Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-01-2018, 09:03   #41
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Anna juz sie nie kłóciła, choć swoje wiedziała, że Gangrela znajdzie. Zrobiła kółeczko wokół chatki i wróciła do Otokara bo trzeba im było z Krzesimirem wyruszyć skoro zmrok.
-Flakoników kilka masz? - zapytała stając przed pienkiem, na którym wytrwale szatkował drwa uderzeniami siekiery .
- Kilka, w skrzyni pod regałem - poświadczył półgębkiem i wziął kolejny zamach.
Nie podobało się Annie zachowanie lupina, jakoby nic się nie stało a Anna naraz straciła na uznaniu, w przeciwieństwie do świętej Martiny.
-Twoja luba jednak nie przyjdzie zdiagnozować paskudztwo co mnie nęka? - zapytała zaplatając ramiona na piersi. - Ciekawe czemu.
- Zapewne dlatego, że jej nie powiedziałem - zasugerował Otokar sucho. - To był głupi pomysł i mógł się skończyć tylko źle.
-Ach rozumiem - Anna potarła mały nosek. - Tedy jedno widzę wyjście. Wezmiesz glejt i przepiszesz na mnie swoją kopalnię. Zapytasz czemu?
Kolejna szczapka rozprysnęła się w drzazgi.
- A mogę? I odpowiesz?
-Bo tanim kurwom sie zostawia monety na poduszce. Ja tania nie jestem skoro już ze mnie zrobiłeś, chcąc nie chcąc kurwe.
Przyglądał się jej, jakby ją pierwszy raz w życiu zobaczył, grdyka mu skakała jak kulka w dziecięcej zabawce, w oczach rozlał się żal, ale głos miał twardy i zły.
- Kurwy, z którymi rozkoszy zażywałem, cenę ustalały przed, nie po.
-Przed ustalić nie mogłam, bo przed jeszcze ów zawodu niechlubnego nie uprawiałam. Mam męża, co mu teraz powiem? Chyba ze ty wolisz mu wyjaśnić? - odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę chaty.
Nie przyszedł za nią, a gdy wyjrzała przez okno, zobaczyła, że rozpala w dymarce, dokłada szczapę za szczapą.
Anna spakowała niewielki jej dobytek, wytargana tobołek przed drzwi. Flakoniki ustawiła na zydelku obok i poszła do szopy, gdzie Krzesimir wykańczał siwą klaczkę.
- Gotów?
- Nie… jeszcze jedna noc - pokręcił głową, niezadowolony ze swojego dzieła. - Lupin nas odprowadzi?
-Nie sądzę. Droczę się - wyjaśniła obserwując go przy pracy. - Kazałam mu spłacić moje nocne usługi. Kopalnią.
- Cenisz się… miałem właśnie wspomnieć, jaki słaby jeszcze jestem, a od pracy mniej zmęczony się nie robię. Ale nie wiem, czy mnie stać - ściągnął usta w wąski, sceptyczny ciup.
-To jakaś sugestia? - stanęła za nim, dłonie ułożyła mu na barkach i zaczęła rozmasowywać, zaśmiała się, na wpół rozbawiona sytuacją, na wpół dalej rozeźlona. - Umilę ci pracę darmo. Muszę przyznać, że mnie ostatnio martwi moje prowadzenie się. Do samej siebie powoli tracę szacunek. Ale długo to już nie potrwa. Niedługo nikt się za mną nie obejrzy, chyba że cmentarne szczury.
- Letarg planujesz? - spiął się lekko, ale dłońmi nadal wodził po nieprzytomnej klaczy. - Dopiero wróciłaś, możesz sobie pozwolić na kolejną nieobecność? Długo chcesz spać?
-Nie zamierzam spac. Ale widziałeś moje plecy. To się rozprzestrzenia. Gdy nie będę zdolna ukryć mego stanu zejdę pod ziemię. Ojciec się ucieszy - delikatne dłonie Anny sunęły teraz wzdłuż kręgosłupa ghula, rozbijały napięcie w mięśniach, gładziły czule skórę. - Tedy dobrze, że odchodzisz. Zapamiętasz mnie piękną.
Porzucił poprawianie końskich nie dość smukłych pęcin, zaplótł dłonie Anine na swojej piersi.
- Piękno jest rzeczą względną i zmienną. To pierwsze, czego się uczysz przy Diabłach. I… myślałem że chcesz podbijać świat, nie kłaść się grobu.
Odwrócił się i przylgnął ustami do jej policzka, sunął wolno w kierunku warg.
- Mogę coś zrobić dla ciebie?
-Mógłbyś podbijać świat ze mną. Dołączyć do rodziny - nie opierała się zbytnio. - A czy ja mogłabym zrobić coś dla ciebie? Jaki ci sie marzy prezent na pożegnanie?
- Mógłbym. Ale zadusi mnie tęsknica jak zaskroniec mysz - westchnął i skubnął jej wargi swoimi. - Wrócę. Nie wiem na ile i kiedy, ale wrócę. Taka obietnica ci wystarczy?
-Chyba musi - Anna odwzajemniła pocałunek, pogładziła gładki alabastrowy policzek. - Ale nie smućmy się. Wpierw czeka nas bal. Bożywoj na nim będzie z Gertrudą. Obmyśliłeś już jak go jej odbijesz? Nie puści łatwo a i znosić rywala pod jednym dachem może nie być skora.
- Zatem chyba muszę ją przekonać, że nie powinna widzieć we mnie rywala - uśmiechnął się delikatnie i z pewną wyższością. - Będę z tobą, więc… to nic trudnego. Ona będzie wojować z tobą i stroszyć pióra, a mnie nawet nie zauważy.
-Wobec tego potrzeba mi suknia, w której zwrócę jej uwagę. - Anna lubiła folgować swojej próżności, takie małe grzeszki. - I moze tez… jego? Raz wypita krew staje się słabością na zawsze… Zabawne, zważywszy na okoliczności w jakich jej kosztowałam. Prawie go zabiłam, opowiadałam ci?
Pogładziła włosy Krzesimira, sunęła koniuszkiem palca po jego rysach, jakby chciała je wbić do głowy na pamięć.
-Jedno mi obiecaj. Wróć jeśli podniesie na ciebie rękę. Może nie byłam idealną towarzyszką, ale cieszę się, że tej obietnicy nigdy nie złamałam.
- Każdy ma gorsze strony i lepsze. Więc… znajdę ci właściwą suknię, może będziesz miała sposobność się przekonać. Ale nie liczyłbym u niego na zbyt wiele, nosząc jakąkolwiek suknię - przypomniał i nachylił się znowu do Aninych ust, zamruczał pod pieszczotą palców jak kot. - Lecz tego kwiatu, to pół balu, prawda?
-Mogę nie być wdzięcznym obiektem do amorów. Na balach jest zwykle tłoczno, prawda? - ubolewała Anna. - Mogę uciec albo wpaść w panikę. Zrobić z siebie pośmiewisko a tego nie chcemy. Prawdę mówiąc to przyczyna, która mnie poważnie zniechęca do pójścia. Czy Laurentin tam bedzie? Zapewne - odpowiedziała sobie sama. - Moze wiec i twoje oko zboczy czasem z oblicza twego pana? Podobał ci się, prawda?
- Miał w sobie coś, co sprawiało, że zastanawiałem się, jak wygląda… umyty - roześmiał się dyskretnie i cokolwiek złośliwie. - Wolę ciebie. Ale jeśli teraz odmawiasz mi krwi, to naprawdę już czas, żebym pocucił tę nieszczęsną szkapę.
-Nigdy nie odmówiłam ci krwi. Po prostu jesteś za mało bezpośredni. Przebywanie pośród Gangreli oduczyło mnie wyczucia finezji. - Zasmiala sie i skaleczyła kiełkiem przedramię. - Wybacz. A mam w sobie fascynującą krew. Ciekawam czy i na ciebie stosownie podziała. Daje... siłę. Przydałaby ci się w sam raz.
- Widziałem - przymrużył oczy w rozbawieniu i przylgnął do broczącej czerwienią ranki, a objął przy tym siedzącą Annę drugą ręką pod kolanami, suknię dla wygody jej uprzednio podwijając. - Nic - skomentował z uśmiechem, gdy skończył. - Tylko ty… Co absolutnie mi wystarcza.
Gdy skończył pić i wrócił do zajęć Anna opieszałe wyszła z szopy. Otokar nadal rąbał drwa jakby go coś opętało i szykował się na zimę stulecia.
Anna podeszła, jednak nie na tyle blisko by wióry leciały do oczu. Przycupnęła w trawie i mu się przyglądała. Złość lekko zelżała.
-Musisz mnie znieść jeszcze jeden dzień. - wygładziła dłońmi włosy. Właściwie przydała by sie jej kąpiel. - Jest w pobliżu rzeka albo jezioro? Muszę się umyć. Wyprać suknię.
Zdawało się, że u wilkołaka wręcz przeciwnie. Ostatnie rozmowy o dziwkach i płaceniu wpędziły go w gniew. Walczył ze sobą, z ewidentną chęcią, by kazać jej iść precz, ale Anina krew już krążyła mu w żyłach i śpiewała swoje.
- Beczka z deszczówką stoi za chatą - odburknął zamiast tego.
-Przesadziłam. Z tą kopalnią i kurwami, wiem. Ale czuję się z tym wszystkim źle. Wziąłeś coś chciał i każesz mi się wynosić. Myślałam, że mnie chociaż trochę szanujesz. Żeśmy przyjaciółmi nawet. Teraz juz na to za późno. Jak sie pewne granice przeszło to sie juz nie da zawrócić.
- Coś ty sobie uroiła? Kiedy to kazałem ci się wynosić? - naskoczył na nią nagle, aż się echo poniosło. Blizny na policzku podbiegły krwią i zaogniły się brzydko.
-Przecież widzę, że cię po oczach kuję jak wyrzut sumienia. Pewnie marzysz tylko by to wymazać i wrócić do Martiny, żeby sie ona nie dowiedziała bo ci łeb urwie. - Dla kontrastu jego krzyku Anna mówiła cichutko i pod nosem.
- Tak, nie chcę, żeby się dowiedziała. I nie ma to nic z tobą wspólnego - wywarczał jej w twarz. - To ty masz kurewskie fantazje, mnie w to nie mieszaj. Siłą ni podstępem cię nie brałem!
Anna usłyszała za sobą ostrożne kroki. Zaniepokojony Etienne opuścił rzeźbienie klaczy.
-Ach tak, czyli to teraz moja wina? - Anna wyprostowała się by mu było łatwiej krzyczeć jej w twarz. Zachowała jednak pełny spokój. Denerwujący wręcz spokój pewnie dla lupina. - I naprawdę uważasz, że twój kuchenny stół to szczyt moich fantazji? Muszę cię zmartwić. Te są znacznie bardziej wybujałe. Oh, świetnie, że Etienne nadszedł, bo dla niego tez jest w nich miejsce. - Kąciki ust zadrżały w uśmiechu.
Otokar nie docenił żarciku. Gniew odmienił mu rysy, na nagich przedramionach wezbrały twarde sploty mięśni. Puściła mu jakaś wewnętrzna tama i słowa runęły jak wodospad.
- A żeby cię oszpeciło jak mnie! Żebyś też musiała płacić, by cię ktoś dotknął!
Etienne zakradł się od tyłu, pochwycił nadgarstek Anny i począł w tył ciągnąć. Przez skórę na rękach i twarzy Otokara przebijały się pierwsze włosy czarnej sierści, tylko blizna pozostała naga i czerwona. Sylwetka likantropa rosła i pęczniała, koszula trzasnęła w szwach na piersi.
- Idź do diabła, wynoś się!
Anna chyba do końca nie dowierzała, że lupin obróci się przeciwko niej choćby nie wiem jak go pchała i naciskała. Przeliczyła się, cóż, srogo.
Gdy Etienne pociągnął ją za sobą od razu rzuciła się do biegu.
-Wracaj do szopy, ja go zgubie - wrzasnęła spalając krew. Sama bedzie szybsza a i przeżyje ewentualna konfrontacje. Raczej. Etienne może nie dać rady.
Trzymetrowa bestia pokryta smoliście czarną sierścią machnęła pazurzastą łapą. Dymarka rozpadła się od siły uderzenia, zaprawa z gliny puściła. W powietrze poleciały cegły i żarzące się drewno, ciągnąc za sobą warkocze dymu. Anna wpadła między drzewa. Oczekiwała łomotu ciężkich łap za sobą, już prawie czuła gorący dech bestii na karku…
Tyle że po prawdzie, to nie czuła. Wyhamowała bieg. Między pniami dostrzegła, że odmieniony likantrop wpadł do chaty, rozrywając futrynę wielkim cielskiem. Po chwili dobiegł stamtąd trzask łamanego drewna, a potem szczęk, jaki wydaje bite w drobiazgi szkło.
-Boże przenajświętszy - Anna stała w gęstwinie oglądając z odległości spektakl. Zamiar miała prosty. Przeczekać oberwanie chmury.
Błona zwierzęca, którą przesłonięte było okno, rozdarła się. Na trawę wyleciał ciśnięty z ogromną siłą kufer. Łomot i trzaski trwały dobre dwa pacierze, kontrapunktowane wściekłym warczeniem. W kulminacyjnym momencie widowiska na połowie chaty zapadł się dach, kryjące go łupki posypały się na ziemię. Zaległa cisza.
Anna musiała z ciała wyjść by się upewnić co z Krzesimirem, czy bezpieczny jest. I był. Zabarykadował się w szopce z końmi, teraz jak się uciszyło wystawił głowę i filuje.
Otokar klęczał zaś w chatce na potłuczonych szkłach i trzymał się za głowę. Tak, tak, cóżeś najlepszego narobił - pomyślała Anna.
Odczekała jeszcze chwile i podreptała ostrożnie do chaty. Gestem dała znak Krzesimirowi by został gdzie jest.
Wślizgnęła się cichutko do izdebki i bez słowa zabrała się za sprzątanie okruchów naczyń bacząc czy coś da się w tym rozgardiaszu uratować z pięknie malowanych talerzy i kielichów. Stawiała przetrącone krzesła i rozniesioną po podłodze pościel.
Znalazła dwa całe talerze i jeden nietknięty kielich, który odturlał się pod ścianę. I ułomek rysunku własnej twarzy na rozbitym fragmencie innego. Klęczący na posadzce Otokar tarł skronie, na plecach zarastały mu się drobne skaleczenia. Wstał wreszcie, odrzucając plączące się strzępy odzienia. Rany na kolanach goiły się wypluwając szklane odłamki.
- Zostaw to - powiedział schrypniętym głosem. Znalazł w rozgardiaszu butelkę z urwaną szyjką, na dnie przelewały się resztki wina. Zapadł się ciężko w łóżko, przytknął usta do wyszczerbionej krawędzi i zaczął pić.
Teraz to Anna usiadła na podłodze. Odgarnęła z twarzy falę przelewających się ku podłodze czarnych włosów. Analizowała chwilę całą sprawę, kwestie winy i kary oraz oraz przyjaźni i wrogości, jak blisko biegły ich granice. W głowie pobrzmiewało jedno zdanie wykrzyczane przez lupina. „Żebyś tez musiała płacić by cię ktoś dotknął”. Cóż, chyba szczęście ma. Niebawem sie spełnią jego życzenia, choć w przypadku Anny nawet brzęczący pieniądz nie pomoże. Żywego trupa ludzie się brzydzą bardziej niż pobliźnionej twarzy. Niemniej wina była jej, Anny. Tych blizn, nie poprzedniej nocy. I z pewnością nie takiego gniewu jakiego gniewu jaki jej spuścił na łeb. Zabiłby ją gdyby nie uciekła? Zabiłby?
Gdy sobie w duchu odpowiedziała niezgrabnie podniosła się z podłogi i znów wyszła. Poszła prosto w las. Wiedziała czego szuka.
Ziół nasennych. Na ziołach znała się przecież wybitnie. Kiedyś cieszyło ją ucieranie ich w moździeżu, sporządzanie dekoltów pod okiem ojca.
Wymyśliła sobie, że go tymi ziołami otumani a gdy padnie Krzesimir znów będzie rzeźbił. Poprawił Otokarowi facjatę, zmaże Anine grzechy, moze i z nawiązką, jakiś od siebie drobiazg dorzuci jak tylko on potrafi, co by pannom miły oku był.
A potem… Potem zwijają potem majdan i zanim się wilk obudzi jadą w drogę. Niech tęskni. Niech żałuje. Niech zalega z innymi a myśli o Annie. Tylko jak mu te zioła poda? W winie?
Nie poda jeśli wyjedzie a taki właśnie miał zamiar kończąc siodłać konia.
Plany planami a wiatr wiecznie w oczy.
-Dokąd jedziesz? - zapytała Anna chwytając końskie wodze.
- Chcesz wiedzieć na zaś, by mnie szybciej znaleźć, jak znów zbierze ci się chętka by mnie upokorzyć? - szarpnął wodzami, wyrywając je z jej dłoni i wskoczył na siodło.
-Na prawdę chcesz się tak rozstać? Usiądźmy i pomówmy spokojnie.
- Zdaje się, że już oboje powiedzieliśmy sobie za dużo. I nic tego nie zmieni. Muszę znaleźć Loumire.
-W gniewie mówi się wiele rzeczy, których się nie myśli. Ja przepraszam. Ty potrafisz?
Anna spuściła głowę i dodała markotnie:
-I po co ci Loumire?
- Nie odpowiada, kiedy go wołam - wyjaśnił oględnie, ignorując pierwsze pytanie.
- Jechać z tobą? - wypaliła nim zdążyła to przemyśleć.
- Wasz koń ma żebra na wierzchu - przypomniał zaskakująco trzeżwo jak na woń, która otaczała go kwaśnym obłokiem.
Anna była drobnej postury i gdyby chciał wziąłby ją przed siodło dlatego zrozumiała aluzję. Brać jej nie chciał. Moze nawet nie chciał juz Anny znac.
-Rozumiem - urwała źdźbło długiej trawy żeby zająć czymś ręce. - Rób co musisz.
Najchętniej by się rozpłakała ale zaraz przypomniała sobie, że miała być silna. Miała podbijać świat, wiec skonczylo sie na drżeniu brody.
Już już miał odjeżdżać. Już już miało to być pożegnaniem. Ale się nie stało bo lupin tkwił w miejscu i tylko koń, wielki zimnokrwisty ogier, przebierał kopytami jak tańcu. Otokar się gapił na nią jak zahipnotyzowany i Anna zrozumiała, że to krew mu nie pozwala odjechać.
Wyciągnęła ku niemu dłoń. Podciągnął ją przed siebie na siodło. Jego umysł mógł się łamać i buntować, ale ciało już wybrało.
 
Asenat jest offline  
Stary 16-01-2018, 09:32   #42
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Likantrop milczał całą drogę, uparcie i twardo. Dokonywał cudów, by jej nie musnąć trzymającymi wodze rękami, a jednocześnie co jakichś czas nachylał się, by policzkiem musnąć włosy wymykające się spod chusty. Słyszała za sobą łomot jego serca – silny, głośniejszy niż u człowieka i wyraźnie przyspieszony.

Kopalnia się zmieniła. Stały tam dwa baraki, a nad grobem zamordowanych Walończyków nowy, porządny krzyż. Rozszczekał się uwiązany do słupa pies. Mężczyzna siedzący przy ognisku przed chatą wstał, ale poznał, że to Otokar i tylko pomachał im ręką.
- Wszystko w porządku? - spytał go Aniny towarzysz.
- A co ma nie być? - odkrzyknął tamten i wrócił do obracania królika nad ogniem.

Z wejścia do kopalni usunięto gruz i odłamki skalne. Ustawione pod ścianą wagoniki choć nieduże i już brudne, były nowe i solidne.
- Loumire? - Otokar zawołał w mrok. I raz jeszcze. I ponownie.
Nic nie drgnęło w ciemnym korytarzu.
- Jest tu, przecież nie mógł odejść… Po prostu nie ma ochoty wyjść – zasugerował Otokar. Po chwili jednak dodał.
- Nie czuję ani jego, ani innych.
 
Asenat jest offline  
Stary 16-01-2018, 18:02   #43
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Anna niezbyt zgrabnie ześlizgnęła się z końskiego grzbietu. Na słowa Otokara wzruszyła ramionami bo nie ona tu robiła za eksperta od chochlików.
- Może… się pogniewały? - mógł pomyśleć, że znowu zaczyna swoje drwiny, ale mówiła poważnie. - Piłeś moja krew. Jestem wąpierzem. Istotą nocy i zła. Ponoć. Moze zanieczyściłam twoją aurę i straciłeś wiarygodność?
- To przecież durne - wypluł rozeźlony, odrzucając jej sugestie z miejsca. - Nie jesteś zła.
- Ale mam w sobie coś złego. Rozmawiam z nim czasem, nie mów ześ nie zauważył - zwróciła oczy ku niebu. - Łatwo to sprawdzić. Jedź do Martiny. Zapytaj czy ona nadal czuje duchy. Ponoć jej służą, prawda?
- Jeśli to prawda… - aż się zatchnął - powiedzą jej. A wtedy ona powie wszystkim. Stracę dziecko, ją i watahę.
Ciemności dobrze kryły twarz, i gdyby nie dar ducha, który uparcie nie chciał przybyć na wołanie, Annie pewnie umknąłby przestraszony i zły wyraz jego twarzy.
Po prawdzie sam był sobie winien. On zaczął. Choć krew, zgoda, to był jej dodatek. Wilkołacza jucha zawróciła jej w głowie i trochę ją poniosło.
- Przykro mi - tyle z siebie wykrztusiła. Nie chciała go mocniej denerwować. - Niemniej musisz pojechać i się przekonać. Może rozpisałam najczarniejszy scenariusz.
- Co zrobimy, jeśli okaże się prawdą? - wbił w nią wyczekujące spojrzenie.
- Pójdziesz ze mną? - zaproponowała nieśmiało.
- I co? Będziesz moją niewiastą, urodzisz mi potomka? Albo jakiekolwiek dziecko? - warknął, i chyba nie był ciekaw jednak jej odpowiedzi, bo odwrócił się i gołą pięścią uderzył w kamienną ścianę. I raz jeszcze, i znowu, aż do nozdrzy Anny dotarł czarowny aromat krwi.
Gdyby patrzył dostrzegłby, że tym razem to ob utrafił w słabiznę. Oczy Anny przykrył cienki kożuch błyszczącej czerwieni. Zacisnęła dłonie w piąstki i dziarskim krokiem ruszyła do konia. Nie była nigdy wytrawnym jeźdźcem.Na koniach sie nie wyznawała niemal wcale wiec wskoczenie na siodło, podług jej zamiaru, mogło okazać się nie takim znów banałem.
Wskoczyła, utrzymała się w siodle i skłoniła zwierzaka do kłusu.
Otokar wypadł natenczas z kopalni i krzyknął za nią. Nie usłyszała słów.
Niebawem usłyszała, że coś za nią pędzi.
Anna obejrzała się co prawda za siebie ale nie zwolniła. Wbiła pięty mocniej w końskie boki ale ten nie chciał wyjść powyżej klus, zawdzięczała to pewnie swym nadzwyczajnym brakom w umiejętnościach.
Nagle jednak zmieniła zdanie i wyhamowała gwałtownie. Właściwie chciała zobaczyć wyraz jego oczu.
Koń wyczuł wilka tuż przed tym, jak go zobaczyła. Bryknął nerwowo, nieprzygotowana Anna uderzyła czołem w kark wierzchowca i odruchowo ściągnęła wodze… i czy szkapa poznała jednak pana w zwierzęcej postaci, czy zdolności jeździeckie wampirzycy nie były takie złe, dość, że nie spadła, zmusiła konia, by stał w miarę spokojnie i spojrzała w oczy. A raczej ślepia. Gorejące i złote jak bursztyn.
Było blisko, cudem jakimś tylko nie spadła. Zdezorientowana uniosła się w siodle, jej wzrok, nadal zmącony czerwienią opadł na czarnym basiorze. Czekała czy się przemieni na powrót. Jeśli nie to zepnie konia i już ostrożniej ruszy do Otokarowej chaty, bez galopady. Przemiana była powolna i stopniowa, wilk najpierw rozrósł się, potem stanął na tylnych łapach. Coś rozpychało go od środka. Szedł już w jej stronę, futro znikało z twarzy, i gdy Otokar złapał konia za wodze przy pysku, był już człowiekiem.
Anna odwróciła wzrok jakby jej sie nagle zebrało na pruderię albo zobaczyła coś ciekawego na bocznym horyzoncie.
-Zwalisz na mnie - orzekła słabym, łamiącym się głosem.- Oto co zrobisz. Poczynią na tobie swoje gusła i gdy ozdrowiejesz wszystko wróci do normy.
- Wiesz, że to nieprawda - orzekł, ale zdawał się ukontentowany. Pociągnął za sobą konia i ruszył z wolna w stronę chaty.
-Mamy odległe priorytety - dodała bardziej hardo wytarłszy nos wierzchem dłoni. - Tobie tu dobrze, mnie trzeba iść. Masz watahę, masz perspektywy na to czego pragniesz. Zrobimy tak żeby wyglądało autentycznie. Wlazłeś w pułapkę.
- Tak dobrze ci wiadome, czego chcę? - odmruknął.
-Właśnie powiedziałeś. Dobitniej się już nie dało. Ja ci tego nie dam nigdy. Nikomu nie dam. - Mówiła o tym szorstko, jak o złej pogodzie.
- Chcesz się mnie pozbyć - osądził. - I zapomnieć.
- Czy ty siebie słuchasz? Mówiłam, że nie mogę ci dać tego, czego tak bardzo chcesz. Jestem trupem. Zimnym martwym mięsem. - Pomyślała, że to jej krew przez niego przemawia. Zmienia zdanie i jest skołowany. Źle zrobiła, że mu dała pić. - W takim razie chodź ze mną jeśli chcesz. Nadal jesteś moim przyjacielem i mi na tobie zależy. Miałabym kompana, szczególnie teraz gdy Krzesimir odchodzi.
Na to nie odrzekł nic, a widziała, że rozmyśla gorączkowo. Zapewne jak zatrzymać przy sobie wszystko, na czym mu zależy.
-Masz całą noc żeby to sobie przemyśleć. - Anna zastanawiała się również jak wybrnąć z dylematu. Przydałby jej się u boku. Do obrony. Do towarzystwa. Ale czy powinna analizować w kwestii przydatności? Gdzie byłby szczęśliwszy? Zapewne tu, w górach. Ze swoimi. Z żywymi. Poprawi mu twarz, jak postanowiła. Wtedy na pewno jakaś dziewoja da mu wypragnione dzieci. Nie, nie mogła go tego wszystkiego pozbawiać. Teraz przemawia przez niego krew ale kiedyś wywietrzeje.
 
liliel jest offline  
Stary 19-01-2018, 09:03   #44
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
W takim wnętrzu grafa Baade nie spodziewała się zastać w najśmielszych przypuszczeniech. Spodziewała się domu uciech lub co najmniej balii w gospodzie, pełnej parującej wody i rumianych łaziebnych.
Tymczasem urodzony nie tak wcale wysoko Patrycjusz klęczał swymi ambitnymi kolanami na kościelnej posadzce w bocznej nawie, wpatrzony w zadumanego Jezusa w Ogrójcu, a może w śpiących apostołów...


„Kontemplujesz sztukę czy wiarę?” - zagadnęła znienacka Anna i zawisła duchem obok klęczącego grafa. - „Radam widzieć cię w zdrowiu. Czy list do twego ojca pomógł w złagodzeniu kary?”
“O do diabła” - zaklął graf Baade w duchu, łapiąc się odruchowo za okolice serca, a zaraz potem w świątyni Pańskiej na głos wezwał imienia Boga nadaremno.
“Myślałem, że to mój stary”, usprawiedliwił się, gdy się nieco ogarnął.
„Przepraszam. Ciągła nie wydumałam jak to robić delikatniej. Witaj Hugonie, to ja, Anna. Mam nadzieje, ze nie masz mi za złe kolka i niewygodnej podróży do Wiednia. Uznałam, że to będzie dla ciebie jednak najlepsze. Wiedziałam, że cię związał krwią. Długo byś nie wytrzymał w opozycji do zachcianek Bożywoja.”
“Tak, niewątpliwie przysłużyłaś się… sobie” - sarknął z przekąsem, całkowicie wewnętrznym. W tym samym momencie z głęboką pobożnością wypisaną na twarzy przeżegnał się z namaszczeniem.
„Wolałbyś zostać w Żywcu i układać romantyczne wierszydła dla Skrzynskiego? Uratowałam cię gdy byłeś jego więźniem. Wróciłam ci rękę, a ty na mnie sarkasz?” - Przedstawiała swoje racje rozsądnie, bez zbędnego gniewu.
“Ostatecznie, kto zyskał, a kto pojechał w trumnie do patrona?” - wbił w malowanego Jezusa rozanielone spojrzenie. “No, już dobrze. Nie mam pretensji. Wdzięczny jestem nawet, za mą wprawną w tym i owym prawicę”.
„Oświeć mnie, co ja zyskałam?” - zapytała całkiem szczerze, bo przecież ona sama wyjeżdżała z Żywca w niełasce wobec bodaj wszystkich.
“Wedeghe się tobą zainteresował”, oznajmił Hugon z tak gorącą emocją, jaką tylko krew dać może. W istocie, zaintersowanie swego pana widział jako największe szczęscie.
„Zapewne na krótko.” - Anna nie postrzegała tego zainteresowania w kategorii profitów. - „Jestem bardzo daleko i nic mi po jego atencji. Ale do ciebie mam prośbę. Mąż mój przebywa ponoć w Wiedniu. Ołdrzych, Gangrel. Pamiętasz go moze z Żywca?”
“Uhmmmmm… tak.”
„Tak, pamiętasz? Czy tak, przebywa w Wiedniu?”
“Jedno i drugie”, poświadczył uroczyście i wydobył różaniec. Zaczął przesuwać paciorki. Na ile Anna mogła ocenić, całkowicie przypadkowo.
„Ma jakieś kłopoty? Nie potrafię do niego dotrzeć, tak jak dotarłam do ciebie. Coś mi… wzbrania się zbliżyć. I co on robi w Wiedniu?” - zalewała grafa serią niecierpliwych pytań.
“Pochlebia mi, że masz mnie za wszechwiedzącego, lecz ze smutkiem zawieść cię muszę. Skąd ja mam wiedzieć? Widziałem go tutaj raz, zamieniliśmy zdań parę i tyle”.
„Ale możesz się wywiedzieć? Znaleźć go i przekazać ode mnie wiadomość? Albo lepiej… umówić się z nim i ja spróbuje się przy tym pojawić i sama z nim pomówię lub będziesz pośrednikiem.”
“Hola… na razie to nic nie wiadomo. Zaprowadziłem go do Wedeghe… i to było niemało czasu temu. Więcej go nie widziałem. Mogę poszukać… ale co będę z tego miał?”
„Moją wdzięczność?” - zasugerowała Anna bo dość miała płacenia naokoło wszystkim i za wszystko. Tylko sama pracowała za przysłowiowy uśmiech. - „Miałam cię za przyjaciela. Wiele razem przeszliśmy.”
“Przyjaźnić się nie widzę przeszkód. Ale nic tak przyjaźni nie buduje jak profity”.
„Czego więc chcesz w zamian?”
“Drobnostka. Taki jeden Tremer w Pradze ma coś, co chciałbym mieć. Poradzisz sobie bez ochyby”.
… bo przecież jesteś złodziejką.
Anna się wzdrygnęła. To znowu on?
„Powiedz co to takiego i jak zwie się Tremer. I zacznij szukać Oldrzycha. Jutro pojawię się znowu po wieści.”
“Rzecz drobna, jako rzekłem. Sztylet z kościaną rękojeścią. A Tremer - Tycho Brahe. Podobno niedawno wrócił do Pragi.”
„Będę potrzebowała szczegółów odnośnie noża. Do czego służy? Czemu jest ważny? Nie chciałabym posłać nie tego co trzeba.”
“Długi na pół łokcia, dobra stal, kość na rękojeści stara, zżółnięta. Jakieś tam znaki wypalone, nie wnikałem. Ponoć można nim zabijać upiory.”
„Nader ciekawe” - Anna pomyślała, że los się do niej uśmiechnął. - „Znajdę nóż, ty szukaj Oldrzycha. Jeśli wpadł w tarapaty, poproś o pomoc swego pana by nad nim roztoczył cichą opiekę. Powiedz wtedy, ze to prośba od Anny Złodziejki i że spłacę ewentualny dług wobec niego.”
“To go może nawet uraduje”, pozwolił sobie Hugon na przypuszczenie. “Takoż uczynię”.
„Wobec tego do usłyszenia jutro.”

Gdy nastało jutro i wstała, Otokar leżał na uprzątniętej już po ataku furii polepie. Ręce miał rozrzucone na boki jakby cały świat chciał objąć i rozchełstaną na szerokiej piersi koszulę. Nie miał za to blizn, policzek był na tyle gładki, na ile może być u młodzika, która nie unikał bitek, i pokryty kiełkującym świeżo zarostem.
- No co – skomentował jego stan i położenie Krzesimir. - Jestem artystą, nie tragarzem.
Zioła, którymi potraktowała Otokara, faktycznie go powaliły. Może i dobrze, dzięki temu unikną scen, które ani chybi zaszłyby przy odjeździe. Otokar co prawda zdążył jej rzec, że chce zostać, ale czuła, że jedno jej słowo obkręci tę chęć jak wiatr blaszanego kogucika na dachu kamienicy. Tymczasem szczęśliwie większym problemem niż powalony, nieprzytomny wilkołak okazał się jej ghul artysta, który nie żałował sobie wina w trakcie procesów twórczych i nieźle miał w czubie. Anna właśnie wpychała go na siodło, gdy w jej głowie rozległ się cichy, uprzejmy i całkiem wyprany ze śladów własnej opinii głos Włodka, że Bożywoj pragnie z nią pomówić i winna się do niego zgłosić. Kontakt urwał się zaraz potem, a Anna wreszcie podsadziła ciążącego jej momentami bezwładnie Etienne’a na siodło. Na szczęście, do Pragi zdążył przetrzeźwieć.

Ernest Sokol był dokładnie taki, jakim go zapamiętała. Wyprostowany jak struna i sztywny jakby kij połknął, coś w jego zachowaniu kazało podejrzewać, że jest nieustannie skwaszony, choć wyraz niesmaku nie przedzierał się na przystojną twarz.
Właśnie objeżdżał izabelowatą klaczkę wokół dziedzińca i chyba Anna mogła się poczuć doceniona. W rzadkich chwilach relaksu szeryf nie dopuszczał do siebie żadnych petentów, tymczasem ją właśnie sługa prowadził krużgankami do schodów prowadzących na dziedziniec.
 
Asenat jest offline  
Stary 20-01-2018, 12:43   #45
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Anna na pierwszym postoju w drodze do Pragi zwlekała ciągle pijanego ghula z siodła. Podtrzymała go gdy się zatoczył i usadziła na ziemi.
-Otrzeźwiej i pilnuj mej czci i honoru - zażartowała siadając obok w trawie. - Bożywoj chce ze mną mówić. A tak szczerze, to dlategoś się tak zamroczył? Denerwujesz się przed spotkaniem czy inne powody smutków?
- Nie uwierzysz pewnikiem, ale żal mi cię ostawiać - odparł lekko bełkotliwie i próbował się ukłonić. - A po cóż Skrzyński mówić chce?
-Zaraz sie dowiem - przytuliła się do jego boku szukając oparcia dla bezwładnego ciała. Nim pomknęła duchem do Skrzyńskiego jeszcze dodała. - Mnie, uwierz, żal bardziej. Ty zapomnisz w chwili gdy staniesz przed jego obliczem.
Mówił coś, ale nie dosłyszała. Zamroczenie wygłuszyło dźwięki, rozmazało obrazy. A chwilę później z mroku wyłoniły się krzewy róż o zamkniętych na noc pąkach. W spowitym w ciemnościach, uśpionym ogrodzie Bożywoj uczył bratanka ciskać czekanem. Chłopiec nadal był niewielki, i na gust Anny wyglądał wybitnie niezdrowo, ale toporkiem ciskał mocno i pewnie, ostrze aż gwizdało, gdy broń, wirując, mknęła do celu - skrawka szmaty przybitej nożem do drzwi. Za każdym razem chłopiec odwracał się, szukając w oczach wuja aprobaty, a potem dreptał ku drzwiom, by wyrwać czekan wbity głęboko w drewno.
„Lubisz go” - zaczęła jak zwykle, bez uprzedzenia jak złodziej zakradający sie nocą. - „Kiedyś myślałam, że dlatego, ze jest twój.”
“To byłaby przednia historia - jakich setki. Dwaj bracia walczący o tę samą niewiastę, i dziecko - niewinny owoc występnego miłowania. I cóż z tego, że to już było? Najbardziej lubimy opowieści, które już znamy, prawda, Anno?”
Nie czekał na odpowiedź, podniósł się z miejsca i poprawił palce dziecka zaciśnięte na drzewcu.
“Jeśli zaś chodzi o inne historie o oklepanym biegu… Twój ojciec, do spółki z moim bratem, pozbyli się twego małżonka o zbyt niskim statusie. Sprzedali go, jak sądzę.”
Anna czuła jak gniew wzbiera w niej wysoką niekończąca się falą.
“Jak… mógł” - wysyczała. - “Ja go… Jak przekabacił Włodka? I… komu sprzedali? Jak? Po co? Przecież wszyscy myśleli żem martwa!”
Bożywoj rozłożył szponiaste dłonie.
“Jak mógł… zapewne zwyczajnie, bez oporów. Brata mego najpewniej kupił wiedzą. Po co? Ażeby upokorzyć i zemścić się, doskonała pobudka, jeśli chcesz znać mój osąd. Jak i komu? Niestety, wiele nie wiem, Włodek jest ostrożny i czyści za sobą ślady. Ale ja znam mego brata. Korespondował z twym Gangrelem, wyprawił go do Wiednia, rzekomo by sprowadzić Tremera, który będzie potrafił cię uwolnić. I w Wiedniu twoje Zwierzę znika. Oczywiście, nie mam pewności. Ale spore sumy zmieniły właściciela, Anno. Przekazał je memu bratu niejaki Gundolf. Z klanu Zwierząt. Zapewne jeno pośrednik. Imię też to przykrywka. Oznacza walczącego wilka. Piękne miano dla Gangrela, sam bym lepiej nie wymyślił. Ukradnę je, jak przysposobię mojej suce towarzysza.
Anna nie doceniła dowcipu. Dłuższa chwile zajęło jej poskładanie myśli i ujarzmienie gniewu.
„Rozmawiałam juz z Hugonem. Pamiętasz Hugona? Znajdzie dla mnie Oldrzycha. Problem jest taki, że dług zaciągnę u Wedeghe.”
“To nie jest dobry pomysł. Rozumiem, że nie widzisz innych opcji? Postaraj się, by ten dług opiewał na jak najmniej. Może wykpisz się tanim kosztem”
Chyba sam w to nie wierzył.
“Wybacz, to nie powinno mieć miejsca. Niemniej stało się, lecz stąd i teraz niewiele mogę zrobić.”
„To trzeci brat, z legendy, prawda?” - Zapytała ostrożnie. - „W świetle ostatnich wieszczeń Krzesimira to zmienia całą sprawę. Możliwe, ze okoliczności zmuszą mnie byśmy znów się znaleźli po przeciwnych stronach. Nie chce tego, ale dla Oldrzycha zrobię wszystko co moge.”
“I jeśli ci rzeknie: oddam ci go całego i w jednym kawałku, i w takim kształcie jak do mnie przyszedł - to uwierzysz? Komuś, kto zdradził własny ród?”, wytknął jej Bożywoj bezlitośnie. “Nie myśl, że nie doceniam poświęcenia ani władzy, jaką płoche uczucia mają nawet nad nieumarłymi. Ale… nie bądź naiwna”.
„Wedeghe jest sprytny i wie co robi. Może mieć szerszą perspektywę i jasny cel. Gdziekolwiek trzyma Oldrzycha nie sposób do niego dotrzeć za pomocą mych zdolności. Robi to z rozmysłem, jak sadze. Jeśli więc nie zdołam go przechytrzyć bede sie z nim układać. A co do plochych uczuć to i tobie nie są takie obce. Krzesimir się ożłopał jak Wieprz, mysle ze to z powodu naszego rychłego spotkania. Bal, tak mówiłeś? Jakiś sie w Pradze szykuje?”
“Za cztery dni. Słudzy już postawieni na baczność, jak mniemam, a prosiaki obracają się na rusztach. Drahomira będzie podejmować dawnego sojusznika, z nadzieją, że zostanie obecnym sojusznikiem. A że jest niewiastą pozbawioną zarówno gustu, jak i skrupułów, spodziewam się żenujących scen.”
„Prosiaki brzmią doprawdy żenująco. A cztery dni w sam raz aby wyszykować Krzesimira tak by wzburzyć ci krew” - wesołość mieszała sie u niej ze smutkiem. - „Czyli… do zobaczenia?”
“Niebawem”
„Ach, kim ten wypatrywany sojusznik księżnej i czemu taki ważny?”
“Balint z Tzimisce? Zapewne dlatego, że ma wpływy zarówno w rodzimym Siedmiogrodzie, jak i wśród niemieckich mieszczan. Teraz zdaje się lubi, jak się go zwie: Stefan Bocskay. Przynajmniej ostatnio lubił. Jest biegłym koldunem, więc i brat mój wybiera się zaszczycić prosiaki własną personą.*

*

Anna szła gibko po padoku omijając błotniste kałuże i kupki końskiego łajna, choć bez cienia niesmaku. Wychowała się wśród biedy i zwierząt a i podczas wapierskiego życia nie dane jej było zbyt często zaznać wygód. Dygneła przed szeryfem zatrzymując sie tuż za liną wydrptaną prze lonżowaną klacz.
-Szeryfie Sokol, proszę mi wybaczyć że tak dalece zamarudzilam z pokłonem dla księżnej. Zatrzymały mnie, jak juz pewnie pan wiesz, nadzwyczajne czynniki.
Zelota unosił się i opadał miarowo w kulbace.
- Nadzwyczajne, zaiste - rzucił, gdy ją mijał, a przy kolejnym okrążeniu uzupełnił: - Koniokradztwo, czarostwo, pożary…
-I upiór, którego ignorowaliscie przez lata. Załatwiłam poniekąd wasz problem - uśmiechnęła sie.
W następnym okrążeniu przystanął, a tak blisko niej, że się musiała przed potrząsającym łbem koniem cofnąć.
- ...zastępując go liczną lupińską watahą. To cię tak bawi?
-Niespecjalnie. Przez waszego upiora - z rozmysłem podkreśliła „waszego” straciłam blisko cztery lata życia. To mało zabawne, zapewniam, tym bardziej zważając na miejsce do jakiego trafiłam. Co się zaś tyczy lupinow, byłabym w stanie zmniejszyć skale problemu, jak sadze.
Na to szeryf raczył przestać łyskać na nią zielonymi ślepiami. Tyłek zsadził z kulbaki i konia w zad klepnął, popędzając w kierunku sługi. Sam zaś podszedł do niewielkiej furty z kutego żelaza. Za nią objawił się oczom wampirzycy wypielęgnowany ogród, o którego posiadanie prędzej posądziłaby wymuskana Toreadorkę niż twardego Zelotę. Szeryf podał jej ramię.
Anna oplotła je drobniutkim ramieniem.
-Na jakiej zasadzie Libor przebywa u pana? Więźnia? Pracownika? To moja rodzina.
- Odpracowuje wierzchowca, którego przez niego straciłem. Zghulone wierzchowce rzadko żyją ponad 40 lat, zatem zostało mu jeszcze… 36 lat.
Prowadził ją z pewną rewerencją, ale stanowczo alejkami wysypanymi drobnym rzecznym piasek. Przystanął na chwilę przed starą czereśnią i przyglądał się drzewu z ukontentowaniem.
-Wyświadczyłam wam sporą przysługę. Czy nie mogłabym w ramach zasług go odzyskać?
- Zdaje się, iż mnie okradłaś, w drodze do realizacji własnych celów, a przysługę wyrządziłaś przypadkiem. Ale jestem otwarty na faktyczne przysługi… sprawa lupinów, dla przykładu.
Z czereśnią stała ławeczka z kamiennego bloku, ale szeryf ani myślał spocząć. Chyba zamierzał galopować z nią pod rękę wokół ogrodu.
Anna czerpała z ruchu sporą przyjemność. Ogród urzekał, nawet nocą a po czasie spędzonym w czarnej pustce zaczęła dostrzegać walory otwartych przestrzeni.
-Tak sie składa, ze znam przewodnika miejscowej watahy. W czym więc leży problem z lupinami? - drugą ręką wygładziła rękaw koszuli szeryfa zaraz jednak sie zmitygowała. Po pierwsze dość juz miała problemów z mężczyznami, po drugie szeryf i tak wielbił jedynie konie.
- W moich oczach czy księżnej pani? - uśmiechnął się sucho.
-Chętnie posłucham jak widzicie ów problem oboje, bo rozumiem, że każde inaczej.
- Księżna Drahomira raczy postrzegać problem w kategoriach przepychanki o władzę. Rozchodzi się mianowicie o to, iż lupiny zobowiązały się do stawania zbrojnie na wezwanie Laurentina z Horaku. To mą panią drażni niebywale. Nie ukrywam, że jest to problem, zwłaszcza że Laurentin wplątał się w tremerskie wojenki. Ja jednak główne zagrożenie widzę gdzie indziej.
Rześka przebieżka nagle się urwała. Mości szeryf zapragnął zatrzymać się przy niewielkiej sadzawce. Nie wiadomo po co, bo przecież nie by pokazać Annie wielkiego, tłustego karpia łypiącego oczami w mętnej wodzie.
-A co stanowi problem według pana? - Anna zatrzymała się według jego woli. Przykucnęła przy sadzawce i zmąciła palcami lustro wody.
- Lupiny ryjące w kopalniach za kruszcami. Lupiny wypalające szkło. Lupiny biorące się za handel. Bo stąd tylko krok do lupinów w mieście. Miejscem bestii są dzikie ostępy.
Przykucnął obok, dłopnie wspierając na kolanach.
-Muszę przyznać, że problemy są dość wydumane, i księżnej i szeryfa. Jak na razie lupiny nic nie robią wbrew tutejszym Kkainitom, nie nastają nawet na ich interesy choć by mogły. Gdyby to byli ludzie a nie likantropy, nie byłoby sprawy. Poza tym jeśli są pod kontrolą Laurentina, to znaczy że świadomie godzą się na miejsce niżej w drabinie i są częścią naszej hierarchii a nie odosobnionym i nieprzewidywalnym ogniwem - wygłosiła spokojnym głosem Anna. - Ale ja nie jestem tak wytrawnym politykiem. Nie wybiegam wiele ruchów w przód.
- Lupiny zawsze są nieprzewidywalnym ogniwem - skrzywił się szeryf. - Ale jeśli rzeczywiście masz wpływ na ich przywódcę, możemy zawrzeć układ. Ty i ja, bez księżnej pani. Polityka po prawdzie niezbyt mnie interesuje…
-Czego oczekujesz? - pyta Anna wprost.
- Że likantropy będą siedzieć w górach. Zniosę jakoś, że się za cywilizowane rzemiosło wzięły. Byle trzymały się z dala od Tremerów i ich spisków, które nieodmiennie prowadzą do jatki i pożaru.
-Pomówię z ich przywódcą. Myślę, że mógłby uszanować moje prośby by nie pchali się do Pragi. Czy w zamian oddasz mi Libora? - posłała mu łagodny, proszący uśmiech.
- W zamian zwolnię Libora - kiwnął głową. - A księżna o niczym się nie dowie, dzięki czemu ty i ja rozkoszować się będziemy świętym spokojem.
-Bardzom rada - podniosła się i oplotła dłoń wokół jego ramienia. - Odprowadzisz mnie do mojego konia? A przy okazji opowiesz o balu za cztery dni. Wtedy pokłonię się księżnej?
- Obawiam się, że nie da się tego uniknąć - skrzywił się lekko i na powrót powiódł Annę piaskową alejką. - Na twym miejscu wziąłbym sługę lubo druha, co potrafi wyłożyć ręcznie, jakie zachowania wobec niewiast nie uchodzą.
- Czemu?
- Księżna będzie ugaszczać siedmiogrodzkiego hospodara. Diabła. A ma dość jasno sprecyzowaną wizję w kwestii tzimiskich gustów i potrzeb. Spodziewam się jednostek zbydlęconych i wszelkiego obskuranctwa. Taki to będzie bal. Niemniej, sam zamek wart zobaczenia. We wzgórzu jest labirynt, wycięty w krzewach. A w nim ukryta krypta rycerza Ronovica, który zamek Frydlant zbudował. Podobno kazał się pochować razem ze swoim koniem.
Anna nie mogła nie uśmiechnąć się szerzej.
- Jesteś szeryfem, na pewno potrafisz zadbać na swoim terenie o spokój i stosowne zachowanie, nawet wśród diabłów. Nie lękam się naprzykrzań. Choć jeśli radzisz bym przyszła pod męskim ramieniem tak zrobię, dla bezpieczeństwa.
Wskazała z oddali na uwiązaną do koniowiązu białą klacz.
- Tu już mój postój.
Po raz pierwszy Annie się zdarzyło przegrać bój o męska uwagę z koniem. Sokol puścił jej ramię bez słowa, cmoknal przyjaźnie i już stał przy klaczy, wodząc ręką po jej oblym brzuchu. Lecz i trzeba przyznać - sprawił się Etienne nad podziw, i ze szkapy pośledniej uczynił zwierzę wielkiej urody.
- Pomożesz mi wsiąść na siodło? - zapytała całkiem niewinnie jak gdyby nie zauważając atencji jaką szeryf darzył jej konia. - Jestem fatalnym jeźdźcem.Libora mogę zabrać od razu?
- Nie widzę przeszkód. Nie dopełnisz umowy, odbiorę go z powrotem - kiwnął na zgodę, ciągle w konia wpatrzony. Nagle zreflektował się i dotarło do niego znaczenie całych Aninych wywodów. Objął ją dłońmi w pasie i lekko jak piórko posadził po kobiecemu, bokiem, na siodle.Przyjrzał się jej przy tym, jakby pierwszy raz ją zobaczył na oczy i ten widok ukontentował jego gusta.
- Piękne zwierzę - komplementem dopieścił jednak tylko klacz.
Annie przeszło przez myśl, że dostrzegł podobieństwo. Anny i konia, że są tworami wespół idealnymi, które wyszły spod pędzla tegoż samego artysty i komponują się w jedną niezwykłą całość. Może w ten sposób miłość do rumaków, przełoży się na słabość do niej? Taki kobiecy fortel.
- Owszem. Pamiątka po przyjacielu - przez twarz Anny przemknął grymas smutku. - Myślałam aby ją zghulić ale nawet nie wiem czy trzeba uzyskać jakieś pozwolenia? No i trochę się będzie pode mną marnowała. Jak wspomniałam, jeździec ze mnie żaden.
- Rozumiem - wykazał się empatią Sokol, prawą rękę na grzbiecie klaczy za Anną położył, a lewą pogładził wampirzycę po łydce nad cholewą trzewika. - Jeśli smutek taki spadek niesie lub kłopoty same, lepiej go oddalić - I pospieszył, rzecz jasna, z pomocą damie w potrzebie. - Jeśli ci ciąży, odkupię klaczkę. W stajniach u mnie dość miejsca.
- Ma wartość sentymentalną - wyznała i złapała się na tym, że to prawda. - Choć po latach zmarnowanych przez upiora, pieniądze by się i może przydały. Szczególnie teraz, gdy zaginął mój mąż a wyprawa ratunkowa zwykle wymaga nakładów. - Anna przygryzła dolną wargę. - Pozwól mi to przemyśleć. I podaj kwotę jaką byłbyś chętny wyłożyć.
Tak też uczynił, choć Anna nie miała pojęcia, czy jest to uczciwa kwota za konia takiego formatu. Niebawem jednak miał dołączyć do niej Libor, toteż będzie miała opinię z pierwszej ręki.

*

Jitka powitała Annę ciepło, nawet z młynarzówny jej juszki upuściła własnoręcznie. Anna przechadzała się po młynie i nie poznawała tego martwego uśpionego miejsca, jakim było podczas Anny napadu melancholii. Teraz wrzało tu jak w ulu. Jitce szło zaskakująco dobrze. Udowodniła, iż to mocno stojąca na ziemi dziewczyna, dobra do kręcenia takich interesów i warczenia na pracowników i klientów.
“Musimy ojca odnaleźć” padło mniej więcej po dwóch pacierzach od Anny powrotu.
Zapewniła, że się sprawą zajmą tak niezwłocznie jak pozwala ich położenie. Nie wywlekała narazie szczegółów. Uznała, że pomówią o tym wszyscy gdy wróci Libor. O swoich negocjacjach z szeryfem nie wspomniała, niech Jitka ma niespodziankę i choć odrobinę radości.
Gdy już ustalą strategię jak ratować Ołdrzycha trzeba będzie Annie spotkać się z Laurentinem. Pewnie i pożyczyć jakiś pieniądz? Albo i spróbuje wpierw Krzesimir spieniężyć wszystkie łupy, jakie ze sobą wlekli. Bronie (prócz szabli Laurrentina z pięknym rubinem, którą trzeba mu będzie zwrócić), kopalniane kamuszki, kobiece drobiazgi i kosztowności po Adele. Może wystarczy na stroje dla ich czwórki stosowne na okazję a i zostanie coś na wyprawę do Wiednia.
Zostaje jeszcze roztrzygnięcie spraw na odległość, to jest rozmowa z Otokarem (Anna obawiała się trochę czy nie będzie miał jej za złe przemodelowania twarzy) oraz z Hugonem von Baade, który obiecał wywiedzieć się więcej. Czy Ołdrzych w istocie został sprzedany? Na jakiej w ogóle podstawie można tak sobie sprzedać i odkupić wolnego człowieka? I dlaczego Ołdrzych nie ucieka? Zapewne nie może. Czy oni go tam łamią? Torturują ciało i zmiękczają wolę? Czy będzie tym samym mężczyzną, gdy już go odszuka?
Pogrążona w tych ponurych myślach ułożyła się do spanie. Widok sufitu wyglądał tak boleśnie znajomo. Ileż nocy przeleżała w tym łóżku bez ruchu? Przypomniała sobie jak Ołdrzych zasiadał obok na zydelku i przemawiał do niej tak jak się próbuje zagrzać do walki żołnierza, że musi wstać i polować, że to niezdrowe co się z nią dzieje. Kochany Ołdrzych. Pognał do samego Wiednia bo tam upatrzył nadziei by Annę ratować. Nigdy nie przestał szukać, nie pogodził się ze stratą. Jakżeby i mogła odpuścić teraz Anna? Znajdzie go, postanowiła stanonwczo. Odzyska. A kiedy to zrobi, ojciec i Włodek zapłacą za swój występek. Nie mieli prawa podnosić ręki na Anny bliskich. Zrobili to bo uważają ją za słabą, nie biorą choćby pod uwagę, że mogą nadejść jakieś konsekwencje. Krucha delikatna Anna, co ona może nam zrobić? Ojciec… I pomyśleć, że go kochała. Nadal kocha, co czyniło Annę jeszcze bardziej rozdartą. Co gorsza, przypuszczała, że i ojciec zrobił to bo darzy córkę szczególnym uczuciem i chciał ją wreszcie odzyskać. Miłość… Z jej powodu popełnia się najszlachetniejsze i najpodlejsze czyny. Musi to wszystko przemyśleć. Poukładać. I zaplanować.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 20-01-2018 o 12:54.
liliel jest offline  
Stary 21-01-2018, 10:10   #46
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Łomot koła młyńskiego i monotonny szum potoku koił nerwy, rozdrażnione nikłym zapachem Gangrela. Jitka przekazała jej nie tylko jej własny dobytek, ale i wszystko, co po Oldrzychu w młynie pozostało. Tedy Anna wyplątała z drewniaanego jasny włos zadzierzgnięty na zębach i schowała sobie do szklanej fiolki, a idąc spać tuliła do policzka zgrzebne giezło mężowskie.
Wstając, przepatrzyła swe pamiątki. Z jednej ze szkatułek wypadł szkliwiony medalionik z Matką Boską, który znalazła przy zamordowanym przez Oldrzycha Cyganie-druciarzu. Uderzyło ją niemiłe przeczucie, że mógł mieć jej miły wrogów, o których nie wiedział.
Zaraz jednak czarne chmury pognały znad jej czoła, przestraszone gwarem. Wpierw do komnatki wkroczyła Agota, z czystą suknią, wykrochmaloną na sztywno kryzą i kielichem krwi. Miast jednak kielich podać i przystąpić do ubierania, odłożyła co przyniosła i Annę nagle pod kolana objęła, zapewniając, że ona ni chwili nie wątpiła, że pani wróci. Nagły wybuch uczuć nieco wampirzycę zaniepokoił, ale Agota zapytana, czy źle jej było, zaprzeczyła gorąco.
- Jeno... panna Jitka nie jest damą.
Ha, to by znaczyło, że Anna jest... dobrze wiedzieć przed balem. Tymczasem Jitka piętro niżej udowadniała, że i widoków na wysublimowanie nie ma. Rugała kogoś ostro, a przekleństw, jakie opuszczały jej usta, nie powstydziłby się pijany furman.
Już chce iść Anna, zobaczyć, któż to odsądzany jest ode czci i wiary, ale zapada się wpierw na powrót w łoże, przymyka oczy i ulatuje duszą w dal. Widzi szerokie plecy Otokara, włosy na karku rzemieniem związane. A przed nim wieżyce kościołów miasta, które, nie dało się ukryć ni pomylić, było Pragą.

- Ja ciebie o pomoc się nie dopraszam, capie śmierdzący i sprośny! - usłyszała, gdy tylko wróciła. I zaraz potem cichszą poradę, wygłoszoną chrypliwym, męskim głosem.
- Nie fikaj, dzierlatko.
Znała ten głos, zerknęła jednak przez uchylone drzwi. Przy stole rozsiadł się Semen, dla wygody zzuł buty przerabiane, nogi zakończone rozdwojonymi racicami zarzucił na blat. Nim zaś skończyła się ubierać, na zewnątrz rozbrzmiał tętent końskich kopyt.
 
Asenat jest offline  
Stary 22-01-2018, 20:55   #47
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Anna zebrała wszystkich w głównej sali żeby poczynić jakoweś ustalenia i podsumowania wydarzeń. Na razie nie komentowała relacji Jitki i Libora. Moze nie chcieli obnosić się z wieżami, szczególnie przed Semenem?
-Dobrze was widzieć po przerwie. I dobrze być w domu.
Pomyślała że to dziwne, że myśli o młynie Skrzyńskiego w ten sposób choć zapewne bardziej mieli do tego ludzie niż mury.
-Dowiedziałam się już mniej więcej co się stało po moim zniknięciu ale muszę dopytać o szczegóły. Laurentin ponoć wyrwał diablego konia od lupinow w zamian za kopalnie. Dlaczego więc szeryf nie odzyskał zwierzęcia i Libor miał u niego odpracować cztery dekady?
- Jak odzyskał, to mi warunki nieco poprawił. Wszak rzekłem ci to już - Może i rzekł, lecz Annie uciekło w ferworze? - Zwrócenie przedmiotu kradzieży nie zmazuje czynu złodziejstwa i winy, choć może wpłynąć na wymiar kary - wyrecytował Libor z pamięci i z emfazą, kładąc dłoń na piersi.
-Teraz pojmuję - Anna przytaknęła Liborowi, wstała z krzesła, stół okrążyła by znienacka zrzucić Semenowe kopyta z blatu. - Miej poszanowanie do naszego domu, Semenie, jeśli chcesz by i tobie domem był, dobrze? Nie ma Oldrzycha ale to nie znaczy, że nie obiwiazują nas wszystkich pewne zasady.
Poderwał się do siadu, ze stukiem wbił racice w deski podłogi.
- Nie ma Oldrzycha, właśnie - syknął. - Ty nim nie jesteś. I zdaje się, przez ciebie przepadł?
- Będziemy się teraz zarzucać oskarżeniami? - Anna pochyliła się zza pleców do ucha Semena i nad wyraz czule pogładziła szczecinę jego włosów. - Pojechał, bo chciał mnie zratować z piekła. Ja bym dla niego zrobiła to samo, zresztą, niebawem po to wyruszymy. Jesteśmy rodziną. Watahą, jeśli wolicie. Silni, póki trzymamy się w kupie i ochraniamy wzajemnie i szanujemy. Takiej chcę dla nas przyszłości, choć nikogo przecież do niczego nie zmuszam.
Obkręcił się na miejscu, nogi przerzucając na jej stronę ławy.
- To tobie się wydaje, że dowodzisz teraz?
Za jego plecami Anna widziała, że Jitka cichutko oplotła palce wokół długiej jak kopia rączki wielkiej łopaty stojącej przy kominku, a szuflę wraziła w żar, by się rozpaliła. Libor siedział z miną niewiniątka, ale ręka pod stół mu opadła.
-Sądzę, że póki Ołdrzych nie wróci poradzimy sobie bez podziałów ról. Każdy problem można nam wszak przedyskutować i wybrać najlepsze wyjście - odparła ze stoickim spokojem.
Semen z kolei zdawał się rozbawiony.
- Jestem żywotnie zaciekawiony podziałem ról - chyba przedrzeźniał jej manierę mówienia. - Jako że zdaje się, mi przydzieliłaś tę zaszczytną. Zasłaniania was wszystkich, królewny, własnym ciałem i ratowania z opresji.
-Zawsze możesz z nami nie jechać - Anna wzruszyła ramionami. - Podczas gdy my będziemy Oldrzycha odbijać, możesz się zagrzebać w jaskini i pospać albo zbijać bąki i popdpijać nawalonych podróżnych. Do niczego nikt cię nie będzie zmuszał. Ale zważ, że jeśli nie wrócimy, zostaniesz sam jak palec. A jeśli wrócimy z Oldrzychem, moze być ciekawy czemuż mu odmówił ratunku gdy tego potrzebował.
Miał ochotę coś odwarknąć, ale chyba wizja Oldrzycha z pretensjami była silniejsza.
- Tedy jaki jest plan? W ogóle jakiś?
-Jak tylko dokończę sprawy w Pradze, ruszamy do Wiednia. Z tego co mi wiadomo, tam ostatnio widziano Ołdrzych. Został… - szukała zamiennika na „sprzedany” - pojmany przez któregoś z tamtejszych Gangreli, choć docelowo prawdopodobnie trafił gdzieś indziej. Tam gdzie go trzymają są bariery blokujące moje zdolności wiec trzeba sie liczyć z tym, ze to było celowe aby nam utrudnić śledztwo. Możliwe, ze nas oczekują.
- Dorwiemy Gangrela i przypieczemy mu boczków - Jitka miała już zaplanowany pierwszy krok.
- Sama przyznasz, że nie brzmi to jak łatwa sprawa - skrzywił się Semen. - Ktoś do nas dołączy? Ktoś… silny?
-Mam nadzieje, ze przekonam Laurentina z Horaku. Poza tym siła jest kwestią względną - Anna uśmiechnęła się i zabębniła palcami w stół. - Jednych można pokonać siłą mięśni, innych siła intelektu. Są jeszcze tacy, których pokonać się nie da wiec trzeba przechytrzyć lub się układać. Układanie zaczęłam z niejakim Wedeghe z Wiednia. Inna sprawa jaką przyjdzie mi zapłacić cenę ale tym sie nie ma co martwić zawczasu. Najpierw trzeba uwolnić Oldrzycha.
-Czy ten Patrycjusz nie jest aby kuternogą? - skrzywił się Semen.
- Da sobie radę - Jitka wzięła Laurentina w obronę.
- Ciekawym jak.
- Skoro ciekawyś, to jedź i zobacz - odwarknęła mu i spojrzała na milczącego Libora, aby ją poparł.
-Wierz jej na słowo - Anna weszła im w słowo. - Widziałam jakimi dysponuje mocami. Poza tym on z klanu koniarzy, chroma noga w niczym mu w życiu nie przeszkadzała.
Anna doszła do okienka by zerknąć kto zmierza w gości.
Rzeczony to był Laurentin… i trzeba przyznać, że kalectwo nie wadziło mu w niczym. Koń, którego dosiadał, wziął zgrabnym skokiem wysokie ogrodzenie, wrył się na miejscu przed bramą młyna. Laurentin zsiadł, odpiął laskę od siodła i ruszył kaczkowatym, kolebiącym krokiem. Za chwilę zawalił laską do drzwi i witał się dwornie z Agotą.
- Doniesiono mi, że Libora szeryf zwolnił - doleciało uszu Anny. - I że pani wróciła.
Anna poczekała aż Kainita wejdzie do izby gdzie sie naradzali. Przywitała się z nim serdecznie a mało dworsko bo mocno go uściskała.
-Miałam do ciebie jechać ale mnie ubiegłeś - słowa poprzedziła uśmiechem. - Wejdź, spocznij. Akurat planujemy wyprawę ratunkową dla Oldrzycha. Chcę zaangażować całą rodzinę, to i ciebie tez. A Libora wyrwałam ale na pewnych warunkach, trzeba mi je teraz dopełnić bo inaczej szeryf się u niego upomni.
W odpowiedzi na serdeczności nachylił się do jej dłoni i delikatnie pocałował jej wierzch. Skinął zebranym, jeno z Liborem wymienił uścisk ręki. Usiadł z boku, nie przy stole, zaplatając palce na gałce laski.
- Jakież to warunki? I gdzie ruszyć trzeba tropem twego małżonka? Musisz wiedzieć coś, co nam niewiadome.
Nie pytał o jej powrót. Nie ciekaw był, czy uznał, że przybywając ostatni, nie będzie zmuszał wszystkich do wysłuchania po raz kolejny tej samej historii?
Anna zostawiła to pytanie na pózniej, aż zostaną sami, choć zdziwienie pchnęło jej brwi wyżej ba gładkie czoło.
-Ołdrzych jest w Wiedniu. - Po raz kolejny opowiedziała o tym, że trafił w ręce tamtejszego Gangrela, o barierze na nadwrażliwość. Przemilczała jednak kto za ten proceder jest odpowiedzialny i jakie były owego przyczyny. - Co się zaś tyczy Libora, obiecałam szeryfowi, że lupiny nie będą się pchać do Pragi. Wpierw muszę to jednak załatwić z z Otokarem. I chyba także z tobą, bo z tego co mówił Sokol są na twoje wezwanie? Słyszałam, że wplątałeś się w wojny tremerskie.
- I już obiecalas? Trudno, stało się - machnął szczupłą dłonią.
-Właściwie to rzekłam, że spróbuję. - Anna oparła się biodrem o rant stołu. - Libora oddał od razu w ramach grzeczności, ale mam w odwodzie coś jeszcze. Stoi uwiązane w stajni, możeś zoczył. Dlatego pytam jakie to ważne z tymi lupinami? Przypuszczam, że realizujesz swą zemstę na zabójcy Nataly ale, wybacz uproszczenie, ona nie żyje. Ołdrzych tak. Jak i Libor. Dajmy Sokolowi spokój jakiego pragnie, przynajmniej na jakiś czas. Gdy wrócimy z Wiednia odgrzejemy sprawę.
Jej słowa wybitnie w smak mu nie podeszły i było to widać. A jednak nie odgryzl się, nie uniósł nawet głosu.
-Sokol w pole cię wywiódł - rzekł tylko. - To samo proponował mnie. Wpierasz mi, żem się nie zgodził, bo mi Libora los obojętny?
-Mówiłam ci, że obiecałam szeryfowi iż pomówię o sprawie. Nie, ze ją na pewno załatwię. Dlaczego niby w polenie wywiódł? Czemu to takie ważne by lupiny mogły po mieście hasać? Nie osądzaj mnie, jeno wyjaśnij. Czemuś ty mu odmówił? - Anna była po prawdzie szczerze ciekawa. Jeśli Sokol wpuścił ją w maliny to trzeba przyznać, z gracją. Nawet nie wyczuła kolców.
- Gdyż jeden wilk do drugiego podobny, i każdego któren bramę miejską przekroczy Sokol weźmie za złamanie umowy… jeśli zapragnie odzyskać Libora, albo na ciebie nacisnąć.
-Przecież to niedorzeczne. Mówił precyzyjnie o lupinach z gór, co szkło wytapiają. Nie o innych ani przejezdnych.
Anna zastanowiła się nad jego słowami.
-Jeśli mówisz że bezpieczniej bedzie wytargować Libora za klacz tedy spróbuję. A jak się nie zgodzi to zwijamy majdan i zwiewamy do Wiednia. Libora mu nie oddamy, to nie rzecz co sobie można pożyczyć.
- W istocie - ozwal się Libor sucho - tom się na to zgodził, by sądów uniknąć. A i nie myślcie, że on krótkie ręce ma. I w Wiedniu nas sięgnie.
-Pomówię z nim. Załatwię to - zarzekała się Anna choć nie miała jasnego planu jak tego dokonać. - Zostaje Jeszcze kwestia... Tycho - spojrzała na Horaku. - Muszę mu coś ukraść. To cena dla informatora w Wiedniu, który nam powie coś o Oldrzychu. Chodzi o kościany nóż, zdolny zabijać upiory. Zapronuję wymianę na księgę Nataly.
- I zabijemy go? - Zaplótł znów dłonie na lasce.
-A tego najbardziej pragniesz na świecie? - zapytała Anna z najwyższą powagą.
- Nie. Lecz od czegoś zacząć trzeba, a pomsta i krew to dobry początek - Nie mogła nie zauważyć, do kogo mu oczy uciekły mimowolnie.
- Swój chłop - uradował się za to Semen. - Wchodzę w to.
-Na prawdę? To takie istotne, że bez tego nie wyjedziesz z nami? I będziesz dla swojej zemsty nas wszystkich narażał? Co jak nas złapią? Będzie śledztwo.
Laurentin chyba postanowił przestać być delikatny.
- Pomówimy, gdy i ty stracisz kogoś, kto był ci cenny ponad własne istnienie.
Anna dojrzała po pozostałych. Zdanie Semena już znała.
-Jitka? Libor?
Libor kiwnął tylko głową, precyzyjnie maskując niechęć. Jitka obgryzała paznokieć, wreszcie plunęła urwanym skrawkiem.
- A do diabła z tobą - sarknęła - poczekać to nie może?
- Mogę głowę dać na tych łowach na twego ojca.
Na to nie miała już komentarza i również kiwnęła głową.
-Tycho… jest starszej krwi? - zapytała wiec Anna skoro sprawa wyglądała na przegłosowaną. - Zgodzę się pod warunkiem, że zabije go ktoś inny. Nie ty, Laurentinie. Ale będziesz mógł patrzeć.
- Tremere to młody klan… ale są sposoby, by znaleźć się bliżej Kaina. I sposoby by to odkryć - wzruszył ramionami. - A któż to miałby z jego śmierci większą przyjemność?
Semen gapił się na Laurentina jak urzeczony.
-Nie chodzi o przyjemność a o względy praktyczne - wyjaśniła Anna. - Mój były mentor taką metodę obrał by obrastać w siłę. I jestem mu dłużna jednego wampira starszej krwi. Chciałabym spłacić ten dług i zmazać z siebie jego niechęć. Połączymy więc przyjemne z pożytecznym. Jak go dopadniemy?
- Do cholery, zróbmy to, bo nie wyjdziemy z łajna do nowego milenium - sarknął Libor, ręce wplatając w kędzierzawy czub.
- Pozwolimy mu obrać czas i miejsce, żeby poczuł się pewnie - zasugerował Laurentin.
- Urwiemy mu nogi, ręce, i zapakujemy do beczki - zatarł ręce Semen.
- Napuścimy na niego upiorzysko, takie jak z wieży - podsunęła uprzejmie Jitka. - No co, przecież mamy księgę.
-Jeśli ja sie z nim umówię to może i przyjdzie, ale co jeśli kogoś o tym uprzedzi? Ten ktoś powiadomi szeryfa i będę pierwszą oskarżoną. Trzeba zrobić to dyskretnie, gdy się będzie najmniej spodziewał.
Anna postukała opuszkiem w dolną wargę.
-Zróbmy to na balu. Tylu podejrzanych w jednym miejscu utrudni szeryfowi robotę a i da Tycho złudne poczucie nietykalności. Duchem przemierzę wszystkie zakamarki twierdzy, wybiorę odosobnione miejsce. Zrobimy to czysto, zapakujemy do kufra. Wrócimy na przyjęcie… - Anna zastanawiała się na głos. - To nam da alibi. Ktoś inny niż my będzie musiał odebrać kufer i przechować do następnej nocy.
- Kozacki plan - Semen klasnął w wielkie dłonie.
- I baczyć musimy, by nas Sokol nie ubiegł - zwrócił uwagę Libor - Ów Tremer to jeden z tych, których ścigał najwytrwalej, i ciągle wyrok nad nim ciąży. Topór spadnie, gdy się w domenie praskiej przyłapać da. To mówisz, że jednak tu wrócił? - spojrzał pytająco na Annę. - I liczysz, że na bal przyjdzie, ryzykować, tańczyć przed oczami szeryfa?
- Kozacko - podsumował znów Semen.
- Będzie chciał mieć tę księgę - Laurentin nie miał wątpliwości. - Lecz jak mu znać dasz, iż ją masz i targować się chcesz?
-Nie pomnam, że wyrok na nim ciąży - strapiła się Anna. - Za co? Z jednej strony lepiej bo Sokolnie nie będzie winnych aż tak zajadle szukał. Z drugiej gorzej bo trudno do niego dotrzeć a i na przyjęciu sie nie pojawi skoro jest ścigany przez szeryfa.
- Planował ubić Drahomirę - przypomniał sucho Laurentin.
-W takim razie plan A odpada. Zaproponujemy mu wymianę w jakimś odosobnionym miejscu. Co się zaś tyczy jego obecnego miejsca przebywania… jeśli ktoś to może wiedzieć, to tylko miejscowi Nosferatu - wyraziła nadzieje Anna. - Bo jak inaczej?
- Nie wiem, czy odpada - zaoponował Laurentin. - Bal będzie maskowy, a z siedmiogrodzkim hospodarem przybędzie pewnie pół jego dworu. Wiele nowych twarzy, wszystkie skryte za maskami… nie wyobrażam sobie, że Sokol będzie każdemu pod przebranie zaglądał. Tzimisce dostałby szału po takiej potwarzy i jawnym braku zaufania, a Drahomira wypaliła szeryfowi oczy urokiem. Sokol najwyżej postawi kogoś, kto zmysły krwią pędzi, by się przechadzał i przyglądał…
- … tyle że nie ma kogoś takiego, chyba że liczymy tego pacykarza, co ma napady paraliżu i padaczki - zachichotał Libor.
-W takim razie pozostaje kwestia jak sie z nim skontaktować. Mam nadzieje, ze tutaj jakoś zaradzę - pomyślała, że Lizawieta powinna pomóc skoro rozchodzi się też o podarek dla jej ojca.

*

Następnego dnia do młyna przybieżał na chłopskiej szkapie ojciec Pavel, ksiądz z kościółka w Cvitanach, ghul Bożywoja. Przywitawszy się, położył przed Anną niedużą skrzyneczkę z czereśniowego drewna.
- Podarek od pana.
W środku pysznił się naszyjnik z rubinami. Pokryty cokolwiek patyną i omszały, a bijąca od niego woń nader była Annie znajoma. Cacko wyciągnięto niedawno z grobu.
-Podziękuj panu. Lub też sama to zrobię bo wiem, ze ma zawitać na bal.
Anna musnęła paluszkami rubiny. Oczy jej się odrobinkę zaświeciły.
- Nie zdążyłem dobrze oczyścić - przepraszał ksiądz - Pan nalegał na pośpiech. Naszyjnik należał do Eufrozyny, podobno Piastówny… Była żoną rycerza Ronovica z Frydlantu. Ufundowała mój kościółek, i tu się kazała pochować, w krypcie pod posadzką.
-Żona Rycerza co sie kazał pochować ze swym koniem - Anna się uśmiechnęła. - Czy to byłoby rozsądne pokazywać się w tym naszyjniku w zamku Frydland? Ktoś może klejnoty rozpoznać i posądzić mnie o grabienie grobów.
- On chciał leżeć z koniem, ona w kościele - na pokrytej zmarszczkami twarzy księdza zagościł drwiący uśmieszek, ojciec Pavel zdaje się znał życie nie tylko przez pryzmat biblijnych nakazów. - Nie sądzę, by ktokolwiek rozpoznał. Eufrozyna i jej małżonek zmarli ponad trzysta lat temu. I, cóż za niespodzianka… nie mieli potomstwa.
Anna zamknęła skrzyneczkę i raz Jeszcze podziękowała.
-Nie słyszał ksiądz może czegoś o Tremerze Tycho? Nie przebywa na pewno w okolicy?
- Cóż ja wiedzieć mogę, pani Anno. Na wsi żyję sobie spokojnie. To Trędowatych pytać należy.
Anna pokiwała głową.
-Dziękuje.

*

Anna znalazła Laurentina bez trudu. Snuł się obok młyna, podejrzanie dobrą obrał lokacje by łypać na uwijajacą sie przy robocie Jitkę.
-Nawet nie zapytasz jak to się stało, że wróciłam? - zagaiła go Anna wyrastając za plecami Ventrue.
- Zapytam. Jak już powiem, że się cieszę - skinął jej lekko i zsunął płaszcz z ramienia na kłodę, na której siedział, by Anna zasiąść mogła wygodnie, co i uczyniła z wdziękiem.
- Ułożyłam się z demonem - odparła wywracając oczy ku niebu. - Wiem, pomyślisz żem głupia. Jednego się pozbyłam by przywlec drugiego. Podejrzewam nawet, że wróciłam z tamtego miejsca już rok wstecz, i przez ten rok demon używał mojego ciała i twarzy… Nataly.
Poruszył się zaniepokojony.
- Lecz gdzie? Chyba nie w Pradze, ktoś by się zorientował… nic nie pamiętasz? - stropił się, zdaje się szczerze. Obrócił się ku niej, odrywając wreszcie uwagę od Jitki wydzierającej się na chłopa, co z ziarnem zjechał.
-Nic. Ale ojciec mój mówił, że moje ślady przy wieży rok wstecz już zauważył. A tak brzmiał pakt. Rok służby. Zinterpretował upiór dogodnie sobie. - Anna przekrzywiła głowę przyglądając mu się baczniej. - Czemuś kopalnie lupinom oddał? Gdzie teraz w Pradze przebywasz jak twoja wieża spłonęła?
Ściągnął usta w gorzkim grymasie.
- Zbyt wiele złych wspomnień w tej ziemi… a dzięki temu mogłem pokazać praskim wąpierzem, że mam w ręku bat, kupić kamienicę w mieście. I Liborowi lepsze traktowanie, bo jak psa go Sokol trzymał. Nie mógł wybaczyć, może bardziej zawiedzionej przyjaźni niż samej kradzieży.
-Dziekuje. Ześ się nimi zaopiekował jak mnie nie było a i Ołdrzych odszedł. - Temat męża z miejsca wykrzywił jej rysy wyrazem zmartwienia. - Ale nie do końca pojmuje jak to jest między tobą, Jitką a Liborem. Ostatnio gdy was widziałam poszłaby za tobą w ogień. Teraz zaś… jest odwrotnie. Pogubiłam się.
- Poszłaby w ogień - powtórzył. - Dobrze i celnie ujęte. Krew ułatwia wiele, ale w mojej płoną ognie pogrzebowego stosu. Zbyt późno zrozumiałem, że ona… się nie boi. Moja krew by jej nie zabiła. Cóż, podejrzewam, co się stało - uśmiechnął się krzywo.
-Nie zabiłaby czyli zrobiła co?
- Ci, co kosztują mojej krwi, tyka szaleństwo. Zdaje im się, że płoną. Nataly taka nie była, nie bała się ognia. Jitka… też nie. Złośliwy los, nieprawdaż? Mogę być tylko z własną sługą. Prostaczką. Z kimś podobnym mnie - nie. A teraz nawet ta moja dziewka służebna mnie nie chce.
-Dlaczego Jitka jest jak Nataly? Ona jest Gangrelką, córką Oldrzycha. Nie ma w niej nic niezwykłego. Nie płynie krew dawno wymarłych klanów, ani nie przejawia tremerskich zdolności.
Anna nie pojmowała dlaczego Jitka mogłaby jego krew pić a później przypomniała sobie Jitki ćwiczenia z ogniem i opowieść Otokara jak to wbiegła za nimi do płonącej wieży.
-Czyli ostatecznie krew Libora zrobiła swoje i teraz chce jego, tak właśnie podejrzewasz?
- Tego zawsze wam zazdrościłem… Szybko i łatwo. Można odmienić w jedną chwilę serce największego wroga. Można być kogoś pewnym jak samego siebie - wzruszył ramionami i zapatrzył się martwo na Jitkę tachającą worki z ziarnem na karku.
-To zbyt duże uproszczenie - zaprzeczyła ruchem głowy. - Kiedy się kogoś do więzów przymusza można je jednak złamać. Zbuntować się mimo uczuć, bo gdzieś w głębi czujesz, że nie są prawdziwie twoje. Można też kochać bez krwi. Ołdrzych pojechał do Wiednia szukać Tremera, który mnie wyratuje. Trzy lata po moim zniknięciu nie mógł nawet pamiętać smaku mojej krwi.
Potarła policzek.
-Ale czemuż ty dalej z niej pijesz miast poczekać aż wywietrzeje z twego ciała i myśli?
- Odnajdziemy go, to mu przypomnisz, prawda? - spytał retorycznie. Rozmowa zaczęła mu ciążyć, bo wstał. - Dlaczego? Sama sobie odpowiedz.
-Bo cie do niej nadal ciągnie - spróbowała. - Odszukamy ci Tremerkę jako rzekłam. Nie dziś, nie za miesiąc ale kiedyś się uda. A na razie pociesz sie, ze masz nowa rodzine. To więcej niż większość z naszego rodzaju będzie miała kiedykolwiek. Mam takie marzenie, jak juz zbierzemy do kupy wszystkich zagubionych. Wspólny dom. Lokalnosc i bezpieczeństwo.
- Obawiam się, iż w głębi mej natury - nachylił się z pocałunkiem do Aninej rączki - nie jestem zwierzęciem stadnym.
-Będziesz nas odwiedzał w każdą niedziele - uśmiechnęła się serdecznie. - Jeśli zabijemy dla ciebie Tycho, połączysz się z nami na całe życie. Moze nawet juz jestes połączony.
Odgarnęła włosy, zapatrzyła się w dal.
-Chce żebyś zabrał Matoza. Do Wiednia. Przydać nam się może każdy a stary Nosferatu wyglądał na znudzonego i osamotnionego. Moze go potem przygarnę do trzódki.
- To zajmie chwilę. Nosferatu w Pradze teraz świętują. Zdaje się, przybycie pierwszego Trędowatego na te ziemie, ważna rocznica. Nie przeszkadzałbym im teraz. We własnym gronie zrzucają maski, to zdaje się, dla nich istotne - wykrzywił się z niesmakiem, jakby korowód straszydeł przeparadował mu przed oczyma.
-Wyruszymy dopiero po balu, skończą świętować. - Prócz Lizawiety, którą Anna nawiedzi i tak, bo nie ma czasu na zwłokę. - A ty, mój drogi, gdy wrócimy rozważ pół roczną drzemkę. Aż Jitka ci z głowy wypadnie i zabierzemy się za szukanie ci Tremerki.
Pokręcił tylko w milczeniu głową, by zaraz pokuśtykać do konia.
-Pomyśl, że to tylko oszustwo krwi - rzuciła jeszcze za nim. - Tak samo jak było ze mną i nie ma juz po tym śladu, prawda?
- Mniemam, że się nie zrozumiemy, Anno. Ale w jednym chyba się zgodzisz. Lepiej miłować kogoś, kto jest blisko, niż kolejną niewiastę oddzieloną murem śmierci.
Nie odwrócił się, i po chwili podjął przerwany marsz.

*
Gdy Laurentin odjechał ciągnąć za sobą chmurę pyłu Anna podreptała do Jitki. Tą pochłonął wir pracy i zdawała się szczęśliwa będąc zajętą.
-Czemu z Liborem zachowujecie się… jak przyjaciele? Chodzi o Semena?
- Chodzi o wszystkich - cisnęła workiem, aż się chmura kurzu wzbiła, osiadając na Aninej sukni. - Mądrze jest nie pokazywać, co ci najlepiej wyrwać i szantażować ubiciem, hę? Chodź, mam coś dla ciebie.
I ruszyła energicznie do swej alkowy. Gdy Anna tam dotarła, Gangrelka balansowała na krześle, z ręką do połowy zanurzoną w dziurze po desce wyjętej tuż za krokwią w rogu.
-Pewnie i mądrze. W ogóle wydaje się jakbyś.. wydoroślała - Anna spojrzała za czym Jitka szpera. - Niemniej cieszę się że ci się ułożyło właśnie z nim. To dobry i roztropny człowiek. I kochał cię nawet bez krwi.
- Nie jest człowiekiem - poprawiła Jitka bezlitośnie. Wyszarpnęła ze schowka spory jutowy worek, zabrzęczało szkło, a Gangrelka zeskoczyła zręcznie i opróżniła worek na łóżko. Potoczyły się buteleczki, szklane i gliniane.
- No, trochę się tego zebrało - oznajmiła Jitka lekko, i jakby trochę zaskoczona ilością. - Te najstarsze to pewnikiem zeschnięte na wiór i do niczego.
Anna złapała pierwszą z brzegu. Odetkała, powąchała. Rozpoznała kto jest właścicielem to i podetknęła do ust jakby z wytęsknieniem.
-Dziękuje. Ale… - poczekała aż uspokoją się roztrzepane powieki i ciało przeciągnie się w przyjemności i umilknie. - Skąd masz tyle? Nadal cie chciał związać, po powrocie z wieży?
- A jakże - ujęła zwięźle Gangrelka. - Ale większość jeszcze starsza. Tylko jedną sobie wzięłam, na pamiątkę, jak uciekłam. Pomyślałam, że znasz jakieś… czary mary. Masz krew, znajdujesz żyłę, z której ją utoczono.
-Niestety. Ale Tremerzy może by potrafili. - Uniosła przód spódnicy i zaczęła powoli układać tam buteleczki. - Libor mówił, ze Ołdrzych chciał cię skrzywdzić. Ze musiał cię przed nim bronić. Walczyli nieraz? Czy on powariował?
- A jakże - powtórzyła Jitka i zaplotła ramiona na chudej piersi. - Oni, ojciec ze mną, wszyscy naraz. Wymień jakąś krzywdę, na pewno ją sobie nawzajem zrobiliśmy. Ojcu odbiło.
-Przykro mi - powiedziała bo nie wiedziała co więcej powiedzieć.
- I na koniec żeśmy go precz pognali. Ogniem - kontynuowała Jitka, która problemów z mówieniem nie miała wcale. - I zostawili. Dumali my, pójdzie w las, wylata się, da komuś po pysku, sam zbierze baty, zamorduje coś, to i mu się polepszy na umie i wróci. Tyle że nie wrócił - zakończyła i zdało się Annie, że dostrzega cień poczucia winy w Jitkowej mimice i tonie głosu. - Alf rychło potem wziął i przepadł. Pewnie za ojcem pobiegł, syneczek tatusia.
-Nie osądzaj Alfa go ostro. A na umyśle sie twemu ojcu poprawi jak z nami do domu wróci. - Anna drgnęła bo nie była to cała prawda. Jeśli go w niewoli urobili, złamali, co wtedy? Czy będzie kiedyś tym kim był?. - Ty jesteś, Jitko zaradna. Powiedz, co nam potrzeba żeby do Wiednia się wyprawić. To daleka droga. Język obcy. Nie wiem czy starczy na konie wskoczyć i zacząć galopadę.
- Agotę z dwoma parobkami wyprawimy jak najszybciej. Niech nam schronienia szukają. Wóz kryty weźmiemy, na wypadek wszelki. I juszki sobie utoczymy w bańki. Kto wie, czy nam tam pozwolą polować. I czy się w ogóle władzy będziem o to kłaniać.
-Pokłonić sie będzie trzeba choć powodów zdradzać już nie. Z Agotą masz racje, z juszką też. Muszę pomyśleć jak zdobyć pieniądz jakiś. Darmo nam nikt domu nie najmie.
Wyciągnęła Jitka kluczyk, zawieszony na rzemyku na szyi.
- Resztka naszych łupów jeszcze się ostała. Niewiele tego, ale na skromną kwaterę winno starczyć. Albo - zamachała ręką - Uwiedziemy kogoś. Będzie oszczędniej.
Anna parsknęła śmiechem.
-My? A co na to Libor?
- Libor uwiedzie najwyżej konia, więc lepiej niech się zajmie czymś, w czym jest dobry - odparła Jitka. - Ale Patrycjusz może się wykaże urokiem.
-Patrycjusz nie widzi nikogo poza tobą - Anna uniosła jedna brew. - Libor nie ma też nic naprzeciw ze go karmisz krwią? Czy nie musi wiedzieć?
- Głupi nie jest. Wie albo się domyśla - brew Jitki także poszła do góry. - A co, skarżył się który? Żaden nie ma podstaw - oceniła kategorycznie.
-Żaden nie śmiał - Anna nie przestawała się uśmiechać. - Zmieniłaś się. Jestes… pewna siebie. Zaradna. Ołdrzych byłby z ciebie dumny.
- Aha - zgodnie stwierdziła Jitka. - Ciekawe, co by powiedział, jakby i ciebie zobaczył na sznurku z mojej juszki ukręconym - uśmiechnęła się nagle, drapieżnie obnażając ząbki.
-Musiała byś mnie uwięzić i torturować - Anna puściła tamtej oko. - Ja juz jestem jestem w uczuciach sprzedana, przecież wiesz.
- Za dużo przestawałaś z ojcem. Zdaje ci się, że wmusić krew wbrew woli można tylko siłą? - rozbawione spojrzenie Gangrelki powędrowało do butelek na podołku Anny.
- Ufam ci. Nie powinnam? Poza tym poznałabym zapach choćbym stała w garbarni. To jego.
- Oczywiście. Mojej domieszanej ciężej się doszukać, zwłaszcza jak się żłopie tak łapczywie - Uśmiech nie schodził z ust Jitki. - Trzeciej nocy wystarczy już cię dopaść, zanim dossiesz się do szkła.
Odkleiła plecy od ściany i cmoknęła Annę w policzek.
- Taki mały podły odwet na ojcu. Tyle że nie bywam podła.
Anna ściągnęła usta w ciup. Nie podejrzewała żeby nawet domieszana krew mogła mieć pierwszeństwo w wieżach. Z drugiej strony Jitka miała racje, ze ostrożność nie zaszkodzi.
-Doprawdy cie nie poznaje - bąknęła stojąc dalej z naręczem flaszeczek w spódnicy. - Wolałabym odnowić więź, choćby dlatego by nie zrobił tego ktoś za mnie i wbrew mej woli ale przez ciebie… zgłupiałam.
Gangrelka wybuchnęła śmiechem.
- Powinnaś zobaczyć swoją minę. Pij bez obaw. Po tym może łatwiej go odnajdziesz, hę?
-Tego nie wiem. Ale choć na moment zaznam nieba - rozpogodziła sie by zaraz posmutnić w oczach. - Jitko… ja wiem kto to zrobił. Kto wywiódł go w pole, skierował do Wiednia a tam… Oni go sprzedali, Jitko. Bóg jeden raczy wiedzieć po co im on i w jakiej jest na tą chwilę kondycji. Ja się boję.. - Anna próbowała panować nad głosem ale mimowolnie drżał. - A co jeśli go zmienili? Złamali? Co jak to już nie twój ojciec? Nie mój mąż?
- Bzdura - skwitowała Jitka kategorycznie. - Ojciec jest twardy jak kowadlo, ale po kimś jestem sprytna. A na pewno nie po mej śmiertelnej matuli. Jest zmyslny i potrafi przechytrzyć niejednego.
Usiadła na łóżku i rozłożyła ramiona.
-No chodź. Pochlipaj sobie. A potem powiesz, kto.
Anna przylgnęła do Gangrelki. Nie chciała co prawda płakać ale z każdym słowem powiększała się gorycz a ta wypychają wilgoć z oczu jakby wbrew Aninej woli.
-To ja ci powinnam być matką, nie odwrotnie. A winny… ja nie przypuszczałam że się posunie tak daleko… Jitko, nie możesz nikomu powiedzieć… Oldrzych go zabije. Moze nawet ja powinnam ale nie potrafię.. - rozbeczała się jak dziecko, które zdarło do krwi oba kolana.
Chude ręce Gangrelki oplotly ją z siłą imadla, policzek gniotly wystające żebra.
-Toć nie wygadam.
-On uważa, że Ołdrzych nie jest dla mnie dość dobry… Że niczego mi nie da, że zmarnuję przy nim potencjał - uniosła na Jitkę rozmazane czerwienią policzki. - Jitko, to mój tatul.
Palce gładzące Anine włosy znieruchomiały.
- A ma rację?
-Nie - odparła Anna hardo. - Choć on wierzy, ze tak.
- No to masz do wyboru. Albo musisz sklepać mu pysk, albo zagrać w jego grę i wycisnąć podstępem, co zrobił.
Gangrelski świat był taki prosty.
-I co mi to da? Jedno albo drugie? Nic, Jitko. Zupełnie nic. Źle zrobił, ale mnie kocha. Jeśli będę w potrzebie, przyjdzie. Jest bardzo mądry i na jego mądrości możemy skorzystać my wszyscy jeśli będą rozgrywać to z głową.
Wyprostowała się, otarła łzy.
-Muszę mu udowodnić, że się myli. Odzyskamy Oldrzycha i zaczniemy budować naszą rodzine. Rodzine z która inni bedą musieli sie liczyć. Nawet ojciec.
- Toć mówię. Przestajesz być dzieckiem w chwili, gdy twój rodzic zaczyna się z tobą liczyć. Bo możesz mu zaszkodzić.
Zeskoczyła zgrabnie z pryczy.
- Idę parobków ustawić i Agotę uposażyć na drogę.
 
liliel jest offline  
Stary 23-01-2018, 08:06   #48
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Już gdy odpływała, na poły jeszcze świadoma i jedną nogą w tym świecie, poczuła, że ją Agota pierzyną okrywa, jak dziecko opatula. Ghulica nie była rada, że opuszcza panią i rusza w drogę ledwo Anna wróciła. Ale się nie skarżyła. Agota nie skarżyła się nigdy.

Mknie duch Anny nad uśpionymi wioskami, nad dachami kamienic praskich, przysiada na chwilę na wieżycach kościołów. I znów wioski w dolinach między wzgórzami, przytulone do srebrnych wstęg strumieni. Lasy i poletka między nimi wciśnięte, aż wreszcie – Frydlant, zamek na wzgórzu. Na zboczu zawijają się nitki labiryntu, w jego sercu stoi niewielki okrągły budynek. Zaraz, czy aby na pewno w centrum. Mruga Anna nierzeczywistymi powiekami, a kolisty budynek jest bardziej z boku. Korytarze labiryntu wiją się jak węże. Wejść? Sprawdzić? A co jeśli pogubi drogę i jej dusza zostanie uwięziona między wysokimi żywopłotami? Mogłaby spłynąć z góry, ale czy zdoła unieść się z powrotem?

Wybiera jednak zamek. Mknie krużgankami, znajduje przejście do małej wieży zawieszonej nad przepaścią. Drzwiczki są tylko jedne, ukryte za gobelinem, na schodach i w pustej komnatce zalega gruba warstwa kurzu. Od lat tu nikogo nie było. Przysiada na chwilę na odosobnionym, niewielkim dziedzińcu. W odróżnieniu od głównego, tu jest pusto i cicho, pluska tylko fontanna ozdobiona marmurową figurą nagiej dziewczyny, zapewne zasilana z jakiegoś podziemnego źródła. Idzie więc Anna tropem dźwięku i w piwnicach znajduje przykrytą kutą kratą studnię. Zdaje się głęboka, zdaje się sięgać aż do piekła, ale wionie z niej chłód i świeżość. I szmerek fal. Gdzieś tam w głębokich ciemnościach płynie podziemny strumień.

Przepatruje Anna komnatki, korytarze, mknie kręconymi schodkami w górę i w dół. Zamek wielokrotnie rozbudowywano. Pełno tu zakamarków i opuszczonych pomieszczeń. Chce już uciekać, ale przykuwa jej uwagę postać wędrująca niespiesznie po murach, jasna plama włosów w świetle księżyca. I może to był przypadkowy gest, ale zdało jej się, że mężczyzna skinął jej uprzejmie dłonią.

Wraca do ciała, ale się już nie przebudza. Zapada w sen pełen koszmarów. Widzi silne dłonie Oldrzycha zaciśnięte na kratach, gdzieś z boku, w oddali, pali się pochodnia, ale światło nikłe jest i chybotliwe. Za kratami, w drugiej celi, skulona postać.
- Hej ty – szepcze Oldrzych. - Do ciebie mówię, śmierdzielu. Nie udawaj, że nie słyszysz.
Postać kuli się jeszcze bardziej, zwija w kłębek.
- Jak cię zowią?

Sen się rozwiewa, nitki splatają się w kolejny. Stoi Anna naprzeciw rosłego, potężnego mężczyzny o łysej czaszce. W jego kącikach ust czai się uśmiech.
- Diabły mnie nie znajdą.
I kobiecy głos zza pleców Anny, zanim trzasnęły drzwi.
- Diabły może i nie. Ale ja znajdę.

Wieczór zastaje ją tak samo zmęczoną, jak się kładła. Laurentin wstał już i czeka, by razem z nią jechać do Pragi. Rozłączają się tuż za bramą. Laurentin wraca do siebie, Krzesimir pobrzękując kiesą idzie na ulicę bławatników, a Anna obiera kurs na miejskie jatki.

Przez bramę przepuszcza ją chłopak o twarzy przywodzącej na myśl szczura i zaraz w nozdrza Anny uderza zapach zwierzęcej juchy. Część niewielkiego dziedzińca jest zadaszona, na krokwiach wiszą oskórowane truchła, krew spływa kanalikami w bruku. Anna unosi suknię, by jej nie powalać. Patrzy w oczy dwóch krów, czekających kornie na cios drewnianym młotem w czaszkę. Cios pada, bydlątko klęka na przednich nogach całkiem jak na obrazach przedstawiających betlejemską stajenkę.
- Pani Anno! Pani to? Cud prawdziwy!
Zdenek Rzeźnik. Mąż Lizawiety. Anna próbuje dopatrywać się w nim paskudnych piętn, jakie na ludziach zostawia krew Nosferatu, ale widzi tylko przystojnego, młodego mężczyznę o nieco niepokojących, jasnych oczach. Zdenek ściąga czapkę i kłania się jej aż do pokrytego juchą bruku. Prowadzi do komnatki nad jatkami, znacząc schody krwawymi odciskami stóp. Nie przestaje się dopytywać o jej losy i szczęśliwy powrót, i choć Anna próbuje, nie dopatruje się w tym niczego prócz zwykłej nosferackiej ciekawości i uniżonej gotowości do służby, właściwej wszystkim ghulom.
- Krwi może? Podać mogę tylko zwierzęcą, gdyby pani była łaskawa wpierw mnie uprzedzić. Może bycza? Świeża, pachnąca… pani spocznie tutaj, zaraz każę przynieść.
Siada Anna z drewnianym kielichem pełnym krwi krowy, siada wreszcie i Zdenek też siada. Na pytanie o Lizawietę przybiera przepraszający wyraz twarzy.
- Ma małżonka rada jest pani, pani Anno, lecz dziś spotkać się nie może. Nie ma jej doma.
Anna wie, że nie ma, i drąży dalej, a Zdenek coraz bardziej jest przepraszający i coraz bardziej poddenerwowany.
- Pani zapewne nie wie… Raz do roku praska brać nosferacka świętuje datę przybycia najstarszego pośród nas na te tereny. Tylko Nosferatu, nawet ghule, którzy obsługują spotkanie są losowani. W tym roku nie mnie przypadł ten przywilej i pani ma poszła sama.
Anna nalega. Wszak może wejść na chwilę, zamienić słowo. Zdenek aż wstaje i się kłania, ani chybi by złagodzić perswazję i odmowę.
- Czyli nie wolno nikomu tam wejść? - pyta w końcu Anna wprost, a ghul unosi ręce w obronnym geście.
- Co to, to nie, pani Anno. Wolno. Tylko że nikt się już nie ośmiela. Było kilka… przypadków. Próby szpiegowania. Dawno temu prascy Nosferatu wyjednali u wampirzego władcy Pragi, wybaczy pani, nieuczony jestem, miana nie znam, w każdym razie otrzymali przywilej. Każdy, kto wkroczy za próg miejsca, gdzie świętujemy przybycie Cyriaka, należy do Nosferatu, dopóki spotkanie się nie zakończy. Niezależnie, czy wampir, czy człek śmiertelny. Nieważne, jakiego stanu. Nie wolno nam go zabić, lecz poza tym wolno nam uczynić mu… wszystko.
 
Asenat jest offline  
Stary 27-01-2018, 08:58   #49
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Zdenek odradzał, nalegał, prosił, nawet pacnął przed Anną na swoje rzeźnickie kolana. W końcu się niechętnie zgodził.

Poprowadził Annę ciemnymi uliczkami do klasztoru św. Agnieszki, obecnie zasiedlonego przez dominikanów. Zastuka w boczną furtę, i po chwili w okienku pojawi się twarz okolona białym dominikańskim kapturem. Twarz poważna i naznaczona ohydnie dziobami po ospie, przez co przywodzi na myśl bladą tarczę księżyca.
- Niech będzie pochwalony - oznajmiła twarz z pełną surowością, sugerującą, że kto nie chwali, będzie miał poważne kłopoty jeszcze w tym życiu.
-Na wieki wieków - mówi Anna spod kaptura. - Muszę pomówić z panią Lizawietą. Zdenek uprzedzał mnie, by zaczekać ale ja czekać nie moge.
- Są zasady - oznajmił furtian głębokim głosem, dudniącym jak echo w lochach. - Panowie mają przywilej i nie omieszkają z niego skorzystać. Jesteś tego świadoma, dziecko?
Anna ściągnęła brwi niezachwycona sugestią.
-Muszę się z nią widzieć.
Po prawdzie miała nadzieję, że to tylko takie gadanie co ma zniechęcić mniej zdesperowanych. Miała względem Nosferatu Anna sporo szacunku i daleko im było do zwierząt. Nie żeby nie miała szacunku do Gangreli ale wśród nich zdarzało sie więcej jednostek pozbawionych skrupułów czy moralności.
- To twoja decyzja - rzekł i otworzył furtę. Pytająco zerknął na Zdanka, ale ten uniósł dłonie w geście zaprzeczenia. Najwyraźniej nieproszonego ghula, nawet nosferackiego, mógł spotkać ten sam los. Mnich pozostawił przy kracie towarzysza, którego monstrualnie otyły brzuch rzucał się w oczy nawet spod habitu. Schował dłonie w rekawach.
- Tędy, proszę.
Powiódł ją ogrodem, w którym próżno było szukać roślin sadzonych dla ich urody. Mnisi hodowali wyłącznie warzywa i zioła. I za zielnikiem, schowane za niewielką drewnianą szopką, objawiły się Annie trzy kamienne schodki wiodące w dół oraz zagłębione w murze drzwi.
- Dalej z tobą nie pójdę, dziecko. Zapukaj, rzeknij że wejść chcesz i że brat Baltazar cię wpuścił.
Anna skinęła i ruszyła schodami w dół. Jej czarna suknia szeleściła po kamieniach. Wytarła dłonie w sztywny materiał choć przecież nie mogły być spocone. Zapukała jak ją poinstruowano.
-Chcę wejść - mówiła do drewnianych desek, niepewna czy ktoś po drugiej stronie w ogóle słucha. -Anna Złodziejka chce się widzieć z Lizawietą. Brat Bernard mnie wpuścił i pouczył.
Drzwi się uchyliły i Anna stanęła twarzą w twarz z dziewczyną krzywozębą i brzydką jak nieszczęście, za to odzianą w brokatową, bordową suknię i z rzadkimi włosami upietymi wysoko. Z chybotliwej konstrukcji wystawały skórki od chleba, na których dziewoja poobkręcała loczki, usztywniając całość wątpliwej jakości koafiury. Ghulica nie odezwała się, wykonała tylko ręką zachęcający gest. Ze środka dobiegały dźwięki klawesynu.

https://www.youtube.com/watch?v=uOLClyWb_EI

A za Anną z lekkim trzaskiem zamknęły się drzwi. Nieoświetlony korytarz wiódł do schodów. Z ich szczytu mogła objąć wzrokiem całe nosferackie spotkanie. I o ile po groźnych zapowiedziach spodziewała się wszystkiego, to bal prezentował się zadziwiająco… grzecznie i spokojnie. W kącie muzyk brzdąkał na klawesynie. Jego druh skrzypek i flecista mieli przerwę, siedzieli na beczkach i raczyli się winem. Kilka nosferackich maszkar wirowało w parach w tańcu pośrodku piwnicy. Łyse głowy, obrzmiałe członki i parada najdziwniejszych piętn i chorób silnie kontrastowały z bogatymi i aż do przesady strojnymi ubraniami. W oczy rzucał się Nosferatu zasiadający za głównym stołem.

https://encrypted-tbn0.gstatic.com/i...wOt3ejPQQLK2kp

Promieniejący ogólnym zadowoleniem z siebie i ze świata. Z bocznych nisz wylewała się poświata i może tam odprawiały się jakoweś szokujące bezeceństwa… bo przy stołach, które widziała, rozmawiano, grano w szachy i kości i oglądano szczury wyciagane z małych klatek, jakby były rasowymi psami.

Anna stała moment w cieniu, pewnie i po to by sobie dodać odwagi choć na pierwszy rzut oka nie było przed czym. Moze wiec miała racje, ze to takie czcze gadanie z tymi bezeceństwami. W końcu Aureliusz był Nosferatu a Annie jawił się jako jeden ze szlachetniejszych wąpierzy jakich poznała.
Wygładziła włosy i ruszyła ku sali trzymając się prosto i z wdziękiem. Rozglądała się za Lizawietą.
Tej jednak wypatrzeć nie zdołała. Zobaczyła za to Matoza, Najświętszą Panienkę z Pilhrimova, i to w tej samej chwili, gdy i ten ją obaczył. Powstał od stołu, gdzie rozmawiał z bladą, smutną Nosferatką, tak gwałtownie, że huknęło przewrócone krzesło. Dla równowagi szczęka Matoza opadła, ukazując jamę ust w twarzy jak obdartej ze skóry. I w tej samej chwili Anną szarpnęło. Spojrzała w oblicze obdarzone największą ilością zębów, jakie widziała w życiu.

http://oi43.tinypic.com/dlgwu9.jpg

Pofrunęła niemal nad posadzką, a Nosferatu, dziko chichocząc, zawinął nią w tańcu. Krwią się musiał dopalić, bo zawirowali nienaturalnie szybko, a Anna po chwili poleciała w kolejne szpetne ramiona. W głowie jej wirowało jak w dziecięcym bączku. Rzucali ją sobie jak kawałek mięsa, i kiedy kolejny łaskawie zwolnił tempo i odzyskała nieco równowagi, kolejny niechciany, przypadkowy parner w tańcu uśmiechnął się do niej, wąskie wargi pomału rozciągnął grymas. Ciężko powiedzieć, czy ją widział. Nie miał oczu, tylko dwie puste jaskinie otoczone czerwoną skórą.

https://i.pinimg.com/originals/1c/01...cdf38243f5.jpg

I już miała coś powiedzieć, kiedy wraził jej szpony w dekolt sukni i jednym szarpnięciem rozerwał materiał aż po pępek.

Świat wirował a Anna w nim, w przeciwnym kierunku. Nie rejestrowała tego co się działo. Wszystko było tylko rozmazanym obrazem podchodzącym do gardła, Anna - szmacianą kukiełką. Rozmowy umilkły, wszyscy otoczyli korowodem ją i zmieniających się partnerów, coraz szkaradniejszych i bardziej śmiałych.
Gdy ją wreszcie puścił ostatni z tancerzy nie ustala na nogach. Opadła na kolana, rozpruta suknia zsunęła się niemal do pasa ukazując alabastrową skórę. Anna mówiła z pokornie spuszczoną głową.
-Wybaczcie mi najście. Jestem Anna Złodziejka, córka Mikołaja - starała się by w jej głosie nie pobrzmiewał strach. - Brat Bernard wpuścił mnie i pouczył. Muszę się niestety widzieć z Lizawietą. Mam sprawę niecierpiące zwłoki.

W melodię klawesynu wdarł się metaliczny brzęk. Nosferatu za głównym stołem delikatnie stukał w brzech pucharu srebrną łyżeczką. Muzyka się urwała, a w tej samej chwili od Anny odkleiły się obmacujące ją szpony.
- No no - rzekł Nosferatu z łagodną przyganą. - Nie mieliśmy gościa od… od lat dwudziestu, gdy szeryf nas zaszczycił. Gdzie wasze maniery. Podajcie gościowi krzesło...
Anna znów pofrunęła nad posadzką, poderwana kilkoma silnymi rękami. Przy okazji wyczuła charakterystyczny smrodek. Więcej niż jedno balowe wdzianko nie od krawca wyszło, a z trumny. Podcięto jej nogi i posadzono naprzeciw Nosferata ciągle bawiącego się łyżeczką.
- … i kielich!
W dłoń Anny wepchnięto pucharek, a Nosferatu przechylił się ku niej przez stół. Jeśli oczy były zwierciadłami duszy, to te ślepka ukryte w spuchniętych fałdach skóry były studniami dobrotliwości.
- Wiesz, kim jestem, dziecinko?
Na pewno poznawała melodię mowy. Gdzieś tam pod czeskim pleplaniem krył się grecki akcent.
-Zapewne praskim primogenem Nosferatu - odparła Anna cicho zbierając fałdy sukni i zasłaniając nagość. - Po akcencie, możliwe, że Grekiem. Zapewne kimś wybitnym, moze filozofem? Heraklit? Sokrates? Platon?
Zaśmiał się cichutko i klasnął w ręce.
- Uczcie się, siostry i bracia, ucho ćwiczcie, a będzie wam dane. Nic z tych rzeczy, drogi gościu. Nazywam się Cyriak. Kościół dokleił mi miano “Rzymianin”. A dziś jest moje święto. Sama rozumiesz, miły gościu, w moim wieku nie uchodzi już świętować urodzin. Niektórzy mogliby poczuć się… przytłoczeni. Świętuję więc przybycie do Pragi, choć byłem tu przed Pragą. Więc, jako że to moje święto - przyniosłaś mi może jakiś miły podarek?
Anna sięgnęła do bucika po mały sztylecik, który lubiła tam nosić. Ruchy miała powolne by nikt nie wziął tego za ofensywę.
-W takim razie składam najserdeczniejsze życzenia i wyrazy uznania dla twej mądrości i wieku. - Jednym ruchem obcięła czarny połyskliwy warkocz przy samej szyi i podsunęła Nosferatu na wyciągniętych dłoniach.
W wielu kulturach włosom przypisywano właściwości magiczne, określano jako źródło siły czy płodności. Pewnie złota brosza byłaby bardziej stosownym prezentem ale Anna złotej broszy nie miała. Poza tym Cyriak takowych posiadal pewnie w nadmiarze.
- A cóż ja mam z tym uczynić? - zapytał rozbawiony starszy.
- Tupecik! - doleciało z sali pełnej szkaradzieństw.
- Peruka! - poparły go kolejne głosy. - Peruka!
A Cyriak, ku zdumieniu Anny, rozplótł warkocz i zgodnie z sugestią nasadził go sobie na łysy czerep, do góry związanym końcem. Przyjmował właśnie komplementy i oklaski, zdaje się szczere, gdy z ciżby wypchnęła się kobieta. Wyjątkowo obdarzona włosami. Choć może była to peruka. Ogniscie czerwona i ozdobiona piórkami.

https://orig00.deviantart.net/2d45/f...59-d4nknfe.jpg

Przepchnąwszy się do ucha starszego, zaczęła szeptać.
- A czemu miły gość nie opowiedział się ze wszystkich zasług i znajomości? - spytał Cyriak, gdy skończyła.
Anna uniosła pytająco brew.
-Zasług i znajomości? - zapytała niepewnie zakładając krótkie niesforne włosy za uszy. - Tyle ich, że zwyczajnie nie wiem ktore winnam wymienić. - Pokusiła się na dowcip, zaraz jednak uznała, że to niestosowne w tym miejscu i czasie i zamilkła. Jej poczucie humoru zazwyczaj kulało.
- Nie lubię przechwałek tak samo jak fałszywej skromności. Mam ochotę na coś szalonego… - stwierdził nagle i wstał. Aniny warkocz chwiał mu się na czubku czerepu. Sala zamarła w oczekiwaniu. - Zagrajcie voltę! -zawołał do muzyków i ruszył w tany, porywając po drodze pod ramię pierwsza z brzegu Nosferatkę.
A Anine ramię oplotły zimne palce rudowłosej, ciągnąc do jednej z nisz.
Anna się nie opierała. Właściwie czuła się jak we śnie, trochę ją sytuacja ogłupiała.
-Brakuje jeszcze żebyś ty się odezwał - rzekła pod nosem względem swojego osobistego demona. - Wezmą mnie do reszty za szaloną i moze wybaczą impertynencję.
Dorobiła za kobietą trzymana pod ramie, drugą ręka podtrzymywała suknie.
-Ty jestes Lizawietą?
Nosferatka kiwnęła rudą głową. W niszy zakryła Anine zdekompletowane odzienie płaszczem, wykonanym ze skórek mysich i szczurzych. Polała w puchary i zaplotła pulchne palce.
- To było bardzo głupie, Anno.
Aurelius miał rację. Miała w sobie coś wyjątkowego. Chyba to, że poświęcała rozmówcy pełnię uwagi. Anna w jednej chwili poczuła się pępkiem świata.
Przytaknęła, ze sie z nią zgadza. To było przecież głupie, nikt nie kwestionuje faktu.
-Coś mu szepnęła na ucho? - dopytała błądząc oczami po Nosferatu, jakby się chciała najeść jej widoku. Od dawna była ciekawa jak może wyglądać ukochana Aureliusa. Musiała być kiedyś piękna kobietą. - Przecież nie mam zasług względem twego ojca. Raczej… sprawiłam mu zawód.
- Prawdę. Szybko się zorientujesz, że kłamanie Cyriakowi to samobójstwo - Lizawieta nachyliła się lekko nad stołem i w Annę buchnął obłok kwiatowej parfumy. - Rzekłam, że służysz ojcu. I że pogoniłaś kota upiorowi z wieży Horaku.
-Czyli przemilczałaś najgorsze. Dziękuję. - Anna szczelniej okryła się płaszczem. - Wybacz, że cię nachodzę w dniu waszego święta ale to ważne…
Anna patrzyła trochę nieprzytomnie. Nie mogła pozbyć się wrażenia ułudy pośród tego karnawału potworów. Dziwne wszystko. Brakowało tylko głosu w głowie. Pomyślała, że wzięli ją aby za Malkaviankę i stąd takie łagodne traktowanie?
-Ja… muszę znaleźć Tremera Tycho. Ale nie wiem gdzie jest, miałam nadzieje ze mi pomożesz. Mam coś czego chce on, on zaś ma coś czego chcę ja. Tak przynajmniej wygląda fasada. Prawda jest taka, ze po rzeczonej wymianie Tycho zginie. A przynajmniej podejmiemy się próby ubicia go a później zostanie nim spłacony mój dług według Aureliusa.
- Mój ojciec - Lizawieta wywróciła ciemnymi oczami - mimo swego wieku, rozsądku i mądrości czasem dąsa się jak dziewczę. Powinnaś to wiedzieć, zanim pozwolisz, by doprowadził cię do rozpaczy. Jak i to, że nie podzielałam i nie podzielam jego… politycznych zapatrywań.
Anna sięgnęła po kielich ale zaraz przypomniała sobie ostatnie zagrywki Jitki i cofnęła dłoń.
-Nie zmienia to faktu, że dług wobec niego mam a przynajmniej on tak postawił sprawę. Potrzebuję tak czy inaczej spotkać się z Tycho by wymienić księgę, którą ukradła mu Nataly na nóż z kościaną rączką, co ma moc zabijania upiorów. A Laurentin i tak się uparł, że musi za śmierć Nataly zapłacić wiec niech już będzie, i dług Aureliusowi spłacę, moze znów mnie przyjmie do łask. Wszystko się tak układa, jakby przeznaczenie maczało w tym palce. Ustaw to spotkanie, błagam. Niech się pojawi na balu maskowym, powiedz mu, że tam dokonamy wymiany.
Nosferatka chłonęła monolog, nie mrugnęła przy tym ani razu.
- Zdajesz się zdenerwowana. To przeze mnie?
-Ja… jestem zdenerwowana z wielu powodów - powiedziała skubiąc szczurze skórki płaszcza. - Mój mąż został porwany. Mój ghul… odchodzi. Trzeba mi zdobyć nóż dla Hugona Baade, by rzekł gdzie Ołdrzych, a nim mu oddam sztylet, Ołdrzych musi nim zabić chłopca o sinych ustach, bo tylko on go widzi, to przez ptasie oczy. Laurentin zaś chce śmierci Tycho to i dług spłacę Aureliusowi chociaż przy okazji, inna sprawa że nie wiem skąd wytrzasnę Tremerkę co sie specjalizuje w magii ognia, jeszcze z pięć dekad i może z długów wyjdę - zasmiala sie, a tak jakby miała się rozpłakać. -
Lizawieta jednak mrugnęła.
-Co wiesz o moim klanie, Anno?
-Jesteście najlepiej poinformowani z wszystkich wąpierzy - pociągnęła nosem. - A tak, to ty to pewnie wszystko wiesz o moim położeniu. Niepotrzebnie tyle gadam, prawda?To przez ten przeklęty pośpiech. Bal już za dwie noce, mało czasu do… - „zabójstwa” pomyślała, ale znalazła lepsze słowo - przygotowań.
- Wiem co robiłaś i co robisz. Mogę domyślać się, co zrobisz w przyszłości. Nie wiem, co myślisz i czujesz, dopóki nie powiesz, prawdy lub łgarstwa. Lecz też mogę się domyślać - uściśliła Lizawieta cierpliwie. - Teraz odwróć się i popatrz.
Pośrodku piwnicy starszy klanu pląsał radośnie jak pastereczka pośród młodszych, lecz tak samo szpetnych towarzyszy. Znów łysy, Aniny warkocz z rewerencją przełożył na głowę jednej z klanowych sióstr.
- Nie ma klanu bardziej lojalnego wobec swych dzieci niż Nosferatu. Stoimy za sukcesami wielu zwalczających się książąt, lecz nigdy nie występujemy przeciwko samym sobie. Na ile jesteśmy władni, wspieramy swoje działania. Nie tylko w tym samym mieście. I nawet jeśli… nie podzielamy swych politycznych zapatrywań. Jesteśmy też wobec siebie dość szczerzy. Musisz być tego świadoma, Anno. Decyzji tego kalibru nie podejmę sama. Cyriak będzie wiedział. I być może inni. Twój sekret, twoje wykroczenie i twoja wina będą naszą własnością. A starszy zapewne nie wyda zgody za darmo.
-Czy to nie ironia? Spłacę dług wobec Aureliusa a zaciągnę wobec Cyriaka. Wyjdę na zero a i zaryzykuję głową przed Tycho, bo nie mam pewności jaki to mocny przeciwnik. Możliwe, że za mocny? - analizowała Anna na głos. - Ale bez tego nie zdobędę noża. Nie zgładzę Chłopca, nie spłacę Hugona. Czy znajdę Oldrzycha? Znajdę, ale stracę czas...
Podrapała się po brodzie jakby jej to mogło pomóc w myśleniu.
-Czy Tremerzy potrafią tropić Kainitę poprzez krew? Ojciec mówił, że ich magia opiera się na krwi a jest wcale potężna.
Lizawieta wstała, przepraszajac uprzejmie. Nachyliła się do jednej z łysych głów obdarzonych nietoperzowymi uszami przy stoliku, gdzie w karty grano. Wróciła z informacją.
-Nie, z tego co nam wiadomo. Lecz mogą wiele powiedzieć o nim samym. Rodzicu i rodzie, a także o wszystkich połączonych z nim wiezami. Lecz… czarownicy wciąż eksperymentuja. Może i już potrafią to, o czym mówisz, jeno tego nie wiemy. Zaś co do ceny Cyriaka, bądź spokojna. Na pewno nie każe ci nikogo zabijać.
Anna uśmiechnęła się blado.
-Czy choć wyznaczy cenę teraz? Czy mam być na jego rozkazy gdy pojawi się sytuacja gdzie bym mogła się przydać? Ostatnio rzekł mi ktoś, że nawet z murwą kwotę ustala się przed - to wspomnienie ją wyraźnie zasmuciło.
- To wielce praktyczne i rozsądne podejście - Lizawieta kiwnęła rudą głową. - Oczywiście, że Cyriak wyznaczy teraz cenę. Nawet domyślam się jaką.
-Jaką?
- Toć przecie katoliczka z ciebie. Nie wiesz, co czynił święty Cyriak Rzymianin, jeden z Czternastu Świętych Wspomożycieli? - Lizawieta uniosła brew namalowaną na skórze. - Wypędzał demony, zagorzałym był i zaprzysiężonym wrogiem zła, co miast w piekle siedzieć, po świecie hula.
Anna rzuciła okiem na starszego, prowadzącego korowód maszkar wokół piwnicy. Nijak nie wyglądał na rycerza walczącego z piekielnymi bytami. Nie wyglądał nawet na takiego, co się kiedykolwiek znalazł obok takiej walki.
-I… chce żebym mu pomagała to zło przeganiać? - rzuciła Anna zdezorientowana, bo jakżeby mogła skoro sama zło takowe nosi w sobie? I co z niego za egzorcysta co ducha złego nie poznaje gdy go ma pod nosem.
- Bez przesady. Nie będzie oczekiwał współudziału, tym bardziej, że cię demon z wieży srodze doświadczył. Pomocy w znalezieniu prosić będzie. Brzmi prosto, prawda?
-Chce żebym szukała dla niego złych duchów? - brew Anny powędrowała wyżej. - Nie wiem czy mam ku temu zdolności. To znaczy… jednego mogę mu wskazać nawet zaraz. Z upiorem z wieży to był raczej wypadek. Ale gdyby mnie nauczył, nie widzę przeszkód. Wielce to ciekawe zajęcie.
- Na razie musimy znaleźć… pewną osobę. Która demonom służy. Masz zdolności, których nam brakuje. Zatem, decyzja? Mam pomówić z Cyriakiem?
Anna przystała skinieniem.
-Pomow. A potem powiedz mi w jako sposób moje zdolności blokujecie. Nie mogłam zobaczyć co się tu dzieje a rzadko mi się zdarza napotkać opór.
- Nie my to. To miejsce - odparła Nosferatka z powagą. - Za te mury ni zły nie przejdzie, ni dusza błądząca, choćby i pocieszenia szukała.
-A w Wiedniu, wie któryś z was jaki budynek lub miejsce ma podobną właściwość?
- Na pewno. Stare miasto, stare mury, stare tajemnice.
-Pomów z Cyriakiem. Poczekam.
Anna sięgnęła po kielich ale tym razem sprawdziła swymi talentami czy krew jest czysta. Dopiero potem upiła.
-I zapytaj jescze ile to trwa. Wypędzanie złych duchów. I czy potrafi to zrobić od ręki?
Nie trwało to krótko, a mijający jej niszę Trędowaci zerkali ku niej ciekawie. Żaden jednak nie podszedł i nie rzekł nic. Nie wiedzieli, jak się się rozwinęła sprawa nieoczekiwanego gościa, to i powściągali apetyty na zabawę.
Cyriak pojawił się wreszcie, zasiadł przed nią i przymrużył dobrotliwe oczka.
-Czyli będziemy mieć umowę? - zapytała Anna zerkając bardziej na Cyriaka buty niż szpetne oblicze.
- To zależy, jakimi talentami możesz się nam przysłużyć - uśmiechnął się, bardziej zachęcająco niż wyczekująco.
-Znam sztukę szpiegowania bez udziału ciała. Rozwijam się także w sztuce mego klanu. Potrafię pozbyć się ciała by nie pozostał ślad, pozbawić wąpierza przytomności, na krótko ale zwykle działa nawet na bardzo starych i daje tyle czasu aby wbić kołek. Potrafię również pozbawić wąpierza w mgnieniu oka kończyny, górnej lub dolnej. Znam się na ziołach, na okultyzmie, jestem dość wykształcona i bardzo bystra - daleko było temu do przechwałek, po prostu Anna wymieniała sucho fakty. - No i oczywiście bardzo ładna. Choć… wolałabym akurat tą zdolnością nie kupczyć.
- Więc słyszałaś zapewne o Baali - stwierdził z niesłabnącym zadowoleniem.
-Coś niecoś - przytaknęła.
- Wiemy, że jeden z nich przybył do Frydlantu z dworem Stefana, hospodara siedmiogrodzkiego - powiadomił ją takim tonem, jakby zapraszał na przechadzkę w świetle księżyca.
-Mam się wywiedzieć który to?
- Owszem. Gdyż poza tym nic nie wiemy. Ani kto to, ani imienia, ni płci, nic niestety. Nie wiemy, czy na stałe towarzyszy siedmiogrodzkiemu Diabłu, czy dołączył do orszaku dla wygody. Nie znamy też celu, w jakim przybywa… choć należy założyć, że to nic dla nas dobrego.
-Po aurze tego nie rozpoznam. Po rozmowie, tym bardziej, że pierwszej… Raczej się nikt nie zdradza z demonicznymi ciągotami. Zrobię co mogę. Mniemam, ze nie macie nic co mogłoby jakoś pomóc?
- W tej chwili nie - Cyriak rozłożył ręce przepraszająco. - Lecz będziemy tam wszyscy. I nie będziemy stać bezczynnie.
Anna raz jeszcze zapewniła.
-Zrobię co moge. Zorganizujecie mi spotkanie z Tycho? - i wyjęła z bucika zgięta na cztery kartkę. Rozłożyła przed Nosferatu. - To tytułowa strona z księgi, która go interesuje. Żeby nie myślał, że jej nie mam.
Cyriak zerknął jednym okiem na kartę i to, co zobaczył, nie wywołało nijakiego zdumienia. Wyciągnął rękę w bok i karta zniknęła momentalnie, przejęta przez jednego z przechodzących Nosferatu.
- Oczywiście. Poinformujemy cię najszybciej, jak poczynimy stosowne ustalenia.
-Jeszcze jedno. Lizawieta mówiła ześ panie biegły w sztuce odpędzania demonów. Po incydencie w Horaku pozbyłam się jednego ale niestety przykleił się do mnie inny. Czy mógłbyś na to zaradzić?
Cyriak stężał jak kamienny posąg. Nawet zadowolony uśmiech zbladł.
- Opowiedz - rzekł po chwili surowo, nakazującym tonem. - Wszystko.
I Anna opowiedziała. O wersecie z księgi tajemnej ojca i chłopcu o sinych ustach. O sennych koszmarach. O pożarze i tułaczce w mroku. Wreszcie o rocznej umowie, śladach w śniegu, podejrzeniach Mikołaja, i obecnej sytuacji czyli napastliwym głosie w głowie. Nie żeby z chęcią to wszystko Anna wyznawała ale uznała, że musi być szczera z lekarzem jeśli ten ma pomóc.
Nosferatu milczał długo. Wreszcie sapnął, drgnął i wziął się do rozwiązywania czarnej jedwabnej chusty zamotanej na szyjce cienkiej jak u oskubanego kurczaka. Pod ubraniem schowany miał stary, drewniany szkaplerz zdobiony oszczędnie srebrem i na takimż łańcuszku zawieszony. Podał go Annie.
- Na czas balu. Później mi oddasz. Chcę, byś przyjrzała się swemu stworowi dokładnie, następnym razem, gdy się objawi. Oczom zwłaszcza. Czy są czarne, całkowicie. Przyjdziesz z tym do mnie, gdy będziesz już wiedzieć. O każdej porze. Wtedy postanowimy, co dalej.
Anna przyjęła przedmiot, chciała schować za stanik sukni ale sobie przypomniała, ze zostały z niego strzępy.
-Przyjrzę się i przyjdę. I mam ostatnie pytanie. Dlaczego się ukryliście tu przez tyle dni akurat przed bałem? Wiecie coś czym nie chcecie podzielić się z księżną. Chodzi o tego Baali?
- Och nie, dziecino - uśmiechnął się pobłażliwie starszy Trędowatych. - Przynajmniej nie bezpośrednio. To polityka.
 
liliel jest offline  
Stary 27-01-2018, 09:10   #50
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Nim wróciła z miasta wstąpiła do złotnika by zakuł jej kayczka-pajączka w prosty srebrny pierścionek. Wsunąć go zamierzała na serdeczny palec, ten na którym waszmościowie składają zwykle pocałunki witając się z damą. Nie sądziła, że od tego gestu Baali zostanie rażony piorunem ale może choć się skrzywi? Lub pajączek da jej znać o swojej niechęci? Nie zaszkodzi w każdym razie. Złotnik obejrzał kamień, rzekł, że trza obrobić. Chwilę to potrwa. Zapłaciła ekstra żeby potrwało do jutra.

Zaraz potem wskoczyła na grzbiet krzesimirowej klaczki i pognała do szeryfa. Specjalnie przy tym nie popraiła swego opłakanego stanu. Ba, nawet poczochrała mocniej krótko obcięte włosy. Liczyła, że Sokol jako człowiek jednak szlachetny Anny pożałuje i potraktuje wyrozumiale.

Gdy lokaj prowadził ją korytarzem, drzwi gabinetu szeryfa otworzyły się. Stanął w nich tyłem wychodzący gość i Anna mogła obejrzeć sobie bez przeszkód trefione włosy i zgrabne łydki wyeksponowane w męskich pończochach.
- Jeśli takie jest życzenie hospodara - mówił ukryty w gabinecie Sokol - oczywiście, zrobię co w mej mocy, by zadośćuczynić jego woli. Czy coś jeszcze mogę dla pana zrobić?
Gość zapewnił, że z każdym kolejnym życzeniem zgłosi się niewątpliwie wprost do szeryfa. Anna niemal słyszała, jak Sokol zgrzytnął zębami, a gość odwrócił się, obrzucając bynajmniej nie zawstydzonym spojrzeniem Aniną zdekompletowaną przyodziewę i krótko przycięte włosy.
- Madame - przywitał się wibrującym głosem i skłonił lekko.

https://upload.wikimedia.org/wikiped..._as_Lestat.jpg

- Ježiš Maria - sarknął na ten sam widok szeryf stojący w progu. Musiał się podnieść, ciekaw, co wyhamowało jego gościa. - Dziękuję za wizytę, panie de Mortain - popędził Francuza mało uprzejmie.
Anna miała, owszem, wyglądać biednie i wzbudzać współczucie, ale widok ten miał być zarezerwowany dla szeryfa a nie jego gościa, i jakże wytwornego.
-Aaaa… - nie mogła się Anna przez chwile wysłowić. Podciągnęła strzępy sukni aby skryć dekolt. - Anna. Pan jest tym nowym Diabłem?
- Jedynie wasalem przy jego diabelskim majestacie - wyszczerzył się Francuz, zagadnięcie wziął za pretekst do pozostania jeszcze chwilę, ku narastającej irytacji Sokola. - Markiz Joseph Gaspard de Mortain Pagerie - pocałował jej dłoń. - Dla przyjaciół Jules.
Anna dygnęła.
-Dluuuugie…miano.
- Jak i szpada - prasnął dłonią w zdobny w jaśminowe kwiaty i węże koszyk osłaniający rękojeść oręża. - Ktoś napadł cię, madame? Trzeba ukarać niegodziwca?
- Dziękuję, panie de Mortain - warknął szeryf z jawną już wrogością, wparował między Annę a Francuza i władczo otoczył prawicą jej ramiona. De Mortain skłonił się, kryjąc uśmieszek.
- Jeśli klucz się nie odnajdzie, nie będzie problemem, jeśli… nadwyręzymy nieco drzwi? - zapytał uprzejmie.
- Klucz trafi do twych rąk, mości panie - w oczach szeryfa buzowały już zielone ognie.
- Kiedy, jeśli wolno wiedzieć?
- Niebawem - odwarknął szeryf.
Mortain skłonił się ponownie i ruszył ku schodom, a Sokol niemal wepchnął wampirzycę do gabinetu. Z furią trzasnął drzwiami.
-Czymż cię tak rozsierdził? - zapytała Anna rozsiadając się na sofie. - To diabli ghul czy jeden z samych diabłów?
Sokol zgrzytnął zębami tym razem jawnie.
- Totumfacki Stefana. Rzemieślnik a może jaka inna cholera. Śle go do księżnej z malutkimi życzeniami, żeby nas urobić, a ona spycha go do mnie. Hospodarowi nie leżą pokoje. Chce okna na wschód, by mógł ku domowi spozierać. Hospodar nie będzie spał w łożu z baldachimem, bo mu się kurz sypie na hospodarskie czoło. Hospodar chce jasnowłosą dziewicę. Hospodar chce wprowadzić do zamku swoje zwierzątko, nieduże, w kłębie ledwie tyle co półtora żubra. Hospodar życzy sobie zwiedzić kryptę w labiryncie… - ciskał się w gniewie i wywarkiwał kolejne malutkie życzenia wielkiego i dostojnego gościa. Zreflektował się, odchrząknął i rygiel zasunął na drzwiach, zamykając dostęp służbie i kolejnym petentom.
- Chodź, zobaczę, co się da z tym zrobić - złapał za smętny kosmyk Aninych włosów, skrzywił się, jakby mu ten widok ból sprawił. - Co się stało?
Podniósł ją i pociągnął ku drugim drzwiom. Gniew mu bynajmniej nie minął, buzował gdzieś pod spodem, przykryty manierami jak przykrótką kołdrą.
Anna grzecznie podreptała za Sokołem.
-Byłam w klasztorze świętej Agnieszki. Musiałam pomówić z Nosferatu ale niespecjalnie byli radzi, że im przeszkadzam. Stąd mój stan- wyjaśniła rozkładając bezradnie rączki a akurat strzępy sukni opadły na kibić. Zebrała je nieporadnie. - Zresztą, nie mam co tobie tłumaczyć. Wspomnieli, że tylko jedna osoba wcześniej odważyła się ich nachodzić podczas uroczystości. Ty dla ścisłości wiec… wiesz.
Zacisnął zęby i przez chwilę wydawało się jej, że szeryf wypadnie, wykopując z zawiasów drzwi, i popędzi do Nosferatów, by wybić Cyriakowi krzywe kły. Sokol sapnął wściekle, przysiadł przy niej i zagarnął porwane szczątki sukni, pomagając Annie zakryć wdzięki.
- Włosy odrosną przez dzień - pocieszył, napiętą dłonią pogładził ją po karku. - Uczynili ci coś złego?
-Nie. Bardziej napędzili strachu, szczególnie ten jeden - wyszczerzyła ząbki i zamaszystym ruchem wskazała odległość od ucha do ucha. - Ale dziękuję za troskę. To było dość straszne i tylu naraz… A jeszcze złe wieści niosę. Z tymi lupinami… nie wyszło jak chciałam. Bo oni dali słowo Patrycjuszowi a Patrcjusze, wiadomo, uparci… I co ja teraz Liborowi powiem, że ma pod schody wracać, teraz jak juz szczęśliwy, że znowu w domu jest? To i przyszłam ci dać mojego konia, tego bialuśkiego. Wiem, mówiłam, że ma wartość sentymentalną, ale koń za konia to uczciwe więc muszę ci go dać, czeka na zewnątrz - Annie zawisły łzy w kącikach oczu. - Zgódź się bym tak wybrnęła z obietnicy.
Odsunął się zrazu, przyglądając jej badawczo, potem łzy otarł kantem prawicy.
- Nie mażcie, się, pani Anno, uroda od tego cierpi.
Położył jej dłoń na ręku i poklepał pocieszająco.
- Coś na pewno wymyslimy.
Wstał gibko, by przy kufrze przyklęknąc i wygrzebać z niego kilka sztuk przyodziewy. Co do jednej - dla mężów przeznaczoną.
- Niewieścich szatek nie mam niestety.
Jakaś zmiana zaszła w jego postawie, albo się Annie zdało. Oczy mu błysnęły bardziej zielonkawo. Zaraz jednak do biurka się cofnął i odwrócił rycersko plecami, by się mogła przebrać.
Anna przebierała się niespiesznie a z wdziękiem gdyby jednak szeryf kątem oka zerkał w jej odbicie w lustrze. Wsunęła na siebie męską koszulę, obcisłe spodnie i wysokie buty. Krótkie włosy dodawały nieco buntowniczego męskiego wyglądu.
-Dziękuję - Anna dotknęła ramienia Sokoła na znak, że już się może odwrócić. Wydał się przy tym Annie jakiś przystojniejszy niż zwykle, oczy miał jeszcze zieleńsza i mocniej przyciągające i zrozumiała, że używa na niej wampirzej sztuki i nawet jej to schlebiało. - Zrobiło się późno, niebawem świt. Nie zdążę dojść do domu, chyba że dasz mi na zastępstwo jakiegoś pośledniego i łagodnego konika.
- Mogę - skinął twierdząco i zapatrzył się w nią hipnotycznie - mogę też zaoferować ci komnatę, skromną i bez wielkich wygód, ale bezpieczną. Klacz przyjmę w zamian za Libora. Pod dwoma warunkami.
Jaskółcza brew poszybowała na czoło.
-Jakimi?
- Po pierwsze, jeśli coś lub ktoś cię zaniepokoi na balu. Przyjdziesz z tym do mnie od razu - skrzwył się lekko, ale wydusił nawet wytłumaczenie. - Od kilku nocy mam cholernie złe przeczucia. Po drugie… odwiedzisz mnie i swoją ulubienicę, po balu. Postawię do tego czasu mistrza Garibaldiego na nogi. Czas zmienić wystrój na coś mniej… stalowego.
Mówiąc to, wskazał na przeciwległą ścianę, na której dominował sporawy portret. Anna zamarła. Mało wiedziała o sztuce, ale nawet ona zdawała sobie sprawę, że malowanie może potrwać wiele tygodni. Do tego z portretu, z grzbietu karego ogiera - zapewne jedynego powodu, dla którego portret zdobił ścianę prywatnej komnaty szeryfa - patrzył na nią mężczyzna z jej snu. Poznała go, choć był zakuty w zbroję.
Anna bezwiednie podeszła do portretu, wyciągnęła dłoń w stronę mężczyzny. Palec zawisł nad płótnem, gdy opadał korzystała juz ze swych zdolności. Przedmiot mógł opowiedzieć jej historie bliższe teraźniejszości ale miała nadzieję, że najsilniej wpłynął na płótno właśnie artysta i proces twórczy.
- Kim on jest? Ja… już go widziałam.
- Właśnie powiedziałem, że chcę mieć twój portret na ścianie. Ty się pytasz, kto był na poprzednim? - Sokol zaśmiał się, a śmiech miał nieoczekiwanie przyjemny. - Chyba cię lubię… A rycerz, jak rycerz. Wszyscy oni na portretach do siebie podobni. Nie wiem, kto to. Wziąłem, bo karosz pięknie odmalowany. Z Frydlantu sobie przywiozłem.
Anna już wiedziała, że rycerz nie mógł być rycerzem jak wielu. Czuła strach malarza, widziała pędzel w drżącej ręce, obraz konia i jego pana zamazany przez krwawe łzy, cieknące z obawy o własne istnienie. Malarz był wąpierzem. I wiedział, że nie oddaje na płótnie zwykłego wierzchowca. Widział w oczach konia odblask piekielnych płomieni.
Anna nieoczekiwanie postanowiła być z Sokołem szczera.
- To nie był zwykły koń. Diabli. Pewnie dlatego taki piękny. Jeździec możliwe, że jest Tzymisce. Malarz był pewnie Torreadorem zważając na kunszt wykonania. Bał się, malując. Bał i płakał krwawymi łzami.
Anna ucięła nagle tak jak ucina się przepowiednię. Zatrzepotała rzęsami i wsparła na ramieniu szeryfa jak gdyby korzystanie z mocy ją osłabiło.
-Widziałam jego twarz w snach. A to znaczy, że zobaczę go niebawem naprawdę. Mój dar jest tak wrażliwy, że czasem przeradza się w widzenie przyszłości. Obawiam sie, ze to był jeden z tych razów…
Otworzyła nagle usta uderzona jedną myślą.
- Mówisz, że wisiał we Frydlandzie? Czy to nie aby… ten niezwykły rycerz co miał upodobanie do koni i kazał sie z jednym pochować?
Przycisnął ją do siebie, pogładził bezwiednie po ramieniu. Z ust wypsnęła mu się opinia o Diabłach, po żołniersku zwarta i soczysta.
- Tym bardziej zdejmę - mruknął, ale nie ruszył się z miejsca. Wpijał się w portret badawczym spojrzeniem. - Ronovic? Nie sądzę. On był człowiekiem i zmarł jak ludziom przystoi. Ale i on, i wszyscy panowie Frydlantu wojowali po naszej połowie Europy. Mógł to przywieźć skądkolwiek.
- Pewnie masz racje - Anna opuściła wzrok z portretu. - Mówiłeś coś o skromnej kwaterze?
Ujęła szeryfa pod ramię.
- Dbaj proszę o moją klaczkę. Co do twych życzeń, co do pierwszego nie mam zastrzeżeń. Drugie spełnię z radością, choćbym miała i pozować na końskim grzbiecie nago, ale dopiero gdy wrócę z Wiednia. Teraz nie mogę stracić tyle czasu.
- A cóż cię tak pędzi, czy też przyciąga - Sokol obdarzył konnego rycerza ostatnim wyzywającym spojrzeniem. - Że nie możesz tracić ze mną czasu?
- Mówiłam już, że zaginął mój mąż - Anna nie uciekła spojrzeniem, patrzyła prosto w zielone płomyki oczu. - Mam powody by szukać go w Wiedniu. Ale wrócę.
Pogłaskał ją po twarzy.
- Wezmę to za obietnicę.
Prowadząc ją korytarzem, mruknął, że pokaże portret Garibaldiemu. Może Rzemieślnik pozna rękę innego Rzemieślnika, o ile wstanie z łoża. Zdawało się jednak, że szeryf w ten cud nie wierzy. Później zamilkł, pod drzwiami ukłonił się tylko, życząc jej spokojnych snów.
Anna zatrzymała go jeszcze uczepiwszy się paluszkami jego rękawa.
- Ten Rzemieślnik… Garibaldi. Ma jasne włosy, postrzępione jak kłosy zboża w których zaszalał wicher?
- Gdzieżby tam. Urodził się w Neapolu, w nobliwej żydowskiej rodzinie. I wygląda do tego pochodzenia nader adekwatnie.
- Aha - Anna pomyślała, że to jednak nie duch, którego minęła w zamkowych labiryntach. Kim więc był tamten? Zwiadowcą Diabłów z Siedmiogrodu? A moze wcale nie wąpierzem? Demonem? Duszą rycerza Ranovica? - Dlaczego ja? - zapytała gdy szeryf już się oddalał korytarzem. - Dlaczego chcesz patrzeć akurat na mnie ilekroć zechcesz odpoczywać we własnym salonie?
Zatrzymał się w pół kroku.
- Prawdopodobnie przez kształt szyi - wysunął przypuszczenie, nie odwracając głowy, i podjął przerwany marsz.
- Czy to znaczy - krzyknęła za nim tłumiąc wesołość - że będę jednak mogła pozować w sukni?
Sięgała do klamki, a on był już daleko. A jednak w jednej chwili znalazł się obok, dłonią pochwycil rant drzwi przy jej głowie. Oczy mu lśniły jak ogniki błędne na bagnach.
Anna wzdrygnęła się i uchyliła usta czy to dlatego, że pojawił się tak znikąd czy że pojawił w ogóle a tego się jednak nie spodziewała. W pewien sposób poczuła się jakby wygrała, chociaż w nic nie grali.
- Garibaldi - zaznaczył Sokol, nachylając się do jej ucha - ma wrażliwą naturę. Nie dla jego oczu widoki, których jego serce i umysł nie zniosą.
Odchylił się lekko.
-Ja to co innego.
Anna kopnęła butem drzwi i zrobiła krok do wnętrza pokoju pociągając szeryfa za żupan. Wtoczyli się do środka sczepieni jak para pijaków wracających do ciepłego łóżka po pełnej wyzwań nocy.
- Coś takiego - oznajmił niebawem Sokol tonem filozofa znad rozsupłanego wiązania jej koszuliny - Przypuszczam, że to jednak może nie być szyja.
Tymczasem Anine palce wpadły w głębokie szramy na skórze jego odsłoniętych pleców. To, jak i czerwone, poszarpane blizny wokół nadgarstków poświadczały o niezbyt radosnym ostatnim okresie życia szeryfa jako śmiertelnika.

Szeryf w najszczerszych zamiarach wędrował sobie zębami między anusiową szyją i piersiami, gdy mu się Anka zaczęła pchać z własnymi kłami, nie ułatwiając wyjścia z trudnej decyzji, co chce dziabnąć bardziej. Z początku jej się wysmyrgnął, potem odgiął, był w końcu zręczniejszy i silniejszy. A jak spróbowała kolejny raz, naparł lekko na jej ramiona, odsuwając od siebie.
- Nie - zaznaczył. - Nie musisz. Ufam ci.
Anna porzuciła więc zabiegi, trudno powiedzieć czy rada z jego zaufania czy przeciwnie. Niemniej odchyliła głowę w tył i wyeksponowała białą szyję. Dwa razy się zapraszać nie dał. Oplotl ją ciasno ramionami i skubnal ustami linię szczęki, nim wgryzl się w podsuniete hojnie źródło. Płynęła Anna na fali przyjemności prosto w sen, słońce dla Sokola było jeszcze daleko pod widnokregiem, lecz jej kleilo już oczy. Zdała sobie sprawę, że ją miłośnik po zamkniętych powiekach całuje ustami jeszcze mokrymi od jej krwi i pyta, chyba po raz kolejny, czy może zostać. Nie odpowiedziała dość szybko, więc buty począł wciągać, obrocony ku niej plecami zoranymi ciosami batoga.
Przesunęła palcem po bliźnie na plecach, zjechała do samego prześcieradła.
-Nie idź - zdążyła szepnąć i oczy zasnuł całun nieistnienia.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 27-01-2018 o 09:19.
liliel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172