03-03-2019, 23:20 | #61 |
Reputacja: 1 | Bebok wziął sobie uwagę o rozkładaniu quada do serca. Tym bardziej, że o ile przebudowywał go z myślą że być może będzie kiedyś potrzebował coś w nim wymienić (więc nie wszystko było przyspawane na sztywno), to jednak liczył że nie będzie się rozpadał na części pierwsze w warunkach bojowych i odpowiednio pozabezpieczał elementy.
__________________ W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki! |
05-03-2019, 17:03 | #62 |
Reputacja: 1 | Martyna nie wiedziała co myśleć o tym "czarodzieju". Przez swoje (wciąż dość krótkie) życie zaliczyła wiele odwiedzin w sadybach (czy też "komunach") ludzi z nizin społecznych. Nie wszystkie "sąsiedztwa" i zamieszkujący je "praktykujący anarchiści" były miłe i przyjemne. Ten Ryszard Kocięba wydawał się być jednym z takich właśnie odpychających typów. Wyglądał Martynie na pijaka. Żula. Bezdomnego alkoholika, który do wódy przywiązywał nadmierne znaczenie (wręcz magiczne, wszak stylizował się na klasycznego "wizarda"). Tworek wydawał się jednak traktować go wystarczająco poważnie, więc przymknęła oko. Na razie. Przed wyjazdem był jeszcze cały dzień. Dość czasu, by doszprycować ekipę pod kątem sprzętu. Upewniła się, że każdy członek miał jakiś sprzęt do obrony przed gazem - choćby do miały być antyczne maski serii MP. Nie pogardziłaby całymi kombinezonami - choćby miały to być sparciałe, łatane OP-1, L-2 czy tylko trochę nowsze FOO-1. To było jedno, sprzęt ten już kołowała w Żaganiu. Ale w Świebodzinie już, myśląc, dumając i gadając z obytymi ludźmi (choćby z Kociębą i Wysockim), zajęła się kołowaniem odpowiednich gumiaków. To było niezbędne. Ale były też dwie rzeczy. Na pierwszą nie liczyła, ale warto było spróbować - były to tłumiki. Wątpiła by dało radę załatwić coś takiego do karabinów czy strzelb, ale już do pistoletów - w tym maszynowych - czemu nie? Jakikolwiek wystrzał w nagich, betonowych tunelach czterdzieści metrów pod ziemią poniósłby się takim echem, że całe MRU by to usłyszało. Każdy rozbłysk płomienia wylotowego byłby wręcz oślepiający - szczególnie dla ludzi w goglach technicznych czy metaludzi korzystających z wrodzonych zdolności widzenia w ciemności. Wbudowane, fabryczne wytłumienia nie były konstruowane z myślą o takich warunkach. Jeśli nie dało rady załatwić tłumika dźwięku, to chociaż nasadka ograniczająca ogień do kłębów dymu. Więc maski lub kombinezony, tłumiki dźwięku lub ognia, gumiaki... Na koniec wpadła jeszcze na pomysł wzięcia słuchawek wytłumiających dźwięk - takich, z jakich korzystało się na głośnych budowach, halach produkcyjnych, w tartakach i (przede wszystkim) strzelnicach. Huk wystrzału czy nawet kanonada bądź eksplozja granatu w trzewiach MRU mogła permanentnie uszkodzić słuch strzelca i jego towarzyszy. To był więc sprzętowy priorytet. Przejazd do Boryszyna był bardziej mrożący krew w żyłach, niż z Żagania do Świebodzina. Wieczór, konieczność szybkiego przemieszczania się, prawie-że samotny wjazd do Lasu, los Staropola oraz - a może przede wszystkim - kolejna aktywacja wrogiej artylerii sprawiała, że elfka siedziała jak na szpilkach i wzięła dodatkowe prochy na doraźne uspokojenie. Strach starała się przekuć w gniew na tego gnoja Pawulickiego. Czytała jego szczątkowe dossier. Był z tej pierwszej generacji kacapskich oficerów, która w pełni wychowała się pośród dronów i tabletów, z radością korzystając z nich przy precyzyjnym plus zmasowanym ostrzale artyleryjskim. Kiedyś, jeszcze za wielkich wojen-masakr XX wieku, było przysłowie - "piechurzy wygrywają potyczki, czołgi wygrywają bitwy, artyleria wygrywa wojny". Nikt jednak się nie spodziewał tego jak te cholerne latające zabawki dla dzieci zmienią postrzeganie pola bitwy. Coś, co w latach 90-tych było domeną prymitywnych gier komputerowych typu RTS, raptem dekadę czy dwie później było standardem. Drony obserwacyjne ze stałym łączem przekazującym dane audiovideo, eksplodujące drony-samobójcy z ładunkami kumulacyjnymi lub odłamkowymi, wielkie drony wysokiego pułapu z ciężką bronią, mniejsze z pojedynczymi rakietami bądź kaemem czy działkiem, nawet cywilne czy zabawkowe "bzykacze" z podpiętą kamerą lub granatem ręcznym. Od czasów kiedy dawne Stany Zjednoczone Ameryki wepchały się do Afganistanu i Iraku podczas tej imperialistycznej wojenki, "Wojny z Terrorem", poprzez rozruchy Arabskiej Wiosny i krwawe konflikty w Syrii - wszędzie tam drony ewoluowały i stawały się coraz poważniejsze. Najbardziej było to jednak widać podczas ostrej fazy konfliktu na Donbasie, na Ukrainie, podczas pierwszych podrygów Wojen Granicznych. Obie strony (acz separatyści i Rosjanie przede wszystkim) użyli dronów do przeprowadzania szybkich, precyzyjnych i morderczo skutecznych ataków, które na zawsze odmieniły specyfikę korzystania z artylerii. Przeważający procent zgonów w tamtej wojnie (i w zasadzie w całych latach Wojen Granicznych) był spowodowany właśnie bombardowaniami artyleryjskimi. Ruscy podtrzymali tradycję, dorzucając do tego lotnictwo, w pierwszych miesiącach wojny domowej, Powstania Męczenników. Pawulicki był czołowym przedstawicielem ruskiej koncepcji precyzyjno-zmasowanego bombardowania w tandemie dron-artyleria. Dlatego tak dobrze, szybko i celnie rwał w ich manewry w okolicy Świebodzina. Gdyby nie statua Jezusa i pomoc Watykańczyków, nie byłoby z nich co zbierać. A tak, mieli szansę. Na udany rajd na Międzyrzecz... i na udany dojazd do Boryszyna. Sam Boryszyn przypominał pozostałe, opuszczone, zrujnowane i zarośnięte wioski okolicy. Las też nie koił nerwów. Myślała, że jako elfka będzie go lepiej znosiła. Nie, było wręcz odwrotnie - czy to przez "wrodzone łącze" między elfami a terenami leśnymi (a ten Las był pełen gniewu), czy to przez rozbujaną psychikę - stresowała się jeszcze bardziej. Wejście do MRU także nie napawało optymizmem. W głowie szalały jej negatywne emocje i myśli. Niepewność, wymówki, niechęć i lęk. Musiała się skupić na ćwiczeniach psychicznych. Na każdym kroku, dźwięku, oddechu, ruchu mięśnia. Tu i teraz. W takich chwilach żałowała, że nie miała przy sobie blanta z dobrym ziołem, albo chociaż fifki. Dopiero przy wejściach ogarnęła się, że jeden z jej metaludzi chce do środka taszczyć... quada. Z przyczepą. - Nie przesadzasz z tym quadem, Bebok? On się tam w ogóle zmieści? Jaki ma silnik, elektryk? Bo jak spalinowy to narobi hałasu takiego, że będzie ci aż głupio. A już na pewno mi jako dowódcy. Pokręciła głową. - Antenę można by rozstawić tutaj, ale kto będzie jej pilnował? Ten quad ma jakieś oprogramowanie, może robić za autonomicznego drona, strażnika? To byłby jakiś pożytek z niego.
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. |
05-03-2019, 22:10 | #63 |
Reputacja: 1 | Kocur Kocur wyskoczył z pojazdu. Jak chyba wszyscy ubrany był jak ukraiński alpinista. Gumiaki, uszczelnione przy spodniach pancertaśmą aż do kolan, prysnął zdobyczną puszką czarnej farby, inaczej w byle świetle taśma zdradzałaby jego pozycję. Dobiegli do wejścia, po chwili otoczyli drugie. Gotów do akcji. Akowiec miał rację co do Świebodzina, na wyjeździe też obramowała ich salwa honorowa. Zgadał się z Wysockim, opracowali ogólne zasady działania. Kocur idzie w szpicy, Wysocki z tyłu. Potem zmiana, w przypadku rozdzielenia każdy idzie z drugą grupą. Omiatał okolicę, czekając na sygnał. Na razie miał kałacha w dłoniach, tego z nieskażonej dostawy, ale w tunelu przerzuci się na pistolet. Nóż przypięty do kamizelki, tylko czekał na wyciągnięcie i wbicie w sowieckie mięso. Splunął. -Z historii orłem nie jestem, ale świat jest na tyle pojebany, że się nie zdziwię jak te leśne szaleństwa będą bazować na jakimś hitlerowskim syfie.
__________________ Ten użytkownik też ma swoje za uszami. |
09-03-2019, 23:39 | #64 |
Reputacja: 1 | Okolica wydawała się spokojna. Skany i mapowania Beboka wskazywały że tak właśnie jest - zdrowa okolica, bez zanieczyszczeń (a takich dzisiaj ze świecą szukać). Lecz Przebudzeni zdawali sobie sprawę, że to tylko pozory. Astral był pełen jakiejś wścieklicy… aury, która wzbudzała skojarzenie z widokiem tłumu ostro wkutych ludzi, którzy patrzą na ciebie i wyczekują momentu kiedy ich obrazisz. Żołnierze poinstruowani przez czarodzieja pozakładali trochę cieplejsze ciuchy, gumowce, czapki oraz skołowane przez Zawadę słuchawki i oporządzenie środowiskowe ( FOO-1). Kto miał mógł zamontować na klamce lub PMie tłumik. No i każdy dostał maskę przeciwgazową (MP6) na wszelki wypadek. Z resztą jeżeli napadnie ich coś czego wykończenie będzie wymagać większego kalibru to i tak już hałas pewnie nie będzie miał znaczenia. Kto potrzebował zamontował sobie noktowizory, czy inne magiczne gogle. Ich przewodnik z wielkim namaszczeniem nałożył na głowę niczym koronę uszankę zdobną w emblemat przed rybokrackiej Polski, spojrzał na pozostałych i dał znak, że wszystko wygląda w porządku. Szybki zwiad pozwolił ustalić, że najwyższa kondygnacja jest pusta. W środku znajdowały się tylko resztki ekspozycji i tablic związanych z trasą wycieczkową. Korytarze były wąskie, szczególnie Kowalik miał problemy z przemieszczaniem się. Pomieszczenia były trochę obszerniejsze, jednak sufit wszędzie miał jakieś dwa metry z hakiem nie licząc przejść, gdzie co wyżsi musieli kulić głowy. W końcu zwiadowcy dotarli do zejścia do tuneli. Wymalowana na ścianie wiadomość informowała ich że są tu teraz poza godzinami zwiedzania. Ostatecznie trzeba było wprowadzić pozostałych i zacząć zwiad niższego poziomu. Kowalik, Kot i Wysocki zeszli ostrożnie po schodach kilkadziesiąt metrów. Tu na dole rzeczywiście panował chłód i cisza przerywana tylko hałasami tych co zostali u góry. Znajdowali się w krótkim tunelu zainscenizowanym na punkt medyczny i małe koszary wyposażone w umeblowanie sprzed ponad stu lat - teraz doszczętnie pordzewiałe od wystawiania na ciągłą wilgoć. Ciekawa konstrukcja - po prostu duży tunel o wysokości jakiś pięciu metrów przedzielono ścianami tworząc małe pomieszczenia. Lecz co ważniejsze naprzeciw schodów którymi zeszli znajdowała się framuga po pancernych drzwiach za którą znajdowała się odnoga prowadzącą do Pętli i głównego tunelu podziemi. Było coś jeszcze… tutaj ludzie bez nadnaturalnej percepcji także czuli się... nieswojo. Bebok był zdeterminowany, aby swojego quada opuścić na dół i wykorzystać w tunelach. Na powierzchni musiał się dodatkowo napracować przy rozkręcaniu go i z pomocą paru osób pod sceptycznym wzrokiem dowódczyni przenieść go do klatki schodowej i opuścić na dół. Ostatecznie nie zdecydowano się na rozstawienie anteny - bardziej się przyda w Kęszycy niż tu (szczególnie, że będą potrzebować do zdawania relacji z misji dobrego łącza). - Oby się tam na dole przydał, bo cholera, pierdolenia się z tym jest co nie miara. - skomentował Olek. Ano była i oprócz Olka i Oslo trzeba było zaangażować Kunę. W sumie sama wzięła się do pomocy, byle przyspieszyć zejście na dół. Na powierzchni Nowicka, Kocięba i Zawada pilnowali, aby nikt ich nie podszedł. Kiedy w końcu ostatni komponent łazika został wprowadzony do bunkra niektórzy odetchnęli z ulgą. Według zapowiedzi znających te podziemia główne wyjście pozwalało maszyną po prostu wyjechać. *** Zeszli na dół. Tabliczka przy schodach pokazywała im schemat Pętli Boryszyńskiej. Obiekt którym zeszli miał numerację 714. Mogli się rozejrzeć po najbliższej okolicy, kiedy Bebok był zajęty składaniem quada. Kocięba wyjął natomiast spod płaszcza flaszkę, pociągnął łyk, przysiadł na chłodnej betonowej podłodze pod ścianą i przymknął oczy. Zaraz wracam, lecę na zwiad. - wyszeptał i odpłynął. Szpica tymczasem przeszła do głównego tunelu. Ciekawym spostrzeżeniem było, że przekrój wszystkich tuneli był nie okrągły, a jajowaty. Widać też było pozostałości instalacji elektrycznej, która musiała oświetlać w razie potrzeby ścieżkę turystyczną. Kształt jajka… bo najlepiej rozkłada naprężenia. - wyjaśnił Wysocki - Nie widać do końca, bo położono betonową płytę jako podłogę. Gdzie indziej nie ma jej, przez co podłoże jest nierówne… albo naniesiony wodą piach tworzy klepisko. Tak czy tak, uważajcie bo często tutaj są odsłonięte włazy studzienek kanalizacyjnych. Noga ci nagle wpada i nieszczęście gotowe. Było spokojnie. Ciszę mąciło majstrowanie Beboka, które szło echem z tunelu za ich plecami. Patrząc w głąb tuneli niczego niezwykłego nie dostrzegli. Co najwyżej pozostałości instalacji elektrycznej, masę graffiti, szyny w podłodze - zardzewiałe i zasypane przez pył i piach. Ale było coś jeszcze - czuć było cug. Świeże powietrze. W końcu Kocięba wrócił z “rekonesansu”, podniósł się i otrzepał swój płaszcz z pyłu. - Melduję co na Pętli. Żadnych anomalii, stworzeń… tylko pozostałości po trasie turystycznej… Sporo resztek po obozowiskach - śmieci i legowiska. Ładny zakątek pod kryjówkę. Tło magiczne jest oczywiście nasycone “nieprzychylną” energią i takie tam pierdoły. Główny tunel prowadzący na północ… tam natężenie jest mocniejsze i nie śmiałem zaglądać dalej jak na kilkadziesiąt metrów. Tam mogą nas czekać już jakieś czarodziejskie… nieprzyjemności. - Na przykład? - zapytał Oslo. - Manifestujące się spiryty, spontaniczny hazard... - rzekł czarownik z powagą. - Czyli? - dopytywał się powróceniec. - Mówiąc po ludzku: niebezpieczne magiczne ścierwo. - przetłumaczył Olek. Tymczasem Bebok skończył montować swojego quada. Krasnolud odpalił na próbę. Maszyna zaskoczyła, ale nawet cichutkie terkotanie silnika na niskich obrotach niosło się całkiem mocno po korytarzach. - No wreszcie, kurwa. - mruknęła cicho Kuna. Czas był najwyższy aby wyruszyć wgłąb podziemi. Muzyka /Zważcie, że zdjęcia robione były przy działającym oświetleniu lub przy fleszu... teraz tam jest ciemno. Ostatnio edytowane przez Stalowy : 10-03-2019 o 21:34. |
10-03-2019, 21:51 | #65 |
Reputacja: 1 | Zawada była poirytowana. Nie dość, że trzeba było taskać resztę tego cholernego żelastwa - w tym antenę i resztę bebokowych rupieci - to jeszcze krasnal uparł się na tego quada. Cały misterny plan zachowania choćby pozorów ciszy legł w gruzach, kiedy go ponownie zmontowali na dole i nawet na jałowym biegu okazał się głośny. Jedyny plus był taki, że na przyczepie można było trzymać ten cały szrot, a w razie spotkania... czegoś dużego, to wbudowany ukaem mógłby się przydać. Nastroju nie poprawiał jej nawet fakt, że udało się jej załatwić cały niezbędny sprzęt - do wyboru do koloru. Słuchawki strzeleckie, tłumiki dźwięku i płomienia do pistoletów ręcznych i peemów, maski gazowe MP-6 z kombinezonami ochronnymi FOO-1, solidne gumiaki i cieplejsze mundury. Teraz wpadła na pomysł, że skoro rekwizycja szła tak dobrze... to czemu nie ujednolicić wyposażenia jej drużyny, albo nawet plutonu czy kompanii? Ale to musiało poczekać aż zakończą misję i wrócą do hubu logistycznego. Kocięba, mimo swej żulerskiej proweniencji, okazywał się przydatny (jeśli nie walił w chuja albo nie miał halucynacji od alkoholizmu). Mimo to chciała się "podwójnie" upewnić, że ich pozycja była czysta. Góra była sprawdzona, więc nakazała drużynie przeszukać cały Panzerwerk 714. Wszystkie pomieszczenia, zakamarki, meble - mieli sprawdzić wszystko w trymiga i znieść ewentualne przydatne przedmioty na przyczepę. Wątpiła, by ktokolwiek tutaj był czy zostawił jakieś "niespodzianki" (w tym te przyjemne), ale i tak należało przetrzepać miejsce wejścia na 101%, korzystając ze "sprzyjającej aury". W międzyczasie posłała Kotewskiego i Wysockiego do sprawdzenia tunelu. Zwiad mieli zakończyć na skrzyżowaniu z główną drogą ruchu i dać znać latarką. Wtedy dołączyłaby do nich reszta grupy. Przed wymarszem nakazała zrobienie zdjęć tablicy z mapą tym, którzy mieli jakiekolwiek aparaty. Dokładniejsze sprawdzanie reszty Pętli Boryszyńskiej mijało się z celem. To miejsce było łatwo dostępne i wielokrotnie używane jako kryjówka i śmietnik; równie często szabrowane. Skoro Kocięba mówił, że nic nie było, to pewnie nic nie było. A jak coś było i ugryzłoby jej drużynę w kolektywną dupę, to postarałaby się, żeby podły los najmocniej ugryzł dupę ochlapusa. Kiedy wszystkie bieżące rozkazy zostały wypełnione, zorganizowali szyk i ruszyli główną drogą ruchu na północ. Cała ekipa miała na chwilę obecną mieć w rękach wyłącznie broń wyciszoną. Zmiana broni lub użycie granatu miały być wyłącznie na rozkaz. Szyk był taki, jaki zaproponował Kocur. On na szpicy z Kociębą, Wysocki zamykał pochód w towarzystwie "Olka" - tak, by największe bystrzaki i najbardziej wyczulone na magię osoby osłaniały resztę. "Ciężkie wsparcie" miało być zaraz za "przepatrywaczami" - Kowalik na tyłach, "Kuna" na przodzie. Pośrodku był Bebok ze swoim quadem z przyczepą, a wokół pozostali - Nowicka, "Oslo" i ona sama. Szpica i tył miały być w odstępie mniej więcej piętnaście metrów od reszty pochodu, ciężarowcy dziesięć. I w takim szyku ruszyli, bez pośpiechu i ostrożnie, wgłąb nieznanego...
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. Ostatnio edytowane przez Micas : 10-03-2019 o 21:53. |
13-03-2019, 00:28 | #66 |
Reputacja: 1 | Początkowe zejście do tuneli było dla Zbyszka ciasne, wręcz klaustrofobiczne. Nie był do końca pewien czemu. Może sugestie o trollach lubiących jaskinie były tylko bredniami, może faktycznie wolały mosty, a może zwyczajnie chodziło o różnicę między naturalną skałą, a betonowym przejściem, które dla Kowalika było niemalże jak ciasna dziura w jedną stronę, w dodatku stworzona rękoma człowieka setkę lat temu. Może w końcu chodziło o tło, o którym później wspomniał czarodziej. Cokolwiek by to nie było, nieco lepiej poczuł się dopiero, kiedy tunele się powiększyły i mógł się przeciągnąć. Kiedy Kocięba wrócił ze zwiadu i obwieścił swoje spostrzeżenia, mechanika przeszedł dreszcz. - Daj znać chwilę wcześniej następnym razem. To się będzie można ustawić i przypilnować, żeby coś ci ciała nie podpieprzyło. Po co ryzykować, jak masz odpowiednie wsparcie? - Rzucił Zbyszek, starając się jakoś przełamać dziwne uczucie, jakie zasiały w nim doniesienia o możliwościach natknięcia się na magiczne tałatajstwo. Spokojnie zajął swoje miejsce w szyku. Jego pistolet był schowany, karabin przewieszony przez plecy, za to dłonie miał na wierzchu, zdjął nawet rękawiczki bez palców, które zdarzało mu się nosić dość często. Przy odległościach w tunelach MRU, było to w jego wypadku bardziej skuteczne, niż odbezpieczony pistolet a równie zabójcze. Skinął Wysockiemu i Oslo, a potem skupił się na wypatrywaniu zagrożenia jak tylko się dało, oczyma, nosem, włoskami na karku. W przypadku duchów i magicznych bytów manifestujących się zza welonu rzeczywistości, betonowe ściany mogły się okazać tylko lekką upierdliwością na ich drodze.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... |
15-03-2019, 07:32 | #67 |
Reputacja: 1 | Brak skażeń był zaskakujący. Był wręcz podejrzany, bo było tu czyściej niż w Krakowie gdzie fabryki przykrywały ciepłym szarym kocykiem na całą dolinę przez średnio 320 dni w roku. Ale szybki reset niczego nie zmienił w tej kwestii i system dalej pokazywał stabilne "Warunki środowiskowe: dobre"
__________________ W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki! |
15-03-2019, 21:41 | #68 |
Reputacja: 1 | Kocur Powoli zagłębiali się w ciemność. Kocur szedł po lewej, w prawej trzymając pistolet, lewą dotykał ściany tunelu, zachowując odpowiedni dystans. Zachowywali się możliwie jak najciszej. Wzdrygnął się. To nie był po prostu jakiś ciemny tunel. Ten był szeroki i wysoki. I pusty. Pamiętał dobrze jak przeciskał się tunelem ciepłowniczym na Fordonie, by wysadzić ruskie stanowisko, ale tutaj było inaczej. Bardziej niepokojąco. Tam coś było. Coś. Odwrócił głowę. Światło latarek głównej grupy było coraz słabsze. Sami szli w słabym oświetleniu latarki Wysockiego, który omiatał ściany. Dla Kocura było to wystarczające. Sam dość dobrze widział w ciemności, ale w całkowitej ciemności sam wysiał się wspierać latarką. Ta była natomiast przyklejona taśmą do pistoletu i na razie wyłączona. Szli dalej. Dojdą maksymalnie do pierwszego rozwidlenie i nawiążą kontakt z główną grupą.
__________________ Ten użytkownik też ma swoje za uszami. |
18-03-2019, 13:20 | #69 |
Reputacja: 1 | Zgodnie z rozkazem Zawady panzerwerk został przeszukany i tak jak się spodziewała nie znaleziono nic przydatnego… poza śladami użytkowania i wandalizmu. Pozostawione śmieci, uszkodzenia na meblach i wulgarne napisy wskazywały że dawna atrakcja turystyczna została pozostawiona sama sobie już dawno, a wszystko co mogło mieć jakąś wartość nie będąc jednocześnie zbyt ciężkie zostało wyniesione. Ostatnio edytowane przez Stalowy : 18-03-2019 o 13:36. |
19-03-2019, 21:44 | #70 |
Reputacja: 1 | Kocur Szedł wolno wzdłuż ściany, Wysocki omiatał wszystko latarką. Coraz dalej. Kolejne miejsce, mag w najlepsze bawi się w przewodnika. Kocur przekazuje dalej: -Tu Kocur, dotarliśmy do dworca Konrad, jest rozgałęzienie do 713 i 714. Jakiś panzerwerk. Pusto. - omietli tunel ruszyli dalej. Ręka maga wskazała punkt pod sufitem, Wysocki oświetlił ciemną plamę latarką. Tylko że plamy nie potrafią latać. I nie mają czerwonych oczu. Nietoperze. -Uwaga na szczury latające - rzucił w komunikator. Zamilkł, podobnie jak nietoperze, jak gdyby ich nigdy nie było. Chciał już ruszać dalej, gdy towarzyszący im na szpicy mag dosłownie zdębiał. Wszystko ucichło, nawet woda kapiąca z jakiegoś pęknięcia. "Co się..."- nie zdążył pomyśleć do końca, a tym bardziej powiedzieć. Z bocznego tunelu zaczęto do nich strzelać. Kocur błyskawicznie przypadł do ściany. Echo tunelu potęgowało wszystko. Coś gadali. Przypadł do winkla i już miał ściągnąć z pleców kałacha, gdy w świetle latarek zobaczył lecący obiekt, na długim trzonku. Zatrybiło. Jeden. Ktoś tam wrzeszczy. Dwa. Po niemiecku. Trzy. Leci granat. 4. Leci niemiecki granat z drugiej wojny światowej. 5. -Granat!!! - wrzasnął i i chwycił maga za ramię i całą siłą pchnął go w (jeszcze) bezpieczny tunel, na podłogę, sam zrobił to samo, padł w mętną wodę. Zdołał jeszcze zatkać uszy. Pieprznęło. Ale nie dostali żadnym odłamkiem. Jeszcze. Kocur poderwał się i przywarł do ściany. Dzwoniło mu w głowie. Niemcy i tłuczki do ziemniaków. Kurwa, wykrakałem. Wyciągnął granat zaczepny, wyrwana zawleczka zniknęła w mętnej wodzie. Kocur rzucił cytrynkę zza rogu, nie chcąc wystawiać się na ewentualny ogień. Ale zamach był spory, granat poleciał w głąb, odbijając się chyba od ściany. Znowu przyparł do ściany. Spojrzał na gramolącego się maga. Potem się go spyta, o co chodziło z tą aurą.
__________________ Ten użytkownik też ma swoje za uszami. |