25-10-2019, 07:31 | #11 |
Reputacja: 1 | Następny element broni znalazł swoje miejsce w licznej układance części, rozłożonych już przed misjonarzem. Drobne naprawy, czyszczenie i konserwacja miecza, podarunku od jednego ze starych towarzyszy kapłana, stały się niemal codziennym rytuałem mężczyzny. Całemu procesowi towarzyszyła cicha modlitwa, inna od tych, którymi kapłani maszyn obłaskawiali wszelkie mechanizmy i urządzenia w swoich rytuałach, była niczym błogosławieństwo i podziękowanie dla jedynego pana życia i śmierci Ahaliona Cane Iss, Nieśmiertelnego Boga Imperatora. Ahalion z wręcz religijnym namaszczeniem składał z powrotem poszczególne części miecza w jeden mechanizm. Czynność poniekąd mechaniczna, nie tylko oznaczała zakończenie treningu mężczyzny, ale też pomagała mu się skupić na wydarzeniach kilku ostatnich dni. Cała ceremonia przyjęcia nowego Lorda Kapitana na pokład okrętu, wraz ze swoją świtą była nie lada uroczystością dla całej załogi Cienia Burzy, uroczystością, której kapłan chciał za wszelką cenę uniknąć. Nie należał do grona osób, które rozkoszowały się czy też rozumiały potrzebę takich formalności. Sprawiały one, że czuł się niekomfortowo, jakby musiał przywdziewać obcą skórę. Całe to spotkanie więc misjonarz pamiętał jak przez mgłę, zdawało mu się, że poznał kobietę w czerni. Roztaczała ona wokół siebie pewną aurę ale nie był jej w stanie zasmakować, być może był to smak którego jeszcze nie znał. Nie był pewny, nie pamietał. Czy kobieta faktycznie była niezwykle atrakcyjna, czy były to zasłyszane od kogoś szepty? Czyżby Marcus? Niemożliwe, Marcus miał zostać w jego kajucie, to pamietał doskonale, a Marcus nigdy nie kwestionował jego decyzji. Powinien był go ze sobą zabrać, zawsze czuł się pewniej mając go przy boku, zawsze potrafił się dzięki niemu lepiej skupić. Nie pamiętał czy rozmawiał z Seneszalem, czy był przedstawiony komuś jeszcze? Z całą pewnością był tam ktoś jeszcze ale nie mógł sobie wyraźnie przypomnieć twarzy. Ktoś się uśmiechał, lecz nie pamiętał kto. Chyba on, gdy przedstawiano go Pani Kapitan. Pobłogosławił ją? Tak, było błogosławieństwo, ale zapomniał się uśmiechnąć. Pamiętałby wszystko, gdyby Marcus był z nim. Półnagi mężczyzna podniósł się z klęczek. Migoczące świece, jedyne źródło światła w tym pomieszczeniu, nadawało niepokojącego wyglądu jego licznym tatuażom, z których tylko kilka miało religijne znaczenie. Złowieszcze wrażenie potęgowała cała masa blizn pokrywająca ciało Ahaliona. Kapłan powoli zaczął się ubierać w swoje codzienne, noszące ślady długiego użytkowania święte szaty. Pergaminy z modlitwami ochronnymi jak i błogosławieństwa, przytroczone do starego, znoszonego i miejscami brudnego płaszcza, który z bielą dawno już nie miał nic wspólnego, swobodnie powiewały przy każdym gwałtowniejszym ruchu. Ahalion raz po raz przeczesywał swą zmierzwioną brodę palcami, a głęboko osadzone oczy, które zdawały się wiecznie skryte w cieniu, niespokojnie lustrowały pomieszczenie, wyraźnie czegoś szukając. Święta księga opatrzona metalowymi okuciami, zawieszona na ciężkim żelaznym łańcuchu ponownie odnalazła swe miejsce przy boku kapłana, będzie jej potrzebował w trakcie zbliżającej się wieczornej mszy. Ahalion spojrzał jeszcze raz na milczącego przez cały ten czas Marcusa. Obydwaj czuli gdy okręt wynużył się z Osnowy po osiągnięciu wyznaczonego celu. Obydwaj czekali, byli cierpliwi w swej nienawiści. Obydwaj wiedzieli, że znów zbliżał się moment, moment w którym Marcus będzie mógł znów przemówić. Ahalion Cane Iss uśmiechnął się a z jego ust wyrwał się cichy chichot, a może tak tylko mu się zdawało. Nie pamiętał. --//-- Długa wspólna modlitwa zdawała się nie mieć końca. Liczne odniesienia i fragmenty ze świętych pism, wyraźnie cytowane z pamięci przez niewysokiego kapłana sprawiały, że zebrany tłum wyraźnie zaczynał się nudzić. Większość osób przychodziła do rozległej kaplicy wyłącznie z przyzwyczajenia i poczucia obowiązku, tylko nieliczni pojawiali się jeszcze by okazać prawdziwą wiarę, naprawdę nieliczni. Misjonarz opuszczał świątynię jako ostatni. Nigdy nie zamykał potężnych metalowych wrót, do miejsca kultu swego boga. Tak go przynajmniej uczono. On sam jednak odbierał to miejsce inaczej. Kilkumetrowej wysokości posąg Boga Imperatora, zajmował centralne miejsce całej katedry. Górujący nad wszystkimi olbrzym, ubrany w bitewny pancerz i trzymający w dwóch dłoniach potężny miecz, miał być symbolem odwagi i potęgi jaka według kościoła, drzemała ukryta pod płaszczem całego Imperium Ludzkości. Marcus nauczył jednak Ahaliona, że prawda wyglądała zupełnie inaczej. I Ahalion pamiętał. Gdy tylko dotarła do misjonarza wiadomość o odkryciu wraku okrętu, ukrytego w wszechobecnym złomowisku, ten natychmiast zgłosił się na ochotnika do misji abordażowej. Jeśli nie jako wsparcie bojowe, choć posiadał w tym nieliche doświadczenie, to jako jedyna osoba, która byłaby w stanie udzielić ostatniej posługi odnalezionym ofiarom. Kapłan nie liczył jednak na przychylny werdykt, według jego poprzednich doświadczeń, jego pozycja na okręcie była ustlona już dawno temu. Sługa Ministorium, który miał tylko reprezentować kościół imeprium w razie kłopotów, w które od czasu do czasu wpadał poprzedni kapitan. Ahalion wrócił do swojej kajuty, gdzie Marcus przywitał go milczeniem. Kapłan otworzył jeden ze swych nielicznych tomów i zaczął czytać. Nauczył się już dawno temu, że nie jest w stanie zmienić ustalonego przez wyższe siły toru wydarzeń. Jego przeznaczenie było ustalone już dawno temu. Nie wymagało to od niego samej absolutnej wiary, potrzebował do tego jeszcze jednej lekcji, której miał wrażenie, tak wielu wiernych nie potrafiło zrozumieć. Lekcji, którą jak mu się wydawało opanował doskonale, lekcji cierpliwości.
__________________ "Life is really simple, but we insist on making it complicated." -Confucius |
25-10-2019, 08:38 | #12 |
Reputacja: 1 |
|
26-10-2019, 08:27 | #13 |
Dział Postapokalipsa Reputacja: 1 |
|
26-10-2019, 17:28 | #14 |
Reputacja: 1 | [IMG]http://upload image[/IMG] Ostatnio edytowane przez Lynx Lynx : 26-10-2019 o 17:35. |
26-10-2019, 21:14 | #15 |
Reputacja: 1 | Co tu dużo mówić... rzucili toporkiem i trafili w środek tarczy gdzieś blisko dziesiątki. Rozsądnie Lady Corax postanowiła, że znalezisko należy splądrować. Maurice przyzwyczajony do dosyć aktywnego sposobu bycia Lorda Coraxa dopiero po chwili odezwał się. Zapomniał się z prostego powodu. Stary Corax widząc zdobycz wstałby i sam powydawał rozkazy. Jego córka musiała zaś bardzo polegać na oficerach. Kiedy Tytus poszedł szykować prom Maurice wydał polecenia niższym rangom oficerów by zajęli stanowiska pod nieobecność Lady Kapitan i jej świty. Nakazał ostrożność, obserwację wraku i trzymanie ze dwóch łodzi w pogotowiu wraz z armsmenami na wypadek gdyby potrzebowali wsparcia. Kazał też mistrzowi eteru przesłać wewnętrzną siecią komunikat do wszystkich członków świty Lady Corax. Mają się stawić w hangarze i będą towarzyszyć Lady Kapitan w eksploracji wraku. Gdy sprawy na mostku zostały już dopilnowane, sam udał się do zbrojowni gdzie potrzebował się doposażyć w swoją zaufaną broń laserową. Zastanawiał się nad tym co właściwie mogli tam zastać. Jakie skarby, ale i jakie trudności. Jedynie miał nadzieję, że nie trafią się przeklęte genokrady. Ani żadne psioniczne bestie. Heretyków dało się znieść, ale to tylko dlatego że będąc ludźmi, ewentualnie mutantami dawali się sprzątnąć bez żadnego filozofowania. Na słowo filozofowanie skrzywił się, bo nieodłącznie słowo to kojarzyło mu się z seneszalem Barcą. Maurice starał się tego nie okazywać, ale nie cierpiał tego człowieka. Barca był typem szlachcica, z którym Scintillianin wolał się nie zadawać, omijać szerokim łukiem, a najlepiej strzelić takiego ze dwa razy batem lub seryjką z lasera. Seneszala znosił tylko dlatego, że ktoś musiał zajmować się intrygami, szpiegostwem i włażeniem w dupę Administratum, Arbites, Gubernatorom, Eklezji, AdMechowi, Schola Progenum, Gwardii Imperialnej, Imperialnej Marynarce i setce innych instytucji, które potrafią być wyjątkowo upierdliwe. Po prostu taki kolega z oddziału, którego się nie lubiło, ale zajmował się czymś czego nie chciało się robić samemu, więc się go tolerowało. Maurice stawił się w hangarze, sprawdził czy wszyscy są i zakomenderował załadunek do promu. W trakcie lotu stał przy przedziale pilotów i co jakiś czas zerkał do kokpitu by rozeznać się w sytuacji. Kiedy zadokowali był pierwszym który przekroczył właz za Lady Corax i od razu uniósł karabin omiatając światłem latarki wnętrze. |
26-10-2019, 21:39 | #16 |
Reputacja: 1 | Segmenty generatora i maszynowni zajmowały blisko ćwierć powierzchni użytkowej Błysku Cienia. Staruszek nie był zoptymalizowany. Przynajmniej nie teraz. Wieki temu był to zupełnie inny statek. Niestety kolejne pokolenia Coraxów, a także kolejne pokolenia poprzednich właścicieli okrętu nanosili swoje zmiany. Jedną z nich była kaplica Boga-Imperatora. Dlatego po przebudowie zmniejszono kabiny mieszkalne. Dlatego w kabinach mieszkalnych śmierdziało smarem z maszynowni i monotonnie szumiało. Większości to przeszkadzało. Część się przyzwyczaiła. Część zaś była wolna od słabości mięsa…
__________________ Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe. ”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej. |
26-10-2019, 22:05 | #17 |
Krucza Reputacja: 1 |
|
26-10-2019, 23:44 | #18 |
Reputacja: 1 |
***
Ostatnio edytowane przez Lisu : 27-10-2019 o 04:39. |
27-10-2019, 18:32 | #19 |
Reputacja: 1 | Kiedy tylko okręt ustabilizował się względem wraku na najbliższej możliwej odległości, stery przekazano załodze, a RT i jej entourage zakończyło przygotowania i zeszło do hangaru. Tam załadowali się do lądownika typu Aquila, najzwrotniejszej z ich maszyn. Po zajęciu miejsc i odpaleniu silników, rozpoczęła się procedura startu. W hali zostało tylko kilka serwitorów i marynarzy w skafandrach, którzy mieli baczenie na wszystko (jak na przykład czy nie było luźnych przedmiotów walających się po okolicy, czy nieprzytwierdzonych skrzyń). Atmosferę wytłoczono z hangaru (z powrotem do systemu SPŻ – wszak powietrze było w cenie i tylko idiota wypuszczał je w Pustkę za każdym otwarciem wrót hangaru. Niektóre okręty korzystały ze specjalnych emiterów tarczy próżniowej pozwalajacych na swobodny przelot łodzi i innych obiektów lecących odpowiednio powoli, a zatrzymywały obiekty szybkie (np. kosmiczne skały, śmieci... lub pociski), energię (np. świetlną - laserową lub „zwykłe” promieniowanie gwiezdne) oraz wyciek atmosfery. Ale takie cuda techniki były rzadkością; były powszechne jedynie na wojennych okrętach skonfigurowanych pod masowe użycie myśliwców, bombowców czy łodzi szturmowych. Tak czy inaczej, procedura się kończyła. Atmosferę wytłoczono, wentylację odcięto, grodzie hermetycznie zamknięto, odłączono grawitację. Nic nie fruwało w powietrzu. Załoga była kompetentna, a serwitory zawsze wykonywały swoje rozkazy co do joty. Aquila uniosła się i schowała płozy. Otwarto wrota. Dekompresja była, ale nie gwałtowna. Prom spokojnie wyleciał i w ciągu raptem dziesięciu minut ostrożnego lotu doleciał do wraku, zbadał go pobieżnie pod kątem punktu infiltracji i zawisł nad odpowiednim miejscem – cudem ocalałą śluzą/grodzią wewnętrzną w miejscu rozłamania, gdzieś przy korytarzu głównym (tzw. kręgosłupie) statku. Stery przejął kopilot (wcześniej jeden z pasażerów), należący do załogi Błysku Cienia. Sprawdzono skafandry, ekwipunek, broń, dodatkowe narzędzia zgarnięte na czas operacji (Las-przecinak, kilka awaryjnych butli z powietrzem do oddychania, baterie – w tym spory akumulator, giętkie a wytrzymałe liny impregnowane przed próżnią, zaczepy magnetyczne. Niestety, większość z nich nie mogła wziąć swojego zwyczajowego opancerzenia – nie mieściło się pod skafandrami. Podobnie, jeśli ktoś miał, to zwyczajna broń palna też musiała pozostać na fregacie – była bezużyteczna w próżni bez wykorzystania specjalnej amunicji, której Ród Corax jeszcze nie posiadał. Na koniec sprawdzili raz jeszcze szczelność skafandrów, zapas tlenu (sześć godzin na osobę, plus maksymalnie 30 minut z awaryjnych butli dla całej ekipy), sprawność nadajników awaryjnych oraz połączenie vox z mostkiem Tempesta tak za pomocą komunikatorów wbudowanych w skafander, jak i osobistych typu micro-bead. Wszystko grało. Zaczepili się linami o uchwyty bezpieczeństwa, podobnie zrobili ze swoim sprzętem. Na Aquili nie było wytłaczania atmosfery. To był przykry, ale niezbędny koszt wliczony w działalność. Światło zmieniło kolor z pomarańczowego na czerwony. Właz się rozhermetyzował, puściły zaczepy. Pasażerami mocno szarpnęło, kiedy w sekundę wywiało wszystko z przedziału pasażerskiego z ogromnym hukiem. Po tej sekundzie była już tylko cisza, ich własny oddech i kontakt vox. Właz rozszerzył się na maksa. Światło zmieniło kolor na zielony. Spacerowicze odpięli się od przedziału i... ruszyli. Najpierw voidborni, obcykani z Pustką i zerową grawitacją za pan brat. Poprowadzili resztę, wzajemnie spętaną jedną liną. Aquila zamknęła właz, obróciła się, mierząc z pokładowego multilasera w śluzę... i całą okolicę. Nieważkość była... dziwnym uczuciem. Przepełniała atawistycznym lękiem, szczególnie w takim... otoczeniu. Lęk lękiem, ale to było niebywałe przeżycie. Dla niektórych to był pierwszy raz, kiedy byli tak blisko gwiazd i mogli je dostrzec tak... intensywnie. I jeszcze te wraki, Pobojowisko, w całej okolicy. Wreszcie, dolecieli (a raczej dodryfowali) do śluzy. A raczej grodzi awaryjnej, bo stanowiła niegdyś środek korytarza. Serwoczaszka, towarzysz Ramireza, zwinnie podleciała i zaczęła badać sytuację, za nic mając sobie specyfikę środowiska dzięki swojemu repulsorowi. Jej auspex spenetrował (choć dopiero po kilku minutach) stop hartowanej, pancernej stali i adamantytu, badając wnętrze. Korytarz był czysty, pozbawiony grawitacji, zasilania i atmosfery. Ciśnienie było zrównane z próżniowym. Można było bezpiecznie otworzyć wrota. Manualnie. Ramirez zerwał blachy przykrywające odpowiednie panele, obnażając pneumatykę. Siłą mięśni (i z pomocą tęgiego ramienia serwitora-tragarza, którego ekipa zabrała ze sobą), dawno nieużywane elementy wreszcie ruszyły (pomogła precyzyjna aplikacja smaru pod ciśnieniem z mechadendrytu). Gródź została otwarta. Wnętrze było skąpane w kompletnym mroku, rozświetlanym jedynie przez lampy na hełmach skafandrów oraz nikłe światło gwiazd, teraz wpadające do środka. Laserowe celowniki omiotły teren, podobnie jak tafla skanującego światła z oka serwoczaszki, drobiazgowo przesuwająca się po wnętrzu. Czysto. Stabilnie. Wkroczyli... a raczej wkroczyła RT. Transmitowana na żywo, pict-vox, na mostek – a z mostku na całą resztę Tempesta. Uroczyste stąpnięcie. Dźwięk zaskakujących butów magnetycznych. Widok na podświetloną twarz wewnątrz skafandra, potem na całą okolicę i resztę ekipy. Tradycyjna formułka oraz modlitwa. Koniec transmisji. Piętnaście minut później, Aquila z Lady-kapitan Winter Corax wlatywała do hangaru i przystępowała do procedury lądowania. Dwie lichtugi z armsmenami zaś były gotowe do akcji. Kolejny kwadrans miał upłynąć, kiedy RT zasiadła znowu na kapitańskim tronie. Ale reszta już działała. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=kcnukP6KW7Q[/MEDIA] Voidborni bez żadnych problemów, pozostali z poważnymi trudnościami, ale jednak. Penetrowali kolejne korytarze... coraz bardziej zniszczone, strzaskane. Oprócz tego... nic. Żadnych znalezisk czy, odpukać, niebezpieczeństw. Dotarli do kręgosłupa, wielkiego korytarza łączącego kraniec z krańcem. Kiedyś, bo teraz to miejsce było zagracone i potężnie dojebane. Najwyraźniej detonacje metanu i rozłam statku odbiły się echem w konstrukcji wewnętrznego poszycia, doprowadzając do wypaczeń i – w konsekwencji – wewnętrznych pęknięć, złamań struktury. To była jednak wciąż najszybsza i chyba najbezpieczniejsza droga do czoła tej krypy. Musieli ten dystans pokonać. Mechanika Zaczniemy od Waszej Wyprawy. Udało się Wam bowiem zrealizować jej pierwszy (i najłatwiejszy...) Cel szczegółowy - " 1. Nawigacja na Pobojowisku; odnalezienie i identyfikacja dobrego szabru. " Mogę od razu powiedzieć, że ten wrak jest właśnie sednem Wyprawy i ten etap macie już za sobą. W toku gry nazbieraliście (czy też samo się nazbierało, bo te punkty są dość abstrakcyjne) wymagane trzysta AP. Nie macie na statku żadnych Komponentów dających plusy do Celów Odkrywczych, więc na tym etapie bonusów nie ma. Łączna ilość AP na tą chwilę: 300/900. Teraz przemieszczanie się po tym wraku... i odnalezienie Waszego profitu. Zacznijmy od podstaw: musicie jakoś się ogarnąć w tym środowisku. Zerowa grawitacja i wszechobecne złomy oraz śmieci tworzą problematyczną sytuację, w dodatku opatrzoną karą -20 Agility do testów na przemieszczanie się szybciej niż Wasz Full Move (2x Agility Bonus, czyli pierwsza cyfra liczby Waszej Zręczności; np. jak ktoś ma Agility 37, to bonus wynosi 3, a Full Move = 6 metrów) na Turę. Voidborns mają Void Accustomed, więc zlewają na modyfikator -20 i rzucają na +0. Próba Szarży lub Biegu w tych warunkach wymaga rzeczonego testu Agi -20. Nieudany test sprawia, że postać traci kontrolę nad swoim ruchem i zaczyna dryfować do czasu odzyskania poczucia równowagi (mechanicznie traktowana jest jako Prone, Powalona, i musi wykonać akcję wstawania w swojej turze). Ponadto, Wasze skafandry nie mają jednostek typu impeller, więc muszą na początku swojego ruchu odbić się od czegoś - ściany, sufitu, podłogi, przytwierdzonego obiektu. Jeśli chodzi o światło, to ekipa ma latarki, lampy hełmowe oraz dwa świeciglobusy (glow-globes), zapewniające normalne światło w większości sytuacji (poziom Bright, bez żadnych kar). Wszystko, co jednak nie jest oświetlone bezpośrednio snopami z lamp i latarek lub 20m wokół globów jest traktowane jako pogrążone w kompletnej ciemności (Darkness). Jeśli postać znajdzie się w takim Darkness bez możliwości rozświetlenia, ma karę -20 do testów Perception i tnie Ruch na pół ("stakuje" się to z Trudnym Terenem od Zero-G; kolo z 37 Agi miałby wtedy 1,5m Full Move). Plus jest taki, że w zerowej grawitacji waga (Weight) przedmiotów się praktycznie nie liczy - ale na siłowe rozwiązania względem np. korytarza zablokowanego złomem też nie ma co liczyć. Fizyka. No to przechodzimy dalej. Aby dopiąć swego i dotrzeć do najważniejszej z Waszego punktu widzenia części statku - kwater, luxusu i mostka - musicie pomyślnie przejść przez Exploration Challenge. Każdy z Was musi wykonać rzut na jakiś Skill z podtypem Exploration. Zlicza się wtedy Sukcesy i Porażki drużyny jako całości. Porażki znoszą tyle samo Sukcesów, ile same wynoszą. Aby zdać Challenge, musicie osiągnąć odpowiednią ilość Sukcesów. W tym przypadku Poziom Trudności (Challenge Complexity) jest Prosty (Simple), wymaga jedynie 3 Sukcesy z całej ekipy. Oczywiście im więcej, tym lepiej. Jeśli Sukcesów nie będzie wystarczało, może to znacznie opóźnić progres ekipy, zwieść przez jakiś czas na manowce, nadszarpnąć zapasy, etc. Jeśli będą same Porażki, to może być już naprawdę słabo - dotarcie na miejsce docelowe bardzo późno, po drodze wypadki i zranienia, wyczerpanie zapasów, etc. Każde z Was wykonuje 1 rzut na wybraną Umiejętność, opisując też jej wykorzystanie we wpisie fabularnym. Inne Skille niż z poniższej listy nie wchodzą w rachubę. Brak jakiegokolwiek Skilla na poziomie Trained wciąż upoważnia (i zmusza) rzut na Basic Untrained tam, gdzie to możliwe (np. przy Awareness). Lista Umiejętności z podtypem Odkrywczym: - Awareness - Navigation (w tym przypadku Surface) - Search - Security - Survival - Tech-Use (specyficzne wykorzystanie, mam nadzieję) - Tracking - Trade (niektóre, np. Voidfarer, Explorator albo Technomat na wiedzę o statku, umiejętnie i specyficznie wykorzystaną)
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. Ostatnio edytowane przez Micas : 01-11-2019 o 13:42. Powód: Poprawka ruchu w zerowej grawitacji. |
27-10-2019, 21:42 | #20 |
Reputacja: 1 | Sytuacja że RT wraca na okręt po postawieniu stopy na nowej zdobyczy ostro wkurzyła Maurice'a. Znaczy ta gadka pojawiła się już wcześniej, ale po prostu nie mógł uwierzyć, że NAPRAWDĘ RT wróci siedzieć na Błysku Cieni, kiedy oni będą eksplorować okręt. Będzie musiał wytrzebić z dziewczyny obawy, strach i wątpliwości. Na dłuższą metę taka postawa sprawi, że jedyne co będzie trzymać załogę w ryzach będzie żołd. Żołd który martwym się na nic nie przyda, więc gdy ludzie zaczną ginąć mogą się zwrócić przeciw dziedziczce. Zbudowanie lojalności wymaga czegoś więcej niż przebiegłość, ładne słówka i żwawe kręcenie dupą. - Wiemy gdzie mamy się udać. Nie rozdzielać się, nie oddalać. Małe odstępy. - zakomenderował. Nie było czasu do zmarnowania. Musieli w ramach posiadanego zapasu tlenu zlokalizować co trzeba i zabezpieczyć. Dobrze by było też zabezpieczyć data-trumnę okrętu gdyby była taka możliwość. //Test Awareness |