25-01-2019, 22:56 | #71 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 21 - 2037.II.22; nd; ranek Czas: 2037.II.22; nd; ranek; g. 07:15 Miejsce: Old St.Louis, Sektor VIII - Lemay; molo przy River City Casino Warunki: molo, chłodno, jasno, wilgotno George Krótkoostrzyżony mężczyzna stał oparty o pokrytą zimną rosą jeszcze zimniejszą barierkę. Czasem stał, czasem przechadzał się po molo chowając ręce po kieszeniach dla ochrony przed porannym chłodem. Było ledwo kilka stopni powyżej zera więc było może nie zimno ale chłodno na pewno. Zwłaszcza w połączeniu z wilgocią i mgłą która podnosiła się dopiero znad ziemskiego padołu. No i jak już się trochę stało na tym molo. George rozejrzał się dookoła ale widok jakoś nie bardzo się zmienił. Przyjechał tutaj to jeszcze na ulicach panowała poranna szarówka, ten niedzielny poranek dopiero się budził. Przez te dwa kwadranse szarówka przeszła w całkiem ładny i słoneczny niedzielny poranek. Tylko trochę psuł to efekt oparów unoszących się nad rzeką, nawet nie było pewne czy to taka zwykła mgła. Ale w rejonie rzeki nie było to niczym niezwykłym. Pewnie dlatego bazę założono dość blisko ale jednak nie nad samą rzeką. O ile mgła nie była zbyt gęsta bo pozwalała swobodnie widzieć na kilkaset metrów dookoła to jednak sprawiała, że dalsze budynki, zwłaszcza te po drugiej stronie rzeki, były widoczne jedynie jako zamglone bryły albo w ogóle. A, że okolica była dość wyludniona to sprawiało, że człowiek który stał na molo mógł się czuć dość opuszczony przez resztę świata. No ale tak nie było. Informatyk znów się rozejrzał po nabrzeżu. Nikgo nie widział. Znaczy nikogo z tych co wiedział, że gdzieś tam są. Ludzie Moritza zajęli pozycje jak jeszcze było ciemno. Teraz czekali. Nic podejrzanego jednak nie dostrzegli jak do tej pory bo nie podnosili alarmu. Ale byli i inni. Chociaż był to niedzielny poranek to okolica nie była bezludna. Gdzieś pod jednym z budynków było obozowisko kilku bezdomnych. Na molo siedział facet i o dziwo łowił ryby. W każdym razie siedział z wędką, był tu chyba całą noc bo zbrojni meldowali o nim jak tylko zajęli pozycję. Gdzieś nad głowami, ledwo widoczny latał dron kierowany przez Yoshiaki dodając nieco otuchy. Czasem przepłynął jakiś kuter, holownik, barka czy zwykła łódź. Przejechał samochód. Jakiś facet nawet zatrzymał się i wyrzucił z samochodu jakieś worki na nabrzeże a potem pojechał dalej. Właściwie jak się tak czekało można było całą kolekcję podobnych obserwacji uzbierać. Problem był taki, że każdy z tych ludzi mógł być człowiekiem Alvareza jak nie obserwatorem to może nawet jakimś zabójcą czy co. Ale równie dobrze mógł być tylko mieszkańcem tej różnorodnej metropolii. To co jednak naprawdę szarpało nerwy to ten spokój. 6:45… 6:50… 6:55… 7:00… 7:05… 7:10… 7:15… i spokój. Nic specjalnego się nie działo czy xcomowcy nie zorientowali się, że coś się jednak dzieje? W każdym razie nikt się nie pokazywał, nikt nie podchodził do Georga, nikt nie dzwonił, nigdzie nie było widać Rubena. Nikt nie wiedział co jest grane. Czekać dalej czy się zawijać? Ale jak zawijać to co z Rubenem? - Kontakt. 250 m na zachód. To jeden z tych z warsztatu. - niespodziewanie rozległ się w komunikatorze głos Dunkierki. Gdy pracownik skanów popatrzył na zachód czyli gdzieś w stronę przeciwległego brzegu dojrzał to o czym mówiła Dunkierka. Zwykła motorówka na której ktoś siedział. Ze dwie czy trzy osoby ubrane w deszczaki z kapturami przez co nie było wyraźnie widać ich twarzy ani sylwetek. Obserwował ją od jakiegoś czasu bo była jednym z niewielu poruszających się obiektów w zasięgu wzroku. Ale ze swojej perspektywy i odległości widział tylko te sylwetki na łódce. Dunkierka dzięki swojej nowoczesnej optoelektronice pewnie widziała to dokładniej. Motorówka potrzebowała jeszcze z minuty czy dwóch aby pokonać zielonkawe warstwy wody i przybić do porośniętych jakimś paskudztwem słupów podtrzymujących molo. Gdy była już blisko, z góry George dostrzegł wewnątrz cztery, podobnie ubrane sylwetki. W tym jedną, ciemnoskórą, ze związanymi z przodu rękami ale chyba całą. Czas: 2037.II.22; nd; ranek; g. 07:15 Miejsce: Old St.Louis, Sektor VIII - Marina Villa; baza X-COM Warunki: pomieszczenie, ciepło, jasno, sucho HQ Centrum dowodzenia w starym i pozornie porzuconym browarze Lempa było całkiem komfortowo urządzone. Działająca klimatyzacja i ogrzewanie, nowoczesne holo ekrany z mnóstwem wskaźników i ludzie tchnący aurą profesjonalizmu. A jednak nerwowa atmosfera udzielała się tak mocno, że tego komfortu prawie się nie zauważało. A przecież wystarczyło przejść kilka schodów i korytarzy aby znaleźć się w brudnych, porzuconych częściach starego, przesyconego wilgocią budynku więc kontrast z tym nowoczesnym wnętrzem był tak duży, że zwykle był pierwszym czym rzucał się w oczy gdy się tu weszło. Ale teraz nikt go zdawał się właśnie nie zauważać. Kolejna operacja X-COM-u wchodziła w decydującą fazę. Tym razem chodziło o to by odzyskać swojego człowieka i jakoś nawiązać poprawne relacje z tutejszym półświatkiem. Ten półświatek jednak spóźniał się na spotkanie więc atmosfera zrobiła się jeszcze bardziej nerwowa. No ale w końcu Dunkierka złapała kontakt i teraz przy pomocy kamery z drona widzieli całą scenkę wokół molo z góry. Do kręcącego się bez celu po molo Georga podpłynęła i przybiła motorówka. Z góry widać było cztery sylwetki w kapokach i deszczakach z założonymi kapturami przez co trudno było ich rozpoznać. Jedną z nich mógł być Ruben bo leżała na dnie łodzi i chyba miała ręce skute czy związane z przodu. Postawiono ją do pionu na krótko przed przybiciem łodzi do molo. Czas: 2037.II.22; nd; ranek; g. 07:15 Miejsce: Old St.Louis, Sektor VIII - Lemay; molo przy River City Casino Warunki: molo, chłodno, jasno, wilgotno Ruben - Czyli mówisz, mamy wspólnotę interesów i chcecie ze mną robić interesy. - Alvarez jakoś tak wczoraj w nocy podsumował to co mu powiedział przywiązany do krzesła Ruben. I potem zbyt wiele już nie gadali. Poza tym, że facet zapytał czy na serio jest z X-COM. Pytał z wyraźnym sceptycyzmem w spojrzeniu gdy chyba nie dowierzał w taką możliwość. A potem była noc. Rubena odwiązano z krzesła i poprowadzono do jakiejś piwniczki. Był tam rzucony na betonowe klepisko materac i kilka kocy, w rogu stało puste wiadro do wiadomego celu. Jakiś czas potem drzwi skrzypnęły i Rando przyniósł mu na kolację ciepłą pizzę i napój. Potem wyszedł i zamknął drzwi. Ruben nie znalazł żadnej możliwości ucieczki, przynajmniej w czasie jaki miał do dyspozycji. Drzwi wyglądały solidnie i zamykały się z drugiej strony a okna nie było. Całkiem solidna cela była z tej piwniczki. Nawet nie miał pojęcia gdzie jest i jaka jest pora doby. Obudził go zgrzyt drzwi. Wrócił Rando, znów z nową pizzą. - Pośpiesz się, niedługo jedziemy. - rzucił neutralnym tonem a potem znów zostawił xcomowca samego z jego zestawem śniadaniowym. I tak jak mówił po jakimś czasie wrócił. Była cała warsztatowa czwórka z czego mężczyźni byli ubrani w żółte, rybackie płaszcze z dużymi kapturami. - Ubierz się w to. Popływamy sobie. - Rando podał Rubenowi podobny kostium. Gdy się przebrał nastąpiły dwa dodatkowe elementy jakie odróżniały go od trójki pozostałych: związano mu ręce z przodu i założono opaskę na oczy więc nic nie widział. Ale trochę słyszał i wyczuwał zapachy. Najpierw gdzieś wsiedli do samochodu, chyba jakiejś furgonetki. Potem gdzieś pojechali. Gdzieś się zatrzymali i mocne ręce poprowadziły go chyba na przystań sądząc po wilgoci, zapachach i odgłosach. Tam na chwilę zdjęto mu opaskę i Rando pokazał mu zdjęcie jakiegoś faceta - Znasz go? - zapytał krótko. No znał. To był George. Wyglądało jakby cyknięto mu zdjęcie na jakimś molo. Ale żadnego takiego nie widział w okolicy zresztą chłopaki dość skrupulatnie pilnowali aby się nie rozglądał. Gdy potwierdził znajomość bez słowa znów zasłonięto mu oczy i przeszli jeszcze kawałek do chyboczącej się łódki. A potem sobie popłynęli. Płynęli przez kolejne minuty a w tym czasie mówił głównie Rando. - Szef mówił, że jak ponoć jesteście X-COM to to powinno się wam spodobać. - spec od silników wsadził w kieszeń płaszcza Rubena jakąś kartkę. - Zalęgło się tam coś. Jakieś robactwo. Wysprzątajcie to zanim się rozpleni. Szef mówi, że czeka do przyszłej niedzieli. Jeśli tego nie zrobicie to dupa jesteście a nie X-COM i nie warto na was tracić czasu. Tak powiedział. - zwrócił się do xcomowca chyba powtarzając instrukcje od swojego szefa. Poza tym mówił o kanale kontaktowym. Warsztat nie był zbyt wygodny lepiej by X-COM się tam nie pokazywał. Lepiej było spotykać się w “The Hood”. Zostawić wiadomość u barmana dla Rando czy kogoś z warsztatu. Tam już będą wiedzieli jak przekazać informację. W końcu gdy jeszcze płynęli zdjęto mu opaskę. Zobaczył, że nadal płyną po rzece ale są już blisko jakiegoś molo. A na molo czekał George! Motorówka przybiła do palików i najpierw wszedł po drabince małomówny Azjata. Potem Rando i na końcu Ruben. - X-COM? - na ciemnoskórej twarzy Rando pojawiło się powątpiewanie gdy bez pośpiechu, wciąż jeszcze trzymając Rubena za ramię, otaksował spojrzeniem Georga. Przy nim informatyk wyglądał dość wątło i na jakiegokolwiek gieroja z wielką spluwą jak z jakiegoś plakatu werbunkowego to się wpisywał dość słabo. Warsztatowiec pokręcił głową i obrócił Rubena do siebie twarzą. Sięgnął do kieszeni i wyjął składany nóż. - Teraz tak. My wracamy. - wskazał na siebie, łódkę i gdzieś tam na brzeg z jakiego właśnie przypłynęli. Przez ten czas ostrze noża błysnęło i mechanik przeciął więzy Rubena. - Wy tu zostajecie przez 5 minut. - wskazał nożem na jedną z lichych ławeczek na tym molo. Złożył nóż i schował go z powrotem do kieszeni. - Potem róbcie co chcecie. Ale jeśli przed tymi 5 minutami dacie dyla czy przyjdzie wam do głowy nas rozwalić… - mechanik wymownie zawiesił głos i jakimś dziwnym gestem wskazał na ławkę, tą samą co przed chwilą. Przez chwilę nic się nie działo. Ale nagle coś świsnęło i kawałek deski odłupał się z impetem i z tym samym impetem wpadł do wody. - … no to zrobi się tu kolorowo. - dopowiedział niewzruszonym głosem szef obsługi warsztatu. Machnął ręką i najpierw Azjata a potem on sam zeszli po drabinie do motorówki. Tam siedzący przy sterze pulchniutki Eber dodał gazu i motorówka zaczęła robić obrót aby skierować się z powrotem na środek rzeki. - Jakaś wyciszona broń. Szukam strzelca ale po jednym strzale może być trudo. - zameldowała Dunkierka biorąc się od razu za szukanie ukrytego strzelca.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
31-01-2019, 20:48 | #72 |
Reputacja: 1 | Molo
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |
04-02-2019, 01:14 | #73 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 22 - 2037.II.25; śr; ranek Czas: 2037.II.25; śr; ranek; g. 08:30 Miejsce: Old St.Louis, Sektor VIII - Marina Villa; baza X-COM Warunki: pomieszczenie, ciepło, jasno, sucho HQ - No i tak to wygląda. - wyświetlany ekran zamarł wraz z zamarłym obrazem. Resztę niedzieli po tym prawie cudownym odzyskaniu Rubena zdawało się, że wszyscy w bazie odetchnęli z ulgą. Ludzie potrzebowali odpoczynku i chwili relaksu od tego ciągłego napięcia i niepewności. Więc resztę niedzieli nawet z HQ bazy nie płynęły żadne rozkazy i dyspozycje więc ludzie mogli nacieszyć się sobą. Oczywiście największą gwiazdą dnia był właśnie Ruben który nie omieszkał skorzystać z tej chwili sławny gwiazdy wieczoru. Agent Carter co prawda przeprowadził z nim rozmowę na temat tego co się działo ale Ruben za wiele nie mógł wyjaśnić bo albo miał klubową dziurę w pamięci albo był nie wiadomo gdzie i tylko wspomniał o jakimś magazynie czy piwnicy i przewożeniu samochodem. Z czego sporo miał albo worek na głowie albo spędził czas w izolatce. Za to mógł powtórzyć to co usłyszał od Rando co do ewentualnych przyszłych kontaktów z ludźmi Alvareza. Nie wyglądało to źle bo z tego co orientował się szef szpiegów ów Alvarez miał swoje dojścia i na terenie metropolii mógł sporo załatwić.* O samej pluskwie nie miał pojęcia skąd i jak się wzięła. Po tej rozmowie szef wywiadowców puścił go aby mógł się nacieszyć resztą niedzieli. Ale pod wieczór wysłano na mieście ekipę aby założyła kamery w pobliżu podanego adresu. Posłano też drona aby chociaż ogólnie rozpoznać okolicę. Niestety okazało się, że pod podanym przez ludzi Alvareza adresem są całe koszary dawnej Gwardii Narodowej. Czyli całkiem sporo, dość dużych budynków. Obecnie stały chyba opuszczone, zdemolowane czasem ze śladami pożaru, przestrzelinami i czarnymi śladami po eksplozji granatów. Trudno było zgadnąć czy oberwały jakoś podczas inwazji czy to już stało się w chaosie lat potem. Grunt, że na dość skromne siły jakimi dysponowali i niezbyt obszernym czasem do dyspozycji były wojskowy kompleks okazał się dość rozległy do upilnowania i sprawdzenia. Zwłaszcza, że całkiem bezludny nie był bo w oczach kamer łapały się ludzkie sylwetki lokalnej społeczności. Do tego od północy po dwóch dekadach opuszczenia przechodził w krzaczastą roślinność przenicowaną młodnikiem a dalej w prawdziwy las z drzewami i w ogóle w jaki zmienił się zaniedbany park miejski. Tyle, że zimowym sezonem brak liści aż tak nie utrudniał obserwacji jak w lecie. Od wschodu aż po sam kompleks podchodziła Mississippi, od południa zdziczałe pole golfowe zmieniło się w coś w stylu łąki z powtykanymi z rzadka drzewami a od zachodu przez płot i drogę ogrodzenie koszar graniczyło z cywilną, niskopienną zabudową przedmieść. Niemniej baza wojskowa to baza wojskowa w sposób prawie naturalny pobudzała wyobraźnię dając nadzieję na znalezienie jakiś ocalałych fantów. Mimo, że ta mniej więcej 48-godzinna zdalna obserwacja sugerowała, że co tam było do wyszabrowania to pewnie dawno zostało wyszabrowane. Tym razem przełom nastąpił dzięki butelkom alkoholu napełnianych przez destylarnię “lekkich” i zdolności komunikacyjne Jamesa i Nancy z wywiadu. Połazili po okolicy, postawili flachę tamtemu, uśmiechnęli się do tamtej, poklepali po plecach tamtego i zaskakująco łatwo tubylcy z okolic dawnej bazy dzieli się z obcymi swoimi troskami. Prawie z miejsca potwierdziło się, że coś jest na rzeczy. Poszła plota, że w bazie coś się zalęgło czy może przebudziło. Coś co porywa ludzi. W każdym razie znikają. Jakiś chłopak włóczył się tam z kolegą i dawał sobie rękę uciąć, że w pewnym momencie coś zaczęło ich śledzić. A jak próbowali opuścić ten budynek to zaczęło ich gonić. Co? Nie miał pojęcia, przecież uciekał co sił w nogach! Udało mu się wyskoczyć oknem z pierwszego piętra a jego kumplowi już nie. Słyszał tylko jego straszne krzyki tuż zza okna. Nawet widział jego kurczowo zaciśnięte na parapecie dłonie. A potem to coś wciągnęło go do środka i jeszcze tylko słyszał przez chwilę jego krzyki i klekoczące odgłosy tego czegoś. A potem uciekł. Inny zarośnięty facet o aparycji zawodowego menela opowiadał o “lunatykach” jacy kręcili się po bazie tu i tam. Wydawało mu się, że mógł wśród nich być jeden kumpel od kieliszka bo poznał go po kurtce. Ale w sumie ciemno już było i był wypity to się nie upierał. Może tylko ktoś o podobnej kurtce? W każdym razie słyszał potem, że nikt tego jego kolegi nie mógł znaleźć i przepadł jak kamień w wodę. Dzięki tym “źródłom osobowym” jak to profesjonalnie nazywał agent Carter już pierwszego dnia udało im się zawęzić najbardziej podejrzany obszar do dwóch budynków. Budynki były jednak dość spore, długie i trzypoziomowe, ze spadzistym dachem. Zbudowane z klasycznej czerwonej cegły pewnie z wiek lub więcej temu. Do przeszukania ich małą grupką ludzi nie zapowiadało się na lekkie zadanie. Oba były na terenie obecnie podmokłym który na stałe już był podmywany przez wody Mississippi. Oczy kamer wyłapały kilka razy ruch w budynku. Ale trudno było oszacować co powoduje ten ruch. Przynajmniej ze dwa razy była to sylwetka ludzka, pozostałe kilka mogło to być cokolwiek. Ale był to ruch istoty żywej a nie przypadkowo poruszony wiatrem śmieć. No i teraz, w środę rano, gdy na zewnątrz resztki śniegu nie mogły zdecydować się czy zamarznąć czy stopnieć bo świeciło ładne słoneczko ale temperatura oscylowała wokół 0*C, zebrali się tutaj w HQ aby zdecydować co robić dalej. Minęły dwa dni i trzy noce zdalnej obserwacji, połączonej z wypytywanie tubylców. Mieli przed sobą całą środę i kolejne dni aż do weekendu. Coś tam w tych budynkach koszar chyba było i pod tym względem namiar od Alvareza się potwierdził. Tylko nadal niezbyt było wiadomo co to właściwie jest. --- * Czyli coś jak ten “Black Market” w grze PC - możliwość wymiany różnych towarów i usług.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
09-02-2019, 14:01 | #74 |
Reputacja: 1 | Biuro Wywiadu
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |
09-02-2019, 18:41 | #75 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 23 - 2037.II.26; cz; przedpołudnie Czas: 2037.II.26; cz; przedpołudnie; g. 11:30 Miejsce: Old St.Louis, Sektor VIII - Jefferson Barrack Park; Jefferson Barrack Warunki: pomieszczenie, ciepło, jasno, sucho Furgonetka Z dawnego browaru do dawnych koszar gwardzistów samochodem nie było wcale tak daleko. Kilka czy kilkanaście kilometrów miejskimi ulicami. Chociaż dość mocno zdezelowanymi i pełnymi miejskiego, lokalnego kolorytu. Na wszelki wypadek jechali dość spokojnie a i tak byli może w kwadrans. Po drodze za szybami samochodów widzieli co jakiś czas podobne młodzieżówki jak te za jaką wzięli się swego czasu lekcy. Teraz jednak nie przejawiały one większego zainteresowania przejeżdżającymi samochodami. Czy miało to coś w związku z tym kim byli, czy był to wpływ akcji lekkich, czy Alvarez szepnął co trzeba w każdym razie od tamtej akcji z młodymi co się tak czkawką odbiła na dzielnicy jakoś więcej ta mająca zbyt wiele czasu i energii młodzieżówka nie naprzykrzała się xcomowcom. Być może miała coś z tym wspólnego wzmożona czujność policji jaka wciąż dość intensywnie patrolowała patrolami pieszymi, samochodowymi i dronami Dutchtown, miejsce pechowej akcji lekkich. I xcomowcy i pewnie tubylcy już nieco do ich widoku przywykli ale “pałkarze” wyraźnie drażniki swym widokiem i jednych i drugich. Czasem było słychać wycie policyjnych syren, czasem jakieś strzały ale od czasu poprzedniej akcji z przełomu lutego i stycznia nie przerodziły się w żadną, podobnej skalą akcję. Teraz zaś jadąc do koszar musieli przejechać obok kilku radiowozów jakie stanowiły zewnętrzny kordon jaki odcinał Dutchtown od reszty metropolii. Gdyby tylko gliniarze wiedzieli kto ich mija w tych furgonetkach albo strzeliło im do głowy zrobić rutynową rewizję… Ale nie strzeliło. Więc najpierw furgonetka ze zbrojnym ramieniem X-COM a później ta z pionem technicznym spokojnie przejechały główną drogą obok widocznych ze dwie przecznicę dalej policyjnych “pand”. Zajechali niedługo w okolicę samych koszar. Zbrojni jechali wcześniej bo chcieli wysadzić “Dunkierkę” i dać jej czas na zajęcie pozycji. Poza tym para skanerów mogła wykonywać swoją skanerską robotę także zdalnie, za pomocą drona czy podręcznego datapadu a zbroni musieli wykonać swoje zadanie bezpośrednio. - Na pozycji. - Sofia wysłała krótkie potwierdzenie gdy zajęła zaplanowaną pozycję. Wybrała sobie na miejsce dawną wieżę spadochronową. - Spider by się przydał. - rzuciła w międzyczasie gdy pewnie wspinała się po schodach konstrukcji zbudowanej głównie z kratownic. Zapewne lekki pancerz z wystrzeliwaną kotwiczką pomagającą dostać się do dalej czy wyżej położonych miejsc byłby w tej sytuacji całkiem pomocny. W końcu jednak dostała się na płaski szczyt wieży i zajęła posterunek. Teren koszar był złośliwie płaski. I te dwa, podejrzane budynki niezbyt miały miejsce do skrytej obserwacji. Albo otaczał je pusty parking, pole, plac albo budynki które blokowały widok a były zbyt blisko aby snajper mógł mieć realną przewagę i robić swoją robotę jak należy. Stara wieża spadochronowa była niejako kompromisem między tym co było a chciałoby się mieć. Z jej szczytu, “Dunkierka” mogła obserwować po dwie ściany i dach każdego z dwóch budynków imieć rozległe pole widzenia na spory kawał koszar. W razie potrzeby zdemaskowania i odwrotu miała zamontować system “fast rope” i zjechać błyskawicznie na dół a potem skryć się w przydrożnym rowie. Cały wczorajszy dzień zbrojni spędzili na oglądaniu terenu za pomocą drona a w końcu i tak się tam przejechali aby rozpoznać teren i właśnie padło na tą wieżę. Wadą było to, że mieli połowę budynku po przeciwnej stronie wieży właściwie ślepą dla Sofii. Ale taki dylemat przy tylko jednym strzelcu czy obserwatorze czekał ich jakąkolwiek pozycję by nie zajęła. - No to teraz my. - Yoshiaki dała znać szefowi skanerów pewnie po to by się cokolwiek odezwać. W końcu to była ich pierwsza tak bezpośrednia akcja odkąd przyjechali tutaj z Nowego Jorku. Furgonetka z wolna zapyrkotała i zatrzymała się w zaplanowanym miejscu. Chinka siadła wygodniej przed datapadem jaki wyświetlał obraz z krążącego nad koszarami drona. - Powodzenia. - uśmiechnęła się do szykującego się do wyjścia Lawa unosząc do kciuk do góry. Budynek Wschodni “Budynek Wschodni” i “Budynek Zachodni”. Tak zbrojni kodowo określili obydwa podejrzane budynki nie siląc się zbytnio na finezję. Wschodni leżał na wschodzie czyli bliżej rzeki a zachodni trochę dalej. Zbrojni czyli “Amadeo” zdecydował, że zaczną od strony rzeki czyli od wschodniego. Była wówczas szansa, że “w razie czego” jakby coś próbowało zwiać nadziałoby się na ostrzał “Dunkierki” bo “jej” wieża była bliżej zachodniego budynku. Wszystko było mokre bo deszcz przestał padać dopiero ze dwie godziny temu. Wcześniej lało tak gdzieś od połowy nocy. W chłodnym powietrzu oddech zmieniał się w parę i wciąż unosiła się nieprzyjemna wilgoć. Chociaż tak blisko rzeki chyba zawsze było trochę wilgotno. - Nie zapomniałeś broni? - Thomas uśmiechnął się łagodnie widząc, że doszedł do nich ostatni i dość nietypowy członek oddziału. Czekali we czterech w pobliskim budynku. Według planu mieli jak najprędzej pokonać jakieś pół setki metrów otwartej przestrzeni jaka dzieliła północno - wschodni narożnik “wschodniego” od tego sąsiedniego budynku gdzie zaparkowali swoją furgonetkę. To był potencjalnie bardzo niebezpieczny kawałek bo byli jak na widelcu. Tyle, że na razie nic nie świadczyło, że przeciwnik dysponował bronią zasięgową. Trójka zawodowych żołnierzy miała zasuwać gęsiego przodem. Przy narożniku ubezpieczał ich ckm “Fausta” i pm Lawa. Mieli ruszyć gdy pierwsza trójka dotrze do przeciwległego narożnika. Pierwszy szedł właśnie Thomas, za nim “Amadeo” i trzeci, tuż przed Lawem, Cyrrus. Gdy byli gotowi “Amadeo” zapytał dziewczyn o status. - Brak kontaktu. - odpowiedziała szybko i lakonicznie strzelec wyborowa na szczycie odległej o jakieś 200 metrów wieży. - Nie widzę nic podejrzanego. - Chinka dołączyła swoją odpowiedź chociaż w głosie dało się wyczuć napięcie znacznie wyraźniej niż u doświadczonej weteran operacji zbrojnych. - Ruszamy! - zakomenderował prawie od razu “Amadeo” i Thomas pierwszy wyszedł marszem strzeleckim zza rogu a pozostała trójka zaraz za nim. Żołnierze szli charakterystycznym truchcikiem z bronią wycelowaną przed siebie i w każdej chwili gotowi byli jej użyć. Law świetnie rozumiał co właśnie robią i dlaczego chociaż pod względem wprawy w obcej dla siebie specjalizacji nie miał co się równać z zawodowcami. Ale wbrew obawom zbrojnych te pół setki kroków pokonali bez żadnych przygód i po paru nerwowych chwilach dopadli do narożnika “wschodniego”. Teraz ta trójka ubezpieczała trasę dwójki kolegów. “Amadeo” dał gestem znak “naprzód” i brodaty Thomas poprowadził czwórkę przez rozwalone na oścież drzwi jakie prowadziły do korytarza idącego po osi wzdłużnej budynku. Wewnątrz panował rozgardiasz i chaos jaki można było oczekiwać po porzuconym i wielokrotnie zdewastowanym i splądrowanym budynku. Prowadzący wybrał wyciszony pm co dawało szansę na cichą likwidację celu. Mimo, że zbliżało się samo południe a obecnie panowała dla odlmiany słoneczna pogoda to wewnątrz zdewastowanego budynku było dość mroczno. Gdzieniegdzie okna były zabite czym się dało, gdzie indziej drzwi były zakleszczone więc do korytarza nie było światła docierającego przez okna. Dlatego zbrojni założyli gogle noktowizyjne które w takim półmroku wydawały się idealnym rozwiązaniem. - Popatrzcie jaki ładnych chłoptasiów tu kiedyś mieli. - mruknął cicho któryś z żołnierzy gdy mijali na korytarzu dawny plakat werbunkowy. Pewnie nawet oryginalny, z początku Inwazji. - Ale smród, co za menelnia. - szepnął z obrzydzeniem Dave wodząc lufami ckm-u po przepatrywanych pomieszczeniach. Rzeczywiście capiło. Uryną, starociami, zgnilizną, zaduchem, pleśnią. Do tego to co widziały oczy w zielonkawej poświacie również do tego pasowało. Różne skotłowane i porzucone przedmioty, zapomniane strzykawki, poprzewalane butelki, wszystko zdawało się być żywym antypomnikiem jak bardzo może zdegenerować się rasa ludzka. Ale było coś jeszcze. Trudny do zdefiniowania zapach jaki wniknął w te powietrze przeniknięte woniami ludzkiej degeneracji. Dziwny zapach kojarzący się z czymś lepkim i zwierzęcym. Ale na razie szło bez kłopotów. Sprawdzili parter prawego skrzydła “wschodniego”. I wszystkie pomieszczenia w kodowej mowie zbrojnych były “czyste” chociaż żaden cywilizowany człowiek tak by ich pewnie nie określił. Ruszyli na piętro. Wyglądało podobnie. Podobnie żadnych kontaktów z przeciwnikiem czy kimkolwiek. A jednak coś znaleźli. Idący na czołówce Thomas zatrzymał się przy jakiś drzwiach. Drzwi nosiły zastanawiające ślady. Jakby ktoś chlasnął je nawet nie nożem a jakimś mieczem. I chyba trafił bo zostały na nich zaschnięte rozbryzgi jakiejś podejrzanie czerwonej posoki. Znaleźli jeszcze dwa czy trzy podobne ślady świadczące, że ktoś tutaj mógł swego czasu całkiem mocno oberwać. Trudno jednak było zgadnąć czy to pojedynczy ktoś tak oberwał czy były trzy różne przypadki. Ale ciał nie było. - A to co? - Strauss zwrócił uwagę na coś innego. Z jednej z mijanych framug wystawało coś co w pierwszej chwili można było wziąć za kawałek częściowo odłupanego drewna. Ale nie zgadzała się barwa. Po chwili dłubania nożem Cyrrusowi udało się to coś wydłubać. Wyglądało barwą, fakturą i dotykiem jak kawałek jakiejś kości, kła czy pazura. Ale niezbyt wiadomo co mogło go zostawić. Przeszli przez piętro lewego skrzydła. Weszli do centralnej, nieco masywniejszej części budynku. Sprawdzali piętro i też obyło się bez incydentów. Mieli już sprawdzone jakąś połowę budynku “wschodniego” gdy wojskowi dali gestami znać na alarm. Coś było. Słychać i widać. Ustawili się przy wejściu do korytarza jaki powinien przechodzić wzdłuż osi budynku. Coś było słychać. Jakby ktoś ciężko oddychał właściwie to sapał. Widać też coś było. Ze cztery drzwi dalej jedne z nich były otwarte albo po prostu rozwalone. Wpadało przez nie na tyle dużo światła przez okna, że widać było na podłodze sylwetkę. Chyba ludzką. Jakby ktoś tam stał. Lekkie zachwiania sylwetki na podłodze zdradzało, że to nie manekin tylko chyba jakiś żywy.Zresztą pasowało to z grubsza do tych świszczących odgłosów oddechów. Jak ktoś tam stał to pewnie był zbyt blisko drzwi czyli zbyt daleko od okna i pod zbyt dużym skosem aby był widoczny dla “Dunkierki”. Zresztą pewnie zameldowałaby gdyby go dojrzała a w eterze panowała cisza. Xcomowcy popatrzyli na siebie świadomi, że stoją przed swoim rubikonem w tej akcji. Dotąd chyba nie zostali wykryci i mieli jeszcze szansę się wycofać licząc na to, że tak zostanie. Mogli też kontynuować misję dążąc do bardziej wymiernych efektów.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
15-02-2019, 00:08 | #76 |
Reputacja: 1 | Grupa uderzeniowa
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |
18-02-2019, 00:22 | #77 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | 2037.II.26; cz; przedpołudnie Czas: 2037.II.26; cz; przedpołudnie; g. 11:35 Miejsce: Old St.Louis, Sektor VIII - Jefferson Barrack Park; Jefferson Barrack Warunki: pomieszczenie, chłodno, pyliście, półmrok, wilgoć Budynek Wschodni “Junior” sprawnie wykonał zadanie. Przeszedł kilka kroków w stronę rozwalonej framugi gdzie na usyfionej podłodze widać było chwiejny cień nieznajomego. Ubezpieczał go szef z karabinka i Strauss ze strzelby szturmowej. Gdy “Junior” wycelował w otwór framugi ci dwaj wycelowali wgłąb korytarza skąd mogło przyjść zagrożenie. Ledwo pochylone sylwetki wyclowały po osi zagraconego korytarza padło kilka, szybkich świstów oznajmiających wystrzelone kule. Wyciszony pm zwiadowcy wypluł złote łuski a zza framugi rozległo się nagłe rzężenie i odgłos upadającego ciała. Moment później wszystko znieruchomiało i ucichło. “Junior” zajrzał do pomieszczenia stając przy framudze i omiatając wnętrze lufą swojej broni po czym dał znak, że “czysto”. I grupka uzbrojonych partyzantów na znak “Amadeo” ruszyła dalej. Tylko jak ktoś przechodził korytarzem mijał nieruchome ciało w zaniedbanym ubraniu i powiększającą się szybko czerwoną kałużę jaka wypływała z roztrzaskanej kulami głowy. Potem były kolejne korytarze, drzwi, pomieszczenia i schody. Nie różniły się za bardzo od tego co widzieli w tym budynku do tej pory. Tak samo zagracone, zdewastowane, usyfione i zapomniane. Wszędzie walały się śmieci, pety, puste butelki, podarte skrawki gazet użyte jako srajtaśma i to co częściowo przykrywały też tutaj było. Śmierdziało również jak na gniazdo jakichś meneli i degeneratów przystało. A jednak wciąż wyczuwali ten dziwny, obcy, mdły zapach jaki kojarzył się z czymś zwierzęcym. W miarę jak schodzili z piętra na niższe kondygnacje ten specyficzny zapach nawet się nasilił. Zeszli już na parter, mniej więcej nieco ponad poziom ulicy na zewnątrz budynku. Dziewczyny na zewnątrz milczały na znak, że nie dostrzegły niczego podejrzanego. Pierwszy budynek mieli prawie sprawdzony i zostały jeszcze tylko piwnice. I w piwnicach właśnie zaczął się koszmar. Law i osłaniający całą grupkę “Faust” szli na końcu więc schodzili dopiero ze schodów. Pierwsza trójka była skoncentrowana na przemieszaniu się ku najbliższym drzwiom. Tak samo sprawnie jak i dotąd, pochylone sylwetki z wycelowaną przed siebie bronią. Coś trzasnęło. Skrzypnęło. Nawet niezbyt głośno ale w tej napiętej chwili sprawiło, że wojacy próbowali zająć jakąś pozycję za jakąkolwiek osłoną aby nie stać na widoku mimo, że właściwie to mogło być cokolwiek i nie wiadomo właściwie skąd. Ale nie zdążyli. Trzask powtórzył się urósł, spotężniał i przerodził się w łoskot zapadającej się podłogi. Przez jeden, przerażający moment wydawało się, że z podłogi ktoś wyciągnął niewidzialny korek i wciąga ją jakiś wir jak odpływ wodę w wannie. Wraz z zapadającymi się deskami podłogi huk, dym i kurz pochłonął trójkę żołnierzy. Ocalała tylko dwójka która fartem szła na końcu i nie zdążyła jeszcze postawić nogi na zapadającej się podłodze. Law poczuł mocne szarpnięcie do tyłu gdy ciężka łapa “Fausta” złapała go i pociągnęła o kilka schodków do góry i w tym samym momencie ogarnęła go ciemność chmury kurzu jaka buchnęła po całym pomieszczeniu. - Jesteś cały? - zapytał Faust odkasłując i spluwając pyłem jaki wdarł im się do gardeł i nozdrzy. Właściwie poza tym nic im się nie stało. - Co tam się u was dzieje?! Widzę jakiś dym! - w słuchawkach rozległ się zaniepokojony głos “Dunkierki”. Widocznie wzbit kurz czmychnął także przez wszelkie możliwe otwory nawet na zewnątrz budynku. - Meldować status. - niespodziewanie w słuchawkach wychrypiał ciężki głos “Amadeo”. Dyscyplina zrobiła swoje i w parę sekund zameldowali się wszyscy. - Nic się nie stało. Podłoga się tylko zawaliła. - skomentował w końcu szef zbrojnych gdy wydawało się, że mimo strachu wyszli z tego cało. Rumor ustał ale pył w dalszym ciągu przesłaniał widok równie dobrze jak granat dymny. Law z “Faustem” widzieli ledwo na kilkanaście kroków w dół. Widzieli już zarys sporej dziury w jaką wpadła trójka wojaków ale ich samych pod spodem skrywały ciemność i pył. - Światła. - zakomenderował “Amadeo” i Faust zapalił swoją latarkę zamontowaną do ckm-u. - Widzicie nas tam na górze? - Mortz zapytał poprzez kaszel jaki powodował drażniący pył. Właściwie to teraz rzeczywiście widzieli. Nie było tak strasznie, widać było kłębiący się w promieniach latarek pył jaki ktoś z chłopaków podświetlał od dołu. Musieli stać blisko dziury. Tylko ten zwierzęcy odór nasilił się gdy zapadła się podłoga jakby tam było jego źródło. Nie zdążyli odpowiedzieć gdy zmroził ich komunikat Strauss’a. - Kontakt! - zameldował krótko. Promień latarki świecącej z dziury zniknął gdy pewnie próbowali rozpoznać co się tam dzieje. - Nie podchodź! Cofnij się! Łapy do góry! Do górę mówię! Do góry bo cię rozwalę!! - okrzyki z piwnicy robiły się coraz bardziej zdenerwowane. Dało się wręcz namacać niepokój żołnierzy. - Kontakt! Jest ich więcej! - “Junior” też widać namierzył kogoś podejrzanego. - Mamy tam zejść?! - “Faust” się tak samo niecierpliwił jak i niepokoił nie mając wyraźnych wytycznych w tej niejasnej sytuacji. Zerkał to na stojącego obok informatyka to na zadymioną dziurę w podłodze. I wtedy sprawa się wyjaśniła. Usłyszeli to. Skrzek. Obcy skrzek obcej kreatury. Bardzo charakterystyczny. Kto go raz słyszał ten już nigdy nie miał problemów aby go bezbłędnie zidentyfikować do końca życia. - To chryzalidzkie zombi! Ognia! - “Amadeo” błyskawicznie rozpoznał zagrożenie i wydał rozkazy. Prawie jednocześnie huknęły wystrzały z broni a tam w dole rozległy się wrzaski trafianych ludzi. Ale słychać też było coś groźniejszego. Klekot błyskawicznie zbliżających się pazurów. - Kontakt. Zlikwidowany. Uważajcie, wychodzą oknami. - głos “Dunkierki” był nad wyraz spokojny. Pewnie strzeliła ale w huraganie kanonady dobiegającej z piwnicy pojedynczy strzał z zewnątrz przepadł. - Law! Tam jest winda! Muszą dotrzeć do windy! Na końcu korytarza tylko trzeba ją shakować! - w słuchawkach głos Chinki był dla odmiany przejęty. Prawie krzyczała próbując przekrzyczeć to wszystko. - Kurwa, nie będę tak stał! - warknął wkurzony “Faust” i ruszył z impetem jakby zamierzał wskoczyć do tej dziury.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
23-02-2019, 00:04 | #78 |
Reputacja: 1 | Po jaką cholerą on się tu pchał, przyszło na myśl kierownikowi skanu. Co go podkusiło, żeby wybrać się na akcję zbrojną? Dumał, zerkając bezradnie na dziurę w parterze.
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |
24-02-2019, 05:13 | #79 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 25 - 2037.II.26; cz; przedpołudnie Czas: 2037.II.26; cz; przedpołudnie; g. 11:40 Miejsce: Old St.Louis, Sektor VIII - Jefferson Barrack Park; Jefferson Barrack Warunki: pomieszczenie, chłodno, zadymienie, wilgotno Budynek Wschodni - parter Faust zastanawiał się tylko moment. Zapewne był o tyle silniejszy od szefa skanerów, że ten by go nie zatrzymał gdyby postanowił mu się wyrwać. Ale postanowił co innego. Skinął głową i ruszyli we dwóch w kierunku windy jaką prawie cudem znalazła Yoshiaki. Przeskoczyli przez barierkę schodów i przebiegli przez rozwaloną futrynę prowadzącą do korytarza jaki powinien ich doprowadzić do tej windy. Cały czas z dołu byli ścigani odgłosami walki która sądząc po łomotaniu broni i skrzekach xenos rozpoczęła się na dobre. Budynek Wschodni - piwnica Plan dotarcia do windy jaką mogli się stąd zabrać wydawał się niezły. Niestety wróg nie był uprzejmy współpracować w jego wykonaniu. Byli tak blisko! Ledwo po kilka kroków od trójki żołnierzy X-COM. - Chryzalidy! Rozwalić chryzalidy! - zakomenderował “Amadeo” świadom, że te pająkowate kreatury są znacznie szybsze od najszybszego człowieka. Tej sztuczki można było spróbować z zainfekowanymi inkubatorami bo były dość ociężałe ale nie z infektorami. A te były zbyt blisko aby mieć nadzieję na ucieczkę. Zostawało strzelać. W ostatniej chwili zatrzymali ołowiem dwie pająkowate kreatury. Rozstrzelane padły ledo o krok czy dwa od trzech żołnierzy. Ale to zajęło ich na tyle, że zarażeni zdołali dopaść Straussa. Żołnierz próbował bronić i zasłaniać się swoją strzelbą ale zombi chociaż niezdarne to przeważały go liczebnie i w przeciwieństwie do ludzi zdawały sobie nic nie robić z kolejnych ciosów. Budynek Wschodni - parter Biegli. Najpierw Law a tuż za nim olbrzymi cekaemista. Zostawili centrum budynku za sobą, z dołu dobiegały ich odgłosy zajadłej walki, szef skanerów widział już koniec korytarza za jakim powinna być winda gdy usłyszeli za sobą ten przerażający klekot szponów po podłodze. Nie dało się go pomylić z niczym innym w takim miejscu. Gonił ich chryzalid! - Uruchom windę! Zatrzymam go! - tyle zdążył krzyknąć Faust zanim zatrzymał się prawie w miejscu odwrócił w kierunku skąd przybiegli. Law zdawał sobie sprawę, że jeśli kreatura załatwi cekaemsitę to on sam jest kolejny do rozszarpania i zarażenia. A mogły być tu jeszcze inne! Zdążył odbiec tylko kilka kroków gdy usłyszał za swoimi plecami dudnienie karabinu maszynowego. Broń Fausta zalewała przegniłą podłogę wysypem złotych łusek a lufa dudniła nieprzerwanym ogniem. Pociski pruły ściany na wylot, pruły przegniłe cegły, deski, porzucone graty. Pruły i wypruły trzewia wielokończynowca który wypadł z jakiegoś bocznego przejścia i błyskawicznie pokonywał odległość. Pociski na przestrzeni kilkunastu ostatnich kroków odpiłowały jej ołowiem przednią kończunę, rozpruły tułów, odrąbały kolce i powaliły o dwa kroki przed cekaemistę. Ten dokończył dzieła rozbryzgując rozgrzanym ołowiem bestię praktycznie na pół. Broń zamilkła a on sam odwrócił się ponownie i ruszył goniąc uciekające plecy informatyka. Budynek Wschodni - piwnica - Strauss odwrót! - Moriz nie tracił zimnej krwi i widząc jak zarażeni prawie otoczyły jego żołnierza błyskawicznie podjął decyzję. Strauss wykonał rozkaz chociaż oberwał. Jego ruchy straciły na płynności ale zdołał urwać się wytrzymałemu ale powolnemu przeciwnikowi. Teraz do zarażonych pruł już tylko karabinek dowódcy i wyciszony pm Juniora, prawie niesłyszalna w tym zamęcie. - Gotów! - Strauss przebiegł tylko kilka kroków nim zatrzymał się i odwrócił z powrotem twarzą w kierunku przeciwnika. - Junior odwrót! - dowódca zbrojnych walcząc z własną słabością zrakowaciałej krtani wydał rozkaz twardo jak za dawnych lat. Zarażeni którym wymknęła się jedna ofiara otoczyli kolejną która stała ledwo ze dwa kroki dalej. Junior jednak miał trochę wiecej szczęścia i udało mu się odbić najważniejsze ciosy swoim pm-em a te które go trafiły na szczęście nie miały na tyle mocy aby przebić się przez wojskowy pancerz. Zwiadowca bez wahania odwrócił się i pognał w kierunku już strzelającego Straussa. Teraz ci dwaj osłaniali jego odwrót. Budynek Wschodni - parter Znów biegli razem. Informatyk a kawałek za nim łysy olbrzym. Przebiegli przez korytarz i wybiegli na jakąś salę. Ale była! W rogu dojrzeli drzwi windy! Law przeciął na skos przez tą salę i prawie bez tchu wpadł na drzwi. Cekaemista dopiero przebiegał przez tą salę ale byli już prawie na miejscu! Krzyki, wrzaski i strzelanina z dołu dawała nadzieję, że trójka zbrojnych jeszcze się trzyma przy życiu. Budynek Wschodni - piwnica Zarażeni właśnie zaczynali dobierać się do dowódcy zbrojnych gdy ten odwrócił się i czmychnął im sprzed nosa. - Wracam! Strauss do windy! - wychrypiał stary żołnierz biegnąc w stronę dwójki strzelców. Ciężko ranny saper i technik w jednym ciężko dysząc i wypluwając ślinę zmieszaną z krwią ruszył w kierunku windy. Junior ostrzeliwał ociężałych zarażonych z których widział trzech. Trzy chwiejne i pokracznie poruszające się sylwetki w ludzkich łachmanach. Ze dwie już powalili do tej pory. Na klepnięcie starego odwrócił się i też razem z nim ruszyli w kierunku windy. Powinien ich osłaniać Strauss ale temu akurat skończyły się naboje w strzelbie. - Maaag! - krzyknął saper zmieniając magazynek w swojej broni. Budynek Wschodni - parter Law szybko dopadł do panelu sterującego windą. Musiał się podjąc pod jego trzewia swój naręczny, hakerski komputerek. W międzyczasie gdy w szaleńczym tempie uruchamiał odpowiednie komendy a jedna maszyna zmagała się z zabezpieczeniami drugiej dobiegł do niego cekaemista. Stanął plecami do jego pleców i osłaniał jego pracę ze swojej broni. Jeszcze kilka bezcennych sekund iii… Gotowe! Drzwi windy szczęknęły otworem i Law mógł szarpnąć je aby je otworzyć. Faust niezwłocznie wbiegł do środka chcąc jak najszybciej dotrzeć do swoich osaczonych przez bestie towarzyszy. Budynek Wschodni - piwnica - Mag! - dowódca dał znać podwładnym, że teraz on zmienia amunicję. Rozległy się suche, metaliczne trzaski gdy pusty magazynek upadł na zabłoconą podłogę a nowy zajął jego miejsce. W tym momencie mieli już może ze dwadzieścia kroków do drzwi ciemnej jeszcze windy. Ale zarażeni byli już tylko o kilka kroków. Gdy stało się to czego się wszyscy obawiali. Trójką zarażonych jacy dotąd ich niezdarnie ścigali wstrząsnęły jakieś konwulsje, zaczęło nimi miotać o ściany, jeden upadł na podłogę a tors od środka wypruły mu chryzalidzkie ostrza. - Wykluwają się! Ognia! - obydwaj żołnierze byli aż nadto świadomi co się dzieje i czym to grozi. Próbowali rozstrzelać stwory zanim wyprują się z trzewi nieszczęsnych ludzi. Jednego udało im się posiekać śrutem ze strzelby i pociskami z wyciszonego pm-u zaraz gdy rozszarpał nieszczęśnika jaki go nosił. Wtedy ogniem wspomógł ich dowódca ogniem swojego karabinka. Dopadli jeszcze jednego który zdołał się już wypruć ale jeszcze skakał jak skołowany niezbyt ogarniając co się dzieje w świecie poza trzewiami. Został ostatni. Budynek Wschodni - winda Law wbiegł do klatki windy i zamknął za sobą drzwi. Potężna łapa Fausta z wściekłości prawie zmiażdżyła przyciski uruchamiające windę. Winda zatrzęsła się, coś nad nią zazgrzytało, pod nią zatrzeszczało jakby zastanawiała się czy nie rozpaść się wreszcie na dobre ale jednak nie. Ruszyła ku piwnicy. Tylko tak cholernie wolno! - Odsuń się od drzwi. - Faust stanął naprzeciw drzwi pochylając ckm tak aby być gotów strzelać do wszystkiego za drzwiami, nawet przez te drzwi. Budynek Wschodni - piwnica - Winda! - Strauss wrzasnął gdy usłyszeli za plecami jak został uruchomiony mechanizm windy! Law i Faust zaraz tu będą! Muszą tylko wytrwać! - Maaag! - Wydarł się brodaty zawiadowca dając znać, że musi wymienić magazynek. Sprawnie pstryknął bronią, łukowaty magazynek poleciał w bajoro podłogi a dłoń bez wahania sięgnęła do przywieszki wydobywając kolejny, łukowaty magazynek, tym razem pełny. Jeszcze tylko suchy trzask i broń była znów gotowa do użytku. W tym czasie nowo wypruty z ludzkich trzewi chryzalid, ostatni jaki został zdołał już zorientować się gdzie są kolejne inkubatory. I skoczył ku całej trójce. Amadeo zacisnął szczęki gdy wycelował w tą błyskawicznie poruszającą się smugę karabinek. Widział jak część tripletów rozpruła przegniłe deski i odłupała tynk ale sporo weszło z chropowate, nienaturalne cielsko. Stwór zasyczał i przygiął się na moment ale nie padł. Dowódcę wspomógł shotgun ciężko rannego sapera ale niewiele śrucin trafiło w cel i nie na tyle poważnie by go chociaż spowolnić. Ciężko ranny stwór dopadł sapera i sieknął go aż ten poleciał do tyłu. Gdyby nie uderzył plecami w ścianę pewnie upadłby na podłogę a tak jakoś utrzymał się w pionie. Stęknął ale okazało się, że miał szczęście. Szpony poczwary trafiły w najmocniejsze miejsce w pancerzu: napierśnik i farciarsko dla niego i jego właściciela nie zdołały go przebić. Budynek Wschodni - winda Winda skrzeczała metalicznie i szumiała zjeżdżając wkurzająco wolno. Była w takim stanie, że naprawdę groziło, że się w każdej chwili zatnie, spadnie czy rozpadnie. Ale dwójka xcomwoców uparcie zjeżdżała dalej. Faust wpatrywał się nieruchomo w wąskie okienko drzwi jak zahipnotyzowany. Minimalnie wodził lufą swojej ciężkiej broni nie mogąc się doczekać kiedy będzie mógł zrobić z niej użytek i wspomóc swój oddział. Wreszcie się doczekał! Winda zatrzymała się a Law otworzył do niej drzwi. Cekaemista natychmiast z niej wyskoczył na piwniczny korytarz. Widzieli ich! Całą trójkę! Plecy zwiadowcy i ciężko rannego sapera były o kilkanaście kroków od drzwi windy. Obydwaj strzelali do chryzalida z którym zmagał się ich dowódca jeszcze kilka kroków w głąb korytarza i toczącego się ku nim zarażonemu. Tuż przy nim leżał już jeden dogorywający pasożyt. Faust przeklął. Obydwaj towarzysze zasłaniali mu pole ostrzału! Zresztą dowódca też! Budynek Wschodni - piwnica Ostatni z chryzalidów został rozstrzelany i dobity kolbą i butami dowódcy. Któremu znowu skończyła się amunicja. Ale było już widać wolno zjeżdżającą podłogę windy a za to żadnych innych insektów. - Mag! Do windy! - przeładował swoją broń nie chcąc biec z pustą i dał rozkaz do odwrotu swoim ludziom. Ci posłuszni rozkazowi odwrócili się i zaczęli biec w stronę zbawczych drzwi. Przez te drzwi widać już było nogi i ciężką lufę ckm Fausta! Brakowało już tylko kilku ostatnich sekund i kroków! Gdy za sobą usłyszeli jak coś się załamało z trzaskiem, obsypało i zakończyło jednoczesnym skrzekiem chryzalida i bolesnym jękiem dowódcy. Obydwaj odwrócili się i ujrzeli jak nie wiadomo skąd na łysego Moriza napadł i siekał insektoid. Dowódca zbrojnych próbował zasłaniać się swoim karabinkiem. Obydwaj bez zawahania unieśli broń i otworzyli ogień do stwora. Nie zwracali uwagi, że za plecami mechanizmy windy zatrzymały się i zaraz potem szczęknęły otwierane drzwi. Droga odwrotu była wolna! Ale mimo to strzelali i na szczęście udało im się rozstrzelać poczwarę z jaką zmagał się Amadeo. Ale z trzewi korytarza wyskoczyła kolejna. Już unosiła swoje szpony do ciosu aby wykończyć starego żołnierza. Ledwo kilka kroków za nią z jakiegoś bocznego pomieszczenia wyczłapał się kolejny zarażony który kolebiąc się zmierzał ku Morizowi.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
28-02-2019, 23:00 | #80 |
Reputacja: 1 | Budynek Wschodni - piwnica
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |