|
| Narzędzia wątku | Wygląd |
31-08-2017, 11:18 | #61 |
Reputacja: 1 | W połowie nocy, zgodnie ze swymi zapewnieniami dojechał Ołdrzych. Gdy go tylko za bramy przepuszczono Anna wyrwała do niego jak z procy mało nóg nie gubiąc. Odbiła się z ziemi by ramionami go sięgnąć i mu się na szyi uwiesić. - Dobry Boże - zaśmiał się - Myślałby kto, że cię ten chytry Nosferatu głodem i nudą morzy. Ścisnął ją, aż zatrzeszczały Anine żebra. - Pogwarzyłem z Pężyrką - szepnął jej w uszko. - O owych główkach. - I? - nie mógł przez chwilę odpowiedzieć bo mu usta zamknęła pocałunkiem całkiem szczelnie. - I ona pamięta, że był czas, iż w Grójcu ni główki, ni ząbka być nie mogło. - Ooo, czyżby starszy pan źle czosnek znosił? - gestem znać dała by ją ostawił na ziemię. - Mnie czosnek rani, ale on stary i mocny. Jego może usypia jeno? - zastanowiła się raz jeszcze. - Nie, to bez sensu. Czosnek musi go drażnić, prawda? Jakby go dużo do stawu wsypać… Czy on go chciał wybudzić jednak? Bożywoj? - Wywabić strażników i podłożyć trutkę? Sprytnie? Ale jakoś wyobrażałem sobie Bożywoja jako kogoś, czyje działania są, eee, większego formatu? Może bezpodstawnie. No, pokaż tego ghula. - Śpi - odparła gładząc włosy. - Dałam mu wolne wiedząc, że nadchodzisz. Myślałam, że zostaniesz na jeden dzień i będziesz chciał trochę odosobnienia. Poznasz go jutro - złapała go za dłoń i poprowadziła w stronę ogrodu. Palce wepchnęła za dekolt czegoś tam szukając. - Ach tak, glejt z zezwoleniem. Wybrałeś już kogoś? - Jednego z flisów Pężyrki. Nosem kręciła i kazała spłacać się… to i chyba zrezygnuję. Schował pergamin za pazuchą i spojrzeniem wskazał na krużganki. - Kto to? -Francuz - wcisnęła mu papier w rękę. - Jeśli flisak jest najodpowiedniejszym człowiekiem to go bierz. Ale warunki spłaty ustal od razu żeby potem nie zażądała rzeczy niemożliwych. Poza tym moze sie tez troche zaangażuje skoro własnego potomka nie ma? Dostrzegła kątem oka Włodka ale nie zamilkła. Zatrzymała się tylko, raz jeszcze na palce wspięła i przyciągnęła do siebie Gangrela całując z pasją i oplatając jedną łydką. -Ona musi się teraz trzymać blisko ciebie… dla bezpieczeństwa… Bożywoj mi groził… że ciebie… - Nie jestem dzieckiem. I umiem zadbać o siebie. Ale Pężyrka to dobra tarcza teraz. Jej nie ukrzywdzi… no, nie ubije - poprawił się z zakłopotaniem. - A ona chętnie obok ciebie stanie wiedząc, że Bożywoj może się pojawić. Nienawidzi go jak psa i tylko patrzy konfrontacji. Oderwała się od niego niezadowolona, że okoniem staje względem jej sugestii. Za rękę znów ujęła i pociągnęła prosto na kolumienkę, za którą się Włodek czaił. -A w porównaniu ze Skrzyńskimi niestety jesteśmy dziećmi. Oni mają najmniej po pół tysiąclecia, o ojcu nie wspomnę. Ale ojciec to problem Aureliusa, a Bożywoj to problem mój. Ty się skup na tym, by się nie dać zabić. - Zamknij mnie jeszcze w komorze, strażą obstaw - warknął z urazą, że go chce od walki i od wszystkiego odsunąć. - Pomówimy o tym później - zatrzymała się pozornie zaskoczona włażąc niemal na młodszego Skrzyńskiego. - Oooch, co za niespodzianka, ty tu? Tedy muszę was zapoznać. Włodek Skrzyński, mój mąż Ołdrzych. Na szczęście kłaniając się, Diabeł nie mógł widzieć głupiej miny Oldrzycha, jaką wywołał ten gest. - Radem poznać. Acz zdaje mi się, że skądyś oblicze kojarzę… - Włodek zawisł spojrzeniem na rysach Gangrela, ale nie odszukał nic w pamięci lub udał, że nie znalazł. Napomknął mimochodem, że kasztelan wybył, i czy Anna wie, kiedy wrócić może. - Niestety nie potrafię pomóc - wzrok przeniosła z jednego na drugiego czując się co najmniej głupio, jak gdyby trafiła przypadkiem na przyjęcie, na które jej jednej nie proszono. - Ale skoro gospodarza nie ma, mnie chyba wypada ciężar gościny przejąć. Kolacje razem zjemy. Za godzinę w jadalni? Włodek zgdoził się na co zaszła do Agoty prosić ją by nakryła dla trzech osób. By przyszykowała talerze i łyżki i wazę z ciepłą juchą. Kulturą raczej Włodka Skrzyńskiego Anna nie zaskoczy, ale może sprosta by wstydu Aureliusowi nie zrobić. Gdy już Oldrzycha zaciągała na pokoje musiała przedtem wysłuchać tyrady, jak to mu się Włodek nie podoba i jaką jest pijawą, co widać na pierwszy rzut oka, i że ma się trzymać od niego z daleka. Oczywiście. Nadal ją bawiło jak się Ołdrzych starał jej cokolwiek narzucić, nawet jeśli z troski co było na swój sposób rozczulające. - Jak sobie mąż mój życzy - odparła jednak wesołości nie starając się nawet ukryć. - Gdyś w wojnach husyckich walczył… Włodek też tam był. Inną twarz mieć musiał. Widziałam cie ze szlachcicem, diabła okiem. Przy ognisku staliście - opisała mężczyznę. - Jan Czapek z Sanu. Brujah… chyba zbiegł do Polski po tym, jak pod Lipanami nas pobili - wzruszył ramionami. Obecność Skrzyńskiego w obozie Sierotek bynajmniej go nie dziwiła. - Był czas, gdyśmy się liczyli w polityce. Ściągnął koszulę i odruchowo się przygarbił, kryjąc dół po brakującym żebrze. - Prawda to, że z dowódcy waszego po śmierci bęben zrobiono? - pociągnęła go na łóżko a gdy plecami zaległ na pościeli ręce mu na boki odwiodła by miejsce to, które przed nią skrywał dokładnie wpierw obejrzeć, a później ucałować. - Takem gdzieś czytała… - O tak. I za życia i po śmierci wrogów przerażał… ale żeśmy stracili ten talizman. Jak i wiele innych rzeczy. Poderwał ją i w jej objęciach i krwi szukał i znalazł pocieszenie. A potem właśnie ten słodki moment tuż po wybrał sobie, by wykonać kłopotliwą woltę przekonań, co się zdawały nie do ruszenia. - Masz rację z tym Krzesimirem. Oniemiała i zamarła. Dobrze, że akurat nosem wodziła przy jego żyle w zgięciu łokcia to i moment ten wykorzystała by kły wbić i czas sobie kupić na przemyślenie tematu. Nie myślała jednak wcale bo krew jej rozum odebrała i uderzała w nią przyjemnością jak fale w skały. - Krzesimira już tu nie ma - wychrypiała w końcu oblizując kąciki ust i głowę kładąc na jego zimnej piersi. - Już wiem czemu Bożywoj mówił, że niechętnie by cię zabił. Wy, husyci, walczyliście z Krzyżakami, prawda? A on ich musi nienawidzieć i stąd ma zaszłości z owym Wedeghe… - O tak - teraz wyciągnął się zadowolony. - Doszliśmy do morza… widziałaś morze kiedyś? Przerażająca rzecz. Mam jeszcze to i owo z tamtych czasów zdobyte, schowane bezpiecznie. To były dobre czasy. Szkoda, że poszedł Krzesimir w diabły. Ale tyle z tą wyrwą chodzę, że pochodzę jeszcze i nic się nie stanie. - Wymyślę coś jak ci żebro dosztukować - zapewniła trochę zła na siebie, że nie dopięła sprawy nim nakazała Krzesimiowi twarz przemodelować. - I nie. Nie widziałam morza. Niczego nie widziałam prócz Żywca i Starego Sącza - zabrzmiała w tym jakaś niechciana zazdrość. Wsparła się na łokciu i opuszkiem palca obrysowała jego twarz, powieki, nos. - Czemuś właściwie Jitkę na córkę wybrał? Niezbyt mi pasuje do modelu Gangrelskiego dziecka. - Nie pasuje - zgodził się. - To czemu? - Z niegangrelskich powodów - sarknął zniecierpliwiony. - Odpędziłem ją potem. Ale szła za nami, wracała za każdym razem. Widziała, że temat go drażni to i odstąpiła. Plecami opadła obok na pościel gapiąc się w baldachim łoża. Szarpnięciem poluzowała gorset sukni bo ją w tej pozycji sztywny materiał uwierał. Ołdrzych choć koszulę zdjął, ona nie widziała sensu w rozsznurowywaniu warst. Martwe ciało nie dopominało się uwagi kochanka. Znów myślami wróciła do pary Skrzyńskich, którzy wampirze przyjemności łączyli z ludzkimi a ona nadal nie wiedziała po jaką cholerę. Czy to oni byli dziwni, czy ona zimniesza niż wszystkie upiory świata? - Dasz jej po raz trzeci nadgarstek? - zapytała wprost. - Obawiam się, że niektórzy nie są stworzeni do samodzielności - skrzywił się, wyprostował gwałtownie. - Wolałbym, żeby precz poszła i odkryła, czego sama pragnie, miast moje życzenia zgadywać. Tyle z mojej woli, własnemu dziecku wodzić się daję. - Nie bądź bezduszny. Kocha cię i jest lojalna, to więcej niż większość od swoich dzieci otrzymuje. Zwiąż ją, jeśli tego do szczęścia jej brakuje. Życie mi uratowała. A łatwiej by się jej żyło gdyby mnie w pobliżu nie było. - Zrobiła coś, co ja bym zrobił. Rozumiesz? I tak będzie zawsze. - Jesteś dla niej za ostry, a do tego niekonsekwentny - również nieśpiesznie podniosła się do pionu. - Gdy ja robię rzeczy inne niż byś sobie życzył, też niepocieszony jesteś. To co jest gorsze? Spełniać twe oczekiwania czy je zawodzić? - To zupełnie co innego! - zaprotestował. - To moja córka, do cholery. Potarł mocno dłonie. - I nie będę się chował w mysiej norze przed Diabłem. - Dobrze - odparła dziwnie spolegliwie. - Na razie dziecko sobie spraw i wyszkol. A ja… mnie chwilowo brak pomysłu jak sprawę pchnąć. Utknęłam w martwym punkcie. Suknie na sobie wygładziła, zapatrzyła się w lustro. - Jak myślisz, czosnek miał go obudzić czy sen mu przedłużyć? - Rani, tak? Więc miał go zranić. Żeby bólem obudzić… lubo żeby go ogarnąć, gdyby sam przebudził się… przy przeprowadzce? Pewnie nie wstanie w pogodnym i miłosiernym nastroju - zgadywał. - Coś, co cierpienie sprawia, to raczej do snu nie skłoni. Anna przygryzła końcówkę wakocza co świadczyło o stanie głębokiej zadumy. Zaczęła się do tego przechadzać od ściany do ściany. - Też bym powiedziała, że raczej na przebudzenie czosnek przyszykował. Ale on go zbudzić nie chce. Nikt nie chce aby oczy rozwarł, prócz mnie i Aureliusa. Do transportu? Może. Choć nie sądzę by ojca po przebudzeniu, nawet jakby wściekły był, obsypał koszem czosnku. To proszenie się o cięgi… - z nerwów zadrgała Annie górna warga. - Czas upływa a ja nie wiem co robić. - Ostrze smarujesz, sok ostaje w zbroczu - wskazał Oldrzych obojętnie. - Dobrze. Po co w ogóle ruszać teraz to stare truchło? Czas niepewny, szuka go kasztelan, a ten mu lokum, bezpieczne przecie i sprawdzone będzie zmieniał? - Może wie, że ja wiem, że on na dnie stawu śpi? Sam mówiłeś, że wodę ze zbiornika można spuścić. Klątwa niby broni dostępu bezpośrednio do uskoku, ale może Bożywoj woli nie ryzykować, że się z urokiem uporam? - myślała na głos w rytm stukających trzewików. - Nie wiem. Nie mogę jego zamiarów przejrzeć. A do tego Włodek niczego mi nie ułatwia. Na pewno urazy względem brata trzyma, ale nie na tyle by rękę na niego podnieść. Ojca też nie ruszy, choć prawie z siebie wylazłam by mu pokazać, że to dobre wyjście. Właściwie to Bożywoj wystarczy, że swoje odczeka… Jest na wygranej pozycji. Wodził za nią spojrzeniem, i stukanie obcasów ewidentnie go denerwowało. Pod koniec jej perory zamrugał gwałtownie, głowę przekrzywił, a potem rozparł się na łożu w pozie monarchy czekającego na ukłony i dowody czci. - A ja wiem. Zatrzymała się, oczęta jej się zrobiły większe. -Tak? - Nie wszystko… ale czemu Węża chce przenieść… jeśli chce. Ty może wiesz, gdzie leży Zoltan. Ale ktoś wie na pewno. I uroków się nie boja, co? - To świadczy jedynie o tym, że Bożywoj Włodkowi nie ufa. Pewnie racje masz. Pewnie dla brata tyle wysiłku… Przestała chodzić. Przysiadła na mężowskim kolanie. -Mogłabym braci przeciwko sobie obrócić gdybym Bożywoja uświadomiła, że Włodek trzyma stronę Aureliusa. Że się w tym jednym osobistym przypadku akurat buntuje, nie zmienia faktu i mogłabym zmilczeć… A Bożywoj z nich dwóch bardziej porywczy. Skoro Włodek nie chce wystąpić przeciw Bożywojowi… to może Bożywoj ostatecznie odepchnie Włodka. Zakładając, że nie wie jakie wyznaje idee… Co - skrzywiła się - koniec końców doda następnego wroga mnie. A nawet dwóch, bo parę Skrzyńskich się bierze w pakiecie. Wyjątkowo czarownik nie pała do mnie niechęcią, po tym zagraniu zacznie… I czy to mnie jakoś przybliża do obudzenia Zoltana? - Nie wiem. Ale pamiętam, że mówiłaś, że do Krakowa doszły wieści, że Włodek ojca chce obudzić, i dlatego Skrzyńskich stłamszono. I że teraz to podobno nieprawda. Ale plotki nie biorą się z niczego. Urwał i zaciekawił się żywotnie wiązaniami gorsetu. -A po co chciał go pięć lat wstecz obudzić? Może nadal był zły za to, że ojciec trzeciego z braci zabił? Może… sam wypić chciał jeśli już nowe ideały wyznawał? Może zdradę trzeci brat nie sam uknuł? - urwała. Zdjęła jego rękę z tasiemek. - Wszystko jeno domysły. O dupę otłuc… - Toć wszystko - odczekał moment, po czym znowu złapał za koniec jedwabnego sznurka, na palec go nawinął i pociągnął - zasadza się na tym, czego się chce. Najbardziej. - Mówisz jakbyś wiedział czego chcieć mogą… - rozwiązaną tasiemkę zaczęła wolno wiązać. - Zostaw. Przecie dopiero co piłeś ze mnie. Poza tym mamy z nim do stołu zasiąść. Może go przycisnę? Zarzutami obsypię? Może… pęknie? - Kiedy mi mało… - mruknął, ale odsunął się, ręce rozkładając. - Przecież że wiem, czego chcą, sama mi powiedziałaś. Nie pamiętasz? - Dużo mówię, jeszcze więcej myślę. Czasem przytłacza mnie chaos w mojej głowie i jak szybko się tam wszystko zmienia, jak ziemia przy zmianie pór roku. Powtórz co myślę. Czasem lepiej rzeczy pojąć jak ci je kto inny powtórzy. - Że ona to truchełko wozi ze sobą, a on je wskrzesić próbuje, dla niej. Że dziecka pragną. Tego dziecka - wyłożył powoli. - Żeby dorosło? Jakoś tak. - Zoltana krwią je nakarmią? - zamrugała zszokowana. - Katarzyna już to wcześniej robiła… Wlała w nie krew starszego z linii Kapadocjan. Krew starszego im potrzebna do zaklęć nekromanckich? Odpowiedzią było tylko pytające, odwzajemnione spojrzenie. -Jesteś zaiste mądry… - w przypływie wdzięczności zęby mu w szyję wbiła. Pociągnęła kilka krzepiących łyków wiercąc się przy tym niespokojnie jakby chciała o coś ten rytuał poszerzyć, ale nie wiedziała o co. - Powinnam mu to wyrzucić przy kolacji czy zachować dla Aureliusa? A może z Bozywojem pomówić raz jeszcze? Nie, nie. On już ma mnie dość... Nawet mi go troche żal. Wszyscy dookoła chcą zabić mu ojca. On jeden stara sie go chronić, ha ha, poczciwy honorowy Bożywoj… Czyli to ja jestem zła i żądna krwi, jak on sugeruje? Knuję jak Zoltanowi śmierć zgotować, choć nic mi nie zrobił. Czy wahałeś się czasem nim topór na szyję nieszczęśnika spuściłeś, że może źle robisz? Że Bogu się to nie podoba? Potok słów opuszczał Anine usta a ona, mimo iż usadowiona na Ołdrzychowych kolanach, patrzyła w przestrzeń za oknem, nieobecna jakby zapomniała, że nie tylko duchem tam jest, ale i ciałem. Jakby nie z nim a z sobą samą rozmowy toczyła, a ten chaos w głowie, o którym wspomniała, zaczął się wysączać na zewnątrz czymś niepokojącym. Chłodne ramiona otoczyły ją ciasno. - Kat kaźń ludziom gotuje, samym takim, co przeciw niemu nie wystąpili. Co jemu niczego złego nie poczynili. Czym się zawahał? Tak, kilka razy. Zawsze coś z tym zrobiłem. Choćby tyle, by śmierć przyszła bez bólu. Albo by odeszła, kostucha, odprawiona. Jak z tobą. Winy zmazać nie potrafię… ale będąc szafarzem kary, mam na nią wpływ. -Ja nie mam wpływu na nic, tylko na wybór strony. Wybrałam. Najpierw dla ciebie wybrałam, bom wydumała, że tego chcesz właśnie. Ziemię w Pradze. Szlachectwo. Kainicki tytuł szeryfa. Poważanie, mówiłeś, straciłeś przez ojca mego, więc ci je chciałam zwrócić. To duży respekt, zostać szeryfem, chociaż po czesku to jakoś śmiesznie brzmi, podobno - szeptała mu w rękaw, tak mocno wtulona, jakby chciała jemu albo sobie zrobić jakaś krzywdę. - Będziesz błyszczał na praskich salonach, a mnie przystosujesz małą kapliczkę przy cmentarzu i będziesz w cieniu trzymał i chronił, żeby mnie nie znaleźli, ci co po mnie przyjdą. Aurelius mówi, że przyjdą na pewno, a on mądry jest i dba o mnie. Nawet jeśli dla innych jest potworem kanibalem. Bo to zrobi ze Starym Wężem. Pożre go i pochłonie duszę. To właśnie robią nasi sprzymierzeńcy. Zabijają starszych. - Dba - ocenił po chwili. - Wie, że go nie odstąpisz. Nie gdy mają polować na ciebie, a on… jest łowcą. Pogładził ją ostrożnie po plecach. - Ma nas. Skinięciem przyznała mu rację. Wyplątała się z jego ramion i wzięła głęboki oddech. Ten oddech nie był konieczny, ale przywrócił jej namiastkę spokoju. Chaos powoli się oddalał. -Damy sobie radę - zawyrokowała poprawiając włosy i suknię. - Wiedźma przepowiedziała mi długie życie u twego boku i tak będzie. I dużo dzieci. Wspomniała, że będziesz ich miał całą sforę. Pochyliła się nad torbą z jej dobytkiem. Znalazła niewielki przedmiot, drewnianego rycerzyka, i wsunęła w kieszeń sukni. -Chodźmy na tę kolację - uśmiechnęła sie, wyciągnęła ku Oldrzychowi dłoń. - Myślisz, że twoje dzieci mogą być też po trochu moimi? - Chcesz Alfa poznać, póki żyw? - Oldrzych z gangrelską swobodą przeszedł do bieżących spraw, na które miał wpływ. - Jest… będzie dobrym Gangrelem. -Chcę - w jej głosie pobrzmiewała pewność. - Rodzina jest wszak najważniejsza. |
03-09-2017, 15:31 | #62 |
Reputacja: 1 | Agapia wywiązała się z zadania bez zarzutu. Gdy Anna weszła do jadalni trzymając pod ramię Oldrzycha, stół był juz zastawiony. Włodek się nie spóźnił, należał chyba do tej kategorii osób ceniących swój i cudzy czas, dlatego na talerze dostali wciąż jeszcze ciepły posiłek. Raczej letni niż gorący, ale chociaż nie zimny. -To kiedy małżonka dojedzie? - zapytała Anna uprzejmie i wsunęła w usta srebrną łyżkę z karminową zawartością. Pożywianie w tak wyszukany sposób było dla niej nowością. Zerknęła z ukosa na Oldrzycha, dla którego musiało to być chyba najwyższą torturą. Anna o etykiecie chociaż czytała. Ojciec kazał. Oldrzych się nie odezwał poza przywitaniem, a zastawę powitał uniesieniem brwi. Nie tknął niczego i wiedziała, że niebawem zacznie się wiercić, a potem wędrować po komnacie. - Mam nadzieję, że jak najszybciej - westchnął szczerze Włodek. - Znam dobrze smak rozłąki, lecz nigdy do niego nie przywykłem. Zanurzył łyżkę w czerwonej tafli, jadł przez parę chwil w dystyngowanym milczeniu, co jakiś czas usta ocierając chusteczką i zerkając nienachalnie na siedzącego jak na szpilkach Gangrela. -Mogę zapytać jak poznał pan żonę? To jednak dość imponujące, tyle stuleci z jedną osobą - Anna pochwyciła spojrzenie Oldrzycha i gestem wskazała talerz, na co Gangrel poruszył niespokojnie ramionami i zajął się podziwianiem gobelinu. W milczeniu. Włodek za to zyskał na rozmowności, gdy mu poddano temat miły sercu. - Żadna to tajemnica. Napadła na mnie na gościńcu, ograbiła ze wszelkich ruchomości, porwała i zamknęła w lochu. Spędziłem w ciemnicy Słupskich cztery lata, dwa miesiące i pięć dni. Obawiam się, że nie byłem przykładnym jeńcem - zaśmiał się cicho. - Ach tak, Słupscy herbu Drużyna. Na jakich ziemiach mają włości? To rodowe nazwisko Katarzyny, czy po śmiertelnym mężu? - Niedaleko Mohacza nad Dunajem. Piękne, żyzne ziemie, jeśli zwraca się uwagę na te sprawy. Słupscy, ród Katarzyny, osiedli tam… chyba trzy wieki temu. Polacy, choć obecnie za Węgrów się już podają. -Z Bożywojem zawsze łączyły was napięte stosunki czy za śmiertelnych czasów, nie osaczeni przez mnogość sekretów, było kiedyś błogo? Opowiedz coś gdy śmiertelnym panem był - przełknęła łyżkę krwi i w przyjemny uśmiech wystrojona, Oldrzycha pod stołem kopnęła. - Chciałabym go trochę lepiej poznać, niekoniecznie od tej najgorszej strony. - Zdaje się, wciąż przebywa w okolicy, więc ze zrealizowaniem tego zamiaru nie powinnaś mieć kłopotu - Włodek wywinął się jak piskorz. - A jako śmiertelnik… zawsze był moim starszym bratem. Bronił mnie i chronił. Oldrzych posłał jej urażone spojrzenie i wstał od stołu, oparł się o ścianę przy wykuszu okiennym. -Ach tak, zapomniałabym - wyjęła na blat drewnianego żołnierza i przesunęła w stronę Włodka. - To zabawka twego syna. Choć dziwne czemu akurat taka. Trochę… skromna jak na majętnego panicza. Oddaję bo ma zdaje się wartość sentymentalną. Włodkowi oczy zaokrągliły się jak monety. Odłożył łyżkę i sięgnął po zabawkę. Palcami gładził stare drewno. -Była twoja, prawda? - wywnioskowała po tym jak dotyka przedmiotu. - Sam ją wystrugałeś? - Pierwsza kreacja. Dość naiwna, jak i jej twórca. Na obraz i podobieństwo stworzona… Dzięki Ci, pani. Wiele radości mi sprawiłaś. Poruszony był nadal, zdziwiony i uradowany. -Odwdzięcz mi się odpowiedzią na pytanie - wróciła do jedzenia walcząc z resztkami krwawej zupy na talerzu.Oldrzycha juz nawet nie starała się usadzić na powrót przy stole. - Borykamy się poniekąd z tym samym problemem. Oboje w związkach małżeńskich. Wy znacznie dłużej, dlatego macie pokaźniejsze doświadczenie. Chodzi mianowicie o dzieci. Wytarła usta białą serwetą. -Nam, niewiastom, są one w pewnym sensie niezbędne, lecz stan nasz uniemożliwia prokreację, przynajmniej w jej ludzkim kształcie. Naturalnie szuka się substytutów. Katarzyna realizuje się w macierzyństwie w sposób dość nietypowy, nie każdej Kainitce takoż dostępny. Poza tym, miała ludzkie dziecko czego mnie niestety nie było dane. Mąż mój za to ma dzieci z krwi, a mieć będzie jeszcze więcej. Wiem, że to dorośli ludzie. Poza tym… one są jego, nie moje. Stąd pytanie. Czy da się pokochać nie swoje dziecko, jakby było prawdziwie twoim? Czy jest to, przy wszelkich staraniach... niemożliwe? I raczej je można polubić i zaakceptować, bo kocha się jego matkę lub ojca, lecz normalnej rodziny to nie będzie nigdy przypominać? - Trudno mi przyrównywać się do przedstawicieli innych klanów. Zawsze mogę być ojcem. Ojcem stwórcą - rzekł Włodek nieco nieobecnie. - Podobnym Bogu? - wciął się Oldrzych. - Co do zasady działania, tak właśnie - poświadczył Diabeł. - Nie pytałam o możność. Pytałam o miłość. Rozumiem, że w waszego syna wkład był i jej i twój. Jej z ciała, twój z wiedzy i umiejętności. To wystarczy byś go kochał jak ojciec? Byś wynosił poza swe inne kreacje? - Rzekłbym coś, lecz obawiam się zburzyć piękne pałace złudzeń, jakie wzniosłaś w imię miłości. Włodek ściągnął usta w wyrazie zakłopotania. -Rzeknij, proszę - zachęciła go lekkim uśmiechem. - W moim wieku można być naiwnym. - Miłość do dziecka może się rodzić latami, lecz jako jedyna jest bezinteresowna i pozbawiona zupełnie rozumowej podbudowy, której tak usilnie próbujesz się doszukać. -Jest bezinteresowna i potężna, pod warunkiem, że to twoje dziecko. Dlatego matki potrafią się rzucić do płonącego domu by wynieść stamtąd niemowlę. Nie wierzę, że zwykły człowiek może to zrobić gdy nie ma tej boskiej irracjonalnej więzi. Skoczyłbyś w ogień za swym vohzdem, jednym z wielu? - Wiara nic tu nie ma do rzeczy. Dla nas to akt woli. Coś usilnie próbujesz mi przeforsować - uśmiechnął się i sięgnął po warząchew zanurzoną w porcelanowej wazie. Oldrzych trwał wmurowany pod oknem jako pomnik urazy i zniesmaczenia. -Próbuje po prostu zrozumieć skąd w tobie tyle determinacji. De facto nic cię z tym dzieckiem nie łączy a poświęciłeś mu życie. Poświęciłeś dla niego Faruka, a teraz chcesz poświęcić ojca i brata. Czy nie dla niego przystąpiłeś do frakcji Aureliusa? By mieć właśnie dostęp do starszej krwi? Spojrzał szybko na milczącego ponuro Gangrela. - Zapewne poświęcenie, jak i więzi, jest czymś, co przychodzi z czasem - zasugerował oględnie i wymijająco, ale coś w uprzejmym uśmiechu Diabła się zmieniło. Po raz pierwszy Anna nazwałaby go drapieżnym. - Masz choć tyle przyzwoitości, że nawet nie zaprzeczasz - Anna odpowiedziała mu podobnym uśmiechem, lub jego mniej dopracowaną wersją. Słuchała słów ale przede wszystkim słuchała też myśli Tzimisce, bo bywało, że jedne i drugie leżały na przeciwnych biegunach. - A Aurelius? Powiedz, że nigdy nie myślałeś o nim w ten sposób? By twój syn dorósł potrzebuje pożywki ze starszych. Zoltan jest starszy, ale leży daleko stąd, na domiar pilnowany przez Bożywoja. Ale Aurelius jest bliżej. Pozbawiony sfory… Dość kuszące, prawda? Tym bardziej gdy dojedzie małżonka. - Niczemu nie zaprzeczyłem - drapieżny uśmiech się pogłębił, a Oldrzych odkleił wreszcie plecy od ściany, by stanąć za krzesłem Anny. - Ani nie potwierdziłem , gwoli ścisłości. - Nie musiałeś - Anna odłożyła łyżkę. - Zważ proszę na jedno, nim przemyślisz to znowu lub też zaczniesz z Katarzyną analizować. Mój pan też lubi krew starszych. Daj mu pretekst a chętnie po nią sięgnie. I on, w przeciwieństwie do Bożywoja, nie jest z wami spokrewniony. Nie bywa też sentymentalny. A dzieci go nie rozczulają. Wstała od stołu i ujęła Oldrzycha pod ramię. -Ty jesteś bogiem ciała i nie ma ono dla ciebie sekretów. Moją domeną jest umysł. Pamiętaj więc, że będę wiedziała, czy rady mojej posłuchałeś i nie rozważasz już pana mego w roli pożywki dla niemowląt. Porzuć tę myśl, dla swego dobra. Ponownie sięgnął po warząchew, a gdy napełnił talerz, postukał się kształtnym palcem po policzku w wyrazie zamyślenia. - Mniemam iż wiem już, dlaczego z bratem mym ci nie wyszło - oznajmił. - Cóż, może to mieć niewątpliwie związek z tym, że bronię interesów mego pana. - Bliski, być może. Lecz nierozerwalny z rzucaniem zawoalowanych gróźb - przypatrywał się jej, nadal rozbawiony. -To nie groźby tylko wołanie o rozsądek - uśmiechnęła się już całkiem przyjaźnie i dygnęła. - Kończ w spokoju kolacje, nie przeszkadzaj sobie. My się oddalimy. Mam niestety jeszcze kilka rzeczy do zrobienia. Pociągnęła Oldrzycha do wyjścia. Po kilku krokach obejrzała się jednak przez ramię. -Myślisz, że kosz czosnku wrzucony do stawu będzie w stanie wybudzić twego ojca pomimo klątwy? Silniejsze okażą się twoje czary czy jego defekt? I uprzedzając twe oskarżenia… Nie ja będę to testować a twój brat. - Podzielam zdanie kasztelana, iż masz zadatki na niezywkle interesującą niewiastę, pani Anno - odparł Włodek z pełną powagą. - Mimo tylu informacji, które darmo ci dałam, ty nadal niczego mi nie ułatwiasz ni niczego nie podpowiesz. Szkoda. Widać to była nietrafiona taktyka, ta moja próba nawiązania dialogu. Dobrej nocy Włodku. Powiodła Oldrzycha korytarzem prosto do jej alkierza. Kątem oka sprawdziła czy dalej taki spięty jest, jak kot przed skokiem. -Czemuś nie jadł? - zamknęła za nimi drzwi na klucz, oparła się o nie plecami. - Mógłby pomyśleć, że otruć go chce. - Z kielicha pić mogę, ale to jakieś szaleństwo… dziewkę jeszcze nade mną ustaw, niechaj mniej tą łyżką jak pacholę karmi - warknął. - I akurat myślał że go otruć chcesz… przecie robi to co ty, wystarczyło mu ten garnek w kwiatki dotknąć… co zresztą zrobił - dodał juz spokojniej. - Czemuś taki zły jak osa? - wyminęła go i usiadła na rogu łóżka. Zakasała sukienkę i niespiesznie rozsznurowywała trzewiki. - Bo nie jestem tresowanym niedźwiedziem, co go na łańcuchu wprowadzić można na salony i kubek w łapę dać, by się państwo dziwowali, jak politycznie z niego piję - warknął znowu. - I nie podoba mi się ten czarownik. - Wybacz - cisnęła bucikiem o podłogę. - Do głowy mi nie przyszło, że się obrazisz bo ci każe przy stole zasiąść. Bezpieczniej się czułam gdyś obok był,ale na przyszłość uszanuję twojevpreferencje i ci odpuszczę. - To wszystko było daremne. On się dowiedział, co chciał, my nie zyskali nic - wskazał i przysiadł na podłodze, nogę Aniną jeszcze obutą oparł sobie o kolano i wiązania rozsupłał. - Włodek się nie chce układać. Z nikim. Jeno jeden sojusz ma, z którym się liczy. - Nic nie było daremne. Myśli, że Bożywoj ojca chce budzić. To na nim wymusi jakiś ruch. Poczekam i oglądnę jaki. A co do Aureliusa niech Włodek wie, że się mu na ręce patrzy. Niech nic głupiego nie robi bo jeśli myśli, że miałby efekt zaskoczenia to się myli - plecami opadła w pielesze, pozwoliła by się zmagał z sznurowaniem bucika. - A układać się nie musi. Prawdę mówiąc nie ma nam nic specjalnego do zaoferowania. Trzeba pozwolić Bozywojowi przenieść ojca. Obserwować cierpliwie gdzie go złoży i sie tam pózniej dostać. - Chcesz porwać starego węża? - uśmiechnął się nagle i szeroko, i tak samo nagle pocałował ją w bok białego kolana. - To by było coś… to by dało prawo dyktowania warunków. Wszystkim - pogładził jej udo. -Prawdę mówiąc to byłby po prostu koniec. Aurelius by go pożarł, a my stąd wyjechali bogatsi o jednego wroga. - Nie ma wrogów, kto nic nie czyni - wzruszył ramionami, i wspiął się na siennik. - Ot, ze wszystkimi, z którymi się da, trzeba postępować politycznie. Mnie na ten przykład… należy politycznie ugłaskać, żem owego garnca w różyczki Diabłu nie zatknął na głowę. - Ugłaskam, ale wpierw iść muszę w pare miejsc. Pomówić z paroma osobami. Możesz mnie w tym czasie w nocną koszulę przebrać - uśmiechnęła się filuternie. - Dzień ze mną spędzisz pod jedną pierzyną? - Zależy… jak politycznie wynagrodzisz mą polityczność - przymrużył jedno oko. - W obcowaniu z porcelaną i falbankami - wydobył z tobołka obszyte koronkami jedwabne cudo. |
05-09-2017, 22:10 | #63 |
Reputacja: 1 | W pierwszej chwili odruchowo chciała się wycofać, wrócić do Grójca, schować się w ramionach Oldrzycha albo usłyszeć od Etienne'a, że nic się przecież nie stało, że wampierzy były i będą lekko niespełna rozumu, na rozliczne sposoby, a zawsze ponad ludzi się wynosiły. |
06-09-2017, 21:26 | #64 |
Reputacja: 1 | Annę zalał piekący wstyd i choć nie odcisnął się wyrazem zażenowania na jej twarzy, bo nie miała twarzy jak i reszty ciała, nie umniejszało to w wcale skali tego uczucia. Najpierw chciała uciec. Później zwyciężyła złodziejska ciekawość i przyjrzała się tak kasztelanowi jak i jego towarzyszom. Czyżby to była osławiona sfora a wydarzyć się miały, nie mniej nie więcej, a łowy na człowieka Bożywoja? Może nawet ghula, bo na ludzi szkoda chyba tyle zachodu? “Aureliusie” - odezwała się wreszcie, choć ani moment nie był stosowny, ani wieści tak istotne, ale wywnioskowała Anna, że ucieczka bez słowa miałaby coś ze zdrady, a nie chciała postępować nie w porządku względem Nosferatu. - ”To ja, Anna. Wybacz… nie chciałam szpiegować. Martwiłam się boś nic nie wspomniał o wyjeździe i chciałam się upewnić, że jesteś bezpieczny, że Włodek nic ci nie zrobił....” Spuściła oczy pod naporem niezręcznego milczenia i szpetoty swego pana. Na wpół odrażającej i rozczulające. Jeszcze nigdy nie żywiła do Aureliusa takich ciepłych uczuć jak teraz. Poderwał głowę zaskoczony, i momentalnie jego postać oblała nosferacka maska. Ta ulubiona, noszona tak często, że przyrosła jak druga skóra - zmęczony, styrany przez los i życie szpakowaty rycerz. - To nie są widoki dla twoich oczu - stwierdził, i w tonie głosu zabrzmiał żal. Trójka stojąca pod ścianą lasu popatrzyła po sobie, i jakby na jednym sznurku byli uwiązani, postąpili parę kroków wprzód, pierwszy szlachcic, dziewczyna z boku i pół kroku za nim, i łucznik za ich plecami. “Ja… chciałam też coś przekazać. Rozmawiałam z Włodkiem.” - zająknęła się. - “To nie potrwa długo. Czy… pozniej?” - Ruszajcie - rzekł do towarzyszy. Szlachcic przyspieszył, łucznik wyrwał strzałę z kołczana, a Annie się zdało, że za służącą wezbrały cienie, jak kiedyś za Kolombanem. Było w tej trójce coś nienaturalnego, w tym, jak współdziałali bez słowa. Taką unię musiałyby wytworzyć całe lata współdziałania… - Mów - zezwolił Aurelius łagodnie. “Włodek łże.” - zaczęła bez wstępów. - “Wcale nie ma wyrzutów względem mordowania ojca. On go chce dla siebie, tak jak dla siebie chciał go pięć lat temu. Oni go nie chcieli wybudzić, ale Włodek chciał go przerobić dla pożywkę dla niemowlęcia. To wznieciło jednak plotki i zesłało Skrzyńskim na głowy Kraków. Bożywoj ojca chciał chronić i nadal chce. Trzyma go w śpiączce i najpewniej na dniach przeniesie w nowe miejsce.” - To wysoce niefortunne - skwitował Nosferatu tak samo, jak zwykł podsumowywać wszelkie rodzące się kłopoty. - Kiedy spodziewamy się pani Skrzyńskiej? “Ponoć niebawem. Trudno było wycisnąć z Włodka konkretną datę. I… jest jeszcze coś.” -Anna wyczuła we własnych myślach pobrzęk troski. - Musisz uważać na siebie. On to rozważa. Ciebie. Groziłam mu aby sobie to wybił z łba, i że ja wiem, że on to rozważa i przewagi zaskoczenia nie będzie. Ale oni są obłąkani. Myślą tylko o tym dziecku a Włodek znalazł jakąś formułę. Dlatego wykarmili je krwią Faruka, chcą wykarmić Zoltanem a nawet… tobą jeśli nadarzy się okazja. Dlatego potrzebują starszych. Dlatego zapewne dołączył Włodek do tej frakcji. Wynaturzenie i fanatyczne oddanie jednej sprawie nie wywołało w kasztelanie żadnej gwałtownej reakcji. Jakby niczego innego się nie spodziewał. Ale ostrzeżenie potraktował z absolutną powagą. - Na Grójcu u Agapii będzie czekał na ciebie zapieczętowany list, a ghule otrzymają stosowne polecenia. Jeśli zdarzy się tak, że padnę z ręki Diabła, zabierzesz list i moich ludzi, i udasz się od razu do Pragi. Lizawieta zaopiekuje się tobą, dasz jej list i powtórzysz wszystko, co zaszło. Nie będziesz próbowała wojować z Diabłami na własną rękę. Obiecaj mi. Jeśli czegoś Ołdrzych ją nauczył, to by nie szafować własnym słowem bez zastanowienia. “Po prostu uważaj na siebie. Teraz wiesz, wiec bedziesz przezorny.” - posmutniała zastanawiając sie dlaczego obdarzyła Nosferatu takim zaufaniem i przywiązaniem. - “A teraz idź, nie będę cię dłużej wstrzymywać. To… ghul Bożywoja?” - Tak - potwierdził. - I wolałbym, byś nie nadużywała na mnie tej formy rozmowy. Są chwile, gdy zdejmuję maskę i chciałbym się czuć swobodny. Ty nie jesteś na to gotowa. Podniósł dłoń przed twarz i poruszył palcami, iluzoryczna powłoka spłynęła i na dłoni pojawiły się plamy oparzeliny. - Dobrze wiesz, że nie tylko o wygląd mi chodzi. “Po prostu się martwiłam.” Tyle znalazła na swoje usprawiedliwienie. “Udanych łowów.” - Dziękuję. I zauważyłem, Anno. Że nie obiecałaś. Z jakiegoś powodu zdawał się z tego faktu zadowolony. |
06-09-2017, 21:29 | #65 |
Reputacja: 1 |
|
07-09-2017, 19:21 | #66 |
Reputacja: 1 | Dzień pomału wypuszczał ją z objęć, gdy przesączony przez len i gęsie pierze piernatów dotarł jej uszy szmer rozmowy. - … jedną z klanu Gangrel. Baskijka – cicha mowa mężczyzny naznaczona była silnym francuskim akcentem. - Pana mego południową granicę miała w pieczy. O, przy tej języka i oczu pilnować trzeba było. - Taka zaczepna? - zadudnił bas Oldrzycha. - Taka nienasycona – odrzekł oględnie Etienne po chwili. - Ciężko można było odchorować schadzkę. Ale odmówić sojuszniczce zaufanej pana względów, to u niego narazić się na niełaskę. - I co robiłeś? - Nie zachęcałem. Najpolityczniej nie okazywać własnej woli w takich razach, a może spokrewniony swojej chęci nie wyrazi. - To kim byłeś przy panu? - Wpierw paziem, potem giermkiem, rycerzem domowym, na końcu dowódcą zbrojnych - naświetlił ghul uprzejmie, nie bez dumy i smutku za tym, co już minęło. To teatrum przemknęło przez uszy Oldrzycha, nie zostawiając w głowie żadnego śladu. - Tedy dworak z ciebie? - Żołnierz. Alem nauk trochę odebrał. Znam etykietę. Trochę poezji. Gry i tańce dworskie. Zaległo długie milczenie. Anna przeklęta sie w duchu słysząc strzępy rozmowy, że taki z niej śpioch i zawsze jako ostatnia oczy otwiera gdy już noc w pełni. - Dobry wieczór - odezwała się i opuściła stopy na zimną podłogę. - Widzę żeście się zapoznali. - Ucięliśmy sobie pogwarkę. O sługach i panach - Oldrzych wpełzł do niej na łoże, dmuchnął w odsłonięty kark. - I obyczajach francy… francyj… Etienne się nie odezwał. Napełnił kielich stojący na toaletce z bukłaka i stanął w oczekiwaniu na wezwanie, bokiem za słupkiem podtrzymującym baldachim łoża. Wzrok uprzejmie zawiesił na sąsiedniej ścianie. - Francuskich - skończyła za nim spokojnie. - Oj, i daj że spokój. Masz być mym ghulem, ale raczej kompanem niż sługą. Siądź przy stole i się rozluźnij - wskazała palcem na Etienna. - Po imieniu macie sobie mówić. Oldrzychowi podsunęła kark, wygięła lekko szyję ocierając sie nią o jego usta aby nie myślał, że robi uniki z powodu towarzystwa. Gangrel parsknął jej w kark, na widok zmieszania, jakie jej propozycje narobiły we francuskim rycerzu. Etienne zgiął się w ukłonie i odpłynął, by zalec przy ławie posłusznie, z oczami wbitymi w ścianę, ostentacyjnie ignorując rozgrywające się tuż obok czułości. A potem równie posłusznie wyszedł, by przygotować konie. - Chcesz zatrzymać tę sierotkę? - zagadnął Oldrzych, z butami się mocując. - Czy to tylko na teraz? - Na zawsze. A co? - spojrzała na niego z ukosa. - Cenię cię za twoje dobre serce - westchnął. - I rozumiem, żeś nie mogła przejść mimo tego ptaszka z przepalonymi skrzydłami. Ale Nosferatu wepchnął ci wadliwy towar. On cały czas opłakuje zmarłego pana. Najchętniej o nim tylko by mówił, tylko przeszłość rozpamiętuje… Zrobisz co zechcesz, ale on… - zamilkł, szukając słowa. - Jest słaby. - Lubię go - zwlekała się z łóżka i zaczęła się odziewać. - Pana zapomni. Krew zrobi swoje. Rozłożył ręce bezradnie. - Jakoś się spodziewałem takiego osądu sprawy. - Weźmiemy po drodze twego syna? - pocałowała go w policzek żeby się nie dąsał. - Okazja bedzie bym go poznała. A po powrocie… Mogę obaczyć jak go bedziesz zmieniał czy to nazbyt… osobiste? - Alf czeka pod krzyżem na rozstajach. Poznasz, obaczysz, czy będziesz chciała - przyciął temat na krótko. A Alf w istocie był tak dobrym materiałem na Zwierzę, jak Jitka zdawała się złym. Czekał w umówionym miejscu, karmiąc zimowymi, pomarszczonymi jabłkami wierzchowca, tak krzepkiego, krępego i kudłatego jak on sam. Czwarty krzyżyk musiał już mieć na karku, twarz nader pospolitą, i ani krzty czołobitności, jaką na każdym kroku serwował Annie Etienne. - Twoja żonka? - odezwał się do Oldrzycha, gdy zatrzymali konie. Cmoknął z uznaniem. - Lico jako u świętej. Pochwalony - przywitał się jednak, choć ukłonić nie miał zamiaru. Flisacy Pężyrki byli wolnymi ludźmi i próżno było w nich szukać kmiecej pokory. Alf cały czas żuł jakieś korzonki, które dobywał z mieszka krótkimi palcami, i gdy wyszczerzył się do Anny w uśmiechu, objawił zęby mocne, ostre i kompletne - i zabarwione na brązowo. - Stryjnę żem posłał za dnia do Karpi. Niby że kawalera dla siostry swatamy. Nie szukała, ale co popozierała sobie, to nasze - Do Oldrzycha mówił, rzecz jasna. Jakby Anna nagle istnieć przestała. Pierwsze co się Annie nie spodobało to, że Alf jest stary. Starszy nawet niż jej rodzony ojciec był gdy umarła dla świata. I to ją krępowało, mimo wszystko. Drugim, co Annę zniechęciło był odcień jego zębów i pomyślała Anna, że jakby miała za niego za mąż iść, to by sie prędzej utopiła w rzece. Trzecim wreszcie, gwoździem do Alfowej trumny była “żonka”. Anna po tej żonce właśnie minę przywdziała zadziorną i bliżej podeszła Etienna. - Głupia gęś ze mnie - wyznała mu szeptem. - Myślałam, ze bede Gangrelom jakoby… - szukała właściwego słowa - matkować. To sie nie klei, ja i oni. Nie tak jak to sobie uwidzialam. Głupia gęś. - To klan, któren siłę ceni nad wszystko, madmoiselle - wskazał Francuz cichutko. - Lecz nie niezłomną siłę dębu, jak się na pozór zdaje. Siłę trzciny. Wichura dęby połamie… trzcina uchyli się, wygnie i przetrwa, by się na powrót podnieść. Łatwo im przychodzi zmiana samych siebie. Nie spotkałem jeszcze skostniałych trupów pośród tego klanu. Pośród innych… na pęczki. Acz… uśmiech zaiste olśniewający. - Nie o to chodzi co cenią. - Szeptom Anny towarzyszyła żywa gestykulacja. - Spójrz na niego. Mógłby w dłoniach rozłupywać niemowlęce główki. Nigdy nie będę go traktować jak dziecko. Nie wykrzesam z siebie czułych uczuć dla wielkoluda z żółtymi zębami, który mówi o mnie “żonka”. To nie będzie substytut rodziny… - nagle posmutniała, zaśmiała się pod nosem na wpół gorzko, na wpół obłąkanie. - Będą oni i ja. Obca. Żona ojca, dziwaczka, wiedźma o licu anioła krojąca trupy na cmentarnym grajdołku obok dwora. Najwyżej co mi mogą dać to respekt, a i to niekoniecznie. Uciął perorę spokojnym gestem poparzonej dłoni. - Nie chciałbym zaprzeczać twym uczuciom, ale jesteś w błędzie. Ten człek rozewrze martwe powieki i jakich słów by nie użył, jak zuchowato by zębów żółtych nie szczerzył, tak samo będzie bezbronny w zagubieniu jak każdy z was. Coby nie wiedział o losie, jaki go spotkał, obudzi się przerażony. Nie chcę też oceniać pana wyboru, nie od tego jestem. Niemniej wiem, że w różnorodności także jest siła, i jeśli nie teraz, to potem… ktoś powinien Oldrzychowi oczy otworzyć na, wybacz dosadność, użytkowe aspekty urody oblicza - wyklarował spokojnie. Annie zadrgały kąciki ust. - Choć tyle, że on przystojny. Ale rzeknę mu na przyszłość, by dzieci milsze dla oka wybierał. Aaaa, wiesz jak mnie zaskoczył? Powiedział, ze Krzesimirowi pozwoli sobie żebro naprawić. - Trzcina - skinął z godnością głową. - Cudowne wyczucie czasu, jak sądzisz? Dumam jakby to sfinalizować aby sie nie wydało to i tamto - bez przerwy szeptała ghulowi do ucha uwieszona na jego barku. - Człeka nakarm bukowymi orzeszkami, krwi utocz i daj mu. Że od tego odrośnie - zaproponował. - Nie obudzi się, jak za dnia zacznę rzeźbić… -Na sercu ci leży widzę by mi reputacja wiedźmy przylgnęła... Nie skończyli, bo Oldrzych podniósł się z klęczek znad planu aglomeracji Karpi Dużych, którą mu Alf rozrysował kozikiem na poboczu drogi. - Wychodzi, że powóz nadal tam jest… a przynajmniej coś cennego w owej szopie trzymają. Stryjna Alfowa rzekła, że się miedzy wieśniakami kręciło kilku mężczyzn w strojach kmiecych, ale tak stąpających, jak ktoś kto przywykł, że mu się broń o nogi przy chodzeniu obija. Inni ich unikali, z drogi im schodzili. Szopa lekko na uboczu, nad stawem, w oddaleniu od domostw, ale w zasięgu wzroku, choć krze nieco widok przesłaniają. - Podejdziemy bliżej i ja na zwiady pójdę - zaproponowała Anna. - Zajrzę czy to nie pułapka. Szopa stała nad brzegiem stawu, lekko się w jedną stronę chyląc, podparta kilkoma belkami. Obok dwóch mężczyzn w kmiecych sukmanach rozłożyło się, dla wygody opierając o łódź do góry dnem wywróconą. Pilnowali, a dla zabicia czasu popijali z gąsiorka i rżnęli w kości. Gęby mieli tak samo zakazane jak i mowę, i choć postała przy nich przez chwilę, dowiedziała się tylko o aspektach użytkowych dwóch z trzech córek miejscowego młynarza. Trzecia młynarzówna była jakoby brzydka jak noc. Przepłynęła przez zawarte na rygiel drzwi. I musiała przyznać, że jeśli to faktycznie dar od rodzica Gertrudy, to Rzemieślnik miał gust i gest. Śliczny, acz delikatny powozik stał wśród rozwieszonych sieci, połyskując lakierowanym drewnem. Na drzwiczkach pysznił się błękitny gryf, odwzorowany w najdrobniejszych szczegółach. Aksamitne zasłonki były zasunięte. Obok zaś złożono kilka skrzyń, które jakoś nie pasowały do siermięgi tego miejsca. Drewno było pieczołowicie obrobione, a okucia wyszły spod ręki rzemieślnika wprawniejszego niż byle wiejski kowal. Anna, której ciało leżało w trawie podczas jej bezcielesnych wędrówek, otwarła teraz oczy. Życie wrócili do jej członków. Usiadła, głowę przekrzywiła jak ptak. - Skrzynie są tam. Gustowne, drogie jak i powóz. Co w skrzyniach nie wiem, ale teraz tak myślę czy to nie ma związku z przenosinami starego węża. W końcu w czymś go przetransportować trzeba? Dwóch strażników obok łodzi. Zgłuszyć trzeba i wejść, na własne oczy oglądnąć. Tak to widzę. Ostatnio edytowane przez liliel : 07-09-2017 o 19:40. |
13-09-2017, 08:23 | #67 |
Reputacja: 1 | Siepacze Bożywoja widziani okiem rzeczywistym, nie duchowym, nie zyskali ni krzty na ogólnej prezencji. Spoczywali oparci o łódź w pozach nader swobodnych i emanowali przetrawionym wińskiem. Od kwaśnego zapachu ich potu Annę wierciło w nozdrzach, i zaiste musiałaby wyschnąć na wiór z głodu, by sięgnąć po tak siermiężny bukłak. |
13-09-2017, 20:57 | #68 |
Reputacja: 1 | Tysiąc oczu Anna lubi podglądać więc Anna podgląda. Wychodzi z ciała i pcha swego ciekawskiego ducha tam gdzie kieruje ciekawska natura. By być na bieżąco. By wiedzieć. By posiadać. By kraść. Czasem zazdrości Ołdrzychowi. Mrowia pierzastych szpiegusów o setkach oczu. Sama chciałaby mieć wiele oczu, może i z tysiąc. Ale ma tylko dwa i musi je skierować w jeden punkt. Tym punktem jest Włodek Skrzyński. Włodek wygląda jak struty. Gapi się na konia w grójeckiej stajni i wzdycha jakby musiał jechał na pogrzeb niewidzianej od dzieciństwa cioci, a to droga daleka i pada. Potem jedzie i jedzie a jeździć nie umie. Gnie go w siodle i podrzuca jak worek prosa. Jak Annę po prawdzie. Przy tym nieszczęsnym stylu jazdy ma myśli zamaszyste i śmiałe. Rozmyśla sobie, czy ich wszystkich spopielić, rozerwać czy jednak zachować kilku, Katarzynie na pewno spodobałby się taki prezent. A może kapa na łóżko? I Anna już wszystko wie. Na Barwałd jedzie, likantropy tłuc. Z kogo innego mógłby żonie narzutę godną sprezentować? Nie jest przestraszony, oj nie. Raczej pewny swego ale wścieka go, że przez brata musi teraz jechać i sprzątać, a jeździć nie lubi. Anna zaś zastanawia się jak musi być wprawnym czarownikiem, że się nie stracha watahy wilców. Z drugiej strony na rękę jest jej ta Włodkowa jazda i to sprzątanie, bo przecie obiecała tutejszym lupiom, że pomoże z żywieckiej ziemi tych przejezdnych wykurzyć. No to swoje zrobiła. Zasiała ziarno, maleńkie niepozorne i ono teraz kiełkuje i jak dobrze pójdzie narobi spustoszenia. Dziwuje się Anna jaki kilka rzuconych mimochodem zdań może mieć efekt. Jak wpłynąć na zdarzenia, na świat, na życie i śmierć. Informacja to władza i Aurelius to wie a Anna się tego uczy. Pozostawia Włodka i okiem skacze ku drugiemu z braci. A Bożywoj na Pieskowej Skale. Sposobi się do drogi, czule żegnany przez Gertrudę. Myśli żeby zdążyć, bo mu doniesiono, że Włodek opuścił Grójec. Myśli też, że chyba się mylił co do Gryfitki. Taka jest miła, i usłużna, i pomocna. I, co tu ukrywać, urodziwa. I jeszcze wyrozumiała. Nie to co Katarzyna. I nie to co Anna. Miała się nie wtrącać, ale rozpoznawszy w natłoku diablich myśli swe imię po prostu włazi mu z buciorami do głowy, tak jak uprzednio czyniła. Anna Złodziejka się nie kryguje. Nie przestrzega telepatycznej etykiety. Ani żadnej innej po prawdzie. “Jestem wyrozumiała! I miła. I pomocna! Po prostu nie względem ciebie!” - odparła na oszczerstwa szybciej niźli zdążyła ten ruch przemyśleć. - “A że nie jestem to twoja wina. Nie potrafisz się z kobietą obchodzić, ot co!” Ciąg myśli lukrowanych krwią pomorskiej księżniczki urwał się jak ucięty nożem. “Jeszcze pomyślę, że naprawdę byś chciała”, nadpłynęła spokojna konstatacja, a Bożywoj wspiął się na siodło i zgiął zaraz wpół, by ucho nadstawić pożegnalnym gruchaniom Gertrudy. Rzemieślniczka wczepiła rączkę w ciemne włosy Diabła i plotła takie farmazony, powodując przy tym takie rozpłynięcie się Bożywojego serca, że się Anna zaczęła zastanawiać. Czy aby nie tak trzeba. “Żebym miała zechcieć potrzeba od męża trochę więcej wysiłku niż poprawienie koafiury” - zła była, nie wiedzieć czemu a jak na złość przed oczami jej stanął obraz Bożywoja wychodzącego z kąpieli zagarniającego na tył głowy mokre długaśne włosy. - “To dość żałosne, wiesz. Dałeś kupić swoją miłość. Niektóre rzeczy nie powinny być na sprzedaż.” “Żyjesz, na ile żywi jesteśmy?” “Co to za pytanie?” “Zasadnicze. Żyjesz - odpowiedział sam sobie. - A za to, co zrobiłaś, powinnaś być martwa. Na tym poprzestańmy, jeśli chodzi o wysiłki. Z mojej strony aż nadto. Z twojej, jak dotąd, nic prócz oskarżeń, ataków i wścibstwa.” Cmoknął na psa i popędził konia, zostawiając Gertrudę na klasztornym dziedzińcu, z uroczo i troskliwie zlożonymi dłońmi. Jeśli chciał przy okazji uciec od Anny to musiał się liczyć z rozczarowaniem. “Przyznaj choć, żeś względem mnie nie postąpił honorowo. Ból mi zadałeś. Głodziłeś. A zwierzę w róg zagonione gryzie. Myśliwym jesteś a się dziwujesz. Jechałam na zamek z dobrą intencją a ty ją zrujnowałeś. Razem z wyobrażeniem jakie miałam o tobie.” “Tak. To powinno być rozegrane inaczej”, przyznał po chwili. “A jednak żyjesz. To łaska, której odmówiliście mojemu ghulowi. Powiedz mi, Anno, to było honorowe? Cóż wam wadził Krzesimir? W odróżnieniu od ciebie… nikt. Bez wpływu na cokolwiek”. Ponure odcienie żalu zagarnęły pastelowe obłoki, którymi Gryfitka umalowała mu nieboskłon. Znów stał się ponury i zawzięty. “Tak. Masz rację.” - przyznała niechętnie Anna i udzielił jej się ponury nastrój Diabła. - “Chyba tak się po prostu ułożyło, żeśmy się znaleźli po przeciwnych stronach barykady. Może gryfitka to najlepsze co ci się przytrafiło. Pomijając cały jej pusty i irytujący szczebiot, przynajmniej nie będziesz sam gdy ci rynsztok spłynie na głowę. Włodek jest na ciebie wściekły. Już zaczął po tobie sprzątać.” “Za potrzebą idą pakty, za paktami pozy”, skwitował zaskakująco trzeźwo. “Nie będzie stała przy mnie dłużej, ani jednej nocy, niż będzie trwała jej potrzeba. Chciałbym powiedzieć to samo, ale zapewne nie będę władny” Przez pół pacierza słychać było tylko miarowy łomot kopyt. “Cóż sprząta mój brat?” Anna znów była zła. Na gryfitkę, za interesowność. Na Bożywoja, że sie daje wkręcać w tę polityczną machinę, bo skoro on pił, a ona nie, to szczerości ni krztyny w tym nie było, tylko polityka. I zła na siebie wreszcie, że się rozlało po jej martwym sercu współczucie dla Diabła. “Nie pij z niej więcej” - niemal zażądała. - “Ona cię nie kocha a ty zaczniesz. Już zacząłeś. Nie pij z niej więcej.” “Kto wiele daje, ma prawo wymagać równie wiele”, skwitował sucho. “Co porabia mój brat?” “Przypuszczam, że jedzie na Barwald. Ma sentyment do tego miejsca.” - Anna jeszcze bardziej spochmurniała. - “Powiedz, czy wtedy, pięć lat temu, ty broniłeś ojca przed nim? Dlatego wzmocniłeś mu sen? Ty wiesz co oni robią dla dziecka, prawda? I co są w stanie robić dalej.” “Ten świat nie jest dla mego ojca. Już dawno przestał. Są lata… kiedy z różnych względów powinien spać mocniej. W inne pozwalam mu na tyle swobody… na ile mogę. Co robią dla Imrego? Wszystko? Nie sądzę, by poświęcali czemukolwiek innemu skrawek myśli.” Wiedział, ale musiał to odkryć już dawno i oswoił się z myślą, że ma wrogów pod własnym dachem. “To kurewsko chore” - skwitowała Anna tak dosadnie jak damom nie przystawało. - “Ja rozumiem, że jesteś między młotem a kowadłem. Ogarnięty obsesją brat ze swoją nienormalną żoną, ojciec którego chronisz przed nimi, i zarazem ich przed ojcem a pośrodku tego ożywione niemowlę. Powinieneś się stąd zawinąć. Zostawić to wszystko za plecami i odjechać. Znaleźć jakąś dobrą kobietę, która cię pokocha nie za majątek i tytuły. Albo… mężczyznę - odrobinę się zawstydziła. - Nie osądzam gustów. Trzyma cię zbyt wiele zbyt grubych sznurów. A ty nakładasz na swoją szyję kolejne. Obudź się.” “Nie śpię”, zapewnił. “Lecz rodziny się nie wybiera. Zobaczysz, gdy będziesz miała własną…”. Zachichotał wewnętrznie z ponurym, wisielczym humorem. “A tak. Czytam sobie ciebie. Jak ty mnie”. “Możni panowie też kradną, zazwyczaj więcej niż małe złodziejki. I cóżeś wyczytał co cię tak bawi?” “Możni panowie są też lepiej wychowani niż małe złodziejki, Anno. I wolą nie wyciągać niektórych sekretów na wierzch. Możesz to uznać za próbę wynagrodzenia krzywdy.” Anna poczuła ciężar tej rozmowy. Coś się zmieniło i obawiała się co te zmiany z sobą niosły. Było jej Diabła żal. Czy to utrudni jej robotę? A co jeśli Aurelius uzna Bożywoja za zbyt kłopotliwego? “Jest łatwiej gdy się komuś służy” - oznajmiła nagle. - “Nie żywię już do ciebie żalu, ale strony mi zmienić nie wolno. Nie utrudniaj tego bardziej niż trzeba. Sam mówiłeś, że ojciec nie nadaje się już dla tego świata. W razie potrzeby stanę w twojej obronie, ale los Zoltana jest już przesądzony.” Przystanął, wodzami w dłoni zamiędlił, wzrok zawiesił na ciemnym niebie. - Są walki, które się toczy bez względu na przeczucie ich wyniku. Mała złodziejka tego nie zrozumie - oznajmił wolno i na głos. - Chyba że się zmieni. Jak i świat znów się zmienić może. Niemniej doceniam. Jak i ostrzeżenia przed Gertrudą, choć zbędne całkiem. Ja wiem, Anno, z jakiego rodzaju białogłową mam do czynienia. By nie pozostać dłużnym, wiesz, z kim masz do czynienia, stając przed Nosferatu? -Małe złodziejki może nie posiadają wiele, ale są lojalne, w miłości, w przyjaźni i w służbie. A zaglądanie w myśli mego pana wykracza poza tej lojalności granice. - Jest zmyślny i cierpliwy w tkaniu sieci ponad twoje czy moje rozumienie. Ma też coś, co go chroni przed złodziejami niespętanymi grubymi sznurami lojalności. Lecz żadna ochrona nie jest doskonała. Słuchanie mnie też wykracza poza granice lojalności? “Jeszcze nie wiem.” - przez myśli przebijała się pewna konsternacja. -”Dla mnie Aurelius był zawsze dobry. Cokolwiek powiesz, tego nie zmieni.” - Wybrał cię. I zarówno z wyboru, jak i z twoich… postępów - dokończył dyplomatycznie - jest wielce rad. Ma w tym zamysł, głęboko ukryty, nie znam go, ale czułem że krew mu się burzy, gdy o tym myśli. Jest dobry niewątpliwie… jak i Gertruda dla mnie. Zawsze zadaj sobie pytanie, dlaczego. I czy się na to godzisz. „Może mnie zwyczajnie lubi? Nie dopuszczasz nawet myśli, że małe brudne złodziejki można darzyć uczuciem? Można się cieszyć że się stają, pod twym okiem, silniejsze i mądrzejsze i dojrzalsze? Wiesz, on bierze pod uwagę, że tu zemrze, na żywieckiej ziemi. I na taką ewentualność zabezpiecza mi przyszłość, chociaż nie musi. Chociaż gdy będzie prochem i niczem nie powinny go nic a nic obchodzić małe złodziejki.” - Niewątpliwie wzruszająca jest taka troska. I buduje lojalność, plecie gruby sznur z wdzięczności. Wiesz, Anno, że gdy zima sroga, dokarmiam zwierzynę w moich lasach? Nie z troski o sarny to czynię. Z wyrachowania. Gdy jelenie wyzdychają z głodu, drapieżniki pójdą szukać strawy gdzie indziej, i na co będę wiosną i latem polował? “Mylisz się. Miłość po prawdzie jest sznurem, który cię pęta, ale jest sznurem który sobie dobrowolnie na łeb zakładasz. Gdy się nią obdarza, rodzi wdzięczność ale i lęk, że ją można stracić. I tu wracamy do kwestii zaufania, bo bez niej miłości być nie może. Jeślibym posądzała tych, których kocham o wyrachowanie i miała patrzeć nieustannie na ręce…” - Widać było, że stara się wytłumaczyć ale nie potrafi o uczuciach rozprawiać. - “Jeśli któryś z nich mnie zdradzi i zrani i okaże się, że byli nieszczerzy w zamiarach… To się okaże. Nie będę faktów wyprzedzać.” Pokręcił głową. - Już cię ma - westchnął. - Mogę cię prosić o przysługę? - rąbnął po chwili. “Zależy od przysługi.” - myśl była blada, jakby całe powietrze z Anny zeszło. - Chcę odzyskać ciało Krzesimira. Pochować go tak, jak chciałby spocząć. “To… niemożliwe.” - Biła się z myślami ale w końcu uznała, że nie może go skazywać na torturę niewiedzy bo i sama rozumiała co by wówczas czuła. - “Krzesimir uciekł. Wyznał mi, że zamierza wyruszyć w szeroki świat i gdzieś daleko zacząć od nowa.” Zaskoczenie i pełne ulgi szczęście zaraz zastąpił gniew. - To niedorzeczne! - warknął Bożywoj i konia uderzył piętami, popędzając do galopu. “On… nigdy nie przestał cię kochać i nigdy nie mówił o nikim innym jak o tobie. Jakim wspaniałym byłeś panem i przyjacielem.” - chciała ukoić jego stratę dobrymi słowy. - “Ale rzekł też, że do ciebie nie wróci z powodu twej rodziny. Ty nigdy się ich nie wyrzekniesz, a on dłużej ich obecności nie zniesie. To właśnie różni miłość od pęta narzuconych siłą więzów. Można dalej kogoś kochać ale go opuścić. Nie traci się własnej woli i wyboru.” Nie odpowiadał. Możliwe, że nie słuchał wcale. Lecz konia wrył gwałtownie i zmienił kierunek jazdy. A jakże, na Barwałd. Szykuje się braterskie spotkanie. Porównując umiejętności jeździeckie Bożywoja i Włodka przypuszcza Anna, że pierwszy dotrze na miejsce szybciej, choć ma dalej. Jutro się zetrą. Pokojowo czy wrogo podejdą do sprawy? Będą walczyć czy wybaczą sobie przewiny bo, jak podkreślają oddzielnie, dla rodziny tolerancja poszerza swą objętość. Cokolwiek się wydarzy Anna to oglądnie. Nie darowałaby sobie przegapić choć jedną scenę, choć jedno wypowiedziane słowo. Wydaje jej się to wszystko szalenie intrygujące. Znacznie bardziej niż jej własne życie. Podejrzewa dla siebie taki koniec. Porzucone na katafalku zwłoki a dusza pchana wiatrem po całym świecie. Dziś dzięki Hugonowi ujrzała Wiedeń. Niewielki jego skrawek, ale zawsze. Jej pierwszy rzut oka na zachód. Na obce macierze. Hugonowi nie powodziło się co prawda najlepiej, ale Wedeghe sprawiał wrażenie zasadniczego. Tacy nie przebaczają łatwo. Niemniej żył, a to jednak pewien sukces. Co do niej, Anny, Wiedeńczyk dowiedział się, że istnieje. Mała złodziejka na żywieckim grajdołku, która odesłała mu sługę. Zapomni o niej najpóźniej pojutrze. Może lepiej. - Zaczyna się. Najpierw dostrzegła z boku zbliżającego się do jej postaci Etienna. Potem rozwarła oczy i patrzyła już wprost w jego błękitne oczy. - Będą nowego przemieniać – dodał dźwięcznym głosem. Anna wygładziła suknie i poszła obejrzeć. Czuła się dziwnie spoglądając na rozgrywającą się w blasku ogniska scenę. Przez chwilę zastanawiała się czy ona tu stoi czy tylko jej duch. Czy jeno patrzy, czy naprawdę tu JEST. |
14-09-2017, 07:40 | #69 |
Reputacja: 1 |
|
16-09-2017, 13:25 | #70 |
Reputacja: 1 |
|
| |