Snow otworzyła dwa zamki w drzwiach, i jeszcze wychodząc usłyszała “uważaj na siebie" od Kalena i ledwie słyszalne, ale łatwe do wychwycenia przez zmysły użytkownika Mocy “lubisz ją?” słowa Leny.
Słuchawka w uchu była dopasowana naprawdę dobrze, nie przeszkadzała Jedi w najmniejszym stopniu. Po zejściu ze wzgórza, gdzie jawił się zaniedbany dom czy może raczej kryjówka Leny znalazła się na skrzyżowaniu dróg. Wokół stały złożone z blach mieszkania, kilka domów z wypalanej cegły i wiele ludzkich dzieciaków, które patrzyły na nią z ciekawości, jednak nie zadawały żadnych pytań, by po chwili wrócić do zabawy w ganianego.
Stormchaser intuicyjnie skierowała się na południe, przed siebie. Stamtąd dochodziła smakowita, tłusta, pieczona woń mięsnego pożywienia i jakiś ostrych przyprawianych zup. I rzeczywiście stanęła po przykrytym falistą blachą barem z żarciem. Snow sprawdziła ile ma tokenów kredytowych, lecz nie było tak źle. Oszczędności Mistrza tak oszczędnie dawkowane, pozwolą jej przeżyć nawet z dwa tygodnie jak oszacowała jeśli miałaby zostać w Teplin, co stwierdziła patrząc na napisany białą kredą cennik w basicu.
Sympatyczny jowialny kucharz powitał ją jako “nową twarz” jednak nie zadawał pytań będąc pewny, iż musi być głodna, bo jego oczy z łatwością widzą puste brzuchy. Zaproponował rosół z skokorouta i burger z makdonalesa. Snow czując te mocne kuszące zapachy zgodziła się.
Posiłek był naprawdę przyjemny i sycący. Widać, że wbrew biedzie dbano tu o jakość. Piwo dostała gratis. Było słodkie, z jakiegoś lokalnego słodu, jednak wyraziste i mało procentowe. Snow raczej nie tykała alkoholu, pod pieczą surowego Mistrza, był to jeden z nielicznych razów kiedy osuszyła butle.
Z lekko rozluźnioną głową ruszyła dalej. Ulice Teplinu na ważniejszych drogach wyłożono płytami betonowymi, wiele z nich było popękanych przez czas i brudnych od błota. Na chwilę młoda Jedi wspięła się na obiecujące widok wzgórze i nie rozczarowała się. Położone na zboczu miasteczko “spadało” wprost do wielkiego jeziora z którego wystawały antyczne szkielety przekrzywionych drapaczy chmur. Był też jeden wrak jakiegoś kosmicznego krążownika, chyba z czasów starej republiki, teraz prawie całkowicie zszabrowanego. Po chwili Snow odkryła jak z prawej strony dochodzi znajomy od kilku dni szum. To Cinncinati startowała z prowizorycznego lądowiska, unosząc się zgrabnie, by potem szaleńczo przyśpieszyć. Snow życzyła w duchu powodzenia Kalenowi i nawet Lenie, która nie musiała być taką złą osobą.
Wtem dzięki intuicji Jedi wyczuła lekko i bez wprawy jakieś wibracje złej energii. Potem dołączyły do tego przytłumione przerażone krzyki i błagania. Snow poczuła, że musi to sprawdzić i ostrożnie ruszyła przed siebie. Przechodząc pod wysokimi, rosłymi drzewami trafiła przed pierwszy dom, który nie wyglądał na samoróbkę. Był ozdobny, duży i pomalowany na świeżą biel, posiadał liczną ilość okien. Przed gankiem klęczał ojciec rodziny chroniąc nieco młodszą żonę i dwójkę małych dzieci, dziewczynkę i chłopca. Tymczasem ewidentne zbiry, jeden prawie dwumetrowy Zabrak z plemiennymi tatuażami na głowie i jednym typowym dla tej rasy rogiem i krzyczał głośno, towarzyszyła mu dwójka ludzkich zbirów.
-Przyszła pora zapłacić? Czy znów, się kurwa nie rozumiemy? Spóźniasz się tydzień zasrany burżuju!- Zabrak trzymał ciężką metalową pałkę teleskopową. Dwójka zbirów wybrała krótki nóż sprężynowy i kastet.
-Obiecuje zapłacę, dajcie mi tydzień…- powiedział Ojciec z zakrwawioną twarzą i złamanym nosem jąkając się z przerażenia.
-Tydzień śmieciu? Dwa dni i tu wrócę.
Nikt z uczestników tej niemiłej sceny nie zauważył Snow. A ona zastanawiała się “czy jednak się pokazać- z nawiązką”.