18-06-2019, 12:36 | #11 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 5 - Noc na “Heliosie” Lato; Dzień 3; sb; popołudnie; 14:45; st.or “Helios” Apartament Okazało się, że apartament nowożeńców sam w sobie ma jeszcze trochę niespodzianek. Zaczęło się zaraz po zakonczeniu rozmowy z ojczymem Eden. Gdy ona sama wybrała numer do recepcji i sympatyczna recepcjonistka przy okazji przyjmowania zamówienia na posiłek uprzejmie zapytała czy podobają im się suknie. - Suknie? Jakie suknie? - Rikke w lot wychwyciła kluczowe dla siebie słowo. Silje była zajęta odplątywaniem się z lian i wici swojego kostiumu więc chwilowo była tym mocno zajęta. No i ta sympatyczna recepcjonistka pokierowała je ku największej z szaf i były tam! Suknie ślubne! Cała szafa sukni ślubnych! Dziewczyny aż zapiszczały z uciechy. - No tak! Przecież to nasza noc poślubna i jesteśmy panny młode! - zawołała roześmiana informatyczka gdy też znalazła się przed szafą trzydrzwiową pełną białych kreacji. No a potem, z już przyjemnie pełnymi żołądkami i głową nie obciążoną przykrymi skutkami wcześniejszych imprez miały czas i ochotę na zwiedzanie sławnych, hedonistycznych atrakcji “Heliosa”. A było co zwiedzać. Z pomocą Silje która odkryła, że mają do dyspozycji Boba. Czyli latający dron o kształcie i wielkości arbuza jaki chyba każdy z gości dostawał w roli przewodnika i osobistego punktu informacyjnego. No ale i tak na tej bardzo rozrywkowej stacji orbitalnej aż trudno było się zdecydować na którą z atrakcji miałoby się ochotę tym razem. Wydawało się, że ledwo co opuściły swój apartament nowożeńców a te pół doby po prostu im wcięło. --- Lato; Dzień 3; sb; zmierzch; 16:25; st.or “Helios” 0-Grave Disco - O! Dyskoteka! Ale fajowa! Chodźcie dziewczyny na parkiet! - gdy weszły do jakiegoś klubu gdzie chyba głównie się tańczyło i w przerwach popijało kolorwe drinki no to od samego wejścia biło po oczach główny parkiet. Bo ludzie tam latali! Dosłownie! Jak to tłumaczył Bob to był parkiet ze zmienną grawitacją. Wielka, kolista scena podobna do areny miała zmienną siłę ciążenia. Przy obrzeżach była raczej standardowa ale im bliżej centrum tym mniejsza. W samym centrum była prawie zerowa. Efekt było widać gdy klubowi goście hopsali sobie jak w zwolnionym tempie, kręcili beczki, śruby i różne wygibasy. Im bliżej centrum tym mniej miało to wspólnego ze standardowym tańcem uwiazanym cieżarem przyziemnej grawitacji a bardziej wyglądało na popisy jakiejś abstrakcyjnej gimnastyki kosmicznej. - Chodźcie dziewczyny! Musimy spróbować! - Rikke chyba całkiem wyleciało z pamięci ile to wszystko ją kosztuje i dała się ponieść zabawie. Pociągnęła swoje żony wystrojone tak samo jak ona w białe suknie ślubne na parkiet. - Dobra ale tam na środek to ja nie idę. Chcecie to idźcie ja wam pokręce filmiki czy co. - informatyczka zgodziła się no ale ze względu na swój słaby żołądek nie miała zamiaru znów doświadczyć braku grawitacji. Można było dać się ponieść zabawie. I to dosłownie! W pobliżu centrum sceny dało się wywijać z dobrą minutę od odbicia zanim człowiek znów łagodnie lądował na parkiecie. Wszystko wirowało w głowie i wokół tancerzy. Sufit, parkiet, inni tancerze, światło na górze, na dole, z każdej strony, góra i dół zlewały się w jedno, potężne basy nicowały ciała przyjemnym rytmem, muzyka w centrum zagłuszała wszystko inne. Nic nie ingerowało w przyjemność oddania się euforii tańca, ruchu, swobody i wolności. Wokół tańczyli i skakali ludzie którzy znaleźli się tutaj dokładnie w tym samym celu i można było odczuć z nimi instynktowną, braterską więź gdy obych sobie ludzie łączył ten sam cel i pasja. --- Lato; Dzień 3; sb; zmierzch; 18:15; st.or “Helios” Cassino Euphoria Trudniej było z kasynem “Kings Royal”. Według Boba kasyno w ciągu ostatniej dekady zmieniło właściciela a ten zmienił nazwę na “Euphorię”. Ale jak zapewniał uprzejmy głos drona atrakcje się nie zmieniły a jak już to na lepsze. Według drona “Euphoria” była topowym kasynie tak na całym “Heliosie” jak i mieściło się w pierwszej piątce kasyn i pierwszej dziesiątce lokali rozrywkowej na całej planecie. - No ale tam są przecież przekręty bo są dwa bloki komerchy i każda robi własny ranking i tak go ustawia aby jej było na wierzchu. - Silje widocznie wiedziała swoje i żywiła naturalną niechęć do wszystkiego co nazywała “komerchą” więc i do słó drona podchodziła z wyraźną rezerwą. - Oj no weź Silje, nie psuj zabawy! Tatuś mówił, że tam jest fajnie to chodź sprawdzimy. Jak nam się nie będzie podobać to pójdziemy sobie gdzie indziej. - Rikke której nie opuszczał szampański wieczór była pod pozytywnym wrażeniem i znów pierwsza się wyrywała aby zaliczyć kolejną atrakcję. Ex “Kings Royal” a obecna “Ephoria” okazała się niczego sobie lokalem. Też była wielka okrągła scena wyniesiona prawie o poziom wyżej ale tym razem bez grawitacyjnych zawirowań. Za to z przezrozystą podłogą więc wydawało się, że ludzie tańczą, gibają się, skaczą i kręcą zawieszeni w powietrzu. A dookoła było tyle ekranów! Wieczna luretka! Na ekranach pokazywały się wyniki licznych gier i loterii, z każdej strony okrągłej ściany były rzedy ekranów gdzie można było obstawiać od marnych groszy po kosmiczne zakłady. Co chwilę ktoś wyrzucał w górę ramiona i darł się z radości gdy okazało się, że coś wygrał albo złorzeczył gdy znów mu się nie udało. - Zagramy? Może się odkujemy za ten wypad i jeszcze wrócimy bogate? - Silje chyba zastanawiała się nie to czy coś obstawić tylko ile. Czy postawić poważną ilość kredytów czy zadowolić się mniej stresującymi ale i mniej ambitnymi drobniakami. Rikke nie miała takich oporów. - O rany! Dziewczyny! Wygrałam! Zobaczcie wygrałam coś! - szarowłosa piszczała z uciechy gdy wylosowała szczęśliwy numerek. Ktoś ją poklepał po plecach, ktoś złożył jakieś życzenia i w końcu dobiegły do niej jakieś dwie hostessy i wodzirej który wręczył jej elegancki bon do zrealizowania i chciał wręczyć maskotkę. Ale Rikke zażartowała, że jest ich trzy i mają wspólnotę majątkową na co prezenter bez zgrzytu zgodził się aby wszystkie trzy dostały po zabawnej pluszowej maskotce. Co prawda wygrana Rikke nie była zbyt wysoka i na pewno nie starczyłaby nawet na ułamek jednego biletu na stację orbitalną ale euforia wygranej i jej splendoru działała pozwalając się cieszyć dzielonym szczęściem. Poza tą oświetloną światłami i ekranami sceną były i inne sektory kasyna gdzie grano w bardziej poważne i klasyczne gry. Klasyczne ruletki z prawdziwym a nie wirtualnym kołem do kręcenia, stoliki do pokera, black jacka, bakarata loterie różnej maści gdzie można było na własne oczy podziwiać magię obijających się kolorowych kuleczek z numerami i chyba każda gra czy zabawa o jaką można było robić zakład. Od gry w rzutki, przez bilard, szachy, scrabble czy go grane na bardzo krótki czas przez co dla graczy było to bardzo stresujące ale dla widzów bardzo emocjonujące. Nawet można było robić zakłady bukmacherskie na dowolny mecz, wyścig, walkę czy jakąkolwiek inną imprezę sportową jakie rozgrywały się czy to w kasynie, na “Heliosie”, na orbicie czy reszcie globu toczącego się poniżej. --- Lato; Dzień 3; sb; zmierzch; 20:20; st.or “Helios” Cosmic Detective Ale gdy się człowiek wyszumiał to miał mnóstwo okazji aby wypocząć mniej aktywnie. Silje złapała namiar na kosmicznego detektywa. Wystarczyło wykupić bilet i można było się poczuć jak detektyw, gliniarz czy agent prowadzący śledztwo. Klub organizował wszystko co było potrzebne. Ekipę zbierającą ślady, doradztwo prawnika, poruszonych świadków, nagrania kamer i całą resztę. Pomysł polegał na tym, że sam “Detektyw” nie był zbyt wielki. Przypominał raczej biuro turystyczne czy jakiegoś operatora holo i to raczej niezbyt wielkiego. Ale za to miał podpisane z licznymi klubami na “Heliosie” odpowiednie umowy. Efekt? Właściwie mógł zainscenizować prawie dowolne przestępstwo na prawie całej stacji. Zwykle organizował sceny morderstw bo te cieszyły się największą popularnością i wzbudzały najwięcej emocji. No i kontrowersji. Czyli były na topie i miały wzięcie. Trzy panny młode też mogły od ręki zająć się przygotowanym śledztwem. Akurat znaleziono w jednym z klubów ciało bogatego biznesmena. Pracownik detektywa był świetny w swoim fachu. Nie wiadomo kiedy zaczął mówić nie jak oferent specyficznej rozrywki tylko jak szef do swoich trzech agentek. I nawet to, że wszystkie trzy były w sukniach ślubnych wcale mu w tym nie przeszkodził. - Dostaliśmy zgłoszenie. Hotel “Moonlight”. Śmierć. Podejrzenie nieszczęśliwego wypadku lub morderstwa ale nie można wykluczyć innych przyczyn. Policja już zabezpieczyła teren ekipa dochodzeniowa jest już na miejscu. Skoro już tutaj jesteście może zajmiecie się tą sprawą? - facet w garniturze uruchomił holo mniej wiecej za swoimi plecami dzięki czemu mogły pojawić się tam zebrane obrazy z miejsca zbrodni. Gdy trochę odwrócił się bokiem to całą czwórką mogli je oglądać. Na pierwszym ujęciu widać było klasyczny obrys ludzkiej sylwetki na podłodze. Na ekranie pojawiło się też mniejsze zdjęcie ofiary. Jakiś zadbany facet w średnim wieku, garniturze, facet sukcesu tak na pierwszy rzut oka. Obok zdjęcie żony. Pod obydwoma personalia, wiek i podstawowe dane, wyświetlona mapa do tego hotelu. Facet zupełnie naturalnym ruchem podał im po małych, bransoletkowych zegarkach z logiem “Detektywa” w którym były potrzebne dane, łączność z biurem, mapa stacji z zaznaczonymi pomocniczymi punktami i adresem docelowym. No nic tylko je wziąć, zapłacić za tą przyjemność i zanurzyć się w mrok kryminalnej przygody. --- Lato; Dzień 3; sb; wieczór; 22:10; st.or “Helios” Space Eye Żołądki domagały się swoich praw. A za najciekawsze miejsce na “Heliosie” uchodziło według Boba “Space Eye”. Restauracja zbudowana na końcu wysokiej wieży przez co wydawała się na jakimś sztucznym cyplu wbijającym się w kosmiczną przestrzeń. Już samo dotarcie do tego miejsca było niezwykłe bo od głównej bryły stacji orbitalnej prowadził chodnik. Ale z dwubiegunową grawitacją! Więc jedną stroną szło lub sunęło się ruchomym chodnikiem albo nawet ruchomym krzesełkiem w jedną stronę a “na suficie” to samo działało w drugą stronę. A, że większość gości to byli turyści z globy poniżej to często ulegali impulsowi aby pokrzyczeć, pozdrowić czy pomachać radośnie do tych “na suficie”. Samo “Oko” też robiło wrażenie. Ogromna, kolista sala główna z odkrytą kopułą nad którą widać było kosmos. Można było się poczuć jak w jakiejś podwodnej bazie na dnie oceanu. Wydawało się, że mroźna, kosmiczna pustka lada chwila zmiażdży kruche szkło i zbierze krwawą ofiarę wśród obsługi i gości. Ale według hasła reklamowego to tylko dodawało ekscytacji i zaostrzało apetyt. Poza tym te widoki! Siedząc pod taką przezroczystą kopułą można było poczuć dech kosmosu. Ale też podziwiać go własnymi zmysłami chłonąc niepowtarzalne widoki o jakie trudno było na ziemskim padole. - Myślicie, że tam są jacyś oni? No wiecie, jacyś kosmici. - Silje wzięło na rozmyślania gdy przeżuwała kawałki dania ze swojego talerza i spoglądała w górę na ten cały widoczny kosmos. - Ja mam nadzieję, że żaden z tych kamyczków w nas nie pieprznie akurat gdy siedzimy na dnie tego akwarium. - szarowłosa małżonka wskazała widelcem na majestatycznie krążące nad kopułą bryły. - Trochę jak pływające wieloryby nie? - hakerka jakoś nie wydawała się przejęta ale skojarzyła kosmiczne bryły z ziemskimi waleniami. No faktycznie te bryły też były i małe i duże. I sprawiały wrażenie, że dryfują swobodnie w przestrzeni powoli obracając się wokół własnej osi podobnie jak ziemskie walenie swoje wielkie cielska. --- Lato; Dzień 4; nd; noc; 00:15; st.or “Helios” Space Walk - O nie, na takie głupoty to mnie nie namówicie. Zostanę tutaj i wam pokibicuje, ponagrywam więc o mnie się nie martwcie. - Informatyczka nie zmieniła zdania ani swojego żołądka wiec nie miała ochoty na kosmiczne fanaberie. Za to została na tarasie widokowym gdzie rodzina, przyjaciele i znajomi mogli pokibicować swoim bliskim którzy zdecydowali się na spacer w przestrzeni kosmicznej. - Gotowi? No to zapraszam za mną. - uśmiechnięta przewodniczka poprowadziła grupkę turystów zapakowanych w kosmiczne kombinezony do śluzy powietrznej. Poza parą nowożeńców w grupce była jeszcze jakaś inna para. Każdy miał kombinezon w innej barwie przez co od razu można było się zorientować kto jest kto. Tylko przewodniczka była w czarnym. - No to uwaga bo wywieje nas na zewnątrz. Bez obaw. Swoją drogą chciałabym zdementować ten powszechny mit, że to próżnia wdziera się do pomieszczenia. To nieprawda. Próżnia to właśnie próżnia czyli pustka. To atmosfera gwałtownie ucieka do tej pustki. Tak samo jak przy grawitacji przechylić kubek z piciem to on wypadnie z tego kubka na dół. Tutaj za chwilę stanie się to samo. Uwaga! - przewodniczka wesoło tłumaczyła te wszystkie zabezpieczenia i przepisy BHP często okraszając je różnymi ciekawostkami. Rikke i pozostała dwójka tego chyba akurat nie wiedzieli sądząc po minach. Ale też i ekscytacja w połączeniu z niecierpliwością gnała ich na zewnątrz, w tą kosmiczną przestrzeń jaką widać było tuż za bulajem zewnętrznej śluzy. Śluza uruchomiona przez przewodniczkę rozsunęła się i cała piątka wypadła “z kubka” na zewnątrz. Towarzyszyły temu seria pisków i śmiechów zupełnie jak na zjeździe na rollercasterze. Nawet podobnie spadali w tą próżnię. Ale szybko silniczki skafandrów przemówiły gdy przewodniczka przywołała ich do siebie bo przecież byli astronautami! I mieli zadanie godne prawdziwych astronautów! - A teraz będziecie mieli okazję poczuć się jak prawdziwi astronauci. Spróbujemy wymienić moduł łączności w pojeździe kosmicznym. Nie stresujcie się, to nic trudnego, o tym przecież rozmawialiśmy na odprawie. - przewodniczka łagodnie nakierowała uwagę swoich astronautów gdy już pofikali koziołki, pomachali znajomym na tarasie widokowym a nawet postukali im w szybę. Silje nawet przystawiła swoją dłoń do szyby od tamtej strony więc jej żony mogły dostawić swoją od zewnątrz a dzięki komunikatorom mogły ze sobą rozmawiać jak przez holofon. Oczywiście wszyscy pobawili się lotem za pomocą silniczków i tylko czasem upominała, że w kosmosie nic nie hamuje prędkości póki się z czymś coś lub ktoś nie zderzy. Więc nie ma potrzeby mieć włączonych silniczków cały czas a tylko gdy chce się wyhamować, wystartować czy zmienić kierunek loty. Kolejny mit tak rozpowszechniony w sieciówkach nie mający nic wspólnego z kosmiczną rzeczywistością. Ale czekało ich iście kosmiczne zadanie! Wymiana modułu łączności! W sumie nie było wiadomo czy to naprawdę modłuł łączności i czy naprawdę się zepsuł. I co się stanie jak się nie uda go wymienić. Ale ekscytacja i euforia przysłaniały wszystko! Podlecieli do boku pojazdu i wydobyli z zasobnika narzędzia i moduł jaki mieli zastąpić ten uszkodzony. Niby rzeczywiste nic specjalne trudnego. Wziąć części, podlecieć do modułu przy pojeździe, odczepić stary, zaczepić nowy, wrócić do zasobnika i schować tam narzędzia i stary moduł. I koniec. Ale ile radochy! Ten nieziemski stan nieważkości, kosmiczne skafandry, dziwne uczucie w żołądku, całkiem fachowo brzmiące instrukcje przewodniczki to wszystko sprawiało, że naprawdę człowiek mógł się poczuć jak prawdziwy kosmonauta na prawdziwej misji kosmicznej! --- Lato; Dzień 4; nd; noc; 02:45; st.or “Helios” Golden Fish No i na koniec skończyły w “Golden Fish”. Mogły poprzeżywać swoje świeże kosmiczne przygody w prawdziwym kosmosie. W wybornym towarzystwie. Muza, błyskające światła, jarzące się neony, kolorowe drinki, dziewczyny we wdziankach lub bez na scenie, za barem, roznoszące drinki i gotowe spełnić każde życzenie klientów. W końcu byli w “Golden Fish” który istniał aby spełniać zachcianki i życzenia klientów. - O rany dziewczyny! Teraz jesteśmy prawdziwymi kosmitkami! - Rikke przeżywała na całego niedawny spacer w kosmosie. Trajkotała jak nakręcona ledwo zamknęły się wewnętrzne drzwi śluzy i można było zdjąć hełm i kombinezon. - Chyba kosmonautkami. - Silje uśmiechnęła się aby skorygować słowa swojej szarowłosej żony. - No jak?! Kosmitkami! Jak wróciłyśmy z kosmosu no to jesteśmy kosmitkami nie? No kto przybywa z kosmosu? No kosmici nie? No to jesteśmy kosmitkami! - szarowłosa wyjaśniła swoją filozofię z rozbrajającą szczerością. Hakerka widocznie nie chciała o to drzeć kotów więc w zamian wzniosła smukłą szklankę do toastu. - To za wracające z kosmosu kosmitki! - zawołała wesoło i pozostałe przy stole szkło stuknęło się razem z nią dołączając do tego toastu. - Ej mała ale bardziej się ruszaj co? - ktoś obok zwrócił uwagę dziewczynie która akurat wdzięczyła się przy ich stoliku kusząc całkiem nieźle swoimi wdziękami. - Jej! Już połowa nocy! Jak ten czas leci! To co robimy dalej? - Rikke spojrzała na zegarek. Było już rzeczywiście bliżej poranka niż północy. A wydawało się, że dopiero co wyszły z apartamentu nowożeńców w sobotnie południe! - Właściwie to jest już niedziela. Każda z nas miała mieć jeden dzień. To wychodzi, że teraz rządzi Pinky i niedziela jest dla niej. - Silje odwróciła wzrok od tancerki kuszącej sobą na wyciągnięcie ręki i przypomniała o umowie którą wieki temu, w całkiem innej przestrzeni zawarły w sypialni Eden gdy dotarło do nich, że są swoimi żonami. - A racja! No to Pinky! To co robimy dalej? - szarowłosa pochyliła się nad stołem aby popatrzeć z rozgorączkowanym promilami i entuzjazjem oczami i takimż uśmiechem na swoją żonę, przyjaciółkę i kumpelę jaka teraz miała przejąć pałeczkę DJ ich imprezy.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
16-07-2019, 04:32 | #12 |
Reputacja: 1 |
__________________ Coca-Cola, sometimes WAR |
16-07-2019, 04:32 | #13 |
Reputacja: 1 |
__________________ Coca-Cola, sometimes WAR |
26-07-2019, 20:10 | #14 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 6 - Powrót na ziemię Lato; Dzień 4; niedziela; wieczór; prom orbitalny Dzień, noc, świt, zmierzch… Na “Heliosie” to były dość abstrakcyjne pojęcia. Czas znikał nie wiadomo kiedy. Zdecydowanie zbyt szybko. Jak zawsze gdy człowiek się świetnie bawi i ma świetnych wspólników w tej zabawie. I można było poznać tylu ciekawych ludzi! Mika, Charles, Nimoe, Grey, Rick… “Golden Fish”, “Last Drop”, “Kings Royal”, “Space Eye”... Piątek, sobota, niedziela no i właściwie koniec niedzieli. Jaka szkoda. A może i lepiej? Właściwie to pomimo, że chęci i ciekawość jeszcze gnały trójkę małżonek do dalszego zwiedzania uroków i tajemnic tego turystycznego raju zawieszonego na orbicie planetarnego globu to ciała miały już dość tej kilkudniowej, nieustannej balangi. Więc lwią część niedzieli albo przespały albo przewegetowały na pokładzie “Last Drop” jak Mika nazwała swój prom szturmowy. Na jednym plakacie był ten sam drop ship jeszcze w wojskowych barwach. Ale za to w jakim towarzystwie! Co prawda pewnie wszyscy byli świadomi, że łączy ich wakacyjna przygoda, taki letni, szalony romans gdy między innymi właśnie po to przylatywało się na “Heliosa”. Ale i tak wydawało się, że nawiązali nić porozumienia i koleżeństwa. I panowie i panie i single i małżonki, i gospodyni i goście. Tak samo jak wcześniej figlowali razem w różnych zestawach zapoznając się z urokami i tajnikami “nieziemskiego seksu” jak to nazywała Mika. No rzeczywiście. Bez siły ciążenia było całkiem inaczej! Tak… no nieziemsko właśnie! Trochę jakby pływać w wodzie. Tylko bez wody. No i naprawdę trzeba było się przypiąć w takich zabawnych hamakach które wyglądały trochę jak wielkie kieszenie albo śpiwory na ludzi zawieszone w kanciastej przestrzeni ładowni promu. Niby sam akt pompowania odbywał się w miarę standardowo a jednak każdy ruch wywoływał kolejny. Czasem było to irytujące, czasem upierdliwe, czasem zabawne a czasem nie zwracało się na to uwagi. Najbardziej w oczy rzucały się chyba włosy. Zwłaszcza jeśli ktoś miał długie. Wtedy włosy unosiły się bezwładnie dookoła głowy albo falowały w rytm jakiegoś niewidzialnego wiatru. A raczej w rytm poruszającej się głowy i reszty ciała. Ale ta kosmiczna egzotyka pociągała i nakręcała chyba wszystkich uczestników zabawy. Nawet Silje gdy wzięła krople od Miki i żołądek chociaż na chwilę przestał jej dokuczać to bawiła się na całego. Zwłaszcza z Miką pod której chyba była urokiem nawet. Kosmiczna zabawa skończyła się gdy się skończyła. Każdy pospał się z kim mu akurat było najbliżej bo te pływające w przestrzeni hamaki były mniej więcej dwuosobowe. Gdy się pobudzili, gdy wróciło ciążenie, gdy coś zjedli, spili kawę to niedziela miała się już ku końcowi. Zostało się rozstać, wymienić numerami, adresami, umówić się na następny ziemski albo nieziemski raz i wreszcie się pożegnać. Zresztą przewodniczka kosmicznych wycieczek w przestrzeni musiała przygotować się właśnie na kolejny dzień kosmicznej pracy. Przy okazji mogli sobie dowolnie pozwiedzać sam prom szturmowy. Nie miał uzbrojenia bo był z demobilu. Ale Mika i tak była z niego bardzo dumna. Zapewniała, że gdyby było trzeba to mogłaby nawet dzisiaj wylądować w dowolnym miejscu planety i wysadzić albo zabrać desant. No oczywiście jeśli byłaby wywalczona “przewaga powietrzna” chociaż lokalnie. Czyli jeśli żadne myśliwce czy obrona przeciwlotnicza nie zestrzeliłby promu. No ale dzisiaj, takie loty na dzio to proszenie się o kłopoty z konfiskatą jednostki i więzieniem za nielegalne loty w roli głównego straszaka. No ale prom działał i miał się dobrze. Okazał się dość spartański. Całkiem mała kabina tylko na dwa fotele. Zwykłe, składane siedzenia w ładowni raczej nie miały startu do wygodnych siedzisk w rejsowych lotach. Ale i tak myśl, że można polecieć czymś takim miała w sobie jakiś naturalny zew przygody jaką czuło się przez skórę. No i w końcu gdy małżeńska trójka wraz ze znajomymi poznanymi ostatniej nocy nabierała dopiero sił do kolejnej odezwało się holo Eden. Dzwonił pan van Nispen. Ojczym. Zamówił bilety na lot do Hekaton. Wylot miał być o 20:30 więc o 20:00 już trzeba było być w hali wylotów. Wcale nie tak dużo czasu gdy się było w takim stanie jak Pinky i jej towarzysze w chwili rozmowy. No ale jakoś dali radę. Jeszcze wciąż w trzech, już nie tak bielutkich ani świeżych ale nadal sukniach ślubnych udały się do kosmoportu Heliosa. Co prawda musiały już tu być na początku weekendu ale widocznie były tak naprute, że żadna z nich nic nie pamiętała. Na szczęście i oznaczenia, i automaty turystyczne, i pomoc za konsoletami pokierowały nimi gdzie trzeba. W końcu co się działo na “Helios” to zostawało na “Helios” więc i turyści i miejscowi byli przyzwyczajeni do takich zachowań. A suknie ślubne dziewczynom spodobały się tak bardzo, że postanowiły zabrać je ze sobą na dół. A, że bagaży właściwie nie miały a inaczej niż na sobie trudno było zabrać coś takiego jak suknia ślubna no to ich nie zdejmowały. Ojczym Eden załatwił wszystko jak trzeba więc gdy tylko obsługa ich zidentyfikowała to mogły spokojnie przejść przez procedurę kontrolną i zająć miejsce w promie. Akurat był z tych większych, z trzema rzędami siedzeń obok siebie więc i trzy panny młode mogły usiąść obok siebie. Lot na planetę miał zająć z godzinę. Ale z połowę tego czasu zajmowała deorbitacja. Czyli manewry przygotowujące prom do wejścia w atmosferę pod odpowiednim kątem, miejscu, czasie i prędkości. Z punktu widzenia pilotów czy komputerów albo konstrukcji promu był to pewnie bardzo ciekawy i skomplikowany proces. Ale dla pasażerów była to seria dość ospałych manewrów z tym powolnym, kosmicznym tempem gdzie nic właściwie się nie działo. Ot, za oknem raz był błękit planety a raz kosmiczna głębia. Widok nawet ładny na pamiątkowe zdjęcie z orbity no ale sam w sobie dość monotonny co sprzyjało zajęciu się sobą nawzajem. - Jej, wiecie co dziewczyny? Chyba się zakochałam. - Silje pokazała swoje holo na którym miała krótki, zapętlony filmik z Mike. A dokładniej ujęcie w którym czarnowłosa instruktor kosmicznych spacerów układała swoje pełne, zmysłowe usta w mokrego całusa posłanego kamerze. Zapewne każdy kto lubił się całować i obcować z takimi kociakami jak Mike byłby zachwycony z takiego ujęcia. A do tego z tego kuszącego spojrzenia jakie Mika posyłała kamerze i jej operatorce. No nic jak żywe i gorące zaproszenie na nocnego drinka. Tylko takiego co się kończy rano. - No, fajna jest. A czemu mnie nie zawołałyście jak tatuś dzwonił? - Rikke siedząca z drugiej strony Pinky popatrzyła na to holo i pokiwała głową na zgodę. Ale samą interesowało coś innego. Bo rzeczywiście akurat jak Eden rozmawiała z ojczymem to Rikke była w toalecie. Może dlatego udało się rozmówić z ojczymem w miarę spokojnie. No ale widocznie troszkę miał o to żal do swoich żon. - A wiecie, że zgodziła się nad odwiedzić za dwa tygodnie? Ma wolne dwa dni i obiecała przylecieć. - Silje zignorowała pretensje szarowłosej i dalej tokowała o dzielnej, kosmicznej pani pilot która zrobiła na niej takie wrażenie. I widocznie w którymś momencie na promie musiały o tym rozmawiać. - O, przyleci do nas? Naprawdę? - ta uwaga jednak pomogła Rikke skupić się na nieco innym temacie niż ojczym Pinky. Miały całkiem sporo czasu by jeszcze raz poprzeżywać ten szalony weekend na który chyba poleciały tak samo szalenie i spontanicznie jak się pohajtały i w ogóle. - Ah, zapomniałam wam powiedzieć. Powiedziałam Jole, że wracamy i chyba będzie w kosmoporcie. Chyba ma jakieś wąty. - Silje obwieściła im tą wiadomość jakby z pewnym zażenowaniem. Pokazała swoje holo gdzie jakoś znalazła czas aby powrzucać to czy inne zdjęcie albo filmik z wypadu na “Heliosa” w portal “You”. I jedna z wypowiedzi Jole była dość wymowna “A gdzie drużba?!” - No chyba tak… Nie zabrałyśmy jej… Mogła się wkurzyć… Szczerze mówiąc to nadal nie pamiętam jak my żeśmy tu wylądowały. Ostatnie co pamiętam to jak u Pinky grzmocili nas Batman i Catwoman. Jole była wtedy z nami? - Rikke też się zgodziła, że może dosć niezręcznie wyszło z niezabraniem ich wspólnej i jedynej drużby na tą noc poślubną ale mroki pamięci dalej pozostawały mroczne i nie ujawniały swoich sekretów. Czyżby po pijaku od razu po zabawie z dwójką syntków pojechały do kosmoportu? No teraz gdy wracały na dół to nie wydawało się takie nierealne. Ale może zajechały do swojej ulubionek knajpy i barmanki? A może nie? Początek tej imprezy skrywały mroki tajemnicy. I tym razem nie było z nimi żadnego świadka który mógłby im przypomnieć co się działo gdy film im się urwał. Rozmowy ustały gdy prom zaczął wchodzić w atmosferę. Co prawda załoga o tym ostrzegła ale i tak na wielu twarzach pojawił się przynajmniej niepokój. Całą maszyną zaczęło trząść. Coraz mocniej i mocniej jakby jechała po jakichś niewidzialnych, kosmicznych, wybojach. Trzęsło a za oknem widać było jak poszycie zaczyna zmieniać kolor. Pojazd wchodził z kosmiczną prędkością w coraz bardziej gęstniejącą atmosferę. Masy rozrzedzonego powietrza z każdą minutą i spadkiem wysokości gęstniały stawiając coraz wyraźniejszy opór. A maszyna wbijała się w ten niewidzialny mur coraz głębiej i głębiej przedzierając się na coraz niższe i gęstsze warstwy. Było dość groźnie. Rikke złapała Eden za rekę jakby szukała u niej otuchy. Po chwili Silje zrobiła to samo. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że są bezradni. Biernymi obserwatorami. I wszystko było w rękach konstruktorów tej maszyny, serwisantów którzy o nią dbali, pilotów którzy byli za jej sterami no i obsługi naziemnej którzy ją prowadzili na dół. - Kiedyś widziałam taki film. Poszycie poszło podczas wchodzenia w atmosferę. Plazma wszystkich i wszystko wypaliła a potem wszystko się rozpizgło w drobny mak. - Silje nie wiadomo dlaczego podzieliła się ze swoimi żonami wspomnieniem kiedyś obejrzanego filmu. A w chwili gdy akurat prom jakim leciały właśnie wchodził w atmosferę i trząsł się i rozgrzewał jakby miał się zaraz rozpaść no to nie było zbyt pomocne ani uspokajające. - Zamknij się Silje! - syknęła na nią druga z żon której nie przypadło do gustu to porównanie. Szaraczka była wyraźnie zdenerwowana chociaż i hakerce pociły się dłonie co Eden czuła na swojej dłoni. Ale w końcu wszystko się uspokoiło. Wszystko ucichło. Za oknami zamiast surowej kosmicznej czerni i ostrych kontrastów światłocienia nie łagodoznych przez atmosferę pojawił się znajomy błękit. A pod spodem chmury i jeszcze niżej powierzchnia globu nad jakim lecieli. Nadal pojazd miał ogromną prędkość którą nadal wyhamowywał. Obecnie pewnie nawet dla myśliwców i rakiet byłby skrajnie trudnym do przechwycenia celem. Ale stopniowo prędkość i wysokość malały. Zeszli w pierwsze chmury, potem kolejne, pojawiły się nitki sieci drogowych i inne ciągi komunikacyjne, plamy megapolis i wielohektarowe, zautomatyzowane farmy. Czasem jakieś plamy jezior, lasów, nieregularne linie rzek i regularne kanałów. A wciąż zniżali się i zwalniali. Wreszcie dolecieli nad Hekaton. Jeszcze ostatnie kołowanie nad kosmoportem, zgoda na lądowanie i już samo przyziemnienie maszyny. Zjechanie z lądowiska w stronę terminala a potem podstawienie trapów, wysiadka na zewnątrz do autobusów i jazda do samego terminalu. Jeszcze trochę schodów, korytarzy i już! Hala przylotów. A tam… - Hej! Dziewczyny! - wśród czekajacych gości trzy panne młode wyłapały uchem i wzrokiem ładną blondynkę która do nich machała i uśmiechała się. - No może nie ma focha? - Rikke mruknęła cicho z nadzieją odmachując jej i kierując się w jej stronę. Silje wzruszyła ramionami nie znając odpowiedzi. Ale szybko miały się zaraz przekonać same. - Cześć! - przywitały się ze swoją drużbą ściskając się mocno i serdecznie na przywitanie. No i dowiedziały się, że ojczym Eden też tu jest ale tyle czekał, że w końcu przyszpiliło go i skoczył do toalety. Ale zaraz pewnie będzie. No i rzeczywiście jeszcze się nie naściskały i nie wygadały gdy ujrzały jak elegancki, starszy pan maszeruje w ich stronę z ciepłym uśmiechem. - O! Tatuś! - Rikke energicznie pomachała mu posyłając uśmiech jakby conajmniej jej mąż nadchodził albo chociaż chłopak. - Dziewczyny a wy też myślicie, że taki szacowny, starszy pan na takim wyeksponowanym stanowisku i stresującej pracy to powinien mieć dużo młodszą, i wprawną w sztuce miłości kochankę? Zwłaszcza jak żonę na pewno ma brzydką i wredną i co mu nie daje jak należy. - szarowłosa popatrzyła szybko na swoje żony i drużbę póki pan van Nisper nie zbliżył się do nich na odległość swobodnej rozmowy.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
17-09-2019, 00:20 | #15 |
Reputacja: 1 | [media]http://www.youtube.com/watch?v=rPFGWVKXxm0[/media]
__________________ Coca-Cola, sometimes WAR |
18-09-2019, 13:45 | #16 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 7 - Poniedziałek rano Lato; Dzień 5; pn; świt; mieszkanie Eden Irytujące pikanie zmusiło tak słodko zamknięte powieki do ruchu. Zaraz oczy na tyle zogniskowały obraz aby namierzyć budzik i go trzepnąć aby nie budzić innych. 05:30. Czas wstawać. No znaczy jak się jakoś da wygrzebać z pościeli i innych. No bo byli też i inni. Łóżko Eden, to jak pamiętała etykietę przy zakupie było rozmiaru 2+1. Czyli tak jakby jakaś para chciała oglądać tv z dzieckiem czy robić coś innego w tym łóżku. A tu proszę! Zmieściło się jednak trochę więcej. Tuż przed sobą, Pinky miała ładną, kobiecą twarz okolona blondwłosą koroną. Jole. Kumpela spała na boku, zwrócona w jej stronę więc gdyby też nie spała to mogłyby patrzeć na siebie bez przeszkód. No ale ich druhna, kumpela i ulubiona barmanka że “Styxxx’a” spała jak zabita. I miała okazję się wyspać bo jak kojarzyła Pinky po standardowo pracującym weekendzie to początek tygodnia miała wolne. Za śpiącą blondynką była kolejna głowa. Tym razem wręcz kontrastowo ciemna i z licznymi, grubymi dredami. Część z nich jak ciemne żmije rozpełzły się po szyi nieświadomej barmanki. Silje. Obie spały na łyżeczkę lub podobnie. Więc z perspektywy dopiero co obudzonej Pinky to śpiąca druhna zasłaniała jej większość jej własnej żony. Przez ten cały galimatias w ciągu ostatnich kilku dni Eden nie była pewna jak dziś wstaje informatyczka. Albo na na rano to niedługo powinna wstawać albo na popołudnie to by miała jeszcze sporo czasu aby odespać szaleństwa weekendu i nie tylko weekendu. Eden uniosła i odwróciła głowę na drugą flankę łóżka. I zaraz za sobą zobaczyła twarz okolona szarymi lokami. Rikke. Szaro włosa leżała na wznak z lekko rozdziawioną buzią pochrapujac cichutko. Rikke nawet jak miała dzisiaj jakieś spotkanie z klientem to najwcześniej pewnie w porę lunchu albo i wieczorem. Więc też jeszcze mogła pospać w najlepsze. No a za Rikke spał jedyny mężczyzna w tym gronie. Michael. Nie widziała jego twarzy bo spał tyłem do niej na brzegu łóżka. Co było trochę dziwne bo jak zasypiała to był przecież przy niej. On jako ochroniarz klubu nocnego też raczej nie miał na rano. To nie musiał się zrywać przed 6 rano. No i jeszcze on. Albo ona. Czy też może to. Stało tuż przy krawędzi łóżka i szczerzylo się radośnie mimo, że reszta pokoju trochę przez niego prześwitywała. Radosny hologram zakręconej lamy witał się z gospodynią wielkim wyszczerzem. Beton. No to chyba nikogo z wczorajszego kompletu żon i gości nie brakowało. --- Eden udało się jakoś wygramolić z łóżka. Po kawałku i na raty a przy tym nie rozdeptać ani nie obudzić nikogo. Przez okna sypialni zaglądał pogodny poranek. Ale jak się mieszkało w tej dzielnicy to większość dni i poranków takie była. Co innego w innych dzielnicach miejskiego molocha gdzie jak mawiało uliczne przysłowie, powietrze można było nie tylko poczuć ale i zobaczyć. Droga na dolny poziom mieszkania była jak zwiedzanie jakiegoś planu filmowego po zakończeniu zdjęć. Całość przypominała jedno, wielkie poimprezowe pobojowisko. Kartony, puszki, butelki, plastiki po piwie, napojach, wodzie i mocniejszych trunkach. Pudełka po jednorazowym żarciu, własne talerze, szklanki i kubki z kuchni. Konfetti, popielniczki, pety, jakieś ubrania. A to wszystko porzucone, przemieszane że sobą, ciche, nieruchome. Niemi świadkowie wydarzeń jakie się tu rozgrywały w ciągu kilku ostatnich dni. Z jednej strony było to jakieś swojskie a z drugiej mogło dziwić, że wciąż wszystko jest w stanie jakby impreza skończyła się przed godziną i dopiero co wyszli ostatni jej uczestnicy. Ale logika podpowiadała, że przecież nikogo tutaj nie było od czwartku czy piątku a wszystko wskazywało na to, że zawinęły się stąd prosto na orbitę, no może wcześniej zahaczając o miasto. No ale nie było nikogo kto by doprowadził mieszkanie do porządku. Wczoraj na szybko udało im się wspólnie zrobić miejsce w kuchni gdzie głównie siedzieli no ale reszta mieszkania czekała na swoją kolej. Teraz jednak priorytetem było się obudzić, doprowadzić do stanu używalności i wyekspediować do nowej pracy. Ale okazało się, że ma kogoś do pomocy. Chociaż z początku zapowiadało się nie najlepiej. Bo kto mógł dzwonić w poniedziałek o 6 rano? - Cześć. Widzę, że jednak dałaś radę wstać? - czarnowłosa instruktor lotów w stanie nieważkości pojawiła się na wyświetlaczu. Lekko migdałowe oczy sugerowały jakiś azjatyckich przodków. Widząc zdziwienie na twarzy rozmówczyni uśmiechnęła się i zaczęła wyjaśniać. - Mam zapisane w notatniku. “Poniedziałek 6 rano, budzić Pinky do skutku”. - sądząc po układzie ciała Miki chyba siedziała na łóżku i dzwoniła z laptopa. Dlatego mogła pomachać swoim holo do ekranu albo coś z niego przeczytać. - Prosiłaś mnie w weekend. Dość mocno ci na tym zależało. Nie wiedziałam czy to tak po pijaku czy na serio no to jednak zadzwoniłam. Ale widzę niepotrzebnie bo sama wstałaś. - kosmiczna pilot, instruktor i była space marine uśmiechnęła się ponownie może z ulgi, że nic się poważnego nie stało a może z tego, że nie wyszła żadna draka z rąk wczesnym dzwonieniem. Szczerze mówiąc to Pinky pamiętała, że na promie desantowym to z Miką także i rozmawiała. Ale o czym dokładnie to już nie była pewna. No widać między innymi i o dzisiejszym budzeniu o poranku prosto z orbity. - Piiinkyyy! Wyłącz tego cholernego psychopatę! - o ile prysznic i rozmowa z Miką pozwoliła wrócić gospodyni do stanu względnej używalności to okrzyk z piętra chlasnął ją znienacka jak pejczem przez nagie i mokre plecy. Zdążyła się czymś okryć i wyjść z łazienki gdy usłyszała szybkie zbieganie po schodach i odbiegającego ochroniarza. - Co jest!? Kto tak się darł!? - Michael zapytał gospodyni i zatrzymał się w połowie schodów. Jeszcze chyba był zaspany i nie do końca zorientowany w sytuacji. Ale zaraz dało się znów z góry słyszeć serię szybkich kroków i na górze schodów pojawiła się rozczochrana Silje. - Pinky! To coś mnie podglądało przy sikaniu! - informatyczka wybuchła skarga do swojej żony i gospodyni tego miejsca. - Kto? Jest tam ktoś? - ochroniarz dał się jej minąć i podejrzliwie spoglądał w głąb górnego piętra jakby miał tam się kryć napastnik. Tylko nie wiedział jeszcze jaki. - Coś się stało? - Mika przeczekała największe stężenie krzyków ale nie widząc nawet tego co Pinky miała jeszcze mniejsze rozeznanie co się dzieje w pewnym domu na powierzchni globu wokół jakiego orbitował Helios. - O, cześć Mika. - Silje chyba dopiero teraz zauważyła włączone holo Eden i to, że z kimś właśnie rozmawia. I to z kimś całkiem sympatycznym. Tymczasem pokazał się sprawca całego zamieszania czyli Beton. - Noo niee… To dlatego tak się darłaś? - jedyny facet w tym domu wydawał się być jednocześnie rozbawiony i zirytowany gdy dojrzał hologram różowej lamy. - On mnie podglądał! Jak sikam! - informatyczke jego zachowanie wpienilo nie na żarty bo odwróciła się do nich obu błyskawicznie jak atakująca kobra i zaatakowała ich wycelowanym palcem i jawnym oskarżeniem. - Jak podglądał? Przecież to hologram. A to sikasz w jakiś specjalny sposób? - Michael miał chyba kłopot z uznaniem zasadności oskarżenia bo wskazał na nieco prześwitującego Betona jakby to wyjaśniło wszystko. I chyba próbował to wszystko wziąć na żarty. - Korci mnie by się z tobą ohajtać… - dredziara zmrużyła oczy i wysyczała zjadliwie jak prawdziwa żmija. - Po to by zażądać rozwodu! - dokończyła głośno po czym na pięcie odwróciła się i ruszyła do kuchni. - No co? Przecież to hologram. Trochę fotonów sterowanych komputerem. - Michael, wciąż stojący w połowie schodów, popatrzył bezradnie na Pinky chyba na poważnie nie rozumiejąc czemu się dredziara tak wkurza na niego. Oczywiście technicznie miał rację ale Silje była informatyczką więc też to musiała wiedzieć. Pewnie więc Beton wystraszył ją wyskakując nagle ze ściany albo coś w tym stylu. Michael spojrzał jeszcze raz na piętro, Betona, machnął ręką i dokończył wchodzenie też kierując się ku Pinky i reszcie parteru. --- W kuchni też zrobił się niezły rwetes. Czas zdawał się przeciekać między palcami, zwłaszcza, że na pośpiesznie wczoraj uprzątniętym kuchennym pobojowiski trudniej było znaleźć cokolwiek. A tu jeszcze trzeba było wyszykować samą siebie w liczbie dwóch. Bo chociaż Silje szła do swojej pracy w szpitalu, trochę później i miała trochę bliżej niż Eden no to jednak miały bardzo podobną sytuację. I tak we czwórkę buszowali po kuchni. We czwórkę bo jakoś Mika okazała się tak udaną towarzyszką w dyskusji a i czasu trochę miała do pierwszej porannej grupy kursantów, że chyba wszystkim fajnie się z nią gadało. - I to ja ci mówiłam, żeby budzić Pinky aż do skutku? - Silje z widoczną trudnością przyswajała to co opowiadała im Mika. Dredziara zerknęła na swoją żonę ale ta właściwie mogła tylko wzruszyć ramionami. Film z tych wydarzeń obie miały podobnie poszatkowany. - Mhm. Mówiłaś, że bardzo ją kochasz, i że ta praca to dla niej wielka szansa, i że wy możecie zawalić bo się nawalicie jak poprzednio i dlatego przyda wam się ktoś z zewnątrz. - Mika chyba trochę rozbawiona tą sytuacją cierpliwie tłumaczyła to co się działo u niej na pokładzie dropshipa ze dwie noce temu. - Taakk? - informatyczka która próbowała pomóc Eden w dopasowaniu odpowiedniego kostiumu robiąc jednocześnie za jej kosmetyczkę, garderobianą, stylistkę i fryzjerkę popatrzyła w zdumieniu na Eden. A potem na półprzezroczystą twarz Miki. - Mhm. I to wszystko podczas wizyt między moimi udami. Jak z tyłu gościłaś jednego z tych kolesi co z wami byli. - Mika równie cierpliwie jak do tej pory odkrywała kolejne detale z orbitalnej podróży poślubnej trzech panien młodych. - A czekaj, czekaj… między twoimi udami? A coś chyba było… - dredziara wyprostowała się i mocno zmrużyła oczy próbując wysilić nadwyrężoną pamięć. - Było, było. A potem się zamieniłyśmy. Pamiętasz? - orbitalna pilot z łagodnym uśmiechem wspomagała pamięć dwóch małżonek kolejnymi podpowiedziami. - Cholerna wóda… cholerny koks… Więcej nie tknę tego syfu! Nic potem nie pamiętam! - po chwili straszliwej walki z własną niepamięcią wytatuowana informatyczka wybuchnęła bezradną złością. - No dobra. Wyślę wam filmiki. - Mika roześmiała się dyskretnie i w końcu obiecała bardziej namacalną pomoc z wydarzeń z ostatniego weekendu. Rozmowę na trzy głosy przerwało im stuknięcie drzwi i kroki. Do kuchni wrócił Michael obładowany torbami z zakupami. Wcześniej tak jakby trochę sam się zgłosił na ochotnika a trochę jakby Silje go wysłała. Bo lodówka nie uzupełniana od jakiegoś tygodnia, po tak intensywnym użytkowaniu świeciła właściwie pustkami. One we dwie musiały się naszykować do wyjścia więc na nogach pozostawał tylko ich gość co by mógł się bujnąć na łowy po prowiant aby było z czego sklecić śniadanie. To znów było po drobnej sprzeczce z hakerką gdy on ją zirytował tym, że nic nie robi. Znaczy nic użytecznego gdy one muszą się oporządzić do pracy na rano. Zwłaszcza Eden. A on miał jej za złe, że się darła w kiblu tak, że aż go obudziła bo myślał, że kogoś mordują czy co. Więc w końcu zgodnie uznali, że lepiej się odseparować no i tym sposobem Michael poszedł do tego sklepu. A teraz wrócił. - Jestem. Mam coś. - rzekł kładąc torby na stole i szafkach. Zaraz zaczął wyjmować kolejne paczki, pudełka, butelki, słoiki i pojemniki. Zrobiły się z tego całkiem ładne zakupy, już śmierć głodowa ani dziś, ani jutro im nie groziła. Chociaż oczywiście kupił po swojemu więc Eden pewnie na jego miejscu kupiła by co innego. No i nie bywał tutaj jak Eden i jej żony więc i jak coś nie było do lodówki to niezbyt wiedział gdzie to położyć. Co znów zirytowało dredziarę która już tak do połowy dobrała strój i dla siebie i dla swojej żony. - No to na co czekasz no zrób jakieś śniadanie no. - burknęła chyba zirytowana, że trzeba gościowi udzielać takich oczywistych instrukcji. A ten oczywiście wyraźnie się irytował na te wieczne od samego poranka strofowanie. - Dobra. - Eden wyczuła, że jest zirytowany pod tą pozorną obojętnością. Widziała jak bez ceregieli wziął jakiegoś gotowca i wsadził go do mikrofali. Potem kolejne no i akurat jak kończyły się z Silje ubierać to i było coś ciepłego na talerzach co można było zjeść na szybko przed wyjściem. --- A wyszli we trójkę. Obie małżonki miały na ten sam przystanek, na podobną porę a Michael stwierdził, że spać już mu się nie chce a siedzieć samemu w kuchni też nie. I dobrze, że poszedł bo gdy doszli na przystanek okazało się, że jest jakiś wypadek, objazd i ich autobus ma opóźnienie. Dla Silje to jeszcze nie była taka tragedia. Ale co z Eden?! Jak miała zdążyć na magtrain?! No i wtedy Michael okazał się mieć głowę na karku i rącze nogi. Bo wrócił czym prędzej do domu Eden po swój samochód i podjechał na przystanek aby ją zabrać na przystanek kolejki. - No to Pinky, rozwal ich! Zobaczysz, że zakasujesz wszystkich! Jesteś najlepsza! A jak się na tobie nie poznają to wal ich, taki bystrzak jak ty znajdzie sobie robotę gdzie zechce. Ale zobaczysz, będą tobą zachwyceni! - Silje mimo wszystko wydawała się przejęta pierwszym dniem w pracy Eden przynajmniej tak mocno jak ona sama. Objęła ją czule a jednak mocno i na pożegnanie pocałowała. Też mocno i namiętnie jakby żona miała jechać na jakiś koniec świata i wrócić nie wiadomo kiedy. Potem jeszcze przez szyby samochodu Eden widziała jak im macha na pożegnanie. Michael jechał całkiem sprawnie i znacznie szybciej niż autobus więc dojechali na stację o czasie. - To twój wielki dzień co? Teraz wielki świat przed tobą stoi otworem. No to powodzenia. Wpadnij czasem do “Styxxx’u”. - miał minę i mówił jakby też udzielił mu się nastrój Silje. Chociaż właściwie panował stereotyp, że kto przystaje z korporacjami ten sam staje się ich małym trybikiem który z każdym rokiem robi się bardziej uzależniony od innych firmowych trybików i rytmu pracy aż w końcu korporacja wciąga go czy ją na całego zmieniając w klasycznego korposzczura. Ale kto dziś nie był korposzczurem? A na koniec pochylił się i ją pocałował na pożegnanie. Zanim zdążyła wyjść z samochodu. Jeszcze trzaśnięcie drzwi, machanie dłoni na pożegnanie, ostatnie spojrzenie no i już trzeba było iść na peron. --- Dopiero w wagonie magtrain znalazła chwilę dla siebie. By się mentalnie przygotować na pierwszy dzień w pracy. Za oknami obrazy tylko śmigały. W końcu 500 km/h i do tego po prostej sprawiało, że stalowa strzała na magnetycznych poduszkach pruła przez miejskiego molocha jak stalowa igła przez zwoje materiału. Był to najpewniejszy, najszybszy i najmniej podatny na awarie czy opóźnienia naziemny środek komunikacji miejskiej. A nawet nim miała jakieś pół godziny podróży w każdą stronę. Miała więc okazję aby wspomnieć wydarzenia ostatnich dni czy choćby wieczoru. Na przykład jak się dziewczyny wydurniały przy stole podczas kolacji. Rikke jeszcze raz pokazywała Jole nagranie ze swojego holo. Co wywołało chichoty i rzucającą się w oczy wesołość u nich obydwu. Akurat pod stołem Rikke pokazała Eden mały ekranik na którym widać było ich uda oraz uda Charlesa jak się ładnie łączą i rozdzielają w szybkim rytmie. Na nagraniu z oddolnej perspektywy rzeczywiście było to świetnie widoczne. Szarowłosa żona tłumaczyła blondynie kto jest kto na tym filmiku i co się akurat dzieje. Dwaj mężczyźni przy kolacji starali się udawać, że nie zwracają na nie i ich “dyskretne” wygłupy uwagi. W zamian słuchali orbitalnych opowieści. Ale bawili się przy tym wszyscy. Jedne osoby na nowo przeżywały co się działo przez ostatnie dni a goście próbowali uzupełniać luki w pamięci ze swojej strony. Albo wszyscy razem sprawdzali You i własne zapiski aby spróbować odtworzyć jakiś detal z tych chaotycznych ale jakże epickich wydarzeń. Po kolacji pan van Nisper wstał i się pożegnał z młodszą częścią grupy. Rikke chyba chciała wstać i go pożegnać tak samo jak zrobiła to Pinky ale Silje okazała się znać swoją szarowłosą żonę pod tym względem a do tego mieć niezły refleks bo złapała ją w porę za nadgarstek i skutecznie spacyfikowała takie pomysły. Eden zyskała więc okazję aby odprowadzić ojca do wyjścia i porozmawiać z nim przez chwilę na osobności. - Eden, cieszę się, że wróciłaś cało i świetnie się bawiłaś. Cieszę sie, że na “Heliosie” to miejsce trzeba zobaczyć i zaliczyć chociaż raz w życiu. - zaczął z łagodnym ciepłym uśmiechem i przybrana córka mogła być pewna, że naprawdę tak uważa. W końcu sam kiedyś tam był a “Helios” cieszył się podobną reputacją od dekad, od ponad stu lat właściwie czyli odkąd został tym czym jest do dzisiaj, centrum światowej rozpusty, hedonizmu i rozrywki wszelakiej. - Chciałbym cię prosić abyś była grzeczna przez nadchodzące dni. Lepiej się nie wychylaj. Twoi przyjaciele też. Śledztwo w sprawie Jephcott trwa. Nie wiadomo jak się skończy ale jeśli zdobędą jakieś dowody trzeba się liczyć z rozprawą sądową. Lepiej więc nie dawać amunicji oskarżycielowi. Po prostu chodź do pracy i nie wpakuj się w żadne kłopoty. Tylko o tyle cię proszę. - to już mówił poważnie. I zależało mu na tym aby do niej dotarło co mówi i o co ją prosi. No nie było trudno się domyślić, że w razie rozprawy sądowej wszelkie kłopoty z prawem czy inne wyskoki na pewno bardzo ułatwiłyby zadanie oskarżycielowi. A pan van Nisper chciał zwiększyć szanse na wyjście cało córki i jej przyjaciół z tej opresji. A opresja była jak miecz Damoklesa. Przez weekend nie miała ani czasu ani ochoty się tym zajmować ale teraz nagłówki z You i podobnych aplikacji atakowały ją nagłówkami pełnymi teorii spiskowych kto chciał załatwić Paige Jephcott. Lub jej tatusia poprzez atak w jej córkę. Teorii było mnóstwo. Od ataku jego przeciwników politycznych, przez jakąś odrzuconą miłostkę Paige, hakerski cyberatak jakichś grup terrorystycznych które obrały sobie za cel Jephcott a nawet po kosmitów i reptilian. Czyli uniwersalnych chłopców do bicia w każdej, niejasnej sytuacji. Właściwie w jasnych też zawsze można było zwalić na kosmitów i reptilian. No na razie żaden nagłówek o Eden i jej żonach nie wspominał ale też pokazywały, że sprawa jest świeża i nadal na topie. No a była jeszcze policja która prowadziła to oficjalne śledztwo. Chyba w zeszłym tygodniu kopnęły gniazdo szerszeni. Lato; Dzień 5; ranek; Instytut Wszystkie pomysły, domysły, przypuszczenia i zmartwienia zostały porwane razem z tłumem pasażerów jacy zaczęli się wylewać z wagonu na peron. Jeszcze kawałek samej stacji i już. Widać było po drugiej stronie drogi budynki kompleksu naukowego jakie do tej pory Eden widziała tylko na zdjęciach. Kompleks wznosił się niczym dawny zamek na wodzie. Tylko taki nowoczesny, z kopułami i wieżowcami, i całą resztą nowoczesnej infrastruktury naukowej. Wybudowano go w końcu na wyspie sztucznego jeziora jakie z czasem obrosło nowoczesnym, miejskim molochem. Ale przez tą taflę jeziora wydawało się, że jest w tym coś mistycznego, w przekraczaniu granicy wody z jednej na drugą stronę. Kompleks na wyspie wydawał się niedostępny i jakiś wyrwany z innego świata. Właściwie dopiero jak wsiadała do poduszkowca który sunął nad taflą wody i łączył wyspę z resztą megapolis zorientowała się, że pewnie wszyscy pasażerowie to pracownicy tego kompleksu naukowego. Jej potencjalni koledzy, koleżanki czy zwierzchnicy. Ale wyglądali dość zwyczajnie, jak każda inna grupka korposzczurów śpiesząca rano na swoje stanowiska. Jacyś znajomi rozmawiali ze sobą, ktoś przeglądał holo, słuchał czegoś na słuchawkach, ktoś coś robił w datapadzie no jednym słowem sceny jakie mogła znać czy to ze szkoły, szpitala, czy podróży środkami transportu publicznego. Tylko ludzie byli ubrani bardziej pod pracę w korpo a nie luźno jak po godzinach czy w szkole. I tak zajechali aż w pobliże bramy głównej a tam trzeba było okazać przepustkę aby wejść. Ale na szczęście jeszcze w szpitalu dostała swoją przepustkę więc gdy przyszła jej kolej to po prostu przystawiła plastik do czytnika i bramka stanęła przed nią otworem. I dalej zaczynałą się terra intognita bo właściwie miała się zgłosić na recepcji i dalej instrukcje się kończyły. - Ah, tak, Eden van Nispen. Zapraszamy do poczekalni, twój kolega już czeka, zaraz ktoś po was przyjdzie. - wyjaśniła uśmiechnięta recepcjonistka wskazując dłonią na drzwi do pomieszczenia o częściowo przezroczystych ścianach. Dzięki czemu obie strony mogły się mniej lub bardziej widzieć. Ale przynajmniej nie było, żadnej wpadki i wszystko było przygotowane. - No cześć. Słyszałem, że się pohajtałaś. To gratulacje. - młody, wygolony prawie do gołej skóry Azjata przywitał się ze swoją koleżanką ze szpitala. Aymonowi w tym niby miłym przywitaniu udało się jednak wbić szpilę wyczuwalnej ironii czy może nawet pogardy. Ale coś nie miał ochoty na konwersację bo wrócił do przeglądania czegoś w swoim holo. Zresztą zbyt długo nie czekali. Kilka minut później do poczekalni weszły dwie osoby. - Profesor Kumar! - Aymon poderwał się z miejsca ledwo para zdążyła przejść przez drzwi poczekalni. No tak, miał rację. To był profesor Ravi Kumar, szef całego pionu badawczego Instytutu! Jedna z najważniejszych osób w całym Instytucie i zaliczający się do czołowej śmietanki naukowców w całym układzie planetarnym! Oczywiście i Aymon i Eden wiedzieli, że on tutaj pracuje ale no spotkać go osobiście… A już, że on sam wyszedł do nich aby się przywitać. - Tak jest, dzieńdobry, witam młode talenty w naszych skromnych progach. - starszy pan, w eleganckim garniturze okazał się zaskakująco jowialny, uprzejmy i o ciepłym spojrzeniu. Zupełnie na przekór wyobrażeniom o genialnych naukowcach czy szefach korporacji. Druga osoba była dobrana prawie na zasadzie kontrastu. Bo starszemu mężczyźnie towarzyszyła młoda kobieta. Ale jej Eden nie rozpoznawała. Aymon chyba też a i widać było, że główną postacią jest tutaj profesor Kumar. A profesor okazał się bardzo wyrozumiały. Poprosił by poszli za nim i tak opowiadał im po drodze o tym miejscu i swojej wizji jaką miał. - Nie bądźcie tacy zaskoczeni. Przyszłość to wy. My już zrobiliśmy swoje i nadal robimy. Ale przyszłe odkrycia spoczywają w waszych rękach i głowach. Dlatego wy, młodzi, jesteście najważniejsi. Musicie się oczywiście jeszcze wiele nauczyć ale to wy w końcu będziecie prowadzić własne projekty i badania naukowe, rozwiązywać problemy jakie nas przerosły, to wy przejmiecie pałeczkę nauki która poprowadzi nas ku lepszemu jutru. A kiedyś wy, tak jak ja teraz, przekażecie komuś tą pałeczkę jakimś młodym i utalentowanym osobom aby pobiegli w tej sztafecie dalej. - profesor z charyzmą tłumaczył swoją wizję a nikt nie śmiał mu przeszkodzić. Przechodzili przez kolejne korytarze i sale aż weszli do czegoś co nosiło duży szyld nad drzwiami “Poziom 1”. - Tu was przekażę w ręce Blanche. Ja bardzo chętnie porozmawiałbym z wami dłużej no ale niestety wszyscy jesteśmy niewolnikami naszej pracy i muszę wracać do moich obowiązków. I proszę was, przekażcie pozdrowienia Aleksandrowi, zawsze mi się z nim ciekawie rozmawia a on przysyła nam takich interesujących studentów. - profesor zaczął się żegnać z nowymi praktykantami co nie było dziwne. Pewnie jako jedna z najważniejszych osób w Instytucie miał mnóstwo spraw na głowie niż oprowadzać nowych studentów. Ale za to nie zostawił ich samopas tylko przekazał w ręce owej Blanche która razem z nim przyszła ale dotąd pozostawała w jego cieniu wcześniej tylko się przedstawiając krótko i wtrącając czasem jakieś drobnostki. Po odejściu profesora właśnie Blanche przejęła rolę przewodniczki. Oprowadziła ich po laboratoriach, pracowniach, magazynach które dla młodego człowieka nauki wyglądały jak ziszczenie się szczytu naukowych marzeń. Instytut miał pieniądze i to było tutaj widać na każdym kroku. Każdy detal od ubikacji po wyposażenie laboratorium aż lśnił od czystości i nowoczesności. Tutaj nie kierowano się najnowszymi trendami, tutaj je tworzono. A Blanche cierpliwie tłumaczyła co jest co i kto jest kto. Dzięki niej poznawali kolejne miejsca i osoby. Szefów poszczególnych laboratoriów, pracowni, zwykłych laborantów, techników, komputerowców. Każdy miał swoją niszę za którą był odpowiedzialny i tak ten system działał. W końcu nie wiadomo jak i kiedy zeszło kilka godzin gdy Blanche zaprowadziła ich do stołówki na drugie śniadanie. A stołówka też była niczego sobie. Wyglądała jak jakiś XIX-wieczna karczma na alpejskim stoku w pogodny dzień. Nawet było słychać świergot ptaków czy pukanie dzięcioła albo czuć powiew na włosach. Złudzenie było niesamowite. - To hologram oczywiście. Ale 4d, z powiewem wiatru, zapachami, dźwiękami i tak dalej. Bo jesteśmy przecież dwa piętra pod ziemią. Każdego dnia jest głosowanie wśród odwiedzających jaki krajobraz ma być wyświetlany następnego dnia. Posiłki są oczywiście za darmo bo firma nie chce przecież byśmy padli z wycieńczenia. - Blanche z przyjemnym uśmiechem tłumaczyła jak to jest z tą podziemną stołówką która wyglądała jak wyrwana z czasoprzestrzeni dawnej Ziemi. - A właśnie macie do mnie numer prawda? - zapytała raczej dla zasady bo jej numer kontaktowy dostali razem z przepustką, jeszcze w szpitalu. - Gdybyście czegoś potrzebowali, mieliście jakieś pytania czy pomysły to oczywiście możecie dzwonić o każdej porze. - powiedziała z ciepłym uśmiechem który sprawiał, że aż chciało się z jego właścicielką siedzieć i rozmawiać dalej. Albo dzwonić. - Tak samo gdybyście tutaj się gdzieś zgubili albo przepustkę. Wtedy zgłoście się do kogokolwiek, najlepiej do ochrony to oni powiedzą wam co dalej robić. Ale oczywiście do mnie też możecie dzwonić. Zresztą ochrona i tak by pewnie zadzwoniła do mnie bo jesteście pod moją opieką. - Blanche Yemane, specjalista II klasy od PR jak głosiła plakietka jaką nosiła ich przewodniczka ciepłym głosem tłumaczyła dalej. - No ale tak cały czas nawijam. Może wy coś powiecie o sobie? Jak wrażenia? Czy jest coś co chcielibyście zobaczyć albo tutaj robić? Bo może udałoby się to zorganizować. Na przykład czym chcielibyście się zająć w przyszłości? W jakich badaniach chcielibyście uczestniczyć? A może macie jakieś pytania? - czarnoskóra dziewczyna co wyglądała jakby miała ledwo kilka lat więcej od nich wzięła frytkę szczupłymi palcami i przygryzła ją obserwując nowych praktykantów i czekając jak mogłaby im najefektywniej zorganizować ten czas jaki mieli razem spędzić w Instytucie.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
01-11-2019, 21:47 | #17 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=G6SV-5rm2Ig[/MEDIA]
__________________ Coca-Cola, sometimes WAR |
03-11-2019, 22:52 | #18 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 8 - Poniedziałek wieczór Lato; Dzień 5; pn; wieczór; restauracja “Bolero” Jeśli ktoś, jak Eden, chciał się uczyć to Instytut był do tego odpowiednim miejscem. Zwłaszcza jak już ten ktoś miał opanowane pewne minimum wiedzy teoretycznej i praktycznej tak jak Eden albo Aymon aby mógł zrozumieć i uczestniczyć w badaniach chociaż na podstawowym poziomie. A badania potrafiły być bardzo wciągające. Z jednej strony dało się wyczuć świetną organizację pracy. Każdy tutaj był specem w swojej dziedzinie i jak mały trybik napędzał całą machinę która zajmowała się wytwarzaniem nowych wynalazków. Nie było tutaj zbędnych osób. Jeśli ktoś był w jakimś zespole to znaczy, że był tam potrzebny. Każdy element czy ludzki, czy techniczny, czy materiałowy wydawał się być idealnie zgrany tak w czasie jak i miejscu. Ale mimo tego panowała całkiem koleżeńska atmosfera. Taka jaką można sobie wyobrazić w jakimś klubie dyskusyjnym dla studentów. Tylko tematy były bardzo wyspecjalizowane i z wyższej półki. Ale o dziwo, czy to ze względu na obecność Blanche czy może taka tu była tradycja, nikt nie dał odczuć nowym praktykantom, że są zbędni albo, że przeszkadzają. Wręcz przeciwnie czy to w dziale kriogenicznym czy w drugiej części dnia w dziale genetycznym, wszyscy wydawali się bez oporu odpowiadać na pytania dwójki studentów. Nawet pozwalali im wykonać pewne zabiegi czy elementy eksperymentów. Dlatego mogli sobie sprawdzić jak ekstremalnie niska temperaura działa na różne przedmioty. Jak krucha staje się stal albo jak wszystko za szybką zamarza oprócz żelu kriogenicznego który dalej zachowywał swoją półpłynność. A właśnie taki żel krążył w kapsułach kriogenicznych dbając o dostarczenie zamrożonym tkankom odpowiednich impulsów i substancji odżywczych. Jak to wyjaśniono dwójce gości akurat pracowali nad nową mieszanką która będzie lżejsza więc będzie można pakować ją w mniejsze pojemniki oraz będzie trudniej się degenerować co pozwoli na dłuższe etapy hibernacji. Projekt zleciła agencja kosmoczna którą interesowało wydłużenie lotów bez korzystania z bram. W końcu, żeby zbudować w jakimś układzie taką bramę najpierw trzeba było tam “dowiosłować” czyli dolecieć analogowo tak jak to się na początku ery podboju kosmosu latało. A te najbliższe lub najbardziej opłacalne światy już zostały skolonizowane. Zostały właśnie te odległe gdzie podróż w jedną stronę mogła trwać dziesiątki lat albo i dłużej. O ile w kriolabie Aymon wydawał się jak w sklepie z zabawkami to Eden miała podobnie w dziale z genetyką. Ile tu się działo! Ale podobnie jak ona uległa czarowi profesjonalnej nauki w kriolabie tak młody Azjata poddał się temu urokowi w genlabie. Tu też trafili na przyjazny zespół i wszyscy byli dla nich mili. Mogli pobawić się generatorem genów. Co prawda podstawowymi modelami mogli się bawić jako dzieci kreując różne mniej lub bardziej realne stworzenia. No ale ten symulator był prawdziwie profesjonalny. Różnił się od tych zabawkowych tak jak poręczny komputer od superkomputera zajmującego kilka pięter. Zresztą ten symulator właśnie zajmował kilka pięter. No a pomieszczeń na pewno. A wszystko po to by przerabiać petabajty danych jakie mogła nieść przyśpieszona ewolucja. By setki, tysiące i miliony zmiennych przeliczyć na setki, tysiące i miliony pokoleń danego organizmu, sprawdzając jakie wystąpią wady, schorzenia, czy ilość wad w dłuższej perspektywie nie zbanuje istnienia takiego organizmu. Albo jak się będzie sprawdzał w warunkach braku grawitacji, skrajnie wysokiej lub niskiej temperatury albo grawitacji. Poza samym symulatorem jaki jak się okazało w slangu genetyków nazywali FEV co było jakimś chyba lokalnym żartem z którego nie do końca umieli się wytłumaczyć, dwójka nowych studentów mogła się zapoznać z ich pracą. A aktualnie zespół jaki odwiedzili zajmował się wykreowaniem symbiotycznej bakterii. Bakteria miała krążyć w obiegu człowieka i skuteczniej rozprowadzać tlen po organiźmie. Gdyby projekt zakończył się sukcesem zyskano by organizm jaki pozwalałby przezwycieżać warunki niskiego stężenia tlenu. Zwiększył by szanse przeżycia załóg jednostek kosmicznych czy podwodnych w sytuacjach niedoboru tlenu albo pomógłby skolonizować światy w jakich można by wcześniej zaczać kolonizację, wychodząc ze świata zamkniętych baz i kopuł dużo wcześniej niż obecnie. Więc dzień uciekł dwójce nowych praktykantów zupełnie nie wiedzieć kiedy. Aż dziwne było, że to już koniec zmiany. W świecie bez okien łatwo było przegapić naturalny rytm dnia i nocy. No ale zegarki nie kłamały, zbliżał się wieczór i koniec pierwszego dnia praktyk. W jednym Eden i Aymon na pewno byli zgodni, oboje nie mogli się doczekać powrotu do Instytutu jutrzejszego poranka. Ale na dzisiaj był już koniec. - Cieszy mnie wasz entuzjazm. Przemyślcie sobie proszę czym byście chcieli się zająć jutro. Widzę, że macie zadatki na odmienne specjalizacje. Dlatego jutro spróbujemy wam dobrać zajęcia indywidualnie. Ale to jutro. Na dzisiaj już czas wracać do domu. - Blanche z tym swoim ciepłym i przyjaznym spojrzeniem tak mniej więcej podsumowała ten pierwszy dzień. I wydawało się, że jest zadowolona ze swoich studentów tak samo jak oni z tej wycieczki. Ich nowa manager zostawiła ich na chwilę gdy poszła do swojego biura aby się spakować. A dwójka praktykantów mogła wrócić do swoich rzeczy zdejmując z siebie przydzielone uniformy i odzyskując swoje rzeczy z depozytu. Aż dziwne było, że dało się wytrzymać cały dzień bez swojego holo. Eden odkryła, że miała “trochę” nie odebranych wiadomości. I ogólnych z You, i spamu, i standardowych powiadomień ale też od swoich żon które chyba martwiły się o nią jakby nie wiadomo co jej mieli tu robić w tym Instytucie. Michael też napisał. Że powodzenia w pierwszym dniu i by się odezwała. No, że niedziela była spoko. I jeszcze Mika jak obiecała przesłała filmik ze swojego promu desantowego. No ale to było oglądania na trochę dłużej. - Gotowi do wyjścia? I jak wrażenia z pierwszego dnia? - Blanche do nich w tym czasie wróciła no i wzięła jedno pod jedno ramię, drugie pod drugie i słuchała wrażeń z tego pierwszego dnia. Aymon chyba znów zapomniał, że jest przecież dupkiem który ma wywalone na wszystko i wszystkich bo gadał jak nakręcony. Jak dzieciak wracający z ulubionego parku rozrywki. Blanche słuchała tego cierpliwie i z przyjemnością. Zarówno gdy wychodzili na zewnątrz a na zewnątrz była już zmierzch. Widok zapierał dech w piersiach. Dosłownie. Bo cała trójka zamilkła. Blanche pewnie widziała to już nieraz. Ale dwójka praktykantów na własne oczy miała okazję oglądać tą panoramę po raz pierwszy. Sądząc po zegarkach był wczesny wieczór. Nawet nieboskłonie widać było resztki zmierzchu ulegającego naporowi nocy. A wraz nocą przyszedł mrok. Ale ten mrok był rozświetlany milionem świateł. Wieżowce, domy, jadłodajnie, bloki, pojazdy to wszystko dodawało swoją porcję świetlnych punkcików. Sztuczne jezioro pozwalało złapać świetny dystans do tego miejskiego molocha. Można było być w jego centrum a jednocześnie pusta tafla jeziora pozwalała jakby spojrzeć z poza miasta. Jak przez jakieś terrarium na wnętrze mrowiska i mrówki zajęte swoimi czynnościami. Do tego te wszystkie punkciki niczym gwiazdy na niebie, odbijały się w czarnej tafli jeziora. - Ja swojego pierwszego dnia też kończyłam o tej porze. Polecam selfie na tym tle. - Blanche nachyliła się trochę w ich stronę i ściszyła głos jakby zdradzała im jakąś tajemnicę. No rzeczywiście widok wydawał się warty uwiecznienia. --- A potem można było znów zacząć etap wracania do domu. Wrócili tak samo jak się tutaj dostali czyli linią magtrain. Weszli we trójkę, razem z całą masą ludzi opuszczającej Instytut. Ale trzecia zmiana szła na swoją nockę więc wymiana była pełna. We trójkę znów mogli porozmawiać aż do czasu gdy Aymon wstał i pożegnał się wysiadając na jednym z przystanków. Nawet wesoło życzył im “Do jutra”. Zaś Blanche dała znać Eden, że mogą wysiąść trochę później chociaż to nie był najlepszy przytanek dla Eden aby wrócić do swojego domu. - I cóż Eden chodzi ci po głowie. Mów śmiało. Jestem tu, żeby ci pomóc. - ostatecznie Blanche zaprowadziła Eden do “Bolero”. Całkiem niezłej restauracji. Raczej takiej dla jej ojczyma i jemu podobnych niż dla niej i jej żon, no na pewno o wiele bardziej spokojniejszą i stonowaną niż “Styxxx”. Z czerwonymi obrusami, elegancką zastawą, menu z cenami na pewno też nie z poziomu “Styxxx’a” i obsługą w białych koszulach. Blanche albo miała zamówiony stolik albo była tu częstym gościem bo gdy obie weszły bez wahania przeszła między stolikami i zajęła miejsce przy stole z napisem “REZERWACJA”. Napis znikł ledwo przystawiła palec z czipem do czytnika. - Pozwolisz na tą drobną zamianę, że to ja cię zaproszę na kolację? Bardzo lubię tu przychodzić, jest taka przyjemna atmosfera, można odsapnąć od tego urwania głowy w pracy. - trochę jakby poprosiła a trochę przeprosiła Eden, na tą drobną zmianę planów gdy obie sadowiły się na swoich miejscach. A restauracja rzeczywiście pozwalała na dyskrecję i swobodną rozmowę przy czymś do jedzenia i picia. A gdy już zamówienie miały przed sobą na stole mogły wreszcie porozmawiać swobodnie. I Blanche sama zaczęła uderzać w ten parodiujący ton gdy żartowała sobie z samej siebie i swoich sztywnych ram w jakie musiała się oblec w pracy.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
13-12-2019, 05:43 | #19 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=FMmDdTGrS38[/MEDIA]
__________________ Coca-Cola, sometimes WAR |
13-12-2019, 05:44 | #20 |
Reputacja: 1 | Szeroki, zębaty uśmiech Eden potwierdził te przypuszczenia bez konieczności wypowiadania czegokolwiek na głos.
__________________ Coca-Cola, sometimes WAR |