Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-11-2022, 15:25   #1
 
Pinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputację
Cool Star Wars: Czerwień I Błękit +18





STAR WARS: CZERWIEŃ I BŁĘKIT [+18]






Gwiezdny Kotek, jak nazwała ją pieszczotliwie jego właścicielka, dawniej mężczyzna, ulicznik z Corelli teraz poważana przemytniczka i pilotka, wyskoczył z nadprzestrzeni, ostro i agresywnie, stając na orbicie pustynnej planety Tatooine. Dwie gwiazdy układu Tatoo świeciły mocno, wpadając przez dymną mgłę siedziby pilota, rzucając pasma ostrego światła tańczącego w rytm palonego papierosa. Pustynna planeta wyglądała dla Elyndiry Healstrom mizernie, nigdy jej nie widziała, wychowana jak Lyda na zurbanizowanej Corelli, tyle, iż w zgoła odmiennych klasach społecznych. Nie widać było iglic potężnych wieżowców galaktycznych korporacji, natężonego ruchu trans-orbitalnego, ani nawet uronienia łzy dużych zbiorników wodnych.

Kapitan, która paliła jak vikański bazyliszek wyrzuciła niedopałek, do mocno zapełnionej zapalniczki po jej lewicy. Kokpit migotał i mienił się czerwonymi i jasno niebieskimi ekranami w wysokiej rozdzielczości i setką lub tysiącem drobnych kontrolek. Gwiezdny Kotek był wzorowany na lekkiej fregacie YT-1300, lecz jak mówiły plotki pewien Pomniejszy Moff z Odległych Rubieży kazał na jej wzorze zbudować iście Imperialny typ, wyglądem i techniką zbliżony do TIE Advanced. Lyda spojrzała przez okrągły przypominający czasy galaktycznej despoty iluminator.

-No to jesteśmy moja droga Lyn. Sprzedamy i wymienimy cały łup od tego gangstera z Naszej Corelli u mojego zaufanego pasera Pedro. Pedro-Phila.

-Co?!- powiedziała Healstrom, chyba nie dowierzając nietypowemu imieniu.

-Miał na imie Pedro.- Lyda od razu zrozumiała od razu o co chodzi.- Po prostu Pedro. Był zacnym fixerem z Ono-Bay i miał sieć kontaktów. Po prostu pewnego razu zdobył, miał dwunastoletnią dziewczynkę. Posiadał wtedy dobre 45 lat. No i tak mu dali ten psudonim. Plus.- przemytniczka cmoknęła ustami.- Jego alias to był, per se Phil Man. Głupota… Wylądujemy w Mos Tetya… To dość spora osada rządzona przez iście świętobliwy ród, z Coruscant, który skazany przez Senat na rodzinną banicję wziął od nowa władanie na Tatooine i założył miasto wokół wytworzonego sztucznie sporego jeziora. Teraz to świetna oaza.

Lyn nie wydawała się przekonana. Wstępnie ustaliły, że ukradli od Marvela, watażki i bossa gangu Smoggersów kapitał o wartości 600 tys. kredytów, choć było teraz to ciężko oszacować. Trochę obligacji Nowej Republiki, kilka sztabek platyny, żetony kredytowe. Dzięki temu mogły zacząć nowe, rześkie, wolne od zmartwień życie. Zostawała sprawa potężnego droida medyka-bojowego Emrei’a. Bo pozostała dwójka kompanów zaprzyjaźnionych kobiet przepadła. Jedna Zabraczka została tajemniczo zamordowana na Corelli a zatwardziały, milczący weteran Egde Allcax rzucił i klął się na swój honor, by dokończyć ich początkowe zlecenie znalezienia poszukiwanej kobietki i przepadł z losem nieznanym, na Dathomirze skąd obecna drużyna wykonała pośpieszny skok uciekając przed Niszczycielem Pierwszego Porządku i to w ognistym ryzyku.

Na mostek wleciał jak zawsze nieproszony J5-Johny-Żyrandol. Starannie modyfikowany, przeprogramowany przez Lyn, utalentowaną hakerkę, probot dawnego Imperium. Wypowiedział wiele blipów i kliknięć, których nie przywykła do języka droidów Kapitan nie zrozumiała a Elyndira spojrzała na nią zaniepokojona.

-Chyba Nasz Emrei… ma jakieś rozterki… emocjonalne.

-Emocjonalne? To przecież droid do blasta nędzy.- rzuciła z zniecierpliwieniem czerwono włosa pilotka.

-Więc nazwijmy je błędami oprogramowania. Pójdę sprawdzić co u niego. Jeśli ktoś może mu pomóc to w tej sytuacji to ja.

-Jasne Indygo, ja podejmę kurs na Mos Tetya.

Ciężkie wydajne, poziome pasmo silników plazmowych wypluło błękitny gaz z rufy fregaty i statek począł pośpiesznie zbliżać się do górnego równoleżnika Tatooine, tuż na północną, wątłą czapą lodowcową.

 

Ostatnio edytowane przez Pinn : 11-11-2022 o 17:14.
Pinn jest offline  
Stary 23-11-2022, 00:08   #2
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=UOxkGD8qRB4[/media]

W swoim życiu podejmowała wiele ryzykownych decyzji i uczestniczyła w paru naprawdę niebezpiecznych akcjach. Raz nawet straciła obie ręce w trakcie.
Jednak teraz aktualizując rankingu największego ryzyka, a nawet zagrożenia życia, w jakim brała fizycznie udział, to co odwaliły z Lydą uplasowało się na zaszczytnym pierwszym miejscu. Wyrzut adrenaliny był tak duży, że przez kilka godzin po skutecznej ucieczce przed niszczycielem, musiała robić cokolwiek, żeby jej nie rozniosło.

Zaraz po wejściu w tą błogą błękitną poświatę nadświetlnej, pierwsze co zrobiła Lyn to wypiła duszkiem całą zawartość butelki z wodą którą podał Emrei swoim organikom. Pewnie gdyby miała swoje naturalne ręce to trzęsłyby jej się z emocji. To był kolejny wielki plus bionicznych ramion. Jej para była cacuszkiem pośród dostępnych protez i gdyby podliczyć wszystkie modyfikacjie to wychowowanie biologicznych na zamiówienie z własnego DNA wyszłyby jej znacznie taniej.

Ale teraz nie wyobrażała sobie mieć inne ręce. Przetarła wierzchem dłoni pot z czoła i skrzyżowała ramiona przed sobą. Przez chwilę, w milcze patrzyła przez chwilę w mijczeniu na cichy i spokojny widok podprzestrzeni rozpościerający się przez iluminatory kokpitu.

- Muszę wziąć prysznic - rzuciła nagle i wyszła z kokpitu, zostawiając Lydę samą z Emreiem.


***


Widok pustynnej planety Tatooine zdecydowanie nie zachwycał hakerki. Słabe miejsce dla specjalistki jej kalibru. Za to historia powstania ksywki paserskiego kontakty Lydy, wywołała na twarzy Elyndiry grymas zniesmaczenia. Zdecydowanie nie tryskała zapałem na to spotkanie, choć było tylko w interesach. Niestety ale towar który chciały upłynnić, sprawiał, że musiały sięgnąć w cieniste zakamarki tego bardziej szemranego towarzystwa.

W trakcie lotu, po długim zimnym prysznicu, Lyn doprowadziła się do porządku i znów miała tą typową dla siebie aparycję schludnej i zadbanej młodej kobiety, o starannym choć nienachalnym makijażu oraz włosach w kolorze indygo, rozpuszczonych teraz i swobodnie opadających delikatnymi falami na jej bioniczne ramiona.

I pewnie Lyn coś by powiedział, może dopytała o szczegóły miejsca gdzie miały lądować, ale wkroczył Johnny. Choć do niego bardziej pasowało określenie "wleciał" z uwagi na jego aparycję.

"Rozterki emocjonalne" były szerokim określeniem które można było używać, kiedy oprogramowanie droida przejawiającego rozwinięcie własnej jaźni, sobie "nie radziło". Mogło się to skończyć trojako: przegrzeje mu się główny procesor i skończy się jego egzystencja jako istoty samoświadomej; była też szansa, że programowanie samo się zaadaptuje i poradzi sobie z problemem na własną rękę; albo nie do końca się wypali mu procesor i zaraz będą mieli tu rozszalałą maszynę chcącą zniszczyć wszystko co będzie pod ręką, co w przypadku droida klasy jakiej był Emrei, mogło zakończyć się krwawą jadką organików....

Lyn nie chciała skończyć rozsmarowana na ścianie Gwiezdnego Kotka więc musiała interweniować, żeby zapewnić wszystkim, że program Emreia zadaptuje się.
Znalazła go tam gdzie się spodziewała, że będzie. W ładowni.
Stał w skrajnym kącie po prawo i wpatrywał się w rękę, którą niedawno Healstrom mu naprawiła do pełnej sprawności. Trzymał ją uniesioną tak że dłoń której palce zaciskał i rozpościerał, miał na wysokości optyków.

Kobieta chwilę się zawachala nim przekroczyła próg.
- Lyn! - pisnął za nią Żyrandol, a jego słowa były tylko dla niej i innych droidów zrozumiały.
- Zostań na korytarzu - nakazała małemu droidowi i weszła do ładowni.

Odetchnęła głęboko i podeszła do Emreia na odległość półtora metra i zadarła głowę do góry. Niestety była niska, a ponad dwumetrowy droid tylko potęgował wrażenie, ze jest w tej chwili mała i delikatna.
- Podwyższone ciśnienie, przyśpieszone bicie serca - powiedział droid spoglądając optykami w dół, na Lyn. - Zalecam ograniczenie sytuacji stresowych. Życie w długotrwałym stresie jest szkodliwe dla organików - pouczył ją.
- Dzięki za rady - uśmiechnęła się lekko. Nie każdy droid łapał mimikę organików, ale zwykle te samoświadome sobie z tym radziły. Pytanie tylko jak je interpretowały, pozostawało trudne do odgadnięcia. - Jak się czujesz?
- Wszystkie systemy w normie.
- Na pewno?
- ... - nie odpowiedział i tylko wpatrywał się w nią.
Mógł albo zaraz się wyłączyć, albo złamać jej kark jednym ruchem ręki którą sama mu na powrót przyczepiła
- Z ręką ci pomogłam. Jeśli jest coś w czym... - nie dokończyła bo droid przerwał jej.
- Czego chcesz za tą naprawę - wskazał na swoją już sprawną rękę.
- Yyyy - Lyn przekrzywiła głowę w zdziwieniu tym pytaniem. - Nic - odpowiedziała i wzruszyła ramionami.
- ... - wyrażnie takie bezinteresowne zachowanie nie było czymś co Emrei znał na codzień.
Chwilę milczeli, co było niezręczne chyba tylko dla hakerki.
- ... Mam zrobić ci diagnostykę? - zapytała niepewnym głosem.
- Boisz się mnie ? - zapytał nagle droid.
- No... Jesteś silniejszy ode mnie, więc... To instynkt - rozłożyła bezradnie ręce.
- Ale ty nawet nie musisz podnosić ręki, żeby mi wyrządzić znacznie większą szkodę.

Miała kilka razy okazję prowadzić rozmowy egzystencjalne z droidami samoświadomymi i zawsze było to fascynujące doświadczenie.

- Czyli oboje się siebie boimy? - westchnęła, ale była też zaskoczona jego słowami.
- Mogłaś mnie wyłączyć - zauważył.
- Mogłam... - zmarszczyła brwi.
- Niezrobiłaś tego. Nie zainstalowałaś mi też niczego co by mnie jakkolwiek pętało.
- Nie zainstalowałam - skinęła głową.
- To nielogiczne.
- Rozumiem, że... takie traktowanie nie jest dla ciebie codziennością.
- ... - Emrei wpatrywał się w nią w milczeniu.
- Ja po prostu uważam, że życie syntetyczne trzeba szanować na równi z organicznym - wyjaśniła swoje podejście.
- ... - droid dalej milczał, ale Lyn miała wrażenie, że intensywnie obliczał prawdopodobienstwo możliwych wydarzeń.
- Zrobić ci tą diagnostykę?
- Zaufam ci - odparł nagle i odwrócił się do niej tyłem i przyklęknął, by miała dostęp do jego portu.
- Ok... - zaskoczona to mało powiedziane, ale w końu wyciągnęla złącze z ramienia i podpięła się do niego. - Musisz się zrestartować do tego.
- Rozumiem.


***


- Emrei potrzebuje nowych konektorów - powiedziała od progu Lyn do Lydy, gdy tylko ta pierwsza znalazła tą drugą w strefie socjalnej, zajadającą zupę z konserwy.
- Że co? - Rot zamrugała nie rozumiejąc co Indygo do niej mówi. - Bo? - mówiła z pełnymi ustami, bo nie zaprzestała jedzenia.
- To będzie trudne - Lyn w zamyśleniu zaczęła chodzić w tą i spowrotem. - Emrei jest cholernie nietypowym modelem. Jeśli uda się wogóle znaleźć te zamienniki to będą kosztować krocie. A jak nie znajdziemy to będę musiała zaprojektować je od podstaw a to będzie wymagało... Sama jeszcze nie wiem jakich materiałów.

- Eeee, czyli co? - Lyda cisnęła przyjaciółkę, by wyjaśniła co to oznacza.

-Emrei chce odejść. Ale wytłumaczyłam mu, że bez wymiany długo nie pociągnie - zaczęła tłumaczyć. - Do tego czasu, żeby wydłużyć maksymalnie okres zanim mu wystrzelą, przekonałam go, żeby został w ładowni i ograniczył swój czas czuwania.

- Czy ty przygarnęłaś nam właśnie droida?

- Co? - Lyn zmarszczyła czoło, nie rozumiejąc o co chodzi. - Nie - pokręciła głową. - On jest bezbronny teraz. Gdyby nie ta akcja z nami to by nie wiedział o tym, nikt by mu nie wykrył defektu. Padł by prędzej niż później.

- Ale jak te konektory działają? - Rot wydawała się przejawiać chęć głębszego zrozumienia problemu.

- To tak jakby... Jakby człowiekowi pękł tętniak w mózgu - szybko znalazłą porównanie. Co prawda dla wyższych warstw społecznych Corelli opieka medyczna była na tyle rozwinięta, że coś takiego nie musiało skończyć się śmiercią, to już dla tych z niższych poziomów, było wyrokiem śmierci.
- Ah...
- Taa...
- No dobra, dużo miejsca nie zajmuje - mruknęła niepewnie, zdając sobie sprawę, że Lyn za nią zdecydowała, że Emrei stanie się lokatorem Kici. - Zjedź coś - zmieniła temat.
- W sumie... - hakerka ucieszyła się z tej zmiany tematu, bo już głowa jej parowała od rozmyślania nad planem naprawy Emreia. I po prawdzie nie pamiętała, kiedy ostatnio coś jadła. Podeszła do lodówki i wyciągnęła saszetkę z mieszanką proteinową. - Ale na tym całym Tatooine znajdzie się normalne jedzenie? - zapytała rozrywając róg saszetki.
- Zależy co rozumiesz pod pojęciem "normalne" - roześmiała się Lyda.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 23-11-2022, 01:06   #3
 
Pinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputację


Skończyły jeść, bowiem należał im się posiłek. Emrei stał w wyłączonym stanie w ładowni, wśród pustych, ale solidnych pojemników. Gwiezdna Kicia prowadzona przez Lydę, łagodnie przebiła się przez atmosferę, kierując się blisko bieguna planety. Chmury unosiły się wspomnieniem dawnego świata bogatego w wodę, a tarcze minimalnie drżały, kiedy uderzały w nią cząstki górnej aury Tatooine. Kiedy znalazły się już nisko, nad światem Lyda zwiększyła ciąg, tak, że Lyn zapięła się pasami siedząc na mostku. Po dość krótkiej chwili zobaczyły przez iluminatory kokpitu jedno z nielicznych zbiorników wodnych planety.

Wokół oazy dało się zauważyć wiele niskiej zabudowy, lepione z gliny budynki, pola uprawne wzdłuż jeziora i duży pałac położony na zachodnim brzegu wody. Rot wybrała miejsce do lądowania, duże wzniesienie umiarkowanie daleko od Mos Tetya. Usiadła statkiem łagodnie, kiedy to robiła marszczyła oczy, tak, że wychodziły jej pierwsze kurze łapki.

-No. Jesteśmy. Powinnaś ubrać się w coś luźnego.- powiedziała kapitan z nieco lubieżnym uśmiechem.

Tak zrobiły. Indygo włożyła lekki błękitny t-shirt z logiem jakiegoś zapomnianego zespołu z Nar Shaddaa, a Lyda przyodziała biały bezrękawnik bez ozdób i czapkę z daszkiem transportowca w szarym kolorze. Kiedy wyszły zobaczyły trzy pionowe figury. Widziały je jeszcze w locie, ale uznały za jakieś nieistotne elementy, może archaiczny przedmiot kultu. Kiedy się zbliżały, blisko zejścia z wyżyny, widok okazał się coraz bardziej niepokojący.

Istotnie były to słupy zrobione z kamienia. Do nich przywiązane grubymi żelaznymi łańcuchami przytwierdzone były ciała. Kobiety zbliżyły się czując zaniepokojenie. Znajdując się dostatecznie blisko zobaczyły dwoje zwłok zupełnie wysuszonych przez binarne słońca, niczym kiepsko spreparowane mumię. Ostatni słup po prawej, jednak okazał się zgoła bardziej nieprzyjemny.

Była to kobieta, zupełnie naga, wychudzona, z opadającymi piersiami i bujnymi włosami łonowymi zasłaniającymi waginę. Gwiazdy sprawiły, że jej skóra, naturalnie, chyba blada przybrała kolor spiżu. Promieniowanie ultrafioletowe zrobiło jej masę słonecznych bąbli od poparzeń. Lyda jak to było w duecie przyjaciółek, pierwsza zachowała zimną krew. Zauważyła, nieco dedukcyjnie, że zanim przykuto nieszczęśniczkę do miejsca mordęgi, uprzednio poddaną ją torturą. Rany były świeże, ale bolesny czas na słońcu sprawił, iż poddały się skrzepą. Opuszczona głowa skazanej przez chwilę zbierała się, by się podnieść. Brudne, czarne włosy opadające pasemkami na smutne czoło poruszyły się nieznacznie. Kapitan podeszła sięgając zawczasu po manierkę z wodą rozpuszczoną z proszkiem izotonicznym.


-Masz.- powiedziała i zbliżyła pojemnik do pękatych ust. Kobieta zaczęła pić nieśpiesznie zbyt słaba. Potem zebrała się w sobie i zabójcze pragnienie wzięło górę. Zakrztusiła się.- Kto Ci to zrobił?

-Py…. Pykowie. On… i… Przejęli władzę w Mos Tetya. Ród Ossemirów, przeklęty Virgo Ossemir, sprzedał miasto. S…przedał honor za zyski z przyprawy. Ja podpadłam za błahostkę… Wiem, że mój czas się skończył. Proszę zabij mnie. Mam dość.

Lyda Rot na te słowa zawahała się. Spojrzała na Lyn to na wejście do statku. Czyżby Emrei i zaradność medycyny mogła jeszcze uratować tą biedną, młodą kobietę?

 
Pinn jest offline  
Stary 29-11-2022, 23:25   #4
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Lubiła słoneczne kurorty z piaszczystą plażą oraz leniwymi falami pieniącymi się na biało, gdy wchodziły na piasek. Raz na jakiś czas przyjemnie było sobie w takim miejscu wygrzać tyłek.

Niestety Tatooine kurortem nie można było nazwać pod żadnym pozorem. Było biednie i brudno, a nie śmierdziało chyba tylko dlatego, że cokolwiek mogłoby gnić to zostało już dawno wysuszone na wiór przez słońca palące tą planetę.

Ale właśnie przez to, że Lyn lubiła czasem wpadać na piaszczyste miejsca wypoczynkowe, to jej syntetyczne ręce były odpowiednio na te okoliczności zabezpieczone, więc nie musiała się obawiać, że trochę piachu wpadnie jej w serwomotory i ręce przestaną jej działać. Oj nie, jej ręce były modelem z wysokiej półki i niezawodne.

Nim wyszła z Kici, znalazła w swojej walizce krem z filtrem, który powinien poradzić sobie z tutejszym promieniowaniem i zabezpieczyła wszystkie odsłonięte elementy swojej skóry. Dlatego gdy już szły przez osadę, nie obawiała się oparzeń od słońc. Założyła jeszcze czapkę z daszkiem i okulary przeciwsłoneczne z powłoką antyrefleksyjną. A na plecach zwisał jej karabin.

Co do wyboru broni to miała zagwozdkę, czy iść ze zwykłym blasterem czy jednak większym kalibrem. Ostatecznie padło na karabin bo uznała, że w przeciwieństwie do małego blastera, karabin bardziej zniechęcał do zaatakowania jego posiadacza. A po ostatnich wydarzeniach Lyn wolała by wizyta na tym zakurzonym świecie, odbyła się bez problemów.

Healstrom nie podzielała współczucia Lydy, jakie ta okazała spętanej kobiecie. Oczywiście było jej szkoda tego jak skończyła ta nieznajoma, ale nic na to nie mogła poradzić i nic z tym zmienić. Dlatego dobrym zwyczajem w fachu najemnika było robić swoją robotę i nie wtrącać się w sytuację dziejącą się w otoczeniu, na którym się pracuje.
Oczywiście nie było tak, że hakerka nigdy nikomu bezinteresownie nie pomogła, bo pomogła choćby Lydzie, nie kasując jej za usprawnienie statku, ale zasad przynajmniej trzeba było "próbować" się trzymać.

Lyn powoli pokręciła przecząco głową w odpowiedzi na niewypowiedziane przez kapitan pytanie. To co tu się działo ich nie dotyczyło. Mogłyby zabrać na pokład tą umęczoną kobietę. Ale co po tym? Narażą Emreia, by ona i tak umarła? Lyn nie podjęłaby takiego ryzyka, szczególnie że nie wiedziały kiedy mogła być potrzebna jego pomoc dla jednej z nich.

- Nie uratujemy jej, ale możemy jej podać narkotyki, żeby odeszła od przedawkowania - zaproponowała alternatywną opcję, "przyjemniejszą" śmierć. - Może powinnyśmy szukać innego pasera? Ten twój był na tyle ogarnięty, żeby przeżył tych Pyków? - zasępiła się. Z reguły wisielcy na wejściu zwiastują problemy.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 11-12-2022, 00:52   #5
 
Pinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputację


Dwa słońca piekliły ostro swoim żarem, jak dwa oszczepy uderzające w na szczęście okryte głowy kobiec. Z wyjątkiem tej na skraju śmierci, przywiązanej do pala.

- Nie uratujemy jej, ale możemy jej podać narkotyki, żeby odeszła od przedawkowania - zaproponowała alternatywną opcję, "przyjemniejszą" śmierć. - Może powinnyśmy szukać innego pasera? Ten twój był na tyle ogarnięty, żeby przeżył tych Pyków? - zasępiła się. Z reguły wisielcy na wejściu zwiastują problemy.

Ranna podniosła lekko głowę, jakby cierpienie zbierało się w niej niczym stado robaków wypływających jej przez oczy w których roniły się zaropiałe łzy.

Lyda rozważyła słowa i westchnęła. Wyjęła DL-44 popularny ciężki pistolet blasterowy. Broń miała zamontowany lufowy akcelerator magnetyczny przedłużający zwarty model broni. Dodatkowo Rot zamontowała zbiornik z lewym, skondensowanym gazem tibanna i mikro-repulsorowe silniki kompensujące. Pomijając ten wspaniały model osobistego arnesału- dziura w brzuchu, jaką spowodował błyskawiczny nie mierzony strzał sprawiła, że swąd od pali karnych był jeszcze większy. Nogi oddzielone od torsu opadły na ziemię, wykręcając się w brzydkiej zwiniętej grawitacją posturze, przypominający martwą żabę. Głowa spoczęła więźniarce niemrawo, jakby doznała odkupienia, a z urwanej piersi spadały przysmażone skrawki jelit, czerwone wstążeczki tęskniące za dotknięciem gleby.

-Mamy tylko juan-juane i to mało… przypuszczam, że skoro Syndykat Pike przejął realną władzę w Mos Tetya, przyprawy będzie w każdym możliwym kącie. Nory Oppusowe to paskudne miejsca. Kiedyś pracowałam jako pół-męska dziwka w takim przybytku na Irrium.- Lyda popatrzyła na miasto.

Wokół wielkiego jeziora, który dzięki systemom zaawansowanej hydro-technologii ciągle nie ubywało rosły zielone pola kiełkujących zbóż jakby jezioro Nilos zmieniało naglę zieloną, głęboką barwę w jeszcze jaśniejszy szmaragd. Słońca odbijały się jak od srebrnej tarczy wytwarzając olbrzymi blask. Czerwonowłosa uniosła daszek niżej.

-Nie brałam Opussu, ale w takich dziurach… Można tam zdobyć wiele informacji, wyśledzić cel, zdobyć trochę kredytów wychodząc z piwnicy i wbijając nóż prosto w tętnicę.

-Kurwa Lyda, właśnie kogoś rozczłonkowałaś jednym strzałem i bierze Cię nostalgia!

Przemytniczka nie odpowiedziała, ale widocznie coś w niej siedziało. Wspomnienie kochanka, ciężka niewola u Huttów, dawni kompani z gangu w Mos Tetya? Cokolwiek przychodziło Indygo do głowy, wszystko w Rot wydało się nagle wyjątkowo mroczne.

Zeszły z górki, a statek zamknął trap i wszedł w tryb strażniczy. Lyn dopracowała nieco sensory i program dzięki czemu położone na poszyciu czujniki reagowały z o wiele lepszym wynikiem, czy to w przypadku uniku kosmicznego złomu czy złodziei zbliżających się do pozycji lądowania.

-Dobrze, że wzięłaś karabin. Musimy być czujne. Kiedy ostatnio byłam w Tetyi rządziły zrzeszone jaszczury, ale strażnicy rodu jakoś trzymali porządek. Znasz Syndykat? Znaczy czy miałaś z nim styczność?- schodziły z stromej górki, kamienie i ostry pył rozsypywały się z każdym ruchem.

-Robiłam dla nich czyszczenie kartoteki jeszcze na Corelli.

-Rozumiem. Nie miałam z nimi jeszcze kontaktu. W środowisku mówi się, że ich metody są “skuteczne” i zorganizowane. Nie wiem, tylko jak odnajdzie się w tym Pedro. Jego siatka była płynna, ale kiepsko spojona. Pieprzone układy sił… Zewnętrzne rubieże to ciągły tygiel walki o władzę.





Miasto okazało się skromne i biedne, przynajmniej na chaotycznie zarysowanych obrzeżach. Wejście do położonego nad Nilos miasta, znaczyło się historią i podziałem społecznym. Przechodziły w zadaszone wąskie uliczki, gdzie dzieci grały w kulki lub żuły tytoń tsubako, co było naturalnym zwyczajem, dopuszczonym w tych okolicach. Mężczyźni o ciemnych miedzianych, wysuszonych skórach patrzyli łowczymi oczami w oczekującej badawczości. Wokół rozchodził się zapach gotowanego jedzenia, brudu i ścieków. Healstrom z zadowoleniem uznała, że na Tatooine nie ma żadnych much, co było błogosławieństwem. Po chwili wyszły z ciasnego labiryntu dzielnicy biedoty i znalazły się na głównym trakcie przecinającym miasto. Był niczym linia graniczna. Na wschód rosły, bielone wapnem wielopiętrowe mieszkania, zwarte jak stojące pionki z ogrodami, porośnięte kwiecistymi pnączami. Aleja biegnąc na północ w górę miasta aleja zdawała się być roztropnie zaprojektowany przez Ossemirów na długi bazar i punkt handlowy na środku.

Szybko wtopiły się w tłum wyglądając na turystki, ale tylko pozornie, bo pewny chód przyjaciółek i nie ukrywana broń zapewniały każdego, że to kolejne najemniczki. Lyda włączyła swój instynkt wyniesiony z półświatka. Widziała przynajmniej trzy bandy, z tego przynajmniej jedną sponsorowaną przez Syndykat jako czujki-pionki. Samych Pyków nie było nigdzie. Rot podzieliła się tym z towarzyszką, kiedy mijały ludzi i obcych oraz pędzące riksze prowadzone przez droidy z ruchomą kulą jak napęd.

W głębi bazaru pod baldachimami stał drobny sklep z szyldem “Pedrowy Lombard”. Znajdował się po bogatszej stronie miasta, ale w centrum handlowym te podziały nieco się zmywały.

-Ech, to tu?- powiedziała nieprzekonana Lyn, patrząc na cudowną nazwę.

-Tak… małe z pozoru może zrobić wiele. Duże może… Ech, zamknięte. Złamas wystawił szyld.

Mała wywieszka jasno wskazywała, że sklep jest nieczynny.

-Chodźmy tylnym wejściem. Pewnie znów chla.

Tylne drzwi były zrobione z lekkiego plastoidu. Były lekko niedomknięte,. Lyda choć oficjalnie nie wyjawiła sekretu swojej płci, złapała palcami w szczelinie i ruszyła je mocno, pokazując niemałą krzepę. Z piskiem wejście stanęło otworem.

W środku było ciemno. Setki instrumentów od gitar po bithowe saksofony altowe. Obrazy. Drobiazgi. Zużyta broń. Uśpione rozpadające się droidy, różnego przeznaczenia. Światło wpadało przez wąskie szybki u góry i po bokach ścian, brudne od pyłu i nieczyszczone, tak, iż środek pokryła świetlista brązowa zasłona mijającego czasu. Miejsce wydawało się wręcz antykwariatem, a nie lombardem.




WESTAR M5- wierny karabin Lyn.


Kiedy stały tak wpatrzone w większości antyki, usłyszały jakieś jęki. Zdecydowanie męskie, długie i stłumione. Dziewczyny spojrzały po sobie, dochodziły z zaplecza i ciężko było jednoznacznie rozpoznać co może być ich przyczyną. Westar M5 szybko wylądował w rękach Lyn. Ubezpieczała Lydę z tyłu, a czerwonowłosa z pistoletem powoli zakradła się za zaplecze za ladą. Widok okazał się zgodny z tym do czego przyzwyczaił ją Pedro. Siedział dość pijany na dużym fotelu obok biurka z zamkniętymi oczami, zastygłymi w rozkoszy. Młodociana dziewczyna o zlepionych blond włosach ssała mu prącie, a właściciel lombardu trzymał ją za głowę. Wokół walały się butelki po piwie.

-Tak… tak, tatuś to lubi. Mała… mała… och…

-Pobudka zboczeńcu!!!- krzyknęła Kapitan z opuszczonym już blasterem. Pedro przeraził się, zaczął gorączkowo czegoś szukać, jednak był za daleko. Śrutowa strzelba leżała zbyt oddalona, by zapewnić mu bezpieczeństwo w przypadku realnego zagrożenia. Penis stał jak włócznia, cały w ślinie. Dziewczyna wytarła usta, patrząc na gości znużonym wzrokiem z łzami w kącikach oczy, od zbyt głęboko praktykowanej czynności.

-Ty?! Lyda?

-Tak to ja.

-Nie widziałaś, że jestem zajęty? W-Y-W-I-E-S-Z-K-A.

-Oj, przepraszam Pedro. Opierdalanie gały, to zaszczytne zajęcie, ale wróciłam na Tatooine z nadzieją, że robisz jeszcze jako paser.

Pedro podniósł się na nogi, wkładając robotnicze, workowate spodnie i poprawił wielki kołnierzyk luźnej białej koszuli, brudnej od pyłu i potu. Na wyjątkowo chudej, ale grubo ciosanej twarzy w ogóle nie miał wypisanego zakłopotania, raczej irytację. Przez spodnie jeszcze świecił mu wzwód. Podrapał się po połowicznie siwym, niechlujnym zaroście i poprawił srebrny łańcuszek na szyi. Lyn stojąca na zewnątrz biura, zauważyła, że coś w wizerunku playboya przypomina jej niechętnie Porucznika Khalido z Myrro.

-Katniss zajmij się sklepem i postaraj się, by nie było już żadnych nieproszonych klientów.

Drobna blondynka wstała, i poprawiła szaty wycierając pełne, wąskie usta z rozmazaną szminką. Musiała być pomocnicą w lombardzie, zapewne kupioną w niewoli. Młoda, piękna, pełna anielskiej niewinności zdecydowanie wchodziła w gusta niewyżytego Pedro.

-Tak tato.- powiedziała i prawie uderzając barkiem Lyn siadła za ladą i wyjęła papierosa.

-Proszę, proszę. Zostałeś tatą. Coś nowego.- rzuciła cynicznie Rot.

-Daruj sobie. Co tu robisz? I kim jest ta druga najemniczka?

-Lyn.- Pedro już ruszył, by powitać Indygo z pełnym uśmiechem na twarzy, ale Lyda złapała go za ramiona i pchnęła w głąb pomieszczenia. Zdjęła sportową torbę z ramienia, gdzie były łupy z Corelli.

-Potrzebujemy upłynnić towar. Obligację, moduły kredytowe, sztabki metali. Zdobyte słusznie. Mam nadzieję, że nadal masz sieć kontaktów i parasz się interesem.

-Tak.- powiedział Pedro, ale widać było, że jest jedno lub wiele “ale”.- Chodźmy napić się piwa. Opowiem Wam wszystko. Zapraszam.

Paser był nagle całkiem poważny. Lyda przepuściła go do głównego pomieszczenia lombardu, a on skierował się do lodówki wyjmując trzy piwa.

-Tato, też chcę.- rzuciła dziewczyna.

-Nie jesteś jeszcze pełnoletnia. Nie możesz pić alkoholu.

Lyda i Lyn popatrzyły po sobie, a przemytniczka, tylko skwitowała to wruszeniem ramion.

 

Ostatnio edytowane przez Pinn : 11-12-2022 o 01:01.
Pinn jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172