Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-08-2017, 17:50   #11
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Ani Alexander ani Valentino nie przerywali panującej ciszy.
Italczyk zapewne był pogrążony w niewesołych myślach związanych z niejasnym poczuciem zagrożenia jakie spadło na niego podczas modłów, Alexander za to był tego zagrożenia bardzo świadom. Milczał by nie rozpraszać lekko napiętej atmosfery. W obliczu tego co ich zapewne czekało to skupienia mogło jedynie pomóc.

Z drugiej strony rozmyślał też nad tym co Valentino rzekł w kwestii tego przeczucia. Los czy Bóg ostrzegał go przed atakiem bandytów czy przed tym co chcieli zrobić z nim Alex i Aila? Jeżeli Łysy Pieterzoon miał zaatakować ich powóz, a potem wyszliby z tej przygody z życiem, to Italczyk mógłby uznać, że ostrzeżenie dotyczyło ataku bandytów. Skryba prawie pożałował młodego łowcę wampirów.
Prawie.

Widoki za niewielkimi okienkami powozu były naprawde godne. Ardeny nie były regionem ludnym czy też przydającym księciu Filipowi potęgi w inny sposób, ale jeżeli chodzi o piękno można by pokusić się o określenie go jako perłę w diademie księcia Burgundii. Szczególnie teraz, wczesną jesienią gdy drzewa zaczęły zmieniać kolory i zrzucać liście pokrywające dywanem podłoże. Las przez który jechali wobec nisko wiszącego na niebie słońca zbliżającego się bardzo powoli do zachodu, wyglądał jakby magicznie.

[media]http://s6.ifotos.pl/img/0d119c2a5_qhxapsh.jpg[/media]

Widok ten uśpił czujność Alexandra chyba nie mniej niż Aili, która obserwowała krajobraz już dłuższy czas.
Świst strzał i bełtów.
Głuchy jęk woźnicy i łomot jakby coś waliło się na ziemię.
Głośny krzyk bólu młodego Bernarda robiącego w tej podróży za stangreta.

Kilka pocisków łupnęło w ściany powozu, a jeden z nich, gruby bełt, przedziurawił nawet drewno od strony siedzenia zajmowanego przez Ailę. Niewiele, wystawał tylko grot i dwa palce drzewca, ale wystarczająco dużo aby wzmocnić grozę sytuacji.

Najgorsze jednak były te pełne uciechy i wydawane dla animuszu wrzaski bandytów Pieterzoona.

Szarpnęło jakby coś nagle wstrzymało konie i kasztelanka siedząca do tej pory przodem do kierunku jazdy poleciała do przodu.
Powóz stanął a przez wąskie okno zamajaczyła jakaś twarz.


Zaraz jednak cofnęła się z paskudnym przekleństwem, brocząc krwią po spotkaniu z łokciem Valentino. Italczyk wyszarpnął broń i już ruszył ku drzwiczkom powozu, by zmierzyć się z zagrożeniem.

- Musimy ich odeprzeć. Pani, zostań w karecie! - polecił, nie oglądając się.

Alexander pewnie poszedłby za nim, lecz w tej chwili nie bardzo miał jak. Aila wszak runęła wprost w jego objęcia, gdy szarpnęło powozem i to na tyle niefortunnie, że padła między nogi skryby a jej głowa była idealnie na wysokości...

Dziewczyna podniosła zaczerwienioną twarz i spojrzała w oczy mężczyzny, który jakby nieco zbaraniał i spąsowiał. Zobaczył tam to, czego się obawiał - panikę. Co innego wyobrażenia szlachcianki i jej ostry charakterek w bezpiecznych murach zamku, a co innego prawdziwe zagrożenie. Tu jucha będzie przelewać się obficie, ludzie i zwierzęta będą charczeć, krzyczeć i drzeć mordy. W mordowaniu nie było nigdy niczego pięknego, a śmierć zazwyczaj przychodziła w mało chlubnych warunkach. To go lekko otrzeźwiło i oddaliło myśli od niedwuznacznej sytuacji.

- Stój głupcze, sam nic nie zdziałasz! - syknął jedną ręką osadzając Italczyka z powrotem na siedzisku. Nijak miało się to do początkowego planu zakładającego, że skryba chciał iść sam na tę szajkę. Drugą dłonią delikatnie pomógł Aili zebrać się z podłogi powozu.
- Na Boga Jedynego pomówię z nimi, ale przytakujcie jedynie na to co rzeknę byśmy cało z tego wyszli… - Spojrzał przelotnie na kasztelankę. - Nienaruszeni.

Na zewnątrz było słychać tylko przekleństwa i coś grzmotnęło w drzwiczki. Szerokie ostrze berdysza roztrzaskało je, przebiło i zaklinowało się w nich. Ktoś dysponujący chyba spora krzepą wyrwał je tą straszną bronią. Trzech ludzi ukazało się ich oczom. Jeden, ten z rozkwaszonym nosem, w łapie dzierżył tasak bojowy i usiłował drugą dłonią zatamować krwawienie. Drugi z głową skrytą pod kapturem celował z kuszy do wnętrza pojazdu, a trzeci, ten z wielkim toporem i z hełmem na głowie mamrotał coś bluźniąc nieobyczajnie.

Aila chciała zaprotestować. Alexander nie powinien się tak narażać. Toż to przecież... przecież studenciny mieli się pozbyć, jego trzeba było przodem puścić! Jednakże zabrakło jej odwagi, by rzec cokolwiek. Wcisnęła się teraz w najdalszy drzwiczkom kąt powozu - przerażona sytuacją i rozbita własną reakcją. Nie tak to sobie wyobrażała! Nie tak chciała się zachować!

Tymczasem zbójcy otoczyli powóz.
- Wyłazić, kurwie syny! Albo was ponadziewamy jak na ruszt świniaka! - warknął ktoś z wyraźną wadą wymowy.
- Siedź tu i panienką się zajmij, ale tonuj się - szepnął Alex do Italczyka i spoglądając w oczy dziewczyny uśmiechnął się lekko by dodać jej otuchy. Złoty łańcuch, symbol swej kanclerskiej godności na Kocich Łbach spod sutanny wydobył i ciężko wstając wyszedł z powozu.

Ten z berdyszem akurat robił zamach nad starym woźnicą, który niezgrabnie usiłował się odczołgać z bełtem wbitym pod żebra. Ostrze opadło z głuchym mlaśnięciem, a staruszek znieruchomiał nie wydając nawet odgłosu.

- Ić do nieba dziadku - zarechotał topornik z tą wadą wymowy jaką usłyszeli wcześniej.

Młody Bernard, stangret, za to głośno krzyczał o litość. Zataczał się obok z bladą przerażoną twarzą i strzałą wbitą w ramię, a ten z zakrwawioną twarzą nóż wyciągnął w lewą dłoń i ruch uczynił jakoby dopaść chciał chłopaka i zarżnąć niczym wieprzka.
- Pomiłuj go synu, dość krwi przelanej.
- A tyś kto klecho? Stul dziób bo i ciebie pod żebro nożem machnę
- odpowiedział mu banita złym i oślizgłym jakimś głosem.
- To ten kanclerzyna co panu na zamku się wysługuje - odparł kpiarsko jeden z bandytów co przy koniach stał, widno po upadku woźnicy je wstrzymując. W kolczudze był, a w ręku łuk dzierżył.
Kolejnych dwóch wyszło zza powozu.
Jeden starszy, siwy, ale krzepko łuk w dłoni trzymający, drugi zaś...
Był ogromnym człowiekiem i rozsiewał wokół siebie aurę agresji i mocy. Jeżeli ktoś mógł wziąć w karby tę bandę obwiesiów, to musiał być on.

- Pieterzoon - powiedział Alexander zadzierając nieco głowę, choć sam był wysoki.
Wielki bandyta obrócił się ku niemu. wskazując, że skryba nie mylił się.
- Okup Pan Torin wypłaci, nie ubijajcie młodzika, żal go, a niechaj kto z wieścią i żądaniem będzie miał do Kocich Łbów iść.
- Okup?
- Łysy Pieterzoon powtórzył, jakoś tak lekko bezmyślnie.
- Za mnie, kanclerza, za panienkę, bratanicę jego…
- Dziewkę?
- Pieterzoon rozdziawił gębę w uśmiechu. Może i dowodził tą bandą, ale okazywało się powoli, że był imbecylem. Wszelkie rozmowy z nim zaczęły stawać pod znakiem zapytania.
- Dziewkę!!! - zakrzyknął. - Wyłaź dziewko!!
Aila zadrżała.
- Nie... - powiedział jej łagodnie Valentino - Panienka niech zostanie na miejscu.
Spojrzała na niego. Nawet on był bardziej opanowany niż kasztelanka, która chciała przecież panią na zamku zostać. Dziewczyna nie znała prawdziwej profesji scholara, toteż nie rozumiała, iż w podobnych a nawet gorszych sytuacjach musiał on bywać nader często. Zamknęła teraz oczy na moment, przywołując całą odwagę, którą miała w sercu. Ręką przejechała po rękawie sukni, gdzie miała skryte ostrze od Aleksandra, następnie zaś otworzyła oczy i zaczęła powoli podnosić się ze swojego miejsca.

- Panienko... panienka nie powinna... - zobaczyła w oczach Italczyka coś, co stanowiło odbicie jego prawdziwych uczuć - mieszaninę niedowierzania i... szacunku. To dodatkowo dało siłę Aili, by delikatnie chwytając jego ramię, ominąć mężczyznę i stanąć w wejściu powozu.

- Dziewki masz w tawernie, bandyto. - rzekła z godnością, patrząc wprost na Pieterzoona.

[media]https://i.pinimg.com/564x/bf/2d/45/bf2d4511f0b47293ae4fc533cdbec46b.jpg[/media]

I choć jej postawa wyglądała wręcz jakby szlachcianka rzucała oprychowi wyzwanie, po prawdzie Aila bała się rozejrzeć. Bała się zobaczyć ofiary tej napaści. Skupiła się więc na swojej roli, szukając odwagi w młodym, niedoświadczonym sercu.

Powiedzieć, że zrobiła na nich wrażenie, to jak nie powiedzieć nic, jednak chyba inne niż zamierzała sięgając po drzemiące w niej pokłady odwagi. Musieli słyszeć, że na zamku żyje bratanica Torina, zapewne słyszeli też o jej urodzie. Co innego jednak słyszeć, a co innego mieć ją przed sobą.
W swojej mocy.

Ten co wciąż jucha kapała mu z nosa uśmiechnął się szeroko, rozdziawił gębę w obleśnej radości okazując srogie ubytki w uzębieniu. Chyba to głównie uratowało młodego Bernarda, a nie słowa Alexandra. Inni też gapili się na nią omiatając sylwetkę radosnym, łapczywym wzrokiem, nie wyłączając Pieterzoona.

- Dzieeewkaaa…. - wymruczał też się uśmiechając.
- To bratanica zarządcy zamku - Alexander rzekł pospiesznie. - Krzywdy jej nie czyńcie. Pan chory wielce, powinności spełniać nie może, kto wie czy lada dzień książę go nie zastąpi innym. Ale jest tu z nami jej narzeczony, co pojąć ją chce za żonę i on w imieniu Torina zarząd sprawi. - Skryba przesunął się trochę aby zasłonić kasztelankę sobą ile się da. - Pan Torin wszystko odda by do skutku to doszło i mógł resztę dni na zamku spędzić. Jeżeli ją pohańbicie do ożenku nie dojdzie. Wszystko co ma odda stary Pan nie jeno zwykły okup wypłaci. Narzeczony jej swoje dołoży, za siebie, ją i za jej cześć. Tuzin razy więcej za nią dostaniecie gdy nietkniętą pozostanie - mówił wedle planu jaki obmyślił by bandyci Aili nie zgwałcili, ale patrząc po Pieterzoonie zdawał sobie sprawę, że nie przewidział jednego.

- Dzieeewkaaa - wielkolud zbliżył się wciąż rozradowany jakby to co mówi skryba do niego nie trafiało.
Podszedł bliżej, wymijając Alexandra, jakby ten w ogóle nie istniał. Aila spojrzała na niego z odrazą. Dzięki temu, że wciąż stała na schodkach, była mu niemal równa wzrostem. Jej usta ścisnęły się w wąską kreskę.

- Dla ciebie pani, kmiocie. - warknęła, jakby nie pojmując, że dolewa oliwy do ognia.

W odpowiedzi Pieterzoon tylko zamruczał coś pod nosem i przystąpił jeszcze kilka kroków. Wysunął olbrzymią łapę, w której nie trzymał broni, w stronę białogłowy. Ta wzdrygnęła się nieznacznie.

- Nie tykaj jej! - dobiegł ich na to krzyk młodzieńca z powozu, a po chwili bełt kuszy wbił się prosto w brzuch bandziora. Olbrzym zaryczał wściekle, machając na oślep łapskiem i uderzając tym samym Ailę, która z głuchym jękiem upadła na pokrytą mchem i paprociami ziemię. Alexander osłonił ją odruchowo. W pierwszej chwili chciał ruszyć na któregoś z banitów, ale stali zbyt rozrzuceni wokół. Zresztą… nie pasowało mu zachowanie kusznika. O ile wszystkich pięciu bandytów przez ulotną chwilę trwało jak zamurowani, to spod kaptura kusznika dobył się przeciągły jęk zgrozy. Skryba opadł na kolana przed kasztelanką szeroko rozkładając ręce i dostał bełtem prosto pod lewy obojczyk. Trafiony opadł na dziewczynę widząc jedynie jak siwowłosy zbój napina cięciwę, a topornik unosi berdysz.

- Staaać psiekrwie! - zakrzyknął ten co stał przy koniach. On też już miał strzałę na cięciwie i celował do leżącego Alexandra.
- Zabić ich! - W głosie zakapturzonej kobiety znać było nuty paniki.
- Stać mówię! A ty Gisele zamknij ryj, już się dosyć porządziłaś kurwo. Okup za nich będzie sowity. Ty! Ze środka powozu! Wyłaź! Ino już! Narzeczoną chcesz ocalić? Jak mi Bóg miły... jak w pęta na okup iść nie zechcesz, to cię już stamtąd wyjmiemy i pasy z ciebie będę darł, za nią okup mi starczy. A jak jeszcze co wykręcisz, to gdy skórę z ciebie będziem drzeć, patrzeć będziesz co z nią wyprawiam kurwi synu!

Alex sturlał się z Aili na ziemię i jęknął z bólu gdy wbity weń bełt zawadził o podłoże. Powoli do niego docierało. Pieterzoon może i kręcił tą bandą, ale przy jego kretyństwie ktoś musiał kręcić Pieterzoonem. Pod przewodnictwem idioty szajka wpadłaby szybciej niż ślepy zając we wnyki.
Potoczył wzrokiem omiatając wielką sylwetkę na ziemi, która wiła się skulona. Wielki kretyn miał szeroko otwarte oczy z bólu i szoku, jakby nie rozumiał co się dzieje.
A szkoda, bo omijał go najwidoczniej fakt, że ktoś właśnie przejmował jego miejsce w bandzie.

Valentino powoli uniósł dłonie, skupiając chwilowo na sobie uwagę wszystkich zbójów. No może poza samym Pieterzoonem i jakimś chłopaczkiem, który pomagał wielkoludowi się pozbierać. podobnie zresztą było z Alexandrem, do którego przypadła teraz Aila. Dziewczyna z paniką spojrzała na wystający z jego ciała bełt, lecz... nie uciekła.

- Mów... mów co mam robić... - powiedziała cicho.
- Wyciągnij, siły nie żałuj… Głęboko weszło - szepnął z potem perlącym mu się na czole.
Kiwnęła głową. Niepewnie chwyciła za bełt drżącymi dłońmi.
- Zagryź... - podsunęła mu rzeźbiony kawałek drewna do ust, który miała w kieszeni, rycinę jakiegoś świętego.
Dziewczyna, blada teraz jak ściana, zamknęła na moment oczy, po czym otworzyła je i pewniej złapała za wystający z ciała skryby bełt.
- Na trzy wyciągam. - oświadczyła, lecz widać miała tu jakieś doświadczenie, może widziała jak to się robi, bo policzyła ledwo do dwóch i szarpnęła z całej siły bełt.
Jęknął i zadrżał, a krew bluznęła w ślad za drzewcem i grotem. Alexander zagryzł zęby, krew jakby przestała płynąć tak obficie.
- Kre...Kretyn - wyszeptał widząc jak ten z berdyszem po oparciu broni o karocę zaczyna wprawnie wiązać Italczyka.

Tymczasem Pieterzoon chyba stracił przytomność. Od bełtu w brzuch nie umierało się natychmiast, jeno po długich męczarniach. Kobieta, wciąż zakapturzona, przypadła do niego. W jej ruchach był widoczny niepokój i obawa o wielkiego głupka, ale nie przekładało się to na troskę czy czułość. Bełt wyrwała dosyć wprawnie i przykryła ranę dłonią by choćby spróbować osłabić upływ krwi, ale przywódca bandy nie miał chyba większych szans. Choćby i postrzał w pierś… To dałoby nadzieję, ale nie bełt gruby na półtora palca haratający jelita, żołądek...

Bez wybitnego chirurga dobicie byłoby po prostu łaską.
Kilka razy zerknęła ku krzakom, sprężyła się jakby myślała o ucieczce.
Nie myliła się.
Po prostu zbyt zwlekała.
- Ty z tym okupem to na serio? Złoto złotem, ale ja nigdy szlachcianki… - odezwał się do młodszego z łuczników ten obleśny z rozkwaszonym nosem. - W ogóle ostatnio… poruchałbym.
- Poruchasz…
- Nowy samozwańczy szef bandy zdzielił zakapturzoną kobietę prosto w skroń. Nawet nie zauważyła ciosu. Głucho opadła na ziemię. - Wiązać ich wszystkich.

Starszy z łuczników wyciągnął rzemień zbliżając się do Aili.
Ta przygryzła wargę, patrząc na niego załzawionymi oczami. Ledwo zdążyła przycisnąć do ciała Alexandra chustkę, nie dali jej nawet szansy, by porządnie go opatrzyć. Widząc, co zbóje zrobili z drugą kobietą - ich kamratką - Aila miała ochotę uciekać, walczyć... i tylko ten spokojny, beznamiętny głos w głowie - głos, który odkrył jej sire - podpowiedział: Wszystko idzie zgodnie z planem. Tak miało być. Tak skryba mówił. Nie panikuj.

Spojrzała na Alexandra, gdy śmierdzący potem, brudem i przeżartym bimbrem bandzior wiązał jej ręce. Do mężczyzny podeszło dwóch chłopów. Jeden przytrzymał go, nie bacząc na grymas bólu na twarzy kapelana. Drugi związał mu ręce tak, że miał je teraz skrzyżowane na piersi. Kiedy znów nim szarpnęli, unosząc za ramię obok zranionego miejsca, skryba wrzasnął z bólu. Nie było wątpliwości, że robią mu to specjalnie. Na szczęście dla niego, jego świadomość odpłynęła na kilka godzin.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 21-08-2017 o 17:53.
Mira jest offline  
Stary 22-08-2017, 16:24   #12
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Alexander powoli otwierał oczy. Coś go obudziło... jakiś nieregularny dźwięk... Czy dotarli już do siedziby zbójców? Tego nie wiedział, w miejscu, gdzie się znajdował było ciemno i zimno, jakby wrzucili go do jakiegoś lochu albo jaskini. Zdążył jeszcze pod powozem mocą krwi pokazaną mu przez sire, oraz za pomocą jego vitae krążącej w nim, tylko lekko zatamować krwawienie nim odpadł od zmysłów z bólu. Sytuacja wyrwała się spod kontroli już jak ten młody fircyk zaczął strzelać, teraz stało się to po raz drugi. Gdyby był sam… Cóż, wtedy nie było by problemu..
- Ailo? - zawołał zduszonym głosem.
Nie odpowiedziała.
Kiedy jednak skryba wytężył słuch, dosłyszał kobiecy szloch gdzieś na zewnątrz swego więzienia oraz pełne uciechy chichoty i wiwaty bandziorów. Zaczął podnosić się co nie szło mu zgrabnie z wciąż związanymi rękoma, ale w końcu udało mu się stanąć na nogach. Zaczął ostrożnie iść w jednym z losowo wybranych kierunków aż trafił na skalną ścianę pochyloną głową odruchowo przy skuleniu z chłodu i niepewności gdzie jest. Niezbyt boleśnie.
Zaczął równie ostrożnie iść oparty o ścianę i kilka razy stracił równowagę, a raz mało co nie upadł. Po chropowatości i nierównościach zorientował się, że była to jakaś jaskinia, a przecież z każdej jest jakieś wyjście. Grota nie była duża, toteż po niedługim czasie poczuł pustkę, brak oparcia i wyrżnął jak długi. Ponownie zebrawszy się na nogi zaczął iść wzdłuż ściany za załamaniem i zorientował się, że droga prowadzi pod górę, a wzrok wychwycił lekką jasność. Najwidoczniej po prostu rzucili go do groty i sturlał się na sam dół . Nie było stromo, ale szło się wyjątkowo niewygodnie, tylko ta jasność, nieregularna, pochodząca chyba od rozpalonego ogniska dawała mu nadzieję. W końcu zobaczył wyjście będące o wiele jaśniejszą plamą w mroku jakby przejście do większej jaskini-matki. Ostrożnie wyjrzał sprawdzając co się tam dzieje.
Teraz też zauważył, że kobiece głosy są dwa. Jeden krzyczał, szlochał i wył z bólu, drugi popłakiwał cichutko.

Kiedy Alexander wychylił się zza załomu skalnego, zobaczył, że jaskinia, w której faktycznie się znajdował, była umiejscowiona na półce skalnej, do której dostać można było się jedynie wąską, bardzo prowizoryczną ścieżynką - doskonałe miejsce, by odpierać ataki.
Poniżej natomiast mieściła się niewielka polana. Okalająca ją równa linia drzew, stających w półkolu naokoło, sugerowała, że została niedawno oczyszczona. Na jej środku palono ognisko, obok którego suszyły się wielkie bale drewna. Do tych bali, a raczej utrzymujących je wsporników były przywiązane dwie niewiasty. Wokół jednej zgromadził się wianuszek kilku “wielbicieli”, stojących niecierpliwie w kolejce, do jej wypiętego zadka. Druga kobieta zaś przywiązana była tyłem, na stojąco. Najwyraźniej ktoś wpadł na pomysł, że zabawnie będzie patrzeć na reakcje Aili, podczas gdy zbóje wezmą w obroty niedawną dziewkę Pieterzoona. Nigdzie natomiast nie było widać łowcy, a to zaniepokoiło go najbardziej. Mimo wszystko nie ruszał się i nie wychylał bardziej obserwując scenę rozgrywająca się kilkanaście metrów od niego, oraz okolicę.

Kilka metrów obok, półoparty o skalną ścianę spoczywał Pieterzoon okryty jakimś futrem. Młody łucznik miał jak widać trochę oleju w głowie, bo pozostawienie dawnego herszta na drodze zaowocowałoby wieściami iż “Łysy” nie żyje. Przyciągając go tutaj nie ryzykował niczym i pokazywał kamratom pewien akt solidarności, na którą mogli liczyć pod jego przywództwem. Wielki bandyta i tak nie miał większych szans na przeżycie, Alexander nie widział stąd czy bydlak w ogóle jeszcze dycha. Z drugiej strony jakby niezrozumiałym cudem się wylizał byłby winien nowemu hersztowi życie.
Skryba zmarszczył brwi, dla Coiville i okolicznych siół lepszy był ogromny idiota manipulowany przez dziewkę, niż sprytny bandzior.

Na skraju polany pasły się konie uwiązane do drzew. To Alexa też nie zdziwiło. Pieterzoon, on, ta gwałcona teraz dziewczyna… dziwnym byłoby aby banici mieli w planach noszenie nieprzytomnych po górach, szczególnie wobec gabarytów dwóch z nich.
Starszy łucznik, oraz siedzący tyłem mężczyzna, który przed chwilą “zwolnił kolejkę”, a którego skryba nie zarejestrował przy napadzie, pociągali właśnie z gąsiorka siedząc przy ognisku zaledwie parę kroków od bali drewna. Nad banitką pracował właśnie nowy herszt, a choć teraz zakapturzona już nie była wciąż nie było widać jej twarzy. Czy to przez półmrok i cień jaki rzucał na nią gwałciciel czy przez to, że twarz wciśniętą miała między bale drewna, jedynie długie czarne włosy były widoczne w poblasku. Jej szloch był raczej wynikiem bezsilności, bólu… ale nie było znać w nim jakoby spotykało ją to po raz pierwszy.

Co innego Aila…

Coś takiego musiało spotkać ją pierwszy raz w życiu, choć i tak miała rzecz jasna lepiej niż koleżanka obok. starała się jak najbardziej odwracać głowę co w końcu zwróciło uwagę “obleśnego”, który niecierpliwie czekał na własną kolej wraz z “topornikiem”.
- Patrz, patrz - wycedził zbliżając się do przywiązanej dziewczyny i przekrzywiając jej głowę siłą. Rozochocony rozerwał suknię na jej piersi.
- Johan, żesz do… kurwy… com ci… - wysapał ze złością nowy herszt nie przerywając swej czynności.
- Owa, Dirk. - Johan odparł kładąc Aili dłoń na łonie w bardzo nieprzyzwoitym geście. - Klecha mówił, że tu ma być nietknięta nie? A nie że pomacać nie wolno. - Wymownie przeniósł rękę na pierś ściskając.

Alexander spiął się jakby chciał ruszyć do przodu, wręcz odruchowo. Usadził go fakt, że było ich tam w kupie pięciu, z bronią niedbale porozrzucaną, ale wciąż w zasięgu rak.
Zaklął bezgłośnie i bezsilnie.
Choć nie widział z tej odległości dokładnie twarzy dziewczyny, mógł przypuszczać, ze zbladła jak ściana... co niestety podkreśliło jej karminowe usta.
- Tam pomacać, można i poużywać! - zawtórował koledze jeden z oczekujących w kolejce do czarnowłosej dziewki, ten topornik. - Takie usteczka to lepsze nawet od szpary tej tutaj... na pewno ciaśniejsze! - zachichotał obleśnie, a obaj siedzący przy ognisku mu zawtórowali. Ten, który obmacywał Ailę po piersiach, już począł rozwiązywać jej więzy, by zmienić pozycję dziewczyny.
- Ino kiecki jej nie zadzierajcie - przestrzegł nowy herszt, używając sobie na kamratce i raz po raz zerkając w stronę prześlicznej szlachcianki, teraz łkającej jeszcze bardziej przeszywająco.

Wtem Alexander poczuł, że nie jest sam. Jakiś cień padł na jego plecy, co wyczuł niemal szóstym zmysłem - tym, którego kiedyś używał w czasie walk. Gdy obrócił się gwałtownie, rozpoznał jednak sprężystą sylwetkę Italczyka. Młodzian nie tylko pozbył się więzów, ale skądś wytrzasnął kozik.
Bez słowa podszedł z nim teraz do Alexandra, a ten ze zdziwieniem na twarzy jakby odruchowo wyciągnął przed siebie skrępowane ręce. Być może była to kwestia pośpiechu w zamiarach Valentino widzącego wszak na co się zanosi przy pniach drewna, bo wciąż nerwowo tam zerkał. Gdy zbliżył się i sięgnął aby rozciąć więzy skryby potwornie mocny cios oboma skrępowanymi pięściami trafił go od dołu w podbródek. Głowa odskoczyła mu i zatoczył się oszołomiony próbując zogniskować wzrok. Wtedy dostał drugi raz, znów obiema złączonymi dłońmi z szerokiego zamachu w bok głowy. Jęknął głośno i padł bez przytomności.
- Jeszcze żyje, cholernie twardy bydlak… - pokręcił głową siwowłosy na ten jęk spoglądając w kierunku leżącego Pieterzoona.

Alex wciąż skryty przed ich wzrokiem za załomem skalnym kopnął Italczyka, który bezwładnie sturlał się do groty, po czym znów spojrzał w kierunku pni drewna. Ten obleśny niemrawo mocował się z mocnymi więzami Aili i z niecierpliwością zaczął już szukać u boku noża by je rozciąć.
Alexander patrzył.
Wiedział, że nie może i nie chce do tego dopuścić, ale gdzieś tam bardzo w głębi czaiła się nieśmiała ekstatyczna myśl, że mógłby po prostu patrzeć.
Po prostu patrzeć co jej robią.
Choć poczuł do siebie obrzydzenie iż choćby ulotnie przeszło mu to przez głowę, to irracjonalnie poczuł podniecenie na samą myśl. Ze wstydem odgonił to i wyszedł z jaskini zataczając się.
- Wody… - jęknął i stracił równowagę spadając z niewysokiej półki skalnej.
Poturlał się kawałek i z wysiłkiem ryjąc twarzą w trawie uniósł się na kolana.
- Wooodyy… - znów ni to jęknął ni to szepnął wyciągając przed siebie złączone jak do modlitwy, skrępowane dłonie.
Obleśny przestał gmerać przy więzach odruchowo odskakując ku porzuconemu tasakowi, ale uspokoił się widząc kiwającego się na kolanach księdza w pętach. Inni też spojrzeli w jego stronę.
Nagle ten, który zasugerował użyteczność ust szlachcianki wybuchnął śmiechem.
- Widzicie? Ksiądz też chłop, ma normalne potrzeby - powiedział, podchodząc do Alexandra z myśliwskim nożem w ręku. - Napić się musi, zjeść... a i pewnie coś by wydupczył.
Klepnął rannego mężczyznę po plecach.
- Pewnieście klecho nieraz marzyli o tych słodkich usteczkach, co? - Wskazał na Ailę. Dziewczyna, choć wyswobodzona z więzów, patrzyła przerażona to na zbója, to na Aleksandra. Tymczasem obleśny typ odłożył tasak i znów do niej podszedł. Ogromne łapsko położył na ramieniu kasztelanki, zmuszając by uklękła. Posłuchała, znów zalewając się łzami. Widać, że została już zaszczuta przez tych drabów. Nic zresztą dziwnego, dziewka, którą posuwał herszt nie w ten otworek w który powinien, kwiczała jak zarzynany prosiak. Ciężko się tego słuchało.
- No to co, chłopcy? - zagadała ten “pomysłowy”. - Damy świętobliwemu pierwszą kolejkę z panną szlachcianką. Niech korzysta z życia.
Odpowiedziały mu rubaszne rechoty. Nawet stary przy ognisku się zaciekawił. Tymczasem zbój machając nożem dał znać Alexandrowi, że ma podejść do klęczącej Aili. Ten zaś jakby posłusznie i wciąż lekko zataczając się uczynił to. Stojąc nad nią, klęczącą, z piersiami na wierzchu, z góry spojrzał w jej oczy. Chyba nigdy nie widział jej tak bezradnej i pięknej zarazem. Te zarumienione policzki, zaszkolne oczy, pełne i jędrne piersi, długa szyja, jakby zapraszająca, by zanurzyć w niej zęby...
- Nie... błagam... - szepnęła budząc wesołość gawiedzi.
- Widzicie? Mówiłem? Klecha nawet się nie wzbrania - chichotał ten z nożem, stojąc z boku Alexandra. Tymczasem spojrzenia jego i dziewczyny spotkały się. Jedno drgnienie brwi starczyło, by porozumieli się. W końcu może byli sobie obcy, ale z jednego źródła vitaę pili... Plan był w trakcie realizacji. Aila czekała na znak, nieświadoma pokus targających skrybą. I dobrze, że ich wzrok spotkał się jedynie na moment, bo gdyby dziewczyna zauważyła jego wypływające z głębi rozterki...
- Panie… daj mi siłę… - powiedział odchylając lekko głowę i przymykając oczy.
Słowom tym zawtórował rubaszny chóralny śmiech, bo zaiste wyglądało to jakby ‘ksiądz’ wystawiony na tak wielką pokusę walczył ze sobą odnosząc się do Boga. Żebyż tylko wiedzieli do jakiego “Pana” się odwoływał i o jaką siłę mu chodziło.

Krew Elijaha płynąca w nim dawała mu potęgę i siłę sama w sobie, jak Aili, ale sire pokazał też jak wykorzystywać jej moc. Esencja vitae wampira zaczęła nadawać jego mięśniom jeszcze większej mocy, a ghul skupiając się aż zadygotał z mocy przepełniającej go, co bandyci skwitowali kolejną porcją śmiechów.
- No malutka… pokaż na co Cię stać - Alexander uśmiechnął się do Aili otwierając oczy, a banici zawiwatowali.
Uznali to za początek zabawy.
Pod pewnym względem… nie mylili się.

Więzy prysnęły na wszystkie strony jakby kto rzemykiem związał niedźwiedzia. Rozrywając je Alex uderzył “pomysłowego topornika” prosto w twarz odsyłając go w krótki lot kilka metrów do tyłu. Nim ten jęknął głucho opadając na ziemię, skryba zszokowanego “obleśnego” posłał kopniakiem prosto w ognisko i pochylił się po miecz nowego herszta oparty o bal drewna, który ten wraz z pasem zdjął zabierając się za ciemnowłosą dziewczynę. Sam Dirk, jak nazwał go jeden z jego ludzi, chyba nawet tego nie zauważył bo powoli dochodził i wydając świadczące o tym odgłosy, zwiększył tempo wbijania się w gwałconą dziewczynę z twarzą na jej karku. Odwrócił się dopiero na krzyk bólu typa co wpadł w ognisko i się z niego momentalnie zerwał. Nie wypuścił swego tasaka, a “siwy” i nie uczestniczący w zajściach na drodze mężczyzna z paskudną blizną, zerwali się chwytając za miecze. Herszt zdziwiony i wściekły jakby nie mógł zdecydować się czy sięgać po nóż i ruszyć na skrybę, czy dokończyć to co zbliżało się doń falą przyjemności.
Alex uczynił krok i odgrodził od Aili tych trzech przy ognisku, oraz rąbniętego pięścią, co gramolił się niemrawo z ziemi. Wyciągnął miecz z pochwy i czując rękojeść usłyszał jakby chóry anielskie.
Tyle czasu…
Uśmiechnął się drapieżnie.



Nagle wszyscy znieruchomieli, przypatrując się sobie i gdyby nie szlochy gwałconej dziewki, można by pomyśleć, że za sprawą magicznej mocy zostali zaklęci w kamienie. Jednak kamieniami nie byli. Pierwszy przełamał ten moment konsternacji "oblech", którego skórzana kamizelka wciąż dymiła po spotkaniu z ogniem, a na ciele pojawiło się kilka paskudnych oparzeń. Mężczyzna uniósł tasak w górę i z krzykiem na ustach ruszył w kierunku Alexandra. Nie dotarł jednak do celu.
Moc krwi Elijahy była doprawdy niezwykła. O ile bowiem skryba zyskał dzięki niej nadludzką siłę, o tyle Aili dała ona niezwykłą szybkość i zwinność. Dopiero co klęcząca dziewczyna, podbiegła, czy raczej wykonała ślizg w stronę "oblecha", wyjmując z rękawa sukni ukryte ostrze. Wykorzystując swą niezwykłą szybkość, wpadła pomiędzy nogi mężczyzna, podcinając ścięgna dwoma płynnymi cięciami. Ten zwalił się na trawę z głośnym jękiem zdziwienia i bólu.
“Kto ją tego nauczył?” - pomyślał chyba każdy ze zgromadzonych. Nie było jednak czasu, by to rozważać. Pozostali zbójcy dobyli swych broni i ruszyli bowiem na dwójkę jeńców, wrzeszcząc i klnąc z wściekłości.
Pierwsze co zrobił Alexander to okręcił się unosząc miecz i ciął z potworną siłą. Jedynie końcówką miecza przejechał po plecach herszta wzdłuż kręgosłupa od karku po obnażone pośladki. Mężczyzna, który zdążył się jedynie unieść z brunetki i już miał sięgać po broń, z powrotem na nią opadł. Tym razem poruszał się na niej już tylko w drgawkach. Nie można było choćby zbliżyć się w porównaniu ruchów Alexa i Aili w kwestii jakiejś gracji, ale płynność z jaką po ciosie obrócił się z powrotem ku szarżującym na niego bandytom wskazywała jego wielkie doświadczenie w walce i ponadprzeciętną zwinność maskowaną potężną sylwetką. Siwy nie był wirtuozem i jego cios Alex odbił mieczem niczym natrętną muchę, ale ten z blizną był lepszym szermierzem. Pchnął wkładając w to pęd biegu i Alex już z większym trudem odbił swym ostrzem w bok jego cios, przez co banita stracił lekko równowagę, ale nie upadł.

“Obleśny” wijąc się na ziemi jedną ręką odruchowo sięgał do ran na nogach, w drugiej wciąż kurczowo zaciskał bitewny tasak. Emanując bólem i wściekłością próbował sięgnąć bronią ku dziewczynie zbierającej się z ziemi, gdy tymczasem “pomysłowy topornik” wstał wciąż lekko oszołomiony po ciosie Alexa.
Rzucił się do swego wielkiego berdysza opartego o pnie drewna. Choć Alexander wciąż walczył z szermierzem, miał go na oku, był gotowy na jego atak i powinien odeprzeć obu przeciwników, o ile tylko Aila poradzi sobie ze swoim “oblechem”. Dziewczyna w przeciwieństwie do niego nawet jeśli ćwiczyła, to nigdy nie walczyła w starciu, toteż mimo wspaniałych mocy krwi wampira, cechowała jej zachowanie typowa niepewność i strachliwość młodzika. Pewnie też byłoby gorzej, gdyby nie była tą kim była - zarozumiałą pannicą z wysokiego rodu, która nade wszystko stawiała swoją dumę.
Teraz też jej oczy błysnęły wściekle, gdy zbiła na bok cios tasakiem. Po chwili z dzikim okrzykiem rzuciła się na swego wcześniejszego oprawcę z niezwykłą szybkością, wbijając mu nóż prosto w twarz, a dokładnie w usta, z takim impetem, że dopiero jej dłoń zatrzymała się na krzywych zębiskach zbója.
Mimo iż ten od razu niemal wyzionął ducha, gdy ostrze sięgnęło mózgu, Aila spojrzała z nienawiścią w jego twarz.
- Ja ci dam usteczka... kurwi synu... - wysyczała, po czym splunęła na trupa.
Nie zdążyła jeszcze wyszarpnąć ostrza z jego gęby, gdy zaalarmowana, uniosła głowę.
- Uważaj! - krzyknęła do Alexandra.
Chciał powiedzieć, że ma sytuację pod kontrolą, gdy nagle na jego ramię spadł cios tępym obuchem. Mości Valentino odzyskał w międzyczasie przytomność i chyba zrozumiał już, że został wmanewrowany. Skryba syknął z tępego bólu i odskoczył wręcz odruchowo tnąc siwego od dołu przez podbrzusze, brzuch i pierś, na co starszy bandzior wyjąc w przedśmiertnym wrzasku uleciał nieco w górę i opadł niczym szmaciana laleczka.
Alex był na siebie wściekły.
Gdyby po ogłuszeniu łowcy po prostu zostawił go u wejścia do jaskini, ten pewne wciąż spoczywałby w objęciach Orfeusza. Najwidoczniej ocknął się turlając się w głąb groty gdy go tam wkopał i zareagował natychmiast wracając na górę.

Ten z blizną odzyskał równowagę po nieudanej szarży i miał za mało czasu by zastanawiać się nad tym co się dzieje. Mając Valentino bliżej uderzył z zamachu prosto w jego głowę. Italczyk wciąż oszołomiony lekko ciosami skryby i aktualnie skupiony na nim pewnie oberwałby kończąc świetnie zapowiadająca się karierę łowcy wampirów, gdyby nie… miecz Alexandra parujący ten cios. Valentino cofnął się odruchowo opierając plecami o trupa leżącego na ciemnowłosej dziewczynie i wyglądał jakby kompletnie nic nie rozumiał. Zdziwiony zerwał się z ciała banity i kobiet próbującej się wydostać spod martwego oprawcy i odskoczył stając tyłem do ogniska obserwując Alexandra nierozumiejącym wzrokiem.
Skrybie widzacemu to kątem oka przez myśl przeszło jak Elijah lubiący zabawiać się ludzkimi umysłami, byłby z tego dumny.

Topornik w tym czasie, jakby ufając w talent banity z blizną, po uchwyceniu mocno styliska skierował się na Ailę, choć ostrożniej widząc co zrobiła “obleśnemu”.
- Wydupczę cię kurwo, choćbym miał ci uciąć wcześniej głowę. Mi zajedno. - Cedził zbliżając się do niej bazując na długości swej broni.
Dziewczyna spojrzała na niego zszokowana takim oświadczeniem. Kiedy mężczyzna natarł, dała sobie spokój z próbą oswobodzenia broni, która utknęła w czaszce przeciwnika. Zamiast tego sięgnęła do cholewy buta, gdzie miała ukryty własny sztylet. Znów z nadludzką szybkością wykonała ślizg w kierunku nacierającego topornika. Ten jednak znał już jej sztuczkę i mimo zwinności dziewczyny, uchwycił idealny moment, by kopniakiem odrzucić ją na trawę. Zamroczona Aila padła na plecy, a jej rozdarta na piersiach sukienka ukazała w pełni okazałości dwie cudowne półkule. Zbój stanął nad półprzytomną szlachcianką w rozkroku i zamierzył się swoim toporzyskiem. Mimo deklaracji chyba jednak szkoda mu było pozbawiać tak apetycznej panny życia, toteż zawahał się, co z nią zrobić.

- Czemuś mnie zbił? - warknął tymczasem Valentino w stronę Alexa. Młodzian odwrócony był do ogniska plecami, toteż nie widział co się dzieje z młodą kasztelanką. Jednak zerkając w jego stronę Alexander zobaczył. Nie miał jednak za bardzo możliwości, by pospieszyć teraz dziewczynie na pomoc.
- Boś już raz pokazał gówniarzu - skryba wymienił ciosy z banita z blizną - jak pomagasz. Na drodze! Ratuj ją na litość boską!
Dopiero na te słowa Italczyk odwrócił się widząc topornika z uniesionym berdyszem nad szlachcianką. Nie wchodząc dalsze dyskusje ze skrybą toczącym bój ze swoim przeciwnikiem puścił się biegiem ku Aili i jej katu, zdając sobie szansę, że nie ma szans zdążyć.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 23-08-2017, 21:31   #13
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Ailę, ocalić mógł chyba tylko cud.
I ocalił.
A raczej dwa “cuda”.
Banita pod wpływem sielskich widoków nęcących spomiędzy rozdartej sukni chyba zdecydował się bardziej na ‘żywą’, tym bardziej że zamroczona ciosem i upadkiem zdawała się być niegroźna. Uderzył ale nie w nią, a w ziemię i puścił topór. Opadając na nią okrakiem wybił jej resztkę powietrza z płuc i uniósł pięść do ciosu by ją ogłuszyć.

Valentino w biegu skoczył na niego z obu nóg.
Mężczyźni pokoziołkowali niebezpiecznie zbliżając się do ogniska. Tutaj górą okazał się topornik, który siedział teraz okrakiem na Valentino i dusił młodzieńca. W tym czasie Alexander musiał odeprzeć kolejny atak swojego przeciwnika - chyba najlepszego z tej całej zgrai jeśli chodzi o władanie bronią. Po początkowych chaotycznych atakach teraz badawczo wymieniali cięcia i pchnięcia. Alex zbijał ciosy jakie łotrzyk wyprowadzał, a jego siła wzmocniona krwią sire sprawiała, że przeciwnikowi prawie drętwiała dłoń gdy ostrza spotykały się. Ten z blizną częściej unikał ciosów, był wręcz niesamowicie zwinny, a wolał nie ryzykować próbowania zatrzymywania uderzeń “klechy”. W pewnym momencie potknął się i odsłonił, ale Alex w ostatniej chwili powstrzymał się przed atakiem. Znał ten wybieg i wiedział już gdzie banita mógł się szkolić w szermierczej sztuce. Odstąpił jakby oddając pola, a bandzior wściekły rzucił się wyprowadzając straszne pchnięcie od dołu, lecz zachwiał się, prawie wręcz przewrócił.

Tym razem Alex nie czekał i rąbnął mieczem od góry przecinając czaszkę na dwoje jakby to była dynia. Po brodę.
Pod “blizną” załamały się kolana, jakby cios wbił go w ziemię, ściągnął przy tym na ziemię z bala drzewa dziewkę, która kurczowo trzymała go za pas i była powodem jego drugiego potknięcia. Trup herszta poleciał na nią.

- Ekhhh!! - Italczyk spiął się i próbował uwolnić, ale jakby nie był zwinny to tu liczyła się brutalna siła. Siedząc na nim topornik dusił go sukcesywnie z jakąś perwersyjną ekstazą wypisaną na twarzy. Lico Valentino poczerwieniało, Aila widziała to nawet w półmroku ledwie rozświetlanym przez ognisko.

Dziewczyna obróciła się na brzuch i wytężyła wzrok. Powoli dochodziło do niej co się stało. Spojrzała teraz spanikowana na Valentino, a potem na Alexandra. Zastanawiała się najwyraźniej czy powinna pomóc “studencikowi”, skoro i tak planowali, że młodzian nie wróci z tej podróży. Skryba jednak wykonał swoje popisowe cięcie i stał teraz odwrócony tyłem do szlachcianki. Ta zaś, nie mogąc patrzeć na okrutne efekty ciosu, który zadał zbójowi z blizną, odwróciła wzrok znów w stronę ogniska.

Tymczasem Italczykowi wyraźnie kończył się czas na tym padole. Jego oczy wywróciły się pod powieki, twarz przybrała odcień fioletu, ciało zaczęło dygotać... i nagle na głowę sadystycznego oprawcy spadł jego własny topór.
Co prawda Aila nie miała dość siły by zabić bandziora. Właściwie to ledwo była w stanie unieść obydwoma dłońmi potężną broń, a co dopiero nią władać. Ale... sprawiła, że uderzenie toporzyskiem zabolało. Bandzior obejrzał się na nią z wściekłością, zapominając na chwilę o ofierze i poluzowując uścisk na szyi Italczyka.

- Ty wszawa wywłoko! - warknął - Już ja ci wsadzę w to ciiii...
Nie skończył, bowiem sprawnym wyrzutem z nóg, Valentino zrzucił go wprost do ognia. Młodzian zaś odturlał się na bok i zaczął paskudnie charleć.

Banita zawył. W przeciwieństwie do “obleśnego”, który już wcześniej wylądował w płomieniach, ten zajął się ogniem i rozświetlił mocniej polankę. Wypadł z ogniska krzycząc i opadł na czworaki , lecz nim zaczął tarzać się by ugasić płomienie, mocne kopnięcie poderwało go z ziemi gruchocząc żebra. Opadł i wciąż paląc się zwymiotował gwałtownie mieszając torsje z rykami bólu. Czuć było swąd palonych włosów gdy idący za nim skryba depnął mocno obcasem raz i drugi druzgocząc mu kolano jednej nogi i kość udową drugiej. Alexander nie był okrutny, ale rzucenie się z toporem na kobietę… na Ailę… brzydził się choćby dobić to ścierwo.
Topornik wył.
Ze strzaskanymi nogami i żebrami próbował czołgać się za pomocą samych rąk i płonął.

- Nic ci nie jest Pani?
- Alex spytał miękko z jakąś obawą, przyklękając obok dziewczyny. Przesunął odruchowo wzrokiem po jej piersiach, jakby ten widok przyciągał wzrok niczym magnes, lecz tylko przez chwilę z trudem oderwał od nich ulotne spojrzenie. Mimo to zauważyła. Wydawała się jednak zbyt zszokowana widokiem Alexa w walce, by przyjąć właściwą sobie manierę szlachcianki. Po prostu odruchowo sięgnęła połów rozszarpanej tkaniny i spróbowała się nimi okryć.

- Auuuć... - syknęła z bólu, co w sumie i tak utonęły w morzy wrzasków, jakie wypływało z ust dogorywającego bandziora.
Aila ze zdziwieniem spojrzała na swoje ciało, odchylając suknię z lewej strony. Na wysokości żeber miała paskudnego krwiaka w miejscu, gdzie topornik ją kopnął z dużym prawdopodobieństwem łamiąc przy okazji jakieś żebro.
Dziewczyna wciąż jednak była zbyt zaaferowana odbytą walką, by w pełni odczuwać ból. Patrzyła po prostu ze zdziwieniem na swoje ciało.

Nagle zawodzenie bandziora umilkło wraz z głuchym stuknięciem. To Valentino postanowił ukrócić cierpienia jegomościa, spuszczając mu na kark jego własny topór.

Alex pochylił się ku dziewczynie, jego usta prawie dotknęły jej ucha.
- Może mi nie ufać - wyszeptał prawie bezgłośnie - przed walką ogłuszyłem go. To łowca wampirów. Przybył tu po sire. Nie wie o nas. Niczego nie jest pewny. - Tchnął słowo za słowem wraz z ciepłym oddechem. - Musimy wziąć go na spytki. Ogłusz go, lub zajmij go tak bardzo bym mógł to ja uczynić.

W tym czasie od strony bali drewna coś się poruszyło. Ciemnowłosa dziewczyna, której Valentino jednym wypuszczonym na drodze bełtem zafundował noc pełną ‘rozrywek’ wygramoliła się spod przygniatającego ją ciała herszta banitów.

Podczas napadu w dodającym jej tajemniczości kapturze, w męskim stroju z kuszą w ręku epatowała jakąś siłą i pewnością siebie. Teraz drżąc przytuliła się do sągów patrząc jedynie z niepewnością i strachem na trójkę byłych jeńców i porozrzucane wokół ciała. Wyglądała na niegłupią, bo ani nie zrywała się do ucieczki (co oznaczałoby błąkanie się po górach nocą), ani nie próbowała zbliżyć się choćby do broni, w tym leżących przy ognisku kusz i bełtów, zaznaczając swoją niegroźność. Bo i teraz wyglądała niegroźnie. Pokryta krwią bandyty, wystraszona, skulona i naga prezentowała raczej obraz nędzy i rozpaczy. Z pewnością nie wyglądała na bandytkę.
Aila przyglądała jej się bez słowa, jakby zapominając o tym, co przed chwilą powiedział jej Alexander. No tak, ona wszak widziała od samego początku co działo się z ciemnowłosą. Można też przypuszczać, że widziała gwałt po raz pierwszy.

O dziwo jednak w zestawieniu z nieszczęściem tej dziewki, panna de Barr zaczęła odzyskiwać dawną wyniosłość gestów.
Podniosła teraz dumnie głowę i na ile mogła, osłoniła piersi strzępami materiału oraz rękoma.

- Podejdź tu. - powiedziała do dziewczyny pańskim tonem - Jak cię zwą i skąd się tu wzięłaś, dziewko?
W pierwszej chwili nie zareagowała tylko skuliła się bardziej, ale zaraz podniosła się niemrawo i osłaniając jedną dłonią łono, a przedramieniem drugiej ręki piersi zbliżyła nieco. Odziać wszak w co sie nie miała, kasztelanka widziała jak jej strój bandyci radośnie wrzucają do ognia.
- Gi… Giselle pani. - powiedziała cicho. - Byłam szwaczką w Namur, musiałam… - urwała na moment - musiałam ucho… wyjechać z miasta. Kupiec zgodził się wziąć mnie na barkę płynąc w górę Mozy. Ta banda zasadzała się na takie łajby i opadła nas. Wzięli mnie, przewodził im wtedy Dirk - zerknęła z niejakim obrzydzeniem na trupa z rozrąbanymi plecami. - Pierwszej nocy mieli mnie wszyscy. drugiej… trzeciej, czwartej… - coś zalśniło jej w oczach. - Wtedy nie udał im się napad, kilku zginęło, byli wściekli. Ja… pomyślałam, że jak wpłynę na Pieterzooona… że jak on hersztem… że co noc będzie miał mnie tylko on, a nie wszyscy. - Znów zadrżała. - Przejął bandę i wyruszyliśmy tu.
Aila przyjrzała się jej.
- Jesteś sprytna. Ale nie myślisz chyba, że już zapomniałam jak krzyczałaś żeby nas zabić. Dość... niezwykłe jak na ofiarę. - powiedziała z udanym namysłem. Znający ją nieco Alexander miał jednak wrażenie, że dziewczyna ma już plan i tylko dąży do jego realizacji.
- Gdy padł Pieterzoon… Wiedziałam co będzie. Gdyby zajęli się wami mordując mogłabym uciec. - Spuściła lekko głowę. Nie miała nic na swoją obronę. Szczere wskazanie, że bez oporów skazuje ich na śmierć aby uniknąć tego co spotkało ją tej nocy, nazwać linią obrony nie można było. Paradoksalnie ocaliła ich zimna krew Dirka i jego dawny posłuch u tej bandy.

Valentino zbliżył się z wielkim toporem, ale trzymał się z dala od Alexandra, wciąż nie wiedząc co myśleć najpierw o biciu go, potem ratowaniu życia. Spoglądał niepewnie na Aile, na Giselle…. Wobec nagości dziewczyny na twarz wypełzły mu rumieńce zawstydzenia.

Szlachcianka spojrzała na niego przelotnie, przypominając sobie o tym, co powiedział jej skryba. Łowca wampirów... tak, była w stanie w to uwierzyć.

- Pojedziesz z nami. - powiedziała do Giselle tonem nie znoszącym sprzeciwu - Powiemy, żeś padła ofiarą zbójców jak i my. Jeśli wykorzystasz swój spryt w służbie mi oraz okażesz lojalność, myślę, że znajdzie się dla ciebie praca na zamku. Przyzwoita praca. - podkreśliła, a gdy dziewka już zaczynała giąć się w ukłonach i niemal płakać z wdzięczności, kasztelanka powstrzymała ją ruchem dłoni.
- Znajdź sobie jakiś przyodziewek. Chcę stąd odjechać najszybciej jak się da. Tylko broni nie waż się tykać - przestrzegła.

Tak, zdecydowanie znów była szlachcianką z krwi i kości. Mimo na wpół obnażonych piersi i narastającego bólu połamanych żeber, Aila zaczęła wszystkimi dyrygować.
- Panie Alexandrze, spróbuje pan osiodłać i przyprowadzić do nas konie? - zapytała i nie czekając na odpowiedź, zwróciła się do Italczyka:
- Panie Valentino... jestem panu dozgonnie wdzięczna za pomoc. Możemy chwilę porozmawiać? - rzekła odwracając się tak, by łowca musiał stanąć tyłem do koni. Szybko też złapała go w spoufałym geście za rękę... tym samym odsłaniając najpiękniejsze kobiece atuty, jakie mężczyzna widział w życiu, mimo iż tak wiele podróżował.

Lekko spanikował.
Śluby czystości nie oznaczają wszak przestania bycia mężczyzna. Co innego rwać się do walki naprzeciw półruzinowi bandytów lub wyruszać na wampira, a co innego stawać przed takim ‘przeciwnikiem’.
Był do tego totalnie oszołomiony. Poranne wizje, napad, ciosy skryby, które wciąż szumiały pod czaszką, brutalny gwałt, szalona dzika walka w której prawie zginął, A teraz to. Ciepła dłoń i dwie piękne półkule od których, choć się starał, nie mógł oderwać wzroku.

- Pani… okryj się - powiedział nieswoim głosem.
Aila widziała, że Aleksander cicho i powoli by nie odkryć się przed Italczykiem, zbliżał się do nich za jego plecami.
- Proszę? - udała, że nie rozumie i dopiero po chwili z wielkim zażenowaniem “zauważyła” swoją gafę. Puściła ręce mężczyzny i zakryła się wstydliwie dłońmi.
- Och nie, co pan teraz sobie o mnie pomyśli... - zawodziła smutno. Nawet nie musiała udawać wyrazu udręki na twarzy, bowiem poruszanie ciałem w okolicach żeber sprawiało, że czuła faktyczny, przeszywający prąd boleści.

Gdyby zakryła się rozdartymi połami sukni może wyeliminowała by ten elektryzujący młodzieńca erotyczny podtekst. Fakt iż piersi wciąż były na wierzchu a jedynie przykryła je dłońmi przygniatając, dał po prostu kolejnego kopa w mózg biednemu Italczykowi. Do tego ta poza wstydu i nieśmiałości, rozpaczy nad swym nieprzystojnym zachowaniem. Valentino odruchowo oblizał wargi i wyglądał jakby chciał ją objąć zapewniając, że przecież nie mógłby pomyśleć niczego złego.

Czy by to uczynił pozostało tajemnicą, bo pięść Alexandra tego wieczoru nawiązywała zdecydowanie intensywną przyjaźń z głową Łowcy.
Tym razem wystarczył jeden cios.

Italczyk padł jak ścięty.
- Gdy powiem, że jestem pod wrażeniem, to jakbym nie powiedział nic - skryba odezwał się stojąc nad młodzieńcem.
Niezbyt jednak ucieszona tym komplementem lub samą sytuacją Aila zasłoniła teraz swoje wdzięki połami materiału.

- Nie chcę go zabijać - powiedziała cicho, nie patrząc na Alexandra, za to manewrując przy dawnym wiązaniu dekoltu. Po prawdzie suknia wcale nie miała się tak źle, można było przychwycić krawędzie sznurkiem gorsetu - może nie było to najrówniejsze wiązanie, ale spełniało tymczasowo swą funkcję... o ile szlachcianka nie nabierze ochoty by odetchnąć gwałtownie pełną piersią. Jednak przy złamanych żebrach nie odczuwała takiego pragnienia.

- No i jest jeszcze dziewka. Jej też nie chcę pozbawiać życia. Dość wycierpiała. - powiedziała, pociągając nosem.

- Może... może sire dostanie od nas podarek? - zapytała nagle - Skoro mówisz skrybo, że to łowca... nasz mistrz powinien się ucieszyć. I niech sam zdecyduje czy namiesza mu w głowie tylko, czy... sam wiesz.

A więc Alexander znów był “tylko” skrybą...
- Pan wybrał nas na swe sługi. Dał nam moc, wolność i wolę co z tym uczynić w ramach służenia mu. - Wciąż dzierżył w ręku miecz, jakby nie chciał się z nim rozstawać. Póki dzierżył to ostrze było ono jak tarcza przed przywoływaniem go do funkcji powierzonej przez wampira, jak teraz w ustach szlachcianki. Schylił się i pochwycił Valentino za kubrak, aby pociągnąć go po ziemi, ale zaraz syknął krzywiąc się. Wprawdzie mocą vitae Elijaha zaleczył częściowo postrzał z kuszy w bark, ale niedokładnie. Podczas walki gdy nie używał lewicy nie czuł tego, teraz rana odezwała się tępym bólem. - Inni…? Inni co trafiają do niego jako zabawki, to inna sprawa. Nie wiem czy to nie byłby dla tego młodzika los gorszy od śmierci. - Wsunął miecz pod lewą pachę i zaczął ciągnąc Italczyka ku balom drewna zachęcając gestem głowy Ailę by ruszyła za nim. Moc i potęga siły wywołana krwią wampira już z niego zeszła, ale jakby nie robiło mu to różnicy w ciągnięciu bezwładnego łowcy.
- Ten gamoń albo jest niegroźny, albo śmiertelnie niebezpieczny. Iść na wampira, a nie potrafić poradzić sobie ze zwykłym obwiesiem. On…. no sama rzeknij jaki jest. Pierwszego ranka na zamku już przybiegł mi się wyspowiadać ze swej tajemnicy. Albo to gra i chłopak pozuje na niedoświadczonego gotów w grze tej prawie zginąć - wskazał ruchem dłoni wciąż tlącego się topornika - albo wysłano go tu jeno by nas omamił, a w pobliżu czai się ktoś inny. Niebezpieczniejszy, dla którego Valentino to jedynie zasłona, mająca zmylić nas i sire.

Dziewczyna przełknęła ślinę. Choć przyjęła dawną irytującą postawę, w jej oczach wciąż czaił się strach. Panna odgrodziła na razie swój umysł od potworności, które widziała, toteż funkcjonowała - zdawać by się mogło - normalnie. lecz pewnej nocy... tej lub kolejnej... przyjdzie czas rozliczyć się z demonami. Wtedy też pewnie do niej dotrze, jakich okrucieństw się dopuścili. Dziś zabiła człowieka. To ją zmieni. Alexander o tym wiedział.

- Co proponujesz, skrybo? - zapytała jakby nigdy nic, wodząc wzrokiem za Giselle, która z pobliskiej jaskini - usytuowanej niżej niż ta, w której obudził się Alex, wynosi kilka szmat, które okazały się jej codziennym odzieniem.
- Wypytać go. Niech powie co wie. Wszystko - odpowiedział opierając bezwładne ciało o bale i zaczynając przywiązywać je za ręce… w dokładnie takiej samej pozycji w jakiej kilka minut temu była Aila. Więzy zrobił mocne i dwukrotnie je sprawdził pamiętając, że Italczyk wyswobodził się z nich w grocie.
- Problem w tym, że nie znam się na torturach - dodał gdy Valentino zaczął chyba odzyskiwać przytomność.
Na to wyznanie Aila zbladła. Odruchowo złapała Alexandra za ramię. Natrafiając na jego silne mięśnie, wyczuwalne pod materiałem odzienia, cofnęła speszona rękę.

Na jej pięknej twarzy odmalowała się udręka. Dziewczyna nie chciała wszak tego oglądać, a z drugiej strony wiedziała, że powinna słuchać, jeśli łowca faktycznie zacznie mówić.
- On... on mnie uratował. - powiedziała tylko cicho.
- Nie frasuj się, póki nie dowiemy się od niego ile się da. Wtedy podejmiesz decyzję - odpowiedział przemycając w tym iż zaakceptuje decyzję Aili względem Italczyka.

Valentino zaś otworzył oczy i potoczył zamglonym spojrzeniem. Chciał się ruszyć, ale więzy uniemożliwiły mu to. Szarpnął się i popatrzył przytomniej.
Alex aż pokręcił głową.
Jakże twardy łeb miał ten młodzian.
- Mów jeno całą prawdę Valentino, jak na spowiedzi. - Zrobił cyniczny grymas. - Albo jeszcze prawdziwiej. Po pierwsze kto cię tu przysłał.

Chłopak szarpnął się. Był naprawdę silny, lecz nie dał rady więzom Alexandra. Spojrzał szybko na skrybę, a potem na młodą szlachciankę.
- Jesteście na jego usługach! Ha, wiedziałem! Wiedziałem, że wąpierz się tu zalągł. Mój błąd, żem z tą otwarcie gadał, nie zdarzyło się jeszcze, co by duchowny był w mocy szatana, ale... widać miałeś ciężkie grzech na koncie. Albo słabej wiary byłeś. Zło cię skusiło... - gadał Italijczyk, najwyraźniej nie planując odpowiedzieć wprost na pytanie Alexandra.
- Pannę Ailę żeś zratował. To jedno, oraz to, że dobrym młodzieńcem się zdajesz, warte jest by może ci nie uśmiercać. Ale myśleć nam o tym tylko wtedy, jak wszystko rzekniesz od początku do końca, co wiedzieć chcemy. Tedy mów.
Valentino spojrzał na niego spod byka.
- Trafisz do piekła. Tyle wiem. - powiedział hardo, po czym spojrzał na Ailę - gdybym wiedział... nie ratowałbym jej. Dziwka diabła. - splunął w stronę zszokowanej kasztelanki.
- Może i trafię, ale ty też Valentino - Alex jakby w zadumie pokiwał głową. - Za grzechy swe pójdziesz do piekła. Nieśmiertelna dusza twa będzie smażyć się w piekielnych ogniach. “Nie zabijaj” kazał Pan, a tyś zabił dziś. “Nie mów fałszywego świadectwa” ustalił, a tyś wczoraj święte prawo gościny złamał kłamiąc gospodyni na zamku kim jesteś gdy cię pod dach przyjęła. Dodatkowo nieprzystojne myśli, o kasztelance. Widziałem ten wzrok jak na jej nagość spoglądasz, wiem ja co w myślach miałeś. Skoro masz śluby to uważasz że myślami możesz pofolgować? To też grzech Valentino. Grzeszyłeś, a jak cię tu ubijemy, to nie męczeńska to śmierć będzie. Nie za wiarę zginiesz, myśmy też krześcijany. Opowiesz WSZYSTKO to żyć będziesz lub rozgrzeszenie przed śmiercią otrzymasz. Nie? To dziś jeszcze zatańczysz z Lucyferem.

Valentino odwrócił wzrok, najwyraźniej skonsternowany. Alexander uderzył celnie. Bardzo celnie. A jednak powiedział nieco za dużo, gdy mówił o wzroku, jakim młodzian miał obdarzyć kasztelankę, jego policzki zapłonęły, lecz wściekłe spojrzenie uniosło się na twarz mężczyzny.

- Nie jesteś Panem, by mnie osądzać. Mówisz, żem patrzył, a co z tobą? Myślisz, że tego nie widać? Że nie widziałem, jak się zawahałeś? Najchętniej wziąłbyś ją tak jak ci zbójcy brali dziewkę. I wiesz co? Weźmiesz. Jeśli znów pojawi się okazja, tak właśnie będzie. Bo ty nie masz Boga w sercu, nie masz... moralności! - zwrócił się teraz do stojącej opodal Aili - Tak, wyobraca cię, a potem zostawi z bękartem na ręku. I tyle po twojej urodzie. I dobrze. Tego wam życzę, przeklęte sługi szatana! - znów splunął.
Alexander milczał przez dłuższą chwilę.
- Nie Valentino. - Zbliżył się do Italczyka. - Czy Pan, czy los doświadczają nas przez całe życie. I dzięki za to. Nie wykażesz się odwagą nie doświadczając strachu. W bitwie szarżujesz na świeży zaciąg włóczników czując moc rumaka, ciężar kopii i słysząc łopot sztandarów. Widzisz jak przerażeni ławą rycerstwa idącą na nich, rzucają broń i ratunku szukają w ucieczce jeszcze nim dojdzie do walki. Przebijasz, tniesz, tratujesz, a potem w obozie smakuje to jak popiół. Czujesz się jak morderca wspominając tych biednych głupków jakich zabiłeś. - Uchwycił w żelazny uścisk szczękę młodzieńca i pochylił się nad nim. - Dopiero gdy każą ci iść na angielskich łuczników okopanych zaostrzonymi palami. Gdy obok ciebie ludzie spadają z koni masakrowani salwami strzał. Gdy czujesz zapach gówna umierającej szlachty i wszechobecny strach, a spinasz konia dalej przełamując przerażenie, wykazujesz się odwagą. Tak samo jest z honorem skurwysynu. Na tym świecie nie ma męża, który by nie pomyślał o tym co mówisz - rzekł z pogardą - chyba że sodomita. Więc co chcesz mi wskazać italska gnido? Pokusę której się oparłem? - Zbliżył twarz do jego twarzy. - Bo czujesz się za lepszego i uważasz, że tobie przez myśl by to nie przeszło? Grzech pychy chłopcze. - Wyciągnął nóż. - Gdzieś tam w piekle, Zły słyszy cię i przebiera kopytami.

Aila przypatrywała się tej rozmowie zadziwiająco cicha i spokojna. Tylko jej oczy... gdy na moment Alexander spojrzał na nią, jak szlachcianka znosi te obelgi, zobaczył w jej oczach to samo, co widział, gdy zobaczył ją po raz pierwszy tu na polanie. Panikę i... szaleństwo? Czyżby dar od ich sire’a dotknął jej umysłu? Skryba nie miał jednak czasu o tym myśleć, bo Valentino szarpnął szczęką, chcąc się wyswobodzić. Na próżno.

- Mów co chcesz sługo szatana, nie słucham cię plugawa istoto. Tak jak i słuchać nie zamierzam tej dziwki o licu anioła i duszy diabła. A może ona i nie ma duszy. Jeno niezaspokojo... aghh! - nie dokończył, by sztylet Aili wbił się głęboko w jego gardziel.

Wykrzywiona wściekłością twarz szlachcianki pojawiła się obok Alexandra. Dziewczyna nie zważając na nic, użyła swej nadnaturalnej szybkości, by przeszkodzić Italczykowi w jego tyradzie. Trzeba przyznać, że zrobiła to aż nazbyt skutecznie. Gardło i usta młodziana zaczęła zalewać posoka i dusić go, a skryba patrzył na to lekko zszokowany.

- Nie chciałaś go żywym? - spytał gdy Italczyk dławił się własną krwią.
- Zamknij się... - wysyczała dziwnym, pełnym jadu głosem, patrząc w oczy Valentino i wciąż trzymając ostrze wetknięte w jego gardło - I co teraz mi powiesz? Uczniaku? - zapytała uśmiechając się szaleńczo.
Młodzian zaś krztusił się i wyrywał lecz nic nie mógł zrobić.
- O... ohhhhmmm... psssszzzzyhhh...dziheeeeee... - chrypiał.

Alexander nie rzekł nic. Odszedł dwa kroki i podniósł berdysz topornika, po czym podszedł i zamachnął się. Uderzył obuchem ale silnie, prosto w twarz Valentino. Trzasnęło. Krew i mózg wylały się z roztrzaskanej czaszki. Aila cofnęła się odruchowo, ale i tak obryzgało ją kilkanaście kropli świeżej posoki.
- Pietrzoon miał sześciu ludzi - powiedział zaś Alex odrzucając broń. - Giseeellle! - zawołał. - Rozdziej trupa i ubierz go w inne łachy.

Dziewka przybiegła, by pospiesznie wykonać zadanie. O nic nie pytała, niczego nie komentowała, skupiając sie jedynie na poleceniu. Widać, że była dobrze wyszkolona. A może po prostu mądra.

Tymczasem panna de Barr puściła sztylet i objęła własne ramiona dłońmi, trzęsąc się jakby od wieczornego chłodu. Jej oczy nie odrywały się od ciała Italczyka, chłonąc każdy szczegół makabrycznego widoku.

W pierwszej chwili Alex chciał po prostu podejść, objąć ją i dodać jej otuchy. Wyrwać z tego stuporu, ale zawahał się. Gardziła nim i taki gest mógł wzbudzic jej złość, wściekłość, szczególnie po przeżyciach tej nocy jako upust tego wszystkiego co w niej się nagromadziło.
Mogła też przecież tego potrzebować. Wylać furią to wszystko. Oczyścić się.
Uczynił krok i objął ją spięty przed przewidywaną eksplozją złości.

- Ailo - zwrócił się po imieniu do szlachcianki, co na zamku mogłoby potraktować jako obrazę. - Spocznij, niedługo wrócimy na Kocie Łby. - Odchylił lekko głowę by w furii nie wydrapała mu oczu.
Ona jednak zachowywała się, jakby go w ogóle nie widziała. Jej oczy utkwione były w zmasakrowanym obliczu trupa.
- Próbował coś powiedzieć... rzekł, że “on przyjdzie”. Bóg przyjdzie po nas? Ukarze nas za grzechy? Czy można karać kogoś, kto wyrzekł się swojej duszy w ogóle? - pytała.

Krew pana odzywała się w niej. Alexander co dzień czuł jak “to” wślizguje się w jego myśli, ale on miał tarczę w postaci nienawiści drzemiącej w morzu miłości do pana,co pozwalało walczyć sile woli.
- Ukarać może tylko gdy kto spotka śmierć, nie gdy dana jest nieśmiertelność. Jak sire, czy nam. - Pogłaskał ją lekko po głowie. - To dlatego może nienawidzą takich jak Pan. I nas.

Dopiero teraz jej oczy zwróciły się ku niemu. Te wielkie, błękitne tafle jezior wciągały go, wysysały. Coś tam było, coś czego chciała, a nie śmiała po to sięgnąć. A może sama jeszcze o tym nie wiedziała.

Wyjątkowo spokojna Aila odsunęła się nieznacznie.
- Zabierz mnie stąd, proszę... - szepnęła ledwo słyszalnie.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 24-08-2017, 11:27   #14
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację



Jechali powoli, w ciemności rozświetlanej jedynie naprędce skleconymi pochodniami. Powóz stał tam gdzie zostawili go banici, ale nie było sensu teraz zaprzęgać, szczególnie, że “ładunek” musieli by wrzucić do środka, a wtedy kasztelanka może już do tego powozu by nigdy nie wsiadła.
Choć Aila chciała aby ją zabrać z bandyckiej polany, Alexander wcześniej uparł się, aby zabrać ciała rozbójników. Wracającej (tyle o ile) do równowagi psychicznej kasztelance tłumaczył przywiązując trupy do końskich grzbietów, że publiczne pokazanie rozgromionej bandy zwisającej z zamkowych murów przysporzy… spokoju.
Szerzyły się pogłoski iż Torin niedomaga, a banda Pieterzoona zwisająca z flanek Kocich Łbów byłaby tego zaprzeczeniem, wszak któż podejrzewałby o rozbicie tej bandy księdza i bratanicę pana. Na trzech koniach zwisało siedem ciał, w tym wciąż żywy jeszcze Pieterzoon. Aila jechała na czwartym z zaprzęgu, a Alex i Giselle szli pieszo.


[MEDIA]http://i1.trekearth.com/photos/38673/vianden_castle_night.jpg[/MEDIA]

Tak przekroczyli bramy zamku, przed świtem, gdy jedynie strażnik nie spał leniwie trzymając wartę.
Alex polecił mu rzucić ciała w kupę, a Pieterzoona oddzielnie, by szczezł w spokoju.
- Wciąż biję się z myślami, że źle się stało iż poszłaś na tę wyprawę Ailo - rzucił cierpko pomagając zejść jej z konia.
Szlachcianka wciąż zadziwiająco opanowana, spojrzała teraz na niego.
- Zabiłam - powiedziała cicho. - Pierwszy raz zabiłam. Chcesz powiedzieć, że... to nie było nic warte? Że... nie pomogłam? - Znów w jej oczach pojawiły się iskierki szaleństwa.
- Pomogłaś, ale to czasem wraca. - Zbliżył się by ująć ją pod ramię prowadząc do wejścia do donżonu. - Po pierwszym razie… gdy zabić… sny możesz tej nocy mieć gorsze niż poprzedniej nocy - odparł wymijająco nie chcąc mówić wprost, że nawiedzą ją twarze “obleśnego”, albo Valentino.
Wyglądał przy tym spokojniej i mniej zwracał uwagę na kasztelankę. Jakby po przekroczeniu bram spadła z niego jakaś troska o nią, która tak widoczna była na drodze gdy zasłonił ją przed strzałem z kuszy i potem na polanie bandytów. Tu w królestwie Elijahy, znów był zwykłym skrybą. Jakby nawet mocniej przygarbiony.
Zmierzyła go wzrokiem, mimo iż to on górował nad nią wzrostem. Nic jednak nie rzekła, już teraz skąpana w swoich myślach. Kiedy zaś przekroczyli próg zamku, a ku panience pospieszył cały tabun przebudzonych ich przyjazdem służących, ona rzuciła tylko:
- Gorsze... taaak, może spełni się w nich to, o czym mówił Italczyk - powiedziała bardziej do siebie niż do do Alexandra z sarkastycznym uśmiechem. W końcu tylko ona wiedziała jaką rolę skryba odegrał w jej ostatnim śnie.
- Życzę ci pani, aby twe sny nie były związane z Italczykiem - powiedział. - Śnij o tym co przyjemne. - Skłonił się lekko. - Oddalę się. To był… ciężki dzień. Służki - wskazał na kobiety, które ich opadły - dadzą Ci wszystko co potrzebujesz przed snem. Ja wskażę Giselle gdzie ma legnąć i też spocznę. - Skinął głową na pożegnanie.
Odruchowo również kiwnęła mu głową, lecz nie ruszyła się. Stała chwilę patrząc jak mężczyzna się oddala. Dopiero co walczyli ramię w ramię, ratowali życie i... zabierali je, a teraz on mówił jej, że źle się stało, że była przy nim. Aila zmrużyła oczy. Nic się zatem między nimi nie zmieniło.
Pełnym godności krokiem oddaliła się do swoich komnat. Zapytała jeszcze tylko starą piastunkę o zdrowie wuja i zamknęła za sobą drzwi na klucz z zastrzeżeniem, że nikt nie powinien jej przeszkadzać. Sama musiała poradzić sobie ze swoimi demonami.



- Można pani. Dobra - odezwała się Giselle gdy Alexander prowadził ją w głąb zamku.
Skryba nie odezwał się pochłonięty czymś.
- To jej zamek?
- Jej wuja.
- Ona dziedziczką?
- Nie, Torin jest zarządcą.
- A to możny pan i dobry?
- To ten, który pogromił bandytów w górach. -
Alex zatrzymał się spoglądając na dziewczynę uważnie. - Przybył ratować siostrzenicę i wytłukł wszystkich. Pieterzoona i PÓŁTUZIN jego ludzi. Czyli CAŁĄ bandę o jakiej mówią w okolicy. Ocalił tym bratanicę, mnie i ciebie, którą ubiegłej nocy porwawszy przetrzymywali. Za późno jedynie dla młodzieńca, któren na nieszczęście zbyt hardo stawał w obronie cnoty panny, przez co okrutnie się z nim zabawili i w przepaść zrzucili nim pan Torin się pojawił. Pojęłaś?
Skinęła powoli głową. Pojęła bardzo dobrze i odetchnęła z ulgą.
- A jak kto go widział w nocy? - szepnęła gdy ruszyli dalej pustym korytarzem - w dwóch miejscach na raz być przeca nie mógł.
- Leży przykuty do łoża, dziś, jutro, za miesiąc umrze? Bóg jeden wie. Plotki o tym i w miasteczku chodzą. Zobaczą trupy bandytów zwisające z murów, to te plotki się zmienią. -
Uśmiechnął się do siebie.
- Aha… - dziewczyna nad czymś rozmyślała. - A jak dziedzica nie ma, to kto po panu Torinie przy władzy poza panienką.
- Ja.
- Mhm. -
Dziewczyna zamilkła i zaczęła nad czymś rozmyślać, przerwało jej pełne ulgi westchnienie gdy weszli do kuchni.

Nie zapytał Aili o młodego Bernarda, bo zapomniał o tym. Najwidoczniej Dirk postąpił wedle sugestii skryby oszczędzając go, aby przyniósł na zamek wieści o porwaniu i żądanie okupu. Chłopak spał na zapiecku obłożony kotami, które przez jakiś czas twardo walczyły z nim o to miejsce, a w końcu łaskawie zaakceptowały, że tam sypia z nimi.
- Wstawaj nicponiu - Alexander wybudził go.
- Co… gdzie… O NA LITOŚĆ BOSK…!!! - krzyk został zdławiony dłonią skryby,
- Cichaj i słuchaj - syknął. - Rozpowiedziałeś wszystkim co na drodze zaszło?
Chłopak wytrzeszczający w zdziwieniu oczy kiwnął głową.
- U pana byłeś z tym?
- Emmmmpfmmm -
zaczął Bernard, a skryba cofnął rękę. - Chciałem, ale Maria nie dopuściła, mówiła, że on spokoju potrzebuje. Panika tu była okrutna nikt nie wiedział co czynić. W końcu Derwa rzekła co by do rana poczekać bo po nocy nic nie umyślim. Teodor miał iść rankiem z burmistrzem Coiville radzić co czynić.
- Ale ty nie posłuchałeś. Wślizgnałeś się cichcem do komnat pana Torina by mu jednak rzec co zaszło.
- Wślizgnąłem?
- A on wściekły niby niedźwiedź kazał ci zbroję pomóc wkładać i konia przysposobić.
- Konia?
- Konia. Wyjechał gdy inni już spali.
- Ale…
- Bernardzie -
skryba pochylił się nad chłopakiem. - Powtórz coś w nocy robił.
- Eeee, ja -
przełknął ślinę - nie posłuchałem i zakradłem się do pana Torina…? Gdym mu rzekł iże was opadli i w niemoc wzięli… eee… zbroi wołał to przyniosłem? Wzuć pomogłem, rumaka wyszykowałem…
- Rzeknij komu że inaczej było, to pożałujesz iżeś się narodził... -
Alexander zawiesił głos. - Po południu staw się w kancelarii. Ja i panienka Aila życie ci winni, za twe nieposłuszeństwo. Gdybyś nie poszedł z tym do pana, ten by nas nie zratował. Złotem cię nagrodzić to mało.
Oszołomiony chłopak tylko kiwnął głową.
- To Giselle. - Skryba wskazał przysłuchującą się wymianie zdań dziewczynę. - Pokażesz jej gdzie spać może, jutro nad pracą dla niej się pomyśli. Nim spoczniesz, to zbudź dwóch ludzi i z murów trupy bandytów co je przywieźliśmy zwieście. Jeżeli Pieterzoon nie zdechł jeszcze, to opatrzcie go ile się da i na razie w spokoju ostawcie byle w zamknięciu. Niech umrze w spokoju lub dobrzeje, na to drugie jednak nie liczę. To co zaszło w zamku rozpowiedz, albo i w miasteczku jak ci tam droga wypadnie.
- Dobrze -
Bernardowi oczy się zaświeciły. Za taką opowieść w karczmie kilka piw mu postawią, do tego obiecane złoto i jego spory udział w tej zmyślonej lekko historii. Aż pokraśniał.
- Ach, jeszcze strażnika od bramy co nas wpuszczał przyślij do mnie i z nim rozmówić się muszę.
- Sie wie!
- Giselle…
- Taak…?
- Jakbym spał jeszcze gdy panienka Aila się przebudzi, to rzeknij jej o tym o czym tu teraz rozmawialiśmy.

Kiwnęła głową i jakby chciała coś powiedzieć. Mierząc w zamyśleniu sylwetę Alexandra uśmiechnęła się lekko przygryzając kosmyk włosów.
Zawahała się jednak.
- Chodźmy, żal noc marnować. - Bernard pociągnął ją za sobą.

Gdy odeszli, skryba wziął gąsiorek wina i łyknął porządnie. Właściwie dosysając się przełykał przez długą chwilę.
Dopiero teraz poczuł jaki jest zmęczony.
- No i co Valentino - powiedział powoli zmierzając do swej komnaty. - I na co ci było opuszczać słoneczną Italię?
Szedł korytarzem pogrążony w dosyć jednostronnej rozmowie ze zmarłym.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 26-08-2017, 20:45   #15
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Choć ledwo południe nastało, Aila położyła się do łoża, by zaznać odpoczynku. Wrócili przecież tuż przed świtem. Gdy tylko znalazła się w mocy swych służek, została nakarmiona, wykąpana, przyodziana, uczesana... no i oczywiście lamentom oraz podziękowaniom w stronę niebios nie było końca. Szlachcianka zniosła to wszystko z niezwykłym spokojem, choć doskonale wiedziała, że akurat Bóg niewiele się tu przysłużył. Zabiła człowieka. Właściwie więcej niż jednego, jeśli na jej konto zaliczyć Italczyka.
I została teraz sama z tą świadomością. Zabiła. Splamiła ręce krwią. Już nigdy nie będzie niewinna. Już nigdy nie będzie... ofiarą.

Mimo iż wydawało jej się, że zacznie płakać i trząść się w konwulsjach, przyduszona wyrzutami sumienia, nawet gdy została sama ze swoimi myślami była spokojna. Tylko nieco zmęczona.

Położyła się w halce do łoża, puszczając luźno poły baldachimu, by słońce nadto nie raziło jej oczu. Następnie złożyła blondwłosą głowę na poduszce i ... czekała. Płacz nie przychodził. Zaczęła więc wspominać wydarzenia ostatniej nocy. Ten strach... te okropności... To już nieco pomogło, oczy jej się zaszkliły. Musiała jednak sama przed sobą przyznać, że bardziej poruszyła ją scena gwałtu na Giselle niż zabójstwo bandziora. Czyżby była aż tak nieczuła? Nim się zorientowała, sen zmorzył jej umysł. Odpłynęła.


Śniła o... o bieżącej chwili. Wiedziała jednak, że to sen, a nie jawa, bo czy Elijah mógłby ją odwiedzić za dnia? Tymczasem w jej wizji sire stanął za baldachimem łóżka i zaczął do niej mówić. Chciał, by opowiedziała mu o wyprawie do opactwa, spełniła więc jego pragnienie. jak zawsze. Chciała przy tym podnieść się i podejść do niego, lecz jakby nie czuła ciała. Zmuszona była leżeć w łożu, podczas gdy wampir wciąż stał za baldachimem.
- ... więc po raz pierwszy odebrałaś życie człowiekowi. - mówił cicho, a jego głos był niczym dotyk kochanka, pragnęła go więcej i więcej.
- Tak, panie. - odparła łagodnie.
- I jak się z tym czujesz?
- To... to było straszne, mój panie...
- Och, Ailo. Wiesz, że nie lubię jak kłamiesz. Nie karm mnie proszę gadką, którą wciśniesz dziewkom służebnym. Pytam, jak się z tym czujesz.
- powiedział z naciskiem.
Wiedziała o co mu chodzi.
- Dobrze, panie. Czuję, że... nie jestem już bezbronną panienką.
- Czy zasłużyli na śmierć?
- Tak, panie.
- Czy twoje życie było cenniejsze od ich bytowania?
- Em... tak, panie.
- Dobrze, Ailo
. - sire wymówił jej imię jak pieszczotę - Jesteś więc gotowa.
- Gotowa?
- Na kolejne zadanie. Ale nie ja ci o nim opowiem, a twój wuj.
- Wuj? Przecież on ledwo...

Elijah jednak obrócił się i zaczął oddalać od łóżka.
- Twój czas nadszedł, Ailo. Nie rozczaruj mnie.

Po tych słowach sen się rozwiał.


Panna de Barr nie wiedziała jak długo spała, lecz wydawało się, że na zewnątrz zapadł już zmrok. Co ją obudziło? Usłyszała, że za baldachimem w komnacie faktycznie ktoś jest. Nie był to jednak sire. To była stara Maria oraz jakaś służąca. Kobiety rozmawiały półgłosem, lecz Aila doskonale je słyszała.
- Biedne dziecko...
- Musimy jej powiedzieć...
- Ale przecie dopiero co ją bandyci napadli. Toż ona tego nie zniesie, taka jest delikatna...
- lamentowała stara piastunka.
- I tak się dowie, a przez szacunek powinniśmy jej rzec jako pierwszej. Tymczasem wiem, że sługa też już do pana Alexandra poszedł, by wieści mu zanieść...
- Wieści o czym?
- odezwała się Aila czystym głosem.

Wstała szybko z łóżka i spojrzała teraz protekcjonalnie na obie kobiety, marszcząc przy tym brwi.
- O czym powinnam wiedzieć?

Na jej widok stara Maria rozpłakała się. Młoda służąca jednak miała więcej zimnej krwi.
- Twój stryj pani... Pan Torin... zmarł. Właśnie go znaleziono.
Aila poczuła jak jej świat wywraca się do góry nogami, a niewidzialna ręka łapie za jej gardło.
- Ja... jak to?
- Znaleziono go przy biurku. Martwego. To musiała być szybka śmierć...
- P... przy biurku?
- Tak, moja pani. Dziwne, ale... wygląda na to, że pan Torin coś przeczuwał, bo zmarł pisząc testament. Nawet... nawet zdążył go zalakować.


Ta wieść jeszcze bardziej wstrząsnęła Ailą. To nie mógł być przypadek. Czyżby sire w śnie to właśnie jej chciał zapowiedzieć?
- Pomóżcie mi się ubrać. Muszę jak najszybciej zobaczyć ten... ten testament. - rzekła.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 26-08-2017, 22:28   #16
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację



Za oknem strażnik klął w niebogłosy zbierając się z ziemi, po tym jak opasły kocur przebiegając władował mu się pod nogi. Te zwierzaki na Kocich Łbach były niesamowicie bezczelne. Alexander był prawie pewien, że futrzak zrobił to specjalnie.

Odstapił od okna przez które obserwował późne popołudnie toczące się na dziedzińcu i podszedł do pulpitu. Umoczył pióro w kałamarzu i kontynuował przerwwane pisanie.


[MEDIA]http://i.imgur.com/idu9Bce.png[/MEDIA]

Urwał pisanie i zamyślił się. Zastanawiał się nad tym co widział i jak ubrać w słowa. W końcu znów zamoczył pióro w inkauscie i z ponurym westchnieniem kontynuował pisanie listu.


[MEDIA]http://i.imgur.com/xZtg5D2.png[/MEDIA]

Jego pięść jakby sama zacisnęła się gnąć pióro. Wspomnienie tego co przeżył przed snem odezwało się bólem. Nienawidził sire, nienawidził nienawiścią jakiej nie potrafią odczuwać zwykli śmiertelnicy. Krew wampira wzmacniała uczucia jakie do niego żywił wynosząc na poziom nienawiści czystej, totalnej, kompletnej i mocniejszej niż skała. Jednak krew wampira krążąca w Alexandrze wzbudzała też miłość do sire, równie silne i kompletne uczucie. Nienawiść Filipa Burgundzkiego do Karola d’Armagnac za mord na ojcu była niewinną błahostką wobec tego co Alexander czuł do starego wampira. Z drugiej strony wyśpiewywane przez minstreli uczucia Tristana do Izoldy były niczym wobec udrugiego uczucia jakie żywił do sire. W pewien sposób kochał go bardziej niż matkę, do której pisał ten list.

Wziął drugie pióro.


[MEDIA]http://i.imgur.com/x0HGObI.png[/MEDIA]

Sam nie wiedział czy w burzy uczuć królowała w nim bezbrzeżna rozpacz, czy bolesna satysfakcja . Gubił sie w tym kim jest i co czuje, a jednocześnie walczył, walczył z całych sił by odsuwać od siebie szaleństwo.

Pisząc dalej zastanawiał się czy o to chodzi sire.
Czy dlatego właśnie jego wybrał.
Złamanie i doprowadzenie do szaleństwa kogoś takiego jak Alexander, broniący się przed tym silnym i odczuwającym nienawiść musiało być dla wampira wyzwaniem. Taki potomek w krwi i ciemności mógł być dla wampira niczym graal. A Alexander broniąc się w oparciu o nienawiść dodawał tej “grze” przyjemności sire. I opierając się przed szaleństwem przybliżał Ailę chwytającej się tego szaleństwa, do sire. Gdy wewnątrz podświadomie dążył do bycia godnym daru krwi i nieśmiertelności. Czuł się jak wilk w klatce. W niej bodzony włóczniami, a wypuszczony na celu grotów strzał.

Pukanie przerwało te myśli.
- Wejść! - Alexander wyprostował się nad pulpitem.
Młody Bernard wślizgnął się do komnaty.
- Panie… Torin, Pan Torin nie żyje!.
- Co?
- spokojny ton kanclerza Kocich Łbów lekko otrzeźwił zaaferowanego młodzieńca.
- No nie żyje. Na Amen. Testament napisał jakowy, ma być odczytany….
- Zostaw mnie.
- Ale.
- Przybędę, na razie mnie zostaw. -
Alex ułożył zapisane pergaminy na srebrnym talerzu i sięgnął po świecę.



W komnacie Torina panowała cisza, dziwna wobec kilku osób zgromadzonych w środku, w tym Aili. Zamkowy skryba wszedł ciężkim krokiem.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 28-08-2017, 10:49   #17
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Aila weszła do komnaty wuja akurat, gdy przeniesiono jego ciało na łożę. Choć nie mógł zemrzeć wiele wcześniej niż go znaleziono, ciało zdążyło już pośmiertnie stężeć. Toteż dwóch służących, by go nie naruszyć, ułożyło pana Torina na boku w podobnej pozycji do tej, jaką przyjmuje nienarodzone dziecię w łonie matki.

Dziewczyna odruchowo zasłoniła usta dłonią, by nie krzyczeć z powodu tego widoku. Dopiero po chwili ciało wuja całkiem zostało zakryte skórami z jego łoża, a panienka de Barr mogła zacząć bardziej jasno myśleć.

- Gdzie jest ten testament?
- zapytała dwóch szlachetnie urodzonych, których napotkała w komnacie - skarbnika Luise’a de Fou oraz bibliotekarza Jana z Krakowa. Mężczyźni byli niczym swoje przeciwieństwa - pierwszy niski, gruby i młody wiekiem, drugi zaś wysoki, chudy niemalże chorobliwie i stary. Bardzo stary.
- Na biurku pani. Zapieczętowany. Nawet herb rodowy jest odciśnięty na wosku. Nikt go nie tykał, gdyż czekaliśmy na panią i...
Nie musiał dopowiadać. Młoda szlachcianka poczuła wściekłość.
- Odczytamy go teraz.
- Ale...


W tej właśnie chwili drzwi znów się otworzyły a przez nie do pomieszczenia wsunęła się barczysta sylwetka skryby. Aila spojrzała nań tylko przelotnie.
- Skoro mój wuj, mimo choroby wstał, by zapisać ten testament, musiał on być dla niego ważny. Na tyle ważny, by wysiłkiem tym zakończyć swój żywot... - głos jej się na moment załamał, lecz po kilku oddechach mówiła dalej - Chcę wiedzieć, co w tym dokumencie jest. Już.
- Widno gdy wrócił po zratowaniu nas z rąk bandytów spisać go zasiadł
- Alex zbliżył się i przystanął na środku komnaty patrząc na Ailę. Oboje wiedzieli, że Torin nie był w stanie napisać niczego sensownego. - Przykro mi Panienko, wszyscy ból czujemy, ale niczym jest on przy Twoim. Czytaj Janie, niech świadomi będziemy czego Pan Torin chciał czując swój kres. Tylko tyle zrobić możemy aby wolę jego spełnić wskazując umiłowanie jego i pamięci po nim.

Przez chwilę wyglądało jakby kasztelanka miała ochotę rzucić się na kapelana i gołymi rękami wydrapać mu oczy. Nic jednak nie rzekła, również spoglądając wyczekująco na bibliotekarza. Stary flegmatyk aż zaczął się trząść od takiej intensywności skupionej na nim uwagi.
Drżącymi rękami rozerwał pieczęć i zaczął czytać łamiącym się głosem:

Cytat:
Ostatnia wola Torina de Barr, zwanego Dębem, zarządcy majątku Kocich Łbów

Ja Torin de Barr, niegdyś zwany Dębem, a dziś będący ledwoż złamaną brzozą, chylącą się ku upadkowi, pragnę w liście tym ustalić prawo do mego majątku i tytułu.
Jako żem nigdy się nie ożenił ani dzieci własnych nie miał, nie śmiałem marzyć nigdy, że zaznam opieki i czułości kogo z rodziny. A jednak myliłem się. Ostatnie lata bowiem, choć spędzone w chorobie, były mi lekkie dzięki obecności mej ukochanej siostrzenicy Aili de Baar, która swoją osobą, swoim pięknem rozświetliła życie nie tylko starego rycerza, ale i całego zamku. To jej właśnie zapisuję wszystek moich majątków doczesnych, to jest wyposażenie mej komnaty, mą zbroję, mego konia i wszystkie rzeczy, którem sam nabył dla siebie za monety, którem zgromadził w trakcie wypraw. Zapisuję jej wszystko poza moim tytułem rządcy na zamku Kocie Łby.
Bibliotekarz zamilkł, patrząc niepewnie to w stronę skryby, to w strone Aili. Dziewczę stało piękne jak zawsze, a może nawet piękniejsze z rozwianym włosem, zapewne na szybko ze snu wybudzona. Jej twarz była spokojna dla przeciętnego obserwatora. Tylko ktoś bardziej uważny mógł wyłapać pulsowanie jej skroni oraz zauważyć bardzo mocno zaciśnięte usta.
Alexander stał tylko i zmarszczył brwi. Jego wzrok powędrował ku ciału Torina i jakoś odruchowo ku oknu.

Po chwili Jan odchrząknął i czytał dalej:

Cytat:
Wiele mnie życie nauczyło, a jednym z jego mądrości stało się przekonanie, że nie można naraz wieloma ścieżkami podążać. Ci którzy kroczą z Bogiem, u boku Boga winni pozostać. Ci zaś, którzy świeckimi obowiązkami chcą się parać, winny żywot wieść przyzwoity, lecz nie stronić od uciech i trosk ludzkich. Takoż jak ja żem uczynił. Jedynym wszak czego żałuję jest brak potomka. Toteż moją wolą jest, by tytuł zarządcy zamku trafił do osoby najbardziej ku temu wyuczonej i odpowiedniej, czyli skryby Alexandra d’Eu. Pod warunkiem jednak, że zrzeknie się on swego duchownego stanu, by moja ostatnią wolę wykonać i byt mej najdroższej siostrzenicy zapewnić nie inaczej niż żeniąc się z nią, płodząc potomków i żyjąc w zgodzie aż po kres życia.
Taka jest moja wola. Tak mi dopomóż Bóg.
Torin de Baar
Nie widać było po skrybie nic, jakby bez większych emocji przyjął zapis woli Torina. Zbliżył się do bibliotekarza i spoglądając na Ailę, która trzęsła się teraz niby liść osiki, wpatrzona w przykryte skórami ciało wuja, jakby niemo pytała go jak mógł jej to zrobić.

Tymczasem Alex wziął dokument do ręki. I Sam przebiegł po nim wzrokiem. Nie trwało to długo, bo nie wierzył iż Jan mógłby zmyślać, chciał to po prostu zobaczyć.
- Won - odezwał się cicho nie unosząc głowy.
- Słu… słucham? - Bibliotekarz uniósł brwi w zdziwieniu.
- Won… - Alex powtórzył wciąż zapatrzony w dokument.
- Ale o co chodzi, przecież… - Louis de Fou uczynił krok naprzód podobnie jak Polak nie wiedząc o co chodzi.
- WOOOOOOOOOOOON!!! OBAJ!!! - Skryba ryknął gnąc pergamin w ręku.

Jan z Krakowa odskoczył odruchowo i prawie się przewrócił, a skarbnik cofnął się. Obaj szybko skierowali się do drzwi widząc twarz Alexandra.
- Każcie kapitanowi straży podwoić warty - rzucił im na odchodne skryba, a gdy drzwi zamknęły się, zwrócił twarz ku Aili.
- Torin został zamordowany.
Zrobił ruch jakby chciał wrzucić zmięty testament do kominka.
Wydawało się, że go nie słyszy, dalej stojąc w ten sam sposób i patrząc w ten sam punkt.
- Skąd wiesz? - jego uszu doszedł jednak jej cichy szept.
- Zarządztwa się nie dziedziczy. Właściciel włości wyznacza zarządcę jeno. Każdy szlacheckiego stanu to wie i ci co w prawie uczeni zasady dziedziczenia i urzędów znają - skryba odezwał się po chwili. - Oboje wiemy, że Torin w stanie nie był tego spisać, a nawet gdyby to uczynił przed śmiercią jasność myśli mając… nie zapisałby urzędu zarządcy, bo on niedziedziczny.
Dziewczyna przesunęła powoli załzawiony wzrok na Alexandra. Panowała nad sobą jednak. Widać porwanie przez zbójów sporo jej dało, jeśli chodzi o opanowanie.
- Taak. - rzekła z ociąganiem - Myślę, że masz rację. Myślę też, że choć może to ręka wuja spisała ów testament, to nie jego umysł go planował. I oboje wiemy czyj to umysł. I czyja wola - spojrzała znacząco na skrybę - A wobec tego... to bez znaczenia, że ten list nie jest prawdziwy, prawda? I tak... I tak zrobimy jak ON sobie tego zażyczy.

Też przyszło mu to na myśl, ale uciekał od tego.
Wyznaczenie go jako śmiertelnego zarządcy, oznaczałoby iż do daru krwi już wybrał Ailę i chciał uczynić ją córką w ciemności, podczas gdy Alexander, jak Torin, grałby “Pana na Kocich Łbach”.

- Pewni tego być nie możemy, chyba żeby sire potwierdził
- odrzekł z ociąganiem. - Ale gdyby to prawda była… - Skryba zbliżył się do kasztelanki. - nawet sire nie mógłby odgadnąć zali Torin umiera, czy nie. Jeżeli on nakłonił swą wolą go do spisania tego - spojrzał jej w oczy - to znaczy, że zabił Torina.
- Myślisz, że nie wiem tego? Jednak to sire nawiedził mnie w snach, to on mówił mi, że wuj ma dla mnie wiadomość... -
zaczęła chlipać coraz głośniej - I choć... choć kiedyś mi mówił, że jestem lepsza... że więcej mogę znaczyć... niż znaczę... to i tak sprowadził mnie do roli... do... do bycia...
- Niewolnicą
- przerwał jej.

Aila zmarszczyła swoje piękne brwi i spojrzała ostro na Alexandra, jakby to on był wszystkiemu winien. Stała tak i patrzyła na niego dłuższą chwilę w milczeniu.
On zaś czekał.
- A może... może to wcale nie sire - szepnęła cicho - Tylko ktoś, kto jest blisko... kto... mimo że jest obcy chce wziąć wszystko dla siebie... i swoje prawo do sukcesji zatwierdzić w najprostszy z możliwych sposóbów, poprzez żeniaczkę z krewniaczką poprzedniego zarządcy - wysyczała jadowicie, przyglądając się z uwagą twarzy mężczyzny.
- I jest takim durniem, że miast przekonywać cię do tego “co wuj zapisał w testamencie”, to podważa prawdziwość tego steku bzdur? - Pochylił się ku niej. - Gdybym to ja pisał, to nie uzależniałbym tej bezprawnej woli wskazania następcy, od ożenku z Tobą. Po prostu wskazałbym “ręką Torina” siebie jako nowego zarządcę i to od “siostrzenicy swej” w tej woli wymagał by pojęła nowego zarządcę. Albo byś mi wtedy wskoczyła w łoże jako ślubna, albo wygnać bym cię mógł z Kocich Łbów jako ich Pan, gdy woli zmarłego spełnić byś nie chciała. Inna rzecz, że ja tego bym nigdy nie uczynił.
Wyprostował się.
- To sire wsadził mnie w te szmaty karając mnie maską księdza i kanclerskim na zamku urzędem. Tylko jeżeli jego to wola, mogę sutannę zrzucić, a nie że bym sobie umyślił co i ku temu intrygę prowadził. Był u mnie przed świtem i nic o tem nie rzekł.

Aila słuchała go z zadartym podbródkiem. Dumna jak zwykle, choć w oczach jej wciąż widać było charakterystyczne zdradliwe lśnienie.
- A jeśli ci powie wprost, że masz mnie poślubić? - zapytała - Zrobisz to. I śmiesz o mnie mówić, żem jest niewolnicą. Twoje maniery... twoja ogłada... to doprawdy nie do pomyślenia! Jak śmiesz w ogóle mówić, że mogłabym wskoczyć do łoża komukolwiek, a już szczególnie takiemu... takiemu... - spojrzała na niego z nienawiścią, po chwili jednak czując, że i ona się zapędziła, odwróciła się tyłem i pogładziła jakiś stary, przyprószony kurzem ołtarzyk.
- Co planujesz zatem? - zapytała, nie patrząc na Alexandra.
- Jesteś niewolnicą - w jego oczach zabłysły iskierki buntu na jej słowa - tak jak i ja! Miłość zakłada kajdany, a nie ma chyba na tym świecie silniejszej miłości od tej co sire w nas do niego wzbudził. Spójrz na siebie. Sama wskazujesz, że list to choćby pośrednio dzieło Elijaha, co oznaczałoby, że Pan właśnie zabił ci wuja w imię swoich planów. Spójrz mi w oczy i rzeknij: zali nawet z taką wiedzą i tym, że być może dysponować tobą zamierza wskazując kogo masz poślubić, jest co, czego odmówisz mu jeżeli wyrazi takie życzenie? - Wpatrywał się w nią. - Cokolwiek? Czy też może i obrzydzenie do siebie czując spełnisz wszystko. Nawet najbardziej hańbiące i brukające uczynki, byle poczuć dreszcz radości iż jest z ciebie zadowolony?
Blondwłosa piękność obróciła się na pięcie i nim cokolwiek rzekła, jej dłoń z głośnym plasknięciem zetknęła się z policzkiem Alexandra.
- Nie wiesz nawet o czym mówisz. Jesteś bękartem znikąd, którego łaska panów wzniosła na stanowisko, którego po prawdzie nie jest godzien. - furczała wściekle - Nie wiesz nic o tym, co łączy mnie i Elijahę. Nie wiesz... i to cię niepokoi, co? Jako sam wspomniałeś, z tobą o pewnych rzeczach nie mówił. Widać uznał... że nie ma takiej potrzeby.

Zabolało.

Może nie tyle cios w twarz, choć przez jej wzmocnienie wampirzą krwią ledwo ustał. To co rzekła zabolało mocniej.
- To za to mnie nienawidzisz? - spytał cicho. - Nawet przekonana iż łączy cię z Nim więcej niż kogokolwiek innego, masz mnie za rywala. Traktujesz mnie jakbym był nikim, bo naprawdę tak uważasz, czy wmawiasz tym sobie iż dla Elihjaha jestem nikim, zabawką jeno. I tym mocniej nienawidzisz mnie gdy sama mierzysz się czasem z myślami, czy to Ty nie jesteś jeno jego zabawką. Czyż nie, Ailo?

Zaniemówiła. Patrzyła na niego z wciąż uniesioną dłonią. Mimo wszystko wciąż była młodą panną, która dopiero miała stać się lwicą, jeśli nie zostanie wcześniej stłamszona.

- To, co o tobie myślę... to moja sprawa. Tak jak sprawą sire’a jest to, co myśli o tobie.
- powiedziała, choć wiadomo było, że kłamie - Nim zacząłeś swoją tyradę, zadałam ci pytanie. Co planujesz? Jeśli podważysz testament, wieść może ponieść się dalej niż ziemie Kocich Łbów. To może niepotrzebnie zwrócić na nas uwagę innych możnowładców.
“A tego sire by nie chciał”
- miała powiedzieć, lecz ugryzła się w język. Zamiast tego przeszła do drugiej opcji.
- Nie ma co ukrywać, że wyjście za ciebie to dla mnie... to coś, co nie jest adekwatne do mego statusu. I nie jest mi do tego spieszno. Jednak samo porzucenie statusu duchownego, same zaręczyny... to da nam czas. A zaręczyny można zerwać tuż przed ślubem. - spojrzała na mężczyznę z wyższością, mimo że to on górował nad nią ponad głowę wysokości - Jestem pewna, że sire ma swój własny plan. I nie dałby... nie kazał faktycznie wyjść za ciebie. Toteż ufam w jego plan.
- Tak. Jeżeli to zaprawdę plan sire. Pamiętasz co rzekłem ci o Valentino. Mógł być tylko zasłoną dla potężniejszego łowcy, jeżeli śledztwo tyczące się Kocich Łbów w Watykanie zapadło. Wywrócenie do góry nogami sytuacji na zamku i zadra między dwojgiem sług wampira...
- Alexander skrzywił się - brutalnie skuteczne by to było. Upewnić nam się trzeba, czy testament wykonywać będziemy robić wedle zamysłu pana, czy kogoś innego. - Wciąż jakby uciekał od jednoznacznej odpowiedzi co on zamierza uczynić gdyby okazało się iż testament Torina naprawdę jest wolą sire.
- Więc co proponujesz teraz? Mamy czekać do wieczora?
- dziewczyna omiotła wzrokiem komnatę i spojrzała na przykryte skórami ciało - Zresztą... to może poczekać. Wpierw muszę stosowny pochówek wujowi urządzić. - rzekła twardo, choć w jej głosie znów było słychać zdradliwe drżenie.
- Musimy. Pomogę w czym będę mógł i… - zawahał się. - Chcesz wujowi uczynić chrześcijański pochówek z prawdziwym księdzem? - spytał łagodnie widząc jej stan. - Mogę udawać iż postrzał bandycki mnie zmógł i wyprosić przez posłańców plebana z Coiville, aby ceremonię odprawił.
Po raz pierwszy chyba tego dnia uśmiechnęła się delikatnie - bez złośliwości, bez kpiny.
- Nie trzeba. On... nigdy nie był przesadnie religijny. Bardziej zależy mi, by... zrobić to pięknie. Po rycersku. Tak jak Torin zwany Dębem winien być żegnany.
Dziewczyna zawahała się, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, ale jednak nie zdecydowała się.
- Tak uczynię, byś zadowolona była. Chcesz…. sama z nim zostać?
Skinęła na to głową.
- Ale... poślij już po służących, niech czyszczą jego zbroję. I miecz. Pochowamy go jako przystało chować bohatera.
Alexander skinął lekko głową, skłonił się i wyszedł.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 28-08-2017, 22:59   #18
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację



Mówiąc, że pomoże Aili w pochówku mijał się niejako z prawdą. Oficjalnie był zamkowym kapelanem, a ona była trochę rozbita czy to śmiercią wuja czy jego “testamentem”. Alexander nie chciał jej obarczać nadmiernie i zdecydował się zająć szczegółami obrzędu.

W wielkim hallu pod schodami do komnat kłębiła się służba przemieszana ze zbrojnymi. Wieść o śmierci starego rycerza poruszyła mieszkańców zamku i większość odruchowo skupiła się w pęczniejącym tłumku rozprawiając co to teraz będzie gdy Pan zmarł. Na widok Alexandra rozmowy przycichły do szeptów, po czym umilkły całkiem. Jako kanclerz i kapłan, oraz z racji słusznej postury i tak cieszył się na zamku wielką pozycją, nie mniejszą od Torinowej krewniaczki, teraz zaś Jan i Louis musieli rozplotkować to co w testamencie stało. Niektórzy już wprost patrzyli na niego jako na przyszłego pana, co wzbudzało w skrybie irytację.
- Co się stało wiecie, czas nam przygotować zmarłego na ostatnią wyprawę, do domu Pana - odezwał się w końcu. - Bernard, zbroję i miecz wyczyść i wypoleruj, ale tak jakby na królewski dwór wizyta miała być. Niech no ja jedną skazę zobaczę, a źle będzie. Źle bardzo. Tomaszu - zwrócił się do stajennego - rumaka pana wyszczotkuj, kopyta wyczyść Grzywę przystrzyż i rząd doprowadź do porządku. Jean, Lucien, Thijs, Dominiq, krzyż zbijcie z heblowanego drewna wysoki i w centrum dziedzińca w ziemię wkopcie, a pod nim mary ustawcie pokryte czerwonym suknem, na pół chłopa wysokie. Giselle, Eva, dajcie panience tuzin momentów by sama z wujem w swym żalu została i nikt jej nie przeszkadzał, przez ten czas pomożecie mi kaplicę wysprzątać. Potem idźcie obmyć ciało i przybrać je dostojnie. Ty Bernard jak się ze zbroją uwiniesz, to weź kogo do pomocy by pana w nią ubrać gdy dziewki swoje skończą. Reszta co zajęcia nie ma ważkiego dziedziniec wysprzątać i świeżą słomą wysypać. No, chyżo.

Tumult się zaczął gdy wymienieni rzucili się wykonywać polecenia. Wciąż była w nich niepewność, ale choćby chwiejny plan działania i zajęcie dawał im oparcie.


Kiedy Aila wyszła z komnaty wuja z przytknietą do oczu chustką, wszystkie polecenia zostały już wydane. Stanęła więc na balkoniku hollu, w cieniu wielkiego gargulca i obserwowała jak służba uwija się ze swoimi zadaniami. Nie było tu dla niej roboty, choć przecież to ona winna zajmować się szczegółami pochówku jako najbliższa wujowi krewniaczka. Alexander znów ją uprzedził.

Dziewczyna zacisnęła dłonie na poręczy. Z jednej strony obowiązki pogrzebowe przerażały ją i byłaby wdzięczna każdemu, kto by jej tu chciał doradzić czy wręcz ją odciążyć - każdemu z wyjątkiem zamkowego skryby. Bo i czemuż on to robił? Czy nie po to właśnie, by pokazać, kto jest nowym panem na zamku? Czy nie po to, by uzależnić ją od siebie i sprowadzić jej rolę do ślicznej, pogrążonej w smutku panienki, co tylko zmawiać zdrowaśki potrafi?

Krew zawrzała w Aili. Elijah coś jej obiecał, gdy zawierali swój pakt. Nie była jego ofiarą, jak chciał to przedstawiać Alex. Zawarli umowę, a lojalność dziewczyny miała być jej ceną.
Teraz jednak faktycznie zaczęła mieć wątpliwości, czy wampir jej aby nie wykorzystał. Choć nie chciała w to wierzyć, gdzieś tam na dnie duszy Alexander zasiał ziarno niepokoju.
- Przyjdź do mnie... - szepnęła bezgłośnie niemal. - Przyjdź do mnie tej nocy... Potrzebuję cię.

Chwilę jeszcze stała na balkoniku, po czym skierowała się do swojej komnaty. Na razie postanowiła tańczyć tak, jak gra jej skryba. Niech i tak będzie. Dla uśpienia jego czujności i... dla szacunku względem wuja, którego obrządek pochówku nie powinien zostać zakłócony przez żadną swarę.
- Będę u siebie - powiedziała starej Marii - ale jeśli trzeba wybrać kwiaty czy... pomóc jakoś przy planowaniu pochówku, nie wahaj się mnie wzywać. Zacznę tymczasem pisać listy... do rodziny.
I po tych słowach zniknęła w swych pokojach.


Minęło trochę czasu wypełnionego postukiwaniem na dziedzińcu i ogólnym rozgardiaszem gdy służba starała się doprowadzać zamek do porządku.
Po napisaniu listów Ailę zmogło zmęczenie położyła się jeno na chwilę i zapadła w płytką drzemkę.
Obudziło ją pukanie do drzwi komnaty.
- Proszę! - rzuciła odruchowo, podrywając się z łóżka. Jakie było jednak jej zdziwienie, gdy zamiast starej Marii lub innej służki zobaczyła Alexandra. Dziewczyna aż się zachwiała z wrażenia, toteż uczepiła się odruchowo brzegu sekretarzyka, na którym leżały zapieczętowane listy.
- Pan Torin gotowy, w zbroję przybrany. Mary na dziedzińcu na wystawienie ciała i nocne czuwanie też. Tyś jednak krewniaczką zmarłego Pani, do ciebie decyzje pewne co dalej - skryba rzekł gdy przystanął po wejściu do komnaty.
Tylko przez moment widział coś jakby ironię na jej obliczu, zaraz potem zastąpiła ją jednak powaga i dostojność. Dziewczyna złożyła dłonie na padołku i rzekła uprzejmie:
- Dziękuję. Masz coś konkretnego na myśli, czy po prostu chodzi o to, bym wyszła i się tymi sprawunkami zajęła? Dziwi mnie wszak, żeś sam przyszedł, a nie służącą posłał.
- Decyzjim ciekaw. -
Alex nie dał po sobie poznać czy wyczuł wcześniejszą ironię czy nie. - I to delikatna kwestia. Kazałem katafalk pięknie wystrojony na dziedzińcu wystawić, gdzie ciało pana wedle zwyczaju wystawione zostanie. W zbroi, z mieczem na piersi, z wiernym rumakiem uwiązanym u wezgłowia. Jeno egzekwia mam odprawić z rana jako i mszę świętą jeno dla mieszkańców, czy na nonę popołudniem i bramy zamku otworzyć by mieszczanie z Coiville mogli przyjść i w ciągu dnia hołd ostatni panu poczynić? Złożon ma być w kryptach pod kaplicą zamkową gdzie leżą kości Andrusa i jego rodu, czy umyślasz w kościele miejskim go złożyć, albo i może zmarłego w rodowe strony konduktem odwieźć aby w rodzinnej twej krypcie był złożony. Ucztę stypną wyprawić czy nie, a jak tak to czy kogo z Coiville zaprosić. Może i każdego co chwały by zmarłemu przyniosło? Zechcesz rady w tym? Wypowiem, nie zechcesz, zamilknę, ale decyzja Twoja.

Aila słuchała, słuchała i czuła jak diabeł w nią wstępuje. Skryba miał to wszystko tak dobrze zaplanowane, tak bardzo ogarnięte i nawet wybory jej przygotował, by nie czuła się niepotrzebna. Szlachcianka poczuła, że ma ochotę naruszyć ten jego mały świat stabilizacji.
Podeszła do Alexandra kocim krokiem, jakoś tak inaczej niż zazwyczaj się poruszała. Jej niebieskie oczęta utkwione były w jego twarzy, przez co nie mógł oderwać od niej spojrzenia. Tymczasem szlachcianka stanęła blisko... bardzo blisko i chwyciła go delikatnymi paluszkami za rękaw szaty.
- Zatem radź mi, panie... - zrobiła wymowną przerwę, by myśli mężczyzny same dopowiedziały “mężu” - skrybo.
Nieświadom pułapki spojrzał na nią i rzekł:
- Wuj twój dobrym człowiekiem był, ludzie dobrze o nim prawili, pozwolenie na przyjście i oddanie mu hołdu nim pogrzeban zostanie z pewnością ściągnie wielu. Dla niego to chwała gdy żegnać go będą setki, nie jeno siostrzenica i garstka sług. Zresztą… - skrzywił się niechętnie. - Plotki być mogą. Kilkoro z Coiville wie o sire, a i opowieści wśród innych chodzą różne. Tylko wieść o śmierci? Cichy pogrzeb pod kaplicą? Ot mogą myśleć, że Torin nie do końca umarł. Kolejne ploty wydumane i bajania do kolejnych uszu mogą dojść, a nuż jaki łowca sprawdzić zechce... - zawiesił głos. - Co do miejsca pochówku. Jak w zbroi chcesz go złożyć, to nie poza murami zamku. Choćby i w podziemiach kościoła spoczął, to grób sprofanuje ktoś aby zbroję skraść. Co zaś do stypy… Ty tu rządzić po swym wuju będziesz, dobrze byś Coiville’czykom pokazała się jako pani hojna i dobra, dbająca o pamięć wuja. Choćby ucztą stypną, a i dla wszystkich co zechcą przyjść poczęstunek na dziedzińcu zrobić to lepsze dla pamięci Torina i twej przyszłej pozycji.
Dziewczyna bawiła się rękawem jego szaty, niby to przypadkiem jego ręką zawadzając o swoje biodro.
- Dobrze mi radzisz... dbasz o mnie - szepnęła głosem uwodzicielskim, lecz przywodzącym na myśl żmiję jadowitą. - A co byś radził sobie, by o swoją pozycję zadbać? Może... - przysunęła twarz do jego szyi - mMoże... powinieneś siąść obok mnie na tej stypie? Kielichami się wymienić? A gdy ja zapłaczę nad pamięcią wuja, ramienia użyczyć... i nie tylko... ot, pocieszyć biedną szlachciankę w rozpaczy... Nie sądzisz, że to dobra rada?
- Co…? Ale…? -
Widać było, że wyprowadziła go z równowagi.

Słowa, uwodzicielskie gesty…
Sam ze sobą walczył przez ulotny moment by nie położyć dłoni na jej biodrze, którą tam na moment skierowała. Zadygotał lekko od oddechu omiatającego mu szyję.
- Moja pozycja… nieważna - odpowiedział spięty starając się nawiązać do czego innego niż “pocieszanie biednej szlachcianki w rozpaczy”.
Bo myśli podpowiadały mu jak można by pocieszać.
Jej palce przesunęły się po grubym ściegu szaty w górę, aż do jego barku, potem szyi, delikatnie muskając ją drobnymi opuszkami. Dziewczyna cały czas przyglądała się z uwagą Alexandrowi, łowiąc każdy, nawet najmniejszy gest mimiczny. Czuła jego napięcie. Zesztywniał pod jej dotykiem i wyglądał na oszołomionego. W uczuciach kłębiących się w nim zauważyła iż udało jej się chyba to co zamierzała. Zbudziła w nim pożądanie, którego nie potrafił przykryć aby nie było widoczne. Tylko trochę przypominało to jego wzrok na rozbójniczej polanie, gdy stał nad nią, a banici kazali jej klęknąć. Tam też przez ulotny moment zauważyła iż jej pragnie, ale tu, teraz było to bardziej widoczne. Mimo to gdzieś tam w cieniu przebiegało i inne uczucie widoczne podczas ich eskapady, ale nigdy tu, na zamku.
Chęć otoczenia jej opieką. Choć ginęło to w emocjach związanych z innymi chęciami uczynienia jej czegoś innego, co świadomie w nim rozpalała.
- Nieważna? Mhmmm... a co w takim razie jest dla ciebie ważne? Co tak naprawdę ma znaczenie? - zapytała słodkim tonem kusicielki, ocierając się lekko o jego bok.

Objął ją w talii jakby machinalnie.
- Kiedyś ci powiem… co ma znaczenie - powiedział spoglądając jej w oczy. Jakby zdezorientowany szukał w nich wskazówek iż dziewczyna okrutnie się nim bawi, albo przeciwnie, zaproszenia. Po ich rozmowie w komnacie Torina to drugie było mało prawdopodobne, ale w takich sytuacjach rozpalonemu mężczyźnie to umykało. - Albo sama to zobaczysz.
Zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc.
W sumie nie było jej źle, gdy tak ją obejmował, nie czuła doń obrzydzenia... wtedy jednak przypomniała sobie zachowanie zbirów na polanie i to co robili z Giselle. Aila spróbowała odsunąć się zdecydowanym gestem. Nawet jeśli nie udało jej się to, co zamierzała, nie była w stanie wytrzymać bliskości, która wprost mogła prowadzić do zbliżenia. Ramię Alexandra trzymało ją jednak pewnie przy sobie.
Dziewczyna podniosła na niego spojrzenie.
- Co robisz? Mało złego narobiłeś już? - zapytała cicho. Na jej policzkach pojawiły się rumieńce.
Może gdyby poprzestała na pierwszym pytaniu, zauważyłby swą nieprzystojną i z odruchów wynikającą śmiałość.
Speszyłby się.
Puścił zawstydzony.
Jednak to drugie pytanie wzbudziło w nim jeszcze głębsze zdezorientowanie. Miast puścić ją, zacisnął dłoń na jej kibici i pochylił się.
- Cóżem ja złego ci uczynił Ailo. Bóg mi świadkiem, że nie wiem. Ojcam ci w bitwie zabił? Brata w turnieju z konia zrzucił, a za to zbroję i rumaka przejmując, do nędzy doprowadziłem? Cóże? Co złego?

Wytrzymała ten wzrok. Gdy mówił, rozchyliła nawet usta. Może jeno chciała szybko zabrać głos, ale przy zaczerwienionych licach, wyglądała, jakby składała je do pocałunku. Przestała się też wyrywać, za to dumnie stanęła przy mężczyźnie, prostując plecy i wyprężajac piersi.
- Doprawdy nie chce mi się wierzyć, że umysł w knowaniach wszelakich tak podstępny i, co by nie rzec, błyskotliwy, zaćmą się otacza, gdy idzie o obyczaje. Pomyśl, skrybo. Dopiero co noc spędziliśmy poza zamczyskiem. Sami praktycznie w głuszy, skąd ja w podartej na piersiach sukience wróciłam. Potem ten testament mego wuja... traktuje on o tobie jako kandydacie na mego małżonka. Ludzie więc zaczną teraz inaczej na ciebie patrzeć... jeśli wcześniej jeszcze nie robili tego, bo wiadomo, żeś nigdy z przesadnej religijności jako klecha nie słynął. - Wzięła głęboki wdech. - I wreszcie zjawiasz się tutaj, pod wieczór w mej komnacie. Sam jeden, gdy ja sama jedna wiadomo, że jestem... Zadam ci więc pytanie skybo, jeśli jeszcze tegoś nie pojął: jak myślisz, ilu dworzan i ilu służących wciąż wierzy w mą cnotę nienaruszoną? Ile mi pozostanie czci w ludzkich oczach, gdy ty zaczniesz testament podważać i powiesz otwarcie, że nie chcesz się ze mną żenić? No... powiedz. - Popatrzyła nań wyzywająco.

Wyglądał jakby dostał obuchem. Powoli, jakby bał się że szybszy ruch może zburzyć posady świata, zdjął dłoń z jej talii i cofnął ją. Sam też wycofał się o pół kroku.
- Ja… -
Wyglądał jakby nie wiedział co powiedzieć. - Jeżeli ktoś choćby żartem, plotkę rzeknie albo i własne przemyślenia takowe nawet cichcem względem twej czci wygłosi, to zrzucę z blanków Kocich Łbów - odezwał się w końcu. - Ja… nie chcę woli z testamentu spełnić, choć nawet nie wiesz jak wiele ona dla mnie znaczy przy tym co tam zapisane. I nawet nie o Kocie Łby tu idzie. Tylko jeden jest powód mego oporu, ale ważki dla mnie. Ty nie chcesz mnie, bom ci wstrętny i niechęć ku mnie czujesz, co tyle razy okazywałaś. Gdybym za małżonkę cię wziął to nie byłbym lepszy od tych choćby bandytów Pieterzoona co siłą, lub korzystając z okazji, niewiastę do łoża ciągną, albo i na sąg drewna, jak Giselle. Przemoc i siła czy zapis w testamencie? Zajedno. Gwałt zwykły czy ożenek? Zajedno. Jam nie chowany na dworze panienko - w głosie miał jakieś dziwne zgorzknienie - więc bardziej mi obce małżeństwa z rozsądku, ku bogactwu, z polityki. Czasem człowiek ma jeno wolność, godność i honor. Mnie dwojga z tego pozbawiono, sire chce odebrać mi i to trzecie. Gdybym wiedząc, że mnie nie chcesz wziął cię na ślubną... bym to stracił i ciebie szczęścia pozbawił.

Cofnął się jeszcze o pół kroku.
- Pytałaś co zrobię, gdy Elijah każe mi uczynić to co w testamencie. Jego wola niczym młot. Będzie jednak musiał nim moja wolę roztrzaskać w takim razie, bo odmówię nawet jemu.
Aila stała naprzeciwko niego i przyglądała mu się, nie ukrywając zdziwienia. W jej oczach dostrzegł też coś jeszcze - coś, czego nigdy tam nie widział, gdy na niego spoglądała. Szacunek? To zbyt duże słowo, bo wciąż była tam też nieufność, ale owszem, było tam coś podobnego - respekt.
- Potrafiłbyś? - spytała cicho.
- Nie wiem - odpowiedział szczerze z pewną dozą paradoksalnego połączenia bezsilności i uporu. - Przyjdzie mi to sprawdzić, może już tej nocy.
Spojrzała na niego w zamyśleniu.
- Niech myślą, co chcą, ale... to prawda, że nie chcę być tej nocy sama. Oboje też czekamy na sire’a i... no cóż, myślę, że nadszedł czas, by lepiej się poznać. Może... może uda mi się zrozumieć dlaczego jesteś tu gdzie jesteś - powiedziała ostrożnie, po czym dodała ciszej: - Czy... przyjmiesz moje zaproszenie?
- Tak. Z wielką radością. Ale… -
zawahał się. - Przesadzasz chyba wskazując iż służba może myśleć że my, tu… - speszył się lekko. - Wszak szczegółów pochówku pana omawianie przez księdza i siostrzenicę zmarłego potrzebne. Jeżeli jednak nie wyjdę z twej komnaty i na noc zostanę, to jutro nie będzie jednego, kto uwierzy, żem ci jeno towarzystwa dotrzymywał… - Alex spojrzał na kasztelankę nie dodając rzecz jasna, że po tym jak go rozbudziła to i siebie pewny nie jest.
Aila najwyraźniej jednak nie lubiła rezygnować z raz podjętych decyzji.
- To może... może poczekam aż Maria przyśnie i się wymknę, by nikt mnie nie widział. Ona zwykle i tak zasypia przede mną, a w ten sposób będzie przeświadczona, że jestem w komnacie. Taaak... tak będzie najlepiej. Zatem to ja do ciebie przyjdę - zaproponowała z niezwykłą wprost naiwnością.

“Jakby to co zmieniało” pomyślał Alex z przekąsem. Ładowanie się mu do komnaty na całą noc mogłoby bardziej odbić się na niej niż jakby on stąd nie wyszedł.
Oczywiście gdyby ją zauważono.
Przez chwilę wahał się co rzec.
- Błagam Cię Pani, źle mnie nie zrozum i nijak nie chcę tym obrazić ni uchybić... - Widać było po nim, że się w sobie skręca jakby nie wiedział jak coś rzec. - Jeżeli jednak ryzyko by miało być, że kto cię zauważy - odwrócił głowę ku ścianie nie patrząc na dziewczynę - rozważ ubranie peleryny z kapturem, jakie służki tu na Kocich Łbach zakładają gdy noce chłodniejsze. Nie dziwne to zda się komu kto przyuważyć może do mej komnaty takiej wejście, choć z rzadka się to zdarza - zastrzegł z jakimś zawstydzeniem sam dziwiąc się, w sobie tego uczucia. - Hominem me (esse) memento - wciąż uciekając wzrokiem sparafrazował łacińską sentencję, w beznadziejnej próbie wytłumaczenia się.

Młoda szlachcianka przyglądała się mężczyźnie, marszcząc lekko swoje piękne brwi, jakby nie rozumiała jego wątpliwości, choć przecież sama mu to wcześniej wygarnęła, że nie myśli o jej czci. Pomysł Alexandra przyjęła jednak z aprobatą.
- Maria ma taką pelerynę. Bez trudu więc się w nią przyodzieję - powiedziała, po czym dodała: - Teraz jednak skupmy się na obrządkach. Chcę by... było jak najbardziej uroczyście. Niech przychodzą, niech oddają mu hołd. Wszak był dobrym panem. I... niech spocznie obok swego przyjaciela, Andrusa. Nawet jeśli nam powiedzą, że w ten sposób wynosimy rządcę zamku do godności właścicieli... mam to w nosie. Wuja za dziecka spotkałam tylko raz, lecz po dziś dzień pamiętam jego opowieści. To wtedy... wtedy go pokochałam, jako bohatera - dodała speszona, po czym wróciła do wątku: - Opowiadał mi o tym, jak walczył u boku przyjaciela Andrusa, jak zaatakował ich niedźwiedź i... - Nagle uzmysławiając sobie swoją swobodę wypowiedzi i dawny dziecięcy zapał, speszyła się. Znów złożyła dłonie na podołku. - Wydam stypę dla wszystkich, którzy zechcą w niej uczestniczyć. Niech w kuchni zaczną się szykować. Stypa wszak będzie miała miejsce w trzecią noc po śmierci wuja, Święto Plonów wtedy wypada to i podzielimy się zbiorami, co by obfitość ich w przyszłym roku sobie zagwarantować.
- Wszystko będzie jak sobie zażyczysz - Alexander uśmiechnął się. - I chętnie posłucham o twych wspomnieniach o wuju, bardzo go lubiłem, a przed nami cała noc. Oddalę się, komnatę przygotować by bałagan tamtejszy nie uchybiał gościowi. -
Uśmiech poszerzył się po raz pierwszy tego wieczora nadając twarzy skryby jakiś weselszy wyraz.
Aila nie zatrzymywała go. Sama musiała się przebrać i przygotować na wystawienie ciała zmarłego wuja.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 05-09-2017 o 10:15.
Leoncoeur jest offline  
Stary 29-08-2017, 20:09   #19
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację



Alex nie skierował się wprost do komnaty, ale do… spiżarni zamkowej.
Zamek wyglądał jak wymarły. Już poprzedniej nocy, gdy Bernard przyniósł wieści o napadzie na powóz, mało kto spał do rana, a zmożona przed świtem, zdenerwowana służba wstać musiała z rana by wypełniać swe codzienne powinności. Jakby tego było mało, część została wieczorem przegoniona przez Alexandra każącego przygotowywać zamek do pogrzebu.
Większość spała już jak zabita.
Ale nie wszyscy.

Ci co w sobie znanych celach szwendali się po zamku pożałowali tego strasznie. Dwóm pachołkom jakich skryba nakrył w hallu, kazał znaleźć kogo jeszcze do pomocy i wynieść ciało Torina na katafalk wzniesiony pod wkopanym w dziedziniec krzyżem. Kolejnemu, jakiego zauważył z krużganków, gdy przez dziedziniec przemykał, polecił rumaka pana ze stajni przywieźć i do tegoż krzyża uwiązać. Dwóch zbrojnych co do kuchni szli się posilić wysłał na nocne czuwanie przy ciele zmarłego zarządcy. Bernard na jakiego skryba się natknął, przykazane miał o świcie iść do burmistrza Coiviille i rzec co zaszło, oraz że msza i pogrzeb na nonę przewidziany i kto hołd pośmiertny panu chce złożyć od świtu niech przybywa na dziedziniec, gdzie pan będzie leżał.
Jeżeli kto jeszcze siły miał aby w swoich celach po zamku przemykać, to takich wymiotło momentalnie.

Choć… nie wszystkich.

Alexander ze spiżarni wziął beczułkę dobrego wina i ruszył do komnaty swej aby ją do porządku doprowadzić, lecz prawie zderzył się w korytarzu z Giselle.
- Uch, jak żem się przestraszyła! - Odskoczyła odruchowo, choć jej poza skrybie ledwo udawaną się wydała.
- Śpij Giselle, jutro tu mnogo ludzi będzie, wiele roboty nas czeka z pogrzebem.
- Kiedy…
- rozejrzała się odruchowo. - Kiedy spać nie mogę. Boję się. Pieterzoon wciąż dycha, ni oka mi zmrużyć.
- Umrze pewnie jeszcze przed świtem, nie bój się
- Alex odrzekł łagodnie.
Nie miał złudzeń, że po tym co przeszła, jeszcze zanim omotała Pieterzoona to gwałt na niej wczoraj nie był już takim szokiem. Do tego nie dało się przyzwyczaić. Ból, upodlenie… ale za którymś razem nie bolało już tak duszy. Alexander nie miał złudzeń, że to co zaszło na polanie i co robili Giselle bardziej odczuła Aila, choć nie ją wzięli w obroty. Mimo to wiedział, że w czarnowłosej dziewczynie jest rana. Uśmiechnął się dodając jej otuchy i delikatnie uścisnął ramię.
- Tu nic ci nie grozi.
Przylgnęła do niego lekko.
- Panie… bo ja… - wyglądała jakby nie wiedziała jak coś powiedzieć, jak on jakiś czas temu w komnacie Aili gdy szło o pelerynę.
- Tyś mnie zratował - powiedziała w końcu - tobie ufam… a tam gdzie kazali mi spać jestem sama. Najmniejszych szmerów się boję. Tyś ksiądz, nikt nawet źle nie pomyśli... - Przygryzła kosmyk włosów. - Pozwól mi spać u siebie, bym w spokoju snu zaznała. W kącie się skulę, nawet mnie nie zauważysz panie.

Alexander westchnął w duchu.
Doskonale wiedział o co jej chodzi i gdzie to prowadzi, szczególnie, że po testamentu odczytaniu i jego poleceniach dotyczących przygotowań do pochówku wychodziło jakby bezsprzecznie, że on tu lada dzień będzie świeckim panem.
W dziewczynie nie zauważył nawet przesadnego wyrachowania i większych kombinacji. Ot wyszło jej raz z Pieterzoonem, że mogła czuć się dostatnio i bezpiecznie, to czemu nie spróbować raz kolejny? Była bystra. Wyglądało po niej nawet, że nie oczekiwała wiele, a dać gotowa była za to ile tylko miała.

Alex przez chwile żałował, że nie wzieli tych bandytów żywcem, bo chciałby nabić na pal i drzeć pasy skóry. Mężowie doprowadzający uczciwą dziewkę do tego, że gotowa była oddawać się za jeno namiastkę bezpieczeństwa. Stabilności.
Żył jeszcze tylko Pieterzoon. Niedorozwinięty kretyn, który jej to dał gdy potrzebowała.
- Giselle… - uścisnął jej lekko ramię - nie tej nocy. Jutro pogrzeb.
Skinęła głową i uśmiechnęła się delikatnie.
- I tak oka nie zmrużę. Gdybyś… - zawahała się. - Gdybyś nie przydzielał mi prac jutro zbyt ciężkich, w dzień bym przespała się w komnacie twej? Noc poczuwam przy ciele…
Skinął głową.
- Jeno na mszy bądź pogrzebowej.
Uśmiechnęła się rozradowana, skłoniła i pobiegła na dziedziniec.

Alexander poszedł do siebie aby czekać na Ailę. Dziwnie mu tak było w swojej komnacie z myślą, że zaraz zjawi się tam kobieta. I to jaka kobieta! Jedna z najpiękniejszych jakie widział. W dodatku ktoś napisał ręką jej wuja, że może ją poślubić... To był absurd, ale myśli wciąż krążyły po głowie kapelana dręcząc go i męcząc. W takich chwilach gotów był uznać, że to jednak sire za tym stoi, który zawsze lubił swemu słudze mącić w głowie.
I dręczyć.
Wspomniał jej słowa, że coś ją łączy z wampirem, czego on nie pojmie. Czy to możliwe, że działała na polecenie sire? Albo wręcz razem z nim chciała czerpać przyjemność z zadawaniu Alexandrowi katuszy.

Wtem do drzwi rozległo się cichutkie pukanie. Gość przybył.
Gdy uchyli drzwi, Aila de Barr spojrzała na Alexandra jakimiś takimi roziskrzonymi oczami. Nie miała jednak na sobie peleryny, a jedynie białą, delikatną halkę obszytą najpiękniejszym haftem. Dziewczyna uśmiechnęła się słodko, przesuwając powoli wzrok po sylwetce skryby. Biorąc pod uwagę niejakie standardy obyczajności dotyczące stroju, oraz tego, że przyszła do jego komnaty tak odziana w nocy, równie dobrze mógłby ją odnaleźć w swoim łożu wracając do komnaty na spoczynek. Do tego ten jej wzrok…
Wspomniał swe myśli o niej, o sire, o udręce i katuszach rozumiejąc, że to musi być jednak to. Na twarzy wykwitł mu przebłysk żalu, ale oderwać wzroku od niej nie mógł.

Ba, nie potrafił nawet trzymać wzroku na wodzy i nie prześlizgnąć się po pięknych kształtach wyraźnie zarysowanych pod halką. Choć się starał.
- Witaj ponownie Pani - odezwał się w końcu odnajdując język w gębie - w mym skromnym królestwie - posilił się na żart i odsunął aby wpuścić ją do środka.

- Zechciej spocząć. - Wskazał na wygodne obite materiałem krzesło. - Gdy zginął druh, kompan, z towarzyszami często piliśmy wino za jego pamięć po… - urwał. - Tak i za Torina chciałbym, zaszczycony będę, jeżeli zechcesz mi w tym towarzyszyć - dodał.
Dziewczyna weszła do komnaty, okręciła się na pięcie, by wszystko sobie obejrzeć i nie bacząc na zaproszenie, podeszła nie do krzesła, a do skryby. Stanęła przed nim, z lubością wypatrując czegoś na jego licu.
- O testamencie chciałam z tobą rozmówić się... I o twoich pragnieniach, mój drogi skrybo. - szeptała kusząco.
- Już rzekłem przecież... nie zadręczaj się tym. Nie chcę pozbawić cię zamku... - desperacko starał się skupić na czymkolwiek tylko nie na “pragnieniach”, ale zdradliwy wzrok i tak prześlizgnął się po dekolcie halki.
- Jesteś taki opiekuńczy... może nie byłoby mi tak źle z takim mężem u boku... - powiedziała na to Aila, chwytając jego dłoń i kładąc znów na swojej talii. Jej piękne piersi, które miał okazję widzieć w pełnej okazałości raz po raz unosiły się w oddechu, co podkreślał jeszcze głęboki dekolt halki.
- Powiedz mi więc Alexandrze... powiedz czego ty pragniesz…
Chciał jej powiedzieć, wyrzucić to z siebie. Jednak nie mógł, nie teraz. Jeszcze nie. Zacisnął lekko dłoń na jej kibici, a drugą położył na kształtnym biodrze.
- Mało ci, że widzisz to jasno? Usłyszeć chcesz koniecznie jak na głos to wyrzekam? - spytał lekko drżącym z podniecenia głosem, niemal szeptem przy jej uchu.
Zarzuciła mu szczupłe ramiona na szyję i spojrzała głęboko w oczy.
- A ty tego nie pragniesz? - zapytała - Może to ten czas... czas prawdy... Powiedz mi, Alexandrze...

Pragnął powiedzieć jej czego pragnął. Wciąż jednak bał się, że to jeno zabawa nim, zaplanowana przez nią, lub przez nich oboje udręka. Gdyby wszak wyznał swe najgłębsze pragnienia byłby zniszczony.
Objął ją splatając swe ręce na jej plecach, niżej niż wymagała tego przyzwoitość.
- Wiesz, że cię pragnę - odpowiedział patrząc jej w oczy i szukając w niej tego co ona zdążyła już rozpalić z nim. Z wyrachowania jeno bądź nie.
Dziewczyna pociągnęła delikatnie za jego kark, by pochylił się bardziej, a gdy ich usta już prawie się dotykały, szepnęła:
- Nigdy nie będę twoja... bękarcie!


W tym momencie Alexander otworzył oczy. Wciąż był w swojej komnacie, siedząc na skraju łoża. Czyżby przysnął? Najwyraźniej... Ktoś zapukał do drzwi. Może to nawet ten dźwięk go wybudził, jeśli się zastanowić. Ciężko podniósł się kierując kroki do drzwi. Emocje wzbudzone tak realnym snem wciąż w nim buzowały.

Otworzył, spodziewając się wszak kogo tam zastanie.
Aila uśmiechnęła się trochę niepewnie, widząc jego minę. Miała na sobie pelerynę o której rozmawiali i nie zachowywała się jak... jak tamta ze snu.
- Chyba mnie nikt nie przyuważył. - szepnęła.
- Witaj ponownie Pa… - zaczął orientując się iż to samo powiedział we śnie. - Zadrżał lekko na samą myśl, czy przez echa pożądania, czy przez to co wzbudziły w nim ostatnie słowa mary sennej. Ranę.
Przepuścił ją czym prędzej, aby nie stała na korytarzu, a gdy weszła zamknął drzwi i przekręcił klucz.

[MEDIA]https://qianlin0129.files.wordpress.com/2014/06/304727.jpg[/MEDIA]

Komnata była urządzona skromnie, ale z pewnością nie ascetycznie. Po pomieszczeniu można było również dowiedzieć się nieco o jego rezydencie.
Wielkie łoże świadczyło, że Alexander lubił dobrze się wyspać, a kilka kielichów stojących na komodzie wskazywało, że i innych przyjemności ciała nie unika. Na stole stała zresztą zaszpuntowana niewielka beczułka. W pomieszczeniu było sporo ksiąg, lecz z racji iż tylko nieliczne księgi w tych czasach miały tłoczenia tytułów, nie można było wywnioskować o czym te księgi są. Na jednej ze ścian wisiał długi miecz półtoraręczny zwany zwyczajowo bastardem, a w kącie na pałąkach stała zbroja płytowa, choć średniej jakości. Przy oknie stał pulpit z inkaustem i kilkoma piórami, a obok na skrzyni piętrzyły się zwoje pergaminów, oraz stał srebrny talerzyk z widocznym nań popiołem Komnatę uzupełniało kilka skrzyń, jedna zatrzaśnięta była na wystającym kraju jakiejś szaty. Jakby skryba faktycznie w pośpiechu doprowadzał swoją zamkową siedzibę do ładu i nie zauważył tego.
Wszystko to widać było w świetle wielu świec, jakby Alex lubił jasność i nie przejmował się kosztami zapewnienia sobie tego.

- Zechciej… - Znowu. Znowu to samo. - … spocząć. - Przymknął oczy wskazując na miękkie krzesło. - Chciałem uczcić Torina tak jak towarzyszy w boju padłych, dawniej - starał się choć słowa zmieniać, szyk, cokolwiek. - Stąd i wino. Nie nalegam, abyś mi w tym towarzyszyła, ale jeżeli tak zechcesz, za zaszczyt to uznam.

Dziewczyna odrzuciła kaptur i dyskretnie rozejrzała się, podchodząc do krzesła. Nim na nim usiadła, przyjrzała się Alexandrowi.
- Wydajesz się... nieswój. - zauważyła - Coś się stało? A może... może żałujesz zaproszenia mnie? - zapytała, spuszczając oczy.
- Trochę boję się spotkania z Elijahą - rzekł zdecydowanie nie mając zamiaru mówić o śnie. Mogłaby wszak zapytać co się śniło. - Po prawdzie to wino trochę też dla kurażu. - Wziął z komody jeden z kielichów i spojrzał pytająco na kasztelankę nie wiedząc czy sięgać po drugi.
Skinęła głową, siadając na fotelu i wciąż trzymając się sztywno.
- Taak, w takim razie i mi się przyda. Nigdy we dwoje nie spotykaliśmy się z nim... to trochę, dziwne. Zresztą ostatnio wszystko się takie zrobiło... nie wiem nawet o co powinnam go zapytać. - westchnęła, a Alexander mimowolnie zarejestrował jak materiał na jej piersiach unosi się lekko i opada.
- Sire jest dość specyficzną osobą - odpowiedział Alex nalewając wina do kielichów. - Z jednej strony chciałbym znać jego zamysły, a z drugiej przeraża mnie myśl, że mógłbym tej wiedzy doświadczyć.
Aila przyjęła kielich i poczekała aż mężczyzna również usiądzie.
- To akurat rozumiem i... myślę, że nawet nie ma sensu próbować. Jesteśmy za... za mali na to.
- Czasami o tym myślę…
- Alexander złapał się na tym, że miały być niby wspominki o Torinie, a wynikłą rozmowa o Elijahy. Przez krew jego w nich? Nawet podświadomie dążyli do wampira, choćby miał być tematem rozmowy. I choćby w ujęciu sire byli niejako rywalami. Skryba nie miał zamiaru z tym walczyć: - Myślę o tym czy to dar krwi, czy przekleństwo. Brak ciepła, krew nie buzuje mu w żyłach, nie może cieszyć się pięknem letniego dnia, czuć na skórze muśnięć promieni słońca. Nieśmiertelność, straszliwa potęga, ale jak on odbiera koszta, które za to płaci.
Aila upiła łyk wina.
- Dobre - pochwaliła, po czym podjęła wątek - Zastanawiam się czy w ogóle możemy patrzeć w ten sposób. Rozliczać go według praw ludzkich, podczas gdy on... on nie jest już człowiekiem. Nawet jeśli czasem żyje na nasze podobieństwo, to mam wrażenie, że jest to dla niego zabawa. Nie wiem nawet... nie wiem nawet czy zdolny jest coś czuć. Czy on już tylko trwa... a jego decyzje i przemyślenia to tylko pochodna doświadczeń. Nie uczuć... - zaśmiała się nerwowo - Jeszcze się nie spiłam, a już głupoty plotę. Wybacz.
- Ja go o to nie spytam -
mężczyzna uśmiechnął się - ale czasem sam nie wiem, czy większą radość by mi sprawiło gdyby zechciał mnie obdarować tym darem krwi, czy gdyby rzekł, że nigdy tego nie uczyni, bom tego w oczach jego niegodny.

Młoda szlachcianka przyjrzała mu się w zamyśleniu, podpierając głowę dłonią, wspartą na oparciu fotela.
- Opowiesz mi? - zapytała jakby niepewnie - Opowiesz jak... jak stałeś się jego sługą?
- O wiele prosisz
- zasępił się i jakby spiął, albo może po prostu gdzieś uleciała postawa lekkiej otwartości.. - O bardzo wiele. I to długa historia, by w pełni zrozumieć i rzec muszę w tym kim jestem. Cóż w zamian dać mi możesz, za tak wielką o mnie wiedzę?

Uśmiechnęła się lekko, ale nie bez goryczy.
Wstała z fotela i podeszła wolnym krokiem do Alexandra. Jej wzrok... przypominał ten, którym patrzyła nań we śnie. Czyżby więc planowała..?
Dziewczyna jednak usiadła obok i spojrzała mu głęboko w oczy.
- Proponuję rozejm - powiedziała cicho - Może nawet sojusz. Jeśli więc czegoś chcesz konkretnie, po prostu to powiedz. Dziś zmarł mój wuj... mój bohater z dzieciństwa. I żałuję, że... że uwieszona konwenansów nie rzucałam mu się przy powitaniach na szyję tak, jak robiłam, gdy byłam małą dziewczynką. Najbardziej ponoć żałuje się tego, czego się nie zrobiło, gdy już... już nie da się tego zrobić. Nie chcę tak żyć. Chcę... być odważniejsza. Nawet jeśli mnie wykorzystasz, wyśmiejesz... przynajmniej będę mogła sobie powiedzieć, że coś w kierunku naszego porozumienia zrobiłam. Po to zresztą chciałam się z tobą spotkać, po to naraziłam swoje dobre imię, by do tego spotkania doszło. - westchnęła znowu - Nie wiem, czy mnie rozumiesz...
Powoli kiwnął głową, jakby rozumiał.
- Dobrze - powiedział w końcu - ale niechaj szczerość i pewna doza zaufania z obu stron będzie. Powiem ci o sobie, o tym jak zostałem jego sługą i co między nami jest. Gdy uczynisz to samo, bo… Też chciałbym coś o Tobie wiedzieć i też sojuszu oraz przyjaźni pragnę. Nie niechęci, czy wojny.
- Tylko, że to nie ja jestem człowiekiem znikąd. Mogę ci opowiedzieć o tym jak poznałam sire’a, ale raczej wiesz kim jestem. Natomiast z tobą.
.. - poprawiła pozycję - Z tobą nic do końca nie jest wiadome.

Skinął głową, Przez moment jeszcze jakby się wahał, zastanawiał czy Aila może wykorzystać coś jego opowieści przeciw niemu.

W końcu westchnął i nalał obojgu wina.
- Niechaj będzie. Dowiesz się jednak z tego co jest między mną a Elijahem, tego samego chciałbym z Twej strony… - Upił łyk wina i zaczął opowieść.


 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 29-08-2017, 22:46   #20
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Opowieść Alexandra d'Eu



- Plotki jakie służba czasem rozpowiada prawdą są. Moim ojcem jest Karol, hrabia Eu, w ósmym pokoleniu potomek króla Francji, Ludwika, ósmego tego imienia, zwanego Lwem. Lecz jestem potomkiem nieślubnym. Ojciec mój został wzięty przez Angielczyków do niewoli w rzezi pod Azincourt, podobnie jak książęta Orleanu, Burbon i wielu, wielu innych. On spędził w tej niewoli 23 lata. Najlepsze lata swego życia, bo ledwie dwie dziesiątki miał gdy więźniem króla Henryka V został.
Skryba uśmiechnął się lekko.
- Jak wiesz, dla prostego ludu pęta, lochy i kamieniołomy. Szlachta, szczególnie wysoka, w niewoli się trzymając nic sobie wzajem nie odmawia. Poza wolnością ojcu memu na niczym nie zbywało, nawet na polowania mógł się udawać. Nie stronił też od kobiet… Tak zresztą poznał mą matkę. - Upił łyk wina. - Ona ze starego rodu pochodziła, który wysokim i szlachetnym był za anglosaskich czasów. Dawno. Przed podbojami Wilhelma “Zdobywcą” zwanym. Normanowie wiele rodów anglosaskich z czci i pozycji odarli, ród matki mej dawno już mieszczańskim był gdy Karol z Eu w niewolę popadł, ale stare tradycje, jak matka opowiadała, w domu żywe były i duma jakaś całkiem zatarta nie została, ale szlachcianką matka nie była. Służbę na zamku pełniła i jako służkę Karol ją posiadł. Po dobroci i nie raz, dla niej wszak romans z tak możnym Francuskim władcą to było coś.

Alexander spojrzał Aili w oczy. Ta przełknęła ślinę. Wyglądała na nieco... zawstydzoną?
- Tak pojawił się bękart. Och, z pewnością nie pierwszy, bo i nim mą matkę ojciec poznał to przez lata i inne nawet lepiej rodzone do łoża zaciągał. Ten dzieciak był jednak inny. Nie wiem czy ojciec matkę kochał, raczej nie… może jeno w łożnicy przymiotach ją wielbił, ale zauroczyła go bardzo. Gdy król Henryk VI zdecydował po długiej niewoli go w końcu zwolnić, ten zapragnął Annę ze sobą wziąć. Do Francji, a ona… - wzruszył ramionami. - Urodziwa bardzo, ale z bękartem na ręku i mieszczańskiego będąc stanu, kogóż by za męża spodziewać się mogła? Rzeźnika z Berkeley Hill, co to w tygodniu dwa dni bije, dwa dni pije, a siedem dni śmierdzi? Z ochotą zgodziła się. Na ożenek szans nie miała, ale godne życie jako jego cicha kochanka już tak. I dla syna to robiła. - Urwał zapatrzywszy się w kielich.

Kiedy wypił jego zawartość o dziwo to Aila wstała i nalała jemu i sobie nowej porcji wina. Alexander zaś tkał dalej swą opowieść:

- Wiesz przecie jaka jest różnica między bastardem, a bękartem. Pierwszy nieślubny, owszem i może nawet z chłopki, ale uznany. Cornelius Burgundzki dajmy na to, lub brat jego Antoine, synowie księcia Filipa. Sławni, o potędze większej niż połowa książąt i hrabiów Rzeszy. Zresztą Filip ćwierć setki nieślubnych dzieci ma chyba, a nawet niższa szlachta niderlandzka i burgundzka tratuje się by za takich wydać córki, czy synów. Niektórzy nawet lordami są i włości własne mają. Co innego Ailo bękart… taki do którego ojciec przyznać się nie chce, albo ma go tam gdzie… przy pięknej niewieście nie użyję tego słowa. - Skryba uśmiechnął się tym razem przekornie. - Problemem był fakt, że król Anglii może i wypuścił Karola, ale północną Francję twardą ręką w wojnie trzymał. Eu nadał nawet jednemu ze swoich możnych. Ojciec mój wolny, ale bez ziemi był. W czasie bojów z Anglikami jednak nim w niewolę popadł, ocalił życie księciu Andegawenii i Maine, Ludwikowi II. Jego syn, Karol z Maine chciał ten dług spłacić, więc dał ojcu w zarząd jedną ze swych włości, hrabstwo Guise przy granicy z Burgundzkimi Niderlandami i biskupstwem Liege - spojrzał znów Aili w oczy upijając wina - tu niedaleko. I dnia drogi chyba nie trzeba by granice włości tej osiągnąć. Ojciec do czasu odzyskania swego hrabstwa miał zatem pieniądz, mógł utrzymać dwór…. A czas to był dobry, bo Filip Burgundzki strony zmienił i miast jak dotąd z Anglikami lać Francuzów, zaczął z Francuzami lać Anglików. Jeno kwestią czasu było wyparcie wroga za morze i odzyskanie Eu.

- I odzyskał -
powiedział z goryczą - ale czas spędzony w Guise tragedią się skończył dla matki mej. Na dworze pojawiła się niejaka Nicolette, która ojca omotała strasznie. Po latach dowiedziałem się, że to służka krwi wampira była, oni choćby dla zabawy lubią wpływy na władców wywierać i ich z sobą w ten czy inny sposób wiązać. Karol na jej punkcie oszalał, wszak wiesz, że my krew nieśmiertelnych w sobie mając zwykłymi ludźmi nie jesteśmy. A ona była… niesłychanie udanym narzędziem. Matka czuła iż ta przybyła mota i starała się Karola od jej wpływów uchraniać, ale na próżno. Zaś Nikolette zażądała od księcia-kochanka, by Annę z bękartem odprawił. Daleko było jeszcze by ojciec matką się znudził, ale przy Nikolette uczucie wygasało. Zdecydował odprawić. Ona zaś przez lata nabrała śmiałości, wykrzyczała hrabiemu Eu, że własne dziecię wyrzuca… a on - skryba oblizał wargi - on się wściekł. Podobno też wykrzyczał, że nijaki to jego syn, jeno bękart jakich w Anglii na pęczki napłodził. Zabić własnego dziecka wszak nie mógł, nie był złym człowiekiem, ale tak chciał go ukryć, aby nikt nie wykorzystał dziecięcia przeciw niemu.

Tym razem to Alexander nalał im do opróżnionych podczas opowieści kielichów. Aila zaś rozumiejąc, że potrzebuje chwili przerwy, nie wyręczała go w tym. Czekała.
- Są różne klasztory Ailo. Są i takie… że strach - powiedział w końcu, po długiej chwili milczenia, jakby samo wspomnienie nim wstrząsnęło i brakowało mu słów. - Nie jeno miejscami dla mnichów, ale odosobnieniem dla najgorszych dewiantów i zwyrodnialców, co z jakichś względów w lochu trzymać lub ubić nie lza. Był sobie taki klasztor w Ardenach, całkiem blisko Guise co nawet biskup Liege nie wiedział że pod jego władzą jest. Przeorzy tam od lat proceder uprawiali, że za sute datki trzymali takich i owych. Taki dajmy na to młody syn rycerza, co gdy sąsiad na wojnę poszedł, zasadził się na domostwo. Na oczach żony tegoż rycerza-sąsiada mniej niż dziesięć lat mająca córkę pohańbił, a potem na oczach tej dziewczynki matkę. I tak cały dzień nim się nie znudził. Tymczasem gospodarz tego dworu walcząc za królestwo z Angielczykami, w niewolę popadł. Na ile lat? Nie wiadomo, przeciez na okup nie było bo “rycerz” - skryba to słowo z siebie wręcz wypluł - gwałciciel dwór splądrował i spalił. Tak Ailo, jak się pewnie domyślasz: z obiema pohańbionymi w środku. Ubić takiego? Niee... Za cichą zgodą wstrząśniętego czynem ojca tego chorego sukinsyna, załadowali go do klasztoru. By żył tam aż sąsiad z niewoli wróci i cichcem mu złoczyńcę oddać. Niech ból choć trochę wtedy ugasi… Do lochów nie, bo przecie by go tam w trzy dni za czyny jego zamordowali choćby i strażnicy więzienni. Klasztor Ailo. Klasztor... Inny człek, pół miasteczka wymordował zatruwając studnie. Kilkaset ludzi, w tym starców, dzieci. Bo uznał, że rada miasta go prześladuje. Ale jakież on piękne wiersze pisał… No to rządca Hainaut jednocześnie odosobnić go z dala od ludzi chciał, ale niech mu pisze wiersze jakie ten dziewkom szlachetnie rodzonym jako swoje przedstawiał. Mógłbym ci wiele takich historii opowiedzieć, bo za podszeptami Nicolette to tam mnie ojciec wysłał. Gdym osiem lat miał, lubo dziewięć. Nie pomnę. Znam historie wszystkich co tam wtedy siedzieli.

Alex milczał, jakby coś ciężkiego przez usta mu przejść nie chciało.
- Matka… matka chciała mnie chronić. Ubłagała to jedynie, żeby ją ze mną wysłano. Spytasz jakże to? Kobietę do męskiego klasztoru? Tak, bzdura to i nie do pomyślenia rzecz. - Pokiwał głową. - Nie do pomyślenia gdy o zwykły klasztor idzie. Ten wszak zwykły nie był. Nicolette “zlitowała” się nad Anną i wstawiła za nią. Och jakże to było szczere wstawiennictwo… wszak wiedziała, że tej bandzie zwyrodnialców prócz wolności nie zbywa na niczym. Prócz dziewek. Ciężkie prace jej przydzielano i oddawała się po dobroci, aby mnie nie krzywdzili, ale że takim bydlakom przyjemność sprawia branie siłą niewiasty, to i tego doświadczała. Bym patrzeć na to nie musiał wypraszała mnichów abym całe dnie mógł przesiadywać w dobrze zaopatrzonej bibliotece. Och nie za darmo rzecz jasna. Pieniędzy jak dobrze Ci się pewnie zdaje jednak nie miała. Wyimaginuj sobie jak płaciła aby z dala mnie trzymać od tych zwierząt. Przez dwa lata przeczytałem wszystkie księgi tam, niektóre dwukrotnie. Ot ciekawostka. Nie zgadłabyś co w niektórych bibliotekach klasztornych znaleźć można. Mają tam kopię “Picatrix” o wiedzy tajemnej. Stos za to pewny. - Roześmiał się, ale zaraz jakby znów humor mu się zwiesił. - Z matką widywałem się jeno w nocy. Po jakimś czasie już nie płakała nawet. Trzymała ją przy życiu determinacja. Ja.

Znów zajrzał do pucharu. Aila nie patrzyła na niego. Siedziała na skraju łoża ze splecionymi dłońmi jakby w modlitwie. Nie modliła sie jednak, lecz patrzyła na ogień w kominku. Ogień zawsze przywoływał wspomnienia. A młoda szlachcianka już wiedziała czym jest gwałt. To jednak, czego doświadczyła matka młodego Alexandra przechodziło nawet jej wyobraźnię.

- Zmarła pewnej nocy. Cicho. We śnie. - Westchnął. - Ci których tam osadzają to bydlęta tchórzliwe, które wiedzą, że za ich czyny bez możnej protekcji na zewnątrz by ich ubito jak psy. Ludzkie mendy, słabe co jeno słabszym ból i sromotę lubują się zadawać. Tacy nie uciekają. Zresztą przeor zapowiedział, że jeden ucieknie, czterech w mękach umrze. Te gnidy pilnowały się nawzajem, a i mnisi byli niezwyczajni. Niektórzy to byli dawni rezydenci tego rozkosznego miejsca - skrzywił się. - Jednak ze mną było odwrotnie. Dla mnie zagrożenie czyhało wewnątrz, nie na zewnątrz. Niektórzy z tamtych nie pogardzili by młodym chłopcem, a matki zabrakło… nie miał mnie kto chronić. Zaczekałem jedynie aż ostygła i czmychnąłem.

Alexander wstał i podszedł do zbroi.
- Są dobrzy ludzie na tym świecie, przygarnął mnie na pachołka jeden wędrowny rycerz. Miałem lat dziesięć, może jedenaście... Blisko dwadzieścia kolejnych zajęło mi nim wyszedłem na swoje. Miałem nawet własny orszak. - Skryba jakby chciał dotknąć napierśnika, pogładzić czule, ale wstrzymał dłoń. Jakby nie mógł. - Ja, kopijnik drugi, giermek, dwóch konnych kuszników, dwóch zbrojnych pachołków. - Odwrócił się do dziewczyny i zbliżył do stołu aby napełnić kielichy. - Tu opowieść milsza, wiele razy byś się zaśmiała, ale nie całe me życie tu Ci dziś opowiadać. Z tym o co zapytałaś wspólnego to ma niewiele. Właściwie to nic, poza tym do czego w końcu w życiu swym dojść mi się udało.

Zasiadł koło niej z powrotem i upił łyk. Ona jednak nie piła. Czekała, napięta niczym struna.
- Ojciec już wtedy Eu odzyskał, Anglicy wyparci zostali z francuskiej ziemi poza nielicznymi miastami nad kanałem. Sam w tej wojnie walczyłem - prychnął - można by zatem rzec, że dołożyłem się jakoś, by tatko na swych włościach znów zasiadł. Zapragnąłem go zobaczyć, stanąć przed nim. Pokazać kim się stałem, mimo wszystko, mimo tego co uczynił. Może wykrzyczeć ból i złość, może patrzeć na jego minę mówiąc, że matka do końca nie darzyła go nienawiścią za to co jej uczynił. Chciałem wyprosić by zezwolił mi, niepasowanemu, nieszlacheckiego rodu bękartowi, stanąć w szranki na turnieju, który organizował. I widzieć jego twarz gdy jego czempiona z konia zwalam. A może i - odwrócił głowę ku oknu - gotów byłem poświęcić pamięć tego co uczynił i po chrzescijańsku mu wybaczyć, z nadzieją, że przyjmie, że zatwierdzi jako bastarda. Czy byłem gotów to zrobić? Nie wiem Ailo. Nie wiem… Hominem me (esse) memento. - Uśmiechnął się z goryczą. - Na szczęście nie dane mi było dowiedzieć się, czy mógłbym się tak sprzedać. Nie było go na zamku, przyjęto mnie z rezerwą, wszak nie herbowy, ale jednak zbrojny z orszakiem. W czas wojny, potencjalne dwie kopie najemne weterana w chorągwi hrabiego. Tam jednej dziewce na sianie, która ochoczo dała się zaciągnąć, wyjawiłem pijany kim jestem i po com przybył.

Znów westchnął
- Przyszła do mnie następnej nocy. Nie rozpoznałem jej, choć mimo lat dwudziestu nie zmieniła się nic, widno przez umyślnych jej sire krew dosyłał do Eu, by jego służka nie musiała spłacić długu czasu jaki oszukiwała. Albo i podróżowała do niego czując iż jego vitae w niej już niewiele. Ot za mały byłem w Guise by tę piękną twarz zapamiętać, niestety. W skrytości żyła w leśnym dworze, boć dworzanie przecież by zauważyli iż się nie starzeje. Dwie dziesiątki lat, a ona wciąż z twarzą młódki tą samą. Ojciec częściej u niej bywał niż na zamku, wciąż nim kręciła… i miała na zamku swych ludzi, między innymi tę dziewkę z którą igrałem. Och jakiż zaszczyt, że się osobiście pofatygowała do mej skromnej osoby już nastepnego dnia! Uwiodła, zaciągnęła do łoża. Rano skuty za koniem biegłem na wschód. Nie zgadniesz gdzie - tym razem lekki uśmiech wyrażał coś jakby... Alexander w morzu goryczy znajdował doskonały żart - do pewnego klasztoru...

Umilkł na chwilę.
- Jak uroboros gryzący własny ogon. Wszystko zatacza krąg. Myślałem, że zupełnym przypadkiem wrzucono mnie do celi z której uciekłem, w której zmarła matka. Potem jednak zrozumiałem, że nie, to był jej zamysł i rozkaz. Wyrosłem jak widzisz mocno. Choć mocy krwi sire jaka teraz we mnie buzuje nie miałem wtedy, to przecież gdyby mnie przed ucieczką próbowali powstrzymać, zanim głowę bym dał to kilku bym ubił. Wiedzieli to. Czułem ich strach. Miałem być jedynym przykutym w tym klasztornym więzieniu. W tej celi. Alem ich uprzedził - znowu uśmiechnął się, ale Aila mogła zauważyć pewną w nim zawartą satysfakcję. - Gdy poczęto szukać kajdan i jeno dwóch przy mnie na straży ostało, łby porozbijałem i czmychnąłem z tego miejsca po raz drugi. Na koniu jednego z tych co mnie z tam przywiedli.

Odwrócił się ku pięknej kasztelance. Wyczuła jego wzrok i również nań spojrzała.
- I tu chichot losu, bo wszystko łączyć się zaczyna. Akurat na tym koniu zbiegłem, któren był tego człeka, który listy wiózł. Poczytałem je sobie, oj poczytałem. Uśmiejesz się, wciąż mam jeden, ten kluczowy. Sire uznał, że to mój triumf, niechaj mam trofeum. List Nicolette do jej Pana w którym opisała, że mnie ujęła w Eu i odsyła do klasztoru, gdzie kazał mnie umieścić gdy Karol matkę i mnie precz z Guise odprawił. “Jurny byczek, a jaki naiwny!”, pisała - zacytował jakby znał ten list na pamięć. - Jednocześnie sprawozdała, że jak przykazane, pilnuje, ale jej misja się kończy, bo hrabia Karol d’Eu potomka już mieć raczej nie będzie. Że stary już i w łożu stanąć na zadania wysokości nie może, że żony już truć nie będzie trzeba na wszelki wypadek, jak z poprzednią uczyniła. Że sukcesja pewna jest, na krewnego księcia Burgundii, Jana z Nevers siostrzeńca mego ojca. Polityka Ailo. Ot polityka. W liście też czuć było tęsknotę Nicolette. Nie tylko ze słów, ale… biła wręcz z pergaminu. Tęsknota jej do pana, do sire, do niejakiego… Elijahy.

Urwał na chwilę.
- Twej ocenie ostawiam, czym głupi czy jednak nie. Ja za głupiego się nie mam. Tak oto tedy pomyślałem: skoro ten z listami nie odłączył się i z moją eskortą aż na taką dzicz ardeńską przybył, znaczy listy gdzieś tu miał dostarczyć. Wypytywałem zatem, o Elijahę. Przepełniony bólem i nienawiścią chciałem ubić go, wszak nie wiedziałem wtedy jeszcze że to wampir. Rozpytywałem za głośno i nie tych co trzeba, a Pan ma w okolicy oczy i uszy. Andrus wysłany przez sire opadł mnie z kilkoma ludźmi i na sznurze mnie tu zaciągnięto za koniem. Sire nie zdecydował się umieścić mnie po raz trzeci tam skąd dwa razy zbiegłem, myślę Ailo, że to co osiągnąłem wzbudziło w nim jakiś szacunek. Oczywiście na ile nieumarły może mieć jakiś szacunek do nędznego śmiertelnika. Związał mnie krwią zamierzając uczynić swym sługą, “Jurny byczek” mógł się wszak przecież przydać. Moja nienawiść była jednak zbyt silna. Mimo uczucia wzbudzonego krwią opierałem się. Ileż woli kosztuje aby się w czym sprzeciwić… Na Boga, jakaż to moc… - Pokręcił głową. - Można, ale jeno na krótko. Człowiek traci wiele staje się niczym bezmyślny trup bezwolny i długo do siebie dochodzi. Dziewięć razy tak docierałem na skraj, a za każdym razem gdym wolę odzyskiwał opierałem się dalej. Nic po takim słudze…

Po raz kolejny upił łyk wina.
- Wtedy Andrus zmarł, był jego sługą, odporniejszym niż ludzie zwykli, ale istotnie gruźlica go złożyła. Z tym też pewna opowieść się wiążę, a i Torin ma tu udział. Ale na inny czas to, może kiedyś. Pan jednak po pierwsze ostał bez sługi krwi na zamku któren by chciał jego wolę spełniać, a mnie tu liczyć nie można było. - Zrobił wymowną minę. - Oraz problem się stał, bo jako sługa krwi Andrus potomka spłodzić nie mógł i ród wymarł… Kocie Łby oficjalnie przeszły na własność seniora, księcia Filipa Dobrego, władcy Burgundii. Wtedy, po tylu złamaniach woli do szczętu zaproponowałem ugodę. Obiecałem mu służyć i się nie opierać, alem chciał pomsty. Na Elijahu wywrzeć nie mogłem, to choćby na Nicolette. By tym sire zranić odbierając mu służkę, by matkę jakoś pomścić, by starego ojca uwolnić od jej wpływu, boć się przecież okazało, że on zmanipulowany winny niczego nie był. Zażądałem jej głowy. Straci służkę, zyska sługę. Choć ona od trzech dziesięcioleci mu służyła i utalentowana w intrygach, to zgodził się. Jej mniej potrzebował, swoje w Eu osiągnął, intrygi i polityka chyba go znudziły. Potrzebował obrońcy jakiego miał do tej pory w Andrusie i chyba uznał też, że jestem idealnym kandydatem, aby cieszyć się patrząc jak popadam w szaleństwo. Tu, pod jego bokiem. Tak silna miłość i tak silna nienawiść do jednej osoby, to już jakaś droga do utraty rozumu. Dał mi jej głowę. Zabawne..., pan ma gest i fantazję. Dał mi ją na srebrnym talerzu - wskazał naczynie leżące obok pulpitu do pisania listów. - Ale mści się za to żądanie. Mści okrutnie, do dziś.

Zamieszał palcem w winie.
- Koniec tej historii jest zaiste ciekawy. W sire może i mieszka szaleństwo ale i geniusz. Nieumarli to co czynią, to planują czasem na dziesięciolecia, czas dla nich nie gra roli. Wszystko ma swój cel, jest zamysł, nie ma przypadku. Przekonałem się o tym zrozumiawszy ten szerszy plan… Wysłał mnie do… hrabiego Nevers. Któż inny miałby dostęp do kancelarii władcy Burgundii Filipa Dobrego, niż najbliższy jego rodowiec? Wszak ich ojcowie byli braćmi, a Nevers jest drugi w kolejce do tronu, po synu Filipa. Nevers miał wszak dług u sire, mój stary ojciec, jego wuj przecież zostawi mu Eu, bo ktoś wystarał się aby nie miał dziedzica.

Alex znów spojrzał na Ailę, jakby lekko twarz mu pojaśniała.
- Byłem na dworze księcia Filipa w orszaku hrabiego Nevers. Jakiż splendor! Jakaż potęga! Królowie Francji przy Filipie to jakoby żebracy. Na uczcie pieczony słoń! Cuda! Aleśmy przecież nie po to tam byli. Ze scriptorium zniknęły wszelkie zapiski o Kocich Łbach, do dwudziestego pokolenia rodu Andrusa. A kto bez słowa pisanego pamiętałby o zamku na kraju cywilizacji i niewielkim miasteczku? Nevers spłacił dług, czeka jeno śmierci mego ojca. Elijah tu rezyduje bez książęcego zarządcy jaki z pewnością przysłany by został. Wszyscy są szczęśliwi. - Uśmiechnął się sztucznie. - Gdym wrócił, sire pochwalił. Rzekł, że skorom tak się z pergaminami sprawił to zatem jest moja przyszła rola. Zakazał choćby tknąć miecza i zbroi na zamku, aleć uznał hojnie, że to przecież moje - skinął głową ku zbroi w kącie i mieczowi wiszącemu nad nią na ścianie - niech mam, niech patrzę co dzień. Kazał habit jeno nosić, żadne inne szaty. Nie zgadniesz Ailo skąd ten habit wziął, oraz skąd inne bierze gdy który się ze starości porwie. - Znów uśmiech. Szyderczy. - Tyle dobrze, że tak dawno to było, iże to z pewnością nie są to te, które nosili bydlęta co używali na mej matce. I to cała historia Ailo. Tak brzmi historia moja i sire. Mam nadzieję, że teraz rozumiesz czemu inaczej patrzę na ten testament i nie masz we mnie rywala do Kocich Łbów, bo nie jest mi do nich tak znów prędko. Tom co ci rzekł o zmuszaniu cię do czegoś co ci wstrętne, szczęściu twym i moim honorze, to jedno. Bodaj najważniejsze. Bo i poza honorem nic już nie mam. Nic. Z drugiej strony Elijah łaskawie darował mi Kocie Łby, miejsce które ma za swe leże. Którego każda piędź okupiona jest łzami, bólem i upodleniem matki. Którego ceną jest wymarcie rodu mego ojca, Kapetyngów z Artois, bocznej i dalekiej gałęzi rodu królów Francji. Oraz zroszone jest wszędzie moją krwią, która wylewałem przez blisko dwadzieścia lat tułaczki dochodząc do czegoś, na co teraz mogę jeno popatrzeć. I daruje mi za żonę ciebie. Piękno niezrównane, a gdy pojmę cię za żonę i pokocham, zrobi z ciebie kolejną Nikolette.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 05-09-2017 o 10:23.
Leoncoeur jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172