Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-11-2017, 12:38   #41
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Nie minęło dużo czasu nim Alexander wrócił do alkierza.
Wyglądał na całkowicie rozbitego. Aila nawet na niego nie spojrzała. Układała swoje rzeczy na łóżku, najwyraźniej je pakując.

Rycerz wyciągnął kuferek z gotowizną, w którym nie zostało już wiele i napełnił dwie spore sakiewki.
- Zatrzymaj resztę… - powiedział cicho do Aili lekko łamiącym się głosem. - Byś miała na jakiekolwiek potrzeby.
- Zostaw to dla swojej przyszłej żony. Mną już się nie przejmuj, skoro wyboru dokonałeś. - Powiedziała zimno, wciąż zajęta bardziej ubraniami niż małżonkiem, z którym miała się rozstać.
- Jak na Kocich Łbach… - w jego głosie żal i rozpacz mieszał się z bezsilną złością. - Tyś mnie ostawiła z Elijahą, opuszczając, a potem rzekłaś żem to ja Cię ostawił. - Wziął kufer ze swoimi rzeczami by pociagnąć go na zewnątrz. - Dokonałem wyboru, i owszem. Ta zazdrość kiedyś by nas spaliła. Moja o nieumarłych, Twa o nią, lubo jaką inną co kiedy na mnie spojrzy. Bywaj zdrowa, kochana. Serce me zostawiam z Tobą.
Zatrzymała się w pół ruchu.
- Nie czuję go. Tak jak i swojego już nie czuję. - Powiedziała cicho, gdy Alexander
odchodził.

Niedługo później usłyszała jak zaspany sługa otwiera wrota do wozowni, a powóz i Alexander ze świtą wyjeżdżają z karczmy. Więc stało się. Została sama. Najbardziej chyba bolało ją to, że nikt ze świty męża nawet nie przyszedł się pożegnać z nią. Może im nie powiedział jeszcze? A może od początku była tylko dodatkiem, źródłem “wampirzych problemów”... Znów gorzkie łzy zalały policzki dziewczyny. Wszyscy oni uważali ją za jakąś popleczniczkę nieumarłych tylko dlatego, że nie reagowała nienawiścią na ten dziwny rodzaj istot, tylko dlatego że poznała Merlina, który był przykładem prawdziwego mędrca i pomógł jej wówczas, gdy sama na świecie była. Czy teraz więc znajdzie znów takiego Merlina? Serce jej aż rwało się do monastyru ukrytego gdzieś w górach Szwajcarii i tylko opcja zniewolenia przez Marcusa powstrzymywała Ailę, by temu pragnieniu nie ulec.
Westchnęła. Skoro Alexander odszedł... był jeszcze jeden sposób, by ocalić Merlina, nawet jeśli ten był teraz w służbie Marcusa.
Zdecydowanym ruchem otworzyła wieko swej skrzyni, wyjmując z niej rzeczy, które poprzedniego wieczora wraz z Aliną i Urszulą przygotowały dla niej na przyjęcie u niejakiej lady Fanchon.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 14-11-2017 o 16:19.
Mira jest offline  
Stary 20-11-2017, 21:10   #42
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację


- En Garde! - zakrzyknął jeden z aktorów starając się trafić drugiego drewnianym mieczem. Oponent zamiast się bronić zajadał winogrona nic sobie nie robiąc z uderzeń, nadpiłowany zapewne miecz zaraz się złamał , podobnie jak następny, i kolejny, ku widocznej rozpaczy aktora-rycerza.
Drugi odrzucił winogrona i sięgnął po łuk by zastrzelić oponenta, lecz zerwał cięciwę. Zaczął skakać w miejscu z bezsilnej złości.
Widzowie śmiali się do rozpuku oglądając farsę aktorów sprowadzonych do Wiednia. Niewiele wcześniej trupa wystawiała poważny, piękny spektakl na podstawie kilku historii z Pisma Świętego, lecz "człowiek ciągnie ku farsie" jak rzekł jeden znany trubadur, toteż żywiołowo oklaskiwano komedię graną w głównym refektarzu Hofburga.
Publiczność cofnęła się gdy zza kulis wyszedł lew wedle sztuki szczuty przez jednego rycerza-aktora na drugiego. Wnet strach minął, bo tresowany, stary i przeżarty aż do bólu brzucha zwierz położył się jedynie na krytym czerwonym suknem podeście strzygąc uchem - ku udawanej rozpaczy tego, który 'szczuł' nim oponenta w sztuce.

Tymczasem drugi z aktorów rycerzy dał znak i zza kulis wysypało się kilku zbrojnych. Aktor wskazał przeciwnika i lwa, na których rzuciły się 'posiłki', lecz po kilku krokach poprzewracali się o siebie i zaczęli leżąc bić się między sobą. W końcu pospadali ze sceny.
Główni aktorzy usiedli na rancie podwyższenia i pogrążyli się w deklamacjach jak to się nienawidzą i chcieli by się wzajem zwyciężyć ale zły świat nie pozwala im na to, starali się też dojść do tego o co tak naprawdę się biją.

Zgromadzeni śmiali się i chwalili tę farsę.
Cesarza nie było, nie przyjechał ze swego burgu w Wiener Neustadt pozostawiając rozmowy z Bockiem, synem króla Jiriego z Podiebradów, swemu seneszalowi. Mimo to zjawiły się tu nie mniej niż dwa tuziny możnych i co ważniejszych austriackich rycerzy z małżonkami, nie licząc towarzyszących królewiczowi Bockowi Czechów.
Aila była sama, nie mówiła za dobrze po niemiecku, nikt jej nie znał. Czuła na sobie ciekawe spojrzenia, widziała też jak co poniektórzy, zapewne wolni, zbierają się by ją osaczyć, zaprosić do rozmowy, dowiedzieć kim jest, może i uwieść.
- Jak podoba Ci się sztuka Pani Ailo? - usłyszała za sobą cichy, acz przyjemny głos.

Gdy odwróciła się, ujrzała urodziwą kobietę siedzącą w oknie refektarza, w półmroku. Czarne włosy skryte były pod misternym czepcem, a zielone oczy patrzyły z ciekawością. Miała na sobie żółta suknię, przez co cera tak strasznie blada mniej rzucała się w oczy.

Czyżby wampir? Aila czuła, że coraz lepiej rozpoznaje nieumarłych. Dziś jednak czy wampir czy wilkołak, było jej to obojętne. Serce miała do cna połamane.
Podeszła ku nieznajomej jak zwykle dumna i wyprostowała.

- Doceniam pomysł, bo ten choć prosty, wybitności nosi znamiona. Sama jednak nie bardzo lubię tego rodzaju przedstawienia, z których jeno śmiech można wynieść. Trochę szkoda mi na to czasu, pani... - zrobiła znaczącą przerwę.
- Z pewnością jeno śmiech? - kobieta spytała przypatrując się jej. - Cóż przedstawiają aktorzy? Jakąż wojnę?
Aila zerknęła ku scenie, gdzie tamci znów za łby się wzięli ku uciesze publiczności. Jeden, ten od “en garde” i innych czasem po francusku wciskanych słówek. Drugi ten od lwa na czerwonym suknie leżącego i ziewającego. Obaj nie mogący się przemóc, nie pamiętający już o co walczą.
- Rozumiem aluzję, lecz czuję, że dla gawiedzi jeno śmieszność jest tutaj istotna. - Odpowiedziała szlachcianka, po czym dodała z lekkim uśmiechem - Ale zbyt wiele czasu spędziłam w dziczy, by znać się na sztuce, toteż myślę, że moje zdanie tutaj mało jest ważne.
- Albrecht na starszego brata z wojskiem niedługo może ruszy, nie patrząc, że to cesarz. - Ciemnowłosa wzruszyła ramionami. - Austria pogrąży się w wojnie… Albrecht sojuszników ma, może całe cesarstwo tej wojny zazna gdy inni za Fryderykiem się postawią. - Zmrużyła zielone oczy. - Tam stoi Bocek z Podiebradów, syn Jiriego, króla Czech, które tyleż wojen zaznały. Czesi wiedzą czym długie wojny tak jak Angielczycy i Francuzi tu grani przez aktorów. Ot farsa, ot krotochwila, ale umysł przygotowuje. Pod rozmowy. Nie lubisz polityki Pani Ailo? Ty, któraś może jednym z powodów tej wojny na cesarskiej ziemi?
- Nawet jeśli... bycie powodem niekoniecznie oznacza, że się ma na wydarzenia realny wpływ. A i zresztą złej osoby pani pytasz. Wojny boją się ci, którzy mają coś do stracenia. Ja nie mam. - odpowiedziała kasztelanka, przyglądając się gościom na balu.
- Wojen boją się zwykli ludzie, którym sioło w walkach z dymem puszczą swoi albo obcy. Którym miasto splądrują. -
Kobieta wstała i zbliżyła się do Aili. Ujęła ją pod ramię i skierowała na leniwy spacer na peryferiach sali, Jej dłoń była zimna.
- Cóż Ailo, Ty miałaś wybór. Mogłaś dać Austrii pokój, dałaś jednak wojnę. Bo wybrałaś Elijahę.
- Wybrałam? Nie miałam przecież żadnego wyboru tutaj - zaprzeczyła dziewczyna, po czym dodała - Lady Fanchon jak mniemam?
- Elijaha twierdził co innego. Owszem, jestem Fanchon.
Dziewczyna jakby zesztywniała, ale po chwili rozluźniła się i nawet oparła głowę na ramieniu wampirzycy tak, jak robią zaprzyjaźnione panny, gdy się sobie z czegoś zwierzają. I bynajmniej nie był to gest sympatii, bardziej maskarada, o którą tutejsze wampiry tak dbały.
- Nie wiem, co twierdził mój sire, ale mógł mnie przecież zostawić z pociętą twarzą. Może i bym wtedy nawet umarła, na pewno jednak mój los nie złączyłby się z losem... - poczuła potworny ból w sercu - ... Alexandra d’Eu. Zamiast tego wyleczył mnie i spoił swą krwią czyniąc ze mnie służkę.

Fanchon milczała chwilę.
- Pamiętam Cię gdy pierwszy raz przybyłaś do Wiednia. Taka młodziutka, uroczo niedoświadczona.. - Wampirzyca uśmiechnęła się. - Tak zła, że nie miałaś wstępu na najważniejsze uczty, tu, w Hofburgu… Jakżeś spodobała się księciu Albrechtowi! Brata chciał przekonać by za dwórkę cię wziął. - Znów chwila milczenia. - Cesarz bratu ziem nie chciał wydzielać, co groziło konfliktem. Ale gdyby dać mu żonę niskiego rodu…? Bez oparcia w małżeńskich sojuszach. Taką dla której już ta pozycja to szczyt marzeń i ambicji? W której byłby zakochany po uszy? Fryderyk na dwórkę nie wziął, dał bratu potęsknić, ale po jakimś czasie do Barr posłańców pchnął. Wszystko ku dobremu szło ale… - Fanchon zatrzymała się i spojrzała Aili w oczy. - Aleś Ty utknęła na Kocich Łbach. Ze swej woli, nie Elijahy. Albert zaś pojął córkę Palatyna Reńskiego, cesarskiego rywala… ambitną bestyjkę. Mogłaś być żoną księcia Albrechta. Gdyby Fryderyk zmarł bezpotomnie to i księżną Austrii, Styrii i Karyntii, może nawet… cesarzową, lub matką cesarza. Wybrałaś co wybrałaś, nie zwalaj na Elijahę. Masz co masz. I Alexandra. Hm… a właśnie, gdzie on? Rozchorował się i przyjść nie mógł?
Aila słuchała w milczeniu i tylko trzęsące się ramię zdradzało jej emocje. Myślała dotychczas, że nie była godna uwagi nieumarłych, że tylko ciągłej walce Elijaha z Alexem “zawdzieczała” to, że została przez Malkaviana przemieniona. Teraz zaś fanchon uświadomiła jej, że już wcześniej była obserwowana, że... już wcześniej widzieli, iż jest wyjątkowa. To było niby plaster na rany, które dziś krwawiły obficie.
- Szkoda, że nikt mi o tym wyborze nie powiedział. - Parsknęła, po czym rzekła zdawkowo. - Wyjechał. Josef będzie musiał kogo innego znaleźć…
- Nie ma ludzi niezastąpionych. Ale szkoda, wyglądał na zdeterminowanego wedle słów Josefa. Determinacja… to silna broń.
Tego Aila nie skomentowała. Miała obok siebie potężnę wampirzycę, lecz jej myśli były gdzieś indziej. Zastanawiała się czy gdyby faktycznie nie przybyła do Kocich Łbów, czy byłaby szczęśliwsza prowadząc życie bez Alexandra?
- Wciąż jesteś w chęciach by jechać na pomoc Merlinowi? - spytała w końcu Fanchon.
Szlachcianka uśmiechnęła się do niej smutno.
- Przecież jestem z nim związana. Muszę chcieć mu pomóc czyż nie?
- Nie wiem… - odpowiedziała wampirzyca w zastanowieniu. - Czy jesteś. Nie wyglądasz jakbyś szalała z tęsknoty i zamartwiania się. Jesteś tu, miesiąc drogi od niego.
- Powiedzmy, że mam doświadczenie w opieraniu się waszej woli. - Aila uśmiechnęła się pięknie choć bez radości w oczach. - Czyżbyś miała dla mnie jakąś propozycję nie do odrzucenia? - zapytała wprost, nie bojąc się gniewu nieśmiertelnej. Właściwie przyszło jej na myśl, że może to i sposób na zabicie bólu w sercu - zmuszenie go, by przestało całkiem bić.
- Rozstanie z Alexandrem daje furtkę by cię wykorzystać… - Fanchon zerknęła na Ailę. - Albrecht. Omotaj go, uczyń powolnym swej woli, zabij jak będzie trzeba.
- Nie. - Odpowiedziała spokojnie Aila.
- Czemu?
- Przestałam być marionetką. Nawet jeśli mam przez to umrzeć... przynajmniej umrę z poczuciem, że na końcu byłam wolna.
- Marionetki robią co im się każe. Ja ci nie rozkazuję, nie daję propozycji nie do odrzucenia. Co chcesz w zamian?
Aila spojrzała na wampirzycę. To była kolejna gierka, kolejna manipulacja - wiedziała o tym, a jednak co miała do stracenia?
- Chcę... - zaczęła mówić, lecz zamilkła na moment jakby ostatni raz się wahając - Chcę żeby moje serce już zawsze było moje. I żeby nigdy nigdy go nie złamał. - Powiedziała, spodziewając się, że Fanchon ją wyśmieje.
- To akurat… niemożliwe. - Fanchon nie wyśmiała, była poważna. - Żeby uczynić się nieczułą na miłość, musisz zrobić to sama. A i tak bez pewności, czy ktoś tego nie odmieni.
- Więc nie masz mi nic do zaoferowania pani. - Aila wzruszyła ramionami.
Wampirzyca milczała.
- Dobrze. Żegnaj Ailo d’Eu. - Uśmiechnęła się, choć w jej oczach nie było wesołości. Do tej pory choć nieumarła jawiła się jako partnerka w tej rozmowie dla szlachcianki. Teraz? Biła od niej moc, pewien majestat, Aila czuła się nikim przy Fanchon. - Służba odprowadzi cię do wyjścia moja droga.
Kasztelanka bez słowa odeszła. Nie pokłoniła się, nie powiedziała nic, nawet nie wybuchnęła płaczem, choć ból w sercu znów stał się dotkliwszy. Teraz, kiedy wiedziała, że to wszystko inaczej mogło się skończyć, czuła, że powinna wrócić do punktu wyjścia. Gdzie to się więc zaczęło? Czy nie w tym właśnie momencie słabości i samotności, gdy sięgnęła po nóż i patrząc w zwierciadło pocięła swoje piękne lico? Czy może... powinna to powtórzyć?
Wyszła z posiadłości, pogrążona we własnych myślach, nawet nie rozglądając się na boki.

Kiedy wychodziła z posiadłości ogrodowymi drzwiami, by nie ściągać na siebie zbyt wielu spojrzeń, nie wiedząc za bardzo dokąd ma się udać, Aila usłyszała czyjś śmiech dochodzący zza szerokich schodów. Po chwili wyłonił się stamtąd mężczyzna.
Wyglądem nie przypominał żadnego z biesiadników - włosy miał za długie i w nieładzie, odzienie zaś przybrudzone, mimo iż Aila na pierwszy rzut oka zauważyła, że jest ono uszyte z najwyższej jakości materiałów.

[MEDIA]http://images4.fanpop.com/image/polls/578000/578964_1289690497973_full.jpg[/MEDIA]

- Biedna Fanchon, taki miała plan, tak misternie przygotowaną partię szachów przygotowała, a to pstryk... zwykły pionek odmówił posłuszeństwa nim jeszcze zaczęła przesuwać figury. Doprawdy... wielkie uznanie dla ciebie, mała. - nieznajomy aż klasnął w dłonie z uciechy.
Choć wyglądał jak obdartus, straż nie reagowała na jego pojawienie, było w nim zresztą coś takiego, co wywoływało w Aili poczucie, że rozmawia z kimś ważnym, kimś kto może stał nawet ponad stanem urodzenia.
Zresztą mężczyzna ten podobnie jak gospodyni imprezy cechował się wyraźną bladością cery i pociągłością twarzy. A zatem wampir.
- Miło mi, że choć jedną personę tutaj ucieszyła moja wizyta. - Powiedziała Aila i już miała ruszyć swoją drogą, gdy usłyszała jego głos.
- Czekaj! - to nie był zwykły rozkaz. To był nakaz, który poczuła w głębi siebie. Nakaz, którego musiała posłuchać mimo woli. Stanęła i obróciła się do mężczyzny.
Ten podszedł do niej i pogładził jej policzek. Na jego twarzy zagościł drapieżny uśmiech.
- Taka śliczna, a do tego mądra... jak na śmiertelną oczywiście, no i charakterna... to dlatego wszyscy chcą z ciebie uczynić swą zabawkę. Elijah, Merlin, Josef, a teraz Fanchon połamała na tobie swoje ząbki. Doprawdy uradowałaś serce starca, dziewczyno. Myślę, że w zamian mogę ci dać to, czego pragniesz. - Popatrzył jej w oczy. To nie było spojrzenie bestii, które miał Marcus, lecz również w jego wzroku było coś... dzikiego, nieokiełznanego. - Mogę sprawić, że twoje serce przestanie bić, podczas gdy ty żyć będziesz wiecznie, dziecino.
Aila zadrżała pod jego dotykiem. Tak, przemiana mogła wszystko zmienić. Wtedy nie czułaby potrzeby miłości, nie pragnęłaby pieszczot ciała, bo dla świata żywych byłaby martwa.
Przełknęła ślinę.
- Jaka jest twoja cena, panie? - zapytała cicho.
- Och, nie jestem żadnym panem, mała. W nosie mam te tytuły i grzecznostki. Cenię za to odwagę. Ty dziś się nią wykazałaś, więc... czemu nie? Fanchon zzielenieje ze złości, a Josef myślę, że chętnie zobaczy cię w naszym gronie. Może nawet to ciebie zdecyduje się wysłać na misję. Kto wie? Wszak sam pytał czy nie chcę któregoś z dzieci posłać na polowanie...
- Więc... za nic? Za darmo? - pamiętając jak bardzo zwodził ją wiecznym życiem Elijah, kasztelanka nie mogła uwierzyć w słowa tajemniczego wampira, który teraz prowadził ją alejką w ciemny ogród.
- Za darmo... albo raczej jako kara za grzechy, dziecino. Bo to jest klątwa, wiesz o tym? Wiesz, że Bóg nas przeklął za grzech naszego ojca - Kaina?
- Bóg?
- Bóg... albo Diabeł. Choć im dłużej żyję, tym częściej myślę, że to jeden i ten sam. W każdym razie moja propozycja nie ma ceny. Nie ode mnie. To los każe ci zapłacić za wybór, którego dziś się podejmiesz, mała. ja tylko mogę cię przestrzec. Za życie wieczne... nie ma jednej zapłaty. Będziesz płacić ciągle i ciągle. Po dwakroć, po trzykroć, po czterokroć, będziesz płacić nawet wtedy, gdy będziesz wierzyć, że nic już nie masz lub gdy uznasz, że jesteś tak potężna, że stoisz ponad wszelkimi rachunkami. Staniesz się wiecznym dłużnikiem, Ailo. Oto twoja cena. Co więc mi teraz powiesz?
Puścił jej dłoń i nagle cały ten nakaz, który na nią narzucił znikł. Dziewczyna rozejrzała się. Stali oddzieleni od wielkiego pałacu rzędami drzew, skryci w ich cieniu. Ona i nieznajomy.
Pociągnęła nosem, jakby chciała sprawdzić czy nie zbiera się jej na płacz, po czym uniosła dumnie podbródek tak, jak miała w zwyczaju, jak wiele lat temu wyuczyła ją tego matka. Cokolwiek by się nie działo - głowa do góry, plecy wyprostowane.
Aila spojrzała w oczy wampira.
- Przystaję na twoją propozycję p... - ugryzła się w język.
- Angus - przedstawił się, po czym delikatnie chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie. Przez chwilę wyglądał tak, jakby chciał dziewczynę pocałować, lecz nim rozchyliła usta, by zaprotestować, on ugryzł ją boleśnie w szyję. Krew powoli opuszczała ciało Aili podobnież jak jej świadomość.

“Żegnaj Alexandrze...” - pomyślała jeszcze i umarła.
 
Mira jest offline  
Stary 21-11-2017, 08:24   #43
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Nic nie mówili, o nic nie pytali.
Dopiero po południu dotarło do nich, że to nie krótki wyjazd, nie jakiś plan, nie załatwienie czegoś przed wyprawą. Skutecznie pomogła im w tym mina Alexandra. Wyglądał jak jedna wielka mieszanka gniewu i bólu, a na próby zagadnięcia reagował opryskliwie. Dwa razy podczas drogi kazał wracać do Wiednia, raz po prostu rozkazując zawrócić powóz wprost na trakcie, a drugi gdy po porannym popasie skierował ich na powrót do miasta zamiast w dalszą drogę. W obu przypadkach rozmyślił się po jakimś czasie i znów z gniewem i żalem kazał zawracać.
Bernard i Giselle pierwsi domyślili się co się stało, będąc świadomymi reakcji Aili na nocne wyjście do krawca bękarta i kruczowłosej. Wkrótce wiedzieli też Jiri i Noel.
Czech potraktował to z obojętnością, bo miał lekką urazę do szlachcianki za Otta. Bernard i Noel nie bardzo wiedzieli co o tym wszystkim myśleć i przewidywali nawet, że Alexandrowi w końcu przejdzie i faktycznie wrócą. Giselle wyglądała na spokojną, jakby przewidywała, że to w końcu kiedyś się zdarzy.
Bękart nie zwracał uwagi na ich reakcję, nie mówił nic, prawie nie jadł, prawie nie spał, jakby nie obchodziło go nic. Po prostu parł naprzód.

W Linz skreślił parę listów i wysłał je przez umyślnych. Dopiero tam zdecydował się rozmówić ze swoimi ludźmi.


- Jadę do Sion, a potem w góry zniszczyć nieumarłych - rzekł cicho, gdy siedzieli w niewielkiej alkowie karczmy “U Węgrzyna”. - Was zwalniam ze służby, czyńcie co chcecie. Uposażę na ilę mogę byście z niczym nie odeszli, jeżeli tak postanowicie.
Patrzyli na siebie zmieszani. W koncu odezwał się Bernard.
- Panie... wiesz przecie, że my za tobą i w ogień pójdziemy. Jeno byśmy chcieli... no... - zasępił się.
- Chcieli wiedzieć, czemu tak się stało, że nagle plany wzięły w łeb. - Dokończył za niego Noel. Czech i Giselle trzymali się bardziej z tyłu, choć było widać, że z uwagą słuchają.
- Mieliśmy… - Westchnął. - Mieliśmy z Ailą sojuszników szukać, wśród wampirów określanych przez nią jako te, które chcą obok ludzi żyć w spokoju. Zaproponowała to, zgodziłem się bo i nie był to zły pomysł przy potędze wroga. Ale po rozstaniu… to nie moja droga. Bez tego wsparcia przyjdzie się zmierzyć. - Pokręcił głową. - Listy wysłałem, może mój dawny mistrz przybędzie w sukurs, może kogo z łowców ściągnie, ale tak czy owak… to srogi hazard. Samobójczy. Przy zdrowych zmysłach nikt by się nie porwał na to. Ja tak, wy możecie odejść, by nie zginąć, lub w moc nieumarłych się nie dostać jako worki krwi. Jak Bernard w dolinie.
- Panie, z całym szacunkiem, ale być tak nie może. Wieleśmy razem przeszli. Same rozbitki życiowe jesteśmy, nikt na nas nie czeka, jeno siebie mamy. - Mówił Bernard, a pozostali głowami kiwali. - My z tobą choćby na koniec świata trzeba było iść.
Coś chwyciło Alexa za gardło. Na koniec świata, na śmierć. A Aila wymagała by on jedno z nich na zbity pysk…
- Zapewne śmierć tam czeka. Nie o to jeno idzie, że ten sukinsyn stary, nie o to, że odporny jak cholera, bo samiście widzieli, że bełt Jiriego choć utrafił to nie przebił go aby drewno w serce wbić i unieruchomić. To jeden z niebezpiecznych nad wyraz. W mgłę się rozwiać, z ziemią zespolić. A ich dwóch, bo i Merlina ubić mi trzeba. Śmierć tam. Przed wami życie - powiedział łamiącym się głosem.
Na chwilę umilkli, choć wydawało się, ze bardziej się wahają kto ma mówić niż co. Tym razem Noel przemówił.
- Tedy bez nas sobie nie poradzisz, panie. - Rzekł z właściwą sobie prostotą i uniósł w górę kufel.
- Za to, żeby to nie ostatnie piwo było! - zarządził toast, a świta Alexandra od razu po naczynia sięgnęła. Nawet Giselle, która piwa nie piła, swój kubek okowiny uniosła.
- Ech szaleńcy… - Bękart pokręcił głową i wypił do dna. - Niczym rodzina mi jesteście, najbliżsi, tyle lat za nami razem. Gdyby kto się rozmyślił, nie wahajcie się. Głupio życie tracić gdy się ma po co żyć.
- My mamy. Ciebie trzeba nam pilnować, panie. - zaśmiał się Bernard i nagle atmosfera jakby lżejsza się stała.
Choć z wierzchu jeno, bo w głębi Alexandrowi lżej nie było. Starał się jeno lepszy nastrój udawać by im go nie psuć.
Pił do nieprzytomności.


Jechali już tydzień, drogi były przyzwoite, ludzie umiarkowanie ciekawscy, a pogoda generalnie dobra... aż do teraz. Od kilkunastu minut wiało w twarze zmęczonych całodzienną podróżą ludzi i zwierząt. Tej nocy mieli przenocować pod gołym niebem, po południu wjechali bowiem w gęste ostępy leśne, gdzie próżno wypatrywać ludzkich siedzib.
- Na deszcz się zbiera. - Głos Giselle wytrącił Alexandra z zamyślenia. Tymczasem kamratka jakiś czas temu już musiała się z nim zrównać koniem i przypatrywać.
- Opończe mamy - odpowiedział zapatrzony przed siebie.
- Ze spaniem może być ciężko. - Podpowiedziała, po czym dodała. - Choć oczywiście damy radę.
- Pod powozem się położymy. Byle na jakim małym wzniesieniu to i w miarę sucho będzie.
Giselle tylko skinęła głową na znak zgody.

Rozpadało się i już nie przestało do wieczora. Nie było nawet jak rozpalić ognia by zjeść coś na ciepło i podsuszyć, ale nie zwracali na to większej uwagi. Dla żadnego z tej piątki nie była to nowość spać na bezdrożach w takich warunkach. Po wyprzęgnięciu koni przepchnęli powóz na niewielkie wywyższenie między drzewami, a Noel i Bernard zaraz zaczęli mościć sobie posłania pod wozem. Jiri przygotował sobie spanie na koźle, osłanianym przez impregnowane płótno czyniące za dach i ściany powozu. Alexander i Giselle przygotowali sobie miejsca w powozie pomiędzy kuframi.
Nie było nawet jak usiąść by wspólnie pogadać, a i wszyscy zmęczeni podróżą byli i głodni. Noel z Bernardem przekomarzali się jeszcze między sobą, ale rudzielec niedługo potem zaczął chrapać. Jiri skulony na koźle podśpiewywał sobie jeszcze jakąś czeską piosenkę w rytm nierównej melodii wygrywanej przez deszcz.
Tylko z wozu nie dochodziły żadne dźwięki, jakby dwójka, która tam leżała, zasnęła od razu, albo i w ogóle przestała oddychać.

Gdy Jiji urwał swą melodię, jedyne co było słychać, to krople deszczu uderzające o dach powozu oraz liście pobliskich drzew.
Ponieważ niebo było zachmurzone nawet blade światło księżyca nie rozpraszało ciemności. Toteż w mroku nocy Alexander nawet nie zobaczył, gdy skraj jego koca podniósł się. Dopiero gdy wychłodzona drobna dłoń dotknęła jego dłoni zdał sobie sprawę z tego, że nie jest już sam na swoim posłaniu.
Uścisnął ją, ale poza tym nie reagował na nagłe towarzystwo. Giselle odebrała to najwyraźniej jako zaproszenie. Nie zachowywała się jednak tak, jak na początku, gdy się poznali na Kocich Łbach. Wtedy była zupełnie inną osobą - mimo traumatycznych doświadczeń była prostą dziewką z ludu. Przy Alexandrze i jego świcie jakby wyszlachetniała. I choć nie miało to nic wspólnego z noszeniem pięknych sukni czy znajomością dworskiej etykiety, jak w przypadku Aili, ciężko było postrzegać Giselle jako chłopkę. Było coś w jej oczach, w sposobie bycia, co świadczyło o silnym charakterze dziewczyny. I choć zazwyczaj była milcząca i zgadzała się z każdym niemal słowem Alexandra, nietrudno było podejrzewać, że za tym wszystkim stoi przemyślna kobieca natura. Giselle przysunęła się teraz do mężczyzny całym ciałem obejmując jego kolano własną nogą i odsuwając pod wolną dłoń nagie - jak się okazał - udo. Nic dziwnego, że była wychłodzona...
Bękart poruszył się i objął dziewczynę ramieniem przytulając do siebie. Drugą dłonią gładził chłodną miękka skórę uda, choć w jego postawie i ruchach nie było prawie wcale erotyzmu, lub pasji pożądania. Pocałował w ciemności skroń dziewczyny.
- Chłodno - szepnął. - Zachorzejesz.
- Już dawno mi się to przytrafiło... - odpowiedziała ledwo słyszalnie. Nie była napastliwa, jak pierwszej ich nocy w zamku jeszcze. Widać, że cieszyła ją sama bliskość Alexandra. Tylko dłoń dziewczyny delikatnie ściskała jego dłoń, a jeden z palców pieszczotliwie gładził śródręcze.
Milczał też lekko gładząc jej skórę.
- Ciężka to choroba - rzekł w końcu, nie wiadomo czy o jej zachorzeniu mówiąc, czy o swoim. - Śpij, z rana nam ruszać - dodał poprawiając koce obejmującą ją ręką, aby upewnić się, że jest okryta.
Podniosła się na łokciu, jakby chciała coś powiedzieć, zaprotestować może lub go pocałować, lecz po chwili tylko chwyciła swój koc i okryła ich nim dodatkowo. Potem ułożyła się bez słowa na ramieniu Alexandra. Przytulił ją do swej piersi i raz jeszcze pocałował tym razem w czoło. Nie rzekł jednak nic.
Przymknął oczy by usnąć.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 22-11-2017, 21:52   #44
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację


Tego samego wieczora Aila obudziła się.
Odkąd dołączyła do grona nieumarłych jej tryb życia zmienił się. Za dnia spała, schowana w wąskiej trumnie ukrytej pod dnem łóżka sypialni, którą zajmowała w domu Angusa. Nocą zaś polowała i uczyła się nowego żywota. Choć jej serce umarło, wciąż wypełniał je ból po rozstaniu z Alexandrem, toteż bardziej niż chętnie rzuciła się w wir nowych obowiązków. Jej nowy rodzic wydawał się zadowolony, chociaż ciężko to było określić. Wampiry jeszcze mniej chętnie niż ludzie okazywały swoje prawdziwe emocje. A na pewno te z klanu Gangrela.
Aila uczyła się i zmieniała każdej nocy. Nagle uczesane włosy czy czyste ubrania przestały mieć dla niej takie znaczenie jak wcześniej. Pomimo iż była chyba jedną z najbardziej dbających o czystość przedstawicieli swej rodziny, w jej umyśle zalęgła się pewna dzikość. Charyzmatyczna i elokwentna dotychczas szlachcianka stała się teraz niemal mrukliwa - odzywając tylko wtedy, gdy o coś była pytana.
Teraz też w milczeniu wstała i ubrała się w skórzany strój. Obecnie odziewała się wyłącznie w męskie stroje... o ile nie odwiedzali centrum Wiednia.

Dziś jednak to trzy wampiry z miejskiej koterii miały przyjechać do dworu Angusa, by stąd ruszyć dalej na wyprawę. Choć przygotowania zajęły nieco więcej czasu od momentu wyjazdu Alexandra z Wiednia, bo trzeba było dobrać ludzkich strażników, Josef, który okazał się być wampirzym magnatem i starszym całego klanu Nosferatu, który dołączył do Camarilli, postanowił, że doprowadzi do skutku misję zabicia Marcusa i uwolnienia Merlina spod jego wpływu.
Tym samym Aila stała się czwartym członkiem wyprawy nieśmiertelnych.
Oprócz niej do misji został wyznaczony Angus oraz dwoje innych spokrewnionych, których młoda wampirzyca jeszcze nie znała. Wiedziała tylko, że są to kobieta z klanu Ventrue oraz mężczyzna z klanu Tremere, rządzącego Wiedniem. Aila nie była zaznajomiona jeszcze w niuansach panujących wśród nieśmiertelnych, ale co nieco zdołała zaobserwować, a będąc inteligentną dopowiedziała sobie wiele. Jej ojciec w krwi był bardzo niezależny względem nieformalnego przymierza wampirów i nie cieszył się zbytnim zaufaniem. Nie mogło tu pomóc też to co uczynił ze szlachcianką na przekór Fanchon, która miała wobec niej własne plany. Tremere do których przynależała rozmówczyni Aili z hofburskiej uczty nie zamierzali puścić Gangrela bez jakiegoś nadzoru (choćby tylko mającego obserwować poczynania Angusa), zaś druga wampirzyca była z pewnością efektem chęci obserwacji misji, Gangrela i obserwatora Tremere przez Ventrue.
Angus był zły i mrukliwy gdy o tym wspominał, szczególnie iż o przydzielonej mu dwójce wyrażając się jako o nieopierzonych młodzikach i niepewnych sojusznikach, których sam miał mieć na oku…
Konkluzja była oczywista…
Dwójka młodszych miała monitorować podczas misji działania nieokiełznanego i przewrotnego Gangrela, a Gangrel tych dwoje nie dość pewnych dla Tremere i Ventrue. Dwoje dla których wyprawa miała być niejakim testem lojalności. W efekcie zapowiadało się, jakoby w czasie polowania na Marcusa każdy bez ufności miał mieć oko na każdego w imię wewnętrznych rozgrywek nieumarłych. Coś mówiło Aili, że to jedynie czubek góry lodowej w polityce wampirów. To porażało.

Nagle ktoś zastukał do jej drzwi.
- Wejść. - Odpowiedziała szlachcianka bez emocji. Wiedziała wszak czego się spodziewać. Oto służąca Agnusa wejdzie z krwawą polewką, którą serwowano jej każdego wieczora, gdy odmówiła picia bezpośrednio z człowieka.
Ten rodzaj posiłku zresztą też brzydził Ailę, choć sama przed sobą musiała przyznać, że w miarę upływu czasu (i nasilania się głodu), coraz mniej.
Tym razem jednak to nie służąca przyniosła zupę, lecz sam Angus. Młoda Gangrelka od razu podniosła się na nogi i spojrzała z napięciem na wampirzego ojca.
- Przybyli - powiedział stawiając miseczkę na stoliku. - Przygotuj się, czeka nas spotkanie, Mała.
Aila popatrzyła z obrzydzeniem na ciemnoczerwoną breję, mimo iż czuła głód.
- Jak mam się... przygotować? - zapytała Angusa.
- Ogarnij się trochę, przebierz. To oficjalne spotkanie - odparł spoglądając na córkę w krwi. - I… psychicznie. Oboje są młodzi, ale nie tak jak ty. Będą chcieli cię rozgryźć, ocenić, może zdominować. Może sprowokować.
Prychnęła, choć zdawała sobie sprawę z faktu, że ten poważny ton raczej nie pasował do jej ojca, co znaczyło, że sprawa jest poważna.
- Nie muszę tego jeść... zaraz będę gotowa. - Powiedziała Aila, nie patrząc ojcu w oczy.
- Będziemy w wozowni - odpowiedział Angus.
Gangrel nie chciał mieszkać w Wiedniu, wśród ludzi, a nie miał tak ‘ciekawej’ rezydencji jak Josef. Za leże obrał sobie starą, zapomnianą karczmę w lesie przy zarosłym i nieużywanym już trakcie.
- I wypij to - dodał wychodząc. Niczym do dziecka grymaszącego i nie chcącego zjeść śniadania.
Znów prychnęła i spojrzała butnie na miskę, jakby to była jej wina. Po chwili jednak złamała się i wykonała rozkaz rodzica. Wypiła całą polewkę, zła, że ta była tak smakowita i że tylko wzmagała jej łaknienie. Uczucie ciągłego głodu zdawało się nieodłączną częścią wiecznego żywota.
Aila jednak wciąż nosiła w sercu ludzkie definicje dobra i zła, toteż opanowała pragnienie i zaczęła się ubierać w czyste, męskie odzienie. Na koniec rozczochrane włosy związała pierwszą lepszą wstążką, a do pasa przytroczyła miecz w skórzanej pochwie. To wciąż był ten sam miecz - ten pierwszy, który wybrała za namową Alexandra. Wspomnienie o mężu po raz kolejny zabolało.
Głód i ból - póki co perspektywy wampirzego żywota nie wydawały się zbyt jasne.

Wozownia była miejscem, gdzie Angus przyjmował nielicznych gości i posłańców. Nie przypominała jej jednak i takową pozostała jedynie z nazwy odnoszącej się do dawnego przeznaczenia. W aktualnej formie przypominała raczej wielki pokój myśliwski, o bardzo surowym wystroju. Oświetlały go pochodnie i w ich świetle Aila po wejściu do pomieszczenia ujrzała oprócz nieumarłego rodzica dwoje zapowiedzianych gości.


Wykwintnie odziana blada kobieta o kasztanowych włosach spiętych na modłę włoską była szczupłej budowy ciała i raczej (na ile można było stwierdzić gdy siedziała) średniego wzrostu. Biła od niej duża pewność siebie i pewien szlachecki majestat, gdy spoglądała na Ailę oceniająco i z dyskretną ciekawością. Wampirzycy daleko było do miana skończonej piękności, ale charakterystyczne rysy twarzy, w szczególności oczy, czyniły ją ciężką do zapomnienia, przez co raczej urodziwą. Było w niej coś… musiała być przednią intrygantką.
Jej towarzysz był skryty pod obszerną szatą z kapturem skrywająca wielką sylwetkę. Nawet gdy siedział widać było iż jest potwornego wzrostu, wyprostowany zapewne o głowę przerastał co wyższych rycerzy jakich widziała Aila. Nie był przesadnie mocnej budowy, raczej szczupły, ale pod rozpięta koszulą rysowało się silnie ciało. Musiał być wielkiej siły.
Krótki zarost był lekko w nieładzie, od mężczyzny biła jakaś aura barbarzyństwa. Przeczyło to spokojnemu spojrzeniu czarnych oczu i jakby lekko nieśmiałości wyrysowanej na twarzy.

Ona wyglądała na około trzech dziesiątek lat, może nawet trochę więcej, on zaś na o kilka lat młodszego. Oczywiście ta dwójka liczyła sobie więcej przeżytych wiosen, ale ile…? To dla młodej wampirzycy było zagadką. Dla Angusa określenie ‘młodzi’ mogło oznaczać równie dobrze lata co dekady nieumarłej egzystencji.

- To księżna Isotta d’Este, a on nazywany jest Viligajłą - rzekł Angus nie wstając. Siedząca wampirzyca też nie widziała chyba powodu by wstawać do powitania. Ogromnej postury nieumarły zaś drgnął tylko lekko na dźwięk swego imienia. - Mówi tylko po niemiecku i w swoim barbarzyńskim języku.
Wampir zmarszczył brwi słysząc niezrozumiałą mowę, gdy się poruszył spod poły rozpiętej koszuli na jego pierś przemieścił się naszyjnik w formie tarczy z czterema splecionymi wężami. Spojrzał na Angusa.
- Meine Tochter spricht kaum Deutsch - wyjaśnił Gangrel uśmiechając się sztucznie.
Isotta też się uśmiechnęła zerkając to na Ailę to na zakłopotanego Tremere’a.
- Leider... kann ich Aila nicht verlassen, ist neugeboren... - kontynuował Angus. - Also reden wir manchmal auf Französisch…
Choć sama nie bardzo mówiła po niemiecku, coraz lepiej rozumiała ten ostry jak miecz język. Teraz też zrozumiała mniej więcej wypowiedź ojca, toteż skłoniła się uprzejmie.
Nie odzywała się jednak niepytana - oto jednak z kilku zasadniczych zmian, które zaszły w charakterze szlachcianki w ciągu ostatniego tygodnia. Starsze wampiry pogrążyły się w rozmowie po niemiecku, choć wymianę zdań można było tak nazwać jedynie z litości. Angus nie był zbyt wylewny w konwersacjach, Viligaiła chyba również, bardziej jednak nie z charakteru, jak Gangrel, a niepewności własnej pozycji w tej grupie. Rozmawiali o drodze, ochronie złożonej ze śmiertelnych, możliwościach zdobywania pożywienia.
Raczej zdawkowo.
Isotta prawie się w to nie włączała sprawiając wrażenie jakby nudziła ja ta rozmowa. Od czasu do czasu przypatrywała się tylko Aili.
Wyszło więc na to, że choć najmłodsza, to dzięki małżonkowi i jego przygotowaniom do marszu oraz uczestniczeniu w rozmowie jego i Federica Aila miała całkiem niezłe pojęcie o tym, jak należy zabrać się do planowania podróży. Czasem więc, na tyle, na ile znajomość języka jej to na to pozwalała, podsuwała starszym wampirom różne pomysły. Za każdym razem jednak czuła przy tym ten dziwny ból, bo każde wspomnienie wiązało się wszak z jedną osobą - Alexandrem.
 
Mira jest offline  
Stary 23-11-2017, 20:17   #45
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Josef postanowił wykorzystać pomysł Alexandra względem przykrywki na podróż i wielki powóz dostosowano do przewożenia pod podłogą skrzyń, w których w czasie dnia schronienie znajdowała czwórka nieumarłych. Ponieważ brakło samego bękarta, a i Aila nie mogła w dzień czynić za szlachciankę w podróży, zmodyfikowano nieco koncept i oficjalnie wyprawa była pod komendą Ulricha von Furstenberg, który wiózł swe dwie najmłodsze córki do klasztoru w Szwabii. Nie był to rzadki proceder wśród średniego rycerstwa, gdy nie stawało na posag dla części swoich pociech, lub gdy takowa naraziła się na pohańbienie, ze swej woli, lub brana przemocą. Również wybór odległego klasztoru nie był czymś dziwnym gdy szło o skazanie córek na życie w klauzurze. Ot sumienie mniej bolało, gdy powód winy był daleko.
Za tegoż rycerza czynił ghul Isotty, który naprawde był pasowanym rycerzem i jednocześnie ochroną wampirzycy. Inna sprawa, że zwał się Lorenzo i po niemiecku raptem kilka słów powiedzieć potrafił, na co znaleziono wytłumaczenie w postaci ślubów milczenia złożonych i obowiązujących póki puszczalskich córek za murami klasztoru nie ostawi. Za córki jego robiły, a jakże, Urszula i Alina, dla których to wyszykowano wnętrze powozu, a które już wtedy ghulicami Aili były i rozkazów swej pani bynajmniej nie kwestionowały. Tak tedy nikomu nijak było wehikuł sprawdzać, ani z ‘austriackim’ rycerzem gadać i za wszystko odpowiadać miał jego giermek Davor, niebywale inteligentny Chorwat, drugi sługa Isotty, będący jej paziem jeszcze z czasów jej śmiertelnego życia i małżeństwa z chorwackim księciem Frankopanem. Ten kuty na cztery nogi bydlak znał i niemiecki i węgierski i łacinę poza chorwackim, ale nie pomagało mu to w celu jaki sobie obrał - flirtowaniu i może uwiedzeniu którejś (albo i obu) sióstr z Wygódek. One wszak mówiły jedynie w szwajcarskim dialekcie francuskiego. Nieznajomość przez “niemieckie szlachcianki” ich rodzimego języka nie była problemem, bo w razie czego kazano im jeno szlochać, a ich “ojciec” reagować miał sięganiem po miecz, gdyby jaki przejezdny lubo ludzie z komór celnych chcieli je w czym zagadnąć. Względem rzekomych powodów wywożenia pociech do klasztoru i to nie mogło postronnych dziwić.
Orszaku dopełniało ośmiu zbrojnych z których połowa czyniła po kryjomu za woźniców i zwykłą czeladź.

Cała wyprawa przypominała tedy istną wieżę Babel gdzie rozmawiano ze sobą po francusku, niemiecku i włosku. Davor czasem podśpiewywał po chorwacku, nocami słychać czasem było pogańskie modły Viligaiły po litewsku, a dwóch Węgrów spośród zbrojnych nader często rozprawiało ze sobą po swojemu. Ten lingwistyczny cyrk cichł gdy kogo na drodze spotykali, po czym radośnie wybuchał na nowo. Okazało się, że był to też niejako pierwszy z tematów na jaki Aili przyszło rozmawiać z księżną d’Este, lub jedynie był to pretekst do rozmowy.

- Nieźle to sobie Angus wymyślił. - Isotta uśmiechnęła się siedząc wsłuchana w muzykę wygrywaną na lutni przez Davora. Nocowali z dala od miast i osad, co było uciążliwe, ale ojciec w krwi Aili wolał unikać siedlisk ludzkich, by ograniczać liczbę pytań kim są i gdzie jadą.
- Nie mówiąca po niemiecku córka w krwi, której zostawić przecież nie mógł, bo świeżo przebudzona. - Zaśmiała się już głośniej.
Szlachcianka spojrzała na nią bez sympatii, ale nie skomentowała. Zamiast tego wstała, by odejść. Gdy wampirzyca jej nie powstrzymywała, ruszyła w głąb lasu.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 23-11-2017, 21:42   #46
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
To w sumie było dziwne uczucie, kiedyś by się bała leśnej zwierzyny, teraz... to ona była drapieżnikiem. Rozejrzała się, wciągając zachłannie powietrze nosem. Jej zmysł powonienia wzmocnił się ostatnio kilkukrotnie. Była niemal w stanie zlokalizować dzięki zapachom najbliższe istoty - w tym również swego ojca, który pachniał świeżą krwią łani.
- Polowałeś, ojcze... - bardziej stwierdziła niż zapytała.
- Wolę świeżą krew od tej esencji uwalnianej magią Tremere - odrzekł.

Wiedzenie ze sobą tłumu ludzi stanowiących ‘pożywienie’ dla czworga nieumarłych było równie absurdalne, co conocne polowanie na chłopów niebezpieczne w kwestii bezpieczeństwa misji. Najbardziej pomocnym punktem w jaki wyekwipowani zostali w Wiedniu, był wór orzechów włoskich pozostawiony przez Fanchon pod pieczą Viligaiły. Taumaturgiczna magia pozwalała zakląć krew w tak niewielkich przedmiotach, że jeden orzech wystarczał na codzienną aktywność. Viligaiło nie miał problemu z takim “pożywianiem się”, Isotta traktowała to jako novum-ciekawostkę… lecz dla dwójki Gangreli? Cóż, tu było trochę inaczej.
- Nawet jeżeli to jedynie krew zwierzęcia - dodał Angus odwracając się w kierunku obozu.
Aila miała do tego inne podejście. Ją widok posoki wciąż odrzucał, toteż zaklęte przez Tremerów przedmioty były bardzo wygodne. Nie chciała jednak okazywać ojcu swoich prawdziwych odczuć.
- Czy oni wiedzą, że ja... że była ghulem Merlina? - gestem głowy wskazała obozowisko, więc było wiadomo o kim mówi.
- Oni? Nie… Oni są zbyt marnymi pionkami by wtajemniczać ich w takie niuanse. Zresztą jakie to ma teraz znaczenie, że byłaś, hm?
- Znam go... znam ich obu... - Powiedziała cicho i odruchowo dotknęła swojego uda, gdzie już na zawsze miało pozostać wypalone piętno Marcusa.
- To może pomóc. - Angus uśmiechnął się i przeczesał swoje pozostające w wiecznym nieładzie włosy. - Ale jak nie wiedzą, to… niech nie wiedzą. - Zrobił psotną minę. - Co o nich sądzisz?
- Ona jest... kwintesencją tego, czego nienawidziłam na dworach. On... - zastanowiła się - wciąż jest zagadką.
- On… jest - Angus pokiwał głową po czym przekrzywił ją. - Nawet dla tych co go z nami wysłali. A ona… hm… czego w niej nienawidzisz mała?
Chwilę milczała. Przypomniała sobie siebie samą, gdy z dumnie podniesioną głową kroczyła po Kocich Łbach, gdy czuła się lepsza od innych, bo w końcu to ona została oblubienicą nieśmiertelnego. Gdyby Elijah wtedy ją przemienił, zanim Alexander pozwolił jej być prawdziwą sobą...
- Siebie. - Odparła cicho. - Też taka byłam.
- Skoro już nie jesteś, możesz się tym napawać za każdym razem gdy ją widzisz - Angus znów się uśmiechnął i zmrużył lekko oczy. - Uważaj na nich. Nie są… pewni. Istnieje ryzyko, że zwrócą się przeciw nam.
Pokiwała głową zgodnie. Po czym ona i ojciec rozeszli się. Nie byli wszak gadułami. Swoje konwersacje ograniczali do niezbędnego minimum słów.

Nie mając co ze sobą zrobić i nie chcąc pozwolić wspomnieniom dawnego życia i utraconego męża zawładnąć jej głową, Aila przechadzała się dalej, rozglądając za Viligaiłą. Była ciekawa co robi Tremere.
Nie znalazła go od razu, Litwin stał między drzewami wpatrzony w ziemię i jakby poszukujący czegoś. Poruszał się ostrożnie, a w dłoni miał niewielką miseczkę z mlekiem. W tej ciemnicy nie łatwo było wypatrzeć cokolwiek, ale nie wyglądało jakby mu to przeszkadzało. Ludzie w dzień mieli tę rozrywkę, że patrzyli na mijany krajobraz i umijali sobie czas rozmowami. W nocy gdy odpoczywali, a wampiry przebudzały się panowała potworna nuda, a Viligaiło nie był chętny do prowadzenia dysput z Isottą, podczas gdy Angus i Aila również nie przejawiali chęci nadmiernych konwersacji.
Aila stanęła pod drzewem i zaczęła go obserwować. Nie kryła przy tym specjalnie swojej obecności, choć pewnie zwykły człowiek nie zauważyłby jej tutaj, gdy zastygła w bezruchu. On zresztą nie rozglądał się na boki, czy też za siebie, koncentrował się na ziemi przemieszczając się powoli. W końcu pochylił się, przyklęknął i postawił miseczkę pod drzewem. Chwilę mówił coś w swoim języku, aż w końcu powstał i odwrócił się.
Wtedy dopiero ją zobaczył i na jego twarzy odmalował się przez chwilę niepokój zabarwiony nutką popłochu. Trwało to tylko ulotną chwilę.
Skinął Aili głową.
- Co robisz? - zapytała swoim wciąż topornie brzmiącym niemieckim.
- Ofiarę - zrozumiała jedno z trzech słów jakie wypowiedział. - Bogowie tu też… - dalsze słowa były niezrozumiałe.
- Jesteś wierzący? - zdziwiła się Aila, po czym zdecydowała się podejść bliżej - Po tym co ci zrobiono? - mówiła mieszaniną łamanego niemieckiego z francuskimi uzupełnieniami.
- Bogowie … wasz. Oni są … czasem pomogą… … im trzeba… - wyłuskiwała znane sobie słowa i zwroty.
- Opowiesz mi o nich? - zapytała z ciekawości, ale też i po to, by szkolić język.
- Nie. Wy … mówicie o naszych. - Na jego twarzy nie było gniewu, ale z intonacji Aila mogła odczytać jakieś pochodne uczucie. - Jeden Bóg… … o naszych … zło.
Gangrelka przyjrzała mu się podchodząc jeszcze bliżej.
- Nie znasz mnie, nie mów o mnie “wy” - starała się przekazać mu sens swoich myśli w możliwie jak najprostszych słowach - Ja nie mam ani boga, ani bogów. Miałam tylko ukochanego... - odwróciła wzrok - Ale i jego w sercu już nie mam.
Spoglądał na nią jakby nie do końca zrozumiał jej wypowiedź.
- Bez … boga w sercu?
Przytaknęła. Zaczesała palcami krótkie, potargane włosy za ucho i przyjrzała się mężczyźnie.
- Jesteśmy przeklęci. Tu nie ma miejsca dla żadnych bogów. Jest tylko... mrok.
- Mało wiesz … - Viligaiła znów wyglądał jakby nie wszystko zrozumiał z wypowiedzi Aili. - … Twój … klątwę …
Ciężko było się dogadać w taki sposób. Aila wzruszyła ramionami i odwróciła się, by odejść w głąb lasu. Widać była skazana na wspominanie Alexandra.
 
Mira jest offline  
Stary 24-11-2017, 10:50   #47
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


- Wciąż o niej myśli Jiri.
- To takie dziwne? Kocha ją.
- Czyli znów to samo, tak jak przez te lata? Dla mnie to nic nie zmienia.
- Mylisz się Giselle.
- Mylę?
- Wtedy myślał o niej i parł do tego by się z nią połączyć. Teraz myśli o niej, ale chce zapomnieć, uwolnić się.
- Myślisz, że da radę?
- On myśli, że nie. Póki żyje.
- Wampir… Dać się zabić... To tchórzostwo.
- Ano. Gdyby szło o niego. Może on chce się dać zabić by ona szybciej zapomniała? Ból po takiej nieodwracalnej stracie krótszy niżby myślała o nim, że gdzieś tam jest w świecie, jeno z dala od niej.
- To czemu idziesz za nim? Skoro on szuka śmierci?
- A ty Giselle?
- Kim byśmy byli zostawiając go z tym samego...
- Ano.... A i w kupie szanse większe, sam raczej ich nie ma.
- A później?
- Pochowają nas godnie.
- Jiri, głupku, wiesz o co pytam!
- Jak nam się uda, to z czasem pewnie zapomni. Albo mu się nie uda, to co w sercu ma zmoże go, jak pies zechce do niej wrócić i będzie szukał. Ale jako rzekłem, nie frasuj się… Teraz chce zapomnieć. Silny z niego bydlak.
- Myślisz, że nam się uda?
- Bóg zdecyduje.
- Wciąż mu zawierzasz? Po tym wszystkim?
- Ktož jsú boži bojovnici a zákona jeho…
- Ech…


- Noel do cholery uważaj jak powozisz! Droga marna, wjedziesz w co i ośkę złamiesz to dopiero bieda będzie.
- Aj tam, Panie, ja i z zamkniętymi oczyma powóz przeprowadzę. Ino tak se myślę… po co nam on? Dwa juczne konie starczyłyby, ostatecznie mniejsza dwukółka.
- Nie mędrkuj, przyda się.
- Aha… Hm. Spytać o coś mogę?
- Jak musisz.
- Prawda to co Bernard prawił? O Giselle we Wiedniu poszło?
- Nie.
- Tedy o co?
- O jednego wścibskiego rudzielca co w nie swoje sprawy nos wtyka.
- Żeby tylko ja, żadne z nas nie wie o co chodzi… I to nie nasza sprawa… no ale… Panie, tyle lat i wszędy tylko o niej. Znaleźlim ją, to od razu kłótnie. W końcu rozstanie znowuż i widzim, że jak trup wyglądasz. Ni sensu w tym ni nic.
- Pisane nam się było głęboko pokochać, niepisane być ze sobą.
- Czemu?
- Bo byśmy spłonęli.
- Przez wampiry, na stosie? Że inkwizy…
- Oj jakiś ty głupi Noel.
- Jak tedy inaczej spłonąć?
- Gdy w uczuciu pasja największa jest i na pierwszym miejscu w nim staje, jest ono niczem płomień. Rozpala wnętrze, rozgrzewa. Jest jak ognisko dajace ciepło, radość, a jednocześnie dzikie wciąż żywe, nieokiełznane.
- To chyba dobre, nie?
- Tak… póki w stodole tego ognia nie rozpalisz. Patrz do cholery jak jedziesz!!! Wtedy ciepło i żar już nie tak piękne i miłe w dzikości żywiołu. Spłoniesz w nim, jeno zwęglona skorupa ostanie. Nie ma na to rady. Wcześniej, później, tak czy owak w końcu drwa strzelą żar rozsiewając, który gdzie na siano upadnie. Siedząc przy takim ogniu wokół mając samą podpałkę jeszcze w strachu będziesz co chwila oczekując, że to zaraz, może za chwilę wszystko zmieni się w gorejące piekło.
- Tak tedy ognia w stodole nie palić, jeno poza nią. Z dala od siana, czyż nie? I wszystko w porządku.
- Ech Noel, Noel. My swoje “siano” wszędy ze sobą nosiliśmy. W naszej miłości opartej na ogniu pasji jest nim zazdrość. Chorobliwa, nie do zmorzenia. Ona o inną niewiastę, ja o nieumarłych. Zazdrość niszcząca zaufanie, a wzbudzająca podejrzenia. Jak choroba trawiąca nas od środka. Wyniszczająca oboje i szyderczo wiążąca się z łączącym nas uczuciem.
- I tak porzucając ten ogień lepiej? Gdy ni się ogrzać ni ciemność rozświetlić? Jedynie tęskniąc za nim?
- Z czasem wspomnienia czas zaciera, a w ciemności kto inny go rozpali. Czystszy, nie prowadzący ku zgubie, krzywdzie, żalowi... Bernard nicponiu, za wozem miałeś jechać pilnować czy kto nam czego nie smyrgnie z zapasów, a nie podsłuchiwać.
- Łąki wkoło, nie ma gdzie się skryć nikomu przy trakcie. Aaaaa… jeśli można, pytałeś jej Panie czy woli spłonąć, radość z żalem przeplatając, czy w tem zimnie i ciemności bez płomienia, i czy chce w ogóle u kogo innego ognia szukać, jak żeś taki w porównaniach mądry?
- Miarkuj się.
- Miarkuję… tyle miarkuję, żeście oboje durni…
- Za. Wóz. I morda w kubeł.

- Panie…
- Tak Noel?
- A może… tak tylko sobie myślę, szanse małe, ale dajmy na to jeden na dziesięć, że po odprawieniu Giselle by jej przeszło całkiem. A tobie po zabiciu jej sire? Myślałeś o tym?
- Tak.
- I?
- Cóż więcej warte? Miłość czy przyjaźń i przywiązanie?
- A bo ja wiem…
- A gdyby ci miłośnica do Bernarda kazała plecami się zwrócić, nie spotkać się już nigdy?
- Ciężki wybór, zastanowić się, które z uczuć silniejsze zawsze można. Gdzie mniej serce będzie krwawić…
- Nie…. Nie wiem. Jeden mądry człek mi kiedy rzekł co zrobić gdy dwoje tą samą przyjaźnią darzysz, a jedno wybierac każe.
- No i?
- Tego odprawiasz, kto kazał wybierać. Mniej boli gdy pomyślisz, że do wyboru cię właśnie odrzucony zmusił. Pośpiesz no konie, Jiri z Giselle długo nie wracają, widno zajazd znaleźli.


- Sion…
- Ano Sion.
- Ominiemy prawda? Panie?
- Ominiemy, lepiej nie ryzykować. Minęły prawie dwa miesiące, ale na zimne lepiej dmuchać.
- A ten klasztor daleko?
- Bliżej niż Wygódki, ale to następna górska dolina. Trafić tam ciężko, bo jezioro trzeba ominąć od tej strony, która na pierwszy rzut oka nieprzejezdną się zdaje. Każden od drugiej prostym traktem ku górskiemu siołu się kieruje i drogę tę przegapia, a tam za jeziorem niewielka przełęcz do Przyklasztorów i samego Klasztoru.
- A tam wampiry…
- Raczej tylko jeden Bernardzie.
- Czemu?
- Przyklasztory małe, w klasztorze niewiele mniszek… za mało krwi na dwóch nieumarłych.
- Owa, pod wygódkami to i we cztery na raz przez trzy noce były. Może i ten Merlin ma gdzie więźniów jako zapas. Albo jak te dwie martwe dziwki, częściowo na zwierzetach się żywić?
- Może… ale ten Marcus nie wyglądał na takiego co by zaakceptował długie istnienie w takim zadupiu na krwi górskich kozic.
- Dwa są tam Panie, to pewne?
- Hm? a czemuś taki pewny Bernardzie?
- Za pare dni przesilenie, Wigilia świętego Jana. Najkrótsze noce w ciągu roku, między nieszporami a jutrznią ledwo kilka godzin nocy. Słońce długo na niebie… Lato to nie czas dla wampirów by podróżować, lub nowych siedzib sobie szukać, a tu ma sługę, klasztor, ludzi. Do cna osuszać ich może jak kurwi syn się ich żywotem nie przejmuje. Do dożynek, ba choćby i do Zaduszek mógłby… Eeeee…. Panie, czemu tak na mnie patrzysz.
- Nic. Sprytnyś, wyrobiłeś się. Będą z ciebie ludzie.
- Będą? Jiri mówi, że my po śmierć idziemy.
- Może nas to spotkać, nie idziemy polowac na wiewiórki.
- W sensie… że chcesz jej…
- Śmierci? Nie.
- Aleś na nią gotowy.
- Tak.
- Mówisz jakby furda była czy nam się powiedzie, czy zginiemy.
- Nie, to bardzo ważne Bernardzie, a szczególnie wasze życie mi drogie, nie chcę byście ginęli. Dlategom w Linz chciał was przekonać…
- A Twoje?
- Życie? Teraz sensu w nim nie widzę, zginę, to i bólu nie będzie. Tez dobrze. Uda nam się, żyć będę? Z czasem może żywot znów będzie smakować.
- Tedy to jeno hazard? Zdanie się na los? “Obaczym, porwę się na co szalonego, uda się dobrze, nie uda? W porządku. Niech los wybierze za mnie co dalej…
- Nie, chodzi o nią.
- Panią Ailę?
- Tak.
- Hm…
- No mędrkuj, mędrkuj, zobaczymy czyś rzeczywiście tak mądry się zrobił przez te lata.
- Pozornie wydaje się to proste. Ochronić ją, Marcus może się mścić.
- Może. A może nie. Ten nieumarły ludzi ma za nic nie znaczące bydło. Ty byś latał za bydlęciem po europie by ubić że ci w szkodę wlazła? Inna sprawa, że po ambicji to co się stało mogło mu pojechać i jednak myśli o pomście w zdeptaniu marnego robaka ma. ale wtedy to mnie by chciał zniszczyć. Ailę tylko wtedy by chciał zabić, gdyby mi chciał tym rozpacz wrzbudzić. A skorośmy się rozstali…
- … ona od niego bezpieczna. Rozumiem, ale jak na ten hazard z jej powodu się rzucasz, to… hm… Merlin? To on celem?
- Mhm.
- Zabicie jej sire, uwolnienie?
- Też.
- Cóże jeszcze?
- Jak ich uda się zniszczyć, to w świat pójdzie. Razem będzie to sześcioro nieumarłych, którzy zginęli za to, że ją wiązali, pili z niej krew, niewolić w ten czy inny sposób chcieli. Skryjemy się gdzie z dala od wszystkiego, a ona spokój mieć będzie. Jam jeno zwykły śmiertelnik, ale który wampir nie zastanowi się dwa razy czy brać ją na ghula, lub na worek krwi. Spokój mieć będzie Aila od nieumarłych do końca życia. Wierzę w to, więcej dla niej uczynić nie mogę.
- Ma to jakiś sens, pod warunkiem, że nie zechcą nas szukać i ubić, na wszelki wypadek.
- Mam pewien pomysł, najpierw jednak… Trzeba nam tu przeżyć i cel osiągnąć.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 24-11-2017, 17:57   #48
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Do Sion zostały nie więcej niż trzy dni drogi. Historia zataczała więc koło. Co więcej, zatrzymali się na nieco dłuższy postój w klasztorze niedaleko Chur, nad którym władzę sprawował nie kto inny jak biskup Walter Supersaxo. Nie było tu jednak jego syna, toteż Aila mogła czuć się bezpiecznie. Zresztą sam biskup okazał się być ghulem miejscowego księcia wampirów, który mieszkał w lochach klasztoru, toteż nawet gdyby duchowny skojarzył Ailę... nie mógłby jej nic zrobić. A przynajmniej nie oficjalnie.

Noc była gwiaździsta, było już dobrze po północy, a klasztor owiała charakterystyczna nocna cisza. Najedzona, dzięki mnisim ofiarom z krwi (ciekawe czy wiedzieli czemu one służą) siedziała teraz w oknie wysokiej wieży i patrzyła w przestrzeń. Znów jej myśli błądziły wokół tego, co straciła wraz z ludzkim życiem.
Fanchon miała rację, przemiana nic nie zmieniła. Ból w sercu był ten sam. Tylko droga z powrotem, o ile wcześniej trudna i prawie niemożliwa do przejścia, by ona i Alexander znów byli razem... o tyle teraz po prostu przestała istnieć.
Jakby zareagował, gdyby odkrył, że jego małżonka dołączyła do grona znienawidzonych krwiopijców? Pewnie naplułby jej w twarz... w najlepszym razie. W najgorszym mógłby chcieć ją zgładzić.
Chociaż martwe serce Aili wciąż tęskniło za ukochanym, a teraz po czasie przedmiot ich sporu wydawała się nie tak ważny, szlachcianka wiedziała, że lepiej, by się już nigdy nie spotkali. Duchowym cierpieniem napawała ją myśl, że Alexander faktycznie ostatecznie odszedł, ruszył swoją, niezwiązaną z wampirami ścieżką losu... u boku mając Giselle, a nie własną małżonkę... a jednak tak byłoby najlepiej - dla nich wszystkich.
I tylko jakiś głosik na dnie umysłu podszeptywał pytania” “a co jeśli postanowił zgładzić Marcusa?”, “co jeśli postanowił zgładzić Merlina?”, “co jeśli on i Aila znów się spotkają?”
Wampirzyca otuliła kolana ramionami. Nagle zrobiło jej się bardzo zimno.
 
Mira jest offline  
Stary 27-11-2017, 21:09   #49
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Stojąc na wzgórzu w blasku księżyca Aila patrzyła na znajomą bryłę klasztoru ledwie widoczną na tle nocnego nieba. Wcześniej był on jej schronieniem, teraz... teraz kojarzył się tylko z bólem. Czy Alexander dotarł tutaj? Po drodze nie natrafiła na żaden jego ślad, choć też po prawdzie nie rozpytywała za bardzo, by nie zwrócić tym uwagi towarzyszących jej Kainitów. Im mniej wiedzieli o jej mężu i jego szkoleniu łowcy - tym lepiej.

- Długo będziemy tak sterczeć? - zapytała Isotta znudzonym tonem.
Były tu tylko we dwie, nie licząc dwóch ghuli wampirzycy. Pozostali zostali albo zagonieni do rozbijania obozowiska, albo wraz z ojcem Aili i Viligaiłą ruszyli na zwiad okolicy.
Po prawdzie Aila i Isotta miały być przynętą na Marcusa, choć oficjalnym ich celem było ustalenie miejsca pobytu Merlina.
- Jedźmy - powiedziała po chwili milczenia Aila, spinając konia i ruszając kłusem w kierunku murów.
Klasztor tchnął spokojem. Może w ogóle nikt tam już nie mieszkał? W żadnym z okien wszak nie dostrzegła poblasku zapalonych świec.
Nim wyjechali do Podklasztorów u podnóża klasztornego wzniesienia, Aila odbiła na bok w dobrze znaną sobie leśną dróżkę. Tamtędy jadąc wędrowcy dotarli do niewielkiej polany. Tutaj Gangrelka zatrzymała konia.
- Stąd musimy iść pieszop. - powiedziała, po czym dodała: - Raczej tylko my dwie. Znam miejsce, gdzie można wdrapać się na mury i wejść na dach stajni.
- Wdrapywanie się na mury? Wchodzenie na dachy? Po co? - Isotta zmrużyła oczy.
- Żeby nie zostać zauważonym. Myślisz, że Merlin przyjmie nas z otwartymi ramionami, skoro chcemy zniszczyć jego sire’a?
- I dlatego Angus do wkradnięcia się tam w ten sposób wybrał nas? - Isotta uśmiechnęła się. - Mnie, która daleka od “wdrapywania” i swoją nieopierzoną córkę? Zapomnij o takich pomy… Uch, co za smród… - zmieniła temat gdy idąc pomiędzy drzewami zaczęły czuć zapach rozkładu. Dobiegał z prawej strony, przeciwnej niż klasztor, ale wobec bezwietrznej pogody coś co gniło, musiało być blisko.
Aila również to poczuła. I choć ciężko jej było zignorować kpiący ton wampirzycy, skupiła się teraz na odkryciu źródła zapachu. Zeskoczyła z konia i powoli zaczęła iść w kierunku z którego zdawał się dobiegać.

W końcu zobaczyła co tu tak śmierdziało.

To musiała być prawdziwa rzeź…
Jeden z koni do tej pory przywiązany był do drzewa, gdzie zapewne wilki zakończyły jego żywot. Był mocno objedzony, ale paradoksalnie głowa była mało naruszona. Drugi pewnie zerwał się z uwiązu, bo leżał trochę dalej, mocniej objedzony i radośnie gnijący w świetle księżyca.

Większą uwagę Aili zwrócił jednak masywny kształt stojący między drzewami obok śladów obozowiska. Ot powóz jak powóz ktoś by rzekł… ale nie mogła oprzeć się wrażeniu, że wyglądał tak samo jak ten, który Alexander kupił w Monachium. i którym wjechała do Wiednia. Poczuła jak ziemia ustępuje jej spod nóg. By nie upaść ruszyła biegiem do powozu, by mu się przyjrzeć i sprawdzić czy to ten... i czy nie ma w nim śladów po ludziach.
Szybko doszła do wniosku, że zapewne był to ten sam, który zdążyła poznać, a i wokół były dowody bytności ludzi, rozbitego tu obozowiska. W jednym miejscu sporo było ścinków drewna, jakby kto nudząc się, przy ogniu kozikiem ostrzył drewno. Jiri często to robił by zabić czas, gdy podróżowali razem. Mawiał, że woli zapach trocin, niż gówna, gdy Bernard z Noelem rozmawiali czasem o polityce, której Czech nie lubił. Alexander przez to nie musiał martwić się o kołki. Tu trocin było więcej, jakoby ktoś celowo drewno ostrzył.
Aila wyostrzyła zmysły.
Starała się zorientować czy w pobliżu jest ktoś żywy... lub rozkładający się, ale trupy koni były jedynymi ofiarami. Krążąc wokół zauważyła więcej śladów bytności ludzi, obozowisko musiało tu być przez kilka dni.
Zapominając zupełnie o towarzyszce, wampirzyca na czworakach sprawdzała ślady, obwąchiwała je nawet, byleby tylko poczuć tego, za którym tęskniło jej martwe serce. Czy Alex tu był? Czy nic mu się nie stało?

- Coże ty czynisz? - towarzysząca jej wampirzyca więcej niż zainteresowała się tym co Aila wyprawia. Obserwowała ją spod zmrużonych oczu.
- Byli tu... ale wilki napadły obozowisko. Tutejsze wilki... to mogą być Lupini - powiedziała, wciąż szukając śladów ukochanego a nie wilków.
- Marcus czy Merlin, i po czym to poznajesz? - Isotta zbliżyła się. - To nie mogły być wilkołaki.
- Czemu nie? - zapytała Aila, nie odpowiadając. Po chwili z ciężkim sercem podniosła się z klęczek.
- Gdyby w tej części gór pchlarze się kręciły, to Merlina dawno by już tu nie było. Skąd wiesz czy Marcus lub Merlin tu byli?
- Nie powiedziałam, że to oni. Ludzie. Przyjezdni - młodsza nieumarła odpowiedziała zdawkowo, po czym ruszyła znów w kierunku polany. - Zamierzam się wspinać. Jeśli chcesz, możesz iść głównym wejściem. Chętnie zobaczę czy ktoś zareaguje. I jak.
- Nie zamierzam ani się nigdzie wdrapywać, ani wystawiać się. Wracamy do obozu.
- W porządku. - Powiedziała Aila, wiedząc, że i tak więcej nie wskóra.

Zostawiwszy dawne obozowisko Alexandra i jego ludzi, obie wampirzyce wraz z towarzyszącymi im ghulami skierowały się ku obozowisku rozbitemu u zbocza góry, niedaleko przełęczy przez która wczoraj wjechali do doliny. Klasztor widać było z oddali, lecz nie paliły się żadne światła. Mniszki mogły już spać, a pracownia Merlina nie miała otworów okiennych.


- Czemuście nie wjechały do środka? - zapytał Angus, gdy dotarły na miejsce.
- Decyzja starszej - odparła krótko Aila, schodząc z konia. Widać, że jest nie w humorze.
Gangrel przeniósł pytające spojrzenie na Isottę.
- Uczyniono cię przywódcą wyprawy, ale nie mam zamiaru czynić samobójczych ruchów. - Wampirzyca strzepnęła nieistniejący pyłek z rękawa sukni. - Ujęliby nas.
- Może, ale przynajmniej poznalibyśmy jak są zorganizowani, a tak nie wiemy nic.
- A jak byś to wiedział - Ventrue zainteresowała się mrużąc oczy - gdyby nas ujęli? Chcesz to wyślij ją, ja wystawiać się na takie ryzyko nie mam zamiaru.
Wargi mężczyzny uniosły się jakby zaraz faktycznie miał warknąć na bezczelną nieumarłą. Po chwili jednak opanował się.
- Obserwowaliśmy was. Viligaiła wciąż zresztą jest pod klasztorem. W każdym razie Wiedeń dowie się o twojej decyzji. Ailo, pójdziesz?
Młoda Gangrelka tylko skinęła głową i już po chwili była na koniu. Obserwująca to Isotta tylko wzruszyła ramionami, nie wyglądała jakby przejęła się słowami Gangrela.
- Powodzenia Ailo - rzuciła do młodej wampirzycy. - Ja tymczasem zajmę się wsią - dodała zwracając się do Angusa.


Obserwując z daleka i z ukrycia córkę, stary Gangrel pozostawał w ukryciu gdy Aila pozostawiwszy konia nieopodal Przyklasztorów wróciła na polanę. Nie chciała by zapach trucheł denerwował jej wierzchowca. Ruszyła w stronę murów klasztornych, na których odnalazła ich część pokrytą bluszczem, przez co nadającą się do wspinaczki i powoli zaczęła piąć się ku górze. Właściwie droga ta nie była trudna i nie wymagała wielkiej sprawności, jednak zewnętrzne mury okalające monastyr były wysokie, toteż u góry mogło zakręcić się w głowie.
Na szczęście wampirzyca poradziła sobie. Wkrótce znalazła się na blankach i rozejrzała w stronę lasu i wsi, czy nie zauważy czegoś podejrzanego, albo... śladów innego obozowiska. Nie chciało jej się bowiem wierzyć, że Alex mógłby polec w walce z watahą wilków.
Jej wzrok nie zauważył jednak żadnych poblasków od ogniska. Wkoło wszystko wyglądało jakby wymarło, nawet Przyklasztory pogrążone były w mroku, zapewne wieśniacy spali, a w takich biednych wsiach nikt nie marnował świec by siedzieć po nocach. Z drugiej strony, Alexander głupi nie był, aby (jeżeli obozował gdzieś w okolicy) wskazywać swoje obozowisko blaskiem ognia widocznego z klasztoru… w którym mieszkał Merlin i być może Marcus.
Wszędzie panowała grobowa cisza.

Aila wyjęła miecz i powoli ruszyła ku głównemu budynkowi monastyru. Na zewnątrz wszystko tutaj wyglądało na opuszczone - nie było zwierząt, nie było ludzi, którzy tu wcześniej pracowali, nie było też straży. Jakby wszyscy opuścili nagle ten przybytek wiedzy. Po chwili wahania Aila weszła do środka i skierowała się ku komnaty, w której zazwyczaj pracował Merlin. Korytarze były puste i zakurzone, jakby nikt ich nie sprzątał od co najmniej miesiąca. Wypalone pochodnie tkwiły w uchwytach naściennych nie doczekawszy się wymiany. Wszystko wyglądało tak, jakby z dnia na dzień, z godziny na godzinę wszyscy mieszkańcy monastyru wyprowadzili się stąd.
Dokąd?
Co się z nimi stało?
Choć można było spodziewać się najgorszego, Aila nie natrafiła w żadnym miejscu ani a ślady walki, ani na choćby odrobinę zaschniętej krwi. Pracownia Merlina okazała się być pusta.
Gangrelka zwiedzała więc dalej, by zauważyć, że zniknęli nie tylko mieszkańcy klasztoru, ale także księgi. Cały ogromny księgozbiór gdzieś się ulotnił, co wydawało się zgoła irracjonalne.

Akurat skończyła przeszukiwać klasztor i miała zająć się budynkami gospodarczymi oraz podziemiami, gdy usłyszała dźwięk rogu. Znała go. To było wezwanie jej ojca.
Po chwili wahania pomknęła przez główny dziedziniec do bramy monastyru. Ta okazała się nie tylko zamknięta, ale także miała spuszczoną kratę, co... można było zrobić tylko od wewnątrz przybytku. Ktoś tu jednak musiał być...
Aila rozejrzała się, lecz nikogo nie zauważyła i tym razem. Wezwanie zaś powtórzyło się, toteż nie mając innej opcji, wampirzyca opuściła klasztor tą samą drogą, którą przybyła - po ścianie muru.
Ledwo z niego zeszła, by natknąć się na swego wampirzego ojca.
- I co? - zapytał. Było widać, że coś go trapi.
- Nic. Nikogo tam nie ma - odpowiedziała zgodnie z prawdą.
- Mhm... przed chwilą wróciła Isotta. To samo w Podklasztorach. Wszyscy mieszkańcy zniknęli.
Młoda wampirzyca otworzyła szeroko oczy i spojrzała na Gangrela. O ile w klasztorze można było się tego spodziewać, że Marcus przeniósł gdzieś wszystko, co cenne, o tyle cała wieś... to było działanie zgoła zaskakujące. I jaką rolę w tym wszystkim odegrały wilki?
- Jak to możliwe? - zapytałą cicho Aila.
- Nie wiem - odpowiedział Angus zamyślony. Obserwował uważnie monastyr ledwo widoczny w świetle księżyca.
- Może... może Marcus znów uwięził ludzi w swojej siedzibie w górach? - Ppodsunęła, po czym dodała: - Ale cała wieś by się tam nie zmieściła. Jeno dla samych mieszkańcach klasztoru miejsca by starczyło.
- Po cóż miałby to czynić? Przenosić się do sąsiedniej doliny uprowadzając wszystkich tylko po to by tam siedzieć? Nic z tego nie rozumiem… - Gangrel pokręcił głową. - Gdyby zniknął tylko Merlin, ewentualnie jego służki, to pokazywałoby, że Marcus gdzieś się chciał przenieść…ale cała wieś?
Aila zamyśliła się.
- Tak... mi przyszło do głowy... a jeśli on Merlina chciał związać nie po to by mieć na niego wpływ, ale żeby mieć dostęp do ksiąg? Tych z rytuałami magii krwi chociażby... - zasugerowała niepewnie.
- By mieć dostęp, to by Merlina po prostu zabił i przejął jego leże, mała. A nim byśmy się dowiedzieli o tym, wysłałby gdzieś zbiory i sam odszedł. Merlin może mu być potrzebny do odprawiania pewnych rytuałów, albo nauki Taumaturgii.
Pokiwała głową.
- To jednak nie wyjaśnia gdzie zniknęli ludzie...
- I co się stało z wilkami - dodał Gangrel, po czym zdecydował. - Dziś skupimy się na przeczesaniu terenu. Viligaiła ruszył na wschód od klasztoru, Ty weźmiesz północny-zachód. Isotta z tobą pójdzie.
Na to ostatnie zdanie Aila wyraźnie zmarkotniała.
- Czy to konieczne, ojcze?
- Tak, ona nie czuje się dobrze w walce, ty zaś jesteś jeszcze młoda, coś strzeli ci do głowy mała i… - Uśmiechnął się. - Spokojniejszy będę.

Nie przyznała się, że już jej strzeliło. Postanowiła bowiem, że musi odnaleźć Alexandra - nie po to, by ją zobaczył, ale by upewnić się, że nic mu nie jest.
- Może mnie spowalniać... - zamarudziła.
Skinął głową.
- To i dobrze. Masz się rozejrzeć, przeczesać teren, prawda? - W oczach błysnęły mu figlarne ogniki. - Gdy się spieszy i pędzi, łacniej można coś przeoczyć.
Spojrzała na niego ponuro. Oboje mieli chyba podobne odczucia względem Ventraski, jednak cóż mogła więcej? Skinęła głową.
- Znajdziesz ją na polanie, kazałem jej tu przybyć. - Wyjaśnił Gangrel - Ja ruszam za tym drugim - dodał i po chwili go nie było.
Aila czuła pokusę, by ruszyć na rekonesans omijając polane, jednak... nie chciała wprost ignorować polecenia wampirzego ojca. Pobiegła przed siebie, by odszukać Isottę.


Wampirzyca stała na polanie, pochylając się nad głową martwego konia. Choć Aila spodziewała się, że ten widok będzie ją odrzucał, Ventraska patrzyła jakby zafascynowana, dłubiąc palcem w szarpanej ranie na szyi zwierzęcia. Gdy zaś zauważyła Gangrelkę odskoczyła jak oparzona.
- No jesteś wreszcie! - powiedziała udając zniecierpliwienie.
- Ojciec kazał nam sprawdzić las. - rzekła do niej Aila. - Mamy iść na północny zachód od klasztoru.
- Cóż za wyśmienity pomysł... - Książna d’Este pokręciła głową. - Błąkanie się w ciemnościach po lesie, gdzie i tak mało co widać, w poszukiwaniu “czegoś”. On sam wszak nie wie czego, prawda?
- Mamy do znalezienia całe stado wieśniaków, mniszek i prawdopodobnie wilków. Wybierz sobie - warknęła w odpowiedzi Aila, idąc we właściwym kierunku i nie oglądając się na Ventraskę.
- Bzdura. - Isotta skrzyżowała ręce na piersi. - Skoro odeszli ze wsi i klasztoru, to nie po to by zaszyć się w lesie w tej samej dolinie. Wilki zaś… jak będziemy się szwędać po lesie to same mogą nas znaleźć. Jak spora wataha, to tylko niepotrzebne ryzyko.
Aili nie chciało się komentować tego narzekania, szła przed siebie niewzruszona, na co starsza wampirzyca spojrzała na swoje ghule.
- Davor, zabierz konie do obozu. Ty idziesz ze mną - dodała do swojego rycerza kierując się w ślad za córką w krwi Angusa.

- Umiesz biegać na dłuższe dystanse? - zapytała Gangrelka po jakimś czasie. Chciała już znaleźć się dalej na niezbadanym dotychczas przez nich terenie.
- Każdy umie, ja jednak wolałabym tego uniknąć - Isotta rozglądała się, choć raczej pro forma, w tej ciemnicy był problem zobaczyć co się ma pod nogami. Aila i jej ojciec dysponowali mocą widzenia w ciemności, lecz Ventrue jej nie posiadali. Księżna raz i drugi potknęła się. - Różnimy się. Dla was bieganie po lasach to coś naturalnego, dla mnie i mi podobnych czysty kretynizm.
- Możemy się rozdzielić... Mogłabyś gdzieś poczekać do mojego powrotu - podpowiedziała z nadzieją Aila.
- Nie możemy, bo ani ja ani Lorenzo nic nie widzimy - Ventrue warknęła. - A jak wrócę do obozu Angus będzie miał pretensje. Wie, żem tu na nic, wysłał mnie tylko po to bym miała cię na oku, prawda?
Młodsza wampirzyca prychnęła, potwierdzając tym przypuszczenia. Nie zostało jej więc nic innego jak prowadzić przez gąszcz swoją niezbyt miłą kompanię.

Oczy Aili gorzały czerwienią gdy użyła mocy krwi aby widzieć w ciemności, ale mimo to nie zauważała nic co można byłoby uznać za ciekawe. Las był cichy i wręcz nudny w swym spokoju.
- Al diavolo! - syknęła Isotta potykając się o jakiś korzeń, a Lorenzo podtrzymał swą panią, aby nie upadła.
- Non chiamarlo se non vuoi vederlo - padło w odpowiedzi, nie wyrzekł tych słów jednak rycerz starszej wampirzycy. Głos dobiegał z góry, spośród gałęzi.
Wszyscy troje odruchowo spojrzeli tam i zobaczyli czerwone oczy gorejące w ciemności.

[MEDIA]http://31days-to-enlightenment.com/wp-content/uploads/2016/06/does-evil-exist.jpg[/MEDIA]

Aila poczuła jak piętno na udzie nagle ją zaszczypało. Odruchowo cofnęła się o dwa kroki i złapała za nogę.
- Marcus... - szepnęła, zdradzając swojej towarzyszce kim jest nieznajomy, który do nich dołączył.
- On…? - nieumarła księżna d’Este cofnęła się odruchowo, a jej rycerz przeciwnie, uczynił krok w przód by ją osłonić. Mieli niby przewagę, dwie wampirzyce i zbrojny na jednego wampira… problem w tym, że obie były stosunkowo młode, a Marcus stary i potężny. Aila wspomniała bełt Jiriego nie czyniący mu krzywdy.
- Nie wierzę… Pani d’Eu…? Zostałaś jedną z nas? - w głosie Marcusa zabrzmiało szczere zdziwienie.
Aila uśmiechnęła się krzywo. To było tyle jeśli chodzi o udawanie, że jest tu pierwszy raz.
- A jednak i wielkiego wizjonera może coś zaskoczyć. Zresztą ostatnim razem twe wizje nie ziściły się, panie - nie omieszkała mu wytknąć. Dłoń trzymała na rękojeści miecza, choć wiedziała, że broń ta niewiele wskóra przeciwko szponom bestii.
- To… sporo zmienia. To daje… baaardzo ciekawe możliwości. Alexander się ucieszy z pewnością, gdy mu o tym powiem.
- Gdzie jest Merlin? - Isotta przemówiła spokojnym głosem, musiała świetnie kryć napięcie, albo nie przejmowała się potęgą przeciwnika. To drugie było wątpliwe.
- Alexander? - Aila w tej chwili bardziej interesowała się losem męża niż nieumarłego. Skoro Marcus wiedział o nim, to znaczy, że... go schwytał?
- Alexander.
- Merlin - warknęła Isotta, Lorenzo zdążył już wyciągnąć miecz.
- To może ustalcie między sobą - w tonie starego wampira znac było lekkie rozbawienie - o którym mam coś powiedzieć nim was zabiję?
Na tę groźbę Aila również obnażyła ostrze miecza i stanęła na lekko rozstawionych nogach.
- I tak nie możemy ci ufać. Chyba, że nas zaprowadzisz. Bo to twój koniec, Marcusie. Wiesz pewnie, że nie przybyłyśmy tu same. A nawet jeśli nas pokonasz... będą kolejni. Tedy mów gdzie tamci i gdzie ludzie z wioski.
- Jak to gdzie? - odparł udając zdziwienie wampir. Zeskoczył zgrabnie na ziemię i postąpił ku nim krok. - Tam, gdzie bydło być powinno, gdy wilki grasują. Schowani bezpiecznie nim się z wami nie rozprawię.
Kolejny krok... i kolejny przybliżyły go do wampirzyc.

W końcu zatrzymał się.

- Mam propozycję - rzekł spoglądając to na Isottę, to na Ailę. - Odwrócisz się Pani d’Eu i pójdziesz poszukać swego ojca, który ugania się po drugiej stronie doliny natrafiwszy na ciekawe tropy. Przekażesz mu ode mnie, prośbę o spotkanie, za dwie noce. Zobaczysz też wtedy Alexandra. Ale teraz odejdziesz, nie pomagając tej tu, gdy będę ją zabijał. - Marcus uśmiechnął się. - Możesz zostać i walczyć, zapewne też wtedy zginiesz. Zostanie ich przeciw mnie tylko dwóch… Może jednak będziecie miały szczęście, wtedy ucieknę niczym dym i zrobię wiele złych rzeczy Alexandrowi. A rozmów wtedy nie będzie już, rozpocznę polowanie. Decyduj Pani d’Eu.
Młoda wampirzyca spojrzała na towarzyszkę, która zmarszczyła brwi. Nie lubiła jej. Nie poważała. Nie ufała nawet. Za to jeśli Marcus miał faktycznie Alexandra, wiedziała, że zrobi wszystko, by uwolnić męża. Mogła teraz walczyć, lecz wiedziała, że sama czy nawet z Isottą nie da rady tak staremu wampirowi. Tylko jej ojciec miał z nim szanse... jeśli ktoś w ogóle.
- Za dwie noce... i nie waż się go skrzywdzić - powiedziała wreszcie, a odwracając się, by odejść rzuciła jeszcze do Isotty: - Uciekaj. - Więcej nie zamierzała dla niej zrobić. Przyjęła warunki starego wampira.

Taka rada rzeczona do wampirzycy nie widzącej w ciemności i bywalczyni raczej dworów niż lasów, zabrzmiała groteskowo. Uciekanie po górskiej kniei przed Gangrelem zapewne dodałoby mu więcej satysfakcji i przyjemności z mordu.
Księżna d’Este wyprostowała się dumnie.
- Ty uciekaj. Póki się nie rozmyśli - powiedziała cicho i z rękawa wyciągnęła sztylet. Rękojeść jego była wydłużona, drewniana i zaostrzona, poza niezbyt długim ostrzem był to zatem i kołek, którym można było dźgać. Sprytna broń na wampiry.
- Powiedz Angusowi… że on za to odpowiada. Tylko on - rzuciła za Ailą. - Ty zaś… też staniesz przed wyborem Marcusie. Bo ja nie chcę ginąć. Zniszczysz mnie, bezbronną? Czy podarujesz istnienie, za służbę krwi?

Aila już na to nie patrzyła, oddalała się między drzewami.
Usłyszała jeszcze jak Lorenzo krzyknął z przestrachem.
Potem drugi, z bezsilną wściekłością i żądzą mordu.
I trzeci.
Ten trzeci wrzask był najgorszy, najgłośniejszy, najkrótszy i definitywnie ostatni w karierze italskiego rycerza.
Poczuła znajome pieczenie pod powiekami, lecz nie zawróciła, tylko pospieszyła. Marcus znów ją osaczył, znów uczynił z niej swoje narzędzie nawet nie dotykając. Najbardziej jednak bolała myśl, że mógł mieć Alexandra lub nawet zabił go wcześniej, a teraz droczył się tylko z młodą wampirzycą.

Krzyknęła z bezsilności, biegnąc przed siebie.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 28-11-2017, 09:01   #50
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Fiasko zwiadu, utratę Isotty, oraz bliską utratę córki w krwi, Angus przyjął raczej irytacją niż wściekłością. Od samego początku wydawał się niepocieszony przydzieleniem mu do wyprawy tej dwójki, która więcej chyba patrzeć mu miała na ręce niż pomagać w nieznanej sobie dziczy w polowaniu na starego Gangrela. Niemniej ryzyko iż księżna d’Este w celu ratowania egzystencji znalazła się po drugiej stronie było spore.
I zupełnie zmieniało układ sił.

Wedle planów, wróg miał być w klasztorze, a oni mieli korzystać z mnogości rozwiązań aby uderzyć na tak oblężonego wroga. Marcus zniszczył to ewakuując siebie, Merlina z księgozbiorem, a nawet wieśniaków stanowiących dlań zaplecze krwi. Nie mieli pojęcia gdzie jest, byli na jego terenie… toteż Angus zdecydował cały orszak zakwaterować w klasztorze.
Role się cholernie odwróciły, ale jedyną alternatywą był powrót by spowiadać się w Wiedniu z klęski misji i utraty Isotty, po części wskutek własnych decyzji.

Zbrojni obsadzili klasztor, a w dzień patrolowali okolice. Davor zniknął i nie wiadomo było czy poszedł rzucić się ze skał po utracie swej pani, czy przeciwnie, poszedł jej szukać, co by było stemplem do tragicznej zmiany układu sił i sytuacji w jakiej Angus, Aila i Viligaiło się znaleźli.
Plusem w tym wszystkim była zapowiedź spotkania z Marcusem chcącym rozmów. Przynajmniej dwa dni i jedna noc spokoju, o ile nie był to wybieg starego gangrela.
Tylko jedno zataiła Aila przed ojcem - rozmowę na temat Alexandra. Następnego wieczora pod pozorem sprawdzenia okolicy i odnalezienia prochów Isotty, młoda wampirzyca znów szukała małżonka. I znów poniosła klęskę, choć tym razem nie trafiła na nic - ani na ślady Alexa, ani Isotty, ani Marcusa. Wszyscy jakby zapadli się pod ziemię.
Kiedy wróciła koło północy do monastyru, Angus wezwał ją do siebie.

- Chcę byś pojechała do Wiednia - powiedział gdy stanęła przed nim w jednej z cel, w których zamieszkiwały mniszki, gdy Merlin był tu jeszcze jedynym panem. Spojrzała na niego zdumiona.
- A... ale jak to? - zdołała tylko wykrztusić.
- Marcus wymanewrował nas, sytuacja w jakiej jesteśmy jest… zła. Bardzo zła. Musisz zawiadomić ich, co się stało.
Umysł Aili gorączkowo pracował nad jakąś wymówką. Nie mogłaby przecież teraz wrócić i zostawić Alexa. To nie wchodziło w ogóle w grę.
- Jeśli polegniemy i tak się dowiedzą... a i lepiej jak już wysłać człowieka. Marcus ma do mnie słabość. Mogę go wciągnąć w rozmowę... rozkojarzyć... Nie zabił mnie wszak dwoma ostatnimi razy, to i może teraz... planuje coś, co możemy wykorzystać. - Wiedziała, że to nieprawda, ale jej ojciec nie miał prawa o tym wiedzieć, a fakty mogły potwierdzać jej wersję.
- Jeżeli zostaniesz, zapewne zginiesz, mała - odpowiedział jej ojciec w krwi uśmiechając się lekko. - Ty, Isotta, Viligaiła, nasi zbrojni… w normalnej sytuacji bylibyście wsparciem. W tej, przeciwnie. Mogę zmienić się w mgłę i czyhać tu na jego błąd, w dzień kryjąc się w ziemi. Gdy tu jesteś muszę działać inaczej. Marcus to wykorzystuje, właśnie dlatego cię pewnie oszczędził.
- Wiesz dobrze, że mam z nim własne porachunki, nie możesz mnie teraz odsyłać... - spojrzała na niego błagalnie ze strachem - Jeśli mam umrzeć umrę, ale nie każ mi uciekać tak, jak on mi kazał. Ojcze...
- Ci ludzie są nieważni, raczej by w drodze nas ochronić, nic więcej. Viligaiła… sami go nie są pewni, wysłali aby go sprawdzić, jak Isottę. zginą, to zginą, furda mi to. Tyś mą córką w krwi, Marcus cię zabije. To mi już nie furda.
- A ja mam cię zostawić? Jaką bym tedy córką była? - zapytała z desperacją uwieszając się ramienia Angusa, choć oboje raczej oszczędni w kontaktach fizycznych zazwyczaj byli.
- Będzie to jakaś zemsta na Marcusie, jeżeli przetrwasz. Bo jemu tu teraz idzie głównie o ciebie.
Zagryzła zęby i spojrzała ponuro na Gangrela.
- Nie rób mi tego... proszę.
- Czemu tak ci na tym zależy?
Aila zamknęła oczy na chwilę. Był jeden sposób, by nie mówić o Alexandrze i by ojciec z krwi jej uwierzył.
- To... osobiste porachunki. Wiem, że nie powinnam przenosić spraw z ludzkiego żywota, ale ta od początku dotyczyła nieumarłego. Przez niego... wiele rzeczy się stało, on... mi to zrobił.
Przełknęła ślinę i powoli ściągnęła skórzane spodnie, by obnażyć przed Angusem swoje blade pośladki i uda. Pokazała mu tedy piętno, wypalone jeszcze za śmiertelnego życia na wewnętrznej stronie uda. Potem zaczęła się ubierać.
- Naznaczył mnie piętnem niewolnicy, by mnie upokorzyć. Mam prawo do zemsty. - Powiedziała twardo.
Angus patrzył na to co wypaliła jej Lukrecja i milczał przez jakiś czas.
- On nie nazywa się Marcus. Przedstawia się tak, ale paradoksalnie zabrania się tak nazywać. Gdy słyszy to z innych ust trafia do niego, że nim nie jest. - Angus przejechał palcem po piętnie. - Bardzo kochał swego ojca w krwi, który został zniszczony gdy on był jeszcze młody. Zapragnął być jak on, kontynuować jego drogę. - Nieumarły spojrzał jej w oczy. - Uważa, że tylko on jest godny i tylko przez niego można kontynuować linię Marcusa. Dlatego cię zniszczy, jak zniszczył wielu innych moich potomków, mała. Nawet gdybym miał tu szczeznąć, to Twoje przetrwanie będzie jego większą porażką, gdy zda sobie sprawę, że miał cię w ręku, puścił i nie zapobiegł rozprzestrzenianiu się linii swego brata w krwi, innego potomka ukochanego przez niego Marcusa.
Aila spuściła głowę. Więc i dla ojca była to sprawa osobista. Czuła, że przegrywa, choć... nie zamierzała się podporządkować. Postanowiłą dac losowi ostatnią szansę.
- Opuszczę cię tylko jeśli wprost powiesz, że moje pragnienie nic dla ciebie nie znaczy imam wykonać rozkaz. Wybacz, ale... dla mnie to zbyt ważne.
Gangrel podszedł do Aili i spojrzał jej w oczy.
- Oto przekleństwo i wspaniałość życia wiecznego, mała. To czego nie zrobisz dziś, możesz zrobić za lat kilka albo i kilkadziesiąt. Twój czas zemsty jeszcze nadejdzie. Ale nie teraz. - Pogładził jej policzek. - Ruszaj do Wiednia.
Krwawa łza spłynęła po policzku dziewczyny, lecz on już na to nie patrzył.
- Weźmiesz dwóch moich sługów, by za dnia o ciebie dbali. - Postanowił i wyszedł, zostawiając Ailę samą w zimnej klasztornej celi. Paradoksalnie był to ten sam pokój w którym ona i Alexander... cieszyli się sobą po pięciu latach rozłąki.
Wampirzyca podeszła do ściany i położyła na niej zimną, pozbawioną życia dłoń - w miejscu, gdzie opierać się musiało jej własne ciało, kiedy małżonek brał ją z całą tą gwałtowną namiętnością, która ich łączyła. Nawet teraz docierało do niej echo erotyzmu tamtej chwili. Choć jej ciało nie reagowało, umysł wciąż pamiętał czym były dla nich chwile uniesień.
Aila tej nocy podjęła niezwykle ważną decyzję.
 

Ostatnio edytowane przez Mira : 12-12-2017 o 08:54.
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172