Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-07-2017, 08:35   #31
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Jitka patrzyła na Annę wilczo spod skołtunionych włosów. Nie odzywała się właściwie wcale i Kapadocjanka miała świadomość, że to, co teraz jest tylko urazą zazdrosnej smarkuli, podlewane codziennym widokiem jej i Oldrzycha wyrośnie bujnie i wyda kiedyś zgniłe, robaczywe owoce.

Tymczasem nie mogła się tym zająć. Za wzgórzem przed nimi ktoś zrazu krzyknął, a potem gwizdnął przenikliwe. Szczeknął krótko pies, sądząc po głosie, duży pies. Potem do uszu Anny doleciał stadny stukot. A później odgłos, który trudno było pomylić z czymkolwiek innym.

Za wzgórzem droga schodziła w dolinkę pomiędzy dwoma wzniesieniami. Kilku górali, wspomaganych przez duże, kudłate psy właśnie wpędziło tam swój kierdel. Owce tłoczyły się, przeciskały się jedna przez drugą i beczały jak potępieńcy w czarcim kotle. Górali kilku było, zdawał im się przewodzić krzepki, niski staruszek, który stał lekko z boku w towarzystwie równie wiekowego jak on sam psa i wysokimi gwizdnięciami ponaglał stado. Dalej uwijała hoża dziewka o krągłych ramionach, warkoczach upiętych za uszami i spódnicy upiętej ponad kolanami dla wygody. Tyłów stada strzegł gołowąsy młodzik z nowo narodzonym jagnięciem na barkach, iście na podobieństwo Jezusa pasterza, którego obraz Anna obejrzała sobie onegdaj w bocznej nawie kościoła, nim dobrała się do grobu świętobliwego mnicha pod posadzką. Ten też się odwrócił, bystrym spojrzeniem omiótł sylwetkę i strój Anny.

- Wielmożna drogę pogubiła? - uchylił ronda filcowego kapelusza.

Anna otworzyła usta do odpowiedzi i wtedy pies u boku młodego górala warknął. Dziewka otoczona przez owce szarpnięciem poderwała głowę. Krzyknęła coś do starca, ten ruszył ku Annie, za nim pozostali dwaj pasterze, szybko, coraz szybciej. Młodzik cofnął się skonfudowany. Spłoszone owce skłębiły się, rozproszyły i znów zbiły w stado. Psy warczały, a Anna zdała sobie sprawę, że pasterskie kije w rękach górali co do jednego są okute żelazem, a twarz hożej góralki dziwnie drga…

- Umrę dziewicą pośród jagniątek – stwierdziła ponuro Jitka, sięgając po sierp. - Do końca świata będę się nudzić w niebie.
 
Asenat jest offline  
Stary 21-07-2017, 23:03   #32
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Anny pierwsza myśl była taka, że Ołdrzych miał rację, ona się myliła. Zemrze dzisiaj zgnieciona lupińskimi szczękami, przemielona na miazgę i przełknięta. Na słowa Jitki odparła cicho “ze mną sie ponudzisz”, a głośniej rzuciła w stronę górali:
-Porozmawiać chcę jeno - uniosła ręce w górę w uniwersalnym geście poddania. Koń pod nią zatańczył nerwowo a Anny umiejętności, a właściwie ich brak, cudem pozwoliły jej się utrzymać na końskim grzbiecie.
-Przysyła mnie kasztelan. Szukam miejscowych lupinów. Złych zamiarów nie mam.
Dziewczyna w podkasanej spódnicy i tradycyjnym barwnym gorseciku wsparła się dłońmi o ziemię. Wampirzyca widziała, jak na ramionach góralki nabrzmiały sploty mięśni i kosmyki szarej sierści przebiły skórę. Jitka syknęła i trąciła swojego konia bosą piętą, by Annę zastawić.
- Stać! - krzyknął nagle starzec. Dziewoja znieruchomiała, wbijając w Annę spojrzenie żółtych oczy. - Nie mamy nic do Komorowskiego. My wolni ludzie. I on nic do nas nie winien mieć.
Annie widok dziewczyny przypomniał inne czasy, Barbarę i badania z ojcem prowadzone. Barbara przerażała ją wtedy, tak jak teraz przeraziła ją góralka. Anna przez chwilę nie mogła się ruszyć. Nie mogła słowa z siebie wydobyć.
-Łączy nas ta ziemia, na której wespół żyjemy i łączą tej ziemi problemy. Skrzyńscy... tak dokładnie - starała się by jak najmniej głos jej drżał, by nie zdradzić jaki nią targa obezwładniający paraliżujący lęk. Wydumała sobie, ze gdyby sie lupinka na nią rzuciła, nie zdążyłaby Anna nawet konia zawrócić.
Nie powinnaś się wystawiać na takie sytuacje, nie do tego cię stworzono. Głupia, głupia babo - zrugała się w myślach.
- Odejdź! - zagrzmiał starzec i krok w przód postąpił. To samo uczynili dwaj dojrzali górale, a dziewka przestawiła wolno ku Annie ręce. Tyle że to już nie były ręce, a pazurzaste łapy, i to już nie była dziewka, a potwór.
Anna zrozumiała, że jej czas się kurczy. Musi czymś lupinów uwagę przykuć bo inaczej jest po niej.
-Bożywoj wrócił! Ta druga wataha… oni są z nim w zmowie.
Spaliła krew by zwiększyć możliwie wytrzymałość swojego ciała i zamknęła oczy czekając aż szponiaste łapy się na niej zacisną.
Zamiast odgłosu pędzących ku niej łap usłyszała zgrzyt okutego kostura po kamieniach.
- A czemu zawierzyć ci mamy? - spytał starzec. - Tyś taki sam trupielec.
- Nie taki sam - zaprzeczyła gwałtownie lecz zaraz uderzyło ją to, ze czemu właściwie nie? Uważa się za lepszą, bo co? Też jak pasożyt na ludzkiej krwi się pasie. Mogłaby o sobie wiele powiedzieć, ale nie to ze jest dobrym człowiekiem.
- Nie lepiej wam niż za Skrzyńskich?
- A cóż ty wiedzieć możesz o tem? - zapytał zamiast odpowiedzieć, i pomarszczoną prawicą objął wodze wałaszka Anny tuż przy pysku. - Zsiądź. Pani.
Anna zsunęła się z siodła by gibko wylądować oboma pantofelkach w ziemi. Jitce na migi nakazała w siodle czekać.
-Wiem, że nie w smak wam się z trupielcami układać. I owszem, żaden z nas nie jest prawy i dobry i cnotliwy, bo te przymioty nie idą w parze z karmieniem się krwią - spuściła oczy nieco zawstydzona. - Ale choć niektórzy z nas starają się żyć w zgodzie ze sobą. Nie zabijać, nie zdradzać, nie łaknąć władzy. Jak i pewnie pośród was różne są charaktery, tak i u nas gorsi są i lepsi. Ja się nie prosiłam by zostać tym, czym jestem. I nie chciałabym by mnie potępiano na starcie za coś, na co nie miałam wpływu.
Zanim pomyślała, że za dużo gada była już przy końcu tyrady, jak nic wywołanej nerwowością. Pocierała, jedną o drugą, kościste dłonie i przygryzała dolną wargę jakby czekała ciągle na wyrok.
Gangrelka wyglądała, jakby miała zaatakować albo uciec. Niewykluczone, że jedno i drugie naraz. Tymczasem stary góral uśmiechnął się do Anny zdawkowo i wałaszka pogładził po chrapach, pełną dłonią i dość mocno, a koń poprychiwał z przyjemności. Coś w wilkołaku przypominało Annie Aureliusa. Chyba spokój, który przychodzi z wiekiem i doświadczeniem. Gdy widziało się już tak wiele, że o wiele więcej potrzeba, by w strach wpędzić.
- Co będziesz z tego miała?
-Ja? Nic - głupio to trochę zabrzmiało, jakby kłamała bezczelnie, ale przecież mówiła prawdę. - Pan kasztelan… on będzie miał. Święty spokój od swoich zwierzchników. Bo właściwie to nie doszłam do sedna o co sie rozchodzi.
Przeszli kawałeczek dalej aby mieć pozór osobności, choć Anna nie wątpiła, że wszystkie na wpół zwierzęce uszy wychwytują każde słowo.
-Gdzieś pod żywcem śpi bardzo stary wąpierz, Skrzyńskich krewniak. Budzi się on. A jak sie zbudzi to bedzie problem i nasz i wasz, a przede wszystkim prostych ludzi. Wszystko krwią spłynie.
- Nie dbamy o ludzi bardziej niż wy - przywiędłe wargi wygięły się w uśmiechu. - Nie jesteś pierwsza, co chce nas w swary wasze wplątać. Niby czemu mamy i co… za tarcze wam robić i psy gończe? Nie.
- A ci drudzy lupini tez was nie obchodzą? Po co tu są i jak długo zostaną?
Siwy wąs drgnął silnie.
-Rozmawialiście w ogóle z nimi?
- A jakże. Czymże są - zastanowił się na chwilę - zwycięstwa, gdy się pochwalić nimi nie możesz… Dostali ziemię i zamek od starszego Skrzyńskiego. W ruinie, lecz zamek jest zamkiem. Co ty masz w rękawie?
-Zamku nie mam - strapiła się Anna. Potarła środek czoła. - I w zamian za co niby ten zamek im dał?
- Za wplątanie się w wasze swary po jedynej słusznej stronie. Czyli jego - żachnął się góral.
- A wy, nie skłonni są się wplątać po drugiej słusznej stronie. Ma się rozumieć nie darmo.
- Jednak zamek się znajdzie? - trudno było powiedzieć, czy więcej w nim urazy, czy rozbawienia. - Nie, trupia panno. Jesteśmy tu od wieków. Nie dasz nam niczego, bo nic tu do ciebie nie należy. Mszczuj i jego wymuskani wielmoże to jętki, zwabione łyskiem na wodzie. Obydwoje wiemy, że podadzą tyły, gdy obowiązki, których Skrzyński będzie wymagał, zbyt im na barkach zaciążą - spojrzał poważnie w oczy Anny. - Gdy na jaw wychynie brzydka prawda, że Diabeł łaskawą ręką dary rozdaje. A w drugiej kańczug trzyma, by szczuć i gromić nieposłusznych.
-Ale nie zależy wam by ich tutaj nie było? Chyba za sobą nie przepadacie, a wilki terytorialne są.
- A czy ty się rzucasz do gardła każdemu, do kogo powolności nie czujesz?
-Nie - odparła ostrożnie Anna. - Chyba, że mam mocnych sojuszników. Pomoglibyscie, gdyby kasztelan na nich poszedł? A zapewniam, że on biegły jest w sztuce łowów i ma zacnych kompanów.
- Kasztelan rządzi wami i ludźmi. Uzna prawa jakie mamy do ziemi… to będzie o czym rozmawiać. Bo na razie to pilniej mi kierdel do zagrody zapędzić, niż palce pchać w drzwi krypty.
-Oni wam się tu, prędzej czy później staną problemem. Kasztelan moze i ich nie tknie wcale, bo dla niego są sprawą co najmniej poboczną. Ale ja mam obawy, że ona może urosnąć do sprawy poważnej i chce wiedzieć, jak bede z kasztelanem rozmawiać i go przekonywać, że warto ich stąd przegonić nim się na dobre zadomowią, czy mogę mu zaoferować wsparcie miejscowych lupinów. Bo bez niego się nie pofatyguje raczej, a z wami… kto wie. Więc tu nie chodzi o nagrody za wasz udział, ale czy chcecie zbrojne wsparcie by wyrównać szanse i ich stąd przepędzić póki jest ku temu okazja. Bo pózniej to juz sie z nimi będą użerać wasze dzieci i wnuki i w końcu to oni najpewniej was stąd przegnają.
- Tyle słów. Zbędnych całkiem - pokręcił siwą głową. - Chcecie, byśmy krew własną lali w tę ziemię? To zróbcie to, czego Skrzyńskim żal, sknerstwo czy duma wzbraniała. Żeby bronić, trza mieć czego. Na razie to równie dobrze jak przybłędy i kasztelan pognać precz nas może.
-Przekaże mu waszą ofertę - Anna pokiwali w zamyśleniu głową. - Ile tej ziemi chcecie tak konkretnie?
Opisał dokładnie, ograniczając obszar potokami i wzgórzami, których nazwy nic Kapadocjance nie mówiły, ale przyswoiła na pamięć i obiecała po powrocie na mapę jakowąś nanieść.
-Przedstawię ofertę. A jeszcze… ten Mszczuj. To młodzian ze Srebrnych Kłów, który im przewodzi? Coś więcej o nim powiesz?
- Mszczuj jest ze starszyzny. Srebrny Kieł, tak. Wielki czarownik, mówią. Rękę oddał, by władztwo mieć nad duchami.
-Aaa, czyli Mszczuj to Szary Wilk. Jednoręki. Widziałam tam jeszcze młodego szlachcica. On z Bozywojem umowę zawierał.
- Wielmożny Michał Wideradzki herbu Awdaniec - skinął góral na potwierdzenie. - Młody on jeszcze. Mszczuja słucha we wszystkim.
-Rozumiem. I dziękuję źeś mi poświęcił czas panie… - zakryła usta dłonią. - Wybacz, nawet nie zapytałam cię o miano. Jam jest Anna.
- Czarny Jiri - przedstawił się. Z czarności ewidentnie na jego czuprynie ledwie parę włosów zostało. Chyba że nie od kudłów miano wziął.
-Pomówię z kasztelanem. Gdybym miała wrócić to gdzie cię szukać, tak by mnie nikt z twoich nie zagryzł po drodze?
Kijem wskazał samotne drzewo na sąsiednim wzgórzu.
- Na gałęzi barwną chustę zawieś i w to samo miejsce wróć następnej nocy.
-Tak zrobię.
Anna pożegnała się i wróciła do Jitki. Stanęła przy boku swojego wałacha nie bardzo wiedząc jak się dostać na siodło. I z podpórką nie szło jej najlepiej, bez to już zupełna katastrofa, a nie zamierzała wierzgać wściekłe halkami i prezentować likantropom białych łydek.
-Ty - skinęła na młodego górala. - Pomożesz mi?
Młody poczerwieniał jeszcze bardziej, ale wyrwał ku niej ochoczo. Pod bacznym wzrokiem Jiriego i pogardliwym hożej panny na powrót w ludzkie ciało przyobleczonej objął kibić Anny mokrymi od potu dłońmi i podsadził ją na siodło, mamrocząc coś pod sypiącym się wąsem.
-Dziękuję - Anna posłała mu w podzięce oszczędny uśmiech i spięła konia.
Jadąc w drogę powrotna, tam gdzie czekała reszta Gabgreli czuła jak schodzą z niej nerwy i strach. Poszło dobrze, ale to właściwie było szczęście. Ślepy traf. Mogło i pójść źle a wówczas by Ołdrzych zbierał z trawy Anny rozwleczone flaki. Czemu ją Aurelius wysłał do lupinów? Musiał przecież brać pod uwagę, że Annę, miast rozmawiać, zagryzą. Nic dla kasztelana nie znaczyła? Była stratą, którą gotów był w starciu z Bozywojem zaakceptować?
-Nienawidzisz mnie? - zagaiła jadącą obok Jitkę. - Bo kochamy tego samego męża?
W odpowiedzi otrzymała nader wymowne, zimne spojrzenie.
-On cię traktuje cię jak córkę. Nigdy nie będziesz mu niczym więcej.
Jitka nie miała żadnego komentarza. Albo postanowiła zachować go dla siebie.
-Ale ja cię nadal lubię - powiedziała na sam koniec, bo chciała uciąć nim dojadą do reszty. - To nie twoja wina. To przez krew.
Do zimnego spojrzenia Jitki dołączyły zaciśnięte szczęki.

 
Asenat jest offline  
Stary 23-07-2017, 21:52   #33
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Drogę powrotną Anna spędziła w milczeniu. Nie żeby było to coś niezwykłego. Taka już była, w każdym razie w stanie trzeźwości. Może powinna się częściej upijać? - pomyślała. Ołdrzych ją chyba wolał pijaną, gdy się swobodniejsza stawała i bardziej skora do wesołości. Na co dzień niewiele w niej radości było, a tylko ciągle gdzieś myślami błądziła, dumała nad powierzonymi przez kasztelana zadaniami. Dodatkowo jeszcze po spotkaniu z lupinami znać w niej było rozdrażnienie. Wystrachała się nie na żarty a i odczuła pewien żal wobec Aureliusa, że ją pośród wilki puścił wiedząc co się stać może. I po co to wszystko robiła? Ganiała jak opętana by kasztelanowe sprawy załatwiać, a w nagrodę Ołdrzych miał dostać szlachectwo i ziemię. Czy mąż nie powinien sam o takie dobra zabiegać, zaradnością się wykazać? Najpewniej jak już splendor, i o ile, na niego spłynie i tak pianę będzie bił z pyska, że wszystko kobicie zawdzięcza, a to męską dumę mu przykurczy. Miast wdzięczności zgotuje sobie pretensje.
No to po co Aniu tak ganiasz? - ponowiła do siebie pytania. Żywot narażasz. Pewności nawet nie masz, że stronę dobrą obrałaś. Najpewniej dobrej strony nie ma tu wcale. Jest Aurelius kontra Bożywoj. I jeden i drugi nie mało ma na sumieniu, choć oboje też są na swój sposób honorowi. Nie ma złych i dobrych. Nie ma czerni i bieli, tylko przygnębiająca szarość. Wplątałaś się, Aniu, w politykę, a ta, wiadomo, jak bagno cuchnie i wciąga aż w całości pochłonie.
Zwątpienie, jak chwast,wyrosło nie wiadomo kiedy i pięło się zachłannie w górę.
- Boczysz się jeszcze? - odezwała się wreszcie do Ołdrzycha, gdy już kształt zamku Grójec zarysował się na horyzoncie. - Przepraszam, że cię precz od wiedźmy posłałam, ale uwierz, tak było mi łatwiej do niej dotrzeć.
- To nie było bezpieczne - wypluł z siebie prawdę ogólną. - Nie poradzisz sobie w razie ataku. Nie możesz odstawiać mnie jak miotły - jednak się zapieklił.
- Masz rację - przyznała przewracając oczami. - Ja byłam w błędzie. Mogło się to różnie skończyć, szczególnie tam, z lupinami. Obiecuję bardziej cię w przyszłości słuchać - dodała na zgodę sama się zastanawiając na ile mija się z prawdą. Anna gdy sobie raz coś uwidziała niechętnie zmieniała zdanie.
Skrzywił wargi, mało w nim było wiary w tę obietnicę.
- Ale, jak rozumiem, górale dali ci się nakarmić kłamstwami z ręki?
Piękne czarne brwi przysunęły się ku sobie, by się spotkać pośrodku Aninego czoła.
- Masz mnie za kłamcę?
- Mam cię za upartą niewiastę, co prze do swego - wzruszył ramionami.
- A co jest właściwe to me, do czego prę? - rzuciła retorycznie, bo temat ten ją począł dręczyć. Ale zaraz machnęła ręką, bo nie dość, że w sobie zwątpienie zasiała, niepotrzebnie żeby jeszcze Ołdrzych zaczął filozofować. Zmieniła prędko temat. - Wejdziecie na Grójec, czy zawracacie do swoich?
- Nie przepadam za Aureliusem. Ocenia mnie jak klaczkę na targu - sarknął. - Pójdziem do naszych. Schronienie choć tymczasowe, znaleźć trzeba.
Nierad był, nie leżał mu żywot tułaczy.
- Myślałam, że zajdziesz do Krzesimira, żeby ci żebro dorobił. Pomyśl o walorach praktycznych. Teraz masz serce odsłonięte, o kołek aż się prosi. Napraw to, póki jest ktoś kompetentny w pobliżu, bo wiedźma raczej problemu nie odkręci. Będę obok, Krzesimira z oka nie spuszczę.
- Nie przeszkadzało dotąd, i teraz nie przeszkadza, a my bez dachu nad głową - oznajmił, stając jej oczywiście okoniem. Tyle że to nie brak siedziby był przyczyną odmowy, a osoba tego, coby mu miał przy żywocie grzebać. Niechęć do wchodzenia w bliższe relacje z Krzesimirem wręcz ze zbójcy ściekała.
Choć uważała, że to ważne, to jednak skłonna była przyznać, że nie palące.
- Umówię was, na za parę dni. Zabieg może trochę potrwać a masz rację, że kryjówka teraz ważniejsza.
Wymamrotał pod nosem coś o upartych babach.
- Tym bardziej, że lupiny się będą kręcić w pobliżu. Bożywoj im zamek oddał w zamian za poparcie w wojnie z Aureliusem. Obstawiam, że Barwałd, bo tam zagościł, coś w podziemiach zamkowych wykopał. A noc później z kudłaczami umowy zawierał. Przekazał im coś rzekłszy “wasz jest”. Teraz wiem, że chodziło o zamek. Przekazać im musiał glejt z prawem własności. Tyle, że jak nad tym myślę, to dochodzę do wniosku, że on w ruinach nie po papier był. Sam mówiłeś, że lupiny nie mają wstępu na Skrzyńskich majątki. Zaklęcie jakieś im to musiało uniemożliwiać. A skoro zamek dał, to tam się musiał udać by czar zdjąć. Czyli wykopał coś magiją nasączonego, co lupiny odganiało. Myślę, że jakby to coś z innych ruin sobie odkopać i na Barwałd zanieść… To może by wilcy zamek i mieli, ale po nic by im on był, skoro nogą tam nie postaną?
Na usta skrzywione w kwaśnym grymasie powrócił uśmiech.
- To takie zbójeckie, że prawie moje… też będzie twoja krew przeze mnie gadać? - zaśmiał się gardłowo. - Pomysł przedni, ale jak go w życie wcielić? Znaczy, co to być może, owa rzecz czartowska?
- Jak zaczniesz po łacinie pisać, to znaczy, że mojej krwi masz w sobie więcej niż własnej - uśmiechnęła się zadziornie. - Przedmiot zaś… Pomysły mam dwa. Możemy wybrać najmniejsze z włości diabelskich i je zryć piędź po piędzi. Dwa, możemy wilkołaka wypożyczyć w nadziei, że on jakoś źródło owo wyczuje, skoro na niego magicznie wpływa. Ja w formie... eterycznej - zerknęła na Oldrzycha z ukosa niepewna czy wie co Anna ma na myśli - wpierw się tam też udam. Jakoby… bez ciała. Czasem duchy więcej wiedzą niż oko ludzkie, a i zmysły wyostrzę możliwie by nic nie przegapić. Zobaczymy co to da.
- To musi być zakopane - stwierdził - Pół roku żyliśmy na diablich ruinach, nikt nie znalazł nic. Musi być pod ziemią. I ja popatrzę. Choć po prawdzie - podrapał się po policzku - to nie wiem, czego szukać. Będzie trzeba ryć, to poryjemy - wzruszył ramionami obojętnie. - Zostajewsz w Grójcu na dzień?
- Raczej tak. Z Patrycjuszem muszę się rozmówić takoż, a okazji jeszcze nie miałam go poznać. Wątpliwa to będzie przyjemność zapewne. Po nim z Aureliuszem omówimy następne kroki.
- Jitkę zostawię ci. Nie chcę, byś była sama - upierał się.
- Zostaw kogoś innego. Jitka… nie lubi mnie - w głosie nie było znać, że żal jej z tego powodu. - Kocha cię, ty jej nie. Gniewem to w niej rośnie, a przeciw komu się kieruje to chyba oczywiste.
Na to nie odrzekł nic. Przy pożegnaniu objął Annę czule, ustami czoło musnął i kazał obiecać, że będzie czujna przy kasztelanie.
Od kolumny zaś oderwał się Libor i podążył za Anną.

***

Matka Agapia na pytanie Anny, czy Patrycjusz obecny i czy nawiedzić go można, spiorunowała Kapadocjankę spojrzeniem godnym przeoryszy stojącej na straży cnót wszelakich swych owieczek.
- Ależ oczywiście, posłużę ci za przyzwoitkę.
-Nie trzeba - uznała autorytarnie Anna i minąwszy Agapię poszła dalej sama. - Nie kłopoczcie się, znam drogę do jego komnat.
Ghulica sapnęła oburzona, dreptała za Anną jeszcze przez kilka korytarzy, atakując Kapadocjankę na przemian wizjami tego “co ludzie pomyślą”, jakby to obchodziło którąkolwiek z nich, oraz “co powie Aurelius”, co było jednak istotne.
Pochód powstrzymały drzwi, uchylone tuż przed nosem Kapadocjanki. Czmychnęła przez nie służka, przytrzymując na piersiach rozplątany gorset sukni. Na karku miała ślady kłów, ciągnął się za nią zapach rozkoszy i krwi.
- Dziękuję, Agapio - Graf Baade miał mocny, nieznoszący sprzeciwu głos. - Przynieś nam napitku. Pani - jego ukłonowi nie brakowało niczego. Ani wdzięku, ani elegancji, ani szarmanckości. Tylko samemu grafowi zdecydowanie brakowało butów i koszuli.
Anna nie przyszła tam całkiem bez przyzwoitki. Minęła próg i przytrzymała otwarte drzwi dla Libora.
-Grafie - powitała go zdawkowym dygnięciem. - Wybacz, że przerywam rozrywki. Jestem Anna. Może kasztelan o mnie wspominał. A to Libor.
Jego niekompletnego przyodziewku zdawała się nie zauważyć.
Patrycjusz wyciągnął dłoń, zapewne zamierzając powitać Annę pocałunkiem w rękę. Tymczasem Libor wyminął go w drzwiach bez słowa. Anna widziała, że obchodzi komnaty Ventrue, zaglądając w kąty. I wzbudzając pewną nerwowość i niesmak w szlachetnym grafie.
- Zdaje się, iż jeszcze niewytresowany - skomentował, nim musnął wargami Aniną dłoń.
Libor zaś skończył szukać wyimagiwanych wrogów, odsunął krzesło przy stole, strzepnął niewidzialne paproszki z siedziska i zamarł w bezruchu w oczekiwaniu na Annę, pomnik lojalności.
-Nie wiem czy wy, Patrycjusze, tresujecie sobie przyjaciół, ale ja tego nie czynię - Anna poczekała aż graf odklei usta od jej dłoni i zasiadła obok Libora, wskazawszy miejsce naprzeciwko. - Spoczniecie? Mam kilka pytań i błogosławieństwo kasztelana aby pytać właśnie.
- To oficjalne spotkanie? - skrzywił się Ventrue.
- Nieoficjalne z mości grafem bywają raczej niestosowne, więc chyba tak. Tak sądzę - odparła Anna z cierpką nutą.
- Pani nalega na pełniejszy strój - odezwał się nieoczekiwanie i twardo Libor zza oparcia krzesła Anny, a gdy graf skłonił się, skonfudowany, i przeszedł do sąsiedniej komnaty przyodziać się przystojniej, Gangrel przysunął pod oczy Anny pergamin.

Prócz tytułu miecznika żywieckiego i wiosek proponowanych interesuje mnie żywotnie władztwo sądownicze nad rodziną w ziemi żywieckiej, pod wielmożnego pana wyłączną jurysdykcją. Jednakowoż….

Tu list się urywał.
Anna przebiegła okiem po tekście, doszła do końca i odłożyła na miejsce.
-Tedy kasztelan o mnie wspominał? Czy mogę liczyć na współpracę z grafem?
- Oczywiście - zapewnił Baade. Wyłonił się z alkowy w czarnym kaftanie, z lokami przygładzonymi porządnie i skrzącym spojrzeniem i choć wyglądał nader przystojnie Anna zrobiła to co zazwyczaj, udała że nic niezwykłego nie widzi, bo kobiety pokroju sopli lodu niewiele przecież porusza.
-To list do Bożywoja, prawda? Kupić cię już chce, nic dziwnego - wyrzuciła z pretensją, i było to moze podszyte zbyt dużą emocją. Najlepszą ponoć obroną jest atak, tak Anna gdzieś kiedyś wyczytała.
- Reprezentuję tu władzę krakowskiego księcia. To pewna, że kupić chce.
Mimo wszystko musiała zdobyć się choć na nutkę podziwu. Hugon miał nerwy ze stali. Nawet nie drgnęła mu powieka.
-Aurelius ma się rozumieć, świadom jest tych negocjacji?
- Dowie się, jak będzie o czym mówić. - Graf przetrząsnął pergaminy na stoliku, jeden wydobył, zerknął na niego i pozwolił sobie na rozczarowany, bezradny uśmiech. - Bo na razie to jeno zaloty.
- Jak się z panem Bożywoj Skrzyński skontaktował? Zdaje mi się, że rzadko mości graf komnaty opuszcza - ciągnęła ofensywę Anna. - Przecie na Grójec diabeł nie przybył.
- Skąd takowe mniemanie? - Hugon uniósł brew. - Widzę, że i do ciebie, pani, dotarły plotki. Krzywdzące i bezpodstawne. Mam zgadnąć, kto ich źródłem? Przechylił się na swym miejscu, by dłonie ułożyć na pergaminach tuż obok rąk wampirzycy.
Anna spojrzała na niego jak na dwugłowe ciele.
-Masz mnie panie za głupią bo jestem niewiastą? Sam wpierw przyznajesz, że z Bożywojem prowadzisz negocjacje, listy wymieniasz - biały paluszek postukał w dowód rzeczowy - i mówisz mi, że to plotki iż się pan Bożywoj z tobą skontaktował. To jeśli nie on to kto te zaloty zaczął? Wielmożny graf je zainicjował?
- Jak każda niewiasta - uśmiechnął się drapieżnie - pięknie wyglądasz zagniewana. Przesiadl się na krzesło bliżej Anny. - I w gniew wpadasz bez nijakiej przyczyny. Plotki rozpuszczane przez kasztelana głoszą, jakobym nigdy alkowy nie opuszczał… więc nie. Zdarza mi się takoż w odmiennym anturażu.
Anna faktycznie nie była rada, że się tak łatwo dała sprowokować. Może to była podświadoma taktyka na mężczyznę o reputacji amanta? A teraz gdy się jeszcze bliżej znalazł znów zesztywniała. Nie radziła sobie ze sprzecznościami jakie dyktują jej ciało i umysł. Pierwsze ogarniała pewna aprobata względem powierzchowności grafa, drugie zaś odraza do jego rozpustnego i aroganckiego sposobu bycia.
-Następnym razem gdzie się waść przesiądziesz? Na moje kolana? Starczyło zostać po przeciwnej stronie stołu, chyba ze mi jakieś tajemnice chcesz do ucha wyszeptać - zwyczajowy chłód Anny zyskał w spotkaniu z grafem coś więcej. Otoczkę ze stali.
- Może - zaśmiał się nieoczekiwanie - A może między kolana. A może pod stopy… któż to wie, na pewno nie ja.
Oczy Anny zrobiły się wielkie jak spodki. Nie była pewna jak zareagować na taką poufałość, postanowiła więc ją zwyczajnie zignorować.
-Ponawiam pytanie. Jak Bozywoj sie z panem skontaktował?
- Zgaduję, iż podobnie jak z tobą?
Libor za plecami Anny zachrząkał, jakby coś mu w gardle utknęło. Możliwe, że instynktowny komentarz.
-Nie przypominam sobie grafie, abyśmy przechodzili na ty - wtrąciła i wystosowała kolejne pytania. - Mnie odwiedził w domu, ale skoro ty mieszkasz na Grójcu tedy pytam sie, czy miał czelność tutaj cię odszukać?
- Och nie, w karczmie w Żywcu, gdzie mam w zwyczaju zachowywać się niestosownie - ostatnie słowo smakował z przyjemnością podobną krwi.
- Co dokładnie ci zaproponował?
- Ziemię, tytuły, pozycję, kobiety. Niezbyt był oryginalny, szczerze mówiąc, acz niewątpliwie hojny. Tak to z nami bywa. Najbardziej rozrzutni jesteśmy w dawaniu tego, czego nie mamy. Między nami mówiąc, wampierze to obrzydliwe dziwki. Im zaś szlachetniejszego urodzenia, tym paskudniejsze.
-Zawierzę na słowo… - Anna skrzywiła i tak już wygięte w zniesmaczeniu usta. - I odmówił mu pan, ale nie dość stanowczo skoro wymieniacie korespondencję z ofertami. Inaczej mu waść dodatkowo podpadł? Za kulturalnym uśmiechem nie czaił się jakiś spisek? Plan przebiegły, który Bożywoj mógł odkryć?
- My, Patrycjusze, wielką wagę przykładamy do fasadowości. I detali w tej fasadzie.
Uśmiechał się nadal. Dość kulturalnie. Nie przestał nawet wtedy, gdy nachylił się, by zajrzeć Annie w dekolt, i między nich spadło ramię Libora.
- Wystarczy dworskich gierek - warknął Gangrel.
Anna po prostu wstała, zafurkotała spódnicą i przesiadła się na przeciwko, tak by rozdzielał ich z grafem stół.
-Proszę być poważny, bo z poważną sprawą przychodzę - syknęła Anna zimno. - Bożywoj Skrzynski chce pańskiej śmierci, więc proszę mi rzec łaskawie, czym sobie waść na jego zainteresowanie aż tak zasłużył? Spośród wszystkich służących pod Aureliusem on chce zabić akurat pana i zleca to bardzo niebezpiecznemu zabójcy, zaciągając niemałe długi. Jaki jest powód?
Zaskoczenie sprawiło, że na moment opadła z Hugona maska bawidamka. Nawet rysy mu się zmieniły, poniekąd na lepsze. Z napięciem i refleksją bardziej mu było do twarzy niż z pełnym wyższości uśmieszkiem uwodziciela.
- Skąd to przypuszczenie? Najął na mnie Aureliusa? Nie stać go…
-Nie, nie jego. Kogoś innego - Annie jakby ulżyło bo dotarło do niej, że więcej w zachowaniu Baade’a pozorów niż prawdziwej natury. Graf nosił maskę, która czyniła go niepozornym wrogiem. Sprytne. - Nie pytaj kogo bo powiedzieć nie mogę. Przekonałam jednak tę osobę, by nie przyjmowała kontraktu. Inna sprawa, że gdy Bożywoj odczeka swoje i rezultatów nie będzie, zapewne najmie kogoś nowego.
Przyglądał się jej, głowę chyląc raz w jedną raz w drugą stronę, jakby się chwiały szalki wagi, na której ważył, czy w słowach Anny więcej prawdy czy kłamstwa.
- Zapewne winienem być wdzięczny? - przysiadł się znowu obok.
-Ja nie zamierzam dyktować, co waść winien odczuwać, a czego nie - Anny głos nieco złagodniał, gdy Baade zrzucił natarczywą maskę adoratora. - Umowę mam z Aureliusem, nie z panem. Abym się wywiązała z zadania muszę zbierać informacje i je złożyć w całość, jak klocki. Proszę więc o szczerość. Czemu Bożywoj chce panu śmierć zgotować?
- Domyślać się jeno mogę. I nieco mnie bawi ta sytuacja. Zapewne jestem złym… człowiekiem.
-Proszę rozwinąć, bo niewiele rozumiem. Dlaczego to pana bawi?
- Podejrzał twoje sekrety? - nachylił się lekko i wzrokiem wskazał kobiece wdzięki Anny. - Nie o tych mówię.
Anna znów ciasno zwarła usta i gniewnie pokręciła głową.
-A więc wracamy do początku? Znów będzie mnie pan wprawiał w zakłopotanie? Jeśli to strategia bym już sobie poszła, to muszę pana rozczarować. Nie ustępuję łatwo.
Podniosła się. Przemaszerowała trzy kroki i opadła na krzesło po przeciwnej stronie stołu.
-Może i zajrzał, ale moje sekrety są nic niewarte. Większość o nich wie. Dlaczego to pana bawi? - ponowiła pytanie.
- Dlaczego wyperswadowałaś zabójcy wrogie zamiary? - odwdzięczył się graf.
- Mówiłam, mam umowę z Aureliusem. A tyś jego doradcą. Jesteśmy chyba po tej samej stronie? Wyprowadź mnie z błędu jeśli tak nie jest.
- Zatem zdefiniuj stronę, Anno… jeśli to wspólny cel, to Aurelius i Bożywoj walczą po tej samej stronie - wzruszył ramionami leciutko, i równie leciutko się uśmiechnął. - O którym to chichocie losu wspominam, byś się ze mną wspólnie pośmiała, skoro już zratowałaś mój plugawy, występny żywot.
-Jak to walczą po tej samej stronie? -Anna zupełnie się zgubiła. - Ułożyli się?
Pokręcił głową z rozbawieniem.
-Widzę, że bardzo pana bawi moja niewiedza - Anna poczuła jak się w niej gotuje. Graf rzucał jej do stop zagadkę i cieszyły go Anny nieudane z nią zmagania. Wstała gwałtownie i ruszyła do wyjścia.
-Dobrze, niech się pan śmieje, a żeby panu od tej wesołości wątroba zgniła.
Na to już wybuchnął serdecznym śmiechem.
- Dąsasz się jak urodzona dama - wydusił pomiędzy jednym a drugim atakiem wesołości. - Aureliusa i Bożywoja podchody mnie bawią, nie twa niewiedza. Wybacz. Dziękuję za pomoc, choćby i nie dla mej wyręki obliczoną. Miło cię było wreszcie obaczyć.
Anna zatrzymała się w progu.
-Masz rację, nie urodziłam się damą. I dzięki Bogu, bo skoro nikt nie ma wobec mnie żadnych oczekiwań, mogę sobie pozwolić na komfort szczerości. Nie lubię pana, grafie Baade. Jest pan sprośny, arogancki, nadęty i
gładki ze jak wykastrowany. I jeśli jeszcze raz spróbuje pan na mnie użyć swych patrycjuszowkich sztuczek to przysięgam, kończyna panu uschnie, podkręca się i odpadnie.
- Następnym razem będę sprytniejszy - roześmiał się ponownie, groźba spłynęła po nim bez śladu. - I niezmiennie rad, że planujesz dobierać się do moich… kończyn - w kolejnym uśmiechu obnażył zęby, i nie wyglądało to kurtuazyjnie. - Biegnij do Nosferatu. Na pewno ma jakieś sprawunki.
-Nie omieszkam się poskarżyć - powiedziała, a w zasadzie warknęła, bo i jej kły urosły w ustach za głosem instynktu. Popatrzyła jeszcze chwile na Ventrue, jakby z rozmysłem przedłużała odejście. Zajrzała w aurę grafa, a w tej dominowało pełne satysfakcji rozbawienie, ale gasło pomału, zastępowane koncentracją.
 
Asenat jest offline  
Stary 25-07-2017, 15:03   #34
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Od grafa Baade prostą drogę Anna obrała do komnat Aureliusa. Zapukała i odczekała, aż jej kasztelan zezwoli wejść. Libora z sobą wzięła bo i nie przychodził jej do głowy powód, czemu miałaby go odsyłać. Oldrzychowi obiecała, że będzie uważać. Nie sadziła co prawda, że coś jej grozi ze strony kasztelana, ale jakby Liborowi zabroniła iść mógłby do dziwnych wniosków dojść, po co sam na sam zostają, a Gangrele w gorącej wodzie kąpani. Po co ryzykować, jakie wieści hersztowi przekaże.
- Pani Anno - powitał ją Nosferatu, sięgając w głębiny szuflady po butelkę. - Liborze - tylko tak skomentował obecność Gangrela stojącego za wampirzycą.
Rozsiadła się więc na krześle, a właściwie się w nim zapadła. Drobna, blada i jakaś przygaszona, z miną wykrzywioną w podkówkę.
-Posłałeś mnie panie pośród wilki. Posłałeś bez wahania, wiedząc jakie to niebezpieczne. Mogłam zginąć, ale trup mój nic by cię nie przejął. - Oplotła piersi rękami jak skrzywdzona dziewczynka, którą się zresztą czuła. Bezbronną i nieskuteczną. - A ja, głupia, ci zaufałam.
- Uważasz, że obarczyłem cię zadaniem ponad twe siły? - kasztelan uniósł brwi w zdziwieniu, butelka zamarła w pół drogi do pucharu Anny.
-Aaa, sprytne - Anna na moment się zaśmiała i pomachała palcem. - Bierzesz mnie pod włos, bo wiesz jaka jestem z natury. Zawsze sobie radzę z zadaniami - podkreśliła każde słowo w tym zdaniu. - Aż sobie pewnie kiedyś nie poradzę, ale na refleksje będzie już za późno. Ale nie jestem wojownikiem. Mogę dla ciebie knuć i szpiegować, zbierać informacje w mniej lub bardziej bezpieczny sposób, ale nie wymagaj więcej bym stawała oko w oko z potworami, bo pomyślę znowu, że masz mnie za niewiele więcej niż własnego ghula. Jeden w tą czy w tą, żadna strata.
- Gdybym uważał, że wojownik sprawdzi się lepiej, posłałbym Hugona. Albo własnego ghula, co wprawny w walce. Nie zrobiłem tego, bo wiem, że by nie wrócili. I tak samo ich poślę, nie ciebie, gdy wiedzieć będę, że ciebie spotka śmierć i porażka, a oni wrócą, ugrawszy cokolwiek - omiótł ją spojrzeniem. - A świat pełen jest potworów… ja jestem jednym z nich.
Nalał jej do pucharu, potem do własnego sycąc oczy widokiem powolnego potoku gęstej krwi.
Anna potarła palcem czoło, nadal schowana w kryjówce wątłych ramion.
-Czy my jesteśmy po właściwej stronie? - zapytała z wahaniem. - Stary Skrzynski to potwór, który będzie bezmyślnie mordował jak ze śpiączki wstanie i my go mamy powstrzymać żeby zła nie poczynił?
- Nie jest jagniątkiem - kasztelan skrzywił wargi. - Od kiedy krzyż tu przyjęto, stał za każdym buntem przeciw nowym porządkom. Bo władza może być jedna jeno. Jego. Kto przed nią nie klęknie, ten ginie. Podobno Tzimisce niczego nie cenią nad ziemię. Ta ziemia odetchnęła, gdy zasnął. Zemrze, a będzie mogła oddychać swobodnie.
-Czemu pan Bozywoj tu przyjechał? Rządy przejąć czy ojca ratować? Może jemu za jedno co się ze Śpiącym Wężem stanie… Ziemia na pewno mu ważna skoro za plecami brata tu przyjechał. - Zamyśliła się. - Czy te zamki to w ogóle nadal jego są czy twoje? - bez zastanowienia przeszła z kasztelanem na ty.
- Rządził od kiedy Zoltan zasnął… czy walczyłby o odzyskanie schedy, by ją ojcu zaraz u stóp złożyć? - zastanowił się Aurelius. - Ciężko powiedzieć, czy lojalność wygra w takim starciu, czy własne ambicje. Zaś zamki… niestety, w większości powróciły do Bożywoja. Przynajmniej na papierze. Prawda papieru zaś bywa insza niż to, co obaczyć można na własne oczy. Grójec oficjalnie i faktycznie nadal należy do mnie.
-Czyli prawdę Gryfitka rzekła, że się w Krakowie już papiery podpisują - było to zawodem dla Anny jakby z Toreadorką przegrała w jakiejś grze. - Bo on, Bożywoj znaczy, jeden z zamków oddał wilkołakom. Myślę, ze Barwałd. Przewodzi in Mszczuj, ze Srebrnych Kłów. Lupinska szlachta. To ta wataha, która Pężyrkę w ziemię wgniotła. Ja myślę, że im się nie wolno tutaj dać zadomowić. Bożywoj obsadza swoimi sojusznikami okolice. Prawdę rzekł ci, ze cię w wojenne tany zaprasza i chyba w tej chwili mamy na tej biesiadzie przewagę jego gości.
- Ciekawe, co z owymi lupinami nie tak… skoro zgodzili się na tak ścisłą współpracę - uśmiechnął się kasztelan, ale dopiero po dłuższej chwili.
Anna tymczasem doszła do kasztelańskiego biurka, z kielicha pociągnęła, a z łykami krwi spokój do niej wracał.
-Mapę państwa żywieckiego poproszę.
Poprzesuwał szpargały i rozłożył rulon na blacie, przyciskając kielichami i butelką.
Anna recytowała wymieniane przez Jiriego ziemie, próbowała je na mapie znaleźć i oznaczała ich granice małymi ptasimi kostkami wyciąganymi z kieszeni.
-Te ziemie chcą miejscowe lupiny na własność. Żeby się bić u twego boku, chcą mieć za co. Jest ich około dziesięciu sztuk. Znacznie mniej nich tych pod Mszczujem, ale to i tak cud, że ze mną w ogóle rozmawiali. Ja bym ich na twoim miejscu kupiła. Każda para szponów się liczy w tej walce co się może szykować, a sam mówiłeś, że miejsca tu nie zagrzejesz. Zadanie wypełnisz i odjedziesz. Niech ci co przejmą domenę się potem tym martwią.
Kasztelan na boku nazwy sobie spisywał skrzętnie.
- I wnioskujesz, że słowa dotrzymają?
- Tak sądzę. Choć spisać bym radziła wszystko na papierze. Poza tym im też nie w smak, że obca wataha zasiedliła ich okolice. A właśnie… A propos watahy i ich zamku. Ołdrzych mi mówił, że każda z twierdzy Skrzyńskich w jakiś magiczny sposób nie pozwalała lupinom się do nich zbliżyć. Obstawiam, że za sprawą jakiegoś zakopanego w ziemi czarowskiego przedmiotu. Myślę, ze Bożywoj po to na Barwald się udał, by go wykopać. No i sobie myślę wreszcie, żeby Gangreli wziąć i zryć tereny wokół najmniejszej z posiadłości Skrzynskich. Gdyby tą rzecz znaleźć i zakopać obok Barwałdu… To wilkom po nic by były włości.
- Wielce to sprytne - pokiwał głową - lecz czy sił nie odciągnie od głównego celu?
-Akurat głowę przewietrzę i pomyślę, jak dalej temat Śpiącego Węża ugryźć. Bo utknęłam w ślepym zaułku - przyznała niechętnie. - No i inne sprawy ciągle wypływają i chcąc nie chcąc myśli im poświęcam. Z panem Baade się właśnie poznalim. Bardzo był rozbawiony waszymi z Bozywojem podchodami. Pewni jesteśmy, że graf to w ogóle sprzymierzeniec?
- Z rozkoszą by mnie wygryzł. I gdy nic mnie tu już trzymać nie będzie, ugryźć się pozwolę. Patrycjusze robią się szalenie wdzięcznymi osobnikami, gdy coś im się uda i po ich myśli idzie - wzruszył obojętnie ramionami
-Ale Bożywoj chce go jawnie kupić. Oferuje mu ziemie, tytuły…. A graf z nim negocjuje. Korespondencję wymieniają za twoimi plecami! - Annę taka nielojalność ewidentne oburzała. - To chyba nie jest w porządku? Jest twoim doradcą! Twoim, nie Skrzyńskich, nie klanu Patrycjuszy. Może źle zrobiłam, że udaremniła zamach na grafa Baade? Nie widzę, żeby był nam w czymkolwiek użyteczny.
- Zdaje się - rzekł kasztelan. - Żem ich obydwu nie docenił… co w przypadku grafa jest nawet zabawne, ale przy Tzimisce niewybaczalne… dam ci ludzi, niech kopią wokół ruin, które wybierzesz. Przyjrzyj się Hugonowi, jeśli będziesz mieć okazję. Byłbym niepocieszony, gdyby mi w newralgicznym momencie wbił kołek w plecy.
- Już się przyglądałam. Mam podejrzenie, choć nie poparte dowodami, że nie jest szlachcicem z urodzenia. Dla Ventrue, gdyby wypłynął taki skandal, to chyba koniec kariery. Ale jak rzekłam, to domysły i sięgnę po tą kartę tylko gdy przyszpili nas sytuacja. Drugi jego sekret dotyczy… ciebie. Co to znaczy, ześ jest przychylny młodym? I dlaczego Baade zakopał tą informacje tak głęboko w swej głowie?
Opisała mu w szczegółach tamtą scenę. Młodego wampira, krzesło-tron, wystrój pomieszczenia.
-Kim jest ten, co mu graf jest lojalny?
- Bardzo starym Ventrue - westchnął kasztelan. - I zazdrosnym o posiadaną władzę i dominium. Nie chcę cię w to mieszać, Anno - zgubił oficjalną “panią”. - Dobrze, że mi powiedziałaś, ale w takim razie… nie mów więcej z grafem o tem. To ciebie nie dotyczy, przynajmniej nie na razie, i nie bezpośrednio. Masz własne zgryzoty, nie będę dokładał ci moich.
-Gdybym mogła pomóc, pomogę - zapewniła i wsparła obietnicę ciepłym dość uśmiechem. - Ale zostawmy na razie grafa. Mamy jeszcze inne sprawy do omówienia. Dobrą nowiną jest nieoczekiwany sprzymierzeniec. Ale tutaj muszę wpierw prosić o danie mi słowa, że tej osoby, Aureliuszu, nie skrzywdzisz. Bez względu czy wam się ułoży, czy nie, pozwolisz jej potem odejść w spokoju.
- A czemuż krzywdzić miałbym? - zdziwił się Nosferatu i chyba lekko uraził. - Może nie wyglądam pod maską na anioła, i zdarzyło mi się to i owo w nocach mych popełnić, ale nie jestem też wściekłym psem, co gania wokół z pianą na pysku, gryząc co popadnie.
-Ale nie zaprzeczysz, że łowy napełniają cię szalonym podnieceniem. Widziałam ten błysk w oku jak pojechałeś na niedźwiedzia. Nie wiem czym dokładnie jest twoja sfora, ile was jest, na co polujecie i dlaczego, ale myślę, że mogłaby najść cię ochota by pognać za niecodziennym trofeum. Nie wiem, dlatego proszę o danie mi słowa, bo osoba ta jest mi w pewien sposób bliska.
- Dobrze - Aurelius jak już podejmował decyzje, to szybko i konkretnie. - Na sto lat.
-Co? Jak to na sto? - Anna nie wyglądała na pocieszoną. - Dożywotnio, jeśli nie da ci powodu byś miał do niej urazy.
- Sto. I tak długo, na względzie mając, że świat pędzi coraz szybciej. Pakty i granice, nie tylko te ziemskie, ale i te tutaj - popukał się palcem w głębokie zakole czoła - przesuwają się coraz dalej i dalej. Sto i nie pytam, czy ta persona wystąpi przeciw mnie. Sto, tak wiele, bo ty o to prosisz.
Anna posmutniała, usta złożyła w ciup.
-Mnie za sto lat też byś upolował gdyby taka była potrzeba, bez względu na to co jest dzisiaj?
- W naszym przypadku wiek to za mało. Chyba że udałoby ci się naprawdę mocno zaleźć mi za skórę - wzruszył ramionami, ale otaksował Annę szybko. I dziwny miał wyraz twarzy. - I bym nie wybaczył.
-Jestem lojalna - Anna uniosła się honorem. - Stronę twoją obrałam i jak dotąd, zdaje się najwięcej robię dla ciebie spośród tych zastałych trupów umoszczonych na żywieckim poletku.
Sięgnęła po puchar by dać sobie chwilę na zebranie myśli. No to ich podsumowała… Ale rzeczywiście nie przypadł jej do gustu żaden wąpierz z okolic Żywca. No może poza Aureliusem i Oldrzychem, ale i z nimi nie dogadywała się łatwo. Libor jej nie lubił, Jitka nienawidziła, Gryfitka sprzedawała fałszywe uśmiechy, Kolomban jej groził, Hugon widział tylko Anny dekolt, Pężyrka przejawiała jawną wrogość a Bożywoj… ten to aż dziw, że Annie nie doprawił trzeciej ręki. Czy z nimi wszystkimi było coś nie tak, czy przyczyną była jednak Anna? Od swojego przybycia nic tylko robiła sobie wrogów? Zerknęła na podejrzanie cichego Libora jakby w jego oczach miały czaić się odpowiedzi. Gangrel odwzajemnił spojrzenie z całym stoicyzmem, w jaki uzbroił go pobyt na dworze wielmożnego pana.
-Sto lat i przyjmiesz tę osobę do swej sfory - podjęła temat. - Wtedy będziesz miał mocnego sojusznika i kompana do walki, a ja pewność, że połączy was lojalność i wspólnota. Po stu latach co się już między wami zadzieje, wasza sprawa.
- To, jak już ci kiedyś rzekłem, pani Anno… nie zależy jeno ode mnie. Niemniej wierzę w twój instynkt i przychylam się. Obiecać wszelako mogę tylko to, że za tą personą przemówię. Ktoż to zatem?
-Stara wampirzyca z tej co ja linii krwi, a dokładniej linii kapadocjanskich strażniczek. Ma ze Skrzynskimi własne zaszłości. Bożywoj próbował ja kilka nocy temu nająć do zabójstwa grafa Baade.
- Przyda się zatem… Bożywoj zbyt mocno wierzga i trzeba go przyciąć, najlepiej o głowę. I pomyśleć, że miałem go za rozsądnego. Noce są ciemne i pełne zawiedzionych nadziei - przewrócił melodramatycznie oczami, ale uśmiechnął się zaraz. - Nie turbuj się tym, pani Anno. Krewniaczce swej rzeknij, że z nią pomówię. Ludzi dam, byś ich do ruin które wybierzesz pokierować mogła na poszukiwania. Ty zaś odpocznij… i do poszukiwań Zoltana wróć. To sprawa najważniejsza.
- A lupiny? Iść z nimi ugodę zawrzeć?
- Tak… lepiej by zrobił to ktoś, kogo zaakceptowali na tyle, by taką ofertę wysunąć. Rzecz jasna… o wszystkich tych ziemiach nie może być mowy, choć kusi mnie, by memu następcy zostawić takie zgniłe jajo. Agapia przyniesie ci mapę z moją propozycją.
-Rozważam jeszcze jedną myśl. Aby mieć większa pewność co do lojalności lupinow. Ich przewodnik stada jest już stary. A był ongiś ghulem Bożywoja, co go wstydem napawa. Może by go przekonać by krew spił moją? Nie zdradzi wtedy tak gładko.
- I chcesz go przekonać do czegoś, co go wstydem i wstrętem zapewne napawa? - zdziwił się kasztelan. - Czemu miałby zgodzić się?.
-Życie mu to jednak wydłuży, siłę jeszcze wzmocni. Ziemia przejdzie w ich ręce, a my niewielkie mamy gwarancje ich lojalności. To je podniesie.
- Próbuj… lecz bacz, byś nie zaprzepaściła tego, co już masz w ręce, chcąc więcej - ostrzegł, mając wyraźnie jakieś obawy i obiekcje.
-Radzisz bym porzuciła tą ewentualność? Bardziej może zaszkodzić niż pomóc? - Anna postukała palcami w blat biurka. Chyba nie oczekiwała odpowiedzi, po prostu układała sobie w głowie plany i strategie.
- To na koniec… - przekrzywiła głowę wypatrując reakcji Nosferatu na jej słowa. - Sobie umyśliłam, czy byś nie zezwolił Oldrzychowi na dwójkę nowych dzieci.
Wzrokiem skoczyła na Libora i z powrotem, nie do końca rada, ze o jego uszy sie ta sprawa obija, ale skoro już tu był, to niech i był.
-Gangrele to brać stadna. Im więcej sztuk tym większa siła watahy. A Ołdrzych po naszej stronie jest i jak dotąd się spisuje. Pracowitością i rzetelnością. Ufam mu. A jeśli i ty ufasz mnie, to zezwól. Większa jego siła, to większa twoja siła.
- Do tego musiałby być lojalny wobec mnie… bez pośredników, choćby i najbardziej zaufanych. Albo dołączyć do sfory. A do tego, wybacz, moja droga… niewątpliwie wiele ma talentów, ale tutaj miejsca dla niego nie będzie.
-Myślę, że i on by tego nie chciał - Anna miała dziwne niepokoje w związku z ową sforą. I sama lękałaby sie obecnością w niej Oldrzycha. - Ale sam mówiłeś, że za uczciwą pracę i lojalność należy nagradzać. Daj mu coś, by się poczuł doceniony.
Znów przyfilowała na Libora. Kusiło Annę by go wyprosić, ale wtedy straciłby szczątki ufności względem niej.
- Poczyniłem już stosowne kroki - kasztelan odchylił się na krześle, dłonie splótł na płaskim brzuchu. Wyglądał na zadowolonego. - Acz… mogę dopisać jeszcze sugestię posiadania progenitury. Na stanowisku mu się przyda, a lepiej, gdy pozwolenie wyda księżna, nie podrzędny kasztelan.
-To wspaniałomyślne, ale… w Żywcu? - strapiła się. - Skoro Skrzyńskim wracają tu wpływy a i odzyskują ziemię, jesteśmy w tym miejscu spaleni obrawszy twoją stronę. Myślałam, że jak skończysz tu swą misję, skończymy i my i nas stąd zabierzesz tak, byśmy ze Skrzyńskimi minęli się w progu. Oni nam tego nie darują. Bożywoj mnie już odwiedził, a dam mu znacznie więcej powodów do nienawiści gdy znajdę Zoltana.
- Dajże spokój z Żywcem, pani Anno - machnął lekceważąco ręką. - Nawet jeśli tu kamień na kamieniu zostanie, to jest to miejsce dla ciułaczy pokroju Kolombana, nie kogoś takiego jak ty czy Gangrel. Wam przeznaczyłem Pragę - na ustach kasztelana zagościł na chwilę nostalgiczny uśmiech. - Wspaniałe, ludne miasto. Kiedyś się tam zakochałem…
-Pragę... - wyszeptała w ślad za nim jak zaczarowana. - Słyszałam o tamtejszych alchemikach...
Usta Anny wykrzywił rozanielony uśmiech.
-W takim razie wracam do pracy. - Dopiła kielich i zwinęła pod pachę oznaczoną mapę. - Gdy się pojawi coś nowego dam, ma się rozumieć, znać. Ach, i czy mogę dziś w Grójcu przenocować? Nie zdążę już do domu wrócić.
- Agapia zadba - Kasztelan z ulgą zrzucił potrzeby lokalowe młodej wampirzycy na ramiona swej ghulicy. - i zaprowadzi. Rad cię byłem widzieć. Szkoda, że po tej żywieckiej przygodzie drogi nasze się rozejdą.
-Rozejdą? A ty… pan - zdała sobie sprawę, że się zapędziła w dzisiejszych rozmowach ku niestosownej poufałości. - nie jedzie później do Pragi?
- Obawiam się, że obowiązki wezwą mnie na zachód. Ale może odwiedzę cię, jeśli pozwolisz - podrapał się po policzku. - Czy mamy coś jeszcze do ustalenia?
-Nie, i tak już dość czasu kasztelanskiego zagrabiam. A odwiedzić mnie będziesz musiał koniecznie. Biorę to za obietnicę.
 
liliel jest offline  
Stary 28-07-2017, 09:00   #35
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

- Radem, że doceniają tu me talenta - nachylił się do dłoni Anny i na poły ucałował, na poły powąchał. - Doceniają twoje? Ja bym docenił.
Celę miał małą i skromną, ale sam promieniał królewską urodą i królewskimi manierami, adorując Annę dworsko i subtelnie, ale i ciążąc wyraźnie ku jej białym nadgarstkom.
-To zależy jakieś me talenta dojrzał - Anna dłoni nie zabrała, pozwalała mu ją oglądać i wąchać jak półmisek z pieczystym. W jakiś sposób ją to jednocześnie bawiło i sprawiało przyjemność, a obie z tych rzeczy nader rzadko się Annie przytrafiały dlatego delektowała się chwilą.
- Kiełznanie dzikich stworzeń i władców tego świata… a przynajmniej tych świata skrawków, którymi Bóg czy los zechcieli nas doświadczyć - smukłymi palcami wodził wokół kostek nadgarstka. - Gdybym był rzeźbiarzem, to bym w kamieniu uwiecznił. Cóż począć, gdym materię ciała nauczonym dotykiem kształtować .
-I robisz to wspaniale - wyraziła uznanie i przekrzywiła głowę jakby go oceniała. - Kasztelan cie nie karmi czy po prostu lubisz odmianę?
- Zdradzę ci sekret - uśmiech mu się pogłębił, palce zawędrowały pod koronkowy mankiet rękawa - Niewiasty są doskonalsze, a wszak ku doskonałości dążyć należy.
-Jak długo juz ghulem jesteś? I czy czyimś w ogóle, czy zawsze wolnym duchem?
- Cóź… - puścił jej rękę, przysiadł na nodze pod siebie podwiniętej, dłonie splótł na kolanie. - Był czas, kiedym poza Bożywojem świata nie widział. Znać i największe ognie wypalić się mogą… - mimo wszystko w jego głosie pobrzmiewała nostalgia i tęsknota. - Długo. Gdym się urodził, władał Bolesław Mieszkowic i jeszcze nawet nie myślał, że królem u życia schyłku zostanie.
-I nie myślałeś by sie stać wreszcie… jednym z nas? - zapytała Anna. - Wygodniej ci jak jest, czy ci odmawiano tego wątpliwego zaszczytu?
- Bycie żywym ma kilka niezaprzeczalnych zalet - stwierdził. - A nieśmiertelność? Czyż nie przeżyłem już wielokrotnie lat życia, co śmiertelnikom są dane?
-Słońce. Smak jedzenia i napitków. - wyliczyła Anna owe zalety i dodała nieco strapiona - Kobiety?
- Kobiety - uśmiechnął się. - Krew wzburzyć potrafią i… bez krwi.
Zachwycić nie uciekając się do sztuczek.
Podrapał się po wąskim, arystokratycznym nosie, jakieś miłe i słodkie wspomnienie musiało z pamięci mu wychynąć.
-Zawierzam na słowo - Anna uciekła wzrokiem nieco skrępowana. - Opowiedz o Bożywoju. Znasz go lepiej niż dobrze. Ważniejsza dla niego rodzina czy ziemia? Myślisz, że jest szansa by ojca swego wydał?
- Eh, niewiasty - Krzesimir zaśmiał się bez urazy - Nic się przez wieki nie zmieniacie. Przychodzicie niby ku przyjemności, a naprawdę by między jednym a drugim słówkiem czy pieszczotą sekrety powyciągać białymi paluszkami.
Anna wzruszyła ramionami jakby nie widziała w tym nic znów takiego złego.
-Przecież teraz masz Aureliusa, co ci szkodzi. Chyba, że… łakniesz wrócić do niego?
- Ciekawą jest personą nasz kasztelan. Zaszczyca mnie czasami pogawędką i grą w szachy. Jednakże… dalej wolę niewiasty. Żywe krew burzą. A martwe słodziej smakują.
Anna przyglądała się jego anielskiemu obliczu, paluszek mały w zamyśleniu trafił w rożek warg, przygryziony zahaczył o ostry jak brzytwa kieł.
-Niezdara ze mnie... - pokazała mu skaleczenie z mieszaniną dziewczęcej jeszcze naiwności i kobiecej ochoty by sięgnąć po to co zakazane.
- Damy nie bywają niezdarne - uśmiechnął się wyrozumiale i pożądliwie, podsunął się bliżej leżanki i otoczył palcami Aniną dłoń - mogą być roztargnione lub nieuważne...
Przytknął draśnięty palec do jej ust, by krew wypełniła załamania w skórze warg, ramieniem otoczył ją w talii i przysunął się bliżej, językiem zebrał pomału nieliczne krople. Oddech miał gorący jak płomień.
- … albo łaskawe? - wsunął paznokieć pod wiązanie gorsetu.
Anna rozwarły usta, po prawdzie to tylko by się odezwać.
-Męża mam - poczuła własną zimną krew na języku i zadrżała. Powiodła wzrokiem do tasiemki gorsetu do której się Krzesimir przymierzał i dodała nieprzekonana. - Chyba nie trzeba? Nie tego ode mnie chcesz.
- Zawsze chcę więcej niż dają - zostawił tasiemkę i dotknął jej kości policzkowej - Jestem mężem wielkich potrzeb. I jeszcze większych apetytów. Przerasta je jedynie moja… dyskrecja.
-Ale gdy umarłam skończyły się dla mnie ludzkie rozkoszności, prawda?
Anna broniła się przed pokusą ledwo jedno uderzenie krzesimirowego serca. Pocałowała go pierwsza, ażeby skosztował rozlanej na jej języku krwi nim sama ją przełknie. Jeśli go pytanie zdziwiło, to poznać po sobie nie dał Przylgnął do niej z ochotą, całował z wyczuciem i wprawą, choć nie mogła się Anna wyzbyć wrażenia, że wyrafinowaniu wyrachowanie towarzyszy. Nim się od niej odkleił, zręcznymi palcami rozpiął kryzę i pasek sukni. Odchylił się i kraj sukni podwinął jej na kolano, by ściągnąć trzewiki. Otoczył ramieniem udo Anny pod suknią i skroń oparł o jej nagie kolano.
- A w czym rozkoszności za życia upatrywałaś? Bo to zostaje, nawet gdy ognie co się z życia wzniecają przygasną w grobie.
-Nie wiesz o czym mówisz - patrzyła na niego z góry oszołomiona, jakby pijana. - Teraz tylko krew ma znaczenie. Jesteś ciepły i miły w dotyku i masz dużą wprawę w… -szukała właściwego słowa - tym. Ale jedyne czego tak naprawdę chcę, to wbić kły w twoją miękką szyję.
Wplotła palce w jasne loki i pociągnęła, wcale nie za delikatnie, aby odsłonić jego gardło i pulsujące od oddechu jabłko Adama, cóż za trafne smakowite określenie.
Mina Krzesimira świadczyła bez słów, że zdanie ma dalece odmienne. Za długo też był ghulem, by nie rozpoznać najgorszego momentu na występowanie z odmiennym zdaniem i dysputy. Finezją się za to wykazał podobną Annowej. Ramieniem jej kark objął i zwiotczał jak pochwycony pod pachy kot, przez co Anna pociągnięta jego ciężarem poleciała na podłogę, i kłami prosto w odchylone usłużnie gardło.
Nie wyszło zgrabnie, ale przestało to mieć znaczenie gdy krew wpłynęła weń ciepłym rozkosznych strumieniem. Piła powoli, delektując się smakiem a starając się okazać przy tym Krzesimirowi odrobinę czułości, więc dłonią gładziła jego bark, nosem otarła się o szczękę i po kociemu mruknęła.
Była beznadziejną kochanką - pomyślała jeszcze odrywając od niego kły. - Zresztą, jaką kochanką? Do niczego nie doszło, nawet nie miała wyobrażenia do czego dojść by mogło i to ją napawało mieszaniną zażenowania i lęku.
Usiadła na podłodze, usta wytarła wierzchem dłoni.
-Teraz ty. Jeśli chcesz - wyjęła z porzuconego opodal pasa mały sztylecik i podała go rękojeścią do przodu.
-Ale wcześniej rzeknij mi jak to bywało z tobą i krwiopijcami - poprosiła zza opuszczonych powiek. - My… Oni… nie robią tego co ludzie? Nie czują jak ludzie. Ty tak. Jak się tu zgrać?
Postanowiła się chociaż trochę w tych sprawach doedukować, i ludzkich, i wampirzych, bo obie pachniały czarną magią.
Sztylecik przyjął, ale miast nim Anny skórę obadać, ostrzem go ustawił na własnym palcu i dłonią chyląc lekko utrzymywał w równowadze, a nie baczył przy tym całkiem na kroplę krwi rosnącą pod naciskiem stali. Na twarzy nie znać było śladu bólu, a ostatnie resztki przyjemności właśnie się mu rysów ulatniały.
- Dawałem im to, czego chcieli. Chwilę piękna. Towarzystwa. Poddania. Panowania. Celebry. Nie uwierzysz, czego w piernatach i we właściwej żywym miłości potrafią szukać truchła starsze od nas obojga. Bo po prawdzie najłatwiej tam znaleźć tego wszystkiego namiastkę. Mężem takoż byłem. Dwa razy. I… rozkosz smak krwi odmienia, niektórych to nęci, jak krew pijaków. Myślę, że mnie okłamałaś - pociągnął tym samym tonem. - Acz… mogę być i workiem na krew, najbardziej pożądanym… bo jedynym pod ręką - zaśmiał się, podrzucił sztylet i złapał go za ostrze, by się nagle pochylić i złożyć na wierzchu Aninej ręki dworny pocałunek. - Skoro takie twoje życzenie.
-Z czym cię okłamałam? - spytała, a widać było ze ja to dręczy, ona, on, Ołdrzych, jej brak doświadczenia ni wiedzy.
- To prawda, że są tacy, dla których jeno krew liczy. Ale ty do nich nie należysz. I nie chcesz należeć…
-A co robiłeś z Bozywojem? - dopytywała sie zaabsorbowana jego słowami. - On chciał więcej niż krew? Miłość?
- On potrzebował towarzysza broni, brata w walce. Którym mu nie mógł być brat rodzony. Choć syna ulepić tak próbował, też mu nie wyszło. Tom mu był druhem, i było mi z tym dobrze. Acz, jak kogoś taka ambicja miota i namiętność do władzy, to czasem miotnie i do alkowy. To żem się czasem stawiał, by dać się nagiąć. To go wprawiało w dobry nastrój.
-Nagiąć? - skrzywiła sie bo kojarzyło jej sie to z Pężyrką i batogiem. - Bił cię?
- Bywało. W ciemnicy przykuwał o wodzie i chlebie, jak zatańczyłem za blisko granicy. Taki los ghula, Anno.
-Bzdura - oburzyła się. - On cię poniewierał a ty go kochałeś. Bzdura…
Ujęła w dłoń sztylet. Zlizała z ostrza resztkę czerwieni.
-Jestem nietknięta - wypaliła nagle zza woalu wstydu. - Juz zawsze bede, prawda?
- Mówiłaś, że masz męża? - przypomniał. - Cnota z obrączką nie chodzi w parze. Oprócz bardzo dziwnych przypadków.
-To chyba jeden z nich - wzruszyła ramionami. - Za mąż szlam żywa, lecz zaległym z nim już martwa. Krwi mu upiłam, on mnie też. To wystarczyło. Narazie. Bo co więcej mógłby chcieć?
- Pewnie swojej żony. Jak każdy mąż. Bez miłości cielesnej nie ma małżeństwa. Zdaje się w Biblii tak napisane - zmarszczył brwi, co do biblijnych prawideł miał marną wiedzę. - No dobrze. Daj rękę. Pokażę ci.
Podała niepewna czy zobaczyć powinna. Podciągnął rękaw bezceremonialnie i końcem paznokcia tknął wnętrze łokcia. Zabolało, i ból rozlał się falami od miejsca ukłucia. Krew się wybroczyła siatką pajęczą popękanych naczynek, co się splotły razem w wizerunek ćmy z trupią główką na grzbiecie.
- Ciało to glina, którą ci mogę ulepić w taki kształt, jaki zapragniesz. Także kobiety, co już legła z mężem. Jeśli ci to pomoże.
Anna wargę przygryzła rozważając za i przeciw a potem, mając z tyłu głowy dźwięczące słowa Bożywoja, zapytała naiwnie:
-I wtedy już będę prawdziwą kobietą?
- A to teraz nie jesteś?
-Nie wiem - głos jej zadrżał w rozdrażnieniu. - Bożywoj uważa że nie. Żem jeszcze dziewczynką. Nie chcę być dziewczynką.
- Bożywoj to drapieżca - żachnął się. - Znalazł słaby punkt i dźgnął go szponem, bo wiedział, że się zwiniesz.
Anna niespodziewanie sięgnęła do haftek i tasiemek gorsetu.
-Popraw mnie. Wszystkie mankamenta jakie znajdziesz - o głos zawalczyła uśpiona gdzieś pod skórą próżność. - Chcę być kobietą doskonałą. A ty masz wrodzone wyczucie piękna.
Napuszył się lekko.
- Cokolwiek o mnie myślisz, cnoty za defekt nie uważam. Wszystko inne, będzie bolało.
-Rzeźb - pozwoliła opaść halkom. - Widziałam tą murwę pchniętą z okna. Dzieło sztuki. To się zwykle rodzi w bólach.
- Ha. Mówiłem. Dążenie do doskonałości leży w niewieściej naturze.
Wstał i pięścią w drzwi zawalił.
- Wino! Się skończyło!
Z otrzymanym trunkiem zasiadł przed nią i wpierw się przyglądał, a potem mierzyć począł proporcję, własnej dłoni używając jako miary. Szeptał coś do siebie pod nosem. Fragmenty Anny rozrysował sobie jak mapę na papierze.
A potem bolało. Rwały rozciągane i skracane kości, mięśnie rozplatane włókno po włóknie i nakładane na powrót jak na krosna. Płynęły kolejne godziny, a gdy Anna przecknęła się z bólu, półleżała przełożona przez uda Krzesimira. Tarł palcem punkt na jej łopatce.
- Chyba jestem zmęczony - oznajmił. - Zostawmy to. Spod sukni i tak nie widać.
-Lustro tu masz? - podniosła się nie bez trudu. Miała wrażenie, że tortury trwają wieki.
Oczywiście, miał. Niczego innego jak podziwiania własnej urody w samotności nie można się było po nim spodziewać.
Anna oglądała się, kręciła dookoła, napawała oczy Krzesimira majstersztykiem.
-Pięknie - jej uwadze nie umknęła plama na łopatce ale tylko przykryła ją włosami i ziewnęła, bo noc się miała ku końcowi. - Koniec końców nie wziąłeś mojej krwi. Nie odlać ci, na chude czasy? Winnam ci.
- Po tym jak ci palce wsadziłem w każdy zakamarek, chcesz się ze mną dzielić za pośrednictwem bukłaka? Okrucieństwo rośnie z urodą, ani chybi - zaśmiał się krótko i rozwalił na leżance, pijany, wymęczony i zadowolony ze swego dzieła.
- Nie mów o tym nikomu - Anna, jak stała, zdążyła tylko paść na łoże Krzesimira. - Boję się, że Ołdrzych mógłby cię za to zabić.
- Lub też ja dorobiłbym Gangrelowi rogi. Prawdziwe - ghul wyszczerzył się w sufit. - Rysowałby nimi powałę, to by ci była sensacja w tym grajdole.
Przeciągnął leniwie dłonią po kształtnym Aninym biodrze.
- A teraz powiem ci coś, co chcesz usłyszeć. Jesteś bardzo piękna. Idź, bo nie jestem z kamienia.
Anna wstała niechętnie, warknęła jakoś po gangrelsku gdy zbierała swoje ubrania z podłogi ale potem się do ghula uśmiechnęła i pocałowała w kącik ust.
-Za pare dni, jak mu będziesz żebro latał, pamiętaj co obiecałeś. Uosobienie dyskrecji.
Dzień już się wdzierał Annie pod powieki. Otworzyła drzwi i zapytała zaspanym głosem.
-Jak przebiegnę tak jak stoję, to raczej na nikogo nie wpadnę?
- W Grójcu Aurelius widzi wszystko. Hugon sporo, acz mniej.
- No to niech patrzą. Dziś mi już wszystko jedno.
Ruszyła korytarzem. Jej bose stopy szurały po kamiennej posadzce wraz z ciągniętą za Anną suknią.
 
Asenat jest offline  
Stary 29-07-2017, 18:30   #36
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
- Bajędy, znaczy? - upewnił się Otokar, konia Anny ciągnący w dół po korycie wyschłego potoku. - Jest jedna taka. O wężu ze skrzydłami nietoperza. Przodkowie moi walczyli z nim, i na pomoc wezwali wodników. Wodniki niebo odbite w starorzeczu uczynili prawdziwym, i przynęcili tam węża. A potem w wodnym świecie uwięzili jego duszę, tak że się nie mógł już nigdy w człeka obrócić.
Zerkał ku niej młody góral raz po raz, jakby oczy na zaś chciał nasycić.
- I wąż skrzydlaty nie objawił się więcej.
-Ciekawa historia - Annie schlebiało, że młodzieniec tak za nią okiem wodzi. Poza tym miał w sobie coś mamiącego, czego nie miał nikt z kim ostatnimi czasy przystawala.
Życie.
Zeszli ze wzgórz, oczom Anny ukazał się przestwór nieba odbity w stawach klasztornych, dalej – wstążka rzeki.
- Teraz tu stawy, a wcześniej starorzecza były. Między nimi wąż miał siedzibę swą, muszelkami ściany wyłożył, i skarby zbierał niesłychane. Wszystko wodniki porwały pewnie, razem z duszą węża... wodniki lubią porywać. Lepiej nie chodzić tam, chyba że komu pode wodę tęskno.
Annie przypomniały się jej wizje gdy tu Gangreli posłała. Wrażenie, że coś pod wodą siedzi i z dołu, poprzez taflę ciemną łypie.
-Nie wiem czy są tu wodniki, ale coś jest na pewno. Gangrele znaleźli w jednym ze stawów utopione drewniane budynki, a raczej ruinę po nich. Nikt nie pamięta co tu ongiś stało?
- Węża siedziba? Wioska jaka może garncarzy? - zadumał się lupin. - Tam dalej - wskazał ręką obszar bliżej Wisły - glinę czerwoną się kopało. Na naczynia piękne a drogie. Ojciec mój garncarz, matce wiela rzeczy z tej gliny zrobił, jak się zalecać chodził - uszy wilkołaka zrobiły się czerwone jak rzeczona glina. - Teraz nie kopiemy już. Powódź przyszła wielka, jak pacholęciem byłem. Rzeka piasku na niecki naniosła, a i wypłukała gliny moc… Wielmożna pani pewnie w Biblii obeznana. Jak Bóg klątwy na faraona zesłał, to się Nil czerwony zrobił jako krew. Tako i tu było, jak glinę rzeka uniosła. Wszędzie tu były czerwone wody, a te wzgórza - wyspy pośród czerwieni. Potem się cofnęło wszystko na powrót do rzeki. Jakby wodniki mądre były, to też by z wodą stąd uszły, rzeką w dół w inne kraje popłynęły.
- Zatrzymajmy sie tam - Anna wskazała na polankę przytuloną do wody jednego z rozlewisk. - Mogę ci zaufać Otokarze?
Podała mu dłoń by pomógł jej zejść z konia.
-Położę sie tu teraz i na jakiś czas… odpłynę. Ciało moje zostanie w trawie a ja zajrzę w toń, co sie tam kryje. Popilnujesz mnie?
Skinął głową z wahaniem.
- Tyle że jak wodniki duszę ci… pani porwą, to ja pływać nie umiem.
-Kto by tam moją zimną duszę chciał - machnęła ręką jakby chodziło o nic. Prawdę mówiąc miała wątpliwości czy wąpierze w ogóle dusze jeszcze mają. - Usiądź tu.
Położyła się sama w trawie, dłonie na podołku zaplotła, a głowę ułożyła na Okara udzie, poufale.
-Gangrel jeden może nadejść, ale sądzę że nieprędko. Zdążę wrócić. A i chcę obaczyć jaki wpływ na ciebie będzie miał przedmiot jaki z sobą przyniesie. Czy to jest to, co się wam kazało na odległość trzymać od posiadłości Skrzynskich.
Nabijana małymi ćwieczkami filcowa ozdoba na spodniach górala uwierała ją nieco w potylicę. Kiedy zamykała oczy, Otokar jeszcze nie podjął decyzji, co z własnymi oczami począć, i rękoma.
Woda ją objęła i wchłonęła, opadała wolno, aż jej niematerialne stopy zagłębiły się w mule na dnie… zabawne, rację miał lupin. Muł czerwony był jak krew, z drobinkami żółtego piasku naniesionego przez Wisłę. Mijały ją obojętne ryby, łuski łyskały na bokach karasi, w wodorostach czaił się wielki sum. I coś jeszcze. Zarys skulonej humanoidalnej sylwetki, lśniący obawą, że zostanie dostrzeżony.
Anna podążyła ku niej. Wyostrzony wzrok pozwalał widzieć w ciemnym odmęcie, ale postanowiła zbadać to z bliska. Pierwsza myśl była taka, że znalazła Wodnika. Druga, podpowiadała obrazy z wizji towarzyszącej Śpiącemu Wężowi. Czerwień i złoto. Czy mogła mieć tyle farta?
W wodorostach zakotłowało się dziko. Ku Annie wyprysnął długowąsy sum, rozwierając uzębioną paszczę. Pulsująca strachem postać w tej samej chwili gwałtownymi ruchami ramion zamiotła wodę, oddalając się w głąb stawu.
Anna przyspieszyła, by istoty nie zgubić z oczu. Zastanawiała się czy spłoszyła go ryba, czy wyczuł jej obecność?
Dostrzegła migotliwą postać, częściowo schowaną za czymś, co mogło być resztkami drewnianej chałupy, a ostał się z niej jeno węgieł i kawałki ścian.
Entuzjazm Aniny przygasł. Aura stworzenia zdradzała miotający nim lek. Zoltan by się nie bał, była pewna. To nie jest on. Czyli wodnik? Moze tu wraz z wsią utonęli ludzie? Padli ofiara klątwy czerwonej wody?
Podpłynęła do chałupy, dłonie oparła na poczerniałym drewnie i sięgnęła myślą ku przeszłości tego miejsca. Spłoszone stworzenie w panice uciekło w między wodorosty, a Annę zalały wizje pełne okrucieństwa i krwi. Ludzi, wojów, niewiasty i dzieci w pętach, rzucanych w toń starorzecza, by potonęli, ich rozpaczliwa walka o oddech wzburzała zarosłą kożuchem rzęsy toń. Ciemnowłosy mąż o przenikliwym spojrzeniu przypatrywał się temu z brzegu, rozparty na splotach węża o nietoperzych skrzydłach jak na tronie. Lupiny, walczące z tymże wężem, i sino-zielone ręce wciągające stwora pod wodę, gdy wilkołakom udało się go zepchnąć z wysokiego brzegu.
Czyli lupiny dogadały się z wodnikami i ubili bestię. Co to w ogóle za waż? Skąd sie tutaj wziął? Należał do Zoltana? - rozmyślała Anna i podążyła dalej w głębinę, ciekawa czy uda jej się wreszcie któregoś z wodniaków z bliska przydybać. Irytacja w niej wezbrała, bo pomimo tego, że wciąż odkrywała nowe fakty nadal więcej było w przeszłości Żywca więcej białych plam niż zapisanych kart, nie wspominając o Zoltanie. Zastanawiała się także, czy jej wysiłki w ogóle zbliżają ją do odkrycia kryjówki starego Skrzyńskiego. Gdyby z tymi wodnikami dało się pomówić… Ale zaraz, przecież może tchnąć w ich umysł jakąś łagodną myśl. “Nie bój się, nie chce was skrzywdzić” - wysłała mentalną wiadomość w stronę przyczajonego w wodorostami stworzenia. W odpowiedzi chlasnęła ją panika wodnego człeka. Wężowa pani, od wężowego pana! Próbowała podlać w odpowiedzi najbardziej kojące “ciiiii”, jakie sie kieruje do dziecka. “Nie. Ale szukam Wężowego Pana. Jeśli go nie znajdę, on wróci. “
Stwór wyhamowal paniczna ucieczkę, rozkladajac ramiona, obkrecil się. Unosił się w wodzie, gapiac się oczami bladymi jak tarcza księżyca, usta szeroko otwierając niby duszaca się ryba.
“Skiń głową jeśli mnie rozumiesz.”*
Brodata i kudłata głowa skłoniła się miękko, jednocześnie blade ślepia przymknęły się i otworzyły ponownie.
Anna otrzymała chwilę uwagi, kto wie, moze jedyną. Postanowiła konkretnie ująć sprawę. “Chcę was uwolnić od Wężowego Pana. Gdzie on jest?”
Obrócił się i odpłynął, otoczony zbitymi w kudły włosami. Kawałek dalej przystanął i obejrzał się, czekając, czy ona za nim podąży. Zatrzymał się niedaleko miejsca, gdzie ciemniejsza woda wskazywała na głębię, najpewniej kolejne starorzecze. Wskazał owo miejsce dłonią o palcach połączonych błoną.
Anna posłała w jego stronę lakoniczną myśl “Będę tuż za tobą”. I ruszyła za stworzeniem. Przeszło jej oczywiście przez głowę, że to pułapka, ale nie miała wyjścia jak się przekonać o jego intencjach na własnej skórze. Tyle, ze intencji chyba nie było wcale. Wodnik bliżej nie podpłynął. Odczekał moment i dał drapaka. Anna podeszła na skraj uskoku, dawnego brzegu starorzecza. Krok dalej poczuła straszliwy ból i ucisk w gardle. Szarpnęło nią jak szmacianą kukłą i cisnęło z powrotem do ciała. Zbyt szybko. Zbyt gwałtownie.
Chwilę potem leżała już w trawie, a spanikowany wilkołak pompował jej powietrze w usta. Anny klatka piersiowa unosiła się sama i opadała, bez jej woli, przynajmniej dotąd aż zgięło ją wpół i zaczęła wymiotować wodą z mułem, w przerwach które Otokar robił na oddech. Leciało z niej jak z fontanny w Rzymie, o której czytała.
-Przepraszam - wydukała Anna nadal na czworakach, zawisła nad kałużą mulistej wody, która nie wiadomo jak przez nią przepłynęła. - Ja… nie rozumiem co się stało.
Miała wrażenie, że cała sie spociła. W ustach czuła wstrętny smak jeziornej wody i wodorostów. A potem nagle, nerwowo parsknęła śmiechem, możliwe żeby odreagować lęk, który nią targnął.
-Ratowałeś mnie… jakbym mogła się utopić… jak człeka żywego… Zabawne…
Otokarowi do śmiechu nie było w najmniejszym stopniu.
- Bo się topiłaś. Pani. Bez wody. W wodzie… - wytrzeszczył ciemne oczy, jakby tym sposobem ową zagadkę mógł ogarnąć, a potem ognisko zaczął sposobić i kilka tyczek, by suknię Anny podsuszyć. Płaszcz zzuł własny i jej podał, po czym kucnął przy ogniu i badylem w nim grzebał, dziwnie milczący.
Anna otulona płaszczem wolała jednak bardzo blisko ognia się nie trzymać. Jeszcze kilka razy tłumiła śmiech w przypływie jakiegoś wisielczego humoru. Ciekawe co by sobie pomyśleli ludzie jakby utonęła. Wąpierz! Zabawne. Trochę jednak zabawne.
-Wybacz. Ja wiem, ze to dla ciebie dziwne. I dziękuję, mimo wszystko, za to wybawienie - krótkie stłumione parsknięcie. - Wiem, wolałbyś iść już sobie, byle dalej ode mnie. Ale trzeba nam na Libora poczekać. Jakbyś czuł się nieswój, że musisz uciekać, to daj mi sygnał. To by był dobry znak. To by znaczyło, że on niesie to czego ja szukam.
I zsunąwszy z siebie zawilgły płaszcz oddała mu.
-Weź. Głupio by było jakbyś odbiegł bez niego. A ja i tak nie zmarznę. Nie bardziej niż zawsze.
- Nigdzie nie uciekam - wycedził przez zęby.
-Na razie nie - przysiadła się bliżej jego, traciła palcem wełniany kołnierz jego. - Przepraszam. Nie gniewaj się na mnie. Chciałbyś coś w wywdzięce? Troche pieniądza, żebyś mógł lubej kupić kolorowe wstążki?
Głowę obrócił i warknął na nią. Ostrzegawczo, jak pies, gdy mu się obcy zbliżył za bardzo.
- Paciorki ze szkła leśnego sam umiem robić. Będę chciał dziewkę, to ją nimi obwieszę na zielono.
-Przepraszam - spoważniała wreszcie. Wycofała się tak by ich strzelający ogień dzielił. - Chyba się trochę zdenerwowałam, stąd ta histeria. Ten wąż to nie są tylko bajdy. On tam leży, na dnie. Kości znaczy. Czaszka wielka jak cembrowina od studni. Wodnik też tam siedział, w listowiu. Bał się głębiny, czarnej. Tej samej, która mnie potem pochłonęła. I kości ludzkie. Widziałam jak ich wrzucał spętanych w toń. Nie mieli szans… - wszystko wyrzuciła na jednym wdechu, strach i emocje schodziły z niej i wlazły na skórę ohydnym mrowieniem. Anna objęła się ramionami, palcami białymi rozcierając mokre rękawy sukni. Miała nie ryzykować a znowu otarła się o śmierć. Moze to lubi? Co jest z nią nie tak?
-Zimno. Ale zimno… A ja plotę farmazony. Już mnie nie cierpisz pewnie. Potwór. Nocna mara. Tak o nas myślicie?
- Jesteś martwa - osądził trzeźwo i nieoczekiwanie zimno. - Martwi winni leżeć w grobach.
Wygłosiwszy tę przedwieczną prawdę, zapatrzył się w rozgwieżdzone niebo. Wrócił spojrzeniem do trząsącej się wampirzycy. Znów spojrzał w niebo. I znów na nią, aż nadto wyraźnie ważąc sobie, czy nie jest robiony jak ostatni głupiec. Cokolwiek nie wydumał, wstał zgarniając porzucony płaszcz, zakutał się w niego i przysiadłszy przy Annie rozłożył ramiona.
Wtuliła się w niego ufnie, dosłownie się w nim zapadła, zniknęła w polach jego płaszcza i ramion.
-Masz rację - mruknęła łamiącym się głosem. - Martwi powinni leżeć w grobach. Powinni nie żyć. Ale ja żyję. Marne to życie, ale jestem tu. Mówię, ruszam się. Czuję - wplątała palce w skrawki jego koszuli, przytuliła policzek do piersi. Taki był gorący. Jak rozgrzany piec. - To moja wina, że jestem miast nie być?
- Jiri mówi, że jest przyczyna, bo być musi. O winie nie gadał. Tylko o tym, jakie z was pazerne złodzieje.
Serce wilkołaka dudniło jak taraban, skóra woniała potem, trawą i owcami. Poruszył się kilka razy niespokojnie i w końcu sztywno objął Annę w pasie, trzymał ją delikatnie jak porcelanową filiżankę. - Nie czuć cię trupem - zauważył i odprężył się.
Musiał przysnąć, bo oddech mu się wyrównał, ręką zsunęła się z Anny biodra, a głowa w bok opadła. Nagle drgnął mocno, jak czujnie śpiące zwierzę. Jęknął coś. A Anna dostrzegła ropiejący pęcherz rosnący na wierzchu leżącej na ziemi dłoni. I kolejny, wykwitający obok.
-Idź - potrząsnęła nim w przestrachu. - Libor musi nadchodzić. Wracaj do swoich, tam cię znajdę. Idź!
Oczy rozwarł, ręką chciał je przetrzeć, i wtedy ropień zobaczył. Odepchnął ją z przestrachem. Na policzku rosło już kolejne znamię wywołane czartowskimi czarami.
-Biegnij! - wskazała mu kierunek i nogą tupnęła, bo nie wiedziała co robić.
Pognał. Widziała, że się potknął, a potem złożył wpół. Po stoku następnego wzgórza pomknął już czarny, krępy wilczur.
Niebawem zaś do uszu Anny dobiegła piosnka, śpiewana na dwa gardła i Andrejowe pomrukiwanie.
Anna pędem pognała w tamtą stronę jakby jej pośpiech mógł jeszcze cokolwiek naprawić. Fałdy sukni plątały się jej pod nogami więc je zakasała powyżej kolan i biegła na złamanie karku, a czuła że gniew w niej narasta na ten głupi przedmiot, na siebie samą, że Otokarowi krzywdę poczyniła. Myślała, że go to jeno odstraszy! Znów kłopoty sprowadza, bezmyślna! Poczuła, że z bezsilności z kącika oka toczy się pojedyncza łza.
-Stój! - zakrzyknęła. - Libor, stój!
Śpiew się urwał, były koniuszy zatrzymał konia. Wierzchowca wrył też w miejscu rozpędzający się już ku Annie Oldrzych. Zwierzę wierzgało niespokojnie, wspinało się na tylnych nogach.
Anna niemal wpadła mu pod kopyta. Po drodze zgubiła gdzieś wstążkę. Włosy otaczały jej głowę dziką aureolą, mokra suknia dopełniała obrazu nędzy i rozpaczy. Anna zgięła sie wpół, dłonie oparła na kolanach jakby chciała zaczerpnąć tchu po zadyszce, której mieć nie mogła. Dyskretnie otarła krew spod oka i gdy się wyprostowała próbowała już się opanować.
-To jest to - skwitowała. Przyjrzała sie Gangrelom zdziwiona, ze jedynych więcej niż zakładała.
-Klątwa. To niesie z sobą klątwę.
Oldrzych nogę nad końskim łbem przerzucił, zaskoczył przed nią, Dłonią w której wodze ciągle dzierżył przygarnął do siebie, drugą włosy przygładził.
-Pokpiłam sprawę - wyszeptała mu w kołnierz kiedy ręce zarzuciła mu na szyję. - Przeze mnie Otokar zachorzał.
Pociągnęła nosem. Ręka wskazała na jeziora. -Koń mój tam został.
- Tedy iście klątwa - odszeptał po chwili. - Mają nas teraz za co nienawidzieć.
Nie odrywał spojrzenia od jej twarzy, coś tam przemożnie przykuwało jego uwagę. Na Andreja jeno krzyknął, by konia Anny sprowadził.
- Jedźmy. Czy oględziny tu chcesz robić?
-Ja… nie wiem, myślałam, że pod wodę pójdę coś sprawdzić ale… - czy jej się zdawało czy on pretensje miał do niej. - Nieważne. Później.
Poczekała aż Andrzej wróci z jej koniem, na grzbiet się wspięła narzucając na siebie płaszcz górala.
-Daj mi to Liborze.
 
Asenat jest offline  
Stary 30-07-2017, 10:54   #37
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Rycie w dawnej siedzibie zbójców skończyło się nader szybko. Jeszcze tego samego dnia Anna otrzymała list.

Spod kamienia z łąbędziem dobyliśmy coś, jakby wąż owinięty na wilczym pysku. Rzekłbym, że kamienny. Ale może w kamień obrócone. Co robić.
Libor.


Anna z marszu spisała odpowiedź.

Mnie przywieźć. Oglądnę to i przetestujemy. Jestem z lupinem nad klasztornymi stawami. Pomaga mi, to i pazurów nie wyciągajcie na jego widok.
Anna


*

Libor z ulgą wyzbył się nekromanckiego artefaktu. W drodze powrotnej był jakby swobodniejszy. Ciężar mu z barków spadł. Dojechali bez kłopotów do tymczasowego gangrelskiego obozu. Cała jedna chałupa, po jakimś samotniku co żył w lesie, wokół dorychtowanych kilka szałasów. Ogólna bida z nędzą - pomyślała Anna, ale na głos nic nie rzekła. Nie miała zwykle wygórowanych potrzeb, to i nowa kryjówka nie napełniła ją żadną odrazą. Za życia gorzej mieszkała.
Weszła do chaty i rozłożywszy na stole tobołek Liborowy przeszła do oględzin artefaktu. Wyglądał jak rzeźba, ale w dotyku sprawiał odmienne wrażenie. Miał miękkość żywej tkanki.
Wampirze moce pokazały dwa obrazy. Pierwszym był Włodek przy pracy, tworzący ów przedmiot z łba wilkołaka i wielkiego węża. Oba magicznie spetryfikowane. Drugim moment zakopywania owej rzeczy w ziemi.
Na Barwałd chciała iść od razu, ale Ołdrzych odradził. Tej nocy nie dotarliby na miejsce, a nocowanie w środku lasu oznaczałoby konieczność zalegnięcia w podziemnej mogiłce. Ani Anna nie chciała sie uwalać ziemią, ani pod nią iść. Przeczeka - stwierdziła. Odpocznie. Właściwie to był jej ten przysłowiowy oddech niezmiernie potrzebny. Wzburzyła się tym co się przytrafiło Otokarowi. Obiecała sobie, że zajedzie sprawdzić co z nim, gdy tylko załatwi sprawę wilkołaków z Barwałdu.
Całą noc Ołdrzych przyglądał jej się wnikliwie. To spode łba łypał, to znowu jak sroka w kość. Pewnie zauważył Anine zmiany w urodzie, ale jeszcze nie wiedział czy to efekt rodzących się więzów czy rzeczywiste zmiany. W końcu jednak nieufność zgubił i zaczął pocieszać widząc Anny zgorzkniały stan. Opowiedziała mu w szczegółach co się stało. O tym jak likantrop pilnował jej ciała a ona, znaczy jej anima, zanurkowała w jeziorze. O wodniku i głębinie strasznej. Wreszcie o tym jak ją coś wypchnęło, jak ją Otokar ratował a ona wypluwała z siebie wiadra wody i w końcu o wrzodach i parchach, jakie przeklęty przedmiot na wilkołaka zrzucił, i to przecież jej, Anny wina. Nie sądziła, że tak to się skończy! Raczej, że mu każe uciekać, oddalić się. Sprowadzi przymus na umysł, a nie uszkodzi ciało.
- Tedy zostaje zanurkować - dłubała paznokciem korę drzewa, gdy się przechadzali podczas rozmowy. - Przewiążesz mnie długą liną, a jak wszystko oglądnę, to po prostu wyciągniesz.
- A nie może być o tym nawet i mowy! - zaprotestował ostro.
- Dlaczego? - zapytała niewinnie. - Wąpierze nie toną.
- Dlaczego? - uniósł się w odpowiedzi gniewem. - Dlatego, że czarcia rzeżba bramna właśnie pokryła lupina wrzodami. Mam cię opuścić na sznurze i sprawdzić, co Włodek własnemu rodzajowi przeznaczył, gdy się zbliży zanadto?
Czasem mu się udało Annę zaskoczyć bystrością. Nie pomyślała o tym. Zapewne to coś, co wypchnęło siłą jej ducha zadziała również na fizyczną formę. Pewnie jeszcze gorzej.
- To co innego zrobimy?
- Zamordujemy masę niewinnych stworzeń? - podsunął.
- Nie rozumiem. Chcesz osuszyć jezioro?
- To stawy. A stawy mają… takie machiny, co je podnosić można. I groble. Groble w niższym miejscu przekopiemy. Wyrwiemy machiny. Woda spłynie sama.
-A co z wodnikami? One tam żyją, pod wodą! - Anna nie przyjmowała takiej alternatywy do wiadomości.
- Może niech się w mule zakopią jako ropuchy. Albo rozważą przeprowadzkę. Albo zostaną tam gdzie głębiej. Mówiłaś, że kilka miejsc takich. Spuścimy wodę, może się da zobaczyć co na dnie. Wtedy hakiem na linie wywleczemy.
- Ale tam jest uskok. Nie wiadomo jak głęboko sięga rozpadlina. Z niej raczej woda nie zejdzie, czyli i tak zawiśniemy w końcu nad problemem nurkować czy nie nurkować.
- Przyciśnijmy Kolombana w takim razie. Musiał wiedzieć…. Starożytny Gangrel śpi w stawach, paradne.
-A jeśli to faktycznie nie Zoltan? Żeby się nie okazało, że tyle roboty po nic. Ostatecznie… zostaje jeszcze Bożywoj. Oby chciał się ułożyć.
Anna była zmęczona i zniechęcona. Nie miała też ochoty gnieść się za dnia z bandą Gangreli w ciasnej chacie, ale tego na głos nie powiedziała.
-Im szybciej go znajdziemy tym szybciej się stąd wyniesiemy. Bo widzę, że lokum to raczej tymczasowe…
- Nie da się ukryć. Że ze wszystkich rzeczy które mąż zrobić winien, a których nie zrobiłem, domu ci również nie wybudowałem - rozłożył ręce w bezradnym geście. - Chcę być przy tej rozmowie z Bożywojem.
-To raczej niemożliwe - wcisnęła mu się na kolana, przylgnęła policzkiem gapiąc się w gwiazdy i szczotki sosen ich sięgające. - Bo i mnie tam może nie być. Chcę to załatwić… na odległość. A mężowskie powinności wszystkie odhaczysz. Masz dużo czasu. Wieczność nawet.
Do jednej z powinności i przywilejów zabrał się od razu, by nie odkładać na wieczność. Kły naparły na alabastrową skórę szyi wampirzycy i cofnęły się nagle. Oldrzych szukał nerwowo czegoś wzrokiem na jej szyi… a sądząc z obawy wypisanej na twarzy i tego, że szukać zaczął na wszelki wypadek także i z drugiej strony, nie wietrzył za najrozkoszniejszym miejscem by się wgryźć..
Anna zrozumiała, że pewnie miała tu jakieś znamię które sobie upodobał i teraz będzie musiała mu wyznać w czym rzecz i pewnie awantura będzie, bo Gangrelom do awantury zawsze jest po drodze.
- Krzesimir mnie trochę poprawił... - bąknęła.
Nadal się patrzył podejrzliwie, bardziej nawet niż poprzednio. Rąk z niej nie cofnął, ale bardziej przytrzymywal niż obejmował.
-Moje imię.
-Nie żartuj sobie - parsknęła, ale zaraz pomyślała o Bożywoju który przyszedł do niej pod inną postacią. I odparła poważnie. - Jan. Nie żeby to coś dawało, mógłby je diabeł wyciągnąć z mojej głowy, ale to ja, Anna - rozłożyła ręce na boki. - Byłam u Krzesimira z innym problemem, by poprawił to co niewidoczne i jakoś tak poszłam za ciosem by poprawić drobiazgi. A ten pieprzyk mnie zawsze irytował.
- Poprawił? - Powtórzył tępo. - Co niby?
- Szlag by to - wycedziła Anna przez zęby a nie przeklinała nigdy. - Tylko najgłupsze i najbrzydsze zostają nieruszone przez całe życie.
Wyglądał jakby obuchem między oczy dostał. Suknię zgarnął w garść na plecach i ściągnął Annę że swych kolan jak kota. Potoczył się za krąg światła.
-Zabiję - rzucil przez ramię.
-Nie, nie. Nie masz za co - nie poszła za nim by bestii nie drażnić. Przykucnęła i wyciągnęła przed siebie dłonie, jak się poskramia dzikie zwierzęta. - Ciiiii, nie złość się. Pomógł mi, bo tego chciałam. Być kobietą, nie dziewczynką. I to na całą wieczność.
Zaczęła drżeć jej broda, oczy zwilgotniały. Gdzieś podświadomie wiedziała, że on by tego nie chciał, ale zrobiła to i tak. Dla niego przecież także, chociaż na razie nie rozumiał. Zwalisty cień poza linią światła milczał ciężko. Zapaliły się czerwone lampki oczu i przygasły, gdy się obrócił i odszedł w las.
-Czekaj! Daj mi wyjaśnić - puściła się za nim biegiem przez gęstwinę, teraz już ostentacyjnie becząc. - Ja słyszałam, że za pierwszym razem to tortura… i boli jakbyś miała umrzeć... i krew jest. Rzeka krwi… Tego byś dla mnie chciał? Za każdym razem aż po koniec świata?
Odeszła daleko, a gdy straciła z oczu światło ognisk, straciła i orientację w ciemnościach, jeszcze gęstszych pod drzewami, których listowie nie przepuszczało bladego światła miesiąca. Coś zaszeleściło w zaroślach za nią, potem gdzieś z boku.
Odwróciła się w tamtą stronę pewna, że to on zatacza wokół niej koła, jak przy polowaniu na zwierzynę. Oparła się plecami o drzewo, spłynęła kolanami prosto w mokrą ziemię.
-To twoja wina - wycierała rękawem krokodyle łzy. - Ty powinieneś to zrobić… Dawno temu.
Tym razem nie było ostrzegawczego szelestu. Nie trzasnęła żadna gałązka. Annę nagle zmiótł impet uderzającego ciała, przygniótł w mech i jagody. Nad nią błyskały czerwone ślepia, Oldrzych szczerzył przerośnięte kły, z głębin piersi szedł mu zwierzęcy warkot. I nie przestał, gdy Gangrel schylił głowę i końcem języka przesunął po czerwonych szlakach łez.
-Nie jestem idealna. Jestem pewnie wadliwa - zatopiła palce w Oldrzycha włosach, nie przestawała sie mazać. - Bierz mnie taka albo odrzuć. Nie zmuszę cie byś mnie również kochał.
Uniósł się na ramieniu i gniew musiał zdusić, bo przygasł krwawy poblask wokół żrenic i rysy wygładziły się na powrót. Usta docisnął do jej ucha i warstwa po warstwie wyłuskiwał jej nogi ze spódnic i halek. Szorstka ręka przesuwała się wolno po udach, palce wplątały w miękkię włosy na łonie, nim się kolejno zagłębiły w sekretnym miejscu, które tak chciała poprawić.
- Nie płacz.
Mimo wszystko bała się tego co bedzie. By dodać sobie odwagi przylgnęła ustami do jego barku, zorała zębami skórę by krew spłynęła do gardła z falą słodyczy. Krew. Ta wszystko ułatwiała. Nadawała sens, gdzie go nie było. Ale Ołdrzych musiał go dostrzegać bo zrobił w końcu to, co winien zrobić lat temu dwadzieścia, aby się ich przyrzeczenia dopełniły. Anna nie czuła nic i zastanawiała się chwilę czy to źle czy dobrze i czy to wystarczy, jak podpis złożony na dokumencie, czy będzie to trzeba częściej powtarzać. Jej wystarczał z pewnością smak jego posoki. Wywracał oczy do wnętrza czaszki i napełniał bezwstydną przyjemnością. Krzesimir mówił, że ona nie jest z tych, którym wystarcza krew, ale chyba się mylił. Zresztą, skąd może wiedzieć jak wąpierzy krwawy demon opętuje i jak się mocno domaga uwagi, skoro sam nie jest jednym z nich.
Drugi raz. Jeszcze jeden i się dopełni. Na dobre i na złe.
Jeszcze nim posnęli w chacie Anna ułożyła się w kąciku i odpłynęła. Chodziła pomiędzy snem a jawą, pomiędzy światem realnym a krainą duchów.
Szukała Bożywoja. Trop jego chciała pochwycić niby łowczy ogar. Wychwycić spomiędzy mrowia innych istnień to jedno, poszukiwane.

Pierwszym, co usłyszała, był kobiecy płacz i błagania, śmiech pijanych mężczyzn. Obraz przyszedł dopiero później. W pomieszczeniu za plecami Tzimisce jego zbrojni właśnie odbierali sobie profity za wierną służbę na jakowejś niewieście. Bożywoj siedział za stołem. Miał szlachetne towarzystwo, lecz towarzystwo to było w większości ze wszech miar martwe. Starszy mężczyzna musiał paść od ciosu, co mu kark przetrącił, ale białogłowa w czepcu mężatki oraz jasnowłosy młody mężczyzna mieli gardła rozerwane od gwałtowności posiłku i nie zaleczone, broczyli jeszcze resztkami krwi. Przed Bożywojem klęczał kolejny młodzik, po rysach sądząc, spokrewniony z zabitymi. Z ekstazą na twarzy zlizywał krew spływającą z palców Diabła, szpony omiatał językiem, nie bacząc na to, że sam siebie kaleczy.
Anna popłynęła jak duch w stronę Bożywoja. Obejrzała pobojowisko jak i dziewkę zawodzącą w rogu Komnaty. Współczucie podeszło jej do gardła.
-Każ im przestać! - ryknęła mu do czaszki niewiele myśląc, a było w tej prośbie więcej błagania niż rozkazu. - Pohańbią ją… Tylu naraz. Zrób coś!
Efekt uzyskała niezamierzenie komiczny. Bożywoj zaskoczony podskoczył jakby go dźgnięto ostrogą. Przestraszony już-niebawem-ghul także rzucił się w tył gwałtownie i wywalił jak długi o doczesne szczątki swej matki nieboszczki.
- Nieodmiennie robisz na mnie wrażenie, Anno - Bożywoj machnął ręką na ghula, by odszedł. Oczami wodził wokół, jakby jej szukał, lecz znaleźć przecie nie mógł. - Zawieść cię muszę i uradować zarazem. Otóż dziewka już pohańbiona. Na szczęście, nieboga długo z tą hańbą nie pożyje.
Anna milczała długo i mógł juz Bozywoj zaczac rozważać czy mu sie to nie przesłyszało, gdy głos w jego głowie odurzył.
-Jak możesz na to pozwalać. Szlachcic. Honor gdzie twój?
I urwała stojąc nad biedną kobietą, kompletnie bezradna. Próbowała pochwycić agresora półprzezroczystymi rękoma, bez efektów. I chyba była to kropla goryczy, która przepełniła kielich bo Anna poczuła rozdzierający piersi smutek i targnął nią szloch. Łzy nie spłynęły na jej eteryczne policzki, chociaż wiedziała że popłyną gdzieś indziej, daleko, tam gdzie prawdziwa Anna leży.
- We właściwym miejscu. Jako u króla Bolesława, gdy bramę kijowską przemocą sobie otworzył, a rychło potem bramę kijowskiej księżniczki. Poniekąd masz rację, winienem wziąć ją pierwszy… ale w moim wieku już mnie to nie bawi. Wybacz jednakże, gdzie me maniera… - kopnięciem zrzucił z krzesła obok ciało ojca rodziny. - Spocznij, proszę, pani. Czemuż zawdzięczam zaszczyt i odwiedziny?
-Każ im przestać - powtórzyła stojąc nadal plecami do Bożywoja, ponad sceną krzywdzenia tej biednej kobiety. - Ja nie mogę… nie będę rozmawiać, gdy to się tu dzieje.
Krzyknął, by się wynosić, a gdy jeden z zbrojnych za włosy począł ciągnąć dziewkę za sobą, krzyknął ponownie. W komnacie zostali sami, tylko z trupami i chlipiącą dziewczyną zwiniętą w kłębek.
- Słucham całym sercem, mej dobrodziejki… przynajmniej na papierze.
- Nie musisz tego robić - usiadła na krześle obok niego, choć przecież nie mógł jej widzieć. - Zbierać armii. Wojować. Podbijać. Aurelius wyjedzie i zostawi ci wszystko, gdy tylko wypełni swoją tu rolę.
Mówiła bez przekonania, rozdygotany głosem. Negocjowała kiedy tamta leżała w plamie krwi w rogu Komnaty.
- Jakaż jego rola? - zainteresował się Diabeł.
-Zoltan - rzuciła pojedyncze słowo.
- Jeśli ma interes do mego rodzica, ma interes do mnie - Bożywoj wzruszył ramionami.
-Przesz po trupach, by odzyskać swoje ziemie. Jeden więcej nie powinien ci robić różnicy. Daj go Aureliusowi, a się wycofa. Urządzasz sie tu jeszcze nim Włodek i Katarzyna zorientują się, ze coś im umyka.
- Rozmawiamy dalej o moim ojcu?
-Tak.
- A czego Nosferatu konkretnie chce? - zapytał po dłuższej chwili. Kurtuazyjny i swobodny uśmieszek spełzł mu z warg. Wzrokiem wodząc za śladem obecności Anny natrafił na chlipiącą dziewkę. - Dziewczę chyba usłyszało zbyt wiele.
Podniósł się leniwie.
-Ona nic teraz nie słyszy. Tylko mamroczacego do siebie człowieka - próbowała go przekonać. - Pozwól jej odejść. Po nic ci jest… - zlękła się że zabije dziewkę ot tak, dla przykładu. By Annie pokazać, że może.
- Poniekąd. Zawsze wolałem ciemnowłose - poderwał dziewczynę za łokieć i wywalił za drzwi. Oprócz tego, że nie spełniała jakichś tajemnych jego wymagań w dziedzinie cielesnego piękna musiał być najzwyczajniej syty. Dość, że wrócił na swoje miejsce.
- Nie odpowiedziałaś, zdaje się.
-Twój ojciec się budzi - odparła smętnie. - A nikt chyba nie chce by się zbudził. Psucie monety mogli wam wybaczyć, ale nie to. Najęli Aureliusa by się tym zajął. I zrobi to prędzej czy później. Z twoja pomocą prędzej, ale jeśli odmówisz wtedy ja podam mu go nieco później. Ale ty już wówczas nie zyskasz.
Wsparł łokcie na stole, twarz urodziwą nieludzko podparł na pięści.
- Teraz mnie ostaw - polecił szorstko i nieuważnie.
-Nic cię nie przekona?
- Przypominasz mi wszystkie powody, dla których nigdy żem żony nie wziął i odradzałem to bratu… przestań brzęczeć mi nad głową, niewiasto, i odejdź, pókim dobry.
-Wytykasz mi drzazgę w oku, kiedy sam masz belkę. Rozejrzyj się. Uważasz ze jesteś lepszy od Aureliusa? Jego nigdy nie widziałam pastwiącego się nad innymi.
- Zamknij się, albo znajdę tę niebogę i przepcham nogą od stołu aż pod gardło! - ryknął z furią.
Zamknęła się nie mając innego planu. A potem przepłynęła przez drzwi by obejrzeć zamek i to co się tu dzieje.

Zobaczyła, że zamek został zdobyty. Po komnatach i dziedzińcu kręcili się ludzie których już widziała w wizjach z Bożywojem, ale nie dopuszczali się jakichś rozpasanych grabieży czy gwałtów. Najwyraźniej Diabłu zależało na miejscu i ludziach do jego obrony.
Podążyła za mury i dalej, by się wywiedzieć co to za zamek.
Pieskowa Skała. Obecnie pod panowaniem rodziny Szafrańców. I ród ten, jak wyjaśnił później Libor, był herbownymi zbójami, napadającymi na kupców w Dolinie Prądnika. Chłopak co przeżył miał na imię Krzysztof, Libor kiedyś mu konia kradzionego sprzedał.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 30-07-2017 o 11:01.
liliel jest offline  
Stary 30-07-2017, 12:37   #38
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Anna miała nieodparte wrażenie, że ciągle odkręca to czego Bożywoj z wysiłkiem dokonał. Była jego złośliwym cieniem, co ciągle depcząc mu po piętach, burzy i rujnuje to, co sobie mozolnie wybudował. Nic dziwnego, że jej nienawidził. Zabić powinien...
Miejscowych Lupinów w końcu przekonała. Jiri się z początku oburzył na ograniczenie im ziem, ale wyszedł ostatecznie z założenia, że lepszy rydz niż nic, tym bardziej jak mu Anna wyciągnęła bycie ghulem Bożywoja. Papiery podpisane dostarczyła do kasztelana, ale zapowiedziała, że nie chce lupinów narażać jeśli obędzie się bez walki, toteż pracuje nad rozwiązaniem bezkrwawym, by nowej watahy się stąd pozbyć.
Praca odniosła wysiłki. Tego wieczora ruszyli na Barwałd. Gangrele zajęli się rozpoznaniem dając Annie sygnał, że jest czystko i pusto i może iść swoje plugastwo zakopać. Kręciła się dobrą godzinę wokół ruin próbując znaleźć właściwe miejsce. Zrezygnowała w końcu z kopania uznawszy, że poruszona ziemia bardziej rzuca się w oko i wężowy łeb owinięty w szmaty schowała na dnie przepastnej dziupli drążącej wielkie stare dąbiszcze.

Gangrele odprowadzili ją pod Grójec, gdzie miała kasztelana wtajemniczyć w najnowsze wydarzenia. Zagaiła jeszcze na odchodnym.
-Ja, zanim wymyślę co dalej w kwestii stawów, powinniście podług mnie zająć się pozostałymi zamknami skrzyńskich. Ile ich jeszcze jest poza barwałdem i tym, z któregoście wykopali paskudztwo?
- Grójec i dwa jeszcze… Jeno jeden daleko.
- Ja bym na waszym miejscu wykopała sobie pozostałe i zagarnęła. Pomyślcie, nieważne gdzie nas dalej życie pogoni. Jeśteście gangrelami, żyjecie w puszczy lub przy niej. Z lupinami obok granicy. Taki artefakt wam da pewność, gdzie nie znajdziecie kryjówki, że lupńska łapa tam nie postanie. Gwarancje bezpieczeństwa. To bardzo dużo.
- A skąd pewność, że ten wytwór czartowski klątwy nam jakiej na głowy nie ściągnie? - dociekał Libor nieprzekonany zupełnie. Semenowi oczy się świeciły wilczo i wiedziała, że już przemyśliwuje sobie, jak takowy artefakt wykorzystać twórczo ku własnej chwale. Obojętna Jitka nożem oskrobywała błoto z podeszwy.
- Poniekąd - dodał Oldrzych - czy nas Diabły śladem tych łbów wilczych nie odnajdą?
-Ręczyć nie mogę. Ale wolicie spać za dnia spokojnie, że was te przejezdne lupiny nie najadą, bo jak się wywiedzą, że na Barwałd wleźć nie mogą, to zacznie ich nosić i pewnie zwady będą w gniewie szukać. Czy sobie rzecz nekromancką do chaty przytaszczycie i będzecie mieć spokój? - wyłożyła swoje racje Anna. - I tak zrobicie jak będziecie chcieli. Nie jestem jednym was by mieć prawo głosu, jeno mogę radzić. Ale ja bym jeden dla siebie chciała, nawet jeśli wy wzgardzicie.
Po żywej dyskusji zostało postanowione, że sobie Gangrele jednak wezmą parę głowin na pamiątkę z Żywca, w tym jedną ostawią dla Anny.
Jitka ani razu nie zabrała głosu. Annę albo ignorowała albo schładzała lodowatym spojrzeniem.
- Rozmawiałeś z córką? - szepnęła do ucha Ołdrzycha, gdy go obejmowała na pożegnanie.
- Rozmawiałem. Sprawę załatwię – zapewnił, w co Anna jednak wątpiła.
- Załatw szybciej.

*

Rozmowa z kasztelanem była dość mozolna, głównie przez wzgląd na Aniny opadłe morale. Przetrawiała to co się przytrafiło Otokarowi, za jej co nieco sprawą. Później tą nieszczęsna kobietę w komnacie Bożywoja i jeszcze na koniec Ołdrzych wściekł się na nią. Zresztą, przesadzał.
Kasztelanowi wyznała więc głosem markotnym, że Bożywoj na Pieskowej Skale jest. Armię grmadzi ewidentnie, najpierw lupiny, teraz zbójców. Jak zbierze to co? Na Grójec ruszy? Winien się Aurelius na taką ewentualność szykować. Negocjacje czarno Anna widzi. Opowiedziała jak rozmowa przebiegła i w jakim anturażu. Ta kobieta tam... I ci wszyscy żołnierze. Wzrokiem w bok uciekała żeby kasztelan nie widział, że nadal ta scena wilgoć jej z oczu wyciska. Bożywoj owszem, po przeciwnej stał stronie, ale Anna go nie posądzała wcześniej o sadyzm. Wydawał jej się nawet, gdy wtargnął do jej domu, odrobinę uroczy, czego na głos oczywiście nie rzekła, a teraz wyszło z niego zwierzę. Stracił w Aninych oczach jeśli nie wszystko, to wiele.
Dlatego prawie się nie zachłysnęła rozlaną przez kasztelana krwią, gdy jej zasugerował by się jechała ze Skrzyńskim twarzą w twarz spotkać. Żachnęła się, że znów śmierci jej życzy i po co to? Ofertę jej odrzucił i przegnał precz. Kasztelan nalegał i naciskał, ale koniec końców postanowił, że pośle ghula z listem jeśli Anna jechać nie zdoła. Zdoła, nie zdoła. To nie było właściwe pytanie, ale czy Anna by chciała? Nie chciała, ale uznała, że pojedzie skoro taka Aureliusa wola. Zasugerowała nawet czy by Krzesimira nie zabrać ze sobą, ale stanowczo odmówił. Za eskortę i towarzystwo przydzielił jej za to Hugona. Szykowało się zabawne spotkanie, panowie będą obrzucać się kąśliwymi uwagi i porównywać kto z nich ma mocniejsze oręże.
Została jeszcze kwestia stawów i tego co na dnie siedzi. Opowiedziała znów o swojej podróży w głąb ciemnego odmętu, o wodniku i jak ja coś wypchnęło na powrót do ciała i jak woda z niej ciekła, choć stopy w niej nie zanurzyła. Zasugerowała, że może to być miejsce, gdzie Zoltan zimuje. Może, ale nie musi. A że dzieje się to wszytko pod nosem klasztornym, to Anna zakłada, że Kolomban coś wie na ten temat. Pojedzie tam i spróbuje Lasombrę przycisnąć. Jak? Tego jeszcze nie wiedziała. Zda się na improwizację.
Dostała powóz z okiennicami, Hugona wypachnionego i ufryzowanego jak królewska nałożnica, oraz kasztelańske błogosławieństwo. W drogę, po kolei trzech mężów nawiedzieć. Otokar. Kolomban. Bożywoj. Im dalej tym mniej sielsko...
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 31-07-2017 o 11:51.
liliel jest offline  
Stary 01-08-2017, 20:08   #39
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
O dziwo, graf Hugon w drodze okazał się całkiem znośny. Mogło to mieć coś wspólnego z faktem, że Anna jechała w karecie z Korczakiem Komorowskich na drzwiczkach, a Patrycjusz konno obok tegoż powozu, co zabawne, o wiele mniej wystawnego niż ten, który swego czasu użyczyli jej Gangrele. Mogło też mieć coś wspólnego z nowym obliczem Anny, które zostało docenione komplementem jakich mało:
- Szkoda takich widoków dla Diabła.
… ale poza tym graf Baade całego siebie i pięciu swych zbrojnych wkładał w zapewnienie Annie bezpiecznej podróży, i nie odzywał się niezagadnięty. W siodle wyglądał też o wiele dostojniej i bardziej męsko niż za stołem zasłanym pergaminami, choć wyczesał swą urodę na ów wyjazd z większym staraniem niż poczyniła to Anna.

Nie skomentował też wizyt u lupinów i wieszania chust na drzewie. Choć go wyraźnie świerzbiało. Jiri przybył w towarzystwie czterdziestoletniej niewiasty o surowym wyglądzie. I już po ich minach wiedziała Anna, że nie jest dobrze, że się znowu ten dystans, który do wilkołaków skróciła obietnicami, pergaminami i pieczęciami, tak że mogli niemal za ręce się pochwycić, jakby chcieli – że się znów rozlał w nieprzebyte morze.
-Witajcie - Anna dopadła Jiriego nie zważając na buchającą od niego niechęć. - jak on się czuje? Jest mi bardzo bardzo przykro. Nie przypuszczałam, że to tak zadziała. Przysięgam, to był potworny wypadek, przez nikogo niezawiniony.
- Otokar przebywa w miejscu odosobnienia. - Zamiast Jiriego odezwała się kobieta. Ton miała równie surowy jak twarz. - Oszpecony i splugawiony.
-Pozwólcie mi mu pomóc - Anna złożyła ręce jak do pacierza. - Znam się na leczeniu, na pewno na to zaradzę. I muszę go przeprosić. Proszę.
- Mało ci jeszcze? - syknęła góralka, a zaalarmowany podniesionym tonem Hugon postąpił nonszalanckim krokiem przed Annę lecz ta odsunęła go zdecydowanym ruchem i zbliżyła się do kobiety na wyciągnięcie ręki.
-Jak mam odpokutować to co się stało? Powiedz jak, a to zrobię. Nie chciałam źle, Bóg mi świadkiem - szukała wsparcia w oczach Jiriego. - Dla naszej wspólnej sprawy działałam, by odnaleźć to co utrzyma obcą watahę z dala od Barwałdu. Razem w tą walkę weszliśmy, i ramię w ramię z Otokarem stałam gdy misje wypełnialiśmy. Co więcej, powiodła się ona, ale kosztem zbyt wysokim. Gdybym wiedziała nigdy bym go nie naraziła - poczucie winy zgięło jej nogi i w klęczki opadła przez starym wilkołakiem. - Wiesz, że nie kłamie, prawda? Powiedz gdzie on.
Jiri już usta otwierał, gdy góralka ku klęczącej Annie skoczyła i na odlew zdzieliła w twarz.
Była tak zaskoczona, że nie złapała nawet równowagi. Upadła na bok, chwyciła się za policzek i chyba wtedy do niej dotarło, że to musi być Otokara matka i że jej gniew jest w pełni uzasadniony.
-Gdyby bicie mnie miało wrócić twojemu synowi zdrowie to uwierz, stałabym bez ruchu i czekała na ciosy. Ale to mu nie pomoże.
Góralka podniosła rękę do ciosu, ale ten już spadł na natarte wodą różaną przystojne oblicze Patrycjusza, który Annę zasłonił swą szlachetną osobą. Jiri pochwycił niewiastę za ramiona, krzepko i mocno jak na kogoś w jego wieku. Znać, że daleko mu było jeszcze do stanu, w którym wataha pozbywa się niedołężnych, co tylko są ciężarem.
- Dość już, Mario. Póki nadzieja jest, nie chcemy stracić go na zawsze.
- Pozwólcie mi go obaczyć - zażądała Anna bardziej stanowczo podnosząc się z ziemi. - Przysięgam, że zrobię wszystko co w mojej mocy by mu pomóc.
Maria odciągana przez starego lupina strzyknęła jeszcze w jej kierunku śliną.
- Tuszę, że masz plan jaki. Choćby i nie dobry, ale jakikolwiek - wyszeptał graf Baade, nim Jiri wrócił. Ventrue nie zdejmował dłoni z wytartej rękojeści prostego miecza, bardziej knechtowi przystającemu niż wielkiemu panu. Mięśnie na karku napięte miał jak postronki i oczami siekł po zaroślach.
- Nie przyszli sami…
Jiri wrócił. A nie wyglądał na jotę przyjaźniej.
- Pomożesz młodemu, lub sam cię zabiję.
Ni krzty gniewu nie było w jego głosie, tylko ponura zapowiedź przyszłego losu.
Nie wydawało się to Annie pytaniem, dlatego nie odpowiedziała. Obróciła się tylko na Hugona i rzekła mu szeptem.
- Zaczekaj przy powozie.
- Rozkazy mam odmienne.
Anna mimowolnie zacisnęła ręce w piąstki.
- Nawarzyłam ja tego piwa, nie trzeba byś ty je pił ze mną.
Przynajmniej tyle miał wyczucia, że udał, że się zastanawia.
- Wszystko proch i pył w naszych ustach, a wciąż i wciąż cudzego piwa chętnym próbować.
Anna zmarszczyła brwi nierada z jego słów. Na moment na bok odeszła i pociągnęła go za sobą.
- Nie idź - syknęła nawet władczo. - Jak zdołam coś zrobić, to wrócę. Jak nie zdołam, to nie wrócę, i nawet twoja szlachetna obecność nic tutaj nie zmieni. To lupiny. I jest ich dużo. To bez sensu i nikomu się nie przysłuży, poza tym na pewno masz na uwadze setki lepszych sposobności żeby kiedyś zemrzeć. Nie dziś. Nie tu. I nie stając za mną.
- Och nie obawiaj się. Nie powtórzę kasztelanowi. Ni w listach cię nie opiszę, jak dotąd nie opisałem.
Anna odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę Jiriego.
- Prowadź.
Zagajnik brzóz i młodych modrzewi porastał dolinkę między dwoma wzgórzami. Cicho tu było a spokojnie, wiatr nie docierał, strumyk szemrał kojąco, kroki tłumiło opadłe, rdzawe igliwie. Przed szałasem płonęło małe ognisko, piekła się na nim ryba, lecz tylko ona obserwowałą przybyłych ściętymi od gorąca paciorkami oczu. Jiri zatrzymał się na brzegu strumyka i głową wskazał szałas.
Anna bez słowa weszła do środka a czuła, że kroki ma ciężkie jak wtedy gdy ją na szafot ciągnęli. Leżał tam, skurczony, zwinięty w kłębek na posłaniu, lecz poza ręką owiniętą nasączonymi wywarami z ziół bandażami nie dostrzegła nijakiej rany. Dopóki nie przecknął się i twarzy nie obrócił. Lewy policzek spływał mu w dół, jakby tłuszcz w ciele się stopił, pod papką z ziół otwierały się liczne ropnie. Cuchnął. Pod tymi wszystkimi gorzkimi i słodkimi ziołami cuchnął rozkładem.
- Ciiii, już dobrze. Jestem, jakem obiecała - głos Anny jakoby nie należał do Anny. Łamał się i wiotczał. - Nie martw się, coś spróbuję zaradzić. Nie zezwalam ci umierać, rozumiesz?
Pierwszą i jedyną alternatywę jaką miała na uwadze wcieliła od razu w życie. Przegryzła skórę na palcu i podetknęła mu do ust. Jeśli wampirza krew nie zadziała lecząco, to nie wiedziała co wtedy pocznie, prócz szykowania się na śmierć.
- To od ciebie mam to - ozwał się nagle, głosem starca, nie młodzieńca. - Nie czuć cię trupem, ale jesteś trupem i zabijasz. Jak morowa panna. Przychodzi z chustką czerwoną - zabełkotał coś niewyraźnie. - Kogo tknie ten martwy.
Gapił się na jej rękę, głowę krzywiąc, musiał niedowidzieć na jedno oko.
- Czerwona chustka…
Zaklęła pod nosem i palec na siłę do ust mu wpakowała, licząc się z możliwością, że jej go odgryzie.
- Nie ja to zrobilam, ale artefakt Skrzyńskich. Myślałam, że tylko uciekniesz czując, że się zbliża. Pamiętasz, tak mówiłam. Nie miałam pojęcia, że rozsiewa pomór. Ale żyjesz jeszcze. I się postaram aby tak zostało.
Miała wrażenie, że palec w piec wraziła, taki gorąc nim trząsł. Powinien się przykleić jak pijawka, krew tak działała. Tyle że nie podziałała. Kaszlnął, charknął, częśc może przełknął, ale większość wypluł. Skulił się na powrót, mamrocząc o pannie morowej i o statku, co go zabierze na dalekie, zimne morza.
To na tyle jeśli chodzi o pomysły. Przetarła twarz dłonią. Spróbowała jeszcze kilka kropel spuścić bezpośrednio na wrzody. Zmiany nie zaszły, krew wampirza nie ma nad tym mocy.

Skoro ciało nie reagowało postanowiła Anna zajrzeć w ducha. Opuściła materialną skorupę i wyfrunęła już do innego świata. Odmienionego.
Drzewa zdawały się tutaj bujniejsze. Strumyk większy i księżycowej barwy, śmigały w nim duże może ryby, a może coś innego? Tak, na pewno coś innego.
Otokar zaś leżał poskręcany jak nieszczęście. Całe jego ciało oplatał i miażdżył potężny wąż. Gad trzymał zęby wbite w lupiński kark, z długich na palec zębów sączyła się trucizna.
Anna spróbowała gada pochwycić lecz trwał zrośnięty z Otokarem na dobre i na złe, ani drgnął. Tutaj, w świecie duchów krew nie pozwalała wzmocnić ciała, ale Anna była uparta i nie przyjmowała porażek. Nadnaturalnym wysiłkiem woli zdołała w końcu zedrzeć stwora i Otokara uwolnić, lecz radość trwała krótko. Po chwilowej uldze w miejscu poprzedniej bestii zmaterializowała się nowa. Też wąż, choć o innej łusce.
A potem chwytała się każdej myśli. By węża przenieść z niego na siebie. By i jemu juchę własną w pysk wtoczyć. By go zawlec do świętego jeziora i sprawdzić czy miejscowe ryby maszkary nie zeżrą.
Ale nie wąż był problemem, a klątwa. Wąż był jedynie tej klątwy manifestacją.
Anna wytężył umysł. Przebierała w myślach księgi jakie z Barwałku jej Paszko wykopał, czy któraś z nich o klątwach prawiła. Nie, raczej żadna. A co Anna o klątwach wiedziała? W końcu sama rozległą wiedzą z dziedzin tajemnych mogła się poszczycić. Ale klątwy? Z jedną tylko się zetknęła i przy okazji padła jej ofiarą. Pamiętała wtedy, że gdy wersety plugawe przeczytała Mikołaj dostał szału i pierwsze co, księgę w płomienie rzucił.
Ogień…
Umysłem pomknęła jak błyskawica do Ołdrzycha. Znalazła go w towarzystwie Jitki, gdy się pożywiali na powalonym jeleniu. Do jego głowy wtargnęła bez pukania, goniona pośpiechem i lękiem o własny wnętrzności, by pozostały gdzie są. Poprosiła by pogonili czym prędzej na Barwałd, artefakt z dziupli dębu wydobyli i spopielili a rychło. Wyjaśni wszystko później.
Godzinę później Otokarowi zeszła gorączka. Dwie godziny później rany zaczną się zasklepiać zostawiając po sobie białe gładkie blizny. Zdrowiał.
I wtedy nawoływania Hugona przebiły się do Anny z oddali. Świt się zbliża i czas się wynosić. Kłócił się z Jirim, by go za strumyk przepuścił, ale wilkołak się nie ugiął. Ona za to odkrzyknęła, że jeszcze nie skończyła i dzień trzeba im tu spędzić.
Obok szałasu wykopała rękami płytką mogiłkę. Mokra ziemia właziła za paznokcie, przyklejała się do nieskazitelnie białej skóry, naznaczyła Annę pasmami brudu. Ułożyła się w niej i przykryła niedbale warstwą ziemi.
Nazajutrz było coś inaczej. W pierwszej chwili nie mogła Anna orzec co, ale w końcu do niej dotarło, że była noc młoda. Wstała dziś wyjątkowo sprawnie. Rześka i wypoczęta i chyba po raz pierwszy w nieżyciu przed innymi wąpierzami. Pomyślała, że to musi był wpływ tego miejsca. Dziwnie kojącego i melancholijnego.
Rozejrzała się dookoła. Otokar siedział nagi w strumyku i się obmywa.
Anna zbliżyła się ostrożnie. Drobna gałązka trzasnęła pod jej stopą z rozmysłem przydepnięta.
-Ale się narobiło - rzuciła przykucnąwszy przy tafli wody. - Naprawdę nie wiedziałam.
Ręka z liściem łopianu, którym się obmywał, zamarła w pół drogi do szerokich pleców.
- A jednak się stało - Mężczyzny głos, nie młodzika. Nie obrócił się nadal, wody w liść nabrał i lico sobie ochlapywał. Ręka, którą wczoraj miał obandażowaną, pokryta była czerwoną, poprzerastaną skórą, jakby po poparzeniu.
-Wybaczysz mi, że cię naraziłam? - zanurzyła czarny od ziemi opuszek palca w chłodnej wodzie kreśląc na niej kółka. - Przepraszam. Skrewiłam.
Obrócił się ku niej, na zbyt krótko, by coś więcej niż policzek czerwonym znamienbiem naznaczony zobaczyła.
- Masz, co chciałaś. Na co ci jeszcze wybaczenie moje.
-Widać na coś mi jest, skoro tu na złamanie karku pędziłam. Pozwalałam by twoja matka okładała mnie po pysku, a Jiri zagroził, ze jak z szałasu tylko ja wyjdę, a ty nie to mi flaki wywlecze.
- Zatem wracaj, możesz triumf święcić - tym razem wstał, obrócił się i wyszedł ze strumienia. Nachylił się nad nią, by mogła spojrzeć w naznaczony znamieniem policzek i zasnute bielmem oko.
Nie odwróciła wzroku, choć widok ścisnął martwe serca. Nie było wątpliwości, ze ona temu zawiniła.
-Chciałam to wszystko odkręcić. Naprawdę sie starałam…
Zwiesiła głowę, wody nabrała w dłonie i opłukałam twarz z brudnej ziemi.
-Powiedz co mam zrobić żebyś wybaczył i zrobię.
- Jeśli tych rzeczy, co ich szukałaś, więcej jest, zniszcz wszystkie. Jeśli wiesz, kto umie takie czynić, zabij. Jeśli to w księgach zapisano, karty wyrwij i spal.
Wyprostował się i odszedł kilka kroków, kucnął przy stosiku swojej przydziewy. Ubierał się bez pośpiechu, a przecież ledwie wczoraj rumienił się jak panienka, gdy przy Annie wspomniał o zalotach.
-Zniszczyć, zniszczę jeśli taka twa wola. Przynajmniej zrobię co w mojej mocy. Czy w księgach recepty na to są, nie wiem - poszła za nim jak pies za panem. Kucnęła tam gdzie i on wyhamował. - A twórcy nie zabiję, bo nie jestem w stanie. Złamie mnie jak gałązkę.
Wyciągnął rękę szybciej niż atakująca żmija, palce zacisnęły się na jej krtani.
- Też mogłem. A tego nie zrobiłem.
Rozluźnił chwyt. Odsunął ją od siebie palcem napierając pod jej obojczykiem i wciągnął giezło. Grzebał w skromnym dobytku i Anna zdała sobie sprawę, że chyba pakuje się. Przed drogą.
-Czyli mi nie wybaczysz i tak - roztarła pogruchotaną szyję, krzepy mu odmówić nie mogła. Jakby chciał zabiłby bez dwóch zdań, słów w błoto nie rzucał.
Podniosła się, wyprostowała i ton jej stracił całą poprzednią pokorę.
- Popełniłam błąd, do diabła, tobie się nigdy nie zdarzyło? Obraź się i ucieknij, w końcu zawsze chciałeś a teraz masz pretekst!
- Niewątpliwie… będę musiał odejść daleko. Bym mógł zacząć kłamać, żem oka nie stracił wcale przez to, żem trupielcowi zaufał. Oby inne trupielce dotrzymały słowa. I te pieczęcie i pergamina były tego wszystkiego warte.
Anna zacisnęła usta aż wargę do krwi przygryzła. Lewa powieka zaczęła drzeć i była to oznaka, że zaraz płakać zacznie. Na nic zabiegi Krzesimira. Żadna z niej kobieta, na zawsze dziewczynką pozostanie.
-Dobrze. Nienawidź mnie skoro musisz - ostatni rzut okiem. Takiego go zapamięta. Jej chodzący oddychający wyrzut sumienia.
- Chyba się nie zrozumiemy.
Zarzucił na ramię tobołek, wciągnął mocno powietrze w płuca.
- Pamiętaj, coś przysięgła. Tam, na kamieniu przed szałasem, coś ci zostawiłem.
I poszedł na południe. Jiri podobno chciał aby został, ale nie dał rady go przekonać.
Na wskazanym kamieniu Anna znalazła sznur zielonych paciorków ze szkła leśnego nanizanych na rzemyk. Gdy je wzięła w palce zobaczyła, że je Otokar własnoręcznie utoczył, a w myślach obracał sobie przy tym Aniną sylwetkę jak ciastko na kryształowej paterze. I uczucia mu towarzyszyły nader ciepłe. Pewnie i skomplikowane ale od nienawiści dalekie i zrozumiała Anna, że na trupach to się ona może i wyznaje, ale na żywych ludziach niekoniecznie. A lupiny są bardziej nawet żywi niż ludzie.
Rzemień z kamuszkami obwinęła sobie trzy razy wokół prawego nadgarstka, przykryła mankietem sukni.
Nikt z wilkołaków jej nie zatrzymywał. Wyrzutów też jej nie robiono, choć pewnie byli tacy co by robili je chętnie.
Do karocy wniosła pół wiaderka błota. Ziemią miała uwalaną całą suknię, trzewiki i każdy fragment odkrytego ciała, nie mówiąc o włosach. Gdy zatopiła w nich palce czuła całe grudki rozsypujące się w piach.
- Na Pieskową Skałę - rzuciła Hugonowi wycieńczonym głosem. - Straciliśmy jedną noc, lepiej jechać tam wprost nim Bożywoj miejsce pobytu zmieni.
Pomyślała, że to niedobry moment aby ze Skrzyńskim się rozmawiać. Zmagania z klątwą wyrzymały jej umysł jak ścierkę. Jej mocna zazwyczaj wola skruszała. A Bożywoj zdawał się typem, który z takiego osłabienia chętnie by skorzystał. Ale nie było wyjścia.
 
Asenat jest offline  
Stary 02-08-2017, 13:09   #40
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
- Rozłam musi być między braćmi głębszy niż zdaje się – osądził cicho Hugon jadący obok powozu Anny. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że Ventrue zyskuje z każdą milą dzielącą go od kasztelana. - Skoro Bożywoj ludzi brata swego pomordował. Niegdyś Szafrańce blisko byli z dworem królewskim... a potem się...
- ... ku zbójectwu obrócili – uzupełniła Anna, która historię tę znała już od Libora.
- To też. Ale przede wszystkim ku alchemii i czarnej magii. Wiadomo, pod czyimż przewodem, prawda...
Uśmiechnął się całkiem miło i Anna może i by ten uśmiech odwzajemniła, gdyby zaraz nie dobył z rękawa szylkretowego grzebienia wartego z pół wioski, i nie zaczął loków swych układać.

Pod bramą czekali długo. Tak długo, że znudzony Baade wpierw zaczął pogwizdywać, a potem sam z siebie Annie opowiedział, jak to go kiedyś książę Lichtensteinu zakazał na dwór puszczać, więc się Hugo dostał za bramę w przebraniu piekarza. I gdy już Anna myśleć zaczęła, że jej Skrzyński zwyczajnie za próg nie puści, szczęknęły kołowroty.

Na dziedzińcu przyjął ich Krzysztof Szafraniec, dzięki Bozywojowi dziedzic, sierota i pozbawiony, być może całkowicie, rodzeństwa. Skoczył szparko ku karecie i Annie rękę podając, gdy wysiadała, przepraszał za zwłokę i za to, iż czekać musiała.
-Nie przepraszajcie panie - odparła wspierając sie na dłoni. - W przyjemnym towarzystwie czas przyjemnie płynie.
Rozejrzała się po dziedzińcu.
-Czy mogłabym się wpierw odświeżyć?
Krzysztof zapewnił gorąco, że wszystko gotowe na jej przybycie, co prawda tylko jej, ale zaraz się służba zakrzątnie wokół komnaty i dla szlachetnego towarzysza.
- Mości Skrzyński spodziewał się pani. A… to odświeżenie to misa z wodą czy balia raczej? - dopytał zlany zimnym potem, że czegoś nie dopełnił.
-Nie chcę sprawiać kłopotów ani igrać z cierpliwością pana Skrzyńskiego. Misa wystarczy - zapewniła z łagodnym uśmiechem by się młodzian aż tak nie zamartwiał. - Mówisz, że się mnie waćpan spodziewał?
- Jako żywo - zapewnił. - I wyjazd swój opóźnił.
Poprowadził ją do komnatki w wieży, obłożonej drogimi materiami i skórami zwierząt. Łoże tu stało tak wielkie, że cała zbójecka gangrelska czereda mogłaby na nim spocząć, i jeszcze ghul by się jaki do grzania stóp zmieścił. W kącie na ławie lustro stało w ramie z dziwnego, czarnego drewna kością przetykanego.
- Ekhm, zostawię panią. Czy coś jeszcze potrzebne? Proszę się nie krępować - wręcz promieniał chęcią obłożenia Anny po czubek głowy dowodami gościnności.
-Dziękuje, poradzę sobie.
Nie oparła się pokusie by złapać w lustrze swoje pełne odbicie. Piękna była, nawet brudna.
-To długo nie potrwa - zapewniła, a gdy Krzysztof zatrzasnął za sobą drzwi rozdziała się i umyła. Suknie swoją otrzepała, przetarła wilgotną szmatką. Włosy poprawiła i tyle z toalety.
Raz jeszcze zerknęła na ogromne lustro. Chętnie by je ukradła - pomyślała wychodząc na korytarz.
Tam też natknęła się na Krzysztofa, wciąż napiętego jak popręg na końskim brzuchu wskutek świeżości krwawych przysiąg.
Nigdy by nie pomyślała, że się graf przed nią wyszykuje, a jednak. Gdy zeszła drobiąc po wąskich stopniach, w sali z wielkim kominkiem Hugon gawędził już z Diabłem przy kielichu. Bożywoj siedział zapadnięty w wyściełanym wilczurą fotelu, obute w wysokie buty nogi wpierał w ubłoconego ogara, puchar w długich palcach obracał i niemrawo odpowiadał na Patrycjuszowskie perory o sytuacji w Budapeszcie.
Anna wartkim krokiem doszła do mężczyzn. Dłonią wygładziła warkocz i dygnęła, a znać było, że wprawy w tym nie miała ani i nikt jej etykiety nie uczył.
-Panie hrabio - zaczęła od tytułu, bo jej się zdawało to zgodne z konwenansem. - Krzysztof wspominał, że przez wzgląd na mnie przełożył pan swój wyjazd. To bardzo łaskawe.
Miała nieodparte wrażenie, że Bożywoj jej pojawienie przyjął przede wszystkim z ulgą. Towarzystwo rozpolitykowanego Ventrue nużyło go i nie cieszyło. Potem ze zmrużonymi oczyma przyjrzał się uważnie jej obliczu i coś tam wypatrzyć musiał, bo uniósł brwi na pół czoła.
- Hrabiowski tytuł zachodnim jest i pożądania mojego nijak nie budzi. Toteż nie posiadam.
Wstał ze swojego miejsca, a sam kopnięciem przysunął sobie zydel.
- Czemuż zaszczyt zawdzięczam, tym razem? Zgaduję, że tej samej sprawie.
-Aaach tak. Sądziłam, ze… - Anna przyłożyła dwa palce do skroni, na jej twarzy wykwitły wyraz zażenowania. - Chyba mi wypadł z głowy oficjalny tytuł panów Skrzyńskich. Niedopatrzenie godne potępienia…
Zastanawiała się, jak mogła tego nie wiedzieć? Ojciec by jej zarzucił ignorancję i nieprzygotowanie.
Usiadła na wskazanym krześle, oparła sztywne plecy, dłonie zacisnęła na oparciu.
-W tej samej. Moja poprzednia wizyta… nie wykazałam się dobrymi manierami, za co niniejszym przepraszam.
- Nie da się zaprzeczyć - potwierdził Bożywoj, po czym… zignorował sprawę razem z jej przeprosinami, uznając kwestię za niebyłą. - Baje mi tutaj graf Baade, iże się w Budapeszcie i Karpatach Tzimisce zbuntowali przeciw swym starszym. I że klany insze za sobą pociągli. Co sądzisz o tem?
Pstryknął palcami na sługę, by i Annie kielich podano. Ogar wzgardził towarzystwem wampirzycy, przedreptał do Diabła i złożył kanciasty łeb na jego stopie, łypiąc miłośnie przekrwionymi ślepiami.
-Myślę… że Budapeszt jest bardzo daleko - przechwyciła kielich i umoczyła usta jakby się za nim chowała jak za tarczą. - Wolę rozmawiać na temat miejsc które widziałam na oczy. Wyboru więc dużego do dyskusji nie dam, obawiam się. Żywiec może?
- Niechaj będzie więc ziemia żywiecka. Moja ziemia. I ja na niej - wyszczerzył kształtne nieludzko zęby - bynajmniej nie młody Diabeł. Widzicie, grafie - przechylił się do Hugona - to, że mierzi mnie dogłębnie polityka, nie znaczy, żem w niej pozbawiony rozeznania. I przypadkiem wiem, iże się na zachodzie postanowiono zjednoczyć przeciwko owemu bulgoczącemu fermentowi młodych. Wiem skądinąd także, iż jeden z niemieckich domów Tzimisce postanowił ów ruch poprzeć. Wszak młodzi winni starszyźnie posłuszeństwo. Odmówiono im.
- Nie powinienś rzec wasza? - Anna oblizała krew z ust i puchar ułożyła na podołku. - Ziemia... wasza.
Zignorowała rozważania o zachodzie, choć podejrzewała, że do czegoś one zmierzają i może to mieć związek z Aureliusem. Nie chciała poruszać tego tematu.
Bożywoj skrzywił się nieprzyjemnie.
- Dla brata mego i Katarzyny ziemia to bukłak z krwią, który wycisnąć pragną do kropli ostatniej, nie myśląc, co potem.
- Słyszałam, że dla Tzymisce najważniejsza jest ziemia. Uznałam, że wespół dzielicie te same wartości i ten sam skrawek na mapie. Ale ojciec mój zawsze przestrzegał bym nie przypinała różnych przypadków pod tą samą regułę. Ty i twój brat to dwa różne przypadki.
- Co mi przypomina kwestię pewnej transakcji - spojrzał wprost w oczy Anny. - Wolno mi wiedzieć, kiedyż dojdzie do skutku?
- Nie mnie o tym decydować. Ojciec mój otrzymał przedwstępne umowy. Zebranie takiej kwoty musi trochę potrwać. Rozumiem, że zależy panu na czasie ale odrobina cierpliwości by nie zawadziła.
- Rozumiem, iż wam zależy, by rozmowy toczyć ze mną… nie udawajmy, że mój obdarzony zbyt miękkim sercem brat ma cokolwiek do powiedzenia. Więc, albo ja, albo Katarzyna. I poniekąd rozumiem niechęć do paktowania z mą szwagierką - na przystojną twarz wypełzł wyraz łaskawej wyrozumiałości. Ta pierzyna była jednak za krótka, by przykryć niechęć.
-Nie ukrywam, że jeśli odejdę stąd z niczym będę zapewne zmuszona do rozmowy z panią Skrzyńską - Anna przechyliła kielich ale miast upić eleganckiego łyczka złaknione gardło wchłonęło wszystko do ostatniej kropli. Nie mogła sobie przypomnieć kiedy ostatnio piła z żyły? Chyba za tym nie przepadała jak za ludźmi w ogóle.
- Nie chcę toczyć z panem wojny, panie Bożywoju. Mam dość chodzenia za panem jak cień i obracania w niwecz pańskiej pracy. Zapytam dlatego wprost. Czy jest możliwa między nami ugoda? Pan wie czego chcę ja. Proszę podać własne w zamian żądania.
Spojrzał na nią przeciągle i badawczo, podobnym spojrzeniem obdarzył Hugona.
- Oczywiście, iż ugoda jest możliwa. Wojna jest dobra i przynosi profity, gdy toczy się z dala od domu, gdy armie nie przez twoje zboże maszerują i nie na twym dachu ktoś posadzi czerwonego kura.
Skinął na służącego, wskazując puchar Anny.
- Z pewnością dojdziemy do porozumienia. Niemniej widzę, iż pani zdrożona. Wrócimy do tego, gdy odpoczniesz. Tymczasem, mogę wam jakoś umilić gościnę?
-Proszę się mną nie przejmować. Nie chcę opóźnić pana planów o kolejne dni. Mogę rozmawiać, naprawdę.
Struga krwi nalewania z dzbana do jej pucharu hipnotyzowała Annę swym powabem.
Upiła znów i znów łapczywie, choć zdawała sobie sprawę, że wychodzi na prostaka żłopiąc jak koń wodę, ale poprzednia noc w istocie dawała jej się we znaki. Poza tym poniekąd była prostaczką, z plebsu i nigdy nie starała sie uchodzić za wiecej.
“Chyba że ma pan powód bądź zachciankę by kontynuować bez Hugona” - wtłoczyła swe myśli do głowy Bożywoja łagodnie i nienachalnie, niewinnym wzrokiem taksując przy tym grafa. -”Mniemam że nie bez przyczyny chce pan jego śmierci.”
- Zdaje się, iż na razie nic nas nie goni. Ni mnie, ni was. Opowie nam pan o Krakowie, grafie? - oparł czubek buta o czoło ogara i potarmosił psa mocno. Wbrew wcześniejszym słowom o groźbie paktów z Katarzyną, jako zagrożeniu bliskiemu w czasie.
“Stoi za nim ktoś więcej niż krakowski książę.” Szept w głowie Anny był zamszysty jak irchowa rękawiczka.
“Wiem, stary Ventrue. Widziałam go. W Hugona wspomnieniach.” - podparła palcem brodę udając zainteresowanie odpowiedziąVentrue. - “Ale czemu od razu zabić? Musiał ci czymś więcej podpaść niż niepewnym przełożonym.”
Hugon kręcił posoką w kielichu, opowiadał, nawet ze swadą, o konflikcie księcia z Brujahami i Vantrue z Zakonu Krzyżackiego.
- A cóż na to rodzic i bracia Gryfitki? - wciął mu się Bożywoj z pytaniem.
“. Czy Tzimisce potrzebuje powodu, by walczyć z Ventrue? On mi jednakże dał powód. Ten farbowany bękart doniósł o mnie Włodkowi i Katarzynie.”. Prowadzenie podwójnej konwersacji nie sprawiało Diabłu większego problemu. W stronę Anny nawet nie patrzył, zdawał się chłonąć całym sobą Hugonowe mądrości. “Zanim przejdziemy do negocjacji, powiedz proszę, kogo do swego lica dopuściłaś?”.
Anna nie miała swobody Bożywoja by gładkim slalomem mknąć między konwersacją, która się działa na głos, a tą prowadzoną w myślach, dlatego wydawała się jakby w zadumie lekko odpłynęła.
“Doniósł, bo jesteście po przeciwnych stronach. Nie powinieneś mieć do niego o to żalu. Przypuszczam, że nie dało mu to ani krztyny osobistej satysfakcji. Ja tez na twoją niekorzyść działam. Narazie. O radość mnie to nie przyprawia, więc mam nadzieję, że i też nie naślesz na mnie morderców z racji przeciwnych frontów. Przyrzekałam Aureliusowi i staram się solidnie podchodzić do powierzonych mi zadań.”
Na pytanie o zmianach w urodzie nakryła dłonią twarz, niby od niechcenia. Rozcierała palcami powieki.
“Moje lico to chyba nie temat, który winniśmy pod lupę brać.”
“Ten temat interesuje mnie wręcz żywotnie”.
“Musisz patrzeć na innych i dumać co byś w nich poprawił. To smutne. “
“Smutnym jest, że Gangrel wytknął ci ułomności. Czy też doszukalaś się ich sama.”
“Musimy mówić o mnie? Przecież ja cię wcale nie obchodzę.” - Anna nerwowo wystukiwania palcami rytm na własnym policzku.
“To spostrzeżenie pozbawione podstaw i chwieje się jak stół bez jednej nogi”.
Przesunął włosy na lewe ramię, ukazując sporą i rozległą, starą bliznę na szyi. Zaśmiał się z żarciku Hugona i równie rozbawion spytał, czy się Hugon widzi w Żywcu, politykującym pomiędzy polskim królestwem, Niemcami a Czechami.
- Polityk odnajdzie się wszędzie - odparł Hugon, a Annie połączonej niewidzialnymi nićmi z umysłem Diabła mignęła wizja Hugona zakutego w kajdany w głębokim lochu, po kostki w wodzie.
“Ach tak, czyli mankamenty dodają smaku? Ja cenię perfekcję. U siebie. Dla innych jestem bardziej pobłażliwa. A jeśli bliżej mi już do posagu niż do człowieka to, co rzec… nie jestem nim przecież. “
Zastanawiała się nad obrazem jej przesłanym. Czy to była przeszłość Hugona, czy Bożywoja pobożne życzenia?
“Za co do lochu trafił?”
“Kto cię wspomógł w dążeniu do perfekcji?” - odwdzięczył się Bożywoj i widziała, że kącik wąskich ust drgnął, nie wiadomo w odpowiedzi na którą z konwersacji.
Uznała, że powstrzymywanie się od odpowiedzi nie ma sensu przy kimś o jego mocy, również grzebania w umyśle.
“Krzesimir. Bardzo zdolny, ale co się dziwić. Miał wybitnego nauczyciela.”
Bożywoj drgnął silnie. Annie pod powiekami jak powidok rozświetlił się obraz ghula. Jeszcze nie tak anielskiego, jeszcze z krótko przyciętymi włosami i nieco pyzatą twarzą. Zaraz potem kontakt między umysłami został ucięty jak nożem. Bożywoj siedział jakby kołek połknął i z obowiązku uczestniczył w rozmowie z Baadem, choć mało to już rozmowę przypominało. Hugon perorował, a Diabeł mruknął coś od czasu do czasu, czy wtrącił jakąś banalną uwagę.
Bożywoj odciął się na dobre. Anna wyczuła, że coś się zadziało, chociaż nie była pewna co dokładnie. Czyżby Krzesimir był dla niego aż tak ważny? Darzył go… uczuciem?
Anna zauważyła w mig, że nic z tego więcej nie będzie. Wstała w połowie wywodu Hugona, dygnęła odłożywszy pusty kielich.
-Jednak jestem zmęczona. Panowie wybaczą.
I udała się wprost do swojego pokoju.
 
liliel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172