Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-10-2019, 10:15   #1
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Strefa Skażenia



W Seattle, a dokładniej mówiąc na lotnisku Seattle-Tacoma było mglisto i deszczowo. Samoloty przewożące najemników i ich ekwipunek lądowały jednakże bez problemu i większych opóźnień. Technicznie rzecz biorąc stan Waszyngton ciągle znajdował się w obrębie USA, pomimo tego, że większość przyjezdnych doskonale zdawała sobie sprawę z panującej tu anarchii. Słaby rząd podjął w minionych latach kilka prób zapanowania nad chaosem, ale były one nieudane - jedyne co udało się osiągnąć, to względny porządek w głównych miastach, od Seattle do Tacomy. Widok uzbrojonych patroli wojskowych w tym rejonie nikogo nie dziwił no i niewielu zachęcał, przez co nawet te miasta miały ciągle problemy z podniesieniem się po epidemii z 2016 roku, kiedy to zdecydowana większość mieszkańców tego stanu została zarażona i wskutek tego zmarła od wirusa X. Taką łatkę ciężko zerwać, nawet niemal po czterdziestu lat od tego wydarzenia mając do dyspozycji głównie mgłę i deszcz. Dla osób takich jak zbierająca się w głównym holu czwórka nie były to jakieś wyjątkowo złe warunki, w końcu temperatura oscylowała w okolicach dziesięciu stopni, a z cukru nie byli. Tyle, że oni mieli w głowie, że po skończonej robocie wyjadą stąd bez oglądania się przez ramię.

Ich kontaktem był detektyw Timothy Alker. Dowiedzieli się o nim trochę przed zgodą na tą misję - mężczyzna od lat zajmował się poszukiwaniem zaginionych, często właśnie z wykorzystaniem najemników, których wynajmował i opłacał z kieszeni klientów. Niewiele dostali szczegółów, zaznaczył tylko, że rzeczywiście chodzi o poszukiwania. Wśród gór, lasów i bardzo agresywnych w stosunku do obcych tubylców. Ustawił spotkanie na dziesiątą rano tutejszego czasu, w jednym z niewielu ciągle aktywnych hoteli - Radisson Hotel, mieszczący się tuż przy lotnisku. Mieli aż dwie godziny, aby tam dotrzeć, co zawsze było dobrym pomysłem do poznania się z nowymi twarzami, wspominek i nadrobienia minionego od ostatniego wspólnego spotkania czasu. Pustawe hale największego lotniska stanu Waszyngton niosły echem każdy stukot i głośniejsze słowo. Czy im się wydawało, czy nawet pracownicy byli smutni i snuli się trochę bez sensu? No ale, z Foxem ostatnio widzieli się w zdecydowanie bardziej ponurym miejscu, prawda?

- Wygląda na to, że jesteśmy pierwsi - dobrze zbudowany Irlandczyk zagadnął Dawn, gdy pokonali kontrolę celną i odebrali bagaż "dyplomatyczny". W przypadku O'Hary oznaczało to dużą, wzmocnioną torbę podróżną, zapieczętowaną kilkoma plombami. Duży wojskowy plecak bez rzeczy niedozwolony miał już na plecach, przyleciał razem z normalnymi walizkami. Wyglądał na świetnie utrzymanego faceta ocierającego się o czterdziestkę, o żwawym i lekkim kroku. Brązowe włosy miał ścięte na kilka centymetrów, bystre zielone oczy lustrowały lotnisko niczym pole bitwy, oceniając zagrożenia. Sam na pierwszy rzut oka nie wyróżniał się z tłumu, ubrany w jeansy, czarne ciężkie buty i takiego samego koloru skórzaną kurtkę. - Usiądziemy? - wskazał na ławkę, dobrze widoczną od strony wyjścia. - Shade i Fox powinni się niedługo zjawić.
Scrap zdążyła go poznać już z obu stron, tej rozmownej, żartobliwej i skorej do zabawy poza misją oraz skupionej i skoncentrowanej na zadaniu, gdy przychodziła na to pora. Klapnął na siedzisko, prostując nogi.
- Tym razem też zabrałaś ze sobą cały sklep z elektroniką? - błysnął zębami w uśmiechu. - Był taki jeden w Norylsku, myśl o Foxie mi o nim przypomniała. Mechanik, zapinał się w pancerz wspomagany i w tym paradował. Nie myślałaś o takim?

Wysoka, szczupła, ubrana w obcisłe jeansowe spodnie i ocieplaną kurtkę kobieta, wciągnęła głęboko chłodne powietrze schodząc po stopniach samolotu na płytę lotniska. Ostatni raz była w stanie Waszyngton piętnaście lat temu, z Liberty Montrose, kilka miesięcy przed jej tragiczną śmiercią. Słodko-gorzkie wspomnienia na chwilę wypełniły jej umysł, wywołując na twarzy smutny uśmiech.
Gdyby nie Kane, być może nie zdecydowałaby się na tę misję. Od czasu Norylska nie pracowali razem, choć zdarzyło im się kilka razy spotkać na niezawodowym gruncie.
Odgarnęła do tyłu długie prawie do pasa, lekko falujące brązowe włosy i poprawiła torbę na ramieniu odrywając się od swoich myśli. Musiała jeszcze odebrać broń, przesłaną specjalnym kanałem, skierowała się więc w stronę wejścia dla Vipów.
W środku prawie od razu zauważyła O’Harę. Łatwo było go wypatrzyć z uwagi na wysoki wzrost i postawę, która zapewniała mu wyraźną przestrzeń. Towarzyszyła mu młoda, ładna dziewczyna której Valerie nigdy wcześniej nie widziała. Spokojnym, ale praktycznie bezgłośnym krokiem, podeszła do niego od tyłu i zapytała z rozbawieniem:
- Cześć twardzielu. Zabrałeś ze sobą na akcję córkę?
- Potomka mógłbym spłodzić tylko z tobą, moja piękna - odwrócił się z szerokim uśmiechem. Shade pewnie zauważyła jak drgnął, zaskoczony dźwiękiem głosu zza pleców. Wstał i bezceremonialnie objął kobietę, przytulił, cmoknął i odrobinę się cofnął, patrząc na Dawn. - Poznaj Scrap. Wygląda niepozornie, ale wozi ze sobą sklep z elektroniką i potrafi robić z niej cuda.
- No to obawiam się, że pozostaniesz bezdzietny. - Valerie odwzajemniła uścisk, a potem przeniosła spojrzenie na jego towarzyszkę. Jej zielone oczy patrzyły z ciekawością na drugą kobietę:
- Valerie Rusht, albo jeśli wolisz Shade. - Powiedziała wyciągając do niej rękę.
- Dawn Bailey, sporo o tobie słyszałam - znacznie niższa kobieta mrugnęła zawadiacko, ściskając podaną dłoń po wojskowemu. - I dziękuję za komplement. Wiem już jak będę mówiła do Kane'a.
Roześmiała się swobodnie, rzeczywiście było w tym sporo prawie nastoletniej energii. Mierząca trochę ponad sto sześćdziesiąt centymetrów, i to tylko dlatego, że miała na sobie wojskowe buty na grubej podeszwie, Scrap nie pasowała do 95% najemniczych grup. I wcale nic sobie nie robiła ze wszystkich komentarzy. Włosy w lekkim nieładzie, oczy podkreślone mocnym makijażem, szerokie spodnie khaki z mnóstwem kieszeni i obcisła, rozpięta teraz kurtka ze skóry, wraz z topem podkreślająca szczupłą figurę.
- Rozmawialiśmy właśnie o moim bagażu, nie wiem dlaczego tatuś upiera się, że wożę cały sklep z elektroniką - wskazała na cztery wielkie, aluminiowe walizki. Stały w rządku na kółeczkach i jak Irlandczyk mógł zauważyć wcześniej, jeździły za Dawn niczym posłuszne pieski. Na cyfrowych zamkach migały diody. - To jedynie tyle bagażu, z bardzo delikatną zawartością. Ten stan to dziura, ale to nie znaczy, że nie da się założyć bazy terenowej i zostawić tam co nie będzie potrzebne. Gdyby coś poszło nie tak to w razie czego wynajmiemy budę i będziemy sprzedawać, zbierając kasę na powrót.
Już od samego początku dla każdego nowopoznanego musiała uchodzić za gadułę. Przynajmniej miała niski, nie za głośny i miły dla ucha głos.
- Podobno masz kombinezon maskujący - nie wytrzymała, pytając Shade.
- Mam - Druga najemniczka przytaknęła z rozbawioną miną. - Ale nikomu nie pozwalam go dotykać. Zawsze tyle mówisz?
- Kiedy jest okazja - przyznała niezrażona Scrap. - Szkoda. Opowiesz mi chociaż o specyfikacji? To model STEALTH-SL3 czy starszy? - westchnęła. - Kane to ma same nudne, brutalne i pozbawione finezji zabawki.
Shade roześmiała się:
- Chyba nie jest tak źle! Przynajmniej jedna zdecydowanie nie pasuje do tego opisu!

Do grona rozmawiających ostatni dołączył Fox. Prawie 4 lata bez żadnego bezpośredniego kontaktu z kimkolwiek z dawnej grupy najwyraźniej zrobiły swoje, bo kto Ravera znał, nie mógł powiedzieć, że się nie zmienił. A konkretniej - wyglądał jak ktoś, kto przez ten czas zdążył nie tyle wejść w kupę gówna, co zanurkować w szambie po sam czubek głowy, w którym to szambie następnie trochę się popluskał, a potem wyszedł i pozwolił, by gówienko powoli z niego spłynęło. Dopiero po wszystkim się obmył, długo i dokładnie, ale jak to mawiają, kto raz zostanie oblany gównem, z trudem pozbywa się smrodu.
Mimo iż wciąż smukły, Anglik przybrał kilka kilogramów i nabrał mięśni, przez co sprawiał wrażenie bardziej hardego. Po twarzy było widać, że się postarzał, a przy tym zmężniał. Gdzieniegdzie były jeszcze widoczne ślady po gojących się siniakach i zadrapaniach. Na lewym policzku Foxowi doszła dość długa szrama. Co najmniej jedno ucho było albo zszywane, albo w ogóle rekonstruowane, i to chyba w warunkach polowych. Wszystko trochę tak, jakby przez ostatnie lata tyle samo razy oberwał, co sam przyłożył. To, co się natomiast nie zmieniło, to jego strój. Ubrany w klasyczną czarną skórę Angol w zamglonym i deszczowym Seattle czuł się jak u siebie. Ani obecna temperatura, ani aura, nie były bowiem czymś, do czego nie zdążył przywyknąć w Liverpoolu, gdzie generalnie panowała wieczna jesień.

Na widok znajomych najemników Fox wyszczerzył się jednak w wielkim uśmiechu. Kładąc na ziemi duży plecak, Felix najpierw mocno, lecz serdecznie uścisnął dłoń Valerie.
- Nic się nie zmieniłaś, Val. Wciąż lśnisz w towarzystwie, a już na pewno w moim - mrugnął do zwiadowczyni.
Zanim skierował wzrok na Kane’a, szybkim ruchem wyciągnął coś z kieszeni swojej skórzanej kurtki, po czym z wielkim zamachem przybił jakiś przedmiot do otwartej dłoni Irlandczyka. Była to puszka z norylską tuszonką, całkowicie nienaruszona. Jedna z tych, które Felix “rozdał” kilka lat temu przy okazji pożegnania z grupą.
- Wciąż żyjesz, kamracie - rzekł do O’Hary, ciągle z wyszczerzem na gębie. - A to masz, byś nie zgłodniał. Zoltan zwrócił mi swoją, nie wiedzieć czemu.
Na koniec Raver zostawił sobie nowy narybek. Najemniczkę, której nie znał i nigdy wcześniej nie widział na oczy. Mimo to, również ją powitał uśmiechem i serdecznym uściskiem dłoni.
- No proszę, kto nam się trafił. Młoda, ładna, podobno do tego jeszcze utalentowana. Jestem Felix Raver, ale zwą mnie Fox. Widzę, że teraz będziemy mieli w naszej drużynie już pełne równouprawnienie.
- Oh, oh, więcej komplementów! - niższa z kobiet złapała się za policzki. - Cała płonę - roześmiała się. - Tylko niech żadne nie próbuje mi do paszportu zaglądać i dat sprawdzać - uścisnęła podaną dłoń zdecydowanie, lecz z małą siłą. - Dawn Bailey, mów mi Scrap. Gdybyś był robotem to mogłabym cię raz dwa naprawić i połatać.
Valerie delikatnie dotknęła dłonią ucha Felixa:
- Widzę że czas nie był dla ciebie łaskawy, ale i tak miło cię znowu zobaczyć.
Anglik nie drgnął nawet w reakcji na dotyk Valerie, tylko odrzekł spokojnie, cały czas się uśmiechając:
- Grunt, że ciągle poruszam się na własnych nogach i strzelam jak zawsze.
Widok rozbawionej podlotki Scrap kontrastował z ponurym otoczeniem i wydawał się wręcz absurdalny biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich się znaleźli. Kilka lat temu Fox być może uznałby ją za szczeniaka, który bawi się w wojenkę. Wiedział jednak, że dziewczyna jest tu z rekomendacji Kane’a i miał do Irlandczyka wystarczające zaufanie, by uznać, że to tylko pozory i jej obecność nie jest przypadkowa.
- Jak na robota krwawię zdecydowanie zbyt często - zwrócił się do Dawn - lecz wyobraź sobie, że mam znajomego Węgra, który znacznie lepiej wygląda w kupie opancerzonego, kroczącego złomu niż bez niej. Może trochę się spóźniłaś na imprezę, bo dawny sprzęt zdążył utracić gdzieś na Syberii, a tym razem gościa z nami w ogóle nie będzie.
Kane wyściskał Foxa po bratersku, tak jak się to robi w Irlandii a nie tej sztywnej Anglii. I wybuchnął śmiechem na widok konserwy.
- Wciąż świeżutka! Kopę lat. Wyglądasz jakbyś się z Zoltanem na pięści napieprzał.
Stracił kilka chwil na pakowanie tego do plecaka, gdy wychwycił kolejne odniesienie do Węgra i wtrącił się.
- Mówiłem jej właśnie o tym, dla Scrap to pewnie za mało finezyjne. Jak i moje zabawki, choć jak pamiętam niezbyt na nie narzekała ostatnim razem jak się widzieliśmy - wyszczerzył się. - Lepiej ruszmy się w stronę hotelu, na lotnisku jest za dużo kamer jak na mój gust.
 
Sekal jest offline  
Stary 23-10-2019, 22:51   #2
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Radisson Hotel nie wyróżniał się wcale na tle miejsc, w których bywali najemnicy. Ani piękny, ani gówniany, ot miejsce do spotkania, spędzenia nocy, może zostawienia części rzeczy. Nie na tyle elegancki, aby mieć portiera, w pełni zautomatyzowany w kwestiach recepcji. Do niej nie musieli nawet podchodzić, bowiem Timothy Alker czekał na nich w głównym holu i podniósł się natychmiast, widząc jak wchodzą. Jeśli jadące z tyłu cztery wielkie walizki zrobiły na nim jakieś wrażenie, to nie dał po sobie poznać, witając się z każdym z osobna mocnym uściskiem ręki i przekazując elektroniczne klucze.
- Pokoje są na drugim piętrze, wzdłuż korytarza. Mój jest na jego końcu, tam się spotkamy jak zostawicie rzeczy i odświeżycie, jeśli trzeba.
Zero szczegółów w monitorowanym holu.

Pokój Alkera nie był wiele większy od tych, które dostało każde z nich, ale detektyw poprzesuwał wszystko tak, aby pięć osób mogło usiąść mniej więcej w okręgu, na środku zostawiając miejsce na stolik, na którym stała woda, szklanki i spore urządzenie zagłuszające.
- Siadajcie proszę - wskazywał na łóżka, a gdy zebrali się wszyscy, wyświetlił zdjęcie przedstawiające dwójkę młodych ludzi. - Nicole i Noah Maines, nasz cel do odnalezienia. Bliźniaki, Nicole jeszcze dwa lata temu była Nolanem. Genialne dzieci, błyskawicznie skończone studia, zatrudnienie w firmie naszego klienta, który pragnie pozostać anonimowy na tyle ile się da. Specjalizacja: badania genetyczne i bioinżynieria. Nic nielegalnego, ale podobno ta dwójka ma w głowie wyjątkowo tajne patenty. Nie grzebałem zbyt głęboko, inaczej by tej roboty nie było. Z wierzchu wszystko wygląda na legalne. Oficjalnie mamy ich uratować po porwaniu, dowieźć cało do rodziny. Nieoficjalnie macie także dopilnować w razie możliwości, aby wiedza, którą mogli gdzieś zostawić została wymazana. Zdążyłem już sprawdzić, że prawie na pewno nie jest to porwanie. Dalej natrafiłem na mur, do którego pokonania jesteście potrzebni.

Zamilkł na chwilę, a nad stolikiem pojawiła się satelitarna holomapa części stanu Waszyngton.
- Zdjęcie pochodzi z komercyjnego satelity, sprzed jakiegoś czasu. Zaznaczone miasto to miejsce, gdzie urwał się mój trop. Dojechali tam autobusem tydzień temu, potwierdził mi to jego kierowca rozpoznając ich ze zdjęcia. Podobno nie wyglądali na zastraszonych i nikogo innego z nimi nie było. Kiedy jednak próbowałem wypytać w tej mieścinie, poszczuli mnie psami. Że oni obcych w Republice Waszyngton nie chcą i swoich będą bronić. Czy coś w ten deseń. Nie mam pojęcia co to za republikę sobie wydumali, ale to żaden oficjalny twór. W tym stanie jest podobno takich miejsc więcej. Nie wiedząc od czego zacząć, nie licząc wypytywania, zaznaczyłem wam przybliżone lokalizacje starych, podobno opuszczonych laboratoriów Umbrelli. Bo kurwa nie wiem po co republice bananowej dwóch specjalistów od genetyki i bioinżynierii. Klient chciał, abym zapytał ile chcecie za tę robotę, choć mu tłumaczyłem, że sam ma przedstawić ofertę. No ale, klient nasz pan.

Lot z NYC nie był na tyle męczący, by Shade potrzebowała odświeżenia. Położyła plecak i niewielką torbę z ekwipunkiem na małej komodzie koło łóżka i wyjrzała przez okno na zielony, utrzymany w idealnym porządku skwer. Tu w Seattle, było jeszcze w miarę spokojnie, ale wspomnienia zewnętrznego chaosu dobrze zapisały się w jej pamięci, a jak zdążyła się zorientować z informacji uzyskanych od znajomych, którzy byli w okolicy niedawno, przez ostatnie lata sytuacja raczej nie uległa poprawie. Podjęła jednak decyzję. Na pewno nie będzie gorzej niż w Norylsku. Tego przynajmniej mogła być pewna.
Gdy zapukała do pokoju detektywa okazało się, że dotarła pierwsza, więc mogła wybrać sobie miejsce w jedynym znajdującym się w pomieszczeniu fotelu, oczekując przybycia pozostałych i delektując się apetycznym widokiem, jaki stanowiła powierzchowność Alkera. Kiedy dołączyła do nich reszta z uwagą, lecz wyraźnie zrelaksowana, słuchała jego wypowiedzi, do momentu gdy wyświetlona została elektroniczna mapa terenu, który mieli sprawdzić. Jej ciało wyraźnie zesztywniało, a kobieta na kilka sekund wstrzymała oddech. Nie odezwała się jednak, aż do momentu gdy nie zakończył swojej relacji:
- Pański klient doskonale wiedział co robi. - Powiedziała głosem, w którym nadal można było wyczuć niewielkie napięcie. - To będzie go naprawdę dużo kosztowało.
- Nasz klient, nasz - sprecyzował Timothy. Jeśli zauważył reakcję Shade, nie dał nic po sobie poznać.
- Jeszcze niczego nie podpisałam. - Kobieta popatrzyła mu zimno w oczy. - I potrzebuje naprawdę dobrych argumentów by to zrobić. - Słowo argumenty wypowiedziała bardzo specyficznie. - Popatrzyła na resztę najemników. - Nie wiem na ile orientujecie się w sytuacji tego regionu, ale ja byłam tam i wiem dosyć dobrze, czego można się spodziewać. Większość miejsc jest praktycznie odcięta i dostanie się tam w sposób bezpośredni jest całkowicie niemożliwe. Teren sam w sobie stanowi doskonałą barierę, a drogi bardzo łatwo blokować. Nie możemy liczyć na niczyją pomoc. Będziemy obcymi naruszającymi ich prywatność. Pozostaje jeszcze kwestia laboratoriów. Nie ma żadnej gwarancji, że nikt nie prowadzi tam badań. Może nie bez przyczyny specjaliści od genetyki zniknęli właśnie na tym terenie, a badania oznaczają wykwalifikowana ochronę. Wiecie co mam na myśli, bo razem byliśmy w Mogadiszu. - Przy tych słowach zatrzymała spojrzenie na Kane i Foxie.
Felix przysłuchiwał się słowom najemniczki, pocierając palcami ogolony podbródek. Doświadczenie podpowiadało, że ludzie mają cholernie różne kwoty na myśli mówiąc o “dużych” pieniądzach. Sam już od jakiegoś czasu miał w głowie stawkę 80 tysięcy na łebka. Wspomnienie Mogadiszu sugerowało jednak, że wszelkie niespodzianki powinny być płatne ekstra. Starcia z każdym kto nie jest zwykłym tubylcem z antyczną bronią są nie dość, że znacznie bardziej niebezpieczne, to jeszcze kurewsko kosztowne. Już nawet kilka granatów EMP to wydatek rzędu kilku tysięcy, nie mówiąc o droższych zabawkach.
- Przydałoby się więcej informacji. Gwarantuję, że w moim cenniku niespodzianki i niewiadome są zdecydowanie najdroższe, więc uprzedzam, że im mniej danych, tym większa cena. Poza rządem i tą samozwańczą republiką, kto tu ma jeszcze jakieś wpływy? Trochę Pan się już tym zajmuje, na pewno więc czy to Pan, czy Pana klient zdołał coś ustalić albo chociaż poznać jakieś plotki. O jakich ramach czasowych na zlecenie tutaj mówimy, poza im-szybciej-tym-lepiej? Jakie mamy możliwości transportu?
Kane nalał sobie wody i łyknął niczym wódkę. Ratowanie ludzi, najgorszy rodzaj misji, pogorszony informacją, że ci ludzie prawdopodobnie nie będą chcieli być ratowani. Mężczyzna siedząc naprzeciwko Shade bez trudu wychwycił reakcję kobiety. Jedyną jego odpowiedzią na to było spojrzenie porozumiewawcze, prosto w oczy.
- Igła w stogu siana, przerabialiśmy już to. Mogli tu przyjechać do labu, ale skoro gościu zmienia płeć, to nie ma równo pod sufitem. Urzekła ich tutejsza ideologia? Alker, zbadałeś historię tych dwóch? Spotykali się z dziwnymi ludźmi, odwiedzali specyficzne witryny? Gówniany ze mnie psycholog, ale ci tutaj nie polecieli na kasę. Przekonano ich ścierwogadką. Jak dla mnie jedyna druga opcja to rodzaj szantażu. Powiedz najpierw ile wiesz.

- Klient płaci za efekty i tak będzie chciał się rozliczać. Możemy rozbić kwotę na znalezienie porwanych i ich uratowanie. Prosił, aby tak to nazywać, mogę się do tego przychylić - zaczął Timothy, patrząc to na każdego z osobna, to na ciągle wyświetloną mapę. - Odnośnie Republiki to nie ma jasnych informacji i moja wiedza może nie pokrywać się z rzeczywistością. Oficjalnie przedstawiają się jako najlepsze miejsce na świecie, gdzie panuje równość i porządek, a każdy obywatel ma prawo głosu i zostanie wysłuchany. Nieoficjalnie to banda świrów bawiąca się w państewko i korzystająca ze słabości władzy centralnej. Mają swoją armię czy coś na jej kształt i swojego czasu oparli się próbom zaprowadzenia porządku w tym stanie. Bardziej przez ukrycie się po górach niż wydanie bitwy rządowym - wzruszył ramionami. - Takich jak oni jest więcej, ci są chyba najbardziej znani bo ogłaszają się w sieci. Nie mamy dowodów, że porwani komunikowali się z nimi. Każdy pytany potwierdzał, że rodzeństwo było ze sobą bardzo zżyte i nie odstępowało się na krok. Nie mieli prawie znajomych, a ci których mieli nie wiedzieli nic o kontaktach z sektami czy innymi dziwnymi ugrupowaniami. Nie afiszowali się z tym, a swoje komputery zabrali ze sobą. Zostało zlecone oficjalne policyjne śledztwo, ale to potrwa. Klient chciałby efekt szybciej, lecz nie wyznaczył terminu. Im szybciej tym lepiej. Do skutku, jak to ujął.
Alker napił się wody, zwilżając gardło i zakreślił dłonią półokrąg na mapie, zahaczający mniej więcej o Arlington i Granite Falls.
- Odnośnie transportu, to musicie go zorganizować sami lub mogę zrobić to za was jak nakreślicie co potrzebne. Do tej linii lokalsi jeżdżą busami, można się dostać całkiem łatwo jeśli żaden z gangów nie postanowi akurat sprawdzić kogo niesie w te rejony. Ja przejechałem bez problemu w obie strony. Trzeba tylko być ostrożnym, w całym regionie będą patrzeć na obcych co najmniej nieufnie. Otwartego noszenia broni nie polecam. Dalej podobno nie można bez specjalnych przepustek lub trzeba być lokalsem. Nie wiem co to za przepustki. Wpływy mają tutejsi zorganizowani w gangi, kartele czy jak oni sobie to zwą. Po drogach kręci się dużo nomadów, podobno granica z Kanadą też nie jest szczelna. Jeśli korporacje coś tu robią, to się z tym nie obnoszą.
Dawn siedziała na skraju łóżka, pochylona i wsłuchana uważnie w każde słowo. Wydawała się wręcz podekscytowana. Walizki zostawiła w pokoju, podobnie jak kurtkę i teraz na górę stroju składał się tylko top na ramiączkach, pod którym nie było śladu stanika. Im mniej miała na sobie tym bardziej widać było jaką jest kruszynką. Dawała wszystkim mówić, aż do następnych wyjaśnień Alkera. Wtedy zabrała głos. W jej własnym brzmiał niegasnący optymizm i energia.
- Jesteśmy w stanie sprawdzić bazę zaginionych, czy ostatnio nie znikali inni naukowcy? Jeśli to jakiś większy projekt tu się dzieje, to mógł się zarysować trend. Ciekawe czy trudno się do nich przyłączyć - zamyśliła się, ale na bardzo krótko. - Potrzebuję miejsca, gdzie mogłabym zostawić większość rzeczy. Gdzie najdalej jest bezpiecznie na tyle, żeby mnie nie obrabowano po pierwszej godzinie? - zapytała detektywa. - I tak będzie sporo do wożenia. Może terenowe motory? Chociaż raz chciałabym nie musieć przemykać lasem z wielkim plecakiem na plecach - westchnęła.
- Mogę w międzyczasie odezwać się do znajomych i poszukać w rejestrach, ale to zajmie - odpowiedział Alker na pierwsze pytanie. - Nie wiem za to gdzie jest bezpiecznie na tyle, aby trzymać coś wartościowego. W Seattle na pewno coś się znajdzie, ale bardziej na północ… może Everett? Nie wiem jak tam wygląda sytuacja.
- Możemy spróbować w Everett. - Shade pokiwała głową. - Kiedyś było to podobno spokojne, senne miasteczko. To tam właśnie rozpoczęła się inwazja zombie na tych terenach w 2016 roku. Mamy dwie możliwości, albo będziemy poruszać się pieszo, górami, co stanowi problem w przypadku sprzętu Scrap, chyba że jej walizki poza jeżdżeniem potrafią także fruwać, albo spróbujemy udawać grupę nomadów, która zapuściła się w te okolice w poszukiwaniu lepszych terenów do życia. Wtedy możemy mieć jakiś sprzęt transportowy, ale nic rzucającego się w oczy. Marne ciuchy, odrapane garnki i połatane namioty, mogą być uzupełnieniem przebrania. Zresztą sami możecie sobie to wyobrazić najlepiej. Trzeba też będzie wykombinować dobre schowki, na to, co wolelibyśmy ukryć. Timothy jedziesz razem z nami?
- Nie, bardziej przydam się jako wsparcie. Wyszedłem z wprawy jeśli chodzi o bieganie po górach - uśmiechnął się krzywo. - Mogę za to zająć się kwaterą w Everett i zapleczem. Jedna uwaga na temat nomadów. Oni mogą nosić szarawary, ale ich sprzęt to dopieszczone cacka.
Najemniczka pokiwała głową:
- Znam miejsce na obrzeżach tego miasteczka, gdzie będzie można spróbować zainstalować bazę. To wprawdzie stara, zapuszczoną rudera, ale teren prywatny i odosobniony. Jeśli nikt nie osiedlił się tam na dziko, albo dach nie zapadł się zupełnie, może będzie można skorzystać. Masz rację co do maszyn, w takim razie zakupy sprzętu i tuning dopiszmy do kosztów wyprawy, które pokryje klient.
- Nie po to się ubierałem jak jakiś teksańczyk, żeby teraz nie spróbować zostać jebanym nomadą - Irlandczyk roześmiał się. Planował takie podejście od samego początku. - Ktoś się zna na takim sprzęcie, żebyśmy nie walnęli gafy? Trzeba poczytać o ich symbolach, czy brak może oznaczać, że szukamy grupy, do której możemy dołączyć. Nie wiem jak traktują takich w republice, za to może się przydać w okolicy poza nią. Teraz najważniejsza kwestia. Ile za to chcemy?
- 35 tysięcy eurodolarów na łebka za samo znalezienie porwanych - Fox szybko podchwycił temat, najwyraźniej nie chcąc zostawić rozmowy o pieniądzach innym, skoro sam już wiedział, ile chciałby wyciągnąć z całej tej eskapady. - Płatne niezależnie od podjęcia się lub nie akcji, hmm, ratowniczej. Dodatkowe 45 tysięcy natomiast za, jak to Pan określił, “uratowanie” porwanych. I kolejne 25 tysięcy, jeżeli w trakcie akcji natrafimy na zombie, mutanty, cyborgi lub inne podobne gówno. Taka moja propozycja. No ale domyślam się, że nie jedyny będę miał tutaj coś do powiedzenia - zakończył z przekąsem.
Shade gwizdnęła przeciągle:
- O kurcze Fox! Naprawdę ostatnio tyle zarabiałeś? Chciałabym poznać twoich zleceniodawców!
- Jeżeli mamy zanurzyć się w gównie, to lepiej za godziwe pieniądze - odparł spokojnie Raver tonem kogoś, kto ostatnio zdecydowanie za dużo razy “nurkował”. - Szczerze, to mam wrażenie, że i tak niedoszacowałem ryzyka i niewiadomych tutaj.
- Nigdy nie wiesz co cię może spotkać w robocie. To także część jej uroku. - Shade wzruszyła ramionami. - Norylsk był największą kupą gówna w jakiej do tej pory pływałam, a nawet za tamtą misję, nie zgarnęliśmy aż takiej kasy. Bądźmy realistami Felix. Nikt ci nie zapłaci takiej kasy.
- Ooo, to ciekawe - Anglik się wyszczerzył. - Ja wiem, że się dawno nie widzieliśmy i też tęskniłem, ale a propos Norylska to pamiętam, że ta piękniejsza część drużyny podzieliła się ochoczo swoją forsą z pewnym naszym wspólnym znajomym Węgrem. Także rozumiem, że możesz być nieco w plecy i mniejsza kasa też będzie słodka, ale akurat w tym temacie myślę, że nie uznam Cię za autorytet. Z drugiej strony, jeśli byłabyś chętna do podziału swojej części, jakakolwiek by nie była, to możemy rozpocząć negocjacje - parsknął pod nosem. - Tak czy siak, taka jest moja oferta. Nie usłyszałem póki co żadnych innych liczb - Felix rozejrzał się pytająco po obecnych w pomieszczeniu.
- Ja umiem odróżnić custom-made od takiego z salonu. Niełatwo takie zdobyć na szybko - Scrap skierowała te słowa do Irlandczyka podczas wymiany zdań między pozostałą dwójką. Potem dodała głośniej, bardziej w stronę Alkera - Mamy jakieś widełki? Bez nich… - nie dokończyła, zezując na Foxa.
- Dobry strzał, ale boję się, że z tym klientem to może nie przejść. Zna ceny rynkowe - ostrożnie powiedział Timothy. - Mogę z nim ponegocjować o mniej więcej połowie tej kwoty. Powiedzmy piętnaście tysięcy za znalezienie, dwadzieścia pięć do tego za uratowanie. I to poważny człowiek, nie ma mowy o wspominaniu o zombii albo mutantach. Wszystkie zagrożenia mają być w cenie, za to mogę go poprosić o pokrycie kosztów zakupu sprzętu potrzebnego do tej misji, czyli motorów czy ubrania. Co wy na to?
- Dla mnie w porządku - Kane potwierdził pierwszy, trochę wybity z rytmu. Wyglądał jakby w głowie układał już plan. - Bez zwrotu za sprzęt. Dowiemy się jak bardzo mu zależy na tych dwóch.
- Zgadzam się - powiedziała szybko Scrap, jakby wcale nie zależało jej na zaciekłych negocjacjach.
Fox nie powiedział czy się zgadza czy nie, tylko wzruszył ramionami i rzekł krótko:
- Niech zatem Pan wróci z konkretną informacją.
- Tak. Posłuchajmy co odpowie klient. - Zakończyła ustalenia finansowe Shade.
- Dobrze, w takim razie z nim porozmawiam. Mi też zależy na jak najlepszej ofercie - detektyw przypomniał i wyszedł, pozostawiając ich samych.

- Dobra, to kto zgłębia wiedzę o życiu nomadów? - Kane odezwał się zanim jeszcze drzwi zamknęły się za Alkerem. - Potrzebujemy dobrej, pasującej do tych wariatów historyjki.
- Scrap jest chyba naturalnym kandydatem - zasugerował Fox. - Wydaje się, że to Twoje klimaty - zwrócił się już bezpośrednio do najemniczki. - Jakieś pomysły, ile wiarygodne nomadzie zabawki będą kosztować?
- Ej, on powiedział życia. Skąd ja mam wiedzieć, jak ludzie żyją? - roześmiała się Dawn. - Co innego motory. Poznałam jednego czy dwóch tego typu wariatów w życiu, dla nich sprzęt był warty i po dwieście tysięcy. Realnie patrząc to większość tego to model z salonu przerobiony setkę razy, aż nie do poznania. Każdy wycenia to po swojemu.
- Nomadzi wędrują z miejsca na miejsce. Bardzo często bez konkretnego celu. Samo przemieszczanie się z miejsca na miejsce może być celem ich życia. - Powiedziała Valerie - Dlatego maszyny, którymi jeżdżą, przede wszystkim muszą być sprawne i niezawodne. Możemy sobie wymyślić własne symbole i historię, nikt nie będzie tego sprawdzał jeśli opowieści będą ciekawe. Dlaczego jesteśmy razem? Dlaczego dotarliśmy właśnie tutaj? Gdzie byliśmy? Jaka była nasza droga? To jedne z tych pytań, na które będziemy musieli umieć zgodnie odpowiedzieć.
- Skoro nosimy cały nasz dobytek na plecach niczym żółwie, to powinniśmy mieć kilka pojazdów, w tym co najmniej jeden większy, na przykład jakiś van - wtrącił się Raver. - Mamy na punkcie naszego sprzętu bzika, zrozumiałe zatem będzie, jeśli nikomu nie pozwolimy go dotykać i będziemy go zaciekle bronić. Wiemy, że działanie w grupie zwiększa szanse na przetrwanie. Jako jednostki zginiemy, jako grupa przetrwamy - Anglik powiedział to zupełnie tak, jakby w to wierzył. - Jesteśmy wiecznymi wędrowcami, każdy z nas musi radzić sobie z bronią. Padł pomysł, by sprawdzić Everett. Równie dobrze możemy zatem trzymać się wersji, że zmierzamy w te okolice z południa. Szukamy lepszych miejsc do życia, jadąc w kierunku w którym poniesie nas wiatr, ale też w drodze prowadzimy handel i wynajmujemy się do różnej roboty. To może przynajmniej na pierwszy rzut oka wyjaśniać, dlaczego szwędamy się w tych rejonach.
- Ktoś z nas musiałby prowadzić ten większy pojazd - wtrącił O'Hara. - Z definicji trudna sprawa, bo co wtedy z nas za nomadzi? Trzeba to sprawdzić, mi się wydaje, że nomada ma tylko to co mieści w sakwach. Domów ze sobą nie wożą. Historia z szukaniem lepszego miejsca jest dobra, mogliśmy słyszeć, że tu najlepsze miejsce dla takich jak my. Mamy w grupie dwie atrakcyjne kobiety, jesteście zajęte czy robicie za przynęte i dajecie nam lepszy start wśród lokalnych gangersów? I większą szansę, że mnie z Foxem nie odstrzelą, aby się do was dobrać - wyszczerzył się w uśmiechu.
- Wielki podryw? Mogę być beznadziejna we flirtowaniu. Albo świetna, jak będą mieli fajne sprzęty - zatrzepotała rzęsami Scrap. - Nie mam nic przeciwko delikatnemu zaznaczeniu, że mogę być wolna i wiekiem odpowiednia do zapłodnienia. Dla tych prawdziwych mężczyzn to ważny warunek, tak?
- Nie wydaje mi się bym potrafiła być wiarygodna jako monogamistka walcząca o cnotę. - Wyszczerzyła się Shade. - Zdecydowanie bliższa jest mi idea hipisowskiej miłości.
- Ktoś tu jest ciekawy twardzieli na motorach? - Kane bez problemu dołączył do tej wesołości. - No to nam dochodzi poczytanie czy ich kobiety są bardziej wspólnym, czy bardzo osobistym i strzeżonym dobrem. Może moje wyobrażenia są mylne, zawsze jednak na motorach to kojarzyli mi się w większości faceci. Równouprawnienie i inne bzdety, zwykłe kobiety kręcą faceci w skórach, ale nie grzebanie w silniku.
Fox przez chwilę się zastanawiał, czy te niecałe 160 cm, które Irishman zabrał ze sobą, zalicza się do kobiet zwykłych czy niezwykłych. Nie skomentował jednak, a zamiast tego zaczął coś wstukiwać na swoim holofonie.
- Jak tylko dadzą mi się przejechać na swoich sprzętach - rozmarzyła się Scrap.
- Doskonale cię rozumiem. Też nigdy nie gardzę ostrą jazdą na dobrze stuningowanym sprzęcie. - Dodała Valerie.
- Wolisz automatyczną czy ręczną skrzynię? - Dawn ten wątek zdecydowanie bardzo interesował.
- Zdecydowanie wolę manual. - Shade posłała jej rozbawione spojrzenie.
- Oh, vintage! Ja też czasami lubię złapać za taki drążek - westchnęła, rozmarzona Scrap.
Po ostatnich słowach drugiej najemniczki Shade nie wytrzymała i roześmiała się głośno. Czuła że będzie się dobrze rozumieć z tą dziewczyną.

Timothy wrócił po mniej więcej dziesięciu minutach, z nie w pełni zadowoloną miną. Usiadł na swoim miejscu, na ustach pojawił mu się krzywy uśmiech.
- Prawie się udało. Klientowi nie spodobało się to rozbicie, nie jest chętny do płacenia za samo odnalezienie porwanych. Zgodził się zapłacić za to jedynie osiem tysięcy na głowę. Przystał też na dwadzieścia siedem tysięcy dodatkowo, za dowiezienie bliźniaków całych, żywych i poczytalnych. Do tego zapłaci za sprzęt nomady potrzebny do wykonania zadania, jeśli zostanie on udokumentowany. Przepływ pieniędzy i zdjęcia, ja mam za to odpowiadać. Lub dorzuci każdemu po dziesięć tysięcy za wykonanie misji i wtedy sprzęt kupujecie z własnej kieszeni lub zdobywacie w inny sposób.
- Ktoś tu bardzo chce tego co siedzi w główkach - Scrap gwizdnęła cicho. - Ja bym wzięła motory, nie wiadomo co uda nam się szybko zdobyć, z doświadczenia jednak wiem, że jak szybko to drogo. Jakaś premia za dodatkowe informacje, upewnienie się, że prawie cała wiedza pozostanie w tych dwóch głowach i nigdzie więcej?
- Przy prawdopodobnych cenach sprzętu nomadów, lepszą opcją wydaje się po prostu zwrot kosztów - powiedział Fox, odnosząc się do alternatywy przedstawionej przez Alkera. - Dodatkowe 10 tysięcy po zadaniu przy przerzuceniu całego ciężaru kosztów na nasze barki to według mnie bardziej ryzykowne i mniej opłacalne rozwiązanie.
- Czyli szukamy sprzętu - Podsumowała Valerie, a Kane skinął potwierdzająco głową, zgadzając się z tym. - Scrap czy potrafisz podrasować maszyny jeśli kupimy coś mniej efektownego?
- Nie znam trendów, nie wiem co modne i czego nie wolno robić, żeby móc się zwać prawdziwym nomadą - wyliczała Dawn. - Umiem naprawić motor jak trzeba. Tuning i konsultowanie go z ekspertami zajmie dużo czasu. Większość części nie może pochodzić tak po prostu ze sklepu.
- Obawiam się, że nie mamy za dużo czasu na te przygotowania - wtrącił Alker. - Gdyby były na rynku, wygodniej byłoby kupić używane. Mogę przekazać klientowi, że bierzecie tę robotę i wspomnieć o ewentualnej premii, czy macie jeszcze jakieś warunki?
- Bierzemy to, nie ma co kombinować, aye? Jak mamy to zrobić to trzeba zacząć przeszukiwać oferty sprzedaży. Coś potrzebujemy kupić oprócz sprzętu? - O’Hara nie zamierzał nic komplikować w kwestiach umowy.
Mały kawałek metalu oderwał się od paska od spodni Scrap i uniósł się przed jej oczy, rozwijając w podzielony holograficzny ekran, po którym zaczęła bardzo szybko poruszać palcami.
- Zajmę się od razu szukaniem, jak nie uda się w sieci to będzie trzeba od słowa do słowa. Kupujemy blisko naszego miejsca docelowego, będzie trzeba to przerobić, żeby nie poznali sprzętu swojego ziomka. Albo wroga - gadała równie szybko co machała dłońmi. - Wam zostawię organizację reszty rzeczy, kto by pamiętał o jakimś jedzeniu…
- Co do rozliczeń, to jeszcze jedno - wrócił do tematu Raver. - Ustalmy, że w przypadkach, gdy będziemy musieli korzystać z mniej sformalizowanych źródeł wiążących się z większym wydatkiem, w tym także w związku z kupowaniem informacji, w razie czego będziemy o tym informować klienta. Sam Pan powiedział, że w pewnych miejscach natrafił na ścianę, więc będziemy musieli też działać na własną rękę, a na ten moment niewiele wiemy na przykład o tych przepustkach.
- Zobaczymy co na to powie - Alker zgodził się zapytać i ponownie wyszedł.
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 23-10-2019 o 23:04.
Eleanor jest offline  
Stary 30-10-2019, 21:47   #3
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
W sieci informacji o nomadach było mnóstwo. Jak o prawie każdym temacie, łatwo wygrzebywało się długie artykuły i krótsze wstawki. Tak jak podejrzewali, nomada nomadzie był nierówny. Ten, od którego wywodziła się nazwa, był człowiekiem zrzeszonym w luźne, ciągle zmieniające się grupy. Ciągle w drodze, na swoim jeżdżącym domu. Nie wchodziły w grę żadne większe pojazdy, ani kampery ani vany, tyle tylko, co wiozło się na maszynie. Dopuszczalne były co najwyżej trójkołówki. Kobiety w takich grupach występowały rzadziej, ale częściej miały więcej do powiedzenia niż te w drugim odłamie nomadów: osiedleńców. Zwykle były to duże grupy, które poczuły się na tyle silne, aby zająć dla siebie przestrzeń. Technicznie rzecz biorąc przypominali po tym bardziej motocyklowe gangi niż dawnych wędrowców - choć często wracali do swojego wcześniejszego zajęcia, gdy ogołocili okolicę lub zadarli z kimś zbyt silnym.
Krótkie podsumowanie aktywności w stanie Waszyngton, które zdobył skądeś Fox, wykazywało istnienie tu trzech bardzo dużych grup. Patrząc od północy:
- Jeźdźcy Apokalipsy - z wyświechtaną nazwą, ale paradoksalnie pasującą, zajmowali Everett i okolice, na południe aż do Lynnwood, gdzie kończyła się kontrola rządowych jednostek.
- Czerwone Twarze - na wschód od Seattle, bardzo wielu kolorowych, w tym Indian z resztek rezerwatów
- Samotnicy - na wschód od Kent, najbardziej luźna i pokojowa z tych dużych grup.
Poza nimi jednak istniało mnóstwo innych, mniejszych, często nawet nienazwanych. Największa rotacja panowała na północ od Everett, gdzie można było spotkać największą ilość tych nie osiadłych.

W czasie, kiedy szukali tych informacji, Scrap przejrzała oferty sprzedaży i znalazła dosłownie kilka sztuk w okolicznych miastach. Dwie oferty z Seattle wisiały już bardzo długo i ich cena nie była adekwatna do produktu. Dwa motory wystawiono w Redmont, w atrakcyjnych cenach, więc mogły wymagać przynajmniej drobnych prac remontowych. Gdyby się wrócić do Tacoma, to tam jedna firma wystawiała od razu trzy maszyny, w cenach oscylujących w zakresie 15-20 tysięcy za sztukę. Dawn widziała już nie raz te sztuczki, kupili to kilka razy taniej, coś przerobili i teraz sprzedawali znacznie drożej. Wiele ofert pochodziło nawet z Everett, choć tam sami musieli już zagwarantować sobie sami bezpieczeństwo transakcji. To jednak było zagłębie, więc szukała głębiej, aż dotarła do Jet City, centrum motorów w Kent. Na granicy kontrolowanej przez rząd strefy, ogromny warsztat i jednocześnie sklep, skoncentrowany na tym, czym najbardziej lubiano tu jeździć. Wydawał się dobrym miejscem do pierwszej próby, o ile nie chcieli od razu próbować w Everett, gdzie ten handel rozwinął się bez kontroli i podatków. A przynajmniej nie w tej oficjalnej formie.

Alker wrócił bez uśmiechu na twarzy.
- Potwierdziłem umowę, dostaliście na holo do zatwierdzenia. Gdyby się okazało, że wiedza porwanych się rozprzestrzeniła, będzie premia za wyczyszczenie. Nie udało mi się wynegocjować zapłaty za informacje, niestety klient twierdzi, że właśnie my jesteśmy od zdobycia ich i za to nam płaci. Resztą musimy się martwić sami. Mam jeszcze pewien budżet z tego śledztwa, które prowadzę, ale kokosy to nie są. Od czego zaczynamy?
- Od lunchu? Nie miałam ochoty na posiłek w samolocie - rzuciła propozycję Valerie, czytając jednocześnie umowę na holofonie.
Felix zdążył już przekazać innym ustalenia co do aktywności nomadów przed powrotem Alkera. Miał pewne pomysły co do dalszych działań, ale za sprawą marudzenia Shade zdał sobie sprawę z tego, że sam w sumie też chętnie by coś zjadł.
- W zasadzie nienajgorszy pomysł. Jemy w hotelu czy są tu lepsze miejsca? - pytanie w teorii było skierowane w eter, ale następnie Fox spojrzał pytającym wzrokiem na Timothego, jako pewnie obecnie najlepiej zorientowanego w temacie.
- Na pewno są lepsze miejsca, gdzie nie patrzą czy im białego obrusu nie brudzisz i serwują niezdrowe pyszności. A później do Jet City! - z entuzjazmem zadeklarowała Scrap.
- Nie przejmujcie się, tak samo entuzjastycznie odnosiła się do przedzierania się przez pieprzoną dżunglę - wyszczerzył się Kane i wstał. - W takim razie przejdźmy się, przydałoby się wynająć furę do jeżdżenia po okolicy.
- O tymczasowy transport pozwoliłem sobie zadbać - powiedział Alker, zabierając część swoich rzeczy i czekając aż pozostali się zbiorą, przy okazji dość ciekawie przyglądając się najemnikom, głównie Dawn i Valerie.
Jak się okazało, rzeczywiście zadbał, otwierając mini-vana stojącego na parkingu przed hotelem. Pojazd mógł spokojnie zmieścić ich wszystkich, nawet z częścią ekwipunku. Z samego względu Scrap - nie całego. Znajdowali się ciągle w bezpiecznej, chronionej strefie i jedyną oznaką tego jaka jest okolica, stanowili widoczni tu i ówdzie żołnierze oraz częstsze niż w normalnych miastach patrole policji. Zjedli śniadanie, albo wczesny lunch jak kto woli i zgodnie z sugestią maniaczki sprzętów wszelakich, udali się na krótką wycieczkę, aż za Kent, do Rentown.



Jet City było wielką halą, pamiętającą jeszcze przełom wieków. Zarówno przed nią, jak i w środku, na dwóch poziomach, stały dziesiątki motocykli. Lepsze i gorsze, nowe i używane. Jedno rzucało się w oczy od razu: każdy wydawał się inny. Różne konstrukcje, kolory, typy, modele, wielkości. Co kto chciał. Kręciło się przy nich nieco oglądających i jakby odrobinę więcej pracowników. Łatwo ich było poznać, bowiem wszyscy nosili charakterystyczne koszulki Harley-Davidsona. Część także ubiór ochronny i broń, i to oni jako pierwsi skupili spojrzenie na pojawiających się w zasięgu wzroku najemnikach. Następni byli sprzedawcy i jeden z nich - niemłody i wcale nie szczupły, szpakowaty mężczyzna ruszył w ich stronę jak tylko wykazali się jakimkolwiek zainteresowaniem względem stojących na wystawie maszyn. Ominęli od razu nowe, skupiając się na używanych. Nad częścią unosiły się ceny na holo-wyświetlaczach. Większość zamykała się w przedziale od ośmiu do dwudziestu tysięcy.
- Liczymy na ciebie - Kane szturchnął Scrap. - Tylko sprawnie, mała. Celowałbym w sprzęt ze średniej półki, przydałaby się też jakaś trzykółka do wożenia ekwipunku.
Shade z ciekawością rozglądała się po przestronnym pomieszczeniu. Nie była szczególna entuzjastką wszelkiego rodzaju pojazdów. Dla niej miały znaczenie jedynie jako środki niezbędne dla dotarcia do kolejnego celu. Jednak taka ilość motorów w jednym miejscu zdecydowanie robiła wrażenie.
- Oby klient nie liczył! - roześmiała się Dawn i niemalże w podskokach ruszyła w stronę sprzedawcy. Absolutnie nie wyglądała przy tym na osobę tej samej branży co pozostała czwórka.
- Dzień dobry, piękne miejsce. Od razu się zakochałam. Widzi pan, skradziono nam nasze życie i baaardzo potrzebujemy nowego. Coś pod każdego, z kopnięciem i prezencją. Cztery sztuki, wyjątkowo solidne i przystępne.
To rzeczywiście trwało długo. Scrap negocjowała ostro, co w jej przypadku oznaczało wypytywanie o wszystko i zadręczanie biednego mężczyzny milionem słów. Nawet zszedł nieco z ceny, aby tylko mieć już to za sobą, choć z drugiej strony kobieta wyraźnie go ciekawiła. Wreszcie każdy z najemników wybrał sobie motor.
Valerie zdecydowała się w wyborze kierować wygodą. Usiadła więc na kilku proponowanych modelach stawiając nogi na podnóżkach, a ręce na kierownicy i w końcu zdecydowała się na model z wygodnym, skórzanym siodłem i wysokim oparciem z tyłu. Na czymś takim może była w stanie wytrwać kilka godzin dziennie i nie nabawić się chronicznego bólu kręgosłupa.
Bailey zastanawiała się długo. Nie dlatego, że nie mogła się zdecydować na jeden model, ona najzwyczajniej w świecie walczyła sama ze sobą. Misja kontra przyjemność i wygrało wreszcie doświadczenie, dzięki czemu wybrała bramkę numer jeden. I trzykółkę. Nie był to idealny motor, wymarzone oczko w głowie, ale i tak był niezły. I przede wszystkim miał najwięcej miejsca na bagaż - a Scrap zamówiła jeszcze dodatkowe kufry na nadkola. To wszystko powinno pozwolić zmieścić zawartość jednej z czterech walizek.
Fox, myśląc typowo po angielsku, upewnił się przede wszystkim, że wybrany przez niego model ma taką przednią szybę, która będzie zapewniała wystarczającą przy wzroście najemnika osłonę przed wiatrem i deszczem podczas jazdy. Sprawdził też pojemność kufrów i jakość siedziska, parę razy stuknął w osłony na nogi, po czym uznał, że mogło być znacznie gorzej, bo wybór tutaj mieli naprawdę niezły. Wykorzystując jednak okazję, zasięgnął porady eksperta.
- Hej, spójrz na tę maszynę - zwrócił się do Scrap, dając jej czas na dokładne obejrzenie motoru. - Co sądzisz? Mam się gotować na spektakularny wybuch czy tylko przyzwoitą kraksę? - powiedział pół-żartem, pół-serio. Następnie przyjrzał się temu, co wybrała sama Dawn, zauważając wyjątkowo dużo miejsca na bagaż wszelaki. - Swoją drogą, jesteś pewna, że nie chcesz robić za obwoźnego handlarza? Byłabyś bardzo wiarygodna - Raver uśmiechnął się pod nosem.
- Przecież mówiłam, że jak nie wyjdzie misja to zakładamy kramik - mrugnęła do Foxa wesoło i krytycznie przyjrzała się jego wyborowi. - Błyszczy i ma miękko pod pupką. Takie masz miękkie pośladki? - zapytała i jak gdyby nigdy nic klepnęła go w tyłek. - Nie jest tak źle. Irlandczyku, może chociaż ty weźmiesz męską maszynę? - krzyknęła do O’Hary, śmiejąc się.
- My, Angole, jesteśmy wygodni i lubimy mieć miękko pod tyłkiem - rzucił Felix z wyszczerzem na gębie. - Ale sam chętnie zobaczę, co też Kane wybrał i czy będzie mu dupę obijało na wybojach. W końcu w co drugim angielskim dowcipie o Angliku, Irlandczyku i Szkocie, Irlandczyk jest tym dziwnym.
- Dla was dziwny, a sami z potęgi kolonialnej staliście się samotną kolorową popierdółką na wyspie. Nawet ptaki przestały was odwiedzać - parsknął Kane słysząc to. On też wybrał już swój sprzęt, nie pogardził szybą jak inni, ani tylnym błotnikiem do którego dało się zamontować skórzane sakwy. Poza tym poszedł jednak w szybkość i większą manewrowość. - Lata mijają, a ty Fox ciągle się musisz tyle o życiu nauczyć!

Maszyny dobrali według gustu, a Alker ustalił z klientem szczegóły dotyczące płatności. Dobrze dla nich, że Scrap udało się wynegocjować niższe ceny używanych, nie najlepszych na rynku maszyn. Wymyte i przygotowane wyraźnie pod sprzedaż nie wyglądały jednak na takie należące do starych wyjadaczy szos. Z drugiej strony, mżący deszcz i wszechobecne kałuże miały bardzo szybko uporać się przynajmniej z kwestią zbytniej czystości. Była jeszcze jedna zaleta kupowania tego w takim miejscu. Po przekazie pieniężnym formalnością było przekazanie kluczyków i wskazanie, że powinni zarejestować maszyny. Sprzedawca mówił to takim tonem, jakby doskonale zdawał sobie sprawę jak mała jest na to szansa.
- Każdy umie na tym jeździć? - Timothy zapytał, patrząc z lekkim powątpiewaniem na motory, kiedy już oddalili się na parking przy Jet City i upewnił się, że nikt obcy nie stoi blisko. - Drogi są śliskie. Co teraz? Szukamy warsztatu, żeby coś przerobić, czy nie przejmujecie się tym i zmierzamy na północ? Będziemy musieli obmyślić plan i trasę, jak tylko przekroczymy granice Seattle, możemy się władować na któryś z gangów. Mogę zabrać do vana cały wasz ekwipunek, ale nie wiem czy mnie nie zatrzymają po drodze.
- Zdecydowanie przerabiamy - Stwierdziła Shade. - W takim stanie są bardzo mało wiarygodne. Trzeba przynajmniej przemalować i dodać jakieś osobiste akcenty typu pająki czy trupie czaszki. Chyba powinniśmy też wymyślić sobie jakąś nazwę grupy i symbol i przynajmniej znak umieścić na wszystkich motorach. Co do ekwipunku, to co mam zmieści się bez problemu na motorze. Podejrzewam, że problemem będą jedynie pakunki Scrap. Swoją drogą trzeba było poza umiejętnością jeżdżenia wyposażyć je w zdolności latające, wtedy nie byłoby problemu z przemieszczaniem - Zwróciła się bezpośrednio do drugiej kobiety z uśmiechem.
- Dawn wspominałaś, że nie potrzebujesz wszystkiego na misję, aye? - W głosie Kane'a pobrzmiewała nadzieja. - Jak mamy wymyślać symbolikę, to proponuję opcję z oderwaniem się od jakiejś w miarę sporej, ale działającej w cholerę daleko grupy, która to przestała spełniać nasze oczekiwania. Tym zagraniem dajemy sobie możliwość podróżowania pod wybranym przez nas znakiem, nie robiąc z nas jednocześnie żółtodziobów. No i odległość ma sprawić, żeby nie zaczęli wypytywać o jakieś znane sobie twarze. Alker, pewnie nie znasz żadnego warsztatu w okolicy, który zrobi malowanie od ręki i nie będzie zadawał pytań, a po naszym odjeździe o nas zapomni? Bo bez tego to lepiej kupić farby w sprayu i samemu malować. Tyle, że ja się na tym nie znam.
- Wszystko co mi trzeba będzie latało albo zmieszczę w kufrach - zapewniła Scrap, uśmiechając się do Shade. - Nie mam talentu malarskiego, ale umiem prysnąć farbą tu i tam. Tak będzie bezpieczniej, co? I tak musimy mieć miejsce do zrobienia tego.
- Walnijmy sobie jakiegoś feniksa jako nasz znak - zasugerował Fox. - Lokalsi mają tu różne głupie nazwy i symbole, feniks nie powinien się jakoś szczególnie wyróżniać. Pierwotnie mogliśmy wyjechać z Arizony, to chyba wystarczająco daleko. Tułamy się, zmierzając na północ w poszukiwaniu lepszych miejsc do życia, tak jak uzgodniliśmy wcześniej. Ach, i od teraz jesteśmy… - Raver zawahał się, myśląc nad nazwą grupy - “Phoenix Bikers”.
- Feniksy z Phoenix? - Rusht pokręciła głową. - Strasznie to banalne.
- Tutejsi nazywają się “Jeźdźcami Apokalipsy”, “Czerwonymi Twarzami” i innymi takimi, więc banalność to najwyraźniej lokalny standard - Felix wzruszył ramionami.
- Historycznie wszystkie te nazwy też były badziewne - Kane uniósł głowę znad holo, gdzie czytał o gangach. - Większość była pomocnikami diabłów, najeźdźcami, tego typu syf. Feniksy nie wpasowują się w ten schemat. Możemy dodać do nazwy “Upadłe Feniksy” to już bardziej. Nie aspirujemy we czwórkę do bycia gangiem, taka nazwa może to potwierdzać. Banalne, ale tam właśnie banał nie będzie się wyróżniał.
- Coś jest w tym rozumowaniu, większość z nich nie jest zbyt skomplikowana. Tak sądzę - wtrąciła Scrap. - Próbujemy wstać z popiołów po upadku naszej poprzedniej grupy. Proponuję dobrze się uchlać zanim będziemy im tłumaczyć, bez tego parsknę śmiechem.
- Jak od tego czy będziesz dostatecznie przekonująca będzie zależało twoje życie, nie sądzę byś czuła się rozbawienie odpowiadając na dociekliwe pytania. - Stwierdziła Valerie. - Ok niech będą upadłe Feniksy, choć trudniej to namalować niż czaszki. Możemy sami wykonać rysunki, do tego nie trzeba wielkich umiejętności rysunkowych, jedynie trochę wiedzy technicznej. Potrzebujemy farb w sprayu w kolorze brązowym, czerwonym i żółtym, graficznego obrazu feniksa i miejsca gdzie możemy wykonać papierowe szablony do wykonania rysunków. - Zobaczmy jakie wzory można znaleźć na sieci.
Przez chwilę przeglądała strony i wreszcie usatysfakcjonowana pokazała innym rysunek.
- To nie powinno być trudne do zrobienia.
- Do nazw się mieszał nie będę, ale przemyślcie dobrze powód pojawienia się i to co stało się z resztą waszej wcześniejszej grupy. Nie wydaje mi się, że gangi chętne są do przyjmowania takich co już raz albo i więcej opuścili swoich. Lojalność w takich organizacjach jest bardzo istotna - powiedział Alker, słuchając ich wywodów. - Prędzej reszta została wyrżnięta lub rozgoniona przez inny gang, a wy szukacie lepszego miejsca daleko od tamtych, aby nie szukano niedobitków.
- Historia dobra jak każda inna. Ważne by była jak najbardziej wiarygodna i jak najmniej skomplikowana. - Shade zgodziła się z Timothym. - Trzeba jedynie wymyślić dlaczego nas też nie wyrżnięto. Może byliśmy wtedy na jakieś akcji? Albo zapiliśmy w odległym barze? To w sumie dobry motyw na drugie dno naszej opowieści.
- Nie musimy się ze wszystkiego spowiadać co do szczegółu - Kane potarł policzek. - Byliśmy w innym miejscu, a dlaczego to na razie tajemnica. Zabraliśmy się jak tylko usłyszeliśmy o masakrze. Najlepiej i tak będzie mówić jak najmniej o tym, nikt o takich sprawach nie chce gadać. Dobra, najpierw musimy znaleźć miejsce, kupić farby i resztę ekwipunku harleyowców. Robimy kwaterę przy Everett? To będzie wymagało przemknięcia przez teren jednego z gangów jak pojedziemy przez Seattle. Dobrze mówię, Alker?
- Nie znam tych okolic na tyle, aby cię w tym upewnić - pokręcił głową zapytany. - To już Fox dowiedział się więcej. Jestem pewien, że jeden gang to minimum, baza poza bezpiecznym rejonem to ryzyko. Z drugiej strony nie trzeba pokonywać kordonu wojska i policji za każdym razem, a z tym też mogą być drobne trudności.
- Nie chciałabym stracić swoich rzeczy, w dodatku trudno je wytłumaczyć - wtrąciła Scrap. - Nie będę musiała wracać więcej niż raz po to co zostawię, więc lepiej zrobić to w bezpieczniejszym miejscu. Bez tego łatwiej się będzie przemknąć i założyć bazę bliżej celu.
- Tak jak wspominałem, okolice Everett to teren Jeźdźców Apokalipsy - wtrącił się Raver. - Dane podane przez moje źródło były ogólnikowe i nie wszystkie mogą być aktualne, ale akurat tych nieszczęsnych Jeźdźców konkretnie wskazali jako grupę dominującą, zakreślając mniej więcej teren ich wpływów. - Tak czy siak, skoro Shade zna potencjalnie dobre miejsce na bazę na obrzeżach Everett, to możemy chociaż zrobić tam rekonesans. Natomiast jeżeli o samo Seattle, sprawdziłbym lokalne oferty najmu powierzchni pod magazyny, warsztaty i garaże. Nie jesteśmy na totalnym zadupiu, a nuż się zatem okaże, że przyzwoitą opcję mamy pod ręką.
Snajper zrobił krótką pauzę, po czym spojrzał na swój holofon.
- Jest jeszcze coś - podjął po chwili. - Pewna propozycja na działania dalsze, gdy uporamy się już z zakupami i kryjówką. Za 5000 eurodolców mogę zyskać dane kontaktu, który od niedawna siedzi w środku tej całej Republiki, o której Pan wspominał - Fox skierował przy tych słowach spojrzenie na Alkera. - Zgodnie z umową, to będzie nasz koszt i nie ma gwarancji co do tego, że kontakt w ogóle zechce się z nami spotkać. W razie odmowy kasa zostaje jednak zwrócona. Decyzja musi zapaść wspólnie, ale według mnie to może być jakiś start. Póki co jesteśmy tu przecież praktycznie całkowicie ślepi - zakończył, patrząc po kolei po swoich towarzyszach.
- Dobra opcja, ale zostawiłbym ją na później - przyznał Kane po wysłuchaniu Ravera. - Zobaczymy jak trudno dostać się tam samemu. Wystarczy na razie tego gadania, czas na zakupy i malowanie. Jak nam zostanie czasu to wynajmiemy coś do schowania reszty sprzętu. Przekimamy się do nocy i próbujemy do kryjówki Shade przejechać po ciemku, czy wszędzie robimy za dnia jak faktyczni naiwniacy? Te motory robią dużo hałasu, o ile Scrap nie umiałaby ich tymczasowo wyciszyć.
- Spróbować z jakąś nakładką na rury wydechowe mogę, cudów nie obiecam - odparła wspomniana kobieta. - Ciszej i po nocy zawsze jest lepiej, gangi na razie nie wyglądają na jednostki organizacyjne, które mogłoby stać się pomocne w poszukiwaniu naszych… porwanych - zaakcentowała ostatnie słowo. - Jedźmy do Seattle, w dużym mieście najłatwiej się zgubić.
 
Lady jest offline  
Stary 05-11-2019, 15:03   #4
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację

Deszczowe, jesienne Seattle wydawało się częściowo wyludnione, gdy przemierzali jego ulicę na głośnych motorach. Nie byli jedyni, nie zwracali na siebie szczególnej uwagi - oprócz odprowadzających ich spojrzeń policji i widocznego tu i ówdzie wojska. Poza tym miejsce to funkcjonowało i żyło, nikt tu prawdopodobnie nie bał się codziennie o swoje życie, a przestępczość mieściła się w granicach cywilizowanego miejsca. W tych okolicznościach nabycie skórzanych kurtek, kasków, farb czy wykonanie na drukarce 3D odpowiedniego szablonu zabierało wyłącznie czas i nie stanowiło wyzwania. Trochę więcej szukania wymagało znalazienie miejsca do przeróbek i malowania, z tym pomogło jednakże samo miasto i liczne pustostany na jego obrzeżach. Mogli przebierać w starych fabrykach i magazynach, wybierając taki najmniej widoczny z głównych ulic. Uwinęli się ze wszystkim w trzy i pół godziny, a efektem były przerobione motory z symbolami feniksów. Co więcej, Scrap okazała się bardzo dobrym mechanikiem i jej nakładki wyciszały silniki o dobre trzy czwarte. Nie były to bezszelestne pojazdy elektryczne, ale i tak efekt był bardzo, bardzo zauważalny. Wszystko to kosztowało ich dodatkowe tysiąc eurodolarów, czyli po dwieście pięćdziesiąt od łebka.
Zbliżała się trzecia po południu i musieli zastanowić się jakie kroki wykonać dalej.
- Zostało mi zostawienie rzeczy, na pewno są mieszkania do wynajęcia. Zostawię ekwipunek na podglądzie, z włączonymi systemami obronnymi - wyszczerzyła się Dawn, niczym osoba planująca paskudną psotę. - Przy okazji możemy tam się przespać i w nocy jechać do twojej kwatery, Shade. Tam nic nie będzie? Więc potrzebne będą też przyziemne zakupy. Za dnia będziemy próbować nawiązać kontakt z gangiem czy od razu do Republiki?
- Nie wiem co tam zastaniemy - Druga najemniczka wzruszyła ramionami - Piętnaście lat temu, kiedy ostatni raz go widziałam, dom chylił się ku upadkowi, choć miał jeszcze sporo wyposażenia, które nie przypadło do gustu szabrownikom. Czas raczej nie polepszył jego kondycji. Na pewno potrzebujemy jedzenia jeśli nie chcemy zużywać żelaznych racji. Skoro mamy udawać wędrujących przybyszów z daleka, nikogo nie zdziwi, że będziemy mieli przy sobie podstawowe rzeczy do spania czy gotowania oraz do przetrwania w różnych okolicznościach.
- Nie ma też co wydawać, ani pokazywać więcej niż trzeba - odezwał się O'Hara. - Nasz ekwipunek daleko wykracza poza to co mają nomadzi, skłaniam się ku unikaniu gangów tak długo jak to możliwe. Timothy twierdzi, że tamci wsiąkli w Republikę, tam więc się kierujemy, zaczynając od Granite Falls. Alker, tak jak ustalaliśmy wcześniej pilnujesz naszej bazy wypadowej w tym rozpadającym się domu? Przejedziemy tam nocą, teraz trzeba odespać jet laga ile się da - Kane instynktownie wchodził w rolę dowódcy. - Oprócz jedzenia kupiłbym tylko koce, na pierwszy rzut oka ukrywają niewymiarowy ładunek. Rozłożonej na kawałki broni to żadne z nas nie odważy się wozić, aye?
- Tak, zostanę tam - potwierdził detektyw. - Postaram nie rzucać się w oczy i jednocześnie dowiedzieć jak najwięcej o okolicy.
- Dobra, do nocy mamy trochę czasu, nie wszyscy musimy tłumnie robić zakupy tego żarcia i kocy, a dodatkowy lokal i tak się przyda jako przechowalnia sprzętu, zwłaszcza tego od Scrap, więc przewertuję lokalne oferty - zaproponował Felix. - Będę szukał mieszkań w mieście zlokalizowanych jak najbliżej Granite Falls. Najlepiej z garażem, ale niezależnie od tego sprawdzę też osobne oferty na garaże, magazyny i warsztaty. Wszystko, co może nam się przydać. To, że jest tutaj wiele ruinek, już wiemy, ale zobaczymy, co jest jeszcze. Najwyżej po prostu nie skorzystamy.
"Jak najbliżej Granite Falls" wypadało w Lynnwood tam gdzie widzieli to już wcześniej na mapie i mniej więcej orientowali się z podziału stref. Północnej granicy miasta strzegły posterunki policyjne i wojskowe, sama mieścina zaś była kiedyś bogatą sypialnią Seattle. Obecnie - podupadającym miasteczkiem z mnóstwem ofert sprzedaży. Fox wyhaczył jednak i kilka dotyczących wynajmu, nawet krótkodystansowego. Jedna szczególnie była atrakcyjna ze względu na elektronicznie załatwiane formalności i jako potwierdzenie stanowiła tylko rozmowa z agentem nieruchomości. I koszt - dwadzieścia eurodolarów na dobę - należał do śmiesznych za cały dom z podwójnym garażem. W spokojnej okolicy na pierwszy rzut oka zamieszkanych była mniej więcej połowa budynków, a często gęsta, nie przycinana roślinność odgradzała od wielu wścibskich oczu. Mimo tego Lynnwood żyło, sklepy były czynne, a nawet to co wystawiono na sprzedaż jak na razie uniknęło zniszczeń. Podjeżdżając tam minęli dwa wozy policyjne, prawdopodobnie sekret tego stanu rzeczy. Miasto albo rząd musiało płacić wysokie rachunki za przywrócenie Seattle i okolic do życia. Co prawda ich kwatera wyposażona była spartańsko, ale była kuchnia, łazienka i łóżka, a więcej nie było im trzeba. To co mieli zastać w ruinie Shade będzie bez wątpienia o wiele, wiele gorsze.
Shade wyświetliła holograficzna mapę Everett i zaznaczyła na niej miejsce, gdzie znajdował się dom o którym wspominała. Okolica była zdecydowanie odludna, oddzielona od reszty miasta rzeką. Prowadziły do niego dwie drogi. Jedna od strony nadbrzeża, stromo wspinająca się pod górę, druga od północy prowadziła do głównej drogi na wschód:
- Jak widzicie tereny kontrolowane przez gangi od tej strony oddzielone są rzeką od Seattle i pozostałych miejscowości z zachodu. Wystarczy kontrolować mosty, by mniej więcej ogarnąć kto przemieszcza się w tamtą stronę. - Powiedziała najemniczka. - Możemy spróbować zorganizować jakąś łódź, by niepostrzeżenie przedostać się przez wodę, ale by przewozić nią motory musiałaby być duża. Trzeba by spróbować wynająć kogoś, kto nas przewiezie. Można też zaryzykować i próbować po prostu przejechać przez most. Może nikt go nie kontroluje lub będzie to pierwsza próba naszego kamuflażu.
O'Hara rozsiadł się na jednym z łóżek, rzucając pod nogi torbę i plecak, a obok siebie stawiając pudełka z szybkim żarciem nabytym po drodze. Jedną ręką obgryzał nóżkę kurczaka i gestykulował, drugą odpinał suwak i wyciągał kawałki wysłużonego, przerabianego już kilka razy, ciągle niezawodnego Jackhammera. Rzucił krótkie spojrzenie na to co pokazywała Shade.
- Jak pamiętam z mapy, do Granite Falls i tak nie dotrzemy rzeką, nie wiem więc czy warto szukać przewoźnika z krypą dużą na tyle, żeby zabrać cztery motory. Alker nie ma swojego, tego jego vana i tak nikt nie zabierze. Da się dopłynąć do Arlington gdzie też blisko do Republiki, ale po co? Łódź jak będą chcieli to bez trudu zatrzymają. Na moje to próbujemy normalnie. Gangi motocyklowe nie kojarzą mi się z budowaniem szlabanów i barykad na mostach. Do samego Everett na razie nie wjeżdżamy.
Przerwał na pozbieranie myśli i dojedzenie kurczaka. Ogryzioną kosteczkę wrzucił do pustego pudełka i wprawnymi ruchami, bez patrzenia, zaczął składać broń.
- Lub możemy inaczej. Alker sam jedzie sprawdzić, łatwo mu o wymówkę. Jesteśmy z nim w kontakcie, nie mamy co teraz zostawiać w tej kwaterze. Jeszcze tej nocy próbujemy zamiast tego dostać się do Granite Falls i zbadać jak to tam wygląda.
- Zanim dotrzemy do mostów mogę zrobić rekonesans - Scrap zrzuciła skórzane ciuchy i rozlokowała już walizki na środku pokoju, siadając na podłodze pomiędzy nimi. Otworzyła pierwszą, rozsuwane wieko ujawniło równe poukładane mniejsze pudełka. Wiedziała co do czego jest bez patrzenia. Wyjęła najpierw takie wielkości pudełka do butów i wyciągnęła z niego coś kształtem przypominającego deskę klozetową.
- To Frugo. Nie jest to moja najładniejsza z konstrukcji, ale może unieść się bardzo wysoko. Jedynym jego wyposażeniem poza napędem są kamery. Jego bez wątpienia muszę zabrać na naszą misję - odłożyła pudełko, sięgając po drugie, miniaturowe. Ze środka wyleciał komar siadając na opuszku wyciągniętego palca. - Bzzt też leci z nami, nie zajmuje nic miejsca. No i oczywiście…
Przesunęła się pod drugą walizkę, przez moment pracując nad zabezpieczeniami. Otworzyła się, a ze środka wysunął się od razu, umieszczony na solidnych trzymakach, opancerzony dron bojowy.
- Bez Boba nie czułabym się bezpiecznie. Plus kilka narzędzi i mam zapełnione miejsce. Wezmę jeszcze pająka, któremu zamontowałam system do rozprowadzania gazów. Zastanówmy się czego jeszcze możemy potrzebować z mojej elektroniki, w razie czego nawet coś na szybko mogę dostosować i będziemy to wozić na jednym z waszych motorów.
- Zazwyczaj podczas akcji problem stanowią urządzenia zabezpieczające. - Odezwała się Shade z ciekawością oglądając zabawki dziewczyny. - Mamy komunikatory, ale nie zawsze jestem w stanie opisać dokładnie na co się natknęłam i nie wszystko łatwo jest rozbroić. Przydałoby się coś co polepszyłoby komunikację między nami nie tylko na poziomie werbalnym. Czego oczami mogłabyś patrzeć i za pomocą czego mogłabyś rozbroić lub uruchomić urządzenie z moją pomocą. Wiesz ja przystawiam w odpowiednim miejscu, coś przycinam, podpinam itd, a ty kierujesz bardziej skomplikowanymi operacjami. Myślisz że dałoby się coś takiego stworzyć? Ważne by było na tyle małe, bym mogła schować to pod skafandrem.
- Na tym się nie znam - Dawn sięgnęła znowu do pierwszej walizki, grzebała w niej chwilę i wyjęła coś co wyglądało na kabelek z małym plastikowym pudełeczkiem na końcu. - To się zna za mnie. Wystarczy podłączyć i jeśli rozpozna system zabezpieczający to będzie go crackować. Nie piszę oprogramowania, niestety - westchnęła. - Bzzt może lecieć z tobą, a jak komuś brakuje to mogę się podzielić dousznym komunikatorem. Mam też większego drona z lepszymi kamerami i wysięgnikiem, zdolnego do prostych zdalnych napraw, ale jest prawie tak niewymiarowy jak Bob jak przychodzi do pakowania go. Musiałam go rozkręcić na czas transportu. Tylko czy on będzie nam faktycznie potrzebny tam? Tik-tak może zawsze siedzieć na twoim ramieniu jako moje oczy - wyjęła z tej samej walizki pająka nieco mniejszego od własnej pięści.
Valerie wzięła do ręki kabelek i pająka.
- Powinno się nadać. Ciekawe dlaczego to ma zawsze takie paskudne kształty? - zapytała z rozbawieniem. - Dobrze, że nie mam problemów z arachnofobią. Włożę to do mojego wyposażenia. Nie mam tego za wiele. W przeciwieństwie do niektórych… - Rzuciła rozbawione spojrzenie w kierunku Foxa. - Nie lubię dźwigać zbyt wiele.
Alker, który kręcił się po domu, sprawdzając wyjścia i okna, teraz dopiero włączył się do tej rozmowy.
- Jak na mój gust to ten pajączek wygląda całkiem zgrabnie. Podoba mi się też opcja zwiadu wykonanego deską sedesową - roześmiał się. - Jak nie będzie się ich tam za dużo kręcić to mogę sam podjechać. Bez sprzętu Scrap wywinę się jakoś. Mogę nawet przedstawić prawdziwą bajeczkę, że kogoś szukam. Jak daleki zasięg ma ten dron?
- Moja droga Valerie, nie wystarczy ci, że masz nas takich pięknych tutaj? Dla równowagi świata przedmioty mogą być brzydsze - roześmiał się Kane. - Jak się będzie dało, zrobimy najpierw zwiad. Jaki plan dalej? Najpierw robimy za nomadów, pieprzymy o szukaniu nowego życia i zupełnie nie pytamy o porwanych?
Wyjął następne udko mikrokurczaka i kilkoma kęsami je ogryzł, kością celując we Frugo.
- Pamiętam jak płakałaś, nie mogąc go zabrać do dżungli.
- To było smutne rozstanie - westchnęła i pociągnęła nosem Scrap. - Na szczęście tu nie muszę, bo się może przydać pomimo ilości lasów - pogłaskała czule drona. - Komunikuję się z nim przez satelitę, to powoduje delikatne opóźnienia, lecz dzięki temu zasięg ma wielu kilometrów. Nawet siedząc tu mogłabym podglądać Everett, ale wolę nie próbować, żeby mi wojsko go nie strąciło.
Zaczęła kompletować wyposażenie, te zabierane układając w jednym miejscu, resztę chowając do walizek i przesuwając w róg pomieszczenia.
- Skoro robimy to tak to lepiej do Granite Falls wjechać za dnia, moim skromnym zdaniem - wstała, a oczy nagle jej zabłysły. - No, to ja się obnażyłam. Teraz wy mi pokażcie swoje sprzęty!
- To twoje Frugo ma jakąś opcję kamuflażu? - Zapytała zwiadowczyni ignorując kolejne pytanie o swój sprzęt. - Jeśli nie, może narobić więcej problemów niż przynieść pożytku.
Scrap spojrzała na Shade z wyrzutem i bólem, jak gdyby to pytanie ubodło ją mocno. I tak mogło w rzeczywistości być.
- Frugo potrafi się wznieść na wysokość kilometra, jest niewidoczny dla ludzkiego oka w takiej odległości - odpowiedziała, ale już bez uśmiechu.
Fox, najedzony już wcześniej, od razu po wejściu do wynajętej kwatery bezceremonialne udał się do kibla. Gdy wyszedł lżejszy o parę kilogramów, sprawiał wrażenie człowieka ukontentowanego. Usiadł na swoim łóżku, przyglądając się kolejnym wyciąganym przez Scrap dronom.
- Czyli sedes robi nam zwiad ogólny - rzucił po ostatnich słowach najemniczki. - Możemy go wysłać jeszcze przed Alkerem, potem pomoże śledzić vana i wypatrywać ewentualne blokady czy zagrożenia. Dzięki temu będziemy mogli trzymać się w dużej odległości od pojazdu. Póki co róbmy za nomadów i znajdźmy tę ruinkę Shade. Następnie możemy sprawdzić wjazdy do Granite Falls, zobaczyć, jak tam wygląda sytuacja. Jeżeli informacje Alkera są aktualne, to na obrzeża mamy szansę dojechać bez ekscesów, ale do samego miasta za dnia tak po prostu nie wjedziemy, więc jeśli już, próbowałbym dostać się tam nocą. Ja jednak nie wchodziłbym tam na ślepo, byleby wleźć, a potem błądzić i włóczyć się po mieście. Proponuję, by wcześniej spróbować nawiązać kontakt z osobą ze środka, o której wspominałem. Dowiedzieć się, czy zechce się z nami spotkać i gdzie. To dałoby nam jakiś konkretny cel i konkretne miejsce, a to już coś - Raver skończył mówić, po czym zaczął grzebać w swoim plecaku. Wyciągnął z jednej z kieszeni małe coś, przypominające nieco kształtem i wielkością kulę bejsbolową, po czym położył to na stolik, a sam w ręku trzymał niewielkie urządzenie, które musiało być panelem sterowania. Robocik wysunął małe nóżki i zastygł bez ruchu na samym środku stolika.
- Tak się składa, że mam też własnego drona - uśmiechnął się do Dawn. - Lata, jeździ, cyka fotki i nagrywa w różnych trybach, na manualu lub automacie, a poza tym może wysyłać alarmy w przypadku wykrycia postaci, których nie ma w swojej bazie. Dobry zatem i na zwiad, i jako system wczesnego ostrzegania.
- Nie jestem przekonana do tych wszystkich zabawek. - Szczerze powiedziała Valerie. - Niektóre owszem mogą być przydatne, ale moje doświadczenie podpowiada mi, że zawsze w nieodpowiednim momencie narobią kłopotu. Fox, Kane pamiętacie Zoltana i jego mecha bardzo dobrze. W ostatecznym rozrachunku więcej było z tym problemów niż korzyści. Skoro to Scrap jest specjalistką od takich urządzeń, proponuję Felix byś się bez potrzeby nie wychylał ze swoim.
- Z drona korzystam, gdy może być przydatny, a ta zabawka na szczęście nie jest taka duża jak Zoltanowa - odpowiedział zwiadowczyni Fox, po czym z kieszeni kurtki wyciągnął inne urządzenie wyglądające nieco jako pilot i wskazał nim miejsce obok Valerie, na którym wyrosła druga postać, a konkretnie - drugi Raver, tak samo poharatany jak prawdziwy. Projekcja zrobiła pokazowy, ceremonialny wręcz ukłon przed Shade, po czym wyszczerzyła się do niej w uśmiechu. - Ta z kolei kilka razy ratowała mnie z opresji, jak może sobie przypominasz. Doceniam taki sprzęt, chociaż traktuję czysto użytkowo. Nie sądzę, byś przestała korzystać ze swojej czapki-niewidki, mimo iż sam pamiętam, jak wysadziło ją EMP i też przestała działać - wzruszył ramionami.
- Nie do końca dobrze mnie zrozumiałeś, Felix - Alker odniósł się do planu przedstawianego przez najemnika, zupełnie nie wtrącając się w rozmowę o sprzęcie. - Do Granite Falls może wjechać każdy kto chce. To jak miasto graniczne. Dalej nie pojedziesz, na pytania odpowiada milczenie, ale wjechać się da. Nikt cię nie zaatakuje. Jeśli chcecie oficjalnie dostać się do Republiki to albo tam albo w Arlington. A jak chcecie się wkradać to bezdrożami, ale chyba nie po to kupiliście motory, aby się zakradać.
- To że mam zastrzeżenia, nie oznacza jeszcze, że jestem przeciwna każdej technologii. Po prostu wypytuję o szczegóły, by lepiej osądzić ich przydatność. W końcu wygląda na to, że większość z nich jest nastawiona na działalność zwiadowczą, a więc zdecydowanie wkracza na moje pole działania i wolałabym raczej mieć z ich strony pomoc, a nie problemy. Nie bierzcie sobie moich uwag osobiście. - Przy tych słowach Shade popatrzyła na siedzącą z pochmurną miną specjalistkę od robotyki. - Co do planu zdecydowanie wkraczamy do zamkniętej strefy jawnie więc w dzień. Jeśli udajemy nomadów nie możemy się ukrywać. Musimy jeszcze ustalić jak się przedstawiamy? Co powiecie by używać naszych pseudonimów?
- To rzeczywiście ułatwia decyzję, możemy próbować zatem w dzień - potwierdził Raver. - I jestem za korzystaniem z naszych pseudonimów. Mamy to w nawyku, nie trzeba niczego wymyślać.
- Zgadza się, najprostsze rozwiązania są najlepsze. I te nasze ksywki pasują do nomadów - zgodził się Kane. - I nie bój się, Shade. Te małe zabawki nie zamienią się w kilkutonowego mecha, sprawdzałem poprzednio. Nikt nie będzie ci tuptał za plecami - wyszczerzył się. - Dobra, to postanowione. Śpimy do północy i jedziemy do kwatery przy Everett. Jak się uda zadomowić to spróbujemy doprowadzić chociaż jeden fragment do używalności, a rano wyruszamy do Granite Falls. Ten sen teraz nam się przyda, nie wiadomo kiedy następnym razem zdarzy się okazja.
- No to mamy plan. Co do Kwatery w Everett, nie powinna być gorsza niż w Mogadiszu. - Zaśmiała się zwiadowczyni na wspomnienie tego czym mogli dysponować w czasie jednego ze wspólnych zleceń. - Tyle że klimat mamy tutaj znacznie gorszy. W sumie ostatnio stwierdziłam, że lubię zlecenia w ciepłych krajach. Przynajmniej tyłek nie marznie, kiedy trzeba go obnażyć.
- A co to za specjalne zadania tego wymagają? - roześmiał się Timothy. - Tu nie jest jeszcze tak źle, w najbliższych dniach zapowiadają podobną pogodę, w nocy będzie schodzić do minimalnie pięciu stopni według prognoz.
- Spróbuj się wysrać przy minus pięćdziesięciu, to zrozumiesz w czym problem. - Mrugnęła do niego najemniczka. - Nie wspominając o innych silnych potrzebach…
- Staram się unikać takich temperatur. Przedstawione w ten sposób to mocno zastanowiłbym się nad nie zdejmowaniem do tego spodni - roześmiał się raz jeszcze. - Nie wiem ile masz silnych potrzeb, ale sposobów na rozgrzanie jest dużo.
- Nie mam nic przeciwko by się z nimi zapoznać… - Valerie była wyraźnie rozbawiona. - W końcu do północy wiele czasu, a mój lot klasą biznes był wyjątkowo wygodny.
- Jestem pewien, że jeden z pokoi ma zarówno łóżko jak i działający grzejnik - zapewnił Alker. - Trzecie źródło ciepła jest przenośne.
- Łóżko? Grzejnik? To takie banalne. - Kobieta wzruszyła ramionami i żartobliwie wydęła wargi. - A już myślałam, że zaproponujesz coś odkrywczego na zewnątrz. Ile to miało być stopni? Pięć? To chociaż odrobina wyzwania…
- Odkrywczego? - spojrzał w stronę bojowego drona. - Scrap, jak mocno się rozgrzewa Bob?
- Hmmmm… - zapytana przyłożyła palec do brody. - Mógłby poradzić nawet na minus pięćdziesiąt, ale bardzo punktowo - uśmiechnęła się uśmiechem osoby właśnie sobie to wyobrażającej.
- Valerie, zawsze szukasz skomplikowanych rozwiązań prostych sytuacji. Po co kombinować skoro w grupie najcieplej, zwłaszcza z dużą ilością tarcia - wyszczerzył się Kane, rozbawiony rozmową.
Kobieta parsknęła śmiechem, najwyraźniej wizualizując sobie to co powiedział Irlandczyk.
Fox przyglądał się dronowi bojowemu z uśmieszkiem na ustach, po czym jednak pokiwał głową, mrucząc pod nosem:
- Ech, cholera. Ja to jednak jestem tradycjonalistą.
 
Widz jest offline  
Stary 16-11-2019, 21:41   #5
 
Cybvep's Avatar
 
Reputacja: 1 Cybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwu
Północ nadeszła szybko, te kilka godzin poświęcili na być może ostatni spokojny odpoczynek podczas tej misji. Nikt ich nie niepokoił, ilość świateł z każdą godziną zmniejszała się, aż praktycznie pozostały tylko nieliczne latarnie, oświetlające głównie skrzyżowania małych, osiedlowych uliczek tego podmiejskiego osiedla. Gdzieś szczekał pies, z głównej drogi od czasu do czasu dobiegał dźwięk silnika jednego lub kilku licznych w okolicy motorów. Pozostawiane tu rzeczy Scrap zamknęli w piwnicy i zabezpieczyli na tyle, ile się dało. Pozostałe należało spakować do motorów. I mogli ruszać poza bezpieczną strefę.
Kane nigdy nie był maniakiem motocykli, lubił jednak na nich od czasu do czasu jeździć. Dawały poczucie swobody i szybkości, niektórzy gadali, że i władzy nad światem. Wtedy nie miał obciążenia, zwykle nie miał wiszącego nad głową zadania do wykonania. Obecnie przyszło do pakowania sprzętu i motory przestawały być cool. Zwykłe rzeczy upakował do sakiew, broń krótką trzymał w kaburze pod kurtką, dół pancerza na pierwszy rzut oka nie wyróżniał się od grubych spodni - założył go na siebie. Już z shotgunem był pewien problem, O'Hara uparł się go nie rozkładać. Owinął kocem i przywiązał wzdłuż maszyny. Górna część pancerza nie nadawała się do zupełnego ukrycia. Hełm częściowo się składał, a nowoczesna kurtka i kamizelka pozwalały się znacząco wyginać, co nie zmieniało istotnego faktu: było to duże. Irlandczyk zastosował więc mieszaną metodę. Torbę podróżną zostawił w wynajętym domu, zabrał za to plecak, pakując tam wszystko co nie zmieściło się do sakiew.
- Nomadzi dobytek wożą na plecach, aye? - zapytał pozostałych, z dobrą miną do złej gry, bo na profesjonalnego gangstera nie wyglądał. Z ciekawością przyglądał się jak poradzi sobie Fox z całym swoim arsenałem.

Karabin snajperski Ravera był zdecydowanie najdłuższą z broni posiadanych przez najemników, a Fox szedł o zakład, że również najdroższą. Noszony tradycyjnie, na plecach, był praktycznie nie do ukrycia. I właśnie dlatego był składany. Anglik, pewnymi ruchami, wskazującymi na to, że robił to już wcześniej wiele razy, odkręcił tłumik, odczepił lunetę, po czym rozłożył swoją broń na kilka części, i po kolei wkładał je do walizki wraz z amunicją. Walizeczka była dostosowana stricte do broni Felixa - jak ktoś się jej przyglądał, to widział, że wszystko miało tam swoje miejsce. Rozmieszczenie elementów nie było przypadkowe, każdy centymetr był skrzętnie wykorzystany. Snajper zamknął walizkę i wsadził ją pionowo do kufra przy motorze.
Następna na ruszt poszła szturmówka. Niewielkich rozmiarów, lekka i poręczna, wylądowała w wodoodpornym (jak zresztą wszystkie, które Raver wykorzystywał) pokrowcu, o opływowym kształcie, przypominającym nieco mały śpiwór. Klasycznie także ta broń była noszona na plecach, tym razem jednak Fox przymocował ją do motoru, po prawej stronie. Karabin był zabezpieczony, lecz załadowany. Dodatkowe trzy magazynki Brytyjczyk schował w swojej kurtce, a pozostałe przerzucił do plecaka. Ostatnia z broni posiadanych przez snajpera - pistolet z tłumikiem - była najłatwiejszą do ukrycia, gdyż bez problemu można było ją schować w kurtce. Fox nie przepadał za pistoletami z zasady, ale w ostatnich latach używał ich znacznie częściej niż by chciał. Los sprawił, że po akcji w Norylsku przez jakieś dwa lata zajmował się głównie sprzątaniem. Konkretniej - sprzątaniem gangsterów w Liverpoolu. I owszem, gdy szło gładko, Felix był jak duch - eliminował cel, po czym się zmywał i tyle go widzieli. Starcia gangów rządzą się jednak własnymi prawami - zasadzki w wąskich uliczkach, napady w pubach, wykorzystywanie lokalnych meneli i patoli jako konfidentów, odcinanie dróg ucieczki. Snajperowi nierzadko przychodziło mierzyć się z sytuacjami, w których miał szeroko rozumianych wrogów bliżej siebie niż dalej, i musiał się do takich warunków jakoś zaadaptować. W efekcie Raver zdążył już przywyknąć, że pistolet jest przedłużeniem jego ręki, a dron - to dodatkowa para oczu, czy może kamer, i to z alarmem.
Pancerz Foxa należał do lekkich, elastycznych i wygodnych, przez co snajper po prostu się w niego ubrał, a następnie narzucił na siebie długą, skórzaną kurtkę, z symbolem feniksa na prawym ramieniu. Kurtka miała imponującą liczbę kieszeni zewnętrznych i wewnętrznych oraz regulowany pas, który Raver dostosował tak, by go nie uciskał za mocno, gdy siedział na motorze. To natomiast, czego Fox nie miał na sobie, to egzoszkielet. Mimo iż ten sprzęt nie miał nic wspólnego z ciężkimi pancerzami wspomaganymi i w ogóle nie krępował ruchów, to owijał Felixa niczym gąsienica od stóp po szyję i trudno go było ukryć tak by nadal uchodzić za nomada. Zwinięty, powędrował zatem do plecaka. Małe przedmioty, takie jak holoskaner, Fox mógł mieć blisko przy sobie. Większe, których już wiele więcej nie miał, wylądowały w kufrach, w tym zwłaszcza bojowy hełm, który w pokrowcu w zasadzie mało różnił się od kasku.
Anglik wsiadł na Harleya, założył nowo nabyte ciemne okulary. Po chwili rozległ się głośny warkot silnika, gdy testował sprzęt.
- No mówiłem - odpowiedział w reakcji na słowa O'Hary. - Jak żółwie.

Shade nie miała ze sobą wiele rzeczy, więc wszystko udało jej się upakować do obszernych sakw zamontowanych po bokach motoru, które zakupiła razem ze sprzętem. Swój specjalny kombinezon, który tak bardzo chciała zobaczyć druga najemniczka, założyła na siebie, a na wierzch zarzuciła kurtkę. Na biodrach zapięła pas z wsuniętymi w specjalne, ukryte przegródki nożami. Czarne, skórzane spodnie skafandra idealnie pasowały do stroju motocyklisty. Do tego wciągnęła na nogi, również czarne, wygodne skórzane buty, idealnie dopasowane do nogi, a na szyji zawiązała czarna chustkę, którą można było założyć na twarz, by chronić się przed pyłem drogi i wyziewami spalin innych pojazdów. Popatrzyła na siedzącego na sąsiednim pojeździe Anglika i wyszczerzyła się do niego pogodnie:
- No, widzę że zabezpieczyłeś się na nocne słońce.
- No pewnie - odpowiedział Fox z uśmiechem, po czym kliknął na przycisk na boku okularów i oba szkła się schowały, tak by Shade również mogła spojrzeć najemnikowi w oczy. - Ale nie martw się, są też takie bajery. Wersja dla niewidzących nocą - mrugnął do zwiadowczyni.
Bez zaskoczenia, Scrap skończyła się pakować jako ostatnia. Wcale nie dlatego, że miała najwięcej wyposażenia, wystarczyło przecież spojrzeć na Foxa. Problem stanowił głównie Bob, którego dopóki nie mogłą wypuścić swobodnie, to nie mieścił się w swojej formie nawet w dużym kufrze trzykółki. Odkręcała więc płaty pancerza i ramiona, wyczyniając swoistego tetrisa, zanim nie zmieścił się wraz z resztą i kocem na górze. Wtedy okazało się, że coś się poluzowało i stukało przy każdym ruchu, przez co wyjmowała połowę rzeczy i układała je ponownie, bardzo delikatnie i dokładnie. Wreszcie uśmiechnęła się zadowolona. Poza tym najmniejszy dron pozostał z nią. Ubrana i wyposażona była najlżej ze wszystkich - ubiór stanowiły terenowe buty, szerokie spodnie z kieszeniami, top i gruba kurtka, pod którą wszyta została lekka kamizelka kuloodporna i kolejne kieszenie. Zmieścił się w nich Frugo, pistolet, trochę amunicji, kilka urządzeń wiadomego i niewiadomego przeznaczenia, noktowizor i jedna albo dwie kanapki. I butelka wody.
- Wypuszczę nasze podniebne oczy, kiedy wyjedziemy ze strefy kontrolowanej. Nie wiem czy skanują niebo, wolę nie ryzykować.
Kane wyświetlił mapę, tak żeby wszyscy widzieli i zaczął wodzić po niej palcem.
- Proponuję trzymając się lokalnych i osiedlowych dróg wyjechać z Lynnwood na wschód i kierować się na północny-wschód. Zrobić zwiad mostów przy Snohomish i jak nie będzie wyglądało to źle, tam przekroczyć rzekę. Co Wy na to? Wszystko na wyciszonych wydechach.
- Jak dla mnie plan jest ok. - Odpowiedziała zwiadowczyni.
- Ok, spróbujmy - potwierdził Fox.
Dawn skinęła energicznie głową i zwinnie wskoczyła na siodło swojej maszyny.

Cztery motory i van wyjechały z garażu, pozostawiając za sobą pusty dom, gdzie kryło się jedynie kilka ukrytych fantów. Ciche, ciemne ulice przemierzali powoli, posiłkując się gpsami i mapą, starając się unikać wszelkich potencjalnych nieprzyjemności i niepotrzebnego zwracania uwagi. Przez dłuższy czas nawet im to wychodziło, a minięty w pewnej odległości patrol policyjny nie zwrócił na nich większej uwagi. Lub w pojedynkę nie uśmiechało się im zaczepiać takiej grupy, która nocą robiła jeszcze silniejsze wrażenie niż w dzień. To jednakże nie trwało długo, bowiem Lynnwood nie było duże. Z niego przejechali do podobnego w wyglądzie Alderwood Manor, miejscowości przeciętej międzystanówką, drogą 405, w dużej mierze puszczoną powyżej sennego miasteczka. Na trasę szybkiego ruchu nie było tu wjazdu, ale były za to tu i ówdzie przejazdy pod nią. Jeden z nich wybrał Kane właśnie tu, a kiedy się do niego zbliżyli, dowiedzieli się dlaczego właśnie tu rząd ustalił strefę - była łatwa w kontroli. Droga z tej strony stanowiła naturalną barierę, a na przejazdach stała policja, barykada i wojskowy wóz terenowy. Jak tylko zobaczyli zbliżające się światła, jeden z nich wyszedł przed barykadę i gestem dłoni z lizakiem kazał zjechać na bok. Posterunek nie był oświetlony, ale reflektory ujawniły obecność co najmniej czterech innych osób z bronią długą.
Spodziewali się czegoś podobnego, Kane nie był tym zaskoczony. Unikanie głównych dróg nie miało na celu ominięcie glin, tylko nie rzucanie się w oczy. Posłusznie zjechał więc na skraj drogi, podjeżdżając pod machającego policjanta i zatrzymując się. Nie zgasił maszyny. Dawn poszła za jego przykładem, stając kilka metrów za motorem Irlandczyka. Sięgnęła niepozornym gestem do kieszeni i wypuściła Bzzt’a. Dron pofrunął w górę i szybko zniknął w ciemności. Uruchomiła tryb nocny swojego zmodyfikowanego holofonu i wyświetliła obraz z robocika na motorze tak, żeby tylko ona go widziała. Na dłoń wsunęła trzymaną w jednej z kieszeni rękawice konsoli sterowania i drobnym gestem kciuka skierowała go nad barykadę. Wszystko trwało może cztery sekundy, wskazując na wprawę w Scrap w podobnych działaniach.
Shade zatrzymała się zaraz obok Kane'a. Podobnie jak on nie zgasiła motoru. Rozsiadła się nonszalancko na siedzeniu, jedną długą nogę opierając na ziemi. Ze spokojem przyglądała się policjantowi, który ich zatrzymał. Zasadniczo nie miał powodu, by ich nie wypuszczać z kontrolowanej przez rząd strefy, ale na świecie pełno było ludzi, którzy zupełnie bez powodu szukali kłopotów. Dlatego, wbrew swojej postawie, była przygotowana by w każdej chwili zejść z pojazdu i wmieszać się do akcji. Fox stanął niedaleko Scrap, nie schodząc z Harleya. Odsłonił szybki okularów i całej sytuacji przyglądał się dość obojętnie, nie zamierzając nikogo prowokować. Nie ukrywał rąk ani nie wykonywał żadnych gwałtownych gestów, by żaden ewentualny narwaniec nie miał głupich pomysłów. Póki co wyglądało to na rutynowe zatrzymanie, może zatem obędzie się bez awantur.
Gliniarz zbliżył się, trzymając dłoń na kaburze z pistoletem. Dwóch innych z bronią długą wyłoniło się zza barykady, osłaniając swojego kolegę. Bzzt w tym czasie już zdążył wychwycić jeszcze pięciu. Biorąc pod uwagę ilość dróg, rząd musiał poświęcać naprawdę duże środki na utrzymanie porządku i prawa w środku tej strefy.
- Proszę udostępnić swoje ID. Późna pora na jazdę - odezwał się ten pierwszy, patrząc na O'Harę, ale mówiąc do wszystkich. Kiedy podszedł na wyciągnięcie ręki do Irlandczyka, ten już dobrze widział jak czujne i ruchliwe było jego spojrzenie. - Jaki był cel waszego pobytu w Seattle?
- Jesteśmy nowi w tej okolicy, panie władzo. W Seattle przejazdem, po zapasy - odpowiedział najprościej jak się dało Kane, wyświetlając swoje najemnicze ID. - Nie szukamy tu kłopotów.
- To wybraliście zły kierunek - gliniarz zeskanował e-dokument i ruszył od razu do stojącej najbliżej Shade. - Poza tą strefą panuje anarchia. O ile nie jesteście jej częścią, sugeruję się nie zatrzymywać w miastach.
Scrap wyświetliła swoje ID, nie odzywając się. Ustawiła Bzzta w jednej pozycji, gotowa do reakcji, gdyby zauważyła coś podejrzanego.
Podobnie Shade wyciągnęła rękę z wyświetlonym ID na nazwisko Valerie Rusht. Kane radził sobie z rozmową, więc nie było potrzeby się wtrącać. Kiedy jednak mężczyzna skanował dokument uśmiechnęła się uprzejmie i skinęła mu głową:
- Dziękujemy za ostrzeżenie.
Zeskanował ID Valerie, przechodząc tuż obok jej motoru i osoby. Czujna zwiadowczyni miała oko do takich rzeczy, wychwyciła jak ręka gliniarza ociera się niby to przypadkiem o jej motor. Poszedł dalej, skanować dokumenty Dawn i Foxa.
- Szukacie miejsca do życia czy pracy? Jednego i drugiego mamy tu sporo bez konieczności ryzyka - trudno było orzec do czego dąży. - Mało kto podąża tą drogą, jeśli nie ma określonego celu. Po ciała czasem nikt nie jeździ, obrabowane zalegają przy drogach.
Felix również wyświetlił ID, spokojnie odpowiadając policjantowi:
- Raczej nie będziemy tu za długo. Może dopisze nam więc szczęście.
Shade patrzyła uważnie jak mężczyzna podchodzi do innych pojazdów. Postanowiła sprawdzić dokładnie maszyny towarzyszy, gdy tylko oddalą się na bezpieczną odległość od strażników.
- Jesteśmy nomadami, panie władzo - ton O'Hary był swobodny, beztroski prawie. Musiał przy tym zatuszować błąd Foxa. - Droga to nasze życie. Może pojedziemy do Kanady, może na wschód, kto wie. Praca w jednym miejscu to nie dla nas, podobnie jak osiedlenie się w mieście.
- Międzynarodowe towarzystwo - skomentował jeszcze funkcjonariusz, kiedy już zeskanował wszystkie ID. Odsunął się. - Jedno ostrzeżenie. Gdybyście skumali się z kimś po tamtej stronie, nie będziecie już mieli wjazdu do Seattle. Ani do wielu innych miejsc - jego ton nie sugerował nienawiści, był stwierdzeniem faktu powtarzanym nie po raz pierwszy. - Co na pewno utrudni wam tułaczkę. Powodzenia, przyda się wam - zasalutował niedbale i wskazał na drogę, gdzie jego koledzy odjeżdżali właśnie na bok blokującym przejazd radiowozem.
Gdy odjechali na odległość uniemożliwiającą usłyszenie ich od strony posterunku zwiadowczyni zrównała się z Kane'em i wskazała mu dłonią pobocze jednocześnie kładąc palec na ustach, w odwiecznym znaku nakazującym milczenie. Gdy zatrzymała pojazd najpierw sprawdziła miejsce, gdzie strażnik położył swoją dłoń, w geście sugerującym, że mógł tam coś przykleić. Gdyby nie doświadczenie i dobra pamięć wzrokowa, nie znalazłaby tego. Palec ledwo wyczuwał coś przyklejonego do karoserii, niczym malutki kawałek przeźroczystej taśmy klejącej. Kobieta zapaliła latarkę i dokładnie przyjrzała się temu co było tam przyczepione. Nic nie zobaczyła. Podeszła do siedzącej na swoim motorze Scrap i zapytała przysuwając usta do jej ucha:
- Masz może pęsetę i coś wygłuszającego ewentualny podsłuch? Może miałabyś ochotę w lepszych warunkach zbadać to co nam przykleili? Jeśli nie, po prostu to zniszczę. Warto by jednak może sprawdzić co to jest i jak działa oraz jak to wykryć, by mieć pewność, że nikomu innemu nic takiego nie podłożyli.
Dawn zsiadła z motoru i podeszła do kufra, grzebiąc w nim dłuższą chwilę i wyciągając małe, czarne pudełeczko. Uruchomiła i odezwała się.
- A więc to stąd ta dziwna rozmowa. Mogę zeskanować nasze motory - uniosła rękę, na której rzucał się w oczy duży, zmodyfikowany holofon. - Zbadanie niewiele mi da, tego typu urządzenia należałoby hakować, na tym się nie znam.
Fox zatrzymał się razem z resztą i zszedł z Harleya. Widząc poruszenie wśród najemniczek, podszedł do nich bardzo blisko, a gdy zrozumiał, o czym rozmawiają, wskazał palcem miejsce z boku, dalej od motorów. Mimo to, mówił do nich bardzo cicho:
- Nasz gospodarz miał wygłuszacz w hotelu. Może ma takich więcej albo chociaż się na tym zna?
- Przecież to jest wygłuszacz - zdziwiona Scrap pokazała mu pudełko.
- Świetnie - odpowiedział Raver. - Zabezpieczyłaś się, jak widzę. Myślisz, że te urządzenia mogą zareagować na próbę skanowania? Jak nowoczesny mogą mieć tu sprzęt? Jeśli takie posterunki to tutaj norma, to chyba ich stać na porządny.
Bailey zamrugała, potrząsnęła głową i zwróciła do Valerie.
- Pokaż mi co znalazłaś, a powiem wam co wygraliśmy. Nieważne co założyli, pozbywamy się tego i jedziemy dalej, takie moje zdanie.
Zwiadowczyni zaprowadziła druga kobietę do swojego motoru i wskazała ręką miejsce gdzie było urządzenie:
- Musisz dotknąć palcami, bo jest przeźroczyste i nie widać go bez wykrywacza. Dlatego dobrze byłoby przeskanować inne pojazdy czy też podobnych nie przykleił. Przede wszystkim vana, który jest spory i ma dużo możliwych miejsc do umieszczenia.
- Nie moje oczy patrzą - druga z kobiet włączyła skaner w holofonie i zbliżyła przedramię do motoru, zerkając na odczyt. Ten po krótkiej chwili pokazał kilka mikroskopijnych obwodów, podając ich typ. Nie było mowy, żeby to był mikrofon, odczyt byłby zbyt słaby. Ale do śledzenia? Wystarczający.
- Możemy spokojnie rozmawiać, to nie podsłuch - powiedziała głośno i wyłączyła zagłuszacz, oszczędzając baterię. - Z jakiegoś powodu gliny chciały nas śledzić. Sprawdzenie każdego pojazdu trochę mi zajmie. Zgaduję, że wykorzystują to do porównywania twarzy wraz z trasą, gdy ktoś chce wrócić do Seattle.
- To może, niezależnie ile ich znajdziemy, przeklejmy to na Vana, który będzie grzecznie siedział w Everett? - Zaproponowała Shade. - Skoro to tylko GPS, możemy się tym zająć jak dojedziemy do tymczasowej siedziby. Co o tym myślisz Kane?
Alker widząc przedłużający się postój, wysiadł z samochodu chwilę wcześniej i dołączył do nich, obserwując poczynania Scrap. Słysząc propozycję, wzruszył ramionami.
- O ile wam nie przeszkadza, że poznają lokalizację tej rudery, do której zmierzamy. Tego vana mogę zmienić, ale nie od razu.
- Ostrożności nie za wielę, ja to bym to wrzucił do jakiegoś pudła i zostawił gdzieś w innym miejscu niż kryjówka - wtrącił się Fox. - Jeżeli będziemy musieli wrócić i rzeczywiście porównują ID z trasą, to zawsze możemy zabrać te urządzenia z powrotem. Wystarczy, że sami zapiszemy współrzędne lub zapamiętamy miejsce, gdzie je zostawimy. Tak czy siak, teraz może niech jeszcze zostaną. Jak tak szybko urwie się ślad, na bezdrożach, to na pewno będzie podejrzane.
- Zgodnie z prawem, które ich obowiązuje, nie mogą nikogo śledzić tak po prostu, bez nakazu związanego z podejrzeniem przestępstwa - Timothy nie wydawał się wierzyć w swoje słowa. - Mogą to równie dobrze wykorzystywać do śledzenia aktywności gangów lub szykują jakąś akcję. Jeśli to zagłuszaliście, to już mieli nietypowe przerwanie. Równie dobrze można się tego pozbyć.
Milczący do tej pory Kane odniósł się najpierw do słów Shade.
- Nie wiadomo czego chcą, proponuję porzucić to przy rzece. Nie przeszkadzajmy im sądzić, że staliśmy się tymi ciałami przy drodze. Prawo mam gdzieś tak samo jak oni, za to kurewsko nie lubię być śledzony. Przy dobrych wiatrach do Seattle wracamy dopiero po zakończeniu misji.
- Dobrze - Skinęła głową Valerie. - W takim razie kolejny postój przy rzece. Znajdziemy jakieś spokojne miejsce. Tam możemy dokładnie przeskanować pojazdy.
- Lepiej teraz - zasugerowała Scrap, będąca już w trakcie skanu. - Nie wiemy co zastaniemy przy rzece.
- Jeśli tak wolisz. - Shade wzruszyła ramionami i postanowiła się przespacerować trochę po okolicy. Skoro mieli nieco czasu mogła rozprostować kości. Jej organizm nie był jeszcze przyzwyczajony do jazdy na motorze.

Dawn poświęciła niecałe pół godziny na bardzo dokładne przeskanowanie motorów i vana, biorąc pod uwagę wszystko co inni powiedzieli jej o pozycji gliniarza, ale nie znalazła żadnych innych nadajników. Przezorny zawsze ubezpieczony jak to mówiono. Szybko ruszyli dalej, przez następne kilkanaście kilometrów przemierzając okolicę podobną i inną jednocześnie. Jednorodzinne domy rozsiane przy osiedlowych dróżkach, jeden obok drugiego. To nie różniło się od Lynnwood. Ale w żadnym nie paliło się światło, nie działały również latarnie. Urojone miasteczka, pozostałość dawnej cywilizacji. Obecnie puste łupiny, które zająć mógłby każdy - tyle, że nikt nie chciał. Większość budynków zapewne była zrujnowana podobnie jak ten, do którego zmierzali.
Nagle skończyły się, a droga wypadała na otwartą przestrzeń, na pola uprawne, obecnie zapewne stojące odłogiem. Na jesieni, w środku nocy, żadne z nich nie było w stanie tego sprawdzić. Znajdowali się obecnie trzy kilometry od najbliższego mostu przy Snohomish. Już z tej odległości dostrzegali delikatną łunę świateł miasta, które najwyraźniej nie było tak wymarłe jak okolica, którą właśnie minęli.
- Dobre miejsce na zwiad - powiedziała Scrap do wszystkich, zatrzymując swój motor i gasząc światła. Zeszła i wyjęła Frugo, włączając go i kalibrując konsolę pod niego. Dron zaczął szumieć, magnetyczny silnik uniósł go w górę. - To do roboty - pogładziła go czule i poruszyła rękawicą, zmuszając go do gwałtownego i szybkiego nabierania wysokości. Prawie od razu zniknął im z oczu. - Puszczę go najpierw wzdłuż rzeki, po wszystkich mostach. I nad światłami w mieście, poszukam aktywności.
Frugo poruszał się nie tak żwawo jak drony odrzutowe, ale za to bardzo stabilnie, wzlatując na bardzo dużą wysokość, jak na tak niewielką maszynę. Po kilku minutach na wyświetlaczu pojawił się dokładny obraz pierwszego - licząc od zachodu - mostu, a zaraz potem następnych. Dwa pierwsze przeznaczone były dla samochodów i wyglądały na zachowane w stopniu wystarczającym do swobodnego przekroczenia ich. Trzeci - pierwszy z dwóch kolejowych - zawalił się i nikt najwyraźniej nie czynił żadnych ruchów w stronę odbudowania go. Czwarty, skierowany na wschód i również kolejowy, wydawał się przejezdny. Może van miałby problemy, ale motory na pewno nie.
I tylko bezpośrednio przy tym czwartym nie było śladów życia.
W zabudowaniach przed pierwszym z mostów dron wychwycił zaparkowaną furgonetkę i trzy motory, a przynajmniej w dwóch oknach ciągle paliły się światła. Drugi prowadził do centrum miasteczka, wyglądającego na żywe - tu i ówdzie parkowały motory i samochody, część knajp musiała jeszcze ciągle być czynna. Kręciło się kilku ludzi. Nawet pobliskie lotnisko dla awionetek oświetlono, prawdopodobnie aktywnie z niego korzystając. W ogóle jak na pozbawione rządowego wsparcia miejsce, było w nim dużo światła. Większość latarni ulicznych działała. Ruchu nie było, ale w końcu był to środek nocy - za to Frugo po zawróceniu i wykonaniu kółka nad Snohomish - zarejestrował jakąś sporą imprezę przy lokalnym stadionie i częściowo na nim. Parkowało tam kilkadziesiąt motorów, kręciło się sporo ubranych w skóry osobników. Mogła to być nawet główna siedziba jednego z lokalnych gangów.
Kane porównywał obraz z kamer z satelitarną mapą, milcząc do momentu, w którym dron zataczał już koło nad miastem.
- W grę wchodzi tylko ten pierwszy most lub kolejowy. Przy pierwszym ryzykujemy, że jak nie przejdziemy odpowiednio szybko i cicho, to spróbują nas zatrzymać. Ten drugi wymusza mocne nadłożenie drogi i nie wiadomo co trafimy tam dalej. Moim zdaniem im krótsza trasa tym lepsza. Możemy spróbować przemknąć cicho i na zgaszonych światłach.
- Tak, czasami najprostsze rozwiązanie bywa najlepsze. - Zgodziła się z Irlandczykiem zwiadowczyni.
- Zostawię Frugo na górze, będzie mnie ostrzegał o każdym ruchu w dużym promieniu ode mnie - Scrap już ponownie wsiadała na motor.
- Ruszajmy - Fox też nie zwlekał. Zgodnie z ustaleniami, do mostu mieli podjechać na zgaszonych światłach. Droga krótsza była warta wypróbowania, choć najemnik miał spore wątpliwości do możliwości “cichego” przemknięcia bez zatrzymania wraz z vanem. Może przynajmniej dron Scrap w razie czego w porę ich ostrzeże.
Światła zostały wygaszone, otoczyła ich czerń pochmurnej nocy. Z chmur ciągle nieprzyjemnie mżyło, temperatura spadła do kilku stopni, wcale nie uprzyjemniając tej podróży. Scrap było zwyczajnie zimno, skórzana kurtka nie dawała wystarczającej ilości ciepła temu szczupłemu ciału. Nie pierwszy raz przełamywała swoje bariery, jak oni wszyscy zresztą. Noktowizory powędrowały na oczy, niezbędne w takich warunkach. Nawet z nimi podróż stała się wolniejsza, ale na szerszą drogę wjechali już po dwóch kilometrach i tam przycisnęli. Światła latarni przed i za mostem nieco rozmazywały zieleń noktowizji. Cztery wyciszone motory i van z elektrycznym silnikiem sunęły coraz szybciej. Tutejsi nie obawiali się widocznie ataku w tym miejscu, mosty nie zostały zabarykadowane - co przecież wychwyciłby dron. Może wbrew tym żołnierzom życie tutaj nie było aż tak barbarzyńskie?
Przejechali z wysoką prędkością obok zabudowań, przy których widzieli motory i furgonetkę, wjechali na most i już byli przy jego końcu, kiedy Dawn usłyszała ostrzegawczy brzęczyk, a na holowyświetlaczu pojawiło się czerwone kółeczko, a zbliżenie pokazało trzech ludzi wskakujących na motory i odpalających je.
- Mamy ogon - poinformowała od razu pozostałych najemników Scrap. - Trzy motory, na pewno powiadomią innych.
- Spadajmy stąd - bez wahania zasugerował Fox, nie zwalniając. Jadąca na przedzie Shade, po informacji otrzymanej od Scrap prawie podświadomie zarejestrowała drogę z lewej strony:
- W lewo! - Krzyknęła wcinając się w monolog snajpera i odbijając gwałtownie motorem, nie przejmując się zupełnie faktem, że wjechała pod prąd. Przy takim zagęszczeniu ruchu, nie miało to większego znaczenia.
Felix siłą rozpędu niemalże wyrecytował do komunikatorów, mówiąc szybko: - Na zachód, bez włączania świateł, trzymajmy się jak najbliżej rzeki, a jak tylko ich zgubimy, to odbijamy na północ i najkrótszą drogą do mostu przy dopływie Snohomish. Dalej będziemy kombinować, teraz po prostu omińmy miasto i ten stadion szerokim łukiem.
Kane zwolnił i wszedł w ostry zakręt zaraz za Rusht. Wziął łuk i jak wyjeżdżali na prostą, przepuścił dwa pozostałe motory, chcąc jechać jako zamykający tę małą kolumnę. Jak już mógł, spróbował wywołać mapę głosowym poleceniem do holo i zorientować się gdzie dokładnie się pchają.
- Scrap, jesteś naszymi oczami! Kieruj Shade.
- Robi się - odpowiedziała od razu.
Tego typu pościg mógł okazać się wyjątkowo długi i nieprzyjemny, jeśli całe motocyklowe miasto zacznie ich gonić. GPS wreszcie go umiejscowił, O'Hara odezwał się znowu.
- Przed nami luźna zabudowa i ciasne uliczki. Dawaj w prawo, potem znowu w lewo. Próbujemy ich zgubić.
Matematyki używał prostej: obciążone motory i van nie dadzą rady uciec po prostej. Jak się nie uda, pozostawało im Everett i nadzieja, że nie wszyscy są ze sobą skumani i chętni do pomocy.
Nawet pomimo wyciszenia, silniki harleyów warczały w nocnej ciszy, gdy najemnicy wyciskali z nich siódme poty. Frugo zarejestował jak trzy motory na zapalonych światłach wjeżdżają na most, od razu trzymając się lewej strony i skręcając tak samo jak uciekinierzy. Scrap wiedziała, że jeśli wykona polecenie Irlandczyka, nie będzie miała wglądu na to, co działo się dalej w mieście. Pościg miał przewagę znajomości terenu i wielu kumpli w pobliżu, jeśli chcieli uciec, musieli to zniwelować. Póki co droga była prosta, tuż przy rzece i ciemnych, w większości dawno porzuconych domach mijanych z dużą prędkością. Van szybko zaczął odstawać.
- Rozdzielamy się? - dotarło do nich pytanie Alkera.
Jadąca dalej na przedzie zwiadowczyni skręciła w prawo w pierwsza boczna ulice jaka pojawiła się w słabym widoku noktowizorów. Słysząc pytanie detektywa zaczęła zwalniać. Droga przed nimi była teraz dosyć mocno zalesiona:
- Spróbujmy się ukryć wszyscy razem. - Powiedziała wypatrując dogodnego zjazdu. Droga przed skupiskiem drzew wydawała się zbyt widoczna. Zwłaszcza Van rzucałby się w oczy komuś jadącemu na długich światłach. Przejechała jeszcze trzysta metrów i skręciła w lewo, a następnie w prawo, wjeżdżając na zarośnięty podjazd jakiegoś walącego się ku upadkowi domostwa. Każdy ze skrętów zasygnalizowała w komunikatorze. Wjechała głębiej pomiędzy drzewa i zsiadła z motoru wsuwając go w gęstsze krzaki.
Bailey w pełni skupiła się na prowadzeniu Valerie. Nie było tego wiele przez te dwie czy trzy minuty, kiedy to wskazywała, która droga wydaje się prowadzić dalej, a która to ledwie dojazd do działek. Nawet tak skupiona swój motor prowadziła pewnie, nie tracąc dystansu. Po usłyszeniu słów przewodniczki od razu zawróciła Frugo.
- Sprawdzam ilu dołączyło do pościgu - zadeklarowała w komunikatorze, swoją maszynę kierując zaraz za Shade.
Fox ufał, że jeżeli ktoś jest w stanie znaleźć dobre miejsce na ukrycie się przed pościgiem, to jest to Valerie, i zdawał się na nią. Obawiał się natomiast zupełnie czegoś innego - ciszy, która nastanie, gdy nagle wszystkie ich pojazdy zakończą jazdę. Ciszy, która może stanowić zachętę dla pościgu do zatrzymania się i przeczesania okolicy.
- Scrap, jeżeli któryś z twoich dronów potrafi imitować dźwięki silników, to mógłby pomóc zmylić pościg - zasugerował snajper przez komunikator jeszcze podczas jazdy. Dawn znał najkrócej, a o konkretnych możliwościach jej sprzętu wiedział mało, ale jak na taką ilość drogich zabawek, których używała, jakaś chyba będzie miała opcję, którą od biedy można dostać nawet w holofonie.
- Przecież oni gówno słyszą na tych swoich motorach - Kane wpakował maszynę w krzaki i zeskoczył z niej, sprawnym ruchem rozpakowując z koca swojego jackhammera. - Prędzej zauważą. Alker, parkuj tego vana jak najbliżej budynku i zostań w środku. Jak nie przejadą, eliminujemy po cichu! - zarządził. Nie wybierali na tę misję dowódcy, nie oficjalnie. O’Hara sam pakował się w tę rolę naturalnym tokiem rzeczy. Podbiegł trochę do przodu i padł na ziemię między dwoma rozłożystymi krzakami, gotów do zerwania się i załatwienia sprawy w bezpośredni sposób.
Raver również ukrył swój motor w krzakach, a sam położył się na ziemi plackiem kilka metrów obok, układając się tak, by jego sylwetkę przykrywały zarośla, lecz nie utracił jednocześnie pola widzenia. Na składanie snajperki nie było czasu ani sposobności. Wyciągnął zatem z kurtki pistolet z tłumikiem, a zdjętą z motoru szturmówkę trzymał w pogotowiu na leżącym pokrowcu.
 
__________________
Flying Jackalope
Cybvep jest offline  
Stary 29-11-2019, 13:29   #6
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Motory goniących rzeczywiście robiły mnóstwo hałasu. Kiedy umilkły ich własne, najemnicy doskonale słyszeli szybko zbliżający się warkot, który pozwolił im w ostatniej chwili wskoczyć w zarośla. Van jeszcze się toczył, przebijając się przez krzaki i z trudem omijając drzewa, aby zejść z pola bezpośredniego widzenia od strony ulicy. Nie obeszło się bez zadrapań, ale Alker uniknął kolizji, zatrzymując wreszcie duży pojazd. Mniej więcej w tym samym czasie trzy smugi światła mignęły im przed oczami. Już mieli nadzieję, że nie zostali zauważeni, gdy jeden z nich zaczął zwalniać, aby ostatecznie zatrzymać się mniej więcej sto metrów od miejsca ich kryjówki. Widzieli go dobrze, bowiem nie zgasił świateł - wyglądał jakby coś mówił, patrząc w stronę ukrytych uciekinierów. Dwóch jego kumpli szybko się oddalało.
Scrap niemal od razu zobaczyła do kogo mógł mówić, gdy Frugo leciał obrzeżami Snohomish. Od strony stadionu jechało ulicami co najmniej dwadzieścia-trzydzieści motorów, kierując się mniej więcej w ich stronę.
- Jadą do nas, na razie około trzydziestu - zakomunikowała Scrap, szybko podchodząc do tyłu swojego motoru i zaczynając wypakowywać Boba. Zamierzała go szybko złożyć, trzymając ciągle głowę w dole, a swoje nieduże ciało osłonięte od strony drogi.
Shade włączyła kamuflaż i ruszyła w kierunku stojącego na drodze motocyklisty.
Kane zaklął w duchu słysząc Bailey. Zsunął plecak i zaczął wyciągać z niego górną część pancerza.
- Nie przyjechaliśmy tu robić czystkę. Jak coś widział, a nie tylko czeka na swoich, to wyjdę z nimi rozmawiać. Będziecie mnie osłaniać.
- I o czym chcesz gadać? - spytał retorycznie Fox. - To nie gliny, tylko gang. Nie znają nas, a my właśnie próbowaliśmy przekraść się przez ich teren. Ten tu został sam jeden. Jak nie odjedzie, to bierzmy go i spadajmy w naszym kierunku, zanim zbierze się tu cały rój - Anglik wypowiedział te słowa z pełnym przekonaniem w głosie, ewidentnie nie chcąc znaleźć się w sytuacji, w której to gang będzie dyktował warunki.
- Kurwa, Fox, jedzie tu trzydziestu następnych, a on im właśnie powiedział gdzie - warknął wyraźnie wkurzony Kane. - Jak zatrzymają się to lepiej gadać niż toczyć wojnę.
- Mówiłem spierdalać, dopóki tamci są daleko, a nie wojować - odparł Felix. - Dobra, jak taka decyzja, to znajdę sobie pozycję, by Cię osłaniać - dodał zaraz potem. Było jasne, że czekanie na przyjazd reszty nieznanego gangu na ich terenie i gadkę z nimi snajper uważa za błąd, za czym przemawiały dotychczasowe jego kontakty z takimi grupami, ale nie zamierzał tracić czasu na dyskusje, jeśli dowódca decyzji nie zmieni. Że nikt go nie wybierał, nie było znaczenia. Fox wiedział, że w tym składzie to Kane dowodzi. Rozglądając się ostrożnie, Anglik oceniał, które miejsce zapewni mu najlepsze pole widzenia i może jakąś osłonę, gdyby Irlandczyk miał wyjść przyjezdnym na spotkanie, skupiając się zwłaszcza na ścianach i balustradach rozwalającego się domku. Szybko kalkulował też, ile mu zajmie wyciągnięcie walizeczki z kufra przy motorze i złożenie snajperki. Odległości nie były takie straszne, ale jeśli miał osłaniać, to wolałby ze swoim najlepszym sprzętem.
Stojący samotnie motor, pracując na niskich obrotach, nie zagłuszał tego co się zbliżało. Niczym bzyczenie roju szerszeni, wraz z poruszającą się łuną światła, jechały harleye tutejszego gangu. Scrap widziała jak część z nich przecina główną drogą i wjeżdża od razu na lokalne uliczki, szybko zbliżając się w stronę ukrytych najemników. Dron szybko ich policzył i pokazał liczbę: 10. Policzył też czas: minuta. Inni wybrali trasę na północ, dłuższą, ale z możliwością odcięcia drogi gdzieś dalej, ten co się zatrzymał nie miał w końcu pewności, czy ktoś tu się kryje. Shade błyskawicznie podeszła do samotnego "jeźdźca", który zszedł z motocykla i wyjął zza paska pistolet.
- Nie wiem czy coś się rusza, widziałem ślady! - usłyszała jak niezbyt cicho mówi do holo. Mogli go unieszkodliwić, ale nie było szans, aby Valerie zdążyła wrócić do swojego motoru albo żeby Alker wyjechał vanem, nie mówiąc już o ucieczce. Zwiadowczyni nie wychylała się, pozostając w bezpiecznej odległości od rozmawiającego przez holo gangstera. Postanowiła czekać na rozwój sytuacji.
Dawn z zapałem składała drona, co chwilę zerkając na obraz z kamer Frugo.
- Minuta. W pierwszej partii jedzie do nas dziesięciu - informowała na bieżąco, nie odrywając się od swojej pracy.
Raver podniósł szturmówkę i zarzucił ją na plecy, po czym podszedł do motoru. Zabrał walizkę ze snajperką, przykucnął w upatrzonym wcześniej miejscu, za jedną z na wpół zawalonych ścianek domku, i błyskawicznie zaczął składać swoją broń. Przykręcając tłumik, patrzył już wprost na drogę przed podjazdem do zrujnowanej posesji.
Minuta to było dość, aby założyć i zapiąć pancerz. Irlandczyk plecak zostawił w zaroślach, gotowy do obwieszczenia się głośno i wyjścia do tutejszych jak tylko tamci zaczną zabierać się do przeszukiwania. Zakładając, że po obwieszczeniu nie zacznie się strzelanina, bo wtedy będą musieli załatwić to bardziej po Foxowemu.
Swoją wybraną broń każde z nich potrafiło złożyć błyskawicznie, z zamkniętymi oczami. Nieważne, czy był to karabin snajperski, czy dron. Kane ubrał pancerz, w którym nie wyglądał już jak zwykły motocyklista, a warkot dziesięciu maszyn przybierał na sile. Pojawiły się światła, a potem minęły ich jedna po drugiej, hamując przy samotnym kumplu. Wszyscy byli uzbrojeni - strzelby, pistolety, także te maszynowe. Jeden miał nawet karabin z lunetą. Schodzili z motorów, zapalali latarki posiadane przez część z nich. Shade była bezpieczna, nie wszyscy jednak wyłączyli silniki i większość wypowiadanych między nimi słów nie docierała do uszu najemniczki, szczególnie, że ci co dotarli wcale nie zamierzali krzyczeć.
- … nie mylił!
- Widziałem… i … nie było …
- … dziemy
- ...na ...sieli ...stawić.
Bystrooki wskazał kierunek. Zaczęli się rozciągać, ruszając w tę stronę. Jak tylko O'Hara krzyknął głośno, obwieszczając swoją obecność, broń wszystkich uniosła się. Jeden z nich, wąsaty facet pod sześćdziesiątkę, odkrzyknął.
- Wyłazić z łapami nad głową!
- Spokojnie, zaszło drobne nieporozumienie - Kane odkrzyknął, nie wychodząc. - Jesteśmy nowi w okolicy, nie znaliśmy zwyczajów. Gliny nas trzepały, gadając coś o ciałach porozrzucanych po rowach. Nie chcieliśmy przez strefę wojny jechać zbyt otwarcie, ale wygląda na to, że nas oszukali, aye? Opuścicie gnaty to wyjdę.
- Uwierzyliście sukom, pojebało was?! - facet aż splunął. Dał jednak swoim znać i lufy poszły w dół, choć ma się rozumieć nie było co na razie liczyć na więcej. - Wyłaź i weź kumpli. Oni chcieliby nas wszystkich wytłuc, tylko dlatego, że tu mamy wolność. Nie są z nas takie dzikie bestie, na jakie nas malują - tym słowom zawtórował rechot jego kumpli. Nie było wśród nich żadnej kobiety. Shade zauważyła, że jeden z nich został z tyłu i cicho mówił do holo.
Wycofała się na tyle by nie mógł jej usłyszeć i powiedziała równie cicho przez komunikator:
- Jeden z nich prawdopodobnie zwołuje resztę kumpli.
O'Hara wstał i ruszył do tamtych. Nie podniósł rąk w górę, wręcz trzymał strzelbę w rękach, opuszczoną tak samo jak robili to motocykliści.
- Byli przekonujący, jak się tak was cykają to muszę pogratulować. Nie daliście się, to się chwali. Zwiemy się Upadłymi Feniksami, przybywamy z południa, z Arizony. Na teraz staliśmy się nomadami bez domu - wyszedł na światło latarek, umożliwiając lokalsom przyjrzenie się mu. - Wracamy z przegranej wojny, nie dziwcie się więc naszej ostrożności. Wcześniej nie byliśmy upadli, ale teraz zostaliśmy tylko my. Człowiek kurewsko szybko uczy się walczyć. Przetrwaliśmy i zgubiliśmy pościg. Nikt w okolicy nie jest naszym wrogiem. Jeszcze. Dlatego też na was poczekaliśmy.
Latarki oślepiły go, ale pozostali najemnicy widzieli jak drgnęły tamtym ręce po zobaczeniu jak ubrany i wyposażony jest Kane. Ich szef, a przynajmniej ten co gadał, zmarszczył krzaczaste brwi, poprawiając spory kałdun.
- Kurwa gościu, naprawdę wyglądasz jakbyś na wojnę szedł. I brzmisz jak ktoś do wynajęcia. Ilu was jest? Wszyscy jesteście tak wyposażeni? Czego tu szukacie?
Trzech motocyklistów zaczęło zataczać szersze koło wokół Irlandczyka. Z oddali zaczął narastać warkot następnych silników, ale Scrap widziała, że nie wszystkich. Kolejnych dziesięciu jechało, żeby do nich dołączyć, inni jeszcze przeczesywali okoliczne ulice.
- Jesteśmy na wojnie. Z tymi skurwielami, którzy zaatakowali w nocy resztę naszych i wycięli ich w pień - O'Hara warknął. - Szukamy nowego domu. Lub drogi donikąd, jak ten pierwszy się nie znajdzie. Nie da się nas wynająć, ale można przygarnąć - wyszczerzył się. - Teraz jechaliśmy zwyczajnie poszukać nocnej kwatery, nie uśmiechało nam się nocować tam gdzie co pierdnięcie stał radiowóz. Słyszeliśmy, że jest tu dużo takich jak my, z ust glin brzmieliście jednak niczym krwiożercze bestie. Jest nas piątka, każde umie walczyć. Na swój sposób. Nie ukrywam, że słyszeliśmy też o jakiejś republice. No i podoba nam się, że rząd nie wtyka tu swojego nosa. I korpo jakby mniej. A kiedy nadejdzie czas, zemścimy się i odbierzemy co nasze. Albo zostaniemy gdzieś tu, w nowym domu.
Światła następnych motorów stały się już widoczne.
- My jesteśmy Jeźdźcy Apokalipsy - stary odezwał się po chwili milczenia. - Snohomish to umowna granica, ale słyszę, że niewiele wiecie o okolicy. Możemy was przenocować, a rano się rozmówimy. Kto wie, może nam do siebie po drodze? - splunął i pociągnął się za długiego wąsa. - Jak się nie okażecie kurwami szpiegami, ma się rozumieć. Słyszę twój akcent, nie dziwię się, że tereny czerwonych omijałeś przez rządowe - zarechotał, kilku innych mu zawtórowało. Włożył pistolet za pasek i zbliżył się, wyciągając dłoń do uścisku. - Mów mi Zick. Z Arizony kawał drogi.
Dziesięć kolejnych motorów zatrzymało się z drugiej strony O'Hary, nie wyłączając silników. Tym razem było wśród nich także kilka ubranych w skóry kobiet.
- Mnie zwą Irishman - Kane uścisnął mocno podaną dłoń. Odwrócił się mniej więcej w stronę motorów. - Co myślicie, przyjmujemy gościnę? - zapytał głośno. Nie musiał odstawiać tej szopki, była jednak lepsza od zdradzania niewielkich sekretów. - Shade, pokażesz naszym nowym znajomym jakich atrakcji powinni się spodziewać od swoich rządowych sąsiadów?
Valerie dyskretnie wycofała się na podjazd opuszczonego domu i dopiero tam wyłączyła swój kamuflaż. Nie wszystkie tajemnice trzeba było ujawniać, a jej możliwości do takich właśnie należały. Wyjęła motor z krzaków, w których go schowała i podprowadziła do Kane'a i gangsterów:
- Przykleili nam nadajnik gps na motorze. Nie widać go, ale można wyczuć pod palcami. O tutaj. - Powiedziała przejeżdżając dłonią po miejscu gdzie można było wyczuć niewielką nierówność na karoserii. - Myśleli, że nie zauważymy, ale obserwowałam ich dokładnie.
- I co, to teraz nadaje? - zapytał podejrzliwie Zick, a jeden z nich nawet uniósł broń. Inni raczej patrzyli ciekawie na kobietę w obcisłym stroju. Któryś nawet zagwizdał.
- Wygląda to jedynie na lokalizator. Dlatego na razie go nie zdjęliśmy. Zwisa nam że wiedzą gdzie jedziemy. Przynajmniej przez jakiś czas. - Najemniczka wzruszyła ramionami, nie przejmując się zupełnie spojrzeniami mężczyzn.
- Za to jak ktoś z was był w mieście, albo ma sprzęt stamtąd, to sugeruję dokładnie przeskanować - głos Dawn był wesoły, gdy wyszła z krzaków. Dron buczał unosząc się obok. - Jestem Scrap, a to Bob. I potrzebuję pomocy silnego mężczyzny do wyciągnięcia mojej maszyny z zarośli - uśmiechnęła się swobodnie.
Znalazł się od razu. Nawet dwóch, którzy wyszczerzyli się jeszcze szerzej widząc drugą atrakcyjną kobietę i polecieli w krzaki. Może i pozowali na twardzieli, no ale dla pewnych spraw robiło się wyjątki. Reszta też częściowo uspokoiła się, częściowo wręcz przeciwnie po przyniesionych wieściach. Zick podszedł do maszyny Valerie i zaczął obmacywać. I pokręcił głową, nie mogąc nic wyczuć. Dopiero jak naprowadziła jego palec.
- Ale to kurestwo małe. I niby jak mamy nasze motory posprawdzać?
- To jedna z rzeczy, w których możemy pomóc - odezwał się Alker, również wchodząc w zasięg latarek. - Van jest z wypożyczalni, potrzebowaliśmy czegoś na szybko. Może tu zostać na noc, wypożyczalnie śledzą swoje wozy.
Fox początkowo śledził rozmowę przez lunetę w snajperce, ale gdy już wszyscy opuścili swoje spluwy, a reszta zaczęła się ujawniać, Anglik wykorzystał okazję, by z powrotem rozłożyć karabin snajperski i powkładać jego części do walizki. Ta zaraz po tym wylądowała z powrotem w kufrze przy motorze. Do gangu Fox wyszedł tak, by tamci mogli go dobrze widzieć. Pod światłem latarek symbol feniksa na prawym ramieniu skóry Ravera był wyraźnie widoczny. Wciąż miał szturmówkę zarzuconą na plecy, natomiast w rękach nie dzierżył już żadnej broni i nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów.
- Ja jestem tym piątym Feniksem - uprzedził pytania. - Zwą mnie Fox i robię za Angola w tym towarzystwie - dodał, nawiązując do swojego akcentu, trudnym do pomylenia z jakimkolwiek innym.
- Zostawcie to tu, a jeszcze lepiej zniszczcie - zdecydował Zick, a dwóch facetów wyprowadziło z krzaków trójkołowca Dawn. Na takie postawienie sprawy Shade wzruszyła ramionami, zdarła urządzenie z maski i rzuciła w krzaki. Zniszczone czy nie, mogło co najwyżej lokalizować kawałek gruntu. Potem najemniczka siadła na motor i ruszyła za przewodnikiem. Z tyłu umiejscowił się tam Timothy i cała grupa ruszyła, nie wdając się w dalsze dyskusje na środku drogi. Jeźdźcy Apokalipsy zarówno otwierali, jak i zamykali kolumnę, przemierzając w ten hałaśliwy sposób całe miasteczko, dokładnie przez jego środek. Gdyby ktoś tam spał, to właśnie się obudził. Z drugiej strony, w tych okolicach ludzie już dawno musieli przywyknąć do tego warkotu, inaczej się nie dało.
 
Sekal jest offline  
Stary 30-11-2019, 17:54   #7
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację

Część ich eskorty porozjeżdżała się na boki i kiedy zatrzymali się przy zapuszczonym motelu Snohomish Inn, w południowo-wschodniej części miejscowości, pozostało przy nich jedynie dziesięciu. Zatrzymali się i zsiedli. Poczekali aż najemnicy wyłączą swoje maszyny, wtedy znów odezwał się "stary".
- Dobra, tu możecie przenocować. Mówicie, że możecie pomoc z lokalizatorami. Jak?
- Ej, może któraś z was chciałaby lepsze warunki do spania? - zagadnął do kobiet jeden z pozostałych, uśmiechając się. Nie tyle obleśnie, co z pewnością siebie.
- Ile razy mam ci powtarzać Kenneth, że tak nie poderwiesz żadnej porządnej laski - parsknął damski głos. Z jednych drzwi wyszła wysoka blondynka w średnim wieku, zarzucając na siebie skórzany płaszcz. Pod spodem miała najwyraźniej nocną koszulę. - To te zbłąkane owieczki co chcą u Angeli nocować?
- Cisza, najpierw kilka pytań - warknął Zick, czekając na odpowiedź.
- Jak dacie mi czysty holofon i kilka części, stworzę wam podręczny skaner elektroniki. Mały zasięg, mała moc, idealny do tego, aby przeczesać nim z wierzchu każdą maszynę - Scrap zeskoczyła z siodła, odpowiadając na pytanie wąsacza. - Wciąż będzie nim trzeba mozolnie skanować wszystko po kolei, ale hej, to działa! - uśmiechnęła się i puściła oko do tego proponującego osobną kwaterę. Bob leciał nad nimi całą drogę, teraz obniżył lot i zatrzymał się przy kobiecie, która pogładziła go niczym ulubionego pieska.
- Dobra, daj mi tę listę - podkręcił wąsa, spisując wszystko i następnie machnął na swoich, odpalając ponownie maszynę. - Tylko bez kolejnych głupich numerów - ostrzegł jeszcze najemników i ruszył. Kilku innych pojechało za nim, zostało czterech i kobieta. W tym ten zainteresowany zabraniem Dawn i Valerie do innej kwatery.
O'Hara zaparkował motor tuż przy budynku, zsiadając i rozglądając się uważnie, oceniając i licząc wszystkie zagrożenia. Bystre oczy jednego z nich bardzo wydłużały całą misję i uniemożliwiały trzymanie się pierwotnego planu, co najemnika odrobinę wyprowadziło z równowagi. Dlatego milczał zanim większość Jeźdźców nie odjechała i dopiero wtedy zbliżył się do kobiety, szczerząc zęby.
- Zbłąkane owieczki wzięłyby coś na ruszt przy okazji. Zwą mnie Irishman, po tym co słyszeliśmy, działający motel? Brzmi dobrze, aye? - spytał reszty towarzyszy. - Pozostaje pytanie ile się tu za niego liczy.
- Pewnie, że dobrze - zawtórował Irlandczykowi Fox, robiąc dobrą minę do złej gry. Zmieniał się harmonogram misji, ale Raver miał złe przeczucie, że nie tylko. Skoro “zaoferowano” gościnę z “eskortą”, to może przyjść jeszcze za to zapłacić bynajmniej nie gotówką, lecz kolejnymi przysługami. No i miejsce, do którego grupę zaprowadzono, nie było przecież przypadkowe. Dla każdego węszącego gliniarza i każdego konfidenta glin było już zapewne jasne, że “Feniksy” kumają się z “Jeźdźcami”, co później może spowodować dodatkowe problemy. W końcu do Seattle będzie trzeba kiedyś wrócić. - A jeżeli dobrze też tu karmią, to i napiwku nie pożałuję - dodał z uśmiechem.
Dawn odprowadziła wzrokiem wąsacza. Kiedy Apokalipsa sobie odjechała, kobieta odwróciła się do Irlandczyka.
- Znacznie lepiej niż jakaś rudera albo spanie pod chmurką jak ostatnio - uśmiechnęła się szeroko i swobodnie, zbliżając do Jeźdźca oferującego kwaterę. Poklepała go po torsie. - Może jak się lepiej poznamy, przystojniaku. Najlepiej zaproś nas za dnia do swojego ulubionego baru.
- Gdzie możemy postawić motory? - Zapytała Shade kobietę przyglądając jej się z ciekawością.
- Pod ścianą, nikt ich nie weźmie. Jak nie macie swoich, to podrzucę wam zapasowe pokrowce - odpowiedział jej zdecydowany głos. - Jestem Angela, i to moje miejsce. Będziecie rozrabiać, ukręcę łeb. Ciebie też to dotyczy Kenneth - warknęła na faceta, który właśnie klepnął Dawn w tyłek.
- Jasne, tylko chciałem powiedzieć tym pięknym babeczkom, że są zaproszone. Zostanę tu na noc, więc nawet z samego rana - wyszczerzył się, pewny siebie. Choć jego kumple skomentowali to śmiechem.
On był w średnim wieku, podobnie jak jeszcze jeden z czterech. Dwóch pozostałych liczyło sobie może po dwadzieścia kilka lat, choć obaj zdążyli wyhodować już całkiem pokaźne brody. Każdy miał broń, ale ich czujność nie wydawała się stać na najwyższym poziomie. Co innego u Angeli, której oczy przewiercały na wylot.
- O tej porze żreć im się zachciało. Spanie jest na koszt firmy, whisky i zakąska płatne. No już, złazić mi z tego deszczu - poprowadziła w stronę jednych drzwi, za którymi otwierała przestrzeń mogąca ogólnie uchodzić za recepcję, chociaż stał tu chociażby stół bilardowy i unosił się zapach tytoniowego dymu. Zdjęła trzy kluczyki ze ściany i rzuciła im. Czterej Jeźdźcy Apokalipsy wkroczyli do pomieszczenia za najemnikami.
Valerie, która szła zaraz za kobietą i pluła sobie w brodę, że nie pomyśleli o czymś tak istotnym jak pokrowce, odruchowo złapała klucze i wyszczerzyła się w uśmiechu:
- Trzy? Ciekawe jak nas podzieliłaś. - Powiedziała wyraźnie rozbawiona - Chętnie skorzystam z okrywy. W tym stanie pogoda jest znacznie bardziej nieprzewidywalna niż w Arizonie.
- Nie dzieliłam, pokoje są dwuosobowe - wzruszyła ramionami w odpowiedzi i przeszła przez drzwi za ladą, skąd wyciągnęła kilka niedbale złożonych pokrowców, wrzucając je do jednego worka i podając Shade. - Gorącokrwiści. Jeszcze się nauczycie.
- Po prostu uwzględnione zostało, że możesz chcieć skorzystać z zaproszenia - Fox uśmiechnął się pod nosem. - No, Shade, to teraz nas zaprowadź - Anglik wskazał na kluczyki, które szybko przejęła zwiadowczyni.
Kane rozejrzał się ciekawie, poświęcając uwagę zarówno wystrojowi, jak drzwiom i oknom oraz zachowaniu Jeźdźców. Zagadnął Angelę tonem swobodnej pogawędki.
- Wszystkich obcych witacie tu tak gościnnie, pomimo środka nocy?
- A co Fox, zazdrościsz, że tylko nas zapraszają? - klepnęła go w tyłek tak jak wcześniej jej zrobił to Kenneth. Nie miała nic przeciwko, co pewnie od razu odczuł. Bob był wystarczającym straszakiem, przy nim niewielu posuwało się dalej bez wyraźnego zaproszenia. - To jak Valerie, mamy pokój wspólnie czy raczej się kimś dzielimy? - mrugnęła wesoło do drugiej kobiety. - Na picie jest trochę za późno, zwłaszcza, że jesteśmy zaproszone na drinka z samego rana - odwróciła się do Jeźdźców i posłała im uśmiech równych ząbków.
- Nie, nie - odparł swobodnie Raver, cały czas z uśmiechem. Do klepnięć po tyłku jako znaku rozpoznawczego Dawn w zasadzie się już przyzwyczaił. - Toż widzę, że trafił swój na swego - mruknął jeszcze po chwili. Te gadki nie zmieniały faktu, że Fox z uwagą czekał na odpowiedź tutejszej gospodyni na pytanie Kane’a, mimo iż nie spodziewał się usłyszeć niczego więcej niż jakieś ogólniki.
- Tylko ważnych, rokujących albo niebezpiecznych - Angela odpowiedziała O'Harze, posyłając mu długie spojrzenie. Jeźdźcy nie zaczepiali, skupiając się na zdobyciu kilku butelek z barku i rozpoczynali już partię bilarda. Widać było, że mają obcykane postępowanie z "przybłędami" i konkretne polecenia z tym związane. O’Hara w odpowiedzi tylko skinął jej głową w podziękowaniu.

Pokoje były bardzo standardowe. Z wejściem od zewnątrz, dwoma oknami, dwoma pojedynczymi łóżkami i małą łazienką. Wszystko w niskim standardzie, sprzątane raczej dawno temu, ale funkcjonalne. Działało nawet ogrzewanie, co się chwaliło przy spadającej temperaturze.
- To jak? Ciągniemy zapałki kto dostaje pokój dla siebie? - Nadal trzymająca wszystkie klucze Shade zapytała towarzyszy wymachując nimi przed ich nosami.
- To zbyt mało skomplikowane, ja bym wolał pokój z kobietą - zaśmiał się Alker, który w towarzystwie Jeźdźców na wszelki wypadek starał się milczeć i nie rzucać w oczy. Trzeba było przyznać, że był w tym dobry.
Dawn słysząc to przekomarzanie, uruchomiła holofon, wyklikała kilka rzeczy i puściła. Niewielki kwadracik wyleciał na środek, nad każdym pojawił się pseudonim - dla Alkera miała przewidziane “Doc” - i holograficzne koło z trzema numerami pokoi, każdym powtarzającym się dwa razy.
- Kto kręci pierwszy?
Tym pierwszym był Fox. Zawahał się tylko przez moment, z udawanym zaniepokojeniem na twarzy.
- Ale to nie jest ustawione? - mrugnął do Scrap. I zakręcił.
Pokoje miały numery 6, 7 i 8. Foxowi wypadła szóstka.
Kane wyglądał jakby miał coś powiedzieć. Jego głowa nie ruszała się bardzo, za to oczy szukały monitoringu. Zakręcił holo-kołem.
- To bez różnicy, po tylu godzinach jazdy popadamy od razu - skomentował.
Tym razem na kole wypadło "7". Timothy westchnął i także to zrobił. I jemu trafiła się ósemka.
- Wygląda na to, że losujemy sobie facetów - Dawn mrugnęła wesoło do Shade i także zakręciła.
Ona także wylosowała ósemkę. Ostatniej w tym kręceniu Valerie wypadła siódemka, więc to Fox stał się szczęśliwym posiadaczem pokoju tylko dla siebie. O ile oczywiście chcieli w ogóle w nich zostać, a to wszystko co się działo nie było szopką na pokaz.
Irlandczyk wziął od Rusht klucz i otworzył drzwi, gestem zapraszając ją do środka. Jak tylko zamknęły się za nimi, wszedł do łazienki i odkręcił wodę, cicho szepcząc przez komunikator.
- Scrap, sprawdź pokój.
Kobieta najpierw w miarę dyskretnie rozejrzała się za kamerami, włączając zagłuszanie, co odcięło komunikatory. Potem włączyła skaner elektroniki i zaczęła przeszukiwać dokładnie pokój, zachęcając gestem Alkera do pomocy.
Shade mrugnęła do Kane'a ocierając się o niego w przejściu, a potem rzuciła swoją torbę na jedno ze znajdujących się w pomieszczeniu łóżek.
- Zejdę na dół, zobaczę co z jedzeniem i może rozegram jakąś partyjkę bilarda. - Powiedziała do Irlandczyka na chwilę zaglądając do łazienki. Jej poważny ton, sugerował że wyprawa ma na celu wysondowanie sytuacji. Przy kobiecie podpici mężczyźni mogli być bardziej chętni do rozmowy.
Dawn miała w tym wprawę. Nie znalazła żadnej widocznej gołym okiem kamery. Skan całego pokoju wymagał znacznie większej ilości czasu, Timothy pomagał jak mógł, przy okazji prowadząc z Bailey niezobowiązującą pogawędkę, skupiając się na żartowaniu z zaproszenia Kennetha. Efektem tego był podsłuch znaleziony w najbardziej klasycznym miejscu: lampce nocnej. Tutejsi mieli mało polotu. Kamer nie zarejestrowali. Scrap nie kombinowała. Wyszła z pokoju z zamiarem sprawdzenia dwóch pozostałych, póki co nie robiąc nic z pluskwą. W każdym z pokoi podsłuch znajdował się w tym samym miejscu. Pokazała to pozostałym, wyjmując zagłuszacz i wzrokiem pytając co z tym zrobić.
O’Hara włączył pudełeczko. Na chwilę nie zaszkodzi tej szopce.
- Pilnować jęzorów i odwalamy szopkę - szepnął. - Chciałem stąd pryskać, ale nie wydają się wrogo nastawieni, pewnie potrzebują ludzi. Spróbujemy sprawdzić, czy mogą się do czegoś przydać, sojusznik na teren którego można wrócić nie jest zły. Jak nie to za dnia jedziemy do Republiki.
- Dobra, przekażę Shade - Dawn uśmiechnęła się i zostawiając im urządzenie wyszła z pokoju i poszła szukać drugiej najemniczki.
- Darmowe spanko w zaprzyjaźnionym motelu, pod eskortą… - mruknął Fox. - Coś będą chcieli, zwłaszcza jak się upewnią, że nie jesteśmy szpiclami glin i innymi takimi. Tak czy siak, nie gnijmy tu. I tak będzie podejrzane, jak puścimy babki same, a sami pójdziemy grzecznie lulu w pokoikach. Chodźmy się czegoś napić, Kane. Kto nie pije, ten kapuje.
- Ja będę dalej robił za starego dziada - stwierdził Alker. - I popilnuję sprzętu.

Valerie w tym czasie zdążyła się odświeżyć i zejść ponownie do baru i recepcji w jednym. Jeźdźcy pili, palili i grali. Angeli nie było widać.
- Oho, czyżby jednak kto chciał przyjąć zaproszenie? - zapytał z szerokim uśmiechem jeden z tych młodszych.
- Angela kazała się częstować z lodówki na zapleczu, ciepłego żarcia teraz nie będzie, a zapłacicie rano - dodał drugi.
- Znajdę sobie coś do jedzenia i chętnie z wami zagram. Jeśli nie macie nic przeciwko. - Odpowiedziała z uśmiechem najemniczka i ruszyła we wskazanym kierunku. Lodówka była całkiem dobrze zaopatrzona. Shade wybrała kilka plastrów zimnej wołowiny i położyła je na talerzu obok bekonu i kawałków sera. Wyjęła także piwo i wróciła do mężczyzn.
- Ktoś mi to otworzy? - zapytała unosząc butelkę.
Kenneth był błyskawiczny w takich chwilach. Chwycił butelkę i jednym ruchem zerwał kapsel.
- Voila - uśmiechnął się "po swojemu", krzywo. - Cieszymy się, że do nas dołączasz - bile ustawiano już na nowo, a Shade szybko poznała imiona pozostałych. Najstarszy kazał do siebie mówić po prostu Bill, a młodsi Volt oraz Ringo.
Zwiadowczyni oparła się biodrem o bandę wzięła w palce plasterek mięsa, wsunęła wolno pomiędzy wargi i oblizała, nie spuszczając z oczu rozgrywającego gracza:
- Kto wygrywa?
- Graliśmy starzy na młodych, ale teraz to chyba przydałby się inny podział? - zapytał Kenneth, stawiając obok Valerie kij.
- I tak z nią przegrasz - prychnął Volt, chyba najmłodszy z nich, choć broda sporo ukrywała. Był też wyjątkowo dobrze zbudowany, co było widać jak zdjął skórzaną kurtkę.
- Cicho, młody - warknął, chyba nie lubiący konkurencji "lovelas" na miarę Jeźdźców Apokalipsy.
- A jaka stawka? - Kobieta uśmiechnęła się wesoło.
- Jak wygram to nocujesz u mnie - wypalił bez zastanowienia Kenneth.
- A jak ja wygram? - Valerie roześmiała się na tę propozycję.
- Wypowiedz życzenie - odpowiedział równie wesoło.
Kobieta uderzyła palcem kilka razy w wargę udając, że się zastanawia:
- Jak ja wygram, to też przenocuje u ciebie, ale ty będziesz spał w moim pokoju tu w motelu. - Odpowiedziała w końcu.
- Ha, zgoda - wyglądał jakby mógł zgodzić się na wszystko, gdy jego oczy wędrowały po ciele kobiety. - Na moim szerokim łóżku będzie nam wygodnie.
Zwiadowczyni odstawiła talerz wzięła kij do ręki wycelowała i uderzyła precyzyjnie prosto w środek białej kuli.
Byli mniej więcej w połowie partii, gdy na dół zeszła najpierw Scrap, a potem Fox z Irlandczykiem. Piwa szybko się znalazły i cała trójka zaskakująco dobrze została przyjęta przez tutejszych, przedstawiających się po kolei i podsuwających browary. Aż podejrzanie dobrze.
- Niezłe macie wyposażenie. Skąd takie zabawki? - zapytał Ringo, pytanie kierując głównie do Bailey. - U nas to ledwo na zwykłe gnaty starcza.
Tymczasem wyrównana partia bilarda przechylała się na korzyść Kennetha, który wbił trzy bile pod rząd.
- To co, może podbicie stawki? - wyszczerzył się do Shade.
- Gra się jeszcze nie skończyła - Powiedziała niby przypadkiem ocierając się o niego, gdy składał się do kolejnego strzału. Skoro szczęście jej nie sprzyjało musiała mu dopomóc, najlepiej stosując typowo kobiece sztuczki mogące rozproszyć koncentracje grającego.
- I właśnie dlatego podbijanie w trakcie jest najbardziej ekscytujące - czwartej pod rząd nie trafił, ale nie wyglądał na zmartwionego.
Shade postanowiła bardziej przyłożyć się do kolejnego uderzenia, nie dlatego, że miała problem z konsekwencjami przegranej, po prostu lubiła wygrywać.
- Wszystko złożyłam sama, kwestia dostania części - pochwaliła się z uśmiechem Scrap, biorąc łyk piwa. - W Arizonie handlowaliśmy trochę tego typu rzeczami. A jak wszystko się posypało, zgarnęliśmy co się dało i w nogi.
- Taka młoda, ładna i jeszcze utalentowana?! - Volt pokręcił głową z niedowierzaniem, zaplatając umięśnione ramiona na piersi.
- Czasem się trafiają, tylko trzeba być do takich pierwszym - Ringo parsknął śmiechem, na swoją uwagę. - Albo są wtedy niedostępne dla zwykłych szczeniaków jak ty.
- Oj zamknij się - uderzył kumpla w ramię, nie za mocno.
Trwałoby to może jeszcze chwilę, gdyby nie znacznie mniej gadatliwy Bill, który przestał gładzić długą brodę i zamiast tego wyciągnął paczkę fajek, częstując każdego po kolei.
- Dlaczego tu, z Arizony? - wieść skąd i kim są rozeszła się pewnie lotem błyskawicy. - Zimno, pada, zadupie zupełne i świry nieopodal. Miałem styczność z jednymi takimi od was, Green Knights. Mieli świra na punkcie broni i militarystyki. Trochę mi do nich pasujecie.
Tymczasem Shade wcale nie szło lepiej. Spudłowała, a Kenneth trafił kolejną i została mu jedynie czarna.
- Uhuhu, chyba dziś śpimy razem - wyraźnie mu się podobał taki stan rzeczy.
- Trudne czasy zmuszają do przystosowania się - niezbyt dokładnie odpowiedział na pytania Billa Irlandczyk, częstując się papierosem. - Jesteście tu odgrodzeni, żyjecie w wolnym świecie. Tak mówiono. Po drodze rząd albo czerwoni. Trudno tu będzie nas znaleźć, taka nasza nadzieja. Część z nas należała wcześniej do jakiejś armii, państwowej lub nie, to prawda. Od glin słyszeliśmy, że to miejsce to niemal strefa wojny. A wygląda spokojnie - odbił piłeczkę, odpalając szluga i zaciągając się. Pracy domowej nie odrobili bardzo dokładnie, jak pojawi się chwila przerwy to trzeba będzie zgłębić wiedzę na temat gangów Arizony. Odpowiedź dał wymijającą, nie miał kurwa pojęcia czy jacyś wariaci spod szyldu Zielonych Rycerzyków w ogóle kiedyś istnieli, a tym bardziej teraz.
- Ah, komplementy, komplementy, spływajcie do mnie! - Scrap zaczęła się wachlować dłonią. Starała się nie podejmować żadnych ważnych tematów, bawiąc się zainteresowaniem młodszych panów. - Jestem ciekawa. Jak myślicie ile mam lat? - roześmiała się cicho. Za papierosa podziękowała. - Jak się dogadamy i zadomowimy, to o waszych zabawkach też możemy pogadać. Tu część, tam część i wszystko można zbudować.
Zwiadowczyni posłała mężczyźnie rozbawiony uśmiech i oparła się biodrami o bandę dokładnie na wprost miejsca gdzie składał się do strzału
- Jesteś marzycielem, co Kenneth?
Bila odbiła się od bandy, ale wcale nie tak daleko od docelowej kieszeni.
- To nie marzenia, gdy są tak blisko - odpowiedział nie w pełni poważnym tonem.
- Ehe, zawsze na wyciągnięcie ręki - zadrwił Volt, który jednym uchem i okiem łowił tę "rozgrywkę". - A co do ciebie…
- Może z dwadzieścia trzy - wszedł mu w słowo Ringo, patrząc na Dawn. - My tu nie mamy doktorków co nam buźki odmładzają. Techników też… - urwał nagle, orientując się może, że trochę za dużo gada. Albo chodziło o spojrzenie Billa, który na moment oderwał swoje od O'Hary, aby zgromić młodszego kolegę. Wrócił do Irlandczyka, zaciągając się papierosem.
- Wiesz jak to jest. Pilnujemy swoich terenów i jak interesy na siebie nie nachodzą, to bywa tu bezpieczniej niż u mamusi. - Gra półsłówek mówiąca tyle samo, co odpowiedzi O'Hary. - To opowiedzcie co tam w Arizonie, chętnie posłucham - popatrzył po całej trójce najemników zgromadzonych przy stole.
- Nie przyjechaliśmy tu bezpośrednio z Arizony. - Powiedziała Shade składając się do uderzenia. Teraz miała swoją szansę, trzeba ją było wykorzystać. - Włóczymy się już po kraju od jakiegoś czasu. Pewnie wiele się tam zmieniło od czasu naszego wyjazdu. Jednak nazwa Green Knights nic mi nie mówi. Z jakiego byli miasta? - Jeszcze raz dokładnie przyjrzała się torowi białej bili i uderzyła.
- Jeśli byliby po prostu z innego miasta, to bym o nich słyszał - takie odniesienie się do tematu zmusiło Irlandczyka do powrotu do tej kwestii, z czego nie był zadowolony. To cuchnęło wręcz pułapką, w którą wpadali teraz już bez możliwości ominięcia. - Nie sądzę też, żeby tak szybko powstała nowa grupa. Oddzielili się od kogoś, zmienili nazwę - wzruszył ramionami, jak gdyby go to nie do końca interesowało. - Tyle w Arizonie, że staliśmy się Upadłymi Feniksami. Słyszeliście o Sons of Fear? I o tym co się z nimi jakiś czas temu stało? No to widzicie teraz ich resztkę. Potem jakoś interesowało nas głównie, czy ktoś nas nie rozpoznał i nie próbuje dorwać.
- Wszystko co widzicie to moja naturalna osoba - Dawn uśmiechnęła się słodko do młodszych motocyklistów i wstała, odstawiając na stolik opróżnioną butelkę piwa. - Dziękuję, za takie wspaniałe odmłodzenie. I nie, nie mam tyle. Cała nasza czwórka tu jest w podobnym wieku. Jest tu łazienka, czy trzeba wrócić do pokojów?
Green Knights ją intrygowali na tyle mocno, że musiała tę nazwę sprawdzić natychmiast. Nieważne co sobie Bill pomyśli.

Shade ta partia bilarda wyraźnie nie szła. Na jej szczęście Kenneth nie mógł ciągle dobić tej ostatniej bili. Scrap wskazano na widoczne drzwi, gdzie mogła szybko dobrać się do zawartości sieci. Wyniki przyszły szybko. Green Knights Chapter 28, taka była pełna nazwa utworzonego w pierwszej dekadzie wieku klubu motocyklowego. Szybko ewoluował, źródła nie były jednoznaczne, ale jego przemiana na pewno zaczęła się w trakcie wirusa X. Urósł w siłę, stał się stricte militarystyczny, aby przemienić się w gang, kiedy wróciła kontrola rządowa i panika się zmniejszyła. Nie chcieli oddać tego co zdobyli w trakcie. Wzmianki o nim pojawiały się co i raz, aż do 2045. Ogólne źródła nie podawały co się wydarzyło, wyglądało na to, że rozpadł się na mniejsze gangi lub przestał istnieć, a jego członkowie rozeszli się w różne strony. Nawet pomimo tego, Green Knights byli historią Arizony. Wyglądało na to, że nomada z tego stanu powinien znać chociaż nazwę.
- Swojego czasu byli tam wszędzie - westchnął Bill, potwierdzając niejako to co znalazła. - Jeszcze kilka lat temu. Widać nie jesteście długo wśród naszych.
Trudno coś było wyczytać z flegmatycznego tonu tego faceta, którego zachowanie nijak się nie zmieniło. Zaciągnął się znowu. Nie skomentował ostatnich zdań O'Hary, ale ten zauważył lekkie skinienie głowy w swoją stronę. Przyjął do wiadomości.
- W ostatnich latach robi się podobno coraz gorzej - Kenneth powiedział zaskakująco poważnie, po raz pierwszy odkąd go poznali. - Nie tylko tu na północy.
- Kontrola glin słabnie, rząd jest w coraz większym gównie - wyszczerzył się Volt. - Co silniejsi to wyczuwają i atakują. Też powinniśmy, takie moje zdanie.
Valerie zaśmiała się w duchu z samej siebie przy kolejnej nieudanej próbie wbicia. Nie poddawała się jednak. Jak długo kula czarna była na stole miała szansę by wygrać!
Scrap skrótowo i cicho przedstawiła przez komunikator czego się dowiedziała, korzystając przy tym z toalety. Umyła ręce i wyszła dołączając do wszystkich, nie przekraczając przy tym czasu jaki zwykle daje się kobiecie na wizytę w łazience.
Fox siedział przy barze i przysłuchiwał się rozmowom oraz grze Valerie, popijając przy tym browara i skubiąc paluszki. Od czasu do czasu wydawał z siebie odgłosy chrupania, ale w opowiastki o historii przybycia grupy z Arizony się nie wpieprzał, uznając, że im mniej szczegółów, tym lepiej. Nie zamierzał teraz też wracać do kwestii Green Knights, na to nieco za późno.
- Shade, jeżeli będziemy się o coś zakładać, przypomnij mi, bym grał z tobą w bilarda - zasalutował piwem towarzyszce, biorąc kolejnego łyka. Następnie zwrócił się do Jeźdźców, nawiązując do ich ostatnich słów, które były ciekawsze niż zmyślone historie z Arizony:
- Może i wszędzie robi się gorzej, ale gliny próbują przedstawić to tak, że poza Seattle jest właśnie najgorzej. Straszyli nas “anarchią”, jak to nazwali, i obrabowanymi ciałami leżącymi przy drogach. Na słabych jednak mi nie wyglądali.
- Zawsze starasz się umniejszyć swojego wroga, stawiając go w jak najgorszym świetle - Kane wzruszył ramionami, dopijając browar. - Niby kontrola słabnie, a wyglądają jakby szykowali jakąś operację. I nasze gadanie do niczego nie prowadzi, bawimy się w zgadywanki. Chyba, że wiecie coś więcej, my tylko przejeżdżaliśmy przez Seattle.
O’Hara siedział tu już tylko po to, żeby zobaczyć wynik partii, która Shade zupełnie nie szła. Prawie jakby robiła to specjalnie.
Partia nie trwała już długo. Shade znów spudłowała, a Kenneth wbił czarną z okrzykiem tryumfu.
- Ha! Pojedziemy moją maszyną, mała? - wyszczerzył się.
Bill mówił dalej niewiele, a młodzi wyraźnie nie wiedzieli więcej. Późna pora i kilka piw sprawiła, że tutejsi sprawiali wrażenie zmęczonych. Najemnicy nie, w końcu niedawno wstali. Największy problem miała z tym Valerie, której przegrany zakład zakładał, że miała spać u jednego z Jeźdźców.
Zwiadowczyni wzruszyła ramionami gdy partia ostatecznie zakończyła się jej przegraną. Najwyraźniej tego wieczoru musiała pogodzić się z porażką. Może za to będzie okazja dowiedzieć się o tutejszym świecie, bo bez obecności starszego najemnika Kenneth okaże się bardziej ochoczy do rozmowy?
- Wezmę tylko kilka rzeczy ze swojego pokoju. - Powiedziała do zwycięzcy, a przechodząc koło Kane'a mrugnęła do niego żartobliwie:
- Wygląda na to, że ty też będziesz miał tej nocy jedynkę.
W pokoju przede wszystkim zdjęła z siebie kombinezon i założyła wygodną, bawełniana bieliznę, a na nią normalne ubranie. Wyjęła ze swojego plecaka niewielką sakwę z przyborami toaletowymi i weszła do łazienki. Spuściła wodę w toalecie, a następnie odkręciła kran:
- Może uda się z kochasia coś wyciągnąć o tutejszych, gdyby coś się działo dajcie znać, będę miała komunikator cały czas włączony. - odezwała się do reszty.
- Na mnie też czas - Scrap po powrocie z łazienki nawet nie usiadła. Posłała uśmiech mężczyznom i skierowała się do wyjścia. - Mam ochotę wyciągnąć się na łóżku, ale jakby któryś z was chłopaki jutro miał dla mnie wygodną kwaterę, to możemy ponegocjować - mrugnęła i wyszła. Kiedy była przy barze z jej ramienia wystartował Bzzt i umiejscowił się na wysokiej półce.
- Komar posłucha co gadają, zwłaszcza ten stary - szepnęła w drodze do pokoju. - Prześpisz się z nim? - nie mogła nie dodać pytania do Shade i się nie zaśmiać.
- Zależy jak będzie przekonujący. - Odpowiedziała jej żartobliwie druga najemniczka.
- Tyle testosteronu, aż mi mokro - śmiała się dalej Dawn, mówiąc to głośno. Zwyczajnej rozmowy nie warto było ukrywać.
- Na mnie też czas - O'Hara zostawił pustą butelkę, zgasił niedopałek i wstał. - Z Angelą rozliczymy się rano - dodał na wszelki. Pożegnał się i wyszedł, jeszcze zastając Valerie w pokoju.
- Będę zazdrosny - wyszczerzył się.
Kobieta podeszła do niego, przytuliła się i pocałowała go mocno w usta, a potem odsunęła pomachała mu ręką i bez komentarza wyszła z pokoju.
Felix wypił duszkiem resztę browara i dodał swoją butelkę do zwiększającej się kolekcji przy barze.
- Moje gratulacje - rzucił na odchodne do Kennetha. - Bawcie się dobrze.
Raver wrócił do pokoju, umył ręce i przemył się w łazience, po czym podszedł do okien i sprawdził czy widać stąd motory. Do rana i spodziewanego powrotu szefa Jeźdźców nie zostało aż tak wiele czasu. Pewnie zatem szybko okaże się, czy tutejsi mogą się do czegoś przydać i czego sami mogą oczekiwać od “Upadłych Feniksów”.
 
Eleanor jest offline  
Stary 12-12-2019, 18:02   #8
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację

Zjawili się mniej więcej w dwudziestu. Najemnicy zdążyli już zjeść śniadanie i przestać udawać, że śpią. Shade godzinę wcześniej została podrzucona do motelu przez Kennetha, który zresztą zapraszał ją i na następną noc. Jak się przekonała, jego "kwatera" to był po prostu jeden z zaanektowanych przez gang domów, doprowadzony do stanu względnej używalności, żadna z tego wspaniała rezydencja. Łóżko jedynie wygodniejsze od tych motelowych szmelców. Zbliżające się motory robiły tyle hałasu, że zawczasu zdążyli się przygotować i wyjść przed budynek, obserwując jak jeden po drugim wjeżdżają na parking i ustawiają się gdzie popadnie. Większość woziła widoczną broń, prawie wszyscy pozostali na swoich maszynach - oprócz jednego. Grzebiąc po sieci zdołali namierzyć przywódcę Jeźdźców Apokalipsy. Kazał zwać się Nocnym Wilkiem i jak się okazywało teraz, gdy schodził z motocykla - był wielkim facetem. Mierzący dobrze ponad metr osiemdziesiąt Kenneth był od niego dobre pół głowy mniejszy, kiedy podszedł i wymienił z nim kilka słów. Przywódca podszedł kilka kroków w stronę najemników, zdejmując przeciwsłoneczne okulary niezbyt potrzebne w ten mglisty, wilgotny poranek. Każdego z obcych obrzucił taksującym spojrzeniem.
- Upadłe Feniksy, tak? - spojrzał w bok, siedzący na swojej maszynie wąsacz skinął mu głową. - Zick twierdzi, że szukacie schronienia. Co dajecie w zamian?
Bill wsadził sobie szluga w usta i wolnym krokiem wyszedł z motelu, kierując się do szefa i po drodze witając się z kumplami na motorach.
Zwiadowczyni wróciła w pogodnym nastroju. Najwyraźniej wyspała się dobrze. Zjadła też śniadanie u swojego gospodarza, więc gdy przyjechali tubylcy wraz z najemnikami piła kawę, zręcznie omijając pytania o spędzona z dala od nich noc. Narzuciła na ramiona kurtkę i jako jedna z pierwszych wyszła przed budynek obserwując zbliżająca się grupę. Dialog pozostawiła Scrap, która mogła im zaoferować jakieś namacalne konkrety i Kene'owi, który jak zwykle uplasował się na pozycji przywódcy.
O'Hara rano wydawał się spięty, krok może dwa od warczenia na wszystkich. Nie spał prawie wcale, zgłębiając opowieści o gangach motocyklowych. Dłoń mu nie zadrżała ani razu, precyzja i skupienie pasowały do chwil największych zagrożeń. Wyszedł na podwórze i oparł się o swój motor, splatając ręce na piersi. W swoim ubraniu ochronnym sprawiał wrażenie jeszcze szerszego w barach, nawet jak nie tak wysokiego jak Nocny Wilk. Ten skurwiel miał swoją reputację, Irlandczyk wierzył, że nie bez powodu.
- Umiejętności i sprzęt. Mamy wśród nas świetnego technika. Zwiadowcę, snajpera. Doświadczenie wojskowe, nieoficjalne. Wejdziemy wszędzie - wzruszył ramionami. - Przez rok zdobyliśmy dodatkowe szlify. Szukamy domu, nie schronienia. Takiego, w którym poczujemy się jak u siebie. Bezpieczni, ale i na równi z innymi domownikami.
- Do tego mogę wam pomóc sprawdzić jak bardzo szpiegują was ci z południa - dodała uśmiechnięta Scrap, bujając się na barierce na piętrze motelu. Jak zwykle wyglądała na szczęśliwą, a na pewno radosną, przeskakując spojrzeniem z jednej maszyny na drugą. Tuż obok niej buczał cicho Bob, nieruchomo unosząc się metr nad podłogą.
- Ciekawy zbieg okoliczności - Nocny Wilk zatrzymał na moment spojrzenie na wesołej Dawn, marszcząc brwi. - Albo solidna paranoja - dodał, łagodniejszym tonem. Starszy mężczyzna zdążył już w tym czasie do niego podejść i powiedzieć cicho kilka słów. Jego szef skinął głową i znów przemówił. - Bill twierdzi, że nie możecie siedzieć w tym długo. Nomadzi od kiedy? I co ciekawsze, kim byli wcześniej?
- Od kilku lat - wpasował się w tę śpiewkę O’Hara. - Wcześniej też większość z nas była nomadami, ale w inny sposób. Najemnik bardziej pasowało do tego słowa. Na każdego przychodzi pora, aby coś zmienić - oderwał się od motoru, o który się opierał i zbliżył kilka kroków do szefa Jeźdźców. - Nie dziw się naszej paranoi, Shade ma świetny wzrok i wyczulenie na szczegóły. Bez niej nie udałoby nam się spierdolić spod noża. Pierwsze uderzenie to nasze szczęście, bo byliśmy gdzie indziej. Reszcie dopomogło doświadczenie i umiejętności.
- W każdej pierdole szuka się podstępu - roześmiała się Dawn. - Zwłaszcza, jeśli kilkoro ludzi, z którymi się podróżuje to jedyni, którym można w pełni zaufać. Trochę nas już to zmęczyło. A tamci mogą już nawet sobie darować pościg.
- Ha, a przed kim tak spierdalacie? - Nocny Wilk zaplótł ramiona na piersi, coraz częściej przenosząc spojrzenie na niezwykle radosną Scrap. - Skoro jesteście tacy doświadczeni i chcecie się wkupić w łaski, to miałbym dla was coś do roboty. Zaczynając od tego skanera, o którym gadał Zick. Nasi chłopcy mają różne wykrywacze elektroniki i nigdy nic od zielonych ludków nie znaleźli. Dlaczego?
- A sprawdzaliście dokładnie maszyny? - Spytała milcząca do tej pory zwiadowczyni, która w przeciwieństwie do Scrap patrzyła na przywódcę z poważna miną. - My zrobiliśmy to tylko dlatego, że widziałam jak ten na granicy podejrzanie obmacuje moją maszynę.
- Powód może być jeszcze inny. Skaner, którego użyłam, jest wizualny - dodała Dawn. - Ten nadajnik był maleńki, a nasze maszyny tylko w bardzo starych wersjach nie mają w sobie elektroniki. Dzięki temu łatwo gliniarzom to oszukiwać, tak sądzę. Tak jak mówi Shade, nie znaleźlibyśmy go, gdyby nie pamiętała dokładnie, gdzie macał mundurowy.
- W takim razie najlepiej będzie sprawdzić, da? - uśmiechnął się nagle, a jego akcent zajechał rosyjskim. Narodowości mieszały się wszędzie. Zbliżył się do Kane'a i wyciągnął do niego dłoń. - Zwą mnie Nocnym Wilkiem. Każdy ma szansę zapracować na stanie się naszym bratem i siostrą.
Po uściśnięciu pierwszej ręki, skierował się do następnego najemnika, obchodząc wszystkich.
- Zbierajcie się, czas was ugościć porządnie. Tu nawet nie ma gdzie wypić. Mamy te zabawki, o które prosiłaś - dodał, kiedy ściskał dłoń Scrap, patrząc w jej oczy. - Podoba mi się twój uśmiech. Lubię pewnych siebie ludzi. Ile ci zajmie złożenie tej zabawki do skanowania?
Bailey zeszła do niego, zaraz jak zobaczyła podaną Irlandczykowi dłoń. Wyciągnęła swoją i uścisnęła mocno. Takie jej mocno.
- Jestem Scrap - przedstawiła się. - Nie powinno zająć długo, większość zrobi oprogramowanie holo. Ja je tylko wspomogę. Wezmę tylko swoje rzeczy i już się zbieram! - mrugnęła do niego zawadiacko. Być jak szalona nastolatka, to był jej styl. I zasłona dymna, tylko ciii, to tajemnica. Odwróciła się i szybko pobiegła do pokoju.
O’Hara odwzajemnił uścisk, nie próbując imponować, ani zdradzać się ze swoją siłą.
- Przed kim spierdalamy to pozostawimy sobie na czas po zbudowaniu wzajemnego zaufania - odpowiedział na wcześniejsze pytanie, spoglądając w oczy Nocnego Wilka. - Przed paranoją trudno uciec.
Przesunął wzrokiem po reszcie Jeźdźców, starając się wyłapać rzucające się w oczy emocje, w następnej kolejności skinął do pozostałych najemników i Alkera.
- W takim razie zbieramy się - powiedział, gdyby któreś z nich sądziło jeszcze, że takiej propozycji można odmówić.
Shade uścisnęła podaną dłoń mocno po męsku i uśmiechnęła się lekko. Nie odezwałą sie jednak ponownie. Zdecydowanie wychodząc z założenia, że im niej powiedzą tubylcom o sobie tym będzie lepiej.
Felix pewnie podał rękę Nocnemu Wilkowi.
- Na mnie mówią Fox - rzucił krótko, bez dodatkowych zbędnych wyjaśnień. - Gdzie tu porządnie gościcie przyjezdnych? My gościnie nie odmówimy - dodał już z uśmiechem.
Słysząc słowa Kane’a, Raver skinął głową potwierdzająco. Nie było co przeciągać sprawy. Pytanie, ile to wszystko zajmie i czy przybliży ich w jakimkolwiek stopniu do celu, czy tylko zadziała jak pożeracz czasu. Dzień jak dzień, ale kto wie, może sama noc nie będzie stracona. Pierwotne plany i tak już siłą rzeczy musiały ulec zmianie.

Niedługo potem prawie trzydzieści silników zaryczało, nic sobie nie robiąc z zaleceń o ograniczeniu zanieczyszczenia powietrza i norm dotyczących hałasu. Cała grupa opuściła parking Snohomish Inn i wyruszyła na bardzo krótką tak naprawdę podróż - prosto do szkoły wyższej tutejszego miasteczka. Dawno już nie spełniającej celu, w jakim ją wybudowano. Kiedyś nowoczesne budynki, wraz z całym kompleksem stadionów, kortów tenisowych, a nawet kaplicy - obecnie częściowo niszczały, wykorzystywane przez Jeźdźców Apokalipsy bardzo aktywnie, jako baza i zaplecze na krańcu ich terytorium. Na boiskach nikt już nie grał, stały tam obecnie baraki - i tam na samym początku poprowadzono także najemników. Okazały się parkingami i jednocześnie warsztatami, gdzie stała łącznie pewnie z setka maszyn, a kilka osób uwijało się między niektórymi.
- Witajcie w naszym świecie - pochwalił się Nocny Wilk, zataczając ręką półokrąg, kiedy już wszyscy zaparkowali i wyłączyli silniki. - Jeśli czegoś potrzebujecie, wystarczy, że dacie znać. Mamy najlepszych, odpicują wam sprzęt tak, że sami im jajca za to wyliżecie - roześmiał się i poprowadził dalej, do jednego z budynków dawnej szkoły.
Doświadczeni w bojach najemnicy od razu zauważyli ludzi przechadzających się po dachach, worki z piaskiem przy wejściach czy metalowe żaluzje w oknach. Jawne świadectwo zagrożenia. Jednocześnie żadnych wyraźnych śladów walk, wyglądało to jakby budynki nie służyły jako ta baza zbyt długo. Lub plotki o wojnie gangów były przesadzone. W środku wyglądało to podobnie. Niby były zmiany, ale nie tak wiele. Nocny Wilk oprowadził ich po części tutejszej siedziby, widzieli sale lekcyjne przerobione na sypialnie, kina czy pomieszczenia do wypicia browara i pogrania w bilarda. Kręciło się tu też trochę ludzi, już nie tylko mężczyzn. Większość bardzo ciekawie przyglądała się "nowym", niektórzy się od razu witali. Imion i ksywek nie sposób było póki co zapamiętać. Stołówka pozostała niemal bez zmian, większość ścian też stała jak za czasów szkoły. Tylko gabinet pielęgniarki wyglądał na celowo powiększony.
- Rozgoście się. Mamy żarcie, a jak już jedliście, to możemy się sztachnąć albo napić. Skoro już i tak będę czekał, to możemy pogadać - wskazał jedną z sal lekcyjnych, gdzie wstawiono kanapy, fotele, stoliki, a na ścianie migał wielki holograficzny ekran. Scrap, chłopaki pokażą ci, gdzie możesz popracować i dadzą części - pokazał na Ringo i Volta. Młodzi wyglądali na odrobinę zmęczonych po nocy, ale z tego co widziała poprzez Bzzta, zdążyli się też trochę przedrzemać.
- Dziękuję, ale nie będzie to konieczne. Narzędzia mam tu - pokazała na mały plecaczek, który zabrała ze sobą z motoru, razem z Bobem i Bzztem. - Jak mi dacie części i holofon to najwygodniej będzie mi na jednym z tych foteli - uśmiechnęła się i zanim zdążyli zmienić jej decyzję, poszła tam i usiadła z impetem, badając miękkość mebla.
Zwiadowczyni zainstalowała się niedaleko na całkiem wygodnej kanapie z ciekawością rozglądając się po pomieszczeniu. Jednocześnie siłą nawyku rejestrowała otoczenie i potencjalne wyjścia.
- Browcem nie pogardzę - Kane przystał na propozycję gościny. Śniadanie zdążył zjeść w motelu. Usiadł na jednym z foteli. - Mówili nam po drodze, że tu anarchia i bezład, ale wspominali też o czymś z nazwą. Jakaś Republika. Co to za twór?
- Weźmy od razu po dwa - wtrącił Fox, słysząc propozycję picia i widząc, że Scrap zamierza działać na miejscu. - Przy jednym źle się rozmawia i jeszcze gorzej czeka.
Snajper spojrzał na holograficzny ekran, który kojarzył mu się ze spotkaniami ze zleceniodawcami, zwłaszcza gdy wskazywali różne punkty i cele na mapie. Nie skomentował jednak, tylko usadowił się na kanapie. Teraz leciały na nim wiadomości z Seattle, nie nadające nic interesującego. Piwo się znalazło, podobnie jak części. Nocny Wilk usiadł z nimi, wraz z Kennethem i Zickiem. Reszta Jeźdźców się gdzieś porozłaziła, ale Volt i Ringo kręcili się niedaleko. Shade wyłapała też spojrzenia jakie niektórzy rzucali milczącemu głównie Alkerowi. Niepasujący puzzel im dłużej znajdowal się blisko, tym bardziej przyciągał uwagę. Timothy zauważył to również, ale pozostał przy swojej roli, wcześniej przedstawiając się jako "Doc".
- Republika? - parsknął szef tutejszego gangu. Skrzywił się jakby zjadł coś kwaśnego. - Nie mów, że zastanawialiście się nad pojechaniem tam. To komunistyczne świnie, pierdolona sekta czcząca swojego przywódcę. Czy tam przywódców. Chętnie bym im przytarł nosa, ale z czerwonymi i rządowymi na południu nie mogę się w to zaangażować. A zabrali kilku moich, którym trzeba przypomnieć co ślubowali dołączając do nas. I że za zdradę się płaci.
- Skoro to sekta i na dodatek na tyle tu już popularna, że słyszeliśmy o niej po drodze rozpytując o okolicę, to jaki mają chwyt marketingowy? - dopytywał O'Hara rozbawionym odrobinę tonem, starając się nie dać poznać, że zależy mu na odpowiedzi. - Mówiłeś, że miałbyś może dla nas zadanie. Nie znają nas tam, łatwo robić za naiwniaków. Moglibyśmy znaleźć kogo trzeba i im przypomnieć co nieco.
- Wolność i bezpieczeństwo, nowy model rodziny i co oni tam jeszcze pierdolili? - Nocny Wilk zmarszczył brwi i spojrzał na Zicka, który z kolei wzruszył ramionami, nabijając fajkę.
- Naszych to chyba zwabili darmową żoną - parsknął.
- Coś w tym stylu. Szczerze mówiąc to mam to zbyt mocno w dupie, żeby wsłuchiwać się w brednie. Poradzisz mówisz? To pchanie się w niezłe szambo. Nie wiem gdzie teraz te skurwysyny się kryją. Dziur do krycia się mnóstwo.
- Darmowa żona? - Shade zapytała z wyraźnym zaciekawieniem. - Kupujecie sobie żony?
- A to teraz gadamy o nas? - zdziwiony szef spojrzał na Shade, a Kenneth się roześmiał.
- Oni obiecują. U nas kobiet mniej, to chodliwy temat u chłopaków. Bo w tej całej Republice taka to wolność, że mogą cię zrobić babą jakiegoś starucha. Bez urazy Zick.
Stary tylko machnął ręką, wsuwając fajkę do ust.
- No to nie brzmi zbyt dobrze. - Zwiadowczyni skrzywiła się lekko - Co to więc za pokusa jeśli tam tak naprawdę najlepszy towar zgarnia przywódca? Coś innego musiało ich zatem przyciągnąć niż kobiety. Może naprawdę uwierzyli w ich idee?
- W ich ustach brzmi to świetnie, uwierz mi - Kenneth się wyszczerzył. - Była raz u nas nawet taka rekruterka, zanim się zorientowaliśmy, zabrała trzech. Pierwsza klasa laska.
- Nie pytaj co im po takich idiotach, co się dają na to złapać - tym razem to Nocny Wilk parsknął. - Są wrzodem na dupie i tyle, od jakiegoś czasu nie uprawiają ekspansji i siedzą cicho.
- Jakby coś w kotle gotowali - wtrącił Zick.
- Do sekty łatwo wejść, ale dużo trudniej ją opuścić. - Valerie wzruszyła ramionami. - Nawet jeśli wasi ludzie chcieliby wrócić. Mogą nie mieć takiej możliwości.
- Sekta jak sekta, każda czymś kusi - Kane nie był pod wrażeniem. - Nie zdziwiłbym się, gdyby mieli profilowanie pod konkretne grupy. Głupia siła robocza też takim potrzebna. Z nas się zrobiły solidne skurwysyny. Jakby to miało was przekonać, możemy wybadać jak to wygląda po drugiej stronie. W razie czego zrobimy burdę i spierdalamy, zaraz jak zaczną kumać, że wcale ich nie kochamy.
- Mówiąc o zadaniu nie chciałem was od razu zabijać - Nocny Wilk wyszczerzył się. - Muszę jednak przyznać, że jak na razie wyglądacie na tych co mają wielkie jaja. Zdrajców mi tu nie potrzeba, ale mogliby posłużyć jako straszak dla innych. Wolałbym przy tym jednak nie rozpętać regularnej wojny z tą całą Republiką. Korzyść musi przewyższać ryzyko, rozumiecie.
- Ale bardzo cię kusi by nas wypróbować? Przyznaj. - Shade uśmiechnęła się tylko odrobinę. - Cokolwiek zrobimy. Nikt się nie dowie, że działamy w waszym imieniu. W końcu jesteśmy tutaj zupełnie obcy.
- Jak złapią was z jednym ze zdrajców to różnie może być - szef popatrzył na Valerie ciekawie. - Aż tak was korci, żeby udowadniać jak dobrzy jesteście? Albo jak głupi.
- Powiedzmy, że jestem uzależniona od adrenaliny. - Tym razem uśmiech kobiety był dużo szerszy i trudno było stwierdzić czy mówi poważnie czy żartuje.
- I z Kennethem poszłaś do łóżka zamiast ze mną? - Nocny Wilk zapytał oburzonym tonem, zaplatając ramiona na piersi. - To może obiecacie mi po prostu głowę tamtejszego szefa?
- Wtedy to będzie problem z ucieczką - zauważył Kane. - Możemy wybadać i taką opcję, łatwiej tam niż u rządowych czy czerwonych. Jak przywódca pokazuje się na widoku, to można go kropnąć. Ale wtedy to rzeczywiście ryzykujemy dupami i chcemy czegoś więcej od twojej akceptacji.
- Kurwa, nie jesteście normalni albo coś mocno kręcicie - Nocny Wilk pokręcił głową. - Zobaczymy najpierw co wasza dziewczynka znajdzie na naszych maszynach. Dobrze wiedzieć co dzieje się u sąsiadów, oni jednak trzymają się tam już jakiś czas. Gdyby mieli przywódcę-debila łatwego do skasowania, na którym opierałoby się wszystko to już dawno by się rozpadli, da?
- Równie dobrze mogą wystawiać na widok publiczny sobowtóra albo marionetkę, a rządzi ktoś z tyłu - Kenneth przytaknął takiemu rozumowaniu.
Fox pociągnął z butelki, ciągle siedząc na kanapie. Zerknął na Scrap z jej zabawkami, widząc, że pracuje, po czym zwrócił się do Jeźdźców:
- Mówicie, że “oni” to pojebana sekta i kogoś tam czczą, ale to chyba nie jest tajemnica, kogo? Wiecie zapewne kto tam rządzi, kto pojawia się w tych wszystkich bredniach, które “sąsiedzi” opowiadają non-stop? W razie czego, niezależnie czy mielibyśmy pójść dorwać zdrajców czy kogokolwiek innego, też chętnie bym się tego dowiedział. Moglibyśmy spróbować tam wejść jako nowi, którzy coś tam wiedzą i coś słyszeli, i bardzo chcą dowiedzieć się więcej.
- Chyba nie sądzisz, że propaganda opowiada jak to trzeba być oddanym wyznawcą jakiegoś gościa? - Kenneth pokręcił głową. - Pojawia się jakiś typ pierdolący o dobrobycie, ale chuj go wie kim jest. Nazwisko też znajdziesz i gówno ci to da.
Scrap nie brała udziału w rozmowie. Słuchając jednym uchem w pełni skupiła się na pracy nad skanerem.

Zwinne palce Dawn uporały się z zadaniem w mniej więcej półtorej godziny. Rozmowa dawno już zeszła z Republiki na wszelakie inne tereny. Najemnicy dowiedzieli się na przykład, że teren Jeźdźców Apokalipsy sięga rzeczywiście do Everett, które to żyje w stanie wolnym od panowania instytucji państwa czy korporacji. Pomiędzy wierszami domyślili się, że stan tego miejsca musi być bliski anarchii. Łatwo było kontrolować graniczne miasteczko Snohomish, co innego bardziej rozległe Everett, którego liczba mieszkańców przed pojawieniem się wirusa przekraczała sto tysięcy i to nie licząc przyległych miasteczek. W takim miejscu musiały się pojawić tarcia, podobnie jak i na każdej "granicy" terytorium gangu. Oczywiście nieszczególnie ich to interesowało, podobnie jak cała lista zatargów z "czerwonymi" czy liczne kontakty z nomadami z północy. Mimo wszystko Nocny Wilk jawił się jako przydatny sojusznik, gdyby sprawy w Republice nie szły wcale po ich myśli. Ta swobodna gadka przerywana słuchaniem wiadomości opowiadających o zwiększonej aktywności wojska i policji w Seattle, skończyła się po deklaracji Scrap, która wesoło zamachała ukończonym urządzeniem.
Tutejszy szef poprowadził ich w głąb budynku, aż do dużej sali gimnastycznej. Wyglądała jakby zwykle też służyła za garaż, stało tu bowiem pięć motorów i leżało trochę części, sprzętu i narzędzi.
- Kazałem wcześniej przygotować te maszyny, które odwiedzały Seattle lub okolicę. Od nich zaczniemy, pokaż nam jak to działa - zachęcił Scrap. Było ich tu tylko pięciu, tych samych co z nimi rozmawiali i kręcili się przed wejściem, grupa bardziej wtajemniczonych.
Bailey musiała poświęcić mniej więcej piętnaście minut, aby przeskanować wszystkie motory. Na dwóch z nich znalazła takie same mikronadajniki jak wcześniej na motorze Shade. Urządzenie obsługiwało się banalnie, więc wszyscy Jeźdźcy szybko załapali, zwłaszcza przy pozytywnym wyniku skanu.
- Nie wiem teraz czy się cieszyć, że zostały znalezione, czy wkurwiać, że podłożyli. Pytanie co i gdzie jeszcze śledzą. Z dalszym sprawdzaniem sobie poradzimy. Co dalej planujecie? - Nocny Wilk spytał najemników, zerkając po kolei na każdego. - Szkoda fachowców na popierdoloną Republikę.
- Jak się okaże, że sprawa jest niewarta zachodu, a ludzi będzie trudno znaleźć, to się zwiniemy i wrócimy - Kane opierał się o ścianę z ramionami splecionymi na piersi, czekając na koniec inspekcji motorów. - Jak na mój gust to wygląda na dobre wkupne, pozbawione problemu zaczynania jako żółtodziób.
- Chwilowo i tak będziecie mieli co robić szukając elektronicznych szpiegów - Scrap oddała urządzenie jednemu z nich, uśmiechając się jak zwykle. - Nie zamierzamy zostawać tam na dłużej niż kilka dni, a jeśli to miałby być nasz nowy dom, to lepiej dobrze poznać sąsiadów. Robienie takich rzeczy chyba weszło nam w krew przez ostatni rok - roześmiała się, tak naprawdę nieprzekonana swoimi słowami. Miała nadzieję, że Nocny Wilk wyczyta w tym chęć upewnienia się, że warto zostawać w okolicy, a nie coś bezpośrednio związanego z Republiką. Wystarczy przecież, że puści ich dalej ze swoim błogosławieństwem.
Fox tylko wzruszył ramionami, dając do zrozumienia: “zobaczy się”. Nie grał skrytego, ale nie zamierzał wdawać się w szczegóły na temat dalszych planów, jeśli nie było to konieczne.
Shade także nic już nie miała do dodania. Decyzja należała do przywódcy. Czasami trzeba było wiedzieć, kiedy przestać wywierać nacisk. Jeśli pojadą z misją, będzie im łatwiej przemieszczać się przez tereny Jeźdźców. Jeśli nie, będzie trudniej, ale na pewno sobie poradzą.
Nocny Wilk wzruszył ramionami. Wskazał brodą na najstarszego Jeźdźca.
- Skoro taki wasz wybór, to nie będę bronił ryzykować. Zick poda wam nazwiska i zdjęcia tych skurwieli, których chcielibyśmy najbardziej ponownie zobaczyć. Jak nie uda się ich wydobyć, to przekażcie im wiadomość na miejscu. Chłopakom pokażemy same zdjęcia. Na razie okazaliście się przydatni, wolę więc wasz powrót niż zdrajców. Czuję tu możliwości - wyszczerzył się. - Potrzebujecie czegoś na drogę? Skoro macie tam jechać, to im krócej u nas tym mniejsza szansa, że ktoś na was nakapuje.
- Myślę, że lepiej będzie jak nie będziemy mieli ze sobą nic od was co mogłoby rzucać się w oczy - odparła na to Scrap. - Niech ugoszczą biednych nomadów szukających schronienia. A my wrócimy zanim się obejrzycie - mrugnęła swobodnie do przywódcy Jeźdźców.
- Lubimy robić wszystko na własnych zasadach - przyznał Kane i wyciągnął dłoń do Nocnego Wilka. - Wrócimy najszybciej jak się będzie dało. Która droga to najmniej oczu? Lepiej, żeby nas nie zaczęli zbyt szybko podejrzewać. Z tego jak przejechaliśmy przez wasz teren jakoś się wyłgamy.
Szef uścisnął mu mocno dłoń.
- W takim razie droga wolna. Zick pokaże wam wszystko, ale lepiej nie zapisujcie. Im bardziej wschodnia droga tym bardziej prawdpodobne gadanie, że próbowaliście nas ominąć - poradził.
To idealnie pasowało do ich pierwotnego planu. Więc warto było dostosować się do tej sugestii.
- Będzie więc lepiej wyruszyć dopiero po zmroku. W razie spotkania, możemy udawać, że minęliśmy was w ciemnościach. - Zaproponowała Shade. - A co jak natkniemy się na wasze patrole? Macie jakiś sygnał, by nie uznali nas za wrogów?
- Nie, upewnię się, żebyście nie trafili - powiedział tylko. - Do zmroku dużo czasu, w takim wypadku nie pokazujcie się już nikomu nawet tutaj.
- Jak mają tu szpiegów, te kilka następnych godzin ułatwi im przekazanie wieści. Szybko się przekonamy jeśli tu są - Kane nie był zachwycony pomysłem czekania. - Już chyba wolę odwalić jakąś scenę pościgu niż mieć pierwszy kontakt z nimi w nocy.
- Ale musisz przyznać, że to bardziej prawdopodobne. Wyjedziemy wczesnym wieczorem, niedługo po zmroku. Jeszcze nie noc, a ciemności będą ukrywać. Ten czas możemy poświęcić na zgłębianie ich propagandy - Scrap uśmiechnęła się promiennie.
- Niech będzie - zgodził się z bólem O’Hara. - Wyruszymy zaraz po zmroku.
 
Lady jest offline  
Stary 29-12-2019, 12:58   #9
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Dostali na te kilka godzin jedną z sal, oddaloną od wszystkich najbardziej uczęszczanych. Większość Jeźdźców zresztą nie spędzała w budynku byłej szkoły zbyt wiele czasu, rozjeżdżając się we wszystkie strony. Ich motory przeprowadzono w inne miejsce, a całość nadzorował Zick i to on ostatecznie był praktycznie jedynym, który się kontaktował z najemnikami przez ten czas. Podał imiona i nazwiska pięciu zdrajców wraz z ich zdjęciami: Christophe Henderson, Donald Woods, Cliff Campos, Norman Mcgee oraz Emil Howell. W różnym wieku, różnie wyglądający, różnego pochodzenia. Łączyło ich chyba tylko to, że ulegli propagandzie Republiki. A ta była wyjątkowo entuzjastyczna i tak samo nudna jak przewidywalna. Sztuczny byt miał się koncentrować na równości ponad podziałami, swobody i anarchii przedstawionej w sposób taki, że wszystko należało do wszystkich. I wszyscy. Łatwo się było pogubić przy zgłębianiu zbyt wielu filmów propagandowych na raz. Najczęściej przemawiał ktoś przedstawiający się jako Nick Cave, nie pokazując swojej twarzy. Nazwisko wyszukane w sieci też nie dawało więcej informacji, wyglądało na zmyślone.
Wreszcie nadszedł wieczór i mogli wsiąść na swoje maszyny.
- Mój van został w krzakach, ale wolałem o niego nie prosić. Wyrzucicie mnie po drodze to odnajdę miejsce o którym wcześniej mówiliśmy i tam na was ewentualnie poczekam. Republice wolę nie pokazywać się na oczy, tylko was zdemaskuję - powiedział cicho Alker, upewniając się najpierw, że nie jest podsłuchiwany, a wszyscy Jeźdźcy są daleko.
- Dasz radę się przedostać? Wyciąganie tej fury może być ryzykowne jak cię w niej zatrzymają - Kane spojrzał na detektywa. - Będziesz musiał z dobrą bajeczką uderzyć, ale ja za ciebie decydował nie będę. My jedziemy na wschód, lokalnymi drogami, aż dotrzemy do Woods Creek Road, później na północ do Granite Falls. Ktoś ma coś przeciw, jakieś inne sugestie? - pytanie skierował do reszty najemników, z których część ostatnio sprawiała wrażenie niemych.
- Brzmi jak plan - pierwsza odpowiedziała Scrap, wypuszczając Frugo na zwiad. - Skoro Nocny Wilk ma nam ułatwić przejazd, moglibyśmy pojechać szybciej przez tereny Jedźców.
Otworzyła mapę i przyglądała się chwilę.
- Najpierw trochę na północ i Dubuque Road na wschód.
Shade też popatrzyła na mapę i pokręciła głową nad trasami, które proponowali inni:
- Strasznie kręcicie z tymi drogami. Dlaczego nie możemy jechać po prostu bezpośrednio na północ? Drogą na Granite Falls przez Machias i Lochsloy? Bardziej na wschód nie ma może tylu miejscowości, ale to tereny indian. Niekoniecznie mogą być przyjaźnie nastawieni do wędrujących na motorach nomadów.
- I to pasuje lepiej do naszej historii o unikaniu Jeźdźców, czyż nie? - odpowiedziała pytaniem Scrap.
- Tam to już raczej tereny Republiki - Stwierdziła Shade. - Wpływy jeźdźców kończą się na granicy Everett czyli od Machias mamy nowych przeciwników, ale i tak musimy się z nimi porozumieć, skoro mamy zdobyć informacje.
- Historyjka o omijaniu Jeźdźców jest właśnie dla Republiki i pewnie dlatego Wilk sugerował najbardziej wschodnie drogi - rzucił Fox. - Tu jednak każdy teren należy do jakiejś strefy wpływów, więc zawsze trzeba się z czegoś tłumaczyć. Podoba mi się opcja, w której zmniejszamy szanse na spotkanie z Czerwonymi. Im takich spotkań z gangami więcej, tym trudniej będzie nam lawirować. Jeźdźmy zatem tak jak sugeruje Shade. Będziemy teraz bez vana, samymi motorami, które są cichsze od większości tutejszych, więc w razie czego przyparci do muru możemy powiedzieć, że przez większość drogi się przekradliśmy, a jeden napotkany patrol zgubiliśmy w pościgu. Mniej więcej zatem tak, jak miało to wyglądać, zanim wyszło jak zwykle - Anglik uśmiechnął się pod nosem.
- Nie zgadzam się z tym rozumowaniem. - Kane pokręcił głową - Czerwoni są na południe, nie wiemy kto co kontroluje na północy, aye? Do Granie Falls wchodzą trzy drogi od tej strony, wybranie najbardziej wschodniej wydłuża trasę o kilka minut, kilkanaście może, a potwierdza bajkę o omijaniu gangów. Nomadzi jakich udajemy według mnie tak by zrobili, nie ryzykowaliby na wpadnięcie na Jeźdźców, których kontrola może rozchodzić się na wschód od Everett. Może to pierdoła, może nie. Głosujemy?
- Dla mnie droga na wschodzie brzmi dobrze, w takich dziurach jak tam są nikt poważny nie został - stwierdziła Scrap. - A jak będzie ich więcej, to Frugo zobaczy. To niewielkie odległości, już byśmy byli w połowie drogi - błysnęła ząbkami.
- Skoro tak wolicie nie będę się spierać. - Zwiadowczyni błysnęła zębami. - Ostatecznie i tak zawsze, niezależnie od tego co wybieramy, pakujemy się w kłopoty.
- Wyjeźdźmy z tego miasta i wysadźcie mnie za nim, poradzę sobie - powiedział Timothy, kiedy najemnicy większością podejmowali swoje decyzje. - Będziemy w kontakcie, ale nie za częstym. Kto wie kto słucha.
- Dobra, no to postanowione - podsumował Fox. - Wschodnia droga. Ruszajmy.

Pomimo ich obaw i dyskusji, cała ta wyprawa okazała się zaskakująco łatwa. Wysadzony za Snohomish Alker szybko wbiegł w krzaki i zniknął w ciemnościach, a jadące bez świateł motory przemykały prostymi ulicami, zmierzając w coraz to dziksze tereny. Tu i ówdzie leżało nieodgarnięte z drogi drzewo, jadąca na przedzie Shade musiała uważać i pilnować prędkości, bo noktowizory nie dawały mimo wszystko takiej percepcji co silne światło. Raz było blisko, gdy prawie wpadli do ogromnej dziury powstałej w wyniku osunięcia się ziemi wraz z asfaltem, ale i tym razem przewodniczka wykazała się refleksem. Ona też jako pierwsza dostrzegła stojący niedaleko przed wjazdem do Granite Falls znak: "Witamy w Republice Waszyngton, tu poznasz swój cel w życiu".
Chwilę później mijali już pierwsze puste, ciemne domy, w większości nie nadające się do zamieszkania. Dalej jednak działały już latarnie, od centrum miasteczka unosiła się łuna zwiastująca cywilizację. Frugo dopiero tam po raz pierwszy zarejestrował ruch. Kręciło się trochę ludzi, ale najwięcej uwagi przyciągało skupisko samochodów i wszelkich innych pojazdów zgromadzonych przy dwóch największych budynkach w centrum. Bez wątpienia były to oryginalnie kościoły, lecz dron nie zarejestrował żadnych religijnych symboli na nich. Przynajmniej nie z tych najbardziej znanych religii.
- Wygląda jakby całe miasteczko odprawiało zbiorowe modły - zameldowała Scrap pozostałym najemnikom przez komunikator. - Dużo pojazdów wokół budynków kościołów, symbole zdjęto.
Dojeżdżając do granic miasta, Shade zwolniła:
- Proponuję zwolnić i zapalić światła. Nie chcemy przecież zakradać się tutaj zupełnie po ciemku.
- Nawet dobrze się składa, że ludzie są zgromadzeni w jednym miejscu - Fox również zwolnił. - Możemy podjechać i spokojnie się rozejrzeć. Jeśli dzieje się coś ciekawego, to właśnie tutaj. W razie czego kontynuujemy naszą historyjkę. Jesteśmy nowi, zaciekawieni Republiką i szukamy naszego celu. Życiowego, oczywiście.
Irlandczyk zatrzymał maszynę, przeglądając mapę.
- Może dobrze, może nie. Chuj wie co tam robią, nie zaryzykuję wejścia. Nawet w tej dziurze musi być jakiś bar, strudzeni i głodni nomadzi tam zatrzymają się najpierw. O ile wszyscy mieszkańcy nie są zebrani w kościołach to możemy podpytać co to za zgromadzenia i tak dalej. Ktoś chce gadać?
Ciężko było znaleźć bary poprzez standardową mapę, niewiele zgadzało się z tym co było kiedyś, oprócz może brył większości budynków. Frugo z wysoka też nie umiał pokazać im celu, jednakże wychwytywał światła z wnętrza co najmniej kilkunastu budynków. Raczej nie wszyscy tutejsi siedzieli w kościołach.
- Przejedźmy otwarcie przez miasto, szukając baru. Ja mogę mówić, ale nie jestem najlepsza w kłamaniu w żywe oczy - roześmiała się Scrap, zapalając światła swojego motoru i powoli ruszając główną drogą mieściny.
- Najlepiej zawsze trzymać sią jak najbliżej prawdy. - Shade wzruszyła ramionami. - Odpowiadając na pytania lepiej unikaj kłamstwa poprzez niedopowiedzenia, zagadkowość albo udawanie głupszej niż jesteś. - Na koniec wyszczerzyła się do Dawn.
- O to się nie bój - odpowiedziała jej Bailey, już w ruchu. - Ale lepiej, żeby nie mieli tu wykrywaczy kłamstw w tej Republice i nie sadzali na krzesełku każdego nowego chętnego do dołączenia.
- Nie mów, że nie potrafisz oszukać wykrywacza. - Shade roześmiała się - Każde urządzenie można oszukać, a ty przecież jesteś specem od urządzeń.
- Trzeba dobrze udawać, a ja nie jestem dobra w udawaniu - odpowiedziała Scrap.
- Niekoniecznie. - stwierdziła Shade. - Są dwie możliwości oszukania maszyny. Albo w jakiś sposób wpływasz na jej działanie. Taki mały sabotaż dla specjalisty nie powinien być problemem. Np masz przy sobie coś niewielkiego co zakłóca prawidłowe działanie w odpowiednich momentach, albo wpływasz na swoje ciało. Najlepiej przez zadawanie sobie bólu. Musisz to robić już na etapie pytań testowych, by wynik się potwierdzał. Człowiek może odczuwac naraz tylko jedna silna emocję więc zagłuszasz zdenerwowanie bólem.
- Bólu też nie lubię, więc postaram się ich przekonać, żeby nam takich testów nie robili. Będę wdzięczna za pomoc - ton Dawn pozostał wesoły, niemalże beztroski.
Raver dość sceptycznie przyglądał się rozmawiającym najemniczkom, a w szczególności Dawn, ale nie przerywał im i odczekał, aż rozmowa sama ucichnie.
- Może się tak nie zapędzajmy - powiedział spokojnym tonem. - Na żadne krzesełko się nie wybieram i nikomu też nie radzę, bo nasza historyjka runie jak domek z kart. Mamy jakiś tam elementarz, tworzenie nowych tożsamości z prawdziwego zdarzenia wymagałoby znacznie więcej czasu. Sprawdźmy po prostu ten barek i zobaczmy, co się tu dzieje. A, i Kane, wcześniej zmyślanie tych wszystkich bzdetów nieźle Ci szło, więc ja w zasadzie bym nie zmieniał zwycięskiego rozwiązania, ale jeśli idziemy do baru i chcemy wyjść na ludzi przejawiających jakiś entuzjazm i zaciekawienie Republiką, to jak dla mnie Scrap też może gadać.

Miasteczko było tak małe, że zdążyli przejechać połowę zanim Fox skończył gadać. Główna ulica prowadziła przy dwóch budynkach użyteczności religijnej, z braku lepszego na nie określenia. Potem skręcała na północ. Po bokach drogi stały głównie niskie, jednorodzinne domy i inne małe budynki. Granite Falls nawet za obecnych czasów sprawiało wrażenie miejscowości leniwej, cichej i spokojnej. A jednak mieli wrażenie, że są obserwowani, choć minęli zaledwie dwóch pieszych, którzy zatrzymali się, odprowadzając ich wzrokiem. Minęli kolejną przecznicę, bank, dawną remizę strażacką i ich wzrok przykuł neon "Republic Inn". Przed wejściem na parkingu stał zaledwie jeden samochód, lecz w środku paliły się światła.
- Chyba warto spróbować - Scrap zwolniła, a następnie zatrzymała motor na parkingu. - Kto ma o nas wiedzieć i tak już wie.
- Dobre miejsce, żeby zacząć - zgodził się O’Hara, parkując obok i schodząc z harleya. - Jak się okaże, że nas podejrzewają i będą chcieli do maszyn podłączać, to wolę nawiać lub wyrąbać sobie drogę i dostać się do tej całej Republiki na swój sposób, bez pytania o zgodę.
- Aye, towarzyszu - potwierdził Felix, zsiadając z motoru. - Dobra, to wchodzimy do środka.
Shade bez zbędnego komentarza postawiła swoją maszynę przed wejściem i ruszyła jako pierwsza w kierunku drzwi.
Drzwi były otwarte, ze środka dobiegała cicha muzyka country. Wnętrze witało stonowanym światłem, przykrytymi obrusami w biało-czerwoną kratkę stolikami i porożem jelenia na ścianie naprzeciwko. Po wejściu zabrzęczał nienachalny dzwoneczek. Knajpa świeciła pustkami, nawet za barem nikogo nie było i dopiero dźwięki otwieranych drzwi przywołały niemłodego mężczyznę.
- Już koniec? - zapytał od drzwi na zaplecze i zaraz za nimi zatrzymał, marszcząc brwi. - Oh, obcy. Rzadko spotykane, rzadko. Zapraszam! - na ustach pojawił się uśmiech, ale oczy pozostały czujne. - Co was sprowadza w to miejsce?
- Niełatwo się tu dostać - magiczny, naturalny uśmiech Scrap pojawił się natychmiast. Wyminęła Shade i zbliżyła do baru, na pierwszy rzut oka w pełni swobodna. - Tu konkretnie? Chcielibyśmy napełnić puste brzuchy. W tym pięknym miasteczku? Słyszeliśmy, że żyją tu dobrzy i pomocni ludzie.
- Ha, ciekaw jestem od kogo tak słyszeliście - przesuwał wzrokiem od jednego do drugiego. - Wszystkie moje kelnerki i kucharze są na zebraniu wspólnoty. Powinno się skończyć za pół godziny, ale zachęcam do poczekania. Innego baru w Granite Falls nie znajdziecie. Napijecie się czegoś?
- Piwo będzie dobre - rzucił O’Hara i też się zbliżył, wyciągając do barmana rękę na powitanie. - Tu i ówdzie. Nie z jednych ust, ale ludzie w okolicy sporo o tym rejonie mówią. Widziałem filmy, zachęcacie w nich do przyjazdu tu. Uznaliśmy, że spróbujemy, może to właśnie miejsce dla nas?
- Mike Hills - przedstawił się, ściskając dłoń Irlandczyka. Zaczął wystawiać butelki na ladę i otwierać, uznając najwyraźniej, że zamówione zostało dla całej czwórki. - Miejsce dla was? A co każde z was mogłoby takiemu miejscu dać w zamian? - zapytał, z wyczuwalną nie ironią, a ciekawością w głosie.
Zwiadowczyni wzięła jedno z piw i usiadła przy barze:
- Czyli przyjmujecie tylko takich, którzy mogą się przydać? Jak widać nigdy nigdzie nie ma nic za darmo. - Wzruszyła ramionami.
- A widziała pani gdzieś dobrobyt zbudowany za darmo? - oparł się przedramionami o blat, patrząc na nią z rozbawieniem. - Czasem przyjmowani są też tacy, którzy bardzo chcą się przydać.
Fox zajął miejsce przy barze i poczęstował się butelką.
- Wiadomo, kogo tu teraz potrzeba? - spytał barmana bez większych emocji, nienachalnym tonem. - Jesteśmy tutaj nowi. A nuż się okaże, że też możemy być przydatni.
- Ha, jestem pewna, że każdy może się przydać jak tylko znajdzie dla siebie niszę - poklepała Foxa po plecach i pociągnęła łyk piwa. - Mówią na mnie Scrap i jak masz coś mechanicznego lub elektronicznego co potrzebuje naprawy lub podkręcenia, to oto jestem - rozłożyła szeroko ręce, śmiejąc się.
- Jest dokładnie jak dziewczyna mówi - mruknął do Ravera, podłapując od Dawn trochę tego uśmiechu. - Różni ludzie się przydają. Nie chodzi o to, czego my szukamy. Chodzi o to, co możecie nam dać.
- Nie zamierzamy się obijać - Kane uniósł butelkę w pozdrowieniu, zanim wziął łyka. - I nie mamy dwóch lewych rąk. Tak naprawdę nie wiemy wciąż gdzie trafiliśmy. Czym jest Republika? Tak po ludzku, bez gadaniny jak z filmów w sieci. W Seattle widzieliśmy wojsko. Media podają, że mogą próbować poszerzać tak zwaną bezpieczną strefę.
Mike zmierzył Irlandczyka długim spojrzeniem, zanim odpowiedział że wzruszeniem ramion.
- Dla nas, zwykłych ludzi, Republika to wspólnota, wiele wspólnot działających pod jednym szyldem. Spotykamy się często, rozmawiamy, zwierzamy z problemów, prosimy o pomoc lub ją oferujemy. Nie jesteśmy jednostką i ci co mają dużo do ukrycia nie mają czego u nas szukać. Dla samotników także są inne miejsca. Nasz lider daje nam przykład, regularnie odwiedza wszystkie wspólnoty. Rząd USA nic nie zrobił dla nas od lat, teraz jak zrobiło się tu więcej ludzi to przypomniał sobie o podatkach. Nie mają i nie będą mieć nad nami władzy. Jesteśmy samowystarczalni.
- Czyli jak zwykle wszystko rozbija się o pieniądze - Pokiwała głową Valerie upijając kolejny łyk piwa.
- Między sobą nie operujemy pieniędzmi - przyznał barman. - To musi ich bardzo boleć - roześmiał się, ale widać też było, że Shade obdarza najbardziej nieprzychylnym spojrzeniem.
 
Widz jest offline  
Stary 04-01-2020, 05:25   #10
 
Cybvep's Avatar
 
Reputacja: 1 Cybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwuCybvep jest godny podziwu
Rozmowa trwała przez następne minuty, niezbyt zobowiązująco już. Minęło wpół do siódmej i usłyszeli wreszcie szum przejeżdżających obok baru samochodów. Część z nich zatrzymywała się na parkingu i miejsce zaczęło się zapełniać, co skłaniało do zajęcia stolika dopóki były wolne. I dobrze zrobili, po swoim spotkaniu, wspólnota najwyraźniej miała w zwyczaju udawać się tu na kolację. Obcy przyciągali spojrzenia, ale nie były one wrogie. Może niepewne, szczególnie biorąc pod uwagę ich motory i stroje, część przyjazna, niektórzy od razu podchodzili się witać i wymieniać uściski dłoni. Nikt jednak ich nie zagadywał. Kuchnia za to zaczęła pracować i mogli napełnić brzuchy pożywieniem na które składało się sporo lokalnie rosnących roślin i występujących w górach i lasach zwierząt. Trwało to wszystko następną godzinę, po której do ich stolika przysiadł się ogolony gładko mężczyzna, przystawiając sobie krzesło. Przywitał każdego uściśnięciem dłoni.
- Vale Norris - przedstawił się. - Witajcie w naszej społeczności. Zwykle to mi przypada rola witania nowych osób, ale nie bierzcie mnie proszę za lidera. Mike wspominał, że nie trafiliście tu przypadkiem - uśmiechnął się, był naturalny w swoim zachowaniu. - Wiecie już mniej więcej kim jesteśmy. A ja nie wiem kim jesteście wy. Co was skłoniło do ryzykowania, dlaczego ubieracie się i posiadacie maszyny jak lokalne gangi niepokojące nas nieustannie? Mike wspominał, że większość was unikała konkretów, także odnośnie tego jak moglibyście wspomóc naszą wspólnotę. Odpowiedzi muszą być jasne, szczere. Tak tu działamy, tylko dzięki temu możemy się zastanowić czy do nas pasujecie, czy warto was przygarnąć. Nie zrozumcie mnie źle, na początku braliśmy wszystkich. Były z tego ogromne problemy, bo wielu chciało korzystać ze swobód, ale żyło jakby nasze zasady ich nie dotyczyły.
- Nie zamierzamy skrywać grzeszków, które mogłyby na was sprowadzić problemy - najedzona Scrap rozsiadła się i jak zwykle uśmiechnęła. - Jesteśmy nomadami. Od roku żyliśmy w drodze, przemierzając pół kontynentu i szukając miejsca dla siebie, po tym jak inni z naszej grupy zostali wymordowani w Arizonie, skąd pierwotnie pochodzimy - trzymała się tego co ustalili. - Nie ukrywam, że zastanawialiśmy się nad przyłączeniem się do którejś z okolicznych grup, ale im byliśmy bliżej, tym więcej słyszeliśmy o Republice. Nie znamy jeszcze waszych praw, zwyczajów i wiemy jedynie to co słyszeliśmy od innych i waszego przywódcy w sieci i to nas zachęciło. Macie tu może jakiś okres próbny? Abyśmy mogli udowodnić swoją przydatność, jak również przetestować czy nasze ideały zbieżne są z ideałami wspólnoty.
Shade uśmiechnęła się słysząc słowa Dawn. Dziewczyna rzeczywiście nieźle sobie radziła. Sama wolała się nie odzywać. Najwyraźniej jej kąśliwe poczucie humoru było tutaj zupełnie niezrozumiałe.
Raver również pozwolił Scrap mówić i nie wchodził jej w słowo, w końcu zgodnie z ustaleniami grupy, teraz to ona miała być ich “twarzą”. Zastanawiał się, czy tutejszy lider-nie-lider woli raczej słuchać odpowiedzi na własne pytania, czy może będzie skory ich także udzielać. W przeciwieństwie do Jeźdźców, jak dotychczas ta cała wspólnota okazywała niewielkie przejawy zmilitaryzowania i jak dotąd nikt nie zwrócił na siebie uwagi choćby noszoną przez siebie bronią, co biorąc pod uwagę sąsiadów i środowisko, w której przyszło jej funkcjonować, mogło nieco dziwić, ale ile z tego to fasada, to się jeszcze okaże.
- Od roku nie możecie znaleźć miejsca do życia? Przy okazji chętnie posłucham opowieści o tej wędrówce - Vale oparł się wygodniej, utrzymując kontakt wzrokowy głównie z Bailey, być może zastanawiając się, dlaczego na pozór tylko najmłodsza z nich mówi. - Jeśli naprawdę chcecie, możemy was umieścić z dwójką innych, którzy ostatnio się u nas pojawili. Zwykle okres próbny oznacza, że będziecie przebywać wśród nas, żyć z nami i pracować jak my, tu w Granite Falls. Jutro przyjeżdża Nick, być może zleci wam inne zadanie. Cokolwiek to będzie, oznacza koniec włóczenia się po świecie. Czy tacy jak wy to zniosą?
- Wieczory są długie jesienią - odpowiedziała mu na pierwszą kwestię Scrap. - Dlatego pytałam o okres próbny. Przygody przygodami, ale czasem człowiek ma dość wędrówki i obawy o swoje życie w niegościnnych okolicach. Kto wie, może wasze ideały są bliskie naszym. Nie będziemy wiedzieli, dopóki nie sprawdzimy.
- Niech więc tak się stanie! - Norris klasnął w dłonie z zadowoleniem i przywołał kelnerkę. - Kolejka dla naszych nowych przyjaciół.
Wkrótce stanęły przed nimi kieliszki, a do nich nalano przeźroczystego płynu mocno pachnącego bimbrem. Jak na razie za wszystko co tu dostawali nikt nie chciał pieniędzy. Nikt inny także nie płacił.
- Mamy tu domki specjalnie na takie okazje. Opowiedzcie mi jeszcze trochę o sobie. Martha was potem zaprowadzi, o motory nie musicie się martwić, nikt nie zabierze.
Słuchając słów mężczyzny Shade zastanawiała się czy ich taktyka przyniesie zamierzony skutek. Mogą utknąć w miejscu na dłuższy czas i nie dowiedzieć się nic o uciekinierach. Na ten moment wydawało się to jednak jedynym rozwiązaniem. Próbowała wtopić się w tłum, ale opowieści o sobie nigdy nie wychodziły jej najlepiej. Wolała nie mówić nic niż zmyślać, dlatego osobiste pytania zawsze zbywała uśmiechem. Teraz miała się jednak poruszać po miejscach, w których ktoś mógłby ją pamiętać. Nie zmieniła się przecież fizycznie za bardzo przez te piętnaście lat. Postanowiła jednak martwić się tym problemem, dopiero kiedy stanie się rzeczywistością.
- Czyli dużo ludzi przybywa do was w poszukiwaniu nowego domu? - Zapytała mężczyzny z nadzieją, że złapią jakiś trop.
- Co i raz ktoś przyjeżdża, wielu szybko opuszcza naszą wspólnotę, kiedy okazuje się, że takie życie nie jest dla nich - odparł Vale. - Granite Falls jest jednym z dwóch miejsc w Republice, do których może wjechać każdy. Tak jak wy.
Dawn nie umiała kłamać, potrafiła za to gadać o ulubionych tematach tak, że nie zamykała się jej buzia. Skupiła się więc na swojej pasji do technologii, temu w jaki sposób jeżdżenie po Ameryce pozwala ją rozwijać i jak bolało ją to, że rzadko miała czas dłużej przysiąść nad jakimś projektem. Poza technicznymi niewiele było w tym szczegółów, nie wdawała się też w relacje międzyludzkie i uczucia. Za to chętnie odpowiadała na wszystkie pytania, które nie dotyczyły dokładnych opowieści "historycznych". Tu zasłaniała się złymi wspomnieniami po tym, jak ktoś wymordował resztę ich nomadycznego klanu - i pilnowała języka, żeby nie użyć słów typu “gang”.
- Dzielicie się wszystkim? Tak zupełnie, zupełnie wszystkim? - zatrzepotała rzęsami, skupiając tyle uwagi na Norrisie ile tylko mogła po kilku kolejkach bimbru.
- Oprócz rzeczy bardzo osobistych, jak szczoteczka do zębów czy pamiątkowe zdjęcie - przytaknął Norris, uśmiechając się kącikiem ust. - Reszta rzeczy, do czego zaliczają się nasze ciała w kontekście seksualnym, należy do wspólnoty.
Widząc jak skryta jest Shade i jak Scrap manewruje między tematami, lejąc wodę o technikaliach, Fox szybko uznał, że lepiej by rozmówca skupiał uwagę na rozgadanej i promieniującej energią Dawn. Dlatego ani razu jej nie przerwał i przytakiwał gdy trzeba było, pozwalając, by ta mogła mówić jak najwięcej. Przy dłuższej pogawędce nie da się jednak każdego pytania o przeszłość zbywać lub omijać bez żadnych wyjaśnień, nie wzbudzając podejrzeń. Raver przy którymś z kolei kieliszku bimbru wykorzystał zatem najwygodniejszy, bo najbardziej ogólny temat wymordowania poprzedniego klanu jako okazję do tego, by zarzucić krótkim, krwawym opisem, wzmacniającym każdą historyjkę. Zmasakrowanych ciał widział wystarczająco wiele, by opisu nie trzeba było nawet za bardzo wymyślać.
- Nie dziw się, proszę, że nie lubimy do tego wracać - najemnik pociągnął z kielicha. - Mało o tym rozmawiamy między sobą, po takim szoku uciekamy tak naprawdę również od tych złych wspomnień, złych myśli. Mówisz, że niepokoją was gangi? Dla mnie to miasteczko póki co wydaje się być bardzo spokojnym miejscem. Takim, które może jakoś przyciągać także ludzi z zewnątrz, nowych.
- Zgadza się, takie jego zadanie. Dbamy o to, aby ten spokój tu pozostał. O każdym nadjeżdżającym wiemy zawczasu - odpowiedział mu Norris. - Dalej już jednak byście nie pojechali.
Shade popatrzyła na niego z ciekawością:
- A jak zatrzymujecie tych, którzy chcą jechać dalej bez waszej zgody? - Zapytała patrząc mu w oczy.
- Jest na to wiele sposobów - nawet nie mrugnął, odpowiadając jej swobodnym tonem.
Kane udzielał się więcej niż Shade, ale wciąż mało. Szansy w tym wszystkim upatrywał prędzej w spotkaniu z głównym szefem, a nie w odpierdalaniu szopki w gównianym miasteczku. Nie mieli na to czasu. Nie ukrywając swojego pochodzenia, rozmowę o sobie skupił na zbiornikach wodnych i krzesając w sobie ciekawość, pytał czy Republika ma do nich dostęp, choćby do jakiejś rzeki, czy może gangi tam nie dają im żyć. Nie spoufalał się przy tym, przyjmując strategię Valerie.
- Ta pozostała przybyła ostatnio dwójka, są tutaj? - rozejrzał się z ciekawością po knajpie. - Chętnie bym ich poznał, skoro są w podobnej sytuacji.
- Norton i Erica, po spotkaniu wspólnoty od razu pojechali do domu, który im udostępniliśmy. Chcieli sobie przemyśleć i przedyskutować pewne sprawy. Dołączycie do nich jak tylko zadeklarujecie, że wystarczy wam mojego towarzystwa - Norris błysnął zębami w swobodnym uśmiechu.

Rozmowa nie trwała już długo. Nie byli zresztą pierwszymi, którzy opuszczali Republic Inn. Wspólnota kończyła posiłki i rozmowy, co i raz ktoś wychodził. Ich do wyjścia poprowadziła Martha, kobieta około pięćdziesiątki i słusznej postury, za to o dobrotliwej twarzy i szerokim uśmiechu. Nie odważyła się wsiąść na któryś z motorów, pojechali więc za jej samochodem - zresztą droga była bardzo krótka, może ze czterysta metrów. Skręcili na zachód zaraz za knajpą i dojechali do niewielkiego jeziorka, od którego odbili na północ i wjechali na ogrodzony, umieszczony wśród lasu teren. Stało tam kilka drewnianych, piętrowych domków, typowo letniskowych. W jednym paliły się światła, a z komina unosił się dym.
- Zamieszkacie z Nortonem i Ericą, ten domek śmiało mieści dziewięć osób, a jest już ogrzany. Wszystko co potrzeba już tam jest. Miłej nocy! - pomachała im i odjechała zaraz potem, zostawiając ich samych. Szopka musiała trwać, więc zaparkowali i ruszyli do domku. Jeszcze zanim zdążyli tam wejść, usłyszeli podniesiony głos kobiety, którą zaraz potem ujrzeli przez okno.
- Chyba nie chcesz znów pozbawić nas miejsca do życia, tylko dlatego, że będę musiała z kimś uprawiać seks!
Odpowiedzi mężczyzny nie usłyszeli, ale jego wygląd nie dawał nadziei. Pod czterdziestkę, z brzuszkiem, łysawy, niezbyt wysoki i ubrany w maminy sweterek nie pasował do różowej, sztucznej kobiety. A może właśnie pasował?
- No to koniec nadziei na szybkie załatwienie sprawy - Mruknęła Shade pod nosem na tyle cicho by nie usłyszał jej nikt postronny.
- Niekoniecznie - szepnął Kane, korzystając z komunikatora. - Naszym celem jest ich szef, aye? Jutro musimy go przekonać, że ta dwójka tu nic nie znaczy i że zależy mu na tym, abyśmy nie tracili czasu w tej dziurze. Nie skanujemy tu nic. Będziemy wartościowi dla Republiki.
Nie musiał dodawać, żeby każdy uważał na słowa. Irlandczyk podejrzewał, że wszystko w tym miejscu jest w pełni zadrutowane i prawdziwe testy nowych kandydatów przeprowadzane są właśnie w ten sposób. Podszedł do drzwi i otworzył je, wchodząc do środka domku.
Fox przez chwilę miał minę w rodzaju co-ja-tu-robię. Otrząsnął się jednak, gdy Kane zaczął podchodzić do drzwi. Spojrzał się z ukosa na Dawn i mruknął z uśmieszkiem na ustach:
- Hej, nie chcesz się pierwsza przywitać? Nowe znajomości to nowe możliwości.
W tej chwili nie było za bardzo wyboru, więc po prostu wszedł za Irlandczykiem na powitanie “nowych”. Ciekawe czy pozory mogą tak kurewsko mylić, by jednak okazali się przydatni lub w jakiś sposób istotni.
- Więc wreszcie będziesz miał szansę kogoś wyrwać - odcięła się Scrap, błyskając ząbkami i podążając za Irlandczykiem. Felix stłumił śmiech, jeszcze zanim weszli do środka.
Rozmowa umilkła jak tylko O'Hara otworzył drzwi. Dwójka kandydatów na wzorowych Republikan zwróciła się w ich stronę spojrzenia. Kobieta poderwała się zaraz na nogi, od razu słodko uśmiechając do pierwszego wchodzącego i trochę mniej do następnych, gdy okazało się, że są kobietami.
- Oh, witajcie - pisnęła, głosem pasującym do ogólnej aparycji. - Czy to już?
Jej mąż nie wstał, za to pokręcił głową ze zbolałą miną. Dawn już się zaczynała uśmiechać, kiedy różowe stworzenie otworzyło usta. Pierwszy raz, w stanie Waszyngton, fasada Scrap się odrobinę zachybotała. Kobieta walczyła ze skrajnymi emocjami, przez co głos miała nie do końca pewny.
- To zależy co chciałabyś już robić, bo z tego co mi wiadomo, jesteśmy w tej samej sytuacji co wy… - spróbowała. I przedstawiła wszystkich po kolei, korzystając z pseudonimów.
- Oh, w tej samej? - nie odnieśli wrażenia, że to retoryczne pytanie. Z fotela przy rozpalonym kominku rozległo się westchnięcie mężczyzny, który pokręcił głową.
- Czyli też ich Republika w sobie rozkochała - mruknął, podnosząc się z pewnym trudem. Wyglądało na to, że ma jakiś problem z lewą nogą. - Jestem Norton, a to moja żona Erica. Skoro tu jesteście to na pewno będziemy mieszkać razem. Są trzy pokoje i kanapa tu jest rozkładana - wskazał na mebel, sam wracając na fotel. - W kuchni jest jedzenie, w łazience ciepła woda.
Jego entuzjazm wydawał się być zerowy.
- W takim razie idę sobie zająć pokój. - Stwierdziła zwiadowczyni poprawiając pasek worka z rzeczami. - Któryś jest wasz czy miejscami do spania też dzielimy się rotacyjnie? - Dodała pół żartem pół serio pamiętając o prawdopodobnym podsłuchu.
- Idę z tobą - podchwyciła szybko Dawn. - Niech chłopcy będą wolni - mrugnęła ukradkiem do Shade. Tak naprawdę chciała wyrwać się stąd jak najszybciej, do tego zająć się swoimi zabawkami, szczególnie ciągle latającym Frugo. Zgodnie z sugestią O’Hary, zamierzała go schować w jakimś drzewie, aby przypadkiem nie uchwyciła go któraś z kamer.
Fox szybko upatrzył sobie w jednym z tych pokojów jakiś kąt, który zamierzał bezczelnie zaanektować. Przenosząc swoje rzeczy, niewinnie rzucił do nowopoznanych:
- Trzy pokoje to całkiem sporo jak na dwie osoby. Długo tu sami jesteście?
- Pewnie już znacie sposoby, w jakie nas sprawdzają? - dorzucił Kane, bez słowa godząc się na podział na męski i żeński pokój. Ten dzień niby nie stanowił porażki, Irlandczyk był nim mimo to bardzo zmęczony i zirytowany.
Nie musieli pytać, aby odkryć, że para dzieliła jeden pokój. Zastawiony był walizkami. Erica zastrzygła uszami na wspomnienie o wolnych chłopcach, ale na normalne pytania odpowiadał jej mąż.
- Kilka dni. Zdążyli nas zabrać na kilka swoich spotkań, a poza tym to głównie siedzimy tu albo snujemy się po mieście. Podobno mamy udowodnić, że do nich pasujemy… - nie dokończył, bo kobieta weszła mu w słowo.
- Chcą, byśmy się wszystkim dzielili. Naszymi ciałami też. Nie widzę w tym nic złego - wzruszyła ramionami ze sztucznym uśmiechem, trzepocząc rzęsami i patrząc tylko na mężczyzn. - Wiedzieliśmy gdzie idziemy - to już pewnie było skierowane do męża, który znów westchnął.
- Ale nie było przy tym mowy o takiej rozpuście i braku zabezpieczeń! - ta dyskusja musiała się już toczyć od dłuższego czasu.
Słysząc słowa Dawn Shade wzruszyła ramionami. Jak do tej pory to była najdziwaczniejsza misja jakiej się podjęła. Nie była dobra w udawaniu. Zdecydowanie bardziej wolała zniknąć w cieniu niż grać kogoś kim nie była przed tymi obcymi ludźmi. Nawet fakt, że przez prawie połowę życia żyła w dwóch różnych światach tego nie zmieniał. W obu mimo wszystko zawsze była sobą. Pewnie stąd brała się irytacja, którą odczuwała.
Scrap życzyła wszystkim dobrej nocy, ziewnęła szeroko i użyła konsoli w łazience, zasłaniając nagim ciałem wszystkie potencjalne konsole. Potem poszła do łóżka w pokoju wybranym przez drugą najemniczkę i wyjąc z frustracji w głębi siebie, nie mogąc nawet pogadać, zamknęła oczy i spróbowała usnąć.
Kane myślał nad tym, gdzie popełnili błąd. Przedzieranie się przez zimne, mokre lasy wyglądało na zły pomysł jeszcze poprzedniego dnia. Obecnie poważnie zaczynał to rozważać. Zaczynając od zamordowania tych tu. Nie kontynuował rozmowy, zamiast tego poszedł do pokoju i zwalił się na łóżko, świadomy tego, że tym razem może szybko nie zasnąć.
Najwyraźniej wszystkim nagle przyszła przeogromna ochota na sen, bo Fox również, po odwiedzinach łazienki, zmył się do pokoju. Morderczych myśli nie miał, za to jednak usilnie próbował odnajdywać plusy ich obecnej sytuacji. No, były jakieś. Na przykład nikt do nich nie strzelał. I siedzieli już w Republice. Chociaż tyle pożytków z tej szopki.
 
__________________
Flying Jackalope
Cybvep jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172