Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-04-2017, 19:08   #21
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Biodra męskie przyspieszyły ruch, który zespalał ich słodkim połączeniem. Wsłuchiwał się w nią, wczuwał w jej reakcje oraz oddawał rozkoszy. Coraz silniejszej, coraz bardziej energicznej. Charlie wtulała się w niego, na tyle na ile tylko mogła by mu nie przeszkadzać. Wampir czuł, że jej wymęczone ciało, już bezwolnie odpowiada na jego ruchy. Z jej ust wydobywał się ciągły pomruk, który nabierał na glośności przy każdym uderzeniu.
- Ach - jęknął wreszcie nie mogąc dłużej utrzymać wystrzału. Mocna porcja krwi uderzyła wewnątrz niej we wspaniałe, najbardziej uwrażliwione ścianki, później zaś jeszcze kolejne.

Charlie odgięła się do tyłu, wyginając w łuk. Gaheris czuł jak jej ciało niemal rozpływa mu się w dłoniach. Było gorące, pulsujące. Charlie przymknęła oczy, wydając z siebie ciche jęknięcie i wampir poczuł, jak jej mięśnie, jeszcze raz zaciskają się na nim. Oddychała ciężko, a jej ciało pokrywała gęsia skórka. Do tej pory napięte mięśnie rozluźniły się i jedynymi elementami, które zdawały się jeszcze pracować, były jej regularnie rozchylające się usta i unosząca się klatka piersiowa. Uwielbiał uczucie spełnienia, ale przede wszystkim kochał, kiedy partnerka odczuwała to samo. Gaheris bowiem wyznawał mało popularną zasadę, że prawdziwą rozkosz daje dopiero wspólnota przeżywania jej. Kiedy Charlie przeszywały kolejne fale przyjemności, jego tak samo. Drżał mocno oddają się łączącemu ich wspaniałemu uczuciu.
- Czy teraz przyjemniej będzie ci położyć się oraz usnąć, piękna kuzynko? - pochylił się całując czule kochankę, kiedy przeszła już najwyższa fala cudownej przyjemności. Charlie objęła go mocno, wtulając głowę w jego pierś. Wyglądała teraz jak mała zagubiona dziewczynka. Po kilku sekundach zobaczył jak jej oddech wyrównuje się.

Trzymał dziewczynę w objęciach. Przypominał sobie, jak się spotkali oraz co wspólnie robili. Głównie kochali się. Później powoli wysunął się z jej objęć oraz zabrał się za książki. Czytał całą noc, zaś nad ranem udał się do swojej komórki.

23 maja 1853


Gdy wampir przebudził się do jego uszu doszedł odgłos rozmowy.
- Pani bardzo zależy na twej obecności. - Młodzieńczy głos należał raczej do mężczyzny.
- Miałam mieć tydzień spokoju. - wampir bez trudu rozpoznał głos Charlie.
- Jednak nadal nie złożyłaś relacji z ostatniej wyprawy. - w głosie tamtego dało się wyczuć sarkazm.

Charlie zamyśliła się dłuższą chwilę.
- Dobrze… pojawię się jutro. Wynoś się. - W jej głosie pojawiła się irytacja. Gaheris usłyszał kroki i dźwięk zamykanych drzwi.

Widocznie dziewczynę naszedł przedstawiciel jej tajemniczej pracodawczyni. Skoro jednak poszedł, Gaheris wstał, otworzył drzwi oraz powitał Charlie:
- Dobry wieczór, jak dzień? - wewnątrz jego tonu czaiło się pytanie czy wszystko jest w całkowitym porządku. Musiała wiedzieć, że skoro wyszedł teraz ze swojej skrytki, pewnie słyszał jakiś kawałek dyskusji.
Kobieta była wyraźnie poirytowana. Na szafie wisiał nowy kostium dla niego, z kuchni dochodził znajomy dźwięk chrobotania. Charlie była już przebrana i stała przy drzwiach w ciemnej sukni, mieniącej się zieleniami i błękitami.


Uśmiechnęła się do niego, ale czuł, że ten uśmiech był dla niej trudny. W dłoni trzymała dziwnie złożony papier.


- To... był bardzo dobry dzień. - Westchnęła ciężko. - Przebierzesz się? - Wskazała na strój. - Panna Dosett chciała przynieść potrawkę, umówiłam też krawca, który uszyje ci smoking. Powinien być za godzinę.
- Dziękuję bardzo, Charlie, mogę jakoś pomóc? - zapytał obejmując mocną kobietę na powitanie. - Jak wiesz, mam odpowiednie zdolności negocjacyjne i raczej trzeba być kimś bardzo nieludzkim, żeby odmówić mojej prośbie - wyjaśnił jej. Stanowczo wampir nie chciał się wtrącać w jej sprawy, ani czegokolwiek wymuszać, jednak dawał jej jakieś szanse sensownego wyjścia.
- Wiesz, bardzo bym chciała bys pomógł, ale na spotkaniach powinnam pojawiać się sama. - Charlie uśmiechnęła się, ale już weselej. - Teraz muszę wymyślić, jak jej powiedzieć co znalazłam w klasztorze, nie mówiąc o tobie.
- Możesz zaprowadzić mnie oraz powiedzieć, że mnie znalazłaś - uśmiechnął się do niej. - Albo opisać sytuację mówiąc, że pojawili się strażnicy, znaczy owi policja. Przy okazji sugerując, że to oznacza, że ktoś więcej wiedział coś na temat klasztoru. Co oznacza, że ta twoja pani skupi się na zastanawianiu, kto może jeszcze coś wiedzieć, nie zaś na tobie. Zbyt wiele więcej się nie wymyśli. Jeśli bowiem powiesz o mnie, to tak czy siak będzie chciała mnie dostać - stwierdził całkiem logicznie.

Charli poklepała go po pośladku.
- Ubieraj się. Mam całą noc i dzień by się nad tym zastanawiać. - Ucałowała go delikatnie. - W klasztorze znalazłam też zapiski badaczy i będę musiała nad nimi posiedzieć.
- Doskonale - wyszedł aby się ubrać. Zdołał się ugryźć w język, żeby nie spytać o królika. Charlie nie miała humoru, zresztą pewnie z konkretnych powodów. Dlatego nie chciał jej dodatkowo sprawiać problemów.

Gdy wyszedł sie przebrać, usłyszał znajomy cichutki dźwięk dzwonka, dochodzący z dołu. Pewnie Charlie wezwała Panią Dosett. Gdy wyszedł zastał kobietę siedzącą na sofie, pogrążoną w lekturze. Bez problemu rozpoznał notatnik, który znalazła przy jednych ze zwłok. Charlie przygryzała wargę czytając. Najwyraźniej nie do końca zadowolona była z lektury. Słysząc jak nadchodzi, rzuciła książeczką na stolik.
- W jakim stanie byłeś gdy się przebudziłeś?
- Nie pamiętam - przyznał. - Albo nie pamiętam dokładnie. Obudziłem się wśród ciał tamtych ludzi. Czułem się dobrze. Obawiam się, że mogłem ich zabić wcześniej, ale nie jestem pewny, po prostu obudziłem się - rozłożył ręce. - Przykro mi, że nie mogę pomóc.
- Ktoś mógł wiedzieć, że tam byłeś? - Charlie przetarła twarz, była wyraźnie zirytowana. - Że też nie zerknęłam do tego wcześniej… a raczej. - Uśmiechnęła się do wampira, wskazując na notatnik. - To wygląda troszkę jakby cię szukali, wiesz?
- Jednak osoba wiedziała na pewno. Sir Tarquin. Drań nad draniami, wampir także, ale nie taki jak ja, w ogóle nie taki, jak inne wampiry. Łajdak to mało powiedziane. Wszystko co powiesz to mało powiedziane - powiedział poważnie. - On mnie zakołkował. Udało się draniowi. On wiedział. Mogli wiedzieć także ci, którym on powiedział, lub przekazał. Jednak chyba jednak nie zwlekałby 1300 lat, żeby się do mnie dostać. Raczej to ktoś inny, chociaż ewentualnie mógłby mieć dostęp do jakichś notatek tamtego.
- Ciekawe skąd ona wie…

Charlie przerwało pukanie do drzwi. Po chwili stanęła w nich Panna Dosett, niosąc wielką tacę, na której między innymi stała wielka parująca misa. Jego towarzyszka, jak zwykle podniosła się i ruszyła w stronę stołu, uśmiechając się do niego.
- Mam dla Państwa potrawkę, na dole oczekuje Pan Halbard, ale powiedziałam, że muszą Państwo najpierw zjeść. - Starsza pani sprawnie rozstawiała dania na stole.


- Och, dziękujemy. Jest pani taka uprzejma - Gaheris skoczył pomóc, później zaś, po położeniu tacy ucałował jej dłoń oraz uśmiechnął się ciepło do kobiety. - Zaś - pociągnął nosem - to co pani przyniosła, jest godne królewskiego stołu. Zapach aż łechce nos - faktycznie tak było. Nawet jego wampirze zmysły odbierały potrawkę wyjątkowo przyjemnie. Myślał jednak faktycznie na temat całej sytuacji. Czyżby pracodawca Charlie miała jakieś powiązania ze starym łajdakiem? Jeśli tak, każde wysypanie się na temat Gaherisa groziło jej. Ponadto on musiał się także dowiedzieć wszystkiego.

Charlie w tym czasie z uśmiechem obserwowała jak Panna Dosett nakłada posiłek.
- Wygląda rewelacyjnie.

Widział, że mimo tego stwierdzenia gospodyni przygląda się niepewnie jego towarzyszce. Nawet nie rzucała złośliwych komentarzy w jej kierunku.
- Zostawię Państwa i podam herbatę Panu Halbardowi.
- Dziękuję Panno Dosett. - Charlie uśmiechnęła się i sięgnęła po łyżkę. Wampir widział jak palce wprawnie układają się na srebrnym sztućcu tak, że serdeczny palec kobiety odrywał się od niego. Zerknęła na wampira jakby nagle sobie o czymś przypominając. Tylko, że Gaheris nie wiedział, o co chodzi. Po prostu odpowiedział pytającym zerknięciem.

Panna Dosett skłoniła się i opuściła pokój. Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, Charlie wstała od stołu i podeszła do wampira.
 
Aiko jest offline  
Stary 27-04-2017, 19:02   #22
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
- Wybacz, na śmierć zapomniałam, że miałam cię nauczyć się posługiwać sztućcami. - Szepnęła cicho, stając za jego krzesłem. - Dobrze, że nie chwyciłeś łyżki, nie chciałabym byś ośmieszał się przy Dosett.
- Wiesz, jak coś jest płynne, znaczy że trzeba łyżką, co nie
? - stwierdził. - Jednak doskonale zdaję sobie sprawę, że jest sto różnych potraw oraz że jecie je różnymi sposobami. Dlatego warto, żebym wszystko to poznał.
- Już samo chwycenie sztućca, dużo zdradza o tym z jakiej klasy społecznej jesteś
. - Charlie przystanęła po jego prawej stronie, mogąc dobrze widzieć ponad jego ramieniem. - Duże kęsy mięsa powinieneś rozdrobnić, krojąc nożem i pomagając sobie widelcem, - Nachylając się nad jego ramieniem wskazała mu kolejne elementy zastawy. - Potem można zjeść resztę łyżką. Zaczynasz od skrajnych sztućców.
- Rozumiem, oczywiści
e - spróbował zapamiętać. - Chyba muszę po prostu poćwiczyć - Gaheris wiedział, iż jest niezwykle zręczny, więc jeśli parę razy spróbuje, jego dłonie poradzą sobie bez problemu manipulując sztućcami. - Wprawdzie nie rozumiem, po co wam ten trójząb, czy czworoząb, jednak jeśli takie macie zwyczaje, muszę się wszystkiego nauczyć.
- Damy często jadają w rękawiczkach, możesz sobie wyobrazić jakby to wyglądało, gdybyśmy jadły palcami. Chwytaj sztućce, pokaże ci jak to powinno wyglądać
.

Gdy tylko wampir wykonał polecenie, Charlie nachyliła się nad nim od tyłu. Poczuł na plecach jej piersi, a jego nos zaatakował delikatny zapach kobiecych perfum. Powoli ułożyła odpowiednio jego palce, a sztućcach, pozwalając mu przyzwyczaić się do chwytu. Widać było, że nie pokazuje, tych czynności po raz pierwszy i wampir mógł sobie tylko wyobrazić jak “młody, dzielny John”, którego uczyła, znosił takie zabiegi.
- Spróbuj coś pokroić, przytrzymując to widelcem, dobrze?

Więc spróbował. Początkowo szło średnio ze względu na widelec, ale naturalna zręczność pozwoliła przełamać pierwsze nie najbardziej udane próby. Oczywiście wszystko to zabiera trochę czasu. Wykonywanie jej poleceń jednak nie przychodziło mu zbyt trudno, wszak operowanie widelcem wcale nie było trudniejsze od posługiwania się choćby gęsim piórem, więc uczył się bez większego problemu. Charlie cały czas czuwała nad nim, opierając się delikatnie o jego plecy. Najtrudniejsze zaczęło się, gdy już jako tako zaczęło mu wychodzić i kobieta w dziwaczny sposób odchyliła jego serdeczne palce tak, by nie stykały się ze sztućcami.
- Poćwicz tak, a ja zjem, dobrze? - Ucałowała go w czubek głowy, też najwyraźniej w odruchu i zajęła miejsce naprzeciwko.
- Doskonale, smacznego - potwierdził. Spokojnie więc zabrał się za robotę. Poprosił jeszcze, żeby ponownie pokazała, zaś później zaczął trening skupiając się mocno na nauce. Takie ustawienie palców nie było dla niego naturalne, jednak też nie stanowiło jakiegoś większego problemu. Charlie cały czas zerkała na niego z uśmiechem, wyraźnie z niego dumna.
- Ty i te twoje sprawne paluszki. - Sięgnęła do głębokiego naczynia i chochlą nalała sobie jeszcze. - To jest waza… ach, żeby moi pozostali uczniowie tak szybko to wszystko łapali. Wiesz ile zajmuje takiemu dziecku, opanowanie choćby podstaw?
- Pamiętaj, że ja potrafię jeść właściwie, nawet bardzo dobrze, tylko trochę inaczej, zaś dziecko nie umie wcale. Wyobraź sobie, że znasz coś doskonale, później zaś musisz się nauczyć czegoś podobnego. Pójdzie ci to znacznie szybciej, niż jeśli byś kompletnie nic nie wiedziała, zaś sam styl ruchu był dla ciebie obcym. Ponadto faktycznie, potrafię być dosyć zręczny, każdy rycerz musi
- powiedział dumnie.
Charlie uśmiechnęła się, najwyraźniej zajęcie myśli czymś innym bardzo poprawiło jej nastrój.
- Łokcie przy sobie i wyprostuj się. Zjem jeszcze trochę i zawołamy Pana Halbarda.
- Oczywiście, kuzynko
.

Później spokojnie, jak gdyby nigdy nic Gaheris powtarzał kolejne sekwencje ruchów robiąc to coraz szybciej, sprawniej, pozornie naturalniej. Kwestia wpraw oraz ilości powtórzeń, aby wyszło to zupełnie normalnie.
- Wspominałaś Charlie, że sposób trzymania sztućców pokazuje klasę społeczną. Właściwie jaką klasę pokazuje to, czego mnie uczysz?
- Arystokrację
. - Kobieta odłożyła sztućce i przetarła usta chusteczką. - Zazwyczaj uczę dzieci arystokracji, albo bogatych mieszczan. Któregoś dnia poproszę Pannę Dosett by podała nam pełen posiłek, byś zobaczył jak to wygląda. - Zamyśliła się. - Chyba pęknę wtedy jak to zjem. Narażasz na szwank moją figurę. - Pogroziła mu palcem, jednak w jej głosie pojawiło się rozbawienie.
- Wydaje mi się, kuzynko, że tak energiczna osoba jak ty, nie będzie miała problemu ze spaleniem tych dodatkowych porcji żywności. Tym bardziej, że lubimy dodatkowo długie, nocne spacery. Zaś pełny posiłek, bardzo chętnie - miał ochotę spróbować miejscowe potrawy.
- Powiedziałabym, że “spalam” te dania w innych momentach
. - Charlie uśmiechnęła się od stołu. - Przelej proszę swoją porcję z powrotem do wazy, co by nasz gość nie zastanawiał się dlaczego kazaliśmy mu tyle czekać, nic nie zjadłszy.
Kobieta podeszła do sznura i pociągnęła za niego. Po chwili rozległ się znajomy dzwonek. Do wyczulonych uszu wampira, dotarło też poruszenie na parterze. Charlie podeszła do stolika, przy którym wcześniej czytała i zabrała z niego notatnik, ukrywając go między księgami.
- Któż to taki? Pewnie wspomniany pan Halbard. Czy to ów krawiec? - spytał.
- Owszem.
U drzwi rozległo się pukanie.
- Zapraszam!


Do pokoju wparował starszy, elegancko ubrany mężczyzna, a tuż za nim sporo młodszy chłopak, który bez problemu mógłby być jego wnukiem.


Ten drugi niósł, przerzucone przez ramię, spore kawałki zwiniętych materiałów, oraz walizkę, która prawie sunęła po ziemi.
- Nareszcie! Panno Ashmore, nie dość, że sprowadza mnie pani o takiej godzinie, to jeszcze każe czekać. - Staruszek mówił do Charlie, ale swoje kroki skierował wprost na wampira. - Pan musi, być tym legendarnym Panem Ashmore, jak mniemam. James Halbard, do usług.
Gaheris wiedział, że witać się powinien uchylając kapelusza, jednak nie posiadał takowego, dlatego po prostu powiedział.
- Witam pana mości Halbard oraz proszę wybaczyć kuzynce, to ja naciskałem, ona zaś twierdziła, że jest pan wyjątkowy pod względem umiejętności oraz pańskiego fachu. Chciałbym się właśnie oddać w pana wspaniałe dłonie - Gaheris wykazywał się uprzejmością.
Halbard machnął ręką, ale widać było, że jego ego zostało połechtane.
- Niech Pan raczy zdjąć surdut i kamizelę, zdejmiemy miary. Alfred! - Starszy mężczyzna krzyknął tuż obok wampira, narażając wrażliwy wampirzy słuch na szwank. Chłopak spiął się, ale szybko ułożył wszystko. Tkaniny na sofie, a walizkę na ziemi. Szybko otworzył ja czegoś w niej szukając. Charlie przysiadła na jednym z foteli.
- Nie wiem czy Panna Ashmore zdradzała moje referencje, ale prowadzę swój zakład od ponad 40 lat. - Halbard, wyraźnie kręcił się zniecierpliwiony. Lekko poirytowany zerkał w stronę chłopaka, wzdychając ciężko. - Ostatnio szyłem smoking Lordowi Basing. Wspaniała tkanina.
- Niewątpliwie panie Halbard, niewątpliwie
- przytakiwał lekko ubawiny Gaheris. Krawiec był podobny do wszystkich mistrzów swojego fachu, tak samo pewny siebie, nadęty oraz bardzo fachowy.
- Panna Ashmore naciskała by koniecznie sprowadzić, Panu podobną. - Kontynuował krawiec, zaś Charlie uśmiechnęła się. - Zapewne widziała Pani strój, będąc w odwiedzinach u lorda?
- Jakoś tak się udało. Ale proszę, nie przejmujcie się mną tylko róbcie swoje.
- Fakt, faktem… Tkaninę strasznie trudno sprowadzić. Udało mi się zdobyć podobny jedwab
. - Halbard westchnął ciężko, a młody Alfred znalazł cieniutką tasiemkę, wyciągnął też kawałki płótna i nożyce. - Panna Ashmore naciskała też na czerwony, haftowany jedwab na kamizelę. - Mężczyzna wskazał na leżące na sofie tkaniny, wykonując zamaszysty ruch, który o mały włos nie zabił biednego Alfreda. Który zlękniony podszedł do wampira.
- Czy… czy mógłby Pan zdjąć surdut? - Chłopak zerkał na Gaherisa niepewnie.
- Oczywiście, proszę mi wybaczyć, mistrzu - szybko przygotował się tak, jak oczekiwał krawiec. Zapewne najpierw musiał go pomierzyć. Staną więc swobodnie przed nim. Chłopak szybko zaczął zdejmować miary, skrzętnie notując coś w notatniku, który wyciągnął z jakiejś wewnętrznej kieszeni. “Wielki” Halbard kręcił się pokoju, rozglądając się z zaciekawieniem. Wampir widział jednak, że jego wzrok raz na jakiś czas ucieka w stronę chłopaka.
- Pr.. proszę stanąć w lekkim rozkroku, Panie Ashmore. - Gdyby nie wampirzy słuch, Gaheris chyba nie usłyszałby polecenia, tym bardziej że sekundę później pojawiło się potężne fuknięcie Pana Halbarda.
- Jednak… Panno Ashmore, nadal uważam, że dwa dni to za krótko na uszycie takiego stroju. Smoking Lorda Basing szyty był tydzień.
- Dla pana? Dla takich najwybitniejszych jak pan, wszystko jest możliwe
- uśmiechnął się Gaheris ustawiając się wedle zaleceń.

Halbard spojrzał na niego, a Charlie uśmiechnęła się szerzej.
- Hm… - Starszy mężczyzna zatrzymał się i pogładził się po dorodnej białej brodzie. Natomiast wampir uczuł jak chłopak mierzy dokładnie jego nogi. - Tak… nikt poza mną i moim zakładem temu nie podoła.
- Oczywiście, dlatego właśnie to zamówienie powierzone zostało panu
- cóż, mistrz krawieckiego fachu chyba nie byłby sobą, gdyby nie podjął wyzwania. Tacy jak właśnie on bywali dumni z siebie bardzo, mogąc się podjąć pracy skomplikowane, ale jednocześnie wykonalnej … tylko dla nich. Ciekawe niewątpliwie, jak będzie wyglądało kolorystycznie?

Alfred chyba skończył z wymiarami, bo szybko podbiegł do walizki i wydobył z niej te wszystkie kawałki płótna, które odkładał wcześniej na bok. Teraz o dziwo nawet pan Halbard, zaangażował się w cały proces. Mężczyźni zaczęli układać tkaninę na ramionach wampira i łapać ją czymś co przypominało bardzo cienkie igły. Alfred wziął igłę i nitkę i zaczął na szybko łapać materiał, tak że oczom Gaherisa powoli ukazywał się zarys czegoś co przypominało surdut.
- Jednak Panno Ashmore, bardzo liczę na to, że się Pani zgodzi. - W głosie Halbarda, chyba po raz pierwszy od początku jego wizyty, pojawiło się zawahanie. - Esther, potrzebuje nauczycielki.
Charlie spoważniała i na chwilę odwróciłą wzrok wyraźnie się nad czymś zastanawiając.
- Raz w tygodniu. - Odezwała się po dłuższej chwili. - I zacznę dopiero za miesiąc, gdy skończę zajęcia z córką Państwa Saymour.
Halbard odetchnął. Jednak nawet ta wymiana zdań nie zakłóciła sprawnego zszywania kawałków materiału na wampirze. Gaheris nie poczuł nawet najmniejszego ukłucia. Charlie przyglądała się z uwagą całemu procesowi, oceniając poczynania mężczyzn. Na jej twarzy nagle pojawiło się lekkie zmęczenie. Wampir zrozumiał, że koboeta płaciła między innymi swoją pracą za ten strój.

Halbard i Alfred zdjęli z jego ramion zgrubnie zszyty materiał i młodszy zaczął go ostrożnie składać. Krawiec jeszcze raz sam obszedł go dookoła oceniając sylwetkę wampira.
- Zapraszam, niech Pan zerknie na tkaniny. - Poprowadził, go w stronę sofy, na której Alfred rozłożył wcześniej materiały. Leżały na tam trzy czarne materie, jedna biała i haftowana tkanina, którą pewnie wybrała Charlie. Gdy wampir przesunął po nich dłonią, zrozumiał czemu wybrała akurat te. Tkaniny wydawały się być mocne, a z drugiej strony bardzo przyjemne w dotyku. Ich urok nie leżał w nadmiernych ozdobach tylko w wysokiej jakości. Do tego ten czerwony jedwab. Mimo lekkiego półmroku, wampir bez trudu dostrzegał misterny haft, wykonany zaledwie o ton ciemniejszą, najwyraźniej także jedwabna nicią, malujący na lśniącej tkaninę wzory kwiatów i ptaków.
- Jeśli nie jesteś przekonany to powiedz Henry. - Charlie nie podniosła się z fotela. Nadal obserwowała mężczyzn z dystansu. - Pan Halbard ma w swym repertuarze wiele wspaniałych tkanin.
- Dziękuję, ale zdaję się na wybór twój i mistrza Halbarda - odparł gładko Gaheris. Zdecydowanie dla niego rozsądniejszą możliwością było przychylenie się do gustu Charlie. Dziewczyna wszak znała obecne trendy, obracała się we wspaniałym towarzystwie, miała odpowiednią wiedzę. Potrafiła więc wybrać strój lepiej niżeli on.

Pan Halbard połechtany kolejnym komplementem, aż wypiął pierś.
- Wobec tego ustalone. Alfred, zbieraj to wszystko. Czeka nas dużo pracy!
Młodzieniec zaczął szybko zbierać rzeczy. Nie minęło 5 minut, a goście w ukłonach opuścili mieszkanie Charlie. Kobieta odetchnęła ciężko i usiadła przy stole, nalewając sobie jeszcze trochę potrawki.
- W kuchni jest dla ciebie zając.
- Dziękuję, wiesz, jak dogodzić mężczyźnie
- ucałował ją - idę po gryzonia i zaraz po tym będę. Jakieś plany na dzisiaj? - spytał już z kuchni planując dobrać się do krwi zwierza. Wolał, żeby Charlie nie widziała, jak pije. Dla ludzi jednak to nie był najmilszy widok.
Charlie jednak stanęła w drzwiach, przyglądając mu się uważnie.
- Nie miałam dzisiaj więcej planów. Mogę cię gdzieś zabrać jeśli masz życzenie.
- Spróbujmy, jeśli nie jesteś bardzo zmęczona, ruszyć tam nad rzekę, gdzie widziałem tego gentlemana
- zaproponował. Wyjął zająca z klatki szybko gryząc i wysysając krew. Nie trzymał go tak, że widziała jego twarz, raczej plecy. Krępował się trochę, bowiem dziwnie to wyglądało, zaś krew smaczna nie była raczej, zwyczajnie jak to krew jakiegoś zwierzęcia. Jednak musiał się nauczyć pożywiać właśnie taką. Przy mnóstwie ludzi ciężko było kąsnąć kogoś tak, ażeby inni nie dostrzegli tego smacznego aktu.

Usłyszał kroki. Charlie podeszła bliżej.
- Smakuje ci to? Krzywisz się jakby było paskudne.
- Niespecjalnie
- przyznał - jednak jest odżywcze. Muszę się przyzwyczaić, to tyle. Dla wampira krew zwierzęcia to mniej więcej tak, jak dla człowieka dżem z miodem popity mlekiem oraz zagryziony pocukrzonym kiszonym ogórkiem - wyjaśnił.
Sophie skrzywiła się.
- Rozumiem. Jeśli masz ochotę możemy się przejechać na wybrzeże.
- Wobec tego do boju orły i orlice
- zażartował wampir. - Jeśli chcesz, mogę spróbować poprowadzić - wyraził gotowość. - Jednak koryguj mnie na bieżąco.
Charlie podeszła do jednej z szafek i wydobyła z niej koszyk, chwyciła też jakąś szmatkę.
- Dobrze, powinieneś się już orientować w terenie. - Uśmiechnęła się do niego. - Pakuj tutaj zająca, podjedziemy troszkę dalej i oddamy to w pewne miejsce, dobrze? - Podała mu koszyk, sama wróciła się do pokoju i po chwili wampir usłyszał dźwięk otwieranej szafy.

Posłuchał jej i zajął się upakowaniem zająca, umył także twarz oraz przepłukał usta. Chwilę później był gotowy. Stanął przy drzwiach gotowy do wyjścia czekając na kobietę. Charlie nałożyła płaszczyk i kapelusz. Podeszła i podała mu pęk kluczy.
- To będzie twój komplet. Wybacz, że wcześniej ci go nie dałam. - Uśmiechnęła się ciepło do wampira.
- Dziękuję, chętnie przyjmę - kobieta mu zaufała. Ofiarowanie kluczy oznaczało, iż ma prawo wejść do jej mieszkania, kiedy tylko chce. - Cóż, czyli do przodu - zdecydował się - ruszamy - wyszedł za drzwi stając przed nimi. - Pozwól, że zamknę.

Charlie opuściła mieszkanie, czuł że uważnie go obserwuje. Chyba była to dla niej nowa sytuacja. Gdy skończył chwyciła go pod ramię i dała się poprowadzić w stronę Portman Square. Poprzednio wampir starał się zapamiętywać najważniejsze wystawy, budynki oraz miejsca. Obecnie odtwarzał owe wizerunki i starał się nimi kierować. Bez względu, czy udawało mu się, czy musiał korzystać z pomocy Charlie, dalej postępował identycznie próbując zapamiętać kolejne elementy. Powoli starał się składać elementy układanki stanowiącej topografię okolic.

Charlie dawała mu tylko lekkie sugestie i już niebawem siedzieli w dorożce. Poleciła jechać na Thames Street. Na początku jechali dobrze znaną Gaherisowi trasą, by w pewnym momencie skierować się na wschód. Wampir wyczuwał, że jadą wzdłuż wody, nawet w pewnym momencie, wydało mu się, że minęli miejsce, w którym poprzedniego dnia widział mężczyznę w kapeluszu. Dorożka jednak przejechała jeszcze kilka przecznic, nim się zatrzymała. Dzielnica była dużo uboższa od tych, w których bywali do tej pory. Mimo to Charlie pewnym krokiem poprowadziła ich w jedna z uliczek oddalając się od wody.


W pewnym momencie, dotarli do sporej witryny. Mimo, że było dosyć późno kręciło się pod nią kilkoro dzieci. W środku stały ubrane na biało kobiety, dwie trzymały jakieś maluchy.


Charlie pomachała i jedna z nich uśmiechnęła się szeroko. Po chwili otworzyły się drzwi.
- Charlotto! - Kobieta pomachała do nich, zapraszając.
- Meggie. - Jego towarzyszka ucałowała kobietę w policzek, widać było, że się znają i to raczej bardzo dobrze. - Pozwól, że przedstawię mój kuzyn Henry. - Wskazała na wampira.


- Och… jak miło. - Meggie uśmiechnęła się do Gaherisa. - Wejdziecie na chwilkę?
- Tak, mamy coś dla was
. - Charlie uniosła koszyk.
- Dzień dobry, jest mi miło panie poznać - uśmiechnął się Henry Ashmore.

Weszli do środka. Wnętrza były mało wyszukane, ale czyste. Znajoma Charlie poprowadziła ich do jednego z pokoi. Podali Meggie koszyk. Wampir kątem oka dostrzegł czającą się za drzwiami dziewczynkę.


-
Och, jak wspaniale
! - Meggie uśmiechnęła się jakby podarowali im garniec złota. - Nie musiałaś, wiesz?
Charlie wzruszyła ramionami.
- To nic wielkiego.
- Zaniosę to do kuchni i przyniosę jakąś herbatę, dobrze? Rozgoście się
. - Meggie opuściła pokój. Dziewczynka na chwilę chowała się. Jednak gdy kobieta w białym kitlu zniknęła za rogiem, znów wyjrzała zza drzwi.
- Dobry wieczór - odezwał się do niej Henry wesoło. Nie używał mocy, ale po prostu wykorzystał swój naturalny talent uśmiechając się do dziewczynki. Dzieci zawsze były dziećmi, czy te XIXowieczne, czy te sprzed tysięcy lat.

Mała cofnęła się, chowając za skrzydłem drzwi. Charlie spojrzała na niego pytająco.
- Dostrzegłem tam małą dziewczynkę - wyjaśnił. - Wydawała się jakaś … smutna.
- Hm
… - Charlie podeszła do drzwi. Wampir zauważył, że prawie nie było słychać jej kroków. W sumie słyszał je głównie dzięki wyostrzonym zmysłom. Kobieta wychyliła się nagle i zza drzwi dobiegł cichy pisk. - Chodź przedstawisz się Panu. - Głos Charlie był spokojny. Wyciągnęła dłoń i po chwili przyprowadziła do niego już nie taką małą, speszoną osóbkę. Patrzyła na niego zarumieniona. Mogła mieć z 12 lat.
- Dobry wieczór - Gaheris podał jej dłoń. - Jestem Henry, jak się nazywasz panienko? - spytał.
- Lucy. - Wymamrotała tak, że ledwo ją usłyszał. Nie wyciągnęła dłoni, a nawet schowała ją za sobą.
Gaheris nie należał do natrętów, nie naciskał.
- Panno Lucy, miło mi panienkę poznać - uśmiechnął się do niej. Zastanawiał się, kim dziewczynka jest oraz co to za miejsce. Może jakiś klasztor, bowiem kobiety miały podobny strój. Postanowił spytać później, zaś teraz przede wszystkim uśmiechać się. Popytałby jeszcze o coś Lucy, ale nie wiedział, jakie pytania można tutaj zadawać. Bowiem skoro klasztor, to czy te dzieci są tutaj nowicjuszkami? Jednak jakoś nie wyglądały na to, nie nosiły habitów.
- Lucy! - Do pomieszczenia wkroczyła Meggie niosąc tacę ze znanym już wampirowi zestawem. Imbryk i filiżanki były dużo mniej zdobne i wyraźnie grubsze niż te u Charlie. - Co ty tu robisz? Powinnaś pomagać pozostałym dziewczynkom.
- Nie lubię, one siusiają
. - Wymamrotała, a Charlie prawie parsknęła. Natomiast Gaheris zaczął sie zastanawiać, jak można komuś pomagać przy siusianiu. Jeszcze facetowi idzie coś podtrzymać, jakby co, ale kobiecie? Dziwne. Jednak stanął w obronie Lucy.
- Panno Meggie, proszę wybaczyć panience Lucy. Właściwie moja wina, że trochę ją zaabsorbowałem i zacząłem wypytywać - uśmiechnął się słodko do kobiety. Lucy trochę zastanawiała go. Czuł od niej coś dziwnego, może mu się tylko wydawało? Postanowił na wszelki wypadek zbadać jej aurę Nadwrażliwością.
- Tu nie ma niczyjej winy. - Meggie uśmiechnęła się. - Lucy, proszę idź pomóż Annie przy dziewczynkach.
Mała naburmuszyła się co wampir bez trudu zaobserwował w postaci czerwonych nitek, które zawitały z dziwnie bladej aurze. Lucy zerknęła na Charlie, a jej aura zabarwiła się na słaby, ciemnozielony kolor. Puściła jednak rękę jego towarzyszki i opuściła pokój. Meggie umieściła tacę na stoliku i zaczęła nalewać herbatę. Wampir zauważył, że nie przyniosła ani cukru, ani śmietanki.
- Wybaczcie. Lucy ostatnio bardzo miga się od obowiązków.
Charlie zajęła miejsce w jednym z foteli.
- To normalne, dorasta. - Uśmiechnęła się do wampira. - I chyba mój kuzyn wpadł jej w oko.
- Nie żartuj
- odparł Henry, chociaż Charlie mogła mieć rację. Bowiem aura Lucy zdradzała leciutką zazdrość. Czyżby patrzyła na Charlottę, która miała kuzyna oraz sama była zamożną, niezależną kobietą. Henry właściwie współczuł Lucy. Obiecał sobie, że kiedyś spróbuje jej pomóc, jeśli sam sobie ułoży wszystko tutaj.

Meggie roześmiała się.
- Na razie, raczej się obraża gdy wspomni się jej o chłopcach. - Kobieta podała filiżankę Charlie, a potem wampirowi. - Ale niech Pan opowie co pana sprowadza do Londynu, Charlie nigdy nie wspominała, że ma kuzyna.
- Cóż, można powiedzieć decyzja, dojrzewała jakiś czas. Pochodzę z Orkadów. Charlotta obiecała pomóc mi zaaklimatyzować się w Londynie. Takiemu prowincjuszowi nie jest łatwo pojąć, jak działa tak olbrzymie miasto
.
Odpowiadał grzecznie Gaheris uświadamiając sobie, że kolor aury Lucy może oznaczać ghula. Hm, ponieważ nie wyłączył swojej zdolności postanowił oglądać wszystko oraz wszystkich, poczynając od Meggie.
- Doskonale Pan trafił, Pańska kuzynka, wydaje się znać to miasto od podszewki. - Meggie uśmiechnęła się do jego towarzyszki. W aurze Meggie dominowały cynober i biel. Jej aura była wyrazista. Gdy spojrzała na Charlie w jej aurze pojawiły się żyłki ciemnej zieleni, którą widział u Lucy, jednak szybko znikły, jakby Meggie sama je stłamsiła. Nie był w stanie wyczytać uczuć swojej towarzyszki, ale zauważył że jej aura jest blada tak jak aura Lucy. Charlie zerknęła na niego i przez chwilę mógł przysiąc, że dojrzał głęboką czerwień.
- Ale Charlie, powinnaś powiedzieć, że masz kuzyna! Nic nigdy o sobie nie mówisz. - Meggie sięgnęła po filiżankę dla siebie. - Macie jakieś plany na wieczór?
- Mieliśmy, ale za pozwoleniem Charlie, chętnie bym tu został
- szybko powiedział Gaheris. - Chętnie zobaczyłbym ten kla … - przerwał nie wiedząc, czy jego domysły są rzeczywiste - … miejsce - poprawił się. - Jeśli oczywiście nie masz kuzynko nic przeciw. Obejrzałbym budynek, może coś pomógł - zaproponował. Jaja, ten klasztor to były ghule. Obecnie wiedział na pewno. Ale czyje?
Meggie zmieszała się i spojrzała niepewnie na Charlie.
- Wie Pan… to chyba…
- To zły pomysł Henry
. - Charlie spojrzała na niego podejrzliwie. - Dzieci powinny już spać i nie należy im przeszkadzać.
Meggie wyraźnie odetchnęła. Widać pomysł wampira bardzo ją zaniepokoił.
- Jeśli ma Pan życzenie, mógłby Pan odwiedzić sierociniec jutro. Może dałoby radę odrobinę wcześniej? - Zasugerowała nieśmiało i znów uciekła wzrokiem do Charlie. - Planujesz adoptować dziecko? - Szepnęła, na co jego towarzyszka pokręciła przecząco głową.

Przed chwilą Gaheris słyszał, że coś robią, nie zaś idą spać. Co tu było ukrywane oraz co Charlie wiedziała? Dowiedział się jednak, co to za miejsce.
- Niestety nie jestem żonaty - wyjaśnił - samotny mężczyzna nie mógłby się zaopiekować dzieckiem. Szczególnie taki, który dopiero pojawił się na tym terenie, znaczy na terenie Londynu - poprawił się. - Może kiedyś … Ale spytała pani, jakie mamy plany? - uśmiechnął się do niej.
Meggie uśmiechnęła się.
- Samotnym Panom także zdarza się adoptować dzieci. Z tego co mówiła Charlotta, nawet opiekuje się jednym takim szczęściarzem. - Zerknęła troszkę niepewnie na Charlie, która starała się nie wtrącać. - Myślałam, że może Charlotta się zdecydowała…
- Nie i wiesz, że to niemożliwe
. - Jego towarzyszka, wyraźnie się zirytowała, ale starała się to powstrzymać. - Będziemy się zbierać Meggie. Jakby nie było problemem by Henry odwiedził Was koło 20-tej, to będę wdzięczna za pomoc. - No tak Charlie miała jutro spotkanie ze swoją zlecodawczynią. Podniosła się, a zaraz za nią wstała Meggie.
- To nie będzie żaden problem. Dzieci będą ucieszone.
- Dziękuję
- przygryzł wargi. - Pani Maggie, mam prośbę, proszę nikomu nie mówić o jutrzejszej wizycie. Nikomu. Przyniosę parę ciastek, niechaj będzie to niespodzianka dla dzieci - znowu włączył swój uśmiech. - Jeśliby zaś coś mi wypadło, nikt nie będzie czuł żalu. Faktycznie, chyba musimy iść, kuzynko - odezwał się do dziewczyny.
- W razie czego poślijcie po prostu posłańca, dobrze? - Meggie uśmiechnęła się. - Dziękuję, że przyszliście.
 
Kelly jest offline  
Stary 01-05-2017, 21:46   #23
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Po chwili znaleźli się spowrotem na ulicy. Charlie trzymając w dłoni już opróżniony koszyk. Pomachali Meggie i jego przewodniczka ruszyła w stronę rzeki.
- Co w ciebie wstąpiło, Henry? - Spojrzała na niego niepewnie.
- Wampir - powiedział bardzo cicho - one, ta mała, wiesz Lucy, być może jest ghulem. Prawdopodobnie tylko, bowiem nie miałem czasu się przyjrzeć. Chciałem jednak zerknąć szczegółowiej oraz może znaleźć wampira, który karmi Lucy, jeśli domysły są prawdziwe - mówił rozglądając się wokoło. - Wybacz Charlie, że narażam cię na dalsze wydatki na te obiecane ciastka. Wiem doskonale, że jestem dla ciebie finansowym ciężarem. Możesz mi wierzyć, że nie zapominam ani swoich długów, ani twojej dobroci.

Charlie machnęła ręką.
- Kupię jakieś cukierki i wszystkie będą twoje. - Kobieta nadal była lekko poirytowana. - Wiesz czym jest sierociniec?
- Tak, wiem, zakonnice prowadzą sierocińce dla dzieci samotnych - powiedział powoli. - Takie dzieci były także za moich dawnych czasów.
- Lucy jest jedną ze starszych dziewczynek i pomaga przy opiece nad młodszymi, między innymi układa je spać. - Charlie szła lekko z przodu. - Teraz nie tylko zakonnice prowadzą sierocińce. Meggie jest pielęgniarką.
- Pielęgniarką, czyli? - chciał poznać kolejne nieznane słowo.
- Hm… w tych czasach mamy lekarzy i pielęgniarki… - zerknęła na niego. - Medyków? Osoby, które leczą.
- My także mieliśmy lekarzy, medyków, czy jak ich zwać. Nie byliśmy zacofani - zaprotestował. - Jednak pielęgniarki nie kojarzę.
- Nie mówiłam, że byliście zacofani, ale nie wiem jakich słów na to używaliście. - Charlie naburmuszyła się lekko i przez chwilę przypominała małą Lucy. - Pielęgniarki pomagają lekarzom, ale czasem też po prostu opiekują się dziećmi, chorymi. Poznałam Meggie ucząc wnuczkę, kobiety, którą się zajmowała.


Rozmawiając dotarli na wybrzeże. Tam zaś zaczął się po prostu rozglądać.
- Przespacerujemy się tutaj, jeśli zgodziłabyś się chwilę tutaj zostać opodal rzeki - zaproponował urodziwej Charlotcie.
- Dobrze. - Charlie chwyciła go pod ramię. - Wybacz moja irytację, ale Meggie od dwóch lat namawia mnie do wzięcia dziecka. Zaczęła zaraz po tym jak poddała się z namawianiem mnie do ślubu. - Powoli poprowadziła go wzdłuż wybrzeża.
- Samotnie wychowywać dziecko nie jest dobrze - powiedział poważnie. - Ani dla dziecka, ani dla rodzica. Ponadto jesteś młodą kobietą, możesz mieć swoje dziecko, urodzone przez ciebie. Wampiry niestety nie mają takiej możliwości - wyjaśnił.
- Według współczesnej medycyny, lepiej bym już nie miała dzieci, bo pewnie urodzi się wadliwe. - Charlie podniosła wzrok na niebo, jakby się nad czymś zastanawiając. - Wiesz… Te dzieci mają dwie opcje. Albo zostaną w sierocińcu i pewnie w pewnym wieku, zostaną oddane do jakiegoś zakładu pracy, albo zostaną adoptowane. Myślę, że wychowywanie przez samotną osobę jest lepsze od bycia sprzedanym.
- Raczej tak - przyznał - kiedy sam już się tutaj urządzę na tyle, żeby być kimś, może także adoptuję dziecko, kiedy na swoje nie mam szans. Jednakże kiedy to nastąpi, jeśli kiedykolwiek?
- Myślę, że na pewno kiedyś ci się uda. - Charlie uśmiechnęła się do niego. - Ja nie mam takich ciągot.

Gdy szli, znów poczuł znajomą obecność. Nagle zdał sobie sprawę, że są na w okolicy miejsca, w którym widział mężczyznę w kapeluszu. Co oczywiście sprawiło, że przystanął oraz zaczął się rozglądać. Zarówno tak normalnie, jak Nadwrażliwością. Jeśli nie tutaj, to gdzie miałby sprawdzać? Wtedy w jednej z uliczek mignęła mu męska sylwetka. Miała kapelusz i mógłby przysiąc, że bardzo przypominała, postać którą widział na brzegu. Szybko ruszył w jej kierunku. Szkoda, że mignęła na tyle, iż nie zdążył się odpowiednio skoncentrować, ażeby sprawdzić Nadwrażliwością. Charlie ruszyła za nim, starając się nadążyć za wampirem.

- Chyba jest – szepnął do towarzyszącej mu urodziwej kobiety.
Przytaknęła ruchem głowy. Gdy dobiegli do miejsca gdzie zniknęła postać, zobaczyli zaułek, na końcu, którego Gaherisowi mignęła czarna parasolka. Ruszyli więc ku niemu licząc, iż tamten mężczyzna łaskawie im się raczy jakoś objawić. Jednak nie raczył. Oczywiście Gaheri mógłby coś pokombinować sprytnego, gdyby był kombinatorem. Jednak jako rycerz miał inne preferencje rozwiązywania zadań. Podchodził prosto: chcę pogadać, jak zaś nie, to po prostu zwyczajnie nie. Tym bardziej, że na ulicy, w zaułku nie za bardzo mógł wykorzystać swoje zdolności. Jednak postanowił sprawdzić następującą rzecz: najnormalniej zapytać jakiegoś przechodnia, czy miejscowego, czy widział taką osobę? Jeśli to nic by nie dało, planował wrócić oraz wypiąć się na takie mało dowcipne ganianie. Pomysł jednak nawalił. Nikt nic nie wiedział, nikt nic nie słyszał, nikt nawet nie czuł jego zapachu. Wobec takiej kwestii, Gaheris uśmiechnął się krzywo, jakby zastanawiał się na przykład nad kurzajką, po czym rzekł:
- Wiesz co, wróćmy, jeśli jesteś zmęczona, albo chodźmy w jakieś ludne miejsce, gdzie mógłbym posłuchać ludzi oraz nabywać miejscowego akcentu - spojrzał na towarzyszącą dziewczynę.

Charlie zamyśliła się.
- Jestem dzisiaj nawet wyspana. - Uśmiechnęła się także krzywo. - Do tego zirytowano mnie dziś na tyle, że chyba nie zasnę szybko. Masz ochotę na jakieś konkretne miejsce?
- Nie wiem, ale słyszałem, że są jakieś kluby, albo ogólnie miejsca, gdzie przebywają osoby, które wysławiają się poprawnym językiem. Może lepsze puby … - proponował. - Jeśli zaś chodzi o irytację, Charlie, nie chcę się wtrącać w twoje sprawy, jednak jeśli mogę, pomogę. Możesz mi wierzyć, dobrze jest mieć kuzyna wampira - dodał cichutko.
- Są kluby… - Charlie chwyciła go pod ramię. - Zastanawiam się czy jest jakiś, do którego mogę wejść. - Spokojnym krokiem poprowadziła go w stronę Westminster.
- Dlaczego nie możesz? Za moich czasów kobiety mogły chodzić do karczmy oraz na występy grajków.
- Kluby są głównie przeznaczone dla mężczyzn, kobieta powinna siedzieć w domu i o niego dbać. - Charlie skrzywiła się. - Wychowywać dzieci, gotować, haftować, a już najlepiej jak przy okazji pięknie się prezentuje.
- Nie wiem jak haftujesz, gotujesz, czy wychowujesz, ale prezentujesz się świetnie. Jednak chyba są miejsca, gdzie wypada się pokazać i mężczyznom i kobietom przyzwoitej klasy.
Gaheris był przekonany, że takie miejsca gdzieś być muszą, bowiem niby jak poznawaliby się?
- Są bale, ale musielibyśmy zdobyć jakoś zaproszenie, chociaż… - Charlie zamyśliła się. - jest też Carlton club, który jakiś czas temu otworzył salę dla ludzi spoza klubu. Zastanawiam się czy jest jakiś bal na który mogłabym zdobyć zaproszenie.
- Hm, jednak co do balu, to jest pytanie: ile potrzebujesz czasu, żeby mnie przygotować? Może zaczniemy od tego klubu. Wierz mi, jeśli spotkam kogoś, kto organizuje bal, potrafię go zachęcić, żeby sprezentował nam zaproszenie.

Charlie ruszyła już pewniejszym krokiem, mając wyraźnie w głowie cel.
- Może spotkamy kogoś u Carltona. - Uśmiechnęła się.
- Wobec tego prowadź, kuzynko - rzekł uprzejmie. Bal właściwie był świetnym pomysłem, jednak nie prędzej, niżeli za parę dni, bowiem Charlie musiałaby nauczyć go zachowania oraz pewnie tańca, jeśli tańczyło się na XIXowiecznych balach.
- Mieliście tak, jakieś tańce? A raczej na pewno tylko, jestem ciekawa jakie. - Uśmiechnęła się już radośnie, zerkając na niego. - Mam lepszy pomysł, pokażesz mi w domu, dobrze?

Rozmawiając dotarli znów do bardziej wystawnej części miasta.

 
Aiko jest offline  
Stary 23-05-2017, 18:28   #24
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Charlie dała mu trochę gotówki.
- Niestety nie powinnam tu płacić. Pewnie jak dasz banknot za whisky powinno być aż nadto.
Widział, że niechętnie zerka na jeden z budynków, jednak po chwili namysłu wprowadziła go do środka. Przeszli przez korytarz, w którym kręcili się głównie mężczyźni. Wszyscy zerkali na Charlie trochę jakby była trędowata, jednak nikt ich nie powstrzymywał. Czuł, że jego towarzyszka wyprostowała się i lekko spięła, ale delikatnie naciskając na jego ramię, doprowadziła go do jednego z pokoi.


Siedzieli tutaj mężczyźni z dziwnymi podłużnymi zawiniątkami w ustach, żarzącymi się na końcach, popijając znany już wampirowi trunek. Przy dwóch stolikach dostrzegł grupki kobiet. Wszyscy rozmawiali. Dziwne, ale rzeczywiście świetne. Gaheris łapał słowa, akcenty, wypowiedzi, właśnie o coś takiego mu chodziło.
- Usiądziemy gdzieś, kuzynko? - spytał cicho.
- Może tam. - Wskazała podbródkiem jeden ze stolików, przy którym stały dwa obite skórą fotele. Wszystko było przesiąknięte zapachem, dymu, który raz na jakiś czas wypuszczali z ust mężczyźni. Gaherisowi smród ów się nie podobał, ale cóż, trzeba było go znieść. Podał ramię kobiecie prowadząc ją do wskazanego stolika. Najpierw chciał się chwile rozejrzeć, zaś potem zająć towarzystwem. Wampir zauważył, że zarówno kobiety jak i mężczyźni patrzyli na nich jakoś dziwnie. Szczególnie na Charlie. Jego towarzyszka, nie zwracając jednak na nich uwagi, sięgnęła po jedną z książek, leżących obok stolika.
- Tutaj są gazety. - Szepnęła cichutko, wskazując leżący, obok plik papierów.
Gaheris skorzystał z jej rady, aczkolwiek podszedł dokładnie tak, żeby wyprzedzić jakiegoś innego, dobrze, elegancko ubranego mężczyznę. Potem już było prosto, zatrzymał się, skazał ręką:
- Pan pierwszy, Sir - oczywiście traktując go odpowiednio Prezencją. Chciał, żeby polubił ich, przedstawił dalszemu towarzystwu etc.


- Dziękuję. - Mężczyzna wybrał sobie jedną z gazet i spojrzał na Gaherisa. - Jest Pan nowy tutaj, czyż nie?
- Niestety tak. Na usilne moje nalegania, moja kuzynka, panna Ashmore, przyprowadziła mnie w to miejsce, gdzie mógłbym poznać prawdziwych gentlemanów. Elitę naszej Anglii
- uśmiechnął się do niego ponownie. - Ja zaś, jeśli pan pozwoli - skłonił się lekko - jestem Henry Ashmore. Niezwykle miło mi pana poznać.
- William Ainsworth
. - Mężczyzna wyciągnął w jego stronę dłoń.
Gaheris uścisnął dłoń Williama.
- Pozwoli pan, że przedstawię panu kuzynkę. My, mężczyźni, musimy dbać o piękne damy, z którymi dzielimy krew naszych przodków - postąpił ku Charlie licząc, że zauroczony mężczyzna ruszy za nim. Spojrzenie Williama mogło lekko zaskoczyć wampira. Chwilę oceniał Charlie.
- Kuzynka, powiadasz… - Szepnął do siebie i gdyby nie wampirzy słuch, Gaheris by go nie usłyszał. Z uśmiechem ruszył za wampirem, w stronę Charlie, która lekko zdziwiona oderwała się od czytania.

Korzystając z chwili, podczas której szli, wampir obejrzał swojego towarzysza Nadwrażliwością. Zobaczył jednak jedynie tyle, że WIlliam był człowiekiem. Podszedł więc po prostu do Charlie.
- Pozwól kuzynko, pan William Ainsworth. A to moja kuzynka, panna Charlotta Ashmore.

Charlie podniosła się i wysunęła dłoń w stronę mężczyzny. William ujął ją i ucałował wierzch dłoni kobiety.
- Ma Pan bardzo czarującą kuzynkę, Ashmore. - Wampir aż nazbyt dobrze znał iskrę która pojawiła się we wzroku nowego znajomego, który wyprostował się niechętnie puszczając dłoń Charlie. - Pozwolą Państwo, że się dosiądę? - Zerknął na Gaherisa wyraźnie oczekując od niego pozwolenia.
- Prawdziwy gentleman jest zawsze mile widziany przy tym stoliku. Zapraszamy - wskazał mu miejsce. Właściwie cieszył się nawet z tego błysku, który zobaczył u Williama. Charlie stanowczo miała o sobie zbyt niesie zdanie. Nie uważała się za ładną. Tymczasem paru oczarowanych mężczyzn zmieniłoby tą opinię na temat samej siebie.
William radośnie zajął miejsce, przysuwając sobie kolejny fotel. Charlie usiadła, ale sięgnęła po książkę.
- Muszę przyznać, że Panna Ashmore wybrała Panu doskonałe miejsce na początek przygody w Londynie. Carlton jest słynny z tego, że otwiera drzwi na świat dla zacnych dżentelmenów. Pan, Ashmore z pewnością do takowych należy. - William wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki srebrne pudełeczko i po chwili trzymał w dłoni zawiniątko, podobne do tych, które mieli pozostali mężczyźni. Widząc wzrok wampira wysunął pudełeczko w jego stronę.
- Papierosa?
- Dziękuję, ale nie używam
- nie wiedział jakim słowem ująć niechęć do okropnego zapachu. - Ale proszę się nie krępować - uśmiechnął się życzliwie. - Jestem tutaj nowy, jak słusznie pan zauważył. Nie znam także dobrze klubu Carlton, choć kuzynka wspomniała,iż jest to wyjątkowe miejsce. Dlatego też tutaj przyszliśmy.
- Calton był długo zamkniętym klubem, przeznaczonym tylko dla wybranych, ale od kiedy wykupili dwie sąsiednie posesje, Thomas Carlton postanowił otworzyć kilka sal, początkowo tylko dla panów spoza klubu, a ostatnio wpuszczają tu także, niektóre damy
. - William odpalił papierosa, powodując, że na chwilę Gaheris miał straszną chęć by odskoczyć. Zaciągnął się wypuszczajac smugę dymu. - Raz na jakiś czas można tu spotkać członków klubu, a jeszcze rzadziej zdarza się, że zapraszają kogoś do swego grona.
- Wiem, że bardziej konserwatywnym członkom zapewne nie podoba się wprowadzanie pań do kręgów klubów
- słyszał wszak od Charlie, że kobiety nie bywają mile widziane w tych środowiskach. Widział, że William lekko skrzywił się i rozejrzał wokół, jakby kogoś szukając.- Jednak osobiście mam inne zdanie. Wszak prawdziwe damy są tymi, dla których nasi rycerscy przodkowie walczyli na turniejach. Skoro zaś oni nie mieli nic przeciwko ich obecności, albo więcej, wręcz hołubili je, jakże ja mógłbym nie podążać ich śladem oraz mieć coś przeciwko damom. Tym bardziej, że moja kuzynka jest w Londynie dla mnie istnym cicerone.
- Ashmore, jeśli mogę ci coś doradzić i myślę, że Panna Ashmore się ze mną zgodzi
. - Zerknął na Charlie z uśmiechem. - O ile twoje podejście jest bardzo chwalebne. - Wampir bez trudu wyczuł, że William się z nim nie zgadza. - To mówienie takich rzeczy na głos może przysporzyć ci w Londynie problemów, a na pewno chciałbyś się wspiąć na szczyt drabiny tutejszej society, czyż nie?
- Ma pan rację
- przyznał wampir - aczkolwiek uważałem, że przed prawdziwym gentlemanem mogę wypowiedzieć swoje poglądy. Bowiem choć możemy się różnić, wszyscy jesteśmy Anglikami oraz ludźmi honoru. Przy okazji Ainsworth, jeśli mówimy o londyńskiej society, czy mógłby mnie pan przedstawić kilku osobom? Dla nowego wchodzenie w towarzystwo bywa męczące, chyba że ma dobrych znajomych - modulował głos lekko, ażeby sprawiać wrażenie klasycznego dandysa, niewiele dbającego o całą resztę poza elegancją, jednocześnie zaś na tyle inteligentnego, aby zdawać sobie sprawę z siły klasy gentlemanów.
William wyraźnie rozluźnił się słysząc zmianę tematu.
- Jak pewnie się domyślasz, skoro tu jestem, nie jestem sam zbyt wysoko na tej drabinie. - Mężczyzna uśmiechnął się popalając. - Ale jeśli chcesz mogę cię wprowadzić na partyjkę w najbliższy czwartek. Grywamy w zacnym towarzystwie, pojawia się między innymi Henry Mayhew.
- Bardzo chętnie przyjdę, jeśli tylko obowiązki pozwolą
- zgodził się pozostawiając jednak kotwicę umożliwiającą honorowe wycofanie się. - Proszę powiedzieć, w cóż grywa towarzystwo w Londynie? - spytał lekkim głosem.
- W to co wszyscy Ashmore. W wista. - uśmiechnął się William.
- Czyli tam, na północy, nie jesteśmy aż tak bardzo zapóźnieni, przynajmniej jeśli chodzi o gry - wesoło, ale niezbyt głośno roześmiał się Henry udając, że wist jest dla niego codziennością. Liczył, że Charlie będzie mogła go nauczyć.
- Stawka wejściowa do 50 funtów. A skoro przeszliśmy do pieniędzy… - WIlliam sięgnął do kieszeni i wydobył z niej niewielki kartonik, podając go wampirowi. - Prowadzę sklep przy Hay Market.

Zauważył że Charlie uniosła brew i chyba nawet okazała zainteresowanie tym faktem. Gaherisowi nawet nie drgnęła powieka. Pojęcia nie miał ile to jest 50 funtów. Przyjął także kartonik.
- Och, ja dopiero się instaluję w Londynie. Poszukuję różnych możliwości - powiedział coś, żeby nic nie powiedzieć, choć przypadkiem była to prawda. Obiecał sobie spytać Charlie, co oznacza posiadanie sklepu przy Hay Market.
Jego towarzyszka na chwilę zamknęła książkę.
- W którym miejscu na Hay Market?
William wyraźnie się ucieszył.
- Na rogu King’s Charles Street.
- Kojarzę… meble czyż nie? Bardzo dobra lokalizacja
. - Charlie uśmiechnęła się.
- Tak, rewelacyjna. - William prawie się uniósł i spojrzał na Gaherisa. - Powinniście przyjść, któregoś dnia. Udało mi się zdobyć kilka ciekawostek.
- Ooo, interesujące. Nie znam jeszcze Londynu, jednak słyszałem o Hay Market
- chyba mu się coś obiło o uszy - w samych superlatywach. Gratulacje - spojrzał na Charlie, żeby pomogła mu przy rozmowie, nie miał pojęcia o sklepowych sprawach. - Na północy, skąd pochodzę, nie ma wspaniałych sklepów, zaś moja rodzina zajmuje się hodowlą koni - powiedział, bowiem ogólnie też była to prawda. Konie wyścigowe, wojskowe, na pewno stanowiły zajęcie dla gentlemanów.
- Oj, macie tam co nieco Ashmore. Pewnie słyszałeś o Blackbounach albo Strudach, obsługują chyba całą Szkocję. A co do koni musisz wobec tego znać Thorna. Ten facet ma jedne z lepszych koni na wyspach. Bywasz na gonitwach? - Obok nich przeszedł jakiś mężczyzna, a William uniósł dłoń. - Whiskey na mój koszt.
- Przecież wspomniałem, że dopiero się tutaj przeprowadziłem. Wcześniej nie bywałem w okolicach Londynu, zaś nasze biegi na północy, przypuszczam, że to drobiazg wobec sezonu gonitw. Zaś hodowla, przyznam Ainsworth, że musiałbyś raczej porozmawiać z kimś z mojej rodziny. Jak wspomniałem, ona się zajmuje hodowlą, zaś ja raczej postanowiłem wybrać miejskie życie. Nie mniej, jeśli trafi się okazja chętnie pooglądałbym tutejsze gonitwy
- zdecydował, choć wiedział, iż jest to mało prawdopodobne, gonitwy bowiem raczej odbywały się podczas dnia. - Może kiedyś, kiedy okoliczności pozwolą
Po chwili ustawiono przy nich dwie szklanki z trunkiem.
- A czym się zajmuje Londyńska gałąź? - William spojrzał na Charlie z zainteresowaniem.
- Zajmowała… bankierstwo.
- Wiedziałem
! - WIlliam prawie się poderwał, jednak szybko powstrzymał się sięgając po szklankę. - Mieliście bank przy Long Acre, tylko chyba… a… no tak.
Charlie uśmiechnęła się krzywo do mężczyzny.
- Zamroziliśmy kapitał.
Cokolwiek to oznaczało William przytaknął entuzjastycznie i spojrzał z powrotem na Gaherisa.
- Musisz wpaść koniecznie na partyjkę, zrobisz furorę. - Wampir wyczuł, że mężczyzna chce wyraźnie zmienić temat. On zresztą też, dlaczego ktoś miałby zamrażać kał, ale co to było to kapi? Lepiej także spyta później Charlie.
- Dziękuję, jak wspomniałem, jeśli tylko będzie to możliwe - choć przypuszczał, że dzięki Prezencji rzeczywiście zrobiłby furorę. Tylko oprócz prezencji potrzebował jeszcze pieniędzy. Wszak nie mógł ciągle wykorzystywać zasobów Charlotty.

Wykorzystując Nadwrażliwość zaczął rozglądać się po gościach tej sali. Wszyscy byli ludźmi, ale wampir mógł się spodziewać, że wampiry starałyby się raczej dostać do tej elitarnej części dla wybranych. Większość była obojętna. Jakieś tam miłostki, zainteresowanie zazdrości. To co zazwyczaj widywał u ludzi. Mężczyźni zerkali na sophie z pomieszaniem niechęci i pożądania. Niesamowicie dziwna mieszanka. Natomiast panie, ewidentnie z zazdrością. Jednak gdy ich wzrok przenosił się na niego było to zainteresowanie pomieszane z pożądaniem. Wszyscy jednak byli czujni i regularnie zerkali w stronę korytarza.
- Wszyscy mają nadzieję, że zaraz pojawi się na korytarzu, ktoś z klubu. - Powiedział William, popijając Whisky. Jego wzrok także spoczął na korytarzu. - Nie wiem jak jest u was, ale tutaj klub to wrota do innego świata.
- Ach rozumiem. Cóż, a stali bywalcy pojawiają się często
? - spytał. Przypuszczał bowiem, że do środka może wprowadzić kogoś tylko członek. Zresztą członkiem może zostać jedynie osoba zaproszona. Dlatego był zainteresowany. Skoro tutaj pokój stanowił taką antykamerę do komnaty przyjęć, trzeba było poczekać. Spojrzał na Charlie pytająco oraz dyskretnie, czy powinni jeszcze zostać?
- Czasem się pojawiają, ale prawda jest taka, że jest kilka wejść. - William uśmiechnął się, a wampir dostrzegł na twarzy Charlie lekki uśmieszek, który szybko ukryła. - Ale gdy spotkasz kogoś tutaj, wszystko odbywa się oficjalnie, zgodnie z protokołem. Zaprasza cię , wprowadzając na schody i jesteś członkiem klubu. Nie jestem tu codziennie, ale zdarzyło mi się kilka razy spotkać jakiegoś klubowicza.
- Wobec tego poczekajmy chwilę
- uniósł kieliszek z nalaną Whiskey, zamówioną wcześniej przez Williama. - Oby nam się powiodło - wypił troszkę. - Interesujący smak, naprawdę dobry bukiet.
- Oby nam się wiodło
. - Mężczyzna sparafrazował toast wampira. - Nie ten klub to kolejny.

Mister William upił spory łyk i przeniósł wzrok na Charlie, która powróciła do lektury. Wampir zauważył, że zmieniła się tylko książka, na znany mu notes z zapiskami. Ciekawe dlaczego, czyżby chciała potem pisać na ten temat książkę, lub artykuł w gazecie? Wampir bowiem doskonale zdawał sobie sprawę, że skoro istnieją gazetowe teksty, ktoś musi zbierać te informacje oraz je tam pisać. Drukować, jak nauczyła go Charlie.
- Nie ten, to kolejny? Jakie właściwie kluby w Londynie poleciłbyś? - drążył temat.
- Oczywiście Atheneum, Klub u Pratta, Buck… - William odchylił się, wampir niemal widział jak przelatuje oczami listy ważnym miejsc.
- Guards, Beefsteck. - Dodała Charlie odrywając się na chwilę od lektury.
William ucieszył się, że znów mają jej uwagę. Wyglądało trochę tak, jakby jego towarzyszka sama użyła prezencji, ale był to raczej jej kobiecy urok.
- Tak, szczególnie Guards. - William wygasił papierosa w szklanym naczyniu i wydobył kolejnego, znów częstują Gaherisa. - Choć bywają tam głównie oficerowie. Za to jak już się dostaniesz… o i jest jeszcze the Turf. Orientuje się Pani, w ważnych miejscach.
- Nauczam czasem dzieci, bywalców tych miejsc
. - Charlie uśmiechnęła się cierpko i wróciła do lektury.
- Tak, kuzynka zna kilku lordów, jako nauczycielka - dobrze, że zapamiętał, że miejscowi arystokraci najczęściej nazywają się lordami. - Cóż, nie jestem oficerem, więc pewnie Guards odpada. Czy wspomniane kluby mają komna … pokoje - poprawił się - dla gości, tak jak ten tutaj?
- Tylko Pratta i Turf
. - William, dopił zawartość swojej szklanki. - Resztę klubowiczów musisz poznawać w innych miejscach. Na wieczorkach karcianych, w restauracjach. - Zwrócił się do Charli. - Zna Pani, lordów?
- Znam ich dzieci
. - Charlie tylko na chwilkę uniosła oczy znad lektury. - Z ich rodzicami się raczej nie widują, jak pewnie one same.
- Wspaniałe
. - William rozmarzył się, jakby nie widywanie swego dziecka, było najlepszą rzeczą jaka może spotkać człowieka. Chociaż pewnie zdawał sobie sprawę, że zapewne od czasu do czasu z rodzicami też się musiała spotkać, zaś w najgorszym przypadku, owe dzieci także zostaną lordami oraz lady.
- Czyli Pratta i Turf. Warto zapamiętać - uśmiechnął się wesoło Gaheris. Właściwie traktował Williama, jako niezłe źródło informacji. Zamożny zapewne handlarz starał się na gwałt dostać do elity i właściwie miał rację. Takie próby za jego czasów też były podejmowane. Wszyscy woleli być wyżej, niż niżej. Właściwie zaczynało już mu się nudzić. - Hm - powiedział cicho - gdzie właściwie odbywają się tutaj pojedynki, jeśli gentlemani są innego zdania? - spojrzał wnikliwie na Ainswortha.
- Gdziekolwiek, byleby był sekundant i dobry powód. No i oczywiście broń. - Wycelował palcem, co Gaherisowi odrobinę przypomninało, sposób w jaki mierzyła w niego z broni Charlie. - Najlepiej w parkach, by nie trafić kogoś niezaangażowanego w spór.
- Ach, czyli broń palna? Cóż, my na północy preferujemy dobre ostrze
- stwierdził Gaheris. - Jesteśmy chyba bardziej konserwatywni pod tym względem - przyznał postanawiając się nauczyć używania owych gwizdków. Co za upadek! Jednak cóż robić. Może istnieją tutaj jakieś kluby. Do tego jednak potrzebne byłyby pieniądze. Ich zaś nie miał. Mógł właściwie wygrać w karty z każdym człowiekiem, po prostu oglądając jego aurę, której ukryć się nie da wiedziałby, czy ma dobrą kartę, czy kiepską, czy blefuje, czy jest pewny siebie. Oznaczało to, iż wiedziałby, kiedy się wycofać, kiedy zaś pójść na całość. Każdy hazardzista dałby sobie palec obciąć za taką właśnie wiedzę. Gaheris nie był hazardzistą i gdyby nie konieczność, nie siadałby przy kartach nawet. Także musiał porozmawiać na ten temat z piękną Charlie oraz, hm, chyba powinien jej wytłumaczyć, kim się stała pijąc jego krew.

Panna Charlie widząc, że rozmowa dobiegła końca, zamknęła notatnik.
- Nie chciałabym ci przerywać Henry, ale chyba powinnam się zbierać. Jutro też jest dzień.
William poderwał się i w pokłonie podał Charlie dłoń by pomóc jej wstać.
- Wybaczcie, zająłem Wam, wasz czas. - delikatnie, ponownie ucałował wierzch dłoni. - Pozostaje mieć nadzieję, że to nie ostatnie nasze spotkanie.
Niechętnie oderwał się od Charlie i wyciągnął dłoń w stronę wampira.
- To była przyjemność poznać cię Ashmore. Musisz koniecznie wpaść w czwartek. - Uśmiechnął się. - Gramy w Northern Hostel na Kings Cross.
- Dziękuję, cieszę się, że mogłem cię poznać Ainsworth. Do zobaczenia
– podał mu dłoń. - Oczywiście masz rację kuzynko, dziękuję, że przypomniałaś mi – zwracał się już do Charlie. - Musimy iść – podał jej ramię i po prostu skierowali się do drzwi.
Charlie chwyciła Gaherisa pod ramię i dała się wyprowadzić z budynku. Gdy ruszyli ulicą, w kierunku, w którym według kobieta były dorożki i całkowicie wtopili się w liczne wędrujące ulicą pary, dziewczyna odezwała się.
- Jeśli chcesz udawać osobę z północy, dostarczę ci co nieco gazet stamtąd. Blackbouni albo Strudzi to familie, które zna każdy kto mieszkał na północy. Mają swoje filie chyba w każdym większym mieście. Natomiast jeśli chodzi o Thorna… - Charlie skrzywiła się. - … gdybyś rzeczywiście hodował konie ten typek byłby ci wrzodem na du… - Powstrzymała się i odetchnęła. Po chwili uśmiechnęła się do niego. - Planujesz iść na tego wista?

Uśmiechnął się do niej.
- Kiedyś hodowałem konie, wszyscy zresztą rycerze posiadali co najmniej kilka, kilkanaście rumaków. Lubię konie – przyznał. - Potrafię wiele powiedzieć na temat zwierzęcia oglądając konia. Dla rycerza koń był zawsze przyjacielem, kimś bliskim, z kim się raczej rozmawia, niż tylko prowadzi. Od niego zależało, jak sprawi się rycerz podczas bitwy. Wiele zwierząt nie lubi wampirów, ale akurat ja nie mam z tym jakichkolwiek problemów. Skoro nie mogę odwiedzić żadnych gonitw, może poszlibyśmy wieczorem do którejś ze stajen filialnych owych rodzin? Jeśli oczywiście mają także coś takiego w pięknym Londynie. Zaś wist … tylko jeśli zdołasz mnie nauczyć, wtedy poszedłbym. Przypuszczam – pokiwał lekko głową – że miałbym dużą szansę wygrać. Dużo większą, niżeli ktokolwiek. Wiesz, mam pewne dodatkowe zdolności, których nie posiadaliby inni gracze. Choćby wiedziałbym, czy są zadowoleni ze swojej karty, czy też nie. Jeśli poznam zasady, dla mnie byłoby to tak, jakbyśmy grali w otwarte karty. Skoro zaś owi gentlemani mają ochotę poprzegrywać trochę, nam zaś przydałyby się pieniądze …
- Wierzę, że możesz mieć z tego zakresu olbrzymią wiedzę… mówię tu o koniach
. - Mrugnęła do niego. - Jednak gdybyś rzeczywiście je hodował, pewnie byś nimi handlował, więc znałbyś ludzi z branży. W dobie gdy o wyścigach, targach, czytać możesz na łamach gazet, ciężko nie znać niektórych nazwisk. Mógłbyś się nie orientować w zagranicznych hodowlach, choć to tez raczej świadczyłoby o twojej ignorancji.

Panna Charlie doprowadziła ich do miejsca gdzie stały dorożki. Pozwoliła Gaherisowi podać adres, który już udało mu się zapamiętać. Wampir musiał przyznać, że powoli zaczyna nawet rozpoznawać trasę, którą jadą. Pozornie niemal identyczna, monumentalna zabudowa, zaczynała nabierać bardziej indywidualnego charakteru. Gdy jechali, kobieta wydobyła z kieszeni znane mu już banknoty.
- Wyjaśnię ci co nieco jeśli chodzi o pieniądze. Bo musisz wiedzieć, że kwota, którą podał ci William jest to połowa rocznych zarobków przeciętnego robotnika. To jest jeden funt.


Wampir bez trudu rozpoznał banknot, który dał kelnerowi za whiskey. Czyli wypijając 50 szklanek tego trunku, wydawał kwotę, która musiała komuś starczyć na pół roku życia.
- Funtowi wart jest 20 szylingów, szyling 12 pensów. Wykształcony inżynier… - Wampir słyszał tą nazwę przy okazji omawiania działania pociągu. - ...zarabia około 10 szylingów za dzień pracy.

Głowa wampira bez trudu, podpowiedziała mu ży wobec tego zamawiając szklankę alkoholu wydaje prawie trzy dni pracy inżyniera. Skąd Charlie miała te pieniądze? Ile zarabiała? Nie wiedział. Szybko też zrozumiał, że takie przejazdy jak ten nie są dla wszystkich. Mogło to tłumaczyć, liczne grupy spacerujących ludzi. Już jakiś czas temu wampir zauważył, że poza takimi dorożkami, jeżdżą inne, dużo większe do których wsiada sporo osób. Charlie wydobyła mały woreczek ze śmiesznym zapięciem i wysypała na dłoń dwie monety.
- To jest szyling. - Wskazała srebrną monetę z wybitą kobiecą postacią.


- A to 2 pensy. Akurat nie mam pojedynczej monety. - Pokazała mu tym razem brązową monetę.


- Przejazd wart jest 6 szylingów. - Podała mu kilka monet i uśmiechnęła się. - Chcę byś zaczął dostrzegać te wartości. Cztery funty chleba warte są około szylinga.

Gdy dojechali Gaheris zapłacił dorożkarzowi. Wampir bez problemu poprowadził Charlie w kierunku ich domu. Gdzie kobieta lekko zmęczona opadła na sofę, zapalając wcześniej pojedynczą lampę. Widział jak przypatruje mu się. Znał to spojrzenie, które tylko potwierdzało to wcześniej dostrzegł w jej aurze. Do uczucia, które wytworzył prezencją, dołączyła ghula wierność. Obserwowała go z tą swoją zadziorną miną ale widział już w niej ślady spolegliwości. Do tego to pragnienie.

Nierówności stanowiły rzecz normalną arturiańskiego społeczeństwa. Przecież Gaheris sam, jako królewski syn, mógł dysponować czymś, czego wieśniak nie potrafiłby sobie nawet wyobrazić. Widocznie wiele rzeczy się zmieniło poprzez 1300 lat, ale akurat ta była stała. Zadumany słuchał Charlotty, kiedy opowiadała mu o wartości monet uświadamiając sobie, że dziewczyna wydaje na niego kolosalne sumy. Znaczy względnie kolosalne, bowiem dla robotnika wielkie, dla takiego sprzedawcy mającego sklep na Hay Market, pewnie raczej średnia. Chociaż któż wie, zapewne William Ainsworth bardzo chciał się dostać do towarzystwa oraz przeznaczał na to spore kwoty. Mając wampirze zdolności Gaheris nie potrzebował specjalnie pieniędzy. Wystarczyło mu spotkać kogoś oraz nakłonić do wykonania tego, czego właśnie oczekiwał. Pytanie tylko, czego właśnie oczekiwała Charlotte, którą niechcący zghulizował. Oraz naprawdę polubił. Nie chciałby jej wykorzystywać, jeśli zaś już, raczej traktowałby to jako dług do spłacenia kiedyś. Chociaż ciekawe jest, dla kogo pracowała teraz, kto jej płacił takie duże stanowczo pieniądze.
 
Kelly jest offline  
Stary 26-05-2017, 23:26   #25
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Spojrzał na dziewczynę.
- Chyba musimy porozmawiać chwilkę – rzekł poważnie. - Chyba, że najpierw pozwolimy sobie na chwilkę przyjemności. – dodał lżejszym tonem. - Co ty na to? – uniósł smukłą dłoń kobiety do swoich ust całując ją delikatnym muśnięciem.
- Wiesz, że uwielbiam gdy sprawiasz mi przyjemność. - Uśmiechnęła się ciepło, czując na sobie dotyk jego ust. - O czym chcesz porozmawiać?
- Potem. – uznał nie chcąc tłumaczyć dziewczynie szczegółów bycia ghulem. Zresztą czy miało to obecnie sens, kiedy nim się już stała? - Tymczasem skupmy się na tym. – zaczął całować Charlottę mocniej, przedłużając ten pierwszy, delikatny całus. Pieszczotliwy ciągle, jednak znacznie mocniejszy, zaś jego dłoń ułożyła się na jej piersi ujmując ją oraz leciutko ugniatając.
- Niech będzie potem. - Charlie przyciągnęła go do siebie i pocałowała mocno, wsuwając swój drobny języczek w jego usta.


Jakiś czas potem, wypełniony westchnieniami, sapnięciami, jękami, leżeli obok siebie przytuleni. Spełnieni właściwie, przynajmniej, jeśli chodzi o Charlie. Właściwie także on był zadowolony, nawet bardzo, jednak nie mógł się opędzić od myśli, że czeka ich poważna rozmowa.
- Charlie - powiedział wreszcie obejmując ją czule oraz bardzo mocno - zdarzyło nam się, że skosztowałaś mojej krwi. Wiesz, choćby podczas leczenia rany oraz naszych igraszek, prawda.
Charlie uniosła się na łokciu i spojrzała na wampira.
- Tak… wiesz, twoja krew smakuje. - Kobieta zamyśliła się. - W sumie smakuje podobnie jak ludzka, ale potem czuję się jakby silniejsza. Czemu poruszasz ten temat.
- Bowiem tak właśnie jest. Spożywanie krwi wampira daje siłę, czasem także inne zdolności podobne do tego, co widziałaś u mnie. Także przedłuża czas dostępny człowiekowi, setki lat, może więcej pod warunkiem powtarzania tego od czasu do czasu. Dlatego właśnie zachowując swoje człowieczeństwo, ktoś staje się zdecydowanie potężniejszy od człowieka przeciętnego takiego. Ale są dwie rzeczy, którymi się płaci za taką przemianę. Po pierwsze, niektóre istoty potrafią wykryć, że spożywasz krew wampira. Nie jest ich wiele, ale potrafią, jeśli dobrze się przyjrzą. Po wtóre zaczyna się dodatkowo lubić osobę, która podaje krew oraz pragnie się krwi od czasu do czasu właśnie. My takich ludzi istoty nazywamy ghulami i wydaje mi się, że właśnie ty takim kimś się stałaś. Podczas gojenia twoich ran oraz no wiesz, kiedy kochaliśmy się, okazało się, właściwie dopiero dzisiaj, że dostrzegłem w twojej aurze cień bycia ghulem. Jesteś dla mnie kimś ważnym, kimś wyjątkowym, kimś specjalnym. Nie chciałem cię ghulizować bez twojego pozwolenia oraz zgody. Tak wyszło jednak. Przepraszam Charlie - widać było, że dla niego nie jest to łatwa wypowiedź. Zatrzymywał się na ułamki sekund, po czym ponownie ruszał nie patrząc na nią, ale cały czas przytulając mocno.

- Ah… wspomniałeś o tym w pociągu, jak byłam ranna, prawda? - Charlie uśmiechnęła się i ucałowała go lekko w usta. - Że będziesz “mógł wydać mi rozkaz, a ja go wykonam”. A skąd wiesz, że stałam się tym “ghulem”?

Skinął.
- Mówiłem, ale zbyt cię lubię, żeby wydawać jakiekolwiek rozkazy. Tymczasem wiem to stąd, iż również dysponuję mocami dostrzegania rzeczy, które dla innych istot są całkowicie niedostrzegalne. Wprawdzie przyznaję, że nie jestem w tym najlepszy, ale też nie najgorszy. Dlatego właśnie dostrzegłem dzisiaj zmianę twojej aury.

Oddał jej pocałunek oraz powtórzył to kilkanaście kolejnych razy. Charlie z przyjemnością przyjmowała pocałunki. Wiedział, że teraz już zawsze tak będzie. Że “niechcący” stworzył więź, z której siły dziewczyna nawet może nie zdawać sobie sprawy. Już zawsze będzie go pragnąć, go wyczekiwać. Gdy na chwilę przerwali pocałunek dziewczyna odezwała się.
- Wiesz, czasem strasznie brakuje mi twojej krwi, tego uczucia, które we mnie wywołuje.
- Rozumiem, właśnie to także stanowi pewne niemiłe następstwo bycia ghulem. Mogę tylko obiecać, że na pewno będę o tym pamiętał i nie pozostawię cię samej. Jesteś dla mnie wyjątkową osobą - pocałował ją ponownie - hm, ciągle myślę, jak mógłbym ci pomóc, wszak nie mogę oczekiwać, iż mnie będziesz utrzymywać. Króliki kosztują. - posłał jej miły, słodki uśmiech.

Charlie przesunęła dłonią po nagiej piersi wampira.
- Problem w tym, że też nie za bardzo mi cos przychodzi do głowy. Mężczyźni “aktywni” w nocy kojarzą mi się tylko z rabunkiem, pijaństwem ewentualnie regularnymi gośćmi burdeli. Ale nie licząc tego pierwszego, to raczej nie są sposoby na zarobek. - Uśmiechnęła się.
- Myślałem o tych kartach, ewentualnie ważne byłoby poznanie kogoś ważnego. Potrafiłbym nakłonić taką osobę, żeby była naszym przyjacielem.

Charlie powoli zsunęła dłoń z jego piersi i ruszyła nią w dół jakby badając jego umięśnione ciało.
- Nie spodziewałam się, że rycerzyk będzie chciał się bawić w hazard. - Mrugnęła do niego. - A co do ważnych ludzi… na pewno mógłbyś kogoś tam poznać. Mogę ci pomóc, podsunąć jakieś pomysły, ale to ty musisz wiedzieć co chcesz robić z tym dalej. Daj sobie czas.. Poszukaj jakiejś przestrzeni dla siebie. - Ujęła w dłoń jego męskość i zaczęła się nią bawić. - Jeszcze przez jakiś czas chyba nie doprowadzisz mnie do bankructwa.
- Ach - wypsnęło mu się - raczej nie uprawiałbym hazardu. Gdybym usiadł do kart znając grę, miałbym dużą szansę na wygraną. Ale jeśli nie karty, to po postu nie wiem, mogę działać tylko w nocy - delektował się jej poczynaniami niczym dobrym kielichem burgundzkiego wina.
- Mógłbyś mi “pomóc”... - Charlie odezwała się po dłuższej chwili nie nie przerywając ruchu dłonią. - Tylko musiałbyś się jeszcze sporo nauczyć.
- Ooo, świetnie byłoby. Wiesz, potrafiłbym pewnie pomóc – ucieszył się - oraz rozumiem, że tak wiele rzeczy jest dla mnie nowych, iż muszę się wiele nauczyć. Cóż dokładnie masz na myśli? - spytał zainteresowany.

Charlie puściła jego męskość i ułożyła się obok.
- Nie wiem czy zwróciłeś uwagę, ale William wspomniał, że nasza rodzina zajmowała się bankowością. Po śmierci ostatniego męskiego członka rodu, starałam się to ciągnąć, ale niestety kobiecie “nie wypada” pracować w tym zawodzie. Musiałam zamrozić kapitał. - Zerknęła na niego niepewnie.
- Mów dalej, proszę – spojrzał na nią przenikliwie. Wspomniała słowo bankowość wcześniej w kontekście bodaj finansowym. Nie rozumiał dokładnie, czym jest bank, ale to mógł robić. Wprawdzie kiedyś rycerz od takich spraw miał zarządców, ale on, jako królewski syn, musiał posiadać pewien zakres wiedzy w tej dziedzinie oraz pokrewnych. - Rzeczywiście masz rację, nie znam się na szczegółach pieniężnych, ale to mógłbym się douczyć. Umiem natomiast kierować ludźmi, także specjalistami danej dziedziny. Oni zaś już zajmowaliby się szczegółami. Oznaczałoby to jednak, cóż, sporo nauki. Pewnie macie książki oraz gazety na ten temat. Również musiałbym je czytywać oraz poświęcić na studiowanie tego co najmniej kilka miesięcy. Nie licząc oczywiście szkolenia przez ciebie. – podjął radośnie temat ciesząc się, że będzie robił coś konkretnego.

Charlie się wyraźnie zezłościła, ale starała się nie dawać tego po sobie poznać. Obróciła się do niego plecami, chyba aż nazbyt zdając sobie sprawę, że nie panuje nad swoimi grymasami.
- Też umiem kierować ludźmi, umiem zarządzać pieniędzmi, znam się na gospodarce… a nie mogę tego robić bo jestem kobietą. - W jej głosie zabrzmiał wyrzut. Po chwili dodała szeptem. - Chciałam się tym zająć sama.

Przygryzł wargi nie wiedząc, czego chciała.
- Wobec tego, jakie masz oczekiwania wobec mnie? Powiedz proszę, bo nie jestem winien ani twoim ambicjom, ani temu, jak każda epoka traktuje kobiety. Jaką rolę zaś przydziela właśnie mężczyznom. W mojej było podobnie, aczkolwiek wśród wampirów płeć nie ma znaczenia. Dlatego nauczyłem się innego spojrzenia, znacznie swobodniejszego. Ponadto mając mamę czarodziejkę człowiek szybko uczy się szacunku dla dam. Jedna tutaj mamy inną sprawę. Jak mógłbym się zrewanżować, albo zwyczajnie wesprzeć. Powiedz jednak, czego chciałabyś ode mnie bardzo konkretnie. Wiesz, że zależy mi na tobie oraz chętnie pomogę, ale też nie zrobię wszystkiego. Mam być kimś, który będzie dawał męską twarz do twoich decyzji?

Charlie wzruszyła ramionami.
- Chciałabym byś mnie pocieszył, a co do banku… dobrze domyśliłeś się, że chce ci dać go pod zarząd bo jest jedna rzecz, która irytuje mnie bardzo mocno…. To, że te pieniądze się marnują. - Obróciła się w jego stronę. - Tylko… chce zarządzać nim z tobą, dobrze?
- To są twoje pieniądze, więc nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek inny miał decydujące słowo. Jakby nie było. Przecież to twoja własność, a nie wierzę, żeby kobiety nie mogły jej posiadać. Jednak tak czy siak, muszę się wiele nauczyć, jeśli mam uczciwie wspomóc twój bank. Ale to potem, zaś pocieszanie … bardzo chętnie rozpocznę właśnie teraz – jego usta przylgnęły do jej warg, zaś dłoń wśliznęła się pomiędzy uda Charlie szukając słodkiej, kobiecej szczeliny.

Charlie odpowiedziała obejmując go mocno i pogłębiając pocałunek. Jej biodra poruszyły się tak, że wampir od razu trafił na jej kobiecy kwiat. Ostygła odrobinę, ale widział że przy tym zaangażowaniu szybko ją rozpali. Kochali się nie pierwszy raz i troszkę znali juz swoje upodobania oraz ulubione miejsca, takie najbardziej wrażliwe, gdzie nagle czuje się wręcz uderzenia rozkoszy niczym potężne, ale wspaniałe trafienia huraganu przyjemności. Delikatnie więc przesunął dłoń po jej płatkach, tak leciutko po zewnętrznej stronie, od góry do dołu. Później ponownie ku górze i tak znowu smakując drżenie najdelikatniejszej części jej wspaniałego ciała. Delikatnie, aż wreszcie zaczęły się mocniej otwierać wpuszczajac jego opuszki pomiędzy siebie. Wtedy zagłębił się pomiędzy nie kontynuując ruch wzdłuż jej cudownej słodkości, tyle, że zmieniając go na taki dodatkowo bardziej kolisty. Szukający tego, co najprzyjemniejsze. Jednocześnie nie przerywając pocałunków. Pożądał jej, to było widać i słychać i czuć. Dosłownie w każdym jego ruchu, słowie i westchnieniu. Charlie odpowiadała mu całą sobą, niemal atakując jego usta swym językiem, swymi biodrami napierając na jego palce. Czuł że pragnie by w nią wszedł. Jej nogi rozchyliły się szerzej dając mu do niej pełen dostęp, a jedno udo oparło się na jego biodrze. Mężczyzna zaś pragnął stanowić jej część, pragnął wypełnić sobą i kochać się do utraty sił. Uwielbiał ją samą i uwielbiał ją brać, to było niesamowite i kompletnie szalone. Męskość wyprężona, nabuzowana niczym buchaj, płonąc czerwienią jak czub koguta zbliżyła się do jej delikatnego, bezbronnego kwiatu. Potem gwałtownie uderzyła dostając się do jej wnętrza, rozpychając, rozdymając, rozciągając ją nagle. Wziął kobietę dochodząc do samej głębi tak, że jego woreczek zatrzymał się dopiero na jej intymności. Wycofał lekko, wolniej, jakby dając jej chwilę na oswojenie się z połączeniem ciał oraz znowu przyspieszył wkładając. Poruszał się coraz szybciej przy kolejnych pchnięciach. Czuł, że gdyby nie pocałunek, którego Charlie uparcie nie chciała przerwać, z jej ust wydobyłby się krzyk. Założyła obie nogi na jego biodra i objęła jeszcze mocniej, wbijając w jego skórę, paznokcie. Poczuł jak jej język przesunął się po jego zębach jakby czegoś szukając… czyżby kła? Jednak na to przez chwilę się jeszcze nie zgadzał. Charlie musiała się przez moment zadowolić normalnymi bodźcami, jeśli można tak ująć szalony seks. Dopiero w decydującej chwili. Gdy czuł, że dziewczyna dochodzi, że zbliża się, że już prawie ma osiągnąć szczyt, drasnął i swój i jej język krwią, pozwalając paru kroplom wypełnić jej i jego usta. Kobieta ze smakiem piła, z wyraźnym entuzjazmem dając mu pić z siebie. Nagle przerwała i spojrzała na niego zaskoczona. Jej ciało drżało z podniecenia, biodra raz po raz napierały na niego, jednak czuł, że orgazm nie nadszedł, mimo że ciało było mocno napięte. Patrzyła na niego z pożądanie pomieszanym z niedowierzaniem. Usta Charlie były delikatnie rozchylone, łapiące oddech, twarz niemal w całości spowijał rumieniec. Widział jak w jej oczach pomalutku pojawia się obłęd, obłęd rozpalonej kochanki. Najwyraźniej wampirza krew podtrzymała jej napięcie nie dając spełnienia i teraz zawisła na tej wspaniałej granicy rozkoszy. Jej dłonie błądziły po ciele wampira, jakby prosząc by dał jej spełnienie. Więc ugryzł ją szybko, nie pijąc jednak, ale trzymając zęby w jej barku, by mogła odczuć rozkosz. Charlie jęknęła i poczuł znajomy skurcz, gdy jej mięśnie zacisnęły się na nim, a biodra naparły mocno na jego męskość. Czuł jak wierciła się pod nim z rozkoszy. Zaś on dawał jej tą niesamowitą wampirzo - erotyczną przyjemność. Wbił się w nią mocno, ile tylko mógł najgłębiej pomimo jej uścisku, zaś kły przytrzymywały w niej te drobinki śliny będące najlepszym na świecie afrodyzjakiem. Po dłuższej chwili kobieta opadła pod nim bez sił, oddychając ciężko.


- Gaheris… - W jej głosie bez trudu rozpoznał satysfakcję. - .. ty bestio.
- Trafił swój na swego - wyciągnął wreszcie z niej ząbki i zalizał ranę. Jemu także było podobnie dobrze, jak jej. Wymruczał pełen satysfakcji. - Jesteś wspaniała.
- Wariat, a nie wampir. - Uśmiechnęła się. Pocieszanie wyraźnie przyniosło skutek. Charlie odetchnęła głęboko, wpatrując się w niego. - Chyba umrę, gdy mnie zostawisz.
- Obiecałem, że cię nie zostawię. Jesteś nie tylko kimś dla mnie bliskim, ale także wiesz, dla mnie to także było nadzwyczaj miłe. Jestem rycerzem i obiecałem ci. Moje słowo to mój honor - obiecał jej poważnie. - Ponadto wspólnie poprowadzimy bank, prawda?
- Patrząc jak się ze mną obchodzisz… Raczej nie miałeś tylko jednej damy w swym życiu, co rycerzu? - Mrugnęła do niego. - Tak. Poprowadzimy razem bank.
- Od 1300u lat nie miałem żadnej oprócz ciebie – wyjaśnił poważnie. - Iluż mężczyzn mogłoby się pochwalić takim wyczynem? - tym razem uśmiechnął się żartując. Oczywiście, nie była jego pierwszą, ani drugą, ale także Charlotta nie oddała mu swojego dziewiczego wianka. Mieli obydwoje przeszłość, ale nic im było do dawnych dziejów. Dlatego niespecjalnie miał ochotę na omawianie swoich dawnych wyczynów, czy jej prywatnych spraw. Może kiedyś, jednak na pewno nie teraz. - Natomiast co do banku, opowiedz mi coś więcej. Co to za bank, jak działa, jak wygląda obecnie sprawa własności? - pytał.

Charlie najwyraźniej też nie planowała drążyć tematu dawnych związków. Mocno przytuliła się do wampira.
- Banku jako takiego nie ma. Jako, że nie mogłam prowadzić tego biznesu, mój pośrednik wynajął lokal, a bank zamknięto. Oczywiście po tym jak rozwiązane zostały wszystkie rachunki. - Jej usta delikatnie przesuwały się po jego ciele gdy mówiła. Mimo, że szeptała dosyć cicho, wampir słyszał ją doskonale. - Wszystkie zyski, fundusze i obecny przychód zostały ulokowane w innym banku i w każdej chwili można je wyciągnąć, choć pewnie etapami, bo Henry chyba nasłałby na mnie zabójców, gdybym nagle ściągnęła wszystko. Pracownicy musieli być zwolnieni, choć dwóch pracuje jako moi doradcy i zarządza tymi pieniędzmi.
- Rozumiem – potwierdził – wobec tego od czego rozpoczniemy moją finansową edukację? - spytał zastanawiając się, ile jest tych pieniędzy. Bank kojarzył mu się bowiem z wielkimi funduszami.
- Hm… - Charlie wyraźnie zamyśliła się i myśląc przesuwała nosem po jego skórze. - Chyba przyniosę po jutrzejszym spotkaniu księgi rachunkowe byś mógł zobaczyć jak wygląda zapis transakcji.
- Może masz jakieś książki poświęcone temu zagadnieniu? - spytał. - Przydałoby się gdybyś po prostu opowiedziała mi, jak funkcjonuje bank, jakimi funduszami dysponuje, co robi etc. - zaproponował.

Charlie powiedziała mu, że w domu nie ma książek na ten konkretny temat, ale coś postara się wypożyczyć. Jeszcze chwilę rozmawiali nim zasnęła w jego ramionach.
 
Aiko jest offline  
Stary 29-05-2017, 11:57   #26
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
24 maj 1853


Gdy wstał, przywitała go cisza. Przez szczelinę wpadała odrobina światła lampy. Prastary wampir ziewnął, choć wcale nie musiał i jak zwykle z werwą poderwał się do swojego dziwacznego istnienia. Również wedle tradycji najpierw zerknął przez szczelinę, potem posłuchał chwilę, powąchał, ażeby dowiedzieć się, czy ktoś jest obcy w jej mieszkaniu, czy też tylko Charlotta? Jak na jego wyczucie w domu nie było nikogo. Wobec tego spokojnie wyszedł udając się do kuchni i sprawdzając, czy jest przypadkiem królik. Potem planował się umyć, ubrać oraz poczytać jakąś książkę czekając na Charlie.
Królik czekał na niego w kuchni. Gdy już się napił i opuścił pomieszczenie w poszukiwaniu jakiejś książki, dostrzegł na biurku list, spoczywający na niewielkiej książeczce, obok, którego leżało metalowe pudełeczko. Bez trudu rozczytał adresata:

Drogi Henry”.

Zabrał się więc za książkę, potem za pudełko, przede wszystkim jednak spojrzał na list. Podniósł, otworzył i zaczął czytać. Niewątpliwie Charlotta wyszukała książki dotyczące finansów. Hm, ponadto może dawała inne wskazówki, jak bowiem pamiętał, tego wieczoru miała być nieco zajęta swoimi sprawami.

Z tego co udało mi się ustalić po rozmowie z Clarencem Strainem, mogę nie wrócić dzisiaj do domu. Zostawiam ci podręcznik do wista i talię kart. W szufladzie, w której szukałam kluczyka do twojej sypialni, znajduje się księga i krótki list z omówieniem, naszych interesów.

Twoja Charlie
.”

Charlie, jesteś niezrównana, pomyślał. Mężczyzna dzisiaj planował odwiedzić sierociniec, jednak postanowił odłożyć to. Niewątpliwie opiekunki nie przygotowywały się specjalnie, dlatego nie przypuszczał, że opóźniając wizytę spowoduje jakiekolwiek przeszkody. Bardziej chciał się dobrać do książki oraz listu. Oczywiście najpierw list. Szkoda tylko, że Charlotte nie mogła wrócić, jednak cóż, takie widać były jej obowiązki. Potem zaś planował wgłębić się w zasady wista. List był ważniejszy i jako pierwszy został przeczytany i, co najważniejsze, wielokrotnie przemyślany. Niezbyt rozumiał wszystko, ale analizując pismo oraz księgę doszedł do wniosku, że banki to wręcz niewyobrażalne sumy pieniędzy odpowiadające za ich obieg. Za jego czasów istnieli lichwiarze, zaś czytał, iż w starożytności funkcjonowały takie instytucje podobne do banków. Jednakże dopiero teraz się spotkał z czymś takim. Pożyczki, depozyty, konta, ich działanie było w zasadzie proste oraz logiczne, natomiast cały widz polegał na tym, żeby dużą ilością obrotu przy skalkulowanym ryzyku podejmować decyzje przynoszące przychody.

Wist natomiast wydał mu się znajomy. Oczywiście nie grał nigdy w niego, ale podobne gry, opierające się na sprycie i strategii, mieli także w jego czasach. Należało sobie tylko przyswoić zasady oraz zastanowić nad obieraną strategią. Istotne było, aby grać ostrożnie, jednocześnie zas przewidująco. Taka taktyka na dłuższą metę sprawdzała się. Klepał więc zasady, zapamiętywał, co przychodziło mu bez problemu. Epoka wcześniejsza nie polegała na zapisach, lecz na pamięci. Właśnie dlatego ludzie przyzwyczajeni do konieczności zapamiętywania różnych rzeczy, zamiast zapisu, traktowali to jako coś naturalnego oraz całkowicie standardowego.

Charlie do ranka nie wróciła, tak, jak się spodziewała. Szkoda, pomyślał z pewnym rozrzewnieniem, właściwie zdziwiony własną reakcją. Myśląc o niej ułożył się ponownie do swojego wampirzego snu.

25 maja 1853


Znów obudził się w ciszy. Tylko tym razem nie czekała na niego nawet list. Wyglądało tak jakby Charlie nie wróciła do domu nawet po świcie. Może przez chwilę przemknęło mu przez głowę, że go zostawiła, jednak… była jego ghulicą, nie zrobiłaby tego z własnej woli. Poszukać Charlie? Jednakże z drugiej strony bez sensu robić coś nie znając sytuacji. Oczywiście mogła zostać porwana, jednak mogło jej się też coś przedłużyć, bowiem niby cóż wiedział na jej temat? Przecież długa znajomość to nie była. Dlatego postanowił jeszcze spokojnie tą noc przeczekać. Niewątpliwie miał co robić. Zarówno wist, jak finanse to nie była łatwa sprawa, szczególnie dla człowieka pradawnej epoki. W budynku panował spokój. Do uszu wampira dochodził cichy śmiech dziecka z niższego piętra, jakieś rozmowy. Około 21-ej usłyszał coś jeszcze. Ciche kroki, które nieubłaganie zmierzały w kierunku ich drzwi. Ciche kroki lekkiej osoby. W końcu usłyszał nieśmiałe pukanie.
- Proszę - powiedział cicho podchodząc do drzwi oraz otwierając. Nie wiedział bowiem, czy są zamknięte na klucz.
W drzwiach stała Panna Dossett mimo niepewności, którą wampir bez trudu wyczuwał, kobieta stała wyprostowana, a jej wzrok utkwił w Gaherisie.
- Panie Ashmore, czy mogłabym wejść?
- Proszę, niestety kuzynki nie ma
– rozłożył ręce przepraszającym gestem. Spojrzał ciekawie, jakież powody przyprowadziły szacowną landlady.
Panna Dossett odezwała się dopiero gdy zamknęła za sobą drzwi i weszła w głąb pomieszczenia.
- W tej sprawie przyszłam. Gdzie ona jest Panie Ashmore. - Spojrzenie, które mu rzuciła, mogłoby zabić.
- Czy pani to wie, bowiem ja na pewno nie - odparł mocniej zaniepokojony. Skoro pani Dosset zaczynała się martwić, mogło nie być specjalnie ciekawie.
- Nie wiem i nie uprzedziła mnie, że idzie załatwić “swoje sprawy”. - Użyła tego sformuowania jakby to był jakiś szyfr między kobietami. - Zazwyczaj posyła mi gońca z wiadomością.

Tymczasem wampir nie miał pojęcia, kim jest ów pan Strain Clarence, z którym rozmawiała Charlie oraz którego nazwisko pojawiło się w liście. Czy jednak miał prawo pytać panią Dosset o te szczegóły zdradzając tajemnice kuzynki? To był właśnie problem. Gdyby pewnym był, iż Charlotcie trzeba pomóc, gnałby już. Jednak tego nie wiedział. Charlie mogła być w niebezpieczeństwie, ale najpewniej miała jakieś swoje sprawy, które poszukiwania jej oraz zdradzanie pannie Dosset sekretów mogłoby pokrzyżować. Przecież wiedział, iż kuzynka ma także dodatkowego pracodawcę. Niewątpliwie nie zawsze da się wysłać posłańca.
- Proszę pani, znam kuzynkę od niedawna. Nie znam jej zwyczajów oraz jej spraw. Chciałbym ufać, że nic jej nie grozi. Nie przeczę, że spodziewałem, iż nie powróci na noc, jednak jeśli tego nie zrobiła, zapewne zatrzymały ją ważne sprawy. Chyba, że wie pani czegoś, co ja nie wiem, co wskazuje na to, iż należy zabrać się teraz za gruntowne poszukiwania? - spojrzał na landlady.
Wampir mógł przysiąc, że staruszka obserwuje go w ten sam sposób, co on ją. Oczy lustrowały go uważnie, a w głowie toczyła się ciężka walka. W końcu, po naprawdę długiej chwili ciszy, prezencja, którą kiedyś na nią użył, wygrała. Panna Dossett westchnęła ciężko i zajęła miejsce na sofie. Nagle wydała się niesamowicie zmęczoną osobą, patrzyła na niego jeszcze dłuższą chwilę ale w końcu odezwała się niepewnym głosem.
- Nie wiem kim Pan jest, ale na pewno nie kuzynem. - powiedziała szeptem - A co do panny Ashmore… nie wiem czemu akurat w pańskiej sytuacji nie powiedziała mi prawdy, ale jednego jestem gdyby pojechała na akcję powiedziałaby mi o tym.
- Czy ma pani mi coś jeszcze do powiedzenia, jakiekolwiek sugestie
? - nie podjął kwestii kuzynostwa.
Staruszka pokręciła przecząco głową.
- Byłam przekonana, że skoro nie powiedziała mi nic, to ma to związek z Panem. - Widział, że była bardzo zmartwiona. Dużo bardziej niż by przystało, gdyby z Charlie łączyły ją tylko relacje pracodawca-służba. - Panienka Ashmore zawsze pakuje się w tarapaty.
- No tak
– mruknął – ja także jestem zmartwiony, aczkolwiek miałem nadzieję, że jednak wróci. Skoro twierdzi pani, że może być w kłopotach, hm kojarzy pani nazwisko Clarenca Straine'a? - spytał panią Dosset. Bowiem po tym co powiedziała landlady, zaczął się mocno niepokoić.
- Strain to facet, który przynosi jej regularnie wiadomości. Zazwyczaj potem znika by załatwiać “swoje sprawy”, więc to chyba ktoś od jej zleceniodawcy. - Spojrzała na niego z zaciekawieniem. - Czemu pytasz?
- Bowiem on coś mógłby wiedzieć, gdzie jest Charlie
– wyjaśnił jej. - Czy wiedziałaby pani, gdzie można go znaleźć? - Henry był coraz bardziej zaniepokojony. - Nie wybaczę sobie, jeśli coś jej się stanie, a ja nic nie zrobiłbym, choć ciągle mam nadzieję, że to jedynie nasza sympatia do Charlotty każe nam się niepokoić.
Dossett patrzyła na niego uważnie, a wampir mógł niemal wyczuć jak jej ciekawość rośnie.
- No no… ile wiesz o pannie Ashmore? - Uśmiechnęła się odrobinę diabelsko. - Z tego co wspominała Strain grywa w wista. Chyba znajdziesz go w każdym miejscu w jakim akurat jest rozgrywka.
- Idźmy dalej, a gdzie w Londynie jest rozgrywka? Pewnie w stu klubach i tysiącu innych miejscach. Siłą rzeczy się tak nie znajdzie. Ponadto jak wygląda? Może ma pani jakąkolwiek jego rzecz? Albo może tutaj jest
? - ponownie zignorował pytanie pani Dosset dotyczącą ich znajomości z panną Charlie. Mógł jeszcze spróbować pójść do ich znajomego Williama Ainswortha, może znał owego człowieka, mógł pójść na wista, może ktokolwiek go znał, ale nie miał pieniędzy. Im więcej więc dowiedział się od pani Dosset, tym większa była szansa odnalezienia Charlie. Jednak stanowczo liczył, iż po prostu dziewczyna powróci sama. Chciałby mieć pewność, że nie wchodzi chamsko do jej prywatnych spraw.
- Obawiam się, że tu panu nie pomogę. Jeśli nawet kiedyś wiedziałam o lokalach, w których grywano w wista to tych miejsc już raczej nie ma. - Panna Dossett posmutniała. - A Straina nigdy nie widziałam dobrze. Zawsze elegancko ubrany, w płaszczu, kapeluszu, ale pilnował bym nie mogła się mu przyjrzeć. Raczej bogaty mężczyzna.
- Tak, czyli nic nie wiemy, nie wiemy gdzie szukać i nie wiemy, czy powinniśmy szukać w tak wielkim mieście, jak Londyn
- powiedział wampir.
Panna Dossett odwróciła wzrok. Trzymała się prosto, ale widać było, że jest załamana.
- Tak… jednak. - Zamyśliła się. - Może to dziwny kobiecy instynkt, ale martwię się o Pannę Ashmore, to zachowanie nie jest normalne, a znamy się od wielu lat. Proszę tylko, jak tylko się czegoś Pan dowie, proszę mi dać znać.
- Ano powiem pani
– skrzywił się. - Przekażę, chociaż kompletnie brak mi wiedzy, gdzie mógłbym jej poszukać.

Straszliwie nie lubił takich idiotycznych sytuacji, kiedy los czegoś od niego oczekiwał nie dając narzędzi. Po namyśle postanowił pójść do tego klubu, gdzie już byli. Może tam spotka ich wspólnego znajomego, który może zna owego Straina. Oczywiście pójdzie tam, bo nie miał przy sobie jakichkolwiek pieniędzy na dorożkę oraz inne drobiazgi, co absolutnie blokowało mu dojście do lepszego towarzystwa, żeby tam kontynuować poszukiwania.
Panna Dossett podniosła się. Podeszła do biurka i otworzyła jedną z szuflad.
- Panna Ashmore, zawsze zostawia mi tu odrobinę pieniędzy bym utrzymała dom pod jej nieobecność. Prosiła bym powiedziała Panu, gdyby coś się jej stało. - Nim wampir zdążył zareagować sięgnęła głąb szuflady. Usłyszał stuknięcie i kobieta wysunęła ją bardziej. W dalszej części spoczywał spory plik banknotów. - Mam nadzieję, że nic się jej jeszcze nie stało. A jeśli chodzi o pański brak wiedzy… mogę poradzić tylko by Pan pytał. To wielkie miasto, ale czasem mam wrażenie, że wszyscy się znają.
Odmruczałby jej cosik niespecjalnie cenzuralnego, gdyby nie był tak ucieszony. Są pieniądze, więc może poszukać wspólnika, albo informatora Charlotty. Najpierw kluby. Po pierwsze Carlton odwiedzony wcześniej, po drugie kluby Pratta i Turf. Pamiętał, że te mają sale wolnego wstępu. Zasada była prosta, gęba wielkopańska oraz pewność siebie.
- Dziękuję – powiedział. - Wobec tego idę poszukać Charlotty – wyjaśnił planując dokładnie policzyć otrzymane banknoty. Dobrze zaiste, że dziewczyna nauczyła go, ile są warte poszczególne banknoty oraz angielskie monety.
- Dziękuję. Niestety ja nie mogę opuścić posterunku, ale obiecam, że sama też popytam i jakby co zostawię Panu wiadomość. - Starsza Pani podeszła do drzwi. - Gdyby Pan czegoś potrzebował, służę pomocą.
- Będę wdzięczny. Wie pani, czy mogłaby to pani schować oraz nikomu nie pokazywać
– Ashmore podszedł do biurka podnosząc książkę biznesu oraz podając pani Dosset. Jakby Charlie wróciła nie chciał jej pozostawić bez jakiejkolwiek wiadomości.
- Tak, to nie problem. - Starsza Pani z namaszczeniem chwyciła księgę. - Życzę Panu udanej nocy.
Opuściła pokój i po chwili usłyszał na schodach jej ciche kroki.

Charlotto

martwiliśmy się razem ze znaną nam obojgu osobą, która polubiła mnie od pierwszego wejrzenia, gdzie jesteś. Poszukam cię przez osobę, którą wymieniłaś podczas pisania listu. Szczegóły zna osoba wspomniana w pierwszym zdaniu, toteż jakbyś powróciła, skontaktuj się z nią. Pozostawiłem także książkę tej wspomnianej osobie, wiesz na wszelki wypadek

twój kochający kuzyn
Henry


Zakładając, że ktoś niepowołany włamałby się, niewiele zrozumiałby bez spytania Charlie oraz nie wiedziałby niczego na temat jej pieniędzy. Wampir bez większego problemu trafił do postoju dorożek. Dorożkarz doskonale wiedział też gdzie znajduje się klub Carlton. W klubie był lekki tłok. Nie widział tu jednak swojego nowego znajomego Ainswortha. Widać było, że coś się dzieje. Niestety, żaden z mężczyzn nie był mu w stanie udzielić bardziej szczegółowych informacji na temat Straina. Część słyszała o nim, lub nawet kiedyś z nim rozmawiała ale to by było na tyle.

W pewnym momencie zapanowało lekkie poruszenie i oczy wszystkich zwróciły się w kierunku korytarza, którym kroczyła grupa mężczyzn.


Widział, że wszyscy uważnie się im przyglądają. Włącznie z Thomasem, z którym przed sekundą rozmawiał. Przeszył ich Nadwrażliwością sprawdzając aurę owej czwórki mężczyzn. Wyglądali na prawdziwych gentlemanów, członków klubu. Mogli też coś wiedzieć, a może któryś z nich był owym Strainem? Byłoby świetnie. Musiał pogadać z nimi na ten właśnie temat.
- Któż to jest? - spytał owego Thomasa.
- Klubowicze. - Thomas uśmiechnął się i nagle jeden z mężczyzn, który nagle wyłonił się zza pozostałych trzech odwrócił się w ich stronę.

Gaheris od razu rozpoznał w nim wampira. Na początku widział w jego aurze głównie jasną czerwień i błękit. Które szybko zasłoniły pomarańcz i odcień lawendy. Jego wzrok wyraźnie skupił się na wampirze. Czyli ów wspaniały przedstawiciel wampirzego rodu miał obawy przed napotkanym właśnie Gaherisem.Wcześniej pewnie dostał jakąś rekuzę, bowiem trochę wkurzony był oraz miał jakieś problemy uczuciowe. Ten może coś wiedzieć, powiedział sam do siebie Henry i ruszył w jego stronę z uśmiechem na ustach, ale bynajmniej nie jakimś złowrogim, tylko po prostu uśmiechem mówiącym, że chce pogadać, zamiast zjadać. Wampir widząc Gaherisa skłonił kapelusz. Momentalnie spojrzeli na niego także pozostali.


Gaheris skinął uchyliwszy kapelusza oraz błysnąwszy Prezencją przed trójką owych panów. Byli zwykłymi ludźmi więc nie było problemu, by trochę ich potraktować przyjacielsko. Oczywiście ominął wampira, ponieważ takie zachowanie mogłoby być odczytane, jako agresję.
- Gentlemen - powiedział uprzejmie i nadzwyczaj elegancko, pełen naturalnej gracji i męskiej urody. - Sir - tym razem zwrócił się bezpośrednio do wampira. - Jestem Henry Ashmore. Czy wyrazi pan zgodę, iż porwę pana na chwilę z tego zacnego grona dla chwili rozmowy?
Dwaj mężczyźni od razu cieplej spojrzeli na Gaherisa.
- Jest Pan nowy w mieście, czyż nie, Ashmore? - Wampir uśmiechnął się szeroko, widząc reakcję swoich towarzyszy.
- Przyjechałem dopiero i mam to szczęście, że już na wstępie spotkałem londyńskich gentlemanów - powiedział spokojnie zawiesiwszy nagle głos. Ten dupek nie przedstawił mu się, inni zresztą także nie, ale tamci mniej go interesowali.
- No, no. - Wampir uśmiechnął się i wskazał na schody. - Porozmawiamy na górze?
- Chętnie, proszę prowadzić, pan, jako gospodarz oraz bywalec
… - przepuścił go skinąwszy dłonią z odpowiednią gracją. - Panowie - skinął pozostałej trójce na do widzenia.

Wampir ruszył przodem, a gdy Gaheris ruszył za nim, pozostali mężczyźni także skierowali się w stronę schodów. Dopiero na górze pożegnali się skinieniem głowy i ruszyli w swoją stronę. Wampir poprowadził go w przeciwnym kierunku, dosyć rozległym korytarzem.


Aż skręcili do jednego z pokoi. Nikogo tu nie było. Ściany wypełniały regały, a na środku stało biurko, za którym stał wielki fotel. To w nim miejsce zajął obcy wampir, wskazując fotele przed biurkiem.
- Zapraszam, Panie Ashmore. - Wampir wyciągnął z szuflady, papierośnice podobną do tej którą miał William i po chwili odpalił niewielkie zawiniątko.
- Dziękuję, ale nie. Czy uprzejmie powie mi pan, jak pańska godność. Dziwnym jest tak siedzieć na przeciwko kogoś, kto potrafi się zwracać po imieniu, zaś nie możemy odpowiedzieć mu tak samo grzecznie.
- Jesteś stary co, Ashmore
? - Wampir uśmiechnął się z papierosem w ustach i Gaheris zobaczył w jego oczach odrobinę szaleństwa. Szybko też z jego wymowy zniknął, typowy dla ówczesnych czasów, kwiecisty język.- Jestem Robert Brewer i odpowiadam za to elizjum. Teraz siądziesz, tak jak wypada gentlemanowi, czy będziesz tam sterczał pod drzwiami?
- Miło posłuchać uprzejmego tonu wreszcie. Witam ponownie mister Brewer
- podszedł i usiadł spokojnie we wskazanym miejscu. - Miło mi poznać włodarza elizjum. Zaś starość … wiem pan, mam tyle lat, na ile wyglądam. Zresztą my wszyscy. Cieszę się, że udało mi się pana spotkać - rzeczywiście szef elizjum był przeważnie kimś mającym wpływy, wiedzę oraz moc.

Wampir zaciągnął się, tak że żarzący się koniec wzbudził lekki dreszcz w Gaherisie, który toż siedział sporo dalej.
- Masz tyle na ile wyglądasz… powiadasz. - Papieros momentalnie zniknął, całkowicie wypalony, a Robert wrzucił go do wielkiej popielnicy. - Włodarzem można by nazwać moją matkę. - Wyszczerzył się. - Ja jeszcze nie wiem czy cieszę się, że cię spotkałem Ashmore.
- Mam problem, może chciałbyś mi pomóc, Brewer
? - uśmiechnął się do niego Gaheris. - Potrafię pamiętać drobne uprzejmości - dodał.
- Jeśli jesteś tak stary jak wyglądasz, to raczej mi nie pomożesz. - Brewer mrugnął zawadiacko i sięgnął po kolejny papieros. - Po za tym nie pomagam ludziom, którzy nie pokłonili się naszej najwyższej wysokości.
- Masz na myśli księżną? Tego dotyczy właśnie początek mojej prośby. Jak nakazuje prastara tradycja chciałbym złożyć jej uszanowanie wraz z rycerskim hołdem. Tak się godzi wobec pani czy pana naszej społeczności. Po wtóre zaś, szukam kogoś z kim chciałbym porozmawiać, bowiem może coś wie o pewnej osobie.
- Oh Peel wie wszystko o wszystkich, ale pewnie uśmiałby się gdyby usłyszał, że jest księżną
. - Robert odpalił papierosa tak szybko, że Gaheris ledwo wyłapał ten ruch.
- Wobec tego niegrzecznie byłoby przyprawiać księcia o nagły atak śmiechu. Czy mógłby mnie pan do niego zaprowadzić? - zapytał miło. - Zależy mi bowiem na pośpiechu, zaś co do starości, ja tam lubię pomagać innym, jeśli cel jest rycerski.
- Oj staruszku, ja się raczej stąd nie ruszę mam kilka obowiązków, obawiam się że też rycerskie czyny to raczej nie moja bajka
. - Wampir zakręcił się na swoim fotelu wykonując kilka pełnych obrotów i poważnie coś rozważając. Jego siedzisko musiało być strasznie dziwne. Jednak najwyraźniej Robert potrzebował tego ruchu. Nagle wyhamował i wyszczerzył się. - Ale i tak musisz tam dotrzeć inaczej musiałbym cię zabić! Moja matka może będzie miała chwilkę by się tobą zająć. Co ty na to?
- Oczywiście, mężczyzna może oddać się pod opiekę damy w takich sprawach. Prowadź waść do swojej matki
- powiedział. - Przy okazji, czy to elizjum zwane klubem Carlton jest otwarte dla wszystkich spośród rodziny, dokładniej zaś czy spokojnie mogę tutaj wejść bez jakich dodatkowych zaproszeń kolejnym razem? - spytał.
- Henry - Robert błyskawicznie przeszedł z per pan do per ty. - Jeśli cię tu wprowadziłem, to jesteś klubowiczem. Wpadnij jutro to cię oprowadzę, jeśli oczywiście książę cię zaakceptuje. - Otworzył szufladę, szybko wydobył z niej coś i rzucił to Gaherisowi. Był to sygnet z herbem identycznym do tego nad wejściem. - Witamy w klubie.

Henry założył pierścień. W dawnych czasach także on posiadał taki: stojącego lwa. Taki herb nazywa się Rampart. Tutaj tymczasem była korona oraz trzy stojące piórka.



Skinął.
- Wpadnę jutro, jeśli będzie to możliwe, a teraz, czy mógłbym mieć honor poznania dostojnej pani matki? - spytał.
- Coś się chyba da zrobić. Staruszka będzie tobą zachwycona. - Robert podniósł się i podszedł do jednych ze drzwi, między regałami. - Nie nadepnij na piętę księcu, bo jak każe cię zabić, będzie jej smutno, a ja nie będę miał życia.
- Rycerz szanuje swojego księcia, więc nie planuję nadepnąć mu ani na piętę, ani na inne części ciała, zresztą po co miałbym go deptać
? - zdziwił się Gaheris nie rozumiejąc Roberta Brewera. - Chcę mu wyrazić odpowiednie uszanowanie, zaś zakładam, że pana matka mnie zaprowadzi oraz zapowie …- spojrzał tak po prostu na niego dziwnie.
- Heh Ona? No pewnie że zapowie. Ile masz latek, co? Przyznaj się XV-XVI wiek? - Otworzył drzwi, za którymi Gaheris zobaczył korytarz. Robert ruszył nim pewnym krokiem. - To powiedzonko staruszku. Tak się mówi gdy ktoś komuś podpadnie.
- XV-XVI wiek, no nie, aż taki stary, żeby żyć tyle wieków, to ja nie jestem. Bez przesady
- choć pomyślał, że niewiele mu brakuje. Czternaście wieków to jednak mniej, niżeli piętnaście, czy szesnaście, jak przewidywał Robert. - Rozumiem, że pana mama to wiekowa osoba. Wie pan, nie pytam o dokładne lata, ale rozumiem, że jako przy damie nie należy wspominać na temat szczegółów - uśmiechnął się.
 
Kelly jest offline  
Stary 29-05-2017, 20:19   #27
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Wampir obrócił się i wyszczerzył do Gaherisa.
- Zaraz sam zobaczysz. - Robert otworzył kolejne drzwi i przed nimi rozpostarł się widok na przepiękny salon. W którym stało dziecko.


- Cześć mamo, przyprowadziłem ci kogoś ciekawego! Henry Ashmore to moja najukochańsza Sire Anna. To dla Peela? Wiesz, że nie lubi tych kwiatów.

Wampirzyca uśmiechała się serdecznie. W ręce miała bukiet, w drugiej jakiś list. Słysząc słowa Roberta uśmiechnęła się szerzej i z zaciekawieniem spojrzała na Gaherisa. Ten skłonił się grzecznie. Dla kogoś innego dziecko byłoby tylko dzieckiem, dla wampira jednak …
- Miło mi panią poznać, Anna to piękne imię, najpiękniejsze ze wszystkich - skłonił się, zaś co do imienia naprawdę tak uważał. - Tak jak wspominał Robert, jestem Henry Ashmore. Pani syn wspomniał, że mogę panią prosić o zaprowadzenie do księcia. Bardzo więc proszę - skłonił się głębiej.
- Jesteś bardzo kurtuazyjną istotą Henry. - Głos anny był głęboki, zupełnie nie pasował do jej dziewczęcego wyglądu. Jej oczy przyglądały mu się uważnie i wampir miał wrażenie, że Anna widzi dużo, bardzo dużo.
- To obowiązek każdego rycerza, szczególnie względem niewiasty - powiedział dokładnie to co myślał. Wampirzyca, cóż wydała mu się nieco niepokojąca, ale chyba ogólnie sprawiała takie wrażenie, nie tylko wobec niego. Gdyby łgał pewnie miałby się teraz bardzo na baczności, jednak akurat nie miał powodów do kłamania, więc mógł mówić spokojnie.
- Nie zrobię ci krzywdy… hm. - Wampir miał wrażenie, że chciała użyć jego imienia ale się zawahała. Podeszła do nich wyraźnie obchodząc jakieś miejsca, jakby były niebezpieczne. Spojrzała też na chwilę w bok i skłoniła się. Dopiero po tym całym ceremoniale stanęła przed swoim childe. - Spotkałam Florę, to dla ciebie. - Podała Robertowi list. Wampir miał już w ustach kolejny papieros.
- To zostawię was matko. - Wyjął skręta z ust i przykucnął, całując swą matkę w policzek. Chwilę uśmiechali się do siebie, po czym wyprostował się i wyciągnął dłoń w stronę Gaherisa. - Do zobaczenia Henry.
- Miłej nocy pod księżycem, Robert - odpowiedział uściskiem dłoni wpatrując się ponownie w wampirzycę. Czekał, co powie.

Anna odprowadziła swego syna wzrokiem, wpatrując się w niego z wyraźną dumą. Odezwała się dopiero gdy ten zamknął za sobą drzwi.

- Ah, te dzieci tak szybko rosną. - Uśmiechnęła się, wciąż patrząc na zamknięte wrota.
- Nigdy nie miałem swoich, milady. Ale być może moja matka miałaby coś na ten temat do powiedzenia - zatrzymał się na chwilkę. - Lady Anno, widziałem jak zawahała się pani wymawiając moje imię. Cóż, przed panią nie będę ukrywał, że nie jest prawdziwe, ale pozostańmy przy nim. Jest ładne oraz naturalnie brzmi, ponadto nadał mi je ktoś, kogo lubię.
- Henry wobec tego, bo wybacz, ale jakoś ciężko mi po tylu latach mówić komuś per pan. - Spojrzała na niego. - Dam ci jedną radę Henry. Kobiety są zgubą mężczyzn i ta jedna może być twoją.
- Jako rycerz przyjąłem taki los - potwierdził. - Ale zawsze możemy próbować pomimo wszystko przedłużyć swój byt - uśmiechnął się wesoło - zaś bez kobiet byłby on równie piękny, jak łysy kurczak na podwórku. Lubię kobiety, tą wspomnianą przez ciebie, Anno, jeśli mogę również ci mówić po imieniu, także. Cieszę się, że mogłem cię poznać. I twojego syna także. To prawdziwy gentleman.
- Wiele bym powiedziała o Robercie ale nie nazwałabym go gentlemanem. - Anna uśmiechnęła się trochę smutno. - Ale, mam cię zaprowadzić do księcia. To się doskonale składa bo mam dla niego prezent. - Podniosła bukiet by lepiej pokazać go Gaherisowi.
- Ładny, choć jak słyszałem, książę nie darzy tych kwiatów sympatią. Cóż, mam nadzieję, że nie wchodzę w szranki między wami - powiedział. - Zaś Robert witając mnie zachował maniery gentlemana. Dlatego wspomniałem tak, jak odebrałem jego grzeczność oraz eleganckie maniery. Czy mam się jakoś specjalnie zachować wobec księcia? - spytał.
- Bądź sobą i na pewno sobie poradzisz. - Anna ruszyła w stronę kolejnych drzwi, znów klucząc między jakimiś niewidzialnymi przeszkodami. - Peel nie znosi przede wszystkim fałszu, a wyczuwa go na wiele, wiele mil.
- Czy to byłoby niedyskretne pytanie, Anno, jeśli spytałbym o slalom po podłodze? Jakby przestrzeń była pokryta pułapkami lub czymś, co lepiej omijać - zwrócił się do niej wiedziony ciekawością.

Anna zatrzymała się przed drzwiami. Chwilę obserwowała je, a na jej twarzy pojawiła się odrobina gniewu. Obróciła się i ruszyła w stronę kolejnych.
- To przez nich, cały czas stają mi na drodze. - Podeszła do wrót i otworzyła je stając na palcach. - Idziemy?
- Tak oczywiście, Anno. Prowadź.

Zastanawiał się, kim są istoty stojące Annie na drodze? Pojęcia nie miał, ale jednak wydawało się, że wampirzyca jest uprzejmą osobą. Możliwe więc, że będą mieli okazję wielokrotnie rozmawiać. Dowiedziałby się wtedy, właściwie kogo ma na myśli.

Anna poprowadziła ich wąską klatką schodową przeskakując czasem po dwa stopnie.
- Weźmiemy dorożkę, dobrze?
- Oczywiście, to bardzo miłe. Lubię dorożki - wyjaśnił. Faktycznie bowiem bardzo chętnie poruszał się owymi karocami XIX-owiecznego Londynu.

Wyszli jakimś bocznym wyjściem i gdy tylko znaleźli się przy drodze, zatrzymała się obok dorożka. Mężczyzna, który ją prowadził o nic nie pytał, natomiast Anna wskoczyła radośnie do środka i poklepała miejsce obok siebie. On zaś wskoczył za nią i usiadł tuż obok starej wampirzycy wyglądającej jak dziewczynka.


Anna nie wydawała dorożkarzowi żadnych poleceń. Wyglądało jakby wiedział gdzie ma jechać. Niespiesznie dowiózł ich do westminster, zatrzymując się przy jednym z oficjalnych budynków. Tyle że jakby od tyłu. Anna zeskoczyła z powozu i pewnym krokiem ruszyła w stronę drzwi chronionych przez dwóch wartowników, niosąc radośnie ten swój bukiet. Wampir zauważył, że znów kluczy, wyraźnie coś omijając. Dostrzegając to wampir starał się ją naśladować. Ciekawe, jak wygląda ów Peel, zastanawiał się bardzo. Kim jest, jak postrzega innych, czy pomoże przy Charlie? Widywał wielkich królów, swojego ojca, matkę, Artura. Wszyscy oni mieli to coś, tymczasem książę był jeszcze nieodgadnioną osobą.

Bez słowa wyminęli dwóch strażników, którzy tylko uważnie przyjrzeli się Gaherisowi. Widać było, że przepuścili go tylko z uwagi na Anne. Która pewnym krokiem wkroczyła do budynku. Weszli znów jednym z bocznych wejść, a mimo to wampir wszędzie widział straże. Na każdym kroku potykał się o uzbrojonych mężczyzn, którzy uważnie go obserwowali. Gdy sprawdził kilku na wyrywki, okazywali się być ghulami. W końcu wyszli jakimiś wielkimi wrotami, nie pasującymi do korytarza, którym szli i znaleźli się w wielkiej sali.


Tutaj także kręciły się pojedyncze straże. Anna zwolniła i teraz szła ostrożnie jakby po czymś deptała. Gaheris zaś kroczył za nią, przypuszczając, że jego przewodniczka wie coś, czego on jeszcze nie zna. Przy jednych z drzwi siedziała młoda kobieta, czytając książkę. Usłyszała ich jak nadchodzili i uśmiechnęła się.


Odłożyła książkę i skłoniła się Annie.
- Witaj. Doszły mnie słuchy, że prowadzisz tu gościa, Pani. - Zerknęła na Gaherisa, ale szybko powróciła wzrokiem do wampirzycy. - Czy to kwiaty, dla niego?
- Tak. Zajęłabyś się nimi? - Anna podała kobiecie bukiet.
- Ależ oczywiście. - Kobieta zanurzyła nos pomiędzy kwiatami i uśmiechnęła się. - Wchodźcie, czeka na was.

Anna wskazała Gaherisowi by otworzył drzwi i po chwili znaleźli się w wielkim salonie.


W całym tym przepychu, ledwo udało mu się odnaleźć siedzącego w wysokim fotelu mężczyznę, którego wzrok skupiony był na ogniu w kominku.


Anna podeszła do niego pewnym krokiem.
- Przyprowadziłam ci gościa książę. - Anna dygnęła lekko. - To Henry Ashmore. Henry to Sir Robert Peel, książe Londynu.

Mężczyzna nie odwrócił w jego stronę wzroku.
Gaheris jednak postąpił tak, jakby stał przed samym królem Arturem. Bez względu na jego spoglądanie czy ewentualny brak. Głęboko skłonił się przyklęknowszy na jedno kolano.
- Witam Waszą Wysokość, jako członek rodziny przybyły właśnie do Londynu, składam Waszej Książęcej Mości hołd jako rycerz swemu suzerenowi.

Peel obrócił wzrok w jego stronę. Nie zmienił wyrazu twarzy. Anna obróciła się w stronę Gaherisa.
- To ja was tu zostawiam. - Zerknęła na księcia. - Porozmawiam z twoją córką. - Stwierdziła i nie czekając na odpowiedź opuściła pokój. Pozostawiając mężczyzn samych. Tymczasem Gaheris nie zmieniał pozycji czekając na reakcję księcia Peela.
- Zapraszam. - Książe wskazał jeden z foteli. W sumie wykonał ruch ręką który pozwalał Gaherisowi wybrać dowolne siedzisko w pomieszczeniu.
- Dziękuję, Wasza Wysokość - Gaheris podniósł się z cokolwiek niewygodnej, jednak normalnej dla rycerza pozycji. Ruszył spokojnie we wskazaną stronę oraz zajął spokojnie miejsce na krześle, szerokim oraz stanowczo wygodnym, właściwym dla czystej arystokracji wyspiarskiego królestwa.

Peel przyglądał mu się chwilę po czym odwrócił wzrok. Wydawało się, że jest zmęczony.
- Co Pana sprowadza, Ashmore do Londynu?
- Przypadek pod postacią panny Ashmore - wyjaśnił Gaheris. - Jest to osoba, którą spotkałem oraz która udzieliła mi schronienia. Ponieważ mieszka w Londynie, dlatego też tutaj przybyłem.
- Słyszałem o Pannie Ashmore. - Gdy książę mówił wydawać się mogło, że każde słowo sprawia mu dużo wysiłku.

Do pomieszczenia wszedł elegancko ubrany służący i ustawił obok wampirów kielichy z krwią, po czym bez słowa wyszedł. Gaheris zdawał sobie sprawę, że jest gościem, więc po prostu dalej czekał na ruch gospodarza, co do kielichów.

- Cieszę się, że Wasza Wysokość słyszała o niej. Panna Ashmore bowiem zaginęła i przyznam, że moje wyruszenie w teren miał na celu zarówno odnalezienie księcia Londynu, jak odnalezienie jej - odniósł się do uwagi księcia na temat Charlie.

Peel sięgnął po swój kielich i uniósł go w niemym toaście, po czym upił łyk.
- Co na to Florence? To jej podopieczna.
- Nie wiem kim jest lady imieniem Florence - Gaheris oddał toast. - Wiem tylko, że być może jakieś informacje na temat panny Ashmore posiada człowiek nazwiskiem Strain, ale nie znam go oraz nie wiem, kim jest. Oczywiście bardzo chętnie porozmawiałbym także z lady Florence. Niepokoję się bowiem o pannę Asmore.
- Jest twoim ghulem, prawda? - Przez moment wydało się, że kącik ust Peela uniósł się co nawet można by uznać za uśmiech. - Florence jest starszą klanu róży i wczoraj była tu złożyć skargę, że ktoś zghulizował jej podopieczną, z resztą bez jej czy mojej zgody.
- Mogę tylko przeprosić Waszą Wysokość oraz lady Florence. Na swoje usprawiedliwienie dodam tylko, że gdyby nie kwestia mojej krwi, panna Ashmore byłaby nie tyle ghulem, co zwłokami. Została mocno postrzelona czymś co przypomina gwizdek, ale chyba nazywa się rewolwerem. Reszta już była tylko niespodziewanym dodatkiem. Nie wiedziałem także, że lady Florence jest członkiem rodziny. Panna Ashmore nie mówiła tego. Szukałem również od chwili przybycia księcia Londynu, żeby mu oddać hołd oraz właściwy szacunek. Dopiero dzisiaj się udało i dopiero teraz dowiaduję się, że inny wampir sprawował nad nią opiekę.
- Panna Ashmore wykonywała dla Florence jakieś zadania. Jednak jeśli chcesz poznać szczegóły będziesz musiał się z nią spotkać. - Peel dopił zawartość kielicha. - Mamy tu kilka zasad, ale wolałbym by przedstawiła ci je moja córka. A co do Florence myślę, że Anna polubiła cię na tyle by cię do niej zaprowadzić. Jeśli zgodzisz się na wszystkie zasady, oczywiście.
- Myślę, że w tej sprawie nie mam wyboru, Wasza Wysokość. Chcę poznać szczegóły, nie wiem bowiem, co się stało z panną Ashmore. Ponadto, jeśli pozostanę na terenie Londynu, oczywiście za pozwoleniem Waszej Wysokości, muszę przestrzegać zasad. Aby zaś to robić, muszę je poznać. Czy wobec tego mógłbym porozmawiać z twoją córką, książę - dopił swój kielich.

- Jak stąd wyjdziesz, usłyszysz jak szczebiocze z Anną. - Kącik ust Peela znów drgnął, a Gaheris wyczuł, że ma do córki bardzo czuły stosunek. - Pamiętaj Ashmore… zawsze jest wybór.

Filozoficzne dywagacje księcia dowodziły jedynie tego, iż tak mu się wydawało. Absolutnie bowiem wbrew pozorom wybór raczej sprowadzał się do tego, iż wybierało się nie to, co się chce, ale to, co się musi. Czyli było to klasyczne pieprzenie kotka przy pomocy młotka. Przynajmniej ogólnie, bowiem jakieś wyjątkowe przypadki swobodnego wyboru mogły się zdarzyć. Czyżby jego córka miała mu taki przedstawić.
- Wobec tego pozwoli pan, iż powiem do widzenia Waszej Wysokości oraz poszukam pańskiej córki - podniósł się z siedzenia kłaniając się pełen szacunku. Dopełniwszy ceremonii ruszył szukając dziewczynę wedle odgłosu szczebiotu.


Tak jak przewidział Peel. Już na korytarzu usłyszał odgłos rozmawiających kobiet. Bez trudu rozpoznał głos Anny. Co prawda zawdzięczał to przede wszystkim swemu wampirzemu słuchu, ale zawsze coś. Odgłosy zaprowadziły go do jednego z bocznych korytarzy, a dalej do małego saloniku, w którym przy stoliku, na którym stał znany mu już, bukiet w wazonie, rozmawiała Anna z kobietą, którą widział wcześniej. Zamilkły widząc go.
- Jak poszło? - Anna odchyliła się w fotelu, przez co jej nogi oderwały się od podłogi.
- Anno, lady - skłonił się przed nieznajomą. - Jego Wysokość polecił mi odszukać jego córkę z zaleceniem, bym wysłuchał zasad, które mi przedstawi oraz zaakceptował wybór. Wspomniał także, bym poprosił ciebie, abyś zaprowadziła mnie do Florence - wyjaśnił słowa księcia. Ciekawe czy właśnie ta nieznajoma to jego córka, zastanawiał się.
- To poznajcie się. Henry to lady Rebecca. Córka naszego księcia.
- No już już Anno, to brzmi potwornie poważnie. Jestem piątym dzieckiem księcia. - Mrugnęła do Henrego. - Rozgość się. Obawiam się, że możesz się nie wyrobić z odwiedzinami u Florence. Nasza róża uwielbia się wcześniej kłaść, to dla urody.
- Rozumiem poświęcenie dla urody, ale chyba nie potrafiłbym sobie jeszcze obcinać kawałek nocy dlatego, żeby mieć gładszą skórę na nosie. Cały problem w tym, że ona może wiedzieć coś na temat panny Ashmore u której mieszkam, która zaś zniknęła - usiłował wyjaśnić sytuację siadając. - Chciałby przyspieszyć owe rady oraz ceremoniały. Zaś lady Rebecco, piąte miejsce nie jest złe, sam podczas swojego prawdziwego życia miałem kilku braci. Większość spośród nich, była starsza, więc wiem, co mówię - uśmiechnął się do niej.
- Heh ciężko przezwyciężyć przyzwyczajenia z za życia, nawet jak się ma kilkaset lat. - Rebecca też rozsiadła się wygodnie w fotelu. - A co do mnie… przynajmniej jestem dosyć pożytecznym dzieckiem.

Anna parsknęła.
- Dosyć… Rebecca jest jedną z towarzyszących królowej panien i ma na nią wielki wpływ.
- Królowej? - spojrzał pytająco nic nie rozumiejąc. Może chodziło o ową Wiktorię, ale może oprócz księcia była jakaś wampirza królowa. Wszystko mogło się zmienić przez 1300 lat. - Jakiej królowej?
- Królowej Anglii. - Anna uśmiechnęła się. - Królowa otacza się utalentowanymi kobietami.
- Owszem… wspomniałeś o pannie Ashmore. - Zagadnęła Rebecca, zmieniając temat. - To nie jest kobieta, która pracuje dla Florence, czemu u niej mieszkasz. Ups… chyba że nie powinnam pytać.
- Milady, mieszkam u niej, bo mnie po prostu odnalazła, albo raczej spotkaliśmy się daleko poza Londynem. Kwestia natomiast pracy dla lady Florence, dowiedziałem się o tym przed chwilką - wyjaśnił, choć pewnie, gdyby nawet wiedział, i tak nie zrezygnowałby z widywania Charlie. Owszem, nie kochał jej w ludzkim rozumieniu tego słowa, ale naprawdę bardzo lubił, podziwiał i niezwykle pożądał. - Jakie są owe zasady, milady? - spytał córki księcia.
- Dosyć proste. - Rebecca była wyraźnie zadowolona ze zmiany tematu. - Przede wszystkim, nie pokazujemy ludziom, że istniejemy. Nie naruszamy swoich domen, wliczają się w to zarówno tereny jak i sługi danego wampira. Nie tworzymy potomków i ghuli bez zgody księcia.
- Zazwyczaj na tych drugich Peel zgadza się bez problemu. - Dorzuciła od siebie Anna. - Ale tylko on wie, czy nie będzie to naruszenie domeny innego wampira. Tak jak w przypadku panny Ashmore.
- Dokładnie tak. Nie zabijamy się jeśli nie zostaną ogłoszone krwawe łowy. Jeśli będziesz chciał założyć swoja domenę, musisz zgłosić się do księcia i do starszej swego klanu. Prawo to egzekucji ma “rycerz” księcia, jest nim Laurence, starszy Nosferatu. Jednak bardzo często prosi kogoś o pomoc. Nie posilamy się na terenach bezpośrednio podlegających pod starszych.
- Eee, przepraszam lady Rebecco, a co to ta domena? - wtrącił.
- Teren na którym żyjesz, posilasz się, dzięki któremu zdobywasz środki do utrzymania. To bardzo szerokie pojęcie. Czasem to tylko jeden dom. W przypadku księcia to Westminster. Oczywiście cały Londyn jest jego domeną, ale wampiry mogą korzystać ze wszystkiego poza tą dzielnicą.
- Ale mam nadzieję, że domena królików nie obejmuje - chciał się dowiedzieć konkretów. - Zaś owe zasady wydają mi się rozsądne. Szczerze żałuję, ale nie poradzę nic względem panny Ashmore, jednak uważam, że lady Florence da się udobruchać, albo przynajmniej spróbuję. Wobec księcia już wyraziłem przeprosiny, że nie wiedząc o owych zasadach, naruszyłem nieświadomie jedną spośród nich.
- Z pewnością będzie chciała czegoś w zamian. Dobra sprzedawane przez ludzi zazwyczaj nie są przedmiotem domeny, szczególnie jeśli je kupujesz. A co do zasad… muszą być rozsądne inaczej nikt by ich nie przestrzegał.

Anna parsknęła, ale Rebecca nie przejęła się tym za bardzo.
- Jeśli naruszysz jakąś lekko, zazwyczaj będziesz winny wampirowi wobec, którego było naruszenie przysługę. Jeśli zrobisz to w sposób zagrażający innemu wampirowi zostaniesz ukarany poważniej, zazwyczaj pozbawia się wtedy kogoś jego domeny lub jego części, oraz oddaje pod usługi wybranego wampira. Jeśli przez to ktoś zginie zostajesz zabity.
- Chyba słusznie, aczkolwiek mam ten problem, że nie znając zasad, bardzo wielu zasad, londyńskiego świata, mogę mimowolnie naruszyć czyjąś choćby domenę, czy cokolwiek. Jak własnie się to stało. Czy mogę liczyć na spotkania z osobami mi życzliwymi, które wprowadzą mnie tu czy ówdzie oraz pokażą nieco więcej właśnie po to, żeby nie popełniać mimowolnych gaf. Bowiem co do specjalnego popełniania, rycerskie słowo honoru, że będę się starał, by ich nie robić. Przy okazji, czy, skoro lady Florence jest osobą tak powiedzmy interesowną, mogłyby się panie za mną wstawić? - spytał. - Być może powstrzymałoby owo wstawiennictwo lady Florence przed eskalacją przesadzonych oczekiwań - wyjaśnił uśmiechając się swoim przystojnym uśmiechem nr 71.
- Oh myślę, że jako mężczyzna poradzisz sobie z nią lepiej niż jakakolwiek kobieta. - Anna uśmiechnęła się. Taka uwaga z ust małej dziewczynki brzmiała dosyć dziwnie, ale Gaheris był pewny, że akurat ta wampirzyca musi być dosyć stara.

- A co do pomocy, na pewno udzieli ci jej każdy opiekun elizjum i twój starszy. - Rebecca uśmiechała się życzliwie. Nie skomentowała też uwagi Anny. - Elizja są 4 w różnych dzielnicach Londynu. A co do starszego… z jakiego klanu jesteś?
- Zwą nas Rzemieślnikami najczęściej. Jestem Toreadorem. Jest to jeden z faktów, dla których nieco boję się kontaktu z lady Florence - wyjaśnił zastanawiając się, czy nie będzie miała czegoś przeciwko niemu.
- I słusznie! - Anna aż się uśmiechnęła. - Rzemieślnikami powiadasz… - Zerknęła na Rebeccę. - Kiedy ostatnio słyszałaś to określenie?
- Od ojca jak wspominał staare czasy. - Córka księcia zamyśliła się. Spojrzała na Gaherisa z zaciekawieniem - Naprawde mogłeś być rycerzem. Co się z tobą działo przez ten cały czas?
- Wstyd powiedzieć, zdrzemnąłem się na jakiś czas, zaś świat,który mnie powitał przy przebudzeniu był kompletnie inny, niżeli to, co znałem. Tak, byłem rycerzem, dawno temu, ale wewnątrz rycerza prawdziwego, bez względu na upływ czasu jest przekonanie, że prawdziwie wspaniałe cnoty były ważne wtedy, ale także są jeszcze teraz - powiedział trochę dumnie. - Podobno obecnie rycerzy nazywa się gentlemanami - dodał.
- Myślę, że kiedyś takie tytuły były ważniejsze, bardziej szlachetne. - Rebecca zamyśliła się. - Niestety nikt ci nie pomoże z Florence, to twoja “starsza”, nawet jeśli młodsza od ciebie, odpowiada za twoje czyny w Londynie. Dobre relacje z nią są więc w twoim najlepszym interesie.
- Będę mogła cię jutro do niej zabrać. - Dodała szybko Anna. - Ale będziesz musiał to nią załatwić samodzielnie. Na szczęście książe nie narzucił na ciebie kary za złamanie zasad, więc i ona nie powinna cię karać.

- To raczej dobrze, zaś kwestia starości, czy młodości. Lady Florence jest lady, czyli kimś, kto może wiele rzeczy narzucić prawdziwemu rycerzowi pamiętającego, czym jest honor. Przysięgałem kiedyś pomaganie niewiastom. Od tej przysięgi nikt mnie nie zwolnił - wyjaśnił poważnie. Widać było, iż owe stare zasady są dla niego naprawdę istotne. - Pragnę żyć dobrze z lady Florence oraz mam nadzieję, że ona będzie chciała ze mną - dodał jeszcze.
- To brzmi zupełnie jakbyś chciał za nią wyjść. - Anna uśmiechnęła się lekko. - Brakowało mi tego w tych szalonych czasach. Ale.. ale, skoro się zgadza, musisz mu dać ten papierek.

Rebecca podniosła się i podeszła do jednego z regałów i wyjęła z szuflady kartkę. Po chwili podała ją wampirowi.
- Nie martw się to nie cyrograf, ale ojciec lubi jak wszystko jest “na swoim miejscu”.

Na arkuszu wymieniono wszystkie zasady i konsekwencje ich złamania. To samo co wymieniła mu Rebecca, tylko ubrane w wiele kwiecistych słów. Na dole było wyraźnie miejsce na jego podpis.

- Piszesz piórem wiecznym czy wolisz gęsie? - Wampirzyca uśmiechnęła się, widząc, że skończył czytać.
- Chyba gęsie - wprawdzie widział takie metalowe pióra u Charlie, ale jeszcze nie był pewny, czy dobrze by się nimi posłużył. - Zaś co do wychodzenia, lady Rebecco, ja po prostu pragnę spokojnej egzystencji, szczególnie teraz, kiedy jeszcze nie wiem wiele. Jak mam podpisać. Henry Ashmore wystarczy? To moje przybrane imię w tych czasach - dodał.
- Wystarczy przybrane. Ojciec cię widział, Anna cię widziała. - Rebecca wróciła się do regału i wydobyła z innej szuflady, wszystkie akcesoria do pisania, po czymś starannie ustawiła je na wielkim stole. - Nie chcę by brzmiało to złowróżbnie, ale i tak im nie uciekniesz. To tylko dla taty by w razie czego mógł ci to pokazać, dyskretnie przypominając kto tu rządzi.

- Lady Rebeccko, to tylko papier. On jest wyrazicielem czegoś tysiąc razy ważniejszego, mojego słowa. Moje słowo, to mój honor, mój honor, to moje życie. Jestem rycerzem. Pani ojciec jest moim księciem, skoro przyrzekłem mu wierność, jestem jego wasalem i jestem zobowiązany być mu posłusznym - powiedział dumnie oraz pewnie. - Zaś jeśli ktoś chciałby się do mnie dobrać, wtedy walczę. Nie szukam wrogów, lecz nie boję się stanąć przeciwko nim. Jakby nie było, rycerz od tego własnie jest. Nie mniej,słabiej sobie radzę w układach, o których wspomniałyście panie. Właściwie powiedzcie proszę, jaka jest ta lady Florence, poza tym, że dłużej śpi ze względu na urodę.
- Jest uosobieniem tego czym obecnie jest miłujący piękno klan Torreadorów i przede wszystkim jest kobietą i także uważam że jest wręcz stereotypową przedstawicielką naszej pięknej płci. - Wtrąciła Anna. - A co do twojej walki… Jeśli będziesz czuł, że ktoś ci zagraża zgłoś to, wtedy twoja obrona będzie prawomocna. Jeśli jednak żaden ze starszych, a co za tym książe nic o tym nie wie, skąd mamy wiedzieć, że nie zabiłeś innego dla własnej korzyści? Wybacz, ale nawet jeśli ty podążasz za jakimś kodeksem, my już w niego nie wierzymy.
- Nigdy nikogo nie zabijam dla własnej korzyści, zresztą nawet jak muszę to robić, napawa mnie to jedynie smutkiem. Nie zaatakuję nikogo, bronić się także będę jedynie tyle, ile to konieczne, ale jeśli ty, lady Rebecco lub Anna, miałybyście jakieś rycerski problem z narastającym was draniem, naprawdę wystarczy powiedzieć. Aczkolwiek … nie rozumiem, jak można nie wierzyć w rycerski kodeks. Za dawnych czasów byli tacy, ale … przepraszam, nie cieszyli się powszechnym uznaniem - naprawdę bardzo dziwił się wszystkiemu.
- Ah, Henry… nie jesteśmy damami, które ktoś choćby odważyłby się zaczepić. - Anna uśmiechnęła się. - A co do twego zaskoczenia… Zbyt wiele wieków przysięgano na wiele rzeczy, w tym na kodeks, i przez zbyt wiele wieków łamano te przysięgi. Wielu z tych ludzi nie żyje, wielu się udało. My nie możemy pozwolić sobie na takie zaufanie, ryzykując jednocześnie swoim życiem i tobie tego też nie radzę. To czasu pieniądza i kar. Ludzie rozumieją tylko gdy się im zapłaci i zagrozi.
- Jakże wszystko się zmieniło - wyszeptał rozglądając się, jakby chciał gdzieś uciec. - Jakże inaczej jest teraz, czy jeszcze można być rycerzem? - wydawało się, iż nagle wszystko zawaliło mu się na głowę, kiedy ideały okazały się bezwartościowym gratem. - Naprawdę: słowo, honor, obietnica, obrona słabszych, szlachetna miłość dworska, to wszystko jest już niczym dmuchawiec na huraganowym wietrze?

Rebecca uśmiechnęła się smutno, widząc rozterki wampira. Natomiast Anna uśmiechnęła się lekko szyderczo i po chwili pokój znów wypełnił jej głęboki, kobiecy głos.
- Po prostu mało kto w nie wierzy. Ale rycerzem można być zawsze, tyle że teraz bardziej będzie się liczyło czy wykonasz robotę dobrze, a nie czy zgodnie z kodeksem. Jeśli znajdziesz osobę, dla której te wszystkie wymienione przez ciebie rzeczy są istotne, to trzymaj się jej, zaprzyjaźnij się z nią bo to tak rzadkie jak diamenty.

Gaheris pokręcił głową, jakby próbując się zmóc sam ze sobą.
- Chyba muszę się wiele nauczyć, jeśli będę potrafił dostosować się do tych czasów – powiedział pół gorzko pół normalnie. - Cóż, dziękuję wam obojgu, hm, jest jeszcze kilka godzin do ranka. Czy macie może pomysł, cóż takiego mógłbym zrobić w tym czasie. Skoro mam się stawić jutro, jak rozumiem w elizjum? - pytanie skierowane było do Anny.
- Tak, w elizjum będzie najlepiej. - Anna przyglądała mu się z zaciekawieniem. Najwyraźniej jego wewnętrzna walka była dla niej dosyć ciekawym zjawiskiem.
- Może powinieneś się rozglądać za swoją towarzyszką? - Zaproponowała Rebecca. - Myślę, że nawet jeśli Florence była zła, że panna Ashmore została ghulem, to raczej nic by jej nie zrobiła.
- Myślałem, że muszę najpierw spotkać się z lady Florence, o rety, mówicie mi, że Charlotta, znaczy panna Ashmore może być gdzieś w elizjum? - nagle poderwał się mężczyzna spoglądając na obydwie kobiety z kompletnym zaskoczeniem. - Anno, lady Rebecco, czy nie pomogłybyście mi potowarzyszyć przy poszukiwaniach. Nie chcę narobić komuś kłopotu w elizjum, Mogę znając nawet zasady ogólne naruszyć jakiś drobiazg. Jeśli nie macie czasu, i tak pójdę, właściwie już pędzę i wtedy do zobaczenia jutro – widać było, że podskakujący wampir niecierpliwie przebiera nogami, żeby się wybrać na poszukiwania.

Kobiety spojrzały na siebie.
- Raczej nie powinno być jej elizjum… - Rebecca zamyśliła się. - Anna miała na myśli, że chyba najlepiej będzie jak spotkacie się w Elizjum. Wiesz co groziłoby opiekunowi Elizjum za przetrzymywanie czyjejś własności? Robert na pewno by tego nie zrobił.

Anna przytaknęła.
- Czy kojarzycie panie, pana Straina? - spytał opanowując się. Widocznie dochodził zbyt szybko do bezsensownych wniosków spętany pragnieniem uratowania Charlie. Jednocześnie skoro Florence wiedziałaby, gdzie jest dziewczyna, ba, może nawet przetrzymywałaby ją, czy miało sens owo szukanie Straina, czy nie wkurzyłoby jeszcze bardziej starszą Rzemieślników? Liczył właśnie, iż dowie się tego od sympatycznych wampirzyc, które już przecież bardzo wiele mu pomogły.
- Strain to ghul Florence. - Rebecca oparła się o stół z przyborami do pisania. - Zapowiada się, że niebawem jej childe. A czemu pytasz?
- Po prostu wiem, że panna Ashmore rozmawiała z nim, albo przynajmniej miała rozmawiać, kiedy zniknęła - wyjaśnił niepewnie, bowiem właściwie sam nie wiedział, jaką rolę ów osobnik odegrał. Przedtem stanowił jedyną nitkę wiążącą go właśnie ze wspaniałą Charlie, jednak teraz był tylko potwierdzeniem, że musiał spotkać ową piękną hedonistkę Florence. Oczywiście jeśli faktycznie była piękna. Inna kwestia, że Toreadorzy przeistaczali raczej urodziwe osoby, więc owa dbała o własny wygląd wampirzyca mogła faktycznie przypominać istny grecki posąg.

- Czemu go nie spytasz? Ah.. pewnie nie wiesz gdzie go znaleźć?! - Anna zeskoczyła z fotela. - Podpisz ten papierek i wybierzemy się na przejażdżkę!- Dodała ucieszona, swym eleganckim głosem.

Zamaszystym ruchem podpisał co trzeba podwójnie ucieszony. Więc zobaczy owego tajemniczego Straina. Więc dowie się czegoś o Charlie. Więc poczyni pierwszy konkretniejszy krok, żeby ją uwolnić, jeśli rzeczywiście była uwięziona.
- Dziękuję ci Anno, już - powiedział ucieszonym głosem. - Milady - skłonił się elegancko Rebecce - miło mi było panią poznać - ucałował jej dłoń przytrzymując ją chwilkę dłużej, niżeli wypadało. Cóż, jak to Toreador Gaheris miał w sobie coś z klasycznego czarusia. Rebecca zaśmiała się cichutko, w czym wyczuł zadowolenie.
- Witamy w Londynie. - Powiedziała, używając tych samych słów co Charlie.

Anna tupała ze zniecierpliwieniem nóżką.
- Chodźmy już. Może jeszcze jest przytomny.
- Idziemy - ruszył za Anną. - Przy okazji, co to znaczy “jeszcze przytomny”? Czyżby mister Strain, wiesz, był pijakiem? - spytał, bowiem właściwie takich słów w jego czasach można było użyć do tych, którzy przesadzali pochłaniając wielkie ilości wina oraz zwalali się podczas uczty pod stołową ławę.

Anna prowadziła go z powrotem drogą, którą przyszli.
- Powiedziałabym, że Strain lubi cieszyć się życiem.
- Aha, czyli eee … birbant? - spytał kobiety wyglądającej niczym mała dziewczyneczka. - Coś powinienem pamiętać rozmawiając z nim na temat panny Ashmore?
- Nie mówić, że jest twoją partnerką. - Powiedziała Anna, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. - Przynajmniej póki chcesz uzyskać od niego jakieś informacje.

Czyli właściwie co niby mam mówić, niby po co ją szukać, aaa, wiem, pomyślał.
- Cóż, powiem, że wynajęła mnie panna Dosset, jej gospodyni, która bardzo się o nią niepokoi. Częściowo jest to prawda, bowiem choć mnie nie wynajęła, to bardzo się martwiła. Przyszła do mnie wieczorem pytając o nią, bowiem mieszkamy w tej samej kamienicy oraz znamy się - stwierdził. - Wobec tego nie powinien mieć jakichkolwiek pretensji, czy podejrzeń.
- Oj na pewno będzie miał. - Anna uśmiechnęła się. Wyszli na zewnątrz i znów bez sygnału podjechała dorożka.

Prawdą było, że gdy ostatnio słyszał jak Charlie rozmawiała ze swoim zleceniodawcą, gdy się przebudzał, była dosyć poirytowana. Najwyraźniej relacje ze Streinem mogły nie być dla niej zbyt miłe.
- Wobec tego muszę być podwójnie uprzejmy - wymruczał - bowiem coś czuję, że najchętniej kopnąłbym go w tyłek tak, że przeleciałby dookoła Windsoru.

Jednak musiał się uśmiechać, bowiem cóż innego mógł uczynić? Strain, czyli ulubieniec Florence, ghul, dupek, utracjusz oraz osobnik nielubiący się ze wspaniałą Charlie, chyba wystarczało tego, żeby go samemu znielubić.
 
Aiko jest offline  
Stary 29-05-2017, 21:10   #28
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Jechali dłuższą chwilę. Minęli okolicę, w której był sierociniec. Nagle wampir zauważył, że większość budynków skąpana jest w czerwonym świetle. Po ulicy przemieszczali się głównie mężczyźni, a w oknach raz po raz mógł dojrzeć prawie nagą kobietę, eksponującą swoje wdzięki. Po ulicy przechadzały się inne z mocno podwiniętymi sukniami, nie raz bez bielizny.
- To Soho. Domena Florence. - Wyjaśniła Anna, z zaciekawieniem przyglądając się kobietom. Nawet lekko zachichotała gdy jakaś na ich widok, odsłoniła piersi i nimi zakołysała.


Jednak najbardziej niepokojąca była ilość dzieci, które kręciły się w tym tłumie między prawie nagimi kobietami i płacącymi, bądź już wykorzystującymi je mężczyznami. Anna parsknęła gdy jakiś chłopczyk wskoczył na plecy kobiety, która właśnie brała swego klienta do ust.
- Eee, Anno, czy to jacyś biali Afrykanie, no wiesz, że zachowują się tak nieobyczjanie - Gaheris słyszał, jak właśnie mieszkańcy Afryki mają swobodne obyczaje seksualne. Oczywiście sam nie był niewiniątkiem. Kochał się z wieloma kobietami, ale nie tak otwarcie oraz nie wobec dzieci. Aaaaa! Jakieś szaleństwo.
- To rasowi Europejczycy, ale jeśli masz takie preferencje znajdą się też pewnie i Murzynki i Azjatki. - Anna zerknęła na niego z zainteresowaniem. - Są też dzieci, które udzielają tu takiej usługi. To dzielnica, gdzie kupisz każdego, na kogo masz tylko ochotę i wykorzystasz go w sposób na jaki masz ochotę. Podobno Paryżanie są w tym lepsi, będę musiała się kiedyś tam wybrać.
- Ooo czym ty mówisz? Europejczycy robią takie rzeczy … dzieci … Ludzkość zeszła na psy
- uznał. - Kochanie się to piękna sprawa, ale raczej wymaga, no, intymności, zaś to … jest wulgarne. Zaś Murzynki, Azjatki - przez chwilę nie wiedział o co chodzi, ale przypomniało mu się wreszcie, że to ludzie spoza Europy - hm, nie mam takich preferencji. Nigdy nie widziałem osoby spoza Europy za dawnych lat, a już na pewno damy, z którą miałbym ochotę pójść do łóżka - wyjaśnił szczerze. Ciekawe, czy Anna lubiła seks. Była dzieckiem i nie dzieckiem. On wprawdzie czułby opór, ale skoro dzieci ofiarowały tu swoje ciała, pewnie byli tacy, których to podniecało. Tfu, nie jego dziedzina. Właściwie chyba dziewczyna miała pecha, wielkiego pecha, że przeobrażono ją kiedy była jeszcze dziewczynką.
- Przyzwyczaj się, jeśli będziesz chciał załatwić sprawę z Florence, będziesz odwiedzał tą okolicę. - Anna wzruszyła ramionami. Chwilę później dorożka skręciła w jedna z bocznych uliczek i zatrzymała się. - O jesteśmy na miejscu. “U mamy” jest lokalnym elizjum.
Anna wyskoczyła i ruszyła w stronę drzwi pilnowanych przez dwóch potężnych ochroniarzy, naprzeciwko których w najlepsze zabawiała się jakaś para.
- “U mamy” - przeczytał. - Gdyby moja mama to zobaczyła. Prawdziwa mama, chyba rozniosłaby to miejsce - stwierdził. - Wiesz Anno, nie mam nic przeciwko miłości fizycznej, jednak takie coś. Czy rzeczywiście Rzemieślnicy tacy teraz są? To już wolę Carlton Club.
- Nie wiem co rozumiesz przez słowa “są tacy
”. - mężczyźni otworzyli przed Anną drzwi, a ona weszła nie przerywając. - To bardzo dochodowy biznes i dzięki niemu Florence jest jednym z zamożniejszych wampirów w Londynie.

Szli na początku gospodarczym korytarzem, by w końcu wejść do pierwszego z pomieszczeń. W całkiem eleganckim wnętrzu było bardzo dużo kobiet. Oraz stosunkowo niewielu mężczyzn, którzy najwyraźniej jeszcze dokonywali wyboru, swej partnerki. Widząc ich, jednak z siedzących na krześle dziewcząt uśmiechnęła się.


Posłała Gaherisowi całusa, po czym rozsunęła nogi eksponując swoją wygoloną kobiecość. Anna nawet nie zwróciła na to uwagi, tylko szła dalej.
- Tacy, czyli no wiesz, propagujący takie rzeczy otwarcie. Niech to, za moich czasów, za wszystkich czasów uprawianie miłości było normą, ale jednak starano się robić wszystko bardziej dyskretnie - wyjaśnił. Skrzywił się na widok prezentującej swoje wdzięki dziwki. Nie miał ochoty kupować niczyich wdzięków, owszem, można było go nazwać rozwiązłym, ale to co robił, robił za wspólną zgodą, przyjemnością oraz po cichu. Trzymał się Anny oraz po prostu szedł.

Anna przeszła przez drzwi, lekko skinąwszy jeden z kobiet, która ruszyła za nimi i zamknęła drzwi do sali.


Znaleźli się w długim korytarzu wypełnionym drzwiami, zza których dochodziły dźwięki rozkoszy. Czyli mości pan Strain sobie dokazuje, dumał. Gdyby drzwi były jedne, pewnie otworzyłby, chociaż właściwie trudna sprawa. Nikt nie lubi, kiedy mu się przerywa w trakcie chędożenie. Tutaj zaś na pewno nie będzie pukał do drzwi pytając: Hello, are you mister Strain? Spojrzał pytająco na Annę:
- Gdzie on jest? - może ma swoje ulubione miejsce, albo pokój, pomyślał.
- W elizjum. To jest Sara, też jest ghulicą, opiekuje się tym miejscem. Jest niemową. - Anna wskazała na idącą za nimi kobietę. Zatrzymali się przed jednymi z drzwi, numer 13. Gaheris bez trudu zauważył, że pokój jest chyba wolny. Sara wyminęła ich i otworzyła drzwi kluczem. Był tu kolejny korytarz, a za nim kolejne drzwi. Anna ruszyła dalej, a gdy za nią poszedł Gaheris, Sara zamknęła za nimi drzwi. Weszli do wielkiego pokoju. Wypełnionego dziwnie pachnącym zapachem. Na wielkich poduchach siedzieli mężczyźni, do których przytulały się, dziwnie zachowujące się kobiety. Część mężczyzn wydawała się być nie do końca przytomna, inni nawet dosyć aktywni. Wampir dzięki swoim wyostrzonym zmysłom jakoś dojrzał stół przy, którym toczyła się gra.


- Co to jest? Pewnie są pijani jakąś ziołową gorzałką - pochylony szepnął Annie do ucha. Wszystko wyglądało oraz pachniało dziwnie. Nie znał tego zapachu, ale jest faktem także, że przecież nie znał się na zielarstwie, bo niby skąd? Może zaprawili się jakimś anyżkiem. Słyszał, że są takie zioła które dają wizje oraz że posługiwali się nimi pogańscy kapłani druidzcy, zanim na brytyjskiej krainie nadeszła epoka rzymskich legionów. Wydawało się, że zarówno mężczyźni, jak kobiety, są tym dotknięci. Dziwaczne zachowanie, spowolnione ruchy, jakieś spojrzenie odizolowane od rzeczywistości. Pokopane miejsce, aczkolwiek nieco, musiał przyznać, pobudzające. Nie to, że miał ochotę na którąś z tych niewiast, ale gdyby była Charlie lub Rebecca, mogłoby być nadzwyczaj miło. W sumie Charlie przychodziła gdzieś tutaj po zlecenia. Zaś gracze …
- Gdzie jest Strain, wśród nich? - skinieniem wskazał na owych mężczyzn.
- Ten po prawej. - Anna przyglądała mu się z uwagą i znów miał wrażenie, że w nim czyta.


- Zaczekam tu na ciebie, a co do Rebecci, uważałabym na takie myśli, drogi amancie. - W jej głosie pojawiła się odrobina rozczarowania.
- Chyba powinniśmy ze sobą porozmawiać, Anno - uśmiechnął się do niej przypominając sobie stare przysłowie: gdyby za myśli karano, któż wtedy uniknąłby kary? Trochę dziwnie się czuł, że czyta mu w umyśle, ale z drugiej strony, on także sprawdzał innych swoimi mocami. Co więcej, właściwie nie wiedział, co niby pomyślał niewłaściwego? Rebecca była dorosłą kobietą oraz nie od dzisiaj, wampirzycą. Jeśli mieliby ochotę razem na niewielką przygodę, komuż to szkodziło? Wszak dzieci nie mogło z tego być. Chyba, że Rebecca była już z kimś związana. Wtedy co innego. Mężatkami się nie interesował.
- Rebecca jest przede wszystkim córką i kochanką księcia. - Wtrąciła się w jego myśli Anna. - A co do rozmowy ze mną, jeśli tu zostajesz na pewno będzie okazja. Może napijemy się wtedy czegoś dobrego.
- Bardzo chętnie, z tobą naprawdę chętnie. Bardzo cię polubiłem
- przyznał. - Jakbyśmy mieli ze sobą coś wspólnego. Jeszcze nie wiem, co ale jednak. Cóż, wobec tego idę na połów pana Straina. Oraz dzięki za ostrzeżenie. Skoro pani jest z kimś związana, oczywiście że ma u mnie wyłącznie słowa szacunku oraz podziwu. Tak powinno być - rzeczywiście tak zawsze postępował, także za rycerskich czasów.
- To będę miała na myśli mówiąc o tym byś na nią uważał. Tak jak mówiłam ci byś uważał na Charlottę. Niewielu jest ludzi w Londynie, którzy do nikogo nie należą. Będę czekała w loży. - Anna wskazała jedną z kotar i oddaliła się w tamtym kierunku, nie pozwalając mu odpowiedzieć. Pewnie chciała zejść z oczu ludziom, którzy przyglądali się jej z dziwnym zainteresowaniem. Gaherisa wkurzyły owe spojrzenia. Lubił Annę, która była jego przyjaciółką i był gotów bronić jej przed obcymi. Znaczy wiedział, że pewnie sama by się obroniła, ale jednak rycerski honor podszeptywał, że powinien się zatroszczyć o nią osobiście właśnie. Szczęśliwie wampirzyca ruszyła do okrytej kotarą loży, zaś on do Straina.

Mężczyzna stosunkowo młody ze śmieszną fryzurą był tym, do którego podążał. Podszedł do stolika oraz przyglądał się mężczyznom czekając na moment, kiedy przerwano rozgrywkę. Rozdanie poprzednie się skończyło, jeszcze zaś nie zaczęli kolejnego. Kiedy obiekt jego zainteresowania był wolny Gaheris podszedł bliżej do niego uprzejmie się kłaniając.
- Czy szlachetny pan Strain? - spytał patrząc niezwykle miło w niego. - Proszę wybaczyć, że przeszkadzam panu w tej rozrywce gentlemanów, ale czy zgodziłby się pan poświęcić mi chwilę rozmowy na osobności? To dosyć dyskretna sprawa - przyznał licząc, że to zainteresuje ghula pani Florence.
Mężczyzna spojrzał na niego. Mimo, że jego postura sugerowała, że jest porządnie wstawiony, wzrok był bardziej niż trzeźwy. Wampir zauważył, pod obrusem lekki ruch. Po chwili usłyszał też mlaśnięcie.
- Jestem dosyć zajęty. Kim jesteś? - Jakiś mężczyzna zagrał kartę i Strain skupił na niej uwagę.
Mlaśnięcie pod stołem, jakiś kot, czy co, zastanawiał się Gaheris.
- Och, sprawa dotyczy damy - wyjaśnił Strainowi. - Dlatego wolałbym nie podawać tutaj swojego nazwiska. Oczywiście chętnie przedstawię się na osobności. A może wolałby pan za jakiś czas, na przykład za pół godziny? Chętnie poczekam.
Dawał mu do zrozumienia swoim eleganckim obejściem, że nie jest jakimś łachudrą.
- Jesteś jednym z nich prawda? - Strain wskazał parkę zabawiającą się w rogu i sam coś zagrał.
Gaheris spojrzał na aury owej parki. Byli wyjątkowi, czy co? Jedno było pewne byli wampirami, bardzo namiętnymi wampirami. Nie widział za bardzo innych uczuć. Ale może o to chodziło Strainowi. Może pytał czy Gaheris jest nieśmiertelnym.
- Mam ów honor - rycerz skłonił się ponownie. - Proszę pana jedynie o chwilkę rozmowy, jak nie pasuje panu teraz, to za kwadrans choćby. Byłbym naprawdę wdzięczny. Absolutnie nic więcej, niżeli rozmowa.
- Dobra Panowie, przerwa. Szefostwo wzywa
. - Mężczyźni przy stole obruszyli się ale nikt za bardzo nie protestował. - Chicka daj se siana.
Gaheris usłyszał niezadowolony głos spod stołu, a gdy Strain wstał zapinając rozporek, na jego krześle oparła głowę kobieta.
- Ale wróć do mnie kochanie…
- Ta… ta
… - Struan wskazał inną alkowę. - Zapraszam.
Jasny gwint, Gaheris się zaczerwienił. Pod stołem była kobieta. Przypuszczał, że kot. Ale niby co tam robiła? Stamtąd nawet nie dawało się obserwować kart. Może przegrany wchodził pod stół, zaś ta kobieta przegrała w poprzedniej rundzie. Oraz jeszcze ten rozporek. Chciał zwrócić uwagę Strainowi, że mu się rozpiął, ale meżczyzna sam poprawił swoja garderobę.

Weszli do owej alkowy.
- Jeszcze raz przepraszam, że przeszkodziłem. Szybko, żeby mógł pan wrócić spokojnie do gry, wyjaśnię, co mnie sprowadziło, albo raczej dlaczego zostałem sprowadzony przez pewną uroczą osobę mojego gatunku - dał tamtemu do zrozumienia, że nie jest sam. - Nazywam się Henry Ashmore i jestem kuzynem panny Ashmore, którą pan zna. Otóż wieczorem landlady kamienicy, gdzie kuzynka mieszka zwróciła się do mnie z pytaniem, czy nie wiem, gdzie jest. Według niej bowiem zaginęła oraz bardzo się martwi. Oczywiście nie wiedziałem, bo niby skąd, ale po natarczywym naleganiu obiecałem, że się dowiem, czy jest cała i zdrowa oraz że spróbuję ją odnaleźć. Wiem, że kuzynka nieraz spotykała się z panem, stąd więc także nasze spotkanie oraz pytanie: czy wie pan coś o pannie Ashmore, jeśli zaś tak, to gdzie mógłbym się z nią spotkać? - cały czas mówił uprzejmie, rzeczowo, uruchamiając cały swój urok oraz elegancję. Nie chciał robić sobie wroga.
Strain prawie parsknął.
- Proponowałem by się ze mną “spotykała” ale ta kobieta jest nie do zdobycia. A szkoda, bo nawet chętnie zrobiłbym z niej wampirka. Henry, tak? - Mężczyzna spytał retorycznie. - Widziałem ją zeszłej nocy i wyszła stąd cało, jak zwykle. Co prawda Pani się potwornie zirytowała bo ktoś zghulizował Charlie, ale jakby jej się coś stało, to w tej dzielnicy zaczęłyby się mordy. Jeśli jak mówisz, nie wróciła to… żesz wolałbym jej nie przeszkadzać. - Strein zapatrzył się na salę. Widać było, że jest zdenerwowany. - Jak tu trafiłeś?
-Od księcia Peela
- wyjaśnił. - Pewna lady przyprowadziła mnie. Wyjaśniłem księciu ową sprawę i on stwierdził, że powinienem przybyć tutaj. Dlatego właśnie jestem. Zaś do dzisiejszego wieczora panna Ashmor na pewno nie pojawiła się u siebie, czego, jak mi landlady wyjaśniła, nigdy nie robi bez jakiegoś uprzedzenia. Stąd, jeśli mówi pan, że wyszła stąd cało i zdrowo, to co się stało dalej? Czyżby ktoś postąpił bardzo nieładnie wobec niej? - starał się mówić spokojnie, jednak pod płaszczykiem twardości faktycznie denerwował się.
- Nie wiem. - Strein wyraźnie się zdenerwował. - Nie wiem do cholery! Musiałem się zająć Panią, po tym jak Charlie ja wkurzyła. - Ghul zaczął kręcić się w kółko. Cały czas mamrotał do siebie. - Nie wiem… nie mam pojęcia… ona mnie zabije. - I tak non stop.
- Dlaczego miałaby cię zabić? Jeśli miałeś uważać na Charlie, to tym bardziej trzeba ją odnaleźć, nie uważasz? - usiłował przymusić go do jakiegoś sensownego działania.
- Nie miałem, toż to cholerna agentka! Gdo by jej upilnował?! - Wybuchnął. - Ale jej to nie obchodzi. Jest przewrażliwiona na punkcie swojej własności. Takiej własności. Cholera, akurat Charlie... Jeśli coś jej jest… - Zamyślił się i nagle jakby go olśniło. - Ty jej możesz to powiedzieć!
- Mogę, jeśli to pomoże pannie Ashmore, ale co oraz komu? Nie wymieniłeś jeszcze osoby, która powinienem poinformować
- przypomniał Gaheris, chociaż domyślał się, kogo ma na myśli Strain.
- Pani Florence, oczywiście. - Strain wyszczerzył się jakby właśnie wygrał jakąś sporą kwotę. - Pani Soho i właścicielce Charlie. A także mojej Pani.
- Właścicielce Charlie? Co pan ma na myśli, bo skoro ja mam powiedzieć oraz, jak przypuszczam, narazić się, chciałbym wiedzieć więcej
- postanowił zdyskontować niespodziewaną przewagę. Teraz to Strain potrzebował jego pomocy, nie zaś odwrotnie.
- Nic nie wiesz? - Mężczyzna się zdziwił. - Florence jakiś czas temu odkryła, że Charlie się ukrywa i zmusiła ją tym sekretem do pracy dla siebie. Dziewczyna nie wie, że są wampiry itd to wygodne bo wykonuje zadania, a inne klany nie mogą jej podejrzewać, bo nie ma w niej śladu wampirzej krwi… inaczej. Nie było w niej śladu. Każdy starszy ma nawet kilkoro takich agentów. Ludzi, na których nie wpływa dyscyplinami, czy krwią by byli niewykrywalni. Pani nigdy nie zdradziła mi czym dokładnie szantażuje Charlie, obiecała strzec jej tajemnicy i robi to bardzo dobrze. Może książę coś wie…. - Ghul wymieniał tytuły wampirów z nabożnym szacunkiem.
- Nie wiem, cokolwiek wiedziała kuzynka na pewno nie mówiła ani mi, ani nikomu. Jak sekret to sekret. Ale książę, cóż, książęta zazwyczaj wiedzą wiele więcej, niżeli kto inny - uznał Gaheris. - To możemy iść, ale muszę jeszcze powiadomić kogoś. Poczekaj na mnie tutaj dosłownie moment.
- Zaczekam przy drzwiach wyjściowych i dam znać chłopakom, że koniec na dzisiaj.

Ruszył do loży, gdzie przebywała Anna. Chciał poinformować przyjaciółkę, co jak gdzie, czyli jak rozwinęła się akcja. Strain wyszedł razem z nim i podszedł do stołu gdzie jeszcze niedawno grał. Wampir zauważył, że tamta kobieta prawie się na niego rzuciła.

Anna siedziała w loży machając nóżkami. Obok leżały dwie nieprzytomne kobiety. Oddychały powoli. Widząc wzrok Gaherisa wampirzyca uśmiechnęła się.
- Jakbyś był głodny jest tego więcej. Jak poszło?
- Bardzo chętnie, ale to musiałby być zaiste szybki gryz
- szybko zreferował jej sprawę. - Jak więc widzisz, podsumował, Strain chciałby się mną wyręczyć u Florence, ale bardziej się martwię o pannę Ashmore. Przypuszczałem, że jest u lady Florence, jeśli jednak nie … niewesoło wygląda. Ktoś ją porwał, uciekła, eee to niemożliwe, więc … naprawdę się martwię, Anno. To dobra, miła osoba. Naprawdę jest warta pomocy.
Gdy skończył mówić Anna wydała cichy gwizd i do pokoju weszła niemal naga kobieta.
- Smacznego. - Powiedziała z lekkim uśmiechem i po chwili spoważniała. - Szkoda mi tej małej. Im dłużej słucham ciebie i widzę co się dzieje, tym coraz lepiej widzę jak mało poważnie ją wszyscy traktują. No pij już. Wyjdę razem z tobą, nic tu po mnie, a Robert potrzebuje pomocy.
- Pani pozwoli
- zwrócił się do kobiety, która weszła. Była względnie ładna oraz, przede wszystkim, całkiem czysta. Chętnie więc stanął za jej plecami kąsając w prawy bark. Krew, jakże lepsza od króliczej. Absolutnie bez porównania. Pił szybkimi łykami, ale tylko tyle, żeby nie zaszkodzić jej. Oderwał zęby podtrzymując mdlejącą kobietę oraz układając obok dwójki tamtych. Wytarł usta.
- Dziękuję, to było bardzo smaczne - przyznał.
- Dziękuję Anno, jesteś super. Dziękuję ci za pomoc i za to, że mogłem cię poznać. Nie wiem, czy przy takiej sytuacji pojawię się jutro w elizjum, ale ja nie zapominam przyjaciół. Mam nadzieję, że mogę cię do nich zaliczyć - szykował się do wyjścia.
- Odwiedź, spróbuję się czegoś dowiedzieć. - Dziewczynka ruszyła w kierunku wyjścia. - Może powinnam tą małą zagarnąć dla siebie. - Dała jakby poważnie coś analizując. - Nie planowałeś jej spokrewniać, zachowujesz się też jakbyście się tylko przyjaźnili. - W jej oku pojawił się błysk. - Taka przyjaźń ze zobowiązaniami. - Mrugnęła do niego.
- Myślę - przyznał uczciwie - że można tak to nazwać. Nie jesteśmy związani większymi więziami niż przyjaźń oraz to, że no wiesz. Tylko tyle oraz aż tyle. Przyjaźń to wielka rzecz - powiedział niespecjalnie rozumiejąc, co to znaczy “zgarnąć dla siebie” Jeśli miała na myśli uczynienie wampirem, to biorąc pod uwagę Roberta Brewera, była chyba najlepszą wampirzą matką, jaką sobie można było wyobrazić. - Może nasze zobowiązania nie są takiej natury na zasadzie wyłączności, ale bardzo ją lubię oraz bardzo mi na niej zależy.

Przy drzwiach czekał Strain.
- Ach, Pani Anna! - Pokłonił się nisko.
- Strain, czyżby informacje cię tak wytrzeźwiły? - Wampirzyca odezwała się z przekąsem.
- Z uwagi na nastrój mej Pani nie pozwoliłbym sobie na nic, co mogłoby go pogorszyć. - Dodał, będąc cały czas w pokłonie.
- Ech… Florence dobrze was szkoli. Podwiozę was. - Anna ruszyła przodem.
- Dziękuję Anno - ucieszył się Gaheris. - Będziemy szybciej.
 
Kelly jest offline  
Stary 08-06-2017, 23:32   #29
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Wyszli drogą, którą tu przyszli i jak już Gaheris zaczął się przyzwyczajać, czekała na nich dorożka. Strain podał dłoń Annie pomagając jej wsiąść. Po chwili jechali w dalszą drogę. Anna wysadziła ich sporo dalej, w dzielnicy, która już w żaden sposób nie przypominała “głównego” Soho. Dorożka zaparkowała przed wielkim pałacem, przed którym Gaheris nie dojrzał żadnej ochrony.


Gdy Strain wprowadził go do środka, odkrył że pałac jest mimo wszystko wypełniony “ochroną”. Spotkał tu sporo kobiet i mężczyzn, z czego te pierwsze mimo wszystko kojarzyły mu się z kobietami, które spotkał “U mamy”. Były dużo bardziej eleganckie, ale raz na jakiś czas widział jak, któraś zgarniała jakiegoś z mężczyzn i szli w ustronne miejsce. Strain przywitał się z kilkoma osobami i poprowadził go w kierunku schodów. Na górze czekała na nich kobieta, odziana tylko w przejrzysty szal.


- Kogo sprowadziłeś Strain? Wiesz, że Pani już odpoczywa. - Wokół kobiety roztaczała się dziwna aura. Aura, którą nawet znał. Aura prezencji i władzy, dosyć popularna w jego klanie. Do tego wampirzyca, bo był pewny, że to była jedna z jego gatunku, była bardzo typową przedstawicielką Torreadorów. Piękna, kobieca, pełna dostojeństwa. Nie wykonywała, żadnego zbędnego ruchu, przez co przypominała trochę rzeźbę. Jej głos był głęboki, ale dźwięczny.

Strain przyklęknął na schodach.
- Wybacz Sylvio. To Henry Ashmore. - Gaheris zauważył, że wzrok wampirzycy przeniósł się na niego. - Przyniósł pilną informację dla Pani.
- Ashmore powiadasz… - Kobieta obejrzała go sobie dokładnie. - Jestem Sylvia i jestem dzieckiem Pani Florence. Czy życzysz sobie się z nią widzieć?
- Piękna pani - Gaheris pochylił się w ukłonie ujmując jej dłoń oraz całując, jak zwykle, nieco dłużej niżeli wymaga kurtuazja i nieco krócej niżeli mogłoby to być uznane za nieprzyzwoitość. - Piękna pani - powtórzył tym bardziej, iż niemal naga kobieta podobała mu się. Ostatecznie właściwie nie byłby Toreadorem, gdyby nie pociągało go piękno, zaś nie byłby sobą, gdyby nie interesował się kobietami oraz ich słodkimi wdziękami - pan Strain rzeczywiście powtórzył moje pragnienie, gdyż sprawa wydaje się dosyć pilna, zaskakująca i ważna. Zapewne lady Florence uznałaby podobnie, zaś w takich sytuacjach, zdarza się, iż konieczna jest szybka reakcja - wymawiał to głosem, który nie potrzebował dodatkowej, magicznej czy wampirzej zachęty. Stanowczo jednak był elegancki, uwodzicielski, miły, pełen z jednej strony swego rodzaju szacunku przynależnego partnerce, z drugiej zaś delikatnej zachęty.

Sylvia gdy tylko puściła jej dłoń, przesunęła jej wierzchem, po twarzy wampira, uważnie mu się przyglądając.
- Należysz do klanu Torreadorów? - Spytała z niewzruszoną miną, nie odrywając dłoni od jego twarzy.
- Tam mam honor i przyjemność być Rzemieślnikiem - odparł trochę dziwiąc się jej reakcji. Czyżby była niewidoma? Możliwe, jednak akurat to nie przeszkadzało być prawdziwie piękną kobietą. - Dokładnie tak, jak ty, piękna pani.

Wampirzyca przesunęła dłoń na jego podbródek i uniosła jego głowę ich oczy spotkały się i teraz był pewny, że Sylvia widzi i to widzi dużo. Jej oczy były skupione i Gaheris był pewny, że robi teraz to co on robił nieraz sam. Badała jego emocje.
- Zaprowadzę cię do Pani. - Puściła jego twarz i spojrzała na Straina. - Helmer ma coś dla ciebie Strain.

Ghul wstał z klęczek i uśmiechnął się.
- Oczywiście Sylvio. Zostawiam was wobec tego. - Zdążył się obrócić i wampirzyca odezwała się ponownie.
- Potem tu przyjdź. Na pewno będzie chciała zobaczyć cię przed snem. - Gaheris mógł przysiąc, że na ułamek sekundy na twarzy Sylvi pojawił się uśmiech.
- Oczywiście. - Ghul przytaknął nie odwracając się i ruszył w dół schodów.

Stojąc cierpliwie Gaheris był nieco rozbity. Trochę nie wiedział, co się dzieje, ale zależało mu na Charlie oraz rzeczywiście chciał podejść z szacunkiem do Florence. Ucieszył się jednak, kiedy Sylwia zadecydowała, iż odwiedzą Starszą Toreadorów. Wystarczyło czekać oraz wykonywać jej polecenia.
Sylvia powróciła do niego wzrokiem.
- Zapraszam za mną. - Ruszyła korytarzem. Niesamowite było to że gdy szła bardziej przypominało to taniec. Bardzo dostojny i elegancki, ale taniec. Wampirzyca wprowadziła go do rozległego salonu i podeszła do kolejnych drzwi. - Zaczekaj tutaj, dobrze?
- Oczywiście Sylwio, bardzo chętnie - nie dodał, że tym chętniej, iż bardzo przyjemnie mu się ogląda jej wdzięczną figurę pod cienkim okryciem szala. Jednakże poza tym oczywiście tak czy siak po prostu musiał jej słuchać, jeśli chciał się dostać do lady Róży.

Sylvia weszła do pokoju jedynie lekko uchylając potężne wrota. Przez ułamek sekundy Gaheris dostrzegł wypełnione atłasami wnętrze i został sam. Tym bardziej więc musiał czekać.


Minęła dłuższa chwila, już sam zauważył, że pomalutku robi się senny. Do świtu było jeszcze sporo czasu, ale niebawem musiał zacząć myśleć o powrocie jeśli chciał spać w swoim leżu. Z pokoju wyłoniła się Sylvia, otwierając jedno skrzydło i wpuszczając go do środka.
Pokój nie miał okien i był niemal w całości wypełniony przez wielkie łoże, na którym panował lekki ruch. Gdy jego oczy przywykły do półmroku rozpoznał w tym ruchu kilkanaście śpiących obok siebie nagich kobiet, pomiędzy którymi siedziała blada piękność… powiedzmy że prawie ubrana.


- Pani to Henry Ashmore. Henry to starsza klanu Torreadorów, opiekunka elizjum północnego, harpia Londynu Lady Florence Halbard. - Sylvia zaprezentowała swą matkę będąc w lekkim pokłonie.
- Tak, tak… - Głos Florence był bardziej dziewczęcy niż kobiecy, przypominał drobne dzwoneczki. Wampirzyca przeciągnęła się. - Zostaw nas samych, chciałabym szybko wrócić do snu.

Sylvia skłoniła się i opuściła pokój zamykając za sobą drzwi. Jedna ze śpiących dziewcząt zareagowała na hałas obracając się i wtulając się w starszą wampirzycę. Gaheris nie mógł nie zauważyć, że jej dłoń powędrowała poniżej gorsetu, gdzieś pod pościel.
- Co cię sprowadza? Bo chyba coś więcej niż zwykłe odmeldowanie się.
- Nawet zwykłe odmeldowanie się byłoby doskonałym pretekstem, żeby spotkać się z tak piękną kobietą - powiedział, ale nie przesadzał. Wampirzyca musiała słyszeć miliony komplementów, więc kolejny mógł ją tylko nudzić. Właściwie bardzo mocno zdziwiła go także tamta dziewczyna oraz owa wsuwająca się dłoń. Jednak po namyśle uznał, że widocznie coś ją zaswędziało. Bywa. Czyli nic mu do tego. - Ale nie, masz rację, lady Róży, przybyłem nie tylko dla tego, żeby się z tobą spotkać, choć gdybym wiedział, jaka jesteś, przyjechałbym najszybszą dorożką jaką potrafiłbym znaleźć. Sprawa jest jednak taka, panna Ashmore zaginęła. Wychodząc od ciebie, po prostu zaginęła. Nie powróciła do domu. Nie dała znać swojej landlady, że nie wróci, a jak mnie owa pani poinformowała, zawsze to robiła. Zwyczajnie, wyszła od ciebie i rozpłynęła się - skłonił się lekko. Owszem Starsza Rzemieślników była piękna, jednak on także nie należał do brzydali. Dlatego starał się wykorzystać swoje atuty tak samo, jak właśnie ona.

Nagle poczuł, że atmosfera w pomieszczeniu gęstnieje. Mina Florence była niewzruszona, ale dziewczęta chyba też to wyczuwały bo zaczęły się budzić i przekręcać, niepewnie spoglądając na swą panią.

- Henry Ashmore tak… a skąd masz niby takie informacje? - Głos starszej był spokojny, ale wampir zaczynał czuć dziwną presję, że powinien opuścić to miejsce. Mocno jednak się temu przeciwstawił. Owszem szczerze mówiąc Florence miała najcudowniejszy biust, jaki zdarzyło mu się widzieć. Obłędnie kształtny oraz taki, że wręcz chciałby się go objąć oraz pieścić. Jednak nie miał ochoty być robionym w konia. Szczególnie, że miał całkiem sporo lat, nawet jeśli były to lata przespane.
- Tak lady Florence, na potrzeby tej epoki Henry Ashmore. Odwiedziłem kolejno pana Brewera, lady Annę, księcia Peela, lady Rebeccę, wreszcie pana Straina. Każda spośród tych osób prowadziła mnie do kolejnej, każda informowała o tej sprawie, wreszcie doprowadziło mnie to tutaj, gdzie pragnę ci złożyć hołd wasalny, jak należy się to szlachetnej pani od rycerza, po wtóre zaś prosić panią, by pomogła mi odnaleźć zaginioną pannę Ashmore - wyjaśnił godnie skłaniając się oraz przyklękając na kolano.

Wampirzyca przyglądała mu się z tym samym spokojnym wyrazem twarzy. Atmosfera przestała gęstnieć, nie czuł też już takiej presji. Jednak nadal nie było tu komfortowo.
- Kim jest dla ciebie moja Charlotta? - Na dźwięk tego imienia, część kobiet otworzyło oczy.
- Między innymi kimś, komu uratowałem życie. Została bodaj cztery dni właściwie niemal zastrzelona, zamordowana, choć nie wiem, przez kogo. Spotkaliśmy się przypadkiem. Nie wiedziałem, że nazywasz ją, pani, “swoją”. Jednak skoro ty zwróciłaś na nią uwagę, nic dziwnego wszak, że ja również. Wtedy jednak nie zajmowałem się niczym poza ratowaniem jej. Byłaby albo zwłokami wypełnionymi metalem, albo kimś komu pomogę swoją krwią. Zdecydowałem się na to pierwsze. Absolutnie nie wiedząc, iż ma tak piękną panią, przywódczynią Róży. Rycerskie słowo honoru, że tak było - podniósł się spoglądając dumnie, choć pełen szacunku.
Wampir był pewny, że mógłby nawet nie przysięgać. Florence z pewnością obserwowała jego aurę i czytała w jego emocjach jak w otwartej książce. Wampirzyca delikatnie pogładziła głowę jednej z dziewcząt, a Gaheris poczuł, że atmosfera lekko się rozluźniła.
- Będziesz musiał mi to wynagrodzić. - Stwierdziła jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. - Ale tym zajmiemy się gdy to maleństwo znów zirytowane będzie stało przede mną. - Spojrzała na wampira i nagle gniew, który wyczuwał zaczął przeradzać się w coś innego. Smutek… ah był pewny że to to. - Widziałam się z nią dwie noce temu i opuściła miejsce spotkania cała i zdrowa. Przyniosła mi dziennik i mimo iż bardzo się starała wyciągnęłam z niej co nieco informacji. Chcesz mi opowiedzieć swoją wersję?

Podniósł głowę.
- Nie, pani. Jestem rycerzem i nie ma wersji mojej i nie mojej. Jest po prostu prawdziwa wersja. Zaś ty pani jesteś Starszym Toreadorów, moim sezerenem, więc nie ma możliwości żebym tobie skłamał. Rycerz tak nie robi - powiedział dumnie. - Na pewno więc nie skłamię tobie, ani nie będę zmyślał. Nie wiem co przyniosła ci panna Ashmore, zaś o tobie usłyszałem dopiero tej nocy, być może od księcia Peela. Charlotta była pod tym względem bardzo dyskretna. Nie mówiła o tobie nic, ja zaś nie naciskałem. Rycerz tak nie robi. Zaś co do wynagrodzenia ci, pani, to jest słuszne. Każdy rycerz powinien umieć płacić za swoje postępowanie, dobre, czy złe - uśmiechnął się przesuwając dłoń arcyzgrabnie. Był nie tylko przystojny, ale też potwornie zręczny, gibki i tej elegancji wystudiowanych ruchów niewielu ludzi czy wampirów potrafiło dorównać.
- Dbałam o to by Charlotta nic nie wiedziała. Jedyne czego mogła przed tobą strzec to swego własnego życia. - Florence dłuższą chwilę bawiła się włosami jednej z kobiet, która powoli sięgnęła do piersi wampirzycy i zaczęła je miętosić powodując, że Gaheris niemal otworzył usta ze zdziwienia zawstydzając się. Dama Florence była jego damą, jego Starszą, jednak trochę poczuł się niczym nieuświadomiona dziewczyna podczas pierwszej nocy.

- Niestety dla tej istotki mam nad nią znaczną przewagę… - Florence podniosła na niego wzrok - … sir Gaheris.
- Witaj milady. Jeśli więc znasz moje prawdziwe imię, tym bardziej wiesz, że potrafię dotrzymywać rycerskich obietnic - powiedział coś trochę gubiąc rytm, bowiem odruchowo zerkał na owe cudowne cycuszki, które właśnie były w użyciu przez jedną z dziewcząt.
- Powierzyłam Charlotcie kolejne zadanie, mimo iż byłam na nią bardzo rozgniewana. - Na chwilę w powietrzu znów dało się wyczuć drobne iskierki gniewu. - Teraz zdaje sobie sprawę w jakie niebezpieczeństwo mogłam ją tym samym wrzucić.

Kolejna kobieta sięgnęła do wampirzycy, obejmując ją w pasie, jakby pocieszając.
- Też potrafię być rycerska, szczególnie jeśli chodzi o dotrzymywnie obietnic, sir Gaherisie. - Spojrzała na niego tą samą spokojną miną. - I obiecuję, że jeśli w przeciągu tygodnia nie przyprowadzisz tu mojej Charlotty, zadbam o to by cię stracono. Możesz nie znać tutejszych zasad, ale nic nie tłumaczy tego, że nie dbasz o swego ghula. - Gdy wymawiała ostatnie słowo, w jej głosie pojawiła się odrobina jadu.

- Starsza Róży, zazwyczaj dobrze jest mieć we mnie przyjaciela, a źle wroga. Mam dla ciebie w tej chwili wyłącznie postawę pełną szacunku, więc proszę zachowajmy te relacje. Jestem Gaheris, zaś moją matką była Pani Jeziora. Klękałem przed królem Arturem przed wiekami i przysięgałem bronić niewiast. Będę bronił więc oraz poszukiwał także Charlotty. Bardzo nie spodoba mi się, jeżeli ktoś będzie utrudniał mi tą misję, skoro ty ją sama osobiście zlecasz. Skoro zaś tak, oczekuję że zgodnie z własną wolą wyjaśnisz mi dokładnie, na jaką misję wysłałaś pannę Ashmore, bowiem wtedy będę wiedział, jak rozpocząć poszukiwania - mówił spokojnie oraz godnie. Szanował Starszą, ale nie był smarkaczem, ani kimś kim można pomiatać.
- Nie wymieniałabym tych imion gdy nie jesteś w stanie odpowiedzieć za kradzież, której się dopuściłeś, choćby nieświadomie. - Florence odwróciła wzrok, ale jej głos złagodniał. Widać Pani Jeziora była w jakimś stopniu jej znana. - Miała dla mnie sprawdzić kilka osób… ale wracała do domu. Zazwyczaj zalecałam by zajmowała się tymi rzeczami w dzień, by nie dopadł jej żaden z naszych. Charlotta wracała do ciebie, nie wiem gdzie zaginęła… nawet nie wiedziałam, że zaginęła.

Chciał jej już odpowiedzieć, że skoro nie wiedziała, że zaginęła osoba, którą zatrudniała najprawdopodobniej właśnie ze względu na poleconą misję, albo przynajmniej tuż po zleceniu, to się nie nadaje na jej wodza oraz powinna przed sobą postawić zadanie: albo sama ją znajdzie przez tydzień, albo wyjdzie się jakoś poopalać. Nie powiedział, bowiem rycerz nie odzywa się tak do damy. Nie bał się jej gróźb i nie obchodziło go, jakie ma ona znaczenie dla niej. Był prostym, twardogłowym rycerzem.

- Pani, Charlotta zaginęła w drodze od ciebie do domu. Oznacza to, iż możliwe, że ma to związek z owym zadaniem, które właśnie jej przydzieliłaś. Skoro sama twierdzisz, ze to takie niebezpieczne, więc zapewne sama zakładasz, że coś się mogło stać z nią, albo raczej, że ktoś mógł jej przeszkodzić podczas wykonywania owego zadania. Jeśli oczekujesz więc, że odnajdę Charlottę, to oczekuję pełnego wsparcia od ciebie. Czyli prosiłbym, byś powiedziała kogo miała szukać, dlaczego to niebezpieczne oraz wskazała mi tropy, lub kogoś, kto zna tropy. Niewątpliwie także znasz osoby, które wszystko wiedzą w tej dzielnicy, które zaś mogą wiele powiedzieć. Prosiłbym o wskazanie ich. Wreszcie o przydzielenie mi kogoś do pomocy, na przykład panny Sylwii. Niewątpliwie będę potrzebował kogoś znającego tutaj sytuację.
- Wybacz sir Gaherisie ale jedyne wsparcie jakie ode mnie dostaniesz to informacje. - Florence nawet nie podniosła na niego wzroku. - Sylvia ma swoje obowiązki i jednym z nich będzie zdobycie tych informacji, a ty jesteś dorosłym wampirem i nie musi ciebie niańczyć moje childe. - Wampirzyca spojrzała na niego. - Przeszukam swoją dzielnicę i zadbam o to by każdy kto widział cokolwiek mi się z tego wyspowiadał, Strain przyniesie ci jutro wszystko czego uda mi się dowiedzieć. Nic nie wiesz, a mówisz jakbyś wiedział cokolwiek… - Florence zamyśliła się. - Pierwszym celem był Henry Mayhew.
- Niewiele wiem, ale pragnę się dowiedzieć i na pewno nic nie ukrywam. Pana Mayhew mogę spotkać, mamy wspólnego znajomego. Czy Charlotta znała inne, powiedzmy, cele?
- Powiedziałam, że będą cztery, ale nie podawalam jej innych nazwisk by musiała tu przychodzić ze sprawozdaniami. Lubię tą zadziorną istotkę. - Na twarzy wampirzycy pojawił się lekki uśmiech.

- Więc wreszcie mamy coś wspólnego, pani. Także ją lubię. Czy ktokolwiek oprócz ciebie oraz jej wiedział cokolwiek na temat tej misji? - pytał grzecznie, choć myślał także o jej groźbach. Bardzo nie lubił takich rzeczy oraz właściwe pogardzał takimi niehonorowymi zachowaniami. Oczywiście zależało mu na Charlotcie, ale bardzo stracił zainteresowanie Starszą. Ładne cycki to naprawdę nie wszystko.

- Tylko Silva, była ze mną na spotkaniu. Strain przekazywał jej informacje, ale nie wdrażałam go im mniej osób wie tym zazwyczaj mniej trzeba potem sprzątać.
- Wobec tego jakim cudem ktoś się dowiedział?
- Obawiam się, że mogli ją przechwycić bo ktoś ją zghulizował, a Charlotta nie posłuchała i zadziałała w nocy. Choć kto ich wie, jest kilka potężnych ghuli chodzących po Londynie, też bez problemu rozpoznaliby swojego.
- Kim są owi ci, bowiem proszę wybaczyć, nie byłaby pani Starszą, gdyby nie miała pani swoich przypuszczeń?

- Jeśli chodzi o ghuli ich imion ci nie wymienię, to co słyszę to plotki, bo wszyscy dobrze pilnujemy takich informacji. - Zamyśliła się. - A jeśli chodzi o moje podejrzenia to… ventrue. Regularnie uprzykrzamy sobie nawzajem życie. Tylko nie wiem jaki mieliby mieć w tym interes, skoro mnie nie szantażują.
- Gdzie mogę spotkać owych Ventrue? - spytał spokojnie, choć mógł jutro popytać Annę. Szczerze mówiąc tamto elizjum oraz tamte osoby znacznie bardziej przypadały mo do gustu. Może nie były tak seksowne, ale miały więcej uroku, który to Toreador cenił nadzwyczajnie. Kobieta pełna uroku z przeciętnej stawała się piękna, z pięknej była wręcz Wenus z obrazów Boticellego oraz Tycjana. Tyle, że działało to również na odwrót, jednak tego wątku myślowego nie chciał tutaj rozwijać.
- Dziś spotkałeś dwójkę. - Florence uśmiechnęła się. - Ale z nimi ostatnio jakoś nie konkuruję, udało nam się wypracować jakieś porozumienie. Ale jestem pewna, że Peel i Rebecca będą doskonale wiedzieli kto ma zakusy na moją działkę.
- Rozumiem - właściwie rozumiał tyle, że był to koniec audiencji u tej arcycudnej burdelmamy. - Wobec tego pani, będę jutro w Carlton klubie rozmawiając z tymi osobami oraz czekając na informację od ciebie, pani - skłonił się.
- Ah.. to wyślę tam Straina.
- Czy coś powinienem jeszcze wiedzieć rozpoczynając poszukiwania?
- Charlotta jest bardzo utalentowana, nie bez powodu ją zwerbowałam. Wierzę, że jest w stanie ukryć się przed słabszym wampirem i z pewnością większością ghuli. Ktokolwiek ją dopadł musiał ją wziąć sposobem, albo nie jest pierwszym lepszym rozrabiaką.
- Rozumiem, będę więc oczekiwał na informacje łaskawej pani - skłonił się jeszcze raz. - Pani pozwolę, że powiem do kolejnego przyjemnego widzenia. Życzę miłego wypoczynku - mówił arcygrzecznie, jak to miał wypraktykowane na najlepszym, najwspanialszym dworze całej Anglii.

Florence przyglądała mu się bacznie.
- Nie musisz mnie lubić Gaheris, nie musisz grać… Charlotta zawsze żegnała się ze mną mówiąc bym zdechła. - Wampirzyca uśmiechnęła się, jakby to było bardzo miłe wspomnienie. - Nie wiedziała, że już dawno jestem po tym etapie egzystencji. Łączy nas interes i nic więcej.
- Nie gram. Składałem przysięgę szacunku wobec niewiast, więc jej dotrzymuję. Gdybym był tobą, chciałbym mieć kogoś takiego po swojej stronie, kto stanie przy tobie nie dlatego że cię lubi, ale że uważa, iż tak właśnie trzeba - dokonał klasycznego ukłonu zbierając się do wyjścia, ale jako mężczyzna musiał dać jej szansę odpyskowania, jeśli sobie tego życzyła..
- Na razie nie widzę twojej przydatności. Wyciągnęłam sporo z Charlotty. Na ten czas jesteś moim obciążeniem, osobą za którą odpowiadam stając przed Peelem.

Uśmiechnął się bardzo szczerze. Wiedziała, jak stary był. Wiedziała, iż skoro tak, musi kryć odpowiednią siłę. Nie była idiotką, więc wiedziała, że jego stan poznawania obecnej rzeczywistości jest chwilowy. I z tego co powiedziała mu Rebecca wiedział też, że rzeczywiście starsza poniesie częściowo konsekwencje wszystkich jego naruszeń. Dlatego tym bardziej powinna go wesprzeć w pierwszym etapie choćby pomagając, lub dając pomocnika, który mógłby uchronić go od tych potencjalnych błędów. Ona tego nie zrobiła. Teraz zaś mówiła, jaki jest nieprzydatny. Dlatego się uśmiechnął. Łgała niczym pies, według niego przynajmniej. Jeśli zaś mówiła prawdę, to chyba świat oszalał, zaś on się do niego kompletnie nie nadawał, bowiem nic nie pojmował.

- Udanej nocy sir Gaherisie. - Florence opadła na poduchy, gdzie zaraz dopadły ją dziewczęta.
- Udanej nocy, Starsza klanu Róży – powiedział uprzejmie. To było arcypiękne nic, albo raczej nic czym byłby zainteresowany. Co jest łatwiejsze: nauczyć kogoś zasad obowiązujących w mieście, czy znaleźć przyjaznego sobie starszego wampira? Odpowiedź była banalna. Jednak Florence widocznie, tak przynajmniej przypuszczał, wolała odrzucić ofertę jego współpracy oraz wsparcia. Więcej, odrzuciła ją ze wzgardliwą obojętnością. Tego zaś Gaheris nigdy nie zapominał. Nie mścił się nigdy, szczególnie na kobietach, jednak takie osoby nie mogły na niego liczyć. Jeśli właściwie się orientował na wampirzym rynku, był starym pokoleniowo przedstawicielem tego gatunku. Jeśli będzie więc ostrożny, znajdzie sobie odpowiednie miejsce, zaś Florence niechaj się kisi we własnym sosie.


Drzwi uchyliły się i gdy wampir wyszedł zobaczył stojących tam Straina i Silvę. Ghul bez słowa wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi.
- Odprowadzę cię. - Silva miała niewzruszoną minę.
- Oczywiście, dziękuję – odpowiedział uprzejmie Sylvii. - Będzie mi niezwykle miło dzięki twojemu towarzystwu.

Przytaknęła, akceptując pochwałę i ruszyła korytarzem.
- Pozwoliłam sobie wezwać bryczkę, do centrum. Zalecam dojazd do Westminster i tam przesiadkę. W obecnej sytuacji będzie to bezpieczniejsze. - Mówiła odrobinę beznamiętnie.
- Dziękuję piękna Silvio, niewątpliwie skorzystam z twoich porad. Życzę miłej nocy pod księżycem. Przy okazji, czy wzywałaś także dorożkę dla panny Ashmore? Albo może widziałaś, gdzie się udała, jeśli ją odprowadzałaś - uznał, że może ta niewiasta cokolwiek ciekawego powie, jeśli wie. Martwił się o Charlottę. Obawiał się, iż pomimo deklaracji Florence, wampirzyca może niezupełnie traktować poważnie zaginięcie Charlie. Chociaż oczywiście tego pewien nie był, zbyt mało znał Florence. Istniała możliwość, że miała taki sposób bycia, rzeczywiście pasujący do jej profesji, ech szkoda, przepiękna kobieca oraz cudowne piersi, westchnął cichutko.

- Z uwagi na charakter zleceń panny Ashmore wychodziłyśmy zazwyczaj różnymi wyjściami i w różnych porach, tak by zbyt wiele osób nas nie widziało razem. Pani Florence zawsze wysyła swoje ghule by odprowadziły ją do granic dzielnicy, by mieć pewność, że nic się jej nie stanie. Niestety ostatnio widziałyśmy się w lokalu tuż przy granicy domeny… panna Ashmore miała wziąć bryczkę tuż obok.
- Rozumiem, dziękuję. Każda informacja mile widziana, każda pomoc także. Po prostu dla zrealizowania pragnienia twojej matki. Niechaj księżyc sprzyja twoim zamiarom – wyruszył ku dorożce, która miała zostać wezwana przez Silvię. Później jeszcze ponownie planował zmienić na kolejny powóz, aż wreszcie ruszyć spać.

Sylva odprowadziła go wzrokiem, aż do dorożki. Wampirzyca wyglądała niesamowicie stojąc po środku otwartych wrót, skąpana w wypadającym z wnętrza świetle. Dorożkarz upewnił się, że ma jechać na Westminster. Zdawało się, że w ogóle nie widzi Sylvy, która gdy tylko pojazd ruszył, wróciła się do środka.


Wysadził go niedaleko postoju dorożek, z którego korzystali razem z Charlie. Wtedy zamówił kolejną już do domu. Ponieważ zaś dochodził poranek, wszedł do siebie, zamknął drzwi i położył się spać. Jeszcze tylko wcześniej w drzwi pani Dosett włożył karteczkę, ze nic nie zdziałał oraz będzie wieczorem an moment. Nie chciał, żeby kobieta mająca niewątpliwie swoje klucze usiłowała czegoś poszukać. Usnął wampirzym snem kiedy tylko rozebrał się, umył oraz położył.
 
Aiko jest offline  
Stary 12-06-2017, 00:49   #30
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
26 maja 1853


Obudził się znów otoczony ciszą. W sąsiednim pokoju panował mrok. Nikt nie zakłócił spokoju wampira. Wstał więc, umył się, ubrał i stwierdził, że cóż, musi iść do elizjum, ale wcześniej jednak postanowił ruszyć do pani Dosett. Schodząc już ubranym zastukał do jej drzwi.

Po sekundzie usłyszał cichy stukot dochodzący z głębi i drobne kroki starszej Pani. Drzwi otworzyły się gwałtownie.
- Tak? Ach… To Pan Panie Ashmore. - Kobieta wyraźnie miała nadzieję, zobaczyć kogoś innego. - Może… wejdzie Pan na chwilę?
- Niestety nie mam czasu. Przepraszam pani Dosett. Chciałem poinformować tylko tyle, iż panna Ashmore zniknęła przedwczoraj wieczór. Dotarłem do osób, które widziały ją oraz wiem, gdzie ruszać dalej. Będę panią informował. Przykro mi, że nie przynoszę lepszych wieści, ale mogłyby także być gorsze. Życzę miłego wieczoru oraz obiecuję starać się dalej
- skinął jej kapeluszem planujac ruszyć dalej. Po dorożkę później do Carlton Clubu.
Starsza Pani zrobiła coś czego raczej nie można było się po niej spodziewać, chwyciła wampira za rękaw.
- Dosłownie na sekundę.
Skinął.
- Dosłownie momencik - posłuchał pani Dosett.
Starsza Pani zamknęła za nim drzwi i odezwała się szeptem.
- Popytałam chłopców z sąsiedztwa i nikt nie widział Panny Ashmore w okolicy. Za to ktoś podobno widział kogoś podobnego w okolicy City. - Była bardzo zatroskana. - Nie wiem na ile to pewne, równie dobrze kobieta mogła mieć podobną suknię, ale chciałam Panu to przekazać.
- City, to okok Westminsteru
? - spytał.
Panna Dosett spojrzała na niego zaskoczona. Po chwili otrząsnęła się przypominając sobie, że Henry jest tu nowy.
- Te dzielnice spotykają się, ale obie są bardzo duże. City jest bardziej na zachód, wzdłuż Tamizy.
- Rozumiem, cóż, będę szukał
.
Skłonił się pannie Dosett wychodząc. Szedł na dorożkę, żeby jak najszybciej dotrzec do elizjum Carlton Clubu. Bez trudu trafił na znany sobie postój. Do Carlton Club wkroczył głównym wejściem i nie zatrzymywany przez nikogo wszedł na piętro. Kręcili się tutaj pojedynczy mężczyźni, rozmawiając o polityce, handlu, niektórzy o kobietach. Nigdzie nie było widać Anny, ale Roberta bez problemu odnalazł w jego gabinecie.

Wampir siedział po turecku na fotelu, z papierosem w ustach, czytając jakieś pismo. Widząc jak Gaheris wchodzi uniósł dłoń na powitanie.
- Witam!
- Witam Waszą Wysokość
- skłonił się przyklękując po rycersku na jedno kolano. - Widziałem się wczoraj ze starszą Florence - nie powiedział o niej dama, czy lady, jak mówił wcześniej. Miała funkcję “starszej Róży”, więc tak ją określił. - Wspomniała, iż pannę Asmore mogła uprowadzić jakaś grupa jej przeciwników. Wspomniała Ventrue oraz powiedziała, że nikt, tak jak ty, mości książę, nie znasz jej przeciwników. Dlatego chciałbym prosić, byś podzielił się ze mną swoją wiedzą.
- Daj spokój nie musisz przede mną klękać. Tutaj rządzi moja matka
. - Robert odłożył pismo do szuflady i podniósł się w fotela. Może Gaherisowi się wydawało, ale opiekun elizjum miał trochę inny głos. Trochę inne gesty, jakby nie do końca był sobą. - Niedawno jadła, ale już powinna skończyć. Mówiła by cię “niezwłocznie” przyprowadzić. - Podszedł do Gaherisa i poklepał go po ramieniu. - Wiedziałem że się polubicie.
- Rozumiem
- powstał skinąwszy. Zachowywał się trochę niczym rycerz na włościach innego pana - tak się robiło za moich czasów oddając szacunek, jednak wiem, że wszystko się zmienia. Muszę się przyzwyczaić. Natomiast pańska matka jest czarującą osobą. Jest rzeczywiście panią, którą można naprawdę podziwiać. Rzeczywiście bardzo chciałbym się z nią właśnie zobaczyć. Przy okazji, wszystko w porządku? - spytał patrząc na odmienionego wampira.
- Tak, oczywiście. - Odpowiedział Robert zmienionym głosem. - Potrafi też być ostra. - Uśmiechnął się otwierając drzwi i poprowadził ich głównym korytarzem.

Weszli do niewielkiego saloniku, by przejść przez niego i dostać się do już większego pomieszczenia. Na środku siedziała Anna we własnej osobie, niemalże niewidoczna w wielki fotelu. Wokół leżało kilku mężczyzn, na których najwyraźniej się posilała. Teraz jednak machała nóżkami jak dziecko i patrzyła na nich. Robert podszedł do niej i ucałował jej policzek.
- Przyprowadziłem Henrego, będę wracał do roboty. - Powiedział tym swoim zmienionym głosem. Wyprostował się i podszedł do Gaherisa ponownie kładąc mu rękę na ramieniu. Zupełnie jakby ten Robert bardzo tego potrzebował.
- Do zobaczenia i powodzenia. - Powoli opuścił pokój już w drzwiach odpalając papieros.
- Witaj droga Anno – podszedł do niej unosząc jej dłoń do pocałunku. Właściwie było to dziwne tak traktować dziecko, jednak przy wampirach wygląd zewnętrzny nie odgrywał aż tak istotnej roli, jeśli chciałoby się określić potęgę danej postaci. Anna zaś była i potężna i stara i jednocześnie miała niewinny wygląd. Jednakże była także miła, sympatyczna, pomocna oraz bardzo ją polubił. Jakuby rzec, po prostu ucieszył się na jej widok nie tylko dlatego, że mogła pomóc, ale też po prostu dla niej samej. - Miło cię ponownie spotkać – powiedział szczerze witając kobietkę.
- Mi ciebie również Henry. Jakie masz plany na noc? - Wskazała jedyny wolny fotel,w którym nie było nieprzytomnego mężczyzny. - Udało mi się dowiedzieć czegoś ciekawego o naszej zgubie i byłam ciekawa czy mogę ci zająć chwilkę.

Skinął potwierdzając przypuszczenie dziecięcej wampirzycy, która niewątpliwie zdawała sobie sprawę, że szuka Charlie..
- Dowiedziałem i to sporo. Charlotte Ashmore pracowała dla Florence oraz właśnie dostała nowe zadanie związane z kilkoma gentlemanami. Jedyne nazwisko, które mi podała to Henry Mayhew. Co ciekawe, mogę się spotkać z tym panem. Mamy wspólnego znajomego, który zaprosił mnie na wista. Inna kwestia, że nie potrafię grać w wista. Znam książkowe zasady, ale jeszcze nie grałem. Charlotte Ashmore wyszła od Florence, miała wziąć dorożkę, wtedy właśnie nastąpiło niefortunne wydarzenie. Aha, Florence grozi, że doprowadzi do mojego zabicia, jeżeli przez tydzień nie doprowadzę do niej panienki Charlotte – wyjaśnił mniej więcej całą sytuację. - Planów więc szczegółowych nie mam, może poza wistem, bo chciałbym się nauczyć, żeby spotkać się z tym Mayhewem. Oczywiście bardzo chętnie spędzę przy tobie znacznie więcej, niźli jedynie chwilkę.
- Jeśli chodzi o groźbę Florence, powiedziałabym raczej że postawiła ci warunek. Nie spodziewałam się, że była tak zżyta z panną Ashmore.
- Trudno się spierać o nazewnictwo. Po prostu zagroziła mi bardzo poważnie, jeśli czegoś nie zrobię. Jeszcze przypomniałem sobie, iż ten wist jest właśnie dzisiaj. O rety, pewnie odbywa się w głównej sali dla przyjezdnych Carlton Club. Zresztą twój syn będzie pewnie wiedział. Bowiem wtedy po prostu nie pytałem. Nie miałem żadnego powodu będąc przekonanym, że zawsze mogę się dowiedzieć w trakcie. Poza tym żaden ze mnie gracz
– skrzywił się nagle uświadomiwszy sobie, że to czwartek oraz że właściwie nie ma żadnego wyboru.
- Wiesz pewnie zrobiłabym to samo gdyby coś stało się komuś mi bardzo bliskiemu. Zbyt mało jest takich osób bym mogła to zostawić ot tak. - Mrugnęła do niego. - Nie bocz się zbyt długo na naszą różyczkę jest to prostu bardzo emocjonalna. Jeśli to pomoże mogę udać się tam z tobą. - Uśmiechnęła się.
- Bardzo chciałbym. Zaś skoro tak mówisz, to dla ciebie nie będę się na nią boczył. Wiesz Anno, dla rycerza takie groźby czy warunki to coś, co podważa jego honor oraz fakt, że dołoży wszelkich starań sam z siebie. Gdybym jej nie szukał jak tylko potrafię, chyba od psa bym oczu pożyczył, bowiem nie potrafiłbym spojrzeć swoimi na innego człowieka czy wampira. Wobec tego prowadź - zadowolony był, że przyswoił sobie zasady grania, ale wiadomo, że praktyka bywa trudniejsza od teorii chyba.
Anna zeskoczyła z fotela.
- To inne czasy mój drogi. Teraz już nie ma rycerzy. - Po chwili dodała. - Oczywiście nie licząc ciebie.
Spokojnym krokiem ruszyła jak zwykle coś wymijając.
- Inne czasy, ale ja jestem właśnie stamtąd - powiedział cicho oraz bardzo melancholijnie. Następnie po prostu ruszył za nią powtarzając sobie zasady wista.
Gaheris zauważył, że gdy wyszli na korytarz nikt nie zwracał uwagi na Anne. Widział coś podobnego kiedyś. Użyła niewidzialności i widział ją tylko dlatego, że wcześniej ją obserwował.

Zaszli do gabinetu Roberta. Ten nadal ślęczał nad jakimiś papierami. Gdy weszli uśmiechnął się i przerwał czytanie.
- Coś się stało? - To był głos starego Roberta.
- Henry ma rozgrywkę ale na pewno nie u nas. Gdzie jest dziś partia?
- W czwartki w hotelu obok Pratta
. - Wymienił znany już wampirowi klub.
- W Edward’s? - zdziwiła się Anna.
- Takie czasy mamo. Jedziecie razem?
- Tak
. - Powiedziała stanowczo wampirzyca.
- Bawcie się dobrze. A Henry…- Robert o czymś sobie przypomniał. - … W tej dzielnicy nikt jej nie widział. Sprawdziłem na prośbę mamy.
- Dziękuję, bardzo dziękuję i tobie także oczywiście Anno
- widać było, iż naprawdę się martwi oraz jest bardzo wdzięczny. - Jakby co to ten tego … wiecie co. Jedźmy, gdziekolwiek to jest - jak widać ponownie się pomylił, co do oceny wista. Kiedy już wyszli spytał wampirzycę. - Hm, jaki przyjmiemy kamuflaż? - spytał, bowiem skoro mieli jechać razem, co bardzo go ucieszyło, nie mogła się podać za jego przyjaciółkę, może młodszą kuzynkę, siostrę … Ponadto kompletnie nie wiedział, czy to osobny pokój, czy kobiety przyglądają się rozgrywce i tak dalej mnóstwo pytań.
- Ty z tego co mówiłeś masz zaproszenie, a ja będę niewidzialna i usiądę ci na kolankach. - Mrugnęła do niego. - Będę mówiła ci w głowie, więc nie opieraj się za bardzo.
- Doskonały pomysł, ech, nie mam takich umiejętności, więc często o tym zapominam
- spojrzał na nią pełen podziwu. - Przy okazji oznajmiam, że wolałbym wygrać, nawet jeśli oznaczałoby to użycie jakichś zdolności. Mam bowiem trochę pieniędzy, ale pewnie nie tak wiele, jak inni panowie tutaj - właściwie liczył je, ale zapomniał ile było dokładnie.
- Nie ma problemu, też nie lubię przegrywać. - Anna uśmiechnęła się odrobinę diabelsko. Gdy zeszli na dół czekała na nich dorożka. Możliwość mówienia w czyjejś głowie mogła być sposobem w jaki pojazd był zawsze na czas. Mogło też tłumaczyć czemu Anna pije tyle krwi.

Wampirzyca wskoczyła do dorożki i jak zwykle poklepała miejsce obok siebie. Gdy gaheris je zajął dorożka ruszyła.
- Najważniejsza jest dobra komunikacja z partnerem. Podpowiem ci co znaczą, które sygnały i dalej już dasz radę. - Mówiła radosnym tonem, zupełnie jakby jechała do lunaparku. - Spróbujemy też odgadnąć sygnały drugiej pary.
- Myślę, iż możemy zachęcić naszych przeciwników, żeby grali wyjątkowo nonszalancko oraz myśleli bardziej na temat jakichś interesujących ich dam, albo czymkolwiek, ale zostawili analizowanie gry
- zaproponował.
- Byleby o tym nie wiedzieli. - Uśmiechnęła się. - Ale takie zabawy pozostawiam już tobie.
- Akurat te zabawy mam jako tako opanowane. Może się uda
- powiedział ciesząc się, że jadą razem. - Wspominałaś, że także dowiedziałaś się czegoś? - spytał dziewczynkę, bowiem teraz mieli spokojnie możliwość porozmawiania oraz wypytania się.
- Widziano Charlottę w City. Podobno szła sama. - Powiedziała Anna spokojnie. - Trochę nie zgadza się to z tym, że ktoś “załadował” ją do powozu w okolicy Westminster. Niestety nie wiem gdzie dokładnie się udała. Podobno “zniknęła za rogiem”. Ale chyba jesteśmy w stanie odtworzyć, w którym miejscu.
- Jeśli więc pozwolisz, zaraz po grze tam ruszymy. Może uzyskamy jakieś informacje. Szczególnie ciekawe, co kryje się wewnątrz umysłu owego Mayhewa, że Florence pragnęła go sprawdzić. Panna Ashmore mogła kogoś śledzić. Podobno Florence zabraniała jej robić to podczas nocy, ale wiesz, jak jest … Charlotte jest nieco właściwie niecierpliwa.
- Hm… nie jestem pewna tej niecierpliwości. To nie jest dobra cecha u agentów, a jej długo nie złapano
. - Anna zamyśliła się i chwilę wpatrywała się w Gaherisa w skupieniu. - Ale nie miałam okazji poznać jej osobiście. O jesteśmy! - Uśmiechnęła się. - To ja znikam. Jakby co będę cię ciągnąć za spodnie i daj mi usiąść sobie na kolanach gdy zasiądziesz do stołu.
Anna zniknęła i po chwili poczuł jak ciągnie go za nogawkę w kierunku hotelu.
- Doskonale, wobec tego ruszamy. Będę uważać - wysiadł z powozu przytrzymując drzwiczki tak, żeby spokojnie Anna mogła wyjść. Potem ryszył w stronę głównego wejścia budynku nazywajacego się Edward’s. Budunek był poteżnym gmachem, którego wejścia broniły kolumny. Wewnątrz królował przepych, a w korytarzu trafili nawet na kilka par. Część wchodziła, część wychodziła z budynku.




Gaheris bez trudu dostrzegł jakąś osobę, która najwyraźniej udzielałą informacji. Ale Anna pociągnęła go w stronę schodów. Powoli zeszli do podziemnej kondygnacji i ruszyli korytarzem. Po kilku krokach dotarli przed drzwi, których strzegł elegancko ubrany mężczyzna. Zlustrował Wampira ale nie odezwał się słowem.




- Jestem oczekiwany na partyjce wista. Moje nazwisko Ashemore - powiedział spokojnie starając się pokazać jak wielki pan, co akurat nie sprawiło mu wielkiego problemu. Jakby nie było, gdyby tak się zastanowić, miał wiele większe prawa do tronu Zjednoczonego Królestwa niżeli królowa Wiktoria.
Mężczyzna skłonił się lekko.
- Witam. Niestety nie jest Pan stałym bywalcem. - Wyraz twarzy mężczyzny nie zmienił się nawet odrobinę. - Czy jest tu Pan na zaproszenie, któregoś z dżentelmenów?
- Owszem, pan William Ainsworth zaprosił mnie niedawno. Czy mogę już wejść?
- Jak najbardziej, po wniesieniu odpowiedniej opłaty
. - Mężczyzna był bardzo kulturalny i uprzejmy. WIdać że był przyzwyczajony do takich sytuacji.
- Wobec tego chciałbym ją wnieść, aczkolwiek jako gość gentlemana … - zawiesił głos traktując go Prezencją. - … wydaje się, iż powinienem wejść bez opłaty.

Mężczyzna uśmiechnął się życzliwie. Widać było że chce bardzo pomóc wampirowi, bo strapił się odrobinę.
- Bardzo bym chciał Pana wpuścić, ale chyba przybył pan tu zagrać. 50 funtów to stawka wyjściowa, bez niej nie będzie mógł pan rozpocząć gry.
Gaheris poczuł jak Anna ciągnie go lekko za nogawkę. Wyraźnie chciała już wejść.
- Ach, jeśli to takie istotne … - powiedział znudzonym głosem. Wyciągnął lekkim ruchem 50tkę. - Pan pobiera opłatę?
- Tak
. - Ucieszył się mężczyzna, przyjmując gotówkę. Uchylił przed Gaherisem drzwi, zapraszając do środka.

Wampir wszedł tak, żeby spokojnie mogła przedostać się również jego urocza towarzyszka. Wszedł, rozejrzał się, czy jest choćby jakiś służący, który odbierze kapelusz oraz płaszcz oraz gdzie jest gromada graczy.




W pomieszczeniu było kilka stolików, przy których toczyły się gry. Stało też parę foteli, przy których siedzieli inni i rozmawiali. Między stolikami krążyły kobiety w dość skąpych ubraniach, roznosząc drinki, jednak wydawało się że gracze ich nie widzą. W powietrzu gęsto było od dymu.
Mężczyzna, który go witał zamknął za nim drzwi i podszedł do wampira.
- Czy mogę przyjąć od Pana rzeczy?
Ten podał mu płaszcz oraz cylinder rozglądając się. Szukał stolika, przy którym siedzi William. Dostrzegł go przy jednym z dalszych stolików. Mężczyzna przyjął od niego rzeczy.
- Nazywam się John i opiekuję dzisiejszymi rozgrywkami, gdyby Pan czegoś potrzebował proszę mówić.
Na co Gaheris podziękował skinieniem, po czym ruszył do stolika zajmowanego przez grupę osób, wśród których przebywał także William. Szedł tak, żeby ten mógł go dostrzec z daleka. Włączył także Nadwrażliwość, łapiąc wampiry, ghule oraz innych teoretycznie niezwykłych bywalców. Nie znalazł żadnego wampira, ale bez trudu rozpoznał kilku ghuli, porozrzucanych między różnymi stolikami. William nie widział go był wyraźnie skupiony na grze. Zauważył też że mężczyźni obserwujący rozgrywkę stoją w sporej odległości od stolika by nie przeszkadzać grającym. Stanął więc obok nich oczekując na koniec partii. Wtedy mógł swobodnie zagadać do Williama. Jego znajomy grał z jednym z ghuli, który był w przeciwnej parze.




Rozgrywka trwała jeszcze chwilę. Wiedział, że Anna jest z nim bo czuł lekki ucisk na spodniach. Po chwili zorientował się, że William przegrywa. Cóż, mógł tylko po prostu czekać. Jedna partia niczego nie czyni.

Po kilku minutach partia skończyła się. Chwilę trwały uściski dłoni. W których gracze obiecywali sobie rewanż i w końcu William rozejrzał się i od razu uśmiechnął na widok Gaherisa.
- Ashmore, witaj. - Podszedł do wampira i uścisnął mu dłoń. - Jednak dotarłeś.
- Wybacz, nie mogłem wcześniej
- podał mu dłoń. Przy okazji tak ustawiając dłoń, że William mógł dostrzec na jego palcu pierścień klubowy. Oczywiście bez ostentacji, jedynie tak przy okazji. - Przedstawisz mnie towarzystwu?
- Ba, bardzo chętnie namówię cię na wspólną partyjkę
. - Uśmiechnął się szczerze. - Obiecałem Mayhawowi rewanż - wskazał na grubego ghula, z którym grał -, a mój partner musi wyjść. Skusisz się?
- Bardzo chętnie, panowie
- skinął głową waląc wszystkich Prezencją. - Mam nadzieję, że przyjmiecie nowego w towarzystwie oraz zagramy sympatyczną, luźną partyjkę.

Prezencja 1, 5 kostke, rzuty dno, bez efektu,
ale bez jakichś kiepskich następstw


Dwaj mężczyźni podnieśli się uśmiechając. Chudszy, partner do gry Mayhawa podał mu dłoń.
- Aleksander Whittock. - Gaheris rozpoznał, że mężczyzna ma to samo nazwisko co jedna ze zleceniodawczyń Charlotty. Wskazał swego towarzysza. Ghul mimo, że potraktowany prezencją, patrzył na niego niepewnie. - Mój partner do gry Henry Mayhew.
Ghul także wyciągnął do niego dłoń. Kiedy dotykał ją dostał porcję uśmiechniętej prezencji.
- Miło mi pana poznać, Mayhew. Wierzę, że będziemy prawdziwymi przyjaciółmi - najpierw poszła Prezencja na słowie przyjaciółmi. Ponadto wsączał mu w umysł proste słowa 2iego poziomu Dominacji: graj nonszalancko, nie myśląc. Dominacja poziomu owego pozwalała się nie odzywać. Wystarczało, że postacie choć na momencik miały kontakt spojrzeń. Hm, ciekawe czyim ghulem był Mayhew? Pewnie ghulizm Anna rozpoznała także.

Prezencja 3, Dominacja 2, rzuty błeeeeeeeeee,
bez efektu


- My również miło Ashmore, witamy w naszym zacnym gronie. - Uśmiechnął się trochę pewniej. - Zapraszamy do stolika.

Wreszcie trzeba było usiąść oraz pograć. Oczywiście usadowił się tak, żeby Anna mogła także wejść. Potem zaś zdało się rzucić karty na los oraz kiepskawe umiejętności własne. Po sekundzie poczuł na kolanach lekki ciężar. Gdy wyłożono pierwszą kartę, zobaczył że Anna lekkim naciskiem na konkretny kartonik, daje mu znać co ma zagrać. Wampirzyca była dobra w te klocki, grali, grali i wygrywali. Jednak miał nadzieję, że oprócz wygrywania Anna spenetrowała mysli Mayhewa, bowiem skoro nic jemu nie wychodziło, to pozostawało chyba tylko jej własne działanie.

Po grze widać było, że nawet William jest lekko zaskoczony ich zwycięstwem.
- Ashmore, teraz nie daruję ci, żadnego spotkania. - Mężczyźni podnieśli się i zaczęli sobie uściskiwać ręce. Anna zeskoczyła z jego kolan, by i on mógł to zrobić.
- Gratuluję, bardzo dobre wejście do towarzystwa. - Pogratulował Mayhew. Nie wyglądał jakby
By mu coś było. Może szklaneczkę, czegoś dobrego?
- Czemu nie - uśmiechnął się wstając oraz dziękując myślami Annie, której zasługą było owe zwycięstwo. - Whisky z lodem - powiedział lekko, jakby się zastanawiając. Cóż, póki Mayhew był przy nim, zawsze istniała szansa dowiedzenia się czegoś. - Zaś co do partyjki, drogi Ainsworth, to pewnie znajdziemy jeszcze niejedna okazję - powiedział choć graczem zamiłowanym nie był, jednak skoro taki był wymóg towarzyski …
Mężczyźni zajęli miejsce w fotelach i Mayhaw zamówił im wszystkim whiskey. Ghul odpalił coś co przypominało trochę grubsze papierosy. Nawet poczęstował Wampira.
- Cygaro, Ashmore?
- Dziękuję, ale nie używam. Dobra whisky i wygodny fotel wystarczą. Wiecie panowie, jestem tutaj nowy w Londynie. Coś ciekawego dzieje się może? Coś ekscytującego
? - zagadnął.
- Wszystko po staremu - Odezwał się Whittock, popijając ze swojej szklanki, którą przed chwilą przyniosła jedna z kelnerek. - Wszyscy czekamy na otwarcie wyremontowanego pałacu. Zapowiada się jedno z większych przyjęć, chyba porównywalne do tego z okazji narodzin ostatniego potomka jej królewskiej mości.
- Dla mnie to wszystko nowe
- powiedział Gaheris zastanawiając się co teraz. Mógł spytać wprost o Charlie, ale jeśli Mayhew był zamieszany w jej porwanie będzie ostrzeżony, więc głupotą było mówić. Jeśli wręcz przeciwnie, mówienie dawało jakąś szansę. Niech to gęś. Skoro nie wiedział, czy nie zepsuje wszystkiego postanowił czekać dając szansę na wypowiedzenie się innym. Może Mayhew wysypie się z czymś, wtedy będzie można drążyć temat. Pomysłu innego nie miał, może towarzyszka jego coś ciekawego wymyśli?

Mężczyźni zachęceni przez niego zaczęli opowiadać o ostatnich inwestycjach, gonitwach, polityce.
- Ale wraca też stare, prawda Ashmore. Planujesz otworzyć powrotem bank. A tak w ogóle nie myślałeś by wydać za kogoś swoją kuzynkę. - William był lekko podpity i teraz dawał wyjść na jaw swoim planom. - Wspaniała partia!
Mayhaw prawie zakrztusił się whiskey.
- Wybaczcie Panowie ale chyba czas na mnie. - Ghul podniósł się. - Do zobaczenie Ashmore, panowie.
Pokłonił się i ruszył. Natomiast głowę Gaherisa zaatakował głosik Anny.
- Śledzimy go, tak by nie wiedział! - Wydała polecenie.
- Jasne - pomyślał kompletnie nie wiedząc, jak Anna chce to zrobić. Wszak on niewidzialności nie miał. Ale może było odpowiednie wyjście. Anna mogła za nim iść tuż tuż, zaś on znacznie dalej, przy czym Anna mogła mu przekazywać: poszedł za róg, idź prosto, skręcić potrzeba etc. Dosłownie więc moment później zgarnął wygraną machając dłonią na do widzenia.
- Ainsworth, Whittock, miło było się spotkać - lekko skinął, później odebrał cylinder oraz płaszcz od służącego. Ruszył za Mayhewem. Interesujące było to, iż tamten wyszedł po słowach Williama. Czyżby dopiero teraz dostrzegł podobieństwo nazwiska? Ewentualnie mógł przypuszczać, iż dwie osoby mają identyczne nazwisko, jednak nie są jakkolwiek powiązane. Prawdopodobnie doskonale wiedział, gdzie jest Charlotta, albo wiedział coś na temat miejsca pobytu sympatycznej kuzynki.
 
Kelly jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172