| Dawno nie jedzono tak wystawnie w Kocich Łbach. I nie to nawet, że czegoś brakowało najszlachetniejszym mieszkańcom zamku. Po prostu od kiedy Torin de Barr zachorzał nikt jakoś nie miał śmiałości, by organizować wspólne obiady. Każdy jadł więc w swoich pieleszach... Dopiero gdy na zamku pojawiła się Aila de Barr ze swoimi wielkodworskimi zwyczajami, sala rycerska została odkurzona i odświeżona. [MEDIA]http://www.new-design-times.com/pic/rooms/dining/550/d12a.jpg[/MEDIA]
Po prawdzie jednak panienka jadała tam zwykle sama lub w towarzystwie przyzwoitki, dawniej niańki i guwernantki - starowinki Marii Fugo. Podobnie jak Torin, stara Maria coraz częściej wolała zostać w łóżku, a panienka - choć czuła doń sentyment - wolała samotnie jadać niż po kroć razy słuchać tych samych historii ze swego dzieciństwa.
Teraz jednak, gdy w zamku zjawił się przystojny młodzian, Maria zjawiła się przy stole i łypała raz po raz na Valentino, oceniając wprawionym okiemwartość jego majątku, by zdecydować na jak wielką komitywę jegomościa z panienką pozwolić.
Ponadto na wieczerzy zjawiła się “śmietanka” Kocich Łbów, składająca się z paru szlachetnie urodzonych mieszkańców zamku oraz najwyższych rangą pracowników: trzech urzędników, dowódcy straży, bibliotekarza i skarbnika. Brakowało jedynie pana zamku i... skryby.
Nieobecność tego ostatniego zdecydowanie była na rękę Aili, która mimo fascynujących opowieści Valentina raz po raz wracała myślami do dzisiejszej rozmowy z Alexandrem. Miała bowiem wrażenie, że coś w niej było niepokojaco nowego, coś... ulotnego, coś... czego nigdy by się nie spodziewała. Może to wtedy, gdy stanął tak blisko niej? Czemu w ogóle to zrobił? - Panienko, podać panience jeszcze baraniny? - zagadnęła Maria, podsuwając trzęsącą się dłonią półmisek. - Nie, dziękuję - odparła, wyrwana z rozmyślań szlachcianka - ale może nasz gość się skusi?
- Doprawdy pani, jadło przepyszne, ale choćbym chciał, więcej w siebie nie wcisnę.
- Bzdura! - prychnęła stara piastunka. - Toż nawet waść nie zjadł połowy tego, co chłop powinien. Tam na południu was głodzą czy co?
- Gdzieżby, pani. Matka zawsze mnie pilnowała, bym niczego na półmisku nie zostawił, odchodząc od stołu - zaśmiał się historyk, po czym rzekł na swą obronę. - Muszę jednakoż przyznać, że nasze jedzenie jest trochę inne. I nie to że gorsze, bo tak dobrej baraniny to chyba nigdy żem nie jadł, ale jakby lżejsze. Więcej warzyw się jada...
- Tfu, warzywa! - zbulwersował się dowódca straży, będąc już nieco wstawionym. - Toż to dla zwierząt. Chłop winien jeść mięso! I to krwisss...
Nie skończył, bo z głośnym skrzypnięciem otworzyły się wrota do sali.
Wkraczająca do niej potężna postać Alexandra odziana była w biały dominikański habit, bo ten który miał na sobie w Coiville, zalał piwem, winem i udając pijanego na Amen solidnie zaślinił. Kanclerz Kocich Łbów był nawet ciekawy skąd sire ma te szaty, ale to wiązało się zapewne z tym kto siedzi w podziemiach i co się tam dzieje. Na taką wiedzę Alex nie był gotowy i jej wręcz nie chciał. o ile zamek i okoliczne tereny były domeną wampira, to podziemia były jego leżem i królestwem szaleństwa. To czy jakiś dominikanin dawniej noszący tą szatę jest tam rezydentem… Skryba wolał nie wnikać.
Nie można było rzec, że wszedł dziarskim krokiem. W karczmie co prawda udawał, ale i tak wlał w siebie co nieco. Choć pijany nie był to podchmielonego stanu skryć się nie dało choćby i się chciało. Alexander zaś nie chciał, baczył jedynie aby zachowywać się układnie.
“I narazimy się na śmieszność twym brakiem manier?” Słowa te wypowiedziane w komnacie Torina ubodły go niejako. Owszem nie czynił nic aby zachowywać się jak na hrabiowskim lub książęcym dworze, ale i nie epatował przecie chamstwem. Dopiero rozmyslając o tym później przypomniał sobie ileż razy po prostu o to nie dbał.
Zoczywszy nieznajomą twarz wnet odnalazł w niej zapowiedzianego przez Ailę italskiego scholara i skłonił się mu nim zasiadł do suto zastawionego stołu. - Wybaczcie, spóźnienie me na wieczerzę, alem trudami dnia znużon był. Wielce sobie obiecuję, że ni znani mi tu przy tym stole, ni gość nasz miły i szlachetny krzywi za to nie będą. - Zrobił przepraszająca minę i zwrócił się do Italczyka: - Jestem Alexander, kapelan zamkowy i kanclerz naszego umiłowanego pana. Szlachetnego Torina z Barr.
Młody mężczyzna w stroju, który choć nie był strojny, zwracał uwagę dobrą jakością materiałów i zgrabnym szwem, wstał i ukłonił się lekko. Alexander zauważył, że porusza się z niezwykłą sprężystością, jakby ciało jego wciąż było ćwiczone w boju, nie zaś w ślęczeniu nad księgami. - Valentino z Canossy, trzeci syn pana na Słonecznych Wzgórzach Canossy, student historii na Uniwersytecie w Padwie i mam nadzieję, niedługo magister tejże nauki - przedstawił się, po czym dodał: - miło waszmościa poznać.
Tymczasem gdy służka szła, by nalać nowemu biesiadnikowi wina, AAila schwyciła ją za rękaw i coś szepnęła. Dziewka wyszła, a gdy w końcu podeszła do Alexa, nalała mu do kielicha... wody. - Historia, piękna nauka. Królowa! Rzekłbym nawet. - Skryba patrzył w to co dostał starając się nie przenosić grobowego spojrzenia na bratanicę zarządcy. - Z historii wszak wynika… wina na szlacheckie gardła, piwa na poślednie: chłopom i łykom, a wodą zwierzęta poić. Tedy wychylmy za zdrowie pana Torina co Bóg nam przeznaczył. - Uniósł kielich. - Lepiej bym tego nie ujęła - rzekła na to Aila, posyłając skrybie piękny i zarazem jadowity uśmiech. Tymczasem nieświadomy niczego gość po prostu wychylił puchar i otarł usta wierzchem dłoni.
Wtem... gdzieś za oknem rozległy się znajome dźwięki lutni. Sire najwyraźniej obudził się i przybrał swą bardzią postać, na co Alexander drgnął. Jakby wiedząc, że Pan jest za oknem chciał zerwać się i wybiec tam by napawać się jego obecnością, a w głębi się za to przeklinać. Wypił wodę i zerknął na służkę. - Nie dolewaj mi już, starczy mi kielich jeden bo w głowę uderzy. - Zerknął na Ailę, ale tym razem prócz tęsknoty do sire w oczach miał iskry rozbawienia. - A panicz jak historyk, to gdzie się kieruje, jeżeli śmiałościa zgrzeszyć mogę? Na dwór samego księcia znanego z opasłego scriptorium? Badać traktaty, wśród których i starozytnych nie brak, w opactwach Saint-Clair, lub Montcoeur?
- Och nie, to zbyt odpowiedzialne zadanie dla mnie by było - odparł gładko mężczyzna, pocierając lekko kwadratową, ale jakże symetryczną szczękę. - Moim celem jest spisanie zamków tych ziem. Nasz profesor ma zamiar wielki taki spis wykonać dla wszystkich rodowych posiadłości szlacheckich tego kontynentu - wyjaśnił ze spokojem, po czym zwrócił spojrzenie na Ailę. - Pani, czy źle się poczułaś? Zbladłaś nagle...
Szlachcianka spojrzała na niego półprzytomnym, pełnym rozterki wzrokiem, który tylko Alexander mógł zrozumieć. Po chwili jednak opanowała się. - Proszę wybaczyć, ja... ja... - najwyraźniej żadna sensowna wymówka nie przychodziła jej do głowy.
Spojrzenie Alexandra też zatrzymało się na kasztelanównie. W każdej chwili też walczył z zewem lutni. Elijah być może jedynie brzdąkał sobie ku własnej radości, ale czy wiedział jak sam fakt tej muzyki, znamionującej jego przebudzenie i obecność, działa na jego sługi w krwi?
Znosił to lepiej jedynie przez lekkie otumanienie winem i piwem. A może przez tę zadrę w sercu bijącym tylko dla lutniarza? - Może rześkie powietrze nocy pomóc ci Pani zdoła - scholar wciąż patrzył na Ailę.
- Zatchła się. - Pokiwał głową Alex, wewnątrz lekko spanikowany, że Italczyk chciał wyjść tam gdzie właśnie grał nieprzewidywalny wampir, ich ukochany pan. - Panna Aila czasem ma tak z winem, że nie przejdzie przez przełyk gładko.. - Nie wypadało mu wstać i uwiarygodnić naprędce wymysloną bajeczkę, ale uznał, że lepsze to niż nie zareagować. Mówiąc to wstał szybko dopadając do dziewczyny i przez chwilę krótką zamarł. Nie tyle żeby bał się krzywdę jej uczynić, ale niewiastę nawet w potrzebie uderzyć... Przymknął oczy i nie za mocno klepnął w plecy kasztelanki jak mógł delikatnie i by swe słowa uwiarygodnić względem oceny jej stanu i potrzeby ‘odetknięcia’. W myślach przeklinał lekko oszolomioną głowę swą, że na inny koncept nie wpadł, na wytłumaczenie jej reakcji na grę sire.
Oczy Aili zrobiły się jeszcze większe i jeszcze bardziej błękitne, jeśli to możliwe. Patrzyła z niekrytym zdziwieniem na Alexandra, gdy do niej podszedł. Wydawało się też w pierwszej chwili odtrąci go, lecz czy to świadomie, czy z powodu szoku po prostu zastygła. Aż do chwili gdy silna ręka mężczyzny spadła na jej plecy. Sapnęła, zgiąwszy się nieco. W sali wszyscy zamilkli, zastanawiając się zapewne, co z tego wyjdzie. Czy panienka zrobi awanturę? Dla wielu wszak nie było tajemnicą, iż mało ciepłe uczucia żywi ona względem kapelana.
Teraz też nabrała tchu w pierś, aż gorset jej sukni zatrzeszczał ostrzegawczo, by znów wzrok swój skierować na Alexandra. - Dziękuję - powiedziała cicho. - Nasze jadło chyba faktycznie jest... ciężkie. - Oczy dziewczęcia zalśniły blaskiem zdradliwych łez, gdy muzyka lutniarza coraz bardziej się oddalała. A oni musieli być tu. Tkwić w swoich sztywnych, ludzkich rolach.
Sam się zdziwił zupełnym brakiem reakcji szlachcianki, a przynajmniej tej obliczonej ne lekką choć złośliwostkę lub stonowane pogromienie go. Alexander też poczuł ukłucie w sercu wobec cichnącej muzyki. Otrząsnął się wychodząc z tego stanu, po czym potoczył wzrokiem po Aili i Valentino. Sytuacja była więcej niż niezręczna, a wzrok scholara i jego lekko uniesione brwi (względem sceny której był właśnie świadkiem), wskazywały że należy działać.
Jakkolwiek skryba był niczym dziecko względem głębokiego planowania długofalowych intryg, to świetnie odnajdywał się w działaniu na bieżąco. - Ale… na wszystkich świętych! - powiedział zbliżając się na powrót do swego miejsca. - Wszelkie posiadłości szlacheckie Europy, toć życia na to mało! - Wrócił do wątku jaki toczył się nim Elijah wprowadził zamieszanie swą grą na lutni, tak burząc spokój wieczerzy. - Ileś już Panie zamków i kaszteli opisał? Wymieniłbyś co ciekawsze perły nie tak znane a godne uwagi, na swej drodze spotkanie i, których splendor bądź brzydotę piórem na pergaminie uwiecznić raczyłeś?
I tak zaczęli rozmawiać.
Co prawda okazało się, że Valentino jest dopiero na początku swej podróży, jednak kilka zamków z pewnością zwiedził.
Oni rozmawiali a panienka Aila siedziała coraz cichsza. Gdy stara Maria postanowiła udać się na spoczynek, dziewczyna, mimo iż mogła do tego oddelegować służkę, sama również się pożegnała i odprowadziła starszą panią do jej komnaty.
Po jej odejściu pozostali biesiadnicy także zaczęli się żegnać, choć nie wszyscy - zamkowe moczymordy łatwo odpuścić wszak nie zamierzały.
W którymś momencie, korzystając z okazji bardziej spoufałej rozmowy, Valentino zwrócił się do Alexandra: - Panie, wiem, że pełnisz tu również obowiązki kapelana, a ja czuję, że nie tylko me ciało, ale także dusza potrzebuje zmyć z siebie brudy podróży. Czy zgodzisz się wysłuchać mojej spowiedzi i udzielić pokuty? - Słucham? Ach oczywiscie - Alexander wyglądał na lekko nieobecnego. - To zaszczyt pomóc duszy tak znamienitego gościa.
- Kiedy wasza dobrotliwość mogłaby... poświęcić mi mój czas? - szepnął chłopak konspiracyjnie, jakby chodziło o zabójstwo króla. - Kiedy tylko zechcesz Panie. Jam sługa boży - skłamał - nie mi decydować o tym, a służyć jeno pomocą dla zdręczonej duszy. Teraz, czy jutro, z radością przysłużę się jej ukojeniu.
- Może więc przyjdę z rana. W nocy... w nocy lepiej spać. I ja się chyba pożegnam, bom i tak się zasiedział - odparł młodszy mężczyzna, niewiele jednak ustępujący wzrostem Alexandrowi. - Niechaj dobry Bóg ma w opiece Ciebie i twe sny - Alexander też się podniósł. - I ja się oddalę zatem i czekam Cię rano.
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 31-07-2017 o 19:56.
|