Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-08-2018, 11:24   #291
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Brok.

Przy okazji ubijania owiec wszyscy zasiedli do wspólnego posiłku. Nie byli w stanie zabrać wszystkiego, a wyrzucanie jedzenia przecież nie przystoi.

Nawet deszcz na moment przestał padać. Jakby pogoda szykowała dla nich coś wyjątkowego.

Spowiedzi, pokuta, ubój, to wszystko zdawało się zajmować głowy inkwizytorów i nikt nie obserwował poruszenia w mieście. Nikt poza wiecznie milczącym Huginem, który oparty o swoją włócznię co jakiś czas zerkał w stronę domu Zamoyskich.

Eberhard odmówił modlitwę dziękczynną. Wszyscy wspólnie posilali się naprawde dobrze doprawionym mięsem. Mieli w końcu pod ręką największy wybór ziół w okolicy.

I wtedy na polanie przed domem Olchy pojawili się mieszkańcy. Szybko licząc było to jedenaście osób. Uzbrojeni - a jakże - w widły, pochodnie i pałki, które jeszcze kilka chwil temu zapewne były nogami od krzeseł.
- Czarownica! Zabić ją! - krzyknął Bolemir Zamoysky.
- Chwila! - Witold wystąpił przed swego kuzyna.
- Skąd te oskarżenia?
- Zejdź nam z drogi kuzynie -
powiedział przez zaciśnięte zęby Bolemir - ona doprowadziła do śmierci siedmiu osób. W tym wielebnego Sisto! Musi ponieść karę!
Bogumysł tylko znacząco rozejrzał się po swoich ludziach. Żołnierze z krwi i kości. Nieco objedzeni, jednak mieli włócznie przeciw widłom. Tylko, że…
- Mieliśmy walczyć przeciw wampirom i wilkołakom. A to są chłopi. I baby - powiedział niemal szeptem Nieszyjka. Jednak faktycznie sytuacja nie należała do łatwych.

Klarę przeszedł zimny dreszcz, wraz ze wspomnieniem rzymskiego oficera ścigającego złodzieja, a nie zauważającego mordercy za plecami.

- Zejdź z drogi kuzynie, bo pomyślę, że i was zatruła. Omamiła swymi czarami i teraz bronić jej spróbujecie choć wina oczywista! - Bolemir krzyczał na tyle głośno, że Witold musiał zetrzeć z twarzy jego ślinę. Po chwili zawtórowały mu głosy zdenerwowanych mieszkańców Broku.

Płock.

Francisca maszerowała pierwsza. Za nią Fyodor i Gerge. Tuż obok ostatniego z inkwizytorów trzymała się Anna. Nie było czasu zebrać wszystkich, których mogli do pomocy. Czerwony brat był pewny, że sobie poradzi z rannym ghulem i ciężko rannym wampirem za dnia. To musiało wystarczyć.

Majordomus Dohna próbował stanąć im na drodze, jednak spojrzenie Fyodora uświadomiło mu dość szybko, że powinien znaleźć się możliwie daleko. Francisca minęła Czerwonego Brata i ruszyła do wnętrza budynku. Znalazła drzwi do piwnicy i wskazała na nie palcem. Pozostali inkwizytorzy stanęli za nią murem.

I wtedy dojrzeli też Dohna. Miał ze sobą trzech zbrojnych. Choć próżno było ich porównywać z tymi, których miał von Guze. Ci wyglądali raczej jak oprychy z dzielnicy portowej, niż ochrona jako tako. Sam Dohn był wysokim mężczyzna o słusznej tuszy. Miał na sobie kubrak z wysokiej jakości materiałów, przeszywany złoconymi nićmi. Jego grube palce wyglądały jak małe kiełbaski otoczone pierścieniami.

- Kim jesteście i co robicie w moim domu? - rzekł łysy mężczyzna otoczony oprychami, a jego dwie brody poruszyły się z drżeniem godnym świeżej golonki.

W dłoniach zakapiorów pobłyskiwały noże, które w ciasnym budynku zdały się być lepszą bronią niż długa laska Fyodora.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.

Ostatnio edytowane przez Mi Raaz : 24-08-2018 o 09:49.
Mi Raaz jest offline  
Stary 18-09-2018, 09:59   #292
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Panie mój… dodaj mi sił.
I odwagi i woli bym pozostał w równowadze.

Wejrzy we mnie i utwardź mnie.
Zahartuj w ogniach najgorętszych
I zanurz w oleju jak kowal
by twój Młot mógł ci służyć.

Obdarz mnie siłą woli
Bom jeno człowiekiem.
A chcę być Twym narzędziem.”


~ * ~

Gdyby Fyodor był innym człowiekiem. Gdyby był młodszy, bardziej frywolny. Bardziej skory do śmiechu, czy szyderstw to ostentacyjnie spojrzałby na swoją szatę i zakpił, że w końcu nikt nie spodziewa się novogrodzkiej inkwizycji. Ale nie był. Toteż wejrzał w jego serce jeszcze nim skończył zadawać pytanie.

- Czy mi się wydaje, czy widzę błysk żelaza skierowanego w inkwizycję? Zdajecie sobie sprawę jakie męki za to czekają, prawda?

- Helmucie Dohnie… Poszukujemy von Guzego. Wiesz może gdzie go znajdziemy? - pytał choć znał odpowiedź. A przynajmniej zakładał ją, bo postanowił zaufać umiejętnościom Francisci. Pytał… aby dać mu szansę. Od tego jak się teraz wypowie wyniknie jak będzie potem potraktowany. Wpatrywał się także w jego twarz… szukając emocji. Szukając strachu i kłamstw.
Dohn pokręcił szczeką jakby coś żuł. Ważył słowa, a w jego postawie nie było widać strachu.
- Inkwizytorze, tym ludziom płacę, za to, że mają mnie chronić. Chronić przed obcymi którzy gotowi wtargnąć do mego domu. - mówił z wyraźnym germańskim akcentem po łacinie. Po kilku słowach wykonał uspokajający gest dłonią, a trzech zbrojnych spojrzało po sobie i schowało sztylety.
- Nie mogli wiedzieć, żeś przybył tu w imię Boga. Tymczasem, skoro już wiem, że słudzy Pana naszego Wszechmogącego nie nawykli by pukać, to powiedz mi bracie, a może ojcze… skąd przypuszczenie, że wiem gdzie przebywa von Guze? Wszak jest gościem księcia, czy nie powinniście odwiedzić go w jego komnatach w pałacu?
W ostatnim słowie była drwina, gdyż lokalny “pałac” w żaden sposób nie imponował germańskiemu kupcowi.

- Przesłanki i tropy wskazują, że mógł się skryć w twojej piwnicy… najwyraźniej bez twej wiedzy. Musisz wiedzieć, że von Guze mógł zacząć parać się czarną magią i stanowi potencjalne zagrożenie dla każdego chrześcijanina, takiego jak ty. Chcielibyśmy ustalić czy te przesłanki mają poparcie w faktach w obronie braci w wierze.

Dohn skinął głową i przymknął oczy, jakby analizując słowa Fyodora.
- Von Guze czarownikiem? To straszne! Jego ród od lat był związany z naszym. Jak mogłem niczego nie zauważyć - Pokiwał przecząco głową.
- Jednak zapewniam was, że nie ma go w mojej piwnicy. Ktoś zauważyłby jego wtargnięcie.

- Możliwe, że masz rację, ale uważamy, że mógł się wkraść. Masz coś przeciwko byśmy tam zajrzeli by się upewnić?*

Miejska dziewka, która z taką pewnością wskazywała piwnicę, wpatrywała się przerażonym wzrokiem najpierw w noże, które wyciągnęli bandyci kupca, a potem w samego kupca. Nie odzywała się wcale, ale jej usta poruszały się niemo, jakby chciały coś powiedzieć. W końcu odezwała się w jąkając po niemiecku.
- Ma złoto Panie. Płaci nim i szuka piwnicy - i zamilkła jakby bała się powiedzieć cokolwiek więcej.
- Zapewniam was, że złota mi nie brak, żeby schylać się jeszcze po to czarnoksięskie. Winniście szukać na zamurzu. Tam biedaków tyle, że za byle srebrnika dzieci własne sprzedadzą.
We France to zdanie wywołało wspomnienie Jasia i Małgosi.

- Starczy tego - ton Fyodora zhardział a on przestąpił do przodu, odcinając oprychom drogę do reszty.
- Gerge, Anno… sprawdźcie piwnicę. Pamiętajcie o relikcie który mamy z Mogilna.
- Helmucie Dohnie. Dobierz swe następne słowa z nadzwyczajną powagą. - Słowa Fyodora nie miały w sobie odrobiny zrozumienia, ani wesołości. Była w nich ledwie ukryta groźba i obietnica bolesnej śmierci.

“I pasterzem będę Panie,
dla Ciebie mój Panie, dla Ciebie”

Gerge usłyszał słowa Fyodora, jednak sercem Inkwizycji był kto inny. Brodacz spojrzał pytająco na siostrę Annę.

Zakonnica przytaknęła jedynie ruchem głowy i ruszyła w kierunku piwnicy.
- Zabić ich! - niemal syknął Dohn widząc, że nie inkwizytorzy nie zmienią swoich planów. Kroki zakonnicy w stronę drzwi do piwnicy zdawały się to przesądzić.

Długie noże znów wysunęły się z metalicznym dźwiękiem z pochew. Trzej ochroniarze ruszyli na inkwizytorów. Fyodor b’Reznov nie czując strachu a jedynie zaufanie wobec Pana postąpił krok naprzód zastawiając swoją laską drogę całej trójce.

W dłoni Gergego błysnęło ostrze, które z zawrotną prędkością sunęło wprost na Dohna. Jednak gruby kupiec w tej samej chwili w jakiej wydał rozkazy już szykował się do ucieczki. I byłby uciekł, gdyby nie jakaś boska moc, która nie pozwoliła mu oderwać stopy od ziemi. Teraz tuż pod jego obojczykiem sterczała rękojeść noża do rzucania inkwizytora. Zdziwiony wzrok unieruchomionego Dohna natrafił na wpatrującą się w niego siostrę Annę.

Tymczasem trzej zabójcy zaciekle atakowali Czerwonego brata. Pierwszy zamachnął się nisko, celując w brzuch. Doświadczony zabójca. Takie ciosy były śmiertelnie skuteczne w ciemnych alejkach, gdzie zapewne uczył się walczyć. Nóż gładko rozciął poły czerwonego habitu tuż nad pasem Fyodora, a dalej ślizgał się po zdobionej czerwonej koszuli. Zdawać się mogło, że ostrze było zbyt tępe, żeby rozciąć kunsztownie wykonany materiał. Ochroniarz wybałuszył oczy widząc brak efektu swoich poczynań.

Drugi miał mniej doświadczenia, albo chciał się popisać. Uderzał mocno skośnie z góry. Znów bez problemu rozciął tkaninę habitu. I znów ostrze sunęło po materiale koszuli. Jednak ten opryszek włożył w cios wiele więcej precyzji. Ostrze schodziło po ramieniu w stronę środka klatki piersiowej. W końcu niesione siłą pędu dotarło do miejsca w którym nagie ciało wystawało spod koszuli i zostawiło tam głęboką ranę.

Fyodor nawet nie jęknął. Był narzędziem Pana. Teraz miał zapewnić bezpieczeństwo pozostałym. Czekał na cios ostatniego z mężczyzn. Ten zagryzł zęby na dolnej wardze w wyrazie chytrego uśmiechu gdy celował wprost w pachwinę starca. Włożył w cios sporo siły. Jednak Pan ochronił swe narzędzie. Wyglądało to jakby jakaś niewidzialna dłoń oddaliła ostrze od ciała Czerwonego Inkwizytora.*

Francisca spoglądała na rozwój wypadków z rosnącym przerażeniem wypisanym na twarzy. Wbiła oczy w kupca i szeptając słowa modlitwy wstrzymała powietrze.
- On was zabije - powiedziała głośno po niemiecku - uciekajcie stąd.

Na plecach Fyodora wykwitły plamy krwi. Pięć plam w kształcie litery T. W kształcie krzyża na którym ukrzyżowano Zbawiciela. Ból odzywał się przy każdym większym ruchu, ale B’Reznov go odsunął od siebie. Młot nie miał prawa protestu w rękach kowala.
”Moc z Twych rąk przyszła!
My poniesiemy Twe rozkazy”
Fyodor cofną się pół kroku. Rana paliła jego ciało, ale wola pozostawała silna. Nagle nie wydawał się wcale stary. “Iluzja słabości jest taktyką którą sam stosuję” powiedział kiedyś do Anny. Jego wysuszone ciało ruszało się jakby był młodym rycerzem w kwiecie wieku. Aż się zatrzymało. Wystawił się na atak. Intencjonalnie rozłożył ręce prezentując wrażliwe podbrzusze i gardło. “W twe ręce się oddaję panie” zdawał się brzmieć.

Gerge dobył w swą dłoń długi sztych, który wydawał się być lepszym rozwiązaniem niż długi miecz o wąskim ostrzu. Sztych ów wśród rycerstwa nosił nazwę „mizerykordi” i miał przynosić łaskę pokonanym. Gerge nie był jak Fyodor obdarowanym Boską tarczą świętym wojownikiem. Jednak całe dorosłe życie przed dołączeniem do inkwizycji zajmował się rzeczami jakie nie przystoją Sługom Bożym. Teraz było to doskonale widać. Mizerykordia wbiła się głęboko pod pachę wznoszącego broń ochroniarza. Mężczyzna padł z jękiem.

Tymczasem dwaj pozostali zaatakowali ponownie Czerwonego brata. Pierwszy minął ciało inkwizytora o centymetry. Drugi zdawał się przestraszyć jęku swego towarzysza powalonego przez Gergego. Wykonał szybki wypad i odskok. Jednak nie zauważył stojącego za nim zydla. Potknął się i upadł wypuszczajac broń wprost pod stopy Dohna.

Sytuacja nagle uległa zmianie w sposób diametralny. Dwóch ochroniarzy leżało na podłodze. Jeden obficie krwawił. Trzeci wprawny nożownik miał strach w oczach, bo nie mógł trafić siwego mężczyzny.

”Więc wyślemy rzekę w Twym kierunku, Panie.
I pełna dusz ona zawsze będzie
In Nomeni Patri Et Fili Spiritus Sancti”

Fyodor w mgnieniu oka rozważył okazanie ostatniej łaski pokonanym. Dania im ostatniej możliwości wyznania swych grzechów. Ale nie było czasu. Guze wciąż miał sprawnego ghula na swych usługach. W tym właśnie momencie mógł się oddalać ze swym panem. Jego kostur zalśnił białym światłem, a w jego odblasku, jakby kątem oka, dostrzec można było ostrze włóczni.

Włócznia prowadzona pewną dłonią inkwizytora uderzyła wprost w ostatniego z przeciwników. Przynajmniej to było zamiarem czerwonego brata. Jednak Pan przestał mu sprzyjać. Być może nadużył już jego pomocy? Świetlista włócznia wbiła się w ścianę budynku, niczym ostry nóż zagłębiający się w sadle. Zanim Fyodor zdążył zareagować broń była już ponad pół metra w ścianie, a kamienie osunęły się blokując ją. Ostatni oprych uśmiechnął się widząc niepowtarzalną szansę na zabicie inkwizytora. Celował w twarz starca. Gerge był w drodze do unieszkodliwienia leżącego ochroniarza, ale gdy zauważył nagłą zmianę na polu bitwy rzucił się z odsieczą Fyodorowi. I okazał się w tym zaskakująco szybki. Mizerykordia przebiła przedramię mężczyzny i przygwoździła go do spoiwa między kamieniami z jakich była zbudowana ściana.

Dwóch inkwizytorów stało bez broni. Zakończyli zwycięską walkę. Wprawdzie wstawał ten trzeci, który stracił swój sztylet, ale czy mógł im jeszcze coś zrobić?

- Człowiek się wykrwawia. Nie pomożesz mu? - powiedział Helmut Dohn do Anny machając głową w stronę mężczyzny z raną pod pachą. A ty? Wiesz, że krzyki po germańsku na nikim tutaj nie robią wrażenia - dodał do Francisci, po czym schylił się po sztylet leżący u jego stóp. Syknął z bólu, bo nóż Gergego musiał poruszyć się w ranie w czasie tego ruchu. Mimo zaistniałej sytuacji i przegranej jego ludzi nie zmienił swojej postawy. Nadal zdawał się być tym, który rozdaje karty.

- Dokończ to i idź za mną - rzucił Fyodor do Gergego zupełnie ignorując Dohna i oceniając, że ta walka jest prawie skończona. Wygrali. Przeklął uniesiony gniew który kazał mu cisnął włócznią z aż taką mocą. Zbyt się zapalił w tej walce. Powinien był pozostać zimny i wyrachowany, nie pozwalając sobie na jakiekolwiek emocje. Zawiódł. Nie ważne. Pobiegł do piwnicy. Nie miał broni, ale nie był bezbronny, a ghul mógł właśnie wynosić wampira drugim wyjściem które przecież mogło tam być.
 
Arvelus jest offline  
Stary 19-09-2018, 00:15   #293
 
druidh's Avatar
 
Reputacja: 1 druidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputację
Wenecjanka rzuciła wzrokiem za znikającym w piwnicy Fyodorem. Dla niej walka nie zakończyła się wcale. Wyprostowała się i uniosła podbródek tak jak robiła zawsze nosząc suknię patrycjuszki.
- Zatrudniłeś tutejszych oprychów? Fatalny błąd. Rycerze Boga radzą sobie nawet w wąskich uliczkach - uniosła ręce i założyła dłonie na siebie.
- Tego co szukamy nie ma w piwnicy, ale weźmiemy i to co tam jest - wykrzywiła usta w podłym uśmiechu. - Jesteś skończony. Jak dziwnie to nie zabrzmi jedyny sposobem na twój ratunek jest pomóc nam zdobyciu tego co szukamy. Wiesz o tym. Ja wiem, że wiesz. Powiedz nam gdzie jest von Guze, a potraktujemy Cię łaskawie. Jeśli znajdziemy go sami… nie okażemy jej.
- A jeśli to on was znajdzie, to nie będzie czego zbierać, a ja doczekam stosownej nagrody - Dohn wyszarpnął z ramienia ostrze Gergego i jęknął przy tym.
- Tyś jest Gerge, masz chronić siostry Anny - Helmut pokłonił się cały czas trzymającej go na uwięzi zakonnicy.
- Tam, w ciemnicę piwnicy zszedł Czerwony Brat Reznov, który jak mniemam nie chciał uszczknąć bogactwa rodziny Guzów i to was sprowadza. Ale tyś co za jedna? - zakończył patrząc na Franciskę z jej szlachecką postawą i skromnym strojem panny służebnej.
- Handel jest sztuką podejmowania ryzyka, takiego które się opłaci. Tylko ci kupcy, którzy obstawiają właściwą stronę nie kończą na stosie. Czas się zmienił, a kupiec powinien wiedzieć o tym znacznie wcześniej - skrzywiła się.
- Potrafimy zabijać skutecznie. Ale ty chyba chcesz żyć, co? Von Guze i tak cię zabije. Oddałeś przecież dobrowolnie Inkwizycji jego cenny skarb ukryty w piwnicy - uniosła palec do ust - A może jakiś próbujący się wkupić w jego łaski człowiek zabije cię przynosząc słuszną zemstę za twoją zdradę? Jest kilka możliwości. Każda poza jedną kończy się twoją śmiercią.
Anna otarła z twarzy spływającą po policzku łzę.
- Gerge… czy mógłbyś znaleźć coś i związać, tego mężczyznę? - Zakonnica wzięła głębszy oddech starając się nie odrywać wzroku od Dohna, a tak bardzo zależało jej na tym by spojrzeć na włoszkę. - Francisco… co znaczy, że na dole nie ma tego, czego szukamy?
Francisca nie musiała patrzeć na Dohna, aby utrzymać go w miejscu, ale mimo to nie spuszczała z niego wzroku.
- A więc oto szlachetna pani Ramberti zawitała do mych progów - Dohn przeszedł na niemiecki - Potrafiłaś powiedzieć mężowi, żeby przyszedł mnie szantażować. Szantażować, a jakże, kwestią tego, co mam w piwnicy. A swym towarzyszom nie powiedziałaś? Zastanawiające. Zatem handlujesz przede wszystkim dla siebie. - Pokiwa głową ze zrozumieniem i wtedy dostał w szczękę od Gergego.
- Gdzie jest von Guze! Odpowiadaj! - on też przeszedł na mowę Germanów, przypominając Dohnowi i Francisce, że ktoś jednak ich nadal rozumie. Nożem rozciął pasek kupca i zaczął go nim krępować.

Trzeci z oprychów rzucił się na Franciscę, jednak ta odskoczyła na bok. Mężczyzna znalazł się między inkwizytorką, a wracającym z piwnicy Fyodorem.
Kobieta nie przejęła się zbytnio oprychem zostawiając go Fyodorowi. Podjęła jednak język niemiecki.
- A Ty go posłałeś w objęcia wampira! Głupcze! - jej głos był niski i zimny - Przyszliśmy po to co w twojej piwnicy należy do von Guzego. Nudzisz mnie tym gadaniem. Wiesz, że jesteśmy zdecydowani, więc mów - Włoszka obserwowała oprycha, który właśnie ją minął i widząc jego plecy, nie bacząc na swe szlacheckie pochodzenie z całej siły kopnęła go w stopę.

Fyodor widząc, że walka się jeszcze jednak nie skończyła wbił swe spojrzenie w stojącego przed nim oprycha przytwierdzając go do ziemi i cofnął się o krok. I na razie tak został. Toczyła się dyskusja w której nie miał jak brać udziału, bo nagle stwierdzono, że przejdą na germański… nie krył przed sobą, że to go irytowało.

Francisce wyjątkowo nie pasowało, że Dohn w obliczu śmierci prowadzi negocjacje w stylu targowym. Nie wiedział co zaszło w klasztorze więc nie mógł widzieć von Guze. Zajmował ich swoją paplaniną więc na coś liczył. To znaczyło tylko jedno. Nie mieli czasu. Potrzebowali nowych wiadomości, a nie przeciągającej się potyczki. I jeszcze ta krew. Włoszka nie patrzyła na leżących, ale już czuła jej zapach. Obrzydliwość.
Uśmiechnęła się uprzejmie do kupca i wróciła do łaciny.
- Piwnica zawiera coś, co jest źródłem siły dla von Guzego - obejrzała Fyodora krótkim spojrzeniem - Nie jest to jednak on sam, prawda?
- Kupiec bardziej boi się wampira niż swojej śmierci, a my chyba nie damy rady upilnować ich wszystkich, sprawdzić piwnicy i szukać dalej? Dohn gra na czas, albo posiada większą moc niż zwykły germański kupiec
.
Gerge skończył wiązać ręce za plecami kupca, po czym silnym kopniakiem pod kolano posłał mężczyznę na podłogę. Klęczący grubas uśmiechał się tylko w stronę Inkwizytorów.
- Czemuż nasz czerwony brat nie zechciał skorzystać z gościny w piwnicy? Nie przywykł? A pomyślałby kto, że widzieliście już wszystko w swoim wieku.

Zatrzymany w miejscu oprych przyjął dzielnie kopnięcie w kostkę w wykonaniu Wenecjanki, po czym powędrował na spotkanie z dębową podłogą, gdy w tę samą kostkę kopnięcie poprawił Gerge. Inkwizytor klęknął na plecach oprycha szukając czegoś, czym i jego mógłby związać.
Anna westchnęła ciężko. Włoszka znów robiła coś dziwnego, a oni dali się wciągnąć w to jak dzieci. Będą musieli szybko przestać nim kolejny inkwizytor znów straci życie.
- Trzeba będzie ich stąd zabrać, pewnie przekazać na ręce Małomira. - Zakonnica spojrzała na Fyodora pytająco. Co widział w piwnicy? Czemu wrócił tak szybko? Czyżby była pusta. Niebawem się przekona, niech tylko Gerge skończy wiązać tych mężczyzn.

Wenecjanka spojrzała na Annę mrużąc oczy. Uśmiechnęła się lekko. Tak jak potrafiła najlepiej. Niejednoznacznie.
- To coś przyniesiono tu z burdelu - mruknęła cicho.
- Zanim kat z nim skończy na niebie będzie widać już wszystkie gwiazdy.

- W piwnicy powitała mnie ciemność i zgrzyt obnażanego żelaza - odpowiedział Fyodor po łacinie - ktoś tam jest, ale potrzeba źródła światła. A ja potrzebuję broni - powiedział schylając się po ostrze jednego z pokonanych oprychów po czym rozejrzał się za pochodnią, czy świecą by powrócić do środka.

W pomieszczeniu wisiało kilka świec podwieszonych do sufitu na długich łańcuchach. Nie było to może najdoskonalsze źródło światła, ale i tak było o wiele lepsze od ciemności.
- Zejdźmy tam, dobrze? - Zakonnica obejrzała się na związanych mężczyzn i ruszyła w kierunku piwnicy.
 
__________________
by dru'
druidh jest offline  
Stary 19-09-2018, 09:28   #294
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Po wzięciu jednego noża Fyodor sięgnął też po drugi i także trzeci.
- Francisco, przypilnuj tych tu. Gerge może być potrzebny nam na dole. Weź go - wręczył jej do ręki jeden z noży, po czym sięgnął po świecę niosąc ją w jednej ręce, a krótkie ostrze w drugiej.

W trójkę ruszyli w dół. Zakonnica uzbrojona w lampę, jaka pozostała jej po innej inkwizytorce, która zginęła w pewnej piwnicy.

Czerwony brat ze świecą i nożem. I Gerge z mizerykordią.

Piwnica była naprawdę duża, bo gdy schody się skończyły to światło ledwie sięgało do ścian. Znów rozległ się brzdęk stali, na co Gerge zareagował natychmiastowym napięciem wszystkich mięśni. Uniósł broń i przeniósł ciężar z jednej nogi na drugą. Szykował się do odparcia ataku.

Podobnie Fyodor, choć on zdawał się raczej wierzyć w Boską interwencję, która go ochroni.

Brzdęki powtarzały się. I zaczynały już przypominać coś znajomego. Łańcuchy?

W końcu w nikłym świetle świec dojrzeli rude włosy. Fyodor wyciągnął rękę przed siebie dłoń ze świecą.

Były trzy. Trzy nagie kobiety. Wszystkie o rudych włosach. Najmłodsza zdawała się być młodsza niż Anna. Najstarsza była nieco młodsza od Gergego. Ich ciała były ubrudzone. Wszysktie były skute. Łańcuchy przytwierdzone były z jednej strony do ściany. Z drugiej do szyi każdej z kobiet. Na szyjach pobłyskiwały odbitym płomieniem stalowe obroże. Ich ręce były skrępowane za plecami. Między kostkami każda miała drewnianą sztangę, przywiązaną do stóp. Chocby chciały osłonić swą kobiecość, to nie było im dane. Leżały tak, cisnąc się do siebie, wyuzdane niczym córy Babilonu, a w ich oczach strach mieszał się z pożądaniem.

Anna poczuła jak policzki zaczynają ją palić. Kto mógł uczynić coś takiego? Czemu Francisca ich tu przyprowadziła?! Jej głowę zaatakowało wspomnienie wizji.z Teresą. Tego jak była przywiązana do łoża. Zakonnica zadrżała i splotła ręce na piersi. Obejrzała się na swoich towarzyszy.
- Trzeba je rozwiązać i osłonić. Kto… kto może mieć klucz do łańcuchów? - Spojrzała błagalnie na Gerge jakby tylko on mógł jej w tej chwili pomóc.

Gerge ruszył niemal natychmiast w stronę kobiet z obnażonym ostrzem.

- Uważaj - polecił Fyodor Gergemu - To może być podstęp i zdaje mi się, że słyszałem obnażane żelazo gdy tu przed chwilą byłem - dodał rozglądając się w poszukiwaniu ukrytych zagrożeń.

Anna natomiast podeszła do kobiet, rozglądając się za czymś czym można by je okryć.
- Kto wam to uczynił? - Odezwała się spokojnym głosem upewniając się czy nie są ranne.

Gerge powoli zbliżył się do kobiet. Nożem rozciął więzy za plecami, a później te wokół kostek. Kobieta przyjęła to z ulgą natychmiast podciągając kolana do twarzy i zasłaniajac w ten sposób nagość swojego ciała.
- Obnażane żelazo, tak? - Gerge przeciągnął jednym ogniwem łańcucha po drugim, zgrzyt rozległ się po piwnicy. Teraz, w świetle latarni i świecy zdał się niegroźny - to słyszałeś?

Czerwony brat nie był pewny.
- Możliwe - odpowiedział szczerze.

Gdy wszystkie trzy miały już porozcinane więzy Gerge przyklęknął przy najmłodszej z nich.
Uciekła niczym spłoszone zwierze pod samą ścianę. Inkwizytor podszedł bliżej i ponownie przyklęknął. Dziewczyna bała się ich. Wszystkie się bały. Nie pozwoliły się oglądać Annie. Nie odpowiedziały na jej pytanie. Zakonnica jedynie zauważyła, że są bardzo blade. Musiały być trzymane od dawna w tej piwnicy. Od wiosny, albo nawet od zimy.

Gerge rozwinął na podłodze czarne zawiniątko z różnymi metalowymi przedmiotami. Wyjął z nich dwa druty różnej długości.
- Proszę, nie ruszaj się - powiedział możliwie spokojnym głosem do kobiety po czym wcisnął dwa druty w otwór pod klucz w stalowej obroży.
Anna podeszła do innej kobiety i delikatnie położyła dłoń na jej ramieniu.
- Powiedz co się stało, proszę.

Fyodor przeszedł się szybkim krokiem po piwnicy. Jakby chciał aby jego stopa stanęła na każdym metrze kwadratowym jej powierzchni. Szukał wampira którego obiecywała Francisca. Szukał kreatury która mogła potrafić stać się niezauważalna dla oczu. Szukał i nie znalazł.
- Nie ma tu zagrożeń. Dacie radę beze mnie - powiedział i wyszedł na zewnątrz.

Piwnica była naprawdę obszerna. W pewnym miejscy zaczynał się skład beczek z jakimiś trunkami. W związku z tym dokładne sprawdzenie zajęło mu więcej niżby chciał. Zwłaszcza, że przy każdym kroku zachowywał czujność.

Dziewczyna rozluźniła się. Jej głos przestał się łamać.
- Pracuje w burdelu. Przysłali mnie tu dla wyjątkowego klienta. On lubił gdy kobieta była bezbronna. Wiesz… - spojrzała na młodą siostrę zakonną w habicie i zamrugała - albo i nie wiesz, że niektórzy lubią wiązać. I mnie związał. A potem wylądowałam tutaj. Nie wiem kiedy. Nie ma tu słońca. Nie wiem jak często przynoszą nam jedzenie. Ale niedawno pojawił się ten wysoki. I wybierał którąś z nas i całował. Jak on całował - jej oczy się rozmarzyły odbijając światło latarni.
Anna zarumieniła się. Czyli… były wiązane w tym samym celu co Teresa. Wyobraziła sobie tamtego klienta, to jak wziął znaną jej ulicznicę. Czy to był ten sam mężczyzna? Ten wysoki… kim był? Anna zerknęł a na Gerge pochylającego się nad drugą nagą kobietą i znów poczuła to dziwny ukłucie.
- Opiszesz mi tego wysokiego? Tego, który całował? - Wyszeptała cicho, wracając spojrzeniem do ulicznicy.
Gdy dotknęła nagiej skóry dziewczyny wizja przeszyła ją z siłą pioruna. Jej ciało wygięło się do tyłu niczym naciągana cięciwa łuku.
Cytat:
Zobaczyła trzech mężczyzn stojących tam, gdzie teraz stał Gerge. W grubym rozpoznała Dohna. Oprowadzał gości. Był panem na włościach. Pokazywał trzy kobiety. Rozkraczone, skute i upodlone.

Jeden z gości był szczupły i wysoki. Przyjrzał się im tak, jak ocenia się tucznika przed wrzuceniem na ruszt. Wybrał tę, którą dotykała teraz Anna. Uniósł ją wprawnym gestem. Drugą dłonią odchylił jej szyję i wbił się w nią długimi kłami. Krew trysnęła plamiąc tunikę Dohna. Nie było w tym ani krzty z pocałunku. Dziewczyna bladła, aż w końcu odrzucił jej nieprzytomne ciało.
Niczym lalkę. Albo niedojedzone kości spożytego kurczaka. Niczym więcej nie była.

Drugi nieznajomy, który miał w sobie coś z niedźwiedzia, zaczął się śmiać w głos. Dohn zaś skłonił się i wskazał na kolejną z kobiet.
- Wedle umowy, będą tutaj czekać teraz, i jak będziecie wracać.
Ciało Anny opadło i uderzyło o posadzkę. Kobiety nie wiedzialy co zaszło. Gerge odrzucił swoje wytrych zostawiając skute ulicznice i natychmiast znalazł się przy Annie.

Przy upadku jej świeca zgasła. Fyodor ze swoją poszedł do góry. Nagle znów znaleźli się w nieprzebytych ciemnościach. Czerwony Brat sprawdził okolice. Uznał je za bezpieczne. Tak samo jak wcześniej uznał za niebezpieczne. Nagie kobiety, które wcześniej Annie mieniły sie w jakiś nieludzko podniecający sposób teraz, przez wizję zostaly zredukowane do perspektywy resztek pożywienia. Upodlonego i pozbawionego własnej woli. I tylko Gerge…
- Anno! Anno! - potrząsał nią delikatnie. Był blisko. Czuła jego oddech na swojej twarzy. Czuła, że ich nosy niemal się stykały. Czuła jego silny uścisk wokół ramion. To i świadomość, że kompletnie nikt ich nie widzi odsunęła od zakonnicy myśli o poszukiwaniach wampira i o trzech nierządnicach.
Anna przysunęła się jeszcze bliżej. Delikatnie dotknęła czubkiem swojego nosa, nosa Gerge. Chciała go pocałować, a wiedziała że nie powinna. Gdy ostatnio to zrobili Pan odebrał mu jego dary, ukarał za odsuwanie myśli od misji. Gerge było z tym ciężko, a ona chciała by był szczęśliwy. Ostrożnie przesunęła dłonią po zarośniętym policzku, dotykając palcami warg mężczyzny. Jakby nieprzyzwoite to było nie mogła ukrywać, że wie czego chce. Pragnęła by to Gerge, a nie Faun ujrzał ją w kąpieli nagą, by ją pocałował, przytulił… jej ciało wołało o to co otrzymywały te ulicznice. Poczuła jak policzki zaczynają piec, a pod powiekami zbierają się łzy. Odsunęła się nieco.
- Wszystko dobrze… Dohn… karmił nimi jego… - Wyszeptała delikatnie łamiącym się głosem. - Był… był jeszcze ktoś.
Przycisnął ją do swoich ust. Pocałował ją namiętnie. Czuła jak jej serce zabiło jeszcze szybciej. Czuła jak wydychane przez niego powietrze rozlewa się po jej twarzy. Czuła jak jej świadomość odpływa. I wtedy oderwał się od niej. Za szybko… zostawił brakującą wyrwę...
- Potrzebujemy światła - powiedział w końcu. Chodźmy do góry - nie puścił jej. Cały czas tulił. W absolutnej ciemności, wśród trzech ulicznic, jakie służyły za pokarm wampirów.
Anna nie była w stanie się odsunąć. Jej dłonie zaciskały się kurczowo na materiale jego płaszcza wbrew wszelkiemu rozsądkowi.
- Potrzebuję… chwili. - Zamknęła oczy jakby ciemności były już niewystarczające. Musieli się ruszyć. Sprawdzić co się dzieje na górze, zapalić ponownie świece, pomóc kobietom. Nie powinni tego robić! Być tak blisko… całować się. Rozluźniła palce i poczuła jak po policzkach zaczynają spływać łzy. - Jeszcze chwileczkę.
I wtedy przyszedł kolejny pocałunek. Niespodziewany. Jego dłoń wodziła po połach habitu próbując docisnać się do młodego ciała. Czuła ją wyraźnie. I wszystko na nic… Anna objęła mocno mężczyznę ciesząc się jego dotykiem. Kobiety mogły ich usłyszeć. Fyodor… Franciska… oni w każdej chwili mogli wrócić. Bała się odezwać by nie przerwać tego tak jak w szpitalu, jak w celi. Musiała się opamiętać! Powinni robić coś innego.
- Gerge… powinniśmy… pójść na górę. - Jej głos był rozpalony, dziwny i obcy. Zacisnęła ponownie dłonie na jego płaszczu gotowa go przytrzymać gdyby chciał uciec.
Inkwizytor tylko pomrukiwał. Zsunął dłonią jej nakrycie głowy uwalniając włosy. Wodził po nich dłonią, podczas gdy druga służyla mu za oparcie. Ocierając się o jej talie. Czuła na sobie jego ciężar. Całował ją.
- Idźcie po tę świecę, bo nigdy nie uda wam się kajdan zrzucić - dobiegł głos jednej z dziewczyn.
- Przeca on na niom wloz. To tera ino ona może zajść. - powiedział inny głos, a po chwili rozległ się śmiech dwóch kobiet.
Trzecia nadal była pod wpływem uspokajającego dotyku siostry Anny. Choć samej Annie daleko było do spokoju.

Zajść? Zakonnica czułą jak jej głowa zaczyna panikować. W sensie, że dziecko? One ich słyszą? Nie widzą, ale… Toż to ulicznice, wiedzą co się dzieje. Powinni przestać! Dość! To się nie godzi. Tylko czemu palce odruchowo sięgnęły do zapięcia płaszcz, rozpinając go sprawnie? Czemu szło jej tak łatwo? Tyle raz gdy rozbierała go by go opatrzeć i nigdy.. Nigdy nie było jej od tego tak gorąco. Zupełnie jakby mieli teraz środek upalnego lata, a jej jedynym marzeniem było by zrzucić z siebie habit. Niechętnie ponownie przerwała pocałunek i przysunęła swoje usta do ucha mężczyzny. Poczuła jak jej własne wargi przesunęły się po jego skórze.
- Gerge… one słyszą… - Poczuła pod palcami jego nagą skórę i zadrżała. Wizja ewentualnych konsekwencji rozmyła się. - Nie.. nie tutaj.
 

Ostatnio edytowane przez Aiko : 19-09-2018 o 09:54.
Aiko jest offline  
Stary 21-09-2018, 00:31   #295
 
druidh's Avatar
 
Reputacja: 1 druidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputację
- Nie są za bardzo rozgarnięci co? Ci twoi towarzysze - mówił Dohn.
- Ty mnie straszyłaś. Ty pożądałaś mego bogactwa, a teraz gdy wszystko to mogę ci dać zostawili ciebie, żebyś była mym strażnikiem. Ten Czerwony starzec jest bardzo nieroztropny. Jeśli on będzie wami dowodził, to wróżę wampirom i wilkołakom świetlaną przyszłość.

Jednak Francisca była czujna. Zauważyła, że Dohn usiłuje ją zagadać. Zagrać na czas, żeby zerwać więzy. Z tyłu jego dłonie pracowały pocierając o siebie nadgarstkami, choć jego potężne ciało praktycznie nie drgnęło. Jednak Francisca była mistrzem w zbieraniu informacji, a do tego trzeba było mieć niezwykłą czujność.

Włoszka myślała. Zastanawiała się jak zostać sam na sam z Dohnem, gdy z pomocą przyszedł jej Fyodor. Czekała, jak znikną w środku kiwając głową i obracając w rękach nóż. Gdy weszli do piwnicy spojrzała na związanego kupca. Wysłuchała jego tyrady podchodząc ostrożnie. Uważnie obserwowała jego ciało. Był duży i silny, nawet związany mógł zrobić coś groźnego. Nagle pasknęła śmiechem.
- A więc chcesz żyć?! Pogadałabym z tobą przy winie, ale nie mam czasu. Rusz dłonią, a cię zabiję - stanęła za jego plecami. Pobojowisko przyprawiało ją o mdłości, a to co chciała zrobić nie pomagało wcale.
- Jest to obrzydliwe, ale będę musiała cię zabić. Ostatni raz pytam. Gdzie jest von Guze? - nie znała się wcale na zabijaniu ludzi i wolałaby uniknąć wbijania w kogoś noża. Jednak nie mieli czasu powtarzała sobie w myślach.
- Pokaż że jesteś coś wart i możemy negocjować - przystawiła czubek noża do jego pleców na wysokości serca zmuszając go do przekręcania się na brzuch.

- Obydwoje wiemy, że mnie nie zabijesz. Co innego wysłać męża z pogróżkami, a co innego zaszlachtować bezbronnego człowieka jak świnię.
Jego wielkie ramiona napięły się, a pasek jakim miał obwiązane nadgarstki zatrzeszczał.

- Jakimi pogróżkami?! Miał robić z Tobą interesy - westchnęła.
- Chciałam rozmawiać, ty wolisz wyrywanie palców i przyrodzenia. Jak chcesz. Mam gdzieś tego wampira, mam swoje demony - czubek noża na jego plecach docisnął się jeszcze, a powietrze przeszył nieopisany pisk. Najgłośniejszy na jaki było Franciscę stać w tych warunkach.

Dohn nie jęknął. Zagryzł zęby i napiął się z całych sił. Gdyby Wenecjanka obserwowała jego twarz, to dojrzałaby jak czerwienieje i na jego czole napina się wielka błekitna żyła. Gdyby przyglądała mu się uważniej, to zauważyłaby również, że rana po nożu Gergego w ramieniu kupca zagoiła się. Jednak tego nie sprawdziła. Teraz mogła jedynie z przerażeniem obserwować pękający pasek jaki miał krępować mężczyznę i zapewniać jej bezpieczeństwo.
Doświadczenie w bezpośrednim starciu ograniczało się u Wenecjanki do odganiania much. Zaś wyjątkowo rozwinięty zmysł obserwacji przekonywał ją, że jej życie może być zagrożone. Nie trzeba było żadnych ukrytych talentów, żeby to dostrzec. Uznała też, że Dohn jest generalnie dużo lepszym strategiem niż Nowogrodczyk i nigdy nie należy lekceważyć dobrych rad.
Odskoczyła od kupca i podbiegła do drzwi od piwnicy, które otworzyła szybko uważając jednocześnie, aby nie stratował jej któryś z wybiegających mężczyzn. Ostatecznie zawsze mogła tam uciec, bo przecież nikt nie oczekiwał od niej chyba pokonania ghula sam na sam.
Pasek pękł ze świstem. Wielkie cielsko mężczyzny z nienaturalną wręcz dla swych rozmiarów prędkością zerwało się na równe nogi. Puścił się biegiem w zupełnie innym kierunku niż Francesca. Wybiegł przez drzwi, które od początku rozmowy były za nim. Francisca zaś uznała, że zagrożenie przynajmniej chwilowo zniknęło i zakasując spódnicę poznała w drzwi które otworzył kupiec.

Tymczasem znajdujący się na schodach brat Fyodor widząc stojącą w przejściu Franciscę przyspieszył i przeskakiwał po dwa stopnie. Ale gdy doskoczył po Dohnie nie było już śladu.

Fyodor wbiegł schodami tak szybko jak mógł.
- Gdzie on jest?! - zapytał Franciscę bardziej dla upewnienia się bo widział w które drzwi kierowała wzrok. Ruszył za nim w pościg.
 
__________________
by dru'
druidh jest offline  
Stary 22-09-2018, 00:11   #296
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Eberhard był łagodny na ogół dla ludzi. Interwencja chłopstwa w działania Inkwizycji jednak go rozsierdziła. Gdy się zbliżali zawołał do siebie Bożydara. Sam stanął obok Bogumysła i wyszeptał tak by obaj słyszeli.
- Nie chce skrzywdzić tych głupców, ktoś ich podjudził. Bądźcie groźni mają się bać. Powiedzcie im, że zakłócają śledztwo świętego kościoła. Mają się rozejść albo zostaną ukarani.
Bogumysł miał już w głowie pomysł. Gdy otworzył usta brzmiał niczym grom.
- W imię Boga Wszechmogącego pytam, kim jesteś, ty, który takimi słowy zwracasz się do sług bożych? Ty, który w swoim zadufaniu i pysze stawiasz swój osąd przed osądem Kościoła mimo iż dotyczy spraw, o których nie masz bladego pojęcia? Zapytam po raz trzeci, kim jesteś, jeśli nie robakiem trawiącym umysły ludzi, którzy ci zaufali i przyszli tu za tobą?
Inkwizytor był jednak spokojny i mimo iż jego przemowa otoczyła zebranych niby poranna mgła nie uniósł choćby brwi. Podszedł jednak na wyciągnięcie ręki do Bolemira.
Mężczyzna stał hardo i wyzywajaco patrzył w twarz Czerwonego Brata. Jednak tłumek za nim już nie. Do Eberharda i Bogumysła dochodziły już pierwsze szepty niepokoju.

- W imieniu papieża, namiestnika Boga na ziemi dokonaliśmy osądu. Na waszą wyraźną prośbę i skargę - ogłosił Bogumysł wszem i wobec, zwracając się ku mieszkańcom wsi.
- Pochwyciliśmy winną i zabieramy ją ku jej sprawiedliwości. Dopilnujemy, by jej los dokonał się w pojednaniu z Bogiem. Wam, dzięki zajęciu dóbr tej kobiety planowałem w nagrodę za czujność, wyprawić odpust. Teraz widzę jednak, że być może dla niektórych jest już za późno - zakończył myśl inkwizytor, nie pozwalając sobie jednak przerwać. Uniósł dłoń ponad głowę Bolemira na co zgromadzeni odpowiedzieli niejednoznacznym szmerem.
Jakaś kobieta w grupie chłopstwa padła na kolana i krzyknęła.
- Wybaw nas Panie ode złego!

- Widocznie nie jest to koniec działań Inkwizycji w Broku, moi bracia i siostry -zwrócił się Bogumysł do pozostałych inkwizytorów.
- W tych ludzi wdała się słabość, którą tylko grzesznicy mogli wpuścić do swych serc by rozlała się na ich sąsiadów. Zalała ich usta, by kłamali. Zalała ich uszy, by nie odróżniali co prawda a co blef. Zalała ich członki, by ośmielić ich do ataku na osoby stanu duchownego!
Końcówkę Bogumysł dokończył z wściekłością. Postąpił krok, wyrwał z pochwy Czarnowskiemu jego surowo zdobiony, zachodni kord.

- Zgodnie z prawem tego kraju za podniesienie ręki na kapłana należy się śmierć. Rzućcie broń i módlcie się o przebaczenie. W innym razie wszyscy pod zarzutem herezji zostaniecie powiedzieni do Płocka razem z tą kobietą!
W ślad za kobietą kolejni klękali i zaczynali wznosić modlitwy ku niebiosom. Najdłużej opierał się Bolemir i jego brat, ale i oni po krótkiej wymianie spojrzeń przyklękneli. Pałki i widły znalazły się na wilgotnym podłożu.

Broń Czarnowskiego wróciła do pochwy a Bogumysł wolny od narzędzi wojny zaintonował modlitwę. Która trwała, aż pot nie zrosił czoła najwytrwalszego ze zgromadzonych. Dopiero wtedy inkwizytor uznał, że pora na odpuszczenie wymienionych w groźbie nieprzyjemności zgromadzonemu tłumowi. Dalej jednak rozważał wymierzenie kary Bolemirowi.

- Bracie bóg wskazał mi drogę. - Eberhard otworzył oczy jakby zanurzył się wcześniej w cichej modlitwie - Tych ludzi prowadził tu ból i obłęd. W kościele doszło do masakry. Musimy udać się tam niezwłocznie. Zostaw mocną grupę do pilnowania dobytku, zapasów i Olchy. Dostatecznie mocną by nic się nie stało pod naszą nieobecność. Inkwizytorzy idą z nami, reszta według twojego uznania. - Eberhard dał Bogumysłowi chwilę na wydanie rozkazów i ruszył niezwłocznie do kościoła. Po drodze ostrzegając wszystkich, że widok będzie paskudny. Drugi z braci poprosił krzyżaka Klausa o przypilnowanie spraw a sam zabrał ze sobą tylko pamiątkę z Pomorza Przedniego - zdobioną laskę zakończoną tokami z obu stron.
- Nie spuszczę morderczyni z oczu, bracie. Kto raz złamie przykazanie samego Boga gotów uczynić to ponownie. Panowie, spętajcię ją by mogła iść, ale nie uciekać i nic chwycić w dłonie. Pójdzie z nami. Ty grzeszniku też - zwrócił się bez emocji do Bolemira. Po ujęciu w dłonie powrozu, na którego drugim końcu poruszała się związana trucicielka, był gotów.

Żołnierze z zapałem ruszyli do wiązania Bolemira i Olchy. Ta druga splunęła, spojrzała na Klarę i Eberharda.
- Zaiste miłosierdzie i odpuszczenie grzechów! Idźcie do diabła! Zasłaniacie się Panem, po to! Żeby móc czynić swe podłości. Tak, zwiąż mnie - wyciągnęła przed siebie złożone nadgarstki - zwiąż a potem przeprowadź proces. Udowodnij jak to siedząc z wami cały wieczór i cerując waszego żołdaka jednocześnie zamordowałam ludzi w kościele! Pan jest z Was dumny Mistrzu! - tym razem wzrok Olchy spoczął na Eberhardzie.

Eberhard nie zareagował. Lekcja pokory dla zielarki była niezbędne. Stanowczo zbyt często unosiła się dumą w pogardzie mając innych. Lepszy natomiast był sznur na rękach niż widły w brzuchu. Ocalili ją przed samosądem. Więzy natomiast były środkiem bezpieczeństwa i uspokojenia nastrojów.

- Milcz, dziwko - syknął dosadnie inkwizytor przerywając tyradę Olchy.
- Nikt nie postawił ci jeszcze takiego zarzutu. Śmiesz w swej bezradności rzucać obelgi miast zachować choć odrobinę godności? Jeszcze jedno słowo i dodatkowo zostaniesz zakneblowana, bo tylko to uchroni nas przed dalszym publicznym poniżaniem się kobiety, która nie chce pogodzić się z własną hańbą i grzechem. Żeby zasłużyć na miłosierdzie i odpuszczenie grzechów najpierw trzeba ich żałować - pogroził Olsze Bogumysł wytykając ją końcem laski.

Zielarka opuściła głowę. Bolemir zaś próbował się opierać, lecz podszedł do niego Witold. Położył mu dłoń na ramieniu i wyszeptał coś do ucha. Emocje odpłynęły z twarzy jego kuzyna. Również z pokorą pochylił głowę i czekał na dalsze rozkazy.

Tymczasem Klara nie wierzyła. Nie wierzyła w słowach, które usłyszała. Nie wierzyła w gniew, który mieszkał w Czerwonym Bracie. Nie wierzyła w to co mówili wieśniacy. Nie wierzyła w to, że trzęsie się ze strachu. Miała nadzieję, że to jedna z wizji, jak ta, która pokazała jej targ w starożytnym Rzymie. Miała nadzieję, że żadne z bluźnierczych, wstrętnych, ohydnych i zuchwałych słów nie padło z ust Bogumysła. Miała nadzieję, że milczenie Eberharda jest złudzeniem. Miała nadzieję, że zwyczajnie nie dosłyszała sprzeciwu Mistrza… Coś w niej pękło. Wewnętrzny spokój został zmącony, a brak bliskości Witolda, który zajmował się swoim kuzynem sprawiała, że siostra czuła się zagrożona. Nawet w nocy, kiedy odwiedził ją nieznajomy nie czuła się tak źle. Nie była w stanie wyrzec słowa, suche gardło nie chciało przepuścić żadnego dźwięku. Dzięki Bogu, że ślepa zakonnica nie widziała wzroku Olchy, bo jeszcze gotowa była załamać się zupełnie. Wyczuwając woń jaśminu coraz bardziej intensywnie wiedziała, że Witold idzie ku niej, by poprowadzić ją do kościoła, ale Klara czuła, że nogi odmówią jej posłuszeństwa. To już nawet nie chodziło o ból otwartych ran, ona po prostu była sparaliżowana strachem. Wystarczyło jednak, że złapała znajome przedramię, poczuła materiał ubrania Witolda pod palcami i blada jak twarz postawiła krok jeden, a za nim kolejne. Powoli, na ile pozwalały jej obandażowane nogi, ruszyła w kierunku kościoła za resztą.
- Czas przyjrzeć się kościołowi i temu co tam zastaniemy. - powiedział Eberhard kierując swoje kroki w stronę tego świętego przybytku.
- Mogę wierzyć, że tak jak i ja pragniesz jedynie zwalczyć zło, a nie je czynić? Pójdziesz ze mną społem? - Zapytał Bogumysł oddając swobodę uspokojonemu Bolemirowi nim podążył w ślad za Eberhartem.
Młodszy Zamoyski pokiwał głową.
 
Icarius jest offline  
Stary 24-09-2018, 09:43   #297
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Płock

Pościg ulicami Broku był specyficzny. Helmut Dohn był ogromnym łysym facetem w zdobionych ubraniach. Takich ludzi nie obserwuje się biegających. Tacy ludzie wychodząc na ulice suną majestatycznie. I pewnie tak jest gdy nie są ścigani przez inkwizytorów.

Gdy mężczyzna w przeszywanym złota nicią surducie obejrzał się za siebie zauważył Wenecjankę w stroju dziewki służebnej. Mógł ją zabić, mógł jej skręcić kark. Ale zbyt blisko byli inni. Już po przebiegnięciu kolejnych kilku metrów zobaczył złowieszczy czerwony habit powiewający za służebnicą.

Biegu nie ułatwiało błoto utrzymujące się w mieście przez codzienne deszcze. Gdy Fyodor podciągnął swój czerwony płaszcz i sutannę dość szybko wyprzedził młodszą i szybszą dziewczynę. Francisca na moment z pewną dozą przerażenia obserwowała krwawy ślad na plecach mnicha.

Po chwili otrząsnęła się i puściła się sprintem. Podciągnęła suknię wysoko za kolana i trzymając ją w garści ze wszystkich sił ruszyła za uciekającym ghulem. W kilku susach minęła czerwonego brata. Ile on mógł mieć lat? Pięćdziesiąt? Sześćdziesiąt? Osiemdziesiąt? Mógłby być jej pradziadkiem? Z jednej strony miała zbliżającego się Dohna, z drugiej oddalającego się Fyodora. Spojrzała jeszcze raz na Czerwonego brata chcąc upewnić się, że nie umarł od wysiłku. I to był błąd. Rozjeżdżone błoto okazało się zdradliwe. Potknęła się i runęła jak długa na ulicy. Nie czuła przy tym bólu, bo miękka poduszka rozmoczonej ziemi skutecznie zamortyzowała uderzenie.

Fyodor widział dziewczynę padającą przed nim niczym kłoda. Przebiegł obok. Mógł się zatrzymać. Mógł jej pomóc. Ale cena była zbyt wysoka. Dohn nie mógł uciec! Nie mogli pozwolić sobie na ucieczkę dwóch ghuli jednej doby. Zagryzł zęby czując jak otwierają się kolejne rany na plecach.

Pościg trwał. Po chwili skręcania w wąskie uliczki i ciągłego zmieniania trasy Czerwony Brat czuł nie tylko ból w plecach. Ogień palił go w płucach. Czuł, że nie da rady dużo dłużej ścigać Dohna.

Wypadli znów na jedną z głównych uliczek. I wtedy Fyodor dopadł mężczyznę. Dohn też był zdyszany. O ile jeszcze miał w sobie krew wampira, to musiał ją oszczędzać. Zatrzymali się obok warsztatu bednarza. Dohn bez zastanowienia chwycił leżącą luzem klepkę i stanął w pozycji do walki mieczem.

Fyodor już wiedział na co ghulu oszczędzał krew.


***

Francisca wstawała powoli ściągając z siebie plamy błota. I wtedy podbiegł do niej mały chłopak. Pomagał wstać zabłoconej dziewczynie. Niestety Fyodora nie było już nigdzie widać. Dopiero po chwili rozpoznała w chłopcu Jasia. Ten jednak jej nie rozpoznał.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 25-09-2018, 07:35   #298
Dział Fantasy
 
Avitto's Avatar
 
Reputacja: 1 Avitto ma wyłączoną reputację
Gdy weszli do wnętrza kościoła Klarze zebrało się na wymioty. Czuła metaliczny zapach krwi mieszany z fekaliami. Umarłym puszczały zwieracze, a zawartość ich jelit zalała drewnianą podłogę małego kościoła. Tego było zbyt dużo jak dla dziewczyny i jej wyczulonego nosa. Zwymiotowała w progu świątyni, na co natychmiast zareagował Witold. Odciągnął ją nieco i podał chusteczkę do otarcia ust. Choć to duszący zapach jaśminu jaki przywiódł wraz z sobą zdawał się w największym stopniu pomagać.

Hugin zręcznie przeszedł między rzędami ławek szukając innych śladów, tych niewidocznych na pierwszy rzut oka. Zaś dwaj czerwoni bracia mogli przyjrzeć się miejscu kaźni. Na ołtarzu pół leżał, a pół zwisał Sisto. Miał poderżnięte gardło. Ołtarz zalewałą jego krew. Po jego prawej zwisała bezwładnie dłoń, a pod nią leżał szeroki nóż bliźniaczo podobny do takich, jakimi niespełna godzinę temu oprawiali owce. Pozostałe ciała należały do czterech mężczyzn i dwóch kobiet. Wszystkie nosiły liczne rany. Trzech mężczyzn miało wyłupane oczy. Same oczy zaś leżały między ławkami. U jednego z nich nadal znajdowały się w dłoniach. Wszyscy mieli ślady po biczowaniu na plecach. Hugin znalazł dwie wiązki biczów z drobnymi kawałkami metalu i haczykami wplątanymi między nie. Miały dodatkowo ranić pokutników. Wokół leżały też sztywne konopne sznury. Każde z tych ciał było poddane mniejszym, bądź większym torturom. I nie stało się to nagle. Ten proces musiał trwać. Najbardziej przerażające było to, że miał miejsce w kościele, w czasie gdy inkwizytorzy i oddział ich przybocznych szykowali się do walki ze złem.

Z progu na wszystko patrzyli Olcha i Bolemir.
- I wy myśleliście, że jam to uczyniła? Siedem osób? Ja sama?
- Milcz, wiedźmo. Nie chcę słuchać twych podszeptów. Przeklętą bądź! - rzekł Bolemir Zamoyski po czym splunął pod nogi spętanej Olchy.
Eberhard wziął Olchę na bok i przemówił w łacinie szeptem. Tak by słyszeli to tylko oni dwoje.
- Zamilcz wreszcie. Pozwoliłem cię związać dla twojego bezpieczeństwa. Żeby jakiś wściekły wieśniak nie dźgnął cię nożem. Żeby zrozpaczony myśliwy co stracił żonę nie strzelił ci między oczy. Myślą, że Inkwizycja się tobą zajmie. Zajmie choć nie w taki sposób jaki oczekują. Kłap jednak ozorem dalej a moja cierpliwość się wyczerpie. Gadaj czy licho z lasu jest ci znane i mogło to zrobić?
Olcha uciekła wzrokiem uważnie lustrując podłogę.
- Nie Mistrzu. Nie słyszałam o żadnym lichu z lasu. Najpewniej nie ma czegoś takiego - jej głos był cichy i pełen pokory. Fakt, że mówiła kiepsko po łacinie jeszcze dodawał pokory tej scenie.
- Być może zatem owo licho wcale nie siedziało w lesie. Siedź cicho a pomogę ci zachować życie przed tłumem wieśniaków. Żądnych jak zdążyłaś pewnie zauważyć kozła ofiarnego. Kogoś na kim wyładują swoją złość, ból i cierpienie.
Skinął na jednego z żołnierzy i powiedział.
- Pilnuj ale i strzeż przed tłumem - upewnił się, że strażnik zrozumiał, wszedł do kościoła. Tam podszedł do Klary.
- Niech siostra zaczerpnie świeżego powietrza. Jeśli starczy siostrze sił, przydałaby się nam wskazówki z nieba - nawiązał do wizji jakie Klara miewała i o jakie miał nadzieje może prosić w potrzebie.
Klara dokładnie wiedziała gdzie stoi Eberhard nietylko dlatego, że mówił do niej i słyszała jego głos, ale również ze względu na jego ostry, nieprzyjemny zapach. Dlatego kiedy wyrzekł swoją prośbę dziewczyna spojrzała prosto na niego oczami, w których mimo ich ślepoty kryło się wiele. Było to o tyle bardziej niepokojące, że wydawało się iż patrzy na wskroś duchownego. Jej wzrok wyrażał mieszaninę zdenerwowania, zażenowania, poirytowania i zupełnie nieukrywanej pogardy.
- Być może niektórzy słudzy Pana - choć głos miała jak zwykle spokojny dało się wyczuć w nim chłód - szastają darami od niego i używają ich lekką ręką ku własnej uciesze i zadowoleniu. Bądź jednak poinformwany Mistrzu, że moje wizje są darem i nie śmiałabym nawet prosić Stwórcy by mnie, swojej pokornej służce, pokazywał to co chce ujrzeć by pomóc w sprawach doczesnych.
Klara wyraźnie powiedziała co sądzi o wykorzystywaniu darów pańskich dla własnych korzyści. Po tej przemowie zasłoniła dłonie wcześniej wyciągniętą chusteczką by oddzielić swój wrażliwy nos od zapachów unoszących się wokół. Potem odwróciła się w kierunku Witolda, prosząc go by opisał jej to co widzi. Ze szczegółami.

Eberhard miał Klarę za użyteczną służkę pana ale krnąbrną i nieskorą do wykonywania poleceń. Nie inaczej było i tym razem.
- Poradzę sobie sam w takim razie. Jak zawsze - nie czekając na jej odpowiedź ruszył na oględziny. Dokładnie obszedł miejsce zbrodni. Obejrzał ułożenie ciał, ich rany i narzędzia jakie nimi zadano. Czasami przymykał oczy i pogrążał się w zadumie by za chwilę znów bacznie się rozglądać. Najdłużej stał przy Sisto i jego nożu. Skinął do Bogumysła przywołując swego brata do siebie.
- Znasz się bracie na uważnym sprawdzaniu takich miejsc? Zdaje mi się, że to robota Sisto. Więcej opinii jest jednak mile widzianych - powiedział Eberhard do swojego towarzysza.
- Poproś tu proszę bracie pana Gratkowskiego - było jedyną odpowiedzią Bogumysła. Potem długą chwilę milczał. Dużo czasu spędził na szczegółowych oględzinach wyłupionych oczu, wyrwanego języka i śladów po otarciach. Każdemu zabitemu zajrzał między nogi bez cienia zażenowania.
Eberhard skinął głową bratu bez słowa. Z drzwi kościoła wykrzyczał godność żołnierza by nie tracić czasu. Niby było go wiele, jednak nigdy nic nie wiadomo.
- Gratkowski do mnie - rozległo się na zewnątrz polecenie.

- Kiedy wybiły ostatnie dzwony? Czy kapłan lub ci ludzie byli od tego czasu widziani we wsi? - Zapytał w końcu Bogumysł Bolemira. W głębi duszy wiedział, że Eberhart ma rację i dlatego wolał sprawę póki co przemilczeć niż z marszu podkopać autorytet Kościoła wśród wiernych. Choć do czasu, aż znajdzie argument, którego mógłby się uczepić.
Dlatego też, gdy Zamoyski się wyrażał Bogumysł uparcie poszukiwał listu od samobójcy.
Bolemir miał problem z spokojnym mówieniem w kościele wśród zmasakrowanych zwłok. Mówił krótkimi, urywanymi zdaniami. Jednak przyznał, że po porannych dzwonach nie było widać nikogo z rodziny Bronkowskich i Teżyńskich w wiosce. Dzwony zaś rozbrzmiewały kilka modlitw jeno, nie dłużej niż przy zaproszeniu do mszy. Okazało się, że wszyscy zabici pochodzili z jednego domu, w którym dwie rodziny skoligaciły się przez małżeństwo. Sytuacja zgoła podobna jak u Zamoyskich. Powiedział też, że dobre pół roku Bronkowscy byli zapatrzeni w Sisto i jego płomienne mowy o porzuceniu doczesności.

Tymczasem Witold opowiadał ze szczegółami to co znajdowało się w kościele siostrze Klarze. Musiał mieć niesamowitą pamięć i niezwykłą wręcz spostrzegawczość, gdyż nie wracał do kościoła, żeby sprawdzić „nowe” szczegóły. Również on podpowiedział Klarze, że Sisto najprawdopodobniej podciął sobie gardło i upadł na ołtarz. Siostry zakonnej nie zaskoczyły zdolności Witolda. Wszak już od pewnego czasu dane im było służyć Panu razem. Eberhard zaś skojarzył to z faktem tropienia wilków poprzedniego wieczoru. Dzięki temu miał już pewien ogląd na to, jak Pan zsyłał swą łaskę na Witolda.
- Za ołtarzem jest wąskie przejście do zakrystii, a stamtąd do domu parafialnego. Może warto tam poszukać? - Mówił nieprzerwanie Witold. - Bo jedyne co możemy ofiarować tym ludziom, to godny pochówek.
- Tym tak. Żywym zaś trzeba dać wyjaśnienia. Chcę się upewnić, że Sisto działał sam. Bez pomocy czy wpływów z zewnątrz.

Eberhard skierował się do zakrystii. Zadbał jednak by Hugin trzymał się blisko jego osoby. Nigdy nie wiadomo co czeka w miejscach bluźnierstwa i mordu.
- Sisto był fanatykiem, a Ci nieszczęśliwcy podążali za nim. Podejrzewam, że większość z nich zadawała sobie rany w imię pokuty, biczowali się. Ale dlaczego Sisto postanowił z tym wszystkim skończyć? - Zwróciła się bardziej do Witolda niż do kogolowiek innego. W przeszłości razem rozwiązywali sprawy, które przed nimi na ich drodze postawił Pan.
- Może jego prywatne pokoje dadzą nam odpowiedź?
- Chodźmy zatem -
Bogumysł przyznał rację zakonnicy.
- Panie Gratkowski, proszę zostać w kościele z tym mężczyzną. Dalej pójdziemy sami - dodał wskazując rycerzowi dłonią Bolemira.
 
Avitto jest offline  
Stary 02-10-2018, 10:18   #299
 
druidh's Avatar
 
Reputacja: 1 druidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputację
Błoto, brud, ekstrementy, a przynajmniej ich zapach, wszystko to wypełniło Franciscę po brzegi. Miała nie bać się działania w terenie. O ile jednak śledzenie z Gerge mrocznych demonów mogła uznać za rzeczy akceptowalne, o tyle tarzanie się w najpodlejszych substancjach tego świata już nie. Prochem jesteś i w proch się obrócisz. Niedoczekanie! Jeśli Francisca miała się obracać w coś po śmierci, mogły to być jakieś kosztowne klejnoty. Nie ze względu na jej wyjątkową duszę, ale dlatego, że żonie weneckiego kupca w nic innego obracać się nie wypada. Rozmiarów tragedii dopełnił upadek, który uczynił z Włoszki istotę gorszą od tych drażniących ghuli, które dzisiejszego dnia zdawały się zawładnąć jej życiem. Poślubieni wampirom. Miłość i bezwzględne oddanie nigdy Francisci nie przekonywały i trudno jej było wyobrazić sobie związek, który nie składałby się w głównej mierze z uczucia zwanego wyrachowaniem. Te wszystkie myśli zdołały wypełnić jej głowę, w krótkim czasie pomiędzy upadkiem, a pierwszą próbą podniesienia się z kolan.

Do pomocy rzucił się chłopiec, którego ciało i uchwyt zdradzały, że bardziej od chrześcijańskiego miłosierdzia ceni sobie zawartość katolickich sakiewek. Wenecjanka nie pozostała mu dłużna. Jej ręka szukając dziecięcego ramienia nie spoczęła dokładnie na nim ale owinęła się wokół karku za który złapała z całej siły. Odchyliła jego głowę do tyłu i swoją ociekającą twarz wlepiła w twarz chłopca. Poznała go. To ułatwiło sprawę i dało poczucie, że pieniądze trafiały w dobre ręce.
- Patrz z czego żyjesz smarkaczu, jeśli nie chcesz, aby twój ojciec nie garbował ci skóry codziennie przeliczając utracone srebro. - wyciągnęła rękę po sakiewkę i otarła nią twarz. Wreszcie ją poznał.
- Wiesz gdzie jest dom kupca Dohna? Biegnij tam i powiedz zakonnicy którą tam znajdziesz: czerwony brat potrzebuje pomocy. Zarobisz uczciwie.
Rozejrzała się szybko, jednak zamiast Fyodora dostrzegła tylko mężczyznę ukrytego w cieniu. Profesjonalista? Krewny świętej pamięci Michal? Właściciel srebrnej spinki z wilczą głową, to na pewno. Powinna mieć się na baczności, ale nie miała czasu na takie luksusy. Przeklęte ghule i wampiry. Podsunęła się niby to oczyszczając suknię z błota i powiedziała wystarczająco głośno po romsku:
- Będzie przedstawienie. Będziecie stać i patrzeć?
Mężczyzna wydał się zaskoczony. Dlaczego, tego Francisca nie zdołała ustalić.
- Czego? - burknął w polskim otwierając negocjacje.
- Złoto za pomoc w ujęciu groźnego człowieka - odrzekła Francisca dalej oczyszczając suknię. Odzyskała nieco oddech i chciała sprawiać wrażenie pechowej miejskiej dziewki, a nie przebranej Inkiwzytorki negocjującej na ulicy zabicie ghula w trybie pilnym.
- Jeśli zdążysz. Zaraz może być po wszystkim.
 
__________________
by dru'

Ostatnio edytowane przez druidh : 02-10-2018 o 10:21.
druidh jest offline  
Stary 03-10-2018, 19:30   #300
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Po chwili przechodzili przez skromną zakrystię. Pomieszczenie tak niewielkie, że musieli przechodzić pojedynczo. Witold cały czas prowadził Klarę za rękę. Hugin przechodził pierwszy z nożem w pogotowiu. Włóczni praktycznie nie dałoby się użyć w tym pomieszczeniu, toteż zostawił ją z żołnierzami.

Eberhard szedł ostatni. Po drodze przyglądał się wielu rzeczom. Opukiwał deski. To właśnie jego zaniepokoił brak krzyża w pomieszczeniu w którym kapłan powinien się przygotowywać do odprawiania mszy. A krzyż takowy był tam kiedyś. Drewno nosiło ślad przebarwienia.

Przeszli kamienną ścieżką kilka metrów zanim znaleźli się w budynku plebanii. Klara zagryzała wargi gdy czuła pod stopami chłód mokrych kamieni. Jednak nie wchodziła do budynku, zanim Hugin nie przeszedł się wewnątrz i nie uznał, że wszystko jest bezpieczne.

Chatka miała małą kuchnię, w której roznosił się intensywny zapach rzepy. Klara szybko wychwyciła, że serwowano tam głównie zupę z rzepy na przemian z zupą cebulową. Godne uwagi, gdyż mało na której plebanii nie byłoby śladu po bogatych mięsiwach. Uznała to za fakt godny zapamiętania.
- Witoldzie, Bogumyśle, Huginie. Szukajcie nie tylko rzeczy i widoków oczywistych ale również tych ukrytych. Jeśli znajdziecie coś godnego uwagi zawołajcie mnie. Sam zacznę sprawdzać biblioteczkę Sisto. - Eberhard wydał rozkazy nim zniknął w pomieszczeniu jakie wybrał na początek poszukiwań.

Sypialnia przypadła do sprawdzenia Bogumysłowi. Było to maleńkie pomieszczenie w którym dorosły mężczyzna mógł wyciągniętymi rękami dotknąć dwóch przeciwległych ścian. Łóżko choć mizerne zajmowało większą część pomieszczenia. Bogumysł zauważył, że nie było tam krzyża. Do pomieszczenia wpadało dużo światła w ciągu dnia i krzyż, który wisiał tam dość długo zostawił nie pożółknięty ślad na deskach. Jednak samego krzyża nie było.

Inkwizytor zsunął na chwilę nakrycie głowy, by podrapać się po słabo owłosionej potylicy. Gdy Eberhard rozdzielał pomieszczenia do przeszukania jasnym było, że jako książkowy mol dla siebie wybierze gabinet i biblioteczkę. Smutna i obolała zakonnica pozostała w kuchni a Bogumysł walczył wewnątrz z litością, jaką w nim wzbudzała. Mimo to ufał jej towarzyszom, że wiedzieli co robią ciągnąć ją ze sobą na taką wyprawę.
Zakonnikowi ciężko było uwierzyć w zupełny brak powodów działania miejscowego proboszcza. Nie przemieszczając mebli obmacał je dokładnie w poszukiwaniu ukrytych przedmiotów. Bez skrępowania przetrząsał rzeczy zmarłego, które zgodnie z prawem stały się własnością biskupa.
Brak dużych, drewnianych krzyży na ścianach budził jednak strach, który niczym cierń tkwił w trudno dostępnym miejscu. Przez myśli Bogumysła przebiegła obawa, czy aby wilcza wiedźma nie postanowiła zająć Inkwizycji innymi sprawami niż zło z głębi lasu zsyłając na nich złe duchy. Rzeczy w sypialni księdza było zaskakująco mało. Kilka kompletów ubrań. Nic wyszukanego. Sisto, którego Bogumysł nie miał okazji poznać zdawał się prowadzić niemal pustelnicze życie. Asceza była szlachetna. I nie pasowała do demonów. Choć w sypialni była świeczka, to nie było tam żadnych ksiąg. Zastanawiające było cóż mógł robić wykształcony kapłan w takiej dziurze jaką był Brok wieczorami.

Eberhard w bibliotece przyglądał się przedmiotom. Nie było ich wiele. Ksiąg było ledwie kilka. Biblia. Żywoty świętych. Malutki sekretarzyk. Krzesło, które swym wiekiem mogło przewyższać najstarszych ludzi we wsi. Nic sugerującego, że znalazł się w pieczarze czarnoksiężnika, czy demonicznego pomiotu.

Klara nie zabawiła długo w kuchni. Nie było w niej mięsa. Nie byłoby to dziwne biorąc pod uwagę targający okolicą głód. Z drugiej strony byli w domu kapłana. Kapłani zawsze mieli u siebie najlepsze kąski. Nawet, gdy inni głodowali.

Nie zabawiła długo w kuchni. Bardziej interesowały ją prywatne przedmioty Sisto. Gdy weszła do sypialni uderzył w nią zwykły zapach męskiego potu. Stęchły z czasem. To tutaj spędzał najwięcej czasu, a pojęcie higieny zdawało się być dalekie od listy priorytetów księdza. Gdy szukając dla siebie oparcia dotknęła poręczy łóżka zapach uderzył w nią ze zdwojoną siłą i przyniósł wizję.

Pan składany do grobu… uroczysty pogrzeb… i Maria Magdalena okrywająca zwłoki Chrystusa pierzyną z gęsiego pierza…
Wizja zdała się absurdalna w swym przesłaniu i niemal wywołał Klara uśmiech na twarzy siostry zakonnej. I chyba to zmyliło Witolda. Ledwie zdążył zareagować, gdy Klara opadła z sił. Pochwycił ją w ostatniej chwili i ułożył na rozrzuconych na łóżku przez Bogumysła pościelach.
- Trzymaj, pij - podał jej niewielki bukłak z którego dobył się zapach wina. Klara czuła, że nie może nic powiedzieć przez suchość ust.
Bogumysł spojrzał z troską na Witolda.
- Jak pomóc? - zapytał oboje inkwizytorów.
Witold pokiwał przecząco głową.
- Pan dał jej wielki dar, jednak wraz z nim otrzymała straszny krzyż.
Wziął dziewczynę na ręce i wyniósł z pomieszczenia, a później przed budynek. Bogumysł został sam i niczyja obecność nie krępowała go przed całkowitym przekopaniem pomieszczenia, włączając w to zrywanie podłogi.


Klara mimo wizji, po których zwykle czuła się nie najlepiej, które pozbawiały ją sił, była milcząca i wyczerpana, ale teraz to nie przeszkadzało jej by uśmiechać się. Co mogła oznaczać, ta wizja? Dlaczego była taka… dziwna.. Czy to Sisto w niej był Marią Magdaleną? Nie znała odpowiedzi, a interpretowanie wizji, szczególnie tak niejasnych było dla niej trudne.
- Ta wizja nie miała sensu Witoldzie. - zwróciła się w końcu do młodego inkwizytora odbierając od niego napitek. Upiła drobny łyk, pozwalając by cierpki trunek spłynął po jej gardle. Lekko skrzywiła się bo nie była przyzwyczajona do pijania alkoholu.
- Najmniejszego sensu, a zachowanie Sisto ma go jeszcze mniej. Mogę sądzić, że próbował podążać drogą Katarów… ale jest kilka rzeczy, które nie pasują mi do obrazka. Przede wszystkim Sisto nie powinien być kapłanem, nie sądzę, że ukończył Seminarium - powiedziała oddając Witoldowi bukłak. - To również nie tłumaczy dlaczego postanowił zabić tych nieszczęśników.. Katarzy umartwiali się, byli jaroszami i sprzeciwiali się władzy feudalnej i kościelnej, ale nie byli mordercami. Coś przegapiliśmy Witoldzie.

Witold przypiął mały bukłak do pasa.
- Myślicie, że mógł podążać drogą, której sam nie zrozumiał? Katarzy wierzą w to, że dobra materialne i życie doczesne nie mają wiele znaczenia. Może wierzył w nadchodzącą apokalipsę tak bardzo, że ze strachu przed sądem Pańskim chciał, żeby Ci ludzie osądzili się sami? Jeżeli nie ukończył seminarium, to być może nie był dość inteligentny, żeby zrozumieć doktryny wyznania jakim chciał podążyć? Chociaż... - Witold jednak sięgnął po bukłak i sam wziął porządnego łyka, zanim dokończył myśl - skoro był księdzem, to z pewnością posiadał na tyle dużą wiedzę i inteligencję, żeby zgłębić doktryny katarskiej wiary.
- Nie umiał czytać ani pisać… nie był księdzem. - Eberhard dołączył do rozmowy po słowach Witolda. - W swój szalony sposób sam interpretował Boga. Stąd ta herezja i wypaczenie. - Sisto jedynie podszywał się pod księdza. Mistrz Inkwizycji był tego pewien.
- Nie wierzę, że skończył seminarium duchowne. Ale jeśli tak, to zobaczą tyle, że diecezja nie przysłała go tutaj, a to rodzi pytania, co się stało z księdzem, który naprawdę miał objąć fe parafię? - Klara zafrasowała się przystępując, nogi na nogę. Dając chwilowe wytchnienia raz prawej jak lewej rozkrwawionej stopie.
- Tego dowiemy się w Płocku. Czy w ogóle tu kogoś przysłano po śmierci poprzedniego duchownego. Trzeba będzie jakoś wytłumaczyć te tragedie mieszkańcom. - Eberhard spojrzał na Bogumysła. - Bracie jesteś biegły w słowach. Podejmiesz się sprawy. Musimy jedynie jasno przekazać, że to nie wina kościoła. Sisto nie był jego sługą a jedynie się podszywał. Znaleźliście coś podczas przeszukania. Coś z rzeczy Sisto przyciągnęła waszą uwagę? - Eberhard dopytywał Inkwizytorów o znaleziska. Nie chciał niczego przegapić. Zwłaszcza jeśli mogło okazać się źródłem plugastwa.
 
Icarius jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172