06-02-2021, 20:07 | #11 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 |
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena Ostatnio edytowane przez Micas : 06-02-2021 o 21:42. Powód: korekta |
08-02-2021, 00:08 | #12 |
Reputacja: 1 | Siedzieli na jakiejś trybunie dla biedaków ze znajomościami i oglądali przesuwające się pojazdy. Wszędzie nastrój happeningu – autochtoni wychynęli sprzed telewizorów, zabrali żony i dzieciaki obejrzeć czołgi. Zawsze to jakieś urozmaicenie codziennej egzystencji. Wąsacze w koszulkach na ramiączkach dumnie prężyli mięśnie piwne i wcinali kiełbachy z grilla. Rozwrzeszczane dzieciaki opychały się prażoną kukurydzą i popijały hektolitrami słodzonych napojów. Ulicami przemieszczały się wozy bojowe. Sielanka. Iroshizuku wraz z innymi pilotami pracującymi w projekcie pilnowana była przez aniołów stróżów Anne Balck i Jeffa Macbride’a, którzy nie spuszczali swoich podopiecznych asów przestworzy z oka. Projekt był tajny i tyle. Bez zgody nie można samodzielnie nawet do kibla. Rozkaz to rozkaz. Więc wszyscy siedzieli, pocili się w promieniach palącego słońca i popijali izotoniki. Najwięcej oczywiście sami Black i Macbride, bo cały czas przemieszczali się w długich płaszczach, kryjących broń i pancerze taktyczne. Czołg zaturkotał gąsienicami o asfaltową nawierzchnię i stanął w centrum placu, prezentując się dumnie cywilom zebranym na paradzie. Lufa stalowego potwora nieco opadła a mechanizm ładujący wprowadził pocisk do komory. Iroshizuku nerwowo poderwała się z miejsca. Zerknęła na Black ale ta zdawała się nie widzieć zagrożenia. - Coś jest nie tak! – krzyknęła wskazując na LT-MOB-25. -Nie może tutaj wystrzelić! Ślepa amunicja czołgowa powodowała rany od poparzeń i fali uderzeniowej u nieopancerzonych ludzi na dystansie do siedemdziesięciu metrów. Nie wspominając już o ryzyku utraty słuchu. Nie było po co tak ryzykować na paradzie, na którą tłumnie stawili się cywile. Całe rodziny z dziećmi. Obawy Iroshizuku były słuszne, z jednym wyjątkiem. To nie był pocisk ślepy i sytuacja z groźnej stała się katastrofalna. Wszędzie słychać było strzały zarówno z broni małokalibrowej jak i cięższej, montowanej na pojazdach. Gdzieniegdzie echem odbijały się eksplozje granatów. Rebelianci zbierali krwawe żniwo wśród ludności cywilnej. Zaczęła się panika. -Wycofujemy się, za mną! – zakomenderował Macbride przekrzykując harmider. – Black ubezpiecza, trzymać się razem, odwrót do punktu zbornego pod hangarami! Zaczęli przeciskać się przez tłum, idąc tak szybko, jak pozwalała sytuacja, a jednocześnie w takim tempie, aby trzymać się grupy. – Uwaga! – krzyknęła Black, a sekundę później seria z jakiejś małokalibrowej broni przemknęła ze świstem koło Iroshizuku, raniąc kilka osób i rozbijając szybę w stojącej opodal lodówce z napojami. Tłum zafalował, krzyki się nasiliły. Można było wyczuć panikę równie dobrze jak pot rozpalonej ciżby. Black próbowała wyeliminować napastnika, ale zdaje się nie miała czystej linii strzału, gdyż bandyta cały czas się ruszał. Iroshizuku błyskawicznie chwyciła jedną z butelek leżących na chodniku, zważyła ją w dłoni i cisnęła w strzelca. Nie ryzykowała życia cywili. Bandyta dostał w głowę, szkło rozprysnęło się na twardej czaszce. Przystanął, zdziwiony atakiem. To wystarczyło Black, która błyskawicznie wyeliminowała go celnym dubletem z pistoletu. Klucząc, kryjąc się i korzystając z ‘pożyczonych’, a tak właściwie pilnie zarekwirowanych rowerów, które cudem jeszcze przypięte były do stojaka, w końcu Black, Macbride i piloci dotarli do bazy, w której mieli ćwiczenia na symulatorach. Iroshizuku trochę odetchnęła i z miejsca zaczęła analizować co się stało. Czyżby kontrwywiad aż tak pokpił sprawę? Wszyscy agenci, ich przełożeni i przełożeni przełożonych nic nie zauważyli podczas lustrowania kandydatów do służb mundurowych? Ze swojego doświadczenia Iroshizuku wiedziała, ze kontrole dokumentów nie ą zbyt drobiazgowe, ale jednak były przeprowadzane. Kto tu zawinił? Łapówki? Niedopatrzenia? Zdrada na samym świeczniku politycznego cyrku? Za dużo pytań, za mało danych, aby wywnioskować choć pobieżne odpowiedzi. - Jeżeli to był atak tylko na Newport, musimy powiadomić pozostałe bazy wojskowe. Komunikacja jest słaba, a obecnie pewnie i tak to co może zadziałać znajduje się w rękach rebeliantów, więc sugeruję, żeby zdobyć cywilne samoloty i polecieć z informacjami. Jeżeli ataki zostały przeprowadzone na inne bazy, to i tak przywrócenie komunikacji będzie priorytetem. Bierzmy się do roboty. Lotnisko wschodnie jest jeszcze czynne? Tam chyba będziemy mieli najbliżej. Wszyscy trenujący na symulatorach potrafią polecieć czymkolwiek, co ma skrzydła. Warto wykorzystać te umiejętności. Najwyżsi stopniem Black i Macbride popatrzyli na siebie. – Powinien teraz powstać sztab kryzysowy, do którego musimy złożyć meldunki. Według procedury, znajduje się on w… - Alarm! Jesteśmy atakowani! Wszyscy na stanowiska, pełne oporządzenie bojowe! – zabrzmiał komunikat w głośnikach radiowęzła. Kolejne minuty pokazały, że baza jest otoczona przez bandytów, szykujących się do pierwszego szturmu. Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 10-02-2021 o 22:34. |
08-02-2021, 00:27 | #13 |
Reputacja: 1 | Piętnasty marca roku 2999 okazał się być dniem narodowej i ludzkiej tragedii dla Newport i zaiste całej Republiki Nowego Vermontu. Asymetryczna wojna z Bandytami, do niedawna raptem tląca się i pozostająca gdzieś na uboczu myśli przeciętnego obywatela NVR, najpierw miesiąc wstecz znów zaczęła się rozjarzać - ale wtedy nikt na poważnie wydawał się nie słuchać ostrzeżeń. Dziś wojna ta rozszalała się jak nigdy przedtem, nawet za czasów Fundacji, Minutemanów i ochotniczej milicji kolonialnej. Co więcej, straciła nawet swój asymetryczny charakter. Nowy Vermont był szturmowany. Reguły zostały zmienione. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=teAsXcnKzqI[/MEDIA] Trauma zamachu terrorystycznego na wojskowej paradzie wcale się nie kończyła, mimo iż mijały godziny. Bardzo długie godziny. Szereg detonacji w całym mieście boleśnie uderzył w bazy wojskowe, ośrodki szkoleniowe i szereg innych kluczowych obiektów, między innymi w miejską elektrownię. Całe miasto spowił blackout. Wojsko było w rozsypce, policja zaś - mimo iż początkowo zignorowana przez napastników - nie wyrabiała, natomiast uzbrojonych cywili było stosunkowo niewiele w Newport, stolica była matecznikiem Partii Reformistycznej i wielu obywateli było przeciwnych dostępowi do broni. Trochę im się to teraz odbiło czkawką. Armia psychopatów rozlała się po ulicach miasta, zaczynając z różnych punktów. Przemycone pojedyncze, dozbrojone IndustrialMechy, wspierane przez kompetentne drużyny najemników z kompanii "the Workmen" zajmowały się najpoważniejszymi punktami oporu. A najgorsze chyba przyszło pod wieczór. Na niebie pojawił się szereg ognistych smug. Nie była to Apokalipsa ani inny deszcze meteorytów. Gorzej. Na planetę parł szereg DropShips i DropShuttles, po drodze wypuszczając klucze myśliwców, bombowców i VTOLi. Machiny te rozdzielały się, mknąc w różne zakątki Nowego Vermontu. Symbolika wysmarowana na kadłubach nie pozostawiała cienia wątpliwości - "Loxley's Raiders". Piractwo. I na domiar złego w komitywie z Workmenami i Bandytami. Maszyny lotnicze uderzyły znienacka i silnie w określone obiekty wojskowe, które z powodu zaskoczenia i braku znaczących środków obrony przeciwlotniczej nie były w stanie się skutecznie obronić. Jedynym wyjątkiem była baza 77 Batalionu OPL w Newport, ale to i tak tylko przez dyżurujące środki obrony p.lot. i trzeźwość ich operatorów. Mimo to, już wkrótce do kaźni Newport dołączyły bandy spieszonych piratów desantujących z promów, a inne jednostki wojskowe były sparaliżowane po bombardowaniach. Nadszedł zmierzch, potem noc. Walki wciąż trwały. Całe miasto było rozświetlone - acz tym razem nie światłami, a pożarami i okazyjnymi wybuchami. A gdzie byli w tym czasie członkowie brygady pracowniczej IndustrialMech firmy Stern Heavy Industries? Hadrian, z początku wstrząśnięty śmiercią najmłodszego brata, Marka - który był raptem kilkuletnim dzieckiem - w miarę szybko się ogarnął. Kamizelka kuloodporna, takowy hełm. Tablet do rąk, próba kontaktu. Z początku szło mu nieźle, posłał wiadomość w eter, miał dostęp do kamer, odebrał nawet wiadomości od dziadka i ojca (równie spanikowane, jak jego) - a potem prąd wysiadł. Zapaliły się tylko awaryjne światła i mógł raptem tylko czekać, starając się opanować atak paniki swój i młodszej siostry, Theodory. W końcu udało mu się przekonać ją do przywdziania ochronnego odzienia - i w zasadzie tyle. Mógł tylko czekać. Julian oraz Iroshizuku trafili do zgoła odmiennych miejsc - parku maszynowego Stern Heavy Industries i bazy 77 Batalionu OPL. Obydwoje wzięli udział w gwałtownych starciach o te dwa, jak się potem okazało, kluczowych i arcyważne obiekty. I obydwoje za swoje bohaterstwo wydawali się być ukarani szalejącą wokół śmiercią oraz druzgoczącymi porażkami. Przebieg tych starć oraz ich wynik był zarazem tak różny, jak i podobny. Victor, ledwo trzymając się w kupie po śmierci najmłodszego wnuka Matthiasa, gorączkowo rzucał się w wir pracy, którą onegdaj odrzucił. Pamięć mięśniowa - i nie tylko - wcale nie zanikła, a "rdza" błyskawicznie odpadła. Po tym jak go opatrzyli, sam rzucił się do pomocy innym. Wszystko byle tylko odwlec od siebie widmo zmierzenia się z prawdą, że jego wnuk zginął w jego własnych rękach. Przedtem widział też efekty starcia Juliana i ochroniarzy Stern Hvy Ind. z Bandytami i Workmenami - obrońcom udało się wyrwać z okrążenia z DemolitionMechem (choć nie na długo), zostawiając za sobą poważnie uszkodzonego Krugera i lekki czołg typu Scorpion, ale zaraz potem kompleks (i reszta IndustrialMechów) wpadła w łapy napastników. Bez silnego kontrataku wojskowego ani rusz, a Workmeni i tak już pewnie zabrali zdobyczne i uszkodzone pojazdy gdzie indziej. Jane wspólnie ze swym przyjacielem (czy też kochankiem) Brianem Wintersem zadała, wydawało się, najpoważniejszy cios terrorystom tego dnia. Samobieżna artyleria LT-MOB-25 została unieruchomiona i poważnie uszkodzona, choć nie zniszczona. Miną tygodnie nim sukinsyny ją zwiozą i zreperują. Wokół siekniętej maszyny poległa cała masa Bandytów i paru zdradzieckich najemników, zabijając klina terrorystom w rejonie Dzielnicy Kapitolowej na parę godzin. Po fakcie, ale jednak. Udało im się potem przedostać kanałami pod park maszynowy Stern Hvy Ind. - w samą porę by zobaczyć, jak Workmeni wywozili właśnie maszyny. Ich maszyny. Dwa CON-1 Carbine ConstructionMechs... i jej Buster XV HaulerMecha. Ale widać było, że tanio skóry nie sprzedano. Nie było WI-DM DemolitionMecha, były natomiast za to dwa nieźle sieknięte pojazdy napastników - Kruger PoliceMech z wypatroszonym (i okrwawionym) kokpitem oraz lekki czołg typu Scorpion z pogiętą lufą armatnią i wgniecioną wieżą. Kolejna praca dla Workmenowych wyklepywaczy. Niemniej jednak IndustrialMechy były stracone. Nie mieli już materiałów wybuchowych aby zasadzić się na drugą tak liczną eskortę. Ruszyli więc kanałami dalej, wracając do domu Doe... ...tylko po to, aby zobaczyć go zrujnowanym. Tyły (i parę innych miejsc) były pobojowiskiem po wybuchach pułapek. Sam magazyn oberwał chyba ze dwa razy z armaty czy rakiet, widać było dym i ogień. A front... na przedpolu leżały trzy sylwetki. Bandyta zagryziony na śmierć. Na widok pozostałych Doe zadrżała, ale jeszcze się trzymała. Jej dwa kaukazy. Tanio futra nie sprzedały. Ale czwarte zwłoki były w kojcu, wciśnięte w jego narożnik. Kundel, którego nie tak dawno temu odratowała od śmierci i przygarnęła, teraz leżał w kałuży krwi. Martwe oczy wpatrywały się w bramę wyjściową z, wydawało się, mieszaniną przerażenia i smutku. Jane nie mogła powstrzymać głuchego jęku, który jakby własną wolą wyciskał się z jej gardła. Wkrótce potem Los wykonał kolejny zwrot, łącząc tych ludzi w jedną całość. Przyszli po nich niebiescy - oddziały specjalne policji SWAT i AT. Mieli swoje rozkazy. Z jakiegoś powodu mieli odnaleźć i ocalić członków drużyny IndustrialMechów Stern Hvy Ind. oraz czołową oblatywaczkę projektu aerospace. Odbili Juliana i jego rodziców z łap Bandytów. Zabrali Victora z posterunku policji, Hadriana z podziemnego schronu wieżowca Stern i Jane z innego miejsca. Wspólnie z wojskowymi kontratakowali utraconą jednostkę 77 Batalionu i odgrzebali z gruzów wciąż żywą Iroshizuku. Ratowali przy tym kogo się dało i przekazywali innym gliniarzom. To był ostatni raz kiedy ich widzieli... na długi, zbyt długi czas, jak miało się okazać. Policja zapewniała ich, że rodziny i przyjaciele zostaną ewakuowani razem z resztą cywilów. Natomiast oni, cała piątka, trafili do VIPowskiej loży jednego z najwyższych drapaczy chmur w południowym kwartale miasta, gdzie obrońcy Newport się utrzymali. Mieli widok na całe miasto. Bohaterowie trafiali tam o różnych godzinach, mniej lub bardziej wylewnie się witając (a w przypadku Asagao, zapoznając) i wymieniając informacjami z tego koszmarnego dnia. Widzieli krwawy zachód słońca, noc rozświetloną ogniem wojny. Nie zmrużyli oka. Nie daliby rady. O poranku miał przylecieć po nich śmigłowiec ewakuacyjny. Na dachu było lądowisko. Wzbudzało to pewne obawy, bo wróg miał - wydawało się - dominację powietrzną po zniszczeniu 77 Bat, ale przez całą noc przyleciało (i odleciało) tylko kilka kolejnych promów. Ani chybi z posiłkami, zaopatrzeniem i medevac. Po stronie obrońców podobnie, ale więcej - cywilne i policyjne helikoptery wciąż latały... acz parę zostało strąconych, choć żaden w południowej kwarcie czy poza miastem. W loży pozostawiono ich w spokoju, ale wejścia były obstawione przez wojskowych, którzy gęby trzymali zamknięte na kłódkę. Pilnowali ich. I to "na poważnie". Jak VIPów. Dlaczego? Mieli jeszcze długą godzinę czy dwie, nim przyleci ich anioł zbawienia. Ale... czyżby? Może był to uskrzydlony diabeł mający ich zabrać wprost do Piekła? Nawet jeśli... to dziś cała republika stoczyła się w odmęta Chaosu. Cóż oznaczał jeden poziom Tartaru niżej w obliczu takiej tragedii.
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. |
12-02-2021, 21:42 | #14 |
Reputacja: 1 | Muzyka
Ostatnio edytowane przez Stalowy : 13-02-2021 o 16:35. |
14-02-2021, 01:21 | #15 |
Reputacja: 1 | Pierwszy szturm rozpoczął się od zniszczenia głównej bramy rakietą, następnie na teren jednostki wtargnęli rebelianci, strzelający do czego popadnie. Nie spodziewali się zdecydowanej i spokojnej postawy stacjonujących tam żołnierzy. Walka z nimi to nie było to samo, co masakrowanie bezbronnych cywili na paradzie. Czterotaktowce Redwood będące standardowym wyposażeniem 77. waliły celnie i mocno. Gdy opadł pył po pierwszym starciu, posypały się rozkazy: -Pobrać pancerze! -Pobrać broń! -Stworzyć barykady! -Zameldować się w punktach zbornych! -Kontakt z dowództwem! Asagao rzuciła się biegiem do zamieszkiwanego budynku. Po drodze próbował zatrzymać ją jakiś krewki sierżant. - Lalka! Gdzie?!? Jak jesteś cywilem to się schowaj, jak żołnierzem, to do zbrojowni i weź pancerz! - krzyknął. - Przydziałowe są dla mnie za duże - odparła biegnąc. Gdy dotarła do lokum, błyskawicznie narzuciła płyty balistyczne, kamizelkę taktyczną, wzięła Redwooda, pistolet, z przyzwyczajenia lornetkę, dai-sho i pas z nożami do rzucania. Tak przygotowana ruszyła do budynku projektu aerospace i zajęła miejsce w oknie na dachu. Dobry widok i możliwości ostrzału. Niedługo potem dotarli tam strzelcy wyborowi, którym chętnie oddała miejscówkę, lecz została w pobliżu i podjęła współpracę jako spotter. Na strzelca zbytnio się nie nadawała. Późnym popołudniem doszło do pierwszego poważnego ataku. Przez rozbitą brame wtarabanił się opancerzony techbus wiozący bandytów uzbrojonych w czterotaktowce, granaty a także… - Dwaj bandyci z SRM! - Iroshizuku poinformowała strzelców, nie odrywając oczu od okularów lornetki. -Jeden w białej chuście na głowie, jeden krępy i niski, kryjący się za czterema chłopami na prawo od busa! Strzelcy wyborowi wybrali swoje cele i rozpoczęli wyławianie uzbrojonych w RPGi wrogów, którzy walili rakietami po budynku sztabu. Reszta przeciwników strzelała do obrońców i rzucała granatami, usiłując trafić za wzniesione naprędce barykady. Kryli się przed ostrzałem za pancerzem techbusa i przez to byli trudni do trafienia. Dopiero, kiedy naramienne rusznice przeciwpancerne AA Missile Launchers Mk 1 oraz stanowiska rakietowe AA Missile Launchers Mk 2 zmieniły pojazd wrogów w dymiące zgliszcza, dało się ich wystrzelać co do jednego. Gdy zapadł zmrok, Iroshizuku usłyszała szum, którego nie można było pomylić z niczym innym. Strumieniowce. Trzy Drop-Shuttles nadleciały nad jednostkę, waląc ze sprzężonych działek gatlinga i niekierowanych rakiet z zasobników. Budynki aż zadrżały w posadach pod wściekłym ostrzałem. A transportowce przyziemiły i nie niepokojone zaczęły wyładunek bandytów. Iroshizuku zogniskowała lornetkę na powietrznych pojazdach. To byli piraci z Loxley's Raiders. W tym samym momencie przez bramę wdarli się bandyci, wspierani ogniem z jednostek Workmenów. Solidne natarcie, jednak miało swoje słabe strony. Po pierwsze, siły atakujących składały się z trzech grup - Workmenów, piratów i bandytów, którzy nie byli zgrani. Po drugie, Drop-Shuttles były w cywilnej wersji korporacyjnej, co nie umknęło czujnemu oku podporucznik niegdyś służącej w Draconis Combine. - Nadaj do operatorów wyrzutni rakiet, że to strumieniowce opancerzone domowym sposobem. Raliety na podczerwień dadzą im radę! - Iroshizuku poinformowała radiooperatora strzelców wyborowych. Ten nadał komunikat gdzie trzeba. w samą porę, bo Drop-Shuttles już podnosiły się z ziemi i wznowiły ostrzał. Kilka rakiet spowodowało jednak, że strumieniowce ciągnąc piuropusze dymu ze zniszczonych silników uderzyły w ziemię. Piraci walili ze strzelb automatycznych, kryjąc się gdzie się dało, ale zostali wystrzelani przez obrońców. W tym samym czasie jednak, Drużyny bandytów wdarły się przez bramę i pod osłoną ciężkiego ognia czołgów Workmenów przebiły się przez barykady obrońców. - Walczą na dole. Idę im pomóc! - poinformowała Iroshizuku, biegnąc na parter. Tam, bandyci wlewający się przez drzwi skrócili dystans do obrońców i zaczęli bezlitosną walkę na bagnety. Iroshizuku dobyła katany i błyskawicznymi cięciami wyrąbywała ścieżkę wśród nacierających, do momentu, w którym któryś postrzelił ją w podbrzusze ze swojej strzelby. Płyty balistyczne wytrzymały, le impet uderzenia był tak duży, że pilot padła na podłogę. Chwilę później pocisk czołgowy trafił w filar podtrzymujący strop, co spowodowało, że sufit zawalił się na wszystkich walczących na parterze. Ostatnie co Iroshizuku zapamiętała, zanim pochłonęła ją ciemność, były lecące na nią cegły. Siedziała skulona w mroku, w szafie rodziców. Miała tam się ukryć, gdyby się coś działo. A działo się, bo pociski karabinowe przebijały cienkie drewniane ściany domu rodziny Asagao. słychać było też tupot nóg, krzyki, rozkazy. -Uciekaj! - brzmiał głos ojca. - A wy w jakiej sprawie? - powiedział głos, którego nie poznała. -A w kurwa prywatnej - brzmiała odpowiedź, po której nastąpiło trzaśnięcie drzwiami. - Pamiętaj, dziecko, jesteś Asagao - mówił ojciec, do spanikowanego dziecka. - Ze złamaną ręką się nie przyda - głos był bliższy i jakby znajomy. - Dlatego dostanie prezent od wujka Sama. Wbij jej injektor w ramię nad gipsem. A potem stymy, igłą prosto w serducho, bo ma żyły zapadnięte. Rzeczywistość brutalnie przypomniała o sobie pogrążonej we śnie Iroshizuku. Obudziło ją gwałtowne kołatanie serca, brak tchu i nieznośny ból, który szybko minął. Gdy płuca przypomniały sobie jaką rolę powinny pełnić, pilot otworzyła oczy. Jaskrawe światło jak młot uderzyło ją w źrenice. W dodatku wszystkie dźwięki były nienaturalnie głośne. A jej mózg działał na pełnych obrotach, przetwarzając i analizując kilkukrotnie więcej informacji niż zazwyczaj. Mrugnęła powiekami, starając się skupić wzrok. Przy szpitalnym łóżku stali Arienne Balck i Jeff Macbride. Jak zwykle w pancerzach, a wybrzuszenia pod pachami sugerowały, że posiadają przy sobie srogie gnaty. I że mają szpitalne zasady BHP tam, gdzie majstrowi słońce nie dochodzi. - Witamy wśród żywych, pani podporucznik. Proszę się ubrać, idziemy - Black rzuciła na łóżko polowy mundur i parę wysokich wojskowych butów. Na recepcji Iroshizuku podpisała papiery o opuszczeniu szpitala na własne życzenie. Pracownik szpitala przygotowała jej wypis, kilkukrotnie pytając, czy aby na pewno decyduje się opuścić placówkę z takimi obrażeniami i wbrew zaleceniom lekarza, który stanowczo sugerował cztery do sześciu tygodni rekonwalescencji. Pilot w końcu zobaczyła dokumentację choroby. Sześć złamanych żeber, złamana ręka, obrażenia wewnętrzne, wstrząs mózgu. Musiała dostać solidne stymulanty bojowe z inhibitorami bólu, skoro nic nie czuła. Po wyjściu ze szpitala, trójka wojskowych wsiadła do samochodu i ruszyła. Iroshizuku wykorzystała okazję, aby dowiedzieć się czegoś. - Dokąd jedziemy? - Dowiesz się w swoim czasie. - A długo będziemy jechać? - Zobaczysz. - A po co tam jedziemy? - Nie musisz tego wiedzieć, aby kontynuować swoje zadania. - Czy wielu pilotów z projektu aerospace przeżyło atak? - Nie jesteśmy uprawnieni, do udzielania takich informacji. - Czy wiadomo co się stało? Czy wywiad został zinfiltrowany, czy czy to przez decyzje polityczne mamy stan wojny? - Staramy się nie formułować wniosków bazując tylko na niepotwierdzonych przesłankach. - Czyli gówno wiecie. Trzeba było tak od razu. Reszta podróży upłynęła w milczeniu. Dojechali do jakiegoś wieżowca i odprowadzili Iroshizuku do strzeżonego przez wartowników pomieszczenia zajętego przez kilka innych osób, na oko z sektora cywilnego. Zaczęli opowiadać, co im się przytrafiło. Ból, przygnębienie i zgryzota były wręcz namacalne. Pilot wyczuła gdzieniegdzie nuty stresu pourazowego. Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 25-03-2021 o 14:41. |
14-02-2021, 13:34 | #16 |
Reputacja: 1 |
|
14-02-2021, 14:00 | #17 |
Reputacja: 1 |
|
14-02-2021, 19:19 | #18 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=D1948RYnevA[/MEDIA]
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena Ostatnio edytowane przez Zombianna : 14-02-2021 o 19:22. |
14-02-2021, 19:58 | #19 |
Reputacja: 1 | Sarah Kane Piętnasty marca tego roku zdecydowanie nie należał do fartownych dni. Nie miała fuksa. Nie było szczęścia. Był tylko bezustanny łomot. Dźwięk tragedii, która wzięła młot cierpienia i napierdalała nim bezlitośnie w czaszki niewinnych osób. W przeciwieństwie do zeszłorocznej parady jaka się odbyła z okazji Dni Fundacji na Volunteers Avenue, policyjne Krugery ze SHWAT nie miały wziąć tym razem udziału w pochodzie. Były natomiast w stanie gotowości. A wraz z nimi cała obsługa, nie tylko piloci - oficerowie telekom i prowadzący, sztabowcy, technicy, medycy. To oznaczało, że każdy z nich był na służbie, a to oznaczało, że nie był ani na paradzie, ani z rodzinami, ani u siebie, ani nigdzie. "Trzeba jebać" jak to kiedyś powiedział anonimowy pracodawca. Stała pensja państwowego funkcjonariusza z dodatkami i benefitami sama się nie zarobi. Był to deal. Na swój sposób nie różniący się niczym od tego, jaki kurwa ma ze swoim klientem. On jej (albo jemu, bo czemu nie - w tych czasach wszystko przechodziło) płacił, ona jemu dawała dupy. Nie ma, że boli. Oczywiście, zawsze można było od tej transakcji odstąpić. Tak samo funkcjonariusz mógł zrezygnować ze służby. Ale prawie zawsze przeważał rozsądek. Pieniądze. Stabilizacja. Wbicie w sztywne, wygodno-niewygodne ramy socjalizacji. Zadośćuczyniało ambicjom swoich starych oraz wyobrażeniom otoczenia. Unikało się stygmatyzacji i negatywnych stereotypów. Sama radość. Naprawdę. Niemniej jednak tym razem przynajmniej nie trzeba było się pocić nad sterami maszyny, które wymykały się spod kontroli. Sarah Kane wzięła udział w paradzie już rok temu. Jako uczeń kursu pilotażu, po raptem paru godzinach nauki. Uważni obserwatorzy, szczególnie medialni, wychwytywali jak PoliceMechy nierówno idą. Było o włos od katastrofy. Jedni pilotowali lepiej, drudzy gorzej. Ona, wciśnięta na kurs później niż reszta, pilotowała najgorzej. Każda minuta była dla niej jak balansowanie u wrót do bezdennej otchłani Piekła. Straci równowagę, czy nie? Zwali się na kolegów, na asfalt... na widzów? Śmierć to jedno, ale poczucie wstydu, upokorzenia i wzroku miliona ludzi to coś innego. Ale nie zwaliła się. Trzęsła się jak osika kiedy wychodziła już w hangarze, twarz była bladą maską nawilżoną wytartymi łzami, potem jeszcze biegła do toalety by zwymiotować ze stresu. Ale nie zwaliła się. Nawet medialne docinki nie były jakieś przesadne ani długo trwające - duma z posiadania własnych mechów przeważała nad szyderą, a nazbyt nihilistycznych dziennikarzy poproszono na bok i wytłumaczono, jak sprawy mają się mieć. Twarz zachowana, uśmiech na gębie, błyski fleszy. I, przynajmniej tym razem, bardzo pozytywna reakcja ze strony rodziny - to jest, żadna reakcja. Ojciec nie skrytykował, brat nie miał szyderczego uśmieszku na twarzy. Być może masywna waga i rozmiar zbrojnej w wukaemy machiny przemówił do ich zabetonowanych serc i kazał skupić na nich, zamiast na kruchej osóbce wewnątrz. A tego dnia, rok później, piętnastego marca było i lepiej, i gorzej. Było lepiej. Wiedziała jak pilotować. Robiła to nawet nieźle. Wciąż brakowało jej umiejętności aby zrównać się poziomem z kapitanem Eliasem Birmą, polowym dowódcą jednostki SHWAT, ale przegoniła pozostałych z ekipy i pięła się wzwyż. Nie musiała brać udziału w paradzie. Siedziała z resztą drużyny w pokoju socjalnym na komendzie głównej. Wokół było całkiem spokojnie - wszystkie biurwy miały wolne, a część krawężników była na paradzie albo też w domach. Można było łoić herbatę, wsuwać fundacyjne ciasto i jakoś przetrawić ten dzień w spokoju. Było gorzej. Mrożący krew w żyłach, powtórzony chyba ze trzy razy meldunek o zamachu terrorystycznym na paradzie. Seria detonacji w całym mieście. Utrata prądu. Śmierć mnóstwa absolwentów i uczniów akademii policyjnej i uczelni wojskowej w wybuchach podłożonych bomb. Zapakowali się do machin. Wyleźli nimi na ulicę i ruszyli aby "stłumić zamieszki". Taką mieli konfigurację uzbrojenia. Dwa nadgarstkowe wukaemy M-100 Heavy 12.5mm oraz wbudowany w tors dodatkowy kaem wsparcia były wypchane odpowiednio rozpryskowymi nabojami z gazem łzawiącym i kulami gumowymi, wszystko podciśnieniowe by zminimalizować ryzyko ciężkich obrażeń i śmierci. Niekoniecznie broń, z którą można by porywać się na coś innego niż pieszych. Ale nie było czasu na poprawki, a ówczesne informacje były niepełne. Nie wiedzieli na co się porywają. Oj, bardzo nie wiedzieli. Dwa PoliceMechy były załadowane standardową wojskową amunicją FMJ, czyli nawet nie zmodyfikowanymi glaserami o minimalnej przebijalności. Krugery kapitana Birmy i jego przydupasa, sierżanta Jasona Ortegi. Kiedy zbliżali się do Volunteers Ave, mieli okazję solidnie ostrzelać kilku szaleńców i parę grupek typów z bronią palną, opasanych czerwonymi wstążkami. Ci ludzie byli bestialscy. Walili do mężczyzn, kobiet, dzieci, zwierząt. Demolowali okolicę. Niszczyli samochody. Obrzucali wszystko granatami i improwizowanymi bombami. A potem przez ścianę jakiegoś garażu wylazł wraz z gruzem na ulicę on, kolejny Kruger. Był w barwach Workmenów, tej niesławnej kompanii najemniczej z pustyni zwanej Barierą, poza granicami republiki. Ostrzelał ich. Oni ostrzelali jego, ale nic nie mogli mu zrobić. Jej mech oberwał trzema pełnymi, gęstymi seriami. Czuła delikatne wstrząsy, kiedy pestki łomotały we frontalny pancerz, odłupując jego ablatywne fragmenty. Padł rozkaz, rzucili się ku niemu z pięściami. Wtedy doszło do zdrady. Birma i Ortega otwarli ogień w ich plecy, a wokół zaroiło się od typów z czerwonymi wstęgami - i granatami oraz granatnikami. To nie trwało długo. Zdążyli położyć i nieźle uszkodzić tego workmenowego Krugera, ale nie mieli szans pod taką nawałnicą ognia. Powaleni i nieruchomi, do ich kokpitów dobrali się ci barbarzyńcy, roztrzaskując je i wyłuskując ze środka pokaleczonych policjantów, których pobili do nieprzytomności. I to by było na tyle, gdyby nie koledzy z jednostki antyterrorystycznej. Odbili ją z jakiejś zapyziałej nory i odstawili do szpitala. Tak lekarz powiedział. Była mocno pobita i miała lekki wstrząs mózgu, ale to nie był czas na wylegiwanie się w wyrze. Zaaplikowano jej medykamenta i stymulanty, po czym odebrał ją jakiś żołnierz. Przedstawił się jako podporucznik McKinley ze sztabu generalnego. Na dachu czekał już helikopter. Pod rękę wziął i zabrał wciąż nieźle zawianą kobietę i usadowił na swoim miejscu. Potem wystartowali, polecieli na dach Ebin Tower - najwyższego drapacza chmur w Newport, gdzie McKinley wysiadł, ale zaraz potem wrócił z paroma ludźmi. Pamiętała ich twarze z telewizji. To byli piloci WorkMechów z tej firmy budowlanej, ci celebryci. W sumie to i ona była im znana, musiała być. Paparazzi wszędzie się pchali swego czasu w ich życie. Pozostali Wojskowi wciąż trzymali gęby na kłódkę, a pytania zbywali rozkazami z góry, które sygnowało samo generalne dowództwo sił zbrojnych NVR. Pytanie czy to była prawda. Ze względów oczywistych nie byli w stanie stosownie tego udokumentować. Z drugiej strony, jeśli to była prawda, to myśl o zdradzie przez sztab generalny była na tyle chujowa, że mech-piloci szybko ją porzucili. Gdyby bowiem okazała się prawdziwa, to ta wojna już była przegrana zanim się rozpoczęła. Wreszcie o świcie przyleciał helikopter. W samą porę, bo w stronę Newport zdążał jeden z tych większych DropShipów Piratów. Zdesantował gdzieś w okolicach jednostki 77 Bat. coś, czemu zgromadzeni dobrze się przyjrzeli dzięki stacjonarnym lunetom na balkonie używanym przez gości loży do rekreacji. Widok ten zmroził im krew w żyłach. Z wnętrza desantowca wychynęły mechy. I to raczej nie dozbrojone przemysłowce Workmenów, tylko trzy lance BattleMechów. Tuzin cholernych machin wojennych. Większości nie rozpoznawali, ale kształt jednego z nich był nieśmiertelny, zamieszczany nawet w książkach do nauki historii dla szkół podstawowych. MSK "Mackie". Pięć sztuk. Pierwszy BattleMech jaki kiedykolwiek zbudowano. Na dzisiejsze czasy, nawet definiowane przez ruinę Wojen o Sukcesję i jej efekt, LosTech, nie był to najgroźniejszy możliwy przeciwnik - ale wciąż był bardzo ciężko opancerzony i dysponował wystarczającą ilością uzbrojenia aby wojować z większością pojazdów bojowych. Newporcka brygada Gwardii Republikańskiej była zgubiona, a wraz z nią całe miasto. Maszyna, którą mieli się zabrać - czarny, wysmukły helikopter - osiadł lekko na dachu. Nie gasił silnika. Z przedziału pasażerskiego (całkiem ciasnego) wyskoczył jakiś młody, wysoki przystojniak w mundurze sztabowym NVDF. Dystynkcje wskazywały na podporucznika. Gestem zaprosił do wnętrza. W środku była już jeszcze jedna osoba, kobieta w sfatygowanym mundurze policjanta. Spod kolekcji obtarć i opatrunków poznali ją - to była jedna z pilotów policyjnych Krugerów ze SHWAT. Kiedy ekipa już się rozsiadła i zapięła pasami, zasunięto pancerne odrzwia, maszyna wystartowała i pomknęła. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=yQdK4d2S2YQ[/MEDIA] Wszyscy Oficerek przedstawił się jako Jake McKinley, jeden z aide de camp sztabu generalnego. Przez cały lot wyjaśniał, aż do zdarcia głosu (musiał trochę przekrzykiwać łomot śmigieł i wichru). Lecieli na południe, do Montpelier pod Wielką Górą Zieloną. Zorganizowano tam specjalną bazę, coś na wzór sztabu kryzysowego. Potrzebowano ekspertyzy pilotów mechów (acz porucznik nie wiedział po co). Ich rodziny i przyjaciele zostaną ewakuowani poza miasto, prawdopodobnie do Vergennes (acz to mogło się jeszcze zmienić). Sytuacja na wojnie była bardzo dynamiczna. Atak w Newport był pierwszy chronologicznie. Detonacje tuż przed masakrą na paradzie odbyły się w kluczowych miejscach, nie tylko w miejskiej elektrowni, ale także w paru obiektach wojskowych i, przede wszystkim, w akademii policyjnej i wywiadu wojskowego (gdzie również zlokalizowano biura robocze w ramach kompleksu). Akurat w czas, kiedy większość absolwentów, pracowników i studentów zgromadzono na fundacyjnych wiecach. Detonacje były tak silne, że zawaliły całe budynki. Prawdopodobnie nikt nie przeżył, tym bardziej, że niedługo potem w rejon wjechali Workmeni. Inne miasta również zostały zaatakowane, głównie od środka przez uzbrojonych uchodźców i infiltratorów, ale były też przeloty i rajdy maszyn pirackich. Wiadomo było też, że "regularna armia" Bandytów rozpoczęła generalną ofensywę na Pogranicznym froncie. Raporty były pesymistyczne i mówiły o setkach jak nie tysiącach dopancerzonych i zbrojnych w broń ciężką technicali i dziesiątkach tysięcy terrorystów. Wszyscy mieli na rękach czerwone opaski - co ważne, bo przed zamachem na paradzie nie zaobserwowano tego. To był jakiś symbol, który został ujawniony właśnie teraz. Lot był na złamanie karku. Pilot był dobry, maszyna tip top (topowy sprzęt do przewozu rządowych VIPów, pomyślany tak aby jak najszybciej latać na dalekie odległości, które cechowały Nowy Vermont i w zasadzie całe Amerigo). Mimo to podróż się dłużyła, gdyż McKinleyowi wreszcie skończyły się tematy, wiedza i zdrowe struny głosowe. Gdzieś po dwóch godzinach lotu na złamanie karku wylądowali na małym rolniczym lotnisku na północ od Hartford, gdzie zatankowali (i mieli okazję skorzystać z toalety). Miejsce nie było jeszcze atakowane - ba, obsługa lotniska nic nie wiedziała o żadnej wojnie (innej niż te aktywniejsze podrygi Bandytów na Pograniczu). Wreszcie, jakieś półtorej godziny później, zbliżyli się do Wielkiej Góry Zielonej. Był to masywny, wysoki i bardzo szeroki szczyt, u góry całkiem zakryty pokrywą śnieżno-lodową, która potem przeradzała się w szarą, stromą grań, a następnie gęsto zazielenione stoki i podnóże. Tu było drugie lotnisko na którym wylądowali - stacja końcowa, pod Montpelier, górskim miasteczkiem, znanym wszem i wobec jako kurort wypoczynkowy i rehabilitacyjny. Widać było poruszenie w miasteczku, nawet jeśli lotnisko było nieco na uboczu. Korowód cywilnych aut i ciężarówek wyjeżdżających en masse na północ, trochę do Hartford, bardzo mało w stronę morza i Bennington - i żaden na południe. Na lotnisku czekała już obstawa złożona z żołnierzy w mundurach NVDF - mieszani Rangersi i Green Mountain Boys. Zapakowali mech-pilotów i ppora do wojskowych terenówek i odwieźli górską serpentyną całkiem wysoko, aż zaczęło nawet piździć (tym bardziej odczuwalne jeśli ktoś wyjeżdża z 35 stopni na plusie stopniowo w prawie minusy). I trwało to całkiem długo, taki urok górskich tras. Trafili na koniec trasy, na spore rondo przy którym było ostatnie co do wysokości schronisko górskie w okolicy. Już ewakuowane. A raczej zamknięte, i to od dawna. Oczywiście przykrywka. Poprowadzono ich zakurzonymi drewnianymi korytarzami do ukrytej windy, którą zjechali do podziemi. To wszystko działo się tak szybko i jak we mgle, jak w śnie. Nie tracono czasu. Bardzo to wszystko konspiracyjne i jak z filmu. I, jak już wspominano, jak we śnie. Dwójka kobiet i jeden starszy mężczyzna z nowoprzybyłej ekipy byli mocno zawiani - przeciwbólowce przestawały działać, cierpienie ćmiło gdzieś w niedostępnej ludzkiej ręce otchłani nieskończoności układu nerwowego (a przynajmniej tak się to czuło). Stymulanty wciąż trzymały, ale to była kwestia czasu aż też zostaną wypłukane z organizmu i wszystkie trzy osoby zwalą się na gębę i będą jęczeć jak zombie. Ostatnia kobieta i wysoki młody mężczyzna byli w niewiele lepszym stanie, przetyrani ostatnimi wydarzeniami. Jedynym, który był prawie nietknięty, był najmłodszy z nich. Ludzie z obsługi bazy praktycznie prowadzili ich pod rękę (i za rękę). Wizyta w lazarecie, badanie stanu zdrowia, obdukcja. Wizyta w mesie, szybki, wysokoenergetyczny posiłek - typowa wojskowa grochówa z obfitym wsadem, na którym tym razem beton nie zżenił. Zapoznanie z kwaterami mieszkalnymi - były to relatywnie mało przestronne, ale przynajmniej jednoosobowe pokoje z łazienką (prysznic; suszaro-grzejnik; zlew z szafką, półką i lustrem; klozet). W samych pokojach była składana do ściany prycza, małe biurko z krzesłem i lampką jak z przesłuchania policyjnego, wąska szafa i wbudowany w ścianę nad pryczą monitor z funkcjami rekreacyjnymi, edukacyjnymi i telekomunikacyjnymi (acz w obiegu zamkniętym, interkom). I choć niektórzy już doznawali zawrotów głowy, to jednak nie pozwolono im jeszcze iść spać. Zabrali ich znowu do lazaretu i jednego z biur, gdzie przeprowadzili... serię badań i testów. Sprawnościowe i wydolnościowe (z taryfą ulgową dla rannych, ale nie tak znowu wielką - pchali ich limity w dość bezczelny sposób), psychologiczne, a nawet (chyba, ciężko było to wszystko ogarnąć z rozbiegu) encefalografię. Potem zaaplikowali przeciwbólowce... ze środkami nasennymi. Ledwo co odprowadzili ich do kwater i położyli na wyrach, a już posnęli jak susły. Obudził ich alarm. Głośny, potężny i wzbudzający... jakieś emocje. Ekrany rozświetliły się obrazami przedstawiającymi świt. W interkomie miły dla ucha głos mówił o pierdołach: godzinie (7:45 czasu terrańskiego), temperaturze (19 C) i paru innych bzdurach. Prosił też o przygotowanie się w ciągu kwadransa a następnie udanie do sali odpraw. Nie to, żeby było wiadomo, gdzie i co to za sala odpraw. Tak czy inaczej, ogarnęli się - jedni w parę minut, inni wyjechali poza "narzucony" kwadrans. Odebrał ich oficer - ten sam podporucznik, co z helikoptera. McKinley chyba. Tym razem już bez czapki i broni, a mundur wyjściowy i oficerki zamienione na polowe dżunglowe moro Green Mountain Boys i wojskowe trepy. Poprowadził ekipę do miejsca przeznaczenia. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=2flt6ob3x8g[/MEDIA] Była to owalna sala z dużym stołem pośrodku, okolonym krzesłami. Jak sala prezydenckich narad kryzysowych, z filmów sensacyjnych. Pośrodku była mrugająca błękitnymi, "miękkimi" błyskami struktura z elektronicznych kostek, rzucająca w powietrze hologram. Na suficie była podobna konstrukcja. Wspólnie przedstawiały - póki co - mglisty obraz przypominający chmurę ze skrywającymi się weń burzowymi wyładowaniami. - Panie Ishida. - McKinley wychrypiał wciąż zdartym głosem, ale wciąż zdołał wkraść tam nutę szacunku. Jedyna inna osoba będąca w pomieszczeniu odwróciła się do nich i skinęła głową. Był to starszy mężczyzna... "Starszy" to za mało powiedziane. To był sędziwy starzec o ciężkich do odgadnięcia, chyba Eurazjatyckich rysach twarzy i bladej cerze. Jeździł o wózku i odziany był w tradycyjne kimono, tak typowe dla Kombinatu Draconis (skąd pochodziła Asagao) czy innych miejsc utrzymujących tradycyjną kulturę japońską. Spojrzał po nich nieodgadnionym wzrokiem, skinął głową podporucznikowi, który podszedł do panelu przy stole holograficznym i zaczął coś z nim kombinować. - Witajcie, drodzy państwo. Wybaczcie, w tym stanie się wam nie pokłonię należycie. - mimo to, wykonał niski skłon głową - Jestem Maurice Sakon Ishida, były tai-i DCMS w stanie spoczynku. Juliana zatkało. Znał te imię. To był jeden z Minutemen.
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. |
16-02-2021, 21:14 | #20 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=20zjSNLujCM[/MEDIA]
__________________ Po makale Ostatnio edytowane przez Makao : 26-02-2021 o 16:46. |