11-02-2019, 22:38 | #51 |
Reputacja: 1 | Kocur Mianowany przed kilkoma dniami kapral nic nie robił. Jak to Kocur, wygrzewał się w popołudniowym słońcu. Pierwszy raz od wielu dni nie miał na sobie centymetrowej warstwy brudy, prochu i krwi. Nie swojej oczywiście. Karabin, zwyczajny AK97, leżał obok pod ręką. Trzeba było wykorzystać z wolnego czasu. Dużo wcześniej droga w Policach. Leżąc na plecach wypruł kolejną długą serię w pozycję wroga. Dron Rudego już wzbijał się do lotu. Kolejne seria, karabinek milknie, Kocur wyszarpał pusty magazynek i władował drugi. Przesunął się może o metr, ponownie zaczął strzelać. Wybuch granatów chyba ich załatwił. Niestety też z dronem. Potem był chyba jeszcze jeden granat. Kocur dosłownie wskoczył w byłe stanowisko wroga. Nie było kogo dobijać. Pomacał się po kamizelce, miał w broni ostatni magazynek. O świcie byli kilka kilometrów dalej, goniąc ostatnich Czekistów. Przerwa dopiero następnego dnia, Kocur przespał cały dzień. Następne dni to były kolejne niekończące się walki, odbijanie kolejnych wiosek. Szybko awansował na starszego szeregowego. Była pamiętna bitwa o Ostrów, kiedy połowa sprzętu dosłownie im się rozsypała, zszarzałych, prawie martwych pancerniaków nieśli na rękach na tyły, Kocur tej nocy też posmakował smaku tej cholernej magii. W tą jedną noc pogorszył mu się wzrok, przez co nie mógł prowadzić żadnej akcji zaczepnej. Po Ostrowie przyszedł awans na Kaprala. Kocur z dwoma ludźmi, też Akowcami, tworzyli zwiadowczy szpic oddziału, pierwsi gnając w ruiny, pierwsi meldując o położeniu wroga (nasycenie w drony kulało). Byli najbardziej mobilni ze wszystkich. Kocur był jeszcze bardziej mobilny od wszystkich, to on wybijał na sam przód, na najbardziej wysunięte pozycje. Jego "ludzie" stanowili jego osłonę. Maciek z wytłumionym pistoletem maszynowym, oraz Adi z kałachem. Mieli też dwa wygrzebane z magazynów dwa "Komary", stanowiące broń ostateczną w wypadku spotkania pojazdów wroga. Maciek zastąpił Łysego, któremu w Sulmierzycach dosłownie oderwało łeb, a Adi Ola, którego poharatali w Ostrowie, podczas starcia o Stadion miejski. Kocur przyjął zluzowanie z radością, był już wyczerpany jak na Starym mieście w Bydzi, kiedy mógł zasnąć w każdej chwili.
__________________ Ten użytkownik też ma swoje za uszami. |
12-02-2019, 20:03 | #52 |
Reputacja: 1 | Ostrów Wielkopolski, parę dni przedtem... Pękający pocisk burzący buchnął kurzem, gruzem i odłamkami po prawie całej szerokości ulicy. Cały narożnik dawnego marketu sypnął się jak domek z kart. Urwany krzyk, wrzask wręcz. Jeden zginął od eksplozji. Drugi pod gruzami. Bez zazwyczaj kojarzył się z pięknym zapachem i wyglądem. To tak zazwyczaj na polską wiosnę. Dziś bez i jego ulica kojarzyły się raczej ze strachem i nadciągającą zagładą. Próbowała przeskoczyć gruz. Utknęła, rymnęła na twarz, na szyję. O mały włos nie rozharatała by sobie tej urodziwej elfiej twarzyczki o pręt zbrojeniowy. Upuszczony karabin zaklekotał o gruzy. Próbowała go chwycić, zerwać się do biegu. But ześlizgnął się jej, zaklinował. Zaczęła się desperacko szarpać, wierzgać, wyć ze strachu i niemocy. Nad jej głową zabzykały kule, w nie tak dalekiej oddali terkotał karabin. Jeden z tych przeklętych, magicznie wydumanych tox-sprzętów. Krzyczała ze strachu. Dopiero wtedy, kiedy zwierzęce instynkty przejęły władzę nawet nad - rzekomo chłodnym, opanowanym, pełnym gracji i cywilizowanym umysłem elfa - wyrwała but spomiędzy gruzów i przeturlała się. Panika. Panika, panika, panika. Strach. Kule. Śmierć. Gruz. Pył. Krzyk. Ucieczka. Zostało tylko ratować życie. Ale... Jakieś odruchy zostały. Od dziecka miała gdzieś na podorędziu broń palną, spluwę, karabin. Nienawidziła broni. Jak wielu przedstawicieli rewolucyjnej lewicy. Ale jednocześnie broń była jej częścią. Narzędziem, jak za dawnych wieków sierp i młot na fladze Związku Radzieckiego. Albo maczeta i tryb, jak na fladze Angoli. Czy Automat Kałasznikowa, symbolika wielu grup rewolucyjnych. Kałasznikow przetrwał próbę czasu. Mijały dekady i tak mocno wżarł się w świadomość społeczną, że jego charakterystyczny kształt powoli przestawał być szczególnie, precyzyjnie definiowanym przedmiotem - karabinem szturmowym (vel karabinkiem automatycznym) na nabój pośredni, opartym o samoczynno-samopowtarzalny mechanizm odprowadzania gazów - a stał się synonimem. Synonimem wojny, rewolucji, konfliktów zastępczych. Po dekadach wojen i przepychanek na arenie międzynarodowej i nie tylko krystalizował się już jego inny, dużo poważniejszy synonim. Idea AK równała się idei miecza. A co to za wojownik bez miecza? Wyciągnęła dłoń, palcami skrobiąc zakurzoną podłogę, ledwo chwytając parciany pasek swojego AK-97. Chwyciła go, przysunęła. Mózg jej nie pracował, wyłączył się. Nie spieprzała, a powinna. Siadła sobie, zaczęła go sprawdzać. Pył budowlany i chyba ziemia? w komorze zamkowej? Wyjęła magazynek, odryglowała zamek. Magazynkiem machinalnie, jak automat, biła o hełm. Stary, stalowy kask z lichą wyściółką. Gruba warstwa oliwkowej farby w paru miejscach odskoczyła, ukazując stary, wypłowiały, brudny błękit i zarys dwóch dużych, białych liter. " UN " Twardy metal sprawdzał się. Kurz i grudki tynku spadały z metalowego "banana". A zwinne dłonie o długich palcach, w podartych "żulerkach" (rękawiczkach z wycięciami) pracowały. Zamek odryglowany, nabój wypadł. Nabój? Nie, łuska, pusta. Cholerny brud i cholerne zacięcia. Zaczęła walić w mechanizm w nagłym przypływie wściekłości. Huk pękającego granatu. Charakterystyczne, drgające echo rozchodzące się po gołych ścianach równie nagiego wnętrza. Urwany krzyk. Kolejne krzyki. Huk odpalanej serii, i kolejnej, i kolejnej. Jęko-wrzask, ni to bólu, ni to... pretensji? Wyrzutu? Elfka zastrzygła uszami, wzdrygając się. Inna strona mózgu się uruchomiła, ta od "uciekaj". Syknęła, wypuszczając z ust powietrze i szła nieporadnie, ale szybko, na czworaka. Jak zwierzę. Byle dalej od tego miejsca paniki, strachu, zagrożenia. "Niedokończony" Kałasznikow klekotał cegłach, sunął po podłodze. Gdzieś niedaleko "zapykało" autodziałko. Dwudziestomilimetrowe pociski gdzieś waliły, bliski dystans. Nie wiadomo nawet gdzie, ale dźwięki były takie, jakby to było w twojej głowie. Jakby w jednym uchu strzelali, a w drugim trafiali, pokonując tylko odległość między nimi. Nie słyszała własnych myśli ani własnego głosu. Wiadomo było tylko, że chyba coś do siebie gadała, prawie przechodząc w szloch. Oczy, zazwyczaj zmrużone i pewne siebie, tego dnia były okrągłe jak spodki. Twarz zalewała prawie brunatna, zakrzepła krew z płytkiego rozcięcia na wysokim, elfim czole. Dziś ulica Bzowa nie pachnęła pięknymi kwiatami, a ostrym, gryzącym "nie-zapachem" kruszonej i tartej budowlanki. Osiadała na ciele, na mundurze, na broni, na wszystkim. Na duszy też. PTSD było czymś paskudnym. Tym bardziej, jak wszędzie wokół fruwał ten okropny, czarny pył, który zdawał się zasysać światło. --- Żagań, później... Martyna Zawada, w zamierzchłej przeszłości (a raczej parę dni temu - ale czuła, jakby to było parę lat, a nie parę dni) porucznik, teraz kapitan, ledwo sobie radziła. Byli blisko, tak blisko. Ostrów mieli na ostrzu noża, na widelcu. Kalisz poszedłby z rozpędu. Droga na Poznań byłaby otwarta... i na Euro-Megastradę Ost-West, a raczej na jej fragment kiedyś będący dawną "a-dwójką". Brama na Warszawę, na stolicę, na Belweder. Tak blisko... a tak daleko. Rybokraci, Rosjanie i ich kontr-rewolucyjni najmici i podrzynacze gardeł śmieli się do rozpuku, zastawiając pułapkę z toksycznego, czarnego pyłu. Rechotali, kiedy jej ludzie umierali od ognia nieprzyjaciela i od ich własnej broni oraz pojazdów, sypiących się w ten pieprzony proch w ciągu sekund. Ostrów okazał się być za ostry na język Armii Wyzwoleńczej, a Czarna Kompania bardziej diabolicznym wrogiem, niźli mówili nawet najbardziej naćpani oficerowie propagandowi. Ale był spokój. Martyna Zawada była bezpieczna. Sytuacja się ustabilizowała. Otaczali ją towarzysze, a nie śmierć. Paru znajomków podczas przepustki zaprosiło ją do Żarów. Mieli tam kolegę, co sprowadzał dobre zioło. Upalili się, było fajnie. Wiedzieli, jak jest roztrzęsiona, a ten kolega - ork, co najlepsze - niejedną fazę widział, to wiedział, co robić, by zioło weszło w fajną fazę a nie w spinę czy schizy. A w międzyczasie lekarz zdiagnozował ją, a kadrowy posłał na rozmowę z psychologiem. Dostała paroksetynę w odmianie dla elfów. Jeszcze nie miała szans zadziałać, dopiero zaczęła brać... ale coś wewnątrz niej mówiło, że jest lepiej. W końcu coś brała, a ludzie chcieli jej pomóc. I było fajnie. Póki nie myślała o Ostrowiu, było fajnie. I póki miała co do zrobienia. Wojna się nie skończyła. Sprawa wciąż wymagała poświęceń. Trza było robić, pracować dalej. To było najlepsze lekarstwo. --- Żagań, na rozmowie z płk Grodniczakiem... Zgarnęła papiery, obejrzała je, zbierając myśli. Czuła się już dużo lepiej. I czuła, że od tej misji będzie zależeć wiele. Choćby jej własna, prywatna zemsta. Za Ostrów, za jej towarzyszy. Za nią. Zasypała pułkownika pytaniami. - Rozumiem, że mamy zrekrutować mieszkańców lasu i Gorzowa? Jak z nastrojami rewolucyjnymi u nich? Czy jesteśmy uprawnieni do negocjowania i jeśli tak, co możemy im zaoferować w ramach bratniej pomocy? - Zieloni potrzebują deckerów i riggerów z tego co mówią. Jeżeli to ma pomóc wygnać Ruskich z lasu i uspokoić ich sytuację to niewiele mamy im do zaoferowania… może prócz tego, że po wygranym konflikcie zapewnimy im spokój i jakieś normalne… ekhm… relacje, a nie “gospodarkę rabunkową”. - Czyli nic ponad to co już ustaliliśmy, plus realne taktyczne uderzenie we wspólnych wrogów. - Tak. Jeżeli będą chcieli jakiś cudów wianków kontaktuj się z dowództwem. - Co, jeśli nawiążemy kontakt z grupami… alternatywnymi? Niekoniecznie przychylnie nastawionymi? Słyszałam złe rzeczy o tych sekciarzach z Gorzowa oraz o potworach i nieprzychylnych leśnych ludach z lubuskiego. Co, jeśli dojdzie do strzelaniny? Co jeśli z jakichś przyczyn nastąpi jakieś poróżnienie między nami a entami czy kim innym? - Gorzów. Z tego co donosi wywiad ten kult to element z którym nie ma szans negocjować i konieczna będzie jego eliminacja. Do twojej decyzji należy ustalenie w jakiej kolejności się zająć nim, a okupantem i jakimi metodami. - A inne zagrożenia? Z lasu czy podziemi? - Priorytetem jest przekonanie do nas entów. Wydają się być najsilniejszą frakcją, mającą największą władzę nad terenem… a przynajmniej z ich zdaniem liczą się wszyscy zamieszkujący las. Im więcej ich przekonasz do stanięcia u boku drzewiastych tym lepiej. Jeżeli nie będą chcieli - nie naciskaj zbyt mocno. Jeżeli będą wrodzy, zdaj się na opinię przewodnika. - Słyszałam o MRU i pozostałych kompleksach. Mamy się nimi zająć? A jeśli MRU jest rzeczywiście pozbawione ruskiej obsady, to co mamy z nim zrobić? Też zająć? Wykorzystać jako bazę? Co wiemy o MRU dzisiaj? - O podziemnej sieci tuneli entowie mówili dość… oszczędnie. Zawada uniosła brew. Pułkownik kontynuował, zebrawszy myśli. - Wydaje się, że nie mają kontroli nad MRU. Z drugiej strony wyraźnie zaznaczają, że okupanci i kolaboranci też nie. Mówią, że to miejsce gdzie… trzeba uważać. Myślimy, że rzeczywiście to niebezpieczny teren o wyjątkowej aktywności magicznej lub siedlisko jakiś bestii. Jeżeli będziecie w stanie dowiedzcie się jak najwięcej o tym miejscu od lokalnych. Co do kompleksów - gdyby faktycznie okazały się tymi twierdzami o których mówi Dobroleszy, które mamy pomóc im zniszczyć to musicie się wedrzeć i przejąć jak najwięcej sprzętu i dokumentów. Co dalej zależy od stanu kompleksów i tego co znajdziecie w środku. - Mamy to miejsce wysprzątać? Możemy wykorzystać jego reputację by założyć tam bazę pod logistykę i partyzantkę. - Zdajemy się na wasz osąd. Jeżeli znajdziecie jednak pośród informacji przejętych przez entów wskazówki co tam się znajduje natychmiast powiadomcie dowództwo. - Te garnizony graniczne mamy zignorować? Jeśli tak, to kto będzie ich pilnował, by się nie wycofały prosto w naszą kolektywną dupę? - Bo nie są dość liczne, aby to zrobić i pozostawić kogokolwiek na granicy. Z resztą to nie twoje zmartwienie, kto inny został do tego oddelegowany. - A co robią Niemcy? Czy możemy przekroczyć granicę aby poszerzyć nasze opcje taktyczne, czy to zabronione? Czy możemy liczyć na jakieś wsparcie z ich strony? Jaki stosunek mają Niemcy do nas w tej chwili tu, w lubuskiem? Co zrobić, jeśli sami przekroczą granicę i będą interweniować? - To kwestia strategiczna, jednak Saeder-Krupp nie ma póki co interesu we wchodzeniu nam otwarcie w paradę. Na wszelki wypadek pozbawiamy inicjatywy graniczne garnizony, aby akcje ofensywne zza Odry nie zrobiły nam blitzkriegu. Są za słabe by nas atakować, są jednak dość liczne, aby utrzymać fortyfikacje na granicy. Interesy jakie robimy z Landami zapewniają nam… hmmm… nie cierpię tego dyplomatycznego żargonu… zapewniają ich grzeczną neutralność względem naszych działań. Dziewczyna zmarszczyła brwi. - Czyli mamy olać temat, bo granica to magiczna bariera, a garnizony są pełne uber-morderców na godlike’u, tak? I nie będzie posiłków spoza mapy? - Jak powiedziałem, to nie wasze zmartwienie, kto inny się zajmuje tą sprawą. Prychnęła cicho, ale nie powiedziała już nic na ten temat. Wsiadła na inny. - Widziałam dyspozycje jednostek z naszej grupy i grupy głównej. Skoro przerzuciliśmy to, co zostało z grupy “Zenit” do tej operacji, to proszę o możliwość wzywania wsparcia artyleryjskiego na żądanie. - Będziecie mieć priorytet. Reszta będzie zależeć od fizycznej lokalizacji jednostek artyleryjskich. - Skąd mamy rozpocząć misję? Czy zostanie nam zapewniony osobny transport do tego punktu? Będzie zapewniona osłona? Jaki będzie wstępny kierunek, punkt wejścia czy cel naszego działania? I wreszcie… kiedy wymarsz, a kiedy rozpoczęcie misji? - Jutro punkt 0400 zostaniecie przerzuceni do Świebodzina. Sprzęt będzie już tam czekał. O 2000 ruszycie wraz z podjazdem na Międzyrzecz i oddzielicie się w Nietoperku, kierując się do Kęszycy Leśnej. Tam skontaktujecie się z drzewiastymi. - To blisko MRU. Zająć się tymi podziemiami od razu, czy najpierw las? Entowie oferowali przeprowadzenie “posła” z obstawą przez podziemia do Kęszycy. - Rozumiem. W takim razie to chyba tyle, nie mam więcej pytań pułkowniku. Zaczekała na pozwolenie do odejścia, zasalutowała równie niedbale, co na początku spotkania i poszła. Trzeba było pogadać z resztą kadry i sierżantami, rozparcelować informacje, ustalić podział prac.
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. Ostatnio edytowane przez Micas : 23-02-2019 o 15:51. Powód: Separatory |
14-02-2019, 02:00 | #53 |
Reputacja: 1 | Powiedzieć, że Rudy mógł mieć wątpliwości co do swoich wyborów, to nic nie powiedzieć. Żagań. Garnizon.
__________________ W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki! Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 14-02-2019 o 02:02. |
18-02-2019, 01:41 | #54 |
Reputacja: 1 | Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę. Zawada miała wieczór na przekopanie się przez rozkazy i materiały, które dla niej przygotowano. Na szczęście ktoś wpadł na pomysł, aby wszystko co potrzebne umieścić na nośniku elektronicznym, więc nie zajęło to długo. Gorzej odnośnie samej jakości materiałów. Była tego masa, tekst był nudny jak flaki z olejem, a co gorsza jakiś tęgogłowy ze sztabu bardzo chciał, aby wszystko brzmiało mądrze. Na szczęście Zawadzkiej z pomocą przyszła powstańcza info-sfera w której sami powstańcy umieszczali informacje i je redagowali. Efekt był różny, ale pozwalał szybko załapać “o co chodzi”. ***
*** Wypadało też przeczytać informacje o Pułkowniku Pawulickim. Wywiad określał go jako doświadczonego artylerzystę i dowódcę, dość ekscentrycznego. Ponoć został mianowany dowódcą garnizonu Gorzów za karę z powodu swoich ostro lewicowych, wręcz komunistycznych poglądów nawet zbyt radykalnych dla neo-sowietów. Jedyne czym się bronił to skutecznym dowodzeniem. Informatorzy info-sfery z Gorzowa określają go per “Wąsaty Skurwiel” i przypisują mu odpowiedzialność za okazjonalny ostrzał terenów miasta w ramach działań dyscyplinujących lokalny element wywrotowy. Zawada znalazła także podsumowanie rozkazów. Cele pierwszorzędne: Dywersyjnym atakiem zdezorganizować obronę Gorzowa Dotrzeć do Kęszycy Leśnej i doprowadzić do porozumienia z entami z Lasów Lubuskich Zabezpieczyć i odszyfrować dane zabezpieczone przez entów Cele drugorzędne: Dowiedzieć się jak najwięcej o przebudzonym lesie, jego mieszkańcach i sposobie funkcjonowania Określić czy mieszkańcy lasu są rzeczywiście w stanie wspomóc Powstańców na zapowiadaną skalę. Dalej znalazła szereg map, w tym tą która miała oznaczoną trasę przejazdu jej oddziałów. Znalazła tam jednak jeszcze kilka innych mapek podpisanych przez Pułkownika Grodniczaka. Były to mapy terenów Międzyrzeckich z zaznaczonymi trasami dotarcia do Kęszycy Leśnej z wykorzystaniem tuneli MRU. Zapewne Pułkownik próbował rozgryźć jak wykorzystać w całej tej operacji taką unikatową możliwość podróżowania podziemiami. Opcje które zaznaczył były dwie - wejście przez Pętlę Boryszyńską lub przez Pętlę Nietoperską, a potem głównym wyjściem z MRU w pobliżu Kęszycy Leśnej. W osobnej notatce Grodniczak zaznaczył, że wybranie tej opcji powoduje dużo ryzyk, a przede wszystkim wymusza odstąpienie od użycia pojazdów. Pozwoliłoby jednak szczególnie przy pierwszej opcji zachować dyskrecję, a zastępca mógłby poprowadzić główne siły bliżej Gorzowa i zacząć przygotowywać atak. Jak to wszystko rozegrać… pozostawiono do decyzji Zawadzie. Bebok zanurzył się w cyber-przestrzeni. Nie ma co się rozwodzić o nurkowaniu w szambie trollingu, propagandy, fakenewsów i shit-stormu. Parę rzeczy rzuciły się krasnoludowi w oczy. Rządowa propaganda zrzuciła na Powstańców winę za “czarci pył”, jak określił ktoś ten czarny syf na który rozpadał się sprzęt Czekistów. Ktoś stale uploadował filmik, który moderatorzy starali się na bieżąco usuwać. Filmik przedstawiał nagranie ze smartfona na którym Czekiści w biały dzień zrobili łapankę na pograniczu Warszawy. Zajechali kilkoma czarnymi wozami na ulicę, wyskoczyli, bez pytań wrzucali do środka cywili, a tych którzy próbowali się stawiać tłukli pałami. Bebok zaczął się zastanawiać, czy posłani na nich berserkerzy i niewolnicy to nie byli tacy przypadkowo złapani ludzie. Ten kto wrzucał ten film przekornie nazywał go “Powrotem Czarnej Wołgi”. Natomiast najbardziej cenną informacją jaką zdołał wyczytać było spore przemieszczenie wojsk. Generał Mikhael Suchov najwyraźniej nakazał koncentrację sił w najważniejszych miejscach kraju. Ciekawie się to składało z rozpływaniem się pasjonatów nad auto-fortami i auto-posterunkami na linii Odry. Ktoś zauważył, że potrzebują one do obsługi niewielkich zespołów Riggerów i Deckerów, są potężnie zabunkrowane i ogólnie cuda-wianki czego to one nie przetrzymają. Rudy słyszał plotki, że AW posłała w rejon przygraniczny jakieś oddziały, ale konkretnych informacji nie było. *** Jazda do Świebodzina 0400. W dawnej bazie Pułku Kawalerii Pancernej rozległy się ryki silników. Ciężarówki i wozy załadowany ludźmi ożyły. Niewyspani i w wielu przypadkach rozdrażnieni żołnierze mieli przejechać praktycznie pół województwa aż do skrzyżowania najważniejszych szlaków w tym rejonie - S3 i A2. Teraz wstawał świt - całkiem ładny zresztą biorąc pod uwagę, że można go było podziwiać przez dość czyste powietrze, a nie przez smogową chmurę. Pojechali trasą 12 do Żar i ominęli je obwodnicą od północnej strony wjeżdżając na 27 i dalej zmierzając prosto ku Zielonej Górze, którą osiągnęli w ciągu godziny. Świat już prawie całkiem się rozbudził, niebo przybrało jasnoniebieską barwę, temperatura powoli rosła… gdzieś na horyzoncie na zachodzie widać było hen daleko smogowe obłoki unoszące się nad Niemcami. Tutaj w Polsce powietrze było czystsze… ale i jakby nie patrzeć była bieda. Zielona Góra była ciekawym tego przykładem. Mijając miasto wojewódzkie obwodnicą i zmierzając do sławetnej S3 mogli przez szyby pojazdów i wizjery podziwiać współczesną zabudowę - miszmasz przeróżnego rodzaju budynków. Nowoczesne szkło i stal obok starych kamienic, ceglaków i bloków mieszkalnych. Było też parę biurowców, które już w ogóle pasowały jak pięść do nosa. Szósty świat pełną gębą. Gdzie niegdzie widać było ślady niedawnych starć, jednak miasto w ocalało w nienajgorszym stanie. W końcu obwodnica zaprowadziła kolumnę pojazdów na trasę S3. Tutaj droga zrobiła się już dużo wygodniejsza - dla AW był wydzielony fragment drogi i można było bez wpieprzania się w ruch cywilny bez problemu jechać dalej. Nie żeby tego ruchu było wiele, ale czasem trafiali się “podróżnicy”, którzy dodatkowo wpadali w panikę na widok wojska. Batalion Kapitan Zawady sunął dalej mijając kolejne miejscowości po których pozostały tylko zgliszcza i ruiny. Po przekroczeniu Odry wjechali do Sulechowa, ostatniej większej miejscowości po drodze do Świebodzina. Sulechów mocno ucierpiał w trakcie starć, kilka potężniejszych pocisków przeorało tereny mieszkalne pozostawiając prawdziwy widok nędzy i rozpaczy. *** Około 0630 zaczęli zbliżać się do Świebodzina. Miasto miało niską zabudowę, chociaż umiejscowienie na skrzyżowaniu dwóch ważnych dróg ostro wspomogło jego rozwój. Właśnie nad tymi niewysokimi budynkami górował biały posąg znany w całym kraju, a i nawet na świecie… przynajmniej kilkadziesiąt lat temu. Chrystus Król Władca Wszechświata (aka Pantokrator dla lepiej obeznanych z historią lub religią) witał nadjeżdżających szeroko rozpostartymi ramionami. Było to o tyle dziwne, że zorientowani i ci którzy byli wcześniej w tych okolicach wiedzieli, że prawie największy (a może największy po tych wszystkich wojnach i przewrotach) pomnik Chrystusa powinien być zwrócony w kierunku miasta… Kowalik jako wyczulony na astralne emanacje czuł bijącą od tego posągu moc pomimo oddalenia o wiele kilometrów. Kiedy byli już zaledwie kilometr od miasta systemy wczesnego ostrzegania wykryły szybko zbliżające się obiekty - rakiety! Leciały prosto ze wschodu - radar pokazywał okolice między Zbąszynkiem, a Zbąszyniem na miejsce wystrzelenia. Zawada natychmiast kazała kolumnie pojazdów przyspieszyć i rozproszyć się po całej szerokości jezdni. Obserwatorzy zameldowali pojawienia się w polu widzenia niosących śmierć pocisków. Zmierzały w kierunku ich i miasta. Mieli zaledwie kilka sekund aby uruchomić systemy obronne. Kilka sekund aby… Rakietowa salwa, która leciała w ich kierunku zaczęła eksplodować pod strumieniem pocisków obrony przeciwrakietowej wystrzelonym u podnóża pagórka na którym stał posąg. Chrystus był zwrócony ku wschodowi i wydawał się teraz osłaniać miasto przed wrogą artylerią. Chwilę później w głębi miasta wykwitło kilka dymnych chmurek, którym zawtórowały ogniste wykwity daleko daleko na wschodzie. Wymiana ognia zakończyła się wyjątkowo szybko, a wszystkie rakiety mknące w kierunku Świebodzina i okolic zostały zestrzelone. Kolumna AW pomimo zachowania szyku bojowego i pozostawania w gotowości wjechała w końcu w obręb miasta, zjechała z S3 i podjechała kierunku do figury, która teraz zwrócona była w kierunku Świebodzina. Dziwne było to że nikt z obserwujących ten monument nie widział chwili kiedy zmieniał on pozycję lub się obracał. Zatrzymali się na rozległym parkingu przed posągiem. Teraz mogli się przyjrzeć rozległemu systemowi obronnemu zainstalowanemu na pagórku i w okolicy. Co więcej sprawne oko Beboka dostrzegło, że sam Pantokrator został wyposażony też w kilka całkiem zaawansowanych systemów namierzania (przynajmniej patrząc na koronę w której kryło się kilka anten o jakości korporacyjnego mili-techu). Dało się też zauważyć rozlokowane po okolicy pojazdy i stanowiska ogniowe oddziałów AW. Świebodzin wydawał się być doskonale przygotowany na ewentualne ataki. Parę chwil po tym jak się zatrzymali podjechał do nich całkiem nowoczesna czarna osobówka. Ze środka wyszedł ksiądz i jego obstawa. Duchowny przedstawił się jako ojciec Henryk. Zaprosił Kapitan Zawadę oraz jej adiutantów do “Przystani Pielgrzyma” znajdującej się po sąsiedzku. - Chwała Panu, że zdążyliście schronić się w jego cieniu. - rzekł na koniec ponurym głosem w którym wydawało się brzmieć kilka cynicznych nut. *** 1000 Przystań Pielgrzyma była na wpół hostelem a wpół restauracją, a teraz jednym z najbezpieczniejszych miejsc w mieście (wszak znajdował się pod bezpośrednią obroną Pantokratora). Spotkali tam Dowódcę obrony miasta Kapitana Grzegorza Tworka, ponurego krasnoluda o czarnej jak smoła brodzie. Właśnie spożywał spóźnione śniadanie. Bez ceregieli przekazał Zawadzie dowodzenie nad sprzętem, który pozwolił sobie, do czasu przybycie elfki i jej ludzi, obsadzić i rozlokować w celu wzmocnienia obrony. Nie omieszkał też od razu wyjaśnić pewnej kwestii - Świebodzin pomimo tego że nie był pod bezpośrednim protektoratem Korporacji Opatrzności Bożej to został ostro przezeń dofinansowany. Osoby pokroju ojca Henryka miały się upewnić, że środki się nie marnują, przy okazji wspierając Powstańców, którzy Kościołowi byli dużo przychylniej nastawieni niż Rybokracja i Rosjanie. Oczywiście to nieoficjalnie - dlatego nikt z wysłanników KOBu nie nosił na sobie emblematów. Ceną tego cichego wsparcia była ścisła współpraca - nic dziwnego więc że taki Henryk się panoszył po okolicy. Z drugiej strony gdyby nie KOB to taki Chrystus Król nie byłby najskuteczniejszą tarczą anty-artyleryjską w całym województwie. Anteny, lasery i działka same się nie sfinansowały. Na koniec Tworek obiecał, że do 1100 cały sprzęt będzie do dyspozycji Zawady… w sensie wszyscy będą poinformowani, że teraz odpowiadają przed nią. Przypomniał również, że dnia dzisiejszego o 2000 rusza kolejny rajd na Międzyrzecz. Oczywiście pozostawała jeszcze kwestia: co dalej ma robić Batalion? Ruszyć prosto na Gorzów? Pojechać do Kęszycy Leśnej? A może skorzystać z tuneli Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego? Czas było podjąć decyzję. - Tak czy inaczej... - rzekł Tworek przyciągając do siebie przez stolik swojego laptopa - Tutaj macie mapę jak to w tej chwili wygląda. Może przy okazji coś zjecie? Kelner! Proszę obsłużyć Panią Oficer! Obrócił komputer w kierunku elfki. Mogła wraz z towarzyszami zobaczyć na nim mniej więcej jak wygląda sytuacja. Czerwone - Kacapy i Rządowi Niebieskie - Nasi, znaczy Powstanie Zielone - Teren neutralny/toczą się walki/Wpierdol Od Natury Pomarańczowe - Główny odcinek MRU i okolica bogato usłana bunkrami. Bebok zaczął mieć podejrzenie, że stopień oficerski wywołuje jakieś dziwne ciągoty do posługiwania się prostymi narzędziami graficznymi. Ostatnio edytowane przez Stalowy : 20-02-2019 o 15:21. |
23-02-2019, 15:50 | #55 |
Reputacja: 1 | Zawada spędziła zadziwiająco sporo czasu na grzebaniu się w tych papierach. Normalnie nie dbała za bardzo o tego typu sprawy... I jednocześnie miała ogromnego fuksa w życiu, że nikt nigdy jej nie nakrył na tym, jak mało wagi przywiązywała do spraw sztabowych. A przynajmniej do siedzenia w dokumentach, statystykach, mapach wojskowych. Z logistyką, łącznością i organizacją też nieco kulała. Nawet nie dlatego, że była słaba albo głupia - brakowało jej do tego cierpliwości, skupienia; "nudziło" ją to. Nadrabiała myśleniem lateralnym, szybkim - wręcz instynktownym - kombinowaniem, intuicją. Była też charyzmatyczna, miała zadowalający kontakt ze "swojakami" i "towarzyszami". No i oczywiście była całkiem sprawnym deckerem. To był twardy skill. Była też odważna, chwilami wręcz szalona - wiodła ludzi z pierwszej (lub "półtorej") linii i miała dość fuksa by przetrwać na polu bitwy i zgarnąć dużo doświadczenia. To, plus burdel organizacyjny w Armii Wyzwoleńczej, braki kadrowe i specyfika walk tej wojny sprawiły, że szybko dochrapała się statusu porucznika... Ale teraz miało być inaczej. Pierwszy raz dostała pod dowództwo więcej jak pół setki ludzi. Zasypano ją papierami, mapami, zdjęciami, parametrami misji. Dostała awans na kapitana - oficera, który nominalnie miał dowodzić całą kompanią. I od razu cholernie ważną... i cholernie trudną misję. Głęboka woda? Raczej prosto w zamulony i toksyczny Bałtyk... W (tymczasowym?) ogarnięciu na pewno pomógł fakt, że potrzebowała wyciszenia. PTSD zmuszało ją do chwytania się wszystkiego, byle nie myśleć o Ostrowiu, o Czarnej Kompanii i o czarcim pyle. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=CpSVuN_hRYI[/MEDIA] Więc grzebała się w tych papierach, robiąc to jednak dość niedbale i bez nadmiernego skupienia. Początki zawsze były trudne, a tym razem nawet trudniejsze. Musiała też organizować ludzi, podejmować nawet już nie taktyczne, a strategiczne decyzje. Na szczęście w ogarnianiu codziennego burdelu wydatnie pomagali sierżanci oraz młody zastępca - świeżo upieczony oficer w stopniu podporucznika, ludzki chłopak. Też z Wrocławia. Marcin Zawadzki. Zbieżność imion i nazwisk między nim a panią kapitan już wywoływała fale uśmiechów i niewyszukanych żartów w jednostce, na co nieobecna, pogrążona w swoich problemach Zawada nie zwracała uwagi, młody ppor. nie wiedział jak odebrać, a nawet sierżanci stoicko krzywili usta w powstrzymywanych uśmiechach. Dwie z ważniejszych decyzji organizacyjnych podjęła osobiście. Zadbała o to, by ocalali żołnierze z jednostek "Cedr" i "Wierzba" byli w jej grupie bojowej. Ponadto, wyselekcjonowała tych, którzy najszybciej awansowali i najbardziej odznaczyli się w ostatniej operacji - byli to: troll, Przebudzony adept i uzdolniony mechanik, kapral Zbigniew Kowalik; człowiek, partyzant z AK, spec od sabotażu i dywersji, kpr Artur "Kocur" Kotewski; krasnolud, doświadczony rigger i spec od spraw bezpieczeństwa, aide de camp, kpr Jan "Bebok" Rudy; oraz, oczywiście, ent, kpr Hipolit Dobroleszy - przewodnik po lasach, adept "leśnej magii" i doświadczony operator broni ciężkiej. Wcieliła ich do swojej "drużyny dowodzenia". Miała też jeszcze przeczucie, że będą im potrzebne środki bezpieczeństwa przeciw skażeniom i broni NBC, dla całej grupy bojowej. Maski gazowe, kombinezony. Choćby to miało być antyczne i wielokrotnie łatane OP-1. Poruszyła więc niebo i ziemię, by to pozyskać dla swoich towarzyszy. Wreszcie nadszedł wyczekiwany czas wyjazdu do Świebodzina. --- Przejazd był... przyjemny. Tym bardziej, że Zielona Góra okazała się być prawie nie ruszona przez wojnę. Wróg bronił tylko głównych wjazdów i okalających je przedmieść, oraz głównych budynków administracyjnych i okolicznych "posterunków". Zniszczenia były relatywnie nieduże - tym bardziej jeśli porównać je z okolicznymi wioskami i miasteczkami. Na te drugie starała się nie patrzeć. Nie chciała teraz ani napadów paniki, ani smutku, ani gniewu. Ale już sam Świebodzin wywoływał w niej bardzo mieszane odczucia, z odchyleniem w stronę tych negatywnych. Najpierw ten posąg, będący marnotrawstwem środków i symbolem pychy Kościoła, a potem jeszcze spotkanie z tym bufonem, "ojcem" Henrykiem. "Korporacja Opatrzności Bożej". Co za pretensjonalność! Zawada i ludzie z jej obozu byli zadeklarowanymi ateistami (nawet wojującymi) i praktycznie od zawsze Kościół (w zasadzie dowolne religie, ale Chrześcijaństwo przede wszystkim) miało u nich na pieńku. Tyle dekad ideologicznego (lub dosłownego) wojowania, tyle rewolucji, a klechy dalej trzymały się nieźle - ba, wręcz doskonale, szczególnie w Polsce. Frustrowało to Martynę niemożebnie, tym bardziej, że AW i WRP musiały korzystać z ich "usług". Szczególnie teraz, tutaj, w Świebodzinie. Czara goryczy do przełknięcia. Bez systemu antyrakietowego tego ich Pantokratora Świebodzin, zgromadzone weń siły AW - w tym jej grupa, jej towarzysze - byliby martwi. A ten Henryk o tym wiedział i panoszył się jak pan na włościach. Zawada chciała mu strzelić w pysk, Watykanowców wywalić siłą, ich dobytek skonfiskować i przeznaczyć na cele rewolucyjne, a ich statuę... w zasadzie to cholera wie, co z nią by się zrobiło. Spotkanie z kapitanem Tworkiem trochę ją uspokoiło. Raz jeszcze siadła do papierów sztabowych i do map, tym razem z krasnoludem. --- - Myślałam nad tym, aby pozostawić większość ludzi i ciężki sprzęt w Świebodzinie pod komendą mojego zastępcy, podporucznika Zawadzkiego. - zagaiła w pewnym momencie Zawada po zjedzeniu obiadu, studiując mapy spod pocieranych dłonią brwi i znad kubka soykafu - Mogą nawet wziąć udział w waszym rajdzie na Międzyrzecz, towarzyszu kapitanie. Resztę podzieliłabym na dwie grupy: jedną drużynę pieszą, która zejdzie do MRU, oraz parę wozów terenowych, które pojadą górą do Kęszycy Leśnej. Mamy enta nazwiskiem Dobroleszy, poszedłby z nimi. Do podziemi nie chce iść. Nie wiem dlaczego, ciężko go czasem ogarnąć. Może za nisko dla niego? Nieważne. Kiedy już ogarniemy sytuację w podziemiach i w Lesie, zobaczymy, kiedy jak i co z wezwaniem reszty chłopa i uderzeniem na Gorzów. Co wy na to, kapitanie? Krasnolud miał ponurą minę. Zastrzygł czarnym wąsem i zamruczał jak niepocieszony niedźwiedź. - Żeby nie było nieporozumień: MRU to dla was głównie ciche podejście do Kęszycy Leśnej. - Dlaczego? - Bo entowie stanowczo odradzają ładowanie się w głąb Puszczy pojazdami, a już szczególnie w leśne drogi. Sprawdzony temat. Najbliżej da się podjechać do Kęszycy, a dalej na piechtę do Kęszycy Leśnej. - Cholera, myślałam, że da radę puścić kolumnę przez Ługów, Boryszyn- - Odpada. - krasnolud wciął się jej w zdanie - Puszcza Lubuska się mocno rozrosła, te szosy i wioski są praktycznie zarośnięte. I niedostępne dla wszystkich, prócz mieszkańców Puszczy. Obecność enta pozwala na w miarę bezpieczne przemieszczanie się jednej drużyny, tak z dziesięć osób. Ogólnie zasada zachowania Lasu jest taka, że im bardziej robisz coś szkodzącego przyrodzie tym bardziej Puszcza może ci dosrać. Tak więc spaliny, śmiecenie, ogień, walenie seriami po krzaczorach czy darcie ryja mogą ściągnąć uwagę rozgniewanego lasu. - Więc droga przez Ługów i Boryszyn jest niedostępna dla kolumny zmotoryzowanej? - nie dowierzała elfka, która po wypowiedzi rozmówcy zdębiała. - Jeżeli będziecie chcieli przerzucić siły bliżej Gorzowa z pominięciem Międzyrzecza to można je rzucić przez Sulęcin, aż do trasy 22 i trasy 24 prowadzącej prosto do Gorzowa. Droga ta jest na tyle daleko od strefy Rządowych, że artyleria może mieć problemy z sięgnięciem i namiarem bez spottera. Generalnie to im mniej lasu wokół drogi tym "bezpieczniej". Tworek zastanowił się jeszcze chwilę. - Możecie zaczekać też do momentu, kiedy będziemy rajdować Międzyrzecz. Jeżeli pojedziecie terenówkami z rajdem, oddzielicie się, zatrzymacie pojazdy w Kęszycy, zamaskujecie je i dalej pójdziecie na piechtę to nie powinno być problemu. Tak samo jeżeli podjedziecie do Pniewa albo do Wysokiej. Ważne, aby zatrzymać się w miejscu docelowym i dalej iść małą grupą pieszych, z entem. Wtedy ryzyko jest minimalne. Oczywiście zakładając, że rajd na Międzyrzecz odwróci uwagę od was. Nie możemy też wykluczyć ryzyka, że kręcą się tu i ówdzie specjalsi od kacapów czy rybokratów, snajperzy, spotterzy artylerii czy lotnictwa. Zawada zastanowiła się dłuższą chwilę. Znacznie dłuższą. - No dobra. To wstępnie tak: puścimy dwie drużyny do Boryszyna. Piechotą czy jazdą, jak entowie ocenią. Tam się rozdzielimy. Jedna grupa dalej pójdzie leśną szosą z Dobroleszym w składzie, druga zejdzie do tej Pętli Boryszyńskiej i spróbuje przejść przez MRU. Będzie lepszy zwiad i większa szansa na to, że ktoś dotrze do Kęszycy Leśnej. Co wy na to? Tworek zrobił minę w stylu "czemu nie?" - Na pewno dostaniecie kogoś kto wam pomoże przejść przez podziemia, ale jeżeli będziecie mieli ambicje zrobić tam porządek... Proszę bardzo. Niemcy w trakcie Drugiej Wojny Światowej używali największych tuneli w charakterze baraków, składów i fabryk. Funkcjonowała tam też kolejka wąskotorowa. Co kilkaset metrów były mijanki i perony. Z pewnością znajdziemy dla takiego miejsca zastosowanie. - No to git. W miarę możliwości będziemy się kontaktować przez radio. Powinniśmy się uwinąć w te dwa dni, chyba. Do tego czasu, jak nie dostanie ode mnie nowych rozkazów, to porucznik Zawadzki w tym czasie jest do waszej dyspozycji. No i co... może wziąć udział w rajdzie z resztą towarzyszów... - potarła skronie - Ale generalnie nie mam dość sił by wziąć Międzyrzecz i Skwierzynę i walić prosto na Gorzów. Odpada też bezpośrednia droga przez Ługów, Boryszyn i Kęszycę - byłoby zbyt piękne, jakby entowie przeprowadzili całe moje wojsko z pojazdami. Ale skoro ten Sulęcin jest czysty... to w razie czego pojedziemy tamtędy. Westchnęła ciężko, dopiła kawę, zagryzła ciastkiem. Takim klasycznym, polskim, maślanym, obsypanym grubym cukrem. Nawet świeżym. Zaraz się rozchmurzyła. - Towarzyszom podoficerom z mojej drużyny dowodzenia dam wolną rękę, czy będą chcieli iść górą czy dołem. - A pani gdzie pójdzie? Pewnie lasem? - rzucił z przekąsem. Spojrzała na niego spod byka. Jego komentarz trącił rasizmem. To że była elfką i pro-zieloną, nie oznaczało, że miała siedzieć jak ten stereotypowy "wąskodupiec" w krzakach i pocierać się o drzewa. - A żeby towarzysz kapitan wiedział, że nie. Przejdę się podziemiami. Kto mi zabroni? - odparowała konfrontacyjnym tonem - Co to, tylko krasnoludom wolno tam łazić? Tworek tylko mruknął, jak silnik diesla. Zza pazuchy wyjął zmiętoloną paczkę. - Papierosa?
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. Ostatnio edytowane przez Micas : 23-02-2019 o 15:58. Powód: Korekta |
24-02-2019, 21:41 | #56 |
Reputacja: 1 | - No to ja też dołem, chociaż mam wrażenie że to nie będzie takie proste przejście - zapytany o decyzję Bebok skrzywił się i krytycznym spojrzeniem spojrzał na cały przygotowany przez siebie sprzęt. Krasnolud właśnie spożywał mocno spóźnione śniadanie w cieniu Pantokratora, otoczony swoimi "zabawkami" i zaopatrzeniem dla grupy bojowej które sprawdzał - Bo że idę to oczywistość, co odszyfruję to odszyfruję, a resztę prześlę satelitą do deckerów w sztabie -
__________________ W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki! |
25-02-2019, 01:54 | #57 |
Reputacja: 1 | Zielone okolice Świebodzina, nieco koiły nerwy Kowalika. Może byli od rana w drodze, ale troll miał pobudkę chwilę wcześniej. Toxtrolle, które próbowały ich dorwać przy stawach Krośnickich, tańczyły dookoła niego niczym marionetki na sznurkach w jakichś wynaturzonych podrygach, by po chwili zacząć rozsypywać się w czarny pył. Ten z kolei zaczął wirować dookoła Zbyszka niczym małe, czarne tornado. Naprawdę był sobie wdzięczny, że obudził się z tego snu. Piękno poranka zakłócił dopiero pokaz fajerwerków artylerii i Chrystusa. Reszta załogi może nie miała z tym problemu, ale figura wręcz pulsowała mocą. Nie znał się na magii na tyle, by stwierdzić, czy to gigantyczny fokus mocy, naturalny zbiornik wiary, czy jeszcze jakiś inny, sztuczny twór. Jasne jednak było, dlaczego KOBiacy chcieli pilnować tego miejsca i maczać tu swoje palce jak najgłębiej. Gdy padło hasło odnośnie jedzenia, nie trzeba było Zbyszkowi powtarzać dwa razy. Starczyło mu, że musiał jeść dwa razy tyle co kiedyś. Zwykle znaczyło to, że musiał się śpieszyć, nauczył się więc jeść niemalże jak maszyna, by uzupełniać braki paliwowe swojego ciała. Gdy pochłonął solidną porcję, był w stanie skupić się całkiem na omawianych szczegółach. - Podziemia i tunele? Idę dołem, lepiej się czuję w takich miejscach ostatnio. Wozy są w dobrym stanie, nic, co ich całkiem nie unieruchomi niezależnie od mojej obecności, nie powinno ich zatrzymać. - Powiedział po krótkim namyśle Zbyszek. - Na zasypy mam łom i kilka granatów, jak to nie pomoże, to pewnie trzeba szukać obejścia, chyba że znajdziemy jakieś maszyny tunelujące, ale w to jakoś wątpię. Bardziej martwię się tym, czego nie będzie widać w tunelach. Nie wiem czy widzicie jak statua pulsuje mocą. Nie wiem czy to zbiornik, czy bariera, przeciwko temu, co się zalęgło pod okiem entów. Jeśli to drugie, to będziemy w dużo większej dupie, niż zakładaliśmy. Nie szczypali się z tym kawałem betonu, to czuć na całe kilometry stąd. - Dodał swoje trzy grosze Kowalik.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... |
25-02-2019, 20:42 | #58 |
Reputacja: 1 | Kocur Po krótkim rajdzie ekspesówką zakończoną schowaniem pod Jezusem Kocur wyskoczył z Hummera, jadącego gdzieś z przodu kolumny. -To on jeszcze stoi? - wpatrywał się w odrutowaną i zaantenowaną koronę niegdyś białego pomnika, obecnie pokrytego nalotami. Zejście do sztabu, posiłek w biegu, potem kolej na kolejną odprawę. Dwie drogi, zielona oraz druga, czarna i niezbadana jak d... -Lecę dołem, Te tunele mają tyle wejść i wyjść, że w razie czego będziemy w stanie przynajmniej częściowo mieć kontakt z powierzchnią. Kapral Kocur nie widział w ciemności, musiałby się wspomagać sprzętem. Ale potrafił nieźle się skradać i wiedział, jak w takich warunkach prowadzić wojnę psychologiczną, w stanie permanentnego napięcia. Na górze zielone agresywne piekło, na dole sieć niezbadanych tuneli i częściowo wytarte napisy gotykiem po niemiecku. Sceneria jak z horroru. - Jedno ważne pytanie. Na wjeździe mieliśmy niezłe przywitanie, jak organizujemy wyjazd ze Świebodzina? Będą na nas czekać. Kocur był typowym miejskim partyzantem, walczył pieszo. Ale nie uśmiechało mu się dygać do tych tuneli na piechotę.
__________________ Ten użytkownik też ma swoje za uszami. Ostatnio edytowane przez JohnyTRS : 05-03-2019 o 21:56. Powód: zjedzona litera |
28-02-2019, 12:10 | #59 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Stalowy : 28-02-2019 o 13:43. |
28-02-2019, 18:04 | #60 |
Reputacja: 1 | Kowalik wsłuchał się w wyjaśnienia włóczykija przy innym stoliku. ~ No tak, pieprzona kometa. - Przemknęło przez głowę Zbyszka. Całkiem jak z nim, jednego dnia spokojnie naprawia ciągniki i maszyny na korpofarmie, a parę miesięcy później budzi się z wielką dziurą w pamięci jako troll w zmasakrowanej wiosce w rodzinnych stronach, które opuścił dawno temu. - Taaaaa, kometa trochę namieszała. - Rzucił troll i ledwo powstrzymał się od splunięcia. Wszystko wydawało się normować w szóstym świecie, dopóki ta powracająca w miarę często kula gazu, nie przyniosła ze sobą całej gamy magicznych anomalii. Wszystko znowu prawie trafił szlag. Dla Kowalika oznaczało to mniej więcej tyle, że musiał się przyzwyczaić do tego, że ma ciało trolla i żadnego pojęcia co do przewidywanej długości życia. Kiedy go przemieniło, według trollowych standardów, był już staruszkiem niemalże, ale jak się to rozkładało obecnie, nie miał najmniejszego pojęcia. Nawet babcia Jola nie bardzo wiedziała jak to ugryźć, a gryźć wiedziała jak, miała do tego idealne zęby, niczym rekin. Po krótkiej drzemce, którą udało mu się wywalczyć dzięki pełnemu żołądkowi, zapakował się na ciężarówkę zresztą grupy zmierzającej do tuneli. Znowu przywitał ich pokaz fajerwerków. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie zacząć śpiewać Barki, ale sobie odpuścił. Od czasu, kiedy otworzył oczy na świat astralny, miał lekki kryzys wiary. Nie w wyższe byty czy obiekty mocy, bo te miał okazję widzieć naocznie, niczym niewierny Tomasz, wciskający palce w dziury po gwoździach, co raczej w zorganizowaną religię. Zaczynało do niego docierać, że to nic innego, jak wielki konkurs metafizycznych zbrojeń o to, kto zbierze najwięcej wierzących dusz i przekuje w czystą moc symboli. Potem zaś zbliżyli się do lasu. Bliskość drzew, przyprawiła go o dziwne uczucie, mieszankę tego, jakie czuł rozmawiając z babcią, która zwykle była niedaleko, chociaż teraz siedziała dziwnie cicho, zmieszanego z tym, jakby ktoś mu przespacerował po niewykopanym jeszcze grobie. - Jak tak się czują non stop... chociaż nie, oni są częścią tej szajby, na nich to musi działać jeszcze mocniej. Brrr. - Wstrząsnął się troll Staropole przywołało przed jego oczy stare zdjęcia, powojenne obrazy, gdzie całe wsie i miasta zostały opuszczone i odzyskane przez naturę, razem z milczącymi pomnikami przemocy w formie poprzerastanych domów i szkieletów. Tutaj po prostu natura wzięła dawkowanie przemocy i entropii w swoje ręce. Mogło się to wydawać straszne, ale z drugiej strony, na swój sposób słuszne. Niczym odwieczne koło. Człowiek mógł próbować nagiąć naturę do swojej woli, truć ją i niszczyć, ale koniec końców, to właśnie metaludzie byli tylko częścią natury, nie odwrotnie. Jak ogniwo, które można wykluczyć. Natura miała tendencje do odbudowywania się samej. Gdy zaczęli się rozładowywać, założył gumiaki zabrane ze Świebodzina za radą Kocięby. Zakleił je nawet od góry taśmą klejącą. Rozejrzał się dokładnie dookoła i korzystając z okazji, zwyczajnie poszedł na stronę odcedzić kartofelki. Na dole miał być teren zagrożenia, więc stwierdził, że lepiej będzie zrobić to jeszcze przed wejściem do tuneli. Miał dziwne wrażenie, że mogą spotkać tam coś, po czym musiałby iść z mokrymi spodniami, nie tylko butami. - Widzę w ciemności, ciężej mnie zranić, na krótki dystans jestem sobie w stanie poradzić lepiej niż większość. Mogę iść na zwiad. - Powiedział Kowalik, kiedy już się przygotował. Płaszcz miał zapięty, a hełm na głowie, AK-97 było przerzucone przez plecy. Jego pierwszą linią obrony, były ręce, w tym wypadku, dość zabójcze.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... |