Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-07-2017, 19:37   #11
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Jan nie wiedział już które zjawisko zdziwiło go bardziej. Dziewka która chciała się chędożyć była jakaś inna. Dziwożona najpewniej lub córa ich jakaś. Znikała i pojawiała się… Ciekawe kto byłby bardziej zdziwiony w krzakach? On jakby panne nadgryzł, czy ona gdy próbowałaby z nim zalec. Glande wojem był doświadczonym. Janek wejrzał w jego aurę, by upewnić się czy ghulem był Leszego byłym. Dziwnożony zresztą mogłyby do Glane przyjść z pretensjami. Stąd Jan stanął u boku właśnie jego spośród wszystkich wojów.
- Mój człowiek, zapewni nam fortel. Pamiętaj, że twa córka w środku - zaczął Jan upewniając się, że i Glande się to usłyszał. Ojciec wszak najpodatniejszym mógł się okazać na ten wybieg. - Jam jest Jan ze Skrzynna. - przywitał się podając mu prawicę. Widzieli się wszak tylko na naradzie przelotem. Glande kiwnął jeno głową, nieuważnie prawicę podaną ścisnął … i gębę rozwarł jak szeroko, pokazując niebywałe dziwo - zęby wszystkie niemal, w takim wieku. Palcem wskazał na córkę wywijającą hołubce ze swym ślubnym, obejrzał się na chatę, i znów na tancerzy, zamrugał, jakby liczył, że powidok to i zniknie zaraz. Jan sam był pod wrażeniem Chorotkowych sztuczek. Zdecydował się jednak nawiązać rozmowę.. podczas oczekiwań.
- Kto jest panem młodym? Podobny jakoś dziwnie do pani Biruty.
Glande skórę przysłaniającą okno odchylił. To, co tam zobaczył, musiało go uspokoić, bo spojrzał wreszcie na Jana.
- Kogo? - spytał.
- Tak jest na swoim miejscu - powtórzył z uśmiechem, gdy Glande jednak zwątpił - Biruta, wnuczka Jawnuty. - machnął ręką - To kim pan młody?
- Z Jaćwingów. Tu się wszyscy bali dziewki brać. Rycerze mieczowi go na wychowanie siłą wzięli… i po bitwie zbiegł, do domu szedł, ale zatrzymał się u nas.

Jan kiwnął głową. No tak z dziwożonami nikt nie chciał mieć na pieńku. Nawet zyskując piękną pannę. Strach ich mógł też oblecieć przed jej naturą. Janek sam wzrokiem inną pannę śledził. Tę samą co dziwożoną mogła być. Gdyby miał okazję do niej podejść, tak planował uczynić.
- Dużo wojów w osadzie? Jakby się nam tu problem na dłużej zrodził?- podpytał Jan o wiedzę dla siebie poniekąd istotną. Gdyby zostać miał tu i przymiarki pod domenę czynić. Czuł jednak, że to tylko gra się nim. Nęci niczym rybę w łowisku.
- Dwudziestu w osadzie w sile wieku… z dziesięciu może jeszcze po lasach, takich, co to samotność wolą. Kątem oka widział, jak Kamir Krzesimira podchodzi, pod ramię go ujmuje. Szarpnął się ghul ojcowy, rękę zrzucił jak się strząsa robaka, coś się między nimi zakotłowało, nim pary w tańcu dzikim splecione znów ich Janowi przysłoniły. Widział za to pannę przyczajoną, wpatrzoną w wirujące sylwetki mirażu wywołanego przez Chorotkę. Zerknął w aurę i aż się za oko pochwycił. Pamiętał to uczucie jeszcze ze śmiertelnego żywota, gdy jedzie się pół dnia w puszczy tak gęstej, że pod drzewami mrok panuje, a oczy przyzwyczajone do ciemności nagle poraża promień słońca, co się przedarł przez sklepienie z gałęzi i liści. Glande zdumiony skoczył za nim, z ziemi go podniósł. Próbował jeszcze Jan w myśli dziwożony zajrzeć, ale posłyszał tylko trzask gałęzi trących o siebie jak w wichurze. Zobaczył za to… młodzieńca o cerze ciemnej i złocistej jak miód, włosach czarnych i lśniących jak krucze skrzydła. U jego boku miecz się kołysał, roboty przedziwnej, nigdy dotąd niewidzianej. Możny młodzian stanął przy mirażu i dłoń kształtną wyciągnął ku nieprawdziwej pannie młodej. Chorotka panikę miał na twarzy, ale rytmu ni melodii nie zgubił, starcze palce tańczyły po strunach pewnie i lekko.

Jan odbył nowe doświadczenie. Wstał z pomocą Glande. Żadna aura nigdy go nie poraziła. Ciekawiło to czy to wszystkie dziwożony, tak mają czy ta jedna konkretna. Nie zamierzał jednak doświadczenia powtarzać. Przetarł obolałe oczy. Bardziej odruchem niż dla efektu. Chwila była donośna i Jan był ciekaw wydarzeń. Obserwował młodzieńca i Chorotka czy tułów nie poda. Ot przelatywał po nich wzrokiem co chwil kilka.
- Aura inna niż kiedymkolwiek widział. - za mamrotał pod nosem. Ruszył do dziwożony. Która była dość blisko.
- Pani wróciłem chwila donośna. - spojrzał wymownie na młodzieńca przy pannie młodej. - Zorientowałem się nieco w sytuacji chociaż jestem tu nowy. Glande już stary, rozsądku mu zabrakło. Leśne panie mądrzejsze od niego. Może korzystniejszą umowę idzie zawrzeć, niż brać pannę teraz.
Obróciła się ku niemu, dziwnie jakoś, wpierw głowę, potem resztę ciała, oczy przymrużyła. Pewien nie był, ale żrenice pionowe chyba miała, a tęczówka połyskiwała żółcią. Jak żywica zaschnięta.
- A kogóż w zamian dasz, biedaku? Jej usta ani drgnęły. Głos rozbrzmiewał mu wprost pod kopułą czaszki, omijając gwar i muzykę. Kątem oka widział, że fałszywa dziewczyna wzbraniać się zaczyna gestem i tulić do swego fałszywego męża. Biedaku… Janek przełkną obrazę. Choć mało kto w jego klanie puściłby coś takiego płazem.
- Myślę, że się jakoś ułożym. Nie znam waszych hmmm preferencji. Sytuacja teraz jest napięta. Rozdrapie się sprawa jeśli dziewkę weźmiecie. Ta już ostatnią z umowy z Glande. Potem już tylko niezgoda zostanie. Lepiej chyba zawrzeć nowy układ. Świeży przyszłościowy. Usiądźmy do rozmów. Dziewki zaniechajcie.
- Kogo?! - chrypliwe warknięcie znów jeno w myślach, ale to w uszach Jan poczuł ból. Rysy dziwożony zmieniły się, wykrzywione gniewem, usta odsłoniły zęby, drobne, ostre, nieludzkie. Piękny młodzieniec skrzywił się, rękę wyciągnął znów ku mirażowi. Chorotka z paniką na twarzy poderwał się z miejsca. Jan począł cofać się w stronę Glande i chaty. Ściskał nóż z brązu. Nie chciał walki.
- Pani rozsądku, ta już ostatnia. Nie moja to decyzja, jednak zadośćuczynienie chce wynegocjować. My sąsiedzi teraz. Walka i krew to zło ostateczne. Pokój!
- Może ty? - warkot przeszedł w syk żbiczy, a ponad ramieniem dziewczyny Jan dostrzegł, że Chorotka kręci głową i wreszcie zasłania oczy. Urodziwy młodzian pochwycić chciał córę Glandową za rękę, lecz palce jego przeszły przez miraż jak przez mgłę. Zakrzyknął straszliwym, wysokim ptasim trelem.
- Zaufajcie mi jak Leszemu kiedyś. - szykował się do walki.
Czymkolwiek Leszy lud leśny sobie obłaskawił, Jan nie miał tego w zanadrzu. Miał za to nóż z brązu… który mógł, acz nie musiał podziałać ponadspodziewanie dobrze. Tyle że zanim zdążył go użyć, dziwożona rozmyła się w biegu w smugę, a Jan poczuł łupnięcie w czoło.
Jan wiedział, że są rzeczy które ranią dotkliwie. Ogień spokrewnionych, srebro lupinny, jeśli Leszy dobrze wskazał… brąz mógł być słabym punktem panien. To przekonanie mogło też kosztować Jana nie-życie. Wyboru jednak nie miał, słabości okazać nie mógł krzyknął.
- Panna już po pokładzinach. Bezwartościowa dla was. Dostaniecie inne! Obiecuję! Zatrzymajmy to póki pora! - gdyby to nie zadziałało miał zamiar mijającą go pannę ciąć po nodze.

Już w chwili, gdy wykrzyczał ostatnią swą propozycję, wiedział, że padła za późno. Ten rozpędzony wóz furii już się toczył, a na koźle nie było woźnicy. Dziwożona smagnęła go wrzaskiem, krótkie czarne pazury pędziły w stronę Janowych oczu, ale gibki Diabeł odgiął się, schylił, wyprowadził cios. Ostrze z brązu przecięło lnianą suknię i zagłębiło się w ciele. Krew była czerwona i to Jana na moment zdziwiło… pachniała jak słodkie zioła, wołała go czarownym głosem, by skosztował. Zęby same wyszły mu z dziąsęł i wpadł w sidła oczu zielonych jak listowie. Dziwożona, krzywiąc się z bólu, przytrzymywała dłonią ranę i szeptała coś, szeptała, a on czuł się jak tego wieczoru, gdy Patrycjusz przybyły z Krakowa próbował na nim swych sztuczek. Jakby ktoś wsadził mu palce przez oczy i drapał po wnętrzu czaszki. Wizgnął się odruchowo, ryknął w proteście, ludzi swoich wołał… aż nie zobaczył, że dziwożona cofa się z zaskoczeniem wypisanym na twarzy. Nim ona zebrała się w sobie, nim on zdołał się zastawić, za plecami leśnej panny wyrósł Chorotka. Zamachnął się trzymaną za gryf kobzą i roztrzaskał instrument na dziewczęcej głowie. Panna upadła twarzą w zrytą stopami tańczących trawę.

Widział, że Montwił odrzwia do chaty sobą zastawia przed dwiema pannami o włosach rdzawych jak jesienne liście, że Gangrel broczy krwią z wielu ran, ale stoi twardo. Widział też, że płonna to walka. Przez dymnik do chaty nowożeńców spływało stado drobnego leśnego ptactwa.

Jan nie rozumiał wydarzenia. Wiedział jednak jedno, że to już ostatni dzwonek. Poprawił pannie tak by za szybko nie wstała. Chwycił ja nieprzytomna rozejrzał się za kimś kto dowodzi, ptactwem bądź pannami. Może chłopak z dziwnym mieczem może kto inny. Do gardła jej przystawił sztylet z brązu. I ryknął tak głośno jak nigdy w życiu.
- Odstąpcie natychmiast! Ptactwo odwołajcie! Jeśli jej życie wam miłe!
Zamarł idący ku chacie młodzian z mieczem. Dwie panny ścierające się z Montwiłem odskoczyły poza zasięg długich ramion Gangrela. Tłum weselników uciekał bezładnie, tam ktoś się wywrócił, tam dziatwę jakąś zdeptał. Jeno kilkunastu zachowało względny spokój, łapiąc co kto miał pod ręką i co się na broń zdało.
- Ojoj, źle niedobrze - zamamrotał Chorotka, złapał swą potrzaskaną kobzę i już się do ucieczki sposobił.
Młodzian wskazał Jana ostrzem miecza.
- Stój - powiedział niby do młodzieńca choć patrzył na Chorotke. - Dobijmy nowego targu! Nikt ginąć nie musi! Glande córka żyje? - upewnił się, że jest o co jeszcze się układać. Montwił plecami naparł kilka razy na odrzwia, aż rygiel puścił, zerknął przez szparę do środka i kiwnął Janowi potwierdzająco głową, dalej wejście do chaty tarasując.
- Źle się tu dziś stało. My to wiemy i wy. Chorotka do mnie. - Janek ręka przytrzymywał kobiecą ranę. Zatykając jak się da. Balansujac tak by jednak ja w pionie utrzymać. - Oddam wam tę pannę za pannę młodą. I dorzucimy w ciągu cyklu, rekompensatę za zajście.
- Obydwie są nasze - młodzian mówił, używając ust dla odmiany. Głos miał miękki i słodki jak muzyka.
- Bestia we mnie długo nie wytrzyma. - pokazał szerzej kły. Widać było, że długo nie potrwa nim w dziewczynę się wgryzie- Dwie dziewki za pannę młodą w cykl. Życie tej panny w imię pokoju.- wskazał dziwożone - I wyrzekamy się wzajemnie pomsty za zajście.- zachowanie Jana kontrastowało. Sztylet przycisnął jej mocniej do szyi na znak że nie żartuje sobie tutaj. Gdyby kły były za małym argumentem. Do rany zaś chustę jej ze swoim inicjałem przyciskał, którą gdzieś z kieszeni wyszarpnął. Popatrzył na rozmówcę co rzeknie ostatecznie nim dziewkę leśna puści.
Młodzian głowę jak ptak przekrzywił. Spojrzał na dwie rudowlose, i choć słowa żadne nie padły, Jan przeczuwal, że doszło do wymiany zdań.
-Za pannę ty - wskazał na Jana. Montwił warknął, a Chorotka tak głową zaczął kręcić, jakby mu się urwać zaraz miała.
- Nie. - oczy Jana poczęły się robić zimne - Pannie waszej dałem radę. Trzy dziewki, moja przyjaźń. Więcej nie dostaniesz. Inaczej krew i ogień. Moi krewni jeśli dziś zginę las spałą. Sojusznika możesz zyskać albo wojnę. - Jan liczył na rozsądek. Choć tracił już nadzieję. Pomiędzy pięknolicym a dwoma pannami znów przemknęły niewypowiedziane słowa, i gdyby Jan nie koncentrował się na tym, by nie wbić kłów w kark swojej branki, może i by go to zastanowiło i skłoniło do rozważań, przy kim tu władza.
- Trzy - powtórzył młodzian. - Za trzy dni. Jeśli brakować im czegoś będzie… - nie dokończył, ale groźba była oczywista.*
- Za cykl nie rosną wszak na drzewach.- rzekł do młodzieńca. Skierował wzrok na Glande. - Glande godzisz się lub zostawim Cię z problemem samego. - popatrzył na Montwiła dla potwierdzania. - Zabiorą wtedy córkę i Ciebie za złamanie słowa.
Stary woj miał wyraźnie ochotę na dalszą walkę, despektem mu było uginanie się na własnej ziemi. Ale słowa Jana przekonały Gangrela.
- Będą trzy dziewy. A teraz precz. Za czasów ojca mego szanowali wy mir domowy.
Jan poczekał na Leśnych panien potwierdzenie. Zarzucił sobie jednak brankę na ręce. Coś czułego było w tym geście. Jakby pewna ulga. Od tańców poprzez propozycje lube do walki zaciekłej. Szybko poznali się od niemal każdej strony. Począł iść w stronę w stronę chłopaka. Oddał mu dziewczynę rękę jego na chuście zaciskając.
- Przeproś ją za okoliczności.- rzekł cicho tak by tylko młodzieniec usłyszał.
- To rzeczy dla nich bez znaczenia.

W odróżnieniu od Jana, on dziewkę przerzucił sobie przez ramię jakby wór niósł, kosmyki jasnych włosów haczyły o co wyższe zioła i paprocie, gdy się w las cofnął. Za nim, tyłem i z bronią wzniesioną, odeszły dwie miedzianowłose panny, a na końcu, jakby cudza wola przemożna więzić je przestała, we wszystkich kierunkach rozprysnęły się ptaki.
- Miodu! - zawołał blady ciągle Miłek, wyłaniając się zza chaty. - Byle prędko, byle dużo.
- Krwi - wymamrotał Jan pod nosem. Skierował się do Chorotka. Serdecznie go uściskał. - Dzięki ci - wyszeptał mu do ucha. Gdy już wygniótł staruszka w podzięce. - Usiądźmy opowiesz gdzie byłeś i coś słyszał. Przyda się nam chwila oddechu. - spojrzał na kobze. - Naprawić się może da, jak nie gospodarz znajdzie ci coś nowego. - gdy szli na bok liczył po cichu, że o Birucie coś usłyszy. I może o tym dziwnym nadaniu ziemi Leszego. Chorotek był tu może nie przypadkiem. Za sprytny na to. Zjawił się jednak Miłek, pijąc już na umór i grajka porwał. Krzyczał, że wesele bez muzyki to nie wesele. Chorotek porwać się dał rzekł, że wróci. Sam chyba chciał odetchnąć chwilę myśli zebrać. Jan skierował się na jeden z dwóch pniaków co leżały na boku. Rzeknął jeszcze Agabkowi i Kamirowi, żeby Vlaszym i Krzesimirem się póki co zajęli. Sam, musiał porządek w głowie swej uczynić.
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 26-07-2017 o 19:50.
Icarius jest offline  
Stary 27-07-2017, 00:24   #12
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
- Szybko się znowu spotkalim. Szkoda, że w okolicznościach lichych. - wskazał Jan Montwiłowi pniak na przeciwko siebie. - Rzekniesz mi co się tu dzieje? Tak wiem mrowię tego. - Janek westchnął był lekko zmęczony wydarzeniami.
- Co z dziewkami na wykup? - Wydarzenia na dworze Jawnuty były dla Montwiła o wiele mniej istotne jak te w dawnej domenie ojcowej.
- Trzeba będzie komuś zabrać. - wzruszył ramionami - Z zakonnej wioski jakiejś może? Glandego to wina i sprawa. Nam przyjdzie jednak dopomóc, żeby z leśnymi pannami sprawy załagodzić. - odpowiedział i sam zadał pytanie. - Co z tym nadaniem mi domeny ojca twego? Wyjaw mi prawdę. - poprosił.
- Ja tam nic nie wiem - żachnął się Gangrel. - Tyle co Egle rzekła.
- A co rzekła? Bo mi nic. - podpytał ponownie. Wydobycie czegoś od Montwiła, trudniejsze było niż potyczka z pannami.
- Iże walczą Diablęta o uznanie Diablicy. Ze Bleizgysa któreś pognębić chciało, bo gardłował, że tym ziemiom pana dać trza. To dali - Montwił spojrzał Janowi w oczy - młodzikowi, co nie udźwignąłby. By się i Bleizgysa przede Jawnuta ośmieszył.
- Dopomożesz młodzikowi, żeby dźwignął? - Jan spojrzał z kolei w oczy Montwiłowe. Nie było co grać diabła wybitnego. Obaj wiedzieli, że on na początku drogi.
- To dobre ziemie. - Gangrel roztarł wielkie dłonie. - Dobre i ważne. Jako idą zakonni, lubo przeze bród muszą, lubo przeze moczary. A tam grząsko i ludu leśnego domena. Siła ich tu. Ojciec hołubił.
Pokiwał głową pomału. Gest ten ze strony Montwiła choć oszczędny wiele dla Janka teraz znaczył
- Bleizgysa szkoda, swój chłop. A Egle śwarna dziewka. Żal by było…
- Postaram się nie zawieść. Ni jego, ni ciebie, ni tej ziemi. - rzekł szczerze - Wiedzieć muszę jednak sporo. Od czego zaczniemy? - jeśli coś ważnego Montwił wie, to zapewne rzeknie teraz. Jan nie wiedział co go tu może jeszcze zaskoczyć. Wszedł niczym ślepiec w grząskie bagno. Więc szukał przewodnika.
- Z Niedźwiedziem spotkać trza się. Wywiedzieć, co mu tam czynią na granicy. Jak źle, to Gangreli skrzyknąć. I z Samboją pomówić. - skrzywił się jakby krwi zepsutej pociągnął.- I lud leśny ugłaskać… wiesz ty, Diable, że z bitwy pod Szawłami mało kto z bożych rycerzy uszedł? A wiesz, czemu?
- Bo lud leśny dopomógł? Czy inna przyczyna? - Jan nie wychylał się zanadto z wywodami. Jak mądry co wie więcej gada, młodszym idzie słuchać.
- Dopomógł - potwierdził. Janek natomiast oczami wyobraźni widział. Jak leśne panny, ganiały po lesie uciekłych rycerzy. Za szpiegów i sługi mając moc leśnych zwierząt.
- Bożych Rycerzy władza to ludu leśnego koniec. Powinni to rozumieć. - zgodził się i dalej słuchał Montwiła porad i spostrzeżeń.
- Z Samboją jako zwykle. Nie po drodze, ale wroga źle mieć w niej. Ludzi ma otumanionych całkiem. Szalonych… ponoć się wolą czarnoboga kieruje… ja tam na bogach nie wyznaję się. Jeno myślę, że ona kłamie.
- Kłamie w jakim celu? Jeśli dobrzę myślę. Żeby ludzi do swojej woli nagiąć w osadzie. Tym samym argumentem innych spokrewnionych odgonić? - Janek stawiał tezy. Na oślep lecz z wyczuciem swoim.
- Ludzi, tak. Wampierzom umi poplątać... potrafi takoż. Mówi, że to bogów dar. Głupie gadanie...
- Przejdźmy do domeny twego ojca. Jak wyglądała zależność między nim a Glande? I jak wygląda teraz twoja z nim relacja. Jeśli mam nie wyjść na słabego, osada tak blisko mej siedziby powinna być pod moją pieczą. - spojrzał na Glandego w oddali - Jak rzecz widzisz?
- Lojalny był zawsze, to i ociec pierwszego go do łupów puszczał. Druhem zwał. Lecz nieprawda to. Nie miał ojciec przyjaciół.
- Ma już swoje lata. Samodzielność jego kłopotów nam przysporzyła. - zamyślił się Jan- Myślisz, że krew mu zaproponować wypada? Jest w ogóle jakieś prawo na ziemiach Jawnuty dotyczące tego?
- Kto bliżej Bejsagoły mieszka… ten iście w kłopocie - odparł Gangrel nadzwyczaj politycznie. - Ty to pewnie tam wyfruniesz, hm?
- Czy wypada pytałem i jakie jest prawo? - zapytał Jan przepraszającym wręcz tonem. - Rzeknę Ci, że nie wiem. Nie zaprosili, tu skierować ci mnie kazali. Listy pośle przez Krzesimira jak dojdzie do siebie. Potem zobaczę z czym wróci.
- Wy...pada? - Montwił dzielnie stawił czoła nowej koncepcji. - Pyta się okolicznych, czy niczyj on, jak niczyj to idziesz i klękać każesz. Nie godzi się? To na ubitą ziemię. Pokonujesz i każesz klękać. Nie godzi się? To wieszasz na gałęzi i z synem najstarszym powtarzasz.
Teraz to Jan stawił czoła nowej myśli. Skinął głową w podzięce.
- Trzy osady na ziemiach twego ojca ponoć stoją. Co poradzisz z resztą czynić? Ktoś nad nimi pieczę już sprawuje?
- To zależy. Kim być chcesz. Co chcesz. I jak długo. -odpowiedział Gangrel.
- Sytuacja niejasna chyba dla mnie i dla Ciebie. Nie wiadomo co inne diabły knują na Jawnutowym dworze. Nic nie zrobię powiedzą, że biernym. Niegodny i ziemię zabiorą. Zrobię za dużo, chciwy i nietutejszy. Co on sobie myśli…. Zawsze mogą przewinę wykazać. Ja myślę, że ziemia ważna. Ta tutaj prawisz dobra i godnego gospodarza potrzebuje. Takim chciałbym być. Na stałe o ile zdołam. Tym bardziej, że okolica w kłopocie. Patrzeć biernie nie zamierzam. - nakreślił zamiar, sam dopiero teraz to określając. Był synem Bożywoja, sięgnie i zobaczy co wyjdzie z tego. - Sąsiedztwo miłe - spojrzał się na Montwiła, jako właśnie na sąsiada i szczerze się uśmiechnął.
- Miłe - rzekł Montwił - to ja mam. Kasztelankę Rzemieślniczkę ostawiłem sobie ku rozrywce, a Brujah sam przylazł. Jeno że się coś wystrachał, niebożę, jak mu ghula na dębie ukrzyżowałem. A tutaj… Samboja wredna klępa, Daiva a Pukuwer świata poza swarą swą nie widzą. Jeno Niedźwiedź towarzysz pewny, w boju sprawdzony i wierny.
Jan znów pokiwał głową. Fakty gromadząc i segregując.
- Co z resztą osąd? Zamiar Ci wyłożyłem.
- Jak Samboi ludzi podbierać chcesz, to ci święty mąż potrzebny. Wołchw. Struga by się zdał. Jak się zgodzi. Jemu nie każesz klękać. Gnaty ci może w odpowiedzi zawiązać, lubo coś inszego.
- Coś więcej o nim? Jak go do konceptu przekonać, wiesz pewno lepiej. Sojusz zaproponować jedynie i wskazać, żem pewniejszy w potrzebie niż Samboja?Czy inszym sposobem. - czuł się jak dziecko co rodzica pyta jak chodzić. Jednak okolicy nie znał i lepiej było wiedzieć więcej niż mniej.
- On człek święty prawdziwie. Kapłan dawnych bogów. Widziałem, jak błogosławił, i bogi to darzyły.
- Jak przekonać go najlepiej?
- Zacząłbym od Krzyżaka na postronku - Montwił zaśmiał sie gardłowo - Potem ofiarę złożył i z którąś córą Strugi legł wedle obyczaju. Nazajutrz zagadał, jak stary przetrzeźwieje.
- Krzyżak to się akurat zbiega z trzema dziewojami. Lud leśny trzeba mieć po naszej stronie. Niedźwiedź mówisz godny. Kłopot ma, pomóc trzeba. Wszystkie trzy sprawy by się nam zbiegały. Kiedy chciałbyś do niego ruszyć?
- Jak się Miłek nie schla, knur sprośny… to i jutro.
- Po dzisiejszej awanturze. Dwóch moich skołowanych przez panny. Kilku dni im trzeba, trzeci… panna z lipy go kopnęła. Potrzebny nam będzie pewnie każdy. Ze trzy a może cztery dni by zeszło. Warto może poczekać? - planował się dostosować do woli nowego sojusznika. By przydatnym też mu być nie tylko brać samemu.
- To i się ogarnij. Do Szawli pojedź. Choć dla Diabła pewnie niskie to progi. Ociec znał ludzi. Nie lubiał ich, ale znał. Obaczym potem… może trza będzie za naszą sprawą do Bejsagoły iść. Mierzi mnie… ta darowizna. Jakby dbałości o tę ziemię nie mieli już. Na straty spisali nas? - spojrzał w oczy Jana, jakby ten mu mógł odpowiedzi udzielić.
- Podstęp w tym czuję jakiś. Razem nam go przejrzeć i się z nim zmierzyć. Dla dobra wspólnego i tej ziemi. - potraktował to jak swego rodzaju deklarację zamiarów.
- Ziemia dla nich ważna, jak dla każdego diabła. Choćby najmniejsza połać na krańcach domeny. Grę toczą między sobą jakąś, ja w niej elementem. Zdradzę ci, że panna Biruta mi bliska i ja jej chyba też. To i dobre w pewnej mierze dla nas i złe jednocześnie. Upatrywałbym w tej przyczynie mnie jako wyboru gospodarza. Miałbyś sposób by list do rąk panny Biruty dostarczyć? Szybciej niż konnego wysyłając? Może to nam nieco rozjaśni.
- Przeze Gościerada lub Egle. Brat mój zdaje się liczy u Biruty na to samo co ty. A Egle… ojcu jest wierna, to i winna nam dopomagać.
- Gdzie znajdziem Egle?
- List napisz, kruka złapiemy i poślemy.
- Powiedz mi coś o lipie. Jak się z tamtą panną leśną ułożyć najlepiej. Blisko mego domiszcza, żyć w zgodzie wypada… Ostrokół też niestety mieć trzeba.
- Ociec gadał z nimi zawsze…
- Czymś się ta panna różni od tych z dzisiaj? Na twarzy twej widziałem odmianę gdy o nią pytałeś. - spostrzeżeniem się Jan podzielił.
 
Icarius jest offline  
Stary 30-07-2017, 00:39   #13
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
- Czymś się ta panna różni od tych z dzisiaj? Na twarzy twej widziałem odmianę gdy o nią pytałeś. - spostrzeżeniem się Jan podzielił.
Na twarzy Gangrela znów zagościła obawa.
- Tamta jest inna. Starsza chyba. Do figli nieskora, straszna. Samotnie żyje, inne obawiają się jej. Ale Leszy chodził tam, jak niedźwiedzia do miodu go ciągło… Ojciec mój był trocha dziwakiem - podsumował rodzica, bez pogardy, ale i bez wynoszenia na nieboskłon.
Jan uśmiechnął się ciepło. Zaczynał lubić gangrela. Szczery był aż do bólu. Ciekawe co tak Leszego tam ciągnęło. Czy to panna z wizji?
- Jak przyjdzie nam się wadzić z zakonem, trzeba nam wiedzieć. - ostrożnie dobierał słowa - Kto z sąsiadów moich i twoich zechce im zaszkodzić. Może właśnie nie tyle nam pomóc. Bo różnie bywa z pomocą sąsiedzka. Co właśnie stanąć przeciw zakonnym. Nieważna przyczyna, strach czy nienawiść. Ważne by rozumieli, że albo teraz staną z nami przeciw nim… albo za chwil kilka sami.
- Kasztelanka, Łucja, znaczy. Moja jest. Ale co tam z niej za pożytek. Brujah bitny, ale gacie po ostrogi ma obesrane, że sobie Zakon o nim przypomni. Gangrele u mnie to wiedzą, kogo mają się słuchać - oznajmił nie bez dumy. - Niedźwiedź jest dobry druh, i uczciwością na uczciwość odpowiada. Gangrele tutejsze nic nie warte… brat mój… a czart wie, co szczaw sobie myśli, ale głupiego co na pewno. Za Samboją to nikt nie nadąży, o co idzie jej. Czy jej bogu.
- Z Brujahem pogadamy jeśli okoliczności zmuszą. Zakon jak sobie nie przypomni, to go znajdzie jak przyjdzie. Łucja mówisz nie bitna, mało użyteczna. Mówiłeś, rzemieślniczka więc jakieś talenty i moce ma?
- Cycki jak znalazł do ręki i twarz gładką - potwierdził Gangrel.
Jan zaśmiał się. Mało z pniaka nie spadł.
- Te rzemieślnicze pytałem.
- Ząbki jak perełki też wielce przyjemne - uzupełnił Montwił. - I wprawne.
Jan machnął rękę. Widać wiele tu nie wskóra. Montwił kasztelankę używał do jednego. Związał ją krwią przy tym najpewniej.
- Do Wołcha będzie nam po drodze? Ludzi bym odczynił z uroków leśnych. I co tam wypada wziąć czy powiedzieć wedle zwyczaju na pierwszej wizycie.
- Po drodze do Niedźwiadzia czy nazad do siedliszcza?*
- Do Niedźwiedzia. Krzesimir to teraz roślinka. Ja zostaję dopomóc wam on musi ukłony zawieść i wieści zebrać.
- Tedy okrężnie, ale po drodze. - odpowiedział Gangrel.
Jan podziękował mu za rozmowę. Choć nie tylko za wsparcie i zaufanie jaki ten w nim pokładał. Może jeszcze ostrożnie, może niepewnie. Jednak po otwartości jaką nagle Gangrel okazał... widać było, że lód nieufności pęknął. Janek był świadom, że może Diablęciu szlacheckiemu nie wypada. Miał jednak Montwiła za druha. Widział, jak odpowiedział na Glandego potrzebę. Choć sprawa nie była jego.

Diablęcie poszło następnie do państwa młodych. Prezent z najlepszy z możliwych już im podarował... ich własne życie. Obydwoje wystrachani byli, w końcu nie na każdym ślubie panny z lasu wychodzą i walkę poczynają. Dziewczyna wdzięcznie Jankowi ręce wycałowała. Chłopak zapowiedział, że jak Jan będzie potrzebował, to on go swoją zbrojną prawicą wesprze. Brzmiał bardzo poważnie i Jan mu uwierzył. W odpowiedzi rzekł, że przysięgę przyjmuje i dziękuje. Jan zbadał umysł ale i podpytał jak się mu wiodło u zakonników? Młody Jaćwierz odebrał wykształcenie rycerskie. Ostróg nie zdobył, dał nogę zanim go wysmarowali świętymi olejami. Nasłużyć to on się nie nasłużył, ale postem, batem i modlitwą miał tłumaczone, jak pięknie jest służyć Bogu.

Jan poszedł następnie do Glandego. Rozmówić się należało. Naświetlił sprawę uczciwie. Okolica teraz jego, klęknać nakazał wedle zwyczaju. Glande klęknął, krwi się napił i przysięgi złożył. Sytuacja z dziwożonami.. i być może ciche wstawiennictwo bądź aprobata ze strony Montwiła? Zmusiła bądź przekonała Glandego by dumnego karku nagiąć. A może Jan źle go oceniał? Możę kark nagiął bo inaczej pojedynek i głowę by położył? Może z jeszcze innej przyczyny? Jan Dzikowi wyłożył, że gdyby ludzie pytali klęknął w podzięce za osady odratowanie. Dał staremu honor i godność zachować. Choć wcale nie musiał. Gdyby ktoś z zewnątrz pytał. Wyłożył kim jest i skąd przybył i wszystko co wiedział potrzebował. Osada już nie niczyja, chroniona wedle obyczaju. Co w zmiennym świecie wiele nie zapewniało. Jednak lepiej wiotka ochrona niż żadna. Nakazał Glandemu pierwszą dziewkę oddać leśnym pannom od ręki. Taką co branką była czy sierotą i niczyja. Tak by fermentu w wiosce nie było ale i by panny ugłaskać. Dał słowo i dotrzymać trzeba było. Z brązu były czasami i naczynia. Nakazał zebrać trochę tworów z tego kruszcu, do Szalwi jechać i tam z kowalem ułożyć by broni ukuć. Ot sztuk kilka w tym miecz choćby krótki dla Jana. I groty do strzał... te mało materiału potrzebowały. Wiosce natomiast obronę by zapewniły. Znów Jan zakładał najgorsze... tak go już ojciec wychował. By na zimne dmuchać jeśli można, choć prawił by Janek odważnie sięgał w świat po to czego pragnie. Co i zgodne z Jana naturą było. Sprzeczne te wszystkie nakazy i porady mu się wydawały. Bo o dziewkach też przestrzegał a pragnienie w tym temacie Janek miał i pragnął odważnie po jedną sięgnąć.
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 30-07-2017 o 01:01.
Icarius jest offline  
Stary 30-07-2017, 19:30   #14
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Chorotka podskakiwał na siodle jak worek owsa. Wszystko wskazywało na to, że przez te kilka lat, gdy się nie widzieli, nadal nie udało mu się posiąść sekretnej sztuki jazdy konnej. Co jakiś czas otwierał worek, w który wrzucił resztki strzaskanej kobzy i wzdychał jakby ktoś bliski umarł mu.
- Jeszcze raz dziękuję za pomoc - odezwał się Jan do przyjaciela. - Pokonałeś leśną Pannę, nie mały to wyczyn. - klepnął go po ramieniu śmiejąc się serdecznie, choć starzec głową kręcił i zaprzeczał gorąco. - Co tu właściwie robisz?
- Na Inflantach byłem, nowe porządki oglądać. Zjechało się rycerstwa świeżego z Europy całej, a to zawszeć taka okazja, Janku… no… piosnek odmiennych posłuchać można, a to italijskich, a to francuskich, a to…
- Opowiedz co tam widziałeś istotnego dla spraw tutejszych?
- Ano mistrza nie ma doma. Pojechał na Ozylię, apostatów na powrót do łona Zakonu i świętej matki Kościoła przywrócić - Chorotka przewrócił oczyma. - Słyszał ty, Janie, o nich? Wielce wesoła jest ta czereda z Ozylii. Jako się urwali z zakonnej reguły, to zaraz się wzięli do wina, miodów, dziewek, piracenia po morzach i łupienia na brzegu.
- Co myślisz o sytuacji tutaj? Pięć lat temu zakonnych odparli. Teraz ponoć znów się robi gorąco.
- Pięć lat Zakon rany wylizywał i siły zbierał. Oj, zdaje się, zebrał już. A mówią, Janku, że z niektórymi władykami Tzimisce i wodzami gangrelskimi się wampiry z Zakonu dogadały. Że po wierzchu jeno ochrzcić się, ale prawdziwie Zakonowi wiernym być, to się władzę zachowuje. Nie ma co okłamywać się. Będą chętni na takową łaskawość.
- Zakon to niemcy. Oni zaś to Ventrue. Tzimisce może jakiś młodziak w niełasce rodu skłonny zgiąć karku. Reszta… karku nie zegnie. Nie przed obcą krwią. Gangrele to inna sprawa. Tam wszystko możliwe. Na podział wśród zakonnych też można by zagrać. Ozylia mówisz wiadomo czemu odeszli? I kto ze spokrewnionych tego przyczyną?
- Gadają, że ci co zbuntowali się, to bracia dobrzyńscy. Zakon w Polsce powstały, co się do Krzyżaków podłączył ze dwa czy trzy lata przed kawalerami. I no… gadają, że ich kapelan, Aleksander, jest Lasombra. A niejaki Wedeghe jest Czart, ze wzgórz jakowyś w Meklemburgii. I ten Wedeghe na pewno jest na Ozylii…
- Czart w sensie diabeł jak ja? Czy jakieś inne licho?
- Tzimisce, no. Tyle że niemiecki.Szlachcic, wielki rycerz, ho ho, bez przodka w rzymskim senacie nie podchodź - cmoknął Chorotka i wywrócił oczami.
- Słyszałeś coś o tym Brujahu, co sąsiadem Montwiła jest? Ponoć renegat jakiś zakonny. To zawsze lotny temat. - podpytał Jan Chorotka. - I może coś o sile zakonu obecnej albo jej celu prawili. Wiesz jak Rycerstwo popije dużo mówi. Ludów pogańskich w okolicy sporo. Rusinów też na wschód mają.[/i]
- No słyszałżem o Zelocie tym. Abelard van der Decken, herbu Pustułka czy inny jakiś ptaszor. Wróg dawnych bogów i ich czcicieli zapamiętały. Jeno że całkiem mu się w głowie poprzestawiało po bitwie… tej tutaj, pięć lat temu co była? Jakoś tak. Kto by za wami, szlachetnymi nadążył i spamiętał, ciągle się bijecie - Chorotka uśmiechnął sie pogodnie.
- No ale jak wróg zapamiętały. To chyba lepiej mu by było z zakonnymi. Co tak nagle na samotność mu się zebrało. Coś napsocił nim uciekł?
- A nie wiem. Mówią że zwariował - Chorotka sam uśmiechnął się jak ktoś niespełna rozumu. - Lecz czymże szaleństwo, jeśli nie natchnieniem danym przez… coś. Nazwijmy to cosiem, będzie niekonfliktowo.
- Szaleństwo dla jednych to.. a dla innych metoda. Często z celem i przeświadczeniem powiązana. - uśmiechnął się na słowa Chorotki
- Słyszałeś już? Ziemię mi tu nadano, co prawda w sposób podejrzany. Jednak gdy mowa o ziemi Tzimisce rzadko żartują. Intryga to zapewne sroga. Jednak ziemia dobra, choć sąsiedztwo ciekawe.
Starzec pogładził się po długich siwych wąsach. Łęku przytrzymał się kurczowo jedną ręką, drugą, przechyliwszy się w siodle, poklepał młodego Diabła po ramieniu.
- Winszuję, Janku. Gdy świat zaczyna składać ci dziwne propozycje, to oznacza na ogół, żeś dziecięctwo opuścił a wkroczył w wiek dojrzały.
- Ewentualnie, że chcą mnie w maliny wpuścić. - dorzucił Jan wciąż nieufny w tym temacie - Zostałbyś ze mną na czas jakiś? Gościna może skromniejsza niż w Skrzynnie. Jednak równie serdeczna i szczera.
- Pokręcę się po okolicy… to tu, to tam. Może kto mi instrument nowy podaruje. Jeno do Bejsagoły nie podjadę, bo tam Diabły niewesołe wierutnie jeno żywią.
- Glande, spytam bo czy w wiosce czegoś nie ma. Odkupię jeśli jest. Pójdziem razem to rzucisz okiem czy się nadaje. Powiesz mi dlaczego nigdy miejsca nie zagrzewasz stałego? I czemu teraz u mnie zostać nie chcesz? - choć Jan wiedział, że Chorotka w ruchu ucha nadstawiając dwakroć przydatniejszy.
- Byłby wiatr wiatrem, gdyby w miejscu stanął, a Diabeł Diabłem, gdyby korzenie swe z ziemi wyciągnął? - zaśmiał się grajek perliście. - Nie miej mi za złe, miła mnie gościna twa. Lecz mnie droga zawsze ciągnie.
- Rzeknę ci jak nikomu, bo diabłowi nie wypada. Niepewnie się czuję jeszcze w nowej roli. Pragnę jej jak każdy diabeł. Samodzielność choćby ograniczona to najlepsza nauka. Przydałby mi się ktoś bliski. Jeśli nie pod dachem to choćby w pobliżu. Radzić się ojca jak nie mam. Krzesimir to swawolnik. Ufam tylko tobie w okolicy. Montwiła lubię jak mało kogo. On jednak ma swój punkt widzenia. Wolny od wielu zmartwień, wolny na swój sposób od wielu spraw. Takich które mnie spotkają niechybnie. Biruty tu nie ma, gdy ja w końcu spotkam… Cóż w tym co nas łączy choć jest to szczere jest pewien element… - pogubił się w słowach - słabości przed ukochaną ukazać nie wypada - wypalił. - Odwiedzaj mnie regularnie. Co dwa tygodnie chociaż na chwilę. Czułbym się pewniej.
- Ach, niewiasty, kwiaty naszych żywotów, gwiazdy nad naszymi czołami. - zachwycił się Chorotka, wywijając się od składania obietnic jak piskorz.
- Sługi ci jakiegoś nie trzeba? W dzień by chronić zawsze się jakiś przydaje. - Jan uszanował wybór przyjaciela. Czym wszak jest przyjaźń jeśli nie zaakceptowaniem wzajemnych wyborów? Wspieraniem się w każdym z nich niezależnie od przekonań własnych czy potrzeby.
- Któż by tam na spokojnego starca rękę chciał podnieść i chudy dobytek jego! - najwyraźniej wolał pominąć milczeniem, w jakich okolicznościach się poznali.
- Znam ja takich i ty znasz. - kręcenie Chorotki Jana nie ruszało - To sługa ludzki czy ghul czemu ci nie miły?
- Bo to pilnować trza, karmić, odziać, opierać, gdzie ja stary głowę mam do tego…
- Prawda to. Tylko nie czujesz się we śnie… bezbronny? Jakieś rady starszego dla młokosa w takich okolicznościach jak moje?- lepiej wiedzieć więcej i pytać więcej stało się Janka dewizą.
- Znalazłbym wampierza, co ma i może więcej niż ja, i, ach, jakże bym go przekonywał, o mej przyjaźni dozgonnej i cennym poparciu. I nic na papierze, nic pod przysięgą, wszystko płynnie…
- Czegoś ci nie trzeba? Gotowizny czy krwi? I gdzie przyjacielu kroki swe teraz pokierujesz?
- Mówią że owa Samboja szalona. Pójdę złożyć uszanowanie, wypada niewieście wyżej postawionej się przedstawić.
- Wybadaj o co tam chodzi. Ludzie w plotakch mówią, że jej ludzie wilkołaki. Po mojemu jedynie ludzie dla przestrachu innych odpowiednio przebrani. Szaleni być może i kontrolowani jak ich pani. Jednak śmiertelni zwyczajni. I nie znam ja się na tym, Montwił jednak mówił…- zaczął mówić ciszej - że kapłanka Czarnoboga ona jedynie udawana. Nakreślono mi, że jej władza obecnie w największej wsi w okolicy. Takiej co Leszego kiedyś była. Nie wiem jeszcze co zrobić i czy robić. Wiem jednak, że lepiej by było wywiedzieć się ile się da.
- Zapytam, w jakim kwieciu znajduje upodobanie, bo chcesz ją takowym obsypać - Chorotka uniósł do góry palec, jak zawsze, gdy poważnym tonem wysuwał absurdalne idee. Tyle że Janek poszedł kiedyś za jego namową w absurdalne pomysła, i osiągnął więcej niż się można było spodziewać.
Janek pokiwał głową.
- Na pewno nic ci nie trzeba? - podpytał ponownie. Chorotka ignorował zapytania o sługi, gotowiznę czy krew. Niczego nie chciał. Janek zaś, zwykł się z przyjaciółmi dzielić.
- Oczywiście, że trzeba. Dobrze, że pytasz. Tego, co każdemu mężowi niezbędne. Sadło do wąsów smarowania mi wyszło.
- Otrzymasz je - chciał skinąć na Vlaszego tego jednak pod ręką nie było. Oczarowany przy Agabku siedział na koniu. Stąd Jana nie odstępował Kamir.
- Znajdź co trzeba. - zwrócił się do zwiadowcy, o sprawie go informując gdy ten podjechał. Był pewien niemal, że Chorotka wymyślił to na wybieg by coś wziąć od Jana i go zadowolić, że pomógł. Jednocześnie biorąc coś małego i kpiąc okrutnie. I nie wiadomo czy to była kpina większa, czy to... że Janek na leśnym trakcie nakazał zwiadowcy rzecz zdobyć.

Lipa


Drzewo było wiekowe, starsze niż niejeden wąmpierz chlubiący się swą wiedzą, obyciem a doświadczeniem. Ono tymczasem stało cicho na wyspie pośród bagien. Bujwid przywiózł tu Jana czółnem dłubanką, choć ponoć istniała droga przez moczar, przykryta jeno łokciem wody zarośniętej rzęsą. Tej jednak Jan ryzykować nie chciał. Któż mógł wiedzieć, co czaiło się pod zielonym kożuchem, co przemyśliwało sobie i czym się żywiło. Ghul Leszego odbił od brzegu gdy tylko stopa Jana dotknęła wyspy.
- Pan zawoła, jak skończy.
Miejscowi obawiali się leśnego ludu. Ufali i szli za Leszym, choć zdawał się personą pozbawioną talentów i nawet i chęci posiadania, prowadzenia i rządzenia poddanymi. Ale szli za nim, bo był gwarantem pokoju z tajemniczymi istotami czającymi się w ciemnościach pod drzewami, na moczarach pod powierzchnią wody, tańczących w świetle księżyca na odległych polanach.
Jan odetchnął. Obszedł drzewo dookoła. W wykrocie niedaleko znalazł resztki szałasu, w nim barłóg okryty skórą zetlałą. Dwa gliniane kubki na kamieniu… Musnął dłonią kwiaty lipowe, podobne rzęsom jasnowłosej dziewczyny, pachnące słodko, miodowo i czarownie mimo nocnej pory. Lekki ruch wyzwolił pęknięty, dziwny dźwięk i zaintrygowany Jan rozgarnął listowie. Znalazł dzwoneczki uwieszone na gałęzi, pordzewiałe, śpiewały teraz fałszywym głosem.

Wtedy też zobaczył pionową szczelinę w pniu prastarego olbrzyma. Ciągnęła się od ziemi ku pierwszym konarom. Dość szeroka, by wcisnął się w nią człowiek. Ziała czernią i wilgocią drzewnych soków.
Janek postawił niewielką misa z ziarnem tuż obok lipy. Wchodzić do środka nie zamierzał. Liczył, że i mieszkanka lipy jest go ciekawa i słowo zamieni.
- Witaj. Jestem Jan ze Skrzynna. Nowy sąsiad. Porozmawiać chciałbym, poprawną relację ułożyć.
Lipowe listowie szeleściło, pordzewiałe dzwonki brzęknęły głuchym głosem, a moczar, jak to moczar, bulgotał od czasu do czasu. Jan wziął dzwonki i począł ich używać. Głuchy dźwięk się rozszedł niczym dudnienie jakieś.
- W gościm przyszedł, sąsiad nowy…. W miejscem Leszego zamieszkał. - żałował, że dzwoneczków dobrych nie miał. Może teza tu jakiś obrządek powitalny odprawić. Skrzeknął kruk na gałęzi lipy… skąd tam się wziął, przed chwilą tam go nie było. Zdało się Janowi, że pod lipą pociemniało. Potem usłyszał szept w obcym języku, pociągający, czarowny, a dobiegający ze szczeliny.
- Nie znam ja zwyczaju ni języka. W dobrych jednak intencjach przychodzę. Ukaż mi się Pani proszę.- Janek stał i bał się wejść do środka. Nic nie zaszło jednak. Jan podszedł bliżej miskę z ziarnem wstawiając już do środka wyrwy. Znów począł dzwonka używać.
- Pani bądź wyrozumiała i objaw się ignorantowi.
W chwili, gdy wsunął w głąb pnia miseczkę, poczuł na skórze ciepło i przyjemne mrowienie. A jednocześnie - muśnięcie oddechu na płatku ucha. Ktoś stanął za jego plecami, bardzo blisko, też się nachylając ku pęknięciu w pniu lipy.
-I co? - Zapytał ów niewątpliwie dziewczęcy ktoś konspiracyjnym szeptem. - Dziobie?
Janek aż się wzdrygnął. Po chwili się opanował i rzekł nie odwracając się.
- Kurcze właśnie nie. Jaką zanętę doradzasz?
- Nie dziobie ziarnek, bo to drzewo - odszeptało dziewczę prosto w Janowe ucho. - Ono pije krew.
- Ojej krew. Znam takich co piją, sporo paskudnych rzekłbym z charakteru. Kilku ledwo wartych przyjaźni. A drzewo jakie?
- A nie znam. Nie moje. Lipy to Łajmy drzewa. Może ci szczęśliwego losu przychylić abo potomstwa przysporzyć. Ile masz dziadek?
Do Jana dotarło już, skąd to ciepło miłe i przyjemność. Drzewo z niego pilo, a nie poczuł nawet ugryzienia…
- Drzewa nie mają zębów… - wyjaśniło dziewczątko.
Ciekawe jak krew wampirza zadziała na drzewo? Jan począł rozmyślać. Na wampiry i ludzi działała dobrze. Wywoływała przywiązanie. A jak na leśny lud? Ta lipa była jakaś szczególna. Sądząc po kubkach tu Leszy z Łajmą przesiadywał. Jan nie chciał drzewu zaszkodzić. Było jednak chyba mocno wygłodzone.
- Głos jednak mają, zapytać mogło czy można wzmocnić się? Widać w dużej potrzebie, dawno nikt nie zaglądał pewnie. Dobry sąsiad zawsze zajrzy do przyjaznej duszy. Choćby drzewem była.
- Ehe. Ten co tu chodził umarł. W bitwie. Był brzydszy niż ty.
Dziewczę zeszło mu wreszcie z pleców. Chwyciło się konaru nad sobą, podciągnęło i zawisło na nim kolanami, głową w dół. Z ciemnych włosów spadła dziwna, spiczasto zakończona czapka z filcowanej wełny. Jednocześnie pod pachy zsunęło się giezło, ukazując Janowym oczom małe piersi i trójkąt czarnych kędziorów między muskularnymi udami.
- Dziękuję, Pani również powabna. Jam Jan ze Skrzynna. Co pewnie Pani słyszała wcześniej . Ja jak się mogę zwracać?- Jan cofnął rękę z wyrwy.
Między kciukiem a palcem wskazującym odkrył krwawy krąg płytkich nacięć. Nie było bólu. Nadal go nie czuł. Po prawdzie to dawno mu nie było tak lekko i dobrze, choć krwi stracił.
Dziewczę bujało się na gałęzi, zapewniając niecodzienne widoki i ni diabła nie chciało zacząć być straszną dziwożona, przed którą drżal nawet Montwił.
- Może Miłada… a może Biruta… lubisz to imię… - dumała na głos.
- Widzę Pani bezpośrednia. Tu też - wskazał głowę - można zapytać o zgodę. Choć sam nigdy nie pytam. - podsumował - Miłada ładne - uważał szczerze - wiesz już też Pani po co przyszedłem?
- Pokarmić drzewo ziarnkami? - zgadywała. - Lubisz dzwoneczki? Łowisz ryby? A może chcesz być porwany? Mogę cię porwać - zaoferowała i uśmiechnęła się szeroko. Za szeroko. Żaden człowiek nie rozwierał ust tak daleko. - Jeszcze nigdy nikogo nie porwałam, ale to nie może być trudne.
- Ja też nigdy. Kiedyś może razem spróbujemy. - odwzajemnił uśmiech - Przyszedłem poznać sąsiadkę, pomoc zaoferować jakby była potrzeba. Miło, że już pragnienie co nieco mam nadzieję ugasiłem? Służę zawsze pomocą. - skinął głową- I zrozumieć chciałbym więcej, ze spraw dla mnie nowych. Sąsiedzkie zrozumienie wzajemne rzecz ważna.
- Ale nie ma tej co przy lipie mieszka. Poszła zabić takiego rycerza. Płaszcz miał z krzyżem. Ale na tarczy sokoliczka - dziewczę zsunęło się z gałęzi, a Jan poczuł, że coś go po karku pieszczotliwie głaska. Tak sobie Jan pomyślał.. że tu może iść o Brujaha. Tego z Montwiła i Chorotka opowieści. I wiele implikacji z tego wynikało. Skąd leśne panny to wiedzą? Czemu dopiero teraz po latach pięciu, pomsty wyruszyła szukać? I czy wie Montwił o tym, kto zabójcą jego ojca. Wątpił by wiedział inaczej Brujah już by nie żył po raz wtóry. Siedział ten osobnik w Skrzynnie jako jeniec. Fanatyk jaki mało. Przebywanie z tym twardogłowym bucem mogłoby być karą samą w sobie.

- Czy lipa i tamta panna są jakoś połączone? I co ten rycerz zrobił, że taka pomsta sroga? - Jan był zdziwiony. Choć jedna rzecz się wyjaśniła. Panna tutaj to nie ta sama panna o której Montwił prawił. Ta była dziwna na swój sposób, i na swój sposób miła.
- Ale późno, muszę już iść!
Tym, co gładziło Jana po szyi, okazała się ukwiecona lipowa gałąż. Miłada obciągnęła giezło na nagich pośladkach, porwała z ziemi swą czerwoną czapeczkę i brykając jak jelonek, ruszyła ku mokradłu.
- Gdzie twoja lipa pani? Miłaś przecie... pytać o niewygodne rzeczy już nie będę! Ten no ostrokół trza mi postawić! Ludzi wyżywić a nie chciałbym na leśny odcisk nadepnąć. Serdecznym przyjaciel! - krzyknął niemal. Tak coś czuł, że jak zacznie gadać o poważnych rzeczach panna może się spłoszyć. Liczył, że chociaż coś ustali nim panna zniknie.
- Graby a osiki tnij. Zabite te siostry, co w nich mieszkały. Rycerze zabili. Rycerze zawsze zabijają. Ten z sokolikiem zabił brzydala. Dobrze, że nie jesteś rycerzem. Urwałabym ci głowę - zanuciła coś pod nosem, poweselała jeszcze mocniej. Urywanie głów zdaje się należało do jej ulubionych zajęć.
- W takim razie dobrze, że Rycerzem nie jestem - potwierdził Jan. Bo choć kolczugę miał pod ubraniem i pod bronią przed nią stanął. Leśna panna czytała jego myśli niczym księgę otwartą - Choć zdradzę ci w sekrecie, że Rycerze, panny i ci co krew piją. Dobrzy i źli bywają. Wyście na tych podłych trafili. Siedzib tu sporo ponoć mają. - pokręcił Jan głową - A z jedzeniem jak? Ludziom trza czasem mięsa.
- To niech sobie złapią, rączki im uschły, bo baba jaga szła, czy jak?
- Leśnym pannom drogie jakieś zwierzęta? No wiesz chciałbym konfliktu uniknąć.
- To by z ciebie był gracki myśliwy, jakbyś odyńca mego dopadł. Ale nie jesteś przecie.
- Coś o ptakach słyszałem, żeby nie tykać. Mieszkam ja teraz w chacie brzydala. Gdybyś była w potrzebie wiadomość tam zostaw. Gdyby mnie nie było, ludzie tam moi powtórzą mi. Powiesz gdzie twoja lipa i jak Pani stąd - wskazał starsze drzewo - się nazywa.
- Liczysz, że ci powiem, usidlisz mnie jak Leszy Łajmę i pójdę dla ciebie zabijać? - z każdym słowem opadała dziewczęca figlarność, na różanych policzkach pogłębiły się zmarszczki, skóra obróciła się w korę, oczy zażółciły jak żywica. - A całuj odyńca pod chwostem, wampierzu - warknęła.
- Eee - lekko się zdziwił- ja tam zasady swoje mam. Drzewo chciało zjeść to nakarmiłem. Karmić będę bo głód je męczy zapewne. Krew takich jak ja czy Leszy ma swoje właściwości. Część dobrych a część złych, choć to pewnie zależy od patrzącego. Jego postrzegania, skali czy subiektywnej oceny. i miał Jan kontynuować wywód. Tylko jego rozmówca panna, najwyraźniej się znudziła. Odwraca się, w trakcie znowu dziewczęcejąc, i oddala w podskokach. By skoczyć w moczar.
- Co drogie leśnej pannie takiej jak tobie. Oczom takim lub sercu? - zakrzyknął na koniec. Efektem namacalnym owego krzyku był tylko plusk. Panna zniknęła.

Janek począł rozmyślać co dalej robić. Krew Leszy pannie przez lipę najpewniej dawał. Zghulił ją zapewne w jakiś sposób, Jan bowiem znał dwa rodzaje tworów które krew przyjmują. Martwe na skutek tego, bądź związane krwią. Tylko czy aby na pewno? Czy leśny twór tej samej prawdzie podlega? Drzewo na krew się rzuciło nad wyraz chętnie. Głód je męczył zapewne. Od śmierci Leszego minęło pięć lat. W miesiąc krwi każdy ghul zużywał jeno trochę. Jak wiele mogło spoczywać jej w drzewie? Jak często Leszy krew dawał? I jak wiele może takie drzewo wchłonąć i zgromadzić? Janek zawsze miał więcej pytań niż odpowiedzi. Postanowił opóźnić wyjazd do Niedźwiedzia. Montwiłowi rzekł, że musi Glande na trwałe związać. Trzy noce krew dając. Po prawdzie jednak nie tylko on krew otrzymał. Bujawid za służbę co nieco jej otrzymał, jednorazowo. I na zachętę głównie. Jan coś czuł, że kolejna decyzja srogo kopnie go w tyłek ale i drzewo dokarmił po trzykroć jak Glandego. Zasadniczo nie wiedział co się stanie. Wygłodzona panna z drzewa, polowała na wampira. Osłabiona mogła być lub zaślepiona głodem. Choć i chęcią zemsty. Janek przy drzewie podjął kolejne eksperymenty. Był w końcu krwi Tzimisce, odkrywcą.... Czasami dzwonkami uderzał i drzewu śpiewał. Bujawida podpytawszy co Leszy drzewom śpiewał. Słowa sobie nawet spisał i rytm... Choć śpiewakiem był mało wybitnym. Liczył, że lipie radość sprawi. Gdy piła z niego i drugi raz zaraz potem począł z kolei do drzewa mówić. Powtarzał jak mantrę drugiej nocy i trzeciej. Potrafił to samo zdanie gadać w kółko i trzy godziny.
- Zaatakuj go tylko jeśli w pułapkę wciągniesz. Bez ryzyka dla siebie. Wbij kołek w serce, przeżyje choć wyglądać będzie jakby umarł. Słońcu nie pokazuj. I oddaj go do dawnej Leszego siedziby. Kara go spotka po stokroć gorsza od śmierci. Pilnuj siedziby do jego Jana powrotu. - czy gadanie takie miało sens? Czy panna słyszała? Czy mógł jej to rozkazać lub z własnej woli go usłucha? Czy krew którą wlał w drzewo obficie wzmocni ją? Tak, że podoła swej zemście lub jego zadaniu? Tak sobie Janek umyślił i był niemal pewien, że jedynym pewnikiem była śmierć jego. Gdyby na początku swej przygody z krwawą lipą wszedł w ustęp w niej stworzony. Taki zachęcający... się zdawał.

Janek tak sobie dumał pod koniec nocy drugiej. Doszedł do wniosku, że Bujawida też trzykroć napoi. Potem okazji już może nie być. Stary natomiast walczył o przetrwanie. Lojalność była w nim krucha. Ojciec Janowy by mu błędu nie wybaczył. Nakazał gospodarzowi też, że gdyby wąpierza dostał z kołkiem w sercu. Schować do piwniczki. Kołka nie ruszać. Pilnować w dzień i noc. I niech jemu ani synom czy córce do głowy nie przyjdzie krwi jego ruszać. Gdy Bujawid patrzył na niego osłupiały Janek mu rzekł, że szansa na to niemal żadna. Jednak lepiej dmuchać na zimne. Gdyby natomiast ktoś rozkaz złamał, o głowę skróci. Rodzinie Bujawida rzekł również, że kto wiernie służy ten dłużej żyje i nagroda może go spotkać. Janek dalej myślał i dalej dumał... co z tego wyjdzie.

 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 30-07-2017 o 19:34.
Icarius jest offline  
Stary 01-08-2017, 10:16   #15
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

- A róbże co trza. Pojedziemy, uwiniemy się, nim się księżyc odmieni ty będziesz na swoim, a ja w Łucji osadzie – skwitował Montwił Janowe tłumaczenia zwłoki w wyjeździe i młodego Diabła po raz któryś uderzyło, że Gangrel któryś raz z rzędu napomyka o urodziwej kasztelance. Niby uważał ją za bezużyteczną ozdobą, niby to on był tu górą, gdy pognał kawalerów mieczowych ze swych ziem, Łucję życiem obdarzył wolnością w ramach domeny, pozwolił zostać i majątek zachować, krwią wiążąc... a jednak raz po raz wspominał, śpieszno mu do niej było i tęskno, choć ją wprost swoją poddaną i branką zwał. Prostą naukę sobie z tego Jan wysnuł, że można krwią związać, a samemu w sidła wpaść.

Przemyśliwał to sobie, karmiąc drzewo. Drobniejsze gałązki otaczały go jak ramiona, liście i kwaity muskały pieszczotliwie na powitanie i gdy skórę haratał. Klęczał z dłonią w ciemnej szczelinie, czuł jak przez drzewo przebiegało jakieś drżenie i jak sam dygoce. Dumał, co by rzekła Biruta i ojciec, jakby się zwiedzieli, jak słodkie chwile rozkoszy z lipą przeżywa. Zapewne powiedzieliby, że jest dziwakiem.
„Mój rodzic był dziwakiem”. Czy nie tak Montwił gadał? „Ciągnęło go do tego drzewa jak niedźwiedzia do miodu”.
Czasem ze szczeliny dobiegał głos w obcym języku. Czasem szmer rozmów i choć Janek słów rozróżnić nie potrafił, zmysły wyostrzając poznał charkot twardej niemieckiej mowy.
Ostatniej nocy żegnał się z drzewem, i choć to głupstwem było i śmiesznostką, objął gruby pień lipy, twarz przytulił do ciemnoszarej, pokrytej płytkimi bruzdami kory.
- Ragana – poszedł szept schrypnięty ze szczeliny, gdy odstąpił. Za sobą posłyszał szelest wśród traw i liści opadłych. Dziwny jakiś, ślamazarny, robaczy a powolny. I stadny. Gdy obrócił się wolno, ujrzał dziesiątki szarych ropuch, jedna przez drugą, jedna po drugiej, pełznących z moczaru ku drzewu.

***

Bajał mu Chorotka przez te dni parę o wampierzach, które w Rydze spotkał i samym mieście. Było ono w jego opowieściach miejscem ciekawym, gwarnym a ludnym. Choć nad miastem górował zamek Fratres Militiae Christi, kawalerów mieczowych, a wokół osiedlała się szlachta i rzemieślnicy z zachodu, w samym mieście i wokół chrześcijański zachód mieszał się z pogańskim wschodem, tworząc tkaniną może trzeszczącą w szwach, lecz barwną i wielkiej urody. Do tego, jak zagaił Chorotka, wśród kawalerów rządzili Lasombra i Toreadorzy, jak wśród Krzyżaków Ventrue i Brujah... dlatego też krzyżactwo w sposób naturalny było tak sztywne, że i po śmierci kij im z zadków nie wypadał, zaś rycerzy chrystusowych oskarżono po cichu i wprost o wszelakie bezeceństwa i niemoralne prowadzenie. Wspomniał Chorotka o baronie Kuno Holstinghausen Holsten, rycerzu Toreadorze, co przewodził braciom gdy mistrz krajowy Wolkwin z klanu Lasombra głowę nieumarłą położył pod Szawłami. Ponoć wielce był niezadowolonym z nowych porządków, bo krzyżacka reguła kazała mu pasa zaciskać i klękać przed ołtarzem częściej, niż nakazywał to rozsądek w obliczu przyjętych jeno dla wpływów ślubów zakonnych rycerzy Chrystusa. Wspomniał o konflikcie z Gotthardem Korffem, Krzyżakiem gdzieś spod Magdeburga, co przybył wraz z braćmi co zasilić mieli wybitych kawalerów i rządził się bardziej niż narzucony mistrz krajowy Andreas von Velven. Chorotka chichocząc z upodobaniem powtarzał plotki, że Korff nie w nagrodę na Inflanty pojechał, ale by ukryć się w ciemnościach pogańskich puszcz przed gniewem papieża. Przewodził bowiem Krzyżakom, którzy zniszczyli kościół biskupi, miasto i gród Zantyr u zbiegu Nogatu i Wisły, za co biskup misyjny Christian z Oliwy dotąd słał skargę za skargą do papieża Grzegorza, a będąc Lasombra, nie ustawał w pociąganiu za sznurki, by zmieść rycerza, co mu się w domenie mieczem a ogniem porządził.
Była też Ryga bastionem Toreadorów wielu profesji i Jan pomalutku zaczął sobie przemyśliwać, że klan, co się tu wgryzł w tę niegościnną ziemię i nie dał się wyrwać mimo licznych wojennych zawieruch, nie może być tak słaby i bezuzyteczny jak Montwił uważa.

***

Spoczynek mu przypadł w plątaninie korzeni wiekowych buków, wsunął się tam i zwinął jak płód w łonie matki. Przedzieranie się przez las było wyzwaniem i znużenie dopadało go coraz częściej. Śnił sny dziwaczne, porwane jak obłoki, lecz barwne niezwykle, a budząc się pustkę jakowąś czuł i głód. Dziś mieli zatrzymać się u wołchwa Strugi, a potem ruszyć ku ziemiom Nosferatu, pana Miłkowego.

Lecz coś się stało. Poczuł to, nim uniósł powieki. Niepokój. Nie ból, lecz przeczucie bólu. Ptaki podrywające się nad korony drzew. Duszno, coś go dusi. Pętla z dymu. Czarny krzyż na tle pożogi. Obudził się, łapiąc się za gardło i dech próbując wziąć.

- Panie! Panie! - wołał Agabek u wejścia w plątaninę korzeni, gdzie Jan wpełzł jak jaki zwierz dziki. - Ognie przed nami! Ognie płoną na wzgórzach!
 
Asenat jest offline  
Stary 05-08-2017, 15:10   #16
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Jan wstał nerwowo się rozejrzał. Ognie jakie? Ile jak daleko? Spytał niby ile choć czuł pożogę. Tylko tą prawdziwą czy tą z wizji? Począł się rozglądać za Montwiłem. Gdyby to była pożoga wywołana przez Krzyżaków... Trza im wiedzieć jak do ułożenia ognia, ma się wioska Struga. Czy czasem ona również nie płonie? I teren naturalny jak tu się rozkłada. Jak daleko ogień może zająć las w około.. Na czym się zatrzyma? Rzece w okolicy jakiejś, bagnach tak licznych. Gangrel mógł to wiedzieć.
Gangrela znalazł na szczycie łysego wzniesienia, u stóp którego rozłożyli się obozem. Ku północy spoglądał i wargi gryzł, w gęstwinach brody międlił przekleństwa jakoweś a może modlitwy. Przed nimi daleko, na wzgórzach, płonęły ognie. Jan wytężając wzrok widział czasem zarys ciemnej sylwetki, gdy ktoś przeszedł pomiędzy nim a płomieniami. Na pożogę lasu ni osad to nie wyglądało. Zbyt niewielkie te ognie, zbyt opanowane, zbyt regularne i w szczególnych, widocznych miejscach rozpalone.
- Niedźwiedziowi stosy sygnałowe rozpalili… Ktoś ich zaatakował - rzekł Montwił.
- Ruszajmy do Wierzby. Potem do Niedźwiedzia, w Wierzbie od Struga może pomoc dostaniemy. Jeśli nie, oczarowanych tam zostawimy i ruszymy. Nie dotrzemy do Niedźwiedzia tej nocy. Za daleko - Janek wbił paznokcie niemal do krwi w rękę. Jego to winą była zwłoka. - Jest jakiś pewny nocleg tutaj po drodze?
- Najbliżej w Wierzbie u Strugi. Dalej Miłek jakieś sadyby zna.
- Ruszajmy zatem. Im szybciej tym lepiej, może tam dowiemy się więcej.

Przed wioską powitały ich czaszki wilcze, niedźwiedzie i ludzkie na tykach w ziemię wrażonych zatknięte.
- Gość w dom, Bóg w dom, solą a chlebem, a sercem na dłoni powitać - skomentował Miłek, uszczypliwy się zrobił, rany mu doskwierać musiały.
Nikt ich nie okrzyknął, nikt nie zatrzymał. Już kiedy ujrzeli długie chaty, wokół wierzby w krąg ustawiona, opadł ich półnagi, umorusany i rozwrzeszczany drobiazg dziecięcy, co już dawno winien w barłogach leżeć - lecz jako leżeć, gdy tacy możni goście zjechali.
Pod wierzbą powitała ich blondynka o warkoczach barwy białego złota, smukła i urodziwa.
- Ojciec mój modły odprawia. Jam Ludmiła. Czym wam usłużyć możem w czas niespokojny?
- Gościnnością i wieściami. - Jan zaczął wyjaśnienia - na ojca twego poczekamy Pani. Ogniska sygnałowe widzieliśmy w oddali. Z pomocą idziemy sąsiadom. - rzekł poniekąd z dumą.
- Ojciec w tejże sprawie bogów o radę poszedł prosić - jedną z chat mu wskazała, a później przed Montwiłem skłoniła się, by zaraz potem wspiąć się na palce i pocałować wielkoluda w policzek.
Ucztą ich podjęto zorganizowaną naprędce, lecz nadzwyczaj hojną, zważywszy że do żniw na poletkach wydartych puszczy było jeszcze daleko. W toastach i komplementowaniu gospodyni, zajmującej należące do jej ojca krzesło zdobione czaszkami kozłów, rychło zaczął przodować Miłek. Ludmiła przyjmowała te awanse ze swobodą i godnością… a Janek nie mógł nie zauważyć, że Krzesimir na urodziwą dziewczynę nawet nie popatrzał. Iście był chory od owego uroku.
Do Montwiła rychło się dwie dziewoje przykleiły, co i rusz odchylał się w tył, w głąb ławy, i spomiędzy jego ramion mocarnych na dziewce zaciśniętych dobiegał jęk przyjemności.
- Jak Ludzie nie rzekniesz, to ci branki nie da - powiadomił po którymś razie, usta ocierając kantem dłoni. - A po prawdzie to byś Ludę mógł gdzie na bok wziąć.
Janek usiadł blisko gospodyni. I począł w jej stronę zerkać raz za razem. Podkreślił, że jest nowy na tych ziemiach. Zwyczajów nie zna, jednak chętnie pozna. Podkreślił, że okolica piękna. Gospodyni zaś najpiękniejszym jej elementem. Opowiedział też już ciszej historię niedawnego wesela. Jak to pannę obronił. Wesela zepsuć nie dał, dziwożone pokonał a jednocześnie obyczaj uszanował. Nikogo trwale nie krzywdząc. Udział Chorotki przemilczał zgodnie z jego wolą.
- Ho ho - zaśmiała się Luda delikatnie w róg z miodem - widzę że język u mości pana obrotny. Lubimy tu takich. Ale o czynach naszych wolimy, by inni opowiadali - odchylonym palcem wskazała na obklejonego kolejnymi dziewczętami Montwiła i Miłka, któren z jedną nogą wspartą dla wygody o ławę z werwą opowiadał o wspólnych bojach Gangrela i Niedźwiedzia.
- A czegóż to możny pan szuka pod drzewami, wesel psuć nie dając?
- Miejsca swojego. Dosłownie i w przenośni. Czegoś co pokaże, że warto żyć chociaż się nie żyje. Nowych dróg innych niż te w Polsce. Ciekawym ich wielce. Tu się żyje inaczej bliżej siebie i bliżej natury.
Nachyliła się ku jego uchu, zapachniało ziołami i świeżym potem, a ciepła rączka Ludy spoczęła na jego udzie.
- Wampierz ze swej natury… istotą jest naturze wstrętną i obcą - i uśmiechnęła się słodko.
- Są jej elementem. Ktoś je stworzył, istnienie tknął. Potrafią być też słodcy. - delikatnie pociągnął ręką wzdłuż jej kręgosłupa.
Zamruczała jak kot, i jak kot się przeciągnęła pod jego palcami.
- Dumasz sobie, iże ojciec za Leszym poszedł, bo słodki był?
- Słodkość to oblicze. Każdy ma ich wiele - delikatnie ukazał kły i zbliżył się do jej szyi.- Dziwożona nie uległa słodkości, uległa brutalnej sile. Prócz tych jest jeszcze kilka nie mniej istotnych atutów.
- Jeden lub dwa - zgodziła się, rękę zabrała z jego uda i objęła nadgarstek na podobieństwo kajdanów. Ból rozkwitł gwałtownie i równie szybko znikł, ale Jan miał wrażenie, że ktoś mu ogień w szpiku rozpalił. Z twarzy Ludmiły nie schodził uprzejmy uśmiech gospodyni.
- Czegoś ci, panie, potrzeba? Mów śmiało, nikt nie rzeknie, że pod Krzywą Wierzbą gościom żałujemy.
Jan spojrzał na swój nadgarstek. Czy ślad mu jakiś został. Skórę miał gładką i zaróżowioną delikatnie, jako zazwyczaj.
- Towarzystwa miłe mi wystarczy. Swoje mogę podarować w zamian. I ciekawość możesz zaspokoić. Cóż pani uczyniłaś przed momentem? - Jan wejrzał w jej aurę czy ludzka. Była śmiertelniczką na pewno, lecz wokół jej sylwetki wirował snop gasnących właśnie iskier. - Opowiedzieć mi też możesz historie o Leszym, twoim ojcu czy problemach z rycerzami bożymi. Zdaje się znów was nękać zaczęli.
- Nie… lecz zaczną niebawem. Wody pytałam i wiatru, a ojciec dziś bogów dawnych zapyta, co czynić nam wypada. Źle, żeśmy Leszego utracili. Był, jaki był, lecz bronił nas i naszej ziemi. Bogom się kłaniał. Ty chrzczony?
- W moich stronach szlachtę się chrzci bez wyjątku jeszcze za dzieciaka. Nigdy przekonania nie miałem... do boga chrześcijan. - powiedział szczerze - Ani do żadnego innego. - dodał - Wierzę w siłę żywiołów i moce nadprzyrodzone. Natura też do nas jakoś przemawia. Jednak nigdy nie klasyfikowałem tego... ten bóg sprawia to czy inny?
Roześmiała się, usta dłonią przesłaniając całkiem jak dama, gest zaskakujący u kogoś, kto całe życie spędził w zapadłej w kniei osadzie.
- Nasi bogowie walczą z nami ramię w ramię. Bóg chrześcijan jeno na tarczach lubi być noszony.
- To z pewnością lepsze rozwiązanie. - uśmiechnął się - mnie niestety bogowie żadni swoją obecnością nie zaszczycili. Choćby i ulotną. Umysł mam jednak otwarty.
Mruknęła Ludmiła, że wiedzieć trzeba, przed kim otwierać, a przed kim zamykać na trzy spusty i rygiel dębowy. Nie zdążył jej Jan odrzec niczego, bo się po długim domu szmer poniósł, a potem cisza zaległa, zamilkł nawet perorujący zawzięcie o sławie i wojnie Miłek. Mąż, co wkroczył do środka był wiekowy i Jankowi trudno było uwierzyć, że dość ikry znalazł w sobie, by zostać ojcem wciąż świeżej urokiem młodości Ludmiły. Siwy był, wychudzony a zgarbiony. Plecy w pałąk wygięte okrył skórą odyńca, wspierał się na lasce ozdobionej głową koziołka. Na piersi jego zapadłej zwisał naszyjnik z bursztynu i srebrnych monet.

Jan wpatrywał się w gospodarza. Podniósł się by przywitać i przedstawić. W końcu gospodarz był świętym mężem. Oczywiście zbadał jego aurę niemal odruchowo. Postać wróża otaczał złoty opar. Znać było na nim pojedyncze nitki czerni, granatu i brązu, lecz dominowało złoto, zwiewne i delikatne jak pył dmuchnięty w powietrze. Tymczasem wróż za nic sobie miał urzeczenie Jana własnym jego widokiem, który sprezentowały Diabłu jego wyostrzone zmysły oraz fakt, że obcych ma pod dachem i winien się zachowywać choć nieco godnie. Dwa sękate palce przytknął do nozdrzy i smarknął z uczuciem na polepę, ignorując słowa Jana. Usiadł z ulgą na miejscu zwolnionym przez Ludmiłę, róg przyjął i wąsy zamoczył.
- Zgubieni jesteśmy - rzekł. Trwogi w głosie nie miał, ni starczego drżenia, słowa dotarły do najdalszych kątów chaty i nowe zrodziły poruszenie i szmer. Jan odczekał aż starzec rzeknie coś więcej. I delektował kolejnymi po widoku ognisk sygnałowych… radosnymi nowinami.
- Idą ku nam, a w miejscu, gdzie porażki stukrotnej krzyż zaznał, ziemię ogniem wypalą a krwią naszą zasieją. Widziałem Krzyżaka o oku jednym i znamieniu ogniowym wokół pustego oczodołu, martwym było jego serce, język jadowity jako u żmii a ręce czerwone od krwi braci naszych. Widziałem, jak szeregi nasze zdradą łamią i jak jako pokos padamy pod krzyżem i mieczem. Widziałem też ratunek dla nas, łabędzia, co gniazdo wił sobie z płomieni, na nim jajo wysiadywał na spółkę z ropuchą, a z jaja tego wykluł się smok o oczach z gwiazd i skórze z kory dębowej. - oczy starca przymgliły się, gdy wizję swą przekładał na słowo objawione mu obrazy.
Jan wszedł do umysłu starca. Bo zobaczyć więcej wizji i obrazów. Gdy się od nich oderwał sam nie dowierzał.
- Eeee - wyrwało się Janowi. Jeśli mógłby zblednąć, zbladłby teraz. - No tak jakby wspominałem coś o otwartym umyśle. I chyba jestem częścią tej wizji. - pierdyknął na stół łapę z pierścieniem ozdobny herbowym - Łabądkiem. Sam nie wiedział co myśleć o sprawie. - Gniazdo wije, co prawda płomieni tam nie widziałem. Jednak Leszego siedzibę wziąłem w posiadanie. Ragana ma coś wspólnego z ropuchami chyba. Pod Lipą jak odchodziłem zrobiło się ich mrowie. Jaja co prawda nie mam, ani nie zniosę. Zakładam jednak, że wszystko przede mną? -starał się humorem ratować. Po chwili się jednak zreflektował - Nie chciałbym nikogo obrazić, ni bogów, ni ludzi. Sprawa ta jest dla mnie… szokująca. Za dużo elementów się zgadza. A o nasze głowy idzie.. - zaczął się plątać w myślach i słowach
- Więc Ragana, lipa ciągle powtarzała to imię lub miano. Co ono oznacza?
Cisza zaległa, oczy wszystkich zwróciły się ku Janowi, a to spojrzenie ciężkie było jak ołowiane chmury i podejrzliwe. Tylko Ludmiła nachylona do ucha ojcowego szeptała coś. Jan natomiast nasłuchiwał. Zdawała ojcu relację z rozmowy z Janem i zaznacza, że on wąmpierz, chociaż nie wygląda
- Drzewo… mówiło? - zapytał wołchw.
- Zapewne nie drzewo. Tylko ktoś przez nie - Janek odpowiedział na ile umiał na pytanie. Tydzień temu uznałby się za szaleńca. Uniósł siwą głowę ku córce, zapytał o coś, do uszu Jana doleciało imię Jawnuty. Ludmiła przecząco pokręciła głową.
- Radzić nam trzeba. Na bój szykować się - rzekł niby do wszystkich, lecz młodemu Diabłu w oczy patrzył.
- Jako sąsiad do sąsiada w potrzebie przybyłem - nic nie obiecane wszystko płynnie Chorotek dobrą naukę dał. - Wiemy jakie siły mają Rycerze Boży? Na kogo możemy z okolicy liczyć? Leśne panny nam pomogą?
- Któż to wiedzieć może? Ustał powód, dla którego były nam łaskawe - Wołchw pogładził córkę po dłoni. - A i doniesiono mi, jakieś swady z nimi były o pannę obiecaną. Krzyżactwa, bo teraz Krzyżactwo tu mamy… braci samych ze pótorej setki. Ze trzy razy tyle zbrojnych, a jeszcze władycy tutejsi, co im się pokłonili. I rycerstwo, co z zachodu przyjeżdża, gromić nas w imię Boga wespół z Krzyżakami.
- Swady jakieś były ale je rozwiązałem. Z korzyścią dla panien. Krzyżaków zwycięstwo to koniec i panien. Tolerować ich nie będą, drzewa spalą. Łaskawość panien z Leszym była powiązana? Cóż uczynił bliskiego ich sercu wiadomo? Czy może to Łajma? Panna z lipy inne leśne panny przekonała?- jak na kogoś kto w okolicy był od kilku dni, Jan wiedział już sporo. Na każdą odpowiedź, pojawiały się jednak trzy nowe pytania.
- Co poczynił, nie rzekł nigdy. Jednak z wrogich stały się dziwożony… - wołchw zamilkł, szukając słowa.
- Mniej dzikie - podpowiedziała Ludmiła.
- Coś może poradzę. Temat ten i kilka innych, po naradzie chciałbym poruszyć. Na spacerze krótkim. Teraz głos oddam lepiej zorientowany. Jak naszą strategię widzimy? - powiedział do Montwiła.
- Nie wydawać bitwy, szarpać ich w lesie i na mokradłach. Wygraliśmy poprzednio. Tyle że mało kto pamięta, za jaką cenę - rzekł Gangrel, a Janek znał go na tyle, że wiedział, że dużo więcej nie powie. Więc i pytań zaniechał.
- Wiemy kto z nami a kogo do sprawy by trzeba przekonać? Dużo takich w okolicy co się waha czy głowy przed Krzyżakami skłonić? Wreszcie poza nami jacyś wielcy też chyba Krzyżakom wrogami. Kto jak wielki i gdzie? Wici trza nam słać, płonące wici.
- Skrzykiwać to się można i trzeba. Jeno pytanie najważniejsze - czy pani z Bejsagoły ludzi przyśle, czy jak poprzednio… nie bardzo - mruknął Miłek do Gangrela, jednak na tyle głośno, że i do Janowych uszu doleciało.
- W materii polityki okolicznej jestem zorientowany słabo.. chwilowo - uzupełnił wyraźnie - To nie jej ziemia? - spojrzał na Wołga - mówię w uproszczeniu oczywiście. Ktoś z okolicy lennikiem Jawnuty? Krzyżacy jej nie zagrażają? Wszak to inne klany, gotowe jej do gardła skoczyć. I gdy tu skończą za nią się wezmą. O co poprzednio sprawa się rozbiła? Wszak nie o miłość z zakonnikami ze strony Bejsagoły.
- O Leszego niechęć do niej - wzruszył ramionami Struga. - A może urósł za bardzo…
Zamilkł, bo Montwił syknął przez zęby.
- Nieważne, co pięć lat temu. Ważne, co teraz. Jutro ruszam do Niedźwiedzia - zadeklarował Gangrel i powstał, zamierzając opuścić zgromadzenie.
Jan odczekał aż Montwił wyszedł. Nie zamierzał drażnić kogoś kogo lubi. Po wyjściu Gangrela rzekł.
- Ważne co dziś, co jutro ważniejsze… Wszystko łączy się jednak z przeszłością. Więc jak było? - Jan notował w pamięci kto był po jakiej stronie. Zderzył się jednak z murem ciszy. Olbrzym przypomnieć musiał wszystkim, co grozi za stawanie na przekór potężnej Diablicy, co i ludźmi władała, i wąpierzami. Jan odczekał. Co jeszcze padnie z ust zebranych i czy w ogóle coś padnie. Potem chciał wyjść ze Strugiem i Ludmiłą być może. Czekał zatem i co chwila na starca z ukosa zerkał. Czekając jego decyzji.
- Poczekamy, jakie wieści Montwił przyniesie - zadecydował starzec i podniósł się ze swego miejsca. Jan wstał za jego przykładem.
- Możemy się przejść chwilę? - podpytał wołchwa.
Struga wspierający się na ramieniu córki kiwnął siwą głową, potoczył się ku wierzbie, a potem w dół, gdzie w niecce zielonym przestworem pomiędzy wierzbami i olchami rozlewał się moczar.
- Chciałbym pomówić o wizji. Myślisz panie, że mnie może dotyczyć. To tylko herb, jednak tak wiele rzeczy się zgadza. - wziął kilka oddechów. Ten śmiertelny nawyk go zawsze uspokajał - Kim jest Ragana?
- Jedną z dziwożon. Zmiennoksztatną. Panią śmierci… - mruknął wróż.
- Wiesz coś o niej więcej? Leszy i ona blisko się trzymali z tego co zrozumiałem. - i jeśli dobrze Jan zrozumiał. On ją krwią związał ona go słowami. Możliwe to? By mieć władzę ale jej nie mieć? Jak Montwił z kasztelanką?
- Był związek jakowyś między nim a panną z lipy, lecz jakimi zaklęciami ją ku sobie omamił, nie wiem. Trzymał to wampierz w sekrecie… jak zresztą cały żywot swój. Jam imiona jeno słyszał, co do panny z lipy należeć miały. Ragana i Łajma. Raganę Prusowie czczą, jaką tą, która przynosi zmiany, wiedźmę i posłanniczkę śmierci. Łajmie zaś tu u nas ołtarze wznoszono po borach. Umie los dobry przychylić, i dzieckiem pobłogosławić tych, co się potomstwa doczekać nie mogą.
- Jest jakiś zwyczaj jak leśną pannę przywołać? Coś powiązanego z gatunkiem jej drzew? Tak by wybierając konkretne drzewo, przemówić choćby do konkretnej panny. - Jan na chwilę zamilkł - Ja i Ragana losem powiązani - coś czuł, że Biruta zachwycona nie będzie - Jajo jedynie kompletnie nic mi nie mówi. - rozmyślał na głos.
- Sposobu żadnego nie znam… one wybierają. Zawsze tak było - wróż pomiędlił zębami przywiędłe usta. - Ty tu z Jawnuty woli?
- Z woli diabłów z Bejsegole. Wątpię by to był Jawnuty pomyśl bezpośredni. Jednak wiedzieć o tym musiała i najwyraźniej zaaprobowała. Czemu pytasz?
- Gdy okaże się, że by wespół z nami walczyć musisz przeciw jej woli wystąpić, co poczniesz? - w źrenicach Strugi zalśniły iskierki. Czy starzec wiedział co mówi. Przeciw woli Jawnuty? Ona tak stara i tak władna jak dziad jego. Nie sposób się przeciwstawić zapewne i z życiem ujść. Można przekonać, korzyści pokazać jako Tzimisce z zewnątrz układ zawrzeć.
- Gdybym Ci rzekł jasno i bez zawahania.- chwilę się wstrzymał - Skłamałbym, rzeknę ci inaczej zatem i szczerze. Skoro Bejsegole dało mi domenę Leszego. Znaczy część z nich chce tą ziemię chronić. Co oznacza, że sprawa strony i woli Bejsegole jest otwarta. Wolę można zmienić ona jest wydłużeniem, myśli i wniosków. Te zaś to czysta polityka w tym przypadku. Mówiłeś, że Leszy za bardzo wyrósł może. Więc zostawili go samego na śmierć. Ja tu z ich woli i nie za wysoki. Z rodu zaprzyjaźnionego. Mnie na tej ziemi chronić będą chętniej. Tak nam sprawę trzeba ułożyć by interesy Bejsegole krzyżowały się z naszymi. Ja zaś chronić swoich sojuszników zamierzam. Uznasz mnie Panie za swojego? Jak kiedyś Leszego uznałeś.
- Są pytania, na które odpowiada się tak lub nie. Może dojrzeć do nich trza. I do odpowiedzi - Struga pokręcił głową z rozczarowaniem, oparł dłoń na plecach córki. - Znużonym, Luda. Na spoczynek czas. Gośćmi zajmij się.
Jan wiedział że wróż chce deklaracji. Dać ich nie mógł… jeszcze. Stary też nic nie rzekł.
- Jedno pytanie. Jedziemy do Niedźwiedzia jutro z pomocą. Czy puścisz Panie z Łabedziem, córkę swą i wojów? By Niedźwiedziowi dopomóc? Dzięki Ludzie może lepiej zrozumiem ja was i obyczaj.
- Jeśli i Montwił rusza… trzech wojów też dam.
- Dziękuję w imieniu Niedźwiedzia i własnym. - Jan skinął głową i nie zawracał już głowy Strudze. Poczekał aż Ludmiła zostanie sama i będzie można się do niej zwrócić. Wtedy podszedł i zagadał. Chęć do figli w nim zgasła. Zbyt wiele rzeczy i zbyt poważnych.
- A ty Pani co sądzisz o sprawie?
- Że myśleć trza, o co się plecami zaprzemy jak przyjdą. I czy i gdzie uciekinierów przyjąć - westchnęła Luda, wyłamując palce. Poza salą, gdzie patrzyła na nią cała jej osada, dopiero widać było, że zmartwienie wyryło się w niej głęboko.
- I ja tak myślę. Bejsegole przeto nam potrzebne. Twój ojciec im nie ufa. Mi też nie, bo widząc jego lico pierwszy raz. Nie złożyłem obietnic. Które... mógłbym złamać. Tak mi skakać by wszystkich ułagodzić i do sprawy wspólnej przekonać.
- Wszystkich nie zadowolisz. Tu ojciec ma rację. Będziesz musiał wybierać, wcześniej czy później. Pewnikiem trudniej ci będzie, boś obcy. My tutaj wrośnięci jako drzewa… dla nas pewne decyzje są jak, wybacz - zajrzała mu w oczy - oddychanie.
Oddychanie u Janka było ułudą. Ciekawe co by na to rzekła.
- Wszystkich nie zadowolę, prawda to… Na ten przykład Krzyżaków z pewnością nie. Bejsegole jednak i was pogodzić. Czemu nie sposób? Ta ziemia to domena i teren Jawnuty wszak. Czemu jej krzywda wasza miałaby być na rękę? Pożoga i śmierć we własnej domenie. Nikomu nie jest w smak.
- Żali wielki niesmak musiał zatem powstać, gdy sadyba Leszego pięć lat lebiodą porosła na gospodarską rękę czekała. Jakby kot na język naszczał… - w oczach Ludy łysnęło coś niepokornego i złośliwego. - I nie podpytuj mnie. Nigdy na dworze Jawnuty nie byłam ja. Nie wiem, co tam nimi targa, co ciągnie a co odpycha.. - coś dziwnego musiało zajść. Tzimisce co o ziemię nie dba? Leszy może lennikiem Jawnuty nie był. Nawet jeśli nie, to po śmierci jego diabły po tę ziemię nie sięgnęły długo. Czemu? Coś ich powstrzymało. Ktoś na dworze Jawnuty czy coś z zewnątrz?
- Ja się natomiast dowiem. Dwie sprawy mam. Pierwsza to dwóch moich oczarowanych przez dziwożony. Pomogłabyś ich przywrócić? Potrzebni mi trochę szybciej. Nie chcialbym czekać aż urok minie. Druga to widzę, że jesteście z ojcem magami. Dobrze mówię? Nazw odpowiednich nie znam. Jak przyjdzie do walki… to może niezręcznie pytać. Zda się nam to jakoś jako atut w konflikcie? Chciałbym wiedzieć co w ręku mamy.
- Ojciec wołchwem jest. Bogowie wizje wydarzeń przyszłych a przeszłych zsyłają mu. Uroki odczynia z ludzi i gadziny domowej. I ja nieco bożych błogosławieństw mam. Pomożemy twym ludziom. Jutro, gdy świt wstanie.
Jan skinął głową.
- Dary cenne to, dziękuję. - skoro Ludmiła się nawet nie zająknęła o ich możliwościach w boju. Nie było co drążyć. Chociaż coś tam umieć musieli skoro Montwił ostrzegł był starego Wołcha na bój nie wzywać. Bo mu Janek nie strzyma.
- Jakieś porady o okolicznych ważnych figurach?
- O tobie. Znajdź sobie następcę. Jakbyś wody nie zamącił i w piękne słowa brzydkiej prawdy nie ubrał - przecie nie zostaniesz tu.
Jan przez chwilę ważył jej słowa. Zostać by tu mógł i przebywać z przerwami. Gdyby domenę własną i uznaną zdobył. Czas między ukochanego ojca dzielić i własne miłości? Birutę i własny dom. Nie brzmiałoby źle. Z tymi myślami poszedł spać. Gdy Jan się obudził, Vlaszy był normalny. Krzesimir zadumany, ale Luda twierdziła, że urok z niego też zdjęty. Młody wampir nie bawił się w ceregiele, krytycznie patrząc na Krzesimira... wręczył mu listy i przypomniał o zdaniu. Opowiedział co się stało, gdy jego obrońcy Jankowego nie było. Jak to sam walczył z dziwożoną. Jak Chorotka sytuację uratował. Jak się sprawa skończyła.. O Glande rzekł i o tym, że klęknął. O powiększeniu ich domniemanego terenu o osadę która była niczyja. Więc nikomu na odcisk nie nadepnął... jeszcze. Wspomniał, że ma nadzieję iż warto było z panną iść. Na końcu rzekł
- Na dworze Jawnuty spisz się lepiej. Dowiedz się jak najwięcej. - ni było w tym pretensji. Bo jak mieć pretensje do ptaka, że lata? Był jednak chłód jakowyś...
 
Icarius jest offline  
Stary 06-08-2017, 08:04   #17
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Leżąc w norze borsuczej, gdzie się wczołgał na spoczynek, on, smok, on, wnuk Zoltana Radu, Jan liczy dni, co mu pozostały do przekazania przyrzeczonych dziewek. Liczy i obawiać się zaczyna, że go wojna gdzieś zatrzyma, odetnie. A wtedy dziwożony przestaną rozmawiać i wszystkich spotka to, co kawalerów mieczowych uchodzących z pobojowiska pod Szawłami.

Sny Jana prześladują obrazy, wywołane jego oczekiwaniami co do paktu z leśnym ludem, lub przebłyskami zrodzonymi z talentu. Są istoty w ciemnościach pod drzewami, są obce i straszne. Stwory, których nie ulepiłby najbardziej płodny Diabeł. Bogowie i półbogowie, demony co lud na przemian prześladują i hołubią. Żywe drzewa, potworne dziki i ich rogaci jeźdzcy, stwory tak namacalne jak ziemia i nieuchwytne jak wiatr.

Łuska trze o pnie, chylą się zarośla. Między drzewami pełznie smok. Janowi w sny miesza się wspomnienie Biruty pokazującej mu gwiazdy. Smok na niebie. Draco. Jan zna łacinę na tyle, że wie, co to znaczy. Bystrooki. Dalekowidzący. Tak na nas mówi Zachód, gdy nie mówi Diabły.

Łuska trze o pnie, spomiędzy liści wychyla się łeb trójkątny, rozdwojony język śmiga w powietrzu, smakuje zapachy. Oczy jak opale patrzą nieruchomo, błoniaste skrzydła leżą ciasno złożone na plecach gada. Władny jest latać, lecz woli pełznąć brzuchem po ziemi. Czuć ziemię, nie odrywać się od niej. Bo nią jest, nawet jego imię od ziemi jak i on pochodzi. Zmej. Żmij.

Oto, jakimi smokami jesteśmy.

Wypełza Jan ze swej nory, brzuchem szorując po twardych grudach ziemi. Z włosów osypuje mu się piach i Jan popluwa kilka razy, bo i w usta mu się chyba coś wsypało. Woła Jan Vlaszego, nierad, że chłopaczysko nie czekało pod norą, jak powinno. Rozgląda się i konstatuje, że oddział, który sobie przysposobił i próbował polepić na ślinę i dobre słowo, by choć trochę oddział właśnie przypominał, a nie przypadkową zbieraninę, urządza sobie właśnie przesłuchanie jego sługi. Vlaszy jak włócznię trzymał wędzisko z leszczynowego pręta, w kaptura skraj miał wpięte kilka haczyków, patrzył dumnie nasrożonemu Montwiłowi w oczy i za pośrednictwem Ludy i Miłka odpowiadał.
- Mieli pancerze, i ostrogi, i miecze, ale to nie byli rycerze – relacjonował.
- Ta? A niby co zatem, pastereczki? - zdziwił się Miłek, a Luda syknęła, by dał chłopcu mówić.
- To nie byli prawdziwi rycerze – uzupełnił Vlaszy i zadarł nos dumnie, niemal pod gwiazdozbiór smoka. - Poznałem po tym, że jak skończyli gadać, to ukradli moje ryby jak pospolite złodzieje.
- To co gadali?
Chłopak zmarkotniał mocno.
- Toć nie wiem. Mości Bożywoj z psami zapolował na tego jeńca krzyżackiego, co mnie obiecał szwargotu wyumieć, zanim się coś porządnie nauczyłem. Ale Insel znaczy wyspa. A See – jezioro.
- Lubo morze – westchnął Miłek i też zmarkotniał.
 
Asenat jest offline  
Stary 12-08-2017, 18:21   #18
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Jan otrzepał się z ziemi ponownie.
- Co mnie ominęło? - zapytał podchodząc do chłopca i swojej grupy.
Obrócili się ku niemu, a Hamsa rzucił leszczynowe wędzisko i do nóg przypadł mu błagalnie.
- Dzieciak się rybaczyć wybrał, ryby mu wzięły, a potem Krzyżaki wzięły ryby - streścił Miłek całą przygodę.
Jak się okazało, Vlaszy smyrgnął sobie samotnie ku sąsiednim rozlewiskom, co dziwne było, bo zawsze twardo się Janowej poły dotąd trzymał. I gdy łowił sobie, napatoczyło się rycerzy trzech z kilkoma knechtami. Sprytny chłopak w trzcinach ukrył się, i choć szukali, nie znaleźli go. Pomówiwszy trochę, ruszyli dalej na południe.
- Dawno to było? Dogonimy? Na noc pewnie stanęli. - Jan co prawda nie zamierzał wizyty u Niedźwiedzia odkładać. Jednak rycerze z knechtami po ziemi się panoszący też nie byli mile widziani.
- Będzie dwie godziny.
Jan spojrzał na Montwiła.
- Zapolujmy. - stwierdził do towarzysza. Mieli dwa atuty. Znajomość terenu w osobie Miłka i jego ludzi oraz zaskoczenie. Czekał jedynie na potwierdzenie Gangrela, siedzieli w sprawie razem. Olbrzym kiwnął głową, nie strzępiąc języka na darmo.
- Wasza okolica kto czyni honory i prowadzi? - powiedział do Miłka i Montwiła.
- Pytanie, czy wszyscy, i pytanie, gdzie gnać? - wtrącił Miłek.
- Podjąć możemy trop tam gdzie Hamsa widział ostatnio. Nim uderzymy wejdę im do głów by się upewnić, że to nie przebierańcy jacyś. Ruszę ja z Montwiłem i pięciu ludzi. Psa weźmiemy szybciej pójdzie. Chyba, że nie trzeba?- spojrzał na Montwiła. Nie znał zakresu jego umiejętności.
Gangrel wstał, w udo klepnął i psa Janowego za ucho wytarmosił.
- Dobry pies.
- Wąchacz - przedstawił zwierzaka, sam Jan się natomiast uśmiechnął. Lubił tego psa jak i szerzej zwierzęta. Odczekał aż Gangrel będzie gotów ruszyć. Wyznaczył piątkę ludzi w tym Kamira do wypadu.

***

Siedzieli w młodym dębniaku, czekając aż Montwił wróci ze zwiadu. Tropem, wiedzeni przez psa i przez Gangrela, co znaki na ziemi czytał jakby to księga była, szli ledwie trzy godziny. Później zaś ogienek dostrzegli po drugiej stronie rozlewiska, mały i lichy. Raz i drugi przez wodę poniosło się rżenie konia.
- Jest bardzo urodziwa - odezwał się nagle Hamsa szeptem. - Jak brzoza biała i smukła.
- Kto, smyku? - również odszepnął Kamir.
- Pani Luda - odparł chłopak, i Jana nie zdziwiło to, że nagle wdzięki niewieście dostrzegł, bo czas to już był dla niego najwyższy, a Ludzie zaiste ni krasy ni uroku nie zbywało… ale chłopak opowiadać o jej urodzie zaczął tak kwieciście, jakby z jakiegoś romansu rycerskiego owe porównania wyczytał.
- Skąd ci nagle tyle swobody w głowie co? - Jan wyraził zdziwienie
- Rano na rybach byłeś zamiast przy mnie czuwać? Teraz ci Luda w głowie, skąd w ogóle znasz takie bystre porównania mądralo?
Hamsa wejrzał w niego ze słabo maskowaną urazą.
- Wszyscy za pacholę mają mnie, jeno do czyszczenia butów zdatne - oznajmił. Co nie było do końca prawdą. Jan Hamsę wziął na sługę. Jednak inwestowano sporo czasu i środków w jego wychowanie. Uczył się chłopak czytać, tropić czy jeździć konno. Tzimisce osobiście uczył go strzelać i walczyć wręcz. Agabek poświęcał czas by nauczyć chłopaka zbierać informacje. Rozmawiać płynnie wśród ciżby, plotkować czy przekonywać. Tak by zanadto nie zwracać na siebie uwagi lub ukryć swój cel innym go zastępując. W przyszłości Hamsa miał się stać przybocznym wampira. Jego osobistym ghulem, sługą najbardziej zaufanym.
- Taaa, a kto ty, jak nie pacholik? - zachichotał Kamir.
- Mężczyzna - warknął Hamsa całkiem po męsku i zupełnie nie jak pokorny sługa, szczęśliw, że został wybrany, choćby do czyszczenia butów, jak to było do tej pory. Ku Janowi się obrócił, w oczach srebrzyście lśniło mu coś, czego do tej pory Jan w skrytym chłopaku nie u widział. - Przy sobie mnie trzymacie jak dziecko. Do niczego nie dopuszczacie. To na ryby chociaż poszedłem, a i tak wszyscy za złe mają mi, jakbym kołek mości Janowi wraził śpiącemu, a nie haczyk w glizdę. A gdybym nie poszedł, to byście o Krzyżakach nie wiedzieli. - słusznie prawił. Choć go to nie usprawiedliwiało.
Jan spojrzał w aurę i sekrety młodego. Nie dostrzegł tam z początku nic przełomowego
- Czegoś doświadczył tam na weselu? - zmiana w Hamsie intrygowała Jana. Nie denerwowała a ciekawiła. Jak zmężnieć można w ciągu jednej nocy i do tak rozsądnych poniekąd wniosków dojść .
- Woj tam był… konny. Z dala stał, na tańczących patrzał - oczy Hamsy zalśniły urocznie. - Dumny jak mości Bożywoj, ale inaczej… Spokojny był, zadumany. Zobaczył mnie, przywołał… mówił coś… coś mówił - zapętlił się nagle.
- Spróbuj sobie przypomnieć. - Jan jednocześnie począć czytać jego myśli. Może dotrze do wspomnienia zablokowanego. Co mu rzekł.. czego Hamsa nie może powtórzyć? Zobaczył w strumieniu wspomnień woja w szyszaku z końskim ogonem. Płowe włosy, długie wąsy, złote bransolety na nadgarstkach. Przy pasie miecz i topór. Mężczyzna jest piękny - niewiarygodnie, nieludzko. Nachyla się do Hamsy z siodła i mówi, ale Jan wyłapuje tylko pojedyncze słowa.

Rycerz. Mir. Potrzeba. Chronić. Wojna.


Został mu jednak wrażenie zasadności i prawdy tych słów, takiej dogłębnej, będącej podstawą jego własnego jestestwa. Musiał chronić tę ziemię. Za wszelką cenę.

Jan gdy wizją się skończyła aż się wzdrygał. Uderzyła go ta wizja z niesamowitą siłą. Nidy czegoś takiego nie doświadczył Usiadł na kamieniu nieopodal i przez kilka minut nie odzywał się do nikogo. Kontemplował.. i przerwał to najwyższym wysiłkiem woli. Zmusił się do działania. Czuł, że mógłby tu siedzieć godzinami. Rozmyślał o tym co zobaczył i czuł teraz żywo.
Rzekł potem zamyślony do Hamsy
- Widziałem ja go. Spokojnie będziemy bronić tej ziemi w końcu ona teraz i nasza.

Montwił wrócił niedługo potem, przysiadł na mchu, raz po raz się w rozterce po głowie kudłatej drapiąc.
- No są tam. Pod wysokim brzegiem obozowisko rozłożyli, dwóch zawsze czuwa. Konie obok uwiązane. Jeden ranion jest, krew i chorobę żem wyczuł. Ryby twe, szczawiku, zjedli, a na łbach zupę sobie z korą na rano gotują.
Podrapał się po głowie.
- Nie mają spyży ni owsa dla koni. Płaszcze uszargane, oni od dawna w drodze, a wystrachani, jakby ich wszystkie czarty i biesy goniły.
- To pora by ich dogoniły. - uśmiech Jana mówił wszystko. Po chwili jednak dodał - Z zaskoczenia wartowników. Żywcem brać. - spojrzał na Montwiła - żywi są coś warci. Zabić ich zdążymy… zawsze. Ciekawe co tu robią? Wyglądają jakby uciekali. Dziwne to, skoro uciekają po naszych ziemiach. - zaczął się Jan zastanawiać na głos. Dał jednak komendę by ruszyli. Jan chciał sprawdzić ich myśli i aury nim zaatakują.

Iście tak obóz zastali, jako im Gangrel opisał. Jan leżał w zaroślach, wzrokiem się ślizgając po czuwających i śpiących. Prócz dwóch knechtów na straży nie spał jeszcze rycerz o rudej brodzie, lat koło czterdziestu. Ten czuwał przy ogniu, i Jan mniemał, iż to owej grupy przywódca. Strach dostrzegł w jego sercu, lecz wyraźniejszą była gorycz i determinacja. Strażnicy wyczerpani byli, w strachu i zniechęceni. Jednego ze śpiących rycerzy otaczała pulsująca chmura cierpienia. Zdrożone konie spały, jeden się pokładł i Jan wiedział, że to zwierzę nie pociągnie już długo, jeśli do stajni i pod czułą opiekę nie trafi. A szkoda by było, boć rycerski wierzchowiec wart był wioskę całą.

Logicznym było, że Montwił zajmie się rycerzem. Jan przeczytał jego myśli i rannego. Ranny śnił o domu, żonie i leciwym ojcu. Mają niewielką wieżę gdzieś w Tyrolu. Rudy dowódca myślał o tym, żeby jak najszybciej przejść przez ziemie pogan i przebić się na Mazowsze.

Dał znak do ataku. Rycerze choć uciekali z pewnością mieli nie jedno na sumienu podczas pobytu na tych ziemiach. Hamsa z łukiem dostał rozkaz strzelać gdyby, ktoś z atakujących wpadł w opały. Jan wzmocnił krwią zręczność. Ci dwaj mieli pecha, żywcem brać to jedno…. ryzykować to drugie. Plan ataku był prosty szybka salwa w wartowników. Opaść na śpiących i po sprawie. Wyszeptał taki plan prosto do Montwiła, innym dając znaki zbójeckie.

Świsnęły strzały. Ten, którego Jan obrał, padł od razu. Kamirowa ofiara wstać zdążyła. Nie zdążyła krzyknąć. Poderwał się jednak rudy brodacz, i w tej samej chwili z zarośli Montwił wypadł z toporem, półnagi i straszny. Gangrel starł się z nim z rykiem, cios mieczem na pierś malunkami poznaczoną wyłapał, za ramię Krzyżaka chwycił i przez bark przerzucił. Jan strzelił po raz wtóry, w bark rycerza, co się z Miłkiem zmagał. I wtedy zobaczył, kątem oka, swojego własnego sługę, który porzuciwszy łuk smyrgnął skurczony w tumult bitewny, zgarbiony w pałąk, pomiędzy walczącymi ku tobołkom Krzyżaków podle koni uwiązanych złożonych. Co ten cholerny smark wyprawiał? Jan gdy jego ludzie wpadli już nas dobre krzyknął tylko.
- Złóżcie broń nie ciskajcie się a może wyżyjecie. Pókim dobry. - nie mógł wiedzieć czy go rozumieją. Próbował jednak, uniknąć przelania krwi więcej niż to konieczne. Jednocześnie Jan na smarka miał baczenie. I zaczął zmierzać w jego stronę, osłaniając go. Do Montwila rzucił w tym czasie przez ramię.
- Żywcem proszę.- Gangrel był jednak zajęty walką. Zapamiętały w niej, ledwo dostrzegając co się w koło dzieje.

Poszło ludziom Jana i Miłkowi gorzej aniżeli ten pierwszy się spodziewał. Gdy po unieszkodliwieniu dwóch wartowników wypadli na śpiących. Tzimisce spodziewał się szybkiej kapitulacji. Pod mieczem na gardle, braku możliwości reakcji w ataku z zaskoczenia podczas snu. Jednak chrześcijanie sen mieli lekki. Wystrachani spali z przysłowiowym jednym okiem otwartym. Zerwali się i walka rozgorzała. Jeden z rycerzy i dwóch knechtów w tył się ku dobytkowi szybko się rzuciło. Szansy w tym upatrując. Hamsa obkręcił się, sztyletu długiego dobył, a jedyna to broń była do walki wręcz, jaką posiadał. Zęby zaciskając, zastawił sobą drogę nacierających. Wtedy Jan zobaczył to,co przegapił, zarówno on, jak i Montwił, na rycerzach i uzbrojeniu się koncentrujący. Między bagażami leżała związana ciemnowłosa dziewczynka o oczach okrągłych z przerażenia.
- Na ziemię pókim dobry! - wrzasnął Jan zastraszając. Strzelił też do przeciwnika najbliżej Hamsy. Chybił. Z takiej odległości, że jakby napluł, to by z wiatrem doleciało. Po raz pierwszy od dawna chybił, strzała syknęła gdzieś w zarośla. Rycerz ciosem na odlew odrzucił Hamsę z drogi, szarpnięciem poderwał związane dziecko i przytknął sztych do jej gardła.
Rudy brodacz zaszwargotał coś do Montwiła.
Jan doceniał ironię szczerze. To odwrócenie ról, po historii z dziwożoną. Dziecko choć niewinne, nie miało dla niego znaczenia. Jednak podjął grę, nic nie miał do stracenia. Dziecko natomiast było kogoś znacznego. Odrzucił łuk, odroczył pas z mieczem. Ludziom nakazując być w pogotowiu, broni nie chować. Ręce do góry podniósł. I rzekł idąc w stronę rycerza. Po łacinie i po polsku.
- Puść ją, weź mnie. Jeśli chcesz wyżyć. - sam był gotów do skoku gdy okazja się pojawi. Jeśli puści dziecko jego weźmie.. To z kłami Jan się rzuci i je zatopi w ciele napastnika. Najwyżej go rycerz dźgnie. Sądząc, że zabije bezbronnego Jana. Każdy przy zdrowych zmysłach woli mieć niby wodza niż dziecko za zakładnika. Wezmą rycerze Jana za honorowego głupca najpewniej.
Trzymający dziewczynkę spojrzał na rudego brodacza, ten szwargotnął coś ostro.
- Rzecze: nie, odstąpcie, albo zabijemy dziecko - przetłumaczył Miłek cicho, a potem dodał. - Ktoś ma rozeznanie, kto zacz Tautvydas Czarny Żbik? I czemu niby miałby mnie obchodzić on i jego bachor?
Jan wiedział, że nie ma dużo czasu.
- Rzeknij temu od dziecka, że gościa nie znamy. Jednak honor mamy. Bierze mnie i idzie żywy bo zakładnika ma coś wartego. Jeśli zabije dzieciaka będziemy go ćwiartować. Słowo polskiego szlachcica. - sam znów powtarzał to po polsku i łacinie.
Rudy zmarszczył rude brwi.
- Rzekł, żebyś się kazał cofnąć Montwiłowi - przetłumaczył Miłek jego słowa.
- Cofnie się jak mnie będziesz miał pod nożem. Dla niego to dzieci mniej warte od psa. Mi honor nakazuje ratować. Puść ją weź mnie. To dla was jedyne wyjście.
- Zabieramy dziecko i ciebie, ciebie zwolnimy za rozlewiskiem - zaproponował ryży. Montwił warknął coś półzwierzęcą.
- On Ci zaraz łeb rozwali i negocjować będziemy z tym co ma dzieciaka. Może chce żyć bardziej niż Ty. Bierzesz mnie puszczasz dzieciaka. Okup...
Ten dziewczynkę trzymający krzyknął coś w połowie Miłkowego tłumaczenia. Ryży rzucił grubym słowem, w którym i Jan obelgę do rozumu się odnoszącą rozpoznał. A potem zakotłowało się w kociołku czarownicy. Rycerz dziewczynkę trzymający cisnął ją w bok i do Jana doskoczył. Ryży obrócił się i zaatakował Montwiłła. Jan nie wahał się próbował gryźć przeciwnika. Kłów nie obnażał do ostatniej chwili. Wyglądało jakby szaleniec z pięściami rzucił się na Rycerza.
- Żywcem kogo się da! - choć nie miał złudzeń w jakim kierunku to wszystko zmierza. Zęby Jana zagłębiły się w miękkim podgardlu, w usta Diabła buchnęła gorąca posoka, obok siebie usłyszał krzyk przerażonych knechtów, a potem szelest krzaków, gdy dwaj z krzyżackich zbrojnych salwowali się ucieczką. Tuż obok malowniczym łukiem, wywijając rudą brodą, przeleciała głowa ich dowódcy. Jednak to dla Jana nie miało znaczenia. Zwyciężył, a na języku czuł słodki smak krwi. Rycerz mu zwiotczał w rękach, nim Jan zdążył się oderwać. Wiedział, że już za późno. Więc dopił do syta. Zwrócił się do Montwiła i swoich ludzi. Wiedział, że mimo wszystko odpuścić do końca nie może.
- Ja za jednym tam gdzie Wąchacz. Ty za drugim. - powiedział i czekał na reakcję - Zwiać nam nie mogą. Kamir ze mną. - zakomenderował do zbrojnego - Agabek pilnuj dzieciaków… obu. Jeńcy mają wyżyć.- dodał na koniec. Pech Jankna dalej prześladował. Z trzech rycerzy jeden ledwo wyżył a i ten nie do końca. Dwa pacierze później dostrzegł knechta przedzierającego się przez zarośla na brzegu rozlewiska. Płaszcz błotem umazał, by bielą w oko nie świecił w ciemnościach. Sprytny… Przystanął, by złapać oddech, i coś w trzcinach musiało zwrócić jego uwagę, bo wszedł tam ostrożnie. Janek wyciągnął łuk. Przy celował i strzelił trochę na oślep.
- Wyłaź to życie zachowasz.
Z trzcin dobiegł jęk i plaśnięcie w wodę.
- Halt! - usłyszał Jan po chwili. - Ich bin ein wichtiger Wachter… ich weiss… Geheimgänge

Jan zapamiętał z grubsza słowa jakie padły od knechta. Gdyby miał coś pokręcić... powtarzał sobie zwłaszcza “Watcher i Geheimgänge”. Choć kompletnie ich nie zrozumiał. Poczekał aż wyjdzie, związał ręce z tyłu. Spojrzał jeszcze po trzcinie z wyczulonymi zmysłami na wszelki wypadek. Po drodze do obozu spojrzał w myśli knechta. Może tam znajdzie podpowiedź czy ważne było to co mówił. Czuł jego przerażenie. Knecht zorientował się, że nikt tu nie rozumiał co on mówił. Uważał, że zostanie złożony w ofierze demonom. Jan skierował jego myśli ku bardziej interesującym go tematom. Powtórzył do więźnia dwa kluczowe słowa Watcher i Geheimgänge.. kilkukrotnie. Zobaczył Jan wtedy tunel. Ściany gliną wylepione, strop podparty belkami tu i ówdzie. Poczuł zapach ziemi. Tajemnicze przejście, pomyślał już Jan zadowolony z odkrycia.
 
Icarius jest offline  
Stary 13-08-2017, 15:38   #19
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Jan oddał jeńców pod opiekę Ludy, choć nie było to łatwe... Miłek z Montwiłem poczęli już sposobić się do przypalania pięt drugiemu z knechtów. W ramach początku nowej znajomości. Koncept by mu odpuścić był im z początku zupełnie obcy. Reagowali gwałtownym zaprzeczeniem i negacjom. Dopiero gdy Jan im rzekł, że ten tu już ciekawe rzeczy gada... odpuścili. Choć młody diabeł nie wiedział na jak długo. Luda nie chciała natomiast pomocy przy leczeniu. Choć Tzimisce deklarował, że coś tam się zna i chętnie się douczy... Znów spotkało go stanowcze zaprzeczenie. Machnął ręką i poszedł łupy dzielić. Tych było całkiem sporo. Trzech jeńców w tym jeden rycerz. Trzy konie rycerskie. Do tego zbroje w tym elementy płytowe po trzech rycerzach. Miecze długie i topór wysokiej jakości. Trochę gotowizny i osobistych szpargałów. Rzeczy po pięciu knechtach. Wpierw Jan zapytał Montwiła co chciałby zabrać dla siebie. Wypadało jemu jako starszemu i najsilniejszemu wybrać i brać co by tylko zechciał. Zechciał na szczęście dla Jana mało. Wziął tylko największego rycerskiego wierzchowca. O nic więcej się nie upominając. Podział między spokrewnionymi został zatem zakończony. Reszta była do dyspozycji Jana. Mógł podłóg zwyczaju łupem się podzielić. Miłka ghula Niedźwiedzia uwzględniając w szczególności. Mógł zagarnąć dla siebie. Miłek jednak okazywał się kompanem miłym Janowi. Stąd wręczył mu wszystko prócz wierzchowca co należało do rycerza którego Jan zabił. Cała broń w tym miecz długi solidnej jakości oraz zbroja, osobiste szpargały i gotowizna. Rzeczy knechtów przypadły zbrojnym do podziału. Synowi Glande co najlepiej się w boju spisał i rannego rycerza szybko powalił przypadł jeszcze solidny topór.
Gdy podział dobiegł końca, Luda zakończyła swoje gusła. Choć bardziej trafnie należałoby je nazwać szczerą najprawdziwszą magią. Wszyscy trzej więźniowie byli już zdrowi. Luda wyglądała na bardzo zmęczoną.

Jan wziął tymczasem Miłka i knechta na bok. Gdy ten jako pierwszy zakończył leczenie u Ludy.
- Ten chce żyć. I skłonny do rozmowy.- powiedział do ghula - spytaj go gdzie strażnikiem był, wie coś o przejściu jakimś. Dziecko gdzie złapane? Skąd i dokąd jadą. Niech gada jak na spowiedzi. Tak mu rzeknij. - zasugerował Miłkowi.
Miłek zaś ognisko pokazał, i pięty knechta, uśmiechnął się miło, i bukłak dobył z tobołka. Odkorkował, zapachniało słodko miodem i gorzko ziołami.
Początku rozmowy Jan nie dusłyszał, bo Luda strzepnąwszy spódnice stanęła u jego boku.
- Jeśli upraszałam bogów by go uleczyli tylko po to, by dłużej męki znosił… to będziesz miał kłopoty, Janie ze Skrzynna.
- Za kogo mnie masz? - prychnął. Miał wszak subtelniejsze metody.
Wyglądała na wycieńczoną i zaraz potem udała się na spoczynek, dziewczynkę zabierając ze sobą. Jan małej rzekł, że jeszcze na chwilę podejdzie.
- Chodźże, Janie, posłuchał, co mój nowy druh Knut powiada.
Knut, okazało się, uciekł z ryskiej komturii pod wodzą Erwina Hannesa, owego rudego brodacza, który poległ. Gdy mistrz udał się na Ozylię paktować z buntownikami, w komturii nastały straszne porządki i trzej rycerze wraz z kilkoma knechtami postanowili wracać do domu.
- A smarkulę - uśmiechnął się Miłek - ukradli z przytułku dla dzieci, co je zakon jako zakładników słowa ich ojców trzyma. Jan odnotował w głowie ten fakt jako nad wyraz przydatny.
- Tych ran gdzie się nabawili? Dzieciaka wybrali konkretnego czy przypadkiem? Wiedzą coś o jego ojcu bo nie wierzę, że nie pytali. I ten tunel… Spytaj gdzie on, niech bardzo dokładnie opisze i czy do Rygi prowadzi? Niech nam przybliży w jaki jej punkt ewentualnie. Więcej szczegółów chciałbym poznać.
- Nie, wzięli ją, bo jest córką jednego z wodzów Zemgalów, a przez Semigalię chcieli iść na południe. Tunel z zamku wiedzie do jednego z domów na podgrodziu. Wychodzi w spichrzu w zamku w Rydze. Oczy się Miłkowi zaświeciły jak wilkowi, gdy do ataku bieży. Jan spodziewał się takiej reakcji. Nie chciał jednak zatajać tunelu przed nowymi sojusznikami. Choć czuł, że informacja cenna jak diabli i może tego żałować. Tzimisce począł dopytywać o szczegóły. Gdzie przejście w domu dokładnie przejście, jak uruchamiane. Czy straże jakie. Gdzie rozrysował nawet na piasku zarys grodu. Co by mu wszystkie ważne punkty wskazać. Ze szczególnym uwzględnieniem wyjścia z tunelu, jego okolicy. Lokalizacja dziecięcego przytułka skąd małą wzieli. Newralgicznych punktów obrony. Gdzie słaba, gdzie mocna...
Następnie począł mówić dalej...
- Co się w komturii działo, żeście tak nagle się oddalili? - podpytał ciekaw szczegółów. Miłek dłuższą chwilę jeńca podpytywał, potem długo się na przeżartej kurzajkami prawicy wspierał.
- Więc… - zaczął, gdy go Jan popędził - wygląda na to, że zastępca mistrza, Korff, jest świętszy od kawalerów mieczowych… co akurat nie osiągnięcie, uwierz, i ty, Diabeł, byś w zachwyt popadł, jakie tu za starych czasów po komturiach wyprawiali… ale ów Korff świętszy i od Krzyżaków… W dużym skrócie i ogólnie, nasz ryży rycerz doszedł do wniosku, że się na wojownika bożego, nie rzeźnika umawiał, znalazł kilku, co myślało podobnie, i uciekali do domu.
- Dużo ich tam teraz? I spytaj czy wie ilu na Niedźwiedzia poszło? Może wie coś przydatnego w tym temacie.

Według knechta, Ulrich von der Lühe poprowadził dwudziestu rycerzy i dwa razy tyle zbrojnych. W Rydze rycerstwa jest dwie seciny, ale ostatnio ciągle przybywali nowi, i chętni do nowicjatu. Jan pozwolił Miłkowi dalej pociągnąć jeńca za język. Nigdy nie wiadomo co jeszcze powie. Zabronił go jednak krzywdzić. Co Miłek przełknął z trudem oczywiście.

Młody diabeł poszedł do dziewczynki. W drodze do obozu zamienił z nią kilka słów. Czas dokończyć rozmowę. Wiedział już, że dziewczynka mówi po Яemgalsku. Jak przemówił do niej w języku Kurów, to się okazało, że też zna. Gdy odezwał się do Agabka po polsku przy niej, zastrzygłą uszami i kulawą polszczyzną też skomentowała. W sumie powiedziała na początek niewiele. Przedstawiła się jako Namei, córka Żbika. Podziękowała za ocalenie. Tata jest wodzem. Na pewno was hojnie wynagrodzi.

Jan podszedł do dziewczynki na końcu. Gdy ją uwolnili posadził ją z Hamsą gdy ten oprzytomniał.
- Skoro jesteś taki rycerski. Będziesz jej pilnował i bronił. To twoje zadanie Hamsa. - po czym zwrócił się już do dziewczynki.
- Ja jestem Jan ze Skrzynna, to jest Hamsa Vlaszy - wskazał chłopaka - Zaopiekujemy się tobą i oddamy tacie. Powiesz mi coś więcej. Gdzie twój tata i czy dużo wojów ma żeby złych rycerzy bić?
- Ja jestem Namei - powtórzyła jeszcze raz swoje imię i pociągnęła, zmagając się z trudną i nieopanowaną wymową języka Lachów. - Czy jesteś ty słaby na głowie, Janie ze Skrzynka?
- Podobno nie. Czemu pytasz? - bycie miłym diabłem miało swoją cenę.
- Mówisz, jakby ty był - przyjrzała mu się podejrzliwie.
- Mówię w waszym języku słabo. Uczę się dopiero. Ty w moim też słabo. Jakoś się dogadamy do ojca wrócisz. - mała okazała się nie taka mała jak Jan myślał.
- Jesteś z nami bezpieczna. Jak daleko stąd ziemie twojego taty i ilu ma wojów? - powtórzył pytanie. Uniosła mały, przybrudzony paluszek przybrudzony ziemią za paznokciem i wskazała pod Jana buty.
- Stoisz na niej. A wojowie… skąd wiedzieć ja?
Niby racja. Skąd dziewczynka miałaby wiedzieć. Chociaż mogła też widzieć drużynę ojca przed niewolą. I mniej więcej ocenić ich liczbę.
- Dwa roki - pokazała mu na palcach, na wszelki wypadek, żeby dobrze zrozumiał - w niewoli. Dwa roki dużo… dużo… roków.
- Pani Luda się tobą zajmie a Hamsa będzie strzegł. Jedziemy na razie do przyjaciela. Potem powiadomimy twojego tatę.
Namei obrzuciła chłopaka takim wzrokiem, jakby konia na targu oglądała.
- To bardzo… dwo-rne - wypluła z siebie obce słowo, którego ani chybi w niewoli się nauczyła i kojarzyło się jej źle. - Dziękuję. A przyjaciel kto?
- Zwą go Niedźwiedziem. - Jan uśmiechnął się polubił małą zadziorę.
- Niedźwiedź wielki i kudłaty - mała kiwnęła główką, spojrzała z ukosa na Hamsę i przeczesała palcami skołtunione włosy. - Knechty gadać, że minąć trzeba jego ziemie. Bo tam rycerstwa jak mrówców, biją a palą. Bo on jest… jest… - zagapiła się w czoło Jana, jakby się tam wypisało słowo, którego jej brakło.
- Czartem? Poganinem? Czy zwyczajnie potworem? - o wapierzu nie wspominał celowo - bzdury gadają. Pretekstu szukając do grabieży.
- Chodzą plotki, że on jest strzyyyygoń - dziewczątko zrobiło wielkie oczy - Ale to nieprawda. On jest… niekupny.
- Niekupny? Wyjaśnij. - choć Jan uważał, że Nosfratu jako jedyny w okolicy karku nie zginął przed zakonem. Nie kupili go handlem, ani nie zastraszyli.
- Dawali mu różności, a on nie i nie - przybliżyła Namei.
- Wiesz czy jeszcze ktoś taki jak on? I ty skąd wiesz o tym?
Namei nawinęła na palec kosmyk włosów i spojrzała się Diabłu w oczy. Zaczął myśleć, że może być starsza, brał ją za pacholę ledwie wyrosłe przez jej mikry wzrost. Tymczasem patrzyła nieruchomo i z nutą pobłażania. Jeszcze nie kobieta, ale już nie dziewczynka.
- Małe dziecię i słabej płci - przemówiła grubym głosem, naśladując kogoś. Najpewniej zakonnika z Rygi. - mowy naszej nie zna, może bezpiecznie posługiwać. Na Żmudzi Kontrym i Turtgaiła zakonnikom jak wrzód bolają. Gadali, że wokół wszędzie ich poplecznicy, a oni jako te chwasty, ciachnąć trza.
- Ciachanie to nie wszystko. Na nich trzeba trwałego sposobu. - zakończył rozmowę z Namei - Dziękuję za rozmowę. - uścisnął dłoń dziewczynki.

Jan przez chwilę myślał co dalej zrobić. Oddział jego liczył obecie ośmiu ludzi z wioski Gladne. Dwóch jego własnych i Hamsę. To jedenastu do tego Miłek i dwóch jego ludzi którzy wyszli żywi z krótkiej walki z Dziwożonami. Czternastu... do tego dwóch ludzi których dał Glande jako rekompensatę. Łącznie pietanstu zbrojnych zakończył obchód wzrokiem obozu. Pietnastu ludzi i dwóch spokrewnionych. Do tego czarodziejka, dziewczynka i trzech jeńców. Jeśli trafią na duży oddział zakonników, nie byli bez szans. Jednak nie widział tego optymistycznie. Nakazał zamaskować ich pobyt na dzień jak się tylko da. Jeńców zakneblować i związać. Wpadł mu również do głowy pewien wybieg. Na koniec tej nocy i na początku następnej napoi krwią swoją Rycerza. Zmieszał z Miłkowym winem, tak by nikt aktu nie widział. Dał kielich do wypicia niczym psu w gardło go wlewając. Tak by wypluć się nie dało, i przełknąć trzeba było. Sprawdził na koniec czy usta puste nim odszedł. Dlaczego tak uczynił? Ot diabelskie motywy. Po pierwsze chciał zyskać w ten sposób sojusznika, który chętnie opowie o Rydze i planach o jakich mu wiadomo zakonników. Wiedzieć powinien więcej niż knechci. Po drugie Jan nie zamierzał brać za niego okupu. Stąd odda go Strudze albo zakonnikom gdyby kiedyś przyszło się układać. Dezerter i zdrajca i porywacz zakładników pożyje tam raczej krótko. Więc czy uczyni z niego sługę krwi czy nie... nie miało znaczenia. Długo i tak nie pożyje. Taki przymyszony i oczarowany więzami sługa dawał jeszcze trzecią możliwość... Gdyby spotkali zakonnych można było w fortelach z jego użyciem przebierać.
 
Icarius jest offline  
Stary 14-08-2017, 09:21   #20
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Umiał rozpoznać grozę, gdy jej spoglądał w oczy. Wyciskała z ludzi wszelkie pragnienia prócz tego jednego – uciec jak najdalej. Barwiła twarze na szaro, szargała ubrania, plątała myśli i słowa.

Widział ją w oczach ludzi, którzy opuścili wioski Niedźwiedzia. Widział, że wyciąga już kościste palce, by zacisnąć je na sercach tych, co szli razem z nim.

Na kolumnę przedzierających się przez las natknęli się cztery godziny po zmroku. To nie był marsz wojów, zaplanowany odwrót. To była ucieczka. Ludzie nieśli to, co zdołali zabrać ze swych domostw. Młodsi i silniejsi nieśli starszych, matki w kurczowo zaciśniętych ramionach tuliły niemowlęta, jakby mogły je ochronić przed atakiem wątłymi niewieścimi siłami. Ciągnęli za sobą zwierzęta, nieliczne konie i bydło, kozy na postronkach, kury w koszykach. Ich przejście znaczył ślad porzuconego dobytku, który okazał się zbyt ciężki. I groby.

Rosłego jak tur Sławomira o krzepkich dłoniach i twarzy pokrytej liszajem, drugiego z bliskich ghuli Niedźwiedzia, zastali nad płytkim grobem, do którego składał martwego młodzieńca. Nim zakrył twarz nieboszczyka, widząc za Janem Hamsę i malutką Namei, Diabeł zdążył dostrzec głębokie rany na piersiach, kikut po straconej ręce.

- Jest z nimi Diabeł, musi być z nimi Diabeł...

Umiał rozpoznać grozę i wiedział, że ze Sławomirem trudno się będzie dogadać. Nawet silny krwią swego pana, ghul nie pozbiera myśli, nie uporządkuje ich by im odmalować, co się stało. Ale Miłek nie wiedział lub nie chciał wiedzieć, trząsł ramionami Sławomira, a gdy ten jąkać się zaczynał, uderzył go parokrotnie w twarz. Tylko to uzyskał, że Sławomir zamknął się na dobre, więc Jan dłoń położył na prawicy ghula. Niby pocieszająco, ale w rzeczywistości sięgnął do rozedrganych paniką wspomnień.

Strach oblał go jak ulewny deszcz. Słyszał stąpnięcia mocnych, wielkich łap. Odbierające rozum wycie. W ciemności za wioską rozpaliło się wiele par oczu.

Czekał, aż wyjdą, aż się objawią, ale miast tego czyjaś szczupła dłoń chwyciła go za łokieć, obróciła w tył. Spojrzał w wielkie oczy w młodzieńczej twarzy.Za odzianą w skóry dzikich zwierząt trwała zima, śnieg okrywał lipę grubą kołdrą.
- Idą! - wyszeptały miękkie usta – Idą!
Opuścił spojrzenie niżej i wtedy zobaczył, że leśna panna krwawi.
Dziwne, pomyślał. Jej krew też jest czerwona.
 
Asenat jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172