Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-02-2020, 09:09   #11
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Sen wreszcie przyszedł, do jednych szybciej, do innych wolniej. Para, z którą przyszło im dzielić domek postanowiła na szczęście zakończyć na razie swoją kłótnię, ciemność zupełnie otuliła okolicę - w dużej części Granite Falls zgasły światła latarni. Deszcz bębnił o dach drewnianego domku, stukając, w irytujący dla nieprzyzwyczajonych do tego osób, sposób. O'Harę obudziło lekkie skrzypienie zawiasu. Otworzył oczy, widząc jak drzwi uchylają się, a do środka wsuwa się Erica w bardzo krótkiej, cienkiej nocnej koszuli na ramiączkach. W tych ciemnościach widział tylko zarysy, ale to wystarczyło. Dłonie miała puste, co minimalizowało zagrożenie z jej strony. Rozejrzała się, na pewno nie była w stanie w tych warunkach rozeznać się, który z nich gdzie śpi, ale mogło być jej wszystko jedno. Ruszyła w stronę łóżka Foxa, macając dłońmi otoczenie.
Nagły wybuch gdzieś relatywnie daleko na południu obudził nagle pozostałych najemników. Zaraz za wybuchem rozległo się kilka następnych. Wystrzały z ręcznej broni docierały jedynie jako ledwo słyszalny szum, rozróżnialny dzięki doświadczeniu żołnierzy fortuny. Zaskoczeni, wyrwani ze snu, zwykle błyskawicznie się zbierali w sobie. Może oprócz sytuacji w jakiej znalazł się Raver, ze stojącą tuż obok półnagą kobietą, zastygłą w bezruchu z wyraźnym przestrachem na twarzy.
Zbliżało się w pół do piątej nad ranem.
Pierwszy wybuch praktycznie postawił Shade na nogi. Działała automatycznie. Prawie odruchowo na bieliznę w której spała włożyła skafander z kamuflażem, a na to ciepłą, długą do połowy uda bluzę dla zmyłki, bo od czasów wyprawy na Syberię miała w nim zamontowane funkcje grzania. Wciągnęła buty, zapięła pas z nożami na biodrach, z tyłu za pasek pod bluzę wsunęła pistolet, a do ręki wzięła karabinek. Gotowa do walki ruszyła do drzwi. Wszystko to nie zajęło jej nawet minuty.
Fox zerwał się z łóżka i odruchowo sięgał już po pistolet, który nawet podczas snu trzymał niedaleko, gdy zobaczył, kto dokładnie przed nim stoi. Nie zastanawiał się długo.
- Na co czekasz? Wracaj i kryj się! - syknął do kobiety zwanej Ericą, łapiąc ją za ramiona i przesuwając w kierunku drzwi. Nie chciał tracić na nią czasu, słuchać lamentów czy nawet gadać z O’Harą w jej obecności.
Nie żeby było tu wiele do gadania. Dźwięki walki ewidentnie dochodziły z daleka, dla najemnika był to jednak wyraźny sygnał, że trzeba było gotować się do akcji. Zakładał już pancerz, zaraz sięgnął po pokrowiec z bronią.
- Nie mamy nawet gdzie jechać - rzucił do Kane’a, wyciągając szturmówkę. Mówił ogólnikami, wiedząc, że mogą być na podsłuchu. Faktem jednak było to, że nie mieli żadnych konkretnych informacji na temat miejsca przebywania celów, ani żadnej kryjówki na terenie Republiki. - Ale możemy sprawdzić co się dzieje i pokazać, że jesteśmy przydatni.
Dawn leniwie otworzyła oczy i westchnęła, wpatrzona w sufit. Strzały i wybuchy były zbyt daleko, żeby wymuszać tak gwałtowne ruchy jakie wykonywała obok Shade. Scrap zsunęła się z łóżka powoli i zaczęła ubierać w bardzo zwyczajnym tempie. Wcale nie chciała lecieć na pierwszą linię frontu, jak zwykle - w tym przypadku nie chciała też zdradzać innych swoich możliwości, więc zgodnie z zaleceniami O’Hary prezentowała się bardziej niczym młoda uczennica swoich starszych przyjaciół z klanu. Owszem, wyjęła pistolet i sprawdziła czy jest naładowany, jak w filmach. Na razie nie wezwała natomiast żadnego drona, jako ostatnia z najemników podchodząc pod wyjście z domku.
Irlandczyk odrobinę żałował straconej możliwości na zobaczenie Foxa z kobietą. Na dalekie wybuchy poderwał się sprawnie jak zawsze, sięgając po ubranie. Dochodziły z południa, z daleka. Strzelać się mogli Jeźdźcy z Czerwonymi, albo nawet rządowymi. Nic co obchodziłoby ich w obecnym położeniu, Republika nie rozciągała się w tamtym kierunku. Mimo to założył górną część pancerza i zabrał broń, zanim wyszedł z pokoju w celu zbadania sytuacji. Nawyki umierały ostatnie.
Myśl o walce była zdecydowanie przyjemniejsza niż perspektywa udawania kogoś kim zupełnie nie była: Uległej kobietki godzącej się z faktem, że jest tylko ciałem dla męskich potrzeb i fantazji. Tutejszy świat był dokładnie tym czego nienawidziła najbardziej i z czym nigdy nie byłaby w stanie się pogodzić. Miała teraz ogromną ochotę pojechać w kierunku odgłosów i sprawdzić co się dzieje. Wyszła jednak jedynie na zewnątrz czekając na pozostałych.

Szybko się okazało, że jechanie tam może i było impulsem, ale tym złym. Erica uciekła do swojego pokoju, twarze obojga pojawiły się w oknie, ale żadne nie wyszło na zewnątrz. Granite Falls nadal spało, latarnie świeciły tylko co piąta. W październiku świt następował po siódmej rano, co przekładało się na panującą zupełną ciemność, okraszoną nieprzyjemnym deszczem. Od południa nadeszły następne odgłosy wybuchów i błyski, odbijające się od grubej warstwy chmur. Odległość szacowali na kilka kilometrów, pogoda nie niosła dobrze dźwięków więc Snohomish było za daleko. Te walki musiały toczyć się gdzie indziej. Tu, w położonym w lesie ośrodku, panował spokój. Wyglądało na to, że póki co niewiele mogła tu pomóc zabrana przez nich broń. Nie mieli nawet pojęcia jakie frakcje walczą. I czy ich to obchodziło? Nad głowami niespodziewanie pojawiło się brzęczenie drona, który śmignął nad koronami drzew w drodze na południe.
- Jak na twoją zabawkę jest trochę mało dyskretny… - Odezwała się pytająco zwiadowczyni spoglądając na Dawn.
Ta pokręciła głową, owijając się kurtką i zmierzając do wyjścia z terenu ośrodka dla petentów. Były rzeczy bardziej nieprzyjemne od deszczu i zimna, na przykład kamery i podsłuchy. Dopiero za bramą ostrożnie włączyła holo i poderwała Frugo do lotu, wysoko i cicho. Niewidoczny duch w ciemności nocy, dodatkowo korzystający z osłony chmur.
Kane poszedł za nią, dał też znak pozostałym. Wyjście poza teren brzmiało jak dobry pomysł, uniknięcie na dobry początek podsłuchu.
- O ile nie atakują Republiki, nie chcemy się w to mieszać - powiedział z wykorzystaniem komunikatora. - Gorzej jak to odwoła wizytę przywódcy. Pomysły? Sugestie?
- Może dron zarejestruje coś przydatnego. - Powiedziała Valerie przystając obok reszty. - Zobaczymy co się stanie. Jeśli walki się przybliżą powinniśmy jechać dalej na północ. W zamieszaniu może nie będa nas od razu szukać. Zawsze możemy powiedzieć że pojechaliśmy dalej bo mieliśmy już dość ciągłej walki.
- Jechać tak po prostu przed siebie teraz nie ma sensu, bo w sumie nie mamy żadnych konkretnych tropów i będziemy się tylko włóczyć bez celu - stwierdził Fox. - Jeśli to Republika, moglibyśmy potencjalnie pomóc i zyskać jakiś kredyt zaufania u ich przywódcy. Jak nie, to póki co czekajmy na rozwój wypadków i zapowiedziany przyjazd. Zmienią się ich plany, to zmienimy też nasze.
Frugo nie był najszybszym z dronów, ale pokonanie tej odległości zajęło mu zaledwie kilka minut. Scrap dostała podgląd pola bitwy, z dużej wysokości łatwo było pojąć sytuację. Strzały i wybuchy już się kończyły. Na drodze stał rozciągnięty konwój ciężarówek i wozów terenowych. Pierwszy leżał przewrócony wzdłuż drogi, blokując przejazd. Inny chyba dostał, gdy próbował go wyminąć. Część ciężarówek stała nieco w poprzek, jakby próbowała zakręcić zanim ich też nie dostali. Jedna płonęła, za dwoma środkowymi broniło się jeszcze kilku ludzi, inni napierali od strony lasu. Trudno było powiedzieć kto był kto, używano przeróżnych broni, a stroje nie były jednolite. Tylko po prostu ciemne.
- Nie będziemy stąd odjeżdżali dopóki jest szansa poznania ich szefa - Kane skomentował słowa Shade. - W którą stronę jechał konwój, która to droga? - zapytał, zaglądając przez ramię drugiej najemniczki. - Jeśli to zabawki Republiki są rozkradane to może to nasza karta wstępu.
Nietrudno było zauważyć, że konwój jechał na północ, drogą, z której oni sami skorzystali wcześniej.
- O ile zdążymy. Wygląda, że jechali do nas i musielibyśmy tam jechać przez miasto - Scrap starała się dyskretnie pokazać wszystkim co widzi na holoekranie.
- Tych pojazdów jest wiele, mamy szansę zainterweniować zanim napastnicy zakończą całą akcję - skomentował Raver. - Spieszmy się zatem. Dzięki dronowi nie wkroczymy tam na ślepo.
- Jeśli to zrobimy, to od razu myślmy nad dobrą wymówką na temat tego skąd tyle wiemy… - skomentowała niezbyt pewnym tonem Dawn, wyraźnie niepewna co do tej interwencji. To ryzyko mogło nie poprawić, a skomplikować ich sytuację.
- Nasze motory będzie słychać - po chwili zastanowienia Kane zaczął wydawać polecenia. - Podjeżdżamy ile się da, potem pieszo. Zdążymy albo nie, w razie czego zgrywamy głupa, że słyszeliśmy wybuchy i odruchowo pojechaliśmy sprawdzić czy możemy pomóc. Skąd mogliśmy wiedzieć, że to już nie teren Republiki. Scrap, trzymasz się z tyłu i robisz za wsparcie. Jaki ma zasięg sprawne sterowanie dronem bojowym?
Ostatnie zdania wypowiadał już kierując się w stronę maszyn.
Shade bez komentarzy poszła w kierunku swojego motoru. Foxowi również nie trzeba było dwa razy powtarzać.
- Przez Frugo mogę na wiele kilometrów, ale wolę nie być od niego dalej niż pięćset metrów, nie ma wtedy przerwań i opóźnień nawet w najgorszych warunkach - odpowiedziała Scrap, niezbyt zadowolona z ich planu. Mimo to robiła to co inni, nie komentując.

Chwilę później motory zawarczały i ruszyły. Jazda drogą inną niż bezpośrednio przez Granite Falls wymagałaby nadłożenia kilometrów i czasu, jeśli chcieli reagować, musieli przejeżdżać przez miasteczko. Obudziło się tak samo jak i oni. Gdzieniegdzie paliły się światła w oknach, w innych miejscach ludzie wyszli na ulice. I właśnie kiedy byli mniej więcej w okolicach "kościołów", kilku z nich wybiegło na środek, machając do nich rękami i próbując zatrzymać. Scrap widziała na ekranie, jak napastnicy gaszą ostatni opór i zaczynają wchodzić do ciężarówek, w tym także do szoferek.
O’Hara nie chcąc się przebijać na siłę, zwolnił, ale nie zatrzymał.
- Chcemy pomóc! - krzyknął do wybiegających na jezdnię ludzi.
- Nie jedźcie tam! - odkrzyknął jeden z nich.
- To nie nasz teren, pewnie gangi się strzelają! - dodał inny.
Shade zatrzymała motocykl dając się wyprzedzić jadącemu za nią Irlandczykowi i popatrzyła na miejscowych:
- Często macie takie pobudki?
Fox nie zatrzymał się, jadąc razem z Kanem, wolniejszym tempem. Wątpił, by ci ludzie wiedzieli o konwoju lub by w ogóle mieli pojęcie o tym, co się teraz dzieje poza miasteczkiem. Co najwyżej później mogą pojawić się pytania, czy to nowo przybyła grupa wiedziała coś więcej, i skąd, ale na ile to może być problem to nie coś, nad czym teraz był czas się głęboko zastanawiać lub analizować. W chwili obecnej mieszkańcy tylko najemników spowalniali.
- Nie mamy czasu na gadki z przypadkowymi ludźmi - snajper powiedział do komunikatora. - Jedziemy, a jak nie, to trzeba zarzucić cały pomysł i wracać.
Scrap starając się nikogo nie potrącić, omijała próbujących ich zatrzymać. Nie miała czasu na wdawanie się w dyskusje, za miastem musiała jeszcze przecież złożyć Boba do kupy, jeśli miał się do czegoś przydać. Nie spieszyło się jej do interwencji, co nie oznaczało jednak, że nie da z siebie wszystkiego, kiedy już decyzja została podjęta.
O’Hara wciąż jechał, rozganiając ludzi jeśli było trzeba.
- Jak się okaże, że są daleko i nie zbliżają to nie pojedziemy dalej! - rzucił fałszywą obietnicę.
- Tak blisko i intensywnie to rzadko - odpowiedział Shade jeden z mężczyzn, nie odrywając spojrzenia od miejsca skąd wcześniej dochodziły wystrzały. Teraz już ucichły. Przepuszczono ich, być może słowa Irlandczyka były dla nich wystarczające i wkrótce znaleźli się na wylotówce z miasteczka, mijając ostatnie zabudowania. Wtedy też dostrzegli światła samochodów pędzących drogą od wschodu. Wyglądało na to, że mieli wyjechać z bocznej drogi oznaczonej na mapie jako Waite Mill Road, mniej więcej w tym samym czasie co motory zaniosłyby tam najemników.
Zwiadowczyni ruszyła za resztą. Tym razem trzymając się na końcu. Czyli zaraz obok Scrap.
- Muszę gdzieś złożyć Boba - poinformowała pozostałych. - Spotykamy się z tymi co jadą? Jak to Republika to lepiej żeby wiedzieli, że jesteśmy po tej samej stronie!
- Jedziemy do nich, z zapalonymi światłami. Od tej strony to musi być Republika, a lepiej żeby wiedzieli, że jesteśmy po tej samej stronie - zdecydował Kane. - Jadę na szpicy, gdyby spanikowali.
Fox bez komentarza zwolnił, pozostawiając Irlandyczka na przedzie, i dalej jechał za nim.
Decyzje były na tu i na teraz. Jadąc dalej wystarczyło dziesięć sekund, aby dokładnie zobaczyli nadjeżdżających. Dwa samochody terenowe i dwie ciężarówki pędziły ile tylko mogły po wąskiej, nierównej drodze. Zauważyli ich wchodząc w zakręt i zamykający kolumnę Jeep zjechał w bok, a przez szybę pasażera wysunęła się ręka, machając żeby się zatrzymali. Druga szyba też się odsunęła, stamtąd wysunęła się lufa.
- Gdzie jedziecie?! Nie słyszeliście strzelaniny?! - krzyknął ten na siedzeniu pasażera, brodaty mężczyzna w średnim wieku. Między kolanami sterczała mu lufa jakiejś długiej broni. Trzy pozostałe samochody nie zwolniły, kierując się na południe.
- Możemy pomóc! - odkrzyknął mu Kane, pokazując broń. - Jesteśmy nowi, ale w tym wreszcie możemy się przydać!
Na tłumaczenia i dyskusje czasu nie było, ich decyzja czy zechcą mieć wsparcie. Rzeczywiście nie było i ci w samochodzie o tym wiedzieli. Nie zastanawiali się też długo, widząc z której strony nadjeżdżali.
- Tylko nie właźcie w drogę, zaatakowali nasz konwój, nie pomylcie celów - rzucił rozmówca Irlandczyka i samochód ruszył z piskiem opon.
Kane ruszył zaraz za nimi, jednocześnie nadając przez komunikator.
- Wchodzimy. Podjeżdżamy na wyłączonych światłach sto metrów przed cel, zostawiamy motory i podchodzimy lasem. Korzystamy z zamieszania, unieruchamiamy ich transport najpierw. Scrap, ty zostajesz pół kilometra od celu, jesteś naszymi oczami. W razie możliwości wyślij nam Boba. Uwagi?
- Wyślę go za wami najszybciej jak się da - zgodziła się od razu Dawn, dodając gazu. Znając plan mogła nie trzymać się w tyle za pozostałymi, a po zjechaniu na pobocze od razu zająć Bobem. Obraz z kamery Frugo pojawił się nad prędkościomierzem, gdy kobieta próbowała rozeznać się co teraz działo się na miejscu akcji.
- Brak - odpowiedział O’Harze Fox z pomocą komunikatora. Plan był prosty, nie było co go teraz komplikować. Szczegóły będą zależały już od tego, jaką sytuację zastaną na miejscu. Skoro Republika ruszyła do kontrataku, zapowiadał się spory burdel, który można było wykorzystać. Pytanie, na co przygotowani byli napastnicy. Przy relatywnie niewielkiej odległości od terenu Republiki, zapewne spodziewają się jakiejś reakcji, jednak raczej nie z udziałem dodatkowej grupy dobrze wyposażonych najemników.

Jeszcze przed celem dogonili nie mogące rozwijać zbyt dużej prędkości ciężarówki, zrównując się z nimi na wąskiej drodze. Wjechali w dziko rosnący las, mniejsze drzewa i krzaki zaczynały się tuż przy asfalcie, utrudniając taktyczne podejście. Scrap zwolniła i zatrzymała się zupełnie w wyznaczonym punkcie, jej oczy szybko raportowały to co widziała na ekranie z kamery Frugo. Napastnicy mieli wyraźne problemy z odpaleniem zaatakowanych ciężarówek, nie mogąc tego zrobić podprowadzili swoje pojazdy - niedużą ciężarówkę, busa i dwa pickupy. Ludzie nosili po dwóch ciężkie skrzynie, ładując je na samochody. Najemniczka zaczęła składać Boba, kiedy dwieście metrów przed pierwszymi wozami zaatakowanego konwoju, jadący na przecie jeep eksplodował.
Fox miał rację w swoich myślach, spodziewali się.
Gwałtowny błysk oślepił na dłuższy moment jadących z noktowizorami najemników, zmuszając do redukcji prędkości, wręcz zatrzymania. Zaminowany teren i tak nie zachęcał do szybkiego podejścia. Odłamki poleciały we wszystkie strony, zniszczony samochód przekoziołkował kilka razy i wpadł w młode drzewka. Nie było mowy, aby ktokolwiek przeżył. Trzy pozostałe samochody zatrzymały się z piskiem opon. Klapy ciężarówek otworzyły się i wyskakiwali z nich uzbrojeni "Republikanie". Scrap widziała jak napastnicy reagują na wybuch. Część z nich zaraz zniknęła w lesie, lub ukryła się za wrakami pierwszych samochodów konwoju. Reszta ciągle ładowała. Wiedzieli już o odsieczy, ale nie zamierzali od razu porzucać zdobyczy. W końcu nawet bez możliwości policzenia tych skrytych pod koronami drzew, Dawn szacowała ich liczbę na conajmniej trzydziestu.
Kane zjechał w krzaki i zatrzymał się, porzucając motor i zdejmując broń z pleców. Przykucnął, lustrując otoczenie przy pomocy noktowizora. Możliwość współpracy z żołnierzami Republiki porzucił od razu, byliby tylko zawadą.
- Idziemy lasem, Shade pięćdziesiąt metrów z przodu. Czyścisz teren, nie wchodź daleko. Chcemy być przydatni, a nie dostać kulkę w plecy.
Irlandczyk w pełni zamierzał wykorzystać tę jednoosobową armię, w tych warunkach z takim przeciwnikiem Valerie mogła robić prawie wszystko co chciała w swoim kombinezonie.
- Robi się - Zwiadowczyni zasalutowała z lekkim uśmiechem i włączyła kombinezon rozmywając się w ciemności. Na karabinek nałożyła tłumik i ruszyła w kierunku terenu walki równym tempem, by nie wpaść przypadkiem na kogoś czającego się po krzakach i nie narobić wielkiego hałasu. Noktowizor nastawiła na temperaturę. To dawało jej gwarancję bezbłędnego wykrycia wszystkich istot wydzielających ciepło w zasięgu wzroku. Scrap relacjonowała na bieżąco zmiany obserwowane w obiektywie kamery, z zaznaczeniem tych przeciwników, których widziała. Jednocześnie na poboczu drogi montowała gorączkowo Boba, szybko przywracając go do sprawności. Na tych dwóch rzeczach skupiała się w stu procentach, nie zwracając uwagi na otoczenie.
Fox natomiast w tym czasie złożył swoją snajperkę, po czym przywdział hełm bojowy. Rzadko kiedy gdziekolwiek pchał się pierwszy i tym razem nie było inaczej - puścił zarówno Val, jak i Kane’a przodem. Przechodził między krzewami, od drzewa do drzewa, przeczesując okolice z pomocą swojego sprzętu i wypatrując jakiegokolwiek zagrożenia, zwłaszcza na flankach, które mógł obserwować lepiej dzięki poszerzonemu polu widzenia. Nie był niewidzialny, ale jego broń również była wyposażona w tłumik, więc w razie czego mógł osłaniać Shade bez natychmiastowego zdradzania swojej pozycji.
Zebrali się i ruszyli, w tym samym czasie Scrap dokręciła ostatni element drona bojowego. Bob ruszył czym prędzej na pole akcji, a Shade prawie bezszelestnie przemykała się między drzewami dzikiego lasu. Było niemal zbyt gęsto, aby widzieć dalej niż na dziesięć metrów, żeby unikać poruszania roślinności podczas podchodzenia pod czającego się gdzieś tam przeciwnika. Serce zaczynało bić szybciej, adrenalina uderzała do głowy. Wreszcie nie było rozmów z ludźmi, zamiast tego to dla czego żyła. Gdyby nie termowizja to weszłaby na trzech wrogów, leżących przy ziemi, skupionych blisko siebie przy zwalonym konarze dużego drzewa. Może coś słyszeli, może nie. Jak się okazało przestało mieć to znaczenie - z drugiej strony drogi rozległy się pierwsze strzały, pojawiły błyski. Kane i idący na końcu Fox widzieli jak wcześniej Republikanie rozdzielają się, większość poszła właśnie tamtą stroną drogi. Teraz wdawali się w narastającą strzelaninę.
Dawn mogła tylko patrzeć. Na ekran z dwóch dronów, jednego dopiero zmierzającego na pole bitwy, drugiego latającego wysoko nad nim. Widziała jak ludzie wskakują do busa i pickupa, najwyraźniej uznając, że na tych dwóch już im wystarczy. Ciężarówkę ciągle ładowano.
- Dwa samochody odjeżdżają - zakomunikowała Scrap od razu, jak to zauważyła. - Ciężarówkę ciągle ładują. Mogę śledzić lub zostać na miejscu.
Nie miała nic innego do roboty, wróciła więc na motor, zakładając rękawice i gogle operatora drona, podłączając się pod wizjery Boba. Obraz z Frugo wciąż pozostawał na podglądzie w rogu.
- Zostań na razie na miejscu - Kane szeptem odpowiedział Bailey, przykucając za jednym z drzew. - Jak odjedzie ciężarówka to ją obserwuj - dodał instrukcję i wznowił podążanie za zwiadowczynią, która zajęła się szybkim oczyszczaniem drogi, chcąc dopaść tych z ciężarówki zanim spróbują odjechać. Wycelowała pistolet maszynowy w ich kierunku i oddała serie strzałów po kolei do każdego z trzech celów.
Fox nie ruszył od razu za pozostałą dwójką, tylko osłaniał ich, skryty za drzewem. Zamierzał ruszyć za nimi gdy przejdą kolejny fragment bezpiecznie lub zacznie tracić Kane’a z pola widzenia, i powtarzać ten manewr, tak by zminimalizować szansę, że pozostaną bez żadnego wsparcia lub że snajper wpadnie przypadkowo na przeciwnika pierwszy. Zanim jednak cokolwiek mógł zacząć powtarzać, Valerie - sama niewidoczna z racji na kamuflaż - zaczęła strzelać. Przykucnięty Fox natychmiast skierował lunetę w stronę wystrzałów, namierzając przeciwników i odpalając do każdego, który jeszcze się ruszał.
Kilka szybkich serii po trzy kule, dla pewności trafienia. Dopiero trzeci cel zdążył się odrobinę poruszyć, ale nie mieli szans zauważyć co ich trafiło. Nawet Fox w swojej termowizji nie zauważył nic przy tej odległości w gęstym lesie. Z trudem utrzymywał O'Harę w zasięgu termowizji, cieplejsza lufa pistoletu maszynowego zwiadowczyni zupełnie unikała percepcji snajpera. Ostrzegły ich bardziej dźwięki stłumionych wystrzałów słyszane w komunikatorze. Zaledwie kilka kroków dalej i prześwicie widziała już pierwsze samochody konwoju. Głębiej w lesie mignęły kolejne sylwetki, większość oddalała się od drogi. Napastnicy nie szykowali się na większą bitwę, to zauważyła też Scrap w kamerze Frugo. Jeszcze jedna skrzynia i wskakiwali do szoferki i na pakę. Dron zwiadowczy nie widział już żadnych pojedynczych sylwetek napastników. Strzelanina po drugiej stronie drogi narastała przez jeszcze moment, zanim zamilkła, przeradzając się w nieregularne, pojedyncze wystrzały lub serie.
- Ciężarówka zbiera się do odjazdu - zakomunikowała od razu po ujrzeniu tego Scrap i bardziej skupiła się na wizji z drona bojowego, doganiającego już pozostałych najemników. - Bob blisko was.
- Zwiększmy tempo i spróbujmy ją zatrzymać - zasugerował Fox z pomocą komunikatora. Mówił szeptem, ale z przyzwyczajenia, gdyż nie podejrzewał, by którykolwiek z napastników mógł go usłyszeć. Wyglądało na to, że zależało im na wywiezieniu tego, co zabrali z konwoju, i niczym więcej.
- Wchodzimy, Fox osłaniasz mnie, Shade pilnuj tych w lesie, Bob niech wali w co widzi - Kane działał w trakcie mówienia, podrywając się i nie dbając już o wrogów, wypadł na drogę. Wstrzyknął dopalacz, czując jak krew natychmiast przyspiesza i ruszył do biegu, zmuszając wszczepy w nogach do maksymalnego wysiłku. Przez krótki dystans potrafił być szybszy od ciężarówki. W zależności od okoliczności zamierzał strzelać w kierowcę jak zdąży zanim wykręcą lub sięgnąć po granat odłamkowy i cisnąć go z odpowiednim opóźnieniem pod koła.
Valerie była na tyle blisko, by spróbować dosięgnąć ich z karabinu, ale drzewa stanowiły pewną przeszkodę, dlatego po chwili wahania ruszyła biegiem w kierunku ciężarówki:
- Pojedynczy napastnicy rozproszyli się po lesie. Oddalają się od naszych pozycji. - Przekazała jeszcze reszcie.
Raver szybko zmienił pozycję, skracając dystans do pojazdów i zbliżając się bardziej do drogi, na skraj lasu, w poszukiwaniu miejsca, z którego będzie miał widok na ciężarówkę albo chociaż jej okolice, tak by ubezpieczać tyły Kane’a. Gotowy do ustrzelenia każdego potencjalnego zagrożenia, odruchowo wręcz przejechał się swoim sprzętem po znajdujących się w jego polu widzenia flankach i poboczach, na które szarżujący, przepełniony adrenaliną Irlandczyk mógł nawet nie zwracać uwagi.
Przeciwnik był w pełnym odwrocie i co więcej, najwyraźniej sądził, że ten odwrót mu się uda. Musieli to robić nie po raz pierwszy, pewnie znali sposoby reagowania Republiki. Najemnicy stanowili jednak wystarczające wsparcie, aby zatrzymać przynajmniej część z nich. Ciężarówka już zawróciła, gdy O'Hara przebiegał z prędkością kilkudziesięciu kilometrów na godzinę obok unieruchomionych pojazdów konwoju. Właśnie się rozpędzała, gdy granat pofrunął łukiem i wylądował blisko tylnego koła, eksplodując niemal w tej samej chwili i wyrywając oponę prawie z całą ośką. Ciężarówką zatrzęsło, skręciła w bok i zachybotała się gwałtownie. Nie przewróciła się, stając w poprzek drogi, tylko dlatego, że nie zdążyła rozwinąć większej prędkości. Z paki wyskoczyło prawie od razu trzech ludzi i od razu zostali zdjęci. Jednego Fox złapał jeszcze w locie, drugi i trzeci może jeszcze zdążyli zauważyć co ich atakuje, ale już nie unieśli broni, gdy nadeszły kule najemników. Zaraz po tym nastała cisza. Dwóch z szoferki ukryło się po przeciwnej stronie ciężarówki, korzystając z osłony kół obstawiali obie jej strony, co doskonale widziała Scrap na swoim ekranie. Bob nie zdążył jak na razie włączyć się do akcji.
- Widzę dwóch, chowają się za kołami - zameldowała usłużnie Dawn. - Bob może ich zajść od góry, powinni się poddać jak próbujemy zdobyć jeńców.
Fox trzymał na celowniku skraj ciężarówki - jedyne miejsce, z którego jeden z wrogów mógł się wychylić. Snajper był za daleko, by kogokolwiek w praktyczny sposób wzywać do poddania się, ale w razie czego, jeśli ktoś jednak spróbuje się wychylić, mógł równie dobrze ustrzelić, jak i oddać strzał ostrzegawczy.
- Mam na celu skraj wozu od zachodniej, wroga nie widzę - zakomunikował krótko.
- Zachodzę ich od tyłu dajcie znać jaka decyzja: Zdejmujemy czy bierzemy jeńców? - Zwiadowczyni dotarła do ciężarówki i obeszła samochód tak, by stać z tyłu przeciwników. Jej broń mierzyła prosto w ich plecy. Mogła to zakończyć tu i teraz, ale jak dla niej świat i tak był pełen bezsensownej śmierci.
W pewnych sytuacjach Kane nie wahałby się i już zneutralizował przeciwnika. Gangi i anarchia zawsze przynosiły mnóstwo śmierci i agresji, nie czuł wyrzutów sumienia przed pozbywaniem się takich jak oni. Obecnie jednak chciał zdobyć punkty w Republice.
- Shade, pokaż im, że wystarczy sekunda i nie żyją - szepnął do komunikatora. Następnie odezwał się głośno. - Poddajcie się, jesteście otoczeni, a wasi kumple zwiali - Irlandczyk cały czas, już powoli, zbliżał się do ciężarówki z uniesioną bronią.
Jak tylko ostrzegawcze kule trafiły w koła tuż obok nich, obaj rzucili broń i unieśli ręce.
- Dobra, dobra, poddajemy się! - krzyknął jeden z nich. Trudno powiedzieć na co liczyli po tym co tu zrobili, lecz mało kto chciał umierać. Zwłaszcza bez wzniosłej idei, której ci tutaj raczej nie posiadali względem Republiki. Bez wątpienia napastnikami byli członkowie gangu, w skórzanych strojach. Rysami w ciemnościach przypominali latynosów bardziej niż kogoś z Jeźdźców Apokalipsy. Z lasu po drugiej stronie zaczęły się wyłaniać sylwetki żołnierzy Republiki.
Shade, kiedy tylko Kane zbliżył się na tyle, by mieć przeciwników na celowniku, wycofała się z terenu walki. Nie chciała wyłączać kamuflażu w miejscu, gdzie ktoś mógłby ją zauważyć. Postanowiła poszukac jakiegoś odleglejszego miejsca gdzie mogłaby to zrobić, a potem wrócić do reszty udając że ganiała po lesie uciekinierów.
Dawn obleciała Bobem ciężarówkę i zamarła, celując w obu jeńców. Tego drona i tak nie mogli kryć jako swojego asa w rękawie. Frugo zatoczył szerszy krąg nad polem walki, jego kamery szukały oddalających się gdzieś w pobliżu pojazdów, czy to samochodów czy motorów. Sama Scrap nie ruszała się z miejsca, nie ufając drodze przed nią.
- Sprawdźcie co z ładunkiem i spytajcie co to za jedni - rzucił Fox przez komunikator, nie zmieniając jeszcze pozycji. Słowa kierował do Kane’a i Shade, w przypadku tej drugiej nie będąc pewnym, gdzie się obecnie znajduje. Wyglądało na to, że walka zakończona, ale mimo to snajper nie oderwał się od lunety, upewniając się, czy gdzieś na drodze lub obrzeżach lasu znajdują się jeszcze jacyś wrogowie.
- Złapaliśmy dwóch - głośno odezwał się Irlandczyk, kiedy ludzie Republiki się zbliżyli. Jednocześnie trzepał obu jeńców, w poszukiwaniu broni, granatów i innych ciekawych rzeczy. Kazał im też wyłączyć holofony. - Uciekł pickup i bus.
- Reszta pieszych zwiała? - zapytał jeden z nadchodzących. Z lasu wyszło ich dziesięciu, każdy z noktowizorem i bronią gotową do strzału. Część poruszała się jak żołnierze, reszta jak ich uczący się naśladowcy. Oczy najemników szybko wychwytywały takie szczegóły. Kane nie znalazł dodatkowej broni u przeszukiwanych, jedynie zapasowe magazynki, zanim jeńców przejęli nadchodzący. Holofony zostały wyłączone. Zanim ktoś zdążył zareagować, rozbrojeni napastnicy oberwali kilka ciosów i kopów. Irlandczyka na bok odciągnął ten sam, z którym wcześniej rozmawiał.
- Dobra robota. Kim wy właściwie jesteście? - zapytał, zezując wyraźnie na unoszącego się na swoich silnikach Boba.
Frugo tymczasem wznosił się na takiej wysokości, że bez większego problemu jego kamery wychwyciły pojawiające się na południowym zachodzie pojedyncze snopy światła, szybko oddalające się na południe. Mógłby je śledzić, ale tylko przez jakiś czas, motocykliści bez wątpienia byli szybsi od zwiadowczego drona.
Zgodnie ze swoim planem Shade wróciła w bezpieczne, zacienione miejsce i wyłączyła kamuflaż. Pojawiła się na tyłach wychodzących z lasu i odpowiedziała na pytanie o uciekających przeciwników:
- Trzech martwych leży trochę dalej w głębi lasu.
- Odjeżdżają na południe, nie dogonię ich. Będę ich śledzić ile zdołam - usłyszeli głos Scrap, która skierowała Frugo za uciekającymi. - Zapytajcie tutejszych czy sprawdzili czy na drodze nie ma więcej min.
- Ludźmi, którzy ostatni rok uczyli sobie radzić z gwałtownymi sytuacjami i akurat trafili do was, szukając miejsca dla siebie na tym świecie. Cieszymy się, że mogliśmy coś pomóc - odpowiedział nieznajomemu O'Hara, podając skróconą wersję ich historii. - Weźcie tych dwóch na początek i niech sprawdzą czy na drodze nie ma dalszych niespodzianek. W konwoju byli wasi ludzie?
Fox dołączył do pozostałej dwójki najemników, gdy Irlandczyk zadał swoje pytanie. Nie wtrącił się jednak do rozmowy, czekając na odpowiedź “Republikanina”.
"Republikanie" uwijali się jak mrówki wokół nich. Zbierali ludzi, sprawdzali pojazdy.
- Chłopaki już się tym zajmują. Ci tutaj to częściowo nasi, częściowo współpracownicy z zewnątrz. Skurwysyny musiały wiedzieć z wyprzedzeniem co się planuje, a to oznacza szpicla - splunął na ziemię, ale też wyciągnął rękę do O'Hary. - Wracajcie do miasta, powiem o was szefowi. Jeśli faktycznie chcecie miejsca dla siebie, to możemy się dogadać. Te pierdolone testy zgodności są dla frajerów do spławienia, jeśli mnie pytać.
Scrap zgodnie z oczekiwaniami, wkrótce zgubiła uciekających. Nabrała natomiast pewności, że nie jechali do Snohomish, a wybierali drogi jak najbardziej na wschodzie.
- Wiedziałem, że znajdą się tu rozsądni ludzie, umieścili nas w domku z plastikową blondi - parsknął Irlandczyk, ściskając dłoń. - Jakby wasz szef zmienił plany, to pamiętajcie o nas. W pewnych miejscach możemy się przydać bardziej niż w innych.
Po tej krótkiej wymianie zdań skierował się w stronę pozostawionych motorów, na wszelki wypadek omijając drogę. Sprzątanie burdelu zostawiał innym.
- Zbieramy się, koniec rozrywki - mruknął przez komunikator do reszty najemników.
Zwiadowczyni bez zbędnej dyskusji wróciła do swojego motoru i dołączyła do Irlandczyka.Tak samo zrobił też Raver.
- Poczekam tu na was - zameldowała Scrap, zawracając Frugo i kierując go nad ich głowy, w razie gdyby jeszcze jakieś niespodzianki miały się przytrafić.
 
Sekal jest offline  
Stary 12-02-2020, 12:54   #12
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Nick Cave wyglądał dokładnie tak, jak zapamiętali go z filmów propagandowych Republiki. Uśmiechnięty, wystrojony, z twarzą idealnie pasującą do każdego podręcznika od psychologii lub dowolnego członka loży sieciowych mentorów, z wygodnego fotela pouczających innych jak mają żyć. Witał się z każdym, pytał o zdrowie. Cała reszta banałów przychodziła z nim w komplecie. Całe Granite Falls zostało zaproszone do jednego z kościołów na spotkanie z liderem, łącznie z najemnikami oraz małżeństwem ze wspólnie dzielonego domku. Kiedy już spodziewali się kolejnego męczącego przemówienia, ich motory zostały zatrzymane zaraz po odjeździe plastikowej barbie wraz z jej równie beznadziejnym mężem.
- Poczekajcie w domu - polecono im. Nie musieli czekać nawet długo, gdy przed wejście podjechały dwa solidne terenowe auta z przyciemnianymi szybami. Wysiadło z nich kilku dobrze uzbrojonych i wyposażonych ludzi oraz Vale, wraz z trzymającą go pod rękę i wyraźnie tulącą się do niego Nicole Maines. Wyglądało na to, że jeden z poszukiwanych, albo jedna zależy jak na to spojrzeć, zadomowiła się w Republice wyjątkowo dobrze.

Żołnierze zabezpieczyli teren, gdy para weszła do środka. Vale skinął im głową na powitanie, wskazując swoją towarzyszkę.
- Poznajcie Nicole. Słyszeliśmy, że w nocy sami z siebie udowodniliście swoją przydatność. Pytanie mam inne. Czy to jest właśnie życie, jakie sobie wymarzyliście, jakie chcielibyście wieść po pozostaniu w jednym miejscu?
Maines uśmiechnęła się do nich, gdy oboje siadali na jednej z kanap w głównym pomieszczeniu letniskowego domku. Ogień palący się w kominku tłumił nieprzyjemną wilgoć docierającą z zewnątrz, gdzie deszcz rozpadał się na dobre.
- Kiedy ciągle jedziesz z jednego miejsca na inne marzysz tylko o tym, by w końcu zatrzymać się gdzieś na dłużej - Shade wzruszyła ramionami - Jak się jednak o tym przekonać czy to dokładnie to, o czym marzysz, jeśli nie masz okazji spróbować?
- Czasami człowiek tak do czegoś przywyka, że mu później trudno znaleźć sobie miejsce bez swojego uzależnienia. Cieszymy się, że mogliśmy pomóc - Kane skinął głową przybyłej dwójce, dłuższym spojrzeniem obdarzając Nicole. Co trans-nastolatek miał do zaoferowania, że Norris pozwalał trzymać się tak blisko? To wyglądałoby na szansę znacznie bardziej, gdyby bliźniaków los rzucił im tu w komplecie. - Do uprawiania ziemi się nie nadajemy, wszystko zależy od tego jak miałoby to tutaj wyglądać.
Nicole zauważyła spojrzenie O'Hary, uśmiechając się do niego. Nie odzywała się póki co, rozmowę prowadził Vale.
- Odniosłem wrażenie, że szukacie spokojniejszego miejsca, w którym uspokoicie nerwy zszargane ciągłą jazdą przez cały kontynent - zwrócił się najpierw do Shade, zanim wrócił wzrokiem do Irlandczyka. - Tak jak widzieliście. Teren jest nierówny, rozległy. Nie da się obsadzić całości. Na tych swoich motorach jesteście całkiem mobilni. Wydajecie się osobami nie lubiącymi nudy, jeśli mam wyrażać opinię, widzę więc bardziej mobilną rolę dla waszej czwórki. No chyba, że chcecie przydziału do jednego konkretnego miejsca?
- Jeżeli przez przydział do jednego miejsca masz na myśli jakąś stacjonarną ochronę, to ja jednak wolałbym odrobinę więcej mobilności, przynajmniej na razie - odezwał się Fox, widząc kompletnie niepotrzebną perspektywę “uziemienia” w przeciwnym wypadku. - To jednak moja opinia, takie decyzje generalnie podejmujemy wspólnie - dodał po krótkiej chwili. Deklaracja za mocno od prawdy nie odbiegała, a i patrząc na ideologiczne zacięcie tutejszych, nikogo dziwić nie powinna. Jak jest tu jeden bliźniak, zapewne znajdzie się też drugi, ale dopóki nie wiedzieli, gdzie konkretnie, nie bardzo mogli sobie pozwolić na siedzenie non-stop w jednym miejscu.
- No chyba, że będzie to miejsce z nowoczesnym warsztatem lub laboratorium, wtedy bym mogła pracować nad swoimi zabawkami - dodała ze śmiechem Scrap, przypominając sobie, że bliźniacy byli naukowcami. Nicole teraz na to nie wyglądała, bardzo jednak wątpliwe, żeby Republika przyjęła ich tak szybko i tak blisko bez wyraźnego powodu.
- O, jesteś inżynierem? - wtrąciła się nagle Nicole, zainteresowana słowami Dawn. - W jakiej dziedzinie?
- Ma się rozumieć nie musielibyście podejmować decyzji od razu - Vale kontynuował poprzedni wątek. - Powiedziano mi, że jesteście bardzo zgranym i cholernie skutecznym zespołem. Przechodziliście szkolenie wojskowe, czy jesteście samoukami?
- Część z nas przez chwilę była w wojsku, kiedyś dorabialiśmy różnymi zleceniami. Dopiero kilka lat temu połączyła nas wspólna pasja - Kane wzruszył ramionami, jakby ta bajeczka nie była istotna. I nie była bajeczką. - I nie chodzi o bieganie z bronią - roześmiał się. - Chętnie spróbujemy się zadomowić w siłach obronnych Republiki. Wygląda na to, że nie jest tu tak miło i bezpiecznie jak próbujecie wcisnąć przyjezdnym.
- Czyli może być całkiem interesująco. - Dodała Shade także się uśmiechając.
- Najbardziej bawi mnie robotyka - tymczasem Scrap odpowiedziała z uśmiechem na pytanie Nicole. - Ale też mechanika i wszystko co zawiera w sobie trochę metalu i elektroniki. Też lubię jak coś się dzieje, ale wolę na to patrzeć oczami drona.
- To zupełnie odwrotnie niż ja i mój brat - śmiech Nicole dołączył do ogólnego zadowolenia i rozprężenia panującego chwilowo podczas tej rozmowy. Norris ani trochę nie wyglądał na zmartwionego stratami poniesionymi w wyniku zasadzki. - My pracujemy głównie na żywych organizmach. Gdyby nie Vale, ciągle byśmy robili te nudne rzeczy dla korporacji.
Mężczyzna spojrzał na nią, ale nie skomentował. Zamiast tego wrócił do drugiego wątku.
- Chętnie popatrzę na wasze pełne umiejętności, sprzęt też macie nie bylejaki, ale tu zapewniamy pewne wsparcie. Nawet warsztat by się znalazł. Skoro wszyscy chcemy poddać to próbie, umówmy się przy starych fabrykach na północnym skraju tego miasteczka. Ktoś was odbierze tam i poprowadzi. Poczekajcie tylko aż ta nieszczęsna para wróci i powiedzcie, że odjeżdżacie, bo to jednak nie dla was. Jeszcze jakieś pytania na teraz?
Fox uśmiechnął się pod nosem i rzucił swobodnie:
- Widzisz, Scrap, w takim towarzystwie będziesz się czuła jak ryba w wodzie. Możesz gadać non-stop i nikt nie będzie robił wielkich oczu, chyba że z podekscytowania - klepnął najemniczkę po plecach. To ciekawe, jak jedno spotkanie i jedna wymiana zdań potrafią rozjaśnić sytuację. Wiedzą już, że bliźniacy nie tylko żyją i mają się dobrze, ale też oboje są tutaj, nie rozdzielili się i pracują najwyraźniej razem. Zerwanie się, zgodnie z najemniczym instynktem, na pierwszą oznakę zagrożenia i ruszenie dupska w stronę konwoju było ewidentnie dobrym pomysłem. Snajper zaczynał już nawet powoli zapominać, że w międzyczasie musieli znosić towarzystwo jakiejś blondi i jej męża-wujaszka.
- Mówisz “próba”, ale wspominasz też o wsparciu, warsztacie - Raver nawiązał do słów Norrisa. - Czy to może ma być nowy test, czy przenosimy się i zaczynamy działać na poważnie?
- Próbie w rozumieniu sprawdzenia jak będzie nam przychodzić współpraca. Nie zrozumcie mnie źle, być może odniosłem mylne wrażenie po pierwszej rozmowie, ale wydajecie się nie celować w to samo co małżeństwo z tego domku - kącik wargi Vale'a uniósł się. - Pełnię tak zwanych swobód i wspólne dobro. W dużej mierze tym się kierujemy, ale dostępne są wyjątki dla tych, którzy nie na wszystko się zgadzają, a potrafią udowadniać swoją wyjątkowość i przydatność. Wolności trzeba mieć czym bronić.
- To brzmi całkiem rozsądnie. - Valerie skinęła głową. - Szczerze mówiąc pomysł przyjazdu tutaj mnie podobał się najmniej. Nie jestem przekonana co do niektórych aspektów życia w waszej społeczności. Skoro jednak mówisz, że mogą być wyjątki od pewnych reguł, to może zmienię zdanie.
- Może też polubisz niektóre reguły, gdy już zobaczysz jak działają na własne oczy - zaproponował niezobowiązująco Norris.
Nicole uśmiechnęła się przy tym bardzo dwuznacznie.
- Może. - Najemniczka także odpowiedziała uśmiechem. - Jestem raczej krnąbrną duszą i nie lubię być do niczego zmuszana, ale jeśli mogę mieć wybór, to kto wie?
- Myślę, że zrozumiałeś nas dobrze - skwitował Raver. - Natomiast małżeństwu pożyczymy powodzenia w pozostałym okresie próbnym. Kto wie, jakie kto talenty skrywa - dorzucił z pozorowaną powagą.
- To zupełnie inne dziedziny - wytknęła Foxowi Dawn, kręcąc głową jak starsza siostra przy wygłupiającym się młodszym braciszku. - Cieszę się jednak, że są tu pokrewne dusze. Może kiedyś pokażesz mi swoje laboratorium, Nicole i podyskutujemy nad tym które organizmy są bardziej fascynujące - roześmiała się, nie naciskając na ten wątek. Za szybkie pytania mogły być podejrzane, a ta tutaj nie wyglądała na najlepszą w utrzymywaniu tajemnic. Scrap już planowała jak wyciągnie ją na bardziej osobiste pogaduszki. A jeszcze lepiej, jej brata.
- Trzeba jednak przyznać, że początkowe wrażenie robicie bardzo specyficzne - Kane skinął głową w stronę ich rozmówców. - Do zobaczenia wkrótce.

Nikt nie przedłużał tego spotkania, po odejściu Norrisa spakowali torby i czekali na różową z mężusiem, po to tylko, żeby pomachać im na pożegnanie i życzyć powodzenia. Gdy już byli na motorach, przejeżdżając powoli przez miasteczko, O’Hara odezwał się cicho przez komunikator.
- Proponuję zatrzymać się na chwilę, pod przykrywką sprawdzania usterki czy coś. Trzeba przeskanować motory i zastanowić się co dalej. Dawn, widziałaś gdzie pojechała Nicole po spotkaniu z nami?
Scrap kamerami Frugo zarejestrowała jak samochód podjeżdża pod bar i nic poza tym. Przy okazji zauważyła też, że dron potrzebuje ładowania baterii. Powiedziała o tym reszcie ekipy i wyszukawszy miejsce we względnym odosobnieniu wskazała je i zjechała na pobocze, zatrzymując motor. Zeszła ze swojego, uruchamiając skaner.
- Tak to jest kupować motory z nie za wysokiej półki. Nie żebyśmy mieli wybór, ale… - marudziła głośno, po pozorami szukania usterek skanowała po kolei każdą maszynę. Tym razem nie znalazła żadnych pluskiew lub innych elektronicznych części, które ktoś mógł im podłożyć. Scrap przekazała te wieści reszcie.
- Czyżby tym razem ktoś chciał nam zaufać? - odezwała się, cicho i po włączeniu swojego motoru, aby silnik zagłuszył ewentualny inny, kierunkowy podsłuch. - Trzeba się dowiedzieć, gdzie jest braciszek Nicole. W tym ich laboratorium mogą trzymać też dane. Widać wyraźnie, że porwani to oni nie zostali, sami nie pójdą. Musimy więc mieć transport do dwójki związanych ludzi.
- Albo nieprzytomnych. - Dodała Shade. - Z takimi mniej problemów. Dobry środek usypiający powinien załatwić sprawę. Szukamy więc laboratorium, braciszka, transportu i leków. Przy odrobinie szczęścia wszystko znajdziemy w jednym miejscu. Zdecydowanie warto śledzić Nicole. Dawn spróbuj się z nią zaprzyjaźnić. - Zwiadowczyni wskazała ręką w kierunku w którym zmierzali - To jednak plany na przyszłość. Teraz jedźmy grzecznie gdzie nam kazali i róbmy czego oczekują. Musimy zdobyć ich zaufanie.
- Przyjaciółki od serca… - mruknęła Scrap i westchnęła. - Ciekawe czy od początku był gejem i czy wiedza, że to facet w nowym wdzianku do czegoś się przyda.
- Podobno gej to najlepszy przyjaciel kobiety, więc w każdym przypadku powinno być z nią łatwiej. - Stwierdziła Valerie wzruszając ramionami.
- To nie gej, to trans, nie mylcie pojęć. W takich głowach może wszystko siedzieć, z masowym mordercą włącznie - Kane wzruszył ramionami. - Czekanie na rozwój wypadków zwiększa ryzyko wpadki. Dawn, jak naładujesz Frugo, spróbuj puścić go na zwiad. Do takiego labu muszą coś dowozić, więc można spróbować śledzić pojazdy. Nie powinno ich się tu poruszać bardzo wiele. Fox, jakieś sugestie? Jak nie to jedziemy. To może być jedna z ostatnich chwil na swobodną rozmowę przez dłuższy czas.
- Jak dla mnie sprawiała wrażenie znudzonej korporacją, zbuntowanej nastolatki, która tutaj odnalazła ciekawsze życie - rzucił Fox. - Do tego raczej nie takiej, co trzyma język za zębami. To od niej wiemy, że braciszek też tu jest, i to ona zapewne najprędzej nas naprowadzi na jego trop. Jeśli chodzi o tutejszych, chcą nas potraktować użytkowo, zróbmy więc to samo - wykorzystajmy ten ich potencjał, którym się chwalą. Może uzyskamy więcej informacji o celach i sposobach na ich wywiezienie stąd. Musimy jednak mieć możliwość komunikacji w razie czego. Lokalsi jak dotąd nie zdawali się wykorzystywać żadnych szczególnie nowoczesnych metod inwigilacji, ich podsłuchy były wręcz amatorskie… zatem chyba starczą holofony? Z pseudonimami dla celów zamiast imion, tak jak sami nie posługujemy się imionami - Raver wzruszył ramionami.
- To jak ich nazwiemy? - W głosie zwiadowczyni można było wyczuć rozbawienie. Najwyraźniej skonkretyzowanie zadań wyraźnie poprawiło jej humor. - Może Yin i Yang?
- Szczerze? - spytał retorycznie snajper z ledwo dostrzegalnym uśmieszkiem na ustach. - Myślałem o Pussy i Cat. Bardziej niewinne, a też uniwersalne - dodał takim tonem, jakby podsumowywał wielogodzinną dyskusję o filozofii życia.
 
Eleanor jest offline  
Stary 09-03-2020, 20:40   #13
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Czekano już na nich, gdy wyjeżdżali z Granite Falls drogą na północ. Czarne terenowe auto stało na środku drogi, na włączonych światłach, tyłem do nadjeżdżających w nieustającej, nieprzyjemnej mżawce najemników. Jak tylko podjechali w bezpośrednie jego pobliże, przyciemniana szyba kierowcy otworzyła się i na zewnątrz wyjrzała głowa kobiety o żółto-niebieskich, zaczesanych modnie na jedną stronę włosach. Pod okiem i na szyi miała tatuaże, fioletowe oczy także pasowały do obecnego trendu - kolejny niepasujący element obrazu Republiki, jaki to roztaczano w mediach społecznościowych. Wszyscy byli na pewno równi, po prostu niektórzy byli równiejsi. Błysnęła zębami, lustrując wzrokiem ich motory.
- Trzeba przyznać, że z cukru to nie jesteście. Jedźcie za nami, nasz przystanek jest oddalony o dwadzieścia kilometrów.
Skinęła im i zamknęła szybę. Zdążyli jeszcze ujrzeć mężczyznę na siedzeniu pasażera, bez wątpienia zadrutowanego.

Droga prowadziła najpierw na północ, niedługo po przekroczeniu rzeki skręcając na wschód i już tak pozostając. Z każdym kilomentrem zbliżali się do ledwo widocznych w tej aurze gór, niektóre pojedyncze szczyty znajdowały się znacznie bliżej od innych, bez wątpienia tworząc malowniczy krajobraz. Najemnicy nie widzieli go prawie wcale. Jezdnia utrzymana była o wiele lepiej niż ta, którą poruszali się do Granite Falls, widać było tu i ówdzie ślady kładzenia nowego asfaltu. Prowadziła w tunelu, pomiędzy starymi, wysokimi drzewami pnącymi się po obu jej stronach. Prawie nie było tu odnóg, zjazdów, budynków. Minęli kilka niedużych farm i to wszystko, aż do momentu, gdy na liczniku zbliżało się zapowiedziane dwadzieścia kilometrów. Zaczęły się pojawiać pojedyncze domki w miejscach bez nazwy, sądząc po starych mapach ciągnęły się jeszcze przez jakiś czas, ale ich przewodnicy skręcili nagle w boczną, polną drogę. Po następnym kilometrze wjechali pomiędzy stojące pomiędzy drzewami baraki, przykryte dodatkowo maskującymi siatkami. Samochód zatrzymał się i dwójka ludzi wyszła z niego, czekając aż wszyscy zatrzymają się i wyłączą silniki.

- Witajcie w jednym z naszych obozów treningowych - odezwała się wtedy kobieta, która nie robiła sobie wiele z dziesięciu stopni i deszczu, ubrana w glany, wojskowe spodnie i top bez rękawów pod którym nawet nie miała stanika. - Jestem Eve, to Lucas - wskazała na kompana, w stroju zdecydowanie bardziej bojowym. - Szef wspominał, że tym razem nie trafiły się nam żółtodzioby co nie umieją patyka w łapie trzymać. Byłoby miło, ale i tak mamy was przetestować.
- Przydałoby się wiedzieć co kto umie, bez ściem - dodał Lucas, odzywając się po raz pierwszy.
- Zaoszczędzimy sobie mnóstwo czasu.
- I jeszcze ładne buźki w komplecie, jesteście sparowani? - tę dwójkę wydawała się cechować bezpośredniość, pewna odmiana od ostatnich rozmów.
Deszcz pod siatką i drzewami niemal nie istniał, wilgoć to była jednakże inna bajka. Mieli wrażenie, że wszystko im przemokło, choć dla żadnego z nich nie stanowiło to dużego problemu. Gdzieś z północy rozległy się stłumione odległością wystrzały, żadne z dwójki kadry szkoleniowej nawet nie drgnęło.
Valerie zeszła z motoru i podeszła do przewodników. Ciągle miała na sobie kombinezon, więc mimo niezbyt ciepłego ubrania wierzchniego, nie odczuwała dotkliwego zimna. Odgarnęła z twarzy mokre włosy. Słysząc bezpośrednie pytania posłała rozbawione spojrzenie w stronę Kane'a:
- Powiedzmy, że jesteśmy sobie dość bliscy. Kwestia wspólnych lat i celów. Jestem Shade i w tej ekipie pełnię rolę zwiadowcy. Jestem dobra w podchodach, rzucaniu i ogólnie posługiwaniu się nożem, całkiem niezła w walce wręcz. Potrafię celnie strzelać. - Wzruszyła ramionami. - Kiedy się o tym mówi, wydaje się, że to niewiele.
- Jeśli to dobre podchody, to na tym terenie jedna z ważniejszych umiejętności - bystre spojrzenie Valerie bez trudu dostrzegło jak uważnie zlustrował jej figurę Lucas.
- Jak do tej pory nikt nie narzekał. - Kobieta bez skrupułów odpowiedziała mu równie taksującym spojrzeniem uśmiechając się dwuznacznie.
- Czyli jednak kolejny test - skomentował Felix, rozglądając się po obozie. W swoim stroju ciągle wyglądał na Nomada, chociaż feniks na prawym ramieniu jego kurtki zmoczył sobie piórka. - Mówią mi Fox, jeśli jestem sparowany, to sam o tym nie wiem. U nas po prostu przyjęło się takie, nazwijmy to, równouprawnienie - Raver spojrzał po kolei na “trenerów”, znacznie wyróżniających się na tle wszystkich Republikanów, których spotkali wcześniej. Im głębiej wchodzili na teren Republiki, tym bardziej bzdurne wydawały się te propagandowe obrazki. No ale trzeba przyznać, że stojąc tak sobie pod siateczką mieli tak piękne 50/50, że ktoś mógłby stworzyć z tego kolejny taki obrazek.
- Jestem strzelcem, według niektórych wyborowym - kontynuował, przechodząc stricte do tematu. - Broń palna, w zasadzie wszelkiego rodzaju, ale zwłaszcza długodystansowa. Karabiny snajperskie, szturmówki. Potrafię być mobilny, nie lubię jednak pchać się na pierwszą linię frontu, gdy nie muszę - snajper wzruszył ramionami.
Kane spokojnie zszedł z motoru, zdjął kurtkę i zbliżył się do rozmawiających. Na spojrzenie Rusht błysnął zębami, mrugając do Lucasa.
- Niestety do tej pory to ona przewodzi w tych podchodach i nie daje nawet popatrzeć - westchnął, dając się wypowiedzieć Foxowi. Dopiero wtedy on zaczął.
- Ja już dość się nagadałem w tamtej wiosce. Gębą się niewiele udowadnia, lepiej się rozruszać.
I wyprowadził prawy sierpowy prosto w szczękę Lucasa, używając przy tym pełnej prędkości, ale nie całej siły. Sparing, nie morderstwo.
Tamten nie miał szans się zasłonić, ale zdążył odchylić się na tyle, aby pięść tylko odrobinę zahaczyła o szczękę. Wyprowadził też szybki cios w brzuch Irlandczyka, niezbyt bolesny, i odskoczył zwinnie, przybierając pozycję pasującą bardziej do kogoś trenującego sztuki walki niż boks albo zwykłą bijatykę. Uśmiech na jego ustach przypominał wilczy.
- Tak chcesz się bawić?
- Ah, chłopcy - roześmiała się Eve i cofnęła, nie próbując nikogo zatrzymywać. - Powiem szczerze, że nie uwierzyłam za mocno w to uciekanie przed toporem przez rok. Słyszałam, że taką bajeczkę sprzedawaliście w Granite Falls.
Fox pokręcił głową, trochę z niedowierzaniem. O’Hara musiał się chyba ostro nudzić.
- A co Wy tutaj robicie? Sami zupełnie nie przypominacie ludzi z Granite Falls. Taka jest “pięść” Republiki?
Widząc co się dzieje, Scrap postanowiła nie wdawać się na razie w rozmowę. Zamiast tego zaczęła raz jeszcze wyjmować części Boba i skręcać go sprawnymi ruchami. Podróżowanie motorem miało dla niej odrobinę irytujące konsekwencje - czego może po kobiecie widać nie było na pierwszy rzut oka, kiedy z niesłabnącym entuzjazmem przywracała do “życia” bojowego drona. To była też niejako prezentacja możliwości, podobnie jak Kane nie miała ochoty opowiadać o nich słownie po raz kolejny.
- Nikt nie mówił o toporze. - Zwiadowczyni wzruszyła ramionami przyglądając się z ciekawością dwóm kogutom stroszącym obok swoje piórka. - Raczej o wędrówce w poszukiwaniu swojego miejsca, do którego można wracać. Trochę mamy dusze nomadów, a trochę po prostu lubimy przygody i zdecydowanie nie nadajemy się na sztandarowych przedstawicieli republiki.
- W nocy nie zdążyłem się porządnie rozgrzać - wyszczerzył się Irlandczyk i wyskoczył do przodu. Przyjął postawę bokserską i atakował póki co tylko rękami, ciekawy co oponent ma do zaoferowania. Szybko, prawa, lewa, prawa. Na dystans, korzystając ze swojej szybkości.

Walka była szybka i brutalna, nie mając w sobie nic z tego co widywało się w filmach. Wszczepy Lucasa były pierwsza klasa, podobnie jak jego umiejętności. Pierwszej serii ciosów uniknął, wyprowadzając dwa swoje, tuż pod żebra. Nic jednak czego Kane by nie wytrzymał, szturmując dalej, ciągle bez skutku. Wtedy oberwał nogą w piszczel i dłonią w skroń. Tu przeciwnik go nie docenił, bo twarda Irlandzka głowa wcale nie odskoczyła i teraz to dwie pięści zderzyły się z szkoleniowcem Republiki, posyłając go dwa kroki w tył. Co jak co, siły O'Hara miał o wiele więcej. Doskoczyli jeszcze raz, polała się krew z rozbitego nosa Lucasa i przeciętej wargi najemnika. Wtedy Eve uznała, że wystarczy, wchodząc między nich.
- No już, już. Pokazaliście co chcieliście, może się z Shade wami jakoś podzielimy - roześmiała się, poklepując obu po ramionach. - Nie jesteśmy "pięścią" tylko siłami bezpieczeństwa. Ja i Lucas nie jesteśmy zwykle potrzebni na wezwania, nasze zadanie to głównie trening i ocena możliwości. Słyszałam, że chcecie dopiero zdecydować w co się pakować. Na pierwszy rzut oka bardziej byście pasowali jako siły mobilne, z tymi motorami zwłaszcza.
Dawn zdążyła złożyć drona i razem z nim dołączyć do pozostałych.
- Jestem Scrap. Nie jestem tak mobilna jak oni, ale rekompensuję sobie tym - pogłaskała Boba czule. - Razem z waszym szefem poznaliśmy niejaką Nicole, która coś wspominała o laboratoriach. Inni pewnie takich wymagań nie mają, ale mój nowy dom musiałby mieć miejsce, w którym mogę pracować nad moimi robotami.
Tymczasem Valerie podeszła do Irlandczyka i pocałowała go w rozciętą wargę, zlizując językiem krew:
- To był całkiem niezły pokaz. - Odezwała się z rozbawieniem. - Jeśli chodzi o mnie zrobił wrażenie.
- To jak będzie z tym dzieleniem się? - podobnie rozbawionym tonem zapytał Lucas, kierując pytanie ni to do Eve, ni to do innych. Przyłożył wyciągniętą skądeś chusteczką do rozbitego nosa.
- Ja tam jestem otwarta - podjęła jego towarzyszka. Tego typu rozmowy i zachowania nie były im obce. Kto wie jaką mieli przeszłość i skąd trafili do Republiki. - I laboratoria się znajdą. Jest tu trochę takich, którzy przyjechali właśnie z tego powodu - ciągnęła dalej kobieta. - Ja się na tym nie znam, ale brat tej całej Nicole - zaakcentowała to imię w dziwny sposób - to chyba nosa nie wyściubia spod ziemi.
Kane błysnął zębami w szerokim, zadowolonym uśmiechu. Podał Lucasowi rękę i mocno uścisnął.
- Szybki jesteś. Z dzieleniem i tak to panie zawsze ostatecznie decydują - roześmiał się. - Dobrze byłoby się dowiedzieć dokładniej z czym się tu jako Republika mierzycie, zanim zdecydujemy. To nie brzmi jak decyzja nie do zmiany, aye? A właśnie, mówcie mi Irishman. Przywykliśmy do używania ksywek.
- Ja wolę świeże powietrze i trochę słońca. Mam nadzieję, że nie wszystkich trzymacie pod ziemią? - zażartowała Dawn, choć jej głównym celem było pociągnięcie kobiety za język. Widać, że wiedziała dużo i wcale nie pilnowała się zbyt mocno z tą wiedzą. Z tajemnicami w Republice nie było dobrze… lub to nie były wcale tajemnice.
- Jak mówiłam, nie znam się na tym, ale jestem prawie pewna, że on akurat siedzi pod ziemią - Eve wzruszyła ramionami. Może nie była to tajemnica, a może już zostali do nich dopuszczeni. - Na tych terenach takich miejsc odkryliśmy co najmniej kilka. Ale nie bój się, twoje roboty i inne zabawki nie wymagają chowania się tam - mrugnęła do niej, przyglądając się ciekawie zarówno Scrap jak i jej dronowi.
- Lepiej chodźmy do środka, zanim wrócą żółtodzioby - Lucas wskazał na jeden z baraków. - Luksusów nie ma, ale da się żyć. Szef ma przyjechać najszybciej jak tylko załatwi sprawy w tamtej mieścinie. Ale przyznajcie, Cave robi niezłe wrażenie na naiwniakach?
- Gość wyjęty jak z filmiku - potwierdził Fox. - Wszędzie go zresztą pełno w necie - po tych słowach snajper zaczął już iść w kierunku baraku wskazanego przez Lucasa. - W ogóle jak to ostatnio u Was jest z tą rekrutacją? Filmików nie brakuje, ale słyszeliśmy, że już nie bierzecie wszystkich jak leci? Siły mobilne natomiast już nam sugerowano, lecz jeszcze bez szczegółów, podobnie jak nie za dużo mówiono o alternatywach. Jak nie te siły mobilne, to stacjonarna ochrona jakiegoś określonego miejsca czy inaczej przydzielacie tutaj zadania?
- Ha, nigdy nie przyjmowaliśmy wszystkich - parsknął Lucas. Barak był… barakiem. Prycze, pomieszczenia gospodarcze, łazienki i niewiele poza tym. Stały tu takie trzy, każdy mógł pomieścić przynajmniej po piętnaście osób. Było jednak sucho i ciepło, a mała jadalnia pozwalała usiąść i pogadać. Rekrutów trenowano tu najwyraźniej niczym standardowe wojsko.
- Taki twór jak ten to dużo zagrożeń. Dookoła gangi, rząd próbuje coś zdziałać, a na dodatek wielu próbuje przeniknąć na teren Republiki na własną rękę. Siły mobilne łapią głównie takich, choć w nocy mieliście przykład innych problemów. Bez dostaw trudno się obyć - dodała kobieta. - I jak wszędzie, niektóre obiekty zawsze będą ważniejsze od innych, a w takim górzystym terenie trudno o błyskawiczny transport.
Scrap siadła wygodnie na jednym z krzeseł, zastanawiając się moment, zanim się znowu odezwała.
- Jaka jest mniej propagandowa wersja powstania Republiki? Ile osób tym naprawdę zarządza?
- Podejrzewam, że wie to garstka osób - Lucas wzruszył ramionami.
- A my się do nich nie zaliczamy. Najpowszechniejsza opinia tu wewnątrz sugeruje, że to grupa dobrze sytuowanych osób, którzy dysponując odpowiednimi zasobami chcieli stworzyć swój własny raj. Wątpimy, żeby chodziło o raj dla wszystkich zainteresowanych. Napijecie się czegoś? - Eve wyjmowała kubki.
- Dziwne miejsce na tworzenie raju. - Zwiadowczyni usiadła obok Dawn z wyraźnie zadowoloną miną. W takich miejscach jak to, czuła się zdecydowanie bardziej swojsko niż w domku, który zaoferowano im poprzedniej nocy. Zwłaszcza towarzystwo było o niebo lepsze. - Jak bym miała kasę, kupiłabym raczej jakąś tropikalna wyspę, w miejscu gdzie nikt cię nie napada z nienacka, a pogoda zawsze jest idealna.
- Duża tropikalna wyspa nie jest tania - Kane też usiadł przy stole, zezując na Evę. - Napiłbym się czegoś mocniejszego na tę wargę - błysnął zębami. - Tu skorzystali na terenie niczyim. Ludzie mogę próbować się tu dostać, ale może o to chodzi? To miejsce wzięli z całym dobrodziejstwem inwentarza.
- Mocniejsze rzeczy to jak już się z wami szef rozmówi i zdecyduje co dalej. Lepiej mu nie chuchać - nalała jednak czegoś, co mogło uchodzić za domowej roboty piwo. Lucas w tym czasie zmył się do łazienki, próbując powstrzymać krwotok z nosa i zmyć krew. Rekruterka usiadła obok O'Hary. - Jaki powód by nie był, dbają tu o swoich - ucięła nieco domniemania i przypuszczenia. Nie sprawiała wrażenia, że sama ma większą pewność w tym temacie niż najemnicy. - Przynajmniej Vale, on tu jest dla nas szefem. Innych nie znam, nie licząc Nicka. Poczciwy gość z niego, autentycznie wierzy w to co gada.
Raver przeciągnął się na krześle, wysłuchując rozmowy. Żadnego prawdziwego przywódcy jakiejkolwiek większej grupy nie określiłby jako “poczciwego”, więc realną decyzyjność Pana Cave’a należy pewnie między bajki włożyć. Z kolei cały ten Vale, przy ich pierwszym kontakcie, z początku nie wydawał się Foxowi jakoś szczególnie ważny, jednak zarówno ostatnie wydarzenia, jak i słowa rekruterki mogą wskazywać na to, że pełni on tu rolę szarej eminencji. Tak czy siak, pojawił się z jednym z celów najemników, doprowadził ich tutaj, a teraz najwyraźniej ma decydować co dalej.
- W tych siłach bezpieczeństwa będziecie robić za nasz kontakt, zaplecze? Czy szef powierza to innym?
- Może myk w tym, że każdy to miejsce uważa za taki raj, jaki ma w głowie - podsunęła Scrap z uśmiechem. Mało mówiła podczas tej rozmowy, bo sporo myślała. Ciekawiło ją sporo w tej Republice, socjologia była luźną nauką, ale jednak nauką. - Dla nas też może takim być, a na pewno będziemy zauważać zupełnie co innego niż ten różowy plastik szukający lepszego modelu.
- My tu tylko szkolimy żółtodziobów - roześmiała się Eve na słowa Ravera. - Ale zawsze jesteście mile widziani na kilka głębszych.
Lucas wrócił po ogarnięciu krwotoku i następne minuty zleciały im na całkiem przyjemnej pogawędce, przerwanej dopiero tuż przed dwunastą, kiedy na teren ośrodka szkoleniowego wjechały trzy wozy terenowe. Poznawali je coraz lepiej, z jednego wysiadł Norris z Nicole, z pozostałych uzbrojona obstawa.

Vale szybko przeszedł do rzeczy, nie komentując spuchniętego nosa i rozbitej wargi. Włączył holo i wyświetlił mapę, na której zaczął szybko kreślić linie.
- Na czerwono zaznaczyłem umowną granicę, której staramy się trzymać póki co. Na południu chcielibyśmy zdobyć dostęp do drogi, ale to sprawa na osobną operację. Krzyżyki to największe punkty zapalne. Moglibyście stacjonować w ich okolicach, wybierając patrolowanie południowej, zachodniej lub wschodniej granicy. Bylibyście na wezwanie. Kółkami zakreśliłem obiekty, gdzie ochrona byłaby bardziej stała, tam nie możemy sobie pozwolić na reakcję dopiero po jakimś czasie. Przy Mansford czy Lucerne powinno być całkiem spokojnie.
- Pewnie dlatego mój brat lubi te dwa miejsce najbardziej - roześmiała się Nicole, otrzymując karcące spojrzenie od Norrisa.
- Z tego co mówiliście, wolicie akcję niż siedzenie na tyłkach. O obiektach niewiele wam mogę powiedzieć, oprócz tego, że ich większość znajduje się pod ziemią w ten czy inny sposób. Klauzule poufności będą potrzebne, nawet u nas potrzebne są umowy - krzywy uśmiech sugerował, że dla niego to bzdura. - Zastanówcie się i zdecydujcie, od razu mógłbym was zaanonsować w nowym miejscu. Bo podejrzewam, że zostać tu i szkolić zółtodziobów się wam nie uśmiecha - tym razem błysk zębów był bardziej szczery.
- Każdy może u nas znaleźć swoje nowe powołanie - zachichotała Nicole. - Jakbyście pojechali do Corkindale to może Vale by pozwolił, abym się z wami wybrała. Nie widziałam jeszcze tego obiektu, podobno jest fascynujący!
- Nie od razu - pokręcił głową Norris. - Wiesz, że jesteś teraz potrzebna gdzieś indziej.
Kane przyglądał się mapie w zamyśleniu, kreśląc palcem linie po zaznaczonych punktach. Kombinował jak tu nie wyjść na zbyt zainteresowanego dwójką rodzeństwa i pozostać do tego zgodnym z ich wcześniejszymi słowami. Wreszcie odezwał się, wskazując na trójkąt w północno-zachodniej części terenu Republiki.
- W Corkindale możemy na ciebie zaczekać, aż znajdziesz czas nas odwiedzić - mrugnął do Nicole, pokazując Norrisowi tę część mapy. - Miejsce zaznaczyłeś poza granicą, tu może się sporo dziać? W razie nudy to na wezwanie bylibyśmy blisko punktu zapalnego przy Concrete, a i na południe się łatwo cofnąć. Co myślicie? Lub Silverton. Wschód terenu Republiki mi się mniej podoba, mało tam dróg dla naszych motorów. Zwłaszcza na południu.
- Mnie też się podoba ten punkt na północy, poza granicą. Do tych punktów na wschodzie i tak wszędzie niedaleko. Na motorach łatwo i szybko można dojechać. Ale to? - Zwiadowczyni wskazała palcem, na zakreślone kółkiem Lucerne. - Tam w ogóle prowadzi jakaś droga?
- Pewnie nie możemy się od razu dowiedzieć, który ośrodek jakie może mieć ogólne przeznaczenie? - niewinnie spytała Scrap, z nieodłącznym uśmiechem na ustach. - No bo wiecie... - rzuciła spojrzenie na Boba - …chciałabym móc popracować w wolnych chwilach.
Przyjrzała się dokładnie mapie, podobnie jak Irlandczyk trochę wodząc po niej palcem. Piękne miejsce, pięknie niedostępne. W tym mógł tkwić sekret ciągłego istnienia takiej Republiki. Ciekawe ile osób teraz zamieszkiwało te tereny…
- Tak, spróbujmy od tego punktu. Dużo tam się ostatnio działo?
Fox wolał teraz nie zarzucać Vale’a kolejnymi pytaniami, zanim zdążył zareagować na poprzednie. Nie chciał również sprawiać wrażenia, by wszyscy w grupie byli szczególnie zainteresowani jakimś obszarem lub osobami. Zamiast zatem od razu się odezwać, spokojnie spojrzał na Republikanina, dając mu szansę na odpowiedź.
- Corkindale sami odkryliśmy niedawno - przyznał Norris, zerkając w stronę pokazywanego przez Irlandczyka kawałka mapy.
- I dlatego chcę uczestniczyć w odkrywaniu jego tajemnic! - wtrąciła Nicole, wzdychając. Mężczyzna zignorował ją, kontynuując.
- Jak sami zauważyliście, jest na skraju kontrolowanego przez nas terenu. Może być niebezpiecznie, może być nudno. Trudno powiedzieć. Dopóki się nie upewnimy, bylibyście przypisani do tego jednego miejsca. Nawet jakby zaatakowano w innym miejscu, to wy będziecie siedzieć tam w razie, gdyby to była podpucha.
- Patrzcie, tacy nowi, a już dostają ciepłe posadki - zauważyła z udawanym przekąsem Eve. - Do Lucerny tylko drogą powietrzną lub przez jezioro. Łatwe miejsce do obrony.
- Jeśli to wasza decyzja, to zaraz zorientuję się jak z zakwaterunkiem w Corkindale. Moglibyście jechać tam jeszcze dziś.
- Albo zostać do jutra tutaj, dobrze byłoby się zintegrować - podsunął Lucas.
Każde z nich zachowywało się swobodnie, naturalnie. Może z wyjątkiem spiętej trochę Nicole, popatrującej po wszystkich. Fox wyłowił kilka nieśmiałych uśmiechów, które mu posłała, gdy nikt inny na nią nie patrzył.
- Aż tak do akcji mi się nie spieszy - wyszczerzył się Kane, kłamiąc jak z nut. - Możemy tu zostać, aż przygotują nam wygodne łóżeczka. Co myślicie? - zwrócił się do reszty najemników. Jemu plan odpowiadał o tyle, że mieli miejsce niedaleko od przebywania jednego z bliźniaków i zachęcające dla drugiego. Teraz tylko trzeba będzie znaleźć pretekst do odwiedzenia tego pierwszego i zajrzenia tu i ówdzie. Mogło się obyć nawet bez strzelaniny, gdy fortuna będzie sprzyjać - chociaż Irlandczyk nie był aż tak naiwny, aby na to zbyt mocno liczyć.
- Zacznijmy od jutra - zasugerował Raver. - Najlepiej z rana. Mielibyśmy czas zapoznać się z okolicą - dopowiedział, myśląc sobie, że jeżeli mają gdzieś stacjonować, to muszą bazować na tym, co wiedzą, i Corkindale jako znajdujące się nie tak daleko od potencjalnej lokalizacji celów nie będzie takie złe. Gdyby nie paplanie Nicole, sam Fox zasugerowałby Silverton, jako jedyną zaznaczoną przez Vale’a lokalizację pokrywającą się z mapą Alkera. Laboratorium Umbrelii, stare czy nie, to zresztą to miejsce, gdzie spodziewałby się znaleźć naukowców. Zwłaszcza geniuszy, a taka miała być ta dwójka. Jedno było pewne - ta cała Nicole to chodzące źródło informacji. Nawet nie trzeba było jej za bardzo podpuszczać, wystarczyło dać jej mówić. Sam też raz się do niej uśmiechnął. Pogodnie, bez zwracania uwagi, ani wykazywania szczególnego zainteresowania. Najemnik przez chwilę zastanawiał się, czy te wszystkie jej cichoty i podekscytowanie nie są też reakcją na stres. Znał takich ludzi. Może miało to związek z tym, czym miała się tutaj zajmować?
- Sami tu chwilę zostajecie? - spojrzał pytająco na Vale’a i Nicole. - Czy poza Eve i Lucasem, bylibyśmy z chmarą żółtodziobów? - snajper uśmiechnął się z przekąsem.
- Łóżeczka i solidne drukarki 3D co najmniej - Scrap dodała z uśmiechem, trzymając się swojej wersji o chęci tworzenia. Nie było w tym wiele kłamstwa, w tym przypadku kłamać przecież nie potrzebowała. - Jestem ciekawa tych laboratoriów. To pewnie ściśle tajne i takie tam? Będzie mogli wchodzić do środka?
Wolała skierować uwagę na to, niż na osoby. Im dalej od faktycznego celu, dla którego się tu pojawili, tym lepiej.
- Wyruszenie dalej rano nie brzmi źle. - Shade uśmiechnęła się do obcych. - Przecież w mieszkaniu w jednym miejscu chodzi także o jakieś nowe, interesujące więzi społeczne.
- Nie zostajemy, zaraz się zbieramy dalej. Muszę się zająć tym co uratowaliście z konwoju, Nicole dzięki temu będzie mogła dokończyć swój projekt - Norris wyświetlił umowy i podsunął jedną każdemu z najemników. - Klauzula poufności i lojalna w jednym, nic szczególnego, ale wiecie jak to jest. Do środka do pewnego momentu będziecie mogli wejść, może nawet tam będziecie stacjonować. Niższe poziomy są często zbyt niebezpieczne, muszą je badać osoby z odpowiednim sprzętem.
Rzeczywiście dokumenty nie zawierały żadnych kruczków, ale wszystko o czym usłyszą i co zobaczą pozostaje tajemnicą Republiki, a oni nie mogli na dłużej opuszczać granic bez zgody. Lojalka zakładała pracę bezpośrednio dla tego "kraju" i nikogo więcej, konsekwencje zaś zakładały kary finansowe "i inne, zależne od stopnia wykroczenia". Doświadczeni najemnicy widzieli w tym zwykłe "jak spieprzycie, to was dorwiemy i odstrzelimy". Nicole w tym czasie prawie nie spuszczała wzroku z Foxa, niczym nastoletnia podlotka uśmiechając się co i raz. Dłońmi poruszała jakby nerwowo, splatając i rozplatając palce.
Kane przeczytał i bez zawahania dał swój elektroniczny podpis. Nie takie rzeczy już podpisywał, a skoro ci tutaj nie byli usankcjonowanym krajem, to ich prawo działało wyłącznie na terenie Republiki. Podpis najemników na takie okazje i tak nie zawierał prawdziwych danych pozwalających na znalezienie potem podpisującej się osoby. Na to przynajmniej liczył Irlandczyk.
- Jasne, życie nam miłe. Ale i takimi słowami wzmagasz wrodzoną ciekawość - roześmiał się na słowa Norrisa o badaniu laboratoriów.
- Dobrze dobrze, będziemy grzeczni. Ale może ktoś na dole będzie potrzebował pomocy… - Scrap mrugnęła wesoło do Vale’a i podobnie jak Kane, podpisała dokument bez mrugnięcia okiem.
Shade asygnowała dokument podpisem Valerie. Choć większość jej danych była utajniona, zastanawiała się jak dobra w rozgryzaniu tajemnic i jak mściwa może być Republika i czy będzie szukać najemniczki po całym świecie, by dopaść w akcie zemsty i dla przykładu.
Fox złożył podpis bez słowa. Wątpił, by taki dokument cokolwiek znaczył w szerszym świecie z racji na status tutejszej Republiki. Nie żeby to wiele zmieniało, gdyż przy planie, który obrali, innej opcji w zasadzie nie było, więc i dyskusja nie była potrzebna. Jeżeli chodzi o wrogów, narobił sobie ich wielu podczas ostatnich latek i tylko częściowo na własne życzenie. Przy tej robocie uważał to za nieuniknione. Ostateczne był gościem, którego usługi się wynajmowało. Zyskiwał więc klient, zyskiwał i Raver, ale czyjeś interesy generalnie były naruszane.
Najemnik zaśmiał się w duchu, obserwując zachowanie Nicole. Zdecydowanie bawiło go takie zainteresowanie. Kto wie, może jeszcze okaże się przydatne. Snajper natomiast trochę żałował, że nie zdołali sprawdzić, co było ładunkiem konwoju…
Valerie obserwowała zachowanie Nicole i jednocześnie to co prezentował sobą Fox i w końcu nie wytrzymała. Przeszła po pomieszczeniu pod pretekstem zabrania kolejnego piwa i na koniec stanęła przy Angliku. Obcas prawej stopy umieściła dokładnie nad jego śródstopiem i przeniosła cały ciężar ciala na te stronę. Miała nadzieję, że ból przywróci mu pamięć o tym jaki jest cel ich misji, a właściwie kto jest tym celem, i że nie należy marnować pchającej się w ręce okazji.

- Przygotujemy co się da w tak krótkim czasie - Norris odezwał się znowu, kiedy każdy z najemników podpisał klauzulę. - Warunki na razie będziecie mieli pewnie polowę, ale nie wygląda jakby wam to przeszkadzało - błysnął zębami.
- Szefie, nam też przydałaby się relokacja - zasugerowała nie do końca poważnym tonem Eve, ale jej szef tylko na to westchnął.
- Szybciej wyszkolicie nowych, szybciej będziecie robić coś innego.
- Ale ich się nie da… - zaprotestowała jeszcze, ale zbył ją machnięciem ręki. Wkrótce pożegnali i jego i Nicole. Jedynie Fox poczuł, że coś jest wciskane do jego kieszeni. Numer telefonu na kartce papieru, jak się okazało chwilę później. Najwyraźniej pomimo jego braku wyraźnego zainteresowania, dziewczyna nie zamierzała od razu odpuścić.
Jakiś czas później wrócili podopieczni zespołu szkoleniowego, ósemka bardzo różnych ludzi, zaraz pogonionych do innego baraku przez zajmującego się nimi obecnie trzeciego Republikanina. Przedstawił się jako Unit i nie był tak chętny na pogłębianie znajomości jak dwójka jego towarzyszy. Zamiast tego lubił najwyraźniej jak żółtodzioby latały na każde jego polecenie, ogarniając obóz i przygotowując obiad. Eve i Lucasowi za to języki rozwiązały się zupełnie, w końcu najemnicy podpisali wszystko co trzeba. Nie mieli kompletnej wiedzy, na przykład nie wiedzieli ilu dokładnie żołnierzy ma Republika, ale znane im były problemy i możliwości.
- Mamy stare drony, nie to co ten twój - uwaga Lucasa luźno przesuwała się od Shade do Scrap. Nawet nie próbował ukrywać zainteresowania, zresztą tak samo jak Eve Irlandczykiem. Musieli być całkiem znudzeni tym miejscem i brakiem urozmaiceń. - Ale jak tylko coś się dzieje, to je najpierw wysyłają na zwiad. Potem reaguje komórka najbliżej zdarzenia, większość większych mieścin ma załogę, odrobinę na uboczu, aby nie przyciągała spojrzeń.
- Najtrudniej jest z granicami w górach. Drony latają tam regularnie, ale pod drzewami dość łatwo się ukryć, a termowizja nie zawsze dobrze działa - Eve wzruszyła ramionami, stawiając sobie i O'Harze nowe piwo. - Granica po wschodniej stronie jest bardziej spokojna, tu mamy gangi i ciągłe wojenki. Tam częściej zdarzają się za to próby przedostania się do nas pojedynczych osobników. Trudno powiedzieć czego szukają. Pewnie lepszego życia - roześmiała się.
- Albo kogoś za mocno zżera ciekawość.
Zrobił się już wieczór, zapadł zmrok. Nawet żółtodzioby dostały trochę wolnego, gdy Unit dołączył do baraku ekipy szkoleniowej, racząc się szklanką wody.
- Może się popróbujemy w terenie? Żółtki się nie nadają do niczego - mruknął basem. - Nawet się człowiek nie rozrusza.
- Bieg na szczyt i powrót? - Lucas podchwycił pomysł, wskazując pobliskie, niewysokie wzniesienie.
- Kto pierwszy na szczycie, powrót kiedy kto chce - sprecyzowała Eve, mrugając w stronę Shade.
- Pod warunkiem, że biegniemy bez sztucznych dopalaczy. - Zwiadowczyni uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Ma się rozumieć, to bieg na rozruszanie, a nie chwalenie się zabawkami - odpowiedział jej Unit, rozciągając swoje prawdziwe ramię. Lucas wyświetlił mapę, pokazując im dokładnie trasę.
- Jest oznaczona chorągiewkami. My ją znamy, więc może chcecie fory? - wyszczerzył się.
- Fory są dla mięczaków - Stwierdziła kpiąco najemniczka uważnie studiując mapę i starając się zapamiętać charakterystyczne szczegóły.
- Świetny pomysł - powiedział Fox, który i tak nie miał naturalnych płuc, podobnie zresztą jak i niektórych innych części ciała. Patrząc na tutejszych trenerów, ewidentnie nie był jedyny. - To będzie dobre na trawienie - nawiązał do ilości spożytego podczas rozmowy alkoholu - i absolutnie, bez dopalaczy - potwierdził skinieniem głowy, tak naprawdę rozbawiony takim sztucznym rozróżnieniem, trudnym w zasadzie do zdefiniowana. No ale nie o to w tym chodziło. Raver spojrzał na mapę, sprawdzając odległości i szukając punktów orientacyjnych. - Rano, zanim wyjedziemy, chętnie też bym zobaczył, jak strzelają te wasze żółtodzioby, i sam sobie zrobił rozgrzewkę - najemnik wzruszył ramionami. W rzeczywistości oczywiście chciał podpatrzyć, jaki jest poziom trenerów, podobnie jak zresztą podczas już zaplanowanej próby w terenie. Żółtków rano w mniejszym stopniu, ale odnotował w pamięci, by przy okazji zapytać, czy któregoś zamierzają wypuścić z obozu, czy może wszyscy są całkowicie beznadziejni.
Anglik czuł się już nieco rozluźniony. Pomiędzy browarami trzeba było odwiedzać kibel, trudno tutaj o wyjątki. Mijając przy jednej z takich sposobności Valerie, klepnął najemniczkę w ramię.
- Masz brudnego buta, Shade - mruknął, migając jej przez chwilę wymiętoloną karteczką z numerem i przewracając oczami. Nie uważał się za eksperta, ale dawno się przekonał, że stara męska zasada “najpierw ignoruj” działała na gówniary nie gorzej niż inne, bardziej ostentacyjne metody.
- Ja chyba podziękuję - chrząknęła Scrap, uśmiechając się przepraszająco. - No chyba, że zamiast mnie może uczestniczyć Bob - mrugnęła do Lucasa. - Poczekam tu na was, otwarcie przyznaję się do zajęcia ostatniego miejsca.
Nie żeby nie była niesprawna fizycznie, Dawn zdawała sobie sprawę, że nie ma szans z doświadczonymi najemnikami. I chciała też wykorzystać szansę do podładowania Frugo i być może krótkiego zapoznania z żółtodziobami. Zdobywanie plotek nigdy jeszcze nie zaszkodziło.
- A ja się rozprostuję - Kane zgodził się od razu na udział w rywalizacji. Wspomagacze jemu akurat dawały dużo, ale i bez nich był sprawniejszy od wszystkich zwykłych ludzi. Tego typu wysiłek był też ciekawym urozmaiceniem dla ostatnich dni. Wziął jeszcze kilka łyków piwa oferowanego przez Eve i wstał, gotów do wyruszenia. Porozumiewawczo spojrzał na Scrap, następnie na ich motory. Lepiej, żeby żółtodzioby niczego nie próbowały. Irladczykowi nie podobała się idea dzielenia się wszystkim, a cholera wiedziała co mieli w głowie ludzie Republiki.
 
Lady jest offline  
Stary 05-05-2020, 18:35   #14
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Po odstąpieniu Scrap, szanse były wyrównane: 3 na 3. Choć tamci znali trasę, najemnicy byli dobrze przygotowani i ich możliwości daleko wykraczały poza standardy. Umówili się na brak wspomagaczy, dodatkowego ekwipunku oraz celowego przeszkadzania pozostałym uczestnikom. Bieg był pod górę, z przeszkodami i liczył około trzech kilometrów, nie nadzwyczajny dystans. Ale liczyła się szybkość. Ruszyli.
Szybko się okazało, że trasa była co prawda nieźle oznaczona, ale ciemności i fakt, że wiodła środkiem lasu, wcale nie ułatwiały zadania. Co i rusz napotykali skały, wykroty, zwalone drzewa. Wybór jak ominąć lub pokonać przeszkodę zależał od nich. Na początku na przód wysforowała się Shade, wykorzystując swoją zwinność w przeskakiwaniu i wymijaniu konarów. Reszta, oprócz nie mającego swojego dnia Foxa i niezbyt szybkiego Unita, utrzymywała solidne tempo. Snajperowi zupełnie nie szło i co i rusz o coś się zaczepiał, potykał, a i dostał zadyszki. Pewnie za dużo wypił. Shade zresztą też straciła tempo i mniejsza od męskich wytrzymałość dała znać w końcówce, w której to z kolei wybił się Unit, z każdą minutą nabierający większego tempa. Irishman zaczął nieźle, potem jednak spowalniało go nie zmęczenie, a gorszy w tych ciemnościach wzrok. Stracił trochę czasu także na szukanie chorągiewek.
Ostatecznie wygrał Unit, a niedługo po nim na szczyt - gdzie ustawiony został maszt radiowy, wpadli niemal jednocześnie Valerie, Kane oraz Lucas. Jakiś czas później przybiegła zziajana Eve.
- Oby stawianie ci piwa opłaciło się w inny sposób - wydyszała do Irlandczyka, kręcąc głową.
Ostatni, na szarym końcu, dotarł Fox. I to on musiał znosić spojrzenia wszystkich pozostałych, czekających tam na niego.
- A niech mnie cholera! - wyrzucił Raver, odtrącając zaplątaną gałąź i łapiąc powietrzę. - Możecie się śmiać. Ja już dzisiaj nie piję - zadekretował, kiwając głową z niedowierzaniem.
Słysząc oświadczenie Anglika Valerie roześmiała się wesoło. Ten bieg był naprawdę orzeźwiający. Zdrowa mieszanina zabawy i rywalizacji, która w życiu najemnika nie trafia się zbyt często.
- Dzięki za świetną zabawę. - Klepnęła Unita w naturalne ramię. - I gratulacje.
- Nie ma sprawy. Wreszcie to było wyzwanie - przyznał, kiwając kobiecie głową.
- Już tak się nie przechwalaj, biegasz tu codziennie. Nic dziwnego, że wygrywasz - parsknął Lucas.
- Powiedz tylko jak! - ucieszył się Kane, szczerząc się do Eve. A Foxa klepnął w plecy. - Nie bój się, nikomu nie zdradzimy, że mylisz drogę w lesie.
- Wolałabym pokazać, jak tylko dogadamy się co do tego dzielenia - kobieta odpowiedziała mu ze śmiechem. Dobre nastroje dopisywały, gdy zaczęli znacznie wolniejszą wędrówkę w dół, ku obozowi szkoleniowemu.

Scrap w tym czasie nie miała wiele do roboty. Frugo został podłączony, a żółtodzioby nie wychylały się ze swojego baraku. Z wykorzystaniem drona mogła przyjrzeć im się dyskretnie, mały komar wciskał się wszędzie. Na osiem osób były wśród nich dwie kobiety - w tym jedna młoda, ładna i delikatna niczym sama Dawn. Nie pasowała na siły specjalne, ale za to wokół niej siedziało przynajmniej dwóch albo nawet trzech młodych mężczyzn, otaczając ją atencją. Druga, starsza i bardziej ciałem zbliżona do Shade, trzymała resztę na dystans. Poza nimi dwóch pozostałych mężczyzn miało już dobrze po czterdziestce, a ostatni chłopak na oko może skończył niedawno osiemnaście. Piękna kolekcja skrajnych ludzi. Tylko ten ostatni kręcił się blisko wyjścia z baraku, wyglądając przez okno i wyraźnie się nudząc. Dawn wahała się jedynie odrobinę po zapoznaniu się z dostępnym składem osobowym żółtodziobów. Szybko zdecydowała, że ani nie chce znosić podrywaczy, ani zawiści adorowanej, ani niczego czego mogła doświadczyć od tej ósemki różnych ludzi. Trochę plotek chyba jednak nie było tego wartych. Ciekawe jak szkolenie kogoś takiego wróżyło jakości służb obrony Republiki…
Oni też nie przejawiali zainteresowania czymś poza sobą. Wojsko było z nich póki co żadne. Jedynie młody wreszcie nie wytrzymał i wyszedł na zewnątrz, ciekawie oglądając motory najemników. Niedługo później szóstka biegaczy wyłoniła się spomiędzy drzew, przepędzając ciekawskiego chłopaka. Mieli właśnie wchodzić do baraku, gdy zatrzymał ich narastający szum. Chwile później przeszedł w warkot. Wysoko nad ich głowami przeleciał samolot. Pogoda nadal nie dopisywała, mżawka praktycznie nie ustępowała, a chmury zasnuwały niebo. Warkot zanikł na północy. Normalny człowiek nie zauważyłby nic więcej, ale część z nich miała wzmocnione zmysły. Tu i ówdzie, odróżniając czerń lasu od czerni nieba, zauważyli poruszające się w dół pojedyncze punkciki. Odległości nie dało się sprecyzować, być może lądowali w miejscu, z którego właśnie wracali najemnicy?
- Centrala, tu Bravo-33 - głos Unita przebił ciszę powstałą po zaniknięciu warkotu. - Mamy tu spadochroniarzy, na północ od jednostki. Odszedł kawałek, mówiąc cicho do holofonu.
- Dziwną porę wybrali - mruknął Lucas.
- Wybitnie nieodpowiednią - dodała Eve, marszcząc brwi i nie ukrywając niezadowolenia.
- Spodziewacie się gości? - Kane chuja widział, ale wierzył reszcie. Ruszył do baraku, odszukując Scrap i pytając ją cicho, na uszko. - Twoje zabawka jest gotowa do zwiadu?
- Centrala nic o tym nie wie - odpowiedział na to pytanie Unit, który rozłączył się już. - Mają kogoś podesłać, mamy się okopać i zostać na miejscu. Możemy mieć towarzystwo, chociaż nie mam pojęcia czego mogliby tu szukać.
- Właśnie, najbliższy lab, o którym nam wiadomo nie jest zbyt blisko - wzruszył ramionami Lucas, także wchodząc do baraku i w pierwszej kolejności chwytając za broń.
Scrap zerkając na poziom naładowania baterii, szacowała, że Frugo będzie w stanie latać około dwudziestu minut.
- W takim razie przejdę się na mały spacer. - Powiedziała zwiadowczyni kierując się w stronę linii lasu. - Bardziej się przydam na otwartej przestrzeni.
Fox szybko spoważniał, wychodząc ze swobodnego nastroju, który towarzyszył mu w ostatnim czasie. Nie poczynił jednak żadnego komentarza, także wtedy, gdy odezwała się Shade. Naturalne było, że najpierw zwiad, potem dalsze działanie, chociaż z tego co się orientował, Republikanie nie wiedzieli o możliwościach kombinezonu, którym zwiadowczyni dysponowała. Zamiast gadać, Raver przygotował swój sprzęt. Skoro rzuca się do takiego niby nic nie znaczącego miejsca spadochroniarzy, to raczej nie przelewki.
- Może latać przez dwadzieścia minut, ładownanie normalnym gniazdkiem nie jest szybkie - Dawn uśmiechneła się przepraszająco do Irlandczyka. - I w tej okolicy nie będzie bardzo skuteczny, korony drzew mu przeszkadzają. Co się stało?
Sama słyszała samolot i niewiele więcej. Zerknęła na przykrytą kurtką wypukłość na jednym z łóżek, miała pewne obawy przed pokazywaniem go ludziom z Republiki, nie powiedziała jednak o tym głośno.
- Dobra, w takim razie nie ujawniamy go - Kane mówił cicho przez komunikator. - Shade nie odchodź daleko, nie znamy ich trasy. Fox, zabezpiecz motory przed przypadkowymi kulami. Ja i Dawn przyjrzymy się bliżej okolicy, musimy znaleźć dobre miejsce do obrony.
Nie brał na razie pod uwagę republikańskiej załogi, ale miał nadzieję na współpracę. Tamci mogli już nawet mieć w głowie jakiś plan obrony, ale obejście budynków i przyległości nie zaszkodzi.
- Jasne. Pokręcę się na granicy lasu i zostanę na tyłach przeciwników. - Odpowiedziała Valerie przez komunikator oddalając się szybko od budynku. - Pobawimy się z naszymi niezapowiedzianymi gośćmi w Predatora.
- Ok - mruknął cicho Raver pod nosem, kończąc składać karbin. Zaraz po tym przyjrzał się miejscu, w którym stały motory, oceniając możliwości ich zabezpieczenia. W tych warunkach - przykryciem lub zastawieniem czymkolwiek, choćby kawałkiem blachy, czy po prostu przestawieniem w miejsce mniej narażone na ostrzał, tak by nie stały na pierwszej linii frontu. Po uporaniu się z tym Fox zamierzał rozejrzeć się za pozycją dla siebie, biorąc pod uwagę prawdopodobny kierunek natarcia, bez czekania, aż ktoś z Republiki zacznie ich rozstawiać.

W obozie szkoleniowym nie było wiele do zwiedzania. Trzy stojące równolegle baraki, zbudowane niedawno z prefabrykatów, każdy na styl nowoczesny - prosty, ale samowystarczalny. Ścianki wydawały się solidne, ale ich kuloodporność była wątpliwa. W każdym mogło mieszkać po dwanaście osób. Naprzeciwko nich stał budynek gospodarczy, z braku lepszego określenia. Z dwoma małymi okienkami, ale też z wiatą pod którą parkował samochód, którym Eve i Lucas po nich wyjechali. Motory mogli postawić albo za którymś z baraków, albo przy samochodzie, reszta otoczenia była otwartym terenem lub lasem. Nie było tu nawet siatki i Shade idąc na zwiad na północ, wchodziła od razu między drzewa. Elektryczność pociągnięta była słupami, od południa.
- Co proponujecie? - zapytała najemników Eve, zapinając kamizelkę balistyczną na swojej piersi. Lucas i Unit uzbrajali i doposażali żółtodziobów sprzętem z budyneczku gospodarczego. - Unit chciałby zaczekać na nich w lesie, ale jak tamci są dobrze wyposażeni to nas zobaczą pierwsi.

Kiedy Zwiadowczyni upewniła się, że nikt z obozu nie może jej już zobaczyć włączyła maskowanie swojego stroju. Dzięki temu nadchodzący nie mieli szans jej zauważyć nawet przy najlepszym sprzęcie. Mogła teraz zaczekać i przekonać się jakie mieli zamiary. Kto wie, może po prostu w taki sposób Republika próbowała przetestować ich czujność i przydatność, a także wyszkolenie żółtodziobów?
- Zgadzam się z Unitem, te baraczki nie dają żadnej ochrony. Niech żółtodzioby się zmywają, a my ustawmy się na południu, w lesie. Jak nadejdą od północy, Shade nas powiadomi - zaproponował Kane po szybkim przeglądzie sytuacji. - Musimy ich zaskoczyć. Czy to na pewno wróg, mamy najpierw strzelać czy pytać?
- Bob może udawać wyłączonego w tej szopce - Scrap wskazała na budynek gospodarczy. - Aktywuję go, gdy tamci będą blisko. Jak zostawimy drzwi otwarte to będzie też podgląd z kamery.
- Jeżeli ich celem jest obóz, to będziemy mieli większą szansę na efekt zaskoczenia, gdy żółtki zostaną tutaj, a my spróbujemy się zaczaić w lesie - powiedział Fox. - Tamci tak od razu się wszystkich nie doliczą, choćby wiedzieli, ilu łącznie mamy ludzi - dodał po chwili.
- Przestawmy nasze motory do tej wiaty, tak by nie były bezpośrednio na widoku - snajper zwrócił się już bezpośrednio do najemników. Maszyny i tak nie powinny być im teraz potrzebne, a na wszelki wypadek lepsza jakakolwiek osłona niż żadna.
- Nie mamy pojęcia kto to jest. W optymalnych warunkach warto byłoby zaczekać, czy ktoś ma zamiar do nas strzelać - Eve powiedziała to ściszonym głosem.
Unit i Lucas zjawili się szybko i równie szybko zaakceptowali plan.
- Myślimy podobnie - starszy z mężczyzn skinął głową w stronę Remo, przeganiając żółtodziobów. Nawet jak miał być to jakiś test, weterani też o nim nie wiedzieli, nikt więc nie chciał przesadnie ryzykować. Z wiedzą, że ktoś idzie, mogliby nawet zupełnie porzucić pozycję, ale to nikomu do głowy nawet nie przyszło. Motory i Bob zostali ukryci na ile się dało i wkrótce wszyscy porzucili pozycje wśród budynków.

Oczekiwanie dłużyło się. Deszcz znowu zaczął siąpić, temperatura spadała, przez co oczekiwanie w krzakach stawało się z każdą chwilą bardziej nieprzyjemne. Weterani jakoś sobie z tym radzili, ale nawet nie widząc żółtodziobów, było niemal pewne, że u nich wcale nie musi być tak spokojnie. Najemnicy na szczęście mogli póki co ignorować takie problemy.
Było już dobrze po ósmej, gdy Shade wychwyciła ruch. Usłyszała gałązkę. Wyłącznie swoimi świetnymi zmysłami, bowiem tym razem technologia zawodziła. Ani noktowizja, ani termowizja nie ułatwiały wiele w tych ciemnościach i gęstym lesie. Przesunęła się odrobinę i na nieco rzadszym odcinku lasu, bardzo blisko już obozu szkoleniowego, ujrzała dwie skradające się, uzbrojone postaci. Nie widziała szczegółów. Nie mieli pełnego maskowania, jak ona, ale ich strój opierał się termowizji. Nawet noktowizja była w ich przypadku jakby mniej skuteczna. Tych dwóch zobaczyła, ale ilu ich jeszcze się zbliżało i którędy? Nie miała pojęcia.
- Widzę dwóch. Na jedenastej. Sto metrów. - Powiedziała szeptem, zasłaniając dodatkowo dłonią usta, by jej głos był jak najbardziej przytłumiony. - Ciemne stroje. Maskują się w termowizji, plus tłumienie noktowizji.
Zwiadowczyni nadal bez ruchu stała na swojej pozycji, starając się wszystkimi zmysłami wsłuchiwać w otoczenie i wyszukiwać ewentualnych kolejnych przeciwników.
Tamci mieli plan. Bez wątpliwości zbliżali się do obozu szkoleniowego, krok po kroku, bez pośpiechu. Zobaczyła jeszcze jednego, z drugiej swojej strony. I czwartego, który wynurzył się z krzaków dosłownie kilka kroków od niej, uniemożliwiając nawet szeptanie przez komunikator bez ryzyka wykrycia. Mogła przyjrzeć się mu bliżej. Nowoczesny noktowizor i maska na twarz, solidny sprzęt, długa broń i brak symboli na czarnym ubraniu. Nie zauważył jej, niewidzialnej i pozostającej w bezruchu.
Kane od razu po usłyszeniu Shade przekazał te słowa tutejszym. Przyczaił się za dwoma stojącymi bardzo blisko drzewami, pomimo noktowizora pewien, że może przeoczyć tak przygotowanych przeciwników. Budynki majaczyły między pniami drzew, ledwo widoczne z jego pozycji.
- Damy im wejść, może uda się wybadać czego szukają?
Dawn wypuściła Bzzta, kierując go między drzewami. Nie miał tak zaawansowanych kamer jak Frugo, ale wlatywał wszędzie i nie stanowił celu, zwłaszcza w nocy w środku lasu. Przemykała od pnia do pnia, trzymając się blisko obozu szkoleniowego, aby mieć go na wizji.
- Obserwuję teren - zameldowała przez komunikator.
Fox bez słowa zmienił nieco swoją pozycję, wskazując znajdującemu się niedaleko Unitowi ręką miejsce, do którego się przemieszczał. Korzystając z osłony lasu, ostrożnie przesunął się na wschód, tak by mieć lepsze pole widzenia na otwartą przestrzeń przed budynkami i ludzi wychodzących z północnej i wschodniej części lasu. Przykucnięty za drzewem, obserwował otoczenie przez lunetę na tyle, na ile się dało. Nie odważył się bowiem podejść na sam skraj lasu, nie chcąc póki co ryzykować przedwczesnego zdradzenia swojej pozycji.
Zwiadowczyni wstrzymała oddech, kiedy przeciwnik praktycznie otarł się o nią. Nie poruszyła się, czekając spokojnie, aż oddali się od niej. W tym momencie najważniejsza była informacja. Nie mieli jeszcze pewności czy te cztery postacie, które ją minęły były wszystkimi przeciwnikami. Chciała się o tym przekonać. Potem mogła ich spokojnie zaatakować od tyłu. Kiedy zamaskowana postać oddaliła się na bezpieczną odległość przekazała następny meldunek:
- Trzeci na dwunastej i czwarty na pierwszej. Możliwe okrążanie. Pilnujcie wschodniej strony. Scrap poślij tam drona. To wyszkoleni najemnicy. Mają noktowizory i długą broń.
Kimkolwiek byli, minęli Shade bez zwrócenia na nią uwagi. Jej kombinezon, gdy kobieta się nie poruszała, opierał się nawet nowoczesnej technologii. Przeszli obok i obserwowani z różnych stron wpadli bezgłośnie na teren obozu szkoleniowego, jednocześnie z kilku stron. Nie zawahali się, a budynki przeszukali bardzo pobieżnie. Jak gdyby widzieli, że ludzie się w nich nie kryją. Bzzt podleciał bliżej, obserwując przegrupowujących się obcych. Z lasu wyszło ich siedmiu, w tym czterech ubezpieczało teren, głównie od południowej strony. Wszyscy tacy sami, w czarnych pancerzach bez oznaczeń. Mikrofony Scrap wychwyciły fragment rozmowy przez radio.
- ... paczki.
Jeden z nich wyraźnie słuchał odpowiedzi od kogoś po drugiej stronie linii.
- To możliwe. Albo są na szkoleniu. Mamy szukać?
Dał znak dłonią i cały oddział zgodnie ruszył w stronę zachodniej ściany lasu.
- Rozkaz. Sygnał jest niedaleko, ruszamy.
Gdy mężczyzna przechodzący obok odszedł na bezpieczną odległość Shade ruszyła za najemnikami aż do granicy lasu. Tam zatrzymała się obserwując ich działania. Można z nich było wysnuć kolejne wnioski na temat wyposażenia:
- Sądząc po tym jak sprawdzali budynki mają też termowizję, a może nawet jeszcze lepszy sprzęt. - Stwierdziła cicho. - To wszystko wygląda coraz ciekawiej.
Dawn wysłuchała wszystkiego, cofając się między drzewami i starając się trzymać pozycję w sporej odległości za plecami Evy i O’Hary.
- Podsłuchałam ich, szukają czegoś. Mają na to marker, sygnał. Nie sprawdzali budynków, więc może to ktoś? Nazywają to paczką, więc raczej chcą to zabrać niż zabić.
- Ciekawe jakie mają rozkazy względem reszty - mruknął Kane, spoglądając na Eve. - Możemy ich otoczyć i zmusić do poddania, jeśli są rozsądni to obędzie się bez strzelaniny. Może ich misja nie jest tak bardzo tajna, że nawet tortury nie pomogą się dowiedzieć po co przyszli. Ale to nie moje poletko. Co robimy? - zapytał w eter, kierując pytanie do ekipy szkoleniowej.
- Cokolwiek, byle szybko - powiedział cicho do komunikatora Fox. - Jak wejdą wszyscy w las, będzie trudniej.
Niezależnie od tego czy się poddadzą czy nie, z perspektywy snajpera, ewidentnie im więcej nieznajomych mieli na środku w obozie, bez osłony drzew, tym lepiej. Snajper miał niefortunną pozycję, klnąc w myślach kiedy cały oddział zaczął kierować się na zachód. Przesłoniły ich budynki.
- Dobra, zagadam ich - odezwał się wreszcie Unit, przez kilka może kilkanaście długich sekund się zastanawiając. Brzmiał na niezadowolonego, ale żadne z tutejszych nie wyrywało się do działania. Dowodząc nie tyle nie niezdecydowania, co faktu bycia najemnikami, ludźmi którzy nie podchodzą fanatycznie do tego typu spraw. - Zajmijcie pozycję - dodał. - Nie wychylajcie się zza drzew, mają za dobry sprzęt.
- Przesuwam się na zachód - zameldował Lukas.
- Ja też - usłyszeli głos Eve, która klepnęła O'Harę w ramię i posłała szybki uśmiech.
Kane i Fox wychwycili ruch Unita szybko przesuwającego się w stronę zabudowań. Bailey widziała oczami kamery jak ich przeciwnicy ubezpieczając się kierując się znów między drzewa. Sprawnie, ale nie pospiesznie. Ich dowódca - potencjalny, zgadywała tylko po tym, że to on rozmawiał z szefostwem - otworzył holograficzną mapę. Na południe od ich aktualnej pozycji pulsowała tam wielka żółta sfera. Czymkolwiek był nadajnik, był wielce niedokładny, choć aż nadto wystarczający do wybrania kierunku.
Dawn od razu przekazała tę wiadomość pozostałym.
- Będą szli na południe, w naszą stronę.
Bzzt utrzymywał się w bezpiecznej odległości dowódcy, Scrap bardziej chciała widzieć niż słyszeć. Sama znalazła sobie dobre miejsce w zagłębieniu, od północy zasłonięta solidnym drzewem. Miała nadzieję, że jej bezpośredni udział nie będzie potrzebny - za to w gotowości trzymała konsolę Boba. Włączenie się nim do walki będzie trwało moment, a kamery i czujniki drona bojowego rejestrowały i zapisywały pozycję wrogów nawet w tej chwili.
- Będę siedzieć im na plecach - zameldowała Shade i ruszyła za przeciwnikami.
Po tym jak jeden z nich prawie otarł się o nią i nie zauważył, miała pewność, że może ich śledzić bezpiecznie, nawet z niewielkiej odległości. Obeszła budynki od północnego zachodu. Zbliżając się jak najciszej do zamaskowanych sylwetek.
- Trzymam się blisko Unita - mruknął przez komunikator Kane. - Jak zaczną strzelać to bez pardonu. Scrap, twój dron ma w pierwszej kolejności wyeliminować dowódcę. Trzymać się nisko i za drzewami, nie naciskać jak się wycofają - korzystając z chwili przekazał polecenia. - Fox jak nie masz dobrej widoczności to wracaj do Scrap i osłaniaj.
Po słowach Irlandczyka zwiadowczyni wyjęła i odbezpieczyła broń. Miała zamiar strzelić do pierwszej osoby, która próbuje strzelić do wielkiego szkoleniowca.
- Znikli mi za budynkami - odpowiedział cicho Felix, słuchając towarzyszy w komunikatorze. - Scrap, podchodzę bliżej Ciebie od wschodu.
Anglik ciągle trzymał się zasłony drzew. Zmieniając pozycję, zwracał uwagę na różnice w gęstości lasu od północnej strony, tak by zwiększyć swoje szanse na lokalizację celów, aż w końcu zatrzymał się przy dwóch niemalże przylepionych do siebie, solidnych drzewach, i ponownie skierował lunetę na północ.

Przemykali między drzewami niczym duchy, pobrzdękując od czasu do czasu ekwipunkiem. Tylko jedna Shade miała pewność, że jest niewidoczna, zakradając się za plecy przeciwnika. Najmniej uwagi do ciszy przykładał Unit, ani w tym nie był dobry, ani wcale nie chciał. Celowo ściągnął na siebie uwagę, z bliskiej odległości osłaniany przez O'Harę. Fox nie widział celów ze swojej pozycji, jeszcze nie. W tym przypadku jego udział mógł być krytyczny dopiero jak wszystko pójdzie źle. Scrap po prostu się schowała, tylko lekka poświata ekranu widoczna była dla kogoś wiedzącego gdzie szukać.
- Stać! Jesteście otoczeni! Wkroczyliście nielegalnie na teren wolnej republiki! - rozległ się okrzyk, przezornie zza drzewa. Kamera drona i Rusht zarejestrowały jak tamci nagle przykucnęli, sprawnie rozbiegając się na boki i zajmując pozycje. Karabiny zostały wymierzone we wszystkie strony.
- Nie ma takiego tworu jak wolna republika! - odkrzyknął mu dowódca obcych najemników. - To wciąż oficjalnie stan Waszyngton, a my mamy pozwolenie na tę akcję!
- Masz przeterminowane dane. Poddajcie się, a zostaniecie odeskortowani do granicy cali i zdrowi. Skonfiskujemy tylko ekwipunek.
- Niby kto to zrobi? Wasze żółtodzioby?! - dowódca zaśmiał się, ale jego ludzie nie próżnowali, poszerzając powoli swoje pozycje. Bzzt pozostał przy ich szefie, więc nie dało się stwierdzić co mogli raportować mu szeptem.
- Chcesz się przekonać, chojraku? - Unit nie brzmiał jak profesjonalny negocjator, raczej jak wkurzony żołnierz. - Warto umierać za to, po co tu przyszliście?
- Nie płacą nam za odejście z pustymi rękami. Złóżcie broń i ponegocjujemy, bierzemy swoje i nas nie ma - przeciwnicy nie wierzyli najwyraźniej w możliwości zbrojne Republiki, Unit także to dostrzegł.
- Chyba ktoś przecenia swoje możliwości! - sugestywnym tonem krzyknął Unit, jak gdyby chciał mieć pewność, że nawet Shade usłyszy.
Felix pierwszy usłyszał coś innego. Od południa dobiegł do szelest, a kiedy się odwrócił, w noktowizji zobaczył dwie postacie przedzierające się w stronę obozu. Uzbrojone, ale nie opancerzone, a szli z miejsca, w którym zostawili żółtodziobów. Oni jego nie zauważyli wcale.

Raver zdziwiony był tylko przez moment. Równie szybko przemknęła mu myśl, że gdyby to byli ludzie z tej samej grupy co reszta, z takim samym sprzętem, to byłby zdany na ich łaskę, ale na to mu nie wyglądało.
- Dwóch z bronią idzie od strony żółtków, bez pancerzy - wyrecytował bardzo cicho przez komunikator, głównie by dać znać Scrap. - Sprawdzam.
Mimo iż nie uznawał, by ci dwaj zaraz mieli go zaatakować, ostrożność wzięła górę. Anglik wyciągnął swój holoskaner i ruszył w ich stronę, stając za innym drzewem. Przodem puścił natomiast swoją holograficzną postać, włączając system naśladownictwa gestów. Holo-Raver podchodził do nieznajomych zatem wolno, z pojednawczo uniesioną w górę dłonią, tak by go zauważyli i nie mieli powodów do uznania za wroga, a następnie wskazał palcem na pobliski imponującej wielkości konar, dając do zrozumienia, by się przy nim zatrzymali.
Shade, widząc jak przeciwnicy sprawnie zmieniają swe pozycje także wycofała się nieznacznie do tyłu, stając za rogiem pobliskiego budynku. Teraz tylko jeden z napastników miał na nią bezpośredni wgląd. Gdyby musiała zaatakować, byłby pierwszą ofiarą. Zimna kalkulacja mówiła jej, że grupa, którą spotkali, była taka sama jak ta, której sama była członkiem. No może z wyjątkiem ujednoliconego wyposażenia, byli zdecydowanie mniej konwencjonalni. Nie byli jednak ideowcami. Walczyli dla pieniędzy. To mogło przesądzić o ich decyzji ewentualnego wycofania się z misji. Jednak z drugiej strony nikt z grupy Valerie, nie był dobrym negocjatorem. Chyba, że Scrap, której kobieta nie znała za dobrze. Szkoleniowcy też na takich nie wyglądali. Marna była więc raczej szansa na negocjacje bez rozlewu krwi. Zawsze istniał jednak cień nadziei...
Teraz Shade wiedziała jedno: Jeśli będzie musiała strzelać tak, by wyeliminować wroga, powinna zabić pierwszym strzałem, bo może on zdradzić jej usytuowanie względem ofiary. Uniosła broń, przyjmując wygodną pozycję i dokładnie wymierzyła w głowę przeciwnika. Śmierć zaczaiła się za rogiem. Czekała z zimnym spokojem, na swoją niczego nieświadomą ofiarę.
- Zatrzymaj ich, Fox - Kane syknął do komunikatora, intensywnie zastanawiając się jak nie doprowadzić do strzelaniny. Nie mieli żadnego interesu w poświęcaniu się dla jakiejś paczki, czym lub kimkolwiek była. Pieprzona bzdura, jak cała Republika. Ci ludzie nie sprawiali na nim wrażenia fanatyków, rozejście się pokojowo brzmiało jak najlepsza solucja. Jedna ze stron, minimum, musiała przy tym współpracować. - Scrap, możesz jakoś przekazać gościom, że słowa Unita mają pokrycie? Nie chcemy tu zabijania, postraszcie ich. Strzelać w nich jak odpowiedzą ogniem.
Gadał, bo nie mógł zrobić nic innego. Bez bezpośredniej konfrontacji O'Hara mógł co najwyżej wydzierać się jak Unit, wykrzykując groźby, bo innej formy straszenia nie posiadał.
Słysząc słowa Kane'a Valerie, cały czas obserwując najbliższego przeciwnika, skierowała lufę broni kilka centymetrów od jego stóp i kiedy akurat odwrócił spojrzenie w drugim kierunku, strzeliła raz, ostrzegawczo. Zaraz też wróciła do swojego pierwotnego celu. Starając się wykonywać jak najbardziej spokojne, oszczędne i precyzyjne ruchy.
Jeszcze przed słowami Irlandczyka, Dawn pracowała szybko nad skalibrowaniem obu dronów. Miała to dobrze przećwiczone, dowódca został dokładnie oznaczony przez Bzzta. Swoją drogą panowie krzyczeli na siebie jak samce alfa bez samicy w okolicy, co byłoby zabawne w odpowiednich okolicznościach. Przeniosła dane do Boba i słysząc polecenie, odpaliła bojowego drona, od razu rejestrując jego ruch. Nie był super cichy, na szczęście cały ukryty w szopie. Wycelowała broń, naniosła poprawkę i z pomocą holo-przycisku uruchomiła działko. Seria pocisków przebiła ścianę baraku i świsnęła między drzewami. Scrap celowała nad głowę dowódcy, licząc na to, że przeszkody po drodze nie okażą się zbyt problematyczne. Nie takie rzeczy już przebijała z pomocą swojego pupila.
Wystrzały, te bardziej słyszalne i te mniej, od razu usadziły przeciwników, którzy przywarli do najbliższej osłony, wyżej unosząc broń. Bob narobił tyle hałasu, że ściągnął na siebie aż trzy lufy. Przebijające się przez ścianę kule nie trafiły w pełni precyzyjnie, ale też nie zraniły nikogo. Nikt więcej nie wystrzelił.
- No dobra, macie zabawki. Ale i tak to nas jest więcej, dobrze wiesz, że nowi się nie nadają. Możemy pogadać - odezwał się znów dowódca, gdy echo wystrzałów umilkło.
- Czego tu chcecie?! - Unit postanowił chwilowo porzucić temat rozbrajania którejś ze stron.
W tym czasie Fox stworzył hologram, który żółtodzioby zauważyły dosłownie jak prawie na niego wleźli. W lesie było ciemno, a ta technologia przecież nie wydawała nawet żadnych dźwięków. Plus dla nich, że nie zaczęli od razu strzelać, tylko unieśli broń.
- Nie zatrzymuj nas - warknął jeden z nich, poznając Ravera. Zanim najemnik zdążył zareagować, drugi z nich krzyknął głośno. W stronę przeciwników.
- Nie dostaniecie jej! Po naszym trupie!
- Oh, kogóż to nam nie oddacie? - dowódca przeciwników szybko to podchwycił. Zabrzmiał na odrobinę rozbawionego. - Będziecie dalej strzelać po koronach drzew dla podkreślenia swojego zdania?
Kane dostrzegł jak Unit przeklina pod nosem, a Shade i Scrap zauważyły, że obcy najemmnicy zaczynają się przegrupowywać, oddalając od zabudowań i odgradzając drzewami od ostrzału z tamtej strony.
Zwiadowczyni także postanowiła się przemieścić, by jej ewentualny, kolejny pokaz nadszedł z zupełnie innej strony. Poruszając się niezbyt szybko, by zachować ciszę, obeszła przeciwników od północnego zachodu, cały czas depcząc im po piętach. Scrap niewiele mogła zrobić ze swoimi zabawkami, ani myślała się osobiście ujawniać. Wykorzystywała Bzzta, aby prześledzić zasięg widzenia przeciwników - i gdy baraki znikały im z oczu, wyprowadziła Boba na zewnątrz. Chciała, aby miał możliwość dołączenia do walki niemal natychmiastowo. Nawet kosztem dostrzeżenia go, tamci na pewno już wiedzieli, że z tej strony nie mają do czynienia z żywym przeciwnikiem.
- Fox, ucisz te dzieciaki! - O'Hara warknął do komunikatora, intensywnie myśląc jak z tego wybrnąć. Unit nie był urodzonym negocjatorem. Irlandczyk zmienił pozycję, odsuwając się teraz o kilka drzew od szkoleniowca. Postanowił dołączyć się do wieczornej dyskusji.
- Dzieciaki czasem ciężko upilnować, aye? - krzyknął w stronę tamtych. - Masz łeb na karku, nie brnij w strzelaninę. Kim ona jest?
Widząc i słysząc, co żółtki wyprawiają, Raver wysunął się zza drzewa i pewnym, szybkim krokiem ruszył w ich stronę.
- Cofnąć i chować się, ale już! To rozkaz dowódcy! - wyrzucił w ich stronę. Wydawali się zbyt narwani, by słuchać, dlatego Fox liczył na plan B. Było ciemno, nie mieli pancerzy, a hologram wciąż funkcjonował. Wykorzystując efekt zaskoczenia, Anglik zamierzał wymusić sobie posłuch u tych dwóch, waląc ich kolbą po brzuchach, a następnie odbierając broń, zanim rozpoczną strzelaninę z nieznajomymi albo odwalą inny podobny manewr.
Żółtodzioby w końcu się zorientowały, że ten stojący przed nimi facet nie zamierza ich zatrzymywać i po prostu go ominęli, wyprzedzając tym samym dopiero zbliżającego się od boku prawdziwego Foxa. Ostrzeżenia zignorowali i nawet jak snajper przyspieszył do biegu, zdążyli jeszcze swoje pokrzyczeć.
- Ona jest teraz nasza!
- Nigdy nie zdradzimy swoi... auch... - ten drugi oberwał w nery i aż się złożył. Drugi odwrócił się do Ravera, unosząc broń. Na twarzy miał zaciekły, wściekły grymas. Felix rozpoznał w nim teraz dokładnie jednego z tych, co mizdrzyli się do najładniejszej dziewczyny wśród nowych.
- Pierdolony cyrk - stojący najbliżej usłyszeli złorzeczącego Unita.
Od strony przeciwników doszedł ich śmiech. Cokolwiek wiedzieli o nich obcy, na pewno nie utwierdzało ich w przekonaniu, że mają do czynienia z liczącą się siłą. Mimo to wciąż unikali wymiany ognia. Shade zauważyła, jak jeden z nich odwraca się na południe, gdy przebrzmiało charakterystyczne "aye". Mówił coś cicho do komunikatora.
- To tylko przesyłka. Ważna dla pracodawcy, niezbyt potrzebna wam - odpowiedział głośno ich dowódca. - Oddacie ją i nikomu nie stanie się krzywda.
- Porozumiewają się przez komunikator - zameldowała zwiadowczyni po cichu.
Słysząc te słowa, Scrap od razu zrobiła robo-komarem kilka kółek, zataczając kamerką kręgi i szukając najgadatliwszego z nich. Zamierzała zbliżyć Bzzta na tyle, aby móc coś usłyszeć.
Fox kopnął broń leżącego żółtodzioba, tak by nie miał jej w zasięgu ręki. Słyszał słowa Shade i nie dziwiły go ani trochę. W końcu cała ta pogawędka mogła służyć drugiej grupie jako zasłona dymna dla zorientowania się w sytuacji i polepszenia swojej pozycji. Anglik był już wkurwiony na żółtodziobów, a zwłaszcza na tego, który uniósł na niego broń. To nie pozwalało mu obecnie zastanawiać się za bardzo nad tym, czy to dziewczyna była “przesyłką”.
- Mówiłem, kurwa, cofnąć się! - warknął. - Opuść spluwę. Nie będę powtarzał! - Raver sam również miał już uniesiony karabin i to był tylko pół-blef. Felix nie miał zamiaru tolerować gówniarza, jeśli ten miałby użyć przeciwko niemu broni. Gotów był go okaleczyć, gdy ten nie da mu innego wyboru. Żółtek jednak jak dotąd łatwo dawał się prowokować tamtym. Nawet jeżeli zatem nie odpuści, starczy chwila jego rozkojarzenia, by spróbować zrobić to co jego koledze i rozbroić.
- Marny interes z tego ubijemy, aye? - odkrzyknął tamtemu Irlandczyk. - Jeszcze ktoś pomyśli, że może tu przylatywać i brać co zechce. Co oferujecie w zamian?
O’Hara ani myślał poświęcać się dla Republiki. Gra musiała być grana, łatwe odpuszczenie nie mieściło się w zasadach.
- Mógłbym się skontaktować z szefem, ale wiecie jak to jest. Płaci nam za dostarczenie przesyłki, dodatkowe koszty go nie zadowalają. To tylko młoda siksa, ile za nią chcecie? - widocznie nadal był przekonany, że wszyscy wiedzą o kim mowa. Negocjacje szły opornie, lecz Bzzt częściowo teraz słyszał skąd to przeciąganie i ostrożność.
- Jesteś pewien, że to on? - dron podsłuchał szept jednego z nich, po krótkiej chwili następny.
- Co tu robi? Zawsze pakował się w straszne gówno!
Chwilowo to Fox wydawał się w najmniej bezpiecznym położeniu. Ten co do niego celował cofnął się o dwa kroki, ani myśląc o opuszczeniu broni.
- I co, oddacie ją tak po prostu, po tym jak wam zaufała?! - syknął do snajpera. - Nie pozwolę na to!
Ten na ziemi jęknął, próbując się poruszyć. Uderzenie w nery powalało, ale nie pozbawiało przytomności.
- Znają kogoś z nas. Słyszeli tylko trzy osoby, obstawiam Unita lub Irishmana - przekazała cicho Scrap do komunikatora, Bzzta pozostawiając blisko gaduły. Starała się usiąść na pobliskim drzewie, aby dron nie zwracał na siebie uwagi.
- Zawsze możecie oddać nam swoją wypłatę, aye? - Kane skierował to pytanie zarówno do tamtych jak do Unita. Szopka to jedno, opinia ludzi faktycznie zaangażowanych w tę całą Republikę to co innego. Irlandczyk nie był tu od podejmowania decyzji. Wolał się nie strzelać w obronie jakiejś laski co uciekła od bogatego tatusia, mieli dwie inne takie do zabrania stąd. Niestety było za wcześnie na porzucenie przykrywki. Pat się przedłużał, O'Hara zaczynał robić się niecierpliwy.
- Nie będziemy wrzeszczeć, niech jeden z was się zbliży! - krzyknął Unit, równie zniecierpliwiony i zrobił dwa kroki w stronę tamtych.
- Idę - zgodził się po chwili dowódca przeciwnika. Może by się dogadali, może nie, gdy od południa pojawiły się światła samochodów. Gdzieś w oddali zaczął być słyszalny warkot silnika i wirników zbliżającego się śmigłowca. Tamten zatrzymał się od razu i cofnął.
- Szybko reagujecie - pochwalił. - Racja tym razem po waszej stronie. Nie chcemy nikogo zabijać, rozstaniemy się w pokoju i już o nas nie usłyszycie.
 
Widz jest offline  
Stary 13-06-2020, 16:05   #15
 
Cybvep's Avatar
 
Reputacja: 1 Cybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwu
Jak jeden mąż zaczęli się wycofywać w stronę Shade. Ten, którego najemniczka jako pierwszego zobaczyła reagującego na słowa Kane'a, krzyknął w stronę Irlandczyka. W jego języku.
- N-l a fhios agam cad atá á lorg agat as Gaeilge anseo, ach má chaithfidh tú fanacht, fan amach ó chail-n- deasa!
Unit nie dał rozkazu do ataku.
- Co to było? - zapytał tylko cicho przez komunikator.
- Chyba nie dacie im odejść?! - żółtodziób krzyknął, zwracając się na północ, wytrącony z równowagi po raz kolejny.
Fox nie odpowiadał już na teksty wyjątkowo natrętnego żółtka, ale wręcz zaszarżował, gdy tylko dostrzegł jego rozkojarzenie, z rozpędu waląc go kolbą w bok nad miednicą. Zaraz po tym poprawił, tym razem celując w ramię. Tamci się może i wycofują, ale Raver dla pewności wolał odebrać gościowi broń i na wszelki wypadek zgarnąć z ziemi również odtrąconą spluwę tego drugiego. Potem przyjdzie czas na pogaduchy. Gdyby trafił na kogoś obeznanego z takimi sytuacjami, nawet mniej doświadczonego, mógł dostać kulkę. Bo tamten zdążył nacisnąć spust, na szczęście dla Foxa - na oślep, najemnik zaś trzymał się z boku lufy. Chwilę później obaj nowicjusze zwijali się już na ziemi. Scrap i Shade widziały jak obcy najemnicy zatrzymują się i po chwili ruszają dalej. Nawet bez wymiany zdań wiedzieli, że to nie do nich strzelono.
- Tik-Tak może ich śledzić, Bzzt ma za krótki zasięg - Scrap użyła komunikatora do komunikacji wyłącznie z trójką towarzyszy. Zaczęła się wygrzebywać ze swojej dziury. - Wystarczy, że zostawisz go na ziemi, Shade.
Zwiadowczyni, słysząc słowa drugiej najemniczki, wyjęła elektronicznego pajączka i położyła go na trawie. Niezależnie od urządzenia miała zamiar przespacerować się kawałek za odchodzącą grupą.
Kane nie czekając aż się oddalą ruszył do Foxa.
- Z niestabilnym elementem się nie dyskutuje. Dawać ich do baraków, niech ktoś skoczy po resztę młodych jak niedoszli kurierzy się oddalą - warknął w eter. Zastanawiał się, czy on kojarzył głos. Niewielu jego znajomków z najemniczego życia znało Irlandzki. Nie chciał się wdawać w dalsze wyjaśnienia, nie przy uszach mających nie słyszeć.
Przeciwnicy nie zatrzymywali się, zwiększając znacznie tempo jak tylko poczuli, że mogą odejść. Tik-Tak i Shade bezgłośnie podążali za nimi, nie rejestrując nawet zmiany kierunku. Ci tu zachowywali się jakby spodziewali się pogoni. Tymczasem Lukas sprowadził żółtodziobów, a Kane, Fox i Unit przeciągnęli tych znokautowanych do baraku. W świetle potwierdziło się, że to byli ci dwaj młodzi trzymający się blisko tej pięknej, młodej i kompletnie nie pasującej do wojskowej zabawy dziewczyny. Chcieli się jeszcze odgrażać, ale jedno spojrzenie Unita przywołało ich do porządku. Wszystkim nowicjuszom zabrano broń.
- Szef zdecyduje co z wami - warknął szef kadry szkoleniowej. Więcej nie dodał, bo na podwórze wjechały dwa samochody i ciężarówka, z których wysypały się siły szybkiego reagowania.
- Słyszeliśmy, że macie skoczków?
- Byli i się zmyli - Unit skinął głową. Nad nimi przeleciał śmigłowiec. - Chodźcie, porozmawiamy - zabrał dowódcę posiłków i Lukasa. Eve została przed barakiem.
- Uważacie, że rzeczywiście po nią przyszli? - zapytała cicho Irlandczyka, Foxa i Scrap, gdy nie słyszały ich uszy żółtodziobów.
- A mieli powód? Co to za jedna? - odezwał się trzymający się końcu pochodu Felix, również mówiąc cicho. - Przybysze cały czas gadali o “przesyłce”, a ci dwaj durnie chcieli bronić dziewczyny do ostatka. Musiała im coś powiedzieć.
W myślach Anglik jeszcze dodał, że system rekrutacji Republiki musi być kurewsko dziurawy, skoro choćby tutaj na miejscu mają cztery osoby infiltrujące ich struktury, by wydobyć bliźniaki, i dodatkowo jedną laskę, którą prawdopodobnie jest przyczyną całego dzisiejszego zamieszania.
Dawn założyła okulary, skupiona na obsługiwaniu dwóch dronów na raz. Nie uczestniczyła w rozmowie, zamiast tego podążając za najemnikami Tik-Takiem i jednocześnie podsłuchiwaniu Unita z wykorzystaniem Bzzta. Stanęła z boku, opierając się o ścianę i przyjmując pozę sugerującą relaks w chwilach, gdy ktoś z tutejszych zerkał w jej stronę.
- Shade, wracaj jak się upewnisz, że nie zmieniają kierunku. Nie nasz to problem - Kane przekazał cichą wiadomość na wewnętrznym komunikatorze, gdy poszedł się odlać. Na terenie Republiki toczono wiele gier, Irlandczyk zgodził się zaś brać udział wyłącznie w jednej. Żółtodziobami też się nie zajmował ani przejmował, Eve za to towarzyszył z pewną przyjemnością.
- Uważaj bo się dowiesz - parsknął na słowa Ravera. - Pewnie córeczka bogatego tatusia. Ucieczka tu to może być nawet przejaw głupiego buntu - wzruszył ramionami. - Wierzę, że po coś przyszli, nic za co chcieliby umierać. Jeszcze wrócą, więc lepiej ją ukryjcie i poszukajcie nadajników. Ten kto ma taki w sobie jest celem. A ci co ich sobie owinęła wokół palca to zwykłe wymoczki, gdybyś był ładną laską to nawet tobie mogłoby się udać grając dziewczynkę co ją trzeba chronić - szturchnął Foxa po przyjacielsku.
- Chłopcy zaraz każdego przeskanują ponownie. Jestem pewna, że zrobili to za pierwszym razem. Nie jest aż taka wspaniała, aby każdemu w głowie zawrócić - Eve wydawała się nieco poruszona taką możliwością, co i rusz zerkając na O'Harę i nie interesując się zbytnio tym co robiła Scrap, która w słuchawce słyszała dość zwyczajne wypytywanie Unita o to co tu się właściwie wydarzyło. Skanowali go na obecność nadajników, nie znajdując nic. Dwóch z przyjezdnych udało się do baraku i wyprowadziło na początek jednego z "adoratorów". - Jessica Lloyd. Nam powiedziała tylko tyle, że nie zgadzała się z rolą, jaką widział dla niej ojciec i dlatego jest u nas. I że chce być silna i niezależna - kolorowłosa odpowiedziała na pytanie Foxa. Grymas na jej twarzy jasno dawał do zrozumienia co o tym sądzi i do czego nadaje się ta dziewczyna.
Felix przyłożył dłoń do twarzy w geście zażenowania, po czym otarł pot z czoła. Stężenie poszukiwanych nastoletnich buntowników w Republice na metr kwadratowy wydawało się tak absurdalne, że aż trudno było się nie doszukiwać jakiegoś drugiego dna. Być może to zwykła siksa, ale Raverowi przemknęła też myśl, że tamci mogli mieć do wykonania podobne zadanie co ich czwórka. Gdy wrócą, będą lepiej przygotowani. Na dłuższą metę trzymanie się z dala od dziewczyny, która mogła być celem, wydawało się zatem dość sensownym pomysłem.
- Jesteśmy tak krótko, a już dwa razy ratujemy republikańskie tyłki. Nudzić się nie będziemy - powiedział do Eve z uśmiechem na ustach.
Anglik wiedział, że Scrap jest zajęta swoimi dronami. Nie mógł nie dostrzec również zainteresowania, jakim trenerka obdarzała Irishmana, co obecnie wszystkim chyba było na rękę. Dalej zatem sam specjalnie nie zagadywał najemniczki, lecz chwilowo przysiadł nieco z boku. Przez to w razie potrzeby mógł też swobodniej mówić przez komunikator tylko do własnej grupy.
- Republika toczy trudną grę. Jak odróżnić tych, którzy chcą tu być, od całej reszty? - Kane zapytał wszystkich i nikogo, odpowiadając na spojrzenie Eve. Nie miał nic przeciwko zainteresowaniu, zwykle niezależnie od jego podłoża. - Ktoś podjął decyzję, że nadaje się na tego typu szkolenie. Ty ją widziałaś w akcji. Nadaje się do czegoś?
- Skłamałabym mówiąc, że brak jej entuzjazmu - przyznała Eve niechętnie. - Na razie jednak nadaje się co najwyżej do zamiatania podłóg. Nie wiem kto przydziela tu role i na jakiej podstawie. Ja się nie zgłaszałam do szkolenia zółtodziobów. Może rozwiążą ten ośrodek i pozwolą nam iść z wami - uśmiechnęła się, choć w jej głosie słychać było brak wiary w to.
Przesłuchanie trwało dalej, Dawn słyszała kolejne pytania. Najpierw zadawali je jednemu z obrońców dziewczyny, potem zabrali na to samo drugiego. Obcy najemnicy nie zmienili kierunku, a śmigłowiec zrobił kilka kółek i odleciał na zachód. Sytuacja wyglądała na opanowaną, chociaż bez wątpienia i ich będą wypytywać. Może czekali na powrót Shade.
- Na szczęście nie ja tu odpowiadam za bezpieczeństwo wewnętrzne. Może ktoś uznał, że lepiej wpuścić wielu i odcedzić niepewny element dopiero w trakcie. I uważaj z tym ratujecie - pogroziła Foxowi. - Ja bym wolała, gdyby zabrali ze sobą tę siksę.
Scrap postanowiła zawrócić Tik-Taka, podążanie pająkiem za szybko poruszającymi się ludźmi było trudne i niezbyt potrzebne. Wątpiła, żeby ktoś został w tym obozie na noc, a ci obcy nie byli dla nich przeszkodą. Wręcz przeciwnie, uważała, że da się ich wykorzystać w razie czego, ich misja była przecież tak podobna do ich własnej. Bzzt dalej podsłuchiwał, Dawn na wszelki wypadek nic z tego nie nagrywała, kto wie jak dokładnie będą ich sprawdzać.
Zwiadowczyni, widząc że obcy oddalają się od obozu coraz bardziej, porzuciła ich tropienie i zawróciła. Gdy odeszła na taką odległość, że ich termowizja nie miała szansy jej wykryć, wyłączyła kamuflaż i spokojnym krokiem przespacerować się po lesie. Nie często mogła to robić tylko dla przyjemności, a w obozie czekali na nią kolejni przedstawiciele republiki i być może kolejne przesłuchanie. Cieszyła się więc tą chwilą oddechu.
- Zapraszamy do wybitnie ciekawego pilnowania obiektu do którego wchodzić nie można - roześmiał się Kane, szturchając Eve. Co miało być to będzie, mała szansa, aby mieli swobodę rozmowy jeszcze tej nocy i ewentualnego przedyskutowania tego co tu się działo. Irlandczyk olał to w takich okolicznościach i odprężył. - Masz doświadczenie w szkoleniu, że dostałaś tę rolę?
- Raczej w ogóle mam doświadczenie, a ta rola wydawała się najlepsza z tego co mi zaproponowali - Eve rozejrzała się, ściszając niespodziewanie głos. - Nie jestem tu długo, ale swoje już widziałam. - To rozmowa nie na to miejsce i moment.

Ludzie Republiki każdego po kolei przepytywali i skanowali. Co ciekawe przy Jessice albo nic nie znaleźli, albo nie dali po sobie poznać. Dziewczyna przedstawiła tę samą śpiewkę, którą powtarzali jej "obrońcy": tatuś, prezes dużej firmy, któremu nie podoba się, że próbuje żyć po swojemu. Shade zdążyła w tym czasie wrócić i wtedy zaproszono także ich, całą czwórkę na raz. Jeden z członków sił szybkiego reagowania skanował ich jakimś urządzeniem, a drugi zadawał pytania. Po opowiedzeniu historii z ich perspektywy, zaczął zadawać bardziej spersonalizowane.
- Na koniec jeden z nich krzyknął coś w obcym języku. Mówiono mi, że brzmiał na irlandzki. Jednego z was zwą Irlandczykiem, może także to skojarzyło się wszystkim. Czy zrozumieliście co mówił? Czy ktoś z nich mógł znać kogoś z was?
Scrap miała świadomość, że podobne pytanie zadawano członkom sztabu szkoleniowego, ale już nie żółtodziobom.
O’Hara nie ukrywał nic odnośnie zdarzenia, aż do momentu, w którym zapytano bezpośrednio o irlandzki. Dowiadując się wcześniej od Dawn, że żaden z pytanych wcześniej nie rozumiał znaczenia tych słów, odpowiedział ze wzruszeniem ramion.
- Mój akcent jest charakterystyczny, może myślał, że mnie zna? Lub znał, kto go wie. Ja na pewno po głosie go nie poznałem. To jednak chciał przekazać, że mnie zna. Użył określenia “Irishman” w iryjskim. W minionym roku poznaliśmy sporo ludzi. Pamiętacie kogoś, kto nawijał po Irlandzku? - zapytał kompanów. - Bo ja nie. Wcale nie musiał pokazać, że zna,
Zamilkł, uznając, że wystarczy tych wyjaśnień.
Raver również wzruszył ramionami.
- Irlandzkiego nie znam, a do tego nikt z tamtych pewnie mnie nawet nie widział - powiedział dość obojętnym tonem, najwyraźniej nie widząc potrzeby drążenia tematu. Zresztą, akurat tutaj nie ściemniał wcale.
- Spotkaliśmy kilka osób z wysp, ale nikogo kogo bym zapamiętała - Scrap odpowiedziała na pytanie O’Hary. - Chcieli uniknąć konfliktu, gdyby im zależało zaatakowaliby od razu. I to jeszcze zanim Irishman się odezwał, ich cel nie zachęca ich do poświęcania swojego życia - uśmiechnęła się. - Znaleźliście nadajnik? Musi być, bo widziałam ekran holo ich dowódcy. Mogę pomóc szukać, w razie czego, mam do tego zabaweczki. Mikroczip od policji znalazłam. Przyczepiają je wszystkim zmierzającym na północ - trajkotała, oddalając temat od słów po irlandzku, które przetworzyła przez drona i dostała od razu ich tłumaczenie na angielski. Wiedziała więc, że Kane nie chce zdradzać wszystkiego.
- Nie znam irlandzkiego, ani nikogo istotnego władającego tym językiem poza naszym Irishmanem. - Shade odpowiedziała wzruszając obojętnie ramionami.
- Poznał, albo wiedział, że tu jesteście - przesłuchujący ich mężczyzna nie wydawał się przekonany do ich słów. - Żadnych nadajników, u was też nie. Skoro mówisz, że jesteś pewna, to będzie potrzebny dokładniejszy skan. Czy jesteś w stanie zrobić to niezauważenie? - zapytał Scrap. - Nie zostajecie tu, szefostwo postanowiło od razu was rozdzielić. Udacie się do placówki docelowej lub do Granite Falls na noc. Wasza decyzja. Chcecie wybrać kogoś stąd na przewodnika? Nie zostawimy was bez opieki. Młodzi zostaną przeniesieni w inne miejsce, wraz z przynajmniej częścią opiekunów.
- Jestem za miejscem docelowym, a wy? - Odezwała się ponownie zwiadowczyni spoglądając pytającą na towarzyszy, a potem popatrzyła na mężczyznę i dodała:
- Nie, żebym się wtrącała, ale może ktoś tu powinien zostać na obserwacji? Lubię teorie spiskowe, a prawdopodobna może brzmieć tak, że ta grupa wcale nie przyszła tutaj po laskę. Skorzystali z przypadkowego celu, który podsunęły im krzyczące żółtodzioby i wrócą ponownie, kiedy się stąd wyniesiemy.
- Ja także jestem za jechaniem od razu na miejsce. Nawet kosztem nieprzygotowanych łóżeczek - Scrap uśmiechnęła się swobodnie, a następnie zwróciła do pytającego ją wcześniej mężczyzny. - Niezauważenie to tylko jak będą spać. Mój dron może to zrobić, albo mój holofon, jest przystosowany. Jestem jednak pewna, że sami też coś wymyślicie. Jeśli to prawda z jej tatusiem, to stawiam, że zabezpieczył się na wypadek krnąbrnej córeczki. Może mieć coś głęboko w sobie.
- Nie róbmy dodatkowego przystanku w Granite Falls, tylko ruszmy tyłki do naszego celu - zgodził się Fox, nie widząc żadnej korzyści z cofania się. - Co do przewodnika, na pewno jak nie ktoś z obecnych tutaj, to inna osoba nas zapozna z nową okolicą. Ja się dostosuję - powiedział swobodnie i dość obojętnie. W rzeczywistości wolałby, by nie byli to lokalni “trenerzy”. Mimo iż wciąż byli to obcy ludzie spoza prawdziwej grupy, to jak dotąd sprawiali wrażenie najbardziej normalnych i przyziemnych w tym dziwacznym tworze zwanym “Republiką”. W razie zadymy, jeśli będzie jakiś wybór, Anglik wolałby zatem nie mieć akurat ich po przeciwnej stronie, choć było to coś, co można określić jako personalną preferencję, a nie jako istotny problem czy przeszkodę.
- Postanowione, jedziemy na miejsce. Dacie nam śpiwory, a jak nie to mamy swoje - podsumował Kane. - Skoro mamy wybór, Eve sugerowała, że chętnie by się na moment urwała od młodych. Potem ją wtajemniczycie w miejsce ich ukrycia - błysnął zębami w uśmiechu. Jego tok myślenia podążał za tymi miłymi kobietami. Gdzie najlepiej się ich strzec, jak nie wtedy, gdy są tuż obok?
 
__________________
Flying Jackalope
Cybvep jest offline  
Stary 19-08-2020, 09:56   #16
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Eve od razu zgodziła się zostać przewodnikiem, pakując sprawnie swoje niezbyt liczne rzeczy i wrzucając na tył samochodu.
- Możecie wrzucić swoje bagaże. Normalnie kazałabym ci się wieźć, ale macie za dużo maneli - roześmiała się, klepiąc Kane'a po tyłku. Ruszyli wkrótce, zmierzając w czerń nocy. Siły szybkiego reagowania po konsultacji z dowództwem nie chciały ich dłużej zatrzymywać, pomimo możliwości sprzętu Scrap. Sprawa dziewczyny nie była ich sprawą, urwanie się brzmiało najlepiej.
Z akcji pozostały im dodatkowe komunikatory, Eve w trakcie drogi mogła im więc wytłumaczyć gdzie zmierzają.
- Baza znajduje się na skraju Marblemount, dawnej wypoczynkowej miejscowości, obecnie niezamieszkałej. Tuż na północ od drogi będącej bardzo umowną granicą. Wysyłam wam lokalizację.
Na spiętych z komunikatorami holo pojawiła się wiadomość.
- Wiele więcej nie wiem. Nasi ludzie na miejscu mają nam pokazać i wyjaśnić wszystko.

Przemierzanie nieoświetlonych górskich dróg w środku nocy wymagało sporo uwagi i niezbyt dużych prędkości. Wszystkie wyglądały podobnie, otoczone po obu stronach lasem, wąskie, kręte i ciągle albo pnące się w górę albo zjeżdżające w dół. Wilgoć utrzymywała się tak wysoka, że szyby kasków bez przerwy się nią w pełni pokrywały. Minęli zaledwie kilka zauważalnych miejscowości, gdzie mieszkali ludzie posiadający prąd - dzięki czemu cokolwiek w oddaleniu ponad dwudziestu metrów od drogi było w ogóle do odróżnienia od przenikliwych ciemności. Dzika natura, prawdziwie odludne miejsce, kiedyś chroniony rezerwat przyrody. Nieco dziwne miejsce dla bananowej republiki.

Eve jechała z pomocą gpsa, tylko dzięki temu pewnie wiedziała gdzie należy wreszcie zjechać z "głównej" drogi - bo szczególnie w nocy wszystko wyglądało tak samo. Na mapie satelitarnej wyglądało to jak krótka droga do dwóch budynków mieszkalnych, otoczonych obecnie głównie przez las. Pole z boku kiedyś mogło służyć za stok narciarski dla początkujących. Po dwustu metrach od głównej drogi napotkali świeżo postawioną siatkę i zamkniętą bramę, zaraz za nimi światła pojazdów oświetlały piętrowy budynek. Panowała ciemność. Eve zatrąbiła, ale niewiele to zmieniło.
- Powinni do nas wyjść i zidentyfikować - jej głos przejawiał w połowie irytację, w połowie niepokój.
Dawn zatrzymała swój motor w środku grupy, z ulgą zdejmując tyłek z siodła. Wybrała sobie takie wygodne, ale jeżdżenie na tym nie było taką atrakcją, jaką wydawało się podczas kupowania. Było zimno, mokro i twardo, pozycja też zostawiała wiele do życzenia. Wyjęła Bzzta z sakwy i wypuściła na wolność. Ruszając mechanicznymi skrzydełkami pofrunął w stronę budynku.
- Zwiad puszczony. Powinnam zrobić też globalny? - zapytała, myśląc o Frugo.
Bzzt przeleciał nad siatką i sprawnie ominął dom, znajdując po drugiej stronie zaparkowany tam wóz terenowy, podobny do tego, którym poruszała się Eve czy siły szybkiego reagowania Republiki. Wszędzie było ciemno, ani śladu ruchu. Drzwi i okna w budynku zostały zamknięte, te na piętrze były zabite deskami. Ktoś niedawno wykonywał tu prace remontowe, ale bardzo pobieżnie. Panowała cisza.
Kane podjechał pod samą bramę, wyciągając z uchwytu swojego jackhammera i opierając go o kierownicę. Zgasił motor i wysłuchał co Scrap ma do powiedzenia. Wtedy dopiero zsiadł i zbliżył się, sprawdzając najpierw małym kamieniem czy siatka jest pod prądem, następnie spróbował otworzyć bramę.
- Wchodzimy, zaspali czy nie. Eve, poinformuj szefa.
Fox po wyłączeniu silnika i zejściu z motoru przeciągnął się, rozprostowując kości. Z pewnością nie był to jego ulubiony środek transportu. Utrzymywanie podobnej, jednolitej pozycji podczas dłuższej jazdy, zwłaszcza nocą po słabych drogach, a więc wymagającej sporej koncentracji, nie należało do najprzyjemniejszych. Raver rozejrzał się wokół. Taka cisza nigdy nie budziła dobrych skojarzeń, miejsce było jednak nieznane. Gdy Kane sprawdzał wejście, Anglik skierował uwagę na drogę i najbliższą okolicę samego wjazdu, próbując ocenić, czy gdzieś są ślady jakiejś niedawnej aktywności poza ich własną.
Bailey brak odpowiedzi na swoje pytanie uznała za odmowę, więc skupiła się na mechanicznym komarze. Zamknięte drzwi czy tym bardziej zabite deskami okna nie były dla niego przeszkodą nie do pokonania. Zaczęła szukać dziur, aby dostać się do środka budynku.
Jechali za prowadzącą ich przewodniczką, po potencjalnie bezpiecznym terenie, więc tym razem Valerie zdecydowała darować sobie miejsce na czele zespołu, a zamiast tego ustawiła się na samym końcu i trzymała w pewnym oddaleniu. Dlatego do nowej bazy dotarła na samym końcu. Na pierwszy rzut oka wydawała się opuszczona. Jak na miejsce, które warto było zostawić im do opieki, wydawało się to bardzo dziwne. Na wszelki wypadek wyjęła broń i podeszła do Kane'a oglądając uważnie zabezpieczenia.
Brama została zamknięta na klasyczną kłódkę i łańcuch, nikt nie podłączył jej do prądu. Wszystko wyglądało amatorsko, wykonujący tu prace ludzie Republiki nie mieli ani dużych zasobów, ani czasu. W końcu była to też nowoodkryta placówka, może nawet uznali, że w ten sposób zwracają mniej uwagi i nikt nie odkryje, że znajduje się tu coś istotnego. Niezależnie od powodów, Shade rozpracowała zamek w tym samym czasie, w którym Bzzt znalazł szparę w deskach na tyle dużą, aby wcisnąć się do środka budynku - na piętro. Kierowany przez Dawn obleciał całą górę i najemniczka mogła od razu stwierdzić, że górnej części budynku nikt jeszcze nie zagospodarował. Były tu pokoje ze zniszczonym, starym wyposażeniem, nie ruszane od lat.
- Szefostwo twierdzi, że rozmawiali z nimi mniej więcej jak wyjeżdżaliśmy z obozu - Eve relacjonowała im swoją rozmowę, którą prowadziła w samochodzie. - Potwierdzili gotowość do przyjęcia nas. Teraz nie mogą się z nimi skontaktować. Mamy zielone światło.
Brama już stała otworem, a dron zwiadowczy już przemykał po korytarzu parteru, gdzie widać było ślady prowadzonych porządków i przemeblowań. Większość drzwi była też pozamykana i musiał się wciskać, aby zajrzeć do środka. Znalazł dwa pokoje z pryczami, w jednym z nich oprócz łóżek leżały też rzeczy należące najpewniej do ludzi Republiki. Z ograniczonego obrazu mikroskopijnej kamery trudno było wywnioskować czy zostały porzucone na szybko. Plecaki stały przy pryczach, część ubrań leżała na materacach, nie było śladu broni. A jednak drzwi i do pomieszczenia i domu zostały zamknięte. Żadnych śladów walki, ani w środku, ani na zewnątrz jak szybko stwierdzili zbliżający się najemnicy. Silnik zaparkowanego samochodu był zimny.
- Nie podoba mi się to. - Stwierdziła najemniczka, czując jak adrenalina powoli wtłacza się do jej żył. To nie było nagłe uderzenie do krwi, ale dreszcz, który przenikał jej komórki na poziomie molekularnym. Gotowość ciała, które szykowało się do walki. Znała to uczucie. Było jedyne w swoim rodzaju i niewiele innych mogło się z tym równać. - Myślisz, że spadochroniarze w obozie mogli być tylko po to by odwrócić uwagę? - Popatrzyła na Kane'a - Albo może mieli do załatwienia dwie sprawy? To byłoby lepsze, niż alternatywa, że coś, co tu znaleźli, załatwiło ich od środka.
- Nie, spadochroniarze mieli swoją misję. Republika nie może sobie pozwolić, aby łazili po jej terenie, ale powiedzmy sobie szczerze, jakaś młoda siksa z obozu szkoleniowego to nie priorytet. I za daleko stąd, o ile nie było dwóch grup. Sami republikanie za to mówili, że to miejsce to poza ich terenem, aye? Nie wygląda jakby ktoś ich tu znienacka zaatakował - Kane dywagował cicho do komunikatora. W międzyczasie nasunął na oczy noktowizor i rozglądał się uważnie. - Eve, wiesz coś o wejściu do labu? Jest w tym drugim budynku?
I tak musieli tam iść, Irlandczyk czekał jeszcze na potwierdzenie od Dawn, że w budynku obok nich nie ma żadnych ludzi. W tym przypadku nie uważał, że szybkość powinna iść przed dokładnością. Upamiętnienie na tablicy ich pseudonimów po głupiej śmierci to nie było coś, o co walczyli w Republice.
- Nie mam pojęcia - przyznała Eve, poprawiając krótki karabinek na swoim ramieniu - Sama dopiero dzisiaj dowiedziałam się o tym miejscu.
Bzzt nie znalazł nikogo. Budynek nie był wielki, po kilka pomieszczeń na piętro. W żadnym nie krył się człowiek, a jedyne ślady bytności poza "sypialniami" dron znalazł w kuchni. Wciąż bez jednoznacznych sygnałów odnośnie tego co tu się wydarzyło.
- Nie ma śladów walki, a wszechobecna prowizorka tutaj sugeruje, że ktoś nie aż tak dawno jednak tu bytował - Fox powiedział do komunikatora. - I tak jesteśmy na miejscu. Puśćmy zwiad do większego budynku, sami dla porządku sprawdźmy w międzyczasie ten obok, by upewnić się, że maszynka niczego nie pominęła.
- W środku jest pusto, o ile nie chowają się w szafach - z pewnością siebie odparła Scrap, kierując Bzzta na zewnątrz. - Ten dron ma bardzo krótki zasięg, a jego kamera nie ma dodatkowych funkcji, powinniśmy podejść.
Mechaniczny komar przysiadł na ramieniu Dawn, która zabrała się za odpakowywanie Frugo. Pokazanie Eve do czego są zdolne jej zabawki uważała za mniejszy problem niż ewentualne wpadnięcie w zasadzkę.
- Puszczę zwiad nad naszymi głowami. Frugo nie jest naładowany w pełni, ale przez chwilę może polatać.
- Chodźmy więc obejrzeć ten większy budynek. - Powiedziała Shade kierując się w tamtym kierunku. - Pójdę pierwsza.

Do drugiego budynku było przysłowiowe kilka kroków. Shade pokonała je szybko, skrajem brukowanego, nierównego podjazdu noszącego wyraźne ślady upływającego czasu i braku remontu. Nie tak wyraźne jednak jak piętrowy dom na jego krańcu - nawet jeszcze przed wejściem w pełny zasięg noktowizora, najemniczka zauważyła nierówny kształt dachu, jawny ślad zawalenia się go pośrodku budynku. To dawało do zrozumienia, dlaczego to ten mniejszy wybrano za bazę do zamieszkania, ten zwyczajnie się nie nadawał. Nie było okien, tu nawet otworów po nich nie zabito deskami. Główne drzwi były otwarte, panowała cisza i bezruch.
Frugo w tym czasie wystartował i zatoczył kilka kręgów nad ogrodzonym terenem. Za zrujnowanym budynkiem i nieco obok niego rósł niski lasek, dziko rozrastający się powoli w każdą stronę. Mimo tego dron wychwycił w podczerwieni wolno poruszający się sygnał na północ od domu. Drzewa blokowały zwykłą wizję.
Gdy przekroczyła próg zrujnowanego domu, zwiadowczyni włączyła pełny kamuflaż. Być może była to przesadna ostrożność, wolała jednak być przygotowana na najgorsze, poza tym noktowizja pomagała jej poruszać się w ciemnościach. Przesuwała się bardzo wolno, ostrożnie stawiając kroki, nie tylko dlatego, by nie hałasować. Wolała się upewnić czy podłoga pod nią jest stabilna, zanim zrobiła kolejny krok i oparła na niej ciężar swojego ciała.
- Ruch na północ od budynku, wolno, pojedynczy sygnał - zameldowała Scrap, programując Frugo, aby zataczał kręgi. Zbliżała się razem z innymi do drugiego budynku i kiedy była blisko wypuściła Bzzta, aby okrążył dom i zbliżył się do tego co odkryła.
Robiła się z tego wszystkiego nieśmieszna niespodzianka na urodziny, w której to wszyscy wyskakują nagle z krzaków i krzyczą “surprise” do gościa z problemami z sercem. Kane trzymał się dziesięć metrów za Valerie, zanim nie odezwała się Dawn. Wtedy uniósł dłoń.
- Shade, nie wchodź głęboko. Eve, Scrap zostajecie z nią. Fox, idziemy sprawdzić sygnał - wydał rozkazy, ani myśląc ignorować zagrożenie. Wybrał kierunek na lewo i zaczął okrążać budynek.
Raver podążał za Kane’m, ubezpieczając go. Anglik zachowywał dystans najpierw kilku, a potem kilkunastu kroków, oceniając widoczność w obecnych warunkach. Musiał widzieć Kane’a, ale jeszcze ważniejsze było to, by miał pole widzenia na ewentualne zagrożenia, w tym zwłaszcza te pojawiające się na flance, której dom nie osłaniał. Bliżej celu zamierzał przycupnąć za jakimś drzewem. Foxowi przemknęła myśl, że żadnego wroga tutaj nie ma, a zaraz pojawi się jakieś absurdalne, choć proste wyjaśnienie całej sytuacji. Mimo braku śladów walki, nie było jednak gwarancji. Nic więc dziwnego, że najemnicy woleli zachować ostrożność.
Podłoga nie załamała się pod stopą Shade, lecz skrzypnęła cicho, gdy najemniczka przeniosła ciężar ciała na częściowo przegniłe deski. Na pierwszy rzut oka parter został wysprzątany na tyle, aby żaden gruz czy rozpadające się meble nie walały się po podłodze. Zapadnięty dach nie przebił sufitu i wyglądało na to, że nie ma bezpośredniego zagrożenia zawaleniem. Na wprost miała przedpokój otwierający się na duży salon, z boku schody. Prowadziły w górę na piętro i w dół do piwnicy. Dalej korytarz ciągnął się wzdłuż domu, do następnych pomieszczeń. Nie słyszała nic podejrzanego, najwięcej hałasu robili jej kompani, a przecież poruszali się cicho.
O'Hara i Raver bez przeszkód ominęli dom, wyprzedzani przez mechanicznego komara, który jako pierwszy dotarł do sygnału cieplnego. Scrap aż się skrzywiła widząc to co Bzzt: człowieka. Leżał na brzuchu i bardzo powoli czołgał się, oddalając się od budynku. Mężczyzna, w ciemnym ubraniu, z pustą kaburą pistoletu u pasa. Nie trzymał nic w rękach, nie zobaczyła żadnej broni. Dwaj najemnicy złapali kontakt wzrokowy chwilę później. Snajper w swoim oku wychwycił też błyszczące ślady na trasie przejścia tego osobnika, od jego pozycji aż do domu.
Krew.
- Mamy tu mocno krwawiącego gościa, ślad krwi się ciągnie aż do domu - Raver powiedział szeptem do komunikatora. - Innych nie widać, podejdźmy i dowiedzmy się, co tu się kurwa wydarzyło.
- Nie! - syknął Kane, pokazując Foxowi jedną stronę, a sam wybierając drugą. Zataczał duży krąg, obchodząc czołgającego się. - To jebane laboratorium biochemiczne, cholera wie co otworzyli. Lepiej załóżcie maski, jak wchodzicie do budynku. Scrap, możesz mu się przyjrzeć bliżej?
Irlandczyk zatrzymał się kiedy wraz ze snajperem flankowali leżącego i odezwał się głośniej.
- Hej, ty! Słyszysz mnie? Co tu się stało? - wolał zaryzykować w ten sposób niż przez bezpośredni kontakt.
Cisza była przytłaczająca. O wiele lepiej było słyszeć wroga. Valerie czuła jak mimo chłodu panującego w tym miejscu, cienka strużka potu spływa jej powoli po plecach. Laboratorium biochemiczne, zwłaszcza w miejscu gdzie rok 2016 zapisał się wyjątkowo krwawymi zgłoskami, nie wróżyło niczego dobrego. ~Cholera! Znowu będę miała koszmary!~ Pomyślała równie powoli jak weszła, wycofując się z budynku.
Scrap przełknęła ślinę. To było trochę więcej, niż to na co się pisała. Jakimś trafem zwykle tak to właśnie wyglądało. Wolałaby, aby nikt tu nie uwolnił żadnych wirusów, wirusy chyba nie robią dziur w ciele, co? Pokierowała Bzzta w stronę rannego, tuż przy jego twarzy.
- To kamery FG-VV-Mini, słabe są w wychwytywaniu szczegółów w obecnych warunkach - powiedziała cicho do komunikatora. - Może jakbyście przekonali go do odwrócenia się na plecy?
Reakcji nie było. Mężczyzna nie przestawał się czołgać, co było już chyba tylko jak odruch niż czynność wykonywana przy udziale mózgu. Parł w stronę siatki, w której dopiero po przyjrzeniu się zauważyli nierówność - ktoś przeciął niższe druty i teraz odstawała na zewnątrz mniej więcej do wysokości pół metra. Bzzt nie zobaczył wiele więcej. Krew pokrywała część twarzy, ran z tej strony nie było widać, ale zostawiał po sobie krwawy ślad.
- Cholera, kto ma maskę przeciwgazową? - Kane rzucił do komunikatora. Nie spieszyło mu się do tego kolesia, wyglądał już na martwego. Irlandczyk nie zamierzał do niego dołączyć. - Eve, wzywaj tu kawalerię ze sprzętem, jak coś otworzyli to my tu i tak nie pomożemy.
- Jedną nawet mam w zapasie - odpowiedział Irlandczykowi Fox. - Szczerze, to jednak wątpię, by się przydała przy tym tutaj pół-trupie - najemnik mówił spokojnym tonem, nie dopowiadając tego, że jeśli z labu wylazło jakieś gówno, to nie znając sposobu jego rozprzestrzeniania się, ktoś z grupy i tak mógł się już czymś zarazić. Zagrożeń, przed którymi chroniła maska przeciwgazowa, Raver obawiał się znacznie mniej niż wszystkiego, przed czym żadnej ochrony nie dawała. - Widać, że ktoś majstrował przy siatce, może ta cała cisza tutaj to tylko pozór i jakaś interwencja z zewnątrz była. Wyślijmy zdjęcia z drona górze. Tylko oni znają to miejsce. Dron mógłby też sprawdzić teren za siatką, skoro chwilowo jesteśmy uziemieni.
- Bob ma wysięgniki, może go przekręcić na plecy - zaoferowała Scrap. - Tylko muszę go przygotować, został przy motorach - zaklęła, orientując się, że przecież zostawiła cenne urządzenia bez ochrony! Wracam, Frugo zwiedza - zadeklarowała i zaczęła poszerzać kręgi zataczane przez drona, skupiając się głównie na okolicy na północ od siatki.
Zwiadowczyni wyszła z budynku bez większego problemu i nadal w pełnym kamuflażu poszła w kierunku dziury w ogrodzenie o której mówili inni najemnicy.
 
Sekal jest offline  
Stary 12-09-2020, 19:17   #17
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Mężczyzna czołgał się w stronę siatki, powoli i nieubłaganie. Wydawał się nieświadomy wszystkiego, co działo się wokół niego. Frugo zataczał coraz dalsze kręgi, ale utrzymująca się niewiele ponad wierzchołkami drzew mgła i same drzewa, utrudniały dostrzeganie szczegółów. Jedynie kamera wychwytująca ciepło pozostawała w pełni funkcjonalna w tych warunkach, ale bezpośrednio za siatką nie kryło się nic żywego. Żaden z mężczyzn nie chciał podejść do rannego, a kiedy Shade dotarła do nich, czołgający się był już prawie przy dziurze w siatce, zdeterminowany do przejścia przez nią na drugą stronę. Eve została przy domu, pilnując wyjść i cicho mówiąc do holofonu, nie rozłączając już połączenia ze "sztabem" Republiki. Póki co byli tu sami.
Scrap wróciła do motorów, których nikt nie próbował ukraść - w ogóle nie widziała żadnego ruchu wokół siebie. Straciła przy tym kontakt z Bzztem, lecz to też nie było istotne. Sprawne dłonie znowu przywracały Boba do działania. Wożenie go na mało pojemnym trójkołowcu nie stanowiło optymalnego rozwiązania. Tylko co dalej? Jeśli ranny był skażony, to dron będzie potrzebował solidnej dezynfekcji.
Wtedy ze środka większego z budynków dobiegł ich stłumiony mocno, kobiecy krzyk.
Kalkulacja Irlandczyka wykluczała kierowanie się emocjami. Ratunek obcych ludzi nie było w tym planie priorytetem, najpierw życie ich własne, potem misja. Nie zamierzał zbliżyć się do czołgacza, niewiadome się mnożyły, krzyk jeszcze dokomplikowywał sytuacje. Pięknie.
- Obstawiamy budynek. Eve, główne drzwi, Fox na wschód, ktoś chętny do wejścia do środka? - zapytał chłodno. Bardziej dla trzymania pozorów przed Eve. - Scrap, jak szybko ruszysz Boba? Pamiętajcie, martwi albo zarażeni jakimś gównem nikomu nie pomożemy, aye?
- Już go składam, Bzzt mi wypadł z zasięgu - Dawn uwijała się jak mogła. Była za daleko, żeby słyszeć krzyk, ale z tonu głosu dało się wyczytać, że coś się zmieniło. - Eve lepiej powiedz za ile będzie kawaleria lepiej przystosowana do takich zabaw?
- Nie jestem superbohaterką. - Valerie, która po zajściu z oczu Eve ponownie wyłączyła kamuflaż, wzruszyła ramionami na pytanie Irlandczyka. - Zdecydowanie nie ruszę tutaj niczego bez odpowiedniego zabezpieczenia. Nienawidzę biochemicznych laboratoriów! Nigdy nic dobrego z nich nie wychodzi.
Felix ustawił się od wschodu budynku, nie wdając się w dyskusję. Nie uważał, by była potrzebna, na ochotnika też nie zamierzał się zgłaszać. Pomijając już inne zagrożenia, z zasady rzadko kiedy pchał się gdzieś pierwszy. Skrzywienie zawodowe.
Krzyk się nie powtórzył. Przez chwilę panowała cisza, przerywana jedynie jednym trzaskiem i kilkoma stłumionymi, głuchymi uderzeniami. Po kilku następnych sekundach, kiedy Scrap montowała ostatni moduł Boba, przez otwarte drzwi wypadła kobieta. Głośno dysząc i trzymając się za bok pognała od razu w stronę zaparkowanego przy mniejszym budynku samochodu. Ukrytych wokół domku najemników nie mogła zauważyć nawet w lepszych okolicznościach - lecz wydawało się, że nie widzi zupełnie nic, nie interesuje jej nic innego jak dotarcie do pojazdu, domu czy nawet bramy na piechotę. W tym ostatnim przypadku biegłaby wprost na Dawn.
Pilnujący tyłów budynku Kane gówno widział. Niewiele też słyszał.
- Co tam się dzieje? Ktoś coś widzi? - warknął, mając dość komplikacji. Został na swojej pozycji, dawno nauczył się ufać swoim ludziom zamiast robić wszystko samemu.
Zwiadowczyni ruszyła w kierunku obcej kobiety. Nie było w tym jednak zbytniego pośpiechu. Przed oczami przewijały jej się sceny z różnych filmów science fiction, które obejrzała w życiu. To nie motywowało do większego zaangażowania w pościg, a wyobraźnia szalała coraz bardziej.
- Ktoś wyszedł właśnie z domu i podąża na oślep na południe, w kierunku Scrap - zakomunikował Fox, który nie miał idealnej pozycji, zwłaszcza biorąc pod uwagę ilość znajdujących się wokół drzew, ale przynajmniej nie stał na tyłach jak Kane. - Tylko jedna osoba, chyba kobieta. Eve, widzisz ją? Jeżeli przed kimś ucieka, to nie powinni być daleko za nią.
Snajper nie pognał za nieznajomą, tylko z wzmożoną czujnością wypatrywał kolejnych osób, które mogłyby opuścić budynek.
Dawn nic nie widziała na taką odległość, słuchała za to uważnie i jak tylko ostatnia część wskoczyła na miejsce, uruchomiła drona i pchnęła go w stronę pierwszego budynku.
- Wysyłam Boba, spróbuję ją powstrzymać bez rozlewu krwi - zakomunikowała. Gdyby zdążyła, to planowała po prostu “wjechać” dronem na tę osobę, gdyby nie zatrzymała się z własnej woli.
- Mam kontakt wzrokowy, kobieta, biegnie w stronę samochodu i drugiego domu - zameldowała Eve, jakby zdając sobie sprawę z tego, że nieco zaspała.
Było ciemno. Tamta nie miała noktowizora albo chociaż latarki. Biegła na ślepo, na pamięć. Wiedziała, że tam gdzieś te mroczne kształty to może być wybawienie. Bob buczał i nieco błyskał, ale jego magnetyczne silniki nie rozświetlały ciemności. Wydawała się kompletnie zaskoczona, gdy na nią wpadł i obalił na ziemię, przystawiając do głowy lufę działka.
- Stać - zabuczał cicho jego głośnik.
Zatrzymana wydała z siebie kolejny krzyk, teraz już bardzo wyraźnie słyszany przez wszystkich. Scrap widziała w noktowizyjnej kamerze spanikowaną, kobiecą twarz, zasłoniętą częściowo przez zsuniętą poniżej nosa maskę, na pierwszy rzut oka przypominającą przeciwpyłową.
Nikt za nią nie wybiegł. Nikt nie zaczął nagle strzelać.
Tylko Kane usłyszał jak czołgający się zaczyna przeciskać się przez dziurę w siatce. Cholera wiedziała, jak ktoś nie kojarzący co dzieje się dookoła, mógł jeszcze żyć i się ruszać.
- Mam ją! - zameldowała Scrap przez komunikator i przełączyła się na głośnik w Bobie. Ustawiła głośność na prawie minimum.
- Przed czym uciekasz? Co tu się stało?
Sama Dawn zbliżała się powoli, starając się, żeby przed oczami powalonej kobiety jak najszybciej zasłonił ją budynek.
Przepuszczony przez głośnik głos zupełnie nie brzmiał jak słodka, wesoła Scrap. Przewrócona kobieta spróbowała się zerwać na nogi i dopiero po chwili zdała sobie sprawę co do niej celuje i w jakiej jest sytuacji. Jej spojrzenie biegało we wszystkie strony.
- Co?! Zostawcie mnie, muszę uciekać… oni zaraz stamtąd wyjdą, ktokolwiek wygrał… - rzuciła się do przodu, starając się przepchnąć obok Boba i choćby na czworakach uciekać byle dalej.
- Uspokój się, proszę. Jesteśmy tu, żeby pomóc. Czy jesteś czymś zakażona? Kto walczył? - Dawn mówiła wolno, wyraźnie. Nie zamierzała puścić tej kobiety wolno, była jedynym źródłem wiedzy o tym co zaszło. Starała się też przekierować jej słowa bezpośrednio do reszty grupy.
- Nie wiem, nie wiem! - kobieta panikowała coraz bardziej, nie odpuszczając. Bob mógł ją co prawda znokautować, ale jednocześnie nie miał chwytnych odnóży, a jego silniki uniemożliwiały zwykłe przyciśnięcie ciężarem. - Badaliśmy to miejsce, byłam sama w jakimś laboratorium, jak zaczęła się strzelanina! Ukryłam się, a jak zrobiło się cicho i zupełnie ciemno to uciekłam! Nie wszystkich zabili, słyszałam coś jak uciekałam - mówiła bez ładu i składu, jednocześnie odpychając drona na tyle, że odtoczyła się, wstała i rzuciła do dalszej ucieczki. - Zostawcie mnie!
Wszyscy, którzy zostali w okolicach domu, usłyszeli stłumione łupnięcie, trochę podobne do tego, które wywołała uciekinierka zaraz przed pojawieniem się na zewnątrz. Dawn po zmniejszeniu dystansu dostała powiadomienie, że Bzzt znowu jest w zasięgu.
Wyglądało na to, że kobieta jest w dobrym stanie fizycznym. Nie można tego jednak było stwierdzić jeśli chodzi o psychikę. Valerie, która znalazła się już na tyle blisko uciekinierki, że mogła podjąć próbę jej zatrzymania, nadal miała wątpliwości:
- Mam ją zatrzymać? - Zapytała cicho do komunikatora wyjmując pistolet. - Zawsze mogę strzelać w nogi. Czołgając się daleko nie ucieknie, a nie wiadomo co może roznosić.
- A dron sobie nie poradzi z zatrzymaniem tej babki? - Anglik spytał w zasadzie retorycznie, nieco z niedowierzaniem. - Coś dzieje się w środku, to może być pogoń. Obstawmy mocniej front, raczej się nas nie spodziewają - przy braku innych rozkazów, Fox zamierzał zmienić swoją pozycję, przechodząc na południe, by mieć dobre pole widzenia na główne wejście. Kobieta, która uciekła z budynku, bezpośredniego zagrożenia nie stanowiła. Ci, którzy walczyli w środku i “wygrali”, to co innego.
- Kobieta może się przydać, Scrap obezwładnij ją. Unieruchom w samochodzie jak trzeba. Nie chcemy nikogo ranić jeśli nie będzie to konieczne - odezwał się wreszcie Kane, którego wzrok zbyt długo utknął na tym, co powinno być martwe tak na zdrowy rozum. Postanowił to porzucić i ruszył szybko na front budynku. - Eve na tyły. Trzymajcie się kryjówek. Strzelać tylko na rozkaz.
- Schowaj się w domu, ochronimy cię - Scrap spróbowała negocjacyjnego podejścia. Nie miała pojęcia czy mówi prawdę, była gotowa unieruchomić samochód, za wszelką cenę zamierzała trzymać dystans wobec kobiety. I wszystkiego co mogłoby wyjść po niej z budynku. Przejęła Bzzta i zaczęła nim okrążać większy dom, to był zwiadowca gotów sprawdzić co czai się w środku.
Trudno powiedzieć, czy to coś w głosie wydobywającym się przez głośnik, czy może resztki świadomości przerażonej kobiety doszły do głosu, ale rzeczywiście skorzystała z rady i wyrywając się ostatecznie Bobowi, pognała do budynku, omijając samochód. W ostatniej można rzec chwili, bowiem najemnicy usłyszeli kolejne głuche uderzenie, a potem trzask. Kilka, może kilkanaście uderzeń serca później ze środka wybiegły dwie postacie. Noktowizory czających się ludzi objęły ich sylwetki. Jeden od razu padł na kolana, upuszczając trzymany w dłoni pistolet maszynowy i zwymiotował. Drugi zachwiał się, potrząsając głową. Miał wciąż założony noktowizor, a przez szyję przewieszony karabinek. Ciemne stroje w bojowym kroju nie zdradzały przynależności. Ten stojący spróbował podnieść klęczącego, z marnym skutkiem. Wydał z siebie niezrozumiały dźwięk, który chyba miał być słowem, ale zamiast niego on też zwymiotował. Bzzt w tym czasie już okrążył budynek i zbliżył się do nich. Mężczyźni, z praktycznie całym ciałem oprócz fragmentów twarzy zasłoniętych ubraniem. Nosili kamizelki balistyczne, ale nie były to zaawansowane stroje jak u spadochroniarzy, absolutnie nie. Raczej prosty ekwipunek. W zielonkawym świetle Scrap nie mogła dostrzec szczegółów, ale była niemalże pewna, że to co zwisa z policzka klęczącego, to płat skóry.
Cokolwiek się tu działo, Dawn wolałaby nie mieć z tym nic wspólnego. Kobieta mówiła o strzelaniu, to tutaj wyglądało na coś całkiem innego. Bzzt obleciał mężczyzn, w odległości potencjalnie bezpiecznej od ich śliny albo wymiocin. Bailey obiecała sobie zdezynfekować go zanim go dotknie.
- Wygladają na chorych, jestem prawie pewna, że temu klęczącemu oderwał się płat skóry z policzka! - nieco spanikowanym głosem przekazała przez komunikator. - Jak silna choroba popromienna albo jeszcze coś gorszego…
- Kurwa, na taki syf w ogóle nie jesteśmy gotowi - Fox syknął do komunikatora. Gówno zaczyna wylewać się z szamba, ale nikt nie jest w stanie tego szamba zatkać, ani nawet nie ma zamiaru się do niego za bardzo zbliżać. Dla snajpera najgorsze było jednak to, że brodzenie dalej w tym miejscu zdawało się mieć nikły związek z głównymi celami misji. Duże ryzyko, małe zyski. Najgorsza opcja dla najemnika, a przecież tak naprawdę nie robią tego dla Republiki. - Możemy tylko pilnować, by nam się wszyscy nie rozleźli, zanim nadejdzie wsparcie. Niech ten pół-trup rzuci broń. Może któryś będzie mówił.
- Eve, jesteś dłużej stażem w Republice, ale ja bym sugerował unieszkodliwienie tych tu, bez zbliżania się i izolację kobiety - zaproponował Kane, celowo zrzucając decyzję na nią. Miał już w głowie plan zapasowy, ale dopóki nie doszło do kontaktu to wolał nie podejmować kroków od których nie będzie odwrotu.
- Nie można dać im odejść - Eve zgodziła się po chwili wahania. - Jesteście w stanie zrobić to bez zabijania ich?
- Jak się nie poddadzą, możemy ich okaleczyć strzałem w rękę lub nogę - odparł Raver, wiedząc, że nikt nie będzie chciał podejść blisko.
- Spróbujmy. Shade, Fox. Gdyby próbowali uciekać, strzelajcie w nogi. Gdyby strzelali, wyeliminować - Kane wyprostował się i wyszedł z gęstwiny, stając na skraju widoczności tego gościa z noktowizorem. Wycelował w nich z jackhammera. - Hej, wy! - krzyknął. - Rzucić broń, położyć się na ziemi! Nie wiemy coście wynieśli, wezwaliśmy pomoc, ale nie możecie stąd odejść!
Zwiadowczyni wycelowała w mężczyzn zachowują bezpieczną odległość. Jej najgorsze przeczucia, co do misji w tym rejonie świata, właśnie zaczynały się spełniać. Nie miała ochoty stać się przypadkową ofiarą jakiegoś naukowego eksperymentu. Nie to było celem ich misji. Bez skrupułów mogła wyeliminować każdego podejrzanego, który nie zachował by bezpiecznej odległości.
Felix utrzymał swoją pozycję, pozostając w gotowości do strzału. Skupiał się przede wszystkim na gościu, który wciąż trzymał broń, uznając go za bardziej bezpośrednie zagrożenie.
Zaskoczenie, wyczuwalna groźba w głosie O'Hary, lub zwyczajna niechęć do walki sprawiła, że ten stojący odrzucił karabin. Osunął się na kolana, próbując coś bezskutecznie wybełkotać. Ten klęczący chyba w ogóle nie usłyszał, po chwili upadł na wznak. Czymkolwiek zostali potraktowani, ich reakcje - lub wręcz ich całkowity brak - nie były reakcjami przytomnych, kojarzących fakty ludzi. Trochę jak ten czołgający się pod siatką, pozostawiony sam sobie przez najemników. Zanim zdążyli poczynić dalsze kroki, ciszę nocy zaczął przebijać narastający hałas. Śmigłowiec lub samolot śmigłowy zbliżał się w ich kierunku, trudno było jednak określić nawet skąd nadlatuje. Eve wymieniła kilka słów przez holo, po czym powiedziała do reszty zbolałym tonem:
- To nie nasz.
- No jasne. Jeszcze nam tutaj brakuje pieprzonej konkurencji - Shade z niedowierzaniem pokręciła głową. - Swoją drogą Eve, wieści tutaj bardzo szybko się rozchodzą. Albo macie szpiega w szeregach, albo w tym laboratorium był zainstalowany jakiś system ostrzegania i właśnie pojawił się jego pierwotny właściciel.
- Albo ci tutaj to wcale nie nasi - zauważyła Eve. - Kobieta mówiła o strzelaninie.
- Lepiej nie pokazujmy się na oczy, może wcale tu nie lecą. Zaraz obok i tak nie wylądują - zasugerowała niepewnie Scrap, wycofując Boba między drzewa, aby z góry nie był widoczny dla nikogo przelatującego nad tą okolicą. Sama też pobiegła, aby schować się pod koronami drzew, zamiast pod dachem, zbyt blisko siedzącej gdzieś w domu kobiety. - Tylko motory widać.
Dzięki tej zmianie pozycji mniej obawiała się też o szybko tracącego zasięg Bzzta. Wleciała nim do budynku i poszukała schodów w dół, chcąc chociaż zajrzeć do miejsca, z którego wybiegli ludzie.
- Okolica jest praktycznie pusta, nie ma co się więc łudzić, że to nie ich cel - powiedział sceptycznym tonem Raver. - Północ jest zadrzewiona, tam pewnie nie wylądują. Do środka przecież na ślepo nie wejdziemy, pozostaje nam korzystać z osłony drzew tutaj. Eve, jak daleko te wsparcie? - Anglik miał wrażenie, że zaraz będą tu wszyscy poza pieprzoną Republiką.
- Nie chcemy się strzelać bez wsparcia, cholera wie z kim i o kogo, aye? - odezwał się zdecydowanym tonem Kane po chwili namysłu. - Wracamy po motory, schowamy je w lesie. Samochód nie budzi podejrzeń, Eve pilnuj tych tu dopóki nie będzie wiadomo co zrobią ci na górze. Trzymać się drzew. Scrap, ty pozwiedzaj ile możesz, mam nadzieję, że masz środek dezynfekujący dla swoich cacuszek.
Sam zgodnie ze swoimi słowami ruszył do motorów, których ukrycie nie miało jedynie zmylić nadchodzących, ale przede wszystkim uratować ich jedyny tu środek transportu, gdyby to plan B na poważnie wszedł w grę. Żałował trochę, że wziął Eve, bez niej łatwiej byłoby się oderwać od cyrku. Z drugiej strony była bezpiecznikiem i poważne decyzje mógł na nią zrzucać, czego nie omieszkał robić. Jej i jej przełożonym.
- Eve, co sugeruje dowództwo?
Valerie skierowała się ku motorom z prawdziwą ulgą. Nie uważała się za osobę tchórzliwą, ale to miejsce wywoływało ciarki na jej plecach. Na szczęście, jak słusznie stwierdził Kane, nie musieli nic robić poza czekaniem na wsparcie. To nie była ani ich misja ani ich problem.

- Wsparcie pojawi się za kilka minut. Nie mają sprzętu ochronnego, to muszą dopiero skołować z innego laboratorium, chwilę to zajmie - oznajmiła Eve po chwili cichej wymiany zdań z dowództwem. Posłuchała O'Hary, pozostając przy budynku, kiedy najemnicy z wyjątkiem Scrap zajęli się motorami. Helikopter, sądząc po odgłosach, przeleciał im prawie nad głowami, ale w ciemności nie zobaczyli nawet kształtu. Dźwięk wirników przestał się oddalać, przez może minutę tkwił w tym samym miejscu, zanim znów ruszył w drogę powrotną. Wyładował "ładunek" gdzieś na południu lub południowym wschodzie od ich pozycji. Trudno też powiedzieć, czy cokolwiek dostrzegli z akcji przestawiania motorów - lecieli nisko i szybko.
Motory zostały przestawione. Dawn ze swojej pozycji niedaleko dwóch "jeńców" słyszała jak jeden z nich wymiotuje, a drugi jęczy boleśnie, ale skupiła się bardziej na ekranie z kamery Bzzta. Odnalazła szybko drzwi na schody prowadzące do piwnicy. Było ich sporo, co najmniej dwa piętra w dół - z drzwiami na pierwszym półpiętrze, na jej szczęście otwartymi przez tymi, którzy wychodzili stąd ostatni. Dron dotarł do końca klatki schodowej, zatrzymując się tym razem przed zamkniętymi, solidnymi drzwiami ze stali i elektronicznym zamkiem. Żadnej dziurki od klucza, którą mógłby się przecisnąć, w dodatku zaczynała tracić zasięg. Już miała go zawrócić, gdy drzwi otworzyły się powoli i stanął w nich mężczyzna w kombinezonie ochronnym. Nie mężczyzna, chłopak. Jego twarz zasłaniała przeźroczysta szyba, przez którą Dawn od razu poznała Noaha Mainsa. Zatoczył się i upadł na kolana, trzymając za bok, wyraźnie krwawiący.
- Eeeee - głos Scrap odezwał się na wewnętrznych komunikatorach zespołu. Mówiła cicho, uważając, żeby Eve nie znalazła się na tyle blisko, żeby usłyszeć. Ogólne walkie-talkie wyłączyła. - Wciąż męska część celu naszej misji jest na dole, krwawi i może sama nie wyjść na górę. Ma kombinezon ochronny. Za ciało też nam płacą? - ostatnie zdanie nasiąkło wisielczym humorem.
Fox przez chwilę milczał, tak jak wszyscy. Zmieniało się jedno - teraz ten lab przestawał być jakąś losową, niewiele znaczącą dla grupy miejscówką. Nadal jednak nikomu nie będzie się spieszyło zbiegać na dół, zwłaszcza że sam fakt, że Mains nosił kombinezon, sugerował, że nie było bezpiecznie. Każdy też widział, w jakim stanie byli ci, którzy wyszli z domu.
- Nie zejdziemy na dół bez kombinezonów - Anglik odezwał się na wewnętrznym komie, mimo wszystko wolał jednak mówić ogólnikami. - Jak przyjdą ci z południa, po prostu brońmy tego miejsca. Z tego kierunku jest dużo otwartej przestrzeni, my możemy przynajmniej ukryć się wśród drzew.
- Ej ekipa, może powinniśmy być bardziej gościnni? - Valerie także spróbowała wisielczego poczucia humoru towarzyszki. Było to zawsze lepsze od przeszywającego ciało strachu, który ją dopadał na myśl o zejściu do laboratorium bez zabezpieczeń. - Poczekajmy z czym przychodzą. Może przynoszą nam kombinezony ochronne. Wcale bym się nie zdziwiła. Nie wykończyli nas jądrówką, a w helikopterze nie siedział ich cały pluton, więc wygląda to nawet interesująco.
Po tych słowach wycofała się w ciemność i ponownie włączyła kamuflaż. Była przygotowana na odwiedziny. Swoją drogą powinni wymyślić taki z ochroną na wirusy i bakterie. Zdecydowanie od razu by kupiła.
- Ten tu to tylko fragment. Mój pancerz będzie odporny dopóki nie wejdę w epicentrum gówna - zdecydował Kane. - Wy czekajcie tu na gości. Scrap, drzwi za tamtym się zamknęły? Wyciągnę go, jak go uratujemy to będzie bardziej chętny do współpracy. To nie od wirusów krwawi, aye?
To było szalone, O’Hara był szalony. Wkurwiał się na siebie za spóźnienia z decyzjami, ospałość. Stary się robił, trzeba było więcej adrenaliny do żył władować. Ubierał pełny pancerz, wraz z hełmem, pożyczając jeszcze dodatkową maskę przeciwgazową. W nim teoretycznie był w pełni chroniony przed otoczeniem.
- Jeden chyba stracił przytomność - zameldowała Eve, pilnując z bezpiecznej odległości dwóch mężczyzn. Motory zostały ukryte, na tyle ile się dało w krzakach i w ciemnościach to zrobić. Najemnicy byli pewni przynajmniej tego, że nie były widoczne z drogi. Kane ubrał się najszczelniej jak potrafił i ruszył do budynku, omijając leżących w bezpiecznej odległości. Noah nie ruszył się przez ten czas za daleko, udało mu się podczołgać do schodów. Drzwi zatrzasnęły się za nim i tak zastał go Irlandczyk, zbiegając bez przeszkód w dół, do głębokiej piwnicy. Cokolwiek skaziło wnętrze laboratorium, mogło być też już tutaj. Mains zarejestrował jego pojawienie się. Wyciągnął ku niemu rękę.
- Pomocy... - wydobyło się z trudem z jego ust. Na podłodze został po nim krwawy ślad.
Na zewnątrz Frugo zaczął raportować wyczerpaną baterię. Zdążył jednak zarejestrować cztery sygnały cieplne zbliżające się od wschodu.
- Czterech, zbliżają się od wschodu - zakomunikowała Scrap na ogólnym łączu. Głos jej odrobinę drżał - Nie mogę ich śledzić.
Zawróciła Frugo, kierując go w stronę ukrytego w krzakach motoru. W tym momencie i tak nie była w stanie naładować drona, więc lepiej, żeby znalazł się z resztą rzeczy. Nerwowo popatrywała w stronę budynku, w którym zniknął Kane. I trzymała buzię na kłódkę tylko przez wzgląd na obecność Eve. Zagrażający im ludzie z bronią? Jasne. To co się działo tu to jednak była mała przesada! Niewidzialna śmierć autentycznie przerażała Dawn.
Shade ruszyła w kierunku, który wskazała druga najemniczka. Ukryta za niewidzialnym pancerzem, na otwartej przestrzeni, znowu poczuła się normalnie. Jej nastrój stawał się wyraźnie lepszy proporcjonalnie do odległości od budynków laboratorium.
Poprawę humoru psuła jej tylko eskapada Kane'a. W swoim pancerzu może był najbardziej chroniony z nich wszystkich, ale czy wystarczająco? Miała nadzieję, że tak. Nie skomentowała jego poczynań. Rozumiała przesłanki. Być może w innych okolicznościach postąpiłaby podobnie, ale nie tutaj. Nie w rejonie gdzie rozpoczął się największy koszmar w jej życiu. Tego nie była w stanie pokonać. Jeszcze nie teraz, nie dla ratowania obcego człowieka. Może był ich celem, ale czy nagroda warta była aż tyle? Dla niej zdecydowanie nie. W tym co robiła nigdy nie chodziło o pieniądze. Miała ich wystarczająco. W przypadku Irlandczyka priorytety układały się zupełnie odmiennie.
Decyzja Irishmana była jego decyzją, dlatego Fox, mimo iż uważał, że Kane popełniał błąd, nie próbował go nawet od niej odwodzić. Mógł być cholernym ryzykantem, a może po prostu ufał w swój sprzęt. Anglik wolał tego teraz nie roztrząsać, lecz skupić się na tym, co miał robić sam. Wrócił pod osłonę drzew, mijając mniejszy budynek. Wolał go nie używać jako osłony, wiedząc, że w środku pewnie wciąż jest ta spanikowana babka, która potencjalnie może narobić sporo zamieszania podczas strzelaniny.
- Scrap, mogę Ci pożyczyć mojego drona. Nie używałem go jeszcze, będzie w pełni naładowany. Zawsze to dodatkowa kamerka.
Nic jeszcze na dobrą sprawę nie wiedzieli o czwórce przybyszów, więc rozpoznanie się przyda.
O'Hara w pełni skupił się na szybkości. Sadził po cztery stopnie w dół, wstrzymując oddech. Dopadł do leżącego od razu, ten nie skończył swojego słowa jak już był podnoszony. Wyglądało to w kamerze Bzzta jakby chłopak w skafandrze nic nie ważył. Z tym balastem Irlandczyk ruszył niewiele wolniej w drogę powrotną, zamierzając wynieść go z budynku i dopiero na zewnątrz, ukryty między drzewami, przyjrzeć się ranie.
- Mam jeszcze Bzzta i Tik-Taka - odpowiedziała Dawn Foxowi. - Shade, możesz go wypuścić, sprawdzi czy przecinają siatkę.
Najmniejszego drona puściła zaraz za pędzącym w górę Irlandczykiem.
Nawet w kombinezonie chłopak nie był dla O'Hary żadnym ciężarem. Wybiegł z nim na zewnątrz i wbiegł między drzewa, układając ostrożnie jęczącego Noaha. Jego bok był cały we krwi, Kane przy szybkim przeglądzie nie odkrył rany wylotowej. Nie był medykiem, a kombinezon dodatkowo utrudniał sprawę, więc póki co nie miał nawet pojęcia co spowodowało ranę. Było jednak jasne, że była poważna, a Mains się wykrwawiał.
Drona nawet nie potrzebowali. Shade była praktycznie niewidoczna w swoim kombinezonie i w końcu podeszła na tyle blisko, że termowizja wychwyciła sylwetki między drzewami, wyraźnie zbliżające się do siatki, bez wątpienia w celu pokonania tej przeszkody.
O’Hara wyjął nóż, rozcinając kombinezon byle jak, aby szybciej. Uciskając krwawiące miejsce sprawdził w pierwszej kolejności jak szeroka jest rana i jakie organy wewnętrzne mogła uszkodzić. Kalkulował w głowie co się opłacało, świadomy braku empatii do tego kolesia.
- Scrap, Eve potrzebuję jakichś opatrunków. Macie coś przy sobie? Wystarczy apteczka z samochodu - odezwał się cicho na ogólnym kanale. - Shade, jak tam intruzi?
- Mamy też nanoboty, zależy w jakim jest stanie - mruknął Fox, wtrącając się na wewnętrznym komunikatorze, przeznaczonym tylko dla “własnej” grupy. Nie chciał wykorzystywać drogiego sprzętu, ale powątpiewał w umiejętności medyczne kompanów w przypadku poważniejszej rany, nie wspominając już o własnych. Martwy Noah na niewiele im się zda.
- Czterech intruzów od wschodu. - Zameldowała zwiadowczyni podchodząc bliżej do przeciwników z bronią gotową do strzału. - Zdecydowanie będą przecinać siatkę. Może powinniśmy pozwolić im wejść?
Cokolwiek to było, nie przebiło na wylot. Czy to dobrze, czy źle, O'Harze brakowało na ten temat wiedzy. Eve podbiegła do niego, rzucając podręczny zestaw opatrunkowy, ale nie zbliżając się za bardzo. Ranie nawet nie dało się przyjrzeć, rozcięcie pozwoliło tylko do niej swobodnie się dostać - za dużo krwi. Wywnioskował tylko tyle, że szerokości było bliżej do kuli lub noża niż dużego odłamka. Ranny stracił przytomność.
Shade widziała, że siatka nie jest żadną przeszkodą. Po chwili kręcenia się przy niej, czwórka nieznajomych zaczęła przechodzić przez wyciętą dziurę.
- Przeszli przez siatkę. - Relacjonowała cicho zwiadowczyni wypuszczając w kierunku ledwo widocznych w ciemności sylwetek małego drona by przyjrzał im się z bliska. - Idę za nimi.
Dawn od razu przejęła drona i teraz kierowała dwoma - Bzztem i Tik-Takiem, kierując je w stronę zbliżających się ludzi. Sama usadowiła się bezpiecznie pod ochroną drzew. Latający mechaniczny komar mógł podlecieć od góry, pajączka trzymała równolegle do idących, aby była jak najmniejsza szansa na dostrzeżenie robotów. Zwykli ludzie nie mieli na to szans w tych warunkach, ale kto wie czym dysponowali ci tutaj.
Ciągle trzymając się zasłony drzew, Fox przeszedł nieco na północ, zabezpieczając główne wejście do budynku. Przy kamuflażu Shade i monitoringu drona Scrap, szybko powinno stać się jasne, czy i jak przybysze zamierzali do niego wejść.
- Będzie was to kosztowało - mruknął ni to do siebie, ni to do Eve O’Hara i wyciągnął tańszą wersję opatrunku z nanobotów w formie strzykawki. Wbił tuż przy ranie i wstrzyknął je do środka, zgrzytając zębami na brak medyka w teamie. W ranie mogła być kula albo odłamek, ale tym będą się martwili mądrzejsi od niego. Zostawił chłopaka i sięgnął po broń.
- Wpuszczamy ich, czekamy na reakcję na tych dwóch przed budynkiem.
 
Eleanor jest offline  
Stary 01-10-2020, 21:18   #18
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
W kamerach obu dronów zmierzający ku budynkom mężczyźni - bo wszyscy czterej byli nimi niewątpliwie - wydali się dość przypadkową zbieraniną, która miała jedną cechę wspólną: pełną, nowoczesną maskę na twarz. Scrap bez problemu zidentyfikowała ją jako XI-993, najnowszy wynalazek Kalisto. Według specyfikacji to cacko filtrowało wszystko, umiało tworzyć tlen i jednocześnie było wyjątkowo odporne. Kontrastowało to z dość losową resztą stroju i wyposażenia, które były kompozycją skór, jeansu i kawałków pancerzy. Nawet nie zbliżało się do jednolitego munduru. Zbliżający się, nawet jeśli mieli w tych maskach noktowizję, nie dostrzegli dobrze ukrytych najemników ani kręcących się wokół małych robotów. Parli wprost na większy z budynków i szybko ujrzeli leżących przed nim ludzi, którzy, sądząc z braku wydawanych od jakiegoś czasu odgłosów, stracili już jakiś czas temu przytomność lub przynajmniej zdolność ruszania się. Obcy unieśli broń i zatrzymali, rozglądając się. Nie dostrzegając bezpośredniego zagrożenia, znowu ruszyli.
- Wsparcie za trzy minuty - usłyszeli cichy szept Eve, choć to pierwsze wsparcie miało nawet nie mieć kombinezonów. Kane ze swojej pozycji widział, że oddech rannego chłopaka uspokoił się.
Czterech mężczyzn nie podeszło bezpośrednio do leżących. Trzech otoczyło ich, czwarty sięgnął po coś cylindrycznego i włączył, uszu najemników doszło ciche buczenie. Przewiesił karabinek przez plecy i drugą ręką wyciągnął z sakwy u pasa strzykawkę. Tak uzbrojony wyraźnie niepewnie zbliżał się do leżących.

- Chcą im coś zaaplikować. - wyszeptała zwiadowczyni, która przeszła za mężczyznami przez dziurę w płocie i teraz obserwowała ich poczynania z ciekawością z niewielkiej odległości.
- Czyli muszą coś wiedzieć - Scrap widziała to jeszcze lepiej, nagrywając z Tik-Taka wszystko. - Bardziej zaszkodzić nie mogą, ja bym im pozwoliła.
- Zobaczymy co zrobią - zgodził się Kane. - Eve, mamy zatrzymać czy wyeliminować cele?
- Dobrze byłoby kogoś mieć do przesłuchania, resztę eliminować - nadeszła po chwili przerwy odpowiedź kobiety. W tym czasie ten ze strzykawką dotarł do leżących i wbił jednemu z nich igłę. Shade się pomyliła, nic nie aplikowali. Wręcz odwrotnie, pobrali im krew. Wcisnął coś jeszcze na cylindrze i wsunął go pod leżące ciało. Przestało buczeć. Wszyscy czterej zaczęli się pospiesznie oddalać w stronę z której przybyli.
Czyli dokładnie pod lufę stojącej przy dziurze w siatce najemniczki. Wybór był prosty. Facet ze strzykawką wydawał się wiedzieć co robi. Reszta była celem. To było niczym strzelanie do kaczek. Pociski jeden po drugim zagłębiały się w miękkie ciała.
- Ten ze strzykawką ma żyć - zdążył powiedzieć Kane, zostawiając robotę ukrytej Shade i innym ze skuteczniejszą na dystans bronią. Nie podejrzewał, żeby byli potrzebni, ci kolesie ani odrobinę nie byli przygotowani na starcie z kimś takim jak najemniczka w wykorzystującym taką technologię kombinezonie.
Scrap pchnęła Boba w stronę dziury w siatce. Nie chciała, aby zarobił kilka niepotrzebnych pocisków będąc zbyt widocznym celem w tych warunkach, za to mógł świetnie przydać się do odcinania drogi ucieczki. Gdyby któremuś ma się rozumieć udało się w ogóle oddalić od pozostałych najemników.
Fox wystrzelił do każdego, kto jeszcze był w stanie wymknąć się Shade, oczywiście poza jednym wybrańcem. Bronie najemników miały tłumiki, w obecnej sytuacji snajper nie sądził, by przybysze zdążyli się choćby zorientować, z ilu miejsc do nich strzelano. Mimo to po tym jak padł pierwszy, pozostali od razu padli na ziemię i zaczęli strzelać. Gdziekolwiek, instynktownie. Drugi oberwał zanim w pełni jego ciało uderzyło w ziemię. Trzeci oberwał kiedy przetaczał się próbując znaleźć tak jakieś schronienie bliżej drzew. Nie mieli szans, pomimo jakiegoś tam wyszkolenia, mieli zwyczajnie zbyt słaby sprzęt, rozeznanie czy tam wszystko na raz. Czwarty za to zerwał się do biegu, w desperackiej próbie dotarcia do dziury w siatce i dalej w las. Byłby już dawno zginął, lecz tego chcieli oszczędzić. Tyle, że jakoś musieli gościa zatrzymać.
Od południa raz i drugi mignęły światła. Zbliżało się wsparcie.
Mężczyzna biegł prosto na dziurę w siatce. Jawiła mu się jako szansa na ucieczkę. Nie miał pojęcia, że biegnie prosto na najemniczkę, która czekała przygotowana na zadanie odpowiedniej sekwencji ciosów. Najpierw kolanem w krocze, lub podcięcie w zależności w jakiej pozycji znalazłby się w zasięgu Valerie. Potem kantem dłoni w kark. Gdyby to zawiodło, zawsze można było strzelać w nogi. Nie musiał być sprawny. Umiejętność chodzenia nie była mu potrzebna w czasie przesłuchania. Shade mogła od razu unieruchomić go w ten sposób, ale dawno nie miała okazji próbować swoich umiejętności walki. Stała w skupieniu ciemność i maska nie pozwalały dostrzec na twarzy emocji, można je było sobie jednak wyobrazić. Nadzieja na ucieczkę w miarę zbliżania się do upragnionego przejścia. Nadzieja, na to, że można uciec, że jest na to jakaś szansa.
Nawet bojowe skanery Boba miały ogromne problemy z uchwyceniem Shade we włączonym kombinezonie. Wspaniałym i seksownym. Dawn aż westchnęła z zachwytu, ustawiając drona w pozycji do ataku i aktywując jego mokrofon.
- Poddaj się to przeżyjesz! - głosił komunikat, jego autorka nie miała pojęcia, że prawdopodobnie jest zbędny.
Słowa rzeczywiście były zbędne. Podobnie jak zaawansowane wyszkolenie Shade - była dla biegnącego niczym duch i pierwszy cios zwalił tamtego na ziemię bez przytomności. Trochę to utrudniało natychmiastowe zadawanie pytań.
- Wyjdę do wsparcia - zakomunikowała Eve, gdy cała czwórka obcych została unieszkodliwiona. Ruszyła ku bramie, gdzie zmierzały przynajmniej dwa samochody, których reflektory stawały się coraz lepiej widoczne.
- Nie zbliżać się do leżących, to co tam podłożył za mocno przypominało minę - Kane powiedział to na ogólnym kanale, następnie przełączył się na ich wewnętrzny, wyłączając Eve z rozmowy. - Noah oberwał, zaaplikowałem mu nanoboty. Jak go nam teraz zabiorą to nie znajdziemy ponownie. Proponuję się zapisać do eskorty, mnie trzeba zdezynfekowac i przebadać. Idziemy w zaparte, że chcemy w to samo miejsce co Noah i jeniec, aby w razie czego mogli nas leczyć z wirusa czy co to za syf, aye?
Dopiero słowa Irishmana przypomniały Dawn, że najgroźniejszy tu było to świństwo z laboratorium.
- Gdybyśmy mieli wybierać, zostajemy przy Noahu, nie rozdzielamy się? - zapytała cicho, myśląc już o tym jak odkazić swoje drony. - Jak długo gramy w tę grę? Siostra na pewno przyjedzie odwiedzić rannego brata. To byłaby okazja. Wtedy nie dowiemy się co tu robili i nie zatrzemy śladów ich pracy, za to będziemy daleko od świństwa stąd - wykorzystała chwilę, kiedy mogli nieco swobodniej rozmawiać.
- Mieli świetne maski. Raczej nikt nam nie zapłaci ekstra za tę akcję. Zabieramy? - Zwiadowczyni także mówiła na prywatnym kanale jednocześnie z ciekawością lustrując wyposażenie nieprzytomnego mężczyzny. - Możemy im zostawić coś naszego by "republikanie" się nie zorientowali.
- Zdobycznego nie odmówią, bierz - Kane nie ruszał się ze swojego miejsca, blisko rannego. Bez odkażania ryzykowanie zarażeniem kogoś jeszcze nie miało sensu, niezależnie od sytuacji. - Trzymamy się razem, ta część planu się nie zmienia. Zobaczymy gdzie nas zabiorą. Dopóki nie będzie jasnej sytuacji z tym co było w labie, nie uciekamy, aye? Wolę by się nie okazało w trakcie szalonej galopady, że ja lub Noah zaczynamy gryźć - parsknął. Niezbyt entuzjastycznie.
- Aye aye, sir! - Dawn podeszła do tego o wiele bardziej optymistycznie. - Dług wdzięczności i nasza przydatność powinny wystarczyć, by się nami dobrze zajęli. Jeńca bym obudziła, wolę nie ryzykować drona do sprawdzenia co tam wcisnął pod tego nieprzytomnego.
Przed bramą, częściowo przesłonięte przez drugi dom, parkowały właśnie dwa samochody terenowe. Eve już tam dotarła. Mieli jeszcze chwilę zanim otworzą bramę i wjadą na teren, przeszkadzając w rozmowie i grabieniu pokonanych.
Shade nie traciła czasu. Ściągnęła maski z martwych mężczyzn, a potem z nieprzytomnego i wepchnęła je pod swój strój z nadal włączonym kamuflażem. W ten sposób stały się zupełnie niewidoczne dla otoczenia. Choć jej ukrycie nie było już tak idealne, bo zakłócały je nierówności masek, w nocy po ciemku mogła bez problemu przedostać się do motorów i ukryć zdobycz przed nadciągającym posiłkami.
- Dawn pilnuj jeńca. Zajmę się ukryciem łupu. - Powiedziała na tajnym kanale. W jej głosie słychać było lekkie rozbawienie i podniecenie. Dawno nie zabawiała się w ten sposób. Nie miała jednak wątpliwości, że gdyby tutejsi dopadli masek pierwsi nigdy by ich nie oddali. Zwłaszcza w sytuacji gdy nie wiadomo co czaiło się w podziemiach.
Fox spojrzał w kierunku wozów, zastanawiając się, ile ta cała szopka będzie trwać.
- Zdjęte maski mogą zauważyć, ale to nawet niezła zasłona dymna - powiedział na wewnętrznym komunikatorze tylko do swoich. - Lepiej w razie czego pokłócić się trochę o łupy niż o coś innego. Tutejsi nie wiedzą, że kojarzymy Noah i że wiemy, czyim jest bratem. Jak to wyjdzie w trakcie, a po siostrzyczce nie będzie ani śladu, sami możemy im pomóc w zorganizowaniu rodzinnego zjazdu. W końcu mam jej numer.
Eve musiała uspokoić sytuację, bo nikt się nie spieszył, kiedy dwa samochody wjeżdżały na teren ogrodzonej posiadłości. Shade ominęła ich szerokim łukiem i wystarczyło teraz chwilę poczekać, aby pewnie schować łup w sakwach motorów. Terenówki zatrzymały się przy pierwszym domu i wysiadło z nich ośmiu ludzi w czarno-zielonych strojach z maskującymi łatami i w maskach przeciwgazowych zasłaniających twarze. Rozglądali się, jeden z nich odezwał się głośno, zapatrzony w Boba wiszącego niemalże nad nieprzytomnym jeńcem.
- Co tu się stało, do cholery? Eve mówisz, że macie jakieś skażenie?
- Cokolwiek znaleźli na dole, wyglądało na trujące - odpowiedziała mu. - Albo gaz, albo wirus, nie wiemy. Moi nowi znajomi widzieli więcej niż ja.
- To może się pokażą i opowiedzą? - parsknął inny, próbując wypatrzeć coś między drzewami.
Zwiadowczyni ukryła maski w swoim bagażu i przeszła z powrotem za budynek, by niewidoczna dla nikogo, bezpiecznie wyłączyć kamuflaż. Potem powoli wyszła z ukrycia pokazując się nowoprzybyłym.
- Nigdzie się nie kryjemy - krzyknął ku niemu Kane, wychodząc na tyle, żeby jego sylwetka była widoczna przy świetle samochodowych reflektorów, ale nie oddalając się od Noaha. - Mogę być skażony, nasz dron wykrył wychodzącego z labu mężczyznę w kombinezonie, był ranny. Przyniosłem go na górę, zaaplikowałem nanoboty. Jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo ze strony rany, ale możemy mieć wirusa lub inne gówno. Lepiej niech przyjedzie zabezpieczona ekipa, poczekam. Nie będę wrzeszczał, zostawiam resztę historii tym co mogą się zbliżyć.
Tak mu przyszło na myśl, że nanoboty radzą sobie przecież także z toksynami, wirusami i bakteriami. Może nie było tak źle.
- Moje maleństwo nie umiało stwierdzić, czy ten w kombinezonie to nasz czy ich, ale na pewno ma dla nas jakieś odpowiedzi - ton Scrap był wesoły, gdy wychodziła ze swojej kryjówki na otwartą przestrzeń i zbliżała do nowoprzybyłych. - Wcześniej wyszło dwóch o własnych siłach, wymiotowali i ledwo trzymali się na nogach. Kazaliśmy im leżeć, stracili przytomność. Pod jednego wsadzili coś ci co tu przybyli helikopterem, sądząc po kształcie obstawiam minę lub granat. Przydałby się saper - wyliczała. - Trzech z tych obcych nie żyje, czwarty jest nieprzytomny - pokazała na Boba trzymającego “wartę”. - No i jeszcze ta kobieta, co wybiegła pierwsza. Wyglądała na zdrową, kryje się gdzieś w tym domu - brodą pokazała pobliski budynek. - Może mieć to co i tamci. Jeszcze jeden był pod siatką z drugiej strony. Tak, to wszystko w kilka minut odkąd tu przyjechaliśmy. Mieliśmy tylko pilnować na zewnątrz - westchnęła dość teatralnie.
- Trzeba przyznać, że nie można się tu u was nudzić. - Dodała Valerie podchodząc wolnym krokiem.
- Z pewnością nie nudzili się ci tutaj - mruknął Fox, wskazując ręką na leżące ciała. Ci, którzy żyli, jeszcze przed utratą przytomności i tak wydawali mu się pół-trupami. - Jedyna osoba z tych wychodzących z głównego budynku, która wydobyła z siebie jakieś słowa, to babka, która schroniła się w mniejszym obiekcie. Mocno spanikowana, mówiła o jakiejś strzelaninie w środku. Cała reszta nie była w stanie mówić, w ogóle niewiele kontaktowali.

Ten, co odezwał się pierwszy, spojrzał na Eve, jakby szukając potwierdzenia tych słów. Kiedy ujrzał je w wyrazie twarzy kobiety, pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Dobra, rozkazy są takie, że część ma czekać na ekipę z plastikowymi workami czy czym tam do zapakowania potencjalnie zarażonych. Idą na kwarantannę. Ten jeniec czym oberwał? Panoszą się tu od jakiegoś czasu, to pierwszy, którego złapaliśmy. Trzeba go jak najszybciej wziąć na spytki. Pakujemy go do jednego samochodu i wywozimy. Zdrowi mogą jechać z nami. Ci do dojadą będą zabezpieczać teren i dezynfekować, wstępnie porzucamy tę placówkę, o ile coś czego się dowiemy tej decyzji nie zmieni - wyrzucił to praktycznie z pamięci, poinstruowany dokładnie przez kogoś z góry. - Bo ten złapany jest czysty, możemy go zwijać? - upewnił się jeszcze, widząc, że po jego przemowie nikt nie ruszył się do działania.
- Nie można tego stwierdzić z całą pewnością. - Odpowiedziała zwiadowczyni stojąc w pewnym oddaleniu od rozmówców. - Dotykał tych nieprzytomnych, którzy wyszli z podziemia. - Celowo wyolbrzymiła zagrożenie - Obezwładniłam go ręką, więc ja dotykałam jego. Do czasu aż nie sprawdzimy czy to nie było nic zakaźnego w zasadzie niczego nie można wykluczyć. Na waszym miejscu zakładałbym najgorsze. Lepiej go odizolować. Możemy z Kane'em zająć się jego przesłuchaniem w czasie kwarantanny. Jak to jest zaraźliwe i tak mamy to gówno. Wolałabym jednak nie jechać w worku razem z nieprzytomnymi - Dodała w przypływie wisielczego humoru. - Mamy własne motory.
Gdy inni wyłuszczali sprawę, O'Hara przypomniał sobie o rannym i fakcie, że nie musiał go już ukrywać. Podniósł go i wyniósł na otwartą przestrzeń, w odpowiednim oddaleniu od martwych i żywych. Ściągnął mu hełm, uniósł głowę i poświecił w nią latarką.
- Znacie go? To jeden z naszych? - krzyknął ku nowoprzybyłym, pokazując im twarz Noaha najlepiej jak się dało w tych okolicznościach. Jak szopka to na całego.
- Na naszym sprzęcie będzie też bezpieczniej, w końcu jeśli ktoś z nas tutaj jest zarażony, to lepiej zachować dystans - zawtórował Shade Fox, zanim jeszcze pojawił się Kane. - Minimum 2 metry odstępu, tak mnie kiedyś uczono, ale nie pamiętam już nawet gdzie - wzruszył ramionami. Gdy Irlandczyk przywlókł Noaha, snajper spojrzał się na niego zupełnie tak, jakby był kolejnym pionkiem, a może wręcz jeńcem. Gościa sam widział pierwszy raz w życiu, jakby nie patrzeć. Raver niczego jednak nie skomentował, pozwalając Republikanom odpowiedzieć. Jeśli Noah trafiłby do tego samego miejsca co reszta grupy, mogła się tutaj nadarzyć potencjalna okazja.
- Moje drony też trzeba zdezynfekować, to teren skażenia, lepiej zaczekać. Ten ich helikopter było dobrze słychać, zdążymy uciec zanim dolecą posiłki - Scrap dołożyła swoje do wypowiedzi kompanów, starając się jak i oni skupiać na zagrożeniu wirusem. - Jak dojedzie ekipa to co może odkazi, resztę zabezpieczy. Tego jeńca można postraszyć od razu, tutaj. Coś musieli wiedzieć o tym co się dzieje, nie przyjechali tu nikogo ratować. Wątpię, by się nie bał wsadzenia do laboratorium za karę za milczenie - uśmiechnęła się na wyobrażenie miny mającego taki wybór człowieka.
- Wirus przetrwał tak długo?
- Prędzej uwierzę, że podczas strzelaniny przestrzelili jakiś zbiornik z trującym gazem. Ta cała Umbrella składowała tu wszędzie największy syf.
Maski nie pozwalały nawet przyjrzeć się bliżej nowoprzybyłym. Wszyscy byli mężczyznami. Z zachowania ciężko było coś konkretnego wywnioskować - oprócz tego, że przewodził rzeczywiście chyba ten co odezwał się pierwszy. On też zbliżył się do Irlandczyka, mrużąc oczy i przyglądając się Noahowi.
- Kojarzycie go chłopaki? Taki kombinezon już widziałem.
- Ja nie, strasznie młody.
- A mi coś świta. Nie jest podobny do tej dupy, co kręci się przy szefie? Ona ma bliźniaka, co?
- Ta, to może być to - pokiwał głową "szef". - Nie pamiętam jak się nazywa, ale słyszeliśmy, że ta dwójka rzuca się na nowe miejsca jak wygłodniały kundel na kość. Plotki tu się łatwo rozchodzą. Tak czy inaczej, to nasz. Dobrze, że go uratowaliście, kilka osób może się ucieszyć. - wzruszył ramionami. - Mówcie mi Nader. Ten jeniec jest ważny dla szefostwa, ale zapytam. Znajdźcie mi tę kobietę - rzucił do swoich. Trzech z nich ruszyło ku budynkowi, nasuwając na oczy ochronne gogle. - Jeńca i rannego dajcie do budynku, skoro już ich dotykaliście... - nie dokończył, patrząc na najemników. Zresztą sama Shade właśnie takie rozwiązania sugerowała. Nader odszedł na bok, łącząc się z centralą.
- Niezły sprzęt - zagadnął jeden z tych co zostali. - Skąd jesteście?
- Mamy nadzieję móc kiedyś wskazać takie miejsce - odpowiedziała mu z uśmiechem Scrap. Nie miała na sobie maski ani innej ochrony twarzy, na pewno zobaczył jej białe ząbki, którymi błysnęła. - Długo się włóczyliśmy. A wy, długo tu stacjonujecie? - wciągała w rozmowę, jednocześnie podlatując do Irlandczyka Bzztem. Zwróciła się w jego stronę.
- W budynku są pomieszczenia z pryczami, możesz tam zanieść rannego. Obawiam się, że ci co tu stacjonowali przed nami nie mieli szczęścia. Ktoś z was powinien też zerknąć na tego przy dziurze w siatce z drugiej strony budynku - pokazała, mówiąc już do nowoprzybyłych. - Na pewno macie większą szansę go rozpoznać niż my.
- Lepiej go jednak nie dotykajcie. - Wtrąciła Valerie, która noszenie nieprzytomnych mężczyzn zostawiła zdecydowanie lepiej się do tego nadającemu O'Harze, a opowiadanie bajeczek Bailey, której zdecydowanie dobrze to wychodziło. Zgodnie z sugestią Nadera ruszyła jednak w kierunku budynku. W sumie miała ochotę posłuchać co schwytany mężczyzna miał do powiedzenia.
- Zawsze najgorsza robota - mruknął Kane i podniósł rannego. - Dobra, dajemy ich do dwóch osobnych pomieszczeń.
Ruszył do budynku, zamierzając za chwilę wrócić po jeńca.
- Widzieliśmy jakąś dziewczynę co się blisko szefa trzyma. To jej brat? Laska wyglądała na równie zainteresowaną co lepiej wypchanymi portkami, nie tylko labem.
Fox wolał się teraz nie rozdzielać ze swoimi, dlatego nie pchał się ani do pokazywania przybyszom położenia gościa za siatką, ani do asystowania im przy innych czynnościach. Nie naciskał też na temat siostry, by nie tworzyć wrażenia, że jakoś szczególnie na niej grupie zależy. Zauważając maski i gogle ochronne, zagadnął za to jednego z Republikanów o coś innego.
- Pro pos sprzętu, czego używacie w takich sytuacjach? To pewnie nie pierwszy incydent. Maski wystarczą? Czy koniecznie kombinezony, jak ten ranny? Wjebaliśmy się w to gówno zaraz po przyjeździe, ale nie mieliśmy pewności co do ochrony, co nieźle nas ograniczało.
- Różnie, jedni dłużej, inni krócej - odpowiedział Dawn zagadywany przez nią facet. Wyczuła, że się uśmiecha tam pod maską. Co jak co, ale ktokolwiek tu stacjonował, nie był bliskim przyjacielem tych co przyjechali jako wsparcie. - Ja jestem tu miesiąc. Hank - przedstawił się, wyciągając dłoń do atrakcyjnej kobiety. W półmroku, z szerokim uśmiechem, wyglądała wyjątkowo młodo.
Dwóch kolejnych odłączyło się od grupy i ruszyło poszukać tego przy siatce.
- To może być ta - rzucił jeden do przechodzącego obok Irlandczyka. - Większość jej nie widziała z bliska, ale o tym rodzeństwie jest w Republice dużo plotek. Szybko stali się mega ważni.
- Dla bezpieczeństwa zakładają takie kombinezony jak ma ten młody - odpowiedział Foxowi jeden z tych co zostali, wskazując brodą na niesionego rannego. - Część kupiona, część wydostana z tych labów. Większość podobno była mocno opróżniona i mało niebezpieczna. To co opowiadacie to pierwszy taki incydent, o którym słyszałem.
Najemnik prowadzony przez robo-komara szybko odnalazł pomieszczenie z pryczami i położył bliźniaka na jednej z nich. Noah nie odzyskał przytomności. Kane wrócił po jeńca, a z góry rozległo się przytłumione wołanie:
- Znaleźliśmy kobietę, nie chce wyjść!
- Nie używajcie siły, może być zarażona - odkrzyknął Nader, kończąc rozmowę. - Jak nie chce się ruszyć to niech poczeka tam na wsparcie!
Zbliżył się do najemników.
- Mamy pół godziny na wyciągnięcie z niego co wie, potem zabieramy go stąd. Do tego czasu ma dojechać reszta.
Shade poczekała aż Irlandczyk wróci po jeńca i poszła razem z nim do baraku. Informacje co mogło wydostać się z podziemnych laboratoriów były teraz znacznie bardziej istotne niż złapanie uciekinierów. Nie mieli pojęcia ani co mogło to być ani czy było zaraźliwe, a jeśli tak to w jaki sposób atakowało. W najgorszym przypadku wszyscy mogli być już zarażeni. Pytanie najważniejsze w takim przypadku brzmiało: Czy mieli jakąś odtrutkę?
- Możemy pomóc w przesłuchaniu? - Zapytała dowodzącego wsparciem. - W końcu to my zdobyliśmy jeńca i ryzykujemy najwięcej.
Kane jak dolazł do jeńca, to się do niego kompleksowo zabrał. Zaczął dokładnie obszukiwać, wyjmując i chowając w swoje kieszenie wszystko co wyglądało na ciekawe lub niebezpieczne. Jak skończył, obrócił go na brzuch i zwrócił do reszty.
- Dajcie mi coś do związania go! Sznurek, ubranie, cokolwiek - poczekał, aż dostanie i upewnił się, że więzy na kostkach i przegubach trzymają mocno. - Scrap, przeskanuj go jeszcze na obecność elektroniki. Gdzie go wsadzamy? - pytanie zadał Naderowi, niech chłopak poczuje, że nad czymś panuje.
- Mów mi Scrap - Dawn uścisnęła podaną dłoń, raz jeszcze błyskając ząbkami w uśmiechu. W pełni swobodna szturchnęła go nawet, kiedy go omijała. - Odkąd tu jesteśmy to ciągle się coś dzieje. Zawsze tak jest?
Nie dotykała nikogo mogącego przenosić coś niebezpiecznego, stąd nie zbliżała się do tych co to robili. Słysząc polecenie Irlandczyka, przełączyła się na sterowanie Bobem i go sprowadziła do siebie. Do wysięgnika przyczepiła włączony skaner, starając się nie dotykać nic więcej na dronie i tak wyposażonego wróciła do przeskanowania jeńca.
- Jesteśmy z Wami krótko, ale ciągle rzuca nas w jakąś akcję - powiedział Fox do gościa, który wspomniał o kombinezonach. Nie miał pojęcia, kim był, zwłaszcza że w maskach wszyscy wyglądali podobnie, ale coś tam wiedział, można więc było spróbować pociągnąć temat dalej. - Jak mamy się kręcić w tego typu miejscach, przydałoby się nam zabezpieczenie. Może da się to dogadać ze wsparciem, jak już sprawdzą, co to było? Jeżeli laby są w większości opustoszałe, to chyba nie macie potężnego deficytu.
- Maski przeciwgazowe dadzą wam na pewno - rozmówca Foxa wzruszył ramionami. - A dopóki nie wchodzicie do środka to nic więcej wam nie potrzeba. Te kombinezony muszą być kurewsko niewygodne, nie wyobrażam sobie noszenia czegoś takiego w akcji.
Jak się okazało, jeniec miał przy sobie jedynie holofon i komunikator w uchu z elektronicznych urządzeń zewnętrznych. W środku skaner zlokalizował też kilka metalowych elementów, w tym procesor neuronowy i wzmocnione kości. Nic co wskazywałoby na posiadanie dodatkowej samoobrony czy podsłuchu, ale O'Hara wiedział, że takie wzmocnienia mogły spowodować rozerwanie prowizorycznych więzów. Specjalnych kajdanek jednakże nikt nie posiadał.
- Daj go do pustego pokoju na piętrze, tam go przesłuchamy - Nader wskazał Irlandczykowi budynek. - Nie widzę powodu, dlaczego nie mielibyście w tym nie uczestniczyć. Eric, dowodzisz. Zabezpiecz teren, nie zbliżajcie się do drugiego budynku i leżących - wydał polecenie temu, który rozmawiał z Raverem.
Kiedy Kane dźwignął jeńca i przesłuchujący odeszli, Hank cicho odpowiedział na pytanie Scrap.
- Od jakiegoś tygodnia często coś się dzieje. Nie wiem o co chodzi, ale pojawili się ci nowi, zainteresowani laboratoriami, tego jestem pewien. Nasze transporty są atakowane, co chwilę pojawiają się jacyś na motorach, ostrzeliwują budynki i uciekają. I nie ma ludzi do obstawienia wszystkiego. Tacy jak wy spadają nam z nieba, zwłaszcza, że tu też najwyraźniej straciliśmy kilku.
Był całkiem gadatliwy. W przeciwieństwie do jeńca, który umieszczony w pustym pomieszczeniu i ocucony, otworzył oczy i bez słowa analizował swoją sytuację. Było ciemno, dopóki któreś z nich nie włączyłoby źródła światła, to nawet mógłby myśleć, że jest tu sam.
Scrap została na zewnątrz, tłok przy przesłuchaniu nie był wskazany. Przekazała co znalazł Bob i skupiła się na swoim rozmówcy, odciągając na bok i stojąc bardzo blisko niego. Skoro podobało mu się jej towarzystwo, to zamierzała to w pełni wykorzystać.
- Takie miejsce jak Republika musiało stać się głośne - mówiła tak cicho jak on. - Prawdziwa wolność, od poglądowej po seksualną. Może ktoś powiedział za dużo o tym co jest w środku laboratoriów? - domniemywała. - Szefowie nic nie zdradzają z kim tu się mierzymy? Albo, że ktoś puścił parę? Chciałabym wypróbować tych swobód, ale bez ciągłych obaw o swoje życie.
Wchodząc ponownie do zrujnowanego budynku zwiadowczyni przypomniała sobie o panujących w niej ciemnościach.
- Macie latarkę? - Zapytała Nadera. - Tam na górze jest ciemno jak w dupie u murzyna. No chyba że chcesz go przesłuchiwać w noktowizorach. Dla nas to nie jest problem. - Wzruszyła ramionami.
- Ciemność jest dobra - stwierdził krótko w odpowiedzi.
O’Hara ocucił jeńca, będąc już pewnym, że nie ma opcji zwiania. Trzasnął go po mordzie, nie za mocno, na obudzenie.
- Będę pytał krótko. Odpowiesz, przeżyjesz. Nie jesteśmy fanatykami. Pierwsze pytanie: co wsadziłeś pod tego człowieka, któremu pobrałeś krew?
Miał nadzieję, że trafił na takiego jak on: najemnika, nie idiotę walczącego za wydumaną sprawę. Wszystko mogło stać się dzięki temu o wiele łatwiejsze.
Trzech przesłuchujących to może nawet aż nadto, dlatego Fox nie wszedł do środka i nie brał bezpośredniego udziału w przesłuchaniu. Oparł się plecami o mur budynku, gdy Eric i jego ekipa zabezpieczali teren.
Przesłuchiwany przez chwilę milczał. Kane już miał ponownie zabrać głos, gdy przemówił cicho.
- Minę zbliżeniową T-4k. Miała zatrzeć ślady - odpowiedź była sucha, ale była. - Nie powiem dla kogo pracuję - zastrzegł. - O reszcie pogadamy jak się pokażecie i zawrzemy umowę, ja mówię, wy mnie puszczacie.
- Nie znaleźli gościa przy dziurze w siatce - zaraportował Felix przez wewnętrzny komunikator. - Spytajcie się, ilu ich było i czy działali w więcej niż jednej grupie.
- To zależy czy twoje informacje będą satysfakcjonujące. - odezwała się Valerie. - Ignorują na ten moment informacje od Foxa.
- Dla naszego szefostwa - doprecyzował Kane słowa Rusht, nie zamierzając traktować tego tu jak amatora. - Nie będę pytał o pracodawcę, na razie są ważniejsze pytania. Wiecie co hodowano w tych labach i co mogło tu zostać uwolnione? Pobierałeś krew, do analizy?
- Wszyscy wiedzą, że wirus X był prawdopodobnie z jednego z tych laboratoriów. Kazano nam nie ryzykować, jeśli sytuacja będzie niepewna, a nasi ludzie nie odpowiedzą na kontakt - powiedział wolno. - Krew miała potwierdzić substancję. Tym transportem przyleciało nas czterech - dodał, gdy powtórzono mu pytanie Foxa.
Valerie czuła jak włoski jeżą jej się na ciele. Właśnie spełniały się jej najgorsze koszmary;
Odeszła w kąt pomieszczenia i odezwała się cicho do komunikatora:
- Dawn musisz znaleźć tego rannego. Felix jak go zlokalizujecie i będzie się poruszał o własnych siłach, nie zbliżajcie się tylko rozwalcie mu głowę. Tam na dole mogły być jakieś pozostałości z czasów wirusa X. Lepiej nie ryzykować że to dziadostwo znowu się rozejdzie po świecie. Fox zwiąż też i zaknebluj na wszelki wypadek naszego rannego bliźniaka. Zrób to naprawdę solidnie. Weź jedną z masek z mojego motoru, ale jeśli to naprawdę wirus X raczej nic ci nie grozi aż cię ktoś nie ugryzie.
Kane zarejestrował poruszenie Shade, zmuszając się do zignorowania jej. Były dalsze pytania i ktoś musiał je zadać.
- Kto i kiedy miał was odebrać? - zwrócił się znowu do jeńca. - Wysłaliście tu wcześniej ludzi, jakie raporty od nich otrzymaliście?
- Mieli nas odebrać kawałek na północny wschód stąd, kiedy zgłosimy gotowość. Uprzedzając pytanie, nie zrobiliśmy tego, a oni pewnie już wiedzą, że stracili kontakt - ton jego głosu się nie zmienił, swoim zachowaniem i przekazywaniem informacji potwierdzał, że nie ma w sobie fanatycznego pierwiastka i chce to przeżyć. - Ostatni raport sprzed godziny przed naszym przybyciem, wchodzili wtedy do labu. Twierdzili, że udało im się to zrobić po cichu. W środku musiało coś pójść nie tak. Pod ziemią nie było z nimi kontaktu.
- Rozumiem, że zostali na dole w labie? A może to któryś z tych nad miną? - Zwiadowczyni wróciła z powrotem do mężczyzn zastanawiając się nad zaistniałą sytuacją.
- Jak ją rozbroić? - dorzucił pytanie Kane. - Ilu ich było w pierwszej grupie?
Spojrzał też na Nadera, nie wiedząc czy ten to widzi. Dla pewności szturchnął go lekko kawałkiem podniesionego z podłogi drewna, zachęcając do pytań. Jak gościa zabiorą to nie będzie już na to okazji.
- Nie wiem - przyznał w odpowiedzi na pytanie Shade. - Ich stroje wyglądały na nasze, ale kazano mi ograniczyć kontakt do minimum jeśli nie będą reagować i za żadne skarby nie zabierać ich ze sobą przy podejrzeniu zakażenia. Mina jest elektroniczna, pewnie najlepiej użyć EMP. Nie jestem saperem, jak widzę coś takiego to spieprzam lub rozwalam z daleka. O ich ilości nie mogę wam powiedzieć.
To była pierwsza odmowa odpowiedzi, nie licząc tych o pracodawcy.
- Nawet jakby miało to rozprzestrzenić jakiegoś wirusa lub inny syf? - zapytał zdziwiony Nader.
- To już nie mój problem. Poradzono sobie z tym badziewiem wtedy, teraz technologia jest o wiele bardziej rozwinięta.
Człowiek Republiki pokręcił głową, ale wyglądało na to, że nie ma specyficznych pytań do tego tu, innych od najemników. O ile oczywiście chcieli dalej unikać pytań o tego kto pociągał za sznurki, czyli clue całego zamieszania.
- Wysyłasz sprzeczne sygnały, gościu - mruknął Kane. - Mówisz, że mieliście ograniczyć kontakt, podkładasz minę pod swoich i jednocześnie gadasz, że wirus nam nie groźny. Jaki był cel waszego pojawienia się tu? - zapytał twardszym tonem.
- Zabijanie swoich to naprawdę paskudna sprawa. - Zwiadowczyni pokręciła głową. - Tylko najgorszy sort zleceniodawców wydaje takie polecenia, albo sytuacja wcale nie jest tak łatwa do opanowania jak próbujesz nam wmówić. Może masz ochotę na spacer na dół?
- Dobrze wiecie, jak to działa. Jak coś jest nie do uratowania, to tego nie ratujesz - odpowiedział po chwili, spokojnym tonem. - Da się za to przygotować na przyszłość. U was pewnie też mogą to zrobić, trzeba mieć do tego tylko próbki, wiedzieć z czym się mierzymy. Najwyraźniej nasze szefostwo wolało mieć je i kilku żywych niż wszystkich martwych.
Valerie pokręciła głową:
- Nie, nie zawsze tak to działa. Kwestia odpowiedniego dobierania zleceniodawców i roboty. - Wzruszyła ramionami. - Masz jakieś pytania? - Zwróciła się bezpośrednio do Nadera. - Bo ja mam dość. Mdli mnie na samą myśl o tym co tu się dzieje.
- Wygląda na to, że to nasi szefowie będą musieli bawić się w wydobywanie prawdy - zgodził się z nią Kane, mając równie dość przesłuchania. Niczego istotnego dla ich sprawy i tak się tu nie dowie.
- Odpowiadać może i odpowiadał, ale mało z tego było prawdą - parsknął Nader. - Zabieram go, zajmą się nim odpowiednio to przestanie ściemniać.
Jeniec nie ruszył się, ani nie skomentował ich słów. Był na tyle doświadczony, że uznał to najwyraźniej za niepotrzebne strzępienie języka. O’Hara wyszedł z pomieszczenia bez słowa, a następnie z budynku. Valerie poszła za nim.
 
Lady jest offline  
Stary 18-10-2020, 19:25   #19
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Tymczasem na zewnątrz nie było co robić, biorąc pod uwagę, że nikt nie chciał podchodzić do leżących ciał. Hankowi podobało się zresztą tam gdzie obecnie był, skoro jego oddział to sami faceci to tym bardziej mógł tęsknić do płci przeciwnej, szczególnie atrakcyjnej.
- Chciałbym coś wiedzieć więcej - westchnął z irytacją. - Są tylko plotki, tak jak mówisz, że ktoś musiał puścić parę. Nic trudnego, jesteśmy zlepkiem różnych ludzi, nie wszyscy przybyli tu po wolność. Są też pogłoski, że nasi sąsiedzi są dobrze opłacani do gnębienia nas i ktoś przygotowuje się do przejęcia. Albo odciąga uwagę - wzruszył ramionami, patrząc na nią. Z tej odległości w półmroku wyglądało to trochę upiornie. - Jak widzisz, taka gadanina, zero konkretów. Ci tutaj to twoi przyjaciele?
Zanim zdążyła odpowiedzieć od strony drugiego budynku nadeszło dwóch wysłanych wcześniej do przyjrzenia się temu przed siatką. Jak się okazało, wrócili z przysłowiowymi pustymi rękami.
- Nie ma tam nikogo. Jest dziura w siatce i trochę krwi.
Raver słyszał te słowa dobrze, bo w przeciwieństwie do rozmowy Hanka ze Scrap, wypowiadający się z nimi nie kryli, nie mówili cicho. Najemnik mruknął coś do komunikatora, po czym podszedł nieco bliżej.
- Tak się składa, że akurat gościa tam zobaczyliśmy jako pierwszego - wtrącił w odpowiedzi. - Podobnie jak dziurę w siatce, która była zrobiona już wcześniej. Ledwo pełzał ku niej i był w jeszcze gorszym stanie niż ci leżący tutaj, gdy wyszli z budynku, ale był. Nawiać nie nawiał. Przeczołgać się za daleko nie był w stanie. Albo leży w lesie, albo ktoś zaciera ślady.
- Tak, wiele razem przeszliśmy - Dawn odpowiedziała rozmówcy, korzystając z okazji, by wymiksować się z dalszej konwersacji z nim. Skoro nic nie wiedział, to nie był zbyt przydatny. Oddaliła się od niego, zbliżając do Foxa i tamtych dwóch. - Użyczcie mi nieco prądu, najlepiej z jakiejś szybkiej ładowarki, to naładuję drona zwiadowczego. Wcześniej nikt obcy nie kręcił się w najbliższej okolicy. Tę pierwszą dziurę mogli zrobić ci, co wywołali strzelaninę - rzuciła sugestię. - Ten ranny się nią wyczołgał. Zachowywał się bardzo dziwnie. Co za straszny syf musieli tu tworzyć - skrzywiła się.
- Nie wychodziliśmy za siatkę - obaj spojrzeli po sobie, nie wyglądając na zachwyconych tym co słyszeli. - Jest tu generator, możesz się podłączyć - wskazał Scrap budynek. - Cokolwiek tu nie hodowali, nie mam ochoty dotykać nikogo gołą ręką. Zwiad i tak trzeba będzie zrobić, jak przyjedzie wsparcie. O ile nie każą się nam porzucić tego miejsca.
- Jakoś nie wierzę, aby ktoś go zabrał. Oby tylko wyczołgał się za siatkę i wciąż tam był - westchnęła Dawn i pokręciła głową. - Podłączę drona, może zdąży się naładować na tyle, aby do czegoś się tu jeszcze przydać - powiedziała i poszła najpierw w kierunku motorów, gdzie włożyła wcześniej Frugo. Przy okazji zamierzała także podjechać bliżej budynków, nie było potrzeby już trzymać takiego ładnego trzykołowca w krzakach.
Fox po wysłuchaniu słów Val w komunikatorze uznał, że lepiej działać bezzwłocznie.
- Dobra, spróbuję tego naszego zaginionego pół-trupa znaleźć szybciej - rzucił przez koma, idąc za Scrap w kierunku motorów. Anglik wyciągnął swojego własnego drona, uruchomił systemy hełmu bojowego i przeszedł w tryb integracji. Teraz miał pełen podgląd na kamery robota. Przełączył je na termowizję i posłał swoją zabawkę w kierunku dziury w siatce, w pobliżu której ostatnio widzieli czołgającego się. Podczas gdy dron kontynuował lot, Felix szperał w bagażu Valerie.
- Hej, Scrap, widziałaś te nowe nabytki Shade? - snajper pokazał jedną z przejętych masek. - Znasz się na takim sprzęcie? Która będzie lepsza? - spytał, ukazując w drugiej ręce własna maskę.
Dron szybko dotarł pod siatkę. Rzeczywiście nie było tam wcześniej czołgającego się mężczyzny, ani tuż za nią. Termowizja nie odbierała sygnałów, blokowana dalej przez gęste zalesienie. Scrap nie znała tego konkretnego modelu maski, nie były dostępne dla normalnych zjadaczy chleba. Bez wątpienia należały jednak do rodziny masek środowiskowych, odpornych nie tylko na każde warunki atmosferyczne, ale przy odpowiednim doposażeniu - nawet na całkowity brak tlenu. Zaawansowana technologia filtrowała każdą odrobinkę powietrza, usuwając wszystkie zbędne substancje. Zwykła maska przeciwgazowa nie mogła się z tym równać w żaden sposób.
- Mieli bardzo ładne zabaweczki, daj mi jedną - wyciągnęła rękę do Foxa. - To może być nowy krzyk mody, jeśli obawy Shade się sprawdzą - mrugnęła wesoło do mężczyzny i wzięła jedną z masek. - Podłączę Frugo i dołączę do ciebie z resztą moich pupili. Sprawdziwymy tyle terenu ile się da dopóki nie przyjedzie wsparcie.
- Mhm… sam też biorę zatem nową - Anglik odłożył swoją maskę i zabrał zdobyczną. - Może przy okazji weźmiesz sznur od naszych przyjaciół i zwiążesz rannego? Świetnie Ci idzie dogadywanie się z nimi - powiedział pół-żartem, pół-serio, nawiązując do ostatniej rozmowy Scrap z "porzuconym" Republikaninem. W międzyczasie nakazał dronowi utrzymać poziom lotu poniżej najgęściej porośniętych części drzew. W pobliżu samej siatki najemnik chciał odnaleźć ślady krwi i ustalić kierunek poruszania się pół-trupa, co mogło ułatwić poszukiwania. Przełączał się między termo- i noktowizją, oceniając, co daje lepszą widoczność. Robot zaczął przeczesywać teren za siatką, wolno i metodycznie. Zaraz siatką widzieli ślady podobne do tych, które były przed nią. Trochę krwi. Poruszoną ściółkę. Nieco wgłębień w co miększej powierzchni.
- Ale to nie ja dostałam numer od drugiego z bliźniaków - odparowała Foxowi Scrap, zanim zniknęła w budynku. Nie zamierzała nikogo wiązać, dotykanie Noaha nie brzmiało jak dobry pomysł. Szepnęła tylko Hankowi, aby na niego zerkał. Podłączyła Frugo i wyszła, zabierając resztę swojej menażerii i po dotarciu do siatki, zaczęła manewrować Bobem, którego ramię odpaliło laserowy nóż, tnąc drut i powiększając przejście. - Nie wiem jak ty, ale ja wolę nie ryzykować nawet małego zadrapania w takich okolicznościach - wyjaśniła na użytek Ravera swoje postępowanie. Dwa pozostałe roboty puściła na zwiady po śladach “uciekniera”.
- Niewiele wiemy - w komunikatorze pojawił się cichy głos O’Hary. Irlandczyk odszedł kawałek, upewniając się, że nikogo z Republikanów nie było w pobliżu. - I niewiele nas interesuje. Trzymamy się blisko rannego chłopaka. Nie wyłazić daleko za siatkę, sprawdźcie przy okazji, czy to tamtędy weszła pierwsza grupa. Mnie lepiej dalej nie całować.
- Cóż za niedogodność! - Odezwała się zwiadowczyni, która stanęła obok.
- Tak, ja też bardzo żałuję - powiedział Fox pozornie poważnym tonem przez wewnętrzny komunikator. - Sprawdzamy teren za siatką głównie z pomocą dronów. Jeśli znajdziemy pół-trupa, to właduję mu z daleka kulkę lub dwie dla pewności i zwijamy się stąd.
- Nie masz czego żałować, na ciebie czeka br...siostra pewnego bliźniaka - Scrap nie mogła się powstrzymać.
- Nie bądź zazdrosna, zarezerwuję dla Ciebie miejsce - odparł Raver. - Tu kocha się przecież wolność.
Najemnik uczestniczył w tej pogadance, ale cały czas miał kamerę swojego drona na podglądzie w systemie hełmu.
Po tym co Dawn zrobiła siatce ciężko było określić jak i czym ją przecięto - lecz pewnie i bez tego nie mieliby szans na zgadnięcie. Zaraz za nią znaleźli natomiast tylko to co zobaczyli za pierwszym razem, ślady czołgającego się. Być może napastnicy byli ostrożni, być może zatarł je ten pełzający, ale fakt był taki, że dodatkowych wgłębień mogących sugerować stopy wchodzących tędy od zewnątrz napastników nie było. Drony poleciały za widocznym śladem i po może pół minucie szukania natrafili na "uciekiniera". Już nie czołgał się. Stał na nogach, powoli krocząc przed siebie, w stronę gór, podobnie jak wcześniej zdając się kompletnie ignorować zewnętrzne bodźce.
Na drodze od południa pojawiły się światła samochodów. Nadjeżdżało wsparcie.
- Cokolwiek trzyma go na.. - Kane przełknął dalsze słowa, krzywiąc się pod swoją maską, jak tylko to zobaczył. - Scrap, użyj Boba. W głowę, z przodu. Mówimy, że atakował - wydał polecenie.
- Tak jest - Dawn bez dyskusji pchnęła drona bojowego, omijając człapiącego człowieka, lub to co było kiedyś człowiekiem. Zatrzymała się dziesięć metrów przed nim, wycelowała z działka w czoło i pociągnęła za spust. Ten kaliber powinien roznieść niechronioną głowę.
- Niezła siła rażenia - skomentował te poczynania Fox. - To takie nasze nowe stealth? Dobrze, że jest już wsparcie. Miejmy nadzieję, że ranny nie stanie się podobnym gównem.
- Ciężko będzie udowodnić że to on, jak rozwalimy mu czaszkę na atomy. Mam nadzieję, że związaliście go tak jak mówiłam? - Zapytała Valerie.
Działko Boba nie miało rzecz jasna żadnych problemów ze zrobieniem porządnej dziury w głowie nie zwracającego uwagi na nic człowiekowi. Bryznęła krew, pół czaszki przestało istnieć, ciało zwaliło się w ściółkę. Światła nadjeżdżających zaczęły być rozróżnialne - cztery pary, zwiastowały całkiem solidną ekipę.
- Nadciąga kawaleria. - Zwiadowczyni uśmiechnęła się kpiąco. - Lepiej późno niż później. Chodźmy się przywitać. - Klepnęła w bark Irlandczyka i ruszyła w kierunku światła.
- Lepiej teraz ją zdezynfekuj - rzucił za nią Kane. - Wracamy, olewamy jeńca i trzymamy się blisko naszego celu. Im dłużej zostaniemy na badaniach razem z nim tym lepiej. Jest młody, może podatny na sugestie. Val, Dawn, możecie mu pomóc ze zwierzeniami, aye? - w jego tonie pojawiło się rozbawienie. - A ty Fox wykorzystaj nowy kontakt i zbliż się do siostrzyczki. Wydają się naiwni, może wystarczy kilka słów i obietnic. Jak tego nie spieprzymy to możemy zamknąć misję w krótkim czasie.

Druga fala "wsparcia" okazała się lepiej przygotowana od pierwszej. Z czterech pojazdów jeden okazał się karetką, drugi furgonetką, a ostatnie dwa wyglądały jak standardowa terenówka Republiki. Wszyscy, którzy z nich wysiedli, mieli na sobie kombinezony ochronne, a twarze zasłaniały im przeciwgazowe maski. Nie zignorowali ostrzeżeń, od razu biorąc się za rannego i kobietę ukrywającą się wciąż w budynku. Ta druga przez chwilę krzyczała, ale prawie od razu ją uciszono środkiem uspokajającym i przeniesiono do furgonetki. Noah wylądował w karetce. Część ekipy od razu zabrała się za ciała, wszyscy sprawiali wrażenie, jakby nie robili tego po raz pierwszy. Również do najemników szybko podszedł jeden z nich, średniego wzrostu mężczyzna - tylko tyle dało się o nim powiedzieć przez ochronną odzież.
- Podobno jedno z was wynosiło rannego - gdy Kane się przyznał, Republikanin skinął głową i wskazał furgonetkę. - Wsiadaj tam, jedziemy na badania. Dzięki za uratowanie chłopaka, jest stanowczo zbyt lekkomyślny, ale bardzo potrzebny. Reszta miała kontakt? Jak nie to możecie zostać przy tej placówce, zapewnimy wam odzież ochronną.
Nader i dwóch innych pakowało właśnie jeńca do jeepa. Wszyscy czterej zostali spryskani jakimś odkażającym płynem, związanego dodatkowo ubrano w kombinezon. Odpowiedzi, które mógł posiadać, były najwyraźniej dla Republiki ważniejsze niż ewentualny przenoszony przez niego wirus.
- Wolimy się nie rozdzielać - Bailey przyjęła taktykę “prosto z mostu”. - Część z nas wchodziła do budynku, ocierała o tych… niepewnych, nie wiadomo cośmy tu wdychali. Skoro jesteście w stanie wykonać badania, to poprosimy - uśmiechnęła się, co było widoczne głównie w jej oczach. W tych ciemnościach pewnie to i tak był stracony gest. - Mamy motory, Irishman mógłby pojechać swoim. I tak musimy je zdezynfekować - wzruszyła ramionami, postanawiając mówić za wszystkich. Ostatnio niebezpiecznie często pozwalali przejmować gadanie, rozbudzało to wewnętrzną potrzebę Dawn do… sama nie wiedziała czego. Może za długo już nie miała faceta.
- Jedziemy wszyscy razem. - Przytaknęła jej Shade. - Każdy z nas w mniejszym lub większym stopniu miał kontakt z tymi co wyleźli z budynku. - Nowoprzybyli i tak nie mieli szans podważyć jej słów, więc spokojnie można było nieco mijać się z prawdą.
- Gdzie będziemy dezynfekować nasz sprzęt? - Fox uznawał kwestię transportu za przesądzoną, a przynajmniej tak wolał ją przedstawiać przybyłym, od razu przechodząc do kwestii wykonawstwa. - Jak tutaj, to dajcie nam coś na spryskanie motorów i będziemy mogli ruszać.
- I w razie czego lepiej nie ryzykować roznoszenia, zamykając mnie w furgonie - dołożył swoje O’Hara, dobrze wiedząc, że nie musi słuchać jakiegoś doktorka. - Możemy jechać za wami albo podajcie nam miejsce docelowe. Wnioskuję, że wiecie o minie - spojrzał w stronę leżących przed głównym budynkiem ciał.
- Jak sobie chcecie - wzruszył ramionami ich rozmówca. - Tylko nie liczcie na wygody. Jedziemy do Darrington, jest tam przychodnia z gabinetem zabiegowym.
Nie brzmiało to jak wyjątkowo profesjonalna i nowoczesna opieka zdrowotna, skądeś jednak karetkę mieli. Wszystko w górach stanu Waszyngton było zazwyczaj prostsze i mniej dofinansowane niż w bardziej zurbanizowanych obszarach, a teraz dysproporcje się jedynie zwiększały. Czy Republika robiła coś w tym zakresie, trudno powiedzieć. - Minami zajmą się inni, wyruszamy od razu. Dezynfekcja będzie na miejscu.
Nie było powodu do długich pożegnań. Samochód z jeńcem odjechał pierwszy, niedługo po nim ruszyła karetka i furgonetka, wraz z czterema ludźmi w pełnych kombinezonach, Noahem i spanikowaną kobietą, którą ostatecznie uśpiono. Zanim ruszyli, zatrzymała ich na moment Eve.
- Mam jechać z wami? Jeśli nie to odnajdziemy się później, macie numer.
- Lepiej nie, po co dodatkowo ryzykować. Odezwę się po wynikach - odpowiedział jej O’Hara.

Droga przebiegła bez zakłóceń, po wąskich, krętych drogach pięknymi wąwozami i dolinami, których to rzecz jasna nie mogli podziwiać w środku nocy. Gdy dojechali na miejsce po czterdziestu pięciu minutach powolnej jazdy, poczuli zmęczenie. Darrington było niewielką miejscowością, podobną do Granite Falls - wszędzie stały niskie jednorodzinne domy i kościoły. Ich przewodnicy zatrzymali się przy parterowym - jak wszystkie w okolicy - budynku w kształcie rogala i medycznym symbolem nad drzwiami. W środku paliło się światło, więc ktoś czekał. Noaha szybko przetransportowano do gabinetu zabiegowego, najemnikom kazano czekać w niewielkiej poczekalni, gdzie ubrana szczelnie kobieta pobrała im krew. Na zewnątrz dwóch ludzi dezynfekowało motory.
- Pozbądźcie się tego co macie na sobie, wszystko musi zostać zdezynfekowane. Możecie wykorzystać jeden z gabinetów - wskazała drzwi. - W łazience jest prysznic. Jak nie macie zapasowych ubrań to tymczasowo dam wam fartuchy. Na wyniki trochę poczekacie, prawdopodobnie około doby, macie się nie szwendać. Jak nikt nie wskaże wam miejsca do kwarantanny to będziecie musieli tu przekoczować.
Odeszła z próbówkami, chyba nie chcąc przebywać przy nich dłużej niż to konieczne. Nieprzytomną kobietę także wniesiono do gabinetu zabiegowego, a wskazane im pomieszczenie miało kozetkę, dwa krzesła i biurko jako wyposażenie. I nie za dużo miejsca nawet do rozłożenia się na podłodze.
- Chyba trochę przesadzają - Stwierdziła Shade zaglądając do wskazanego przez kobietę pomieszczenia. - Z tego co pamiętam wirus X roznosił się tylko przez krew. Na pewno nie oddam im swojego kombinezonu do odkażania. Nie wiadomo jakie mają pomysły by to robić. Nie mam jednak nic przeciwko temu by się wykąpać.
Weszła do środka i położyła na podłodze plecak, który zabrała z motoru. Wyjęła zapasowe ubranie i zaczęła się rozbierać. Kombinezon postanowiła upchnąć głęboko na dnie, by nie dobrał się do niego nikt obcy.
- Wirus X może i tak, ale cholera wie co mogło wydostać się z tego konkretnego labu - Kane starał się nie dotykać innych, pozbywając się wierzchniej odzieży i pancerza, układając to wszystko na tyle daleko, na ile się dało. - Ja za to chętnie skorzystam ze środka dezynfekujacego. I rozmówię się z kimś kto mi zwróci za nanoboty.
Z jakiegoś powodu poczuł się nagle zirytowany. Przez moment gapił się na rozbierającą się Valerie.
- Dookoła jest sporo domów, na pewno nie wszystkie zajęte. Może pozwoliliby nam z jednego skorzystać? Scrap? - kiedy kobieta odwróciła się ku niemu, zatoczył kółko uniesionym palcem.
- Ostrożność jest może i w tym przypadku wskazana, ale miejsce nie wygląda na takie, które pomieści wiele osób - Felix mówił o kwestiach, które byłyby najmniej problematyczne nawet na podsłuchu. - To pomieszczenie też się do tego nie nadaje, będziemy jak sardynki, a to teraz zły pomysł - kończył się właśnie przebierać. Ani ubrań, ani pancerza nie ukrywał, woląc je zdezynfekować. - Tylko nie gryźcie.
- Bez obaw. Sardynki nie mają zębów. - Valerie zdążyła się w tym czasie rozebrać do naga i weszła do kabiny prysznicowej. Nie miała bezpośredniego kontaktu z nikim kto wyszedł z podziemi, więc nie bardzo przejmowała się odkażaniem. Miała po prostu ochotę odprężyć się chwilę w gorącej kąpieli, bo na inny sposób rozładowania napięcia raczej w tym momencie nie było szans. Może fakt, że w dzieciństwie tak wiele czasu spędziła w szpitalach i nasłuchała sporo o wirusach, bakteriach i innych organizmach atakujących człowieka, sprawiał że była bardziej spokojna od reszty. Było w tym więcej fatalizmu niż brawury. Wiedziała doskonale, że jeśli znajdowało się tam cokolwiek co rozprzestrzeniało się za pomocą powietrza żadne odkażanie nie dawało im jakichkolwiek szans na ochronę.
Pierwszą czynnością Scrap po oddaniu krwi i zdjęciu kurtki, było zajęcie się pupilami. Nie wchodziło w grę, żeby to inni zajęli się ich dezynfekcją i czyszczeniem, dlatego pożyczyła trochę płynu i zajęła się tymi dronami, które tego wymagały. Kiedy zagadnął ją Kane, była właśnie przy podłączaniu swojej menażerii do ładowarek. Skinęła głową widząc gest i wyjęła urządzenie zakłócające, stawiając je na biurku w gabinecie. Potem na wszelki wypadek skanerem z holofonu zaczęła szukać kamer lub innych urządzeń elektronicznych, gdyby się okazało, że to jednak nie zwyczajny gabinet lekarski.
- Fox, może zagadasz do swojej nowej znajomej. Wraz z nią może pojawić się ktoś od podejmowania decyzji, dzięki czemu nie będziemy się musieli tu gnieździć.
Poszukiwania nie odkryły nic podejrzanego. Skończyło się też dezynfekowanie ich motorów, przy których teraz już nikt się nie kręcił.
- Scrap ma rację, odezwij się, zagraj zmartwionego. To nie twoja mocna strona, ale każdy inny kontakt do niej z naszej strony będzie podejrzany - O'Hara poparł panią mechanik. Zaczął się rozbierać, zamierzając skorzystać z prysznica po Valerie. - Jak się umyję to pójdę załatwić, żeby nam chociaż łóżka polowe tu zwieźli, skoro chcą nas tu trzymać. I coś do jedzenia, zakładając, że da się pić wodę z kranu - mówił cicho, żeby nie było tej rozmowy słychać na zewnątrz. - Inne pomysły? Dałbym nam trochę czasu na zbałamucenie bliźniaków, może wysypią się z informacjami gdzie wyniki ich badań i co oni w ogóle oferują Republice. Jak to się nie uda, a okaże się, że wirus to nie ściema, to wtedy dopiero olać sprawę danych.
Tymczasem zwiadowczyni, która umywa także włosy, wyszła spod prysznica i zaczęła się starannie wycierać jak zwykle niewiele sobie robiąc ze swojej nagości.
- I to kiedy nie mogę cię dotknąć, jesteś okrutną kobietą - mruknął Kane, mijając ją w drodze do łazienki.
- Podobno oczekiwanie wzmaga przyjemność. - Shade odpowiedziała mu równie cicho mrugając porozumiewawczo. Wiedziała doskonale jak czuje się Irlandczyk. Dzielili już te doświadczenia nie pierwszy raz.
- Macie rację, czas na kontakt - Fox przytaknął towarzyszom. W międzyczasie podłączył również ładowarkę do swojego małego drona. Chwilowo byli w tym miejscu uziemieni, lepiej więc chwytać okazję. Nie wiadomo, jak będzie potem. Anglik usiadł na krześle i wyszukał numer do Nicole Maines, gdy Valerie wyszła z prysznica. - Jesteś jeszcze mokra na lewym barku - powiedział do niej z wyszczerzem. Zaraz potem zadzwonił do Nicole. Sygnał przez dłuższą chwilę sygnalizował dzwonienie. Najemnik miał się już rozłączać, kiedy odezwał się zaspany głos dziewczyny.
- Halo?
- Hej, tu Fox. Widzieliśmy się w Granite. Chciałbym dzwonić z czymś przyjemnym, ale chodzi o Twojego brata... Musisz wiedzieć, że niestety został ranny w Corkindale. Stracił przytomność, przewieźli go karetką do Darrington - Raver mówił wolno, spokojnym, smutnym tonem, jednak bez żadnej przesady. Wolał nie silić się na ckliwą gadkę. Nie znał za dobrze Nicole, więc nie zarzucał jej dalszym monologiem, lecz sprawdzał reakcję. Ostatecznie chodziło o to, by mieć bliźniaków w jednym miejscu, a nie wiedzieli nawet, czy ktoś zdążył i czy w ogóle zamierzał ją poinformować o tym, co stało się bratu.
- Co? - pierwszą reakcją było chyba niezrozumienie. - Mój brat? Kto... ? Nic mu nie jest? - z każdym słowem wyraźnie coraz bardziej się rozbudzała. Przez chwilę milczała, zbierając myśli. - Skąd wiesz, że to mój brat?
- W laboratorium była jakaś strzelanina. Znaleźliśmy go rannego, ktoś ze wsparcia go rozpoznał i skojarzył z tobą - Fox mówił takim samym tonem jak wcześniej. Nie zarzucał od razu wszystkimi szczegółami. Dalej skupił się na stanie Noah. - Nie jestem lekarzem, ale dostał od nas opatrunek nanobotowy. Wykorzystujemy to w polu. Żyje, przetransportowano go nieprzytomnego do przychodni w Darrington na badania - powtórzył spokojnie, gdy zauważył, że Nicole mogła wszystkiego od razu nie wyłapać z pierwszej wypowiedzi. - Też tu jesteśmy, badają nas wszystkich na obecność wirusa czy innego paskudztwa. Wybacz, nie znam się za dobrze na tym - najemnik nie naciskał, dał jej moment na przetrawienie przekazanych informacji.
- W Darrington? To niedaleko - brzmiało to jakby mówiła to do siebie. Głośno przełknęła ślinę. - Vale pojechał gdzieś, mógłby mnie ktoś przywieźć? - Fox nie mógł jasno stwierdzić, czy pyta siebie czy jego. - Nie mogę tu siedzieć, nie wiedząc… zaraz, wirus? Coś się stało w tym laboratorium? Które to było? Rozszczelniły się pojemniki zostawione przez Umbrellę?
Wiele kwestii na raz, praca jej umysłu nie była łatwa do ogarnięcia.
Zgodnie z sugestią Foxa Shade wytarła starannie oba barki i włożyła na siebie bawełnianą bieliznę, obcisłe spodnie i top i krótkim rękawem. W pomieszczeniu było ciepło, więc nie widziała potrzeby by od razu ubierać się cieplej.
- Powiedz, że możesz po nią skoczyć motorem. - Szepnęła cicho w kierunku Ravera.
Felix skinął głową na znak, że zrozumiał. Skupiał się jednak przede wszystkim na rozmowie. Wcześniej Nicole wydawała się być paplą, teraz w konfrontacji ze stresującym zdarzeniem Raver również odnosił wrażenie, że to potencjalna chodząca “bomba” informacyjna. Należy jej dać mówić, ale najlepiej, by nie mówiła o wszystkim naraz i nie wychodził z tego mętlik.
- To było Corkindale. Nie jesteśmy pewni, co się stało. Była strzelanina, może jakiś pojemnik został uszkodzony. Szczerze, jeżeli się na tym znasz, to sam bym się czuł bezpieczniej, gdybyś się tym zajęła. Wspominałaś, że jesteś naukowcem… Nie wiem gdzie jesteś, ale jeżeli niedaleko, to może da się zorganizować transport. Może nawet sam będę w stanie przyjechać, mamy motory… - tutaj się zatrzymał, ponownie dając szansę na przetrawienie przez Nicole przedstawianych informacji i odpowiedź.
- Mógłbyś to zrobić? Wynagrodzę ci to! - wyrzuciła z siebie podekscytowanym tonem. - Jestem w Bedal, to niedaleko, wyślę ci współrzędne miejsca, w którym będę czekać. Corkindale, tak, to nowe miejsce. Teraz pamiętam, mieliście tam jechać. Ale co robił tam mój brat? Przyjechał z wami?
- Bedal - powtórzył za Nicole. - Ok, wyślij te współrzędne i zrobię, co w mojej mocy. Nie przyjechaliśmy tam z Twoim bratem. Musiał być już wcześniej na miejscu, w laboratorium. Miał na sobie kombinezon. Krwawił. Dostał od nas opatrunek nanobotowy, zanim przyjechała karetka - powtórzył to na wszelki wypadek po wspomnieniu o krwawieniu. - Potem wszyscy pojechaliśmy do Darrington.
- To… to dziwne, nie powinno go tam być - usłyszał jak znowu przełyka ślinę. - Muszę się z nim zobaczyć. Przyjedź tak szybko jak to możliwe, proszę - jej ton, uczucia do brata, brzmiał autentycznie. Mogła się o niego naprawde martwić.
- Tak zrobię - odpowiedział uspokajająco Fox. - Prześlij współrzędne od razu po rozłączeniu się. Do zobaczenia.
Po zakończeniu rozmowy snajper zwrócił się do zebranych w pomieszczeniu towarzyszy:
- Babka chce tu przyjechać i to jak najszybciej. Nie wiedziała, że brat był w Corkindale i podobno w ogóle nie powinno go tam być. Muszę po nią pojechać. Będą w końcu razem, w jednym miejscu, a to oferuje nam możliwości. Z niej można potencjalnie wiele wyciągnąć. Przy motorach nikt już nie grzebie. Nie jesteśmy tu więźniami, więc chyba nikt mnie nie zatrzyma. Raczej unikają teraz z nami kontaktu - wzruszył ramionami. - Najwyżej powiem, że nagła sytuacja i w razie czego chyba nie ma co chyba nawet ukrywać, że mam przywieźć naukowca. I tak będzie chciała się zobaczyć z bratem, który gdzieś tu leży.
Raver spojrzał na swoje rzeczy.
- Dezynfekcja będzie musiała poczekać - parsknął.
- Nie martw się jak ktoś po to przyjdzie oddamy do prania - Valerie machnęła ręką w stronę jego rzeczy. - Chyba że masz tam coś cennego.
O’Hara zdążył w tym czasie spłukać z siebie uczucie bycia brudnym i skażonym. Wyszedł z łazienki, słysząc ostatnie słowa Foxa.
- Nie stykałeś się tam z niczym bezpośrednio, nic ci nie będzie. Tu panuje teoretyczna anarchia, pamiętacie? Prawdziwy anarchista nie słucha nikogo - błysnął zębami w uśmiechu pozbawionym faktycznej wesołości. - Przywieź nam ją. Zasugerowałbym, żeby Scrap się z tobą zabrała, ale wtedy nasza podlotka nie będzie taka wylewna. Przytulając się do pleców przystojnego żołnierza powinna być gadatliwa, zwłaszcza jak jej poobiecujesz bzdur. Shade ma rację, oddamy co masz na sobie, weź czyste ubranie. Większym problemem mogą być posterunki tutejszych, chyba lepiej żebyś jechał na zapalonych światłach i nie ukrywał celu.
- Po prostu bez pancerza tutaj czuję się jak goły - Felix odpowiedział trochę rozbawionym tonem. Gotował się już jednak do wyjścia. - Nie zapowiadałem towarzystwa, więc pojadę sam - dodał po chwili, odłączając drona z ładowarki i chowając do kieszeni. - Tak w ogóle to nie ma z nią tego szefa - Anglik nawiązał do wcześniejszych słów Scrap o osobie podejmującej decyzję. Sprawdził drogę na GPS. - Nie będę się przekradał, pojadę tam otwarcie.
Część sprzętu była przy motorze, najemnik nie musiał nawet za bardzo się przepakowywać. W swoich zapasowych ubraniach, bez symbolu feniksa na kurtce, nie wyglądał na Nomada, ale na żołnierza już tak, bo żadnego zaoferowanego lokalnego fartuszka nie ubierał. Broń rzecz jasna też brał ze sobą, mimo iż przy dobrych wiatrach nie będzie wcale potrzebna. Bedal według mapy daleko nie było. Może da się uwinąć z tematem w miarę szybko.
Dawn pracowała metodycznie, skrupulatnie i szybko, czyszcząc każdy zakamarek drona. Zdążyła przy tym nawet popatrzeć na dobrze zbudowane, nagie ciała, prezentowane w sposób pozwalający zapomnieć na moment o problemach zewnętrznego świata. Zachichotała na tę myśl, jak mała dziewczynka, będąc gotowa do swojej kąpieli w chwili, kiedy Fox zaczął się zbierać do wyjścia.
- Wysłałabym Frugo na zwiad, ale ciągle coś przerywa jego ładowanie. Taka konstrukcja nie mogła mieć solidnej baterii, za ciężka - kobieta zrobiła przepraszającą minę, ściągając bluzkę przez głowę. Podobnie jak Shade, nie miała się czego wstydzić. - Zanim tam dojedziesz to zdąży się podładować, więc gdybyś spodziewał się problemów to dzwoń, wyślę go.
Raver spakował się i ruszył na parking, pozostawiając pozostałą trójkę w ciasnym gabinecie peryferyjnej przychodni na zadupiu stanu Waszyngton.
 
Widz jest offline  
Stary 30-10-2020, 23:53   #20
 
Cybvep's Avatar
 
Reputacja: 1 Cybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwu
Darrington w dawnych czasach stanowiło ostatnią osadę ludzką, posiadającą w miarę sensowną infrastrukturę, patrząc z tej strony pasma górskiego. W pogodny dzień tutejsze widoki wciąż dla wielu uchodziły za najpiękniejsze w całym USA. Nie dało się jednak ukryć, że cywilizacyjnie była to dziura, która pogłębiła się przez lata opuszczenia. Teraz Republika przywróciła prąd i co któraś latarnia działała, wszystkie domy oprócz przychodni jednak spowijała ciemność. Druga w nocy oczywiście miała dużo do gadania w tej kwestii. Kiedy przyjeżdżali nie zwracało to takiej uwagi, teraz jednak jak odpalił motor, to miał wrażenie, że słyszeli go w każdym zakątku tej mieściny. GPS pokazywał 30 minut do celu podróży, który pojawił się zgodnie z obietnicą, wskazując prostą trasę po jedynej wychodzącej na wschód drogi. Fox szybko minął zabudowania, ale dźwięk i światło reflektora zainteresowało ustawiony tu posterunek i najemnik napotkał pierwszą przeszkodę - samochód blokujący drogę i kilku ludzi celujących do niego latarkami.
- Kim jesteś i gdzie jedziesz? - padło pytanie, jak tylko się zatrzymał.
Dla Ravera szybko stało się jasne, że nawet gdyby chciał w jakiś sposób jechać po kryjomu, ze zgaszonymi światłami, to i tak jakaś ekipa z lokalnego posterunku by go namierzyła. Dźwięk motoru w tej dziurze nocą strasznie się roznosił. Tak czy siak, zatrzymał się bez żadnego ociągania się.
- Mówią mi Fox. Jadę do Bedal. Podobno krótka przejażdżka - powiedział spokojnym tonem, nie schodząc z motoru.
- Pół godziny - potwierdził jego rozmówca. - Ale ciebie nie znam, a jedziesz jak na wojnę. Kto jest twoim dowódcą i w jakiej sprawie jedziesz?
- Szczerze, nie do końca jeszcze się zorientowałem w waszych strukturach dowodzenia - Felix wzruszył ramionami. - Ale nawet mi się to podoba, w końcu to kraina wolności. Jestem w siłach mobilnych, bez broni prawie nigdzie się nie ruszam. Z Bedal odbieram naukowca, który może pomóc w walce z jakimś wirusem. Jeżeli to pół godziny, to za jakąś godzinę powinienem być z powrotem. Droga chyba jest tylko jedna, ale Wy to wiecie pewnie lepiej - Fox wskazał głową w kierunku Bedal.
- Gościu, nazwiska dawaj, albo zamykamy cię do czasu przyjazdu kogoś, kto za ciebie poświadczy - celujący do niego latarką mężczyzna wydawał się zirytowany nic nie znaczącą gadką Foxa. Albo ogólnie zdenerwowany, co mogły potwierdzać dalsze jego słowa. - Wolność wolnością, ale niedawno mówili nawet o spadochroniarzach na naszym terenie. Co do was, to słyszałem motory niedawno, komunikat mówił, że wracacie z labu gdzie mogło coś pójść nie tak i macie się zatrzymać w tutejszej przychodni. Więc dobrze radzę, nie rób se jaj.
- Wiem o kim mówicie i żaden ze mnie spadochroniarz - Fox odpowiedział pewnym tonem. Nieprowokacyjnym, ale bardziej stanowczym niż wcześniej. Nie próbował nikogo uspokajać, odnosząc wrażenie, że pogorszyłoby to sytuację i straci przez to kupę czasu. - Jestem po Waszej stronie, potwierdzi to na przykład gość z obozu, którego zwą Unitem. Do sił mobilnych zrekrutował mnie natomiast Norris. Nie robię sobie jaj, nie jechałbym tędy nocą dla zabawy - Anglik powstrzymał się przed ponownym wzruszeniem ramion.
Kątem oka wychwycił ruch z boku, jeden z otaczających go ludzi odwrócił się i przez chwilę chyba cicho rozmawiał z kimś. Trudno powiedzieć, motor nawet na jałowym biegu mocno dudnił. To co podał musiał jednak wystarczyć, bowiem ten przed nim machnął latarką, a inny odjechał samochodem, robiąc mu miejsce.
- Te drogi są niebezpieczne, lepiej się nie włóczyć samemu po nocy - powiedział tonem o wiele bardziej informacyjnym niż ostrzegawczym. Poszło łatwo, pytanie czy tak samo będzie w drodze powrotnej, jeśli ktoś pozna Nicole.
GPS pewnie wskazywał drogę, Fox jechał mniej pewnie. Było kręto, ciemno, mokro i wąsko, co w połączeniu z ciągłymi zmianami wysokości, nawet Ravera zmuszało do regulaminowej prędkości. Współrzędne podane przez dziewczynę zbliżały się powoli, po pół godzinie która minęła zanim dotarł na miejsce, był już cały przemarznięty. Temperatura zaczynała mocno spadać. Za to na poboczu dostrzegł drepczącą niecierpliwie w miejscu samotną postać. Dokładnie tam, gdzie mu wskazała.
Fox chwilę zastanawiał się, czy dziewczyna wyszła z budynku i stoi tutaj już od tych trzydziestu minut. Ludzie różnie się zachowują w stresujących sytuacjach, a jeszcze małolaty… Podjechał bliżej i dopiero gdy upewnił się, że to Nicole, powiedział:
- Wybacz, że tyle to zajęło, ale warunki o tej porze nie są idealne. Gotowa do drogi? - to było pytanie, jednak Felix oceniał też sam, w szczególności zwracając uwagę na ubiór i bagaż. Raz, że może to powiedzieć mu coś o niej. Czy wzięła cokolwiek miała pod ręką, czy działała nieco bardziej metodycznie. W rozmowie telefonicznej jej umysł gdzieś krążył, ale współrzędne podała niezwykle precyzyjnie. Dwa, że sam już znał warunki panujące na drodze, więc powinien być w stanie określić, czy będzie miał z nią problem.
Miała na sobie ciepłe, przeciwdeszczowe ubranie. Spodnie i kurtka, nic w stylu sukienek. Na plecach plecak, na twarzy maskę lub coś ją przypominającego, tylko oczy były odsłonięte. Trudno było w tych okolicznościach coś Foxowi wyczytać z zachowania czy twarzy. Od razu jak się zatrzymał, zaczęła pakować się na siodło, obejmując go rękami.
- Dziękuję, że po mnie przyjechałeś! - powiedziała, może zbyt głośno, przekrzykując warkot motoru. - Zawieź mnie do brata, proszę. Ale po drodze musisz mi opowiedzieć wszystko co wiesz. To ważne, ci ignoranci mogą nawet się nie domyślać na co trafiliście!
- Jasne, jedziemy - potwierdził Fox, widząc, że dziewczyna nie chce tracić czasu. - Znają Cię tam, w Darrington? Znasz tamtejszą placówkę medyczną?
Pierwszy odcinek w drodze powrotnej Raver zamierzał przejechać niejako na próbę, określając, na ile praca silnika motoru umożliwia rozmowę podczas jazdy. Mogą do siebie nawet krzyczeć, byle dało się to zrozumieć. Dotychczasowe doświadczenia i tak wskazywały na to, że w obecnych warunkach nie będzie mógł jechać zbyt szybko, a skoro miał okazję, Felix wolał rozmowę bezpośrednią niż kombinowanie z alternatywami w postaci holofonów, słuchawek czy innego sprzętu. Przytuliła się mocno, dzięki czemu i bliżej miała do jego ucha.
- Tam jest tylko przychodnia, nic co byłoby warte poznawania! Byłam w miasteczku kilka razy, z Vale'm, może ktoś mnie kojarzy. Tam jednak nie ma żadnego z laboratoriów Umbrelli.
- Jesteś biologiem? Medykiem? Czy interesuje Cię wszystko, co jest warte poznania? - Fox nawiązał do ostatnich słów Nicole. - Ci z przychodni nie wydawali się zbyt pewni. Nie wiadomo, co dokładnie się działo w labie, ale powiem Ci, jak zachowywały się osoby, które napotkaliśmy. Jeden człapał jakby wręcz podświadomie, zostawiał za sobą ślady krwi. Dla mnie pół-trup. Dwaj inni ledwo trzymali się na nogach, wymiotowali, słabo kontaktowali, potem stracili przytomność. Była też babka, która majaczyła i panikowała, ale wydawała się i tak najbardziej sprawna, bo przynajmniej wypowiadała jakieś zrozumiałe słowa. Chyba ją czymś uśpili przed przewozem do przychodni - Raver przerwał wypowiedź, dając dziewczynie chwilę na przetworzenie otrzymanych informacji. Przy okazji chciał sprawdzić, jak działa. Czy będzie ponaglała, by mówił więcej, czy zacznie komentować, dzielić się własnymi przemyśleniami. - Twój brat jako jedyny z napotkanych miał kombinezon. Krwawił z boku, dostał od nas nanoboty, stracił przytomność. Mówiłaś, że miało go nie być w Corkindale?
- Moją dziedziną jest biochemia, ale interesuje mnie wiele dziedzin - odpowiedziała na jego pierwsze pytania, przez dłuższy moment kontemplując to o czym opowiedział. - Nie mógł krwawić od samego wdychania tego co się wydostało. Został postrzelony? Wymioty i utrata przytomności to częsty efekt chemicznych środków, nic mi ta informacja nie daje. Ten pierwszy przypadek jest ciekawszy, ktoś zbadał jego ciało? - teraz odzywał się w niej umysł naukowca. Pomimo młodego wieku stała się ważna, na pewno nie przez swoją urodę. Mózg jako powód był bardziej prawdopodobny. - Środki ostrożności najpierw. Skoro krwawił, to musiano go zranić, jak powtarzam, nic co do tej pory znajdowaliśmy nie zadawało ran. To, że Noah tam był jest najdziwniejsze. Muszę z nim porozmawiać. Gdyby go przenieśli to by mi powiedział, jestem pewna. Rozmawiałam z nim jeszcze wczoraj, pracował w Mansford, ale wspominał, że być może natknęli się na coś ciekawego.
- W labie była jakaś strzelanina - kontynuował Fox. - Twój brat na pewno został ranny, ale nie mam pewności, czy od kuli, czy od czegoś innego. Nie mieliśmy nawet czasu tego ocenić, zwłaszcza że nikt z nas nie jest medykiem. Pierwszy przypadek nie żyje i nie widziałem, by transportowali jego ciało - najemnik pominął dalsze informacje o tej śmierci, uznając, że wspominanie o tropieniu pół-trupa i o imponującym działku Boba, które rozwaliło mu łeb, nie jest teraz ani potrzebne, ani istotne. - Jeżeli chodzi o szczegóły, to kojarzę, że jednemu z wymiotujących oderwał się płat skóry policzka. Gdy w końcu przyjechało wsparcie i usłyszeli, co się stało, podejrzewali głównie przestrzelenie pojemnika z trującym gazem, ale ktoś coś przebąkiwał też o wirusie. Słyszeliśmy o wirusie X, z niczym dobrym się nam nie kojarzy. W przychodni na pewno są Twój brat i ta babka, którą uśpiono przed przewozem. Ta placówka nie wygląda jednak ani na dużą, ani na dobrze wyposażoną - Raver zrobił pauzę, ponownie dając pasażerce okazję do przetworzenia przekazanych informacji. - On był nieprzytomny, więc nie wiem, czy od razu będziesz w stanie z nim porozmawiać. Mogła go zwabić do Corkindale zwykła ciekawość? Ty wydawałaś się tym miejscem zainteresowana, mimo iż jest na skraju terenu Republiki, gdzie nie jest bezpiecznie, jak widać.
- Oczywiście, że jesteśmy ciekawi! To przecież najbardziej fascynująca rzecz tutaj na tym zadupiu... - wypaliła, po czym dodała szybko: - Oczywiście poza tą niezwykłą, otwartą społecznością. Ale ani ja ani mój brat nie zaryzykowali byśmy takiej wyprawy samotnie. Noah nawet nie ma prawa jazdy - zamilkła na moment, poczuł, że przytula się mocniej. - Jednak na przykład z tobą mogłabym zaryzykować.
Znowu nie odzywała się przez dłuższy moment, układając sobie wszystko w głowie.
- Płat skóry nie odpadłby od wirusa, nie tak szybko. Musiałby zostać podany w stężonej dawce dożylnie, a i wtedy nie wiem ile czasu by minęło. Wirus X to historia, dzisiaj mamy jeszcze gorsze rzeczy. Tutejsze placówki porzucono i ciągle zastanawiamy się nad prawdziwymi powodami - mówiła coraz bardziej otwarcie, jakby uznawała Foxa jako osobę z którą może o tym swobodnie rozmawiać. - Na skórę mogło zadziałać także promieniowanie albo chemia. Przechowywano tu bardzo dużo ekstremalnie niebezpiecznych substancji.
- W razie czego możemy ryzykować razem. Pewnie lepiej niż Ty nikt nie sprawdzi, czy nic mi nie jest, więc także dla mojego bezpieczeństwa najlepiej, byś była gdzieś w pobliżu. - Fox odpowiedział swobodnym tonem. - Z tego co mówisz wynika, że poza wirusem są inne opcje, niekoniecznie zaraźliwe. Jeśli jednak mogą być nawet gorsze w skutkach niż wirus X... Cóż, mam nadzieję, że w okolicy są nie tylko opuszczone placówki, ale też takie, w których można to zbadać i zwalczać. Swoją drogą, jak trafiłaś do Bedal? Czemu nie pracujesz razem z bratem? - pytania zadawał luźno, bez naciskania ani ciągnięcia za język. Rzucał tematy, ale wolał dać się jej swobodnie wypowiedzieć.
- Nie, to nie tak, że to tu mają te groźniejsze rzeczy - roześmiała się mu prawie do ucha. - Wirus X był szczytem tamtej technologii. Mówię tylko, że obecnie korporacje mają gorsze specyfiki. - Vale mnie tu zostawił na noc, bo znowu miał coś pilnego. Pewnie mu się nie spodoba, że uciekłam, ale mam to gdzieś. Chyba szybko mu się znudziłam. A co do Noaha, to ja i mój brat mamy odrobinę inne zadania i profile. On bardziej lubi dłubać i zgłębiać, a ja poznawać. Każde - podkreśliła to słowo, słyszał to pomimo hałasu silnika, a jedna z jej dłoni zsunęła się jakby niżej - doświadczenie jest warte poznania. Jeździłam z Vale'm ostatnio, kazał mi oceniać nowe odkrycia. Same przewidywalne, nudy.
- To już wiadomo, co ci się podoba tutaj. Otwartość i kontakt z nowymi... doświadczeniami. Naukowymi i nie tylko - Anglik sam się roześmiał, taka luźna forma rozmowy mu odpowiadała. - Czy jednak dobrze słyszę, że te naukowe cię rozczarowały? Serio nic ciekawego nie odnaleźliście? Sam nie wiem czy to tylko my mamy takie szczęście, że gdzie się nie ruszymy, to trafimy na jakieś problemy lub jakiś syf... chociaż ty mogłabyś widzieć to inaczej - dodał wesoło. Potem przerwał na chwilę, a gdy znowu się odezwał, mówił nieco innym tonem, wyrażającym bardziej zaciekawienie niż wesołość.
- Pierwsza twoja ucieczka? - pytanie zadał ogólnie, chcąc się przekonać, co sama wypali. - Tych w Darrington ostatnie wydarzenia chyba trochę przerosły, wydają się przewrażliwieni. Mogą cię wypytywać o pierdoły, ale ty przecież jedziesz pomóc w walce z wirusem, pomóc tym ofermom z placówki... Potrafisz być przekonująca, prawda?
- Czy ja wiem? - jej głos zdradzał wątpliwość, słyszalną pomimo warunków. - Poza tym, jaka ucieczka, jestem wolną osobą. Ucieczka brzmi, jakbym została gdzieś zamknięta i trzymana przez niedobrych rodziców - roześmiała się. - Znaleźliśmy dużo, ale nie jest to tak fascynujące, jak mogłoby być. Może Noah coś odkrył teraz, skoro był zupełnie gdzie indziej niż powinien. Nie jestem tu jeszcze odpowiednio długo, aby jednoznacznie stwierdzić czy jest tu coś wyjątkowego. Na pewno nie leżącego otwarcie na półkach, ktoś taki jak Umbrella nie zostawiłby tak ważnych dla nich rzeczy.
Fox nie czepiał się teraz słówek, zatem pominął to, że dziewczyna sama wspomniała wcześniej o swojej "ucieczce".
- To akurat chyba dobrze, że nie każdy ma do tego łatwy dostęp - odniósł się do słów o Umbrelli. - Zostanie coś dla prawdziwych odkrywców. Do Darrington już blisko. Miejmy nadzieję, że brat szybko się wybudzi i będziesz mogła go o wszystko wypytać.
 
__________________
Flying Jackalope
Cybvep jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172