Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-06-2018, 21:05   #271
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Klara poszła śladem Eberharda i Witolda, tego ostatniego trzymając za szatę, idąc za jego plecami, starając się stąpać po jego krokach. Siostrze lekko kręciło się w głowie od tych wszystkich zapachów, dlatego obdarzyła WItolda uśmiechem wdzięczności kiedy pozwolił podprowadził ją do jednego krzesła. SIostra miała nadzieję, że jej bose stopy nie zostawiły za sobą zbyt wielu śladów błota. Szybko jednak musiała przestać myśleć o sprawach trywialnych, kiedy Eberhard postanowił przejść do sedna i wyjaśnić Olsze ich najście. Klarze nie zostało nic innego jak tylko wyglądać pobożnie i czekać na odpowiedź dziewczyny.

Kobieta ruszyła do paleniska, nad którym wisiał średniej wielkości kociołek. Zdjęła go zamieniając na nieco mniejszy. Po chwili zaczęła mieszać w nim drewnianą łyżką. Widocznie napar był gotów już wcześniej. Kobieta nie odzywała się. Nie odpowiedziała na pytania inkwizytora. Sytuacja robiła się dziwnie napięta, gdy Witold powtórzył przekaz Eberharda w lokalnym języku. Olcha pokiwała głową nadal siedząc tyłem do zebranych.

- Deszcze niespokojne. Długo. Owoce w lesie nie wydały. Wino na zmarnowanie tego roku. To i zwierz kopytny w lesie nie ma co żreć. Słabe to. Mizerne wręcz. No to wilcy złapią i zeżrą. - Mówiła po polsku. Bardzo powoli. Ważąc słowa. Witold zaś mógł tłumaczyć zdanie po zdaniu.

Po chwili ciemna chochla posłużyła do nałożenia naparu do drewnianych kubków. Dwóch ledwie, bo widocznie Olcha wielu gości nie miewała. Pierwszy stanął przed i czerwonym bratem. Drugi na środku stołu.
- Naparu jes, jak wypijecie dajcie kamratom. Kubków zbrakło. Tedy będziecie walczyć gupie nie są. Zamiast całą watahą rzucać się na jelenia, to wolą podejść pod gospodarę, capnąć kozę, czy owcę. A jak ci we wsi jeden z drugim co by niedzieli nie marnować pośle zwierza na popas, a sam idzie się modlić do kościoła, to czegóż się dziwią, że wilcy ich napadają? Ja zawsze moje widzę na popasie. Wilki głodne, ale procy się boją. To je odganiam.
Eberhard wziął kubek. Był alfą tego stada trzymając się analogii zielarki. Pierwszy zatem miał prawo do wielu rzeczy. Nie byli jednak wilkami a on dbał o swoich ludzi. Podał kubek siostrze Klarze. Drugi podał Huginowi.
- Pani Olcho padły w pani stronę różne oskarżenia. Pozwoli pani, że moi ludzie się rozejrzą? Dla spokoju pani i mieszkańców. Ponoć widywano panią z wilkami biegającą bez lęku. Prawdą to? - Eberhard zadał kolejne pytanie. Spokojnym miarowym głosem. Jakby rozmawiał o pogodzie nie prowadził przesłuchanie.
Cóż było jej robić. Sześciu uzbrojonych mężczyzn wchodzi do jej domu i chce się rozejrzeć. Miała im odmówić? Ten buzdygan młodego Zamoyskiego mógł jej zgruchotać szczękę jednym ciosem. Broń pozostałych pewnie nie skończyłaby na gruchotaniu. W końcu ostrza to nie obuchy. Co jakiś czas zerkała w stronę zakonnicy, jakby w niej szukając wsparcia. Na próżno jednak. Kobiety w hierarchii kościoła zdawały się nie mieć znaczenia.
- Nie - odpowiedziała w końcu Olcha. Nie wiedzieć czy miało być to odpowiedzią na pozwolenie o rozejrzenie się, czy też odpowiedzią na pytanie o biegi z wilkami.
- Nie na którą część mojego pytania? Tę o uspokojeniu mieszkańców przez rozejrzenie się u pani. Czy odnośnie wilków? Skąd w takim razie tyle różnych plotek o pani i wilkach? Mieszkańcy są do pani uprzedzeni. Mocno uprzedzeni. Przecież nie dlatego tylko, że broni pani swojego stada skuteczniej od nich. Poproszę o radę ponownie. Proszę mi wyjaśnić co się tu dzieje. Szczerze - ostatnie słowo wyraźnie podkreślił. Ton Eberharda był minimalnie bardziej stanowczy niż za pierwszym razem. Dało się to jednak wyczuć.
- Nie biegam z wilkami. Wilki to niebezpieczne zwierzęta. A głodne wilki są szczególnie niebezpieczne. Jednak głodne wilki nie rzucą się do walki z silniejszym przeciwnikiem. Gdy wilki nie umieją znaleźć jedzenia to znajdą kogoś, kto nie może się bronić. Kto jest sam.
I tym razem Witold powtarzał jej słowa po łacinie, tak, żeby Eberhard mógł je zrozumieć. Dodał również:
- Ona chyba mówi nie tylko o wilkach, ale i o sobie. Jest tą samotną, której nie ma kto bronić. A mieszkańców miasta widzi jako wilki.
- Też tak myślę Witoldzie. Sisto i mieszkańcy nie zmienią swojego nastawienia do niej. Wcześniej czy później dojdzie tu do tragedii. Oskarżenia o czarostwo wymagają zbadania. Nie wyczytam jej winy czy niewinności z jej twarzy. Przynajmniej jeszcze nie. - dodał z lekkim uśmiechem - Jedynym wyjściem byłoby zaproponować by Olcha udała się z nami do Płocka. Ocalimy ją przed samosądem. Zajęcie dla Zielarki się tam znajdzie to duże miasto. Cenię zdanie innych Inkwizytorów więc powiedzcie co o tym sądzicie? - Eberhard widział to jako póki co najrozsądniejsze wyjście. Zabrać kobietę z daleka od zagrożenia. Zbadać jej sprawę w międzyczasie. Oszczędzić czas i jechać do Płocka. Na dłuższy pobyt tutaj nie mieli czasu. Osobną sprawą była sprawa wilków. Choć nie leżała ona de facto w kompetencjach Inkwizycji.
- Nie znasz zbyt wielu osób, które swój żywot na wsi wiodą, prawda Mistrzu? - spokojnym głosem odezwała się Klara, słowa kierując do Eberharda.
- Ten dom, te zioła, to niewielkie stado owiec to wszystko co ona posiada. Nie zechce zostawić tego miejsca. Tacy ludzie są przywiązani do swojej ziemi, do domów swoich rodziców. Nie myślę więc, że ta propozycja wydaje jej się przyjazną - mówiła po łacinie, nie chcąc na razie straszyć biednej Olchy.
- Skoro musicie, możecie sprawdzić dom - powiedziała w końcu, jakby widząc w rozmowie po łacinie kolejne zagrożenie. Witold tym razem nie przetłumaczył tego zdania. Czuł, że Eberhard domyślił się z kontekstu, a cały czas zastanawiał się jakie stanowisko przyjmie mistrz w kontekście słów Klary.
Eberhard z sobie tylko znanych powodów wpatrywał się w Hugina. Gdy siostra Klara opowiedziała swoje stanowisko czerwony brat rozwinął swoje.
- Jest siostra wielkoduszna. - powiedział z uznaniem. - Jednak Olcha nie jest staruszką u progów Pana kończąca swój żywot. Ma jeszcze przed sobą życie. Może je jeszcze zmienić. Jest też twarda kobietą. Twardszą niż się siostrze zdaje. Dajmy jej zdecydować. Ponadto śledztwo dopiero rozpoczęte. - Olcha była wszak morderczynią. Zabiła męża. W samoobronie? A może coś odkrył? Tego Eberhard oczywiście nie wiedział. Wyczytał z jej umysłu tylko ten fakt. Ulotną myśl. To i obawę o swoje życie. Boi się ich uważa, że ją zabiją. Odmówi podróży do Płocka i szansy na nowe życie? Jeśli tak to właśnie z tej obawy. Może też robić tu coś czego nie chce przerwać. Coś co wymaga ich uwagi? Niby wiedział więcej od innych. Jednak wciąż nie wszystko. Jedna podpowiedź rodziła tylko więcej pytań. Eberhard nie był pochopny. Mimo że zabójstwo było ciężkim grzechem. Należało to wyjaśnić.
- Dziękuję. - powiedział po Polsku do Olchy gdy ta zgodziła się na przeszukanie. Każdy znał kilka słów z miejsca w którym przebywał. Następnie zwrócił się do swoich ludzi.
- Nie zdemolujcie domu. Szukajcie ukrytych skrytek lub pomieszczeń. Upewnijcie się, że ten zapach niczego nie maskuje. - zrobił tu chwilę przerwy. - Na zewnątrz interesują nas ślady zwierząt. Innych niż kozy. Jak skończymy dokończę rozmowę z Olchą. Bożydarze miej oko na gospodynie. - zakończył by samemu również się rozejrzeć.
- Nie Mistrzu. Nie ma życia przed sobą. Ale to Mistrz tu dowodzi, więc nie będę dalej próbowała objaśnić sposoby myślenia ludzi, którzy nie są wykształceni, którzy nie mają wiele. Zrobi Mistrz co uważa za słuszne - Nie było najmniejszych wątpliwości, że Klara nie zgadza się z Eberhadrem. Siostra nie pokazywała tego po sobie, ale całkowicie pogardzała tym, że Eberhard jest zapatrzonym w siebie głupcem, ale skoro był tak bardzo mądry niech sam przeprowadzi śledztwo, skoro rady tak lekką ręką odrzuca.
 
Lunatyczka jest offline  
Stary 30-06-2018, 13:32   #272
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Obozowisko w lesie.

Nadia postawiona w trudnej sytuacji nie zmieszała się. Zdawała się nie widzieć spojrzeń szlachetnych mężczyzn, których myśli były daleko mniej szlachetne niż oni sami. Stała dumnie z wyprostowaną sylwetką i uniesioną brodą. Coś mówiło Bogumysłowi, że tam skąd przybyła była ona przywódcą.

- Imię me znaczy w waszym języku Nadzieja, wedle przepowiedni przynoszę nadzieję, na odzyskanie przez mój lud naszych terenów łownych.

Potoczyła wzrokiem po zebranych. Jedynie Krzyżak machał głową w niezadowoleniu. Widział już wiele decyzji Bogumysła, ale tym razem był pewien, że zmuszenie tej kobiety do przemowy na forum nie było dobrym pomysłem.

- W przesilenie przebudzono zło. Ta… - zdawała się szukać odpowiedniego słowa w języku, który z pewnością nie był jej ojczystym. Akcentowała słowa w jakiś nietypowy sposób, tak, że ledwo szło ją zrozumieć. - ..istota, zagraża nam wszystkim.

W tle rozległo się głośne wycie wilka. Bliskie. Na tyle bliskie, by uznać je za niebezpieczne. Toteż wśród zebranych rycerzy wywołało poruszenie. Mężczyźni zaczęli odruchowo sięgać po broń.

- Spokój! Nic wam nie zrobią - powiedziała rudowłosa kobieta.

Jakby na potwierdzenie tych słów w świetle rzucanym przez małe ognisko pojawił się wilk. Nie był duży, raczej mieli do czynienia z młodym osobnikiem. Zmierzył ludzi swym spojrzeniem. Czerwony brat zauważył, że to spojrzenie było bardzo podobne do spojrzenia jego rozmówczyni. Wilk w końcu nie zwracając uwagi na zagrożenie podbiegł i zatrzymał się tuż przy bosych stopach kobiety.

- Mamy jeden cel. My i wy. Pozbyć się potwora. Zesłałam sny jednej z was. Teraz nie ma jej już w tym świecie, a w krainie duchów nie przyda nam się.

Wtedy wystąpił krok Krzysztof herbu Drogomir. W dłoni dzierżył odsłonięty miecz.
- Tyś czarownica! Pokłoń się przed sługą pana i wyrzeknij bluźnierczej wiary! - wykrzyczał.

Jakby w odpowiedzi na ten wyrzut znów rozległo się wycie wilków. Z kilku stron. Zdawały się ich otaczać. Zaś wilk stojący u stóp Nadii odwrócił się i zaczął warczeć szczerząc kły w stronę Krzysztofa.

Klaus von Hochburg kiwał głową przecząco. Z jednej strony rozumiał chęć szerzenia otwartości i szczerości wśród swych ludzi przez Bogumysła. Z drugiej jednak strony wiedział, że dowódca nie może dzielić się wszystkim ze swoimi ludźmi. Przynajmniej nie wtedy gdy owych ludzi zwerbowano kilka dni wcześniej, a dla załagodzenia sporu między nimi jednego odesłano i potępiono.

- Nie do ciebie mówię kmiocie - powiedziała rudowłosa do mężczyzny. Co ciekawe nie odwróciła się nawet w jego stronę. Nie bała się ani silniejszego od siebie mężczyzny, ani broni jaka odbijała płomienie ogniska w swoim ostrzu. Nie zaprzeczyła też, jakoby miała nie być czarownicą.

- Więcej wilków! - krzyknął Bolesław Nieszyjka.

Faktycznie wokół obozu pojawiały się coraz to nowe ślepia. Rycerze zaczęli sięgać po łuki i włócznie. Tymczasem niewzruszona Nadia przemawiała dalej do Bogumysła.

- To, że przyszliśmy po pomoc nie znaczy, że jesteśmy słabi. Wróg jest tak silny. Nie zdołamy go pokonać. Wszyscy moi towarzysze mówili, że ludziom nie można zaufać i że nie otrzymamy od was pomocy. Nie traciłam nadziei. Jedna z was udowodniła, że mam rację. Jedna z was zabiła potwora z Mogilna. Złą od wieków. Ale ich jest więcej. I nie możecie im ufać.

Wtedy właśnie Piotr i Paweł ruszyli z pałkami w stronę kobiety.
- W imię Pana nie będziemy bratać się z czarownicą! - krzyknął Piotr.
- Bóg ochroni nas przed potworami! - zawtórował mu Paweł wznosząc broń do ataku.

Nadia zastukała swym kosturem w mokry grunt. Kilku plaśnięć błota nie było niemal słychać, jednak Bogumysł wiedział co się stało. Faktycznie czyniła czary. Paweł stracił równowagę. Jego nogi zapadły się po kolana w błocie. Ciało rozpędzone w szarży nie było na to przygotowane, toteż stracił równowagę i padł na twarz upuszczając pałkę.

Jego brat też już się zapadał próbując dobrnąć do krawędzi tajemniczych ruchomych piasków. Kawałek dalej Krzysztof odrzucił miecz i próbował uwolnić coraz głębiej zapadajace się nogi.

Pozostali żołnierze byli skołowani. Otaczały ich wilki, a tam, gdzie miała znajdować się bezpieczna droga odwrotu teraz znajdowały się dziwne bagna.

Bogumysł zaś postawił się w bardzo trudnej sytuacji. Oto mógł przystać na współpracę z czarownicą, co mogło dać im silnego sojusznika w walce z jeszcze większym złem. Jednak bez wątpienia straciłby w oczach wszystkich. A najbardziej w oczach Pana. Co zaś jeśli podejmie walkę? Ta kobieta miała ze sobą watahę wilków, a jednym ruchem zmieniła ziemię w ruchome piaski. Czy był gotów na ewentualne straty?

Brok, dom Olchy

Wszyscy raczyli się naparem. Wrzątek był naprawdę dobrym pomysłem w tak okropną pogodę. Niemal czuli jak specyfik Olchy odpędza od nich widmo nadchodzącej choroby. A potem nastąpił trudny moment. Przeszukanie.

Największą finezją wykazał się Hugin. Skrzętnie odkładał wszystko na swoje miejsce. Laskowski i Targowicki wpadali na siebie w małych pomieszczeniach. Co jakiś czas słychać było jak coś spadało z półek. W końcu gdy dobiegł do nich dźwięk tłuczenia jakiegoś naczynia, a Olcha zerwała się ze strachem w oczach Hugin interweniował. Wskazał mężczyzną drzwi wyjściowe z budynku i zajął się resztą sam. Dom był naprawdę mały, a ich było zbyt wielu.

W końcu Hugin wrócił do głównego pomieszczenia i położył na stole zbitą z desek doniczkę. Były w niej różne rośliny. Klara pierwsza wyczuła, że to nic znajomego.
- Co to takiego? - Zapytał Witold.
- Nie wszystkie rośliny potrzebne do dekoktów rosną w okolicy. Tę przywiozła moja matka z wyprawy na południe. To szalej. Każda zielarka powinna go mieć u siebie. Tak jak wilcze jagody czy tojad.
- Czy z szaleju nie robi się cykuty? -
zapytał Witold, który swego czasu odebrał wykształcenie z różnych dziedzin. Także z filozofii. A pewien znany filozof zginął właśnie otruty cykutą.
- Robi się. Myślę, że ósma część ziół którą tu znajdziecie może posłużyć do otrucia kogoś. Mam też gotowe eliksiry i dekokty, które przedawkowane zabiją człowieka. Jednak kilka kropel chroni przed zakażeniami, albo usuwa bóle w krzyżu.

Olcha odwróciła się w stronę Eberharda, który wyraźnie był przywódcą grupy i powiedziała:
- Czy fakt posiadania noża czyni z kucharza skrytobójcę?
Witold uśmiechnął się i przetłumaczył słowa Olchy. On też był przekonany, że kobieta w której domu przebywali była ofiarą nękania z powodu niezrozumienia. Sam przecież tego doświadczył.

Tymczasem Klara dotknęła doniczki z szalejem. Jej ciało wygięło się jak struna. Na jej szyi pojawiły się wyraźne naczynia krwionośne. Na całym ciele zaczęły się pojawiać krople potu.

Olcha pobiegła po coś do jednego z ciasnych pomieszczeń.

Po chwili zielarka wbiegła z powrotem i położyła mokrą szmatę na czole klary, a pod jej nos podsunęła mieszankę ziół, które miały ją otrzeźwić. Witold w przyjacielskim geście położył dłoń na ramieniu zielarki.
- Miała wizje. Pan zsyła jej swoje błogosławieństwo. Nic jej nie będzie, tylko musi odpocząć.
Olcha patrzyła na niego nie rozumiejąc.
- To chociaż to pozwól opatrzyć! - wskazała pod stół, gdzie pod obiema stopami Klary rozlewała się krew.

Tymczasem Eberhard bardzo dokładnie oglądał ów kwiat, którego dotknięcie wywołało wizję u Klary.

Eberhard nagle wciągnął powietrze i otworzył szeroko oczy. Jak osoba wynurzająca się z rzeki, albo ktoś kto nagle się obudził.

Wtedy do pomieszczenia wszedł Bożydar.
- Znaleźliśmy tropy wilków. Są świeże. Jeszcze nie zmyte przez deszcz. Jeśli się pospieszymy, to moglibyśmy je znaleźć.

Karczma pod Byczym Rogiem

Deszcz zdawał się ucichnąć. W szynku było kilku bywalców. W jasnym kapturze niedaleko drzwi wejściowych siedział Gerge. Znalazł sobie dwóch kompanów, którym stawiał napitek. Francisca musiała przyznać sama przed sobą, że nieźle to wymyślił. Zresztą w miejscu pełnym ludzi była bezpieczna.

Postanowiła nie wzbudzając podejrzeń zająć miejsce w narożniku sali. O ile kobieta sama w szynku po zachodzie słońca mogła nie wzbudzać podejrzeń. Usłyszała kilka cierpkich komentarzy na temat Włoszki, jak to mąż ją zostawił i wybrał towarzystwo Niemca. Jednak była ponad to. Zamówiła wino z okolicznych winnic i czekała.

Zerwał się silny wiatr. Zupełnie jak wtedy w Mogilnie, gdy udawała Żaka. Zauważyła porozumiewawcze spojrzenie Gergego, jednak obydwoje czekali. Po chwili w otwartych drzwiach pojawił się Ptasznik w swoim czarnym płaszczu z kruczymi piórami. Popatrzył po zebranych i bez trudu znalazł jedyną kobietę. Francisca z radością zauważyła, że minął Gergego praktycznie go nie zauważając. Przysiadł na krześle naprzeciw niej.

- Mało komu udaje się mnie oszukać swoją tożsamością. Winszuję. Pewnie jesteś już mądrzejsza po spotkaniu z Piotrem. Był on źródłem wiedzy jaka mogła okazać się nieoceniona w nadchodzącym starciu. Cóż, teraz to już bez znaczenia.Powinniście pozbyć się biskupa.

Mówił cicho i niemal konspiracyjnie.

Klasztor Dominikanów.

Fyodor czuł się dobrze jak nigdy. Jego myśli były jasne i podążały do celów w zastraszającym tempie. Szybko przeanalizował sytuację w domu uciech. Jednak Anna wypytana o wizję opowiedziała o szczurze. Coś czego nie mógł potwierdzić, jednak w budynku były ślady tych zwierząt. Znalazł kilka wydrapanych dziur i ich odchody. Zaczął rozmyślać. Szczury były tylko narzędziem. Ktoś ich używający musiał dysponować mocami podobnymi do Piotra. Czyżby więc jego stwórca? Wampir z Mogilna wspominał, że stworzono go siedem wieków temu. Jak stary wtedy był jego stwórca? Czy to możliwe, że przyszło im się mierzyć z wampirem mającym blisko milenium? Lub więcej?

Fyodor zostawił opłatę za zniszczone drzwi i wrócił do klasztoru. Postanowił wykorzystać swe nowo przybyłe oświecenie dla dobra Inkwizycji. O zakonnej bibliotece można było powiedzieć wiele. Choć nie byłyby to słowa: imponująca i wszechstronna.
Poza drobnym siedziskiem do przepisywania ksiąg była tam biblia i trzy rozprawy teologiczne doktorów kościoła.

Ułamek w porównaniu z biblioteką Guntera. Ledwie pyłek na wietrze w porównaniu z biblioteką Mogileńską. Cóż, musiało mu to wystarczyć.

Jednak teraz to umysł Fyodora był jego bronią. Bronią ostrą jak brzytwa. Pan dawał mu możliwości analizowania świata na nowe, nieznane dotąd sposoby.

Gęsie pióro ruszyło w taniec po kolejnych kartach pergaminu. Tym razem nie pisał listów. Tym razem opracowywał ceremonię pozwalającą mu zajrzeć w głąb siebie.

Zajęło mu to niewiele ponad dwie godziny. Przetarł zmęczone światłem świecy oczy po czym ruszył na spacer. W drzwiach zatrzymał go jeden z braci zakonnych.

- Bracie Reznov, macie gości - powiedział cicho.

Goście? O tej porze? W zakonie? Jedno spojrzenie na rękę zakonnika wystarczyło. Habit miał wyraźne zgrubienie przy rękawie. Zakonnik miał nieco doświadczenia i nie było słychać brzęku monet, ale Fyodor doskonale wiedział gdzie szukać. Ktoś złożył braciszkom hojną ofiarę za spotkanie z nim. Kiwnął głową i ruszył za zakonnikiem.

W oratorium czekało na nich sześciu mężczyzn. Fyodor rozpoznał dwóch. Johannes Avicis de Castro Brittorum, wenecki kupiec. Szlachetny pan mąż Francesci Rembertini. Drugim był Gerard. Sługa i strażnik Dirka von Guze. Krótka ocena pozostałych rozjaśniła sytuację Czerwonemu Bratu. Trzej mężczyźni byli ubrani podobnie do Gerarda. Zatem byli kolejnymi sługami. Napierśniki i broń przy pasie idealnie zgrały się z grzechami i tej trójki. Każdy z nich kiedyś odebrał życie innemu człowiekowi. Nie można było tego powiedzieć o mężu inkwizytorki. On na sumieniu miał dużo lżejsze rzeczy. Jak to kupcy.

Tożsamości ostatniego domyślił się bezbłędnie zanim ten się przedstawił.
- Nazywam się Dirk von Guze - wskazał dłonią jednego z swoich sług. Ten podszedł do Fyodora i przekazał mu list
- To pismo polecające mnie napisane przez Wielkiego Mistrza Zakonu Szpitalników Najświętszej Maryi Panny domu niemieckiego. Bardzo cenię sobie współpracę z kościołem.

Von Guze był wysokim i postawnym mężczyzną w sile wieku. Miał idealnie gładko ogoloną twarz. Przenikliwe spojrzenie w którym odbijało się światło świec rozstawionych w pomieszcze iu mierzyły inkwizytora.

- Jestem w kontakcie z księciem Siemowitem. Z radością niesie pomoc waszej instytucji, ale pewnie domyślacie się bracie, że będzie oczekiwać pomocy w zbliżającym się konflikcie. W tymże kontekście moja propozycja zdaje się dużo korzystniejsza. Chodzi o ustanowienie szlaku handlowego między Rusią a Wenecją. Stąd obecność Johanesa. Jest jednak pewna kwestia, która utrudnia nam ów plan. Stąd moja obecność tutaj. Otóż lokalny biskup Gunter nie jest nam przychylny. A jak wiem ma on wielki wpływ na księcia. Chciałbym prosić was Inkwizytorze o wstawiennictwo w mej sprawie.

Fyodor obserwował z uwagą bladego mężczyznę. Był pewien, że ma do czynienia z wampirem. Jednak był sam z Dominikaninem, przeciw czterem zabójcom, mężowi inkwizytorki i wampirowi.

I wtedy, jakby w odpowiedzi na modlitwy Teodozjanina uchyliły się drzwi oratorium i z szelestem kolczugi wkuśtykał do środka Walter.

Zmierzył nieufnie Fyodora, a później potoczył spojrzeniem po zebranych. W końcu postawił młot z trzaskiem na kamiennej posadzce.
- W czym inkwizycja może pomóc szanownym panom?

Dom Dominikanek.

Trudno było uznać duży dom za namiastkę klasztoru. Dominikanki od niedawna zamieszkiwały w Płocku, toteż nie doczekawszy się własnego klasztoru zaadoptowały duży dom, który podobno należał do Joanny.

Dom posiadał kilka sypialni i kilka innych pomieszczeń, które zostały przekształcone małą kaplicę. Jedno z pomieszczeń było umywalnią. Anna miała wreszcie możliwość wzięcia kąpieli. To bardzo wiele znaczyło po trudach ostatnich dni. Nikt jej nie pomagał, toteż samemu musiała przenosić gorącą wodę do bali, ale ten wysiłek fizyczny pozwolił jej na jeszcze większe docenienie luksusu jakim była ciepła woda. Gdy już się wygodnie rozłożyła w balii myślała o Gerge. Z jednej strony bała się o niego, bo ruszył na spotkanie z jakąś istotą wraz z Franciscą. Z drugiej strony myśl o tym, że szwęda się po nocy z inną, skądinąd atrakcyjną kobietą kłuła ją gdzieś w czaszce. Odpędziła jednak od siebie te myśli. Choć szybko pożałowała. Wrócił wspomnienie Mściwoja i Piotra. Piotra zabili jej towarzysze. Mściwoj zginął, dlatego, że postanowili opuścić miasteczko. Mieli czynić dobro, tymczasem coraz więcej zła działo się za ich sprawą. Zanurzyła się głęboko we wodzie wystawiając nogi za balę. Musiała umyć twarz i włosy. Tak sobie mówiła chcąc powstrzymać łzy. W końcu się wynurzyła.

- Proszę nie odwracaj się - usłyszała niski męski głos gdzieś za sobą. Jej serce zabiło mocno, niemal wyskakując z piersi. Była sama. Bezbronna i naga, siedząca w bali z ciepłą wodą. A za nią stał jakiś mężczyzna. Mężczyzna, który wszedł do środka niepostrzeżenie. Wtedy gdy się zanurzyła? Musiał. W końcu drzwi są na wprost niej, a w oknach wstawiono stalowe kraty.
- Przybyłem porozmawiać o bestiach z lasu. Zdajecie się skołowani, zaczynacie szukać zagrożenia tam, gdzie go nie ma. Winniście szukać siły w Panu. Nie możecie dopuścić do tego, że zaczniecie stawać przeciw sobie.
Krok do przodu. Usłyszała go. Mężczyzna się zbliżył, a ona odruchowo wsunęła się głębiej pod wodę zasłaniając swoje ciało.
- Płock jest w dobrych rękach. Pan sprawuje nad nim opiekę. Ale Zły atakuje z każdej strony. Zdaje się zbierać siły do ostatecznego natarcia. Teraz jest zbyt silny, żebyście mogli stawić mu czoło, ale możecie odcinać go stopniowo od jego wsparcia.
Głos był już niecałe dwa metry za nią. Stał tam. Pewnie widział ją całą. I wtedy przyszła nieprzebrana złość.
“Dlaczego Gerge musiał iść z Franciscą?!”
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 05-07-2018, 10:43   #273
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Dom Dominikanek.

Anna zanurzyła się w balii aż pod podbródek i spróbowała osłonić myjką na tyle na ile to było możliwe.
- Co… czemu… - Zakonnica czuła jak jej głos drży. Dlaczego to musiało się dziać akurat teraz?! Nawet nie wiedziała czy powinna krzyknąć. Co jeśli narazi inne kobiety? - To kobiecy zakon i pokój kąpielowy, który jest zajęty. - Odezwała się cicho starając się zapanować nad swoim głosem. - Nie powinno Pana tu być.
- Zależało mi na czasie. Nasz wróg nie próżnuje. A ty ponoć jesteś sercem inkwizycji. Ponoć przewodzisz tym ludziom.
Znów słyszała kroki. Jednak dziwne. Jakby buty tego mężczyzny były niezwykle ciężkie, alebo wykonane z czegoś nietypowego.
- Racz wybaczyć, jeśli krępuje cię ma obecność. Wiedz, żem obojętny na kobiece wdzięki - głos mężczyzny odbijał się od ściany. Odwrócił się do niej plecami?
- Cz… czemu uważasz, że cię… - Anna przycisnęła kolana do piersi. Bała się, czuła jak policzki płoną ze wstydu. - .. jesteś faunem, prawda? Zabiłeś tamtego szczura… czemu? A czyje wdzięki… kim według ciebie jest wróg. - Zakonnica czuła jak jej myśli się plączą.
- Faunem? - nuta zdziwienia zabrzmiała w jego głosie.
- Na Boga, nie - ponownie odwrócił się w jej stronę, bo dźwięk niósł się echem po małym pomieszczeniu.
- Wróg jest czymś, co powinno być wypalone ogniem wiary. Wieki temu tutejsze ludy miały go za boga. Jednak prawdziwy Bóg jest jeden, a fałszywe bóstwa upadną. Tak i on upadł. Jednak teraz powstał. Wylazł ze swej nory i próbuje zatruć życie wiernym sługom bożym takim jak tobie, czy mnie.
- Więc kim jesteś i czemu chcesz nam pomóc?
- Anne kusiło by się obrócić i spojrzeć na swego gościa tylko… tylko wtedy będzie mógł ją zobaczyć. - Kim jest ten, który powstał? - Zasłoniła piersi myjką i spojrzała ponad ramieniem, na swego rozmówcę.

Pod ścianą stał mężczyzna w zaciągniętym na głowę kapturze. Jego strój był brązowoszary i obszarpany. Nie miał spodni ani butów. Jego nogi porastało gęste futro, a to czego odgłos w pierwszej chwili brała za buty było faktycznie kopytami.
- Chcę wam pomóc, bo my gorliwi chrześcijanie winniśmy trzymać się razem.
W ciemności nie widziała jego twarzy. Jednak odnosiła wrażenie, że wbrew temu co mówił nie był obojętny na jej wdzięki. Mówił też, że nie jest Faunem…
- Miałaś się nie odwracać! - syknął niemal na młodą zakonnicę.
- Nie mówiłeś, że mam się nie obracać. - Anna speszyła się, ale szybko przeniosła wzrok z powrotem na ścianę. Czuła się nieswojo. Jej ciało mimo, iż mężczyzna nie był ludzką istotą było dziwnie rozgrzane. Westchnęła ciężko. - To… nietypowe, że jesteś gorliwym chrześcijaninem.... - Brakowało jej krzyża na piersi… brakowało habitu. Skuliła się mocniej. - Kim jest ten kogo, tutejsze ludy miały za boga?
Zdjął z trudem kaptur i zrobił kilka kroków w jej stronę. W świetle świec wyraźnie było widać dwa rogi sterczące z bujnej czupryny. Twarz mężczyzny również była gęsto zarośnięta i przechodziła w brodę podobną do koziej. Jego oczy były żółte, albo podobne do żółtego. Ciężko było to rozpoznać w ciemności.
- Gdy Pan wypędził Kaina z raju przeklął go. Kain miał żyć wiecznie i przenosić na swe dzieci plugawą klątwę. Jego dzieci… one również były przeklęte. Na różne sposoby. Jednak nie przyjęli swojego krzyża z godnością. Próbowali podporządkować sobie ludzi.
Pochylił się, jakby nie mogąc wytrzymać jej wzroku. A może skierował go w dół bali, gdzie powoli znikała już piana z kąpieli?
- Ludzie dość łatwo dochodzą do wniosku, że jeśli ktoś nie umiera to posiada boską moc. A Ten, który powstał ze swego grobowca skrzętnie to wykorzystywał.

Rogacz położył dłoń na krawędzi bali i zacisnął ją. Wyglądała normalnie. Chyba pierwsza część jego ciała, która nie przywodziłą na myśl kozła.

- Cóż nietypowego w byciu gorliwym chrześcijaninem siostro? - Podniósł głowę powoli dokładnie mierząc wzrokiem kolejne skrawki jej nagiego ciała, aż w końcu spojrzał w jej oczy.
- Czyż nie każdy z nas dźwiga swój krzyż? Mój tylko nieco bardziej widać. Jednak wierzę, że Pan ma w tym swój cel.
Anna poczuła jak rumieniec rozlewa się z policzków, na szyję i sunie w dół. Skuliła się mocniej.
- W..wysłucham ciebie.. ale czy mógłbyś nie patrzeć. - Opuściła wzrok, zauważając ubytki w mydlinie. Zrobiło się jej od tego gorąco. - Mówiłeś, że… wstał z grobu.
Odsunął się i przeszedł pod ścianę. Jego stopy były wyciągnięte, a to co brała za odwrócone kolana było chyba stawem, który u ludzi jest kostką. Stanął posłusznie odwracając się twarzą do ściany. Z trudem też naciągnął kaptur na swoje rogi. Zaczął mówić do ściany:
- Kilka wieków temu stoczył bratobójczą walkę. Przegrał. Wszyscy myśleli, że zginął.
- Kilka wieków… to wiele.
- Anna poczuła lekką ulgę wiedząc, że faun już na nią nie patrzy. - … jest wampirem?
- Czym jest kilka wieków w obliczu wiecznego życia w chwale Pana? Ale tak… można nazwać go wampirem. Choć nieporównywalnie silniejszym niż którykolwiek jakiego spotkałaś.

Anna rozejrzała się szukając swojej bielizny i pożyczonego habitu. Znajdowały się one starannie ułożone na zydlu w rogu pomieszczenia.
- Próbowałeś się z nim zmierzyć? - Nie była pewna czy zaryzykować wyjście z wody i ubranie czy zachować jakoś wypracowany status quo. Problem był w tym, że woda zaczynała styc, a wraz z tym na jej ciele pojawiały się ciarki. - Czy… czy on może dowodzić szczurom?
- Nie. Choć w końcu przyjdzie ten dzień. Być może mój ostatni, jeśli taka będzie wola Pana. Ale tak, rozkazywanie szczurom nie jest trudną sztuką. Choć wierzę, że ma bardziej wyrafinowane środki do osiągnięcia swoich celów.
- W ten sposób zabił małego chłopca… i myślę, że nie tylko jego.
- Anna spojrzała na swoje pokryte gęsią skórką ciało. Objęła mocno ramionami kolana, starając się nieco ogrzać. - Znasz jego tożsamość? Wiesz… czy nadal ma swój kult na tej ziemi?
- Nadal ma swe sługi w okolicy. Jak wszystkie stare byty wiele nosi imion. Weles. Trojan. Triglav. Trzygłów. W każdej odwiedzonej ziemi inne zyskiwał miano. Póki co do miasta nie może wejść, dlatego tak ważne jest odcięcie go od wsparcia za murami. Suchodół i Sierpc, tam dzieją się rzeczy, z którymi jest związany. Nie wiem jak, ale myślę, że może chodzić o jego sługi. Udajcie się tam czym prędzej.
- A jednak jest w mieście… zabił tu chłopca.
- Anna oparła podbródek na kolanach, starając się powstrzymać drżenie szczęki. - Skąd pewność, że nie zaatakuje pod naszą nieobecność… Skąd mam mieć pewność, że rzeczywiście chcesz nam pomóc?
- Nie ma go. Jak zauważyłaś przysłał tu szczura. Jeżeli zostaniecie tutaj, to najpewniej on zbierze tam siły na tyle duże, że nie uda nam się ich odeprzeć. Nie możesz mieć pewności, że chcę pomóc. Przecież mam rogi i kopyta, prawda? Ilu twych towarzyszy zabiłoby mnie zanim dane byłoby podzielić się z nimi wiedzą? Na szczęście Ty jesteś blisko Pana. Jak ja. Otacza cie jego miłosierdzie. Musicie sprawdzić tamte miejsca. Tu nie macie jak pomóc.


Po tych słowach postać zaczęła się powoli rozmywać. Traciła pozory ludzkiej sylwetki i przekształcała się we mgłę. Mgłę, która wypełniła całe pomieszczenia, a po chwili zaczęła wydostawać się z pomieszczenia przez szparę pod drzwiami. Anna widząc to, nie zastanawiała się zbyt długo, wyskoczyła z balii i zupełnie naga podbiegła do drzwi, wyciągając rękę. Przy tych kilku krokach prosiła Pana o wizję, by zakończyć gdy tylko jej śnieżnobiała skóra zanurzyła się w mlecznym oparze.
 

Ostatnio edytowane przez Aiko : 05-07-2018 o 11:06.
Aiko jest offline  
Stary 08-07-2018, 14:11   #274
Dział Fantasy
 
Avitto's Avatar
 
Reputacja: 1 Avitto ma wyłączoną reputację
Obozowisko w drodze do Broku

- Zachowajcie spokój, mężowie - Bogumysł powiedział podniesionym głosem szybko kierując się w stronę uwięzionych w piasku braci. Gdy się zatrzymał obrócił się w kierunki Nadii i szeroko rozłożył ręce w pokojowym geście.
- Przybyliśmy na prośbę tutejszego kościoła. Wiele źródeł zła wykryliśmy w trakcie naszego krótkiego pobytu. W tej chwili sługi boże ruszyły do swoich zadań do koła Płocka. Walczymy z tym nienazwanym złym, bowiem tutejsi przestali sobie z nim radzić. Pochodzimy wszyscy z daleka i przychodzimy z pomocą.
Spokojnym ruchem sięgnął po opartą o bagaże włócznię i podał ją od strony toku Pawłowi by wspomóc go w wysiłku.
- Ty zaś wkraczasz do naszego obozu z wilkami, którymi kierujesz niby władyka ludem. W sercach naszych wzbudzasz wrogość i wątpliwości. Nie otrzymasz pomocy w ten sposób. Choć gorące serca tej trójki kazały im bronić się przed innowiercą nalegam, byś teraz odeszła jeśli faktycznie zależy ci na uśmierceniu kolejnego potwora.
Kobieta warknęła niemal.
- Nie będzie więc zgody między nami. Niech twoi pobratymcy nie wchodzą nam w drogę.
Rudowłosa odwróciła się i ruszyła w stronę traktu jakim przywędrowała. Wilk rozejrzał się wkoło, po czym potruchtał za swą panią.
Jeden z rycerzy podszedł jeszcze do kapłana dzierżąc włócznię. Wskazał jedynie delikatnym ruchem głowy, że nadal może przyszpilić wiedźmę. Inkwizytor wstrzymał go dłonią. Czarownica zniknęła z pola widzenia, a zapadający się w głąb ziemi rycerze wyciągnięci. Bogumysł zdecydował się jeszcze raz przemówić.
- Szlachetni panowie. Oczekuję, że to ostatni raz gdy ruszyliście na potencjalnego wroga bez rozkazu.
Popatrzyli po sobie zdziwieni. Nieszyjka rzekł: - Przecież to była czarownica! Winniśmy ją spalić na stosie.
Czarnowski wychodząc przed Nieszyjkę szturchnął go i powiedział do Bogumysła:
- Tak, przewielebny. To się nie powtórzy.
Inkwizytor skwitował to kiwnięciem głową by podjąć wątek po krótkiej pauzie.
- Chodzi po tej ziemi wiele rodzajów czarownic i czarowników, dlatego tak stąd daleko do Ziemi Świętej. Ta konkretna nie miała problemu zatrzymać w miejscu trzech uzbrojonych mężczyzn, uczyniła to ledwo stuknięciem kostura! Kto kiep, niech biegnie i spróbuje ją zabić. Powiadam wam jednak możni, że byłoby to nic więcej jak marnotrawienie darów Ducha Świętego jakimi są siła, waleczność i pobożna odwaga w waszych duszach umieszczone na chwałę waszą i waszych rodów. Nie godzi się porywać niczym ten chłop z motyką na słońce, to zwykła buta.
- Teraz módlmy się, a potem poczynimy plany na wypadek, gdyby czarownica i jej sfora pojawili się ponownie. Ojcze nasz, któryś...


Po modlitwie Klaus von Hochburg zbliżył się do Bogumysła. Rozejrzał się na ile inni ich obserwują i gdy zauważył, że wrócili do swoich zajęć cicho zaczął:
- Cóż jest naszym wrogiem, skoro kobieta mogąca trzech mężów powalić przychodzi po pomoc w walce z nim? Czy jesteśmy gotowi stawić mu czoła?
- Jeszcze nie wiem. Zwróciłem natomiast uwagę jak wspomniała, że zesłała wizję na którąś z obecnych tu na prośbę wielebnego Weismutha sióstr. Oraz, że ta osoba nie żyje. Być może w walce wspomoże nas rozwikłanie tajemnicy jej śmierci? Koniecznie musimy dotrzeć do Broku i rozmówić się z uczonym Eberhartem, wtedy podejmiemy decyzję o wyruszeniu na poszukiwania. Najważniejsze to przetrwać noc, utrzymać dyscyplinę i dystans do wilków. Nie możemy ufać tej wiedźmie, ale jeśli akurat nie kłamała kundle nie zaatakują same.

Von Hochburg patrzył z uwagą. Po czym dodał:
- Mam nadzieję, że nic się nie stało tej niewidomej dziewczynie która przybyła z Witoldem na dwór Siemowita. Co do wilków, to prześpijcie się. Ja rozdzielę warty.
- Nie dziwne zaś, że przychodzi właśnie do nas. - kontynuował Bogumysł - Jej świat już się kończy, zawęża i kurczy z każdym dniem, w którym miejscowa ludność podąża do świątyń by wielbić Jedynego Boga. Siła sług Kościoła rośnie wraz z liczbą wiernych, jej ludzi jest zaś coraz mniej. Taki właśnie los przygotował dla niewiernych nasz Pan.
Krzyżak przytaknął, choć po jego minie było widać, że nawet, jeśli wiara rośnie w siłę, to on sam nadal nie potrafi tworzyć ruchomych piasków.

Bogumysł został zbudzony przed świtem. Razem z krzyżakiem objęli ostatnią wartę.
- W nocy nie spałem zbyt dobrze - zwierzył się inkwizytor.
- Bóg uczynił nas niedoskonałymi i całe żywoty cierpimy by choć zbliżyć się do jego ideału. A skoro poprzysiągłem ludowi bożemu opiekę ode złego, by mógł wzrastać w wierze i cieszyć się owocami swej pracy nie będę paktował z pogańską czarownicą. Choćby jej mądrość była użyteczna do pokonania większego zła to dużo ważniejszy w oczach boga jest nie osiągnięty cel ale droga do niego i godne zachowanie w jej trakcie.

Na porannej odprawie Bogumysł poinformował oddział, że od tej pory zaostrzeniu ulegają środki ostrożności i zaczynają racjonować żywność w celu jej lepszego pilnowania.
- Wjeżdżamy na teren, który terroryzują wilki czarownicy. Kluczowe jest, byśmy byli w pełni sił ale i nie utracili zapasów zbyt szybko.
 

Ostatnio edytowane przez Avitto : 08-07-2018 o 14:29.
Avitto jest offline  
Stary 17-07-2018, 01:02   #275
 
druidh's Avatar
 
Reputacja: 1 druidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputację
Francisca wyglądająca tym razem jak biedna służka jakiejś niezamożnej pani spojrzała na tę dziwną istotę. Nienaturalne istoty najwyraźniej też miały płeć, a ten tutaj był stuprocentowym tępym mężczyzną. Nadmiernie zadufanym w sobie i myślącym, że wszystko można rozwiązać zabijając tego lub tamtego. Uśmiechnęła się pokornie i z zakłopotaniem, jednocześnie zwiększyła czujność. Skoro jest ktoś potężniejszy, może go śledzi?
- Panie, jakże to... - spuściła wzrok - Nie udało się mi poprosić o pomoc Piotra - westchnęła.
Ostatecznie rozglądnęła się po sali i dodała.
- Staramy się niczego nie wykluczać. Jesteśmy Inkwizycją i służymy Panu, ale musimy patrzeć szerzej na to co dzieje się tutaj. Jest wiele spraw, wiele sił rozmaitych… Jednak rozmawiałam z biskupem. Niewiele wiemy na razie na jego temat. Tak, jak nie uważam, że każdy kto nie jest z Kościołem jest wrogiem tego świata, tak nie chcę osądzać kogoś o kim wiem mało.
- A nie wydało się wam podejrzane, że ledwie przybyliście, to wysłała was dwa dni drogi od Płocka?
- na twarzy mężczyzny pojawił się chytry uśmiech.
Francisca pokiwała głową.
- Wszystko wydaje mi się podejrzane - i zatrzymała wzrok na Ptaszniku na dłużej - ale na naszej wizycie w Mogilnie biskup mógł tylko zyskać, gdyby ktoś bardzo nie postarał się, żeby było inaczej. Nie mógł przewidzieć kto i kiedy pojedzie. Dlaczego, akurat dwa dni? - uznała, że jej też się coś w tej rozmowie należy.
- Słusznie. Ci nieufni żyją dłużej. Dlaczego dwa dni? Bo to dalej niż jeden dzień. Gunter chce was wyrzucić z Płocka, bo knuje tutaj. Służy pewnej złej istocie. Istocie która zagraża potulnym owieczkom. Takim jak ty. Czy jak Piotr z Mogilna.
Ptasznik splótł ręce przed sobą na stoliku.
Wenecjanka spojrzała na splecione ręce, potem na twarz Ptasznika, a potem jeszcze raz na ręce. Westchnęła.
- Biskup? - zniżyła głos do szeptu - Złej istocie? Dlaczego to robisz? Jesteś potężny. Byłeś tu zanim przybyli chrześcijanie i może być, że chrześcijanie odejdą, a ty dalej tu będziesz. Nie stoisz po naszej stronie. Nie jesteś też naszym wrogiem, ale przychodzisz do mnie i chcesz odebrania władzy biskupowi… słucham i patrzę, niczego nie wykluczam, nikogo nie oceniam po wyglądzie i pozorach, ale… ale to za mało. Musimy wiedzieć, z czym przychodzi nam się mierzyć i kto stoi po której stronie. Co robi biskup, gdy nie patrzą na niego ludzie, których powołał do bożej służby w Płocku?
- Biskup wszedł w konszachty z diabłem. Przychodzi do niego nocą, pod postacią gęstej mgły. Wygląda jak w waszych pismach. Rogi. Kopyta. Nie wiem, czy to za sprawą tego demona Gunter stał się tak chciwy i żądny władzy. Czy może to jego chciwość i żądza przywiodły ku niemu demona z piekieł. A ja? Cóż, mam swoje powody, żeby żywić awersję do jego osoby. Nie lubię Niemców.

Odchylił się a krzesło na którym siedział zaskrzypiało.
- Germanów? - wenecjanka przez chwilę wyglądała na zaskoczoną - Ale… - uniosła ręce i spojrzała w oczy Ptasznikowi - Tak. Nie moja to sprawa… ale diabeł już tak. Przychodzi co drugi dzień? Tylko jak inkwizycja nie jest w pobliżu? - zaczynała wyglądać jakby szeptała bardziej do siebie - Dlaczego więc wezwał nas tutaj? Jeśli to prawda ściągnął sobie na głowę problem - przerwała - Co jeszcze możesz nam powiedzieć? I jak możemy sobie pomóc.
Francisca uznała, że nie bardzo wierzy Ptasznikowi, ale na razie nie miało to większego znaczenia. Mówił z przekonaniem i rzeczy, które wymagały sprawdzenia. Co zrobić z tą wiedzą ustalą potem.
- Niemców, tak. Bo nie-mówią po naszemu. Są niemi… więc to niemce. Jak chcesz ich sobie germanić, twoja to rzecz. A diabeł przychodzi w nocy. Nie co drugi dzień. Zerknijcie co biskup robi po nocach, sami się dowiecie. Nie wiem któż jeszcze w jego mocy, ale z pewnością ujawni się, gdy publicznie napiętnujecie grzech obcowania z diabłem u biskupa.
Wenecjanka spojrzała uważniej na Ptasznika. ‘Nie mówią po naszemu?’ Cóż to za dziwaczna kreatura? Fakt, przybyła przecież z ziemi włoskiej do Polski, albo raczej do jakiegoś konglomeratu księstw o niesprecyzowanej naturze. Nie rozumiała dlaczego banda pastuchów i żniwiarzy miałaby być w czymś lepsza od podwładnych Świętego Cesarza, ale w niczym jej to nie przeszkadzało.
- Rozumiem. Tak, tak - pokiwała głową - wszystko trzeba sprawdzić. Ktoś jeszcze w otoczeniu biskupa może być pod władzą tego demona? Myślisz, że się ujawni, jeśli wiedza o czynach biskupa stanie się publiczna? Chyba raczej powinien zniknąć w cieniu.
- Chyba, że będzie chcieć przystąpić do ataku. Demon ma tu na ziemi cielesną postać. Jak to demony. Rogi, kopyta. Można go zabić ścinając mu głowę. Nie ruszajcie się z Płocka. To tutaj demon umacnia swą władzę. Może teraz ty odpowiesz mi na kilka pytań? Kto i w jaki sposób zabił Piotra?

Ptasznik nerwowo się rozejrzał po pomieszczeniu.
- Podjęliśmy decyzję o porozmawianiu z Piotrem, kiedy się obudzi. Wspólnie, żeby ocenić sytuację. Jestem przekonana, że Piotr był... nie był nikim groźnym. Rolą Inkwizycji nie jest unicestwianie wszystkiego, co nie służy Kościołowi... Niedługo potem, gdy czekaliśmy aż Piotr się obudzi, cyganka, która była z nami, bez wiedzy pozostałych rozprawiła się z Piotrem. Nikt się tego nie spodziewał - westchnęła - to był błąd ufać ludziom w tak ważnej sprawie. Albo za nic miała nasze i swoje słowa, albo istoty pokroju Piotra traktowała bezwzględnie jak wrogów.
- Najważniejsze to nie ufać byle komu. Mam nadzieję, że rozprawiliście się z nią jak należało.

Francesca spojrzała w oczy Ptasznikowi.
- Nie żyje. Nieszczęśliwy zbieg okoliczności - wzruszyła ramionami.
- Ja bardzo nie lubię, jak to zawodzi moje zaufanie. To jest zawsze takie rozczarowujące. Niemniej to wielka strata. Każda istota, która nie jest wrogiem tego świata zasługuje na to by na nim mieszkać.
- Czujesz się związany z ludźmi stąd?
- Poniekąd
- odpowiedział powoli. - Z całą pewnością bardziej niż szlachetna inkwizycja. Cóż, z mojej strony to już wszystko. Pamiętajcie, wasz wróg jest w mieście, nie na prowincji!
W końcu Ptasznik wstał z miejsca. Kątem oka Francisca dojrzała pełen napięcia ruch Gergego i posłała mu uspokajające spojrzenie. Czas wracać.
- Panie - szepnęła do zbierającego się do wyjścia mężczyzny - Czy można dać Ci znać jeśli będę potrzebowała Twojej pomocy? I… i czy możemy tu szukać jeszcze jakiegoś sojusznika w naszej sprawie?
- Jutro o tej porze przemówię do ciebie na skrzydłach wiatru. Jak ostatnio. Gdy tak mówię słyszy mnie tylko ta osoba do której przemawiam. Jutro powiesz mi gdzie możemy się spotkać, a ja przygotuję coś, co pozwoli ci się ze mną skontaktować. W międzyczasie zbadajcie sprawę biskupa.

Odwrócił się i ruszył do wyjścia. Cóż, może i latał… ale wychowania nie miał za grosz.
 
__________________
by dru'
druidh jest offline  
Stary 17-07-2018, 22:36   #276
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Grupa Brok dom Olchy.

Eberhard obserwował Olchę.
- Opatrz ją szybko i dokładnie. Złe wizje naszły ją w twoim domu. - była to lekka sugestia by Olcha nie próbowała żadnych sztuczek. Wskazał Huginowi dyskretnie głową by baczył na Olchę. Nie zamierzał zaczynać poważnej rozmowy dopóki zakonnica krwawi.
Olcha ruszyła do wyjścia, jednak zatrzymał ją Witold.
- Dokąd? Miałaś ją opatrzyć.
- Czym? Tym? - uniosła do oczu inkwizytora mokrą szmatę, która posłużyła za okład.
- Tam mam wygotowaną tkaninę. Przyda się na bandaże.
Witold kiwnął głową i puścił zielarkę. Zostali sami. Klara mogła spokojnie podzielić się tym co widziała, bez obawy, że dotrze to do uszu dziewczyny. Choć nadal miała problem ze złapaniem, oddechu. Bólu w nogach praktycznie nie czuła. Był już jej częścią.
Eberhard wymownie spojrzał na Hugina.
- Idź z nią. Patrz jej na ręce. - wiedział, że skoro Hugin znalazł wśród słoiczków te wyróżniające się to i poradzi sobie z obserwacją czy Olcha coś knuje. Mnich skłonił się i ruszył za zielarką, zaś Eberhard zwrócił się do żołnierzy. - Bożydarze zacznij tropić weź ze sobą Kazimierza. Ustal ile tych wilków mogło być i jaki kierunek ich zniknięcia. Nie idź za daleko. Tylko takie podstawowe informacje. Skończymy sprawę z Olchą i zadecyduje co dalej.
Rycerze tak chętnie ruszyli do wykonywania polecenia, że niemal zderzyli się ramionami przechodząc przez drzwi wyjściowe do ostwa. W ten sposób Czerwony Brat pozbył się wszystkich osób z pomieszczenia. Oprócz Klary i Witolda. Czekał aż siostra się odezwie.
Dla Klary świat w tej chwili był jakby za taflą wody. Dźwięki docierały do niej z lekkim opóźnieniem, krwawiące stopy pulsowały bólem, który był tak bardzo jej częścią, że czasem nawet nie zorientowała się kiedy przychodził.
- Nie… nie trz.. - próbowała powiedzieć, ale zaschło jej w gardle i przez chwilę nie mogła wydusić z siebie słowa. Wizja była… nie chciała jej oglądać, nie chciała tego wiedzieć. Smutek zagościł na twarzy młodej zakonnicy, kiedy na ślepo, dłonią próbowała wymacać kubek z naparem. Witold jak zwykle orientując się czego życzy sobie Klara wsunął w jej dłonie kubek z parującym napitkiem. Siostra napiła się, wilżąć gardło.
-To dobra kobieta, która wymaga naszego współczucia i która w życiu przeszła wiele - powiedziała po polsku, zupełnie zapominając, że Eberhard nie posługuje się jej rodzimym językiem.
- Nie jestem kimś, kto powinien opowiadać jej historię, ale wizja nie pokazała mi nic, co powiedziałoby, że Olcha jest wiedźmą. - zwróciła się do Witolda, dalej w polskiej mowie.
Witold pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Skoro nie jest czarownicą, to musimy pomyśleć o tym jak ochronić ją przed samosądem - odpowiedział Klarze, po czym powiedział Czerwonemu bratu już po łacinie:
- Wizja Klary wskazuje, że Olcha nie jest czarownicą. Co z tym zrobimy Mistrzu?
- Siostra jest szlachetna. - Eberhard westchnął. To był dla niego ciężki przypadek. Klara notorycznie nie mówiła całej prawdy albo kłamała. Jednocześnie wiedział, że jest dobrą chrześcijanką. Chciała chroni kobietę… Morderczyni - zabójstwo najcięższy z grzechów. Spodziewał się, że Olcha zabiła męża trucizną. Ten jednak najpewniej znęcał się nad nią. Sądząc po krwawieniu Klary był okrutnikiem. Inaczej wizja nie miałaby aż takich skutków ubocznych. Ciężki przypadek w ocenie. Wyraźnie wyczytał w umyśle Olchy, że zabiła męża.
- czegoś nam jednak nie mówi. Mam rację? Czegoś co powinniśmy wiedzieć. Wizja była zbyt gwałtowna. - Eberhard nie czytał myśli Klary, więc nie miał pewności czy miał rację. Umysł Olchy wskazał mu jedynie prosty fakt ...zabiła. Bez podania przyczyny. Jego moc posiadała ograniczenia. Klara chciała decydować za niego przemilczeniem faktów. Miała do tego prawo? Olcha zabiła to wciąż zbrodnia. Okoliczności mogą złagodzić karę. Czy mogą ją odpuścić? Czy on ma do tego prawo? Wydawało mu się, że nie. Pokuta, pokuta powinna być odpowiednia. Taka która ocali jej życie. Nie mogła tu zostać.
- Mistrzu, skoro we wiosce nie ma czarownicy, to co dalej? - zapytał Witold.
- Zastanowimy się jak siostra Klara odpowie na moje pytanie. - Eberhard był cierpliwy i czekał na odpowiedź Klary.
- Nie sądziłam, że zna się Mistrz na wizjach, nie sądziłam również, że wie mistrz jak je przechodzę. Lekką ręką oceniasz ludzi Mistrzu i to co przeżywają. Moje wizje kosztują wiele, zawsze. - odpowiedziała czując ciepłą krew rozlewającą się pod jej stopami. Przynajmniej tym razem rany na dłoniach się nie otworzyły.
- Przybyliśmy tu osądzić, czy Olcha jest czarownicą, otóż nie jest nią, taką wizję zesłał na mnie Pan.
Eberhard uśmiechał się jak do dziecka... Które ukradło coś z szafki rodziców. Trzyma to w rękach i twierdzi, że znalazło. Pokręcił głową był Klarą zawiedziony. Bardzo zawiedziony.
- Musi się zatem siostra wiele nauczyć. Na wizjach się znam. By dostrzec jak je siostra przechodzi wystarczy spojrzeć choćby teraz. Co do powód naszego przybycia. Ocenimy to co ja uznam, że jest do osądzenia. Taka jest moja rola. Została mi siostra przydzielona jako powiedzmy podopieczna. By siostry talenty wspomagały naszą grupę której przewodzę. Zadziwia mnie brak pomocy z siostry strony. Kiedyś to może kosztować krzywdę niewinnych. - na chwile zamilkł. Jakby coś rozważał.
- Witoldzie to czego nam Klara nie mówi. To fakt, że Olcha jest trucicielką i morderczynią. Zabiła męża trucizną. Zabójstwo jest natomiast ciężkim grzechem. Jako prawi chrześcijanie powinniśmy ją aresztować i oddać pod sąd w Płocku.
- Mistrzu, a skąd ta pewność? Czyż nie powiedziała nam, że posiada trucizny? Czyż nie rzekła, że robi z nich lekarstwa? Gdyby była trucicielką, to nie byłoby w jej interesie zataić tej informacji przed nami? - wtrącił Witold, przesuwając się nieco przed klarę. Ten młodzik w oczach Eberharda chciał uchodzić za tarczę, która chroniła Klarę, przed zagrożeniami świata.
- Mam pewność. Siostra Klara użyła swoich darów by sprawdzić Olchę a ja swoich. Zielarkę zdradziły jej grzechy. - Eberhard wydawał się znudzony rozmową.
- Czy zatem przygotować dla niej jakiś areszt? Jutro możemy wracać do Płocka. Zabierzemy trucicielkę ze sobą. Straci dom i dobytek, bo nie wierzę, żeby dobrzy sąsiedzi zostawili tu kamień na kamieniu. A w Płocku oddamy ją książęcemu wymiarowi sprawiedliwości. I naszym dowodem będą wizje Klary, oraz przeświadczenie o jej grzechach. Słusznie. Słusznie - kiwał głową Witold.
Gdy Olcha wróciła z czystymi tkaninami, Witold delikatnie dał jej do zrozumienia, że nie będzie ona dotykać zakonnicy. Przejął bandaże i klęknął na jedno kolano przed młodą dziewczyną. Ujął jej drobne stopy w swoje silne dłonie i zaczął z niezwykłą delikatnością owijać rany. Na moment Eberhard stracił go z oczu, gdyż zasłaniał go stół.
Klara była… zła. Eberhard był dumny, butny i myślał, że wszystko rozumie. Chciała zabrać głos, chciała się sprzeciwić i powiedzieć, że ona nie używa żadnych darów, to ona jest narzędziem Pana i nie ma kontroli nad tym co widzi i co sprawdza, ale po ostatnich słowach Witolda rozchylone wargi zakonnicy zamknęły się nim uleciał z nich choćby słaby dźwięk. Siostra pokiwała głową, składając dłonie na kolanach w skromnym geście. Klara nie wydała też dźwięku, kiedy Witold opatrywał jej rany, choć te piekły i bolały. To była cena za dar jakimi obdarował ją pan, znosiła to z pokorą. Spuściła głowę i miast rzec coś, zaczęła się modlić.
Eberhard wstał od stołu. Tak by widzieć wszystkich w tym opatrującego rany Witolda. Nikomu nie ufał. Nie dał mu zatem czasu na działanie. Widać na jego twarzy było irytację. Wskazał Oldze krzesło i zaczął mówić.
- Dam ci szansę Olcho. Bądź z nami w końcu szczera. Okaże zrozumienie tylko wtedy. Ślady wilków są świeże tuż przed twoim domem. Gdybyś je odpędzała nie doszłyby tak blisko. Po co tu przyszły? Czym lub kim one są? Szczerość Olcho szczerość. - po czym nalegał na dokładne tłumaczenie.
Witold najpierw skończył opatrywanie Klary. Nie tylko zakonnica ale i Eberhard odnieśli wrażenie, że przykładał się do tego za bardzo. Jakby grając na czas. Owszem, manifestował swą uległość wobec Mistrza, jednak nie wykazywał ani krzty chęci w wykonywaniu jego rozkazów z entuzjazmem.
Powtórzył dokładnie słowa Eberharda i czekał na odpowiedź. Olcha wyrzuciła z siebie kilka szybkich zdań. Zaczynały puszczać jej nerwy w związku z ciągłymi oskarżeniami, co wszyscy zaczynali wyczuwać. Witold zaś spokojnie tłumaczył zdanie po zdaniu.
- Doszłyby. Są głodne. Szukają jedzenia. Brak jedzenia przekłada się na brak rozsądku. Moją jedyną tajemnicą jest to, że futro owiec nacieram papryką i czosnkiem. Ostre zapachy odstraszają wilki.
W tym momencie do Klary dotarło, że to właśnie te zapachy czuła jeszcze na zewnątrz budynku. Ale były tak ostre i otępiające, że nie była w stanie wyłowić pojedynczych składników.
- Papryka i czosnek… - wyrwało się Klarze pod nosem kiedy pokiwała głową. Uśmiechnęła się nawet delikatnie obracając głowę w kierunku Olchy. W głowie wciąż miała obraz pięknej kobiety opatrującej wyłamane palce.
- Olcho - zwróciła się do niej - Mistrz chce wiedzieć co gryzie twe sumienie, wilcy, nie wilcy, czy może wilki w ludzkich skórach. - mówiła po polsku, spokojnie, z ciepłem w głosie, by pokazać kobiecie, że nie wszyscy są tu do niej uprzedzeni.
Eberhard miał już coś powiedzieć. Gdy jednak Klara przemówiła pojednawczym tonem i wykazała pierwszy raz wolę współpracy zamilkł. Czekał co powie Olcha.
- Wszyscy w tej wiosce są za jedno. Jak trza pomocy, to przyjdą i uproszą. Tedy są mili. A jak tylko dostaną naparu z ruty to odejdą obgadywać mni między swemi. Podli. Nieczuli na krzywdę innych - mówiła ze złością, wzrok wlepiając w stół.
Eberhard czekał aż Klara pociągnie rozmowę dalej. Na razie nie usłyszał niczego co choć trochę złagodziło by winę Olchy w sprawie męża.
- Kobiety, które nie są swemi, które wiedzą to i owo zawsze postrach wzbudzają Olcho - stwierdziła, jak ktoś kto wie coś na ten temat
-Kiedy to pomocy Ci nie udzielili? - rozmowa w polskiej mowie była prostsza dla Olchy, a Klarze również miło było mówić w rodzimym język.
- Gdy matula zmarła. Zostalim sami z mężem - Olcha zagryzła zęby. Klara uderzyła w delikatną strunę. Rozmowa schodziła na grząski grunt. Być może od kolejnego zdania inkwizytorów zależało jakiekolwiek wyznanie winy kobiety. Witold nie przetłumaczył wypowiedzi Olchy. Jakby pod skórą czuł, że Eberhard może wszystko zepsuć. Klara przytaknęła powoli niewidomymi oczyma patrząc w kierunku skąd dochodził ją głos Olchy.
- Mężowie, bez mateczki w domu porywczymi bywają - powiedziała cicho, spokojnie - W rodzinnych stronach moich, był taki dom, gdzie mateczki zabrakło i córa młoda z młodym mężem została sama. Niech Pan w opiece ma tą kobietę i niech Święci Aniołowie czuwają nad nią by więcej szkoda jej się nie przydarzyła. - dłonie same złożyły się do modlitwy
- Czy.. czy Ty też wtedy pomocy potrzebowałaś?
Przełknęła ślinę. Nic nie odpowiedziała, a Klara mogła się jedynie domyślać, że dziewczyna pokiwała głową potwierdzająco.
- Może… może chciałbyś ze mną o tym porozmawiać? Bez męskich uszu? - zapytała łagodnie, domyślając się, że obecność mężczyzn na pewno nie pomaga w całej sytuacji.
Olcha nie była głupią dziewczyną. Więcej… jak na wiejskie standardy była bardzo inteligentna. Spojrzała na Eberharda, który przysłuchiwał się choć ponoć nie znał języka. Wiedziała, że to w jego decyzji leżały jej losy.
- Klara chce z nią porozmawiać w cztery oczy - powiedział po łacinie witold do Eberharda.
Eberhard natomiast był ciekaw jak sytuacja się rozwinie. Niechętnie skazałby Olchę na śmierć. To bowiem czekałoby ją gdyby ujawniono prawdę. Póki co jednak nie potrafił wskazać sam przed sobą niczego co mogłoby złagodzić sprawę. Chciał natomiast skierować ją na drogę pokuty i miłosierdzia.
- Oczywiście. - Eberhard zgodził się bez oporu. Na zewnątrz będzie miał chwilę by zebrać myśli. Witold i Hugin zostaną natychmiast skierowani do sprawdzenia tropu wilków. Polegał na ich opinii bardziej niż na książęcych żołnierzach.
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 17-07-2018 o 22:41.
Icarius jest offline  
Stary 17-07-2018, 23:13   #277
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Strój zielarki zaszeleścił. Dopiero gdy mężczyźni wyszli Olcha pozwoliła sobie usiąść naprzeciw Klary. Dziewczyna poczuła rozbawienie, gdy Olcha zamachała dłonią pachnącą pokrzywami przed jej twarzą. Ludzie z jakiegoś powodu myśleli, że niewidomi są też otępiali. Zakonnica bardzo dobrze czuła dłoń przed swoimi oczami.
- Nie widzę, naprawdę - uśmiechnęła się łagodnie do, jak podejrzewała, dłoni Olchy.
- Nie musisz się mnie bać, nie próbuję Cię oszukać - powiedziała by dodać otuchy kobiecie.
- Wybacz - powiedziała Olcha wyraźnie zmieszanym tonem głosu.
- Nie przejmuj się - ułożyła dłonie na swoich kolanach uprzednio wygładzając materiał habitu - To normalne, że odczuwasz strach. Byłabym zadziwona gdyś się nie bała.
- Skarzecie mnie, prawda? Ukamienujecie, albo utopicie. Komu wadzę? Zamoyskim? Jeśli ktoś pytałby mnie gdzie jest czarownica, to pewnie u nich w domu.
- Tak jak wierzę w Pana naszego Jezusa Chrystusa tak zupełnie nie wierzę w to, że jesteś czarownicą. Ale skrywasz coś głęboko, Mistrz jest pewien, że zgrzeszyłaś Olcho.. Czy zechcesz mi opowiedzieć co się wydarzyło w tych ścianach?
- Zabiłam męża. Zeszłej zimy. Ale czułam, że jeśli tego nie zrobię, to on w końcu mnie zabije. - Mówiła urywając. Zanosiła się płaczem.
- Ciiii.. Ciiiii - próbowała wymacać dłoń Olchy i ująć ją w swoje zimne palce. - Jak… jak do tego doszło?
Kobieta przycisnęła dłoń zakonnicy do twarzy. Klara poczuła jak łzy spływają po jej ranach.
- Ja… gdy on… otrułam go… szalej… cykuta… - płacz był coraz głośniejszy. Wtedy do pomieszczenia na moment wszedł Witold.
- Wybaczcie - powiedział stojąc w progu, po czym skwierczenie i zapach palonego oleju dał do zrozumienia zakonnicy, że mężczyzna przyszedł odpalić pochodnię. Pewnie na dworze znów padało. Olcha odsunęła się wystraszona obecnością inkwizytora. Nie rozluźniła się nawet po jego wyjściu.
Klara odruchowo obejrzała się czując wdzierający się do domu zapach jaśminu. Dopiero kiedy drzwi za Witoldem się zamknęły ponownie skierowała ciało w kierunku Olchy.
- Wyrządzał Ci krzwdę, mąż Twój?
Olcha siedziała w kącie pomieszczenia. Klara wyraźnie słyszała jak opadła na klepisko. Zresztą również szloch dochodził z dużo niższej wysokości.
- Wyrządził… - odpowiedziała jedynie.
Klara złapała się stołu i powoli, podtrzymując się blatu zeszła z krzesła na podłogę. Dłońmi powoli obmacywała klepisko, aż natrafiła na Olchę.
- Wierzę Ci - powiedziała cicho, siadając bokiem, tak by nie podrażniać niedawno broczących krwią stóp - Przymuszał Cię? Bił? Czy robił coś jeszcze?
Szelest dał znać Klarze, że miała rację. Po chwili olcha przypomniała sobie, że zakonnica jej nie widzi.
- Tak. Złamał mi palce. Bolą z każdym deszczem. - Poruszyła się, jakby chciała pokazać swoją dłoń niewidomej zakonnicy.
- Powiedziałaś o tym wówczas komuś? Zwróciłaś się do proboszcza, sąsiada? - podpytywała, by w razie czego zdobyć świadka okrucieństw, które zgotował jej mąż.
- Nie. Przecież byłam jego żoną. Jego własnością! - wybuchła nagle przez łzy.
Klara nie mogła zaprzeczyć. Żona była własnością męża.
- Czy on… czy… - zakonnicy ciężko bardzo osobiste pytania przechodziły przez gardło - robił tak by…. By się pojawiło dziecko czy… - odchrząknęła, bo nagle w gardle jej zaschło - robił to tak by jednak nic się nie stało?
- Robił. Ale nie chciałam, żeby był ojcem. Nie chciałam, żeby kogoś jeszcze katował. Parzyłam sobie rutę każdej pełni
- nagle jej głos opuściły emocje.
Zakonnicy wyrwało się westchięcie. Chwilę milczała, słuchając tylko szlochu Olchy.
- Będziesz musiała się przyznać do tego co Ci robił, wiem, że mężczyźni nie zrozumieją, ale może chociaż zechcą spróbować - na co Klara w głębi serca mocno liczyła, nie pokładając w tym jednak wiary.
- Tak… wiem… sąd Boży… Przywiążą mi centnarowy kamień do szyi i wrzucą do rzeki. A jeżeli wypłynę, to niechybnie pomógł mi szatan i trza mnie zabić. Zaiste męska sprawiedliwość.
Wstała i odsunęła się od zakonnicy.
- W tym się nic nie zmieni. To męski świat. My jesteśmy ich własnością, a oni będą traktować nas jak bydło czy owce.
- Sąd Boży jest dla czarownic i wiedźm, które oddały się pod władzę Szatana - wyjasniała Klara spokojnie - Ty nie jesteś wiedźmą, ja i Witold nie pozwolimy by wrzucono Cię do rzeki lub wypalono ogniem, ale Mistrz… on wie, że ciąży na sercu Ci grzech. Jeśli nie usłyszy tego co ja gotów jest wydać się w Płocku pod osąd.
- Przecież przyszliście tu, bo Zamoyscy węszą u mnie czarostwo. Albo ten chory fanatyk Sisto! Jego powinniście przesłuchiwać. To nieludzkie, żeby ksiądz tak przemawiał! Zamiast tego chcecie mnie wywieźć do Płocka. Nie. Nie opuszczę domu. To wszystko co zostało mi po matce.
Rozmowa zdawała się być rwana. Olcha skakała z tematu na temat, została przyparta do muru.
- Uspokój się kobieto, proszę - zwróciła się łagodnie acz ze stanowczością - Jeśli będziesz bredzić, zmieniać temat, podnosić głos i denerwować się mężczyźni uznają, żeś szalona lub niespełna rozumu i wówczas to nawet moje słowo zapewnieina Ci nie pomoże. Zamoyscy mogą i czarostwo węszyć, ale ja go tu nie czuję - odpowiedziała na pierwszy zarzut Olchy rzeczowo i znów odruchowo wygładziła materiał habitu - Dlaczego Sisto w twych oczach niegodnie mówi?
- Sisto wieszczy koniec świata. Zachęca ludzi do porzucenia dóbr doczesnych. Przybył znikąd. - kobieta znów wróciła w kąt i usiadła obok Klary.
- Czy głosi coś, co jest sprzeczne z naukami kościoła?
Olcha zawahała się. Rękawem otarła twarz z łez.
- Nie. Chyba nie. Nie wiem.
Klara pokiwała głową i westchnęła cicho.
- Czy chcesz o tym wszystkim opowiedzieć Mistrzowi?
- Nie…. on tak na mnie patrzy… jakby wdzierał się do mojej głowy. Nie chcę z nim rozmawiać!

Klara aż za dobrze rozumiała Olchę, mimo braku wzroku nie lubiła przebywać obok Eberharda.
- zechcesz może, więc powiedzieć temu młodemu Inkwizytorówi? Mówi po polskiemu, a i ma dobre serce, on wszystko Mistrzowi przekaże. - zaproponowała z nadzieją w głosie.
- Eh, nie sądzę, żebym otrzymała przebaczenie - skwitowała, choć nie zaprotestowała propozycji rozmowy z Witoldem.
- Pan będzie naszym sędzią i w dzień naszego odejścia, wejrzy w nasze serca i zadecyduje czy serce twe jest czyste. Ziemski osąd nie będzie miał znaczenia kiedy duch nasz uleci z ziemi - powiedziała świecie wierząc w każde słowo, które wypowiadała.
- Zaproś Witolda do środka, proszę. Powiedz mu to co i mnie powiedziałaś.
Pokiwała głową znów zapominając, że zakonnica jej nie widzi po czym dodała:
- Tak pani.
Następne co usłyszała Klara to otwieranie drzwi i powoli stukający deszcz. Została na moment sama w krainie intensywnych ziołowych zapachów.

Jeszcze zanim Olcha wyszła z pomieszczenia z zewnątrz dobiegł głos Eberharda.
- Skończyliście już?
Olcha wróciła przestraszona i powiedziała:
- Panienko, wasi towarzysze poszli w las. Ten Mistrz też tam idzie.
- Boisz się dziewczyno.
- stwierdziła bardziej niż zapytała - Co jest w lesie?
- Wilki. Głodne i zdesperowane wilki - odpowiedziała szczerze Olcha.
Gdyby oczy Klary wyrażały cokolwiek w tej chwili byłoby w nich widać pierwotny strach.
 
Lunatyczka jest offline  
Stary 18-07-2018, 16:38   #278
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację

Fyodor odwrócił się do starego inwizytorai przywitał go płytkiem ukłonem
- Walterze… “WAMPIR” - drugie słowo było jedynie ruchem ust.
Odwrócił się do przybyłych. Walter powiódł wzrokiem po zebranych. Fyodor do końca nie był pewien czy stary paladyn go zrozumiał.
- Rozumiem. No to jest to sprawa warta dłuższego omówienia. Usiądźmy. - rzekł Czerwony brat po czym postąpił krok i nagle oparł się mocniej na lasce pochylając głowę z mimiką bólu… a w myślach zmówił niemą modlitwę, proszą Pana o łaskę i ochronę. Umysł zakonnika od razu poczuł zmianę. Czuł się silny.
- Johanesie, wybacz starcowi, że tak cię wykorzystuje, ale wydajesz się bardziej rozgarnięty od tych tu ochroniarzy. Dogonisz jeszcze brata co mnie tu przyprowadził i poprosisz go o cienkie wino do rozmowy i jakieś zioła na ból? Kręgosłup mi się odezwał.
Fyodor zauważył, że Johanes najpierw spojrzał na Guzego, jakby czekając na przyzwolenie. Von Guze skinął głową i odprawił mężczyznę ręką. Ten skłonił się zebranym i ruszył zamykając za sobą drzwi.
Fyodorowi nie umknęło też, że Walter zajął miejsce na końcu stołu. Miejsce godne wojownika. Łatwe do obrony. Dobre do obserwacji sytuacji w sali. Praktycznie uniemożliwiające zajście od tyłu. To dało pewność Czerwonemu Bratu, że Walter dobrze rozczytał jego znak.

Mężczyźni zaczęli zajmować kolejne miejsca przy stole. Von Guze naprzeciw Waltera, u drugiego szczytu stołu. Jego obstawa czekała niczym posłuszne psy aż pan usiądzie. Dopiero po tym zajęli miejsca. Dwóch na lewo, dwóch na prawo od wampira.

- Mam nadzieję, że może brat podjąć rozmowę zanim Johanes wróci z winem - zaczął von Guze.

- Oczywiście - przytaknął Fyodor ciężko opierając się na lasce gdy siadał - Proszę tylko o minutę - dodał czerwony brat przyglądając się pieczęci na listach polecających. W normalnych okolicznościach miały być one wielką moc sprawczą, ale aktualnie… nie spodziewał się znaleźć w nich czegokolwiek co by choćby sugerowało, że mistrz szpitalników wie o stanie polecanego, ale i tak zamierzał je przeczytać.
Nie mylił się. Mistrz Zakonu nie mógł się nachwalić zaradności rodziny von Guze, ze szczególnym uwzględnieniem Dirka. Kilkukrotnie wskazał też na to, iż von Guze nie szczędzi ofiar na utrzymanie zakonu. Cóż, tam gdzie wiara była słaba srebrniki zastępowały Pana.

- Więc skoro przychodzisz do nas z propozycją to zamieniam się w słuch.
- Chodzi mi przede wszystkim o zabezpieczenie naszych interesów na Rusi. A tutaj wystarczy, że udacie się do biskupa Guntera i rzekniecie iż z całego serca popieracie inicjatywę rodziny Guze. Chcemy utworzyć nowy szlak handlowy z Italii. Nie muszę dodawać, że skromna inwestycja może przynieść wielkie profity. Ręka rękę myje, pieniądz nie śmierdzi i takie tam… - zakończył Dirk von Guze wykonując gest prawą dłonią.
- Rozumiem - pokiwał głową Fyodor - Potrzebuję wiedzieć więcej. Jaka miałaby być w tym rola biskupa? I co byłoby przewożone? Kto byłby kontaktem na Rusi? Potrzebuję znać szczegóły. Wiele szczegółów aby móc z czystym sumieniem powiedzieć, że popieram jakąkolwiek inicjatywę...
- Oczywiście. Nie śmiałbym inaczej. Ruś chciałbym pozostawić w rękach waszej rodziny bracie. Mielibyście prawo pierwokupu dóbr z karawany. Cała kontrola. Musimy sobie zaufać. Podobnie sprawa ma się z Johanesem na drugim końcu tego szlaku. Ja zadowalam się skromną opłatą od zysku. Siedem sztuk od sta. Przyznacie, że uczciwie?
Należało to przyznać. Oddanie całej kontroli nad załadunkiem i wyładunkiem na Rusi dawało pole do nadużyć rodzinie Reznova, ale calkowicie pozbawiało takiej możliwości von Guza. Siedem procent z zysku też było relatywnie niską opłatą, zwłaszcza, że to Germanin brał na siebie większość ryzyka. Trochę zbyt piękna i zbyt łatwa perspektywa zarobku.
- Gunter zaś nie chce mi pozwolić na przeprowadzenie szlaku przez Płock. Siemowit ma dużo bardziej pragmatyczne podejście, ale Siemowita tu nie ma. A boję się, że dla zasady będzie blokować naszą inicjatywę.
- W takim razie powiedz mi proszę… gdzie jest haczyk? - zapytał Fyodor - Twoja oferta jest nad wyraz dobra. Niemalże jednostronna. Jesteś pomysłodawcą i organizatorem, przyjmujesz na siebie ryzyko, nam oddajesz prawie wszelkie zyski… To bardzo szybka droga do bankructwa a nie sądzę abyś swój majątek zawdzięczał szczęściu.
- Mylisz się Teodozjaninie. I masz rację jednocześnie. Ponoszę ryzyko. Ale liczę na dużo większe zyski. Ta karawana będzie potrzebować punktów postojowych. W wielu znaczących miastach. Między innymi w Płocku. Wasz szlak handlowy przyciągnie innych. A oni już nie dostaną siedmiu procent od sta za całość trasy, tylko za korzystanie z placówki. Myślę, że będzie ich siedem lub osiem na całej trasie. Tak, żeby każdy tydzień marszu kończyć w jednej z nich.
Von Guze wstał i zaplótł dłonie za plecami. W tym samym czasie niby od niechcenia dłoń Waltera osunęła się z nogi na trzonek młota.

- Rozumiem - odpowiedział Fyodor - Muszę to przeanalizować… opowiesz nam w międzyczasie o konflikcie o którym mówiłeś? Nie orientuję się w polityce najwyraźniej tak dobrze jak ty…

Wyraz twarzy von Guza był pełen zaskoczenia. Na moment zawahał się, otrząsnął po czym zmienił minę i zaczął powoli mówić.
- Konflikcie? Wszak cała europa przetacza się burzą konfliktów, między diukami, książętami, watażkami i byle barbarzyńcami, co to ledwie wypełzli spod kamienia i już mają się za królów. Jednak od dawna wiadomo, że na wojnach zarabia się najlepiej. Dlatego pozwól, że nie podzielę się z wami swoimi przemyśleniami, bo nie ma to nic do rzeczy, a mi mogłoby wyhodować konkurenta. Chyba, że macie na myśli mój ostatni konflikt z biskupem. Nic ponad drastyczną różnicę zdań. Zaproponowałem ofiarę ku chwale Pana, on zaś dobitnie nauczał mnie, iż winnem oddać cały swój zarobek, gdyż prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne niż bogacz zazna Królestwa Niebieskiego. Jednak te śmiałe tezy nie przeszkadzają mu otaczać się służbą i pijać wina ze srebrnych kielichów.

W miarę jak Dirk przemawiał Fyodor układał sobie wszystko w głowie. To zdziwienie… na cóż? Wampir opisywał ofertę handlową. Której Fyodor nie przyjął. I wtedy wszystko zaczęło się składać. Nauka w zakonie, błogosławieństwo Pańskie oczyszczające umysł. I kolejne błogosławieństwo otaczające tarczą umysł inkwizytora. Wampir należał do gatunku tych, które z łatwością podporządkowują sobie ludzi. Wykorzystywał swą klątwę w interesach. Przecież żaden śmiertelnik mu się nie oprze. Stąd to zdziwienie. Jego pycha go zgubiła. Przybył do siedziby Inkwizycji w nadziei, że spęta swą wolą inkwizytora. Wybrał zły cel. Fyodor był już tego pewien. Dlatego przypuścił subtelny kontratak.

- W porządku. Potrzebuje jeszcze wiedzieć kilka rzeczy. Co wiesz o wampirach, Von Guze? - powiedział to spokojnym głosem. Jakby pytał: „jak sądzisz, kiedy miną te deszcze?” I chyba to było najbardziej przerażające. Proste pytanie. W strażnikach Dirka wywołało poruszenie. W samym wampirze blady strach. Zawoalowana groźba mówiła: „przejrzałem cię, twoje diabelskie sztuczki na mnie nie działają.”

Tymczasem handlarz stał wyprostowany. Ręce opuściwszy wzdłuż ciała.
- Rozumiem, że rozmowa skończona Inkwizytorze - ostatnie słowo zabrzmiało w ustach wampira jak obelga.

- Dasz radę wywrócić stół na ghule? - zapytał Fyodor szybko półgłosem sugerując Walterowi taktykę na zbliżające się starcie.
Siwy paladyn skinął nieznacznie głową.

- Zgadza się - przytaknął Fyodor wstając z krzesła. Wyprostowany i silny. Jego spojrzenie wwierciło się w Guzego pętając go najcięższymi kajdanami tego świata.

Dirk von Guze stał cały czas w tym samym miejscu. Zdawał się nie poczuć Boskiej mocy jaka za sprawą spojrzenia Fyodora przykuwała go do podłogi.
- Teodozjaninie odpuść! - krzyknał. Wtedy zaczęło się dziać. Walter jednym ruchem niczym niedźwiedź wstał i pchnął stół. Wielki stół, przy którym zwykło stołować się przeszło dziesięciu mężów. Ten siedzący najbliżej odskoczył i sięgnął po nóż. Dwóch siedzących najdalej również odskoczyło bez trudu. Ale jeden nie zdążył. najpierw był trzask łamanej kości, potem krzyk mężczyzny.

Fyodor zaś uderzył trzonkiem laski w podłogę i zalśniła ona złotym blaskiem na jedno mgnienie chwili. I w tej krótkiej chwili nie była podporą… była włócznią. Piękną i wspaniałą, emanującą mocą. I ta moc… ten blask pozostały nawet w inkwizytorach.
Gdy blask oświetlił pomieszczenie Dirk von Guze na moment przymknął oczy. Fyodor nie widział reakcji pozostałych mężczyzn.
- Dominus custodiat servis suis - “Panie chroń swe sługi”
Pan jednak zdał się być głuchy na jego wołanie. W pomieszczeniu nadal roznosił się blask pochodzący od włóczni. Ale Fyodor się rozproszył. Jak Bóg mógł go opuścić w tak ważnej chwili.

Walter zobaczył jak na plecach Teodozjanina wykwitły plamy krwi. Pięć plam, szybko formujących się w T… jak krzyż na którym dokonały się słowa Pisma. Mimo niepowodzenia Fyodor postawił na blef:
- Zając wszedł do wilczej jamy sądząc, że on tu ustala zasady. Pierwsza i ostatnia szansa. Każ ghulom rzucić broń.
- Rzuć broń paladynie - powiedział twardym i rozkazującym głosem w stronę trzymającego młot Waltera. Jednak rozkaz nie przyniósł oczekiwanego skutku. Miast tego Fyodor usłyszał jedynie splunięcie stojącego nieco za nim Weismutha.
- Mogę go rzucić na twój ryj, gdy już będziesz leżeć u moich stóp.

Von Guze pokiwał głową ze zrozumieniem. Musiał się srodze zawieść, bo jego wampirze moce nie imały się żadnego z inkwizytorów.
- W takim razie możemy się rozejść bez rozlewu krwi i zapomnieć, że nasze drogi się przecięły. Ta propozycja padła ostatni raz.

Ten ze strażników, który leżał z nogą uwięzioną pod stołem przestał krzyczeć.


Pan wystawiał go na próbę. Widać miał udowodnić, że jest narzędziem jego woli i potrafi działać nawet bez jego pomocy. I choć pierwszy raz od dawna kolana zadrżały pod jego szatą mina pozostała harda.
- Nas jest tu więcej. Każ ghulom rzucić broń. Inkwizycja ma do ciebie kilka pytań - jego głos był mroczny i krył ultimatum - to jedyny scenariusz gdzie masz szansę przetrwać. Choć ta oferta nie dotyczy twoich ghuli - dodał Fyodor jeszcze marchewkę do kija.

<jakby co to tutaj Fyodor łże =p Guze umiera, to tylko kwestia kiedy i jak>
- Dobrze. Skoro takie wyjście wybieracie. Zabić ich - powiedział Wampir.

- Masz jakiś drugi oręż? - zapytał Fyodor Waltera tak cicho jak wierzył, że paladyn dosłyszy starając się aby ruch usta był możliwie minimalny i nienaturalny… wiedział, że niektóre wampiry potrafią czytać z ruchu warg z dużych odległości.

Kulejący paladyn wysunął się nieco do przodu. Chciał odciąć jedyne drzwi prowadzące do pomieszczenia. Była to oczywista taktyka. Gdy mijał Fodora brat ledwie usłyszał krótkie, acz treściwe:
- Mam.
Po chwili Walter pokornie pochylił głowę. Opuścił młot. Złożył dłonie na jego trzonku i zaczął odmawiać krótką modlitwę.
Stali tak, dwaj starcy naprzeciw wampira i trzech jego uzbrojonych po zęby sług w kwiecie wieku.

Jeden z mężczyzn w czarnej zbroi uzbrojony we włócznie nie był oddzielony od inkwizytorów przewróconym stołem. Nic więc dziwnego, że natarł jako pierwszy z prawej flanki Waltera. Włócznia uderzyła w kolczugę na ramieniu siwego rycerza wbijając się mocno.

Fyodor nie widział jego wyrazu twarzy. Cały czas jego spojrzenie mierzyło się ze spojrzeniem wampira. Wiedział, że każda z tych istot jest inna. Spodziewał się brutalnego i błyskawicznego ataku, który spróbuje go rozerwać na strzępy. Jednak nic takiego nie miało miejsca.

- Nie oszczędzać ich! - Powiedział do swych sług. - Zabijcie tych dziadów.

Fyodor poczuł coś dziwnego. To nie był atak wymierzony w niego, czy w Waltera. Poczuł, że ta istota mroku jakoś podzieliła się swą mocą ze sługami.

Walter też zdawał się to poczuć. Jego zbroja zaszeleściła. Młot zawibrował Boską mocą. Rycerz z Akki. Zbrojne ramie inkwizycji. Człowiek okulawiony i mający na karku siedem dekad. A jednak Bóg napełnił jego ciało swą mocą. Fyodor tylko słyszał to co się działo. A i tak jego umysł ledwie dawał radę to rejestrować.

Pierwszy cios wymierzony w mężczyznę z włócznią. Trzask i dziwny rozbryzg. Jakby połamana szczęka zabrała ze sobą twarz ofiary i rozsmarowała na suficie. Drugim celem był mąż stojący naprzeciw. Ten, którego Fyodor spotkał wcześniej. Niosącego zaproszenie na spotkanie z von Guzem.

Jego ciało rzucone obuchem przeleciało między wampirem a Czerwonym bratem. Zbroja go nie uchroniła, choć on, w przeciwieństwie do pierwszego mężczyzny wydawał z siebie jeszcze jęki.

Wirujący młot zamiast wytracać rozpęd jeszcze go nabierał. Szata wampira pokryła plama krwi i kawałki mózgu. Ten leżący pod stołem nie miał jak się wybronić przed karzącą siłą młota. Ostatni był zbyt daleko, żeby kulawy paladyn do niego dobiegł. Jednak nie było to problemem. Cisnął swym młotem z całych sił w przeciwnika. Próbował zasłonić się mieczem. Jednak lecący młot połamał miecz i pociągnął mężczyznę do ściany.

Walter był bezbronny. Choć zapewne nikt nie chciałby stanąć przeciw niemu.

Obrońcy wampira jęczeli pod ścianą. Fyodor mógł spokojnie przystąpić do ataku. Jego święta włócznia uderzyła z wielką precyzją. Trafiła wampira w środek klatki piersiowej. Coś mówiło Czerwonemu bratu, że siła ciosu oderwałaby bestię od ziemi. Ten jednak nie mógł zrobić ani kroku. Opadł patrząc z niedowierzaniem na drzewiec. Czerwony brat zagryzł zęby. Wampir nadal był przytomny. One były martwe. Nie był w stanie ocenić ile w nim pozostało siły. W każdym razie ni to leżał, ni siedział na posadzce klasztoru, otoczony krwią swych sług, z dwumetrowym drzewcem sterczącym z klatki piersiowej.*

Fyodor nie czekał. Nogi od razu poniosły go do wampira. Nie było w nim widać słabości. Nie było widać starca który przed chwilą nie mógł ustać “bo krzyż się odezwał”. Jego krok był pewny i szybki jak silnego mężczyzny w kwiecie wieku.

- Walterze, dobij ghule - to nie był rozkaz, ale obaj rozumieli, że teraz nie czas na formułki grzecznościowe - potrzebuję kawałka drewna do wbicia mu w serce.
W tym momencie Fyodor doszedł do wampira i chwycił włócznię. Wciąż jarzyła się mocą.
- Noga od stołu się nada jak się odpowiednio ułamie - dodał i wyszarpnął oręż z piersi Guze’go. Ruch ten wyrwał wampirowi z piersi płomienie i iskry, jak kij nagle wyrwany z ogniska. Żarzące się węgliki wciąż rozświetlały przepaści przeklętej piersi w której kiedyś biło ludzkie serce, a pomieszczenie wypełnił zapach palonego mięsa. Nie podtrzymywany drzewcem wampir upadł na plecy ze stopami wciąż płasko i nienaturalnie przytwierdzonymi do podłogi.
Teraz nie była to już włócznia, a znów laska… starożytna broń która zatraciła swą pierwotną formę odzyskała dzisiejszą. Inkwizytor chwycił drzewiec oburącz i dźgnął nim wampira w lewy nadgarstek. Gruchot kości i skwierczenie mięsa. Dłoń się spięła i zwisła bezwładnie. Na drugim nadgarstku stanął B’Reznov przygważdżając ją swoim ciężarem. Laska zawisła dziesięć cali przed twarzą wampira.
- Jeden ruch. Jedno spojrzenie, czy próba użycia dyscypliny a wyłupię ci oczy tym drzewcem. Starczy ci krwi by to zregenerować?

Wampir zasyczał i spojrzał wyzywająco. Chciał dalej walczyć. Choć dwaj inkwizytorzy ewidentnie pozbawili go broni jaką były ghule.

Walter nie spieszył się. Ciągnął za sobą nogę i najpierw zabrał swój młot. Poruszał się jak starzec, którym był w istocie. Boska moc, która dała mu nadludzką szybkość odeszła równie szybko jak się pojawiła. Ale spełniła swoje zadanie.

Paladyn uderzył młotem w nogę stołu. Dopiero trzask pękajacego drewna uświadomił Fyodorowi jak karkołomnym wyczynem było przewrócenie tej wielkiej masy drewna. Nie był to mały karczemny stoliczek, a wielka drewniana ława.

Paladyn położył swój uświęcony młot na klatce piersiowej leżącego wampira, tak jak kładzie się święcony kamień, żeby przytrzymać bestię do wschodu słońca. Podał Czerwonemu bratu długą na jakieś trzy dłonie i szeroką jak klinga miecza drzazgę.

Potem wyszarpnął zza paska długi sztylet. Ową drugą broń, która miała się przydać Fyodorowi. Przyklęknął przed pierwszym z wampirzych sług i zaczął odmawiać krótką modlitwę. Spaczony czy nie, jego duszy należał się szacunek.

Ubrany na czarno mężczyzna, któremu lecący młot połamał ponad połowę żeber szeptał tylko:
- Nie, proszę. Nie.. litości.
Jego szepty były bardzo dobrze słyszane, gdyż w pomieszczeniu po walce panowała nieludzka niemal cisza.

Czerwony brat zerkał na leżącego wampira. Jego ciało zaczynało się regenerować, jakby odpowiadając na groźbę Fyodora.

Co prawda pierwotny cel dostania sztyletu został już rozwiązany. Inkwizytor potem miał powiedzieć Walterowi, że potrzebował go na walkę z Ghulami po tym jak się sam rozbroi ciskając swą włócznią w wampira i, że załatwi sobie swój własny na przyszłość. Ale teraz wykorzystał go. Wbił ostrze w pierś plugawca. Z mocą i siłą, ale… zatrzymało się po kilku calach.
- Tak sądziłem… - szepnął i naparł na ostrze znacznie potężniej, wspierając się ciężarem własnego ciała i nieumarłą i nienaturalnie twardą tkankę wampira. Sięgnął ostrzem serca plugawca. Metal nie miał mocy by odebrać wampirom władzę nad swym ciałem, ale w powstałą dziurę wraził kawał drwna który przebił się już przez nie na wylot aż do łopatki.

Mając już pewność, że wampir jest niegroźny (po wpatrzeniu się w niego jeszcze kilku sekund dla potwierdzenia) rozejrzał się po pomieszczeniu potwierdzając brak dalszych zagrożeń.
Skierował spojrzenie ku żywym wciąż ghulom.
- Jeśli któryś z was uważa się za chrześcijanina zmówcie ostatnią modlitwę i błagajcie o wybaczenie plugawego życia… Zawezwijcie się i wyrzeknijcie martwego władcy i oddajcie swe dusze łasce boskiej. “Jeśli kto zawezwie się “Chrystus jest panem!” i wierzyć w to będzie całym swym sercem, że Pan podniósł go z martwych to będzie zbawiony.” Macie ostatnią szansę by zmienić wieczność w piekle na męki czyśćcowe. Chciałbym wam zaproponować spowiedź i stos, ale okoliczności na to nie pozwalają. Walterze. Idę po Johanesa. Wiesz jak się obchodzić zakołkowanym wampirem.

Paladyn wyciągnął dłoń po sztylet, którym miał teraz zakończyć los sług wampira i skinął głową. Wprawdzie z wilkołakami miał nieporównywalnie większe doświadczenie, jednak przeciwnicy byli rozbrojeni i powaleni.

Fyodor ruszył krużgankiem do infimraża. Tam powinien być Johan.

I rzeczywiście spotkał mężczyznę wyraźnie zaniepokojonego w drodze powrotnej. Niósł w jednej ręce bukłak z winem, a w drugiej mieszek z którego unosił się silny zapach ziół*

Fyodor zatrzymał się przed mężem Franciski.
- Johanesie, musimy porozmawiać.
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 18-07-2018 o 21:00.
Arvelus jest offline  
Stary 24-07-2018, 00:24   #279
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
***

Anna widziała młodego mężczyznę. Bladego. Z krótką brodą, w białym płaszczu z czarnym krzyżem na piersi. Walczył z wilkami swoim mieczem. Jednak miecz i tarcza nie były skuteczną bronią w walce ze zwierzętami. Kolejne zwierzęta atakowały go dotkliwie. Płaszcz krzyżowca był coraz bardziej poszarpany kłami i pazurami. W końcu odrzucił on swoją tarczę. Jego oczy zapłonęły czerwienią, a serce Anny niemal stanęło. Dłonie krzyżowca zmieniły się w ogromne szpony. Były co najmniej tak długie jak nóż noszony przez Gergego. Rzucił się na wilki niczym bestia.

Krew rozlewała się wszędzie. Ziemię pokrywały wnętrzności zwierząt, mieszając się z błotem. Po chwili wilki uciekły. I wtedy dojrzała to na co nie zwróciła wcześniej uwagi. Jakaś kobieta z dzieckiem tuliły się do siebie. U ich stóp leżało ciało mężczyzny. Rodzinę zaatakowały wilki, a szlachetny Krzyżak stanął w ich obronie. Niemal przypłacając to życiem. Nie uratował ojca rodziny, ale odpędził wilki. Anna odetchnęła z ulgą. Każde ocalone życie było niczym miód dla jej serca.

Wtedy ponownie spojrzała na czerwonookiego krzyżowca. Posapywał i powarkiwał. Obrócił się z zaskakującą szybkością i niczym zwierze skoczył do kobiety. Jego ogromne szpony wbiły się w twarz kobiety. Przy odchylaniu jej głowy do tyłu Anna usłyszała trzask łamanego kręgosłupa. Mężczyzna wbił się w jej szyję, a krew popłynęła po jego brodzie plamiąc biały płaszcz.

W końcu bezwładne ciało kobiety opadło. Krzyżowiec-bestia stał czerwonymi oczyma wpatrując się w dziewczynkę. Dziewczynkę, która w ciągu kwadransa straciła oboje rodziców. Nie płakała. Miała wolę walki. Walki o życie. Puściła się biegiem w las, tam dokąd uciekły wilki. Jednak była zbyt wolna. Potwór rozszarpał ją zanim dobiegła do linii drzew.

Wtedy zdawał się odzyskać świadomość. Dotarło do niego cóż się stało. Zaczął zdzierać z siebie szaty Krzyżaka. Na jego głowie pojawiły się dwa rogi podobne do kozich. Z jego oczu płynęły krwawe łzy mieszając się na brodzie z posoką zabitej rodziny. Dopiero teraz widząc tę parę rogów Anna zauważyła, że oprawa oczu i twarde rysy twarzy są tymi samymi, które wyzierały spod futra Fauna. Czy mogła zaufać komuś, kto niczym bestia mordował niewinnych?

Ostatni raz potoczyła wzrokiem po krajobrazie z wizji. Wnętrzności zwierząt mieszały się z wnętrznościami ludzi. Wokół unosił się smród rozrzuconych jelit i ich zawartości. Żołądek zakonnicy nie wytrzymał. Zwymiotowała na zimną posadzkę, po to, by za chwilę paść nieprzytomna.

***


Witold wszedł do drewnianego domku Olchy. Klara przywitała uśmiechem duszącą woń kwiatów. Olcha też się ożywiła. Oto był i ten który miał się za nią wstawić po tym jak opowie o otruciu męża.

Bez zbędnych ceregieli przystąpiła do opowieści o mężu, który po śmierci jej matki zaczął ją katować.

***


Hugin z Eberhardem ruszyli w głąb lasu w poszukiwaniu dwóch rycerzy. Nie musieli szukać ich długo. Po przejsciu może piędziesięciu metrów usłyszeli jęki i zawodzenie. Obydwaj inkwizytorzy puścili się biegiem.

Hugin mimo długiej włóczni, która powinna mu utrudniać przejście przez gęsty las poruszał się szybciej. Gdy wypadli na ścieżkę jakiej wcześniej nie widzieli spotkali obu rycerzy.

Laskowski leżał w kałuży krwi jęcząc. Targowicki przyciskał coś do jego nogi. W świetle pochodni Hugina widać było jeszcze zwłoki jednego wilka. Mężczyźni stoczyli walkę i ponieśli ofiarę.

***


Walter słuchał z uwagą ghula leżącego pod ścianą. Tamten łkał. Łkał długo. W końcu inkwizytor powiedział:
- Nie jestem spowiednikiem. Jeszcze tej nocy wyznasz swoje grzechy Panu. On wejrzy w twe serce.
Po tych słowach poderżnął mu gardło. Przysunął się do drugiego z nich.
- Wiesz, że nie masz co prosić o miłosierdzie, prawda?
Ranny ghul pokiwał głową, po czym bez ostrzeżenia złapał ramię Waltera a drugą ręką wbił z nieludzką siła sztylet w brzuch starszego mężczyzny.
Nie minęło mrugnięcie okiem, a mężczyzna powtórzył cios. Ruszał się równie szybko jak Walter wcześniej. Jednak jego moc nie pochodziła od Boga. Pochodziła z krwi wampira. I z daru jaki otrzymali od von Guze.

Ghul odepchnął krwawiącego inkwizytora. I ruszył żwawo do wampira z wystającą z klatki nogą stołową. Pochwycił ciało swojego pana i z nadludzką siłą przerzucił je sobie przez plecy. Wychodząc z pomieszczenia kopnął w szczękę starego paladyna, który z problemami łapał powietrze.

***


Francisca postanowiła po rozmowie z Ptasznikiem osobiście przejść się w okolice katedry. Wszak wedle słów podróżującego na skrzydłach wiatru to tam lęgło się zło. Gerge jej towarzyszył. Nie było nic dziwnego w służącej, która wymknęła się na nocną schadzkę z jakimś typem, toteż tych niewielu ludzi, których napotkali zwracało na nich uwagę.

Wokół katedry zbierała się mgła. Nic dziwnego. Mieli przełom lipca i sierpnia, dni były ciepłe, a niemal cały czas padało. Stopniowo zaczynali się przyzwyczajać do tej paskudnej pogody.

Poza mgłą nie było przy katedrze niczego podejrzanego. Przynajmniej nie na pierwszy rzut oka.

- Patrz tam - szepnął Gerge i wskazał palcem na ścianę plebanii. Francisca długo musiała się skupiać, zanim dojrzała dziwnie falujący cień. W pierwszej chwili nie zwróciłaby na niego uwagi. Pewnie jakieś drzewo, czy inny krzak w świetle księżyca odbijał się na ścianie plebanii. Tyle, że akurat tam nie było krzaka czy drzewa. Po chwili cień zniknął.

Podobnie z mgłą wokół katedry, ale to akurat było normalne. Wszak katedra była na wzniesieniu, tak jak zamek. Reszta grodu był położona niżej.

- Chodź, idziemy się rozejrzeć - zakomunikował Gerge.

***


Olcha płakała. Pierwszy raz od zamordowania swojego męża komuś o tym powiedziała. Było jej jakby lżej.
- Nie jestem spowiednikiem. Nie mogę odpuścić twych grzechów.
- Nie szukam odpuszczenia. Należało mu się. Zrobiłabym to ponownie.
- To nie ułatwia sprawy… -
powiedział cicho Witold.

Drzwi do domu otwarły się z hukiem. Do środka wpadł Eberhard, a Olcha aż skuliła się pod ciężarem jego spojrzenia. Jednak inkwizytor nie poświęcił jej uwagi. Hugin i Bożydar nieśli okrwawionego Kazimierza Laskowskiego. Położyli go na stole.

- Zaatakowały nas wilki - wyjaśnił szybko Bożydar.

***


Johannes Avicis de Castro Brittorum czuł się dziwnie. Czuł, że coś jest nie tak. Ten niepokój pojawił się gdy wracał z winem i ziołami. Pan von Guze miał tak wspaniały plan, a Johannes miał dzięki niemu stać się jednym z najbogatszych ludzi w Europie. Miał dołączyć do rodziny Reznov i Guze. Ależ jego żonka byłaby dumna. Jeszcze tylko przekonać tego inkwizytora o mrocznym spojrzeniu.

Tego, który chce z nim rozmawiać.

***


Fyodor nie był zadowolony. Nie miał wielkiego wyboru. Dominikanie nie mieli miejsca, które mogło posłużyć za tymczasowy areszt. Dlatego Johannes został w końcu upchany do beczki po winie, którą przysypano ziemią. Teraz Fyodor mógł spokojnie wrócić do Waltera. Wchodząc do refektorium w najśmielszym przypuszczeniu nie spodziewał się zastać tego co zobaczył.

Najbardziej trafiło go to, że wampir zniknął. Dopiero w drugiej chwili zauważył Weismutha ściskającego brzuch i próbującego utrzymać pod przeszywanicą jak najwięcej zawartości swych trzewiów.
- Zabrał wampira - powiedział jedynie starzec.

Fyodor wybiegł na krużganek. Nie mógł pozwolić na to co miało miejsce w przypadku Michaiła. Obiecał sobie, że nie powtórzy tego błędu.

***


Francisca czuła na twarzy przyjemne ciepło pierwszych promieni słońca.
Całą noc spędziła na dworze obserwując. Miała wobec tego wiele do powiedzenia Gergemu, który zarządzał całą “akcją”, choć próżno było szukać w tym co miała do przekazania wyrazów szacunku.

Cień którego zaobserwowali zdawał się być strażnikiem. Okrążył plebanię sunąc po ścianie. Nie specjalnie szybko. Ale robił to kilka razy. Bardzo powoli. Gdyby żadne z nich nie wiedziało na co patrzeć, to pewnie nigdy by go nie zauważyli. Najgorzej było, gdy cień stapiał się z innymi, większymi cieniami. Wtedy kilka razy go gubili i wracali do miejsca w którym widywali go wcześniej.

Nad ranem znów pojawiła się mgła. Franka miała niejasne przeczucie, że wypłynęła ona z katedry. I fakt, że owa mgła przemieszczała się w dół grodu był niepokojący. Zwłaszcza, że zamiast rozwiać się w końcu na wietrze wyraźnie opuszczała gród. Cóż, mieli co opowiedzieć innym inkwizytorom.

***


Eberhard był zmęczony. Wszyscy byli. Olcha ledwie stała na nogach. Laskowski miał potężną ranę szarpaną na lewej nodze powyżej kolana. Najgorszy możliwy typ ran. Olcha długo próbowała pozszywać strzępki mięsa. Starała się jak mogła. Klara modliła się o powodzenie. Witold i Bożydar dzielnie jej asystowali. Największym problemem okazał się alkohol. Olcha chciała znieczulić Laskowskiego, jednak kolejne litry wypijanego alkoholu nie pozbawiły medyka przytomności. Cóż, tak zapewne wygląda sprawiedliwość Pańska w najczystszej postaci.

Inkwizytor zrugał Targowickiego. Lisowskiego też, choć ten większość czasu krzyczał o tym, że nie chce, żeby mu obcinali nogę. Lisowski zaś wspomniał o dziwnej świątyni w lesie, którą dojrzeli w promieniach zachodzącego słońca i którą chcieli sprawdzić. Jak się okazało żaden z nich nie spodziewał się tam wilków.

To na razie wyczerpywało temat niesubordynacji.

Potem wprawne oko Inkwizycji spoczęło na zielarce. Eberhard z uwagą szukał jakichkolwiek oznak nadnaturalnego zachowania. Ponoć jej matka leczyła dotykiem. Jeśli tak, to Olcha nie odziedziczyła tej zdolności. Była bardzo przejęta losem pomocnika Inkwizycji. Miała całą sobą nadzieję, że jeżeli udowodni swoją przydatność, to Mistrz w czerwonym płaszczu nie każe jej zabić.

Eberhard długo ją obserwował. Tymczasem Klara, która była już zmęczona poprosiła o miejsce do odpoczynku. Olcha wskazała jej siennik w pomieszczeniu obok. Nie było to wygodne ani komfortowe miejsce. Niemniej zakonnica przyjęła propozycję z wdzięcznością.

Pozostali otrzymali napar z jakiś ziół, który na pewien czas odsunął od nich zmęczenie.

***


Siostra Anna obudziła się rozebrana na sienniku pod poszwą z której wystawały gęsie pióra. Przy łóżku klęczała siostra Joanna. Anna spojrzała na moment na swoje ciało. Ktoś wciągnął na nią giezło.
- Nic się nie martw siostro. To ja. Musiałam cię też umyć, bo leżałaś we własnych wymiocinach. Mam nadzieję, że nie jesteś na nic chora. - Powiedziała niewiele starsza od Anny zakonnica.
Anna zaś myślami była gdzie indziej. Pierwszy raz po chwili słabości nie było przy niej Gergego.

***


Bogumysł był zadowolony ze “swoich” ludzi. Zebrali się bardzo szybko. Wspólne czuwanie i wizja zagrożenia przypomniało im, że nie wybrali się z odwiedzinami do dalekich krewnych. Oni ruszali na wojnę. Wojnę z nieznanym wrogiem. Wrogiem, który śmiał stawać przeciw Panu Bogu Wszechmogącemu.

Pierwsze promienie słońca zastły ich w siodle.

***


Klarę przepełniło poczucie zimna. Przyszło jeszcze zanim pojawiła się wizja. Dziewczyna była na to gotowa. Gdy zaczęła widzieć stała na ulicy jakiegoś miasta. Bielone mury. Piasek pustyni. Żar z nieba. Była w Jerozolimie. Czuła to. Nie lubiła, gdy Pan raczył ją wizjami z tamtych czasów. Były dużo bardziej wymagające. Nigdy nie pokazywały wprost kogo albo czego dotyczą.

Nie myliła się. Stała na placu targowym. Jakiś żydowski kohen rozmawiał z rzymskim Signiferem. Signifer wysłuchał go z uwagą, po czym zaczął spacerować po targowisku. Kohen zaś ruszył w kierunku przeciwnym. Signifer zaatakował jakiegoś obdartego mężczyznę. Wykrzykiwał coś w jego stronę. Klara zrozumiała “Złodziej”. Rzymianin zaczął przesłuchiwać złodzieja. Stał plecami do targu. Kohen zaś poderżnął gardło jednemu z handlarzy. Klara jęknęła ze strachu. Signifer jednak nie zauważył niczego. Skupiał się na złodzieju. Kohen niepostrzeżenie ruszał do kolejnego z handlarzy. Krew popłynęła po sprzedawanych owocach. Potem był kolejny. Signifer zaś popychał złodzieja. Zaczął go przeszukiwać. Tymczasem ulice spływały krwią za jego plecami. W końcu Signifer znalazł jabłko skradzione przez złodzieja. Złapał go za rękę i wyjął z pochwy długi prosty miecz. Złodziej krzyczał z przerażenia, gdy Rzymianin obcinał mu dłoń. Taka była jego rola. Chronił on handlarzy przed niebezpieczeństwem. Znalazł złodzieja. Udowodnił jego winę. Wymierzył karę. Kohen zaś oddalił się z targu na którym wśród żywych pozostał jedynie Signifer i Klara. Siostra czuła jak ziemia pod jej stopami zmienia się w błoto. Błoto z pyłu i krwi. Z każdej strony patrzyły w jej stronę martwe oczy handlarzy.

Zerwała się z posłania z jękiem otwierając szeroko oczy. Ciemność, która ją powitała nie budziła przerażenia. Była czymś co Klara znała i z czym żyła. Czuła się mniej przerażona niż wizją.

***


Fyodor siedział w ich kapitularzu. Pod krzyżem. Miał złożone ręce jak do modlitwy. Przed nim leżała mapa Płocka. Tym razem nie chciał biegać i szukać uciekiniera. Pan dał mu niezwykłą jasność umysłu. Uciekli z budynku kilka chwil przed świtem. Jeżeli mieli przygotowane konie, to mogli uciec z miasta, ale wtedy schronią się w lesie. Wampir. Ciężko ranny. Potrzebujący dużo krwi. I jego sługa. Szybki, silny i oddany. Poza miastem byliby skazani na krew królików czy ptactwa. Mało przyjemna perspektywa dla wampira, który zbudował finansowe imperium.

Zatem są gdzieś w mieście. Gdzieś, gdzie łatwo będzie zdobyć ofiarę. Najlepiej kobietę, lub dziecko. Choć silny ghul poradzi sobie też z silnym mężczyzną.

Zajmowali komnaty książęce w wewnętrznym grodzie. Mało prawdopodobne, żeby tam się ukryli. Fyodor musiał wszystko dokładnie przemyśleć. Wszak miał czas do zachodu słońca. Po nim szansa na zabicie wampira minie bezpowrotnie.

Ktoś mógłby pomyśleć, że Czerwony Brat tracił czas. Fyodor był innego zdania. Jego mózg był ostry jak brzytwa. Miał też na swych usługach kata. Miał też w pewnej beczce jednego z kluczowych świadków. Oczywsitym zdało się połączenie tych dwóch ludzi. Na drodze była tylko jedna przeszkoda...

Gerge wszedł pierwszy do Kapitularzu. Zaraz za nim Francisca.
- W mieście coś się dzieje. I wszystko wskazuje na to, że zamieszani są w to dostojnicy kościelni - wypalił na wejście swoją nienaganną łaciną.
- Gdzie Walter i Anna?

***


Po siostrę Annę przyszedł chudy mnich. Trwało to nieco, zanim uprosił siostry zakonne, żeby wypuścił szlachetną Annę. Ona sama zaś czuła głęboki niepokój.

W czasie podróży do zakonu Dominikanów niemal biegła unosząc nieco habit. Kolejne kroki stawiała szybciej z każdą kolejną rewelacja przedstawioną przez mnicha.

- Brat Fyodor mierzył się z wampirem. Ranił go ciężko. Szlachetny Walter Weismuth też ciężko ranion. Starzec to, więc najpewniej zemrze przed następną niedzielą. Tamten zakapior, co was chroni na noc nie wrócił.

***


Wieża kościelna w Broku była niewielka. I dzwon znajdujący się na niej również zaliczał się do tych mniejszych. Do południa było daleko gdy zaczął bić.

Kazimierz Laskowski leżał na stole i przepitym wzrokiem wpatrywał się w swoją bladą nogę. Ruszał palcami. Stracił sporo krwi (którą zdawać się mogło uzupełnił alkoholem z zapasów Olchy) ale był cały. Owszem, jego wartość bojowa zniknęła na kilka dni, czy tygodni. Ale żył.

Tymczasem wszyscy zastanawiali się cóż oznaczają dzwony bijące w mieście w poniedziałkowy poranek. Czyżby najeźdźca?

Hugin wyjrzał i pierwszy zorientował się co się dzieje. Niestety po kilku gestach jakie wykonał nikt nie był ani o krok bliżej odkrycia zagadki cóż było powodem bicia dzwonów.

Eberhard wyszedł na ganek i ujrzał w dole, na szerokim placu grupę zbrojnych, a w jej centrum dwa płaszcze, których nie mógł z niczym pomylić. Biały krzyżacki i czerwony, brata z jego zakonu. Nowy dzień. Nowe wyzwania. Dopiero co próbował zapanować nad Witoldem i Klarą, a teraz miał mieć pod komendą grupę zbrojnych.

Bogumił również dojrzał czerwoną sylwetkę przy najdalej położonej pod lasem chacie. Wydał krótki rozkaz, a jego ludzie ruszyli w szyku. Jego ludzie. Ludzie, których wierność wobec siebie wykuwał w ostatnich dniach.

***

 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.

Ostatnio edytowane przez Mi Raaz : 16-08-2018 o 14:35.
Mi Raaz jest offline  
Stary 31-07-2018, 08:58   #280
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Widok “obcej” twarzy tuż po przebudzeniu sprawił, że Anna poczuła łzy cisnące się pod powiekami. Nie… było go. Nie było go obok. Zacisnęła dłonie na kocu i odezwała się cicho.
- Dziękuje…. Jestem zdrowa. - Szepnęła cicho. - Za szybko wyszłam z balii.

Poczekała chwilę, aż zakonnica wyjdzie i zwinęła się w kłębek przykrywając się po czubek głowy kocem. Poczuła jak niekontrolowane łzy spływają po policzkach. Musiała się uspokoić i to szybko. Gerge… Gerge nie będzie zawsze obok. Zostawi ją tutaj gdy tylko wszystko się uspokoi. Będzie tu sama… tak jak była nim go poznała. Chwyciła leżący obok łóżka krzyż i zaczęła się cichutko modlić, czekając aż spłynie na nią spokój.

Gdy pojawił się zakonnik by ją wezwać, szybko zebrała swoje rzeczy. Wzięła wszystko na wypadek gdyby mieli wyruszyć i ruszyła do klasztoru dominikanów. Gdy tylko przekroczyli próg zabudowań zakonnych odezwała się do prowadzącego ją brata.
- Muszę się jak najszybciej dostać do brata Waltera.
- Jest w infirmarzu. To tamtym krużgankiem
- otworzył furtę przed zakonnicą i wskazał wschodnie skrzydło budynku.

W infirmarzu był tylko Walter i dwóch dominikanów, którzy się nim zajmowali. Był w samej bieliźnie. Stara i pomarszczona skóra zwisała na nadal imponującej muskulaturze. Człowiek ten w młodości mógłby się siłować z bykiem, a i teraz po latach zachowywał nadzwyczajną sprawność. Aż do poprzedniej nocy. Jego noga była powykręcana i widać było wyraźnie źle zrośnięte kości. Przyczyna jego kalectwa. A później brzuch. Dwie spore plamy czerwieni przebijały się przez prowizoryczny opatrunek. Walter zaś patrzył na wiszący na ścianie krzyż i się uśmiechał.

Na zydlu przy jego posłaniu leżały okrwawione ubrania i kolczuga rozszarpana siłą ciosu. Obok spoczywał młot od którego Anna wyczuwała pobrzękiwanie. Zakonnica podbiegła do Waltera.
- Co się stało? - Szybko presunęła wzrokiem po ranach starając się ocenić co da się z nimi zrobić po czym zwróciła się do braci. - Przynieście mi wrzątek, i misy z wodą, opatrunki, świecę i nóż.
Mało co widziała przez już założone opatrunki. Poczuła na ramieniu dotyk jednego z mnichów.
- Siostro, spokojnie. Skończyłem go zszywać dwie modlitwy temu. Teraz musimy czekać.
- To mój towarzysz… muszę chociaż sprawdzić.
- Anna uśmiechnęła się słabo do zakonnika i skupiła uwagę na Walterze.

Nie zwracając na mężczyzn ułożyła ostrożnie dłonie na czole zakonnika i cicho zaczęła się modlić prosząc o łaskę ulgi.
Walter odwrócił się i uśmiechnął szczerze do dziewczyny.
- Siostro, jestem w dobrych rękach. Pan pobłogosławił mnie niezwykłą wręcz siłą i zdrowiem. - po tych słowach pochwycił jej dłoń między swoje ręce: - Fyodor potrzebuje twojej pomocy. W mieście jest wampir. Wampir, który z łatwością podporządkowuje sobie ludzi.
- Sprawdzę najpierw wszystko.
- Anna nie zważając na protesty zakonników, zabrała się za poprawianie i zaglądanie pod opatrunki. - Ja… miałam poprzedniego wczoraj… nietypowe spotkanie. - Odezwała się szeptem, odchylając ostrożnie jeden z bandaży.

Rana była zszyta. Nie dość dokładnie. Szwy były nieestetyczne. Ale wydawały się skuteczne. Rana zaś wyglądała jakby goiła się już od kilku dni… W zasadzie na oko zakonnicy to za dwa, może trzy dni można byłoby je usunąć.
- Szybko się goi. - Szepnęła, poprawiając bandaże na tyle by zrekompensować niechlujne szycie.
- Zły się mnie nie ima - Walter uśmiechnął się i odwrócił twarzą na powrót do krzyża.
- Co się dokładnie wydarzyło? - Spytała, pracując dalej nad ranami.
- Do brata Reznova przybył na spotkanie germański handlarz. Z obstawą. Czterech zbrojnych. Stwierdziłem, że nieprzydstoi zbrojnym spotykać się z zakonnikiem. Rodzina Reznova jest dość bogata. W związku z tym spodziewałem się, że będą chcieć go zastraszyć. Prawda okazała się gorsza - Walter westchnął - Fyodor natychmiast rozpoznał w nim wampira. Ale zagrał w jego grę. W końcu wampirowi coś się nie udało. Chciał podporządkować sobie naszą wolę. Jednak Pan nas pobłogosławił i dał siłę, żeby się przeciwstawić. Ja powaliłem zbrojnych, a brat Fyodor wąpierza.
Inkwizytor powiedział to tonem kojarzącym się ze stwierdzeniem: od rana padało, a później zza chmur wyszło słońce. Tak normalne musiało mu się wydawać stawanie dwóch starych mężczyzn przeciwko czwórce zbrojnych i wampirowi.
- Po wszystkim ja miałem się zająć niedobitkami, a Fyodor…
- Walter na moment się zmieszał.
- W każdym razie dałem się zaskoczyć jednemu z nich. Krew wampira wyleczyła go i dała siłę i szybkość o jaką go nie podejrzewałem.
Paladyn w końcu odwrócił się ponownie twarzą do zakonnicy, kładąc dłoń na jej dłoniach, które nieprzerwanie wodziły wokół szwów, jakby chciały poprawić dzieło Dominikanina.
- W mocy wampira znalazł się mąż Francisci. Myślę, że dobrze byłoby, gdyby ktoś był przy tym jak Fyodor jej o tym powie. Wiesz, że on jest dość… bezpośredni.
- Poszukam ich, a potem przyjdę się upewnić się czy wszystko w porządku, dobrze?
- Anna przykryła mężczyznę kocem i wstała ze stołka.
Gdy opuściła infirmarz wzięła głęboki oddech. Powolnym krokiem ruszyła korytarzem i po drodze zapytała jednego z zakonników czy nie widział jej towarzyszy. Po krótkiej wymianie zdań skierowała się we wskazanym kierunku i już po chwili zdała sobie sprawę, że każdy kolejny krok stawia coraz wolniej. Wczorajsze spotkanie i efekty wizji powoli zaczynały dawać o sobie znać gdy szok wywołany informacją o rannym towarzyszu się ulatniał. Gerge tam będzie… co robił zamiast być z nią? Czy… czy to dlatego że była, w żeńskim zakonie? Czy to dlatego nie mógł jej towarzyszyć? Anna czuła jak wymęczony wymiotami żołądek kurczy się i ponownie zaczyna doskwierać. Na chwilę zatrzymała się by wziąć dwa głębsze oddechy i ruszyła dalej. Gerge… był tylko jej ochroniarzem. To, że był jej bliski, że traktowąła go niczym przyjaciela, nie musiało być przez niego odwzajemnione. Zostawi ją tu...i znów będzie sama jak wtedy gdy zmarła Ida. Zacisnęła dłoń na wiszącym na piersi krzyżu czując jak łzy zbierają się jej pod powiekami. Z całych sił starała się nad nimi zapanować z każdym krokiem przybliżając się do niuniknionego celu.
 
Aiko jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172