Orus
Kenertunu
Dystrykt IV
- Żołnierzu! - głos Ciobanu z plecami wyrwał Joela z zamyślenia - Wyglądacie na przygnębionego?
Leclerc cisnął dopalającego się peta pod nogi i ciężkim wojskowym butem zgniótł niedopałek.
- Wszystko w porządku, panie podpułkowniku.
- Nie ma co tracić ducha. Wojna się nawet jeszcze nie zaczęła. Czekają nas niewątpliwe ciężki dni, ale zapewniam cię, że bywało o wiele gorzej. Nie z takich tarapatów wychodziliśmy obronną rękę. Ba! Nawet niejednemu skurwysynowi skopaliśmy dupę.
- Wiem…tylko myślę ciągle o tych Taonga. Po co oni chcą wracać tam, gdzie czeka ich albo śmierć, albo niewola.
- Im żołnierz mniej myśli, tym lepiej. - Ciobanu położył w ojcowskim geście dłoń na ramieniu Leclerca - Widzę, że się starzejesz bracie. Każdego z nas dopada taka chandra, gdy nie mamy co robić... Gdy wokół nie świszczą kule, a krew wrogów nie leje się rwącym potokiem. Wiem, coś o tym. To ich wybór. Skoro chcą tam wrócić, to co nam do tego. Dla nas, to okazja do zarobku, a dla nich… kto to może wiedzieć. Może jedyny słuszny wybór. Jebać to! Każdy z nas ma dość swoich problemów. Nie ma sensu zadręczać się kłopotami innych. Mam dla ciebie propozycję żołnierzu.
- Butelkę dobrej kanigońskiej wódy?
Ciobanu zaśmiał się na te słowa i poklepał Leclerca po plecach.
- To może później. Załatwisz dla mnie jedną, małą rzecz. Mógłbym, to zlecić któremukolwiek z moich chłopaków. Chciałbym, abyś poznał Barabasha.
- Kogo?
- Barabasha. Tak wiem, to dziwne imię. Barabash, to.. -Ciobanu zawiesił głos i przez chwilę zastanawiał się, co ma powiedzieć Leclercowi. Jak ma określić i nazwać, to kim jest i czym się zajmuje jego znajomy.
- Wiesz, co Najlepiej będzie, jak sam wyrobisz sobie o nim własną opinię..
- Widzę, że ten Barabash, to nie tylko imię ma dziwne.
- Tak można powiedzieć. Jeśli się zgodzisz, to Gary’ego powie ci, co i jak. Jak masz inne planu, to nie ma problemu. Ktoś inny , to ogarnie.
Pokatuna
150km od Tarliki
Jaskinia
Rumor za kamiennymi wrotami, nie specjalnie ją wzruszył. Samara najwyraźniej wychodziła z założenia, że i tak nie może w żaden sposób temu zaradzić. Zajęła się więc tym, na co miała jakiś wpływ.
Zbliżyła się do kolejnych drzwi i z łatwością pokonała ich blokadę. Po drugiej stronie krył się wąski korytarz pozbawiony świateł. Latarka przymocowana do karabinu ponownie okazała się nieocenioną pomocą. W jej ostrym świetle Samara ujrzała obrobione w prymitywny sposób ściany jaskini. W niektórych miejscach dostrzegła bardzo osobliwe znaki i symbole.
Przez krótką chwilą przyglądała się im, ale nie potrafiła się skupić gdyż za sobą usłyszała jak silnik sterujący kamiennymi wrotami ożył. Na twarzy poczuła powiew świeżego powietrza. Przyszedł on od frontu, co mogło oznaczać tylko jedno.
- Czyżby było stąd inne wyjście? - szepnęła sama do siebie.
W tej chwili, jakiś trep darł sie do ręcznej szczekaczki.
- Mówi kapitan Haris. Dowódca II Batalionu Pancernego Pokatuny. Jesteście otoczeni! Poddajcie się i wyjdźcie z rękami w górze. Powtarzam! Mówi kapitan Haris…
Głos Malcolma wypełnił eter i dudnił wielokrotnym echem na wszystkich częstotliwościach. W tym czasie Val zwiększyła ciąg silników i skierowała dziób Eleuterii ku górze. Siła ciążenia wgniotła Mala w fotel. Wnętrzności się w nim zakotłowały. Nienawiść wobec pilot malowała się aż nazbyt wyraźnie na jego twarzy. W końcu doskonale wiedział, jak nie znosił się on tego typu sztuczek, a mimo to zrobiła to nie ostrzegając go, choćby jednym słowem.
Gdy na ekranie komunikacyjnym pojawiła się kostropata twarz mężczyzny w sile, jelita Malcolma robiły właśnie potrójne salto mortale.
- Eleuteria! Tu zastępca dowódcy II Batalionu Pancernego Pokatuny, podporucznik Manhoff Tasselhof. Znajdujecie się w obrębie działań rządowej operacji wojskowej. Natychmiast lądujcie i nie podejmujcie żadnych działań do momentu przybycia do was naszego patrolu.
W tym momencie silnik Eleuterii zacharczały nieprzyjemnie, a moc ciąg radykalnie spadła. Wnętrzności Mala ponownie zrobiły efektownego fikołka.
- Uderzyła w nas potężna fala elektromagnetyczna. - zakomunikowała Yagoda.
Val doskonale o wiedział, a nawet bardzo boleśnie poczuła na końcówkach swych neuronów. Na szczęście uszkodzenia były znikome, a silniki szybko podjęły pracę. Pytaniem otwartym pozostawało, czy Eleuteria równie dobrze zniesie kolejne takie trafienie. Bo to że ono nastąpi nie budziło żadnych wątpliwości.