w nich zawarte nie zostały zdetonowane. Wybuch wyrwał sporą dziurę w ścianie wieży, a płomień pożarł szereg animowanych żołnierzy. Ares z impetem wylądował na zdezelowanych schodach, kilka metrów przed kolumną piechurów. Potężne ramię zostało wycelowane w oponentów, a palce z cichym zgrzytem zmieniły się w rząd luf. Ręka zaczęła obracać się z zatrważającą prędkością gdy setki pocisków były wyrzucane z miniguna w stronę hordy. Powietrze wypełnił metaliczny zapach oraz dźwięk rozpadających się pancerzy które na mocy grawitacji rozpoczęły podróż w dół wieży. Gdy na schodach pozostały już tylko niedobitki sił wroga, mała rakieta wystrzelona z drugiej dłoni pozwoliła dokończyć dzieła zniszczenia, czyszcząc jednocześnie schody ze szczątków wroga. Opus nie zaszczycił pobojowiska nawet przelotnym spojrzeniem, jedynie ruszył w dalszą drogę ku reszcie swej drużyny.

- To sobie nie pogadamy. - Corvus rzucił do truchła, po czym zaczął przeszukiwać jej wszystkie kieszenie. Sama informacja kim była może mu wiele powiedzieć, będzie to też ważny punkt zaczepienia przy “rozmowie” z pojmanym kseno.
- Viktor, ja wiem że dawno nie miałeś kobiety, ale bez przesady - najwyraźniej niebieskoskóry miał bardzo specyficzną metodę radzenia sobie z bólem czy nadmiernym stresem. Nie było wątpliwości wśród jakich ludzi się wychowywał.
- Tylko ty jesteś w stanie powiązać zwłoki z seksem. - Odbił piłeczkę były szlachcic.
- Po wizycie w więzieniach na VX-12 zaczynasz rozumieć wiele rzeczy - Eddie wyraźnie spochmurniał. Nie był to jednak zwyczajny smutek, raczej wspomnienia nieustannie uaktualniające definicję okropieństwa. - Trupojebcy to coś miłego w porównaniu do sporej części tamtejszych osobników - stwierdził, wzdrygając się nieznacznie.
- Spokojnie, nie jestem jednym z nich - dodał.
- Gdybyś był, nie rozmawialibyśmy teraz Eddie. - Spojrzał w niego stronę były szlachcic. Mimo że miał na twarzy maskę było w jego tonie odczuwalnie uznanie w stronę niebieskoskórego.
Po krótkim przeszukaniu kieszeni dziewczyny, Victor znalazł jej nieśmiertelnik. Po wciśnięciu legitymacja wyświetliła wszelkie potrzebne mu dane. Kobieta nazywała się Mia Loveberry, miała magistrat z biologii organizmów nieludzkich, a w wojskach rekolekcyjnych uczestniczyła od 4300 godzin. Była zarejestrowana do drugiej kompani pułku pozyskiwującego zerta-859 z powołaniem do przeszukiwania niezbadanych planet w celach unieszkodliwienia magicznego potencjału. Jej okręt dowodzenia miał legitymację JFS9443327.
Gdy Karasu zakończył swoją robotę jako medyk, skoncentrował się na artefakcie. Nie wyglądał on na Żar Feniksa, którego poszukiwał syntetyk. Miecz dziwnie się prezentował i rzeczywiście, sprawiał wrażenie unikalnego przedmiotu (rare drop 0,1% szansy). Kronikarz uznał jednak, że zanim sprawdzi ten nietypowy oręż, wypyta Eddiego o jego zachowanie: - Eddie, czy coś Ci jeszcze dolega i mam się czymś zająć? Na pokładzie naszego statku chciałbym sprawdzić, czy nie poczęstowano Cię kosmicznym aids, czy innym robactwem. Teraz byłbym jednak zobowiązany, gdybyś mi opowiedziało o tym mieczu, który tak uparcie trzymasz. To niebywałe, że nie wypuściłeś go z rąk nawet podczas wycinania kawałka skóry! - rzekł do sojusznika Karasu.
- Tak długo jak te bakterie go posiadały, utrzymywały formę olbrzymiego rycerza, a cała wieża współpracowała z jego wolą - odparł Eddie, wysuwając rękę z mieczem w stronę Kurasu. - Gdy go złapałem, śluz opuścił tę kobietę i przestał próbować osiągnąć cokolwiek. Co więcej, jestem prawie przekonany, że skurczybyk atakując nim, ignorował ściany - dodał.
Karasu wziął miecz od Eddiego, a następnie sprawdził to, o czym mówił najemnik - machnął orężem przez ścianę. Ostrze bez problemu cięło przez żelazo. Wymach po kontakcie z solidną materią nie różnił się od ruszania mieczem w powietrzu. Gdy Karasu dociął się do skupiska bakterii na ścianie, jego broń utknęła. Nie miał dość siły aby przeciąć plazmę zalegającą większość ściany.
- Eddie, czy pomożesz niedołężnemu syntetykowi? Wygląda na to, że trafił nam się Exaclibur, który za nic nie chce puścić swojej galarety. - stwierdził Karasu. Zdecydowanie za dużo czyta ostatnio książek z dawnego okresu ludzkości.
- Mam tylko nadzieję że Twoje testy nie przywróciły im świadomości - niebieskoskóry westchnął, łapiąc rękojeść zdrową ręką. Następnie spróbował wyrwać wbity artefakt z żyznego podłoża, którym niewątpliwie były miliony zlepiony ze sobą “bakterii”. Nawet z pomocą Eddiego, dwójka nie była w stanie przeciąć galarety. Wyjęcie jednak miecza z żelaznej ściany nie było problemem.
- Hmm, dziwnie reaguje ten miecz na organizmy żywe. Eddie, zabrzmi to mało etycznie, ale czy mógłbyś spróbować “naciąć” ciało tej dziewczyny? - zaproponował Karasu.
- Zgaduję, że legitymacja wystarczy nam jako ewentualny dowód jej działalności tutaj - stwierdził, próbując rozciąć przedramienie trupa.
- Viktorze, przeszukałeś ją całą? - zapytał, nacinając skórę.
Eksperyment pokrył się z tym co Eddie doświadczył będąc po drugiej stronie ostrza: przechodziło ono bez trudu przez skórę i mięśnie, ale nie dało się nim przebić przez krew.
- Wszystkie kieszenie. - Odpowiedział Corvus niebieskoskóremu.
- Panowie, jak na mój gust, mamy przed sobą miecz, który przecina wszystko prócz cieczy. Trzeba sprawdzić, czy będzie można włożyć go do wody, ale to możemy zobaczyć już na statku. - powiedział Karasu. Zaintrygowany był mieczem, ale teraz interesował go bardziej Bob, dlatego zwrócił się do Victora: - Victorze, chciałbym uczestniczyć przy Twojej pogadance z naszym gościem. Czy mogę pojawić się, jako osoba trzecia? Pragnę zaglądnać mu do duszy, gdy już skończysz go oprawiać, a poza tym chcę się upewnić, że nie wyzionie ducha przedwcześnie. - rzekł medyk, po czym zaczął sprawdzać swoje uposażenie.
Potężne tąpnięcie towarzyszyło lądowaniu Aresa w wyrwanej przez poprzedni pancerz dziurze. Pięciometrowy metalowy kolos wkroczył do środka, a czerwony blask trzech kamer na hełmie przesunął się po ścianach.
- Wyczyściłem to co zostawiliście za sobą. - głos Opusa zakomunikował z wnętrza. - Pojmany xeno jest już na Rosomaku, powinniśmy się chyba powoli stąd wynosić. - dodał, po czym hełm przesunął się po zebranych, zatrzymując się w końcu na mieczu. -[i] To ten rzekomy artefakt? W końcu jakieś ciekawe znalezisko![i] - naukowiec zdawał się być uradowanym. - Wrzucimy go wraz ze sprzętem od Luu do Rosomaka?
Po odczytaniu danych z nieśmiertelnika, Victor wsadził go do bocznej kieszeni płaszcza. Wiedział o statku wszystko co potrzebował, a gdyby dziewczyna była chociaż żywa to mógłby ją pogonić chłopakom z doku za jakiegoś egzotycznego sznapsa. Zwłoki jednak na nic się zdadzą, więc postanowił je zostawić gdzie leżą.
-Tak i opuszczamy to miejsce. Potem sobie pogadamy z tym plugawym kseno. Na tą chwilę to wszystko, Albert już powinien tu być, podrzuci was do swoich statków. - Teraz Corvus chciał już tylko dobrego drinka i opuścić tą zacofaną planetę.
- Nie ma potrzeby, Rosomak jest tuż pod nami. - podziękował Corbsowi naukowiec. - Nie wiem czy jest sens przgrupowywać się n pokładzie głównego okrętu. Po drugiej stronie planety czeka na nas jeszcze świątynia do zbadania. Chociaż z drugiej strony, muszę przenieść gdzies Janusa więc powrót na okręt może nie być taki najgorszy. - zauważył.

Fiath 03-04-2018 17:22

Godzina 292015114SY

Gdy już wszyscy zadokowali w głównym hangarze okrętu i wyszli ze statku, przywitała ich Lu. Kobieta stała wyprostowana, uśmiechnięta i z rękoma za plecami. Obok niej był stół, na którym leżało sporych rozmiarów pudło. Jej spokojny i zadowolony obraz dość mocno kontrastował z chaosem na okręcie: jaskrawe, żółte pasma światła migały na ścianach, a wszystkie monitory wyświetlały wiadomość awaryjną. Jakiś skok świetlny od pozycji rekolektorów trwała bitwa gwiezdna między flotą cesarską, a piracką. Nie była to zwykła potyczka, ponieważ to standardowe wezwanie do służby było podpisane przez Wysokiego Admirała Floty Gwiezdnej, Corwnella Russeau. Każdy region gwiezdny miał prawo do jednego admirała za każdy układ słoneczny i jednego admirała floty na każdych ośmiu zwykłych. Wysocy Admirałowie Floty byli na usługach samej cesarzowej. Typowo przy wezwaniach takiej rangi na okręcie powinien był rozbrzmiewać alarm, jednak przy naściennych głośnikach brakowało poświaty charakterystycznej zielonej diody — ktoś miał za dużo wsłuchiwania się w hałas ostrzeżenia.
- Gratuluję sukcesu. - uśmiechnęła się do zebranych Lu. - Artefakt złóżcie do pudła. Postanowiłam przydzielić wam trzydzieści dwie godziny odpoczynku. Po tym czasie zbierzecie się tutaj ponownie. Będę miała nieco więcej informacji o planetach dzięki dronom zwiadowczym, więc następnym razem powinno wam pójść nawet lepiej. - obiecała. - Nie zapomnijcie poddać się dezynfekcji przed skorzystaniem ze stołówki.
-A tego gdzie zostawić? -zapytał Opus wskazując na zjeżdżającą po szynach kapsułę więzienną.
- Hmm...zostaw. Każę droidom umieścić go w bloku więziennym. Załatwicie swoje sprawy z nim szybko. Nie mam zamiaru tego karmić.
- Słyszałeś Viktor, wiesz gdzie go w razie czego szukać. - Opus przeciągnął się, aż strzeliło mu w kościach. - Nie wiem jak wy, ale ja idę się zdezynfekować, coś zjeść, a potem zobaczę co mi ta mała zrobiła z Janusem. Więć gdyby ktoś mnie szukał, to będę w hangarze lub w naszym pokładowym laboratorium. - wyjaśnił naukowiec zbierając się do odejścia.
- Też się najpierw odświeże, potem wycisnę z tego bydlaka czego szukali na planecie. - Zakomunikował Corvus ściągając maskę z twarzy i rzucając kaptur do tyłu.
- Kurasu, możesz za 3 godziny zbadać mnie w medlabie? - niebieskoskóry najwyraźniej bym absolutnie świadom relacji panujących na tym statku. Jeśli dwójka cis-ludzi nie stawiała dodatkowych żądań wobec Lu, zarówno Eddie jak i syntetyk nie mieli prawa wysnuwać własnych.
- Chciałbym sprawdzić czy bark w pełni się zagoił. - wytłumaczył, odwracając się w stronę wyjścia. Zatrzymał się w połowie pierwszego kroku, przypominając sobie o nieszczęsnym truchle. - Czy możemy sprawdzić oddział tej kobiety? - spytał.
- Wolałabym, abyście nie tracili czasu na rzeczy niepowiązane z zadaniem tej załogi. - przyznała Lu. - Nie będę jednak nadzorować waszego wolnego czasu.
- Jak mamy drugi raz schodzić na tę planetę, to jest związane z naszym zadaniem - odparł Eddie, spoglądając w stronę Victora. To dowódca zespołu powinien prowadzić tego typu dyskusje, niebieskoskóry mógł tylko zasugerować temat.
- Ciężko mi stwierdzić w jaki sposób, ale rób co chcesz w tym zakresie. Nie planuję jednak ścigać ich okrętu. Nawet, jeżeli uprzedzili nas w znalezieniu klucza. W takim wypadku wy ponosicie odpowiedzialność za porażkę. - wyjaśniła.
- Słucham? - Opus przystanął w pół kroku. - Zdaje mi się, że to ty miałaś zadbać o informację i kontrolę otoczenia. Ty mówisz gdzie, a my tam szukamy. Jednak przeoczenie całego okrętu gwiezdnego z uwagi na pośpiech i nie dokładność to już raczej nie nasza wina. - Opus początkowo chciał przemilczeć ta kwestię, jednak nastawienie ich przełożonej działało mu na nerwy.
- Nie od dziś zajmujecie się tą robotą. Wypłatę dostaje ten, kto odda artefakt. - przypomniała Lu. - Naszym zadaniem jest je znaleźć, ale jeżeli zrobi to ktoś inny, to nie widzę powodów do pogodni. No chyba, że to byli piraci. Na to jednak nie mamy dowodów. - wzruszyła ramionami. - Drony cały czas robią swoje. Za jakieś trzydzieści godzin powinniśmy mieć mapy obu planet.
Corvus postawił parę kroków w przód by złożyć zdobywczy artefakt do pudła. Nie miał ochoty się przekomarzać kto gdzie zawinił. - Jeden chętny za godzinę w więzieniu. Będę czekał przed wejściem. - Poinformował drużynę, skinął głową pani admirał i skierował się do swojego pokoju.
Karasu pokiwał głową z dezaprobatą. Zdecydowanie był za swoją drużyną i również drażniło go podejście Lu. Niemniej miał cel i nie zamierzał go porzucać z powodu jakichś donioślejeszych uczuć załogi. Odpowiedział Eddiemu - Nie ma problemu, za trzy godziny będę na Ciebie czekał. Zdezynfekuj się proszę do tego czasu. - rzekł syntetyk, po czym zwrócił się do Victora: - Victorze, czy zamierzasz się bawić z więźniem dłużej? Czy skończysz akurat na czas, abym mógł sprawdzić Eddiego? - zapytał medyk. Miał w planach posiedzieć w laboratorium na statku i popracować nad nanobotami, aby były bardziej funkcjonalne.

Fiath 16-04-2018 19:02

laboratorium.
Opus
Opus miał za sobą dezynfekcję, kąpiel i kolację. Obecnie siedział naprzeciwko swojego pancerza. Janus przyjął niezwykle mocne uderzenie. Po kilku godzinach przeglądu zbrojmistrz doszedł do wniosku, że przegrzały się prawie wszystkie przewody wewnątrz zbroi. Gdy poruszał się po zostaniu zrzuconym na niższe piętra, za jego ruch odpowiadały głównie jego mięśnie. System nie wspierał sam siebie, i to właśnie dlatego wydawał się bardziej ociężały. Jeżeli chciał w całości naprawić kombinezon, czekały go godziny pracy.

Pracy, która będzie nieprzyjemna z uwagi na wszechobecne pasma żółtego światła. Niestety Opus nie znał się na tyle na statkach kosmicznych, aby móc wyłączyć ten system awaryjny, choć zawsze istniała opcja wyrwania diod ze ścian, jeżeli ich jaskrawe oświetlenie okaże się zbyt rozpraszające. Gorsza była wiedza o znaczeniu tego ostrzeżenia.

Gdy Opus jadł swój posiłek, praktycznie moment po powrocie z misji, na telewizorze wyświetlane były relacje z bitwy. Transmisja ta była jedynym sygnałem w zasięgu okrętu. Podczas nich zobaczył dość notoryczną postać, panią kapitan kosmicznych piratów. Kobieta ta, ludzka z wyglądu, posiadała niezwykle potężną iskrę, albo artefakty. W trakcie relacji wyszła na powierzchnię swojego masywnego okrętu, przebywając w kosmicznej próżni bez wspomagania żadnego ekwipunku. Wycelowała dłonią w stronę cesarskich okrętów, a naprzeciw niej zmaterializowała się kula energii, nieco podobna do iskry, jaką prezentował Victor. Gdy kula eksplodowała, uwalniając potężną wiązkę lasera, ta przestrzeliła kilka cesarskich okrętów za jednym zamachem, doprowadzając do ich eksplozji. Typowo bitwy kosmiczne trwają do kilkuset godzin, jeżeli jednak ta będzie się toczyć z użyciem mocy tak dużego rażenia, to może potrwać mniej niż sto, i cholera go wie, kto ją wygra.

Żółte światło rytmicznie rzucało swój blask na twarz naukowca. Siedział on pochylony nad laboratoryjnym stołem, na którym znajdował się rozciągnięty Janus. Krótkie rękawy jego koszuli odsłaniały muskularne ramiona pokryte licznymi bliznami – pamiątkami po nieudanych eksperymentach, oraz licznych misjach. Mężczyzna bez zapału grzebał we wnętrznościach swej zbroi, wycinając przepalone obwody w celu ich późniejszej wymiany. Starał się ignorować miganie światła, jednak każde powtórne jego pojawienie się było niczym strzał w policzek. Niezbyt bolesne, jednak jakże irytujące. Opus westchnął gniewnie, oddechem poruszając swój zarost, gdy usunął z Janusa owalny tranzystor sporych rozmiarów. Zniekształcone odbicie jego twarzy mignęło w stali, gdy zawiesił zamyślone spojrzenie na obracanym w palcach przedmiocie.


Młodszy o kilkadziesiąt ładnych lat stał na balkonie pokaźnych rozmiarów. Białe włosy i zarost poruszały się lekko na mroźnym wietrze hulającym tego dnia nad Genetrix – jego rodzinną planetą. Kolor fryzury nie był sprawą wieku, a cechą charakterystyczną wszystkich mieszkańców tej mroźnej krainy. Przed oczami miał górzysty krajobraz, pełen śnieżnych szczytów, górujących nad rozciągniętym pod nimi miastem. Za plecami roztaczał się zaś potężnych rozmiarów gabinet rektora największej technicznej uczelni Genetrix, jego gabinet. Ubrany w dobrej jakości garnitur, z jedwabnym szalem narzuconym na ramiona, trwał bez ruchu niczym posąg o twarzy bez wyrazu.
- Jesteś pewien, że chcesz zrezygnować z posady? Nie znajdziesz drugiego takiego zajęcia. – kobiecy głos dobiegł z wnętrza jednego z wygodnych foteli, który stał w środku gabinetu. Rudowłosa naukowiec, o skórze barwy morskiego lazuru wpatrywała się w plecy swego przyjaciela. W przeciwieństwie do Eddiego, którego mężczyzna miał poznać w przyszłości, nie była niechlubną mieszanką xeno i człowieka. Tatsi Kantana była profesorem biologii specjalizującym się w syntetyce ludzkiego ciała. Jej badania przyniosły jej sporo sławy w galaktyce, jednak wiele z nich testowała na sobie, co doprowadziło jej ciało do takiego, a nie innego wyglądu. Nawet Opus nie miał pojęcia jak wyglądała kiedyś, czy nawet ile tak naprawdę miała lat.
- Dalej milczysz? – Tatsi westchnęła wpatrzona w plecy naukowca. – To ironiczne. – rzuciła w przestrzeń, unosząc spojrzenie na wielki regał, wypełniony publikacjami i nagrodami Opusa. – Pomyśleć że wystarczy kilku nic nieznaczących ludzi, by złamać posiadacza jednego z największych umysłów jakiego znam. To jednak prawda, że nawet tytan może paść ofiarą najmniejszego z ludzi, jeżeli ten wie gdzie uderzać. – kobiet pokiwała głową na boki. – Nie martw się, nie będę cie już więcej namawiać. Wiem, że to nie ma sensu. Gdy już ułożysz sobie nowe życie odezwij się. Wiesz, że nie ważne w jakim zakątku galaktyki będziesz zawsze chętnie z tobą popracuje. – dodała wstając z fotela. Zręcznym ruchem zdjęła swój płaszcz z wieszaka i otworzyła sobie drzwi. – Jeszcze raz moje szczere kondolencje. – dodała, nim zniknęła na korytarzach uczelni.
-Dziękuje. – zachrypnięty głos Opusa odpowiedział pustemu już pokojowi.
~*~
Tranzystor brzdęknął o stół, gdy mężczyzna dynamicznie wstał z krzesła. Światło migało teraz na jego piersi, zamiast uderzać w twarz.
- Tak nie może być! – furknął w przestrzeń. – Jesteśmy w pobliżu, mamy środki, musimy pomóc! – Opus zaczął krążyć po pomieszczeniu, łapiąc przypadkowe przedmioty by po chwili odłożyć je na miejsce. – Gaudi! – odezwał się w końcu do swojej pomocnicy, przez podręczny komunikator. – Idę do hangaru, przyszykuj Rhino!
- Coś się stało? – na ekranie komunikatora, pojawiły się piksele symbolizujące oczy robota. – Do zejścia na planetę jeszcze sporo godzin. Wyglądasz na rozdrażnionego. – mech wydawał się być zatroskanym.
-[i] Nic się nie stało. Jeszcze nic się nie stało i to mnie wkurza! Ale ja już zadbam by zaczęło się dziać![/] – dodał, wychodząc przez rozsuwające się automatycznie drzwi.

~*~
Mostek

Drzwi na mostek otworzyły się. Niestety rozwój automatyzacji uniemożliwił Opusowi trzaśnięcie nimi z impetem, więc zrobiły to swym stałym zaprogramowanym tempem. Werwa i stanowczość kroków naukowca miała nadrobić te braki. Metal trzaskał głośno, gdy potężne buciory pancerza uderzały o posadzkę. Zbrojmistrz otoczony był grubą warstwą stali, która została niegdyś odlana na kształt pancerza z ciemnych wieków ludzkości. Pancerz ten dodawał naukowcowi wzrostu, bowiem mierzył on niemal 3,5 metra wzrostu, nie uwzględniając długiego rogu sterczącego na hełmie. W przeciwieństwie do Janusa, prawie żaden kabel nie był odsłonięty, grube płaty stali chroniły niemal wszystko. Jedynie podnośniki hydrauliczne w kluczowych miejscach wychylały się nieśmiało, w czasie swej pracy pozwalającej poruszać tym olbrzymem. W prawej rękawicy Opus trzymał olbrzymi jak cała zbroja młot, który zapewne ważył kilka ton. Trzon broni łupnął o ziemię, gdy naukowiec z impetem odstawił go kilka metrów od Luu, jednocześnie zdejmując hełm.
-[i] Czemu nie reagujemy na sygnał! Admirał wzywa nas do pomocy, powinniśmy walczyć!/I] – huknął nie silą się na formalności czy uprzejmości.
- Dobra robota z tą snajperką i jej odsieczą. - Wyraz twarzy Lu był faktycznie wesoły, uśmiechnięty i zadowolony, jednak jej wyraz głosu był niesamowicie zobojętniały. Kobieta rozłożona była na fotelu nawigatora, z nogami wyciągniętymi na wyżej położony komputer. W ustach leniwie mieliła gumę do żucia, w rękach trzymając książkę napisaną w jakimś dziwnym, nieznanym Opusowi języku. Na pewien moment zamilkła, wertując oczami stronę. W końcu przełożyła ją na następną i przymknęła książkę. Wygięła głowę nieco w tył i spojrzała na Opusa z dołu. -Nasza misja ma wyższy priorytet. Nie po to mnie odsunęli z frontu, żebym skręcała na pierwszą lepszą bitwę. - "POP" strzelił balonik. - Prawnie nie mogę cię zatrzymać, więc zawsze możesz lecieć sam. Jak tu skończymy, polecimy na stację Skidów, nad Inką. Znajdziesz w navimapie autopilota.
Naukowiec prychnął pod wąsem. - Z jednej strony przy naszym pierwszym spotkaniu, respektowanie rang i oddanie cesarstwu stawiasz jako jedną z najważniejszych wartości, lecz z drugiej gdy Ręka Cesarzowej wzywa do pomocy wycierasz dłonie rangą naszej misji. Hipokryzja to odpowiednie słowo by to określić. - naukowiec podniósł młot z ziemi i zarzucił do na ramię. - Powoli przestaje się dziwić, czemu Ciebie odsunęli z frontu.
-Byłabym Admirałem Floty Gwiezdnej, gdyby ta misja nie była sekretem, a wszystkie miejsca nie były zajęte. - "POP" pękł drugi balonik. - Więc daj znać, jak Russeau beknie. - uśmiechnęła się. - Lubi flankować. Szykuj się na flankowanie.
- Hmph. - Opus wydał trudny do zrozumienia odgłos. - Mimo to, dziękuje za zezwolenie bez większych problemów. - pozwolił by krew buzująca w żyłach nieco się uspokoiła. - Widzimy się na stacji Skidów. - dodał odwracając się by opuścić pokój.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:43.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172