31-01-2019, 01:46 | #41 |
Reputacja: 1 |
__________________ W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki! |
31-01-2019, 16:09 | #42 |
Reputacja: 1 | Przez chwilę sytuacja na miedzy wydawała się być przerąbana. Wróg ściskał AWowców z dwóch stron, pakował całe serie naboi, ciskał granatami, strzelał z erpegów i karabinów precyzyjnych. Do kanonady dołączył też przeklęty, stary SG-43. Sytuację najpierw poprawił po raz kolejny Hipolit, ciskając ostatni pas z granatem odpalającym i szeregiem "lepkich bomb", plus granat od kolegi z drużyny. To, z wykorzystaniem "mistrzostwa w miotaniu", którym pysznił się ent, wystarczyło by po raz drugi zmasakrować tamte parę metrów serią detonacji. Wszyscy trzej gnoje, w tym ten z erkaemem, dołączyli do kolegów w Piekle. Kocur i Bebok wykorzystali to, aby przekraść się bardziej na północ. Wprawdzie wraży cekaem grzmiał mocno i nie pozwalał im wychylić głów poza rów, nie był też w stanie sięgnąć ich w zagłębieniach (a i też strzelcy ich pewnie nie widzieli). Wykorzystali moment, gdy cekaem był przeładowywany, by wychylić z prowizorycznego okopu i gęsto ostrzelać dwóch typów z erpegami. Jeden padł od razu, drugiemu chyba stymulanty bojowe za mocno siadły na bani, bo zamiast skierować swojego, właśnie świeżo załadowanego RPG-7 w stronę agresorów, to wcisnął spust za szybko... waląc sobie prosto pod nogi głowicą HEAT. Tak czy inaczej, obydwaj grenadierzy byli martwi, a krasnolud i człowiek byli przygwożdżeni przez jednego snajpera i ten cholerny SG. Bez groźby wykurzenia od boku bądź brutalnego rozwalenia granatami rakietowymi, drużyna Zawady mogła skupić się na pozostałych. Przewaga liczebna i zaporowy ogień ukaemu i AK-97 starczył, by powalić trzech nacierających Czekistów, dwóch przyszpilić do gleby i stracić tylko jednego człowieka od chińskiego Dragunowa. Pozostali wrogowie chyba pojęli, że byli w czarnej dupie, bo zaczęli ciskać granatami - pod siebie dymne, w stronę miedzy odłamkowe. Niewiele im to pomogło, bo dzięki lepszej wizji drona Rudego, próbujący uciekać Czekiści zostali wystrzelani. Zostali tylko ci dwaj ze snajperkami, leżący na glebie - i ten cekaem. Ale tego nie szło już ruszyć. Brakowało już granatów do erpega, a także granatów ręcznych. Martyna nakazała postawienie dymu z tych kilku petard i próbę zmiany pozycji i udupienia wrogów - wariatka. W międzyczasie Zbychu miał równie pełne ręce roboty, co reszta "Wierzby". Jeden za drugim z SPG leciały pociski HE, po których jego sekcja zmieniała pozycję. Dwa poszły na BTRa - wystarczyło. Trzeci przywalił gdzieś w okolice nadjeżdżających odwodów (w postaci LPG dozbrojonego o dwa kaemy i obstawionego własnym desantem), niestety niecelnie. I skończyły się pociski. Zmuszeni byli porzucić wyrzutnię - i to w samą porę, bo ostatni czołg właśnie wstrzelił się w jej pozycję pociskiem HE i seriami z kaemów. Tit for tat ciąg dalszy. "Kopia" zniszczona? To Tiran 6 oberwał - ostatnią serią apeków z autodziałka, ostatnim pociskiem HEAT z "Gromu" i ostatnimi dwoma ppk Fagot i Konkurs. Wystarczyło, by go zniszczyć. To był punkt kulminacyjny - wróg utracił ostatni czołg. Nie było więcej na tym odcinku, nic nowego nie nadjeżdżało. Co wcale nie pomogło obrońcom, Czekiści mieli zamiar walczyć do końca. Ogień z LPG, granatników ArmTech i moździerzy Podnos wyeliminował drugie gniazdo z Utyosem oraz uziemił "Puszkę" z wieżą BWP-2. Załoga jednak się nie ewakuowała. Gęsto omiotła kaemem i autodziałkiem z pociskami eksplodująco-zapalającymi pozycje wrażego wsparcia ogniowego - obydwaj grenadierzy padli, jeden z trzech moździerzy zmieciony. Pozostałe dwa puściły 82-milimetrowe granaty prosto na dach uziemionego wozu, kończąc jego bohaterską służbę. W chwilę potem technical z wieżą BTR-80 wyjechał z prawej strony na drogę i w pełni wykorzystał fakt, że wróg o nim "zapomniał". Huraganowy ostrzał z KPVT i PKT zmiótł ostatnie moździerze i ich obsługę. Został tylko LPG - ale nie na długo, bo dostał parą (ostatnich) pocisków HE z "Gromu" drugiego technicala i stanął w płomieniach. Wróg nie miał już wsparcia ogniowego (prócz dwóch starych cekaemów) ani pojazdów. Szturm się załamał, ugrzązł... i zaczął się wreszcie łamać. Ci mniej opanowani bitewnym szałem Czekiści zaczęli się nawet cofać. Nie mieli też odwodów. Czyżby to był ten moment? Na innych odcinkach frontu było z grubsza podobnie - CzeKa wypstrykiwała się z wozów. Oś zachód-wschód przy drodze 448 po obydwu stronach Polic (i sama wioska) były w zasadzie wybronione. W Wierzchowicach i Krośnicach, mimo upartego wsparcia pozostałych wyrzutni rakiet "BM-12", Czarna Kompania ugrzęzła pośród ruin i wraków, całkowicie wytracając impet. Wraża artyleria milkła jedna po drugiej. Jedynie Brzostowice miały poważny problem - front się załamał, kiedy wraże "Grady" zasypały cały sektor rakietami, zamiast próbować uciec lub ostrzelać "Zenit" (choć do ostrzelania polskiej artylerii starczyła wciąż istniejąca połowa baterii Goździków). Teraz dziesiątki rakiet 122mm spadały na wioskę jak ten właśnie grad, a obrońcy na innych odcinkach mogli tylko patrzeć. Były też dwie dużo większe, potężniejsze eksplozje obok wioski - ani chybi pojazdy-samobójcy wypchane materiałami wybuchowymi. Czekiści chyba mieli obsesję na punkcie tej wioski. AWowcy jeszcze mieli własne problemy. Jeszcze nie wygrali. Ale zwycięstwo wydawało się być w zasięgu ręki. SITREP Straty AW na odcinku "Akacja-Wierzba": - Drugi (i ostatni) wukaem NSV Utyos - Działo bezodrzutowe SPG-9 "Kopye" - "Puszka 8" Straty CzK na tym odcinku: - "Chińska" grupa szturmowa przed miedzą (5 z kałachami, 3 z erkaemem i kałachami, 2 z erpegami - zostało dwóch z Dragunowami) - Wszystkie 3 moździerze "Podnos" - Obydwu grenadierów z MGL-6 - Tiran 6 (przerobiony T-62) - BTR-70 - LPG (WKM, UKM-2000CL) Pozostałe siły CzK na tym odcinku: - Cekaemy SG-43 i SGM - CzK Sniper Squad [2] (2x Type 79 DMR) - Reszta piechurów Straty AW na innych odcinkach: - "Kuna 1" - "Łasica 3" - "Gwiazda 5" - Całe Brzostowice (w tym jednostka "Judaszowiec" - zdziesiątkowana/rozbita) - "Mżawka 1" - "Zenit 7" Straty CzK na innych odcinkach: - Pozostałe 8 wyrzutni rakiet 107mm "BM-12" - 3 z 6 samobieżnych wyrzutni rakiet BM-21 Grad - 3 z 6 samobieżnych armatohaubic 2S1 Gvosdika - Ostatni BTR-70 - Dwa chińskie czołgi podstawowe: Type 69 i Type 79 - Jeden czołg podstawowy T-64 - Niszczyciel czołgów IT-1 - Jeden BWP-1P - Dwie cieżarówki SVBIED
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. |
01-02-2019, 22:19 | #43 |
Reputacja: 1 | Ilość czarów jakie rzucił od rozpoczęcia bitwy i odniesione rany sprawiły że Hipolit nie miał śmiałości po raz kolejny prosić Natury o wsparcie. Nawet on miał w tej kwestii pewne ograniczenia. Ale miał też sposoby na ich przekraczanie... Czy raczej ograniczanie szkodliwych skutków. Sięgnął do sakwy przy pasie i wydobył... garść gleby. - Na Lubusza i na Bukowca. - rzekł poważnie zaciskając pięść. A potem wziął zamach i cisnął w kierunku ostatnich wrogów na ich odcinku. Kula Zielonej many niczym wielki świetlik poleciała do miejsca przeznaczenia i eksplodowała. Jego ostatni... Może przedostatni as w konarze właśnie został wykorzystany... Oby to wystarczyło, pomyślał ent kryjąc się za osłoną. |
01-02-2019, 22:28 | #44 |
Reputacja: 1 | Kowali ruszył między drzewa, by mieć przynajmniej częściową osłonę od ostrzału wrogiej piechoty. Natarcie może się załamało, ale to nie przeszkadzało latającym miejscami na oślep kulom. Rozpędził się jak tylko mógł najmocniej, puszczając serie między prześwitami i starając się oflankować cofających się czekistów. Podszepty towarzyszącego mu ducha były zbyt silne. Pozostawieni przy życiu wrogowie mogli zawsze wrócić i ugryźć w dupę w najmniej spodziewanym momencie. - Ma ktoś pozycje ichniej artylerii? - Rzucił do komunikatora. Co prawda nie był tak szybki jak wozy bojowe w pełnej prędkości, ale pozwolił magii popłynąć swoimi żyłami, wykorzystując drzewa prawie jakby były ścieżką, tam, gdzie obiegnięcie przeszkód zajęłoby za dużo czasu. Gdyby wroga artyleria była w miarę niedaleko, miał zamiar poczęstować obsługę kilkoma seriami.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... |
03-02-2019, 02:13 | #45 |
Reputacja: 1 |
__________________ W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki! |
03-02-2019, 09:46 | #46 |
Reputacja: 1 | Kocur -Dobra - Kocur pokiwał głową i jeszcze bardziej przypadł do gleby. Rzucił w eter: -Sto metrów przed drogą, trzydzieści przed lewą linią drzew, tam są snajperzy, uważać na nich. Sam nie mógł im wiele zrobić, cekaem stawiam bardziej ogień zaporowy, przelatujący im wysoko ponad głowami. -Idę dalej, za długo siedzę w jednym miejscu.- Zaczął się czołgać w stronę cekaemu. Dron powinien być na długo przed nim, nie zamierza się wychylać przed eksplozją. Miał też nadzieję, że nasi skoncentrują się na tych snajperach na oszacowanej przed Kocura pozycji. Zamarł i schowany za drzewem zaczął osłaniać Jana naprowadzającego drona.
__________________ Ten użytkownik też ma swoje za uszami. |
03-02-2019, 17:55 | #47 |
Reputacja: 1 | Po raz ostatni tej bitwy ludzie obsadzający miedzę musieli zastosować fortel, aby uratować swą skórę. Udał im się i tym razem... ledwo. Rudy, osłaniany przez Kocura doczepił dronowi jeden ze zdobycznych ręcznych granatów zaczepnych RGD-5. Niewielka maszynka poleciała w stronę gniazda cekaemu SG-43, podczas gdy osłaniający zasypywał wrogów zaporowym ogniem ostatnich naboi 5,45mm z jego AK-74. Odpowiedź była zdecydowana - serie z cekaemu znów przyszpiliły upartych partyzantów z AK. W międzyczasie Dobroleszy "zmontował" jedną z ostatnich magicznych sztuczek z wyczerpującego się arsenału. Mana-granat pomknął ku pozycji parki snajperów i zdetonował się. Jeden chiński dragunowiec zesztywniał od razu, drugi był na tyle "wstrząśnięty" by Zawada i jej ludzie go zdjęli. Natomiast dron z granatem chyba się popsuł, przeciążył albo coś. Zleciał razem ze swoim pakunkiem, zapewniając obsłudze kaemu niezłą rozrywkę. Rannych uciszył jeszcze jeden, ostatni granat Beboka, który krasnolud cisnął z bliższej pozycji. Sprawa była załatwiona - miedza była odblokowana, żołnierze AW mogli skupić się na rażeniu z flanki głównego ciała czekistowskiego naporu. Sprawa artylerii odpadła z miejsca. Bitewny amok musiał pomieszać w głowach ludziom z Wierzby, gdyż szybkie (i powtórne) sprawdzenie danych potwierdziło, że pozycje Gradów i Goździków były grubo ponad dziesięć kilometrów od Polic. Zbychu i paru innych żołnierzy zaczęło flankować z prawej strony, korzystając z osłony obydwu "Puszek", które tam się ulokowały i parły wzdłuż szosy na Krośnice. Huraganowy ogień PKT i KPVT szybko wyeliminował drugie gniazdo z cekaemem SGM - a wraz z nim wróg utracił ostatnią broń ciężką. Pół godziny później ten odcinek obrony, podobnie jak wszystko między Brzostowicami a Wierzchowicami, umilkło. Tylko nieliczni, ci bardziej trzeźwi na umyśle Czekiści próbowali uciekać (a jeszcze mniej się to udało). Reszta została wystrzelana. Do końca godziny rozstrzygnęły się starcia o Brzostowice i Wierzchowice-Krośnice. Główny - i ostatni - szturm Czekistów poszedł na te pierwsze. Zebrali pozostałe cztery czołgi i ostatniego BWP celem przeprowadzenia pancernego natarcia z pełną obstawą piechoty. Przejechali przez ruiny Brzostowic bez problemu zmiatając resztki obrony, w tym ostatni czołg AWowców. Droga na południe byłaby otwarta, gdyby nie atak flankowy, gdzie AW w bliźniaczy sposób zebrało wszystkie pozostałe wozy. Udało się. Mnogość rakiet ppk oraz dwie armaty p.panc. wystarczyły, by zniszczyć wszystkie pięć ostatnich czekistowskich "puszek" - ale straty były poważne. Z sił broniących drogi 448 pozostały raptem dwa wehikuły. Artyleria też nie miała lekko. Grady i Goździki skupiły się na ogniu kontrbateryjnym. Wprawdzie wszystkie zostały zniszczone, do jednak do stalowych grobów zabrały ze sobą jeszcze całą resztę grupy "Mżawka" i jedną maszynę z grupy "Zenit". Kwadrans później AW parło w kontrataku, zmiatając resztki Czarnej Kompanii, odbiło Brzostowice, Krośnice, Żeleźniki, Stawy Krośnickie, a nawet poszły dalej, biorąc Dąbrowę, Sławoszową, Grabownicę, Luboradów i Lisów. Udało się nawet pojmać trzech rosyjskich pilotów-rozbitków z zestrzelonych Suchojów oraz ruską grupę logistyczną z dwoma cysternami paliwowymi i dwoma ciężarówkami zaopatrzeniowymi. Szerszy front także raportował udaną obronę i kontrataki. Od Rawicza, poprzez Milicz, po Ostrzeszów Armia Wyzwoleńcza utrzymała się i odparła nieprzyjaciela. Wielu ludzi poległo tej nocy, wiele maszyn zostało przemienionych na wraki. Ale wróg stracił o wiele, wiele więcej. I to był dopiero początek. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=D3_VSlPaQeU[/MEDIA] Pomijając piechotę i garść ciągnionej broni ciężkiej oraz pojazdów terenowych, pozbawiony był potencjału bojowego na tym odcinku. Samo naczelne dowództwo przekierowało na ten odcinek posiłki w sile dwóch batalionów "piechoty zmotoryzowanej" (głównie technicali, wojskowych terenówek i ciężarówek oraz różnych lekkich pojazdów bojowych, jak te w typie VBL czy Wiesel 1). Wróg wypstrykał się też z artylerii, a pozostałe trzy armaty z "Zenitu" grzmiały co chwila, gromiąc prowizoryczne umocnienia i zgrupowania CzK. Coś, co raptem jeszcze dwa dni temu wydawało się być totalną katastrofą, załamaniem frontu i ucieczką aż po Wrocław, dziś odwróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Co więksi paranoicy doszukiwali się spisku i "dogadania się" między AW a Rosjanami. Ci bardziej fanatyczni powstańcy mówili o "mistrzowskim planie dowództwa" i "wielkiej pułapce na Ruska", wieścili rychły marsz na Warszawę. Inni mówili o sabotażu ze strony agentów wciąż działających w strukturach PRN. Podejrzliwi i doświadczeni mówili zaś o tym, że po prostu "coś było nie tak". Szturm Czarnej Kompanii był pozbawiony strategicznej głębi i nie pasował nawet do starych radzieckich planów "głębokiego uderzenia" z czasów Drugiej Wojny Światowej. Bardziej przypominał taktykę "na wieśniaka" - "dobiegamy i lejemy dopóki się rusza". Barbarzyństwo z Mrocznych Wieków, albo ustawkę kiboli. Tak czy inaczej, bojownicy WRP korzystali z okazji. Przez następne dwa dni trwał nieprzerwany, strzelecki pochód w stronę Ostrowia Wielkopolskiego. Resztki rozbitych band Czekistów starały się stawiać partyzancki opór w lasach i mokradłach na osiach między Żeleźnikami a Odolanowem i Zdunami a Osami - ale ekspertyza AKowców służących teraz w strukturach AW bez większych trudności uniemożliwiała CzK zapuszczenie korzeni w dziczy. W podobnie niemrawy sposób wróg próbował powstrzymać pochód na szosie między Drołtowicami a Antoninem, udaremniony przez szybkie zajęcie Antonina przez ludzi z Ostrzeszowa i zamknięcie frajerów w potrzasku. Wkrótce potem w ręce AW wpadły wszystkie wioski położone na drodze 444, zamykając sprawę kotła Odolanów-Sulmierzyce aż po Wrocław. Nieprzyjaciel stawił poważniejszy opór tylko w jednym, ważnym punkcie - Krotoszyn. Wspierany przez artylerię i czołgi szturm nadszedł z zachodu, od strony Kobylina, oraz z południowego zachodu, ze strony Zdunów. Walki o przedpola trwały cały dzień i przyniosły pewne straty - w Krotoszynie skryły się oddziały wspierające Czarną Kompanię: Rosyjskie i rybokrackie. Kolejne dwa dni (i posiłki dosłane z innych odcinków frontu) zajęło zdobywanie miasteczka. W toku walk jednostki "Bożodrzew" i "Kolcosił" poniosły na tyle wysokie straty, że musiały zostać rozwiązane. Ale Krotoszyn był w rękach AW, a jego garnizon czmychnął do Ostrowia. Przez cały czas od załamania szturmu Czekistów AW zdobywała duże ilości materiałów wojennych - od amunicji i broni osobistej, po mnóstwo uszkodzonych bądź sprawnych pojazdów. Antycznych staroci, ale w fabrycznym stanie. Sprzęt ten, bo sprawdzeniu pod kątem zaminowania, natychmiast kierowano na front, co tylko nakręcało kontrofensywę. Z takimi łupami nie tylko Ostrów miał paść, ale z rozpędu to i Kalisz. Kolejne dwa dni zajęło oczyszczanie przedpoli, przygotowania artyleryjskie i zajęcie trzech ostatnich "dużych" wiosek - Biadek, Chwaliszewa oraz Przygodzic. Armia Wyzwoleńcza była na progu Ostrowia Wielkopolskiego. O dziwo, wróg jeszcze nie ściągnął artylerii... ani nawet lotnictwa. To już było podejrzane. Niemniej jednak operację kontynuowano. Szturm na Ostrów zaplanowano i wykonano w nocy z piątego na szósty dzień od "Bitwy o Stawy Krośnickie" (vel "Bitwy o Drogę 448"). Atak od początku szedł zbyt łatwo. Siły AW (oraz wewnętrzny zryw ludzi z AK). Główne uderzenie poszło ze strony Zacharzewa, szybko zajmując teren dawnej centrali zbytu węgla i pchając się do miasta przez drogę nr 36 oraz ulicę Gorzycką. Wspierające uderzenie szło z południa, na Zębców. Główne siły w ciągu kilku godzin zapędziły się aż po skrzyżowanie z ulicą Generała Józefa Wybickiego, kiedy Rosjanie "uruchomili" swoją pułapkę. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=gascO57xQj0[/MEDIA] Wprawdzie obrońcy z poziomu ziemi zostali w większości wyeliminowani bardzo szybko, to natężenie rosyjskiego lotnictwa było zbyt wielkie. Za cenę kilku ruskich helikopterów, cały szturm załamał się w przeciągu kwadransa. Straty były wysokie - praktycznie wszystkie pojazdy biorące udział w próbie infiltracji. Ale najgorsze przyszło dopiero o poranku szóstego dnia. Jak jeden mąż, wszystkie złupione elementy uzbrojenia Czekistów - naboje, broń palna, granaty i materiały wybuchowe, wyrzutnie, pojazdy bojowe i logistyczne - słowem, wszystko co AW przejęło od rozsypującej się Czarnej Kompanii... wyparowało. Dosłownie zamieniło się w przeciągu kilku minut w dziwny, brudzący, smolisty popiół. Ludzie wyczuleni na magię mogli stwierdzić, że ów pozostałości (i sam proces) były bardzo "toksyczne". Wielu ludzi korzystających z tego sprzętu podczas jego "rozpadu" zostało śmiertelnie zatrutych toksycznym wypaczeniem magicznym. U wielu innych ich Esencja została wyssana. Pył oprócz swej "toksyczności" był także całkowicie wyssany właśnie z Esencji. Nie to, żeby przedmioty martwe ją posiadały, ale te były jakby jej zaprzeczeniem. Przedmioty te nie powinny istnieć, ten rozpad nie powinien mieć miejsca, a pył nie powinien zaśmiecać ziemi i zabijać ludzi. To było... nienaturalne. W tym całym zamieszaniu wróg uderzył z wnętrza miasta oraz z kierunków na południowy wschód i północny zachód od niego. Siły AW zostały wyparte z przedpoli Ostrowia w ciągu kilku godzin. Trzeba było na gwałt ściągać odwody i bić się do upadłego by utrzymać drogę 444 i nie dopuścić do uderzenia na Krotoszyn. Odolanów i Antonin stały się miejscami zażartych starć z nowymi falami Czarnej Kompanii. A wróg znów uaktywnił artylerię i lotnictwo. Maszynka do mielenia mięsa znów ruszyła. Ósmego dnia nadjechały posiłki z Wrocławia, jako tako stabilizując front. Marszalik wyciągnął jeden z niewielu asów w rękawie, jakie posiadał - zdobyczne i zakupione wozy obrony przeciwlotniczej bliskiego zasięgu z działkami szybkostrzelnymi i rakietami SAM (jak np. Pantsir-S2, Tunguska-M1 czy Marksman), co skutecznie ograniczyło możliwości szturmowe samolotów i w praktyce wyeliminowało z walki helikoptery. Niemniej jednak to tyle. Wróg wciąż słał setki piechurów wspierane przez dziesiątki pojazdów, które teraz już znikały w toksycznych wyziewach raptem kilka godzin po zniszczeniu lub przejęciu. Magowie i szamani AW byli bezradni. Czarna Kompania była wyposażona w coś z nie z tego świata. To by tłumaczyło ten cały przestarzały szrot z czasów Pierwszej Zimnej Wojny, ale wciąż nie do końca. Póki co, napór nie malał. Wróg tracił całe fale ludzi - ale to byli "tylko" żołnierze-niewolnicy ze sprzętem stworzonym za pomocą toksycznej magii. Dosłownie mięso armatnie. A straty AW/AK rosły... Do ósmego dnia na centralnym odcinku linii frontu między WRP a PRN wróg utracił ponad dwa tysiące metaludzi (w 97% pochodzących z Czarnej Kompanii) - prawie wszyscy byli oznaczeni jako polegli w boju. Utracili też równowartość dwóch łączonych pułków pancerno-zmechanizowanych - blisko dwieście maszyn. Siły AW utraciły około pół setki własnych pojazdów i sześciuset ludzi (z czego jedna trzecia poległych). Dużo lepsze statystyki były na innych frontach. Wschodni front (czyli opolski) odnotował najmniej intensywne starcia oraz najbardziej korzystne dla WRP zmiany. Czarna Kompania uderzyła za pomocą dwóch "elitarnych" kompanii komandosów (niecałe 160 chłopa) na Oławę. Zostali jednak w porę zdemaskowani, szybko okrążeni przez jednostki mobilne i wyrżnięci w pień - tym bardziej, że nie mieli znaczącej ilości pojazdów. Co więcej, ich nagła śmierć wystawiła rejon Brzegu na kontratak, który lokalni oficerowie AW szybko wykorzystali. Pod silnym ostrzałem artylerii z obu stron oraz desperackimi nalotami lotnictwa, Armia Wyzwoleńcza wbiła się szturmem w to miasto i kontynuowała natarcie, łapiąc wycofujące się jednostki zaplecza "za jaja" manewrem oskrzydlającym. Praktycznie całe zaplecze ścisłego frontu oraz Czarnej Kompanii na tym odcinku zostało wyeliminowane, a front się załamał. W parę dni Brzeg, Lewin Brzeski i Niemodlin padły, podobnie jak reszta frontu, a AW dotarło na przedpola Opola, gdzie dopiero zostało powstrzymane przez posiłki z jednostek VDV przerzuconych przez Rosjan, wspartych przez masy piechurów z CzK. Doszło też do silnego uderzenia Czarnej Kompanii na froncie zielonogórskim. Napór przeciwnika, wspieranego lotnictwem i artylerią był wielki - prawie połowa miasta i cała reszta frontu wpadła w ich łapy, ale dzięki bohaterstwu i sile tubylców oraz ludzi z AW i AK został ostatecznie wyparty i pogoniony aż po teren między Świebodzinem a Międzyrzeczem (ten pierwszy wpadł w ręce AW). W ataku na Zieloną Górę zniszczono ekwiwalent trzech batalionów wozów pancernych (blisko sześćdziesiąt maszyn wraz z załogami) i czterech pełnych kompanii Czekistów (ponad 440 metaludzi), plus ci co stawiali ograniczony opór po drodze kontrataku oraz w Świebodzinie. Straty własne były poważne, acz akceptowalne. Prezencja Czarnej Kompanii dostała na tym odcinku bardzo poważnego łupnia - widać było, że CzK skupiała odwody na Ostrowiu i Opolu. Kilka dni później stuknęła połowa czerwca. Front był stabilny. W lubuskiem obydwie strony ograniczały się do ostrzału, działań w lasach i prób wzajemnych rajdów na Świebodzin i Międzyrzecz. W opolskiem trwał ostry cityfight na północno-zachodnim krańcu Opola oraz rajdy na wioski. Na odcinku centralnym droga 444 zamieniła się w istną kalkę frontu zachodniego z Pierwszej Wojny Światowej. Najwyższe Dowództwo z Wrocławia przeanalizowało wszystkie opcje i podjęło decyzję o przeprowadzeniu cwanego fortelu. Oddelegowało do tego zluzowane, przegrupowane, uzupełnione i doposażone jednostki ze wszystkich odcinków. Rodzącą się nową, dośwaidczoną generację polskiej elity zbrojnej, wykutej w ogniu tej właśnie wojny. Podzielona na dwie fale, miała uderzyć na najsłabszy punkt frontu, przekonać do siebie tubylców i odblokować drogi na Poznań oraz na Niemcy z innego kąta. Mieli wziąć Gorzów Wielkopolski i cały rejon międzyrzecki. Ambitny plan, który mógł przełamać impas... a nawet odmienić losy całej tej wojny. A na jego czele żołnierze ze zgrupowania "Wierzba" [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=DHR-vx-wIvU[/MEDIA] Koniec Prologu
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. |
04-02-2019, 22:12 | #48 |
Reputacja: 1 | Hipolit Dobroleszy Bitwa została wygrana, a siły powstańcze ruszyły do zdecydowanego kontrnatarcia. Kiedy tylko oddziały zluzowano, entowie z różnych jednostek zebrali się, nie zważając na swoje rany, gnani jakimś zewem i zeszli się o świcie, aby niczym kondukt żałobny zebrać trzech poległych towarzyszy: Norberta Listowieckiego, Henryka Ogniokonara i Teofila Koniczynę. Drzewni ludzie wędrowali przez pola bitew zbierając do wielkich płóciennych płacht ciała towarzyszy. Nucili przy tym swoimi dudniącymi głosami posępne melodie. Kiedy zakończyli swój ceremoniał największy z nich dębowy ent o imieniu Horacy zaopiekował się poległymi do czasu, kiedy będą mogli odnieść ich do rodzinnej puszczy. Pozostali zaś wzięli żołędzie, szyszki, orzechy i inne nasiona, które pozostały po nich i rozeszli się siejąc je na żyznej glebie nie dotkniętej toksycznymi łapskami niewolnych żołnierzy wroga. cdn Ostatnio edytowane przez Stalowy : 04-02-2019 o 22:19. |
06-02-2019, 22:58 | #49 |
Reputacja: 1 | OJCZYZNA ROZDZIAŁ I Gdzieś w innej rzeczywistości Lubusz Muzyka Żagań. Garnizon. Budynek komendy. 16 Czerwiec 2063 roku. Popołudnie. Opowieść enta, czyli Hipolita bajdurzenie. Muzyka Musicie wiedzieć że teren z którego pochodzę w okresie przebudzenia był najzieleńszą krainą Polski. Nie Podlasie, nie Podkarpacie, ale właśnie Lubuskie, chociaż nasz Las został zasadzony ręką człowieka po Drugiej Wojnie Światowej. Gdy nastało Przebudzenie wiele istot jakby obudziło się z letargu. Las odżył, zaczął rozkwitać, niepomny na zawieruchy i nieszczęścia wielkiego świata. Ludzie chętnie odwiedzali osady w głębi lasów, bowiem tam można było odzyskać zdrowie utracone przez złe powietrze jakie teraz potężnymi strumieniami przetacza się po globie. Dbaliśmy o las ze wszystkich naszych sił, a on nie pozostawał nam dłużny. Kapitan Zawada i Pułkownik Grodniczak, odprawa przed misją. Jeszcze przez moment oficer zakuty w pancerz bojowy z narzuconym nań płaszczem wpatrywał się w drzwi przez które przecisnął się ent wychodząc z pomieszczenia. Dowódca był orkiem, niemłodym już, o ponurym wyrazie twarzy. Prawy oczodół w pełni zakrywała cybernetyczna proteza o dość topornym wyglądzie. Dwóch młodszych oficerów-ludzi stało pod drzwiami rozglądając się spokojnie po pustej sali wykładowej. Zawada została ściągnięta wraz ze swoją jednostką do Żagania gdzie skoszarowano ich w żagańskim garnizonie, kompleksie budynków służących różnym wojskom na przestrzeni wielu stuleci. Teraz przechodziła odprawę przed nową misją siedząc przy stole z Pułkownikiem Grodniczakiem, sprawdzonym podwładnym generała Marszalika. Żagań. Garnizon. Kapral Rudy, Kapral Kotewski, Kapral Kowalik, u nas na jednostce.
|
08-02-2019, 19:23 | #50 |
Reputacja: 1 | Czerwiec otwierał się przed Kowalikiem, niczym scena perwersyjnego teatru, pachnącego kordytem, krwią, śmiercią i otumanieniem biorącym się z ciągłego strachu przed kulką, która przerobi go na mielone, i deprawacji snu. Koszmary jakich nabawił się jeszcze przed przystąpieniem do AW też niespecjalnie pomagały. Noce były krótkie, gorące i wypełnione wrzaskami w jego głowie nawet wtedy, kiedy dookoła na chwilę cichły strzały. Przynajmniej kontrofensywa posuwała się naprzód, aż do fatalnego dnia, kiedy aktywowała się trująca pułapka czekistów. Kiedy wszystko dookoła zaczęło się rozsypywać w toksyczny pył, zrobiło mu się niedobrze, nawet mimo faktu, że na szczęście nie miał przy sobie akurat nic zdobycznego. Wątpił jednak, by obrazy wypaczeń i wyssanych ludzi, którzy po prostu przestawali żyć, czy dusili się w topiących się wozach, miały go opuścić w najbliższym czasie. Gdy spojrzał za astralną granicę, wszystko, co pokrywał toksyczny pył, aż emanował martwotą. Zaczął się zastanawiać, z jakimi diabłami czeka zawarła układy, żeby dostać dostęp do czegoś takiego. To nie była kwestia podboju jednego czy dwóch narodów, to co się tutaj działo, mogło przyciągnąć o wiele gorsze stwory. Nie miał tylko pojęcia jakie, ani czy skutki toksycznej zagrywki dało się zminimalizować albo odwrócić. Obecnie i tak nikt nie miał do tego głowy, wszyscy za bardzo byli zajęci walką i zwyczajnymi próbami przeżycia z dnia na dzień. Nie wątpił że ktoś to sobie zaplanował, a jeśli nie ktoś, to coś. Przeniesienie do Żagania było kropelką normalności i małą odskocznią od sieczki na froncie. Grzebanie przy maszynach działało na niego uspokajająco. Pamiętny wpadki ze zdobycznym sprzętem, teraz każdą maszynę dokładnie oglądał również ze strony astralnej, nieco zwalniając pracę, ale nie dał się przekonać, że takie oględziny nie są potrzebne. Babcia Jolanta podzielała jego zdanie. Nie pochwalała jego zamiłowania do babrania się w smarze i trzewiach stalowych bestii, ale nie mogła zaprzeczyć rozsądkowi przyglądania się całokształtowi pod względem spaczenia, czy jakiegokolwiek tchnienia trującej magii. Nie był tylko do końca pewien, czy mu się to odpowiednio uda. Maszyny w przestrzeni astralnej wyglądały zwykle jak poszarzałe wersje samych siebie, w których szukał głębszego jądra ciemności. Tym razem starał się nie przywiązywać zbytnio do żadnego wozu, po tym, jak praktycznie wszystkie zmechanizowane jednostki zostały zdezelowane nad Stawami Krośnieńskimi. Nie chciał patrzeć na kolejnego płonącego Leosia. Cieszył się, że załoga uszła z życiem i wiedział dobrze, że czołg miał swoje zadanie i był narażony na ryzyko, ba nawet jego głównym zadaniem było ściągać ogień. Czym innym było jednak wiedzieć, a wytłumaczyć to sobie i nie zamartwiać o ulubieńca. Co więcej, zrobili z niego kaprala. Teraz musiał się martwić nie tylko o własną, opancerzoną chrząstkami dupę, kiedy kule zaczynały świstać, ale i o swój oddział. Gdyby komplikacji mu było mało, to musiał też pamiętać, że większość z jego metaludzi, to ludzie, mieli zwykłe, ludzkie ograniczenia, takie jak sam kiedyś miał. Co chwila łapał się na tym, że o tym zapominał, na szczęście nie doprowadziło to jeszcze do żadnego wypadku w warsztacie, najwyżej do paru zirytowanych sapnięć i przekleństw. Kowalik skończył przegląd technikala, którego przysłali do naprawy z przestrzeloną chłodnicą, wytarł dłonie w umorusaną smarem szmatę i usiadł na zewnątrz warsztatu, oparty o ścianę. Złapał chwilę na odzyskanie wewnętrznego balansu, sycąc się słońcem i miodem, który Ogiński skądś wykombinował. Zbyszek nie pytał skąd, nawet nie chciał wiedzieć, póki butelka wpadła w jego ręce, przelana do wojskowej manierki i obecnie udawała zwykłą, czystą wodę.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... |