Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-09-2019, 21:10   #1
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
[DH 1ed] Agenci Tronu. Spoza Grobu.





AGENCI TRONU

SPOZA GROBU



Kopiec Sibellus, rok 830.M41

Monumentalne iglice wystrzeliwały ponad gęsty kobierzec chmur, pławiły się w ciepłym blasku słońca niczym pozłacane zęby ogromnej korony. Migoczące miriadami widocznych dopiero po zapadnięciu zmroku świateł, tętniły życiem pomimo panujących na tej wysokości niskich temperatur i praktycznie całkowitego braku tlenu w atmosferze. Kanciaste kształty orbitalnych promów przemieszczały się we wszystkich kierunkach rozpalając przestworza płomieniami silników manewrowych i wykreślając ponad kobiercem śnieżnobiałych chmur plątaninę gęstych smug kondensacyjnych. Wysoko w górze, na granicy wzroku zwyczajnych ludzi, na tle czerni kosmosu rysowały się niewyraźne kontury platform wiszących na orbicie geostacjonarnej ponad Sibellusem. Tysiące latających pojazdów łączyły kosmiczne instalacje z wynurzonymi z chmur iglicami monumentalnej metropolii tworząc w przestworzach pozornie całkowity chaos, w rzeczywistości będący doskonale wyreżyserowanym tańcem. Eter ponad Sibellusem wypełniony był zgiełkiem radiowych transmisji, nieustannym śpiewem niezliczonych Duchów Maszyny zamieszkujących transpondery wahadłowców. Kontrola lotów kopca monitorowała każdy nadajnik, analizowała trajektorie lotów, opóźnienia w harmonogramach, skanowała wnętrza latających statków, nanosiła na bieżąco korekty parametrów lotu. Poruszające się pomiędzy najwyższymi partiami stolicy obiekty były nieustannie śledzone nie tylko przez silnie uzbrojone platformy obronne na niskiej orbicie Scintilli, ale również przez systemy ochrony arystokratycznych rodów zamieszkujących iglice. Tysiące akceleratorów magnetycznych i szybkostrzelnych laserów przez cały czas trzymały w szachu maszyny przelatujące w pobliżu lśniących w słońcu wież, na których ścianach płonęły ogromne holoprojekcje w dumnych barwach Wysokich Domów. Drzemiące Duchy gigantycznych generatorów pół siłowych gotowe były w każdej chwili przerwać swe wieloletnie uśpienie i otoczyć wiekowe siedziby największych możnowładców Scintilli wielowarstwowymi tarczami energii zdolnej zatrzymać na pewien czas nawet ostrzał prowadzony przez baterie kosmicznych okrętów.

Iglice - najwyższa część metropolii zasiedlona przez tych, którzy nie bez powodu uchodzili za śmietankę stołecznego miasta sektora Calixis. Na szczytach megapolii mieszkały setki tysięcy najznamienitszych obywateli Imperium, a wartości ich połączonego kapitału nie sposób wręcz było oszacować, chociaż najlepsi kalkulatorowie Administratum nie ustawali w próbach dokonania tak heroicznego wyczynu. Były to wielopokoleniowe rody pociągające od setek, jeśli nie tysięcy lat za biznesowe i polityczne sznurki w całym sektorze, czerpiące nieprzeliczalne bogactwa z eksploatacji położonych w granicach Calixis planet. Uchodzący w oczach klasy średniej za nieomal bogów, mieszkańcy Iglic częstokroć przez całe życie nie opuszczali swoich kapiących zbytkiem podniebnych rezydencji – po co zresztą mieliby to czynić, skoro w Iglicach posiadali wszystko, o czym tylko mogli zamarzyć. Piękni, bogaci i syci, nie odczuwali potrzeby zanurzenia się w świat położony poniżej dywanu śnieżnobiałych chmur.

Chmur, które w rzeczywistości były grubą warstwą przemysłowych wyziewów emitowanych przez właściwą część kopca, wyjątkowo trujących i skutecznie odcinających resztę miasta od normalnego słonecznego światła. Swój zachwycający kolor zawdzięczały regularnie powtarzanemu rozpylaniu toksycznych chemikaliów, zmieniających szaroburą barwę fabrycznych obłoków w cieszącą oczy bogaczy jednolitą śnieżną biel.

Jeden z setek orbitalnych promów zanurzył się w tym morzu bieli, utonął w nim na kilkadziesiąt sekund, po czym znalazł się poniżej śnieżnego całunu, a wtedy oczom siedzącego przy oknie samotnego pasażera ukazał się gargantuiczny sztuczny twór będący miastem o średnicy ośmiu tysięcy kilometrów. Sięgająca we wszystkich kierunkach aż po horyzont skorupa metalu, kamienia, szkła i plastiku, majacząca w permanentnym półmroku, migocząca nieprzeliczonymi światłami, wiecznie wilgotna od nadmiaru kwaśnych deszczy, smagana powietrznymi prądami uwięzionymi pomiędzy gigantycznymi bryłami budowli, w których mieszkały miliony wiodących mozolne i pełne wyrzeczeń życie mieszkańców Sibellusa. Fabryki, huty, rafinerie, elektrownie, spalarnie odpadów, pomiędzy nimi zaś niekończące się ciągi habitatów, w których gnieździli się na kilku własnych metrach kwadratowych ludzie będący solą imperialnego społeczeństwa, każdego dnia potem i krwią wypracowujący bajeczne dochody mieszkańców Iglic, do których na mocy dziedzicznych aktów lennych należeli niczym industrialni niewolnicy. Wielu z Sibellusian nigdy nie wychodziło na mokre od żrącej wody ulice miasta, nie oglądało zakrywającego słońce dywanu przemysłowych wyziewów. Żyli przez cały czas w plątaninie korytarzy i szybów tworzących niewyobrażalnie rozległe cielsko megalopolitalnego kopca, a kiedy sytuacja zmuszała ich do opuszczania opasłych habitatów, niemal natychmiast padali ofiarą paniki zrodzonej z ekstremalnej odmiany agorafobii.

Dzięki łamiącej ciała i dusze pracy tych ludzi oraz ich niewzruszonej wierze w autorytet Imperium możnowładcy Scintilli mogli wieść życie półbogów, pozwalających sobie na każdą ekstrawagancję i za nic mając godną pogardy egzystencję tych, których jedynym obowiązkiem i prawem była praca aż do śmierci na chwałę odwiecznego Boga-Imperatora.

Lecz nieprzeliczone szare masy wcale nie były pozostawione samym sobie. Na wyższych partiach monumentalnego miasta wznosiły się bryły prefektur Adeptus Arbites, pozłacane kopuły bazylik Eklezjarchii, lśniące szkłem i chromem wieżyce Administratum, siedziby wpływowych gildii kupieckich, bazy Sił Obrony Planetarnej i budowle wielu innych instytucji troszczących się o to, aby bajeczne życie w Iglicach toczyło się bez nieprzyjemnych zgrzytów.

Wśród wszystkich tych obiektów największą uwagę zwykł przyciągać jeden, zwłaszcza oglądany z powietrza. Ogromny kompleks wzniesiony z czarnego kompozytu, przez wzgląd na swe trzy wieżyce zwany potocznie Trójrożcem. Na jego gładkich czarnych murach lśniły w blasku reflektorów insygnia Świętego Oficjum, będące w rzeczywistości pięćdziesięciometrowymi blokami czystego złota uformowanymi w kształt symbolu Imperialnej Inkwizycji.

Pasażer lecącego w kierunku wybrzeża promu przyglądał się Trójrożcowi przez dłuższą chwilę, zafascynowany namacalną wręcz aurą terroru bijącą od siedziby Ordo Planetio Calixis. Instytucja ta cieszyła się zasłużoną niesławą i budziła powszechną trwogę, albowiem rezydujący w niej ludzie dzierżyli w swych rękach władzę jeszcze potężniejszą od tej nadanej lordowi-gubernatorowi Haxowi oraz mieszkańcom Iglic przez Radę Ziemi. Ci ludzie - najczęściej bezimienni i skrywający się za czarną fasadą Trójrożca - byli prawdziwymi panami życia i śmierci w całym sektorze Calixis, a ich fanatyczna determinacja w zwalczaniu wrogów Imperium sprawiała, że nie cofali się przed niczym w pełnianiu swej świętej powinności wobec Boga-Imperatora.

Człowiek siedzący wewnątrz promu wiedział doskonale jak niebezpieczni potrafili być ci ludzie, dlatego nie potrafił się wyzbyć z pamięci wspomnienia czarnej twierdzy nawet wtedy, kiedy Trójrożec zniknął już za ogonem lecącej szybko maszyny.



Drodzy gracze, niniejszym otwieram wątek fabularny przygody „Agenci Tronu. Spoza Grobu”. Jak już wspomniałem w topiku technicznym, zanim rozpoczniemy właściwą grę, chciałbym umieścić w wątku fabularne prezentacje poszczególnych bohaterów. Pierwsze dwie z nich przedstawią Wam postacie Amona i Lisu, potem dołączą do nich pozostali bohaterowie. Myślę, że zamkniemy ten etap zabawy do przyszłego weekendu (a przynajmniej taki mam plan), a potem polecimy dalej z normalną sesją.



 

Ostatnio edytowane przez Ketharian : 27-09-2019 o 21:33.
Ketharian jest offline  
Stary 28-09-2019, 23:13   #2
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację
239.830.M41, Trójrożec, wieża Ordo Hereticus

Niska czarnowłosa kobieta przerzuciła trzymany dotąd w prawej ręce długi nóż do swej lewej dłoni, po czym cięła półmetrowym ostrzem w mechaniczną kończynę ćwiczebnego serwitora. Uderzenie było nieczyste, podstępne i oparte o pomysł błyskawicznego zmylenia przeciwnika, ale protokoły zaimplementowane w umyśle serwitora przewidziały również taką ewentualność.

Kierowana wysyłanymi przez organiczny mózg impulsami hybryda poruszyła się ze zdumiewającą szybkością, przechwyciła zadany nożem cios na niewielki metalowy puklerz umieszczony w połowie ramienia. Stal zazgrzytała o stal. Micha cofnęła czym prędzej rękę. Jej zmrużone zielone oczy nawet na chwilę nie przestawały śledzić uzbrojonej w elektryczną pałkę drugiej kończyny serwitora. Zmyłka się nie sprawdziła, ale nie mogła przynajmniej nie spróbować.

Ćwiczebny serwitor był niegdyś wysokim mężczyzną o ciemnej karnacji skóry. Teraz, kuriozalnie powiększony dzięki przeszczepowi tkanki mięśniowej oraz długotrwałym kuracjom sterydowym, przypominał ruchomą górę ciemnoskórych mięśni o groteskowo pękatej klatce piersiowej i nienaturalnie rozrośniętych bicepsach. Stojąca przed nim akolitka stanowiła skrajne przeciwieństwo organicznego niewolnika. Niska i żylasta, pozbawiona grama zbędnego tłuszczu, a pewnie też kilku gramów tego potrzebnego, poruszała się na podobieństwo niewielkiego drapieżnego upierdliwego gryzonia, tańcząc na ugiętych w kolanach nogach i kołysząc się w pozbawiony rytmu sposób to na lewą, to na prawą stronę. Jej wąskie usta zaciśnięte były w wąską kreskę, po wytatuowanym na czole symbolu imperialnego orła spływały kropelki gorącego potu, zresztą nie tylko tam pot jej spływał, po prostu ten kapiący z brwi był najbardziej denerwujący akurat teraz. Rozgrzana przedłużającą się walką, słyszała w skroniach dudnienie krwi i łoskot uderzającego w szaleńczym tempie serca.

Cios, uskok, finta, cios. Obrót, uskok, cięcie. W “stylu” młodej kobiety nie było żadnej elegancji, nie było ruchów demonstrujących znajomość prawideł walki na noże wykładanych w uznanych szkołach fechtunku. Atakowała z oszczędną precyzją kogoś, kto nie przykładał żadnej wagi do popisów; kto nastawiony był na jak najszybsze wyeliminowanie przeciwnika. Dlatego też sam fakt, że musiała ćwiczyć walkę “wręcz” doprowadzał ją w tym momencie do szału...

Potężny serwitor okazał się godnym przeciwnikiem, pomimo swoich monstrualnych rozmiarów dorównując człowiekowi zwinnością i szybkością ruchów. Parująca nożem uderzenia jego elektrycznej pałki Micha czuła jak impet ciosów serwitora poprzez ostrze broni przenosi się za każdym razem na przedramię budząc pogłębiające się odrętwienie mięśni. Reagując na te niepokojące symptomy, choleryczny temperament zielonookiej uwalniał w jej ciele pokłady wściekłej energii. W tej chwili dla Michy liczyło się tylko i wyłącznie zwycięstwo nad nieustępliwym przeciwnikiem.

Zwinny unik wyprowadził kobietę na sam kraniec ćwiczebnej klatki, uwięził ją na ułamek chwili w jej kącie. Bezbłędnie rozpoznając swą szansę na wykonanie zadania, serwitor runął do przodu mierząc pałką w głowę przeciwniczki, a jego wspomagane narkotycznym dekoktem mięśnie miały w sobie dość siły, aby cios bez trudu zmiażdżył czaszkę akolitki.

W tej samej chwili Micha poczuła jak noszona na lewej ręce elektroniczna bransoletka zaczęła wibrować w błyskawicznym rytmie, wywołując wyładowaniami prądu gęsią skórkę od dłoni aż po bark kobiety. Sygnał, na który akolitka od dłuższego czasu niecierpliwie czekała. Sygnał zdradzający nadchodzące wyzwanie o znaczeniu nieporównywalnie większym od zwycięstwa w mało istotnym ćwiczebnym sparingu.

- Degeneracja! - warknęła akolitka opuszczając uzbrojoną w nóż rękę. W ogóle nie reagując na komendę, serwitor mało co nie skrócił ją o głowę.

- Oż…! - Micha zawyła w mieszaninie przerażenia i wściekłości, wyszarpnęła zza pleców parabelkę i strzeliła z przyłożenia w zlobotomizowaną głowę. Serwitor nie upadł, nawet nie opuścił broni, po prostu przestał się poruszać. Micha starła z twarzy mieszaninę krwi i przylepionych do skóry śrubek które rozbryzgnęły się wszędzie wokół po wystrzale.

Czy coś zrobiła nie tak? - zamyśliła się kobieta.

- Aaa… - Micha klepnęła się w czoło - “dezaktywacja”. Trudne słowo…

Akolitka schowała broń i wyszła z klatki układając w głowie historyjkę o źle skalibrowanym haśle. Wątpiła, aby czcigodny Arkses Solon przywiązywał wielką wagę do losu ćwiczebnych hybryd, ale w Trójrożcu było mnóstwo pozbawionych poczucia humoru i przesadnie skrupulatnych adeptów rozliczających każdy tron zmarnowany przez przebywających w twierdzy agentów Inkwizycji.

 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline  
Stary 29-09-2019, 16:56   #3
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
239.830.M41, Trójrożec, wieża Ordo Hereticus

Pięćset arkuszy poszarzałego szorstkiego papieru, a na każdym z nich równe rzędy starannie wykaligrafowanych cyfr tworzących czterdziestoznakowe ciągi. Hansetus wprowadzał je cyfra po cyfrze do ustawionego na biurku kogitatora, z należytą starannością, z wielkim skupieniem i z poczuciem przeraźliwej bezużyteczności tego zadania. Wykonywał swoją pracę od blisko czterech tygodni, a przynajmniej takie miał wrażenie, ponieważ zaczynał powoli tracić rachubę czasu. Zamknięty w wielkim pomieszczeniu współdzielonym z gromadą pozornie podobnych sobie ludzi - mężczyzn i kobiet w prostych szarych strojach skrybów, zaniedbanych i zniszczonych trudami życia, skupionych wyłącznie na powierzonych sobie obowiązkach i nie przejawiających zainteresowania niczym innym prócz pracy. Każdego poranka po nabożeństwie odprawianym dla skrybów przez jednego z niezliczonych konfesorów Trójrożca Hansetus trafiał do tego samego pomieszczenia administracyjnego i przed ten sam stary, buczący miarowo kogitator, który mrugał do niego w nieregularnym rytmie swym monochromatycznym monitorem. Dzień w dzień otrzymywał grube sterty arkuszy zawierających kompletnie nic nie mówiące ciągi cyfr, które znak po znaku musiał wpisywać do urządzenia, przez pełne dwanaście godzin roboczej zmiany.

Nie miał pojęcia, co te zapisy oznaczały i czemu służyły. Z biegiem czasu zaczął podejrzewać, że stanowiły element jakiegoś łamiącego ludzkie charaktery wyzwania mającego udowodnić, którzy ze skrybów byli dość zdyscyplinowani i oddani pracy, a którzy psychicznie nie nadawali się do tak przeraźliwie monotonnych zadań. W ciągu minionych czterech tygodni Hansetus miał okazję widywać odzianych na czarno strażników Trójrożca, którzy na polecenie noszących czerwone szaty kontrolerów zabierali z pomieszczenia skrybów przejawiających oznaki psychicznego załamania. Po każdym takim przypadku ze zdwojoną energię powracał do swej pracy, ponieważ zabieranych adeptów nikt już więcej nie widział, a na temat ich losu nikt nawet nie próbował spekulować.

Dziecięca wręcz fascynacja Hansetusa przylotem na Scintillę - przybyciem do stołecznej megapolii całego sektora - zniknęła bez śladu po kilku dniach. Odizolowany od świata w gigantycznej twierdzy Inkwizycji i poddany nieznośnemu reżimowi dnia powszedniego w Trójrożcu, nie obejrzał ani strzelistych gmachów Administratum ani zapierających dech w piersiach ołtarzy stołecznych świątyń Eklezjarchii. Nie wolno mu było opuszczać określonej przestrzeni we wnętrzu siedziby Świętego Oficjum, nie wolno się było fraternizować, zaniedbywać obowiązku modlitwy oraz niedbale podchodzić do zlecanej pracy. Tylko wyżywienie odstawało od surowych zakonnych norm i wydawało się po kilku dniach pobytu w Trójrożcu jedynym błogosławieństwem, jakie na nieszczęsnego adepta Imperator raczył zesłać.

Hansetus nie miał pojęcia, jakie planu względem jego skromnej osoby miał czcigodny inkwizytor Arkses Solon. Nigdy dotąd nie dostąpił zaszczytu osobistego spotkania z mistrzem, nigdy nawet nie poznał któregoś z jego równie potężnych i wpływowych uczniów zwanych Quattorem. Talent do liczb i zamiłowanie do ksiąg przejawiane przez młodego adepta zwróciły uwagę kogoś, kto służył w świcie inkwizytora i kto uznał, że młodzieniec ten może się przydać Świętemu Oficjum. Ten ktoś w sposób raptowny i niezwykle szybki wyrwał Hansetusa ze stanowiącej jego cały świat stacji orbitalnej nad Vaxanide, pozbawił przyjaciół i rodziny, odarł z poczucia bezpieczeństwa, po czym skazał na transfer do Sibellusa. Młody adept przybył w to legendarne miejsce nie posiadając się z radości, gotów służyć z bezbrzeżnym poświęceniem swemu budzącemu nabożny szacunek panu i czynić świętą powinność wobec Złotego Tronu.

Określenie “bezbrzeżne poświęcenie” nabrało po czterech tygodniach zupełnie nowego znaczenia. Sprawiająca wrażenie zupełnie bezsensownej praca wystawiała duszę młodego adepta na wieczyste potępienie, ponieważ kwestionowanie otrzymanych poleceń równało się aktowi pomniejszej herezji i mogło być ukarane na wiele budzących trwogę sposobów. Starając się mimo wszystko nie ulegać rosnącej rozpaczy, Hansetus stał się znienacka pewien tego, że jego los został przypieczętowany od razu na początku kariery i że spędzi resztę swego żywota w czarnych murach twierdzy przepisując bez końca sterty ciągów enigmatycznych cyfr.

Kiedy zatem dziwna bransoletka noszona na lewym nadgarstku adepta - otrzymana pierwszego dnia pobytu w Trójrożcu wraz z zestawem specyficznych instrukcji - ożyła znienacka wibrując w szaleńczym tempie, Hansetus nie zdołał się powstrzymać od mimowolnego okrzyku zaskoczenia. Czując na sobie karcące spojrzenia innych skrybów, odsunął od klawiatury stertę arkuszy i podniósł rękę przywołując do siebie jednego z surowych i wymagających adeptów-kompilatorów.

Sroga reprymenda nie zdążyła opuścić ust starszego rangą skryby. Jeden rzut oka na wibrującą bransoletę wystarczył, aby mężczyzna wyłączył kogitator Hansetusa i polecił mu udać się na zewnątrz pomieszczenia. Młodzieniec uczynił to bez śladu wahania, chociaż wiedział, co myśleli jego współtowarzysze, kiedy był wyprowadzany za drzwi przez noszących czerwone płaszcze akolitów Ordo.

Wibrująca elektroniczna bransoletka oznaczała jedno: czcigodny mistrz Arkses Solon bądź któryś z jego popleczników potrzebował pomocy Hansetusa Mullera i wzywał go przed swoje oblicze.

Bijące szaleńczo serce adepta omal nie rozsadziło mu piersi, kiedy opuszczał pomieszczenie, w którym przyszło mu spędzić cztery najgorsze tygodnie swego życia.

Łudząc się młodzieńczą nadzieją sądził naiwnie, że od teraz sprawy mogły się mieć już tylko lepiej.



Napisane przez MG, chciałem coś dodać od siebie, ale uznałem, że nie będę kazać innym czekać

 
Kaworu jest offline  
Stary 29-09-2019, 17:30   #4
 
BigPoppa's Avatar
 
Reputacja: 1 BigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputację
239.830.M41, Trójrożec, wieża Ordo Hereticus


Smagłoskóry mężczyzna podniósł spojrzenie znad pulsującego niebieską poświatą elektronicznego notesu, potarł kciukami piekące od dłuższej chwili oczy. Pracując w godnym podziwu skupieniu przeanalizował blisko setkę paragrafów prawa karnego dotyczącego nieprawidłowości w obrocie dobrami handlowymi w strefach orbitalnych, ale nasilający się periodycznie ból w prawym udzie coraz bardziej utrudniał mu studiowanie napisanego skomplikowanym językiem materiału.

Odkładając na pobliski stolik wciąż włączone urządzenie, arbitrator wyciągnął z kieszeni pozbawionego dystynkcji uniformu niewielką plastikową fiolkę, wytrząsnął z niej na dłoń kilka białych tabletek. Połknął je jedna po drugiej, popił niewiarygodnie mocną kawą ze stojącego na stoliku termosu, a potem zrobił na próbę kilka kroków rozprostowując zdrętwiałe mięśnie. Jego przenikliwe szare oczy prześlizgnęły się kolejny raz po skąpo umeblowanym pomieszczeniu, jakie otrzymał do dyspozycji po przybyciu do Trójrożca. Było w zasadzie podobne do spartańskich kwater zajmowanych przez młodszych stopniem arbitratorów Divisio Immoralis, ale Graig Fenoff wiedział doskonale, gdzie się teraz znajdował.

Głęboko we wnętrzu czarnego kompleksu, którym zarządzali niewiarygodnie potężni i wpływowi ludzie mogący sobie bez większych konsekwencji pozwolić nawet na nieuszanowanie autorytetu i kompetencji imperialnych Adeptus Arbites. Siedziba Świętej Inkwizycji w Sibellusie nie bez powodu budziła trwogę w sercach i umysłach praworządnych obywateli, zbrodniarzy zaś wręcz paraliżowała grozą na samo wspomnienie jej strzelistych czarnych murów i zdobiących je złotych symboli Ordo. Młody arbitrator nie podzielał większości tych emocji, ponieważ nie czuł się w niczym winien swej obecnej sytuacji, ale i on odczuwał pewien niepokój spowodowany przedłużającym się coraz bardziej pobytem w Trójrożcu.

Przebywał w przydzielonych sobie kwaterach od blisko miesiąca. W czasie tym odwiedziło go kilkunastu noszących czerwień akolitów Ordo, nie tylko zadających ustawicznie te same pytania adeptów-kompilatorów, ale też surowych kleryków Ministorium. Towarzyszący im anonimowi ludzie o bacznych spojrzeniach nic nie mówili, przez cały czas jedynie przysłuchując się prowadzonym z Fenoffem rozmowom.

Konwersacje dotyczyły jednego tematu. Na jego wspomnienie arbitrator podniósł bezwiednie zaciśniętą pięść, przyłożył ją do piersi. Ilekroć rozmawiał o ściśle utajnionych wydarzeniach, których był świadkiem w Iglicy Wieży Koya, odczuwał ogromną potrzebę odmówienia dziękczynnej modlitwy. Tylko wielkiej łasce Boga-Imperatora zawdzięczał to, że wciąż pozostawał wśród żywych, a swej odwadze i trzeźwości umysłu fakt, że nie podzielił losu wielu towarzyszy, którzy tego dnia zakończyli służbę ku chwale Złotego Tronu.

Wiedział oczywiście, dlaczego Święte Oficjum zażądało jego transferu do Trójrożca. Okoliczności towarzyszące pamiętnej misji w Koya mówiły same za siebie. Osadzony w czarnej twierdzy, oddany wedle słów strzegących go akolitów pod kuratelę czcigodnego mistrza Arksesa Solona, inkwizytora Ordo Hereticus, był traktowany z szacunkiem należnym funkcjonariuszowi Arbites, ale jego przyszłość pozostawała nieodgadniona. Przedłużająca się izolacja zaczynała dręczyć myśli młodego stróża prawa coraz posępniejszymi wizjami. Modlitwy nie przynosiły oczekiwanego ukojenia, a odwiedzający Graiga śledczy wciąż nie odpowiadali na pytania o termin zakończenia pobytu w czarnej twierdzy.

Coraz bardziej skonfundowany, Fenoff dopuszczał do siebie chwilami myśl, że przez wzgląd na jakieś skomplikowane procedury administracyjne pozostanie w izolacji na lata, być może nawet na całe życie. Miał sposobność studiować podobne precedensy prawne, aczkolwiek nigdy wcześniej nawet by nie pomyślał, że sam może paść ich ofiarą.

Czarna twierdza Inkwizycji więziła go niewidzialnymi kajdanami.

Odstawiwszy termos kawy z powrotem na stolik usiadł w skórzanym fotelu zdeterminowany, by wyuczyć się na pamięć wszystkich przepisów zawartych w kodeksie prawa orbitalnego, wtedy jednak opinająca jego nadgarstek elektroniczna bransoleta zaczęła pulsować rytmicznie.

Kiedy chwilę później drzwi pozbawionej okien kwatery otworzyły się szeroko, arbitrator stał już z założonymi za plecy rękami oczekując w melancholijnej rezygnacji wszystkiego, co mieli mu przynieść odziani w czerwień zausznicy mistrza Solona.
 
BigPoppa jest offline  
Stary 29-09-2019, 18:41   #5
Konto usunięte
 
Lavandula's Avatar
 
Reputacja: 1 Lavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputację
239.830.M41, Wieża Ordo Hereticus w Trójrożcu

Zapach białego kolandera wypełniał wnętrze skąpo umeblowanej komnaty, sączył się do nozdrzy siedzącej na macie kobiety przypominając jej o rozświetlonych blaskiem wiecznego lata rajskich ogrodach Faldon Kise. Wspomnienia te przeszywały umysł spazmami bólu rodząc przemożną tęsknotę za bezpowrotnie utraconym domem. Były wciąż otwartą raną, która nie chciała się zagoić pomimo upływu czasu.

Ostatnie trociczki, jakie jej pozostały. Ostatni łącznik z życiem, do którego już nigdy nie miała powrócić. Ariel Ommein otworzyła oczy, przeciągnęła pełnym melancholii spojrzeniem po wnętrzu sali medytacji. W półmroku pozbawionego okien pomieszczeniu tkwił w bezruchu masywny kształt jej opiekuna, zawsze odległy o najdalej pięć kroków, niewzruszenie czujny. Całkowicie nieludzki.

Stojący w absolutnym bezruchu mężczyzna miał na sobie ciemny ceramitowy pancerz o perfekcyjnie zachodzących na siebie elementach, dopasowany idealnie do jego sylwetki. Był wysoki i muskularny i poruszał się z gracją drapieżnego kota. Już to wystarczało, aby roztaczał wokół siebie złowieszczą aurę, ale Ariel najbardziej przerażały jego oczy. Nie miał powiek, usunięto mu je bowiem chirurgicznie po to, aby nigdy nawet na sekundę nie spuścił wzroku ze swej podopiecznej. Wiszące na przymocowanej do jego głowy opasce spryskiwacze co dwie sekundy zwilżały oczy virifera mgiełką sztucznych łez zapewniając mu pełny komfort widzenia. Jego tęczówki były jasnoniebieskie, jednocześnie wyjątkowo żywe i zupełnie wyzbyte uczuć. Śledził ją wzrokiem nieustannie, bez śladu znużenia, bez najmniejszych objawów dekoncentracji. Nie miała pojęcia, kiedy właściwie sypiał: najpewniej nigdy i tylko od czasu do czasu wprawiał swój mózg w rodzaj jakiegoś transu, dzięki któremu potrafił się regenerować w sposób znany jedynie genetorom Adeptus Mechanicus.

Wcześniej próbowała z nim rozmawiać, ale bardzo szybko zorientowała się, że nie miało to najmniejszego sensu. Virifer nie miał języka, wycięto mu go równie profesjonalnie, co powieki. Będąc niemym, nigdy nie zareagował w żaden sposób na kierowane pod swoim adresem pytania. Sprawiał wrażenie takie jakby przestał być człowiekiem, stając się w zamian czymś absolutnie innym. Narzędziem kontroli. I sankcji.

Ariel wiedziała, kim byli viriferzy i jakie stało przed nimi zadanie. Nie bez powodu jej opiekun trzymał prawą rękę zawsze na rękojeści noszonego przy pasie ceremonialnego pistoletu. Był jej strażnikiem, a mógł stać się egzekutorem, gdyby uznał, że przekroczyła dopuszczalną granicę.

Starając się nie zwracać na niego uwagi wstała z maty, przeciągnęła się z trzaskiem kości. W skąpo umeblowanej kwaterze nie było żadnych luster, uchodzących za drzwi wiodące w otchłań zgubnej ludzkiej pychy i narcystycznego samouwielbienia. Ariel nie potrzebowała ich, by wiedzieć jak wyglądała i jak dalece było jej do popadnięcia w ów grzeszny stan euforii. Była niską kobietą o smutnej twarzy, naznaczonej plątaniną przedwczesnych zmarszczek, budzących bolesne wspomnienia blizn oraz ceremonialnych tatuaży. Narcyz w najmniejszym stopniu jej nie groził… podobnie jak zainteresowanie ze strony mężczyzn.

Na ostatnią myśl zareagowała melancholijnym uśmiechem. Wiedziała doskonale jak odrażającym była wynaturzeniem. Winna dozgonną wdzięczność Bogu-Imperatorowi za to, że w ogóle pozwolono jej żyć, nigdy nie miała zaznać bliskości kogoś, kogo mogłaby pokochać. Nie dla niej troski i radości macierzyństwa, nie dla niej miłość do innego człowieka. Poddana sterylizacji na wczesnym etapie reżimu psionicznej edukacji, nigdy nie miała zagrozić swemu gatunkowi przekazaniem skażonych genów następnej generacji.

Przeciągnąwszy się ułożyła palcami nieuporządkowane włosy, a potem spojrzała na stertę grubych ksiąg o religijnej tematyce oddanej jej do dyspozycji przez któregoś z konfesorów czarnej twierdzy. Przyjęła dar z udawaną wdzięcznością, starannie przy tym udając, że nie dostrzega nienawiści błyszczącej w oczach odwiedzającego ją kleryka. Duchowni Ministorum uczyniliby zapewne wszystko, aby trafiła pod byle pretekstem na stos lub do gazowej komory, lecz jej pryncypałowie - w zasadzie jej właściciele - jak dotąd nie podjęli ostatecznej decyzji o losie kobiety. Ariel nie znała czcigodnego lorda Solona, nie słyszała praktycznie niczego ani o nim samym ani o jego zausznikach. Sprowadzona na Scintillę wprost z Faldon Kise, poddana wieloletniemu drastycznemu treningowi i pozornie niekończącym się testom, znalazła się ostatecznie w budzącym powszechną grozę Trójrożcu, gdzie czas wydawał się stanąć w miejscu, a niepewność swego losu każdego dnia zżerała niespokojny umysł psioniczki.

Wybierając palcem na chybił trafił jedną z ksiąg wyciągnęła ze sterty “Żywoty świętych i błogosławionych Calixisu”, nim jednak zdążyła otworzyć opasłe tomiszcze, opinająca jej nadgarstek elektroniczna bransoleta ożyła znienacka i zaczęła wibrować w bardzo szybkim tempie. Wibracje te, zaskakująco przyjemne same w sobie, podniosły włoski na skórze kobiety i wprawiły ją momentalnie w stan bliski euforii.

Kiedy ponad pół roku temu przybyła do Trójrożca w ściśle utajnionym i izolowanym transporcie, nakazano jej założyć tę bransoletę i nigdy pod żadnym pozorem nie zdejmować. Miała przebywać w swoim miejscu odosobnienia, medytować i studiować święte teksty do chwili, w której czcigodny mistrz Solon lub któryś z jego Quattoru uzna, że stała się godna tego, by służyć pod ich rozkazami dla dobra Inkwizycji i Złotego Tronu.

I kiedy bransoletka zaczęła wibrować, Ariel Ommein pojęła, że owa długo i rozpaczliwie wyczekiwana chwila właśnie nadeszła.

Wieczna niepewność wreszcie osiągnęła punkt krytyczny, by wybuchnąć nagle i bez ostrzeżenia przez co kobieta na moment zamarła nie wiedząc czy to sen, jawa, a może nowa próba? Zabrakło jej oddechu, przed oczami ujrzała biały wybuch i musiała zamknąć szczelnie powieki, aby po dwóch uspokajających oddechach móc wyprostować spokojnie plecy i założyć na twarz maskę pozbawionego emocji wyższych robota, ostro kontrastującą z wirem myśli kłębiących się wewnątrz głowy…

Wreszcie! To już, już teraz! Po tylu miesiącach zawieszenia na krawędzi istnienia, Mistrz znalazł dla niej zastosowanie! Ommein chciała się uśmiechnąć, na szczęście w porę się opanowała. Spokojnie, skrupulatnie wręcz, kompletowała ubiór, ignorując spojrzenia opiekuna i kata w jednym, wiercące jej plecy dwoma sztyletami lodu jasnobłękitnej barwy.

Nareszcie znajdzie sposób, aby udowodnić, że trzymanie jej przy życiu do tej pory nie było błędem. Życie… lepiej i bardziej szczerze brzmiało - istnienie. W swej niezmierzonej łaskawości Mistrz pozwolił jej istnieć, mimo że samym biciem serca wywoływała… komplikacje. Przez lata indoktrynacji, szkolenia i nauki, gdzie wpajano zasady funkcjonowania czegoś takiego jak ona w dominium Boga-Imperatora, pojęła z pełną pokorą prosty fakt - podobne plugastwa nie powinny nigdy powstawać, lecz skoro już istniały, w ściśle określonych warunkach i wyselekcjonowanych przypadkach, pozwalano im odpokutować… umierając za spokój i dobrobyt Imperium. Przechodząc przez próg celi, Ariel ośmieliła się mieć nadzieję, że nim ostatni oddech opuści jej pierś, zdąży odwdzięczyć się Mistrzowi za łaskę istnienia.



 
Lavandula jest offline  
Stary 29-09-2019, 20:59   #6
 
Lisu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lisu ma wspaniałą reputacjęLisu ma wspaniałą reputacjęLisu ma wspaniałą reputacjęLisu ma wspaniałą reputacjęLisu ma wspaniałą reputacjęLisu ma wspaniałą reputacjęLisu ma wspaniałą reputacjęLisu ma wspaniałą reputacjęLisu ma wspaniałą reputacjęLisu ma wspaniałą reputacjęLisu ma wspaniałą reputację
239.830.M41, Trójrożec, wieża Ordo Hereticus

Metalus Lyrdion przycisnął kciukiem dźwignię uwalniającą z rękojeści Hamida opróżniony magazynek. Sekundę później następny zatrzasnął się z metalicznym dźwiękiem we wnętrzu pistoletu, wsunięty tam z refleksem zdradzającym ogromne obycie z bronią. Mężczyzna przeładował Hamida pociągnięciem za lufę, po czym złożył się zwinnie do strzału.

Wstrzymany oddech i poruszający się rytmicznie palec. Naciskany raz za razem spust posłał w odkrytą przestrzeń strzelnicy dziewięć kul wymierzonych w wyświetlane przez holoprojektory tarcze. Odrażające projekcje mutantów o beczkowatych torsach i zdeformowanych obliczach gasły jedna za drugą, gdy system kontrolny strzelnicy naliczał mężczyźnie celne trafienia. Towarzyszące ćwiczeniom odgłosy ograniczały się do elektronicznych pisków hologramów i suchego trzasku wystrzałów tłumionych skutecznie przez nakręcony na lufę pistoletu perforowany cylinder, punktowane zaś były emitowanymi przez głośniki podniosłymi fanfarami po każdym celnym strzale.

Wszystkie cele zostały wyeliminowane w przeciągu siedmiu sekund. Metalus opuścił broń wzdłuż uda i przymknął na chwilę oczy odmawiając w myślach dziękczynną litanię do Ducha Maszyny ćwiczebnego Hamida. Niewielki kompaktowy pistolet, wyposażony w integralny tłumik, doskonale leżał mężczyźnie w dłoni i niemal pozbawiony był odrzutu. Podobnie jak wszystkie inne egzemplarze broni znalezione w zbrojowni kompleksu, nie posiadał numerów seryjnych ani sygnatury fabrycznej. Doskonały oręż do aktów skrytobójstwa bądź ceremonialnych egzekucji.

- Wyłącz symulator! - rzucił w pustkę strzelnicy i holoprojektory wyłączyły się przestając jednostajnie buczeć. Lyrdion odwrócił się w kierunku regałów pełnych broni zamierzając wymienić Hamida na jeden z automatycznych karabinów o matowoczarnej barwie. Ćwiczył samotnie, aczkolwiek wiedziony odruchem, którego nie potrafił się wyzbyć, sprawdził wcześniej, kto przebywa w sąsiednich pomieszczeniach i czy nie stwarza przypadkiem jakiegoś zagrożenia.

Były żołnierz odłożył pistolet na blat stolika narzędziowego i zapatrzył się na gotowe do czyszczenia broni ręce wbudowanego w mebel serwitora. Człekokształtna postać złożona z wyłącznie z górnej części torsu, rąk i głowy miała pergaminową skórę i pozbawione jakiegokolwiek wyrazu oczy, a roztaczany przez nią odór stanowił mieszaninę zapachów starego potu, zaschniętych ekskrementów i choroby skóry. Metalus nie miał nawet pojęcia, czy skazany niegdyś na lobotomię i mechaniczne przekształcenie człowiek był mężczyzną czy kobietą, agent nie potrafił tego odgadnąć.

Jego rozmyślania przerwał znienacka nieoczekiwany impuls. Podnosząc swą lewą dłoń mężczyzna spojrzał na cienką elektroniczną bransoletkę opinającą ciasno nadgarstek. Wibrowała w szaleńczym tempie wysyłając sygnał nakazujący natychmiastowe stawienie się w biurze adepta odpowiedzialnego za pobyt w Trójrożcu akolitów czcigodnego Arksesa Solona. Metalus poczuł starannie skrywane podniecenie, ponieważ przedłużający się okres bezczynności coraz bardziej pogłębiał dręczące go poczucie uwięzienia w twierdzy Inkwizycji. Od chwili przybycia do Trójrożca spędzał wewnątrz jego murów każdą godzinę, nie mając pozwolenia na opuszczanie wieży Ordo Hereticus. Od pewnego czasu każdego poranka odmawiał prócz zwyczajnej modlitwy również błagalną litanię o to, by mistrz Solon raczył sobie przypomnieć o swoim nędznym słudze.

I wszystko wskazywało na to, że modlitwy te zostały w końcu wysłuchane.

 

Ostatnio edytowane przez Lisu : 29-09-2019 o 21:03.
Lisu jest offline  
Stary 29-09-2019, 22:04   #7
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
239.830.M41, godz. 23.15, na pokładzie aerodyny

Graig Fenoff usiadł wygodniej w fotelu aerodyny, poprawił uciskający ciało pas bezpieczeństwa. Siedząca po przeciwnej stronie przejścia szczupła dziewczyna z wytatuowanym na czole Orłem przez cały czas gapiła się na niego w wyzywający sposób, ale cierpliwie to ignorował zachowując kamienny wyraz twarzy. Prawa noga doskwierała mu na tyle mocno, by przez chwilę zaczął zastanawiać się nad zażyciem znieczulacza, koniec końców odrzucił jednak ten pomysł. Nie leciał maszyną sam i nie zamierzał pozwolić sobie na przejaw najmniejszej słabości, dopóki nie poznał tożsamości innych pasażerów maszyny.

- Minuta do lądowania – w głośniku zatrzeszczał głos pilota. Aerodyna zmieniła kurs, zaczęła też obniżać pułap. Odrywając pozornie obojętny wzrok od oczu wytatuowanej dziewczyny, arbitrator przeniósł swe spojrzenie na innego pasażera. Był nim przeraźliwie szczupły młodzieniec o jasnej karnacji skóry, zawinięty w powłóczyste szaty zdradzające zawód kopisty. Wyraźnie przestraszony turbulencjami maszyny, przygryzał co chwila usta i strzelał na wszystkie strony otwartymi szeroko oczami. Podchwyciwszy spojrzenie arbitratora uśmiechnął się nieszczerze, a potem otworzył usta chcąc coś powiedzieć, wówczas jednak targnięty kolejnym powietrznym prądem pojazd zatrząsł się dostatecznie silnie, by skutecznie zniechęcić pasażerów do jakiejkolwiek konwersacji.

Aerodyna usiadła z łoskotem na twardym podłożu, jej rotory zaczęły cichnąć z jękliwym dźwiękiem wieszczącym wyłączenie napędu. Pasażerowie odpięli pasy, kiedy lampa na ścianie kokpitu zmieniła kolor na zielony, zaczekali, aż drugi pilot otworzy za pomocą przycisku przesuwny boczny właz, po czym opuścili maszynę.

Graig wciągnął w płuca zimne nocne powietrze, przesycone duszącym zapachem wszechobecnego smogu i smrodem lotniczego paliwa, potem rozejrzał się wokół. Nieoznakowana aerodyna wylądowała na wielkiej platformie otoczonej masywnymi budowlami o piramidalnym kształcie, o schodkowych ścianach zdobionych rzędami marmurowych posągów przedstawiających postacie świętych i męczenników Imperium.

- Grobowce – oświadczył zauważając pytające spojrzenie młodziutkiego kopisty – To jeden z dystryktów cmentarnych, ale nie jestem pewien, który...

- Pewnie zaraz się dowiesz – odpowiedział jeden z współtowarzyszy lotu, zielonooki mężczyzna, który na swoim gwardyjskim napierśniku nosił nadruk "M. Lyrdion". Jego czujne spojrzenie ani na chwilę nie opuszczało grupy zbliżających się do aerodyny ludzi. Dochodziła dopiero północ i platforma pogrążona była w ciemnościach nocy, ale wielkie pochodnie dzierżone w rękach kamiennych posągów oraz marmurowe wieczne znicze rozstawione w rogach dziedzińca rozpraszały mrok dostatecznie silnie, by akolici dostrzegli dziesiątki kręcących się po platformie ludzi i parkujące w pozornym chaosie aerodyny w barwach sił porządkowych Magistratum.

Grupie kilku osób w mundurach przewodziło dwóch mężczyzn, ubranych w uświęcone wiekami tradycji stroje w jasnym kolorze, o wysokich kołnierzach i powłóczystych rękawach skrywających dłonie. Obaj mieli na głowach strzeliste kapelusze z przeźroczystymi kremowymi woalami, w rękach zaś dzierżyli misternie kute metalowe laski z zawieszonymi u szczytu lampionami.

- Straż Nekropolitalna – szepnął autorytarnym tonem Graig – Opiekunowie Umarłych. Ukłońcie się i nic nie mówcie, póki oni nie odezwą się pierwsi. Naruszenie protokołu uchodzi za wielki nietakt.

Prowadzona przez Nekropolitów grupa dotarła do przybyszów, zatrzymała się tuż przy aerodynie. Agenci zauważyli, że znajdujący się nieco w tyle mężczyźni mieli ciemnozielone uniformy miejskich regulatorów. Wszyscy wyglądali na wyraźnie zmartwionych, chociaż bez wątpienia próbowali to na różne sposoby ukrywać.

- Witajcie w Dominium Dusz – powiedział starszy z Nekropolitów, szorstkim ochrypłym głosem podeszłego wiekiem człowieka, który nieczęsto ma sposobność używać mowy – Podążajcie za mną, czcigodny Estierre was oczekuje.

Regulatorzy pozostali przy trzaskającej stygnącymi silnikami aerodynie, zignorowani przez Opiekunów i wyraźnie zadowoleni z tego, że mogą strzec maszyny Ordo. Akolici zapięli swe płaszcze, bo noc była wyjątkowo zimna, po czym udali się w milczeniu za parą kroczących dostojnie Nekropolitów. Obserwujący swe otoczenie Fenoff zachodził w głowę, cóż takiego sprawiło, że rzeczony Estierre - kimkolwiek był - zażyczył sobie obecności funkcjonariusza Adeptus Arbites.

Wezwanie nadeszło znienacka późnym wieczorem odrywając Fenoffa od studiów nad zagadnieniami orbitalnego prawa karnego. Posępny małomówny przedstawiciel Ordo przekazał Graigowi, że pewna sytuacja wymaga oględzin miejsca przestępstwa, konsultacji i doradztwa, po czym polecił gościowi czym prędzej udać się swoim śladem. Aerodyna już czekała na jednym z kilkudziesięciu mniejszych lądowisk porozrzucanych na dachach fortecy, rozgrzewając silniki pod czujnym okiem grupy żołnierzy Inkwizycji w ciemnoczerwonych pancerzach osobistych, burgundowych płaszczach i zasłaniających szczelnie twarze hełmach. Na jej pokładzie oprócz pilotów było jeszcze pięć osób: szczupła młoda kobieta o wyglądzie klansterki i ruchach dzikiego zwierzęcia; mężczyzna w pozbawionym insygniów gwardyjskim pancerzu; zawinięty w powłóczyste szaty młodzieniec o wytrzeszczonych oczach i pobladłej z wrażenia twarzy, a także para, na widok której Fenoffowi zastygła w żyłach krew.

Przedwcześnie postarzała niska kobieta sprawiała nijakie wrażenie i spotkaną na ulicy Graig najpewniej bezwiednie by minął, ale towarzyszący jej virifer jednoznacznie zdradzał profesję podopiecznej.

Głęboko poruszony tak bliską obecnością psioniczki Graig spodziewał się po tym nagłym wezwaniu wszystkiego, lecz kiedy trzydzieści minut później nieoznakowana maszyna wylądowała wśród ceramitowych grobowców scintillijskiej arystokracji, arbitratora przeszedł dziwny dreszcz lęku i ekscytacji zarazem. Liczna obecność funkcjonariuszy Magistratum dowodziła jawnie tego, że w miejscu wiecznego spoczynku stołecznych elit doszło do przestępstwa, ale zdezorientowany Fenoff nie miał pojęcia, jaka zbrodnia popełniona w Dominium Dusz mogła zwrócić na siebie uwagę scintillijskiego Officio Planetia.



Jako tubylec Graig Fenoff poprawnie rozpoznał charakter miejsca, w którym wysiedliście z maszyny, a znając miejscowe obyczaje jest Wam w stanie podpowiedzieć to i owo na temat obowiązującej w nekropolii etykiety. Żadne z Was nie ma pojęcia (poza Graigiem, któremu enigmatycznie zaproponowano rolę konsultanta), dlaczego zabrano Was z kwater i co Was czeka na miejscu, ale czujecie zrozumiały dreszczyk emocji, bo ewidentnie widać, że ktoś na górze postanowił Was w końcu wypuścić w teren!

Jeśli ktoś ma ochotę, może skrobnąć kilka słów z perspektywy własnego bohatera. Następny mój wpis jutro około 22:00.


 
Ketharian jest offline  
Stary 29-09-2019, 23:37   #8
 
BigPoppa's Avatar
 
Reputacja: 1 BigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputacjęBigPoppa ma wspaniałą reputację
Studiowanie ksiąg prawa orbitalnego męczyło mnie. Tak samo jak oczekiwanie. Czekanie na nieznane jest gorsze od znajomości tego, co przyjdzie po okresie wyczekiwania. Zapewne to odczuwali żołnierze Gwardii Imperialnej. Maskowanie bólu po pamiętnych wydarzenia z iglicy, też nie pomagało w ogólny rozeznaniu. Jedynym plusem pulsującego gehenny, była świadomość tego, że nadal istnieje.
Wibrująca opaska skończyła moje rozmyślania i czas oczekiwania równie nagle, co nagle zmieniło się moje dotychczasowe życie. Gdy drzwi otworzyły się, czekałem na wprost tych, którzy przyszli po mnie. Gotowy na wszystko.


*

Wyjaśniono mi cel oraz powód dla którego zostałem wezwany. Sprawa była pilna i wymagała konsultacji, oględzin i doradztwa - jak się okazało na miejscu przestępstwa. Kierowany przez jednego z przedstawicieli Ordo, zostałem zaprowadzony na górne poziomy, będące lądowiskami. W areodymie czekała reszta na mnie nie mała niespodzianka.
O ile mogłem przełknąć obecność gangusa płci kobiecej, gryzipiórka o cherlawej aparycji, tak ciekawił mnie widok gwardzisty. Zaskoczeniem pomieszanym z przerażeniem była obecność psykerki i jej opiekuna. Gdy zapiąłem pasy bezpieczeństwa, drzwi zamknęły się z sykiem hermetyzowanego powietrza, a pojazd ruszył z miejsca.


**

Miejsce lądowania całkowicie mnie zaskoczyło. Sibellus to moje rodzinne miasto, słyszałem o dystryktach cmentarnych, byłem nawet w jednym czy dwóch, ale nigdy w takim. Nigdy też nie wzywano mnie do przestępstwa popełnionego właśnie tutaj.
Obecność Straży Nekropolitalnej oraz to, że oczekiwał nas czcigodny Estieree - kimkolwiek był - zapowiadała jedno: to nie było zwykłe przestępstwo. Tego co się stało, dowiem się w środku.
 
BigPoppa jest offline  
Stary 30-09-2019, 16:35   #9
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację

Może to i dobrze, że duch tych kajdank… wróć, opaski, wreszcie się przebudził. Nie żeby rozwalanie serwitorów było złe, ale prędzej czy później ktoś za to zapłaci.
I nie będę to ja.

Nikt mi niczego nie tłumaczył i dobrze bo z technicznego bełkotu i tak nie dało się nic zrozumieć, trzeba znać swoje miejsce.
Ja znam.

Całą frajdę z przejażdżki spsuć musiało towarzystwo…
Faceci wydawali się jeszcze w porządku, gdyby przynajmniej jeden nie był jebanym psem - to się po prostu widziało po sposobie w jaki się na mnie patrzył. No ale cóż, czego ja się mogłam spodziewać po tym wszystkim…

… na przykład tego, że wiedźmy będziemy palić a nie pozostawać z nimi na małej ograniczonej przestrzeni!

Zmówiłam pacierz trzy razy. Trzy razy ten sam bo tylko ten znam cały
(cały czyt. znam więcej niż połowę.)

Luksusowość pojazdu nieco zbiła mnie z tropu, były pasy! - wybornie zamiast zaciskać dłonie na oparciu kurczowo starając się nie przypierdolić o jakąś ścianę mogłam zacisnąć dłonie na kolbie broni, czekając na jeden zdradliwy ruch wiedźmy. Na przykład oddychanie, mruganie.
Przecież jak wiedźma to robi to chyba zły znak?

Chuj z tego planu bo trzęsło jak cholera i musiałam uważać by przypadkiem nie odstrzelić własnej głowy. Szlag.

Gdybym miała w sobie cokolwiek wartościowego. Wyżygałabym to w czasie tego lotu.

Stety niestety, nic już jakiś czas nie jadłam...

 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline  
Stary 30-09-2019, 22:12   #10
Konto usunięte
 
Lavandula's Avatar
 
Reputacja: 1 Lavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputacjęLavandula ma wspaniałą reputację
Nekropolia wygadała… tak pięknie. Jakże różniła się od przesiąkniętych trwogą i skupieniem korytarzy Trójrożca. Mimo masy szarości i pyłu, pomimo ciężkiego zaduchu chemikaliów wiercących w nosie, jawiła mi się jako drugie najcudowniejsze miejsce we Wszechświecie. Oczywiście po Falon Kise, lecz jemu nikt i nic nie mogło dorównać. Tutaj wystarczyło coś innego nad głową, niż sklepione kamienno-metalowe sufity, albo prosty fakt, że odgłosy kroków nie wywoływały złowieszczego echa w korytarzach. Poza tym każda nekropolia cechowała się wewnętrznym spokojem miejsca, gdzie żywi odchodzili na drugi plan, oddając należne honory umarłym - a im z definicji raczej nie zależało na hulankach i swawolach.

Pierwsze od pół roku opuszczenie hmm, “miejsca odosobnienia”, wprawiało mnie w nastrój na pograniczu euforii i niecierpliwości. Mistrz nie wysłał mnie tutaj bez przyczyny, ot abym rozprostowała kości i poznała kawałek ziem Imperium. Nie było w tym też zawoalowanej sugestii, odnośnie najbliższego miejsca mojego pobytu. Wątpię by po mojej śmierci plugawe ciało dostąpiło zaszczytu pochowania w świętej ziemi. Prędzej bogobojni bracia zutylizują je razem z innymi śmieciami aż po tworze nazywanym Ommein nie pozostanie najmniejszy, komórkowy ślad.

Skupiona na własnych przemyśleniach, całą trasę przesiedziałam w ciszy i ze spojrzeniem wbitym w ścianę naprzeciwko fotela. Czekałam na to tak długo, już myślałam, że nie opuszczę Trójrożca żywa i zostanę kolejnym bezużytecznym błędem - a te, jak wiadomo, należało eliminować nim rozrosną się do rozmiaru realnego problemu.

Dopiero postawiwszy stopę na spękanej płycie lotniska, poczułam lekkość. Samonakręcająca się spirala niepewności wreszcie się zatrzymała. Zjadana przez ciekawość ruszyłam razem z obywatelami. Mistrz nie skierował nas tu bez przyczyny… chciałam ją poznać.
Jedna szansa - czy nie o to się modliłam od lat?
 
Lavandula jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172