10-11-2019, 23:37 | #131 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Czas: 2037.IV.05; nd; południe; g. 15:20 Miejsce: Old St.Louis, Marina Villa; baza X-COM Warunki: pomieszczenie, ciepło, jasno, sucho - Użyć MEC’a w akcji? - szef szpiegów wydawał się mieć wątpliwości czy jest na to odpowiednia pora. - Na pewno by to był wielki sukces medialny. W końcu kto widział ostatni raz prawdziwego MEC’a? - Barb za to wyglądała na zachwyconą pomysłem szefa skanerów. Chociaż ona miała inny punkt widzenia i cele niż szef xcomowych szpiegów w tym mieście. - Gdyby się udało. To pewnie tak. Ale to nie takie hop siup z użyciem MEC’a. Duży jest. Sam transport po mieście to spory kłopot i ryzyko. Sugerowałbym aby jeśli już to użyć go poza miastem albo na jakiś peryferiach. Inaczej może dojść do wpadki na pierwszej kontroli. - Carter nie wyglądał na do końca przekonanego tym pomysłem ale chyba był skłonny pójść na pewien kompromis. A w końcu poza wywiadem odpowiadał też za zbrojnych do jakich zaliczono sierżanta Yuan’a. Rozmawiano na tej wielkanocnej naradzie jeszcze o wielu sprawach ale sprawa użycia MEC’a pod zastrzeżeniami jakie załączył agent Carter wszyscy się chyba zgodzili. Czyli aby zrobić jakiś skok z użyciem możliwości tego małego mecha ale na peryferiach miasta albo poza nim. Trzeba było tylko rozeznać się w możliwościach i znaleźć okazję. To spadło na barki wywiadu, skanu i tych xcomowców którzy bywali na zewnątrz. Padła nawet propozycja czy nie skontaktować się z Alvarezem który wydawał się trzymać rękę na pulsie okolicy i wiedzieć co w trawie piszczy. Z bardziej przyziemnych spraw wrócił problem przeludnienia oraz wydajności generatorów. Baza osiągnęła limit populacji która mogła mieszkać w miarę przywzoitych warunkach w kazamatach starego browaru. Bez nowego modułu mieszkalnego nie było co liczyć na możliwości zakwaterowania posiłków z innych baz albo nowych rekrutów. A obecnie nie można było dołączyć żadnego modułu bo generatory już działały na maksymalnych obrotach. Można było albo jeszcze jakoś spróbować je podkręcić. Ale w opinii Franka dało się je jeszcze podkręcić chociaż to wymagało czasu i pracy. No albo poczekać do 1-go i najpierw zamówić nowy generator. - Ahhh… żebyśmy mieli generator alenium jak w Nowym Jorku… - rozmarzył się wąsacz. Nawet dla technologicznych laików było wiadome, że generatory, jak większość urządzeń zbudowanych na materiałach i technologiach obcych miały znacznie większą sprawność i wydajność od wszelkich typowo ziemskich technologii. W opinii Franka jeden taki generator był tyle wart co dwa albo trzy standardowe. Co oznaczało dużą ekonomię miejsca i energii. No ale skąd tu by wziąć taki generator? Taki zwykły to gdyby mieli jeszcze odpowiednią ilość kredytów to najlegalniej w świecie mogliby kupić w sklepie. Nawet z dostawą na wyznaczony adres. Niestety kredytów mieli tyle co kot napłakał i bez zdobycia ich sporej ilości nie było co liczyć na to rozwiązanie. - A z tymi innymi MEC-ami no ciekawy pomysł. Ale obawiam się mało realny. Od dwóch dekad MECi znikły z powierzchni ziemi. Nawet tego naszego natrafiliśmy właściwie przez przypadek. Dawne bazy zostały zniszczone albo przejęte przez obcych i ich sługusów. Gdyby tam były jakieś dane to pewnie pierwsi dotarliby do takich MECów. Więc nie mówię, że to niemożliwe ale bardzo mało prawdopodobne mi się wydaje. No i to chyba Law twoja działka szperanie w takich rzeczach. - agent Carter znów wydawał się sceptycznie nastawiony do szans natrafienia na inne MECi. Tym razem większość rady zdawała się go popierać. Nawet na srg. Yuan’a trafli tak wielkim przypadkiem, że nawet alvarezowcy wydawali się zaskoczeni gdy razem sprawdzili co jest w środku kontenera który dotąd spoczywał w jakiejś gliniance od nie wiadomo jak dawna. - No ja go rozumiem. To bardzo ciąży jak człowiek nie wie co się stało z jego bliskimi. Nawet jak nic dobrego to przynajmniej wiadomo, co się stało. A tak to człowiek jeszcze się łudzi i żyje w niepewności. - Barb z PR znów wydawała się popierać punkt widzenia szefa skanerów. Właściwie nawet agent Carter zdawał się z tym zgadzać no ale realistycznie szanse na odnalezienie innego MEC’a w stanie żywym wydawały się bardzo mizerne. A szanse odnalezienia info o losie innych MEC’ów tylko trochę większe. Niemniej na pierwszy ogień była to robota dla skanerów bo chodziło o przetrząśnięcie różnych danych z różnych zakątków świata. Z ostatnich dwudziestu lat. I liczyć, że na coś się trafi. Właściwie nadal baza kulała tym, że spora część działów nie miała swoich firmowych pracowni co nie pozwalała im działać efektywnie. Ale z powodu kryzysu mieszkaniowego i energetycznego w tej chwili nie można było nic na to poradzić. Podobnie z zasobami. Dysponowali nie najgorszą ilości informacji i kredytów. A założona sieć informatorów i handel wymienny pozwalał pomalutku uzupełniać straty w barterze z wymiany bimbru pędzonego przez zespół Franka i informacje jakie nadsyłał zwerbowany policjant. Gorzej z kredytami i żywą gotówką której w tej chwili nie mieli jak uzupełniać. Gotówka była nadal popularna, zwłaszcza przy wymianie poza legalnym rynkiem. Tacy ludzie jak Alvarez pewnie nie mieli przekonania do wymiany na elektroniczne i niematerialne kredyty jakie były oficjalnym środkiem płatniczym na całej planecie od dwóch dekad. Nawet w “The Hood” można było się wymienić na wszystko, od broni, przez narkotyki, alkohol, dziewczynki i kto wie co jeszcze. A raczej niewielu tam ośmieliłoby się płacić oficjalnymi kredytami. - Ja się tak właśnie zastanawiałam nad tym klubem. A mogą mieć jakieś bardziej egzotyczne materiały? Może wiedzą kto może mieć? Dawno nie miałam żadnego kosmity do rozprucia. - Lena przyznała nad czym pewnie ostatnio myślała bo od czasu przeprawy z chryzalidami z których niewiele zostało do zbadania dla jej zespołu właściwie nie miała zbyt wiele do roboty w swoim labie. Tak. O wielu sprawach rozmawiano podczas zamknięcia tego pierwszego kwartału i początku kolejnego. Baza okrzepła i dzięki wspólnemu wysiłkowi miejscowych xcomowców oraz wsparciu z bazy macierzystej rozwijała się całkiem nieźle. Ale potrzeby też rosły w podobnym tempie. Ale przynajmniej impreza integracyjno - wielkanocna udała się znakomicie. Wszyscy wydawali się być dla siebie życzliwi jakby panowała atmosfera bożonarodzeniowej życzliwości. Spotkanie przeciągnęło się do późnych godzin nocnych chociaż stopniowo tłum w głównej sali żedniał gdy po trochu ludzie upynniali się do swoich kwater.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
15-11-2019, 20:45 | #132 |
Reputacja: 1 | Biuro Wywiadu
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |
18-11-2019, 06:33 | #133 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 52 - 2037.IV.12; pn; popołudnie Czas: 2037.IV.12; nd; popołudnie; g. 16:30 Miejsce: Old St.Louis, Marina Villa; baza X-COM Warunki: pomieszczenie, ciepło, jasno, sucho Kwiecień po wielkanocy okazał się całkiem pracowity dla niedawno założonej bazy nad Mississippi. Przynajmniej z perspektywy skanerów którym wydawało się, że wszystko przechodzi przez ich ręce. W ten czy inny sposób. Dlatego gdy tydzień później Law znów znalazł się w sali narad, w tym samym co poprzednio gronie miał już z czego składać raport przed tym szacownym ciałem i dowódcą bazy. Sprawa zdobycia nowego generatora mocno zaangażowała Lawa i Geoerga. Próbowali przetrząsnąć sieć z danymi o miejscach w których działały albo kiedyś mogły działać generatory jakich potrzebowali. Sito jakie wybrali było specyficzne. Nie chodziło o wielkie, fabryczne coś co mogło napędzać całe linie montażowe w fabrykach ani o coś małego, co czasem ludzie trzymali w domach na wypadek awarii czy innego końca świata bo takie coś było zbyt mało wydajne na ich potrzeby. A zakup w sklepie, nawet z wysyłką był niejako planem rezerwowym. Może i starczyłob kredytów na taki zakup ale spłukaliby się mocno a za bardzo nie mieli jak uzupełnić tych kredytów. Do tego potrzeba było coś legalnego co mogłoby przynieść jakiś legalny dochód. Szef administracji nawet zastanawiał się na głos czy Laura, która w tej chwili była chyba jedynym legalnym pracownikiem w ich bazie nie mogłaby jakoś ich tutaj wspomóc. Ewentualnie wysłać kogoś do legalnej pracy albo jak zasugerowała Barb założyć jakąś firmę usługową czy doradczą jaką można by zdobyć jakieś parę kredytów. Pomysł z firmą internetową jak wiedział Law nie był trudny do zrobienia. Ale pozostawiał ślad przesyłu niematerialnej gotówki a każdy ślad, jak sam wiedział aż za dobrze, można było wyśledzić. Właśnie dlatego ludzie pokroju Alvareza obywali się bez kredytów bo barter czy materialne pieniądze były trudniejsze do zdalnego wyśledzenia. No ale nie przynosiły kredytów. Ale po tygodniu wytężonej pracy Japończykowi i George’owi udało się zdobyć garść ciekawych informacji. Pierwszym obiecującym miejscem była mała, przedwojenna fabryczka na kilkadziesiąt osób. Produkowała na nowoczesnych wówczas obrabiarkach różne detale z metalu. Pod indywidualnych klientów, można było sobie zamówić nowoczesny blok silnika do bolidu wyścigowego, tłoki cylindrów do jakiegoś zabytku którego już nie produkowano i części były trudne do zdobycia albo podobny element do jakiegoś mechanizmu. I tam właśnie, obaj skanerzy znaleźli przedwojenny ślad, że mieli podobny generator jaki by się przydał teraz w browarze Lempa. Dokładniej na raport z serwisowania takiego generatora. Miejsce było na północnych peryferiach St. Louis więc nie powinno być większych trudności z dotarciem tam bez postojów na licznych kontrolach w centrum miasta. W dawnym Old Jamestown, na dawnych zdjęciach wyglądało to jak jakiś średniej wielkości magazyn czy zakład. Problem był taki, że kompletnie nikt, nic nie wiedział jaki jest stan faktyczny obecnie. Pobieżny zwiad dronem wskazywał, że obecnie jest to bardzo podmokła okolica chociaż woda nie wydawała się głęboka. Budynek nadal zdawał się stać na swoim miejscu i wyglądał na względnie nienaruszony. Ale bez rozpoznania z bliska trudno było zgadnąć jaki jest stan faktyczny. Drugim obiecującym miejscem była dawna firma ochrony. Przeprowadzała szeroką działalność szkoleniową, posiadała własną strzelnicę, tor przeszkód i potrafiła zorganizować tak samo kurs szkoleniowy dla skautów jak i szkolenie samoobrony dla pracowników jakiegoś korpo czy specyficzną imprezę urodzinową lub rocznicową dla jakiegoś indywidualnego klienta. Sam obiekt był trochę za dawną metropolią, w dawnym Pacific, na zachód od miasta, więc z dojazdem też nie było tam większych kłopotów. Problem był taki, że ten obiekt był dalej użytkowany przez firmę która w swoim porfolio w sieci mogła poszczycić się szkoleniami dla policji, firm ochroniarskich czy załóg pancernych furgonetek do przewozu aresztantów. Tutaj za to generator był i działał cacy. W samym portfolio firma chwaliła się owym zakupem który pozwalał jej działać samodzielnie nawet w razie awarii sieci energetycznej miejskiego molocha. Obiekt na pierwszy rzut oka wyglądał nieźle pod względem zabezpieczeń. Może nie tej jakości co w Blue Lab ale też w razie akcji zbrojnej trzeba by się liczyć z największym oporem ze wszystkich ciekawych adresów. Trzecim miejscem było dawne centrum zarządzania kryzysowego w Edwardsville. Również tam notatki z czasów Inwazji wskazywały, że zorganizowano tam centrum kryzysowe które działało jeszcze z kilka miesięcy po zakończeniu głównych działań wojennych do czasu aż nowe władzy nie zaprowadziły tam swoich porządków. Na ocalałych fotografiach była ciężarówka z załadowanym generatorem który tam właśnie rozładowywano i jaki miał się stać trzonem energetycznym zasilającym owo centrum. Okolice Edwardsville były w północno - wschodnich peryferiach dawnego molocha a obecnie były prawie bezludne. Problemem mógł być dojazd. A mianowicie trzeba było zrobić jakiś wielki objazd dookoła południowych i wschodnich krańców miasta aby tam dojechać. Co prawda przed akcją nie wydawało się to zbyt trudne ale po akcji odwrót mógł sprawić kłopot. Zwłaszcza, że z centrum miasta ewentualna interwencja sił rządowych miała znacznie bliżej niż powrót na południe. Na pustkowiach za miastem nie było zaś tak łatwo umknąć latającym dronom. Ale jak pokazała akcja w Denver, te drony też nie były takie wszechmocne. Niemniej trasa dojazdu i odwrotu była tutaj najdłuższa. Zaś samo centrum mocno oberwało w trakcie albo po Inwazji bo nosiło ślady wybuchów i pożarów. Niemniej jak twierdził agent Carter budynek tego typu powinien mieć schron i jeśli tamci ludzie co je zakładali, mieli głowy na karku, to powinni taki generator umieścić w tych podziemiach. To dawałoby szansę, że przetrwa walki na powierzchni we względnie nienaruszonym stanie. Znów jednak nie było wiadomo czego się spodziewać w środku. W ramach przygotowań do tego jeszcze mocno teoretycznego skoku, zaopatrzeniowcy, pospołu z wywiadowcami zdołali wytypować ciężarówkę jaką można było sobie pożyczyć bez pytania. Trzeba było popytać tu i tam w różnych miejscach po jakich wędrowali i odwiedzali agenci X-COM i zdołali znaleźć coś odpowiedniego gdy się posmarowało własnymi informacjami na wymianę. Według ekspertyzy Franka, ciężarówka miała odpowiedni udźwig i pojemność aby pomieścić na pace generator, MEC-a i jeszcze ze trzech innych operatorów lub podobny ładunek. No i ze dwóch w szoferce. To niejako determinowało limit liczebny xcomowców jacy mogli wziąć udział w takiej misji. Chyba, żeby dołączyć do tego własne pojazdy z bazy. Ale jak stwierdził Moritz a Carter go poparł, bez wyboru celu nie było sensu czegokolwiek planować. A na razie mieli trzy do wyboru z których każdy był inny i miał jakieś “ale”. Z dobrych wieści Frank miał do zakomunikowania, że kończą usprawnianie pierwszego z trzech generatorów. Ale potrzebują “takie coś” aby dokończyć. Bez tego nie szło dokończyć roboty. A owo coś kosztowało w sklepie 50 kredytów. Ewentualnie można było to zdobyć jakoś inaczej no ale jak, to już Polak zostawiał to innym do wymyślenia. Dobre wieści miała też Lena. Po paru wizytach w “The Hood” razem z Rubenem i Isaką udało jej się znaleźć kogoś kto mógł mieć coś ciekawego do zaoferowania. Co prawda Law z relacji Rubena wiedział, że dziewczyny zadomowiły się w klubie jak… no właśnie w klubie. I to takim ulubionym. Jakby wreszcie miały okazję się wyszumieć w takt nowoczesnej muzy, kolorowych świateł i zbyt wielu, i zbyt kolorowych drinków. Ale mimo pozorów szampańskiej zabawy a może po prostu przy okazji tej zabawy udało im się we trójkę zdobyć adres kogoś kto może coś mieć. A dokładniej “Sklep Chena” w lokalnej, wielobarwnej dzielnicy zdominowanej przez Azjatów i kolorowych. W okolicy St. Ann, przy zachodnich krańcach xcomowego sektora V, zwanego Overland. No ale jeszcze tam nie było no a jakby miała być to przydałoby się coś na wymianę. Niemniej nie ukrywała podekscytowania taką możliwością zdobycia nowych próbek do dalszych badań.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
21-11-2019, 20:50 | #134 |
Reputacja: 1 | Biuro Wywiadu
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |
25-11-2019, 00:56 | #135 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 53 - 2037.IV.15; śr; popołudnie Czas: 2037.IV.15; śr; popołudnie; g. 16:00 Miejsce: Old St.Louis, Old Jamestown; okolice zakładu metalowego Warunki: otwarty, podmokły teren, nieprzyjemnie, jasno, słonecznie, lekka mgła przy rzece Przez dwa dni drużyna jaka miała rozpoznać bezludną i podmokłą okolicę tego zakładu z obrabiarkami. Wyjazd z bazy i objazd do celu zachodnimi peryferiami dawnego St. Louis przeszedł bez większych kłopotów. Nie napatoczyli się na żaden nadgorliwy patrol sił rządowych. W takim wypadku posiadane uzbrojenie jakie by przy ekipie znaleziono napytałoby im tylko biedy. No i cała trójka na wszelki wypadek znów musiała wziąć nowe tożsamości uszczuplając przygotowany przez skanerów zapas do kilku sztuk. Dopiero przy północnych sektorach dawnej metropolii, tam gdzie swoje piętno odznaczyła rozregulowana rzeka zrobiło się trudno. Furgonetka musiała jechać coraz wolniej i coraz głębiej brodziła w wodzie. Najpierw coś co wyglądało jak niekończąca się kałuża, potem głęboka kałuża jaką pojazd rozchlapywał na boki a w końcu z mozołem przedzierał się powoli do przodu gdy woda sięgała już do osi i zderzaka. A nikt z całej wytypowanej do tego zadania trójki nie był kierowcą z prawdziwego zdarzenia. W końcu więc gdy furgonetka zderzyła się z jakąś podwodną przeszkodą rzucając mocno całym swoim wnętrzem cała trójka zgodnie uznała, że nie ma co dalej forsować pojazdu i własnego szczęścia. - No to wysiadka. - odezwał się Jarl od produkcyjnych który miał robić za eksperta od stanu generatora. Zatrzymał pojazd i zgasił silnik. - Jak daleko mamy do przejścia? - Dunkierka zapytała z tylnego siedzenia rozglądając się przez przednie, tylne i boczne okna pojazdu po tej podtopionej okolicy. Chyba była gorzej podtopiona niż okolice browaru Lempa który też sąsiadował z okolicą tego typu no ale jednak się nie moczył w niej bezustannie jak tutejsze domy i ulice. - No jak na przełaj to jakiś kilometr. Mniej więcej cały czas tą drogą. - Junior machnął ręką przed siebie wskazując na raczej prostą drogę przed nimi ale patrząc na mały ekran lokalizatora. Właściwie to, że nadal są na drodze widać było po znakach i drzewach na poboczach bo samej drogi widać spod wody nie było. A do tego dalszą okolicę przesłaniała mgła. Dość rzadka ale jednak mimo środka dnia nadal się tutaj unosiła. - No to pakować wędki i wysiadka. - zakomenderowała strzelec wyborowa która miała z całej trójki najwyższą szarżę. A wędki dlatego, że mimo wszystko ktoś niepowołany mógłby ich dostrzec i gdyby ujrzał wojskową broń w rękach mógłby zareagować dosyć nerwowo. Albo co gorsza zawiadomić władze. Szansa na to była chyba niezbyt duża bo okolica wyglądała na słabo zaludnioną a ludzie mieszkający z dala od centrum nowoczesnych miast mieli swoje powody by nie mieszkać w tych centrach i poglądy zbliżone do Alvareza i jego ludzi. No ale jednak jakiś przypadkowy dron, patrol czy fan władz mógł jednak podnieść larum. Dlatego wojskowi zapakowali swoją broń w pokrowce co coprawda spowalniało jej natychmiastowe użycie no ale też broń nie była z miejsca widoczna. Podobnie pancerze ukryto pod luźnymi płaszczami przeciwdeszczowymi w sam raz na taką okolicę. Jarl nie miał takich problemów bo ani pancerza ani broni długiej nie miał a pistolet mógł ukryć gdziekolwiek. Zaś toporek jaki znów sobie zmajstrował nawet pasował do przedzierania się przez taką okolicę. Podróż na piechotę była już bardziej męcząca niż samochodem. Spod wody nie było widać wszystkich przeszkód więc zdarzały się potknięcia o te przeszkody. No i zimna woda stawała tępy opór przy każdym kroku. Ale dla wysportowanego technowikinga i dwójki zawodowych wojskowych była to raczej niedogodność niż prawdziwa przeszkoda. Gdyby nagle trzeba było zwiewać do samochodu byłoby jednak gorzej. - Kiedyś musiało być tu całkiem ładnie. - mruknął Junior gdy przeszli gdzieś z połowę drogi, może nawet więcej i wkroczyli na teren osiedla. Rzeczywiście przypominało ono dawne, amerykańskie przedmieścia. Ale domy i posesje były duże. Kiedyś pewnie biedni ludzie tutaj nie mieszkali. Teraz panował tutaj permanentny stan powodziowy więc okolica wyglądała smętnie, smutno i na opuszczoną. A owa fabryczka znajdowała się prawie na samym końcu tego osiedla. - Jakbym wiedział, że tu tyle wody to bym zorganizował jakąś łodkę. Ponton. Cokolwiek. - Jarl też chyba nie był zachwycony tym przedzieraniem się przez zimną wodę. Rzeczywiście woda sięgała mniej więcej do kolan, czasem do połowy ud więc coś w stylu łódki jaką można by zabrać furgonetką miałoby już po czym pływać. - Czy mi się wydaje czy ta mgła robi się coraz gęstsza. - Dunkierka zwróciła uwagę na inną rzecz. Mgła co prawda nadal dawała wgląd na kilka budynków dookoła ale faktycznie wydawała się gęstsza niż tam gdzie wysiedli z samochodu. - Pewnie dlatego, że zbliżamy się do rzeki. - brodaty zwiadowca pozwolił sobie na luźną uwagę na ten temat. Mogło tak być bo wilgotny zapach kojarzący się z rzeką czy jeziorem rzeczywiście był tutaj wyczuwalny. Przeszli przez ten niekończący się bród aż na koniec tego Old Jamestown, kierowani przez elektroniczną zabawkę Juniora i w końcu stanęli na rogu z jakiego już widać było dawny warsztat z precyzyjnymi obrabiarkami i oby, generatorem. - No to jesteśmy. - oznajmił Junior wskazując zapraszającym gestem na widoczny budynek. Z przodu była chyba mieszkalna posesja, od ulicy, bo budynek od frontu przypominał podobne okazałe rezydencje jak te które dominowału po sąsiedzku. Dopiero nico w głębi widać było płaski budynek który kojarzył się z jakimś magazynem czy zakładem. - Chodźcie do tego domu. Rozejrzymy się. - Dunkierka wyjęła lornetkę i przez chwilę rozglądała się po okolicy. No ale przez lornetkę i z już dość bliska nadal cała okolica wyglądała na opuszczoną i zatopioną. Ale wolała się upewnić więc razem weszli do sąsiedniego budynku a potem na zaniedbane i porzucone piętro noszące ślady rozpadu, upływu czasu, wpływu pogody i dewastacji. Ale z piętra też panował bezruch, powódź a w dalszej perspektywie mgła. Czas: 2037.IV.15; śr; popołudnie; g. 16:00 Miejsce: Old St.Louis, Overland; sklep Chena Warunki: jasno, sucho, ciepło, wnętrze sklepu, na zewnątrz nieprzyjemnie i słonecznie - Świetny dzień na zakupy. - Lena wydawała się w świetnym humorze od samego rana. Zresztą Ruben też coś zbytnio nie narzekał. W końcu dzięki temu, że był głównym kontaktem całej bazy ze światem zewnętrznym i wydawał się ulepiony z podobnej gliny jak ludzie z siatki Alvareza mówił z nimi tym samym językiem. No i dzięki tej zakupowej misji ominęła go wyprawa na jakieś zalane powodzią pogranicze albo ślęczenie przed monitorem jak reszta skanerów czy po prostu nudzenie się. No i mógł sobie w miłym towarzystwie zwiedzić nową miejscówkę. A było co zwiedzać. Koloryt St. Ann wydawał się być rodem wycięty z dawnych Chinatown. Azjatyckie typu urody wśród przechodniów i w lokalach wydawały się dominujące. Może jeszcze Latynosi i inni kolorowi. Właściwie najmniej było białych. Przynajmniej takie było pierwsze wrażenie. A do tego azjatycka kuchnia z dominującą rolą ryb i ryżu co oznajmiały krzykliwe, kolorowe neony z “krzaczkowymi” napisami i takież zapachy. Do tego mnóstwo restauracji, fryzjerów, klubów masażu, kin, kawiarni i wszystko to jak nie w azjatyckim to latynoskim kolorycie. Samo znalezienie konkretnego sklepu nie było takie proste. Po pierwsze mieli tylko adres ulicy ale we współczesnej nazwie co nijak nie wpisywała się w geografię dawnego miasta jakie xcomowcy mieli na swoich mapach. Więc zwyczajnie trzeba było trochę pojeździć, poszukać i popytać o ten “Sklep Chena”. No ale po jakiejś godzinie błądzenia po tym St. Ann wreszcie trafili na tą ulicę co trzeba a następnie już po dość krótkim błądzeniu odnaleźli właściwy sklep. Sam sklep wyglądał jak jakaś klasyczna rupieciarnia. Rzeczy stare i nowe. Trochę zalatywało dziwnym zapachem kojarzącym się z jakimiś kadzidełkami czy ziołami. Na półkach stały jakieś słoje w których unosiły się jakieś dziwne stworzenia i organy zupełnie jak w gabinecie jakichś dziwów albo w jakiejś aptece. Nowoczesne neony na zewnątrz, holoekrany z reklamami czy na ladzie kontrastowały z klasycznym wnętrzem tradycyjnego sklepu. Niczego sobie była też pani ekspedientka. Młoda Azjatka z cyber ramieniem i sporą ilością tatuaży i piercingu. Poza tym, że odpowiedziała na przywitanie nie przeszkadzała klientom w oglądaniu sama coś dłubała na holoekranie po swojej części lady.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
28-11-2019, 20:51 | #136 |
Reputacja: 1 | Old Jamestown
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |
01-12-2019, 02:50 | #137 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 54 - 2037.IV.15; śr; popołudnie Czas: 2037.IV.15; śr; popołudnie; g. 16:15 Miejsce: Old St.Louis, Old Jamestown; okolice zakładu metalowego Warunki: otwarty, podmokły teren, nieprzyjemnie, jasno, słonecznie, lekka mgła przy rzece Technowiking i brodaty zwiadowca ruszyli przez tą zimną wodę sięgającą kolan w kierunku budynku magazynu. Szło się tak samo przyjemnie jak do tej pory od wysiadki z furgonetki. Czyli wcale. Budynek magazynu wydawał się z bliska równie bezludny i nieciekawy jak i z domu z jakiego go obserwowali wcześniej. Obeszli go dookoła i nic specjalnego nie rzuciło im się w oczy. Ot kolejny zaniedbany i porzucony od nie wiadomo jak dawna budynek. Okna były typowe jak w magazynach czy fabrykach czyli umieszczone zbyt wysoko by się dało przez nie zajrzeć do środka. Te kilka co były na standardowej wysokości należały chyba do jakiegoś biura sądząc po wyglądzie wnętrza. Zresztą mało która szyba ocalała z tej próby czasu. W powietrzu poza wilgocią jaka dominowała w okolicy dał się wyczuć drażniący, chemiczny zapach jaki wysuszał spojówki i śluzówki więc co jakiś czas spec od zbrojnych czy produkcyjnych kichali i prychali. A poza tym właściwie wyglądało na to, że budynek jest bezludny i bezpański. Widząc, że nic się nie dzieje, nikt nikogo nie atakuje ani nie strzela Dunkierka wzięła obie “wędki” i ruszyła przez tą smętną, zimną wodę aby dołączyć do rozpoznawczej dwójki. Gdy do nich dołączyła rozdała broń pomiędzy siebie a Juniora. - Ale zapaszek. - mruknęła jakby odganiała muchy gdy pierwszy raz kichnęła od tego irytującego zapachu jaki unosił się wokół magazynu. - Idzie się przyzwyczaić. Pewnie jakaś chemia. U nas na zakładzie to czasem tak wali, że to tutaj to przyjemny zefirek. - Jarl machnął pogardliwie ręką na znak, że takie drobnostki go nie ruszają. Sam na razie zadowolił się dzierżeniem swojego toporka i pistoletu nie wyjmował. Teraz trzeba było zastanowić co robić dalej. Oględziny z bliska ujawniły kilka możliwości. Po pierwsze to bez problemu można było wejść przez rozwalone okna biura. A z biura było widać jakieś drzwi. Drzwi wydawały się być uchylone więc chyba powinno dać się nimi wejść na główną część zakładu. Były jeszcze drzwi do magazynu. Duże, takie, że można było wjechać ciężarówką. Były zamknięte na kłódkę ale dla technowikinga i jego toporka nie wydawało się to zbyt dużym problemem. Ale nie było wiadomo czy po tylu dekadach te odrzwia da się ruszyć nawet po usunięciu kłódki. Trzecią drogą była drabina prowadząca na dach. Co prawda z dołu nie było wiadomo jak ten dach wygląda ale jak Jarl z Juniorem chodzili dookoła budynku to widać było, że w dachu powinny być lufciki. Takie jak to w fabrykach bywało aby rzucać trochę światła w dzień do środka. Nie było wiadomo czy z dachu jest jakieś zejście na dół, do środka no ale jeśli dach wytrzyma to powinno dać się z góry rzucić okiem na dół. No i jakoś znieść te drażniące spojówki i gardła coś w powietrzu. Czas: 2037.IV.15; śr; popołudnie; g. 16:15 Miejsce: Old St.Louis, Overland; sklep Chena Warunki: jasno, sucho, ciepło, wnętrze sklepu, na zewnątrz nieprzyjemnie i słonecznie - Tyle ile trzeba. - Azjatka odparła Rubenowi dość ironicznym tonem na pytanie o jej cyberramię. Zupełnie jakby spławiała kolejnego amanta. Pytanie Leny za to przykuło jej uwagę. - Ale kochana o co się mnie tu pytasz, takie rzeczy są nielegalne. - popatrzyła na Lenę jakby trochę sobie z tego wszystkiego żarty stroiła. - A w ogóle skąd pomysł, że tu jest coś takiego? - zapytała zerkając to na jedno to na drugie z nich sprawdzając źródło ich informacji. Chyba podejrzewając, że nie trafili tutaj z takimi pytaniami przez przypadek. Sprawa ruszyła z miejsca dopiero gdy oboje wspomnieli o znajomym z “The Hood” który naraił im ten kontakt. Azjatka pokiwała głową, wzruszyła ramionami i kazała iść za sobą. Wyszła zza lady i machnęła na zachętę dłonią. Przeszli przez zaplecze, wyszli na zawalone jakimś złomem i gratami podwórze na jakim szczeknęło jakieś wielkie bydlę. Ale na jeden gest sprzedawczyni się uciszyło. Wyszli z tego błotnistego podwórka przez jakąś dziurę w płocie i weszli na kolejne które wyglądało jak jakaś zdezelowana kamienica. Tam gospodyni poprowadziła ich przez jakieś zdezelowane okno i bezludny parter w klimacie postapo prowadząc do jakichś schodów w mrok piwnicy. Tam zatrzymała się na chwilę i sięgnęła po leżącą w jakiejś dziurze po cegle kawałek świeczki jaką zapaliła zapalniczką i w tym romantycznym świetle zaczęła schodzić w głąb tych schodów. W piwnicy znów przeszła przez labirynt rozwalonych piwnic, przejść i korytarzy aby niespodziewanie zastukać w jakieś obite blachą drzwi które wydawały się niczym nie różnić od tych co mijali do tej pory. Przez chwilę nic się nie działo po czym coś szczęknęło metalicznie i w drzwiach pojawiła się szczelina. Ta poszerzyła sie otwarta przez jakiegoś faceta który na gospodynię ledwo rzucił okiem a przyjrzał się za to uważnie dwójce gości. - Mówią, że są od Garbatego z “The Hood”. No to ja was zostawiam. Pogadajcie sobie. - rzuciła wesoło dziewczyna i ruszyła powrotną trasą. Facet, też jakiś Azjata, wygolony prawie na zero i z twarzą zawodowego zakapiora jeszcze chwilę przyglądał się dwójce gości nim się odezwał. - Od Garbatego? No to właźcie. - mruknął w końcu i odsunął się na tyle by goście mogli wejść. Potem zamknął za nimi drzwi które od wewnątrz wcale nie wyglądały na takie stare i zdezelowane. A wnętrze było dość pospolite jakby ktoś sobie urządził bimbrownię w piwnicy. Ale tubylec skinął rękę by podeszli do jakiegoś biurka na które kazał im zostawić całą broń, telefony i inne takie gadżety. Lojalnie uprzedził, że jeśli znajdą za progiem coś takiego to zostaną zlikwidowani. A mówiąc za progiem miał chyba na myśli przejście zasłonięte jakąś zasłoną, chyba kawałkiem starego koca.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
05-12-2019, 19:06 | #138 |
Reputacja: 1 | Old Jamestown
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |
08-12-2019, 00:57 | #139 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 55 - 2037.IV.15; śr; popołudnie Czas: 2037.IV.15; śr; popołudnie; g. 16:25 Miejsce: Old St.Louis, Old Jamestown; okolice zakładu metalowego Warunki: otwarty, podmokły teren, nieprzyjemnie, jasno, słonecznie, lekka mgła przy rzece No to się rozdzielili. Strzelec wyborowy skierowała się ku obdrapanej drabinie porwadzącej na dach a dwójka mężczyzn ku przybudówce z biurem gdzie można było wejść do środka. Jedni i drudzy dalej brodzili w zimnej, stojącej wodzie o jeziornym zapachu. I cały czas szczczypały ich oczy o drapało w gardle. - W środku też jest woda. - zauważył Junior zaglądając przez rozwalone okno do wnętrza biura. - Bardziej niż tutaj już chyba mokro nie będzie. - technowiking wzruszył ramionami, charchnął i splunął aby ulżyć gardłu po czym przelazł za zwiadowcą zbrojnych przez parapet okna i wskoczył po wewnętrznej stronie. - Dunkierka a jak u ciebie? - Junior szedł ostrożnie przez wodę sięgającą tutaj gdzieś do połowy goleni. W wodzie widać było leżace na podłodze przybory do pisania, przegniłe skoroszyt, telefony czy klawiatury. Trupy dawnej cywilizacji. Stanął przed framugą częściowo otwartych drzwi jakie powinny prowadzić do głównej części hali roboczej. Gestem dał znak Jarlowi aby stanął z drugiej strony. I przez chwilę nasłuchiwali. Ale poza odzewem Dunkierki w słuchawkach słyszeli tylko ciszę. - U mnie sucho. - odezwała się kobieta która weszła już po drabinie na dach. A dach jak dach. Obity blachą która obecnie była już częściowo zarośnięta jakimś mchem i leżały na niej kawałki rur, gałęzi, kamieni i rozbitego szkła. - A jak to wygląda z góry? U nas na razie spokój. - Thomas zameldował i jednocześnie zapytał bo kobieta przez lufciki mogła mieć lepszy wgląd na halę niż oni przez szczelinę drzwi. - Cholera tu zajeżdża chyba bardziej niż na zewnątrz. - odezwał się Jarl po kichnięciu które pewnie mogło zaalarmować każdego kto byłby w pobliżu. - Nie wykrywam kontaktów. Ani ruchu. - odezwała się dowodząca akcją kobieta. Przeszła po tej blasze która irytująco się uginała pod jej butami ale jakoś wytrzymywała jej ciężar. Tak doszła do lufcików gdzie mogła zajrzeć do środka. Wnętrze było też zalane wodą tak jak i cała okolica. Była pełna jakichś stołów roboczych i maszyn których przeznaczenia mogła się tylko domyśleć. Ale nie dostrzegała żadnych ludzi, zwierząt ani czegoś innego co by mogło stanowić zagrożenia. - Wchodzimy. - rzekł Junior i pchnął drzwi. Te ledwo drgnęły więc w końcu naparł na nie całym barkiem raczej je spychając niż otwierając. - Dawno nikt ich nie otwierał. - stwierdził technowiking widząc jak “lekko” ich te drzwi wpuściły. - Dobra, nie gadaj tylko rób swoje. Szukaj tego generatora, zobacz czy się do czegoś nadaje i spadamy stąd. - Junior mruknął ochryple bo coraz bardziej drapało go w gardle. I coraz częściej musiał mrugać oczami aby przeczyścić oczy. Zresztą człowiek Franka zachowywał się tak samo. Obaj ruszyli przez zalane wnętrze warsztatu. Szli wzbijając regularne kilwartery wody która dotąd stała prawie nieruchomo. Z podłogi pow dodą wzbijał się jakiś muł jak na dnie jeziora gdy się po nim chodziło. Mijali kolejne stoły i korpusy maszyn asekurowani z góry przez Dunkierkę dla której tak krótkie zasięgi jakie były wewnątrz budynku nie były godne używania jej głównej broni. Ale poza nią pewnie mało kto się w tym orientował a wycelowany karabin miał swoją wymowę. Dwaj zwiadowcy przeszli przez całe pomieszczenie wielkości przeciętnej sali gimnastycznej w tym półmroku gdy Jarl się wyprężył na widok znajomego kształtu. - To to! To jest generator! - wskazał na coś co było tak akurat aby wsadzić na przeciętną pakę ciężarówki. Ale do furgonetki nie było raczej szans aby to zatargać. Zresztą jak niby mieli ruszyć we trójkę takie metalowe cielsko. Jeśli technowikng chciał coś jeszcze powiedzieć to przerwał mu nagły atak kaszlu. Ale otarł rękawem usta i podszedł szybko korpusu generatora. - Streszczaj się. Sprawdź czy działa i spadajmy stąd. - ponaglił go Junior który też czuł się niewyraźnie. Najchętniej by stąd wyszedł. Ale musiał poczekać na ekspertyzę eksperta. Bez tego rozpoznanie nie byłoby pełne ani pewne. Jarl zaś przez załzawione oczy oglądał i badał panel i trzewia maszynerii. Ekspertyza była klarowna: działa! Znaleźli działający generator! - Spadajmy stąd. Niedobrze mi. - suchy rozkaz Dunkierki był tym czego potrzebowali. --- Czas: 2037.IV.15; śr; popołudnie; g. 16:35 Miejsce: Old St.Louis, Marina Villa; baza X-COM Warunki: pomieszczenie, ciepło, jasno, sucho Law siedział w swoim fotelu w HQ. Mógł już chyba tak mówić o tym meblu bo ostatnio jako szef Działu albo koordynator akcji w jakich brali udział jego ludzie bywał tu tak często jakby był stałym członkiem obsady centrum dowodzenia. Teraz też miał Rubena w St. Ann no a Moritz koordynował akcję zbrojnych na Old Jamestown. Ale akurat go przyszpiliło do toalety więc zostawił pieczę swojego stanowiska właśnie szefowi skanerów. Dlatego ten odebrał sygnał alarmowy od Dunkierki. - Sokół 1 do Gniazda… - głos kobiety był chrypiący tak, że ledwo ją poznał. Właściwie rozpoznał tylko kryptonimy jakimi operowali na tej akcji. Sokół 1 to był kryptonim Dunkierki. Junior był Sokół 2 a Jarl Sokół 3. Głos był pełen bólu i cierpienia. Przerwał mu zresztą spazm kaszlu i brzmiało jakby kobieta sobie płuca właśnie wypluwała w mikrofon. - Potrzebujemy ewakuacji… 2-ka i 3-ka wyłączeni… pomoc medyczna… - wychrypiała Sokół 1 i z głośnika zabrzmiało jakby coś tam się przewróciło. A potem niepokojąca cisza. Na kolejne prośby o kontakt czy powtórzenie odpowiedzi nikt po tamtej stronie nie reagował. Dzięki lokalizatorom wiedzieli, że cała trójka jest skoncentrowana w jednym miejscu czyli pewnie są w furgonetce. Zresztą przed wyjściem Moritz mówił, że znaleźli działający generator i wracają. Teraz powinni wrócić do wozu i nim wrócić do bazy. Ale lokalizatory wskazywały, że dalej są w Old Jamestown i się nie przemieszczają. Chociaż kawałek chyba odjechali bo nie byli w tym samym miejscu co parkowali gdy poszli do tego warsztatu. Czas: 2037.IV.15; śr; popołudnie; g. 16:35 Miejsce: Old St.Louis, Overland; sklep Chena Warunki: jasno, sucho, ciepło, wnętrze sklepu, na zewnątrz nieprzyjemnie i słonecznie Wydawało się, że ten Alvarez ma macki wszędzie. I potrafi wyskoczyć jak diabeł z pudełka w najmniej oczekiwanym momencie. Zwłaszcza jeśli w tym mieście chodziło o nie całkiem legalny interes. Lub po prostu nielegalny. Tak przynajmniej było teraz, w całkiem inne dzielnicy niż xcomowcom kojarzyła się z tym typem. Ten azjatycki drab przyjął od Rubena broń i holo oraz holo Leny. Trochę uniósł brew jakby był zdziwiony albo niepewny czy to wszystko. - Ja nie mam broni. Jestem naukowcem. - odparła Lena tonem wyjaśnienia. Azjata chwilę mierzył ją wzrokiem po czym wzruszył ramionami. Odłożył broń i holo na blat stołu i wskazał na to przejście zasłonięte płachtą starego koca. - No to wchodźcie. - zaprosił ich gestem dalej. Za kotarą był krótki korytarz a na jego końcu biurko obsadzone przez innego Azjatę. Dało się poznać, że nie widać jego jednej dłoni jakby to biurko zasłaniało trzymaną tam broń. Przynajmniej tak w tej nerwowej sytuacji można było podejrzewać. - Są czyści. - rzekł ten Azjata który im otworzył drzwi do tego za biurkiem. Ruben z miejsca się zorientował skąd miał taką pewność. Zaraz za framugą tego przejścia z tak niedbale wyglądającą kotarą był skaner. Takie same jak mieli w swojej bazie w browarze Lempa. Niekoniecznie najnowszy model. Ale na tyle dobry, że holo, broń, lokalizatory czy podsłuchy raczej by wykrył bez problemu. Może jakieś najnowsze szpiegowskie zabawki by zdołały się przemknąć no ale takich przy sobie nie mieli. Nawet nie był pewny czy w bazie takie coś mają. - To macie coś na wymianę? Czegoś konkretnego szukacie? - ten za biurkiem wstał jakby chciał się przywitać albo zadawał jakieś standardowe pytanie. Lena popatrzyła niepewnie na niego a potem na Rubena. Ale zanim zdążyli się odezwać wtrącił się ten odźwierny. - Co się wygłupiasz! Nie widzisz, że pierwszy raz są? Od Garbatego. - rzucił zza pleców xcomowców ten co do tej pory robił za ich przewodnika. Przybrał dość strofujący ton jakby chciał ochrzanić kolegę za niestosowne żarty. - Aaa! Od Garbatego? Z “The Hood”? No to trzeba było mówić od razu! Przyjaciele i klienci senior Alvareza są naszymi klientami i przyjaciółmi! Może herbaty? Prawdziwa chińska, prosto z Chin. - ten zza biurka nagle stał się zaskakująco serdeczny i jowialny. Cofnął się krok do szafki jaką miał za plecami i wskazał na czajnik i metalowe pudełko na herbatę. No i jakoś chyba od tego momentu zaczęło iść z górki a nawet na luzie. Ten zza biurka przedstawił się jako Yong. Ale nie nie widział problemów by mu mówić Young co dla anglojęzycznych osób mogło brzmieć bardziej swojsko. A ten od drzwi Nong. I okazało się, że rzeczywiście co tu były za dziwy! Za kolejnymi drzwiami, w dawnych piwnicach albo garażach był istny magazyn dziwów. Różne resztki obcych i obcych technologii. Ale głównie obcych. Wyglądało to jak magazyn Frankensteina. Słoje, akwaria, pudła, hermetyczne pojemniki, lodówki, Yong oprowadzał ich z werwą i jak najlepszy sprzedawca zachwalał swój towar tak samo jakby prezentował ryby czy kurczaki na targu. A tu były, kły i pazury chryzalidów, oczy sektoidów, żądła żmij, skóry strasznych berserkerów i wiele, wiele innych eksponatów. I cała już teraz wesoła i serdeczna obsada była chętna do wymiany na inne eksponaty. Albo na broń, narkotyki czy papierowe pieniądze. Nie przyjmowali tylko kredytów które były najłatwiejsze do namierzenia przez oficjalne czynniki. A Lena za to czuła się jak dziecko w najlepszej cukierni w mieście. Tyle fantów! Tyle obiektów do zbadania! Niestety jak na razie wszystko za szybką…
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
13-12-2019, 20:55 | #140 |
Reputacja: 1 | Biuro Wywiadu
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |