Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-08-2017, 12:54   #21
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Konsylium Portu Światów nie mieściło się, jak spodziewaliby się nie-przebudzeni, w Dublinie. Nie mieściło się także w Belfaście ani w innym wielkim mieście. Z prozaicznego powodu.
Było tu wcześniej niż one.

Przynajmniej w większości; w przeciwieństwie do ekscentrycznych gmachów konsyliów Nowego Świata, serce irlandzkiego Pentaklu nie było jednym, ciągłym obiektem. W najlepszym przypadku można było je uznać za sieć powiązanych portalami miejsc. W gorszym - na przykład kiedy próbowano tu się włamać - za popieprzony, śmiercionośny labirynt który miał w poważaniu współczesną fizykę. Niektóre sale były względnie nowe - jak choćby ponadstuletnia siedziba Wolnej Rady na poddaszach Trinity College. Inne - jak sala Wielkiego Szamana w której urzędowała Morgana - były równie stare jak sama wyspa.
Oczywiście, było wiele wejść. Najbliższe - a w każdym razie najbliższe z bezpiecznych - prowadziło przez zaplecze The Brazen Head. Pomiędzy obsługą, hałaśliwymi miejscowymi i zwyczajnymi turystami zdarzały się także istoty które zwyczajnymi turystami z całą pewnością nie były. Dziś Zygfryd, proximi z Rycerzy Poszukujących pił w swojej żeglarskiej kamizeli wraz z Wiecznym Tułaczem w barwach Dworu Jesieni. Oboje na chwilę podnieśli się z krzeseł widząc Elaine. Nie podniósł się za to osobnik z wilkołaczym półksiężycem na bluzie. Słowem, było jak zwykle.
Elaine pomachała i podeszła do nich. Miała nadzieję, że skoro nikt nie atakował jej po drodze ma sekundę spokoju.

- Nikt mnie nie szukał? - Spytała Zygfryda.
- Ależ oczywiście że szukali, Pani! - poderwał się z powrotem na nogi i ukłonił się głęboko, wywołując zdziwione spojrzenia z sąsiednich stolików - Wielki Radca, ledwie pół godziny temu - Wielkim Radcą był Dante. A przynajmniej taki był stan rzeczy jeszcze dziś rano.
- Heh możesz usiąść Zygfrydzie. - Powiedziała z lekkim rozbawieniem. - Radca powiedział może gdzie się udaje?
- Do Sali Wielu Spotkań! - z neofickim entuzjazmem nie przystającym człowiekowi po pięćdziesiątce klapnął na stołek. Jego towarzysz, jeden z tych przykurczonych, nieśmiałych Podmieńców, ukradkiem spoglądał na Elaine - Był z żoną - odezwał się nagle chrapliwym głosem, jakby zdradzał wielki sekret.
- Oh… - Elaine zamyśliła się starając sobie przypomnieć kiedy ostatnio widziała żonę Dantego. Tygodnie. - Dziękuję. Jakby co miałam małą utarczkę z pewnym potworem więc jakby co uważajcie na siebie.
- To moja misja - Zygfryd skłonił się raz jeszcze, odsłaniając wiszące na pasie błyszczące kastety
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
Stary 27-08-2017, 16:48   #22
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Wąskie, śliskie schody w głąb ziemi wydawały się - były - zaniedbane. I niewiele można było z tym zrobić. Umacniane przez każdego kolejnego maga który wprowadzał się do Konsylium od wieków były już frustrującego odporne na wszelakie próby dalszych zmian. Wobec takiego stanu rzeczy - i dyshonoru jakim byłoby użycie magii do tak prozaicznej rzeczy jak zejście po schodach - nawet najlepsi magowie wyspy poświęcali tej trasie znaczącą część swojej uwagi. I paradoksowi sytuacji.


Na wyższych piętrach był wejścia do sal ćwiczebnych. Irlandia nigdy nie miała ani takiego zapotrzebowania, ani takich tradycji sformalizowanego nauczania jak reszta świata. Jako że rzadko kiedy na wyspie było ponad dwóch nowych magów naraz (a zwykle żadnego), sale równie często służyły do Certámen czy treningu Strzał jak do bezpiecznego stawiania pierwszych kroków.

Przedostatnie piętro miało tylko jedno przejście: szeroki, pachnący bryzą portal do Sali Wielu Spotkań. Olbrzymia, zruinowana rzymska kopuła cierpiała na ten sam problem co schody i z sekretnego portu została jedynie przyjemna plaża. Wciąż zachowała swoją perfekcyjną akustykę, a i z pozostałych zaklęć wspólnym wysiłkiem udało się ocalić większość z nich przed wypaczeniem przez czas.

Zupełnie odwrotnie niż ze schodami i Salą Spotkań było z pomieszczeniami przeznaczonymi dla arcymagów. Pięć kamiennych portali, po jednym na każdą ścieżkę, zajmowało najniższe piętro. I każdy, wedle zamysłu pierwszym gospodarzy, z czasem dostosowywał się do nowego gospodarza. Kiedy Elaine pierwszy raz przeszła pod srebrzystym półksiężycem, przez chwilę mogła obserwować samotnię swojego poprzednika. Syzyf, jako jeden z niewielu faktycznie mieszkał w Konsylium i nie przyjmował gości w swoim schronieniu. Być może dla bezpieczeństwa; dwa lata po jego śmierci sala wciąż była pełna nieskrępowanych bąbelek możliwości. Miniaturowych wyrywków niebyłych przeszłości i niedoszłych przyszłości, swobodnie dryfujących, rozpadających się lub mutujących. Czasem pożytecznie, dając wgląd w przyszłość jaki mają ludzie znający przeszłość. Czasem niegroźnie, bawiąc kolejnymi i kolejnymi iluzjami raju na ziemi. A w jednym pozornie niewinnym przypadku grożąc wepchnięciem obserwatora na ścieżkę bezsensownej, krwawej zemsty za krzywdę która nigdy nie nastąpiła. Wszystko to znikło w ciągu pierwszego tygodnia.

Elaine jak zawsze zatrzymała się przed wejściem na schody. Lubiła konsylium. Szczerze wierzyła, że to czym stało się to miejsce, przez wieki wystawione na działanie magii było najbardziej prawdopodobną wizją arkadii. Poprawiła torbę na ramieniu i sięgnęła do wiszącej na szyi monety. Była ciekawa czy coś w kolejach losu zmieniło się od jej ostatniej wizyty. Nie zmieniły się zaklęcia podtrzymujące konsylium, ale wszelakie historie wszystkich ludzi poszły dalej. Tam gdzie przedtem były możliwości, ludzie zdążyli już wybrać swoje ścieżki. To nie tak że komuś braknie wyborów, to naturalna kolej rzeczy. Elaine puściła monetę. Uśmiechnęła się widząc znany sobie nieład.

Elaine ruszyła od razu w kierunku Sali Spotkań. Była ciekawa czy u jej towarzyszy także wydarzyło się coś ciekawego. Ślady kocich łap i bosych stóp prowadziły po piasku w stronę oceanu. Ale po minięciu skały było widać tylko jednego mężczyznę. Wobec obowiązujących tutaj zaklęć Seign nie mógł być niewidzialny, a nie było go w zasięgu wzroku ani jako mężczyzny, ani jako kota. Na granicy zasięgu fal Dante rozrzucił swój płaszcz i siedział wpatrując się w ocean.
Elaine podeszła do niego starając się nie zatrzeć śladów.
- Podobno mnie szukałeś. - Spytała, stając tak że fale odrobinę dotykały jej butów.
- I czego miałbym chcieć, cailleach? W taki dzień jak ten?
- Porozmawiać? - Elaine uśmiechnęła się i przysiadła obok Dantego. - Zostałam zaatakowana gdy przebywałam u mojej mentorki. Bestia polowała na Grimuar.
- Skąd ta pewność?
- Pewności nigdy nie ma. - Elaine wpatrywała się w wodę, w niewielki ruch fal. - Jednak, jego los łączył się z grimuarem, a gdy zamieniłam go ze szkicownikiem i wyrzuciłam, rzucił się za nim.
- Masz na myśli konkretny egzemplarz - teraz spojrzał na Elaine znacznie uważniej.
- Ten, który pokazywałam ci w szpitalu. - Elaine wzruszyła ramionami i spojrzała na maga. - Co zrobiliście z Julią?
- Umysł odszedł, ale jej ciało ciągle jest z nami - mówiąc to, spiął się lekko - Nie tylko ty zostałaś zaatakowana.
- Kto jeszcze? - Zmartwiła się. Wyglądało na to, że to nietypowe zdarzenie zaczynało nieść z sobą coraz gorsze konsekwencje.
- Wszyscy Konsyliarze. Jest mi niemal żal tych którzy napadli na Morganę - uśmiechnął się pod nosem - A Grymuar miałaś tylko ty.
- Los wszystkich nas związany jest tą niepozorną książeczką. - Elaine zerknęła na leżącą obok torbę. - Tak jak był z nią związany los Julii… i tamto miejsce.
- A więc na co faktycznie polują?
- Masz nadzieję, że już znam odpowiedź? - Spytała z uśmiechem. - Powinniśmy to omówić w większym gronie. Jestem ciekawa jak wyglądały ataki, o której dokładnie miały miejsce. Oraz czy odnajdziecie w grimuarze swoje roty, tak jak ja odnalazłam swoje.
- A nie znasz?
- Jeszcze nie. - Elaine spoważniała. Nie lubiła być poganiana. Czas i los miały swoje prawa. - Czy chciałeś jeszcze o czymś ze mną porozmawiać?
- O tym zaklęciu które ujawniło się w szpitalu. Dotyczącym naszej siódemki.

Elaine westchnęła i rozłożyła się na piasku.
- O tej panice, czy coś innego?
- Coś innego. Coś co łączy nas, grymuar i dom nad Lough Bray. Mam osobisty uraz do osób które próbują manipulować moimi losami.
- Czasami to, że los łączy kilka osób silnymi więzami, wcale nie oznacza, że miała tu miejsce manipulacja. - Elaine spojrzała na niego z zaciekawieniem. - Dom nad Lough Bray?
- Wierzysz że to naturalne powiązanie? - zapytał, sięgając do kieszeni po komórkę
- Nie. Nie po tym co się zaczęła dziać potem. - Elaine przymknęła oczy, pozwalając by w jej wyobraźni wytworzył się obraz niebieskiej książeczki, leżącej w jej torbie. - Zupełnie jakby ktoś chciał byśmy podzielili los Julii, jakby wszystkie osoby, z którymi związano grimuar miału odejść.
- To tu - wskazał na mapie - Albo po prostu osoby które o nim wiedzą -
- Nie widziałam wszystkich w szpitalu. - Elaine przyjrzała się miejscu wskazanemu na mapie. - Ładnie.
- Ja też nie. Co nie znaczy że o nim nie wiedzą.
- Cóż… jeśli ich zaatakowano to i tak można spytać. Na razie chciałabym sprawdzić ten grimuar, może uda mi się zobaczyć coś więcej. - Na chwilę zamyśliła się. - Podobno przyszedłeś z żoną. Myślałam, że się przywitam, nie widziałam jej wieki.
- Agnes zajęła z dzieciakami salę ćwiczebną, będą tam mieszkać parę dni. Aż będziemy pewni że jest znów bezpiecznie. Na pewno ucieszy się jak cię zobaczy.
- Zrobili ci bałagan w domu? - Elaine zaniepokoiła się, prawdą było, że sama nie za bardzo miała kogoś bliskiego. Rodzice, z którymi prawie nie miała kontaktu. Może kilku znajomych. Była Blaithin, ale ostatnio nawet ona się odcinała. Tyle, że inni mieli swoje życie. Powinna się tym zająć dla ich dobra.

- Na ogródku. W tym roku raczej niewiele na nim wyrośnie.
- Cieszę się, że nic wam się nie stało. - Elaine podniosła się z piasku. - Przeszłabym się przywitać, a potem zabrałabym się za ten grimuar. Idziesz ze mną?
- Czemu nie, Morgany i tak jeszcze nie ma. Chodźmy
- Pewnie ogarnia bajzel, który narobiłam. - Elaine ruszyła razem z magiem w kierunku sal ćwiczebnych.
- To znaczy?
- Chciałam się pozbyć tego potwora, więc wepchnęłam na niego ciężarówkę. - Elaine wzruszyła ramionami. - A wiesz jak jest z robalami, niby takie małe a plama na pół ściany jak się zabije.
- Potwora? Robalami? - przystanął na chwilę zdziwiony - U mnie była zwykła grupka zbirów.
- U mnie milutki, zębaty stworek, który rozwalił u Blaithin drzwi. - Elaine skinęła głową by szli dalej. - Jak dorwę się do jakiejś kartki moge ci go narysować, może rozpoznasz co to mogło być.
- Och, akurat z tym nigdy nie było problemu - wyciągnął z wewnętrznej kieszeni plik pogniecionych kartek i wybrał taką bez pogryzmolonych linijiek - Dostał się do ciebie po której stronie Zasłony?

Sala ćwiczebna - wnętrze niedużej rotundy - było właśnie przerabiane przez tuzin ludzi. Radosne piski siedmiolatków dochodzące z balkonu powyżej dowodziły odporności dzieci na trudne przeżycia. W końcu po raz pierwszy wpuszczono je do Konsylium!
- Elaine! - młody Stolarz, jeden z pierwszych podopiecznych czarownicy pierwszy zauważył ich wejście i skończył kształtować drewniany zamek-fortecę dla dzieciaków. Bo wszyscy zebrani zajmowali się właśnie tym: zaklęcie za zaklęciem zmieniali salę służącą na codzień do ćwiczeń bojowych w coś na kształt domu
- Dorzuć coś od siebie! - spojrzał z dumą na swoje dzieło.
- Zaraz z przyjemnością coś dorzucę. - Elaine uśmiechnęłą się. Nie była pewna co miałaby dać od siebie. Czuła się lekko zmęczona po wydarzeniach dzisiejszego dnia. Przycupnęła przy kawałku jakiegoś blatu i wydobyła z torby ołówek. Na kartce od Dantego narysowała szkic potwora, którego widziała dziś u Blaithin i podała szkic magowi. - Nie sprawdziłam, z której strony zasłony przybył.

- Przyjemniaczek - mruknął i zerknął na górę, w kierunku swoich dzieci - Chyba wolę moich obijmordów - uścisnął wychodzącego właśnie akolitę Misterium - Nie wygląda na nic z Prawdziwych Krain. Bardziej na ludzki twór
- Mam nadzieję, że już tutaj będziecie bezpieczni. - Elaine przeniosła wzrok na swojego podopiecznego. - A ty co żeś zmajstrował. - Rzuciła z uśmiechem.
- Wspaniałą kanapę, na której krótka drzemka rodzica trwa prawie osiem godzin. I masz mnóstwo czasu na reakcję kiedy coś zmajstrują -

Elaine roześmiała się. Jej samej przydałaby się taka kanapa.
- Jak odwalę pewną mniej przyjemna robotę, chętnie też coś zmajstruję. - Rozejrzała się w poszukiwaniu Agnes.


Czarodziejka była w trakcie robienia listy zakupów; krążyła po prowizorycznej kuchni, zaglądając do szafek i dopisując kolejne rzeczy do notesu. Młoda kobieta była w swoim szerokim, białym płaszczu który ubierała na bardziej formalne okazje w Konsylium. Tak jak Stolarz, należała do Strażnicy Obola - tyle że wcale nie uważała że zobowiązuje to do sztywniactwa i noszenia czerni. Raczej zajmowała się tym żeby rzeczy miały swój właściwy koniec.
Elaine podeszła do czarodziejki.
- Cześć Agnese. - Stanęła oparta o blat. - Rozmawiałam z Dante, jak się czujesz?
- A jakbyś się czuła gdyby ktoś napuścił bandytów na twoje dzieci? -
Elaine spochmurniała. Agnese jakby nie przewidywał Dante, raczej nie ucieszyła się na jej widok.
- Ech… wiesz, że to taka inna forma pytania: Czy nie potrzebujesz jakiejś pomocy? - Spróbowała znów wywołać uśmiech na swojej twarzy. To był stanowczo zbyt męczący dzień.
-...potrzebuję - mruknęła. Odetchnęła cicho, patrząc na krużganek. - Myślisz że te napady i wasze znalezienie Julii są powiązane? - zapytała przechodząc do rzeczy. Z wyraźnym wysiłkiem mówiła łagodniej, ale co spojrzenie w górę zaciskała szczęki
- Obawiam się, że tak. Julia była z nami związana… bardzo mocno związana swym losem. - Elaine nie ruszyła się z miejsca, cały czas obserwując Agnese. - Ale wszyscy postaramy się, by się nie powtórzyły.
- Nie wszyscy. Ktoś musi zostać z nimi - Dante żegnał i dziękował kolejnym i kolejnym magom. Najwyraźniej zakończyli już pracę. No i faktycznie - był to jakiś dom. Tyle że dom o tyle odstający od normy, że ukształtowany wolą. Bez ograniczeń rzemieślnika, bez patrzenia na koszt czy dostępność materiałów.

- Każda praca, nawet nie związana bezpośrednio z naszym przeciwnikiem, jest pomocą. - Elaine odepchnęła się od blatu.
- Wytłumaczysz to Dantemu? - na chwilę na jej twarzy błysnął przewrotny uśmiech
- Tyle lat jesteście razem, że na pewno poradzisz sobie z tym lepiej. - Odpowiedziała z rozbawieniem. Przesunęła dłonią po wygaszonej płycie grzewczej, skupiając się na tym by tak posterować nićmi losu, by posiłki, które na nim powstaną były smaczniejsze.
- Lepiej nie znaczy wystarczająco dobrze. Mężczyźni zawsze chcą być bohaterami...a to nie moment na to.
- Jeśli chcesz, to z nim porozmawiam, ale odniosłam wrażenie, że Dante dobrze rozumie, że ma do ochrony rodzinę. - Uśmiechnęła się i poprawiła torbę na ramieniu. - Idę popracować, jakby co będę w swoim gabinecie.
- Elaine - złapała ją za ramię - To ja muszę się tym zająć
- Jeśli będziesz chciała bym coś zrobiła, wierzę że mnie poprosisz. - Elaine pogładziła jej dłoń.
- Zerknij czasem czy moja trójca nie planuje czasem zniszczyć świata pod moją nieobecność
- Postaram się. - Rzuciła z uśmiechem, po czym dodała po chwili. - Bierzesz kogoś z sobą wychodząc?
- Zygfryda, ślubował także zemstę. I zna już umiar.
- Dobrze… po prostu obawiam się o magów. - Spojrzała na opuszczających pomieszczenie ludzi, by po chwili dodać szeptem. - Niby zaatakowano tylko ludzi konsylium, ale… - Martwiła się. Czuła się odpowiedzialna za tych ludzi.
- Ktoś wiedział kto dokładnie jest Konsyliarzem, a zaatakowano nas jakbyśmy byli zwykłymi ludźmi, Elaine. To nie był zwykły napad.
- Już mówiłam Dantemu, mnie zaatakowało coś innego, twierdzi że to ludzki twór. Dobrze, że tylko mnie. - Uśmiechnęła się do Agnes.
- Ale to znaczy że wróg nie jest śmiertelnikiem.
- Mam nawet obawę, że to czarodziej i to całkiem silny.
- Możliwe. Ale Strzały nigdy nie polują same, więc damy radę

Elaine przytaknęła tylko ruchem głowy. Chciała się już pogrążyć w pracy nad grimuarem, jednak z jakiegoś powodu czuła, że powinna tym ludziom udzielić jakiegoś wsparcia, zupełnie jakby to ona zesłała na nich te bandy.
- Co to za spiski? - Dante w końcu pożegnał wszystkich pomocników i mocno przytulił żonę - I te grobowe miny? - Agnes spojrzała na niego z politowaniem za ten żart.
- U mnie to zmęczenie. To pracowity dzień. - Elaine rozejrzała się po prowizorycznym mieszkaniu. Była ciekawa czy niebawem schronią się tu wszyscy magowie. Mieszkanie zostało w miarę wygodnie urządzone na cztery osoby, prawdą jednak było, że sama sala upchnęłaby może z 40 osób z karimatami i śpiworami. Ale to najmniejsza z sal ćwiczebnych. Z salą spotkań i gabinetami to blisko tysiąca osób na dzień lub dwa. - Udałabym się do swego gabinetu. Chcę sprawdzić prezent od Julii.
- Prezent - spoważniał - “Wystrzegaj się prezentów od dawno nie widzianych przyjaciół i zmarłej rodziny”
 

Ostatnio edytowane przez Aiko : 27-08-2017 o 17:40.
Aiko jest offline  
Stary 04-09-2017, 23:04   #23
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Elaine odetchnęła gdy na chwilkę gdy stanęła sama na korytarzu. To wszystko wyglądało coraz bardziej na zaplanowane wydarzenia. Ktoś przez jakiś czas za ich plecami tworzył sieci powiązań… a jej to umknęło. Powoli ruszyłą w stronę gabinetu, starając się nabrać co nieco sił. Przemierzając kolejne stopnie, czuła dziwny ciężar i miała obawę, że wywoływał go pewien niepozorny przedmiot w jej torbie.

W końcu znalazła się przed potężnymi drewnianymi drzwiami. Westchnęła ciężko. Nadal brakowało jej sił. Gdyby zaatakowana została tylko ona, pozwoliłaby sobie na chwilę odpoczynku. Jednak gdy ktoś atakuje innych magów, czuła się zobowiązana do tego by działać jak najszybciej. Niespiesznie otworzyła drzwi. Nigdy nie zamykała ich na klucz, bo i też nie było tu nic do czego nie mogli mieć dostępu inni magowie.

Czerwona, wszechobecna nić z czasem zaczęła na ścianach gabinetu formować okna, drzwi, detale architektoniczne. Tworząc to dziwne wnętrze. Elaine znała większość tych ścieżek losu, widziała kiedy jakieś pękały, a inne się wzmacniały, a z każda tą zmianą obraz stawał się coraz bardziej widoczny. Teraz dojrzała tutaj coś dziwnie podobnego do tamtej altany. Weszła do środka, zamykając za sobą drzwi. Dźwięki były nienaturalnie wyciszone, przez tą strukturę. Zdawało się, że odgłos kroków niesie się ku górze, opadając do niewielkiej sadzawki, w środku pomieszczenia. Na jej gładkiej tafli pojawiły się kręgi. Elaine była pewna, że nie było jej tu gdy przejmowała gabinet. Jednak od razu zauważyła, że z sufitu kapie. Z tych niewielkich kropli, odmierzających czas niczym zegar uformowało się jeziorko, przy którym .czarodziejka rozrzuciła kilka poduch. Teraz zajęła miejsce na jednej z nich, odkładając na bok torbę i wyjmując z niej grimuar.


- No maleńki opowiedz mi co nieco o sobie. - Zdjęła z szyi zegarek, odpinając od niego monetę.

Elaine czuła, że grzebie w jednym wielkim bagnie. Grimuar, jak większość tego typu przedmiotów nie ma historii...albo raczej ma ją całą. Nie zmienia się: zawsze był taki sam. Tydzień temu, rok temu, stulecie temu. Albo za miesiąc czy za dwieście lat. To bardzo rzadka, bardzo kłopotliwa właściwość.

Patrząc na materiał, szwy i temu podobne oceniła, że jest to całkiem współczesny przedmiot. No, może trochę starszy bo jest mocno zużyty, ileś razy spadał, podróżował w wilgoci i tak dalej. Na wewnętrznej stronie okładki znalazła podpis “Pakt Siedmiorga”, cokolwiek miałoby to znaczyć. Wiedziała jednak, że jeżeli jest to Grimuar, to obecnym właścicielem jest ten kto go akurat posiada; prawo Przebudzonych nie pozwala na własność tych ksiąg dla dobra społeczności. No i one same mają tendencję do zmieniania właścicieli, by podawać swoją wiedzę dalej. Czyli nie dowiedziała się prawie nic.

Westchnęła ciężko i otworzyła grimuar powoli zmierzając do ostatniej strony. Tam ułożyła dłoń z zegarkiem na ostatnim wpisie. Sporządził go, 20 lat temu, Mastigos z Irlandii. Kobieta. Rota Psychic Domination. Z krótką historią o zagrożeniach czających się w głowie maga o zbyt dużej wyobraźni, zbyt chętnie przyjmującym w siebie obce psychiki. Które potem trzeba zwalczać. Była ciekawa czy mogła to być ich “Julia”. Po dłuższej chwili zmagań, rzuciła grimuar na jedną z poduszek i opadła na kilka pozostałych. Może należałoby go zniszczyć? Tylko co wtedy? Czuła, że to może być jakiś klucz… bardziej kierunkowskaz. Po za tym miała awersję do niszczenia magicznych tworów.

Do tego pozostawała sprawa ich wspólnego losu. Elaine nie była przekonana do patrzenia na to co ją czeka. Lubiła te zaskoczenia, które z każdym krokiem jak wierzyła, przybliżały ją do arkadii. Ale nie powinna tak leżeć bezczynnie. Po chwili namysłu wydobyła telefon i napisała sms’a do Dantego.
Cytat:
Podeślij mi namiary na tamtą lokalizację
Po chwili przyszła odpowiedź:
Cytat:
Niższe Lough Bray
Teraz trzeba było tylko zdobyć środek transportu. Elaine uśmiechnęła się i podniosła się z poduch. Wrzuciła grimuar z powrotem do torby i wybrała się na poszukiwanie swojego ucznia.


Stolarz nie zdążył zbyt daleko uciec; namiętnie smsował siedząc na swoim motorze, wciąż przed The Brazen Head. Co do samej prośby to jak najbardziej, nie miał nic przeciwko podrzuceniu Elaine za miasto. Ba, był wręcz trochę...nadmiernie entuzjastycznie...nastawiony do wspólnej przejażdżki na motorze. Co skłaniało do zadania sobie paru pytań o jej relację z rudym młodzieńcem. Na szczęście kaski nie pozwalały na rozmowę i kupiły jej trochę czasu.
Elaine czuła się odrobinę dziwnie, obejmując chłopaka od tyłu. Ostatnimi czasu unikała bliższych kontaktów z ludźmi, nawet z Blaithin. Nie to, że miała coś przeciwko nim, ale jak nigdy czuła potrzebę posiadania własnej przestrzeni. Czuła jak prowadzący motocykl Stolarz starał się przed nią popisać, ale postanowiła się skupić na podziwianiu widoków, które przemykały obok.





Czarodziejka zastanawiała się, czemu to było akurat to miejsce. Jeśli chodzi o magię, nie wierzyła by cokolwiek mogło się dziać przypadkowo. Przez chwilę zastanawiała się nawet czy jadą w dobrym kierunku, jednak gdy dotarli do rozjazdu, nabrała pewności, że tak.


Motocykl zwolnił i ostrożnie wjechał na żwirową drogę, a Stolarz obrócił się do swojej pasażerki z pytającym spojrzeniem. Elaine zdjęła kask i przyjrzała się drodze przed nimi. Wyczuwała magię, potężną magię, mogącą się równać temu co spotykała w Konsylium. Co by było ciekawiej wyczuwała, że ktoś napracował się by ją ukryć. Oparła się brodą o ramię Stolarza pozwalając by jej zmysły przyzwyczaiły się do feerii barw, tak bardzo kojarzących się jej z arkadią. Pięć ścieżek w jednym miejscu i to w malowniczym krajobrazie po środku niczego.
- Będę musiała się tam przejść.
- No jasne, przecież po to tu przyjechaliśmy - zgasił silnik i także zdjął kask - Czujesz?
- Czuję, widzę i potwornie mnie to niepokoi. - Elaine zsiadła z motoru i wydobyła telefon. Po chwili zrobiła zdjęcie drodze przed nimi. Chyba powinna dać znać Dantemu, że tu włażą, na wypadek gdyby… Zerknęła na Stolarza.
- Może lepiej jak zostaniesz, nie wiem co tam siedzi.
- I myślisz że tutaj będę bezpieczniejszy?
- Nie wiem. Po prostu wolałabym ciebie nie pakować w żadne bagno. - Elaine zabrała się za pisanie smsa do Dantego.
Cytat:
Sprawdzimy to miejsce, jest tutaj wszystko.
Dołączyła wcześniej wykonaną fotkę i wysłała. Nie wiedziała czy mag zrozumie, ale teraz jakoś ciężko było się jej skupić.
- Nigdy nie myślałem o Przebudzeniu jako o wejściu w bagno - zerknął przez ramię na kobietę - Jedziemy?

Elaine uśmiechnęła się i zerknęła na niego. Tak, sama też nigdy nie myślała o przebudzeniu jak o wejściu w bagno. Kobieta podeszła do drewnianej bramki i zerknęła czy nie jest zamknięta na kłódkę. Zwykła zasuwa, niemagiczna, bez alarmu. A nawet gdyby były, to czy byłby dla nich jakimkolwiek wyzwaniem?

Elaine otworzyła bramę, pozwalając Stolarzowi przejechać. Zamknęła za nimi bramę i załadowała się z powrotem na miejsce za swoim podopiecznym.
 
Aiko jest offline  
Stary 04-10-2017, 12:29   #24
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
“Man is the only animal that loves his neighbor as himself and cuts his throat if his theology isn't straight. He has made a graveyard of the globe in trying his honest best to smooth his brother's path to happiness and heaven...”
- Samuel Langhorne Clemens

Kotka wylegująca się na parapecie obok Seigna zerwała się, sycząc przeraźliwie. To nie tak że mag nie był w stanie sam zauważyć zagrożenia. Plamka czernii wielkości dłoni na balkonie naprzeciwko była czymś więcej niż smolistym cieniem w jasny dzień. Ale była też te kilka metrów dalej, po drugiej stronie ulicy, a Seign był w swoim Sanctum. A to zawsze potrafiło skutecznie zająć czymś jego uwagę w najmniej odpowiednim momencie. Teraz na przykład siedział w swoim obrotowym krześle, otoczony alfabetycznie posegregowanymi wypraskami. Przeglądał części, zastanawiając się, jak najlepiej zabrać się do ich oswobodzenia. Te najnowsze cholerstwa w skali HG miały bardzo mało plastiku złączeniowego, wobec czego jeden błąd mógł zakończyć się długą i romantyczną randką z papierem ściernym. W najlepszym wypadku, rzecz jasna. Najgorszy oznaczał sięgnięcie po szpachlówkę, a zabawa z nią mogła rozciągnąć się na cały dzień. Na samą myśl o tym Seign aż się skrzywił. Tak mocno, jak pozwalał mu jego koci pysk. Nadal nie wrócił do ludzkiej formy. Wysoka sprawność manualna nie była mu w tej chwili potrzebna. No i po prostu fajnie było patrzeć na świat z tak odmiennej perspektywy. Odkrywać go na nowo.

Właściwie to całe życie Seigna kręciło się wokół fajności. Wystarczyło spojrzeć dookoła, aby się o tym przekonać. Jego stanowisko modelarskie było - jak na ironię - oazą porządku i spokoju, owianą wichurą nieładu. Ściany zostały wyklejone plakatami zespołów rockowych, które dawno zakończyły już swoje kariery. Przesiano je kartkami z podobiznami baśniowych istot. Niektóre zostały wykonane własnorecznie, inne odkserowano z jakichś starych tomiszczy zajmujących się folklorem Wysp Brytyjskich. Były też fantastyczne mapy oznaczone pinezkami, wymięte przykłady korespondencji z innymi akademikami, amulety, bransolety, wisiorki oraz talizmany. Półki uginały się pod naporem pożółkłych knig i zbindowanych wydruków. Większość miała bardzo wyszukane tytuły mające dodać im pseudo-naukowego prestiżu, ale znalazło się też parę artbooków Borisa Vallejo, archiwalne numery magazynu Heavy Metal, a nawet kompletny zbiór przygód Animal Man’a pod pisarskim patronatem pana Morrisona. Podłoga posiadała unikalną topografię stworzoną z pomiętych ubrań, pudełek po fastfoodach i połamanych fragmentów ramek. Samych ukończonych modeli odszukać się nie dało, najwyraźniej były trzymane w jakimś bardziej... prezentowalnym miejscu, zdala od tego pobojowiska.


Z głośników w rogu pokoju piał Axel Rose, błagając, aby zabrano go do Rajskiego Miasta. Do domu. Wsłuchując się w gitarowy riff, Seign delikatnie się zakołysał i - bezwiednie - zaczął mruczeć. Ta piosenka... nie. Cały ten album był jego narkotykiem. Jego maryśką, porcelaną i kocimiętką w jednym. Mógł go słuchać godzinami. Do snu, przy pracy nad swoimi publikacjami, relaksując się na zalanym złotem balkonie - każda okazja zdawała się dobra, żeby zatonąć w muzyce Róż. Dlatego też, kiedy Anabelle wydała z siebie przeraźliwy syk i wystrzeliła z pokoju niczym z katapulty, jej czworonożny kolega poczuł napływ rozeźlenia. Odruchowo prześledził tor futrzanego pocisku wzrokiem, ale jego ślepia szybko zmieniły punkt zainteresowania, chcąc dowiedzieć się, co wprawiło kotkę w tak wielkie roztrzęsienie.Nie była przecież dzika. Regularnie obcowała z ludźmi. Nawet byty zza Rękawicy nie potrafiły zasiać w niej (zbyt dużej) paniki. Więc co? No i jak niby? Może i jego prywatny zakątek nie mógł równać się ze sławnym Znikającym Domostwem, ale Seign miał tu wystarczająco dużo zapór, aby zniechęcić i sprowadzić na manowce całą gamę nadnaturalnych podlotków. “Może i według Kurdów ludzie przychodzący w odwiedziny przynoszą szczęście, ale...” no właśnie. On w tych kwestiach zwykle podzielał zdanie starego, poczciwego E.W. Howe - goście idealni to tacy, którzy zostają w domu.

Smolisty byt spłynął z balkonu przed połową albumu i zniknął między rynnami, zostawiając za sobą sztywny, wysuszony kwiatek. Czy była to groźba, ostrzeżenie czy zwykła nieuwaga, stwierdzić się nie dało. Jak na razie spięte zaklęciami ściany Sanctum skutecznie chroniły swojego gospodarza. Zidentyfikowanie widziadła nie przychodziło łatwo. Seign wiedział w zasadzie tylko, że cienisty turysta nie miał nic wspólnego z fey. Tymi istotami - jak przystało na akademika - koteł zajmował się nawet więcej niż było to zdrowe, więc brak elementów wspólnych między nieproszonym gościem i zgłębianym tematem odnotował od razu. Ale to mu nie wystarczyło. Wcale a wcale. W końcu żadną sztuką było stwierdzić, że gęś nie jest krową.
- Psia mać, coś za jeden... - fuknął i zamiótł ogonem, nawet nie kryjąc poirytowania. Teraz nie miał jednak czasu, by zanurkować między tomiszcza w poszukiwaniu odpowiedzi. Priorytetem było co innego. Pokryte sierścią powieki powoli się zamknęły, a świadomość maga uległa nagłemu rozszerzeniu. Nie tylko poza kocią czaszkę, ale i poza sam pokój. Rozeszła się wokół całego domostwa, mapując pobliskie procesy myślowe. Rozbłyski błękitu w postaci szeptów, wątpliwości i pragnień. Kilkanaście istot w pełni ludzkich. Do tego garstka petentów gdybających dość opornie - zapewne zwierzęta domowe, lokalne ptactwo, bądź młodzieńcy z paskami na dresie. A na szarym końcu coś... nietypowego. Smakowicie wyjątkowego.
- Ahaha! Tuś mi, bratku... - wymruczał koteł, pewien, że znalazł swoją zgubę.

Ów wannabe Nazgûl systematycznie krążył po okolicy, wyraźnie czegoś szukając. Nie myślał per se. Przypominało to bardziej swoiste mise en abyme, obraz lub temat zapętlony w nieskończoność, spadający w otchłań poza percepcją szarego człowieka. Celem ogólnym cienia było zapewne zlokalizowanie kociego Sanctum, a szczegółowym samego właściciela. Ale szczęśliwym trafem role się odwróciły i teraz to Mastigos, łypiąc bacznie z baszty swej twierdzy, polował na smolistego zwierza.

 
Highlander jest offline  
Stary 14-10-2017, 15:15   #25
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Owiany muzyką zwierzak spuścił łeb i zakołysał się na boki. Wyglądało to trochę jak nagły napad senności. Ale nie, mag po prostu się koncentrował. Pazury zaciśnięte na związanej z jego ścieżką monecie kontrastowały zarówno z samym przedmiotem, jak i z okupowanym parapetem. Głęboki wdech, niczym przy rutynowym, przerabianym setki razy ćwiczeniu. Zaraz potem nimbus futrzanej formy zapłonął seledynem, czemu towarzyszyły delikatne szepty. Były one wyzwoleniem podświadomych myśli? Odgłosami dobiegającymi ze świata duchów? Po części jednym i drugim. Dźwięki narastały, zdawały łączyć się w jeden. Ich subtelność oraz niezdecydowanie przeszły w nieustępliwość i władczość. Te ostatnie wtargnęły do domeny aroganckich tyranów z kart historii, formując Imago na kształt mistycznego dekretu. Wyegzekwowano go poprzez odarcie cienistej istoty z tajemnic w sposób, w jaki niegdyś wywlekano na ulice pospólstwo, celem uczynienia zeń przykładu. Ignorując mrzonki w postaci praw czy godności, rzeczywistość nagięła się do woli maga i ujawniła to, czego żądał. Źrenice Mastigosa rozszerzyły się, imitując zakres jego wiedzy.
- Pfft! Toż to jakaś popierdółka! - parsknął kot, natychmiast niszcząc całą iluzję szlacheckiej mistyki wokół własnej osoby. Trzymając ulubioną monetę w pysku, zeskoczył z podwyższenia. Nie chciał, by przedwcześnie go zauważono, bo przyszedł mu właśnie do głowy świetny pomysł ostatecznego rozwiązania kwestii Nazgulskiej - potrzebował tylko czasu na wprowadzenie go w życie. Kilka minut powinno wystarczyć.

Jego percepcja rozlała się na całą okolicę, traktując z przymrużeniem oka kwestie takie jak ściany czy podłogi. Z poczynionych obserwacji zadowolony nie był, bo oto okazało się, że przymilna istota za oknem faktycznie przyprowadziła ze sobą kolegów. Nie byli to – jak wstępnie założył Seign – śmiertelnicy o skotłowanych umysłach. Zamiast nich, teren wokół domostwa zajmowała cała banda cienistych okupantów. Ci jednak wydawali się trzymać blisko szarych, nieświadomych niczego ludzi. Dlaczego? Możliwe, że starali się wysączyć z nich informacje na temat swojego celu. Lub siły witalne do dalszych poszukiwań. Albo czekali na dogodny moment, by przejąć ich ciała i… nadmiar alternatyw zniechęcił kota do dalszego gdybania. W tym momencie lepiej było operować pewnikami, a te miał tylko dwa – w jego dzielnicy pojawiło się zagrożenie i należało je prędko usunąć. Ale co jeśli ujawni się kolejne? A potem następne? W końcu te gagatki sprawiały wrażenie produkowanych taśmowo. Kapkę jak zastępy bezimiennych żołnierzy, magicznych dronów. Konieczne było dotarcie do źródła, przysłowiowe ucięcie wrzodu przy samym zadzie. Czemu więc kot nie miałby ruszyć po sznurku do kłębka? Chwila skupienia, zastrzyk energii kształtującej świat dostarczony w samo serce improwizowanego imago i… przedobrzył, szlag jasny!

To było jak cios przestrzennego młota zadany w potylicę. Przez ułamek sekundy koteł był w stanie dostrzec więzi sympatyczne wszystkich istnień i przedmiotów nieożywionych w okolicy. Zmniejszały swój dystans, scalały się w jedno. Odległość była iluzją, intymność kłamstwem. Tajemnice, prywatność, odosobnienie – to wszystko zostało odparowane gdzieś w przedbiegach, a on… on został w tej jedności sam. Zdał sobie sprawę, że mimo wszystko lubił pławić się w Kłamstwie. Że polega na tym wytworze upadłego świata i że jest on jedyną rzeczą, która powstrzymuje jego psychikę przed całkowitą rozsypką, powrotem do tego, co było kiedyś. Zniesmaczony wewnętrzną słabością, ziejący pogardą na wszystko i wszystkich wokół, Mag zdwoił wysiłek własnej woli i uderzył nim w powiązania cienistego bytu. Ten od razu odsłonił przed nim swoje karty. Trzy istoty. Pozornie różne, praktycznie złączone czymś nierozerwalnym. Wielki Pan Świata Ciemności. Matka Cieni oraz… Biały Wędrowiec owiany żywym mrokiem. Ten ostatni wydawał zwiadowcy rozkazy. Wróg posiadał trzy oblicza, trzech przywódców, troje istnień. Łączył je wspólny cel, ale jego szczegóły pozostawały dla Seign’a zamkniętą księgą. Sierściuch był tylko pewien, że on oraz pozostali dublińscy czarokleci zapracowali sobie na imponującego wroga. Kiedy i czym? Pytania zdawały się mało istotne – przecież zawsze musiał pojawić się ktoś, kto źle ci życzył. To było jedno z tych ustawowych, niezbywalnych praw rządzących życiem każdego maga.

 
Highlander jest offline  
Stary 17-10-2017, 23:54   #26
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację


Pietrowy, domek był bez wątpienia opuszczony; mówiły o tym świergoczące ptaki, zarośnięty po kolana podjazd, i wiatr szeleszczący w dawno połamanych gałęziach. Bez wątpienia był z późnego XVIII wieku - wpływy traktatów Palladio były zbyt dobrze widoczne. Zachował się w doskonałym - podejrzanie doskonałym - stanie. Gdyby nie ekspansja roślinności można by było pomyśleć że zbudowano go w tej dekadzie. Fizycznie, nieduża posiadłość z zewnątrz wydawała się zupełnie zwyczajna - a oboje wiedzieli że nie była.

A jednocześnie Elaine czuła że był żywy. Nie że ściany mogły się ruszać czy okiennice trzaskać same z siebie, ale to samo uczucie jak gdy wchodzi się do domu z piątką dzieci. Nie ważne że śpią. Może być ciemno i nic nie widać.
Ale wie się że tam jest życie. W fachowej nomeklaturze zwano to rezonansem miejsca. Rezonans był jednocześnie przyczyną i efektem - miejsca rezonujące z przemocą wpływały na umysły, burząc spokój i nawołując serca do gwałtu. Czyny zaś tworzyły rezonans. Ten zamknięty cykl dało się przerwać i wielu magów poświęcało na to swój czas - ale zawsze było ich za mało by odwrócić światowy trend na lepszy.
Elaine ruszyła spokojnym krokiem wzdłóż elewacji budynku, z zaciekawieniem zaglądając do wnętrza. Szukała altany ze swojej wizji.
Altana była - ale była to zwykła wiata. To znaczył była malutkim architektonicznym cacuszkiem, z tymi jej podporami i wkomponowaniem w zbocze - ale jedyne co ją łączyło z altaną z wizji - wizji która wykuła jej gabinet w Konsylium - była ta nienaturalna cisza która pochłaniała odgłos kroków
- Dobra… - Elaine zerknęła na Stolarza. - Chciałabym zajrzeć do środka. Idziesz ze mną?
- No jasne - rzucił, ale w głosie było słychać tą wredną nutkę niepewności. Czuła też jak jego ciało aż drżało Mocą, tak naplótł zaklęć, ale definitywnie nie przejawiał chęci brawurowego otwierania drzwi z kopa. - Zrób mi trochę miejsca - ostrożnie podszedł do drzwi - Jesteś gotowa?


Moment przekroczenia progu był jak przez przejście przez zamglaną szklaną taflę; szuranie butów Stolarza idącego trzy kroki z tyłu stało się odległe, a jego głos dochodził jak z wielkiej odległości
- Elaine? Co się stało?
W nozdrza uderzyły was woń stęchlizny i kurz. Pokoje nie były puste - pełno było mebli z epoki, książek na półkach, zasłonek ba, nawet porcelanowy zestaw na stole wyglądał na wyjątkowo odporny na podgryzanie przez czas. Przez, lekko licząc, co najmniej stulecie.


Ale moment przekroczenia progu był kluczowy. Elaine przeszła przez futrynę jako pierwsza. Nie miała pojęcia czego spodziewać się po tym domu, ale wolała, by rąbnęło to w nią, a nie w jej podopiecznego. To było jak wylądowanie w cieplutkim łóżeczku po ciężkim dniu. Czas zatrzymał się w tej chwili błogości...całkiem dosłownie. Od środka można było wyczuć mistrerne zaklęcia które utrzymywały iluzję normalności dla świata zewnętrznego. Stolarz zdążył zrobić pierwszy krok za tobą, ale został na zewnątrz, zawieszony w chwili.
Elaine zatrzymała się zastanawiając się czy nie powinna się do niego cofnąć i wprowadzić go z sobą. Była ciekawa czy tylko zatrzymał się w czasie.

Rozejrzała się po pomieszczeniu. Prawda było, że gdy widziała to miejsce, czuła że to rzestrzeń poza czasem. Postanowiła zostawić Stolarza w wejściu, możliwe, że tam będzie bezpieczniejszy. Spokojnym krokiem ruszyła na poszukiwanie altany.

Posiadłość nie dość że była spora - znacznie większa w środku niż na zewnątrz - to ślady bytowania magów były aż nazbyt wyraźne. Od glifów wszystkich pięciu Wież wiszących w powietrzu w korytarzach prowadzących do pokojów po rozdeptane wielopalczaste liście tak jaskrawoczerwonych roślin że nie wyglądały jakby mogły w ogóle istnieć na ziemi. Ich barwa wżerała się w oczy jak przy patrzeniu pod słońce.
Ale jeden pokój był … znajomy. Za znakiem wiecznie żywych cierni zaczynał się ogród.


Był namalowany. Namalowany. I niedokończony; tam gdzie zostawiła niedomalowane fragmenty na obrazie w swoim sanctum tutaj były wielobarwne sploty możliwości. Właśnie taka była ścieżka do altany - nie sprecyzowana aż do jej przebycia. Elaine ponownie obejrzała się w kierunku, gdzie pozostawiła Stolarza. Cały czas miała wątpliwości czy powinna go tak zostawiać. Jednak jeśli dobrze pójdzie nawet nie odczuje jej spaceru, a ona… prawie umierała z ciekawości. Skierowała swoje kroki ku altanie, cały czas obserwując ruch, który udało się jej zaobserwować w wysokiej trawie.
Farba utwardzała się w rzeczywistość pod stopami Elaine. Bosymi. Znów obutymi. Znowu bosymi. Tak jak akurat o nich myślała. Zresztą nie tylko buty dopasowały się do tego jak o sobie myślała. W tym miejscu była sobą - ale także gra pozorów, o ile chciała w nią grać, była częścią niej.

Ściany altany, choć wyglądały na wykonane z białego kamienia, w dotyku miały zupełnie inną fakturę. Kojarzącą się z pierwszym własnym projektem…
Elaine oderwała dłoń od ściany altany i podeszła do jej krawędzi. Była ciekawa czy stąd dojrzy co też kryje się w trawie.
 
Aiko jest offline  
Stary 25-10-2017, 12:17   #27
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
“How can I be substantial if I do not cast a shadow?
I must have a dark side also If I am to be whole.”

― C.G. Jung

Szarych prześcieradeł latających smutaśnie za oknem naliczył w sumie dwanaście, a to odrobinę przewyższało jego możliwości multitaskingu - nawet jeśli wziąć pod uwagę wiszące obecnie nad futrzaną łepetyną zaklęcie. Jeżeli naprawdę miał zamiar odparować wszystkie maszkary na raz, musiał wzmocnić się jeszcze bardziej. Z pomocą przyszły tu materiały dość błahe. Był to magiczny zastrzyk literatury pulpowej, kwestii wyciągniętych z komiksów oraz tandetnych dialogów z fikcji detektywistycznej. Przez moment kot był każdym czarnym charakterem poznanym podczas obcowania z tymi źródłami. Marzyły mu się rabunki banków, porwania ukochanej głównego bohatera, a nawet podbój świata przy użyciu maszyny manipulującej prawdopodobieństwem. Dopiero, gdy mistyczny haj opadł, jego wewnętrzny cynik mógł ponownie złapać za stery, bojkotując głupotę przetworzonych pomysłów.

Ale stworzeni z cienia obszarpańcy też nie próżnowali. Zmienili swoje trajektorie, zwiększyli prędkość i gwałtownie się rozpierzchli. Seign sądził przez chwilę, że byty przeniosły zagadkowe poszukiwania gdzieś indziej, jednak przypuszczenie to zostało szybko obalone. Cieniste smugi powróciły. Skupiły się na jednym punkcie w przestrzeni i uderzyły weń z siłą empirycznego tarana. Kotłowanina między nimi nie trwała długo, ale jej rezultaty były imponujące. Potwornie imponujące.


- Hmph. A w kolejnym odcinku ” H.P. Lovecraft Presents” przygotowaliśmy dla was coś naprawdę wyjątkowego. Zostańcie z nami, wracamy zaraz po przerwie… - stwierdził rzeczowo kot, próbując zamaskować niesmak oraz… cóż. Właściwie to tylko niesmak. Niemal każda istota spoza znanej rzeczywistości znacznie traciła na straszności, kiedy można było zobaczyć ją w pełnej krasie. Coś w stylu: „Och, więc tak wygląda Shoggoth? A to niby jest Acamoth? Inaczej je sobie wyobrażałem. Prawdę mówiąc, myślałem, że będą straszniejsze”. Z resztą, jedna wizyta na odpowiedniej stronie internetowej wystarczyła, aby przekonać się, kto jest prawdziwym potworem w tej bajce.

- I choćbym szedł ciemną doliną, zła się nie ulęknę. Bowiem to ja jestem największym skurwysynem w tej całej dolinie – oblizał wąsy i podsumował ponury tok myślowy.
Kontynuował obserwację i coraz mniej podobało mu się to, czego był świadkiem. Przeraźliwy męski wrzask, jaki rozległ się z kamienicy naprzeciwko, jednoznacznie potwierdził, że krocząca na dwóch nogach cienista aborcja nie zjawiła się w okolicy na ploteczki. Magiczne mapowanie terenu także nie pozostawiało w tej kwestii większych wątpliwości. Ale mówiąc szczerze, co go to wszystko tak właściwie obchodziło? To, że mackowaty drągal pochylał się właśnie nad pozbawionym przytomności młodym chłopakiem nie było jego sprawą. Ba, mogło posłużyć za okazję do ucieczki w bezpieczniejsze miejsce, dać szansę na schronienie się w szeregach innych czarokletów. Pragmatyk tak by postąpił. Skorzystałby z dywersji i nie oglądał za siebie.

Tylko, że Seign, mimo całej toczonej z pyska piany i regularnego jątrzenia o zaletach bycia amoralnym gnojem, nie potrafił się na to zdobyć. W futrzany zad ukuła go właśnie igła będąca mieszaniną dziecięcej naiwności oraz wyssanych z kreskówek mrzonek. Przecież nie taki przykład chciał dać dzieciakom śpiącym teraz smacznie na dole. Je też zamierzał zostawić? Pozwolić, żeby ta podróbka Zeirama z bloku naprzeciwko wyssała także ich wnętrzności? Co on by na to powiedział? On nie jest prawdziwy. Nigdy nie był. Zrujnowałeś sobie życie kazaniami nieistniejącej masy gryzmołów, a teraz wpędzisz nas nimi obu do grobu! – realista próbował ukrócić plany wiecznego dziecka, ale było już za późno. Klamka zapadła, a pazury zaskrobały o podłogę. Miał tylko nadzieję, że zdąży.

***

Cieniste stworzenie było w trakcie wynoszenia się w najlepsze na drugą stronę Zasłony, ciągnąc za sobą śmiertelnie blade ciało niczym pijany, nieczuły grabarz, kiedy Seign wylądował miękko na parapecie. Wejście nie było idealne; zachodzące słońce było pod niewłaściwym kątem i w tle nie grała dramatyczna muzyka. Ale i tak sprawa była jasna. Kto stał w słońcu, a kto w ciemności. Stwór porzucił ciało, i naprężył się gotowy do skoku odległy jedynie o kilka metrów wgłab kuchni; to że Seign był szybszy dawało mu niewielką, bardzo złudną przewagę pierwszego ruchu. Ale jeżeli stwór nie był wiele wolniejszy niż tamte, to on i koteł znajdą się w zwarciu w maksimum jednym skoku. Z którejkolwiek strony.

Tak, było mu dane zobaczyć wiele takich scenek sytuacyjnych. Niektóre nawet z perspektywy pierwszej osoby. Większości jednak uświadczył jako widz. Popkultura była ich w końcu pełna. Zakuci w metal mężczyźni na galopujących wierzchowcach, twardziele z trzydniowym zarostem sięgający po rewolwery, czy w końcu para roninów dobywająca mieczy w akompaniamencie opadającego kawałka bambusa. Do wyboru, do koloru. Tyle tylko, że powyższe obrazki cechowały się jakimś wrodzonym majestatem. Dawały dwojgu osób po przeciwnych stronach barykady możliwość skonfrontowania swoich przekonań, wartości i umiejętności. Walka jaśniejących płomieni – wygrywał zawsze ten gorejący najsilniej. Ale nie w przypadku Seigna. Tutaj oglądający musiał zadowolić się podmokłą świeczką i pękniętą butelką atramentu. Nawet stawka jawiła się mizernie, bo zamiast pięknej niewiasty w opałach na podłodze leżał jakiś rachityczny szczyl z dorodnymi wykwitami trądziku. Konfrontacja ziała parodią owleczoną w groteskę, a jej dłuższe odwlekanie nie miało sensu.

- Long is the way and hard, that out of Hell leads up to light.

Słowa oryginalnie spisane przez angielskiego wieszcza literatury opuściły koci pyszczek i nabrały na fizyczności. Z wolna zarysowały się ich kontury. W kształty ktoś wlał purpurowe światło. Niewidzialna dotąd seria dźwięków była teraz długą na kilka metrów wstęgą fioletu, wzdłuż której powtarzało się, pozornie bez końca, wybrane przez maga zdanie z Raju utraconego. Szast. Materiał smagnął do przodu, owijając się ciasno wokół tego, co z braku lepszego określenia można było nazwać głową cienistego stworzenia. Drugi koniec kuriozalnej szarfy znalazł się pod nosem czworonoga, a gdy ten zacisnął na niej swoje kły, kłębek oblepiający łepetynę wroga zaskrzył ostrzegawczo. Seign szarpnął za materiał i zamknął oczy na chwilę przed tym, jak nadeszło mentalne wyładowanie.

 
Highlander jest offline  
Stary 31-10-2017, 17:32   #28
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację

Całe krótkie zderzenie-zdarzenie - od krzyku do błysku który rozświetlił fioletem i zagotował całą cienistą istotę - trwało może pół minuty. Bardzo intensywne pół minuty..

Plus te kilkanaście sekund fascynującej obserwacji jak efemeryczny byt może jednocześnie nie być, gotować się i być rozdmuchiwany przez myślowe podmuchy po całym pokoju. No i magicznych śladów, które gdyby zbadał ktoś obeznany z Arkanami, zdradziłyby nieco za dużo o Seignie, a już na pewno więcej niż by chciał.

Razem: cała sprawa trwała poniżej minuty. I jak na złość ktoś zdążył się napatoczyć, waląc po drzwiach mieszkania.
- Mike? Wszystko w porządku? - zza drzwi zawołała jakaś mocno wystraszona kobieta. Młoda, sądząc po głosie. I po dźwięku obcasów. Zazgrzytał klucz w zamku.
- Coś się stało? -

Czas naglił. Z jednej strony to tu były ślady, nitka prowadząca do kłębka który rzucił kotu ktoś kto nie bał się nasłać na niego cieniste stwory. A z drugiej, Paradoks zagościł już w tym miejscu i splatanie kolejnych i kolejnych zaklęć by zatrzeć ślady spotkania z kobietą jedynie pogarszałyby naderwanie Rzeczywistości.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
Stary 21-11-2017, 10:18   #29
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację


Łatwość z jaką udało się osiągnąć efekt była olśniewająca; przypadkowy podmuch wiatru przygiął trawę do ziemi, pozbawiając schronienia wychudzoną dziewczynkę w zielonej sukni.


Zastygła, z niepokojem patrząc na Elaine
Co jakieś dziecko tutaj robiło? Czarodziejka, zeszła z altany i powoli ruszyła w kierunku dziewczynki nie chcąc jej wystraszyć.*

Dziewczynka była chuda, wręcz koścista, a sukienka niedzisiejsza i potarmoszona. Ale nie uciekała - wręcz przeciwnie. Zdecydowanym krokiem rzuszyła w stronę Elaine.
- Witaj .. - drugie ze słów które rozbrzmiały w głowie czarodziejki niewybrzmiało, jakby jakiś uparty cenzor wyciął je z nagrania - Witaj … -
- Witaj. - Elaine przyglądała się dziewczynce. Czy ona także była wytworem jakiegoś obrazu, magii? Czy też była realna. - Jak masz na imię?
-..., …, …, Elaine, … - mała wymieniła chyba tuzin imion, a tylko jedno z nich dotarło do uszu kobiety. Wydawała się być tak samo realna jak ona, w przeciwieństwie do namalowanego krajobrazu który je otaczał - Długo nie było cię w domu
- To nie jest mój dom. - Czarodziejka czuła jak po plecach przechodzi jej gęsia skórka. - Jedno z twoich imion to Elaine?
- Był i będzie, nawet jeżeli faktycznie nie jest - przekrzywiła lekko głowę, przypatrując się na zmianę kobiecie i krajobrazowi - malowanemu przynajmniej po części jej ręką - z uwagą nietypową u dzieci
- A jedno z twoich nie? - dziewczynka na króciótką chwilę, zapulsowała, jakby zniknęła i pojawiła się na nowo
- Tak. To jedno z moich imion. - Elaine wyciągnęła dłoń by położyć ją na ramieniu dziewczynki. - To byłoby ciekawe gdybyśmy miały takie same imiona, czyż nie?
- Które imiona? Mamy wiele imion - mała istota lekko wzdrygnęła się na dotyk. Była chłodna; ale nie bardziej niż możnaby się spodziewać po dziecku na dworze. - - dodała. Co dziwne, Elaine rozumiała ton - wyjaśniający, przepraszający, ale samo słowo wciąż się gubiło, jak niespełniona możliwość czy czas który nigdy nie był.
- Elaine. Nie mam bardzo wielu imion, ale… może porozmawiamy w środku? Chyba zmarzłaś.
- Jak to nie masz wielu imion? - zapytała lekko zdziwiona - Tylko jeden świat, jedna możliwość, jedno imię?
- Mam dwa imiona Elaine i Maeve. - Czarodziejka czuła coraz większy niepokój. - Ale to nie dużo. Z tego co wymieniłaś masz wiele więcej. Wejdziemy do środka?
- A imię które nadali ci rodzice? - śmiertelne imię i nazwisko nie było Prawdziwym mianem, ale zdradzenie go zawsze wiązało się z pewnym ryzykiem - i w niepiśmiennych czasach, gdy umowy były ustne, i teraz, gdy wyszukiwarka zwracała aż nadmiar informacji.

Elaine westchnęła. I tak już je podała.
- To drugie to moje imię. - Przyglądała się dziewczynce ciekawa czyta zasypie ją kolejnymi pytaniami. Kim właściwie był ten dzieciak?
- Ta która odurza, Mab..a kto tym razem będzie Cúchulainnem?
- Chyba nikt tego nie wie, prawda? - Elaine zaczynała coraz bardziej się obawiać, że nie zaciągnie małej do domu. - Czy była tu Julia?
- Ty zawsze wiedziałaś - wzruszyła drobnymi ramionami - Była, wcale nie tak dawno. Wszyscy tu byliśmy. Ty, ja...

Wyglądało zupełnie jakby dziewczynka opowiadała o kimś innym. Niby co wiedziała? Przyglądała się dziecku z uwagą. Mogło tu być… od zawsze. Istnieć poza czasem jak to miejsce. Czy wobec tego widziało jej inne wcielenie?
- Byliśmy tu, ty, ja i kto jeszcze?
- Morgana,...,Julia,...,Lancelot,..., - ostatnie z wymienionych imion pojawiło się po raz pierwszy. I nikt pod takim mianem nie pojawił się w Konsylium na tyle na ile pamięć Elaine pozwalała stwierdzić.
- Lancelot też miał wiele imion? Kiedy byliśmy tutaj?
- Każdy ma wiele imion. Nie mniej niż twarzy - nie odpowiedziała na drugie pytanie. Ale znów zapulsowała, ale, dłoń Elaine wcale nie odczuła różnicy
- Wymieniłabyś mi kilka imion? - Czarodziejkę odrobinę zaniepokoiło to pulsowanie. Była ciekawa kim albo czym jest dziewczynka.
Istota wymieniła kilkanaście. Żadne z nich nie dotarło do świadomości Elaine, jakby kryła je jakaś wyrodna, groteskowa forma kamuflażu. Ale bynajmniej nie przykrywa ona epitetów. Boska …, … o salomonowym rozsądku, arcymag …

To mogła być osoba, której szukali. Wszystkie pozostałe imiona kojarzyła.
- Długo tu już jesteś? Przydałoby się byś coś zjadła. - Elaine rozejrzała się po okolicy. Była ciekawa na ile jest w stanie ją kształtować, ale przede wszystkim czy będzie w stanie stąd wyjść. Powinna zająć się Stolarzem.
- Co to znaczy długo? - w spojrzeniu dziewczyny chwilę po myśli Elaine o kształtowaniu świata pojawiła się ostrożność.
Elaine rozejrzała się zastanawiając się, jak to wyjaśnić. Wyobraziła sobie, że przy pobliskim drzewie stoi stół z herbatą i jakimiś ciastkami i gdy tylko jej wzrok spoczął na tym miejscu, okazało się że jej wyobrażenie ożyło.


- Chodź. - Delikatnie chwyciła dziewczynkę za dłoń i spróbowała poprowadzić w stronę stolika. - Jeśli chodzi o to długo… na przykład ile moich wcieleń widziałaś. Wspomniałaś Mod.
- Wszystkie odkąd mnie stworzyłaś i te z wcześniejszych które mi pokazałaś - “dziecko” nie dało się prowadzić za dłoń - żwawym krokiem sama ruszyła do stolika. Ostrożnie wzięła ciastko do ręki i zaczęła mu się przyglądać - Czemu są takie inne?
Elaine przyglądała się dziewczynce. Stworzyła ją? Tak jak ten stolik? Spojrzała na jego zawartość i tak jak się spodziewała były na nim ciastka, które znała, głównie jej ulubione. Sama sięgnęła po jedną z eklerek.
- W jakim sensie inne?
- Nie...takie - dziewczynka wyjęła spod obrusu talerzyk z kilkoma kolorowymi cukierkami, z wyraźną satysfakcją patrząc na twarz Elaine.


- Dlaczego tu jesteś? Po co?
- Cukierki mogą być różne. - Elaine zajęła miejsce na jednym z dwóch krzeseł. Sposób w jaki jej świadomość kształtowała otoczenie zaczynał ją zarówno odrobinę przerażać jak i fascynować. - Zaatakowano nas wszystkich i z jakiegoś powodu ścieżki prowadziły w to miejsce. Zupełnie jakby była tu osoba, która chciała zrobić nam krzywdę.
- To po co tu przyszłaś, skoro chcą cię skrzywdzić? - bladoróżowy eklerek zmalał w ręku dziecka, tak żeby bez problemu zmieścić się do buzi na raz - Nie lepiej uciekać?
- Wiesz… nie tylko mnie zaatakowano, ale też bliskie mi osoby. Poza tym nie widzę gdzie mogłabym uciec.
- Tworzysz drzwi i owoce, podmuch wiatru i nowe chwile. Jeżeli z takimi możliwościami nie da się uciec, to kto może? - dwa słowa miały inną intonację, lekkie drgnięcie czasu, jakby w ustach dziecka nałożyły się słowa wypowiadane w różnym czasie.
- Nie można jednak cały czas uciekać, czyż nie? - Elaine uśmiechnęła się i sięgnęła po herbatę. - Do tego zagrożenie wciąż będzie dotyczyło reszty. Czy dlatego tu jesteś? Bo możesz stworzyć wszystko?
Dziewczynka znikła w pół eklerka. Niedojedzona łakoć spadła na krawędź talerzyka i przekoziołkowała na trawę. Pojawiła się z powrotem trochę starsza. O kilka lat. Figura nabrała zaczątków kobiecości, włosy skróciły się do uszu...ale różnicę najbardziej było widać w spojrzeniu. Odległym, mniej ufnym. Bardziej doświadczonym.

Elaine przyglądała się jej. Zastanawiała się, czy dziewczynka kogokolwiek jej przypomina.
- Witamy po chwili przerwy. - Uśmiechnęła się do dziewczyny, nie ruszając się z miejsca.
Przypominała trochę nią samą. Nie fizycznie; tutaj różnice były bardzo wyraźne. Ale czasami wskakiwała znajma intonacja, znajomy gest. Ale był tam też przynajmniej jeden gest ojca, nerwowe poprawianie nieistniejącego zegarka.

Dziewczyna spojrzała szybko w oczy Elaine. We wzroku był bunt, gniew. Cofnęła się kilka kroków w tył i nagle spod ziemi między nimi błyskawicznie zaczęła się wyłaniać ściana pustego płótna.
Elaine wyobraziła sobie, że w wyłaniającym się podobraziu jest otwór. Podobieństwo dziewczyny do niej, odrobinę ją zaniepokoiło.
- Coś się stało? - Spytała starając się utrzymać pozytywny ton.
Otwór pojawił się niemal natychmiast, jak rozcięcie nożem. Dziewczyna uciekała już pełnym pędem w dół pagórka, jakby goniło ją nie wiadomo co.
Elaine stworzyła w wyobraźni, dosyć szeroki, całkowicie ukryty w zaroślach strumyk, tuż przed swoją… nie była pewna czy można to nazwać kopią. Ostrożnie, zaczęła schodzić ze wzgórza. Nie rozumiała czemu dziewczyna ucieka.

Głośny chlupt ogłosił całemu światu, że uciekinierka wpadła w strumień. Tyle że w tym strumyku nie powinna zniknąć aż po pas, i szybko znikać coraz głębiej, jakby zapadając się pod wodę. Jeszcze chwila i przerażona twarz zniknie w zaroślach… Elaine przyspieszyła, skupiając się na tym by obok strumienia znaleźć jakiś dłuższy mocny kijek. Podbiegła do wody, wyciągając chwytając go i wyciągając go w stronę dziewczyny. Dno powinno być na wysokości pasa, nie głębiej. Pozwalała wyobraźni tkać kolejne szczegółu.
Wszystko poza głębokością działało - strumyk zbliżył się do Elaine, kijek był zaraz pod ręką, nawet widziała dno płytko pod strumieniem wody, ale dziewczyna wciąż tonęła. Złapała kij.

I w tym momencie czarodziejka poczuła, jak wielka siła ciągnęła dziewczynę w dół. Elaine upadła na ziemię, zapierając się o stary korzeń i wyobrażając sobie, że sięga on aż do altany, po czym wyciągnęła kij w stronę tonącej. Coś było nie tak. Wyglądało jakby to ona kształtowała ten świat, a nie chciała by dziewczyna zniknęła. Tej siły nie powinno tu być.
Zanurzona aż po szyję dziewczyna spojrzała ze strachem na Elaine. Ale był w tym spojrzeniu też wyrzut, jakby to była jej wina. Jakby myślała że to jej sprawka. Ale przestała się zanurzać i z całą pewnością nie była w stanie uciekać.
- Albo mi pomożesz, albo tam zostaniesz. - Elaine zaparła się mocniej o korzeń i spróbowała pociągnąć kij do siebie.
Dotychczas pogodne, jasne niebo pociemniało w chwili kiedy dziewczyna chwyciła podany kij. Z mozołem, ubłocona gliniastą paćką wylądowała w końcu na bezpiecznej trawie, tuż obok Elaine.
- Dziękuję...ale czemu mnie ścigałaś - zapytała kiedy złapała oddech i podniosła się na łokcie.
- Potrzebuję pomocy… informacji. Z jakiegoś powodu wierzę, że możesz mi pomóc. - Elaine uśmiechnęła się, nie podnosząc się z trawy i przeczesała dłonią, mokre włosy dziewczyny.
- No tak - uciekinierka przetoczyła się kawałek dalej, uciekając przed ręką Elaine - Nikt nie przychodzi przecież po nic - dorzuciła drwiącym tonem, tak typowym dla nastolatek - Jakie to informacje?
- Jeśli chcesz, mogę się pojawić tylko towarzysko. - Elaine uśmiechnęła się do dziewczyny.
- I będziesz mnie gonić także towarzysko? - zebrała się na nogi - Kim ty w ogóle jesteś?
- Mam na imię Elaine. - Czarodziejka nadal radośnie obserwowała swoją rozmówczynię. - Wolałabym cię już nie musieć zatrzymywać, coś tutaj ewidentnie paczy moje pomysły.
- To temu masz taki wieczny uśmiech?
- Po prostu nie dałaś mi jeszcze powodu, by zszedł mi z twarzy. Ale nie, ten uśmiech nie jest wieczny. A ty jak masz na imię?
- No tak, ja tu tylko prawie utonęłam, co w tym złego.
- To naprawdę nie moja sprawka. To miał być zwykły strumień. Zresztą… gdybym miała taki plan bym ci nie pomagała.
- Wiem że nie twoja - burknęła - Cała Arkadia taka jest, przekręcająca twoje życzenia na twoją szkodę
- Czyli gdyby stała ci się krzywda byłaby to moja szkoda? - Elaine usiadła i przyglądała się dziewczynie z dołu.
- Ponoć potrzebujesz pomocy, nie? Czy zmyśliłaś to na poczekaniu? - dziewczyna zamknęła oczy i cały brud i woda ulotniły się z niej w te kilka chwil - Pomocy w czym, tak właściwie?
- Tak jak powiedziałam, chodzi o informacje. A chcesz mi pomóc?
- Wolałabym wyświadczyć usługę, ale niech będzie pomoc. I wciąż nie wiem w czym.

Elaine parsknęła.
- Jaką usługę chciałabyś mi wyświadczyć. - Nie spieszyła się. Czuła, że w tym miejscu ma cały czas do swojej dyspozycji.
- Odpłatną - teraz to ona uśmiechnęła się, tylko bardziej tryumfująco niż przyjaźnie - Skąd ty jesteś, tak właściwie?
- Nie stąd. Irlandia, Dublin.
- Irlandia? Gdzie to jest? - zapytała. Z jej twarzy nie schodził ten uśmiech, ale w oczach błysnęło zainteresowanie. I znowu Elaine wyczuła to mrugnięcie czasu, niezgodność produktu z reklamą w słowie Irlandia.
- Na wyspie, na północ od Europy… czy była tu Julia, sama? Czy był tu niedawno ktoś poza mną?
- Była, sama, ale czy niedawno? Niedawno jest względne. Czas jest względny. Zwłaszcza dla Ciebie.
- W tym wcieleniu. Wymieniałaś moje inne wcielenia.
- Twoje inne co? - przez chwilę wyglądała na zdziwioną - Że jak reinkarnacja?

Czyżby się pomyliła? W sumie nie wiedziała ile wie ta dziewczyna.
- Co robiła to Julia? - Elaine zignorowała pytania dziewczyny.
- Przyszła do siebie, mieszka tu, tak jak my. Choć też była skołowana.
- Mówiła może czemu? - Podniosła się z ziemi i otrzepała. W sumie mogłaby zmienić strój. Była ciekawa co się z nim stanie gdy wyjdzie.
Nagle stała w swoich ulubionych spodniach i koszuli. Na nogach zamiast balerinek były trampki.
- Oho - dziewczynie błysnęły oczy, kiedy zobaczyła przemianę. I nagle rozwarły się szerzej, na cały świat, przysłoniły Elaine wszystko...i znikły w zmarszczce czasu, jak przedtem dziewczynka.

- Błagam tylko nie kolejna wersja! - Czarodziejka rozejrzała się po okolicy. Ledwie udawało się jej zadać pytanie i pstryk. Zaczynała czuć, że jeśli za chwilę nie opuści tego miejsca to popadnie w obłęd.

Jak na życzenie, kolejna wersja istoty się nie pojawiła. A przynajmniej nie była widzialna, słyszalna ani nic z tych rzeczy. Za to chmury na niebie zaczęły przybierać całkiem konkretny kształt. Mężczyzny wstającego z zydelka i sięgającego do drzwi, z dłonią już prawie prawie na klamce.
Elaine obserwowała to z odrobiną rezygnacji, ale o dziwo i zainteresowania. W swojej wyobraźni odsunęła drzwi od mężczyzny, dając sobie czas na to by się mu przyjrzeć.

Wiatr zdmuchnął drzwi na niebie na zupełnie przeciwny kraniec horyzontu. Mężczyzna, zwłaszcza kiedy się poruszał, przypominał Stolarza. Zgadzał się ten lekko niezgrabny krok i upór kiedy próbował dogonić drzwi
No tak… prawie o nim zapomniała. Elaine ruszyła przez ogród spokojnym krokiem, aż trafiła na murek. Były w nim drzwi, które swym wyglądem przypominały te, które prowadziły do magicznego ogrodu. Czarodziejka wyobraziła sobie, że to za nimi jest stolarz, którego pozostawiła w wejściu.
Mężczyzna nie pojawił się po drugiej stronie stojących w szczerym polu drzwi - a przynajmniej nie dopóki nie zostały otwarte. Kiedy Elaine otworzyła drzwi, zza pleców poczuła ciepły podmuch wiatru. Oczy Stolarza rozwarły się szeroko i jakby zachłysnął się powietrzem.
- Co...co ty zrobiłaś? - zapytał, kiedy odzyskał oddech - To nie jest normalna magia.
- Hm… to prawda. Chcesz się czegoś napić? - Elaine wskazała stolik, na którym nadal stała herbata i ciastka. - Z tego co do tej pory zrozumiałam to Arkadia. Choć z tego co widzę w sporej części, jest to moje wyobrażenie o niej.
- Zawsze mówiłaś że Prawdziwe Światy są dla nas zamknięte - podejrzliwie zerknął na proponowany napój - To jakiś przeciek do rzeczywistości?

Kobieta uśmiechnęła się, spoglądając na swego ucznia.
- Powiedziałabym raczej, że Przełom. - Elaine usiadła na krzesełku, które wcześniej zajmowała mała dziewczynka. - Dosyć dobrze ukryty.
- Tak blisko Dublina...od jak dawna? - zaczął splatać zaklęcie Poznania - Przełom Arkadii - westchnął - Naprawdę nie mógł to być dowolny inny?
- Mnie o to pytasz? - Czarodziejka nalała sobie herbaty i wzięła jedno z ciasteczek. - Według mnie dosyć dawna, choć ciężko ocenić bo miejsce istnieje ponad czasem. Może zabrzmi dziwnie ale mam wrażenie jakbym spotkała tu swoje inne wcielenia… jakby tu były wcześniej moje inne wcielenia. - Westchnęła ciężko i upiła łyk herbaty. Chyba zbliżał się czas, że powinna opuścić to miejsce. Po mały dostawała kręćka.
- Swoje własne wcielenia? Że siebie za 20, 30 lat? Jakbyś miała tu wracać w przyszłości?
- Albo sprzed kilkuset lat, albo z tego samego czasu ale innego. - Elaine uśmiechnęła się do swego ucznia. - Jeśli to miejsce ma w sobie cokolwiek z Arkadii, wszystko jest możliwe. Jedno jest pewne, Julia tu była. Niestety nie wiem czy był tu mag, który ją zabił.
- Ktoś na ciebie napadł, na Dantego też, niby logiczne jest że na nią wcześniej też. Nie myślałaś...kto będzie następny?
- Nie wiem czy ktoś na nią “napadł”. Z tego co udało mi się zaobserwować zabiła ją kara za zerwanie paktu. - Spoważniała i wgryzła się w kolejne ciastko. - Zaatakowano tylko konkretnych magów… może chcą zniszczyć konsylium. Może zniszczyć nas i nasze rodziny. - Chwilę jadła na spokojnie popijając słodycz herbatą. Dopiero po dłuższej chwili uśmiechnęła się z powrotem do Stolarza. - Mam wrażenie, że dowiedziałam się wiele, ale ani o krok nie jestem bliżej. Powinniśmy wrócić i porozmawiać z resztą.
Stolarz z niepewnością rozejrzał się po okolicy, od stoliczka z czekoladkami przez strumyczek aż po horyzont. Wyraźnie coś chwilę kombinował, ale zrezygnowany kiwnął głową.

- Gdyby to był Przełom gdziekolwiek indziej niż do Arkadii…- mruknął - Dokąd teraz? Konsylium?

Elaine podniosła się z krzesełka i podeszła do swojego podopiecznego.
- Co gdyby był to przełom w dowolne inne miejsce? - Poklepała go po ramieniu i sama rozejrzała się jeszcze raz po okolicy. To było dziwne ale czuła jakby to miejsce miało zniknąć gdy tylko je opuszczą, a toż istniało tutaj ponad czasem. - Tak… myślę, że wrócimy do konsylium. Wypadałoby pogadać o tym z resztą.
- Mhm. Na przykład bardziej w moje rejony - zerknął przez ramię, ale w momencie kiedy Elaine tylko pomyślała o tym że musiałby wyjść pierwszy, podmuch wiatru przeturlał go przez strumyk i uniósł w niebo. Po chwili chmurzasta postać została wyrzucona przez pochmurne drzwi.

Elaine podeszła spokojnym krokiem, do drzwi, które stworzyła by wpuścić tu Stolarza. Przeszła przez nie wierząc, że wyjdzie w tym samym miejscu co i on.
 
Aiko jest offline  
Stary 24-11-2017, 20:03   #30
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Pif-paf! Dupa zimna! Tak zwykł mawiać jego dziadek, kiedy bawili się w policjantów i złodziei. Towarzysz zabawy niebardzo zważał na słowa, gdy wspólnie spędzali czas. Dlatego też w wieku sześciu lat Seign znał już na pamięć cały słownik podwórkowej łaciny. Ale trzeba było przyznać, że cytat pasował do sytuacji jak ulał. Cienisty chłopiec został przepuszczony przez mentalną sokowirówkę. Ktoś jednak nie umocował pokrywki jak należy i teraz smoliste gluty dyndały z mebli, sufitu... oraz z samego kota, który z odrazy cały się najeżył. Już miał otworzyć pysk i wylać odrobinę własnej żółci, kiedy zza drzwi odezwał się kobiecy głos.
- Mike? Wszystko w porządku? - padło chwiejne zapytanie.

Pojawienie się nowej aktorki na scenie osłabiło trochę kocie zapędy w kierunku pijackiej poetyki. Delikatnie poprawiło też humor futrzaka, bo natychmiast poczuł się zwolniony z odpowiedzialności za życie poturbowanego przez zjawę fircyka. Tak, Seign swoje już zrobił, kiedy uratował chłopaczka przed zostaniem głównym daniem w czyimś jadłospisie. Chuderlak dychał, a kolor powoli wracał na jego pobladłe policzki. Resztą mógł zająć się ktoś inny. Ktokolwiek, byle tylko nie koteł. Do melodramatycznych scen żywcem wyjętych z Ostrego Dyżuru zwyczajnie miał awersję - po prostu kolejna pamiątka z dzieciństwa. Słodka i urocza. Godna wspominek.
. .. ...

Ale jego samolubstwo (jak zwykle) musiało zejść na dalszy plan. Uświadomił to sobie jeszcze zanim resztki eterycznego szlamu zniknęły mu z wąsów. Potencjalnie miał przed nosem nowe poszlaki dotyczące gagatka, który nasłał na tę dzielnicę smolistą maszkarę. Problemem była dziołcha w drzwiach, która zaraz po wejściu zacznie uskuteczniać kolejny odcinek brazylijskiej telenoweli. Potem pewnie zlecą się ciekawi cudzego nieszczęścia sąsiedzi, a paramedycy nie będą daleko w tyle. Innymi słowy, całe stado baranów pałętające się w koło i paprające dodatkowo to, co on sam już wystarczająco spieprzył. Ale, ale! Sierściuch miał przecież niewiele ponad trzydzieści centymetrów wzrostu, niepozorne umaszczenie oraz umiejętność wciśnięcia swoich czterech liter nawet w najbardziej absurdalne miejsca. No i mógł się dodatkowo wspomóc jakimś mało inwazyjnym efektem. Hm, hmm...
~ Cattical Espionage Action, ta? ~ pomyślał tylko Seign, gnając do kuchni. Wskoczył na kuchenkę, wyłączył szybko kurki odpowiedzialne za przypalające się garki, a potem puścił się dylem w drugą stronę, kończąc turnus zakopany między starymi pudełkami po pizzy. Zaklęcie, jakie wokół siebie splótł można było przyrównać do znaku drogowego, na którym ktoś czerwoną farbą wysmarował “TU NIE MA ABSOLUTNIE NIC DO OGLĄDANIA. PROSZĘ SIĘ ROZEJŚĆ”. Tak ukryty za murami swojego ozdobionego zaschniętym tłuszczem fortu zamierzał kontynuować dochodzenie.

W ciągu kilku minut kuchnia faktycznie wypełniła się regularnie rotującym tłumem ludzi. Kobieta - Maria, jak się później dowiedział - kiedy przetuptała w pośpiechu do kuchni mało nie zjechała po framudze z szoku. Na szczęście okazała się mieć jednak trochę odporności i po kilku sekundach kiedy zanosiło się na dwa komplety nieprzytomnych zwłok na podłodze wyciągnęła telefon i wezwała kolejno karetkę, swojego brata i ojca leżakujacego osobnika. Każdy z wezwanych przybywał oczywiście ze swoją świtą***.

Padło wiele nerwowych pytań, doszło przepychanek między rodzinami żyjącej na kocią łapę pary - ale dobre było przynajmniej to, że ratownicy nie skomentowali dziwnych śladów na ciebie młodzieńca które Seign widział. Ani w ogóle nikt w zasięgu jego całkiem niezłego słuchu nie odniósł się do niczego nadnaturalnego. Pół godziny później w mieszkaniu została już tylko Maria - aktualnie odreagowująca nagły stres pod prysznicem. Żadna z opuszczających przytulne gniazdko osób nie wyraziła na głos podejrzeń o magiczne foul play. Strażnicy Zasłony mogliby być dumni.


Piaskownica była pusta, cała do dyspozycji Seigna na potrzeby magicznych wykopalisk. Pierwsze odwierty zdecydował się przeprowadzić w głowie zestresowanej dziołchy. Ta wzięła się za relaksację na poważnie, fundując sobie gorący i niedwuznaczny masaż w trudno dostępnych miejscach. Seign był jednak mało zainteresowany pokazem. Raz, że miał teraz ważniejsze sprawy na głowie, a dwa, że zwyczajność występującej “artystki” miała mniej niż skromne szanse, aby przebić się przez jego seksualną znieczulicę. Zignorował nagie ciało. Zamiast tego skoncentrował się ponownie na sondowanym umyśle. Niestety, tam czekało na kota tylko więcej szarości. Jej podświadomość była jak podłużny miejski kanion - na jednym końcu mała, szara praca, a na drugim spory, ciepły dom. Autobus jeździł tam i z powrotem, nigdzie indziej. Znalazły się oczywiście jakieś skromne przystanki po drodze - rodzice, psiapsióła, basen... ale w zasadzie nic poza tym. No, może oprócz tego studiującego medycynę pryszczatego frajera, z którym miała niedługo dopełnić małżeńskiej przysięgi.

- Ja pier... Jane Doe jak malowana - syknął kocur. Mentalny seans był równie przygnębiający jak początkowe dziesięć minut sławnego magnum opus braci Wachowskich. Tyle tylko, że jej szanse na zostanie Wybrańcem były raczej zerowe. W pierwszej chwili Seign chciał wparować do łazienki i wrzasnąć Marii w twarz. Obudzić ją z tego snu na jawie, pokazać, że marnuje swoje życie minuta po minucie, że jedynymi rzeczami, jakie na nią czekają, są zapomnienie i wydzielone poletko na cmentarzu. Wysunął łapę do przodu chcąc postawić pierwszy krok, ale... zaraz się zatrzymał. To dlatego, że wizję przesłoniły mu nasycone lękiem dzielnice, które dane było zobaczyć Marii. Dublińska przystań. Opuszczona stacja kolejowa w Avoce. Czy kryło się za nimi coś istotnego? Hrm. Będzie musiał to sprawdzić.
 
Highlander jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172