lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [Sci-Fi] Ad Astra (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/20138-sci-fi-ad-astra.html)

Aro 01-04-2022 21:43

[Sci-Fi] Ad Astra
 


"Now, as that ol' Greek dawg says, life's a banquet -
so don't go thirsty, but don't get drunk, either."

- Dexter DeShawn, “Cyberpunk 2077”


“Kurwi Węzeł”, Port Yingzi
Sampa, System Kuruban
Sektor DR-014, Dzika Rubież
Data Gwiezdna 2194.10.24


Stroboskopowe światła, laserowe wiązki i dym. Gra cieni i świateł, z ciemnymi sylwetkami gibającymi się w rytm uciekającej z głośników muzyki. Basowe nuty uderzały w tłum i wrzynały się w organizm, wprawiając w drżenie. Miarowe melodie elektronicznego futuresynthu zagłuszały rozmowy towarzystwa obecnego w “Węźle”, okupującego podświetlony neonami bar, proste metalowe stoliki i budki, wygodne sierpowate sofy okalające podesty dla tancerzy i nieco bardziej kameralne alkowy z fotelami. “Węzeł” reputację miał słabą w Porcie Yingzi, przez bardziej fortunnych nazywany nawet speluną, ale portowemu lokalowi nie można było odmówić charakterystycznego, bardzo przyziemnego wdzięku. Takiego niewymuszonego, niewycyzelowanego.

Zebrani przy barze, stłoczeni razem niczym sardynki w puszce, obserwowali zatłoczony parter “Węzła” i błyskającą szachownicę parkietu. Barmanka, której zapewne kiedyś marzyła się kariera punkrockmenki wnosząc po krzykliwie zafarbowanym irokezie, z profesjonalnym uśmiechem przesunęła szklanice z zamówionymi drinkami w ich stronę. Neonowe światła baru pulsowały w rytm muzyki, ale grupa nachylona ku sobie nie zwracała na nie uwagi. Inne sprawy wyrywały się na pierwszy plan. Wizyta w Porcie Yingzi i samym “Węźle” nie była jedynie wizytą rekreacyjną. Jak to zwykle bywało, mieli biznes. Do nowych przybyszy na Sampie.

- Baltranowie - skrzywił się Alaishar. - Nie wiem, czy Baltranowie to najlepsi partnerzy biznesowi.

- Nie musimy im ufać - zauważyła trzeźwo Yvette. - Tylko dobić targu.

- Są najlepszą szansą na zdobycie porządnych astromap - oznajmiła Ladra. - Inni życzą sobie za astromapy fortuny, a z Baltranami możemy się potargować.

- I nie będą sprawiać problemów - Burt skinął głową w stronę strategicznie rozlokowanych członków Familii, którzy dbali o bezpieczeństwo i kulturalną zabawę w “Węźle”.

- W razie czego śmigacz jest za rogiem - oznajmił Jeff.

Kompani pokiwali głowami. Astromapy były kolejnym punktem na dosyć obszernej liście, której pozycje musieli odznaczyć w swoim szaleńczym planie odrestaurowania znaleźnego wraku i wydostania się z suchego globu Sampy. Parę było już odznaczonych, ale droga do odlotu w gwiazdy była jeszcze dosyć długa, jakżeby nie mogła być. Przyświecający im jednak cel, wolność w gwiazdach, motywował nader efektywnie. Łączył również, bo nic nie jednoczyło jednostek tak, jak wspólny cel.

Muzyka grała dalej.


***



Wcześniej, o wiele wcześniej

Okręt był elegancki. To jest, kiedyś był elegancki. Wydłużony, wąski kadłub pamiętał jednak lepsze czasy i gdzie kiedyś zapewne lśnił ciemną kompozytową skorupą, teraz był patchworkowo i prowizorycznie połatany metalowymi łatami, wyszabrowanymi w sumie skąd tylko się dało. Skrzydła złączone z silnikami dawno już wyblakły, a starta farba odsłaniała kompozytowe metale, niczym zdarty naskórek odsłaniający skórę właściwą. Wnętrze było w jeszcze nędzniejszym i bardziej opłakanym stanie, z zerwanymi w wielu miejscach płytami ściennymi i podłogowymi, ze śladami niegdysiejszego pożaru, zwisającymi smętnie kablami i popękanymi ekranami. Wszystko utopione w mdłym i nierównym świetle nielicznych jarzeniówek, które jakimś cudem ostały się upływowi czasu.

Ale to było zanim wzięli się za odbudowę znaleźnego astrostatku. Okręt był niczym perełka czy ukryty piracki skarb, był niespodziewanym odkryciem na dzikiej sampańskiej prowincji, którego się nie spodziewali. Nie do końca nawet wiedzieli, dlaczego kupili wtedy koordynaty od tamtego dziwnego Rethelliańczyka, który przypominał szarlatana czy obwoźnego handlarza ze starych filmów, sprzedającego ludowe talizmany, homeopatyczne “lekarstwa” czy ziołowe specyfiki na impotencję, ale inwestycja okazała się być trafiona. Spodziewali się wraku, z którego będą mogli wydobyć części na sprzedaż i tak zyskać profit, ale nie spodziewali się wraku, który nadawał się do odrestaurowania. Fakt, z wielkim nakładem czasu, pracy i kredytów, ale mimo wszystko! Bilet do gwiazd, cóż za znalezisko.

Z czasem okręt zaczął coraz mniej przypominać wrak, a coraz bardziej... Cóż, astrostatek pamiętający lepsze czasy, jakimi w przestrzeni Inicjatywy latali nomadzi, małe firmy przewozowe i wyrzutki społeczeństwa. Nie było co spodziewać się cudów, ale uprzątnięte i załatane wnętrze zaczęło nadawać się do bezpiecznego mieszkania czy przebywania w nim bez obaw o własne zdrowie. Również kadłub został załatany dosyć sprawnie, a elektroniczne bebechy zaczęły być na powrót łączone ze sobą z chirurgiczną precyzją. Silniki przechodziły kolejne próby i symulacje, reaktor powoli zaczynał nadawać się do nuklearnej fuzji, a systemy pokładowe były stopniowo podłączane. Nawet arcyważny manewr odpalenia sterów strumieniowych i kilkusekundowego zawiśnięcia, by wysunąć podwozie, coby okręt nie zalegał w piasku i kurzu, udał się bez większych problemów. Jedynie trochę potrzęsło i potrzeszczało, ale strukturalna integralność pozostała nienaruszona.

Naprawy postępowały jednak powoli i mozolnie, nawet mimo zdobycznego tercetu droidów serwisowych. Latające puszki wyposażone w narzędzia przyspieszały nieco działania, ale ograniczone do prostych czynności nadawały się do niewielkiej ilości zadań. Ot, kropla w morzu potrzeb. Kolejny przełom w naprawach nadszedł na krótko potem, gdy odpalili rdzeń komputerowy. Z początku nie wyglądało to na przełom, gdy wpierw jasnoniebieskie, później szkarłatne światło rozlało się po wnętrzu okrętu, a z głośników uleciały dziwne trzeszczące dźwięki, przypominające jakby język. Pokładowe systemy zwariowały i wyłączyły się zupełnie, a litania zaczęła brzmieć jak zwiastun katastrofy, ale ta szczęśliwie nie nadeszła.

- Rozpoznany język: standardowy federacyjny. Nowy język domyślny zapisany - uleciało wtedy w końcu z głośników nijakim głosem, a jasna sfera wypełniła ekrany. - Wygląda na to, że próbujesz ponownie uruchomić okręt. Może potrzebujesz pomocy?

Komputer pokładowy - a właściwie zaawansowana Sztuczna Inteligencja - okazał się być nader rozwinięty i alarmująco rozumny. Stanu rzeczy nie polepszała wcale niewiedza o dokładnych możliwościach Inteligencji, szczegółach jej oprogramowania i okowów, o ile jakieś rzeczywiście miała. Nie byli nawet pewni, czy ktoś na Sampie byłby w stanie przeprowadzić chociażby diagnostykę komputera wyposażonego w SI, które dopiero co raczkowały jak galaktyka długa i szeroka. Inteligencja jednak, jak się okazało, nastawiona była, z braku lepszego słowa, służalczo i nie dawała o sobie znać, dopóki nie padło z ich strony polecenie lub pytanie.

Prace trwały więc dalej, z kolejnymi pozycjami odhaczanymi z listy niezbędnych do odlotu rzeczy. Jak je pozyskali? Cóż, czasami szabrując, czasami kupując, czasami zapuszczając się na wrakowisko, czasami nawet przelewając krew. Sampa miała to do siebie, że kręgosłup moralny prędko stawał się na niej elastyczny i miejsca na sentymenty było tyle, co kot napłakał.


***



Muzyka grała dalej.

Stroboskopy i lasery błyskały, a dym wił się podobnie jak naoliwione i błyszczące ciała tancerzy i tancerek na podestach. Krągłe kobiece kształty i ostre linie męskich muskułów, jak i wszelkie konfiguracje pomiędzy, kusiły wzrok i było na czym oko zawiesić dzięki skąpym ubiorom, ale biznes wyrwał się na plan pierwszy. Barmanka podeszła do nich i krótko oznajmiła, że Baltranowie są na nich gotowi w “alkowie dwunastej”. Cybernetyczną, chromową dłonią wskazała kierunek, na antresoli okalającej pomieszczenie. Alaishar zerknął jednak w drugą stronę, gdzie nad parkietem górowała loża właściciela “Węzła”, Papy Colombo. Obleczona grubym plastiszkłem, zaciemnionym teraz w tak zwanym “trybie prywatnym”.

- Wypadałoby przywitać się z Papą - oznajmił kompanom - i poinformować, że będziemy dobijać targu pod jego nosem. Papcio nie lubi braku kultury.

A i owszem, Papa Colombo ucieleśniał najlepsze i najchlubniejsze cechy oraz tradycje starych włoskich capo i południowoamerykańskich generalissimów, gdy szło o władanie. Nawet jeśli jego rzeczywista władza ograniczała się jedynie do samego “Węzła” i paru przecznic wokół, tak wpływy i wtyki miał wszędzie. Gruba ryba, jak zwykło się mówić. Zarówno w przenośni, jak i rzeczywistości.

- Mhm - potwierdziła Ladra, która znała historie o “zaginionych” osobnikach, którzy nastąpili Colombo na odcisk. - Wypadałoby się grzecznie przywitać.

- Baltranowie tylko mogą się zniecierpliwić - napomknął Burt.

Spojrzeli się po sobie w chwili zamyślenia. Baltranie zapewne napomknęli już komuś z Familii, że planują handlować z “Węzła”. Musieli, nikt nie był na tyle głupi, by próbować ukryć coś pod nosem mafiozy, prawda? Prawda?

Z drugiej strony, jak już wspomnieli Alaishar i Ladra, wypadałoby przywitać się z Papą. W przeszłości mieli już kontakty z Familią i czasami dobijali targu, nawet w ramach naprawy okrętu, więc żalem byłoby zupełnie spalić tenże most przed czasem.

Decyzje, decyzje...

A muzyka grała dalej.



___________________________________________


Zaczynamy, drodzy Państwo. :) Życzę miłej gry!

Connor 02-04-2022 08:09

Burt “Switch” Burton - taka zabawna gra słów, która pozbawiła zębów kilku takich co to próbowali się pośmiać - pochodził z planety Burrox. Był najstarszym z piątki dzieci i szybko nauczył się kodeksu ulicy. Ulica nie wybacza ale za to szanuje silniejszych. Burt musiał być silny. Nie dla siebie ale dla swojego rodzeństwa, które jako najstarszy obiecał sobie chronić. Tak też zyskał sobie opinię silnego, ale nie okrutnego oraz sprawiedliwego obrońcy słabszych.
Gdy osiągnął dorosłość - przynajmniej rocznikowo - z chwilowego braku pomysłu na życie wstąpił do wojska. Po roku służby stwierdził jednak, że to nie jest praca na całe życie. Po odbyciu obowiązkowego okresu służby wystąpił z wojska. Okres spędzony w mundurze dał mu dwie rzeczy. Zawód mechanika i umiejętności doskonałego posługiwania się praktycznie każdą bronią. Nabyte umiejętności postanowił skutecznie wykorzystać w swoim przyszłym, życiu. Przez kilka lat pracował jako mechanik na kilku transportowcach i na jednym lodowcowcu jednak nigdzie nie zagrzał miejsca na dłużej.

Ostatecznie porzucił pracę mechanika i postanowił zostać najemnikiem. W tych fachu to czego nauczył się w wojsku procentowało z zapasem, a fach mechanika tylko grał na jego korzyść. Wielu dowódców statków płaciło dobrze za najemnego żołnierza, który w razie czego potrafił naprawić praktycznie wszystko na statku. Taka dobrze opłacająca się transakcja wiązana.

Pilota Jeffa “Jokera” Moreau poznał w barze na stacji kosmicznej Kalomena. Okazało się, że obaj przyjęli to samo zlecenie na transport broni przez Dzikie Rubieże. W tracie misji okazało się, że transportowiec Hampton był jednak zbyt smacznym kąskiem. Zostali zaatakowani przez kosmicznych piratów. Jedynie umiejętności pilotażu Jeffa pozwoliły im ujść z życiem. Stracili jednak większość ładunku, który po celnym strzale torpedą wyleciał w przestrzeń kosmiczną przez rozszczelnioną ładownię. Udało im się uciec piratom, którzy na ich szczęście zajęli się zbieraniem dryfujących w próżni skrzyń z bronią i sprzętem wojskowym.
Burt łatał i naprawiał co tylko mógł. Bardzo mocno uszkodzonym statkiem udało im się ostatecznie wylądować gdzieś na totalnym zadupiu Dzikiej Rubieży, na planecie o dźwięcznej nazwie Sampa, która dosłownie była złomowiskiem galaktyki. Niestety statek, który oberwał dość mocno i tylko cudem doleciał, rozpadł się przy lądowaniu. Ważne było, że przeżyli. Można tu było znaleźć wraki niemalże każdej frakcji w znanym kosmosie. Dzięki dosłownie kilku sztukom skrzyni z bronią i sprzętem wojskowym przynajmniej na start byli w dwójkę jako tako wyposażeni. Resztę skrzyń ukryli na wypadek gdyby potrzeba było się z kimś tym sprzętem podzielić.

Sampa. Zadupie zadupia galaktyki. Wielkie złomowisko. Ważne, że można tu było sobie coś “wyklepać” i wyrwać się z tego wrakowiska. Oczywiście jeżeli miało się umiejętności, środki na naprawę i przede wszystkim dużo samozaparcia. Taki był plan, a że Burt nie bał się wyzwań i ciężkiej pracy przystąpił do jego realizacji z Jeffem i poznanymi niedawno ludźmi. Jeżeli uda im się przywrócić jakiś statek do używalności to zaczątki załogi też już jakieś się kształtowały. Byle się wyrwać z tego złomowiska, a jak to się uda to prawdopodobnie będą już na start w posiadaniu statku kosmicznego, do którego póki co nikt nie mógł składać jakichkolwiek roszczeń. Perspektywy jak najlepsze na początek, żeby stanąć na własnych nogach jako niezależna ekipa najemników z własnym sprzętem i własnym statkiem.


Statek znaleźli przez czysty przypadek. Dostali namiar jak zwykle “na części” jednak to co tam znaleźli przerosło ich najśmielsze oczekiwania. To było to na co czekali i po cichu liczyli. Od jakiegoś już czasu pracowali nad remontem. Burt wykonywał najwięcej roboty, gdyż miał największą wiedzę i doświadczenie jako mechanik. Każde zdobyte fundusze kierowali na remont swojego przyszłego statku. Szło całkiem nieźle choć jeszcze daleko było do końca. Gdyby tylko więcej środków mogli przeznaczyć na ten cel na pewno poszłoby szybciej. Jednak ostatnio kiepsko było z porządnymi zleceniami. Do tego ta sztuczna inteligencja… “Switch” był praktycznie pewien, że na tej zapomnianej planecie nie było osoby, która by sobie poradziła ze statkiem z własny SI. Wiedział, że trafiła im się perełka i jeżeli “dogadają się” z komputerem pokładowym to w szerszym rozrachunku wyjdzie im to na dobre. Byle do tego czasu SI ich nie zabiła. SI to takie puste słowo pomyślał montując kolejne podzespoły odpowiedzialne za rezerwy zasilania. Trzeba będzie docelowo ją jakoś nazwać. Alexa, Jexi, Złotko… Coś łatwo wpadającego w ucho i nie obraźliwego trzeba będzie wymyślić.

Odpoczywali w “Kurwim Węźle”. Muzyka, taniec, drinki, gry hazardowe, używki seks. Lokal jak wiele wzdłuż i wszerz całej galaktyki i historii cywilizacji. Dziś wieczór był wyjątkowy, bo sam Papa Colombo był gościem i zajmował swoją loże. Burt niechętnie o tym wspominał, ale miał pewne doświadczenie życiowe i znał tego typu ludzi i otoczenia. Wiedział, że takim ludziom lepiej nie wchodzić w drogę, a okazany szacunek czasem może kiedyś zaprocentować.

- Mhm - potwierdziła Ladra, która znała historie o “zaginionych” osobnikach, którzy nastąpili Colombo na odcisk. - Wypadałoby się grzecznie przywitać.
- Zdecydowanie trzeba się przywitać i złożyć wyrazy szacunku. - Powiedział twardo Bur dodając już tylko w myślach, że “tego wymaga hierarchia łańcucha pokarmowego”.

Dhratlach 02-04-2022 09:57

Alaishair "Wire" Horstel... człowiek o którym było wiadomo tyle co prawie nic. Sywn Gwiezdnych Nomadów, a z nimi nigdy nie wiadomo czym się zajmują poza obsługą astrostatku. Do tego magister inżynier politechniki i magister technologii informatycznej w jednym. Studia dualne.

Co więc robił na Sampie? Tej zapomnianej przez wszelką cywilizację poza kilkoma Rodzinami, czy korporacjami i pochodnymi? Nie powiedział. Nie mówił. Spokojnie się uśmiechał, ale nie ukrywał, że jest na chwilę i chciałby ruszać dalej najszybciej jak się da.

Statek był piękny. Robota którą nad nim była... była przytłaczająca. Prawie jak wychowanie dziecka. Tu jednak nie budował od podstaw, a bardziej odtwarzał coś co kiedyś było i dalej, co może jeszcze być. Pole do rozwoju było. Ten astrostatek był... piękny. Miał potencjał i nie liczył się jego wygląd, tylko to co w środku, a "Wire" jako inżynier widział cudo. Tak, jakby dostać wymarzony, praktyczny prezent, idealnie dobrany, w doskonałym miejscu i czasie.

Być może Sampa, te Wrakowisko, nie było takie złe?

Uruchomienie sztucznej inteligencji go przeraziło. Dosłownie. Przerażające... podniecenie. Omni-rękaw był cudownym urządzeniem, a cybernetyka głęboko schowana w jego głowie pozwoliła obejść problem natury podłączenia manualnego. Jednak dlaczego był przerażony i podniecony zarazem? Odpowiedź była prosta. SI zassało dane i cholera jeszcze wie co z jego rękawa, a następnie samo ustawiło sobie język "domyślny". Tak jakby było w pełni świadome... wręcz nieludzko, maszynowo inteligentne. Jakby było... żywe. Jakby wiedziało, że minęło tyle czasu, że cywilizacja co je zbudowała nie istnieje... albo po prostu uaktywnił przypadkiem, kierując się intuicją odpowiednie protokoły wbudowane w system. Tak czy inaczej, było to przerażające do punktu podniecenia i podniecające do punktu przerażenia jednocześnie...

- Rozpoznany język: standardowy federacyjny. Nowy język domyślny zapisany - uleciało wtedy w końcu z głośników nijakim głosem, a jasna sfera wypełniła ekrany. - Wygląda na to, że próbujesz ponownie uruchomić okręt. Może potrzebujesz pomocy?

Alaishar milczał krótką chwilę bijąc się z myślami i uczuciami, by ostatecznie wszystko wyciszyć wewnątrz.
- Alaishar "Wire" Horstel. - oznajmił nad wyraz obojętnie i niewzruszony - Główny mechanik pokładowy. Wszelkie procedury odnośnie ponownego uruchomienia krętu są wysoce wskazane. Imperatywem jest również pełna diagnostyka systemów pokładowych, oraz raport uszkodzeń.

Oczywiście, przemilczał ten fakt wszystkich swoich podejrzeń przed wszystkimi. Minęło niewiele czasu od tamtego momentu, wiec pewnie spędzi jeszcze nieprzespane miesiące, aż zrozumie wyższe funkcji tej Sztucznej Inteligencji. Sztuczna... huh? W tym szczególnym przypadku brzmiało to co najmniej obraźliwie!


* * *


Teraz jednak siedzieli w Kurwim Węźle... i szczerze, był to Węzeł. Do tego zdecydowanie Kurwi. Było wszystko jak tylko się miało znajomości, kredyty. Prawdę mówiąc widział w tym miejscu niezłą siedzibkę. Może by i wrócił po latach właśnie na Sampę? Lepsze niż Kalomena jak dla niego, choć tamta stacja i jej uroki... ale potencjał Złomowiska!

Gdy pojawią się środki i okoliczności. Wiele zależało też od astrogacyjnej lokalizacji w ramieniu galaktyki, a map nie oglądał od dawna!


- Kiedy przychodzisz w gości, okazujesz szacunek gospodarzowi. Jesteśmy gośćmi Papy i mamy przyjemność go zastać. Baltranowie zrozumieją. Poza tym, gdyby nie chcieli dobijać interesu, nie zaproponowaliby spotkania, a Papa właśnie przybył.

Był spokojny, a jego oczy zdawały się patrzeć gdzieś dalej niż te powabne młode kobiece ciałka wyginające się w rytm muzyki. Lekki uśmiech kącików ust zawitał na jego twarzy w radosnej, choć trochę szyderczej mimice.

"Hmm..." - leniwy uśmiech o łagodnie drapieżnych oczach wpatrzonych w tłum
"Ta czarnulka chyba jest na proisadzie amilowym di-metyloeremilinowym d-kwasie laukinowym lewoskrętnym... metoda Horssh'Ala, czy Ernisty?"

Upił czystej starej terrańskiej whiskey na skałach z solidnego szkła i zaciągnął się w niemej rozkoszy wonią Kurwiego Węzła. Ten zapach, to co widziały jego zaugmentowane oczy... to, że wydał na nie krocie by wyglądały jak najbardziej i najwierniej jak jego naturalne to inna sprawa. Kwestia kosztów.

Spojrzał na swoją bandę.
- Z Beltranami niewiele miałem do czynienia. - przyznał szczerze -Nie wiem czego się po nich spodziewać. Lepiej być ostrożnym. Idźcie do nich, a ja dołączę później. Tylko ich powiadomcie. Kto wie czego chcą, ale kwestie technologi nie dobijajcie beze mnie, to moja działka. Ja? Przedstawię naszą sprawę Papie, Beltranowie nie muszą o tym wiedzieć. Im mniej wiedzą, tym lepiej.

Adi 07-04-2022 11:53

Jeff Moreau urodził się w 2155 roku na stacji Arcturus. Od dziecka, więc towarzyszyła mu grawitacja. Człowiek od zadań specjalnych, czyli od pilotażu. Od myśliwców po ciężkie fregaty. Jednak tego dnia, gdzie znaleźli Lakotę w opłakanym stanie, wiedział już, że to będzie ten okręt, który zaprowadzi go na szczyt. Może wymagało to mnóstwo czasu, kredytów, potu oraz cierpliwości, niemniej jednak widział oczami wyobraźni, że w tym lewym fotelu spędzi najlepszy czas w swoim życiu.
Lakota była do połowy zagrzebana w piasku Sampy, jednakże podwozie, może i było dość mocno zardzewiałe, ale sprawnie działało i statek się uniósł. W pewnej chwili, gdy jeden z mechaników imieniem Alaishar, uruchomił SI Jeffowi aż się włosy zjeżyły na plecach. Stał tam na mostku i podziwiał uszami syntetyczny głos. Spojrzał na Burta ten wyglądał jakby zastanawiał się nad nazwą dla niej, sztucznej inteligencji. Na pewno SI mogłaby im dużo pomóc jednak trzeba by ją skalibrować i wprowadził poziom tajności by nie wyrwała się spod kontroli. Najlepiej byłoby przyczepić ją do centrali, gdzie uzyskałaby dostęp do całej Lakoty. Oczywiście musiałaby być zabezpieczona hasłem. Lakota miała nawet hangar na pojazd naziemny, jeśli na takowego się załapią.


Kurwi Węzeł.
Miejsce, gdzie Joker niechętnie się wybierał, a przynajmniej nie celowo. Tym razem mieli się dogadać z Papą Colombo. Oczywiście Alaishar zgrywał ważniaka, jakby się znał na robocie. Jeff w każdej chwili mógł go porzucić na tej zaplutej planetce. Niemniej jednak potrzebował go do odrestaurowania Lakoty. Niby miał już mechanika Burta, którego poznał, gdy odebrał zlecenie na przewóz broni przez Dzikie Rubieże. To właśnie przez to zlecenie wylądowali tutaj, w tej hałaśliwej dziurze.
"Własnych myśli nie słyszę" - pomyślał Jeff poprawiając czapkę. Jednak, gdy się pochylił by usłyszeć co mieli do powiedzenia przyszli członkowie Lakoty, to słyszał jedynie mruknięcie jednej z kobiet, zaś Alaishar chciał to rozegrać po swojemu. Jak zwykle czekali na coś na co zwykle się czeka….kto pójdzie pierwszy? Na pewno nie on, Jeff był kiepskim rozmówcą. Muzyka grała dalej.

Mag 07-04-2022 13:30

Sączyła sobie słodkiego drinka z parasolką i wydawała się nie zwracać uwagi na otoczenie. Ale jej czujność zdradzał ruch uszu, zakończonych czarnymi pędzelkami, które niczym horągiewki kołysały się za każdym razem gdy ucho zmieniało pozycję nasłuchu. A robiła to nie tylko dla ich bezpieczeństwa, ale też z ciekawości przysłuchiwała się rozmowom w koło, które jej czuły słuch wyłapywał w tym hałasie.

Kurwi Węzeł nie był jej obcym miejscem, często miała tu wizyty domowe, ale też wiele osób, głównie kobiet, przychodziło do kliniki, w której się udzielała Yvette, prosić o pomoc lekarską. Jakakolwiek by ona nie była. Co prawda na codzień pracowała w klinice swoich ludzkich rodziców, znajdującej się w jednej z tych niewielu lepszych dzielnic, gdzie pacjentów było stać na opiekę medyczną. Pewnie gdyby nie wychowanie to Kitenka skupiła się na karierze w ekskluzywnej klinice i zarabiała krocie. Jednak państwo Mayers byli ludźmi wrażliwymi na krzywdę słabszych, tych którzy w życiu mieli mniej szczęścia. Należeli przecież do Askatasuny, a była to łączona organizacja pozarządowa państw Inicjatywy, będąca międzygatunkowym ruchem humanitarnym. Nieśli pomoc potrzebującym bez względu na pochodzenie, rasę, klasę, seksualność czy przekonania religijne i polityczne. Askatasuna była najbardziej znana z działań abolicjonistycznych w przestrzeni relhańskiej i niesienia pomocy zbiegłym niewolnikom, koordynując ich osiedlanie się na światach Inicjatywy z rządami.

Oczywiście nie ulegało żadnym wątpliwościom, że Kitenka bardzo lubiła wygodę jaką dawały pieniądze, za które można było kupić wyborne jedzenie, wygodne ubrania oraz sypiać na miękkich poduszkach. Ale w odróżnieniu od swoich pobratymców, a przynajmniej tego co o nich słuchała, miała w sobie chęć wyciągania ręki do potrzebujących i dzielenia się swoją wiedzą i umiejętnościami, z osobami które tego potrzebowały, ale nie miały pieniędzy.

A czemu w ogóle znalazła się w tym przybytku Papy Colombo, w towarzystwie trzech ludzkich mężczyzn i rihi’narijskiej kobiety? Bo Alaishar ją ładnie o to poprosił. Polubiła go od ich pierwszego spotkania, czyli gdy łatała go po jednym nieudanym spotkaniu z interesantami. Zawsze bawiło ją gdy wspominała ten dzień.
Początkowo tylko żartowała, że może dołączyć, ale widząc jak zmienia się statek, jak z czegoś co dla niej wyglądało na kompletny złom, zaczyna wyglądać jak porządna maszyna to poczuła zew kosmosu.
Zaintrygowało ją, że statek miał Duszę. Tak właśnie nazywała SI, choć Alaishar wyraźnie jej wytłumaczył czym jest. Bardzo też popierała pomysł Burta, że trzeba JEJ nadać imię. Według niej Jexi brzmiało dobrze. Może to jej własna inność, której była świadoma na każdym kroku, a może empatia sprawiały, że chyba jako jedyna w załodze traktowała to SI jak żywą istotę, która jak każdy inne żywe stworzenie potrzebuje od czasu do czasu odrobiny uwagi i troski. Więc gdy inni zajmowali się czysto technicznymi problemami statku, Yvette rozmawiała z nim. Opowiadała mu o swoim dniu, czytała powieści przygodowe i romantyczne.

Po sugestii Alaishara, Yvette skinęła mu głową.
- Dobry pomysł, nie musimy wszyscy iść się z nim witać. My z Ladrą udamy się prosto do Baltran - stwierdziła i spojrzała na Rihi’Nari.

Dhratlach 07-04-2022 16:09

"Wire" pokiwał powoli głową.

- W takim przypadku przyda się wam zbrojne wsparcie. - spojrzał tu na dwójkę najemników z powołania kiwając im lekko głową i z powrotem spojrzenie spoczęło na kobietach - Jak mówiłem, Baltran nie znam, ale mają swoja reputację. Widok zbrojnych może zadziałać na nich pozytywnie i będziecie przy tym bezpieczne. Ja upewnię się, że Papa wie i będzie gotowy na wszystko jeśli coś pójdzie prosto w piach.

kanna 10-04-2022 22:52

- Nie – Ladra pokiwała przecząco głową. – Zasady są jasne: najpierw gospodarz, potem inni. Oczywiście, jest kilka ras u których kolejność jest odwrotna, lub zgoła nieoczekiwana, ale to nie ten przypadek. Żadnego handlu, póki nie okażemy szacunku Papie.

Napiła się trochę soku ze swojej szklanki. Alkohol dawał jej natychmiastowego kopa, ale równie szybko wysyłał umysł na najbliższą orbitę. Jej znajomi śmiali się, że jest bardzo ekonomiczna : jeden drink wystarczał jej na całą noc zabawy. Ale nie po to przyszli do tego przybytku (Swoją drogą, co za pretensjonalna nazwa, ciekawe, czy oferują też samców, zanotowała sobie, żeby sprawdzić. Nie planowała korzystać, ale bardzo wierzyła w równość wszystkich płci i ras. )

Była w pracy.

Właściwie, to pracowała cały czas, każde, nawet przypadkowe spotkanie, mogło okazać się cennym kontaktem. A Landra była kolekcjonerką. Jedni zbierali muszle, inni akcesoria erotyczne a jeszcze inni – przewody cewek. Ona za to kolekcjonowała kontakty. Wiedziała, kto za co opowiada, co kto potrafi, kto co ma. Lub jak dotrzeć do ludzi, którzy wiedza to, co inni potrzebowali wiedzieć. Lub mieć.
Matka uczyła ją tego od zawsze, od kiedy tylko pamiętała. Przed każdym przyjęcie, każdym spotkaniem kazała zapamiętywać małej Landrze imiona, tytuły, wygląd gości. Odpytywała ja potem z tego. A kiedy dziewczynka podrosła na tyle, żeby opanować czytanie, miała szukać informacji o gościach. Oraz rozmawiać z nimi w taki sposób, aby dowiedzieć się jak najwięcej.

Była w tym naprawdę dobra. Po części to zasługa jej zdolności psionicznych i silnie rozwiniętej empatii, po części zaś – wychowania w rodzinie ambasadora i od mała nasiąkania różnymi kulturami, styczności z różnymi językami i zwyczajami. Oraz oczywiście sieci znajomości, którą budowała od zawsze, pomna słów matki, a którą rozbudowała jeszcze bardziej, kiedy to zmuszona została do opuszczenia swoją rodzinną planetę.

Lojalna i rzetelna. Tak była postrzegana. Tak dbała, żeby ja postrzegano. Słowna. Pamiętliwa.

- Najpierw Papa. – powtórzyła. – Żadnych ruchów bez jego błogosławieństwa. Chyba, że sytuacja… - zafalowała dłonią. - Ale o tym pomyślimy, jeśli go nie dostaniemy. Chodźmy.

Wstała i obrzuciła spojrzeniem lśniących oczu swoich towarzyszy.

Aro 19-04-2022 19:14

- Najpierw Papa. – Zadecydowała Ladra. – Żadnych ruchów bez jego błogosławieństwa. Chyba, że sytuacja… - zafalowała dłonią. - Ale o tym pomyślimy, jeśli go nie dostaniemy. Chodźmy.

Poszli. Dokończyli zamówione drinki i napoje, podnieśli się z miejsc na końcu baru i ruszyli okrężną drogą ku skrytym w cieniu i za dymną zasłoną przebijaną stroboskopami. Ladra sunęła na przedzie, z tą wrodzoną rihinaryjską gracją, ale I Burt wysforował się na szpicę po jej prawicy. Jego gabaryty przydawały się w wielu sytuacjach, jak choćby tutaj - w przepełnionym “Węźle” trzeba było przepychać się i przepraszać, prześlizgiwać między klientelą i gdzieniegdzie używać łokci. Tutaj, w roli “tłumołamacza”, Burton sprawdzał się świetnie, torując drogę swoim towarzyszom, którzy ciągnęli za nim i Ladrą.

Przemknęli wokół podestów dla tancerzy i okalających je łukowatych kanap, ignorując towarzystwo podziwiające wijące się ciała. Skąpa bielizna strategicznie eksponowała to, co miała eksponować, a obcisłe materiały czule otulały krągłe kształty pań i pakunki panów. Stadko jakichś korposzczurów nagabywało duet tancerski, w akompaniamencie śmiechów, chichów i oklasków. Kompani parli dalej, przebijając się przez tłum i wspinając metalowymi stopniami na antresolę. Kolejne schody, prowadzące już do prywatnej komnaty Papy, obstawione były jednak członkami Familii. Latynoska z wytatuowaną różą na szyi wstrzymała ich stanowczym uniesieniem dłoni.

- Prywatne pomieszczenie - oznajmiła krótko.

- My do Papy - odezwała się Ladra.

- Umówieni?

Zanim jednak było dane im odpowiedzieć, Latynoska przyłożyła palce do komunikatora wciśniętego w ucho. Krótkie “mhm, rozumiem” i już usuwała się z drogi, gestem zapraszając grupę do wspięcia się po schodach i wejścia do loży. Drzwi rozsunęły się z niesłyszalnym niemal szumem, wpuszczając ich w obręb sanktuarium Papy. Loża była urządzona na bogato, jakżeby inaczej. Kompozytowe metale akcentowane były złotem, półki baru uginały się pod ciężarem butelek. Eleganckie kanapy i fotele wciśnięte były na lewo, przed plastiszkło które od tej strony było niczym stare lustra fenickie i pozwalały podziwiać wijący się w dole tłum. Sam Papa Colombo, zwalisty człowiek z religijnymi tatuażami na całej rozciągłości wielkiego ciała, uśmiechnął się w ich stronę i powstał ze swojego miejsca. Rozpostarł ramiona, jakby planował ich uściskać. No, chociaż jedno z nich.

- Ladra! Moja ulubiona Rihi’Nari na Sampie.

- Panie Colombo.

- Mówiłem już - Colombo aktorsko pogroził jej palcem - Tomasso. Prosiłem, żebyś mówiła mi po imieniu. Horstel, Burton, Moreau, panno Mayers.

Papa skinął każdemu z nich głową i gestem wskazał kanapy, zapraszając ich w głąb swojej loży. Sam podreptał w stronę eleganckiego fotela, na którym zaraz też zasiadł.

- Czemu zawdzięczam tą wizytę?

- My w interesach - Ladra wiedziała, że Colombo lubi bezpośrednie podejście. - Będziemy dobijać targu.

Colombo pokiwał głową i mruknął, zgarniając zalegający na stoliku datapad. Ekran rozjaśnił się mdłym światłem i gruby palec zaczął zaraz przesuwać się po urządzeniu.

- Jak mniemam z którymś z moich gości. Którym?

- Z Baltranami.

Atmosfera zmieniła się nagle i przyjemny Papcio zniknął jak sen jaki złoty. Uśmiech spełzł z warg, a brwi ściągnęły się ku sobie. Datapad rąbnął z powrotem o stół. Kompani wiedzieli, że oto opada maska i zaczynają kiełkować prawdziwe kolory Colombo.

- Nieładnie - wysyczał. - Cichaczem chcą kręcić interesy pod moim dachem. Jebane skorupiaki.

Papa zerwał się ze swojego miejsca, podchodząc do oszklonej ściany i wzrokiem przebijając zadymione pomieszczenie. Zapewne w poszukiwaniu wielce nierozważnych Baltranów, którzy swoim podstępnym działaniem nastąpili mu na odcisk i pod którymi to otwierała się właśnie mogiła.

- Dobijcie targu - Colombo w “Węźle” nie był przyzwyczajony do grzecznego proszenia o cokolwiek. - Ale nie tutaj. Wystawcie ich mojej Familii gdzieś w jakiejś okolicznej alejce. Nie chcę strzelaniny tutaj. Wystawcie ich, a cokolwiek mieli wam sprzedać, będziecie mogli zatrzymać.

Kompani spojrzeli po sobie. Papcio dalej trwał przy szkle, czekając na odpowiedź.

Aro 08-05-2022 18:09

- Tomasso – Ladra podniosła się i podeszła do mężczyzny. - Stawiasz mnie - nas - w trudnej sytuacji. Wiesz, że jestem rzetelna i można na mnie polegać. Inni też to wiedzą. Rozumiem twoje wzburzenie, ale stracę reputację, jeśli przyjmę twoją propozycję.
Stanęła tak, aby móc spojrzeć w oczy mężczyzny.
- Znajdźmy rozwiązanie, które pozwoli nam obydwojgu zachować twarz.

Burt jak zwykle się nie odzywał kiedy nie oczekiwano tego od niego. Jak zazwyczaj w podobnych sytuacjach starał się wyglądać na twardziela - którym zresztą był - ale wiedział, że ten efekt działał. Może nie zadziała na Papę ale zachowywał się tak siłą przyzwyczajenia.

- Yvette… tak między nami… - Wire zwrócił się cicho nachylając do Kitenki - …Amelishyda Nepatyczna i Dorgundyna Di-Kwasu Poisanckigo, a działanie na Baltran w roztworze alkoholu?

Mechanik miał nietypowe pytanie… bardzo. Jak dwa narkotyki z bardzo długiej listy używek dostępnych w całej galaktyce. One, jak i praktycznie wszystko co chemiczne stosowane w medycynie. Obydwa bezpieczne i rozkoszne dla ludzi, z czego jeden cudowny dla Pallyrian, a śmiertelny dla Rethellian, a drugi mocno nieprzyjemny dla Hajjan i Sabiran, z działaniem silnie usypiającym, wręcz zwalającym z nóg na Alarów… pytanie co z nimi z Baltranami?

Jeff również siedział cicho. Nie wyglądał może jak góra mięśni, nie to co Burton, przez co tylko przyglądał się rozmowie między Ladrą, a Tomasso. Kompletnie odpłynął lub też miała na to wpływ dudniąca muzyka 'Kurwiego Węzła'. Nic nie rozumiał z tej rozmowy. Udawał zaś zainteresowaniem lokalu. Rozglądając się wokół.

- A ja stracę reputację - ripostował w końcu Colombo - jeśli puszczę im to płazem i nie zrobię z nich przykładu. Sama wiesz, jak ciężko buduje się opinię i jak łatwo ją stracić. Jakie rozwiązanie proponujesz zatem, droga Ladro?

Kitenka po sugestii pana tych włości nastroszyła się. Była zmartwiona, nie chciała mieć do czynienia z robieniem krzywdy Baltranom i to jeszcze po tym jak mieli dostać od nich potrzebne im dane do statku. Postawiła uszy gdy jej przyjaciel Alaishar zadał jej pytanie.
- Myślę... - doktor Mayers przeciągnęła słowo, bo zamyśliłą się, próbując sobie przypomnieć. - Amelishyda Nepatyczna w połączeniu z alkoholem może zwalić Baltranów z nóg - odpowiedziała cicho. - Mają co prawda zwiększoną odporność, przez co może trochę wolniej na nich działać, ale byłabym w stanie określić skuteczną minimalną dawkę.

Alaishair pokiwał powoli i z wdzięcznością głową z tymi czułymi oczami wpatrzonymi w nią, po czym uśmiechnął się do niej przyjacielsko. W ten sięgając po swój datapad zrobił parę kroków w tył pozostawiając grupę przed nim. Palce zaczęły muskać bezgłośnie ekran z werwą i wprawą.

Burton nadal przysłuchiwał się w milczeniu choć jego umysł pracował na wysokich obrotach. Rozwiązania siłowe często były nie do uniknięcia i to zazwyczaj jemu wtedy wypadał taki zaszczyt. Jednak jak dotychczas starali się postępować tak aby przemoc była rozwiązaniem ostatecznym. Być może i tym razem kreowała się możliwość upieczenia dwóch potraw na jednym ogniu.

Yvette kątem oka chwilę przyglądała się Horstelowi, zastanawiając się co też mu się w głowie urodziło. Ale zaraz skupiła wzrok na Ladrze, ciekawa co zaproponuje i z nadzieją, że nie będzie to wymagało rozlewu krwi.

Papa w końcu oderwał wzrok od lokalu za plastiszkłem, obracając się na pięcie i omiatając spowitą w ciszy lożę. Czy słyszał pytanie Alaishara i odpowiedź Yvette ciężko było stwierdzić, ale wbił spojrzenie w pukającego po datapadzie Horstela.

- Co knujesz? - Colombo rzucił krótko w jego stronę.

- Panie Colombo… mam propozycję. - powiedział po wprowadzeniu ostatnich danych w datapad patrząc na człowieka i robiąc parę kroków przed szereg w jego kierunku, ale nie zbliżając się za blisko. Ukłonił się nieznacznie i powiedział. - Wszystko jest tu wyjaśnione.

Spojrzał na jednego z ludzi Władcy Kurwiego Węzła co stali nieopodal. Nie znał Colombo tak dobrze, by do niego zbliżać się na dystans prywatny… bez pozwolenia i nie miał zamiaru tego sprawdzać.

Siedząca w kącie wytatuowana Latynoska, do tej pory jedynie beznamiętnie przypatrująca się wymianie słów, pod spojrzeniem Horstela drgnęła i wstała ze swojego miejsca. Chwyciła datapad i przekazała go Papie, który uważnie, ze ściągniętymi brwiami wczytał się w rozpiskę. Uśmiech, ten z gatunków drapieżnych, zaczął tańczyć mu na wargach.

- Amanda, czytaj.

Colombo zwrócił się do swojej “asystentki”, która prędko przewinęła wiadomość na ekranie i, po krótkim skrzyżowaniu spojrzeń z Papą, skinęła głową i opuściła lożę, wciskając datapad z powrotem w ręce Horstela. Zerkając nawet na niego z zaciekawieniem w ciemnych oczach. Sam Colombo podszedł do niego i poklepał nawet po ramieniu.

- Dobijcie targu - pokiwał głową. - Macie moje błogosławieństwo.

Nagła zmiana o sto osiemdziesiąt zaskoczyła nieco grupę, ale jak głosiło przysłowie “darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda”. Podnieśli się więc ze swoich miejsc, podziękowali ślicznie gospodarzowi i opuścili lożę, klucząc antresolą smaganą stroboskopami.


***


Baltranowie nie byli przyjemnym gatunkiem. Nawet pomijając ich ojczystą Hegemonię, agresywne państwo któremu marzyło się imperium międzygwiezdne, skorupiaki wyglądali po prostu dziwnie, obleczeni tym swoim egzoszkieletem i z tymi paciorkowymi, lśniącymi oczami. Nawet język mieli dziwny, pełen kliknięć, klekotów i chrząstów, z których spora garść umykała nawet uniwersalnemu tłumaczowi. Baltrański kwartet w “Węźle” okazał się jednak być, cóż, może nie do końca przyjacielski, ale zdecydowanie przestrzegający zasad savoir-vivre’u. Powitanie było chłodne, ale wystarczająco kordialne jak na sampańskie standardy i zaraz towarzystwo rozsiadło się w okupowanej przez nich alkowie dwunastej.

Walające się po podłużnym stole szklanice i puste butle niepokoiły nieco. Ilość wypitego trunku, po prędkim rachunku przynajmniej, wydawała się wystarczająca, by zwalić większość humanoidów z nóg, a po Baltranach nie było widać chociażby lekkiego rauszu. Jeszcze bardziej niepokoiła prosta szkatułka z ciemnego metalu, której zawartością były jakieś kryształki zapewne kruszone i ładowane w leżące opodal fajki. Horstel zerknął ukradkiem na Yvette, która napotkała jego spojrzenie i jedynie uśmiechnęła się nieznacznie w jego kierunku. Mayers była pewna swoich obliczeń i powodzenia uknutego przez Alaishara planu.

Negocjacje rozpoczęły się, z Ladrą i jednym z Baltranów - który przedstawił się jako Xeri - obejmujących prowadzenie. Negocjowali warunki wymiany i cenę, a kelnerzy “Węzła” dostarczali kolejne zamówione drinki, ze szklankami dla Baltranów kryjących niespodziankę.

- ...ale oczywiście musimy sprawdzić jakość oferowanych przez panów astromap - oznajmiła Ladra.

Parę chrząstów, chyba niezbyt zadowolonych, uciekło ze skorupiaków. Xeri jednak wyciągnął datapad i przesunął po blacie w ich stronę. “Joker” i “Wire” pochylili się nad ekranem, przeglądając kolejne pliki szybkimi ruchami palców. Mapy, formuły, równania i sieć hipermostów kwitły na ekranie, z paroma jedynie brakującymi elementami. Na kwitnącej astromapie brakowało jedynie przestrzeni baltrańskiej, z plikami o niej traktującymi usuniętymi. Tego można było się spodziewać, a że Rubież dzieliła od Hegemonii przestrzeń Inicjatywy, była to mała strata. Nader odległe strony, do których podróż była biletem w jedną stronę.

ŁUP!

Baltranowi rąbnęli jak jeden mąż, osuwając się z kanapy, pozbawieni przytomności. Mieszanka zadziałała na nich zaskakująco szybko, nawet wbrew najśmielszym oczekiwaniom Yvette. Kitenka prędko śmignęła palcami, uruchamiając skan medyczny na omnirękawie, z ulgą widząc że życie nie uciekło ze skorupiaków. Alaishar z kolei, z zadowoleniem wymalowanym na twarzy, sięgnął ku panelowi w ścianie, chcąc zasygnalizować ludziom Papy, że już, szast-prast i po sprawie. Tyle tylko, że konsola zgasła mu pod palcami.

A w chwilę później zgasły światła. Ciemność i cisza spowiły “Węzeł”.

Tylko na chwilę, bo awaryjne mdłe światło rozlało się po wnętrzu, a z parkietu dobiegły krzyki zaskoczenia i pretensji. Nie było już muzyki, tańców czy picia, klientela krzyczała domagając się wyjaśnień. Kwintet wyległ na antresolę w półmroku rozświetlonym przez cienką linię na podłodze prowadzącą do, jak miarkowali, jednego z wyjść ewakuacyjnych. Sylwetki w dole kotłowały się, zmierzając do wyjścia, przy akompaniamencie pomruków niezadowolenia i narzekań.

Syki z dołu dobiegły uszu Yvette w chwilę później, poprzedzone metalicznymi, rytmicznymi stukami, ale zanim Kitenka zdążyła przesiać pamięć i zidentyfikować dźwięki, w dole wybuchła panika. Czarny dym, gęsty i nieprzebity, wypełnił parter “Węzła” i wzbił się chmurą ku górze. Klientela rzuciła się do panicznej ucieczki wszędzie, antresola zadudniła szybkimi krokami i alkowy opustoszały w tempie ekspresowym. Członkowie Familii już mieli broń w rękach i zerkali przez poręcz, ale próby przebicia dymnej zasłony były skazane na porażkę.

- Zaraz zrobi się gorąco - ostrzegł Burton, sięgając po ciężki blaster przy pasie.

W dalekim końcu antresoli pierwsi goście właśnie zaczęli wypadać przez wyjście ewakuacyjne, a na parterze... Na parterze harcowały cienie.

Wiązki blasterów przecięły dymną zasłonę.

Robiło się gorąco.

Dhratlach 08-05-2022 18:53

"Wire" nie reagował gdy latysoska wystała i odebrała od niego datapad. Podziwiał ją, każdy skrawek jej ciała i figury z beznamiętnym spojrzeniem. Zwrócił spojrzeniem na Papę i wewnętrznie podobała mu się jego reakcja. Miałby tą samą na jego miejscu.

"Amanda, huh?" - przemknęło mu przez myśl, a gdy jej zaciekawione spojrzenie na nim spoczęło... odwzajemnił pewnym i spokojnym. Może nawet trochę rozbawionym? Podobało mu się co widział, ale nie obejrzał się za nią gdy wychodziła. Jej tatuaże... ile podlegało Rodzinie, a ile opowiadało prywatne życie? Były dobre... i piękne... a każda Rodzina miała swój kod...

Jaka szkoda, że był wolnym strzelcem i nie wiązał się tatuażami... ale może i to na dobre, choć wspólny grunt... przyjdzie czas... jeszcze przyjdzie...

Colombo, ramię, błogosławieństwo.

Nie mówił nic, tylko skiną uniżenie w podzięce głową. Znał lekcję odebraną od Amandy.... "W towarzystwie Papy, będąc jednym z Nas... mów... Nic... będąc na jego i chwili wezwanie."

Ludzie zawsze będą gadać... i on miał zamiar na tym zagrać.
'Jak jeden z Nas... ale jeszcze nie nasz...'
Retorta?
'Trzeba po prostu budować mosty... a ludzie nie zauważą jak zaczną nimi chodzić.'

* * *

Horstel wiedział, że jest źle jak tylko zgasły światła. Ciąg wydarzeń który nastąpił potem... Widział wszystko i zdał prosty, beznamiętny komunikat przez panel.

- Horstel do Rodziny - chwila pauzy - Baltranowie zasnęli.

Musieli wiedzieć, że a) plan się udał, oraz b) że nie ma co na Baltran liczyć. Czysta nieskomplikowana szczerość w relacji z szefem. Lubił prostą komunikację. Im prostsza tym lepiej.

- Rozkazy?

Zapytał, ale nie brzmiało to jak pytanie. Przy najmniej nie pytanie z gatunku "co dla nas macie", czy "co mamy robić" a bardziej "gdzie i kogo zabić". Brzmiało to niemal jak żądanie raportu. Podkręcił głośność komunikatora i rzucił do swojej grupy "odrzucając gwałtownie i zdecydowanie, oraz wręcz przesadnie karając" wszelkie objawy sprzeciwu w tonie głosu...

- Bepieczeństwo Papy jest priorytetem, potem Baltran.

Patrząc po zebranych w pokoju uśmiechając się przy tym jak bardzo zadowolony z życia lis dodał.

- Papa chce z nimi porozmawiać. - kiwnął głową na Baltran tłumacząc tyle co nic. W końcu, Baltranie żyli, a Papa chciał pogadać... cóż za ciekawy zwrot.

Uśmiechając się luźnie ruszył zabrać się za datapad z astromapami, by umieścić go w torbie u pasa... oraz samych Baltran by ich "w miarę" dokładnie przeszukać.

Nie, nie żeby był był żołnierzem, ale wolał działać ze spokojną głową... na lekkim rauszu... jak zawsze. No tak, często.

W końcu tam skąd pochodził nie gadało się o interesach przed pierwszym shotem w gardło "wysoko-procentówki". Tak, więc tak... przynajmniej on... był wstawiony...

...ale był skupiony na celu! Nic więcej! Był kryminalistą... nic więcej... a że akurat dwóch żołnierzy było pod ręką... najemników... ale "swoich"... lepiej dla niego i choć Baltranie by się przydali... to będą trochę, oj "trochę... bezpiecznie spać"...


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:34.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172