Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-03-2019, 20:57   #81
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 26 - 2037.II.26; cz; przedpołudnie

Czas: 2037.II.26; cz; przedpołudnie; g. 11:45
Miejsce: Old St.Louis, Sektor VIII - Jefferson Barrack Park; Jefferson Barrack
Warunki: pomieszczenie, chłodno, zadymienie, wilgotno



Budynek Wschodni - piwnica



- Na razie czysto! - sądząc po zdenerwowaniu wyczuwalnym w głosie, nerwy Chinki wydawały się w strzępach ale jeszcze jakoś się trzymała. Dunkierka też nie meldowała o nowych kontaktach więc można było żywić nadzieję, że na zewnątrz nie szaleję inwazja niedobitków stworów z Inwazji. A w piwnicy w tym czasie walki weszły w decydującą fazę.

Faust widząc, że ckm w tych warunkach jest średnio użyteczny wymienił go na ciężki młot bojowy nim niczym gigantyczny berserker z dawnych legend, ruszył z nim na wroga wrzeszcząc dziko. Dla odmiany “Amadeo” postanowił się wycofać. Wrzasnął - Wracam! - odwrócił się i ruszył sprintem w stronę wejścia do windy. Dał przy tym popis wysokiego kunsztu wojskowego bo dwaj jego strzelcy: Junior i Strauss, prowadzili ogień osłaniający odwrót dowódcy strzelając prosto w jego stronę. Pod tym względem korytarz wydawał się być wąską klitką, znacznie ograniczającą pole jakiegokolwiek manewru. Udało im się dość szybko zlikwidować jednego z chrizalidów które próbowały rozsiekać ich dowódcę dzięki czemu ten miał względnie spokojne plecy podczas tego biegu.

W strzelbie bojowej Strauss’a po wystrzeleniu kilku strzałów skończyła się amunicja. Nie próbował przeładowywać tylko też wrzasnął - Wracam! - to zrobił. Ostatnia łuska ze strzelby wypadła akurat jak ich dwóch mijał Moritz więc teraz już biegli obaj podczas gdy łysy olbrzym z ciężkim młotem biegł w ich kierunku i dzieliło ich już tylko kilka ostatnich kroków. Tym sposobem w tym krytycznym momencie ostatnim xcomowcem jaki prowadził aktywną walkę z obcymi poczwarami został Junior ze swoim wyciszonym pm. Tymczasem poczwary były coraz bliżej. Jeden z zarażonych doczłapał się do zwiadowcy już prawie na wyciągnięcie swoich brudnych łap a z bocznego przejścia wypadły dwa świeże chryzalidy, ledwo kilka kroków od niego.

W międzyczasie Amadeo i Strauss dobiegli już prawie do windy za to Faust zajął miejsce Strauss’a obok Juniora. Byli może z kilkanaście metrów od otwartych drzwi windy. Zwiadowca prowadził ogień non stop, strzelając swoimi wyciszonymi tripletami w jedną z poczwar. Pociski szarpały poczwarę ale pm nie miał takiej siły uderzenia jak karabinek czy strzelba więc chociaż ołów rykoszetował i przebijał się w głąb trzewi maszkary to zbyt wolno aby ją to zastopowało z miejsca.

Poczwara którą ostrzelał i mocno zranił zwiadowca za cel wybrała jednak Fausta. Razem z kolejnym przerośniętym pajęczakiem zaatakowały młociarza z miejsca spychając go do obrony. Jeden z maszkaronów brutalnie sieknął numer 2 w zespole zbrojnych. Tak zjadliwie, że pancerz nie pomógł i szpony rozorały napierśnik David’a. Mężczyzna zawył ugodzony boleśnie ale mimo to wystał na posterunku. W tym samym czasie niezbyt dobrze wiodło się drużynowemu zwiadowcy. Opadli go dwaj zarażeni a kolejne dwa były ledwo ze dwa kroki dalej. Szczęściem Juniorowi udało się zdzielić swoim pm-em jednego z napastników przetrącając mu ramię i wywinąć z ataków drugiego. Niemniej realne było, że ci dwaj żołnierze najbardziej oddaleni od reszty swoich przy windzie zostaną otoczeni, przytłoczeni liczebną nawałą wroga, odcięci od reszty i zasieczeni przez stowry i ich dwunożne inkubatory.

Ale w sukurs już im szli koledzy. Strauss zatrzymał się tuż przed windą ale nie mógł ich wspomóc póki nie naładował swojej broni. - Maaag! - wrzasnął dając znać okolicy, że w tym momencie nie mogą liczyć na jego wsparcie. Prawie w tym samym momencie wyciszony pm szczęknął suchym dźwiękiem pustego magazynka. - Zjeżdżaj! - rozkazał mu mający o oczko wyższą rangę młociarz. Zanim podwładny mógł wykonać rozkaz musiał zasłonić się przed niezdarnymi ciosami zakażonych. Udało mu się jednego kopnąć tak, że tamten poleciał na ścianę a zanim się pozbierał kolba pm zmiażdżyła mu krtań. Drugi z zarażonych złapał go za ramię próbując go przewalić, unieruchomić czy cokolwiek innego. Zwiadowca jednak kopnął go w rzepkę i gdy ten ugiął się pod tym atakiem trzasnął go kolbą łamiąc przy tym jego szczękę. Zarażeni jednak nie reagowali jak normalni ludzie i te zranienia chociaż ich okaleczały to jednak pozornie zdawały się nie robić na nich żadnego wrażenia.

- Wracam! - krzyknął zwiadowcy gdy tylko zyskał okazję aby urwać się niezdarnemu przeciwnikowi. Z pustą bronią wdawanie się w walkę z przeważającym liczebnie przeciwnikiem nie wydawało się zbyt dobrym pomysłem. Poważnie ranny Amadeo wbiegł do windy ciężko windy i znalazł się obok Lawa. Z miejsca odwrócił się i już z trzewi windy wycelował w trzewia korytarza i z sekundę później otworzył ogień ze swojego karabinku. W tym samym czasie Strauss skończył ładować swoją broń więc obydwaj wznowili ogień prawie w tym samym momencie. Strzały prawie cudem zdawały się omijać biegnącego wprost pod ten ogień Juniora któremu udało się przebyć już z połowę drogi do trzewi windy. Ich ogień trafił i aż cofnął jedną z pająkowatych kreatur która już zmagała się z Faustem. Chociaż stworem zachwiało i aż go przygięło od garści ołowiu jaka przenicowała jego trzewia to jednak przetrwał ten ostrzał i wznowił atak na Davida. Ostatnim xcomowcem toczącym bezpośrednią walkę ze stworami był raniony na samym początku starcia Faust.

Zastępca dowódcy zbrojnych został sam otoczony sforą kilku przeciwników. Ale mimo mało fartownego początku starcia pokazał na co go stać. Jego młot jednym uderzeniem przetrącił wiotką szyję chryzalida którego wcześniej swoim pm-em zranił Junior. Kolejnego trafił chwilę potem z równie morderczym efektem. Jego młot w walce bezpośredniej był równie zabójczy jak karabinek szefa czy shotgun Straussa strzelający z bezpośredniej bliskości. Obuch broni zmiażdżył z głośnym chrzęstem jedną z kończyn stwora, przebił się przez jego skorupę jakby jej tam nie było i ugrzązł w jego trzewiach. Tą okazję wykorzystali zarażeni. Czwórka z nich opadła unieruchomionego wojownika i wydawało się, że nawet jego wielgachna sylwetka maleje i niknie w oczach tego zbiorowego ataku. Zwarta masa żywych przeciwników zachwiała potężnie zbudowanym xcomowcem. Ten zatoczył się i gdyby nie wpadł na ścianę to pewnie by się przewrócił. Na szczęście zdołał w ostatniej chwili wyrwać swój oręż.

A jednak nawet taki grupowy atak nie mógł powstrzymać Fausta. Wrzasnął i naparł rękojeścią swojego młota na jednego zarażonych. Uderzył nim jak szmacianą lalką gdy obrócił się dookoła własnej osi aż rękojeść młota z trzaskiem zmiażdżyła krtań i złamała kręgosłup zarażonemu nieszczęśnikowi. Gdy olbrzym go puścił ten usunął się po ścianie jak marionetka której odcięto nagle sznurki. Kolejnego zarażonego spotkał podobny los. Faust bez odwracania się uderzył trzonkiem swojej broni w czaszkę przeciwnika. Siła uderzenia była tak wielka, że trzonek przebił się przez trafioną głowę na wylot. Dave zaparł się o ciało butem wyszarpując swoją broń razem z mieszaniną ludzkich szczątków i opadającym na podłogę ciałem. Trzeci z zarażonych oberwał obuchem powracającego młota. Broń zmiażdżyła mu bok czaszki z obrzydliwym chlupotem i kolejny nieszczęśnik padł martwy na ziemię. W ciągu kilku, szybkich oddechów Faust zlikwidował przewagę liczebną otaczających go wrogów, masakrując ich. Został ostatni utrzymujący się na nogach chryzalidowy zombi i jedna z pająkowatych bestii. Ciężko ranna poczwara zginęła zaraz po kolejnym ciosie ciężkiego młota gdy Faust tylko odzyskał swobodę ruchów a ostatni zombi został rozstrzelany przez Amadeo i Straussa.

- Odwrót! Wszyscy do windy! - Moritz nie chciał ryzykować przedłużania starcia. Pierwszy do niej dotarł Junior który wpadł do niej tak samo jak przed chwilą zbrojnych przed chwilą. Minął Straussa który tak samo jak Amadeo w windzie, celował w trzewia korytarza. - Maag! - wydarł się brodaty zwiadowca wymieniając pusty na pełny mag w swoim pm-ie. Kolejnym był powracający młociarz. Gdy wbiegł do windy ta aż zaskrzypiała i zatrzęsła się pod jego ciężkim chodem. Oberwał poważnie tak samo jak Moritz ale mimo to rany zdawały się go nawet trochę nie spowalniać udowadniając jego niesamowitą witalność i odporność. Na końcu do windy wbiegł stojący tuż przy niej Strauss. Gdy minął drzwi Amadeo ponaglił Lawa gestem dłoni. - Zamykaj i w górę! Spadamy stąd! - dłoń informatyka wcisnęła przycisk i drzwi zaczęły się zamykać. Wydawało się, że strasznie wolno bo z piwnicy było już słychać echo zbliżających się jęków zarażonych, tupot ich butów i przyprawiający o dreszcze klekot odnóży chryzalidów i ich skrzeki.

Drzwi wreszcie zamknęły się a winda trzęsąc się i zgrzytając ruszyła ku górze. Trzęsąc się wróciła na poziom parteru. W międzyczasie na zabłoconej, zakrwawionej i zawalonej pustymi łuskami i magazynkami podłodze pojawiły się kolejne łuski i magazynki gdy czwórka żołnierzy skorzystała z okazji aby wymienić magazynki na pełne. Na więcej nie starczyło czasu gdy drzwi się otwarły.

- Law! Znalazłam plany budynku! Tam powinna być kotłownia! Butle z gazem czy coś takiego! Powinno być zamknięte więc może nikt tam się nie dostał! Jak się tam dostaniecie może uda się to wysadzić! Wysłałam ci schemat! - w słuchawkach znów odezwała się zdenerwowana Yoshiaki. Na naramiennym ekraniku informatyka rzeczywiście pojawił się sygnał o nadchodzącej wiadomości. Był zaznaczony zarys budynku i miejsce gdzie była owa kotłownia. Znajdowała się w pobliżu centrum budynku, gdzieś tam w pobliżu dziury gdzie zarwała się podłoga. - Kontakt. - rozległ się suchy głos Dunkierki. Oddech potem gdzieś od zewnątrz huknął pojedynczy wystrzał karabinu. Przeciwnik też przemieszczał swoje siły rozwścieczony wtargnięciem do swojego gniazda i uparcie ścigał wymykającą się zdobycz. Słyszeli to po skrzekach i klekotach jakie dochodziły już chyba również z poziomu parteru. Na zewnątrz rozległ się kolejny pojedynczy wystrzał. - Zdjęty. - w słuchawkach rozległ się suchy głos strzelca wyborowego umieszczonej na kratownicowej wieży.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 10-03-2019, 21:01   #82
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Dopiero kiedy drużyna wyjechała na parter i wyszła z windy, Law w świetle dnia wpadającym przez okna mógł dostrzec, jak ciężko pokiereszowani byli „Amadeo” i dwójka jego ludzi. Przełknął ciężko ślinę, jednak odepchnął od siebie panikę razem z myślami o tym, że to on mógł znaleźć się na ich miejscu.


- … którą moglibyśmy wysadzić, potencjalnie zawalając cały budynek na głowy tych poczwar - skończył mówić Japończyk, który przedstawiał dowódcy zbrojnych plany budynku i lokalizację kotłowni otrzymane przez Yoshiaki. - Tylko musimy się pośpieszyć, zaraz zleci się na nas cały blok.

- Brzmi dobrze - odparł starszy żołnierz, przeskakując spojrzeniem po ekranie podsuniętego mu holo. - Saper zajmie się podłożeniem ładunku. Jeżeli nie będziemy się ociągać, zdążymy wycofać się przed zawaleniem - zgodził się Zigfrid.

- Tylko… Czy na pewno damy radę? Może powinniśmy wycofać się teraz i wrócić lepiej przygotowani? To stworzenia terytorialne, nie będą nas gonić przez miasto - zasugerował Law, patrząc wymownie na jego rany.

„Amadeo” tylko prychnął i pokręcił głową.

- A ty przerywasz swoją hakerską robotę w połowie i postanawiasz spróbować innym razem, kiedy przeciwnik już wie o próbie włamu? - odparł pytaniem na pytanie.

- To nie to samo...

- Owszem, to samo. Chyba, że chcesz coś powiedzieć, hm? Boisz się, tak? - zapytał podejrzliwie.

- Tak. Nie… To znaczy… - podpuszczony Law mruknął niezadowolony i zrobił zaciętą minę. - Dobra, skończmy to.

- W porządku. Junior, idziesz na przodzie jako szperacz. Law-Tao, za nim. Prowadzicie do kotłowni. Ja za wami, potem Strauss i Faust zamyka. Z życiem panowie, chyba że chcecie zostać pożarci przez te karaluchy na miejscu!


Ustawiając się w szyku, Law poczuł, jak zrobiło mu się ciepło i coś zaczęło uciskać go na żołądku. Przezornie sprawdził swój magazynek, chociaż dobrze wiedział, że tego dnia jeszcze ani razu nie wystrzelił. Ostatni raz upewnił się, że odbezpieczył broń, po czym pokazał zerkającemu na niego „Juniorowi” kciuk w górę. Skaner domyślił się, że zostali wysłani na czoło, ponieważ nie odnieśli wcześniej żadnych ran.

- Bl4ckRain… - rzucił do słuchawki, kiedy kolumna ruszyła. - Idziemy do kotłowni. Zrób przelot dronem wewnątrz budynku i spróbuj odciągnąć część chryzalidów najlepiej pod lufę Dunkierki.

- Przyjęłam. Ciężko będzie nim manewrować po tych ciasnych korytarzach, ale zrobię co w mojej mocy - odparła natychmiast Chinka. Hakerowi wydawało się, że wychwycił w jej głosie nuty zmartwienia.

- Yoshiaki i jeszcze jedno… - zaczął Law, idąc krok w krok za szperaczem. Nasłuchując zbliżające się potwory zaczął się bardziej pocić.

- Tak, szefie? - odezwała się niepewnie operatorka drona.

Japończyk otworzył usta, jakby próbował coś odpowiedzieć, ale ostatecznie tylko westchnął.

- Później. Teraz się skup na zadaniu - powiedział, a Yoshiaki jeszcze długi czas nie była pewna, czy mówił do niej czy do siebie.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 14-03-2019, 23:08   #83
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 27 - 2037.II.26; cz; przedpołudnie

Czas: 2037.II.26; cz; przedpołudnie; g. 11:50
Miejsce: Old St.Louis, Sektor VIII - Jefferson Barrack Park; Jefferson Barrack
Warunki: pomieszczenie, chłodno, zadymienie, wilgotno



Budynek Wschodni - parter



Mężczyźni potwierdzili wytyczne otrzymane od szefa i bezzwłocznie przystąpili do ich wykonania. Pierwsza dwójka z automatami torowała drogę. Jak do tej chwili ich operatorom, Lawowi i Juniorowi, najbardziej sprzyjała wojenna fortuna i z dotychczasowych walk wyszli bez większego szwanku. Za nimi szedł wojskowy szef całej grupy. Gotów był wesprzeć ariergardę lub avangarde ogniem swojego karabinku. Moritz jednak był już poważnie ranny gdy w piwnicznym korytarzu zdołał dopaść go jeden z chryzalidow. Na szczęście w nieszczęściu rozwalili go zanim zdążył rozwalić im szefa zbrojnych. Tylne ubezpieczenie stanowiła ostatnia dwójka ciężko ranny saper i operator broni ciężkiej. Chociaż obaj wyglądali na poważnie rannych to u Strauss dało się dostrzec grymas bólu na twarzy i brak płynności ruchu. Ale Faust nadal trzymał się pewnie na swoich nogach i bez trudu dźwigał ciężki karabin maszynowy w łapach i swój wielgachny młot do walki bezpośredniej na plecach.

Poruszali się sprawnie. Bez żalu zostawili za sobą windę którą z takim mozołem wyjechali na parter. Law i Faust znów pokonywali ta samą trasę co poprzednio gdy biegli aby wspomóc swoich kolegów jacy utknęli w piwnicy. Tylko teraz zasuwali w przeciwna. Według mapy jaką znalazła Yoshiaki musieli wrócić do centralnej części budynku tam gdzie pod trójką żołnierzy zapadła się podłoga. Tylko zamiast do dziury, skierować się w przeciwna do drzwi które wedle opinii podwładnej Lawa powinny dać się otworzyć. Przynajmniej jego hakerskim umiejętnościom albo mniej finezyjnym reszty oddziału.

Nie poruszali się po budynku sami. Słyszeli szarpiące nerwy klekoty i skrzeki. Stwory też nie zamierzały odpuścić intruzom buszującym im po gnieździe. To był wyścig! Kto kogo odnajdzie i dorwie pierwszy? Stwory zdołają rozsiekać ludzi albo co gorsza zaimplantować swoje jaja czy ludzie zdołają położyć plastik gdzie trzeba i zwiać zanim xenos zdołają coś przedsięwziąć? Okazało się, że wyszedł remis.

Pierwsza dwójka zdołała przebyć sale z windą, długi korytarz już była kilka kroków od windy gdy z podłogowego zapadliska za ich plecami wyskoczył chryzalid. - Otwórzcie drzwi! - Moritz który był kilka kroków za nimi a więc i bliżej o te parę kroków do poczwary nie zmienił wytycznych jakie ustalili pół budynku temu. Z ostatniej dwójki Faust i Strauss byli dopiero przy wyjściu z korytarza i z całej piątki mieli najbliżej do poczwary. Wielkolud rozkazał saperowi kontynuować bieg a sam obniżył lufę swojej broni i posłał mordercza serię prosto w stwora. Z tak bliskiej odległości i wprawie Davida ciężki ołów praktycznie rozerwał na pół maszkare wrzucając jej ochłapy z powrotem do piwnicznej dziury.

Po tej uwerturze walka zaczęła się na całego. Law i Junior właśnie dopadli jeszcze zamkniętych drzwi. Yoshiaki się nie pomyliła co do adresu. Na drzwiach był częściowo zatarty ale czytelny napis obwieszczający, że to kotłownia i wejście jest tylko dla autoryzowanego personelu. Law ani żaden z jego kompanów do takiego personelu się nie zaliczał ale naręczny komputerek mógł przekonać anachroniczny algorytm zamka drzwi, że jest tym kim trzeba aby stanął przed nim otworem. Wystarczyło kilka chwil aby osobisty komputerek szefa skanerów pokonał zabezpieczenia zamka i drzwi stanęły otworem. A za nimi… kotłownia! To czego szukali!

- Otwarte! - wydarł się brodaty zwiadowca który dopadł do drzwi razem z Lawem i pilnował mu pleców gdy ten łamał zabezpieczenia zamka. Ale w tym czasie walka w centralnej części sali w pobliżu zapadliska w podłodze przybrała jeszcze gwałtowniejszy obrót.

Ledwie właściciel wyciszonego peemu się wydarł a już strzelał ze swojej świszczącej broni do chryzalida który doskoczył do xcomowca który był najbliżej dziury w podłodze czyli Fausta. Faust zaś właśnie zmasakrował ołowiem kolejna pokrakę ale nie mógł przekierować swojego cielska i ciężkiej broni na nowego wroga. Właśnie tutaj próbowała go wesprzeć reszta grupy. Jednak furtuna tym razem z nich zadrwiła. Szef grupy już zaczynał obramowywać ołowiem cel aby wesprzeć numer 2 w ich dziale gdy broń mu zazgrzytała i zamilkła. Zacięła się! Strauss który zatrzymał się za jakimiś biurkiem jakie stało między szefem a Davidem kopnął je aby zrobić z nich zasłonę. Biurko przewróciło się jak trzeba a nawet aż za dobrze. Ledwo saper wystrzelił ze swojego shotguna raz gdy podłoga pod tym biurkiem pękła i częściowo zapadła się. Zdołał co prawda odskoczyć i nic więcej się nie stało ale szansa na ostrzelanie maszkary zanim dopadnie Fausta przepadła.

- Strauss! Podłóż ładunek! - wychrypiał Amadeo wywalając z karabinku zacięty magazynek i wpinając następny.

- Tak jest! Biegnę! - saper potwierdził, ostrzegł, że będzie się wycofywał z linii ognia i ruszył biegiem ku dwójce z peemami obstawiających drzwi kotłowni. Oni zaś ostrzelali maszkarona z jakim walczył ich olbrzym że zbrojnych. Stwór nieco o oberwał z wyciszonej broni ale za mało aby wyłączyło go to z akcji więc zwarl się z Faustem. Olbrzym nie miał czasu zmienić nieporęczny w zawarciu ckm na swój ulubiony na takie okazje ciężki młot bojowy ale i tak radził sobie nieźle. Kopnął buciorem napierającą go poczware co ją nieco spowolniło i zaraz potem trzasnął ją lufa ckm w podgardle. Bestii odbiło łeb do tyłu i zasyczała boleśnie. Powracająca na dół broń trzasnęła ją w pysk ciężką kolba ale stwór jakoś w ostatniej chwili się ugiął i cios jaki powinien rozłupać mu czaszkę tylko trochę nim wstrzachnal. Właśnie w tym momencie wtrącił się pociski dwóch peemów od dwójki trzymających wartę przy kotłowni a saper właśnie minął Moritza i dobiegał do otwartych drzwi kotłowni.

Ale nie wszystko szło po myśli partyzantów. Faust zorientował się w ostatniej chwili, że za sobą słyszy złowieszczy klekot szarżujących odnóży. Spróbował w ostatniej chwili rzucić się w bok aby zejść z drogi nadciągającej korytarzem szarży ale nie zdążył. Stwór ciachnął go w locie i wylądował na głównej sali sycząc i plujac śliną. Operator ciężkiej broni miał pecha, podstępny atak natrafił na słabiej chronione miejsce w pancerzu i szpon stwora zabrał ze sobą szkarłatną fontannę ze świeżej rany. Faust jęknął ugodzony śmiertelnie i gdyby nie ściana pewnie by upadł a gdyby nie był Faustem to z takimi ranami upadły już ją zawsze.

- Faust wycofaj się! Do wieży! - Moritz który przeładował już broń wycelował w nową pokrakę ledwo dwaj peemiści powalili poprzednią. Wydawało się, że jednego zabitego stwora zaraz zastępuje kolejny.

- Dam radę! Nic mi nie jest! - trudno było powiedzieć czy David próbuje oszukać siebie czy ich czy chodzi jeszcze o coś innego. Ale nawet w ogniu walki dało się dostrzec, że ledwie trzyma się na nogach. I krytycznie ranny Faust znów stał się obiektem powtórnego ataku. Stwór przebił się przez jego słabnące ramiona ale tym razem szpony trafiły w napierśnik którego nie zdołały przebić.

- To nie była prośba ani temat do dyskusji! Do wieży! - Moritz wyglądał na bardzo zmęczonego albo zdenerwowanego. Dalej próbował trafić skocznego chryzalida. To już ostatni! Przynajmniej ostatni w tej chwili. Bo słychać było kolejne które lada chwila miały się włączyć do walki o swoje gniazdo.

We trzech rozstrzelali ostatniego stwora. - Przeładować! Zaraz się zlecą kolejne! - Moritz wycharczał kolejny rozkaz. Trzasnęły sucho pełne magazynki a te ni pełne ni puste zaklekotały o podłogę.

- Ładunek gotowy! - z kotłowni doszedł wykrzyczany meldunek sapera. Nareszcie! Teraz trzeba tylko zwiac na bezpieczna odległość!

- Do okna! Junior, Law, osłaniajcie nas! - po zmianie magazynka łysy szef zbrojnych wydał kolejne rozkazy. Odwrócił się i zaczął biec do okna. W dużej sali były trzy okna ale tylko jedno świeciło zapraszającym światłem dnia, inne były czymś zawalone. Dowódca grupy w biegu minął dwójkę z peemami i zrównał się z saperem wracającym z wykonanego zadania. Obaj pobiegli te kilka biurek w stronę okna. Faust właśnie do niego dobiegał i w chwili gdy przez boczne drzwi do środka sali wpadł pierwszy maszkaron kolejnej fali tylko Law i Junior mogli otworzyć do niego ogień.

Sytuacja zrobiła się niebezpieczna. Dwa peemy trafiały stwora szarżującego na ich operatorów ale zbyt mało aby go rozwalić. A tu jeszcze z jamy w podłodze wyskoczył kolejny a przez inne drzwi wypadł jeszcze jakiś zombie.

- Graanaatt! - wrzasnął ostrzegawczo saper który akurat dobiegł do okna i mógł już włączyć się do akcji. W samą porę! Ciśnięty pojemniczek eksplodował pomiędzy stworami. Ten którego zdołali nadkruszyć ołowiem peemowcy nie przetrwał tego. Wpadł na najbliższą ścianę i osunął się po niej bezwładnie. Druga z poczwar i zombiak przetrwały eksplozje ale były widocznie poszatkowane.

- Junior, Law, wycofać się! Ubezpieczamy was! - Amadeo znów dał o sobie znać. Obydwaj ze Straussem byli już przy oknie i mogli przejąć rolę osłony.

- Wracamy! - brodaty zwiadowca potwierdził rozkaz i trzepnął w ramię partnera. Obydwaj zaczęli bieg ku zbawczemu prostokątowi światła dnia i tak zielonego świata zewnętrznego. Tylko minąć że dwa biurka! Jedno! I już parapet! I liczyć, że nie oberwie się kulki od kolegów którym prawie wbiegali pod lufy albo te klekoty i skrzeki za plecami nie rozpruja zaraz im pleców.

- Przełazić! - warknął krótko Moritz na znak, że mają zająć pozycję za oknem aby on ze Straussem mogli się po nich wycofać. By nie blokować ruchu pierwszy przelazł szef informatyków. Junior biegł razem z nim prawie do końca ale jedna z chmar śrucin z shotguna rozwaliła narożnik biurka obok którego właśnie przebiegał. Fragmenty drewnopochodne trysnęły mu w twarz przez co na chwilę zgubił krok i prawie stracił równowagę. Na szczęście złapał się jakiegoś krzesła i nie upadł ale przez to dopiero dobiegł do parapetu gdy Law właśnie z niego zeskakiwal na zewnątrz.

- Weź to! Jak wszyscy będą przy tym żółtym to wysadzaj! - ciężko ranny saper wcisnął Lawowi małe pudełeczko detonatora. Wskazał w kierunku kratownicowej wieży na szczycie której gdzieś była Dunkierka. W tym kierunku widać było plecy potężnego biegacza który mimo ciężkiego karabinu w łapach i młota na plecach, potrafił się zmusić do biegu. Był już niedaleko owego żółtego wraku jaki saper uznał za wystarczająco odległy aby można było bezpiecznie aktywować ładunek. Niestety Faust za bardzo wysforował się do przodu aby jemu powierzyć detonator.

Wydawało się, że nadszedł krytyczny moment walki. Przez pomieszczenie pędziły dwa czy trzy maszkarony sycząc, plujac, klekoczac odnóżami a przede wszystkim błyskawicznie pokonując kolejne metry jakie dzieliły ich od czterech dwunogów zgrupowanych tuż przed lub za oknem. Do tego za nimi podążało że trzech czy czterech zarażonych. Byli powoli i niezdarni. Ale ponieważ ludzie w pierwszej kolejności strzelali do chryzalidow to zyskiwali na kurczacej się przestrzeni, okazję aby podejść i zaatakować intruzów. A chociaż powolne to wydawały się bardziej odporne na trafienia niż dość wiotkie pająkowate stwory jakie je zrodziły.

Wszyscy, cała czwórka, zdając sobie sprawę, że walczą o życie, postawiła zasłonę ołowiu z każdej lufy jaką posiadali. Z wyciszonego peema i zwykłego, ze śrutówki i z karabinka. Na odległościach ostatnich kilkunastu kroków jakie dzieliło ich od maszkar stężenie ołowiu na każdy metr przestrzeni zrobiło swoje. Ostatnie dwa chryzalidy padły rozprute ołowiem ledwo kilka kroków od okna. Zostali jeszcze zarażeni ale oni nie mogli się ścigać z kimś kto odzyskał swobodę ruchów.

- Przełaź! - Amadeo wydał saperowi krótki rozkaz. Ten wdrapał się na parapet i zeskoczył na zewnątrz podczas gdy pozostała trójka strzelała do coraz bliższych zakażonych. W końcu Moritz jako ostatni wylazł na zewnątrz budynku zmienionego w gniazdo chryzalidow. - Osłaniać! - krzyknął do dwóch szturmowców z peemami jacy stali przy oknie. Jako ostatnia dwójka mogli razić cele w głąb budynku. Ranni Strauss i Amadeo ruszyli w kierunku wieży a dwójka operatorów pm-ów osłaniała ich odwrót jak ci przed chwilą osłaniali ich podczas biegu z kotłowni i przełażeniu przez okno.

Zostało że trzy ostatnie, żywe chryzalidzkie inkubatory do powalenia. Ale były coraz bliżej parapetu. Dwa peemy próbowały ich powalić ściągając się z czasem i uciekającymi krokami. Wzięli na cel jednego. Ale najpierw amunicja skończyła się Lawowi a ledwo gdy przeładował sytuacja powtórzyła się u brodacza. Zajęło im to tylko chwilę. Ale tej chwili zabrakło na wykończenie choćby jednego nieszczęśnika. Co prawda poszatkowany ołowiem upadł ale nie zdążyli go wykończyć gdy zaczęły nim wstrząsnąć potężne konwulsje. Dwójka pozostałych również.

- Wypruwają się! - krzyknął Junior nie bardzo wiadomo do kogo. Poza szefem skanerów i tak nikt inny nie mógł tego zobaczyć ani im pomóc. A Law też widział co się właśnie dzieje. Jak ludzkie powłoki są od środka rozrywane w fontannach krwi, rozpruwanych wnetrznosci i obrzydliwie pękającego mięsa. Jak krzyczą a ich krzyk miesza się ze skrzekiem nowo wyklutych szponiastych istot. Młode chryzalidy przez pierwsze momenty skakały chaotycznie i bez sensu w szoku po zmianie środowiska. Przez te chaotyczne sekundy Law i Junior zdołali rozstrzelac jednego. Pozostałe się ogarnęły, zasyczał w ich kierunku co zapowiadało szarze z ich strony. I właśnie wtedy doszedł ich rozkaz o zmianie pozycji.

Obydwaj oderwali się od okna i zaczęli biec. W stronę wieży która wydawała się strasznie daleko, prawie nierealne wydawało się ran dobiec gdy tutaj jazdę kilka kroków wydawało się okupione strachem, potem i krwią. W stronę żółtego wraku i w stronę sapera i dowódcy jacy ciężko dysząc zatrzymali się w połowie drogi między wrakiem a oknem aby dać szansę wycofania się dwójce spod okna. Law i Junior biegli świadomi, że ruszył ich tropem wielonogi, świeżo wykluty pościg. Dobiegali do ubezpieczajacej ich dwójki gdy huknęły ich lufy. Shotgun wypluł chmarę śrucin, karabinek bluznął tripletami. Z wieży zaś huknął pojedynczy strzał. Minęli ciężko rannych Amadeo i Straussa. Ale swory były już tuż-tuż!

Ale i tuż-tuż był ten żółty wrak! Jescze trochę! Jeszcze kawałek! Gdy we dwóch wbiegli za ten graniczny wrak osobówki okazało się, że pozostała trójka zdołała zabić jednego z dwójki ścigajacych ich chryzalidów. Ostatni, pająkowaty stwór doskoczył właśnie do Moritza. Dwa pm-y huknęły swoimi tripletami, i wyciszonymi i nie. Swoje dołożył shotgun Strauss’a który z zaledwie kilku kroków zaliczył bezpośrednie trafienie w maszkarona jaki atakował jego dowódcę. Potwór zawył i upadł zwijając się jak ziemski pajęczak w chwili śmierci.

Dwaj ziemscy obrońcy ruszyli ciężkim biegiem w kierunku żółtego wraku. Ostatnie kilkanaście kroków. Do okna, do zewnętrznych ścian było z pół setki kroków. Przez rozbite okno wyskoczył kolejny chryzalid. Dla tych szybkich stworzeń wyścig z człowiekiem na setkę jaka jeszcze została ludziom do wieży był fraszką - igraszką. Ale nie musieli grać w tę grę. Moritz i Strauss ciężko padli na ziemę tuż obok pierwszej dwójki. Law dojrzał zdecydowane spojrzenie sapera i twierdzące kiwnięcie głową. Był zbyt umęczony walką aby mówić. Ale i tak wiedzieli o co chodzi. Ruch palca Lawa uruchomił system destrukcji.

Najpierw wybuchł podłożony przez Straussa plastik. Wybuchł był silny. Błysk i huk. Prawie od razu powiązany dym który powodowała fala uderzeniowa uchodząca po najmniejszej linii oporu czyli przez wszystkie otwory. Przewaliła chryzalida jaki wyskoczył właśnie przez okno i ruszył w pościg za uciekającymi intruzami. Gdyby podłożyli sam plastik, gdziekolwiek indziej pewnie na tym by się skończyło. Zamieszanie, uszkodzenia, dewastacja ale raczej lokalna, za słaba aby zniszczyć gniazdo. Wymownym tego przykłądem był przewalony chryzalid który chociaż wydawał się oszołomiony i zaskoczony, eksplozja go trochę potargała to efekt był niewiele silniejszy niż wcześniej gdy granat eksplodował w w głównej sali. Pozamiatał, poprzewalał na scenie ale zdrowego okazu zabić nie był w stanie. Chryzalid otrząsnął się i zasyczał groźnie. Skoczył w pogoń za intruzami. I wtedy się zaczęło. Coś wybuchło. Potem coś jeszcze. I jeszcze raz.Wydawało się, że piwnicą idzie seria rekacji łańcuchowej. Budynek zatrząsł się w posadach zasypując okolicę odłamkami. Resztę zrobił pożar który rozszalał się na dobre. Chryzalidy i ich inkubatory żywe i martwe, ginęły rozrywane eksplozjami, gniecione falą uderzeniową, szatkowane szrapnelami. Ginęły zmiażdżone walącymi się ścianami, paliły się żywym ogniem i dusiły brakiem tlenu.

Zadanie zostało wykonane: gniazdo zostało zniszczone.

- Zjeżdżajmy stąd. Takie fajerwerki na pewno ściągnął mundurowych. - wychrypiał cicho Moritz dając sygnał do odwrotu. Zadanie zostało wykonane. Nikt z ich strony nie zginął. Jakimś cudem Law i Junior wyszli z tej jatki bez szwanku. Ale pozostali dostali ciężki łomot. Amadeo był osłabiony utratą krwi i miał trudności z poruszaniem się. Z ledwo skrywaną ulgą zajął miejsce w furgonetce jaką nadjechała Yoshiaki. Ciężko ranny był też Strauss. Wydawało się, że jakoś dotoczył się do furgonetki ale jak już usiadł to nic nie będzie w stanie go ruszyć z miejsca. Najgorzej oberwał Fuast. Dwie, poważne rany jakie każdego innego posłałyby chyba do piachu. A ten jeszcze dał radę dowlec się do wieży. Właściwie nawet przebiec. Ale teraz leżał na podłodze w stanie krytycznym. Większość krwi jaką rozdeptywali butami wypłynęła właśnie z niego. Ostatnia wsiadała ta która wysiadła jako pierwsza czyli Dunkierka. Jeszcze trzask drzwi i w drogę! Do domu. Nareszcie do domu…
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 20-03-2019, 21:48   #84
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Przed odjazdem

Bitewna gorączka powoli opadała, chociaż walka dopiero co się skończyła. Widząc palący się budynek Law poczuł swoistą ulgę. Było już po wszystkim. Załatwili gniazdo. Przynajmniej w tym budynku. Bóg wie, ile jeszcze takich znajdowało się na terenie całego kompleksu. Kierownik skanu miał jednak cichą nadzieję, że teraz, kiedy przykuli uwagę lokalnych władz, ADVENT weźmie na siebie odpowiedzialność i posprząta po swojej inwazji. Obcy eksterminujący obcych, to by dopiero był niecodzienny widok.

Wszyscy pakowali się do podstawionej furgonetki. W pierwszej kolejności najciężej ranni, a więc Faust, Strauss i „Amadeo”. Ten pierwszy dał dzisiaj popis siły prawdziwego, nieustraszonego wojownika, własnoręcznie dziesiątkując szarżującego przeciwnika. Gdyby tylko mieli setkę takich Faustów, szybko odebraliby St. Louis z rąk obcych. Niestety mieli tylko jednego, który za to dawał wzór i podnosił morale swoich kolegów.

- Poczekaj - rzucił Japończyk, zatrzymując przechodzącego obok niego „Juniora”. Ten zerknął na niego wyczekująco. - Musimy… musimy zabrać jednego ze sobą. W biolab na pewno będą chcieli go zbadać. Taka okazja może się nieprędko powtórzyć.

Żołnierz wybałuszył oczy i odwrócił niepewnie spojrzenie.
- Ale że niby… chcesz zabrać ze sobą truchło? - dopytał, chociaż chyba znał odpowiedź.

- No tak. Kiedyś tak robiliśmy. Podczas inwazji. Badaliśmy poległych obcych, albo łapaliśmy ich żywcem. Wiesz. W imię nauki - mruknął lekko rozbawiony Law. - No chodź, nie mamy czasu, służby zaraz tu będą. Weźmiemy jednego z tych, których rozstrzelaliśmy na przedpolu. Co prawda obiekt badań nafaszerowany ołowiem trudno zaliczyć do idealnego, ale przynajmniej nie będzie spalony. Dawaj.


Jak powiedział, tak zrobili. Cofnęli się po zwłoki jednego chryzalida, który zdążył na tyle odbiec od budynku, by nie ucierpiały od wybuchu. Następnie przeciągnęli go do furgonetki, gdzie wszyscy czekali już niecierpliwie na powrót do bazy. Widząc truchło drapieżnika, członkowie drużyny spojrzeli skonsternowani na dwójkę mężczyzn.

- W imię nauki - powtórzył śmiertelnie poważnie „Junior”, robiąc przy tym przemądrzała minę.

Law tylko pokręcił głową, po czym dał sygnał do odjazdu.


Browar Lempa

Po powrocie do bazy drużyna mogła odpocząć. Law niezwłocznie zdał raport przełożonym i kazał Yoshiaki przekazać zwłoki chryzalida w ręce Leny Grey. Chłopacy ze szturmowej wylądowali prosto do czegoś, co można było nazwać ambulatorium. Wyglądało na to, że przez dobry tydzień nie będą stamtąd wychodzić. „Junior”, któremu poszczęściło się podobnie jak Japończykowi, zabrał równie zdrową „Dunkierkę” do kantyny. Mieli zresztą co świętować.

Teraz, kiedy zadanie zostało wykonane, pozostało tylko czekać na kontakt od Alvareza. Z pewnością nie przegapił zamieszania, jakie wywołała wizyta X-COM na terenie starej bazy wojskowej. Law liczył, że popis fajerwerków udowodni szefowi mafii, iż ma do czynienia z zawodowcami.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 22-03-2019, 15:53   #85
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 28 - 2037.III.01; nd; popołudnie

Czas: 2037.III.01; nd; popołudnie; g. 17:45
Miejsce: Old St.Louis, Sektor VIII - browar Lempa; HQ bazy X-COM
Warunki: pomieszczenie, ciepło, sucho, jasno



- Panie i panowie. Nie jest źle. Centrala nas pochwaliła. - szef bazy podsumował zbliżające się do końca zebranie. Trochę ponad pół tuzina mężczyzn i kobiet jacy stanowili sztab nowej bazy w St.Louis byli w znakomitym humorze. W tą niedzielę przypadała nie tylko standardowa narada podsumowująca miniony tydzień i planująca następny ale też był to przełom miesięcy. W tym wypadku podsumowanie lutego i planowanie działań na marzec. Trwało więc dłużej niż standardowe cotygodniowe zebranie. Ale mieli się czym pochwalić i w ich bazie-matce w Nowym Jorku doceniono ich wysiłki! Posypały się gratulacje, awanse i życzenia kontynuacji dobrej passy.

Obok Lawa siedział szef logistyków który był też szefem całego Działu adminów. On pierwszy złożył mu gratulacje awansu. Poszło błyskawicznie! Szef bazy docenił wysiłki Tao we wszechstronny wkład w rozwój nowej bazy i wysłał odpowiedni wniosek do Nowego Jorku. W ciągu paru dni podjęto decyzję i wyrażono zgodę. Teraz więc z okazji tej narady, niczym wielką niespodziankę, ogłoszono nowe promocje. I w ten sposób Law został mianowany szefem całego Działu Informacyjnego. Podobnie Lena dostała stanowisko szefa III-ki czyli naukowców a Frank stał się szefem całej produkcji. Oprócz nich była jeszcze szefowa Działu Wsparcia i oczywiście szef wywiadowców, Carter, który stał na czele Działu Obrony. Trzy nowe promocje zatwierdzone przez bazę bardzo podniosły na duchu i wprawiły xcomowców w dobry nastrój.

Oprócz tego dojechał też konwój z nowym modułem. Mogli znów więc rozbudować bazę o nowy klocek który da im nowe możliwości. Z tym jednak wiązał się pewien problem o którym wspomniał Frank. A mianowicie limit mocy generatorów. Ten moduł co właśnie przyjechał i kolejny jeszcze pójdą bez problemów. Ale na kolejne nie mieli już energii. Trzeba było więc zawczasu zorganizować nowy generator. Być może przyślą go z Nowego Jorku ale trzeba by zawczasu dać im znać, że w St.Louis go potrzebują. I nie wiadomo było czy i kiedy go przyślą. No albo zorganizować coś na miejscu. Można było też spróbować zoptymalizować obecne generatory ale do tego też potrzebne były części których w tej chwili nie mieli. Gdyby się udało zapewne każdy z trzech generatorów mógłby uciągnąć jeszcze jeden moduł.

Raporty medyczne też były dość optymistyczne. Z trójki rannych w ostatniej akcji oczyszczania dawnych koszar to Amadeo i Strauss powinni wrócić do pełni zdrowia w ciągu paru następnych dni a Faust pewnie w ciągu tygodnia. Chociaż chwilowo raczej byli wyłączeni z innych zadań niż powrotu do tego zdrowia. I akcja, chociaż okazała się wdepnięciem w gniazdo szerszeni to jednak bardzo podbudowała morale całej bazy. Było tak ciężko ale dali radę! Wszyscy co pojechali na akcję cieszyli się sympatią i wyrazami uznania w ich małej społeczności. Zwłaszcza ci którzy weszli do tego gniazda szerszeni i wyszli zwycięską ręką! Wszyscy xcomowcy z nowej bazy cieszyli się z tego sukcesu jakby w jakiejś mierze był to i ich sukces, sukces całej bazy.

Poza tym sukces wydał także całkiem wymierne owoce. Po pierwsze gniazdo chryzalidów zostało zlikwidowane. To czego może pominęła grupka pod wodzą Amadeo i Lawa to załatwił ADVENT. Krótko po tym jak odjechała furgonetka z xcomowcami na miejsce zleciały się policyjne drony. Zaraz potem zajechały pierwsze radiowozy. Ale widocznie gdy zorientowali się z czym mają do czynienia odcięto dawne koszary szczelnym kordonem a oddziały wypalaczy ADVENTu przystąpiły z typową dla siebie dokładnością wypalanie terenu. Obecnie teren nadal był obsadzony dronami i gęsto patrolowany przez siły rządowe. Zagrożenie ze strony chryzalidów dla zwykłych mieszkańców wydawało się więc zażegnane.

Kolejnym pozytywem było ugruntowanie relacji z miejscowym dobroczyńcą który jednocześnie wydawał się nieoficjalnym władcą tej zostawionej samej sobie okolicy. Akcja w koszarach chyba sprawiła, że Alvarez przekonał się do nich. Przynajmniej na tyle, że pozostały kanały kontaktowe w “The Hood”. Pofatygował się nawet zadzwonić tuż po akcji. Ledwo xcomowcy wrócili do bazy, gdy pod koszary zajeżdżały pierwsze radiowozy to zadzwonił. - No może i nie są z was miękkie pipki. - przyznał z przekąsem. Nie brzmiało to jak otwarty sojusz ale jednak Alvarez włączył xcomową kartę do talii rozgrywanej w mieście. Wszelkie incydenty z zaczepianiem furgonetek skończyły się jak nożem uciąć i gdy ktoś z xcomowców pojawił się w “The Hood” coś jak dotąd nie zarobił w nos za samo wejście więc jak na obcy element w tej ksenofobicznej dzielnicy wiodło im się całkiem przyzwoicie. Może nie byli witani na ulicach z otwartymi ramionami ale cień Alvareza wydawał się jak na razie powstrzymywać tubylców od agresywniejszych kroków względem nowych w dzielnicy.

Przy okazji rządowi zwolnili kordon wokół Dutchtown który utrzymywali od czasu niefortunnej akcji ludzi Franka. Teraz, na dniach, wreszcie większość wozów wróciła do innych zadań a nad Dutchtown krążyły jedynie drony co chociaż mogło być upierdliwe to jednak nie umywało się do wcześniejszego stanu zbliżonego do pernamentnej inwigilacji i oblężenia. Przez co presja na całkiem bliskie okolice browaru Lempa wyraźnie zelżała. Drony mogły być kłopotliwe i uprzykrzyć życie a nawet przypadkowo zarejestrować coś czego nie powinny no ale nie umywały się do regularnych patroli pieszych i zmotoryzowanych, przeszukań, legitymowania i sił gotowych do natychmiastowej interwencji. Przez ostatnie tygodnie aura biało - granatowych “pand” policji i czerwono - czarnych latadeł ADVENTu jakie krążyły nad Duchtown nieustannie drażniła oczy xcomowców bo nawet przypadkiem mogły odkryć coś czego nie powinny. Teraz na szczęście to zagrożenie znacznie zmalało.

Swój raport z sekcji przywiezionego z akcji chryzalida przyniosła i Lena. Była zachwycona! Wreszcie prawdziwy xenos do zbadania! Gdy Law z Juniorem wytargali zezwłok wielonoga z furgonetki brunetka tak się ucieszyła, że aż ich z tej radości obydwu ucałowała w policzki. No i teraz mogła zaprezentować wynik tych badań w czytelnym raporcie. Wynikało z niego, że chryzalidy są niewiele mniej żywotne jak przeciętny, dorosły człowiek. Ich pancerz nie może się równać z wojskowym pancerzem jakiego używali xcomowcy na akcji w koszarach ale ma szanse osłonić pajęczaka przed niektórymi atakami. Zbadany chryzalid nie miał żadnej broni zasięgowej więc był zmuszony do walki bezpośredniej. Niestety gdy już do niej doszło prawdopodobnie był bardzo sprawnym przeciwnikiem więc jeśli ktoś nie specjalizował się w walce bezpośredniej to lepiej by ich unikał. No i były szybkie i giętkie. Na dłuższym dystansie biegły jak ziemskie charty czy może nawet gepardy więc człowiek w takim wyścigu nie miał szans. No chyba, że miał jakąś kryjówkę tuż przed nosem zanim go xenos dopadnie. No i tak samo jak w czasach inwazji, chryzalidy implementowały swoje embriony schwytanym ofiarom. Każdy miał ich kilka w sobie więc bez przygotowania mógł zakazić nimi kilka ofiar na raz. Co się dalej działo no niestety biolab mógł tylko przypuszczać bo brakowało ich zarażonych ofiar do zbadania. Jeśli jednak plotki z czasów inwazji by się potwierdziły to zarodek rozwijał się w ciele ofiary w nieosiągalnym dla ziemskiej flory i fauny tempie. Jak przypuszczała Lena, mogłaby powiedzieć więcej ale no cóż jej chryzalid “skończył się”. Prawdopodobnie jednak można było użyć fragmentów ich ciał aby uzyskać odpowiednie komponenty do innych produktów.

No tak. Tak to wyglądało jeśli chodzi o podsumowanie ostatniego miesiąca. A co dalej? Stali u progu nowego miesiąca. Dalej mieli kilka tropów. Dzięki nawiązaniu kontaktów z Alvarezem pojawiła się możliwość korzystania z nieoficjalnego rynku zbytu na to czego nie można było zdobyć w oficjalnych sklepach. No i nie trzeba było płacić w kredytach. Swoją drogą właśnie kredytów mieli ze wszystkich zasobów najwięcej ponad 500. Informacji i barteru było tyle co kot napłakał, waluty prawie nie mieli w ogóle. Wszystkie te rodzaje zasobów dało się wymienić w “The Hood”. W klubie można było też wymieniać się barterowo. Wciąż mieli namiar na tajne laboratorium NAS o kryptonimie “Blue Lab” pod Denver sytuacja ich garażu nieco się poprawiła ale dalej wydawał się to dość daleki wypad. Ryzykować czy nie? Agent Carter sceptycznie podchodził do jakiejś grubszej akcji tak daleko na obcym terytorium. Z drugiej strony można było wysłać kogoś by się rozejrzał po okolicy jak to w ogóle wygląda. Tyle, że to by oznaczało brak wysłanej ekipy w bazie i na mieście trzeba by rozważyć kogo wysłać i kiedy. W tej sprawie akurat jak na razie presji czasu nie było więc mogli zająć się tym od ręki albo później. Nadal mogli spróbować zwerbować nowych informatorów. Xcomowców raczej niezbyt bo i tak baza osiągała swój limit pod względem swobody przestrzeni życiowej. No chyba, żeby ją powiększyć. No to można by pomyśleć o nowych członkach. Jeśli tak to pytanie czy znów czekać aż przyślą kogoś z Nowego Jorku czy spróbować zwerbować kogoś na miejscu. No właśnie. Luty wyszedł im całkiem nieźle ale co dalej robić w marcu począwszy od najbliższego tygodnia?
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 29-03-2019, 00:14   #86
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Kwatera kierownika Działu Informacyjnego

Law wciąż nie mógł w to uwierzyć. To znaczy, jako raczej bystra osoba podejrzewał taki rozwój wypadków, ale nadal był zaskoczony. Koniec końców był wciąż młody i z wcale dużym stażem w X-COM.

Patrzył na swoje odbicie w lustrze. Miał na sobie swój mundur operatora, jak zwykle nienagannie czysty. Ogolona, młoda twarz, trochę podkrążone oczy. Jezu, przecież on nie tak dawno kończył studia. Jak ten czas zleciał, cholera by to.

Większa odpowiedzialność wywierała więcej presji. Co prawda był już kierownikiem Wydziału Skanu, jednak wtedy wciąż należał do tych „niższych”. Teraz trafił do środka rady i losy placówki w St. Louis jeszcze dobitniej znalazły się między innymi w jego rękach. Kierownik Działu Informacyjnego...

- Szlag - mruknął, odsuwając się od lustra. Powędrował do swojego biurka, na którym już czekał uruchomiony komputer.

Powinien był świętować z innymi, wszak odnieśli sukces, tam z chryzalidami. Sam nawet zwolnił swój cały zespół, żeby mogli sobie nieco poszaleć. Ostatnie miesiące nie były najlżejsze, należało im się. Japończyk jednak nie czuł się chętny do zabawy. Pewnie zajrzy do nich później, ale na razie wolał posiedzieć w samotności. I porozmyślać.

Było o czym myśleć. Na ostatnim posiedzeniu rady podjęto pewne decyzje, które niosły za sobą daleko idące konsekwencje. Law po raz nie wiadomo który przeglądał przygotowane wcześniej sprawozdanie.

Z racji, że ostatnią przyjętą polityką X-COM były negocjacje i nawiązywanie znajomości, postanowiono, że kolejnym modułem, jaki powstanie, będzie biuro PR. Pomoże to w budowaniu pozytywnego wizerunku organizacji, a może nawet w szukaniu potencjalnych agentów i sojuszników.

Kolejną ważną decyzją było podjęcie dalszych działań. Alvarez był zadowolony z ich operacji, ale przecież nie pracowali dla niego. Mieli własne zadania do sforsowania, a jednym z nich było tajne laboratorium NAS. Denver było o tyle ważne, że na tym etapie rozwoju placówki, każdy „boost” technologiczny dawał im olbrzymią przewagę. Szybko więc przegłosowano, iż należy się na tym skupić.

Dodatkowo zastanawiano się, co zrobić z wakatem jaki mieli w personelu. Jedną z opcji było poproszenie o kogoś z Nowego Jorku. Jednak chyba ciekawszą alternatywą stało się zwerbowanie kogoś z New St. Louis. Sprawiało to pewne ryzyko, bez dwóch zdań. Zaletą stawała się jednak znajomość miasta potencjalnego kandydata, co można było wykorzystać na swoja korzyść. Wszak jeśli chcieli na poważnie przejąć miasto, musieli zacząć się asymilować. To oznaczało przyjmowanie w swoje szeregi „lokalsów”. Tak też postanowiono zwerbować kogoś na miejscu.

Właściwie na sam koniec pozostawiono sprawę Alvareza. Zadecydowano, iż dalsza współpraca okazywała się pożyteczna i jak najbardziej pożądana. Co prawda po jednej operacji ciężko było go nazwać przyjacielem, jednak był to już jakiś początek. Teraz należało pielęgnować tę znajomość. Law zadecydował, iż wyśle Rubena z powrotem do „Hooda”. Dlaczego Rubena, skoro miał już taką burzliwą przeszłość z ludźmi Alvareza? Ano właśnie dlatego. Znał ich najlepiej i najlepiej wiedział, czego się po nich spodziewać. Poza tym ostatecznie nikomu nie stała się trwała krzywda, więc dawało to jakieś szanse na poprawienie relacji.

Priorytetowym zadaniem Rubena był czarny rynek i wymiana nadmiaru barteru na informacje o Denver oraz ewentualny sprzęt, który posłużyłby do inwigilacji. Poza tym miał się podpytywać, czy nie ma jakiegoś nowego zlecenia. Oczywiście za następne kontrakty z półświatkiem rada spodziewała się jakiegoś wynagrodzenia z ich strony. Bądź co bądź nie byli organizacją charytatywną, a sprzęt i medykamenty kosztują, nie mówiąc już o wartości życia ich żołnierzy.

Tak to też się prezentowało. Law dumał jeszcze długo nad tym, co mógł wtedy na zebraniu powiedzieć. Na pewno czekało ich mnóstwo pracy i gdyby włożyć więcej wysiłku…

- Szefie? - odezwał się cichy głos za jego plecami. Odwracając się, ujrzał w progu Yoshiaki. - Chłopaki o szefa pytają. To znaczy cytując Rubena: „gdzie się kurwa stary podziewa?!”

- No tak… - uśmiechnął się pod nosem Law. - Zaraz przyjdę - odparł dziewczynie, która skinęła mu na to głową i zniknęła za progiem.

Wygląda na to, że wysiłek należy też włożyć w próbę odreagowania.

Ostatecznie pozostawił sprawozdanie same sobie. Wstając z biurka by opuścić kwaterę zatrzymał się na moment. Właściwie to zamarzł. Wydawało mu się bowiem, że słyszał… Chryzalida? Momentalnie zalał go pot.

Nie, to niemożliwe. Jedyny chryzalid, który dotarł do bazy, był definitywnie martwy. Żaden inny by tu nie zawędrował.

- Co jest z tobą - westchnął, karcąc się w myślach za takie bzdury. W końcu zebrał się w sobie i wyszedł, pozostawiając koszmar minionej misji za sobą.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 12-04-2019, 02:26   #87
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 29 - 2037.III.16; pn; popołudnie

Czas: 2037.III.01; nd; popołudnie; g. 17:30
Miejsce: Old St.Louis, Sektor VIII - browar Lempa; HQ bazy X-COM
Warunki: pomieszczenie, ciepło, sucho, jasno


Na zewnątrz była typowo wiosenna plucha. Czyli panował nieprzyjemny chłód przetykany rzęsistym deszczem. Nic przyjemnego. Ale wewnątrz brudnych, zaniedbanych ścian z pociemniałej, pokrytej liszajami czerwonej cegły było całkiem ciepło, sucho i jasno. Przynajmniej w pomieszczeniach zamieszkałych przez nowych mieszkańców którzy od kilkunastu tygodni zamieszkiwali pod adresem dawnego browaru. Zgromadzeniu w centrum dowodzenia ludzie stanowili o sercu, duszy i przyszłości tych nowych mieszkańców. Co prawda zebrali się już tradycyjnie wczoraj, w niedzielę ale od rana spływały nowe wieści ze świata więc wypadało omówić je od razu a nie czekać na kolejną niedzielę.

W sali narad dominował długi, stół na nie cały tuzin miejsc. Ale zwykle gdy się spotykali to zajmowali połowę krzeseł. Nad stołem unosiły się wyświetlane holoekrany z potrzebnymi danymi lub innymi pomocami. Można je było wyświetlić nawet pod samym sufitem aby zebrani mogli swobodnie rozmawiać albo i wyświetlić na jakiejś ze ścian gdy trzeba było zmienić salę w mini kino. Poza szefem bazy siedział tutaj szef logistyków od adminów, Law jako nowo mianowany przed dwoma tygodniami przedstawiciel działu informacyjnego, podobna mu stażem na bliźniaczym stanowisku Lena jako przedstawiciel naukowców, dział obrony reprezentował Carter który chyba zawyżał średnią wieku zazwyczaj dość młodych szefów działów nowej bazy. Wyglądał na krzepkiego 40-latka podczas gdy reszta wydawała się o dekadę młodsza. Chociaż przy obecnym poziomie nauki i medycyny wygląd mógł być bardzo złudny. Pod względem wieku chyba tylko szef bazy i Frank mogli mu dorównywać. Frank jako szef produkcji był tutaj również. Ostatnim członkiem sztabu była szefowa handlarzy która z kolei chyba była jedną z najmłodszych w tym gronie.

Jak zwykle w takich wypadkach sporo do powiedzenia miał szef szpiegów. W końcu dzięki agentom i informatorom wywiad był niejako okiem i uchem tego co się dzieje poza ścianami starego browaru. Drugą odnogą zdobywania informacji o świecie zewnętrznym był stały nasłuch częstotliwości rządowych i monitorowanie sieci czym zajmowali się skanerzy. Niejako zaś przy okazji swoje wiedzieli też handlowi którzy codziennie wyjeżdżali i wracali do bazy aby zdobyć zaopatrzenie więc też wyściubiali nosa poza mury i bramy. Niemniej wiele z tych danych spływało do wywiadu co owocowało właśnie tym, że Carter sporo miał do powiedzenia przy każdym spotkaniu i niejako był pierwszym kogo pytano się o to co się dzieje poza bazą. A działo się.

Na początek po ponad dwóch tygodniach względnej ciszy, spokoju i nawet poprawnych relacji z “The Hood” wrócił Ruben który z całej populacji xcomowców pasował tam tak bardzo, że trudno by chyba było znaleźć kogoś lepszego. Chociaż Carter uprzedzał i uczulał aby nie polegać tylko na jednej twarzy i dobrze by było przyzwyczaić i ludzi w bazie i tych w klubie do wizyt i kontaktów. Tutaj jak Law wiedział wsparła go szefowa PR twierdząc, że ludziom zamkniętym non stop w bazie przyda się taka forma przepustki by nie traktowali browaru jak jakiegoś więzienia. W końcu Ruben zwykle wracał stamtąd całkiem wesolutki i w jednym kawałku. Na razie jednak była to drobnostka która jednak nie pilnowana mogła urosnąć któregoś dnia do skali problemu jakim należałoby się zająć. Na razie Ruben jako bywalec klubu i łącznik z siecią Alvareza sprawdzał się wyśmienicie.

I właśnie po dzisiejszym powrocie Rubena “z lunchu” co miało tyle wspólnego z klasycznym lunchem ile pora doby się zgadzała, okazało się, że Alvarez znów zostawił jakiś namiar. Dokładniej cynk na pewien utopiony w rzece kontener. Nie wiadomo co w nim było ale wyglądał na wojskowy. Zapewne nie kłopotał by taką informacją obsługi klubu i Rubena jaki przejął ten cynk gdyby nie fakt, że kontener był właśnie częściowo zatopiony co utrudniało jego wydobycie czy rozbebeszenie. Miał nadal działające zabezpieczenia które wyglądały na wojskowe czyli nie byle jakie. Na razie xcomowcy nie wiedzieli jakie ale można było się domyśleć, że w razie próby siłowego otwarcia kontenera mogły stać się różne rzeczy. Od wysłania sygnału alarmowego nie-wiadomo-gdzie aż do likwidacji zawartości a może i włamywaczy. Tak w ciemno trudno było zgadnąć jak to wygląda. No i kolejnym problemem były częste patrole sił rządowych od dronów w powietrzu przez strażników. I żywych i mechanicznych. Wyglądało na to, że ludzie Alvareza wstępnie rozpoznali okolicę i znaleźli jakieś okienko na akcję ale trzeba było się sprężać. No i pokonać te utrudnienia o jakich już była mowa wcześniej. Szef lokalnych sił proponował więc wspólną akcję. Zyskiem miała być zawartość kontenera którą mieli się podzielić po połowie. On dawał swoich ludzi, transport jeśli trzeba było no i dokładny namiar bo na razie nie było wiadomo więcej niż to, że to coś w okolicach rzeki. Jeśli xcomowcy nie byli zainteresowani to nie zamierzał ujawniać tej lokacji. Jeśli byli to Ruben powinien jutro zanieść do baru odpowiedź. Operację dobrania się do kontenera Alvarez chciał przeprowadzić najpóźniej do końca tego tygodnia. Przedłużanie sprawy groziło tym, że znajdzie go ktoś inny, choćby ADVENT czy ktoś to zgłosi policji czy sam spróbuje dobrać się do zawartości.


---



Drugim powodem zebrania był raport z Denver. Agent Carter wysłał swoich oboje agentów do tego miasta aby spróbowali się rozeznać na miejscu jak to sprawy stoją. Więc James i Nancy dwa tygodnie temu pobrali odpowiednie zestawy legend i dokumentów przygotowanych przez skanerów i pojechali do dawnego stanu Kolorado. Raport był ciekawy. Samo “Blue Lab” było nie tyle w samej metropolii ile w okolicznych zagubionych w górach dolinach. Około pół godziny, do godziny jazdy samochodem. Całość przypominało właśnie tajne laboratorium jakiejś współczesnej korporacji czy dawnego wojska. Ogrodzenia, kolejne ogrodzenia, czujniki, kamery, reflektory, przepustki, strażnicy, roboty… Sporo tego było.

Niemniej ludzie Cartera potrafili zdziałać coś nawet w takich okolicznościach. James operował w klubach Denver gdzie pracownicy korporacji NAS przyjeżdżali po pracy na drinka, kufelek, dziewczynki albo weekend. Dowiedział się, że właściwe laboratoria gdzie prowadzone są testy są przeprowadzane w kompleksie w Black Hawk położone z pół godziny jazdy samochodem od centrum Denver. Na dnie jednej z dolin. Udało mu się zrobić serię całkiem niezłych zdjęć kompleksu. Zrobił je z okolicznych wzgórz. Co prawda nie ułatwiało to zinfiltrowania tego co się działo za ścianami budynków niemniej dawało niezłe podwaliny pod zorientowanie się w rozmiarach i planie kompleksu. Przypominał ciąg różnych hangarów, bloków, małych i dużych budynków które rozpięły się długim wężem na dnie doliny.

Prawdziwym sukcesem zaś mogła pochwalić się Nancy. Udało jej się przekonać kogo trzeba, że jest dziennikarką i chciałaby dowiedzieć się co nieco o tym nowoczesnym zakładzie. Dostała się nawet na teren zakładu dla przeprowadzenia wywiadu. Co więcej skoro robiła wywiad i była dziennikarką to całkiem legalnie mogła chodzić z kamerą i nagrywać. I mimo, że nagrywała w oficjalnym i głównym biurowcu to i tak zebrała sporo ciekawego materiału. Na kamerze zarejestrowały się rodzaje drzwi i zamków co znacznie ułatwiało skanerom ograniczenie opcji czego można się spodziewać w środku i przygotować odpowiednie programy hakujące. Zebrać nazwiska i twarze jakie kamera spotykała na korytarzach czy gabinetach co też pozwalało rzucić okiem jak się zachowują i ubierają pracownicy korporacji w swoim naturalnym środowisku. Wszystko to działało niczym akwarium pozwalające chociaż w pewnym wycinku obserwować pożądany teren i obiekty.

Facet jaki rozmawiał z Nancy był profesjonalistą wyszkolonym do udzielania wywiadów i kontaktów z prasą. Nie powiedział zbyt wiele czego pewnie nie dałoby się dowiedzieć w inny sposób. Tylko w znacznie dłuższym czasie. Przyznał jednak, że pracują nad nową generacją procesorów, z wykorzystaniem obcych technologii, jakich dotąd jeszcze na rynku nie było. Obiecywał nową jakość i rewolucję. Był całkiem przekonywujący ale ostateczne potwierdzenie xcowmocy mieli już wcześniej z datapadu Collinsa. Patrząc na te oficjalne zapewnienie oficjalnego przedstawiciela firmy można było dojrzeć te drugie dno. Szef PR zapewniał, że prowadzą tutaj tylko badania dla dobra ludzkości i pokoju.

Jednak raport Nancy zawierał też sprawozdania czego się dowiedziała w samych klubach Denver od pracowników którzy nie byli profesjonalistami od rozmów z prasą, byli rozluźnieni, w czasie wolnym i rozmawali z młodą, atrakcyjną kobietą a nie żadną prasą. Z tych materiałów wynikało, że prowadzone są tam również prace nad miniaturyzacją i nowymi kompozytami. W efekcie była więc poważna poszlaka aby stwierdzić, że mogą tam powstawać nowe typy broni, pancerzy lub robotów albo technologie do ich opracowywania. Chociaż to były jednak poszlaki a nie twarde dowody.

Pytanie było: “Co dalej”?

Dwutygodniowa nieobecność jedynych agentów terenowych była zauważalna w St.Louis ale jeszcze niezbyt dokuczliwa. Ponieważ wszystko działo się “w biały dzień” i para agentów musiała mieszkać po hotelach i innych takich lokacjach to pochłaniało to zasoby kredytów. Na razie jednak skarbonka jeszcze dnem nie świeciła i stać bazę było aby przy obecnych kosztach trzymać ich kolejne dwa tygodnie albo i dłużej. Trochę gorzej, że samych kredytów zbyt wiele im nie przypływało bo te trzeba było zdobywać legalnymi sposobami.

Niemniej póki agenci byli przydzieleni do misji poza miastem nie mogli uczestniczyć w akcjach w samym mieście. Na razie działali dość ostrożnie i mało inwazyjnie. Mogli wrócić w każdej chwili bo niczym nikomu chyba nie podpadli aby skapnął się w ich roli. Mogli dalej kontynuować tą taktykę licząc, że wpadnie im jakaś gratka chociaż bez bardziej inwazyjnych metod trudno było liczyć na jakiś bardziej przełomowe informacje. To co zdobyli pozwalało zaplanować wstęp do ewentualnej inwigilacji lub próby przeniknięcia do środka.

Mogli przygotować teren pod taką operację. Znaleźć kryjówki, wytypować potencjalne drogi odwrotu, zawęzić krąg podejrzanych do konkretnego zadania. Mogli spróbować zwerbować jakiegoś informatora. Pytanie było jakie to by miało być zadanie i kto by miał je wykonać. Do działań typowo agenturalnych nadawali się z całej bazy raczej najlepiej. W razie bardziej bezpośredniej akcji najodpowiedniejsi wydawali się zbrojni z odpowiednim wsparciem speców z poszczególnych działów. To zaś oznaczałoby wyprawę na dwa samochody co najmniej. A im mniej według plany by poszła taka akcja tym trudniej zapowiadał się powrót do St.Louis. W końcu oba miasta dzieliło z pół doby nieprzerwanej jazdy samochodem.

Para agentów mogła spróbować też działać bardziej agresywnie. Spróbować samodzielnie przeniknąć do kompleksu, dokonać sabotażu, porwania, dywersji, wykraść jakieś dane. Niemniej były to też trudniejsze do bezproblemowego przeprowadzenia akcje niż metody jakich używali dotąd. Bardziej rzucały się w oczy i mogły wzbudzić czujność albo i kontrakcje służb bezpieczeństwa kompleksu. Rosło więc ryzyko wpadki i utraty agentów. Niemniej niosły ze sobą potencjalnie większe zyski. Stali więc przed klasycznym wyborem czy wybrać ostrożność czy agresywność, działania bardziej lub mniej inwazyjne, takie które szybciej mogły przynieść owoce czy później.


---



Czas było też zdecydować kogo można by zwerbować. Dzięki wspólnej pracy skanerów, PR-owców i Cartera udało się zawęzić grono kandydatów do trzech osób. Przydał się nowy dział który dzięki nowym zabawkom ładnie profilował dane ogólne pomagając posłać w świat pozytywne dla X-COM treści jak i indywidualne na przykład pomagając w “obrobieniu” odpowiedniego materiału czy rozmowy z potencjalnym kandydatem na informatora albo xcomowca. Tylko trzeba było zdecydować kogo potrzebują w pierwszej kolejności bo miejsce było tylko jedno. Chyba, żeby rozbudować kwatery mieszkalne. Albo nawet pomyśleć o nowej “dziupli” na mieście lub gdzie indziej.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 17-04-2019, 23:56   #88
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Kwatera kierownika Działu Informacyjnego

Ruben wypuścił duży kłąb dymu i odkaszlnął, po czym przygryzł ponownie cygaro, którym dzisiaj go poczęstowano w „The Hood”. Law zazwyczaj nie pozwalał mu palić w swojej kwaterze, ale tego dnia musiał być zbyt zajęty różnymi kwestiami, bo nawet go nie pouczył.

- No to jak robimy, panie kierowniku? Takie dobroci nie leżą za każdym rogiem i podobna okazja może się ponownie nie powtórzyć - dopytywał Ruben, chociaż nie wyglądało, że gdzieś się śpieszył.

Sprawa wojskowego kontenera została już przedstawiona radzie kilka godzin temu, jednak wciąż nie podjęto decyzji. Z tej okazji Law zaprosił do siebie podwładnego, by raz jeszcze przedyskutować tę kwestię.

- Mówisz, że będą w stanie zapewnić ciężki sprzęt? - rzucił Law, siedząc zamyślony z podpartym podbródkiem.

- Tego nie wiem na pewno. Wiem natomiast, że zależy mu na dobraniu się do tych łupów podobnie jak nam. Oczywiście, wiąże się to z podziałem skarbu, chyba że...

- Chyba że co? - zapytał Japończyk, podnosząc wzrok.

- … sami się za to zabierzemy. Wiesz, załatwimy jakiś dźwig, lawetę no i namierzymy ten kontener. Poradzilibyśmy sobie z palcem w dupie.

- Hm… - mruknął w zamyśle haker, jakby faktycznie rozpatrywał taką opcją. - Brzmi dobrze, ale ciągnie to za sobą nieprzyjemne konsekwencje. Taki wyczyn nie ujdzie oczom Alvareza, a dopiero co rozpoczęliśmy z nim współpracę. Ten kruchy sojusz jest więcej wart, niż połowa tego, co znajduje się w tamtym kontenerze.

- Tylko rzucam propozycję. I tak wiedziałem, że byś się na to nie zgodził - odparł Graham z szerokim uśmiechem. - To co, robimy, czy nie robimy? Ryzyko małe. Jak coś pójdzie nie tak, to po prostu rzucimy wszystko w pizdu i zwiejemy.

- W porządku - zgodził się Law po kolejnej chwili namysłu. - Powiedz mu, że potrzebujemy dźwig i ciężarówkę z obsługą oraz dziuplę na jego terenie. Zapewniamy wsparcie naszego wydziału i chłopaków z produkcji lekkiej. Odpowiadamy za dezaktywację zabezpieczeń i otwarcie kontenera. Dzielimy się na miejscu. Jak coś pójdzie nie tak, albo jego ludzie spaprają sprawę, wycofujemy się natychmiast.

- Brzmi rozsądnie. Chyba o to mu chodziło - zgodził się Ruben.

- Aha i jeszcze jedno. Ja dowodzę i na czas trwania operacji jego ludzie słuchają się moich poleceń. Nie chcę z ich strony żadnej samowolki.

- Twarde warunki. Na dobrą sprawę to on wykłada więcej sprzętu.

- Gdyby nie potrzebował kogoś do zorganizowania tego zadania, nie dawałby nam cynku. Wie, że jesteśmy w tym dobrzy i chce zrzucić logistykę na kogoś innego.

- Skoro tak twierdzisz - „Ace” wzruszył ramionami. - Jutro dam mu odpowiedź - dodał, wstając powoli z miejsca. Widać, rozmowa dla niego dobiegła końca.

- Ruben - zatrzymał go Law, również się podnosząc.

- Ta?

- Słuchaj, mam jeszcze jedną prośbę. Tak pomyślałem, jak będziesz jutro w Hoodzie...

- Hm?

- Zabrałbyś ze sobą kilku naszych chłopaków i dziewczyn? Przejdź się po bazie i zrób wywiad. Zobacz, kto z nas jest najbardziej zestresowany albo zmęczony i potrzebuje chwili wytchnienia. Wiesz, tak na spokojnie. Przedstaw im ludzi Alvareza, pokaż okolicę. Wiem, że jesteś niezastąpiony w tym, co robisz, ale chcę, żeby pozostali, którzy nie mają w ogóle okazji opuszczać placówki, mogli się przewietrzyć.

- Na moje oko to właśnie tobie przydałby się kielon albo dwa i gorąca cizia w pościeli - parsknął Graham, zapominając wszelkie przepisy i dyscyplinę wymaganą przy rozmowie z kierownikiem działu.

Law odparł chłodnym spojrzeniem, wyraźnie nie rozbawiony z jego uwagi.

- No już, w porządku, okej - westchnął „Ace”, uspokajając się. - Przejdę się i zobaczę. Mogę co jakiś czas zabierać ze sobą gromadkę owieczek, o ile nie będą mieli nic do roboty. Chociaż pamiętaj o tym, że kiedy inni podłapią temat, będą kombinować, by tylko się wyrwać.

[i]- Wiem, zdaję sobie z tego sprawę. Ale jeśli będziemy ich trzymać bez przerwy pod kluczem… Zabierz z dwie, trzy osoby. Nie powinno to zanadto spowolnić naszej pracy.

- Rozkaz - skinął Ruben, po czym ruszył w stronę drzwi. Zatrzymał się jednak w progu, zerkając przez ramię na Japończyka.

- Szefie.

- Tak?

- Równy z szefa gość.


Biuro Wywiadu

- Agencie James, jak mnie słychać? Odbiór - rzucił do słuchawki Law, siedzący na swoim stanowisku w Biurze Wywiadu. Rzucający niebieskie świało na twarz Japończyka ekran komputera komunikował o nawiązaniu połączenia.

- Mówi agentka Nancy, James jest przez chwilę niedysponowany. Słychać cię głośno i wyraźnie, kierowniku Law-Tao - odpowiedział mu przyjemny, kobiecy głos. Nancy bez wątpienia była czarującą osobą i spora część placówki, zarówno ta męska jak i żeńska, robiła do niej maślane oczy. Może jedynie na Lawa jej urok nie działał tak mocno.

- Rada omówiła wasz ostatni raport i podjęliśmy decyzję co do dalszych wytycznych - zaczął skaner, otwierając sobie na boku notatki ze spotkania.

- Zamieniam się w słuch, kierowniku - rzuciła Nancy, wyłapując przeciągającą się pauzę.

- Przede wszystkim gratulujemy waszych osiągnięć w Denver. Zamierzamy kontynuować waszą misję i przejść do kolejnego etapu. Na wstępie mamy nowe zadanie. Chcemy, abyście przygotowali bezpieczną kryjówkę. Gdzieś, gdzie nasi ludzie będą mogli się przygotować przed akcją, ewentualnie schować przed obławą. Dziupla powinna pomieścić kilka osób i najlepiej, niech znajduje się na obrzeżach miasta, gdzie łatwiej będzie manewrować ze sprzętem. Dodatkowo potrzebujemy, abyście znaleźli jakiegoś informatora wewnątrz. Odwaliliście kawał dobrej roboty, ale potrzebujemy więcej detali. Rozkład pomieszczeń, harmonogram patroli. Nie chcemy ryzykować waszym bezpieczeństwem bardziej, niż jest to konieczne, dlatego znajdźcie kogoś, kim się wysłużycie. Jak przyjęłaś?

- Doskonale, kierowniku. Jak z podziałem obowiązków i co ze środkami?

- Niech agent James zajmie się poszukiwaniem dziuply, a ty agentko Nancy zdobądź dla nas informatora. Właśnie pracujemy nad pozyskaniem kredytów, które wkrótce prześlemy na wasze konto. Jest to ostatni etap przygotowawczy. Następnym będzie wysłanie grupy szturmowej do Denver i zdobycie technologii. Jednak o tym będziemy rozmawiać przy okazji następnego raportu.

- Przyjęłam. Przekażę Jamesowi wytyczne, będziemy się kontaktować, jak dowiemy się czegoś nowego.

- To chciałem usłyszeć. Życzę wam powodzenia.

- Dziękuję, kierowniku Law-Tao.

- St. Louis bez odbioru. - zakończył Japończyk.


Kwatera kierownika Działu Wsparcia

- Proszę, otwarte - usłyszał Law, stający przed drzwiami jednej z kwater. Z lekkim oporem złapał za klamkę i wszedł do środka.

Pokój rozkładem przypominał jego własną kwaterę chociaż ta była bardziej… ciasna i chaotyczna, co kontrastowało z Lawa porządkiem i schludnością. Nie pomagały w tym stosy pudeł, skrzynek, luźno leżących klamotów i papierów. Słowem, Japończyk już od progu poczuł się jak w jakimś składziku.

Przy jednym z regałów, na którym spoczywały kupki mniejszych pudełek stała kierowniczka Wydziału Handlu, Matylda Sidmeier. Dwudziestopięcioletnia kobieta, która w czasie swojej krótkiej kariery zdołała dorobić się fotelu w radzie.

Kiedy Law wszedł do środka, nie odwróciła się od razu w jego stronę, więc skaner miał chwilę, by się jej przyjrzeć z boku. Była smukłą, ciemnowłosą Kanadyjką o jasnej cerze, odzianą w standardowy mundur operatora X-COM. Chociaż w przypadku Matyldy mundur ten był wzbogacony o liczne pasy, sakwy i sprzączki, a do tego kurtkę pilota. Z tego, co się Law orientowała, nie potrafiła latać. Wywnioskował więc, że ta część odzienia po prostu przypadła jej do gustu. Dodatkowo do pasa miała przytwierdzoną kaburę z boczniakiem. Wiedział, że handlarka przeszła podobne jak on szkolenie bojowe. W końcu nie wszystkie negocjacje kończyły się pokojowo.

- O, witaj Law - odezwała się, odwracając się w jego stronę i ocierając o siebie dłonie. - Proszę, rozgość się - rzuciła, wskazując na jedyne niezagracone krzesło.


Japończyk skinął głową i zajął wskazane miejsce, natomiast sama Matylda usiadła na większej skrzyni znajdującej się przed nim. Jedną rękę położyła na udzie, drugną natomiast wsparła się z tyłu, nieco odchylona.

- Z czym do mnie przychodzisz? - zapytała, patrząc mu prosto w oczy.

Mężczyzna pochylił się do przodu, wpatrując się w jakiś bliżej nieokreślony punkt przed sobą. Być może wzrok młodej kobiety go peszył, a może po prostu był zbyt zamyślony jak zawsze.

- Dwie sprawy, pani kierownik. Pierwsza, ważniejsza. Potrzebujemy kredytów dla naszych agentów w Denver. Ich kolejne zadania mogą wymagać zwiększenia środków i kluczowe jest, aby ich potrzeby zostały zaspokojone. Czytałem raport i wiem, że dysponujemy niewielką ilością kredytów. Dlatego przyszedłem panią prosić…

- Oh darujmy sobie. Jestem młodsza od ciebie a poza tym zajmujemy podobne stanowisko. Mów mi po prostu Matylda - wtrąciła handlarka, uśmiechając się przy tym lekko. Nie był to jednak uwodzicielski uśmiech Nancy, w której naturze było kokietowanie, a zwyczajny, ciepły uśmiech.

- … Matyldo - powziął Law, w końcu odwzajemniając spojrzenie. - Przyszedłem cię poprosić, byś zajęła się wymianą części naszego barteru.

- Masz na myśli na czarnym rynku?

- Na ten moment nie posiadamy innych opcji - potwierdził niechętnie Law.

- Nie ma sprawy. Na czym nam najmniej zależy?

- Myślę, że możemy odsprzedać trochę naszej technologii i medykamentów. Przewiduję, że zapas 300 kredytów powinien być więcej niż wystarczający jak na początek. Będą tego potrzebować do znalezienia dziupli i przekupienia informatora.

- Jasne, Wybiorę, czego mamy w nadmiarze i zajrzę do “The Hood”. Myślę, że nie powinno być problemu ze znalezieniem kupca - skwitowała Matylda. - O co chodzi z tą drugą sprawą?

- Prowadzimy właśnie rozeznanie na nowego agenta dla naszej placówki. Zdecydowaliśmy się znaleźć kogoś miejscowego. Po wstępnych przesiewach wytypowaliśmy trzech kandydatów, każdy o odmiennych zdolnościach. Jeden z nich, Saul Ortega, lat czterdzieści jeden, zdaje się mieć naprawdę dobre kompentencje do twojego działu. Był logistykiem z wieloletnim doświadczeniem w sieci handlowej, jednak z pewnych powodów stracił posadę. Teraz dorabia na magazynie jednej korporacji, próbując związać koniec z końcem. Niemniej jednak jego doświadczenie, jak i przede wszystkim znajomość New St. Louis przemawia na jego korzyść - opowiedział Law, po czym zrobił przerwę, zerkając na rozmówczyni.

- Hmm. Tak właściwie jest już nas piątka w wydziale… Aczkolwiek dodatkowa osoba pozwoliłaby nam na stworzenie nowych okazji handlowych. Może… może to nie jest taki zły pomysł? - odparła zamyślona Matylda, przykładając palec do ust.

- Chcę się po prostu upewnić, że znajdziesz jakieś użytek z nowego nabytku. Wiem, że wszystkie wydziały mają pełen skład.

- Użytek - burknęła Sidmeier, odwzajemniając nieprzychylne spojrzenie. - Zgadzam się. Myślę, że choćby dla jego wiedzy o mieście warto spróbować. W końcu wszyscy jesteśmy tutaj obcy.

- W porządku. Oczywiście to jeszcze nic pewnego. Nie wiemy, czy zgodzi się na współpracę.

- Tak, to zrozumiałe - kiwnęła głową handlarka.

- No dobrze - westchnął Law, pocierając uda. - Dziękuję za pomoc. I za rozmowę - powiedział, wstając z krzesła. - I… przepraszam za zły wybór słów. Po prostu całe to organizowanie operacji sprawia, że człowiek…

- Nie musisz się tłumaczyć, Law. Wiem, jak wygląda twoja praca. Wszyscy tutaj żyjemy w ciągłym stresie, a tym on większy, im większa spoczywa na nas odpowiedzialność - odparła Matyla, również wstając. Jak na jego oko stała nieco za blisko. I nie przestawała mu gapić się w oczy. Naprawdę przeszkadzała mu ta jej cecha. Czy na każdego tak patrzyła? Pewnie takie miała przyzwyczajenie jako ktoś nauczony do budowania relacji z ludźmi.

- Ja, hm, dziękuję za wyrozumiałość - kiwnął głowa, po czym unikając spojrzenia, wyminął kobietę, kierując się do drzwi.

- Wiesz… Jakbyś jeszcze potrzebował pomocy, zawsze możesz do mnie zajrzeć - rzuciła za nim.

Japończyk otworzył drzwi i mimo woli zerknął na nią.

- Przyślę ci więcej danych, jak tylko dowiemy się więcej o tym Ortedze - odparł, po czym opuścił pomieszczenie.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 18-04-2019, 05:14   #89
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 30 - 2037.III.19; cz; zmierzch

Czas: 2037.III.17; wt; wieczór; g. 21:30
Miejsce: Old St.Louis, Sektor VIII - klub “The Hood”; sala główna
Warunki: pomieszczenie, ciepło, sucho, jasno




- Za św. Patryka! Za Irlandię! - od jednego z licznych stolików w klubie wzniósł się wesoły, nieskrępowany i nasączony promilami okrzyk. Okrzyk, tak samo jak poprzednie i pewnie następne tej młodej jeszcze nocy podchwyciły inne gardła. Przez salę przeszła fala mniej lub bardziej zgranych toastów wznoszonych ku chwale Irlandii i Irlandczyków. Nawet klub zdawał się obchodzić to święto bo widać było flagi Irlandii i zielone wstawki i ozdoby były wszędzie gdzie się dało je wcisnąć, powiesić czy zamocować w inny sposób. Nawet muzycznie co jakiś czas leciały mniej lub bardziej albo wcale zremiksowane kawałki irlandzkiego folku, metal folku, techno folku z niezliczonymi domieszkami.

Tym razem jednak, znad tego jednego stolika okrzyk wzniósł xcomowiec. Ale tego zapewne poza obsadą tego stolika nikt z gości nie wiedział. Ruben nie miał większych trudności z wyborem kogo zaciągnąć dzisiaj do klubu. Irlandczyków! A do irlandzkich korzeni okazało się, że poczuwało się dwoje partyzantów. On, nazywał się O’Brian a ona Kelly. Właściwie nie było wiadomo czy naprawdę mogli udowodnić swoją irlandzkość ale tak pewnie obecnie było z wieloma narodami. Gdy po Inwazji, wszystko się dokładnie wymieszało na całym globie i całe nacje opuszczały sputoszone wojną rejony próbując się ewakuować tam gdzie się dało a nie gdzie chcieli czy ktoś ich chciał. I nadal się to mieszało chociaż teraz raczej z przyczyn ekonomicznych. Nie tylko taki korporacyjny ważniak jak Collins był gotów przenieść się za chlebem na drugi koniec świata. Gdy miało się kredyty i potrzebne dokumenty podróż na większości miejsc na tej planecie nie stanowiła większego problemu. Przynajmniej oficjalnie. Oczywiście tam gdzie działały porty i lotniska. I nie licząc takich miejsc jak Kuba gdzie cała wyspa była jedną, wielką bazą obcych i ludzie nie mieli tam właściwie wstępu. Więc i taki mały ale tradycyjnie całkiem mobilny naród jak irlandzki mógł się objawić w każdym miejscu na świecie. I dwójka trafiła się nawet w podobno porzuconym i bezludnym browarze Lempa.

Lokal pod patronatem Alvareza jako lokal rozrywkowy sprawdzał się świetnie. W końcu obchodzili tradycyjne święto z dawnego świata! I nie wyglądało na to, by lada chwila miała wpaść tu policja czy nawet ADVENT. W końcu klub był położony w samym sercu bardzo niechętnej siłom rządowym dzielnicy. Nie było pewne czy choćby w takim Night City taka swoboda, hasła i nastroje buntowniczo - rewolucyjne nie zaowocowałyby nalotem odpowiednich sił porządkowych. Tymczasem tutaj pewnie większość gości i obsługi stanowił “element aspołeczny” czy “niepoprawny politycznie” jakby to pewnie napisano w policyjnych raportach. W miarę jak w głowy i żołądki wchodziły kolejne kolejki, kufle i promile, w nozdrza uderzały kolejne shoty towarzystwo robiło się coraz śmielsze i głośniejsze. Leciały już pierwsze hasła przeciw ufokom, ADVENT-owi i rządowym sprzedawczykom. W klubie, w tą noc, panowała atmosfera szampańskiej, nieskrępowanej zabawy rodem z dawnego świata gdy to właśnie ludzie byli panami tej planety i nie musieli jej dzielić z nikim innym. Niestety takich miejsc i nocy jak tu i teraz z każdym rokiem zdawało się być coraz mniej i mniej.

Poza parą młodych xcomowych Irlandczyków przy stoliku siedziały jeszcze dwie osoby. W przeciwieństwie do nich miały tutaj konkretne zadanie do wykonania. Czarnoskóry przedstawiciel Lawa poza tym, że robił za przewodnika i lidera tego wesołego stadka to miał się rozmówić z ludźmi Alvareza jakich tutaj reprezentował szef barmanów. Z nim też miała rozmówić się ciemnowłosa dziewczyna w sprawie wymiany towaru na kredyty. Dlatego kilka kolejek temu wrócili z zaplecza klubu.

- To co masz? Ile tego? Co za to chcesz? - tak mniej więcej można było streścić rozmowę szefowej handlowców z barmanem który właściwie też był i paserem. Matylda przyniosła ze sobą tylko próbkę ale wystarczyło aby szef kramu zorientował się z czym ma do czynienia. Umówili się na wymianę jutro dochodząc do porozumienia. Obie strony wydawały się być zadowolone. Jutro Kanadyjka miała przywieźć porcję sprzętu a w zamian dostać ugadane 300 kredytów. Sprawa z kontenerem z jaką przyszedł Ruben, tak jak przewidywał Law, napotkała większe trudności.

- Że niby wy macie dowodzić całą akcją? - barman z niedowierzaniem zapytał jeszcze raz o to co Ruben właśnie powiedział. Wydawało się, że poza tym detalem dostał chyba taką odpowiedź jakiej się spodziewał. No ale ten pomysł wyraźnie go zaskoczył. Przez chwilę nie odzywał się oglądając pudełko medpaka przyniesione przez Matyldę jako próbkę towaru. W końcu wzruszył ramionami mówiąc, że przekaże co trzeba szefowi i by Ruben też jutro przyszedł dowiedzieć się co szef postanowi. Ale sądząc po minie szef barmanów w tym lokalu spodziewał się kłopotów po takiej propozycji.




Czas: 2037.III.20; pt; zmierzch; g. 18:30
Miejsce: Old St.Louis, Sektor VIII - Oakville; wybrzeże Mississippi
Warunki: na zewnątrz, chłodno, wilgotno, zmrok


Alvarez najbardziej chyba zaskoczył własnych ludzi zgadzając się na warunki xcomowców. A przynajmniej gdy w środę Matylda wróciła na właściwą wymianę a Ruben po odpowiedź barman wyglądał na zaskoczonego gdy przekazywał mu zgodę od swojego szefa i więcej detali co do owej akcji. Ale przekazał też ostrzeżenie Alvareza. - Nie próbujcie nas wyrolować. To nasz teren. Ściany mają uszy a ulice oczy. Nie ukryjecie się przed nami gdy naprawdę będziemy chcieli was znaleźć. - ostrzegł barman. Poza tym jednak współpraca i wizyty xcomowców w “The Hood” przebiegały bez zgrzytów. No i teraz byli “tutaj”. Tu gdzie był kontener i miejsce weekendowej akcji.

- No to tak to właśnie wygląda. - Rando który stał się jakby alvarezowym odpowiednikiem xcomowego Rubena chuchał w dłonie. Mimo rękawiczek wydawało się, że w ten marcowy czwartek jest jakoś dziwnie chłodno, wilgotno, mgliście i nieprzyjemnie. Rando właśnie razem z milczącym azjatyckim kolegą z warsztatu przywieźli “tutaj” dwójkę xcomowców aby sami mogli oszacować pole przyszłej akcji.

Okolica była mocno zapuszczona i posępna. Właściwie na xcomowej mapie to byli już na samych południowych krańcach Sektora VIII gdzie właściwie kończyła się południowa granica miasta. Wybrzeże rzeki było wilgotne, zachłanne i nieprzyjemne podobnie jak niedaleko ich bazy w starym browarze. Woda pochłonęła spore sektory dróg, domów, latarń ulicznych, porzuconych wraków, gruzów i wielu innych elementów porzuconego przez wszystkich miasta.

Dodatkową atrakcją była dawna kopalnia odkrywkowa. Czyli olbrzymia jama w ziemi wykopana dawnymi, ziemskimi technologiami. Jama była niedaleko rzeki i dawniej to była właśnie jama. Obecnie jednak rzeka albo podtopiła albo podmyła czy przerwała dość wąską groblę jaka oddzielała kopalnię od rzeki i w ten sposób powstało spore i głębokie jezioro czy kolejne zakole rzeki. Właśnie po wewnętrznej stronie tej jamy był częściowo zagrzebany w mule kontener. Nie wystawał ponad wodę ale widać było jego zarys. Przynajmniej w tej mętnej wodzie rodem z gliniastej kałuży.

- No to jak mówisz, że macie dźwig ze złomowiska… Inaczej trzeba by z linami kombinować. - zawyrokował Frank gdy zobaczył z czym mają mieć do czynienia. Ludzie Alvareza zdążyli przez te dni pewnie wejść do wody i zrobić zdjęcia. Potwierdziło się, że to standardowy kontener transportowy używany przez dawne wojska NATO czyli też i różne siły zbrojne USA. I kraj i organizacja już od dwóch dekad nie istniały i były zdelegalizowane. Za publiczne ich wzmiankowanie groziły szykany. No chyba, że chodziło o plucie i narzekanie na cywilizację dawnych ludzi to tak, każdy mógł to robić do woli skarżąc się na dawne niesprawiedliwości.

Wedle ekspertyzy Franka ciężki sprzęt załatwiony przez Alvareza powinien dać radę podjechać po owej drodze więc powinno dać się nim wydobyć kontener z tego bagna. Tu jednak pojawił się rozdźwięk. Okazało się, że Alvarez załatwił nie jeden a dwa dźwigi. Jeden to standardowy na ciężarówkowej platformie. Mógł spokojnie podjechać drogą i załadować kontener gdzie trzeba. Drugi zaś był zamontowany na krypie za to właściwie był to elektromagnes a nie dźwig.

Zaletami ciężarówki była względnie duża mobilność w stosunku do krypy. Ale akcja zaczepiania lin z którymi trzeba było wejść do wody i zanurkować aby tam wszystko pozaczepiać prawie po omacku bo w wodzie pewnie wzbiłby się olbrzymi tuman mułu był trudny do oszacowania. Za to gdyby się udało to można było i dźwigiem i ciężarówką sprawnie odjechać do dziupli i rozpakować prezenty.

Zaletą krypy było to, że wystarczyło jej podpłynąć do nabrzeża, przytknąć elektromagnes do konteneru i wydobyć go z mułu. Tyle, że sama krypa była dość powolna. No i mogła przenieść kontener na ciężarówkę albo do siebie. Zależy jak chcieć by transportować dalej ten kontener. Jeśli drogą lądową to pewnie do dziupli jak przy wersji z klasycznym dźwigiem. Ale też można było przewieźć kontener rzeką.

No ale to oczywiście nie były wszystkie komplikacje. Gdyby na tym się kończyło Alvarez może wcale nie fatygowałby się z przekazywaniem tego namiaru Rubenowi. Niecały kilometr od miejsca akcji była sztuczna wyspa. I to na północ czyli tam skąd mogła przypłynąć krypa lub gdyby chciała przepłynąć z powrotem do Dutchtown czy browaru Lempa. A sama wyspa była posterunkiem ADVENTu i rzecznych oddziałów policji. Coś jak rzeczne rogatki. ADVENT stąd wysyłał na patrole swoje latające drony a policja miała szybkie, rzeczne ścigacze i motorówki. Co jeszcze tam było trudno było powiedzieć. Właściwie więc trzeba było wykonać ten numer pod nosem sił rządowych. Wyspę było widać gołym okiem więc i z wyspy te wszystkie ciężarówki, dźwigi i krypy byłoby widać tym bardziej.

A jeszcze dalej na północ, z 1.5 km, był Most Południowy. Najbardziej na południe wysunięty most w metropolii spinający oba brzegi rzeki. Co prawda siły rządowe były reprezentowane tam dość symbolicznie ale jak każdy most był pod czujną opieką rządowców. Był więc jasno oświetlony i świetnie kamerowany. Sam z siebie, nawet przypadkiem, mógł złapać w kamery coś z akcji na wybrzeżu. No i gdyby wybrać powrót rzeką to trzeba byłoby pod nim przepłynąć. I to z wcale nie małym kontenerem ewidentnie wojskowego pochodzenia czyli towarem na jaki rządowcy byli wybitnie uczuleni.

Jak mówił Rando, tak pod psim nosem nie było co liczyć, że zostaną ślepi i głusi na jakieś prace wodno - ziemne. Zwłaszcza jakby dojrzeli wojskowy kontener. No ale to, że zobaczą nie oznaczało jeszcze, że coś z tym zrobią prawda? W końcu teraz stali tu przy samochodzie, gapili się na wyspę, most i rzekę i też pewnie byli widziani a nikt nic z tym nie robił prawda? No właśnie. Trzeba było jakoś tak to zorganizować, żeby gapili się ale na tym się skończyło. Bo ani krypa ani ciężarówka nie były szybsze od dronów, motorówek czy radiowozów. No chyba, że te nie miałyby po co interesować się całą akcją.

Trefny był też sam kontener. Ewidenie wojskowe pochodzenie powodowało, że żaden gliniarz czy patrol ADVENTu nie minąłby go obojętnie zwłaszcza widząc go w cywilnych łapskach. Ciężarówka mogła go zabrać ale póki nie zawinęłaby się do dziupli nie miała jak go schować. Krypa była bardziej dyskretna no ale z wyspy z dronów czy powietrza można było dostrzec sam załadunek wojskowego pudła na łajbę. No i okazało się też skąd Alvarez umyślił sobie taki a nie inny termin na wykonanie zadania. Przy panelu konteneru wyświetlał się czas. Odliczał. Godzina 00:00 powinna nastąpić o północy z niedzieli na poniedziałek. Czyli trochę ponad dwie doby od teraz. Co się wtedy stanie tego tak naprawdę nikt nie wiedział.

Alvarez okazał się całkiem solidnym wspólnikiem jeśli chodziło i wsparcie tej akcji. Dostarczał owe dźwigi, rzeczny i lądowy, ciężarówkę i kilka samochodów wraz z kierowcami i wsparciem do dyspozycji. Mógł nawet zorganizować dywersję. Na moście lub wybrzeżu. Licząc na to, że wywabi to choć część sił z wyspy. Chociaż jak zareagowałby ADVENT i policja na ten ruch można było tylko przypuszczać. Dlatego na razie ten punkt wystąpił jako propozycja. Teraz czekał na plan xcomowców którzy zobowiązali się przewodzić całej akcji.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 23-04-2019, 21:59   #90
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Biuro Wywiadu

Wydział Skanu wraz z kierownikami Wydziału Lekkiego i Zbrojnego w wielkim skupieniu siedzieli wokół Lawa, który na bieżąco tworzył plan operacji. Tym razem aż trzy Wydziały miały być to zaangażowane, chociaż nie z pełnymi składami.

Po tym, jak Ruben i Frank przywieźli informacje z terenu, przyszedł czas, by przemyśleć ich posunięcie w sprawie odzyskania kontenera. Sprawa znacznie się skomplikowała, kiedy w grę wszedł posterunek ADVENT-u i strzeżony most.

- Może by tak w nocy podpłynąć tą krypą i zawinąć kontener? - rzucił od niechcenia George Bitterstone, kiedy zapadła chwilowa cisza.

- Myślisz, że te gnojki nie operują termowizją? Jak dla mnie kiepski plan. W nocy będziemy nawet bardziej widoczni - odparł rzeczowo „Amadeo”, siedzący po prawicy Lawa.

- A ja wam mówię, nie ma co się cackać. Pakujemy kontener na ciężarówkę i jazda. Przecież ten posterunek nie stoi tam po to, by strzec jakiś śmieci w mule. Ich reakcja nie będzie natychmiastowa, da nam to trochę przewagi - wtrącił Ruben, bawiący się cygarem.

- Głupiś. Widziałeś drony ADVENT-u w akcji? W kilkanaście sekund przyleci jeden, żeby nas przeskanować, a nie minie chwila dłużej, kiedy zlecą się następne i zrobią nam z dupy jesień średniowiecza - zaoponował Hodowski.

- Sugeruję dywersję na moście. To powinno odwrócić ich uwagę - rzuciła cicho Yoshiaki, której głos niemal zniknął w tłumie.

- I wtedy zapakujemy kontener na statek! - podłapał George, próbujący sforsować swój pomysł.

- Czy ty mnie nie słuchasz? Mówiłem ci przecież...

Nie minęła chwila, kiedy w biurze zapanował hałas. Operatorzy zaczęli się przerzucać swoimi pomysłami, najchętniej przy tym krytykując innych. Sytuacja przypominała przerwę międzylekcyjną w szkole, kiedy to dzieciaki wreszcie mogły dać upust i powrzeszczeć do woli.

Tylko Law się nie odzywał, z dłonią wspierającą podbródek i wzrokiem wlepionym w ekran komputera. Zdawał się nawet nie oddychać, zastygły jak góra, niewrażliwa na szalejącą zamieć.

- Dość - odezwał się w końcu starszy inżynier, jednak zdawało się, że nikt go nie usłyszał. - Dosyć - powtórzył nieco głośniej i tym razem spotkał się z rekcją. Każdy z rozmówców, nadal rozgorączkowany, zaczął powoli ostudzać swój zapał i milknąć.

- Ruszymy o świcie. To da nam szansę na poranną mgłę, ale nie mamy co opierać się wyłącznie na warunkach pogodowych. Zaczniemy od dywersji. Ludzie Alvareza wjadą ciężarówką lub innym pojazdem ciężkim do rzeki, gdzieś w pobliżu sztucznej wyspy. Niech to wygląda na wypadek. Po czasie przypłynie krypa, której zadaniem będzie uratowanie pojazdu. - Przerwał na chwilę, zerkając po swoich towarzyszach. W ich twarzach dostrzegł głównie zaskoczenie. Zapewne nikt nie brał po uwagę takie scenariusza.

- Kiedy oczy ADVENT-u będą zwrócone na upozorowany wypadek, wtedy dopiero podjedziemy dźwigiem na ciężarówce, zapniemy go do kontenera i wyciągniemy z wody. Później prosta droga do dziupli i praca związana z otworzeniem go. Jakieś pytania?

Zapanowała cisza, którą po kilku długich sekundach zdołał przerwać George.

- Eee, ja mam jedno. Skąd ty wpadasz na takie pokręcone pomysły?

- Następne - mruknął Law, widocznie nie skory do żartów.

- Co z tymi ludźmi przy krypie? ADVENT jak sam mówisz się nimi zainteresuje. Mogą podlecieć ich sprawdzić - zapytał rzeczowo Zigfrid.

- Jak będzie trzeba, przygotujemy dla nich legendy. Kierowca będzie jakimś robotnikiem a kapitan krypy jego znajomym z portu, który przypłynie na zawołanie. Ważne tylko, by Alvarez wystawił ludzi bez przeszłości w bazach policji. Będzie to kluczowe w przypadku aresztowania, co zresztą i tak jest bardzo mało prawdopodobne.

- A co z ludźmi przy kontenerze? - dociekał Ruben.

- Potrzebuję jedynie operatora dźwigu. Ty poprowadzisz ciężarówkę do dziupli - odparł Law. - Kapralu Mortz, poprosiłbym o pańskich dwóch ludzi jako nurków do zaczepienia kontenera, a później do ochrony konwoju. W dziupli już będę czekał ja i twoi najlepsi specjaliści, starszy inżynierze Hodowski. Otwieramy puszkę, dzielimy się łupem i znikamy naszymi wozami.

- Alvarezowi może się nie spodobać poświęcenie pojazdu - zauważył Bitterstone.

- Wspominał, że jest gotowy zapewnić dywersję. Ta jest moim zdaniem całkiem bezpieczna i co najwyżej zamoczy swój sprzęt. Ja wystawiam więcej ludzi, niech to sobie wliczy w koszty.

- Co jeśli ADVENT zignoruje wypadek i ruszy w naszą stronę? Rozumiem, że krypa jest duża, ale raczej nie przysłoni całej rzeki - odezwała się jeszcze Chinka.

- Z tym właśnie związane jest ryzyko. Jeśli straż przybrzeżna się nami zainteresuje, zostawiamy dźwig i zawijamy. W razie gdyby nurkowie byli wtedy w wodzie, damy wam znać, żebyście odpłynęli jak najdalej na południe, zanim się wynurzycie. Myślę, że łatwo ukryjecie się w tej mętnej wodzie - wytłumaczył Law-Tao. - Jeszcze jakieś pytania? Jeśli brak, to kontaktujemy się z Alvarezem i szykujemy sprzęt.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172